Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 35| Maj 2017

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Przyjmij statuetkę ze słowami Poety o Twoim kabarecie: „Nie udało mi się do­ tychczas spotkać ka­ baretu, w którym, jak tutaj, stare słowa – a bez nich każda opo­ wieść jest efemeryczna i skazana na zatrace­ nie – stare, poniżane tyle lat słowa: ojczy­ zna, godność ludzka, sprawiedliwość brzmią prosto, czysto, nie­ dwuznacznie.

ŚLĄSKI KURIER WNET Adam Słomka został skazany na 11 dni aresztu za odmowę zdjęcia w czasie po­ siedzenia sądowego czapki oficerskiej, tzw. maciejówki, która jest częścią umundurowa­ nia, a więc jej zdjęcie na sali sądowej byłoby pohańbieniem godła państwowego. Wywiad Pawła Czyża z uwol­ nionym z aresztu dzia­ łaczem niepodległoś­ ciowym i politykiem.

Statuetka Pana Cogito dla Jana Pietrzaka

KURIER WNET MA J 2017 · KURIER WNET

Producencie, masz trują­ cą substancję w środkach spożywczych? Zapra­ szamy do Polski! Klienci skonsumują, a Prokura­ tura Rejonowa w Gdań­ sku stwierdzi – „czyn nie zawiera znamion prze­ stępstwa”, a jeśli nawet, to „nastąpiło przedawnienie karalności”. Krystyna Kasprzak o zniszczeniu swojej firmy Italian Food przez nieuczciwego pro­ ducenta z Włoch.

Niezłomny

Zatruta żywność

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 35 Maj · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Halo, tu Górny Śląsk, Polsko!

Krzysztof Skowroński

13

października 1884 r. papież Leon XIII w swojej prywatnej kaplicy miał wizję dialogu sza­ tana z Chrystusem. W tej rozmowie szatan oznajmił, że potrzeba mu stu lat, by zniszczyć Kościół Chrystusa. Pod wpływem tej wizji papież ułożył egzorcyzm – modlitwę do św. Michała Archanioła i nakazał odmawiać ją po każdej mszy świętej. 5 maja 1917 roku papież Benedykt XV listem pasterskim ogłosił nowen­ nę do Matki Bożej w intencji pokoju na świecie. 9 dnia nowenny, 13 maja 1917 roku, Łucja, Hiacynta i Franciszek paśli owce i odmawiali różaniec. Nagle nadciągnęły ciemne chmury i dźwię­ ki towarzyszące burzy. Dzieci zaczęły zapędzać owce do domu. Chciały się schronić. Kiedy były w połowie drogi, zo­ baczyły błyskawice i ujrzały na dębie Białą Panią. Biała Pani powiedziała: – Nie bójcie się, nic złego wam nie zro­ bię. Łucja zapytała: – Skąd Pani jest? Odpowiedź brzmiała: Jestem z nieba. Łucja kontynuowała rozmowę: – Cze­ go Pani ode mnie chce? – Chcę, byście przychodzili tu przez sześć kolejnych miesięcy. Łucja widziała, słyszała i rozma­ wiała z Białą Panią, Hiacynta widzia­ ła i słyszała, Franciszek widział, ale nie słyszał. Objawień było sześć, zakończo­ nych 13 października cudem słońca. To zjawisko obserwowało już kilkadziesiąt tysięcy osób. 13 lipca dzieciom zosta­ ły wyjawione trzy Tajemnice. Dziś naj­ więcej emocji budzi Tajemnica trzecia. W przesłaniach fatimskich Mat­ ka Boża potwierdziła naukę Kościoła o Niebie, Czyśćcu i Piekle oraz powie­ działa, co należy czynić, aby zbawić duszę. Modlitwa, pokuta, ofiarowanie i wynagradzanie za grzechy to są środki zapewniające nam miejsce w Niebie. 17 października święty Maksymilian Kolbe podpisał statut Milicji Niepokala­ nej. Zrobił to po tym, jak był świadkiem marszu masonerii w Rzymie. Na jednym z niesionych transparentów widniał na­ pis, że diabeł obejmie rządy w Watyka­ nie, a papież będzie jego sługą. W setną rocznicę objawień Pa­ pież Franciszek kanonizuje Hiacyntę i Franciszka. Objawienia fatimskie miały miejsce w czasie pierwszej wojny światowej. Dziś nawet papież mówi o trzeciej. Ta wojna jest inna. Punktowa, hybrydowa i infor­ macyjna. Czujemy, jak nasz świat zsuwa się w kierunku nieokreślonego chaosu. Widzimy, że Europa, opanowana przez alternatywny do chrześcijańskie­ go zestaw wartości, nieudolnie usiłu­ je domknąć system, w którym króluje poprawność polityczna oparta na sile drukowanego przez EBC pieniądza. Może by się to i udało faraońskiej kaś­ cie posiadaczy, wspieranej przez armie urzędników, gdyby nie proces islami­ zacji Europy Zachodniej. Wielokulturowość i świat, w któ­ rym nie ma ani prawdy, ani wspólnego systemu wartości, powstały w kontrze do chrześcijaństwa. Kościoły w Europie opustoszały, ale powstały i wypełniły się meczety. Na tym tle Polska jest bas­ tionem, w którym udało nam się prze­ chować skarby przeszłości. Warto o tym pamiętać szczegól­ nie w deszczowe, pochmurne i zimne dni. A takie były w kwietniu. To po­ wodowało nadmierny wzrost pesy­ mizmu, który ciągle nam podpowiada myśli podważające bezsporny fakt, że życie jest piękne! K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

Krzysztof Skowroński rozmawia z Ministrem Obrony Narodowej RP Antonim Macierewiczem na temat bezpieczeństwa Polski, kwestii smoleńskiej i dymisji Wacława Berczyńskiego.

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Soros to człowiek niebezpieczny dla całego świata, który korumpuje polityków – mówi w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim były prezydent i premier Albanii, Sali Berisha.

2

Opłacało się być w Polsce i Polakiem

To my

mamy być gwarantami własnego bezpieczeństwa

Soros?

To lewicowy ekstremista, który wspiera komunistów!

FOT. LECH RUSTECKI

Panie Ministrze, nie przyjął Pan mojego zaproszenia do telewizji publicznej. Dlaczego? Bardzo dziękuję za zaproszenie. To bar­ dzo miłe z Pana strony. Bardzo wysoko cenię nie tylko Pana pracę, ale także Pana program. Rzecz natomiast w tym, że powstał lekki chaos w ostatnich ty­ godniach w telewizji publicznej, tak że nie chciałem w jego kontekście się znaleźć, bo to tylko mogłoby utrudniać odbiór rzeczywistych treści, jakie chcę przekazać. I taki był powód – powtarzam jesz­ cze raz: w żaden sposób nie odnosił się on do Pana osobistej pracy, Pana wysił­ ku i treści, jakie Pan przekazuje. Jednak z punktu widzenia odbiorcy zawsze jest tak, że odbiera się ogólny obraz, w gene­ ralnym kontekście – nie chciałem więc się znaleźć nie w Pana programie, bo to zaszczyt, ale w tym kontekście. Jesteśmy po wyborach we Francji, przyglądamy się temu, co dzieje się w Turcji, na Dalekim Wschodzie. Jakie są w tej chwili największe zagrożenia dla świata i dla Polski? Niestety muszę podjąć pewnego ro­ dzaju, bardzo ograniczoną, ale jednak polemikę. Nie jesteśmy po wyborach we Francji, chociaż jeśli intencją tego stwierdzenia było przekonanie, że wy­ nik będzie zbliżony do tego, jak prze­ biegła I tura, to rzeczywiście taką hipo­ tezę biorę bardzo poważnie pod uwagę. Ale na pewno nie jesteśmy, podczas naszej rozmowy, po tych wyborach, a ostatnie lata nauczyły nas pewnej pokory i ostrożności co do osądzania decyzji głosujących, bo widać wyraź­ nie, że nastąpiła duża zmiana w relacji między elitami a narodami. Bardzo długo społeczeństwa wprost realizowały wolę elit, albo też działania elit były bardzo skutecznie przekładane na późniejsze zachowa­ nia społeczeństw. W ostatnich latach zaczęło się to zmieniać, narasta nowe postrzeganie świata, nowy stosunek do

FOT. EPP CONGRESS ROME 2006 (CC BY 2.0)

podstawowych wartości, bardzo dłu­ go kwestionowanych i spychanych na margines, które teraz ze zdwojoną siłą powracają. Nie zawsze sposób ich eks­ presji jest najtrafniejszy, często niesie różnorodne kłopoty i zagrożenia, ale widać wyraźnie, że narody poszukują na nowo zakorzenienia w podstawo­ wych wartościach i to jest proces dobry, nawet gdy bywa trudny. Czy administracja prezydenta Donalda Trumpa zmieniła swój stosunek do NATO i do Polski? Nie do końca rozumiem to pytanie i mam wrażenie, iż pobrzmiewa w nim taka nuta czy resztka propagandy, któ­ ra miała formułować negatywny obraz pana prezydenta Trumpa i jego admini­ stracji, a zwłaszcza stosunku do Polski, NATO, czy w ogóle do bezpieczeństwa europejskiego. Nigdy nie miałem wątpliwości co do trafnego zrozumienia przez ekipę prezydenta Trumpa podstawowych wy­ zwań i zagrożeń dla ładu światowego, w tym tych, które niesie ze sobą Fede­ racja Rosyjska pod rządami pana pre­ zydenta Władimira Władimirowicza Putina. Tak że nie sądzę, by prezydent Trump zmienił swój stosunek do Polski i NATO. To raczej ci, którzy dawali się oszukiwać propagandzie, zrozumieli swój błąd. Czy zmiana, którą wprowadził Donald Trump jako prezydent Stanów Zjednoczonych, jest widoczna na arenie międzynarodowej? Tak. Pan prezydent Trump od pierw­ szych momentów swoich relacji z pa­ nem prezydentem Putinem postawił jasno najważniejsze kwestie niezbędne do rozstrzygnięcia, myślę tutaj głów­ nie o sprawie broni nuklearnej i ukła­ dzie między Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską z 2010 roku, do­ tyczącym broni nuklearnej, która jest największym zagrożeniem z punktu Dokończenie na str. 4-5

Jaką rolę odgrywa w Albanii Soros? Z politycznego punktu widzenia Alba­ nia jest protektoratem Sorosa. Obecny premier [Edi Rama – lider Socjalistycz­ nej Partii Albanii, premier od 2013 r.] to człowiek, w którego Soros zainwestował najwięcej spośród wszystkich polityków w krajach postkomunis­tycznych. Jego otoczenie w całości wywodzi się z Fun­ dacji Sorosa. Całe wspierane przez So­ rosa społeczeństwo okazuje się być – jak w minionych czasach – przedłużeniem partii socjalistycznej. Soros wielokrot­ nie interweniował, także w międzyna­ rodowych instytucjach, wspomagając premiera i równocześnie niszcząc kraj. Uważam, że Soros skorumpował więcej polityków na całym świecie niż jakikolwiek inny miliarder. W związku z tym stanowi on realne zagrożenie dla demokracji. Korumpowanie polityków to nie jest sposób na pomoc demokracji. Czy wspiera tylko postkomunistów? Jego wszystkie polityczne inwestycje dotyczą byłych komunistów – zarów­ no tutaj, jak i w Stanach Zjednoczo­ nych i w każdym innym miejscu. Robił wszystko, aby ich wspierać, aby domi­ nowali nad społeczeństwem obywatel­ skim. Wieloktrotnie ujmował się za ni­ mi w instytucjach międzynarodowych . Dlaczego on tak postępuje? Soros sprawia wrażenie, że pracuje dla społeczeństwa otwartego, ale naprawdę buduje społeczeństwo autokratyczne, bardzo jednostronne. Mówił Pan, że jego pieniądze zniszczyły demokrację w Albanii… On w znacznym stopniu zniszczył w Albanii standardy demokratyczne, wspierając rząd, który – według mię­ dzynarodowych mediów – zamienił kraj w Kolumbię Europy; promując premiera, który jest osobiście związany z największymi albańskimi gangami. Soros promował tego człowieka wszę­ dzie, gdzie to możliwe.

Ten opłacany przez Sorosa premier Albanii występował w amerykańskich mediach, takich jak CNN, aby wygła­ szać najbardziej szalone oświadczenia przeciw Donaldowi Trumpowi? Spe­ cjalnie w tym celu poleciał do USA. Cieszy się Pan z sukcesu Trumpa? Tak, cieszę się, że Amerykanie go wy­ brali i wierzę, że przeprowadzi on na świecie poważne zmiany. Tymczasem pieniądze Sorosa pracują w Polsce, na Węgrzech, na Słowacji, w Czechach... Uważam, że wszystkie te kraje powinny poprosić naszych przyjaciół w Ameryce – zarówno wśród demo­ kratów, jak i republikanów – o śledztwo w sprawie działalności Sorosa i o pra­ wo, które zablokuje jego możliwości korumpowania polityków. Kiedy Pan był premierem, pytał Pan o to Amerykanów? Kiedy byłem premierem, w ogóle się nim nie zajmowałem. Nie miałem pretensji, że wspiera opozycję. Jed­ nak zorientowałem się, że jest bardzo szkodliwy, że struktury społeczeństwa obywatelskiego, które on tworzy, są cał­ kowicie zależne od byłych komunistów. Czyli tych, którzy zrobili z Albanii jedno z największych więzień świata? Tak. On jest z nimi związany ideą spo­ łeczeństwa otwartego, które w rezultacie okazuje się po prostu jednoznacznym, autokratycznym wsparciem dla politycz­ nych przyjaciół, takich jak Edi Rama. Co on właściwie chce stworzyć? Nie wierzę, że Soros jest zwolennikiem społeczeństwa otwartego. Myślę, że to lewicowy ekstremista, który pracuje na rzecz skrajnej lewicy. K Rozmowę rzeprowadzono podczas The Liber­ ty Summit in Europe – kongresu europejskich partii prawicowych zorganizowanego przez grupę Europejskich Konserwatystów i Refor­ matorów w Tiranie w dn. 7–9 kwietnia 2017. Sali Berisha, były prezydent i premier Albanii, był jednym z mówców na tym kongresie.

W 1340 r. król Polski udał się na Halicz i przyłączył ziemię, o której ruski kronikarz Nestor wspominał, że była „lechicka”. Kazimierz w 1356 r. wybudo­ wał na prawie magdeburs­kim LWÓW. Od tamtej pory Lwów to Polska, a Polska to Lwów. Paweł Rakowski recenzuje trzeci tom Dziejów Polski Andrzeja Nowaka.

4

Imperium oszustów Sama w sobie i z siebie eko­ nomia jest niczym – zresz­ tą wykluła się jako niby nauka właśnie dopiero wtedy, gdy zaczęło się systemowe eksplo­ atowanie pracy wielkich mas ludzkich pozbawionych włas­ ności przez skumulowany kapi­ tał i scentralizowane państwo. Roman Zawadzki demaskuje oszustwa pseudonauk.

7

Żyję! Słońce świeci i tylko błękitu potrzeba! W opuszczonej krakowskiej ka­ mienicy pozyskiwałem stare klepki z parkietów, aby ogrzać siebie i rodzinę. No i w końcu powiedziałem sobie w duchu: „Nic to! Oprócz błękitnego nieba, nic nam więcej nie po­ trzeba tak naprawdę”. Rozmo­ wy Tomasza Wybranowskiego z liderem Maanamu.

14-15

Fatima i islam Zdaniem muzułmanów w Por­ tugalii nie ukazała się Matka Boża, ale córka Mahometa, Fa­ tima, która miała przepowie­ dzieć koniec Watykanu i po­ czątek nowej ery, w której świat znajdzie się w objęciach islamu. W 100 rocznicę portu­ galskich objawień Maryi Stanisław Krajski pisze o trzeciej tajemnicy fatimskiej.

17

ind. 298050

Redaktor naczelny

Nie byłoby problemu z ugru­ powaniami dążącymi teraz do oderwania Śląska od Polski, gdyby tutejsze społeczeństwo widziało w Polsce oparcie. Jak tego nie dostrzegacie, Szanow­ ni Państwo w Warszawie, to do okulisty jak najszybciej po no­ we brele! Tadeusz Puchałka podsumowuje przegraną walkę o KWK „Krupiński.


KURIER WNET · MA J 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F TPO przybyło, a Nowoczesnej ubyło.TZ okazji Wielkanocy

a nie to co prowadzi do jego zezwierzęcenia.” – skomentował

się u premier Szydło, wychodząc spod nadzoru resortu roz-

lider opozycji życzył Polakom „świąt wolnych od polityki”,

tę decyzję arcybiskup Stanisław Gądecki.T„Kościoły w na-

woju.TW kategorii „Najlepsza firma nowej gospodarki” na-

nie zarządzając tym razem okupacji parlamentu.TW Wielki

szej części świata, gdzie od średniowiecza do XIX wieku mie-

grodę „Rzeczpospolitej” otrzymało Asseco Poland, natomiast

Piątek Główny Inspektorat Transportu Drogowego urucho-

liśmy bezprośredni kontakt z wyznawcami Mahometa, mają

górniczy Famur wyróżniono jako najlepszą firmę produkcyjną.

mił kolejnych 19 autoradarów.TObowiązek wpisywania do

szczególną odpowiedzialność za ostrzeganie Zachodu przed

TW kolejnych

parkomatów numerów rejestracyjnych pojazdów okazał się

islamem. (...) Naszym głębokim moralnym obowiązkiem jest

ziono fragmenty ciał należące do innych osób.TPo tym, jak

niezgodny z prawem.TNa Wyspach Brytyjskich ogłoszono

mówić „uwaga!” – zaapelował w kazaniu praski arcybiskup

Berczyński przypisał sobie w wywiadzie zasługę wykończenia

przedterminowe wybory.TW RFN zgłoszono postulat wpro-

Dominik Duka.TWedług CBOS nad sensem i celem swojego

zamówienia na caracale, caracale wykończyły Berczyńskiego.

wadzenia do wyborczego programu CDU zapisu o konieczności

życia zastanawia się niemal siedmiu na dziesięciu Polaków,

„rozpoczęcia debaty nad ustawą o nadrzędności prawa pań-

w tym co trzeci robi to często, a co dziesiąty w ogóle.TZ po-

stwowego nad nakazami islamu”.TW cieniu stanu wyjątko-

wodu przedłużającego się przesłuchania Donalda Tuska przez

TMON zapowiedział sprowadzenie Patriotów.TOdszedł do wieczności król polskich seriali Witold Pyrkosz.T55 urodziny obchodził Program III Polskiego Radia.TMieszkańcy Ło-

wego i zamachów terrostycznych rozpoczął

dzi, Koszalina i Ełku otrzymali możliwość

się prezydencko-parlamentarny maraton

wgrania dowodu osobistego do własnego

„Spór pomiędzy Niemcami a Polską na szczycie UE o ponowny wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej dotyczył czegoś więcej niż tylko kwestii personalnych. Tak naprawdę chodziło o to, czy w przyszłości w Europie będzie dominowała energetyczna oś rosyjsko-niemiecka czy amerykańsko-polska” – poinformowała niemiecka „Deutsche Wirtschafts Nachrichten”.

wyborczy we Francji.TWybiegający do niedawna na murawę z napisem „Witamy Uchodźców” zawodnicy Borussi Dortmund stali się celem terrorystów.T99,93% AC Milan trafiło w ręce chińskiego biznesmena Yonghong Li.TAmerykanie uderzyli rakietami w Syrii, „matką wszystkich bomb” w Afganistanie oraz pogrozili interwencją Korei Północnej.T„Spór pomiędzy Niemcami a Polską na szczycie UE o ponowny wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej dotyczył czegoś

likwidację aresztów śledczych w Kędzierzynie-Koźlu, Wałbrzychu i Zabrzu.TPo Warszawie i Pradze, problemy z akredytacją zaczęła mieć także ulokowana w Budapeszcie centrala Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego CEU Georga Sorosa, w reakcji na co Komisja Europejska odpowiedziała wszczęciem procedury o naruszenie prawa UE przez Węgry.TArchi-

prokuratorów, jego obrońca Roman Giertych poskarżył się, że

zaprojektowali mobilne centra edukacji rolniczej dla Afryki

o to, czy w przyszłości w Europie będzie dominowała energe-

nie zdążył na czas do „Polsat News” i „Kropki nad i”.T12 100

pod nazwą Mashambas.TNaukowcy doliczyli się 60 065 ga-

tyczna oś rosyjsko-niemiecka czy amerykańsko-polska” – po-

Polaków zażądało od KRRiT odebrania koncesji telewizyjnej

tunków drzew na świecie, przyznając jednocześnie, że nie ist-

informowała niemiecka „Deutsche Wirtschafts Nachrichten”.

stacjom TVN i TVN24.TW proteście przeciwko powrotowi do

nieje definicja odróżniająca drzewo od krzewu.TŚredni czas,

TDzięki Beacie Szydło Angela Merkel wzbogaciła się o broszkę w kształcie k-dronu.TZ powodu długów Wilczy Szaniec został zajęty przez komornika.TLiczba instytucji oferujących zniżki posiadaczom Karty Wielkiej Rodziny przekroczyła 1600.TM-

systemu 8+4 zastrajkowało od 2,5% (wg kuratoriów oświaty)

jacy Polacy spędzają w internecie, surfując na komputerach,

do 37% nauczycieli (PAP).TSłużby specjalne poinformowały,

przekroczył 4 godziny, a w przypadku telefonów komórko-

że zakończyły przeglądanie zawartości zbioru zastrzeżonego

wych 1 godzinę dziennie.TKolejka na Kasprowy Wierch po

IPN.TW ujęciu rok do roku dochody z PIT wzrosły o 5%, z CIT

części stała się polska.TZygmunt Kuś, emeryt z Pleszewa,

KiDN wstrzymał finansowanie kontrowersyjnego Festiwalu Mal-

o 15%, a z podatku VAT o 41%.TZadłużenie sektora finansów

zakończył 80-dniową podróż dookoła Polski traktorem.

ta w Poznaniu.T„Kulturą jest to, co uczłowiecza człowieka,

publicznych przekroczyło 1 bln złotych.TPZU ubezpieczyło

Czyżbyście do tego stopnia lekceważyli nas, Ślązaków, iż uważacie, że wolno wam w nieskończoność demolować nasz potencjał gospodarczy, a my będziemy bez końca wołać: kochamy Cię, Polsko? Nie byłoby problemu z ugrupo­ waniami dążącymi teraz do oderwa­ nia Śląska od Polski, gdyby tutejsze

społeczeństwo widziało w Polsce opar­ cie. Jak tego nie dostrzegacie, Szanowni Państwo w Warszawie, to do okulisty jak najszybciej po nowe brele. Czyżby­ ście do tego stopnia lekceważyli nas, Ślązaków, iż uważacie, że wolno wam w nieskończoność demolować nasz po­ tencjał gospodarczy, a my będziemy bez końca wołać: kochamy Cię, Polsko? „Makoszowy”, „Dębieńsko”, „Kru­ piński”. Kto następny? Za nic macie naród, a my, Ślązacy, nie istniejemy dla was od dawna. Pisaliśmy, próbo­ waliśmy przekonać o swoich racjach, prosiliśmy o możliwość wypowiedzenia się, doradzaliśmy stworzenie otwartej dyskusji i możliwości wypowiadania się wielu fachowców (groch o ścianę). Na koniec pozostała już tylko modli­ twa. W tym wspierają nas: Małopol­ ska, Kraków i jego mieszkańcy, górale, którzy są nam szczególnie bliską nacją, duchowieństwo i to szczególne dla Po­ laka miejsce, jakim jest Wawel. Czy to nikogo nie zastanawia? Czyżbyśmy nadal byli uważani za nieświadomych, kim jesteśmy? Dość kpin z nas, Ślązaków. Basta. Nie będzie już żadnego aktu rozpaczy, a na pytanie, dlaczego Ślązacy pragną odejść od Polski, odpowiedzcie sobie w Warszawie sami. Dość bzdur, ja­ koby to Ślązacy byli zakamuflowaną opcją niemiecką. Minął czas, kiedy szukaliśmy oparcia i zrozumienia ze strony Polski i naszego rządu! Tym bardziej nie jest nam potrzebne opar­ cie naszych sąsiadów, którzy tak na­ prawdę więcej mają do powiedzenia w naszym kraju, aniżeli gospodarz na swoim podwórku. K

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Słowa Jarosława Kaczyńskiego podczas pogrzebu śp. Olgi Johann 11 kwietnia br. na warszawskich Powązkach

rzyszło mi dzisiaj pożegnać osobę niezwykłą. Osobę bardzo waż­ ną dla naszego środowiska, sze­ rzej, dla tych wszystkich, którzy chcieli w Polsce, w Warszawie zabiegać o inną, lepszą niż ta dzisiejsza Rzeczpospo­ litą, chcieli odbudować wspólnotę, patriotyzm. Chcieli, by nasz kraj, nasza ojczyzna była silniejsza niż dziś. Olga Johann była osobą głęboko zaangażowaną w te wszystkie przed­ sięwzięcia tu w Warszawie; była wi­ ceprzewodniczącą Rady Warszawy kiedyś i przedtem, była także wice­ przewodniczącą Sejmiku Mazowie­ ckiego. We wszystkie te inicjatywy angażowała się z ogromną siłą, wiarą i z tymi cechami szczególnymi, o któ­ rych jeszcze wspomnę, a które dał jej Pan Bóg. Działała po to, by nasza wspólnota była mocniejsza, działała tu, w szczególności w stolicy, ale echa tej działalności były słyszalne szerzej, a przede wszystkim były słyszalne w Prawie i Sprawiedliwości, w tej for­ macji, z którą się związała, dla której pracowała, w której przez wiele, wie­ le lat była szefem Komisji Rewizyjnej. I zawsze wykonywała swoje obowiąz­ ki w sposób bezbłędny, znakomity. Była osobą nie tylko pełną takiej dobrej wiary w możliwość społecznej zmiany, ale była także osobą rzetelną, zorganizowaną. Była osobą pełną em­ patii, empatii dla innych. Wspominano tutaj; już mówił o tym ksiądz w trak­ cie kazania, że była psychologiem. Tak, rzeczywiście była psychologiem z po­ wołania, pełniła wiele funkcji właśnie w tym zakresie, który jest właściwy dla zawodu, który uprawiała, ale praco­ wała także w biurze interwencyjnym Senatu, pracowała w wielu przychod­ niach, była ich kierownikiem, i była

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

ciągle, nieustannie zaangażowana w to, by ludzie, którzy pomocy potrzebują, tej pomocy doznawali, by ją otrzymy­ wali. To było także jedno z jej zadań, z którego znakomicie się wywiązywa­ ła jako radna. Ale przede wszystkim myślała o tym, co wspólne, co doty­ czy stolicy państwa, a poprzez stolicę – całego naszego narodu. Szła drogą, która była, można po­ wiedzieć, jednolita, prosta. W latach 80. jej dom i dom Wiesława, sędzie­ go, mecenasa, był jednym z tych do­

mów otwartych, domów, o których można powiedzieć, że były bazą ów­ czesnej warszawskiej opozycji. Takim miejscem, gdzie można było przyjść, gdzie można było otrzymać pomoc i pocieszenie, a to przecież w takich czasach, tych bardzo, bardzo trud­ nych czasach było niezwykle ważne. Nie weszła do działalności po roku `89. znikąd, nie weszła bez dorobku, chociaż był to dorobek specyficzny, trudny do ujęcia, a mimo wszystko bardzo, bardzo ważny. Mogła czynić to, co czyniła dzięki temu, że miała te

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

wspomniane już przeze mnie, jakby za­ powiedziane, cechy. Była kimś o ogrom­ nym czarze osobistym i była po prostu niezwykle miła, serdeczna, łatwa w kon­ takcie, bezpośrednia. Nie zwracała uwa­ gi na to, kim są ci, z którymi przyszło jej rozmawiać czy nawiązać jakieś bliższe relacje. Potrafiła je nawiązywać, potra­ fiła w swoim domu stworzyć taką at­ mosferę, którą zapamiętał i na pewno zapamięta na zawsze każdy, kto tam był, tym bardziej ten, kto tam bywał. To rzecz, wydawałoby się prywatna, ale tak naprawdę niesłychanie ważna. Dla nas, dla jej przyjaciół, dla tych, dla których była serdeczną ko­ leżanką, ale sądzę, że także dla tych, dla których była dalszą znajomą, po­ zostanie w pamięci, tej najlepszej pa­ mięci, tej pamięci, którą zachowuje się do końca życia, właśnie jako taka osoba, jako kochana Olga. Olga ko­ chana, niezapomniana, taka, której już nie będzie, bo takich ludzi spotyka się naprawdę bardzo, bardzo rzad­ ko. Często na całej życiowej drodze spotyka się tylko raz. I dlatego, i ze względu na jej zasługi, i ze względu na jej rolę w wielu ważnych działaniach, i ze względu na tą jej niezwykłą oso­ bowość, będziemy ją pamiętać. Bę­ dziemy ją pamiętać na zawsze. Wierzymy, że ten wymiar, o któ­ rym z natury rzeczy mówi się i musi się mówić w czasie mszy świętej, ten wymiar, o którym była mowa w czyta­ niach, będzie trwał – ta rzeczywistość, w której dziś; jesteśmy tego pewni, jesteśmy o tym przekonani, głęboko przekonani – Olga już jest. Ale jest także ta inna pamięć, inne trwanie – trwanie w ludzkiej świadomości, trwa­ nie w ludzkiej pamięci. Olga pozosta­ nie w tej pamięci na zawsze. K

Nr 35 · MAJ 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 29.04.2017 r. Nakład globalny

10 000 egz. Druk

ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Dlatego pochylcie wreszcie Państwo z pokorą głowy i uderzcie się w pier­ si, bo problem separatyzmu na Śląsku rodzi się daleko poza granicami tego skrawka ziemi.

Maciej Drzazga

FOT.TOMASZ RADZIK / SE / EAST NEWS

W

roku 2016 pozostało ono zapewnieniem bez pokrycia. Z tym większą goryczą i smut­ kiem przychodzi o tym pisać komuś, kto wierzył w tę opcję polityczną i na nią głosował. Dość jednak kurtuazji, skoro obraża się i poniża moją osobę, a problemy mojego regionu uważa się za nieistniejące. Niedawno ktoś napisał: „Oto głos rozpaczy ze Śląska”. To oczywisty błąd! Ślązacy nigdy nikogo nie błagali o li­ tość, więc należy przypuszczać, że ra­ czej w stolicy już się nie pojawią, bo i po co? Ostatnie wydarzenia dobitnie dowodzą, że Polska ma nas głęboko w pewnym miejscu. Czyżby zapomnia­ no już czasy, kiedy Śląsk wespół z pozo­ stałymi województwami budował i od­ budowywał Warszawę? „Ślązak zrobił swoje – Ślązak może odejść”. Problem z RAŚ na Śląsku? A czy ktoś zapytał, skąd on się bierze? Ma­ ło mamy lekceważenia i blokowania dostępu do władz w Warszawie, kiedy chcemy im przedstawić swoje stano­ wisko w ważnych nie tylko dla Śląska, ale dla całej Polski sprawach? Niko­ go nie obchodzą w stolicy problemy Górnego Śląska. Skoro tak jest, to trzeba nam szukać rozwiązań tylko i wyłącznie u siebie. Nie dziwmy się więc, że rośnie niezadowolenie i coraz częściej słyszy się, że sami poradzymy i na kolanach do Warszawy nikt z nas nie pójdzie. Gołym okiem widać, że staliśmy się dla Polski kulą u nogi, a zapewnienia władzy pozostały pustymi słowami na papierze. A tym rodziny nie wykarmisz.

T

Pożegnanie Olgi Johann

P

Tadeusz Puchałka

Z

sokich kosztów utrzymania zapowiedziano

więcej niż tylko kwestii personalnych. Tak naprawdę chodziło

Halo, tu Górny Śląsk, Polsko!

A

telefonu komórkowego.TZ powodu wy-

tekci z Politechniki Śląskiej w Gliwicach

Czyżby bezczelny, prowokacyjny tytuł? W roku 2015 padło oświadczenie ze strony Prawa i Sprawiedliwości, że żadna z polskich kopalń ze złożami, które pozwalają na jej istnienie, nie zostanie zamknięta.

G

grobach ofiar smoleńskiej katastrofy znale-


MA J 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

F

rancuzom wydawało się, że to oni wybierają swojego kandydata – frekwencja wyborcza była, po­ dobnie jak poprzednio, bardzo wysoka – 80%, gdy tymczasem wyboru dokonało sześciu miliarderów, do których należą główne dzienniki i stacje telewizyjne. Prasa jest czwartą siłą, ale ta siła skupia się w kilku rękach nie należących do stowarzyszenia dzien­ nikarzy. Natychmiast po ogłoszeniu prowizorycznych wyników spekulanci odetchnęli z ulgą, czemu dały wyraz notowania giełdowe. Notowania spó­ łek skoczyły wszystkie w górę. Było w tej kampanii wiele iluzji. Każdy kandydat dwoił się i troił, byle uzyskać więcej głosów Komunista­ -trockista nawet się usiedmiokrotnił. Jean-Luc Mélenchon użył hologramu. Dzięki tej sztuczce, kiedy przemawiał osobiście w Lyonie, jego widmo holo­ graficzne pojawiało się jak żywe w sześ­ ciu innych miastach – w Paryżu, Marsylii, Lille, Perpignan... i docierało do sied­ miokrotnie większej liczby wyborców. Iluzja odniosła sukces. I on, i Marina Le Pen zastawili pu­ łapkę na niezdecydowanych. Ważną stawka w tych wyborach jest Europa po Brexicie. Czy Francja ma szukać ra­ tunku poprzez opuszczenie Europy, czy ma w niej pozostać? – zastanawiano się głośno. Wielu wyborców nie miało ochoty decydować od razu, czy nale­ ży wykonać ryzykowny krok – porzu­ cić euro i wrócić do franka. Już Angli­ cy mocno się wahali, zanim większość podjęła decyzję opuszczenia Europy. Ale Anglicy byli w łatwiejszej sytua­ cji – nigdy nie mieli euro ani zobowią­ zań traktatu z Schengen. Mélenchon i Le Pen oszczędzili wyborcy rozterki; dali mu iluzję głosowania bez koniecz­ ności podejmowania decyzji. Oboje proponowali referendum w sprawie Europy – referendum późniejsze – po wyborach. Zresztą Marina Le Pen wielo­ krotnie w trakcie kampanii korygowała swój program pod wpływem kolejnych sondaży. Co motywowało Francuzów idą­ cych do urn? Przede wszystkim chęć zerwania z mrzonkami socjalistycznymi, które doprowadziły do katastrofy, jak również chęć zmiany systemu, który tę

K

luczem do otwarcia tych pasjo­ nujących dziejów jest projekt wystawy poświęconej Kon­ stytucji 3 maja – ukazującej wysiłek państwowej myśli polskiej w skali ogólnokrajowej i re­ gionalnej. Głównym tematem wystawy jest Sejm Wielki, promieniujący ideami na pokolenia Polaków aż po rok 1989, datę stanowiącą punkt graniczy w sto­ sunku do całego okresu historycznego wyznaczonego po uchwaleniu Ustawy Rządowej w roku 1791. Sejm Wielki, zwany też Sejmem Czteroletnim, obradował w latach 1788–1792. Zbliżająca się kolejna rocznica ustanowienia Konstytucji (Ustawy Rządowej), która była owo­ cem obrad Sejmu, daje okazję do przedstawienia tamtych odległych wydarzeń w sposób zachęcający do refleksji nad losami Polski od końca XVIII wieku do momentu odzyskania przez nasz kraj niepodległość w roku 1918 i po okresie niewoli komuni­ stycznej do ponownego wybicia się ku wolności w roku 1989. Sposobem opowiedzenia „wielkiej historii”, związanej z wydarzeniem ob­ rad Sejmu i ich bezpośredniego wpły­ wu na kształtowanie się nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego, będzie przedstawienie losów uczestników Sej­ mu, a także prześledzenie historii życia ich potomków, w odniesieniu do wyda­ rzeń związanych z walką o odzyskanie przez Polskę niepodległości. Pomocne jest w tym dzieło Marka Jerzego Mi­ nakowskiego Potomkowie Sejmu Wielkiego, wykazujące także biologiczny związek Polaków z twórcami dzieła odnowy Polski. Ustanowienie Konstytucji 3 maja było próbą wzmocnienia Polski w ob­ liczu zagrożenia ze strony państw za­ borczych. Jej idee były tak nośne, że całe grupy społeczeństwa polskiego uważały je za jedno z najważniejszych osiągnięć polskiej myśli politycznej i kultywowały jako najcenniejsze dobro narodowe, zwłaszcza w okresie braku państwowości. W szczególności odnosi się to do potomków uczestników Sej­ mu Wielkiego. Ideą ekspozycji, opracowanej przez zespół pod kierunkiem artysty plastyka Janusza Zadurowicza (dy­ rektora Fundacji Fiat Lux) jest dotar­ cie z nośnym przesłaniem K3M do

władzę socjalistów umożliwił. Mélen­ chon osobiście i widmowo-hologra­ ficznie obiecał, ze zmieni konstytucję V Republiki, że ustanowi VI Republikę, zmieni konstytucję szytą na miarę ge­ nerała de Gaulle’a. Ponieważ ta kon­ stytucja daje równie nieograniczoną władzę kolejnym następcom Genera­ ła – nie będącymi, jak on, ani wielkimi patriotami, ani wielkimi mężami stanu. Najlepszym przykładem jest Hollande. Zmiana konstytucji zastąpi przecież do­ tychczasową elitę władzy nową. I tutaj wkroczyły media i dostar­ czyły największej iluzji tej kampanii – stworzyły Macrona. Jego wizerunek medialny wciela wszelkie nadzieje wyborcy na zmiany: jest młody, więc nie pochodzi ze starych elit, nie jest związany z żadną tradycyjną partią i nie grozi wystąpieniem z Europy. Pod porażającym ostrzałem medial­ nym wyborca nie zadawał sobie py­ tań: skąd pochodzą ogromne pienią­ dze wydane na kampanię Macrona, dlaczego nagle ten nieznany i poza­ partyjny stał się z dnia na dzień ulu­ bieńcem mediów? Nie zatrzymywa­ no się nad jego przeszłością w banku Rothschilda, skąd przyszedł do po­ lityki, nie zastanawiano się, dlaczego rozstał się z rządem Hollande’a za obopólną zgodą, od kiedy sondaże wykazały, że rząd socjalistyczny nie ma żadnych szans na kontynuację; nie dociekano, dlaczego na tego antyso­ cjalistę głosował polityczny bezkręgo­ wiec Francois Bayrou i wszyscy baro­ nowie socjalizmu, do których na końcu przyłączył się sam Hollande. Jeżeli nie zrobił tego wcześniej, to tylko dlatego, by nie kompromitować swego pupi­ la. Macrona nie pytano nawet o jego program, który po większej części do tej pory pozostał nieznany. Jedno jest pewne: kandydat nie obiecuje zasad­ niczych zmian. Dawno temu Amerykanie zauwa­ żyli, że nie wybiera się tego, który jest najlepszy, ale tego, którego najczęściej ogląda się w telewizji. Macrona ogląda­ no stale. Dzięki temu kandydat banks­ terów, kandydat establishmentu, kan­ dydat zachowawczy wygrał pierwszą turę jako człowiek z ludu i orędownik zmian, nie obiecując bynajmniej zmiany

współczesnego odbiorcy (zwłaszcza młodzieży) w sposób nowoczesny, czy­ niąc to odległe wydarzenie zjawiskiem o charakterze uniwersalnym, którego idee są nośnikiem zawsze aktualnych wartości. Prezentacja, korzystająca z najnowocześniejszych form przekazu multimedialnego, uzupełniona atrak­ cyjną treścią historyczną, ma zachęcić odbiorcę do osobistego odkrycia nie­ znanych mu treści. Aby przekaz uczynić jak najbar­ dziej osobistym i aktualnym, autorzy z założenia rezygnują z tradycyjnego, muzealnego sposobu prezentacji. Pod pojęciem „muzealny” rozumieją oni sta­ roświecką narrację opartą na ekspozy­ cji planszowej. W sposób prosty i uła­ twiający odbiór treści wystawy widz będzie wprowadzony w przeszłość za pomocą interaktywnych stanowisk multimedialnych, gdzie odbędzie „po­ dróż w czasie” śladami bohaterów wy­ stawy – wybranych uczestników Sejmu Wielkiego i ich potomków. Świat wir­ tualny wprowadzi widza w zagadnie­ nia związane z kluczowymi wydarze­ niami wyznaczającymi kolejne etapy „odzyskiwania niepodległości” – tłem linii narracyjnej będą idee Konstytucji 3 maja. Wystawa sięga do źródeł fer­ mentu społecznego, którego efektem było ustanowienie Konstytucji 3 maja. W sposób dramatyczny przedstawia dynamikę tamtych czasów: następu­ jące po sobie konfederacje, powoły­ wane i zrywane posiedzenia kolejnych sejmów, pozakulisowe działania am­ basadorów – i ich zaufanych – Rosji i Prus. Sylwetki naszych bohaterów to zarówno postaci pełne troski o los Oj­ czyzny, jak i antybohaterowie, płatni intryganci, dla korzyści gotowi zaprzeć się własnych korzeni. Znajdziemy tu także postaci niejednoznaczne, boha­ terów zaplątanych w przerastające ich zdarzenia, często miotanych sprzecz­ nymi uczuciami i walczących z samymi sobą – to obszar, gdzie widz dokona własnej oceny prezentowanych osób. W końcu wystawa na planie wielo­ płaszczyznowym dotrze do ważnych postaci drugoplanowych i przedsta­ wi ich rolę w tamtych wydarzeniach w formie „kina akcji” – np. pojedynek Franciszka Branickiego z Casanovą, w tamtym okresie zaufanym króla Sta­ nisława Poniatowskiego.

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Wielka iluzja Skutkiem szczególnego zbiegu okoliczności francuskie wybory prezydenckie przeżyłem w Polsce. Obserwacje prowadzone z dys­ tansu, z daleka od ostrzału medialnego, nie były bez pewnej korzyści. W pierwszej turze głosowania zwyciężył Emmanuel Macron. Francuski Nikodem Dyzma otrzymał prawie 24% wszystkich głosów, Marina Le Pen prawie 22%, ale bezapelacyjnym zwycięzcą zostały media – a dokładniej – kampania medialna prowadzona od pierwszej chwili z wielką zaciekłością i, jak się okazało, ze straszliwą skutecznością.

Jedną z propozycji merytorycz­ nych wystawy jest prezentacja sylwe­ tek współcześnie żyjących osób gene­ alogicznie powiązanych z senatorami i posłami Sejmu Wielkiego. Ich do­ świadczenia życiowe wpisują się w nurt niepodległościowy i patriotyczny, któ­ ry zapoczątkowany w wieku XVII, stał się impulsem do naprawy Rzeczypo­ spolitej i doprowadził do obrad Sej­ mu Wielkiego – konstytuanty Ustawy Rządowej z maja roku 1791. Pomysło­ dawcy wystawy proponują wpisanie w narrację wystawy historii rodzin mag­ nackich i szlacheckich: np. Radziwiłłów, Czartoryskich, Potockich, Minakowskich

J

a

n

B

o

czy Konarskich. Będziemy podążali śla­ dami polskich rodów, odkrywając losy poszczególnych ich członków, których działania wpisują się w ogólny nurt reformatorski i niepodległościowy. W miarę rozwoju projektu istnieje szan­ sa na rozszerzenie go o nowe nazwiska, zwłaszcza w skali regionalnej, dla po­ trzeb lokalnych muzeów. Podczas wystawy widz będzie ob­ cował z historią, którą w formie obiek­ tu „rzeźba kinetyczna” reprezentuje wielka konstrukcja z ułożonych na so­ bie zapisów historycznych w postaci odpowiadających im przedmiotów. Mogą to być konkretne symbole, które

g

a t k o

Wiwat Maj, trzeci Maj! Po raz 126 obchodzimy rocznicę uchwa­ lenia Konstytucji 3 maja. Nie weszła ona w życie, ale – na przekór zdrajcom – wro­ sła w serca Polaków. Fundacja Przyjaciele Konstytucji 3 Maja Fiat Lux* zainicjowała wielki program historyczno-edukacyjny. Jak przybliżyć to wiekopomne dzieło mło­ dym Polakom? Jak otworzyć przed nimi karty dokumentu, który oznaczał dla nas pokojową rewolucję, stanowiąc zarazem – w roku 1791! – wzór do naśladowania przez narody Europy?

konstytucji. Władzą prawie nieograni­ czoną, ustanowioną dla de Gaulle’a, bę­ dzie zatem cieszył się kandydat o nie­ znanym programie, w interesie swoich nieznanych mocodawców, którzy sfi­ nansowali jego kampanię. Największa iluzja tych wyborów. Marinie Le Pen i François Fillono­ wi zaszkodził flirt z Putinem, ale tylko w nieznacznym stopniu. Rosja nie jest bezpośrednim sąsiadem Francji i nic nie potrafi wyleczyć Francuzów z mi­ łości do tego północnego kraju, który pokonał Napoleona. Co roku najwięk­ szym wydarzeniem sezonu muzycz­ nego jest występ w Paryżu chóru Ar­ mii Czerwonej w wielkich, okrągłych czapach. Wśród starych ludzi pewną rolę odgrywa także nostalgia za ko­ munizmem. Te same media, czy raczej ko­ -media, które reklamowały Macrona bez programu, udaremniły François Fillonowi przedstawienie jego zamy­ słów. Od pierwszej chwili zrobiono taki szum informacyjny, taką burzę in­ formacyjną wokół rzekomych prze­ stępstw kandydata prawicy, że zapre­ zentowanie jego programu stało się niemożliwe. Jego głos utonął w zgieł­ ku medialnym. Wyborcy nie dowie­ dzieli się zatem, że głównym celem kandydata Fillona było wydobycie Francji z jej długów i odbudowa au­ torytetu państwa. Wielkie prywatne banki, w których państwo francuskie jest zadłużone, wcale nie mają ochoty, aby im psuto dobrze prosperujący in­ teres. Zły rok, czy dobry rok – Francja płaci 48 mld euro odsetek od długu publicznego, a dług mimo to nadal wzrasta i uniemożliwia jakikolwiek pos­ tęp gospodarczy i społeczny. Katoli­ cy francuscy ze swej strony popierali kandydaturę François Fillona dla jego przekonań związanych z niechęcią do gender, do usuwania ciąży, do cele­ browanych małżeństw gejów. François Fillon chciał zreformo­ wania Europy, ale też uważał, że na jej opuszczenie jest za późno, skoro ma się wspólna walutę od wielu lat. Macron nie wiadomo, co sądzi na ten temat ani na żaden inny. W ostatnim wystąpieniu TV, ostatnim przesłuchaniu telewizyj­ nym jedenastu kandydatów Macron

zgadzał się mniej więcej ze wszystki­ mi. Kiedy opinię wyrażał konserwatysta Fillon, Macron zgadzał się z Fillonem, a kiedy następnie głos zabierał troc­ kista Mélenchon, Macron zgadzał się z Mélenchonem. Wreszcie ktoś go za­ pytał – gdzie jest jego własny program? Odpowiedzi oczekujemy do dziś. Kampanie wyborcze w naszych czasach stają się coraz bardziej kosz­ towne. Narzekają na drożyznę kandy­ daci i publicyści, gdyż góra pieniędzy urąga demokracji, budując coraz wyż­ szą barierę dla swobodnego wyrażenia się woli ludu. W przypadku partii po­ litycznych kampania jest finansowana ze składek partyjnych i refundowana następnie przez państwo. Pod warun­ kiem przekroczenia 5% popularności. Centrysta Bayrou oddał bitwę walko­ werem, gdyż nie mógł spodziewać się więcej jak 2,5%. Kampania wyborcza Emmanuela Macrona była szczególnie kosztowna. Do dziś nie jest jasne, kto ją sfinansował. Wiadomo tylko, że sponsorom musiało mocno zależeć na sukcesie, gdyż nie żałowali pieniędzy. Jak podało pismo „Valeurs”, na każdym mityngu kandyda­ ta obecna była grupa 150–200 opła­ conych ludzi, którzy otrzymywali na smartfonach polecenia od kierownika kampanii, kiedy mają wołać „Macron president!”, a kiedu „En Marche va­ incra!” – En Marche (nazwa ruchu Mac­ rona) zwycięży! Itd. Dziwnym zbiegiem okoliczności, na krótko przed głosowaniem doszło do licznych a niewyjaśnionych prób zamachów we Francji. Nawet jeżeli te wydarzenia nie były inspirowane, to niewątpliwie przyczyniły się do obec­ nego układu sił, przysparzając zwolen­ ników Marinie Le Pen kosztem skraj­ nego skrzydła konserwatystów Fillona. Stara taktyka Mitterranda, który skrycie popierał Front National, aby pozba­ wić konserwatystów części elektoratu. Czyż Hollande nie był dyrektorem jego gabinetu? Stary lis wiedział, że mimo wszystko Francuzi nie wybiorą Le Pen. Ale 7 maja nic nie jest przesądzo­ ne. Nie wchodzi się dwa razy do tej sa­ mej rzeki. K

jednoznacznie kojarzą się z określony­ mi wydarzeniami historycznymi, np. makiety budowli (Arsenał warszaw­ ski), Zamek Królewski w Warszawie, postawione na sztorc kosy, staro­ dawne księgi, sztandary, skrzynie po­ dróżne i inne. Na powierzchnię tego kinetycznego wieżowca reflektory i projektory rzucają obrazy i reflek­ sy, powodując, że konstrukcja sprawia wrażenie naładowanej wewnętrzną energią – odnosimy wrażenie ogro­ mu, chaosu i niesamowitości. W ten sposób widz będzie inspirowany, aby odszukać znane mu wydarzenie i po­ przez skojarzenia historyczne odnieść je w sposób bezpośredni do wystawy. Od wieżowca, o bryle czerpiącej z założeń i idei współczesnych „dra­ paczy chmur”, rozchodzą się ścieżki narracyjne. To linie życia poszczegól­ nych bohaterów wystawy – podąża­ my ścieżkami życia kolejnych człon­ ków rodów, zaczynając od wybranych senatorów i posłów Sejmu Wielkiego. Tutaj, przy pomocy fotosów z „pla­ nu zdjęciowego” samej Historii, któ­ ra przyjmuję rolę narratora-reżysera, w sposób dokumentalny wprowadza­ my widza w świat naszego opowiada­ nia. Historia jest tutaj spersonifikowa­ na i sama prowadzi narrację – biorącą swoje początki w konfederacji barskiej (pierwsza zbrojna reakcja na zagroże­ nie ze strony Rosji), a znajdującą finał w wydarzeniach związanych z Sierp­ niem 1980 roku i dalej, z momentem odzyskania niepodległości przez Pol­ skę w roku 1989. Na prowadnicach ścieżek życia kolejnych postaci znajdujemy wielki, metaforyczny „młyn historii”. Jest to miejsce, gdzie wydarzenia jak gdyby mieszają się ze sobą, podobnie jak składniki w procesie powstawania no­ wego produktu. W naszym wypadku efektem ostatecznym jest jasna smuga światła wychodząca z ciemności, któ­ ra w pewnym momencie rozszczepia się na kilka mniejszych, które prowa­ dzą nas dalej ścieżkami życia bohate­ rów wystawy aż po czasy współczesne – Polak dochodzi do wolnej ojczyzny, podobnie Litwin, Ukrainiec, Łotysz, no i w pewnym sensie Białorusin. Na końcu drogi zwiedzania znajdujemy mapę na­ szej części Europy z zaznaczonymi gra­ nicami niepodległych państw: Polski, Litwy, Białorusi, Łotwy, Ukrainy. Nad

mapą – symbol Konstytucji 3 maja, jak gdyby patronujący idei przemian zaist­ niałych współcześnie w Europie Środ­ kowej i Wschodniej. Projekt K3M.PL to wystawy zapre­ zentowane w muzeach w Warszawie, Wilnie, Mińsku, Kijowie, Rydze i Dreź­ nie. Są to stolice państw, których obszar obejmowała dawna Rzeczpospolita i które podlegały Uchwale Rządowej – z wyjątkiem saksońskiego Drezna. Sak­ sonia jest włączona do projektu, ponie­ waż zgodnie z Konstytucją 3 maja po śmierci Stanisława Poniatowskiego tron miał się stać dziedziczny i zostać prze­ kazany Fryderykowi Augustowi I z dy­ nastii saksońskich Wettynów, z której pochodzili dwaj poprzedni polscy królowie. W ramach projektu przewidziano faksymilowe wydanie tekstu Konstytu­ cji 3 maja, poprzedzone odpowiednim wstępem, oraz dodatkowo wydania na­ rodowe krajów biorących udział w pro­ jekcie. Projekt K3M.PL to także prze­ strzeń internetowa z forum i blogiem dyskusyjnym jako miejscem wymiany poglądów na temat K3M. Dodatkową formą realizacji projektu jest przed­ stawienie teatralne, przetłumaczone na języki poszczególnych, zaangażo­ wanych w projekt krajów. Wernisaże wystawy głównej zostałyby połączo­ ne z premierami dramatu w teatrach stołecznych Warszawy, Wilna, Mińska, Kijowa i Rygi. Poprzez innowacyjne formy pro­ mocji projekt zostanie spopularyzowany w przestrzeni nośników informacji. Za pośrednictwem Internetu akcja infor­ macyjno-promocyjna projektu obejmie: mailing, bilbordy oraz video-blogi. Au­ torzy programu edukacyjnego zastana­ wiają się nad przeprowadzeniem innych niekonwencjonalnych form popularyza­ cji projektu, jaką może być improwiza­ cja typu flash-mob (dosł. błyskawiczny tłum) – określenie, którym przyjęło się nazywać sztuczny tłum gromadzący się niespodziewanie w miejscu publicznym w celu przeprowadzenia krótkotrwałe­ go zdarzenia, zazwyczaj zaskakującego dla przypadkowych świadków. Podsta­ wową zasadą kampanii będzie przyciąg­ nięcie potencjalnych odbiorców cieka­ wą zawartością projektu. Wiwat Maj, 3 Maj! K *Niech stanie się światłość!


KURIER WNET · MA J 2017

4

widzenia tych problemów, które niosą ze sobą militarne działania bądź groźby działań ze strony Federacji Rosyjskiej. Ta sprawa została już na początku podjęta przez pana Donalda Trumpa jako najważniejsza. Także w kolejnych posunięciach sekretarza obrony, pana generała Mattisa, i w samych decyzjach prezydenta widać zrozumienie i bardzo jasne postawienie kwestii zagrożeń na całym obszarze presji ze strony Federacji Rosyjskiej. Widoczna jest także goto­ wość do przeciwstawienia się tej presji zarówno na flance wschodniej czy pół­ nocno-wschodniej, jak i na flance połu­ dniowej, a także tam, gdzie dla Stanów Zjednoczonych i Dalekiego Wschodu jest to szczególnie niebezpieczne, czyli w obszarze zagrożonym agresywnymi działaniami Korei Północnej. Stanowisko USA jest jednoznacz­ ne, ofensywne i nie pozostawia wąt­ pliwości: Ameryka wróciła na arenę międzynarodową, nie będzie się więcej wycofywała, jest gotowa bronić swoich narodowych interesów, ale także reali­ zować w pełni swoje zobowiązania so­ jusznicze, zarówno bilateralne, jak i te, które związane są ze wsparciem NATO. A miało być inaczej?

W YWIAD·WNET Oczywiście my patrzymy na to, i słusznie, przede wszystkim jako na problem bezpieczeństwa Polski. Jednak to jest część całościowego planu bez­ pieczeństwa NATO czy w ogóle całego świata. Zagrożenia związane z agresją Federacji Rosyjskiej najpierw na Gru­ zję, później na Ukrainę, to jest problem podważania ładu międzynarodowego w Europie i w ogóle na świecie. To są zagrożenia globalne, bo za­ grożenia globalne wynikają na przy­ kład z ataku bronią masowego raże­ nia przeciwników panującego w Syrii reżimu. W ten plan przeciwdziałania zagrożeniom globalnym wpisuje się także obecność wojsk amerykańskich i NATO na flance wschodniej. Od razu chcę podkreślić, że ciągle powtarzające się tezy, jakoby wojska ame­ rykańskie były wyłącznie w zachodniej czy głównie zachodniej części Polski, są nie tylko nieprawdziwe, ale w ogóle abs­ trakcyjne, bo w każdym układzie geopo­ litycznym Polski, od X wieku począwszy po dzisiaj, Orzysz jest na terenach pół­ nocno-wschodnich, a nie na zachodnich. Kiedy nastąpi rozstrzygnięcie przetargu na tarcze antyrakietowe, rakiety Patriot?

To naturalne, że zmiany wdrażane przeze mnie budzą kontrowersje w środowisku, które było przywiązane do tamtego sposobu myślenia i które ponosi odpowiedzialność za zagrożenia, jakie z tego dla Polski wynikają. Nie, ale to nam wmawiano. Proszę przypomnieć sobie tę propagandę, która nieustannie, od początku kam­ panii wyborczej prezydenta Trumpa próbowała kształtować jego obraz ja­ ko człowieka, który chce zlikwidować NATO, wycofać Stany Zjednoczone z NATO etc., etc.; podporządkować się żądaniom pana prezydenta Putina. To wszystko było przecież rodzajem czarnego PR i nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, natomiast opanowa­ ło łamy gazet, portali, najważniejszych stacji telewizyjnych od Waszyngtonu po ulicę Czerską, więc zdominowa­ ło myślenie znacznej części elit i po­ przez elity wykrzywiało percepcję spo­ łeczeństw, tworząc w ten sposób duże zagrożenie dla bezpieczeństwa. W Polsce stacjonują wojska amerykańskie. Jest to część już zrealizowanej wizji obrony Polski? Uczestniczyłem w dziesiątkach spot­ kań żołnierzy amerykańskich z miesz­ kańcami Polski od Żagania po Orzysz, z Piotrkowem Trybunalskim w cen­ trum, jeśli tak można powiedzieć, a tak­ że w dziesiątkach innych miast, miaste­ czek i wsi. I to nie jest wiedza wyłącznie moja osobista czy ludzi związanych z centralnymi ogniwami administracji państwowej; to jest wiedza przeciętnego mieszkańca Polski, ponieważ można było tych żołnierzy, ale także ich wo­ zów bojowych, ich czołgów, uzbrojenia, wręcz dotknąć. To, że oni są w Polsce, jest historycznym sukcesem Polski, hi­ storyczną decyzją Stanów Zjednoczo­ nych i całego NATO.

P

olska ma problem ze swoimi dziejami. Jak wiadomo, hi­ storię piszą zwycięzcy, a my od śmierci Jana III Sobies­ kiego do nich nie należymy. Wręcz przeciwnie. Zabory, sanacje, okupacje i dotacje – to stoi/stało na przeszko­ dzie, abyśmy nad Odrą, Wisłą, Wilią, Niemnem i Zbruczem poznali i zro­ zumieli istotę naszego dziedzictwa. Dziejopisarstwo narodu i państwa polskiego było i jest wielce potrzebne. Z wielkim zdumieniem dowiaduje­ my się nad Wisłą rozpowszechnionych na Zachodzie „prawd” o „polskich obozach koncentracyjnych”, polskim udziale w Holocauście i polskim dłu­ gu w wysokości 65 mld dolarów. Pol­ ska stała się też główną winowajczynią wybuchu II wojny światowej, a tym samym zbrodni nazistowskiej szajki o nieznanej narodowości, a nasi sąsie­ dzi stawiają pomniki i czczą naszych katów z wileńskich Ponar i Wołynia. Ta Polska, jakakolwiek by była, staje się dla wielu balastem, czymś wstyd­ liwym i niezrozumiałym, utrudnia­ jącym pełną integrację z „idealnym” Zachodem. Z drugiej strony mamy nad Wisłą środowiska, które w do­ brej wierze szerzą szkodliwe, jałowe, nieprzynoszące korzyści politycznej

cały proces głębokich reform, na któ­ re się składają przede wszystkim trzy podstawowe komponenty. Jakie? Po pierwsze zmiany w kształtowaniu kadry armii, które wymagały doko­ nania przekształceń szkolnictwa woj­ skowego. Po drugie – to jest kwestia odmłodzenia kadry dowódczej wojska polskiego, bez rezygnowania z dorobku i wartości oficerów starszych nie tylko stopniem, ale i wiekiem; otwarcie ca­ łego procesu awansowego, począwszy od szeregowych, skończywszy na ge­ nerałach. Otwarcie tego procesu sprawiło, że już w samym ubiegłym roku awansów było wiele, wiele tysięcy – nie setek, nie dziesiątków, ale tysięcy. Armia zosta­ ła otwarta, zniesiono limity awansów. W Polsce były nałożone – począwszy od końca lat dziewięćdziesiątych przez całe lata dwutysięczne, z wyjątkiem okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości i prezydenta Lecha Kaczyńskiego – ba­ riery zamrażające możliwość awansu. Nie mogło być więcej kaprali, kapita­ nów, majorów ponad z góry ustalone li­ mity, przez co zamykano i ograniczano możliwości rozwojowe polskiej armii. Przyczyny były bardzo różne, także bardzo proste, merkantylne, dlatego że utrzymywano armię na niższym pozio­ mie niż przydzielone etaty i pieniądze, i z tego „zapasu” niejako czerpano pie­ niądze na różne cele. A więc otwarcie armii umożliwiło napływ nowych ludzi, zwiększenie przyjęć na uczelnię, awans także młodszych oficerów, lepiej wy­ kształconych, o nowoczesnym spojrze­ niu na świat. I to jest pierwszy element.

społeczeństwa, zapewnia mu poczucie bezpieczeństwa, daje też narzędzie do walki przede wszystkim z zagrożenia­ mi hybrydowymi. Mamy też na skutek powołania tych wojsk do czynienia z bardzo wy­ miernym zwiększeniem armii polskiej – docelowo, za dwa, trzy lata to ma być ponad 50 tysięcy żołnierzy. Będzie to wzrost o ponad jedną trzecią w sto­ sunku do stanu wyjściowego, jaki za­ stałem na przełomie 2015 i 2016 roku. I to jest ten trzeci, ważny, strukturalny komponent zmian. Każda ze zmian, które wyliczyłem, napotykała na opór różnych środowisk, począwszy od tych, które przez wiele

To my mamy

być gwarantami własnego bezpieczeństwa

Czy udało się stworzyć czytelny system dowodzenia wojskiem polskim? Tak, udało się stworzyć czytelny sy­ stem dowodzenia polskim wojskiem. Oczywiście on musi przejść konsulta­ cje z panem Prezydentem, z Sejmem... Kiedy ten system wejdzie w życie? To jest proces legislacyjny, a więc musi przejść przez debatę rządową i parla­ mentarną. Proszę nie kazać mi wy­ znaczać terminów, bo nie ode mnie one zależą. A więc pierwszym elementem jest szkolnictwo i jego treści, które mają kształtować kadry. Drugim jest moż­ liwość awansu i zmiany struktury per­ sonalnej, a trzecim – zmiana struktury samej armii. Na to się składa uzupeł­ nienie dotychczasowej struktury wojsk operacyjnych o piąty rodzaj sił zbroj­ nych, mianowicie o wojska obrony te­ rytorialnej. Armia zawodowa jest siłą rzeczy trochę izolowana od społeczeństwa jako niepochodząca z powszechne­ go poboru, niemająca ze społeczeń­ stwem bezpośredniego, codziennego kontaktu. Tymczasem wojska obrony terytorialnej ze społeczeństwem wiąże fakt, iż pochodzą z zaciągu ochotni­ czego, mają ze społecznościami lo­ kalnymi codzienny kontakt, a usytu­ owanie brygad, batalionów, kompanii żołnierzy stacjonujących i działają­ cych na prowincji, w środowiskach poszczególnych gmin, powiatów da­ je ludziom poczucie bezpieczeństwa. Stwarza to możliwość organizowa­ nia wysiłku patriotyczno-wojskowego

lat rządziły w Polsce w oparciu o prze­ konanie, które zostało sformalizowane w tzw. Białej Księdze Bezpieczeństwa Narodowego, że armia i bezpieczeń­ stwo militarne są drugorzędne. Do­ kument ten został wydany przez pana prezydenta Komorowskiego, zatwier­ dzony przez wszystkie instancje woj­ skowe etc., etc., a pojawił się na miesiąc czy dwa przed agresją rosyjską na Ukra­ inie. Stwierdzono tam, że przez dwa­ dzieścia lat nie będzie w Europie wojny, nie ma zagrożenia ze strony rosyjskiej – nic nam po prostu nie grozi, jeste­ śmy bezpieczni dzięki Unii Europej­ skiej i przyjaźni z Federacją Rosyjską. To jest doktryna oparta na wielo­ letnich studiach tego środowiska, na analizach, diagnozach i przekonaniach. Armia ma więc wykonywać funkcje ekspedycyjne być może i reprezenta­ cyjne, ale na pewno nie jest jej podsta­ wowym zadaniem obrona terytorium Polski, które nie jest w żaden sposób zagrożone.

kulty „filozofii czynu”, straceńczych po­ wstań, inicjatyw „Wyklętych” czy „so­ lidarnościowych” oraz myśli Giedroy­ cia. Ile jest wart polski patriotyzm bez Lwowa i Wilna, z orłem bez zamknię­ tej korony, opłacany w ten czy w inny sposób z berlińskiej/waszyngtońskiej/ moskiewskiej skarbonki? Pom­niki na­ leży stawiać politykom skutecznym

„upragnionego” Zachodu, się nie skoń­ czyła. Wręcz przeciwnie. W takiej sytu­ acji niezbędne wydaje się prawidłowe postawienie pytanie – kim jesteśmy? oraz, przede wszystkim, jaka jest nasza rola vel powinność dziejowa? Polska nie zaczęła się w 1989 ani w 1944, czy też 1918 roku. Polska powstała w roku 966 wraz ze chrztem Mieszka i jego

Środkowej. Dominującą rolę pełniła czeska Praga i węgierska Buda. Mło­ dy piastowski król Kazimierz znajduje się w śmiertelnych kleszczach sojuszu Krzyżaków z czeskimi/niemieckimi Luksemburgami rządzącymi Cesar­ stwem z Pragi. Ojciec Kazimierza, Władysław, zjednoczył Małopolskę z Wielkopolską oraz odzyskał koronę.

Krzysztof Skowroński rozmawia z Ministrem Obrony Narodowej RP Antonim Macierewiczem na temat bezpieczeństwa Polski, kwestii smoleńskiej i dymisji Wacława Berczyńskiego.

O III tomie „Dziejów Polski” Andrzeja Nowaka

Opłacało się być w Polsce i Polakiem Paweł Rakowski poddanych. Nasze losy związane są z Kościołem katolickim. Ta prawda, dla wielu niewygodna, bije z każdej strony monumentalnej pracy prof. Andrzeja Nowaka „Dzieje Polski”. III tom opowieści o Polsce zaczy­ na się w kluczowym dla naszych dzie­ jów, teraźniejszości i przyszłości roku 1340. Był to „złoty wiek” dla Europy

A z jakiego środowiska nie spodziewał się Pan oporu, a on nastąpił? Czy coś Pana zaskoczyło, czy ktoś usiłuje powstrzymać ministra Ma-

kariery poza wojskiem było już dość utrudnione. Tak więc było to nieroz­ tropne w wymiarze wojskowym i so­ cjalnym. A zatem, począwszy od tej zmiany, poprzez zdjęcie limitów awansowych, realizację zakupów modernizacyjnych po raz pierwszy od lat w pełnym wy­ miarze finansowym, po powołanie wojsk obrony terytorialnej – żadna z tych spraw w samym wojsku nigdy nie była kwestionowana. Kwestionowali je ludzie, którzy z wojska odeszli zwykle po długoletniej karierze w Ludowym Wojsku Polskim, i oczywiście kwestio­ nowała je propaganda ludzi związanych z WSI i PO.

Dokończenie ze str. 1

Tarcze antyrakietowe, rakiety Patriot i całe uzbrojenie, którego nabycie i wdrożenie do polskich sił zbrojnych, a także do przemysłu realizujemy obec­ nie, to też jest tylko część naszego planu zagwarantowania Polsce bezpieczeń­ stwa. To jest tak zwana modernizacja techniczna armii. Przy tej okazji należy też wymienić np. znakomite karabiny MSBS, jedne z najlepszych karabinów dla piechoty, produkowane w Łuczniku w Radomiu. Będą w nie w pierwszym rzędzie wyposażone wojska obrony te­ rytorialnej. Sojusze są bardzo ważne, to jest zewnętrzna gwarancja, pozwalająca nam przekształcić armię tak, aby by­ ła ona głównym narzędziem obrony Rzeczypospolitej. Warto pamiętać, że Konstytucja bardzo jasno nakłada obo­ wiązki na Ministra Obrony Narodowej i na Armię. Armia polska ma bronić terytorium Rzeczypospolitej. Z całym szacunkiem dla naszych sojuszników – to my mamy być gwa­ rantami własnego bezpieczeństwa. Oczywiście wychodząc z tak głębokiego kryzysu, z jakiego wychodzimy, do te­ go ostatecznego celu idziemy etapami. Jednak celem nie jest to, żeby armie na­ towskie na wieki wieków stacjonowały w Polsce i gwarantowały nam bezpie­ czeństwo, choć nasza obecność w tym sojuszu jest dla nas korzystna teraz i bę­ dzie tak jeszcze w przyszłości. Celem jest to, żeby to własna armia, własny wysiłek narodu były gwarantem jego bezpieczeństwa i całości Rzeczypospo­ litej. I stąd modernizacja techniczna, stąd zmiany strukturalne w armii, stąd

i wygranym, ale ta prawda, chociaż oczywista, jest niepopularna w Polsce autorstwa Roosevelta i Stalina. Na naszych oczach „projekt Eu­ ropa”, jakkolwiek rozumiany, upada. Cywilizacja „białego człowieka” do­ biegła bezsprzecznie końca. Coś się kończy i coś innego zaczyna. Jak za­ wsze. Historia, wbrew głosom z tego

Taka diagnoza po agresji na Gru­ zję, po dramacie smoleńskim, po ze­ strzeleniu samolotu linii malezyjskich, po napaści na Ukrainę – naprawdę jest trudna do zrozumienia. Tak więc trzeba uznać za natural­ ne, że zmiany wdrażane przeze mnie budzą kontrowersje w środowisku, któ­ re było przywiązane do tamtego spo­ sobu myślenia i które ponosi odpowie­ dzialność za zagrożenia, jakie z tego dla Polski wynikają.

Królestwo Polskie przetrwało kolejną i niestety niejedyną burzę, zagrażającą jego istnieniu – rozbicie dzielnicowe. Kazimierz wiedział, że musi zjedno­ czyć całość dziedzictwa Bolesławów wokół swojego tronu. Nie była to fana­ beria imperialna. Była to cena istnienia. Pomorze Gdańskie zagrabili Krzyża­ cy, którzy byli zbyt mocarni zarówno

cierewicza w jego koncepcji dotyczącej obrony Polski? Ogólnie rzecz biorąc, nic mnie specjal­ nie nie zaskoczyło, a generalnego ata­ ku spodziewałem się nawet wcześniej, zaraz po zakończeniu szczytu NATO. A czy czuje Pan poparcie ze strony wojska, czy też w samym wojsku napotyka Pan na opór? W wojsku spotkałem się z bardzo do­ brym przyjęciem, z nadzieją i chęcią współdziałania. Począwszy od pierw­ szej decyzji, która przywróciła możli­ wość pełnienia służby przez najbardziej doświadczone zespoły szeregowych. Do tej pory obowiązywała zasada, że szeregowi nie mogą służyć dłużej niż dwanaście lat, bo inaczej nabywaliby uprawnienia emerytalne. Wyrzucano ich z wojska właśnie w tym momen­ cie, kiedy z jednej strony, dzięki do­ świadczeniu, byli najbardziej przydatni, a z drugiej – mieli już koło trzydziestu pięciu lat, a w tym wieku rozpoczynanie

w boju, jak i europejskiej propagandzie uzasadniającej ich istnienie. Pomorze Szczecińskie, Lubuskie oraz Śląsk cią­ żyły ku niemczyźnie. Na wschodzie pogańska Litwa zbierała ziemie ruskie i ochoczo najeżdżała na Mazowsze, ówcześnie niezależne, a także na Lu­ belszczyznę. Kazimierz musiał zaryzy­ kować. Na szczęście nie znał „wielkiej doktryny politycznej” Becka i Rydza­ -Śmigłego o tym, że nie należy dawać nawet guzików. Młody król musiał opłacić zrzeczenie się Luksemburgów roszczeń do tronu krakowskiego, zre­ zygnował też ze starań o Śląsk.

