Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 36| Czerwiec 2017

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Po co być kobietą? Po to, by z pomocą botok­ su i innych środków podnosić seksualność ust, biustu, pośladków, by „pompować” seks? Być przedmiotem – nie podmiotem? By zabijać płodną kobiecość i eksponować jałowy „trud” bezpłodności? Danuta Namysłows­ ka-Moroz – obraz kobiety i matki w lewico­wych i libe­ ralnych mediach.

ŚLĄSKI KURIER WNET

CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

Był chodzącym klu­ czem do dziejów po­ wstań śląskich. Jego wszechwiedza budziła w ludziach strach. Bali się jej krewni i wy­ dawcy, którzy nie pod­ jęli za jego życia ryzyka wydania jego wspo­ mnień. Na przeszkodzie stały zasady, jakimi kierował się Witczak: prawdę historyczną stawiał przed komuni­ styczną poprawnością polityczną.

Refleksje po Dniu Matki

KURIER WNET Salazar opracował projekt no­ wej konstytucji Portugalii wedle swoich przemyśleń i encyklik papieży Leona XIII i Piusa XI. Autorski projekt podał do publicznej wiadomości i dał obywatelom rok na przesyłanie uwag przed referendum. Krystyna Murat o dwóch indywidualnoś­ ciach portugalskiej polityki.

Zdzisław Janeczek Bracia Witczakowie w służbie Śląska i Polski:

Portugalia między markizem de Pombal a premierem Salazarem

Mikołaj Witczak

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 36 Czerwiec · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Mocni gracze chcą się nami podzielić

Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

Media WNET obchodzą swoje ÓSME urodziny. Mamy świa­ domość, że udało nam się stworzyć wspólnie z Państwem wolne, opiniotwórcze media, które zwracają uwagę na niebezpieczeństwa i pomagają zrozumieć świat, niezależ­ nie od grup interesów i zewnętrznych wpływów. Od lat należą do nich Radio WNET i „Kurier WNET”. Dwa mie­ siące temu uczyniliśmy następny krok: stworzyliśmy nowy portal, WNET.fm, który powstał dzięki Państwa wsparciu.

W

iemy, że nasza pub­ licystyka, nasze „Po­ ranki WNET” i po­ dróże do źródeł wywierają wpływ na to, co myślimy, i wnoszą nową wie­ dzę o Polsce i świecie. Taką podróżą do źródeł była największa jak dotąd pod względem logistycznym wyprawa na­ szego radia do stolic szeroko rozumia­ nej Grupy Wyszehradzkiej. Chcieliśmy poznać u źródeł wiedzę i stosunek do Polski i Polaków, a także nastawienie do współpracy w ramach Grupy naszych sąsiadów i partnerów. „Grupa Wyszehradzka istnieje tyl­ ko teoretycznie”. Taki wniosek po spot­ kaniach dziennikarzy WNET z przed­ stawicielami mediów, gospodarki, kultury i polityki państw tworzących tę grupę byłby przesadzony. Ale dziś już z pełnym przekonaniem możemy stwierdzić, że w poszczególnych stoli­ cach różną wagę przywiązuje się do V4. Pozycja Wyszehradu jest najmocniejsza w Warszawie, ale też Polsce najbardziej zależy na jak najbliższym związku z trze­ ma pozostałymi stolicami. Racją stanu Polski jest próba wyr­ wania się z rosyjsko-niemieckiego okrą­ żenia. Idąc w kierunku południowym: najdłuższą granicę mamy z Czechami, a Praga, niestety, jak wynika z naszych rozmów, ma bardzo letni stosunek do Wyszehradu. Jeden z czeskich dzien­ nikarzy powiedział nam w „Poranku WNET”, że gospodarczo Czechy są jednym z niemieckich landów i dla

T

o obraz, który wyłania się z raportu dotyczącego ukra­ ińskiego rynku oleju na­ pędowego opracowanego przez ukraińskich ekspertów w poło­ wie 2016 r. Jego wnioski są druzgocące nie tylko w kategoriach ekonomicz­ nych, ale też politycznych. Ukraińskie media od miesięcy rozszyfrowują sieć powiązań spółek, interesów na rynku paliw, które wykraczają poza granice Ukrainy, często zbiegając się w Mos­ kwie albo Szwajcarii. A na Ukrainie za niejasnymi interesami mogą stać osoby z najwyższych kręgów władzy. Tezy raportu konfrontowaliśmy z opiniami osób działającymi na ukra­ ińskim rynku paliwowym. Wykorzy­ staliśmy ich wypowiedzi i informacje, zachowując, zgodnie z prośbą, anoni­ mowość.

Od internetu do oleju napędowego 16 maja prezydent Poroszenko pod­ pisał dekret, wprowadzający w życie sankcje dotyczące obywateli Federa­ cji Rosyjskiej i rosyjskich firm. Na liś­ cie podmiotów objętych sankcjami

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

innych państw, w Peki­ nie. I tu narracje we wszystkich stoli­ cach są identycz­ ne. Każda z nich uważa, że bę­ dzie logistycz­ nym centrum Je­ dwabnego Szlaku i w każdej z nich nadzieje są związane z napływem chińskiego kapitału. Przyszłość to Chi­ ny, a nauka płynąca z wiedzy, że kapitał ma narodowość, została w tym wszystkim zapomniana. Warto czasami przypomnieć so­ bie, jak zakończyły się inwestycje w ko­ leje dla Tybetańczyków, że w Chinach rządzą komuniści, którzy zachowali au­ torytarny sposób sprawowania wła­ dzy. A do tego kapitał wielkich kor­ poracji produkujący w Chinach (np. Apple Inc., producent iPhone’a) łączy najgorsze korporacyjne metody zarzą­ dzania z postkomunistyczną opresją. Mam wrażenie, że to bezrefleksyj­ ne podejście i prześciganie się w za­ chęcaniu Chińczyków do inwestycji jest bardzo podobne w swojej istocie do otwarcia granic dla muzuł­ mańskich przychodźców. W obu wypadkach następuje zderze­ nie kultur, przy czym nasza europejska kultura sta­ je się każ­ dego dnia coraz bar­ dziej bez­ radna. W tej sy­ tuacji warto przyjrzeć się działaniom Unii Europejskiej, która z jednej strony wspie­ ra wielkie korporacje poprzez traktaty, takie jak CETA i TTIP, z dru­ giej zaś osłabia więzi wspólnotowe,

domagając się relokacji i przymuso­ wego osiedlania przychodźców. Ta walka jest naprawdę poważna i nikt nie ma kryształowej kuli, dzięki której poznałby najbliższą nawet przy­ szłość. Nie mamy kuli, ale mamy media. Ale żeby były wolne, żeby mogły opo­ wiadać o świecie, muszą mieć źródła utrzymania. Najważniejszym jest spo­ łeczność. Oczywiście są media publicz­ ne, ale doświadczenie uczy, że one nie wystarczą. Dlatego warto o tym pomy­ śleć, zanim zostanie zrealizowany plan, w którym wolność człowieka będzie wartością reglamentowaną. Radio WNET czeka teraz wielki objazd Polski, w czasie którego często będziemy nadawać z miejsc, w któ­ rych już byliśmy. Interesuje nas ocena dobrej zmiany, ale też zaangażowanie w dyskusje na temat konstytucji. Mamy świadomość, że bez remontu funda­ mentów nie uda się stworzyć bezpiecz­ nego państwa, a Polska – tak wynika z naszego doświadczenia – ma wiel­ ką szansę stać się wzorem dla innych państw. Jednak aby do tego doszło, należy uruchomić kolejną falę energii pozytywnej zmiany. W sens działania i naprawy Rzecz­ pospolitej trzeba jeszcze raz uwierzyć, nie dopuszczając do siebie bełkotu i fałszywych informacji płynących ze świata. Aby to osiągnąć, nie wolno nam zapominać o źródłach i musimy do źródeł docierać. To wspólnie mo­ żemy i będziemy robić. To się uda. Wszystkim, którzy poświęcili Me­ diom WNET swój czas i wysiłek albo przeznaczyli na ich istnienie i rozwój swoje pieniądze, bez których, niestety, nawet najbardziej ofiarne poświęcenie nie przyniosłoby efektów – zarówno tym, którzy nasze Media tworzą, jak i tym, którzy z nich korzystają – z oka­ zji ÓSMYCH urodzin składam najser­ deczniejsze życzenia. Życie jest piękne!

Korupcja, powiązania personalne i biznesowe z Rosją. Lekceważenie bezpieczeństwa własnego kraju. Ukraiński rząd kupujący rosyjski olej napędowy do ukraińskich czołgów według nieprzejrzystych kryteriów.

Tylko czy rzeczywiście sankcje, które przykuwają najwięcej uwagi spo­ łeczeństwa, są faktycznie kluczowe dla rosyjskich interesów na Ukrainie? Czy jednak Ukraina stosuje sankcje bar­ dzo wybiórczo, tak, by nie naruszyć interesów rodzimych oligarchów i ich powiązań z Rosją? Nasi rozmówcy nie mają wątpli­ wości, odpowiadając na takie pyta­ nia. Rozmawiamy z osobami, które funkcjonują w ukraińskiej przestrzeni ekonomicznej, głównie na rynku pa­ liwowym. Zgodnie twierdzą, że rosyj­ skie firmy mają się świetnie na Ukra­ inie, czasem jedynie są zmuszone do zmiany szyldów, „zmącenia” struktury własnościowej, a temat sieci społecz­ nościowych, choć jest głośny, nie jest kluczowy dla relacji z Rosją – w prze­ ciwieństwie do rynku energetycznego. Jak funkcjonują Rosjanie na jednym z jego segmentów, ukraińskim ryn­ ku oleju napędowego, opisuje Raport ukraińskiego Centrum Naukowo­ -Technicznego Psyheja, do którego dotarła nasza Redakcja. Psyheja zaj­ muje się analizą ukraińskiego rynku produktów naftowych od 1994 roku.

niego nie ma w tym nic złego. Proste stwierdzenie faktu. Czesi są pragma­ tyczni, a Wyszehrad jest dla nich jedną z form współdziałania w ramach Unii Europejskiej, i to znajdującą się poza podium. Z naszego punktu widzenia nie to jest najgorsze, że Czesi przywiązują małą wagę do relacji wyszehradzkich, ale że ich świadomość zjawisk zacho­ dzących w Polsce jest odbiciem tego, co o Polsce myślą urzędnicy Unii Europej­ skiej, niemiecka prasa i biuro przy ulicy Czerskiej. Dziennikarz specjalizujący się w polskich sprawach, który kształtuje opinię publiczną nad Wełtawą, uważa, że Polska jest krajem prawie faszystow­ skim. To na pewno nie sprzyja integracji i wspólnym projektom w ramach V4. Jednak mamy atut w naszych stosun­ kach z Czechami – na pewno jest nim zakupiony przez Orlen koncern nafto­ wy Unipetrol. Podobna, choć trochę lepsza z naszego punktu widzenia jest sytua­ cja w Bratysławie. Kraj strefy euro – to określa sytuację gospodarczą Słowacji. Jeśli będzie tworzona Europa dwóch prędkości, Słowacy liczą na to, że znaj­ dą się w jądrze takiej Europy. Oczywiście naszym największym sojusznikiem są Węgry. Polityczny most, który udało się wybudować między Warszawą i Budapesztem, jest napraw­ dę imponujący. W stosunkach polsko­ -węgierskich nie ma żadnego udawania. Relacja i sojusz są mocne i prawdziwe. Ale i tu jest kropla dziegciu. Mamy

związek polityczny, znaczące relacje gospodarcze, ale w dziedzinach naj­ bardziej wrażliwych Węgrzy zdają so­ bie sprawę, że energetycznie związani są z Rosją, a ich największy partnere­ gospodarczy to Niemcy. Z krajów, które odwiedzili w maju dziennikarze WNET, najciekawiej ry­ suje się perspektywa współpracy z Ru­ munią. Wydaje się, że tu zbieżność in­ teresów gospodarczych jest największa. Jeśli miałbym w jednym zda­ niu zamknąć doświadczenie płynące z wyprawy „Poranka WNET”, powie­ działbym, że Polska jest krajem dość samotnym, a jej przyszła siła oddzia­ ływania zależy od tego, czy potra­ fi poradzić sobie z własną gospodarką; że atrak­ cyjność relacji bu­ duje się przede wszystkim na eksporcie ka­ pitału i bez tej możli­ wości wysił­ kowi Polski grozi zniwe­ czenie. Mam jesz­ cze jedną uwa­ gę na marginesie naszej wizyty. Gdy przebywaliśmy w Bu­ dapeszcie, wszyscy najważ­ niejsi politycy węgierscy z premie­ rem Orbánem byli, podobnie jak nasza premier Beata Szydło i przywódcy

Ukraińskie czołgi na rosyjskim paliwie Śledztwo dziennikarskie Paweł Bobołowicz

przygotowanej przez Radę Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony znalazło się 1228 osób fizycznych i 468 firm. Sank­ cje objęły też popularne na Ukrainie rosyjskie serwisy internetowe i sieci społecznościowe mail.ru, Vkontakte, Odnoklasnyki, Yandex. Od tego momentu Ukraina ży­ je problemem, czy sankcje wobec rosyjskich serwisów internetowych i portali społecznościowych to cen­ zura i cios w wolność mediów, czy też

uzasadniony krok z punktu widzenia ukraińskiego bezpieczeństwa. Ponad 50 tysięcy osób podpisało się pod pe­ tycją, by Poroszenko cofnął swoją de­ cyzję, nie zauważając, że serwisy i sieci społecznościowe to po prostu jeszcze jeden z rodzajów rosyjskiego bizne­ su obecnego na ukraińskim rynku. Właścicielem Group Mail.ru, do któ­ rej należy większość z objętych sank­ cjami serwisów, jest Aliszer Usmanow, przyjaciel Putina, jeden z najbogatszych

obywateli Federacji Rosyjskiej. Każde konto na Vkontakte i Odnokłasniki to pieniądze, które służą nieprzejrzystym interesom oligarchów w otoczeniu Pu­ tina. W decyzji o objęciu tych serwisów sankcjami może zatem jedynie dziwić fakt, że dzieje się to dopiero po trzech latach wojny. Mimo wszystko decy­ zja prezydenta Poroszenki powinna cieszyć zwolenników uniezależniania się od Rosji i zaprzestania wspierania rosyjskich interesów.

Dokończenie na str. 7

4

W sprawach polsko-ukraińskich politykom brakuje odwagi Dajemy się łatwo podpusz­ czać i zapominamy, że mamy na Ukrainie wielki interes geo­ polityczny i liczną mniejszość polską. O jej dobrostanie po­ winniśmy myśleć. Wojciech Jankowski rozmawia z Rafa­ łem Dzięciołowskim.

8

Kresy zostały przeniesione, ale rycerska mentalność pozostała Palenie więźniów to był znak firmowy Niemców. Tak, że jak gdzieś było takie palenie, to mniej więcej wiadomo, kto to robił. Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Bohdanem Urbankowskim o przeszłości i o dniu dzisiejszym Polski.

10-11

Propolski ukraiński nacjonalizm? Ukraiński nacjonalizm, szcze­ gólnie ten radykalny spod zna­ ku pułku „Azow”, nie ma ob­ licza antypolskiego. Choć w sprawach polityki historycznej wiele nas z nim dzieli, dąży on do współpracy z Polakami, za­ pewniają Mariusz Patey i Ja­ kub Siemiątkowski.

13

Instytuty Konfucjusza zagrożeniem dla akademickiej niezależności Instytut Konfucjusza, instytu­ cja propagandowa finansowana przez rząd Chińskiej Republiki Ludowej, ze współpracy z któ­ rą wycofuje się coraz więcej kra­ jów, rozwija swoją działalność Polsce – ostrzega Hanna Shen.

19

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

Polski heroizm dla Czecha, który ma swój humor, ale jest realistą trzymającym się ziemi, stano­ wi potrzebną inspirację. Polacy oferują bohaterstwo, możliwość rozwinięcia skrzydeł. Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z Alexandrem Vondrą, cze­ skim działaczem antykomuni­ stycznym i politykiem.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F T Donald z Waszyngtonu pochwalił, a Donald z Brukseli zganił polski rząd. T Po wieszakach i czarnych parasolach totalna opozycja sięgnęła po białe róże. T Marsz po wła-

Myśmy nie otwierali Europy dla uchodźców – to zrobiła

Starego w Krakowie. T Niespełna dwa lata po generalnym

pani Merkel. I to pani Merkel i Niemcy muszą ponosić kon-

remoncie, który pochłonął 23 mln zł., w Zamku Książąt

sekwencje, a nie Polska” – podsumował stanowisko rządu

Pomorskich w Szczecinie zawaliły się trzy kondygnacje.

dzę, zwany Marszem Wolności, zgromadził w Warszawie

w sprawie tzw. mechanizmu stałej relokacji Jarosław Ka-

T Najczęściej odwiedzanymi przez turystów miejscami na

zaledwie kilkanaście tysięcy osób. T „Sędzia nie powinien

czyński. T Kolejnych 2 Polaków stało się ofiarami dżiha-

ziemi okazały się: świątynia Angor Wat w Kambodży, me-

recenzować działalności innych organów władzy publicz-

du. Tym razem w Manchesterze, gdzie Salman Abedi zabił

czet Szejka Zajida w Zjednoczonych Emiratach Arabskich,

nej oraz występować jako strona debaty religijnej, etycz-

22 osoby, raniąc kilkadziesiąt. T „Generałowie krytycz-

meczet La Mezquita w Cordobie oraz Bazylika św. Piotra

nej, światopoglądowej czy politycznej” – napisał prezydent

nie o Wojskach Obrony Terytorialnej” skomentował Onet.

w Watykanie. T KAI poinformowała, że w całej Polsce do

do uczestników Kongresu Prawników Polskich, co zebrani

de powołanie do życia nowej formacji zbrojnej, do czego

przyjęcia święceń kapłańskich przygotowuje się obecnie

przyjęli gwizdami. T Wieczne pióro, które otrzymał sędzia

Polska zobowiązała się jeszcze w 1999 roku, wstępując do

blisko 3,5 tys. seminarzystów. T Deklasując o kilkanaście

Rzepliński od prezesa Trybunału Konstytucyjnego Rzepliń-

NATO. T W TV Republika Kania zastąpiła Terlikowskiego.

i więcej minut pozostałych rywali, maraton na Murze Chiń-

skiego na pożegnanie, okazało się warte 3321 zł. T Z ini-

T W Katowicach-Bogucicach otwarto 11 sklep Lidla w Katowicach. T Wśród 10 sieci handlowych o największych przy-

skim wygrał Marcin Świerc, pokonując trasę długości 42

cjatywy Senatu, represjonowani w PRL będą otrzymywać 400 zł. miesięcznie specjalnego dodatku. T Przedstawi-

zapewnił, że ich komputerowa gra karciana Gwint prze-

ciele 57 państw, m.in. Polski, udali się do Pekinu, aby za-

bije popularnością Wiedźmina. T Po Volkswagenie tak-

Ponad 100 artystów, w tym 7 zaproszonych, odmówiło wystąpienia na Festiwalu Piosenki w Opolu.

chęcić Chińczyków do inwestycji w Nowy Jedwabny Szlak.

T Polskie Radio zaczęło pozbywać się redaktorów dobrej zmiany. T Ernest Hemingway okazał się sowieckim szpiegiem o pseudonimie „Argo”. T Prezydent zapowiedział, że 11 listopada 2018 r. odbędzie się referendum w sprawie nowej konstytucji. T Wicepremier Morawiecki obiecał

10-letniej przerwie aktywiści Greenpeace zaczęli blokować wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej. T Ukraińcy doczekali się ruchu bezwizowego z państwami UE. T Powołując się na przepisy Brukseli, gwałtownie zaostrzono kontrole

rewolucję przemysłową 4.0. T Ruszył Videgrad Tour – naj-

chodach w Polsce jedna okazała się polska. T Pastuszkowie

pochwalił Poznań jako miasto, które „staje się twierdzą

dziwniejszy wyścig kolarski świata: 4 etapy w 4 miesiące.

z Fatimy: Franciszek i Hiacynta Marto zostali wyniesieni na

wolnej Polski”. T Posłowie PO w Parlamencie Europejskim

T W interesie mniejszości polskiej w RFN mecenas Stefan

ołtarze. T Mieszkańcy Sejn przystąpili do głosowania, które

opowiedzieli się za nałożeniem sankcji na Węgry, które

Hambura w dniu 14 maja rozpoczął, a 18 maja zakończył

rozstrzygnie, czy okolicznościowa statuetka przyznawana

sprzeciwiają się pomysłowi sankcji wymierzonych w Pol-

protest głodowy. T W wyborach prezydenckich V Republi-

przez władze miasta instytucjom zaangażowanym w pomoc

skę. T Mistrz Nieszporów Ludźmierskich Zbigniew Wo-

ka Francuska: stan wyjątkowy, 2,5 bln euro długu publicz-

starszym osobom będzie nosić nazwę „Przyjaciel seniora”,

decki wybrał się śpiewać wyżej. T Przybyli do Warszawy

nego; 24% stopa bezrobocia wśród młodych – postawiła na

czy „Pomocna dłoń”. T Batory, Chrobry, Piłsudski, Koś-

przewodniczący parlamentów państw europejskich zgo-

status quo. T W sprawie przymusowego osiedlania w Polsce

ciuszko, Kukliński, Lech, Żwirko, Małysz, Twardowski –

dzili się, że ani we wschodniej, ani zachodniej Europie nie

przybywających masowo do Europy imigrantów liderzy PO

zgłoszono jako propozycje nazw dla pięciu samolotów VIP

dzieje się dobrze i dobrze byłoby w końcu coś z tym zrobić.

okazali się być przeciw, a nawet za.

T „Solidarność euro-

w konkursie, który rozpisało MON. T Zespół Pieśni i Tańca

T Redaktorzy Radia Wnet odwiedzili Bratysławę, Pragę,

pejska nie polega na tym, że my decydujemy, a wy pono-

„Śląsk” stał się narodową instytucją kultury. T Założony

Budapeszt, Bukareszt, Wiedeń i Zagrzeb, aby zakomuni-

sicie konsekwencje. Otóż solidarność polega na tym, że

przed 35 laty w IV LO w Częstochowie T.Love zapowiedział

kować, że jeszcze solidarność energetyczna nie zginęła. T

wspólnie decyduje się i wspólnie ponosi konsekwencje.

przejście na emeryturę. T Marek Mikos trafił do Teatru

Maciej Drzazga

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Szukam kontaktu... ...z synem śp. Porucznika Wi­ tolda Korbela – absolwenta Korpusu Kadetów Nr 1 we Lwowie, zamieszkałego przed śmiercią w Katowicach, ul. Sta­ romiejska 6/3. Sprawa dotyczy ustalenia miejsca przekazania TABLO (Tableau) Korpusu Ka­ detów Nr 1 we Lwowie do jed­ nego ze śląskich muzeów. Jednocześnie zwracam się z ape­ lem do miłośników historii Po­ wstań Śląskich o jakiekolwiek materiały ( jeżeli takowe posia­ dają) dotyczące udziału w III Po­ wstaniu Śląskim – 3 szwadronów kawalerii gen. Stanisława Buła­ ka-Bałachowicza w maju 1921 roku. Pisze o tym Jan Wyględa „Traugutt” w książce „Plebiscyt i Powstanie Śląskie”, wydanej w Opolu w 1966 r. Maciej Bułak-Bałachowicz (wnuk generała)

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

nnnnnnnnnnn

Zostaniesz w sercach wielu, co Polskę kochali Kazimierz Józef Węgrzyn Pamięci Zosi Pogonowskiej, Żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych choć ciało miałaś kruche za to Duch ogromny zakochana w swej Polsce wolności i wierze wspierałaś każdym czynem zagrożoną Prawdę która była jak wolność codziennym pacierzem byłaś z Tych co za prawdą szli przez całe życie i ciągle pod bronią Narodowych Sił Ducha wsłuchana w puls historii wciąż ciekawa świata pochylona nad słabszymi chociaż sama krucha głupoty u nas dużo lecz mądrości mało zbierałaś każdy okruch historii Narodu bo wiedziałaś że pamięć musi trwać jak drzewo co niezłomne przed wiatrem wschodu i zachodu i nosiłaś zawsze z dumą biało-czerwoną na każde spotkanie oraz marsz ku wolności broniłaś prawdy krzyża z odwagą i męstwem niosąc Siostrom i Braciom okruchy czułości gdy antypolska hołota bluźniła Bogu rozrzucając to łajno słów pod Wasze nogi to byliście wyklęci jak w czterdziestym piątym na początku powojennej jakże trudnej drogi wiemy że wierna pamięć to trwanie Narodu zostaniesz w sercach wielu co Polskę kochali bo Duch Narodu przetrwa tylko póki pamięć jak barykada w Tych co o Polsce zawsze pamiętali!

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

13

marca tego roku arcybiskup senior lwowski, ksiądz kar­ dynał Marian Jaworski zo­ stał odznaczony przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego „w uznaniu znamienitych zasług dla od­ budowy życia religijnego na Kresach Wschodnich oraz pogłębiania dialogu ekumenicznego, za osiągnięcia naukowe w dziedzinie filozofii i teologii”. 20 maja br., podczas uroczystej Mszy świętej, przekazał ten order jako wotum Matce Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Kalwaria Zebrzydowska jest miej­ scem ściśle związanym z życiem i po­ wołaniem kapłańskim księdza kar­ dynała. Jako student Arcybiskupiego Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie wraz z całym seminarium został przeniesiony do Kalwarii Zebrzy­ dowskiej, gdzie w latach 1945–1950 odbył studia filozoficzno-teologiczne. W Kalwarii Zebrzydowskiej przy­ jął również święcenia kapłańskie, któ­ rych udzielił mu 25 czerwca 1950 r. w kaplicy obrazu Matki Bożej Kalwa­ ryjskiej w kościele Matki Bożej Aniel­ skiej arcybiskup metropolita lwowski Eugeniusz Baziak.

Drodzy Bracia i Siostry, z wielkim wzruszeniem przybywam dzi­ siaj do Kalwarii, do Matki Bożej, aby sprawować tę Eucharystię w tym samym miejscu, w którym byłem święcony na ka­ płana, i w tym samym miejscu, w którym Pan Bóg udzielił mi tej wielkiej łaski, że mogłem cały czas służyć Panu Bogu i na­ szej ojczyźnie. Sanktuarium, moi drodzy, jest miejscem szczególnym. Tutaj ci, któ­ rzy przybywają do niego, doświadczają żywej obecności Boga w swoim życiu. To nie jest tylko zwykłe poznanie, to jest doświadczenie Bożej obecności poprzez Świętych, poprzez Matkę Najświętszą, w swoim własnym życiu. To dlatego do sanktuarium przyby­ wają ciągle na nowo rzesze pielgrzymów, świadomych tego, że tutaj za przyczyną Matki Najświętszej otrzymują wiele łask, dobrodziejstw, a nawet cudów. Wyrazem tego znaczenia, czym to sanktuarium jest w żywym doświadczeniu obecno­ ści Boga w życiu człowieka, Boga, któ­ ry słucha naszych modlitw, jest słowo „tak”, które ludzie składają przy ołtarzu. To ono świadczy o tym, co przeżywają: tu prosiłam, tu zostałam wysłuchana, tu prosiłem i zostałem wysłuchany. Te wota to są żywe dziękczynienia i rów­ nocześnie dalsze wzywanie szczególnej

opieki Bożej za wstawiennictwem Matki Najświętszej. I ja przybywam dzisiaj do Kalwa­ rii, i wdzięczny jestem Panu Bogu, że mimo słabości ciała dał mi tę łaskę, że mogę przekazać Matce Najświętszej swoje wotum. Wotum wdzięczności za seminarium, wotum wdzięczności za kapłaństwo i za to, że pozwoliła mi skorzystać z dzisiejszego dnia. To dziękczynienie za wszystkie łaski, które otrzymuję i które otrzymałem, a tak­ że za wszystkie dobrodziejstwa i łaski dla tych wszystkich, którzy przychodzą tutaj i otrzymują błogosławieństwo za Jej wstawiennictwem. Moi drodzy, dziękuję Panu Bogu za tę szczególną łaskę, czym była Kalwaria w moim życiu, za tę wspaniałą decyzję św. pamięci księdza arcybiskupa Bazia­ ka, który dołożył starań, ażebym przez pięć lat po wojnie mógł być razem z oj­ cami, klerykami ojców bernardynów; za to, że nas przyjęli i za to wszystko, cośmy otrzymali tutaj od Matki Najświętszej. Przychodzę za to dziękować, ale dzię­ kować także za tych wszystkich, którzy dzisiaj przyszli i też sami dziękują za wszystkie dobra, jakie od Niej otrzymali. Jest jeszcze jedna intencja: to wotum jest nie tylko dziękczynieniem za wszystko, co otrzymałem, co otrzymała nasza archi­ diecezja, za wstawiennictwo Pani Kalwa­ ryjskiej, ale jest także wstawiennictwem za naszą Ojczyznę na czele z Panem Pre­ zydentem Andrzejem Dudą, najwyższy­ mi władzami państwowymi i wszystkimi, którzy służą dobru wspólnemu. W czasie I wojny światowej, w bar­ dzo trudnym okresie św. Józef Bilczewski zwracał się do swoich wiernych z wez­ waniem i zapytaniem: czyśmy się do­ syć modlili? Moi drodzy, ja przycho­ dzę tutaj także dlatego, ażeby Matce

Bożej w duchu św. Józefa Bilczewskiego zawierzyć losy naszej Ojczyzny, ażeby w Ojczyźnie naszej panowało bezpie­ czeństwo, spokój, zgoda – to wszystko, co możemy otrzymać tylko przez nawró­ cenie serc i przez dar z nieba. Kościół Święty wzywa nas bardzo często w modlitwach liturgicznych do tego, abyśmy się modlili za tych, którzy rządzą państwem, ażeby rządzili dla sprawiedliwości i pokoju. To wotum, które dzisiaj składam Matce Najświęt­ szej, niech będzie tak samo ustawicznym wołaniem do Tej, która jest Królową ca­ łej Polski, która tyle razy okazała nam swoją łaskę i wstawiennictwo, żeby dalej nas prowadziła. Wszystkich Was zawie­ rzam opiece Matki Najświętszej. Niech tutaj także z nas stanie się wotum dla Pani Kalwaryjskiej. Amen. K

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

Również w Kalwarii Zebrzydow­ skiej ks. dr Marian Jaworski prowa­ dził zajęcia dydaktyczne w Studium Filozoficzno-Teologicznym. Dzień ofiarowania orderu był jed­ nocześnie rocznicą urodzin zmarłego 2 sierpnia 2016 roku arcybiskupa kra­ kowskiego, kardynała Franciszka Ma­ charskiego, przyjaciela ks. kardynała Jaworskiego. Przytaczamy słowa ks. kardynała, które towarzyszyły ofiarowaniu orderu.

Z

tów motorów w produkowanych przez siebie autach. T Po

na polsko-ukraińskiej granicy. T „Süddeutsche Zeitung”

Order Orła Białego od ks. kardynała Mariana Jaworskiego dla Matki Bożej Kalwaryjskiej

A

że Fiat Chrysler przyznał się do fałszowania wyników tes­

nnnnnnnnnnn

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 36 · CZERWIEC 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 27.05.2017 r. Nakład globalny

10 000 egz. Druk

ZPR MEDIA SA

ind. 298050

przekształcenie Polski w dolinę krzemową i zapowiedział

G

km 195 m oraz 5164 schodów w 3 h i 14 min. T CD Projekt


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

K

andydat Macron nie ukrywał, że koszt utrzymania państwa zamierza oprzeć na barkach biednych i średniaków. Lo­ giczna kalkulacja jest prosta. Biedaków jest wielu, bogaczy garstka. Wystarczy ująć każdemu biedakowi po kilka euro – pomnożone przez miliony robi to wielkie sumy, większe, niż gdy­ by bogaczom odebrać po kilkadziesiąt tysięcy. Biedak, nawet jeżeli z powodu ubóstwa został zwolniony z podatków, rok dobry czy zły, odda państwu z kosz­ tów utrzymania ok 20% podatku VAT wliczonego w cenę towarów. Średnia­ kowi udaje się odebrać nawet ponad połowę jego zarobków poprzez po­ datki pośrednie i bezpośrednie, taksy i opłaty dodatkowe. Najtrudniej ściąg­ nąć podatki z bogaczy. Koszt kolosalny w honorariach adwokatów i procesach sądowych, a wyniki mierne. Weźmy przykład najbogatszego człowieka Francji i Europy. Pan Ber­ nard Arnault, którego łączna wartość przedsiębiorstw szacowana jest na 117,6 mld euro, posiada między in­ nymi sześć przedsiębiorstw w Belgii. Jedno z nich, Peigne Invest, zadeklaro­ wało w 2015 roku dochód w wysokości 645 000 euro. Od tej sumy Peigne In­ vest zapłaciło podatku... 1 euro. Druga z wymienionych spółek, Courte Invest, zarobiła w 2015 roku 101 mln euro. Podatku zapłaciła... 2 euro. Prezydent Macron, realista i prag­ matyk, zamiast tracić czas na mało owocne szamotanie się z bogaczami, postanowił szukać pieniędzy w kie­ szeniach potulnej biedoty. We Fran­ cji jest jej coraz więcej – 9 milionów, a zatem i zysków można spodziewać się wyższych, zwłaszcza jeżeli wzroś­ nie jej liczba. Toteż pan Arnault gorąco poparł projekt kandydata na łamach swoich trzech gazet „Le Parisien”, „Aujourd'hui en France” i „Les Échos”, a także w swo­ ich stacjach radiowych. Koledzy pana Arnault także przyklasnęli idei, w myśl hasła solidarności zawodowej. Wyrazi­ li wiarę w potęgę biedaków i średnia­ ków: miliarder Berge, właściciel dzien­ nika „Le Monde”, miliarder Dassault – „Le Figaro”, miliarder Patrick Draghi – „Libération ” i „L’Express”. Przemawiała

W

ynik wyborów prezy­ denckich liberalne demokracje przy­ jęły wprawdzie z uczuciem ulgi, ale lęki pozostały. Co Unia Europejska robi źle, skoro w licznych państwach człon­ kowskich dochodzą do głosu tendencje odśrodkowe? Dyskusja w gmachu am­ basady Republiki Francuskiej w Berlinie unaoczniła, że istnieje poważny deficyt informacyjny na temat Unii Europej­ skiej. Nie jest to stwierdzenie nowe i co do tego uczestnicy panelu „Europa na celowniku” z Polski. Niemiec i z Francji okazali się zgodni, lecz zapewne często co innego mieli na myśli. Organizatorami dyskusji w amba­ sadzie Republiki Francuskiej w Niem­ czech był Niemiecki Instytut Polski w Darmsztadzie, Fundacja Gensha­ gen (na rzecz dialogu europejskie­ go) oraz Polsko-Niemiecka Fundacja na rzecz Nauki. Uczestników dysku­ sji i gości powitał ambasador Francji w Niemczech, Philippe Etienne, prof. dr Dieter Bingen z Niemieckiego Insty­ tutu Polskiego, dr Martin Koopmann z Fundacji Genshagen i Witold Gnauck z Polsko-Niemieckiej Fundacji na rzecz Nauki. W dyskusji udział wzięli: ze strony niemieckiej – prof. dr Rita Süssmuth i prof. dr Gesine Schwan, ze strony francuskiej – ambasador Pier­ re Vimont, a z polskiej – poseł Janusz Styczek z ambasady RP w Berlinie (co było debiutem początkującego dy­ plomaty, lecz o tym za chwilę). Dys­ kusję prowadził Christoph von Mars­ chall, dyplomatyczny korespondent liberalno-lewicowej berlińskiej gazety „Der Tagesspiegel”, bardziej niż kry­ tycznie obserwujący zmiany politycz­ ne w Polsce. Program dyskusji „Europa na ce­ lowniku” przewidywał inny skład jej uczestników. Tak wynikało chociażby z rozesłanych zaproszeń na panel. Ze strony polskiej zapowiedziano udział prof. dr. Aleksandra Bobki, filozofa, sekretarza stanu w Ministerstwie Na­ uki i Szkolnictwa Wyższego i byłego rektora Uniwersytetu Rzeszowskiego, senatora IX kadencji, oraz dr. Pawła Kowala, posła do Parlamentu Euro­ pejskiego i byłego sekretarza stanu w MSZ. Tymczasem niemieckie linie lot­ nicze Air Berlin, którą mieli lecieć pol­ scy uczestnicy panelu, odwołały bez

także telewizja, własność miliardera Buygues’a, i cały chór miliarderów śpie­ wał uwodzicielsko przez dostawcę po­ łączeń, tegoż Buygues’a oraz jego ko­ legi, wspomnianego miliardera Draghi, który jest, jak mówią, słupem amery­ kańskiego koncernu zbrojeniowego Carlyle. Taranem przeciwko murowi pie­ niędzy, głosem strzyżonych baranków, miał być

P

Front National.

o

t

r

W

i

t

t

Nowe idzie, stare nadąża

Tymczasem lokomotywa Le Pen wy­ koleiła się przed ostatnią stacją, a wraz z nią partia utworzona pod mylącym szyldem „Front National”, przejętym od ojca Jean Marie. Najostrzejsze ataki na przewod­ niczącą Frontu idą ze skrajnej prawi­ cy. „Kiedy ma się powierzchowność sympatycznego tragarza od przepro­ wadzek – napisał Jean-Luc Leopoldi na łamach tygodnika „Rivarol” – nale­ ży podkreślić swoją kobiecość (która zresztą istnieje). Trzeba się ubrać jak prawdziwa kobieta i zainwestować w utalentowanego fryzjera, aby nie za­ kładać włosów za ucho co pół minuty”. Jeszcze okrutniej obszedł się z kan­ dydatką Jérôme Bourbon. „Tego wie­ czora werniks pękł: w ciągu dwóch i pół godziny Marine Le Pen pokazała całej Francji swoją prawdziwą twarz: nieznośną wulgarność, niekompeten­ cję, piramidalny brak kultury i oślą głu­ potę”. „Harpia zrobiła sobie harakiri. Debata była cmentarzem przekupki, samobójstwem ojcobójczyni”. I redak­ tor naczelny „Rivarola” konkluduje: „podpisała akt zgonu partii ochrzczo­ nej czterdzieści pięć lat temu”. Nie inaczej zareagował Frans Tim­ mermans: „Marine zabiła Front Natio­ nal”. I były członek Biura Politycznego Frontu, traktując kandydatkę per „diva nocnych lokali”, stwierdza: „Otoczenie Marine Le Pen tworzą wyłącznie dwo­ racy masonerii, zboczeńcy, rozpustnicy i antykatolicy. Front National umarł”. Frans Timmermans, wskazując na zboczeńców, miał na myśli prze­ de wszystkim wiceprzewodniczącego Frontu. Florian Philippot, myśląca gło­ wa partii wyznał swój homoseksualizm

podania przyczyn lot z Warszawy do Berlina (słyszę tutaj, że oni nie latają, jak się im to nie opłaca, na przykład z po­ wodu zbyt niskiej liczby pasażerów) i w tej sytuacji organizatorzy w ostat­ niej chwili poprosili o udział w dyskusji posła Janusza Styczka z ambasady RP w Berlinie. Zarówno u organizatorów, jak i uczestników publicznej dyskusji („roz­ mowa w gronie przyjaciół”, jak okre­ śliła tę dyskusję prof. Rita Süssmuth, obchodząca niedawno 80. urodziny, tak, że spotkanie to było czymś w ro­ dzaju prezentu dla jubilatki) wyraźne uczucie ulgi wywołał wynik II tury wy­ borów prezydenckich we Francji, które fotel prezydencki przyznały po ostrej i nie pozbawionej chwytów poniżej pasa kampanii wyborczej polityko­ wi raczej z drugiego ( jeśli nawet nie trzeciego) planu, nie usuwając jednak obaw przed tendencjami dezintegra­ cyjnymi w Unii Europejskiej, zwłaszcza po Brexi­cie. Obawy te wyraźnie do­ chodziły do głosu w wypowiedziach zarówno ambasadora Pierra Vimonta (był on ambasadorem Francji przy Unii Europejskiej, a następnie pierwszym urzędującym generalnym sekretarzem Europejskiej Służby Zagranicznej – miał to być zalążek unijnego MSZ), jak i obu pań dyskutantek: prof. Rity Süssmuth i prof. Gesine Schwan. Dyskusja w Berlinie wykazała, że punkt widzenia jej uczestników ma ewi­ dentnie charakter narodowy, państwa UE postrzegane są z perspektywy sto­ lic i ich ocena różni się od samooce­ ny każdego z państw członkowskich (często określa się je błędnie mianem „krajów”). Zwrócił na to uwagę ambasa­ dor Vimont, mówiąc o Polsce: „postrze­ ga się ją we Francji jako kraj broniący swych interesów; to się we Francji ro­ zumie, ale to budzi także nasze obawy”. Z perspektywy Niemiec, jak zauważy­ ła prof. Süssmuth, Francuzi chcą wyjść z UE i ze strefy euro. A z perspektywy Polski uważa się, że decydują Niemcy – powiedział poseł Styczek, dodając, że Polska opowiada się za reformą Unii Eu­ ropejskiej, zwłaszcza po Brexicie i spad­ ku popularności Projektu Europa. „Pol­ ska nie chce być piątym kołem u wozu i chce sama brać udział w kształtowaniu Europy”, oświadczył Styczek, co z nie­ ukrywanym niedowierzaniem przyjął red. von Marschall.

i

Zamach w Manchesterze ponownie zwrócił uwagę Francuzów na sprawy bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Dalsze przedłużenie stanu wyjątkowego, zadekretowane dwa dni później, nie wzbudziło niczyjego protestu. Ale w dniach deklaracji podatkowej mówi się również wiele o pieniądzach.

publicznie, dwa dni po tym, jak z re­ welacją wystąpił skandalizujący ma­ gazyn „Closer”. W obecnej Francji okoliczność nie miałaby większego znaczenia politycznego, gdyby cho­ dziło o jakąkolwiek inną partię. Ale z pewnością mogła odsunąć od Ma­ riny część jej wyborców. Znacznie poważniejsze konsek­ wencje będzie miało odejście z par­ tii samego Philippota. Wiceprzewod­ niczący uważany był do niedawna za ideologa Front National. Był jego rzecz­ nikiem prasowym i strategiem kampanii wyborczej 2012 roku. Od czasu ostat­ niej kampanii prezydenckiej jego sto­ sunki z Mariną skomplikowały się na tle jednej z głównych obietnic Fron­ tu – odejścia od euro. On jest zdecy­ dowanym zwolennikiem powrotu do franka francuskiego, stanowisko Mari­ ny ewoluowało pod wpływem opinii wyborców. W programie MLP nade­ słanym nam przed drugą turą wybo­ rów prezydenckich nie znalazłem już wzmianki o zmianie walut. Ostatnio oboje usztywnili swoje stanowiska. Komentatorzy spodziewają się odejścia wiceprzewodniczącego z dnia na dzień, a tymczasem mówi się o spis­ ku w łonie kierownictwa FN. Niektórzy baronowie partii chcą jakoby odsunięcia Mariny, skompromitowanej w wyborach. Wobec naturalnej śmierci PS i rozbicia LR partia Macrona, złożona w znacznej czę­ ści z uciekinierów socjalistycznych i pra­ wicowych, ma w wyborach ustawodaw­ czych królewską drogę do zwycięstwa. Nikt nie powinien jej przeszkodzić, a MLP w najmniejszym stopniu.

Rozbicie wielkich partii i zmiecenie ze sceny małych powinno zaowocować wręcz umocnieniem au­ torytetu rządu utworzonego poza tra­ dycyjnymi formacjami. Gdyby trzymać się tylko wielkich projektów. Niestety, wielkie projekty rozwiewają się prędko, drobne fakty uparcie pozostają w pa­ mięci. Rząd prezydenta Macrona i pre­ miera Philippe’a postawił sobie mo­ ralizację życia publicznego za zadanie naczelne. Właśnie we środę 24 maja, kiedy przekazywałem radiosłuchaczom

J

a

n

B

o

g

a t k o

„Europa* na celowniku”: dyskusja w Berlinie 9 maja wieczorem w ambasadzie francuskiej w Berlinie odbyła się dyskusja na temat impulsów dla Unii Europejskiej z Paryża, Warszawy i Berlina. Obawy o przyszłość Unii Europejskiej po Brexicie w obliczu ożywienia tendencji odśrodkowych w Europie – to była główna troska uczestników dwugodzinnego panelu dyskusyjnego w stolicy Niemiec, jaki miał miejsce we wtorek 9 maja. Jego termin organizatorzy ustalili jeszcze przed wyborami prezydenckimi we Francji, kiedy to dodatkowo pojawiło się ryzyko rezygnacji Francji z udziału w projekcie europejskim.

Ciekawe opinie można było usły­ szeć w związku z pytaniem postawio­ nym przez Christopha von Marschalla na temat postrzegania prounijności Polski, Niemiec i Francji przez pozosta­ łe kraje Trójkąta Weimarskiego. Mo­ derator wychodził najwidoczniej z za­ łożenia, że usłyszy ze strony polskiego uczestnika wypowiedzi antyunijne, co otwarcie lewica zarzuca rządowi Polski wszędzie i przy każdej okazji. Odpowiedź polskiego dyplomaty wprowadziła go w nieukrywane zakło­ potanie: Styczek powiedział, że skoro 30 procent Francuzów głosowało na Le Pen, to Francja sprawia dziś wra­ żenie najbardziej sceptycznego spo­ łeczeństwa wobec Unii Europejskiej. Przypomniał, że 80 procent Polaków opowiada się za Unią Europejską i rząd polski „nie będzie sobie strze­ lał w kolano”; wskazał też na powią­ zania gospodarcze Polski z Zachodem, a zwłaszcza z gospodarką niemiecką. Ale – dodał Styczek – „musimy po­ wrócić do korzeni Projektu Europa”. Kontrowersje pojawiały się tam, gdzie w toku dyskusji zaczynano mówić o konkretach. Wtedy znikał podnios­ły ton. Pojawiały się natomiast zarzuty o dumping płacowy ze strony Polski (wypowiedzi Macrona w kam­ panii wyborczej) – Niemcy i Francja nie godzą się na tanią siłę roboczą z Polski („to powiększyłoby szeregi wyborców Le Pen”). Jaka szkoda, że nikt nie przypom­ niał uczestnikom dyskusji, dlaczego Pol­ ska znalazła się po 1944 roku z tamtej strony żelaznej kurtyny i jakie to miało także konsekwencje gospodarcze! Lecz ambasador Vimont z drugiej strony po­ wiedział, że trzeba postawić na zaufa­ nie i reformy na rzecz zrównoważone­ go rozwoju. „Słuchać, lepiej rozumieć drugiego” – mówiła prof. Süssmuth, ła­ godząc krytyczne wypowiedzi na te­ mat Polski prof. Schwan, nie mogącej się pogodzić z wynikiem wyborów par­ lamentarnych w Polsce, czemu zresztą często dawała wyraz uwagami w rodza­ ju „rząd to nie naród” (mówiąc, rzecz jasna, o Polsce, nie o Niemczech). Uwagi profesor Gesine Schwan (socjalistka, dwukrotnie bez powo­ dzenia kandydatka na urząd prezy­ denta Republiki Federalnej Niemiec, w roku 2004 i 2009) sprowokowa­ ły posła Styczka do stwierdzenia, że

Wnet moją cotygodniową kronikę, wy­ borcy poznali kompromitujący wkład ministra Spójności Terytorialnej (?!) w wielką ideę moralizacji. Zdaniem ty­ godnika „Canard enchaîné”, Richard Ferrand zarządza publicznymi pie­ niędzmi ze zbyt wyraźną preferencją dla własnych interesów. Były deputowany socjalistyczny, a później działacz pierwszej godziny w partii Macrona, dał się poznać w la­ tach 1993–2012 jako dyrektor naczel­ ny Kasy Ubezpieczeń Wzajemnych w Bretanii. W 2011 roku Kasa odczuła dotkliwą potrzebę nowego lokalu biu­ rowego. Upoważniony przez zarząd dy­ rektor Ferrand znalazł odpowiedni lokal w Breś­cie i podpisał umowę wieloletnie­ go wynajmu. Brawo! Tygodnikowi saty­ rycznemu wydała się podejrzana tylko ta okoliczność, że minister Ferrand wy­ najął lokal od swojej własnej konkubiny. Gorzej. W momencie podpisywa­ nia umowy pani Sandrina Doucen nie była jeszcze właścicielką lokalu. Nabyła go dopiero po zaakceptowaniu pro­ jektu przez zarząd Kasy Ubezpieczeń. A ponieważ prawo wymaga do zare­ jestrowania spółki co najmniej dwóch właścicieli, wzięto na wspólnika słupa z jednym procentem udziałów. Pienię­ dzy na zakup nie było również. Dostar­ czył ich bank Credit Agricole w formie wieloletniej pożyczki zahipotekowanej na kupowanym lokalu. Który tymcza­ sem nabrał wartości dodatkowej, wy­ remontowany starannie za pieniądze Kasy Ubezpieczeń. Opierając się na sprawdzonych informacjach tygodnika satyryczne­ go, Liga Republikańska złożyła donie­ sienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa. Zdaniem komentatorów w mediach publicznych i zbliżonych do rządu afera ma niewielkie widoki na za­ kończenie się skazaniem. Minister Fer­ rand ze swej strony uważa również, że cała kombinacja została przeprowa­ dzona w idealnej zgodzie z literą pra­ wa. Jakżeby inaczej. Konkubina ministra jest znaną w Breście adwokatką. Nadchodzące wybory pokażą wpływ afery na zaufanie do rządu, który w obecnej, trudnej sytuacji roz­ poczyna taniec na linie od fałszywego kroku. K

należałoby okazać więcej zrozumienia dla ostro krytykowanego rządu pols­ kiego. Dodał on też, że zarzut antyu­ nijności wobec Polski jest bezzasadny. W ostatniej chwili dokoopto­ wany do grona dyskutantów poseł Styczek oświadczył również, że re­ witalizacja Trójkąta Weimarskiego jest w obliczu Brexitu nadzwyczaj pilnym zadaniem na dziś. Tym bar­ dziej – kontynuował – że wcale nie kończy się on tam, gdzie pojawiają się zgrzyty – wówczas widać, że jest to bardzo ważny instrument współpracy – jak zauważono w zasadzie zgodnie w toku dyskusji w ambasadzie Francji w Niemczech. Poprosiłem po spotkaniu posła Janusza Styczka o skomentowanie dys­ kusji podiumowej w Berlinie. Powie­ dział on: „Po pierwsze: ważne jest, że Trójkąt Weimarski funkcjonuje tutaj, w Berlinie, w obiegu publicznym. Dzi­ siaj (9.05.) mieliśmy tę debatę, wczo­ raj (8.05.) także odbyła się debata na temat Trójkąta Weimarskiego i współ­ pracy trójstronnej. Myślę, że to dobry czas, aby o tym rozmawiać, zwłaszcza w kontekście wyborów francuskich, za­ powiedzi prezydenta Francji wzmoc­ nienia osi francusko-niemieckiej. To jest świetna okazja do mówienia o tym i to starałem się tu zrobić, wykazać, że Europa to nie tylko Francja i Niemcy, to jest również Polska – jako ten trze­ ci, chyba najważniejszy filar w Europie Środkowo-Wschodniej”. Dyskusja w ambasadzie Francji w Berlinie cieszyła się wielkim zain­ teresowaniem – sala wypełniona po brzegi, pojawili się też goście z Ru­ munii i ze Słowacji, wielu było także mieszkających czy pracujących w Ber­ linie Polaków. O tym, jakiej są opcji, można było dowiedzieć się po reakcjach na wypo­ wiedzi dyskutantów, budzących weso­ łość lub przychylność w określonych rzędach sali teatralnej w budynku ambasady. Jeden ze znanych w Ber­ linie polskich przedsiębiorców pod­ sumował spotkanie słowami: „szeregi KOD w Berlinie są już mocno prze­ rzedzone”. Nie byłem tam wcześniej, nie wiem, wierzę na słowo. K *chodzi oczywiście o Unię Europejską, a nie o Europę jako taką.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

4

Zdefiniujmy sytuację polityczną Europy. W jednym lub dwóch zdaniach bardzo trudno to zrobić. W chwili obecnej UE znajduje się w sytuacji kryzysu, ponie­ waż okazało się, że projekt europejski jest dobry na dni słoneczne, a kiedy po­ jawia się burza, mróz, deszcz – projekt trzęsie się w posadach i nie wiadomo, co z nim zrobić. Moim zdaniem ten pierwotny pro­ jekt czterech wolności: ruchu, handlu, kapitału i usług stanowi olbrzymią war­ tość. Dla nas zaś tak naprawdę jest to konieczność życiowa, ponieważ bogac­ two Republiki Czeskiej wynika z ak­ tywności handlowej, więc to wszystko jak najbardziej warto zachować, żeby nie runęło. Z drugiej strony trzeba tak to zrobić, żeby koncepcja integracji była komfortowa dla wszystkich, żeby nie był to jakiś kaftan bezpieczeństwa – one size, fits all – ponieważ wiadomo, że każda gospodarka jest inna, np. hi­ szpańska jest zupełnie odmienna cho­ ciażby od niemieckiej. A co jest przyczyną tej niepogody w Unii Europejskiej? O tym też można dużo mówić. Myślę, że jeśli o to chodzi, za mocno rozwarły się nożyce. Na jednym ostrzu tych no­ życ jest życie elit Brukseli – a to często są wielkie plany, za którymi bardzo rzadko podążają działania – a na ich drugim ostrzu znajduje się to, co myślą zwykli obywatele w krajach UE. Uwa­ żam, że te nożyce rozwarły się za bardzo i trzeba dążyć do tego, żeby nastąpiło ponowne zbliżenie tych dwóch ostrzy. Czy obserwuje Pan jakąś refleksję w Brukseli, w Komisji Europejskiej, na temat przyczyn kryzysu euro­ pejskiego? Przyznam, że niestety nie widzę reflek­ sji w takim zakresie, w jakim bym się tego spodziewał, sądząc po powadze sytuacji. Wydaje mi się, że elity żyją w dużym stopniu we własnym świecie, rzadko wychodzą na ulice, żeby po­ słuchać, co ludzie myślą. Ucieszyłem się, kiedy KE zaproponowała szerszą gamę możliwości rozwiązań obecnej sytuacji. Niemniej teraz jest taki czas oczekiwania; są wybory we Francji, będą w Niemczech. Po prostu teraz czekamy na to, co się wydarzy. Jeszcze jedna ważna rzecz, to histo­ ria Wielkiej Brytanii, którą ja postrze­ gam jako bardzo ważny kraj, bo Angli­ cy dali nam język angielski, który jest niejako obecnym lingua franca, a teraz odchodzą; i to jest pewnego rodzaju pa­ radoks, bo pamiętamy jeszcze te walki o układ lizboński, o konstytucje. Wiele narodów, np. Irlandczycy czy Francu­ zi, odrzucili to w referendach, jednak przeforsowano ten pomysł, kierując się tym, że z UE ma powstać mocarstwo. A teraz Anglicy odchodzą. Anglicy odchodzą, a Francuzi wy­ brali na prezydenta Emmanula Macrona, który ma swoją koncep­ cję Unii Europejskiej, jądra UE. Co to zmieni, jakie będą tego konse­ kwencje? Zobaczymy. Myślę, że sytuacja Macro­ na będzie trudniejsza w rzeczywistości niż mogłoby się wydawać. Na razie pa­ nuje przekonanie, że młoda siła rozwią­ że wszystkie problemy; i oczywiście na pewno lepiej, że jest Macron, niż gdyby była Marine Le Pen. To jest rzecz, która nie pozostawia żadnych wątpliwości. Jednak we Francji wkrótce mają się odbyć wybory parlamentarne, a ruch Macrona to taka sklejka zrobiona na szybko, bardziej piarowska, mediowa niż rzeczywista. Nie umiem sobie za bardzo wyobrazić, w jaki sposób będzie on pozyskiwał w parlamencie wsparcie dla swoich pomysłów. Jego kohabitacja z parlamentem będzie moim zdaniem trudna. Przeforsowanie reform eko­ nomicznych, które są konieczne, aby Francja była w stanie współzawodni­ czyć z Niemcami, będzie rzeczą bardzo R E K L A M A

P O D RÓŻ·W N E T· C Z E C H Y trudną. A jeżeli, z drugiej strony, nie uda się przeprowadzić tych reform, to wiadomo – doprowadzi to do jeszcze większego wzmocnienia pozycji Nie­ miec. W czasie kampanii wyborczej pan Macron mówił o federacji europej­ skiej, o wspólnym ministrze spraw zagranicznych i ministrze finansów Europy. Czy w Czechach takie my­ ślenie znajduje zrozumienie? Poglądy na to oczywiście mamy różne. Niemniej w Czechach przeważa typowy czeski sceptycyzm. Osobiście też nie uważam, aby lekiem na dolegliwości europejskie była federalizacja. Bo nie ma czegoś takiego, jak europejski de­ mos, naród polityczny. Europa jest zbyt zróżnicowana, zbyt urozmaicona, aby móc podążać np. za amerykańskim modelem federa­ lizacji, bo tam wiadomo, że mówili po angielsku, 200 lat temu tak naprawdę wszyscy to byli Anglosasi, do tego pro­ testanci. W Europie sytuacja jest o wiele bardziej zróżnicowana, urozmaicona, i nie uważam, aby była to realna droga na bliską przyszłość. Myślę, że fakt, że przejeżdżają wo­ kół nas śmieciarki, które robią duży hałas, stanowi taką dobrą metaforę, po­ nieważ można sobie mówić, a w pew­ nym momencie przyjeżdża śmieciarka, mamy zupełnie inny poziom hałasu i ta szara rzeczywistość przysłania wszel­ kie słowa. I będzie dalej przysłaniać, bo przechodzimy do tematu Berlina. W Polsce dużo mówi się o domina­ cji niemieckiej w Europie. Czy dla Czechów stanowi to problem? Czesi, wiadomo, są najbliżej Niemiec w ramach Europy Środkowej. Te kon­ takty mają charakter historyczny, by­ ły starcia, były sojusze, były konflikty, a więc wiadomo, że zawsze śledzimy Niemcy z podwyższonym poziomem uwagi. Faktem jest, że Niemcy jako kraj, który przegrał II wojnę światową, są największym zwycięzcą zimnej woj­ ny w Europie. Jest to kluczowy gracz i spoczywa na nim wyjątkowa odpo­ wiedzialność, ponieważ zawsze, kiedy rośnie moc jednego państwa, okoliczne

Krzysztof Skowroński rozmawia w Pradze z Alexandrem Vondrą, założycielem Karty 77, jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Václava Havla, ministrem spraw zagranicznych Czech w latach 2006–2007, wicepremierem w latach 2007–2009, ministrem obrony w latach 2010–2012.

FOT. MARTA OBŁUSKA

zorganizowaliśmy pierwszą konferen­ cję. I to nawet jeszcze nie było pierwsze posiedzenie, ponieważ czekaliśmy na demokratycznego prezydenta, którego miały wyłonić polskie wybory, bo nie chcieliśmy tego robić z Jaruzelskim. Tak więc mamy bardzo dobre podwa­ liny i wykorzystajmy te relacje – to, co wywodzi się z historii Solidarności czy Karty 77, te dobre stosunki między Polską, Czechosłowacją, Węgrami i tę współpracę, którą nawiązaliśmy, ko­ munikację przy jednym stole. W Unii Europejskiej zawsz te pań­ stwa, które znajdują się między Rosją i Niemcami, ponoszą pewne ryzyko. Zawsze jest ryzyko, że mocni gracze

Polski heroizm dla Czecha, który jest dowcipny, ma swój humor, ale jest takim realistą trzymającym się ziemi, stanowi potrzebną inspirację, taką drugą stronę medalu. Polacy oferują bohaterstwo, możliwość rozwinięcia skrzydeł. mają naturalną tendencję do równowa­ żenia. I nie wiem, czy Niemcy są akurat zupełnie przygotowani do pełnienia tej swojej roli, aby poradzić sobie z nią tak, żeby nie powstawały napięcia, nie powstawały konflikty. Moja osobista historia na przykład, mojej rodziny, reprezentuje obydwa te kierunki myślenia, bo moi przodko­ wie, po części jacyś tam dalecy krewni, to byli Niemcy; po wojnie nawet byli odsunięci. Z drugiej strony dziadek był działaczem ruchu oporu, został stracony w Oświęcimiu, a ja osobiście część życia poświęciłem na negocjo­ wanie deklaracji czesko-niemieckiej, co się udało. Te relacje są obecnie bardzo dobre, jednak na przyszłość pozostaje duży znak zapytania. Polska strategia w polityce zagra­ nicznej to jest próba zbudowania mocnej współpracy w ramach Wy­ szehradu, z uwzględnieniem Za­ grzebia i Rumunii. Czy ta strate­ gia, która ma trochę stanowić siłę opozycyjną w stosunku do Berlina, z punktu widzenia czeskiego jest do przyjęcia? Pamiętam do dziś dzień, kiedy kład­ liśmy podwaliny pod współpracę Grupy Wyszehradzkiej. W roku 1990

Mocni gracze chcą się nami podzielić

będą chcieli nas podzielić, podzielić się nami i skierować nas przeciwko so­ bie. I w związku z tym V4 postrzegam jako olbrzymią wartość, którą trzeba chronić i podtrzymywać. Bo w poważ­ nych sytuacjach historycznych, jak na razie, zawsze sobie poradziła: w roku 1991, podczas puczu w Moskwie; kiedy pukaliśmy do drzwi NATO; ostatnio w ramach kryzysu migracyjnego V4 stanowiła swego rodzaju głos zdrowego rozsądku. A więc V4 – na pewno tak. Z drugiej strony widzę duże pol­ skie ambicje, idee jeszcze być może z czasów Piłsudskiego czy Sikorskie­ go, z czasów II wojny światowej czy nawet Brzezińskiego pod koniec zim­ nej wojny, żeby stworzyć coś w rodzaju Międzymorza od Bałtyku po Morze Czarne. Moim zdaniem tu potrzebna jest ostrożność. Bo z jednej strony ro­ zumiem logikę, która przyświeca ta­ kim ideom współpracy. Jednak te plany wydają mi się dosyć ambitne, ponie­ waż w przeszłości, jak wiadomo, tego rodzaju plany bardzo często kończyły się w połowie drogi, bo różnice mię­ dzy Bałtykiem a Bałkanami są jednak stosunkowo duże. A więc skoncentrowałbym się na tym, żeby chronić V4, żeby może po­ dejść do tego bardziej konserwatyw­ nie, mniej ambitnie. Niewątpliwie po

Brexicie po odejściu Wielkiej Brytanii z Unii współpraca, być może nawet w ramach głosowania, jest bardzo po­ trzebna, aby wyrównać pewnego ro­ dzaju dominacje, które na pewno tutaj się pojawią. W jakich sprawach Polska może li­ czyć na solidarność czeską? Jak dla mnie, relacje z Polakami to jest alfa i omega, ja Polaków szalenie lubię. Polski heroizm dla Czecha, który jest dowcipny, ma swój humor, ale jest ta­ kim realistą trzymającym się ziemi, sta­ nowi potrzebną inspirację, taką drugą stronę medalu. Polacy oferują bohater­ stwo, możliwość rozwinięcia skrzydeł. Wiem, że w przeszłości były mię­ dzy naszymi narodami napięcia, nie­ mniej w ostatnich 20 latach w dużym stopniu udało się je wyeliminować, co mnie bardzo cieszy. Nigdy nie zapomnę tego, jak Lech Kaczyński przeprosił za Śląsk Cieszyński. Byłem zachwycony we Wrocławiu, podczas Mundialu, kiedy grała nasza drużyna, że widać było przyjaźń na­ szych narodów na ulicach, żadnych starć, żadnych walk. Bardzo dużo zrobi­ li czescy pisarze, żeby przybliżyć Pola­ kom czeskie spojrzenie. Myślę, że dużo jest do zrobienia w odwrotnym kie­ runku, żeby bardziej przybliżyć Polaka czeskiemu sercu.

W Czechach podejście do V4 zawsze było trochę inne niż w Polsce. Nigdy nie traktowano tego jako sojuszu, w któ­ rym łączą nas wszystkie interesy. Takim drobnym przykładem może być polskie i czeskie rolnictwo, gdzie faktycznie niełatwo o znalezienie wspólnego ję­ zyka. Jednak w stosunku do dużych sąsiadów w sprawach strategicznych ta współpraca się sprawdziła i nawet Czesi są tego świadomi. Tu trzeba wziąć pod uwagę jesz­ cze jedną rzecz, bo była tutaj mowa o stosunkach mniejszego z większym, o Niemcach. Trzeba także pamiętać, że wielkość naszych narodów narzuca pewnego rodzaju asymetrię, bo Cze­ chów jest 10 milionów, a Polaków 40 milionów. To jest duża różnica. Nasi ludzie czasami postrzegają to tak, że grozi nam ryzyko pewnego zdomino­ wania przez Polskę. Myślę, że chyba Polska powinna przekonywać nas cały czas, że tak nie jest i nie będzie. A więc, jak powiedziałem, ta rela­ cja jest kluczowa. Kolejny czynnik jest taki, że reprezentacje polityczne w na­ szych krajach są całkowicie odmienne. W Polsce jest to raczej nurt chrześci­ jańsko-konserwatywny, na Węgrzech narodowo-konserwatywny, na Słowacji, powiedziałbym, taki lewicowo-bizneso­ wy. U nas jest oligarcha Babiš, który, po­ wiedziałbym, Polakom jest bardzo do­

Zawsze wspominam Václawa Havla, który mówił, że problemem Rosji jest to, że Rosja nie zna własnych granic i zadaniem Zachodu jest, aby wyznaczyć te granice. I to jest rzecz, którą mamy do zrobienia. A więc na pewno relacje między Polską a Czechami są kluczowe i trzeba o nie dbać, bo to nie jest rzecz, która byłaby w jakiś sposób zagwarantowa­ na. Trzeba o nie dbać, jak o każdą rela­ cję. Kiedy na przykład w małżeństwie partnerzy przestają sobie poświęcać uwagę, to rodzi się kryzys, a więc taka relacja na pewno jest kluczowa i trze­ ba o nią dbać. Jednak trzeba też stwierdzić fakt, że w Polsce niemal codziennie mó­ wimy na temat polityki wyszeh­ radzkiej, a Czesi politykę wyszeh­ radzką taktują jako margines swojej polityki. Czy to spostrzeżenie jest prawdziwe?

brze znany z przeszłości, bo mają z nim jeszcze swoje rachunki z czasów jego współpracy z lewicowymi socjalistami. A więc na pierwszy rzut oka to są różnice, w przypadku których brak ja­ kichkolwiek podstaw do współpracy. Nawet ludzie z Brukseli próbowali to wykorzystać, jak się mówi po czesku – rzucić widłami, po prostu nas podzielić. Kusić Czechów; nawet wspominano o niejakiej toksyczności V4. Ale po­ mimo tych różnic w orientacjach poli­ tycznych, to wszystko trzyma się razem i to jest wartość, o którą trzeba dbać. Czy czuje Pan jakieś zagrożenie dla pokoju i stabilizacji w Europie ze strony Władimira Putina?

Niewątpliwie w ostatnich pięciu, sześ­ ciu, siedmiu latach widzimy dużą kon­ solidację rosyjską; naprawdę stanęli mocno na nogach, zdobyli pewność siebie. Putin prowadzi bardzo asertyw­ ną politykę. Zadaję sobie pytanie, kto to mu to umożliwia, z czego to wynika, kto mu na to pozwala? Odpowiedź jest taka, że jest to słabość Zachodu. Tutaj bardzo dużo, niestety, zro­ bił Barack Obama, tworząc mu prze­ strzeń, w którą on może wejść, co sta­ nowiło błąd. Także UE nie uporała się z rozwiązaniem sytuacji na Ukrainie. Próbowali coś tam moderować, ale nie byli gotowi przeznaczyć odpowiednich środków i przeforsować kompromisu, który usiłowano tam osiągnąć. I to jest postawa typowa dla Zachodu. I co teraz zrobić, żeby Zachód okazał się silniejszy, żeby był bardziej pewny siebie? Bo płakanie nad tym, że Rosja zapełnia przestrzeń, którą jej stworzono… no oczywiście, płakać można, ale jest to bezproduktywne. Na pewno nie zwiększy to naszej rangi w polityce międzynarodowej. A więc Rosja stanowi problem, groźbę – oczywiście; i oczywiście in­ tensywność tej groźby jest funkcją po­ łożenia geograficznego. W inny sposób będą to postrzegali ludzie w Tallinie, czy nawet w Warszawie – jako na pew­ no bardziej palący problem, niż w Pra­ dze, która oddzielona jest od Rosji ko­ lejnymi dwoma państwami. Niemniej to niczego nie zmienia w tej sytuacji. Zawsze wspominam tutaj Václa­ wa Havla, który mówił, że problemem Rosji jest to, że Rosja nie zna własnych granic i zadaniem Zachodu jest, aby wyznaczyć te granice. I to jest rzecz, którą mamy do zrobienia. Poznaliśmy się właściwie na lotnisku w Tiranie. Pan kupował wiele ksią­ żek. Udało się przeczytać te książki? Nie jestem w stanie. To taka moja cho­ roba – kupowanie książek. Mam ich może 10 tysięcy, żona łapie się za gło­ wę, że dom się zawali pod ciężarem tego wszystkiego. Oczywiście czytam, ale nie mam szansy przeczytać wszyst­ kiego, co kupiłem. Tę skłonność mam jeszcze z czasów komunizmu, kiedy była cenzura i kupowało się wszystko, co wpadnie w rękę. Teraz jest wolność, więc z niej korzystam i kupuję. Bardzo dziękuję za rozmowę.

K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

P O D RÓŻ·W N E T· C Z E C H Y

Krzysztof Skowroński rozmawia z Liborem Dvořákiem, dziennikarzem i tłumaczem z języka rosyjskiego na czeski literatury rosyjskiej, m.in. Dostojewskiego. Jest Pan dziennikarzem politycz­ nym, ekonomicznym, zajmuje się Pan też sprawami zagranicznymi. Wcześniej byłem tłumaczem, bo na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Karola ukończyłem filologię rosyjską. W 1989 roku miałem 41 lat; chyba każ­ dy Polak rozumie, że w tak krótkim czasie po rewolucji trudno by mi było utrzymać się z tłumaczeń literatury ro­ syjskiej. Zmieniłem w latach 90. profe­ sję i zostałem dziennikarzem. W roku 1992 stałem się redakto­ rem telewizji czeskiej. Jeden z kolegów redaktorów zapytał mnie, czy nie wo­ lałbym pracować w redakcji zajmują­ cej się wydarzeniami w kraju. Odpo­ wiedziałem, że prawdopodobnie do redakcji do spraw Rosji nie ma aż tylu osób zainteresowanych i takich, które się na niej znają, w związku z tym ja się tym zajmę. Tak więc na początku stałem się telewizyjnym, a potem też radiowym specjalistą od Rosji i rosyj­ skiego obszaru zainteresowania. Może zanim zadam poważne pyta­ nia na temat relacji rosyjsko-cze­ skich, powie Pan, na czym polega słynny czeski humor? Dla mnie czeski humor jest dosyć trud­ ny do określenia. Polega na paradok­ sach, jak w przypadku wielu innych narodów. Niemniej czeskie poczucie

humoru, przynajmniej moim zdaniem, ma bardzo mocne podłoże w literaturze; w czeskiej tradycji żydowskiej, a tak­ że w dziełach takich pisarzy, jak Karel Poláček, Jaroslav Hašek czy Karel Čapek. A co dla Czechów jest świętością? Świętość? To jest dosyć trudne pyta­ nie. I powiedziałbym, że dla typowego Czecha prawie nic nie jest święte. To, moim zdaniem, byłaby najtrafniejsza

to jest granica między ateizmem a głęboką religijnością? Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się nad tym tematem. Faktem jest, że Cze­ chy i czeski naród tradycyjnie są uzna­ wani za niemalże najbardziej świec­ką przestrzeń na całym świecie. Tak na­ prawdę nie ma dla mnie w tym nic spe­ cjalnie dziwnego. W końcu przez długi czas żyliśmy w jednym państwie ze Sło­ wakami, których stosunek do religii jest

Dla typowego Czecha prawie nic nie jest święte. Czesi przede wszystkim mają tendencję do relatywizowania wszystkiego, do podawania w wątpliwość. odpowiedź, bo Czesi przede wszyst­ kim mają tendencję do relatywizowania wszystkiego, do podawania w wątpli­ wość, w odróżnieniu np. od Polaków; bo wiem, że tutaj różnice są duże, acz­ kolwiek jesteśmy sąsiadami. Myślę, że główną właściwością Czecha jako ta­ kiego jest wątpienie. Teraz pytanie prawie jak z Dostojew­ skiego. Czy zastanawiał się Pan kie­ dyś, dlaczego granica polsko-czeska

o wiele bardziej zbliżony do polskiego. Więc jest to pytanie, na które trudno jest mi odpowiedzieć. Jedno wiem na pewno: że dla nas ateizm jest czymś jakby wrodzonym i być może wynika do z wszechobecnej czeskiej tendencji do wątpienia. Czy dlatego wrodzonym, że Pana ojciec i dziadek mieli ten sam stosu­ nek do wiary, co Pan i Pana dzieci? Sensu stricto, mój ojciec był ateistą,

R E K L A M A

bo był komunistą, nawet znaczącym działaczem partii komunistycznej, mi­ nistrem w rządach komunistycznych, ambasadorem w Związku Radzieckim. Z tego, co mi wiadomo o moich dziad­ kach, to można powiedzieć, że byli co najmniej słabo zaangażowani religijnie. Ojciec ojca, z tego, co mi wiadomo, nie wierzył wcale, więc faktycznie może to być część tradycji rodzinnej. A jeżeli chodzi o moje dzieci – córka ma 37 lat, syn 45 i, o ile mi wiadomo, spe­ cjalnie nie interesowali się tą kwestią. Mają skłonności do swego rodzaju życia duchowego, ale bardziej idzie to w kie­ runku zainteresowań naukami ezote­ rycznymi. Ich życie religijne w nie było w najmniejszym stopniu intensywne. W takim razie – czy Czesi mogą w ogóle zrozumieć Dostojewskie­ go, skoro wszystko to, co się u nie­ go dzieje, dzieje się serio? Dla Czecha nie jest aż tak trudno zro­ zumieć Dostojewskiego, aczkolwiek to rozumienie nie jest do końca konse­ kwentne. Jeżeli chodzi o Braci Karama­ zow, pytanie jest absolutnie na miejscu. Z mojego doświadczenia studenta wi­ dzę jednak, że Dostojewski przemawiał do nas właśnie przez te cechy, których mnie osobiście i mojemu narodowi w pewien sposób brakło. Poza tym czło­ wiek inteligentny pragnie zrozumieć psychologię innych narodów i ludzi, więc odbieram to jako coś normalnego. Kiedy zaczynałem tłumaczyć Dos­ tojewskiego, Tołstoja, Czechowa, Go­ gola, miałem 50 lat i było to umotywo­ wane chyba tym, że chciałem wrócić do swoich doświadczeń z lat młodzień­ czych, kiedy czytałem tych klasyków. Być może wynikało to też z faktu, że klasyka rosyjska jest w Czechach czy­ tana przez kolejne generacje, co znaczy, że jest również wydawana.

FOT. JINDŘICH NOSEK (NOJIN) / WIKIPEDIA (CC BY-SA 4.0)

Główną właściwością Czecha jest wątpienie

5

Przejdźmy do współczesnej Rosji. Jak Pan postrzega Władimira Puti­ na i politykę rosyjską? Żeby nie zaczynać od razu od Putina, powiem, że czasy Gorbaczowa, piere­ strojka przepełniały nas nadzieją. Póź­ niej były te trudne lata 90. za rządów Jelcyna. Myślę – i mówię tu nie tylko w swoim imieniu, ale i wielu Czechów zainteresowanych Rosją – że kwestie rosyjskie są dla nas interesujące, być

u nas. U nas często „święte wzgórza”, np. Ołomuniec czy Przybram, są od­ bierane przez przeciętnych Czechów jako atrakcje turystyczne. W Polsce tego wrażenia nie odnoszę, i chociaż turystów jest tam i tak dużo, to odbie­ ram je raczej przez pryzmat obecności wierzących. Na zakończenie pytanie bardzo polityczne. Teraz w Czechach trwa

Dostojewski przemawiał do nas właśnie przez te cechy, których mnie osobiście i mojemu narodowi w pewien sposób brakło. może także dlatego, że żywioł rosyjski zagraża nam w mniejszym stopniu niż Polakom. Kiedy pojawił się Putin, chyba uświadomiliśmy sobie, że sprawy prze­ żywane przez nas od połowy lat 80. do końca 90. stanowiły swojego rodzaju ekstremum, a tak naprawdę normą jest rosyjski nacjonalizm, szowinizm, kse­ nofobia i skłonność do agresji. Myślę, że polskie doświadczenia w tej materii są o wiele bardziej bolesne od czeskich. Czy czyta Pan Ewangelię? Nie, nie. Jestem klasycznym czeskim ateistą, o którym wcześniej mówiłem. Ale to też jest u Dostojewskiego: walka ze sobą, pytania o Pana Boga. Oczywiście tak jest. Uważam, że właś­

kryzys polityczny. Kto w czeskiej polityce jest dobry, a kto zły? Mam coraz większe poczucie, że w tym momencie to tak naprawdę wszyscy są niedobrzy. Z nostalgią wspominam lata rządów porewolucyjnych, wywodzą­ cych się z dysydentów; to byli ludzie, którzy naprawdę czegoś chcieli i sami musieli dokonać przemiany kraju. Jed­ nak w ciągu tych 30 lat stopniowo do władzy dochodzi coraz więcej osób, które nie postrzegają już polityki jako służby i misji, ale raczej jako środek do osiągnięcia celu. Czy ta sytuacja jeszcze w trakcie trwania mojego życia, które jest już dosyć długie, się zmieni – trud­ no powiedzieć. Powiedział Pan, że na początku politycy w Czechach mieli misję do

Lata 1948–1989 odcisnęły na czeskim społeczeństwie olbrzymie piętno i tak samo długo, jak podążaliśmy tam – czyli prawie do piekła – będziemy musieli wracać.

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej. www.cedrob.com.pl

nie te cechy literatury Dostojewskie­ go sprawiają, że dla takiego mało wie­ rzącego Czecha jest ona tak ciekawa – bo są to przeżycia, jakich większość z nas, typowych Czechów, a może na­ wet większość narodów świata nigdy nie doświadczy. Ekstaza religijna, praw­ dziwa, głęboka wiara w Boga. Myślę, że w całej klasyce rosyjskiej najbardziej typowym tego przykładem jest Dostojewski. A może po części jest też tak dlatego, że bardzo często po­ brzmiewają tutaj kwestie moralne, jakieś głębokie wątpliwości, i to akurat są te­ maty, na które Czech, szczególnie Czech wrażliwy, bardzo intensywnie reaguje. Czy był Pan kiedyś na Jasnej Górze? Tak, byłem. Muszę powiedzieć, że Jas­ na Góra była dla mnie imponującym przeżyciem. My w Czechach też mamy podobne miejsca, niemniej w Polsce w świętych miejscach jest inaczej niż

spełnienia. Co było tą misją? Po prostu dobre życie Czechów? Myślę, że nie tylko dla Havla, ale także dla jego otoczenia, ważniejsza od do­ brego życia Czechów – chociaż każdy normalny człowiek pragnie tego do­ brego życia – była transformacja całe­ go społeczeństwa, ponieważ było ono zdeformowane, przesiąknięte kłam­ stwem. Te nawarstwienia po rewolucji do pewnego stopnia usunięto, niemniej później okazało się, że lata 1948–1989 odcisnęły na czeskim społeczeństwie olbrzymie piętno i, jak powiedział pe­ wien mądry człowiek, tak samo długo, jak podążaliśmy tam – czyli prawie do piekła – będziemy musieli wracać. W naszym przypadku jest to 40 lat, a w przypadku Rosji pewnie o wie­ le więcej, może nawet 70, bo wszyscy wiemy, że ścieżki życia narodu rosyj­ skiego były o wiele trudniejsze niż np. czeskie, słowackie czy polskie. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

6

T

o dlatego nazywam mój projekt „V Rzeczpospolitą”. W odróżnieniu od III, która jest spiskiem przeciwko na­ rodowi polskiemu, zawiązanym przy Okrągłym Stole. W odróżnieniu od IV, która była projektem, jak zmusić Pola­ ków do uczciwości i pracowitości bez przeprowadzenia jakichkolwiek zmian systemowych, za to pod przewodem tym razem sprawiedliwej partii. Projekt V Rzeczpospolitej wynika wprost z charakteru Polaków, z nasze­ go historycznego doświadczenia. Z do­ świadczenia I Rzeczypospolitej Szlache­ ckiej, z doświadczenia Wielkopolan pod pruskim zaborem, wreszcie z doświad­ czenia 1. Solidarności. Wynika wprost i jako sposób urządzenia państwa, i jako sposób dojścia do tego państwa. Ale po kolei, najpierw przedstaw­ my model upragnionego przez nas pań­ stwa wolnych Polaków. Zacznijmy od idei. Ideą przewodnią w tym przypadku jest, rzecz jasna, charakter narodowy Polaków. Wspominałem już o tym. Jest skończoną fantasmagorią próba uczy­ nienia z Polaków kogoś innego niż są. Nie staniemy się Niemcami, Rosjanami, Anglikami, Turkami ani Bułgarami. Ża­ den najbardziej nawet zdeterminowany rząd nie wyprodukuje nowego Pola­ ka, który już nie byłby Polakiem. Ko­ munizm nas stłamsił, ale przecież nie przemienił w komunistów. Oczywiście zawsze było pod dostatkiem renegatów, którzy gotowi byli w imię materialnego dobra własnego służyć najgorszemu wrogowi narodu polskiego. Ale prze­ cież najbardziej nawet dorodne ziarno oblepione jest plewą. Charakter narodowy Polaków, obja­ wiający się w przedsiębiorczości i indy­ widualizmie, historycznie rzecz biorąc, trwa przez całe stulecia. Bez wgłębiania się w temat należy powiedzieć jedno: czy się to komuś podoba, czy nie, chrześci­ jaństwo jest jedyną doktryną oddającą charakter narodowy Polaków i jedyną ideą spajającą naród. Według mojej niesprawdzonej wiedzy historycznej, chrześcijaństwo podkreśliło i uwypu­ kliło jedynie cechy wrodzone naszych przodków. Dlatego na zawsze już zlało się z Polską i polskością. Biskup Łaski, którego już przywo­ łałem, miałby chyba niemały problem z rozdzieleniem służby Bogu od służby Ojczyźnie. Ale tych księży służących jednocześnie Bogu i Ojczyźnie jest nie­ przebrany szereg. Wspomnijmy księdza Skargę, którego modlitwa za Ojczyznę przetrwała do dziś. Jana Pawła II, któ­ ry pomimo sprawowania przywództwa duchowego nad całym światem chrześ­ cijan katolików z Rzymu, a nie z War­ szawy, nawet nie pomyślał, żeby wyrzec się polskości. Na koniec wspomnijmy księdza Jerzego Popiełuszkę. Błogosła­ wiony ksiądz Jerzy, kapelan Solidarno­ ści, został zamordowany przez sługi Zła nie dlatego, że był politykiem i walczył o władzę polityczną. Ksiądz Jerzy wal­ czył dobrem o prawdę, o bożą prawdę. Wielu osób ukąszonych w młodości przez bestię socjalizmu lub mających prywatne problemy z wiarą powyż­ szy akapit pewnie nie przekona. Oni chcą, podobnie jak kiedyś Żydzi, żeby Jezus Chrystus przywrócił im ziemskie królestwo, a jak nie, to sorry. Kończąc chwilowo temat wiary, powiem jedno – w odzyskaniu Polski, w nadaniu jej kształtu państwa służącego wszystkim obywatelom nie pomogą hipokryci ja­ kiejkolwiek maści. Nie pomogą ci, któ­ rzy msze święte wykorzystują jedynie jako pretekst do organizowania patrio­ tycznych demonstracji. I nawet nie po­ myślą, że należałoby wejść do kościoła i się pomodlić, a nie tylko wrzeszczeć: Ojczyznę wolną racz nam wrócić (!). O co będziecie prosić Boga, gdy znowu utracimy niepodległość? Nie pomogą też ci, którzy w rozmodleniu na wszelki wypadek dłużej zostają w kościele, bo mogą zostać spałowani. Pocieszę obie grupy – hipokryzja jako jednostka cho­ robowa daje się leczyć… Wiarą. Napisałem to, co powyżej, jako pewnego rodzaju ubezpieczenie przed złym zrozumieniem tego, co poniżej. Uważam bowiem, że Kościół katolic­ ki w Polsce ma na swoim sumieniu ogromne grzechy, z największym grze­ chem głównym, jakim jest pycha. To pycha proboszczów i biskupów dopro­ wadziła do swoistego przymierza tro­ nu z ołtarzem. Suto zastawione stoły i ceremoniały oficjalnych uroczysto­ ści państwowych i gminnych, a wszę­ dzie na pierwszym planie – były ko­ munista, ubek i ksiądz. Jakiż przykład dla wiernych, okradanych i rujnowa­ nych przez państwo Okrągłego Stołu! I jeszcze uwikłanie w rozgrywki wła­ dzy, które nie pozwoli nazwać zła po imieniu. I hipokryzja byłego biskupa krakowskiego, apelującego ze wzgórza

V R·Z· E · C ·Z· P · O ·S · P · O · L· I ·T·A Według badań przeprowadzonych kilkanaście lat temu przez Amerykanów, Polacy są drugim najbardziej przedsiębiorczym narodem świata, po Amerykanach. A wynika to wprost z indywidualnego umiłowania wolności i chęci decydowania o własnym losie nawet przy ryzyku niedostatku. Oczywiście dla obecnej warstwy rządzącej i nawet grupy do tej władzy aspirującej brzmi to jak przekleństwo. I jest wystarczającym powodem, żeby w zarodku tępić jakiekolwiek aspiracje Polaków do rządzenia państwem.

Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część X: V RP – Rzeczpospolita Przedsiębiorcza Jan Kowalski

wawelskiego do polityków, żeby wresz­ cie podali sobie ręce na zgodę i porzu­ cili swary. W sytuacji, gdy jeden kopie i poniża, a drugi jest kopany i poniża­ ny. Nie tego zostałem nauczony przez mojego proboszcza. Sojusz tronu z ołtarzem nigdy nie był korzystny dla wiernych. I ten rów­ nież nie będzie. Co więcej, od Kościo­ ła może się wielu odwrócić. Po chwi­ lowym świeckim tryumfie w blasku kamer zrozumieją to również biskupi i proboszczowie. Ale wtedy – kto od­ buduje utracony autorytet? Rok ’89 zawrócił chwilowo w gło­ wie wielu ludziom, nie tylko księżom. Jednak wina księży jest o tyle niepokoją­ ca, że nie jest tylko winą ludzką (chociaż ksiądz to też człowiek). W wymiarze tym nie-ludzkim ksiądz jest Sługą Bożym i depozytariuszem Wiary. Komuniści i libertyni doskonale wiedzą, jak wyko­ rzystywać wszelkie ludzkie słabości księ­ ży, żeby ich potem ośmieszyć w oczach wiernych, tych wszystkich maluczkich, za których zgorszenie księża ponoszą odpowiedzialność. Sojusz z nową władzą był jednym z takich zgorszeń. Ale dużo poważ­ niejszym przestępstwem była utrata autorytetu wśród młodzieży. Zamiast tworzyć własne szkoły, od parafialnych poczynając, Kościół dał się zwieść ilu­ zji łatwego przejęcia całości szkolni­

Pomyślność i podporządkowanie sposobu organizacji struktur państwa interesom przedsiębiorców powoduje nie wprost pomyślność dla innych grup społecznych. Przede wszystkim w bardzo krótkim czasie kilku lat może rozładować strukturalne bezrobocie. ctwa. I jeszcze miał mieć za to płaco­ ne. W efekcie, wchodząc do świeckich szkół, utracił sacrum, a religia stała się jedynie kolejnym przedmiotem. Piszę w tak gorzki sposób z jed­ nego powodu. Bez czynnego udzia­ łu Kościoła, czy też, ściślej mówiąc, zaangażowania wielu patriotycznych księży, nie jest możliwe odbudowanie naszej ojczyzny. Mam na myśli nie tylko ich indywidualny, duchowy i fizyczny wkład, ale również, jak było to w latach 80., pomoc instytucjonalną. Zwłasz­ cza, że budując naszą V Rzeczpospoli­ tą, oprzemy się na wierze w Boga, jaki nam się objawił w Jezusie Chrystusie i społecznej nauce Kościoła. Wiele nieporozumień narosło wo­ kół nauki społecznej Kościoła. Na tyle wiele, że przypomnijmy jej trzy filary, żeby nie zostać źle zrozumianym. Te trzy filary to umiłowanie Ojczyzny, so­ lidarność i pomocniczość. Umiłowanie Ojczyzny jest tożsame z patriotyzmem. Oznacza przywiązanie

do ziemi ojców, do pracy dla dobra ojczyzny i gotowość do poświęcenia własnego życia w jej obronie. Bo w ro­ zumieniu chrześcijańskim Ojczyzna jest przestrzenią, w której spotykają się minione i przyszłe pokolenia ludzi związanych wspólną krwią i kulturą. Jest rodziną rodzin. Solidarność w rozumieniu chrześ­ cijańskim jest gotowością do niesienia pomocy i opieki nad wdowami, sie­ rotami i kalekami – tymi wszystkimi, którym w ramach naszego narodu nie wiedzie się najlepiej. Obejmuje swym pojęciem wszystkich i nie wyklucza nikogo. Taka właśnie była Pierwsza Solidarność. Upominała się nie o naj­ mądrzejszych i najbardziej utalentowa­ nych, ale o tych najsłabszych. I wreszcie pomocniczość. Z na­ szego punktu widzenia – filar najważ­ niejszy. Bo to on determinuje sposób zorganizowania i funkcjonowania na­ szej V RP. W pomocniczości w zasadzie zawiera się wszystko. A zatem po kolei. 1. Od dołu do góry. 2. Finanse państwa. 3. Podatki. 4. System wyborczy. 5. Parlament. 6. Rząd. 7. Wojsko. 8. Policja. 9. Skarb państwa. 10. Konstytucja. 11. Sądownictwo. 12. Partie polityczne. 1. Od dołu do góry. Każda inicjaty­ wa służąca lokalnej społeczności po­ winna być realizowana środkami lokal­ nymi. Bez udziału jakiekolwiek „góry”, tak jeśli chodzi o środki finansowe, jak i władztwo decyzyjne. Wszelkie inicja­ tywy mieszczące się w obrębie danej gminy muszą być realizowane i finan­ sowane jej środkami własnymi. Jeżeli projekt dotyczy kilku sąsiadujących gmin, to tylko te gminy dogadują się co do realizacji wspólnego projektu – z ich własnych pieniędzy. 2. Finanse państwa. Wynikają wprost z oddolnej organizacji życia społecznego. Ciężar podejmowania decyzji jest prze­ niesiony jak najbliżej zainteresowanych. I oznacza zlikwidowanie osławionej Cen­ trali. Kończymy ze zbiórką pieniędzy dla Centrali tylko po to, żeby później w niej żebrać. Na własnym terenie sami zbie­ ramy pieniądze na realizację wspólnych celów. Zatem po kolei: najpierw liczy się kasa gminy, potem kasa samorządnego (nie mylić z obecnym) województwa, dopiero na końcu kasa państwowa, czyli skarb państwa. 3. Podatki. Mieliśmy być już drugą Japonią, drugą Irlandią. Czas najwyższy przy okazji budowania nowej struktury finansów państwa i co za tym idzie, po­ datków, popatrzeć bliżej naszych gra­ nic. Popatrzmy na Szwajcarię, o której już wspominałem. Otóż najważniejsze dla Szwajcarów decyzje zapadają na po­ ziomie samorządu gminnego i kantonu, co wielkościowo i liczebnie odpowiada polskiemu powiatowi. Dlatego też ma­ ją Szwajcarzy taką a nie inną strukturę

wydatków publicznych. 28% podatków, czyli pieniędzy publicznych, jest w dys­ pozycji gminy, 40% jest wydatkowa­ nych przez kanton, a tylko 32% pienię­ dzy trafia do skarbu państwa. Wybory do samorządu gminnego i do kantonu są bezpośrednie. Jak zatem widać, każ­ dy Szwajcar decyduje w 68% o swojej przyszłości. A 32% przekazywane fede­ racji też w niemałym stopniu kontroluje, ponieważ wiele stanowisk urzędniczych szczebla ogólnokrajowego jest wybieral­ nych bezpośrednio. Nie ma sensu, żeby­ śmy próbowali zostać drugą Szwajcarią. Przy naszej organizacji państwa wybór takiego finansowania państwa jest oczy­ wisty. Dzięki niemu wreszcie będziemy mogli stać się Polską. A wtedy niech inni starają się być drugą Polską. 4. System wyborczy. Jest rzeczą oczy­ wistą, że przy takim systemie finanso­ wym państwa, zorganizowanym od dołu do góry, najważniejsze wybory obywa­ telskie dotyczą spraw lokalnych. To wy­ bory do władz gminy są najważniejsze dla mieszkańców. Oczywiście znowu nie mówimy o dotychczasowych strukturach gminnych, monstrualnych jak i obecne gminne budynki. Zamiast je burzyć, wy­ najmiemy je lokalnym firmom albo oby­ watelskim inicjatywom. A obecni urzęd­ nicy gminni, cóż – będą musieli znaleźć sobie inne zajęcie. Może nie wszyscy, ale przynajmniej 75% z nich. Drugie nie mniej ważne wybory w państwie to będą wybory wojewódz­ kie, do sejmu województwa. To posłowie wojewódzcy (ziemscy) będą koordy­ nować współpracę gmin i nadzorować zarządzanie województwem. Ale oprócz tego będą również wybierać posłów na sejm V Rzeczypospolitej. Żeby nie było kłótni w zależności od liczby mieszkań­ ców danego województwa – od 2 do 7, tak jak to było w I Rzeczypospolitej. 5. Parlament. Tak wybrany Sejm V Rzeczypospolitej będzie liczył około 70 posłów, delegatów poszczególnych wo­ jewództw. Będzie radził nad istotnymi, ważnymi dla państwa polskiego sprawa­ mi. Wszystkimi, które przerastają skalę i kompetencje gmin i poszczególnych województw. Jego pierwszym zadaniem będzie uchwalenie nowej konstytucji państwa. Tej konstytucji, którą przed­ stawimy w programie wyborczym na­ szego społecznego ruchu Konfederacji Wolnych Polaków. Ponieważ większość obowiązków razem z pieniędzmi dele­ gowaliśmy do gmin i województw, Sejm nie będzie musiał już być Sejmem Nie­ ustającym (naszym przodkom nawet do głowy nie przyszło, żeby stale obrado­ wać w Warszawie, dopóki ich caryca nie zmusiła). Wystarczą, jak to było kiedyś, dwie sesje: wiosenna i jesienna. W sy­ tuacji nadzwyczajnej pomoże Internet lub sesja nadzwyczajna. 6. Rząd. Szkoda, że nie mamy króla, mądrego króla. Nasi przodkowie z Rze­ czypospolitej Szlacheckiej jako pierwsi ludzie w świecie cywilizacji łacińskiej sami wybierali króla. Bez pisemnych i przed Bogiem zobowiązań do prze­ strzegania ich praw i konstytucji pań­ stwa, kandydat nie mógł objąć urzędu.

Teraz ten wybierany przez naród czło­ wiek będzie się nazywał prezydentem. Jego zadaniem, po złożeniu przysięgi na konstytucję, będzie zorganizowanie ogólnej administracji państwa polskie­ go. Stanie zatem na czele rządu. Oczywi­ ście zupełnie innego rządu niż ten, który oglądamy w telewizji. Jego zadaniem będzie sprawne zarządzanie państwem w sferach, które przekraczają kompeten­ cje władz lokalnych. Takich, jak wojsko do obrony całości i niepodległości pań­ stwa, policja państwowa, zarządzanie ogólnonarodowymi sferami gospodarki istotnymi dla bezpieczeństwa państwa. Również zarządzanie ogólnonarodowy­ mi projektami celowymi. Ale na pewno nie będzie miejsca w rządzie dla mini­ sterstwa zdrowia, sportu, wyznań, po­ prawności politycznej lub urody. 7. Wojsko. Oczywiście armia zawo­ dowa będzie zarządzana przez ministra wojny, członka rządu. Zawodowa armia na potrzeby państwa polskiego w czasie pokoju w zupełności wystarczy. Ale nie zapominajmy o możliwym zagrożeniu (Si vis pacem para bellum) i pospolitym ruszeniu. Żeby takie pospolite ruszenie na czas wojny szybko można było uru­ chomić, w czasie pokoju wszyscy zdolni do noszenia broni Polacy muszą prze­ chodzić obowiązkowe półroczne prze­ szkolenie wojskowe w ramach szkoły średniej. Rzecz jasna, rzeczywiste prze­ szkolenie wojskowe. No i oczywiście, co się z tym wiąże, każdy przeszkolony obywatel będzie mógł w szafie powiesić mundur wojskowy i karabin. Sprawna koordynacja współpracy armii zawodo­ wej i pospolitego ruszenia (Gwardii Na­ rodowej), zdolna uruchomić milionową armię, pozwoli obronić niepodległość Polski przed jakimkolwiek zagrożeniem zewnętrznym. 8. Policja. Oczywiście, że na pozio­ mie lokalnym policja musi być lokalna i zależna od mieszkańców finansowo. A co za tym idzie, przez nich wybie­ ralna. Lokalny szef policji, nazwijmy go szeryf, podobnie jak było to na­ wet w II RP, będzie reagował na każde przestępstwo i naruszenie porządku publicznego, nie zasłaniając się, jak teraz, niską szkodliwością społeczną czynu. Całe grupy przestępcze wyra­ stają z niskiej szkodliwości społecznej przestępstwa. I oczywiście, co rozumie się samo przez się, nie będzie gnębił

Odbudowa państwa polskiego jako państwa wolnych i odpowiedzialnych obywateli według zasad nauki społecznej Kościoła wprost determinuje oparcie się na małych i średnich przedsiębiorcach jako podstawie ładu społecznego. obywateli=swoich wyborców wyłu­ dzaniem ich pieniędzy, zamiast ścigać przestępców. Policja państwowa musi istnieć dla ochrony konstytucyjnych władz pań­ stwowych i jako służba rozpracowująca zorganizowaną przestępczość krymi­ nalną i gospodarczą. Podlegać będzie ministrowi policji. I utrzymywana bę­ dzie, podobnie jak armia zawodowa, ze skarbu państwa. 9. Skarb państwa. Tu oczywiście szy­ kujemy historyczną rewolucję. Historycz­ ną, to znaczy wracamy do pierwotnego znaczenia pojęcia skarbu państwa. A za­ tem to obywatele, my wszyscy decyduje­ my o wielkości skarbu państwa. O tym, ile środków finansowych ma zostać prze­ znaczonych na sprawne zarządzanie pań­ stwem, tak aby nasza ojczyzna rozkwitała i wzrastała w siłę, zapewniając zewnętrz­ ne i wewnętrzne bezpieczeństwo wszyst­ kich obywateli, włączając w to wdowy, sieroty i ludzi kalekich. Finansowanie władz państwowych i samego państwa będzie się odbywać w dwojaki sposób. Raz – poprzez po­ datki zatwierdzane przez Sejm, dwa – poprzez wykorzystanie dochodów wielkich narodowych firm zarządza­ nych przez kolejnego ministra rządu – ministra gospodarki. 10. Konstytucja. Konstytucja bę­ dzie naszym programem wyborczym. Pokazaniem, jakiego państwa chce­ my i za jakim państwem zagłosują na­ si wyborcy. To będzie niepodlegająca dyskusji i przetargom przysięga naro­ dowa. Przysięga obowiązująca przede wszystkim naszych kandydatów do par­ lamentu, który przecież będzie jeszcze wybierany według starych reguł, we­ dług reguł prawnych Okrągłego Stołu. I automatycznie każdy wybrany poseł naszego Ruchu będzie tracił mandat poselski, jeżeli okaże się uległy staremu

układowi władzy. Bo nasz Ruch, czyli Konfederacja Wolnych Polaków, nie będzie kolejną partią polityczną, którą można zmanipulować i zawłaszczyć. To będzie ruch społeczny na wzór Ruchu Egzekucyjnego Praw i Dóbr, ustanawia­ jący nowe państwo z nową konstytucją – V Rzeczpospolitą, służącą wszystkim Polakom. I na to państwo, i na tę konstytucję będą musieli przysięgać kolejni prezydenci i inni urzędnicy państwowi. A jeśli przyszłoby im do głowy Konstytucję złamać, zostaną natychmiast pozbawieni stanowiska. 11. Sądownictwo. Wymiar (nie)spra­ wiedliwości, jaki zapanował w III RP dla ochrony systemu Okrągłego Stołu, stano­ wi najbardziej skuteczną gwarancję trwa­ nia obecnej patologii. Wyrasta wprost z komunizmu, nie przeszedł najlżejszej nawet weryfikacji i jest dowolnie używa­ ny przez system do niszczenia przeciw­ ników i zabezpieczenia pozycji uwłasz­ czonych w latach 80. komunistów. Rola wymiaru sprawiedliwości w aspekcie nadzoru nad przestrzeganiem naszej konstytucji jest zbyt poważna, żeby i tu nie dokonać gruntownej przebudowy, logicznie zgodnej z nowym, terytorial­ nym ustrojem państwa. Oczywiście wszy­ scy prawnicy, od sędziów poczynając, będą musieli złożyć przysięgę na nową konstytucję. A ci, którzy obecnie łamią ułomne dotychczasowe prawo, będą musieli pożegnać się z zawodem. 12. Partie polityczne. W zasadzie nie piszę tu o partiach politycznych, ponieważ jest na to za wcześnie. Naj­ pierw, niezależnie od naszych doktry­ nalnych poglądów i wynikających stąd różnic, musimy nasze państwo w pod­ stawowym dla nas wszystkich kształcie zbudować. Jedno jest pewne: w naszym samorządnym państwie nie będzie sze­ rokiego pola dla politykierstwa. Po­ dobnie jak to jest w Stanach, partie polityczne będą jedynie społecznymi komitetami wyborczymi kandydatów na prezydenta. Oczywiście administro­ wanie państwem razem ze swoim zwy­ cięskim kandydatem będzie dla osób tworzących takie sztaby wystarczającą mobilizacją do aktywnego działania. A nas, czyli całego społeczeństwa, nie będzie to obciążać zbędnymi kosztami. Rządzący (czytaj: zarządzający państwem w imieniu obywateli) są odpowiedzialni za zapewnienie oby­ watelom warunków do jak najlepsze­ go rozwoju. Jeśli tego podstawowego kryterium nie wypełniają, oznacza to jedno – nie nadają się na zarządców. Nie chodzi tu o zapewnienie pomyśl­ ności jakiejś jednej, wybranej grupie społecznej – nie wiem: nauczycielom, robotnikom, urzędnikom. Jednak pomyślność i podporząd­ kowanie sposobu organizacji struk­ tur państwa interesom przedsiębior­ ców powoduje nie wprost pomyślność dla innych grup społecznych. Przede wszystkim w bardzo krótkim czasie kilku lat może rozładować struktural­ ne bezrobocie, które wydaje się, że na stale zagościło w państwie Okrągłego Stołu, i to pomimo wyjazdu z kraju 2 milionów obywateli i dorywczej pracy za granicą kolejnych 2–3 mln. Solidarność Przedsiębiorców musi być otwarta na ludzi z każdej warstwy społecznej. Tak, jak otwarta była Soli­ darność roku 1980. A przedsiębiorcy główną grupą są z tego samego powo­ du, dla którego w roku 1980 to robot­ nicy byli siłą zdolną przeciwstawić się ówczesnemu systemowi. Przedsiębior­ cy są warstwą-gwarantem przemian w interesie wszystkich Polaków. Przed­ siębiorczość nie jest stanem ani przywi­ lejem. Nikt nie rodzi się przedsiębiorcą ani przedsiębiorczości nie dziedziczy. Ziemski opiekun Jezusa Chrystu­ sa, św. Józef, był cieślą, rzemieślnikiem, a zatem drobnym przedsiębiorcą. We­ dług obecnego nazewnictwa – mikro­ przedsiębiorcą. Własny warsztat i pra­ ca na swoim od początku towarzyszą nauce społecznej Kościoła. Już Leon XIII w pierwszej encyklice społecznej optował za samozatrudnieniem jako najlepszym stanem społecznym. Odbudowa państwa polskiego jako państwa wolnych i odpowiedzialnych obywateli według zasad nauki społecznej Kościoła wprost determinuje oparcie się na małych i średnich przedsiębiorcach jako podstawie ładu społecznego. I ten nowy ład społeczny, nazywany przeze mnie V Rzeczpospolitą lub Rzeczpospo­ litą Przedsiębiorczą, jest nie tylko najlep­ szym ustrojem społecznym odpowiadają­ cym charakterowi narodowemu Polaków, z ich umiłowaniem wolności, indywidu­ alności i przedsiębiorczości. Jest również jedyną możliwością zbudowania silnego państwa, zdolnego obronić swoją pozycję, po pierwsze w warunkach globalizacji, po drugie – w zmieniającej się niekorzystnie sytuacji geopolitycznej. K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

7

UWIKŁ ANA·UKR AINA Od „Przyjaźni” do agresji

Jak rosyjskie może stać się szwajcarskim

Raport analizujący rynek produktów naftowych powstał w drugiej połowie 2016 r. Według naszych informacji je­ go zleceniodawcą była jedna z euro­ pejskich firm branży paliwowej, która analizowała możliwości i kierunki roz­ woju rynku paliw na Ukrainie. Raport ujawnił patologiczne zjawiska w bran­ ży, opisując mechanizmy, które mogą świadczyć o niejasnych powiązaniach w obszarze biznesu i władzy na Ukra­ inie. Został przekazany do kilku am­ basad państw UE. Analiza publikacji prasowych na Ukrainie z drugiej połowy ub.r. wskazuje, że infor­ macje zawarte w raporcie miały też odzwierciedlenie w ukraiń­ skich mediach. Najważniejsza część ra­ portu Psyhei dotyczy ru­ rociągu Prykarpatzachid­ trans, który transportuje olej napędowy z rosyjs­ kiej Samary i stanowi ukraińską część sys­ temu rurociągów uruchomionych w 1964 r. i nazwa­ nych „Przyjaźń”. Jego długość na Ukrainie wynosi 1433 km i pro­ wadzi do g r an i c y z Wę­ grami i Sło­ wa­ cją.

O ile rosyjska spółka państwowa za­ grażała ukraińskiemu bezpieczeństwu energetycznemu, to przecież nikt nie może o to podejrzewać Szwajcarów. W sierpniu 2015 r. nieznana na ryn­ ku paliwowym spółka International Trading Partners AG (ITP) wystąpiła do rosyjskiej Federalnej Służby Mo­ nopolowej o pozwolenie na przeję­ cie na własność 100% akcji w spółce

O ile ciężko jest na to znaleźć do­ wody, to niewątpliwie jego projektem jest ruch i partia Ukraiński Wybór, oskarżana o wspieranie separatyzmu. W 2014 r. zabroniono jej działalności na Zakarpaciu, a w kwietniu tego ro­ ku uniemożliwiono przeprowadzenie zjazdu Ukraińskiego Wyboru w Ko­ notopie. Mer tego miasta, członek partii Swoboda i były żołnierz wal­ czący na wschodzie Ukrainy Artem Semenihin nazwał działania ugrupo­ wania Medwedczuka zdradą Ukrainy

Nasi rozmówcy przypominają, że rząd Wołodymyra Hrojsmana został powołany z naruszeniem obowiązują­ cych przepisów, do dzisiaj nie ma listy imiennej deputowanych tworzących koalicję i że bez poparcia deputowa­ nych Bloku Opozycyjnego lub pew­ nych grup interesów rząd nie mógłby się utrzymać na Ukrainie. Deputo­ wanych popierających Wołodymyra Hrojsmana cementuje nie tyle wspól­ nota ideowa, programowa, co zbież­ ność interesów.

Regulaminu technicznego dotyczą­ cego wymagań wobec paliwa samo­ chodowego, oleju napędowego, pa­ liwa dla statków i kotłowni. Gabinet Ministrów Ukrainy postanowił zatem wnieść poprawkę do Regulaminu i wy­ łączyć z wymagań „oleje napędowe, które nie odpowiadają warunkom podanym w punkcie 13 niniejszego Regulaminu technicznego, znajdu­ jące się na bilansie spółki córki Pry­ karpatzachidtrans do dnia 31 grudnia 2016 r., przy warunku ich sprzedaży na

Zwiększenie udziału w rynku ole­ ju napędowego z Rosji wypierać też będzie dotychczasowych dostawców: przede wszystkim Białoruś, ale też Or­ len, który paliwa dostarcza zarówno z Polski, jak i z Litwy. Na zwiększeniu zakupów oleju napędowego z Rosji może też stracić Ihor Kołomojski, któ­ ry w tym momencie posiada właściwie jedyną w miarę normalnie funkcjonu­ jącą na Ukrainie rafinerię w Krzemeń­ czuku i własną sieć dystrybucji paliwa. Interesy Kołomojskiego jednak wyma­ Dokończenie ze str. 1

Ukraińskie czołgi na rosyjskim paliwie

FOT. УЧАСТНИК ВОДНИК / WIKIPEDIA (CC BY-SA 3.0)

Paweł Bobołowicz

Ten rurociąg od początku ukraiń­ skiej niepodległości stanowił problem w relacjach z Rosją. W 1991 roku, gdy Ukraina odzys­ kała niepodległość, rurociąg pozostał we władaniu Federac­ji Rosyjskiej. Ostatecz­ nie jego status miały określić pertraktac­ je międzyrządowe, które bezskutecznie trwały od 1995 przez kolejnych 10 lat. W 2005 r., w czasie prezydentury Wikto­ ra Juszczenki i premierostwa Julii Tymo­ szenko, prokuratura generalna Ukrainy zwróciła się do właściwego terytorial­ nie sądu rówieńskiego z powództwem o uznanie prawa Ukrainy do własności rurociągu. W marcu 2011 r. rówieński sąd uznał prawa Ukrainy, ale niedłu­ go potem wykonanie decyzji zostało wstrzymane. De facto w tym czasie rurociągiem zarządzała spółka cór­ ka rosyjskiego Transnieftu o nazwie Prykarpatzachidtrans lub Prykarpat­ zapadtrans w brzmieniu rosyjskim. 25 kwietnia 2014, już po kijowskim Majdanie, sąd unieważnił poprzed­ ni wyrok i rurociąg znów przeszedł w prawne władanie rosyjskiej spółki. Ukraina jednak odzyskała prawa do rurociągu w wyniku wyroku rówień­ skiego sądu apelacyjnego 25 listopada 2014 r. Ukraińskie służby uznały to za wielki sukces. W specjalnym komuni­ kacie Służba Bezpieczeństwa Ukrainy poinformowała, że razem z Prokura­ turą Generalną i Funduszem Mienia Państwowego przywrócono państwo­ wą kontrolę nad częścią „magistrali transportowych produktów naftowych, bezprawnie przejętych przez rosyjską firmę”. Wpisywało się to w retorykę skutecznej obrony przeciwko rosyjs­ kiej agresji. Nie trwało to długo. 21 kwiet­ nia 2015 r. rosyjska spółka skierowała znowu sprawę do sądu gospodarczego w Równym. Sprawę rozpatrywał sę­ dzia o trzyletnim stażu sędziowskim i w ciągu jednego posiedzenia unie­ ważnił wyrok sądowy wyższej instancji, uznający ukraińskie prawa własności do rurociągu. Do sprawy włączyła się ukraińska Rada Bezpieczeństwa Na­ rodowego, która powołując się na ko­ nieczność „minimalizacji zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego pań­ stwa”, poleciła ukraińskiemu rządowi zabezpieczenie rurociągu i „zapew­ nienie bezpieczeństwa państwowych interesów ekonomicznych”. Prezydent Ukrainy dekretem wprowadził tę de­ cyzję w życie.

Południowo-Zachodnie Towarzystwo Transportu Rurociągowego Produktów Ropopochodnych. ITP, zarejestrowana w Szwajcarii, jest kontrolowana przez obywatela Niemiec, Anatolija Szefera. W grudniu 2015 r. Komisja Anty­ monopolowa Ukrainy zezwoliła ITP na zakup spółki „Południowo-Zachodnie Towarzystwo Transportu Rurociągo­ wego Produktów Ropopochodnych”. Szef Transnieftu Nikołaj Tokariew potwierdził natomiast sfinalizowa­ nie sprzedaży Prykarpatzachidtrans szwajcarskiej spółce. Tym samym do­ konało się przejęcie rosyjskiej spółki i rurociągu przez zachodnioeuropej­ ski podmiot, przy obopólnej zgodzie ukraińskich i rosyjskich struktur pań­ stwowych. Ukraiński portal Naszi Hroszi przeanalizował, kim jest główna pos­ tać Itp., Anatolij Szefer, i jakie ma po­ wiązania z ukraińskimi elitami po­ litycznymi. Ukraińscy dziennikarze odkryli związki Szefera z ukraińskim politykiem i biznesmenem Bohdanem Kozakiem. Kozak był inicjatorem po­ wołania w obwodzie lwowskim Bloku Petra Poroszenki. Z prezydenckiej for­ macji kandydował do lwowskiej Rady Obwodowej. Jest też współwłaścicie­ lem firmy Karambud wraz z Serhijem Medwedczukiem – bratem Wiktora Medwedczuka. Ten ostatni to były szef admini­ stracji prezydenta Kuczmy, szara emi­ nencja czasów Janukowycza, osobisty przyjaciel Putina. Rosyjski prezydent ma być nawet ojcem chrzestnym cór­ ki Medwedczuka, Darii. Od początku rosyjskiej agresji Medwedczuk, według ukraińskich mediów, był zaangażowa­ ny w negocjacje z tzw. separatystami. Oficjalnie Ukraina zaprzeczała, żeby miał on prawo do reprezentowania jej w procesach negocjacyjnych. Teraz jed­ nak jest już oficjalnie przedstawicielem Ukrainy w jednej z mińskich podkomi­ sji. Ukraińscy dziennikarze wyśledzili również, że Medwedczuk bez proble­ mów i wbrew oficjalnemu zakazowi własnym samolotem lata z Kijowa do Moskwy. Cel i charakter tych wizyt pozostaje nieznany. Przypisuje mu się również udział w uwolnieniu z rosyj­ skiego więzienia ukraińskiej wojsko­ wej Nadiji Sawczenko. Część ukraiń­ skich polityków i komentatorów uważa zresztą, że Sawczenko to jego projekt polityczny, mający na celu rozbicie ukraińskiej niezależności.

i osobiście dowodził akcją blokady partyjnego zjazdu. W czasie Rewolucji Godności w 2014 r. aktywiści Majdanu kilka­ krotnie protestowali pod jego rezy­ dencją. Medwedczuk był na Majdanie symbolem podporządkowywania in­ teresów Ukrainy woli Kremla. Pomi­ mo powszechnej krytyki, nie poniósł żadnej odpowiedzialności za rolę, jaką odgrywał w reżimie Janukowycza, ani nie ponosi jej za obecną działalność. De­ putowany wywodzący się z prezydenc­ kiej frakcji, Serhij Leszczenko oficjalnie mówi, że Medwedczuk w swoich niejas­ nych interesach ma wsparcie środowiska prezydenta Poroszenki. Również nasi rozmówcy uważają, że Medwedczuk jest w dobrych relacjach z Poroszenką, a jego interesy nie mogłyby być rea­ lizowane bez prezydenckiej aprobaty.

Rosyjskie paliwo dla ukraińskich sił zbrojnych Przejecie rurociągu Prykarpatzachid­ trans przez firmę w Szwajcarii unie­ możliwia formułowanie zarzutu, ja­ koby Ukraina kupowała rosyjski olej napędowy. Nawet, gdy jest to oczy­ wistością. Wcześniej podobną figu­ rę prawną zacierającą rosyjski ślad w strukturze własnościowej zastoso­ wał Łukoil, sprzedając swoje aktywa austriackiej AMIC Energy. Austriacka spółka szybko jednak okazała się bar­ dzo mocno osadzona w rosyjskich rea­ liach biznesowych. Jednak trudno teraz powiedzieć o austriackiej firmie, że jest rosyjska. Zebranie informacji o końco­ wych właścicielach jest skomplikowa­ nym i często podważalnym procesem.

Rosyjskie firmy mają się świetnie na Ukrainie, czasem jedynie są zmuszone do zmiany szyldów, „zmącenia” struktury własnościowej, a temat sieci społecznościowych, choć jest głośny, nie jest kluczowy dla relacji z Rosją – w przeciwieństwie do rynku energetycznego. Sieć powiązań, wg raportu Psyheji, łączy właściciela ITP Anatolija Szefera nie tylko z Medwedczukiem, ale także ze środowiskami Bloku Opozycyjnego wyrosłego na pozostałościach januko­ wyczowskiej Partii Regionów. Wśród osób funkcjonujących we wzajemnie powiązanych spółkach pojawiają się nazwiska asystentów deputowanych Bloku Opozycyjnego – Tarasa Kozaka (byłego szefa urzędu celnego we Lwo­ wie) i Nestora Szufrycza. Ten ostatni od lat jest obecny na rynku produktów naftowych, a interesy robi z innym po­ tentatem na rynku energetycznym, Ri­ natem Achmetowem. Jak przystało na deputowanego formacji akcentującej lewicowość i dbałość o najuboższych mieszkańców Ukrainy, deputowany Szufrycz zadeklarował za 2015 rok po­ siadanie 25 mln UAH, 4,2 mln USD i 3,7 mln EUR w gotówce. Takie po­ wiązania polityczne gwarantują niena­ ruszalność firmy, brak woli politycznej do zmiany nieprzejrzystego systemu, wprowadzenia i egzekwowania odpo­ wiednich regulacji prawnych.

Sieć dziwnych powiązań personalnych ITP nie jest wystarczającym powodem dla władz Ukrainy, by widzieć w tym zagrożenie bezpieczeństwa, które wi­ dziano jeszcze dwa lata temu. Formal­ nie ciężko coś zarzucić, chociaż „jaki jest koń, każdy widzi”. Oczywiście ina­ czej by to wyglądało, gdyby była chęć i wola polityczna. Jednak jej nie ma. A powiązania personalne mogą wska­ zywać, dlaczego. W maju 2016 r. nowy, szwajcar­ ski właściciel rurociągu i spółki Pry­ karpatzachidtrans mógł spokojnie rozpocząć eksploatację. Jednak rurę wypełniał olej napędowy spełniają­ cy normę EURO3, a według portalu Nashi Groshi, zaledwie EURO2. Takie paliwo nie powinno być sprzedawa­ ne na Ukrainie. W czerwcu 2016 r. Prykarpatzachidtrans zaproponował ukraińskiemu ministerstwu obrony zakup 28,4 tysiąca ton paliwa nor­ my EURO3 za cenę o 20% niższą niż rynkowa cena planowanego do za­ kupu paliwa normy Euro4. Paliwo jednak nie spełniało ukraińskiego

aukcjach (targach publicznych) bądź przetargach (wyłącznie na potrzeby Ministerstwa obrony, SBU, Służby wy­ wiadu zewnętrznego, MSW, Gwardii Narodowej oraz innych centralnych organów władz wykonawczych, kie­ rujących formacjami wojskowymi, Służby Granicznej, Policji, Służby do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych oraz dla zabezpieczenia składu ruchomego, będącego własnością Ukrzaliznyci)”. Mówiąc w skrócie: wymyślono, jak ominąć procedurę zakupową specjal­ nie dla Prykkarpatzachidtrans i kupić od niego to, co było niesprzedawalne. W dodatku odbyło się to z inicjatywy szwajcarskiej (trzymajmy się strony formalnej) spółki. To nie Ukraina mia­ ła interes w kupieniu kiepskiej jakości oleju napędowego. Interes miała spół­ ka, która szybko poz­była się kiepskiego produktu. I pod nią zostały zmienione przepisy. Na co to może wskazywać? W wyniku realizacji kontraktu ukraińskie struktury siłowe, które pro­ wadzą walkę z rosyjską agresją, kupiły paliwo pochodzące z Rosji, niespełnia­ jące odpowiednich warunków tech­ nicznych, według specjalnej procedu­ ry stworzonej na potrzeby konkretnej spółki. Portal Naszi Hroszi potwierdza to, o czym w lipcu informowano i prze­ strzegano w Raporcie Psyhei. Do sfina­ lizowania transakcji doszło 1 września 2016 r. Według NH kupiono paliwo, które nie nadaje się do części sprzę­ tu wojskowego, a ostatecznie nawet oszczędność okazała się fikcją. Opróżnienie rurociągu ze starego oleju napędowego pozwoliło na tło­ czenie nim już nowego paliwa klasy Euro5. O tym zresztą poinformowała rosyjska spółka Transnieft. Jej wice­ prezes W. Nazarow zapowiedział, że przez rurociąg Prykarpatzachidtrans popłynie z Rosji do 100 tys. ton ole­ ju napędowego miesięcznie. Eksper­ ci szacują ukraiński rynek na około 400 tys. ton oleju napędowego mie­ sięcznie. Jeden z naszych rozmówców z branży paliwowej, świetnie znający ukraiński rynek, stwierdza, że nikt nie wie, ile paliwa rzeczywiście rurocią­ giem płynie. Nie istnieje bowiem efek­ tywny, weryfikowalny system kontroli ilościowej ani jakościowej dostarczane­ go oleju napędowego. Twórcy Raportu uważają, że ta sytuacja stwarza warunki do przemytu na Ukrainę paliwa poniżej klasy EURO3.

gają oddzielnego opisania. Ukraiński rynek wewnętrzny może być ograni­ czony do około 15%. Pozostały rynek w sektorze oleju napędowego przejmie Rosja. Oczywiście będzie to sprzyjać rozbudowywaniu „szarej strefy” han­ dlu paliwami, stratom z tytułu wpły­ wów podatków, opłat, obniżenia ja­ kości paliwa. Na tym, według Psyheji, może też stracić Białoruś. I nie tylko dlatego, że zostanie wyeliminowana z ukraiń­ skiego rynku. Docelowo taki system zapobiega możliwości wykorzystania zwrotnego kierunku dostarczenia su­ rowca do rafinerii w białoruskim Mo­ zyrzu i teoretycznym uniezależnieniu się od rosyjskiego surowca.

„Zamrożenie” Twórcy raportu nie mają wątpliwości, że przejęciu ukraińskiego rynku oleju napędowego sprzyja zamrożenie kon­ fliktu na wschodzie Ukrainy. Konflikt bowiem odciąga uwagę, usprawiedliwia niemożność przeprowadzenia reform, uniemożliwia funkcjonowanie przej­ rzystych mechanizmów w państwie. Konflikt daje możliwość zarobienia wielkich pieniędzy dla osób funkcjo­ nujących po różnych jego stronach. Zamrożenie konfliktu musi odbywać się przy udziale, akceptacji władz Rosji. Ciężko też uwierzyć, że kierownictwo Rosnieftu mogłoby zadeklarować plany dostaw rurociągiem oleju napędowego w ilości 100 tys. t/mc bez zgody ro­ syjskich władz. Przecież ta ropa zasila także ukraińską armię. Z drugiej strony władze Ukrai­ ny nie podejmą żadnych samodziel­ nych działań zmierzających do zmiany stosunku sił na wschodzie Ukrainy, nie wspominając o Krymie. I choć może są na Zachodzie postrzegane jako niedoskonałe, na obecnym eta­ pie uznaje się je za jedyne, które nie dopuszczają do eskalacji konfliktu. Tym samym Zachód też jest zainte­ resowany „zamrożeniem Donbasu” i – być może mimowolnie – sprzyja tworzeniu nieprzejrzystych powiązań biznesowo-politycznych z Rosją. Nie da się też w tym wykluczyć kolejnego dna problemu i udziału innych kręgów polityczno-biznesowych wykraczają­ cych poza Rosję i rosyjskie interesy w Szwajcarii. K Współpraca i tłumaczenie z rosyjskiego – Andrzej Zawaryński


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

8

Zacznijmy naszą rozmowę od bar­ dzo miłego wydarzenia. W sobotę 20 maja w Żytomierzu, które jest miastem symbolicznym dla Pola­ ków, bo w samym mieście i dookoła niego mieszka największa liczba Po­ laków na Ukrainie, którą szacuje się na około dwóch tysięcy, nastąpiło od­ słonięcie tablicy upamiętniającej śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Na­ dano również jednej z głównych ulic miasta imię tego polskiego prezydenta. Myślę, że nie bez znaczenia jest to, że ta ulica nazywała się dotychczas „gen. Czerniachowskiego” – kata wileńskiej Armii Krajowej. To jest postać, o którą z kolei mamy pewne zatargi ze stroną rosyjską. Tak, nawet mam w związku z tą posta­ cią osobistą satysfakcję. W połowie lat 90. ze znanym działaczem Solidarno­ ści, ostatnio uderzonym pod pałacem prezydenckim, Adamem Borowskim, byliśmy w Pieniężnej, gdzie stał wte­ dy wielki pomnik Czerniachowskiego. Chcieliśmy go usunąć, a także zwrócić miejscowej społeczności uwagę na nie­ stosowność tego upamiętnienia. Po­ nieśliśmy wtedy podwójną klęskę. Po pierwsze okazało się, że pomnik jest za wielki, żeby go ruszyć, a po dru­ gie, że miejscowi wcale sobie tego nie życzą. Bali się, że jesteśmy awangardą akcji niemieckiej, która chce Pienięż­ no przywrócić do Niemiec. Uważa­ li, że gwarancją polskości tego miasta jest obecność sowieckiego generała na pomniku. Z niejaką satysfakcją zobaczyli­ śmy, że po 10 latach to właśnie radni Pieniężna wystąpili z inicjatywą, żeby pomnik usunąć, czyli że lata pracy nad świadomością historyczną Polaków nie były zmarnowane. I z podobnie wielką radością widzę, że można dekomuni­ zować ulice na Ukrainie. Wracamy zatem do Żytomierza. Jak wiemy, ukraińsko-polskie stosun­ ki ostatnio się popsuły. Będziemy rozmawiać o całej serii wydarzeń związanych z pomnikami. Czy trud­ no było doprowadzić do odsłonię­ cia tablicy? Żytomierz to centrum enklawy pol­ skiej, która jest bardzo aktywna i od­ zyskuje swoją tożsamość, a trzeba pa­ miętać, że to jest obszar, który odpadł od Rzeczypospolitej w wyniku rozbioru w 1772 roku. Ludzie ci przeszli absolut­ ną gehennę. To są i ofiary rewolucji bol­ szewickiej, a potem eksperymentu so­ wieckiego Marchlewszczyzny z siedzibą w Dowbyszu, który to eksperyment, taka próba zbudowania sowieckiego Polaka, zakończyła się fiaskiem oku­ pionym przez męską populację Mar­ chlewszczyzny śmiercią, bo oni zostali właściwie w 90% rozstrzelani. Część, która przeżyła, objęła jesz­ cze operacja polska NKWD w 1937 r. i potem kolejne etapy wywózek do Ka­ zachstanu. Tak, że ci, którzy tam zostali,

RACHUNKI·KRZYWD również cenią Lecha Kaczyńskiego za to, co zrobił w Gruzji. Właśnie za je­ go stanowczość i niezłomność wobec agresywnej, imperialnej postawy Ro­ sji, którą Ukraińcy dostrzegli znacznie wcześniej niż Polacy i której dzisiaj do­ świadczają na własnej skórze. W rozmowach z Ukraińcami bar­ dzo często pojawia się przekonanie, które w Polsce nie jest powszech­ ne, że śmierć prezydenta Rzeczy­ pospolitej w jakimś stopniu była zainicjowana przez stronę rosyjską. Kiedy nastąpił dramat smoleński, praco­ wałem w Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie, miałem ścisłe kontakty ze środowiskami polskimi na Litwie, Bia­ łorusi, Ukrainie. I muszę powiedzieć, że

najprawdopodobniej brali udział w lu­ dobójstwie Polaków na Wołyniu. Tam ludzie są wolni od tej historii i tej od­ powiedzialności. Dla nas, pokolenia lat 80., wal­ czącego z komunizmem, istniał pe­ wien problem innego rodzaju – trudno nam było rozmawiać z ludźmi, któ­ rzy nie mają zdania w kwestii tego, czym była Rosja sowiecka, komunizm, którzy mają rozmytą tożsamość na­ rodową i właściwie nie potrafią po­ wiedzieć, kim są. Ale to się zmienia. Dwadzieścia parę lat istnienia nie­ podległej Ukrainy spowodowało, że ta tożsamość na Żytomierszczyźnie jest budowana. Najlepszym tego dowodem jest to, że Rosjanie bardzo liczyli na tych nie­

dlatego, że są tego realne przesłanki. Nasz kolega ze Lwowa badał na przy­ kład, kto finansuje pomniki Bandery na Zachodniej Ukrainie. To nie do wiary, ale najwięcej pomników Bande­ ry postawiono z pieniędzy skarbnika Swobody, który powiązany jest z kim? Z Dmytrem Firtaszem. A Dmytro Fir­ tasz to główny skarbnik Janukowycza i człowiek Moskwy na Ukrainie. Był, bo teraz, na skutek amerykańskiego listu gończego, został aresztowany. Czyli pokazuje to też niejasność oce­ ny rzeczywistych postaw i wyborów politycznych. Nam się wydaje, że mamy do czy­ nienia z encyklopedycznym przykła­ dem nacjonalizmu w czystej postaci, integralnego. Doncow, Bandera, Szu­ Msza święta w kościele Jana z Dukli w Żytomierzu przed odsłonięciem tablicy śp. Lecha Kaczyńskiego, 20 maja 2017 r.

Z Rafałem Dzięciołowskim, członkiem rady Fundacji Wolność i Demokracja, a także Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Rzeczypospolitej, o relacjach polsko-ukraińskich rozmawia Wojciech Jankowski.

W sprawach polsko-ukraińskich politykom brakuje odwagi był niesamowity kontrast między oficjal­ nym przekazem władz polskich, które od początku mówiły, że Rosja jest świę­ ta, wspaniała, cudownie współpracuje i nie ma nic wspólnego z tym, co się stało, a komentarzami, które słyszałem ze Wschodu. Proszę mi wierzyć, nigdy nie usłyszałem od ludzi ze Wschodu, że to była zwykła katastrofa. Wszyscy mówili: nie umiemy te­ go udowodnić, ale czy wyście zwario­ wali? Przecież wiecie, kim jest Putin, jaka jest praktyka Rosji, wiecie, jak bardzo nienawidzili Kaczyńskiego za akcję w Gruzji i za to, że chciał upod­ miotowić kraje postsowieckie. Dlacze­

Na Ukrainie cenią Lecha Kaczyńskiego za to, co zrobił w Gruzji. Właśnie za jego stanowczość i niezłomność wobec agresywnej, imperialnej postawy Rosji, którą Ukraińcy dostrzegli znacznie wcześniej niż Polacy i której dzisiaj doś­wiadczają. mają w genach doświadczenie całego bolszewickiego i sowieckiego terroru, a pomimo to zachowali swoją tożsa­ mość. Religię i język. Z językiem jest trochę gorzej. Właściwie polskość przetrwała w prze­ strzeni religijno-rodzinnej. Dzisiaj oni odbudowują swoją tożsamość języko­ wą i świadomość historyczną. I to oni byli inicjatorami nadania ulicy w Ży­ tomierzu imienia Lecha Kaczyńskiego i ustanowienia tablicy. Myśmy właści­ wie przyjechali tylko pomóc jako Fun­ dacja Wolność i Demokracja oraz Fun­ dacja Niezależne Media z Warszawy, natomiast inicjatywa wyszła ze stro­ ny środowiska polskiego i spotkała się z przyjaznym przyjęciem rady miasta oraz prezydenta. Wielkie dzięki za to panu Sucho­ młynowi, że uznał potrzebę wsparcia środowiska polskiego. To dobry pro­ gnostyk, tym bardziej, że Lech Kaczyń­ ski to jest – mówiąc może nieelegancko, ale ujmując sedno sprawy – najlepszy polityczny towar eksportowy, jaki mo­ żemy dziś na Wschodzie zaoferować. Człowiek, który cieszy się tam ogrom­ nym szacunkiem. Oczywiście nie do pobicia jest jego popularność w Gru­ zji, ale mało kto wie, że na Ukrainie

którzy tam mieszkają. Jak oni wi­ dzieli tę sprawę? To się zmieniało. Podczas naszych pierwszych wyjazdów – to był wrze­ sień 2010 roku i zima 2011 – było dużo współczucia u zwykłych Rosjan, dużo serdeczności. Natomiast u ludzi, do których chcieliśmy dotrzeć, a chodziło nam szczególnie o świadków i funkcjo­ nariuszy służb, lotników, o ludzi zatrud­ nionych na lotnisku – od samego po­ czątku była pewna nieufność, a potem narastający dystans i niechęć. I mamy nie tylko podejrzenia, ale też dowo­ dy, że było to spowodowane postawą władz, które po prostu nakazały im, żeby przestali się z nami kontaktować. Kiedyś weszliśmy do mieszkania jednego ze świadków, rozstawiliśmy

go pow­tarzacie te brednie… Czy na­ prawdę wierzycie, że Putin nie maczał w tym palców? Dla mnie to był także czynnik sty­ mulujący, żeby się potem zaangażować z Anitą Gargas w wyjazdy do Smoleńska i badanie na miejscu tej katastrofy. Pamię­ tam głosy przyjaciół z Litwy, z Ukrainy i z samej Rosji – opozycjonistów rosyj­ skich; to były głosy, które jednoznacznie wskazywały na ogromne prawdopodo­ bieństwo zaangażowania Putina. Dziś, kiedy badamy i sposób prowadzenia te­ go śledztwa, i okoliczności, które temu towarzyszyły, i kiedy przeczytamy sobie pierwszą z brzegu biografię Putina, gdzie katastrofy lotnicze były jedną z metod eliminacji przeciwników, nierzadko by­ łych przyjaciół Władimira Władimiro­ wicza – a były pewną mową, narzędziem budowania sobie kariery politycznej – ta łatwość, z jaką uznaliśmy, że Putin jest poza podejrzeniem, a Rosja może nam tylko współczuć, solidarnie dzielić z na­ mi ból po stracie elity politycznej, wy­ daje się naiwnością na granicy zbrodni politycznej. W czasie pracy nad filmem odwie­ dziliście Smoleńsk aż sześciokrot­ nie. Rozmawialiście z Rosjanami,

sprzęt i ustawialiśmy przesłonę w ka­ merze; trwało to trochę. W tym mo­ mencie zadzwonił telefon i z tego, co mogliśmy usłyszeć, zrozumieliśmy, że dzwoni jakiś funkcjonariusz, który przestrzega tego pana przed rozmową z polskimi dziennikarzami. Zrozu­ mieliśmy, że jesteśmy obserwowani, że śledzą każdy nasz krok, wiedzą, z kim się kontaktujemy; co więcej, że usiłują bezpośrednio wpływać na na­ szych rozmówców, którzy byli świad­ kami tego, co się stało 10 kwietnia 2010 roku. Ten człowiek próbował się tłumaczyć, zapewniać, że powie tylko to, co można powiedzieć oficjalnie, i już wiedzieliśmy, że wiarygodność naszych świadków jest ograniczona przez ingerencję władzy. Mieliście poczucie, że macie tak zwany ogon? Od początku mieliśmy podejrzenie, że przy tak ważnej sprawie nie mogli po­ zostawić nas bez kontroli i obserwacji. Do dziś nie jesteśmy pewni, czy kon­ takty ze świadkami, których spotyka­ liśmy, były wynikiem tylko i wyłącznie naszych starań, zabiegów, researchu, który robiliśmy wcześniej – bo też, że­ by do nich dotrzeć, musieliśmy przeła­ mywać pewne opory i nie było wcale łatwo – czy też oni nam byli po prostu podsuwani w całym tym anturażu, że­ byśmy myśleli, że to jest owoc naszych starań. Myślę, że kiedy poznamy praw­ dę o tym, co się stało w Smoleńsku, bę­ dziemy mogli też ocenić wiarygodność i rzeczywiste intencje ludzi, z którymi wtedy rozmawialiśmy. Wracamy ze Smoleńska do Żyto­ mierza. To jest ta część Ukrainy, na której nie działała Ukraińska Po­ wstańcza Armia podczas II wojny światowej. Jest to Ukraina Zachod­ nia, czyli dawne Kresy II Rzeczy­ pospolitej. Czy w związku z tym na tych terenach łatwiej rozmawiać Polakom i Ukraińcom? Czy dzięki temu uzyskaliśmy zgodę na odsło­ nięcie tablicy poświęconej śp. Le­ chowi Kaczyńskiemu? Tak i nie. Tak dlatego, że rzeczywi­ ście nie ma tam tego napięcia, które czasami ujawnia się na zachodniej Ukrainie, a które jest wynikiem histo­ rycznej niechęci do Polaków. Nie ma też tego problemu, że my przyjeżdża­ my tam z nastawieniem, że spotkamy się z potomkami morderców, którzy

określonych narodowościowo Ukra­ ińców, a okazało się, że nie są w stanie wyjść poza Obwód Ługański i Donie­ cki. Czyli te ponad 20 lat trudnej, mar­ nej, słabej państwowości ukraińskiej, słabych elit, słabych wyników politycz­ nej emancypacji – jednak jakiś efekt przyniosło: zbudowało tożsamość ukraińską. Ona jest bardzo różna. Na zachodzie jest w jakimś stopniu op­ arta na tej najnowszej tradycji OUN/ UPA, natomiast w centralnej Ukrainie – nie. I dlatego jest nam łatwiej tam się poruszać. Co nie znaczy oczywiście, że jest zupełnie łatwo. Są na przykład oddziały partii Swoboda. Celowo wskazuję na tę partię, ponieważ ma bardzo ciekawą historię. Ta partia jest w Żytomierzu, chociaż jej matecznik to Lwowszczyzna i Zachodnia Ukraina. Problem polega na tym, że lider miejscowej Swobody jeszcze 10 lat temu miał rosyjski pasz­ port i mieszkał w Petersburgu. Jak się popatrzy na jego konotacje – a są lu­ dzie w Żytomierzu, którzy badają te powiązania – to tyleż ma przyjaciół we Lwowie, co w Rosji. Moim zdaniem potwierdza to teorie, które były wcześ­

Krzyknięto „Faszyzm nie prajdjot!”, odwołując się do hasła z wielkiej wojny ojczyźnianej, i cały naród rosyjski poczuł, że nadano mu impet polityczny. Mamy po co żyć, musimy znowu walczyć z faszyzmem! niej dość powszechne i nawet poparte dowodami, że partia Swoboda, czyli ten najbardziej radykalnie nacjonalistyczny i antypolski ruch na Ukrainie, czy mo­ że taki, który nie boi się konfrontować z polskością – w dużej mierze jest po prostu dziełem Rosjan. Ja bym przychylał się do tej tezy nie tylko dlatego, że wiadomo, kto zy­ skuje na tego typu konflikcie, ale też

chewycz, czy – tak często niektórzy zaślepieni mówią w Polsce: Majdan – a prawda jest zupełnie inna. Mamy do czynienia z rosyjską inspiracją, która podjudza ludzi, która używa sztafażu nacjonalistycznego, ale tak naprawdę to nie są ludzie, którzy realizują na­ rodowy interes Ukrainy, tylko interes rosyjski. Czyli ten niemalże już legendarny banderyzm, którym często się u nas straszy Polaków, w dużym stopniu może być efektem podstolikowych posunięć strony rosyjskiej. Tak. Zresztą w kulcie Chmielnickie­ go też maczali palce Rosjanie. Pomnik Chmielnickiego w Kijowie postawił car. Wpływ Rosji na świadomość i mental­ ność Ukraińców istnieje od wieków i do dzisiaj łatwo jest Rosjanom nimi sterować. Dzisiaj na Ukrainie źródłem czy rozsadnikiem kultu Bandery jest ukra­ iński Instytut Pamięci Narodowej z pa­ nem Wiatrowyczem na czele. Chciał­ bym zapytać go i usłyszeć uczciwą odpowiedź, w czyim interesie on pra­ cuje i czy nie dostrzega tego, że budując ten kult na nowo i rozprzestrzeniając go po Ukrainie, spowoduje, że naród ukraiński i państwo ukraińskie będzie miało wielkie kłopoty nie tylko z Pol­ ską, ale też ze wspólnotą europejską. Ideologia integralnego nacjona­ lizmu, i to jeszcze zasadzona na rasie ukraińskiej – de facto taka rasistowska wersja faszyzmu, czyli nazizm – nie jest do zaakceptowania w Unii Euro­ pejskiej. I ten kult będzie dla Ukrainy wielkim problemem, o ile stanie się kultem państwowym. Na razie droga do tego daleka. To, z czym mamy do czynienia, to pojedyncze zmiany nazw ulic, pojedyncze pomniki. Mówimy: banderyzacja Ukrainy. 16 czy 18 pomników Bandery na ca­ łej Ukrainie. Jak można mówić o ban­ deryzacji Ukrainy? Do kultu Bande­ ry odwołuje się jedna jedyna partia polityczna. Ustawy, które rehabilitują UPA, to były ustawy dekomunizacyj­ ne. Do całego szeregu środowisk, które walczyły o niepodległość Ukrainy i nie miały nic wspólnego z banderyzmem, dołączono również OUN/UPA. Tymczasem tych historycznych ru­ chów na rzecz niepodległości Ukrainy było ponad 100! W związku z tym mu­ simy pilnować pewnej proporcji i miary w ocenie tego, co się dzieje na Ukrainie.

Partia Swoboda, czyli ten najbardziej radykalnie nacjonalistyczny i antypolski ruch na Ukrainie, czy może taki, który nie boi się konfrontować z polskością, w dużej mierze jest po prostu dziełem Rosjan. I nie dlatego, że nie lubimy Rosji, tylko dlatego, że naszym geostrategicznym interesem jest to, żeby między Polską i Rosją był bufor. I ten bufor musi być możliwe silny, możliwie proeuropejski, demokratyczny i w jak największym stopniu nastawiony przyjaźnie do Pol­ ski. I do tego, z wysiłkiem i niestety też z gotowością do pewnych kompromi­ sów, powinniśmy dążyć dzisiaj. Po Majdanie w tym buforze sym­ patia do Polaków była dość du­ ża. Jednak od kilkunastu miesięcy trwa w miarę systematyczna, być może inspirowana z zewnątrz, ak­ cja niszczenia pomników; po jednej i po drugiej stronie, ale po naszej też. Spotkała się ona z dość dużym odzewem w mediach ukraińskich. Owszem, ale wydaje mi się, że pierw­ szym elementem był trolling w inter­ necie i cała ta operacja przykrywania czy maskowania Majdanu pojęciem ‘banderyzacja Ukrainy’. Ci, co byli na Majdanie, wiedzą, że odwołania do Bandery to był margines marginesu. Owszem, były, ale w stopniu niezna­ czącym w stosunku do proeuropej­ skiej, zachodniej wymowy tego ru­ chu. Powszechne były postulaty walki z korupcją i oligarchią. A postulatu przywrócenia pamięci o Banderze – ja na Majdanie nie słyszałem. Widzia­ łem parę portretów Bandery. Głow­ nie w namiotach chłopaków, którzy przyjechali ze Lwowa i z Zakarpacia, ale nic ponadto. Natomiast Rosja – i pożytecz­ ni idioci w Polsce, którzy nigdy tam nie byli – konsekwentnie od początku przedstawiali Majdan jako ruch pro­ banderowski, jako jego odrodzenie. Zresztą Rosja do dzisiaj mówi, że to jest po prostu faszyzm. Bo oni mają jedno, zmitologizowane określenie na wszyst­ kie ruchy totalitarne: faszyzm. Więc krzyknięto: „Faszyzm nie prajdjot!”, odwołując się do hasła z wielkiej wojny ojczyźnianej, i cały naród rosyjski po­ czuł, że nadano mu impet polityczny. Mamy po co żyć, musimy znowu wal­ czyć z faszyzmem! Najprostszy, najbar­ dziej prymitywny zabieg, ale okazuje się, że na Rosjan działa. Z przerażeniem muszę powiedzieć, że to działa też na część środowiska polskiego. Z przerażaniem i z ubole­ waniem, bo uważam, że po pierwsze to nieprawda, i wstyd, że dajemy się tak łatwo podpuszczać, a po drugie zapo­ minamy, że mamy tam wielki interes geopolityczny, o którym już wspomina­ łem wcześniej. Do tego mamy tam licz­ ną mniejszość polską, ponad 200 tys. ludzi i o ich dobrostanie powinniśmy też myśleć. A ich dobrostan nie polega na tym, że sprowokujemy Ukraińców do atakowania mniejszości polskiej na Ukrainie, bo tej wojny nie wygramy, tylko na tym, żeby budować jak naj­ lepsze i utrzymane w duchu prawdy kanały dialogu z Ukrainą i wspierania mniejszości polskiej zarówno z Pol­ ski, jak i siłami i staraniami państwa ukraińskiego. Ale nie wolno działać taką metodą, jak w Hruszowicach obalono pomnik upowski, tylko rozsądnie, autorytetem państwa, legalistycznie i szanując prawa drugiej strony. I wtedy możemy doma­ gać się od strony ukraińskiej i egzekwo­ wać analogiczne traktowanie naszych postulatów. Ale jeżeli my będziemy ak­ ceptowali fakt, że coś się dzieje na gra­ nicy prawa i spontanicznej akcji o cha­ rakterze polityczno-chuligańskim, to ryzykujemy, że druga strona odpowie tym samym. A szczytem braku rozsądku jest to, że dzieje się to w sytuacji, kiedy oba kraje wiedzą, że skłócenie ich ze so­ bą jest w interesie politycznym kraju, który ma największe możliwości w tej przestrzeni Europy. Bo Rosja, nie ukry­ wajmy tego, ma największe narzędzia polityczne, najsilniejszą agenturę, naj­ lepszą infiltrację, najlepsze rozeznanie terenu. I my, godząc się na takie za­ ognianie w sprawach ważnych, które


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

9

P O D RÓŻ·W N E T·W Ę G RY jednak nie powinny dyktować relacji międzypaństwowych, ryzykujemy, że stracimy znacznie więcej, niż może­ my zyskać. Jakie błędy popełniono? Dlaczego doszło do tego, że można w sponta­ nicznych, a może i w niespontanicz­ nych akcjach dewastować te pomni­ ki? Czy nie można było tej sprawy jakoś wcześniej rozwiązać? Moim zdaniem kluczowy jest brak od­ wagi ze strony elit politycznych po obu stronach granicy. Polskich i ukraiń­ skich. Bo to są trudne pytania. Pytania o groby ukraińskie w Polsce i pytania o dziesięćkroć, jeśli nie stokroć licz­ niejsze groby polskie po stronie ukra­ ińskiej, o prawdę o ludobójstwie na

Przede wszystkim bardzo chciałbym wierzyć, że po stronie władzy ukraiń­ skiej, elit politycznych na Ukrainie, po stronie urzędu prezydenckiego, rzą­ du ukraińskiego, Werchownej Rady znajdą się ludzie, którzy dostrzegą nie tylko złe aspekty wydarzeń. A może inaczej – że te złe aspekty będą prze­ słanką do tego, żeby wreszcie zdobyć się na odwagę stanięcia w prawdzie i współpracy z Polską. I analogicznie po stronie polskiej: że wreszcie roz­ wój wydarzeń otworzy oczy politykom polskim i pozwoli sięgnąć do dobrych wzorców. Tu dobrym wzorcem jest, moim zdaniem, przesłanie Lecha Kaczyńskie­ go dla Ukrainy i w ogóle dla krajów Eu­ ropy Środkowo-Wschodniej. Przecież

Wstyd, że dajemy się tak łatwo podpuszczać, a po drugie zapominamy, że mamy tam wielki interes geopolityczny. Do tego mamy tam liczną mniejszość polską i o jej dobrostanie powinniśmy też myśleć. Wołyniu i prawdę o odwecie polskim na Chełmszczyźnie i Podkarpaciu. To są wielkie wyzwania i one politykom spędzają sen z powiek nie tylko dlatego, że zmuszają do stanięcia w prawdzie, ale też do poniesienia pewnego ryzy­ ka politycznego. Autentycznie można podłożyć się elektoratowi, szczegól­ nie lokalnemu. Dotyczy to i Ukraiń­ ców, i Polaków też, na Podkarpaciu na przykład. Ale musimy zdobyć się na tę od­ wagę, tę siłę wewnętrzną, która cechuje mężów stanu, i powiedzieć sobie: trud­ no, zaryzykujemy, ale musimy tę spra­ wę rozwiązać dzisiaj, my Polacy i my Ukraińcy, bo inaczej strona trzecia na tym wygra i wtedy niczego nie roz­ wiążemy, a wszystko możemy stracić. W sprawie Hruszowic mam jedno zastrzeżenie. Ten pomnik był nie do zaakceptowania. Forma tego pomnika była nie do przyjęcia. Był rzeczywiście gloryfikacją Ukraińskiej Powstańczej Armii, na co my w Polsce nie możemy pozwolić. Ale ten pomnik powinien zostać rozebrany mocą decyzji odpo­ wiedniego urzędu Państwa Polskie­ go, przede wszystkim z zachowaniem pieczołowitości, jeżeli tam są szczątki ludzkie, a niestety nikt sobie nie zadał trudu, żeby to sprawdzić. Andrzej Przewoźnik, o ile pamię­ tam, powtrzymał próbę likwidacji tego

To nieprawda, że stosunek do Polaków jest negatywny, że boją się mówić po polsku, przemykają się po ulicach Lwowa, Żytomierza czy Kijowa w strachu i przerażeniu. Jest dokładnie odwrotnie. pomnika właśnie z tego powodu, że nie był pewien, czy tam nie ma szczątków ludzkich, bo strona ukraińska utrzymu­ je, że tam jest pochowanych kilkudzie­ sięciu żołnierzy UPA. I dochodzimy do istoty sprawy. Musimy samodzielnie bądź z udzia­ łem strony ukraińskiej opracować sposoby upamiętnień grobów, w któ­ rych leżą żołnierze ukraińscy formacji UPA, wybudować te groby i zamknąć temat. I domagać się od strony ukra­ ińskiej analogicznego rozstrzygnięcia kwestii upamiętnień na Wołyniu. Czy­ li zinwentaryzowania siłami naszymi i godnego upamiętnienia wszystkich miejsc, gdzie leżą ofiary ludobójstwa wołyńskiego, polskie ofiary ludobój­ stwa. To trzeba zrobić. Bez tego moim zdaniem nigdy nie znajdziemy formuły na autentycz­ ne porozumienie polsko-ukraińskie. Zwyciężą wrogowie Rzeczypospolitej i Ukrainy, i zwyciężą niestety na koś­ ciach naszych ofiar. To będzie szcze­ gólnym dramatem i szczególną prze­ słanką do poczucia klęski zarówno dla Ukraińców, jak i dla Polaków. Zatem jak rysuje się przyszłość? Czy odsłonięcie tablicy poświęconej śp. Lechowi Kaczyńskiemu przełamie tę falę, czy też ta spirala będzie cię­ gle się nakręcać i za chwilę dowiemy się o kolejnym miejscu, gdzie doko­ nano jakiegoś zniszczenia?

Lech Kaczyński ludobójstwo wołyńskie nazywał ludobójstwem wołyńskim. By­ łem w Hucie Pieniackiej w 2009 roku, kiedy odsłaniano pomnik. Słuchałem z wielką emocją Pana Prezydenta. To nieprawda, że odwrócił się od Kreso­ wiaków. Prezydent widział potrzeby prawdy i pamięci, ale widział też nie­ bezpieczeństwo, jakie niesie za sobą pomylenie antyukraińskości z anty­ banderyzmem. Tę pokusę w Polakach widział, tę pokusę nazywał i niestety dzisiaj jesteśmy świadkami, że wielu ludzi pomyliło antyukraińskość i an­ tybanderyzm. Analogicznie po stronie ukra­ ińskiej są ludzie, którzy uważają, że nie ma tożsamości ukraińskiej, nie­ podległościowej, bez tradycji OUN/ UPA. To nieprawda. Mają tradycje związane z Petlurą, z Piłsudskim; ma­ ją tradycje Niebiańskiej Sotni, mają bohaterską walkę w tej chwili, pro­ wadzoną przeciwko Rosji na Don­ basie. Odwoływanie się do wzorców nacjonalizmu integralnego i historii UPA czasów wojny, a przemilczanie zbrodni, które ta formacja dokonała, jest krótkowzrocznością i na dalszą metę zaprowadzi na manowce ukra­ ińską elitę polityczną. Nas dzieli głównie historia, współczesność nas nie dzieli. Mniej­ szość polska na Ukrainie nie jest prześladowana. To prawda, że nie ma ona wsparcia ze strony państwa ukraińskiego. Jednak trudno ocze­ kiwać wsparcia od państwa, które, powiedzmy sobie szczerze, jest na granicy bankructwa, o ile nie prze­ kroczyło już tej granicy. Natomiast mniejszość ta cieszy się pełnią praw: mamy szkoły polskie, szkółki sobot­ nio-niedzielne, inicjatywy medialne, mamy różne organizacje społeczne, koła teatralne, malarskie, zespoły muzyczne, środowiska kultywujące tradycje ludowe. Sam miałem przy­ jemność zarejestrować trzy czy cztery tytuły prasowe na Ukrainie w ciągu ostatnich dwudziestu lat. To nieprawda, że stosunek do Po­ laków jest negatywny, że boją się mó­ wić po polsku, przemykają się po uli­ cach Lwowa, Żytomierza czy Kijowa w strachu i przerażeniu. Jest dokład­ nie odwrotnie. Są obywatelami Ukra­ iny narodowości polskiej, na których ukraińscy sąsiedzi patrzą z podziwem i wdzięcznością, głownie za postawę Polski w czasie Majdanu i w czasie wal­ ki z Rosją. Byłoby jakimś tragicznym paradoksem, gdybyśmy dzisiaj ten po­ tencjał zmarnowali. Tym bardziej, że jesteśmy świad­ kami przełomu kopernikańskiego w świadomości ukraińskiej: większość Ukraińców wreszcie opowiedziała się za tym, żeby ich kraj był w NATO. To dla krajów postsowieckich nie jest wcale sprawa łatwa. Nawet na Litwie był z tym problem, a co dopiero na słowiańskiej Ukrainie, związanej ze starszą siostrą Rosją więzami przy­ jaźni jeszcze od ugody perejasław­ skiej. I nagle się okazuje, że oni chcą do NATO! Psychologicznie jest to sytuacja, o której Lech Kaczyński mógł tylko marzyć, gdy w Bukareszcie zabiegał o Membership Action Plan, czyli „mapę drogową” włączenia Ukrainy do NATO. Był wtedy pacyfikowany przez Fran­ cuzów i Niemców stwierdzeniem, że przecież Ukraińcy sami nie chcą wejść do NATO. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, dzisiaj Ukraina tego chce. A naszym obowiązkiem jest – w imię pamięci o polityce Lecha Kaczyńskiego – wy­ korzystać tę szansę. K

Co się dzieje w polityce węgierskiej? Dużo rzeczy się dzieje w węgierskiej polityce, Węgrzy generują dużo więcej wiadomości niż inne, mniejsze pań­ stwa w tym regionie. Czyli pracę daje Panu Orbán? Jak najbardziej. Wiktor Orbán daje nam zajęcie i utrzymuje w pracy. Je­ żeli rząd byłby centrolewicowy i pro­ wadził typową politykę, mielibyśmy tylko fragment tego zainteresowania Węgrami, które jest teraz. Dlaczego Wiktor Orbán jest tak po­ pularnym politykiem na Węgrzech? Ponieważ dotyka czegoś ważnego w węgierskiej psychice narodowej. Po­ za tym opozycja, podzielona na pięć czy sześć partii, jest całkiem rozdrob­ niona. Nawet jeżeli niektórzy nie po­ pierają jego programu, to uważają, że jest doświadczonym politykiem i po­ trafi kierować rządem. Są zdania, że Węgry nie mają alternatywy oprócz skrajnej prawicy.

II wojny światowej, gdy zastępcą kie­ rownika był Paul Hechler, nazista, któ­ ry podpisywał swoją korespondencję słowami „Heil Hitler”, a szefem banku był Amerykanin Thomas McKittrick. Wśród pracowników byli też Anglicy, Francuzi i Włosi. Czyli, żeby to zrozumieć: trwa­ ła II wojna światowa, a w banku w Bazylei następowała wymiana informacji finansowych, przepły­ wy finansowe; po prostu trwała normalna praca. Tak. Bank działał, wykonując swoją pracę, z tą różnicą, że nie odbywały się oficjalne spotkania bankowców. Jednak BIS nadał prowadził działal­ ność bankową. Przez niego przecho­ dziło np. złoto, które zostało złupio­ ne przez nazistów. Było to również miejsce, w którym alianci i naziści utrzymywali tajne kontakty w celu planowania przyszłości powojennej Europy. Na przykład Niemcy przyjeż­ dżali do Bazylei i rozmawiali z McKit­

w sekrecie przez kilka dekad. Można powiedzieć, że BIS był ojcem euro. Zanim do tego dojdziemy: kończy­ ła się wojna; odbyła się konferen­ cja w Bretton Woods; znana była rola tego banku. Dlaczego go nie zamknięto, dlaczego dalej funk­ cjonował po II wojnie światowej? Tak, to dobre pytanie. Henry Morgent­ hau, który był sekretarzem skarbu Sta­ nów Zjednoczonych, chciał, żeby bank został zamknięty, a niektórzy uważa­ li, że McKittrick, który był prezesem banku, powinien zostać osądzony jako kolaborant współpracujący z nazista­ mi. Niestety obrońcy banku do tego nie dopuścili i pozwolili mu działać dalej. Nigdy nie odpowiadał za to, co zrobił. Stało się tak z powodu zimnej wojny. Gdy mówię „niestety”, nie je­ stem pewien, czy bank powinien być zamknięty, ale na pewno powinien odpowiedzieć za swoje działania. Udało mu się uniknąć odpowie­ dzialności. Miał potężnych obrońców.

Właściwie nie wiem, co się dzieje na tych spotkaniach, bo nam tego nie mówią, ale raczej odbywa się tam dyskusja dotycząca różnych, alter­ natywnych kierunków działania. Pewnie jeden przedstawiciel banku centralnego mówi „podnieśliśmy stopy procentowe o tyle i to się sta­ ło”, a drugi dodaje, że dla niego jest jeszcze za wcześnie na podnoszenie stóp procentowych i chce zrobić co innego. Międzynarodowy Bank Roz­ rachunkowy nie jest raczej miejscem, gdzie koordynuje się globalną polity­ kę fiskalną, ale prowadzi się tam na ten temat dyskusje. Na pewno po­ winniśmy znacznie więcej wiedzieć na temat tych rozmów, bo ich treść i ludzie, którzy w nich uczestniczą, mają wpływ na nasze życie. Powiedział Pan, że bank rozra­ chunkowy jest normalnym ban­ kiem, to znaczy, że banki centralne mają tam swoje rachunki i trzyma­ ją na nich pieniądze.

Niechlubne tajemnice Międzynarodowego Banku Rozrachunkowego Z Adamem LeBorem, dziennikarzem, brytyjskim korespondentem „Economista” i „Newsweeka”, autorem książek, m.in. historycznych i powieści, rozmawia w Budapeszcie Krzysztof Skowroński. Napisał Pan książkę o Banku Roz­ rachunków Międzynarodowych. Dlaczego, co to za bank? Zacząłem się interesować tym ban­ kiem 20 lat temu. Napisałem książ­ kę o sekretnych bankierach Hitlera, w której badałem i ujawniłem współ­ pracę Szwajcarów z nazistami. Kiedy pisałem tę książkę, dowiedziałem się o Banku Rozrachunków Międzynaro­ dowych. Zafascynowała mnie ta in­ stytucja, a moje wydawnictwo spyta­ ło mnie, czy byłbym skłonny napisać książkę o tym banku, ponieważ jest bardzo wpływowy, a niewiele osób o nim słyszało. Bank Rozrachunków Międzyna­ rodowych służy bankom centralnym. W obecnych czasach co parę miesięcy spotykają się w nim przedstawiciele banków centralnych, żeby dyskuto­ wać o polityce monetarnej i finan­ sowej. Jest to bank komercyjny, ale konta w nim mają tylko banki cen­ tralne i osoby, które pracują w tych bankach. Jest on chroniony traktatem międzynarodowym, a budynek, w któ­ rym się mieści, ma status ambasady lub własności Organizacji Narodów Zjednoczonych. Władze szwajcarskie nie mają prawa wejść na jego teryto­ rium, nie mają nad nim jurysdykcji. Jak doszło do powstania tego ban­ ku i kto go założył? To jest bardzo ciekawa część tej hi­ storii. Bank powstał w 1931 roku. Za­ łożył go Montague Norman, który był naczelnikiem Banku Anglii, oraz Hjalmar Schacht, który był prezesem Banku Rzeszy. Bank został właściwie założony na mocy traktatu międzyna­ rodowego, ale te dwie osoby były ini­ cjatorami; byli to ogromnie wpływowi międzynarodowi bankierzy. Bank miał zajmować się odszko­ dowaniami płaconymi przez Niem­ ców po I wojnie światowej. Ustalono, że Niemcy muszą zapłacić reparacje innym państwom, ale nie było roz­ wiązania administracyjnego, jak te wypłaty mają zostać przeprowadzone, więc dlatego założono BIS (ang. Bank for International Settlements), czyli właśnie Bank Rozrachunków Mię­ dzynarodowych. W latach 30. XX wieku BIS stał się bardzo ważnym miejscem, gdzie bankowcy spotykali się, żeby omawiać politykę finansową i monetarną. To, co jest bardzo ważne, to że spotykali się nie pracownicy banków komercyj­ nych, tylko przedstawiciele banków centralnych, banków narodowych, i tam rozprawiali o handlu między­ narodowym. Kiedy Hitler doszedł do władzy, Niemcy powiedziały, że nie będą więcej płacić odszkodowań innym państwom, ale stosunki pomiędzy bankowcami trwały dalej i stały się najbardziej interesujące podczas

trickiem, przekazując mu jakieś infor­ macje, a on potem podawał je dalej, Allanowi Dullesowi, który był szefem amerykańskiej siatki szpiegowskiej. Z kolei Dulles przekazywał informacje do Ameryki. To był taki kanał komu­ nikacyjny, przez który przepływały informacje w jedną i drugą stronę. W swojej książce stawia Pan tezę, właściwie udowadnia Pan, że bank sfinansował holocaust i nazistows­ ką machinę wojenną. To bardzo poważna teza i sprawa. Nie była to jedyna instytucja, która miała w tym swój udział, ale tak, by­ ła częścią tego procesu. Przyjmowała złoto, które było złupione przez nazi­ stów. Nie chcę tłumaczyć BIS, ale inne banki działały podobnie, nie było to nic niezwykłego; wiele niemieckich banków komercyjnych, szwajcarski bank narodowy przyjmował złoto za­ grabione przez nazistów. Niemiecki bank narodowy był głęboko zaangażo­ wany w obrót nazistowskimi łupami. Bank Rozrachunków Międzynaro­ dowych był jedną z wielu instytucji, która zajmowała się tym procederem. W czasie II wojny światowej sy­ stem bankowy funkcjonował nor­ malnie, jakby wojny nie było. Nie powiedziałbym, żeby działał, jak w czasach pokoju. Brytyjska firma nie mogła prowadzić handlu z niemiecką firmą, bo te państwa były w stanie wojny, ale niektóre powiązania, tajne powiąza­ nia, były utrzymywane, żeby po wojnie z nich skorzystać i rozpocząć na nowo. Nie można powiedzieć, że funkcjonował normalnie, ale trwał nadal. Powiedzmy, niemiecki Reichsbank nadal wpłacał pieniądze do BIS przez całą II wojnę światową. W tym czasie BIS wypłacał dywidendę swoim udziałowcom, a jed­ nym z nich był Bank Anglii, czyli pie­ niądze płynęły z Reichsbanku przez BIS do Banku Anglii – to tak, jakby Niemcy finansowały brytyjskie działania wojen­ ne przeciwko Niemcom. To jest kapitał finansowy, który zawsze znajduje spo­ sób, żeby się przemieszczać. Żebym dobrze zrozumiał: złoto zrabowane np. Żydom w Polsce trafiało przez niemiecki bank do banku w Bazylei? Nie pamiętam dokładnie szcze­ gółów, ale większość złota, które za­ brali naziści, zostało zabrane z innych banków, a część tego złota znalazła się w BIS. To, czy złoto zrabowane Żydom i przetopione na złote sztabki trafiało do BIS, tego nie jestem w sta­ nie powiedzieć. Myślę, że kolejną ciekawą rzeczą o Banku Rozrachunków Międzyna­ rodowych jest rola, jaką pełnił on we wprowadzeniu waluty euro. To właśnie tam powstawały wszystkie plany wpro­ wadzenia euro, co było utrzymywane

Np. McKittrick był bliskim przyja­ cielem Allena Dullesa, a brat Allena Dullesa, John Foster Dulles, został sekretarzem stanu Stanów Zjedno­ czonych. To byli bardzo wpływowi prawnicy na Wall Street. Allan Dulles miał dobre relacje w finansowym es­ tablishmencie z Wall Street, co zostało wykorzystane do wywarcia wpływu na Departament Stanu, i McKittrick i bank w efekcie przetrwali. Podkreśla Pan w książce, że ten bank jest poza jakąkolwiek de­ mokratyczną kontrolą. To prawda, jest zupełnie poza kontro­ lą. To dziwna struktura. Z jednej stro­ ny jest organizacją międzynarodową, której adres internetowy kończy się na „.org” i posiada wszystkie przy­ wileje międzynarodowo chronionej organizacji, a z drugiej strony, jest to organizacja komercyjna, która twier­ dzi, że nie potrzebuje żadnej kontroli demokratycznej. Muszę powiedzieć, że bank uczy­ nił pewne kroki w kierunku większej otwartości. Na swojej stronie inter­ netowej publikuje wiele informacji, można pobrać roczne sprawozdanie finansowe za każdy rok ich działal­ ności w trzech lub czterech językach. Jednak nie dowiemy się, kim są ich klienci, co dzieje się na spotkaniach przedstawicieli banków centralnych; nadal są bardzo tajemniczy, jeśli cho­ dzi o ich działalność. Powiedział Pan, że bank odegrał ważną rolę w stworzeniu euro. Ja­ ką, na jakiej zasadzie? BIS był miejscem, gdzie odbywało się całe techniczne planowanie i przy­ gotowanie związane z walutą euro. Połączenie pierwszych 8–10 walut w jedną walutę euro wymagało wiele technicznego planowania, bo trze­ ba było powstrzymać skaczące kursy walut, zawężać pasma wahań i wpro­ wadzić różnego rodzaju międzynaro­ dowe mechanizmy. I właśnie w BIS wykonano te prace. Człowiekiem, któ­ rego nazywają ojcem euro i bardzo ważną postacią w BIS był Alexandre Lamfalussy. Wszystko odbyło się w sekrecie, ludzie nie wiedzieli, co się tam dzieje. Niektórzy musieli się zastanawiać, gdy pojawiło się euro, skąd ta waluta się wzięła, bo przecież wiadomo, że no­ wa waluta nie powstaje w jedną noc. A ona powstała właśnie w BIS. Nagle Europejski Instytut Walutowy (ang. ang. European Monetary Institute), który zresztą wyszedł z BIS, zmienił się w Europejski Bank Centralny. Czy na spotkaniach szefów ban­ ków centralnych zapadają decy­ zje dotyczące ruchów najważniej­ szych w ekonomii, gospodarce światowej?

Niektóre tak, te mniejsze, z mniej­ szych państw, które nie mają wy­ starczających kompetencji do ad­ ministrowania swoimi rezerwami, do kupowania i sprzedawania złota w odpowiednim czasie. BIS zapew­ nia usługi bankowe dla mniejszych państw. W tym sensie działa jak zwy­ kły bank, w którym różne kraje mają konta bankowe. A czy w ogóle banki centralne nie są za bardzo tajemnicze? Tak, uważam, że są. Bankowcy nie są dziennikarzami, wolą zatrzymywać informacje dla siebie, ale my chcemy je poznać. Czy czuje Pan, że odkrył Pan ta­ jemnice banku? Uważam, że odkryłem jego historię, rolę i wpływ, i uważam, że każdy, kto przeczyta moją książkę, będzie miał bardziej wyraziste wyobrażenie, jak działa globalny system finansowy. Jest Pan obywatelem angielskim. Jak Pana zdaniem Wielka Brytania poradzi sobie z Brexitem? Uważam, że to był wielki błąd Ba­ racka Obamy, Davida Camerona i George’a Osborne’a, kiedy powiedzieli, że Brexit będzie katastrofą. Nie rozu­ mieli brytyjskich obywateli. Gdyby nie rozpoczęli projektu „Strach”, prawdo­ podobnie nadal bylibyśmy członkiem Unii Europejskiej. Myślę, że jesteśmy trochę jak Polacy. Jeśli ktoś nam mówi, co mamy robić, czy raczej czego nie mamy robić, to my to zrobimy. Anglicy, których spotkałem, to by­ li konserwatyści. Byli zadowoleni, dumni z tego, że Wielka Brytania wyjdzie z Unii Europejskiej. Jestem dumny, że mieliśmy wolne i demokratyczne referendum i decy­ zja została podjęta. Myślę, że sytuacja będzie trudniejsza, niż przewidywali­ śmy. Osobiście preferowałbym „mięk­ ki” Brexit, w którym pozostaniemy w jakiejś relacji z jednolitym rynkiem europejskim. Uważam również, że to bardzo źle, iż ludzie w Brukseli pogry­ wają sobie, stosując groźby. Brytyjczy­ cy nie reagują dobrze na groźby. Im bardziej nam grożą klęską i katastrofą, tym trudniejszy będzie Brexit. Jak się żyje w Budapeszcie? Budapeszt jest wspaniały. To bardzo przyjemne miejsce do życia. Jest bar­ dzo pogodny. Bardzo łatwo się po­ ruszać. Ma wszystko, czego człowiek potrzebuje w mieście. Jest bezpiecznie. Jest przepięknie. Dziękujemy za rozmowę.

K

Polskie wydanie książki Adama LeBora zo­ stało wydane pt. Wieża w Bazylei. Tajemni­ cza historia banku, który rządzi światem, Wektory 2016.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

10

W YWIAD·WNET

Jakie są filozoficzne źródła, do których można by odnieść „dobrą zmianę”? Myślę, że ogromny szacunek – wreszcie – dla własnej tradycji. Kultura polska miała pewien dynamizm i ten dynamizm został wyhamowa­ ny. W tym momencie władze próbują, może jeszcze jakaś garstka uczonych, artyści raczej mniej – odbudować ten dynamizm. Można też odnieść się trochę do tradycji II Rzeczypospo­ litej, trochę do kultury emigracji polskiej, tej andersowskiej. Natomiast, i to jest dosyć smutne, nie za bardzo możemy nawiązywać do pierwszych dwudziestu paru lat III RP, bo myślę, że to był efekt zachłyśnięcia się Zachodem i zarazem pewnego rodzaju kompleksu niższości. Za­ miast tworzyć własną kulturę, bardzo szeroko rozumianą, także kulturę w sensie gospodarki, myśmy za szczyt honoru postawili sobie imita­ cję kultury zachodniej. Wchodzimy do Europy, przybieramy barwy ochronne, jesteśmy tacy sami jak oni – tyle tylko, że wtedy jesteśmy narodem plagiatu, a plagiaty nie są za bardzo w naturze potrzebne, jeśli istnieją oryginały. W rezultacie myślę, że do zbudowania kultury potrzebne chyba będzie następne pokolenie.

Kultura jest kulturą mas, przy czym te masy to nie są tylko chłoporobotnicy; to są także inteligenci, urzędnicy – ale są to ludzie przeciętni, którzy przeciętność uważają za normę, rozrywkę za cel życia. Ale widzi Pan, że budujemy na jakimś fun­ damencie; „dobra zmiana” buduje i wie, na czym buduje. Jeżeli chodzi o politykę, o ekonomię – tak, bo niepodległość jest przecież pojęciem obejmu­ jącym i niepodległość gospodarczą, i kultu­ rową, i wyznaniową – ten program jest bar­ dzo ambitny, bardzo szeroki – dzięki Bogu. Natomiast to, co się rozumie przez kulturę w węższym tego słowa znaczeniu, myślę, że wciąż jeszcze nie jest odbudowywane, a wi­ nę ponoszą obydwie strony. Z jednej strony ministerstwo nie bardzo sobie daje z tym ra­ dę i myślę, że nasz minister, człowiek bardzo koncyliacyjny, byłby znakomity jako impre­ sario, jako ktoś, kto w terenie godzi kółko ró­ żańcowe z kołem gospodyń wiejskich – i to jest kultura mniej więcej na tym poziomie; za to nie bardzo daje sobie radę ze zbuntowany­ mi artystami – mało tego, przecenia ich, tzn. wierzy, że naprawdę mamy wybitnych arty­ stów. Niestety to pokolenie najwybitniejszych już odchodzi bądź odeszło. Akceptuje, chyba też pod presją mediów, imitację, która nazywa się popkulturą. Mamy wciąż do czynienia ze zjawiskiem, które zauważył już Ortega y Gasset – chodzi o bunt mas. Po prostu kultura jest kulturą mas, przy czym te masy to nie są tylko chło­ porobotnicy; to są także inteligenci, urzędnicy – ale są to ludzie przeciętni, którzy przecięt­ ność uważają za normę, rozrywkę za cel życia i ewentualnie bycie podobnym do innych za najlepszy sposób na przetrwanie, nawet na sukces. To jest to, co widujemy czasem w te­ lewizji: jakieś konkursy polegające na imitacji; na imitacji piosenek angielskich czy angiel­ skojęzycznych zamiast własnej twórczości, to są imitacje bardzo zamierzchłych skandali malarskich, literackich. Tymczasem, jeżeli już ktoś chce skandalizować, niech wymyśli włas­ ny skandal, a nie takie w duchu dadaistów, bo to wstyd przed Europą. Może już wszystko zostało wymyślone, więc już nie możemy żyć w czasach kultu­ ralnych, w czasach filozofów, tylko jeste­ śmy skazani na sztuczki, które nam pod­ powiada umysł. Myślę, że dar życia jest czymś niezwykle bo­ gatym, pięknym, między innymi dlatego, że i my się rozwijamy, i nasza rzeczywistość. Więc twórczość, która jest próbą ogarnięcia tej rze­ czywistości, też musi rosnąć, musi pozyskiwać nowe instrumenty poznania świata, który jest poza granicami poznania. Możemy podzie­ lić: tutaj mamy fizyczne, tam – metafizyczne. W tej chwili kultura straciła kontakt z me­ tafizyką, stała się jednowymiarowa, płaska, koncentruje się na tym, co – jeżeli przyjmiemy, że człowiek ma w sobie poziomy odpowiada­ jące duszy roślinnej, zwierzęcej, ludzkiej – to akurat my się z tych obszarów duszy ludzkiej wycofujemy w stronę zwierzęcej. Inaczej mó­ wiąc: kultura użycia, konsumpcjonizm, zacza­ dzenie seksem. To wszystko jest bardzo dobre dla zwierząt. Natomiast człowiek powinien się czymś jeszcze troszeczkę różnić od zwierząt. Ale z tym odróżnianiem nie bardzo nam wychodzi. Obserwuje Pan historię kultury, widzi, w jaki sposób ewoluuje np. myśl filozo­ ficzna. Jest z jednej strony coraz bardziej

skomplikowana, a z drugiej, kiedy ją wy­ cisnąć, to czasami nic nie pozostaje w dło­ niach. Kultura polska była kulturą w pewnym sensie młodą, spóźnioną, bo o polszczyźnie można mówić dopiero od przyjęcia chrześcijaństwa. Na pewno były wcześniej jakieś kultury re­ gionalne, jakieś wierzenia, ale nic po nich nie pozostało – inaczej mówiąc, jakby tego nie by­ ło. Natomiast od chrześcijaństwa się zaczyna budowa kultury na wielu poziomach – gospo­ darczym, oświatowym, także i religijnym, i to polega na humanizacji obszaru, powiedzmy, na północ od Karpat aż do Bałtyku. Jest to ogromny obszar przyszłej ojczyzny polskiej, obszar do humanizacji, bo początkowo pod­ dany przyrodzie. Inaczej mówiąc, ci ludzie mają cel. Łączy ich cel – praca, język – bo muszą się jakoś przy tej pracy porozumiewać; łączy system wartości, sposób organizacji życia, od rodzi­ ny poprzez jakieś gminne rady, aż w końcu do własnej państwowości. I to wszystko było budowane przez lata. Ta budowa właściwie nie została zakoń­ czona, bo takim prawie pełnym projektem był sarmatyzm, ale on w pewnym momen­ cie został ucięty przez rozbiory. Na zasadzie chyba testamentu, takiego Norwidowego, to zostało zapisane w dziełach literackich, a po­ tem odtworzone w II RP, która próbowała to odbudować. Ale potem znów następna ce­ zura – i jest okres socrealizmu. Tak, że w tej chwili jesteśmy znowu jak w roku 1918, bo moim zdaniem te lata między ’89 a 2015 zo­ stały zmarnowane. W 1918 roku byliśmy po długim okresie wielkiego rozkwitu polskiej kultury, lite­ ratury, sztuki. Teraz jest rok 2017 i przy­ najmniej wrażenie, że nie mamy czego kontynuować, nie mamy do czego się od­ wołać w bliskiej perspektywie. To zależy, do czego nawiążemy. Bo w ogóle błę­ dem każdej twórczości jest żabia perspektywa, zbyt bliska – gdy mały pagórek przesłania jakiś wielki szczyt, największe dzieła, największych twórców. Żeromski, Sienkiewicz, Matejko, Chopin – to są szczyty, które są już daleko od nas, ale chyba nie warto nawiązywać to tych pomniejszych, które nas otaczają, okłamują w gruncie rzeczy, wyzyskują naszą naiwność. Problem polega na tym, żeby to było przekazywane następnemu pokoleniu, jeżeli traktować literaturę jako rodzaj testamentu – a myślę, że i Pan Tadeusz, i twórczość Nor­ wida, w trochę innym tonie Prus – to są testa­ menty, jakieś przepisy na przyszłą polskość. I to nie zostało właściwie do dzisiaj zrealizo­ wane. Próbowano to zrobić w II RP, ale tam była jedna podstawowa trudność, mianowicie scalenie trzech ochłapów trzech imperiów. Ponieważ Polska była rozszarpana, mnóstwo czasu i energii zajęło połączenie tych kawał­ ków w jeden organizm, stworzenie nad tym wszystkim jakiejś struktury samorządowej, państwowej, podwójny mechanizm władzy oddolnej i odgórnej, zresztą bardzo sensowny. I to wszystko w ’39 zostaje znów przerwa­ ne, przy czym mieliśmy wówczas do czynienia z pewnym paradoksem: mianowicie Polska, jak w czasach zaborów, tak i w tym krótkim

Nie ma trzech władz. Tych władz jest już więcej. Nie tylko sądownicza, wykonawcza, ustawodawcza. Jest potężna władza informacyjna, jest władza ekonomiczna. I to konstytucja powinna uwzględniać. okresie, powiedzmy 1939-45, istniała przede wszystkim jako kultura. To jest całe państwo podziemne. Niedawno z kolegami dyskutowaliśmy o powstaniu warszawskim. Oczywiście po­ działy były łatwe do przewidzenia – oni, że to niepotrzebny zryw, natomiast ja im tłumaczy­ łem, że to nie był zryw dla zrywu, po prostu to państwo podziemne nagle wypłynęło na powierzchnię. Powstanie warszawskie to były 63 dni wolnej Polski na obszarze Warszawy. Kiedy rozmawiałem z matką (oboje rodzice byli w AK; ojciec zginął w obozie), często wra­ caliśmy do sprawy powstania warszawskiego i mama mówiła, że oni nie mieli w ogóle takich problemów – oni byli szczęśliwi, bo wreszcie mają kawałek wolnej Polski. Co prawda tylko na Starówce, najpierw na Miodowej; tam Niemcy weszli, więc potem na Świętojańskiej – ale to była dalej wolna Pol­ ska. Pracowali strasznie, w pewnym momen­ cie właściwie wszyscy, łącznie z normalnymi mieszkańcami, poczciwymi mieszczuchami z tych kamienic, nagle stali się sanitariuszami, nagle stali się kucharzami dla Armii Krajowej. Po prostu trzeba było to wszystko robić, ale to dalej byli ludzie szczęśliwi.

Kresy zostały przeniesione, ale rycerska mentalność pozostała Krzysztof Skowroński rozmawia z Bohdanem Urbankowskim – poetą, pisarzem, filozofem, działaczem niepodległościowym sprzed roku 1989, aktywnym uczestnikiem współczesnego życia literackiego i politycznego – o jego najnowszej książce, o przeszłości i o dniu dzisiejszym Polski.