Ś

ląsk, ten rdzeń naszej krainy, po­ zostawał przez 600 lat poza ju­ rysdykcją władzy polskiej. W III tomie „Dziejów Polski” prof. Nowak przypomina o Śląsku wielokrotnie, al­ bowiem rezygnacja Kazimierza z tej dzielnicy miała w pierwotnym zamy­ śle charakter tylko chwilowy. O Śląsku pamiętał Jagiełło, jak i jego syn Kazi­ mierz Jagiellończyk, który przywrócił Koronie Pomorze Gdańskie i Warmię. Wtedy, po pobiciu Krzyżaków w wojnie 13-letniej w latach 1454-66, Wrocław się obudził – przypomina prof. No­ wak. W mieście urządzono wielką fetę, dzwony zabiły i wrocławianie

Na przykład jest takie środowisko, które uważa, że główne siły polskie po­ winny być skupione w okolicach Od­ ry i bronić przede wszystkim tamtych terenów. Z jakich powodów, nawet nie chcę spekulować, cała Polska na wschód od Wisły ma być wystawiona na atak ro­ syjski, a bronić mamy głównie przed­ pola Berlina? Była więc kwestionowana sprawa przeniesienia części sił pan­ cernych na wschód od Wisły, podob­ nie kwestionowano powołanie wojsk obrony terytorialnej, co uzasadniono argumentem, że to może się nie podo­ bać politycznie Federacji Rosyjskiej. Mamy dokładne rozeznanie tych śro­ dowisk, ich związków, a nawet działań poszczególnych osób. Był szczyt NATO, powstają wojska obrony terytorialnej, wiele dzieje się w polskiej armii – tym większe zdziwienie wzbudziły listy pana prezydenta do Pana, o których

zaczęli głośno opowiadać się za przy­ łączeniem do Korony Polskiej, z którą więź całkowicie nie została zerwana, albowiem Kazimierz Wielki sprytnie załatwił z Rzymem, że biskup wrocław­ ski podlegał Metropolii Gnieźnieńskiej. Ta podległość trwała do 1821 roku. Kazimierz Wielki wiedział, że je­ go Królestwo musi być bytem poważ­ nym i atrakcyjnym dla innych. To byt, a raczej posiadanie określa świado­ mość. Fiasko ze Śląskiem, dla którego atrakcyjniejsza i opłacalna finanso­ wo była zależność od Czech, zmusiła króla do szukania innej drogi, aby je­ go następcy mogli nie mieczem i siłą przekonać Wrocław do powrotu, ale rentownością takiej decyzji. Tak więc w 1340 roku król Polski udał się na Halicz i przyłączył ziemię, o której sam ruski kronikarz Nestor wspominał, że była „lechicka”. Kazimierz przejął Halicz prawem spadkowym i musiał przez dekady boksować się o te tere­ ny z Węgrami i Litwinami. Nie był to krok imperialny, kolonialny, jak to określa dzisiejsza neobanderow­ ska historiografia. Kazimierz przejął to, co mu się prawnie i historycznie (patrz Grody Czerwieńskie) należa­ ło. Zajęcie Halicza miało otworzyć Dokończenie na stronie obok


MA J 2017 · KURIER WNET

5

W YWIAD·WNET qua non obrony całej flanki wschodniej – to wielki sukces ludzi, którzy przyszli do Ministerstwa Obrony dzięki wybo­ rom 2015 r. i za to chcę im raz jeszcze publicznie podziękować. Wróćmy do poprzedniego pytania. Pan Prezydent, zgodnie z Konstytu­ cją, jest Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, który realizuje swoje zwierzchnictwo poprzez Ministra Obrony Narodowej. Tak się właśnie dzieje. Nie widzę w tym żadnego problemu. A może minister obrony narodowej podejmuje decyzje, o których nie wie prezydent?

wszystkie kwestie tam poruszane mo­ gły być zrealizowane z poniedziałku na wtorek, to oczywiste. Jeśli zdarzały się uchybienia to mam nadzieję, że nie dotyczyły spraw zasadniczych, choć oczywiście nie powinno ich być w ogó­ le. Ale dobrze, że troska o realizację tych zadań jest wyrażana i tak żywo dyskutowana przez opinię publiczną. Drugie trudne pytanie dotyczy doktora Berczyńskiego i jego wypowiedzi dla „Dziennika Gazety Prawnej”. Jestem oczywiście gotów odpowiadać na każde pytanie, ale czy warto skupiać się na drugorzędnych często sprawach,

FOT. LECH RUSTECKI

dowiedziała się opinia publiczna. Jakie jest relacja między Ministrem Obrony Narodowej a Prezydentem Rzeczypospolitej? Jeżeli można – dobrze, że Pan wspo­ mniał o szczycie NATO. Jego efektem była decyzja o stacjonowaniu na tere­ nie Polski zarówno wojsk natowskich, jak i amerykańskich. To było poza wy­ obraźnią elit poprzednio rządzących. Jako członek Komisji Obrony Narodo­ wej pamiętam dyskusje z ówczesnymi ministrami i wiceministrami, którzy wręcz wyśmiewali taką perspektywę, że w Polsce mogą stacjonować siły amerykańskie czy natowskie. Dzisiaj także możemy się spotkać z tego typu

zachowaniami dotyczącymi np. wojsk obrony terytorialnej, zapewne popra­ wiającymi humor tym ludziom, ale nie świadczącymi o nich najlepiej. Udało się to zrealizować i chcę po­ dziękować tutaj wiceministrowi Szat­ kowskiemu, także wielu, generałom, którzy wykonali olbrzymią pracę, żeby przekonać naszych sojuszników do tego planu. Jeszcze na miesiąc przed szczy­ tem NATO były państwa, które się te­ mu bardzo stanowczo sprzeciwiały. Te negocjacje trwały niemal do samego końca i wysiłek, który został włożony w udowodnienie, jak wielkim zagroże­ niem byłby brak na terenie Polski wojsk natowskich i amerykańskich, jak wiel­ kim wyzwaniem jest sprawa przesmyku suwalskiego, ile trzeba zrobić, żeby unie­ możliwić Rosjanom zamknięcie państw bałtyckich w swoistym worku, odciętym od całego kontynentalnego zaplecza, i że obecność w Polsce sił natowskich i amerykańskich jest warunkiem sine

szlaki czarnomorskie dla Krakowa oraz Wrocławia, aby w ostateczności przekonać Śląsk, że do Polski warto i opłaca się należeć. Kazimierz i jego administracja nie tworzyła „kolonii” w Haliczu. Wręcz przeciwnie, gospo­ darzył, jak najlepiej umiał. Po dewasta­ cyjnym najeździe litewskim na sporne obszary, Kazimierz w 1356 wybudował na prawie magdeburskim LWÓW. Od tamtej pory Lwów to Polska, a Polska to Lwów. Zresztą 1356 rok to początek innego ciekawego miejskiego duetu w naszych dziejach – Wrocławia i Lwo­ wa. Nigdy razem, a zawsze z osobna; może to się kiedyś zmieni.

W

1364 roku Kazimierz (chociaż król raczej był analfabetą) powołał Akademię Krakowską, późniejszy Uniwersytet Jagielloński. Owoce tej następnie podupadłej uczelni skonsu­ mował pierwszy Litwin na wawelskim tronie, Jagiełło, na chrzcie nazwany Władysławem. Wchodząc w epokę Jagiellonów, prof. Nowak wykazuje, że jest history­ kiem z Krakowa, ale nie krakowskim. To „szkoła krakowska” pomstowała na skierowanie się Polski na wschód, zo­ stawienie granicy zachodniej. Wybitni

Trudno zajmować Prezydenta wszyst­ kimi kwestiami, jakie są podejmowane w tak dużej strukturze, jak Armia i Mi­ nisterstwo Obrony Narodowej. Trzeba też sobie zdawać sprawę z tego, że na bieżąco to Premier jest organem ad­ ministracji państwowej, bezpośrednim przełożonym Ministra Obrony Naro­ dowej. Pan Prezydent jako zwierzchnik ma przypisane sobie jasne, jednoznacz­ ne kompetencje, które w sposób oczy­ wisty są nie tylko realizowane przez ministra – inaczej być nie może – ale i w najwyższym stopniu szanowane. Tak było, jest i będzie. Dlaczego więc listy wysyłane przez BBN do Ministerstwa Obrony Narodowej pozostawały bez odpowiedzi? Wszystkie listy zawsze uzyskiwały od­ powiedź w miarę realizacji zadań, które były związane z tymi listami czy z ty­ mi działaniami, o które pytano. Nie

historycy z końca XIX wieku, jak Józef Szujski czy Michał Bobrzyński złorze­ czyli, że to Wschód z czasem przejął władzę nad Koroną, wplątał Polskę w wojny z Moskwą i Turcją, a także oligarchia magnacka ruskiej krwi zde­ moralizowała ustrój państwowy, co do­ prowadziło do rozbiorów Polski. Prof. Nowak przyznaje, że zwrot w unii w Krewie o „przyłączeniu” Wielkiego Księstwa Litewskiego, się­ gającego Pskowa, Nowogrodu, przed­ mieść dzisiejszej Moskwy i stepów krymskich, był sprytnym zabiegiem Jagiełły, żeby wykorzystywać polskie wojsko w wojnach na wschodzie. Tyl­ ko jeśli nie unia z Litwą, to co Polsce pozostawało? – pyta historyk. Jagiełło miał alternatywę: przyjąć prawosławie, zebrać wszystkie ziemie ruskie i po­ zwolić, aby żywioł litewski rozpuścił się w oceanie ruskim, a on sam stałby się całkowicie ruskim tyranem i Pol­ ska z taką potęga nie miałaby szans, albo przyjąć chrzest z Rzymu, ocalić swój naród i znaleźć sojusznika w wal­ ce z Krzyżakami. Chrzest Jagiełły i Li­ twinów (którzy stanowili 10% w pań­ stwie rusko-prawosławnym) w 1387 roku był spełnieniem polskiej misji dziejowej i racji stanu. Przecież obo­ wiązkiem każdego z chrześcijan jest

w sytuacji, kiedy stoimy wobec gigan­ tycznego wyzwania? Po raz pierwszy mamy szansę do­ prowadzić do sytuacji, w której pol­ ska armia będzie gwarantowała bez­ pieczeństwo Rzeczypospolitej. Po raz pierwszy od dziesięcioleci nie będziemy uzależnieni egzystencjalnie od żadnego zewnętrznego czynnika. To nie znaczy, że wystąpimy z NATO, że nie będziemy z tym Sojuszem wiązać nadziei, ale je­ żeli zrealizowany zostanie plan, który przedstawiłem ostatnio pani Premier, zwiększenia finansowania armii pol­ skiej do dwóch i pół procent, to w ciągu niedługiego względnie czasu możemy doprowadzić do takiej sytuacji, w której armia polska będzie zdolna skutecznie bronić Rzeczypospolitej. To jest niebywały przewrót, który sytuowałby nasz naród, życie każde­ go z Polaków, w zupełnie innej prze­ strzeni egzystencjalnej niż było to przez ubiegłe dziesiątki lat, gdy musieliśmy

wyjść z Jerozolimy i nauczać aż po krańce ziemi. To uczynili nasi przod­ kowie i to my dalej powinniśmy robić wobec przemian na świecie. Z Krako­ wa do Wilna szli kapłani, misjonarze, a przez wieki pokonywały tę trasę rów­ nież niezliczone rzesze pielgrzymów i świętych (np. św. Faustyna). Wilno

w wyniku dyfuzji kulturowej stało się unikalnym miejscem dla naszej reli­ gijności, ducha, kultury, historii i być może przyszłości… historia się prze­ cież nie kończy. Profesor Andrzej Nowak, w prze­ ciwieństwie do „szkoły krakowskiej”,

się nieustannie obawiać i zastanawiać się, czy sojusznicy dotrzymają swo­ ich zobowiązań, czy nie zostaniemy zdradzeni raz jeszcze, jak było to ileś dziesiątków lat temu. Przecież to jest dylemat, który nakła­ dał na myślenie prawie każdego Polaka olbrzymi ciężar, odbijający się w wielu codziennych decyzjach, począwszy od problemów emigracyjnych poprzez spo­ soby głosowania, kształtowania własnego życia, kształcenia swoich dzieci etc., etc. To nieustanne zagrożenie, które wisia­ ło nad Polską przez ten olbrzymi szmat czasu, zdeformowało naszą mentalność, a co za tym idzie, całą egzystencję. Moż­ liwość zdjęcia tego zagrożenia jest tak wielkim wyzwaniem i tak wielką szansą, iż skupienie się na tym zadaniu jest dla mnie sprawą absolutnie fundamentalną i z tej perspektywy wiele innych rzeczy traktuję nie tylko jako drugorzędne, ale też jako próbę przesterowania wyobraź­ ni, dążeń, wysiłku Polaków, ze spraw na­ prawdę ważnych na drugorzędne. To jest prawda, ale jednak ludzie zadają sobie pytanie, dlaczego doktor Berczyński musiał odejść? Pan doktor Berczyński, jak wiado­ mo, złożył dymisję, zakończył pewien etap działań. Po wyjeździe do USA na wakacje napisał do mnie, że dymisję z funkcji przewodniczącego składa ze względów osobistych. Musi pozostać dłużej w Stanach Zjednoczonych i choć pozostaje nadal członkiem komisji, nie może kontynuować funkcji przewod­ niczącego, czyli pełnić funkcji admi­ nistracyjnych, które wymagają prze­ bywania stale w Polsce. Jego funkcje przejął dr. Nowaczyk. Dla mnie pełne wyjaśnienie tragedii smoleńskiej jest jednym z niesłycha­ nie ważnych zadań i ważnych wyzwań, i wpisuje się w całą problematykę bez­ pieczeństwa Polski. To jest obowiązek państwa, obo­ wiązek każdego polskiego obywatela, na pewno armii. Pan doktor Berczyń­ ski jako przewodniczący przez ubiegły rok, osiągnął znaczny sukces. To wie każdy, kto miał możliwość zapoznać się z tym dorobkiem, z tymi dziesiąt­ kami badań, analiz, eksperymentów podjętych i przeprowadzonych skutecz­ nie pod kierownictwem pana doktora Berczyńskiego. Te badania pokazały, że nie tylko nawigatorzy na miejscu, w Smoleńsku, są odpowiedzialni za fał­ szywe naprowadzanie polskiego statku powietrznego i wprowadzanie w błąd; ktoś przecież tym kierował. Odpowiedzialność generała Be­ nediktowa, który w Centrum Logika w Moskwie kierował tymi działaniami, musi być wzięta pod uwagę. Naprowa­ dzanie bowiem zaczęło się nie w mo­ mencie wejścia na ścieżkę schodzenia, ale wcześniej, co dotychczas nie było w ogóle brane pod uwagę. Inaczej na­ prowadzano Iła-76 i Jaka 40, a zupeł­ nie inaczej, właśnie według fałszywych parametrów i złych komend, naprowa­ dzono polski samolot z Prezydentem na pokładzie. A wszystko to działo się w odstępie kilkunastu minut. Nie ma więc wątpliwości – warunki były po­ równywalne. Wszystko było podobne, tylko stosunek do Tu-154 i jego pasa­ żerów był inny. I to jest pierwszy, olbrzymi sukces pana doktora Berczyńskiego i całego

która miała za złe królom uleganie pod­ danym, jest wyznawcą idei republi­ kańskich. Równi z równymi, światli ze światłymi, można parafrazować za­ chwyt autora „Dziejów Polski”.

J

agiełło, chociaż wychował się w całkowicie odmiennej kulturze politycznej, bardzo szybko przy­ swoił sobie krakowskie obyczaje. Eu­ ropa była zdumiona polsko-litewskim projektem politycznym i szybko król przyjął we Lwowie hołd lenny czarno­ morskiej Mołdawii oraz republiki ku­ pieckiej Nowogrodu, sięgającej Morza Białego i Uralu. Krzyżackie knowania mąciły relację Jagiełły z jego bratem Witoldem, który wespół z polskim rycerstwem stukał mieczami o mo­ skiewskie bramy. Witold chciał się usamodzielnić, lecz został rozgromiony przez Tata­ rów w bitwie nad Worsklą w 1399 roku. Zdaniem prof. Nowaka, ta klę­ ska uratowała unię: usamodzielnio­ ny, mocarstwowy Witold zerwałby ją i obaj bracia nie stanęliby ramię w ramię na polach Grunwaldu na­ przeciw rycerstwa zachodnioeuro­ pejskiego, pomorskiego, śląskiego, wezwanego przez Krzyżaków. Plan Jagiełły i Witolda był prosty – marsz

zespołu, całej komisji. Drugi to oczywi­ ście badania zrealizowane w Wojskowej Akademii Technicznej, udowadniające bezdyskusyjnie, że samolot, który traci sześć metrów skrzydła – liczącego dzie­ więtnaście metrów – nie może na skutek tego odwrócić się do góry nogami, bo siły aerodynamiczne nie są do tego wy­ starczające. To zostało zbadane w tunelu aerodynamicznym, te badania zostały opublikowane, stoją za nimi naukowcy o ogólnopolskiej renomie. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono z kolei badania, z jaką siłą musiały lecieć drzwi wyrwane z samolotu, jeżeli wbiły się na blisko półtora metra w ziemię. Została porównana siła i prędkość wymagane do tego, żeby one się wbiły w ziemię, do prędkości spadającego samolotu. Oka­ zało się – a to są dane znowu bezdysku­ syjne, bo zbadane przez najlepszy w tej dziedzinie instytut naukowy w Stanach Zjednoczonych – że prędkość drzwi była dziesięciokrotnie większa niż samolo­ tu. Skądś ta dziesięciokrotnie większa prędkość musiała się wziąć! Chcę też przywołać gigantyczną pracę komisji polegającą na odtworze­ niu całego samolotu z puzzli zdjęć jego rozbitych fragmentów. To, co nigdy nie zostało zrobione fizycznie, zostało zro­

odwoływał się raczej do naturalnego szoku wybitnego konstruktora, czło­ wieka, który pół życia spędził przy produkcji śmigłowców i który zoba­ czył, że chciano utopić polskie pienią­ dze zupełnie absurdalnie w inwestycji, która nie mogła przynieść z punktu widzenia korzyści państwa żadnego pożytku. Był to też szok człowieka niezaj­ mującego się polityką, który nie miał nic wspólnego z tym przetargiem: ani w nim nie uczestniczył, ani nie miał do­ stępu do żadnych materiałów dotyczą­ cych negocjacji offsetowych. Bo prze­ cież kwestia offsetu była rozstrzygana przez Ministerstwo Rozwoju, a doktor Berczyński zupełnie nie był z Minister­ stwem Rozwoju związany. Więc to wszystko jest grubymi nić­ mi szyte, a on dał wyraz swemu przera­ żeniu, że Polska może zmarnować tak wielkie pieniądze. Taki był rzeczywi­ sty wyraz i kształt tej jego wypowiedzi i żaden inny. Wróćmy do katastrofy smoleńskiej. Czas naukowców w którymś momencie się skończy. Co wtedy – bo wtedy pozostanie pytanie to najbardziej zasadnicze: jeżeli był

Po raz pierwszy od dziesięcioleci nie będziemy uzależnieni egzystencjalnie od żadnego zewnętrznego czynnika. To nie znaczy, że wystą­ pimy z NATO, że nie będziemy z tym Sojuszem wiązać nadziei. bione w oparciu o zdjęcia i pokazane na filmie jako rekonstrukcja, pozwa­ lająca stwierdzić, gdzie są największe ubytki, gdzie mogła ewentualnie na­ stąpić eksplozja. No i wreszcie same badania doty­ czące eksplozji – wiele prób poligono­ wych, które wskazują, że jeżeli w ogóle do tego mogło dojść, to mieliśmy do czynienia z ładunkiem termobarycz­ nym. To wszystko jest dorobek reali­ zowany pod patronatem doktora Ber­ czyńskiego. On ma prawo do chwili odpoczynku na rozwiązanie spraw osobistych. Dziennikarze zastanawiają się, dlaczego doktor Berczyński podał się do dymisji. Udzielił wywiadu, po którym opozycja chce powołać komisję śledczą; nawet miałyby powstać trójki parlamentarzystów sprawdzające, co dzieje się w MON. Pewnie Pan o tym słyszał. Czy to jest w ogóle możliwe? Nie znam tej kwestii, więc pozwoli Pan, że uchylę się od odpowiedzi na pytania przyszłe, hipotetyczne i nie­ pewne. Dziennikarze – niektórzy oczywiście, bo przecież nie wszyscy – próbują sformułować pewną tezę, na przykład polityczną. Próbują znaleźć związek przyczynowo-skutkowy. Według mnie nie ma żadnego związ­ ku przyczynowo-skutkowego między tymi wydarzeniami. Jeżeli dobrze zro­ zumiałem, ale może nie czytałem tak wnikliwie tego wywiadu, jak Pan – on

na Malbork. Jagiełło dyskretnie prze­ milczał to, że sojusznik Zakonu, król Węgier, wypowiedział Polsce wojnę. W spokoju i po wysłuchaniu trzech mszy wojsko polsko-litewsko-rusko­ -tatarskie rozgromiło kwiat rycerstwa europejskiego, które, miast wojować z Saracenem, otumanione krzyżacki­ mi kłamstwami przybyło na wydawa­ łoby się niewymagającą kampanię. Z Krakowem i Wilnem należało się liczyć, i to bardzo. Prof. Nowak odpiera zarzuty od­ nośnie do „niewykorzystanego” zwy­ cięstwa pod Grunwaldem. Naród pa­ mięta o triumfie, ale zapomniał, że wojsko stanęło pod murami krzyża­ ckiej stolicy, będącej twierdzą nie do zdobycia. Co więcej, przedmiotem wojny była Żmudź, Ziemia Dobrzyń­ ska i szereg zamków na północy, i to wszystko Kraków uzyskał. Dodatkowo, ówczesne kampanie nie miały charak­ teru błyskawicznych i, jak przypomina historyk, z o wiele słabszym Zakonem o wiele silniejsza Polska mocowała się aż 13 lat, do odzyskania Gdańska za Kazimierza Jagiellończyka. Poza tym wojna z Zakonem po Grunwaldzie przeniosła się na dwo­ ry europejskie. Krzyżacy rozpoczęli kampanię zniesławiającą Królestwo

wybuch, to w takim razie czyje było sprawstwo, kto był szefem tego przedsięwzięcia? Gdy skończy się czas naukowców, gdy skończy się czas komisji badania wy­ padków lotniczych powołanej przez Ministra Obrony Narodowej, zostanie sporządzony raport, który oczywiście, zgodnie z regułami, nie zajmuje się wskazywaniem winnych i orzekaniem o winie, ale wskazywaniem przyczyn tragedii. I ten raport stanowić będzie po pierwsze wskazówkę dla sił po­ wietrznych i innych instytucji pań­ stwowych zajmujących się lotami naj­ ważniejszych osób w państwie, aby wyeliminować tego typu zagrożenia, a po drugie będzie materiałem dla pro­ kuratury, która orzeka o winie, a sąd następnie orzeka o karze. 13 maja – stulecie objawień fatimskich. Wybiera się Pan do Portugalii? Jestem pod bardzo dużym wpływem całej serii książek napisanych na temat głębszego sensu, treści i przesłania obja­ wień fatimskich. Można powiedzieć, że zawsze żyjemy w niezwykłych czasach, a na pewno od narodzin i ukrzyżowa­ nia Chrystusa żyjemy w niezwykłych czasach. Ale nie ma też wątpliwości, że objawienia fatimskie wyznaczają pew­ ne progi, tak bym to sformułował. Na mnie to przesłanie i zawarta w nim treść wywiera bardzo duże wrażenie i bardzo jest dla mnie istotna. Obawiam się, że nie będę mógł być w Fatimie w tym ro­ ku, co nie zmienia mojego głębokiego namysłu nad całym tym przesłaniem i świadomości jego wagi. K

i króla polskiego (skąd my to znamy? patrz „polskie obozy”). Jednak i na tym froncie Kraków okazał się zwy­ cięski m.in. dzięki Mikołajowi Cebulce i Pawłowi z Włodkowic, którzy wyka­ zali europejskiej elicie intelektualnej bezprzedmiotowość krzyżackich po­ mówień i ich agresywną naturę, któ­ rym zaprzeczały owoce polskich misji chrześcijańskich na Litwie. Co więcej, Paweł Włodkowic wykazał, że rosz­ czenia Krzyżaków wobec Żmudzi są bezzasadne wobec praw spadkowych córki Witolda oraz ogólnej niechęci mieszkańców spornej krainy do krzy­ żackiego panowania. Tego w Europie wcześniej nie było! I całkiem poważ­ nie krakowski historyk pyta, dlaczego pomnik Pawła z Włodkowic nie stoi pod gmachem ONZ w Nowym Jorku? Kolejnym wielkim triumfem Ja­ giełły, tego najdłużej panującego, jak i, zdaniem prof. Nowaka, najlepsze­ go polskiego króla, było to, że stany pruskie po klęsce pod Grunwaldem zaczęły orientować się na Polskę. „Bę­ dziesz miał kraj od morza do morza” – tak przekonywała króla delegacja z Pomorza i Prus, domagająca się po­ wrotu pod Koronę Polską. Widać, że jednak opłacało się być w Polsce i Po­ lakiem. K


KURIER WNET · MA J 2017

B

ył to ogromny ruch społeczny, zorganizowany terytorialnie i oddolnie. Oddolność, ma­ sowość i niemożność od­ górnego sterowania Solidarnością to były przyczyny wprowadzenia stanu wojennego. Drugą Solidarność roku 1988, pod przewodem Lecha Wałęsy, komuniści zorganizowali już na swo­ ich warunkach. Gdyby Solidarność nie została zniszczona pod koniec roku 1981, to w roku 1988 nie mielibyśmy żadnego Okrągłego Stołu. Nic by nie stało na przeszkodzie, żeby struktury Solidarności przekształciły się w struk­ tury państwa polskiego, w prawdziwie obywatelską Rzeczpospolitą. To bo­ wiem, co brzmiało jak zarzut, że ob­ rady solidarnościowe przypominają szlacheckie sejmikowanie, a cały ruch pospolite ruszenie, było największą siłą Związku. I zarazem śmiertelnym niebezpieczeństwem dla komunistów. Po wycofaniu się Moskwy, zmykaliby, gdzie pieprz rośnie, zamiast błyszczeć na salonach, jak to jest obecnie. W ten sposób wróciliśmy do na­ szego punktu zero. Jeżeli nie chcemy żyć w wydmuszce państwa, która nie spełnia podstawowych funkcji, takich jak obrona zewnętrzna, zapewnienie

Wiemy, jakiego państwa nie życzą sobie nasi wrogowie. Oni, dla osobistych i grupowych interesów, chcą słabego państwa z jak najmniejszym w nim udziałem obywateli bezpieczeństwa obywateli poprzez pra­ wo i policję, musimy na nowo określić, jakiego państwa chcemy. Przede wszystkim po doświadcze­ niu z Pierwszą Solidarnością już wiemy, jakiego państwa nie życzą sobie nasi wrogowie. Oni, dla osobistych i grupo­ wych interesów, chcą słabego państwa z jak najmniejszym w nim udziałem obywateli, za to z własną, niekontro­ lowaną władzą decydowania o wszyst­ kim i co za tym idzie, z monstrualną warstwą urzędniczą. Tyle, że takie pań­ stwo w dzisiejszym świecie globalnej rywalizacji nie ma najmniejszych szans. Nikt z nas się tego nie spodziewał, nawet w roku 1988, że wprowadza­ ne właśnie przez komunistów zmiany są systemowe. Że to nie nowy rodzaj NEP-u, ale naprawdę. Że zamiast bro­ nić komunizmu do końca, sami komu­ niści staną się awangardą przemian. Rezygnując tak łatwo z komu­ nizmu, moskiewska centrala musia­ ła gdzieś jednak pozostawić haczyk. Poszukajmy go zatem! Nastawieni na walkę z komunizmem i jego bohaterską obronę, obudziliśmy się w kraju, w któ­ rym już nie było nie tylko komunizmu, ale i jego wyznawców. Zostały za to stare struktury państwa. I tu właśnie znajdujemy nasz haczyk. Koncepcja państwa pruskiego i koncepcja pań­ stwa sowieckiego podały sobie ręce. Obie z gruntu antychrześcijańskie i an­ tyludzkie, bo występujące przeciwko

T

aki moment nastąpił, gdy nie tak dawno, oglądając „Wia­ domości” TVP1, ujrzałem na ekranie członków Pań­ stwowej Komisji Wyborczej, czyli osła­ wionych „leśnych dziadków”. Z nie­ ukrywaną dumą i zupełnie poważnie prezentowali wynik swych kilkumie­ sięcznych studiów i analiz, z których wynika, że broszura do głosowania jest najlepszym rozwiązaniem, bez porów­

Na stronie internetowej Wojewódzkiej Komisji Wyborczej w Katowicach pojawiły się, w niedużym odstępie czasu, dwa różne protokoły wyborów do Sejmiku w okręgu katowickim. Między ich opublikowaniem wyparowało 130 tysięcy oddanych głosów. nania z kartą wyborczą. „Leśne dziad­ ki” z powagą przedstawiały zalety bro­ szury, przedstawiając ją jako niemal szczytowe osiągnięcie myśli ludzkiej. Myślałem, że mnie krew zaleje. Przecież tych ludzi już dawno powin­ no nie być! Zamiast w „Wiadomoś­ ciach”, powinni być w prokuraturze i tam tłumaczyć się z gnoju, jaki narobili,

V R·Z· E · C ·Z· P · O ·S · P · O · L· I ·T·A Bez stanu wojennego komuniści nie mogliby przeprowadzić swojej rewolucji roku 1989. W wyniku której, powtórzmy raz jeszcze, z komunistów stali się kapitalistami, i to nie jako jednostki, ale jako cała, milionowa warstwa społeczna. Pierwsza Solidarność, jak się ją nazywa w odróżnieniu od tej drugiej, z roku 1988, wymknęła się bowiem spod kontroli tajnych służb PRL. Nawet pomimo tego, że 20 lat później połowa przywódców Solidarności nie poddała się lustracji wbrew oficjalnemu stanowisku władz Związku.

29/2016; przyp. red.], że zjednoczona Europa może być tylko Europą nie­ miecką. A stało się to możliwe właśnie poprzez zastosowanie przez Niemcy starej koncepcji państwa pruskiego, państwa agresywnego. Wyścig zbro­ jeń i tradycyjna wojna zostały jedynie zastąpione nowoczesnym podbojem gospodarczym. Możliwym, po pierw­ sze, dzięki zdyscyplinowaniu własnych obywateli i ich gotowości do wyrzeczeń. Po drugie, dzięki wykorzystaniu swojej

Niemiecki wysiłek wojenny, to znaczy – przepraszam – altruizm finansowy, w postaci najwyższych wpłat do unijnej kasy, przyniósł wymierną korzyść. Oczywiście Niemcom.

Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część IX: Różne koncepcje państwa Jan Kowalski

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

6

podstawowej konstytucji człowieka, przeciwko prawu do wolności. Nic dziwnego, patrząc wstecz nie tylko na Prusy Wielkiego Fryderyka i Rosję Wielkiej Katarzyny, ale również na bra­ terskie uściski obu amii na Bugu w ro­ ku 1939. I przypominając, jak światła Europa, na czele z samym Wolterem, hołubiła wielkich przywódców, niena­ widząc zarazem chcących być ludźmi wolnymi Polaków. Nic dziwnego zatem, że po oficjalnym wyrzeczeniu się dok­ tryny komunizmu postępowa Europa dogadała się z nie mniej postępową Rosją. Z Rosją, w której jeszcze łatwiej zabić nienarodzone dziecko i nie ma problemu z rozwodem. Z Rosją, która już dawno rozprawiła się z cuchnącym ścierwem chrześcijaństwa. Przypominając sposób zorga­ nizowania Solidarności w roku ’81., przypomnieliśmy również I Rzecz­ pospolitą, zwaną szlachecką. Wbrew twierdzeniom jej zaprzysięgłych wro­ gów, nie jest prawdą, że taka organiza­ cja państwa byłaby w dzisiejszym świe­ cie anachronizmem. Nie tak daleko od nas położona Szwajcaria jest żywym dowodem na to, że państwo, w któ­ rym większość decyzji podejmują oby­ watele poprzez ciągłe sejmikowanie, może być przykładem jak najbardziej nowoczesnego sposobem zarządza­ nia. Zwłaszcza w dzisiejszym świecie powszechnego dostępu do Interne­ tu. Szwajcaria jest zarazem żywym

dowodem na to, że organizując nasze państwo, wcale nie musimy wybierać spośród koncepcji, które są absolutnie sprzeczne z interesem Polski i charak­ terem Polaków. I tu dochodzimy do istoty proble­ mu. Jedynym wyznacznikiem polsko­ ści jest wiara chrześcijańska – czy to się komuś podoba, czy nie. Polska nie ma innego zwornika. Nie mamy post­ tatarskiej bezwzględnej dzikości i braku szacunku do drugiego człowieka Ro­ sjan. Nie mamy pruskiego ordnungu bez względu na wszystko. Nie mamy bezczelności Anglików. Nie ma sensu więcej wymieniać. Mamy za to polskie umiłowanie wolności własnej i drugie­ go człowieka, które najbardziej zawiera się w chrześcijaństwie. I takie też musi być urządzenie naszego państwa. Oczywiście wrogów takiej orga­ nizacji państwa jest wielu, również w naszej ojczyźnie. Tych wszystkich ukąszonych Oświeceniem, którzy wymyślili sobie, że Polska, biorąc za mordę własnych obywateli i tworząc tak zwane państwo nowoczesne, jakie zwyciężyło w Prusach i Rosji, obroni­ łaby własną niepodległość w XVIII wieku. Czy naprawdę chcielibyśmy żyć w późniejszych Niemczech Hit­ lera czy Rosji Stalina? Bo to są kon­ sekwencje wcześniejszych wyborów. Takie naśladownictwo, które niestety zwyciężyło w Polsce dzisiejszej, nieza­ leżnie od deklarowanej przynależności

czy sympatii partyjnej, jest równie po­ zbawione sensu. Ale nie tylko sensu, również możliwości realizacji, co zaraz wytłumaczę. Rosję na razie zostawmy w spoko­ ju – zarzuciła sieć i czeka. Popatrzmy na Niemcy. Zawsze tworzyli wielkie państwo i byli wielkim narodem, po­ za, rzecz jasna, długim okresem roz­ bicia dzielnicowego. Przed rozbiciem tworzyli Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego i mieli ambicje władania całą ówczesną Europą. Po zjednocze­ niu pod przewodem Prus pierwszą ich

przekształcając wybory w farsę. To oni odpowiadają za polskie cuda nad urną, niespotykane w cywilizowanych krajach. By nie być gołosłownym: jeśli ob­ serwujemy przebieg wyborów w Sta­ nach, Anglii, Francji, Niemczech i gdziekolwiek, gdzie jeszcze wybory jako tako funkcjonują, widzimy, że po ogłoszeniu wstępnych wyników, zwy­ kle z 90% komisji wyborczych, wybory uważa się za rozstrzygnięte. Przegra­ ny gratuluje wygranemu, a zwycięzca wygłasza stosowne przemówienie, nie czekając na pozostałe 10% i oficjalny komunikat. Każdy, kto nie zapomniał podstaw matematyki, a chodzi tu o arytmetykę, wie, że ostatnie10% nie może wpłynąć na ostateczny wynik. W przeciwnym razie rozkład głosów w ostatnich 10% obwodów byłby tak nieprawdopodob­ ny, że można go porównać z trafieniem szóstki w totku. A w Polsce szóstki leciały jak z rę­ kawa! W wyborach prezydenckich 2010, po podliczeniu wyników w 90% komisji, prowadził Jarosław Kaczyński. Ostatnie 10% zmieniło wynik. Bingo! Jeszcze lepiej było w ostatnich eu­ rowyborach. Podano wynik z 97% ko­ misji i wtedy PiS wygrywało z około jednoprocentową przewagą nad Plat­ formą. Ostatnie 3% odwróciło propor­ cje. To tak, jakby trafić szóstkę kilka razy z rzędu. Polak potrafi! Ale to nic w porównaniu

Rozumiem, nie od razu Kraków zbudowano. Zmiana tak zabagnionej sytuacji, jaką zostawiło po sobie teoretyczne państwo PO-PSL, wymaga czasu. Dostrzegam pozytywne efekty tego, co już zrobiono, i staram się cierpliwie czekać na następne. Zasoby cierpliwości są jednak ograniczone i zdarzają się chwile, że chce się krzyczeć: „Na co czekacie?!”.

Szwajcaria jest żywym dowodem na to, że państwo, w którym większość decyzji podejmują obywatele poprzez ciągłe sejmikowanie, może być przykładem jak najbardziej nowoczesnego sposobu zarządzania. myślą jest podbój Europy. Po przegra­ nej I wojnie światowej, dwadzieścia lat później, znowu rozpoczynają podbój Europy. Teraz oficjalnie są narodem kupców, miłującym pokój na wieki. Brawo! Bo dla nikogo nie jest już tajemnicą, co opisałem we wcześ­ niejszym rozdziale [„Kurier Wnet”

Gdzie ta zmiana? Zbigniew Kopczyński

z ostatnimi wyborami samorządowy­ mi. Leśne dziadki zleciły stworzenie programu komputerowego dla przepro­ wadzenia wyborów firmie „Kogucik”, a efektem był totalny chaos. Kandydat do rady w mieścinie pod Łodzią dowie­ dział się, że wybrano go prezydentem Szczecina, jeśli nie pomyliłem miej­ scowości. Program mylił się bardziej. Na stronie internetowej Woje­ wódzkiej Komisji Wyborczej w Katowi­ cach pojawiły się, w niedużym odstępie czasu jeden po drugim, dwa różne pro­ tokoły wyborów do Sejmiku w okręgu

katowickim. Między ich opublikowa­ niem wyparowało 130 tysięcy odda­ nych głosów. To tak, jakby wykreślić wszyskich głosujących w Katowicach i Tychach. Co niektórym kandydatom ubyło jakieś dwa tysiące głosów. Leśne dziadki bezrefleksyjnie zatwierdziły oba protokoły. W końcu jeden pomyli się w liczeniu o dwa, inny o trzy gło­ sy, a jeszcze inny o 130 tysięcy. Errare humanum est. Znam relację kandydata do rady jednej ze śląskich gmin. W jego okręgu wygrał kandydat PSL, choć partia ta tam

ogromnej przewagi gospodarczej i so­ lidarności narodowej. Przekupienie krajowych elit i na­ rzucenie podbijanym, a oficjalnie – włączanym do Unii państwom niemie­ ckiego sposobu gospodarowania, od początku skazywało te państwa na po­ rażkę. Znamy nasz przypadek. Musie­ liśmy zniszczyć stocznie, rybołówstwo, przemysł ciężki, ograniczyć produkcję rolną, a w zamian za to rozbudować biurokrację w ramach rzekomego do­ stosowania do standardów unijnych. Ale Hiszpanie i Portugalczycy 18 lat wcześniej musieli zrobić dokładnie to samo. Zadajmy teraz podstawowe pyta­ nie: kto z polityków wcześniej krajo­ wych, a teraz europejskich, który liznęli już nie tylko splendoru, ale i ogrom­ nych pieniędzy, będzie chciał dobro­ wolnie z tego zrezygnować? Niemiecki wysiłek wojenny, to znaczy – przepra­ szam – altruizm finansowy, w posta­ ci najwyższych wpłat do unijnej kasy, przyniósł wymierną korzyść. Oczy­ wiście Niemcom. Pomysły zatem, że­ by przyłączyć się do Niemców w ich zwycięskim podboju Europy, jakie po­ jawiły się nie tylko w kręgach rządo­ wych w Polsce, są na poziomie dzie­ cięcej naiwności. Pokażcie mi najpierw jedno państwo, które poza Niemcami skorzystało na zjednoczeniu Europy i wprowadzeniu euro, a uwierzę. No dobrze, poza Holandią. Wbrew powszechnemu myśleniu, I Rzeczpospolita upadła nie poprzez nadmiar swobód obywatelskich w od­ różnieniu od zamordystycznych Prus i Rosji, ale w wyniku wewnętrznego upadku tych swobód. Całe bogactwo i splendor Rzeczypospolitej wynikał z konstytucyjnej wolności i równości wobec prawa całego ówczesnego naro­ du, czyli szlachty. Ten ówczesny naród szlachecki tworzył zarazem ekonomicz­ ną podstawę potęgi państwa. Upadek ekonomiczny folwarków szlacheckich, które były ówczesnymi drobnymi przedsiębiorstwami, przyczy­ nił się do upadku państwa. Zmiana, jaka się dokonała w wyniku pauperyzacji tej warstwy przy jednoczesnym rozkwicie warstwy magnackiej, w fikcję zamieniła

nie istnieje, a i kandydat był nieznany. Gmina wiejska, w okręgu wyborczym wszyscy się znają, więc nasz kandydat obszedł sąsiadów z pytaniem, na kogo głosowali. Otóż nie znalazł nikogo gło­ sującego na PSL. A jednak PSL potrafi! Były wprawdzie protesty wyborcze, lecz Sąd Najwyższy, powagą państwa teoretycznego, uznał wybory za ważne, stosując sakramentalną już formułkę, że wprawdzie były uchybienia, lecz nie miały wpływu na wynik wyborów. Szczerze mówiąc, sądziłem, że PiS po przejęciu rządów ogłosi przyspie­ szone wybory samorządowe, bo obec­ ne władze posiadają wątpliwy mandat lub nie posiadają go wcale. Rozumiem niechęć do otwierania kolejnego frontu walki z totalną opozycją, nie rozumiem jednak opieszałości w zmianie ordy­ nacji wyborczej, szczególnie w zasa­ dach powoływania Państwowej Komisji Wyborczej i komisji niższego szczebla. Farsa wyborów samorządowych zaowocowała mobilizacją Ruchu Kon­ troli Wyborów i dzięki zaangażowa­ niu rzeszy jej wolontariuszy możliwe było ograniczenie fałszowania wybo­ rów, a tym samym zwycięstwo opozycji w wyborach prezydenckich i parlamen­ tarnych. Do dziś zastanawiam się, jaka była rzeczywista skala zwycięstwa An­ drzeja Dudy i PiS-u. Tego już się nie do­ wiemy, bo poprzednie władze zadbały o szybkie zniszczenie kart wyborczych, by uniemożliwić weryfikację wyników.

dotychczasową wolność i równość wo­ bec prawa – to, że szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie. Oczywiście sowi­ cie opłacany przez magnatów ten i ów pismak mógł pleść duby smalone. Nie sposób zresztą nie zauważyć, że najbar­ dziej niestworzone fantasmagorie z wy­ kwitem w postaci sarmatyzmu pojawiły się w chwili już upadku, chociaż jeszcze nie ogłoszonego. Zatem przypomnijmy jeszcze raz. Podstawą potęgi państwa polskiego był szlachecki ruch egzekucyjny praw i dóbr. 10% ówczesnego społeczeń­ stwa wystąpiło przeciwko przywilejom wielmożów i zaprotestowało przeciw­ ko łamaniu prawa. Zaprotestowało zarazem przeciwko traktowaniu włas­ ności państwowej jako majątku pry­ watnego władcy, który mógł rozdawać, komu chciał i za co chciał. Powiedzia­ ło: dość! To my jesteśmy pełnopraw­ nymi obywatelami Rzeczypospolitej i to jest nasze państwo, a nie króla lub wielmożów! Pierwszym liderem tego ruchu był biskup Jan Łaski. Nie bez przyczy­ ny, bo postulaty ruchu były z gruntu chrześcijańskie. Bardzo źle się stało, że ta obywatelska Rzeczpospolita 100 lat później została zmieciona przez ru­ ską magnaterię z jej niewyobrażalnym jak na owe czasy bogactwem i w du­ żej mierze przez to właśnie bogactwo. Przez wadliwą dystrybucję bogactwa narodowego. A zatem pierwszą ideą Nowej Pol­ ski muszą być te same zasady, które w przeszłości już zaowocowały potę­ gą państwa wolnych obywateli: zasady chrześcijańskiej wiary. Ale na począ­ tek musimy sami zrozumieć, że Polska nie jest już własnością komunistów, za którymi stoi potęga Sowietów. A którzy strzałami w tył głowy wybili naszym oj­ com i dziadkom myśl o własnym pań­ stwie. Że Polska nie jest tym bardziej własnością hordy, która spotkała się przy Okrągłym Stole i zawiązała pakt na nieszczęście Polski i Polaków. To my jesteśmy obywatelami i właścicielami Polski i czas się już o naszą własność upomnieć. Jacy my? - zapytacie pewnie. Nie ma już szlachty, nie ma nawet dzie­ sięciomilionowej Solidarności, a na­ wet warunków, żeby się odrodziła, bo nie ma już wielkich zakładów pracy. MY to obywatelski naród, który chce rozporządzać własnym państwem. To właśnie jest Solidarność. Solidarność szlachty, która na początku XVI wieku wywalczyła swoje państwo. Solidarność Polaków z zaboru pruskiego, którzy po­ większyli swój stan posiadania i w efek­ cie zwyciężyli. Solidarność z roku 1980, która upomniała się o swoje portfele oraz prawa obywatelskie. Dzisiejsza Solidarność i Solidarność jutra, która podniesie z upadku naszą ojczyznę mu­ si być Solidarnością Przedsiębiorców. Ale to nie znaczy, że ma być zamknięta na ludzi spoza tej warstwy. Wręcz prze­ ciwnie. Podobnie jak Solidarność roku osiemdziesiątego, na pozór robotnicza, musi być ruchem społecznym grupują­ cym wszystkich, którym na sercu leży dobro Polski. Polski, której będą peł­ noprawnymi obywatelami. K

Dobra zmiana, polegająca na od­ budowie państwa po latach jego de­ strukcji, wymaga czasu. Premier Mo­ rawiecki i prezes Kaczyński mówili o dwóch – trzech kadencjach. Jeśli jed­ nak nie zmienimy ordynacji wyborczej, drugiej kadencji nie będzie. Tak dużej mobilizacji RKW powtórzyć się nie da i leśne dziadki, w poczuciu bezkarności, będą robić co zechcą, a nieprawidłowo­ ści pójdą na konto PiS-u.

Ordynację należy zmienić jak najszybciej. Jeśli zmiany dokonane będę krótko przed wyborami, w całej postępowej Europie, od Grenlandii po Zjednoczone Emiraty Arabskie, rozlegnie się krzyk i oskarżenie, że PiS tworzy ordynację pod siebie. Ordynację należy zmienić jak najszybciej. W zasadzie już powin­ na być zmieniona. Jeśli zmiany do­ konane będę krótko przed wybora­ mi, w całej postępowej Europie, od Grenlandii po Zjednoczone Emiraty Arabskie, rozlegnie się krzyk i oskar­ żenie, że PiS tworzy ordynację pod siebie. K


Ż

yjemy w epoce wszechwładz­ twa nauki i techniki, całe na­ sze życie jest przez nie kształ­ towane, nie sposób sobie wyobrazić funkcjonowania świata bez posługiwania się niezliczo­ nymi ich osiągnięciami, które nam to życie ułatwiają i umilają. W hierarchii społecznej uczeni i wynalazcy zajmują pozycje najwyższe, przez nikogo nie­ kwestionowane, budzą szacunek, a nie­ kiedy i nabożny lęk przed potęgą ro­ zumu, którego są eksponentami. Może więc lepiej nie kusić diabła i nie zaglądać do kuchni ich imponujących rezyden­ cji, gdzie przygotowuje się wspaniałe potrawy, serwowane potem w salonie na pięknej zastawie i w pięknej oprawie wystroju jego wnętrza? Nasz stosunek do nauki można przyrównać do wiary niemal religijnej – jeśli nawet czasami coś nas irytuje lub budzi wątpliwości w praktyce jej upra­ wiania, to przecież nie dopuszczamy do siebie myśli, że jej podstawowe para­ dygmaty mogłyby być nieprawdziwe lub nosić znamiona fałszu – i to jeszcze zamierzonego. W świecie anomii, total­ nego relatywizmu i niepewności jutra, sprokurowanym przez harce łobuzów polityki biznesu, w sytuacji, gdy właś­ nie dopełnia się dekompozycja Koś­ cioła i dewastacja chrześcijaństwa od wewnątrz i od zewnątrz, świadomość – choćby i złudna – trwałości i niezmien­ ności praw naukowych zdaje się być szalenie krzepiąca i pozwala wierzyć, że ludzkość może jeszcze nie całkiem zwa­ riowała. Gdy wszystko staje się względ­ ne, wówczas cokolwiek, co wydaje się być pewne i obiektywnie prawdziwe, zyskuje status punktu odniesienia dla naszego myślenia i działania, nadając sens całej naszej egzystencji. Oczywiście na co dzień nie de­ liberujemy nad wielkimi sprawami, lecz gdy przychodzi jakieś zwątpie­ nie w słuszność tego, co robimy lub co się dzieje z nami i wokół nas, od­ ruchowo sięgamy po argumenty, jakie podsuwa nam wiara w naukę – instan­ cję w randze nieomylnego arbitra, roz­ strzygającego wszelkie nasze dylematy praktyczne i decyzyjne. Zwalania nas to z samodzielnej i niekiedy męczącej dociekliwości w badaniu i analizowaniu rzeczywistości, nadto z osobistej odpo­ wiedzialności za dokonywane wybory życiowe. Parafrazując stare powiedze­ nie, w sytuacjach niejasnych co do ich zasadności czy słuszności powiadamy, że skoro nauka orzekła, to causa finita – i po kłopocie. Nauka – zwłaszcza ta najnowsza – ukształtowała nam obraz świata i nas samych, zdefiniowała nasze o tym my­ ślenie i zorganizowała nam nie tylko życie, ale i wyobraźnię, Wszelako stary sceptyk Epiktet zaleca, by zawsze za­ stanawiać się, co w naszym rozumieniu rzeczy jest prawdą o nich, a co tylko mniemaniem. To znakomita zasada me­ todologiczna, tyle że trudna w zasto­ sowaniu z racji wykształconych w nas odruchów mentalnych i emocjonal­ nych, tresury społecznej, stereotypów, uprzedzeń, pragnień, nadziei, myślenia życzeniowego, a często uwarunkowań w randze przymusu lub konieczności. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie podważał tych praw termody­ namiki, dzięki którym działają lodówki, mimo że nie ma o nich zielonego po­ jęcia. Tym bardziej więc nie zacznie dociekać, czy wyczerpują one całość problemów związanych z tą dyscypli­ ną naukową. Mamy prąd w kontaktach, który sprawnie zasila cały dom, więc nie ma podstaw, by powątpiewać w prawa elektryczności, mimo że na poziomie „wysokiej teorii” zaczyna­ ją się poważne wątpliwości co do ich uniwersalności. Albowiem rzecz cała dotyczy w ogóle energii – i to każde­ go rodzaju. Bez niej nie istniałby świat w dzisiejszej postaci, zatem kto jest jej właścicielem i dysponentem, ten nim rządzi niepodzielnie. Ostatnie niemal dwa stulecia to w istocie jedna niekoń­ cząca się wojna nie tylko o surowce, R E K L A M A

MA J 2017 · KURIER WNET

NET · OE ·ML I· SA ·· KW· A A K AP D ale właśnie o energię – o jej źródła, zasoby i zyski z jej dystrybucji. Tu nie ma żartów – tu była i jest dzika walka w dżungli finansów, przemysłu i wła­ dzy – kto panuje nad nieograniczony­ mi zasobami energii w dowolnej for­ mie, panuje nad całym światem. Drugim obszarem nieograniczo­ nych możliwości oszukiwania ludzi jest medycyna i farmakologia. O ich wątpliwych praktykach wiadomo od dawna – obok wielkich sukcesów jest w nich wiele oszustw, podszytych wyś­ cigiem o wielkie zyski, jakie ciągnie się z naiwnych, płacących za wiarę w wia­ rygodność nauki. Manipulowanie „co­ raz lepiej udokumentowanymi” nor­ mami zdrowia w celu kwalifikowania ludzi w zasadzie zdrowych do grup „zagrożonych” lub wręcz chorych to sposób na automatyczne zwiększa­ nie zapotrzebowania na leki, zabiegi i świadczenia – z profilaktyką włącznie – a więc i na pomnażanie zysków z tego czerpanych. Granie fałszem na ludz­ kim lęku o życie, zwłaszcza na trosce

może. Sprokurowano bowiem na uży­ tek chwili humbug, który w grach kon­ kurencyjnych posłużył jako swoisty, nieuczciwy „regulator rynkowy”. Posłu­ żono się doskonale znaną techniką „na­ cisku grupowego”, wykorzystując przy tym nabożną wiarę w autorytet nauki – i zredukowano popyt na wołowinę o dziesiątki procent. Jak to przełożyło się na straty jednych, a zyski innych – i w jakich sumach to liczyć – tego nigdy się nie dowiemy. Podobnie ma się rzecz z nawrotami alarmów o ptasiej grypie czy kolejnych mutacji osławionej „grypy azjatyckiej”. W szkołach uczą, że na wirusy szcze­ pionek być nie może – niejako z zasa­ dy, ale grając na ludzkich lękach wmawia się nam, że należy się szczepić, by unik­ nąć chorób. Przemysł farmaceutyczny, podpierając się „najnowszymi bada­ niami naukowymi” i statystyką, zarabia krocie na ludzkiej naiwności i ignoran­ cji. Gdyby to tylko chodziło o grypę! Wokół szczepionek profilaktycznych przeciwko różnym (acz nie wszystkim)

i na podtrzymywanie mitu naukowości tego procederu wydaje się gigantyczne pieniądze. Naukowcy wielu dziedzin, skuszeni wielkimi apanażami, wyczy­ niają niezwykłe łamańce umysłowe, by dowieść czegoś, co nie istnieje. A wys­ tarczy tylko nieco wiedzy historycznej i fizycznej, odrobina znajomości meto­ dologii badań, trochę zdrowego roz­ sądku i umiejętności „czytania realiów”, by pojąć, jakim jest to wielkim oszu­ stwem, w jakim celu się je uprawia i kto czerpie z tego zyski. Ta błazenada przypomina nie­ co dawne idiotyzmy, jakie wyczynia­ no w sowieckiej Rosji wokół genetyki. Osławione teorie i praktyki Miczurina i Łysenki budziły śmiech poważnych uczonych, niemniej władze zadekre­ towały, że są one dowodem niezwy­ kłości socjalistycznej nauki, dającej odpór ideom zachodniej, burżuazyj­ nej biologii, pozostającej na usługach wrogów międzynarodowego proleta­ riatu. Opornych sadzano do łagrów i uśmiercano, jak to uczyniono chociaż­

7

w stanie przewidywać, a tylko analizuje to, co było i jest, dopasowując do tego różne interpretacje? (Nawiasem mó­ wiąc, swego czasu podczas kolejnego kryzysu rynkowego pierwsza zbankru­ towała firma doradcza, prowadzona przez dwóch noblistów z jej branży). Jest ona jedynie częścią Systemu, wy­ myślającą i legitymizującą metody wy­ ciągania pieniędzy od mas najmitów i utrzymywania ich w stanie finansowe­ go (acz nie tylko) zniewolenia i pod­ daństwa. Sama w sobie i z siebie eko­ nomia jest niczym – zresztą wykluła się jako niby nauka właśnie dopiero wtedy, gdy zaczęło się systemowe eksploa­ towanie pracy wielkich mas ludzkich pozbawionych własności przez skumu­ lowany kapitał i scentralizowane pań­ stwo i gdy trzeba było znaleźć dla tego procederu jakąś wiarygodną formułę. Jest jeszcze jedna dyscyplina, mie­ niąca się naukową, której na imię psy­ chologia. Tu sprawa jest bardziej zło­ żona, gdyż to, co czerpie ona z biologii i neurologii, jest niewątpliwie cenne

Bismarckowi przypisu­je się zabawne, ale i cyniczne powiedzenie, że „im ludzie wiedzą mniej o powstawaniu kiełbas i praw, tym lepiej w nocy śpią”. Należałoby to uzupełnić stwierdzeniem, że im mniej ludzie będą wiedzieli, jak i po co robi się dziś naukę, tym nie tylko będą spali spo­ kojniej, ale i spokojniejsi będą również za dnia.

Imperium oszustów Roman Zawadzki

o dzieci, jest procederem haniebnym, lecz jakże intratnym. A o szkodliwości wielu technik i procedur medycznych czy medykamentów, o ich fatalnych skutkach ubocznych – zwłaszcza tych odroczonych – ciemny lud dowiaduje się dopiero poniewczasie. Lecz nieod­ miennie chce wierzyć, że ich dekreto­ wana naukowość jest niepodważalna, co mu się wmawia zarówno w edukacji, jak i przy pomocy inżynierii społecznej i medialnej. Niekiedy fałszerstwa przybierają już postać wręcz groteskową, widoczną gołym okiem. Wiele lat temu świat zo­ stał zaalarmowany „chorobą wściekłych krów”, która miała przenosić się na lu­ dzi przez jedzenie zarażonego mięsa. Rozpętano alarmistyczną akcję propa­ gandową i masowo wybijano ogrom­ ne stada tych zwierząt. Podano też, że wykryto przyczynę tego nieszczęścia – osobliwe twory mikrobiologiczne, nazwane prionami. Dotąd czegoś ta­ kiego nie znano, mimo że bydło, które niekiedy chorowało, poddawane było przez lata bardzo starannej i szczegó­ łowej inspekcji sanitarnej. Owe priony były tak tajemnicze, że właściwie nikt ich nie widział, nie wiedziano też, jak je w ogóle zakwa­ lifikować jako odrębny gatunek ni to wirusów, ni to bakterii. Po jakimś czasie sprawa przycichła, ale niekiedy wraca jako straszak na hodowców tego do­ brego mięska i na ogłupiałych klientów. Uczeni zamilkli, choć wcześniej pisa­ li sążniste referaty o owych zagadko­ wych mikroorganizmach i o groźnych skutkach, jakie wywołują. Dziwnym tra­ fem cała ta historia nie miała i wciąż nie ma dalszego ciągu – bo mieć nie

chorobom i dowiedzionej już szkodli­ wości odroczonych skutków ubocznych ich stosowania panuje zmowa milczenia i ostracyzm wobec tych lekarzy, którzy toczą boje o prawdę w tej materii. Na stole leżą gigantyczne pieniądze, a firmy farmaceutyczne grają fałszywymi karta­ mi, korumpując nawet rządy, by wyda­ wały ustawy nakazujące obowiązek po­ wszechnych szczepień swych obywateli, od noworodków poczynając. Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że za owymi manipulacjami kryją się – oprócz pogoni za zyskami – upior­

by z niejakim profesorem Wawiłowem – dziś zrehabilitowanym i powszech­ nie uznanym za jednego z wielkich pre­ kursorów tej dyscypliny naukowej. Kto nie wierzy, że tak było, łatwo może to sprawdzić w stosownych publikacjach z tamtych lat. Nawiasem mówiąc, taką samą etykietkę przypięto rozwijają­ cej się wówczas szybko cybernetyce. A wszystko parafowali ludzie z nauko­ wymi i akademickimi tytułami. Powie ktoś, że to było „w totalitarnym stalini­ zmie”, że teraz jest inaczej. To tylko mit, gdyż i na Zachodzie również wyczynia­

Na stole leżą gigantyczne pieniądze, a firmy farmaceutyczne grają fałszywymi kartami, korumpując nawet rządy, by wydawały ustawy nakazujące obowiązek powszechnych szczepień swych obywateli, od noworodków poczynając. ne pomysły eugeniczne Systemu, który ma własną koncepcję urządzania świa­ ta według obłąkańczych idei i ideolo­ gii. Stwierdzenie to nie jest bynajmniej pijanym snem wariata, oszalałego na punkcie spiskowych teorii dziejów. Kto ciekaw – i nie boi się zajrzeć do tej kuchni, w której pichci się naukę – może sobie to wszystko wyekstrahować nawet z tych okruchów informacji, jakie docierają do opinii publicznej. Wystar­ czy tylko je dobrze odczytywać, skła­ dać w większe całości i wyciągać z nich logiczne wnioski. Dobrym na to ćwiczeniem jest śle­ dzenie tyleż absurdalnej naukowo, co humorystycznej wojny z „globalnym ociepleniem” naszej planety. Na fik­ cyjne badania, na propagandę strachu

no rozmaite brewerie z fałszowaniem nauki. A dziś? Czy aby my sami nie ży­ jemy teraz w globalnym totalitaryzmie, tyle że nie „twardym” i opresyjnym, ile w „miękkim” i perswazyjnym? Skoro takie cuda działy się i dzieją się w naukach „twardych” i doświad­ czalnych, to co dopiero mówić o uświę­ conych „prawdach naukowych” w tzw. humanistyce, która mami nas swoją zna­ jomością mechaniki funkcjonowania człowieka w pojedynkę i w ogromnych społecznościach. Darujmy sobie tak dziwne dziedziny księżycowych spe­ kulacji, jak politologia czy futurologia lub z gruntu fałszywe pseudonaukowe ideologie, jak chociażby „genderolo­ gia”. Czy jednak można poważnie trak­ tować ekonomię, która niczego nie jest

i dość wiarygodne jako wiedza – czyli suma informacji z obserwacji i bezpo­ średniego doświadczenia. Niemniej dalej zaczyna się wolnoamerykanka, gdyż zachodzi tu odwrócenie zasady metodologicznej poprawności – wnios­ kowania o rzeczywistości z danych, a nie dopasowywanie tych danych do wymyślonego „człowieka psycho­ logicznego”. Ten zaś jest dla niej two­ rem sztucznym, skonstruowanym wedle wyobrażenia o tym, czym w ogóle jest on sam i jego psychika. Może nie jest to dosłowne powielenie oświeceniowej wersji biologicznej maszyny, niemniej zasada desakralizacji osoby ludzkiej obowiązuje w pełnej rozciągłości. Do­ szedł do tego prymitywny manicheizm połączony z warunkowaniem Pawło­ wa, co dało asumpt do rozwinięcia idei jednostki pozostającej w kleszczach in­ stynktów, odruchów wrodzonych lub wytresowanych, wreszcie tajemniczych żywiołów, nad którymi nie do końca panuje, a które warunkują kształt jego egzystencji. Podstawowym problemem-pułap­ ką jest tu zakwestionowanie wolnej woli samostanowienia i dążenia do trans­ cendencji jako duchowych atrybutów człowieczeństwa i poprzestanie na men­ talno-emocjonalnym behawioryzmie – prawda, że wyrafinowanym, ale jednak tylko funkcjonalno-operacyjnym. Stąd już prosta droga wiedzie do koncepcji sterowności, która w konsekwencji prze­ kłada się na możliwość manipulowania człowiekiem w każdym aspekcie jego natury od kołyski aż po grób. Reszta to tylko wielorakie ozdobniki quasi-teore­ tyczne, ale na poziomie praktyki bogate w nieprawdopodobnie wyrafinowane

techniki inżynierii psychologicznej, a tak­ że społecznej. Krótko mówiąc, dawna idea tabula rasa znalazła nowe wciele­ nie z pewnymi modyfikacjami, łas­kawie uwzględniającymi tzw. wrodzone i na­ bywane różnice indywidualne. Czyli – czysta karta, tyle że każda z innego nieco papieru i zapisywana nieco innym atra­ mentem lub w innym języku. Nie trzeba chyba wyjaśniać, jak bardzo ta wiedza jest przydatna dla Systemu. Tak jak medycyna manipu­ luje normami zdrowia fizycznego, tak psychologia wraz z psychiatrią mani­ puluje normatywnością w zakresie zdrowia psychicznego. Stanowi więc reguły kwalifikowania i klasyfikowania ludzi od małego dziecka według włas­ nych pomysłów – głównie szytych na pot­rzeby systemowego zleceniodawcy. Od chwili przyjścia na świat poprzez wszystkie fazy edukacji i socjalizacji, do selekcji zawodowej i każdej innej – zaw­sze i wszędzie towarzyszy nam jakiś psycholog. Ma on prawo etykietowa­ nia każdego na każde zlecenie, a ostat­ nio – tu i ówdzie – jest nawet władny podpisywać wnioski o eutanazję z po­ wodów pozamedycznych! Określa, kto jest zdolny albo niezdolny – i do cze­ go; jakie ma „problemy ze sobą”, „dys­ funkcje”, „kompleksy”, „zaburzenia” i co należy z tym robić, żeby postawić da­ nego delikwenta „do pionu”, czyli do­ pasować go do szablonu dekretowanej normy psychicznej. Czym ona jest i jaka ma być – o tym decydują już na bieżąco gremia uczonych szamanów w zależ­ ności od potrzeb Systemu, dobierając do tego stosowną oprawę „naukową”. W skrajnych przypadkach zdarzały się takie kwiatki, jak „schizofrenia bezob­ jawowa” i zamykanie ludzi do „psychu­ szek” tylko dlatego, że nie podobał im się ustrój powszechnej szczęśliwości. Dzisiaj zastąpiono to pojęciem „braku akceptowalności społecznej” i stygma­ tyzowaniem ludzi za to, że dają wyraz swemu niezadowoleniu – w myśleniu, słowach, zachowaniach i postawach – narzucanej poprawności politycz­ nej i nakazom Systemu. Czyli Orwell w czystej postaci, tyle że w nieco łagod­ niejszej formie – ale za to ze stemplem diagnozy naukowej. Obowiązuje tu w pełni zasada oceny i selekcji jednostek według stopnia ich użyteczności społecznej. Kto nie spełnia na czas odpowiednich warunków, może być w każdej chwi­ li wykluczony z dalszych rund walki o byt i powszechnego wyścigu szczu­ rów. Czy tego chcemy, czy nie, żyjemy w epoce osobliwego terroru psycho­ logii, która może nasze życie „wyobra­ cać” na każdy sposób nie tylko z mocy prawa, ale i za naszym przyzwoleniem. Albowiem wiara w wiarygodności jej naukowości, wbijana do głowy od maleńkości, czyni nas bezwolnymi wyznawcami tej nowożytnej pseu­ doreligii. W efekcie dzieje się tak, jak śpiewał niegdyś pewien czeski poeta: ludzie „w fałszywym kościele szukają błogosławieństw/a kapłani przekupie­ ni patrzą do ksiąg świętych”. Warto jeszcze wspomnieć, że psy­ chologia (wespół z socjologią), wy­ pracowała niewiarygodnie skuteczne techniki manipulacji medialnej w skali masowej, a także technologie zagania­ nia baranów do bankowych kas kre­ dytowych i urn wyborczych. Właści­ wie nie ma takiej dziedziny życia, nad którą nie unosiłby się jej „opiekuńczy duch”. Jeśli komuś zawdzięczamy to­ talne ogłupienie narodu, to właśnie tego rodzaju naukom zbudowanym na antropologicznym fałszu o wszelkich znamionach szamaństwa. To jednak te­ mat na zupełnie osobną bajkę – z tych, którymi straszy się niegrzeczne dzieci przed snem. Tak czy owak – warto zre­ widować swój nabożny stosunek do nauki w ogólności, a do tego, co się pod nią podszywa, w szczególności. Bismarck miał może rację, co nie zna­ czy, że nie winniśmy sami sobie odro­ biny prawdy – nawet gdybyśmy mieli gorzej sypiać. K


KURIER WNET · MA J 2017

8

W lutym obchodził Pan 95 urodziny. Składam więc Panu serdeczne życzenia... Szóstego lutego. Dziękuję. Poza tym, ważna sprawa – w tym roku wyjdzie moja książka, która udowodni, że pan Cenckiewicz nie ma w ogóle kwalifika­ cji na to, żeby być docentem. Chciał­ bym ją zapowiedzieć. Pamiętamy ten dość zdumiewający atak i w różny sposób protestowaliśmy. Ja na przykład napisałem felieton. Panie Profesorze, chciałbym zacząć naszą rozmowę od Afryki. W tej chwili bardzo dużo się mówi o tym, że warto skorzystać z możliwości, jakie otwierają się w Afryce, ale na razie niewiele z tego wychodzi. Pan był w Burundi w latach 1981–1993, z ważną misją. Jak Pan widzi ten ważny kraj afrykański? Niemcy byli tam dość krótko, ale ich pobyt był stosunkowo ważny, bo stwo­ rzyli szkolnictwo i usiłowali nauczyć miejscową ludność dobrze zorganizo­ wanej pracy. Burundi i Rwanda, i da­ lej, olbrzymie Kongo, to są kraje bar­ dzo istotne, dlatego że tam toczą się te stałe konflikty, związane są również z problematyką wyznaniową i po pro­ stu pewnymi różnicami, których nie udaje się jakoś zlikwidować. Te kraje mają jednak duże szanse. Kongo ma niesłychane bogactwo surowców. Bu­ rundi pod tym względem jest biedniej­ sza, ale ma ludność bardzo aktywną intelektualnie... I tam właśnie doszło do takiego strasznego zderzenia. To są dwa plemiona bardzo różnią­ ce się od siebie, nawet fizycznie. Tutsi są bardzo wysocy, szczupli i ich skóra nie jest zupełnie czarna, tylko ciem­ nobrązowego koloru. Poza tym mają regularne rysy. Natomiast Hutu to ty­ powi Negrzy, a więc niskiego wzrostu, o nieregularnych rysach twarzy. Różnią się w sposób wyraźny. Tutsi są swoistą arystokracją. Jest to ludność napływo­ wa i zawsze interesowało mnie, skąd przybyli. Myślę, że z Etiopii. Reprezentują zupełnie inny typ kulturowy niż Hutu, mają inny sposób bycia. Mogę na ten temat dużo powie­ dzieć, ponieważ miałem tzw. fundusz reprezentacyjny, przeznaczony na na­ wiązywanie bezpośrednich kontaktów z miejscową ludnością, więc po prostu czasem zapraszałem przedstawicieli wyższej kadry politycznej Tutsi i Hutu. Moja żona zawsze była zachwycona. Mówiła: „Zobacz, jak ci Tutsi jedzą, jak oni delikatnie biorą jedzenie tymi swoimi pięknymi, długimi palcami!”. Ten ich sposób zachowania, sposób siedzenia, sposób jedzenia – po prostu arystokracja. Natomiast jeśli chodzi o kwali­ fikacje, miałem bardzo duży zespół, czterdziestu paru ludzi. To byli i Hutu, i Tutsi, po studiach z reguły we Fran­ cji. Hutu są również wykształceni, ale szczerze powiedziawszy, wszyscy biali mieliśmy bardziej serdeczny stosunek do Tutsi, bo oni wydawali nam się bliżsi kulturowo. Hutu jest liczebnie znacznie wię­ cej, Tutsi to jest dużo mniejsza grupa, ma za to poczucie wodzostwa, wyż­ szości w stosunku do Hutu. Stąd się biorą permanentne konflikty, zresztą podsycane trochę przez Belgów, trochę przez Francuzów. Była też ofensywa wielkiego kapi­ tału amerykańsko-brytyjskiego, która doprowadziła walk w Rwandzie. Rwan­ da jest tuż obok i ludność i tam, i tu ma to samo pochodzenie plemienne. To doprowadziło i stale doprowadza do kolosalnych konfliktów. W okresie, w którym tam byłem, sytuacja była podobna, jak u nas – stąd, powiedzmy, moja ocena sytuacji w Pol­ sce w okresie zdobywania niepodległoś­ ci. Tam pod koniec ubiegłego wieku była już bardzo silna ofensywa kapita­ łu przede wszystkim amerykańskiego, a również i brytyjskiego, bo przedtem był wszędzie kapitał jeszcze belgijski, francuski. Jest i była w Burundi fabryka kawy, tak że chodziło o zdobycie ist­ niejących obiektów przemysłowych, a przede wszystkim źródeł surowco­ wych. Była tam silna konkurencja... Kiedy ja przyjechałem do Burundi, byli tam Rosjanie. Podczas uroczystej defi­ lady obok prezydenta siedziało dwóch oficerów radzieckich. Przyjechał Pan do Bużumbury. Tak. W centrum miasta był taki klub kulturalny, w którym każdy tubylec mógł za darmo wypić kawkę, a co dzień wieczorem były filmy radzieckie. Rocz­ nica rewolucji to było święto ludowe i ambasada radziecka urządzała przy­ jęcie na parę tysięcy ludzi.

P · O ·S ·T· K· O · L· O · N · I ·A· L· I ·Z· M Rosjanie wchodzili stopniowo i konsekwentnie. Bardzo szeroko wchodzili w terenie ze służbą medyczną. A czy tam były już jakieś formacje chińskie? Jeśli chodzi o Chińczyków, to były do­ piero początki – parę sklepów chiń­ skich. Za moich czasów to nie było widoczne. A jeśli chodzi o Kościół? Katolików było 60%, spośród pozosta­ łych 40% protestanci, mahometanie, ale bardzo niedużo, a poza tym wyznawcy tradycyjnych religii afrykańskich.

że jest możliwość zakładania przedsiębiorstw. Swoboda gospodarcza dla tych, którzy przyjeżdżają z pieniędzmi, jest ogromna. Czy to prawda i kto to tak wymyślił? Nastąpiła inwazja kapitału brytyjskie­ go i amerykańskiego, zresztą w Rwan­ dzie w tej chwili oficjalnym językiem jest język angielski, nie francuski. Większe przedsiębiorstwa są opa­ nowane przez przemysłowców an­ glosaskich, głównie amerykańskich. Charakter kultury się w Rwandzie ra­ dykalnie zmienił, już nie jest tradycyj­ ny, frankofoński. Jeśli chodzi o Burun­ di, to tam, jak wiem, przetrwał cały szereg przedsiębiorstw, przede wszyst­

ujednolicenie na skutek systemu szkol­ nego, który był zupełnie dobrze zor­ ganizowany. Ja zresztą wykładałem tam na uniwersytecie. Miałem trochę problemów, ale wcale nie większych niż w innych krajach. Natomiast, jeśli chodzi o Tutsi, pamiętam pewną dość sensacyjną sy­ tuację na jednym z przyjęć u nas. Moja żona była z zamiłowania łacinniczką, jak ja to nazywałem. Świetnie pamię­ tała rozmaite teksty łacińskie – my­ śmy w szkole uczyli się jeszcze łaciny, uczyliśmy się na pamięć. Żona zaczę­ ła z kimś rozmawiać, cytować jakieś fragmenty Wergiliusza i raptem odpo­ wiedział jej cały chór naszych gości,

Rewolucja zaczęła się na mszy świętej w niedzielę w katedrze, na którą przyjechałem z żoną. Wszyscy zaczęli śpiewać. Wtedy żona powiedziała do mnie: „Wychodzimy, bo za chwilę tutaj będą aresztowania i przy tej okazji my możemy ucierpieć”, i żeśmy uciekli. Istotnie, policja otoczyła ten kościół, aresztowali księży. Mało znana historia. Potem nastąpiła rewolucja, pre­ zydentem został major wojska, jedy­ ny, który skończył socjologię w Niem­ czech. On się do mnie zwrócił z prośbą o stworzenie zespołu zawodowego. Po­ wiedział: „Proszę pana, ja znam się tyl­ ko na wojsku i mam te studia socjolo­ giczne, ale...”.

co prawda w dużym stopniu handluje towarami polskimi, ale jest przedsię­ biorstwem handlowym. Tego nie ma na całym świecie, żeby takie przedsię­ biorstwo jak Biedronka zostało, być może, pierwszym, największym przed­ siębiorstwem w państwie. Oddaliśmy w ogóle cały handel. To, co daje taki kapitalny zysk... W tej dziedzinie, moim zdaniem, mało zrobiono. Natomiast jest jeden podsta­ wowy problem. Nie mamy szans na rozwój, jeśli nie zreformujemy admi­ nistracji. W Polsce w administracji jest, według moich obliczeń, ponad 100–150 tysięcy ludzi za dużo.