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

11

W YWIAD·WNET Wymienił Pan nazwiska największych polskich twórców. Powiedział Pan: tam są ukryte przepisy na polskość. Jakie to są przepisy? Zależy, w jakiej dziedzinie. Myślę, że w dziedzi­ nie życia politycznego wszyscy byli zgodni co do tego, że Rzeczpospolita szlachecka była ustrojem, w takim arystotelesowskim sensie, najlepszym, bo mieszanym. Łączyła demokrację ze wszystki­ mi zaletami arystokracji. Był Sejm, ale był Senat, który kontrolował nie tylko Sejm, ale poddawał kontroli samą osobę i działalność króla. To była sfera polityczna, ale była też sfera sakralna, było także sacrum państwowe w po­ staci chociażby osoby królewskiej, bo król był namaszczony. To połączenie nurtów zarówno demokratycznych, jak i arystokratycznych, monarchistycznych wręcz, stworzyło po pro­ stu kapitalną syntezę. Myślę, że w ogóle syntetyczność jest jedną z ważnych cech polskiej kultury. To w pewnym sensie wywodzi się też z jej opóźnienia, dlatego że my, nie uczestnicząc w pracach, powiedz­ my od roku zerowego czy setnego, nagle koło roku 1000 czy 1200 dostajemy w prezencie ileś tam systemów filozoficznych naraz, ileś

Wybiera się z reguły demagogów, tych, którzy lepiej okłamują masy, a masy w tej chwili nie są mądrzejsze, niż przeważnie bywają, to znaczy po prostu są głupie i dają się tym demagogom oszukać. tam koncepcji sztuki, ileś tam koncepcji ży­ cia politycznego, organizacji… Przecież my­ śmy zaczęli robić feudalizm, ale go tylko tro­ chę rozgrzebaliśmy tak, że nawet porządnego feudalizmu nie mieliśmy, bo od razu weszły reformy, od razu kłótnie z królem, osłabienie władzy królewskiej, i nagle mamy parlament! Ale takiej syntezy polskiej już nie zrobi­ my. Nie ma króla, nie ma Kresów, nie ma arystokracji; w tym kierunku już Rzecz­ pospolita pójść nie może. To jest za nami. Jeżeli potraktujemy definicję narodu czy jego organizacji, jaką jest państwo, jako pewnego rodzaju pracę historyczną – a myślę, że tak w duchu Brzozowskiego można o tym mówić – to praca zależna jest nie tylko od intencji tego artysty, który wciela w życie swoje pomysły po­ lityczne, literackie, filozoficzne, ale także i od materii, którą dysponuje. Tutaj mamy naród jako twórcę, ojczyznę jako materię, jako obszar tej twórczości. I jeżeli w tym momencie nie mamy marmuru, a – powiedzmy – glinę czy piaskowiec, to musimy rzeźbić w tym, co jest. Tu podam taki przykład, może nieco try­ wialny. Otóż ja byłem przeciwny wchodzeniu do UE, ale uważam, że jak już w niej jesteśmy, to powinniśmy tam wygrzebać jakąś „niszę ekologiczną”, rozbudować ten układ wyszeh­ radzki i tam po prostu coś robić, bo zmieniły się warunki i byłoby głupotą polityczną iść tutaj drogą utopii sprzed 200/300 lat, jakby zamykając oczy na to, czym rzeczywiście dys­ ponujemy. Trzeba coś robić własnymi siłami – należy je poznać; wykonać jakieś zadanie, dobrać do tego instrumentarium itd. To jest zmienne i o tym, jakiego wyboru dokonu­ ją narodowości, powinno chyba decydować każdorazowe zadanie do wykonania. Zadań jest wiele. A gdyby Pan miał zada­ nie: napisać Konstytucję RP – od czego by Pan rozpoczął? Od jakiego zdania? To jest pochodne wobec koncepcji głębszej, filozoficznej. Można zacząć niejako od góry i od tego, że Rzeczpospolita jest ustrojem de­ mokratycznym, opartym na religii chrześci­ jańskiej, tolerancyjnym wobec innych wyznań – i tu mamy po prostu takie spływanie prawa w dół. Zaczynamy od jakiejś koncepcji cało­ ściowej, potem powoli to uszczegóławiamy, wchodzimy w drobiazgi. Jednak myślę, że najlepsze konstytucje są takie, które biorą pod uwagę to, co było kie­ dyś. U nas chyba trzeba sięgnąć aż do 3 maja, aczkolwiek nie jestem za władzą dynastyczną. Jednak konstytucja 3 maja założyła samore­ formę, samonaprawę co dwadzieścia lat. Po prostu zawierała warunek samonaprawy. Teraz minęło dwadzieścia lat od po­ przedniej wersji konstytucji. Trzeba zoba­ czyć, co z tamtych spraw już jest nieaktualne, co trzeba zmienić, natomiast całości bym nie naruszał, bo jest to jednak kompromis. Po­ nieważ w każdej społeczności są różne siły zwalczające się i takie prawo, z którego tak na dobrą sprawę nie wszyscy są zadowoleni, ale to oznacza, że to prawo jest rzeczywiście sprawiedliwe, no bo każdy musiał jakoś ustą­ pić; z tego, co ustąpił, jest niezadowolony, ale dzięki temu to funkcjonuje. Na pewno do tej korekty trzeba by wybrać przedwojenną kwietniową konstytucję.

I na jej podstawie budować… Chyba w ogóle od niej bym zaczął. Myśmy – mam w tej chwili na myśli siebie i przyja­ ciół z KPN – byli po prostu za restytucją II RP w oparciu o tamtą konstytucję. Tam pewne rzeczy były lepiej rozwiązane, między innymi sprawa władzy wykonawczej i ustawodawczej. W tej chwili są co do tego spory ze względu na niedopracowania prawne. Wzmocnienie władzy prezydenta; wtedy było trochę robione pod Piłsudskiego – wiadomo było, że to będzie prezydent znakomity. Uważam, że to dobrze, że w czasach Wałęsy nie było tej konstytucji, bo mogłoby być dziwnie, ale teraz już jest czas na poprawki. Skoro przy tym jesteśmy: cały czas funk­ cjonuje ten mit trzech władz. Nie ma trzech władz. Tych władz jest już więcej. Nie tylko sądownicza, wykonawcza, ustawodawcza. Jest potężna władza informacyjna, jest wła­ dza ekonomiczna. I to konstytucja powinna uwzględniać. Co do parlamentu, uważam, że dwuizbo­ wy jest lepszy, bo sejm pochodzi z wyborów powszechnych. Wybiera się z reguły demago­ gów, tych, którzy lepiej okłamują masy, a masy w tej chwili nie są mądrzejsze, niż przeważnie bywają, to znaczy po prostu są głupie i dają się tym demagogom oszukać, zwłaszcza że istnieje szkoła demagogii politycznej. Polity­ cy opierają się na reżyserach teatralnych, na jakichś trikach podpatrzonych w zachodnich filmach. Są coraz lepszymi manipulatorami – tutaj te masy nie dadzą sobie rady. Ale właśnie Senat istnieje jako równowa­ ga, jako kolegium mędrców, którzy się na byle co nie dadzą nabrać. Skąd tych mędrców brać? Najpierw trzeba by znaleźć paru takich oczy­ wistych i myślę, że czy Sejm, czy prezydent daliby sobie z tym radę, natomiast potem zo­ stawiłbym im swobodę, niech sobie dokoop­ tują. Oni będą wiedzieli najlepiej. Nie daliby rady wybrać tych dziesięciu sprawiedliwych… A może my w ogóle za dużą wagę przykładamy do polityki? Ale przecież wszystko jest polityczne. Poli­ tyka jest takim światłem, nie zawsze jasnym, czasem dość brudnym, ale przenika wszystkie sfery naszego życia. Wszystko się strasznie upolityczniło w czasach PLS-u i tak zostało. Kiedyś Ważyk pisał „Kołnierzyk jest słuszny, marynarka jest niesłuszna”. Stosuje się kry­ teria polityczne do wszystkiego. Nie tylko do ekonomii; do estetyki… Siedzę naprzeciwko pisarza, filozofa, hi­ storyka, poety i zadaję pytania na temat konstytucji. Nie czuje się Pan urażony ta­ kimi pytaniami? Poza wszystkim jestem Polakiem, obywa­ telem, te sprawy mnie przecież też dotyczą, dotyczą mojej córki, dalszych pokoleń itd. Więc myślę, że nie ma ludzi obojętnych na to, jak organizowana jest rzeczywistość, w której żyją. A nawet, jak my sami nie mamy na to siły – mnie już wiek na to nie pozwala – to przynajmniej chcemy patrzeć na ręce innym bądź im podpowiadać. Inna rzecz, że nikt nas nie chce słuchać.

Palenie więźniów to taki znak firmowy Niemców. Były i Podgaje, i Jedwabne oczywiście, jeszcze wiele miejsc. Jak gdzieś jest takie palenie, to mniej więcej wiadomo, kto to robił. A gdyby miał Pan siłę, czy wyobraża Pan sobie siebie jako prezydenta RP? Lepiej, żebym ja pisał wiersze, a dobry poli­ tyk był prezydentem. Jak zamienimy role, to może się dziwnie skończyć. To jest Pana nowa książka, która dopiero co ukazała się na rynku: „Krew nie wysy­ cha nigdy”. Co to jest za książka? Najkrócej mówiąc, są to nienapisane powieści. Ponieważ wiem, że iluś tam powieści już nie napiszę, a miałem pomysły, to zamieniłem je w minipowieści bądź rozbudowane opowia­ dania, na kilkadziesiąt stron każde. Tematyka jest związana z okupacją, z walką Polaków i z Niemcami, i z Rosjanami, jest też motyw powstania warszawskiego. Pewne rzeczy narzuciły mi się w ten spo­ sób, że nie mogłem ich nie napisać. Jeżeli jakaś sprawa, jakaś historia wraca kilkakrotnie, a tak mi się przydarzyło właśnie przy opowiadaniu, które otwiera tę książkę, to w końcu człowiek to musi napisać, bo odczytuje to jako pewien znak, wszystko jedno skąd, ale mający moc obligującą. Tutaj było tak, że prawie tę samą historię opowiedzieli mi znajomi rodziny żony, którzy też przeszli przez łagry rosyjskie – bo żona nawet urodziła się w łagrze. Kiedy już mnie wypuszcza­ no na Zachód, byłem stypendystą w Instytucie

Piłsudskiego w Nowym Jorku i tam trafiłem na wspomnienia kobiet z łagru. Znów ta historia wróciła. I jeszcze trzeci raz, w formie nieco ka­ rykaturalnej, ale myślę, że to akurat przeważyło – opowiedział mi ją jakiś taki drobny pijaczek­ -naciągacz na dworcu, z którejś tam ręki to wziął, ale już trudno było nie potraktować tego pijaczka jako wysłannika losu, który mi przypomina, że to jest do napisania. Jest to opowieść, którą sam przerabiałem do nie poznania. Wyjściowy pomysł był taki, że będąc gdzieś tam w górach Harzu (byłem tam dwa razy, bo do NRD nas wypuszcza­ no mimo wszystko w tamtych czasach. Przy czym na sam Brocken nie można było wejść, ale to już inna historia, widzieliśmy go z da­ leka), spotykam sam siebie po 20 latach. Po­ tem doszedłem do wniosku, że robi się z tego taka taniocha literacka, że to już było. Ale już zostało mi dwóch bohaterów z różnych po­ koleń, o różnym spojrzeniu na tamte czasy. Jeden szuka śladów rodzinnych, bo jego oj­ ciec został spalony w tej niemieckiej stodole śmierci w Gardelegen, gdzie Niemcy spalili ponad tysiąc więźniów obozu. Zresztą palenie więźniów to był taki znak firmowy Niemców.

Kresy zostały przeniesione, ale mentalność, rycerska mentalność nakazująca walczyć w obronie Kresów pozostała, a po prostu zmienia tylko miejsce. Natomiast wartości pozostają. Były i Podgaje, i Jedwabne oczywiście, jeszcze wiele miejsc. Tak, że jak gdzieś jest takie pa­ lenie, to mniej więcej wiadomo, kto to robił. Natomiast drugi to jest młody chłopak, który jedzie tam, żeby poznać obyczaje, między in­ nymi wybory królowej gór Harzu, nacieszyć się folklorem niemieckim, a jednocześnie jest na tyle ambitny, że usiłuje zgłębić tajniki kul­ tury niemieckiej. Uważa, że to jest dalej kultu­ ra faustyczna i chce dowiedzieć się, co się za tym kryje. I jest zderzenie tych dwóch postaw. Przechodząc do treści, jest tam wątek sprawiedliwości, która jest ładem świata od­ krywanym albo narzucanym. To samo trafiło mi się zresztą w pewnej opowieści o powstaniu warszawskim, więc musiałem o tym napisać. Mianowicie tropiłem losy zbrodniarzy i okazu­ je się, że w pewnym momencie następuje jakby przywrócenie ładu, wymierzenie sprawiedli­ wości. Zbrodniarz albo zostanie przez kogoś zabity, albo popełnia samobójstwo. Oczywi­ ście nie za każdym razem tak było, ale nawet takie drobiazgi budzą w człowieku nadzieję, że może jest jakiś wyższy porządek. Bo bez tego byłby już zupełny chaos. Ile w tej książce jest fikcji literackiej, wy­ obraźni twórcy, a ile opowiadania prawdy o Kresach, o zniszczonym mieście, o zesła­ niu, o łagrze, o tym, co się w nim działo? Każdy chciałby napisać prawdę. Myślę, że prawda – to już odkryto przede mną – ma w sobie walor obligujący, bo jako pewien ro­ dzaj porządku przywraca, wywołuje niemalże z niebytu etykę, pociąga za sobą kategorię do­ bra. Prawda, jako rodzaj harmonii, pociąga za sobą piękno, czasem realizm. Jest to czasem realizm wyższego rzędu, bo nie zawsze super­ realistyczne, fotograficzne malarstwo oddaje prawdę o człowieku czy o malowanym pejzażu. Miałem tutaj problem, żeby napisać rzecz prawdziwą, a jednocześnie, żeby to nie by­ ło nudne, nie było książką telefoniczną. Bo gdybym chciał włączyć, choćby w to pierw­ sze opowiadanie, wszystkie osoby, z którymi rozmawiałem o łagrach nad Peczorą w Repub­ lice Komi o śmierci ludzi, wyliczyć wszyst­ kich umarłych – byłoby to niemożliwe. Więc oczywiście była konieczność kondensowania postaci. Czasem używam autentycznych na­ zwisk, czasem nazwisk, które stają się sym­ bolami: niemiecki pułkownik jest jakby ko­ lejną wersją, wcieleniem doktora Faustusa, nasz magik-iluzjonista Ossowiecki staje się symbolem człowieka w ogóle, takim trochę everymanem. Tak więc nastąpiło przypisanie im większej roli w sensie kulturowym, meta­ fizycznym nawet, niż ta, którą w rzeczywi­ stości odegrali. A z drugiej strony staram się, żeby to wszystko, co opisuję, było też prawdziwe. Więc historia Płoskirowa, polskiego miasta, ogrodu na Kresach – jest prawdziwa. Opowiedziała ją kobieta, która spotkała się ze mną, ale potem nie chciała, żeby podać jej nazwisko. Więc przypisałem tę opowieść komuś innemu, ale sama opowieść jest prawdziwa, to wszystko zdarzyło się naprawdę. I tak jest we wszyst­ kich opowiadaniach. Inaczej mówiąc, jeżeli jest jakaś zbrodnia i podane jest nazwisko zbrodniarza, to jest prawdziwe. Natomiast jeżeli opisuję jego sen – no, to nie zdążył mi tego snu opowiedzieć.

Kiedy czytałem opowiadania z tej książ­ ki, zrodziło się we mnie zupełnie inne po­ czucie. Nie – sprawiedliwości, tylko nie­ sprawiedliwości; poczucie buntu na myśl o polskich losach. Brutalnie obchodzi się historia z Polakami. To jest chyba kwestia traktowania kultu­ ry, czy też w ogóle podejścia do wydarzeń. Bo można je traktować w kategoriach sukcesu, takiego właśnie nieomal zwierzęcego, mate­ rialnego. A można patrzeć na to jak na dzieła ludzi i wtedy trzeba widzieć dokonania w war­ stwie metafizycznej – chodzi o świat wartości, o świat od wieków nazywany prawdą, dobrem, pięknem, od czasów greckich. Klęska materialna, powiedzmy powstań­ ców warszawskich, to jest ten wymiar mate­ rialny, biologiczny, ale było zwycięstwo, które trwało przez 63 dni. Każdego dnia oni byli zwycięzcami, bo żyli w swoim świecie, według swoich wartości. I nie da się tego zrównowa­ żyć, nie redukując. To znaczy: jeśli spróbujemy to zredukować do warstwy materialnej, wtedy będziemy mieli te popisy domorosłych kryty­ ków, że po co to było. Przy czym o nieszczero­ ści ich na przykład świadczy, że ci sami ludzie nigdy nie skrytykują powstania w getcie, które toczyło się w jeszcze gorszych warunkach. To łatwiej zrozumieć. Ale w pierwszym opowiadaniu czy we fragmentach drugie­ go pojawia się Wołyń. To było cierpienie, w wyniku którego zniknęła cywilizacja. I to jest ten ból losów polskich. Oni znik­ nęli z powierzchni ziemi. Można by przypomnieć z wcześniejszych czasów rzeź Pragi. Wymordowana 20 tysięcy osób na przedmieściu Warszawy, na tamtym brzegu. Pewnych rzeczy ani nie zracjonalizu­ jemy, ani nie potrafimy na tyle przekłamać, żeby oszukać siebie, że jednak tak naprawdę to było małe zło prowadzące do większego dobra, czy że przegraliśmy materialnie, ale moralnie, to ho ho! Myślę, że nie darmo jed­ ną z wartości, na których nasza kultura się opiera, jest nadzieja. Wiara, nadzieja, miłość. Wołyń był klęską, zbrodnią ludobójstwa – mimo tego jednak ten żywioł polski w trochę innym miejscu, w trochę innych warunkach odradza się, odbudowuje swoją kulturę, swo­ je wartości. Inaczej się na to patrzy z punktu widzenia jednostki, bo dla jednostki to jest tragedia nie do zrozumienia i nie do napra­ wienia, ale już z punktu widzenia zbiorowości jednak trzeba powiedzieć w ten sposób: oka­ leczyli, zranili, odcięli nam rękę, ale żyjemy dalej i robimy swoje, drugą ręką. To się zgadza. A co jest tą polską siłą? Dla­ czego potrafimy się odrodzić? Dlaczego po­ trafimy siedzieć teraz w domu, dziennikarz zadaje pytania i obaj wierzymy w to samo? Myślę, że polską siłą jest właśnie polskość. To oznacza, że kultura nas wyposażyła w warto­ ści nadające sens życiu i na wiadomość o tym, że była jakaś zbrodnia, powiedzmy w Ludmi­ łówce czy gdzieś na Śląsku, nie popełniamy samobójstwa, nie krzyczymy, że życie nie ma sensu, tylko albo staramy się karać zbrodnia­ rzy, albo prowadzić własne życie na jakimś wyższym poziomie, jakby równoważąc tamte klęski moralne.

Nasza opozycja jest nie tylko głupia, ona jest nieetyczna, niepatriotyczna, bo ona przeszkadza w pracy twórczej. Mądra rywalizacja to jest przedstawianie kontrprojektu. I myślę, że przynajmniej nasze elity – a za­ wsze o losie zbiorowości decydują elity, bo masy są konsumpcyjne, mas to na ogół nie interesuje – natomiast elity cały czas jeszcze żyją w tym wielkim programie Pierwszej Rze­ czypospolitej, w tym programie wielkich war­ tości. Nie mamy już tam Kresów gdzieś nad Dniestrem; mamy nad Odrą. Mamy gdzieś na północy sprawę przekopywania mierzei, ma­ my na Śląsku Ruch Autonomii Śląska, gdzie znów nam wróg po prostu narusza granice. Te Kresy zostały przeniesione, ale mental­ ność, rycerska mentalność nakazująca wal­ czyć w obronie Kresów pozostała, a po prostu zmienia tylko miejsce. Natomiast wartości pozostają. Wartości nas budują. Co Pana teraz najbardziej niepokoi? Najbardziej mnie niepokoi to, że znów mamy szansę historyczną, mamy ludzi, którzy chcą poświęcić własny czas, życie, zdrowie na bu­ dowę, powiedzmy trochę patetycznie, lepszego domu dla wspólnoty polskiej. A jednocześnie jest potężna grupa ludzi, którzy używając mia­ na opozycji, po prostu niszczą to. Nasza opo­ zycja jest nie tylko głupia, ona jest nieetyczna, niepatriotyczna, bo ona przeszkadza w pracy twórczej. Mądra rywalizacja to jest przedsta­ wianie kontrprojektu – my tutaj zrobilibyśmy

trochę inaczej, niech społeczeństwo wybierze. A tu po prostu – kij w szprychy. Poza tym jest drugie zjawisko, z którym nie wiem, czy nasza kultura da sobie radę. Tu już mówię o wymiarze europejskim; chodzi o bunt marginesu, zalew barbarzyństwa. Mar­ gines jest zjawiskiem od dawna w kulturach znanym, marginesem był w pewnym momen­ cie proletariat. Dopóki procesów ekonomicz­ nych nie opanowano, proletariat najeżdżał miasta, był przesiąknięty skrajnymi ideologia­ mi; między innymi na tym żerował marksizm. W końcu jednak cały ten margines został przez samych Niemców uporządkowany i wchło­ nięty w postaci Partii Socjaldemokratycznej przez parlament. Długo to trwało. Potem był hitleryzm, ale to już zupełnie inna sprawa. Natomiast w tej chwili w Polsce znowu ob­ serwujemy napływ barbarzyńców i bunt mar­ ginesu. Nie mamy problemu z islamistami, ale mamy nierozliczone problemy z ludźmi, któ­ rzy są właściwie nihilistami. Myślę, że to jest najsilniejsza partia i filozoficzna, i politycz­ na w Polsce. To są dawni staliniści, którzy już kiedyś przestali wierzyć w stalinizm, przeszli na konsumpcjonizm, co trudno nazwać jakąś

Nie mamy problemu z islamistami, ale mamy nierozliczone problemy z ludźmi, którzy są właściwie nihilistami. Myślę, że to jest najsilniejsza partia i filozoficzna, i polityczna w Polsce. ideologią, a teraz usiłują powrócić do swoich stanowisk. I jak się tak patrzy na ruchy poli­ tyczne typu KOD, typu Obywatele RP, to widać, że to jest ten wściekły margines, który nie ma niczego pozytywnego do zaproponowania, oni się żywią nienawiścią, rozczarowaniem i chęt­ nie by wszystko po prostu zniszczyli. To jest ich jedyny program i jeżeli można mówić o poli­ tycznym przedłużeniu cywilizacji śmierci, to to jest jakby jej polityczne skrzydło. A czy zdrada nie jest jakoś wpisana w his­ torię Polski? Jeżeli mówimy o człowieku, o jego charakterze, to na pewno jest jakiś procent zdrajców, jakiś procent tchórzy, jakiś procent pederastów, chociaż to raczej idzie w promile. Natomiast zdrada nie jest naszą cechą narodową. Bo to raczej było potępiane w naszej kulturze, na przykład w formie w miarę łagodnych wyro­ ków, powiedzmy jak banicja – nie chcesz być w polskiej wspólnocie, my cię nie zabijemy, ale nie bądź tutaj – won stąd, po prostu. Natomiast to, co obserwuję, to jest coś in­ nego. W czasach mojej młodości, w czasach PRL-u było tchórzostwo, służalstwo, to był także właśnie margines naszej kultury, ale niekoniecz­ nie polskiego pochodzenia. Byli ludzie z awansu klasowego, powiedzmy chłopstwo, które naj­ pierw popierało władzę, ale tylko do czasu, bo liczyło na otrzymanie ziemi, a jak potem zaczęła się reforma rolna i spółdzielnie produkcyjne, to się wycofało. Ale w pewnym momencie tacy ludzie byli. Był też bardzo potężny margines młodzieży pochodzenia żydowskiego, bardzo radykalny. Było iluś tam przywódców tego mar­ ginesu – tu już dochodzimy do zdrady – którzy kiedyś byli funkcyjnymi pracownikami aparatu komunistycznego, ci tzw. funkowie KPP. To oni zaczęli tu taką ideologię TKM-u głosić, gdzieś w czasach stalinowskich. To jest taki mechanizm: jeżeli sami nie damy rady, to szukamy sojuszu. I to jest ta polska targowica. Nie znaleźli sojuszu w Mos­ kwie, szukają go w Brukseli. Ale tak czy ina­ czej, myślę, że są to zjawiska obecne chyba w każdej kulturze i to nie jest jakaś specjalna wada charakterologiczna Polaków. Jeśli chodzi o etos polski, to myślę, że z tej racji, że byliśmy kulturą pogranicza, musieli­ śmy być bardziej tolerancyjni od innych. A że musieliśmy bronić swego kraju, siłą rzeczy rządził u nas etos rycerski, a nie etos – po­ wiedzmy – handlowy. Uda nam się wybudować Rzeczpospolitą? Jeżeli będziemy wierzyli w to, że się uda, to się uda. To są kwestie decyzji. To są kwestie woli. Nad tym można pracować, można wychować całe pokolenia optymistów. Jak mówił sam Piłsudski – pierwsze, w co przestał wierzyć, to w to powiedzenie „głową muru nie przebi­ jesz”, bo to by mu uniemożliwiło jakiekolwiek działania. Przecież jego historia to jest historia iluś tam upadków i podnoszenia się: spisek młodzieżowy – nie wyszło, Syberia, potem działa w PP – znów nie bardzo wychodzi, Le­ giony – znów nie wychodzi, no ale w końcu, już po tym ostatnim akcie, jakim była wojna bolszewicka, wreszcie wygrał. Jest takie przysłowie: „jak upadniesz dzie­ sięć razy, wstań jedenaście”. Myślę, że to jest recepta dla nas. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

12

P O D RÓŻ·W N E T· RU M U N I A

Rodzina jest dziś więźniem politycznym

R E K L A M A

aresztowany tuż po zaręczynach moich rodziców. Moja mama również wielo­ krotnie była aresztowana i więziona.

O postrzeganiu rodziny i stosunku Rumunów do Polski – z dr Ancą-Marią Cerneą, prezes Fundacji Ioan Barbus, poświęconej pamięci jej ojca Christiana, przywódcy politycznego, który spędził 17 lat w komunistycznych więzieniach, uczestniczką Synodu ds. Rodziny w 2016 r., rozmawia Wojciech Jankowski. Kościół grekokatolicki w Rumunii był w czasach komunizmu repre­ sjonowany. Jakie skutki tego widać obecnie? Uważam, że dzięki poświęceniu wier­ nych tego Kościoła w okresie represji, dzięki męczeństwu biskupów Kościół grekokatolicki po ’89 roku mógł się odrodzić. Mogę nawet powiedzieć, że odrodził się dzięki krwi męczenników; moja opinia jest taka, że gdyby choć jeden czy dwóch biskupów podpisało listy i zgodziło się na ofertę komuni­ stów, Kościół grekokatolicki w Rumunii dziś by nie istniał. Czy Cerkiew prawosławna w cza­ sie komunizmu była tak niezłom­ na, jak Kościoły katolickie? Jeżeli chodzi o Cerkiew w Rumunii, trzeba zaznaczyć, że też miała bardzo wielu męczenników. Wielu wiernych świeckich, wielu duchownych, hierar­ chów Cerkwi prawosławnej w Rumunii było represjonowanych, część z nich również zakończyła swoje życie w wię­ zieniach, kilku zmarło w niewyjaśnio­ nych okolicznościach. Niektórzy histo­ rycy twierdzą, że okoliczności te były na tyle tajemnicze, że tych śmierci nie można uznać za przypadkowe. Oczywiście część władz Cerkwi współpracowała z reżimem komuni­ stycznym, ale jednak znaczna część du­ chownych znalazła się w więzieniach i trzeba powiedzieć, że tam nie było podziału na duchownych grekokato­ lickich, katolickich i prawosławnych.

Węgry wyszły na prostą Krzysztof Skowroński rozmawia z Atillą Szalaiem, węgierskim dziennikarzem, tłumaczem z języka polskiego, byłym radcą kulturalnym Ambasady Węgier w Warszawie i dyrektorem warszawskiego Węgierskiego Instytutu Kultury. Jaka jest rola Sorosa w polityce wę­ gierskiej? Dlaczego jest ważną posta­ cią, dlaczego trafia na pierwsze stro­ ny gazet i na okładki tygodników? To jest bardzo długi temat, chyba czasu nie starczy, żeby omówić wszystkie wąt­ ki, ale zasadniczo chodzi o to, że to jest reprezentant pewnej grupy interesów, globalistów, którego celem jest wpłynąć na politykę poszczególnych krajów, nie biorąc żadnej odpowiedzialności za swoje działania. Co to znaczy: jeśli wybieramy polityków, upoważniamy ich do tego, że­ by prowadzili nasze interesy krajowe, na­ tomiast pana Sorosa nikt nie upoważniał, żeby wtrącał się w wewnętrzne sprawy jakiegokolwiek państwa, a on to namięt­ nie czyni, w dodatku opłacając tak zwane organizacje pozarządowe. I nie mówię, że na przykład wędkarzy, ale część or­ ganizacji, które zazwyczaj sam zakłada w takim celu, żeby kształtować, wpływać na politykę wewnętrzną czy zewnętrzną danego państwa. To robi z nami na Wę­ grzech, to samo robi w Polsce. Żeby wspomnieć najbardziej skan­ daliczne momenty – to samo robi te­ raz w Macedonii, żeby wywrócić całą Macedonię do góry nogami. Dlaczego? Między innymi dlatego, żeby według jego planu zapewnić w miarę bezpiecz­ ny, wielki, szybki napływ migrantów do Unii Europejskiej. Dlaczego przyjął taką strategię? Po co to Sorosowi? Bo on i jego towarzystwo ubzdurali so­ bie tak zwane społeczeństwo otwarte,

które nie ma żadnych związków albo ma tylko minimalne związki z trady­ cjami narodowymi, tak, żeby zamiast Franców, Niemców, Węgrów, Polaków i tak dalej, zacząć mówić o obywate­ lach europejskich, bez przywiązania do pierwotnych, historycznych korzeni. To część globalnego planu, która na Węgrzech, dopóki Orbán nie prze­ jął władzy, właściwie wygrywała. Można powiedzieć, że w zasadzie tak. Podczas rządów raczej lewicowo-li­ beralnych. Organizacje zakładane przez Soro­ sa ładnie się nazywają: „Społeczeń­ stwo Obywatelskie”, „Społeczeń­ stwo Otwarte”. W Budapeszcie jest Uniwersytet Europejski. Teraz par­ lament węgierski wprowadził nowe prawo, które odbiło się echem aż w Białym Domu, a także w Brukseli. To jest, przepraszam za wyrażenie, to jest cyrk dla świata! W rzeczywistości nie ma większego ograniczenia dla Uniwersy­ tetu Sorosa niż dla wszystkich innych uniwersytetów rodem z zagranicznych ośrodków, których jest na Węgrzech minimum tuzin, oprócz Uniwersyte­ tu Środkowoeuropejskiego. Ale Soros i spółka uważają, że dla nich muszą być specjalne względy, więc ich uczelni nie mogą obowiązywać te same reguły, co innych uczelni rodem z zagranicy. Ale czy to prawda, że ta decyzja Wiktora Orbána zmobilizowała

mieszkańców Budapesztu, że od­ była się wielka demonstracja? Prawda, była wielka demonstracja, tyle, że – prawie nikt o tym nie mó­ wi – z tych, załóżmy, pięćdziesięciu tysięcy ludzi, którzy w niej uczestni­ czyli, dwie trzecie, minimum poło­ wa, to byli ludzie, którzy przyjechali różnymi środkami lokomocji z całej Europy rano, a wieczorem wsiedli do samolotów i odlecieli. W niektó­ rych stacjach telewizyjnych czy ra­

To jest bardzo złożona sprawa. Sądzę, że przede wszystkim temu, że kiedy w dwa tysiące dziesiątym roku znalazł się przy sterze władzy, Węgry były mniej więcej w takiej samej, tragicznej pod względem gospodarczym sytuacji, jak Grecja. I po paru latach udało mu się wyprowadzić Węgry na tak zwaną prostą, udało się nam zażegnać większość kłopotów go­ spodarczo-finansowych. Dzięki temu jesteśmy dużo mniej zależni od global­ nych ośrodków finansowych, niż byli­

W niektórych stacjach telewizyjnych czy radiowych można było zauważyć, że reporter próbował rozmawiać z grupą protestujących, przeważnie młodych ludzi z plecakami, którzy nie znali węgierskiego. diowych można było zauważyć, że reporter próbował rozmawiać z grupą protestujących, przeważnie młodych ludzi z plecakami, którzy nie znali węgierskiego. Nastąpiła ogromna mobilizacja. Soros uważa Wiktora Orbána za śmiertelnego wroga. Chyba tak. A czemu Wiktor Orbán zawdzięcza swoją nieustająco ogromną popu­ larność na Węgrzech?

śmy, powiedzmy, siedem lat temu. I to jest nasz wielki grzech. Wiktor Orbán i partia Wiktora Orbána Fidesz jest na czele sonda­ ży, wyprzedza o dwie długości po­ zostałe partie, które są w opozycji, ale drugą partią jest też partia pra­ wicowa, właściwie bardziej prawi­ cowa niż Fidesz. Bardziej prawicowa w retoryce. A na­ wet już w retoryce nie, bo Jobbik stara się – bo o tę partię chodzi – stara się oderwać możliwie jak najwięcej ludzi

Dla naszych Czytelników zapewne będzie ciekawy fakt, że zna Pani ję­ zyk polski. Jak do tego doszło, że nauczyła się Pani polskiego? To było latach 80. Niesamowitym, fan­ tastycznym zjawiskiem było Radio Wolna Europa, którego byo słuchaliśmy również w Rumunii. Tego radia słucha­ ło około 60% naszego społeczeństwa, w tym nawet funkcjonariusze Securi­ tate. Oczywiście w naszym domu także słuchaliśmy Wolnej Europy.

Mama powiedziała, że musimy nauczyć się polskiego i wyjechać do Polski po to, żeby przygotować się do przeprowadzenia rewolucji antykomunistycznej w Rumunii. Któregoś dnia moja mama przy­ niosła podręcznik języka polskiego, położyła go na stole i powiedziała, że musimy nauczyć się języka polskiego i wyjechać do Polski po to, żeby przy­ gotować do przeprowadzenia rewo­ lucji antykomunistycznej w Rumunii. I wtedy nauczyłam się polskiego. Jest to oczywiście język bardzo, bardzo trud­ ny. Kocham go, ale jest bardzo trudny. Moi rodzice byli bardzo radykalny­ mi antykomunistami. Tata spędził 17 lat w więzieniu komunistycznym, został

od Fideszu, żeby zwiększać swoje szan­ se wyborcze w przyszłym roku. Oni byli ongiś bardzo radykalnymi prawicowcami, a teraz chcą balansować w kierunku centrum i w ten sposób osłabić Fidesz. Za czyje pieniądze, to jest druga kwestia. Ja nie chcę tutaj wy­ powiadać się tak, żeby mnie postawili przed sądem, bo nie będę w stanie się obronić, ale wiadomo skądinąd, że naj­ wyższy czas nie tylko prześwietlić, skąd organizacje, tak zwane pozarządowe, biorą pieniądze, ale też, skąd mają je organizacje polityczne. Przepraszam, jeszcze jedno zda­ nie: przypomniało mi się, że pa­ rę dobrych lat temu niejaki Ferenc Gyurcsány, ten skandaliczny premier z lewej strony, na pytanie, skąd mieli­ ście forsę na kampanię wyborczą, bo przecież wiadomo, że kasa była pusta – on się roześmiał i niemal szyderczo powiedział, że lepiej tego nie wiedzieć. No więc lepiej tego nie wiedzieć, ale skądś są pieniądze na to, żeby oblepić plakatami całe Węgry, na których jest napisane, że Fidesz kradnie, a my wam to oddamy. Spójrzmy teraz na mapę. Jak waż­ na jest w polityce węgierskiej Gru­ pa Wyszehradzka? Moim zdaniem bardzo ważna, choć nie jesteśmy jednakowo zaangażowani w Grupie Wyszehradzkiej. Najbardziej zaangażowana jest Polska, Węgry oczy­ wiście też. I tu powstaje pewien dylemat dla polityków węgierskich, którzy są bardzo zaangażowani w Grupę Wy­ szehradzką. Coraz bardziej bowiem jest brany pod uwagę pomysł wysunięty w dwa tysiące piętnastym roku przez pa­ na prezydenta Andrzeja Dudę – tak zwana polityka jagiellońska, czyli polityka Międzymorza. Pod tą po­ lityką Międzymorza powinniśmy podpisywać się obiema rękami, mo­ im zdaniem. Jednak niektórzy, na­ wet sympatyzujący jak najbardziej z tym pomysłem politycy węgierscy uważają, że w Grupie Wyszehradz­ kiej jesteśmy na drugim miejscu po Polsce, jest oś Warszawa – Budapeszt; a jeśli to się rozszerzy na Międzymo­ rze, to na którym miejscu będziemy się plasowali? Dla nas zawsze na pierwszym.

K

Pani obecność na synodzie i Pani wystąpienie zrobiło duże wraże­ nie – Pani opowieść o tym, jak ma­ ma czekała bardzo długo na narze­ czonego, który był więziony przez 17 lat, i była mu wierna. Dla mnie moje wystąpienie na synodzie był to przykład, że nawet w Kościele obecnie nie wszystko jest do końca do­ bre – inaczej to moje wyznanie nie od­ biłoby się takim echem i byłoby czymś absolutnie normalnym. Z analizy pierwszej części doku­ mentu synodalnego wynika, że do Koś­ cioła wkradł się marksizm kulturowy i marksizm klasyczny, gdyż dyskutowa­ no o rodzinie w kategoriach dochodu. Mówiono, że rodzina obecnie jako jed­ nostka społeczna, jako jednostka także katolicka jest zagrożona ubóstwem al­ bo, z drugiej strony, że pod względem bogactwa należy do mniejszości. Była też mowa o tym, że zagrożeniem dla rodziny jest emigracja, a nawet zmiany klimatyczne. Nie można dzisiaj mó­ wić inaczej o rodzinie, jak używając sformułowań marksizmu kulturowego: wykluczenia, marginalizacji, ubóstwa. To są kategorie, które opisują rodzinę właśnie jako więźnia politycznego. I chciałam właśnie powiedzieć à propos synodu, że postawy moich rodziców: z jednej strony wierność mojej mamy, która nawet nie wiedzia­ ła, co się dzieje z moim tatą, czy żyje; czy też postawa taty, który nie poszedł na żaden kompromis i spędził 17 lat w więzieniu – nie wynikały z czynni­ ków społecznych, ekonomicznych, tyl­ ko z wierności zobowiązaniom, które przyjęli, i z poświęcenia, które posta­ nowili dźwigać, w wierze i modlitwie. Jakie były powody uwięzienia Pa­ ni ojca? Dlaczego tyle lat spędził w więzieniu? Mój tata był studenckim liderem par­ tii chłopskiej, największej opozycyjnej wobec systemu komunistycznego partii w Rumunii w 1946 roku, partii, która wcześniej również walczyła z dyktaturą króla Karola II, a także z dyktaturą fa­ szystowską w Rumunii. Była to partia chrześcijańska, która odwoływała się również do wartości zachodnich. W tamtym okresie – może to nie są dane dokładne – ale ok. 2 milionów osób zostało jakby wykluczonych ze społe­ czeństwa: uwięzionych, skazanych na więzienie, aresztowanych, wywiezionych do Rosji. Dwa z 16 milionów obywateli zostało wykluczonych z życia społeczne­ go. Rumunia oczywiście nie ucierpiała tyle, co Polska w czasie II wojny świato­ wej, ale również ucierpiała, a najwięk­ sze masakry społeczeństwa i elit społe­ czeństwa rumuńskiego miały miejsce po tym, jak do Rumunii wkroczyła Armia Czerwona. Również w Rumunii mieli­ śmy antykomunistyczną partyzantkę zbrojną, która walczyła w górach do lat 60. z systemem komunistycznym. Na zakończenie chciałbym zapytać, jak w Rumunii przeżywano – wszy­ scy: prawosławni, rzymscy katolicy i grekokatolicy – okres, kiedy pa­ pieżem był Jan Paweł II? Jan Paweł II był i jest niezwykle kochany w Rumunii. Będzie zawsze pamiętany zarówno przez katolików, jak i prawo­ sławnych, zwłaszcza po wizycie w 1999 roku, kiedy wystąpił razem z hierarchą prawosławnym i podczas tego wystąpie­ nia pielgrzymi zaczęli krzyczeć sponta­ nicznie: jedność, jedność! To zostanie w pamięci wszystkich w Rumunii. Niestety ten ruch nie był konty­ nuowany. Papież Franciszek spotyka się z patriarchą Rosji tak, jakby był on patriarchą wszystkich prawosławnych. Tego Rumuni nie mogą zaakceptować i nie zaakceptują. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam głos Jana Pawła II w Radiu Wolna Europa, płakałam ze szczęścia. Było to dla mnie, ale i dla wszystkich Rumunów, tak jakby papieżem został Rumun, jakby ktoś z nas został papie­ żem. Z tego wszyscy się wtedy cieszyli i tego nigdy nie zapomnę. Nie jest to symetryczne, bo ze strony polskiej aż takiego zainteresowania nie ma, ale w Rumunii było zawsze wiel­ kie zainteresowanie tym, co się dzieje w Polsce i bardzo pozytywne postrzega­ nie Polski. To było głównie dzięki oso­ bowości Jana Pawła II, a także Solidar­ ności. Również dzięki Janowi Pawłowi II i Solidarności Polska jest postrzegana dla Rumunii jako wzór, taki jak Rumunia dla, na przykład, Bułgarii czy Rumunów z Republiki Mołdawii. Cały czas z zain­ teresowaniem obserwujemy, co się dzie­ je w Polsce i nadal postrzegamy ją jako przykład godny naśladowania. K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

13

P U N K T·W I D Z E N I A

Nowoczesny ukraiński nacjonalizm – o to jest? Z czego bierze się taka wolta w poglą­ dach ukraińskich nacjonalistów na sto­ sunki ukraińsko-polskie? Znajdą się ta­ cy, którzy na siłę dopatrywać się będą tu spisku. Niektóre teorie na ten temat są nawet całkiem silnie rozwinięte. Przy­ kładowo, w pewnych środowiskach już od 1990 roku krąży tzw. „Uchwała kra­ jowego prowidu OUN”, wedle której ukraińscy nacjonaliści dążą do reali­ zacji swoich niecnych planów poprzez zbałamucenie polskiego społeczeństwa. Nikt nigdy w wiarygodny sposób nie

W ciągu ostatnich trzech lat wiele słyszeliśmy o kipiącym wręcz pośród współczesnych Ukraińców antypolonizmie. Wieści te płynęły na ogół ze stron internetowych, których nie da się uznać za poważne, ale często dawały im wiarę postaci godne szacunku, z ks. Isakowiczem-Zaleskim na czele. Informacje te należy jednak zawsze weryfikować, bowiem współczesny ukraiński nacjonalizm, szczególnie ten radykalny spod znaku pułku „Azow”, nie ma oblicza antypolskiego – przeciwnie, choć w sprawach polityki historycznej wiele nas z nim dzieli, dąży on do ścisłej współpracy z Polakami.

Propolski ukraiński nacjonalizm? Mariusz Patey · Jakub Siemiątkowski

wykazał autentyczności tego „źródła”, a w momencie jego rzekomego wydania nie istniała nawet instytucja o tej naz­ wie… Może warto jednak założyć, że zwrot w poglądach ukraińskich nacjo­ nalistów wziął się o prostu z wyciągnię­ cia najbardziej oczywistych wniosków z sytuacji na arenie międzynarodowej? Ukraina ma dziś jednego wroga – Rosję. Z Polską nie wiąże dziś Ukraińców kon­ flikt strategicznych interesów, a wręcz przeciwnie, mamy dziś wiele wspólnych celów na arenie międzynarodowej. To już nie dwudziestolecie międzywojenne i nie II wojna światowa, kiedy dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych były zamieszkiwane jednocześnie przez Po­ laków i Ukraińców. Pozostał spór o hi­ storię – z pewnością trudny, ale chyba możliwy do przezwyciężenia. I w tym kierunku idzie nowoczesna ukraińska refleksja geopolityczna. Uzupełnijmy, że opisywane tu ten­ dencje charakteryzują od pewnego czasu także inne ukraińskie środowiska na­ cjonalistyczne. Jak pisze Marek Wojnar w „Nowej Konfederacji”, „dziś niemal cała skrajna prawica ukraińska nawiązu­ je do wektora polityki zagranicznej, któ­ ry zakłada ścisłą współpracę z państwem polskim”. Postulaty budowy bloku Mię­ dzymorza znajdziemy w mediach Pra­ wego Sektora – Ihor Zahrebelny, swego czasu główny ideolog ruchu, od dawna aktywnie włącza się w popularyzację idei sojuszu państw pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym. Zahrebelny jasno opowiada się także za zbliżeniem pol­ skiej i ukraińskiej narracji historycznej w oparciu o odwołania do I Rzeczypo­ spolitej, którą przecież aktywnie współ­ tworzyli także przodkowie dzisiejszych Ukraińców. I zauważmy, że to też jest pewna nowość w publicystyce ukraiń­ skich nacjonalistów, niegdyś na Polskę patrzących jedynie w kategoriach histo­ rycznego zaborcy. W myśl rozważań Za­ hrebelnego, oparte na takim wspólnym micie Międzymorze winno być również ostoją tradycyjnych wartości – przeciw liberalnemu Zachodowi i postsowiec­ kiej Rosji. Podobne poglądy głoszą nawet przedstawiciele UNA-UNSO, której działacze dwie dekady temu skuwa­ li polskie napisy na Cmentarzu Orląt. W 2012 roku Anatol Szołudko, jeden z liderów partii, stwierdził wręcz, że „jedno słowiańskie państwo mogłoby zrównoważyć wpływy Niemiec i Rosji”, mając na myśli unię polsko-ukraińską.

Dziś Szołudko mieszka w Polsce i ak­ tywnie działa na rzecz zbliżenia naro­ dów, m.in. popularyzując dziedzictwo atamana Semena Petlury. Nawet mająca na koncie antypolskie akcje Swoboda oficjalnie opowiada się dziś za sojuszem z Polską i budową Bloku Bałtycko­ -Czarnomorskiego, choć przyznać na­ leży, że zachowanie wielu jej działaczy nie sprzyja budowie klimatu zbliżenia polsko-ukraińskiego. Z drugiej strony, znamienne jest to, że (jak wspomniano wyżej) działaniom takim sprzeciwiają się często aktywiści Ruchu Azowskiego.

2013 i 2014 roku, choć szybko zaczęły się wśród polskiej opinii publicznej uwi­ daczniać podziały. Wzrastająca rola Rze­ zi Wołyńskiej w polskiej świadomości historycznej z pewnością dała podłoże dla głosów po prostu antyukraińskich – nie tylko tych kwestionujących za­ sadność polskiej pomocy dla Kijowa, ale i starających się wytworzyć zupełnie nieprawdziwy obraz Ukraińca jako czło­ wieka wciąż pałającego żądzą mordu, biologicznie nienawidzącego Polaków. Opisana wyżej tendencja nie zna­ czy bynajmniej, że nagle na Ukrainie

Oleksandr Maslak – Kijów, Rajmund Klonowski – Wilno, Mariusz Patey – Warszawa

Czy mogą istnieć propolscy „banderowcy”? Zasadne wydaje się pytanie, od kie­ dy właściwie możemy zaobserwować wzrost propolskich sympatii wśród ukraińskich nacjonalistów? Pewną ce­ zurą była tu, jak twierdzą sami Ukra­ ińcy, pomarańczowa rewolucja z 2004 roku, kiedy udział Polaków w sponta­ nicznej i masowej pomocy dla ukraiń­ skich dążeń niepodległościowych był nad Dnieprem bardzo widoczny. Do­ świadczenie to uczyniło w dużej mierze nieaktualnym stan z lat 90., naznaczony sporami takimi jak ten o cmentarz Or­ ląt Lwowskich, któremu towarzyszyły antypolskie wystąpienia nacjonalistów z UNA-UNSO. Podobnie rzecz miała się z rewolucją na Majdanie na przełomie

dziś narodem nastawionym bardzo propolsko (w rankingach sympatii zaj­ mujemy pierwsze miejsce, przed Bia­ łorusinami), a wszystko wskazuje na to, że tendencja ta udziela się również ukraińskiej prawicy – i to pomimo tlących się wciąż sporów o historię. Nasz region, podobnie jak i sama na­ sza ojczyzna, wielokrotnie traciły na sprowadzaniu polityki do historycz­ nych sentymentów – nawet jeśli te były moralnie uprawnione. Budowa pod­ miotowej pozycji Polski w regionie jest nierealna bez ścisłej współpracy z są­ siadami o podobnym potencjale – nie zmieni tego nasze (nikt nie przeczy, że słuszne!) wołanie o pamięć dla ofiar banderowskiego bestialstwa. Wydaje się, że w końcu w podobnym kierunku zaczęły iść myśli także samych ukra­ ińskich nacjonalistów. I to jest szansa, której nie powinniśmy zaprzepaścić.

Słowo o Międzymorzu w kontekście ukraińskich ruchów narodowych

FOT. JAKUB SIEMIĄTKOWSKI

R

uch nacjonalistyczny na Ukrainie jest dziś podzielo­ ny na kilka nurtów. Najbar­ dziej interesującym przypad­ kiem jest z pewnością demonizowany ze względu na kontrowersyjną sym­ bolikę Ruch Azowski, skupiony wo­ kół pułku Gwardii Narodowej „Azow” i (od niedawna) partii politycznej Kor­ pus Narodowy. Środowiska zrzeszone w tym ruchu – wbrew podsycanemu przez sympatyzujące z Kremlem me­ dia – zasłynęły wielokrotnie propol­ skimi działaniami. Odnotujmy kilka z nich. W marcu 2015 roku polski in­ ternet obiegła informacja, że żołnierz Azowa, wnuk Polki, zaapelował o re­ nowację Cmentarza Janowskiego we Lwowie. W lutym 2016 roku azowcy wespół z polskimi nacjonalistami wy­ stąpili w obronie kamiennych lwów na Cmentarzu Orląt, których nie chcieli przywrócić na dawne miejsce radni Swobody. W styczniu bieżącego roku Ruch Azowski oficjalnie potępił dewas­ tację polskich pomników w Hucie Pie­ niackiej i Bykowni, a jego aktywiści po­ magali przy czyszczeniu tego drugiego. Na wszystko to nakładają się dzia­ łania bardziej wymierne, mniej widocz­ ne w mediach. Przykładowo, azowcy aktywnie współpracują z proukraińsko nastawioną częścią polskiego ruchu na­ cjonalistycznego, skupioną m.in. wokół miesięcznika „Szturm”. Współpraca ta nie bierze się z nieracjonalnej sympatii azowców do Polski. Przyczyny są głęb­ sze, ideologiczne. Ruch Azowski głosi bowiem konieczność budowy sojuszu państw Europy Środkowo-Wschod­ niej, który umożliwiłby narodom re­ gionu skuteczne oparcie się zakusom tak Moskwy, jak i Berlina. Na Ukrainie najczęściej nazywa się tę koncepcję Blo­ kiem Bałtycko-Czarnomorskim, choć upowszechnia się także znana nam do­ brze nazwa Międzymorza. Azowcy zorganizowali już dwie kon­ ferencje projektu „Intermarium”, z któ­ rych obszerne relacje nietrudno znaleźć w sieci. W obu brali udział Polacy, były obecne polskie flagi. Odnotujmy też, że na stronach internetowych redagowa­ nych przez to środowisko, takich jak por­ tal Azov.press, wielokrotnie chwalono antyrosyjską politykę rządu PiS, widząc w niej nadzieję na rozpoczęcie procesu budowy Międzymorza. W ogóle sporo znajdziemy w ukraińskich mediach wy­ wiadów, w których azowcy, z liderem ru­ chu Andrijem Biłeckim włącznie, dzielą się tego typu spostrzeżeniami – nie ma więc mowy o jakimś podstępnym for­ mułowaniu takiego przekazu wyłącznie na rynek polski, jak chcieliby tropiciele spisków. Poglądy te znajdują odzwier­ ciedlenie także w dokumentach progra­ mowych – zarówno Korpusu Narodowe­ go, jak i w „pakcie narodowym”, który przed miesiącem podpisali azowcy ra­ zem z przedstawicielami innych partii nacjonalistycznych. Warto dla porządku zaznaczyć, że nieuprawniona jest prosta identyfikacja tego środowiska z banderyzmem. Tak­ że pisanie o „neonazistowskim” pułku „Azow” wskazuje na sugerowanie się prowokacyjną często symboliką, ale i po prostu małe obeznanie ze specy­ ficzną i radykalną (z całą pewnością!), choć oryginalną ideologią ugrupowa­ nia. Ruch Azowski deklaruje koniecz­ ność wypracowania nowych rozwiązań dla Ukrainy, zostawiając za sobą dawne programy. Z historycznych ideologów ukraińskiego nacjonalizmu najbardziej ceni się tu Mykołę Sciborskiego, dzia­ łacza frakcji melnykowskiej (konku­ rencyjnej wobec tej banderowskiej), zamordowanego w 1941 roku właśnie przez banderowców. Kult UPA i Bande­ ry jest wśród azowców – pochodzących zresztą na ogół z Ukrainy Wschodniej i Centralnej – wyraźnie mniej wyeks­ ponowany niż w innych środowiskach nacjonalistycznych. Zaznaczyć tu zresz­ tą należy, iż szacunek żywiony dla UPA wiąże się dziś z kultem jej walki przeciw komunistom, a nie rzezi na Polakach, co wydaje się jasne dla każdej osoby, która miała styczność z niepodległoś­ ciowo nastawionymi Ukraińcami.

wszyscy ukierunkowani antypolsko nacjonaliści zapałali do nas miłością. Z pewnością wciąż znajdzie się w szere­ gach organizacji narodowych niejeden szowinista. Grunt, by wychwycić tren­ dy, pewne szeroko zachodzące prze­ miany. A te są dziś oczywiste i można je streścić w twierdzeniu: ukraiński na­ cjonalizm, jakkolwiek wyrastający z an­ typolskiej tradycji, nie stanowi ideolo­ gii antypolskiej w zakresie zagadnień współczesnych. Wygląda na to, że w omawianym kontekście głównym zadaniem opcji patriotycznej w Polsce będzie wypra­ cowanie wizji stosunków z Ukrainą opartych z jednej strony na twardym zabieganiu o racje polskiej polityki historycznej, a z drugiej – nie ulega­ jących głosom histerycznym. Jak do­ wodzą wszelkie badania, Ukraińcy są

W dniach 27-28 kwietnia odbyła się II konferencja poświęcona współpracy w ramach Międzymorza, zorganizo­ wana przez Korpus Narodowy – nową formację na mapie politycznej Ukrainy. Ruch ten powstał na bazie Batalio­ nów Ochotniczych Azov i struktur wo­ lontariatu wspierającego te bataliony. Ciekawe jest nawiązanie do symboliki jagiellońskiej podczas tak pierwszej, jak i drugiej konferencji. Warto zwrócić uwagę na wciągnięcie do projektu kra­ jów skandynawskich, które już tworzą dobrze zorganizowaną wspólnotę pod nazwą Scandinavian Council. Może to echa projektu, który urodził się w gło­ wach polskich polityków po śmierci Stefana Batorego? A mianowicie po­ przez wybranie na tron Zygmunta III Wazy wciągnięcie Szwecji do Rzecz­ pospolitej Obojga Narodów...? W każ­ dym razie przemawia za tym na pewno pragmatyzm ekonomiczny. Pamiętamy jeszcze z 2014 r alar­ mistyczne artykuły o odradzającym się faszyzmie na Ukrainie. Zdjęcia wytatu­ owanych chłopaków z symbolami na­ zistowskimi, banderowskimi zalewały internet. Być może ktoś, komu zależało na skompromitowaniu idei niepodle­ głości Ukrainy, przekierowaniu jej na

Współpraca ta nie bierze się z nieracjonalnej sympatii azowców do Polski. Przyczyny są głębsze, ideologiczne. Ruch Azowski głosi bowiem konieczność budowy sojuszu państw Europy Środkowo-Wschodniej. zachód, zaplanował jakieś działania piarowe, by wykazać, że w szeregach broniących Ukrainy dominuje element skrajny, subkultury skinheadowskie (których wszędzie dostatek). Możliwe też, że elementy skrajne dostrzegły swo­ ją szansę na wyjście z głębokiej niszy i szersze zaprezentowanie się społe­ czeństwu. Tak czy inaczej, pojawiły się na Wschodzie bataliony Ajdar, OUN i właśnie Azow. Jednak po dwóch latach okazało się, że ci, którym przypisano rolę dyżur­ nych faszystów, miast wysuwać rosz­ czenia terytorialne wobec sąsiadów, zainteresowali się znanymi z historii ideami Międzymorza. W swym programie politycznym chcą zastąpić obecnie funkcjonujący sy­ stem demokracji parlamentarno-prezy­ denckiej bynajmniej nie brunatną dyk­ taturą, a jeszcze bardziej rozszerzoną „nacjokracją”. W programie Korpusu Narodowego zawarto na przykład pos­ tulat bezpośrednich wyborów sędziów w sądach rejonowych. Wniosek stąd, że ruchy młodzieżowe są plastyczne i w miarę rozwoju potrafią zmieniać swoje oblicze ideowe, szukać rozwią­ zań bynajmniej nie wymagających re­ wolucji i ofiar. Ciekawe, że ukraińskie rozumie­ nie narodu – „nacji” także uległo zmianie. Nie jest to już wspólnota po­ łączona więzami „krwi”, ale bardziej kulturą, interesami i przywiązaniem do państwowości ukraińskiej. Nawet język nie stanowi dziś o ukraińskości, bowiem w Korpusie Narodowym jest wielu rosyjskojęzycznych Ukraińców ze wschodu. Kwestia rasy także nie jest już podnoszona jako składnik ideologii. W szeregach Azowa za­ uważyłem wiele osób o pochodze­ niu tatarskim.

Co oznacza Międzymorze dla środowisk narodowych na Ukrainie? Pierwsza konferencja poświęcona Inter­ marium – Międzymorzu była nakiero­ wana na stworzenie w sensie ideowym alternatywy dla istniejących w Europie bloków i organizacji zapewniających bezpieczeństwo militarne i wolny han­ del. Zaproszono przedstawicieli z wielu krajów o szerokim spektrum poglądów. Wystąpienia miały osoby z Chorwacji, Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi. Strona polska, reprezentowana przez przedstawicieli środowisk obo­ zu narodowego: Instytutu im. Romana Rybarskiego, redakcji „Polityki Naro­ dowej” i „Szturmu”, podniosła kwe­ stię redefinicji projektu Międzymorza w duchu, w którym Międzymorze nie byłoby alternatywą, ale komponentem istniejącej architektury bezpieczeń­ stwa w regionie, platformą pogłębio­ nej współpracy nie tylko politycznej, ale przede wszystkim gospodarczej, naukowej, kulturalnej. Komponentem wspierającym wschodnią flankę NATO w poszerzaniu obszaru bezpieczeństwa, stabilności i rozwoju gospodarczego na kraje pozostające dotychczas poza istniejącymi w Europie organizacjami, takimi jak EOG, UE czy NATO. Podczas II konferencji Inter­ marium ten punkt widzenia został uwzględniony i w kolejnych wystąpie­ niach i prezentacjach, prócz współ­ pracy na polu obronności, pojawiły się kwestie gospodarcze. Podkreślano, że istnieją niewykorzystane synergie współpracy, których uruchomienie po­ może całemu regionowi w zwiększeniu swej konkurencyjności. Polacy tym razem podzielili się swymi doświadczeniami związanymi z kwestiami bezpieczeństwa, tworzącej się nowej formacji obrony terytorialnej, omówiono narzędzia instytucjonalne dla finansowania ważnych dla regionu projektów infrastrukturalnych. W swej prezentacji przedstawiciel Instytutu im. Romana Rybarskiego zreferował kon­ cepcję Banku Międzymorza, Funduszu Międzymorza i Funduszu Solidarności. Polak z Litwy zapoznał uczestników konferencji z problematyką mniejszości polskiej na Litwie. Wniosek – przyjęty na ogół ze zrozumieniem: bez wzajemnej empatii i chęci rozwiązywania prob­ lemów trudno będzie zadbać o odpo­ wiedni klimat dla rozwijania napraw­ dę ważnych projektów gospodarczych. Druga konferencja wykazała, że pojawia się szersze zrozumienie dla inicjatyw regionalnych. Cieszy, że naj­ silniejsze organizacje ukraińskich naro­ dowców już dziś dostrzegają potrzebę współpracy w regionie i nie dążą do eskalacji konfliktów z sąsiadami.

A co z naszymi głównymi nurtami politycznymi? Niedawno miało miejsce ciekawe wyda­ rzenie. Mianowicie nasi manedżerowie odpowiedzialni za infrastrukturę prze­ syłu ropy spotkali się ze swymi ukraiń­ skimi partnerami. Tematem spotkania była możliwość przedłużenia ropociągu Gdańsk–Płock–Adamów do Brodów, gdzie połączyłby się z ukraińskim. Nie­ stety, strony nie doszły do porozumienia, zdaje się z winy polskich negocjatorów. To spotkanie nie było dostatecznie komentowane w mediach, ponieważ ich uwaga została odwrócona przez inne związane z relacjami polsko-ukra­ ińskimi wydarzenie, a mianowicie ro­ zebranie samowolnie postawionego na cmentarzu prawosławnym w Hru­ szowicach 23 lata temu upamiętnienia zabitych bojowników UPA. Media po polskiej i ukraińskiej stronie miały za­ jęcie przez następny tydzień. Widać, że mimo wielu gestów ze strony polskich i ukraińskich czynników politycznych, do realizacji strategicznych projektów nie dochodzi lub jest ona opóźniana. Międzymorze uda się tylko wtedy, kiedy będzie miało szerokie poparcie w społeczeństwach przyszłych krajów członkowskich. Warto zatem uczestni­ czyć w inicjatywach pozornie niszowych, bowiem przyczyniają się się one do bu­ dowania dobrego klimatu dla projektu, który może przynieść korzyści tak Pol­ sce, jak i wszystkim państwom regionu. Jeśli będzie taka wola opinii publicz­ nej, to żadne działania wrogów zewnętrz­ nych i wewnętrznych nie powstrzymają procesu łączenia tego, co siłami mocarstw ościennych zostało zniszczone i miało się nigdy nie odrodzić. Historii nie zmieni­ my, ale zadbać o lepszą przyszłość. K Mariusz Patey jest dyrektorem Instytutu im. Romana Rybarskiego; Jakub Siemiątkowski jest redaktorem naczelnym „Polityki Narodowej”.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

14

Dnia 17 kwietnia 2017 r. w Łodzi zmarł Oleg Zakirow, urodzony w 1952 r., były major KGB, od 1998 r. mieszkający w Łodzi, od 2002 r. obywatel Polski.

Przyzwoity człowiek z KGB

J

est 27 kwietnia 2017 r. Stary Cmentarz przy ul. Ogrodowej w Łodzi składa się z trzech części: katolickiej, prawosławnej i ewan­ gelicko-augsburskiej. Oleg Zakirow był prawosławny, ale pogrzeb z jakichś po­ wodów odbywa się na cmentarzu ewan­ gelickim, choć modlitwę za zmarłego prowadzi przybyły z Katynia prawo­ sławny ksiądz, kuzyn Zakirowa. Otrzy­ mał wizę w trybie ekspresowym dzięki pomocy polskiego konsula w Moskwie, Marka Zielińskiego. Malutka kaplica nie jest przepełniona, w środku żo­ na Galina i córka Larissa, przyjaciele, przed trumną wystawione odznacze­ nia Zakirowa, po lewej krzyż oficerski Polonia Restituta, który otrzymał kilka lat temu (wcześniej dostał krzyż kawa­ lerski), po prawej dużo więcej medali, z czasów ZSRR, w tym z Afganistanu. Te dwie poduszeczki z przypięty­ mi odznaczeniami są jak skrót skom­ plikowanego życia Olega Zakirowa. Był majorem KGB, „afgańcem”, synem aparatczyka partyjnego, pół Uzbekiem, pół Rosjaninem. Jego dziadka rozstrze­ lali bolszewicy jako „wroga ludu” (źle się wyraził o władzy gdzieś na targu!), o czym do 1981 r. Oleg nie miał zie­ lonego pojęcia. Był autorem wydanej R E K L A M A

Jan Strękowski

w 2010 r. książki Obcy element, w której przedstawił swoje skomplikowane ży­ cie, od zatrudnienia się w KGB, gdzie zamierzał walczyć z korupcją (misja nieudana, bo samo KGB było skorum­ powane do szpiku), przez pierwsze syg­ nały dotyczące tego, że i z historią ZSRR podawaną oficjalnie jest coś nie tak, aż

Nadal, jak w ZSRR i Rosji, gdzie jako pół Rosjanin, pół Uzbek oraz człowiek odstający od mentalności człowieka sowieckiego, pozostał „obcym elementem”, z którym nie wiadomo co zrobić. po zaangażowanie się w śledztwo ka­ tyńskie, którego efektem było przesłu­ chanie pierwszych świadków i morder­ ców polskich oficerów pochowanych w Katyniu, a potem ujawnienie tego przed światem. Tadeusz Riedl we wspomnieniach lwowskich pisze o tym, co zdarzyło się w kwietniu 1940 r. w zamieszka­ łej przez jego rodzinę willi, do której

dokwaterowano im dwóch Rosjan – kapitana Armii Czerwonej Salniko­ wa oraz „dość kulturalnego” inżyniera Sotnikowa. Salnikow miał paskudny charakter i ciągle się awanturował. Jed­ nak, co ciekawe, kiedy podczas akcji deportacyjnej podjechał pod dom Riedlów samochód z funkcjonariu­ szami NKWD, nastąpiło coś niespo­ dziewanego. Oto natychmiast rzucili się otwierać drzwi – i inż. Sotnikow, i kpt. Salnikow. Po kilkuminutowej rozmowie z nimi enkawudziści odjechali. Jasne jest, że owi Rosjanie uratowali rodzinę Riedlów od deportacji.

J

ednym z pozytywnych bohaterów Katynia Andrzeja Wajdy jest so­ wiecki kapitan Popow, który za­ pałał uczuciem do Polki zagrożonej wywózką na Syberię i postanowił ją ratować, proponując małżeństwo. Pa­ miętam, że wiele osób zarzucało re­ żyserowi zbytni ukłon wobec Rosjan, którzy wcale na niego nie zasłużyli. Jednak Wajda miał rację – zawsze byli Rosjanie, nawet w tzw. organach, czyli w armii, prokuraturze (w tym wojsko­ wej), a nawet w KGB, którzy – czy to w imię prawdy, czy zwykłego ludzkiego odruchu – starali się pomóc Polakom,

przedstawicielom narodu uznanego przez władze sowieckie za wroga i ja­ ko taki niszczonego (polska czystka lat 30. XX wieku – 110 tys. ofiar, zbrodnia katyńska – ponad 20 tys. ofiar, kilkaset tysięcy wywiezionych w kilku depor­ tacjach, represje, wywózka AK-owców – uczestników Akcji „Burza”, porwanie i proces 16 przywódców Polski pod­ ziemnej, czy wreszcie tzw. obława au­ gustowska). Byli to najpierw świadkowie zbrod­ ni (niektórzy zapłacili życiem za swoje świadectwo), potem dysydenci, którzy za mówienie prawdy o jej sprawcach zaliczyli łagry, jak Światosław Kara­ wansky, Gabriel Superfin czy Władi­ mir Bukowski. Byli też dysydenci, któ­ rzy w 1980 r. przeprosili Polaków za Katyń, jak Władimir Makismow czy Natalia Gorbaniewska; dziennikarze, jak Giennadij Żaworonkow czy Wła­ dimir Abarinow; historycy, jak Natalia Lebiediewa czy Jurij Zoria; prokura­ torzy wojskowi, jak Aleksander Tre­ tiecki czy Anatolij Jabłokow; politycy, jak Walentin Fallin czy Siergiej Stan­ kiewicz. Dzięki nim wszystkim doszło do oficjalnego uznania sowieckiej winy. Wreszcie – zwykli ludzie, jak astronom Anatolij Pamiatnych, który w 1987 ro­ ku pojechał spod Moskwy rowerem do Katynia, a potem opublikował na ten temat jeden z pierwszych tekstów w prasie rosyjskiej, domagając się ujaw­ nienia prawdy. Jak działacze Memoria­ łu – np. Aleksander Gurjanow, którzy wciąż toczą batalię o odtajnienie akt i rehabilitację ofiar Katynia, i wyjaś­ niają zwolennikom wersji zbrodni nie­ mieckiej, kto naprawdę był mordercą polskich oficerów. Jednym z najbardziej zasłużonych, ale i najbardziej niedocenionych przez Polaków był mjr Oleg Zakirow – funk­ cjonariusz KGB w Smoleńsku, który

FOT. MARZENA SOBCZYK-KUMOSIŃSKA, IPN ODDZIAL ŁÓDŹ

E C H A· K AT Y N I A

pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, a więc w okresie pierestrojki, ale i wciąż żyjącego ZSRR, zajął się badaniem akt ofiar tzw. operacji polskiej. To mu uzmysłowiło, że pod ścianę trafiało się za sam fakt bycia Polakiem (znalazł nawet dokumenty wskazujące, że na­ zywano Polakami też tych, którzy byli innej narodowości, byle tylko wykonać normę... ofiar!). Odsunięty od dostę­ pu do archiwum za zbytnie dopytywa­ nie się o to, dlaczego na kościach ofiar w Katyniu znajduje się ośrodek wypo­ czynkowy KGB oraz jak to było z tymi Polakami, którzy tam leżą, postanowił zasięgnąć wiedzy u źródła, czyli odna­ leźć żyjących jeszcze świadków i uczest­

Bez możliwości dostania legalnej pracy, bez wsparcia nie tylko pańs­ twa, ale nawet Federacji Rodzin Katyńskich, zos­ tał w pewnym momencie zmuszony do żebrania na ul. Piotrkowskiej. ników tej potwornej zbrodni, którzy opowiedzieli o tym, kto, gdzie i w jaki sposób wykonywał „wyrok” sowieckie­ go Biura Politycznego z 5 marca 1940 r.

Ś

ledztwo było całkowicie prywatne i nielegalne. Jednak dzięki temu, że Zakirow o jego wynikach in­ formował media, a także polskie wła­ dze, zwolennikom podtrzymywania kłamstwa katyńskiego zajęło trochę czasu, zanim to zablokowały. Zakirow został wyrzucony z partii z wilczym biletem, pod pretekstem zaburzeń psy­ chicznych zwolniony z KGB, wreszcie nękany pogróżkami i nie tylko, bo dwu­ krotnie próbowano go przejechać. To zresztą ulubiona metoda pozbywania się przeciwników politycznych w ZSRR – tak w 1992 r. zginęli, wpadając pod „gruzawik”, autorzy zrealizowanego pół roku wcześniej dokumentalnego filmu „Pamięć i ból Katynia”, Aleksan­ der Marinczenko i Władimir Figanow. W końcu został zmuszony do opusz­ czenia swojej ojczyzny. Wtedy to zaczęła się polska histo­ ria rodziny Zakirowów, która chluby państwu polskiemu, a i wielu Polakom, nie przynosi. Mówiła o tym podczas pogrzebu Krystyna Kurczab-Redlich. Pozostawiony bez pomocy, zmuszany do wyjazdu, poddany uciążliwej pro­ cedurze uzyskania zgody na pobyt, bez możliwości dostania legalnej pracy, bez wsparcia nie tylko państwa, ale nawet Federacji Rodzin Katyńskich, został w pewnym momencie zmuszony do żebrania na Piotrkowskiej. Dzięki wsparciu przyjaciół po kil­ ku latach udało mu się otrzymać zgodę na pobyt, polskie obywatelstwo, order Polonia Restituta, a nawet niewielką rentę specjalną. Nie znalazł jednak do końca życia zrozumienia i należytego docenienia u Polaków (bo jak poma­ gać byłemu oficerowi KGB?), przede wszystkim oficjalnych instytucji. Na­ dal, jak w ZSRR i Rosji, gdzie jako pół

Rosjanin, pół Uzbek oraz człowiek od­ stający od mentalności człowieka so­ wieckiego, pozostał „obcym elemen­ tem”, z którym nie wiadomo co zrobić, więc lepiej nie dopuszczać go do prac, które odpowiadałyby jego wykształce­ niu (prawnik) i wiedzy. Podczas składania kondolencji ro­ dzinie, przysłuchiwałem się z boku, jak przedstawiciele kolejnych polskich in­ stytucji przepraszali żonę i córką za to, co reprezentowane przez nich instytu­ cje zrobiły, a raczej czego nie zrobiły, dla tego niezwykłego człowieka. Michał Żórawski, pierwszy konsul wolnej Polski w Moskwie, któremu Za­ kirow przekazywał efekty swego pry­ watnego śledztwa, wspomina też inne­ go kagebistę, na którego trafił w tym samym 1990 r. w Charkowie (wtedy Ukraina wchodziła jeszcze w skład ZSRR). To mjr Nikołaj Murzin, szef archiwum KGB w tym mieście, który potwierdził jako jeden z pierwszych, gdzie pochowani są polscy oficerowie, a potem dostarczył wiele ważnych do­ kumentów, z tzw. listą katyńską włącz­ nie. Tak pisał o nim Żórawski: „W cza­ sie jego kilku wizyt w Moskwie (...) przekonałem się, że mam do czynienia z człowiekiem przyzwoitym, który swo­ ją działalnością chce chociaż częściowo, naprawić zło, jakie wyrządziła jego fir­ ma”. On też, jak Zakirow, odszedł z tzw. organów. „Kola Murzin” jak nazywał go polski konsul, zmarł nagle w 1999 r., tak jak nagle zmarł Oleg Zakirow, tak­ że były major KGB i także „człowiek przyzwoity”. K Byłem wstrząśnięty rozmiarami represji. (...) Wszystko mi się odmieniło już w pierwszym tygodniu pracy w archiwum; stałem się innym człowiekiem. Martwe akta i ludzie, których na ich podstawie zamordowano – przemówiły, zakrzyknęły – prosząc nas, żywych, o prawdę, o wydobycie z zapomnienia. Zanim szefowie urzędu KGB połapali się, czym się zajmuję i zakazali mi pracy w archiwum, zdążyłem przejrzeć 130 akt setek ofiar. Oprócz listy represjonowanych sporządziłem także listę enkawudzistów, którzy wówczas służyli w Smoleńsku i obwodzie. Nie znajdując dokumentów dotyczących Katynia (...) postanowiłem odszukać żywych świadków – emerytowanych funkcjonariuszy KGB, którzy pracowali w Smoleńsku w 1940 r. Oleg Zakirow, „Zeszyty Katyńskie” 21/2006 – z notatek o pracy nad rehabilitacją re­ presjonowanych, przede wszystkim Po­ laków zamordowanych w tzw. operacji polskiej lat 30.

Opowiedział wszystko, co udało mu się ustalić, przekazał mi nawet swoje odręczne notatki. Zawierają one np. kilka nazwisk ekipy morderców: Głazowskij, Stelmach, Silczynkow, Gribow. To oni byli wykonawcami decyzji zapadłej 5 marca 1940 r. w Moskwie. Michał Żórawski, „Zeszyty Katyńskie” 20/2005


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

15

BLISKI·WSCHÓD

W

net zgarnia mnie do taryfy taksiarz Pier­ re, pięćdziesięcio­ kilkuletni maronita, który z cygaretem w zębach i bez za­ piętych pasów wyjeżdża na autostradę łączącą lotnisko ze stolicą kraju. Pierre chwali się, że ćwierć wieku mieszkał w Manchesterze, ale Interpol nim się zainteresował, to i musiał wrócić. Mkniemy przez siedliska ludz­ kie, które nijak się mają do Bliskiego Wschodu, który znałem. Miast małych, przyklejonych do siebie, niewykończo­ nych domków, widzę potężne bloki, wielkie przestrzenie, neony, i wszystko jest z górki lub pod górkę. – Tu nic się nie dzieje, tu wszy­ scy śpią, tu jest Dahyja – informuje mnie szofer, na co od razu zacząłem kręcić energicznie szyją, aby zobaczyć jak najwięcej. Dahyja, a więc stolica Hezbollahu, pogromcy Izraela i sala­ fickich bandytów niszczących Syrię i Irak, którzy chcą się wedrzeć także do Libanu! Ale póki co, Dahyja śpi, obudzi się pewnie za 2, 3 godziny na poranne modły, wedle nakazu Allaha

Druzem. – Te dziewczyny pracują w tych lokalach i teraz jadą do swoje­ go hotelu – poinformował mnie por­ tier. – To dlaczego mówią po arabsku? – pytam, ponieważ tradycyjne w tej branży bywają języki słowiańskie. – Te są z Syrii, ale są też Rosjanki, Polki, Ukrainki – wyliczał, po czym dodał, że ich klientela to głównie Saudowie z Zatoki Perskiej, Iranu, ale również członkowie rządu, Hezbollahu czy sy­ nowie księży maronickich. Cały Liban z jego barwnością. Wi­ dać, że na pewnym poziomie finan­ sowym panuje „porozumienie ponad podziałami”, a do miasta zjeżdża wie­ lu przybyszy z Zatoki Perskiej, którzy spędzają Ramadan w Bejrucie, bo tam Allah nie widzi. Niedzielny poranek. Szybko zry­ wam się z posłania i pędzę w poszu­ kiwaniu Abuny (księdza z maronicka)

wobec koleżanek. Bachorki darły jap­ ki, ludzie gromadzili się przy wejściu na wieżę, na której jest gigantyczny pomnik Matki Boskiej. Jak w Polsce, z tym, że ludzie zamożniejsi i bez wsty­ du, wzniośle oraz publicznie demon­ strują swoją wiarę. W Harissie od­ bywało się nabożeństwo, z bogatym akompaniamentem – skrzypce, wiolon­ czela, bliskowschodni ud oraz bębenki.

W

1997 roku był tutaj św. Jan Paweł II, który powie­ dział, że Liban to nie kraj, a przesłanie. Słowa niezwykle kocha­ nego w Libanie papieża Polaka uwiecz­ nione są przy górnym wyjściu z koś­ cioła, tuż obok tablicy dziękczynnej dla polskich żołnierzy służących pod patronatem ONZ w południowym Li­ banie. – Patriarcha powiedział mi, że jedynie Jan Paweł II rozumiał Liban –

W znanym tym i owym Byblos zatrzy­ mują nas korki. Kiedy kończy się ad­ ministracyjnie Wschodni Bejrut, a za­ czyna Junyja czy Byblos, tego nawet nie widać. Permanentny ciąg siedlisk ludz­ kich bez numeracji domów, oznakowań administracyjnych, żadnych tabliczek, drogowskazów. Nic. Widać jedynie re­ zydencje, w których metr kwadratowy wart jest kilkaset tys. dolarów, a w in­ nych „zaledwie” po kilka. Czasami po­ jawia się lewantyński brud i harmider, ale od razu wiadomo, że to musi być ziemia niczyja, ponieważ prywatna po­ sesja jest zawsze pieczołowicie zagospo­ darowana przez właściciela albo raczej jego abisyńską służbę. – Jak tutaj ludzie mogą jeden dru­ giego odnaleźć, skoro nie ma nazw ulic, domów itd.? – zapytuje Iwonę. – Jeśli jakiś nieznajomy szuka kogoś, pyta ja­ kiegoś człowieka stąd na ulicy, a ten mu

Co ciekawe, nad Wisłą uważa się, że jedynie starzy, chorzy i biedni żyją w Kościele. Rozglądając się po towa­ rzyszach procesji widziałem, że tutaj tak nie jest. Wielki krzyż na szyi, obok torebki bardzo drogiej marki, a w ręku różaniec. Przecież lepiej takie fajne po­ ranki spędzać w kawiarenkach w porcie w Byblos, a nie na procesjach. Jednak jest to obce myślenie dla maronitów, którzy zwalniają się z pracy lub, jak są zbyt bogaci, aby pracować, po prostu przyjeżdżają do Annayji wziąć udział w uroczystościach. – Dlaczego oni chodzą na bosaka? – pytam Iwonę. – To jest kwestia inten­ cji i wotum – odpowiada i wskazuje mi ludzi, którzy chociaż mają habity, nie są zakonnicami ni zakonnikami – w ten sposób albo proszą o cud albo za niego dziękują. W tłumie orzeźwiłem się lepiej

Marzenia jednak się spełniają, pomyślałem, kiedy w majową niedzielną noc chłodne górskie powietrze uderzyło mnie po wyjściu z terminalu lotniska im. Rafika Haririego. Długo oczekiwany Bejrut stał się dla mnie faktem.

obserwuję jak dużo osób szybkim ru­ chem sięga po papierosy. Rozumiem, nie palili cały dzień lub może tydzień albo miesiąc, dla intencji.

W

tłumie u Charbela, jak i w chrześcijańskich ob­ szarach Bejrutu i jego okolicach, widać mnóstwo kobiet z Etiopii. – Dlaczego? – pytam Iwony. – To służące. Przyjeżdżają tutaj z Etiopii za pośrednictwem specjalnej agencji. Muzułmanie chcą mieć muzułmańską służbę, a chrześcijanie chrześcijańską. No i one przyjeżdżają tutaj na kontrakt na 3 lata. Zarabiają od 150-200 dola­ rów miesięcznie – wyjaśnia Iwona. – Służba? – dziwię się. – No tak, służba. Zajmują się domem, sprzątają. Niektóre trafiają do dobrych domów, w których mają dobre życie i warunki. A inne – dramat. Są tam bite, gwałcone, mal­ tretowane. Częściej to jest w domach muzułmańskich. Niedawno słyszałam, jak jakaś się powiesiła. Innym razem głośno było, że taka służąca wyrzuci­ ła dziecko przez balkon – opowiadała Iwona, a ja słuchałem zszokowany, pa­

Liban to nie kraj, lecz przesłanie Paweł Rakowski

i ajatollaha Chomeiniego. – Szyici są dobrymi przyjaciółmi chrześcijan. Razem to państwo utrzy­ mujemy. Oni siłą Hezbollahu, a my myślą, kulturą i pieniędzmi – zazna­ cza szofer. Po Dahyji przejeżdżam przez Za­ chodni, sunnicki Bejrut. O, to już znam, prawdziwy Lewant. Brud, brak harmo­ nii, anarchia przestrzenna. Nim oczy przyzwyczaiłem do widoku, minęliśmy tzw. „zieloną linię”, a więc granicę mię­ dzy miastem muzułmańskim i chrześ­ cijańskim. – Tu jest prawdziwe życie – chwali się Pierre, kiedy wjechaliśmy do Wschodniego Bejrutu, którego bo­ gactwo i blichtr biły po oczach. – Tutaj masz wszystko – panienki, alkohol, kasyna, narkotyki – chociaż te stały się problemem, przez Syryjczy­ ków – informował kierowca. Bogactwo witryn sklepowych, gmachów, samo­ chodów, banków uświadomiło mi, ja­ kimi pariasami jesteśmy nad Wisłą. Co ja tutaj robię, przecież oczywiste tutaj dla każdego jest, że nie przyjeżdża się do Libanu bez pieniędzy? I to, jak dla mnie, bardzo dużych pieniędzy. – To gdzie stał Izrael i wysadzano ambasady oraz koszary amerykańskie – tu czy tam? – pytam Pierra. – Żydzi byli tutaj, w chrześcijańskim mieście, i jak tutaj byli, było dobrze. Jak się wy­ cofali w 1982, to się zaczęło – mówi Pierre, chociaż wyczułem, że nie chce rozmawiać o takich tematach z prze­ szłości, które mogą być jednoczenie prognozą na przyszłość. Po 40-minu­ towej jeździe dojechałem do celu. Była nim Junyja, chrześcijańskie miastecz­ ko w nadmorskim pasie maronickim, który się ciągnie od dawnej „zielonej linii” aż do Trypolisu. Po zameldowaniu się w hotelu otoczonym przez „Super nightcluby” usiadłem w ogródku i rozkoszowałem się widokiem na morze oraz na błysz­ czącą niczym latarnię morską na wzgó­ rzu Harissę – maronicką Jasną Górę. Łyk schłodzonego Al-Maza i „Welco­ me to Lebanon”, myślę sobie, rozsia­ dając się pośród palemek oraz bujnej roślinności. Po chwili z sąsiednich lokali wy­ łonił się tabun dziewcząt, które zado­ wolone weszły do busika. Z regular­ nością z rzadka spotykaną w Lewancie co chwila nadjeżdżały kolejne samo­ chodziki, do których wsiadały kolejne dzierlatki. – Co to jest?– pytam portie­ ra Jiada, którego posądzałem o bycie

Kazimierza Gajowego, który oprowa­ dza pielgrzymkę z Radia Podlasie. Biorę taryfę do Bkerke (w Libanie nie ma publicznego transportu), siedzi­ by patriarchy maronickiego Bechary Butrosa Raiego, u którego pielgrzym­ ka ma audiencję. Kardynał Rai znany jest z ostrych publicznych wypowiedzi, w których nie boi się mówić prawdy o islamie. W Bkerke widzę go otoczo­ nego dostojnymi ludźmi, z nabożnością wsłuchujących się w słowa patriarchy, który stał naprzeciw portretu bardzo dobrze znanego i wciąż wielbionego w kraju cedrów Jana Pawła II. Arabski w Libanie jest delikatny, z melodią francuską, i zamiast szukran mówi się merci, a monsieur i madame są w użyciu codziennym.

W

Bkerke dołączam do gru­ py Abuny Gajowego, byłe­ go misjonarza, a obecnie członka patriarchatu maronickiego. Pa­ triarcha maronicki jest najważniejszą osobą w tym państwie. Jeśli jest jakiś problem, przyjeżdżają tutaj przywódcy religijni oraz polityczni i debatują, jak nie doprowadzić tego kraju do kolejnej wojny domowej. – Co więcej, patriarcha jest też największym posiadaczem ziemskim i producentem cementu, a więc Koś­ ciół maronicki, jak widzimy, ma bar­ dzo eleganckie świątynie, ponieważ ma dochody z dzierżaw oraz, jak widzisz, w Libanie dużo się buduje i na każdej takiej inwestycji Kościół zarabia. Co więcej, Kościół tutaj nie unika poli­ tyki. Wręcz przeciwnie, na kazaniach wpierw ewangelizują, a później zajmują się sprawami społecznymi – zdradza mi tajniki libańskiego dobrobytu Abuna, po czym dodaje, że dla niego po 30 latach w Libanie Libańczyk czy libań­ skość to tylko maronici i maronityzm. Następnie Abuna Gajowy objaśnił mnie, że sens istnienia Libanu ukryty jest w bankach i w złocie, ponieważ mają bardzo duże zapasy tego krusz­ cu, co by wskazywało, że kraj, chociaż stoi na krawędzi wszelkich możliwych kataklizmów, jest komuś potrzebny. Tylko kto decyduje o tym, że jeden jest bogaty a drugi poligonem dziejowym – zastanawiam się w trakcie krótkiej przejażdżki do Harissy. Wielkie, nowoczesne sanktuarium maryjne było wypełnione po brzegi. Pod kapliczkami zbierała się lokalna kawalerka, która uskuteczniała amory

stwierdził Gajowy. – Wspominał, że rozmawiał z prezydentami Francji czy Ameryki i oni wszyscy byli naiwnymi głąbami. Tylko nie nasz papież, któ­ ry naprawdę wiedział i rozumiał ten region. On czuł Liban, tę unikalność i specyfikę. W Harissie jem świeży placek z za­ tarem, piję szybką, lecz potężnie mocną kawę. Wszyscy tutaj to są nasi, zresztą katolicki świat jest wszędzie, gdziekol­ wiek zerkam z wysokości Harissy – Wschodni Bejrut, Ghazir, Jeite, Junyja, Byblos. Patrzę na zdrowych i ładnych ludzi, którzy miast na plaży, spędzają ten czas w sanktuarium, a później zje­ dzą wystawny, lecz zarazem tradycyjny niedzielny posiłek. Jest poniedziałek 22 maja. Jak każ­ dego miesiąca, już od ćwierćwiecza każdego 22 dnia miesiąca w miejsco­ wości Annayja, około 40 km od Bejru­ tu odbywa się specjalne nabożeństwo w pustelni i przy grobie św. Charbela – eremity maronickiego, cudotwórcy, o którym wieść na szczęście dotarła

powie, gdzie szukać. No chyba, że aku­ rat zapytasz o wroga, wtedy cię może zdezinformować albo powiedzieć, że nie wie, nie zna. – A dlaczego wroga? – Tutaj ludzi najbardziej dzieli polity­ ka. Można nie rozmawiać z sąsiadem, a jedynie dyskutować z nim raz na kilka lat w trakcie wyborów – przedstawiała realia libańskie Iwona. Iwona zamaszyście kręci kierowni­ cą i jako doświadczona „driverka” na li­ bańskich drogach doskonale odnajduje się w świecie, w którym kurs na prawo jazdy jest jednodniowym szkoleniem, w którym należy wykazać się m.in. zna­ jomością znaku o zakazie trąbienia. – Tutaj ginie więcej ludzi na dro­ gach niż na wojnach – stwierdziła Polka, kiedy uszy zaczęło zatykać od zmiany wysokości. Te góry chroniły chrześcijan, jak i innych „heretyków” – szyitów, Alawitów, Druzów w zdomi­ nowanym przez sunnitów świecie. Tur­ cy byli za leniwi, żeby interesować się, kto co wyznaje w tych górach. Zresztą św. Maron, od którego wzięła się na­

Sens istnienia Libanu ukryty jest w bankach i w złocie, ponieważ mają bardzo duże zapasy tego kruszcu, co by wskazywało, że kraj, chociaż stoi na krawędzi wszelkich możliwych kataklizmów, jest komuś potrzebny. także nad Wisłę. Charbel Makhlouf, właściwie Jusuf Anton Maklouf, uro­ dził się w biednej maronickiej wiosce Bika Kafra w 1828 roku. Żył skrom­ nie, pobożnie i ascetycznie, a po swo­ jej śmierci w 1898 roku ciało mnicha nie dość, że nie uległo rozkładowi, to nastąpiła nieprzerwana do dziś seria cudownych uzdrowień. Watykan, za­ zwyczaj ostrożny w takich przypad­ kach, zadziałał błyskawicznie – w 1965 beatyfikowano, a w 1977 kanonizowano libańskiego mnicha. Jadę do Annajya z Iwona, Polką mieszkającą w Libanie ponad 20 lat, która ma męża maronitę i jest wciąż zafascynowana krajem, w którym przyszło jej żyć. Życie jak w Bejrucie jest znacznie lepsze niż przysłowiowy Madryt. 6:30 rano, pogańska pora, ale ko­ nieczna, żeby pokonać w sumie nie­ odległy kawałek górzystego świata.

zwa ‘maronici’, też przywędrował w te tereny w IV wieku, ponieważ pogań­ stwo miało się tutaj całkiem dobrze. Po inwazji muzułmańskiej w VII wie­ ku większość maronitów uciekła w te góry z Syrii. Teraz po wiekach widać, że to była bardzo rozsądna decyzja, chociaż w naszym świecie chrześcija­ nie nie mają już gdzie uciec. Po około 40 minutach jazdy i dru­ giego tyle stania w korkach, dojechali­ śmy do sanktuarium w Annayja. Gdzie zaparkować i jak wymanewrować au­ tomobilem z tego natłoku? Z jednej strony formowała się kilkutysięczna procesja, na którą nacierały samochody. Zerkam na górzysty szlak, który przyjdzie mi w słońcu pokonać, i za­ czynam powątpiewać. – Jak się zgubi­ my, to zbiórka będzie pod pomnikiem Charbela – mówi moja przewodniczka i wtapiamy się w tłum o różnym wieku i statusie materialnym.

niż po bliskowschodniej smole, którą nazywają kawą. Pielgrzymi podąża­ li za meleksem, w którym stał ksiądz trzymający złotą monstrancję, a z tyłu siedziała Nouhad Al-Chami, 83-let­ nia matka dwanaściorga dzieci, która w 1993 roku została podczas wizji „ope­ racyjnie” uzdrowiona przez Charbela. Współczesna medycyna była niezdolna wyleczyć kobiety i nie potrafi wyjaś­ nić, w jaki sposób wróciła do zdrowia. To ona zapoczątkowała charbelowskie miesięcznice, które podbiły chrześci­ jańskie serca. Tłum podąża nieśpiesznym kro­ kiem i odmawia różaniec, po arabsku. W sumie, poza językiem, żadnych róż­ nic nie ma – chyba ta, że maronici, ponieważ mieszkają pośród muzułma­ nów, dodają Boga Jedynego, tak żeby wysławiając Trójcę Świętą w modli­ twach, muzułmanin nie uznał, że to modlitwa do 3 bogów. Zresztą różaniec to jedna z nie­ wielu rzeczy importowanych do życia religijnego maronitów. Chociaż przez wieki nie mieli kontaktu z Rzymem, zawsze modlili się za papieża, którego imienia nawet nie znali. W XVI wieku francuscy misjonarze dotarli do libań­ skich katolików, co oczywiście powo­ dowało kilka tarć. Maronici nie mają celibatu, obowiązkowego jedynie dla mnichów, z których wyłania się eli­ tę tego Kościoła. Mają swoją tradycję, pisma i po kilku wiekach badań Wa­ tykan zezwolił, aby Kościół katolicki w Libanie miał swoją kulturalną od­ rębność. W końcu to prawdziwi starsi bracia w wierze. Meleks wraz z wiernymi docho­ dzi do okazałego kościoła. Wykorzy­ stuję chwilę wolną od ceremonii i idę do grobu Charbela. Projektant spryt­ nie umieścił kościół na tyłach kaplicy z grobem, dzięki czemu wierni mogą załatwiać swoje interesy z Niebiosami w dogodnej dla siebie lokalizacji. Od­ wiedzam grób, a także wystawę rzeczy osobistych Świętego. Szybki transfer na mszę, która w dużej mierze jest śpiewana. Koś­ ciół i plac są pełne ludzi. Do komunii ustawiają się kolejki. Ksiądz, oblężony przez wiernych, kręci się niemalże wo­ kół własnej osi, żeby dać komunię do nadstawionych dzióbków wiernych. Jeden pan z wąsami wyciąga ręce po ko­ munię. Ksiądz wypowiada jakieś słowa, po których wąsacz wypada z kolejki. Jest porządek, i o to chodzi! Po komunii

trząc na z reguły bardzo miło wygląda­ jące buzie młodych dziewcząt z krainy królowej Saaby. – Jak taka przyjedzie, to musisz ją uczyć wszystkiego od po­ czątku; co to jest pralka, umywalka, toaleta. One tego nie znają i tutaj się dopiero uczą – wyjaśniała Polka.

W

drodze do samochodu to zanalizować i nie po­ trafiłem. Nikt w Libanie nie robi spisów ludności ani nie liczy jej w żaden sposób. To zrobiono w la­ tach 30. i już wtedy przewaga liczbowa maronitów była fikcją. Ale mówi się o tym, że w tym kraju jest ponad 2 mln uchodźców z Syrii i kilkaset tys. Pale­ styńczyków. Miast ich zatrudniać, oni wolą sprowadzać służbę z Afryki, której może być tutaj nawet pół miliona. Są wszędzie – w knajpkach, w hotelach, w barach. Głównie zlokalizowani przy ubikacjach oraz na zapleczu. Twarze skupione i usłużne na wszelkie zawo­ łanie. Szok. Szybka kawa pośród ruin fenickich i jedziemy dalej, do kolejnych świętych. Wielki posterunek wojskowy na drodze do Trypolisu. Tam jest ISIS, a na po­ łudniu kraju czeka na salafitów szyicki Hezbollah. Obok posterunku tabuny mężczyzn. – To są Syryjczycy – infor­ muje mnie Iwona. – Oni tutaj muszą pracować. Liban ich nie chce i nic im nie daje. Oni tu po prostu przyszli, a jak już tu są, to dużo ich kradnie, ale więk­ szość musi pracować i tutaj czekają, aż ktoś ich weźmie na budowę. W mojej okolicy Syryjczycy mają zakaz wstępu od 18 do 6 rano. Najmują ich ludzie do prostych prac, ale jak się pojawili, to pewnej nocy postrącali wszystkie ka­ pliczki, figurki, a nawet zabili orła i go powiesili. Dlatego ich tu nie chcemy. Nie zapominaj też, że Liban był do 2005 roku okupowany przez Syrię i dlatego mamy do nich taki stosunek, jak Polacy do Rosjan. Państwo im nie da obywatelstwa. Nawet w przypadku małżeństwa mieszanego, on czy ona z Syrii ani ich dzieci nigdy nie będą Li­ bańczykami. Tutaj chrześcijanie zatrud­ niają chrześcijan z Syrii, chociaż nie wiadomo, czy oni naprawdę są chrześ­ cijanami, bo jak wiesz, tam mordowano dla dokumentów – wyjaśniała Iwona na dalszej trasie, ponieważ kraj cedrów, chociaż ma niewielką powierzchnię, jest potężną opowieścią, której końca nie widać. K CDN.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

16

INŻYNIERIA·DUSZ Towar trzeba sprzedać!

Środki masowego przekazu nie niosą ze sobą ideologii, same są ideologią. (…) Liczy się (…) systematyczne bom­ bardowanie informacją, której roz­ maite treści niwelują się i przestają różnić od siebie. adeusz Peiper głosił ideę pod­ porządkowania poety i sa­ mej poezji współczesności z dynamicznymi procesami przemian cywilizacyjnych. W słynnym programowym manifeście Miasto, ma­ sa, maszyna radykalnie odciął się od tradycji polskiego romantyzmu z jego metafizyką, bowiem „Poeta nie jest ka­ płanem, nie jest beztroskim lekkodu­ chem, lecz poważnym rzemieślnikiem, pracującym w materiale słowa”. Gdy bogiem jest komputer, a kos­ mosem zdarzeń Internet, coraz mniej jest ludzi, którzy wyróżniają się bujną wyobraźnią. Funkcjonuje także i drugie przekonanie, że z konkretnych powo­ dów (głównie obawa przed opiniami anonimowymi bezwzględnej interne­ towej tłuszczy) ludzie nie chcą fantazji ukazywać. Niemal wszystko jest w za­ sięgu naszej ręki. Odczuwamy boską siłę tworzenia, kiedy z zalewu najśwież­ szych doniesień agencyjnych, telewizyj­ nych raportów i radiowych serwisów tworzymy „własną wersję zdarzeń na dziś”. Natłok informacyjny jest jednak tak wielki, że brakuje już czasu na ana­ lizę, refleksję i zastanawianie się nad kontekstem owych zdarzeń.

Kłopoty z definicją mitu – kontekst historyczny Zanim jednak przejdziemy do zmi­ tologizowanej wizji współczesnego społeczeństwa ujętej w ramy reklamy społecznej, warto pokusić się o zwię­ złe przypomnienie definicji mitu: upo­ rządkowany opis świata wraz z podpo­ wiedzią, w jaki sposób go pojmować. Dwóch wielkich uczonych – Mircea Eliade i Georges Dumezil, którzy swoje życie poświęcili na „zapasy z mitami”, utrwalili w świadomości współczes­ nych doniosłe znaczenie mitu. Mir­ cea Eliade twierdził, że mit zaspokaja podstawowe potrzeby człowieka po to, aby „czas przemijania unieruchomić i nadać sens życiu i śmierci”. Rumuński religioznawca i filozof kultury w swoich pracach udowadniał, że mity nie służą przekazywaniu doświadczeń życiowych i psychicznych. Eliade uprawiał syste­ matykę mitologiczną w kategoriach strukturalnych myślenia religijnego. Do dziś tkwi w mojej głowie jego maksy­ ma: „Mit – to prawdziwa historia, która zdarzyła się na początku”. Dotykamy poprzez to mądre zdanie materii cza­ su – czasu samego w sobie i tożsamego z bytem. Dla M. Eliadego odnalezienie „czasu początków” implikuje obrzędo­ we powtarzanie twórczego działania bogów. Święta religijne mają pouczać o świętości wzorców. Człowiek powiela mit, kiedy swoje normalne zachowanie zastąpi wzorcem postępowania z mitu. Inaczej mit i jego konotacje semio­ tyczne postrzegał Georges Dumezil, dla którego mit to „interpretacja świata przekazująca wzory i zachowania ludz­ kie wykształcone w życiu społecznym konkretnego ludu bądź grupy ludzi”. Przedmiotem studiów francuskiego badacza były wyobrażenia religijne lu­ dów indoeuropejskich. Dumezil zawę­ ził zakres swoich badań do kontynen­ tu europejskiego, uważając, że można porównywać ze sobą jedynie te społe­ czeństwa, które znajdują się w rozwoju mierzonym w warsztacie historycznym. Europejski tygiel kulturowo-społecz­ ny różni się wieloma odcieniami od azjatyckiego czy południowoamery­ kańskiego. Przedmiotem jego studiów były wyobrażenia religijne ludów in­ doeuropejskich, najpierw rozpatry­ wane osobno, a potem porównywane ze sobą jako struktury ideologiczne, czytelne dzięki wspólnocie językowej tych ludów: „Wspólnota językowa In­ doeuropejczyków zakłada jakąś istotną miarę wspólnej ideologii, której można dochodzić przez odpowiednie zróżni­ cowanie metody porównawczej”. Mity, ich znaczenie i sensy głębo­ ko ukryte fascynowały starożytnych, którzy nie tylko tworzyli nowe mity, ale także starali się dociec ich prapo­ czątku, począwszy od Homera przez Wędrówki po Helladzie Pauzaniasza, Malezyjczyka Hakatajosa po Akusila­ osa z Argos i Ferekydesa z Aten. W dobie Renesansu próbę uchwy­ cenia natury mitów w dziele Mytho­ logiae Libri X podjął Natalis Comes (1568) oraz Franciszek Bacon w pracy De sapientia vetem (1609). W XIX wie­ ku próby takie podjęli także Christian

FOT. TOMASZ SZUSTEK

T

Umberto Eco

Człowiek pozbawiony „mapy mitów” traci orientację, duchowo usycha i społecznie umiera. Mit bazuje na wielkim poczuciu empatii, solidarnej wzajemności bez potrzeby tłumaczenia, „dlaczego tak czujemy”. Ale drzewo mitu trzeba podlewać wodą wyobraźni, parafrazując myśl Thomasa Jeffersona na temat „drzewa wolności”. Niestety we współczesnych czasach, na początku XXI wieku, myślenie abstrakcyjne czy kreatywność wypierane są przez wielką mantrę awangardzistów z początków XX wieku. Fraza „3 razy ‘M’ – Masa, Maszyna, Miasto” zwycięża.

Mit „wielkiej i braterskiej Europy”? Część I

Tomasz Wybranowski Heyne (trzytomowe dzieło Handbuch der Mythologie, nazywane przez Adama Mickiewicza Apolodorem) oraz Georg Friedrich Creuzer, autor monumental­ nej pracy Symbolik und Mythologie der alten Völker, besonders der Griechen. U schyłku XIX wieku wybitny czeski historyk Józef Král w zwię­ złym artykule O obecnych kierunkach badania mitologicznego zaprezento­ wał syntezę badań naukowych na te­ mat mitu jako zjawiska, począwszy od czasów antycznych. Tłumaczenie mitów w czasach starożytnych mogło przebiegać trzema utartymi schema­ tami: fizyczno-alegorycznym, etycz­ nym i historycznym. Z tych rozważań wynika, że na przestrzeni ostatnich trzydziestu wie­ ków pod pojęciem mitu kryją się nie tylko legendarne i fantastyczne poda­ nia, ale także pewien wzorzec zacho­ wań i określonego typu myślenia.

Czy współczesny człowiek potrzebuje mitu (?) Człowiek XXI wieku potrzebuje mitu jak nigdy przedtem. Współczesny czło­ wiek mitami żyje i wciąż tworzy nowe. Przede wszystkim, by nie czuć się sa­ motnym, nie być odrzuconym i mieć, choćby złudną, ale jednak nadzieję, iż przynależy do większej zbiorowości. Oto mit warunkuje ontologiczne byto­ wanie człowieka. Piotr Jakub Ereński w tekście Słowo o micie napisał: „Pyta­ nie o mit pozostaje nieuchronnie py­ taniem o nas samych. Poprzez zagad­ nienie jego (mitu) ontycznej struktury oraz problemem miejsca, jakie zajmują w niej słowa opisujące świat otaczają­ cy człowieka, status mitu przedstawia się, jako – nie dająca się znieść – kwe­ stia sensu istnienia (lub nieistnienia) wszechrzeczy”.

Solidarna Europa? – Poprawnościowy i łatwo przyswajalny mit Żyjemy mitami i wciąż tworzymy no­ we. Mogę podać kilkanaście przykła­ dów nowych mitów z przełomu XX i XXI wieku, ale skupię się na jednym. Szczególnie dla nas, Polaków, w cią­ gu minionych 10–15 lat ważny jest mit wielkiej, solidarnej i zjednoczonej Europy. Trwa żarliwa dyskusja, czy

owa wielka Europa jest mitem, czy najważniejszym celem samym w so­ bie. Zbiorowa projekcja wyobrażeń w duchu konsumpcji i hedonizmu bez ograniczeń zdaje się organizować życie społeczeństw od czasu, kiedy reklama zawładnęła radiowym eterem i tele­ wizją. Podążając drogami rozmyśla­ nia wspominanego już Creuzera, rolę współczesnych kapłanów, którzy „wy­

Reklama na poprawę nastroju… Francuski filozof, językoznawca i teo­ retyk literatury Roland Barthes uważa, że reklama sama w sobie jest już mitem. Reklama decyduje o naszym wyborze w sposób niedemokratyczny. By być „na topie”, „by dać szczęście i uśmiech

Dla nas, Polaków, w ciągu minionych 10–15 lat ważny jest mit wielkiej, solidarnej i zjednoczonej Europy. Trwa żarliwa dyskusja, czy owa wielka Europa jest mitem, czy najważniejszym celem samym w sobie. kładają ludowi prawdę w symbolach”, pełnią szefowie wielkich koncernów oraz twórcy reklam. W dobie tabloidyzacji mediów o sukcesie reklamy decyduje jej szyb­ kość (skondensowana forma) i siła jej przekazu. Tutaj aż prosi się, by po raz kolejny zacytować autora „Symbolik und Mythologier…”: „Posąg był sym­ bolem dla oka, mit zaś symbolem dla ucha”.

najbliższym”, „by pojawić się w gronie najlepszych”, musimy nabyć konkret­ ny produkt. Nie mamy prawa wyboru. Ale reklamowa mityczna przestrzeń wnika głębiej. Człowiek, by czuć się w pełni akceptowanym, chce należeć do określonej grupy, która społecznie stanowi większość. Reklama decyduje o tym, które wzorce zachowania (i myślenia) są właściwe, co warto czytać i słuchać,

Rolę współczesnych kapłanów, którzy „wykładają ludowi prawdę w symbolach”, pełnią szefowie wielkich koncernów oraz twórcy reklam. W sytuacji, kiedy statystyczny Ko­ walski w pospiechu dnia codzienne­ go i szarości egzystencji coraz mniej czyta, coraz mniej czasu poświęca na edukację (wraz z nią na refleksję), re­ klama jawi się jako recepta na „egzy­ stencjalne dolegliwości”. W reklamie rzeczony Kowalski odnajdzie emocje i ideały charakterystyczne dla współ­ czesnej kultury (dla przykładu: Coca Cola i święta Bożego Narodzenia; piwo „Warka” i krąg strażaków – przyjaciół, czy najczystsza miłość związana z pu­ dełkiem czekoladek Rafaello) ubrane w symboliczną ekspresję i emotywny system nieprzypadkowych znaków, o czym za chwilę. Oglądanie samych reklam staje się pewnym rytuałem, co już jest – cytując samego Eliadego – przywołaniem mitu.

co jest „trendy”, a co jest „passé”. Zadać sobie należy teraz pytanie o rzeczywistą wolność człowieka w zmitologizowa­ nym świecie reklamy. Wspominany już Roland Bart­ hes zauważył, że obok starej mitologii współcześnie występuje również nowa „mitopodobna formacja”. Francus­ki strukturalista nazywa tę formację „mi­ tologią codzienną”, zaś jej genezy upa­ truje w kulturze masowej. Twierdzi on, że przemożny wpływ na kształtowanie nowych mód i trendów mają przede wszystkim reklamy oraz ważne wyda­ rzenia natury politycznej. Gdyby żył dzisiaj, bez wątpienia dopisałby do tej krótkiej listy także kronikę towarzyską tak zwanych celebrytów, czyli „osób znanych z tego, że… są znane”, jak się o ich mawia z przekąsem. Zdaniem

Barthesa stało się to możliwe dzięki wielkim mediom elektronicznym. Sta­ cje radiowe, kanały telewizyjne, a także konkretne formaty audycji i progra­ mów tak radiowych, jak i telewizyj­ nych stanowią istotny fragment naszej mitologicznej układanki XXI wieku. Stało się to możliwe przede wszystkim dzięki szybkiemu przekazowi informa­ cji. Barthes jako wytrawny semiolog widzi dwie drogi przed współczesnym człowiekiem: „Człowiek produkuje znaki i dzięki temu rozjaśnia świat, któ­ ry od momentu nałożenia nań siatki znaczeń przestaje być obcy i nieprzy­ chylny, w wyniku czego lęk przed nieznanym czy niesamowitym, das Unheimliche, jak powiedzieliby freu­ dyści, ustępuje miejsca swojskiemu sensowi. Wytwarzanie znaków jest więc przede wszystkim szansą ludz­ kiej wolności wobec nieznaczącej, a więc niepokojącej Natury. Istnieje jednak także druga strona znaków, l’eners des signes, zdecydowanie mniej wzniosła: alienacja, w którą człowiek wpada, nie panując nad nadwyżką wyprodukowanych przez siebie zna­ ków. Człowiek współczesny, otoczo­ ny przez znaki, ma przed sobą dwa wyjścia: albo im się poddać i zgodzić się na panowanie mitu, albo też sta­ rać się nad nimi zapanować i zdobyć potrzebne do tego narzędzia”.

W mnogości i wielości – człowiek coraz bardziej samotny „Mitopodobna formacja” kreuje ko­ lejny mit – człowieka pokonsumpcyj­ nego (ale i ponowoczesnego), który jest w stanie posiąść stan szczęśli­ wości dzięki zakupionemu produk­ towi. Oto ocieramy się o kolejny mit, tym razem „wiecznej szczęśliwości”. Czy taki stan jest w ogóle możliwy do osiągnięcia? Czy możemy w ogóle założyć istnienie (gdziekolwiek) ide­ alnego, platońskiego wzorca świata (społeczeństwa), w którym wszyscy są piękni, zdrowi i uśmiechnięci? Świata, którego mieszkańcy posiadają niena­ ganne maniery, zdrowe i harmonijne ciała, wreszcie – są młodzi i pozba­ wieni wszelkich trosk? Odpowiedź jest prosta i krótka: „Tak!”. Musimy tylko spełnić kilka warunków. Ich ilość zależy od ilości reklam w jed­ nym ciągu spotów.

Dzięki konkretnej (konkretnym) rze­ czy (rzeczom) każdy z nas jest w stanie przezwyciężyć każdy problem i szaru­ gę zmartwień. Przekonuje nas o tym właśnie reklama. Katarzyna Kosenko w artykule Świat reklamy, reklama jako świat napisała: „Reklama ciągle tworzy nowy świat, którego fundamentami stał się rozwój przemysłu i coraz to nowe możliwo­ ści informacji masowej, dzięki którym możliwe jest jeszcze skuteczniejsze do­ cieranie reklamy do odbiorców. Towary prosto z taśm produkcyjnych, zalewające całe miasta, muszą być skonsumowane. Konsumpcja staje się przedłużeniem produkcji (…). Jednocześnie rośnie za­ potrzebowanie na mechanizmy manipu­ lacji. Wmawiane zostają nowe potrzeby, wartości. To, co modne, musi funkcjo­ nować przez estetyczne wartości społe­ czeństwa. (…) Postacie reklam stały się bohaterami życia codziennego”. Trzydziestosekundowi bohaterowie stają się inspiracją – niestety – dla rze­ szy przykładnych obywateli (widzów), którzy zaczynają ich postrzegać jako nauczycieli i mistrzów. Owi „pokon­ sumpcyjni przewodnicy” mają tylko jed­ ną (zawsze uśmiechniętą) twarz i jedną (bezproblemową egzystencjalnie) tożsa­ mość. Tak oto jesteśmy świadkami na­ rodzin nowej gwiazdy – ideału kultury pokonsumpcyjnej. Oto archetypiczna postać advertmana. Moralitetowy every­ man ze średniowiecza i pokonsumpcyj­ ny advertman z reguły są bezimienni. W obu przypadkach zabieg ten ma podwójne znaczenie. Po pierwsze, częsty brak imion sprawia, że czytelnik morali­ tetu i widz oglądający reklamę bez prob­ lemu mogą utożsamiać się z bohaterami (proces utożsamiania idzie dalej, ponie­ waż odbiorcy reklamy percepcyjną iden­ tyfikację przenoszą z bohaterów clipów na promowane i zachwalane produk­ ty). Bohaterowie reklam, na co zwraca uwagę Ewa Szczęsna, stają się jedno­ cześnie ucieleśnieniem cech prezento­ wanego artykułu. Pomiędzy produktem zachwalanym a zachwalającą w filmie reklamowym osobą możemy postawić znak równości. Ewa Szczęsna określa to zjawisko mianem „roztopienia się pro­ duktu w postaci”. A to wzmaga poczucie samotności człowieka. Oto „martwa na­ tura użytkowa” staje się bliższa człowie­ kowi niż drugi człowiek. Chęć posiadania kolejnych przedmiotów, gromadzenia ich, otaczania się nimi przesłania to, co najistotniejsze relacjach międzyludzkich, mianowicie rozmowa i wzajemne zrozu­ mienie dwóch istot podparte empatią.

Reklama społeczna – poprawność totalna! A jak wygląda sprawa z reklamami spo­ łecznymi, ich ideą przewodnią i prze­ słaniem dla narodów Europy? Niewiele lepiej. Reklama społeczna stara się prze­ kazać, albo inaczej jeszcze – nakazać lu­ dziom, w jaki sposób mają żyć, co muszą robić, by być akceptowanym powszech­ nie, wreszcie, jaki model życia wybrać, by być szczęśliwym i spełnionym. Wspomniałem już o współczes­ nym micie „wielkiej i zjednoczonej Eu­ ropy”. Od prawieków człowiek chce czuć tożsamość i wzajemność z gru­ pą, do której przynależy. Mit o „wiel­ kiej i zjednoczonej, rodzinnej Europie”, którego idée fixe jest wolność narodów i jednostki, staje się zaprzeczeniem tych wartości. Dekalog, kodeksy prawne, kodeksy honorowe i prawa zwyczajowe stały od setek lat na straży ładu spo­ łecznego Starego Kontynentu. Z domu rodzinnego, szkół i uniwersytetów, na­ uki społecznej Kościoła albo prawideł innych Kościołów i wyznań wynosiło się wiedzę na temat tego, czym jest do­ bro (co jest dobrem), a czym zło (co jest złe). Empiryczny dotyk, znany z dzieł i odkryć Locke’a, Spinozy, Kartezjusza czy Newtona, był przedmiotem rozwa­ żań, analiz i doświadczeń. Tyczyła się to także spraw etyki, moralności i estetyki. Refleksja i dystans dawały człowiekowi poczucie dochodzenia do życiowych prawd codzienności i doczesności. Dzisiaj, w dobie reklam, które są praktycznie wszędzie, człowiek wyłą­ cza myślenie. Oto wszystko podane jest na tacy, w pięknej polewie prze­ świadczenia, że obcujemy z rzeczami koniecznymi do tego, by „życie było piękniejsze” i „bardziej cool”, po to „by żyło się lepiej”… Świat reklam manipuluje kon­ sumentami w skali makro i niestety wpływa na znaczne ograniczenie ich wolności. Mały spot reklamowy czy zna­ komicie zrealizowany klip rządzi gusta­ mi i preferencjami konsumentów, którzy tylko pozornie mają wolny wybór. K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

17

REKLAMA

Doradcy wyjaśnią jak poprawić efektywność energetyczną i wykorzystać OZE Wykształcenie pięciuset energetyków gminnych oraz przygotowanie do realizacji co najmniej ośmiuset nowoczesnych i efektywnych energetycznie inwestycji – to ambitne cele, jakie stawia sobie Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Instytucja ta, będąca liderem finansowania inwestycji proekologicznych w Polsce, jest partnerem wiodącym w realizacji „Ogólnopolskiego systemu wsparcia doradczego dla sektora publicznego, mieszkaniowego oraz przedsiębiorstw w zakresie efektywności energetycznej oraz OZE”.

C

hodzi tutaj o poddziałanie 1.3.3, wchodzące w skład unijnego Pro­ gramu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014-2020 (POIiŚ). Celem tego zakrojonego na szeroką skalę progra­ mu jest wspieranie gospodarki niskoemisyj­ nej, ochrona środowiska, przeciwdziałanie i adaptacja do zmian klimatu oraz rozwój transportu i dbałość o bezpieczeństwo energetyczne. Narodowy Fundusz Ochrony Środowi­ ska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) jest instytucją wdrażającą (IW) dla podstawowych elementów I osi priorytetowej (energetycz­ nej): Zmniejszenie emisyjności gospodarki. Zadania NFOŚiGW określa w tym obszarze porozumienie z Ministrem Energii. Realizacji zadań dotyczących czystej i efektywnej energii sprzyjają działania do­ radcze w zakresie efektywności energetycz­ nej i odnawialnych źródeł energii (OZE), a także szeroka popularyzacja wiedzy na ten temat oraz promocja inteligentnych sy­ stemów przesyłu i dystrybucji energii. W ramach pierwszej osi priorytetowej POIiŚ wyodrębniono wspomniane wyżej poddziałanie 1.3.3. „Ogólnopolski system wsparcia doradczego dla sektora publicznego, mieszkaniowego oraz przedsiębiorstw w zakresie efektywności energetycznej oraz OZE”. Głównym celem tego projektu jest promowanie i upowszechnianie rozwiązań na rzecz gospodarki niskoemisyjnej w Pol­ sce. Wsparcie doradcze dotyczy zagadnień zrównoważonej energetyki: poprawy efek­ tywności energetycznej oraz rozwoju odna­ wialnych źródeł energii. Projekt obejmuje prowadzenie dzia­ łań szkoleniowo-doradczych poszerzających wiedzę oraz zwiększających świadomość polskiego społeczeństwa, w tym zwłaszcza grup, którym jest dedykowane wsparcie w ramach POIiŚ i Regionalnych Programów Operacyjnych (RPO) – w zakresie efektyw­ ności energetycznej oraz wykorzystywania odnawialnych źródeł energii. System jest oparty o utworzoną strukturę doradców świadczących usługi z poziomu lokalnego i regionalnego. Ta sieć ekspertów służących radą zasięgiem obejmuje całą Polskę. Wsparcie doradcze jest finansowa­ ne ze środków Funduszu Spójności Unii Europejskiej. Budżet projektu ogólnopol­ skiego doradztwa energetycznego (pod­ działanie 1.3.3. POIiŚ) wynosi 30 mln euro, w okresie programowania 2014-2020.

Umowa o dofinansowanie (określająca za­ dania NFOŚiGW) została zawarta 3 marca 2016 roku pomiędzy Ministrem Energii (In­ stytucją Pośredniczącą) a NFOŚiGW, który w tym przypadku jest beneficjentem. Ogólnopolski system wsparcia dorad­ czego jest dla Narodowego Funduszu Ochro­ ny Środowiska i Gospodarki Wodnej jednym z kluczowych zadań, w którego realizacji pełni rolę NFOŚiGW Partnera Wiodącego, a także prowadzi doradztwo dla województwa ma­ zowieckiego. W schemacie organizacyjnym

Prezes Zarządu NFOŚiGW dr inż. Ka­ zimierz Kujda otwiera 3. Konferencję JRPDE w Łomży. FOT. NFOŚIGW Narodowego Funduszu wyodrębniono spe­ cjalny Wydział – Jednostkę Realizującą Projekt (Doradztwa Energetycznego) – JRPDE. Czter­ naście wojewódzkich funduszy ochrony śro­ dowiska i gospodarki wodnej (WFOŚiGW) oraz województwo lubelskie ma status Partne­ rów. Budowa i realizacja systemu ogólnopol­ skiego systemu doradztwa energetycznego jest unikatowym zadaniem NFOŚiGW, gdyż po raz pierwszy w 28-letniej historii Narodo­ wego Funduszu jest on beneficjentem środ­ ków finansowych z UE. Zadanie to jest niezwykle ważne i per­ spektywiczne, bowiem dobrze realizowane funkcje doradcze i przekazywana na wysokim poziomie merytorycznym wiedza techniczna, organizacyjna i finansowa w obszarze efek­ tywności energetycznej i OZE da kilkakrotnie większy efekt, niż prowadzenie za te same pieniądze pojedynczych inwestycji. Co wię­ cej, u osób mających związek z projektem re­ alizacja tego zadania wypracuje odpowiednie nawyki myślenia i działania – według zasad zrównoważonego zarządzania energią.

Fragment instalacji Geotermii Podhalańskiej S.A., której głównym akcjonariuszem jest NFOŚiGW. FOT. GEOTERMIA PODHALAŃSKA S.A.

NFOŚiGW wspiera rozwój geotermii w Polsce Zgodnie z założeniami polityki energetycznej Polski, dotyczącymi dywersyfikacji źródeł energii oraz rozwoju stabilnych odnawialnych źródeł energii (OZE), Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) wprowadził do swojej oferty możliwość dofinansowania zadań wspierających wykorzystanie energii geotermalnej.

Z

ałożenia te zakładają również decentralizację gospodarki energią

i wprowadzenie – wszędzie tam, gdzie jest to możliwe z ekonomicznego i środowi­ skowego punktu widzenia – małych i eko­ logicznie bezpiecznych systemów energii cieplnej opartych o źródła odnawialne, w tym energię geotermalną, czyli pozyski­ waną z wnętrza ziemi. Narodowy Fundusz Ochrony Środo­ wiska i Gospodarki Wodnej oferuje wspar­ cie projektów geotermalnych poprzez dwa swoje programy priorytetowe. Pierwszy z nich to: Geologia i górnictwo Część 1) Poznanie budowy geologicznej kraju oraz gospodarka zasobami złóż kopalin i wód podziemnych. W tym przypadku NFOŚiGW dofinan­ sowuje poprzez dotację (do 100% kosztów

kwalifikowanych) wykonanie otworu ba­ dawczego dla określenia przydatności złóż geotermalnych dla energetyki – ciepłownie i elektrociepłownie. Aplikacja wniosków w I konkursie, o budżecie 200 mln zł, została zakończona. Wpłynęło 41 wniosków. Jedenaście z nich zostało odrzuconych, gdyż nie zakładały kontynuacji prac dla energetycznego wy­ korzystania złóż, a jedynie dla celów rekre­ acyjnych i balneologicznych. Rozpatrywano 30 wniosków, dla któ­ rych koszt prac opiewał na 550 mln zł, przy czym wnioskowana kwota dotacji wyniosła 454,4 mln zł. Pozytywną ocenę NFOŚiGW otrzymało 17 zgłoszeń (prace na kwotę 330,5 mln zł), natomiast dofinansowanie zamknęło się w kwocie dotacji 268,5 mln zł. Wnioski przekazano do Głównego Geologa

Wsparcie w obszarze doradztwa ener­ getycznego skierowane jest do instytucji publicznych, przedsiębiorców oraz osób prywatnych. Efekty prac w ramach pod­ działania 1.3.3 wpłyną w głównej mierze na przygotowanie i realizację projektów w ramach POIiŚ w latach 2014-2020. Do realizacji projektu zaplanowano za­ trudnienie 76 przeszkolonych doradców, a ponadto specjalistów w wydziału JRPDE funkcjonującego w strukturze NFOŚiGW. W każdym regionie Polski są już dostępni doradcy, którzy udzielają nieodpłatnych konsultacji i porad dla projektów i koncep­ cji inwestycyjnych powstających na danym terenie. Projekt ogólnopolskiego systemu do­ radztwa przyczyni się do utworzenia w przy­ szłości rozległej sieci doradców energetycz­ nych w gminach, czyli tzw. energetyków gminnych. Szczegółowe cele projektu to: podnoszenie świadomości polskiego spo­ łeczeństwa w zakresie rozwoju gospodarki niskoemisyjnej, wsparcie gmin w przygoto­ waniu i wdrażaniu Planów Gospodarki Ni­ skoemisyjnej (PGN) oraz wsparcie w przy­ gotowaniu i wdrażaniu inwestycji w zakresie efektywności energetycznej (EE) i odnawial­ nych źródeł energii (OZE). W trakcie dotychczasowej (do 30 kwietnia 2017 roku) działalności zweryfi­ kowano pozytywnie 1614 PGN, udzielono 9902 konsultacji, zrealizowano 1455 działań informacyjno-promocyjnych, którymi objęto 20.685 osób w całym kraju. Zorganizowa­ no 541 spotkań edukacyjno-szkoleniowych, w których wzięło udział 5845 osób. Wsparto także inwestorów w przygotowaniu do rea­ lizacji 138 inwestycji. Narodowy Fundusz prowadzi w po­ szczególnych regionach Polski cykl około 50 konferencji pod hasłem „Efektywność ener­ getyczna i OZE – oferta finansowa i wsparcie doradcze”, podczas których – oprócz pre­ zentacji ogólnopolskiego systemu doradz­ twa energetycznego – przedstawiana jest oferta finansową POIiŚ, NFOŚiGW, a tak­ że RPO i WFOŚiGW (w danych regionach). Swoją ofertę przedstawiają również uczest­ niczący w spotkaniach przedstawiciele Banku Ochrony Środowiska S.A. Prezentowane są ponadto nowe (in­ nowacyjne) tendencje i rozwiązania w ener­ getyce, takie jak: elektromobilność, klastry energii, samowystarczalność energetyczna, a także prace NFOŚiGW nad przygotowa­ niem nowych programów priorytetowych w tych obszarach. W trakcie spotkań, w wy­ dzielonych blokach tematycznych, doradcy energetyczni (krajowi i regionalni) udzielają konsultacji i porad. Dotychczas NFOŚiGW zorganizował i przeprowadził siedem konferencji: w Siedl­ cach, Ostrołęce, Łomży, Szczecinie, Lubli­ nie, Zakopanem oraz Kęszycy Leśnej w wo­ jewództwie lubuskim.

Kraju z prośbą o akceptację. Dotychczas zaakceptował on projekty dwóch miast: Sieradza i Sochaczewa. Tymczasem został ogłoszony kolejny nabór wniosków, o budżecie 200 mln zł, który trwa w okresie 12 kwietnia do 30 li­ stopada 2017 roku. Drugi program priorytetowy NFOŚiGW dotyczący geotermii to: Poprawa jakości powietrza Część 1) Energetyczne wykorzystanie zasobów geotermalnych. Projekty NFOŚiGW dofinansowuje poprzez pożyczki i wejścia kapitałowe. Budżet tego programu wynosi 500 mln zł. Aplikacja wniosków trwa do 30 czerwca 2017 roku. W drugim półroczu 2017 roku zosta­ nie ogłoszony nabór (budżet 50 mln zł – pomoc dotacyjna) na projekty inwestycyjne w obszarze produkcji energii elektrycznej w technologii ORC – Organicznego Cyklu Rankine’a z wykorzystaniem zasobów geo­ termalnych. W ramach programu możliwe będzie udzielenie dotacji w wysokości do 50% kosztów kwalifikowanych, z zastrzeżeniem przepisów o pomocy publicznej. Projekty geotermalne mogą być re­ alizowane także w unijnym Programie Operacyjnym Infrastruktura i Środo­ wisko 2014-2020 (POIiŚ). Chodzi tutaj o działanie 1.1 Wspieranie wytwarzania i dystrybucji energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych, poddziałanie 1.1.1 Wspieranie inwestycji dotyczących wytwarzania energii z odnawialnych źródeł wraz z podłączeniem tych źródeł do sieci dystrybucyjnej/przesyłowe. W ramach tych działań NFOŚiGW dofinansowuje ze środków unijnych do 85% wydatków kwalifikowanych na poziomie projektu, z uwzględnieniem metodyki wyliczenia maksymalnej wysokości dofinansowania ze środków UE. Łączna wartość wsparcia ze środków publicznych (ze wszystkich źródeł) dla jednego przedsiębiorcy na jeden projekt nie może przekraczać 15 mln euro. Budżet tego programu wynosi 210 mln zł. Pierwsza aplikacja wniosków zakoń­ czyła się 1 marca 2016 roku. Wpłynęło 15 wniosków na kwotę dofinasowania ok. 158 mln zł, przy czym 6 z nich, opiewających na kwotę ok. 86 mln zł, dotyczy energii geo­ termalnej.

Do wzięcia duże pieniądze z programu LIFE. NFOŚiGW zaprasza na konsultacje W trwającym naborze do programu LIFE szanse na unijne dotacje mają projekty promujące najlepsze praktyki przyrodnicze z obszarów Natura 2000 lub innowacyjne w ochronie środowiska, a także testujące nowatorskie technologie w rozwiązywaniu istotnych dla Europy i świata problemów środowiskowych i klimatycznych. Komisja Europejska na polskie pomysły czeka do września tego roku, a tymczasem NFOŚiGW doradza, jakich błędów unikać w pisaniu wniosków. Każdy może bezpłatnie skorzystać ze szkoleń lub indywidualnych konsultacji. Wystarczy się na nie zgłosić.

N

a pieniądze z unijnej kasy mogą liczyć ci, którzy przygotują naj­ lepsze wnioski. Jak się do tego zabrać? Na początek wystarczy zgłosić się do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, w któ­ rym odbywają się bezpłatne konsultacje i szkolenia dla wszystkich zainteresowa­ nych. Eksperci Funduszu dysponują bazą wiedzy, jaką trudno opanować przeszu­ kując tylko Internet. Wprowadzenie do programu LIFE, za­ sady oceny KE w naborze 2017, praktyczne wskazówki na temat tego, jakich błędów unikać w pisaniu wniosków, rodzaje i zasady wypełniania formularzy do wniosku, a tak­ że warunki współfinansowania projektów ze środków NFOŚiGW – to obszary tema­ tyczne, które są poruszane na spotkaniach w sprawie LIFE w siedzibie Narodowego Funduszu w Warszawie przy ul. Konstruk­ torskiej 3A. Informacje o terminach szko­ leń (najbliższe planowane jest 6 czerwca br.) na bieżąco publikowane są na krajowej stronie programu: www.nfosigw.gov.pl/life. Tam też można znaleźć najnowsze wiado­ mości o tegorocznym naborze oraz relacje

i prezentacje z Dnia Informacyjnego LIFE, który odbył się w kwietniu. To także źródło przydatnych zasobów w zakresie dobrych praktyk z dotychczasowych polskich do­ świadczeń z programem LIFE. Dzień Informacyjny LIFE, sesje tema­ tyczne i szkolenia to nie wszystko, co oferuje NFOŚiGW. Unijnemu programowi LIFE to­ warzyszy wsparcie Narodowego Funduszu polegające na współfinansowaniu projek­ tów przyjętych przez KE do realizacji oraz na wypełnianiu roli Krajowego Punktu Kontaktowego LIFE. Eksperci NFOŚiGW stale służą pomocą w konsultacji przygo­ towywanych wniosków. Wystarczy napi­ sać w tej sprawie mail na adres: life@nfo­ sigw.gov.pl lub zadzwonić pod numer tel. (22) 45-90-167. Głównym celem programu LIFE jest rozwiązywanie ważnych problemów śro­ dowiskowych i klimatycznych. Praktyka po­ kazuje, że sukces odnoszą ci, którzy zadbali o wysoką jakość swoich wniosków. Warto wiedzieć, że dodatkowe punkty Komisja Europejska może przyznać za międzynaro­ dowy zasięg projektu, czyli przedsięwzięcia realizowane z podmiotami zagranicznymi.

Kogeneracja: energia elektryczna i ciepło z jednego źródła Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wspiera w Polsce rozwój kogeneracji. Jest to technologia jednoczesnego (skojarzonego) wytwarzania energii elektrycznej i ciepła. Pozwala ona wykorzystać ciepło, które w układach kondensacyjnych, stosowanych w rozdzielnym wytwarzaniu energii elektrycznej, jest rozpraszane do otoczenia. Wykorzystanie technologii kogeneracyjnej wpływa zatem w istotny sposób na zmniejszenie zużycia paliw pierwotnych oraz ograniczenie emisji do atmosfery produktów spalania, w tym dwutlenku węgla.

P

roces wytwarzania energii elektrycznej i ciepła w wysokosprawnej kogeneracji (zgodnie definicją zawartą w dyrektywie Parlamentu Europejskiego i Rady 2012/27/ UE z dnia 25 października 2012 r. w spra­ wie efektywności energetycznej, zmiany dyrektyw 2009/125/WE i 2010/30/UE oraz uchylenia dyrektyw 2004/8/WE i 2006/32/ WE) jest jednym z najbardziej efektywnych sposobów przetwarzania energii pierwot­ nej. Poprzez równoczesne wytwarzanie cie­ pła i energii elektrycznej lub mechanicznej w trakcie tego samego procesu technolo­ gicznego, zapewnia się oszczędność energii pierwotnej w wysokości ponad 10% w po­ równaniu z produkcją energii elektrycznej i ciepła w układach rozdzielonych. Realizacja zadań inwestycyjnych dla rozwoju tej technologii znalazła swoje odzwierciedlenie w unijnym Programie Operacyjnym Infrastruktura i Środowisko (POIiŚ) 2014-2020. Jest to zawarte w dzia­ łaniu 1.6 Promowanie wykorzystywania wysokosprawnej kogeneracji ciepła i energii elektrycznej w oparciu o zapotrzebowanie na ciepło użytkowe – poddziałanie 1.6.1 Źródła wysokosprawnej kogeneracji oraz

świadczące usługi publiczne w ramach obowiązków własnych jednostek samorzą­ du terytorialnego, spółdzielnie mieszka­ niowe oraz podmioty będące dostawcami usług energetycznych w rozumieniu dy­ rektywy 2012/27/UE, działające na rzecz jednostek samorządu terytorialnego. Bu­ dżet działania 1.6 POIiŚ wynosi 276,4 mln euro. Maksymalny poziom dofinansowania z Unii Europejskiej wynosi nie więcej niż 85% wydatków kwalifikowalnych na po­ ziomie projektu, z uwzględnieniem zasad udzielania pomocy publicznej. W ramach poddziałania 1.6.1. zwią­ zanego z wysokosprawnym wytwarzaniem energii przewiduje się, że wsparcie skie­ rowane będzie na budowę nowych lub zwiększenie mocy (w wyniku rozbudowy lub przebudowy) istniejących jednostek wytwarzania energii elektrycznej i ciepła w technologii wysokosprawnej kogenera­ cji w jednostkach o całkowitej nominalnej mocy elektrycznej powyżej 1 MW. Premio­ wane są projekty o największym potencjale redukcji CO2 na jednostkę dofinansowania, umożliwiające także największą redukcję emisji pyłów do powietrza.

Drogą do unijnych pieniędzy jest speł­ nienie wymogu tzw. europejskiej wartości dodanej. Chodzi o to, że projekty muszą dotyczyć rozwiązania ważnego zagadnie­ nia środowiskowego z punktu widzenia ich wartości dla Europy. Premiowane będą roz­ wiązania, które okażą się możliwe do szero­ kiego stosowania nie tylko w Polsce. Jeśli zaś chodzi o ochronę przyrody, to projekt powinien obejmować swoim zasię­ giem dużą populację danego gatunku lub powierzchnię chronionego siedliska, obję­ tych unijnymi dyrektywami. Preferowane będą także przedsię­ wzięcia innowacyjne mające na celu przete­ stowanie nowych rozwiązań mogących po­ móc w uporaniu się z istotnym problemem środowiskowym. Zadaniem wnioskodawcy jest przetestowanie takiego nowego pomy­ słu i rozpowszechnienie wyników, również w skali Europy. Budżet programu na lata 2014-2020 jest wyższy niż kiedykolwiek – wynosi 3,46 mld euro. To ostatni rok, w którym Polska ma do dyspozycji 40 mln euro m.in. na in­ nowacje prośrodowiskowe. W sumie, w formie dotacji, można sfinansować nawet do 95 proc. kosztów kwalifikowanych przedsięwzięć (60% z KE i 35% z NFOŚiGW), którym Bruksela otwo­ rzy drogę do realizacji.

funkcjonalnych. Co istotne, do wsparcia będą się kwalifikować projekty wynikające z planów gospodarki niskoemisyjnej, w ra­ mach których zostanie zapewniona koor­ dynacja pomiędzy inwestycjami dotyczący­ mi wysokosprawnej kogeneracji, głębokiej i kompleksowej modernizacji energetycznej budynków oraz rozbudowy i modernizacji infrastruktury dystrybucyjnej ciepła. W ra­ mach tego poddziałania wsparcie zostanie skierowane na budowę sieci ciepłowniczej lub sieci chłodu (oraz przyłączeń) głównie na cele komunalno-bytowe. W ramach poddziałania 1.6.1. Źródła wysokosprawnej kogeneracji zrealizowano dotychczas I nabór konkursowy, na który wpłynęło 48 wniosków. Do dofinasowa­ nia zakwalifikowano 27 projektów o koszcie całkowitym 1 mld zł i dofinansowaniu ze środków europejskich 290 mln zł. Przewi­ dywane efekty ekologiczne/energetyczne po zrealizowaniu projektów wyniosą: re­ dukcja CO2 – 1 mln ton rocznie/produk­ cja energii z wysokosprawnej kogeneracji – 1 TWh. W trzecim kwartale 2017 roku zostanie otwarty II nabór konkursowy dla tego pod­ działania; wnioskodawca projektu winien przedstawić porozumienie cywilno-praw­ ne, z którego wynika, że on koordynatorem lub uczestnikiem klastra energii. W wyniku dotychczasowych nabo­ rów w poddziałaniu 1.6.2 Sieci ciepłownicze i chłodnicze dla źródeł wysokosprawnej kogeneracji 5 projektów konkursowych na kwotę dofinasowania 36 mln zł znajduje w ocenie formalnej, natomiast 27 projektów pozakonkursowych (realizowanych w ra­ mach Zintegrowanych Inwestycji Teryto­ rialnych) na kwotę dofinasowania 280 mln zł podlega obecnie ocenie merytorycznej II stopnia. Ponadto NFOŚiGW uruchomił własny program priorytetowy: Wsparcie przedsię-

Blok kogeneracyjny wytwarzania energii elektrycznej i ciepła w oparciu o silniki spalinowe tłokowe w PG Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna S.A. Elektrociepłownia Rzeszów. Budowa obiektu została dofinasowana ze środków NFOŚiGW. FOT. NFOŚIGW 1.6.2 Sieci ciepłownicze i chłodnicze dla źródeł wysokosprawnej kogeneracji. NFOŚiGW, zgodnie z porozumieniem zawartym z Ministrem Energii, jest insty­ tucją wdrażającą (IW) ten obszar POIiŚ. Beneficjentami tych działań mogą być przedsiębiorcy, jednostki samorządu te­ rytorialnego oraz działające w ich imie­ niu jednostki organizacyjne, podmioty

Wsparcie w poddziałaniu 1.6.2 musi wynikać z przygotowanych i pozytywnie zweryfikowanych przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej planów gospodarki niskoemisyjnej (PGN), a przy projektach realizowanych w trybie pozakonkursowym również ze Strategii Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych (ZIT) miast wojewódzkich i ich obszarów

wzięć zasobooszczędnej gospodarki Część 3) Efektywne systemy ciepłownicze i chłodnicze. W jego ramach trwa nabór ciągły do 30 czerwca 2017 roku. Zapraszamy na strony internetowe: http://www.pois.gov.pl/strony/skorzystaj http://nfosigw.gov.pl/oferta-finansowania/ srodki-krajowe/programy-priorytetowe.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

18

N I E ZN AN A·P O RTUG ALI A

M

inęła setna rocznica Ob­ jawień Matki Boskiej w Fatimie, zwieńczo­ na kanonizacją dwojga Pastuszków – Hiacynty i Franciszka Marto. Objawienia fatimskie były naj­ większym wydarzeniem w życiu Koś­ cioła katolickiego w XX wieku. Troje Pastuszków po 3 objawieniach zosta­ ło aresztowanych w dniu 13 sierpnia 1917 r. przez Artura Santosa, wójta Fatimy, z zawodu rzeźnika, a prywat­ nie członka loży masońskiej w Leiria i założyciela loży masońskiej w niedale­ kim Ourém. Czy wójt wykroczył poza swoje uprawnienia i został ukarany? Nie. Otrzymał od władz z Lizbony list pochwalny. Jakim krajem była wówczas Portugalia? Dziewięć lat wcześniej, 1 lutego 1908 r. miał miejsce największy wstrząs w niemal tysiącletniej historii monar­ chii portugalskiej: spiskowcy z tajnej organizacji karbonariuszy powiąza­ nej z masonerią, wspieranej przez Par­ tię Republikańską dokonali zamachu na rodzinę królewską i zamordowali króla Carlosa I oraz najstarszego syna i nas­tępcę tronu, księcia Luisa Filipe de Braganza. Pozostały przy życiu młodszy syn 19-letni Manuel został koronowany na Króla Portugalii, ale to nie uratowa­ ło monarchii. W dniu 5 października 1910 r. został dokonany kolejny za­ mach stanu, w wykonaniu połączonych sił bojówek karbonariuszy, anarchis­ tów, części wojska. Rodzina królewska opuściła kraj, aby nigdy nie powrócić. Nastąpił koniec katolickiej monarchii portugalskiej. Jej miejsce zajęła I Re­ publika Portugalska, która rozpoczę­ ła swoje istnienie od zdemolowania 20 kościołów, obrabowania 100 kolej­ nych i pobicia około 100 księży. Na początek minister sprawiedli­ wości Rządu Tymczasowego Republiki,

W okresie I Republiki do roku 1926 w wyniku działania „nieznanych sprawców” zginęło ok. 3500 katolików świeckich i księży. Jedną z bardziej zna­ nych akcji było zakłócanie obchodów Świąt Wielkanocnych w 1914 r. W te prześladowania wpisują się takie wydarzenia, jak próba ścięcia drzewa, nad którym objawiała się Pa­ stuszkom Matka Boska. W tym celu aktywiści masońscy przyjechali do Fa­ timy aż z prowincji Santarém. Ścięte zostało – drzewo sąsiednie. Za to po­ lowy ołtarzyk, stawiany przez wiernych przybywających na kolejne objawienia, został przez „nieznanych sprawców”

trzęsieniu ziemi w 1755 r. Znany jest też jako likwidator Towarzystwa Jezu­ sowego w Portugalii i we wszystkich koloniach portugalskich, a w szcze­ gólności misji jezuickich zwanych re­ dukcjami. Ambitny młodzieniec, ur. w 1699 r., wszedł do świata arystokracji i dworu w atmosferze skandalu. Mając 23 lata uwiódł o 10 lat starszą od siebie arystokratkę z rodu Burbonów i ożenił się z nią potajemnie. Jeśli miał apetyt na wielki posag i zaszczytne stanowisko na dworze, to się zawiódł. Król Jan V też go nie lubił, uważając, iż pochodzi z „okrutnej i mściwej rodziny”.

100-lecie Fatimy

Portugalia między markizem de Pombal a premierem Salazarem Krystyna Murat Alfonso Costa, wydał pakiet dekretów skierowanych bezpośrednio przeciwko Kościołowi katolickiemu. Wszystkie zakony, z Towarzystwem Jezusowym na czele, zostały wydalone z Portuga­ lii (31 zakonów, 164 domy); majątek kościelny w całości znacjonalizowa­ no, a świątynie i kaplice mogły być „bezpłatnie wypożyczane do odpra­ wiania nabożeństw”. Zlikwidowano szkoły katolickie, święta kościelne i wprowadzono obowiązek pracy we wszystkie dni poza niedzielą. Bisku­ pów usuwano z ich siedzib, tak że do roku 1912 żaden biskup nie przebywał już w swojej siedzibie, a kilku zostało wypędzonych z kraju.

porąbany, a jego szczątki obnoszono na antykościelnych manifestacjach. Tradycje antyklerykalne w Por­ tugalii sięgały XVIII w. Ich autorem i reżyserem był urzędnik królów Portugalii, Sebastian Jose de Car­ vahlo e Melo: w latach 1737–1750, czyli za życia króla Jana V – amba­ sador królewski w Londynie i Wied­ niu, a w czasach rządów króla Józefa I, czyli 1750–1777 – minister spraw wewnętrznych i praktycznie premier, pod koniec urzędowania obdarzony tytułem markiza de Pombal. Współcześnie jest przedstawia­ ny jako symbol oświecenia, postę­ pu i sprawnej odbudowy Lizbony po

Ostatecznie rodzina żony zmiękła i w roku 1737 r. został mianowany am­ basadorem w Londynie, gdzie przeby­ wał 6 lat, nawiązując liczne znajomości i studiując tamtejszy system polityczny i gospodarczy. Najbardziej podobała mu się podległość Kościoła anglikań­ skiego monarchii oraz monopolistycz­ ne kompanie królewskie, obsługujące handel metropolii z koloniami. Małżonkę pozostawił w klasztorze, gdzie zmarła w 1745 r. Jako wdowiec i ambasador w Wiedniu ożenił się dzię­ ki protekcji królowej Portugalii z ku­ zynką feldmarszałka imperium Habs­ burgów, Leopolda Józefa von Daun, młodszą od niego o 22 lata. Śmierć

R E K L A M A

Nasz Narodowy Wytwórca

Karta Dużej Rodziny

MIKROTEKSTY

TLE

OVI®

ALFABET BRAILLE’A

Widoczne przez szkło powiększające mikrodruki, wkomponowane w tło dokumentu.

Jedenastocyfrowy transparentny element, personalizowany laserowo (grawerowany).

Farba optycznie zmienna – elementy graficzne wykazujące wyraźną zmianę barwy w zależności od kąta obserwacji.

Znaki umożliwiające zapisywanie i odczytywanie informacji osobom niewidomym.

www.pwpw.pl WNET_225_BLACK_WHITE.indd 5

króla Jana V i wstąpienie na tron Jó­ zefa I gwałtownie przyspieszyły karierę Sebastiana Carvahlo. Został mianowa­ ny ministrem stanu, czyli praktycznie premierem Portugalii. W tym czasie Portugalia zaczęła odczuwać negatywne skutki traktatów gospodarczych zawartych z Londynem. Podpisała traktaty handlowe, mające dać jej uprzywilejowaną pozycję w eks­ porcie win portugalskich do Zjedno­ czonego Królestwa, w zamian za co zgodziła się na bezcłowy import teksty­ liów angielskich na rynek portugalski. W krótkim czasie upadł portugalski przemysł i rzemiosło w dziedzinie teks­

2017-05-09 14:50:35

tyliów, a ponadto Brytyjczycy przeję­ li magazynowanie, transport lądowy i morski win portugalskich, w efekcie dyktując ceny i dusząc najważniejszy dział rolnictwa portugalskiego. Brytyjscy historycy starają się po­ mniejszać tę ciemną stronę „współpra­ cy gospodarczej”, ale faktycznie Portu­ galia w XVIII w. egzystowała głównie dzięki koloniom w obecnej Brazylii. Były one bardzo sprawnie zarządzane przez Towarzystwo Jezusowe. Jezuici nie tylko nawracali Indian na katoli­ cyzm, ale uczyli ich gospodarowania na roli oraz zawodów rzemieślniczych. W okresie 1610–1760 zdołali nawrócić ok. 700 tysięcy Indian, z których 150 tysięcy żyło, kształciło się i pracowało dobrowolnie w redukcjach. Sebastian Carvahlo od początku sprawowania urzędu premiera starał się wdrażać francuskie koncepcje mer­ kantylizmu w wydaniu angielskim, co polegało na popieraniu przez państwo eksportu rodzimego w formie mono­ poli królewskich. Na początek stworzył Bank Real, którego celem było scen­ tralizowanie polityki finansowej. Nas­ tępnie przystąpił do tworzenia mono­ polistycznych kompanii handlowych. Pierwsza z nich miała zajmować się wymianą handlową między metropo­ lią portugalską a koloniami w Azji – Goa u wybrzeży Indii i Chinami. Była to Companhia do Comércio da Ásia Portugesa, stworzona w 1753 r. Prze­ trwała jedynie do roku 1756, czyli suk­ cesu nie było. Następny przywilej królewski do­ tyczył Companha Geral de Comércio para o Grão-Pará, założonej w 1755 r. dla handlu pomiędzy koloniami por­ tugalskimi w Afryce i dzisiejszej Bra­ zylii. Jej szefem premier Sebastian de Carvahlo uczynił swojego młodszego brata, Francisca Xaviera de Mendonça Furtado, który od roku 1751 był już gubernatorem połączonych dwóch ko­ lonii portugalskich w Brazylii. Oczy­ wiście posadę gubernatora otrzymał od brata-premiera. Kompania ta zajmowała się głów­ nie przewożeniem niewolników afry­ kańskich do kolonii portugalskich w Brazylii – po tym, jak gubernator Furtado wydał na polecenie brata-pre­ miera de Carvahlo „dekrety sekulary­ zacyjne”, tj. eksterminował jezuitów, zlikwidował redukcje i „uwolnił Indian” – z redukcji oczywiście. Jezuici nie protestowali, ale India­ nie bronili się zbrojnie przez 3 lata. Więc gubernator i szef kompanii ogło­ sił, że w celu „ubogacenia północnej Brazylii z powodu depopulacji” na­ leży przywieźć z Afryki Afrykanów. I wspomniana kompania wraz z drugą, utworzoną w 1759 r. – Companha Ge­ ral de Comércio de Pernambuco e Pa­ raiba, przewiozła z kolonii portugal­ skich w Afryce do kolonii portugalskich

w Brazylii w latach 1755–1778 około 25 000 niewolników. Premier de Carvahlo wydał w 1761 r. edykt o uwolnieniu wszyst­ kich niewolników afrykańskich w Por­ tugalii. Ale dekret ten nie dotyczył ko­ lonii portugalskich. W celu wyrwania z rąk brytyjskich pełnego monopolu w zakresie magazy­ nowania, dystrybucji i eksportu por­ tugalskiego wina, w regionie Douro w roku 1756 została założona Com­ pania Geral da Agricultura e Vinhos do Alto Douro. W prowincji Douro był produkowany najpopularniejszy w Anglii gatunek wina portugalskie­ go – porto. Jego produkcją faktycz­ nie zarządzali kupcy brytyjscy, którzy uczynili z miasta Porto niemal obszar eksterytorialny. Głównym celem por­ tugalskiej kompanii królewskiej było narzucenie państwowych minimalnych cen na surowiec i na wino, co miało poprawić pozycję przetargową portu­ galskich rolników. Historia milczy na temat efektów wprowadzenia cen mi­ nimalnych, natomiast podobno kontro­ la królewska wyeliminowała proceder tzw. chrzczenia porto i wprowadzania do handlu tzw. podróbek francuskich. A import bezcłowy tekstyliów angiel­ skich – pozostał. Drugi cel premiera, jakim miało być wzmocnienie centralnej władzy królewskiej kosztem arystokracji por­ tugalskiej i Kościoła, został zrealizowa­ ny ze znacznie większym sukcesem, jakkolwiek nie przyniósł premierowi wdzięczności rodziny królewskiej. Arystokracja portugalska zosta­ ła sparaliżowana i zastraszona w wy­ niku pokazowego procesu i masakry arystokratycznej rodziny markiza de Távora pod zarzutem próby zamachu na życie króla Józefa I i przejęcia tronu przez markiza. Do aktu oskarżenia do­ łączono jako „podejrzanego spiskowca” spowiednika księcia de Távora – jezuitę ojca Gabriela Maladrigę, co dało pre­ tekst do wypędzenia wszystkich jezui­ tów z Portugalii i kolonii oraz likwidacji Towarzystwa Jezusowego. Rozprawa z arystokracją i jezuita­ mi rozpoczęła się w roku 1759, kiedy pozyc­ja premiera była wzmocniona odbudową Lizbony po trzęsieniu zie­ mi. Pretekstu dostarczył incydent z po­ strzeleniem króla, wracającego w nie­ oznaczonym powozie i bez ochrony od damy swego serca, markizy de Távora. Premier Sebastian Carvahlo przystąpił do energicznego śledztwa, zawiesza­ jąc wszystkie możliwe obowiązujące wówczas w Portugalii przepisy prawa. Napastników udało się błyskawicznie ująć i poddano ich brutalnym tortu­ rom w obecności premiera. Zbójcy wy­ znali na torturach nazwiska „zlecenio­ dawców”, po czym zostali powieszeni. Premier wydał polecenie natychmia­ stowego aresztowania „zazdrosnego małżonka”, markiza Franciszka de Távora, jego żony, synów, wnuków i reszty rodziny, a także spowiednika, jezuity o. Gabriela Maladrigi, i służby domowej. Aresztowani zostali poddani tor­ turom i zostali niezwłocznie skazani na śmierć oraz konfiskatę majątków, mimo iż nie przyznawali się do winy. Królowa i najstarsza córka królewska – następczyni tronu – zdołały wybłagać u króla „łaskę’ w postaci dożywotniego zesłania kobiet i dzieci do klasztorów. Mężczyzn i markiza de Távora pod­ dano publicznym torturom i ścięto, a ich ciała poćwiartowano – wszystko na oczach zszokowanego dworu i elit państwa, w obecności króla. Ponieważ spowiednik jezuita nie podlegał jurysdykcji cywilnej, a Inkwi­ zycja uporczywie twierdziła, że nie mo­ że dopatrzeć się w nim winy, premier Carvahlo zmienił szefa Inkwizycji. Na swojego brata – księdza Paula Antonia, dotychczasowego sekretarza biura kró­ lowej Portugalii. Nowy szef Inkwizycji stwierdził, iż o. Maladriga dopuścił się herezji i innych przestępstw. Zarzut herezji został rozciągnięty na całe To­ warzystwo Jezusowe w Portugalii i ko­ loniach. Ojciec Maladriga dostał karę śmierci, a resztę jezuitów wyaresztowa­ no ze wszystkich zakątków Imperium Portugalskiego i przywieziono w pot­ wornych warunkach, których wielu zakonników nie przeżyło – do więzień w Portugalii. Najstarsza córka królewska, królo­ wa Maria Franciszka rozpoczęła swoje panowanie w 1777 r. od natychmiasto­ wej dymisji markiza de Pombal z funk­ cji premiera i wygnała go z Lizbony. Zakazała mu zbliżać się do siebie na od­ ległość 20 mil. Uwolniła rodzinę Távo­ ra z klasztorów i zarządziła ponowne śledztwo w sprawie. Wypuściła żywych jeszcze jezuitów z więzień. Nie mogła Dokończenie na str. 20


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

19

EKSPANSJA·CHIN

Instytut Konfucjusza, instytucja propagandowa finansowana przez rząd Chińskiej Republiki Ludowej(ChRL), ze współpracy z którą wycofuje się coraz więcej krajów, z powodzeniem rozwija swoją działalność Polsce. Politechnika Opolska, gdzie od dziesięciu lat działa Instytut Konfucjusza (IK), chwaliła się niedawno, że tzw. klasy konfucjańskie pod jego auspicjami mają zacząć działać na kilku innych uczelniach.

Instytuty Konfucjusza zagrożeniem dla akademickiej niezależności Hanna Shen

Polska w szponach chińskiej propagandy Na stronie internetowej Politechniki Opolskiej pojawiła się informacja, że powołanie tzw. klas konfucjańskich, obok uatrakcyjnienia oferty uczelni, miałoby uzupełnić i wesprzeć projekt Nowego Jedwabnego Szlaku, którego cel, a więc zacieśnienie współpracy z Chinami, jest zbieżny z misją Instytu­ tu Konfucjusza. „Klasy konfucjańskie” mają powstać na Politechnice Poznań­ skiej, Śląskiej, na Akademii Górniczo­ -Hutniczej, Politechnice Łódzkiej, Wrocławskiej, Białostockiej oraz na Uniwersytecie Śląskim. Oprócz Politechniki Opolskiej Instytuty Konfucjusza działają w Pol­ sce na Uniwersytecie im. Adama Mi­ ckiewicza w Poznaniu, Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, Uniwer­ sytecie Wrocławskim i Uniwersytecie Gdańskim. W kwietniu 2015 r. władze Uniwersytetu Warszawskiego (UW) podpisały ze stroną chińską list inten­ cyjny, po którym może nastąpić podpi­ sanie z władzami w Pekinie właściwej umowy o utworzeniu warszawskiego oddziału IK. Na razie jednak Instytut na UW nie powstał, bo sam pomysł spotkał się protestami. Władze Chin, widząc, że zakła­ danie IK może napotykać na sprze­ ciw, zastosowały nową taktykę, która pozwoli im wchodzić ze swoją pro­ pagandą do innych uczelni w Polsce. To właśnie uczelnie, na których już działają Instytuty Konfucjusza, np. Politechnika Opolska, będą otwierały

klasy konfucjańskie w innych szko­ łach. A wszystko pod hasłem, że ma to służyć chińskiej inicjatywie Nowego Jedwabnego Szlaku, której celem jest stworzenie światowego ładu opartego na dominacji Chin.

Konfucjusz w szatach marksizmu Instytuty Konfucjusza są bardzo waż­ nym narzędziem chińskiej polityki „miękkiej siły” (soft power). Chińskie Biuro Międzynarodowej Promocji Ję­ zyka Chińskiego (Hanban), które nimi zarządza, pozostaje pod ścisłą kontrolą i jest finansowane przez komunistyczne władze ChRL. Często porównuje się Instytut Konfucjusza do Instytutu Francuskie­ go, British Council czy niemieckiego Instytutu Goethego, których działal­ ność sponsorują rządy krajów, które te instytucje reprezentują. Państwa te płacą za wynajem biur w budynkach komercyjnych. Instytut Konfucjusza działa inaczej. Zakłada swoje siedziby na czołowych uniwersytetach zagra­ nicznych, przez co staje się częścią in­ stytucji naukowej danego kraju. Jak uważa była australijska dyplo­ matka i wykładowca na Wydziale Stu­ diów nad Chinami na Uniwersytecie Sydney, prof. Jocelyn Chey, właśnie taki układ pozwala władzom chińskim mieć bezpośredni wpływ na program danej uczelni i kierunek rozwoju studiów nad Chinami. „Nie muszę wyjaśniać, dlacze­ go wśród oferowanych wykładów nie będzie nic na temat wolności religijnej

w Chinach, niepodległości Tajwanu czy Tybetu”, mówi profesor Chey. A skąd się wziął pomysł na Insty­ tuty Konfucjusza? Po masakrze na placu Niebiańskie­ go Spokoju w 1989 r. komunistyczne władze Chin Ludowych robiły wszyst­ ko, aby ocieplić swój wizerunek za gra­ nicą. Jeden z chińskich think-tanków zasugerował wówczas ówczesnemu pre­ zydentowi Chin Hu Jintao, aby władze położyły nacisk na chińską kulturę. Tak narodził się pomysł stworzenia Insty­ tutów Konfucjusza. Jeden z najwybit­

z tą chińską organizacją m.in. amery­ kańskie University of Chicago i Penn State University, a także Uniwersytet w Sztokholmie w Szwecji, Uniwersytet w Lyonie we Francji. W 2013 r. Kanadyjski McMaster University ogłosił, że zamyka funk­ cjonujący na uczelni IK ze względu na sposób, w jaki strona chińska rekrutuje mających pracować w nim nauczycieli. Uczelnia otrzymała informacje od sa­ mych wykładowców, że zanim otrzy­ mają oni pracę w Instytucie i zgodę na wyjazd z Chin za granicę, muszą

Prof. Yuan Hongbing, który dziś jako dysydent mieszka za granicą, mówi otwarcie: „Instytuty Konfucjusza to Konfucjusz przybrany w szaty marksizmu”. niejszych żyjących intelektualistów chińskich, prof. Yuan Hongbing, który wykładał prawo na uczelniach w Chi­ nach i przyjaźnił się z obecnym pre­ zydentem Chin Xi Jinpingiem, a także premierem Li Keqiangiem, a dziś jako dysydent mieszka za granicą, mówi ot­ warcie: „Instytuty Konfucjusza to Kon­ fucjusz przybrany w szaty marksizmu”.

zobowiązać się np. do dostarczania in­ formacji na temat innych nauczycieli czy studentów, a także podpisać doku­ ment stwierdzający, że nie przyłączą się do prześladowanego w Chinach ruchu propagującego tradycyjną chińską dy­ scyplinę doskonalenia za pomocą ćwi­ czeń i medytacji Falun Gong.

Przebudzenie

Niszczenie wolności akademickiej

Coraz częściej uczelnie na świecie zdają sobie sprawę z zagrożeń, jakie stwarzają Instytuty Konfucjusza, i wycofują się ze współpracy z nimi. Rozwiązały umowy

W 2014 r. Komitet ds. Wolności Aka­ demickiej i Zatrudnienia Amerykań­ skiego Stowarzyszenia Profesorów Uniwersyteckich (AAUP) w specjalnie

przygotowanym raporcie nt. Instytutów Konfucjusza stwierdził, że „Instytuty działają jako agenda państwa chińskie­ go i pozwala im się na ignorowanie wolności akademickiej”. Matteo Mecacci, ekspert ds. pra­ wa międzynarodowego, były przewod­ niczący włoskiego Parlamentarnego Zespołu na rzecz Tybetu mówi o cen­ zurze, jaką stosują Instytuty Konfucju­ sza, bo m. in. tłumią dyskusję o Tybecie, Tajwanie i Tiananmen, czyli na tematy, które uznawane są przez chiński rząd komunistyczny za wrażliwe […]. W trakcie przeprowadzonego przez nas, Międzynarodową Kampanię na rzecz Tybetu, w 2011 r. śledztwa popro­ siliśmy o materiały źródłowe na temat Tybetu z Instytutu Konfucjusza przy uniwersytecie w regionie Washington DC. Zamiast materiałów naukowych opublikowanych przez wiarygodnych amerykańskich autorów (nie mówiąc już o pisarzach tybetańskich), otrzymaliśmy książki i płyty DVD przedstawiające chińską opowieść o Tybecie opublikowa­ ną przez China Intercontinental Press, organizację przedstawianą przez chiń­ ską stronę rządową jako prowadzącą prace „w ramach Biura Informacji Rady Państwa”, którego główną funkcją jest tworzenie propagandy. O tłumieniu dyskusji przez IK na uczelniach pisze też w artykule, jaki ukazał się w maju br. w amerykańskim magazynie „Foreign Policy”, Rachel­ le Peterson, która przez 2 lata badała działalność IK w Nowym Jorku i New Jersey. Gdy Peterson zapytała dyrektor Instytutu Konfucjusza w New Jersey,

jak opowiada studentom o placu Tia­ nanmem, na którym w czerwcu 1989 r. komunistyczne władze Chin zabiły pro­ testujących studentów, Chinka odpo­ wiedziała, że mówi „o pięknej archi­ tekturze” w tym miejscu.

Na naszych uczelniach zgodnie z prawem ChRL Autorka artykułu w „Foreign Policy” wspomina m.in. o tym, że w umo­ wach zawieranych przez stronę chiń­ ską z uczelniami, na których otwierane są IK, znajdują się stwierdzenia o zo­ bowiązaniu do przestrzegania prawa ChRL. O tym, że treść umów dale­ ko wykracza poza kwestie dotyczące współpracy edukacyjnej, ostrzega także raport AAUP. „Większość umów, na podstawie których powstają Instytuty Konfucjusza, zawiera tajne klauzule i niedopuszczalne ustępstwa służące politycznym celom i interesom rzą­ du Chin”. Autorka artykułu w „Foreign Policy” kończy publikację mocnym wezwaniem: „Instytuty Konfucjusza eksportują na cały świat strach przed swobodną wypowiedzią. Pozwalają one na szerzenie się wpływów obcego rządu w salach uczelnianych. Nadszedł czas, aby wyrzucić Instytuty Konfucjusza z kampusów”. To samo powinno wydarzyć się w Polsce. Polskie uczelnie powinny upublicznić umowy dotyczące IK, ja­ kie podpisały ze stroną chińską, a sa­ me Instytuty powinny opuścić mury wszechnic w naszym kraju. K

R E K L A M A

HISTORIA JEST WCIĄŻ ŻYWA

Projekty filmowe wsparte przez PGNiG SA i Fundację PGNiG w ramach programu „Rozgrzewamy Polskie Serca”: Mecenat strategiczny filmu „Wyklęty”

Podziwiam odwagę, niezłomność i walkę o godność Żołnierzy Wyklętych. Często zamiast konfrontować się z problemami i trudnościami, po prostu od nich uciekamy, poddajemy się. Łatwo rezygnujemy z walki o siebie i nasze relacje oraz ambicje. Wybieramy łatwe, szybkie życie. A Żołnierze Wyklęci są tego zaprzeczeniem. Pokazują, że warto walczyć o siebie i swoich najbliższych. Przypominają o tym, co jest w życiu najważniejsze.

— HANNA ŚWIĘTNICKA, BRONKA W FILMIE „WYKLĘTY”

rozgrzewamypolskieserca.pl pgnig.pl

„Ziemia Przemówiła”

la d e i n n e i z d o C ! Ciebie

„Warszawa Wola 1935”

Poczta Polska jest partnerem Urodzinowego Jarmarku Wnet


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

Gdyby nie ta fotografia zrobiona przez republikanina Radia WNET, Krzysztofa Szczepanika, może byśmy zapomnieli, że taki moment w ogóle był. O tych dwóch panach stojących za panią redaktor Krystyną Grzybowską wtedy, 25 maja 2012 roku, nikt by nie powiedział, że po trzech latach jeden zostanie Prezydentem Rzeczpospolitej, a drugi jego najbliższym ministrem. Z tego miejsca przed Hotelem Europejskim do Pałacu Prezydenckiego, w którym wtedy nie bywaliśmy, jest 150 metrów. Po pięciu latach 25 maja, w dniu ósmych urodzin Radia WNET, nadawaliśmy z tego samego miejsca. Odwiedził nas republikanin Krzysztof Szczepanik i wysłał nam zdjęcie, a my dopisaliśmy jego krótką historię. Fot. Krzysztof Szczepanik

Dokończenie ze str. 18

Portugalia między markizem de Pombal a premierem Salazarem Krystyna Murat

jednak przywrócić redukcji jezuickich w Brazylii ani przywrócić wzroku za­ konnikom przetrzymywanym przez 20 lat w kazamatach bez okien przez „oświeconego premiera”. Minęły lata, nastała I Republika Portugalska i jednym z jej ważnych przedsięwzięć w ramach upamiętnia­ nia historycznego było postawienie po­ mnika markiza de Pombal. Pomnik został odsłonięty w 1934 r. z udziałem ówczesnego premiera Portugalii, An­ tonia Salazara. Antonio de Oliveira Salazar to dru­ ga obok Pombala najbardziej wyrazista osobowość polityczna czasów nowo­ żytnych Portugalii i ważna postać po­ lityki europejskiej XX w. Jest związany w sposób historyczny i moralny z ob­ jawieniami fatimskimi. Urodzony w r. 1889 w skromnej rodzinie rządcy, pragnął zostać księ­ dzem. Skończył niższe seminarium duchowne w roku 1908, kiedy nastał kres monarchii, a zaczęła się anarchia antyklerykalna. Pracodawca jego ojca, który zauważył wielkie zdolności An­ tonia, zaproponował mu stypendium na elitarnym Uniwersytecie Coimbra na kierunkach „aktualnie potrzebnych

krajowi”. Plany zostania księdzem zo­ stały odłożone. Antonio Salazar ukończył finan­ se i prawo z rewelacyjnymi wynikami i zrobił doktorat. Egzaminy państwowe zdał rewelacyjnie i został asystentem profesora Joségo Alberta dos Reis. Był współzałożycielem katolickiej organi­ zacji studenckiej Akademickie Cen­ trum Demokracji Chrześcijańskiej w roku 1912. Nie wróżyło to kariery w polityce i służbach publicznych. Ale stało się inaczej. W latach 1910–1926 w Portugalii było 9 prezydentów, 45 rządów, 3 dyktatury, 25 pows­tań, 325 zamachów bombowych i zabójstwo jed­ nego dyktatora. Wszystko to odbywa­ ło się w warunkach hiperinflacji i stale rosnących deficytów budżetowych po odejściu od standardu złota i wprowa­ dzeniu papierowego pieniądza. Koszty utrzymania w roku 1926 były 30 razy wyższe niż w roku 1914. W takich okolicznościach gene­ rałowie portugalscy zorganizowali za­ mach stanu 26 maja 1926 r. i ogłosili dla odmiany Rewolucję Narodową. Funkcję prezydenta Portugalii powie­ rzyli generałowi Oscarowi Carmonie, ministrowi wojny z roku 1923. Nowy

prezydent zaproponował funkcję mi­ nistra finansów młodemu cywilowi, dr. Antonio Salazarowi, którego mógł zauważyć, kiedy ten został wybrany do parlamentu w 1921 r. Pierwsza próba współpracy nie wypaliła. Kandydat zażądał specjal­ nych pełnomocnictw do kontrolowa­ nia wydatków rządowych we wszystkich ministerstwach, z biurem prezydenta państwa włącznie. Minister Finansów Salazar pełnił funkcję w dniach 3-17 czerwca 1926 r. Jednak sytuacja nie ule­ gała poprawie i kiedy w 1927 r. finanse państwa znalazły się na krawędzi osta­ tecznej katastrofy, generałowie złożyli wizytę panu Salazarowi z wiadomoś­ cią, że wszystkie jego warunki zostały przyjęte. Antonio Salazar był ministrem fi­ nansów Portugalii w latach 1928–1944. W pierwszym roku rządów dokonał nie­ możliwego: uzyskał nadwyżkę budżetową i ustabilizował walutę. Od 1932 r. wojs­ kowi dali mu stanowisko premiera, na którym pozostał do roku 1968. Dodat­ kowo w 1932 r. został ministrem wojny. Generał Oscar Carmona był prezyden­ tem republiki Portugalii do roku 1951. Jako premier Salazar już w 1932 r.

opracował projekt nowej konstytucji Portugalii wedle swoich przemyśleń i lektur encyklik papieskich: Leona XIII – Rerum novarum i Piusa XI – Quadra­ gesimo anno. Autorski projekt konsty­ tucji podał do publicznej wiadomości i zaproponował obywatelom rok na przesyłanie uwag przed zapowiedzia­ nym referendum. W referendum przeprowadzonym 19 marca 1933 r. po raz pierwszy w hi­ storii głosowały kobiety. Bo I Republi­ ka, serwując rewolucyjny postęp, zapo­ mniała o prawie kobiet do głosowania. Konstytucja przegłosowana w gło­ sowaniu powszechnym większością

organizmu było na początek wyeli­ minowanie wewnętrznie niszczących konfliktów grup, a następnie stworzenie multikontynentalnego imperium zacho­ wującego swoje kolonie, autonomiczne­ go finansowo, niezależnego politycznie od superpaństw. Hasłami naczelnymi Nowego Państwa były: „Bóg, Rodzina i Ojczyzna”. Pilnował zrównoważone­ go budżetu, odmówił przyjęcia kredytu Banku Światowego na „przyspieszony rozwój”. Bezrobocie spadło poniżej 1%, a analfabetyzm z 70% do 30%. W państwie Salazara zakazane były organizacje komunistyczne i masone­ ria. Toteż w 1937 r. nastąpił zamach na

W prześladowania wpisują się takie wydarzenia, jak próba ścięcia drzewa, nad którym objawiała się Pastuszkom Matka Boska. W tym celu aktywiści masońscy przyjechali do Fatimy aż z prowincji Santarem. Ścięte zostało – drzewo sąsiednie. 99,5% głosów przewidywała jednoiz­ bowe Zgromadzenie Narodowe wybie­ rane co 4 lata jako najwyższą władzę w państwie oraz organ doradczy, czyli Izbę Korporacji (Camara Corporativa), w skład której wchodzili przedstawiciele pięciu rodzajów korporacji: samorzą­ dowych na poziomie prowincji i miast, uniwersytetów i szkół, związków zawo­ dowych (wg branż), organizacji produ­ cenckich i pracodawców, organizacji opieki społecznej/pomocy społecznej. Celem tak skonstruowanego

jego życie: bomba wybuchła zaledwie 3 metry od niego. Wyszedł bez szwan­ ku. Incydent miał miejsce po prywat­ nej Mszy św., w której uczestniczył co­ dziennie. Nowe Państwo deklarowało się również jako antykomunistyczne i an­ tynazistowskie. W kwestii komunizmu – dokonana przez komunizujących ma­ rynarzy wojennych próba porwania kilku okrętów w celu popłynięcia z po­ mocą republikańskiej Hiszpanii zosta­ ła zakończona ostrzelaniem okrętów,

aresztowaniem zbuntowanych mary­ narzy i zarządzeniem następnego dnia wśród urzędników powszechnej przy­ sięgi antykomunistycznej. Premier Antonio Salazar do swo­ jej śmierci nie uznał tzw. porozumień jałtańskich i nie nawiązał stosunków dyplomatycznych z PRL. Uznawał na­ tomiast Rząd Polski na Uchodźstwie. Odmówił przystąpienia do wojny po stronie III Rzeszy Niemieckiej, nato­ miast wsparł generała Franco, wysyłając Korpus Ekspedycyjny walczący przeciw­ ko komunistom. Kilkaset tysięcy ucieki­ nierów z krajów okupowanych przez III Rzeszę Niemiecką znalazło w Portugalii schronienie. Oficjalnie zaproponował liderom społeczności żydowskiej w Pa­ ryżu, tuż po napaści Niemiec na Fran­ cję, przewiezienie wszystkich cennych przedmiotów z synagog francuskich do Portugalii, a także schronienie wiernym. Udzielił też zezwolenia na korzystanie z portugalskiej bazy lotniczej na Azo­ rach armii amerykańskiej. Po wojnie Portugalia skorzystała z Planu Marshalla i należała do współzałożycieli NATO. W 1980 r. Prymas Polski kardynał Stefan Wyszyński w rozmowie z dzia­ łaczami Solidarności stawiał Antonia Salazara za wzór przywódcy, który nie chciał władzy, przyjął ją jako cięż­ ki obowiązek, ale doprowadził poko­ jową drogą swoją ojczyznę do wielu zmian na lepsze w bardzo niebezpiecz­ nych czasach. Działacze Solidarności nie skorzy­ stali z tej rady i poszli swoją drogą. K

R E K L A M A

Letnia podróż dookoła Polski!

wspieram.to/latownet wesprzyj nasz projekt i pomóż zrealizować kolejne wyzwanie start zbiórki: 25.05.

wielki finał: 24.06. na Jarmarku Wnet




Nr 36

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Czerwiec · 2O17 W

n u m e r z e

Na niemieckiej scenie bez zmian Jadwiga Chmielowska

Ś

ląski Kurier Wnet kończy już 3 lata. Udało się nam pozyskać wspaniałych autorów i bardzo się cieszymy, że przybywają nowi i chcą publikować na naszych łamach. Jesteśmy wciąż rozrastającym się zespołem. Dziennikarstwo przechodzi kolejną fazę – następuje coraz większa specjalizacja. Cieszymy się więc, że pisać zaczynają coraz częściej inżynierowie, lekarze. W czasach wojny hybrydowej, która zaczyna się od chaosu informacyjnego i poznawczego, ważne jest uporządkowanie i przekaz rzetelnej wiedzy. Jeszcze kilka lat temu nawet większość socjologów nie chciała wierzyć w ogrom i skuteczność działań dezinformacyjnych. Rafał Brzeski, nasz autor, od ponad dwudziestu lat publikuje zarówno w Polsce, jak i za granicą analizy właśnie z tej dziedziny. Dobrze, że prof. Andrzej Zybertowicz od kilku miesięcy pisze cykl artykułów (na portalu niezależna.pl) o działaniu służb rosyjskich, które tworzą nową, fikcyjną rzeczywistość, by manipulować całymi społeczeństwami. Tworzenie fikcyjnej historii, podstawianie nowych osób w roli autorytetów dla zamazania prawdy – to metoda walki z wolnym człowiekiem, tzn. takim, który samodzielnie decyduje o swoim losie. Taką wizję jako opis komunizmu przedstawił kiedyś Orwell w swojej powieści Rok 1984. Teraz ta zbrodnicza ideologia po marszu przez różne instytucje edukacji i kultury wolnego świata wlała się i do nas z Zachodu. Walkę z dezinformacją, kreowaniem nowej rzeczywistości można wygrać jedynie prawdą. Jak dotrzeć do wiarygodnych źródeł? Najważniejszy jest kontakt bezpośredni – przekaz rodzinny i przyjacielski. Okazuje się, że kolejne pokolenia konfederatów, powstańców i akowców prowadzą wojnę z kolejnymi pokoleniami targowiczan i zaprzańców. Czasy PRL- u nie sprzyjały chwaleniu się patriotyczną przeszłością nawet w rodzinach. Teraz, po latach, dzieci dopiero dowiadują się, kim byli ich rodzice i dziadkowie. I dopiero teraz można się dowiedzieć, kim byli koledzy ze szkolnej ławy. „Śląski Kurier Wnet” apeluje o nadsyłanie wspomnień rodzinnych (na adres kurier.kontakt@gmail.com). Będziemy je publikować. Drodzy Czytelnicy! Świętujmy dziś fakt (a przecież każdą okazję do świętowania powinno się wykorzystać), że od trzech lat możemy się spotykać. Nasza gazeta powstała z woli ludzi, dla których wielką wartość zawsze miała wolność słowa, prawda i Ojczyzna, także ta nasza mała – śląska. Oddajemy kolejny numer, w którym powinniście znaleźć to wszystko, co zwykle: rzetelną informację, interesujące wydarzenia dziejące się na Śląsku, dumę z naszych interesujących i wybitnych ziomków, spory o śląskość, zabawne i równocześnie mądre felietony, ale i sygnały dla władzy – tej najbliższej, lokalnej, i tej w Warszawie. Sygnały ostrzegawcze, a czasem i alarmujące, bo mówiące o problemach bulwersujących opinię publiczną naszego regionu. K

Szukam kontaktu... ...z synem śp. Porucznika Witolda Korbela – absolwenta Korpusu Kadetów Nr 1 we Lwowie, zamieszkałego przed śmiercią w Katowicach, ul. Staromiejska 6/3. Sprawa dotyczy ustalenia miejsca przekazania TABLO (Tableau) Korpusu Kadetów Nr 1 we Lwowie do jednego ze śląskich muzeów. Jednocześnie zwracam się z apelem do miłośników historii Powstań Śląskich o jakiekolwiek materiały ( jeżeli takowe posiadają) dotyczące udziału w III Powstaniu Śląskim – 3 szwadronów kawalerii gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza w maju 1921 roku. Pisze o tym Jan Wyględa „Traugutt” w książce „Plebiscyt i Powstanie Śląskie”, wydanej w Opolu w 1966 r. Maciej Bułak-Bałachowicz (wnuk generała)

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Okazuje się, że Niemcy nadal honorują prawa nazistowskie. W Niemczech Polacy nie są uzna­ wani jako mniejszość narodowa.

2

Czas najwyższy uchylić decyzję Adolfa Hitlera

Zrozumieć polską demografię Parę miliardów ludzi marzy o europejskim raju i szuka dróg do tego raju wiodących, bo do Ameryki dopłynąć trudno, z Australii zawracają łodzie, a Japończycy nie chcą słyszeć o jakichkolwiek przybyszach. Andrzej Jarczewski uświadamia, że jedyną obronę przed bronią demograficzną stwarza broń demograficzna.

Jadwiga Chmielowska

P

rzywódcy Związku Polaków w Niemczech i innych organizacji polskich, po ich delegalizacji podczas II wojny światowej, trafili do obozów zagłady, a majątek polskich stowarzyszeń został skonfiskowany. Do dziś skutki rozporządzenia Hermana Göringa są tolerowane w Niemczech. Członkowie przedwojennej mniejszości polskiej nie uzyskali tam w czasach powojennych statusu mniejszości narodowej. Tylko w niez­nacznej części przedwojennym organizacjom polskim został zwrócony majątek. Jego większość nie trafiła w prawowite ręce mniejszości polskiej ani nie wypłacono adekwatnych odszkodowań. Nawet – choć od zjednoczenia Niemiec minęło przeszło ćwierć wieku – sprawa nie została rozwiązana. Trudno powiedzieć, czy to tylko nieudolność kolejnych ministrów spraw zagranicznych kolejnych rządów III RP. Potomkowie mniejszości polskiej w Niemczech wciąż czekają.

Mecenas Stefan Hambura, prawnik-Polak mieszkający w Niemczech, podjął protest głodowy, aby zwrócić uwagę prezydentów Polski i Niemiec na to, że sprawa tak oczywista nie została dotąd uregulowana. W czasie pobytu Prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera planowana była jego wizyta w polskim parlamencie i spotkanie z Marszałkiem Senatu Stanisławem Karczewskim. W agendzie przewidziano rozmowę Karczewskiego z Steinmeierem również na temat przywrócenia Polakom w Niemczech statusu mniejszości. To spotkanie strona niemiecka odwołała. Czyżby nie spodobał się ten punkt programu rozmowy? Sprawa wydaje się prosta. Polska powinna postawić sprawę jasno i twardo. Żądać uchylenia skutków rozporządzenia Göringa z 27 lutego 1940 roku! K

4

Pierwotna kultura i etos pracy na polskim Śląsku „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj!” to słowa czeskiego Ślązaka do polskiej Ślązaczki zapisane w łacińskim tekście z XIII w. Stanisław Florian przypomina, jak dzięki wzajemnenu oddziaływaniu Polski i Śląska ukształtowały się fundamenty kultury i etosu pracy na naszych ziemiach.

Dziennik Ustaw nr 39 z 2.03.1940 r. – „Rozporządzenie o organizacjach pols­ kiej grupy narodowej w Rzeszy Niemie­ ckiej”, delegalizujące polskie organizacje. FOT. WIKIPEDIA

8

Wśród syryjskich chrześcijan Dziesięć dni, które spędziłem w ogarniętej wojną Syrii, na długo pozostaną w mojej pamięci. To, co tam zobaczyłem, pozwoliło mi zupełnie inaczej spojrzeć na rozgrywające się tam wydarzenia, a także postrzegać wszelkie wojny, te prowadzone dziś, jak i te z przeszłości. Relacja Wojcie­ cha Kempy.