Przemiany w Polsce z perspektywy doświadczeń Burundi Z prof. Witoldem Kieżunem o jego wspomnieniach z misji w Burundi z ramienia ONZ i o obecnych przemianach w Polsce rozmawia Stefan Truszczyński.

FOT. ADRIAN GRYCUK (CC BY-SA 3.0 PL)

Jaka była struktura ludności? Była szalona dysproporcja pomiędzy ilością Hutu i Tutsi. Tutsi to było 10 czy 15% w stosunku do większości Hutu. A w milionach? Był ogromny przyrost ludności. Kiedy przyjechałem do Burundi, mieszkało tam jakieś 4,5 miliona ludzi. Natomiast jak wyjeżdżałem, było o 2–3 miliony więcej. Pamiętam, kiedyś byliśmy z wizytą w naszej misji u sióstr polskich i one pokazywały nam teren. Przechodzi­ ła jakaś Murzynka, która uprzejmie się ukłoniła i siostry zaczęły z nią roz­ mawiać. Moja żona zapytała „Ile masz dzieci?”. Ona najpierw nie chciała od­

Moja żona zapytała „Ile masz dzieci?”. Ona najpierw nie chciała odpowiedzieć, a potem powiedziała: „Muszę powiedzieć ze wstydem, że tylko dziewięcioro”. powiedzieć, a potem powiedziała: „Mu­ szę powiedzieć ze wstydem, że tylko dziewięcioro”. Tylko ile? Tylko dziewięcioro. Byłem kiedyś dość długo w Mongolii i tam ustanowiono takie medale – „Sława matieri”. Za pięcioro dzieci wręczano mniejszy, a za ośmioro dzieci był medal wyższego stopnia. Właśnie, tam taka postawa jest typo­ wa. Więc oczywiście był to olbrzymi problem. Poza tym w czasie, kiedy byłem w Afryce, był szalony rozwój tej cho­ roby, AIDS. Francuzi zbudowali szpi­ tal i okazało się, że 90% chorych było zarażonych. To się wiąże między inny­ mi z tradycją daleko idącej swobody seksualnej. Pan był w tym najgorszym okresie, kiedy wybuchła ta choroba i jeszcze nie było żadnego ratunku. Potem przetoczyła się straszna wojna, nastąpiły potworne morderstwa. Teraz, po latach, dostajemy sygnały, że jednak te kraje się rozwijają,

kim produkcyjnych, jeszcze belgij­ skich, więc to trochę inaczej wygląda. Ale nie ulega wątpliwości, że Afry­ ka została zdekolonizowana, a potem na nowo skolonizowana kapitałem za­ granicznym. Przede wszystkim naj­ większe ośrodki przemysłowe, te ol­ brzymie, rozmaitego typu kopalnie zostały opanowane przez kapitał anglo­ saski, przeważnie amerykański. Prze­ cież całe zdobycie Rwandy to była akcja kapitału amerykańskiego. Z tego, co wiem, w tej chwili sy­ tuacja się radykalnie zmieniła. Miałem stamtąd stałe wiadomości, bo zaprzy­ jaźniony, zresztą pracujący wcześniej w moim zespole człowiek został pre­ zesem banku i co pewien czas pisał do mnie maile i rozmawialiśmy na Skypie. Niestety w zeszłym roku umarł – nie­ dawno dowiedziałem się, że śmiercią bardzo nienaturalną. Widocznie komuś się naraził. Cały czas jest tam aktualna sprawa zagrożenia życia. Poza tym przybyszom grożą rozmaitego typu choroby, choćby malaria, którą jest chory polski biskup, który pojechał do Afryki. Wydaje się, że napięcie narodowościowe na tych terenach zdecydowanie spadło. Czy oni rzeczywiście się pogodzili, czy po prostu doszli do racjonalnego wniosku, że lepiej jest współpracować? Jak Pan ocenia tę zgodę? Dowcip polega na tym, że jednostki najbardziej, że tak powiem, bojowe, poległy w wyniku tej walki, przetrwa­ ły środowiska spokojniejsze. Poza tym kapitał zagraniczny oddziałuje uspoka­ jająco, bo wymaga spokoju. Czy przywództwo znajduje się w rękach Hutu? Między innymi to była nasza rola, ONZ, i doprowadziliśmy do tego, że prezydentem był Tutsi, ale premierem Hutu, tak że była jakaś próba wprowa­ dzenia równowagi. Jednak ostatnie in­ formacje, które miałem, z grudnia, są takie, że znowu jest tam bardzo nie­ spokojnie. To podobno premier Hutu otworzył tak wielkie możliwości inwestowania. Tak. Chodzi o to, że część Hutu się dorobiła, więc się uspokoiła. Po­ za tym nastąpiło pewne kulturowe

którzy podjęli jej recytację. To była sensacja. Tam po prostu było szkol­ nictwo średnie organizowane przez ośrodki misyjne – uczyli łaciny, mieli tradycyjny program. Inna rzecz, że ja przeżyłem tam okres niesłychanie ostrej walki prze­ ciwko Kościołowi, zamykanie kościo­ łów. Zaczęło się od tego, że wolno było sprawować tylko jedno nabożeństwo w sobotę, o piątej po południu, i jed­ no o dziesiątej w niedzielę, i to pod warunkiem, że nie będzie chóralnych śpiewów. Tymczasem tam nabożeń­ stwo to jest chóralny śpiew; też taniec małych dziewczynek, ubranych w białe sukieneczki. Mam nawet takie zdjęcie, jak tańczą naokoło ołtarza. Kiedyś byłem w Kongo, robiłem film o misjonarzach. Zauważyłem tam w niektórych wioskach pewną rywalizację między Kościołem protestanckim a katolickim. Protestanci mieli trochę więcej pieniędzy i za ich pomocą usiłowali zyskać przewagę. Czy w Burundi Kościoły chrześcijańskie współpracowały, czy rywalizowały? Tam było, jak mówiłem, 60% było ka­ tolików. Protestantów był niewielki procent, ze skomplikowaną strukturą. Różne odłamy protestanckie wysyłały dobrze zaopatrzone finansowo misje, które pozyskiwały małe grupy wier­ nych. I kiedy w Burundi zamknięto kościoły, to te 60% katolików sprawo­ wało nabożeństwa przed kościołami. Te nabożeństwa były w dużym stopniu organizowane przez polskie siostry, dla­ tego że mała grupa sióstr została pod opieką ambasady szwajcarskiej jako pielęgniarki w szpitalach. One organi­ zowały, a my, nawiasem mówiąc, po­ magaliśmy. Woziło się je od kościoła do kościoła, kościoły były zamknię­ te, a przed nimi gromadziły się tłumy. Siostry modliły się wspólnie z nimi, śpiewały i jechały dalej. To była taka akcja protestacyjna. Kościoły pozamykał obalony póź­ niej prezydent, który skończył ma­ sońską szkołę w Belgii i zaprosił sobie dwóch, trzech doradców masońskich. Jeden powiedział mi, że oni tu zapro­ wadzą nowoczesny kult. Po pewnym czasie pojawiło się pierwsze zarządze­ nie, że nabożeństwa mają odbywać się tylko, jak mówiłem, po jednym w so­ boty i w niedziele, i bez śpiewu.

Jeszcze nie powiedzieliśmy w tej rozmowie o zasadniczej sprawie – dlaczego Pan tam pojechał. Pan tam organizował szkolnictwo, kadry, pomagał stworzyć cały system. Ano tak. Myśmy tam stworzyli bardzo racjonalny system. Poza tym prowadzi­ liśmy roczne studium przygotowujące do służby cywilnej. Przejdźmy teraz do współczesnoś­ ci. Chciałbym Pana zapytać o tu i teraz. Pana książka „Patologia transformacji” była podsumowaniem tego, co się w Polsce działo, całej tej pseudorewolucji i rozgrabiania. Jak Pan widzi naszą rzeczywistość po ponad roku nowej wła-

To jest oczywiście nonsens, żebyśmy mieli trzy banki polskie i kilkadziesiąt zagranicznych, podczas gdy struktura w takich krajach, jak Niemcy, Francja jest zupełnie inna, tam jest 6, 8, 10% zagranicznych. dzy? Naszą odbudowę, odzyskanie podmiotowości – przemysłowej, decyzyjnej, bankowej? Parę posunięć bardzo mnie ucieszyło, dlatego że one znajdują się w progra­ mie, który wielokrotnie przestawiałem i którego założenia są omówione w mo­ jej Patologii transformacji. Pierwsza sprawa to jest polonizacja bankowości. To jest oczywiście nonsens, żebyśmy mieli trzy banki polskie i kilkadziesiąt zagranicznych, podczas gdy struktura w takich krajach, jak Niemcy, Francja jest zupełnie inna, tam jest 6, 8, 10% za­ granicznych. To jest niesłychanie waż­ na sprawa, dlatego że to jest system finansowania inwestycyjnego, który w gruncie rzeczy miał charakter od­ działywania centrali banku za granicą. Tak że te pierwsze posunięcia pod tym względem są prawidłowe. Natomiast wydaje mi się, że nie udało się jeszcze dobrze zreorganizo­ wać systemu finansowania wielkich przedsiębiorstw. Uważam, że to jest skandaliczna historia, że w tej chwi­ li drugim największym przedsiębior­ stwem w Polsce jest Biedronka, która

Mamy w tej chwili tragiczną sytu­ ację także dlatego, że około miliona cu­ dzoziemców pracuje w Polsce. To zna­ czy, że w Polsce brakuje siły roboczej. W tej chwili praktycznie nie mamy już bezrobocia, wskaźnik 8% to jest nor­ malne bezrobocie, które zawsze będzie istniało. 2% to jest taka grupa ludzi, któ­ rzy zawsze będą oficjalnie występować jako bezrobotni, a umiejętnie dorabiać sobie w taki czy inny sposób. Natomiast, dopóki nie zrealizujemy radykalnej re­ formy administracji, nie uda się u nas praktycznie daleko pójść. Administra­ cja jest fatalnie zorganizowana, mamy zupełny nonsens: województwa pań­ stwowe, marszałkowskie, gdzie nie ma bardzo ściśle zdefiniowanych kompeten­ cji, te kompetencje zachodzą na siebie. Za to są ogromne budynki. Nie zlikwidowaliśmy województw, w dalszym ciągu mamy terenowe od­ działy wojewódzkie. Poza tym – albo powiaty, albo gminy. A jest wszystko ra­ zem. I, zdaje się, 21 ministerstw! Stwo­ rzyliśmy cztery nowe ministerstwa. Ministerstwa nigdy nie będą sprawnie działać, bo w nich minister będzie się zmieniał, być może, co czte­ ry lata – teoretycznie to jest możliwe, dlatego że to są decyzje wyborców. W związku z tym trzeba przeprowa­ dzić, co ja proponuję od dawna, zresztą w oparciu o rozwiązania kanadyjskie, w których brałem udział – radykalne zmniejszenie liczby ministerstw. Niepo­ trzebne np. jest ministerstwo zdrowia. Wystarczy Narodowy Fundusz Zdrowia – jeden centralny zarząd, kierowany przez bardzo wybitnych fachowców przez 10, 20, 30 lat. Przez ludzi, któ­ rzy mają kolosalną specjalizację, a nie sytuacja, w której co 4 lata zmienia się minister. Oczywiście, jak zmienia się minister, to zmieniają się wiceministro­ wie, zmieniają się dyrektorzy najważ­ niejszych gabinetów. To jest zupełny nonsens! Panie Profesorze, czekamy na Pańską książkę i życzymy, żeby Pan znowu był taki, jak w tym hełmie i z karabinem, na tym fantastycznym zdjęciu. Na zakończenie rozmowy zapraszam Pana za 5 lat na uroczystość mojego stulecia. Dziękuję. Już się szykuję.

K


MA J 2017 · KURIER WNET

9

W YBO RY·FR A N C UZÓW

Wybory we Francji to wybór cywilizacyjny Z Édouardem Ferrandem – francuskim politykiem i samorządowcem, przewodniczącym delegacji francuskiego Frontu Narodowego w Parlamencie Europejskim, absolwentem nauk politycznych na Université de Paris w przededniu wyborów prezydenckich we Francji rozmawia Krzysztof Skowroński. Jak Pan skomentuje wybory prezydenckie we Francji? Najpierw chciałbym powiedzieć, że pa­ ni Marine Le Pen jest wielką przyjaciół­ ką Polski i na pewno będzie chciała, je­ żeli zostanie wybrana, rozwijać relacje między Polską a Francją. Oprócz takich strategicznych sojuszników, jak Rosja i Ameryka, liczymy także na Polskę i dlatego chcemy włączać ją w nasze działania. Liczymy na utworzenie osi francusko-polskiej. Polska ma bardzo ważną pozycję w Europie: jest cieka­ wie położona geopolitycznie w Europie Środkowej, ze względu na bliskość Bał­ kanów, podczas gdy Francja z kolei ma silne powiązania z Europą Południową oraz z regionem śródziemnomorskim. Niepokoi nas to, co Pan powiedział o strategicznym partnerstwie z Rosją. W Polsce inaczej patrzymy na prezydenta Putina i to, co dzieje się w Rosji, niż Marine Le Pen. Jeżeli komuś jest po drodze bardziej do Moskwy niż do Warszawy, budzi to niepokój Polaków. Marine Le Pen wcale nie uważa, że Ro­ sja jest dla niej jedynym partnerem. To jest oczywiście wielkie państwo, waż­ ny partner gospodarczy i strategicz­ ny, ale musimy pamiętać, że mamy do

czynienia z silnymi trendami islami­ zacyjnymi w Europie. Erdoğan chce odtworzyć sułtanat w Azji Środko­ wej, zmobilizować mniejszości ture­ ckie w krajach bałkańskich – w Boś­ ni, w Kosowie, ale także we Francji, w Niemczech, w Austrii, gdzie te mniej­

Wydaje mi się, że Unia Europejska nie stanowi unii narodów wolnych i suwerennych. I dlatego też potrzebna jest dla niej jakaś alternatywa, żeby właśnie te wolności i swobody mogły w państwach narodowych dalej funkcjonować. szości są znaczące. Więc oczywiście na­ sze relacje z Putinem są bardzo ważne. Tak samo ważne, jak relacje ze Stanami Zjednoczonymi i z Chinami. Wcale nie stawiamy tylko na Rosję. Jeżeli chodzi o wybory prezydenckie, jak powiedziała Marine Le Pen, są to wybo­ ry o znaczeniu przełomu cywilizacyjne­ go. Francja staje teraz przed alternaty­ wą – może iść w kierunku globalizacji,

akceptacji szerokich wpływów imigra­ cyjnych, czyli polityki promowanej przez Merkel i Junckera, albo może postawić na suwerenność oraz wolność. Kiedy się spaceruje po paryskich ulicach, można dojść do wniosku, że Marine Le Pen się spóźniła, że wojna cywilizacyjna we Francji jest już przegrana. Tak, ale czyja to wina? To jest wina Unii Europejskiej, która narzuca nam siłą politykę przyjmowania milionów imigrantów; przyjmowania ich przez Europę, która i tak już cierpi, która do­ tknięta jest kryzysem gospodarczym i tożsamościowym. Szczególnie zamach w sali koncertowej Bataclan pokazał, że terroryści przedostali się do Francji wraz z imigrantami. A zatem polityka pani Merkel jest błędem. Jest błędem bezwzględnym, którego konsekwen­ cje odczuwamy i będziemy odczuwać. Ale to się już stało. Jednak Marine Le Pen jest jedyną alter­ natywą wobec trendów prowadzących do dekadencji Europy. Mamy z jed­ nej strony model Europy ponadnaro­ dowej, pozbawionej państw narodo­ wych, pozbawionej narodów; Europy, w której będzie jeden wspólny rząd,

jedna wspólna waluta, jeden minister do spraw gospodarczych, jedna armia. To wszystko w sojuszu z NATO, żeby zwalczać Rosję. I to jest założenie pa­ ni Merkel. I mamy alternatywę, któ­ rą proponuje Marine Le Pen: Europa narodów, Europa wolności i swobód, Europa oparta na współpracy, ale tak­ że na własnej tożsamości – narodowej, społecznej, gospodarczej, politycznej, na ochronie granic i na prowadzeniu własnej dyplomacji. Jest jeszcze trzecia droga – ta, którą proponuje rząd w Warszawie: Unia

R E K L A M A

MACIEREWICZ

Europejska, ale jako zrzeszenie suwerennych narodów europejskich. Tak, Grupa Wyszehradzka jest pewną możliwością, ale grupa ta nie ma wy­ starczającej siły i nie jest w dobrej sy­ tuacji ze względu na duże rozbieżności stanowisk pomiędzy Węgrami a Polską. Chciałem jednak coś jeszcze wy­ raźnie powiedzieć: nigdy w historii Par­ lamentu Europejskiego żadne państwo nie było celem tak gwałtownych ata­ ków, jak obecnie Polska w Parlamencie Europejskim. Polska jest ofiarą Parla­ mentu Europejskiego. Słyszymy czasami głosy, które są wstrząsające, niesłycha­ ne, oburzające i obraźliwe dla Polski. Parlament Europejski stał się wrogiem Polski, przyjmuje akty prawne, które Polsce szkodzą. Dlatego też my bez wa­ hania porównujemy Unię Europejską do Związku Sowieckiego. A mówię to w kraju, który znał komunizm. Myślę, że można nawet powiedzieć, że Unia Europejska jest gorsza od komunizmu. Jednak trzeba wziąć pod uwagę ilość ludzi zamordowanych przez Związek Sowiecki w łagrach czy w inny sposób. To było zupełnie coś innego. Wczoraj byłem z moim przyjacielem Markiem Jurkiem na grobie księdza Je­ rzego Popiełuszki, który został zamor­ dowany w ’84 roku. Oddaliśmy cześć jego pamięci i pokłoniliśmy się przed tym grobem, ale także przed wszystki­ mi ofiarami reżimu komunistycznego. Byliśmy także pod pomnikiem ofiar ka­ tyńskich, gdzie złożyliśmy hołd ofiarom

Został pojmany i przez rok był prze­ trzymywany w Smoleńsku. To kolejny dowód na to, że we Francji żywimy wielką przyjaźń do Polski, która jest dla nas krajem ważnym. Marine Le Pen zresztą spotkała się z ministrem spraw zagranicznych Pol­ ski, co także pokazuje, że jest to dla nas kraj istotny, a ja potwierdzam swoją wi­ zytą w Polsce, swoją obecnością tutaj, że między Francją a Polską jest przyjaźń. Kto wygra francuskie wybory? Marine Le Pen. Jest Pan pewny? Tak, jestem pewien. W czasie wielu wojen to kobiety przejmowały dowo­ dzenie i one zajmowały się naszymi krajami, kiedy mężczyźni byli na fron­ cie. Potrzebujemy kobiet i Marine Le Pen jest właśnie taką bohaterką na dzi­ siejsze czasy. Wierzy Pan, że będzie Pan kiedyś mógł swobodnie spacerować po Champs Élysées? Odpowiem wprost – w Europie prob­ lemem nie jest Rosja, tylko radykalny islamizm. To nas różni, bo dla nas problemem jest i jedno, i drugie. Rosja prezydenta Putina wcale nie jest teraz podobna do Związku Sowieckie­ go. Z drugiej strony w naszych krajach, w naszych domach nie czujemy się bez­ piecznie, czujemy się zagrożeni właśnie ze względu na radykalizujący się islam.

Unia Europejska jest więzieniem narodów. Parlament Europejski oraz instytucje europejskie jawnie naruszają zasadę pomocniczości, przyjmując akty prawne dotyczące rodziny, dotyczące eutanazji, przerywania ciąży, ideologii gender. wszelkich barbarzyńskich systemów i układów, w tym komunistycznego. Wydaje mi się, że Unia Europej­ ska nie stanowi unii narodów wolnych i suwerennych. I dlatego też potrzeb­ na jest dla niej jakaś alternatywa, żeby właśnie te wolności i swobody mogły w państwach narodowych dalej funk­ cjonować. Moim zdaniem Unia Europejska jest więzieniem narodów. Parlament Europejski oraz instytucje europejskie jawnie naruszają zasadę pomocniczo­ ści, przyjmując akty prawne dotyczące rodziny, dotyczące eutanazji, przery­ wania ciąży, ideologii gender – które powinny znajdować się w kompetencji państw członkowskich. Tymczasem in­ stytucje unijne narzucają samorządnym państwom pewne kierunki, tendencje.

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej. www.cedrob.com.pl

Władimir Putin jest kontynuatorem i spadkobiercą sowieckiej Rosji. Poszukiwanie wolności dla narodów w ramionach Władimira Putina wydaje nam się czymś bardzo abstrakcyjnym. Ja nie bronię Władimira Putina. Nie jestem jego adwokatem. I Front Naro­ dowy wcale nie jest partią prorosyjską, nie jesteśmy ani proamerykańscy, ani prorosyjscy. Proszę nie przypisywać nam prorosyjskiej strategii, która wcale nie jest naszym celem. Chciałem też podkreślić, że mój przodek w 1771 roku przybył na tery­ torium Polski z oddziałem stu ludzi, na rozkaz Ludwika XV, by walczyć z od­ działami rosyjskimi Katarzyny II w ra­ mach wspierania konfederacji barskiej.

Ta Europa, w której nie mamy poczucia bezpieczeństwa, gdzie pozbawiono nas naszych wolności, swobód – jest winą Unii Europejskiej. To Unia Europejska sprowadziła na nas brak poczucia bez­ pieczeństwa i terroryzm. To jest pewien punkt widzenia. Armia rosyjska była ostatni raz w Paryżu w 1815 roku. W Polsce stacjonowała do 1993 roku. W 1920 generał Weygand wsparł Po­ laków w walce z bolszewikami, a te­ raz, sto lat później, Francuzi nadal są z Polakami. A co się stało w 1939 roku? Ja urodziłem się w roku 1965, zresztą chyba tak jak Pan. Chyba obaj zgodzi­ my się z tym, że nie chcemy mieć nigdy więcej wojny. Natomiast Unia Europej­ ska próbuje taką wojnę przeciwko Ro­ sji rozpętać, instrumentalizując w tym celu NATO. Mieliśmy przykład operacji „Anakonda”, gdzie 30 tysięcy żołnierzy ćwiczyło między innymi w Polsce. Jednak prawdziwym problemem jest islamizacja i radykalizacja islamu w takich krajach, jak Syria, Irak, Libia, Tunezja, Egipt, a także fakt, że rządy zachodnie doprowadziły do destabi­ lizacji tego regionu poprzez ataki na Kaddafiego, Saddama Husajna czy Ba­ szara al-Asada. Jaki będzie wynik drugiej tury wyborów prezydenckich? Jest to wybór fundamentalny, cywi­ lizacyjny; mam nadzieję, że Francuzi wybiorą dobrze. K


KURIER WNET · MA J 2017

10

Z·A·T· R· U ·T·A

PROKU RATU RA W GDAŃSKU U MARZA POS NA POLSKI RYNEK ZATRUTYCH RAKOTWÓRCZ

Krystyna Kasprzak

W

ielkie koncerny spo­ żywcze generalnie ser­ wują nam na co dzień na talerze żywność skażo­ ną rakotwórczymi bar­ wnikami. Barwa to jeden z elementów kształtujących popyt produktów spożywczych. Barwnik Sudan 1, będący pochodną smo­ ły węglowej, jest częścią rodziny ponad 3 000 chemikaliów znanych jako barwniki azowe. To farba stosowana w produkcji pasty do butów, pasty do podłogi lub do barwienia paliwa. Toksyczność i rakotwórczość tej substancji chemicznej (CAS 642-07-9) została potwier­ dzona przez wszystkie instytuty naukowe, wła­ dze sanitarne oraz wszelkie instytucje zajmu­ jące się bezpieczeństwem produktów, w tym przez Agencję IARC – International Agency for Research on Cancer – która już w roku 1975 uznała substancję Sudan 1 za toksycz­ ną i szkodliwą dla życia i zdrowia. Pociągnęło to za sobą absolutny zakaz stosowania po­ wyższej substancji w przemyśle tekstylnym, kosmetycznym i spożywczym. Jednakże, pomimo zakazu stosowania ra­ kotwórczych barwników do produktów spo­ żywczych, zakazana rakotwórcza farba znalazła się produktach spożywczych sprzedawanych na terenie Unii Europejskiej. W latach 20022003 służby sanitarne we wszystkich krajach Unii Europejskiej zostały objęte alarmem RASFF (Rapid Alert System For Food and Feeding stuffs, którego zadaniem jest zapobieganie pojawieniu się na rynku lub wycofywanie z rynku produktów żywnościowych, które stanowią zagrożenie dla zdrowia konsumentów) i wyco­ fywały z obrotu produkty spożywcze, które zostały skażone rakotwórczymi barwnikami. Również do Polski w roku 2002 trafiła za­ truta żywność, jednakże jej producent, dzięki prokuraturze w Gdańsku, nie poniósł z tego tytułu żadnych kosztów i konsekwencji, a do tego ma się dobrze, w przeciwieństwie do polskiego importera, który nie tylko poniósł wszystkie koszty i straty z tytułu wycofania rakotwórczych produktów spożywczych, ale od 15 lat, na skutek „sprawnie działającego” systemu funkcjonowania sądów i prokuratury, wyspecjalizowanego w przedłużaniu postę­ powań, walczy o sprawiedliwość. Zacznijmy od początku… Holding La Do­ ria S.p.A./Althea to włoski koncern spożywczy produkujący i eksportujący przetwory pomi­ dorowe na rynki światowe. Ma siedzibę w Sa­ lerno (Neapol) oraz w UK (LDH La Doria), posiada 100% udziałów firmy Althea (Parma) oraz Delfino S.p.A., w zarządach których zasia­ dają te same osoby – Antonio Ferraioli oraz Andrea Ferraioli, które jednocześnie Są członkami zarządu Ośrodka Doświad­ czalnego przemysłu przetwórstwa spożyw­ czego w Parmie, który odpowiada za jakość produktów spożywczych w puszkach, w tym za wydawanie atestów dopuszczenia produk­ tów do obrotu. Tak więc w ramach pełnionych funkcji odpowiadają za wystawianie samym sobie certyfikatów produktów na przetworzo­ ne produkty spożywcze. Mają również pełny dostęp do wszystkich komunikatów unijnych dotyczących skażonej żywności. Koncern La Doria wprowadził do ob­ rotu w Polsce szkodliwe dla zdrowia i życia środki spożywcze, a po uzyskaniu informacji o ich szkodliwości – z pełną świadomością, że sprzedane produkty zawierają trującą, za­ kazaną substancję – zaniechał poinformowa­ nia o tym polskiego kontrahenta, firmy Italian Food, importera i dystrybutora włoskich pro­ duktów spożywczych. Ale nie tylko! Z pełną świadomością, wie­ dząc, że sprzedane produkty zawierają trującą, zakazaną substancję i objęte są unijnymi naka­ zami systemu alarmowego RASFF wycofania z rynku oraz ich zniszczenia – wiedząc o tym, bo od maja 2003 r. koncern był objęty sekwe­ strem produktów na wszystkich magazynach przez włoskie organy sanitarne – nie informu­ jąc o niczym polskiego kontrahenta, w grudniu 2004 roku koncern ten wystąpił z pozwem do Sądu w Gdańsku, żądając zapłaty za sprzedane (i jak się okazało, skażone) produkty. Produk­ ty, które importer/dystrybutor – firma Italian Food, działając zgodnie z przepisami prawa żywnościowego oraz nakazami władz sanitar­ nych – już wycofał z rynku, dbając o ochronę zdrowia i życia konsumentów w Polsce. Obecność barwnika Sudan1 w dostarczo­ nych przez La Dorię sosach pomidorowych stwierdziły badania i stało się to powodem wycofania tych produktów ze sprzedaży we Włoszech i za granicą. Od maja 2003 r. zo­ stały one objęte unijnymi nakazami systemu alarmowego RASFF, sekwestrem produktów

Ż·Y·W·N· O ·Ś·Ć

włoskich organów sanitarnych, nakazem wy­ cofania z rynku oraz ich zniszczenia. Producenci ponoszą pełną odpowie­ dzialność za dostarczenie spółce Italian Food produktów żywnościowych zainfekowanych rakotwórczym składnikiem Sudan Rosso 1, czyli za spowodowanie niebezpieczeństwa powszechnego dla zdrowia publicznego, a na­ stępnie uniemożliwienie podjęcia odpowied­ nich działań obronnych w celu zminimalizowa­ nia ryzyka dla bezpieczeństwa zdrowotnego ludzi. Odpowiadają również za niedopuszcze­ nie do minimalizacji strat spółki Italian Food, wprowadzenie spółki w błąd i nieudzielanie w terminie wymaganych prawem informacji istotnych z punktu widzenia bezpieczeństwa zdrowotnego. Posiadając pełną świadomość o skaże­ niu sprzedanych produktów spożywczych, La Doria w osobie Antonia Ferraiolego nie tylko zataiła uzyskane informacje o obecności niebezpiecznej dla zdrowia i życia konsumen­ tów, toksycznej substancji zawartej w sprzeda­

nowych produktów dostarczanych przez La Dorię które będą wprowadzone na rynek pol­ ski pod marką własną firmy polskiej – „Davia”. La Doria miała dostarczać produkty z ety­ kietami w języku polskim i odpowiednie karty techniczne produktów oraz certyfikaty pocho­ dzenia i jakości; wszystkie surowce użyte do wyprodukowania towaru musiały być pocho­ dzenia włoskiego; dodatkowo „La Doria” mia­ ła przyznać dla Italian Food kredyt kupiecki w wysokości 200 000 € oraz partycypować w kosztach wprowadzenia nowych produktów do sieci handlowych w wysokości 500 000 a. Pierwsze dostawy towarów miały miejsce od października do grudnia 2002 roku. Było to przed wejściem Polski do Unii Eu­ ropejskiej, dlatego towar lądował najpierw w składzie celnym. W listopadzie 2003 r. Pariotti zadzwonił do polskiej firmy, żądając natychmiastowego wstrzymania sprzedaży i wycofania z obrotu wszystkich produktów dostarczonych przez firmę La Doria oraz ich zniszczenia, bez poda­

Italian Food w dniu 12.12.2003 r. prze­ kazała firmie La Doria wezwanie do zapłaty dotyczące pokrycia wstępnie oszacowanych kosztów i strat związanych z wycofaniem i uty­ lizacją trzech pierwszych sosów (arrabbiata, olive i amatriciana), w wysokości 85 000 €, z zastrzeżeniem, iż są to jedynie koszty wstęp­ nie oszacowane na dzień 05.12.2003, nato­ miast nie finalne koszty zniszczenia. Zatem La Doria wiedziała, że ma zapłacić Italian Food za szkody wynikające ze sprzedaży produk­ tów, które muszą zostać zniszczone, a zatem nie są nic warte. Jednakże La Doria, za pośrednictwem wy­ najętej spółki Tenet Service, podjęła działania za plecami firmy polskiej. Zataiła fakt dostar­ czenia dla Italian Food skażonych produktów spożywczych objętych nakazem wycofania, jak również zataiła otrzymane wezwanie do zapłaty na kwotę 85 000 €, i w grudniu 2004 r. złożyła do Sądu Okręgowego w Gdańsku po­ zew, celem uzyskania sądowego nakazu zapła­ ty za faktury za dostarczony towar, wliczając

EKSPORTERZY ZATRUTEJ ŻYWNOŚCI !!! nych dla Italian Food produktach, ale poprzez swoich pełnomocników – firmę Tenet Service oraz adwokata Moszczyńskiego wszczęła po­ stępowanie sądowe, domagając się zapłaty nienależnej kwoty. Jaki był początek tej historii? Firma Ita­ lian Food miała wyłączność na markę „Davia”, która odnosiła sukcesy na terenie Polski i była rozpoznawana jako synonim wyjątkowej jako­ ści, wyróżniała się szeroką gamą produktów dostępnych w większości punktów sprzedaży sieci handlowych i była obecna we wszystkich segmentach dystrybucji zarówno tradycyjnej, jak i nowoczesnej (w wielkich sieciach). Już w roku 2001 była liderem na polskim rynku, jeśli chodzi o import, wprowadzanie do obro­ tu i dystrybucję wysokojakościowych włoskich produktów spożywczych, takich jak oliwy, przetwory warzywne, przeciery pomidoro­ we, koncentraty i sosy, oraz współpracowała z największymi sieciami handlowymi w Polsce, takimi jak: Geant, Auchan, Hit, Tesco, Carrefour, Makro, Intermarche i in. Jednocześnie, co należy podkre­ ślić, firma miała nieposzlakowa­

nia przyczyny. Po naciskach ze strony przedsta­ wiciela Italian Food, Giuseppe Pipitonego, od­ nośnie sprecyzowania żądania, 20.11.2003 r. menedżer La Dorii przesłał do Italian Food otrzymane faksem 19.11.2003 pismo od fir­ my Althea, w którym spółka ta stwierdziła, iż do produkcji sosów gotowych był używany barwnik Sudan1 oraz nakazała wycofanie tych sosów z obrotu. Dodatkowo spółka Althea za­ deklarowała, iż „uzna kwotę, jaką klient Italian Food miałby Wam zafakturować”. W tym samym czasie z Italian Food skon­ taktowały się polskie władze sanitarne, infor­ mując o alarmie unijnego systemu wczesnego ostrzegania RASFF, dotyczącego produktów, które firma zaimportowała i których dostawcą była La Doria, oraz konieczności dokonania zajęcia magazynowego w/w produktów. Natomiast w odnośnym faksie przesła­ nym od firmy Althea/La Doria nie ma informa­ cji o tym, że produkty spożywcze objęte są sekwestrami organów sanitarnych oraz podlegają unijnemu zawiadomieniu alarmowemu RASFF nr 379/2003, wydanemu 17.11.2003, tak więc

Na pierwszej rozprawie w Gdańsku zapadła decyzja, że Italian Food „nie jest stroną poszkodowaną”; jest nią „społeczeństwo” i w związku z tym firmie nie przysługuje skarżenie na dezycję prokuratury. ną opinię handlową i cieszyła się szacunkiem polskich konsumentów. W styczniu 2002 roku z dyrektorem han­ dlowym Italian Food, Giuseppe Pipitonem skontaktował się Diego Pariotti, przedstawi­ ciel włoskiej firmy La Doria S.p.A., produ­ kującej żywność w puszkach, specjalizującej się w przetwórstwie świeżych pomidorów. W tamtym czasie mimo, iż przetwory La Doria nie były bezpośrednio obecne na rynku pol­ skim, firma ta produkowała towary pod marką własną dla firmy Pudliszki i dlatego też znała lokalny rynek polski a także słyszała reputacji firmy Italian Food. W trakcie negocjacji ustalono, że firma La Doria zwiększy asortyment produktów pod marką Davia wprowadzając na rynek polski za pośrednictwem Italian Food trzydzieści

producent/eksporter zataił fakt otrzymania powiadomienia alarmowego i objęcia produk­ tów skażonych procedurą wycofania. Należy zauważyć, że w tym samym faksie jest wzmian­ ka, że wszystkie sosy wyprodukowane przez firmę Althea, które podlegały wycofaniu z ryn­ ku, zawierały chili, co było próbą zrzucenia całej ewentualnej odpowiedzialności za wy­ krycie niebezpiecznego barwnika wyłącznie na dostawcę chili. Jednak w wyniku dokonanych analiz oka­ zało się, że wszystkie inne sosy, także te nie­ zawierające chili, zawierały Sudan 1, a więc nie nadawały się do spożycia. Tym samym wszystkie dostarczone od producenta pro­ dukty były niebezpieczne dla zdrowia; pod­ czas gdy producent deklarował, że surowce użyte do ich produkcji są „zdrowe i naturalne”.

do tego wartość już zapłaconych faktur za produkty zawierające barwnik Sudan1! Za produkty, które importer/dystrybutor – fir­ ma Italian Food, działając zgodnie z przepi­ sami prawa żywnościowego oraz nakazami władz sanitarnych – już wycofała z rynku, dba­ jąc o ochronę zdrowia i życia konsumentów w Polsce. W dodatku dokonała ich utyliza­ cji, ponosząc wszystkie związane z tym kosz­ ty i straty. Po uzyskaniu podstępem tytułu egze­ kucyjnego, firma La Doria wniosła do sądu sprawę o ogłoszenie upadłości Italian Food! Równolegle ze sprawami sądowymi, wy­ najęta przez La Dorię spółka Tenet Service na zlecenie La Dorii rozpoczęła oszczerczą kam­ panię przeciwko Italian Food, kontaktując się ze współpracującymi z nią włoskimi firmami i wmawiając im, że polska firma ma poważne problemy finansowe, jest zadłużona i bliska ogłoszenia upadłości. Celem tych działań było przekonanie tych firm, aby zaczęły domagać się natychmiastowego uiszczenia należności za swoje towary. To miało doprowadzić do upadłości Italian Food, co z kolei umożliwiłoby La Dorii przejęcie pozycji, którą Italian Food zajmowała na rynku polskim. Italian Food nic o działaniach La Dorii nie wiedziała, bowiem sąd, przyjmując po­ zew, wziął pod uwagę nieaktualny (sprzed 1,5 roku!) wyciąg z KRS, zawierający stary adres Italian Food. Dlaczego sąd, który zawsze ry­ gorystycznie przestrzega, by wyciągi KRS nie były starsze niż miesiąc, tym razem oślepł? Tego nie wiemy. Mimo tego błędu (?) wezwa­ nie zostało (to niewyobrażalne!) uznane za ważne i nakaz stał się wykonalny. Dzięki temu, podczas gdy firma Italian Food nie była świa­ doma działań La Dorii, włoska firma złożyła przed sądem w Gdańsku wniosek o ogłoszenie upadłości Italian Food. Tym razem domniema­ ny dłużnik został prawidłowo powiadomiony o wniosku. Zarząd Italian Food o całej sprawie dowiedział się w ostatniej chwili; o mały włos sąd ogłosiłby upadłość firmy. Dopiero od tego momentu firma Italian Food była świadoma planów i działań prze­ ciwko niej i mogła się bronić, składając sprze­ ciw od nakazu zapłaty i wnosząc o przywró­ cenie terminu procesu ze względu na brak wcześniejszej wiedzy o nakazie oraz sprzeciw wobec wniosku o upadłość. Gdy okazało się, że Italian Food poza rze­ komym długiem wobec La Dorii nie ma więk­ szych zobowiązań, sąd upadłościowy oddalił wniosek, natomiast sąd cywilny dopiero zabrał


MA J 2017 · KURIER WNET

Z·A·T· R· U ·T·A

Ż·Y·W·N· O ·Ś·Ć

11

STĘ POWAN I E DOTYCZĄC E WPROWADZEN IA ZĄ SUBSTANCJĄ PRODUKTÓW SPOŻYWCZYCH się do otworzenia na nowo postępowania. W październiku 2006 r. wreszcie zapadł ku­ riozalny wyrok. Sędzia w uzasadnieniu przy­ znała rację Italian Food, szczegółowo opisała sytuację z Sudanem 1 i utylizacją zatrutych przetworów pomidorowych, obciążając La Dorię kosztami procesu, jednakże dokonała błędnych wyliczeń i pozostawiła część kwo­ ty do zapłaty. Następnie sprawa trafiła do apelacji, gdzie sąd wyższej instancji wytknął wspomnia­ ny brak logiki i cofnął sprawę po ponownego rozpoznania. Już miał zapaść wyrok, zapewne korzystny dla Italian Food. Rozprawa końcowa została wyznaczona na 28.04.2010. W tym sa­ mym dniu prawnik La Dorii wycofał roszczenie. Cofnięcie pozwu i zrzeczenie się roszczenia nastąpiło po 6 latach! W postanowieniu o umorzeniu postępo­ wania sędzia zasądził koszty dla La Dorii i po­ twierdził koszty poniesione przez Italian Food. Należy wskazać, że Italian Food poniosła koszty związane z koniecznością wycofania

• Wskazane zachowania powoda należy uznać za bezprawne, gdyż naruszają one więź zobowiązaniową łączącą strony. Powód nie wypełnił należycie swego podstawowego obowiązku – dostarczenia towarów wolnych od wad, jak również obowiązków ubocznych w zakresie należytego oznaczenia towarów. Powód nie współpracował również przy wykonywaniu zobowiązania z pozwaną, mimo ciążącego na nim obowiązku wynikającego z art. 354 § 2 k.c. W szczególności, nie udzielił pozwanej informacji o obecności zabronionego składnika w dostarczonych produktach, nie przedstawił wymaganych certyfikatów, co mogłoby przyczynić się do zmniejszenia szkody doznanej przez pozwaną. Poprzez dostarczenie produktów spożywczych zawierających szkodliwy składnik, nienależytą informację na opakowaniu towarów, brak współpracy z pozwaną w celu usunięcia skutków powyższych zdarzeń, naraził na niebezpieczeństwo życie i zdrowie osób trzecich (klientów). Naraził również kontrahenta (pozwaną) na odpowie-

firmy La Doria S.p.A. z Włoch z art. 286 § 1 kk w zw. z art. 294 kk (oszustwo), art. 303 § 1, 2; art. 306 oraz 96 i 97 o bezpieczeń­ stwie żywności. W dniu 08.06.2010 Prokuratura Rejono­ wa Gdańsk-Oliwa przesłała pismo do Prokura­ tury Okręgowej w Gdańsku III Wydział Nad­ zoru nad postępowaniami Przygotowawczymi wydała decyzję o podjęciu postępowania. Jednakże mimo posiadania pełnej doku­ mentacji dowodowej potwierdzającą winę pro­ ducenta, w maju 2011 Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Oliwa poprzez Prokuraturę Okręgową złożyła wniosek skierowany do władz włoskich o udzielenie pomocy prawnej, celem otrzyma­ nia dokumentacji oraz przesłuchania świadków. Jednocześnie zawiesiła postępowanie. Po trzech latach, w roku 2014 prokuratu­ ra w Gdańsku dysponowała już tonami peł­ nej dokumentacji, potwierdzającej świadome i celowe działania przedstawicieli spółki La Doria nie tylko z zakresu przestępstwa z art. 286 § 1 k.k. w zw. z art. 294 k.k. (oszustwo),

PROKURATURA W POLSCE JEST Z WAMI !!! wszystkich produktów sprzedanych przez La Doria do Italian Food w wysokości 238 678,85 € Reasumując, w związku z wycofaniem wszystkich pozostałych produktów mar­ ki Davia, zakupionych od La Doria, spół­ ka Italian Food sp. z o.o. poniosła szkodę w wysokości dużo przewyższającej kwotę 3 mln €, obejmującą także koszty związane z uprzednim budowaniem marki i utratą zy­ sków w przyszłości. Również w wyrokach sądów pierwszej i drugiej instancji zostały potwierdzone bez­ prawne działania zarządu firm La Doria/Althea. Oto fragmenty postanowienia sądu: Dodatkowo, w związku z koniecznością wycofania wszystkich produktów sprzedanych przez La Doria do Italian Food, pokrzywdzony poniósł koszty utylizacji wszystkich dostarczonych produktów w wysokości 238 678,85 €. Zgodnie bowiem z Rozporządzeniem (WE) nr 178/2002 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 28 stycznia 2002 r. sekcja 4 Ogólne wymogi prawa żywnościowego, art. 14 Wymogi w zakresie bezpieczeństwa żywności: „ Jeżeli niebezpieczny środek spożywczy stanowi część partii, transzy lub dostawy żywności należącej do tej samej klasy lub kategorii, należy założyć, że całość żywności w tej partii, transzy lub dostawie jest również niebezpieczna, chyba że po dokonaniu szczegółowej oceny brak jest dowodów, iż reszta partii, transzy lub dostawy jest niebezpieczna”. W motywacji wyroku Sądu Okręgowego w Gdańsku z dnia 11.06.2006 r. możemy m.in. przeczytać: • Nadto produkty dostarczone przez powoda były nienależycie oznaczone, gdyż na opakowaniu i w specyfikacji technicznej produktów nie podano wszystkich składników użytych do produkcji. Zatem rzeczy zawierały inny skład, niż zapewnił sprzedawca. Powyższe wady skutkowały całkowitą niezdatnością sprzedanych rzeczy do spożycia przez docelowych nabywców, jak również niedopuszczalnością wprowadzania ich do obrotu na terenie Polski. • Niedopuszczalne było dalsze wprowadzenie ich do obrotu i musiały zostać zniszczone. Wady fizyczne pozbawiły zatem sprzedane rzeczy całkowicie ich wartości. •Biorąc pod uwagę fakt, iż sprzedawca zataił informacje o składzie towaru, jak również nie przedstawił, mimo stosownego żądania, wyjaśnień odnośnie do obecności Sudan1 w dostarczonych produktach, należy przyjąć, iż zataił tę wadę w sposób celowy i świadomy, działając nielojalnie względem pozwanego i podstępnie.

dzialność za wprowadzenie do obrotu produktu niebezpiecznego, wadliwego, niezdatnego do użytku. Wykazał się skrajną nielojalnością względem kontrahenta oraz rażącym niedbalstwem względem osób trzecich wystawionych na niebezpieczeństwo wskutek jego własnych działań. Podkreślić należy, iż wskazane zachowanie powoda wypełnia nie tylko przesłanki „nienależytego wykonania zobowiązania”, ale nosi także znamiona czynu niedozwolonego. • Stronie powodowej można również przypisać niezachowanie należytej staranności, jak również winę. Zachowanie powoda nosiło bowiem znamiona bezprawności (winy obiektywnej) – powód świadomie wykraczał przeciwko obowiązkom wynikającym z umowy, jak również z przepisów prawa dotyczących bezpieczeństwa produktów. Celowo i świadomie zataił niepełne informacje o składzie rzeczy, zatajając użycie barwników w ogóle, w tym barwnika Sudan1. (…) Powód zaniechał tych obowiązków i podjął działania w zasadzie dopiero wtedy, gdy pozwana mogła już sama dowiedzieć się o obec-

ale również z zakresu przestępstwa przeciw­ ko bezpieczeństwu powszechnemu, a także dokumentację uzyskaną w ramach złożonego wniosku o pomoc prawną do Włoch, potwier­ dzającą zarzuty. Między innymi Firmy Althea i Delfino (Hoding La Doria) były objęte po­ stępowaniem przez oddziały Żandarmerii ds. sanitarnych NAS – praktycznie na terenie ca­ łych Włoch. Oddział Żandarmerii NAS Parma po dłu­ gim postępowaniu dowodowym stwierdził, że Althea i Delfino posiadały i sprzedawały produkty spożywcze „zawierające barwnik Sudan czerwony 1”. Z dokumentów NAS wyłoniły się dalsze ciekawe informacje, potwierdzającą bezpraw­ ne działania firmy włoskiej. I tak w protokole z dnia 11 lutego 2004 roku: (…) Pomimo, że po tym wyniku analizy firma “Althea S.p.A.” została powiadomiona, że produkt jest niezgodny z normami, firma kontynuowała jego sprzedaż aż do 16 września 2003 (dokonała ogółem 21 transakcji od dnia 10.07.2003), a z dniem 10.07.2003 zablokowa-

Pomimo zakazu stosowania rakotwórczych barwników do produktów spożywczych, zakazana rakotwórcza farba znalazła się produktach spożywczych sprzedawanych na terenie Unii Europejskiej. ności barwnika Sudan 1 od inspektora sanitarnego. Zbieżność dat zawiadomienia o kontroli sanitarnej oraz telefonu alarmującego ze strony powoda na to wskazuje. Powód wykazał się zatem przynajmniej rażącym niedbalstwem, przewidując konsekwencje swych zaniechań, ale licząc na to, iż może uda mu się ich uniknąć. Wszystko, co zostało opisane, świadczy o popełnieniu czynów oszustwa oraz nieuczci­ wej konkurencji na szkodę Italian Food przez firmę La Doria podczas całej sprawy. Od powyższych wyroków La Doria nie wniosła apelacji, tak więc zostały one przez nią zaakceptowane. W listopadzie 2009 roku Italian Food złożyła zawiadomienie do Prokuratury Rejo­ nowej w Gdańsku o możliwości popełnienia przestępstwa na terenie Polski przez zarząd

no do sprzedaży pozostałą ilość sosy w magazynach firmy; (…) “Althea S.p.A.” (…) nie rozszerzyła blokady na inne sosy zawierające papryczkę chili aż do dnia 16.09.2003, stąd też bierze się ogromna ilość sprzedanych produktów spożywczych, w których skażenie barwnikiem „Sudan czerwony 1” jest co najmniej prawdopodobne (do głębszej analizy), biorąc pod uwagę dodatni wynik pierwszych analiz wykonanych w okresie koniec czerwca – październik 2003 (…) (…) należy stwierdzić, że firma “Althea S.p.A.” nie zastosowała, niemal całkowicie, procedur samokontroli, szczególnie tych przewidzianych artykułem 3 ustęp 4 Ustawy z dnia 26 maja 1997 roku, numer 155, dotyczącym wycofywania produktów uznanych na podstawie badań za skażone barwnikiem “Sudan czerwony 1” (…)

W końcu, na podstawie swojego docho­ dzenia, Żandarmi NAS podsumowali: Według opinii naszej jednostki powyższe firmy nie poczuwały się do winy, a raczej postępowały zgodnie z tzw. zamiarem popełnienia przestępstwa (…). Ale… Prokuratura Rejonowa w Gdańsku nie podjęła zawieszonego postępowania. Czy było to celowe opóźnianie? Czy li­ czenie na to, że nastąpi przedawnienie?! Albo że pokrzywdzony straci wiarę i siły? W roku 2015 ze strony Italian Food wie­ lokrotnie wysyłano pisma z prośbą o wzno­ wienie postępowania, wraz ze wskazaniem wszystkich dodatkowych dowodów w sprawie, jednakże bez rezultatu. W listopadzie 2015 spółka Italian Food złożyła skargę na prze­ wlekłość postępowania do Sądu Apelacyj­ nego w Gdańsku: Postępowanie przygotowawcze zostało wszczęte przeszło 6 lat temu, z czego od ponad 4,5 roku pozostaje w zawieszeniu. Nie ulega zatem wątpliwości, że przedmiotowe śledztwo trwa zdecydowanie dłużej, niż jest to konieczne dla wyjaśnienia tych okoliczności faktycznych i prawnych, które są istotne dla rozstrzygnięcia niniejszej sprawy, dlatego też nastąpiło, w przekonaniu strony skarżącej, rażące naruszenie jej prawa do rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki. (…) Do dnia dzisiejszego postępowanie przygotowawcze nie zostało podjęte. Z pisemnej informacji uzyskanej 27 lipca 2015 roku z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa wynika ponadto, iż prokurator nadal oczekuje na akta od władz włoskich. Wreszcie Prokuratura Rejonowa w Gdań­ sku podjęła zawieszone postępowanie, a otrzy­ mana dokumentacja dowodowa z Włoch po­ twierdziła bezsprzecznie winę producenta i eksportera. Ale w dniu 16.12.2016 r. – pro­ kuratura umorzyła postępowanie! Posiadając już od paru lat całą dokumen­ tację potwierdzającą nie tylko świadome i ce­ lowe działanie firmy La Doria w „utylizacji” swoich skażonych produktów na polskim ryn­ ku, ale wprost działanie przeciwko zdrowiu i życiu polskich konsumentów, nie widzi w tym „znamion przestępstwa”. Nie tylko nie uwzględniła dokumentacji dowodowej otrzymanej z Włoch, przepisów dotyczących bezpieczeństwa produktów spo­ żywczych, ale nawet nie wzięła pod uwagę motywacji wyroków Sądu w Gdańsku! Bingo! Zapraszamy do Polski! Producen­ cie, masz trującą substancję w środkach spo­ żywczych i nie chcesz ponosić kosztów ich uty­ lizacji? Nie ma problemu. Na etykiecie napisz, co chcesz, klienci skonsumują, a Prokuratura Rejonowa w Gdańsku da przyzwolenie – „czyn nie zawiera znamion przestępstwa”, a jeśli na­ wet, to „nastąpiło przedawnienie karalności”. Czy sprawa po prostu przerosła Proku­ raturę Rejonową, czy też osoby powołane na stanowiska prokuratorów są niekompe­ tentne? A może za skrzętnym tuszowaniem przez organy administracyjne trucia konsu­ mentów rakotwórczą żywnością kryje się jesz­ cze coś innego? Włochy – piękny kraj. Ciekawe, że Pani Prokurator dwukrotnie, w październiku i listo­ padzie 2016 roku, była na południu Włoch. No cóż, z ziemi włoskiej… taka „włoska robo­ ta”. A może włosko-polskie robótki? Tymczasem wygląda na to, że tych, któ­ rzy stali się ofiarami systemu „zorganizowa­ nej współpracy” wielkich koncernów spożyw­ czych z instytucjami i organami administracji państwowej, bankami etc., należy po pro­ stu wyeliminować. A przecież mamy prawo oczekiwać przede wszystkim ochrony polskich obywateli i konsumentów przed oszukańczymi praktykami stosowanymi przez niektóre wiel­ kie koncerny spożywcze. W złożonym zażaleniu na umorzenie peł­ nomocnik Italian Food zarzuca Pani Prokura­ tor m.in. wybiórczą i nieobiektywną analizę materiału dowodowego, jak również liczne błędy w ustaleniach faktycznych, błędną inter­ pretację oraz naruszenie prawa materialnego. Na pierwszej rozprawie w Sądzie Apela­ cyjnym w Gdańsku zapadła dziwna decyzja, że Italian Food “nie jest stroną poszkodowa­ ną”; jest nią “społeczeństwo” i w związku z tym firmie nie przysługuje skarżenie na dezycję prokuratury. Następna rozprawa ma się od­ być 1.06.2017 roku. Niech odezwą się do nas wszyscy, któ­ rzy czują się poszkodowani przez wielkie koncerny, a nie godzą się na to, żeby robić z brzuchów Polaków skład toksycznych od­ padów. K Autorka tekstu była dyrektorem i jedynym udziałow­ cem spółki Italian Food Sp. z o.o. z siedzibą w Gdańsku, utworzonej w roku 1995.


KURIER WNET · MA J 2017

Jak to się stało, że została Pani ministrem w niekomunistycznym, pierwszym rządzie jeszcze w Czechosłowacji? Wiosną 1990 roku kolega, Jan Ruml, poprosił mnie, żebym pracowała z nim w ministerstwie spraw wewnętrznych, bo większość naszych przyjaciół się bała. Zostałam jego doradczynią. On chciał, żeby ktoś go kontrolował, bo bał się, że może zrobić coś głupiego. Potem minister Langoš i minister Ruml zdecydowali, że będę jednym z trzech zastępców ministra. W tym czasie okazało się, że niektórzy ludzie współpracowali z bezpieką. Powsta­ ła z tego wielka afera w parlamencie i w listopadzie 1991 roku ministerstwo spraw wewnętrznych stworzyło pro­ jekt ustawy lustracyjnej. Ustawa nie jest dos­konała, ale chyba najlepsza wśród krajów postkomunistycznych. Ta usta­ wa z czasem umrze śmiercią naturalną, bo dotyczy ludzi, którzy urodzili się przed 1971 rokiem. Inni byli za młodzi, by zostać współpracownikami. W Czechosłowacji ustawa lustracyjna powstała chyba najwcześniej spośród krajów postkomunistycznych, prawda? W Polsce była próba lustracji dopiero w 1992 roku, zresztą nieudana. Myślę, że oprócz Niemiec Wschodnich, nigdzie nie wprowadzono ustawy lu­ stracyjnej takiej jak u nas, to znaczy, że ktoś, kto współpracował, nie mógł sprawować różnych funkcji państwo­ wych. Jest mi przykro, że to podchwy­ ciła prasa i wielu spośród tych ludzi zostało skompromitowanych, bo każda sprawa współpracy ze służbami jest in­ na. Ludzie byli szantażowani. Np. ktoś miał córeczkę z jakąś chorobą skóry, ta córeczka musiała jeździć nad mo­ rze; i albo pan podpisze, albo córka nie pojedzie. Nie chcieliśmy nikogo pięt­ nować. My tylko wskazywaliśmy – ten człowiek się nie sprawdził i może być szantażowany, lepiej, jeśli nie będzie decydował o sprawach państwowych. Dlaczego w Czechach lustracja się udała, a w Polsce została przeprowadzona większym kosztem, dużo później, przy dużo większych konfliktach? U nas te sprawy ciągną się właściwie do dzisiaj, jak wskazuje przypadek Lecha Wałęsy. Myśmy początkowo nie chcieli, żeby w parlamencie zasiadali współpracow­ nicy SB. Jednak w końcu parlament zdecydował, że kogo lud wybiera, tego wybiera: nawet mordercę czy współ­ pracownika – i to znaczy, że tacy lu­ dzie mogą się znaleźć w parlamencie. Tyle tylko, że społeczeństwo raczej nie wybierało współpracowników. Czemu Czechosłowacja musiała się rozpaść? A może nie musiała? Myślę, że zdecydowały przyczyny histo­ ryczne. Słowacy na początku naszego państwa, w 1918 roku, byli bardzo za­ dowoleni, bo wcześniej byli poddawani

EUROPA·ŚRODKOWA·I·WSCHODN IA tylko interesy i wszystko sprowadza się do konsumpcji – to nie jest dobre. Człowiek zawsze dąży do tego, żeby było lepiej, ale tego nie można spro­ wadzać tylko do rzeczy. Im jesteśmy dalej od ery Havla, to się okazuje, że ludzie się bogacą na prywatyzacji, że jest różnie... Oczywiście to dobrze, jak się ludzie bogacą, ale nie kosztem państwa, współobywateli. Tymczasem

Pierwsze lata historii Czech po upadku komunizmu kojarzą się z dwiema silnymi osobowościami politycznymi. Jedną był Vaclav Havel, a drugą Vaclav Klaus. Jak Pani ocenia dorobek tych dwóch postaci? Bardzo mi przykro, że spuścizna Vac­ lava Havla coraz bardziej zanika. Mo­ im zdaniem polityka, życie publiczne bez żadnych ideałów – kiedy liczą się

problemy są bardzo, bardzo podob­ ne, to się czuje przez skórę. Miałam szczęście, że natrafiłam na ludzi ta­ kich samych jak ja, którzy czytają te same książki zachodnie, którzy mają bardzo podobne poglądy, i tak... po­ kochałam ich. Czy Ukraina ma szanse, żeby zachować niepodległość?

Życia publiczne bez ideałów nie jest dobre Rozmowa Antoniego Opalińskiego z Petrušką Šustrovą – czechosłowacką dysydentką, czeską tłumaczką z języka angielskiego i polskiego, publicystką i polityk.

Vaclav Klaus w ostatnim roku swojej prezydentury amnestionował różnych takich ludzi, których amnestionować nie należało. I on powtarzał zawsze, co oczywiście jest prawdą, że istnieją nie tylko ideały, ale że jest też życie prak­ tyczne. Mój sposób myślenia jest inny niż Vaclava Klausa. Jak Pani ocenia obecnego prezydenta Republiki Czeskiej, Zemana? Szczerze mówiąc, nie najlepiej, bo jego populizm jest strasznie moc­ ny i nasz pan prezydent zachowuje się czasami naprawdę poniżej wszelkiej krytyki. To jest bardzo nieprzyjemne. Byłam w ubiegłym roku na Ukrainie,

Nie chcieliśmy nikogo piętnować. My tylko wskazywaliśmy – ten człowiek się nie sprawdził i może być szantażowany, lepiej, jeśli nie będzie decydował o sprawach państwowych. silnej madziaryzacji, wynaradawiani, więc kiedy połączyli się z Czechami, bardzo się z tego cieszyli. Jednak Cze­ si ich w pewnym sensie kolonizowali; Słowacja nie miała swojej inteligencji i tę rolę pełnili Czesi – jako nauczyciele, policjanci, pocztowcy. Więc kiedy już ukształtowała się inteligencja słowacka, podczas pierwszej republiki, w czasie międzywojennym – to Słowakom prze­ stało się podobać, że ich inteligencję tworzą Czesi, i przy pierwszej możli­ wości się oderwali, na swoje nieszczę­ ście – do Hitlera. Po wojnie przyszli z powrotem, by­ li zadowoleni, że mogli się przyłączyć do obozu antynazistowskiego. Potem, jak przyszła wolność, to się okazało, że mają chęć oderwać się od Czechów. Ja jednak bardzo jestem zado­ wolona, czuję wręcz satysfakcję, że to wszystko odbyło się tak spokojnie, bez nienawiści, że nie było żadnych walk.

Nie do końca umiem ocenić, bo ja się strasznie boję teorii spiskowych. Lu­ bię je w kryminałach, w książkach, ale w życiu, jak ktoś mnie próbuje do nich przekonać, to ja nie jestem pewna, czy to nie jest uproszczenie. Zawsze uważa­ łam, że Polska jest genetycznie nieufna wobec Rosji. Viktor Orbán – tam są te energie prorosyjskie; na Słowacji jest różnie, bo pan prezydent absolutnie

FOT. ZE ZBIORÓW PETRUŠKI ŠUSTROVEJ

12

daleko na wschodzie i dosłownie każdy, z kim rozmawiałam, pytał: Dlaczego wasz prezydent jest taki? Ja powtarza­ łam, że ja na niego nie głosowałam. Ale jesteśmy państwem demokra­ tycznym, i to oznacza, że ja mogę nie tylko na Ukrainie, gdzieś daleko, po­ wiedzieć, co myślę o prezydencie. Mogę napisać do gazety i go skrytykować. Pan prezydent pewnie by mnie nie zauwa­ żył, a jakby zauważył, nie zgodziłby się z tym, co ja mówię. Ja zaś nie zgadzam się z tym, co on mówi. Nie podoba mi się, że w jego kancelarii są różni do­ radcy powiązani z Łukoilem czy Gaz­ promem. Bo ja po prostu pamiętam okupację i Czechosłowację. Co więcej, pamiętam okupację Osetii Północnej, widziałam aneksję Krymu i wiem, że po prostu w Rosji pozostał ten pęd do imperializmu. Tro­ chę się boję tego kraju. Nie ludzi, ale państwa rosyjskiego. Dlatego nie po­ doba mi się, że nasz prezydent jest za­ przyjaźniony z Władimirem Putinem. Jemu bardzo zależy na tym, żeby być kimś ważnym. A Władimir Putin o tym wie, on go zaprosi, da mu jakiś order, i ten już jest zadowolony. Jak mocne są w tej chwili wpływy rosyjskie w Europie Środkowej, w naszej części Europy – w Polsce, Czechach, na Węgrzech, Słowacji?

nie, ale rząd trochę tak… Ale Słowa­ cja przecież ma euro, jesteśmy wszy­ scy w Unii. Ja się boję rosyjskich wpływów, ale też po czesku mówi się: „strach ma wielkie oczy”. Czym się Pani zajmowała, kiedy przestała Pani być ministrem? Przestałam być ministrem w pierwszej chwili, kiedy to było możliwe, i poszłam z powrotem do gazety. Dobrze jest być zastępcą ministra, ale człowiek nie ma wtedy wolności. Ja byłam dysydentką, zwolennicz­ ką Karty (Karta 77 – czechosłowacka inicjatywa niezależna z lat 1977–1992, łącząca różnorodne środowiska poli­ tyczne na rzecz przestrzegania praw człowieka – przyp. red.), całe życie przywykłam mówić to, co myślę. Dla­ tego bardzo chętnie odeszłam z mini­ sterstwa i zaczęłam znowu tłumaczyć. Byłam zadowolona, bo w gazecie mo­ głam pisać, co chcę. I aktywnie zajmuje się Pani obszarem dawnego Związku Sowieckiego. Tak, bardzo się nim interesuję. Rosyj­ skiego nauczyłam się w szkole, a an­ gielski? Jaki to miało sens do 1989 roku? Granica zamknięta, nigdy pod­ różować nie będę, to po mi jakieś tam języki? A miałam możliwość wyjazdu

Według mnie jest tylko jeden kraj, gdzie panuje większa korupcja niż na Ukra­ inie – jest nim Rosja. W Rosji to nawet już nie jest korupcja, tylko system. Myślę, że na Ukrainie jeszcze mają szanse zawalczyć o to, żeby tak nie było. na Wschód... Tam problemy są bar­ dzo podobne do naszych. Związek Ra­ dziecki był oczywiście czymś innym niż cała zniewolona Europa Wschod­ nia, Środkowowschodnia, ale różne

Są porozumienia mińskie, a wyników nie ma. Ja się boję, że tamtej samo­ zwańczej Republiki Donieckiej już się nie uda dołączyć do Ukrainy. I oczy­ wiście mamy problem, bo państwa nie mogą udawać, że ten obszar nie istnieje, nie możemy go stracić, a separatyści, wspierani mocno przez armię rosyjską, też się nie poddają. Słyszałam, że po pierwszym posie­ dzeniu tej nowej mińskiej grupy, na­ zwijmy to ukraińskiej, Angela Merkel powiedziała, że integralność terytorial­ na Ukrainy musi zostać zachowana. A co z Krymem? Jak to się ma do integracji terytorialnej? Ukraina jest strasznie niszczona przez oligarchów, przez korupcję. Według mnie jest tylko jeden kraj, gdzie pa­ nuje większa korupcja niż na Ukrainie – jest nim Rosja. W Rosji to nawet już nie jest korupcja, tylko system. Myślę, że na Ukrainie jeszcze mają szanse za­ walczyć o to, żeby to zmienić, bo tam jest społeczeństwo obywatelskie, istnie­ ją różne grupy, np. różnych młodych przedsiębiorców, którym zależy na tym, żeby korupcja się nie panoszyła. Wciąż jeszcze mam nadzieję, że to się uda. W jakich krajach była Pani na wschodzie i na południu? Byłam nawet w Uzbekistanie, ale to już strasznie dawno, tylko raz. Jeździłam dużo na Kaukaz Południowy. Gruzja to jest kraj mojego serca. Na temat karaba­ ski nakręciłam trzy filmy, a raczej trzy części jednego filmu – punkt widzenia Azerbejdżanu, punkt widzenia Karaba­ chu i Armenii. Oczywiście wielokrotnie bywałam na Ukrainie, często też jeź­ dziłam na Białoruś. Jestem prezesem rady nadzorczej stowarzyszenia, które się nazywa Obywatelska Białoruś. Nie­ stety mam w paszporcie pieczątkę, że na Białorusi jestem persona non grata. W Polsce część ludzi uważa, że trzeba mimo wszystko otwierać się na pewne gesty ze strony Łukaszenki, bo jak nie Łukaszenka, to po prostu aneksja ze strony Rosji. A inni mówią, że to jest dyktator i należy wspierać społeczeństwo przeciwko dyktaturze. Jakie jest Pani zdanie? Myślę, że zawsze należy wspierać spo­ łeczeństwo przeciwko dyktaturze, je­ żeli jesteśmy w stanie. Ale jest prawdą, że ten biedny Łukaszenka jest w złej

sytuacji, bo z Moskwy krzyczą, nawet piszą, np. w „Komsomolskoj Praw­ dzie”, że jak tam coś się wydarza, „to jest Majdan, będzie Majdan, będzie jak na Ukrainie!”. Białoruś nie chce być jak Ukraina, nie chce wojny domowej. Dobrze, że Europa zmusiła Łuka­ szenkę, żeby zwolnił więźniów poli­ tycznych. Ten, kto był w więzieniu, ma zawsze ma współczucie dla więźniów politycznych. Jednak boję się, że teraz Łukaszenka nie ma dobrego wyjścia, dlatego że społeczeństwo się buntu­ je, bardzo się buntuje. Według mnie Łukaszenka powinien ustąpić, dopro­ wadzić do powstania jakichś instytucji demokratycznych, ale obawiam się, że tego on nie potrafi. Jemu się po prostu w głowie nie mieści, żeby społeczeń­ stwo decydowało – to dla niego jest nie do pomyślenia. Nie wiem, jak to się rozwinie. Nie przypuszczam, żeby Moskwa ustąpiła. Będą wielkie manewry, jakieś 4 tysiące wagonów sprzętu wojennego, to nie żarty. To oznacza, że Łukaszenka jest naprawdę w złej sytuacji, ale w złej sy­ tuacji jest też społeczeństwo. Istnieje taka prawidłowość: wszyst­ kie te polskie miesiące, wszystkie bunty w obozie komunistycznym nigdy prze­ cież nie zaczynały się od tego, że ludzie wychodzili i krzyczeli: „Chcemy wol­ ności!”. Zawsze protestowali, mówiąc „Nie chcemy wzostu cen, nie chcemy obniżenia pensji”, a jakimś cudem, jak się ich zbierze 5 tysięcy na placu, zaczy­ nają się czuć silni i nie wiadomo skąd krzyczą: „Chcemy wolności!”. Myślę, że to teraz się dzieje na Białorusi. Oni wychodzili, krzyczeli: „Nie jesteśmy pasożytami!”, bo tam jest ta ustawa o pasożytach, Czytelnicy wiedzą, o co chodzi. I nagle, jak zobaczyli, że jest ich nie dwie, nie trzy, nie dziesięć osób – nagle krzyczą: „wolność!”. Przekonamy się. Porozmawiajmy o Karabachu. Co tam się teraz dzieje? Mówiąc „Karabach” jesteśmy politycz­ nie niepoprawni z ich punktu widzenia, bo tam odbyło się referendum i oni teraz nazywają swoje państwo Arcach – tak brzmi starożytna nazwa tego ob­ szaru. Arcach po raz pierwszy w historii od ponad 20 lat jest jednonarodowy. Wcześniej zawsze była to kraina wie­ lonarodowa: mieszkali tam Azerowie,

Według mnie Łukaszenka powinien ustąpić, doprowadzić do powstania jakichś instytucji demokratycznych, ale obawiam się, że tego on nie potrafi. Jemu się po prostu w głowie nie mieści, żeby społeczeństwo decydowało. Ormianie. Teraz wygnano stamtąd prawie milion Azerów, sytuacja jest skomplikowana. Arcachu jako państwa nikt nie uznaje, ale jego mieszkańcy, których jest jakieś 120 tysięcy, bardzo się z nim identyfikują. I tam panuje demokracja, jako w jedynym miejscu na Kaukazie. Nie zamierzam tego gloryfikować, ale w Arcachu nie ma dyktatora, jak np. w Azerbejdżanie, nie ma pędu pod skrzydła Rosji, jak w Armenii, nie bo­ rykają się z różnymi problemami, jakie ma Gruzja – i gdyby to państwo prze­ trwało, mogłoby po prostu się rozwijać. Bo tam są surowce naturalne, jest rol­ nictwo, kraj dobrze funkcjonuje. Dłu­ go tam nie byłam, pojadę, to zobaczę. Wtedy będę mogła więcej powiedzieć. A inne kraje kaukaskie – Osetia, Czeczenia, Dagestan – co tam się dzieje? Co do tych separatystycznych republik, to znaczy Osetii, Abchazji – myślę, że Gruzji nie uda się ich na powrót przy­ łączyć. W samej Gruzji sytuacja nie jest całkiem ustabilizowana, bo tam partie się rozpadają. Wygląda, jakby gruziń­ skie marzenie się spełniało, ale niedaw­ no w Batumi były jakieś zamieszki, de­ monstracja, iluś ludzi zamknięto – a to znaczy, że nie jest idealnie. Z kolei Kaukaz Północny ma wielki problem z Kadyrowem, tym carem Cze­ czenii. Tam walczą jakby dwa odłamy islamu, a Kadyrow jest przecież stron­ nikiem Putina. On ma związek z tymi

morderstwami w Moskwie i pewnie dlatego Putin go popiera. To wszyst­ ko wygląda bardzo źle, bo jest wielu uchodźców z Czeczenii i z innych kra­ jów Kaukazu Północnego. My jesteśmy zajęci Syrią i przywódcami wielkich mo­ carstw – Putinem, Trumpem – i w ogóle tamtych problemów nie widzimy, ale tam toczą się bardzo skomplikowane procesy. Rosja wraca do swoich pra­ wosławnych korzeni itd., a tam żyje 20 milionów Tatarów. Kaukaz Północny to jest jakby bomba zegarowa. Czy Pani wierzy, że w Rosji będzie kiedyś taka normalna, konstytucyjna demokracja? Podczas rewolucji lutowej oni przez kilka miesięcy próbowali wprowadzić demokrację konstytucyjną, ale nie wyszło im. Czy kiedyś się uda?