9

OŚWIADCZENIE

o łamaniu Konstytucji RP przez inspiratorów „Kongresu Prawników Polskich” odbywającego się w Centrum Kongresowym w Katowicach przy placu Sławika i Antalla 1 KONFEDERACJA POLSKI NIEPODLEGŁEJ – NIEZŁOMNI, Warszawa, 20 maja 2017 r., godz. 13:30

K

onfederacja Polski Niepodległej – NIEZŁOMNI oczekuje zainicjowania postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów i prokuratorów, którzy zorganizowali jawnie polityczny zjazd „Partii Nadzwyczajnej Kasty” (nazywany dla kamuflażu Kongresem Prawników Polskich) w sobotę 20 maja 2017 r. w Centrum Kongresowym przy placu Sławika i Antalla 1. Organizatorami zjazdu byli: Krajowa Rada Radców Prawnych, Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia i Naczelna Rada Adwokacka. Ponadto uważamy, że „wybuczenie” przez zebranych sędziów, prokuratorów i innych przedstawicieli zawodów prawniczych listu Prezydenta RP dra Andrzeja Dudy (podzielającego nasze stanowisko o politycznym zaangażowaniu części tego środowiska wbrew trójpodziałowi władz i nawet obecnej Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997 roku) powinno dać kolejny argument do oczyszczenia wymiaru sprawiedliwości z osób mentalnie tkwiących w komunizmie. To skandal, że pozostający obecnie

poza jakąkolwiek realną kontrolą społeczną i nie podlegający wyborowi w żadnych wyborach sędziowie i prokuratorzy wprost manifestują swoje poglądy polityczne, np. poprzez publiczną obrazę Głowy Państwa wybranej w demokratycznych, powszechnych wyborach. Takie obraźliwe zachowania wynikają z zagrożenia „sądokracji” wprowadzeniem demokratycznych zmian, których elementem jest dekomunizacji i lustracja wymiaru sprawiedliwości. Tymczasem Trybunał Konstytucyjny w wyroku podjętym w pełnym składzie z 24 czerwca 1998 roku, sygn. K 3/98, stwierdził wyraźnie, że „(…) Poszanowanie i obrona tych wszystkich elementów niezawisłości są konstytucyjnym obowiązkiem wszystkich organów i osób stykających się z działalnością sądów, ale także są konstytucyjnym obowiązkiem samego sędziego. Naruszenie tego obowiązku przez sędziego oznaczać może sprzeniewierzenie się zasadzie niezawisłości sędziowskiej, a to jest równoznaczne z bardzo poważnym uchybieniem podstawowym zasadom

funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. (…)”. Przepisy nie stanowią o możliwości organizowania kongresów z udziałem politycznie aktywnych sędziów, a zwołanie w/w spotkania ma charakter udziału w walce politycznej. Zatem można się zastanawiać nad tym, czy sędziów obecnych na tej politycznej imprezie nie powinno się pociągnąć do odpowiedzialności dyscyplinarnej za bezpośrednie złamanie art. 195 Konstytucji RP i w/w wyroku TK. W art. 182 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej udzielono Polakom gwarancji sprawowania wymiaru sprawiedliwości. Zmiany zaproponowane przez resort sprawiedliwości są zbyt płytkie i nie są w stanie przywrócić Polakom poczucia, że dramatyczne oderwanie się wymiaru sprawiedliwości od zasady z art. 2 Ustawy Zasadniczej zostanie ostatecznie zakończone. Nasze środowisko proponuje wprowadzenie systemu ław przysięgłych, które funkcjonowały w II RP. Przede wszystkim chcemy zakończyć „sabat sądokracji”, kasty, dla której za

10 tys. złotych można żyć tylko na prowincji. Uważamy też za niedopuszczalne, aby uczestniczący w zjeździe „Partii Nadzwyczajnej Kasty” prezes Trybunału Sprawiedliwości UE Koen Lenaerts formułował pod adresem Polski uwagi o stanie naszej demokracji oraz Państwa Polskiego, skoro niedawno jego macierzysty kraj (Belgia) nie mógł nawet wyłonić konstytucyjnego rządu przez 541 dni! Prezes Lenaerts na dzisiejszym zjeździe w Katowicach sam uwikłał się w polityczną hucpę i naruszył niezależność, jaką powinien się kierować! Liczymy na to, że nowy projekt Konstytucji RP będzie skutecznie chronił polskich obywateli przed podobnymi praktykami politycznego zaangażowania w walkę polityczną ze strony sędziów i prokuratorów! Przewodniczący KPN-NIEZŁOMNI, poseł na Sejm RP I, II, III kadencji, b. członek Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego (-) Adam Słomka

Park dla ludzi czy parking dla Platformy (ii) Pomysły PO na dalszą parcelację Parku trafiają na społeczny opór, który może się okazać detonatorem niezadowolenia przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Mieszkańcy metropolii będą mieli wówczas okazję odpłacić PO i wreszcie odzyskać Park. Stanisław Flo­ rian walczy o Park Śląski.

10

Polaku, pamiętaj o Śląsku. Ślązacy to twoi rodacy! 15 lipca 1920 r. Sejm Polski uchwalił Statut Organiczny Sejmu Śląskiego, który jest nadal obowiązującym prawem w Polsce. Co to dało Polsce? Śląsk się bogacił i za jego pieniądze wybudowano Gdynię, magistralę węglową, hutę w Stalowej Woli – przypomina Zbi­ gniew Martyniak.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Już w 1944 roku niemiecki Sztab Generalny był przekonany, że „z biegiem lat przejmie kontrolę nad związkami zawodowymi, nad światem bankowym oraz izbami handlu i tymi kanałami będzie pośrednio wywierał wpływ na prasę”. Rafał Brzeski przypomina prorocze opracowanie Sumnera Wellesa z 1944 roku.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI

27 kwietnia 2017 roku w 93 roku życia zmarła w Bytomiu śp. Eugenia Brożyniak, Kresowian­ ka z pokolenia Wyklętych-Niezłomnych. Urodzona we Lwowie, córka Izydora Szczerbanowicza i Wandy z Lityńskich herbu Leliwa, ppor. Armii Krajowej Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) komórki kontrwywiadu Alfa 103 Okręgu Lwowskiego, ps. Roma, aresztowana przez gestapo w 1944 r., łączniczka-kolporterka w Wydziale Informacji Obwodów: Lwowskiego, Sta­ nisławowskiego, Tarnopolskiego, ps. Beata, aresztowana przez NKWD w 1945 r.; Sybiraczka, przeszła sowieckie więzienia i obóz pracy (kopalnię) Krasnydon w Donbasie. Po wojnie osiadła w Bytomiu, gdzie mieszkała do końca życia. bagnetem czerwonoarmisty, kiedy dotarłaś z powrotem z Donbasu do Lwowa, ucałowałaś peron Dworca Głównego, mówiąc, że tutaj już możesz resztę życia spędzić w więzieniu, bo wróciłaś do domu. Twoje lwowskie serce nauczyło mnie rzeczy chyba najważniejszej – kochania ludzi. Dla Ciebie, po kresowemu, nieważne były narodowość, pocho-

w podlwowskiej wiosce są kwiaty i przetrwała bez mała 90 lat pamięć, także wśród Rusinów, o dobrej nauczycielce, która leczyła i pomagała wszystkim. To właśnie Rusini ukryli w sianie Ciebie i Dziadka, urzędnika Kolei Państwowych, przed pierwszą wywózką na Sybir. I to także dlatego dzisiaj żegnają Ciebie z prawdziwej potrzeby serca, Twoi, ale także i moi przyjaciele, nasi

Wspomnienie o Matce

FOT. ZBIGNIEW SOCHA

Dariusz Brożyniak

dzenie, wykształcenie, religia czy osobiste poglądy. Liczył się tylko Człowiek, taki, który własnym sposobem na życie nie krzywdzi innych – i to było jedyne i najważniejsze kryterium. To dlatego Żydówki kupiły Ci buty, gdy po odmowie wstąpienia do Komsomołu odebrano Ci zapomogę i stołówkę w internacie znanego lwowskiego gimnazjum Notre Dame i zostałaś głodna, w letnich butach na trzydziestostopniowym mrozie. To dlatego na grobie Twej matki

znajomi i sąsiedzi, którym w imieniu mych już śp. Rodziców najgoręcej za to dziękuję. Dzisiaj, Matko, znowu stanęłaś do apelu, bo uhonorowała Ciebie wysoko Wolna Polska, a na taką przecież czekałaś całe swoje życie. Kochana Mamo, dziękuję Ci za te wspólnie nam dane 63 lata. Spoczywaj w Pokoju! Specjalne i szczególne podziękowanie kieruję pod adresem Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej

i Jego osobiście, reprezentowanych przez Śląski Urząd Wojewódzki w osobie pana Stanisława Twardocha; dziękuję Urzędowi Miejskiemu w Bytomiu w osobie sekretarza pana Krzysztofa Przybylskiego, Urzędowi Marszałkowskiemu Województwa Śląskiego w osobie pana Andrzeja Romańskiego, Ogólnoświatowemu Związkowi Żołnierzy Armii Krajowej z Harcerzem Szarych Szeregów, panem ppłk Waldemarem Tomrzyńskim i wiceprezesem Zarządu Okręgu Śląskiego, panem mjr Henrykiem Czerwińskim. Dziękuję z całego serca kochanej pani Jadwidze Chmielowskiej, reprezentującej tutaj ZG Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ale będącej przecież także legendą Pierwszej Solidarności i ostatnią Przewodniczącą Komitetu Wykonawczego Solidarności Walczącej, której to przez 10 lat, do 1990 r. nie było dane złożyć hołdu własnej zmarłej matce, gdyż grób i cmentarz były dzień i noc pilnowane przez funkcjonariuszy reżimowej Służby Bezpieczeństwa. Kieruję podziękowanie pod adresem Garnizonu Wojsk Rakietowych w Bytomiu, który wystawił posterunek honorowy. Dziękuję oddziałowi reprezentacyjnemu Strzelców, pocztowi sztandarowemu Chorągwi Hufca Związku Harcerstwa Polskiego w Bytomiu i wszystkim ludziom, którzy swą życzliwością dopomogli zorganizować tę uroczystość. Specjalne podziękowanie kieruję do lekarzy, opiekunek, pielęgniarek, rehabilitantów – którzy swą trudną i jakże odpowiedzialną pracą dopomogli Eugenii Brożyniak w Jej tak długim przecież życiu. K

Na niemieckiej scenie bez zmian Rafał Brzeski (opr.)

T

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

przynajmniej nad Europą. Zwraca on uwagę, że w ocenach Sztabu Generalnego w Berlinie główną przyczyną niemieckich niepowodzeń na frontach była przewaga materiałowa przeciwnika. Dlatego w przyszłych planach przygotowań do kolejnej konfrontacji przyjęto za operacyjną podstawę potencjał całej Europy, wszystkich państw okupowanych w czasie wojny przez III Rzeszę. Dla osiągnięcia ambitnego celu uzyskania dominacji „ekonomiczne i polityczne komórki niemieckiego Sztabu Generalnego udoskonaliły teorię tak zwanego pośredniego uczestnictwa sprawczego”. Realizacja jej w Europie, jak również po drugiej stronie Atlantyku powinna przynieść Niemcom panowanie nad światem.

T

eoria ta – uważa Welles – jest prosta w założeniu, ale niezwykle skomplikowana w wykonaniu i tak przewrotna, że praktycznie nie do pojęcia dla prostolinijnych umysłów anglosaskich, na co zresztą liczą jej twórcy. Welles podkreśla, że zdaniem autorów teorii, dotychczasowe wojenne doświadczenia wskazują, iż „normalna okupacja militarna w żadnym wypadku nie daje całkowitej politycznej i gospodarczej dominacji nad podbitym krajem”. Osiągnięcie kontroli staje się możliwe dopiero po przejęciu kluczowych gałęzi przemysłu oraz poprzez „bezpośrednich

wspólników w życiu politycznym okupowanego kraju”, czyli przez jawnych kolaborantów okupanta. Jednakże, jeśli taka otwarta ingerencja zagraniczna dojdzie do świadomości opinii publicznej, to „skazana jest na sprowokowanie trudnej do przezwyciężenia reakcji patriotycznej”. Jeśli jednak in-

„Normalna okupacja mi­ litarna w żadnym wypad­ ku nie daje całkowitej politycznej i gospodar­ czej dominacji nad podbi­ tym krajem”. Osiągnięcie kontroli staje się możliwe dopiero po przejęciu klu­czowych gałęzi prze­ mysłu oraz poprzez „bez­pośrednich wspólni­ ków w życiu politycznym okupowanego kraju”. gerencja prowadzona będzie potajemnie, przez „pośrednich wspólników sprawczych”, najlepiej obywateli kraju wyznaczonego do przejęcia kontroli, to „możliwe jest zbudowanie bez nieprzychylnych reakcji społecznych systemu, który zwolna, krok po kroku, doprowadzi do opanowania życia całego kraju”. Potwierdza to – pisze Welles

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

maja br. zginął tragicznie w wypadku samochodowym w Canberze (Australia) wielki przyjaciel Śląska i Ślązaków, kapitan Henryk Franciszek Kustra. Osiedle Zatorze w Gliwicach podczas każdej z wizyt w kraju stawało się jego drugim domem. Rada Osiedla oraz mieszkańcy pamiętają o swoim przyjacielu. Henryk Kustra urodził się we Lwowie, w rodzinie polskiego oficera policji. Jako dorastający chłopak wraz z bratem Tadeuszem przeszedł piekło zesłania przez sowieckich agresorów do Kazachstanu. Amnestia pozwoliła dwóm tułaczom wydostać się z nieludzkiej ziemi. Przygarnięci przez gen. Andersa, przeszli cały szlak bojowy od Iranu po Egipt i włoską ziemię. Na samym początku ich żołnierskiej drogi przyszło mu zaznać kolejnej życiowej tragedii. W ówczesnej Persji, na krótko przed transportem do Afryki, umarł jego brat Tadeusz. Henryk walczył w Afryce, przeszedł cały szlak bojowy, brał udział w kampanii włoskiej. Koniec wojny zastał go na Wyspach Brytyjskich. Tam czekała go trudna decyzja: powrót do Polski, co odradzało mu wielu przyjaciół, czy kolejna tułaczka w poszukiwaniu drugiej ojczyzny. Kustra wybrał to drugie. Po długim namyśle zdecydował, że nowe życie rozpocznie w Australii, gdzie poznał przyszłą żonę, z pochodzenia Szkotkę. Australia stała się dla tych dwojga obcokrajowców drugą, szczęśliwą ojczyzną. Trudna sytuacja rodzinna spowodowała, że stracił kontakt ze swoją siostrą Marią. Po latach okazało się, że utracona na zawsze, jak myślał na początku, ukochana, najmłodsza z rodzeństwa Marysia żyje, mieszka w Gliwicach i ma się dobrze. Oto, co powiedział kapitan Henryk Kustra na pierwszym spotkaniu z mieszkańcami Gierałtowic (powiat Gliwice), kiedy po raz pierwszy po

wielu latach rozłąki z Polską spotkał się z mieszkańcami Górnego Śląska... Kiedy panie w śląskich strojach tradycyjnie powitały go chlebem i solą, pocałował bochen chleba, spojrzał na wypełnioną po brzegi salę gierałtowickiego Urzędu Gminy, pokłonił się wiszącemu krzyżowi i godłu państwa polskiego – i zapłakał. To tam na początku tego niezapomnianego spotkania wypowiedział słowa, które powinny stać się dla nas wszystkich definicją właściwego postępowania: Polsko – ojczyzno moja, matko moich ojców, nie zapomniałem języka i witam Cię po polsku. Tam, skąd przybywam, szanują Polaków. Nie zapomniałem o Tobie, matko moich dziadów i ojców. Pozostałem ci wierny. Przysięgi wierności Tobie, Polsko, nie złamałem. Ślązaków poznałem w Afryce, to oni nauczyli nas walczyć na pustyni, oddawali się nam w niewolę i okazali się być bardzo dobrymi, mężnymi żołnierzami. Byli serdeczni, życzliwi, oddani sprawie, za którą przyszło im walczyć... Dziś widzę, że wszyscy tacy jesteście... Niech Bóg i Matka Boża ma w opiece tę ziemię – ŚLĄSKĄ – POLSKĄ ZIEMIĘ. Kiedy ostatnim razem opuszczał kraj, był jeszcze bardziej smutny, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Stanął na schodkach trapu samolotu, spojrzał w naszą stronę, a po jakimś czasie napisał, o czym myślał wtedy: Lipiec, czas żniw za pasem, złocą się kłosy polskiego zboża, a mnie czas się żegnać. Czy to już ostatni raz? Nie wiem, ale serce nie biło mi nigdy tak mocno, jak wtedy. Nie sposób zapomnieć o tym człowieku. O historii jego życia powinno się mówić, pisać bez końca. Kapitan Kustra odszedł, jak każdy żołnierz, na wieczną wachtę. Żywy pozostanie na zawsze w naszych sercach. K

głównymi drogami: (a) będą usiłowali posiać w mieszkańcach każdego kraju wątpliwości co do umiejętności, uczciwości, mądrości i lojalności ich czołowych przywódców; (b) w krytycznych momentach będą usiłowali sparaliżować, a przynajmniej ograniczyć zdolność chłodnego myślenia przez całe społeczeństwa; (c) będą szukać w każdym kraju ludzi, którzy dla zaspokojenia własnych ambicji, próżności lub dla osobistych korzyści będą gotowi służyć interesom, jakie niemiecki Sztab Generalny uzna w danym momencie za warte propagowania”.

z zakresu działalności biznesowej i politycznej. Będą więc mogli prowadzić poważne interesy przemysłowe lub handlowe, jak również działalność polityczną. Będą oddziaływać na niepodejrzewających niczego współpracowników i znajomych, obywateli kraju, w którym przebywają. Będą „kształtować poglądy, kontrolować produkcję przemysłową, a nawet wpływać na wyniki wyborów”. Niemiecki Sztab Generalny jest przekonany, pisze Welles, że „z biegiem lat przejmie kontrolę nad związkami zawodowymi, nad światem bankowym oraz izbami handlu i tymi kanałami będzie pośrednio wywierał wpływ na prasę”. W sumie sztabowi planiści uważają, że tym sposobem, „kiedy Niemcy uderzą ponownie, to w wybranym na ofiarę kraju pohamują rozwój systemów przemysłowych niekorzystnych dla Niemiec lub w odpowiednim dla siebie momencie uda im się podsycić niepokoje wewnętrzne w stopniu wystarczającym do zdemoralizowania społeczeństwa”. Analizując opcje politycznego rozwiązania kwestii niemieckiej po zakończeniu wojny, Welles zaleca podział ziem niemieckich na trzy oddzielne kraje i ostrzega, że Niemcy stają się groźne dla reszty cywilizowanego świata wówczas, kiedy naród niemiecki uwierzy „w najwyższą chwałę swojej rasy” oraz w „ideał pan-germanizmu”, przy jednoczesnej centralizacji władzy „silnie zróżnicowanych ludów tworzących niemiecką rasę”. Doświadczony amerykański dyplomata przypomina, że w historii Europy „zjednoczenie Niemiec z centralizacją całej władzy w Berlinie umożliwiało zwiększenie niszczącej potęgi Niemiec” i nie wolno zapominać, że „kiedy Niemcy zjednoczą się, to destrukcyjny charakter ich skłonności oraz niemieckiej polityki daje się wkrótce odczuć”. K

Msza św. w intencji śp. kpt. Henryka Franciszka Kustry odbyła się 22 maja 2017 r. o godz. 16.00 w kościele Garnizonowym pw. św. Barbary w Gliwicach.

Bytom, 6 maja 2017 r.

Sztab Generalny w Berlinie jest „w pełni świadomy nieuchronnej przegranej Niemiec... Mimo to przygotowuje szczegółowe plany podjęcia kolejnej próby osiągnięcia domina­ cji nad światem. Prowadzone są już globalne działania celem sprawnej realizacji tych planów, kiedy nadejdzie sprzyjający moment, bez względu na to, czy chwila ta przyj­ dzie za 10 lat, czy za dwa pokolenia”.

ak w 1944 roku pisał Sumner Welles, zastępca sekretarza stanu USA w administracji prezydenta Franklina Delano Roosevelta w latach 1937–1943. Spokrewniony z prezydentem, należał do jego najbliższego kręgu rodzinnego. Był paziem na ślubie Franklina i Eleanory Roosevelt, a kiedy dorósł, został wpływowym doradcą prezydenckim do spraw latynoamerykańskich i europejskich. W lutym 1940 roku prezydent wysłał go do Europy z misją zebrania informacji o politycznych uwarunkowaniach toczącej się wojny. Odwiedził kolejno Włochy, Niemcy i Francję, gdzie prowadził rozmowy z czołowymi postaciami życia publicznego. Do końca wojny obserwował bacznie rozwój wydarzeń w Europie i miał dostęp do poufnych opracowań dyplomatycznych oraz raportów wywiadowczych. Jego książka The Time for Decision, opublikowana w październiku 1944 roku, rozeszła się w ciągu kilku miesięcy w nakładzie pół miliona egzemplarzy. Sądząc z książek oferowanych obecnie na sprzedaż, nie była później wznawiana. Spory fragment swej pracy Sumner Welles poświęca tajnym przygotowaniom kierownictwa wojskowo-politycznego III Rzeszy do cierpliwej odbudowy potęgi Niemiec z zamiarem podjęcia kolejnej próby osiągnięcia dominacji, jeśli nie nad światem, to

10

Tadeusz Puchałka

– doświadczenie okupowanej Francji, gdzie bez otwartej rewolty zbudowano system wzajemnego przenikania się potajemnej i otwartej dominacji. Zdaniem wtajemniczonych planistów Sztabu Generalnego, zbudowanie podobnych systemów w innych krajach da Niemcom panowanie bez otwartego oporu społeczeństw. Nieodzownym warunkiem jest jednak stworzenie elementów „pośredniej współpracy”. W ocenie sztabowców strategia taka będzie szczególnie skuteczna w krajach anglosaskich, ponieważ Brytyjczycy i Amerykanie reagują w swej masie przede wszystkim na fakty dokonane i tylko nieliczni zastanawiają się nad „abstrakcyjnymi teoriami”, takimi jak „pośrednie wspólnictwo sprawcze”. Już w 1944 roku Welles przewidywał, że po pokonaniu III Rzeszy narody krajów demokratycznych, a przede wszystkim Amerykanie, „pogrążą się w upojeniu normalności” osiągniętej za cenę tak wysokich ofiar. W atmosferze zwycięstwa przemożne dążenie do powrotu do poczucia bezpieczeństwa, jakie daje normalne życie codzienne, sprawi, że Amerykanie staną się podatni na niemiecką propagandę i argumenty o niemieckich planach ponownego osiągnięcia dominacji „jawić się będą czystą fantazją”. Tymczasem Niemcy będą konsekwentnie realizować plan Sztabu Generalnego „trzema

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

W

tym kontekście Welles przypomina, że wielu funkcjonariuszy niemiec­ kich zostało już naturalizowanych, i to często kolejno w dwóch różnych krajach, celem zamaskowania ich powiązań i usunięcia podejrzeń oraz

Kiedy Niemcy uderzą ponownie, to w wy­ branym na ofiarę kraju pohamują rozwój syste­ mów przemysłowych niekorzystnych dla Nie­ miec lub w odpowied­ nim dla siebie momencie uda im się podsycić niepokoje wewnętrzne w stopniu wystarczają­ cym do zdemoralizowa­ nia społeczeństwa. dla ułatwienia dalszej działalności. Większość z nich została odpowiednio przeszkolona do odgrywania roli poważnych ludzi interesu, którzy będą dysponować znacznymi funduszami pochodzącymi z rezerw przerzuconych sekretnie w ostatnich latach wojny z Niemiec do krajów neutralnych. Ludzie ci przeszli przeszkolenie

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 36 · CZERWIEC 2017

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

Opracowanie na podst. Sumner Welles, The Time for Decision, London, Hamish Hamilton 1944.

(Śląski Kurier Wnet nr 31) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 27.05.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

W

trudnych kolejach swego losu byłaś tak często samotna. Los zabrał Ci matkę, gdy miałaś niespełna 5 lat. Sowieci oddzielili Cię jako 20-letnią dziewczynę od ciężko chorego ojca. Zostałaś zupełnie sama ze swym ogromnym lękiem i tęsknotą za tak potrzebnymi w tym wieku radą i wsparciem rodziców. Byłaś jednak dzielna, dałaś herbertowskie świadectwo, przetrwałaś i tamto osamotnienie, i te ostatnie wdowie 5 lat, cierpiąc z godnością i w coraz większym milczeniu. Dzisiaj jesteście już znowu razem z ojcem – w Domu Pana, ale także poprzez symboliczne umieszczenie urny z ziemią z grobu Ojca w miejscu Twego wiecznego spoczynku… Dziękuję Ci za wszystkie wspólnie czytane książki, za ciągłą troskę o mnie, chorowitego synka, za częste, pełne zrozumienia nocne rozmowy o życiu. Za opowieści o Twych szkolnych latach półsieroty u ciotek między Lwowem, Krakowem i w końcu Śląskiem. Za wspomnienia o Twym wuju Józefie Komandzie, zastępcy wojewody Grażyńskiego, i o mysłowickim gimnazjum. Twój ciepły policzek, całus i pogodne oczy, najdroższe i jedyne, wszystko, co Ci zostało, dawałaś nam do samego końca. Herbertowskie świadectwo złożyłaś poprzez swe wojenne zasługi, zawsze wierna dwóm podstawowym dla Ciebie zasadom: Noblesse oblige i Semper fidelis. Noblesse oblige – szlachectwo zobowiązuje, bo w polskiej tradycji tytuł i majątek, ale przede wszystkim zobowiązanie otrzymywało się od króla wyłącznie za wojenne zasługi dla Ojczyzny. Semper fidelis – zawsze wierni – to dla Ciebie była Polska i to był Lwów. Jeszcze pod konwojem, kłuta

Kpt. Henryk Franciszek Kustra nie żyje


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

Współczesne wojsko to też działania niekonwencjonalne

P

olacy byli zawsze mistrzami w działaniach niekonwencjonalnych. Można sięgnąć do lisowczyków działających na głębokim zapleczu frontu, do sukcesów Grupy Dywersyjnej Wawelberga w III powstaniu śląskim. Jesteśmy mistrzami w prowadzeniu walk partyzanckich i organizacji podziemnych struktur państwa. Do dziś wielu specjalistów na świecie analizuje historię powstań listopadowego i styczniowego. W polskiej historii można znaleźć wiele przykładów działań, które dadzą się zakwalifikować do tych o charakterze specjalnym, niekonwencjonalnym czy nieregularnym. Wszystkie one są w dużej mierze domeną współczesnych sił spec­ jalnych na całym świecie, a zdolności te obecnie, jak nigdy dotąd, rozwijane są ze szczególną uwagą. Patrząc na dzieje Polski, zalążków współczesnych wojsk specjalnych można szukać już w okresie II wojny światowej, mając przykładowo na uwadze elitarne oddziały cichociemnych, przerzucanych na terytorium okupowanej przez Niemców Polski. Kolejnymi przykładami z owego okresu są bataliony „Miotła”, „Parasol”, „Zośka” czy oddział dywersji bojowej Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej „Agat”. Nietrudno również zauważyć, że zawsze na przestrzeni dziejów rozwój tego typu metod prowadzenia walki, czy formacji zdolnych do ich prowadzenia, był w jakiś sposób determinowany. Zazwyczaj owym czynnikiem była wojna, okupacja terytorium kraju, szczególne okoliczności zmuszające do sięgania po tego typu formę walki. Doś­ wiadczenia czasów wojny, jak również konflikty wcześniejsze, nawet z XVII wieku pokazują, że Polacy mają długą tradycję prowadzenia szeroko rozumianych działań specjalnych. Zasadne może być nawet stwierdzenie, że tego typu działania „mamy we krwi”. Nigdy jednak u podstaw owego rozwoju, aż do XXI wieku, nie legła zaplanowana polityka, plan zakładający dynamiczny rozwój tego rodzaju sił zbrojnych, i to w kontekście międzynarodowym, w oparciu o współpracę z analogicznymi siłami sojuszniczymi NATO.

Polska w NATO Rok 1999 był dla Sił Zbrojnych RP przełomowy. Proces przygotowania i akcesja Polski w struktury Paktu Północnoatlantyckiego wymusiły cały szereg zmian, procesów związanych z podnoszeniem standardów we wszystkich rodzajach sił zbrojnych. Końcówka lat 90., podobnie jak cała dekada, jeżeli chodzi o tendencje związane z bezpieczeństwem, były wypełnione destrukcyjnym optymizmem. Dominował wtedy jeszcze pogląd zbieżny z poglądami głoszonymi przez Francisa Fukuyamę, zakładającego „koniec historii”, jednobiegunową wizję świata,

Jan Kowalczyk

gdzie Stany Zjednoczone nie mają już żadnych poważnych wrogów, w tym Rosji i Chin. Departament Obrony USA zakładał, że czynnikiem stabilizującym i utrzymującym rolę Stanów Zjednoczonych w świecie będzie paradygmat „Revolution In Military Affairs”. Bazowano wówczas na poniekąd słusznym przekonaniu, że przewaga technologiczna armii Stanów Zjednoczonych, przewaga nuklearna, wywiadowcza i informacyjna jest tak ogromna, iż żaden przeciwnik wojskowy nie jest w stanie podważyć tej potęgi. Rzeczywistość została zweryfikowana 11.09.2001 r., po atakach terrorystycznych przeprowadzonych na terytorium USA przez grupę terrorystów będących w stanie zadać tak bolesny cios supermocarstwu. Okazało się bowiem, że XXI wiek rozpoczyna się od swoistej deklaracji wojny pomiędzy istniejącymi dwoma światami, biednym Wschodem i bogatym Zachodem, oraz że ów pierwszy stosuje zupełnie inne metody walki, wymykające się z ram definicji ujętych w RMA. Nowy przeciwnik wymagał nowych metod walki lub powrotu do metod stosowanych w historii wielokrotnie, tyle tylko, że tym razem na znacznie większą skalę. Siły specjalne po okresie II wojny światowej przechodziły czas stagnacji czy wręcz regresu. Owszem, łatwo jest zaobserwować pewne punkty, w których tego typu wojska były używane i odcisnęły swoje piętno w kreowaniu sytuacji międzynarodowej. Koronnym przykładem może być pierwsza znana opinii publicznej, a zarazem nieudana operacja przeprowadzona przez słynną amerykańską jednostkę Delta Force w 1980 roku. Operacja Orli Szpon (ang. Eagle Claw), której celem było uwolnienie amerykańskich zakładników przetrzymywanych w ambasadzie USA w Teheranie, zakończyła się całkowitym niepowodzeniem. Reperkusje tej operacji miały wpływ na późniejsze losy polityczne ówczesnego prezydenta USA, Jimmy’ego Cartera. Na drugim biegunie można postawić dwie operacje: przeprowadzoną przez brytyjską jednostkę SAS w 1980 roku w Londynie i słynny rajd na Entebbe, dokonany w 1976 roku przez Siły Zbrojne Izraela, których trzon stanowiła izraelska jednostka specjalna Sajjeret Matkal. Obydwie były związane z uwolnieniem zakładników przetrzymywanych w budynku ambasady i na lotnisku. Reprezentowały bardzo wysoki poziom wyszkolenia i przygotowania jednostek specjalnych do prowadzenia operacji ukierunkowanych na ratowanie zakładników (ang. HR- Hostage Rescue Operations). Ważniejszym momentem w powojennej historii sił specjalnych była z pewnością Operacja Pustynna Burza w 1991 roku. Dowódca międzynarodowych sił koalicji antyirackiej, generał Norman Schwarzkopf, początkowo bagatelizował możliwości sił specjalnych obecnych

Czy drony krążące nad Jastrzębską Spółką Węglową odnajdą złoża węgla koksujące­ go wartości 40 miliardów złotych?

Jastrzębska Spółka Węglowa z lotu drona Marek Adamczyk

Z

dnia na dzień, w związku z utrzymującymi się wysokimi cenami węgla koksującego, poprawia się sytuacja finansowa JSW. Jest ona już na tyle dobra, że ta spółka giełdowa przed terminem spłaci część swoich zobowiązań finansowych. W tym roku, według zapewnień Daniela Ozona, p.o. prezesa JSW, niemal 400 mln złotych zostanie spłaconych instytucjom finansowym. Z tej kwoty 250 mln złotych to przedterminowa spłata obligacji! Pieniędzy w kasie jest tak dużo, że spółka planuje w tym roku wydać na inwestycje około 1 miliarda złotych. Jedną ze sztandarowych inwestycji realizowanych obecnie jest budowa poziomu 1290 metrów w kopalni „Budryk”, gdzie zalega 122,5 milionów ton węgla koksowego. Będzie to najgłębsza kopalnia w Europie. Rodzi to zasadne pytania: Jakie będą koszty wydobycia z tego poziomu? Jak to możliwe, że wydobycie węgla koksowego z takiej głębokości będzie opłacalne w kopalni

„Budryk”, skoro „podobno” nie było opłacalne wydobycie ok. 70 milionów ton węgla koksującego typu 35.2 w kopalni „Krupiński”? Przypomnę, że zalega on tam na głębokości między 800 a 1000 metrów, a więc średnio 300 metrów wyżej niż pokłady „Budryka”, co czyni to przedsięwzięcie dużo bardziej opłacalnym. Kolejny 1 miliard złotych JSW zamierza odłożyć na specjalny fundusz z przeznaczeniem na przyszłe inwestycje i na trudne czasy. Następne pieniądze, tj. 300 milionów złotych, spółka przeznaczy na badanie innowacyjnych rozwiązań w górnictwie. Prawdziwe eldorado! Drony już latają nad JSW i być może, gdyby były wyposażone w specjalne czujniki, odnalazłyby złoże węgla koksującego w pokładzie 405/1 o wartości ok. 40 miliardów złotych, prawdziwą „wisienkę na torcie”, której nie chciał zobaczyć na mapach geologicznych kopalni

w teatrze działań. Sytuacja uległa radykalnej zmianie, kiedy to siły wydzielone z dwóch jednostek, amerykańskiej Delta Force i brytyjskiej SAS, zaczęły na pustyni prowadzić rozpoznanie specjalne, celem lokalizacji irackich wyrzutni SCUD. Był to pierwszy moment, kiedy w ramach prowadzenia tzw. nowoczesnej wojny siły specjalne udowodniły, że ich rola nie ogranicza się do dokonywania operacji uwalniania zakładników czy konwojowania VIP-ów. Zarówno wojna w Zatoce Perskiej, jak i udział w niej sił specjalnych pokazały, że misje, realizowane przez tego typu jednostki, mogą być misjami o strategicznym znaczeniu i przy stosunkowo niewielkim nakładzie mogą przynosić nad wyraz pożądane efekty. Tragiczne wydarzenia z 11 września 2001 roku i późniejsze kolejne ataki terrorystyczne w Europie całkowicie zmieniły optykę postrzegania kategorii zagrożeń i nadały nową dynamikę zmianom zachodzącym w sferze bezpieczeństwa międzynarodowego. Rozwój sił specjalnych w łonie NATO wydawał się być w zasadzie kwestią czasu. Oczywisty był fakt, że czołowi gracze na scenie międzynarodowej postawią na szybki rozwój sił specjalnych jako tego narzędzia, które można było niemal natychmiast użyć do walki z nowymi zagrożeniami. Pierwszą zasadniczą deklaracją polityczną, podjętą przez Polskę na drodze ku reformie i rozwojowi wojsk specjalnych, była decyzja podjęta podczas szczytu NATO w Pradze w 2002 roku. W ramach tzw. Zobowiązań Praskich w sprawie Zdolności Wojskowych (ang. Prague Capabilities Commitment – PCC) Polska zadeklarowała, że w NATO naszą narodową specjalnością rozwijaną w ramach przyjętych na szczycie NATO ustaleń będą wojska specjalne. Owa decyzja polityczna miała ogromne znaczenie dla późniejszych wydarzeń i skutkowała rozwojem tego rodzaju wojsk. Podjęto decyzje o rozwijaniu nie tylko najtańszego RSZ, ale, jak się później miało okazać – najbardziej adekwatnego narzędzia w kontekście zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. Należy zaznaczyć, że już rok po podjęciu decyzji politycznej w Pradze, podczas trwania tzw. II wojny w Zatoce Perskiej, trafność decyzji została po­parta faktycznym działaniem. „Do mojego pierwszego kontaktu z polskimi siłami specjalnymi doszło w Iraku. To było spotkanie z GROMem. Pracowałem z tymi żołnierzami jako dowódca Połączonych Grup Zadaniowych Operacji Specjalnych (CJSOTF) na Półwyspie Arabskim w 2004 roku, ale z ujawnianiem szczegółów wykonywanych wtedy zadań jeszcze poczekam. Powiem tylko, że udział polskich wojsk specjalnych w działaniach w Iraku był ogromny i pokazał ich ogromną skuteczność” – powiedział gen. Michael Repass, którego słowa przytoczył Jarosław Rybak. K Cdn.

„Krupiński” minister Tchórzewski. To złoże widział za to doskonale prof. Krystian Probierz, specjalista geologii złóż, senator Prawa i Sprawiedliwości, co potwierdził w wywiadzie dla Radia Wnet 15 marca 2017 roku: „Ta kopalnia mogłaby dalej działać, ma koncesję do roku 2030 i potężne zasoby węgla koksowego. To kwestia zainwestowania 200 milionów, aby dostać się do tych najbardziej zyskownych pokładów węgla”. „Ciekawych” pomysłów spółka ma coraz więcej. Ostatnio zaczyna rozglądać się za inwestycjami poszerzającymi jej zasoby węgla koksującego, wiedząc, że do 2024 roku Czechy zamkną wszystkie swoje kopalnie, co wykreuje dodatkowy popyt z tego rynku w ilości ok. 7 milionów ton węgla koksującego, a jej własne zasoby też ulegają wyczerpaniu. JSW swoje oczy skierowała na projekt „Dębieńsko”, który sąsiaduje z jej KWK „Knurów-Szczygłowice” oraz KWK „Budryk”, i chce go odkupić od australijskiej spółki Prairie Mining. Pytam jeszcze raz: jaki sens jest wydawać na to ogromne pieniądze, skoro za niewielką część prognozowanych nakładów inwestycyjnych można by zjeść „wisienkę na torcie” na kopalni „Krupiński”? CZY TYCH PIENIĘDZY NIE WIDAĆ Z WARSZAWY? K Marek Adamczyk – Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych.

Polscy przyjaciele Tatarów Krymskich przypomnieli 73 rocznicę deporta­ cji całego narodu tatarskiego. 18 maja 2017 roku W Katowicach, o godzi­ nie 17.00, w budynku Stowarzyszenia „Marchołt” odbyło się spotkanie poświęcone wydarzeniom z 1944 roku.

18 maja – rocznica tragedii narodu Tatarów Krymskich

O

rganizatorami byli: Stowarzyszenie Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy, studenci tatarscy z Ukrainy, Stowarzyszenie „Marchołt”, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich Oddział w Katowicach, Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej i redakcja „Śląskiego Kuriera WNET”. Sala została udekorowana flagami tatarską, ukraińską i polską. Spotkanie rozpoczęło się wysłuchaniem trzech hymnów narodowych. Prowadziła je znana na Śląsku dziennikarka i działaczka patriotyczna i niepodległościowa, członek Solidarności Walczącej – Jadwiga Chmielowska. Wystąpienie miał ukraiński konsul – Maksym Muzyczka, który wraz z małżonką przyjechał z Krakowa do Katowic. Tatar, student Rusłan Halitow, pokazał specjalną prezentację multimedialną, która przybliżyła historię Tatarów Krymskich od powstania Chanatu Krymskiego do czasów współczesnych. Przytoczył także najważniejsze przestępstwa reżimu okupacyjnego na Krymie w ciągu ostatnich 3 lat (porwania, zabójstwa, areszty, rewizje, wszelkiego rodzaju represje). Bardzo dużo czasu poświęcono omówieniu relacji polsko-ukraińskich, ukraińsko-tatarskich i polsko-tatarskich w odniesieniu do przeszłości i współcześnie. Pomimo nieznacznej różnicy zdań co do niektórych delikatnych zagadnień (zwłaszcza z czasów II wojny światowej) – uczestnicy spotkania doszli do wspólnego wniosku: Moskwie bardzo zależy na skłócaniu naszych narodów, jątrzeniu, sianiu kłamliwej propagandy. Powinniśmy sami wyjaśnić sprawy historyczne, jakkolwiek trudne by były. Mówić o nich głośno i bez zacietrzewienia. Należy odrzucać wszelkie skrajne postawy z jednej i drugiej strony oraz szukać spraw łączących, które stanowiłyby punkty wyjścia do budowania jedności. Takim przykładem jest współpraca polsko-ukraińska w czasie wojny polsko-bolszewickiej w 1919–1920 r., kiedy to Polska podpisała traktat o przyjaźni i współpracy z przywódcą Ukraińskiej Republiki Ludowej – Simonem Petlurą. Pan konsul wspomniał przy okazji, iż toczą się rozmowy z Radą Miasta Tarnowa o usytuowaniu pomnika Piłsudskiego i Petlury w tym mieście (w Tarnowie przez krótki czas rezydował Rząd Ukraiński na Uchodźstwie). Jadwiga Chmielowska przestrzegała przed wojną informacyjną w cyberprzestrzeni i mediach społecznościowych, prowadzoną przez Moskwę i jej V kolumnę w państwach Europejskich – w tym w Polsce. Piotr Hlebowicz zasugerował, iż w sytuacji, gdy Rosja prowadzi wojnę z Ukrainą i okupuje część jej terytorium (a także ziemie gruzińskie i mołdawskie), Ukraina i inne państwa powinny zbojkotować mistrzostwa świata w piłce nożnej które odbędą się w Rosji w 2018 roku.

Piotr Hlebowicz Spotkanie zostało zarejestrowane przez znanych niepodległościowców – Zygmunta Miernika oraz Mariusza Cysewskiego i ukaże się na portalach

internetowych. Była to pierwsza impreza z cyklu comiesięcznych Śląskich Spotkań WNET – RKW. K fotografie z archiwum autora

Proporcje narodowości na Krymie w procentach Początek XVIII w. – populacja Krymu ok. 470 tys., w tym 95% – Tatarzy Krymscy, reszta-Ormianie, Krymczacy i Karaimi Po 1791 Tatarzy – 87% Przed 1850 – Tatarzy 77%, Rosjanie 6,5% 1864 – Tatarzy 50%, Rosjanie 28,5% 1897 – Tatarzy 35,7%, Rosjanie 33% 1920 – Tatarzy 26% 1926 – Tatarzy 25,3% 1934 – Tatarzy 23,8% 1939 – Tatarzy 19,4% 18 maja 1944 – deportacja Tatarów Krymskich. Rosjanie – 71%. Do aneksji Krymu i okupacji rosyjskiej Tatarów było ok. 12% (około 250 tysięcy). Obecnie po wyjeździe kilkudziesięciu tysięcy Tatarów na Ukrainę kontynentalną – ludność tatarska stanowi ponad 10% mieszkańców Krymu, a Rosjanie znów zbliżają się do 60%.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

4

D

ramatyzm obecnej sytuacji demograficznej w Polsce polega na wieloletnim lekceważeniu nieuchronności zjawisk, o których niby wiemy, ale które dotkną dopiero nasze wnuki. Jeśli nie zdarzą się jakieś kataklizmy wojenne czy kosmiczne – obecne pokolenia mają byt zapewniony. Gospodarka rozwija się dobrze, żyje się nam coraz wygodniej, a każdy następny rok jest lepszy od poprzednich. Oczywiście nie wszystkim się powodzi tak, jakby chcieli, ale – statystycznie – słusznie spodziewamy się dalszej poprawy i liczymy na to, że umrzemy w dużo większym dobrobycie niż nasi rodzice. I to jest w pełni uzasadnione. Zwłaszcza gdy ograniczymy się do Europy. Gdy jednak rozejrzymy się nieco szerzej, zauważymy zjawiska, które powinny nieco ostudzić nasz optymizm. Obserwujemy bowiem znaczny przyrost populacji w krajach azjatyckich i afrykańskich. Na razie objawia się to tylko gospodarczą dominacją Chin i niewielkimi – w skali tego, co nadchodzi – migracjami do Europy z obszarów, na których tak dobrze jak u nas jeszcze długo nie będzie. Powinniśmy jednak zdawać sobie sprawę z tego, co naprawdę – dla narodów bezradnych – jest nieuchronne.

Kontynenty jako naczynia demograficznie połączone Czy Europa może przyjąć sto milionów migrantów z Afryki i Azji? Oczywiście może, zmierza ku temu i nastąpi to szybciej, niż się spodziewamy. Ale czy przyjmiemy miliard przybyszy? Teoretycznie i to jest możliwe; naturalnie pod warunkiem, że z góry zaakceptujemy cywilizacyjną zmianę, której nie da się wtedy uniknąć. Ale czy zmieszczą się tu dwa, trzy miliardy? Pytanie to nie jest pozbawione sensu. Już dziś parę miliardów ludzi marzy o europejskim raju i szuka dróg do tego raju wiodących, bo do Ameryki dopłynąć trudno, z Australii zawracają łodzie, a Japończycy w ogóle nie chcą słyszeć o jakichkolwiek przybyszach. Gdy rozpatrujemy zjawiska demograficzne we własnym kraju, trzeba

Jedyną obronę przed bronią demograficzną daje broń demograficzna. Kraje ludne przetrwają, a ludność krajów bezdzietnych zostanie wymieniona na dzieci obcych ludów. Bo ludzkość tworzy naczynia osmotycznie połączone. mieć na uwadze to, co dzieje się wokół. Geografia nie znosi próżni. Geografia nie znosi nawet słabego zaludnienia, co już widzimy np. na Syberii, stopniowo kolonizowanej przez Chińczyków, czekających tylko na jakieś przesilenie w Rosji, by zrealizować swoje mniej czy bardziej uzasadnione nadzieje. W his­ torii i prehistorii zawsze tak bywało, że tam, gdzie ludzi jest mało, przybywają nadwyżki z miejsc, w których jest ich dużo. To jest coś w rodzaju prawa (ludzkiej) przyrody i działa niezawodnie. Owszem, tu i ówdzie można budować mury graniczne, można nawet – jak w bogatych krajach naftowych – zamykać granice w inny sposób, ale to są półśrodki o krótkiej gwarancji. Jedyną obronę przed bronią demograficzną daje broń demograficzna. Kraje ludne przetrwają, a ludność krajów bezdzietnych zostanie wymieniona na dzieci obcych ludów. Bo ludzkość tworzy naczynia osmotycznie połączone.

Portret koedukacyjny 2017 Spójrzmy na najnowszy polski portret demograficzny, stanowiący podręcznikową ilustrację błędnej polityki demograficznej w PRL i w pierwszym ćwierćwieczu III RP. Dramatyczne wyr­ wy poczynione przez II wojnę światową, nałożone na nieczytelne już straty z I wojny, powtarzają się co pokolenie naprzemiennymi niżami i wyżami. Żaden rząd nie prowadził polityki

KURIER·ŚL ĄSKI antycyklicznej, która powinna polegać na wspieraniu dzietności, gdy nadciąga niż, i na nieingerencji, gdy zaczyna się naturalny wyż. Nie mam w tej sprawie pretensji do Władysława Gomułki. Początek nadchodzącego niżu – spójrzmy na wykres – zaczął się w roku 1958. Wtedy to wyczerpał się potencjał pierwszego powojennego wyżu, stanowiącego niejako

Ów naturalny wyż, którego szczyt trafił na czas stanu wojennego, zaczął gwałtownie opadać w latach osiemdziesiątych. Jaruzelskiego już nic nie usprawiedliwia. On przecież widział, co się dzieje. I nic nie zrobił. Inna sprawa, że niewiele mógł po obsadzeniu gospodarki pułkownikami i doprowadzeniu kraju do upadku. A były to lata, gdy za wszelką cenę należało jakoś stymulować dzietność.

minęło 25 lat. Następny niż przyszedł w roku 2003, po 36 latach. Podobnie było z wyżami. Między tym z roku 1957 a tym z roku 1983 minęło 26 lat, ale na kolejny wyż czekaliśmy do roku 2003, czyli znów aż 36 lat! Odpowiada to poniekąd powszechnemu, warunkowanemu kulturowo odkładaniu decyzji o pierwszym dziecku i o rezygnacji z drugiego.

Jedyną osłonę przed bronią demograficzną stanowi... broń demograficzna! Kraje ludne zachowają istnienie i swoją kul­ turę, a ludność krajów bezdzietnych zostanie wymieniona na dzieci ludów obcych.

Zrozumieć polską demografię Andrzej Jarczewski

„podaż odłożoną”, eksplozję polskiej dzietności w zrujnowanym, zdziesiątkowanym przez Niemców i Rosjan narodzie. Ówczesny władca, czyli Pierwszy Sekretarz PZPR, miał prawo nie zauważyć zmiany trendu. Wystąpił wtedy z inną pożyteczną inicjatywą: „1000 szkół na 1000-lecie”. Jakkolwiek oceniamy rezultaty – propagandowy pomysł Gomułki, zrealizowany w pełni po siedmiu latach, a później kontynuowany, był dla polskiego szkolnictwa zbawienny. Spójrzmy teraz na lata sześćdziesiąte na wykresie. Ówczesny niż pogłębiał się przez 10 lat. Natomiast w roku 1968 zaczęło się „demograficzne echo” wielkiego wyżu z lat czterdziestych, bo w wiek rozrodczy wkraczały roczniki urodzone po wojnie. Po roku 1968 władze PRL miały inne problemy i politycy nie myśleli o dzieciach. Nie ograniczono polityki pronatalistycznej, bo takowej wcześniej nie prowadzono. Można więc powiedzieć, że wyż, którego apogeum

Politycy antydemograficzni Jeszcze większe grzechy zaniechania obciążają następnych premierów. Kolejne rządy – od Mazowieckiego do Tuska – miały po prostu interes w tym, żeby dzieci się nie rodziły, bo będzie „mniej gąb do karmienia”. Nie dotyczy to tylko krótkotrwałych rządów PiS-u, kiedy to wprowadzono „becikowe” (od 2006). Piszę to nie z sympatii dla PiS-u, ale dlatego, że akurat w tych latach zarysowało się kolejne naturalne odbicie i właśnie wtedy nie należało wykazywać większej w tej materii aktywności. Okazało się, że „becikowe” przyszło za wcześnie i na dłuższą metę nie działało, a nowych inicjatyw zabrakło. Odbicie pierwszej dekady XXI wieku było słabiutkie i zakończyło się już w roku 2009. Nie osiągnęło nawet dna niżu z roku 1967! Sprawiły to zmiany kulturowe, propaganda depopula-

1796 2595 Wiek Rocznik 5207 8438 12708 20064 27446 1924 35128 1925 48022 1926 56698 1927 68690 1928 86849 1929 103107 1930 124345 1931 136493 1932 149480 1933 156761 1934 171966 1935 188322 1936 202792 1937 210713 1938 218407 1939 226597 1940 233298 1941 229899 1942 221030 1943 230613 1944 243062 1945 250159

100 99 98 97 96 95 94 93 92 91 90 89 88 87 86 85 84 83 82 81 80 79 78 77 76 75 74 73 72 71 70 69 68 67 66 65 64 63 62 61 60 59 58 57 56 55 54 53 52 51 50 49 48 47 46 45 44 43 42 41 40 39 38 37 36 35 34 33 32 31 30 29 28 27 26 25 24 23 22 21 20 19 18 17 16 15 14 13 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1

1946 1947 1948 1949 1950 1951 1952 1953 1954 1955 1956 1957 1958 1959 1960 1961 1962 1963 1964 1965 1966 1967 1968 1969 1970 1971 1972 1973 1974 1975 1976 1977 1978 1979 1980 1981 1982 1983 1984 1985 1986 1987 1988 1989 1990 1991 1992 1993 1994 1995 1996 1997 1998 1999 2000 2001 2002 2003 2004 2005 2006 2007 2008 2009 2010 2011 2012 2013 2014 2015 2016

0

Liczba nowych emerytów powoli się stabilizuje. Wyż już przechodzi. Rynek pracy traci doświadczonych fachowców

Ten wyż już nie kształtuje rynku pracy. Prawie każdy ma pracę i to się nie zmieni.

Spadek populacji w tych rocznikach pozamyka większość prywatnych uczelni wyższych.

To wygląda jak "mur obronny". Na razie niż został powstrzymany. Konieczne są dalsze wzmocnienia. 100 000

200 000

300 000

Już dziś parę miliardów ludzi marzy o europejskim raju i szuka dróg do tego raju wiodących, bo do Ameryki dopłynąć trudno, z Australii zawracają łodzie, a Japończycy w ogóle nie chcą słyszeć o jakichkolwiek przybyszach.

Metoda demograficzna dla samorządu

Demograficzny Demograficzny portret portret Polski Polski A.D. 2017 A.D. 2017

70-latków, urodzonych w roku 1947, mamy 397.761, czyli dużo więcej niż ich prawnuków ur. w 2017 r.: 375.349. 354896

397761

433354 452925 480199 508652 523173 537524 546353 572997 571764 580523 574438 557926 525786 499209 482924 479740 470679 461270 456795 454533 459415 468156 486402 502168 523393 543874 566662 588232 609609 607913 613185 631423 635944 624747 652930 674280 654844 635120 600177 575079 564495 547514 542835 530425 500242 481594 462479 434729 422957 406650 390602 W szkołach średnich ubytek w starszych 379593 376448 rocznikach uzupełni nadchodzący wyżyk. 366473 Wraz z reformą szkolnictwa przełoży się 354020 350652 to na względnie stabilną liczbę uczniów 356956 368764 przez kilkanaście lat. 383013 403433 431277 433398 414362 396766 389253 Liczba Polaków 369937 375282 w kolejnych rocznikach 370902 375349

400 000

500 000

600 000

700 000 ŹRÓDŁO DANYCH: GUS 2017

przypadło na rok 1983, był naturalną konsekwencją płodności tego pierwszego wyżu powojennego, a politycy – dzięki Bogu – nie mieli w tej sprawie nic do powiedzenia. Legendy mówią o pronatalistycznym wpływie braku prądu, ale to bzdura.

cji i masowe wyjazdy niedoszłych rodziców na Zachód (Polki w Londynie rodzą więcej dzieci niż w Warszawie). Sprawdźmy na wykresie, jak odległe od siebie były kolejne minima i maksima. Otóż między wojennym niżem z roku 1942 a tym z roku 1967

drugorzędnych wpływów jest wprawdzie znaczna, ale to, co dla polityki demograficznej jest najważniejsze – wynika wprost ze struktury wieku ludności, obserwowanej synchronicznie. Ta demograficzna piramida jest od kilkudziesięciu lat niezmienna. Po prostu z każdym rokiem podnosi się o jedną kreskę, trochę chudnie z przyczyn naturalnych i odtwarza się co pokolenie, tyle że coraz mizerniej. Wszystko to, co teraz Państwo widzicie na wykresie, można było z grubsza przewidywać już 60 lat temu, ale na tych zagadnieniach znali się tylko nieliczni demografowie, których nikt nie słuchał. Dlatego (tylko pod tym względem) rozgrzeszam Gomułkę. Ale Jaruzelskiego już nie rozgrzeszam, a jego następców wręcz potępiam! To oni są winni i depopulacji, i tej niezwykle kosztownej cykliczności, która sprawia, że raz brakuje szkół, a po niewielu latach trzeba je masowo zamykać. Że albo do pediatry nie można się z dziec­ kiem dostać, albo na akademiach medycznych wykreśla się kształcenie pediatrów, bo jest ich za dużo, a np. pedagogika to kierunek gwarantujący bezrobocie. To samo dotyczy innych zjawisk, o których już nie będę pisał, ale proszę Czytelnika, by odrobił tę lekcję samodzielnie, by zastanowił się, ile w różnych dziedzinach kosztuje nas naprzemienne występowanie wyżów i głębokich niżów. Wykresy robione tą samą metodą, tzn. bez szkodliwego dla czytelności obrazu podziału na płeć, publikuję od dwudziestu lat. Robiłem to dla różnych miast i widzę niewielkie przesunięcia ekstremów, wynikające z przyczyn lokalnych, np. w pewnym okresie zasiedlono gdzieś duże blokowisko i to od razu wpłynęło na obraz całej gminy. Albo zamknięto największą fabrykę w mieście i mnóstwo rodzin wyjechało w inne strony, co też skutkowało pewnymi drobnymi odchyleniami. Generalny obraz jest jednak w całej Polsce podobny. W małych gminach bardziej postrzępiony, w dużych miastach – wygładzony na podobieństwo tego, co tu prezentuję.

To nie prognoza, to pewność! To, co tu piszę, można by nazwać analizą strukturalną. Pomijam wszystkie drugorzędne zjawiska, by wskazać tylko zasadnicze trendy. Suma tych

W roku 2014 na II Ogólnopolskiej Konferencji Demograficznej przedstawiłem referat pt. „Metoda demograficzna dla samorządu”. Tekst wraz z prezentacją został opublikowany w Zeszytach Naukowych Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach nr 223/2015 i jest dostępny na stronie www.ajarczewski.republika.pl. Zainteresowanym wysyłam (oczywiście

Procesy wolnozmienne Takie wykresy trzeba robić corocznie przez wiele lat (dla Gliwic robię to od roku 1995). Wtedy dopiero widać zmiany; widać też oczywiste niezmienności, czyli to, co zlekceważono, a co było możliwe do przewidzenia już wiele lat temu. Procesy demograficzne przebiegają powoli, ale nieuchronnie. Skutki się kumulują, choć długo bywają niedostrzegane. Rozpatrzmy np. negocjacje z nauczycielskimi związkami zawodowymi, prowadzone wszędzie tam, gdzie zamykane są szkoły. Spory przybierają niekiedy dramatyczną, a niekiedy groteskową postać. Nauczyciele słusznie interesują się własnym zatrudnieniem i wymuszają różne nierealistyczne posunięcia. Oskarżają prezydentów miast o robienie niesprawiedliwych oszczędności ich kosztem. Ale gdy zobaczą, że daną szkołę trzeba zamknąć ze względów demograficznych, gdy zauważą, że przez kolejne 20, a może i 30 lat będzie w danej dzielnicy stale ubywać dzieci, że będzie ubywać NA PEWNO, bo tam nie ma kto rodzić – zaczynają rozmawiać o czymś zupełnie innym. Rozumieją, że szkoły uratować się nie da i że nie ma w tym złej woli. Należy więc wynegocjować jakiś pakiet socjalny i zmienić zawód. Tylko że nauczyciele swój zawód kochają. Dla nich zamknięcie szkoły to nie jest utrata pracy, ale utrata... miłości! Kto tego nie rozumie, naraża się na absurdalne konflikty. I jeśli nawet burmistrz wygra w danej sprawie, przegra jako człowiek. Bez analizy demograficznej dyskusje ciągną się latami, a miasta, które odkładają konieczne decyzje, po prostu trwonią pieniądze, których braknie na inne społecznie ważne cele.

Mur obronny Gdy spojrzymy na nasz wykres z większej odległości – dostrzeżemy w nim portret bezzębnego starca. I to jest prawdziwa metafora naszej demografii. Ale spójrzmy teraz na część najmłodszą. Pochód niżu został chwilowo zatrzymany. Złożyło się na to zarówno „500+”, jak i nieco wcześniejsze świadczenie rodzicielskie czy „becikowe”. Wszystko to doraźnie poprawiło sytuację. W dolnej części wykresu zarysowało się coś na kształt „muru obronnego” z dwoma blankami. Zamiast zapowiadanego przez GUS dalszego pogłębiania niżu – widzimy coś bardziej optymistycznego. Ale czy to będzie trwała tendencja? Już samo ustabilizowanie

Tak fajnie się żyje bez dzieci! I nie wytłumaczysz młodym, że z dziećmi będzie jeszcze fajniej, choć może chwilami... ciekawiej. Nie wytłumaczysz im, że dzieci nadają naszemu życiu sens. Że innego sensu życia na Ziemi... nie ma! bezpłatnie) gotowy plik w Excelu, w którym trzeba tylko wstawić dane z własnej gminy i wykres zrobi się sam (jarczewski@gmail.com). Analiza takiego obrazu miasta dla wielu burmistrzów może być szokująca. Tu ważna uwaga. Otóż wykres musi być „koedukacyjny”, tzn. bez podziału na płeć! Niestety GUS z uporem godnym lepszej sprawy od niemal stu lat publikuje tzw. „choinkę”, czyli wykres, na którym z prawej strony widzimy populację kobiet, a z lewej mężczyzn. Straszny anachronizm! To samo znajduję w Wikipedii i na stronach różnych miast. Patrzą na to radni, burmistrzowie, prezydenci i – niestety – nic z takiej „choinki” dla nich nie wynika. Ot, ciekawostka. Tymczasem demograficzny obraz gminy powinien być podstawą wszelkiego planowania. Nie korzystajmy z tej przeklętej „choinki”! Przecież to nie ma żadnego sensu. Populacja kobiet i mężczyzn w Europie, gdzie nie dokonuje się selektywnych aborcji dziewczynek, jest bardzo podobna. Owszem, rodzi się trochę więcej chłopców, a za to w starszych rocznikach jest więcej kobiet, które po prostu żyją dłużej. I tyle. Ale dla np. szkolnictwa nie ma to dziś żadnego znaczenia. To samo dotyczy służby zdrowia, rynku pracy i wielu innych dziedzin. „Choinka” rozprasza uwagę decydentów i utrudnia im wyciąganie jakichkolwiek wniosków. Oglądają to i odkładają, a decyzje podejmują na podstawie zupełnie innych przesłanek.

liczby urodzin na poziomie zbliżonym do 400 000 dzieci rocznie byłoby ogromnym sukcesem. Ale na fanfary za wcześnie. Wróg jest potężny, mury niskie, a blanki słabe. Ten wróg – to ogólnoeuropejskie trendy cywilizacyjne. Nie oskarżałbym młodych Polaków o wygodnict­wo czy egoizm. Propaganda demograficznego wygaszania Europy dociera do nich z każdego telewizora, z kolorowych miesięczników i nawet z uniwersyteckich katedr. To jest straszna presja, a jednocześnie... tak fajnie się żyje bez dzieci! I nie wytłumaczysz młodym, że z dziećmi będzie jeszcze fajniej, choć może chwilami... ciekawiej. Nie wytłumaczysz im, że dzieci nadają naszemu życiu sens. Że innego sensu życia na Ziemi... nie ma! Tu muszą iść kolejne posunięcia pronatalistyczne. Różnych – materialnych i kulturowych – sprawdzonych w innych krajach rozwiązań znamy sporo. Zapowiadane obecnie miejsce w żłobku dla każdego dziecka, które nie ma zapewnionej opieki rodzinnej, jest jednym z takich dobrych sposobów. Ale i to nie wystarczy. Nie doradzam rządowi konkretnych posunięć. Przyzwyczajamy się do tego, co mamy, i każde działanie ma wpływ krótkotrwały. Chciałbym tylko dożyć czasów, gdy podobne wykresy będą miały charakter prawidłowej piramidy demograficznej, by dzieci było więcej niż ich dziadków i prababek. A przynajmniej – żeby nie było ich mniej. K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

K

omuniści (a jakże by inaczej!) obiecywali to samo i nie przepadali za tradycyjną rodziną. A wydawało się, że w Polsce, tak boleśnie dotkniętej ideą lewackiego wychowania (owszem, dokonującego się w rodzinie, ale musiała to być koniecznie „rodzina socjalistyczna”), nikt (po instytucjonalnym upadku komunizmu), kogo nie opuścił rozum, nie będzie majstrował przy rodzinie, aby zanegować i wyprzeć z niej tradycyjne (w Polsce zazwyczaj katolickie) wartości. Okazuje się, że nic z tego. Rodzina nadal znajduje się na celowniku „sił postępu”. Przy czym wygląda na to, że mamy tym razem do czynienia z atakiem o wiele bardziej wyrafinowanym i podstępnym niż za czasów słusznie minionych, jak dziś elegancko mawiają niektórzy rodzimi neobolszewicy. Mam na myśli osobliwą nadzieję i związaną z nią taktykę, by nie powiedzieć sztuczkę określaną jako pedagogika alarmistyczna, ostrzegawcza. Odnajdujemy ją rzekomo (określaną jako istotny obszar tzw. nurtów pobocznych w pedagogice) w tekstach literackich będących narracjami – jak to za chwilę pokażę – z życia konkretnej – cytuję: „spotworniałej rodziny”. Bardziej pogłębiony wgląd w sygnalizowaną strategię zdaje się wskazywać, że mamy tu raczej do czynienia z różnego rodzaju manipulacjami zmierzającymi do utrzymania społeczeństwa/ studentów pedagogiki w niezdyscyplinowaniu i niewiedzy co do podstawowych systemów wartości, z równoczesnym utrzymywaniem dezorientacji i skupieniem uwagi wokół spraw, które nie mają żadnego znaczenia, czyli koncentrują się na odwracaniu uwagi od spraw zasadniczych. A jeśli już – to jest to bezpardonowy atak na Kościół katolicki i jego społeczne nauczanie. W tej współczesnej strategii bywa, że akademicki pedagog (zob. np. Monika Jaworska-Witkowska, Zbigniew Kwieciński, Nurty pedagogii, naukowe, dyskretne, odlotowe, Impuls, Kraków 2011) w refleksji nad rodziną jako środowiskiem wychowawczym sięga do twórczości pisarza (austriackiego dramatopisarza i prozaika Thomasa Bernharda (1931–1989). Proponuję

Dobra zmiana w finansach państwa, dobra zmiana w gospodarce Mamy 2017 r. Gospodarka rozwija się, według MFW PKB zanotuje w tym roku 3,4%, ale ekonomiści NBP mają jeszcze bardziej optymistyczne prognozy: ściągalność podatków skokowo wzrosła. Jak informuje Ministerstwo Finansów „wpływy z VAT między styczniem a majem były o 3 miliardy 300 milionów złotych (+6,7%) wyższe niż rok wcześniej. O ponad 1,5 miliarda złotych (6,4%) wzrosły z kolei dochody z akcyzy oraz daniny od gier. Wpływy z PIT-u były o 1,5 miliarda złotych wyższe niż rok wcześniej. To wzrost o 8,7%. Dochody z CIT-u były wyższe od ubiegłorocznych o 1%, czyli około 100 milionów złotych”. Czy wszystko, co dobre dla państwa, jest dobre dla obywateli? Pierwsza uwaga dotyczy wydłużenia czasu rejestracji nowych podmiotów gospodarczych. Działania uszczelniające system płacenia podatku VAT, skuteczne i słuszne, uderzyły jednak w przedsiębiorców rozpoczynających działalność. Czekanie na wpis do rejestru podatników VAT z paru dni przeciąga się do miesiąca. Wiemy z naszych życiowych doświadczeń, że czas to pieniądz. Jeśli rząd chce szybciej uzyskiwać od nowych podmiotów przychody podatkowe, to musi pochylić się nad problemem. Wierzę, że przy odrobinie chęci ze strony urzędników ministerstwa finansów da się ten problem rozwiązać. Co łączy Ogólnopolski Związek Działkowców, korporacje prawnicze, farmaceutów i zwolenników przymusu zrzeszania przedsiębiorców? Innym wzbudzającym emocje przedsiębiorców rozwiązaniem jest obowiązek zrzeszania się w tzw. samorządzie przedsiębiorców i pracodawców. Samorząd taki miałby odciążyć państwo w szeregu działań związanych z polityką gospodarczą. Do jego zadań będzie należeć: 1. Rejestrowanie przedsiębiorców, 2. Doradztwo dla zakładających biznes, 3. Obsługa prawna przedsiębiorców, reprezentowanie ich przed administracją publiczną i organami kontrolnymi oraz

zatem przyjrzeć się dziś tzw. dyskursom pedagogicznym nawiązującym do pedagogii rodziny, przy czym teksty będące przedmiotem dyskursu nie wchodzą do kanonu naukowej pedagogiki. To są teksty literackie, humanistyczne. Niniejsze uwagi ograniczam do powieści Wymazywanie autorstwa wzmiankowanego wyżej genialnego austriackiego skandalisty, znanego między innymi z tego, że na temat własnej rodziny nie waha się wypowiedzieć myśli dla innych niemożliwych do wypowiedzenia. Z tego powodu podobno zakochał się w pisarzu nasz równie wybitny i postępowy reżyser teatralny Krystian Lupa. Szczególnie urzekło go w literacie to, że nie kłamie w chwili pisania (...), że nie waha się popadać z sobą samym w permanentne sprzeczności (...), że nie chroni pieczołowicie swoich racji. Zaliczany do nurtu pedagogiki pobocznej T. Bernhard myśli o rodzinie

dzięki niej wymazana cała moja rodzina (...) moja pierwsza myśl, gdy budzę się o świcie, każe mi z całym zdecydowaniem zabrać się do (...) autowymazywania. Monika Jaworska-Witkowska – powtórzmy – dostrzega w tych ponurych i zohydzających rodzinę wynurzeniach pisarza walory pedagogiczne.

Rezygnując z konieczności z przytaczania obszernych cytatów (a wierzaj mi, Czytelniku, niektóre zwalają z nóg), poznajmy niektóre hasłowo ujęte, alarmujące zagrożenia: 1. Rodzina jako miejsce zniszczeń, 2. Małżeństwo – piekło w opisie dziecka, 3. Dom rodzinny jako „nieuleczalne zło”

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

pisał o nastoletnich prostytutkach, złodziejaszkach, damskich bokserach, zdradzonych żonach i zabójcach w afekcie. Ale rzadko pojawia się na sali sądowej. Woli tworzyć własne, ubarwione wersje historii (J. Kurkiewicz, „Gazeta Wyborcza” 2011). Niewątpliwie na tym świecie zaw­ sze były i są rodziny patologiczne oraz wiążące się z tym piekło. Prawdą jest zapewne i to, że nie tylko dobre przykłady mają moc wychowawczą. Jakoż pojawia się wątpliwość: czy rzeczywiście literac­ki opis gehenny rodzinnej ma istotną wartość poznawczą, edukacyjną, wychowawczą, czyli – jak chce tego pani profesor – ma moc niewidocznej, alarmistycznej pedagogiki, co zawdzięcza temu, że ów zatrważający obraz rodziny został skreślony przez autora cieszącego się opinią twórcy, który jest – cytuję: geniuszem i prowokatorem, aktorem i błaznem, ofiarą i oprawcą (...), był bohaterem wielu skandali, które z upodobaniem

Współczesna tendencja do rozmyślnej dewaluacji wartości rodziny, pokazywanie, a niekiedy wręcz lansowanie obrazu rodziny jako źródła opresji i cierpień, w tym postrzeganie wychowania w rodzinie jako „niszczenia” – stanowi część ideologii an­ tykatolickiego postępu, która to ideologia koncentruje się na stworzeniu „nowego, lepszego człowieka”.

Rodzina. Za, a nawet przeciw w sposób, który pani profesor Monika Jaworska-Witkowska uznała za pedagogicznie (w sensie ostrzegawczym, alarmującym) przydatny. Dlaczego? Otóż w psychoanalitycznym rozrachunku z własną przeszłością – zauważa pani profesor – głośny prozaik o swojej rodzinie pisze (ale zaznacza, że dotyczy to zachowania milionów rodziców) jako o „źródle cierpień”. Moi rodzice, w przekonaniu, że mnie wychowują, w rzeczywistości mnie zniszczyli (...) tam, gdzie mówili „wychowanie”, powinni raczej byli mówić „zniszczenie” – napisał T. Bernhard. Wyjaśnił też: (...) nazwę tę relację Wymazywanie (...), gdyż naprawdę wszystko w niej wymażę, skażę na zagładę, wszystko, co opiszę w tej relacji, zostanie wymazane, zgładzone, zostanie

Podkreślając, że z tego, co (wprawdzie przygnębiająco) napisał o rodzinie austriacki skandalista, daje się wyprowadzić ważne podpowiedzi dla pedagogii i dostrzec znaki ostrzegawcze. Dla jasności wywodu i w szacunku dla pracy autorki, która dokonała sproblematyzowania dość opasłej książki T. Bernharda (537stron), ujmując jej wątki w postać cytatów, które dotyczą – jak napisała – najpilniejszego i najdotkliwszego pedagogicznego alarmu – przytoczmy obszary wyodrębnionej i hasłowo sformułowanej problematyki. Jest ich dziewięć. Autorka zapewnia – i trudno się z nią w tym przypadku nie zgodzić – że „same mówią”. Ano trzeba przyznać, że mówią, choć bardziej pasowałoby tu słowo ‘krzyczą’!

o „morderczej bezwzględności”, 4. Rodzice jako sztuczna i „demoniczna para”, 5. Matka jako źródło cierpień w kilku odsłonach, 6.Ojciec jako ogniwo dziedziczenia cynicznej wiedzy i uczenia się „gier codziennych”. Cóż można na to wszystko powiedzieć? Jeśli wierzyć dramaturgowi, jest zdecydowanie złowieszczo, alarmująco i wionie grozą! Na szczęście (choć nie dla autorki koncepcji pedagogiki alarmistycznej) Bernhard mógł w tym, co napisał o rodzinie, najzwyczajniej przesadzić, literacko przerysować. Biografowie pisarza podkreślają, że powracają w jego książkach przesadzone obrazy perwersji i przemocy, mające coś z kroniki kryminalnej: przyciągają uwagę, dostarczają rozrywki i dreszczu emocji. Bernhard

prowokował (...) w swoich maniakalnych (...) utworach dokonuje prób rozpoznania i zrozumienia bezwzględnych mechanizmów opresyjnych „niszczycielskich machin” – do których ów geniusz – jeden z najbardziej cenionych dramatopisarzy swojego czasu – zalicza m.in. rodzinę? W świetle opinii osób, które znały Bernharda osobiście, a także dyspozycji osobowościowych, które zachwyciły reżysera teatralnego K. Lupę, pisarz jest mało wiarygodny w sensie, o który mnie – konserwatywnemu, niewyemancypowanemu pedagogowi – wypada się zawsze upominać. Z tej samej perspektywy oceniając szanse pomyślnej realizacji pożytków, jakie mogłyby wynikać z twórczości Bernharda dla pedagogiki ostrzegawczej, alarmistycznej, mogę

Wydawałoby się, że tylko skrajni malkontenci mogą krytykować politykę gospo­ darczą rządu. Nie negując dokonań obecnie rządzącej ekipy, należy jednak zwrócić uwagę na niepokojące informacje o poczynaniach naszych urzędników.

Niepokojące zmiany w prawno-instytucjonalnym otoczeniu biznesu Mariusz Patey

prowadzenie w imieniu przedsiębiorców negocjacji, 4. Sądownictwo arbitrażowe i mediacja między przedsiębiorcami, 5. Opiniowanie projektów ustaw i rozpo-

Ktoś kierujący się zdrowym rozsądkiem wskaże, że przecież istniejące organizacje i samorządy pracodawców nie są liczne, bo ich oferta nie jest dość atrakcyjna dla potencjalnych członków. rządzeń dotyczących gospodarki oraz przygotowanie własnych projektów ustaw, przy czym stanowiska samorządu mają być wiążące dla sejmu i rządu, 6. Wspieranie eksportu, 7. Kojarzenie uczelni i biznesu, 8. Konsultowanie wydatkowania środków unijnych, 9. Inicjowanie zakładania klastrów regionalnych i krajowych, 10. Tworzenie stref ekonomicznych, 11. Pośrednictwo pracy, 12. Prowadzenie szkół zawodowych i organizacja kursów kształcenia zawodowego, 13. Negocjacje ze związkami zawodowymi w zakresie prawa pracy. Wiemy, że takie rozwiązanie na pewno ułatwi rządowi prowadzenie konsultacji społecznych. Rząd w osobie wicepremiera Mateusza Morawieckiego przekonuje, że przedsiębiorcy nie poniosą dodatkowych kosztów.

Utrzymanie bowiem samorządu obciąży budżet państwa. Czy jednak koszt takiego rozwiązania (według propozycji strony rządowej to ok 0,02% płaconego przez firmy podatku VAT) jest wart zachodu? Czy tego typu rozwiązanie jest rzeczywiście Polsce potrzebne? Pomysłodawcy powołują się na przykład Niemiec. Polska skopiowała wiele rozwiązań tego kraju związanych z uregulowaniem kwestii gospodarczych. Na przykład pomysł rejestrowania spółek o osobowości prawnej i jawnych w systemie sądowym tzw. KRS. Widać jednak, że kraje, które tę rolę oddały urzędom skarbowym, np. Estonia, lokują się dużo wyżej niż Polska w rankingach Doing Business. Taki sposób rejestracji nie wpływa, jak pokazuje doświadczenie, na spadek bezpieczeństwa obrotu gospodarczego. Podwójna rejestracja (KRS i urzędy skarbowe) tymczasem zwiększa i wymogi sprawozdawcze, i liczbę godzin, jaką firmy muszą zużyć dla obsługi swego państwa. Ten przykład pokazuje, że nie wszystkie rozwiązania warte są naśladownictwa. Ta sama kwestia dotyczy obliga przynależności do organizacji samorządowych. Ktoś kierujący się zdrowym rozsądkiem wskaże, że przecież istniejące organizacje i samorządy pracodawców nie są liczne, bo ich oferta nie jest dość atrakcyjna dla potencjalnych członków. Przedsiębiorcy w większości to ludzie racjonalnie myślący; jeśli czymś się nie zajmują, to znaczy, że to coś nie daje im dostatecznej wartości dodanej. Przymusowa przynależność do jakiejś struktury samorządowej da, być może, więcej etatów i pozwoli na

lepsze życie dotychczasowym działaczom zrzeszeń rzemiosła, izb handlowych typu KIG i innych. Ich inercja odstręcza nowych członków nawet bardziej, jak peerelowskie korzenie. Argumenty niektórych działaczy za utworzeniem tego typu instytucji porażają otwartością celów uderzających w polskich konsumentów i w nowych adeptów biznesu. A mianowicie samorząd ma... chronić dotychczasowe przedsiębiorstwa przed konkurencją nowo powstałych podmiotów. To rząd powinien chronić równość prowadzenia działalności gospodarczej, a nie sprzyjać tworzeniu się korporacyjnych monopoli!

na organizacje przedsiębiorców. Prawdą jest bowiem, że wiele elitarnych klubów biznesu jest poza zasięgiem większości początkujących przedsiębiorców. W krajach o bardziej konkurencyjnych gospodarkach niż nasza, czyli w krajach anglosaskich, skandynawskich – nie ma obowiązku zrzeszania się w tzw. samorządy przedsiębiorców. Innym argumentem przemawiającym za samorządem ma być odciążenie sądów w rozstrzyganiu spraw gospodarczych. Słabość sądów arbitrażowych w naszym kraju nie tkwi w braku obliga zrzeszania się, ale w braku odpowiedniego umocowania instytucji

Porównanie Izb Gospodarczych w wybranych ośrodkach prze­ mysłowo-han­­dlowych

Miasto

Przynależność

Liczba członków

Przychody

Birmingham

Dobrowolna

2909

£10,6m

Chicago

Dobrowolna

brak danych

£4,2m

Osaka

Dobrowolna

28941

£36,3m

Monachium

Przymusowa

366771

£65,2m

Milan

Przymusowa

347666

£103,1m

Lyon

Przymusowa

71000

£100,4m

Na podst. Raportu „No stone unturned: chambers of commerce international comparisons”

Czym to się zakończyło we Włoszech, mogą nam opowiedzieć Polacy próbujący robić tam biznes. Aby założyć restaurację, należy zapłacić olbrzymie kwoty tzw. związkom restauratorów, które ocenią, czy nowy podmiot jest potrzebny w danej okolicy. Ograniczenie konkurencji powoduje w konsekwencji mniejszą konkurencyjność całej gospodarki. Lepszym rozwiązaniem jest dobrowolność zrzeszania się i możliwość odpisów od CIT

arbitrażu w polskim prawodawstwie. Monopol państwowego wymiaru sprawiedliwości jest silnie broniony przepisami egzekucyjnymi. Promocja i budowa polskich marek nie wymagają również powstawania nowych struktur administracyjnych, tylko uruchomienia projektów dla poszczególnych grup przedsiębiorców. Przykładowo może to być dofinansowywanie udziału w targach, jeśli przedsiębiorcy zorganizują wspólne stoiska.

stwierdzić, że nadzieje z tym związane postrzegam jako liche. Nie muszę dodawać, że nie popadam z tego powodu w przygnębienie. Póki co, w niezłym nastroju – czego i moim Szanownym Czytelnikom życzę – formułuję na zakończenie hipotezę odnośnie do prawdziwych źródeł i przyczyn wielkiej estymy, jaką się cieszy bohater niniejszego felietonu: dość powiedzieć, że Bernhard przypadł do gustu skrajnie lewicowej laureatce literackiej Nagrody Nobla, Elfriede Jelinek, która powiedziała: Obok tego martwego giganta nie przejdzie już nikt obojętnie. Sporo w swoim życiu naczytałem się różnych antykatolickich agitek, zazwyczaj dość topornie potępiających Kościół katolicki, ale to, na co natrafiłem w książce Wymazywanie, przerosło moje wyobrażenie. Rezygnując z próby omówienia literackich zmagań dramatopisarza Bernharda z katolicyzmem, a osobliwie wypominania szkód, jakie katolicyzm wyrządził jego rodzinie, wyręczam się obszernym cytatem wyjętym z książki. Bernhard miał rodzeństwo i wierzących rodziców: Moi rodzice (...) okaleczyli moją umysłowość do stanu nierozpoznawalności, jak się to mawia w odniesieniu do innych sytuacji. Z największą bezwzględnością wobec mnie całymi latami mieszali na swój katolicki i narodowosocjalistyczny sposób w moim młodym umyśle i wszystko w nim poprzewracali, tak że wuj Georg potrzebował również wielu lat na to, by z powrotem doprowadzić mój umysł do porządku. Koniec końców rodzice, zamiast ukształtować stosownie mnie i moje rodzeństwo, tylko nas zniekształcili, wyrządzając jedynie szkody w naszych umysłach. Rodzice (...) zrujnowali nasze umysły stosowaniem owych zgubnych katolickich metod. Kościół katolicki wyrządza tyle szkód w młodych umysłach, że trudno to sobie nawet wyobrazić, o ile rodzice są katolikami niemal automatycznie podporządkowującymi się katolicyzmowi. To, że wychowano nas w wierze katolickiej, oznaczało, że zostaliśmy gruntownie zniszczeni. (Wymazywanie, Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2010, s. 116). A jednak w trakcie przepisywania tego cytatu poczułem się jakoś nieswojo. Nie tracę wszelako nadziei, że latem się wyliżę. Planuję wakacje spędzić na łonie mojej tradycyjnej, śląskiej rodziny. K

Patrząc na środowiska, z których wychodzą pomysły tworzenia dodatkowych struktur administracyjnych, nawet z jakimś wbudowanym mechanizmem demokratycznym, widać, że nie wróży to pomysłowi dobrze. Obawiam się, że główna korzyść przypadnie nie tym, których te organizacje mają reprezentować i bronić, ale działaczom znanym z postkomunistycznych struktur związanych z dawnym Stronnictwem Demokratycznym i biurokratom. Z okresu, kiedy to PZPR organizowała życie obywatelom, pozostały takie organizacje, jak Ogólnopolski Związek Działkowców, korporacje prawnicze, farmaceutów, lekarzy i inne organizacje zawodowe. Widzimy, że jedyne, co im wychodzi, to obrona interesów grupowych głównie działa-

Obawiam się, że główna korzyść przypadnie nie tym, których te organizacje mają reprezentować i bronić, ale działaczom znanym z postkomunistycznych struktur związanych z dawnym Stronnictwem Demokratycznym i biurokratom. czy tych organizacji. Obywatel odczuwa ich istnienie poprzez wyższe ceny usług i gorszy do nich dostęp. Na szczęście dzięki Solidarności nie mamy monopolu związków zawodowych. Nie psujmy tego, co działa. Pozwólmy przedsiębiorcom działać, inwestować w swoje firmy, wzmacniać rozpoz­ nawalność swoich marek, rozwijać się za granicą. Chronienie nieudaczników pod pozorem ochrony polskich przedsiębiorstw nie służy tym, którzy ciężką pracą i inwencją odbudowują mozolnie dobre imię polskiego produktu niszczonego w czasach realnego socjalizmu. Przestroga dla decydentów z Ministerstwa Rozwoju: „Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

6

Nie będę pisać nazwy Pruss, tego symbolu ciemności, tak jak piszę nazwisko Prus przez jedno „s”, nazwisko naszego wieszcza, dla mnie symbolu wszelkich cnót.

Pruski syndrom Mikołaj Franciszek, starszy brat Józefa Antoniego, urodził się 2 VII 1896 r. we Wrocławiu. Odebrawszy staranne przygotowanie z rąk guwernerów, w 1908 r. podjął naukę w gimnazjum klasycznym w Rybniku, z którego w 1911 r. został wydalony. Powodem było znalezienie na jego stancji broni, amunicji oraz pamiątek z uroczystości grunwaldzkich w Krakowie, w których w lipcu 1910 r. uczestniczył wraz z całą rodziną. Szkoła pruska była koszmarem, o którym nigdy nie zapomniał. Ona ukształtowała jego stereotyp Niemca i pogląd na kulturę tego kraju. Zdaniem Mikołaja Witczaka nieprzypadkowo chemicy jednej z najzjadliwszych substancji nadali nazwę „kwas pruski”. Ostrzegała ona przed „świństwem najwyższego standardu”. W tej kategorii rozpatrywał pojęcie „belfer prusski”, które choć „brzydkie”, oddawało znakomicie „sylwetkę przeciętnego nauczyciela [...] onych czasów”, najczęściej „chorującego na Bismarcka”. Witczak używał w stosunku do niemieckiego nauczyciela takich epitetów, jak: des­ pota, kacyk i szowinista, dla którego wszystko co niepruskie – było nieznośne. Prywatnie „belfer prusski” również nie budził szacunku ani sympatii uczniów bitych trzciną i obrażanych słownie „w imię prusskiej prawdy”. Po takich lekcjach „belfer prusski”, gdy poczuł „piwochuć”, tzw. Bierstimmung, szedł do knajpy, gdzie wypijał ogromne ilości tego trunku i upijał się nim „w pestkę”. W drodze powrotnej, jak wspominał Witczak, „śpiewał, ściślej ryczał: [...] Über alles, über alles!”. Na drugi dzień, wytrzeźwiawszy, na lekcji historii „wyliczał, jakby w transie narkotycznym, wszystkie przewagi tego prusskiego okrutnika i ochlaja”, tj. Ottona Bismarcka. Ten przykry obraz tak mu utkwił w pamięci, iż dopiero w okopach pierwszej wojny, wśród ogromu cierpień, zrozumiał, że także wśród Niemców trafiają się „ludzie”. Generalnie jednak Germanie byli dla niego dziwną, okrutną rasą, która odczuwała „co pewien czas nieprzezwyciężoną potrzebę maszerowania” i uwielbiania jakiegoś nowego wodza. Tak było od zwycięstwa Arminiusa, księcia Cherusków, który pobił wojska rzymskie Quintiliusa Wa-

Kanclerz Otto von Bismarck

rusa w Lesie Teutoburskim, po czasy Fryderyka Wielkiego, kanclerza Ottona Bismarcka i cesarza Wilhelma II. Ucieleśnieniem tej zaborczej polityki dla Witczaka był Bismarck, „gwiazda junkierstwa prusskiego i militaryzmu”, o której z mieszanymi uczuciami wysłuchiwał na lekcjach w szkole. W krajobrazie Śląska coraz widoczniejsze były wznoszone tu wieże ku czci prus­ kiego kanclerza, do stóp których prowadzano wycieczki szkolne. Praca nauczycieli przyniosła jednak odwrotny od zamierzonego skutek. Świadczy o tym charakterystyka twórcy zjednoczonych Niemiec, nakreślona przez Mikołaja Witczaka: „Ciało olbrzyma, wygląd twarzy wręcz odrażający, wyraźny wytrzeszcz oczu jasno-błękitnych, kłująco wściekłych – jednym zdaniem, „morda jaskiniowca”, i to bez przesady; proszę tylko spojrzeć na płaskorzeźby lub oleodruczki przedstawiające tę nalaną i pooraną bruzdami twarz; płaskorzeźby te itd. wisiały w każdym domu Grossdeutscha na honorowym miejscu i miejsce to miało dla prawdziwego Prussaka znaczenie ołtarza domowego”. Nie lepiej wypadała jego ocena cesarza Wilhelma II. Dla Witczaka był on „kaleką” i „dziwakiem”, chorującym na „Wandertrieb”, opętanym manią wielkości, obcującym „z duchem starego Fryca” i „obciążonym psychicznie”.

KURIER·ŚL ĄSKI Może się ktoś dziwić, że gwałcę gramatykę ojczystą, pisząc uporczywie: Prussy, prussactwo, prusski przez dwa „ss”, lecz pisać będę do końca życia, i to z następujących powodów: ze względów etymologicznych i historycznych. Pruzze, Prusse, Preusse – a więc Prussak przez dwa „ss”. Nazwa ta jest sym­ bolem junkierstwa, militaryzmu, kastowości, zaborczości, hakatyzmu, dyskryminacji i eksterminacji rasowej, i wielu innych obrzydliwości, jednym słowem wszelkiego zła w za­ sadzie obcego narodowi polskiemu [...].

Bracia Witczakowie w służbie Śląska i Polski Część II

Zdzisław Janeczek

Korfanty przemawiający z samochodu

W podsumowaniu konkludował: „Groteskowe, wręcz karnawałowe jego przyodziewki, nakrycia głowy, niemniej dziwaczne wyposażenia »pracowni« świadczą dodatkowo, że nie mógł to być człowiek normalny”. Obraz polityków i nauczycieli rzutował na jego stosunek do całego narodu niemieckiego, drążonego, jego zdaniem, przez ukrytą chorobę. Witczak zdiagnozował ją jako „pandemiczną epilepsję, jeden z ważniejszych współczynników [..] i predyspozycji do dzikich pochodów, rabunkowych marszów, eksterminacji wszystkiego, co niegermańskie”. Nie można się dziwić, iż takie poglądy skutkowały relegowaniem Witczaka z rybnickiej szkoły. Następnie kontynuował on naukę w gimnazjum św. Marii Magdaleny we Wrocławiu, a później w szwajcarskim Davos, gdzie leczył chore płuca. Egzamin maturalny zdał w Feldkirch w Austrii. Do domu powrócił w 1914 roku.

przesyłały im pocztą polową, aby mogli wykazać się większym bojowym wigorem. Witczaka tak zaintrygowały te opowieści, iż po powrocie na Górny Śląsk, w czasie powstań i plebiscytu wypytywał na ten temat stacjonujących tu francuskich żołnierzy. Z frontu wyniósł ponadto doświadczenia typowe dla tamtego pokolenia: rany, zatrucie gazem bojowym, pamięć o zimnicy, długich tygodniach w okopach, gdzie dokuczały wszy i brud. W grudniu 1916 r. od francuskiego szrapnela odniósł ciężkie obrażenia twarzy. Część jego zdziesiątkowanej dywizji przerzucono na front wschodni pod Dyneburg w dawnych Inflantach. Wówczas zmieniono mu przydział i oddelegowano go do oddziału etapowego

W cesarskim mundurze Bez powodzenia starał się opóźnić pobór do armii pruskiej. Wcielono go przymusowo do cesarskiego 2 Pułku Ułanów, stacjonującego w Gliwicach. Fakt ten skomentował: „Znalazłem się w społeczności żołnierskiej tak jednostajnej w warunkach koszarowych, tak zróżniczkowanej w warunkach frontowych; pojąłem, co to wartość człowieka”. W Neuhammer odbył szkolenie i w stopniu podchorążego przydzielono go najpierw do 62, a później 63 Pułku 12 Dywizji Piechoty. Wraz ze swoją jednostką trafił na front. W latach 1915–1918 służył w armii niemieckiej i dzielił jej losy w różnych zakątkach Europy. Latem 1916 r. uczestniczył w krwawych zmaganiach nad Sommą. Bił się w pruskim mundurze pod Arras i Reims. W chwilach wolnych od ostrzału artyleryjskiego lub konieczności udziału w desperackich wypadach na bagnety wysłuchiwał relacji kolegów frontowych, którzy wcześniej brali udział w starciach ze służącymi w armiach kolonialnych Murzynami. W plecakach poległych Afrykańczyków znajdowali oni podobno wędzone męskie genitalia, które czasami rodziny

Mikołaj Witczak w dzieciństwie

217 Dywizji Piechoty. Następnie przerzucono go na front rumuński, w rejon krwawych walk nad Prutem i Seretem. Tutaj zachorował na malarię i czerwonkę zwaną krwawą dezynterią. Wycieńczony biegunkami, bólami brzucha i wysoką gorączką około 40°C, trafił do szpitala w bawarskim Neumarkt. Dnia 1 stycznia 1918 r. stanął przed komisją lekarską, która stwierdziła jego niezdolność do dalszej służby wojskowej. Zwolniony z cesarskiej armii, wrócił do majątku ojca do Jastrzębia na Górnym Śląsku. Rozpatrując swą najbliższą przeszłość, odnotował: „Wojnę przeżyłem na różnych frontach, głównie we Francji. [...] Widziałem rzeczy potworne,

koszmarne – ludzi młodych zatrutych gazem bojowym, tym typowym prusskim wynalazkiem. Widziałem, jak zagazowani konali, długo, długo konali, wiedząc, że im nikt pomóc nie może, że niechybnie zginąć muszą – cierpienia te były niewymowne. Widziałem spojrzenia tryumfujące, zadowolone z tych okropności, spojrzenia iście teutońskie, prusskie. [...] Lecz widziałem także objawy szczerego, prawdziwego społeczeństwa, jakim odznaczali się chlubnie głównie żołnierze szeregowi, szaracy”. Aby wymazać z pamięci te straszne obrazy, planował podjęcie studiów medycznych we Wrocławiu. Jednak zamierzeniom tym w lutym 1918 r. przeszkodziła śmierć ojca, którą odczuł bardzo boleśnie. Musiał razem z bratem Józefem przejąć zarząd majątkiem i kurortem. Był to dla niego trudny okres rekonwalescencji, gdy do frontowych ran doszła „choroba duszy” i „poczucie beznadziejnej pustki”. Wolny czas wypełniał lekturą i spacerami. Równocześnie obserwował rozwój wydarzeń w Europie, a w szczególnoś­ci w Niemczech, skąd uciekł znienawidzony przez niego cesarz Wilhelm II. Jednak w rewolucję w Berlinie nie wierzył i nazywał ją „niemiecką lipą”. Interesował się także zmianami nastrojów w Poznańskiem i Kongresówce, chłonął doniesienia na temat zamachów bombowych i formowania polskiego wojska. Wydarzenia te wpływały na nastroje ludności polskiej na Śląsku, gdzie coraz śmielej opowiadano się za obaleniem dominacji pruskiego urzędnika i żandarma. Jak wyraził się Witczak: „Były to przeważnie całkiem tępe, brutalne, stupajkowe typki, których wyobraźnia chyba nie wychodziła poza trzy zasadnicze pojęcia: 1. Verboten (Zakazane), 2. Streng verboten (Surowo zakazane), 3. Strengstens verboten (Najsurowiej zakazane)!” Zjawisku temu towarzyszyła nasilająca się dezercja z pruskiej armii. Uciekinierzy zapełniali lasy i byli dobrze wyszkoleni oraz uzbrojeni w długą i krótką broń, mieli sporą ilość amunicji, a także dynamitu i lignozytu oraz lontów i spłonek. Dodatkowym źródłem zaopatrzenia w materiały wybuchowe byli

„przyjaciele-górnicy” z okolicznych kopalń. Mikołaj Witczak, wszedłszy z nimi w kontakt, przystąpił na przełomie lipca i sierpnia 1918 r. do organizowania w Jastrzębiu Obrony Górnego Śląs­ ka. Ponadto uczestniczył w obradach Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu. Jednym z jego pierwszych współpracowników w działaniach zmierzających do budowy konspiracji wojskowej był Lud­ wik Piechoczek. W krótkim czasie Rowień, Czerwionka, Rydułtowy i Pszów zamieniły się w ważne ośrodki, w których tworzyły się struktury organizacji wojskowej. W sąsiednim powiecie raciborskim podobne działania podejmowali: Jan Wyglenda i Alojzy Seget, w pszczyńskim Alojzy Nikodem Fizia.

W szeregach POW G.Śl. W lutym 1919 r. Mikołaj Witczak zos­ tał zaprzysiężony jako członek POW G.Śl. Związany z tą strukturą wojskową, przystąpił do organizowania 2 „Południowego” Pułku Strzelców Rybnickich. O pracy konspiratorów pełnej poświęcenia i wyrzeczeń pisał z uznaniem: „Na ogół byliśmy pojęciami, jak WOLNOŚĆ i POLSKA NIEPODLEGŁA tak oślepieni, że niebezpieczeństwa wręcz nie widzieliśmy, a niebezpieczeństwo realnie wyzierało spoza każdego węgła, drzewa. Każdy mówił tu po polsku i po niemiecku i jak w onych czasach na wsi bywało, w każdym domu był jakiś okaz broni palnej i ludzie bywali różni. Niemcy przecież nie spali i mieli także na wsi zwolenników; nielicznych, ale mieli. Poza tym nasze szanse zwycięstwa w tym czasie stały jak 1:100. Tak to nieraz słyszałem, kiedy porównywaliśmy nasze możliwości z całą prusską potęgą. A jednakowoż nigdy nie wątpiliśmy, po prostu wiedzieliśmy, że wygramy”. Członek dowództwa POW G.Śl. w Piotrowicach (szef referatu organizacyjnego), miał duże zasługi w tworzeniu zrębów konspiracji wojskowej. Podczas pierwszego powstania dowódca jednego z oddziałów pod Godowem, gdzie dowodził wspólnie z Janem Wyg­ lendą. Ponadto kierował kampanią plebiscytową i ochraniał polskie wiece. Gdy jechał na spotkanie z kurierem lub polską manifestację, był przygotowany na każdą ewentualność. W aucie miał zawsze broń „ułożoną poręcznie i odbezpieczoną, tak że ją momentalnie mógł użyć”. Kiedy wyjeżdżał sam lub w towarzystwie jednej lub dwóch osób, zabierał oprócz „nieodłącznego Steyera i broń długą, a mianowicie automat kalibru 12 typu Browning (miał skró-

w bezpiecznych miejscach poza biurami. Mógł więc we wspomnieniach zanotować, iż mimo licznych rewizji, nie było u niego żadnej wsypy czy dekonspiracji. W swoim Inspektoracie posiadał sześć pułków o pełnym składzie i siódmy w stadium kompletowania. Ponadto sformowano trzy baony zapasowe, które Mikołaj Witczak po dozbrojeniu zamierzał przekształcić w baony szturmowe.

Zwolennik wojny ruchowej i działań ofensywnych W trzecim powstaniu został mianowany zastępcą podpułkownika Bronisława Sikorskiego, dowódcy Grupy Operacyjnej „Południe”, w skład której weszły siły zorganizowane w powiecie pszczyńskim, rybnickim i raciborskim, zespolone następnie w cztery pułki (12 baonów), łącznie ponad 10 000 ludzi. Były to: rybnicki – Janusza Wężyka, raciborski – Alojzego Segeta, żorski – Antoniego Haberki i wodzisławski Józefa Michalskiego. Mikołaj Witczak, zwolennik walki zbrojnej, nastawiony na działania ofensywne, które przynosiły korzystne rozstrzygnięcia, nie chciał się pogodzić z rozkazami nakazującymi przejść do defensywy. Aby wpłynąć na zmianę planów wojennych, razem z dowódcą grupy, ppłk. B. Sikorskim udał się do kwatery dyktatora Korfantego. Rozmowa przerodziła się w ostry spór, zakończony dymisją ppłk. Sikorskiego. Ostatecznie jednak Korfanty wycofał swoją decyzję i przyobiecał nawet wsparcie finansowe na wypłatę żołdu dla Grupy „Południe”, a Witczakowi powierzył misję poprowadzenia pertraktacji z dowództwem wojsk włoskich w sprawie rozdzielenia walczących stron. Nie był to jedyny powód zatargu z dyktatorem. Wojciech Korfanty podejrzewał Mikołaja Witczaka o związki z buntownikami z Grupy „Wschód”. Ten ostatni wspominał: „Dowiedziałem się, że na liście rokoszan jest i moja osoba i że mam stawić się pewnego dnia na rozprawę w roli oskarżonego. Oświadczyłem, że owszem, przyjadę na pewno, lecz pociągiem pancernym razem ze strażą osobistą – ergo zostałem z listy oskarżonych skreślony przez dyktatora i pozostawiony w spokoju”. Jan Wyglenda charakteryzował swojego przyjaciela i towarzysza broni jako człowieka „o dużym talencie organizacyjnym, wybuchowego, przypominającego postać Kmicica, umiejącego sobie zjednywać ludzi”. Według

Karykatura. Korfanty i gen. Henri Le Rond – przewodniczący Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej na Górnym Śląsku (1920–22) w czasie plebiscytu i III powstania śląskiego, aż do podziału terytorium plebiscytowego pomiędzy Polskę a Niemcy

coną lufę i kolbę), sztucer myśliwski krótkolufowy typu Mauser (miał także skróconą kolbę) oraz parę granatów ręcznych. W czasie jazdy często używał browninga śrutowego. Zaatakowany, ostrzeliwał się z pędzącego auta, korzystając z najbardziej odpowiedniego w danym momencie rodzaju broni. Miał opinię wybornego strzelca. W drugim powstaniu Mikołaj Witczak stał na czele oddziału zdobywającego Wodzisław, siedzibę 3 baonu von Reichenbacha z Freikorps Hasse. W nocy z 19/20 sierpnia 1920 r., gdy nacierała na miasto kompania Teofila Szczęsnego z Marklowic, przeważające siły niemieckie zmusiły ją do odwrotu. Jednak pod wieczór nadciągnęły nowe oddziały powstańcze pod dowództwem Mikołaja Witczaka i Jana Wyglendy i po zaciekłej walce zdobyły miasto, które w trzecim powstaniu stało się kwaterą główną dowództwa Grupy Operacyjnej „Południe”. W latach 1920–1921 pracował jako inspektor CWF na powiaty rybnicki, raciborski i pszczyński. Był znakomitym konspiratorem. W dowództwie Inspektoratu „Południe” „ograniczył pisaniny do minimum”. Szczególnie różne wykazy, zestawienia itp. musiały być niszczone tuż po sprawdzeniu, a niezbędne dokumenty przechowywał

Michała Grażyńskiego, autora Walki o Śląsk, Mikołaj był: „namiętny, junacki, a świetnie swoją robotę wykonujący”. Nieprzypadkowo więc posługiwał się pseudonimem „Narbutt”, nawiązując w ten sposób do tradycji bojów toczonych przez bohaterskiego dowódcę powstania styczniowego na Litwie, pułkownika Ludwika Narbutta (1832–1863), który poległ 23 IV 1863 r. w bitwie pod Dubiczami. O stosowanej przez powstańców śląskich strategii walki Witczak pisał: „Niemcy byli liczbowo o wiele silniejsi od nas, co do uzbrojenia zaś i lokomocji, w ogóle nie mogliśmy się porównywać. Obrana przez nas taktyka okazała się najcelowniejsza, gdyż nie pozwalała przeciwnikowi rozwinąć przewagi. Doskakiwanie i odskakiwanie od wroga narzuciło mu konieczność trzymania dalej od frontu znaczniejszych sił w pogotowiu, nie wiedział bowiem nigdy, gdzie i kiedy go szarpniemy. Sprowadzał atoli coraz więcej sprzętu i doborowych formacji, na przykład piechotę morską (Marinebrigade) oraz środki lokomocji, samochody ciężarowe i pancerne”. Witczak jako dowódca był zwolennikiem wojny ruchowej, zwanej też manewrową. W założeniach taktycznych nawiązywał do polskich tradycji wojny szarpanej, prowadzonej


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI

Jarmila Witczakowa

z silniejszym wrogiem już w XVII w. przez hetmana Stefana Czarnieckiego. Korzystał także z doświadczeń pierwszej wojny światowej, dotyczyło to m.in. roli baonu i pułku w wojnie pozycyjnej i manewrowej na froncie francuskim. Zdaniem Mikołaja Witczaka,

się dobrym gospodarzem i administratorem, a także człowiekiem wrażliwym na krzywdę współrodaków. Po powstaniach w swoim majątku w Jastrzębiu gościł uciekinierów z części Górnego Śląska przyznanego Niemcom. Prowadził tryb życia kawalerski do czasu, gdy poznał Czeszkę Jarmilę Rużenę Totušek, urodzoną 11 III 1908 r. w miejscowości Rovecne na Morawach – kobietę, która odmieniła jego życie. Poślubił ją 4 II 1933 r. w Jastrzębiu Dolnym w obecności świadków: wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego i czechosłowackiego polityka z Brna, dziennikarza i doktora praw, Jaroslava Stransky`ego (1884-1973). Jarmila była zachwycająco pogodna. Mikołaj nigdy się przy niej nie nudził. Łączyła go z żoną m.in. wspólna pasja do nart i górskiej wspinaczki. Żył w widocznym szacunku dla jej talentu jako poetki i artystki malarki. Jarmila, życzliwa miejscowej ludności, równocześnie utrzymywała liczne kontakty ze światem kultury. Korespondowała

Karykatura. Wojciech Korfanty – mówca

był Wojciech Korfanty. Antypatię żywił również do Jana Ludygi-Laskowskiego. Aktywny politycznie i gospodarczo na obszarze województwa śląskiego, miejsce pobytu zmieniał, szybko przemieszczając się swoim samochodem marki Mercedes-Benz o numerze rejestracyjnym A 76990. W chwilach wolnych Mikołaj organizował polowania, na które zapraszał swoich przyjaciół i znajomych. Były to dla Witczaków lata najpomyślniejsze. Jarmila nie tylko malowała obrazy, czytała poezję, pisała wiersze i listy do bliskich. Podporządkowana swojemu wymagającemu reżimowi pracy, prowadziła gospodarstwo domowe i doglądała wszystkiego, podczas gdy Mikołaj angażował się w życie publiczne, kierował kurortem i zarabiał pieniądze. Jednak nadchodzące czasy zapowiadały chaos i poniewierkę. We dworze na Mendowcu pojawili się uchodźcy czescy (żołnierze i cywile), dla których organizował pomoc po zajęciu ich ojczyzny przez wojska hitlerowskie. Podobnie jak Nikodem Sobik, żywił głębokie przekonanie o potrzebie współdziałania obu narodów: „Razem z Czechami bylibyśmy może dali radę napastnikowi” – „hitlerowskiemu ludojadowi”.

Czas apokalipsy

pows­tańcy nie byli w stanie prowadzić wojny pozycyjnej ze względu na brak ciężkiego sprzętu wojennego. Niemcy natomiast posiadali ciężką artylerię i moździerze kalibru 210 mm oraz haubice średniego kalibru, m.in. tzw. Fernkampfhaubitzen 102 mm, przy pomocy których mogli zlikwidować każdy odcinek stacjonarnego frontu powstańczego. Słusznie zauważał, iż „nie mieliśmy równowartościowej artylerii, by móc przeciwnikowi odpowiadać, zaś działa, jakie otrzymaliśmy w czasie trzeciego powstania, były rupieciem o takim rozrzucie, że były niebezpieczne niemniej dla własnych pozycji”. W tej sytuacji Witczak dowództwu pułku powstań-

Mikołaj Witczak w mundurze ZPŚl.

czego wyznaczał jedynie rolę instancji administracyjnej i cały ciężar operacyjny przerzucał na baony. Skuteczność takiego rozwiązania mógł ocenić na froncie francuskim. Pułk wydawał mu się „jednostką zbyt ciężką, by mógł spełniać zadania doskakiwania i odskakiwania, to jest stałego ruchu”. Był pewien, iż taka taktyka wytrąci inicjatywę z rąk przeciwnika, który pod każdym względem był silniejszy od powstańców. Wnioskował, iż „jeśli on miał dosyć spokoju do zorganizowania i skoncentrowania swych sił, inicjatywa musiała niechybnie przejść w jego ręce”. W tej sytuacji Witczak zakładał, że powstańcze jednostki należy dyslokować „w głąb”, a nie „wszerz”, „tak aby batalion, mający na przykład jedną kompanię na froncie, był rozciągnięty w głąb własnego zaplecza”. Taka dyslokacja w przekonaniu Witczaka dawała baonowi doskonałą swobodę ruchu, szczególnie w przypadku, gdy dysponował on odpowiednio uzbrojoną jednostką rowerową np. w sile plutonu.

Pan na Mendowcu Mikołaj Witczak po zakończeniu akcji plebiscytowej i wygaśnięciu trzeciego powstania wrócił do dworu na Mendowcu. W latach 1922–1939, jako współwłaściciel uzdrowiska Jastrzębie Zdrój kontynuował dzieło ojca. Okazał

ze znanymi twórcami czeskiej literatury: Franciszkiem Halasem i noblistą Jaroslavem Seifertem. Dwór na Mendowcu odwiedził m.in. Melchior Wańkowicz. Rezydencja Witczaków w latach trzydziestych nabrała wyglądu rodzinnego domu, przyozdobionego fotografiami i obrazami, w większości pracami Jarmili. Ta prosta siedziba o bielonych wapnem ścianach, dachówkach z terakoty, ganku obrośniętym zielonym winem stała na wzniesieniu, otoczona cyprysami i drzewami, które stanowiły osłonę przed oślepiającymi promieniami słońca. Odegrała niezwykłą rolę w życiu właściciela gdyż tu spędził dzieciństwo, zorganizował dowództwo Inspektoratu „Południowego” POW G.Śl i na kilka tygodni przed wybuchem trzeciego powstania ulokował tutaj dowództwo i sztab Grupy „Południe” Wojsk Powstańczych. Wreszcie na Mendowcu zamieszkała jego ukochana Jarmila. Mikołaj, ocalony przed samotnością i „zbydlęceniem”, z wdzięcznością napisał 13 XII 1963 r. w liście do przyjaciela Jana Wyglendy o swojej żonie: „Jeśliby zaś szło o wystawienie gdzieś na świecie pomnika dobroci i piękna duszy, to wystarczyłoby wyrzeźbić Jarkę z nierdzewnej stali, postawić ją na cokole z czerwonego marmuru, otoczonym modrymi kwiatami. Zawsze będę jej dłużnikiem, dała mi wszystko, co w ogóle człowiek dać potrafi człowiekowi, nie krępując go”. Mimo zaangażowania w życie rodzinne, znajdował czas na pracę społeczno-polityczną. Działał m.in. w Związku Powstańców Śląskich. Jego nazwisko wystawiono na liście wyborczej na prezesa razem z Rudolfem Kornkem i Pawłem Chrobokiem. Po rezygnacji wszedł do Zarządu Głównego jako I wiceprezes, a później funkcjonował jako członek Wydziału lub Rady Naczelnej. W latach 1922–1929 pracował w administracji powiatowej w Rybniku. W tym czasie umożliwił związkowi maszynistów kolejowych założenie w Jastrzębiu pierwszej na Śląsku spółdzielni mieszkaniowej, odstępując ze swoich gruntów działkę budowlaną. Odzwierciedleniem jego ówczesnych poglądów politycznych jest fotografia z dedykacją prezydenta RP Ignacego Mościckiego i wybór marszałka Józefa Piłsudskiego na patrona sanatorium Fundacji Inwalidów Wojennych i Powstańczych, zbudowanego w latach 1927–1928 w Jastrzębiu Zdroju. Przedsięwzięciu patronowali m.in. prezes ZPŚl. Rudolf Kornke i poseł na Sejm Śląski Józef Biniszkiewicz. Mikołaj Witczak często prowadził spory polityczne z Kornkem i wypowiadał się krytycznie o Piłsudskim. Jednak przyznawał, iż „marszałka znał jako człowieka o bezwzględnie czystych rękach”. Jego największym antagonistą

W sierpniu 1939 r. Mikołaj, przewidując zagrożenie niemieckie, wraz z rodziną wyjechał z kraju i przez Rumunię i Włochy przedostał się do Francji. W ostatniej chwili opuszczając dom i majątek ziemski, wyprzedał ruchomości i inwentarz żywy. Okoliczni mieszkańcy mogli po korzystnych cenach nabyć m.in.: obrazy, chińską porcelanę, antyki i stylowe meble. Pamiątki i dokumenty dotyczące powstań wysłał nad rumuńską granicę. Dotarły one jednak tylko do Krakowa, gdzie zdeponowane w jednym z klasztorów, uległy zniszczeniu podczas bombardowania. W czasie drugiej wojny światowej wstąpił (w obozie w Sables d`Or) jako podporucznik w piechoty w szeregi PSZ na Zachodzie. Był żołnierzem gen. Władysława Sikorskiego w grupie pułkownika Kreissa. W tym czasie Jarmila zatrzymała się w stolicy pod adresem Paryż XVIII, 3 villa Saint Michel. Po klęsce Francji Witczak ewakuował się przez Portugalię za kanał La Manche do Falmouth w Anglii. Osiadł razem z Michałem Grażyńskim i Janem Wyglendą w obozie wojskowym w Rothesay na wyspie Bute koło Glasgow w Szkocji, grupującym przedstawicieli sanacji. Na

Nikodem Sobik w mundurze ZPŚl.

komendanta obozu wyznaczono gen. Mikołaja Jacynę-Jatelnickiego. Dalszą służbę Mikołaj musiał przerwać ze względu na zły stan zdrowia. Pracował na miejscowej farmie. Oboje z żoną tęsknili za dworem na Mendowcu. Wyrazem tej nostalgii jest namalowana w 1941 r. przez Jarmilę akwarela, ukazująca nadzwyczajną magię tego miejsca, jakim jest dom rodzinny. W 1942 r. przeprowadził się wraz z żoną do Londynu, gdzie początkowo otrzymał zatrudnienie w fabryce zbrojeniowej (Mill-Hill Eng. Works), a następnie zajmował się tłumaczeniem na język polski tekstów niemieckich i angielskich. Miał duże uzdolnienia lingwistyczne, znał cztery języki.

Żołnierz Wyklęty Dnia 27 IX 1945 roku Mikołaj i Jarmila Witczakowie powrócili do kraju na pokładzie statku repatriacyjnego

„Katowice”. Jednak nie od razu wrócili na Górny Śląsk. Osiedli chwilowo w Gdyni, gdzie Mikołaj podjął pracę w Morskim Urzędzie Zdrowia. Decyzję taką tłumaczą ówczesne realia polityczne. Jego dom i ziemia zostały „uspołecznione”. Witczak nie pogodził się z takim stanem rzeczy i wszczął

Mikołaj Witczak w oficerskim mundu­ rze PSZ na Zachodzie

proces reprywatyzacyjny, powołując się na sprzeczność działania miejscowych organów władzy z zasadami reformy rolnej, która nie przewidywała upaństwowienia kurortów i przyporządkowanej im ziemi. Proces wygrał i decyzją Zarządu Wojewódzkiego Urzędu Ziemskiego w Katowicach z dnia 14 VI 1946 r. przejęty majątek częściowo został mu zwrócony. Z około 200 ha otrzymał zaledwie 96 ha, co jednak w żaden sposób nie kłóciło się z postanowieniem reformy, wyłączającej na Śląsku z parcelacji gospodarstwa nie przekraczające 100 ha gruntów ornych. Pozostała część jako obszar zalesiony przeszła na własność Ministerstwa Leśnictwa. We wrześniu 1946 r. Mikołaj Witczak wrócił do Jastrzębia Zdroju. Nowa władza pozwoliła mu na odbudowę gospodarczą obiektu. Aby przywrócić dawną świetność kurortu, zainwestował oszczędności przywiezione z Anglii. Część środków pieniężnych pochodziła ze sprzedaży działek budowlanych wyodrębnionych z posiadanych gruntów. Niestety dalsze prace renowacyjne we wrześniu 1947 r. przerwało aresztowanie pod zarzutem naruszenia zasad reformy rolnej. Sytuacja polityczna w kraju uległa zaostrzeniu. Urząd Bezpieczeństwa zyskiwał coraz większe wpływy, rugowano z życia publicznego ludzi, którzy cieszyli się uznaniem i byli autorytetami dla lokalnych społeczności. Do tej grupy zaliczano właściciela dworu w Mendowcu, który miał liczne powiązania z działaczami niepodległościowymi II Rzeczypospolitej. Nig­ dy nie wyrażono zgody na przyjęcie go do organizacji kombatanckiej, jaką był ZBOWiD. Witczaka zwolniono z aresztu 24 XII 1947 r., dopiero gdy ponownie jego majątek upaństwowiono. Łamiąc prawo własności, zabrano mu także dom, z którego wyrzucono pod jego nieobecność żonę Jarmilę. Po zwolnieniu ostatecznie otrzymał przydział sublokatorski i wraz z kilku innymi rodzinami zamieszkał w domu brata Józefa, tzw. willi „Amerykance”. Szykan jednak nie zaprzestano. Bez wahania Mikołaja Witczaka zaliczono do kategorii „wrogów ludu”. Działo się to wszystko w atmosferze bezprawia i terroru, który zapoczątkowali: dobrze znany braciom Witczakom były szef Ekspozytury Oddziału II NDWP w Sosnowcu, faktyczny przełożony Alfonsa Zgrzebnioka, aktualnie szef resortu obrony PKWN, gen. Michał Rola-Żymierski (przyszły marszałek Polski), i gen. Karol Świerczewski. Zat­ wierdzali oni wyroki śmierci na oficerach i żołnierzach AK. Do 1947 r. aresztowano i wywieziono do łagrów w głębi ZSRR ponad 50 tys. żołnierzy polskiego podziemia. Na mocy dekretu „o przestępstwach groźnych dla ładu społecznego” można było Witczaka i jemu podobnych skazać na wyrok od 3 lat pozbawienia wolności do kary śmierci. Nie zdawał on sobie nawet sprawy, iż zagrażał „sojuszom Polski” i „interesom społecznym świata pracy”. Upominając się o swoją ziemię, na której stał dwór ojca, kwalifikował się, by zaliczyć go do grupy „szlachecko-szaraczkowej”, z którą tak bezwzględnie walczono na Lubelszczyźnie, Podlasiu i Podkarpaciu. Ponieważ nie uczestniczył w tworzeniu struktur nowej władzy, wymierzyła ona przeciw niemu swój „miecz rewolucji”, tj. UB i komunistyczną biurokrację. Małżeństwo Witczaków pozostawało bez środków do życia, gdyż nie było dla nich pracy. Mimo wysokich kwalifikacji i dużej praktyki zawodowej

w prowadzeniu uzdrowisk, Mikołaj nie otrzymał nawet posady sanitariusza. Dorywczo więc dorabiał tłumaczeniami z obcych języków, m.in. dla RSW Prasa. Niezrażony prześladowaniami, nie opuścił swoich stron rodzinnych. UB, nie wyjawiając powodów, w 1950 r. ponownie go aresztowała. Był przetrzymywany w więzieniu w Rybniku, a następnie w Katowicach. Na koniec komuniści osadzili Witczaka w „katowni” Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, gdzie codziennością było wymuszanie przyznania się do winy lub składania fałszywych zeznań w innych procesach. Najczęściej stosowaną metodą tortur był tzw. konwejer, czyli wielodobowe przesłuchania, często na stojąco, podczas których zmieniali się co jakiś czas przesłuchujący. Stosowano tortury psychiczne i fizyczne, pozorując na przykład egzekucję lub polewając zimną wodą przetrzymywanych nago w karcerach. Oprawcy, doszukując się na każdym kroku działań wymierzonych w interes Polski Ludowej, zarzucali więźniom m.in. „targowicę w porozumieniu z Niemcami”. W procesach żołnierzy AK fałszowano dowody współpracy z Gestapo. Uczestnicy powstania warszawskiego, jawili się jako przedstawiciele „garstki prze-

bratem Józefem, który usiłował usunąć chorych małżonków z zajmowanego mieszkania. Losem Mikołaja Witczaka nie zainteresował się również wojewoda Jerzy Ziętek, który często w takich przypadkach próbował poszkodowanych ratować z opresji. Rentę Witczakom przyznano dopiero w 1959 r. Ich postawa i zachowanie dzieliła przepaść od kondycji fizycznej. Trudno uwierzyć, iż ci schorowani i słabowici ludzie, nazywani inwalidami, zachowywali się z taką godnością. Istniał kontrast pomiędzy ich słabością fizyczną z jednej strony, a stanowczością z drugiej oraz niezwykłą przytomnością umysłu i intelektu. Dla badaczy przeszłości Mikołaj Witczak mógłby być „kopalnią złota”, pamiętał bowiem nie tylko to, co zapisane w książkach, ale także to, czego już lub jeszcze w nich nie było. Dla Jarmili i Mikołaja połączenia słów były jak archeologiczne ruiny, które niezdolne zniknąć, długo wznosiły się jeszcze na złocistym horyzoncie. Od czasu do czasu zdumiewali swoich rozmówców, wyjawiając im jakąś prawdę, jakiś okruch historii. Mikołaj był jakby chodzącym kluczem do dziejów powstań śląskich, niektórzy uważali go za wszechwiedzącego. Wszechwiedza miała wszakże swą cenę; jak każda wy-

Mikołaj i Jarmila Witczakowie

stępców”. Wielu weteranom walk niepodległościowych, którzy służyli tak jak Mikołaj w siłach zbrojnych na Zachodzie, sugerowano udział w organizacjach szpiegowsko-dywersyjnych, usiłujących „przemocą usunąć ustanowione organa władzy zwierzchniej Narodu i obalić ustrój Państwa Polskiego”. M. Witczak zwolnienie z tego piekła otrzymał w wigilijny wieczór. Wielokrotnie zatrzymywany, przesłuchiwany i szantażowany, podupadał coraz bardziej na zdrowiu. Coraz rzadziej wychodził z mieszkania. Brzydził się nowych organizacji politycznych i był podejrzliwie nastawiony do wszelkich kwestionariuszy. W marcu 1951 r. władze wydały nakaz wysiedlenia Witczaka wraz z żoną z dotychczasowego miejsca pobytu. W uzasadnieniu podano, iż jako osoby niebezpieczne nie mogą mieszkać w pasie przygranicznym. Przy podejmowaniu takiej decyzji nie wzięto pod uwagę ich kondycji fizycznej. Przeżycia wojenne i represje osłabiły odporność organizmów małżonków. Jarmila cierpiała na niedowład kończyn połączony z zanikiem mięśni i przykuta była do wózka inwalidzkiego. Pod koniec życia spała na siedząco, m.in. ze względu na wodę pod sercem. Z kolei Mikołaj zapadł na chorobę Parkinsona zwaną też drżączką poraźną, objawiającą się m.in. wzrastającą sztywnością mięśni, zubożeniem mimiki, spowolnieniem ruchowym, ociężałością kończyn przy chodzeniu, drżeniem palców rąk, wreszcie głowy. W miarę pogłębiania się zniedołężnienia popadał w stany depresyjne, niepokój i zaburzenia sfery emocjonalnej. Chorzy w obliczu opresji pozostawali sami, nikt nie udzielił im pomocy. Dodatkową zadrą był spór z młodszym Park Zdrojowy im. Mikołaja Witczaka

rocznia, budziła w ludziach niepokój lub strach. Bali się jej nawet najbliżsi krewni, a także wydawcy, którzy nie podjęli za życia ryzyka i trudu wydania jego wspomnień. Na przeszkodzie stały zasady, jakimi kierował się Witczak: prawdę historyczną stawiał przed komunistyczną poprawnością polityczną. Tymczasem dręczeni przez ludzi i choroby dawni gospodarze dworu na Mendowcu powoli dogasali wśród cierpień fizycznych i samotności. Żona Jarmila Rużena Totušek-Witczakowa zmarła 24 IV 1976, a jej mąż, niepogodzony z odejściem najbliższej osoby, następnego dnia, tj. 25 IV 1976 r. Mikołaj, załamany nerwowo śmiercią Jarmili, został wywieziony przez milicję do szpitala dla psychicznie chorych w Rybniku, „gdzie przekroczył granicę Styksu”. Oboje zostali pochowani na cmentarzu komunalnym w Jastrzębiu Zdroju. Pogrzeb odbył się w asyście wojskowej, z udziałem powstańczych pocztów sztandarowych. W 2006 r. zapiski Mikołaja Witczaka zredagował i wydał w 85 rocznicę III powstania śląskiego Jarosław Mrożkiewicz, pod tytułem: Zapomniany życiorys śląskiego powstańca Mikołaja Witczaka jr. Wspomnienia i przyczynki (Jastrzębie Zdrój 2006). Mikołaj Witczak pozostawił córkę Krystynę Kaiserbrecht. Odznaczony był Krzyżem Walecznych, Krzyżem Niepodległości z Mieczami, Krzyżem Oficerskim OOP, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Krzyżem POW, Śląskim Krzyżem Powstańczym. Nazwisko Mikołaja Witczaka seniora patronuje jednej ze szkół, ulic i parku w Jastrzębiu Zdroju. Imieniem juniora nazwano ulicę w Bytomiu. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

8

KURIER·ŚL ĄSKI

J

ednym z najwcześniej odnotowanych jej objawów jest pierwsze polskie zdanie „day ut ia pobrusa, a ti poziwai” z tzw. Księgi henrykowskiej, czyli Liber fundationis Clausrti Sanctae Mariae Virgini in Heinrichov (Księgi fundacji klasztoru św. Marii Dziewicy w Henrykowie) na Śląsku. Była ona dla cystersów zbiorem uzasadnień do władania posiadłościami nadanymi im przez księcia Henryka Brodatego. Powstała po najeździe mongolskim i bitwie pod Legnicą w 1241 r., w czasach wojen piastowskich książąt Śląska o schedę po poległym w tej bitwie Henryku Pobożnym. Owo pierwsze polskie lub czeskie – bo wypowiedział je Czech – zdanie zapisane w łacińskim tekście, w tłumaczeniu i szerszym kontekście brzmi: „Gdy zaś tam przez pewien czas przemieszkiwał [ów Czech – S.F.], pojął za żonę córkę jakiegoś kleryka, chłopkę grubą [prostą] i zupełnie niezdarną [zupełnie nie nawykłą do pracy]. Lecz trzeba wiedzieć, że za owych dni były tu w okolicy młyny wodne ogromnie rzadkie, przeto żona tego Bogwała Czecha stała bardzo często przy żarnach mieląc. Litując się nad nią, mąż jej Bogwał mówił: »Sine, ut ego etiam molam« – to jest po polsku: »Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj!« Tak ów Czech na zmianę mełł z żoną i często obracał kamień tak jak żona”. Chronologicznie rzecz biorąc, zdanie to pochodzi z części pierwszej Księgi Henrykowskiej, opisującej lata od fundacji klasztoru w 1227 r. do 1259 r., a znajduje się w rozdziale: O Brukalicach, z jakiego powodu i z jakiego tytułu klasztor posiada tę włość. Zapisał je w roku 1270 prepozyt, czyli opat klasztoru, Piotr, który przybył tam z założonego w 1163 r. klasztoru cystersów w Lubiążu. Możliwe – bo imię Piotr (np. Piotr Włast) było w tym czasie na piastowskim i polskim Śląsku dość popularne – że był on Niemcem, ale przez kontakt z miejscową ludnością poznał język, którym mówiono na Dolnym Śląsku i dlatego zapisał zdanie w takim brzmieniu, jakie usłyszał od miejscowych świadków: słowa czeskiego Ślązaka do polskiej Ślązaczki zapisał niemiecki – być może – Ślązak w łacińskim tekście. Pierwszy ślad rodzącego się etosu pracy na Śląsku znajduje się w tym właśnie przez opata Piotra zapisanym, a przez Boguchwała wyartykułowanym odruchu solidarności, który kazał ówczesnemu mężczyźnie udzielić odpoczynku pracującej dla niego żonie. Zachowanie się Boguchwała wypływało z uświadomienia różnicy między pracowaniem a niepracowaniem w odniesieniu do tego samego podmiotu: człowieka, czy to kobiety, czy mężczyzny. Wydobywanie się ludzkiej kultury z głębokiego podziału na pracujących (sługi, chłopi, kobiety) i niepracujących (bogaci, feudałowie, mężczyźni) musiało się jednak odbywać stopniowo. Większość ludzi z sąsiedztwa zapamiętała owego Czecha jako zbrukanego pracą, a nawet o jego potomkach mówiła, jako o Brukalicach, zbrukanych. Owe pierwsze indywidualne odruchy zwykłej solidarności z pracującym człowiekiem zaczęły wzmacniać i utrwalać prawie w tym samym czasie pierwsze instytucje zajmujące się warunkami pracy. Trafiły na Śląsk właśnie z Czech, za pośrednictwem prawa igławskiego, czyli prawa górniczego spisanego około 1247 r. w południowo-morawskiej Jihlavie. Zawdzięczamy to opatowi klasztoru cystersów w Lubiążu, Mikołajowi (1254–1269), który wykazywał się wielką gospodarnością. Przypisuje mu się, że już w 1257 r. doprowadził do założenia filii klasztoru w Byszewie pod Nakłem koło Bydgoszczy. W 1258 r. od księcia Konrada I głogowskiego uzyskał dla klasztoru jako właściciela ziemi, na której można wydobywać kruszce, ogólny dokument stwierdzający, że prawa zakonników lubiąskich mają być „analogiczne do uprawnień macierzystego klasztoru w Alt-Zelle w rejonie freiberskim”. Dziesięć lat po uzyskaniu tego dokumentu od księcia Konrada opat Mikołaj w 1267 r. zwrócił się do mieszczan igławskich o pouczenie w sprawach górniczych i uzyskał odpis zwyczajów czeskiego prawa górniczego. W 1268 r. przedłożył go księciu legnickiemu Bolesławowi Rogatce, a ten go zatwierdził, zastrzegając „obowiązek stosowania igławskiej ordynacji górniczej w przypadku uruchomienia przez klasztor robót na terenie jego własnych dóbr”. W poczuciu dobrze spełnionych obowiązków opat Mikołaj zmarł 7 maja 1270 r. W takich okolicznościach, już kilkanaście lat po spisaniu igławskich

Friedrich Bernhard Werner, Klasztor w Lubiążu

FOT. ZE ZBIORÓW WIKIPEDII

Wbrew propagowanej przez niektóre rewizjonistyczne kręgi tzw. ołberszlyjzerów tezie o tym, że polskie rządy na Śląsku zawsze przynosiły upadek gospodarczy, co jest powielaniem tezy Bismar­ cka o „polnische wirtschaft”, warto przypomnieć, że to dzięki od­ działywaniu Polski na ziemie śląskie i wzajemnie ukształtowały się fundamenty kultury i etosu pracy na naszych ziemiach.

Pierwotna kultura i etos pracy na polskim Śląsku Stanisław Florian

zwyczajów górniczych wraz z obowiązkiem stosowania igławskiej ordynacji górniczej przez cystersów z Lubiąża, na grunt prawa polskiego i kształtującej się kultury pracy w górnictwie trafił urząd montes iuratores, po polsku – przysięgłych górniczych, określony w Ordunku gornym jako urząd „przysięgłych gornych”. Wkrótce później, w 1289 r., dążący do koronacji na króla Polski książę wrocławski Henryk IV Probus, dokonując lokacji Wieliczki wraz z kopalnią soli, nakazał budowę łaźni z cyrulikiem dla górników-ofiar wypadków. W ten sposób zasiał ziarno,

Roździeńskiego wizerunek własny

z którego po wiekach wyrosła medycyna pracy i zabezpieczenia społeczne dla pracowników – kolejne filary współczesnej kultury pracy.

W

XIV w. rozwój instytucji kultury pracy na ziemiach polskich był związany głównie z działalnością Kazimierza Wielkiego, który powierzył zarząd salinami wielickimi i bocheńskimi mieszczanom Porinusowi Gallicusowi i Piotrowi Wierzynkowi, a ci w nich zaprowadzili „lepszy porządek i machiny”. Na mocy jego Ordynacji i statutów dla żup solnych z 1368 r. podkomorzemu krakowskiemu podlegał sąd żupny z podsędkiem, któremu w sprawach „kryminalnych” górniczych podlegało quatuor assessores ex senioribus, czterech asesorów spośród starszych

(starzejszych kopackich), wprowadzona też została na stałe królewska opieka nad rannymi w wypadkach przy pracy i chorymi: utworzono szpital i łaźnię z kuchnią przy kaplicy św. Ducha w Wieliczce, na co przeznaczano część urobku z kopalni. Jednak w rezultacie kryzysu górnictwa – m.in. bytomskiego na Śląsku – pod koniec XIV w. zaczęły ulegać zatarciu w ludzkiej pamięci wypracowane do tego czasu pierwotne zwyczaje górnicze, będące pierwszym etapem kształtowania się etosu pracy na Śląsku i pozostałych ziemiach Korony Królestwa Polskiego. W takiej sytuacji nieco ponad sto lat po pouczeniu dla klasztoru lubiąskiego, a kilka lat po śmierci Kazimierza Wielkiego, w 1374 r. jego siostra, królowa Węgier i regentka Polski Elżbieta Łokietkówna ogłosiła przywilej dla Olkusza, zatytułowany Ordinatio montium Ilcussiensium, czyli Ordynacja górnicza olkuska. Kontynuowała ona wzorowany na prawie igławskim proces formowania polskiego prawa i instytucji górniczych, czyli społecznie względnie trwałych instytucji kultury pracy. Pół wieku później, w 1426 r. król Władysław Jagiełło, potwierdzając Olkuszowi ów przywilej Elżbiety, ogłosił „nadanie praw gornych podług węgierskich i czeskich, wyzwolenie Budarzów gornych od wszelkich innych jurysdykcyj, aby tylko przed żupnikiem albo podżupnikiem przysięgłym a przysiężniki przez radę obranymi usprawiedliwiać się byli powinni”. W dokumencie tym wyraźnie potwierdzono implementację na grunt polski prawa górniczego Czech i Węgier, a wraz z nim – obecnej w prawie igławskim od połowy XIII wieku instytucji przysięgłych górniczych, którzy mieli rozsądzać spory między gwarkami lub między nimi a ich robotnikami. W 1505 r. Aleksander Jagiellończyk ogłosił Statuta Montana Ilcusiensis (Olkuskie statuty górnicze) Jana Olbrachta, określające szczegółowo na podstawie uroczyście sprowadzonego z Kutnej Hory księgi prawa igławskiego prawne podstawy przemysłu górniczego Olkusza. W owych statutach gwarków (cultores montium) odróżniano od górników (montanistae) i robotników (laboratores). Wszyscy oni wyjęci „byli spod sądów zwyczajnych i mieli swój »sąd żupniczy«, złożony z żupnika,

czyli zwierzchnika gwarectwa i siedmiu ławników przysięgłych (zupperius et septem jurati). Sąd ten sądził podług uważanych za bardzo dobre dawnych praw górniczych polskich, posiłkując się w razie potrzeby prawem górniczem węgierskiem i czeskiem”. W Ordynacji górniczej olkuskiej pojawiła się zatem funkcjonująca na ziemiach śląskich najpewniej już po roku 1268 instytucja, z której w wyniku dziejowych zmian granic państwowych i sposobów produkcji wykształciły się urzędy nadzoru bezpieczeństwa pracy. Najpierw w górnictwie kruszco-

polonizujący się, morawsko-śląski ród Kochcickich z Kochcic i Lublińca. Od 1576 r. na własność Jana II Kochcickiego, habsburskiego radcy cesarskiego w Komorze Górnego i Dolnego Śląska, asesora sądu w Opolu przeszły również dobra koszęcińskie. Oprócz kuźnicy zwanej Bruskowską w dobrach tych działały też kuźnice Plaplińska (od mistrza kuźniczego Prokopa Plapli) i tzw. Pusta. Po Janie II z Kochcic dobra te przeszły w 1590 r. na jego najstarszego syna Andrzeja Kochcickiego, który zamieszkał w Koszęcinie. Z przywileju księcia opolskiego Bernarda niemodlińskiego, wystawionego w poł. XV w. wiadomo, że nad Małą Panwią na gruntach Koszęcina istniała wcześniej, opuszczona być może po łupieżczych najazdach czeskich husytów, kuźnica, którą miał podnieść z upadku sprowadzony z Miśni kuźnik Glawer. W roku 1489 na mocy przywileju książąt opolskich Jana II i Mikołaja powstała przy niej karczma. Po Glawerach kuźnica ta przeszła na Freszlów, później Hercygów i Bruśków. Z tych ostatnich pochodził Walenty zwany Roździeńskim, który wywodził swój ród od Kuźników miśnieńskich, zwanych na tym terenie „miśniarami (mysznarami)”. Jego ojciec Jakub zwany Bruskiem miał karczmę w wiosce Roździeń (dziś dzielnica Katowic – Szopienice). Został mężem i przystąpił do majątku właścicielki pobliskiej kuźnicy roździeńskiej, córki Zycha Boguckiego ze starego rodu kuźników w Bogucicach (dziś – dzielnica Katowic), którzy mieli liczne przywileje i nadania od panów na Mysłowicach: Thurzonów z Bethlenfalva i Salamonów. Po śmierci matki Walenty toczył kilka procesów z panią na Mysłowicach, Katarzyną, wdową po Mikołaju Salamonie z Gorzkwi, które zakończyły się dla niego klęską sądową i majątkową oraz uwięzieniem (w 1596 r.). Wówczas za wstawiennictwem m.in. kasztelana oświęcimskiego Wojciecha Padniewskiego, pana zastawnego miast Pilica i Mrzygłód, oraz takich wsi jak Niwki, Cięgowice, Czarna Poręba i część wsi Zawiercie na terenie księstwa siewierskiego biskupów krakowskich – osiadł na terenie tego księstwa. U tego możnowładcy Roździeński został zarządcą tzw. kuźni niweckich, które już około 1450 r. założyła Elżbieta Pilecka, żona księcia opolskiego Bolka V Wołoszka zwanego husytą, córka kasztelana nakielskiego Wincentego Granowskiego i Elżbiety z Pilczy, królowej Polski, trzeciej żony Władysława Jagiełły. Wśród kuźni tych najbardziej znane to Kuźnica Poręba, Kuźnica Krzemienda i Kuźnica Niwecka-Wargulowska. Drugim magnatem, który wstawił się za Roździeńskim i ocalił go od sczeźnięcia w pszczyńskim więzieniu, był właściciel Koszęcina, A. Kochcicki. Ulegający ideologii reformatora religijnego Filipa Melanchtona, przy-

Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj – najstarsze znane zdanie zapisane w języku polskim i na ziemiach Śląska

wym byli to książęcy, czyli państwowi urzędnicy: przysięgli gorni, powołani w 1528 r. w księstwie opolsko-raciborskim i karniowskim na mocy Ordunku gornego ostatniego Piasta władającego tą ziemią, Jana II Dobrotliwego, i jego wasala, margrafa frankońskiego Georga Hohenzollerna von Ansbach. Kazali oni spisać dawniejsze, a stopniowo zapominane zwyczaje górnicze, wywodzące się jeszcze z Ordynacji… Elżbiety Łokietkówny i Statutów… Olkusza, a w rejon Bytomia i Tarnowskich Gór przeniesione w rezultacie przemieszczania się tak gwarków, jak i robotników kopalnianych na pograniczu małopolsko-śląskim. Jednocześnie jednak uaktualnili je przepisami z terenu Frankonii i Saksonii (tzw. prawo annaberskie i joachimstalskie). Etos i kultura pracy mieszały się w nich, a wzmacniały je realia pracy w ówczesnych kopalniach.

W

czasach, gdy po śmierci księcia Jana II pod zarządem Hohenzollernów dochodziło do strajków i buntów górników w Tarnowskich Górach (1534 r.), a następnie w wyniku rabunkowej eksploatacji – upadku tamtejszych kopalń, w ziemi lublinieckiej rozwijało się wydobycie rud żelaza i liczne kuźnice nad Małą Panwią i Liswartą. Na przełomie XVI i XVII w. patronował im

jazny dla arian, znany był nie tylko z najwspanialszej na Śląsku biblioteki, ale i z szacunku do ludzi bez względu na ich pochodzenie lub bogactwo. Jako starosta stanów śląskich stanął po 1618 r. w wojnie trzydziestoletniej po stronie czeskich powstańców i koalicji protestantów. Uznany przez katolickich Habsburgów za zdrajcę, wygnany ze swoich majątków i pojmany, zmarł w wiedeńskim więzieniu w 1634 r. Jego dobra na rozkaz arcykatolickiego cesarza rozparcelowano, a ród skazano na zapomnienie… To wśród arian związanych z Kochcickim, w tym tak znanych, jak Daniel Murovius czy Paweł Tvardocus, a być może też Szymon Pistorius – osiadły po 1602 r. w Koziegłowach mistrz Walenty znalazł wsparcie, pisząc przed 1612 r. swój poemat Officina ferrraria abo huta i warstat z kuźniami szlachetnego dzieła żelaznego o etosie pracy kuźników, czyli ówczesnych hutników. We wstępie do niego Roździeński zawarł podziękowania dla A. Kochcickiego i dwa wiersze: Muroviusa i Tvardocusa. Sam poemat, opisujący techniczne szczegóły pracy kuźników, był pierwszym takim nie tylko w polskiej literaturze. To w takim środowisku Roździeński nakreślił w swoim poemacie Własny konterfekt abo wyobrażenie żywota kuźniczego. Przemawia z niego do nas sam mistrz Walenty:

„Nie wiem, czemu się mojej tak barzo osobie Dziwujesz? Czyć się mój kształt nie podoba tobie? Podobno, żem to czarny by sadzelnik jaki! Jestem Kuźnik w tym kształcie, jak mię widzisz, taki. Od ogniać to i od dymu tak bardzo sczerniało Na mnie, jako tu oto widzisz, wszystko ciało! A stąd nie dbam o świetne i o cudne szaty, Bo się też tu nie zejdą do naszej roboty. Jestem właśnie jakoby murzyn uczerniony Po wszem ciele i ogniem srodze popalony. (…) Patrzejże, jako się to na mnie skwarzy ciało! Azaż u nas w tym ogniu mamy Meki mało? Płomień leci z iskrami w oczy jak perzyny, Piekę się ustawicznie ogniem z każdej strony! Zapalić się koszula, zgoreć ciała sztuka, Nie zagoić się czasem ledwie aż pół roka; Od trzasku młotkowego mało już co słyszę! W takiej biedzie pracować ustawicznie muszę. Stąd ci u nas jest głuchych i chromych niemało, A nie wiem, by był który, co by całe ciało Miał na sobie. (…)”

Odpowiedzią na takie warunki pracy były różne metody odreagowania, m. in. za pomocą piwa i gorzałki, które już wówczas tworzyły specyficzny, nie tylko śląski koloryt środowisk robotniczych. Jak to bez złudzeń opisał mistrz Walenty: Wszystko ogień opalił, więc też mało dbamy, O ozdobę, gdy piwo i gorzałkę mamy. Przecię u nas dobra myśl, nikt się nie frasuje, Bo Bachus troskę z głowy wnet kuflem wybije. (…) Tym ci kształtem takową gorączkę gasimy, Której z Wulkanowego ognia dostawamy, Bo tak barzo ten ogień Wulkanowy suszy, Aż od znoju wielkiego nudno bywa duszy. Przeto w ten czas zalewać trzeba upalone Serce piwem i duchy posilać zemdlone. Więc gdy mamy pieniądze, śrebro abo złoto, Odkładamy mamonę te razem na to. A na kurz zaś węgielny, co gardło plugawi, Gorzałki używamy, bo nią wnet naprawi I brzuch chory, uśmierza w nim morzenie ciężkie, Strawi prędko potrawy złe w żywocie wszystkie. Na jutrzejszy sobie dzień nic nie zachowujemy: Wszystko naraz, cokolwiek zarobim, strawimy. Bo u nas o bogactwo bynajmniej nie dbają, Tylko na tym, co zjedzą i spiją, przestają”.

Równocześnie Roździeński bez owijania w bawełnę pisze o wszelkich nieuczciwych praktykach, które potrafią stosować kuźnicy, aby sobie zaoszczędzić trudu albo dorobić kosztem właściciela kuźnicy. Stwierdza jednak wyraźnie, że tak czynią tylko niektórzy z nich, a prawdziwi fachowcy dbają o swoje wyroby i dobre imię. Etyka zawodowa staje się tu fundamentem etosu pracy.

Z

anim trzydziestoletnia wojna protestantów z katolikami, wojna między wyznawcami nowego rozwoju kapitalistycznego a obrońcami starego, feudalnego – przeorała całą Europę i zrodziła rewolucję Cromwella w Anglii, zanim nowy, kapitalistyczny wyzysk pozbawił ludzi pracy takich, jak Roździeński, wszelkich złudzeń – wśród śląskich kuźników kwitło już poczucie godności zawodowej oraz miłość wolności i samorządzenia się. Roździeński opisał ją tak: Wszakoż zawżdy w wolności swojej, jaką mamy Z przodków swoich, acz w nędzy, wszyscy się kochamy. Nią się tylko cieszymy, która naszej nędze Jest najwiętszą nagrodą, nie skarb, nie pieniędze! Bo jeszcze od Cyklopow począwszy w niewoli U żadnego tyranna nigdyśmy nie byli. Wszędy przyszcie i wyszcie zawsze wolne mamy W jednym miejscu rok bywszy, w insze iść możemy. Praw żadnych i statutów pisanych nie mamy (…) Bez przysięgłych ławników, wójta i burmistrza. Wszakoż mamy starszego między sobą mistrza, Którego (…) jak ojca własnego słuchamy”.

Pierwotny etos pracy kuźnika zastępuje tu niejako instytucje kultury pracy, takie jak przywileje, statuty, ordynacje czy powołane na ich mocy urzędy, lub jest ich namiastką. Możliwe, że na jego ukształtowanie wpłynęli m.in. górnośląscy arianie z kręgu Kochcickiego. Od zwykłego odruchu solidarności w średniowieczu przez dbałość o godne warunki pracy w renesansie, do umiłowania swojej pracy jako osobistej wolności w baroku biją więc źródła, które kształtowały stosunek mieszkańców Śląska do pracy już przed XIX-wiecznym, kolonialnym uprzemysłowieniem. Można powiedzieć, że solidarność-godność-wolność to cechy owego pierwotnego etosu i kultury pracy na Śląsku i w Polsce. Tak rozumiany etos i kultura pracy rozwijały się na naszych ziemiach samoistnie, zanim zostały przeformatowane w uległość, cierpliwość i solidność pod presją biurokratycznej industrializacji Śląska przez państwo pruskie. K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

Wśród syryjskich chrześcijan Ruiny w Homs FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

Dziesięć dni, które spędziłem w ogarniętej wojną Syrii, z pewnością na długo pozostanie w mojej pamięci. Przy tym to, co tam zo­ baczyłem, pozwoliło mi zupełnie inaczej spojrzeć na rozgrywające się tam wydarzenia, a także inaczej zacząć postrzegać wszelkie wojny, te prowadzone dziś, jak i te z przeszłości. szelki przekaz medialny w Polsce na ten temat zdominowany jest przez jałowy spór, komu winniśmy w tym konflikcie kibicować, co – tak nawiasem mówiąc – ma niewielki wpływ na nasze życie, ale też i na to, co dzieje się w Syrii. Tak bardzo jednak przyzwyczailiśmy się do tego, że istotą przekazu medialnego jest polityczny spór, że także w kwestii tak od nas odległej to on dominuje nad wszystkim innym. Tak więc większość informacji, które docierają do nas w mediach, to tak naprawdę medialne wrzutki, które mają stanowić argument za tą lub inną tezą – że Baszar al-Asad jest dobry bądź zły. Chodzi wyłącznie o to, by podpowiadać, czy winniśmy myśleć o nim z sympatią, czy wręcz przeciwnie. Często jest to przy tym wypadkową sympatii, czy raczej antypatii do wielkich tego świata, którzy w taki czy inny sposób są w ten konflikt zaangażowani. Jeśli więc ktoś nie lubi Stanów Zjednoczonych, będzie szukał argumentów, dlaczego powinniśmy lubić Baszara al-Asada, ci zaś, którzy z uwielbieniem spoglądają w stronę kraju, którym dziś rządzi Donald Trump, będą wyszukiwać argumentów przeciwnych.

zapomnieć moment, gdy wszedłem do znajdującego się w totalnie zrujnowanej wschodniej części Aleppo przedszkola, a tam – dzieci rozbawione, śpiewające, klaszczące… Zobaczyłem pełne kościoły i ludzi głęboko przeżywających swą wiarę w kraju ogarniętym wojną religijną, gdzie chrześcijanie są mordowani za to tylko, że nie chcą się jej wyrzec. Byłem zaskoczony, że w kraju tym jest tak wiele kościołów i że podczas nabożeństw wszystkie one wypełnione są ogromną ilością wiernych. Miałem możność uczestniczyć w odprawianym przez biskupa nabożeństwie wielkopiątkowym w katedrze w Aleppo. Wypełniony po brzegi kościół pozbawiony był dachu, jako że zos­tał on zniesiony salwą pocisków rakietowych GRAD. A wokół kościoła – morze ruin. Przeżywanie uroczystości wielkopiątkowych w takiej scenerii – to było coś niesamowitego. Kilkaset metrów dalej stoi kolejny kościół. Tam z kolei (wcześniej) uczestniczyłem w drodze krzyżowej – i też kościół wypełniony był po brzegi, podobnie jak kościoły w Damaszku, gdzie również miałem możność uczestniczyć w przepięknych uroczystościach w dwóch leżących niedaleko od siebie kościołach.

Co zobaczyłem?

Średniowieczne twierdze

Co więc zobaczyłem, będąc w Syrii, a co w mediach niemal nie istnieje? Otóż aspekt ludzki tej straszliwej wojny. Będąc tam, mogłem zobaczyć wojnę oraz jej skutki z bliska – zrujnowane miasta i starte z powierzchni ziemi wioski. W Aleppo jeszcze w grudniu 2016 roku toczyły się niezwykle zacięte walki o każdy dom, z użyciem wszelkiego możliwego sprzętu: lotnictwa, artylerii, artylerii rakietowej. Wschodnie Aleppo wygląda jak Warszawa w 1945 roku na zdjęciach. Podobnie wygląda Homs, które jest mniej więcej w połowie drogi między Aleppo a Damaszkiem. Mogłem przyjrzeć się ludziom, którym przyszło żyć w ekstremalnej sytuacji, stracili na wojnie swych bliskich i jakoś muszą sobie w tej sytuacji radzić. Mogłem poznać ich codzienne problemy. Zobaczyłem zdolność do przystosowania się do życia w najcięższych nawet warunkach. Patrzyłem na ludzi, którzy starali się remontować swe zrujnowane domostwa, obserwowałem, jak przygotowywali posiłki, nie mając ani prądu, ani gazu, gdzie nawet zdobycie wody było ogromnym problemem. Są tak bardzo doświadczeni przez los, żyją wśród ruin, nierzadko straciwszy swych bliskich – a potrafią cieszyć się, śmiać, bawić, tańczyć… Ogromne wrażenie zrobiły na mnie bawiące się wśród ruin dzieci, których była tam ogromna ilość. Trudno

Rzeczą niezwykłą wydało mi się to, jak ogromną rolę w działaniach militarnych odegrały średniowieczne zamki, budowane w strategicznych miejscach na szczytach dominujących nad okolicą wzniesień. Okazało się, że ich mury wytrzymały wszelkie bombardowania artyleryjskie, rakietowe, naloty lotnicze. Fantastycznie wtedy budowano… Właśnie takie zamki, jak cytadela w Aleppo czy Krak des Chevaliers odegrały bardzo istotną rolę w tej wojnie jako ważne węzły obrony. Słuchałem opowieści o tym, jak wyglądały boje o nie, jak to rebelianci robili podkop pod ową cytadelę, niczym Turcy pod twierdzę w Kamieńcu Podolskim, by przy użyciu ogromnej ilości dynamitu skruszyć jej potężne mury. Ale nic ich nie było w stanie ruszyć. To dzięki temu rebeliantom nie udało się zająć całego Aleppo. Zwiedzając wzniesiony przez krzyżowców zamek Krak des Chevaliers, starałem się wypatrzyć ślady zniszczeń, o których donosiły media, pisząc o potężnych bombardowaniach lotniczych, mających zetrzeć w puch tę wspaniałą budowlę. Ale tej nic nie zmogło. Najpierw bronili się w niej żołnierze armii rządowej, przez długi czas skutecznie opierając się nawale przeciwnika. W końcu jednak ulegli. Ci, którzy dostali się do niewoli,

zostali zrzuceni z wysokiej wieży do fosy i w ten sposób ponieśli śmierć. Później bronili się w niej rebelianci, kiedy armia rządowa podjęła kontrofensywę. Jakże trudno przyszło jej złamanie oporu broniących się w niej bojowników. Artyleria, GRADY-y, lotnictwo...

przy tym z widocznymi krzyżykami na szyi. Wtedy dopiero ożywają kawiarnie, puby, zaczyna grać głośna muzyka. Te dwa światy funkcjonują w jednym miejscu, ale ich wzajemny kontakt jest minimalny. A przecież chrześcijanie i muzułmanie żyją tam obok siebie od 1300

Chrześcijanie i muzułmanie żyją tam obok siebie od 1300 lat i przez tyle lat nie zdołali się w pełni zinte­ grować. Nam tym­ czasem próbuje się wmówić, że taka integracja może się dokonać w ciągu kilkunastu lat.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

W

Wojciech Kempa

Aleppo, okolice katedry

Wśród chrześcijan Oczywiście nie cała Syria leży w ruinach. Są miejsca, gdzie walki toczone były z mniejszą intensywnością bądź nie było ich wcale. Tam, gdzie zniszczenia są relatywnie niewielkie albo ich nie ma, życie biegnie w miarę normalnym rytmem i o tym, że jest wojna, świadczą jedynie wszechobecne blokposty i patrole wojskowe. Tak właśnie wygląda zachodnia część Aleppo, a przede wszystkim właśnie Damaszek, który jest tętniącym życiem, ogromnym miastem. Przy okazji zauważy-

lat i przez tyle lat nie zdołali się w pełni zintegrować. Żyjąc w tym samym miejscu, na tych samych osiedlach, czy nawet w tych samych budynkach, tworzą odrębne światy. Nam tymczasem próbuje się wmówić, że taka integracja może się dokonać w ciągu kilku – kilkunastu lat. Będąc w Bab Tuma, miałem możność odbyć dłuższą rozmowę z dowódcą miejscowego oddziału chrześcijańskiej samoobrony. Otóż, gdy rozpoczęła się rebelia w 2011 roku, momentalnie zaczęły się napady na chrześcijan. Spotkali się więc przed-

Byłem zaskoczony, że w kraju ogarniętym wojną re­ ligijną, gdzie chrześcijanie są mordowani za to tylko, że nie chcą się wyrzec wiary, jest tak wiele kościołów i że podczas nabożeństw wszystkie one wypełnione są ogromną ilością wiernych. łem pewną prawidłowość – tak było i w Aleppo, i w dzielnicy Damaszku Bab Tuma, a w obu tych miejscach przebywałem po kilka dni. Otóż w ciągu dnia przeważają kobiety w hidżabach i burkach, a gdy zapada zmrok, one znikają, za to pojawiają się na ulicy kobiety w „miniówkach”, wydekoltowane, wymalowane – wyglądające tak jak kobiety w Polsce, nierzadko

stawiciele społeczności chrześcijan w jednym z kościołów w tej dzielnicy (a kościołów jest tam bodaj siedem) i radzili, co zrobić. Doszli do wniosku, że muszą zorganizować oddział samoobrony i zwrócić się do władz syryjskich o wydanie im broni. Człowiek, który w Bab Tuma dowodzi oddziałem samoobrony liczącym około 200 ludzi, jest w moim wieku, a więc już niemłody

– po pięćdziesiątce. Przed wojną prowadził zakład i sklep jubilerski. Cywil pełną gębą, któremu nigdy w życiu by się nie wydawało, że przyjdzie mu kałacha brać do łapy. Życie zmusiło go do całkowitej zmiany życia. Podobnych oddziałów samoobrony powstało w Syrii wiele. Odgrywają one istotną rolę w toczącej się wojnie, zabezpieczając tyły regularnej armii. One to pełnią służbę na blokpostach zrobionych z płyt betonowych, są uzbrojone w kałasznikowy, zajmują się kontrolą dokumentów, bagażu. Takie blokposty można spotkać co kilkaset metrów, przede wszystkim w pobliżu mostów, wiaduktów, węzłów komunikacyjnych, zakładów pracy i innych ważnych obiektów. Chodzi o to, by ustrzec się od zamachów terrorystycznych. W towarzystwie przywódców samoobrony w Bab Tuma odwiedziłem mieszkania chrześcijanek, których mężowie zginęli na wojnie bądź zostali zamordowani przez dżihadystów. U każdej gromadka dzieci. Niesamowite przeżycie. Przy okazji opowiedziano mi, jak przebiega rozdział pomocy charytatywnej, czym w Bab Tuma zajmują się właśnie członkowie chrześcijańskiej samoobrony. Otóż podczas zebrania, które odbyło się w jednym z kościołów, podjęto decyzję, iż cała pomoc charytatywna, która do nich trafia, będzie dzielona dokładnie po połowie – między chrześcijan i muzułmanów. Zapewniają oni bowiem, że ich marzeniem i celem jest doprowadzenie do zakończenia wojny – by chrześcijanie i sunnici żyli ze sobą w zgodzie. Dlatego nie zamierzają szukać odwetu, ale czekają na to, aż bojownicy złożą broń, a wtedy z otwartym sercem zostaną przyjęci z powrotem. Takie przynajmniej padają z ich strony zapewnienia.

Garść faktów Jak już pisałem, chrześcijan jest w Syrii bardzo dużo. Ile dokładnie? Trudno to powiedzieć. W zależności od opracowania, szacunki przedstawiane są różnie, ale przeważnie mowa jest o 8–10%. Sami chrześcijanie, z którymi rozmawiałem na ten temat, mówili o 14%. Tak miało to wyglądać przed wybuchem rebelii w roku 2011. Co krok można spotkać tu kościół, chyba nawet częściej niż w niejednym z polskich miast. A przy tym, co godne odnotowania, nie świecą one pustkami w trakcie nabożeństw; wręcz przeciwnie – są wypełnione wiernymi. Po prostu w Syrii, jeśli ktoś jest chrześcijaninem, to jest chrześcijaninem w pełnym tego słowa znaczeniu, który bierze udział w życiu Kościoła. Ale na to nakładają się kwestie

migracji. Cała masa sunnitów, przede wszystkim członków rodzin dżihadystów, wraz z oddziałami sunnic­ kimi opuściła miejscowości, które znalazły się pod kontrolą wojsk rządowych. Z kolei z terenów zajmowanych przez rebeliantów chrześcijanie uciekali na tereny zajęte przez stronę rządową. W związku z tym obecnie ogół chrześcijan mieszka na terenach zajętych przez wojska rządowe, bo podejrzewam, że jeśli nawet na tamtych terenach pozostali jacyś chrześcijanie, to nieliczni. Nastąpiły więc istotne zmiany demograficzne. Oczywiście z pewnością nie mają one charakteru trwałego, bo jeśli się wojna skończy, to – jak mniemam – ludzie będą wracać. Często zapominamy o tym, że Bliski Wschód to kolebka chrześcijaństwa, że chrześcijanie żyli tam wiele wieków przed muzułmanami i że wraz z ekspansją islamu bynajmniej stamtąd nie zniknęli. Wyprawy krzyżowe nie były przejawem ślepej ekspansji świata chrześcijańskiego na ziemie odwiecznie muzułmańskie, jak to jest przedstawiane, ale aktem solidarności zachodniego rycerstwa i tamtejszych chrześcijan z chrześcijanami z Bliskiego Wschodu, którzy byli prześladowani i w tamtym czasie wciąż jeszcze stanowili tam większość ludności. O tym też mówił ksiądz, z którym rozmawiałem w Homs i który wyraźnie podkreślił: „My tu jesteśmy ludnością autochtoniczną, byliśmy tu siedem wieków przed muzułmanami”. Nadto stwierdził, że chrześcijanie zawsze byli lepiej wykształceni niż sunnici, wśród których przeważali przez wieki pasterze. W związku z tym to chrześcijanie stanowili elitę na tym terenie. Nie weryfikowałem tego, ale nie mam podstaw, by to kwestionować. Ale chrześcijanie co raz padali tu ofiarą pogromów. W 1860 roku w Damaszku wszczęli powstanie przeciw Turkom, którzy wówczas władali Syrią. Powstanie zostało krwawo stłumione, a wielu chrześcijan wymordowano. Przed powstaniem, jak mnie poinformowano, Damaszek liczył ok. 300 tys. mieszkańców (zarówno chrześcijan, jak i muzułmanów). Turcy, stłumiwszy powstanie, wymordowali ok. 45 tys. chrześcijan (takie liczby mi w każdym razie podano). Kościoły zostały zrównane z ziemią, podobnie jak wiele należących do chrześcijan budynków. Jednak ci, którzy ocaleli z pogromu i nie uciekli, względnie wrócili po ucieczce, wkrótce odbudowali swoje kościoły. Ale oto przyszedł rok 1915, a wraz z nim masowe ludobójstwo. A potem… minęło niespełna sto lat i oto nadeszła kolejna fala mordów. Podziwiać należy miejscowych chrześcijan, że zdołali to wszystko przetrwać i nie wyrzekli się swej wiary. K


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

10

O

d 4 lutego 2011 r. prezesem WPKiW był Arkadiusz Godlewski: ekspert z zakresu polityki spójności Unii Europejskiej i zarządzania funduszami strukturalnymi. Przed objęciem funkcji prezesa zarządu WPKiW SA piastował m.in. stanowisko Dyrektora Gabinetu kolejnego Marszałka Województwa Śląskiego z nadania PO, Jana Olbrychta, był Wiceprezydentem Katowic odpowiedzialnym za fundusze europejskie, inwestycje oraz informatyzację. Zrezygnował z tej funkcji, gdy katowicka PO wybrała go na swojego kandydata w wyborach na prezydenta

KURIER·ŚL ĄSKI Słowacy zobowiązali się zainwestować w Wesołe Miasteczko 117 mln zł. Za prezesury Godlewskiego rozpoczęła się ostateczna dewastacja ternu kąpieliska „Fala”: w 2103 r. zmniejszono jego teren o połowę, likwidując pierwotne wejście z budynkami gospodarczymi, szatnię, dwa brodziki i „Elipsę”. Kierujący w WPKiW kąpieliskiem od 1990 r. Piotr Zieliński uznał, że „Fala” po prostu się zużyła. Baseny i niecki się rozsypywały. Mimo, że w ostatnich latach w upalne dni cieszyła się niewiele gorszą popularnością, jak za czasów największej świetności, dalsza jej eksploatacja w obecnym stanie byłaby niebezpieczna. (…) przesta-

2001 do 2005 – Komisji Rewizyjnej Izby Przemysłowo-Handlowej w Krakowie, w latach 2002–2006 zasiadał w Radzie Nadzorczej Radia Kraków SA, a w latach 2003–2009 w Komisji Inwentaryzacyjnej Gminy Kraków. Do 2006 r. prowadził działalność gospodarczą jako wspólnik, prokurent i członek zarządu w agencji reklamowej. Specjalizował się w doradztwie public relations oraz produkcji widowisk plenerowych, koncertów i dużych imprez masowych. W okresie 2007–2009 był wiceprzewodniczącym Rady Nadzorczej Międzynarodowego Portu Lotniczego Kraków – Balice Sp.

Park dla ludzi... miasta. Jednak przegrał już w pierwszej turze z ubiegającym się o czwartą kadencję Piotrem Uszokiem. Na pocieszenie został przewodniczącym rady miasta. Już podczas kampanii wyborczej zapowiadał, że w razie objęcia stanowiska prezydenta Katowic będzie dążył do tego, by samorząd miasta przejął WPKiW od zarządu województwa śląskiego, bo „utrzymanie parków i ogrodów to zadanie własne gminy, a nie województwa”. Oceniał, że potencjał Parku nie jest właściwie wykorzystywany, powinno się tam odbywać więcej koncertów; oprócz piwiarń powinny powstać kawiarnie, a także pięciogwiazdkowy hotel jako zaplecze modernizowanego 51-tysięcznego Stadionu Śląskiego. W jego wizji park miał być miejscem spotkań biznesowych i rodzinnych, np. w wydzielonych strefach do grillowania.

W

2012 r. Godlewski doprowadził do marketingowej zmiany nazwy WPKiW na Park Śląski. Zaczął jednak od zakupu drogiego służbowego subaru i wypowiedzenia umów dzierżawcom punktów gastronomicznych, bo miał zastrzeżenia do jakości ich jedzenia i estetyki „budek”. Bardziej opornym Park odcinał prąd i wodę, ale część „budek” nadal stoi, wyrosły nowe – równie „piękne”, a część dzierżawców oddała sprawy do sądu, gdzie ciągną się do dziś. Za jego prezesury udało się odbudować jedną nitkę odnowionej kolejki „Elka”, w parku zaczęła działać Parkowa Akademia Wolontariatu, odbywa się Kongres „Obywatel Senior”, poświęcony problemom osób starszych. Park chętnie angażował się w organizację wigilii i wielkanocnych śniadań dla samotnych. Jednak Godlewski nie reagował, gdy seniorzy z Parku, a nawet śląscy naukowcy apelowali w sprawie wstrzymania wycinki drzew. Co więcej, wiarygodność tego apelu publicznie podważył. W czasie jego prezesury Park stał się miejscem, w którym znajdowali zajęcie powiązani z PO politycy, np. Radosław Baran, były prezydent Będzina, czy Joanna Karweta, radna PO z Gliwic. W czerwcu 2013 r. w parku odbył się Kongres PO, który śląscy związkowcy nazwali „cyrkiem Platfusów” i ostro krytykowali władze chorzowskiego parku, które ich zdaniem próbowały zastraszyć organizatorów Śląskiego Wkurzonego Miasteczka. Wybrzmiało w mediach ich hasło: „Nie dajmy sitwie Platformy Obywatelskiej odebrać sobie parku”. W kwietniu 2015 r. Park Śląski podpisał umowę ze słowacką firmą Tatry Mountains Resort, która jest właścicielem parku wodnego Tatralandia i ośrodka Jasna Chopok. W ten sposób zawiązano spółkę, która zajmuje się Śląskim Wesołym Miasteczkiem. Zgodnie z umową, inwestor w pierwszym roku miał wnieść do spółki 27 mln zł i przejąć 75% jej udziałów, natomiast Park przekazał grunt i urządzenia w dzierżawę. W ciągu kilku lat

rzała aparatura powodowała, że latem zagrożeniem był chlor gazowy, a zimą, gdy jeszcze działało lodowisko, amoniak. (…) Biorąc pod uwagę bezpieczeństwo ludzi, decyzja była na pewno słuszna. (…) jeśli nie uda się „Fali” już otworzyć, będzie jej w parku bardzo brakowało. Choć moim zdaniem, lepsza byłaby nowa lokalizacja dla kąpieliska, taka, do której ludzie będą mogli łatwiej dojechać samochodem. Priorytetem powinno być (…) stworzenie obiektu całorocznego. Warto się zastanowić, jak w takim razie P. Zieliński zarządzał od 1990 r. „Falą”, że doprowadzono ją – m.in. od 1999 r. pod dzierżawą K. Federowicza – do tak katastrofalnego stanu? Na początku lipca 2015 r. Marszałek województwa nie przedłużył Godlewskiemu kontraktu. – Zakończył się pewien etap. Dziś szukamy nowej wizji, nowego pomysłu dla Parku Śląskiego – wyjaśniał rzecznik prasowy urzędu marszałkowskiego, Artur Madaliński. Jednak działacze śląskiej PO przyznawali, że tak jak nominacja Godlewskiego na prezesa Parku była partyjna, tak i jego odwołanie miało partyjny charakter. Podawali trzy główne przyczyny takiej decyzji: „1. Tarcia wewnątrz Platformy. Godlewski od dawna był w opozycji wobec części partyjnych kolegów. Nie układała mu się m.in. współpraca z wpływowym szefem katowickiej PO, senatorem Leszkiem Piechotą – dzieli go z nim wszystko oprócz partyjnej legitymacji. Pozycja Godlewskiego została też mocno osłabiona po porażce w ostatnich wyborach na prezydenta Katowic. 2. Złe relacje z Marszałkiem województwa śląskiego Wojciechem Saługą. Chodzi głównie o rozmowy w sprawie inwestora w Wesołym Miasteczku. Godlewski szczegóły kontraktu trzymał w tajemnicy, a Marszałkowi przedstawił już wynegocjowaną umowę. Saługę bardzo to zirytowało, bo musiał złożyć podpis pod umową, o której wcześniej nic nie wiedział. 3. Chęć ugłaskania wrogów Godlewskiego. Platforma od dawna próbuje dogadać się w Katowicach z Piotrem Uszokiem. Przeszkodą w zawarciu porozumienia jest prezes parku. Działacze PO zrozumieli, że po drugiej stronie jest oczekiwanie zepchnięcia Godlewskiego na margines”. Po przegranej PO w wyborach parlamentarnych, 22 grudnia 2015 r. Rada Nadzorcza WPKiW SA powołała na stanowisko Prezesa Zarządu Andrzeja Wyrobca, absolwenta historii na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, który ukończył studia podyplomowe z zakresu finansów i rachunkowości na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie, a był m.in. dyrektorem Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie oraz dyrektorem programowym Studenckiego Centrum Kultury „Pod Jaszczurami”. W latach 1998–2002 był członkiem Komisji Promocji Rady Miasta Krakowa, od

z o.o., w latach 2005–2014 radcą Izby Przemysłowo-Handlowej w Krakowie. W 2014 r. został podsekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, gdzie nadzorował bezpośrednio zadania wykonywane przez Departament Własności Intelektualnej i Mediów oraz Departament Legislacyjny. Podczas jego prezesury w Parku powróciły chwyty chorzowskiego magistratu z zaległościami podatkowymi i pokrywaniem zaległości kosztem terenów parku. Dnia 28 lutego 2017 r. A. Wyrobiec nagle zrezygnował z prezesowania w Parku Śląskim.

N

atychmiast, 1 marca 2017 r., na to stanowisko została powołana przez Radę Nadzorczą Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku SA Aneta Mroczkowska, która od stycznia 2015 r. pełniła przy Marszałku Sałudze funkcję Sekretarza Województwa Śląskiego. Wcześniej, od marca 2013 do stycznia 2015 r., była Sekretarzem Miasta Tychy. Pierwsza kobieta-prezes WPKiW ma doświadczenie na stanowisku doradcy Prezydenta Tychów ds. komunikacji społecznej, a także pracy w wydziałach: Informacji, Promocji i Współpracy z Zagranicą, Funduszy Europejskich oraz Rozwoju Miasta Tychy. Jest absolwentką politologii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, Podyplomowego Studium Administracji i Zarządzania (UŚ) i Podyplomowych Studiów Public Relations Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Jako Sekretarz Województwa brała m.in. udział w pozyskiwaniu inwestora dla Wesołego Miasteczka, pracowała w Konwencie do spraw Parku Śląskiego przygotowującym nową strategię dla Parku, w skład którego weszli m.in. prof. Jerzy Buzek, Jerzy Dudek, Tomasz Konior i Artur Rojek. Jak poinformował Marszałek województwa z nadania PO, głównym zadaniem nowej prezes WPKiW będzie pozyskanie pieniędzy na realizację projektów przygotowanych dla Parku Śląskiego. Według niego Aneta Moczkowska będzie skutecznie zarządzać przestrzenią, w której skład wchodzą Stadion Śląski, Wesołe Miasteczko, Planetarium Śląskie i Ogród Zoologiczny. Jako inicjatorka i pomysłodawczyni Programu Rozwoju Wewnętrznego Województwa Śląskiego „Kierunek Śląskie 3.0” udowodniła, że jest kreatywna, że potrafi stworzyć wizję i ją skutecznie realizować. W samym zresztą dokumencie wskazano rolę Parku, który stać ma się przestrzenią rekreacji, kultury i wypoczynku współczesnych mieszkańców metropolii oraz na nowo zyskać miano wizytówki regionu. Nowa prezes Parku tak dokończyła ten wątek: Dokument ten opiera się na czterech podstawowych zasadach. Jest to podejście społeczne, strategiczne,

samorządowe oraz smart. Park Śląski to ogród metropolii, dlatego też chciałabym zaprosić wszystkich do współpracy i współdecydowania o przyszłości parku. Park Śląski to przestrzeń unikatowa na skalę Europy, która stawia przede mną wiele wyzwań. Poinformowała, że w ciągu dwóch miesięcy rozstrzygnie się, czy uda się pozyskać fundusze na realizację planu dla Parku. – Gdy dowiemy się, jakie fundusze pozyskamy i kiedy, dopasujemy do tego nasze środki i stworzymy plan działań – zapewnia i dodaje: – Eksperci z Europejskiego Banku Inwestycyjnego są zachwyceni unikatowością Parku Śląskiego, a Bank Ochrony Środowiska zainteresował się tutejszą zielenią. Mamy zatem po swojej stronie sojuszników, a teraz przed nami ciężka praca. Lista niezbędnych inwestycji jest długa, a jej realizacja opiewa na 200 mln zł. Które projekty zostaną wdrożone w pierwszej kolejności? – Najpilniejsze są te związane z hydrologią. Nie potwierdza jednak, czy kąpielisko powstanie. – Obecność wody w tej przestrzeni jest potrzebna. Jednakże nie dyskutujemy dziś o odtworzeniu tego, co było w dawnym kształcie – mówi. – W parku znajduje się wiele zaniedbanych miejsc. Wśród nich jest m.in kąpielisko „Fala” czy hala wystawowa „Kapelusz”. To ikona naszego parku. Obecnie trwa przygotowanie projektu jego rewitalizacji. Chcielibyśmy skorzystać z Regionalnego Programu Operacyjnego. W czerwcu zostanie ogłoszony konkurs w zakresie odnowy takich przestrzeni w obszarze kultury i będziemy aplikować o fundusze na odnowienie hali. Negocjujemy także z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym.

N

owa prezes zapowiada budowę parkingów dla odwiedzających park. – Staramy się je tak projektować, aby znajdowały się na obrzeżach parku. Niedługo zostanie otwarty Stadion Śląski, Śląskie Wesołe Miasteczko ma coraz więcej klientów, a miejsc parkingowych brakuje – mówi. Teraz się to zmieni. Część z nich powstanie także na terenie byłych ogródków działkowych. Kwestię tę będziemy omawiać z władzami Chorzowa. Miasto planuje wybudować tam drogę, żeby lepiej skomunikować obszar – dodaje. Prezes zapowiada także, że do rozmów i konsultacji zaprosi architektów, urba-

stawami, wzniesiono znojna pracą na własny pożytek wielki zieleniec, służący wypoczynkowi rzesz ludzi pracy i poszerzaniu wiedzy o świecie”. Tymczasem kolejny platformerski prezes zmierza do wydzielenia z tego wielkiego zieleńca jego znacznej części na potrzeby bioróżnorodności i silnej koncentracji działań ekologicznych, co może oznaczać pomysł wypchnięcia ludzi z tej części Parku. Można z przekąsem powiedzieć, że ich kosztem planuje się w centrum nowo utworzonej metropolii rozwój zdegradowanej bioróżnorodności z hodowlą kleszczy, chorych na wściekliznę lisów, siedliskiem dzików i szałasów-melin osób bezdomnych, które coraz liczniej zasiedlają chaszcze Parku. Warto pamiętać, że od chwili założenia WPKiW w owej „strefie ciszy” znajdują się m.in. Wielki i Małe Kręgi Taneczne, lokal „Leśniczówka”, słynący z undergroundowych koncertów czy kultowa restauracja „Łania”. Także wykorzystanie ochronnego dla Parku terenu ogródków działkowych przy ul. Agnieszki na 1600 miejsc parkingowych, plan 1000 miejsc parkingowych przed Stadionem Śląskim i kolejne miejsca parkingowe w centrum Parku na miejscu zasypanych brodzików kąpieliska „Fala” są wstępem do totalnej degradacji tego skarbu nowej metropolii. Podobnym absurdem jest projekt podkopów pod Planetarium, aby za 80 mln złotych wybudować tam śląskie Centrum Nauki „Kopernik”. Realizacja tego planu uniemożliwi Planetarium prowadzenie badań sejsmologicznych, unieruchomi unikatowe urządzenia pozwalające rejestrować wstrząsy nie tylko lokalne, ale i z najdalszych stron świata… Korzystając z zaproszenia przez nową prezes różnych środowisk do tworzenia planu dla Parku, na zagrożenia związane z tym, jak pod kierunkiem samorządowców z Platformy Obywatelskiej zarządzano Parkiem przez ostatnie ponad 10 lat, zwróciło uwagę Stowarzyszenie Przyjaciół Parku Śląskiego. W piśmie z marca 2017 r. jego przedstawiciel prosi o wskazanie, kiedy kierowany przez marszałka Saługę Urząd wystąpił do Sejmiku o środki na sfinansowanie remontów i modernizację naszej „Fali” jako miejsca masowego wypoczynku dla wszystkich, którym wyjazdy wakacyjne są za

W związku z powtarzającymi się enuncjacjami starego i nowego kierownictwa Parku o potrzebie poświęcenia jego części lub części jego strefy ochronnej na budowę parkingów, w piśmie tym zaznaczono, że członkowie Stowarzyszenia nie wyrażają zgody, jako działacze społeczni i mieszkańcy, na pozbawienie mieszkańców Osiedla Tysiąclecia dostępu do basenów pod pretekstem braku dojazdu samochodami, bo do „Fali” zawsze jest komunikacja masowa, można tam dojść spacerem lub korzystając z rowerów!

N

iejako w uzupełnieniu tego pisma, do prezydenta Katowic Marcina Krupy trafił list Samorządowej Inicjatywy Mieszkańców, w którym SIM-Chorzów zwróciła się o pomoc w rekonstrukcji (…) kąpieliska FALA, którego stan techniczny po ocenach naszych ekspertów jest dobry, wymagany jest gruntowny remont basenów, wykonanie nowych podłączeń zasilania i obiegu wody, odbudowy zbiornika – agregatów uzdatniania czy chlorowania wody, odświeżania niecek i pielęgnacji zieleni i małej architektury, remontu pozostałego jeszcze budynku szatni oraz odkopania brodzika dla wykonania wzorem Tychów wodnego placu zabaw i tzw. deszczowni. Koszty remontu w/w obiektów wg naszej kalkulacji to ok. 5 milionów zł i otrzymamy w zamian kompletne kąpielisko nawet w 3 miesiące. W piśmie SIM nadmieniono, że Inicjatywa przygotowuje dokumentację dla szybkiego wpisania obiektów „Fali” do rejestru zabytków, gdyż forsowane jest biznesowe, antyspołeczne stanowisko zlikwidowania kąpieliska i wykonania w zamian erzacu przy ul. Siemianowickiej na szkodę ogółu mieszkańców i szczególnie – mieszkańców osiedla-miasta 1000-lecia. Można odnieść wrażenie, że po 10 latach nieudolnego zarządzania Parkiem przez odstawianych na polityczny „parking” działaczy PO, po przejęciu przez nich i twórczym rozwinięciu przećwiczonej przez działaczy SLD i Stowarzyszenia Ordynacka koncepcji wykrawania z Parku co smakowitszych kęsków, po doprowadzeniu do nierentowności kolejnych jego obiektów, aby je tanim kosztem oddać w prywatne ręce – przed nadchodzącymi

...czy parking dla Platformy? Część II Stanisław Orzeł nistów, społeczników. – Pierwsze działania, które podjęłam po objęciu nowego stanowiska, były związane właśnie z zebraniem wszystkich koncepcji i pomysłów na rewitalizację obiektów znajdujących się w Parku Śląskim. Będziemy pracować nad poszczególnymi projektami. Indywidualnie każdy z nich może być piękny, ale w korelacji z innymi już niekoniecznie, mogą zaburzyć przestrzeń, a bioróżnorodność i to, jak przestrzeń parku dziś wygląda, jest największą wartością. Pomysły są, teraz musimy stworzyć spójną koncepcję. Plan rozwoju Parku Śląskiego opiera się na czterech strefach: parku rodzinnym, ekoparku, smartparku i parku aktywnym. Pani prezes wyjaśniła, że park rodzinny to przestrzeń najbardziej komercyjna, obejmująca zmieniające się Śląskie Wesołe Miasteczko oraz wymagający szczególnej opieki Śląski Ogród Zoologiczny. Ekopark to serce parku, miejsce spotkań, silna koncentracja działań ekologicznych w centrum bioróżnorodności. Park aktywny ma koncentrować się wokół Stadionu Śląskiego, a smartpark to projekty innowacyjne związane m.in. z rozbudową Planetarium Śląskiego. Już tylko pomysł silnej koncentracji działań ekologicznych w centrum bioróżnorodności, czyli części Paku określonej jako „ekopark”, budzi w planie „rozwoju” forsowanym przez kolejnego prezesa WPKiW z nadania PO zrozumiały niepokój. Jak pisał w 1963 r. patron Parku, Jerzy Ziętek: „W miejscu krajobrazu dawnego, smutnego, o księżycowym wyrazie, zapełnionego hałdami, zapadliskami i zatęchłymi

drogie lub w inny sposób niedostępne. W imieniu Stowarzyszenia pan Dariusz Olejniczak prosi o wskazanie terminów i pism, którymi dla zabezpieczenia komercyjnych dochodów SA jako firmy należącej do Pańskiej instytucji, wystąpił Pan Marszałek o pozyskanie integralnej części parkowej, jaką są tereny po Targach Katowickich MTK, na których to bez niszczenia zieleni parkowej można ulokować Centrum Nauki „Kopernik”, dodatkowy basen kryty, wykorzystać będące w zainteresowaniu konserwatora zabytków komercyjnie unikatowe hale wystaw itp. Widać w tym pytaniu propozycję pozytywnego planu rozwoju Parku z wykorzystaniem jego już istniejących walorów. Stowarzyszenie zwraca uwagę Marszałka z PO, że pod rządami prezydenta z PO miasto Chorzów pozyskało w/w tereny i zamierza je – zamiast zagospodarowania – zbyć komercyjnie. W tym kontekście wydaje się głęboko zasadne pytanie do Marszałka: dlaczego nie zadbał Pan o mienie i rentowność Pańskiej SA i podejmuje dyskusję w celu oddania kolejnych hektarów, części parku po szkole ogrodniczej?. W piśmie Stowarzyszenia przedstawiono kolejny projekt konstruktywny: W tym miejscu warto odbudować Centrum Turystyczne po zniszczonym ośrodku PTTK, z polami namiotowymi, karawaningiem, schroniskiem turystycznym, co byłoby TANIĄ alternatywą dla kosztownych hoteli, ofertą ściągnięcia wymiany turystycznej całorocznej (w tym, jako baza dla wymiany, tzw. „zielone szkoły”), przyciągającą do naszego regionu miesięcznie tysiące turystów (klientów!).

wyborami samorządowymi „fachowcy” z śląskiej PO postanowili dokonać integracji dotychczasowych doświadczeń w wyprowadzaniu Parku z przestrzeni publicznej. W tym celu próbują obniżyć koszty jego utrzymania, zamieniając jego znaczną część w dzicz pozbawioną nakładów gospodarki parkowej, a z innych ciągnąć w łatwy sposób zyski przy pomocy opłat parkingowych wpływających do prywatnych firm zarządzających i do budżetów zarządzanych przez PO samorządów. Na tym tle perełką Parku jest tzw. Skansen, czyli Muzeum Górnośląski Park Etnograficzny, który pozyskał część terenu Ośrodka Harcerskiego i rozszerza swoje ekspozycje. Jednocześnie, przekształcając skansen etnograficzny w muzeum – unika szachowania przez władze Chorzowa podatkiem od nieruchomości, a z funduszy Unii Europejskiej wybudował nowoczesną salę konferencyjną, z której można korzystać bezpłatnie. Znamienne, że jego dyrektorem jest od kilku lat Andrzej Sośnierz, poseł Prawa i Sprawiedliwości. Jednak z przytoczonych pism Stowarzyszenia Przyjaciół Parku Śląskiego i Samorządowej Inicjatywy Mieszkańców widać, że pomysły PO na dalszą parcelację Parku trafiają na społeczny opór, który może się okazać detonatorem niezadowolenia przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi. Mieszkańcy metropolii będą mieli wówczas okazję odpłacić kandydatom PO za traktowanie Parku jako wygodnego, wysoko płatnego parkingu dla platformerskich nieudaczników. I wreszcie odzyskać Park dla swoich potrzeb. K


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

N

iezapomniany był też ostatni wieczór w Zambii, w podmiejskiej willi p. Maryli Wiśniewskiej, konsul honorowej RP: sympatyczna pogawędka, oglądanie zachodu słońca nad sawanną i królewska uczta. Do Zimbabwe wjeżdżałem autobusem od strony Lusaki. Na granicy celnik kazał mi wyciągnąć wszystko z plecaka i dokładnie oglądał moje pamiątki: rzeźby, obrazy, wachlarze, lalki i lampki oliwne. Nie mógł pojąć, po co to wiozę. Chwilę później urzędnik w białym kitlu spryskał wnętrze plecaka – to przed tse-tse.