Większość Rosjan – nie mówię o inte­ ligencji Petersburga czy Moskwy – ale większość to są ludzie, którzy, żeby czuli się dobrze, potrzebują poczucia, że ich kraj jest wielki, że ma najwięcej czołgów, że ma broń atomową i że wszyscy się ich boją. Jeżeli przez sto lat nie wyszło, to oba­ wiam się, że za naszego życia do te­ go nie dojdzie. Putin ma olbrzymie poparcie. Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, Rosjanie czuli się przegra­ ni i potrzebowali nowej idei. I niestety większość Rosjan – nie mówię o in­ teligencji Petersburga czy Moskwy – ale większość to są ludzie, którzy, żeby czuli się dobrze, potrzebują poczucia, że ich kraj jest wielki, że ma najwię­ cej czołgów, że ma broń atomową i że wszyscy się ich boją. Dlatego oni są w stanie ponosić najróżniejsze ofiary, mogą chodzić bez butów, byleby ich państwo było wielkie. Ta idea jest bardzo mocna, a Putin to psychologicznie, dokładnie zanali­ zował i z tym przyszedł po Jelcynie, po tym chaosie – bo dla większości Rosjan z tym kojarzy się demokracja: że wszyscy kradną i że trzeba trzymać na balkonie krowę, żeby w ogóle było co jeść. Moim zdaniem, jak zabraknie Pu­ tina (ale on jest zdrowy i jeszcze wy­ trzyma jakiś czas), po nim nastąpi ktoś dokładnie taki jak on. Pani pokolenie, które walczyło o to, żeby w naszej części Europy przywrócić demokrację, patrzyło na Zachód jako na pewien wzór. Dzisiaj Zachód ma swoje własne problemy, chyba bardzo poważne, i już przestał być wzorem. Dam przykład Czechosłowacji. Taka federacja dwóch narodów nie jest na­ turalna. I kiedy partia komunistyczna straciła wpływy, ta federacja się roz­ padła, bo to jakby wyciągnąć główny nerw z tej całości. Zabrakło Komitetu Centralnego Partii i ministerstwa spraw wewnętrznych czeskie i słowackie nie mogły się dogadać. Moim zdaniem Zachód działał na podobnej zasadzie, tyle że tym głów­ nym nerwem, przynajmniej w pewnych sprawach, było zewnętrzne zagrożenie komunizmem. Przecież była i jest broń atomowa. Kiedy skończyła się zimna wojna, to też jakby został wyciągnię­ ty ten nerw. I co zostało? Konsump­ cjonizm; żebyśmy mieli jak najlepiej. Nacjonalizmy, własne państwo, własna wielkość i ważność. To widać w Polsce, widać na Węgrzech. Brytyjczycy już nie chcą być w Unii. Jakby zapomnieli o latach 50., kiedy Zachód połączyła wielka idea, żeby więcej nie było w Eu­ ropie wojny. Ale wojna w Europie była, na Bałkanach. A teraz jest tak, jakby już nam nie zależało, żeby żyć bez wojny, a w związku z tym trzeba się jakoś po­ rozumiewać. Nagle wszystkim przesta­ ło zależeć na porozumieniu, populizm nabiera mocy, a w Ameryce… jeżeli Donald Trump nie jest populistą, to ja nie wiem, jak to inaczej nazwać. Wy­ gląda na to, że zmierzamy do tego, żeby każdy był sam i miał się jak najlepiej. Ale obawiam się, że to za mało. Dziękuję za rozmowę.

K


MA J 2017 · KURIER WNET

HISTORIA·MNIE J·ZNANA Aby uzyskać gwarancje cywilizowanego zachowywania się Niemiec w przyszłości, 21 maja 1949 roku podpisano tajny traktat (der Geheime Staatsvertrag), ograniczający suwerenność przyszłej Bundesrepublik. Jego sygnatariuszami była tworząca się administracja niemiecka oraz trzy mocarstwa okupacyjne: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja. Rzecznicy istnienia takiego tajnego traktatu powołują się na emerytowanego szefa niemieckiego kontrwywiadu wojskowego MAD (Amt für den Militärischen Abschirmdienst) w latach 1977–1980, generała majora Gerda-Helmuta Komossę.

Kaganiec na kanclerzy Rafał Brzeski

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

W

czesną wiosną 1945 roku Europejski Ko­ mitet Doradczy, ciało złożone z dyploma­ tów i prawników mocarstw sojuszni­ czych, uzgodnił tekst instrumentu bez­ warunkowej kapitulacji Niemiec, który miał zostać podpisany przez przedsta­ wicieli III Rzeszy. W marcu 1945 roku instrument został przyjęty i zaapro­ bowany przez rządy Stanów Zjedno­ czonych, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego. Nieco później wprowa­ dzono do niego kosmetyczne korekty, bowiem do Wielkiej Trójki dołączyła Francja, co musiało znaleźć odzwier­ ciedlenie w tekście. Instrument kapitulacji był obszer­ ny, zawierał artykuły dotyczące nie tyl­ ko zaprzestania walk, kapitulacji sił zbrojnych, poddania się żołnierzy i od­ dania uzbrojenia, ale także szczegółowe postanowienia dotyczące niemieckiej administracji państwowej i lokalnej, spraw gospodarczych i politycznych. Dokument uzgodniono i przyjęto przy założeniu, że kapitulować będą rów­ nocześnie niemieckie władze cywilne oraz naczelne dowództwo niemieckich sił zbrojnych. W połowie kwietnia 1945 roku struktury niemieckie zaczęły się jed­ nak rozsypywać i powstała możliwość, że nie będzie ani wojskowej, ani cywil­ nej władzy, władnej podpisać skutecz­ nie akt kapitulacji. Przewidując taką okoliczność, Europejski Komitet Do­ radczy przygotował projekt proklama­ cji w miejsce przygotowanego instru­ mentu kapitulacji. Wzbudził on jednak szereg kontrowersji. Dyskusje trwały, czas płynął i kiedy do kwatery głównej dowódcy Alianckich Sił Ekspedycyj­ nych generała Dwighta Eisenhowera w Reims we Francji przyjechali nie­ mieccy parlamentariusze z ramienia sił zbrojnych z pytaniem o warunki kapitulacji, dokument nie był jeszcze gotowy. W kancelarii Eisenhowera nie było też kopii zatwierdzonego przez cztery mocarstwa instrumentu kapi­ tulacji i generał polecił wykorzystać znajdujący się w archiwum Naczelnego Dowództwa Alianckich Sił Ekspedy­ cyjnych (SHAEF) projekt przygotowa­ ny znacznie wcześniej przez zastępcę amerykańskiego sekretarza wojny, Joh­ na McCloya. W oparciu o ten projekt, dosłownie na kolanie napisano krótki, składający się z 5 punktów, półtorastro­ nicowy akt bezwarunkowej kapitulacji, który w Reims szef sztabu Alianckich Sił Ekspedycyjnych generał Walter Be­ dell Smith dał do podpisu niemieckiej delegacji. W nocy z 6 na 7 maja o godzinie 2.41, działając z upoważnienia „na­ czelnego dowództwa niemieckiego”, instrument ten, zatytułowany „Akt Ka­ pitulacji Wojskowej”, ze strony niemie­ ckiej podpisali: – generał Alfred Jodl, szef szta­ bu Dowodzenia Wehrmachtu w Na­ czelnym Dowództwie Wehrmachtu, reprezentujący całość niemieckich sił zbrojnych oraz wojska lądowe, – generał Wilhelm Oxenius, przedstawiciel naczelnego dowódcy Luftwaffe, – admirał Hans-Georg von Friede­ burg, naczelny dowódca Kriegsmarine. Punkt 4 stwierdzał, że ten „wojsko­ wy akt poddania” zostanie zastąpiony, w niczym go nie naruszając, przez „ja­ kikolwiek” przyszły „ogólny instrument kapitulacji narzucony przez Narody Zjednoczone lub w ich imieniu, który znajdzie zastosowanie do całości Nie­ miec oraz niemieckich sił zbrojnych”. Około 6 godzin po ceremonii w Reims Moskwa uznała, że podpi­ sany akt jest dla niej nie do przyjęcia. Po pierwsze różni się od uzgodnione­ go i przyjętego tekstu przygotowanego przez Europejski Komitet Doradczy, po drugie generał-major Iwan Susło­ parow, który w Reims podpisał przy­ jęcie kapitulacji w imieniu naczelnego dowództwa Armii Czerwonej, nie miał stosownego pełnomocnictwa. Stalin kategorycznie żądał powtórzenia kapi­ tulacji. Wiele wskazuje, że chciał oddać marszałkowi Gieorgijowi Żukowowi honor przyjęcia niemieckiego podda­ nia. Ceremonię kapitulacji powtórzono 8 maja 1945 roku w Berlinie. Tym razem z niemieckiej strony dokument podpisali: – feldmarszałek Wilhelm Keitel, szef Naczelnego Dowództwa Weh­ rmachtu i naczelny dowódca wojsk lądowych, – admirał Hans-Georg von Friede­ burg, naczelny dowódca Kriegsmarine, – generał-pułkownik lotnictwa Hans-Jürgen Stumpff, reprezentant naczelnego dowódcy Luftwaffe, – feldmarszałek Robert von Gre­ ima z Luftwaffe.

Podobnie jak w przypadku kapitu­ lacji w Reims, niemieccy delegaci, za­ nim złożyli podpisy, przedłożyli stronie alianckiej pełnomocnictwa otrzymane od naczelnego dowódcy Wehrmachtu, wielkiego admirała Karla Dönitza. Obie wersje instrumentu kapitu­ lacji podpisali, jak widać, wyłącznie wojskowi. W imieniu państwa, czyli Rzeszy, nie kapitulował nikt. Można się spotkać z argumentem, że Adolf Hitler tuż przed samobójstwem 30 kwietnia 1945 roku wyznaczył Dönitza jako swego następcę na stanowiska: pre­ zydenta Rzeszy, ministra wojny oraz naczelnego dowódcy Wehrmachtu, a skoro tak, to upełnomocnieni przez Dönitza wojskowi kapitulowali rów­ nież w jego zastępstwie jako głowy państwa. Argument ten jest jednak

Formalnie III Rzesza nie skapitulowała. Potwierdził to w orzeczeniu z 17 sierpnia 1956 roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny, który uznał, że „Rzesza Niemiecka mimo załamania w 1945 roku, nie uległa likwidacji”. chybiony, bowiem zgodnie z konsty­ tucją weimarską, która obowiązywała w 1945 roku, prezydent Rzeszy wy­ łaniany był w drodze wyborów po­ wszechnych, a nie nominacji swego poprzednika. Mówiąc krótko, Hitler nie miał uprawnienia do przekaza­ nia władzy prezydenckiej Dönitzowi. Utworzony przez admirała „rząd” we Flensburgu nie miał podstaw praw­ nych, a więc nie został uznany przez Sprzymierzonych, którzy rozwiązali

go 23 maja 1945 roku i jego członków potraktowali jako jeńców wojennych. Tekst „berlińskiego” instrumentu kapitulacji w zasadzie nie różnił się od dokumentu z Reims. Niebywale istot­ ny punkt 4 został po prostu przepisany. Przywołany w nim „ogólny instrument kapitulacji”, który miał dotyczyć „całości Niemiec”, nigdy jednak nie został „na­ rzucony przez Narody Zjednoczone”. Prawnicy i eksperci Europejskiego Komitetu Doradczego w Waszyngto­ nie i Londynie jęknęli, kiedy otrzymali obie wersje dokumentów kapitulacji. Stanął im przed oczami ogrom kom­ plikacji o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Przykładem był ko­ niec I wojny światowej. W 1918 roku instrumenty kapitulacji podpisali tyl­ ko politycy, a nie wojskowi ze Sztabu Generalnego, i Hitler szermował póź­ niej argumentem, że dzielnym żołnie­ rzom na zachodnim froncie „wbito nóż w plecy”. Teraz sytuacja była odwrotna: bezwarunkową kapitulację podpisali wojskowi, ale nie przedstawiciele pań­ stwa. Wszystko wskazywało, że formal­ nie III Rzesza nie skapitulowała. Po­ twierdził to w orzeczeniu z 17 sierpnia 1956 roku niemiecki Trybunał Konsty­ tucyjny, który uznał, że „Rzesza Nie­ miecka mimo załamania w 1945 roku, nie uległa likwidacji”. Aby uzyskać gwarancje cywilizo­ wanego zachowywania się Niemiec w przyszłości, 21 maja 1949 roku pod­ pisano tajny traktat (der Geheime Staatsvertrag), ograniczający suwerenność przyszłej Bundesrepublik. Jego sygna­ tariuszami była tworząca się admini­ stracja niemiecka oraz trzy mocarstwa okupacyjne: Stany Zjednoczone, Wiel­ ka Brytania i Francja. Rzecznicy istnienia takiego tajne­ go traktatu powołują się na emeryto­ wanego szefa niemieckiego kontrwy­ wiadu wojskowego MAD (Amt für den Militärischen Abschirmdienst) w latach 1977–1980, generała majora Gerda­ -Helmuta Komossę. W książce po­ święconej różnym sekretom służb wywiadowczych i stosunków między Berlinem a Waszyngtonem podał on nie tylko datę podpisania tajnego traktatu, ale również ujawnił, że do roku 2099, czyli przez 150 lat od je­ go zawarcia, każdy kolejny kanclerz Republiki Federalnej Niemiec musi podpisać mocarstwom okupacyjnym lojalkę zwaną potocznie die Kanzlerakte. Ogranicza ona suwerenność

Niemiec w kluczowych obszarach związanych z szeroko rozumianym bezpieczeństwa państwa. Nie było łatwo wrzucić rewelacje Komossy do śmietnika teorii spisko­ wych. Nie tylko dlatego, że rzeczywi­ ście każdy kanclerz Niemiec, z Angelą Merkel włącznie, rozpoczynał rządy od wizyty w Waszyngtonie. (Budestag zatwierdził Merkel na stanowisku kan­ clerza 22 listopada 2005 roku, a 4 stycz­ nia 2006 roku konferowała już z prezy­ dentem Georgiem Bushem w Białym Domu.) Również kariera generała Ko­ mossy świadczyła o jego wiarygodno­ ści. Dał się poznać jako doświadczony oficer i świetny analityk. Zaczynał ka­ rierę w Wehrmachcie w czasie II woj­ ny światowej. Już na samym początku istnienia Budeswehry znalazł się w jej

Każdy kolejny kanclerz Republiki Federalnej Niemiec musi podpisać mocarstwom okupacyjnym lojalkę zwaną potocznie die Kanzlerakte. Ogranicza ona suwerenność Niemiec w kluczowych obszarach. szeregach, przez wiele lat miał dostęp do tajnych materiałów i opracowań, był niechętny angażowaniu wojsk nie­ mieckich poza granicami kraju, na co nieodmiennie zgadzano się w Berlinie pod presją Waszyngtonu. Dla zdyskredytowania Komossy demaskatorzy teorii spiskowych zwró­ cili się do kanclerskiego biura i 19 lis­ topada 2007 roku otrzymali odpo­ wiedź rządowego biura prasowego BPA stwierdzającą, że die Kanzlerakte należy „do świata mitów”, bo „taki do­ kument nie istnieje”. Ponadto „nie jest

też prawdą, aby przed zaprzysiężeniem kanclerz Merkel zmuszona była przez Sojuszników do podpisania tak zwa­ nego Kanzlerakte”. Dobitne oświadczenie powinno zakończyć sprawę, tyle tylko, że dwa lata później Egon Bahr, architekt poli­ tyki wschodniej Bonn, opisał w swoich reminiscencjach politycznych opubli­ kowanych w Die Zeit, jak to jego przy­ jaciel kanclerz Willi Brandt nie mógł otrząsnąć się z szoku, kiedy krótko po zaprzysiężeniu w jego gabinecie w pałacu Schaumburg w Bonn poja­ wił się wysoki urzędnik i dał mu do podpisu trzy listy do ambasadorów Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Bry­ tanii i Francji, tytułowanych w tych pismach jako Wysocy Komisarze. By­ ły to, jak irytował się Brandt, „wier­ nopoddańcze listy”, w których miał potwierdzić porozumienie zawarte w 1949 roku z ówczesnymi guberna­ torami wojskowymi trzech mocarstw okupacyjnych, ograniczające wydatnie prawa zapisane w niemieckiej Ustawie Zasadniczej (Grundgesetz). W oparciu o „nie ulegające wypowiedzeniu pra­ wa zwycięzców do całości Niemiec i Berlina” – wspominał Egon Bahr – gubernatorzy wojskowi zawieszali te artykuły Ustawy Zasadniczej, które uznali za ograniczające ich suwerenne uprawnienia. Dotyczyło to również ar­ tykułu 146, który stanowi, że Grundgesetz działa jak konstytucja Niemiec do momentu, kiedy po zjednoczeniu naród niemiecki w wolnej elekcji sam wybierze dla siebie konstytucję. Do dzisiaj Niemcy mają Trybunał Kon­ stytucyjny, ale nie mają konstytucji. Nadal obowiązuje Ustawa Zasadnicza w miejsce konstytucji. Brandt opowiadał, że chciał się zbuntować i nie podpisać, ale wytłu­ maczono mu, że Konrad Adenauer podpisał takie listy, a później Ludwig Erhard, a po nim Kurt Georg Kiesinger. „Tak więc i ja podpisałem” – zwierzył się Bahrowi i nigdy już więcej nie wró­ cił do sprawy. Pozornie wspomnienia Egona Bah­ ra zaprzeczają solennemu oświadczeniu rządowego biura prasowego (Presseund Informationsamtes der Bundesregierung), ale tylko pozornie. Prawdą jest bowiem, że jeden dokument die Kanzlerakte nie istnieje. Istnieją bo­ wiem trzy listy. Prawdziwe może być także zapewnienie, że Angela Merkel nie podpisała lojalki przed zaprzysięże­ niem. Willi Brandt podpisał ją przecież po zaprzysiężeniu. Daty wymienione przez generała Komossę i Egona Bahra korespondują z innymi dokumentami z 1949 roku. W dniach 6–8 kwietnia konferowali w Waszyngtonie ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Fran­ cji i USA. Dyskusja koncentrowała się wokół trzech punktów: „1. Zachodni Alianci zachowują dla siebie prawo cofnięcia wszelkich uprawnień przyznanych Niemcom; 2. Władze niemieckie mogą rzą­ dzić i zarządzać, o ile nie postanowimy wstrzymać ich działań; 3. Wskażemy określone obszary, w których mocarstwa zachodnie mogą podejmować działania bezpośrednie”. Omawiano również tekst projekto­ wanej Ustawy Zasadniczej oraz uzgad­ niano kwestie niemieckiej gospodarki wewnętrznej, w myśl wytycznej: „niech sami zarządzają własną gospodarką, a jeśli będą rozrzutni, to nie dostaną więcej pieniędzy”. Opublikowany 8 kwietnia 1949 ro­ ku po ministerialnej konferencji ko­ munikat stwierdza, że gubernatorzy wojskowi zostaną zastąpieni przez wy­ sokich komisarzy, ale Alianci zatrzy­ mają „do czasu” swoje uprawnienia w „najważniejszych politycznie obsza­ rach”, a jeśli uznają to za konieczne, przejmą na powrót pełnię władzy po­ litycznej. Zapowiedziano też ustano­ wienie „pewnych ograniczonych obsza­ rów”, w których mocarstwa zachodnie będą miały prawo „samodzielnie po­ dejmować bezpośrednie działania lub zlecać władzom niemieckim podjęcie takich działań”. Miesiąc później, 12 maja, uzgod­ niono ze stroną niemiecką tekst Ustawy Zasadniczej, którą obwieszczono 23 ma­ ja 1949 roku. Data 21 maja 1949 roku, wymieniona przez generała Komossę jako dzień podpisania tajnego traktatu, wydaje się więc logiczna. Najpierw lo­ jalka, potem, ersatz-konstytucja. Generał Gerd-Helmut Komossa zwracał uwagę, że tekst dokumentu podsuwanego kanclerzom do podpisu jest ściśle tajny. Być może dlatego w je­ go książce znalazła się informacja, że do 2099 roku trzy mocarstwa zachod­ nie mają prawo prowadzić nadzór nad niemieckimi mediami elektronicznymi

13

i drukowanymi oraz całkowitą kontrolę korespondencji. W Waszyngtonie ma też działać specjalna grupa kontrolna nadzorująca pełne spektrum niemie­ ckiego życia politycznego. Jak się wydaje, rewelacje te do­ tyczą jednak innych dokumentów o statusie traktatowym ograniczają­ cych suwerenność Republiki Fede­ ralnej Niemiec. Jest to cały pakiet umów negocjowanych na początku lat 1950. w trakcie rokowań poprze­ dzających Ogólny Układ z Niemcami (Deutschlandvertrag) oraz porozumie­ nie o stacjonowaniu wojsk (Status of Forces Agreement – SOFA). Josef Fo­ schepoth, niemiecki historyk, profe­ sor uniwersytetu we Freiburgu uważa, że to właśnie wówczas zostały zawar­ te dodatkowe umowy i tajne aneksy. Wydaje się, że jest ich wiele, skoro służby informacyjne Kongresu USA ich objętość szacują na „ponad 200 stron, które obejmują szczegóły bie­ żących operacji sił zbrojnych i perso­ nelu amerykańskiego w Niemczech”. Mówiąc o tych aneksach, Fosche­ poth wspomina zwłaszcza o różnych uprawnieniach kontrolnych mocarstw zachodnich oraz tajnych ustaleniach dotyczących współpracy wywiadow­ czej. Te ostatnie dawały przykładowo służbom amerykańskiem uprawnienia do kontrolowania całej łączności na terenie Republiki Federalnej Niemiec, od telekomunikacji, po koresponden­ cję pocztową. Foschepoth ustalił, że porozumienia te przenosiły uprawnie­ nia mocarstw okupacyjnych na świeżo powstałą Bundesrepublik i obowiązują do dzisiaj. Dobitnym przykładem jest art. 38. aneksu do porozumienia w spra­ wie statusu sił NATO stacjonujących w Niemczech (NATO SOFA). Artykuł ten, którego tekst nie jest w Internecie dostępny, chociaż sam aneks jest do­ stępny, zobowiązuje stronę niemiecką do ścisłego przestrzegania tajemnic państwowych Stanów Zjednoczonych i traktowania ich na równi z tajemni­ cami państwowymi Niemiec. Ponadto, jeśli przed niemieckim sądem toczyć się będzie sprawa, której przebieg może zagrażać ujawnieniem amerykańskiej tajemnicy państwowej, to amerykań­ skie służby wywiadowcze mają prawo interweniować bezpośrednio w prze­ bieg postępowania sądowego. Artykuł 38 stanowi również, że niemieckie sądy oraz inne instytucje państwowe obowią­ zane są „podjąć wszelkie możliwe kroki w swojej mocy (...) aby nie dopuścić do ujawnienia” amerykańskiej tajemnicy. Foschepoth tłumaczy, że w pośpie­ chu i gorączce rozmów zjednoczenio­ wych ówczesny kanclerz Helmut Kohl polecił nie ruszać pakietu przyznające­ go specjalny status i specjalne prawa Amerykanom, obawiając się, że dysku­ sja nad delikatnymi, kontrowersyjnymi i trudnymi przywilejami może opóźnić, a kto wie, czy nie udaremnić kardynal­ ną sprawę – podpisanie układu zjed­ noczeniowego. Dlatego żadne z tajnych porozumień nie zostało wypowiedziane ani przed, ani po zjednoczeniu. Wszystko więc wskazuje na to, że

Jeden dokument die Kanzlerakte nie istnieje. Istnieją bowiem trzy listy. Prawdziwe może być także zapewnienie, że Angela Merkel nie podpisała lojalki przed zaprzysiężeniem. Willi Brandt podpisał ją przecież po zaprzysiężeniu. uprawnienia USA, Wielkiej Brytanii i Francji do ograniczania suwerenności Niemiec, w tym do prowadzenia podsłu­ chów i innych form elektronicznej inwi­ gilacji, a także do kontroli koresponden­ cji we wszelkich jej formach, trwać będą tak długo, jak długo na terenie Niemie­ ckiej Republiki Federalnej będą istnieć amerykańskie bazy wojskowe lub będą stacjonować wojska pozostałych dwóch byłych mocarstw okupacyjnych. K


KURIER WNET · MA J 2017

14

T WÓRC A·M A ANA MU

Marek Jackowski – od czterech lat na łąkach po drugiej stronie luster

18

Tomasz Wybranowski

maja 2013 roku, w sobot­ nie przedpołudnie pach­ nące wiosną i niebem Ita­ lii, Marek Jackowski zaskoczył nas wszystkich. Zdecydował się na spa­ cer na łąki po drugiej stronie luster. Jeszcze dwa dni przed Jego śmiercią rozmawiałem z Nim przez kilka mi­ nut. Był pełen życia, pasji i spełnienia. Krótko relacjonował, że płyta powsta­ je i będzie najpóźniej jesienią. Po­ twierdził nasze wakacyjne rozmowy i spotkanie w Warszawie. Miałem mu wysłać kilka nowych wierszy i teksty dwóch piosenek. Nie zdążyłem. Z Markiem Jackowskim przega­ dałem w latach 2009–2012 wiele go­ dzin. Nawet mój wyjazd do Irlandii tego nie zmienił. Większość naszych rozmów została zarejestrowana, a mała część wyemitowana we fragmentach w programach „Polska Tygodniówka” w irlandzkim radiu NEAR FM. Marek Jackowski był zawsze gościem honoro­ wym jubileuszy radiowych mojego pro­ gramu. Podczas 300 wydania „Polskiej Tygodniówki” powiedział: – W zalewie

stacji radiowych „Polska Tygodniówka” sprawia, że tysiące ludzi w Irlandii, Polsce i innych zakątkach czują się wielką muzyczną rodziną i są razem. Byłem szczęśliwy i wzruszony, kie­ dy w Boże Narodzenie 2012 roku mo­ głem prapremierowo zagrać w „Polskiej Tygodniówce” utwór Noszę Twoje serce przy sobie / I carry your heart with me... Pierwszy raz ta piosenka miała swój debiut właśnie pod irlandzkim niebem. Dostałem ją od niego pocztą elektroniczną. Z naszych rozmów powoli powsta­ je książka, której kręgosłupem będzie wywiad-rzeka z Markiem Jackowskim. Wszystkie te chwile oddałbym za jedną: by znów zobaczyć Go uśmiechniętego, z gitarą w ręku i na scenie, w otoczeniu przyjaciół: Kowalewskiego, Markow­ skiego i Olesińskiego. 20 maja, w sobotę, od godziny 19:00 do 24:00 na antenie Radia WNET wyemitujemy wspomnienie o Marku Jackowskim i nieznane dotąd wywia­ dy z legendarnym założycielem grupy Maanam.Poniżej – fragmenty naszych rozmów.

Marku, początki grupy Maanam to rok 1975 i duet z Milo Kurtisem. Czy z tego okresu zachowały się jakieś nagrania? Milo twierdzi, że ma taśmy z tamtego okresu. Oczywiście nie chce ich dać, bo jest typowym Grekiem i trzyma to wszystko w jakimś złotym greckim sej­ fie. Ale ponieważ przyjaźnimy się, je­ stem spokojny o przyszłość. Wiem, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, ten sejf otworzymy i wszystko wyjdzie na jaw (śmiech). Są taśmy i są nagrania. Mam wrażenie, że w archiwum Milo Kurtisa spoczywa także koncert nagra­ ny w Lublinie na dziedzińcu KUL – nie­ zwykły, wręcz mistyczny. Niesamowita historia! Po Osjanie, który był grupą teatralno-muzyczną, śmiało ekspery­

duch błądzi po tych irlandzkich pu­ bach. Może ta dusza artystyczna ciągle tam jest, może Irlandczycy to poeci, którzy mówią tylko poezją? Powracamy do Maanamu. Jest rok 76 i Olga Ostrowska... Oj, już nie! (śmiech). Już wtedy Jackow­ ska. Na początku lat 70. był nasz ślub. Niezwykłe wydarzenie i przeżycie dla mnie. Na ślubie była i Ewa Demarczyk, i Marek Grechuta, i Zygmunt Koniecz­ ny, kompozytor, który skomponował dla Ewy Tomaszów. Wydawało mi się, że cały Kraków tam był. Skąd pomysł na pierwszą nazwę zespołu: Maanam Elektryczny Prysznic? Było to tak. W tamtym czasie poznali­

Kiedy Polska i Polacy mają jakiś szczytny cel, to od razu wszystko gra. Jest ta harmonia. Kiedy Polak zostaje papieżem, wtedy wszystko jest na miejscu. Kiedy jednak zaczynają się rządy tabloidów, rządy paskudnej prasy – wszystko zaczyna się psuć. mentowaliśmy także z Milo Kurtisem. Taki był wczesny Maanam. Na początku 1976 roku dołączyła Kora. I nie było już wyboru! Trzeba było wró­ cić do rock’n’rolla i big bitu, czyli do tego, co robiłem jeszcze na studiach. Od drugiego roku anglistyki grałem w zespole bigbitowym w Łodzi, przy ulicy Bystrzyckiej. Właśnie tam, w so­ boty i niedziele, odbywały się tak zwa­ ne „wieczorki taneczne”. Przychodziła prawie cała Łódź, a przynajmniej naj­ piękniejsze dziewczyny z miasta. I o nie walczyły wtedy zespoły (śmiech). Gru­ py potykały się na dźwięki gitar, aby najpiękniejsze dziewczęta przychodziły potańczyć i posłuchać muzyki. Czy na długo przed rokiem 1989 Polacy byli inni niż teraz? Wierzono, że szarą rzeczywistość da się pokolorować. Po obradach Okrągłego Stołu i pierwszych plebiscytowych wyborach nie było już tak. Balon z nadziejami pękł. Kiedy Polska i Polacy mają jakiś szczyt­ ny cel, to od razu wszystko gra. Jest ta harmonia. Kiedy Polak zostaje pa­ pieżem, wtedy wszystko jest na miej­ scu. Kiedy jednak zaczynają się rzą­ dy tabloidów, rządy paskudnej prasy – wszystko zaczyna się psuć. Wydaje mi się, że to, co napędza całą kultu­ rę tabloidową i rozbija społeczeństwo, to epatowanie konfliktami, kłótniami i tanimi sensacjami, które przesłaniają sprawy istotne. Zaczyna się żerowanie na przyziemnych instynktach. I nieste­ ty ludzie dają się w to wpuszczać, w to wymuszone słuchanie konkretnej mu­ zyki, wymuszone ideologie, wreszcie określone sposoby zachowań. Wysilo­ ne jest to, że na czerwonym dywaniku muszą pojawiać się gwiazdy, które na­ tychmiast trzeba obgadać. A ja rozma­ wiam z Dublinem, z Tobą i mam przed oczami Stefana Dedalusa. Może jego

śmy młodego i sympatycznego Angli­ ka, który zauroczył się Polską. Mowa o Johnie Porterze. Tomasz Tłucz­ kiewicz, związany z Polskim Stowa­ rzyszeniem Jazzowym, niesamowi­ ty człowiek, zwrócił nam uwagę na rzeczonego Wyspiarza. Tłuczkiewicz powiedział: – Marku, mam tu takiego Anglika, może byście się spotkali, pogadali i może trochę pomuzykowali?. I przyszedł John. I od razu, z mety zagrał Black Day Feeling, wspania­ łą, cudowną balladę. A potem drugi i trzeci, i kolejne utwory. W ten sposób powstał zalążek, fundament naszego repertuaru w nowym stylu. Rocko­ wego, choć lepiej będzie określić ten materiał, to nasze muzyczne „nowe”, mianem punkowo-rockowego. To był czas punkowej rebelii, która opanowała nawet listy przebojów. Sex Pistols, The Clash, The Stranglers i Blondie panowali niepodzielnie. To były zespoły, które może nie sprze­ dawały milionów płyt, ale rozpętały wielką muzyczną rewolucję. Miała ona poważne konsekwencje, także dla ze­ społu Maanam. Ale wracając do Joh­ na Portera. Przyszedł taki dzień, kiedy spotkaliśmy się z nim na Saskiej Kę­ pie. Był jeszcze Maciek Zembaty, który mówił w kółko: nie dajemy rady! John próbował niezdarnie wymówić jakieś zdanie po polsku. Potem zaczął zawody ze zbitką „elektryczny prysznic”. Ten „elektryczny prysznic” także za bardzo mu nie wychodził. Ale pomyśleliśmy sobie, że Maanam Elektryczny Prysz­ nic, w odróżnieniu od jego akustycznej odmiany z Milo Kurtisem, jest dobrym projektem. W samej nazwie było już wskazanie, że się „elektryfikujemy”, „wzmacniamy” i raźnie wracamy do epoki rock’n’rolla i big bitu! Zostało w tego okresu kilka nagrań, obok wspomnianego już Black Day Feeling.

Myślałem, że nie jesteśmy jeszcze jako zespół gotowi do pracy w studiu. Za własne pieniądze zaprosiłem do stu­ dia nagraniowego członków zespołu Dżamble. Była to orkiestra po prostu niesamowita! Byłem wielkim fanem ich piosenki Święto strachów i całej płyty Wołanie o słońce nad światem. W roku 1978 reaktywowali się po raz kolejny, jako band.

Nie zauważyłem, żeby ktoś wspaniały i wielki pojawił się w ostatnich miesiącach. Musiałby to być drugi ktoś na miarę Czesława Niemena. Natomiast z wielką ciekawością śledzę poczynania młodych ludzi, którzy są aktywni na Facebooku. To ci zapaleńcy często przysyłają mi swoje nagrania z prośbą o komentarz. Tutaj, na Facebooku, dzieje się dużo ciekawego. Niektórzy świetni wykonawcy pojawiają się także w różnych telewizyjnych konkursach, ale – z reguły i niestety – przepadają bez echa. ( jesień 2011)

Żyję! Słońce świeci i tylko błękitu potrzeba!

Zarejestrowaliśmy wtedy około dzie­ więciu, może dziesięciu utworów, w tym pierwszą wersję Derwisza i Bluesa Kory. Potem przyszedł maj 1979 roku, który rozpoczął kolejny ważny krok w karierze Maaanamu. John Porter założył formację John Porter Band i nagrał jedną z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka, Helicopters. Z nazwy został tylko Maanam a do zespołu przywędrował Ryszard Olesiński.

Ale zanim będzie o Riccardo i pierw­ szych historiach z przełomu dekad, muszę się podzielić pewną refleksją. Był to czas, kiedy jako zespół znowu zaczy­ naliśmy od początku. Jeszcze w „elek­ trycznym” okresie Maanamu poznali­ śmy Ryszarda Olesińskiego i jego brata Krzysztofa. Było też kilku perkusistów, którzy się przewijali, między innymi Ryszard Kupidura, Andrzej Mrowiec. Była radość grania i spontaniczność, ale ja bałem się, czy uda nam się w tym nowym składzie nagrać coś zawodowo.

Muzyka w Radiu Wnet.

Lista PoliszCzart

W

Orwat & Wybranowski

każdą pierwszą sobotę miesiąca na antenie Radia WNET od 19:00 do 22:00 można słuchać Listy PoliszCzart. To audycja muzyczna, która w całości promuje polskich wykonawców z kra­ ju i zagranicy. Wiosenne zestawienie nazwa­ liśmy nieformalnymi Mistrzostwa­ mi Polski Śpiewających Nastolatek. Na brak znakomitych wokalistek nie możemy narzekać. Przykładem jest zwyciężczyni notowania, Julia Nykiś, londyńskie objawienie Aleks Gala, oraz Zuzanna Płaza i Ola Idkowska, która urzeka wspaniałą interpreta­ cją „Tańczących Eurydyk” nieśmier­ telnej Anny German. W kwietniowym

FOT. Z ARCHIWUM MARKA JACKOWSKIEGO

11.XII.1946 – 18.V.2013

zestawie PoliszCzart znaleźli się także weterani polskich scen: płocki punko­ wy Farben Lehre z Wojtkiem Wojdą przy mikrofonie (ognisty „Wariat”) i Kazik Staszewski z Kultem, z tytuło­ wym nagraniem z ostatniego albumu. W Top30 nie brakuje emigran­ ckich reminiscencji za sprawą śpiewa­ jącego aktora Adriana Szejki (Lime­ rick, Irlandia) czy Leonarda Luthera z przejmującym „Emigranckim tangiem”. Propozycje do majowego ze­ stawienia pojawiają się na antenie rozgłośni NEAR FM (Irlandia), Radia WNET, oraz PolskaLive. W jaki spo­ sób głosować? Szczegóły na stronie slawek-orwat.blogspot.ie, w zakładce „Listy i propozycje”. K

To pamiętna sesja, bo przecież wtedy powstał hymn Maanamu i jeden z największych przebojów Maanamu Oprócz. Kiedy nawet dziś słuchałem Oprócz (błękitnego nieba), stwierdziłem po raz kolejny, że jest to tak niezwykle, niesamowicie i nieprawdopodobnie funkowo zagrany numer w tamtych czasach! Ale finezja i czar to przede wszystkim umiejętności i wyobraźnia muzyków z Dżambli. W studiu po­ jawił się gitarzysta Marek Wilczkie­ wicz, (mimo, że nie było go wtedy w składzie Dżambli), pianista Stefan Sendecki, nieprawdopodobny basista i kontrabasista Marian Pawlik oraz Benek Radecki grający na perkusji. Ja grałem na gitarze i skromnie, w kąciku dogrywałem tam swoje partie. A oni po prostu swoje! Tak powstał Hamlet, Chcę Ci powiedzieć coś i Blues Kory. Pomyślałem sobie wtedy, że może i ja spróbuję coś zaśpiewać. Często powtarzasz w naszych roz­ mowach, że ta piosenka w sposób ra­ dosny, franciszkański, trochę naiwny odzwierciedlała wasze życie. Bardzo biedne. Wtedy byliśmy bardzo biedni i żyli­ śmy naprawdę marnie. Finansowo było fatalnie. Co ja mówię… Było katastro­ falnie! Wspominałem ci w poprzed­ nich rozmowach, jak w opuszczonej krakowskiej kamienicy pozyskiwałem stare drewniane klepki z parkietów, aby palić nimi w piecu, aby ogrzać siebie i rodzinę. No i w końcu powiedzia­ łem sobie w duchu: „nic to!”. A potem przyszła myśl, że „oprócz błękitnego nieba, to nic nam więcej nie potrzeba tak naprawdę”. Tak sobie powiedzia­ łem: „Nie ma pieniędzy” – myślałem – „nieważne! Żyję, słońce świeci i tylko błękitu potrzeba”. No i nagrałem tę pio­ senkę podczas pierwszej sesji w Radiu

rewolucja. Było gorące lato 1980 roku. Wyjechali gdzieś na wakacje wszyscy ci żelaźni prezenterzy radiowi okresu schyłkowego Gierka. Wtedy w radiu rządziły melodie spod znaku „cała sala śpiewa z nami” i jemu podobnych. Pod­ czas nieobecności tych żelaznych pre­ zenterów w ich zastępstwie programy typu „listy przebojów” prowadzili mło­ dzi dziennikarze. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko się zmieniło. Stało się to dosłownie w ciągu jednego wieczora i nocy. Okazało się, że w „Studiu Gama” zagościł Czesław Niemen, który wtedy wygrał pierwszy plebiscyt. Ale zaraz za nim, na drugim miejscu, był nasz utwór Hamlet. To było wielkie zaskoczenie! Absolutnie dla wszystkich. Bo nikt nie znał wtedy Kory ani Maanamu. Nagle wszystko ruszyło z wielką szybkością, niewy­ obrażalną nawet dla nas. Widocznie drzemał w ludziach głód nowej muzyki, nowych zespołów. Wszystko to jakoś wybuchło i eksplodowało. Zaczęły się szalone i dramatyczne lata 80. Czy z perspektywy czasu uważasz, że „odkręcenie” zaworu bezpieczeństwa z muzyką młodzieżową na przełomie lat 70. i 80. odbyło się za przyzwoleniem „czynników oficjalnych”? A może był to jednak triumf ducha nad szarością? Uważam, że jednak presja młodego pokolenia tamtych czasów była tak mocna, że nie dało się jej zatamować. Nie uczyniono z muzyki rockowej, punkowej, czy rock’n’rollowej wentyla bezpieczeństwa. Polska muzyka lat 80. to była niezwykle głęboka, spieniona i ogromna rzeka. Istny dynamit. Wy­ daje mi się, że gdyby władze i służby próbowały zdusić ten nurt, zamknąć, zdeptać, wszystko skończyłoby się to dużo gorzej. Młodzież, coraz bardziej zdesperowana, wyszłaby na ulice ra­ zem ze strajkującymi robotnikami. Wtedy młodzież, po raz pierwszy od roku 1968, zaczęła walczyć o prawo do istnienia. Reżym nie mógł z tym nic innego zrobić, jak tylko pogodzić się z faktem wybuchu polskiego rocka i punka. Partyjny rząd nie miał po pro­ stu wyjścia. Ta fala była zbyt potężna i mogła ich zatopić.

Młode pokolenie napotyka na „beton” dużych firm fonograficznych i głuchych, nieczułych decydentów, sparaliżowanych strachem przed czymś nowym. Nigdy w historii polskiej muzyki rozrywkowej sytuacja nie była tak beznadziejna jak teraz. Katowice. Oczywiście wiedziałem, że pierwszą wokalistką jest i będzie Kora. Nie było w Maanamie miejsca na takie historie, że będzie dwóch czy więcej wokalistów. Koncertowy debiut Maanamu miał miejsce w Lubaniu? Tam odbywały się te słynne Muzyczne Kempingi. Tak. W Lubaniu odbył się właściwie pierwszy występ Maanamu. Byliśmy już po próbach w krakowskiej „Rotundzie”. Co ciekawe, nie mieliśmy tych prób z Korą. Materiał muzyczny ogrywa­ liśmy z dala od Kory i coraz bardziej przerażeni. Wyobraź sobie, że robisz nową rzecz i nie wiesz za bardzo, jak to się skończy. Dlaczego Kory nie było z Wami? Kora wyjechała do Budapesztu na wycieczkę, z której za nic nie chciała zrezygnować (śmiech). Właściwie nie miała okazji nawet przed koncertem zrobić z resztą zespołu choćby krótkiej próby. Spotkaliśmy się już na miejscu, w Lubaniu. Z drżeniem serca patrzy­ łem, co się wydarzy. A Kora wyszła na scenę z tremą i bladością na twarzy, bo znała utwory tylko z moich wersji gita­ rowych. I nagle nastąpiło złożenie tych wszystkich elementów w jedność, czyli zagranie na żywo podczas koncertu dla kilku tysięcy osób. I wyszło z te­ go naprawdę coś niesamowitego. Bez żadnej próby, z nowym składem „elek­ trycznym” Kora zauroczyła wszystkich widzów. Wydarzyło się totalne i nie­ zwykłe muzyczne szaleństwo! Udało się. Ta wielka iskra przeskoczyła mię­ dzy Maanamem a publicznością. I tak już zostało! Potem Maanam został dostrzeżony przez „Studio Gama”. Przez kilka tygodni na samym szczycie utrzymywał się utwór Hamlet. To było zdumiewające. Chyba wte­ dy rozpoczęła się ta mała medialna

W wielu wywiadach podkreślasz wyższość polskiej sceny muzycznej z lat 80. i 90. nad obecnym rynkiem. Co w takim razie, na przestrzeni tych lat, zmieniło się w duszach twórców? A może do głosu dochodzi pokolenie, które nie pamięta starych czasów, ma inną wrażliwość i całkowicie odmienne cele? Nie o to chodzi, by na siłę pamiętać stare czasy. W duszach dzisiejszych twórców gra, brzmi przede wszystkim nuta komercyjna. Młode pokolenie, o które pytasz, burzliwe i ciekawe mu­ zycznie, napotyka na „beton” dużych firm fonograficznych i głuchych, nie­ czułych decydentów, sparaliżowanych strachem przed czymś nowym. Nigdy w historii polskiej muzyki rozrywko­ wej sytuacja nie była tak beznadziejna jak teraz. Dla młodych, niezależnych twórców jedynym wyjściem jest chy­ ba tylko zaistnienie w Internecie. Ale tutaj, w cyberprzestrzeni, przy tak nie­ prawdopodobnej ilości informacji, nie ma nawet cienia tej siły przebicia, jaka była w latach 80. w radiowej Trójce czy pamiętnych nocnych programach Ra­ dia Lublin w Jedynce. Muszą powsta­ wać nowe, niezależne wydawnictwa, by to zmienić. A może to wina mediów? Radiostacje nie zarabiają na muzyce, za nią muszą płacić. Zarabiają przede wszystkim na reklamach. Reklamy zaś najlepiej się czują w muzycznej pap­ ce. Jeśli znasz jakieś dobre radiostacje i ciekawych prezenterów, tak jak dla przykładu Radio Near FM w Dublinie, daj mi znać, proszę (śmiech). Jednak niektóre bystrzejsze radia i myślący perspektywicznie ich szefowie prze­ praszają się ze starymi, dobrymi pre­ zenterami, bo nagle po ich wyrzuceniu słuchalność zaczęła dramatycznie spa­ dać. A to oznacza, że jednak nie jest do końca prawdziwa teza, że „słuchaczom przestało zależeć”. K


MA J 2017 · KURIER WNET

15

KONST Y TUC JA·BIZNESU

Od września 2017 roku ma obowiązywać Konstytucja Biznesu, która zastąpi obowiązującą od 2004 r. i nowelizowaną już ponad 80-krotnie ustawę o swobodzie działalności gospodarczej. Projekty przepisów wprowadzających zakładają nowelizację ponad 200 ustaw. Czy wice­ premierowi Morawieckiemu uda się odmienić złe stereotypy: państwa – łupieżcy i przedsiębiorcy – kombinatora?

Nawet powietrze pachniało jak

zwycięstwo

Państwo i przedsiębiorca w relacji partnerskiej?

FOT. Z ARCHIWUM MARKA JACKOWSKIEGO

P

Jeżeli rządzi tzw. globalnowioskowa dyskoteka i „gwiazdy” tabloidu, a społeczeństwo się na to godzi, to trudno widzieć lepszą przyszłość. Stanisław Lem powiedział krótko i dobitnie: „lepiej już było”. Muzycy z duszą, przesłaniem i umiejętnościami to dzisiaj podziemie muzyczne, typowy underground. (marzec 2006)

P

ierwsza płyta została wy­ dana dopiero w 1981 roku, choć nagrano ją rok wcześ­ niej we wspomnianym już studiu Radia Lublin. Nagranie de­ biutu płytowego zbiegło się w czasie z ważnymi wydarzeniami pierwszej, prawdziwej Solidarności. To było wielkie przeżycie. Wte­ dy spełniały się marzenia wszystkich Polaków oraz zespołu Maanam. Na­ wet powietrze pachniało jak zwycię­ stwo. Kora powiedziała po nagraniu tej pierwszej płyty, że jest tak zdumio­ na i szczęśliwa, że może już odejść, zniknąć, a nawet umrzeć (śmieje się). W studiu pracowali znakomici fa­ chowcy od studyjnego nagrywania, panowie Poniatowski i Kowalczyk. Na swoim koncie mieli już sesję z Bud­ ką Suflera. Muszę to powiedzieć. Maanam miał niezwykłe szczęście, że trafił na tych inżynierów. Dzięki nim brzmie­ nie pierwszego albumu jest takie nie­ zwykłe. Do dzisiaj pamiętam rozpa­ dający się polski stół Fonika. Na tym stole mikserskim udało się nagrać i zmiksować legendarną płytę. Biegał między studiem a reżyserką redaktor Jerzy Janiszewski, wspaniała legenda Trójki i Radia Lublin. W pewnym momencie przerwał nam nagranie, by wykrzyczeć: „Już podpisują! Już podpisują!”. A ja pytam ze studia: „Co podpisują?”. Redaktor Janiszewski krzyczy: „Porozumienie podpisują! Już siedzą przy stole. Jest i Wałęsa z wielkim długopisem z papieżem i Matką Boska w klapie! Zaraz pod­ piszą!”. Wreszcie przybiegł i ze łzami w oczach powiedział: „Podpisali!”. Szał radości w studiu. Padaliśmy so­ bie w ramiona. Lepszego anturażu do rejestracji pierwszej płyty nie mogli­ śmy sobie wymyśleć. Początek lat 80. bardzo pracowity. Krew, pot i łzy, ale radość tworzenia i spełnienia artystycznego. Popularność w „Studiu Gama”, szczyty magazynu „Non-Stop”, przebój lata 1982 roku – Oprócz błękitnego nieba. Czy utwory Maanamu, które pojawiały się na singlach, żyły dłużej? Czy byliście pewni, że one i tak przetrwają? Miałem to szczęście, że studiując filologię angielską, miałem oka­ zję wychować się na literaturze

wybitnej. Wymienię tylko Szekspira, Joyce’a i Macphersona, autora Pieśni Osjana... Zawsze zastanawiałem się, co sprawia, że ich poezja, proza są wieczne, ponadczasowe, uniwer­ salne, a czytelnicy bez względu na upływ czasu powracają do tych strof i wersów. Znakomita literatura z tam­ tych czasów przepadła w pomroce dziejów, ale część jej wciąż fascynuje. Te same pytania nurtowały mnie w związku z muzyką. Zastanawiałem się, co jest złotą receptą, aby nagra­ nia, utwory muzyczne żyły dłużej niż jeden sezon. Z perspektywy prawie czterdziestu już lat, od kiedy powstał Maanam, mogę powiedzieć, że sta­ rałem się, by moje kompozycje były poza czasem i pozostały w umysłach i sercach słuchaczy dłużej niż kilka

Z perspektywy pra­ wie czterdziestu już lat, od kiedy powstał Maanam, mogę po­ wiedzieć, że starałem się, by moje kom­ pozycje były poza czasem i pozostały w umysłach i sercach słuchaczy dłużej niż kilka miesięcy. miesięcy. Piosenki ponadczasowe, typowe evergreeny, idą przez życie ra­ zem ze słuchaczami, wrastają w nich, przypominają ważne chwile, dają po­ smak wspomnień i dawnych blasków, cudownych miłości, ale i zakrętów na wirażach zdarzeń. Czy przeżywasz takie chwile, Marku? Dzięki Bogu zdarzają mi się takie chwile. Wiem, że takie piosenki Maanamu, jak choćby Ta noc do innych jest niepodobna, Kocham Cię kochanie moje czy (Boskie) Buenos Aires, są ważne dla bardzo wielu, wielu ludzi. I to twórcę cieszy najbardziej. Ich nieustanny byt, pomimo upływu

dziesiątek lat, w świadomości słu­ chaczy, z nutką radości i szczęścia dawnych dni, to powód do dumy. Do tego dodać także muszę kilka na­ grań z pierwszego krążka: Karuzela marzeń, Szał niebieskich ciał i Szare miraże, które graliśmy na niemal wszystkich naszych koncertach. To także zasługa wspaniałych muzyków ze „złotego” okresu Maanamu: Bod­ ka Kowalewskiego, Rysia Riccarda Olesińskiego, znakomitego gitarzy­ sty, i Pawła Markowskiego. Bez nich nie byłoby spuścizny Maanamu i tylu niezwykłych nagrań. W roku 1981, za sprawą filmu Wielka majówka Krzysztofa Rogulskiego, grupa Maanam trafiła do kin. Potem ukazała się pierwsza płyta zespołu, która wstrząsnęła sceną muzyczną. W dorocznym plebiscycie pisma „Non-Stop” Kora została uznana za najlepszą polską wokalistkę roku 1981. Krótko potem zmienił się skład Maanamu. W grupie pojawili się Paweł Markowski i Bogdan Kowalewski. Co nowego muzycy wnieśli do zespołu? Paweł Markowski nagrywał z Maana­ mem już podczas nagrań pierwszego albumu. W utworze Oddech szczura słychać już jego perkusję i rytmy. Dzięki Pawłowi Markowskiemu w ze­ spole pojawił się Bodek Kowalewski, który zastąpił Krzysztofa Olesińskie­ go. Przybycie Bodka Kowalewskiego do zespołu było niezwykłym zrządze­ niem losu. Bogdan to nie tylko znako­ mity basista, ale i świetny gitarzysta, który czuje i rozumie melodię, a to nie jest częste wśród muzyków. Rzad­ ko zdarza się, aby dobry basista był także bardzo dobrym melodykiem. A Bodek łączy te dwie umiejętności. Twierdzę, że o Maanamie z Pawłem Markowskim i Bogdanem Kowalew­ skim śmiało można mówić jako o zło­ tym składzie. Bo przecież albumy O! i Nocny patrol to znakomite przykłady ich wielkich umiejętności. O Ryszardzie Olesińskim nie wspominając? Riccardo jest jedyny na świecie. Wy­ starczy posłuchać Espańa forever i te­ go niezwykłego riffu. Dziękuję za rozmowę.

K

od koniec marca 2016 roku wi­ cepremier Mateusz Morawiecki zapowiedział „dobre prawo, które będzie ułatwiało rozwój przedsiębiorczości” i powołał zespół, który wsparł Ministerstwo Roz­ woju w opracowaniu ustawy, która ma w praktyce wprowadzić nową jakość w relacjach państwo – przedsiębior­ ca, opartych o realne partnerstwo. Projekt, w ramach którego powstał projekt ustawy, został nazwany „Kon­ stytucją Biznesu”. Po dwóch miesiącach, na począt­ ku czerwca ministerstwo przedstawiło pakiet ponad 100 usprawnień dla firm, głównie mikro, małych i średnich, któ­ re realizują zapowiedzianą w Planie na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju po­ prawę otoczenia prawnego funkcjono­ wania przedsiębiorstw. Zaprezentowa­ ne propozycje były wcześniej poddane analizie z partnerami społecznymi i zain­ teresowanymi ministerstwami. Natomiast przedstawienie „Konstytucji Biznesu” zo­ stało zapowiedziane na jesień 2016 r. 18 listopada wicepremier przed­ stawił Konstytucję Biznesu, która składa się z pakietu ustaw, ale jej sercem jest zapowiadana ustawa Prawo przedsię­ biorców, które zastąpi obowiązującą od 2004 r. i nowelizowaną już ponad 80-krotnie ustawę o swobodzie działal­ ności gospodarczej. 9 grudnia Minister­ stwo Rozwoju opublikowało projekt tej ustawy wraz z projektami 5 ustaw uzu­ pełniających dotyczących powołania Komisji Wspólnej Rządu i Przedsiębior­ ców oraz Rzecznika Przedsiębiorców, funkcjonowania Centralnej Ewiden­ cji i Informacji o Działalności Gospo­ darczej, zasad uczestnictwa przed­ siębiorców zagranicznych w obrocie gospodarczym oraz uproszczeń: po­ datkowych dla przedsiębiorców, oraz procedur wydatkowania funduszy UE.

1/3 „100 zmian dla firm” obowiązuje od 1 stycznia 2017 roku Równolegle z powyższymi dokumenta­ mi Polacy mogli zapoznać się ze szcze­ gółami pakietu „100 zmian dla firm”, który zawiera propozycje przewidują­ ce m.in. reformę procedur administra­ cyjnych i Głównego Urzędu Miar, mniej uciążliwe kontrole i ochronę przed zmianami interpretacji prawa, złago­ dzenie przepisów prawa pracy wobec małych przedsiębiorców, płynną suk­ cesję jednoosobowych firm, łatwiejsze odzyskiwanie długów (pakiet dla wie­ rzyciela). Większość z tych usprawnień jest wprowadzanych poprzez noweli­ zację obowiązujących ustaw. Pierwsze 33 ułatwienia z tego pa­ kietu, które zakładają m.in. ochronę po­ datników przed zmianami interpreta­ cji prawa, mniejszą uciążliwość kontroli w firmach i łagodniejsze przepisy prawa pracy, zostało przyjęte przez Radę Mini­ strów 9 listopada 2016 roku i skierowa­ ne do Sejmu jako projekt ustawy o zmia­ nie niektórych ustaw w celu poprawy otoczenia prawnego przedsiębiorców. 28 grudnia prezydent Andrzej Duda podpisał przyjętą przez Sejm i Senat ustawę, a większość usprawnień zaczę­ ła obowiązywać od 1 stycznia 2017 roku i ma przynieść przedsiębiorcom 230 mln zł oszczędności już w pierwszym roku funkcjonowania. Zwiększyły się roczne limity przy­ chodów netto (ze sprzedaży towarów, produktów i operacji finansowych), do których przedsiębiorcy mogą stosować określone formy prowadzenia księgo­ wości. O 800 tys. euro (do 2 mln euro) wzrósł limit, do którego podatnicy po­ datku PIT mogą prowadzić podatko­ we księgi przychodów i rozchodów, a o 100 tys. euro (do 250 tys. euro) li­ mit uprawniający do korzystania z opo­ datkowania działalności gospodarczej w formie ryczałtu od przychodów ewi­ dencjonowanych. Firmy zatrudniające mniej niż 50 pracowników (wcześniej 20 pra­ cowników) nie muszą wprowadzać

Lech Rustecki regulaminu wynagradzania, regulami­ nu pracy i tworzyć Zakładowego Fun­ duszu Świadczeń Socjalnych. Znormalizowane zostały kontrole prowadzone u przedsiębiorców przez organy państwa. Kontrole powinny być planowane i przeprowadzane po uprzednim ustaleniu prawdopodo­ bieństwa naruszenia prawa, a dokony­ wana przez administrację analiza ryzyka ma wskazywać obszary, w których wy­ stępuje największe prawdopodobień­ stwo naruszania prawa. Wspólne kon­ trole organów administracji publicznej są możliwe na wniosek lub za zgodą przedsiębiorcy, a ten sam organ nie może badać obszaru, który wcześniej podlegał kontroli tego organu. Niektóre roboty budowlane są zwolnione z pozwolenia na budowę lub zgłoszenia (np. budowa przydomowych basenów i oczek wodnych o powierzch­ ni do 50 m² i przebudowy budynków mieszkalnych jednorodzinnych z wyjąt­ kami wymagającymi zgłoszenia). Skróco­ no termin na wniesienie sprzeciwu do zgłoszenia budowy. Elastyczniejsze są przepisy dotyczące instytucji istotnego odstąpienia od zatwierdzonego projek­ tu budowlanego lub innych warunków pozwolenia na budowę.

Konstytucja Biznesu ma obowiązywać od września 2017 roku 14 lutego br. Ministerstwo Rozwoju skierowało ustawę Prawo przedsię­ biorców, czyli fundamentalne zapisy Konstytucji Biznesu, wraz z trzema usta­ wami niezbędnymi do jej wdrożenia, do konsultacji i uzgodnień. Utrzymane zostały wszystkie najważniejsze zało­ żenia dokumentu, który wicepremier Morawiecki przedstawił w listopadzie. Prawo Przedsiębiorców zawiera przepisy wprowadzające zasady, któ­ re mają wnieść nową jakość w relacjach przedsiębiorcy z państwem. Wśród najważniejszych Ministerstwo Rozwo­ ju wskazuje na cztery: 1. co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone (przedsiębiorca mo­ że prowadzić biznes w sposób wolny, jeśli nie łamie wyraźnych zakazów lub ograniczeń); 2. domniemanie uczciwości przed­ siębiorcy (przedsiębiorca nie musi udo­ wadniać swojej uczciwości, wątpliwości co do okoliczności konkretnej sprawy będą rozstrzygane na korzyść przed­ siębiorcy); 3. przyjazna interpretacja przepi­ sów (niejasne przepisy będą rozstrzy­ gane na korzyść przedsiębiorców); 4. zasada proporcjonalności (urząd nie może nakładać na przedsiębiorcę nieuzasadnionych obciążeń, np. nie bę­ dzie mógł żądać dokumentów, którymi już dysponuje). Ustawa ma wprowadzić działal­ ność nierejestrowaną. Nawet systema­ tyczna działalność, ale nieprzynosząca przychodów wyższych niż 50% mini­ malnego wynagrodzenia miesięcznie, nie będzie uznawana za działalność go­ spodarczą i będzie zwolniona z wymo­ gu rejestracji lub płacenia comiesięcz­ nych składek. Osoby, które zarejestrują działal­ ność gospodarczą, przez pierwsze pół roku nie będą musiały płacić składek na ubezpieczenie społeczne, a następ­ nie będą mogły wybrać, tak jak dotych­ czas, tzw. mały ZUS i przez 2 lata płacić składki w obniżonej wysokości. Za zgodą przedsiębiorcy niektóre sprawy urzędowe będą mogły być za­ łatwione za pomocą telefonu lub pocz­ ty elektronicznej, a nie, jak do tej pory, w oficjalnym piśmie wydrukowanym na papierze i poświadczonym własnoręcz­ nym podpisem. Urzędy mają wydawać „objaśnie­ nia przepisów” pisane prostym języ­ kiem. Przedsiębiorcy, którzy się do nich zastosują, będą chronieni pod­ czas kontroli. Przedsiębiorca będzie posługiwał się w kontaktach z urzędami numerem

NIP, który stanie się numerem identyfi­ kacyjnym również w rejestrze REGON, a numer REGON będzie stopniowo wycofywany z obrotu. Ustawa ma wprowadzić liczne uproszczenia dotyczące podatków. Prawo Przedsiębiorców zlikwiduje wiele obowiązków dokumentacyjnych i infor­ macyjnych w zakresie podatków docho­ dowych. Uproszczenie i dookreślone zostaną zasady rozliczania kosztów uzy­ skania przychodu, które są jedną z naj­ częstszych przyczyn sporów pomiędzy podatnikami a urzędami skarbowymi. Podatki lokalne będzie można rozliczać elektronicznie za pomocą ujednolico­ nych wzorów formularzy (podatek od nieruchomości, rolny i leśny). Dziedzi­ czenie udziałów w spółce nie będzie wymagało płacenia podatku od spad­ ków i darowizn. Sprawozdania finanso­ we firmy będą musiały przechowywać 5 lat, a nie, jak dotychczas, bezterminowo. Przepisy wprowadzające ustawę Prawo przedsiębiorców oraz niektó­ re inne ustawy z pakietu „Konstytucji Biznesu” będą nowelizować ponad 200 ustaw. Przewidywany termin wej­ ścia w życie Prawa przedsiębiorców to wrzesień 2017 r. Zdajemy sobie sprawę, że to nie­ jedyne regulacje dotyczące przedsię­ biorców, wprowadzane przez rząd Pra­ wa i Sprawiedliwości, ale jest to prawo dobrze oceniane przez większość re­ cenzentów, a krytyka najczęściej polega na zwracaniu uwagi na inne nowe usta­ wy, które zawierają przepisy uznawane przez przedstawicieli przedsiębiorców za niekorzystne. Business Center Club, organizacja zrzeszająca 2000 członków zatrudnia­ jących 600 000 pracowników, w swoim wniosku z 2 lutego 2017 r. zwraca uwa­ gę, że priorytetem rządu powinno być uchwalenie Konstytucji Biznesu i upew­ nianie się, żeby inne regulacje były spój­ ne z zawartymi w niej zasadami. Z kolei Krzysztof Kajda, dyrektor departamentu prawnego Konfederacji Lewiatan – orga­ nizacji skupiającej ponad 4100 firm za­ trudniających w sumie ponad 1 mln osób – powiedział PAP, że „kluczowe będzie jednak stosowanie w praktyce nowych regulacji, bowiem dopiero wtedy moż­ liwa będzie rzetelna ocena, czy szansę tę wykorzystaliśmy”. Również inni eksperci zgadzają się, że praktyka administracji odpowiada za relacje na linii państwo – biznes, a nowa ustawa może stanowić dla administracji pewien impuls. Ministerstwu Rozwoju udało się przekonać do projektu liderów zna­ czących polskich firm. Ryszard Florek, prezes FAKRO, uważa, że „nowe regu­ lacje stwarzają szanse na to, że przed­ siębiorca nie będzie już intruzem dla urzędników, ale partnerem, którego inicjatywę należy wspierać, aby nasza gospodarka mogła się szybciej rozwi­ jać”. Tomasz Janik, wiceprezes Decco SA, oczekuje, że nowe prawo znaj­ dzie odzwierciedlenie w codziennej praktyce urzędniczej. Natomiast pre­ zes Cedrob SA Andrzej Goździkowski ma nadzieję, że nowe prawo pomoże w końcu zerwać ze złymi stereotypami: państwa – łupieżcy i przedsiębiorcy – kombinatora, a uznanie obydwu stron powinna znaleźć Komisja Wspólna Rządu i Przedsiębiorców ds. tworze­ nia i stosowania prawa. „Kurier Wnet” bacznie śledzi postę­ py rządu we wdrażaniu nowego prawa gospodarczego. Gdy oddajemy ten ar­ tykuł do druku, trwa kolejny etap pro­ cesu legislacyjnego: konferencja uzgod­ nieniowa dotycząca projektu Prawa przedsiębiorców, w której uczestniczą przedstawiciele ministerstw, Rządowe­ go Centrum Legislacyjnego, Narodo­ wego Banku Polskiego, Komisji Nadzoru Finansowego, Rzecznika Praw Obywa­ telskich, izb gospodarczych i organizacji przedsiębiorców. Na jesieni okaże się, czy Konstytucja Biznesu została uchwa­ lona, a po pewnym czasie jej obowią­ zywania będziemy mogli sprawdzić, czy spełnia ona oczekiwania polskich przed­ siębiorców. K


KURIER WNET · MA J 2017

16

WIAR A·I·ŻYCIE

Po wielkiej odnowie z okazji 1050-lecia Chrztu Polski, po Wielkiej Pokucie uczynionej spontanicznie na Jasnej Górze przez rzeszę wiernych świeckich, po listopadowym Jubileuszowym Akcie Przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana, i w tym radosnym czasie świętowania Zmartwychwstania Pańskiego, przytaczam kilka myśli ku odnowie życia rodzinnego i społecznego, ku refleksji rządzącym i innym, którzy zechcą poświęcić czas na lekturę kilku akapitów.

Zrozumiejmy

rzeczywistość

A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach (św. Paweł, 1 Kor 15,14). A jeżeli zmartwychwstał, to żyje, a skoro żyje, to dlaczego tak mało prosimy Go o pomoc?

Adam Domaradzki Wstęp Żyjemy w konkretnym etapie dziejów, w XXI wieku po narodzeniu Chrystusa, może na co dzień się nad tym mało zastanawiamy, ale jednak, jako wspólnota polska żyjąca na tej ziemi, mamy pewne konkretne zadania do wykonania, mamy zdefiniować i realizować „nasze Westerplatte”. Dla wierzących nie jest dziełem przypadku, że Polak został papieżem, przewodził Kościołowi przez 27 lat i zostawił nam taką spuściznę zadań do wykonania – w dużej mierze zadań dla osób świeckich, mężów i żon, ojców i matek, a także ich dzieci czy wnuków, którzy przejmą pałeczkę sztafety pokoleń ku przyszłości i poniosą nasze wartości w przyszłość. Dzisiaj, po 27 latach transformacji, wie­ my już dużo więcej, zarówno o przemianach w naszym kraju, jak i najnowszej historii na świecie. Podsumujmy to w kilku zdaniach. Jeśli chcemy podejmować roztropne wybory oso­ biste, społeczne czy narodowe w najbliższym czasie, trzeba nam sobie uzmysłowić otacza­ jącą nas rzeczywistość i najnowszą historię. Wiele powstań w okresie zaborów bardzo często było wzniecanych na skutek podsycania nastrojów antyrosyjskich czy antyniemieckich, bardzo często w interesie obcych mocarstw, głównie Wielkiej Brytanii czy Prus, kosztem polskiej krwi i ubytku materialnego, intelek­ tualnego i społecznego Polski. Komunizm bolszewicki (socjalizm czer­ wony), antycarski, został sfinansowany i zain­ stalowany przez wielki kapitał pochodzenia niemieckiego i amerykańskiego, celem pod­ bicia Rosji (Lenin jechał pociągiem ze Szwaj­ carii, a Trocki statkiem z USA; obaj z wielkimi finansami). Celem nadrzędnym z pewnoś­ cią było zapanowanie nad regionem Eurazji, a tym samym i nad całym światem (prawa geopolityki). Pewnie nie wszystkie procesy przebiegły według zaplanowanego scenariu­ sza, ale konsekwencje bolszewizmu odczuły najbardziej narody słowiańskie, w tym jakże boleśnie polski i rosyjski. Nazizm (narodowy socjalizm) i dojście Hitlera do władzy również został sfinansowany przez kapitał Wall Street, o czym obszernie pi­ sał historyk angielski Antony Sutton w swojej książce Wall Street i dojście Hitlera do władzy. Ciekawym faktem pozostaje korelacja religij­ na i poparcie dla NSDAP w 1933 roku. Partia Adolfa Hitlera otrzymała największe popar­ cie w regionach zamieszkanych w większości przez protestantów. Katolicy nie udzielili nie­ mieckim nazistom większego poparcia, mimo ogromnej propagandy. II wojna światowa to nie była wojna Nie­ miec z Polską czy Niemiec z ZSRR. Koalicjanci w napadzie na Polskę przeobrazili się we wza­ jemnych wrogów. To była wojna socjalizmów o panowanie nad światem, jak wspaniale tłu­ maczy to prof. Henryk Kiereś z KUL. Koniec końców, po kilkudziesięciu latach okazało się, że wygrał i zapanował liberalizm (socja­ lizm dający pewne znamiona wolności, jednak utrzymujący ludzi de facto w niewoli finan­ sowo-medialnej, kontrolowanej przez kapitał korporacyjny). Dziś coraz lepiej widzimy, jak ten rodzaj socjalizmu światowego przeradza się jawny totalitaryzm (Demokracja bez wartości przeradza się w jawny bądź ukryty totalitaryzm – jak pisał do nas św. Jan Paweł II w książce-testamencie „Pamięć i tożsamość”). Układ pojałtański i podział Europy Środ­ kowej na dwie wrogo do siebie nastawione części był – jak możemy się domyślać – ele­ mentem planu podboju świata według zasady „dziel i rządź”. Ludność w strefie komunistycz­ nej była z pewnością bardziej ciemiężona, natomiast ludność w strefie kapitalistycznej była poddana już inżynierii społecznej, zna­ nej i nam, Polakom, po roku 1989 (wydający się trwać wiecznie dobrobyt, kontrolowany liberalizm gospodarczy i promowany libera­ lizm obyczajowy [wszystko mi wolno, róbta co chceta], w tym rewolucja seksualna lat 60.). Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian 1,12 pisał nieco inaczej: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść”. Z kolei 10-milionowy ruch Polaków „So­ lidarność” był zbyt niebezpieczny dla tych,

co chcieli przyłączyć Polskę do systemu li­ beralnego socjalizmu Europy Zachodniej, dlatego musiał zaistnieć stan wojenny (kon­ trola opozycji niewygodnej), a następnie, jak możemy z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, morderstwo ks. Jerzego Po­ piełuszki. Spotkanie (układ?) Rockefeller – Jaruzelski w Nowym Jorku to jest rok 1985, w 1. roku po śmierci kapłana Solidarności (jak pisał Grzegorz Braun w książce „Rok w kondominium”). Świadomość tej rzeczywistości w niczym nie umniejsza bohaterstwa naszych przod­ ków w walce o niepodległą Polskę, jednakże dla nas, dzisiejszych Polaków, powinno to oznaczać roztropność i zachowanie czujno­ ści w jakichkolwiek działaniach zaczepnych i prowokacyjnych w stosunku do najbliż­ szych sąsiadów. Lepiej jest z nimi dobrze żyć, handlować, realizować wspólne projek­ ty, a wtedy pokój jest zagwarantowany na lata. Czym charakteryzuje się socjalizm? Charakteryzuje się totalną walką o zdo­ bycie władzy, a następnie, gdy już tę wła­ dzę posiądzie, rozpoczyna się walka o jej utrzymanie. Socjalizm został już dawno i wie­ lokrotnie potępiony przez Naukę Społeczną Kościoła. Wiele encyklik papieskich wska­ zywało, że optymalnym ustrojem dla społe­ czeństw jest personalizm, gdzie w centrum ustroju znajduje się człowiek, jego dobro, a wraz z człowiekiem rodzina, w której ten człowiek przychodzi na świat, dorasta, doj­ rzewa i tak przekazuje pałeczkę następne­ mu pokoleniu.

Totalny atak na rodzinę ostatnią walką socjalizmu? Od kilkunastu lat dziwimy się, jak to możliwe, że to, co wydaje się normalne, naturalne dla rozwoju narodów i spo­ łeczeństw świata, to znaczy rodzina – jest atakowana, utrudnia się jej życie. Przykłady można mnożyć, oto nie­ które z nich: • Promowanie, i to na uniwersy­ tetach, wymyślonej ideologii gender, która ma osłabić tożsamość człowie­ ka, tożsamość mężczyzny i kobiety, sprzeczne ze słowami św. Jana Pa­ wła II z 1979 roku: „Bez Chrystusa człowiek nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powo­ łanie i ostateczne przeznaczenie”. • Promowanie rozwodów, walki płci, rozwiązłości seksualnej, nieczystości – rozwiązłości wśród mężczyzn, postaw an­ tymęskich wśród kobiet – „wyzwolenia” od mężczyzny, od ograniczeń, od obowiązków rodzinnych („bądź wolna”). • Promowanie pornografii i dopuszczanie do niej nieletnich. Jak udowodnili naukowcy zaproszeni przez Stowarzyszenie Twoja Spra­ wa, które walczy z obecnością pornografii i poniżenia kobiet w przestrzeni publicznej, pornografia zmienia mózg, podobnie jak twar­ de narkotyki. To są fakty naukowe! • Wprowadzenie, upowszechnianie i obro­ na zniewalającego jednostki, całe rodziny i narody systemu finansowego o wadliwej konstrukcji (czy celowej?), który u samego źródła zaprojektowany jest tak, aby powsta­ ło zadłużenie. Zadłużenie to nie jest możli­ we do spłacenia, nie anuluje się go (nawet z okazji jubileuszu millenium!), zadłużenie to powoduje, że ciągle brakuje nam czasu, gdyż gonimy za pieniądzem, a garstka ludzi najbogatszych (przysłowiowy 1%) bogaci się na samych odsetkach. Ten system powoduje samobójstwa, jest antyrodzinny, wysoce nie­ sprawiedliwy. Na jego temat zabroniona jest wszelka debata medialna. Czy domyślamy się, dlaczego? • Maurice Allais, profesor ekonomii i laureat nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii w 1988 roku, napisał w swej książce Les Conditions Monetaires d’une Economie de Marche (Monetarne uwarunkowania rynku ekonomicznego, s. 2):

„W istocie, obecny sposób tworze­ nia pieniądza z niczego przez system bankowy jest, nie waham się tego po­ wiedzieć, aby pomóc ludziom wyraź­ nie uzmysłowić sobie, o co tu chodzi, podobny do wytwarzania pieniędzy przez fałszerzy, tak słusznie potępia­ nego przez prawo. Mówiąc konkretnie, daje te same rezultaty”. A więc mamy łamanie siódmego przykazania w ma­ jestacie prawa. Czy mamy to dalej to­ lerować? Św. Jan Paweł II wołał na po­ czątku pontyfikatu: „Nie lękajcie się! Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie grani­ ce państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kul­ tury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!”. Czy w końcu odważymy się mówić o tym głośno? Ist­ nieją rozwiązania prospołeczne, trzeba tylko uczciwej debaty. • Promowanie związków jednopłcio­ wych pod płaszczykiem fałszywego miło­ sierdzia. Św. Paweł nazywał homoseksua­ lizm po imieniu, „uprawianiem bezwstydu i zboczeniem” (List do Rzymian). My, Koś­ ciół, czyli wspólnota wierzących, mamy przy­ pominać światu prostą prawdę: dziecko rodzi się ze związku mężczyzny i kobiety. I taka rodzina musi być wpisana do polskiej kon­ stytucji. AMEN. • Dostarczanie nam przez przemysł szczepionkowy coraz liczniejszych produk­ tów, o których nie wiemy tak naprawdę, co zawierają, a które autoryzuje organizacja CDC w USA, nad którą nie posiadamy jako obywatele polscy kontroli. Jeśli państwo po coś istnieje, to właśnie po to, aby powoły­ wać instytucje do zbadania zawartości takich szczepionek i chronić rodziny przed ewen­ tualnym niebezpieczeństwem (następuje wy­ raźny wzrost liczby chorych na autyzm dzieci – wystarczy zobaczyć film Vaxxed (polski tytuł Wyszczepieni), aby zrozumieć, o co chodzi). • Zatrważająca ilość niezdrowej żywności dostępnej na rynku; produkcja kosmetyków na bazie substancji, które specjaliści kwalifikują często jako niebezpieczne dla zdrowia, lawino­ wy wzrost chorób cywilizacyjnych. • W porównaniu z rokiem 1990 ilość zacho­ rowań na nowotwory wzrosła w Polsce o 60%, a przecież nasze zdrowie zależy głównie od kon­ dycji naszego przewodu pokarmowego i systemu odpornościowego. Produkty GMO nacierają ze­ wsząd, a rząd „dobrej zmiany” nie jest w stanie, zdaje się, oprzeć lobbystom. Przemysł farma­ ceutyczny leczy często objawy, a nie przyczyny, nie dąży do wyleczenia pacjenta, podobnie jak prawnik do zakończenia sprawy, gdyż leczenie tylko objawowe przynosi stały dochód. • System edukacji jest poddawany świato­ wemu ujednoliceniu, któremu służą tzw. ran­ kingi PISA. Cel jest prosty i czytelny: wszyscy mamy stać się wzorowymi konsumentami, najlepiej jak najmniej myślącymi. • Degradacja majątku narodowego (ostatni przykład to KWK „Krupiński”), pozbawianie przez to miejsc pracy setek tysięcy Polaków, którzy muszą emigro­ wać za chlebem i osłabiać więzi rodzinne. Odbieranie majątku osobistego w wyniku przemocy finansowej (nakłanianie do zacią­ gania pożyczek i rujnowanie obywateli po­ przez odbieranie zwielokrotnionych należ­ ności w tzw. majestacie prawa). Chryste Zmartwychwstały, czy jest droga odwrotu od tego śmiertelnego trendu prak­ tycznie w każdej dziedzinie? Co mamy czy­ nić? Tyś zwyciężył śmierć, Tyś zwyciężył nasz grzech. Przecież tkanka społeczna jest silna, społeczeństwo jest silne, gdy rodzina jest sil­ na, gdy dzieci dorastają w atmosferze miłości wzajemnej rodziców!

Testament św. Jana Pawła II czeka na realizację Św. Jan Paweł II wołał w Gnieźnie, zarówno pod­ czas pierwszej pielgrzymki w 1979, jak i 3 czerw­ ca 1997 roku, w obecności prezydentów Polski, Litwy, Czech, Słowacji, Niemiec i Węgier:

„Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, aby ten papież Po­ lak, papież Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie tradycje – Zacho­ du i Wschodu? Tak, Chrystus tego chce, tak, Duch Święty to rozrządza”. Dalej wołał: „Odsłonił się inny mur, nie­ widzialny. Rodzący się z lęku i agresji, z braku zrozumienia dla ludzi o innych poglądach czy kolorze skóry. Rodzący się z egoizmu politycz­ nego i gospodarczego, osłabienia wrażliwości na wartość życia ludzkiego i godność każdego człowieka (…). Dla prawdziwego zjednocze­ nia Europy droga jest jeszcze daleka (już 20 lat minęło – przyp. AD). Nie będzie jedności Europy, dopóki nie będzie jedności ducha. Mur nie runie bez nawrotu do Ewangelii. Bez Chrystusa nie można budować trwałej jedności. Jakże można liczyć na zbudowanie wspólnego domu dla całej Europy, jeśli za­ braknie cegieł ludzkich sumień wypalanych w ogniu Ewangelii, połączonych spoiwem solidarnej miłości społecznej, będącej owo­ cem miłości Boga?”

Konieczna obrona rozumu i obrona rodziny Jak widać z powyższego, pilnie potrzebna jest odnowa społeczna na rzecz rodziny, nie tyl­ ko obrony jej podstawowych wartości, ale też obrony egzystencjalnej. Nie może być dalej tak, że jesteśmy niewolnikami postępu technolo­ gicznego i gospodarczego i systemu finanso­ wego, że w sklepach jest niezdrowa żywność i kosmetyki, a w szpitalach niemowlakom się wstrzykuje substancje niewiadomego pocho­ dzenia. Systemy zostały stworzone przez ludzi i ludzie potrafią je zmienić. Postęp technologiczny spowodował, że aby wyprodukować taką samą ilość dóbr, co np. 50 lat temu, potrzeba kilka razy mniej rąk do pracy (bezrobocie technologiczne). W konsekwencji rośnie armia urzędników czy to państwowych, czy finansowego, która wcale życia przeciętnej rodzinie nie ułatwia. Właśnie to jest socjalizm. Dobrze obrazuje to fragment eseju G.K. Chestertona: Pewna wybitna działaczka polityczna, głęboko przekonana, że reprezentuje najwznioślejszy, najświatlejszy idealizm, oznajmiła (…): „Musimy troszczyć się o dzieci innych ludzi tak, jakby były nasze”. Ledwie to przeczytałem, uderzyłem dłonią w stół, jak czyni człowiek, który nagle zlokalizował i utłukł osę. Powiedziałem sobie: „Otóż to! Trafiła w sedno! Krótko i zwięźle ujęła najgorszą, najbardziej toksyczną ze wszystkich politycznych bredni, które sprawiają, że świat gnije dziś od środka. To właśnie ta brednia przeżarła i wykoślawiła demokrację, zrujnowała życie rodzinne jak demokracja długa i szeroka, zniszczyła godność, na której demokracja i życie rodzinne wspierały się jak na fundamencie. To ona sprawiła, że niezamożnemu mężczyźnie zabrano dumę i honor, jakie odczuwał niegdyś, będąc głową rodziny. Wskutek tego niezamożny mężczyzna nie potrafi odczuwać dumy i honoru z faktu, że jest obywatelem, a już kompletnie go nie wzrusza, że jest jakimś tam wyborcą. Dom Anglika przestał być jego twierdzą; on sam przestał być panem twierdzy; żaden Tomek nie jest już wolny w swoim domku, jego dzieci nie należą do niego, a demokracja umarła. Ta pani tego nie rozumie. Ona chce dobrze. Ona nawet nie wie, co mówi. Nie dociera do niej sens tych przerażających słów, które wypowiada. Ale przecież je wypowiada, choć jej słowa oznaczają: My, ludzie bogaci, możemy zaopiekować się ubogimi dziećmi, zupełnie jakby były nasze. Ponieważ obaliliśmy instytucję rodziców, one i tak są sierotami. Wystarczy zrozumieć, że dzisiejszy system płacenia kilkunastu danin miesięcznie kilku­ nastu podmiotom i państwu (czynsz, prąd, gaz, woda, śmieci, Internet, telefon, podatki, kredyty) nie spowoduje na dłuższą metę ani bogacenia się rodzin, ani większej solidar­ ności. Sektor bankowy ma dzisiaj wskaźniki zdefiniowane przez zarządzających nim właś­ cicieli prywatnych. Jest to przede wszystkim

wskaźnik ubankowienia gospodarki (jaki procent transakcji gospodarczych przebiega z udziałem sektora bankowego). Dlaczego? Bo wtedy ma się możliwość udzielenia większej ilości kredytów. Jaką korzyść będzie miała z tego przeciętna rodzina? Krótkotrwale – zwiększy konsumpcję. Długotrwale – zadłuży się jeszcze bardziej. Interes sektora bankowego i korzyści społeczne leżą na dwóch przeciwle­ głych biegunach. Trzeba to zrozumieć i zmie­ nić! Heinrich Pesch (1854 – 1926), niemiecki teolog, jezuita, ekonomista i myśliciel, propa­ gator katolickiej nauki społecznej i solidary­ zmu społecznego, nazywał kapitalizm lichwą usankcjonowaną przez państwo.

Potrzebujemy aktywnych pasterzy kościoła Wiemy, że pasterze Kościoła nie mieszają się aktywnie do polityki, ale potrzebujemy ich do szturmu duchowego, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Niech nawołują do akcji na rzecz zaprzestania wszczynania konfliktów między­ narodowych, niech zbierają swoje owieczki na krucjacie różańcowej za Ojczyznę i Europę, niech wzywają do wybłagania miłosierdzia dla tych Rockefellerów, Rotschildów, Bushów czy Brzezińskich. Inne wielkie pytanie, to gdzie podziały się kongresy eucharystyczne, które przecież odbywały się kilka razy za komunizmu?! Czy to jest wolność? Potrzebujemy życia euchary­ stycznego indywidualnego i wspólnotowego. Jezus Chrystus zmartwychwstał i żyje, i chce żyć w nas, w naszej wspólnocie widzialnej. Nawet przypomniał nam o swojej przedziw­ nej obecności w Najświętszym Sakramencie w dwóch miejscach Polski (Sokółka i Legni­ ca). Znów przytoczmy nawróconego na ka­ tolicyzm protestanta, wielkiego pisarza i my­ śliciela Chestertona: Nic nie potrafi jednoczyć tak jak wspólna wiara – ani udana rewolucja, ani wygrane wybory, ani żadne inne polityczne doświadczenie dostępne dziś na kuli ziemskiej. To, co ujrzałem na kongresie eucharystycznym, to była najdosłowniej chrześcijańska demokracja – nie nazwa żadnej partii, lecz spontaniczne osiągnięcie ogromnych ludzkich rzesz. Te ludzkie rzesze, zdaniem niektórych myślicieli stanowiące tylko ciemną ludzką masę, robiły dokładnie to, czego chciały; a chciały być chrześcijanami. Kto wie, może nawet polityczna demokracja odniosłaby w końcu jakiś sukces, gdyby ludzie szli na wybory jak na spotkanie religijne, mając za sobą modlitwę i pokutę, a nie reklamę i kłamstwa? Nie będę się zapuszczał w sferę aż tak wybujałej fantazji, ale po doświadczeniu z kongresem mam w każdym razie wrażenie, że nie da się odkryć prawdy moralnej, istniejącej we współczesnej demokracji, dopóki owa demokracja nie zacznie funkcjonować w katolickiej atmosferze duchowej. Chodzi oczywiście o taką atmosferę, która nie została przepojona wyziewami dzisiejszego komercjalizmu. Na koniec przytoczę ponownie słowa św. Jana Pawła II z Gniezna z roku 1997, w 1000 rocznicę męczeństwa św. Wojciecha, patrona Polski: „Umiłowani Bracia i Siostry, w jak niezwykłej godzinie dziejów przyszło nam żyć! Jak ważkie zadania powierzył nam Chrystus! On wzywa każdego z nas, abyśmy przygotowali nową wiosnę Kościoła. Chce, aby Kościół – ten sam, co w czasach apo­ stolskich i w czasach św. Wojciecha – wkro­ czył w nowe tysiąclecie pełen świeżości, roz­ kwitającego nowego życia i ewangelicznego rozmachu. W 1949 roku Prymas Tysiąclecia wołał: tu, przy grobie św. Wojciecha, „zapalać będziemy ogniste wici, zwiastujące ziemi na­ szej »światłość na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego« (Łk 2,32)”. Dziś na nowo wznosimy to wołanie, pro­ sząc o światło i ogień Ducha Świętego, aby zapalał nasze wici zwiastunów Ewangelii aż po krańce ziemi. Niech Maryja, gwiazda No­ wej Ewangelizacji, Matka Kościoła i Nadzieja Nasza, Królowa Polski i Królowa Pokoju, do­ pomoże nam w tym wielkim dziele odnowy chrześcijańskiej Europy! K


MA J 2017 · KURIER WNET

17

D WA·Ś W I AT Y

Czy Matka Boża będzie „pomostem” dla islamu? Z wypowiedzi Messoriego wynikałoby, że możemy mieć nadzieję, iż Matka Bo­ ża będzie swego rodzaju „pomostem”, po którym wyznawcy islamu przejdą do chrześcijaństwa – staną się wyznaw­ cami Chrystusa. Nie jest to oryginalny pomysł Messoriego. On powtarza tyl­ ko w znacznym skrócie tezy zawarte w książce arcybiskupa Fultona Johna Sheena pt. The World`s First Love: Mary the Mother of God (San Francisco 2010). To samo robi, tylko w bardziej roz­ budowanej formie, Andrew Apostoli, jeden z głównych promotorów oficjalnej wersji interpretacji Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. W jego książce pt. Fatima: orędzie nadziei na dzisiejsze czasy znaj­ dujemy punkt pt. „Matka Boża a naro­ dy muzułmańskie”, w którym autor ry­ suje posoborową, optymistyczną wizję nawrócenia wyznawców islamu dzięki Matce Bożej Fatimskiej: „Wyciągając rękę do świata islamu, katolicy muszą odwoływać się do wyjątkowego szacun­ ku, jakim muzułmanie darzą Matkę Bo­ żą”. Referując koncepcję arcybiskupa Sheena, stwierdza: „Arcybiskup uznał wszystkie te odniesienia do Matki Bo­ żej za znak, że muzułmanie mogą przy­ jąć bardziej przyjazną postawę wobec chrześcijan, a nawet możliwe jest ich

Messori z wielkim i naiwnym optymizmem przypisuje wyznawcom islamu maryjne intencje, sugeruje bezpodstawnie, że ich cześć dla Maryi jest tutaj głównym motorem działania. nawrócenie, jeżeli uda się ich nakłonić do oddawania większej czci Maryi. Uwa­ żał też, że nadzieję może dawać „entu­ zjazm, z jakim muzułmanie w Afryce, w Indiach i w innych częściach świata przyjmują pielgrzymującą figurę Matki Bożej Fatimskiej. Uczestniczą w kościel­ nych nabożeństwach ku czci Matki Bo­ żej, zezwalają na religijne procesje, a na­ wet na modlitwy przed meczetami...”. Andrew Apostoli, podsumowując swoje rozważania, stwierdza: „Istnieje nadzieja, że poprzez miłość do Matki Bożej, przede wszystkim jako Pani Fa­ timskiej, muzułmanie zrozumieją, że nie jest Ona wyłącznie matką proroka, lecz Matką wcielonego Syna Bożego”. Czy faktycznie Matka Boża stanie się „pomostem”, przez który wyznawcy islamu dojdą do Chrystusa? A może jednak ma to być, z założe­ nia, „pomost”, dzięki któremu chrześ­ cijanie „nawrócą” się na islam? A może Matka Boża Fatimska ma nas uchronić przed takim nawró­ ceniem? Dlaczego wyznawcy islamu, któ­ rych dzisiaj lepiej znamy i nie mamy już chyba wobec nich takich „pobożnych życzeń” i tych złudzeń, które mieli jesz­ cze niedawno temu arcybiskup Sheen i ks. Apostoli, tak pozytywnie reagują na Matkę Bożą Fatimską?

Czy islam jest religią szatana? Doszukiwanie się (i to w zasadzie „na siłę”) w islamie „Bożych pierwiastków” to typowo posoborowe podejście. Po­ dejście takie powoduje, że gubi się meritum. Zobaczmy, jak łatwo moż­ na uchwycić istotę islamu, to, co w nim, z chrześcijańskiego punktu widzenia, najważniejsze. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Do księdza egzorcysty przychodzi

mężczyzna w średnim wieku i mó­ wi: „Proszę księdza, od 20 lat objawia mi się archanioł Gabriel. Pojawia się jako mężczyzna wielki jak góra. Gdy siada, zasłania horyzont. Przekazuje mi orędzie od Boga. W jego ramach wspomina pozytywnie o Matce Bożej, mówi o Niej z szacunkiem, ale wciąż, co kilka dni powtarza, że Chrystus nie jest ani Bogiem, ani Synem Bożym, że nie umarł na Krzyżu, nie zmartwych­ wstał. Często mówi, że Trójca Święta to wymysł ludzki...” Egzorcysta przerywa tę wypo­ wiedź i stwierdza: „Synu, to z pew­ nością nie jest archanioł Gabriel. Masz objawienie szatańskie. To tylko szatan może mówić takie rzeczy”. Oto mamy Mahometa, któremu objawiał się przez 20 lat wielki jak gó­ ra duch, który przedstawiał się jako archanioł Gabriel, i Koran, który jest zapisem tych objawień. Jeśli zapoznamy się z klasykami teologii islamu (ich myśl można po­ znać z wielu podręczników historii fi­ lozofii, gdzie figurują jako filozofowie arabscy), zobaczymy, że opisują oni Allaha i świat, odwołując się wprost i dosłownie do koncepcji Plotyna, któ­ ra nie tylko jest panteistyczna (pante­ izm zawsze prowadzi do uznanie pro­ pozycji szatana: „Będziecie bogami”), ale również prowadzi dokładnie do tych samych konkluzji, co wywodząca się z doktryny Plotyna kabała, która stanowi religię „pomocników szatana na ziemi” – masonów. Jeśli chcemy rozumieć islam i uchwycić jego istotę, musimy wie­ dzieć, czym jest sufizm i jaką rolę w is­ lamie spełnia. Największy polski specjalista od islamu, prof. Józef Bielawski, pisze w swojej wydawanej wielokrotnie od 1980 r. pracy pt. „Islam”: „Na końcu na­ szego przeglądu różnych prądów i ten­ dencji w islamie, tak ortodoksyjnych sannickich, jak heretyckich w różnych postaciach, pragniemy powiedzieć kil­ ka słów o bardzo ważnym prądzie re­ ligijnym w islamie – sufizmie, którego istotnym celem było pogłębienie wiary i poznanie prawdy absolutnej przez in­ tuicję, zjednoczenie się z Bogiem przez ekstazę, poprzez miłość. Bez pozna­ nia sufizmu obraz islamu byłby nie­ pełny. Sufizm odegrał bardzo wielką rolę w rozwoju islamu jako doktryny religijnej, przez wzbogacenie jego tre­ ści, pierwotnie prawniczej, o elementy miłości, intuicji, ekstazy; dał początek i ożywiał niezwykle bogatą twórczość; religijną, filozoficzną i literacką inspi­ rowaną przez idee mistyczne, a szcze­ gólnie piękną poezję arabską i perską; ponadto sufizm poprzez bractwa reli­ gijne, którym dał początek w XI–XII w., przyczynił się bardzo do dalszego szerzenia się i umacniania islamu na nowych obszarach, w sposób pokojowy”. Reza Aslan w swojej książce pt. Nie ma Boga oprócz Allaha. Powstanie, ewolucja i przyszłość islamu tak charaktery­ zuje sufizm: „Jako ruch religijny sufizm charakteryzuje pomieszanie różnych motywów filozoficznych i religijnych,

Wyznawcy islamu wierzą w przyjście „zbawiciela”, który pokona szatana przy końcu czasów. Nazywa się on Mahdi. Chrześcijanie rozpoznają w nim Antychrysta. jakby był to pusty kocioł, do którego wlano zasady chrześcijańskiego mona­ stycyzmu i hinduskiego ascetyzmu, ze szczyptą myśli buddyjskiej i tantrycz­ nej, odrobiną gnostycyzmu islamskiego i neoplatonizmu i, na koniec, doprawio­ nego szczyptą szyizmu, manicheizmu i szamanizmu rodem z Azji Środkowej”. Sufizm, jak stwierdza ten autor, poszukuje „ukrytego znaczenia Kora­ nu”, tak jak kabała poszukuje „ukrytego znaczenia Biblii”; jest „ezoteryczny”, a jego liczni i znani przedstawiciele, ta­ cy choćby jak Fariduddin Muhammad Ibn Ibrahim Attar, byli „alchemikami”. Przypomnijmy, że alchemia to po­ stać kabały, którą uprawiali protoplaści masonerii – różokrzyżowcy i często sami masoni rytu szkockiego (ci jed­ nak z reguły odwołują się do kabały „czystej” – żydowskiej). Andrzej Szyszko-Bohusz charak­ teryzuje jako najważniejszy nurt w is­ lamie sufizm i opisuje jego „Siedmio­ raką Drogę”, której geneza, jak mówi, „sięga neoplatonizmu i gnostycyzmu, wspólnych źródeł wschodniego mi­ stycyzmu, a nawet panteizmu”. Pisze też: „Siedem Szczebli Drogi pozostaje

Wielu z tych, którzy uważają, że dialog między chrześcijaństwem i islamem jest możliwy i wskazany, powtarza, że jego płaszczyzną wstępną może być mariologia, ponieważ islam szanuje Maryję i na Jej temat można znaleźć wiele pozytywnych odniesień w Koranie. Fakt, że w Koranie są wypowiedzi pełne szacunku dla Maryi, nie jest dowodem na nic.

Fatima i islam Stanisław Krajski

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Z

rozumiemy to, gdy uświado­ mimy sobie, że w tekstach manichejskich były nie tylko wypowiedzi pełne szacunku dla Chrystusa, ale również wypowie­ dzi, w których uznawało się Jego bo­ skość. Jeśli jednak dodamy, że i inni „wysłańcy boga światłości”, tacy jak np. Budda, mieli w ujęciu manichejskim taki sam status jak Chrystus, uświa­ domimy sobie, że manicheizm jest formą satanizmu, a nie religią bliską chrześcijaństwu. Problemem misjonarzy w Indiach zawsze było to, że Hindusi pod wpły­ wem ewangelizacji są skłonni uznać boskość Chrystusa oraz wyjątkowość Maryi, ale ich figurki stawiają wśród niezliczonych figurek swoich bogów. Czy na tej podstawie można powie­ dzieć, że się nawrócili albo że są blisko chrześcijaństwa?

w ścisłej relacji do Siedmiu Sfer staro­ żytnej kosmologii i astrologii”. Zauważmy, że astrologia jest, jak zwraca na to uwagę sam wielki honoro­ wy mistrz polskiej masonerii obrządku szkockiego, Tadeusz Cegielski w swojej książce pt. Sekrety masonów, integralną częścią alchemii, która wchodzi w skład doktryny masońskiej. Charakteryzując szczebel najwyż­ szy – siódmy, Szyszko-Bohusz stwierdza: „Zostaje osiągnięta Rzeczywistość – aspi­ rant uzyskuje najwyższą samorealizację, samourzeczywistnienie. (…) Uwalnia się od wszelkich ceremonii, modlitw, wszel­ kich postów, jakichkolwiek obrzędów religijnych, gdyż widzi siebie jako lustro, w którym wszelkie rzeczy odbijają się. Poprzedzające hasła religijne, jak Nie ma Boga prócz Allaha lub Nie ma Boga prócz ciebie, ustępują miejsca końcowemu sfor­ mułowaniu: Nie ma Boga poza mną (La illaha illa Ana). (…) Gdy uczyni to, co jest zakazane dla innych, nie jest to dla niego grzechem. (…) Ten właśnie czynnik de­ cyduje, nie zaś to, że czyn ten jest grze­ chem. (…) Dla sufisty nie ma bowiem niczego podległego prawu narzuconemu z zewnątrz, nie ma związku legalnego lub nielegalnego, nie istnieje więc instytucja małżeństwa. Wychodząc z założenia, iż akt seksualny sam w sobie jest dobry, jego stosunek do tego aktu zdeterminowany jest wyłącznie szczęściem własnym oraz partnera. W ten sposób pojęcie cudzołóstwa traci dla sufisty wszelkie znaczenie”. Zauważmy, że zaprezentowany po­ wyżej tekst przedstawia tę samą dok­ trynę, którą głosi szatan, a przyjmuje masoneria.

W jaki sposób wyznawcy islamu rozumieją Trzecią Tajemnicę Fatimską? Powtórzmy to pytanie: dlaczego wy­ znawcy islamu tak pozytywnie reagują na Matkę Bożą Fatimską? Dlaczego z entuzjazmem przyjmu­ ją pielgrzymującą figurę Matki Bożej Fatimskiej? Dlaczego uczestniczą w kościel­ nych nabożeństwach ku czci Matki Bo­ żej Fatimskiej, zezwalają na religijne procesje, a nawet na modlitwy przed meczetami? Vittorio Messori w swojej książce pt. Opinie o Maryi pisze, że muzułma­ nie wielokrotnie zgłaszali swoje rosz­ czenia wobec Fatimy, że teherańska

telewizja „wyemitowała dokument na temat słynnego sanktuarium maryjne­ go w Portugalii”, że media zachodnie podały „jako coś zabawnego”: „Muzuł­ manie domagają się zwrotu katolickie­ go sanktuarium”. Jego zdaniem chodzi tu o tajemni­ cę, „która mówi o maryjnej obecności w islamie”, o związek Maryi z Fatimą, córką Mahometa – wielką „świętą” isla­ mu, która jest „figurą Maryi dla islamu”. Messori z wielkim i naiwnym op­ tymizmem przypisuje wyznawcom is­ lamu maryjne intencje, sugeruje bez­ podstawnie, że ich cześć dla Maryi jest tutaj głównym motorem działania. Ta jego nieuprawniona interpretacja zda­ rzeń wyrasta z posoborowej wizji isla­ mu jako religii bliskiej i zbliżającej się do chrześcijaństwa.

A jaka jest prawda? Prawda rzuca się w oczy, jawi się, moż­ na by powiedzieć, jak na dłoni. Wyznawcy islamu śledzą wydarze­

Zdaniem muzułmanów w Portugalii nie ukazała się Matka Boża, ale córka Mahometa, Fatima, która miała przepowiedzieć koniec Watykanu i początek nowej ery, w której świat miał się znaleźć w objęciach islamu.

nia w świecie niewiernych i pewnego dnia na początku XX wieku dowiadują się, że na terenach uznawanych przez nich za islamskie, terenach, które kie­ dyś zajmowali, w miejscowości, której nadali nazwę Fatima na cześć swojej wielkiej „świętej”, objawia się „Pani” i czyni wielkie cuda, między innymi porusza słońce, co widzą dziesiątki ty­ sięcy ludzi. Przekazuje jakieś orędzie. Co to może być za „Pani”? To może być tylko sama Fatima, córka Mahometa. Wyznawcy islamu są oburzeni: katoli­ cy przywłaszczyli to sobie i sfałszowali wszystko, sfałszowali orędzie, podając, że to ich Matka Boża i przypisując jej słowa „do niewiernych”. Wyznawcy islamu umacniają się w swoim przeświadczeniu, gdy

dowiadują się, że jest jakaś „Trzecia Ta­ jemnica”, której Kościół nie chce ujaw­ nić, choć jej ujawnienie zapowiedziane było na rok 1960, że niektórzy katolicy twierdzą, że dokonuje się manipulacji tekstami orędzia. Gdy Trzecia Tajemnica została ujawniona, wyznawcy islamu natych­ miast doszli do wniosku, że potwierdza ona, że mieli rację. Przypomnijmy tekst wizji, którą przedstawiono jako całą Trzecią Tajem­ nicę Fatimską (po 2008 r. poznaliśmy wiele nowych faktów i wiele zeznań, w tym kardynałów, z których wynika, że znaczna część tej tajemnicy dotąd nie została ujawniona – prezentuję je w swojej książce pt. Fatima i masoneria): Po dwóch częściach, które już przedstawiłam, zobaczyliśmy po lewej stronie Naszej Pani nieco wyżej Anioła trzymającego w lewej ręce ognisty miecz; iskrząc się, wyrzucał języki ognia, które zdawało się, że podpalą świat; ale gasły one w zetknięciu z blaskiem, jaki promieniował z prawej ręki Naszej Pani w jego kierunku; Anioł, wskazując prawą ręką ziemię, powiedział mocnym głosem: Pokuta, Pokuta, Pokuta! I zobaczyliśmy w nieogarnionym świetle, którym jest Bóg: „coś podobnego do tego, jak widzi się osoby w zwierciadle, kiedy przechodzą przed nim”, Biskupa odzianego w Biel. „Mieliśmy przeczucie, że to jest Ojciec Święty”. Wielu innych biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic wchodzących na stromą górę, na której szczycie znajdował się wielki Krzyż zbity z nieociosanych belek, jak gdyby z drzewa korkowego pokrytego korą; Ojciec Święty, zanim tam dotarł, przeszedł przez wielkie miasto w połowie zrujnowane i na poły drżący, chwiejnym krokiem, udręczony bólem i cierpieniem, szedł modląc się za dusze martwych ludzi, których ciała napotykał na swojej drodze; doszedłszy do szczytu góry, klęcząc u stóp wielkiego Krzyża, został zabity przez grupę żołnierzy, którzy kilka razy ugodzili go pociskami z broni palnej i strzałami z łuku i w ten sam sposób zginęli jeden po drugim inni biskupi, kapłani, zakonnicy i zakonnice oraz wiele osób świeckich, mężczyzn i kobiet różnych klas i pozycji. Pod dwoma ramionami Krzyża były dwa Anioły, każdy trzymający w ręce konewkę z kryształu, do których zbierali krew Męczenników i nią skrapiali dusze zbliżające się do Boga. W pierwszym rzędzie wyznaw­ cy islamu od razu rozpoznali, kim są żołnierze i dlaczego w taki, a nie inny

sposób zabijają „Biskupa odzianego w Biel”, pozostałych biskupów, kapła­ nów, zakonników, zakonnice i świe­ ckich katolików. Ich rozumienie Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej było następujące. Na niebie ukazuje się al-Zahra (Błyszcząca/Źródło światła), czyli Fati­ ma, córka Mahometa, oraz anioł. Anioł powoduje, że, jak mówi Koran o dniach ostatnich, ludzie zobaczą „góry, któ­ re uważali za nieruchome, jak będą przechodzić, podobnie jak przechodzą chmury” i niszczyć w ten sposób USA i Europę, czyli świat niewiernych. Fa­ tima, wysyłając światło, powstrzymuje dalszą aktywność anioła, ratując w ten sposób przed zniszczeniem świat isla­ mu. Żołnierze islamscy (żołnierze ar­ mii Mahdiego albo, jak kto woli, ISIS) proponują elitom Kościoła katolickiego przejście na islam, a gdy ci odmawiają, zabijają ich wszystkich, używając do tego symbolicznie łuków jako broni Mahdiego. Chrześcijaństwo przesta­ je istnieć i powstaje jedno światowe państwo islamskie, którego przywód­ cą jest Mahdi, i zapanowuje na całym świecie pokój, jak to zapowiada Druga Tajemnica Fatimska, dokładnie w ta­ kim kształcie, jaki zapowiadają „święte” księgi islamu. Wyznawcy islamu wierzą w przyj­ ście „zbawiciela”, który pokona sza­ tana przy końcu czasów. Nazywa się on Mahdi. Chrześcijanie rozpoznają w nim Antychrysta. Muzułmanie wie­ rzą, że Mahdi ustanowi nowy (islam­ ski) światowy porządek na całej ziemi. Według wyznawców islamu, będzie on „światowym muzułmańskim przywód­ cą, który będzie panował zarówno nad krajami muzułmańskimi, jak i nad resz­ tą świata”. Tradycja islamu „przedstawia na­ wrócenie świata na islam jako efekt militarnego podboju (dżihadu)”. Ajatollah Ibrahim Amini, jeden z „uczonych” świata islamu, pisze: „Mahdi zaoferuje religię islamu żydom i chrześcijanom; jeśli oni zaakceptują ją, będą oszczędzeni, w przeciwnym wypadku będą zabici”. Mahdi jest zawsze przedstawiany z łukiem. Według „uczonych” islam­ skich, Mahdi jest tą samą postacią, któ­ ra pojawia się na kartach Apokalipsy św. Jana jako pierwszy z czterech jeźdź­ ców: „I widziałem, a oto biały koń, ten zaś, który siedział na nim, miał łuk, a dano mu koronę, i wyruszył jako zwy­ cięzca, aby dalej zwyciężać” (Ap 6:2). Ali Agca w swojej książce pt. Obiecali mi raj pisze, że „zdaniem muzuł­ manów w Portugalii nie ukazała się Matka Boża, ale córka Mahometa, Fa­ tima, która miała przepowiedzieć ko­ niec Watykanu i początek nowej ery, w której świat miał się znaleźć w ob­ jęciach islamu”. Jego mocodawcy zakładali, że śmierć papieża Jana Pawła II musiałaby przyspieszyć powrót Mahdiego, a w re­ zultacie koniec zachodniego świata. Agca twierdził też, że islam przy­ gotowuje się do „końcowej bitwy”. De­ cydujący atak ma mieć, według niego, miejsce w dniu 13 maja 2017 roku, do­ kładnie sto lat po ukazaniu się Fatimy. Dla muzułmanów dodatkowym znakiem, że dzień wypełnienia się Trze­ ciej Tajemnicy Fatimskiej się zbliża, był fakt, że papież Franciszek ukląkł przed muzułmanką i umył jej nogi. „Zdjęcia, na których papież klęczy na kolanach i całuje stopy muzułmanki

Dla muzułmanów dodatkowym znakiem, że dzień wypełnienia się Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej się zbliża, był fakt, że papież Franciszek ukląkł przed muzułmanką i umył jej nogi. – jak mówi Grzegorz Górny – zrobiły wręcz furorę w świecie islamu, w któ­ rym gest uklęknięcia przed kimś jest in­ terpretowany jako uznanie zwierzchni­ ctwa i wyższości, jest to akt kapitulacji. I oto zwierzchnik zachodniego chrześ­ cijaństwa klęczy przed przedstawiciel­ ką islamu. U muzułmanów jest nie do wyobrażenia, żeby jakikolwiek imam ukląkł przed katolikiem, a już tym bar­ dziej katoliczką, bo kobieta w islamie stoi na niższym stopniu antropologicz­ nym niż mężczyzna. Uklęknięcie przed kobietą oznacza wręcz utratę godności przez mężczyznę, jest formą upokorze­ nia. Wielu muzułmanów odebrało ten gest papieża jako duchową kapitulację Zachodu, która poprzedza kapitulację fizyczną”. K


KURIER WNET · MA J 2017

18

N

iestety, prawdę mówi dow­ cip, w którym na pytanie, ile wynosi 2+2, przedstawi­ ciele różnych zawodów bez namysłu mówią – cztery! – natomiast statystyk szczelnie zamyka drzwi i ok­ na i szeptem pyta, a ile Pan chce, żeby wyszło? Rzecz jasna, nie jest to wina statystyków, ale polityków, dodajmy nieuczciwych polityków. Teoretycznie, nieuczciwych polityków winna trzy­ mać w ryzach czwarta władza, ale, jak wykazuje praktyka, nie tylko polska, jest to w większości wypadków tylko teoretyczna możliwość. Przed wielu laty w ONZ, którego agendy (MFW, Bank Światowy) gro­ madzą ogromne ilości danych staty­ stycznych, postanowiono wypracować wspólny dla wszystkich krajów sposób naliczania zadłużenia i skończyć ze sta­ nem rzeczy, w którym każde państwo określało, co długiem jest, a co nim nie jest. W tym miejscu pan Iksiński zapewne wyrazi zdumienie: jak to, to nie każde zobowiązanie rządu musi być ujawniane w statystykach? Tak jest, niestety!

E·K·O·N·O·M·I·A kwartalnym, ale łatwo je wyliczyć na podstawie już opublikowanych innych danych, stąd też o tym, że został prze­ kroczony pierwszy próg ostrożnościo­ wy, zostaniemy oficjalnie powiadomie­

Minister Rostowski wkracza do akcji Polska oczywiście miała i ma swoją własną metodologię, którą w roku 2009 „zreformowali” panowie Tusk i Ro­ stowski. Można było sądzić, że tak zapa­ leni euroentuzjaści po prostu przyjmą ESA, ale nic z tych rzeczy. Tajemnicy wielkiej tu nie ma, dalsze stosowanie ówczesnej rodzimej normy, a także unijnej, groziło przekroczeniem tzw. progów ostrożnościowych (pierwszy jest na pułapie 50% PKB), zaś dzięki reformie nastąpił cud – o ile przed ro­ kiem 2009 nasze podejście wykazywa­ ło wyższy poziom zadłużenia niż ten podawany przez Eurostat (wykres), to po zmianie sytuacja uległa odwróce­ niu! Wypada dodać, że zmiana ta nie wywołała żadnej negatywnej reakcji ze strony najbardziej radykalnego prze­ ciwnika zadłużania państwa jakim jest prof. Balcerowicz. Wprost przeciwnie, jego „licznik” właśnie pokazuje dane obliczane według metodologii min. Ro­ stowskiego. Żeby było jeszcze ciekawiej – te różnorodne dane podawane przez poszczególne instytucje są opracowy­ wane w jednym i tym samym miejscu – w GUS-ie, tyle że według różnorod­ nych metodologii. Ale w końcu – do rzeczy: ile wy­ nosi nasz dług? Obrazuje to załączo­ ny wykres, w którym są zamieszczone dane z prawie całej ostatniej dekady. Nie całej, ponieważ nie ma jeszcze ofi­ cjalnych danych za IV kwartał 2016 r., stąd wykres kończy się na III kwartale ubiegłego roku. Zatem, jeśli ktoś wierzy, że wszystko, co polskie, jest najlepsze, to dług sektora publicznego wynosi zaledwie 51,1% PKB. Ministerstwo Fi­ nansów nie podaje wysokości zadłu­ żenia w stosunku do PKB w ujęciu

Nic za darmo Wzrost zadłużenia o ponad 94 miliardy w roku ubiegłym w wielkim stopniu jest wynikiem wprowadzenia nowych pro­

Głupie pytanie! Przecież każdy dobrze wie, co mówi wice­pre­ mier Morawiecki, a jeśli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości, to rzuci okiem na licznik Balcerowicza i już zna odpowiedź – przynajmniej tak mu się wydaje. Przeciętny obywatel myśli, że z długiem publicznym jest tak, jak z jego własnym. Wziąłem pożyczkę w wys. 10 tys., zaś mój roczny dochód wynosi 50 tys., więc dług stanowi 20% mojego „PKB”.

Ile wynosi prawdziwy poziom zadłużenia Polski? Kazimierz Dadak

Żonglerka danymi Ale do rzeczy. ONZ opracował metodo­ logię zwaną SNA93 (bo wprowadzona została w życie w roku 1993). Aliści, szybko okazało się, że w rodzącej się wówczas Unii Europejskiej ta norma jest zupełnie nieprzydatna. Podpisa­ ny właśnie traktat z Maastricht jako warunek przyjęcia danego państwa do strefy euro wymagał posiadania długu sektora publicznego poniżej 60% PKB i użycie SNA93 spowodowałoby, że do przyjęcia euro kwalifikowałby się tyl­ ko Luksemburg. W granicach 60% nie mieścili się nawet najgorliwsi strażnicy cnoty fiskalnej – Niemcy. Z tego powo­ du Eurostat opracował normę o nazwie ESA95 (wprowadzoną w życie w 1995 r.). Różniła się ona od SNA93 między innymi tym, że do poziomu zadłużenia nie wliczano kredytów zaciągniętych od innych rządów. Sygnał wydawał się być oczywisty: jeśli jakiś członek strefy euro popadnie w kłopoty finansowe, to inne rządy ten dług mu sprolongują, a może nawet i umorzą. Zdaje się, że Grecja po­ ważnie potraktowała tę wskazówkę, ale nie wyszło jej to na zdrowie. Podobny los czeka także innych łatwowiernych. Metodologia stosowana przez Eu­ rostat także pomija cały szereg innych zobowiązań, które państwo zaciągnęło, a na które w rządowej kasie pieniędzy nie ma. Szczególnie chodzi o deficyt w państwowych funduszach emerytal­ nych, czyli w przypadku Polski różni­ cę pomiędzy aktywami posiadanymi przez FUS i jego zobowiązaniami. Tym sposobem różne źródła podają różne dane, na metodologii SNA93 (a obecnie SNA 2008) opierają się agendy ONZ i OECD, zaś Eurostat używa ESA95 (teraz nowszego ESA 2010).

chodzi o niebagatelną sumę, ponad 153 miliardy. Owszem, istnieje możliwość, że podejście Eurostatu i Ministerstwa Fi­ nansów okaże się słuszne, ponieważ

obawami napawa dynamika tego zjawi­ ska. W czasach, gdy rząd Polski gwał­ townie zwiększa zadłużenie, zdecydowa­ na większość członków Unii je obniża. Eurostat podaje, że w UE (28) i strefie euro poziom zadłużenia osiągnął apo­ geum w II kwartale 2014 i od tego cza­ su spada. Tym sposobem na koniec III kwartału 2016 r. wyniósł odpowiednio o 4 i 3 punkty procentowe mniej. W Polsce rządzący skupiają całą uwagę na utrzymaniu deficytu budżeto­ wego na poziomie nie wyższym niż 3% PKB. Nie jest to postawa pozbawiona podstaw, ponieważ ciągle balansujemy na tej granicy, co po prostu oznacza, że już żadnych rezerw nie posiadamy. Na­ leży pamiętać, że pakt fiskalny nakłada również obowiązek utrzymania zadłu­ żenia poniżej 60% PKB. Zwiększając w tym tempie wysokość długu, barierę tę osiągniemy dużo szybciej, niż można było tego oczekiwać zaledwie rok te­ mu. W porównaniu z innymi członkami Unii, poziom naszego zadłużenia jest nie tak wysoki, więc teoretycznie Komisja Europejska nie powinna robić nam kło­ potów w chwili, gdy osiągniemy pułap 60% PKB. Niemniej należy pamiętać, że KE jest wyrozumiała w stosunku do krajów czyniących wysiłki, aby zbliżyć się do owych 60%, tyle że my zbliżamy się do tej granicy nie z tej strony, z której oczekuje tego Bruksela. Tak czy inaczej, możliwe kłopoty, jakie KE może nam robić, bledną w porównaniu z tym, co nas spotka, gdy zakończy się bieżąca siedmioletnia unijna perspektywa bu­ dżetowa. Albowiem od kolejnej będzie­ my już płatnikiem netto, podczas gdy w ramach obecnej notujemy pokaźne wpływy netto. Jakim sposobem pokry­ jemy ten nagły deficyt?

Inwestycje albo konsumpcja

Skonsolidowane zadłużenie sektora publicznego (% PKB).

ni dopiero w drugiej połowie maja, gdy wicepremier Morawiecki poda dane za cały ubiegły rok. Ci, którzy wszelką nadzieję po­ kładają w Unii, orzekną, że poziom 50% PKB przekroczyliśmy już w roku 2010 i od tej pory dług utrzymuje się powyżej tej granicy, ale o podjęciu ja­ kichś kroków zaradczych, do których rządzących teoretycznie zobowiązuje ustawa, było i jest cicho. Natomiast pesymiści, którzy są­ dzą, że żadne państwo nam nigdy nic nie daruje, że nie zacznie nam spadać z nieba manna, która zasypie dziurę w FUS, i nie przydarzą się nam inne cuda gospodarcze, muszą zauważyć, że polskie zadłużenie wynosi już 67,8% PKB. Co więcej, nie sposób nie do­ strzec, że trzeci próg ostrożnościowy (60% PKB) przekroczyliśmy już sześć lat temu, a rodzimi strażnicy czystości fiskalnej milczą na ten temat jak zaklęci. Czytelnik zapewne jest zaskoczony tym, że w roku 2014 nożyce pomiędzy danymi OECD a Eurostatu i Minister­ stwa Finansów gwałtownie się roz­ warły – na koniec roku 2013 różnica pomiędzy rodzimymi danymi a tymi

Nie owijając rzeczy w bawełnę, w przy­ szłości Polacy staną przed wyborem, czy chcemy mieć głodo­ we emerytury, czy też płacić bardzo wysokie podatki. podawanymi przez OECD wyniosła 8,7 punktu procentowego, zaś rok później już 18,4 punktu procentowego! Nie ma tu żadnego błędu, ten gwałtowny skok zanotowany przez OECD jest skutkiem nieuznania przez tę organizację, której zresztą jesteśmy członkiem, kolejnego „cudu” dokonanego przez „czarodzieja z Londynu” – przejęcia z OFE obli­ gacji skarbowych i ich unieważnie­ nia. Oczywiście podejście OECD jest właściwe, ponieważ dług jawny (ob­ ligacje) został zastąpiony przez zobo­ wiązanie ukryte (konieczność wypłat emerytur w przyszłości). Dodajmy, że

państwo może po prostu obietnicy nie dotrzymać i w przyszłości wypłacać emerytury dużo niższe niż te, do któ­ rych dziś się zobowiązuje. Nie owijając rzeczy w bawełnę, w przyszłości Pola­ cy staną przed wyborem, czy chcemy mieć głodowe emerytury, czy też pła­ cić bardzo wysokie podatki. Ponieważ przyszli podatnicy, czyli osoby obecnie mające poniżej 18 lat, głosu wybor­ czego nie mają, sprawa wydaje się być przesądzona.

Dynamika zadłużenia Patrząc na wykres, nie jest trudno za­ uważyć, że w pierwszych trzech kwar­ tałach bieżącego roku nastąpił gwał­ towny wzrost zadłużenia – według Eurostatu na koniec roku ubiegłego wyniosło ono 51,4%, zaś na koniec III kwartału 2016 r. już 53,2% PKB, czyli wzrosło o 1,8 punktu procentowego, zaś stosując polskie normy osiągnęło 51,1% PKB, czyli podskoczyło o 2,1 punktu procentowego. W tej chwili możemy jedynie dodać, że za cały rok te wartości będą wyższe niż na koniec III kwartału, ponieważ w ostatnich trzech miesiącach zadłużenie państwa szybko wzrastało. Omawiane powyżej dane pokazu­ ją skonsolidowane zadłużenie sekto­ ra publicznego (general government debt), zatem obejmują nie tylko zadłu­ żenie skarbu państwa, ale także długi instytucji samorządowych i przedsię­ biorstw zaliczanych do sektora insty­ tucji rządowych i samorządowych (nie mylić ze spółkami skarbu państwa). W chwili, gdy piszę ten artykuł, Mi­ nisterstwo Finansów podało tylko wysokość zadłużenia skarbu państwa na koniec roku 2016. Niemniej dług skarbu państwa stanowi lwią część ca­ łego zadłużenia sektora publicznego (w III kwartale – 96% całości, oczy­ wiście licząc według standardu mini­ sterstwa finansów). Otóż na koniec roku ubiegłego tylko dług skarbu pań­ stwa w stosunku do końca roku 2015 wzrósł o 11,3%. Ten wynik wskazuje na gwałtowne narastanie tego nieko­ rzystnego zjawiska, ponieważ w całym roku 2015 dług skarbu państwa wzrósł o 7,0% (w stosunku do końca 2014 r.), w 2014 r. zaś (po wyłączeniu skutków umorzenia owych obligacji posiada­ nych przez obywateli na rachunkach OFE) o 8,6%, natomiast w 2013 r. tyl­ ko o 5,6%.

DANE: OECD, EUROSTAT I MINISTERSTWO FINANSÓW

gramów społecznych. W najbliższych latach obciążenie z tego tytułu będzie się powiększać ze względu na nieuchronny wzrost niewydolności ZUS wynikający z przywrócenia niższego wieku emery­ talnego. Mówiąc wprost, Polska weszła na drogę, którą w latach 2001–2009 kro­ czyła Grecja – wówczas też rządzona przez nominalnie konserwatywny rząd. Miejmy nadzieję, że wynik tego eks­

Nieocenione zasługi w tym, z jednej strony, zadłużaniu, a, z dru­ giej, w ukrywaniu prawdziwego stanu rzeczy, położyła koali­ cja PO-PSL, przyjazne im media i świat na­ ukowy – czyli elity. perymentu w przypadku Polski będzie mieć „happy end”, ale niżej podpisany nie jest skłonny przyjmować zakładów, że tak się stanie. Wypada podkreślić jedną, nadzwy­ czaj ważną sprawę. Jeśli rządzący coś „dają”, to dają tylko i wyłącznie z kieszeni bliźniego. Władza nie prowadzi żadnej działalności gospodarczej przynoszącej dochody – spółki skarbu państwa nie są własnością państwa, państwo nimi tylko zawiaduje w imieniu prawowite­ go właściciela, którym jesteś TY, Drogi Rodaku. Rząd tylko przekłada pieniądze z kieszeni jednego obywatela do kieszeni drugiego. W naszym przypadku chodzi o przyszłego podatnika, ponieważ gwał­ townie rośnie zadłużenie sektora pub­ licznego (czyli wszystkich przyszłych podatników). Mówiąc wprost, obecny dług będą spłacać ci, których narodzi­ ny rząd tak szczodrze dziś subsydiuje. W ekonomii niczego nie dostaje się za darmo, za wszystko ktoś kiedyś płaci.

Polska płatnikiem netto Tak więc faktyczny stan finansów pań­ stwa, ten podawany przez OECD, jest znacznie gorszy od tego powszechnie postrzeganego i przekazywanego do publicznej wiadomości. Szczególnymi

Wykres pokazuje, że w ciągu ostatniej dekady nasze rzeczywiste zadłużenie – to podawane przez OECD – wzrosło o niemal 17 punktów procentowych, z 50,9% PKB do 67,8%. Natomiast według standardów polskich i euro­ pejskich tylko nieznacznie – w istocie rzeczy na koniec III kwartału 2016 jest lepiej niż było na koniec roku 2011. Nieocenione zasługi w tym, z jednej strony, zadłużaniu, a, z drugiej, w ukry­ waniu prawdziwego stanu rzeczy, po­ łożyła koalicja PO-PSL, przyjazne im media i świat naukowy – czyli elity. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł po­ wiedzieć, że wraz ze zmianą władzy sytuacja w zakresie zadłużenia uległa radykalnej poprawie. Jak wspomnieliśmy powyżej, dy­ namika zadłużania państwa – czyli nas wszystkich – nabrała rozmachu. Wzrost zadłużenia skarbu państwa o 94 miliar­ dy, czyli o 11,3%, to nie są żarty. Gdyby w roku ubiegłym panowała ciężka rece­ sja, to sprawę można by zbagatelizować, ale nic z tych rzeczy. Podobnie, gdyby wzrost poziomu długu był wynikiem przyspieszenia inwestycji – powiedzmy rząd zbudował tysiąc kilometrów no­ wych autostrad – to sprawy wyglądałyby lepiej, ponieważ powiększeniu uległby nasz potencjał gospodarczy i, tym sa­ mym, zwiększyłaby się zdolność polskiej gospodarki do spłaty długu w przyszło­ ści. Ale tak nie jest (niestety!). Raport GUS na temat ubiegłorocz­ nego wzrostu PKB (wstępny szacunek) głosi, że „akumulacja brutto [inwesty­ cje – K.D.] w 2016 r. w porównaniu z rokiem poprzednim spadła realnie o 0,3%, w tym nakłady brutto na środ­ ki trwałe spadły o 5,5%” i, tym sposo­ bem, „stopa inwestycji w gospodarce narodowej (relacja nakładów brutto na środki trwałe do produktu krajowego brutto w cenach bieżących) w 2016 r. wyniosła 18,5% wobec 20,1% w 2015 r.” Co więcej, jak podaje NBP, wzrost PKB w 2016 r. (a wypadł on dokładnie o jeden punkt procentowy poniżej zało­ żeń budżetu na rok 2016) był skutkiem zwiększenia konsumpcji gospodarstw domowych (wzrost o 3,6%), co było wynikiem wzrostu realnych dochodów sektora gospodarstw domowych, który „opierał się w dużej mierze na wyso­ kiej dynamice świadczeń społecznych, w której dominującą rolę odgrywały wypłaty w ramach programu Rodzina 500 Plus … jednocześnie obniżyła się dynamika dochodów z pracy najemnej oraz rentowności indywidualnej działal­ ności gospodarczej”. Raport NBP mówi dalej, że wzrost spożycia doprowadził do spadku skłonności do oszczędzania, co „powoduje podtrzymanie luki pomiędzy stopą inwestowania a oszczędzania przez gospodarstwa domowe. [Stąd też] głów­ nym źródłem finansowania inwestycji w Polsce pozostają oszczędności sektora przedsiębiorstw”. Zatem o jakimś skoku inwestycyjnym, mimo głoszonych haseł,

nie ma i nie będzie mowy, ponieważ cały wzrost bazuje na spożyciu i zadłużaniu państwa, czyli w istocie rzeczy mamy do czynienia z „greckim modelem” rozwo­ ju. Proszę pamiętać, że kraj ten przed krachem w 2008 r. należał do najszyb­ ciej rozwijających się w UE.

Mane, tekel, fares? Wypada nadmienić, że wzrost zadłu­ żenia Polski w trakcie ostatniej dekady miał miejsce mimo tego, że do naszego kraju napływały całkiem spore środki unijne. W istocie rzeczy, w latach 2012 i 2013 wpływy netto z tego tytułu (ponad 3% Dochodu Narodowego Brutto) były wyższe niż tempo wzrostu gospodarcze­ go! W następnych latach ich znaczenie było nieco niższe, ale i tak wpływy z UE wynosiły równowartość ponad 2% na­ szego PKB. Jak wspomnieliśmy powyżej, niebawem to źródło wyschnie. Może to nastąpić wcześniej, ponieważ w związ­ ku z Brexitem mają mieć miejsce cięcia w budżecie UE i, biorąc pod uwagę po­ wagę i szacunek, jakim w Brukseli cieszy się obecny rząd, KE może powiedzieć, że Polska, jako największy beneficjent (w wartościach absolutnych) funduszów spójnościowych, musi odnotować naj­ większy spadek wpływów. Prezydent Holland dość brutalnie określił, w ja­ kim kierunku sprawy będą zmierzać, ale na razie to czysta spekulacja – trzy­ majmy się faktów. Niestety inne fakty nie wydają się sprzyjać bieżącej strategii gospodarczej. Gospodarka światowa wychodzi z marazmu po krachu z roku 2008. Oznacza to możliwość przyspieszenia wzrostu gospodarczego, także nad Wi­ słą, ale również zwiastuje to wzrost stóp procentowych. W istocie rzeczy ame­ rykański bank centralny już to czyni i niebawem zacznie czynić to EBC i nasz NBP. Podwyżka stóp procentowych po­ woduje zwiększenie obciążenia budżetu państwa z tytuły obsługi zadłużenia, a to ostatnie rośnie w lawinowym tempie. Poziom długu będzie szybko rosnąć, już nie tylko „teoretycznie” (w statystykach OECD), ale i „wymiernie” (w sprawo­ zdaniach Eurostatu i Ministerstwa Fi­ nansów), gdy w pełni ujawnią się go­ spodarcze skutki przywrócenia niższego wieku emerytalnego. PiS, obejmując rządy w końcu 2015 r., zastał kraj poważnie zadłużony. Za­ tem pole manewru gospodarczego miał poważnie ograniczone. Strategia przy­ spieszenia tempa wzrostu gospodarcze­

O skoku inwes­ tycyjnym nie ma i nie będzie mowy, ponieważ cały wzrost bazuje na spożyciu i zadłużaniu państwa, czyli mamy do czynienia z „greckim modelem” rozwoju. go miała pewne szanse powodzenia, gdyby była ona wcześniej szczegółowo opracowana i nowa władza poświęcił­ by wszystkie środki na szeroko pojęte inwestycje (obejmujące także, na przy­ kład, prace badawczo-rozwojowe). Za­ miast koncentracji na tej sprawie, rządy rozpoczęto od wcielania w życie bardzo kosztownych programów społecznych. Owszem, okres transformacji ce­ chował się nagromadzeniem wielkich nierówności i te niesprawiedliwości należy koniecznie likwidować. Popra­ wę stopy życiowej uboższych można osiągnąć albo w drodze przyspieszenia wzrostu PKB (a co za tym idzie, i płac), albo w drodze programów społecznych. Natomiast nie można tego czynić na oba sposoby naraz, bo każda gospo­ darka cierpi na syndrom „krótkiej koł­ derki”. Wybierając drugą opcję, władze zamknęły sobie drogę do przyspieszenia tempa rozwoju gospodarczego, co ma ogromne znaczenie z punktu widzenia interesującej nas kwestii, czyli długu publicznego. Poziom zadłużenia mierzy się sto­ sunkiem wartości długu do PKB, zatem, jest to miernik względny. Ze społecz­ nego punktu widzenia najmniej bo­ lesnym sposobem obniżania kosztów zadłużenia – a są one poważne – jest szybki wzrost PKB (czyli mianownika). Obecnie mamy do czynienia z odwrot­ ną sytuacją, miernym wzrostem PKB i gwałtownym wzrostem poziomu dłu­ gu (licznika). Doświadczenia, nie tylko Grecji, wskazują na to, że jest to strategia niosąca w sobie wielkie zagrożenia. K


MA J 2017 · KURIER WNET

19

DOBRE·KSIĄŻKI Od Redakcji

Rozdział 1

Kilka miesięcy po rozszerzonym wy­ daniu przez Editions Spotkania wspo­ mnień ks. Władysława Bukowińskiego z okazji jego beatyfikacji 9 września 2016 r. w Karagandzie, oddajemy do rąk Czytelnika wznowiony tom wspo­

[…] Z początkiem 1943 roku zaczęli ginąć pojedynczy Polacy, na co Niemcy nie reagowali. Banderowcy nabierali więc coraz większej śmiałości; weszli­ śmy w najgorszy okres.

Szumbar i Dederkały

Między parafią a łagrem

przeważnie w oddzielnych zagrodach. Banderowcy, udając radzieckich party­ zantów – mówili dobrze po rosyjsku – przychodzili do domów, żądali samo­ gonki, chleba, miodu, jedli i pili, a później zabierali, co tylko im się podobało. Przy­ chodzili przez kilka wieczorów, a kiedy nie było już nic do zrabowania, gwałci­

Ks. Józef Kuczyński wyd. Editions Spotkania, Warszawa 2017 mnień innego duszpasterza, który rea­ lizował swoje powołanie „między para­ fią a łagrem”: wspomnienia ks. Józefa Kuczyńskiego. Losy obu kapłanów splatały się ze sobą zarówno w latach przedwojen­ nych, jak i w późniejszych dramatycz­ nych czasach. Łączyła ich serdeczna przyjaźń, wspólnie przeżywane trudy obozowej niewoli i praca wśród Pola­ ków w Związku Sowieckim po 1945 roku. […] Wspomnienia te zostały nagra­ ne na taśmę magnetofonową w cza­ sie krótkiego pobytu ks. Kuczyńskiego w Polsce w 1977 r. Tekst, jaki powstał w wyniku odczytania zapisu, ma za­ tem charakter relacji z najbardziej dramatycznych momentów życia, nie zaś dzieła literatury pamiętnikarskiej. Niewielki tylko fragment wspomnień, obejmujący ok. 40 stron maszynopisu, został osobiście spisany przez księdza Kuczyńskiego i stał się częścią niniej­ szej książki. […]

W Dederkałach pierwsze morder­ stwa nastąpiły w nocy z 18 na 19 marca. Zabito dwóch ludzi, którzy pracowali u Niemców, a na chutorze 18 wymordo­ wano polską rodzinę Buczalskich. Gdy w związku z tym z odległego o kilka­ naście kilometrów Krzemieńca wyje­ chała żandarmeria niemiecka, wówczas szucmani, którzy mieszkali tuż przy domach zamordowanych ludzi, uciekli z bronią do lasu. Po tym wydarzeniu Niemcy posta­ wili w Dederkałach oddział wojska. Była to piechota: gdy trzeba było jechać po prowiant czy dla ochrony jakichś obiek­ tów, korzystali z chłopskich furmanek. Byli oni i dla nas pewnym zabezpiecze­ niem. Ludzie wprawdzie nie byli jeszcze na tyle wystraszeni, by ulec panice, ale niektórzy zaczęli uciekać do Krzemieńca czy do Zbaraża, który leżał już za grani­ cą Generalnego Gubernatorstwa. […] […] Na wiosnę 1943 morderstwa po wsiach, a zwłaszcza po chutorach, sta­ ły się coraz liczniejsze. Polacy mieszkali

li kobiety, zabijali mężczyzn i podpalali domy. Następnego dnia przywożono mi takie opalone, zwęglone zwłoki, gdzie tyl­ ko zęby błyszczały. Często przywozili po kilka osób naraz, dorosłych i dzieci, całą wymordowaną rodzinę. Bywało tak, że prawie codziennie miałem pogrzeb. Egze­ kwie po łacinie, pierwszy nokturn i mszę żałobną wkrótce umiałem już na pamięć. Zawsze grzebaliśmy uroczyście, ale bez żadnych akcentów, które wskazy­ wałyby winnych. Napisy były najczęś­ ciej takiej treści, że nieboszczyk zmarł tragicznie. […] W Wykopcach, około siedmiu ki­ lometrów od Dederkał, zamordowana została pani Krucewiczowa. Gdy jej bra­ tankowie poszli ją pochować, zostali na­ padnięci przez chłopców w wieku 17–18 lat, którzy gdzieś niedaleko paśli krowy. Jeden z braci został zabity, drugi ciężko ranny: miał przestrzeloną okolicę oka. Nienawiść rozdzielała niekiedy w krwawy sposób rodziny polsko-ukra­ ińskie. Pamiętam trzy takie wypadki.

Jeden, to gdy mąż Ukrainiec wskazał banderowcom, gdzie ukryła się jego żona; drugi – gdy brat-prawosławny zabił brata-katolika; trzeci, gdy syno­ wie zamordowali ojca. Na podstawie metryk zrobiłem ze­ stawienie, z którego wynikało, że w cią­ gu roku 1943 zostało zamordowanych przeszło 200 Polaków, w tym około 50 dzieci do lat 14 i około 50 staruszków mających ponad 60 lat. Wydaje mi się, że w tym zestawieniu nie była ujęta licz­ ba ofiar z osiedla Dębina, na granicy szumskiej parafii. W tym osiedlu sta­ ło wśród dąbrowy kilkanaście domów Polaków, którzy zostali wszyscy zabici, a osiedle spalone. Tak więc wyglądała tragiczna statystyka parafii szumbar­ skiej i dederkalskiej, gdzie w sumie mieszkało 1200 wiernych. […] Banderowcy próbowali raz wciąg­ nąć mnie w zasadzkę i zamordować. Przyjechał kiedyś końmi parobczak z Nowego Stawu z pismem po niemie­ cku – z pieczątką „poczta polowa SS”, że władze wzywają mnie na rozmowę do Nowego Stawu i posyłają furmankę, że­ bym się stawił niezwłocznie. Pokazał mi ten chłopak dwie przepustki – dla mnie i dla niego. Zwróciłem uwagę, że słowo propusk (przepustka) napisane było po­ dobnym charakterem, co wcześniejsze ultimatum. Ten szczegół obudził moje podejrzenia, wobec czego odpisałem po niemiecku, że boję się bandytów­ -partyzantów i że sam nie pojadę, a jak chcą, to niech przyślą po mnie straż. Przypuszczam, że to był podstęp. […] Rozdział 3

Aresztowanie i śledztwo (styczeń 1945-czerwiec 1945) Głównym oskarżonym był biskup Adolf Szelążek z Łucka, a my zostaliśmy po­ traktowani jako jego pomocnicy. Bisku­ powi zarzucano, że wysyłał wiadomości szpiegowskie do Watykanu, a nam, że mu je dostarczaliśmy. Oskarżeniem zo­ stali objęci: z Łucka księża Władysław Bukowiński i Karol Gałęzowski; z Ży­ tomierza ksiądz Bronisław Drzepecki – administrator diecezji żytomierskiej, i ksiądz Stanisław Szczypta – proboszcz żytomierski; z Kamieńca ksiądz Adolf

Kukuruziński – administrator diecezji kamienieckiej i jego pomocnik, ksiądz proboszcz kamieniecki, franciszkanin, oraz ja. Zawiadomiono nas w końcu, że sprawa jest skierowana na tzw. paragraf 205 – czyli że śledztwo zostało zamknięte i że sprawę odesłano na osobyje sowieszczanije do Moskwy. Dano nam wtedy akta do przeczytania. Składały się one z trzech tomów: na każdym napisano sowierszenno sekrietno, chranit’ wieczno – ściśle poufne, przechowywać trwale. […] […] Nasz pawilon nazywano po­ litycznym, chociaż siedzieli tu rów­ nież złodziejaszkowie. Byli to złodzie­ je oskarżeni z artykułu politycznego. Podobnie, jeśli ktoś zabił człowieka – był zwyczajnym więźniem, ale jeśli za­ bił partyjnego – to już liczyło się jako przestępstwo polityczne. Albo jeśli ktoś popełnił jakiekolwiek przestępstwo, a służył w czasie okupacji w niemieckiej policji, to tutaj trafiał. […] We trójkę przebyliśmy 13 miesięcy w jednej celi. Po więziennemu nazy­ wa się to „swoi jak deska”, ale z księż­ mi Drzepeckim i Bukowińskim znali­ śmy się doskonale jeszcze sprzed wojny. Z Broniem Drzepeckim uczyliśmy się razem w Seminarium w Łucku. Z Wład­ kiem Bukowińskim pracowaliśmy w Ak­ cji Katolickiej w diecezji łuckiej, on był „od mężów i kobiet”, ja „od młodzie­ ży”. Charakterami też różniliśmy się. We wspólnej pracy organizacyjnej by­ wały różnice zdań. Władzio łagodnie obstawał przy swoim, ja wybuchałem. Mówił do mnie wtedy: „Józek, ty je­ steś zbyt zadzierzysty”. Pierwsze aresz­ towanie Władzia nastąpiło wtedy, gdy parafianom wywożonym z Łucka na Sybir w 1940 roku podawał do wago­ nów żywność wraz z moją książeczką do nabożeństwa. Z dworca zabrano go wprost do więzienia. W celi odmawialiśmy wspólnie różaniec, śpiewaliśmy gorzkie żale, godzinki, majowe nabożeństwa, pro­ wadziliśmy wykłady – każdy ze swojej dziedziny. Ksiądz Bukowiński z histo­ rii, Drzepecki z teologii i dogmatyki, wykładanej z nieubłaganą logiką: jeżeli i to, i to jest prawdziwe, to to i tamto także...; ja opowiadałem coś na temat rzeczy socjalnych ze swojej działal­ ności w KSM, co nie było im znane.

R E K L A M A

O książce „Ostatni list do matki. Wspomnienia Żołnierza Wyklętego”

P

ułkownik Leszek Mroczkowski w 1948 r. jako uczeń gimnazjum został członkiem Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Uczestni­ czył w licznych walkach z KBW i MO, odpowiadał za przerzut ludzi i infor­ macji dla Rządu na Uchodźstwie przez granicę Czechosłowacką. W 1952 r. zo­ stał aresztowany i po długim i brutal­ nym śledztwie skazany na karę śmierci, którą w drugiej instancji sąd zmienił na 12 lat ciężkiego więzienia. Dzięki amnestii w 1957 r. opuścił zakład kar­ ny, przez kolejne lata był nadal inwi­ gilowany i represjonowany przez apa­ rat bezpieczeństwa. Mimo to w latach osiemdziesiątych aktywnie włączył się w działalność opozycyjną w powstają­ cej a później podziemnej Solidarności. Po 1989 r. został działaczem środowiska kombatanckiego. 11 listopada 2009 r. otrzymał Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Od­ rodzenia Polski za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Pol­ skiej i za działalność na rzecz przemian demokratycznych w kraju. 9 grudnia 2015 odznaczono go Krzyżem Wol­ ności i Solidarności za zasługi w dzia­ łalności na rzecz niepodległości i su­ werenności Polski oraz respektowania praw człowieka w PRL. Książka Ostatni list do Matki, za­ wierająca poezję i prozę Leszka An­ drzeja Mroczkowskiego, to porusza­ jące świadectwo historyczno-literackie człowieka o niezwykłej biografii. Ta jedyna w swoim rodzaju publikacja Poety-Bohatera czeka wciąż na ogól­ nopolską debatę, na szerokiego grono czytelników, na zasłużone miejsce na księgarnianych półkach.

To ostatni taki literacki dokument, głos pokolenia, które odchodzi, ale któ­ re nie może zostać zapomniane. Stąd nasza wielka prośba o wsparcie tej cen­ nej publikacji, umożliwienie jej dłu­ giego życia i szczęśliwą podróż do rąk czytelników w całej Polsce i poza jej granicami.

Jak napisał sam Poeta-Bohater – Leszek Andrzej Mroczkowski: Więc jeśli kiedyś wróci Polska, To niech się za nas ktoś upomni. Żegnaj, mateczko, muszę kończyć, klucz zgrzyta w zamku… idą po mnie. Stowarzyszenie Dobro Wspól­ ne Ojczyzna wydało książkę w roku 2016 w nakładzie 2000 egzemplarzy, które rozdawaliśmy bezpłatnie. Już dzisiaj nakład książki został wyczer­ pany. Stowarzyszenie podejmie kroki mające na celu szybki druk nowego wydania książki, wprowadzenia na­ kładu do ogólnopolskiej dystrybucji,

konwersję książki na format e-book oraz realizację szeroko pomyślanych działań promocyjnych (m. in. dedy­ kowana strona internetowa i spotkania promocyjne na terenie całego kraju). Dochód ze sprzedaży książki będzie systematycznie przekazywany jej Au­ torowi i częściowo przeznaczony na zadania organizacyjno-promocyjne. Naszym celem jest wpisanie na trwałe książki Ostatni list do Matki do kanonu lektur każdego polskiego pa­ trioty. Są to autentyczne, wstrząsające i dra­ matyczne losy młodego człowieka wal­ czącego o wolność Polski, który trafia, jak wielu innych Żołnierzy Wyklętych, do celi śmierci w stalinowskim więzieniu. Cudem ocalony od śmierci, ratuje rów­ nież swoje świadectwo życia: pamiętnik walki i wiersze więzienne. Książka, wy­ dana po latach staraniem Stowarzyszenia Dobro Wspólne Ojczyzna, przypomina dzisiaj, jak cenna jest wolność i jak wiele kosztuje walka o nią. „Ten niewielki zbiorek wspomnień, za mały, jak na ogrom przeżyć autora, jest długiem wdzięczności za ocalenie życia młodego człowieka, tak ciężko za­ grożonego i doświadczonego w czasach powojennych. Jest również hołdem dla tych, którym nie udało się przeżyć”. dr Antonina Komorowska, więzień polityczny

„Wiersze czytam i płaczę” Ewa Tomaszewska, polityk, społecznik, nauczyciel akademicki http://dobrowspolne.pl/ostatni-list-do­ -matki-wspomnienia-zolnierza-wykletego­ -ksiazka-juz-dostepna-jako-e-book/ http://dobrowspolne.pl/wideorealcja-z­ -promocji-ksiazki-pplk-leszka-andrzeja­ -mroczkowskiego-w-lomiankach/

Stowarzyszenie Dobro Wspólne Ojczyzna zaprasza na spotkanie

List z celi śmierci

Ogólnopolska promocja książki Leszka Andrzeja Mroczkowskiego „Ostatni list do matki. Wspomnienia Żołnierza Wyklętego”

12 maja 2017 r., godz. 18.00, Muzeum Niepodległości Warszawa, al. Solidarności 62 (wstęp wolny) Sponsor książki: SINEVIA Sp. z o.o. · Partnerzy medialni: „Nasz Dziennik” · Radio Wnet · „Kurier Wnet”

słuchaj czytaj oglądaj komentuj wspieraj

Bukowiński miał fenomenalną pamięć, opowiadał rzeczy, które niedawno czytał po rosyjsku. Była taka książka Nowikowa-Priboja Cuszima, o bitwie morskiej między Rosjanami a Japoń­ czykami w 1905 roku. Opowiadał de­ tale tej bitwy, z wymienieniem nazwy okrętu, nazwiska, imienia i „otczestwa” kapitana. Potrafił opowiadać cały prze­ bieg I wojny światowej, ofensywy, bitwy, generałów, dowódców. Trzeba mu było dać tylko 5–10 minut, a on sobie przy­ gotowywał wszystko i potem wykładał wspaniale. […] Był to czerwiec 1946 roku. Kończył się już trzynasty miesiąc mojego pobytu w więzieniu. Wezwano nas wówczas na komisję zdrowotną. Drzepecki i Kuku­ ruziński dostali drugą kategorię i zostali w miejscowym obozie, a Bukowiński i ja dostaliśmy pierwszą: mieliśmy więc udać się do dalszych. […] Rozdział 4

Bar (od lutego 1966) Nie upłynęły dwa miesiące od mojego zwolnienia z ostatniego obozu w Mordo­ wii, kiedy zostałem wezwany do Winnicy, aby objąć parafię w Barze. Przedstawiciele komitetu czekali na mnie u ojca księ­ dza Drzepeckiego. Poszliśmy do pełno­ mocnika w obwodzie winnickim, który po załatwieniu formalności i napisaniu przeze mnie autobiografii, wydał mi za­ świadczenie, że jestem upoważniony do pracy na terenie rejonu barskiego i wśród ludności tych wsi, które są obsługiwane przez kościół barski. Równocześnie dał mi upoważnienie do pracy w kościołach w Łuczyńcu, Wierzbowcu i Śnitkowie. Rozpocząłem pracę 1 lutego 1966 roku. Pierwsze spotkanie z parafianami odby­ ło się na Gromniczną – 2 lutego, mniej więcej w rocznicę mojego powołania ka­ płańskiego w Buczkach w 1924 roku. Pracuję tutaj rzeczywiście na peł­ nych obrotach, dlatego że ludności bardzo dużo, kościół wspaniały – po lwowskim największy i najładniejszy we wschodniej Ukrainie. Parafia nie po­ trzebowała już żadnych przygotowań, dlatego że poprzednio dojeżdżali tu księża. Ostatnio – ks. Chomicki. W za­ krystii, gdzie zamieszkałem, wszystko było urządzone. […] K


KURIER WNET · MA J 2017

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

25 maja Radio Wnet kończy 8 lat. Z tej okazji przejrzeliśmy nasze archiwum fotograficzne i znaleźliśmy w nim zdjęcie z Wadowic. To był poniedziałek, 7 lipca 2014 roku. Beata Szydło, wtedy wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, przyjechała do Wadowic, by ratować nas z pułapki, w której się znaleźliśmy. Wszystkich zainteresowanych zachęcamy do odtworzenia naszej archiwalnej strony www.radiownet.pl i odsłuchania Poranka Wnet z tamtego dnia. Fot. Magdalena Uchaniuk

W dziesiątej rajskiej pieśni Boskiej Komedii Beatrycze prowadzi Dantego do czwartego nieba, które jest niebem Słońca. W tej części raju przebywają dusze uczonych. Można powiedzieć, że wymienione tam nazwiska stanowią kanon chrześcijańskiej mądrości wieków średnich. I właśnie tam, wśród mędrców i uczonych, spotykamy świętego Izydora z Sewilli, hiszpańskiego biskupa z przełomu VI i VII wieku.