Z kart historii Zimbabwe ma długą i ciekawą historię. Już w I tysiącleciu p.n.e te tereny były zamieszkałe przez Buszmenów. W VII w ludy Bantu zepchnęły ich na południe i stworzyły w X w. Wielkie Zimbabwe. W XV–XVII w. wchodziło ono w skład imperium Monotapa, które kontynuowało tradycje Wielkiego Zimbabwe, a upadło w 1693 r. po najeździe ludu Rozwi. W 1890 r. zostało podbite przez Wlk. Brytanię. W 1965 r. Zimbabwe uzyskało niepodległość jako Rodezja pod rządami białej mniejszości. W okresie kolonialnym i późniejszych rządów Europejczyków był to jeden z najlepiej rozwiniętych krajów Afryki. Niestety – dwuprocentowa populacja białych nie była w stanie długo utrzymać władzy. W 1980 r. przejęła ją czarna większość, a premierem, później prezydentem został Robert Mugabe. Od początku jego rządów rozpoczął się proces przymusowego odbierania ziemi białym farmerom i zmuszania ich do emigracji. Dodatkowo w latach 1991–92 miała miejsce katastrofalna susza, która zniszczyła 2/3 plonów. Spowodowało to całkowite załamanie gospodarki. Gdy 24.04.1998 r. przekraczałem granicę Zimbabwe, był to jeszcze w miarę normalny kraj. Szerokie ulice Harare, reprezentacyjne gmachy, luksusowe hotele, banki, samochody zachodnich marek, dobrze ubrani ludzie itp. przypominały Nairobi czy wielkie miasta RPA. Gospodarczy upadek zaczął się pod koniec lat 90, w wyniku eksperymentu socjalistycznego, braku „czarnych” kadr, niesłychanej korupcji i bałaganu. Do 1999 r. biali farmerzy, którzy mieli gospodarcze przywileje, tolerowali panowanie Mugabe, ale gdy zaczęli popierać opozycję, z polecenia Mugabe weterani wojenni zaczęli niszczyć, a ministrowie odbierać im farmy. 7 lipca 2007 r. minister handlu Obert Mpofu nakazał właścicielom sklepów oraz fabryk obniżkę cen towarów o połowę. Rozpoczęła się grabież i demolowanie placówek handlowych, masowe wykupywanie benzyny. Aresztowano ok. 1500 właścicieli sklepów. Wielu wyjechało do ościennych krajów „na urlop”, zamykając sklepy. Około 3 mln ludzi wyemigrowało do RPA, Wlk. Brytanii, USA, Botswany i Namibii. Do 80% wzrosło bezrobocie, a produkt krajowy brutto w 2007 r. wynosił 54 USD na mieszkańca. Konsekwencją zupełnej zapaści ekonomicznej stała się niewyobrażalna inflacja, druga największa w historii świata; w listopadzie 2008 r. co 30 godzin ceny artykułów przemysłowych wzrastały o 100%. Przyjeżdżający do Europy Murzyni opowiadali o kolejkach przed sklepami, gdzie ostatni płacił inną cenę niż pierwszy.

W stolicy Z dworca autobusowego dotarłem taksówką do Ambasady RP. List-zaproszenie od o. Januarego Liberskiego, duchowego opiekuna Polaków w tym kraju, okazał się świetną przepustką do ambasady i mieszkających tu Polaków. Najpierw przyjęli mnie Maria i Zdzisław Wieczorkowie – attaché kulturalni Ambasady RP, później inni. Drugiego dnia po przyjeździe gościł mnie Bronek Juszczyk, jeden z najbogatszych Polaków w Zimbabwe, właściciel zakładu naprawy samochodów. Dwa następne dni spędziłem w gronie członków Stowarzyszenia Polaków w Zimbabwe, m.in. Józefa Hołomka – prezesa, i Pawła Czarneckiego. Najpierw udaliśmy się do Digglee­ foldu, gdzie w pomieszczeniach dawnej szkoły polskiej z czasów II wojny światowej przyjęła nas żona dyrektora, p. Botha (obok szkoły płaskorzeźbiony biały orzeł – niegdyś czerwony!), później odwiedziliśmy cmentarze w Marandeli i Greendale, gdzie są polskie groby z czasów II wojny światowej. Tradycyjnie już pobrałem ziemię na

Kopiec J. Piłsudskiego. Jeszcze tego dnia odwiedziłem Teresę Misiewicz, siostrę prof. A. Zolla (urodzonego tego samego dnia co ja), i przeprowadziłem się do Bronka Juszczyka, gdzie ze względu na brak Domu Polskiego w Harare odbywały się zebrania Stowarzyszenia (święta państwowe i religijne – w Ambasadzie RP).

Chrzest w buszu Trudno mi pisać o ks. Januarym bez uczucia podziwu i wdzięczności. Wszystko dobre, co spotkało mnie w Zimbabwe, to w znacznym stopniu Jego zasługa. O. January zaprosił mnie do Afryki, a gdy tam przybyłem, po-

Pod drzewem ksiądz spowiadał i egzaminował, a obok dziewczęta w ogromnym kotle bez przerwy mieszały mieloną kukurydzę – afrykański przysmak, tradycyjną „sadzę”. Gdy rozpoczęła się msza św., cała świątynia zatrzęsła się od przejmujących śpiewów w rytmie tam-tamów i grzechotek. W pewnym momencie do ołtarza przyniesiono miednicę i wiaderko z wodą, a w kolejce do chrztu ustawiło się sto dwie osoby w wieku od 2 miesięcy do 70 lat. Większość z nich była tej niedzieli także bierzmowana. Kapłanowi pomagali dwaj Murzyni świeccy. Po ceremonii o. January przedstawił mnie publicznie, a członek Rady Parafialnej miło powitał, włożył mi

Gdy więzy kolonistów z Holandią uległy rozluźnieniu, pojawili się Anglicy. Po zajęciu Holandii przez Napoleona rozpoczęła się okupacja angielska, usankcjonowana przez kongres wiedeński w 1815 r. Zniesienie niewolnictwa w 1834 r. i wprowadzenie j. angielskiego spowodowało chaos gospodarczy i społeczny. Burowie (Afrykanerzy), by wydostać się spod panowania angielskiego i zachować tradycyjny tryb życia, na tysiącach wozów wraz z niewolnikami i stadami bydła udali się na północ. Tam zdobyli nowe tereny i utworzyli nowe państwa (Natal, Transwal i Oranię). Anglicy początkowo nie byli zainteresowani opanowaniem tych terenów,

Pobyt w Zambii wspominam bardzo miło (choć właśnie tutaj przeżyłem malarię, do dziś zbierającą śmiertelne żniwo) – nie­ zwykłą gościnność tubylców i serdeczność polskich misjonarzy, z Adamem Kardynałem Kozłowieckim i ks. dr. Stanisławem Zyśkiem na czele.

Zimbabwe Władysław Grodecki

święcił mi dużo czasu i czuwał, by nie spotykały mnie przykrości. Jako pierwszy odpowiedział na apel zawarty w encyklice Fidei donum z 1968 r. i wyjechał do Zambii; jest pierwszym fideonistą. Po 20 latach znalazł się w Zimbabwe. Ten pochodzący z diecezji katowickiej misjonarz należy do najbardziej niezwykłych kapłanów Afryki. Jest chyba rekordzistą, jeśli chodzi o ilość parafii, w których prowadził pracę duszpasterską. Do misji św. Michała k. Beatrice, gdzie mieszkał o. January, założonej przez oo. Jezuitów z Wlk. Brytanii w 1925 r., wiodła droga przez busz obok kopalni złota i farm należących do białych. Przyjął nas dyrektor miej-

W listopadzie 2008 r. co 30 godzin ceny arty­ kułów przemysłowych wzrastały o 100%. Przyjeżdżający do Eu­ ropy Murzyni opowia­ dali o kolejkach przed sklepami, gdzie ostatni płacił inną cenę niż pierwszy. scowej szkoły i oprowadził po ośrodku. W szkole podstawowej i średniej uczyło się ok. 1000 osób, 400 mieszkało w internacie, przedszkolaków było zaś ok. 30. O. January przydzielił mi „reprezentacyjny” szałas, w którym zatrzymywał się biskup! Niestety przez nieszczelne okna i drzwi dostawały się do środka komary. Przestraszyłem się malarii i noc spędziłem w stołówce. Następnego dnia ksiądz zaplanował dwa śluby, ale zepsuł się samochód i zostaliśmy na miejscu. Misja św. Michała była jedną z ok. 60, którymi opiekował się o. January. Jest chyba pod tym względem rekordzistą świata? By odwiedzić wszystkie, potrzebował kilku tygodni. Najczęściej wyjeżdżał w poniedziałek i w poniedziałek wracał. Zawsze trzeba było odprawić mszę św., często kogoś wyspowiadać, ochrzcić, udzielić sakramentu bierzmowania, ślubu, kogoś pochować. Jadąc do jednej z tych misji, kolonii Gawaza, miałem okazję zanurzyć się w prawdziwy busz. Między trawą i kolczastymi drzewami rosły baobaby, z braku wody pozbawione liści. Droga, przejezdna tylko w porze suchej, wiodła wzdłuż lepianek, by zginąć zaroślach. Tu nie ma żadnych znaków, nie ma kogo zapytać – drogę trzeba znać! Gdy w oddali ukazał się wysoki, uschnięty pień eukaliptusa, o. January z radością wyznał: „oto znak drogowy”. Minęliśmy jeszcze krzaki, małą sadzawkę i przejechali koryto rzeki okresowej. W kierunku misji zmierzały tłumy ludzi, wszyscy nas pozdrawiali. Przybycie kapłana to ważne wydarzenie. Można z nim porozmawiać o codziennych problemach, kłopotach, radościach, uczestniczyć we mszy świętej. Ale tym razem miała to być uroczystość wyjątkowa: chrzest i bierzmowanie ok. 100 osób!

na głowę wieniec z kwiatów z buszu i wręczył worek słodkich ziemniaków na drogę. Trzeba było podziękować, powiedzieć, że bardzo mi się podobają ich stroje, tańce i śpiewy. Uroczystości dobiegły końca i wszyscy udali się na zewnątrz, w kierunku kotła z „sadzą”, a mnie i ks. Januarego poczęstowano ryżem z kurczakiem. Byłem dalej b. głodny, bo i ten kurczak często „głodował”. Nie narzekałem, nie wypadało, bo tu głód zaczyna się, gdy trzy dni nic się nie je. Wspomniałem relację pewnego polskiego misjonarza: Wracając po kilku dniach z objazdu swoich parafii, zbliżałem się do jednej wioski. Dzieci nas wypatrzyły, wybiegły z domów i ustawiły się w kolejce. Dobrze wiedziały, że ksiądz zawsze coś dla nich przywozi. Kazałem wyciągnąć diakonowi z bagażnika pudło ze słodyczami i rozdać dzieciom. W pewnej chwili na końcu kolejki stanął starszy mężczyzna. Ksiądz powiedział do diakona: daj jemu też, pewnie jest głodny. Przybysz odrzekł: „Proszę księdza, my zawsze jesteśmy głodni”, a po chwili: „jeszcze nigdy w życiu nie najadłem się do syta”. Słowa tego człowieka zapamiętam chyba do końca życia!

Apartheid Kolonizację Afryki Południowej rozpoczęli Holendrzy. Pojawili się tu trochę przypadkowo. W 1648 r. holenderski statek „Haarlem” rozbił się u południowego cypla. Rozbitkowie założyli prowizoryczne osiedle, a gdy rok później powrócili do domów, przedstawili Afrykę Płd. jako krainę znakomicie nadającą się do osadnictwa: świetny klimat, urodzajne gleby i prawie bezludne tereny. Istniała też potrzeba zbudowania twierdzy i bazy dla statków udających się z Europy do Azji. Większość osadników stanowili chłopi, po holendersku boer (bur). Byli przeważnie kalwinami, którzy uważali, że władza właśnie im została zesłana przez Boga. Byli przekonani, że są narodem wybranym, a Afryka Południowa to Ziemia Obiecana. Nie odczuwali potrzeby dysput filozoficznych, politycznych ani religijnych. Ich zdaniem Afrykańczycy to potomkowie biblijnego Chama i są stworzeni, by służyć białym. Burów cechował fanatyzm religijny, pogarda wobec Afrykańczyków i poczucie własnej wyższości. Wytępili miejscowe plemiona Buszmenów, a pobici Hotentoci zmuszeni byli do pracy na roli i w gospodarstwach domowych. Później przybyli francuscy hugenoci i protestanci z Niemiec. Zagrożenie ze strony Afrykanów i wspólny interes gospodarczy przyczynił się do powstania wspólnoty narodowej. W XVIII w. istniało jednolite społeczeństwo białych plantatorów i hodowców bydła. Nowy naród nazwano Afrikaner. Na obszarze równym dzisiejszej Polsce mieszkało ok. 15 tys. Afrykanerów i dwa razy więcej niewolników Dzięki wyższej technice wojennej koloniści pokonali plemiona Bantu i zagarniali ich ziemię, wypierając tubylców do rezerwatów lub zmuszając do niewolniczej pracy.

ale gdy odkryto złoto i największe na świecie złoża diamentów, doszło do wojny burskiej (1899–1902), w wyniku której republiki burskie utraciły niepodległość. Burscy obszarnicy i angielscy właściciele kopalń byli jednakowo zainteresowani w korzystaniu z taniej murzyńskiej siły roboczej. Zabezpieczyć ich interesy i w pełni podporządkować nie-białą większość (Murzynów Bantu, kolorowych oraz Hindusów) mogło państwo. Na początku XX w. nastąpił wzrost gospodarczej potęgi RPA. W tym też czasie powstały partie rasistowskie, a rasistowskie ustawodawstwo ograniczyło możliwości wyboru pracy przez Afrykanów. W 1913 r. Ustawa o ziemi tubylców ograniczyła prawo Afrykanów do przebywania w „białych” okręgach wiejskich. Za tą ustawą szły kolejne ograniczające prawa ludności afrykańskiej w dziedzinie gospodarczej, politycznej, społecznej i oświaty. W okresie międzywojennym i w latach pięćdziesiątych w dalszym ciągu wzmacniano policyjny i kastowy system państwa. Zdaniem wielu historyków, państwo jest „aparthaidem”. Apartheid w RPA jednak kojarzy się ze specjalną formą ucisku rasowego. Amerykański sędzia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości Jessup był zdania, że Afrykanie nie chcą porzucić swych obyczajów, tradycji, życia plemiennego i uczestniczyć w „białej cywilizacji”. Ponieważ przepaść dzieląca poszczególne rasy w dziedzinie kulturalnej, gospodarczej, zwyczajów i tradycji rodzinnych była nie do zasypania, uważano, że najlepszą przysługą, jaką mogą biali oddać innym rasom, jest umożliwienie im oddzielnego rozwoju i niemieszanie się z nimi. W 1948 r. dokonano odpowiedniego wpisu do konstytucji, a w dowodach

Mnie i ks. Januarego poczęstowano ryżem z kurczakiem. Byłem dalej b. głodny, bo i ten kurczak często „głodo­ wał”. Nie narzekałem, nie wypadało, bo tu głód zaczyna się, gdy trzy dni nic się nie je. osobistych dokonano adnotacji; biały, kolorowy, Hindus lub czarny. Gdy ktoś się żenił z osobą z niższej grupy, tracił przywileje swej grupy. Wyznaczono specjalne miejsca zamieszkania i pracy. Czarną ludność zmuszono do zamieszkania w obozach na peryferiach miast. Z założenia wszystkie bogactwa naturalne, zakłady przemysłowe, kopalnie, budynki, parki i inne dobra powinny być własnością białych, więc Afrykanin nie powinien przebywać w mieście, chyba że jego obecność jako siły roboczej była potrzebna dla białych. Najlepiej byłoby ich usunąć do rezerwatów, ale to groziło katastrofą gospodarczą... Wszelki bunt, a nawet krytyka istniejącego systemu była surowo karana,

nawet śmiercią. ¾ populacji stanowili czarni mieszkańcy, ale o wszystkim decydowali biali (10–15%). Istniejący od 1912 r. Afrykański Kongres Narodowy (ANC) reprezentujący ludność czarną został zdelegalizowany, ale nie zaprzestano walki o likwidację apartheidu. Nasiliły się ataki i działania sabotażowe, szczególnie w latach sześćdziesiątych. W 1960 r. miała miejsce masakra bezbronnej ludności w Shapersville. Trzy lata później na dożywotnie więzienie zostali skazani aktywiści dawnego ANC, z Nelsonem Mandelą. Opuścił więzienie po 27 latach. W tym czasie ONZ uznało apartheid za zbrodnię przeciw ludzkości, a proces przemian zapoczątkował ówczesny prezydent, W.F. de Clerk. W 1990 r. wyszedł z więzienia Nelson Mandela i w pierwszych powszechnych wyborach w 1994 r. został wybrany prezydentem. Od tej pory w życiu politycznym dominuje czarna ludność, a w gospodarce biali. To prawda, że Mandela nie mścił się na swych dawnych prześladowcach, jednak stosował tzw. „czarny rasizm” – zastępował białych, wykwalifikowanych robotników niewykwalifikowanymi czarnymi. Spowodowało to upadek gospodarczy kraju, który w okresie Apartheidu świetnie się rozwijał!

W Pretorii Gdy odwiedziłem RPA, „biały” apartheid już nie istniał. Zastałem inny kraj. O apartheidzie opowiadali mi głównie Polacy, którzy mnie tu zaprosili. W ich imieniu, a może i bez ich wiedzy, uczynił to Jurek Sadowski, Prezes Stowarzyszenia Polaków w RPA. Zapewne nie mógłbym lepiej trafić z przyjazdem, bo 5 maja Ambasador RP, p. Zofia Kuratowska, z okazji święta 3 Maja wydała przyjęcie dla korpusu dyplomatycznego różnych państw akredytowanych w RPA. Na tę uroczystość zostali również zaproszeni co znakomitsi przedstawiciele miejscowej Polonii. Do Pretorii, jak zwykle, przybyłem autobusem. Z okna samochodu Jurka Sadowskiego mogłem się przekonać, że Pretoria jest ładniejsza niż dotychczas oglądane przeze mnie miasta w Afryce. Jest położone na wysokości ok. 1 500 m. i ma świetny klimat. Wyróżnia się ciekawą architekturą, świetnymi rozwiązaniami komunikacyjnymi i uchodzi za jedną z najbardziej zielonych stolic świata. Jurek Sadowski mieszkał na peryferiach stolicy w pięknej willi z ogrodem. Starannie przystrzyżona trawa, drzewa tropikalne, bajecznie piękne klomby z kwiatami niemal z całego świata, a do tego obszerny basen jacuzzi, który zobaczyłem tu pierwszy raz w życiu. Wszystko to oszałamiało, nawet w Ameryce nie widziałem takiego luksusu. Ale Jurek nie pozwolił mi się długo tym delektować. Przydzielił mi obszerny pokój, kazał się wykąpać i poprosił na obiad, który przygotowały jego mama i żona. Na odpoczynek pozostało tylko pół godziny i udaliśmy się do Ambasady RP. Jeszcze wspominałem przyjęcie w Harare, a tu znowu „uczta królewska”. W wejściu wszystkich witała ówczesna Ambasador RP, p. Zofia Kuratowska, i jej mąż Grzegorz Jaszuński. Tłumy gości kłębiły się koło stołów uginających się od najbardziej wyszukanych potraw. Spojrzałem i pomyślałem: znowu „wielkie żarcie”. Po tej uczcie mogę z tydzień pościć! Przyjęcie finansował przybyły z USA polski lekarz Leopold Bobak i jego młoda, śliczna żona, Węgierka Cyntia Movers. Choć zapach różnych rodzajów mięsa, przypraw i owoców drażnił zmysł powonienia, jednak wypadało posłuchać nudnych przemówień (zwłaszcza p. Kuratowskiej). Nie było tu tej miłej, kameralnej atmosfery, jak w Harare (gdzie również uczestniczyłem w obchodach święta 3-Maja), ale i inna tu Polonia, inni goście zostali zaproszeni. Z ciekawszych osób, które za sprawą Jurka było mi dane poznać, wymienię nieznanego mi z nazwiska pilota strąconego nad naszą stolicą w czasie powstania warszawskiego, czy wdowę po byłym prezesie Stowarzyszenia Polaków w RPA, Edwardzie de Virion, Jolę z Johanesburga. Czasowo moją bazą było mieszkanie Jurka, prezesa Rady Polonii Afryka Południe, który będąc emerytem, dużo czasu poświęcił mi na zwiedzanie i wizyty u ciekawych Polaków. Najpierw udaliśmy się do odległego o 30 km. od Pretorii niewielkiego miasteczka Cullinan. Tu 25 czerwca 1905 r. w Premier Diamond Mining znaleziono największy diament świata, ważący 3106,75 karatów – Cullinan. Dla zmylenia złodziei wysłano go do Europy w zwykłej przesyłce pocztowej.

Ten bardzo wysokiej próby diament miał jednak w środku czarną skazę i dlatego podzielono go i wykonano z niego 105 brylantów, z których Wielka Gwiazda Afryki (530,2 karata) jest największym brylantem świata; zdobi obecnie brytyjskie berło królewskie. Dla porównania, najsłynniejszy brylant Koh-i-noor waży tylko 105 karatów. W kopalnianym muzeum można było oglądać szklane kopie najsłynniejszych brylantów. Poza tym oglądaliśmy wyrobisko, gdzie znaleziono Cullinana, maszyny kopalniane i film przedstawiający proces technologiczny. Opuszczając kopalnię, jak każdy z turystów musiałem wejść do specjalnej kabiny, gdzie dokładnie mnie prześwietlono, czy nie wynoszę jakiegoś diamentu? W drodze powrotnej z Cullinan zwiedzaliśmy najciekawsze zabytki Pretorii. Centralny plac miasta to Church Square z pomnikiem ostatniego prezydenta z czasów wojny burskiej. Dookoła eklektyczny ratusz, budynek sądu, bank. Później dworzec kolejowy i symbol Afrykanerów – Voortrekker Monument. Upamiętnia on wielki wymarsz pionierskich Burów z Kapsztadu w latach 30. XIX w. Tę monumentalną budowlę wzniesiono w 1938 r. w setną rocznicę bitwy nad Krwawą Rzeką (Blood River). Był to odwet za podstępne wymordowanie przez Zulusów grupy Burów, którzy przekazali królowi stado krów i mieli za nie otrzymać ziemię! Tradycja mówi, że 468 Burów pokonało 7 tys. (a może nawet 12 tys.) Zulusów. Zginęło wówczas ok. 3 tys. czarnych wojowników. Płaskorzeźby przedstawiają ciężkie życie pierwszych osadników, walkę o przetrwanie, sceny bitewne, kataklizmy przyrodnicze. Ten monumentalny pomnik otoczony jest murem z płaskorzeźbionymi wozami z czasów Wielkiej Wędrówki. Gdy Jurek robił mi wykład historyczny, niespodziewanie zagadnął nas pan Zbigniew Dziembowski, ostatni przedstawiciel Rządu Londyńskiego w RPA. Pan Zbigniew studiował przed laty na AGH, mieszkał w Krakowie i był skoligacony z rodziną Kossaków. To niespodziewane spotkanie sprawiło mu dużą przyjemność, bo zaprosił nas na kolację. Jego małżonka, projektantka witraży, zaprezentowała część swojego dorobku, ale nie była tego wieczoru w dobrym nastroju, snuła obawy o przyszłość swoją i swojej rodziny; dość powiedzieć, że zapomniała o przygotowaniu kolacji. Skończyło się na małej kawie... By kolejne spotkanie nie zakończyło się „małą czarną” i kłótnią na tematy polityczne, Jurek wolał już nie ryzykować wizyty „u przyjaciół” i zaproponował wycieczkę do rezerwatu lwów! Chciał mi przypomnieć, że RPA

Mandela nie mścił się na swych dawnych prześladowcach, jed­ nak stosował tzw. „czarny rasizm” – za­ stępował białych, wykwalifikowanych robotników niewykwa­ lifikowanymi czarnymi. Spowodowało to upa­ dek gospodarczy kraju. to też prawdziwa Afryka, a więc część tego wielkiego zwierzyńca. Nie był to park narodowy, bo zwierzęta żyły tam w niewoli, ale znowu oglądałem zebry, gazele, gnu, strusie i lwy w czterech osobnych, kilkudziesięciohektarowych rezerwatach. Tam nie szukaliśmy zwierząt – wjeżdżaliśmy samochodem do ich „klatek”, chwilami zbliżaliśmy się na odległość kilku met­ rów. Nawet wyszedłem na zewnątrz, by zrobić kilka zdjęć, sfilmować obgryzające kości zebr i wylegujące się wielkie koty. Przyłożyłem kamerę do oka, lew spojrzał na mnie, warknął, wstał... Jurek krzyknął: wsiadaj!; zdążyłem. Tym razem nie udało się lwu obgryźć moich kości! Choć żaden z drapieżników woli nie atakować „niesprawdzonego zwierzęcia”, zdarzają się lwy ludojady i wyjście z samochodu nie było najlepszym pomysłem! Nie lubię hazardu, gdy jest on niepotrzebny, a jednak czasem trudno opanować pokusę. Jurek i Mirka byli zdenerwowani i jadąc do miasta nie zamieniliśmy ani jednego zdania. Zatrzymaliśmy się przy kościele, gdzie polski ksiądz ze Starachowic odprawiał nabożeństwo majowe, a później była herbata na plebanii i emocje trochę opadły. K Cdn.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Są dziełami z kategorii sztuki sakralnej, czyli o tematyce religijnej. Powinny więc zawierać teolo­ giczną prawdę, chociaż przedstawioną według wizji twórcy i jego indywidualnego artystycznego kunsztu. Mają funkcję nie tylko liturgiczną, ale także dydaktyczną. Zwykle też ich wartość duchowa jest wyższa niż materialna.

J

ako że najsłynniejsze obrazy są unikatami, nader często bywają kopiowane i w takiej formie wystawiane na sprzedaż. Współcześnie, w erze gwałtownego rozwoju cyfryzacji i powszechnego dostępu do medialnych komunikatorów, można je oglądać w każdym miejscu i czasie, gdzie tylko sięgają internetowe sieci. Trudno już obecnie nawet sobie wyobrazić, jak cenne i rzadkie musiały być ich reprodukcje w przeszłości. Niegdyś były one mozolnie odwzorowywane w warsztatach malarskich czy introligatorskich, potem rozprowadzane po miastach i wioskach przez tak zwanych obraźników. I nie dla każdego były dostępne. Na ich zakup mogły sobie pozwolić tylko osoby majętne. Niezamożni pozostawali więc prawdziwie ubodzy duchem.

W XIX wieku pojawiły się nowe techniki, między innymi: litografii – odbitki z użyciem kamiennej matrycy; oleografii – wielobarwnego druku farbami z dodatkiem oleju; chromolitografii – druku farbami bez oleju, ale powleczonymi werniksem; oraz heliograwiury – fotograficznego przenoszenia obrazu na płytę metalową i wytrawiania kopii światłoczułą emulsją przy użyciu mocnego światła. Dzięki takim technikom najwybitniejsze dzieła malarskie stały się masowo kopiowane. Łatwiejsze w wykonaniu, stawały się tańsze i powszechnie dostępne dla większej rzeszy zwyczajnych ludzi. Reklamowane były też w specjalnie wydawanych katalogach. Trafiały przede wszystkim do mieszkań robotników i chłopów. Szczególne w nich upodobanie wykazywali Ślązacy. Zaś w tamtej epoce ten region świata bardziej od innych wyróżniał się pobożnością, ale także i większą zamożnością niższych stanów społeczeństwa. Niegdyś zaś o dobrobycie domu świadczyła właśnie wielkość i ilość świętych obrazów. Jednak ich wartość metafizyczna także współcześnie jest wręcz niemożliwa do ocenienia. Były one swego rodzaju nośnikami komunikacji ludzi wierzących z samym Niebem. Traktowano je z pieczołowitością,

Święte obrazy Barbara Maria Czernecka

umieszczano na najbardziej honorowych miejscach reprezentacyjnych izb i pokoi, otaczano pietyzmem oraz wykorzystywano do przekazywania, za ich pośrednictwem, najważniejszych spraw samemu Panu Bogu. Obrazy te głównie były reprodukcjami najlepszych dzieł takich mistrzów, jak Fra Angelico, Leonardo da Vinci, Michał Anioł Buonarotti, Rafael Santi, Albrecht Dürer, Paolo Veronese, El Greco, Caravaggio, Peter Paul Rubens, Bartolomé Estéban Murillo, Guercino, Adolphe-William Bouguereau, Gustaw

wierzących, którą ci przejawiają z samej natury, a nie zdobyli o niej żadnej wiedzy na wyższych uczelniach. Pobożni podstawowe prawdy wiary mają po prostu zanotowane w swoich sercach i nikt im nie musi udowadniać ich wiarygodności. To właśnie wykształciły w nich także te pospolite dewocjonalia. Nabywali je głównie na odpustach i pielgrzymkach. Najczęściej były one pamiątką ważnego wydarzenia, np. chrztu świętego, pierwszego przystąpienia do Eucharystii czy zawarcia małżeństwa; świadectwem spełnienia

Doré, Hans Zatzka, Henryk Siemiradzki oraz wielu anonimowych twórców. Pobożni ludzie, podziwiając święte obrazy we wnętrzach swoich mieszkań, najczęściej w ogóle nie mieli pojęcia o ich słynnych pierwowzorach. Ale, pomimo ograniczonej wiedzy w tym zakresie, intuicyjnie doceniali ich wartość.

wotywnego przyrzeczenia – ale także i dowodem jedynej w życiu dalszej wyprawy do słynnego sanktuarium. Wraz z nimi najpobożniejsze intencje pielgrzymów były przenoszone do domów i przedłużane wraz z każdym o nich wspomnieniem. Te zaś stale wzbudzały w nich właśnie owe świątki. O nich prowadzono najmilsze rozmowy w rodzinnym gronie i przekazywane ku pamięci potomnych. Kojarzyły się z czymś naprawdę wzniosłym. Wiele tych świętych obrazów zachowało się do naszych czasów, gdyż pomimo nietrwałości rzeczy materialnych i zmiennych tendencji wystroju wnętrz, nikt pobożny nie odważał się przeznaczyć ich do zniszczenia. Z upływem czasu i nastającymi nowymi pokoleniami bywały tylko odstawiane w coraz bardziej ustronne miejsca. Dzięki temu bezpiecznie przetrwały na starych strychach jako sentymentalny spadek po przodkach. Stare kopie, litografie, chromolitografie, heliograwiury, oleodruki poniekąd przeżywają teraz swój renesans. Jeszcze kilka lat temu uznawane za kicz, bez głębszego zastanowienia były zastępowane innymi, chociaż modniejszymi tandetami. Przez niektórych zdejmowane ze ścian odziedziczonych domów lub mieszkań, zalegały antykwariaty. Tam można je było kupić za symboliczną złotówkę. Obecnie

B

ardziej jeszcze od powielanych słynnych dzieł ludziom pokorniejszym podobały się wymowniejsze w swojej prostocie sielankowe przedstawienia Trójcy Świętej w chwale nieba, Ostatniej Wieczerzy, Madonny z Dzieciątkiem, Świętej Rodziny, znanych im scen biblijnych, Aniołów Stróżów oraz wizerunków ulubionych świętych patronów. Najliczniejsze były motywy Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Te też zestawy, z czasów ich największej świetności, zachowały się w kilku schematycznych wersjach. Ludzie, podziwiając owe świątki, a przede wszystkim przy nich się modląc, jaśniej rozumieli katechizmowe przesłanie, miewali większe poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, mniej grzeszyli i stawali się lepsi. Nawet współcześni, wykształceni teologowie zadziwieni są mądrością zwykłych

Bohaterowie Monte Cassino – patroni 16 Gimnazjum w Zabrzu Tadeusz Puchałka

B

rytyjski historyk Matthew Parker napisał: Bitwa o Cassino – to największa lądowa bitwa w Europie – była najcięższą i najkrwawszą z walk zachodnich aliantów z Wehrmachtem na wszystkich frontach II wojny światowej. Żaden chyba z epizodów historycznych drugiej wojny światowej nie jest ubrany w tyle poetyckich utworów, co szlak bojowy żołnierzy gen. Andersa, a sama bitwa o klasztor na Monte Cassino ma w tych utworach swoje szczególnie ważne i gorzkie zarazem w swoim przekazie miejsce. Słowa pisane językiem duszy i ludzkich cierpień są dowodem na to, jak bardzo to, co się wtedy wydarzyło, było i jest nadal ważne. Cieszyć powinno, że historia ta jest żywa i w sposób właściwy przekazywana młodemu pokoleniu. Śledząc poczynania 16. Gimnazjum w Zabrzu i Szkoły Podstawowej nr 32 w Katowicach, możemy być spokojni. Dzięki takim placówkom nasza chlubna historia z pewnością nie zostanie zapomniana, z ziarna, które zostało tam zasiane, z pewnością wyrośnie dorodne zboże, a z jego kłosów w przyszłości powstanie dobry, nasz „polski chleb”. Gimnazjum nr. 16 im Bohaterów Monte Cassino w Zabrzu co roku uroczyście obchodzi rocznicę tej jednej z największych bitew, którą nazywano także bitwą o Rzym. Uroczystości w dniu 11 maja tradycyjnie rozpoczęły się nabożeństwem. Koncelebrowaną

Tadeusz K. Sawicki Zakupili kwiaty, chcąc na groby je rzucić poetyczną dłonią, Lecz nocą pękły groby i Polacy z bronią ruszyli, aby żądać za swoją krew zapłaty. Oto jest nasza litania z nazwisk złożona i imion. Ze szwadronów, baterii, kompanii. Odmawiam nocną godziną, daj odpoczynek wieczny żołnierzom w boju umarłym, żywym swój miecz niebezpieczny. Dłoniom ściśniętym i twardym. Braciom naszym pustynię na polską ziemię zamień. Niechaj spoczną w pokoju, Amen. w: Melchior Wańkowicz, Bitwa o Monte Cassino.

mszę świętą w kościele św. Anny odprawiało w intencji ojczyzny, a także bohaterskich żołnierzy II Korpusu, wielu księży. Obecne były delegacje sił zbrojnych RP, ZHP Hufca Zabrze, Bractwa Kurkowego Grodu Zabrzańskiego, władz samorządowych, stowarzyszenia kombatanckiego z Zabrza i Gliwic oraz liczne poczty sztandarowe szkół Zabrza i Szkoły Podstawowej nr 32 im. Bohaterów Monte Cassino w Katowicach. Uroczystości uświetniła kompania honorowa oraz Poczet Sztandarowy 34 Śląskiego Dywizjonu Rakietowego OP Bytom. Dowodził p. por Bartosz Smętek. Obecna była także Orkiestra Wojskowa z Bytomia.

Po mszy świętej uczestnicy uroczystości przemaszerowali pod pomnik Bohaterów Bitwy o Monte Cassino.

W

ielką atrakcją, budzącą zachwyt mieszkańców, był przejazd ułana na koniu. Tym ułanem był ks. porucznik Rafał Przybyła* w mundurze Pułku 3 Ułanów Śląskich. Tradycyjnie już obecna była delegacja Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Karpaty” z proporcem Pułku Ułanów Karpackich. Grupa ta stanowi nieodłączny element wszystkich uroczystości his­ torycznych mających związek z historią i losami żołnierzy II Korpusu generała Andersa, a z Zabrzem i 16. gimnazjum

są coraz rzadziej spotykane w handlu starociami, a ich wartość nominalna wzrosła kilkasetkrotnie. Znawcy tematu mówią, że najchętniej nabywają je ludzie wykształceni, z tytułami naukowymi. Tłumaczą to zmęczeniem współczesnymi nowinkami i zabieganiem około spraw przyziemnych oraz potrzebą odskoczni od tego świata. Kupują więc takowe świątki – olśniewająco kolorowe, proste w wymowie i zwyczajnie piękne. Potem umieszczają je w kameralnym otoczeniu. Tam, kiedy czują, że wszystko ich przerosło i mają potrzebę oderwania się od codzienności, zamykają się, aby je kontemplować. To ponoć wzmaga siłę woli, tak że potem znowu można dumnie stanąć naprzeciw życiowym wezwaniom. Czy taka metoda nie jest wręcz genialna?!

Ś

więte obrazy mają więc nadal ważną rolę do spełnienia. I tak samo, jak niegdyś prostym ludziom przybliżały Niebo, również obecnie każdemu mogą dopomóc do uniesienia się ponad to wszystko, co bezdusznie nas uziemia. Najpiękniejszą okazją do zaprezentowania domowych świątków, także w naszych czasach, jest Uroczystość Najświętszego Ciała i Najdroższej Krwi Pana Jezusa. Wtedy właśnie te najokazalsze bywają wystawiane w oknach katolickich mieszkań. Ozdabiane są kwiatami i szarfami. Towarzyszą modlitwom wiernych odważnie i publicznie przyznających się do Chrystusa. Upiększają trasę procesji Bożego Ciała. Wyglądają dostojnie. Są świadectwem naszej wciąż żywej wiary, ale i przywiązania do starych tradycji. Niektóre z nich mają więcej niż sto lat. Przetrwały wiele czasu, a nawet razem ze swoimi właścicielami pokonywały dalekie drogi. Przebyły wiele granic, także duchowej wytrzymałości. Zawierają skrzętnie ukrywane tajemnice, przy nich właśnie powierzane Panu Wszechrzeczy. Mają stale aktualne znaczenie. Kształtują religijność kolejnych pokoleń. Są pamiątką. Łączą przodków i potomnych. Stanowią nasze najdroższe rodzinne skarby. K

współpracuje od bardzo dawna. Co roku maszeruje ulicami Zabrza. Ma ten mundur „charakter i duszę”, a ułani malowani to nie tylko ci w siodle, bo i piechota ma to „coś”. Znani są także poza granicami kraju, bo często uświetniają wielkie wydarzenia we Włoszech. Szczególnie ciepło przyjmowani są przez ośrodki polonijne. U stóp pomnika został wygłoszony Apel Pamięci. Delegacje złożyły wieńce i wiązanki kwiatów. Na maszt wciągnięto flagę państwową, po czym odśpiewano hymn, a kompania reprezentacyjna oddała salwę honorową. W uroczystościach brał udział Dowódca Dywizjonu ppłk. Grzegorz Gdula oraz st. chor. sztabowy Piotr Pasternak, a także wysocy rangą oficerowie MW. Po zakończeniu uroczystości pod pomnikiem, zaproszeni goście udali się do budynku gimnazjum i tam w sali sportowej odbyła się akademia z bogatym programem artystycznym, który przedstawiła młodzież. Mocnym końcowym akcentem był odtańczenie poloneza w staropolskich strojach. Złote kontusze i piękne suknie przypomniały wspaniałe karty historii Polski. Na koniec ogłoszono wyniki konkursu piosenki patriotycznej i okazało się, że laureatami w najniższej kategorii wiekowej były kilkuletnie maluchy. Nagrody odebrali też uczniowie z wielu miast i miejscowości na Śląsku. K *Ks. porucznik Rafał Przybyła urodził się w Pyskowicach. Jest Ślązakiem, co stara się podkreślać. Sam o sobie mówi; że na furmance dziadka uczył się życia, miłości do Boga, ludzi i koni, co już w niedługim czasie okazało się być jego życiową pasją. Skąd mundur i fascynacja wojskiem? Jak koń – to kawaleria, a więc ułani. Czy da się połączyć pasję z duszpasterstwem? Owszem! Przyglądał się kiedyś pracy Józefa Dzwonowskiego, swojego dziadka (staroszka), któremu bardzo dużo zawdzięcza. To on pokazał, że można pracować, odpoczywać i żyć pasją i Bogiem.

Polaku, pamiętaj o Śląsku. Ślązacy to twoi rodacy! Zbigniew Martyniak

W

nocy z 2 na 3 maja 1921 r. wybuchło III Powstanie Śląskie. Po ponad 600 latach ludność chwyciła za broń, by wywalczyć powrót do macierzy. To na tych ziemiach, jak i na Podhalu, zachował się język najbliższy staropolskiemu, dzięki temu, że mocne było poczucie jedności rodziny wpajane wraz z mlekiem matki od kołyski. To na Śląsku Maria Konopnicka napisała najpiękniejszą Polską pieśń patriotyczną, „Rotę”, martwiąc się germanizacją Wielkopolski. Dzisiaj po tzw. 28 latach wolności, Śląsk walczy o niezależność energetyczną naszego kraju. Ostatni bastion naszej niezależności – górnictwo – chyli się ku upadkowi, tak jak wcześniej cały przemysł atakowany geopolitycznie przez „POlskich Polityków” (jest to specyficzna forma polityka, działającego na szkodę polskiego interesu narodowego). By dopiąć swego, za pomocą m.in. alarmów smogowych wmawia się ludziom, że węgiel kopci, pyli i jest zły, nie mówiąc przy tym nic o emisji tlenków siarki, azotu i metali ciężkich do atmosfery. Ale o tym napiszę w innym artykule. Wszystkie sejmiki wojewódzkie wręcz wyśmiewają geotermię (sic!). W Katowicach zapomina się też o czystych technologiach węglowych. Co do kopalń, by je zlikwidować... oj, przepraszam! – wygasić, robi się cuda na kiju (kopalnie „Makoszowy” i „Krupiński”). Niszczy się dorobek wielkich Polaków i Ślązaków: Konstantego Wolnego i Wojciecha Korfantego. Ale my, mieszkający na tych ziemiach, mamy swój kod DNA tak jak wszyscy Słowianie, i on nam się właśnie uaktywnia. Polska nie chce pamiętać o rocznicach trzech Powstań Śląskich. Nie szkodzi. Przypomnimy inne.

Zamiast rocznicy wybuchu III Powstania Śląskiego możemy obchodzić 96 Rocznicę Powrotu do Macierzy 5 lipca. Ale najważniejsze święto powinno przypadać na dzień 15 lipca. Czego ono dotyczy? A czy wiecie, że POlityków to najbardziej zaboli?! 15 lipca 1920 r. Sejm Polski uchwalił Statut Organiczny Sejmu Śląskiego, który jest nadal obowiązującym prawem w Polsce i ma swoje umocowanie w traktacie wersalskim! Śląsk ma swoją AUTONOMIĘ. To nie jest autonomia polityczna, jak wam się wmawiają POlitycy. Otóż politycy II RP nie mogli Śląskowi zabierać całych wpływów podatkowych. Gdy chciano zakładać urzędy skarbowe, Wojciech Korfanty zagroził wprowadzeniem lokalnej waluty! Polacy!!! Ślązacy nie są separatystami! To jest autonomia gospodarcza! A co ona dała Polsce? Śląsk się bogacił i to za pieniądze Śląska wybudowano port w Gdyni, magistralę węglową, hutę w Stalowej Woli... Dzisiaj Statut Organiczny oznacza to, że wszystkie działania POlityków przez ostatnie 28 lat są na Śląsku NIELEGALNE!! Mam pytanie:,,Czy jako Polak głosowałbyś za wejściem do Unii Europejskiej, gdybyś wiedział, że UE każe zamknąć (wygasić) cukrownię Chybie, a POlitycy zapomną w traktatach zabezpieczyć niezależność polityczną Polski? Casus Walonii, która przeciwstawiała się podpisaniu CETA, oznacza również nielegalność umów międzynarodowych. W tym miejscu pytam Polaków spoza Śląska: Czy jesteście ze Śląskiem tak, jak byli zawsze z wami Ślązacy? A jeżeli tak: czy nie czas na czwarte powstanie, ale nie śląskie tylko, lecz całej Polski? K

Alicja Patey-Grabowska

Pamięci Rotmistrza Pileckiego Czoło strzaskane Strzał w tył głowy Bez nagrobka Anonim

Kirem przez niebo przykryta ziemia.

Wrzucony chyłkiem do rowu nocą.

Księga Historii zamknięta długo już rozchyliła sklejone karty.

I nie ma świadków Schowały się gwiazdy

I powróciła pamięć o Rotmistrzu. Polak dociekliwy. Polak uparty.

Alicja Patey-Grabowska

Inka

Zachowałam się jak trzeba I jasność przebiła mrok i spod ziemi wydobyta prawda – życiorysu nieskalana karta jak biało-czerwony sztandar Honor Ojczyzna Bóg

jest jak wyrzut sumienia dla zdrajców

I tak dziewczę dziecko uczennica

Zachowałam się jak trzeba Babciu

Bicie w piersi faktu nie zmienia

Minęła rocznica Zbigniew Kopczyński

9

maja minęła kolejna rocznica. Nie, nie chodzi mi o rocznicę kapitulacji III Rzeszy, która powinna być obchodzona dzień wcześniej. 9 maja minęła siódma rocznica pamiętnej akcji polskich autorytetów moralnych, światłych Europejczyków i młodych, wykształconych z dużych ośrodków. Akcji zapalania zniczy na grobach poległych żołnierzy radzieckich. Kultywowanie pamięci poległych jest rzeczą godną uznania, jednak to nie o poległych czerwonoarmistów tutaj chodziło. Oni byli tylko pretekstem do dokuczenia Kaczyńskiemu i pisowskim oszołomom oraz okazania zaufania do Rosji i jej faktycznego przywódcy, wielkiego, kryształowego demokraty – Włodzimierza Putina. Była to demonstracja poparcia dla rządu PO-PSL, który z pełnym zaufaniem oddał smoleńskie śledztwo demokratom z KGB. Dziś, po siedmiu latach, chcę zapytać uczestników tej akcji i ją popierających: czy w tym roku 9 maja

poszliście ze zniczami na sowieckie groby? Czy po Krymie, Donbasie, zabójstwie Niemcowa, traktowaniu Nawalnego, zestrzeleniu malezyjskiego samolotu – nadal uważacie, że Putinowi należy ufać? Czy może pomyliście się wtedy i jednak oszołomy miały i mają rację? Wiem, wiem, 9 maja 2010 nie mog­liście wiedzieć o Krymie, Ukrainie itd. Ale powinniście wiedzieć o Czeczenii, Gruzji, Kursku, Litwinience, Politkowskiej. Czyż nie miał racji Lech Kaczyński, przewidując w Tbilisi dalsze kroki Waszego idola? Powinniście wiedzieć i pamiętalibyście o tym, gdyby nie zaślepiła Was nienawiść do ludzi o innych poglądach. To to zaślepienie nienawiścią kazało Wam okazywać większe zaufanie zwykłemu bandycie, a nie polskiemu, demokratycznemu politykowi. I co? Czekam na Waszą odpowiedź. Miały pisiory rację, czy nie? Jeśli nie, to dlaczego nie byliście w tym roku na sowieckich cmen­ tarzach? K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 36

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Czerwiec · 2O17 W

n u m e r z e

Afera oksfordzka Jolanta Hajdasz

W

Wielkopolskim Kurierze Wnet gorąco polecam dziś … wszystkie artykuły i ko­ mentarze. Same ważne i ciekawe rze­ czy, sami fantastyczni autorzy. Ksiądz Bortkiewicz o uchodźcach (w raczej „nachodźcach, przeczytajcie koniecz­ nie skąd to rozróżnienie), ksiądz Oko o pustocie prac naukowców od gen­ der, Henryk Krzyżanowski o reformie oświaty i Gosia Szewczyk o „uroczystym dniu Komunii”, ks. Jarek Wąsowicz z Piły o tym, dlaczego Salezjanie przekazali sutannę abpa Baraniaka do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Danuta Namy­ słowska o matkach i ich coraz bardziej wypaczanym obrazie w nowoczesnej kulturze. Michał Bąkowski o Obronie Terytorialnej, Ola Tabaczyńska o ogrom­ nym i nie docenianym znaczeniu szkół muzycznych i Jan Martini, Poznaniak, tym razem o specyficznych bardzo Ślą­ zakach jak Kazimierz Kutz … Uff, sporo tego. Będzie co czytać w czerwcowe, ciepłe wieczory. Ale jest coś, czego w tym Kurierze nie ma, co bardzo chciałabym zamieścić i czego mi w naszej gazecie w tym mie­ siącu brakuje. Mianowicie oficjalny pro­ gram obchodów kolejnej, tym razem nie okrągłej rocznicy poznańskiego Czerw­ ca’56. Na miesiąc przed wydarzeniem nie ma jeszcze żadnych potwierdzonych informacji o tych obchodach, ani na spe­ cjalnej finansowanej przez władze mia­ sta zakładce portalu www.poznan.pl/ czerwiec56, ani w Urzędzie Marszałkow­ skim. Może to zrozumiałe, może jest za wcześnie, by o czymkolwiek mieszkań­ ców informować, ale tak bardzo mam w pamięci ubiegłoroczny skandal wy­ wołany przez władze Poznania w czasie obchodów 60 rocznicy Poznańskiego Czerwca’56, że chciałabym wiedzieć, że jest ktoś, kto myśli, jak obchody te zor­ ganizować w tym roku, by coś takiego nie mogło się powtórzyć. Mimo ubie­ głorocznej, absolutnie niedopuszczalnej arogancji prezydenta Poznania Jacka Jaś­ kowiaka i – nazwijmy to wprost – cham­ stwa jego zwolenników, jakie mogliśmy obserwować na Placu Mickiewicza 28 czerwca 2016 r., chciałabym wierzyć, że obecne władze samorządowe za­ mierzają te obchody w godny sposób zorganizować, a przedstawiciele naszych obecnych władz państwowych, Prezy­ denta i Pani Premier nie obrazili się na Poznaniaków i znajdą czas na to, by zło­ żyć kwiaty pod Pomnikiem Czerwca’56. Tamci zabici i tamta przelana krew o ten mały gest się nie upomni, ale my musimy to zrobić, by przekazywać naszym dzie­ ciom i wnukom prawdę o naszej historii i prawdziwych bohaterach. W Polsce 28 czerwca wszyscy jesteśmy Poznaniaka­ mi. Warto przypominać mieszkańcom innych części naszego kraju, dlaczego tak jest. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Pogłoski o naszej śmierci są mocno przesadzone – śmieje się profesor Stanisław Mikołajczak pytany o plany i zamierzenia Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności na najbliższe miesiące i lata. 3 czerwca mija rok od odlania i przywiezienia do Poznania Figury Chrystusa z odbudowywanego monumentu. Co się zmieniło przez ten rok, jakie są szanse na odbudowanie całego Pomnika na 100 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości i czy w ogóle są szanse usytuowanie go w miejscu wskazywanym przez Komitet czyli przy al. Jana Pawła II wzdłuż linii brzegowej Jeziora Maltańskiego?

Co z Pomnikiem Wdzięczności? Jolanta Hajdasz

F

igura Pana Jezusa ze szczerozłotym sercem stoi od 12 miesięcy przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ulicy Kościelnej na Jeżycach w Poznaniu stając się widomym znakiem dyskryminowania katolików w naszym mieście. Jest tam przechowywana, ale mogłoby się to odbywać w bardziej godny sposób niż zwyczajne postawienie tego przedmiotu kultu religijnego na betonowej płycie. Niestety, nie można jej było ustawić na miejscu docelowym, gdzie miałby stanąć odbudowywany Pomnik, a obecne władze Poznania nie zezwoliły nawet na jej postawienie na przygotowanym do tego specjalnym cokole, figura stoi wiec obok niego. Ale i tak jest widoczna, i tak otoczona jest świeżymi kwiatami i tak często palą się obok niej znicze. W ciągu tych dwunastu miesięcy stała się swoistą atrakcją turystyczną Jeżyc, a jej mieszkańcy ją polubili, nazywają ją nawet żartobliwie od nazwy swojej dzielnicy – Jeżus.

Uroczyste poświęcenie Figury Chrystusa z odbudowywanego Pomnika Wdzięczności z udziałem ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza, 3.czerwca 2016 r.

Sutanna arcybiskupa Antoniego Baraniaka Do zbiorów Muzeum Żołnie­ rzy Wyklętych i Więźniów Poli­ tycznych PRL trafiła oryginalna sutanna abp. Antoniego Ba­ raniaka, więzionego na Rako­ wieckiej w latach 1953-1956. Ten wyjątkowy eksponat prze­ kazała salezjańska Inspektoria pw. św. Wojciecha w Pile – re­ lacja ks. Jarosława Wąsowicza SDB.

3

Kiedy studiuje się dzieła gen­ derystów, nieraz ma się wraże­ nie przebywania w świecie ja­ kiegoś neomarksistowskiego bełkotu, zanurzenia się w du­ chowej pustce ukrytej za maską pustosłowia. Swoim poziomem treściowym i logicznym bar­ dzo przypominają one właśnie teksty marksistowskie, a zasad­ nicza różnica polega na obec­ nej w nich obsceniczności – pi­ sze ks. Dariusz Oko.

4

Czekanie na dobrą wolę władz

Kutz i inne kucyki

Ta trwająca bez perspektywy zakończenia prowizorka budowlana pokazuje jednak, jak niewiele zmieniło się przez ostatni rok. Sytuacja patowa trwa, władze miasta nie chcą rozmawiać z Komitetem o odbudowie tego zburzonego przez Niemcy w 1939 r. Pomnika i traktują społeczny komitet jego odbudowy mówiąc oględnie – lekceważąco. Pomimo uchwał Rady Miasta pozytywnie odnoszących się do idei jego odbudowy, pomimo gotowych projektów konstrukcyjnych i planu architektonicznego przygotowanego przez głównego autora koncepcji zagospodarowania przestrzennego parku nad Jeziorem Maltańskim śp. Klemensa Mikułę. Pomimo zebranych ponad 25 tysięcy podpisów mieszkańców Poznania w tej sprawie.

Poprawność polityczna pozba­ wiła nas słowa „renegat”. Sło­ wo to byłoby niezwykle uży­ teczne w naszej sytuacji, gdzie działania na szkodę Polski by­ ły (i są) bardzo intratne – bez porównania bardziej, niż praca na rzecz ogółu Polaków – pisze Jan Martini.

4

O uchodźcach niepoprawnie

w sprawie upadku postaw akademickich na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu rodowiska skupione wokół Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z oburzeniem przyjęły wiadomość, że Wydział Pra­ wa i Administracji Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu zaprzestał z przyczyn pozaustawowych wy­ konywania swoich obowiązków związanych z procesem nadania stopnia doktora doktorantowi tego Wydziału, którego opiekunem naukowym jest prof. Lech Moraw­ ski. Pamiętamy analogiczne nagonki przeprowadzane w czasach totalitarnego państwa, którym był PRL. Niezrozumiała jest postawa pracowników Wydzia­ łu Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Mikołaja Ko­ pernika w Toruniu, którzy przenieśli swoją polityczną niechęć do prof. Lecha Morawskiego na jego doktoran­ ta, uniemożliwiając mu publiczną obronę pracy doktor­ skiej. Karanie doktoranta za poglądy polityczne jego promotora jest głęboko niemoralne i łamie wiele reguł życia akademickiego. Taka nieetyczna postawa pra­ cowników Uczelni stoi w rażącej sprzeczności z dekla­ rowaną podczas ślubowania doktorskiego wiernością ideom i postawom akademickim: godność, którą wam nadamy, zachowacie czystą i nieskalaną i nigdy jej nie

2

Krytycznie o gender

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich w Gdańsku, Lublinie, Łodzi, Katowicach, Krakowie, Poznaniu, Toruniu, Warszawie

Ś

E

splamicie nieprawymi obyczajami lub hańbiącym życiem. Niepokojąca jest masowość akcji bojkotu – świadczy o upadku postaw etycznych wśród licznej grupy pra­ cowników tej Uczelni. Podobne zdumienie budzi również stanowisko Rady Wydziału Prawa i Administracji UMK w Toruniu, w którym wyrażone jest zrozumienie dla nieetycznych zachowań pracowników bojkotujących z przyczyn po­ litycznych publiczną obronę pracy doktorskiej. Wkraczanie uwarunkowań politycznych w proces kształcenia kadr naukowych, a zwłaszcza „karanie” mło­ dych naukowców za poglądy ich mistrzów jest przekro­ czeniem nie tylko granic postaw etycznych, ale także prawnych. Społeczność akademicka skupiona w Akademi­ ckich Klubach Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zdecydowanie potępia takie zachowania, wyrażamy nadzieję, że podobne skandaliczne zacho­ wania nie powtórzą się więcej. Kraków, 21 maja 2017 r. Podpisy wszystkich członków i sympatyków AKO Więcej na ten temat str. 2

Pomimo stałego i jednoznacznego poparcia dla działań Komitetu metropolity poznańskiego abpa Stanisława Gądeckiego, z którym Komitet konsultuje wszystkie swoje ważniejsze decyzje. Ale w komitecie nikt nie zamierza się poddawać – mówi prof. Stanisław Mikołajczak. O tym co było i o tym, co powinno być będzie zapewne mowa na dorocz-

Publicznie odbudowę Pomnika Wdzięczności w Poznaniu wsparli w ostatnich miesiącach m.in. Janina i Jan Dudowie, rodzice prezydenta Andrzeja Dudy, Jarosław Szarek, prezes IPN i Wojciech Fałkowski, wiceminister obrony narodowej. nym zebraniu Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, jakie odbędzie się pod koniec czerwca. Profesor Stanisław Mikołajczak przedstawi na nim szczegółowe sprawozdanie z podejmowanych przez Komitet działań. Wbrew pozorom nie jest ich mało – mówi profesor. Ideę odbudowy

Pomnika Wdzięczności udaje się zaszczepić nie tylko w Wielkopolsce, ale także w innych częściach kraju. Publicznie konieczność odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu wsparli w ostatnich miesiącach m.in. rodzice prezydenta Andrzeja Dudy, profesorowie Janina i Jan Dudowie, prezes Instytutu Pamięci Narodowej Jarosław Szarek i wiceminister obrony narodowej Wojciech Fałkowski. Ale to nie wszystko

Historia w teraźniejszości Po raz pierwszy po wojnie w ubiegłym roku oficjalne obchody rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego odbyły się przed Figurą Chrystusa, a więc niejako także przed Pomnikiem Wdzięczności. Kwiaty przy Pomniku złożyła m.in. Marlena Maląg, wicewojewoda Wielkopolski, posłowie PiS Bartłomiej Wróblewski i Szymon Szynkowski vel Sęk, Jarosław Lange- przewodniczący NSZZ :”Solidarność” Regionu Wielkopolska, Bogumiła Kania Łącka –prezes Poznańskiego Oddziału Akcji Katolickiej, przedstawiciele Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” i Stowarzyszenia „Rodziny Katyńskie”, a także delegacja poznańskiego IPN, Kuratorium Oświaty, Poznańskiego Klubu Dokończenie na str. 3

Problem migrantów jest prob­ lemem na wskroś złożonym. Nie ośmielam się myśleć, że podołam jego ocenie. Prag­ nę jedynie przedstawić niektó­ re swoje poszukiwania – pisze ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr.

7

Słowo komunizm nadal potrzebne Słowo komunizm było w PRL objęte cenzurą. Do opisu rze­ czywistości używano zamien­ ników takich jak: ludowy, ro­ botniczy, postępowy czy socjalistyczny. Partyjniak wy­ sokiego szczebla zostawał ko­ munistą dopiero na własnym pogrzebie – pisze Henryk Krzyżanowski.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Prof. Lech Morawski, sędzia Trybunału Konstytucyjne­ go z nadania PiS, wziął udział w konferencji dotyczącej kry­ zysu konstytucyjnego w Pols­ ce. Odbyła się ona w Oks­ fordzie. Od tego się zaczęło – komentarz Krzysztofa Pasierbiewicza.


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Z AKO o reformie szkolnictwa

Prof. Lech Morawski, sędzia Trybunału Konstytucyjnego z nadania PiS, wziął udział w konferencji dotyczącej kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Odbyła się ona na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Oksfordzie. Prof. Morawski wystąpił w jednym z paneli wraz z innym gościem z Polski – prof. Tomaszem GizberHenryk Krzyżanowski tem-Studnickim. Pierwszy zaprezentował stanowisko prawników, którzy usprawiedliwiają działania Prawa i Sprawiedliwości Gruntowna reforma oświaty, którą od półtora roku realizuje PiS, wymaga współwokół Trybunału, drugi – zdanie prawników krytykujących podziałania w trójkącie samorządy – szkoły – rodzice i opinia publiczna. Minister czynania PiS. Od tego się zaczęło. Anna Zalewska ma tego pełną świadomość. W swojej karierze była samorządowcem, pracowała w szkole, no a teraz jest politykiem skutecznie realizującym bodaj najtrudniejszą część „dobrej zmiany”. minister o nową maturę i w odpowiedzi usłyszałem, że przynajmniej do 2023 roku nic w tej kwestii zrobić nie moż­ na ze względu na nasze zobowiązania wobec Unii Europejskiej. Dopiero po tej dacie można ewentualnie coś zmie­ nić. Musiałem to przyjąć do wiadomo­

Bezsensowne i szkodliwe jest organizowanie w tej chwili referendum nad tym, czy w ogóle reformę robić czy nie. O to można było pytać wyborców 1,5 roku temu. Teraz reforma jest faktem i trzeba to przyjąć do wiadomości. Referendum dziś to czysta destrukcja. ści, choć mój sceptycyzm wobec Unii jako promotora biurokratycznej uraw­ niłowki bardzo się umocnił. Przy oka­ zji usłyszeliśmy zapowiedź, iż wobec powszechnie słabych wyników testów z matematyki myśli się o zmianie mode­ lu jej nauczania, co jednak wymagałoby przeszkolenia wszystkich nauczycieli.

Myślę, że trzeba to koniecznie zrobić – przecież matematyka to odwzorowanie naszego myślenia, jeśli więc nastręcza aż tak wielkie kłopoty, błąd musi tkwić w metodzie, nie w uczniach. O edukację domową upomniał się prof. Marek Budajczak, niekwestionowa­ ny autorytet w tym zakresie. Tutaj pani minister była mniej konkretna – pyta­ nie profesora dotyczyło zasadności przeciągania chętnych rodziców i dzie­ ci przez poradnie psychologiczne. Zaś w odpowiedzi usłyszeliśmy, że trzeba było zlikwidować nadużycia finansowe, których dopuszczały się niektóre szkoły współpracujące z rodzicami domowego nauczania. Zgoda, ale pytanie nie tego dotyczyło. Edukacja domowa ewiden­ tnie pani minister nie leży – trudno, nikt nie jest bez wad. Rozstaliśmy się jed­ nak w zgodzie z zapewnieniem, że temat nie jest zamknięty. Trzymamy za słowo, a kiedy nowy system okrzepnie, na pew­ no do tej kwestii wrócimy. Na koniec refleksja ogólna. Refor­ mie o takim zasięgu nie może nie towa­ rzyszyć pewna dawka chaosu – dlatego krytyka szczegółów, pożyteczna i nie­ zbędna, powinna jednak uwzględniać margines nieuniknionej improwizacji. Natomiast działaniem bezsensownym i szkodliwym jest organizowanie w tej chwili referendum nad tym, czy w ogóle reformę robić czy nie. O to można było pytać wyborców półtora roku temu. Te­ raz reforma jest faktem i trzeba to przy­ jąć do wiadomości. Referendum dziś to czysta destrukcja. K

N

awet nie próbuję się odnieść do meritum tego sporu, gdyż nie jestem prawnikiem. Wszakże wolno mi napisać, jak widzę zaistniały problem, jako były nauczyciel akademicki z 40-letnim stażem oraz bloger portalu społecznościowego.

Atak na rząd i prezydenta Zacznę od tego, iż należy sobie powiedzieć jasno, że to, co się obecnie dzieje w Polsce to nie jest, jak pokrętnie wmawia się Polakom walka nowej opozycji z błędami nowej władzy, lecz frontalny i bezpardonowy atak na rząd PIS-u i na Prezydenta Dudę stymulowany przez lewackie media, do niedawna post-komunistyczny Trybunał Konstytucyjny, a także urażone w swej dumie i bucie uniwersyteckie „elity” podwawelskiego Krakówka i mazowieckiej Warszawki, do których zaczynają dołączać aspirujące do elity satelickie uczelnie w całym kraju. W tym noszącym znamiona „zamachu stanu” uderzeniu w nowy rząd i nowego Prezydenta postanowiono wykorzystać uniwersytety, gdzie pod osłoną uczelnianej autono-

Uroczysty dzień Komunii

W polskich kościołach trwają uroczystości pierwszej Komunii św. – w przyozdobionych odświętnie świątyniach jakby więcej i dorosłych, i dzieci, oczywiście ubranych w białe alby, z książeczkami i różańcami w rękach.

D

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Następnego dnia zaczyna się tzw. biały tydzień… i z upływem czasu coraz mniej dzieci w albach zasiada na swoich miejscach w ławkach. Powodów absencji w „białym tygodniu” jest tyle, ile rodzin.

spowiednika, na nauczyciela i na pro­ boszcza. Do rodziców zaś i ich zastępców oraz do spowiednika należy, według Katechizmu Rzymskiego, dopuszczanie dziecka do pierwszej Komunii świętej”. Te postulaty wciąż pozostają aktualne. Może nadszedł już najwyższy czas, by zacząć w pustych i niekiedy zakurzonych salkach przyparafialnych edukację rodzi­ ców dzieci pierwszokomunijnych, by pro­ wadzić z nimi indywidualne, pogłębione spotkania, przypomnieć (w niektórych przypadkach, niestety, na nowo wskazać) prawdy wiary, a szkolną naukę religii uzu­ pełnić o domową katechezę i uczestni­ ctwo w życiu parafii? To wszystko dzieje się w przypadku wczesnej Komunii św., a owoce samego przygotowania i uroczy­ stości tak dla rodziców, jak i dzieci są nie do przecenienia, co sami w rozmowach podkreślają. Wiem, że zadanie to nie jest łatwe ani dla rodziców, ani dla samych kapłanów, ale możliwe do realizacji. Czy rzeczą najważniejszą nie jest wszak to, by umieć rozróżnić priorytety i wybrać wieczność, a nie doczesność? Niestety już od dawna wśród katechetów jak echo powraca zdanie, że dzień bierzmowania jest ostatnim dniem obecności młodych w kościele. Obyśmy, już niebawem, nie obudzili się w rzeczywistości, w której dzień Pierwszej Komunii św. będzie ostat­ nią taką okazją dla kilkuletnich dzieci. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

fantasmagoryczne dąsy profesorskich celebrytów uniwersyteckich. Podam konkretny przykład. Gdy po tragedii smoleńskiej założyłem prawicowy blog w kontrze do zwijających Polskę rządów Platformy Obywatelskiej, salon naukowy podwawelskiego Krakówka, z którym do roku 1989 byłem blisko zaprzyjaźniony, uznał to za niewybaczalną zdradę i wydał na mnie swoisty „wyrok śmierci”, zaś dawni Przyjaciele za sprzeniewierzenie się sakramentowi poprawności politycznej obłożyli mnie klątwą ostracyzmu i zmowy milczenia. Nigdy nie wyobrazicie sobie Państwo, jak irracjonalnie wynaturzoną nienawiścią, dosłownie z dnia na dzień, zapałali do mnie moi dawni Przyjaciele jedynie za to, że opowiedziałem się publicznie po prawej stronie polskiej sceny politycznej. Do dziś, na mój widok czerwienieją, jak indory i prychają, jak to mają zwyczaj czynić wiejskie baby na widok cudaka, co to w gaciach łazi po wsi. Więc, jeśli mnie, skromnego blogera tak obłąkańczo nienawidzą to spróbujcie sobie Państwo tylko wyobrazić, co muszą czuć w stosunku do prezydenta Dudy i ministra Ziobro, którzy byli ich studentami? Co się dzieje w duszach aka-

Koledzy – Akademicy! Krytykujcie więc, jak trzeba, bo od tego między innymi jesteście. Ale na litość Boską! Róbcie to podług reguł kodeksu etycznego nauczyciela akademickiego, w przyzwoity sposób i w granicach zdrowego rozsądku powściągając egocentryczne emocje, bo nowa władza nie ustanowiła się sama, lecz dzięki demokratycznej woli wyborców.

Małgorzata Szewczyk

zieci siedzą w pierwszych rzę­ dach, równiutko podchodzą do ołtarza, potem są przyrzeczenia abstynencji, podziękowania, wierszyki i kwiaty, i zapewnienia, że ta uroczystość znajdzie swoje przedłuże­ nie w dalszym życiu, że stołu Pańskie­ go nie będę omijać szerokim łukiem (nie wspominając już o uczestnictwie w coniedzielnej Mszy św.). Tak właśnie jest w niedzielę (w niektórych parafiach – w sobotę) wyznaczoną na tę wielką uroczystość także dla całej wspólnoty parafialnej. Następnego dnia zaczyna się tzw. biały tydzień… i z upływem czasu coraz mniej dzieci w albach zasia­ da na swoich miejscach w ławkach. Sto procent frekwencji jest jeszcze w dniu pamiątkowej fotografii – tak dla trady­ cji, a może jako swoisty dowód, że oto „był/była u Pierwszej Komunii”. Powo­ dów absencji w „białym tygodniu” jest tyle, ile rodzin, z reguły, niestety, są to błahe czynniki, najczęściej – lenistwo lub brak zrozumienia i przejęcia się (sic!) wielką tajemnicą obecności Boga ukry­ tego w konsekrowanym chlebie i winie. Ponad sto lat temu papież Pius X pisał w dekrecie „Quam Singulari”: „Troska o to, by dziecko wypełniło ciążący na nim obowiązek, dotyczący przykazania o spowiedzi i komunii, spada głównie na jego opiekunów, a więc na rodziców, na

Krzysztof Pasierbiewicz

mii opracowuje się mechanizm tego „zamachu”, a do realizacji tego „intelektualnego puczu” zdecydowano się także spożytkować etos niezawisłości i niepodważalności orzeczeń starego Trybunału Konstytucyjnego, Komisji Weneckiej, a także międzynarodowy klan opiniotwórczych instytucji prawnych. Otóż moim zdaniem jedną z najważniejszych, o ile nie najważniejszą przyczyną tego histerycznego ataku na nową władzę jest trauma starych elit uniwersyteckich po wyborach przegranych przez Platformę Obywatelską, co było jednoznaczne z obaleniem mitu ich wiekuistości. Chodzi mi o reakcję dotychczasowych bonzów uniwersyteckich panicznie się lękających, że Jarosław Kaczyński jest w stanie przeprowadzić gruntowną weryfikację środowisk akademickich. I nie ma się co dziwić ich zachowaniu, gdyż psychologia uczy, że objawami traumy są między innymi: niekontrolowane wybuchy gniewu; bezprzyczynowe popadanie w przestrach i ataki paniki; obsesyjna podejrzliwość i nieufność a także gotowość do czynów nieodpowiedzialnych. Po szczegóły odsyłam do mojego wpisu na blogu salonowcy.salon24.pl, który zatytułowałem: genetycznie-wyzuta-z-sumienia-dzicz-zdolna-do-wszystkiego. Warto też wspomnieć o pozornie tylko banalnym problemie, jakim są

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

demickich beneficjentów okrągłego stołu, którym się przez kilka dekad wydawało, że posiadają wyłączność na wszelkie racje oraz wiekuiste prawo do piastowania kluczowych stanowisk w państwie i jego wymiarze sprawiedliwości.

Jeszcze o aferze Wracając do „afery oksfordzkiej” powiem, że pana profesora Tomasza Gizberta-Studnickiego znam blisko od wielu lat i wiem, że był to wytwornie kulturalny człowiek o nienagannych manierach, przemiły, zawsze pogodnie uśmiechnięty, a jeszcze do tego był niezwyczajnie inteligentnym, najwyższej marki naukowcem. I jakież było moje zdumienie, gdy obserwując w telewizji jego mowę ciała w trakcie wystąpienia prof. Lecha Morawskiego na konferencji oksfordzkiej spostrzegłem, że ten zawsze opanowany profesor Wszechnicy Jagiellońskiej zachowuje się jak mały chłopczyk, któremu kolega z piaskownicy pokazał język, bowiem w czasie wystąpienia prof. Morawskiego, prof. Studnicki nerwowo wiercił się na krześle strojąc

Post Scriptum Lektura nadesłanych komentarzy zmusza mnie do wyjaśnienia, że moja notka nie traktuje o tym, co powiedział prof. Morawski, lecz jak to zostało pokazane w telewizji TVN24. Mam na myśli wyrywanie wypowiedzi Morawskiego z kontekstu i ich interpretację. Chciałem też w notce wyrazić moje zdumienie, że prof. Studnicki, którego znam od lat jako poważnego człowieka i naukowca, dał się wpuścić w tę polityczną aferę stając się, mam nadzieję niechcący, gwiazdorem tak niskiego lotu przekaźnika, jak TVN24.

Post Post Scriptum A najlepszym dowodem tego, że niektórym profesorom prawa polityka odbiera rozum jest zbojkotowanie przez kilku akademickich szaleńców obrony doktorskiej Bogu ducha winnego młodego człowieka, którego promotorem jest pan profesor Lech Morawski. Na szczęście właściwie zareagował min. Gowin, który mam nadzieję zgodnie z przepisami zdyscyplinuje to rozhisteryzowane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą. K

Krzysztof Pasierbiewicz – emerytowany nauczyciel akademicki, czło­ nek grupy inicjatywnej krakowskiego oddziału Akademickiego Ruchu Oby­ watelskiego (AKO) im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

gombrowiczowskie miny, nie panował nad rękami, pretensjonalnie przewracał oczami i wydawał z siebie jakieś jękliwe piski, co nota bene wczoraj w TVN24 pokazywano niezliczoną ilość razy – zupełnie jakby to był jakiś inny Studnicki. Poza tym nie sądzę, żeby wyrobione audytorium oksfordzkie potrzebowało mimicznego w Słowem życie pokazało, iż złe emocje potrafią odebrać zdolność panowania nad sobą nawet najprzedniejszej klasy uczonym, co w tym konkretnym przypadku wynikało z obawy, że rządy Prawa i Sprawiedliwości są w stanie raz na zawsze skończyć z klanową hegemonią para-feudalnych obyczajów wciąż panujących na Uniwersytecie Jagiellońskim. A tu masz babo placek. Nikt z nich, tylko student Duda został Prezydentem, a student Ziobro Ministrem Sprawiedliwości! Czujecie Państwo ten ból nabzdyczonych naukowych guru salonu III RP podwawelskiego Krakówka??? Szczególnego smaczku dodaje fakt, że prof. Studnicki to najbliższy przyjaciel bohaterów mojej notki pt. „Dwóch skrzypków na dachu Collegium Maius” także na blogu salonowcy.salon24.pl. I już na koniec słowo do polskich akademików. Nie wiem, czy nowa władza Prawa i Sprawiedliwości potrafi wyprowadzić Polskę na szerokie wody. Nie wiem, bo daleko jej jeszcze do ideału, popełnia szereg błędów i przyznaję, iż bywa czasem irytująco „intelektualnie nieestetyczna”. Więc krytykujcie, jak trzeba, bo od tego między innymi jesteście. Ale na litość Boską! Róbcie to podług reguł kodeksu etycznego nauczyciela akademickiego, w przyzwoity sposób i w granicach zdrowego rozsądku powściągając egocentryczne emocje, bo nowa władza nie ustanowiła się sama, lecz dzięki demokratycznej woli wyborców.

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Nr 36 · CZERWIEC 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 28)

Data i miejsce wydania

Warszawa 27.05.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

P

ani Minister ostatnio spotkała się z członkami AKO w Poznaniu i z jej relacji wynika, że w trójkącie tym porusza się z pewnością sie­ bie i jak dotąd bez większych wpadek. „Wszystko jest dokładnie policzo­ ne i pieniędzy starczy, nie mamy opóź­ nień, wszystko jest pod kontrolą”. Takie zapewnienia brzmiały dla liczącego kil­ kadziesiąt osób audytorium przekony­ wująco, tym bardziej, iż pani minister sprawnie operowała konkretami i licz­ bami, a w razie potrzeby nie wahała się powiedzieć „Tego nie wiem, muszę to sprawdzić.” Konkret budzi zaufanie, wie­ losłowie podejrzliwość. Dla mnie najciekawsza była część dotycząca reaktywacji szkolnictwa za­ wodowego, tak lekkomyślnie zredu­ kowanego przez poprzednią reformę. Okazuje się, że o ile pieniądze na ten kosztowny sektor da się bez trudu zna­ leźć w biznesie (przemysł i rzemiosło skłonne są płacić za perspektywę zdo­ bycia pracowników), to z fachowcami od przedmiotów zawodowych może być kłopot. Myśli się nawet o sięgnię­ ciu do emerytów – cóż, w dobie nie­ ubłaganego drenażu fachowców przez bogaty Zachód to nie nowość. A czyż coś podobnego nie dzieje się od dawna w służbie zdrowia? Czytelnicy Kuriera Wnet mogą pa­ miętać moje dwa oświatowe postulaty – likwidację nowej matury w jej obec­ nej sztywnej postaci oraz wycofanie się z restrykcji wobec nauczania domowe­ go. Na spotkaniu zapytałem więc panią

Afera oksfordzka


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W dniu 11 maja 2017 roku do zbiorów Muzeum Żołnierzy Wyk­lętych i Więźniów Politycznych PRL trafiła oryginalna sutanna abp. Antoniego Baraniaka, więzionego na Rakowieckiej w latach 1953 – 1955. Ten wyjątkowy eksponat przekazała salezjańska Ins­ pektoria pw. św. Wojciecha w Pile.

Sutanna arcybiskupa Antoniego Baraniaka

P

omysł na przygotowanie takiej uroczystości zrodził się już dawniej, kiedy salezjańskie archiwum i ośrodek postulatorski w Pile rozpoczął współpracę z Jolantą Hajdasz, reżyserką filmów o arcybiskupie Antonim Baraniaku SDB. Oba filmy: „Zapomniane męczeństwo” i „Żołnierz Niezłomny Kościoła” stały się ważnym wydarzeniem dla całej Rodziny Salezjańskiej, z któ-

ks. Jarosław Wąsowicz SDB biskupa. Nie ma lepszego więc miejsca dla sutanny, która, jeśli Pan Bóg da i rozpocznie się proces beatyfikacyjny metropolity, może kiedyś stać się Jego relikwiami. Uroczystość przekazania sutanny przez salezjańską inspektorię pw. św. Wojciecha w Pile zaplanowano ostatecznie na 11 maja. Rozpoczęła się o godz. 17.00 powitaniem gości przez dra Jacka Pawłowicza, dyrek-

przywołał swoje osobiste kontakty z arcybiskupem, który wyświęcił go na kapłana. Wspominał także o bohaterskich kartach z życiorysu arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Natomiast Jolanta Hajdasz przywołała kulisy powstawania filmów dokumentalnych o męczeństwie biskupa – salezjanina, także dając świadectwo osobistej fascynacji i odkrywaniem tej wielkiej postaci w historii Kościoła w Polsce.

Powyżej: odpowiedź z Kurii Arcybis­kupa Metropolity Poznańskiego. Obok: odpowiedź z Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy.

rej bohaterski hierarcha się wywodził. W Pile i Trzciance zorganizowaliśmy projekcję tych dokumentów oraz spotkania z reżyserką. W ramach ubogacenia wspomnianych spotkań prezentowano na nich eksponaty związane z arcybiskupem, które znajdują się w zbiorach Archiwum Salezjańskiego Inspektorii Pilskiej. Wówczas pani Hajdasz podsunęła pomysł, aby przekazać jeden z nich – sutannę po metropolicie poznańskim Antonim Baraniaku do powstającego właśnie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Podjąłem się tego wyzwania i po wyrażeniu zgody przez przełożonych rozpocząłem dopinanie szczegółów z dyrektorem muzeum Jackiem Pawłowiczem oraz Jarosławem Wróblewskim. Nasze kontakty nabrały na sile po 12 grudnia 2016 roku, kiedy odbyły się uroczystości otwarcia dawnej celi, w której przetrzymywano niezłomnego duchownego w więzieniu na Rakowieckiej. Spędził w niej 27 miesięcy, był torturowany i niemal 150 razy przesłuchiwany. Dzisiaj staje się na naszych oczach niemym świadkiem męczeństwa bohaterskiego

tora Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Następnie wygłoszone zostały dwa referaty. W pierwszym ks. prof. dr hab. Jan Pietrzykowski SDB (UKSW) zaprezentował temat „Salezjański rodowód księdza Antoniego Baraniaka”. W drugim wystąpieniu ks. dr Jarosław Wąsowicz SDB (Archiwum Salezjańskie Ispekto-

Wspomniała również o akcji zbierania podpisów pod petycją skierowaną do obecnego metropolity poznańskiego w sprawie wszczęcia procesu beatyfikacyjnego abpa Baraniaka oraz petycją do Prezydenta RP dra Andrzeja Dudy o pośmiertne przyznanie niezłomnemu hierarsze wysokiego odznaczenia państwowego. Następnie dyrektor Pa-

Trwa zbiórka podpisów pod listem otwartym do abpa St. Gądeckiego z prośbą o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa A. Baraniaka. Do tej pory w tej sprawie zostało przekazanych do Kurii w Poznaniu 4869 podpisów. Do kancelarii prezydenta A. Dudy kierowane są prośby o pośmiertne odznaczenie arcybiskupa za zasługi dla państwa i Kościoła. Listy w tej sprawie podpisało już 4672 osoby. rii Pilskiej) omówił zagadnienie: „Troska salezjanów o bpa Antoniego Baraniaka SDB w okresie jego internowania w Marszałkach (29 grudnia 1955 r. –1 kwietnia 1956 r.)”. Następnie miały miejsca dwa wzruszające świadectwa. Ksiądz prof. Bernard Kołodziej TChr

włowicz oprowadził wszystkich zebranych gości po siedzibie muzeum. W celi arcybiskupa Baraniaka okolicznościową modlitwę poprowadził ks. dr Adam Popławski SDB, wikariusz przełożonego salezjańskiej Inspektorii pw. św. Wojciecha w Pile. Po

Powyżej: Arcybiskup Baraniak przed bazyliką Św. Piotra w czasie obrad Soboru Watykańskiego II. 11 maja 2017 r. sutanna widoczna na tym zdjęciu została przekazana przez salezjańską Inspektorię pw. św. Wojciecha w Pile do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie.

zakończeniu zwiedzania budynków dawnego więzienia on również uroczyście przekazał na ręce dyrektora Jacka Pawłowicza sutannę abpa Antoniego Baraniaka SDB. W uroczystości przekazania pamiątek ks. abp. Baraniaka wzięli udział m.in.: przedstawiciele władz państwowych w osobie wiceministra spraw zagranicznych

Jana Dziedziczaka, członkowie kolegium IPN prof. Sławomir Cenckiewicz i Krzysztof Wyszkowski, księża salezjanie, chrystusowcy i kapłani diecezjalni oraz krewni arcybiskupa Baraniaka. Wydarzenie znalazło swój oddźwięk w ogólnopolskich mediach. Patronat nad uroczystością objęło Radio Poznań. Specjalna audycja jej poświęcona

Abp Baraniak urodził się 1 stycznia 1904 w Sebastianowie w Wielkopolsce, w 1920 wstąpił do nowicjatu Towarzy­ stwa Salezjańskiego, był m.in. sekretarzem kard. Augu­ sta Hlonda, a potem dyrektorem sekretariatu i najbliż­ szym współpracownikiem kard. Stefana Wyszyńskiego. Największym dowodem męstwa i niezłomności abpa Baraniaka jest jego postawa podczas aresztowania oraz bezlitosnych przesłuchań w więzieniu śledczym na Mo­ kotowie w Warszawie w latach 1953 – 1955. Torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na nim zeznania pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko prymasowi Stefanowi Wyszyńskie­ mu, który kompromitowałby i osobę kard. Wyszyńskiego, i Kościół katolicki w Polsce. Do takich procesów doszło np. na Węgrzech, w Czechach i w Chorwacji. Bp Antoni

odbędzie się w ramach programu „Tropami Odkrywców” i wyemitowana zostanie w ostatnią niedzielę maja. Powstające w miejscu aresztu na Rakowieckiej Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL zostanie otwarte 1 marca 2019 roku, w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. K

Baraniak nie załamał się i wytrzymał aż 27 miesięcy naj­ gorszych, stalinowskich tortur. Swoją niezłomną postawą abp Baraniak uchronił Prymasa przed procesem, a tym samym uratował Kościół w Polsce przed zniszczeniem, lub co najmniej znacznym osłabieniem. Nadal trwa społeczną akcję zbierania podpisów pod listem otwartym do abp. Stanisława Gądeckiego z prośbą o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abp. Antoniego Baraniaka. Do tej pory w tej sprawie zostało zebranych i przekazanych do Kurii w Poznaniu 4869 podpisów. Z kolei do kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy kiero­ wane są prośby o pośmiertne odznaczenie arcybisku­ pa za zasługi dla państwa i Kościoła. Listy w tej sprawie podpisało 4672 osoby. Zbiórka nadal trwa. Kontakt do organizatorów – j.hajdasz@post.pl

Dokończenie ze str. 1

Co z Pomnikiem Wdzięczności? Jolanta Hajdasz Gazety Polskiej, Związku Patriotycznego „Wierni Polsce” i stowarzyszenia „Warsztaty Idei” oraz oczywiście prof. Stanisław Mikołajczak, prezes Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. L. Kaczyńskiego w Poznaniu i prezes Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności W uroczystości uczestniczył także delegat metropolity poznańskiego ks. prałat Jan Stanisławski. Wcześniej, bo 20 listopada 2016 r. miało miejsce kolejne bardzo ważne i symboliczne wydarzenie. Prezes Komitetu oraz jego członkowie – Barbara Pulikowa i Lidia Banowska odczytali Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa przy ul. Kościelnej w Poznaniu, na terenie

którego przechowywana jest figura Chrystusa Króla z odbudowywanego Pomnika. Uroczystość ta stanowiła zwieńczenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia oraz jubileuszu 1050. rocznicy Chrztu Polski. Akt ten w te niedzielę odczytywany był we wszystkich polskich kościołach, a dzień wcześniej został on ogłoszony w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. W uroczystościach tych uczestniczył prezydent Andrzej Duda, przedstawiciele rządu, parlamentu oraz Polski Episkopat. Dzięki zaangażowaniu SKOPW w Poznaniu odczytanie tego Aktu miało niezwykle uroczysty charakter. Na środku nawy głównej stała makieta Pomnika Wdzięczności, a w wigilię Uroczystości odbyła się warta honorowa

przy Figurze Pana Jezusa, zainicjowana przez członków historycznego „Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Wbrew działaniom wywodzących się z PO władz Poznania idea odbudowy Pomnika Wdzięczności staje się rzeczywistością, której nie będą już w stanie zatrzymać. Wesprzyj finansowo odbudowę Pomnika Wdzięczności – potrzebne informacje znajdziesz na www.pomnikwdziecznosci.pl Prof. dr hab. Jan Duda

ojciec prezydenta RP Andrzeja Dudy

– Ten pomnik pamiętam z dzieciństwa, mieliśmy w domu rocznik „Przewodnika Katolickiego” z 1939 roku, przeglądaliśmy regularnie to piękne pismo. Spór wokół tej sprawy jest dla mnie niezrozumiały. Przecież to było wotum za zjednoczenie ziem polskich i Narodu po zaborach. Ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, co to znaczy być rozdzielonym przez 123 lata granicami obcych państw. To, że społeczeństwo się zjednoczyło, to jest cud. Pomnik został zdewastowany

i sprofanowany na samym początku okupacji. Niemcy wiedzieli, że to jest najważniejszy przeciwnik. Chyba trzeba być ciemnym, za przeproszeniem, gdy ktoś tego nie rozumie. Bezczelność tych kręgów – wrogich jakimkolwiek symbolom religijnym – jest po prostu niewiarygodna. Nasz Dziennik, 26-27.XI.2016

Dr Jarosław Szarek

prezes Instytutu Pamięci Narodowej

– To jest skandalem, że mija dwadzieścia osiem lat od 1989 r., a w Poznaniu nadal nie stoi Pomnik Wdzięczności – Najświętszego Serca Pana Jezusa, który nasi przodkowie wznieśli jako wotum dziękczynne za odzyskaną niepodległość. To jest skandal! Wtedy niepodległa Rzeczpospolita, II Rzeczpospolita wiedziała, gdzie są źródła jej siły, gdzie są źródła jej dumy. To żołnierze idący na front w 1920 r szli, wręczano im obrazki z wizerunkiem NSPJ, Matki Bożej, szli i zwyciężyli. A dzisiaj ktoś w polskim Poznaniu nie zezwala na powstanie tego Pomnika, który zniszczyli Niemcy,

kilka tygodni po tym jak weszli do Poznania w 1939 r. To, że nie pozwolili na jego odbudowę komuniści, to się nie dziwię, ale że są ludzie dziś w wolnej niepodległej Polsce, którzy się temu sprzeciwiają, to tego nie rozumiem. My nie możemy spocząć, bo naszego świadectwa potrzebujemy nie my sami, ale potrzebuje dzisiaj Europa. Europa, która odchodzi od tego wszystkiego, dzięki czemu my przetrwaliśmy. I nie czas dzisiaj na eksperymenty, tylko trzeba się oprzeć na tym, co przez lata, przez wieki się sprawdziło w naszej historii. Toruń, WSKSiM, 25.I.2017

Prof. Wojciech Fałkowski wiceminister obrony narodowej

– To jest figura, która przed wojną była częścią pejzażu historycznego tego miasta, Poznania. Figura, która tworzyła i ten pejzaż i ten klimat stojąc na miejscu publicznym. Z niezrozumiałych i nieakceptowalnych dla mnie powodów, jeszcze tam, gdzie powinna ona stanąć, nie stoi i nie może sobie znaleźć stałego, godnego miejsca w przestrzeni

publicznej miasta Poznania. I przyjeżdżając tutaj chciałem po prostu to powiedzieć. Nie tylko jako wiceminister obrony narodowej i jako historyk, ale przede wszystkim jako Polak, jako obywatel Polski, który chce i domaga się, by ten ideał, ten pejzaż, ten kontekst kulturowy był wyraźną wskazówką naszych wartości, które wyznajemy, postaw, które reprezentujemy i naszego myślenia o przyszłości. Bo ta stara figura teraz odtworzona jest teraz zaczątkiem przyszłości, a nasza przyszłość rozgrywa się w sferze ducha, w sferze tego, w co wierzymy, jak postępujemy i czego tak naprawdę chcemy. A dopiero z tego wynikają wszystkie inne konsekwencje gospodarcze, społeczne i polityczne. I figura Chrystusa Króla jest widomym znakiem tego, czego my chcemy, czego polski obywatel chce dla siebie i swoich dzieci. I dlatego tu do Poznania przyjechałem i dlatego składałem kwiaty pod Figurą Chrystusa z tego Pomnika. K wypowiedź w czasie uroczystego składania kwiatów przed Figurą Chrystusa z pomnika Wdzięczności, Poznań, 8.III.2017


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

4

W

ponowoczesności, w tzw. wolnych mediach szczególnie hołubiona jest lewicowa „wrażliwość społeczna”, uznawana za wartość podlegającą ochronie. Kojarzy się ją z państwowym interwencjonizmem w celu osłony najsłabszych ekonomicznie warstw oraz z koniecznością różnych dotacji i subwencji. W praktyce przy monopolu władzy doprowadza to do niekontrolowanej korupcji i nepotyzmu, do rozbudowanej biurokracji z systemem nakazów, zakazów, koncesji, zezwoleń, zabezpieczeń oraz ustawicznej pomocy społecznej. Do nieefektywnego i niejasnego systemu przywilejów, ulg, dopłat, zwolnień, kontyngentów, deputatów etc. Kolektywizm góruje tu nad indywidualizmem, bowiem państwo wie lepiej od obywatela, co jest dla niego dobre.