B

ył człowiekiem trudnych cza­ sów. Po upadku zachodniego cesarstwa i chaosie wędrówek ludów nastąpiła epoka jeszcze niedawno określana jako „ciemne wie­ ki” Europy. Dziś wiemy, że był to ra­ czej czas przejścia, obumierania starej kultury i narodzin nowego – czas, jak określił to jeden z polskich historyków, „świtu narodów europejskich”. Cywilizacyjny regres był niewątpli­ wy – upadały kwitnące kiedyś miasta, zarastały drogi, umiejętność czytania i pisania, w starożytności powszechna wśród wyższych warstw społecznych, ograniczyła się do klasztorów. Kryzy­ sowi demograficznemu towarzyszył upadek handlu. Przede wszystkim jed­ nak zanikła spajana potęgą Imperium jedność świata śródziemnomorskiego – na jego miejscu pojawiła się barwna, lecz wiecznie niespokojna mozaika bar­ barzyńskich królestw. A jednak stara, klasyczna kultura wciąż trwała – wśród zromanizowa­ nej ludności dawnych rzymskich pro­ wincji, wśród potomków imperialnej arystokracji, bez których pomocy nowi władcy nie potrafili rządzić, a przede wszystkim w Kościele. Chrześcijań­ stwo, oskarżane kiedyś przez mędrców oświecenia o zniszczenie kultury anty­ cznej, tak naprawdę przechowało dla następnych pokoleń część dorobku sta­ rożytności. W klasztornych skrypto­ riach przepisywano stare księgi ocalałe z dziejowej zawieruchy i często niezro­ zumiałe dla współczesnych. W klasz­ tornych szkółkach uczono pisania i czy­ tania – umiejętności potrzebnej nie tylko w Kościele, ale i w prymitywnej na razie administracji. To byłe epoka świętego Izydora. Po­ chodził z rodziny rzymsko-hiszpańskiej, urodził się około roku 560 w Kartagenie w rządzonej przez germańskich Wizy­ gotów Hiszpanii. Wizygoci to zachodnia część plemienia Gotów – konni wojow­ nicy przybyli z dalekiej północy, którzy pokonali Rzymian, walczyli z Attylą, ry­ walizowali z Frankami, założyli państwo w Hiszpanii, by wreszcie ulec inwazji

Św. Izydor z Sewilli

Patron Internetu, Święty czasów niespokojnych Antoni Opaliński

4 kwietnia 2017 roku, w dzień świętego Izydora z Sewilli, wystartowaliśmy z nowym portalem wnet.fm. Zbieżność dat była przypadkowa. Ale czy chrześcijanin wierzy w przypadki?

muzułmanów na Półwysep Iberyjski. Ich wschodni pobratymcy Ostrogoci założyli królestwo w Italii i zostali po­ konani przez Bizancjum. Jedni i drudzy zginęli w mrokach dziejów. Pamiętacie Jeźdźców Rohanu z Władcy Pierścieni Tolkiena? Tak mniej więcej musieli wyglądać… Wizygoci byli wyznawcami ariani­ zmu i prześladowali katolików, później nawrócili się na katolicyzm – właśnie za życia Izydora. Ich rządy były niespo­ kojne, naznaczone nieustającą walką o tron. Kościół musiał więc nie tylko dbać o wiernych, ale też często stać na straży niepewnej stabilności. Izydor pochodził z rodziny moc­ no związanej ze stanem duchownym – biskupem był także jego starszy brat – Leander. To po nim Izydor odzie­ dziczył biskupie stanowisko w Sewilli. Przez ponad 30 lat zwoływał synody, układał się z królami, dbał o edukację i dyscyplinę duchowieństwa. A przede wszystkim pisał – kroniki, wykładnie wiary, zbiory sentencji… Jego najważniejszym dziełem po­ zostaje Etymologiarum sive Originum libri XX – to pierwsza próba stworzenia encyklopedii – syntezy całej dostępnej wiedzy. Przez wiele wieków, dopóki po­ kolenia filologów nie dotarły do orygi­ nalnych tekstów starożytnych uczonych i Ojców Kościoła, XX ksiąg Etymologii Izydora stanowiło podstawowe źródło wiedzy o matematyce, geografii, medy­ cynie, muzyce, astronomii i wielu innych dziedzinach wiedzy. Uczony Hiszpan wiedział, że w czasach chaosu trzeba najpierw ustalić znaczenie słów – stąd przyjęta przez niego metoda gromadze­ nia wiedzy przez formułowanie definicji. Wizygocka Hiszpania upadła na progu VIII wieku pod naporem islamu, lecz dzieło biskupa z Sewilli przetrwa­ ło stulecia, stając się jedną z podstaw europejskiej mądrości. W 1997 roku Papieska Rada do Spraw Środków Społecznego Przeka­ zu ogłosiła Świętego Izydora z Sewilli patronem Internetu, internautów i pro­ gramistów. K

Siódma

NOC

świadectw

Sobota · 27 maja w parafii św. Michała Archanioła w Warszawie (ul. Pu­ ławska 95) odbędzie się Siódma Noc Świadectw! To wielowymiarowe wydarzenie ewangelizacyjne co roku gromadzi setki osób. Usłyszysz historie ludzi, którzy doświadczyli w swoim życiu działania Boga – zapewniają organizatorzy.

Zaczynamy o 19:30 – możesz dołączyć w każdej chwili –

Podczas poprzednich edycji Nocy Świadectw byli z nami m.in. Dominika Figurska (Trzecia NŚ), Krzysztof Zie­ miec (Trzecia NŚ), Ania Golędzinowska (Druga NŚ), Jan Budziaszek (Druga NŚ), Mira Jankowska (Czwarta NŚ), Magdalena Frączek (Czwarta NŚ) i wiele innych osób, które dzieliły się swoją wiarą.

Świadectwa to nie jedyny punkt programu Podczas tej wyjątkowej Nocy będzie można popro­ sić o modlitwę wstawienniczą, skorzystać z sakramentu spowiedzi, w kaplicy Matki Bożej przez całą NŚ będzie trwać adoracja Najświętszego Sakramentu. Muzycznie będzie nam towarzyszył zespół uwielbienia. O godz. 23.00 zapraszamy na Mszę Świętą.

N o c Ś w i a d e c t w. . . organizuje Diakonia Ewangelizacyjna Odnowy w Duchu Świętym, działająca przy parafii św. Michała Archanio­ ła w Warszawie, przy współudziale kleryków warszaw­ skiego seminarium duchownego, grup modlitwy wsta­ wienniczej Odnowy w Duchu Świętym oraz wspólnot parafialnych.

www.facebook.com/NocSwiadectw www.parafiamichal.waw.pl/




Nr 35

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Maj · 2O17 W

n u m e r z e

Gierałtowice – metan okiełznany? Samorząd gminy planuje stwo­ rzenie w dwóch sołectwach układów kogeneracyjnych zasi­ lanych metanem. Ich zadaniem ma być wytwarzanie prądu i ciepła na potrzeby obiektów użyteczności publicznej. Gmi­ na wybuduje kilkusetmetro­ wy rurociąg. Tadeusz Puchałka o prawdziwie gospodarskiej decyzji samorządu lokalnego.

Jadwiga Chmielowska

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

NIEZŁOMNY A

2

KWK „Krupiński” – nadal można ją uratować! Do pracy należałoby we­ zwać uprawnionych do urlo­ pów górniczych oraz wszyst­ kich, którzy likwidują aktualnie KWK „Krupiński”. Po sprze­ daży tak wydobytego węgla uzyskalibyś­my środki na inwe­ stycje w pokład 405/1. Marek Adamczyk proponuje prosty sposób na zdobycie funduszy ratujących „Krupińskiego”.

Dalszy element bardzo istotny to jest brak kontroli nad poczynaniami sędziów, szczególnie sędziów w komisjach wyborczych. Sędziowie poczuli się bezkarni dzięki swoiście rozumianemu immunitetowi w III Rzeczypospolitej Polskiej i dzięki brakowi weryfikacji sędziów z czasów PRL. W dziewięciu okręgowych komisjach wyborczych zetknęliśmy się z tym, że sędziowie twierdzili, iż taki komitet wyborczy jak komitet Konfederacji w ogóle nie istnieje. Okazuje się, że nie ma w ogóle kontroli sądowej nad poczynaniami sędziów. Nie można skutecznie złożyć zażalenia do sądu w związku z ich zachowaniem. Mija 16 lat, a Adam Słomka nadal jest pierwszoplanowym politykiem opozycji niepodległościowej. Co go „napędza”, jakie ma cele i dlaczego uważa, że droga parlamentarna jest nieskuteczna – mówi w rozmowie z „Kurierem WNET”.

dam Słomka zakończył sprawowanie mandatu poselskiego blisko 16 lat temu. W pożegnalnym oświadczeniu na forum Sejmu RP 18 września 2001 roku lider Konfederacji Polski Niepodległej – NIEZŁOMNI Adam Słomka mówił: Na przykład w telewizyjnych „Wiadomościach” w czasie tej kampanii wyborczej, od momentu rozpisania przez prezydenta wyborów do końca sierpnia, SLD występowało 300 razy częściej niż opozycja niepodległościowa. Nie jest tak, że ktoś jest w nich obecny 5 razy częściej, 10 razy częściej. I jest to możliwe, mimo iż formalnie, zgodnie z ustawą o partiach politycznych i ordynacją wyborczą, partie polityczne i komitety wyborcze mają równy dostęp do mediów publicznych. Telewizja publiczna zresztą poszła tutaj znacznie dalej, bo w tej chwili całą rzeszę aferzystów kreuje się na nowe autorytety.

3

Park dla ludzi czy parking dla Platformy? Wojewódzki Park Kultury i Wy­ poczynku, który 67 lat temu przypominał krajobraz księży­ cowy, to miejsce największej lub jednej z największych na świecie udanych rewitalizacji i ekokon­ wersji terenów poprzemysło­ wych i rolniczych. Czy obecnie na nowo stanie się ugorem? – pyta Stanisław Orzeł.

czytaj na s. 11

8-9

Bracia Witczakowie w służbie Śląska i Polski Dzieje braci Józefa Antoniego i Mikołaja Franciszka pokazują, jak w warunkach presji totalitary­ zmu brunatnego i czerwonego odwaga przeplatała się z ideali­ zmem, strachem, poświęceniem i oportunizmem. Zdzisław Janeczek o losach dwóch bohate­ rów historii Górnego Śląska.

6-7

Koniec zawodu, Byłaby to nowa formacja broniąca Polski – równie ważna, jak cyberżołnierze (zespoły czyli inteligentny informatyków, nie tylko broniące kluczowych systemów informatycznych przed wro- rynek pracy

gimi atakami, ale też potrafiące prowadzić skuteczne działania ofensywne), Obrona Terytorialna i inne formacje podległe MON.

Muszkieterowie pióra Propozycja obrony przed zagrożeniami hybrydowymi

O

d pewnego czasu toczy się dyskusja o wpływie wywieranym na naszą opinię publiczną przez politykę informacyjną Federacji Rosyjskiej. Łatwo się przekonać, śledząc treść wpisów na popularnych portalach społecznościowych, że ten wpływ jest, ale jego rzeczywisty udział w kształtowaniu się poglądów naszego społeczeństwa trudno jest mierzyć. Aby móc czemuś się przeciwstawić, trzeba mieć rzetelną wiedzę o metodach działania ich skutkach. W Polsce istnieją ośrodki analityczne, które mają odpowiednie instrumentarium badawcze, by monitorować i analizować te zagrożenia. Zapewne skierowanie odpowiednich środków poprawi jakość i szczegółowość badań. Innym problemem jest trudność w przeciwstawieniu się wrogim ośrodkom wpływającym na opinię publiczną

Mariusz Patey w warunkach demokratycznego państwa prawa. Kontrola nad przekazem płynącym z mediów jest bowiem ograniczona, a dostępność treści w Internecie nieograniczona niczym. Warto jednak zwrócić uwagę, że doświadczenia ukraińskie pokazują, że demokratyczne społeczeństwo nie musi być bezbronne w starciu z pozornie lepiej zorganizowanym przeciwnikiem. W pomajdanowym chaosie dziennikarz wojenny Dmytro Tymczuk wraz z grupą wolontariuszy zaczął zbierać informacje z Krymu i Donbasu, obnażając kłamstwa i manipulacje agresorów. Codziennie były przygotowywane raporty z frontu, informacje o rzeczywistej sytuacji na zajętych przez wroga terenach. Ukraińscy wolontariusze nazwali się „Opór Informacyjny”. Powstała dobrze działająca sieć informatorów. I okazało się, że rola tych ludzi była równie ważna w zablokowaniu

rozprzestrzeniania się hybrydowej agresji, jak uzbrojonych batalionów. „Czy nie warto przemyśleć powołania w Polsce formacji proobronnej, czegoś na kształt: „Oporu Informacyjnego” – fundacji, stowarzyszenia, którego celem byłoby przeciwdziałanie kłamstwom, manipulacjom w mediach i Internecie, wymierzonym w nasze społeczeństwo i społeczeństwa krajów ościennych? Zorganizowane przeciwstawianie się działaniom w sferze informacyjnej, wymierzonym w interesy Polski, ma zasadnicze znaczenie dla stabilności naszego demokratycznego państwa. Zadanie to mogłoby być realizowane przez koordynację, wsparcie merytoryczne i finansowe sieciowej struktury, opartej na grupach dziennikarzy, blogerów, uczestników dyskusji w sieci, pochodzących z naszego kraju i z zagranicy. Jest oczywiście ważne,

by powstał jakiś kanał komunikacji, współpracy z ośrodkami analitycznymi, instytutami badawczymi. Taka sieć, wsparta jakimś instytucjonalnym działaniem w zakresie monitoringu oddziaływania obcych ośrodków na społeczeństwa naszego regionu i ewaluacji skuteczności podejmowanych środków obronnych, mogłaby być ważnym komponentem zapewnienia stabilności i bezpieczeństwa naszego kraju w przypadku nasilenia się hybrydowych zagrożeń. Można by ją nazwać „Muszkieterowie pióra”. Byłaby to nowa formacja broniąca Polski – równie ważna, jak cyberżołnierze (zespoły informatyków, nie tylko broniące kluczowych systemów informatycznych przed wrogimi atakami, ale też zdolne do prowadzenia działań ofensywnych), Obrona Terytorialna i inne formacje podległe MON. K

Między resortem pracy a sys­ temem edukacji nie ma żad­ nego porozumienia. Niektóre kraje dokonały w tej materii re­ wolucji i przodują w rozwoju gospodarczym, a inne tę rewo­ lucję mają dopiero przed so­ bą. Do tej drugiej grupy należy Polska – ostrzega Andrzej Jarczewski.

10

Festiwal Eurowizji a Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej Europa potępia Ukrainę, że ta nie chce zaprosić rosyjskiej ar­ tystki na konkurs Eurowizji, a jednocześnie szykuje się ( jak i reszta świata) na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, mają­ ce odbyć się w przyszłym ro­ ku w... Rosji. Piotr Hlebowicz o niekonsekwencji Europy.

12

ind. 298050

M

aj to miesiąc nadziei. Wiosna w pełni, kwitną drzewa, krze­ wy, a wokół piękna, żółtawa jeszcze zieleń młodych liści. Niestety, z wielu stron dochodzą informacje, że tak szumnie zapowiada­ na dobra zmiana wyhamowała, bo… PiS się obawia sondaży. Ciekawe, że nikt z decyzyjnych polityków nie pomyślał, że może Polakom znudziło się słucha­ nie szumnych zapowiedzi, woleliby zo­ baczyć konkrety. Czyny, a nie słowa się liczą. Arogancja władzy odrzuca naj­ wierniejszych nawet zwolenników. Ostrzegaliśmy przed zmarnotra­ wieniem złóż kopalni „Krupiński”. Mi­ nistrowie poszli w zaparte, zamknęli najbardziej perspektywiczną kopalnię w Polsce. Wcześniejsze decyzje per­ sonalne podejmowane przez polity­ ków na Śląsku też bardziej nakazywały uważnie śledzić poczynania rządu, niż zawierzyć w ciemno. To politycy powinni być kontrolo­ wani przez naród, a nie mieć do wybor­ ców ciągłe pretensje i schlebiać najgor­ szym instynktom. I tak – jeśli możemy być dumni z PKB, z uszczelnienia VAT, spadku bezrobocia – to awantury wo­ kół MON, najlepiej kierowanego mini­ sterstwa, są ostrzeżeniem, że agentura rosyjska odnosi sukcesy. W dniach, kiedy wreszcie instalują się w Polsce bazy NATO, kiedy wojsko amerykańskie wreszcie wkracza na na­ sze terytorium, wybucha jakaś czwar­ torzędna awantura o młodego pra­ cownika ministerstwa. Zamiast cieszyć się z chwili, na którą czekały pokolenia naszych przodków, kiedy „amerykań­ skie czołgi” wkroczyły do Polski, dopeł­ niając zobowiązań sojuszniczych, zasta­ nawiano się w mediach, czy Kaczyński dołoży Macierewiczowi. Wypływała korespondencja MON z Kancelarią Pre­ zydenta – słowem, kompromitacja pań­ stwa! No cóż, nigdy nie miałam o kole­ gach dziennikarzach dobrego zdania, może i pióra świetne, ale w mózgu – sieczka, strach i chciwość. Macierewicz zły, bo chciał od­ sunąć od koryta kadrę WSI szkoloną w moskiewskiej „Woroszyłowce”, która uważa, że najlepiej ogon podkulić i jeść z miski Putina. Zbiór zastrzeżony zostanie lada dzień ujawniony, a co z agenturą woj­ skową, co z aneksem z raportu o likwi­ dacji WSI, który miał ujawnić jeszcze śp. prezydent Kaczyński? Na co czeka prezydent Duda? A może partia „dobrej zmiany” tak została postraszona słupkami sondażo­ wymi, że zapałała litością/miłością do WSI-oków? Na pewno jednak postano­ wiła zniechęcić do siebie patriotyczny elektorat. Przebąkuje się, że oficerowie współpracujący z GRU mają zachować stopnie, ordery i emerytury, a ci, którzy walczyli o niepodległość Polski, będą zdychać z głodu, bo medalami i dyplo­ mami się nie najedzą. Może dlatego Macierewicz jest niewygodny? Rząd odrzucił projekt ustawy sena­ ckiej o działaczach opozycji antykomu­ nistycznej. PO chciało dać 400 zł, PiS nie zgodziło się i obiecało 800. Wy­ szła z tego figa. Czyżby ktoś czekał, aż prawdziwi bohaterowie wymrą? Teraz sprawa dotyczy szacunkowo do 5 000 osób w skali całego kraju. Dla młodych ludzi jest niezrozumiałe, dlaczego mają płacić emerytury zdrajcom i patrzeć na nędzę bohaterów. 27 kwietnia pożegnaliśmy na cmentarzu w Łodzi człowieka, któ­ ry dostarczył nowych dowodów na rosyjską zbrodnię katyńską. Były mjr KGB, Oleg Zakirov, prowadził prywat­ ne śledztwo. Dostał od Polski medale, ale nie pracę. W czerwcowym numerze opiszemy bohaterstwo tego człowieka i jego zasługi dla Polski. I dobra informacja. W Krakowie 22.04. br. otwarto Aleję Podróżników, Odkrywców i Zdobywców. Swój dąb ma na niej nasz reportażysta Włady­ sław Grodecki. K

G

FOT. ADRIAN GRYCUK (CC BY-SA 4.0)

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · MA J 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Gierałtowice – metan okiełznany? Tadeusz Puchałka

T

rudno w tej chwili wyrokować, na ile szary mieszkaniec gminy może się cieszyć, a na ile być sceptyczny, bo dzieją się w kraju rzeczy, które nie mieszczą się w głowach najtęższych nawet umysłów, więc ostrożności nigdy za wiele. Mając na uwadze te bardzo niepokojące sygnały, należy przypuszczać, że jako mieszkańcy gminy powinniśmy się z tej decyzji cieszyć przynajmniej na początku, już chociażby z tego tylko powodu, że ktoś w końcu potrafi się dogadać w tym kraju w ważnej kwestii. Wiadomo nie od dziś, że kopalnie JSW należą do najbardziej „obfitujących” w to śmiertelne zagrożenie, jakim jest metan, i każda możliwość zminimalizowania zagrożenia, a przy tym wykorzystania tego bezwonnego, niewidocznego dla oka paskudztwa w należyty i opłacalny sposób to już sprawa, obok której nie wolno przechodzić obojętnie i chwała tym, którzy podejmują na ten temat rozmowy. Warto przypomnieć, że stężenie tego gazu w atmosferze od 4,5–15% powoduje mieszankę wybuchową, zaś powyżej tego stężenia spala się, lecz w kontakcie z pyłem węglowym tworzy kolejne zagrożenie, powodując często przenoszenie się wybuchu

w odległe rejony kopalni. Metan jest jednocześnie wysokoenergetycznym paliwem. Jako że wszystko to dzieje się na Śląsku, należy przypuszczać, że sprawa okiełznania znienawidzonego gazu i odpowiedniego jego zagospodarowania zostanie doprowadzona do końca. Jak podaje serwis informacyjny na stronie internetowej slask.onet.pl (czwartek 13 kwietnia 2017), samorząd gminy planuje stworzenie w dwóch sołectwach układów kogeneracyjnych zasilanych metanem. Ich zadaniem ma być wytwarzanie prądu i ciepła na potrzeby obiektów użyteczności publicznej. W tym celu gmina wybuduje kilkusetmetrowy rurociąg. Dzięki porozumieniu obydwu zainteresowanych stron, być może uda się uzyskać dofinansowanie do tej kosztownej inwestycji. Od dwóch lat w pobliskim Chudowie istnieje gotowa do pracy stacja odmetanawiania. W ubiegłym roku przy tejże stacji uruchomiono układ kogeneracyjny o łącznej mocy 8 megawatów. „Układ ten jest w stanie wyprodukować 5 tys. megawatogodzin energii elektrycznej miesięcznie” – czytamy w serwisie portalu int. slask.onet.pl, co stanowi na chwilę obecną 30 procent aktualnego zapotrzebowania kopalni

„Budryk" na energię. „Zużycie całości produkowanej energii elektrycznej przez kopalnię oznacza oszczędności rzędu 850 tys. zł na miesiąc, a rocznie nawet 10 mln zł” poinformowała rzeczniczka JSW. Jastrzębska Spółka Węglowa przoduje w zagospodarowywaniu metanu. Specjalizuje się w tym Spółka Energetyczna Jastrzębie (właściciel PGNiK Termika SEJ jest liderem w redukcji emisji metanu do atmosfery, zagospodarowując rocznie 70 mln m3 tego gazu i w ten sposób ogranicza emisję dwutlenku węgla o ponad 900 tys. ton – czytamy w materiale informacyjnym. Na chwilę obecną w kopalniach JSW rocznie ujmuje się nawet ok. 180 mln m3 metanu, co daje około 40-procentową efektywność odmetanawiania. Warto dodać, że w minionym roku w wyniku eksploatacji węgla kamiennego w polskim górnictwie wydzieliło się 922,2 mln m3 tego gazu. 346,6 mln m3 zostało ujętych w instalacje odmetanawiania, zaś 147,6 mln m3 wykorzystano do produkcji energii elektrycznej i ciepła. Rodzi się pytanie, czy owe zabiegi nie staną się wkrótce kolejnym zagrożeniem likwidacją dla zakładów wydobywczych, co wiąże się z utratą pracy wielu tysięcy górników? Tego rodzaju pytania mają uzasadnienie, ponieważ słyszy się głosy, że już nie-

cieplnej są bardzo wysokie. dlatego trwają rozmowy, tworzy się kolejne opracowania na ten temat i trudno obecnie stwierdzić, ile czasu trzeba, zanim doczekamy się „domów bez kominów”. Ważne jest, że prowadzi się konstruktywne rozmowy. W tym przypadku zagrożenie utratą miejsc pracy nie powinno nastąpić, obyśmy tylko mogli w odpowiednim czasie zacząć reagować, bo wiadomo nie od dziś, że węgiel jako skała posiadająca w swojej strukturze duży zasób energii, ma wiele zastosowań. Konieczna jest współpraca ekspertów z wielu dziedzin nauki – chemii, farmacji, przemysłu kosmetycznego. Od dziesiątków lat wiemy, że na węglu oparta jest gospodarka całego świata. Produkcja paliwa syntetycznego z węgla to także żadna nowość i jak się wydaje, to jedna z wielu możliwości wykorzystania węgla. Jego spalanie to tak naprawdę marnotrawienie tego bogactwa. Świat nauki powinien współpracować z fachowcami od górnictwa i razem powinni opracowywać projekty, na bazie których nasze strategiczne bogactwo miałoby być wykorzystane w należyty sposób, z korzyścią przede wszystkim dla Polski i jej obywateli. Z pewnością jesteśmy na początku długiej, trudnej drogi. Gmina Gierałtowice w porozumieniu z sąsiadująca kopalnią „Budryk” zrobiły pierwszy

Produkcja paliwa syntetycznego z węgla to także żadna nowość i jak się wydaje, to jedna z wielu możliwości wykorzystania węgla. Jego spalanie to tak naprawdę marnotrawienie tego bogactwa. długo ma powstać elektrociepłownia, z której to korzystać mają nie tylko obiekty użyteczności publicznej, ale także prywatne gospodarstwa, przez co zmniejszy się znacznie lub w ogóle przestanie istnieć ogrzewanie węglem mieszkań prywatnych, a co za tym idzie – znów konieczne będzie zmniejszenie wydobycia węgla. Niestety sprawa nie jest taka prosta, jak by się wydawało, okazuje się bowiem, że straty przesyłu energii

krok, który, jak się spodziewamy, może przynieść tak bardzo oczekiwane korzyści i miast strachu przed utratą zatrudnienia, może nam dać nie tylko czyste powietrze, ale także zwiększenie w przyszłości liczby miejsc pracy. Kto wie, być może doczekamy chwili, kiedy zamiast marsza żałobnego, którego dźwięki słychać dziś nad grobem polskiego górnictwa, wypowiemy raz jeszcze: „Niech żyje nam górniczy stan!”. K

Zgodnie z przewidywaniami, po całkowitym skompromitowaniu się reprezentanta republikanów Fillona, do drugiej tury wyborów prezydenckich weszli: twórca ruchu En Marche (Naprzód) – Emmanuel Macron i przewodnicząca skrajnie prawicowego Frontu Narodowego – Marine Le Pen.

Macron zwycięzcą I tury we Francji Ewa Kubasiewicz-Houée

F

rancuzi pośpieszyli licznie do urn wyborczych, bo frekwencja wyniosła 78,69%. Na Emmanuela Macrona zagłosowało 23,86% wyborców, a na przedstawicielkę skrajnej prawicy – 21,43%. 39-letni, utalentowany i energiczny Emmanuel Macron ukończył nauki polityczne i jest też absolwentem słynnej, renomowanej wyższej szkoły administracji L’ENA, po ukończeniu której rozpoczął pracę w Rotschild & Cie Banque. Następnie został ministrem gospodarki, przemysłu i cyfryzacji w rządzie socjalisty François Hollande’a. Pociągnął za sobą nie tylko olbrzymie rzesze ludzi młodych, którzy mają już dość oglądania na najwyższych stanowiskach państwowych wciąż tych samych twarzy, słuchania tych samych, niespełnianych potem obietnic, ale i wszystkich tych, którzy są zawiedzeni zarówno francuską prawicą, jak i lewicą. Po raz pierwszy od dziesięcioleci do drugiej tury wyborów prezydenckich nie wszedł ani socjalista, ani republikanin, czyli reprezentanci dwóch największych ugrupowań politycznych Francji. To zostało tu odebrane jako prawdziwe trzęsienie ziemi i pokazuje, jak wielki jest stopień rozgoryczenia społeczeństwa. Macron ogłosił bowiem wszem i wobec, że nie reprezentuje żadnej partii, nie jest ani z lewicy, ani z prawicy, tylko chce całkowicie zmienić dotychczasową politykę Francji. Ponieważ jest to człowiek o miłej powierzchowności,

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

młodzieńczym entuzjazmie, wielkiej kulturze i uchodzącym za romantyka (z powodu jego uczniowskiej miłości do nauczycielki literatury ze swojego liceum, co doprowadziło w efekcie do małżeństwa z nią) – podbił serca olbrzymiej rzeszy społeczeństwa francuskiego. Swój udział w wyborach zadeklarował dopiero rok temu, w kwietniu 2016 roku, ale w kampanii poszedł jak burza, odmieniając pejzaż polityczny kraju. Mówi się tu, że w swoim programie wiele miejsca poświęca CZŁOWIEKOWI – osobom niepełnosprawnym, chce zrównania szans w szkołach dla wszystkich dzieci, zwiększenia zagranicznej wymiany studenckiej w ramach programu Erasmus, poprawienia aktualnego stanu służby zdrowia itp. Ma zadbać także o większą ochronę granic. Jego program zawiera też bardzo wiele korzystnych propozycji społecznych, między innymi obiecuje 50 miliardów euro na doszkalanie i przekwalifikowanie bezrobotnych, aby dać im możliwość zdobycia nowego zawodu. Obiecuje w ten sposób zmniejszyć bezrobocie, które jest obecnie główną chorobą państwa francuskiego.

R

ównocześnie chce dać wielką swobodę i możliwość negocjacji przedsiębiorcom. Ostatnio socjalistyczny rząd wprowadził w życie prawo zaproponowane przez ministra pracy, zatrudnienia i dialogu społecznego – Myriam El Khomri, które

sugeruje podobne rozwiązanie, ale opowiedziały się przeciw niemu wszystkie francuskie związki zawodowe, co pociągnęło też za sobą wielką, niewidzianą od lat falę społecznych protestów. Prawo, nazywane „prawem El Khomri”, zostało przegłosowane przez rząd – co jest bardzo rzadkie – bez zgody parlamentu, gdyż artykuł 49-3 francuskiej konstytucji dopuszcza taką możliwość.

Po raz pierwszy od dziesięcioleci do drugiej tury wyborów prezydenckich nie wszedł ani socjalista, ani republikanin, czyli reprezentanci dwóch największych ugrupowań politycznych Francji. To zostało tu odebrane jako prawdziwe trzęsienie ziemi i pokazuje, jak wielki jest stopień rozgoryczenia społeczeństwa. Macron uważa, że należy zdemokratyzować przedsiębiorczość i wszystko zatem powinno być negocjowane pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. Przeciwnicy tego pomysłu sądzą jednak, że efekt takich negocjacji wydaje sie być z góry do przewidzenia... Przedsiębiorca będzie mógł np. zwiększyć ilość godzin pracy lub nakazać przyjście do pracy w niedzielę, nie zgodzić się na urlop itp., jeżeli uzna, że to w danym momencie nie jest na rękę przedsiębiorstwu. Zdaniem przeciwników tego pomysłu, jest to szczególnie niebezpieczne w mniejszych zakładach pracy, gdzie związki zawodowe są słabe lub nie ma ich wcale.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Macron jest też zwolennikiem porozumienia TAFTA (Trans-Atlantic Free Trade Agreement), dwustronnej umowy handlowej pomiędzy Ameryką a Europą, usuwającej bariery w obustronnym handlu, co spowodowałoby między innymi napływ do Europy wielkiej ilości zmodyfikowanej genetycznie żywności... Te dwa punkty w programie Emmanuela Macrona wzbudzają najwięk-

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

sze kontrowersje. Sam kandytat jednak twierdzi, że niebezpieczeństwo nie istnieje. Przyszłość pokaże.

W

edług wszelkiego prawdopodobieństwa Macron zostanie następnym prezydentem Francji i dla Polski to może być korzystne, ponieważ jest on zdecydowanym przeciwnikiem polityki Putina, chce utrzymania sankcji wobec Rosji i wzmocnienia Unii Europejskiej. Jego konkurentką w obecnych wyborach jest Marine Le Pen, przedstawicielka partii, która nigdy jeszcze nie była u władzy, a obiecuje bardzo wiele. Chce ona Francji uwolnionej od emigrantów, którzy, jej zdaniem,

Kolybka to w gwarze śląskiej ‘kołyska’. Jest takie powiedzenie na Śląsku, że przywiązania do swoich tradycji, korzeni, do swojej tożsamości należy uczyć od najmłodszych lat. To pewnie dlatego nie jest jeszcze z nami na Śląsku aż tak bardzo źle.

Knurowskie wzorce Tadeusz Puchałka

D

Bo historii i swoi tożsamości trza nom se uczyć od kolybki.

bają o zachowanie tych wartości zarówno przedszkola, jak szkoły i gimnazja, i ogromna w tym zasługa naszych pasjonatów zakochanych w swoim regionie, a także rodziców, którzy uczą dzieci w domu i pozwalają na uczestniczenie swoich pociech w spotkaniach, które pozwalają utrwalić w młodych miłość do rodzimych tradycji. „To moje miasto, a być knurowianinem – to jest coś”, chcielibyśmy, aby dzieciaki, kiedy dorosną, w ten właśnie sposób o sobie mówiły. Tego uczyli nas nasze staroszki, mamy, ojcowie. Teraz jakbyśmy o tych ważnych pierwszych lekcjach nieco zapomnieli, lecz w Knurowie mają na to sposób. Nieco pochmurny wczesnowiosenny poranek przywitał pracowników Izby Tradycji Górniczych w Knurowie gwarem i radosnymi okrzykami najmłodszej grupy czterolatków z Przedszkola nr 7, przybyłej ze swoimi opiekunkami – Judytą Ilk oraz Małgorzatą Strzemecką. Kustosz Bogusław Szyguła na tę okoliczność przygotował jak zwykle sporo niespodzianek oraz wystawę, którą dzieciaki podziwiały z nieskrywanym zachwytem – a przedszkolaki to bardzo wymagająca grupa zwiedzających, zdaniem kustosza Izby Tradycji. Zadają mnóstwo pytań i potrafią nimi zaskoczyć. Mali goście na koniec obdarowali kustosza pięknym dyplomem z podziękowaniami za niezapomniane chwile, które spędzili w „knurowskim małym muzeum z duszą”, jak je wielu nazywa. Pan Bogusław ucieszył się niezmiernie z tej pamiątki, w zamian otworzył swój sezam z łakociami i prosił dzieci, by przelały swoje wrażenia z pobytu w Izbie Tradycji na papier. Obiecał przy tym,

że z tej okazji zorganizuje wernisaż, na który już dziś Czytelników „Śląskiego Kuriera Wnet” i mieszkańców Knurowa serdecznie zaprasza. Zwyczaj odwiedzania małego knurowskiego muzeum nie jest niczym nowym – od lat dzieciaki, a potem dorastająca młodzież, czy już nieco później studenci odwiedzają pana Szygułę, prosząc go o pomoc w napisaniu pracy magisterskiej czy chociażby w należytym przygotowaniu się do matury. W Izbie Tradycji eksponowane są nie tylko stałe wystawy, ale jest także miejsce na okolicznościowe wernisaże. Już niebawem pan Bogusław zaprosi na spotkanie, którego tematem będzie historia knurowskiego harcerstwa, do którego należał od najmłodszych lat i być może z ZHP wyniósł zapał i konsekwencję w dochodzeniu do celu, chociaż sam wspomina, że to już w dużej mierze wina jego rodziców i tego przysłowiowego śląskiego uporządkowania. Wszyscy tak mamy, bo te cechy wyssaliśmy z mlekiem matki. Knurowskie gniazdo historii, którym zarządza pan Szyguła, to dobre miejsce, w którym często odnajdujemy to, o czym niewiele się dziś mówi w mediach – skarby lokalnej historii, a dzięki muzeum i jego opiekunowi każde dziecko w Knurowie wie, że węgiel to nie kopciuch i zagrożenie, ale dla ludzi swego rodzaju zbawienie. Dzieci w tym mieście na węglu stojącym od najmłodszych lat uczone są tego, że węgiel nie tylko grzeje, ale także leczy, myje, a nawet ubiera. Węgiel to także górnicze tradycje – tak inne, odmienne, bogate, piękne – uczą szacunku dla miejsca swojego urodzenia, wychowują. K

są przyczyną niepowodzeń ekonomicznych i bezrobocia w tym kraju, co nie jest prawdą, bo na ogół podejmowanie przez nich prace to zajęcia, których rdzenni Francuzi nie chcą wykonywać.

Ma on bardzo dobry program społeczny, w którym żąda między innymi, aby politycy, którzy nie dotrzymają przedwyborczych obietnic, byli poddani społecznemu referendum, które zdecyduje o ewentualnym wykluczeniu ich z życia politycznego. Większość Francuzów o zapatrywaniach lewicowych uważa jego ruch za „prawdziwą socjalistyczną lewicę”, dbajacą o interesy ludzi pracy, o skończenie z umowami śmieciowymi, o zdrowe biologicznie rolnictwo, o poprawę służby zdrowia i zapewnienie bezpłatnej opieki medycznej w małych miastach i na wsiach, gdzie obecnie nie ma lekarzy. Mélenchon walczy też o podniesienie emerytur, stypendia dla ubogich studentów, wzmocnienie walki z terroryzmem i o przejście na emeryturę w wieku 60 lat, ale po 40-letnim opłacaniu składek itp. Wydaje się, że jego ugrupowanie może odnieść wielki sukces w czerwcowych wyborach parlamentarnych, co zmusiłoby przyszłego prezydenta do negocjacji i kompromisu. Jako ciekawostkę wspomnieć należy, że jego program został bardzo wysoko oceniony przez liczne organizacje pozarządowe we Francji, walczące o prawa człowieka, prowadzące walkę z głodem, przez Amnestię Międzynarodową i również przez różne stowarzyszenia katolickie, w tym przez wielką organizację Secours Catholique. Jego wizja polityki międzynarodowej natomiast jest nie do przyjęcia. Mélenchon nie docenia zupełnie niebezpieczeństwa płynącego ze strony putinowskiej Rosji dla krajów Europy Centralnej, pragnie negocjacji z Putinem „w sprawie zmienionych granic”, chciałby też, aby Francja wycofała się z NATO. Bardzo dobrze więc sie stało, że nie wszedł on do drugiej tury tych wyborów. Ale jak potoczą się losy Francji po wyborach parlamentarnych? Będziemy to uważnie obserwować. K

M

arine Le Pen proponuje też zorganizowanie referendum w sprawie wyjścia Francji z Unii Europejskiej. Program jej zakłada wycofanie Francji ze strefy Schengen, uszczelnienie granic, zmniejszenie napływu emigrantów do 10 tysięcy rocznie. Zaczerpnęła też kilka dobrych pomysłów z programu ekonomicznego i społecznego socjalisty Hamona, którego porażka jest ceną, jaką zapłacił za niedotrzymanie obietnic składanych przez obecnego prezydenta – Hollande’a. Marine Le Pen jest wielką wielbicielką Putina i walczy o zniesienie sankcji wobec Rosji. Wysoki procent głosów, jaki otrzymała w pierwszej turze, to w znacznym stopniu głosy protestujące przeciwko dotychczasowej neoliberalnej polityce kolejnych rządów, które doprowadziły do pogorszenia sytuacji materialnej znacznej części społeczeństwa. To samo można by powiedzieć o wysokim procencie głosów otrzymanych przez twórcę ruchu Niepokorna Francja – Jean-Luc Mélenchona, którego polskie media niesłusznie określają jako skrajną lewicę. We Francji skrajna lewica to trockistowska Walka Robotnicza kierowana przez Nathalie Arthaud i Nowa Partia Antykapitalistyczna, na której czele stoi obecnie Filip Poutou. Jean-Luc Mélenchon natomiast jest byłym członkiem Partii Socjalistycznej, z której wystąpił w 2008 roku, uznając, że partia zdradziła socjalistyczne ideały, oddając się w służbę skrajnemu neoliberalizmowi. W młodości był co prawda trockistą, ale się z tego wycofał, został członkiem Partii Socjalistycznej oraz później sekretarzem stanu w rządzie socjalisty Lionela Jospina. Obecnie jest eurodeputowanym.

Stali współpracownicy

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 35 · MAJ 2017

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

(Śląski Kurier Wnet nr 30) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 29.04.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Walka z tą podziemną śmiercią dzięki porozumieniu samorządowców Gminy Gierałtowice z władzami kopalni Budryk w Ornontowicach rozgorzała chyba na dobre. Już niedługo ta niewidzialna, znienawidzona przez górników śmierć, zamiast zabijać, jak do tej pory, będzie ogrzewała i dawała prąd do wielu obiektów na terenie Gminy Gierałtowice.


MA J 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Tytuł tej powieści Ernesta Hemingwaya wpisuje się dosłownie w historię, która wydarzyła się dawno temu na Górnym Śląsku, zaś szczęśliwy jej koniec odpowiada na to pytanie w sensie dosłownym: Komu bije i bić powinien ten dzwon, o którym będzie mowa?

Komu bije dzwon?

O

powiadanie to można także porównać z czasem Wielkiego Postu, a nawet Drogą Krzyżową, tyle że ta akurat, w przeciwieństwie do drogi Jezusa, wiodła dość szczęśliwymi ścieżkami, choć w bardzo niespokojnych czasach.

Radosne wielkiej tułaczki początki Rok 1617 obfitował w wiele ważnych wydarzeń: trwała wojna z Rosją, ufundowano drewniany klasztor oo. Franciszkanów w Bełchatowie, podpisany został traktat między Polską i Turcją (w którym mowa była o tym, jakoby to Polska zmuszona była zrzec się z wszelkich zabiegów o wpływy na terenach mołdawsko-wołoskich), Szwecja i Rosja podpisały pokój. Działo się więc w owym czasie wiele w kraju i na świecie, nie inaczej było i na śląskiej ziemi: radość wielka w tym czasie wśród parafian Leszczyn koło Rybnika, a także Kamienia i Przegędzy zapanowała, bo po wielu prośbach i modlitwach marzenia tamtejszej ludności się spełniły, gdyż na wieży kościelnej miał się niebawem pojawić ufundowany przez parafian dzwon, którego zadaniem miało być obwieszczanie okolicy ważnych wydarzeń, nie tylko tych z domem Bożym związanych. Zajął się tą sprawą sam Adam Schraub, znany i ceniony w owym czasie ludwisarz z Ołomuńca. Odlał dla Leszczyn dzwon nie byle jaki, bo poza brzmieniem niepowtarzalnym zdobienia piękne posiadał. Pośród tychże zdobień napis w języku niemieckim widnieje: Słowo Boże trwa wieki. 1617 – Adam Schraub odlał mnie. Na powierzchni dzwonu, któremu nadano miano Maria, odnajdziemy także niespotykany wizerunek w postaci medalionu Matki Bożej Usypiającej Karmiącej Bożego Syna. W ludwisarni opawskiej, cieszącej się, podobnie jak ta w Ołomuńcu, uznaniem z racji biegłości w rzemiośle, niespełna 200 lat później Franz Stancke odlał dla tejże parafii drugi dzwon, któremu nadano imię Święty Jerzy. Obydwa dzwony biły na radość

Tadeusz Puchałka i trwogę i wiernie służyły okolicznym mieszkańcom do wybuchu I wojny światowej. Jak wiele cennych przedmiotów w tym czasie, i one miały zostać zarekwirowane, a na koniec przetopione na cele zbrojeniowe. Dowiedział się o owym bezeceństwie miejscowy gospodarz Wallach i wykradł niepostrzeżenie dzwony, zakopał na swoim polu, czym uratował bezcenne i poświęcone przedmioty przed niechybnym przetopieniem na lufy armatnie wroga. Po zakończeniu wojny dzwony, które w niemalże cudowny sposób ocalały, zostały wykopane, przekazane parafii i przez kolejne 20 lat służyły okolicznym mieszkańcom.

historycznych sercach parafii, które, jak sądzono, przestały bić na zawsze...

Jeszcze raz miało się okazać, że Internet to wspaniała sprawa i obyśmy tylko potrafili z niego korzystać w odpowiedni sposób! Był lipiec 2012 roku, kiedy mieszkaniec Czuchowa, pan Roman Cop, szczęśliwym trafem odnalazł znaczący ślad w Internecie – artykuł o dzwonach w parafii Elze (Dolna Saksonia), z którego treści wynikało, że jeden z nich może być utraconą w roku 1942 Marią z leszczyńskiej parafii.

Pokój nie trwał długo. Rok 1939 zapisał się na kartach historii świata czarnymi zgłoskami. Wybuchła II wojna światowa, a w 1942 roku Maria i Św. Jerzy na rozkaz okupanta zostały zdjęte z wieży, zarekwirowane przez hitlerowców i przewiezione do Hamburga. Upłynęło wiele lat i mieszkańcy przekonani, że zarówno Maria, jak św. Jerzy zostały utracone, w 1952 roku zakupili dwa nowe dzwony, zaś w roku 1978 zamieniono je na trzy kolejne, które użytkowane są do tej pory. Mijały lata, parafia żyła swoim życiem, jednakże każde uderzenie dzwonów leszczyńskiego kościoła przywoływało wspomnienia o tych pierwszych,

Informacja została przekazana panu Krzysztofowi Kluczniokowi, a ten wszczął natychmiast postępowanie w tej sprawie. Ruszyła akcja mająca na celu sprowadzenie „serca” Leszczyn do miejsca, skąd zostało zagrabione. W tym celu został utworzony Komitet Odzyskania Dzwonu Maria, który 15 lutego 2014 roku przekształcił się w Stowarzyszenie Przyjaciół Leszczyn „Dzwon”. Rozpoczęła się żmudna droga prawna. W styczniu 2013 roku członkowie stowarzyszenia wysłali pierwsze pismo do parafii w Elze/Gronau. Sześć miesięcy później nadeszła pocieszająca wiadomość z Niemiec – Rada Parafialna w Gronau

Wspaniałe odkrycie Romana Copa

zdecydowała, że Marię należy zwrócić prawowitym właścicielom w Polsce. Niestety, wystąpił poważny problem natury pozaprawnej. Okazało się, że społeczność parafii w Elze to tak naprawdę diaspora wysiedleńców ze Śląska, zaś dzwon, który codziennie dla nich się odzywał, stanowił niejako łącznik z utraconą małą ojczyzną. Była to delikatna i, przyznać trzeba, przykra dla obydwu stron na początku sprawa, lecz mimo to pełna optymizmu delegacja parafian z Leszczyn z panem Krzysztofem na czele ruszyła do naszych zachodnich sąsiadów, do miejsca, gdzie ich Maria spędziła ponad 60 lat. Goście z Polski zostali serdecznie przyjęci przez tamtejszych parafian, których jednak nie było stać na sfinalizowanie kosztownego projektu związanego zarówno z demontażem dzwonu, częściową rozbiórką dachu wieży, jak i transportem do Polski. Leszczynianie natychmiast desperacko zaczęli szukać pieniędzy u siebie. Z pomocą przyszedł poseł Zbigniew Szarama, a przychylne ustosunkowanie się ówczesnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Bogdana Zdrojewskiego, do tej skomplikowanej zarówno finansowo, jak i prawnie sytuacji sprawiło, że proces odzyskania dzwonu ruszył z miejsca. Nie obyło się wprawdzie bez problemów, także finansowych, ostatecznie jednak 29 czerwca 2016 roku przed poranną mszą świętą Maria po 70 latach tułaczki stanęła u bram kościoła w Leszczynach. Uczestnicy nabożeństwa odśpiewali dziękczynne Te Deum Laudamus – a następczynie „Marii” obwieściły leszczyniokom radosną nowinę – wspomina pan Krzysztof Kluczniok. Teraz Maria przechodzi terapię odmładzającą i ujrzymy ją w pełnej krasie na kilkumetrowej wieży obok kościoła 13 maja tego roku, dokładnie w 100 rocznicę objawień fatimskich. Dzwonnica widoczna będzie dla wszystkich, zarówno parafian, jak gości czy pielgrzymów. Tak szczęśliwie kończy się jedna z niewielu wojennych historii. Komu bije dzwon? No cóż – tym, którym bić powinien. K

Karol Mateusz Szymon Miarka (1825–1882) – nauczyciel, organista, pisarz gminny, sędzia polubowny, publicysta, literat, redaktor, wydawca, więzień polityczny, drukarz, księgarz, działacz społeczny. ILUSTRACJA ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ W KATOWICACH

Karol Miarka

człowiek, który zakochał się w Polsce Tadeusz Loster

M

iał 36 lat, kiedy zaczął publikować. Pisząc powiastkę historyczną Górka Klemensowa, mówiącą o początkach chrześcijaństwa na Górnym Śląsku, uświadomił sobie, że jest Polakiem. Karol Miarka urodził się 22 października 1825 roku w Pielgrzymowicach w powiecie pszczyńskim. Jego ojciec Antoni był nauczycielem i organistą. Karol rozpoczął naukę szkolną w niemieckim niższym gimnazjum w Pszczynie. Z uwagi na trudne warunki finansowe w rodzinnym domu, po dwóch latach przerwał kształcenie. Dzięki pomocy finansowej wujka, ks. Borówki, kontynuował je w gimnazjum w Gliwicach. Miał 16 lat, gdy przerwał naukę i rozpoczął pracę zawodową jako pomocnik nauczyciela w Ornontowicach. W 1842 roku wstąpił do seminarium nauczycielskiego w Głogówku. Ukończył je po 4 latach. Był nauczycielem w Lędzinach, Urbanowicach i Piotrkowie. Po śmierci ojca w 1850 roku wrócił do Pielgrzymowic, gdzie był nauczycielem, organistą, pisarzem gminnym oraz sędzią polubownym. W 1861 roku Karol Miarka na łamach tygodnika katolickiego „Gwiazdka Cieszyńska” opublikował swą pierwszą powieść z czasów zaproszenia chrześcijaństwa na Śląsk, pt. Górka Klemensowa. Podczas pisania

tej powiastki historycznej odkrył w sobie swą polskość. Na ukształtowanie świadomości Miarki miał wpływ jego bliski przyjaciel, ks. Bernard Bogedain – katecheta, biskup pomocniczy diecezji wrocławskiej, zwolennik nauczania religii w języku polskim na Śląsku, Paweł Stalmach – wydawca i publi-

Jako jedyne polskie pismo na Górnym Śląsku „Katolik” sprzeciwiał się polityce kulturkampfu i germanizacji. To polityczne ukierunkowanie spowodowało jego krytykę w niemieckim parlamencie przez samego Bismarcka. cysta poruszający problemy narodowościowe na Górnym Śląsku, Józef Chociszewski – redaktor „Gwiazdki Cieszyńskiej”, wydawca „Katolika”, autor wielu książek, utworów teatralnych i artykułów oraz Józef Kraszewski i Władysław Bełza – autor słynnego Katechizmu polskiego dziecka. W 1863 roku Miarka na łamach „Gwiazdki...” opublikował słynny artykuł Głos wołającego na puszczy

górnośląskiej, nawołujący do pielęgnowania mowy polskiej. Kilka lat później napisał powieści quasi-historyczne: Husyci na Górnym Śląsku oraz Szwedzi w Lędzinach. W 1869 roku Karol Miarka porzucił posadę nauczyciela i przeniósł się do Królewskiej Huty. Założył drukarnię i księgarnię, redagował „Zwias­tuna Górnośląskiego” oraz odkupił „Katolika” od Chociszewskiego. Pierwszy numer, pod nową już redakcją, ukazał się 1 kwietnia 1869 roku. Jego początkowy nakład wynosił 1200 egzemplarzy. W 1872 roku wydawany trzy razy w miesiącu, sprzedawany był w ilości 7000 sztuk. Popularność pisma wzrosła z uwagi na poruszanie w nim spraw politycznych. Jako jedyne polskie pismo na Górnym Śląsku „Katolik” sprzeciwiał się polityce kulturkampfu i germanizacji. To polityczne ukierunkowanie spowodowało jego krytykę w niemieckim parlamencie przez samego Bismarcka. W okresie tym były również chwile sukcesu. W 1875 roku papież Pius IX udzielił wydawcy i czytelnikom apostolskiego błogosławieństwa. Podczas pielgrzymki Karola Miarki do Rzymu w 1879 roku papież Leon XIII powiedział mu: Pracuj dalej jak dotąd, bo twoja praca przynosi wielkie korzyści Kościołowi i twemu narodowi. Dziś sięga

głos redaktora dalej niż głos kapłanów, kiedy kapłanom zamyka się usta i krępuje słowo duszpasterza. Napisz to i ogłoś twym czytelnikom. W 1875 roku Miarka, chcąc uciec od wymiaru sprawiedliwości, sprzedał swój majątek i przeniósł się do Mikołowa. Założył drukarnię i nadal wydawał „Katolika” oraz tygodnik oświatowo-moralistyczny „Monika”. Związany z niemiecką partią Centrum, w 1876 roku kandydował na posła. Udzielał się także jako społecznik. Założył komitet dla głodującej ludności Śląska. Podupadł na zdrowiu i zachorował na cukrzycę. W 1880 roku, schorowany, przeniósł się do Cieszyna, gdzie zmarł 15 sierpnia 1882 roku. Został pochowany na cmentarzu komunalnym w Cieszynie. W 1881 roku sprzedał „Katolika” ks. Stanisławowi Radziejewskiemu, a drukarnię przekazał synowi Karolowi, który w 1884 roku przekształcił ją w nowoczesny zakład poligraficzny, który działa do dnia dzisiejszego. K

KWK „Krupiński” – nadal można ją uratować!!!

K

Marek Adamczyk

omisja Europejska uznała, że węgiel koksujący jest jednym z trzech najważniejszych surowców dla Unii Europejskiej. Pomimo tego faktu w przypadku kopalni „Krupiński” zrobiono wszystko, aby nie zauważyć co najmniej 50 mln ton węgla koksującego typu 35.2 znajdujących się w pokładzie 405/1 o miąższości od 4,5 do 12 metrów o zawartości przerostów do 10%, występującego na jej pierwotnym obszarze koncesyjnym. Ukryto przed Unią we wniosku o notyfikację pomocy publicznej informację dla likwidowanych mocy wydobywczych, że kopalnia „Krupiński” posiada możliwość wydobycia tak ogromnej ilości węgla koksującego o wartości handlowej około 30 miliardów złotych (przy cenie 150$/tonę). Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych, Wójt Gminy Suszec, a także związki zawodowe działające w kopalni wskazały urzędującym ministrom Tchórzewskiemu i Tobiszowskiemu, że ich decyzje co do kopalni „Krupiński” opierały się na niepełnych danych złożowych, gdyż nie uwzględniały w opracowanych biznesplanach eksploatacji pokładu 405/1. Minister Tchórzewski z uporem maniaka powtarzał w każdym wywiadzie, m.in. w Telewizji Trwam, że wierzy zarządowi JSW i naukowcom uczestniczącym w opracowaniu 7 biznesplanów dla tej kopalni w których wykazano, że kopalnia „Krupiński” jest trwale nierentowna i należy ją zamknąć. Panie Ministrze, w sprawach gospodarczych nie można bazować na wierze, wręcz przeciwnie – należy opierać się na faktach, a one mówią, że taki pokład istnieje i Pan o tym dobrze wie, bo został Pan przez nas o tym poinformowany. Przypominam, że te informacje zostały zarejestrowane m.in. w telewizji sejmowej na posiedzeniu Komisji Energii i Skarbu Państwa w dniu 23.04.2017 roku, a przekazał je Przewodniczący Solidarności w KWK „Krupiński”, Mieczysław Kościuk. Aż przykro było patrzeć, jak został potraktowany przedstawiciel Suwerena, czyli Narodu, przez Przewodniczącego Komisji, posła Marka Suskiego, który w połowie tak istotnej wypowiedzi odebrał mu głos. Tę relację ogadało już ponad 75 tysięcy ludzi! Czy te 7 biznesplanów, w które Pan wierzy, uwzględniało wybranie węgla koksowego z pokładu 405/1, który znajduje się w odległości 1600 metrów od szybów? Jeśli nie, to co Pan zrobił, żeby je zweryfikować? Tu gra toczy się o co najmniej kilka miliardów czystego zysku!!! Taka będzie strata Skarbu Państwa, tak wynika z ekonomii. Przypomnę tu jeszcze raz, że w historii naszego górnictwa miała miejsce podobna sytuacja, a dotyczyła kopalni „Bolesław Śmiały”, zlokalizowanej w Łaziskach Górnych obok elektrowni „Łaziska”. W 2003 roku podjęto w Warszawie decyzję o likwidacji czterech kopalń, w tym kopalni „Bolesław Śmiały”, przedstawiając rzekomo prawdziwe dane o stanie jej złóż węgla. Twierdzono wtedy, że ta kopalnia jest trwale nierentowna. Po wielu interwencjach załogi kopalni, a zwłaszcza kobiet tam pracujących, z Panią Barbarą Kisielewicz na czele, dzięki wstawiennictwu naszego papieża Jana Pawła II, wstrzymano decyzję o likwidacji kopalni „Bolesław Śmiały”. Stał się cud…. Minister Jacek Piechota przyjął do analizy argumenty strony obywatelskiej i wobec niezbitych faktów potwierdzających dobre perspektywy dla tej kopalni, zmienił poprzednią decyzję. Dzięki temu ta kopalnia nadal świetnie funkcjonuje, z perspektywą fedrowania przez co najmniej kilkanaście następnych lat, będąc jedną z najlepszych w polskim górnictwie. Kopalnia „Krupiński” ma podobną sytuację, ale minister Tchórzewski odrzucił oczywiste fakty i nie stanął w prawdzie. Publicznie stwierdził w czasie wywiadu w Radiu Wnet, że argumenty, które przedstawiał prof. Probierz, specjalista od geologii złóż, potwierdzające możliwość opłacalnego wydobywania węgla koksującego z pokładu 405/1, nie mogą być brane pod uwagę, bo został On niedawno politykiem – Senatorem PIS-u. Jak można

stosować taką argumentację i negować kilkudziesięcioletni dorobek naukowy Pana Profesora? Mam nadzieję, że z powodu tej decyzji sumienie będzie gryzło ministra Tchórzewskiego do końca życia! Odnosząc się do innych wypowiedzi min. Tchórzewskiego, poświęconych kopalni „Krupiński”, muszę przytoczyć najważniejszą, często w wywiadach podnoszoną: „Jedną kopalnią nie będę ryzykował zawalenia się procedury – co więcej – ja bym musiał zwołać walne zgromadzenie i jako większościowy akcjonariusz na walnym zgromadzeniu podjąć uchwałę, że zmuszam zarząd, do tego, żeby zerwał porozumienie restrukturyzacyjne”. Szanowni Czytelnicy, nie można robić z Nas idiotów! Na chwilę obecną, po odkupieniu wierzytelności od banku ING, Skarb Państwa sprawuje kontrolę właścicielską we wszystkich podmiotach finansowych będących właścicielami długów JSW. Nikt nie wymaga od ministra zerwania porozumienia restrukturyzacyjnego z wierzycielami, ale skutecznej renegocjacji jego postanowień uwzględniających zaistnienie dwóch szczególnych okoliczności. Pierwszą jest nagły, niespodziewany wzrost cen węgla koksującego na rynkach światowych, z 70 $/tonę w połowie 2016 roku (moment negocjacji nowych porozumień z obligatariuszami) do ponad 300 $/tonę w transakcjach

spotowych w Australii w chwili obecnej. Drugą jest fakt ujawnienia przez stronę obywatelską możliwości wydobycia przez ww. kopalnię co najmniej 50 milionów ton węgla koksującego typu 35.2, co pozwoliłoby na wygenerowanie do końca okresu koncesyjnego, tj. 2030 roku, zysku netto w wysokości co najmniej 5 miliardów złotych dla właściciela! (przy założeniu średnioterminowych cen węgla na poziomie 120$/ tonę). Myślę, że najbardziej wiarygodne byłoby przeliczenie nowego biznesplanu po średnioterminowych cenach prognozowanych przez firmę CRU Group dla projektu „Dębieńsko” australijskiej firmy Prairie Mining, tj. 142 $/tonę. Skoro minister Tchórzewski po uzyskaniu informacji o wygraniu przez kopalnię „Sośnica” sporu sądowego z lokalnym samorządem o możliwość eksploatacji węgla energetycznego w spornym obszarze górniczym dał szansę tej kopalni na dalsze funkcjonowanie (na próbę do połowy 2018 roku), to tym bardziej powinien to zrobić w przypadku kopalni „Krupiński” w obliczu tych nowych informacji. Jeśli nie on, to na pewno aktualnie urzędująca Pani Premier Beata Szydło. P.S. Rewelacyjnie wysokie ceny węgla koksującego powinny być inspiracją dla zarządu JSW i właściciela, czyli Skarbu Państwa, do szukania nadzwyczajnych zysków w czasie trwania tej węglowej hossy. Można by je osiągnąć poprzez dodatkowe przynajmniej sobotnie wydobycie w czynnych kopalniach JSW przez najbliższe 3 miesiące. Do pracy należałoby wezwać uprawnionych do urlopów górniczych oraz wszystkich, którzy likwidują aktualnie KWK „Krupiński”. Po sprzedaży tak wydobytego węgla uzyskalibyśmy środki na inwestycje w pokład 405/1 na tej kopalni. Wypracujmy w ten prosty sposób dodatkowe 400 mln złotych i zainwestujmy je w to złoże, żeby w przyszłości zarobić co najmniej 5 miliardów złotych!!! K


KURIER WNET · MA J 2017

4

W

Ośrodku Formacyjnym w dzielnicy „Karen” nikt poza studentem z Zambii nie zdradzał zainteresowania moim przyjazdem. Z nim spędziłem pierwszy dzień i wieczór. Trochę odpocząłem, bo byłem bardzo zmęczony i zestresowany. Trochę spałem, trochę spacerowałem, a wieczorem po wspólnej modlitwie zaproszono mnie na kolację. Po posiłku wróciłem do pokoju, a pozostali udali się do o. Edwarda, który tego dnia obchodził imieniny. Mnie nie zaproszono! Następnego dnia za radą o. Adama odwiedziłem cmentarz przy ul. Langata, gdzie znalazłem kilka polskich mogił. Później podszedłem pod bramę Parku Narodowego Nairobi, a kiedy wracałem, minął mnie samochód z Ośrodka ze studentami. Tylko mi pomachali! Miejsca dla mnie nie było. Kolejny dzień minął bez historii. Chciałem się stąd wydostać, ale nie było żadnej komunikacji do Centrum. Nikt nie chciał mi pomóc, poradzić, dać jakiś plan miasta Wszyscy twierdzili, że nic nie mają, że nie znają Nairobi. Czułem się tam jak intruz, jak więzień i oto niespodziewanie czwartego dnia po obiedzie koło samochodu krzątali się dwaj studenci udający się do Centrum po zakupy. Byłem spakowany, powiedziałem tylko zaskoczonemu o. Edwardowi, że jadę do Centrum i mogę tam pozostać, wciskając mu do kieszeni kilkadziesiąt dolarów, więcej niż kosztował mnie pobyt w Schronisku Młodzieżowym, gdzie szczęśliwie dotarłem!

Odkrywanie Afryki Schronisko znajdowało się w pobliżu katedry katolickiej. Obok był niewielki skwerek. Odpoczywała na nim ok. czterdziestoletnia Murzynka Dżudi. Skinęła ręką, bym podszedł do niej. Ludzie boją się odmienności, ale czasem trudno jest pokonać ciekawość. Byłem sfrustrowany przyjęciem przez misjonarzy i zmęczony długą, samotną wędrówką. Odczuwałem potrzebę towarzystwa kogoś miłego i stała się nim Dżudi, nieźle posługującą się językiem angielskim. Dżudi wydawała się sympatyczną, b. bezpośrednią, ciepłą dziewczyną. Była Masajką, wysoką, czarnooką pięknością o nogach

Murzyni nad J. Wiktorii są bardzo dumni ze swych żon, matek i córek! Często powtarzają tu: „Co najlepszego dał Bóg mieszkańcom Afryki?: Białemu człowiekowi głowę do myślenia, Hindusom talent do handlu, a Murzynom piękne kobiety!”. jak gazela i pięknych, obfitych piersiach. Może to świadomość swej urody dawała jej poczucie pewności? Dżudi była też kobietą b. bezpośrednią; powitalny pocałunek białego człowieka w dłoń i policzek trochę ją speszył, ale i ośmielił: jestem ci przyjaciółką i chcę się z Tobą codziennie spotykać! Wypytała mnie, skąd przybyłem i co robię? Była przekonana, że mieszkam i pracuję w Nairobi. Gdy powiedziałem jej, że podróżuję, była wyraźnie zaintrygowana. Porwała mnie do pobliskiego pubu, by opowiedzieć mi o sobie. Jej rodzice byli muzułmanami, ale ona, jak zapewniała, jest „normal”, tzn. niewierząca. Gdy miała 16 lat, rodzice wydali ją za mąż. Po dwóch latach mąż umarł i po nim odziedziczyła skromne mieszkanko blisko centrum Nairobi. Później miała jeszcze pięciu mężczyzn i urodziła szóstkę dzieci. Wszystkie są dorosłe, gdzieś wyjechały. Ostatni mężczyzna, Ali odszedł dwa miesiące przed naszym spotkaniem. Bardzo to przeżywała i moja obecność sprawiała jej dużą przyjemność „Wladek, I love you”. Po wypiciu coli i kilkugodzinnym spacerze Dżudi zachowywała się tak, jakbyśmy znali się od wielu lat. „Jeszcze nigdy nie miałam białego mężczyzny; odbierz bagaż z hotelu”. Nie pytając mnie o zgodę, zatrzymała taxi. Chwilę później byliśmy pod hotelem, a za pół godziny przed niewielką kamieniczką gdzieś na peryferiach miasta. Dwa pokoiki i skromna kuchnia nie wyglądały zachęcająco, ale było czysto. Był prąd, woda i gaz. Przez trzy dni wspólnie przyrządzaliśmy posiłki, zwiedzaliśmy miasto i odwiedziliśmy Park Narodowy Nairobi! Spotkanie uroczej Dżudi sprawiło, że odłożyłem o kilka dni wizytę

KURIER·ŚL ĄSKI w ambasadzie RP. Gdy wreszcie tam dotarłem, powitał mnie II sekretarz ambasady, p. Ryszard Jabłonowski: „Czekamy na pana od kilku dni, wiemy o pana przyjeździe do Afryki od oo. franciszkanów z Ruiri”. Chwilę później pojawił się werbista o. Edward, który tak bardzo rozczulił się złym potraktowaniem mnie przez oo. franciszkanów, że postanowił choć trochę mi pomóc. Sprezentował mi 10 USD i dał kilka adresów swoich kolegów w Afryce. Jeden był szczególnie cenny: o. Stanisława Zyśka, Wikariusza Generalnego Diecezji Livingstone. „Ten człowiek wiele może” – powiedział na zakończenie. Dzięki Konsulowi Wojciechowi Jasińskiemu poznałem trochę Nairobi, które jest wielką afrykańską metropolią. Leży na wysokości blisko 2000 m n.p.m. Przez cały rok jest tu temperatura ok. 27–30°C. Cudowny klimat i bliski kontakt z przyrodą sprawia, że jeśli ktoś raz odwiedził to miejsce, ciągle będzie do niego wracał. Dla słynnej Dunki Karen Blixen – autorki znakomitej książki „Pożegnanie z Afryką”, było to jej miejsce na ziemi. Odwiedziliśmy jej dom, kiedyś zakupiony przez rząd duński. Aktualnie było tam trochę zaniedbane muzeum. Odwiedziliśmy też budynki ONZ, restaurację Carnival i camping prowadzony przez Janinę Jurkowską-Roche, po nieżyjącym mężu Angliku, inżynierze, nazywaną „Mama Rołcz”. Kilka drewnianych domków wśród drzew i plac do rozbicia namiotów. Dość ładnie położony poza centrum, jest oblegany przez Anglików i Żydów. Niestety wysoka temperatura i wilgotność to znakomite warunki dla rozmnażania się komarów i malarii! Mrs Roche przydzieliła mi jeden z domków, ale niezbyt szczelny i komary trochę dokuczały. Chyba tam nabawiłem się malarii? Niedaleko od campingu była dzielnica biedoty. Mieszkało tam dużo kobiet uprawiających nierząd. Z braku pracy i możliwości zdobycia pieniędzy proponowały swe „usługi” za symboliczne sumy. Seks w niejednym miejscu, które odwiedziłem, był czymś zupełnie normalnym, jak zjedzenie ciastka czy wypicie kawy, więc dziewczyny nie mają żadnych oporów. To jest dla nich praca, muszą z czegoś żyć, czasem wyżywić swe dzieci! Jeśli więc uda się namówić białego na „miłość”, to jest i więcej pieniędzy, i większa satysfakcja, że biały ją chciał, dowód, że jest atrakcyjną kobietą. Wystarczy jedno spojrzenie, brak stanowczej odmowy ze strony białego, by uznały to za przyzwolenie do „masażu”. Silne, zdrowe kobiety obejmują mężczyzn i wciągają do swego „apartamentu rozkoszy”. Gdy na ulicy mężczyzna zaczyna się bronić i nie potrafi się wyzwolić z objęć czarnej damy, wzbudza śmiech i litość. Jako istota trochę „inna” i ja zostałem zauważony. Gdy odmówiłem „masażu”, wysoka, potężna, czarna jak smoła Murzynka nie dała za wygraną i zaczęła iść za mną: five dolar, four, three, twoo, one... Cóż, propozycja nie do odrzucenia, pomyślałem. Chwilę później wzięła mnie pod rękę i wciągnęła do klatki schodowej. Na pierwszym piętrze naprzeciw schodów siedział ok. pięćdziesięcioletni mężczyzna. Otworzył okratowane drzwi, zza których buchnął niesłychany odór. W środku pokoju zobaczyłem metalowe łóżko, a na nim brudną pościel. Zakręciło mi się w głowie, nawet nie wiem, jak udało mi się stamtąd wydostać!

Na równiku W czasie wizyty w ambasadzie RP ambasador Andrzej Olszówka zaprosił mnie na comiesięczne spotkanie miejscowej Polonii. Poradził mi, bym zatrzymał się jeszcze kilka dni w Nairobi i udał się na równik. 10 marca 1998 r. w gronie 7 osób wsiadłem do taxi! Byłem bardzo przejęty, bo przecież jeszcze nigdy nie stałem na równiku! Bujna roślinność, lepianki, czerwona gleba, niby nic nadzwyczajnego, a jednak… Po trzech godzinach jazdy, w samo południe samochód zatrzymał się na parkingu obok tablicy informacyjnej Nanyuki! Przeszliśmy ok. 1,5 km do miejsca, gdzie czarną wstęgę szosy przecina biała linia. Nie było żadnego pomnika, obelisku, a tylko tablica z napisem Equator! Nikt nas nie witał, nie wręczał certyfikatów pamiątkowych, nie było „chrztu równikowego” – zwyczaju związanego z pierwszym przekroczeniem równika. Choć było tu sporo szałasów, gdzie sprzedawano różne drobiazgi, jednak trudno było kupić coś charakterystycznego dla tego regionu. By w Polsce nikt nie wątpił,

że tam byłem, zrobiłem sobie zdjęcie z Agnes – dziewczyną z serca Afryki!

Tanzania Do Tanzanii udałem się prosto ze spotkania Polonii w Ambasadzie RP w Nairobi. W planie miałem m.in. odwiedzenie w parafii Miłosierdzia Bożego nad J. Wiktorii ks. Wojciecha Kościelniaka, poznanego na wiosnę 1997 r. w trakcie wywiadu dla Radia Maryja. Wyjazd do Tanzanii nastąpił bezpośrednio z niezwykle miłego comiesięcznego spotkania miejscowej Polonii w ambasadzie RP. Zaczęło się od bardzo sympatycznego spotkania z ambasadorem Andrzejem Olszówką.

Wojtek pracuje 32 km od Musome w Kiabakari, ale dziś powinien być u biskupa. Później polecił dwom ok. 40-letnim mężczyznom zaopiekować się mną i odnaleźć księdza Wojtka. Pół dnia wędrowaliśmy po mieście, a pół – łowili ryby w J. Wiktorii. W końcu odwiedziliśmy kurię biskupią. Polski misjonarz był tego dnia w Musome, nie spotkaliśmy go jednak. Wieczorem „opiekunowie” wsadzili mnie do minibusu jadącego na południe. Pamiętam dobrze tę chwilę, kiedy jadąc autobusem pełnym Murzynów, zauważyłem okazałe wzgórze, a na nim potężną bryłę kościoła. Chwilę później kierowca przystanął i powiedział: Jest pan w Kiabakari.

Między Jeziorem Wiktorii a Serengeti Kapłanom z Polski najczęściej podlega 10–15 wiosek i każdej niedzieli istnieje potrzeba, by odprawić mszę świętą przynajmniej w 2–3 wioskach. Zdarza się, że księża wyjeżdżają ze swojej macierzystej parafii np. w poniedziałek i wracają w poniedziałek następnego tygodnia. Nie pamiętam nazwy tej wioski, ale dobrze zapamiętałem maleńki kościółek z gliny, kryty palmowymi liśćmi. Zamiast ołtarza był skromny stół, w oknach zamiast szyb lekkie firanki. Mimo wysokiej temperatury na zewnątrz, przy lekkim przeciągu można było tam wytrzymać. Gdy

W moich wędrówkach po świecie z reguły najtrudniejsze były pierwsze dni. Tak było i w Afryce. Niezbyt miłe było powitanie o. przełożonego, niezbyt sympatyczny pobyt i dość przykre pożegnanie w Ośrodku Formacyjnym Franciszkanów. Ale gwoli sprawiedliwości, poza jednym wyjątkiem, polscy misjonarze, dyplomaci i sami Afrykańczycy byli dla mnie bardzo gościnni.

Niechciany gość Władysław Grodecki

To nie tylko wybitny polski dyplomata, ale też i kolega po fachu – warszawski przewodnik turystyczny. Podobne doświadczenia, wspólni znajomi i chyba jednakowa fascynacja Afryką sprawiła, że ok. 40-minutowe spotkanie było tak zajmujące. A później w gronie pracowników ambasady, ich rodzin i mieszkających tam na stałe Polaków, były same przyjemności: jedzenie, picie, śpiew, wspomnienia i zdjęcia pamiątkowe! Żal było wyjeżdżać do dworca autobusowego. Przez wyludnione, nieoświetlone i niebezpieczne ulice Nairobi jechałem samochodem służbowym Ambasady RP. Autobus był nieprawdopodobnie przepełniony. Nieciekawa perspektywa jazdy, pomyślałem. Chwilę później poczułem gwałtowne szarpnięcie. Odwróciłem się, a to piękna, młoda Murzynka Diana ustąpiła mi miejsca! Usiadłem, a chwilę później Diana usiadła na moich kolanach. Nie protestowałem, zresztą Diana była naprawdę piękna! Kobiety w tej części Afryki są naprawdę wielkiej urody: dość wysokie, mają śniadą cerę, długie nogi, szerokie biodra i okazałe biusty. Murzyni nad J. Wiktorii są bardzo dumni ze swych żon, matek i córek! Często powtarzają tu: „Co najlepszego dał Bóg mieszkańcom Afryki?: Białemu człowiekowi głowę do myślenia, Hindusom talent do handlu, a Murzynom piękne kobiety!”. Poznana w autobusie Diana należała do takich, za którą w Europie oglądałby się każdy mężczyzna! Po raz pierwszy jechałem przez Afrykę autobusem pełnym Murzynów, i to w nocy. Bałem się, by mnie nie okradli, a może i coś gorszego. Miałem w pamięci horror z pierwszego dnia w Nairobi i ostrzeżenia ambasadora. Jeśli w tym gronie mogłem liczyć na czyjeś wsparcie, to tylko Diany. Najgorzej było na granicy. Diana wzięła

Przybywający tu po raz pierwszy w większych grupach misjonarze żywili się małpami i wężami. W Afryce mówi się o nich „misjonarze błotni”. Ci prawdziwi traperzy Kościoła dopisują kolejny rozdział w jego historii. mnie pod rękę i zaprowadziła do urzędu celnego, pomogła załatwić wszelkie formalności (celnicy mówili w suahili) i doprowadziła do autobusu, który odjechał ze 100 m. Byłem trochę zaskoczony, gdy po wejściu do środka znowu zajęła miejsce na moich kolanach! O świcie dojechaliśmy do Musome. Diana zapytała kogoś o „catholic church”. Wysiedliśmy przy pierwszym kościele; był to kościół koptyjski. Przywitał mnie wysoki, szczupły mężczyzna w sutannie i powiedział: „Priest Wojtek is absent, but don’t worry” i kazał przynieść służącej śniadanie.

„Boże pobłogosław Afrykę, Boże pobłogosław Tanzanię!” Te piękne słowa hymnu Tanzanii świadczą o naturalnej religijności mieszkańców Czarnego Lądu. Sto lat temu zaczęto wyznaczać granice, wprowadzać pieniądze, a przybywający tu po raz pierwszy w większych grupach misjonarze żywili się małpami i wężami. W Afryce mówi się o nich „misjonarze błotni”. Ci prawdziwi traperzy Kościoła dopisują kolejny rozdział w jego historii. To kapłani pracujący najczęściej daleko od miast, gdzie nie ma dróg, kolei, mostów, poczty, telefonu, telewizji i radia. Gdzie środkiem transportu jest najczęściej rower lub motocykl. Praca tu to wielka życiowa misja, prawdziwa przygoda! Tu jeszcze dziś wiele grup etnicznych lub szczepów wyznaje religie animistyczne. Nad Jeziorem Wiktorii, w sercu Afryki, wędrując od wioski do wioski, od parafii do parafii, od misji do misji, przyszło mi zobaczyć, doświadczyć, uczestniczyć wraz z młodymi krakowskimi kapłanami w tym „budzeniu się Czarnego Lądu”. Jaka była Afryka, gdy tu przybyłeś? – zapytałem Wojtka. „Tanzania jawi się nam jak Polska w czasach św. Stanisława. Choć chrześcijanie byli w Płn. Afryce już prawie dwa tysiące lat temu, do subsaharyjskiej Afryki pierwsi misjonarze dotarli dopiero w XIV–XVI w. Na prawdziwe efekty ich pracy trzeba było czekać do XIX i XX w. Na terenie dzisiejszej Tanzanii wielką rolę odegrali Benedyktyni, Duchacze i oo. Biali. Umowna data powstania diecezji Musome to 1957 r., kiedy nastąpiła konsekracja pierwszego biskupa, Johna Rudina. Obecnie diecezja Musome rozciąga się między granicą z Kenią, J. Wiktorii a Parkiem Narodowym Serengeti. Zamieszkuje ją ok. 2 mln. ludzi, co dziesiąty jest katolikiem. Ok. 60 kapłanów (2000 r.) to powołania lokalne, reszta to misjonarze ze zgromadzeń zakonnych oraz ok. 10 polskich misjonarzy, tzw. Fidei Domum. O swych początkach na tej ziemi Wojtek tak mówił: „Jednym z pierwszych był tu Karol Szlachta, który wysłał mnie wraz z klerykiem afrykańskim do Kiabakari. Widoczne z odległości ok. 5 km wzgórze zrobiło na mnie kolosalne wrażenie i wzbudziło zaskakującą myśl: To jest Wzgórze Bożego Miłosierdzia i na nim powstanie kościół Bożego Miłosierdzia! Biskup uwierzył w moją misję i w 1991 r. zacząłem tworzyć nową parafię!” Wojtek podkreślał, że polscy misjonarze mają szczególną renomę i cieszą się szacunkiem, zwłaszcza za to dziedzictwo polskiej kultury chrześcijańskiej i tradycji, wyrażającej się w bogatej „ofercie” duszpasterskiej i gorliwości apostolskiej. Miejscowa ludność dostrzega ogromną różnicę między duszpasterzami z Polski a tymi z Afryki, obu Ameryk, Europy Zachodniej lub z Azji.

przybyliśmy, ludzie już na nas czekali. Ks. Wojciech wyciągnął składane krzesło, usiadł w cieniu pod drzewem i zaczął spowiadać. Tymczasem wewnątrz kościółka zaczęli gromadzić się ludzie. Jeden z wiernych, młody, szczupły mężczyzna zaczął śpiewać, a za nim wszyscy pozostali. Co za piękne melodie, co za śpiewy, na dwa, trzy głosy! Później msza i znowu piękne śpiewanie, tańce! Ta niezwykła swoboda i piękno ruchu wiążą się ściśle z bliskim obcowaniem człowieka z naturą, z warunkami, w jakich przyszło żyć tym ludziom, gdzie raz jest się myśliwym, a innym razem ofiarą! Człowiek, jak zwierzęta sawanny afrykańskiej, żyje b. skromnie i było to widać nawet po ofiarach niesionych do ołtarza: kolby kukurydzy, kukurydza mielona, ziarna kukurydzy, a także maniok, słodkie ziemniaki, bawełna i kaczka. Tu, nad J. Wiktorii i w wielu innych regionach Afryki, jest to podstawowy artykuł żywnościowy. Niczego innego mieszkańcy tej ziemi nie potrafią uprawiać! W odległej o ok. 150 km od Musome parafii Kisorya pracę duszpasterską prowadził ks. Piotr Koszyk i tam udałem się w gronie czterech

Kapłanom z Polski najczęściej podlega 10–15 wiosek i każdej niedzieli istnieje potrzeba, by odprawić mszę świętą przynajmniej w 2–3 wioskach. Zdarza się, że księża wyjeżdżają ze swojej macierzystej parafii np. w poniedziałek i wracają w poniedziałek następnego tygodnia. krakowskich kapłanów. W pobliżu Jeziora Wiktorii stoi stary, murowany kościół i plebania. Każdy z księży zwierzał się z tego, co robi, jakie musi pokonać problemy, a później ks. Piotr opowiedział o zdarzeniu, które miało miejsce w jego parafii kilka dni temu. Oto jednemu z gospodarzy ukradziono krowę, która stanowi dla tych ludzi największy skarb. Ludzie świetnie znają swoje bydło. Krowę można ukraść, ale nie można dać się złapać! W przypadku kradzieży bydła obowiązuje zdumiewająca solidarność chłopów. Natychmiast rozsyłane są wici (yowe) i z każdego domu jeden mężczyzna idzie tropić złodzieja. Niestety w tym przypadku złodziej został złapany na gorącym uczynku i groziła mu nawet śmierć. W wielu rejonach Afryki obowiązuje jeszcze do dziś zasada: „oko za oko, ząb za ząb”. Jeśli komuś wyrządzono krzywdę, powinna ona być naprawiona! Tymczasem gospodyni Piotra przygotowała obiad, a później w towarzystwie miejscowego udałem się do wsi i nad J. Wiktorii. Tubylcy mieszkają tu w lepiankach, bez podłogi i bez mebli. Niemal wszyscy nas zapraszali

do siebie, ale niczym nie częstowali. Wszedłem do jednego z domów, który był podzielony na trzy części. Jedno pomieszczenie przeznaczono było na sprzęt gospodarczy, drugie dla ptaków domowych, a w trzecim były rozłożone maty trzcinowe i koce. W nim gospodarz i jego kobiety odpoczywali i spędzali noce. Inne domy były podobne. Dookoła nich kręciły się dzieci i dorośli, zdolni do pracy ludzie. Tylko niektórzy mogą znaleźć pracę w szkole, w policji, w transporcie. Pozostali trudnią się zbieractwem, rybołówstwem lub żyją z przemytu, kradzieży, czasem z uprawy kukurydzy czy orzeszków ziemnych. Urodzajne, powulkaniczne gleby sprzyjają tym uprawom. Następnego dnia rano pożegnaliśmy się z gościnnym ks. Piotrem i przez Bundę w pobliżu granicy Parku Narodowego Serengeti z ks. Karolem Szlachtą przybyłem do Niamuswa, zatrzymując się na trasie przy prawie ukończonym kościele w Bisarye. Kościół na planie prostokąta, bez wieży i o bardzo prostej konstrukcji został zaprojektowany przez ks. Karola, a pieniądze na jego budowę pochodziły z parafii NMP w Krakowie. Karol wybudował kilka kościołów nad J. Wiktorii, m.in. kościół-wotum za wybór na prezydenta kraju twórcy państwa tanzańskiego, wiernego katolika i prawego człowieka, Juliusa Nerere, w jego rodzinnej miejscowości. W 2006 r. Watykan rozpoczął jego proces beatyfikacyjny. W czasie mego pobytu ks. Karol rozpoczął budowę kolejnego kościoła, świątyni pw. św. Stanisława biskupa i męczennika, fundacji diecezji krakowskiej. Raz w tygodniu, we środę przybywało ok. 200 osób, mężczyzn i kobiet. Już wcześniej zrobiono wykopy pod fundamenty. Rowerami, na motocyklach i innymi środkami transportu przywieziono z gór i pól trochę kamieni. Młotkami rozbito je na drobne kawałki. Zgromadzono też trochę piasku, żwiru i cementu. Byłem świadkiem budowy tego kościoła! Kobiety w wielkich konewkach na głowach przynosiły z odległej studni wodę, a mężczyźni przygotowywali zaprawę murarską i ubijali fundament. Nie było nawet prostych maszyn, ale praca przebiegała b. sprawnie. Poprzednicy polskich misjonarzy z Holandii, Wlk. Brytanii, z Francji, Włoch itd. przywozili pieniądze do Afryki i praktycznie bez udziału miejscowej ludności budowali kościoły. Obecnie misjonarze z Polski, ze Słowacji, Kerali, Filipin nie przywożą tyle pieniędzy, ale więcej serca, sił, zapału i wspólnie z miejscową ludnością budują kościoły na ziemi afrykańskiej. Spędziłem z ks. Karolem kilka dni. Pokazał mi kościoły, które tu wznosił, Niamuswę z ogromnym, świętym drzewem w centrum. Byliśmy goszczeni przez miejscowych wieśniaków, oglądaliśmy uprawy orzeszków ziemnych. Ks. Karol był b. gościnny i życzliwy – dobry człowiek. W moim odczuciu są dwa typy misjonarzy. Jedni starają się nauczyć swoich parafian dobrych manier, dbania o wygląd, gotowania, higieny i wszystkiego, co najlepsze z polskiej kultury, przy równoczesnym zachowaniu tego, co dobre z kultury i tradycji lokalnej. Do takich należał ks. Wojtek. Inni wtapiają się w żywioł afrykański i żyją jak Afrykańczycy. Tak jak oni się ubierają, gotują, śpią, słowem „murzynieją” – i do tych należał ks. Karol. Już na początku swoich peregrynacji po Afryce zauważyłem wielką gościnność tych ludzi. Po mszy świętej ks. Wojciech poprosił mnie, bym powiedział parafianom, skąd przyjechałem, jaki jest świat, czy podoba mi się Afryka, jej mieszkańcy? Widocznie to, co powiedziałem, spodobało im się, bo wszyscy chcieli mi uścisnąć dłoń, a wielu zapraszało do swoich glinianych domków. Sami mają tak mało, a jeszcze chcą się dzielić z innymi. Kiabakari jest dość dużą wioską z okazałym placem w centrum. Dookoła stoją drewniane domki, budy z tektury, lepianki i ze trzy sklepiki. Wydawało mi się, że wszyscy mieszkańcy wioski to katolicy i zostanę miło przyjęty. Myliłem się. Gdy wyciągnąłem kamerę i zacząłem filmować, posypały się w moją stronę kamienie i nieprzyjazne okrzyki. Trzeba było uciekać. Zatrzymał mnie na chwilę sparaliżowany młody mężczyzna siedzący na progu swej lepianki. Pochwalił się, że mimo swej ułomności ma cztery żony i jest katolikiem! K


MA J 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

N

ie są od nich wolni zarówno ludzie wybitni, przywódcy polityczni, literaci, akademiccy wykładowcy, wysoko usytuowani na społecznej drabinie, jak i zwykli zjadacze chleba. Bywa, że ich zachowania przeradzają się w coś, co przypomina maniackie obsesje. Ale prawdą jest i to, że motywacje, trwałość i losy maniakalnego zauroczenia nie są na szczęście wieczne. Niedoścignionym wzorem fascynacji, miłości i oddania może być generał Lasalle, jeden z dowódców kawalerii napoleońskiej. Żalił się kiedyś, że przekroczył trzydziestkę i jeszcze żyje, co nie przystoi kawalerzyście Bonapartego. Jego marzeniem było zginąć w bitwie, w szarży dla swojego ukochanego cesarza. Notabene marzenie generała spełniło się w bitwie pod Wagram. Przypomniały mi się te ekstremalne marzenia napoleońskiego generała, gdy przysłuchiwałem się dyskusji poświęconej fascynacji zbrodniczym komunizmem. Utopijnej idei stworzenia raju na ziemi w służbie, której zaangażowali się nasi literaci na Górnym Śląsku. Zajęli się tym ostatnio nasi śląscy akademicy, promując książkę (praca doktorska napisana pod kierunkiem prof. K. Heski-Kwaśniewicz) Katarzyny Kuroczki Literatura światów planowanych (Cieszyn 2017). A więc światów, które według ideologów były jedynie opisem prognostycznych i życzeniowych realiów. Fikcja – pisze młoda pani doktor – wyprzedzała w nich świat aktualny, dlatego można tę literaturę uznać za utopijną. Książka zawiera liczne odniesienia do artystycznych dokonań znanych literatów socrealistycznych, którzy nie ograniczali się w swojej twórczości do terenu Górnego Śląska. Niektóre stwierdzenia, oceny i opinie każą zastanawiać się nad tym, kto dziś w Polsce wykłada naszą literaturę, a także kto uczy polskich studentów pedagogiki? Uniwersytecki establishment – przykładowo – tylko przez niedopatrzenie (słusznie zauważył ostatnio B. Wildstein) może pozwolić na krytyczne uwagi na temat Wisławy Szymborskiej. Przypomnieć jej zauroczenie Leninem, Stalinem. Późniejsza noblistka uznała swego czasu Lenina za nowego człowieczeństwa Adama. Poetka podpisywała przeróżne apele już od ponad półwiecza, o wielu z nich chciałaby jednak całkiem zapomnieć, czy nawet całkowicie wymazać je z pamięci swoich wielbicieli. Nie tylko w socrealistycznym utworze (Robotnik nasz mówi o imperialistach) Szymborska bardzo nienawidziła „nienawiści” jako takiej. W opublikowanym w 1954 r. tomie Dlatego żyjemy poinformowała swoich czytelników, co robotnicy sądzą o tytułowych imperialistach: Nienawidzą, tego co jest. Nienawidzą wszystkiego, co będzie. Naszych okien i kwiatów w oknach. Naszych lasów i ciszy leśnej. Nawet wiosny, bo to nasza wiosna. Nawet szkoły z wesołymi dziećmi. Wygląda na to, że Wisława Szymborska nie dostrzegała zagrożeń dla demokracji w czasach, kiedy do ludzi strzelano na ulicach. Zagrożenia te widziała jednak dzisiaj (w 2007 roku). Demokracja w wydaniu Władysława Gomułki czy generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego dla Wisławy Szymborskiej była widać do zaakceptowania. Wedle naszej noblistki to dopiero władza dzisiejsza, wyłoniona w wolnych wyborach, nie rozumie, co to demokracja. Przyjmując na Wawelu Order Orła Białego (marzec 2011) Szymborska podzieliła się osobliwą refleksją: Robimy to, co lubimy robić, i za to lubienie jeszcze dostajemy ordery. Komunistyczna władza ludowa – zauważmy – też nagradzała pisarzy za służalczość. I tak dzieje się nadal. Większość polskich pisarzy wspiera polityków konserwujących okrągłostołowy układ sił prowadzących walkę z oponentami, czyli ciemnogrodem. Jednak bardziej frapuje szczere wyznanie noblistki, że lubi to, co robi. Nie każdy mógłby zachować tak dobre samopoczucie, gdyby nazajutrz po obaleniu prawicowego rządu Jana Olszewskiego opublikował w „Gazecie

Wyborczej” wiersz Nienawiść (W. Wencel, „Gazeta Polska” 2011). W utworze Szymborskiej z 1954 roku nienawidzą imperialiści, którzy gotowi są użyć broni atomowej przeciw „miłującym pokój na świecie” mieszkańcom komunistycznej utopii, natomiast w wierszu z 1992 roku, opublikowanym na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” (5.06.1992), nienawidzą ci, którzy odwołują się do wartości moralności i patriotyzmu.

masowego akcesu w szeregi PZPR: Partia należeć do niej / z nią działać, z nią marzyć/ wierz mi to najpiękniejsze co może się zdarzyć/ w czasie naszej młodości. Szymborska płynęła z prądem, a równocześnie milczała wtedy, gdy poeci winni mówić głośno. Raz zdobyła się na odwagę, podpisując protest prze-

niebiosa Stalina, Lenina i całą rewolucję? Stalin był ludobójcą. Obracająca się w tzw. inteligenckich kręgach, Szymborska o tym nie wiedziała? Czy może świadomie pochwalała zbrodnie komunistyczne? Niemieckie, hitlerowskie obozy koncentracyjne także by była skłonna wychwalać, gdyby była taka koniunktu-

Wstydliwa twórczość Z polskich bibliotek tysiącami giną książki z czasów PRL – alarmują historycy literatury. Najczęściej wycofywane są pozycje z lat stalinowskich, których wstydzą się dziś ich autorzy. W żadnej polskiej bibliotece nie ma już na przykład Wierszy i pieśni poświęconych pracownikom bezpieczeństwa z 1953

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

natomiast spodobał (a jakże inaczej!) – wielokrotnie przywoływanemu w moich felietonach lewoskrętnemu Ka z i m i e r z ow i Kutzowi. Parę dni później po wyemitowaniu wspomnianego filmu, w cyklicznym programie Loża mistrzów sugerował, że zmarła poetka będzie nadal bardzo potrzebna Polsce. Będąc czysta jak kryształ, nadaje się na ideową patronkę lewicy i ateistycznie myślącej części społeczeństwa polskiego. W innym, dość niejasnym wywodzie, ale na pewno w mniej arbitralnej

W ten to sposób Boy-Żeleński charakteryzował jednego z bohaterów swojego wierszyka. Nie trzeba być poetą, aby zauważyć, że miał oczywiście rację. Takich ludzi nigdy na świecie nie brakuje i nie brakowało. Fascynacje, zauroczenie różnymi ideami (ostatnio zwłaszcza lewackimi) i ludźmi zazwyczaj przybierają zróżnicowane konfiguracje i stopnie namiętności.

„Dostał takiej manii, że chciał tylko od Stefanii”... roku. Coraz trudniej przeczytać tomiki polskiej noblistki Wisławy Szymborskiej pochodzące z lat 50. Niezliczone są dowody tego, jak sowiecki wzór propagandowy został w Polsce przyswojony przez poważną część ówczesnej elity intelektualnej. Michał Rusinek, pisarz i asystent Wisławy Szymborskiej przyznaje, że wie o wycofywaniu książek noblistki: – Tomiki W. Szymborskiej z lat 50. wycofywane są z niektórych bibliotek nie z powodu, że sama się tego domagała, tylko dlatego, że były dawno wydane. To przecież już sporo czasu – tłumaczy Rusinek. – Ale w niektórych bibliotekach są nadal w sa-

ciwko

nowej konstytucji z kierowniczą rolą PZPR i sojuszem ze Związkiem Radzieckim. Ale był to już rok 1975 (W. Reszczyński, „Nasza Polska” 2012).

W. Szymborska: Ja się nie usprawiedliwiam. Napisałam

mym Krakowie w dwóch egzemplarzach – dodaje (M. Nowak „Gazeta Polska” 2001). Szymborska wielokrotnie sankcjonowała swym autorytetem istnienie partii komunistycznej, pisząc: Oto Partia – ludzkości wzrok! / Oto Partia siła ludów i sumienie. Pisząc o partii, zachęcała w wierszach-agitkach do

W emitowanym w ramach wspomnień pośmiertnych filmie d o k u m e nt a l ny m (luty 2012, TVN 24) poświęconym W. Szymborskiej poetka odnosi się wprost do wytykania jej apologetycznych wierszy o Stalinie. Jakoż zdaniem dziennikarki Joanny Szczęsnej, występującej w filmie, epizod ten jest dziś niesłusznie wyolbrzymiany. Zbliżone stanowisko odnajdujemy też w pracy Katarzyny Kuroczki. Autorka Literatury światów planowanych krytycznie odnosi się do internetowych komentarzy, jakie ukazały się po śmierci noblistki (1923–2012). Zarzuca im skrajną emocjonalność i stereotypowość. Przytacza dwa z nich. Są bardzo krytyczne: (...) ktoś przykładał pistolet do głowy Szymborskiej i dlatego wysławiała pod

ra polityczna? A co na to Szymborska – zobaczmy: Ja się nie usprawiedliwiam. Napisałam. Brak informacji… wszyscy tak pisa-

li. Napisało się, no trudno. Z drugiej strony mam pewne doświadczenie, jak to brakuje wiedzy i wyobraźni. Trudno. Tak wtedy myślałam. I koniec. To prawda, że komunizm był obrzydliwy i zmuszał do różnego rodzaju zgniłych kompromisów z moralnością i przyzwoitością. Stąd trudno się poniekąd dziwić, że wielu woli udawać, że nic się nie stało i żywi przekonanie, iż o przeszłości można zapomnieć. Nie powinno też tak bardzo zaskakiwać, że wszelkie próby rozliczenia przeszłości spotykają się z potępieniem. A zwolennicy lus­tracji nazywani są siewcami nie-

nawiści (B. Wildstein, „w Sieci” 2017). Stosunek noblistki do własnej przeszłości z lat stalinowskich bardzo się

tonacji broni W. Szymborskiej wychowanka prof. K. Heski-Kwaśniewicz. Młoda pani doktor K. Kuroczka pisze: (...) powtarzane przez forumowiczów częstokroć bezmyślne i bez rzetelnej wiedzy zdania potępiające poetkę i wszystkich autorów czynnych w latach 1949–

1955 stanow ią trafną egzemplifikację uproszczonej „społecznej świadomości”. Niewątpliwie nie da się zarzucić jakiegokolwiek uproszczenia w ocenie naszej noblistki literatowi Andrzejowi Szczypiorskiemu. Jeszcze za jej życia („Życie”1996) bez większych ceregieli napisał: Szymborska to coś więcej niż literatura – to wzorowa etycznie postawa wobec rzeczywistości, którą poetka zawsze reprezentowała, nawet w najtrudniejszych czasach. Jest suwerenną duchową postacią, że nawet najostrzejszy krytyk niczego nie mógłby wytknąć. Cytowana ocena pisarza poka-

zuje, j a k b a r dzo można bazować na dość powszechnej chorobie zwanej społeczną amnezją. Do tej swoistej amnezji przyczynił się też „Tygodnik Powszechny”, katolickie pismo społeczno-kulturalne, drukując bibliografię literacką Szymborskiej,

po przyznaniu jej nagrody Nobla. Nie wymieniono tam niewygodnych dla niej utworów, o których poeta i eseista Adam Zagajewski prawie rok po śmierci Szymborskiej napisał: I nawet fakt, że kiedyś, na początku swej drogi pisarskiej, popełniła błąd, że uwierzyła w humanistycznie brzmiące hasła nieludzkiego systemu, nie umniejszył jej popularności. A to dlatego, że z tego bledu tak szybko wyciągnęła radykalne wnioski – nie byłoby zapewne wspanialej Wisławy Szymborskiej, bezwzględnej w potępieniu okrucieństwa, podłości i kłamstwa, bez tamtej, młodej zagubionej Wisławy. Felix culpa, chciałoby się powiedzieć, szczęśliwa wina. I szczęśliwa biografia prowadząca od pomyłki do triumfu. To także czyniło ją czymś bliskim. Mogliśmy się utożsamić z wielką poetką. „Była jednym z nas” („jedną z nas”). Pokonała potwora totalitaryzmu. I uczyniła to jakoś tak zwyczajnie, lekko. I elegancko. („Gazeta Wyborcza” 2012) W 1992 roku Szymborska jednoznacznie i z pasją wpisała się w antylustracyjną kampanię „Gazety Wyborczej”. Konfidenci byli na usługach potwora totalitaryzmu. Ciekawe, czy autorka tych agitek i uczestniczka tego typu kampanii oraz utożsamiający się z nią Adam Zagajewski zdają sobie sprawę z tego, że swym autorytetem sieją zwątpienie w elementarną pewność, że zło jest złem, a dobro dobrem; wiarę ludzi w to, że kapłani sztuki i wzniosłości, jakimi są poeci, stoją po stronie mądrości, prawdy i piękna. (R. Konik, Opcja na prawo, 2004) A póki co wygląda na to, że stoją po stronie zdeprawowanej lewicy. Kończąc, zauważmy, że Polska w ostatnich latach wyraźnie się lewicowo liberalizuje, naśladując pod tym względem Zachód. Wedle tej postępowej (rzekomo nierepresyjnej!) ideologii, wszelka moralność ma być względna, wszelki grzech z góry darowany, a wszelki zdrowy rozsądek wyeliminowany za pomocą bezgranicznej tolerancji. Można odnieść wrażenie, że nasze szkolnictwo, ideolodzy, politycy, uczestnicząc w przeprowadzaniu tzw. zmiany społecznej, nabrali już takiej manii, że chcą się uczyć tylko od... lewackiego Zachodu. Ten rodzaj manii blokuje rzetelne poznanie i niszczy sensownie pojętą humanistykę, gdyż wielkości takie, jak W. Szymborska, mają być spod obiektywnej oceny wyjęte. Nie banalizujmy tego zła.

Post Scriptum „Wielkim ambasadorem” promowanej książki jest Ksiądz Arcybiskup Senior Damian Zimoń – poinformowała i napisała autorka. To dzięki Jego wsparciu finansowemu publikacja mogła się ukazać. Ksiądz Arcybiskup uczestniczył w promocji książki. Zadał też pytanie, którego sens był, z grubsza biorąc, następujący: Czy w sytuacji, gdy na Zachodzie komunistyczny marksizm (funkcjonujący współcześnie w postaci tzw. nowej lewicy) ma się wciąż dobrze, istnieje nadal jeszcze jakiejś zagrożenie z jego strony? Nawiązując do jakże zasadnego pytania/obawy JE abp. Seniora, postawiłem tezę, iż po formalnym upadku komunizmu (1989 r.) nikt się do marksizmu nie przyznaje, zaś będący jego osobliwą kontynuacją skrajny liberalizm (tzw. marksizm kulturowy, postmodernizm) przedstawiany jest jako jedynie słuszna droga rozwoju. Trudno było rozstrzygnąć, czy to z tego powodu ani Księdzu Arcybiskupowi, ani piszącemu te słowa nie udało się zachęcić nikogo do dyskursu. A moja teza spotkała się z reakcją, która jakby nie odnosiła się do tego, co powiedziałem, i na tym dość nieoczekiwanie ogłoszono zakończenie promocyjnego spotkania. Dopiero chwilę potem, w kuluarach (już nieoficjalnie) doszło moich uszu, że to w gruncie rzeczy ja ze swoją politycznie niepoprawną tezą przyczyniłem się do dość gwałtownego finału. Dlaczego? Ano, o prawomocności mojej tezy – (oto dawni komuniści/ marksiści ubrali się w szaty liberałów/ postmodernistów i robią to samo, co zawsze) wszyscy dobrze wiedzą... o czym zatem mielibyśmy dyskutować? Nieprawdaż? K


KURIER WNET · MA J 2017

6

Wstęp Struktura społeczna rzutowała na poglądy kadry dowódczej. Podzielony politycznie i światopoglądowo „obóz powstańczy” łączyła „ideologia powstańcza”, tj. świadomość, iż „byli prawdziwymi towarzyszami broni i myśl o radykalnym nastawieniu społecznym”. Ideały tej grupy najlepiej wyraził jeden z najmłodszych dowódców, Mikołaj Witczak: Myśmy przecież domagali się – głośno i niejeden raz – reformy rolnej i bezwzględnej parcelacji wielkiej własności ziemskiej (była wyłącznie niemiecka, gdyż takowej polskiej nie było – z wyjątkiem dóbr hrabiego Hansa Georga von Oppersdorffa), upaństwowienia przemysłu, bankowości i handlu hurtowego, równych praw i obowiązków dla wszystkich obywateli polskich, dobrobytu dla mas robotniczo-chłopskich, nazwanych przez nas podstawą państwa, oraz równego dla nich prawa do pracy, opieki społecznej na zasadzie ubezpieczeń społecznych, z odrzuceniem wszelkiego rodzaju opiekuństwa dobroczynnościowego, przywilejanctwa itp. paskudztwa. Jednym zdaniem, nasze postulaty wydawały się nam wzniosłe i piękne! Że nas z powodu tych postulatów zwano tu i ówdzie komunistami, bolszewikami, anarchistami, nihilizmem zaczadzonymi, niepoprawnymi buntownikami, bluźniercami, niebezpiecznymi mącicielami pokoju, stałym, nieobliczalnym zagrożeniem porządku itp. – wcale nie psuło nam humoru, przeciwnie, cementowało to nasz powstańczy krąg. To było faktycznie piękne! Ta solidarność była tym najtężniejsza, im więcej przeciwności i wrogości waliło w naszą powstańczą redutę, im większa była ko-

okresie mieliśmy oddział złożony z ludzi starszych niż 55 lat i spełniali oni doskonale różne funkcje pomocnicze, i czemu się do tej formacji przyczepiła nazwa „kompania dobrej rady”, sam nie wiem. W okresie trzeciego powstania grupę najmłodszych wiekowo oficerów reprezentowali Józef Witczak

wyrażał zarówno dyktator W. Korfanty, jak i Naczelnik Państwa J. Piłsudski. Powstania w ich rozumieniu same w sobie nie rozwiązywały problemu, stanowiły jedynie „akompaniament” dla zabiegów dyplomatycznych. Interesy polityczne wymagały prowadzenia działań przewlekłych, stwarzających

polskiego. Mikołaja przyrównywano do doktora Judyma, bohatera powieści Stefana Żeromskiego. W 1912 r. zbudował on Nowe Łazienki. Dzięki jego zabiegom uzdrowisko zostało podłączone do sieci wodociągowo-kanalizacyjnej. W 1908 r., m.in. z inicjatywy M. Witczaka, powstało Towarzystwo

domowych, co zapobiegało wpływom germanizacyjnym pruskiej szkoły. Józef Witczak uczęszczał do gimnazjum w Rybniku, następnie we Wrocławiu, wreszcie pobierał nauki w „Ritterakademie” w odległym Bedburgu pod Kolonią. Na jego szlaku edukacyjnym znalazło się także Monachium.

Dzieje braci Józefa Antoniego i Mikołaja Franciszka ukazują drogę Górnoślązaków do niepodległej Polski oraz życie ludzi poddanych straszliwym presjom totalitaryzmu brunatnego i czerwonego. Pokazują, jak w takich warunkach odwaga przeplatała się z idealizmem, strachem, poświęceniem i oportunizmem.

Bracia Witczakowie w służbie Śląska i Polski Część I

Zdzisław Janeczek

(21 lat), Walter Larysz (lat 23), Alojzy Seget (lat 24) grono „cylindrów” zaś Paweł Chrobok (lat 48) oraz dyktator Wojciech Korfanty (lat 48) i Brandys Paweł (lat 52). Problem braku zaufania do starszego pokolenia polityków wielokrotnie podnosił m.in. Mikołaj Witczak (lat 25). Oskarżał on je o brak „wspólnictwa krewkości i nadziei z młodymi żywiołami”. O postawie swoich towarzyszy broni pisał: Byliśmy samorodni. Dlatego też reagowaliśmy na sugestie spoza naszego środowiska nie zawsze po myśli sugestorów. To dla tych panów był stan nieznośny. Obóz legionowy uważał, że wyłącznie on ma monopol

Walenty Fojkis (1895–1950)

nieczność walki, tym większa była solidarność powstańców. Oprócz pozycji społecznej i wykształcenia wojskowego duże znaczenie odgrywał wiek kadry dowódczej powstań śląskich, który w pewnym sensie stymulował bunt młodych przeciw zastanej rzeczywistości. Na powyższy fakt zwrócił uwagę m.in. Mikołaj Witczak, jeden z organizatorów POW G.Śl. W swoich wspomnieniach pisał: Choć nasi oficjalni przedstawiciele sprawy polskiej byli znani i powszechnie szanowani, to jednakowoż wiara 18–40 latków (roczniki te uważaliśmy za swoje) darzyła nas większym zaufaniem i po większej części odnosiła się do „cylindrów” krytycznie. Również starsze roczniki garnęły się w nasze szeregi; w pewnym

do Polski, wypowiadali nawet sąd, iż „Po co z dziadkami w ogóle gadać, szkoda czasu!”. Mikołaj Witczak, ferując oceny „starszyzny”, nazywanej w niektórych przypadkach „cylindrami” lub „józefinami”, nie brał pod uwagę zdania „gerontologów”, którzy przedział wieko-

czy patent na wolność (tak się wówczas mówiło), zaś politycy uważali za niedopuszczalne, by im ktoś „nieodpowiedzialny” kombinacje polityczne krzyżował. [...] Mieliśmy poza tym ten brzydki zwyczaj prawić każdemu w oczy, co myślimy, i jeśli była potrzeba, mówiliśmy twardo i bez ogródek. Padały więc subiektywne oskarżenia i stwierdzenia, jak to, iż powstańcom o wiele bliżsi od „własnych wodzów” – „dywersantów” oraz „polityków józefinów” byli ludzie z otoczenia Karola Liebknechta i Karola Hoelza, gdyż ci ostatni „robili dywersję na zapleczu wroga”. Tymczasem „nasi wodzowie” tylko „bawili się w wodzów”. Młodzi, jako zwolennicy orężnego rozstrzygnięcia przynależności Górnego Śląska

wy od 25 do 60 lat określali jako lata „pełni sił”. Podobnie Jan Faska (lat 28) wartościował świat „polityków starej daty”, których jedyną bronią było „piękne gadanie”. Średnia wieku kadry dowódczej powstań śląskich prezentowanej w niniejszej pracy wynosiła 31,8 lat. To znaczy, że powstańcza kadra oficerska złożona z Górnoślązaków była znacznie młodsza nie tylko od niemieckiego korpusu oficerskiego. Analiza porównawcza wskazuje także na dużą różnicę wiekową dowódców w stosunku do Wojciecha Korfantego i jeszcze większy przedział czasowy dzielący dyktatora od masy powstańczej. Nie nawiązał on z nią takiego kontaktu, jak „Dziadek” Piłsudski ze swoimi „legunami”. Być może oprócz podziałów politycznych była to jedna z przyczyn konfliktów Korfantego z dużą grupą młodych oficerów Górnoślązaków. Nie był jednym z nich, pierwszą wojnę światową spędził nie w okopach, lecz w berlińskim parlamencie i na salonach dyplomatycznych. Wojska nie lubił i na dowodzeniu się nie znał. Stąd padały pod jego adresem oskarżenia, że w obozie powstańczym „widział on jedynie albo frondujących niedojrzałych awanturników, albo nadających się jemu do własnych celów”. Zarzucano mu, iż „oślepiała go złość, że nie potrafił sobie podporządkować dla własnych celów obozu powstańczego, który ktoś nazwał mocarstwem”. Powtarzano, że chociaż rodowity Ślązak, „nie zrozumiał nigdy duszy powstańczej”. Podejrzewano w gronie młodych oficerów, iż Wojciechowi Korfantemu chodziło wyłącznie „o zniesienie osobowości powstańczej, aby powstańcy stać się mogli »korfanciarzami«”. Różnice zdań między młodą kadrą oficerską a dyktatorem (dotyczyło to również oceny stosunku J. Piłsudskiego do kwestii Śląska) wynikały również z podejścia do istoty powstań śląskich. Ustalenie strategicznego celu insurekcji było efektem nie tylko z przesłanek militarnych, ale przede wszystkim z uwarunkowań politycznych. Działania militarne wynikają bowiem z ducha polityki, a strategia jest jej instrumentem. Skoro zatem w powstaniach śląskich wskutek wewnętrznego, wzajemnego zwalczania się ugrupowań politycznych nie potrafiono wypracować wśród kadry jednolitej polityki wobec Niemiec, to, zdaniem młodych oficerów, nie można było określić konkretnego celu strategicznego i charakteru samej wojny. Żaden z naczelnych wodzów POW G.Śl. i zrywów lat 1919–1921 ani dyktator Wojciech Korfanty nigdy nie postawili przed armią powstańczą zadania zasadniczego – zniszczenia interwencyjnych sił niemieckich. Z reguły unikali oni nawet w najkorzystniejszych sytuacjach operacyjnych działań, prowadzących do generalnych rozstrzygnięć. Unikali ich dlatego, iż cele polityczne powstań rozstrzygnięć takich nie wymagały. Powstania miały być tylko demonstracją polityczną. Ostatecznie o losach Górnego Śląska mieli zadecydować politycy gabinetowi mocarstw zachodnich. Opinię taką

możliwości interwencji dyplomatycznej i prowadzenia pertraktacji. Stąd też brała się niechęć młodych dowódców (zwolenników ofensywnych i szybkich rozstrzygnięć militarnych) do polityki i jej koryfeuszy reprezentujących starsze generacje. Wielu z nich marzyło o wojnie z udziałem armii, masowej, powszechnej, ożywionej duchem niepodległościowym, który masom górnośląskim musiał kojarzyć się z przemianami społecznymi. Sprzeczności i specyfika śląskiej kadry dowódczej powodowały, iż tak bardzo różniła się ona od polskich oficerów rodowodem z Galicji, Wielkopolski, Kongresówki czy Kresów. Reprezentatywni dla śląskiego środowiska byli bracia Józef i Mikołaj Witczakowie.

I. Witczak Józef Antoni (1900–1987), ps. Stujmir Dom rodzinny Józef Antoni, urodzony 26 VII 1900 r. w Jastrzębiu pow. rybnicki, w rodzinie inteligencko-ziemiańskiej, był synem Mikołaja (1857–1918) i Marii Anny von Adlersfeld (1861–1929), urodzonej 28 I 1861 r. w Wodzisławiu Śląskim, córki dziedzica Carla von Adlersfelda i Marii z domu Anderman. Ślub rodziców J. Witczaka odbył się 6 II 1893 r. w Jastrzębiu Dolnym. Wkrótce na świat przyszło starsze rodzeństwo: Mikołaj Franciszek (1896–1976) oraz zgasły w dzieciństwie: Karol Franciszek, zmarły 4 XII 1900 r., ponadto dwie przedwcześnie zmarłe siostry. Ojciec Józefa Antoniego ukończył w 1885 r. studia medyczne w Würtz­ burgu i w 1888 r. osiadł w Jastrzębiu-Zdroju. Był wówczas jedynym lekarzem Polakiem zatrudnionym w powiecie rybnickim. Z racji opcji narodowej podlegał urzędowym pruskim szykanom o charakterze ekonomicznym. Z powodu pochodzenia zamknięte były przed nim Kasy Chorych i niedostępne stanowisko lekarza powiatowego. Dr M. Witczak, aby pracować i zarobkować, musiał otworzyć własną prywatną praktykę lekarską. W 1895 r. podjął decyzję o zakupie od bankiera Landaua Zakładu Zdrojowego wraz z 240 ha ziemi należącej do dóbr rycerskich w Jastrzębiu Dolnym, będących do niedawna własnością hr. Koenigsdorffa, potomka wrocławskiego rodu patrycjuszowskiego, którego protoplastą był pastor Jan Regius (zm. w 1597 r.). Doktor, ciesząc się opinią człowieka gospodarnego, stroniącego od zbędnych wydatków, pieniądze otrzymał jako bezprocentową pożyczkę od przełożonych Domu Generalnego Zakonu SS Boromeuszek w Trzebnicy. Mikołaj Witczak razem z żoną Marią prowadził oszczędny tryb życia. Spłacał zaciągnięty kredyt i równocześnie inwestował w rozwój kurortu. Ponadto uruchomił pierwszą na tym terenie aptekę. Małżonkowie zyskali sympatię okolicznej ludności, angażując się w działania społeczne i pracę narodową. Na akceptację otoczenia wpływ miała także znajomość języka

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

N

iezwykłym zrządzeniem losu obaj bohaterowie tej historii przetrwali najbardziej mroczną epokę w dziejach ludzkości. Możemy tylko domyślać się, jak głębokie blizny skrywali w sobie, pomni tego wszystkiego, co musieli uczynić, aby ocaleć. Dotyczy to w szczególności młodszego z braci, którego Maciej Mielżyński „Nowina-Doliwa” uważał za „wybitnego współorganizatora powstańczych sił zbrojnych, za jednego z najczynniejszych działaczy w powstaniu”.

KURIER·ŚL ĄSKI

Nikodem Sobik (1895–1961)

Lekarzy Polaków na Śląsku. Wspierał on materialnie m.in.: Elsów, Związek Towarzystw Górnośląskiej Młodzieży Ludowej i uchodźców politycznych z zaboru rosyjskiego. Pomagał (ręcząc swym majątkiem) miejscowym chłopom wykupywać ziemię z rąk pruskiego arystokraty hr. Haugwitza, którego przodkowie na Śląsk przybyli z dalekiej Miśni. Aktywną działalność społeczną prowadziła także Maria Witczakowa, dla której małżeństwo było sercem i duszą jej życia. Na podstawie znanych faktów można by sądzić, że była panią Witczakową od urodzenia. Uczestniczyła nie tylko we wszystkich pracach męża, z którym tworzyła „idealną całość”. Małżonkowie niewiele czasu spędzali osobno. Mikołaj uważał swą żonę za kobietę przenikliwą, mądrą, pełną humoru i wielu, wielu innych zalet. Maria zawsze też chciała zrobić coś dla innych. Miejscowi zwracali się do niej z prośbą o radę lub pokrzepienie, inni prosili o odpowiedź na konkretne pytania, istotne dla ogółu lub dla samego pytającego. Jej życie od najwcześniejszych lat po ostatnie dni było zanurzone w śląskiej rzeczywistości, do której przykładała wielką wagę, analizowała

Nauk nie ukończył, gdyż otrzymał powołanie do służby wojskowej w armii pruskiej. Trwała ona dwa lata, od 1 IV 1916 r. do 8 V 1917 r. Maturę złożył w 1918 r. i wówczas wrócił na Śląsk.

Maria Anna Witczakowa (1861–1929)

Dr Mikołaj Witczak (1857–1918)

ją i żywiła niemal religijny podziw dla tej krainy. Matka Józefa i Mikołaja została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi za działalność charytatywną w okresie powstań, kiedy to ranni powstańcy potrzebowali opieki sanitarnej. Maria Witczakowa swoją służbę uważała za coś więcej niż obowiązek. Postrzegała to jako przeżycie duchowe, hołd złożony Chrystusowi, który obmywał stopy ubogim. Ojciec miał ogromny wpływ na patriotyczne wychowanie swojego potomstwa. Stale dzieciom powtarzał: „Pamiętajcie, światło przyjdzie od Wschodu, nigdy od Zachodu, Niemcy nie są solą świata”. Synowie pierwsze lekcje pobierali od nauczycieli

by wziąć udział w walkach pod Godowem i Gołkowicami. Był jednym z ostatnich, którzy złożyli broń, walczył do 7 IX 1919 r. Później jako komendant IV okręgu rybnicko-raciborskiego prowadził pracę organizacyjną w POW G.Śl. Józef Witczak w czasie drugiego powstania przebywał na terenie powiatu rybnickiego, gdzie uczestniczył w miejscowych potyczkach i operacji zdobycia Wodzisławia. W utworzonej we wrześniu 1920 r. CWF objął referat wywiadowczy. Działalność swoją prowadził, używając pseudonimu Stujmir. Ze względu na konieczność kontaktu z Wydziałem Wywiadowczo-Informacyjnym stale przebywał w Bytomiu, tam też przechowywał akta. Wyrazem jego aktywności było m.in. stworzenie do grudnia 1920 r. specjalnej

Na powstańczym szlaku Na przełomie lipca i sierpnia 1918 r. Józef Witczak był współorganizatorem Obrony Górnego Śląska. Od stycznia 1919 r. działał w szeregach POW G.Śl. na obszarze powiatu rybnickiego. Nie miał jednak, jak odnotował w kwestionariuszu personalnym, zamiaru pozostawać w służbie czynnej. Ponadto uczestniczył w obradach Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu. W styczniu 1919 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu w Raciborzu. W jego obronie, organizując strajk, wystąpili śląscy robotnicy W tym trudnym okresie udzielił mu wsparcia adwokat Antoni Rostek. Po zwolnieniu Witczak zbiegł na stronę polską do Piotrowic w powiecie cieszyńskim, gdzie wszedł w skład Dowództwa Głównego POW G.Śl. jako kierownik referatu oganizacyjnego. Z Piotrowic razem z bratem Mikołajem, jako jego podkomendny, wyruszył do pierwszego powstania,


MA J 2017 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI ekspozytury w Opolu (z etatem 4000 marek niemieckich) i opracowanie planu, według którego funkcjonowała cała siatka wywiadowcza. Do współpracy Józefowi Witczakowi przydzielono zastępcę – Stefana Koniecznego ps. Czapla, ponadto kontaktował się on z Walentym Opalińskim, czterema kurierami, korzystał także z pomocy Teodozji Strzałkowskiej. Jego zespół musiał pracować w bardzo trud-

Wojciech Korfanty, w obawie przed rewizją aliantów i kompromitacją, żądał usunięcia wszystkich osób wojskowych z Hotelu „Lomnitz”; dotyczyło to także Józefa Witczaka. Gdy rozwiązano CWF i powołano Dowództwo Obrony Plebiscytu, Józef Witczak za aprobatą Pawła Chroboka został szefem II Wydziału Informacyjnego. 17 I 1921 r. przedłożył swoim

Jastrzębie-Zdrój w końcu XIX w.

Józef Antoni Witczak w mundurze ZPŚl.

nych warunkach. Brakowało pieniędzy i maszyn do pisania. W gabinecie Stujmira cały dzień tłoczyli się kurierzy. Dużym problemem było znalezienie odpowiedniej siedziby. Komisarz Plebiscytowy

zwierzchnikom do zatwierdzenia projekt zatytułowany Organizacja służby wywiadowczo-informacyjnej. Zapowiadał on rozbudowę struktur i poszerzenie zakresu działania, m.in. o wywiad zagraniczny.

Na terenie Górnego Śląska miały działać dwie ekspozytury: w Katowicach i Opolu. Jak pisze Edward Długajczyk: Przy ekspozyturze w Katowicach umieszczono pięć placówek (posterunków wywiadowczych): 1) w Gliwicach na powiaty gliwicki, zabrski i strzelecki, 2) w Tarnowskich Górach na powiaty tarnogórski, lubliniecki i oleski, 3) w Raciborzu na powiaty raciborski, rybnicki, kozielski i głubczycki, 4) w Katowicach na powiaty katowicki, bytomski i pszczyński, 5) w Opolu na powiaty opolski, kluczborski i prudnicki. [...] w Opolu oprócz ekspozytury nastawionej na wywiad zewnętrzny miała istnieć placówka wywiadu wewnętrznego. Ekspozyturze zewnętrznej w Opolu przypisano placówki we Wrocławiu, Nysie, Brzegu, Namysłowie i Prudniku. Placówka oznaczała właściwie jednego wywiadowcę i przyznanego mu kuriera. W okresie kampanii plebiscytowej również w PK Pleb. Józef Witczak był pracownikiem referatu w Wydziale Wywiadowczym. Mimo braków i trudności, jego ludziom udało się zdekonspirować wiele niemieckich bojówek i magazynów broni. Ponadto ustalono stan liczebny 33–40 tysięcznej Kampforganisation Oberschlesien. (Organizacji Bojowej Górnego Śląska), głównej niemieckiej konspiracyjnej organizacji bojowej, mającej na celu walkę zbrojną o utrzymanie górnośląskiego obszaru plebiscytowego w granicach Rzeszy. W nocy z 18 na 19 III 1921 r. wojska francuskie, na podstawie informacji dostarczonych przez

wywiad polski, przeprowadziły liczne rewizje i aresztowania. Doprowadziły one do wykrycia zapasów środków walki i tajnych materiałów ewidencyjnych, w których obronie zginął komandor porucznik Doeming. Po wydarzeniach tych organizacja niemiecka nie odzyskała zdolności bojowej, co rzutowało na jej postawę po wybuchu trzeciego powstania. W okresie trzeciego powstania Józefowi Witczakowi powierzono kierownictwo Oddziału II (tj. wywiadu) Dowództwa Grupy „Południe”. Również na tym stanowisku kontynuował swoją działalność destrukcyjną w szeregach przeciwnika. Po wygaśnięciu walk i podziale Śląska wrócił do Jastrzębia-Zdroju, gdzie wraz z bratem Mikołajem organizował pomoc dla uchodźców z części Górnego Śląska, która została w granicach Niemiec.

Na służbie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Nadszedł czas, by mógł uzupełnić braki w wykształceniu. Podjął studia prawnicze na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu Poznańskiego. Praktykę odbył w Sądzie Apelacyjnym w Katowicach. W latach 1926–1931 pracował w sądownictwie, potem poświęcił się adwokaturze. Od 1 VIII 1931 prowadził biuro adwokackie w Katowicach. Nie było to jego jedyne źródło utrzymania. W latach 1922–1939 był

współwłaścicielem kurortu w Jastrzębiu. W dalszym ciągu zachował aktywność polityczną. Był działaczem NPR, posłem na Sejm Śląski II i III kadencji z mandatem NChZP. Jako szef klubu tej partii uchodził za pupila wojewody Michała Grażyńskiego. W czasie obrad występował przeciw posłom broniącym autonomii, „przedrzeźniając ich różnymi hasłami”. Ci odwzajemniali mu się, popularyzując satyryczne wierszyki na jego temat: Rzucił sądownictwa togę,/Wszedł na polityczną drogę;/By dorównać Korfantemu,/Robi wice – po swojemu. Zasiadał także we władzach Związku Powstańców Śląskich, w którym od VI Zjazdu Delegatów, od tj. 30 VIII 1926 r. piastował funkcję wiceprezesa. W połowie lat 30. Józef Witczak poznał swoją przyszłą żonę Krystynę, urodzoną 31 VIII 1912 r. w Łodzi. W jej towarzystwie bywał na oficjalnych rautach i przyjęciach, razem gościli przedstawicieli ówczesnych lokalnych elit władzy. Po wojnie Krystyna Witczakowa długo wspominała spotkania z wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim, prezydentem Katowic Adamem Kocurem, którego zapamiętała jako świetnego tancerza, oraz z Janem Wyglendą, przyjacielem braci Witczaków z czasów powstań. W 1939 r. Józef Witczak znalazł się na tajnej liście Polaków szczególnie niebezpiecznych dla III Rzeszy, tzw. Sonderfahndungsbuch Polen, na której zamieszczono nazwiska przedstawicieli śląskiej inteligencji: duchowieństwa, nauczycieli i powstańców. W tej sytuacji Witczak podjął decyzję o wyjeździe z Polski. Przez Rumunię i Włochy ewakuował rodzinę do Francji, gdzie w Coetquidan ukończył kursy wojskowe. W sierpniu 1940 r. przydzielony w randze kapitana do I Dywizji Pancernej, podjął służbę w PSZ na Zachodzie. W 1944 r. przeszedł szlak bojowy od Caen po Wilhelmshaven. W 1946 r. powrócił do kraju i w Katowicach ponownie otworzył biuro adwokackie, czynne w latach 1946–1975. Ponadto odnalazł swoją towarzyszkę życia, Krystynę, która wojnę i okupację niemiecką przeżyła, ukrywając się w Generalnej Guberni. Dnia 31 VIII 1946 r. w Urzędzie Stanu Cywilnego w Katowicach Krystyna i Józef

Karykatura J. Witczaka jako parlamentarzysty

Witczakowie zawarli związek małżeński i zamieszkali w Katowicach. Józef, w przeciwieństwie do brata, Mikołaja Witczaka, pogodził się z nową rzeczywistością polityczną w kraju, co być może miało wpływ na ich wzajemne relacje. W 1971 r. awansowano go do stopnia majora rezerwy Ludowego Wojska Polskiego. W czerwcu 1975 r. przeszedł

Józef Antoni Witczak (1900–1987)

na emeryturę. Zmarł 6 IX 1987 r. i został pochowany 9 IX na cmentarzu w Jastrzębiu Górnym. Jego małżonka przeżyła go o ponad 20 lat. Ostatnie chwile życia spędziła w Domu Kombatanta w Bytomiu. Krystyna Witczakowa zmarła 7 I 2008 r., przeżywszy 96 lat, i została pochowana obok swojego męża na cmentarzu parafialnym przy kościele św. Katarzyny w Jastrzębiu Zdroju. Józef Witczak był odznaczony: Krzyżem Walecznych, Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Oficerskim OOP, Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, Śląskim Krzyżem Pow­ stańczym. K

FOT. MAREK STAŃCZYK MGW

28 marca br. w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu odbyło się kolejne spotkanie w ramach AKADEMII PO SZYCHCIE 2017 – O górnośląskim przemyśle w Roku Reformacji na Śląsku. Dynamiczny rozwój górnośląskiego przemysłu górniczo-hutniczego i jego wybitni twórcy. Piotr Rygus, doktorant w Instytucie Historii Uniwersytetu Śląskiego, wygłosił referat zatytułowany „Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych, największy producent węgla w II RP, i jej założyciel Fryderyk Flick oraz naczelny dyrektor Władysław Biernacki”.

O Wspólnocie Interesów Górniczo-Hutniczych, największym producencie węgla w II RP

O

to streszczenie wykładu dokonane przez prelegenta: „W wyniku rywalizacji polsko-niemieckiej o przyszłość polityczną Górnego Śląska wielu członków miejscowych rodów przemysłowych zaczęło nosić się z zamiarem wycofania swoich udziałów z prowadzonych tutaj interesów. Obawy jednych okazały się okazją dla innych. Jednym z zainteresowanych był Fryderyk Flick. Urodził się on 10 lipca 1883 roku w Ernstdorfie w Siegerlandzie. Po zdaniu matury w 1901 roku rozpoczął pracę jako praktykant w hucie żelaza »Bremer« w Weidenau. Po trzech latach musiał przerwać pracę, aby odbyć służbę wojskową, a następnie podjął studia w Wyższej Szkole Handlowej w Kolonii. Ukończenie tej uczelni otwarło przed nim możliwość zajęcia stanowiska dyrektorskiego, które objął w hucie »Charlotta« w Niderschelden. Dzięki sprzyjającej koniunkturze związanej z I wojną światową huta wzmocniła swoją pozycję finansową, a Flickowi udało się zostać jej

Zenon Szmidtke większościowym właścicielem. W 1920 roku zdecydował się na ekspansję na terenie górnośląskiego okręgu przemysłowego, stając się właścicielem »Bismarckhütte« i »Katowickiej Spółki Akcyjnej«. W 1929 roku Flick zawarł umowę o wspólnocie interesów z Williamem Averellem Harrimanem, głównym udziałowcem Górnośląskich Zjednoczonych Hut »Królewskiej« i «Laury«. Akcjonariusze wykorzystywali jednak nowy podmiot jako zabezpieczenie dla zaciąganych kredytów. W wyniku światowego kryzysu ekonomicznego pod koniec 1933 roku spółkom objętym wspólnotą interesów zaczęła grozić upadłość. Aby temu zapobiec, państwo objęło je w marcu 1934 roku nadzorem sądowym, którego zadaniem było uzdrowienie sytuacji w firmie i przejęcie udziałów w niej przez kapitał polski. Ostatecznie zawarto ugodę z akcjonariuszami i 16 kwietnia 1937 roku powołano koncern Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych SA w Katowicach.

w Instytucie Górniczym w Petersburgu. Przed objęciem stanowiska we Wspólnocie Interesów pracował m.in. jako dyrektor w kopalni »Anna« w Pszowie, »Richter« w Siemianowicach oraz naczelny dyrektor kopalń księcia pszczyńskiego.

Flick był spośród niemieckich przemysłowców jedynym skazanym za zbrodnie wojenne, który złożył odwołanie od wyroku. Uważał, że wszystkie jego działania pozostawały w zgodzie z obowiązującym wówczas prawem.

W

W

ramach nowego koncernu funkcjonowało 6 kopalń węgla kamiennego: »Hrabina Laura« w Chorzowie, »Richter« w Siemianowicach, »Dębieńsko« w powiecie rybnickim, »Ferdynand« w Katowicach, »Florentyna« w Łagiewnikach i »Mysłowice« w Mysłowicach. Już w trakcie trwania nadzoru sądowego przeprowadzono polonizację kopalń, wprowadzając w 1936 roku następujące nowe nazwy: »Siemianowice« zamiast »Richter«,

»Katowice« zamiast »Ferdynand«, »Łagiewniki« zamiast »Florentyna« i »Chorzów« zamiast »Hrabina Laura«. Zgodnie ze schematem organizacyjnym koncernu, działalność górnictwa węglowego podlegała zarządowi Generalnej Dyrekcji Kopalń, na czele której stanął Władysław Biernacki. Dyrektor Biernacki ukończył studia

1937 roku kopalnie Wspólnoty Interesów wydobyły 4 710 634 tony, stając się największym producentem węgla w Polsce z 13,2% udziałem w rynku. Głównym pośrednikiem w sprzedaży węgla Wspólnoty Interesów była firma Progres, dysponująca m.in. własnym nabrzeżem na terenie portu morskiego w Gdyni. Wśród odbiorców surowca wiodły prym rynki eksportowe, gdzie trafiało 1 518 000 ton. Do odbiorców krajowych dostarczano 1 428 000 ton węgla. Nieco ponad 1 700 000 ton pozostawało do dyspozycji zakładów należących do koncernu. Głównym wyzwaniem dla firmy na nadchodzące lata było uzdrowienie sytuacji we własnym

górnictwie. Kopalnie należące do Wspólnoty Interesów zbliżyłyby się bowiem do granicy nierentowności. W tym celu od 1937 roku spółka prowadziła badania geologiczne na terenie wschodniej Małopolski, poszukując nowych surowców. Ponadto w 1939 roku ogłoszono program inwestycyjny, który przewidywał wydanie do 1942 roku 52 700 000 zł na potrzeby istniejących na Górnym Śląsku kopalń. Wybuch II wojny światowej przekreślił jednak te ambitne plany”. Podczas dyskusji po wykładzie omówiono m. in. sprawę sądzenia Flicka wraz z pięcioma współpracownikami w jednym z procesów norymberskich. Skazano go na 7 lat więzienia jako winnego zatrudniania do niewolniczej pracy, rabunków na terytoriach okupowanych przez Niemcy i wspierania SS. Był spośród niemieckich przemysłowców jedynym skazanym za zbrodnie wojenne, który złożył odwołanie od wyroku. Uważał, że wszystkie jego działania pozostawały w zgodzie z obowiązującym wówczas prawem. K


KURIER WNET · MA J 2017

8

realizują zasadę TKM. Poza tym ta cała biurokracja, która nie ma nawet pieniędzy, by nimi zarządzać. To co właściwie robi ta armia „wybitnych” fachowców i menedżerów poza wiecznym żebraniem o pieniądze?! O 4 milionach długu WPKiW również było na tym forum: Te 4 mln długu to są pensje Rady Nadzorczej Parku. Gen. Zietek sam wybudował Park, a teraz Rada Nadzorcza, Zarząd, Dyrekcja, Komitet Powitalny, a dług rośnie, bo się utrzymuje DARMOZJADOW. Po odwołaniu w atmosferze sporu zbiorowego z parkową Solidarnością Z. Widery, od grudnia 2004 r. p.o. prezesa Parku został Andrzej Włoszek, który pracował tam od 1992 roku. Pełnił funkcję zastępcy dyrektora do spraw technicznych. Park płacił mu za zaoczne studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. W parku pracował jego ojciec jako główny księgowy, ale został dyscyplinarnie zwolniony. W 2002 roku Włoszek został dyrektorem Wesołego Miasteczka. W 2003 roku znowu został zastępcą dyrektora i wszedł do Rady Nadzorczej WPKiW. Był jednocześnie głównym specjalistą w Wesołym Miasteczku. O poziomie ówczesnej Rady Nadzorczej Parku świadczył fakt, że kiedy zwalniano Zbigniewa Widerę, zapomniano o tym, że jest radnym i zgodę na jego dymisję musi udzielić Rada Miejska Chorzowa. Taka procedura może potrwać i w dodatku nie wiadomo, jaki będzie jej skutek. Do czasu decyzji radnych Widera będzie otrzymywał pensję. Ale obowiązki prezesa pełni już Andrzej Włoszek i jemu też należy się odpowiednio wysokie wynagrodzenie. Jaką więc korzyść ma park z takich roszad? Przewodniczący Rady Nadzorczej WPKiW, Andrzej Drybański, twierdzi, że prezes przejadał z załogą pieniądze i nie dokonał żadnej sensownej restrukturyzacji. Nie wydzielił na przykład ogrodu zoologicznego. W rezultacie Andrzej Włoszek został oddelegowany do pełnienia funkcji prezesa WPKiW. W wyniku takiej kumoterskiej decyzji, chociaż Park klepał biedę, ale musiał wypłacać dwie pensje prezesowskie po ok. 10 tys. złotych. Szef Rady Nadzorczej WPKiW

FOT. FOTOPOLSKA.EU

Kąpielisko „Fala” z wieżą Ruthenera (w lewy górny róg) na tle osiedla 1000-lecia

Park dla ludzi... Jeszcze 67 lat temu 500 hektarów zdegradowanego przez rabunkową gospodarkę przemysłową i biedaszyby ugoru między Chorzowem, Katowicami a Siemianowicami Śląskimi przypominało krajobraz księżycowy, rozciągający się wśród kopalń i hut, pośrodku Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Drzew prawie nie było, widok był ponury… Dziś na 535 hektarach Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku im. gen. Jerzego Ziętka, dla celów biznesowych nazywanego Parkiem Śląskim, rośnie około miliona drzew. To miejsce największej lub jednej z największych na świecie udanych rewitalizacji i ekokonwersji terenów poprzemysłowych i rolniczych. tradycję, a na pewno warto, to trzeba zainwestować. Postawmy sprawę jasno, albo wykładamy na to kasę, albo się pozbywamy, bo nie jest dochodowa. Prezes był już wtedy po rozmowach wstępnych ze specjalistami i wówczas zrodził się pomysł, żeby zamiast „ELKi” stworzyć nowoczesną kolej gondolową. Rok 2006 był ostatnim sezonem, kiedy jeździła „stara” ELKa… Jedna z najdłuższych nizinnych kolejek linowych Europy była symbolem WPKiW. Budowę zaprojektowanej przez Krakowskie Biuro Projektów Budownictwa Przemysłowego Elektrycznej Linowej Kolei (skrót: ELKa) rozpoczęto w 1965 r., a uroczyste otwarcie z udziałem Edwarda Gierka, gen. Jerzego Ziętka i ówczesnego dyrektora WPKiW, Juliana Koby, nastąpiło 7 września 1967 r. Sześciokilometrową trasę po trójkącie od głównej stacji napędowej przy Stadionie Śląskim, przez stacje przy Wesołym Miasteczku i dalej przy Planetarium Śląskim można było przejechać

od ostatniego weekendu kwietnia do połowy października w ciągu niecałej godziny, w dni robocze od 10:00 do 19:00, a w soboty i niedziele – od 10:00 do 20:00. Za jeden odcinek w automacie biletowym przed każdą stacją płaciło się średnio 3 ówczesne złote. W pierwszym roku ELKą przejechało około 135 tysięcy ludzi. Podczas tzw. Święta „Trybuny Robotniczej” czy lipcowego „święta im. E. Wedla”, jak mawiali dowcipnisie, czyli 22 lipca, trasę oświetlały tysiące lampek, ELKa była czynna do 3:00 w nocy, a pasażerowie, często zachwyceni niepowtarzalną atmosferą, nie zamierzali zsiadać z krzesełek i obsługa musiała prosić o pomoc milicję… Jednak i zwykłe przejażdżki dostarczały niezwykłych wrażeń: przejazd nad wybiegami niedźwiedzi i antylop w ZOO, widok Rosarium czy ukwieconego terenu Ogólnopolskiej Wystawy Ogrodniczej na zawsze pozostawał w pamięci. W wydanej na 60-lecie WPKiW książce Krajobraz tworzą ludzie,

zacytowano pasażera, który zapamiętał, że tylko z kolejki można było zauważyć, że ogrodnicy układali z roślin twarze misiów, geometryczne figury i słoneczka… W 2006 r. kolejka pierwszy raz od 1967 r. nie ruszyła w kwietniu ze względu na zły stan techniczny kilku podpór. Rok później remonty i problemy eksploatacyjne spowodowały, że została wyłączona z użytkowania. Negatywne opinie Urzędu Dozoru Technicznego stały się pretekstem do jej rozebrania: z lin najpierw zdjęto krzesełka, a następnie z podpór – same liny. Dopiero po sześciu latach rozpoczęto budowę nowej „ELKi”, której wykonawcą została austriacka firma Doppelmayr… Innym problemem, który Włoszek zostawił, była sprawa kąpieliska „Fala”: w 1999 r. WPKiW wydzierżawił je niejakiemu Krzysztofowi Federowiczowi, który płacił czynsz, zatrudniał obsługę i czerpał zyski z biletów, a WPKiW płacił za przygotowanie basenów do sezonu i media. Dlatego, zdaniem Włoszka,

„Fala” w czasach świetności

Plan kąpieliska „Fala”

FOT. CHORZOW.NASZEMIASTO.PL

„Silesia Tower” w Śląskim Wesołym Miasteczku

w tych latach, A. Drybański, był kandydatem SLD w Okręgu Wyborczym Nr 3 do Rady Miasta Katowic. O zastąpieniu Widery przez Włoszka mówił tak: Wiążę z osobą Andrzeja Włoszka duże nadzieje. Prezes Widera bardzo mnie zawiódł. Może Włoszek nareszcie wprowadzi porządek i normalność do parku. Jest człowiekiem, który WPKiW zna od podszewki. Dotychczas prezesami zostawali ludzie z zewnątrz, dawali znajomym jakieś fuchy, Widera też zawierał umowy zlecenia z kolegami radnymi. W tym okresie Park pozostawał w zawieszeniu: ostatni SLD-owski rząd nie mógł podjąć decyzji, czy ma go przejąć Agencja Rozwoju Przemysłu, czy władze samorządowe województwa. Ostatni SLD-owski marszałek województwa, Michał Czarski, starał się wpłynąć na rząd, żeby chorzowski park przekazano samorządom. Mogło w tym pomóc porozumienie gmin Katowic i Chorzowa z Urzędem Marszałkowskim. Niestety, rządzony przez ludzi „Wspólnego Chorzowa” i wiecznego prezydenta Marka Kopla Chorzów wycofał się z tego układu. Jednym z powodów była chęć przechwycenia przez oligarchów miejskich z prezydentem na czele zlokalizowanego przy ul. Siemianowickiej w Chorzowie terenu parkowego ogrodnictwa. Tam od 1962 r. działała Zasadnicza Szkoła Zawodowa, która kształciła ogrodników, zatrudnianych następnie jako wykwalifikowana kadra do pracy w Parku. Obok szkoły powstały parkowe szklarnie, dzięki którym Park stał się częściowo samowystarczalny. W latach 80. XX w. w 30 szklarniach pracowało około 50 osób, które oprócz tego uprawiały 4 hektary pobliskiego pola, aby zapewnić paszę dla zwierząt w śląskim ZOO. Wraz z gospodarką rynkową zaczął się upadek: szklarnie zaczęły pustoszeć, pojawiły się problemy z ogrzewaniem. W 2005 r. rozpoczęła się stopniowa likwidacja parkowego ogrodnictwa. „Te tereny są nieprzydatne dla strategicznych celów parku, tam nigdy nie było miejsc spacerowych” – stwierdził wówczas prezes Włoszek. Jak podała PAP, najprościej więc te tereny sprzedać, a pieniądze... przejeść. Niestety, jedyną metodą ratowania trudnej sytuacji finansowej parku, jaką dotąd zaproponował obecny zarząd WPKiW, jest właśnie pozbywanie się problemu i wyprzedawanie majątku. Oczywiście w tym szaleństwie była metoda: w ten sposób został sprawdzony mechanizm parcelacji Parku pod pretekstem regulowania zaległości podatku od nieruchomości na rzecz Chorzowa. Część paku od strony ul. Siemianowickiej decyzją władz miasta wkrótce rozparcelowano, a działki – oczywiście drogą „przetargu” – sprzedano. Na tak sprywatyzowanym – a właściwie: zawłaszczonym – terenie Parku powstała ekskluzywna dzielnica willowa, której najbardziej znanym mieszkańcem jest były prezydent Chorzowa Kopel. Obecnie trwa twórcza kontynuacja tego procederu: na pobliskim terenie powstała ul. Wschodnia i kto tam mieszka? Czy nie przypadkiem były prezes WPKiW z nadania Platformy Obywatelskiej, a obecny prezydent Chorzowa, Kotala? Kontrolując liczbę „rąk” w Radzie Miasta, „wielkorządcy” Chorzowa mogą wpływać na plany zagospodarowania przestrzennego, wytyczać nowe ulice, albo – jak niedawno – wybudować w parku maszt telefonii komórkowej, choćby korzystającym z parku to przeszkadzało. Można też pod pretekstem „ratowania” kąpieliska „Fala” całkowicie je zniszczyć, a zamiast tego dla mieszkańców „swojego” osiedla wybudować mały, ekskluzywny basen przy ul. Siemianowickiej na kolejnych hektarach wyrwanych z parku… Tuż przed końcem kadencji Włoszek mówił: Tematem niecierpiącym zwłoki jest na pewno sprawa kolejki linowej „ELKa”. Jeśli chcemy utrzymać jej