Lewicowa wrażliwość W sferze ideologicznej „lewicowa wrażliwość” odcina się od tradycji, zwłaszcza narodowej, jako od zbędnego balastu, „stereotypów” szkodliwych, a nawet toksycznych – zwłaszcza rodziny. Zwalcza na wiele sposobów wiarę w Boga, chrześcijaństwo, a w szczególności katolicyzm. Bez skrupułów sięga po dostęp do umysłów i serc najmłodszych obywateli, nie licząc się zupełnie ze światopoglądem i życzeniami wychowawczymi rodziców. Sprzyja temu szeroko pojęta kultura oraz szkolnictwo, już od przedszkola opanowane przez psychologów i pedagogów wykształconych na psychoanalizie Freuda. Z reguły pracujący zarobkowo ojciec i matka tracą kontrolę i wpływ na kształtowanie postaw moralnych i życiowych swoich pociech. Temu zawłaszczeniu serc i umysłów idą w sukurs media, w tym tzw. społecznościowe. Postęp technologiczny, za którym nadążają dzieci, często przerasta możliwości percepcyjne rodziców, co dodatkowo stawia sprawy autorytetu „na głowie”. Lewica od wielu już pokoleń nieprzerwanie i bezkompromisowo „walczy o pokój” i „postęp” na całym świecie – jest zatem ustawicznie nowoczesna i awangardowa.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A W publicystyce i w codziennej komunikacji są w obiegu takie pojęcia, jak: światopogląd, przekonania, wartości, idee, poglądy, ideologia etc. W polityce z reguły występuje polaryzacja na lewicę i prawicę – przy czym w zależności od dominacji aktualnej władzy, propaguje się ich pozytywne lub negatywne konotacje. Jakie są tego skutki? Spróbujmy to przeanalizować.

Refleksje po Dniu Matki Danuta Moroz – Namysłowska

Logicznie rzecz biorąc, to pokojowe podejście dąży do demilitaryzacji, tj. zmniejszenia lub wręcz likwidacji zdolności obronnych państw. Nie wszyscy jednak wykazują należyte zrozumie-

Kiedy człowiek ma nieomylnie „zadecydować”, czy jest mężczyzną, czy kobietą i czy – to na pewno będzie już człowiek? Kiedy jest „rodzicem nr 1” lub „numer 2”? To się wydaje jakimś koszmarnym snem, a jednak ludzie „jak bogowie”, nie wierzący w Boga, decydują o tym, że zmagamy się już dziś z taką rzeczywistością prawną. nie ideologiczne – w praktyce zatem pokój potrzebuje siłowych rozstrzygnięć... Rewolucje lewicowe na przestrzeni wieków przelały morze krwi i pochłonęły miliony ofiar – ale mimo to nadal ideolodzy lewicy są gotowi uszczęśliwiać ludzkość.

Miłość do wszystkich Atrybutem i orężem lewicy jest miłość – wszystkich do wszystkich, do całej ludzkości, do zwierząt i roślin, do ziemi, kosmosu – wszechobecna i wolna.

We wszelkich przejawach i orientacjach. Różnopłciowa, wielopłciowa, etc. Lecz jej wrogiem jest... płodność. A zwłaszcza macierzyństwo, pojmowane jako ograniczenie, zniewolenie, uciemiężenie wolnej kobiecości. „Kinder, Kuche, Kirche” (dzieci, kuchnia, kościół) – jako synonim prawicowego „obciachu” – skutecznie zadziałał na XIX-wieczne sufrażystki, prekursorki radzieckich „kobiet na traktorach” i dzisiejsze wyzwolone partnerki panów z korpo i biznes-womenek. Wspólnym międzyepokowym mianownikiem ideologicznym tych pań jest poczucie postępowości i nowoczesności. Koszt emocjonalny – rozdarcie uczuciowe między niepokojem o dom i dzieci a troską o inwestycję w karierę i rozwój własny. Kobiecość w ujęciu lewicowym, zwanym nowoczesnym, jest pojmowana głównie jako atrakcyjność erotyczna, otwartość i gotowość do takich kontaktów oraz ich „profesjonalność” i „merytoryczność”. Przepastne zasoby tzw. prasy kobiecej dotyczą zawrotnej ilości porad i propozycji z zakresu trendów modowych i kosmetycznych oraz sposobów osiągania satysfakcji seksualnej z partnerami o różnych orientacjach i upodobaniach. Płodność kobiety jest jej wrogiem – wręcz złem, które należy zlikwidować. Dziecko jest wrogiem kobiety. Matka – wrogiem dziecka. Gwoli uczciwości, już od dawna kobiety były wychowywane w lęku przed zajściem w ciążę, bowiem „stan błogosławiony” dotyczył jedynie kobiet zamężnych. Niezamężne przynosiły „wstyd” rodzinie – stąd wiele

dramatów dziewcząt ufających miłosnym zapałom „nieodpowiedzialnych chłopców”. Oskarżano je też o „łapanie męża na dziecko”... Tragedię góralki i podłość oprawcy oraz zwyrodniałych sędziów przejmująco przedstawił Stanisław Wyspiański w dramacie pt. „Sędziowie” – niestety, skrupulatnie omijanym przez reżyserów typu Frljicia.

Wrażliwość lewicowa „Wrażliwość lewicowa”, obierająca na sztandary jakiś rodzaj ofiary (kobieta, robotnik, uchodźca, zwierzę...) postanowiła ulżyć feministkom i ich zwolenniczkom z pomocą przemysłu farmaceutycznego i aborcyjnego, czerpiąc z obu potężne zyski. Pigułki hormonalne, rozregulowujące bez żadnej odpowiedzialności organizm i psychikę kobiet, zalecane są nawet na... trądzik młodzieńczy. Zatrzymanie menstruacji grożące „bezpłodnością” próbuje się uznać za normalność. Po próbach (fakt, że bezrozumnych, karania kobiet za „zabijanie dzieci”), uregulowań sejmowych w kierunku ochrony życia, lewica wyciągnęła na ulicę wielotysięczne „czarne marsze” domagające się... prawa do aborcji, czyli do bycia matką martwego dziecka. Naturalne czy sztuczne poronienie – to dla kobiety wielka trauma na całe życie. To jej umniejszona, odrzucona, płodna, życiodajna kobiecość, okaleczone macierzyństwo. To zgaszona Boża iskra przenosząca życie. Rząd pani premier Beaty Szydło podjął po dość upiornych, bo z towarzystwem ordynarnych i wulgarnych

haseł, „czarnych” marszach, konieczne dla samotnych przyszłych matek działania osłonowe i zapowiedział dalsze – jednak nie podjęto (bo to wcale nie jest łatwe) żadnej debaty odnośnie do istoty sprawy: osłony statutu macierzyństwa jako fundamentu rodziny... Ta dość prosta oczywistość nie jest też łatwa do opisania. Chodzi bowiem w moim odczuciu o to, by wyeliminować już od najmłodszych lat w dorastających dziewczynkach lęk przed ciążą, czyli staniem się matką, i by ten lęk zastąpić marzeniem/projektem bycia żoną i matką. By nie brnąć w ślepą ulicę proponowanych przez lewicę związków... Podobnie na dalszym etapie: projektem stania się babcią, prababcią, etc. Nie umniejszając jednocześnie seksualności kobiety, którą lęk przez ciążą do współżycia seksualnego nie

Lewicowe i liberalne wydawnictwa biją w kobiety-matki jak w bęben. Są one „toksyczne”, apodyktyczne, dyktatorskie, zazdrosne o młodość swoich dzieci, opresyjne, egoistyczne, dbające tylko o siebie, zaborcze, chciwe, głupie... W najlepszym wypadku staroświeckie, zacofane. „Urodzić każda może”, a „wychować” prawie żadna. zachęca, a stosowanie antykoncepcji hormonalnej upośledza... Podnosi to w moim rozumieniu komplementarną, odpowiedzialną rolę mężczyzny: męża – partnera kobiety i ojca dzieci – oczywiście empatycznego i odpowiedzialnego. Tymczasem lewicowe i liberalne wydawnictwa dla dorastających dziewcząt i kobiet biją w kobiety-matki jak w bęben. Są one „toksyczne”, apodyktyczne, dyktatorskie, zazdrosne o młodość swoich dzieci (to wyjątkowo podłe sugestie), opresyjne, egoistyczne, dbające tylko o siebie, zaborcze, chciwe,

głupie... W najlepszym wypadku staroświeckie, zacofane. „Urodzić każda może”, a „wychować” prawie żadna. Nie ma filmów o dobrych matkach; o złych, bezwzględnych, patologicznych bez liku.

Być kobietą Po co zatem być kobietą? Jedynie po to, by z pomocą botoksu i innych środków podnosić seksualność ust, biustu, pośladków, by „pompować” seks? Być przedmiotem – nie podmiotem? Tego wydają się bronić za każdą cenę organizatorzy obscenicznych „czarnych marszów”, by zabijać płodną kobiecość i eksponować jałowy „trud” bezpłodności? By kosztownie „leczyć” poprzez in vitro? By rozrywać więzy międzypokoleniowe rodzin, a zatem atomizować narody? By każde zbliżenie między mężczyzną i kobietą było skażone ryzykiem, lękiem i brakiem lojalnej, serdecznej bliskości i uczciwej miłości? By czaiła się w nim śmierć, zamiast obietnicy narodzin? By przyjemność obcowania przemijała bez czułości i pamięci? Kolejnym pomysłem jest ideologia gender, obłędnie niebezpieczna i już umocowana na uczelniach jako gender study. Tu poddana destrukcji jest płeć biologiczna możliwa do zastąpienia tzw. płcią kulturową. Odartą z tożsamości religijnej i narodowej kulturę z pomocą walczącej z nią sztuki opisałam w kwietniowym i majowym „Wnet” („Walka sztuki z kulturą – cz. I”). Co zatem ma identyfikować naszą płeć jako Polaków? Jakiś medycznie poprawiony twór kobieco-męski? Jakaś hybryda lub chimera stworzona in vitro? Kiedy człowiek ma nieomylnie „zadecydować”, czy jest mężczyzną, czy kobietą i – czy to na pewno będzie już człowiek? Kiedy jest „rodzicem nr 1” lub „numer 2”? To się wydaje jakimś koszmarnym snem, a jednak ludzie „jak bogowie”, nie wierzący w Boga, decydują o tym, że zmagamy się już dziś z taką rzeczywistością prawną. Śmierć czai się zawsze w ideologii, nigdy w religii. Bóg stworzył świat i ludzi, ale nie jest w stanie upilnować ich umysłów i intencji. K

Kiedy studiuje się dzieła genderystów, nieraz ma się wrażenie przebywania w świecie jakiegoś neomarksistowskiego bełkotu, zanurzenia się w duchowej pustce ukrytej za intertekstualną maską pustosłowia. Swoim poziomem treściowym i logicznym bardzo przypominają one właśnie teksty marksistowskie, a zasadnicza różnica polega na obecnej w nich obsceniczności.

Krytycznie o gender

C

zytelnik zastanawia się pewnie, jak mogło dojść do aż tak głębokiej degradacji myśli oraz myślących w taki sposób ludzi? Jak można aż tak ubogo postrzegać człowieka i jego egzystencję? Jak można człowieczeństwo sprowadzać do biologii, do fizjologii, do seksu – nawet najbardziej prymitywnego i wulgarnego? Jak w końcu można wyznawać aż tak fałszywą antropologię? Jak można głosić pochwałę kazirodztwa, pedofilii, prostytucji i zoofilii? Kiedy jednak mamy świadomość, że piszą to ateiści, którzy z seksu uczynili swojego boga, ich teksty stają się o wiele bardziej zrozumiałe.

Ks. Dariusz Oko

żądzy jego jestestwa. Jest to zapewne jedna z głębokich przyczyn niesamowitej agresji i nienawiści, którą cechują wypowiedzi i zachowania genderystów

i zarazem polityk najbardziej propagujący zarówno ateizm, jak i genderyzm, osiągnął szczyty nienawiści. Wyrażał on już między innymi niesamowitą radość

Przede wszystkim żądza Kierowanie się jako główną zasadą postępowania żądzą a nie rozumem, cia-

Dominacja seksualności To założenie okazuje się kluczem znakomicie otwierającym świat ich myśli i czynów. Gender zatem jest po prostu w dużym stopniu racjonalizacją życia ludzi, dla których centralną wartością stały się seksualne żądze i ich realizacja. Kto jednak okłamuje samego siebie, nieuchronnie próbuje też okłamywać innych. Podtrzymywanie jednego, wielkiego kłamstwa zawsze wymaga całej serii innych kłamstw, które nieuchronnie łączą się z nienawiścią do dlatego, że były wygodnym i bardzo pożądanym usprawiedliwieniem dla ich coraz bardziej niemoralnego sposobu życia. Człowiek zdominowany przez seksualność łatwo dzieli ludzi na trzy grupy – ludzi jako obiekty pożądania, ludzi zupełnie mu obojętnych (bo nieatrakcyjnych seksualnie) i przeciwników, którzy przeszkadzają mu w realizacji jego dążeń choćby poprzez sankcje prawne albo też poprzez samo przypominanie zasad etycznych. Tych pierwszych używa, tych ostatnich nienawidzi całą duszą jako tych, którzy utrudniają mu zaspokojenie centralnej

w wyrzutach sumienia. Im większej grupie osób narzuci się swoje poglądy, tym bardziej mogą wydawać się one prawdziwe. Zgodnie z koncepcją Antoniego Gramsciego odbywa się to z jednej strony jako tzw. marsz poprzez instytucje, z drugiej natomiast poprzez marsz po dzieciach. Współcześnie instytucje opanowuje się najlepiej poprzez kontrolę mediów (a także kultury). Mają one zmienić świadomość społeczną na genderową tak, aby obywatele wybierali genderowych polityków, którzy ustanowią genderowe prawa jeszcze bardziej wzmacniające panowanie tychże genderowych mediów i polityków. Taki trójkąt media–polityka–prawo powinien dać władzę, która może zniewolić każdego i na zawsze – bez żadnej tolerancji. W ten sposób droga genderystów prowadzi od głoszenia tolerancji do ustanowienia totalitaryzmu, w którym tolerancji nie

Człowiek opanowany żądzą, nienawiścią i pogardą jest zdolny do każdej niegodziwości, do każdego kłamstwa i każdej manipulacji. Z tego powodu w mediach służących genderystom dochodzi do tak wielu przekłamań i manipulacji. w sferze publicznej i prywatnej. Trzeba jednak pamiętać, że człowiek opanowany żądzą, nienawiścią i pogardą jest zdolny do każdej niegodziwości, do każdego kłamstwa i każdej manipulacji. Z tego powodu w mediach służących genderystom dochodzi do tak wielu przekłamań i manipulacji. Dlatego na przykład Palikot, wykształcony filozof

z tragicznej śmierci całej grupy swoich konkurentów politycznych oraz nawoływał do mordu na kolejnym z nich. Tak połączył diapazon ateizmu, genderyzmu i nienawiści – jest to efekt swoistej dynamiki jego ateistycznego myślenia. Jeśli ludzie są tylko bardziej inteligentnymi zwierzętami, można ich traktować na równi

łem a nie duchowością owocuje z reguły dążeniem do władzy niepodzielnej, nie znającej tolerancji – do władzy absolutnej. Tylko taka władza zapewnia bowiem konieczne środki i bezkarność w realizacji swoich rozpasanych dążeń. Pozwala ona narzucać wielu ludziom swoją głęboko wypaczoną wizję świata, co przynosi chwilową ulgę

będzie już dla nikogo – poza samymi wyznawcami ideologii i ich czynami. Nieskończone trwanie tej władzy ma zapewnić wytworzenie nowego, genderowo zdegenerowanego człowieka. Dokonuje się to poprzez opanowanie przedszkoli i szkół, aby bez ograniczeń deprawować dzieci i młodzież. Dzieje się tak zgodnie ze strategią opracowana

przez Reicha, która polega na tym, żeby nie atakować Boga, Kościoła i duchowych wartości wprost, tylko seksualizować młodzież, a reszta przyjdzie sama. Rzeczywiście, dawać dzieciom i młodzieży każdy seks bez ograniczeń to tak, jakby bez ograniczeń dawać im alkohol i narkotyki. To jest sprzeczne z ich naturą, biologicznym i psychicznym rozwojem, które w konsekwencji mogą zostać zaburzone, co jest równią pochyłą ku zniszczeniu ich człowieczeństwa. Taką degenerację należy traktować jako coś najgorszego, ponieważ jest to niszczenie jednego z najważniejszych dla człowieka procesu – wychowania i kształtowania osobowości. Innymi słowy, jest to niszczenie najwyższej wartości tj. człowieka. Dlatego wszelkie dążenia tego rodzaju powinny być traktowane jako najcięższe przestępstwo i zbrodnia, ale taka zbrodnia, która jest jednak narzędziem politycznym. Tak ukształtowanymi ludźmi łatwo jest manipulować i kierować, łatwo jest ich zdominować.

Zniewolenie Człowiek zniewolony seksem może takim pozostać do końca życia i umierać jak jego niewolnik, strasznie cierpiący na skutek swego poddaństwa. Tak może umierać niedługo nasza zachodnia cywilizacja niszczona przez demograficzną katastrofę. Powszechny brak dzieci pogłębia narzucanie ideologii gender, bo im bardziej ludzie są opętani seksem, tym bardziej dzieci stają się dla nich jedynie nieznośną przeszkodą w nieustannej zabawie. Zaś te nieliczne dzieci, które jeszcze się rodzą, mają zostać zdemoralizowane przez genderową edukację. K Powyższy tekst to fragment art. ks. Dariusza Oko z książki Gender – spojrzenie krytyczne. Monografia wieloautorska pod red. nauko­ wą ks. Jarosława Jagiełły i ks. Dariusza Oko, Uniwersytet Papieski Jana Pawła II, Kielce 2016


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

C

i z nas, którzy żyją dostatecznie długo, pamiętają może wzruszające filmy o Śląsku, których autorem był Kazimierz Kuc. Niezależnie od ogromnej sympatii, jaką cieszą się u nas ludzie mówiący gwarami (Górale, Ślązacy, Kaszubi), nasza wiedza o Śląsku jest z ograniczona i fragmentaryczna.

Gorol o Śląsku Na ogół wiemy, że Śląsk był najbogatszą dzielnicą średniowiecznej Polski i na mocy testamentu Krzywoustego miał być zawsze połączony z dzielnicą senioralną – krakowską. Jednak losy Śląska potoczyły się inaczej, a na połączenie z Polską w wyniku powstań śląskich musieliśmy czekać aż do wieku dwudziestego. W gwarach śląskich zachowały się echa średniowiecznej polszczyzny, a stosunkowo niedługie panowanie pruskie nad Śląskiem, obok industralizacji i awansu kulturowego, przyniosło brutalną germanizację. Jednak, mimo wysiłków władz pruskich, język polski przetrwał na Górnym Śląsku. I tyle mniej więcej wie o Śląsku przeciętny Polak – „gorol”. Także świadomość, że odbudowę kraju ze zniszczeń po obu wojnach światowych zawdzięczamy w dużym stopniu Śląskowi, jest chyba (a przynajmniej powinna być) powszechna. Filmy „Perła w koronie” i „Sól ziemi czarnej” K. Kuca ukazywały złożoność Śląska i poszerzały wiedzę o dzielnicy, która była dla reszty Polski niezwykle istotna. Niestety, w III RP coś dziwnego porobiło się ze znanym reżyserem – zmienił nazwisko na bardziej europejskie (poczuł zew krwi germańskiej?) i obecnie, już jako Kutz, stał się duchowym przywódcą seperatystów śląskich. Nasuwa się pytanie, kiedy reżyser był prawdziwy – czy za komuny, gdy tworzył filmy o polskości Śląska, czy obecnie? Czy jest możliwa aż tak głęboka przemiana świadomości artysty? Prawdopodobnie wybitny reżyser Kazimierz Kutz jest równocześnie najwybitniejszym żyjącym oportunistą polskim – wyczuwa bezbłędnie „mądrość etapu” i obecność konfitur. Dzięki swojej metamorfozie został senatorem z ramienia

partii „internacjonałów europejskich” i osiągnął sukces życiowy. Pokąsani przez Hegla, zaczadzeni gusłami i zabobonami Oświecenia, zionący tolerancją ludzie postępu nie zawsze są wrogo nastawieni do polskich kodów kulturowych. Jednak K. Kutz, choć zawdzięcza Polsce wszystko, zadeklarował: „taka zaśmierdła w cmentarnym patriotyzmie Polska jest mi obca“. Podobne doznania węchowe ma nieco młodsza koleżanka K. Kutza – Agnieszka Holland. Jej również

kąśliwych uwag o Polakach, którzy wspominają z nostalgią „skrzyp furtki dworku na Wołyniu“. Polski senator nie ma dla tych wypędzonych empatii. Czy na współczucie zasługują tylko Niemcy śląscy? Widocznie takich tekstów oczekują zleceniodawcy duchowego przywódcy śląskich seperatystów, których faktycznym, nie duchowym, przywódcą jest dr Jerzy Gorzelik. Ślązak z niego wątpliwy – „godać“ po śląsku nie potrafi (jego rodzice przyjechali na Śląsk, wśród

Poprawność polityczna pozbawiła nas słowa „renegat”. Słowo to byłoby niezwykle użyteczne w naszej sytuacji, gdzie działania na szkodę Polski były (i są) bardzo intratne – bez porównania bardziej, niż praca na rzecz ogółu Polaków.

Kutz i inne kucyki Jan Martini

Polska śmierdzi. Artystka narzekała, że gdy wraca do kraju to czuje się jak w dusznym pokoju w którym „ktoś puścił bąka“. I choć są przecież na świecie krainy, gdzie powietrze jest rześkie i aromatyczne (Vaterland? Syjon?), nasi artyści jakoś nie opuszczają kraju. Widocznie pecunia polskiego podatnika non olet. Kutz nie zrobił takiej kariery, jak Agnieszka Holland (filmy o Śląsku i pochodzenie śląskie nie gwarantują kariery międzynarodowej), dlatego reżyser nie tworzy już filmów i zajął się pisaniem felietonów do organu Ruchu Autonomii Śląska pt. „Ślunski Cajtung“. Lektura jego tekstów może przyprawić czytelnika o szok. Reżyser ubolewa, że w wyniku Traktatu Wersalskiego „przyłączono Śląsk do Azji“. Czy Poznań to Azja? Urodził się tu Hindenburg – niewątpliwy Europejczyk. A Lwów to też Azja? Wprawdzie tramwaje uruchomiono dokładnie w tym samym roku, co na Śląsku (1894), ale opera lwowska powstała znacznie wcześniej. W tym samym felietonie autor nie szczędzi

przodków ma rdzennych „goroli“, jest nawet polonista!).

Dać małpie zegarek Lwowski „bałak“ zaginął bezpowrotnie, mowę kresową usłyszeć można już tylko na Litwie i Białorusi, dlatego zachowanie śląskiej „godki“ powinno być naszą wspólną troską. I dobrze, że śląscy seperatyści chcą być opiekunami śląskiej mowy. Można zrozumieć też pielęgnowanie odrębności, przywiązanie do tradycji i kultury niemieckiej, czy niechęć zasiedziałych od pokoleń mieszkańców do „spadochroniarzy“ spoza Śląska na kierowniczych stanowiskach. Swoiste pojmowanie śląskiego multikulturalizmu z pomniejszaniem czynnika polskiego budzi nasze opory, ale interpretacja dwudziestowiecznej historii jest już dla nas szokująca i przykra. Śląscy seperatyści powstania śląskie traktują jako wojnę domową, w której niemieccy patrioci zmuszeni byli odpierać agresję polskich szowinistów.

Już pierwszego października 2017 r. wchodzi w życie przywrócony wiek emerytalny podwyższony przez poprzedni rząd PO-PSL. To finał pięcioletniej batalii „Solidarności”, która po podwyższeniu wieku emerytalnego w maju 2012 roku przez PO-PSL zapowiedziała, że doprowadzi do cofnięcia tej fatalnej decyzji.

Godny Wybór

W

Przywrócenie wieku emerytalnego

arto przypomnieć, że przez te pięć lat „Solidarność” zorganizowała referendum, pod którym zebrała ponad 2,5 mln podpisów, organizowała protesty i kampanie społeczne. Przywrócenie wieku emerytalnego było jednym z punktów porozumienia, jakie „S” podpisała z kandydatem na prezydenta Andrzejem Dudą. Wszystkie te działania przyczyniły się także do zmiany władzy. To dzięki tej zmianie przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego staje się faktem. Już 1go października kobiety będą mogły z powrotem przechodzić na emeryturę po osiągnięciu 60 lat, mężczyźni – 65 lat. Osiągnięcie tego wieku pozwala skorzystać z uprawnień emerytalnych, ale nie zmusza do zakończenia zatrudnienia. Zwolnienie z pracy tylko z powodu osiągnięcia wieku emerytalnego będzie niedozwolone. W całym kraju trwa kampania informacyjna „Godny wybór – przywrócenie wieku emerytalnego” prowadzona wspólnie przez Kancelarię Prezydenta RP, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz NSZZ „Solidarność”. 22 maja takie spotkanie odbyło się Wyższej Szkole Bankowej w Poznaniu z udziałem Pawła Muchy, sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Stanisława Szweda sekretarza Stanu w MRPiPS, Ewy Zydorek, Sekretarza KK NSZZ „S” oraz Dobrochny Bubnowskiej, dyrektora I Oddziału ZUS w Poznaniu. – Przywrócenie wieku emerytalnego, to był jeden z najważniejszych postulatów społecznych kampanii prezydenckiej

Zdaniem Gorzelika przyznanie Śląska Polsce to tak jakby „dać małpie zegarek“ – małpa zegarek zepsuła. Nawiasem mówiąc „zepsuty“ Śląsk nie wygląda wcale gorzej od obecnego wyglądu innych regionów monokultury węgla i stali w USA, Anglii czy Francji. Warto jednak brać także pod uwagę fakt, że Śląsk – podobnie jak reszta kraju – był „psuty“ przez pół wieku komunizmu. We Włoszech regionalizmy są o wiele wyraźniejsze niż w Polsce, poszczególne dialekty

Andrzeja Dudy – powiedział Paweł Mucha. Inicjatorem kampanii społecznej „Godny wybór – przywrócenie wieku emerytalnego” był przewodniczący „S” Piotr Duda, który wraz z minister Elżbietą Rafalską zainaugurował ją w Pałacu Prezydenckim, w obecności Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Ewa Zydorek, sekretarz KK podkreśliła, że hasło kampanii celowo mó-

Ustawa określa jedynie minimalny wiek, w którym można skorzystać z prawa do emerytury, a nie obowiązek. Każdy dodatkowy rok pracy oznacza podwyższenie emerytury ok. 8%. Rządzący zapewniają, że w budżecie państwa są zabezpieczone środki na wypłaty wszystkich świadczeń. wi o przywróceniu wieku emerytalnego a nie jego obniżeniu. Od 2011 r., kiedy ze strony koalicji PO-PSL padł pomysł, aby podnieść wiek emerytalny „Solidarność” rozpoczęła akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Niestety, mimo przedstawienia w Sejmie rzeczowych argumentów i zebrania 2,5 mln podpisów rządzący wówczas politycy PO –PSL nie zgodzili się na przeprowadzenie referendum i ustawa weszła w życie.- „S” podjęła wówczas walkę z umowami śmieciowymi, od których

nie był odprowadzany składki na ZUS. Prowadziliśmy akcję „Godna praca – godna emerytura”, domagaliśmy się podniesienia płacy minimalnej i stawki godzinowej oraz ozusowania umów o pacę. Robiliśmy wszystko, aby rozstać się z ustawą wprowadzoną wbrew społeczeństwu – mówiła E. Zydorek.

M

inister Stanisław Szwed omówił 7 najważniejszych zasad nowej ustawy emerytalnej podkreślając, że ustawa określa jedynie minimalny wiek, w którym można skorzystać z prawa do emerytury, a nie obowiązek. Każdy dodatkowy rok pracy oznacza podwyższenie emerytury ok. 8%. Zapewnił, że w budżecie państwa są zabezpieczone środki na wypłaty wszystkich świadczeń. – Jeżeli wszyscy uprawnieni zdecydowaliby się przejść na emeryturę od 1 października (a takich osób może być ok. 300 000), to w tym roku budżet państwa musiałby wyasygnować 1 mld zł. W przyszłym roku byłaby to kwota ok. 9 mld – powiedział S. Szwed dodając, że na stabilność finansową systemu emerytalnego wpływ ma polityka rodzinna. Na ten cel rząd przeznacza ponad 3%. PKB. W Wielkopolsce będzie działać 62 doradców emerytalnych, a jeżeli zajdzie taka potrzeba, to ich liczba zostanie zwiększona – wyjaśniła Dobrochna Bubnowska, dyrektor I Oddziału ZUS w Poznaniu i zapewniła, iż od 1 lipca doradcy emerytalni będą w każdej jednostce terenowej ZUS-u a na stronie ZUS zostanie umieszczony kalkulator, według którego każdy będzie mógł obliczyć wysokość swojej przyszłej emerytury. K

różnią się bardziej, niż „języki śląskie“ od polszczyzny, a najliczniejszy „język neapolitański“ (mówi nim 5 mln ludzi) jest inny od dialektu toskańskiego – literackiego włoskiego. Ale żaden mieszkaniec Włoch – Sycylijczyk, czy Kalabryjczyk, nie powie, że nie jest Włochem. Przykro nam słuchać, jak gość o nazwisku Gorzelik mówi, że nie jest Polakiem (nawet drugiego sortu!). Również nie jest Polakiem poseł o nazwisku Bartodziej (takie archaiczne nazwiska można spotkać tylko na Śląsku). Niemiec etniczny Bartodziej, reprezentujący w sejmie mniejszość niemiecką, znalazł się na ujawnionej w 1992 roku „liście Macierewicza“. Okazało się, że w naszym parlamencie było ok. 60 tajnych współpracowników SB równomiernie rozlokowanych we wszystkich partiach (z wyjątkiem Porozumienia Centrum J. Kaczyńskiego!). Stanowili oni nieformalne, acz skuteczne,ugrupowanie parlamentarne reprezentujące interesy komunistycznych służb.

Radek i Śląsk Idea oddzielenia Śląska od Polski jest miła nie tylko śląskim seperatystom. Przed laty Radosław Sikorski opublikował w amerykańskim piśmie „Foreign Affairs” artykuł, w którym postulował pozbycie się Śląska wraz ze strajkującymi górnikami. „Radek” wtargnął do naszej polityki przebojem w sposób, przy którym kariera Misiewicza wygląda blado. Byliśmy pod wrażeniem licencjatu na Oksfordzie i zdjęcia w czapce mudżahedina, a na jego nieprzejednany antykomunizm nabrała się nawet „Gazeta Polska”, przyznając mu tytuł „Człowieka roku”. W 2005 roku został ministrem obrony w rządzie Prawa i Sprawiedliwości mając nadzieję, że „pisiory” nie czytają obcojęzycznej literatury i jego śląskie przemyślenia nie zostaną ujawnione. Jednak Antoni Macierewicz (znowu on!) przeczytał. Sikorski musiał opuścić rząd i poszedł do konkurencji, gdzie jako minister spraw zagranicznych mógł rozwinąć skrzydła. Biorąc pod uwagę działania Sikorskiego, Kutz i Gorzelik to tylko drobne kucyki. Wyliczenie wszystkich jego dokonań wychodzi poza tematykę i rozmiary artykułu, ale warto przypomnieć niektóre. Ambicją ministra Sikorskiego było ucywilizowanie („europeizacja”) Rosji. Chyba w ramach zapowiadanego odejścia od polityki „jagiellońskiej” nastąpiła faktyczna likwidacja prasy polonijnej na wschodzie wskutek zmiany zasad finansowania. Sikorski zapraszał Rosję do NATO, postulował zniesienie wiz dla jej obywateli, a jako miłośnik euroregionów otworzył mały (150 km!) ruch graniczny dla obwodu Kaliningradzkiego dziwnie pokrywający się z obszarem dawnych Prus Wschodnich. Ponadto zorganizował odprawę polskich ambasadorów z Ławrowem – długoletnim szefem rezydentury KGB w USA, pobłogosławił pojednanie polskiego Kościoła z Cerkwią rosyjską (tekst odczytano w kościołach, w cerkwiach nie), złożył słynny „hołd berliński”, w którym wezwał Niemcy, aby wzięły w swoje ręce los Europy. Ale największym osiągnięciem dyplomaty było storpedowanie budowy tarczy antyrakietowej (mimo wynegocjowania przez Waszczykowskiego wszystkich

7 ZASAD NOWEJ USTAWY EMERYTALNEJ 1. Moja emerytura – mój wybór Celem przywrócenia wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla męż­ czyzn od 1 października 2017 r. jest przede wszystkim umożliwienie każde­ mu ubezpieczonemu podjęcie samodzielnej decyzji o momencie zakończe­ nia aktywności zawodowej. Ustawa określa minimalny wiek, w którym można skorzystać z prawa do emerytury. 2. Emerytura to prawo, a nie obowiązek Ustawa określa minimalny wiek emerytalny. Każdy ubezpieczony sam powi­ nien podjąć decyzję o momencie zakończenia aktywności zawodowej. De­ cyzja zależy od indywidualnej sytuacji ubezpieczonego i związana jest m.in. z oczekiwaniami co do wysokości otrzymywanych w przyszłości świadczeń emerytalnych, oceną stanu zdrowia, sytuacją ogólną i indywidualną pozycją na rynku pracy, planami dotyczącymi długości odpoczynku po zakończeniu aktywności zawodowej. 3. Sprawdź zanim wybierzesz Decyzja o przejściu na emeryturę jest indywidualnym wyborem, ale aby go świadomie dokonać pomocne są dokładne kalkulacje. Powołani w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych doradcy emerytalni oraz dostępny kalkulator eme­ rytalny umożliwią na bieżąco wyliczenie emerytury i podjęcie decyzji o okre­ sie przedłużenia aktywności zawodowej, po osiągnięciu wieku emerytalnego. 4. Emerytura – wybieram świadomie Już obecnie 17% ubezpieczonych podejmuje decyzję o późniejszym skorzy­ staniu z prawa do emerytury niż w obowiązującym (podwyższonym) wieku emerytalnym. Obecny algorytm obliczania świadczenia premiuje dłuższe po­ zostawanie w zatrudnieniu. Im dłużej pracujemy tym kapitał na koncie i sub­ koncie ubezpieczonego jest wyższy, a średnia dalsza długość życia niższa, co w konsekwencji daje wyższą emeryturę. Efektem opóźnienia przejścia na emeryturę o rok jest o ok. 8% wyższe świadczenie. Jest to jeden z najwięk­ szych przyrostów na świecie. 5. Bezpieczna praca do emerytury Pracodawca nie może wypowiedzieć umowy o pracę pracownikowi, które­ mu brakuje nie więcej niż 4 lata do osiągnięcia wieku emerytalnego. Ustawa określająca minimalny wiek emerytalny zapewnia jednakowy 4-letni okres ochronny dla wszystkich pracowników. Oznacza to, że osoby, które skończą wiek 60/65 lat, a znajdują się już w okresie ochronnym, począwszy od paź­ dziernika 2017 r., nadal będą z niego korzystać. 6. Emerytura zabezpieczona finansowo Zakład Ubezpieczeń Społecznych ma zabezpieczone środki na wypłaty wszystkich świadczeń. Dobra sytuacja na rynku pracy spowodowała, że rynek pracodawcy zmienia się w rynek pracownika. Pracodawcom zależy na utrzy­ maniu wartościowych i doświadczonych pracowników, poprawiają się także warunki pracy. Wiele osób, które mogą lub będą mogły przejść na emerytu­ rę będzie to skłaniało do kontynuowania pracy. 7. Polityka rodzinna wzmacnia emerytury Na stabilność finansową systemu emerytalnego wpływ ma polityka rodzinna, której celem jest zwiększenie liczby narodzin, jakości wychowywania i kształ­ cenia dzieci. Dzisiejsze wsparcie polityki prorodzinnej będzie miało wpływ na system emerytalny i w dłuższej perspektywie oznaczać będzie większe możliwości skierowania dodatkowych środków dla emerytów i rencistów. Źródło : www.solidarnosc.org.pl

5

warunków). Był to ważny krok w kierunku „wyprowadzenia” USA z Europy. Natychmiast po katastrofie smoleńskiej minister Sikorski ogłaszał wszem i wobec opinię o błędzie pilotów dodając, że „samolot uległ zniszczeniu, ale NIE BYŁO WYBUCHU”. Osobiście oglądałem takie wystąpienie w CNN wkrótce po wydarzeniu. Jako zwolennik spiskowej teorii dziejów nie wierzę, że tylko wybujałe ego było motorem dziwnych działań tego polityka. Na szczęście jako minister spraw zagranicznych nie angażował się w sprawy Śląska, ale ugrupowanie, którego był wiceprzewodniczącym, utworzyło samorządową koalicję z RAŚ,oddając w gestię separatystów całą „nadbudowę” – politykę historyczną i kulturę.

Zatrzymać autonomię Lider Ruchu Autonomii Śląska zapowiedział, że do 2020 roku Śląsk uzyska autonomię. Powiedział on też coś bardziej złowrogiego – że później spod władzy Warszawy wyzwolą się inne regiony kraju. Powinniśmy poważnie traktować przywódcę RAŚ, gdyż dr Gorzelik sam tego nie wymyślił – przez niego przemawiają Reżyserzy historii. Na początku lat 90-tych jeden szemrany Kaszub postulował autonomię

W wydanej w 2014 roku książce Soros napisał, że „usunięcie Orbana i Kaczyńskiego będzie trudne”. Warto zwrócić uwagę na fakt, że w tym czasie Kaczyński nie pełnił żadnej funkcji państwowej, a i tak kwalifikował się do usunięcia! Globalni gracze – wizjonerzy meblują nam świat przy pomocy całej czeredy pomagierów, niegdyś zwanych renegatami, a my, drobne żuczki, nie możemy pojąć, że to dla naszego dobra! Pomorza (z własną walutą i armią!), co mu otworzyło ścieżkę kariery aż do „prezydenta” Europy włącznie. Państwa zamieszkałe przez różne narodowości (Czechosłowacja, Jugosławia) podzielić było stosunkowo łatwo. Znacznie więcej pracy wymaga obróbka tak jednolitego etnicznie państwa jak Polska. Mrówcza praca nad dezintegracją wszystkich ogólnopolskich instytucji trwała wiele lat: podzielono PKP na kilkadziesiąt spółek, systemy energetyczne, próbowano likwidować Pocztę Polską, LOT czy Radio i Telewizję publiczną. Trudniejszą sprawą było jednak wygenerowanie „narodowości śląskiej” i prawdopodobnie temu służą próby utworzenia sztucznego literackiego „języka śląskiego” na bazie gwar śląskich. Możemy się tylko pocieszyć (ale wątpliwa to pociecha), że nie tylko my podlegamy takiej obróbce. Wystarczy wymienić kłopoty Belgii, włoską Ligę Północną, przepychanki ze Szkocją i Walią, problemy Hiszpanów, którzy nie mają już hymnu narodowego (została im tylko melodia). W okolicach Nicei zainstalowano (ku zniecierpliwieniu mieszkańców) dwujęzyczne napisy z nazwami miejscowości dla ludności o rzekomej „narodowości prowansalskiej” itd. Warto o tym wszystkim wiedzieć, gdy słyszymy wdzięczną narrację o „małych ojczyznach”, „Europie stu flag i stu narodów”, „euroregionach”, czy „autonomii jako najwyższej formie samorządności”. Czy rzeczywiście chodzi o dobrostan Ślązaków i Katalończyków? Praca nad erozją państw narodowych i naprawieniem „niesprawiedliwości Wersalu”- jak to określił Putin w pamiętnej mowie na Westerplatte – trwa. Likwidacja państw narodowych jako rzekomego źródła nacjonalizmów i wojen jest również celem G. Sorosa – wielkiego miłośnika pokoju, demokracji, postępu i społeczeństw „otwartych”. To on był architektem wędrówki ludów muzułmańskich do Europy, której jesteśmy świadkami. W wydanej w 2014 roku książce Soros napisał, że „usunięcie Orbana i Kaczyńskiego będzie trudne”. Warto zwrócić uwagę na fakt, że w tym czasie Kaczyński nie pełnił żadnej funkcji państwowej, a i tak kwalifikował się do usunięcia! Globalni gracze – wizjonerzy meblują nam świat przy pomocy całej czeredy pomagierów, niegdyś zwanych renegatami, a my, drobne żuczki, nie możemy pojąć, że to dla naszego dobra! K


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Do świadomości własnych korzeni, również tych muzycznych, trzeba dojrzeć. Aby w pełni zrozumieć i docenić skarb, jakim jest muzyka, potrzeba szkoły, nauczyciela i mistrza. Wiele miast powiatowych w Polsce posiada wszystkie te trzy elementy. Jest szkoła. Są nauczyciele, którzy z sukcesem potrafią przygotować chętnych do dalszej nauki w szkole średniej muzycznej. Mamy też mistrzów, którymi są patroni szkolni. Dlaczego jest to takie ważne?

Tak! Dla szkół muzycznych w całym kraju Aleksandra Tabaczyńska

O

d klasyki przez jazz, do folku, nasi artyści, na wszystkich kontynentach świata od lat i z powodzeniem promują polską muzykę, a tym samym polską kulturę. W jednym z największych festiwali muzycznych BBC Proms, aż 19 koncertów zawierało nazwiska polskich kompozytorów lub wykonawców. Ale przecież to nie jedyny nasz sukces z ostatnich lat.

Muzycy górą Jazzman Włodek Pawlik wywalczył Grammy Awards (2014)- najbardziej prestiżową nagrodę przemysłu muzycznego. W nowojorskiej Metropolitan Opera w inauguracji sezonu 2013/14, dwie główne role powierzono Polakom – Piotrowi Beczale i Mariuszowi Kwietniowi. Janusz Prusinowski, z programem złożonym z polskich mazurków, był zaproszony na prawie wszystkie najważniejsze europejskie i amerykańskie festiwale muzyki etnicznej. Błyskotliwą karierę w Europie, USA i Japonii robi młody polski dyrygent Krzysztof Urbański. A ostatnio student bydgoskiej Akademii Muzycznej, Szymon Nehring zdobył pierwszą nagrodę w 15. Międzynarodowym

Konkursie Pianistycznym im. Artura Rubinsteina w Tel-Awiwie. Do powyższej listy warto jeszcze dodać wielkiego polskiego dyrygenta Antoniego Wita, który po latach sukcesów zakończył swą misję w Filharmonii Narodowej, wieńcząc karierę dyrektora tej orkiestry odebraniem nagrody Grammy za płytę z utworami Krzysztofa Pendereckiego. Katalog sukcesów naszych muzyków jest imponujący, a mimo to nazwiska te są mało znane polskiej opinii publicznej. W dobie dyskusji o sztuce, o jej wartości i granicach, warto naprawdę zastanowić się nad przygotowaniem młodego człowieka do odbioru kultury.

i dyrygent mimo zamętu estetycznego powojennej Polski znalazł własną drogę. Jego muzyka jest wzorcowym przykładem proporcji formy do treści

blisko ośmiuset absolwentów, wypracowała swoje tradycje muzyczne oraz wyraziście zaznaczyła się na mapie działalności artystycznej regionu.

Wkład szkół muzycznych w rozwój młodego pokolenia jest ogromny. Podobnie jak chwile wzruszeń na koncertach, nawet tych granych jeszcze niewprawną ręką, jak rozśpiewanie młodych ludzi i rozszerzanie ich horyzontów muzycznych. Jest to szczególnie ważne teraz, gdy część artystów dała się zapędzić na polityczne barykady, uprawiając hucpiarstwo wymierzone w Kościół, Ojczyznę i rodzinę.

Małe jest piękne Nie każdy rodzi się i rozwija w mieście uniwersyteckim. Włodek Pawlik pochodzi z Kielc, Piotr Beczała urodzony w Czechowicach – Dziedzicach, Krzysztof Urbański w Tczewie, a Janusz Prusinowski w Mławie – swoje pierwsze szlify muzyczne zbierali w powiatowych szkołach muzycznych. Przedstawię więc jedną z nich – Szkołę Muzyczną w Nowym Tomyślu. Jej patronem jest Witold Lutosławski. Ten znakomity kompozytor

Aleksandra Walczak

nauczyciel klasy fortepianu, kierownik sekcji instrumentów klawiszowych

– Nauka gry na każdym instrumencie nierozerwalnie łączy się z występami. To duże wyzwanie dla początkujących muzyków, zresztą tak samo jak dla tych co mają już doświadczenie i osiągnięcia sceniczne. Wymaga to od młode­ go człowieka ogromnego wysiłku. Na scenie nic się nie ukryje, wszyscy słyszą jak brzmi grany utwór. Występować trzeba umieć, a więc należy nabyć pewnych umiejętności bycia i porusza­ nia się na deskach scenicznych. Między innymi dlatego w naszej sekcji organizujemy konkurs o nazwie „ Jak to grasz?” Wszyscy uczniowie je­ den raz podczas nauki w szkole obowiązkowo biorą w nim udział. Każdy uczestnik otrzymuje do przygotowania w tym samym czasie jeden utwór i pracuje nad nim ze swoim nauczycie­ lem. Podczas prezentacji utworu konkursowe­ go świetnie widać i słychać ile tak naprawdę zależy od wykonawcy. W konkursie uczniów opiniuje jury oraz publiczność. Jeszcze się nie zdarzyło, aby te oceny się różniły. Świadczy to o tym, że dzieci doskonale rozumieją na czym polegają różnice poszczególnych wykonań i po­ trafią nagrodzić najlepszego spośród siebie. Moje doświadczenie nauczycielskie pokazało, że w nauce gry na instrumencie nie ma aż tak sztywnych granic wiekowych. Oczywiście, że im wcześniej tym lepiej, ale każdy młody człowiek rozwija się w sposób szczególny. W edukację muzyczną małego dziecka zaangażowane jest nie tylko ono same, ale również rodzice i to często z ich inicjatywy uczeń rozpoczyna naukę w naszej szkole. W zależności od wieku dziecka i jego możliwości nauczyciel dostosowuje wy­ magania i odpowiednio prowadzi go przez taj­ niki sztuki instrumentalnej, które nie należą do najłatwiejszych. Myślę, że warto podejmować nowe wyzwania, więc jeśli dziecko jest muzy­ kalne i chętne do pracy to w szkole muzycznej ma wszelkie szanse na rozwój swoich artystycz­ nych zdolności. Chciałabym wspomnieć także

oraz umysłu do emocji. Państwowa Szkoła Muzyczna I stopnia im. Witolda Lutosławskiego w Nowym Tomyślu działa ponad 40 lat. Wyedukowała

o uczniach, którzy nie są wymieniani jako absol­ wenci, bo w trakcie nauki w naszej szkole zdali do szkoły muzycznej II stopnia. Wielu z nich – zresztą tak samo jak ci co ukończyli naszą szkołę – kontynuuje naukę na uczelniach muzycznych lub uprawia czynnie ten zawód. Niestety nie możemy ich wymieniać jako naszych absolwen­ tów, choć to tej szkole zawdzięczają możliwość przygotowania się do kolejnych stopni kształ­ cenia. Jednak ich nazwiska, tak samo jak absol­ wentów, doskonale pamiętamy, utrzymujemy kontakty, współpracujemy gdy zdarzy się po temu okazja, a przede wszystkim jesteśmy z nich bardzo dumni. Marek Kokowski nauczyciel klasy fletu

– W nowotomyskiej szkole chyba każdy nauczyciel przygotował przynajmniej jednego ucznia do egzaminów do szkoły muzycznej II stopnia. To bardzo odpo­ wiedzialne i trudne zadanie, bo taki egzamin staje się też oceną dla nauczyciela. Wszyscy, zarówno młodzież jak i wykładowcy wiedzą, że egzaminy do szkół II stopnia są bardzo trud­ ne, a do tego jest więcej chętnych niż miejsc. Dlatego cieszy bardzo, gdy pojawi się uczeń, który swoją drogę życiową wiąże z zawodo­ wym uprawianiem muzyki i szczęśliwie osiąga kolejne etapy edukacji. To duża satysfakcja dla nauczyciela, że w początkach drogi artystycz­ nej młodego muzyka miał swój udział. Anita Czajka – Pawlak

nauczyciel rytmiki i kształcenia słuchu, wicedyrektor szkoły

– Rytmikę definiuje dźwięk i ruch ciała, w określonym czasie. Jest to metoda wszech­ stronnego kształcenia muzycznego młodego człowieka, którą stworzył szwajcarski muzyk i pedagoga Emil Jaques-Dalcroze’a,: „Ważne jest, aby odczuwać muzykę, przyjmować ją wewnętrznie, łączyć się z nią duszą i ciałem, słuchając jej nie tylko uszami, lecz całą swoją

W roku szkolnym 1975/1976 rozpoczęła swoją działalność w budynku ratusza miejskiego, przy placu Niepodległości. Pierwszym dyrektorem

istotą.” Właściwie w tych słowach Emila Jaques­ -Dalcroze’a zawarte jest najważniejsze przesła­ nie przedmiotu. Niestety kształcenie ogólne -myślę tu o szkolnictwie podstawowym czy gimnazjalnym – tak jest ustawione, że dzieci uczą się teorii muzyki, a nie uczą się jej od­ czuwać i rozumieć. W szkole muzycznej, na rytmice mają okazję nie tylko poznawać taj­ niki muzyki ale „doświadczyć” jej poprzez od­ powiednio dobrany ruch ciała. Dzięki temu uczymy naszych uczniów wrażliwości na po­ szczególne elementy dzieła muzycznego. Na przykład głośność dźwięku czyli dynamika. Dziecko najpierw musi usłyszeć i poczuć, że są utwory dynamicznie jednostajne – zbliżo­ ne do ludzkiej mowy, ale są i takie, w których dominują tylko dwie płaszczyzny kontrasto­ we – głośno i cicho. Są też dzieła, w których występują bardzo zróżnicowane odcienie dy­ namiczne. Poprzez odpowiednie ćwiczenia słuchowo -ruchowe dzieci najpierw słyszą i czują dynamikę utworu, a na końcu dopiero nazywają to o czym się uczą, a więc: piano, pianissimo, mezzoforte, forte itd. Jolanta Geisler

nauczyciel kształcenia słuchu i audycji muzycznych

– Szkoły takie jak nasza przygotowują przede wszystkim przyszłych odbiorców sztuki jaką jest muzyka. My kształcimy świa­ domego słuchacza. To z szeregów naszych ucz­ niów mamy wierną publiczność w filharmo­ niach i operach. Przedmioty, których ja uczę pozwalają usłyszeć coś więcej niż tylko melo­ dię. Rytm, tempo, głośność i barwę dźwięku poznają na rytmice. Kształcenie słuchu pozwa­ la świadomie wysłyszeć motyw czyli tą naj­ mniejszą cząstkę utworu, frazę to już całe wy­ rażenie muzyczne, współbrzmienia i akordy. Słuchamy, rozpoznajemy, zapisujemy i śpiewa­ my. Tu liczy się nie tylko słuch, ale też pamięć i wyobraźnia. Od lat zauważam spadek umie­ jętności zapamiętywania wśród młodzieży

został Ryszard Jasiński, który pełnił swoją funkcję przez dwa lata. Pierwszy koncert odbył się w marcu 1977, a w 1979 roku opuściło szkołę pierwszych sześciu absolwentów. Po dwóch latach działalności szkoły stanowisko dyrektora objęła Krystyna Szymko. W roku szkolnym 1983/1984 dyrektorem została Maria Pieniężna -Tyszkowska, a w 1988/1989 Zdzisław Barski. W 2002 roku placówka zmieniła lokalizację. Do gmachu ratusza powrócił sąd, a szkoła zaczęła przymierzać się do adaptacji nowego budynku. Prace remontowe prowadzone były pod okiem nowego dyrektora Krystyny Szymko, która w roku szkolnym 2002/2003 podjęła się po raz drugi prowadzenia szkoły. I tak w semestrze letnim uczniowie rozpoczęli naukę w nowo wyremontowanym obiekcie, przy placu Chopina 14. Witold Lutosławski, patron nowotomyskiej szkoły, ma stałe miejsce wśród największych twórców XX wieku. Jest wizytówką naszego kraju. Tak jak Włodek Pawlik, Piotr Beczała, Janusz Prusinowski i Krzysztof Urbański – światowej sławy muzycy współcześni pochodzących z miast takich jak Nowy Tomyśl. Tylko czerpać i korzystać z takiej spuścizny.

dlatego tak trudno uczy się tych przedmiotów. Audycje muzyczne z kolei pozwalają wsłuchać się w utwory muzyki klasycznej, charaktery­ styczne dla różnych epok. Zobaczyć, jak zmie­ niała się na przestrzeni lat budowa dzieła czy instrumentarium. Przedmiot pokazuje jak ta dziedzina, niezwykle piękna, ale trudna i wy­ magająca od twórcy, rozwija się nieprzerwanie, od początków dziejów człowieka po dziś. Na lekcjach słuchamy też szlagierów muzyki kla­ sycznej, charakterystycznych dla określonych czasów lub kompozytorów. Krystyna Szymko

nauczyciel klasy fletu, dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Nowym Tomyślu

– Szkoła Muzyczna to nie tylko nauczyciele, uczniowie i budynek. To również instrumenty, bez których nie byłoby nauki. Jesteśmy placówką państwową, a więc finan­ sowaną z budżetu. Podstawowe instrumen­ tarium zapewnia szkole Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jednak edukacja muzyczna jest wymagająca i gdyby nie wspar­ cie rodziców mielibyśmy o wiele trudniej. My­ ślę tu o sytuacjach, gdzie nagle okazuje się, że potrzebny jest dla jakiegoś ucznia nowy instrument, którego szkoła akurat nie ma lub jest na przykład uszkodzony. W zakresie takich zakupów interwencyjnych, zawsze mogę liczyć na Radę Rodziców, która wspiera te pierwszo­ rzędne, dla naszej działalności potrzeby, ale nie tylko. Po czterdziestu latach działalności z 747 absolwentów aż 93 podjęło dalszą na­ ukę w szkołach II stopnia i uczelniach muzycz­ nych. To uchwytny i bardzo konkretny sukces. Mamy też na koncie nieweryfikowalne, emo­ cjonalne osiągnięcia. – Wiem, że mieszkańcy miasta lubią gdy przechodząc ulicą z okien szkoły słychać dźwięki ćwiczonych gam i pa­ saży. Na placu Chopina w naszym mieście, od tylu lat każdego dnia słychać wykonywaną na żywo muzykę. To miłe poczucie, że mimo woli, ubogacamy atmosferę i obraz miasta.

Dzieci Lutosławskiego Szkoła muzyczna, nie tylko daje możliwość rozpoznania talentu muzycznego u dziecka, ale specyfiką swojej edukacji istotnie wpływa na wrażliwość ucznia oraz estetykę postrzegania świata. Przygotowuje do świadomego korzystania z dorobku rodzimej i światowej kultury muzycznej. Jako społeczeństwo jesteśmy zalewani produktami muzyko podobnymi. Kto jak nie szkoła muzyczna ma pomóc rodzicom w kształtowaniu dobrego smaku muzycznego dzieci, w formowaniu woli wyboru wartościowego przekazu, który może być środkiem duchowego rozwoju, a także umiejętności odrzucenia miernoty artystycznej, zaśmiecającej umysł. Jest to szczególnie ważne teraz, gdy część artystów dała zapędzić się na polityczne barykady, uprawiając hucpiarstwo naszpikowane wulgaryzmami słownymi i obrazowymi, wymierzone w Kościół, Ojczyznę i rodzinę. Dlatego ten wkład szkół muzycznych w rozwój młodego pokolenia i nas samych jest nie do przecenienia. Podobnie jak chwile wzruszeń na koncertach, kolędy w naszych domach, często grane jeszcze niewprawną ręką, rozśpiewanie młodych ludzi i rozszerzanie horyzontów muzycznych. K

Karol Jankowski

nauczyciel klasy akordeonu

– Prawdziwym świętem muzyka jest występ. Jest to ukoronowanie jego wysiłku i wielka radość. Takie pokazy umiejętności uczniów szkoła organizuje w różnej formie przez cały okres kształcenia. Jednak wspa­ niałym doświadczeniem muzycznym zarów­ no dla twórców, wykonawców i publiczności są duże składy instrumentalne, które po­ wołujemy okazjonalnie, choćby ostatnio na jubileusz szkoły. Moją rolą jest dobór repertuaru i aranżacja utworów tak, żeby zaangażować maksymalnie dużo uczniów szkoły. Kompozycje, które aranżuję muszą być z jednej strony atrakcyjne dla słuchacza oraz naszych młodych muzyków, a z drugiej dostosowane do ich umiejętności i instru­ mentarium, które posiada szkoła. W takim zespole udział biorą też nauczyciele. Na­ uczyciel jest przede wszystkim wsparciem dla młodego wykonawcy, bo jako zawodo­ wy muzyk wie na czym polega gra w orkie­ strze. Doświadczenie wspólnego występu staje się bezcenne zarówno dla uczniów jak i nauczycieli. Młodzież jest bardzo przejęta i bardzo zaangażowana. Scena weryfikuje występ każdego wykonawcy, a więc rolą pedagoga jest sprawić by uczniowie mieli poczucie satysfakcji z dobrze wypełnio­ nego zadania i wypadli najlepiej jak to tyl­ ko możliwe. Nic tak człowieka nie zachęca do dalszej pracy jak poczucie sukcesu. Do koncertowania zapraszamy też absolwen­ tów i rodziców. Utwory w wykonaniu naszej szkolnej orkiestry cieszą się dużym uzna­ niem publiczności, a równocześnie są też bardzo widowiskowe. Na scenie stoi duża orkiestra szkolna, pełna grających całym sercem młodych muzyków. Rozbrzmiewają znane i lubiane kompozycje, na koniec okla­ ski publiczności. Takie przeżycie pozostaje może nawet i na zawsze, w młodym i wraż­ liwym instrumentaliście.


CZERWIEC 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Z

adanie znalezienia wystarczają­ cej ilości kandydatów do służby w OT w dzisiejszych czasach wcale nie jest łatwe. Postęp technologiczny wpłynął chociażby na zamienienie przez dzieci i młodzież boi­ ska z trawą naturalną na to z nawierzch­ nią wirtualną. Za czasów mojej młodości żeby zagrać mecz na jedynym boisku w rodzinnej miejscowości czasem trzeba było czekać kilkadziesiąt minut, aż inna ekipa zakończy swoją rozgrywkę. Dzi­ siaj mimo boisk ze sztuczną i naturalną nawierzchnią ciężko jest uzbierać kilku chętnych na sportową rywalizację. Także bezstresowe wychowanie sprawiło, że młodzież jest mniej ambitna, posłuszna i zdyscyplinowana. Również emigracja zarobkowa znacznie przetrzebiła zaso­ by ludzkie, szczególnie w mniejszych miejscowościach. Mając powyższe na uwadze dowództwo Obrony Tery­ torialnej powinno określić specjalną grupę targetową. Mianowicie powin­ ni skupić się na dotarciu do środowisk

K

ażdego niemal dnia trafiam na problem uchodźców. Nie lubię tego słowa, ono jest w pewnym sensie bezwartościowe. Zwłaszcza w realiach obecnych debat. Mówienie o „relokacji uchodźców” do czego nakłania się Polskę jest bezsensowne. Uchodźcą jest ktoś, kto przekracza z racji opresji granice swego państwa i uchodzi do sąsiedniego. Mimo nawet marzeń o Międzymorzu, póki co, Polska nie graniczy z Syrią czy Libanem. Wolę zdecydowanie nazwę „nachodźca”, którą kiedyś w rozmowie zaproponował mój kolega, kapłan pracujący w południowej Anglii.

Świat Problem nachodźców z krajów arabskich, muzułmańskich to problem ostatnich lat. Powszechnie wiążemy go ze sprawą tzw. „państwa islamskiego”, ISIS. Ten skrót oznacza Islamskie Państwo w Iraku i al-Szam. Określenie „al-Szam” odnosi się do terenów Syrii, Libanu oraz części Turcji i Jordanii. Wcześniej, ta struktura terrorystyczna nie odnosiła się do al-Szam, stąd funkcjonowała nazwa ISI. Próbuję wejrzeć nie tyle w historię ISIS, co czynniki, które zaważyły na tej historii. Początki ISIS sięgają Iraku i skomplikowanej sytuacji po roku 2003. Wtedy, po pokonaniu Saddama Husajna Ameryka zadecydowała o powołaniu nowego rządu, który miał modelowo skupiać przedstawicieli wszystkich frakcji: premierem miał być szyita, wicepremierem – sunnita, a prezydentem – Kurd. Jednak zapis papierowy spotkał się z ambicjami żywego człowieka, szefa rządu. Z czasem Nuri Al-Maliki zaczął skupiać całą władzę w swoich rękach, tworząc między innymi aparat służb bezpieczeństwa, ale co ważniejsze prosząc o pomoc Iran. Dla tego państwa faktycznie umożliwione wtedy podporządkowanie Iraku stało się szansą na nawiązanie bezpośredniego kontaktu z Syrią i Libanem przeciw Arabii Saudyjskiej i Izraelowi. Drugim czynnikiem była działalność grupy terrorystycznej Tawhid założonej w Jordanii przez Abu Masaba az-Zarkawiego – weterana walki z Sowietami w Afganistanie. Zarkawi odsiedział 6 lat w więzieniu w Jordanii, po to by zaraz po wyjściu na wolność dokonać zamachu na hotel Radisson w Ammanie. W 2004 r. Zarkawi złożył przysięgę wierności bin Ladenowi i przekształcił Tawhid w iracką Al-Kaidę. Zakres jego

Ministerstwo Obrony Narodowej wyznaczyło sobie ambitny plan, jakim jest sformowanie przynajmniej jednej brygady Obrony Terytorialnej w każdym województwie do końca 2019 roku. Oznacza to, że w ciągu najbliższych dwóch lat trzeba będzie znaleźć kilkadziesiąt tysięcy rekrutów do tych formacji.

7

z półzawodowym uprawianiem sportu, a dla innych udział w zawodach i trenin­ gach odbywa się wyłącznie na pozio­ mie amatorskim. Należy pamiętać, że te osoby zazwyczaj zamieszkują najbliższą okolicę w której działa dany klub oraz, że w myśl obowiązującego prawa każda osoba uprawiająca sport jest zobowią­ zana do poddawania się co pół roku ba­ daniom sportowym. Te dwie kwestie są kluczowe jeśli chodzi o ich przydatność dla tworzonych oddziałów OT. Poza tym osoby ze środowisk spor­ towych w większości charakteryzują się wysoką dyscypliną, dobrą kondycją fi­ zyczną, odpornością na sytuacje streso­ we, potrafią działać w grupie, nie boją się brać odpowiedzialności na swoje barki, mają zdolności przywódcze. Do tej grupy można zaliczyć również osoby zrzeszone w lokalnych OSP, WOPR czy innych tego typu organizacjach. Dotarcie do tego typu środowisk jest stosunkowo łatwe. Wystarczy zorganizować stoiska promocyjne na większych zawodach,

biegach, mistrzostwach, zawodach stra­ żackich i ratownictwa wodnego szczebla wojewódzkiego i ogólnopolskiego etc. Osoby, które są zaangażowane w pracę zawodową, treningi i zawody są trud­ ną grupą docelową ponieważ ich czas na przeglądanie informacji w interne­ cie oraz telewizji jest ograniczony, a wy­ szukiwane przez nich wiadomości mają określony wąski zakres. Dlatego moim zdaniem umieszczenie punktów promo­ cyjno-informacyjnych w środowisku „na­ turalnego bytowania” tych jednostek jest bardzo zasadne. Do kampanii promocyj­ nej można również zaangażować żołnie­ rzy-sportowców: Marcina Lewandow­ skiego, Piotra Małachowskiego i innych. Dzięki zainteresowaniu przedstawi­ cieli środowisk sportowych oraz uzyska­ niu pozytywnego feedbacku, selekcja do Obrony Terytorialnej będzie mogła rozwijać się szybciej, jednostki będą po­ siadały wysokie morale i zdolności ope­ racyjne, a ich szkolenie będzie mogło postępować w krótszym czasie. K

Problem migrantów jest problemem na wskroś złożonym. Nie ośmielam się myśleć, że podołam jego ocenie. Pragnę jedynie przedstawić niektóre swoje poszukiwania.

Wydaje mi się, że trzeba wyraźnie rozróżnić słowa, wypowiedzi czy gesty obecnego Biskupa Rzymu od nurtu nauczania Kościoła, który jest zawarty w wypowiedziach magisterialnych (Urzędu Nauczycielskiego Kościoła). Przypomnę zatem słowa wielkiej katolickiej karty praw człowieka – encykliki Pacem in terris św. Jana XXIII: „Każdemu człowiekowi winno też przysługiwać nienaruszalne prawo pozostawania na obszarze swego własnego kraju lub też zmiany miejsca zamieszkania. A nawet – jeśli są do tego słuszne przyczyny – ma on prawo zwrócić się do innych państw z prośbą o zezwolenie mu na zamieszkanie w ich granicach. Fakt, że ktoś jest obywatelem określonego państwa, nie sprzeciwia się w niczym temu, że jest on również członkiem rodziny ludzkiej oraz obywatelem owej obejmującej wszystkich ludzi i wspólnej wszystkim społeczności” (PT 25). Zwraca uwagę to, że prawu do zmiany miejsca zamieszkanie nie odpowiada symetryczny obowiązek państwa do przyjęcia migranta. Ponadto, potencjalny migrant ma prawo zwrócić się o zezwolenie, ale nie ma prawa wdzierać się na terytorium obcego państwa. I jeszcze słowa najbardziej ważne, bo z dokumentu o Europie. Św. Jan Paweł II podkreślał to, co wielu dzisiaj istotnie przywołuje: „ Każdy musi przyczyniać się do rozwoju dojrzałej kultury otwartości, która ma na uwadze jednakową godność każdej osoby i należytą solidarność z najsłabszymi, domaga się uznania podstawowych praw każdego migranta”. Jednak dodawał tekst, niemal całkowicie dzisiaj ignorowany przez „znawców” nauki papieskiej i kościelnej: „Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem, gdy to konieczne, towarzyszyć mu musi stanowcze tłumienie nadużyć” (Ecclesia in Europa, nr 101). Tym samym „znawcom” przywołuję pod uwagę kolejny punkt tegoż dokumentu: „Należy również podjąć wysiłek znalezienia możliwych form autentycznej integracji imigrantów – przyjętych zgodnie z prawem – w środowisku społecznym i kulturowym różnych krajów europejskich”. Autentyczna integracja chyba nie da się pogodzić z respektowaniem szariatu? I tyle na temat nauczania papieskiego. K

Sportowcy i WOT Michał Bąkowski

sportowych. Praktycznie w każdym powiecie działa kilka klubów piłkarskich, lek­ koatletycznych itp. Niewielki procent zawodników posiada tak duży ta­ lent, aby uprawianie danej dyscypliny było źródłem całkowitego utrzyma­ nia. Pozostali łączą pracę na pół etatu

Za czasów mojej młodości żeby zagrać mecz na jedynym boisku w rodzinnej miejscowości czasem trzeba było czekać kilkadziesiąt minut, aż inna ekipa zakończy swoją rozgrywkę. Dzisiaj mimo boisk ze sztuczną i naturalną nawierzchnią ciężko jest uzbierać kilku chętnych na sportową rywalizację.

O uchodźcach niepoprawnie Paweł Bortkiewicz TChr

terroru wzbudził protest, który doprowadził do wyparcia Zarkawiego przez Synów Iraku przy wsparciu USA. Było to traktowane jako modelowy przykład współpracy Amerykanów z Irakijczykami. Ale czy można było mówić o współpracy, gdy do władzy doszedł Obama? Prezydent Ameryki szybko wycofał się z Iraku i pozostawił Malikiego samemu sobie, tylko pogłębił jego paranoję i poczucie zagrożenia. Jak stwierdzał jeden z amerykańskich generałów – „ta strategia była bardzo na rękę Iranowi. Irańscy przywódcy na pewno mówili wtedy” ‚To nie do wiary, ale ten Obama wychodzi z Iraku i zostawia nam drzwi otwarte na oścież”.

Leży przede mną skan dokumentu „uchodźcy” afgańskiego. Większość rubryk jest pusta. Całość oprócz podpisu przez urzędnika państwowego jest certyfikowana odciskiem palca „uchodźcy”. Nie wiem, czy jest bardziej lapidarny dokument umożliwiający obcemu wjazd do cudzego państwa. Na scenie pojawia się tymczasem wobec bierności Zachodu kolejny terrorysta – w 2010 roku dowództwo nad odradzającym się ISI przejmuje Abu Bakr al-Baghdadi. Był on osadzony w 2005 roku w obozie w Bucca, który stanowił faktycznie „obóz szkoleniowy dla terrorystów”. O tym, że czas ten spędził na niewiarygodnie wręcz

skutecznym budowaniu swego autorytetu świadczy fakt, że w niespełna rok po wyjściu z obozu został wybrany dowódcą odradzającego się ISI (głosowało na niego 9 na 11 członków Rady Szury). To on w niewiarygodnie brawurowych akcjach uwolnił w latach 2012 -13 z więzień kilkuset terrorystów – zalążek armii ISIS. Wreszcie ostatni bodaj element tej układanki – Syria rządów Baszara Asada. Historia Syrii ostatnich kilkunastu lat to niezwykły dramat zmieniających się konfiguracji politycznych: w 2001 roku Syria jest nieoficjalnym sojusznikiem Stanów, w 2007 – wspiera Amerykę w walce z al-Baghdadim, ale jednocześnie Asad prowadzi podwójną grę, wspierając m.in Hezbollah i Hamas. Stany są zmuszone ogłosić sojusznika członkiem Osi Zła. W 2013 roku dokonuje się rewolucja w Syrii i rodzą się nadzieje na obalenie Asada. Ale zamiast ustania rządów twardej ręki wybuchają konflikty. W ciągu tego czasu Zachód miał kilka dogodnych okazji do interwencji. Na przykład, gdy Asad użył broni chemicznej do walki z własnymi obywatelami. Zamiast zmasowanych ataków z powietrza poproszono o mediacje … Rosjan, sojuszników dyktatora. Co z tego wynika? Złożoność sytuacji politycznej krajów islamskich, ich zdolność do zawierania sojuszy i brak istotowych różnic między szyitami i sunnitami, ekspansja ideologii islamu – to wszystko z jednej strony. A z drugiej – niezwykła łatwowierność, naiwność, głupota Zachodu.

Europa Leży przede mną skan dokumentu „uchodźcy” afgańskiego. Skan oryginalnego dokumentu, na podstawie którego ten człowiek przekroczył granicę niemiecką i znalazł zamieszkanie w Niemczech, w ekskluzywnym domu – wspólnocie dla kilku „uchodźców” z Azji. Właściwie są to dwa skany – wersja arabska i potwierdzona przez tłumacza wersja angielska. Spoglądam na

rubryki tego dokumentu: imię i nazwisko, nazwisko ojca, nazwisko dziadka, miejsce urodzenia, data, religia, narodowość, zawód, płeć (gender), stan cywilny, ilość członków rodziny, język, wzrost, oczy, brwi, kolor skóry, kolor włosów, służba wojskowa (data rozpoczęcia i zakończenia), dla nomadów – miejsce przebywania wiosną, zimą, przynależność do plemienia, wódz plemienia (jeśli możliwe), numer dokumentu tożsamości. Większość tych rubryk jest pusta. Całość oprócz podpisu przez urzędnika państwowego jest certyfikowana odciskiem palca „uchodźcy”. Porównuję ten dokument, choćby z takim, jaki jestem zobowiązany przedstawić jako ksiądz udający się z posługą duszpasterską do Niemiec czy Anglii. Jestem przepytywany o poświadczenie mojej niekaralności, o moje zachowania w zakresie postępowania z nieletnimi, o opinie mojego przełożonego. Nie wiem, czy jest bardziej lapidarny dokument umożliwiający obcemu wjazd do cudzego państwa. Sam więc mechanizm prawny lokacji „uchodźcy” jest żenująco banalny. Zauważam, że nie ma tu słowa na temat jednego szczegółu – przyczyn przybycia do Europy. Nie żadnego wymogu na temat perspektyw, celu przyjazdu. Nie ma żadnej deklaracji poświadczającej status osoby prześladowanej. Na podstawie takich danych Europa zawarła konsensus, który błyszcząc inteligencją wyraził F. Timmermans przy okazji odwiedzin Adama Michnika w Polsce: Pacta sunt servanda. Istotnie, ta łacińska zasada stwierdza, że osoba, która zawarła w sposób ważny umowę musi się z niej wywiązać. Pytanie, które można postawić dotyczy owej ważności i sposobów zawarcia. Czy można bowiem tworzyć umowy międzynarodowe na bazie braku stanu faktycznego danych tych, których te umowy dotyczą? Inaczej mówiąc, czy można budować zasiedlenie Europy na ludziach o nieznanej tożsamości i zmuszać myślące państwa Unii do akceptacji tego stanu

rzeczy? I co jeszcze bardziej decydujące, czy presje polityczne mogą naruszać suwerenne decyzje rządów, demokratycznie wybranych? I czy można taki stan rzeczy nazwać praworządnością?

Kościół Ostatnie lata i miesiące przynoszą wiele komentarzy zwolenników wpuszczania nachodźców do Europy i Polski, odwołujących się do „nauczania” papieża Franciszka. Dlaczego piszę „nauczanie” w cudzysłowie odnosząc je do wypowiedzi Biskupa Rzymu? Wiem, że to, co wyrażam jest dość kontrowersyjnym stwierdzeniem, dla niektórych może

Złożoność sytuacji politycznej krajów islamskich, ich zdolność do zawierania sojuszy i brak istotowych różnic między szyitami i sunnitami, ekspansja ideologii islamu – to wszystko z jednej strony. A z drugiej – niezwykła łatwowierność, naiwność, głupota Zachodu. być wręcz obrazoburczym. Zastanówmy się jednak nad tym, czy słowa św. Jana Pawła II o łupieżu („niech żyje łupież” wołał kiedyś przedrzeźniając okrzyki tłumów), o kremówkach, o ekumenicznym kichnięciu zaliczymy do nauczania? Czy każde papieskie słowo, zwłaszcza takie, które jest wypowiadane na pokładzie samolotu, do mediów, które często jest równoważnikiem zdań może być uznane za nauczanie?


KURIER WNET · CZERWIEC 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Petycja – Konstytucja

Matce

Doprecyzujmy kwestię ochrony życia w polskiej Konstytucji! List Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia do Prezydenta Andrzeja Dudy

Danuta Moroz-Namysłowska Pisałaś, Mamo: To jest wiersz, w którym jest moje życie, zachowaj go sobie... To była „Litania”

Szanowny Pan dr Andrzej Duda Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej

Z

achęceni przez Pana Prezyden­ ta, odpowiadając na apel Pol­ skiej Federacji Ruchów Obrony Życia, chcemy włączyć się do narodo­ wej debaty konstytucyjnej. Ta ważna i oczekiwana przez wiele środowisk inicjatywa jest w swej istocie wezwa­ niem do budowania fundamentów ustroju społecznego, godnego nie­ podległej Polski. Owocem zainicjo­ wanej przez pana Prezydenta debaty ma być nowa Konstytucja. Nie wyobrażamy sobie, aby za­ brakło w niej precyzyjnych gwaran­ cji prawnej ochrony życia. Dlatego, dla uniknięcia wszelkich wątpliwości,

postulujemy uzupełnienie obecnie obowiązującego Artykułu 38 Kons­ tytucji RP, dotyczącego prawa do życia w ten sposób, aby przyjął on brzmienie: Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia, od poczęcia do naturalnej śmierci. Jesteśmy przekonani, że tylko Konsty­ tucja bazująca na poszanowaniu fun­ damentalnego prawa do życia wszyst­ kich obywateli, bez żadnych wyjątków, jest godna Narodu aspirującego do ustroju społecznego realizującego za­ sady cywilizacji życia i miłości.

Podpisy można złożyć na www. petycjakonstytucja.pl

moja siwa moja dobra kochana Twoje łzy Twoje prośby i Twoje czuwanie niespełniona radość zmarnowane marzenia Twoje dnie Twoje noce wieczne niedospanie pokorne milczenie ręce Twoje jedyne przeorane trudem bezsilnieniem dotknięte choć jak dawniej ciepłe niezaradzone troski wzgardzone ofiary Twoje myśli Twoje słowa niepokoje zakrzepłe

13 maja w Poznaniu na Placu Mickiewicza w Poznaniu w 100. rocznicę objawień fatimskich odmówiono publiczny różaniec za Ojczyznę.

A

100-lecie objawień fatimskich w Poznaniu

rchidiecezjalne uroczystości z okazji 100. rocznicy objawień fatimskich odbędą się we wtorek 13 czerwca 2017 r. o godz. 12.00

Mamo moja miłość bezprzykładna to Twoja Litania.

w Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej w Owińskach. Uroczystej Mszy św. będzie przewodniczył arcybiskup Stanisław Gądecki, metropolita poznański.

Poznańskie obchody rocznicy urodzin Rotmistrza Pileckiego

W

roku obchodów 116 rocz­ nicy urodzin Witolda Pile­ ckiego w niedzielę 14 maja 2017 roku, w Poznaniu po Mszy św. w Farze Poznańskiej odbył się „Poznań­ ski Marsz Pileckiego”, ulicami miasta do pomnika Polskiego Państwa Pod­ ziemnego. Organizatorem marszu było Stowarzyszenie Koliber, Studenci dla Rzeczypospolitej, a całość objął swym patronatem Wojewoda Wielkopolski.

Uczestnicy rocznicowego przemarszu w centrum Poznania

Żywa historia martwych dusz Odc. II Anna Wilowska

J

estem inżynierem budownictwa. Ukończyłem Wyższe Studia w tym właśnie kierunku, ale odkąd pamiętam fascynowałem się antykami. Większość zarobionych pieniędzy wydawałem, ba! nadal wydaję, na materiały do renowacji moich skarbów. Niedaleko mojego rodzinnego domu była firma budowlana Havy House, która stoi tam do dziś. Pracowałem w niej prawie całe życie. Co dzień idąc do pracy mijałem masę domów, pałacyków i altanek. Widzi pan, to były czasy pięknych domów. Dziś nikt już nie dba o szczegóły. Za moich czasów… aaaach – pan Shmidt wziął

głęboki oddech – rzeźbione drewniane bramy, witraże w oknach, ornamenty przy balkonach. Zawsze poruszało to moje serce, dlatego uwielbiałem swoją pracę. Każdy dom to było dzieło sztuki, pracowało w przy nich mnóstwo ludzi, specjalistów i każdy był fachowcem w swojej dziedzinie, a teraz.. No ale nie o tym miałem mówić. Aż do dnia mojego ślubu mieszkałem przy Green Street II. Moja codzienna trasa do pracy to zaledwie kilka ulic. Wychodząc z mojej ulicy szedłem główną drogą Hiway Street, którą przecinało kilka mniejszych uliczek. Apple Street, potem Bloom Street, przy

której znajdował się jedyny urząd pocztowy i kolejna Melrose Street, do której prostopadłą była Sunny Street, gdzie to właśnie pracowałem. Warsztat pana Brinkley’a był ogromny. Spędziłem u niego kawał życia, poczciwy bardzo porządny był z niego jegomość. Świeć Panie nad jego duszą. Można powiedzieć, że dom pani Mary Bloodwood, o który pan pyta, znałem bardzo dobrze. Jednak wcale nie dlatego, że mijałem go co dzień... Jego historię, wnętrze no i tajemnicę poznałem nieco później. Agent nieruchomości kurczowo trzymał kubek z miodowo-imbirową herbatą. Para gorącego płynu wlatywała do jego otwartych z zaciekawienia ust, prostego nosa i całkowicie unieruchomionych oczu czekających w napięciu na to co będzie dalej. Starannie wyczyszczone lakierki pana Stanley’a, równo zawiązane czarnymi sznurowadłami na wysokości kostek, spotkały się właśnie oko w oko z rudym kotem pana Gregora. – O! Pan pozwoli, że przedstawię, to Pan Dyngs. Przyjazna dusza tego domu. Zawsze musi każdego gościa przywitać i owinąć się wokół nogi – z lekkim uśmiechem powiedział pan Gregory. Pan Dyngs faktycznie owinął ogonem nogę gościa, zostawiając na jego nieskazitelnie czarnej nogawce całe preludium rudych włosów. Po czym wskoczył na kanapę i wygodnie usadowił się przy kolanie pana Stanley’a. – W latach świetności firmy Havy House, pan Brinkley zatrudniał mnóstwo osób. Jednak tamtego dnia, doskonale to pamiętam, 22 lipca 1909 roku, byłem w biurze tylko ja i mój kolega po fachu Johnny Ripley. To był piękny letni dzień, aż żal było siedzieć w pracy. Mieliśmy jednak trochę zaległych rysunków konstrukcyjnych, więc musieliśmy siedzieć tak długo, aż udało nam się je skończyć. Pamiętam jakby to było dziś. Owczy dzwonek wykonany z prostokątnej blachy z mosiężną klamrą, zawieszony nad wejściowymi drzwiami warsztatu zadzwonił przyjemnym tonem, obwieszczając przybycie klienta… a w tym przypadku uroczej i przesympatycznej klientki… Pan Gregory cofnął się myślami w czasie, by odtworzyć całe to zdarzenie. 22 lipca 1909roku: – Witajcie chłopcy! Jakże miło was widzieć. Wybieram się do was od dłuższego czasu. Miotają mną jednak wciąż skrajne uczucia. Jednak podjęłam wreszcie

ostateczną decyzję. Moja córka z mężem wyjechała daleko, a ja sama w tym wielkim domu pełnym wspomnień. Odkąd Henry zmarł, ach jakże to dla mnie smutne, nie mogę się odnaleźć w tym ogromnym domu. Skontaktowałam się z inwestorem, który przed laty rozmawiał z moim mężem i nadal jest zainteresowany tym naszym pięknym terenem. Chcę go sprzedać. Jednak zdecydowałam, że zrobię to dopiero w chwili gdy nasz, to znaczy mój i Henry’ego dom zostanie zrównany z ziemią. – Pamiętam jak dziś jak wielkie zdziwienie targnęło mną wtedy. Dom Państwa Bloodwood uchodził za najpiękniejszy. Jego kształt i wysoką wieżę wieńczył przepiękny czerwony dach. Pan Henry Bloodwood był chyba wówczas jedynym mieszkańcem Stean Fort, którego było stać na dachówkę. Oświetlone słońcem, wąskie i bardzo długie witraże w bocznych ścianach budynku, rzucały długie kolorowe promienie na brukowaną ścieżkę i ulicę Melrose, a całość tego wspaniałego widoku dopełniał ogród, który był oczkiem w głowie pani Bloodwood. Pan Bloodwood był wybitnym pisarzem. Z wykształcenia jednak, co ciekawe, chirurgiem. Jego książki cieszyły się ogromnym zachwytem, choć to kiepsko dobrane słowo, raczej pasowałoby tu – wielkim zainteresowaniem. Były trudne i przerażająco okrutne w swych strasznych fabułach. Było w nich tyle przemocy i okrucieństwa, co zieleni w tym nieziemsko pięknym ogrodzie jego małżonki. Mnie nigdy nie pociągały kryminalne zagadki, które wychodziły spod ręki tego, co ciekawe wyjątkowo radosnego i lubianego człowieka. Jednak bez dwóch zdań, pisał genialnie, szczególnie dlatego, że historie które wymyślał były przerażająco realne i dotyczyły głównie Stean Fort co jeszcze bardziej przerażało. Niemniej dzięki jego oczywistemu talentowi dorobił się fortuny. Pani Mary Bloodwood była miłą, wyjątkowo uroczą kobietą. Zajmowała się głównie domem. Prała, sprzątała, gotowała. Była przewodniczącą koła gospodyń. Jednak jej oczywistą pasją, o której wszyscy widzieli był jej egzotyczny ogród. Dlatego tak dużym szokiem była dla mnie wiadomość, że dom i całe jej życie ma zostać, dosłownie – zburzone. Kładłem to wtedy na karb ciężkiego przeżycia, którego biedna pani Bloodwood była świadkiem… K

Słowo komunizm nadal potrzebne Henryk Krzyżanowski

S

łowo komunizm było w PRL objęte cenzurą. Do opisu rzeczywistości używano zamienników takich jak: ludowy, robotniczy, postępowy czy socjalistyczny. Partyjniak wysokiego szczebla zostawał komunistą dopiero na własnym pogrzebie i tylko na chwilę: „Był prawdziwym komunistą, cześć jego pamięci,” mówiono nad odkrytym grobem. Jednak na tablicy nagrobnej nieboszczyk zostawał z powrotem działaczem robotniczym, a nie komunistą.

w nastroju euforii, tę oczywistą głupotę powiedziałem. Nie pomyślałem wtedy, że ów stalinizm to taki zwodniczy zamiennik dla komunizmu. Bowiem słowo komunizm czyli jak się mówiło potocznie komuna przywołuje walkę wspólnoty Polaków z czasów Solidarności i wpisuje ją w całą naszą historię po roku 1918. My czyli odrodzony naród kontra oni czyli komuna. A słowo stalinizm odsyła w bliżej nieokreśloną przestrzeń dawno minionych historycznych wydarzeń.

Słowo komunizm czyli jak się mówiło potocznie komuna przywołuje walkę wspólnoty Polaków z czasów Solidarności i wpisuje ją w całą naszą historię po roku 1918. My czyli odrodzony naród kontra oni czyli komuna. A słowo stalinizm odsyła w bliżej nieokreśloną przestrzeń dawno minionych historycznych wydarzeń. Znamienne, że słowa komuna i komuniści powróciły za czasów pospolitego ruszenia Solidarności i stanu wojennego. Ten powrót to dowód trwałości zbiorowej pamięci narodu, w której komuniści źle się zapisali na długo przed tragedią roku 1939. To nie oznacza jednak, że lata PRL tej zbiorowej pamięci nie skaziły. Jest przy tym paradoksem, iż cenzuralny zapis na słowo komunizm daje o sobie znać do dziś. Dwa przykłady, jeden nieco wstydliwy z mojego własnego życiorysu: W powyborczy poniedziałek 5 czerwca 1989 jako rzecznik poznańskiego Komitetu Obywatelskiego Solidarność w nastroju tryumfu powiedziałem do kamery lokalnej TV, że „komunizm schodzi ze sceny na dwa sposoby – albo przez urnę wyborczą albo przez czołgi, jak wczoraj na Tienanmen”. Nagrywający dziennikarz zawołał: „Ach, to świetne porównanie! A czy mógłby Pan powiedzieć ‘stalinizm’ zamiast ‘komunizm’?” No i mnie podszedł, bo bez zastanowienia,

No i przykład drugi utrwalony na poznańskiej Malcie. Na pomniku harcerzy zniszczonym przez Niemców w 1940 roku i odbudowanym dopiero po ponad 20 latach III RP dodano taki napis: „Pamięci harcerek i harcerzy wielkopolskich [...] zmarłych z udręczenia za wierność prawu [i] przyrzeczeniu harcerskiemu w latach 194556”. To pokrętne zdanie jest, jak sądzę, ustępstwem wobec tych, którym przeszkadzałaby prosta formuła „ofiarom prześladowań komunistycznych”. Oni tak by powiedzieli: „Po co to słowo komunistyczny? My sami albo nasi rodzice byliśmy w PZPR, czyli byliśmy częścią komuny – zatem taka brutalna szczerość nas rani. Przecież my nikogo nie krzywdziliśmy.” Na to jest prosta odpowiedź: pomnik wznosimy dla ofiar prześladowań, symbolicznie odnawiając ich więź z naszą wspólnotą tu i teraz. A w sferze symboli nie ma miejsca na relatywizowanie czy układność. Wniosek jest oczywisty – w naszej zbiorowej pamięci słowo komunizm powinno być obecne. K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.