FOT. VIVARIUM.COM.PL

Z

dniem 1 września 2003 r. w miejsce przedsiębiorstwa państwowego WPKiW zaczęła na terenie Parku działać spółka WPKiW SA. Od listopada 2003 do 17 sierpnia 2004 r. jej prezesem był Zbigniew Widera, radny Chorzowa, sekretarz śląskiego oddziału Stowarzyszenia Ordynacka. Zatrudnił m.in. na pół etatu żonę prezesa tego Stowarzyszenia na Śląsku, Zbigniewa Woźniaka, panią Dorotę Stasikowską-Woźniak. Już w 2004 r. na forum.gazeta.pl w kontekście prezesury Z. Widery w WPKiW można było przeczytać taki głos: Nie uratujemy Parku, jeśli nie rozbijemy starego, chorego układu. Przy powoływaniu nowych władz pierwszym kryterium musi być bezwzględna uczciwość nawet przed umiejętnościami fachowymi. Park od dawien dawna był terenem realizacji prywatnych „biznesów”. Kolejne ekipy

KURIER·ŚL ĄSKI

umowa była niekorzystna dla Parku i sprawa trafiła do sądu, który w lutym 2005 r. ogłosił wyrok, że umowa dzierżawy jest nieważna. Sąd apelacyjny potwierdził nieważność umowy. Zlecenie na projekt kąpieliska w WPKiW, wzorowanego na basenach w Budapeszcie, ze sztuczną falą, jak na jednym z basenów wyspy Małgorzaty na Dunaju, otrzymało Biuro Projektów Budownictwa Komunalnego w Katowicach, a zrealizowali je architekci: Ryszard Koczy, Jan Kozub i Alojzy Wróblewski. Uroczyste otwarcie kompleksu ośmiu basenów: pięciu dla dorosłych i trzech dla dzieci miało miejsce 12 czerwca 1966 r. Według projektu na 9 hektarach mogło z nich korzystać 6 tysięcy osób jednocześnie, w ciągu jednego dnia – nawet 30 tysięcy. W ciągu pierwszego lata eksploatacji „Falę” odwiedziło 239 tysięcy ludzi. Rok później podzielone na trzy poziomy kąpielisko, z basenem „Sztuczna Fala” o powierzchni lustra wody 1300 m2 i głębokości do 3 m, usytuowanym


MA J 2017 · KURIER WNET

9

na najwyższym z poziomów, zaprezentowano delegacji Międzynarodowej Unii Architektów, dzięki czemu do dziś jest uznawane „za wybitne osiągnięcie architektury sportowej”. Na poziomie poniżej „Fali” znajduje się basen „Szkoleniowy”, od którego można było przejść do niewielkiego basenu „Elipsa” i brodzika ze zjeżdżalniami oraz wielkiego placu zabaw i piaskownic dla dzieci. Na tym poziomie zaprojektowano 800-metrową widownię do plażowania przy basenie sportowym oraz kawiarnię, bar i restaurację „Sambar” na 111 miejsc, z tarasem i muszlą koncertową, co pozwalało na organizację potańcówek i występów artystycznych. Na poziomie najniższym znajduje się wyposażony w słupki startowe basen „Olimpijski” (50 na 21 m, od 180 do 200 cm głębokości), z możliwością podgrzewania wody do temperatury otoczenia, wykorzystywany do zawodów sportowych. Obok niego – basen „Skoki” (21 na 16,5 m, głęboki na 4,5 m), nad którym góruje charakterystyczna trampolina w kształcie tęczy, ze skoczniami na poziomach 3, 5, 7 i 10 m, wykonanymi z desek sprowadzonych z Finlandii. Na najniższym poziomie znajdował się jeszcze brodzik dla najmłodszych i usytuowany na tyłach kąpieliska plac zabaw wodnych, złożony z systemu „metalowych przeplatańców, którymi tryskała woda”. Do 2000 r. „Fala” działała nie tylko latem, ale i zimą, gdy tworzono na niej cieszące się wielkim powodzeniem lodowisko. Nawet w latach 90. XX w. kompleks cieszył się niezmiennym zainteresowaniem: w 1996 r. Śląski Urząd Wojewódzki, Sanepid i Radio Katowice uznały go za najlepszą przestrzeń

rekreacyjną województwa śląskiego. Jak podano w wydanym w 2016 r. opracowaniu Park wielu pokoleń, dzięki wykwalifikowanej kadrze ratowników i ratowniczek w ciągu kilkudziesięciu lat korzystania z „Fali” na jej „terenie nie doszło do żadnego tragicznego w skutkach wypadku”. W 2000 r. brak środków w budżecie województwa spowodował, że zimą nie uruchomiono lodowiska. Kolejne remonty basenów i urządzeń kąpieliska przedłużały jego agonię, ale remontu generalnego żadne władze samorządu województwa nie przeprowadziły… Od 24 czerwca 2006 r. po wygranym konkursie prezesem WPKiW został Cezary Dominiak, jego dotychczasowy dyrektor ds. ekonomicznych. Na czele Rady Nadzorczej WPKiW, która nadzorowała konkurs, stał Tadeusz Adamski, a Drybański był już tylko jej członkiem. Marszałkiem województwa z nadania Platformy Obywatelskiej był wówczas Janusz Muszyński. Nowy prezes „zielonych płuc” śląskiej aglomeracji miał trudny orzech do zgryzienia, bo opracowany przez pracowników Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego program modernizacyjny WPKiW zakładał wyciągnięcie z finansowej zapaści ZOO (roczny deficyt na poziomie 4 mln zł), zwiększenie atrakcyjności Wesołego Miasteczka, generalny remont „ELKi” oraz nakłonienia władz Chorzowa, Katowic i Siemianowic Śląskich do współfinansowania utrzymania terenów zielonych Parku. Do rozwiązania pozostawał też problem kąpieliska „Fala”: dzierżawiący je od 7 lat Krzysztof Federowicz czekał na sądowy nakaz

eksmisji i groził, że bez tego dokumentu nie ma zamiar opuścić „Fali” ani jej otworzyć. Groziło to powtórką z roku 2005, kiedy to obie strony toczyły za pomocą wynajętych agencji ochrony boje o kąpielisko. Wprawdzie Federowicz ostatecznie odstąpił, wyliczając, że do tego interesu dołożył z własnej kieszeni ok. 2 mln zł., ale swoich praw dochodził przed sądem, żądając odszkodowania. Jednak stan, w jakim pozostawił kąpielisko, nakazywałby raczej żądać odszkodowania od niego samego. Za prezesury Dominiaka w ramach rewitalizacji „Wesołego Miasteczka” za 3 mln zł została ze środków Parku kupiona wyprodukowana przez ukraińską firmę Analog z Winnicy Wieża Swobodnego Spadania, czyli „Silesia Tower”. Inauguracyjna jazda – a raczej spadanie, co powinno być uznane za niesławny symbol panowania w Parku prezesów z klucza PO – odbyła się 30 sierpnia 2008 r. Przecięcia wstęgi dokonał marszałek województwa śląskiego Bogusław Śmigielski w towarzystwie Marka Kopla – prezydenta Chorzowa i Józefa Kocurka – wiceprezydenta Katowic. Wieża wysokości 50 m ważyła 80 ton i potrzebowała do pracy zasilania 150 kW. Maksymalna przepustowość zakładała 300 klientów na godzinę (cena przejażdżki 7 zł, choć planowano 9 zł). 12 krzesełek kolejki łańcuchowej wyposażono w podwójne zabezpieczenia. Odbioru technicznego dokonał krakowski UDT. Jednak „Silesia Tower” zepsuła się już w 2009 r. Przez 2 lata ukraiński dostawca nie chciał jej naprawić. W końcu UDT wydał zakaz „swobodnego spadania”. W 2011 r. Jan Blaut ze Stowarzyszenia Nasz Park napisał:

Ta wieża to bubel i inwestycja, której poprzednie zarządy nie dopilnowały. To dowód na brak gospodarności. Niemal w tym samym czasie zamknięto ELKę. Jestem przekonany, że gdyby pieniądze z wieży wydać na kolejkę, dziś mieszkańcy mogliby z niej spokojnie korzystać. W 2015 r. Witold Trólka z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego powiedział: -Sprzedaż „Silesia Tower” to skutek nieprzemyślanej decyzji podjętej przez jeden z byłych zarządów WPKIW w 2008 roku. Dotyczyła ona zakupu tego urządzenia. Następca Cezarego Dominiaka złożył wniosek do prokuratury, ta sprawę umorzyła. Zdajemy sobie sprawę, że spółka WPKiW zarządzająca parkiem Śląskim i Wesołym Miasteczkiem poniosła w ten sposób dużą stratę. Zarząd Parku Śląskiego został zobowiązany przez Radę Nadzorczą do sprawdzenia wszystkich dostępnych możliwości sprzedaży tego urządzenia. Najlepiej do innego lunaparku, za cenę przynajmniej w części pokrywającą koszt zakupu. Potwierdziło się jednak, że opinie ekspertów i Urzędu Dozoru Technicznego są słuszne i sprowadzona z zagranicy 7 lat temu atrakcja jest, niestety, warta ledwie trochę więcej, niż stal, z której jest zbudowana. Za bubel, który kosztował 3 mln zł, a został sprzedany za 60 tys. zł, nikt nie odpowiedział... Kompromitację z „Silesia Tower” pod rządami PO można porównać tylko z niechlubnym końcem parkowej Wieży Ruthenera. Pod koniec lat 60. XX w. gen. Ziętek zobaczył konstrukcję wiedeńskiego architekta prof. Othmara Ruthenera podczas Wystawy Ogrodnictwa w Austrii. W czerwcu 1968 r. podczas Ogólnopolskiej Wystawy Kwiatów

...czy parking dla Platformy? Część I Stanisław Orzeł

FOT. FOTOPOLSKA.EU

FOT. 3.BP.BLOGSPOT.COM

Wieża Ruthenera w WPKiW

©BP TOMASZ ŻAK

Ośrodek PTTK

FOT. WYBORCZA.PL/KATOWICE

KURIER·ŚL ĄSKI

ELKa z „sałacianą wieżą” i „Kapeluszem” w tle

i Ogrodów otwarcia 54-metrowej wieży o średnicy 11 m, najwyższego wówczas tego typu obiektu na świcie, dokonali w WPKiW E. Gierek J. Ziętek. Konstrukcję wykonał chorzowski Konstal, a zasilanie, sterowanie urządzeniami wewnątrz, ogrzewanie i klimatyzację – Elektroprojekt Katowice. Powierzchnia użytkowa wieży wynosiła około 1000 m2, 285 półek i regałów z roślinami zawieszono na łańcuchach i wprawiano w pionowy ruch, którym sterował mechanizm przesuwający poszczególne donice tak, żeby w ciągu doby były równomiernie doświetlane i ogrzewane. Dzięki temu rośliny, z których część sprzedawano, a część sadzono w Parku, rosły w wieży szybciej niż w innych szklarniach. Latem pracowała w niej klimatyzacja, a zimą – ogrzewanie gazowe. Zautomatyzowany system obsługiwało dwóch pracowników. Na szczyt „sałacianej wieży” wjeżdżało się dwuosobową windą, skąd można było wyjść na taras z widokiem na panoramę Chorzowa i Katowic. Ta gigantyczna szklarnia, zajmująca niewielką powierzchnię, została niestety obłożona płytami poliestrowymi kiepskiej jakości, które po kilkunastu latach w górnośląskim smogu ściemniały tak bardzo, że do roślin zaczęło docierać coraz mniej światła. Należało podjąć decyzję o ich wymianie, jednak w 1983 r., w stanie wojennym, po 15 latach od wybudowania obiektu, ówczesne władze województwa katowickiego nakazały zabrzańskiemu Mostostalowi jego rozebranie. Różnica między Wieżą Ruthenera a „Silesia Tower” była taka, że pierwszą zaniedbały władze stanu wojennego, a drugą zmarnowało platformerskie zarządzanie metodą „róbta co chceta”, bo „państwo istnieje tylko teoretycznie”… Dominiak sam zrezygnował z funkcji prezesa Parku pod koniec września 2008 r. – Na szczęście udało się zrobić kilka rzeczy, chociażby wyodrębnić ZOO ze struktur Parku czy reanimować Wesołe Miasteczko – sam komentował swoje „osiągnięcia”, a Zarząd województwa śląskiego pozytywnie ocenił jego pracę. – Przyszło mu urzędować w trudnych dla parku chwilach. Dokonał wielu zmian, przeprowadził program restrukturyzacji i modernizacji spółki, dzięki któremu udało się chociażby utworzyć Park Linowy. Ów program zakładał też redukcję zatrudnienia tak, by było dostosowane do potrzeb parku. Dzięki tym działaniom park ma szansę stanąć finansowo na nogi i w końcu nie przynosić strat – powiedział Marcin Michalik, dyrektor gabinetu marszałka B. Śmigielskiego. Po odejściu z Parku Dominiak był prezesem spółki z o.o. Doradztwo Gospodarcze i Zastosowania Informatyki Consorg, adiunktem Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach i właścicielem CD Consulting. Obecnie dr Dominiak jest Członkiem Zarządu, Dyrektorem Departamentu Finansów i Polityki Personalnej w siemianowickiej zbrojeniówce, czyli ROSOMAK SA. Od 17 listopada 2008 r. prezesem WPKiW został Andrzej Kotala: od 1992 r. właściciel dużej spółki Mirand z siedzibą w Katowicach, specjalizującej się w kompleksowym wyposażeniu wnętrz w meble biurowe, metalowe oraz zabudowy kuchenne i meble na wymiar (m.in. w Urzędzie Miasta w Chorzowie, gdy prezydentem został A. Kotala), założyciel Stowarzyszenia Żeglarskiego „Szkwał”, szef chorzowskiej Platformy Obywatelskiej, który w 2006 r. bez powodzenia startował w wyborach na prezydenta Chorzowa. W walce o fotel prezesa WPKiW pokonał Hannę Pompę-Obłońską, naczelnik wydziału gospodarki komunalnej i remontów w chorzowskim magistracie. Dla komisji konkursowej decydujące okazało się jego długoletnie doświadczenie menedżerskie w zarządzaniu spółkami. Dyrektor gabinetu marszałka Śmigielskiego mówił wówczas, że w Parku po okresie restrukturyzacji przyszedł czas na rozwój. Głównym zadaniem nowego prezesa będzie więc uzyskanie stabilności finansowej parku,

który ma ponad dwadzieścia milionów złotych rocznie przychodu. Zarząd województwa, który w maju przejął od Skarbu Państwa wszystkie akcje parku, już poczynił kroki, by odciążyć jego budżet, chociażby wyodrębniając z niego ZOO. (…) Oprócz pieniędzy z budżetu nowy prezes może liczyć na wsparcie zarządu województwa. – W tym roku między innymi przekazano ponad pięć milionów złotych na budowę w parku kanalizacji – powiedział Tomasz Żak z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego. Gdy Kotala został prezesem WPKiW, powiedział tak: Chciałbym, by zmieniła się wizja Wesołego Miasteczka i lunapark miał więcej nowoczesnych karuzeli. Powinno powstać także muzeum interaktywne dla dzieci, być może będzie oceanarium. Chciałbym także, by przy kąpielisku „Fala” powstał mini aquapark. Trzeba zadbać też o bazę turystyczną i noclegową. Bo tego brakuje. Jednak bazę turystyczno-noclegową Park już kiedyś miał: 15 grudnia 1962 r. premier PRL Józef Cyrankiewicz, E. Gierek i J. Ziętek otwarli Ośrodek Turystyczny Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego w WPKiW, przeznaczony dla wycieczek z Polski i gości zagranicznych. Projektantami byli architekci ze znanego duetu: Henryk Buszko i Aleksander Franta. Ośrodek składał się z pięciu pawilonów: czterech hotelowych na ponad 300 miejsc noclegowych (od 1968 r. – 400 miejsc) oraz restauracyjno-kawiarnianego z barem samoobsługowym na 277 miejsc. Pokoje były dwu- i kilkuosobowe, wyposażone w umywalkę, solidne i estetyczne meble oraz łazienki z wannami i prysznicami, co sprawiało, że część hotelowa zapewniała ówczesne standardy „dobrej klasy europejskiej”. W zależności od ilości miejsc do spania cena pokoju wynosiła od 15 do 45 ówczesnych złotych, ze zniżkami dla członków PTTK. Równie okazały był piąty pawilon: sale restauracji, kawiarni i baru były przestrzenne, jasne, z dyskretną dekoracją takich m.in. plastyków, jak Marian Malina czy Stefan Suberlak. Kuchnię – jak na PRL z początku lat 60. XX w. – wyposażono w lady chłodnicze, lodówki, bufety, co sprawiało, że odpowiadała poziomowi obiektów gastronomicznych klasy „S”. Jednak ceny posiłków w tym kombinacie turystyczno-gastronomiczym utrzymywano na poziomie kategorii II, dzięki czemu zawsze pełno było klientów. W części kulturalnej tego pawilonu mieściła się sala kinowa, kiosk z pamiątkami WPKiW oraz centrala telefoniczna. Część hotelową od gastronomicznej oddzielał obszerny hol. Jak można przeczytać w publikacji Park wielu pokoleń – ośrodek PTTK działał do początku lat 90. XX wieku. Po otwarciu granic zainteresowanie kilkudniowymi wypadami na Śląsk zdecydowanie osłabło. Obiekt zaczął przynosić straty, pogarszał się też jego stan techniczny. Potem szukano jeszcze pomysłu na wykorzystanie pawilonów, ale żadna z nowych funkcji nie zagościła tam na dłużej i w 2004 roku zdecydowano o ich wyburzeniu. Działo się to za prezesury w WPKiW sekretarza śląskiego oddziału Stowarzyszenia Ordynacka, Zbigniewa Widery. W ten sposób z Parku zniknął najtańszy dla turystyki masowej hotel. Powszechny jest pogląd, że Ośrodek PTTK musiał upaść, bo był tani i psuł interesy innym sprywatyzowanym hotelom w Parku: na Stadionie Śląskim czy w Ośrodku Harcerskim. Przy okazji jego likwidacji na hotel przekształcono akademik/Dom Asystenta przy Międzynarodowych Targach Katowickich. Metoda likwidacji Ośrodka PTTK okazała się poligonem doświadczalnym „zarządzania” Parkiem, twórczo rozwijanym przez kilku kolejnych prezesów… Po dwóch latach „parkowania” A. Kotala pokonał wreszcie niezatapialnego prezydenta Chorzowa, M. Kopla i mógł się zająć czymś ciekawszym niż kanalizacja w Parku… K


KURIER WNET · MA J 2017

10

C

o pewien czas gdzieś w świecie pojawia się „prorok”, który ogłasza kolejną datę końca świata. Przeżyliśmy wiele takich dat, a końca jak nie było, tak nie ma. Zdarzają się też głosiciele końca różnych innych rzeczy. Na przykład Francis Fukuyama napisał książkę pt. „Koniec historii”, a Jeremy Rifkin – „Koniec pracy”. Jak wiemy, świat się jeszcze prawdopodobnie nie skończył, historia nadal kołem się toczy, a pracy jakoś nie ubywa. Zapowiadany tytułem tego artykułu „koniec zawodu” zapewne też nie nastąpi zbyt nagle, niemniej pewne ważne zjawiska już zachodzą na naszych oczach. Należy je poznać i opisać, by nie dać się zaskoczyć skutkami lekceważonych zmian, które zależą dziś w większym stopniu od technologii niż od polityki. Niniejszy artykuł też jest wolny od politycznych kontekstów, bo każda władza staje przed takim samym, obiektywnym problemem: przed... końcem zawodu! Rozpatrujemy tu działanie rynku pracy, czyli na razie pomijamy te osoby, które z takich czy innych powodów nie zamierzają pracować, pomijamy też pracowników, którzy nie planują zmiany posady. Na rynku pracy występują więc podmioty poszukujące pracownika (popyt) i osoby poszukujące pracy (podaż). Do tej ostatniej kategorii zaliczamy też pracujących, którzy wprawdzie przeglądają różne oferty, ale zmienią pracę tylko pod warunkiem znalezienia czegoś naprawdę dla nich atrakcyjnego (podaż pasywna). To samo dotyczy pracodawców, którzy mają pełną obsadę, ale z kilkoma pracownikami chętnie by się rozstali, gdyby na ich miejsce pojawił się ktoś posiadający szczególnie w danej firmie potrzebny zestaw kwalifikacji.

KURIER·ŚL ĄSKI a kierownik pewnego zespołu badawczego – doktorem. Należy tu odnotować, że uprawnień pionowych jest kilkanaście, a na rynku pracy liczy się zaledwie kilka. Nie spotykamy bowiem ofert pracy, zawierających wymaganie ukończenia pierwszej klasy w zasadniczej szko-

do zawodowego przewozu rzeczy. Uff, niełatwo zostać kierowcą zawodowym i nie dziwota, że jest to jeden z najbardziej deficytowych zawodów w Polsce. Ocenia się, że gdyby na rynku znalazło się nawet sto tysięcy kierowców z takimi uprawnieniami poziomymi – każdy znalazłby pracę. Ale nie od

zainteresowanych, ale również wysyłają kandydatów na różne kursy, finansowane zwykle ze środków państwowych. Wokół PUP-ów powstał cały system firm szkoleniowych, które żyją z tego, czego swoim absolwentom nie dały szkoły: z nadawania uprawnień poziomych.

Niebawem w organizacji polskiego rynku pracy zajdą ważne zmiany. Wojewódzkie urzędy pracy przejdą spod władzy samorządów pod kompetencje rządowe. Protestują ci, którzy chcą, żeby było tak, jak było, choć wiedzą, że było źle, że urzędy pracy działały fatalnie. Nowoczesny rynek pracy zaskakuje i domaga się reformy. Na tym rynku zmienia się wszystko!

Koniec zawodu czyli inteligentny rynek pracy Andrzej Jarczewski

Zawód jako zbiór uprawnień Do niedawna zawód określano albo ze względu na wykształcenie, albo ze względu na wykonywaną pracę. I tak np. ‘elektrykiem’ nazywano ucznia, studenta i absolwenta kierunku elektrycznego w szkołach różnych poziomów. Elektrykiem był też pracownik działu elektrycznego w różnych zakładach. Obecnie ta nomenklatura okazuje się coraz mniej przydatna. Pracodawcy wymagają konkretnych uprawnień, potwierdzonych świadectwami czy dyplomami, a także pewnych umiejętności, potwierdzonych doświadczeniem. Ponadto wymagane bywa prawo jazdy i – często – znajomość pożądanego języka obcego (dziś najczęściej: niemieckiego, bo zakłada się, że angielski wszyscy jako tako znają). Gdy przeglądamy oferty pracy, znajdujemy w internecie mnóstwo stron, ale pojawiają się też spore ograniczenia. Na przykład w wybranym mieście poszukują tylko elektryków, którzy mają uprawnienia SEP-owskie, albo elektromonterów, którzy mają własne narzędzia. Gdy szukamy pracy za więcej niż 13 euro/godz., musimy wyjechać na rok do Belgii, znać język np. niderlandzki itd. itp. Większość ofert zawiera warunki, których nie spełniamy lub które nas nie zadowalają. Na lokalnych rynkach pracy pojawiają się więc elektrycy również wśród bezrobotnych. Dlaczego elektryk, choć jest to zawód ogólnie poszukiwany, nie może znaleźć pracy? Ano dlatego, że kończy się epoka zawodów. Owszem, by zostać nauczycielem matematyki, trzeba spełnić identyczne kryteria, obowiązujące we wszystkich szkołach danego typu w kraju, i to wystarczy. Ale by zostać elektrykiem lub kierowcą... to nie takie proste. Zawsze będą istnieć zawody zdefiniowane sztywno i dokładnie (jak nasz matematyk), ale coraz więcej zawodów opisujemy już tylko zestawem zmiennych uprawnień pionowych, poziomych i predyspozycji.

Uprawnienia pionowe W zakładach pracy chronionej na niektórych stanowiskach nie trzeba mieć ukończonej nawet pierwszej klasy szkoły podstawowej. By jednak zostać rektorem uniwersytetu, wypada mieć profesurę, i to belwederską. A między poziomem najniższym i najwyższym mamy szansę zdobyć kilkanaście różnych świadectw. Te świadectwa, a zwłaszcza maturę, magisterium, doktorat, nazywamy uprawnieniami pionowymi. Te uprawnienia pionowe umożliwiają nam zajmowanie pewnych stanowisk w strukturze hierarchicznej. Na przykład majster musi mieć maturę, projektant musi być inżynierem,

le zawodowej. Nikt też nie poszukuje studenta, który ukończył cztery lata studiów medycznych. Widuje się tylko żądanie przedłożenia dyplomu ukończenia szkoły, a nie klasy. Kiedyś magisterium było pierwszym i często jedynym wymaganiem, stawianym kandydatom na stanowiska nauczycielskie czy urzędnicze. Dziś już tak nie jest. Wymagamy czegoś więcej niż tylko uprawnienia pionowego.

Uprawnienia poziome Inżynier elektryk, który chce zostać sztygarem elektrycznym w kopalni, musi zaliczyć odpowiedni kurs i zdobyć m.in. uprawnienia 1kV (6kV). Dopóki tego nie zrobi, nie wolno mu nawet dotykać urządzeń wysokonapięciowych. Może tylko obserwować pracę elektryka po technikum lub po zawodówce, który już taki kurs ukończył. Magisterium ani nawet habilitacja nic tu nie pomoże. Bez uprawnień ani rusz. Podobnie – dajmy na to – kandydat na dostawcę pizzy. Ten nie musi wykazywać się żadnym wykształceniem, ale musi być „kumaty” i mieć prawo jazdy AM, bo pracodawca daje skuter i oczekuje licznych kursów. Kolejny przykład – pracownik „od wszystkiego” w pewnej firmie hotelarskiej. Jedyne wymaganie na etapie składania CV to certyfikat znajomości języka angielskiego i wieloletnie doświadczenie w podobnym fachu, a jeśli będą dalsze etapy rekrutacji – mogą pojawić się różne wymagania dodatkowe, np.: zaświadczenie o... niekaralności. Te różne dyplomy i świadectwa, dopuszczające do wykonywania konkretnych czynności lub do zajmowania konkretnego stanowiska, nazywamy uprawnieniami poziomymi. Liczba takich certyfikatów – w przeciwieństwie do uprawnień pionowych – jest przeogromna i z każdym dniem rośnie. Wielu pracodawców żąda kilku różnych uprawnień poziomych, np. prawa jazdy kategorii C+E, znajomości dwóch języków obcych, posiadania smartfona, własnej karty płatniczej itd. Natomiast kwestia, czy przyszły kierowca TIR-a ukończył zawodówkę, czy studia doktoranckie, takich pracodawców nie interesuje. Wystarczy, że psycholog i lekarz wystawią mu świadectwa o braku przeciwwskazań, a odpowiedni egzaminator podpisze Świadectwo Kwalifikacji Zawodowej, uprawniające

razu, bo praca kierowcy wymaga też specjalnych cech osobowych.

Predyspozycje i preferencje Maszyny mogą być instalowane w niemal każdych warunkach. Po prostu fabryka kupuje sobie robota, ustawia go na linii montażowej, oprogramowuje i już może go eksploatować przez 24 godziny na dobę. Z człowiekiem tak się nie da. Jeden ma lęk przestrzeni, więc np. w zawodach budowlanych nie może być tynkarzem, ale z powodzeniem może zająć się układaniem glazury wewnątrz pomieszczeń. Inny znów ma dużo siły w ramionach, ale słaby wzrok. Kolejny nie może pracować w nocy, a następny ma alergię na ten właśnie rozpuszczalnik, który stosuje się w danej firmie. Jedni lubią pracę urzędniczą, inni siedzenia przy biurku nienawidzą. Ci są z komputerem za pan brat, tamci znów mówią: „wszystko, tylko nie klawiatura”. Jeden może jechać na koniec świata, drugi chce pracować tylko w pobliżu domu... Generalnie – jako kandydaci na pracowników – mamy pewne predyspozycje. Niektóre prace wykonujemy z radością, inne odrzucamy z góry, choć mamy odpowiednie uprawnienia pionowe i poziome. Z kolei pracodawca ma też swoje preferencje. Na pewnych stanowiskach widziałby raczej młodszych, a na innych – pracowników o dużym doświadczeniu. Ze względu na plany rozwojowe – preferuje osoby, znające np. język ukraiński lub węgierski. Albo: od wszystkich pracowników wymaga posiadania własnego samochodu i choćby elementarnych umiejętności komputerowych. Zestaw tego rodzaju wymagań jest dość spory i na ogół podawany w ogłoszeniach, natomiast kandydaci na pracowników do ostatniej chwili nie ujawniają swoich predyspozycji, bo nikt ich o to nie pyta, a ów kandydat szuka pracy, nie... kłopotów.

Swaty By pożenić pracodawców z potencjalnymi pracownikami, ustanowiono cały system tzw. instytucji rynku pracy. Poza tym całkiem nieźle funkcjonują firmy headhunterskie, kilka tysięcy prywatnych biur pośrednictwa i „agencji eksportu siły żywej”. Powiatowe urzędy pracy nie tylko kojarzą

I tu zaszył się największy problem. Dlaczego szkolnictwo, również wyższe, nie daje takich uprawnień poziomych, jakie są na rynku poszukiwane dziś i w możliwej do przewidzenia przyszłości? Ano dlatego, że w szkolnictwie zatrudnieni są nauczyciele, którzy – dzięki swoim związkom i Karcie Nauczyciela – mogą do emerytury uczyć tego, co sami potrafią, a nie tego, czego potrzebuje gospodarka narodowa. Poza tym – minister edukacji nie otrzymuje z rynku pracy informacji o rzeczywistych potrzebach gospodarki na konkretne uprawnienia, więc nie wprowadza żadnych korekt do programów kształcenia zawodowego, a zresztą nie dysponuje już nawet takimi możliwościami. Instytucje rynku pracy wprawdzie swatają zainteresowanych, ale nie mają najmniejszego wpływu na kierunki kształcenia w szkołach i nawet nie leży to w ich interesie. Jeżeli jakaś szkoła dobrze przygotowuje swoich uczniów do obecności w nowoczesnej gospodarce, to jest to zasługą mądrego dyrektora, czasem odpowiedzialnego burmistrza, ale nie wynika to z systemu. Między resortem pracy a systemem edukacji nie ma żadnego porozumienia. I nie jest to winą rządów obecnych czy poprzednich. Tak było i w PRL-u i nawet w II RP i w I RP też. Tak było na całym świecie. Ale niektóre kraje dokonały w tej materii rewolucji i przodują w rozwoju gospodarczym, a inne tę rewolucję mają dopiero przed sobą. Do tej drugiej grupy należy Polska. Czeka nas więc duża praca. Rysunek przedstawia proces kojarzenia pracodawcy z kandydatem na pracownika. Na inteligentnym rynku pracy istnieją systemy, które robią to automatycznie, a przy okazji generują najważniejszą informację dla szkolnictwa zawodowego: mówią, na jakie uprawnienia (już nie zawody) istnieje największy popyt, a czego nie należy uczyć, bo jest to w gospodarce niepotrzebne. Badania pokazują, że w epoce gwałtownych zmian – na rynku pracy zachodzą procesy... wolnozmienne. Tak, tak: zmiany jakiegokolwiek parametru nie przekraczają kilku procent rocznie. Wszystko można obserwować i dość dokładnie prognozować. Dotychczas tego nie robiono, bo nie wierzono, że to możliwe. Obecnemu rządowi życzę: więcej wiary! K

Po co w Godowie babcię denerwować? Krzysztof Gosiewski A dokładniej informować babci nikt nie śpieszy. Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!

I

nterwencje w sprawach tego typu, jak opisana poniżej, nie należą ani do obowiązków, ani do kompetencji rzecznika dyscyplinarnego oddziału SDP. Zainteresowałem się nią jednak, gdyż jest symptomatyczna dla środowisk lokalnych w podobnych do Godowa gminach. Podane na wstępie motto idealnie pasuje do atmosfery panującej w takich środowiskach, zaś w roli babci występuje zwykle miejscowa ludność. Jako Rzecznik Dyscyplinarny katowickiego oddziału SDP otrzymałem w pierwszej połowie marca tego roku od Radnego Gminy Godów, Donata Trafiała, długi list z opisem walki mieszkańców z tamtejszym samorządem. Dotyczy ona przewidywanej uciążliwości związanej z ruchem ciężarówek dotyczącym rekultywacji terenu po dawnej piaskowni, sąsiadującej z osiedlem domków jednorodzinnych. Do listu dołączono plik kserokopii dokumentów i publikacji w tamtejszych „Nowinach Wodzisławskich”, opisujących tę sprawę. Radny wraz częścią zainteresowanych mieszkańców byli niezadowoleni ze sposobu informowania ich o biegu sprawy. Stąd próba szukania pomocy w stowarzyszeniu dziennikarskim. Najpierw jednak w wielkim skrócie, o co chodzi w Godowie. Ludność gminy położonej tuż przy czeskiej granicy, po przeżyciu horroru, kiedy to w latach 2007–2012 olbrzymie ciężarówki demolowały gminę, wożąc piasek na budowę autostrady A1, postanowiła powiedzieć „basta!” podobnej kawalkadzie, wożącej teraz „materiał” do zasypania dziury po dawnej piaskowni. Zwłaszcza, iż istnieje graniczące z pewnością podejrzenie, że ujęty w cudzysłów „materiał” może zawierać niebezpieczne odpady. Oczekiwano od lokalnej prasy przede wszystkim pełnej informacji, ale również wsparcia w walce o swoje dobrze rozumiane interesy, a także o swoje bezpieczeństwo. Prasa lokalna, jak często w takich przypadkach,

Ludność gminy postanowiła powiedzieć „basta!” kawalkadzie, wożącej „materiał” do zasypania dziury po dawnej piaskowni. Zwłaszcza, iż istnieje podejrzenie, że ujęty w cudzysłów „materiał” może zawierać niebezpieczne odpady. przyjmuje postawę: po co babcię denerwować? Władza samorządowa, w tym przypadku Gmina Godów i Starostwo Wodzisław, prawdopodobnie z podobnych powodów, informowała w zasadzie pustosłowiem. Dostępne dokumenty i wypowiedzi zawierają często typowy urzędniczy bełkot i obietnice, zamiast rzetelnych informacji. W dniu 28.08.2016 tygodnik „Nowiny Wodzisławskie” na swoim portalu internetowym opublikował tekst zatytułowany 30 ciężarówek na dobę przejedzie przez Godów. Tekst ten zawierał liczne zwroty: „w przygotowaniu znajduje się...”, „gmina „przygotowuje porozumienie z właścicielem piaskowni”, „rekultywacja będzie” etc. Słowem: tekst sugerował, że decyzje jeszcze nie zapadły i jest o co walczyć, a gmina ma na uwadze interes mieszkańców. Okazało się jednak, że, jak pokazują dokumenty, decyzja Starosty Wodzisławskiego w kluczowej sprawie czasowej organizacji ruchu ciężarówek została podjęta już wcześniej, bo 5.08.2016, a więc ok. 3 tygodnie przed publikacją „Nowin”. Decyzja nie zawierała wszakże żadnych istotnych szczegółów. Stanowiła jednak pozwolenie na przejazdy ciężarówek przez miejscowość. Szczegóły zapewne były tylko dogadane bądź zawarte w dokumentach nieudostępnionych radnemu, co w tak ważnej sprawie też wydaje się dziwne. Taki sposób publikacji po tym, kiedy decyzje już zostały podjęte, może wynikać tylko z następującej alternatywy: • tekst był przygotowany przed 8 sierpnia, czyli przed dniem, kiedy już

Wojciech Młynarski

podjęto decyzję i co najmniej 3 tygodnie przeleżał się w redakcyjnej teczce • bądź stanowił świadomą manipulację mającą uspokoić protestujących, mimo że decyzje i tak już podjęto. Oba przypadki nie świadczyłyby dobrze o autorze. Taki sposób pracy dziennikarskiej nie jest chyba przestępstwem, ale powstrzymam się od odpowiedzi, jak się on ma do staranności czy etyki zawodowej. Lokalne gazety stosują dwie ulubione techniki dziennikarskie, służące do opisu relacji kontaktów z miejscową władzą. Pierwsza to relacja z rozmowy (wywiad), a druga – omówienie publicznych wystąpień władzy. W obu przypadkach informacyjna strona tekstu polega na wiernym podaniu tego, co władza ma do przekazania ludowi. Zwykle z nieliczną ilością komentarzy. W rozmowach natomiast – żadnych trudnych pytań i wymuszania konkretnych odpowiedzi. Po prostu dokładna rejestracja – zwykle długiego – kazania, jakie władza lubi wygłaszać do ludu. Pełnego ogólników, obietnic i dyrdymałów. Czyż na tym ma polegać dobre dziennikarstwo?

P

onadto w sprawie Godowa pojawiają się elementy wręcz kuriozalne. Wspomniana decyzja z 5 sierpnia zawiera informację o postawieniu na drodze dojazdowej do piaskowni znaku drogowego B5 (w którym miejscu – nie podano). B5 to zakaz wjazdu samochodów ciężarowych. O żadnym ograniczeniu tonażu decyzja nie stanowi. Natomiast we wspomnianej publikacji na portalu internetowym podano, że dopuszczać się będzie ruch pojazdów o masie powyżej 12 ton, co czyni bezsensownym stawianie znaku B5. To jak: zakaz, ograniczenie tonażu do 12 ton, czy też pozwolenie na jazdę dowolnie ciężkich ciężarówek? Temat Godowa jest nośny, więc władza chętnie wydaje częste oświadczenia, które „Nowiny” również chętnie drukują. Tegoroczne publikacje z 14 lutego oraz 4 i 11 kwietnia 2017 roku zawierają takie właśnie oświadczenia wygłaszane przy różnych okazjach. W roku poprzednim wyglądało na to, że chodzi głównie o organizację ruchu ciężarówek i że tego właśnie przede wszystkim dotyczył protest, a także wspomniana decyzja z 8 sierpnia. Teraz doszły nowe, ciekawe elementy. Zadyma trwa i rozszerza swój zakres. Starostwo cofnęło decyzję o rekultywacji, poprzednio przyznaną obecnemu właścicielowi piaskowni (który ma ochotę rekultywować) i uważa, że powinien to robić poprzedni właściciel (który tego nie chce tego robić). Nie jestem prawnikiem, ale w istocie nie wiadomo, na jakiej podstawie wydano decyzję o cofnięciu, skoro kodeks cywilny nie zakazuje nabycia nieruchomości wraz z jej istniejącymi w chwili zakupu zobowiązaniami. W ten sposób wygenerowano nowe pole konfliktu. Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o... A chodzić może o kwoty milionowe. Wspomniane publikacje szacują wartość piaskowni na 5,3 mln, ale nawet aż do 12 mln zł. Sprawa, z inicjatywy obecnego właściciela, wylądowała w Samorządowym Kolegium Odwoławczym. Powołano również komisję ds. piaskowni. Radny Trafiał nie odpuszcza. Tym naraził się m.in. na groźbę wykluczenia go z obrad tej komisji. Czas leci, a mieszkańcy się stresują. Pojawiają się przypuszczenia, że „interes” polegałby na odpłatnym lokowaniu w piaskowni odpadów niebezpiecznych, a to interes niemały, bo najczęściej nielegalny. Natomiast zagrożenie dla ludności duże. Podejrzewa się, że na tej piaskowni ktoś zamierza kręcić przysłowiowe „lody”. Nie wiadomo kto, nie wiadomo, jakie „lody”, ale generalnie trudno je wykluczyć. Idealny temat dla dziennikarstwa śledczego. Niczego jednak się nie wyśledzić, bazując tylko na wypowiedziach starosty, wójta, ich zastępców, czy innych urzędników. Nie rozmawiając nawet z poprzednim i obecnym właścicielem piaskowni (audiatur et altera pars). I tak: byle do wiosny! K Autor jest Rzecznikiem Dyscyplinarnym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Oddział w Katowicach


MA J 2017 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Ten tylko wart nazwy człowie­ ka, który ma pewne przekonania i potrafi je bez względu na skutki wyznawać czynem. Józef Piłsudski

Panie Adamie, 16 lat poza Parlamentem RP, blisko 40 lat działalności. Kim Pan jest, co proponuje i dlaczego? W działalność zaangażowałem się na początku lat 80. XX wieku. To był trochę obowiązek, trochę odpowiednie lektury i patriotyczne wychowanie w rodzinie o tradycjach walki o niepodległość. W budynku, w którym zresztą do dziś mieszkam, rozchodziła się wśród mieszkającej tu kadry naukowej Uniwersytetu Śląskiego bibuła opozycyjna i istniała jakaś forma twórczej dyskusji na temat sytuacji mieszkańców kraju-satelity ZSRR. Młody człowiek najzwyklej ma takie naturalne, ideowe, romantyczne podejście do otaczającej rzeczywistości. Chce poprawiać, naprawiać, wierzyć w autorytety. Dla mnie autorytetem był Marszałek Józef Piłsudski, dla którego najważniejsza była niepodległość. Myślę z perspektywy blisko 40 lat w służbie publicznej, że nasze środowisko piłsudczykowskie jest formą takiej patriotycznej lewicy niekomunistycznej, uznającej zarazem tradycję narodową i przywiązanie do Kościoła katolickiego za ważny element świadomości społecznej. Zatem uznajemy kanony społecznej nauki Kościoła katolickiego, np. zasadę, że polityka jest roztropnym działaniem dla dobra wspólnego. Uważam, że wyciągnięcie konsekwencji wobec osób zaangażowanych decyzyjnie w komunę jest jednym z elementów „działania dla dobra wspólnego”. Za zbrodnie należy się kara. Tak jak naziści dla dobra wspólnego zostali usunięci z życia publicznego, tak i postkomuniści, ich metody, wartości, zasoby czerpane z Kremla muszą trafić na margines historii. Po realnym rozliczeniu czasów PRL można budować zdrowe etycznie państwo, zająć się wieloma ważnymi społecznie kwestiami. Tyle, że wymaga to osobistej aktywności, a nie tylko komentowania. Osobiście uważam, że najbardziej palącym problemem w Polsce jest od lat sądownictwo – ostatni wielki relikt PRL. Gdzie tkwi przyczyna dzisiejszej degrengolady wymiaru sprawiedliwości? Myślę, że zasadniczą rolę w dzisiejszym stanie kompletnego rozkładu wymiaru sprawiedliwości odegrały ustalenia „okrągłego stołu” oraz zapisy konstytucji z 1997 roku. O wadach dzisiejszej Ustawy Zasadniczej mówiłem jako członek Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego już w czasie drugiego czytania ówczesnego projektu SdRP/SLD-UW-UP-PSL (druki nr 1-7 i 14) w dniu 24 lutego 1997 roku: W Komisji Konstytucyjnej jest kilka projektów, które można podzielić generalnie, z perspektywy dzisiejszej debaty, na dwie grupy. Pierwsza grupa to projekty, które zostały skompilowane wzajemnie w sposób dosyć oryginalny, projekty SLD, Unii Pracy, PSL i Unii Wolności, zaś druga to projekty przedstawione przez prezydenta Wałęsę i przez Komisję Konstytucyjną Senatu I kadencji – notabene w takim układzie politycznym, który mniej więcej odzwierciedla realnie dzisiejszy stan sceny politycznej. Był tam również projekt złożony przez Konfederację Polski Niepodległej oraz projekt obywatelski złożony przez „Solidarność”, poparty dwoma milionami podpisów. I cóż w efekcie Komisja Konstytucyjna przekazała do tej debaty? Otrzymaliśmy bardzo ciekawy konsensus czterech klubów parlamentarnych, ich projektów, i mimo deklarowanej w komisji gotowości do korzystania z projektów innych środowisk, mamy do czynienia w istocie z całkowitym bojkotem pozostałych projektów. W praktyce mimo deklaracji, które tu przede mną padały, że korzystano z innych projektów, można dokładnie wyliczyć, ile artykułów z jakich projektów zaczerpnięto. (...) projekt ten jest w istocie zmową czterech klubów parlamentarnych, które chcą na wybory pochwalić się sukcesem i konstytucją. Jest im obojętne, jaka to jest konstytucja. Zdają sobie sprawę, że jest ona wewnętrznie niespójna, zdają sobie sprawę, że obecny układ w parlamencie jest niereprezentatywny, że ponad połowa wyborców nie jest reprezentowana obecnie w tym Zgromadzeniu Narodowym i że w innych warunkach nie miałyby szans na przeprowadzenie tak oryginalnego rozwiązania legislacyjnego. Naszym zdaniem, ten dokument to próba zastąpienia prymitywnego marksizmu prymitywnym pozytywizmem i liberalizmem. Jest to konstytucja, która byłaby dobra w roku 1952, może dobra by była jeszcze w roku 1989, dzisiaj

NIEZŁOMNY

Paweł Czyż rozmawia z Adamem Słomką, politykiem opozycji niepodległościowej, uwolnionym po 11 dniach z aresztu, gdzie przebywał za odmowę zdjęcia w czasie posiedzenia sądowego czapki oficerskiej, tzw. maciejówki, która jest częścią umundurowania, a więc jej zdjęcie na sali sądowej byłoby pohańbieniem godła państwowego. natomiast jest zwykłą kompromitacją polskiej tradycji konstytucjonalizmu, niepodległej Rzeczypospolitej. Zatem od 20 lat była świadomość, że fundament III RP jest zgniły. Ustawa Zasadnicza jest podstawą dla funkcjonowania władzy sądowniczej. „Ryba psuje się od głowy”, jak się mawia. Jednak kształt obecnej Konstytucji RP był pokłosiem zmowy Okrągłego Stołu. Posłowie i senatorowie „kontraktowi” z 1989 roku, którzy doprowadzili do

Nasze środowisko piłsudczykowskie jest formą patriotycznej lewicy niekomunistycznej, uznającej zarazem tradycję narodową i przywiązanie do Kościoła katolickiego za ważny element świadomości społecznej. wyboru Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL, w naturalny sposób szli na kompromisy i konserwowanie „układów” skompromitowanej władzy sądowniczej. Dziwi mnie osobiście fakt, że prawica okrągłostołowa w czasie rządu Jana Olszewskiego zamiast KPN wybrał współpracę z Unią Demokratyczną Bronisława Geremka. Dla mnie ciągłe koncesje wobec komunistów są czymś szkodliwym. Większość SdRP-UW-UP-PSL wysmażyła projekt Ustawy Zasadniczej i wiele środowisk przez dwie dekady przyjęło, że opisany w Konstytucji RP wymiar sprawiedliwości III RP jest czymś nowym. Tymczasem Konstytucja RP z 2 kwietnia 1997 roku jest ukoronowaniem Okrągłego Stołu i bezradności parlamentarzystów opozycji ugodowej, którzy głosowali w 1990 roku na Jaruzelskiego. I w efekcie mamy licznych sędziów zbrodniarzy komunistycznych kierujących nadal sądami (a w szczególności Sądem Najwyższym) oraz wysyp „sędziów” z rodzin resortowych, z kultem niezawisłości i europejskości, którymi chce zamydlić oczy Polakom. Wszystko ładnie, pięknie, ale jaka jest diagnoza stanu wymiaru sprawiedliwości i recepta na jego dzisiejszy stan?

Moim zdaniem, nie ma co reanimować trupa. Potrzebna jest zasadnicza zmiana. Jeśli dziś komunistyczny zbrodniarz i prominentny prezes Sądu Najwyższego Janusz Godyń otrzymuje od Krajowej Rady Sądownictwa medal za zasługi, to trzeba wreszcie wykluczyć takie persony z instytucji państwowych. Zatem potrzeba zapisu zrównującego zbrodnie nazistowskie z komunistycznymi. W Kodeksie pracy jest zapis umożliwiający zwolnienie pracownika w związku z trwałą utratą zaufania pracodawcy. Sędziowie nie są nadzwyczajną kastą. Skoro jakiś sędzia nie dochował w przeszłości niezawisłości, to parafrazując Piłsudskiego, trzeba go zwolnić. Kasta „nadzwyczajnych sędziów” rości sobie prawo do podporządkowania Polaków, władzy wykonawczej i ustawodawczej. Monteskiusz w swoim dziele „O duchu praw” pisał: Nie ma również wolności, jeśli władza sądowa nie jest oddzielona od władzy prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolną, sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela. Proponujemy w sądownictwie, poza pełną dekomunizacją i lustracją w postępowaniach karnych, wprowadzenie instytucji tzw. ław przysięgłych. Ta sprawdzona instytucja społecznego orzekania o winie losowo dobranych obywateli odbiera sędziom rolę decyzyjną w wyrokowaniu. Jawność postępowań i ława przysięgłych to zasadnicze zmiany do przeprowadzenia. Samo obsadzenie ludźmi PiS Krajowej Rady Sądownictwa to zdecydowanie zmiana iluzoryczna. Dobrze pamiętam, że warszawski sąd okręgowy uniewinnił kata Trójmiasta, komunistycznego zbrodniarza Stanisława Kociołka od zarzutów związanych z masakrą na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Dwóch dowódców LWP, którzy wydali rozkaz użycia broni wobec robotników, skazał na kary w zawieszeniu. Sąd uznał, że nie są winni zabójstwa, lecz pobicia ze skutkiem śmiertelnym, i skazał ich za to na kary po 4 lata więzienia, które na mocy amnestii z 1989 r. obniżył o połowę i zawiesił ich wykonanie. Jak pisał Jerzy Jachowicz: Przewodniczący składu sędziowskiego Wojciech Małek próbował w uzasadnieniu stworzyć sobie alibi rzekomo „bezkompromisowymi i surowymi” ocenami grudniowych wydarzeń w 1970 r. Stwierdził na przykład, że „decyzja o użyciu broni była bezprawna

i przestępcza”. Tyle że te słowa nie przekładają się na wyrok wobec trójki oskarżonych. Dwaj oficerowie praktycznie nie przesiedzą ani jednego dnia więzieniu (…) Ta ignorancja, zamieniona w ślepotę za stołem sędziowskim, nad którym wisi godło Polski jako rękojmia sprawiedliwości, nie jest ani wyjątkowa, ani przypadkowa. To jest udawanie ignoranta. Tak to widzę. I pytam: – Dlaczego sędzia Wojciech Małek udaje ignoranta i człowieka ślepego? Dlaczego? Nie przemawia do niego to, że Stanisław Kociołek miał swój ważny udział w tym, że zostało zabitych 45 osób, a ponad 1160 zostało rannych. Wobec remisu głosów w składzie orzekającym to właśnie sędzia Małek zadecydował o uniewinnieniu kata Trójmiasta! Ten sam sędzia Wojciech Małek podjął bezprawną decyzję o utajnieniu mojego procesu o rehabilitację za zbrodnie PRL i osobiście wsadził mnie do więzienia w roku 2013… Typowa „twarz wymiaru sprawiedliwości III RPRL”. Na stanowisku rzecznika prasowego sędziego Małka… zastąpił bezpośrednio sędzia Igor Tuleya. Sędzia Igor Tuleya przyznał niedawno gangsterowi Ryszardowi Boguckiemu 264 tys. złotych. Medialna kariera sędziego Tulei zaczęła się od wystąpienia po wydanym przez niego wyroku w sprawie kardiochirurga Mirosława G. Użyte przez niego porównanie metod stosowanych przez CBA i śledczych do metod stalinowskich wywołało oburzenie ofiar stalinizmu. Tym bardziej, że sędzia Tuleya orzekał w procesie stalinowskich oprawców i doskonale wiedział, jakimi metodami posługiwali się komunistyczni śledczy. Powinien to również wiedzieć z relacji własnej matki – funkcjonariuszki komunistycznych służb. Jego orzekanie w sprawach dotyczących służb specjalnych PRL również budziło wątpliwości w związku z tym, że jego rodzice byli funkcjonariuszami MSW PRL. W Instytucie Pamięci Narodowej znajdują się dokumenty służb specjalnych PRL dotyczące matki sędziego – Lucyny Tulei (IPN BU 0604/1166 t.1 i 2 oraz IPN BU 00200/1358). Do Milicji Obywatelskiej wstąpiła w 1960 r. Z kolei ojciec sędziego – Witold Tuleya – pracował w Ośrodku Szkolenia Oficerów MO w Łodzi. Lucyna Tuleya w 1968 r. ukończyła specjalistyczny kurs Biura „B” Służby Bezpieczeństwa MSW. Na świadectwie

ze wszystkich przedmiotów miała najwyższe oceny. Zaraz po ukończeniu kursu została skierowana do pracy z osobowymi źródłami informacji. Trzy lata później trafiła do Biura „B” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL – jej mąż został przeniesiony do Biura Kryminalnego Komendy Głównej Policji. Z dokumentów służb specjalnych PRL wynika, że odbył długotrwałe przeszkolenie w Moskwie. Został m.in. skierowany przez MSW PRL na studia doktoranckie Akademii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych ZSRR (nadzorowało ono m.in. milicję, więziennictwo oraz obozy pracy przymusowej, czyli gułagi). Lucyna Tuleya odeszła z pracy z MSW w stopniu majora w 1988 r. Kilka miesięcy po odejściu została tajnym współpracownikiem Biura „B” MSW o pseudonimie „Lucyna”. Zajmowała się pracą z agenturą uplasowaną wśród pracowników zachodnich ambasad. Prowadziła dziesięciu tajnych agentów o pseudonimach: „Jaskółka”, „Anna”, „Maria”, „Czesława”, „Alina”, „Ely”. W teczce TW „Lucyna” znajduje się kilkadziesiąt osobiście przez nią podpisanych pokwitowań odbioru pieniędzy. Teczka została przeznaczona do zniszczenia, ale na szczęście ocalała. W grudniu 2012 r. sąd orzekł, że b. wiceszef MSZ Maciej Kozłowski jest kłamcą lustracyjnym. Sędziowie uznali, że Kozłowski jako TW w latach 1965– 1969 udzielał SB pomocy w sposób tajny i świadomy. Przekazywane kontrwywiadowi informacje były „przydatne” i „mogły zaszkodzić konkretnym osobom”. Po tym wyroku główne media wyróżniały informację, że trzyosobowy skład sędziowski orzekł niejednomyślnie. Jeden z sędziów zajął stanowisko odrębne. Był nim właśnie sędzia Igor Tuleya… Orzeczenia sędziego Małka czy Tulei, ale i wielomiesięczny kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego, wywołany przez prezesa Andrzeja Rzeplińskiego, buta i arogancja prominentnych sędziów pokazują Polakom, że zmiany w wymiarze sprawiedliwości są konieczne. Postulatem mojego środowiska jest – jak wspomniałem wyżej – wprowadzenie ław przysięgłych realizujących art. 182 obecnej postkomunistycznej Konstytucji RP, których przywrócenie de facto zakończy istnienie „nadzwyczajnej kasty” i żenujące orzeczenia, które nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością. Są też liczne przykłady na sprawy, które trudno posądzić o związki z polityką. Oto za doprowadzenie do śmierci, z użyciem przemocy… można być objętym środkiem karnym w postaci poprawczaka w zawieszeniu… Były Walentynki 2015 roku. Damian Matuszak z Jastrzębnik pojechał na dyskotekę do Wtórku. W nocy z 14 na 15 lutego 2015 roku został uderzony na parkingu przez 16-letniego Szymona K. W wyniku zadanego ciosu upadł na betonową powierzchnię i stracił przytomność. Sprawca wraz z kolegami przenieśli nieprzytomnego Damiana pod płot. Zajście zarejestrowała kamera monitoringu. Sprawą śmierci Damiana zajęła się komercyjna telewizja, i tak podczas programu „Państwo w państwie” wytknięto błędy prokuratury i sądu, chociażby to, iż nikt nie zlecił przeprowadzenia sekcji zwłok. Gdyby zabójca sądzony był jako pełnoletni, wówczas mógłby trafić nawet do więzienia. 16-letni Szymon K. w sierpniu 2016 roku usłyszał wyrok nieumyślnego spowodowania śmierci. Wtedy dostał jedynie dozór kuratora, zakaz uczestniczenia w dyskotekach

Potrzeba zapisu zrównującego zbrodnie nazistowskie z komunistycznymi. W Kodeksie pracy jest zapis umożliwiający zwolnienie pracownika w związku z trwałą utratą zaufania pracodawcy. Sędziowie nie są nadzwyczajną kastą. oraz nakaz pisemnego przeproszenia rodziców zmarłego. Sąd drugiej instancji przychylił się do odwołania prokuratury od poprzedniego wyroku. Jednak karę „poprawczaka”, o który zabiegała prokuratura oraz rodzice zmarłego Damiana, zawiesił na 2,5 roku. Wyrok jest ostateczny. Sędzia Ewa Głowacka-Andler, rzecznik Sądu Okręgowego w Kaliszu, stwierdziła: (…) młody człowiek, który dokonał tego czynu, mógł przewidzieć jego skutki. Dlatego sąd stwierdził, że zasadnym będzie zastosowanie środka poprawczego. Natomiast mając na uwadze dotychczasowe jego zachowanie, sposób

funkcjonowania w życiu społecznym, jego osobowość, sąd uważał, że zasadnym będzie zawieszenie tego umieszczenia w zakładzie poprawczym na okres próby, która trwa 2 lata i 6 miesięcy. Taka postawa i lekceważenie elementarnej przyzwoitości wynikają z demoralizującej bezkarności w wymiarze sprawiedliwości. Gdyby istniały ławy przysięgłych – funkcjonujące w II RP – Jaruzelski, Kiszczak, Kociołek i inni zbrodniarze komunistyczni latami, zamiast brylowania na urzędach i w mediach, przebywaliby za kratami. Zygmunt Miernik – zamiast brać udział w tortowym proteście wobec sędziowskiego bezprawia – mógłby taki tort zjeść. A odpowiedzialny za śmierć młodego chłopaka z Jarzębnik trafiłby za kratki. Mam wątpliwości, czy „pudrowanie trupa sądownictwa” jedynie przez rozwiązania, które proponuje minister Zbigniew Ziobro, przyniesie efekty, na jakie czekają Polacy. System wymiaru sprawiedliwości został bowiem de facto uśmiercony przez dyspozycyjnych sędziów. Zatem wykorzystajmy sprzyjający czas, by cały system sadownictwa zbudować od nowa! W ostatnią Wielkanoc trafił Pan na 11 dni do więzienia, dlaczego? Pretekstem do mojego uwięzienia stała się wpierw sprawa plakatowania jednego ze śląskich miast w 2014 roku w związku z protestem pod monumentem Armii Czerwonej. Kierowałem po północy samochodem, w którym pasażerowie, zdaniem policjantów, nie mieli zapiętych pasów bezpieczeństwa na tylnym siedzeniu! To okazało się wystarczające do mojego uwięzienia. Według informacji KPN sędzia Andrzej Obcow-

Wprowadzenie ław przysięgłych, realizujących art. 182 obecnej postkomunistycznej Konstytucji RP, de facto zakończy istnienie „nadzwyczajnej kasty” i żenujące orzeczenia, które nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością. ski, który nakazał moje uwięzienie, jest skoligacony z byłą szefową Prokuratury Rejonowej w Katowicach Barbarą Obcowską, która zataiła swoją świadomą współpracę z SB i złożyła nieprawdziwe oświadczenie lustracyjne. Prokurator Obcowska – TW „Maria” – współpracowała z SB od lipca 1987 do stycznia 1990 r. Współpracę podjęła dobrowolnie, a szefową katowickiej prokuratury pozostawała do 2005 r. Katowicki sąd nakazał też wykonanie wobec mnie nieprawomocnej kary porządkowej aresztu podczas świąt za to, że odmówiłem w czasie posiedzenia sądowego o zniszczenie nielegalnego monumentu zbrodniczej Armii Czerwonej zdjęcia czapki oficerskiej, tzw. maciejówki. To symboliczne nakrycie głowy nawiązuje do I Brygady Legionów. Zwolennicy KPN-NIEZŁOMNI oraz członkowie Związku Strzeleckiego „Strzelec” zwyczajowo noszą maciejówki. Samo ukaranie za nawiązanie do historycznej tradycji Legionów Józefa Piłsudskiego w sytuacji, gdy odmówiłem sądowego pohańbienia godła państwowego, jest szokujące. To prymitywne powielenie mechanizmu karania przez sędziów PRL tych działaczy opozycji, którzy mieli odwagę manifestować swoje poglądy. Jeszcze ciekawszy jest fakt, iż kierownictwo obecnej służby więziennej to także nasi starzy znajomi oprawcy z więzień PRL. Dziwię się, iż dla większości mediów patriotycznych podczas wywiadów z ministrem sprawiedliwości ważniejsze są kwestie drobnych ekscesów sędziów od kluczowej roli zbrodniarzy komunistycznych i mechanizmu selekcji negatywnej kadry odziedziczonego wprost z państwa totalitarnego. Dlaczego nadal stawia się na skompromitowane kadry dyspozycyjnych funkcjonariuszy PRL? Czy na takich ludziach, jak sędzia Kryże czy prokurator Piotrowicz, można zbudować trwałe dobro?! W ogóle nikt nie pyta, dlaczego PiS przegłosował w parlamencie utajnienie posiedzeń sądowych oraz jaką ma konkretnie propozycję kształtu wymiaru sprawiedliwości. My, niezłomni weterani walki o Niepodległą, póki starczy nam sił, winniśmy społeczeństwu i władzy przedstawiać nasze konstruktywne propozycje. Tak rozumiem swoją misję oraz obecną rolę Miasteczka protestu „Zamknąć Michnika – Uniewinnić Miernika” przed Sądem Najwyższym. K


KURIER WNET · MA J 2017

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Broszka jest elementem zdobniczym Madonny, czasem spotykanym w sztuce sakralnej. Szczególne upodobanie do tego typu dekoracji swoich dzieł mieli artyści średniowieczni, ale także renesansowi i barokowi.

D

rogocenne suknie najsłynniejszych cudownych wizerunków Najświętszej Maryi Panny często wykonane są właśnie z mnogiej ilości bogatej biżuterii, jako wotów złożonych w ofierze przez hojnych wierzących. Ileż one zawierają w sobie pobożnych intencji? Wizerunek klejnotu stał się nie tylko główną zachęta do nabycia tego obrazu, ale także inspiracją do napisania o nim artykułu. Broszka w niektórych kulturach symbolicznie oznacza powiązanie z boskością. Ma więc szczególne znaczenie w ikonografii maryjnej. Patrząc po ludzku, każdej damie taka właśnie ozdoba dodaje eleganckiego wdzięku subtelnej kobiecości. Jest misternym i przyjemnym dla oka dodatkiem do ubioru. Wyraża też indywidualną osobowość właścicielki, wzmacnia jej poczucie oryginalności. Broszki od dawna są ciekawym dopełnieniem stroju. Wpinano je w futrzane czapki, spinano nimi pod szyją chusty, podpinano szale, przypinano do koszul, przystrajano żakiety. Wykonane były z najdroższych kruszców dla bogatych, ale także z tańszych stopów, jak np. tombak, dla biedniejszych. Broszki nosiły królowe, szlachcianki, mieszczki i chłopki. Bywały ważnym elementem zarówno strojów reprezentacyjnych, jak i regionalnych. Nawet współcześnie są bardzo popularne, bywają specjalnie dobierane do kreacji, nawet w polityce najwyższych standardów. Ich „zacność” nadal jest wyjątkowa. Broszka wpięta w szatę Maryi na przedstawionym eksponacie na pozór tylko wygląda nieznacznie, jakby była przypadkowo wkomponowana w całość obrazu. Zapewne przedstawia szafir oprawiony w złoto. Już sam metal wyobraża to, co najcenniejsze. Uosabia Boże światło. Drogocenny zaś klejnot należy do grupy najwartościowszych minerałów. Ten właśnie szlachetny kamień niegdyś, nawet przez kapłanów, był porównywany z barwą nieba, które ma być ostatecznym celem życia człowieka. Symbolizował świętość i mógł zdobić tylko tych, którzy jaśnieli miłością do Boga. Miał on też inspirować ludzi do kierowania się ku sprawom wyższym. Pojawiające się w nim naturalnie, jaśniejsze paski mają przypominać wiarę, nadzieję i miłość. Jest to też klejnot: prawdy, czystości, mądrości i piękna. Bliższe i wnikliwsze przyjrzenie się owemu zdobnikowi ubioru Madonny na omawianym obrazie pozwala w nim dostrzec kreski upodobnione do inicjałów. Wyróżnia się w nim łacińska litera „T”, ale łudząco też przypomina wschodnie „Л”. A może celowo ma jakieś powiazanie z niewymierną liczbą

π (czytaj pi)? Inne znaki okazały się dla laika nie do rozpoznania. Czy twórca dzieła istotnie chciał coś tutaj zaszyfrować? Może jest to jego podpis albo tylko przypadkowy układ wynikły z pociągnięć pędzla? Faktem jest to, że autor jeszcze pozostał nieustalony, tak samo jak dotychczasowa historia tego dzieła. Kilka wątków jest jednak pewnych. Obraz, drogą aukcji, trafił na Śląsk z Warszawy. Jego rozmiary są imponujące, bowiem razem z ramą wynoszą 141/97 cm. Namalowany został farbami olejnymi na płótnie. Przedstawia Najświętszą Maryję Pan-

Broszka Matki Bożej Barbara Maria Czernecka

nę z Dzieciątkiem oraz barankiem na tle ciemnego lasu. Styl malarstwa wskazuje na jego dwudziestowieczne pochodzenie. Jest w stanie bardzo dobrym, pomimo kilkudziesięciu lat od namalowania. Poprzedni właściciele musieli obchodzić się z nim właściwie, bowiem nie ma on żadnych oznak zniszczenia. Barwy użytych farb pozostały niewyblakłe. Ogólnie sprawia korzystne wrażenie. Obraz, oprócz wspomnianej już broszki, zawiera jeszcze inne szczegóły, skrywające w sobie bogatą symbolikę. Madonna jest w nim postacią dominującą. Znamienne jest Jej przedstawienie w proporcjach geometrycznego porządku, tzw. „złotego podziału”. Postać Maryi emanuje spokojem. Odziana jest w suknię o różowym odcieniu. Widoczny jest kołnierz białej koszuli,

a także jej mankiety wystające z rękawów. Kolana Madonny okryte są niebieskim płaszczem, który – co ciekawe – całkowicie przykrywa Jej stopy. Na głowie ma welon. Rozpuszczone włosy luźno spływają na ramiona. Wszystkie te elementy, popularne w sztuce ikonograficznej, tradycyjnie należą do atrybutów Królowej Nieba. Najświętsza Maryja Panna na łonie trzyma Swojego Syna ukazanego w wieku niemowlęcym, owiniętego w pieluchy. Nad nimi jeden z konarów tworzy coś w rodzaju baldachimu, jakby sama natura miała być dla nich ochroną. Celem tego jest też zapewne oddanie wyjątkowej godności tych, którzy pod nim się znajdują. Za Madonną ciemna, leśna droga zanika w gąszczu drzew. Przyroda zdaje się dopiero budzić do wiosny z szarości zimowej martwicy. Z lewej strony postaci ulistnione gałązki, także nieprzypadkowo, krzyżują się dyskretnie. Po prawej stronie układ kamieni nasuwa skojarzenia z grobowcem. Z niego jakby wychodzi baranek. Te właśnie symbole są tutaj wyraźnymi znakami męczeńskiej śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Najjaśniejszymi odcieniami barw w obrazie został oddany Jezus. W tym temacie jest On przecież najważniejszy. W lewej ręce trzyma jabłko, czyli symbol owocu zerwanego z rajskiego drzewa zakazanego. Jest to też centralny punkt obrazu. Owoc symbolizuje grzech pierworodny, który ostatecznie odkupiony, właśnie nad Jezusem nie ma żadnej mocy. Dzieciątko prawą dłoń trzyma na głowie tulącego się doń baranka bez skazy. Są oni jakoby jednością i razem tworzą układ w kształcie litery „V”, wieszczącej zwycięstwo. Ma to również być aluzją do postrzegania Jezusa jako Dobrego Pasterza. A i w tym symbolu należy dopatrywać się Świętego Jana Chrzciciela, proroka zapowiadającego nadejście Mesjasza. Ukrytych symboli w tymże obrazie zapewne jest jeszcze więcej i dopiero czekają na odkrycie. Taka kontemplacja wymaga dłuższych chwil pobożnego zapatrzenia się w piękno tego dzieła sztuki, które, chociaż jest tylko materialną rzeczą, uformowaną przez artystyczny zmysł anonimowanego malarza, zawiera w sobie jednak wzniosłe i pozaziemskie przesłanie. Obraz jest naprawdę piękny, a wkomponowany w gustownie urządzone pomieszczenie, ozdobi je nadzwyczajnie. Sam w sobie jest taką broszką, spinającą w jedną całość przesłanie twórcy, kunszt wykonania, poczucie estetyki nabywcy i kulturalną wrażliwość wszystkich go podziwiających. K

Burza niezadowolenia rozpętała się w Europie po zapowiedzi organizatorów tegorocznego konkursu Eurowizji o niewpuszczeniu na Ukrainę reprezentantki Rosji – Julii Samojłowej.

Festiwal Eurowizji a Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej Piotr Hlebowicz

W

związku z tą sprawą wielkie oburzenie wyraziły różne europejskie organizacje. Dyrektor generalny Europejskiej Unii Nadawców (EBU) Ingrid Deltenre oświadczyła, że na Ukrainę zostaną nałożone sankcje (sic!) z powodu działań Służby Bezpieczeństwa Ukrainy wobec Rosjanki Julii Samojłowej. Doszło do tego, że państwa zachodnie grożą zbojkotowaniem festiwalu Eurowizji, gdyby Ukraina zabroniła wjazdu na swoje terytorium rosyjskiej reprezentantki.

Samojłowa, jadąc na okupowane przez Rosję terytorium Ukrainy z występami artystycznymi, złamała ukraińskie przepisy graniczne. Tym samym automatycznie otrzymała zakaz wjazdu na terytorium Ukrainy. Dziwne są to reakcje i protesty, zwłaszcza po tym, jak Europa nie uznała aneksji Krymu przez Rosję – a o ten aspekt sprawy chodzi w tym wszystkim. Otóż Julia Samojłowa, jadąc na okupowane przez Rosję terytorium Ukrainy z występami artystycznymi, złamała ukraińskie przepisy graniczne. Tym samym automatycznie otrzymała zakaz wjazdu na terytorium Ukrainy. Wątpię, by artystka rosyjska nie wiedziała o konsekwencjach wjazdu na okupowane przez swój kraj terytorium. Telewizję zapewne ogląda, gazety i portale internetowe czyta. Naiwna nie jest. Natomiast dziwi amnezja Zachodu, który z jednej strony utrzymuje sankcje przeciwko Rosji

Z historii knurowskiego harcerstwa

97

Tomasz Reginek. Popularna i szanowana to postać, zasłużony dla mieszkańców nie tylko Knurowa lekarz. Znany jest także jako ofiarny społecznik, żywo interesujący się historią Śląska, szczególnie lokalną, knurowską. Towarzyszyła mu żona Gizela, także lekarka.

Wierni ślubowaniu harcerze seniorzy spotykają się nieprzerwanie i choć kartki kalendarza spadają nieubłaganie, w oczach harcerzy blask pozostaje ten sam co niegdyś. Pani doktor wspominała z nostalgią, jak to uczestnicząc w wielu zgrupowaniach harcerskich jako opiekunka medyczna, miała okazję poznać z bliska harcerskie życie i docenić znaczenie wychowawcze i patriotyczne harcerstwa.

O

harcerskim życiu i związanych z nim przygodach opowiadali druhowie w stanie spoczynku Jan Woźnica i Andrzej Pach. Wspominali między innymi niedziele jako obozowe dni bez munduru, tak aby bez problemów można było brać udział w mszach św. Wielu harcerzy w czasie mszy mieli swoje chusty harcerskie w kieszeni, a byli i tacy, którzy je zakładali na ubrania cywilne. Trudno dziś zrozumieć, z jak wielkim ryzykiem wiązało się takie postępowanie.

Druh Andrzej Salwa mówił o szczegółach powstania sztandaru. Wspominano także zbiórki harcerskie, na których śpiewano zakazane za komuny piosenki, w tym piękne pieśni kresowe. Dzięki knurowskiemu harcerstwu, m.in. druhom Pachowi i Szygule, kwitło życie kulturalne w mieście. I choć upłynęło wiele lat, ci sami ludzie ciągle są obecni na knurowskiej kulturalnej „szpicy”. Sztandar to dla harcerza rzecz święta, nic więc dziwnego, że podczas spotkania wielokrotnie wracano do stołu, na którym owa świętość harcerska spoczywała. Bogusław Szyguła wyjaśniał symbolikę elementów sztandaru, dr Reginek zaś z wielkim wzruszeniem oglądał drzewce, w które wbite są gwoździe wielu fundatorów i ludzi zasłużonych dla knurowskiego harcerstwa. Wśród nich odnalazł ślad swojego ojca. Ta ciekawa wystawa prezentująca historię knurowskiego harcerstwa będzie udostępniona zwiedzającym przez dwa miesiące. Wśród historycznych perełek, jakie można tam spotkać, warto wymienić dwa sztandary. Jeden pamięta lata trzydzieste, drugi pochodzi z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W gablotach znajdziemy wiele unikalnych dokumentów, legitymacji i zdjęć archiwalnych. Warto także odwiedzić w tym czasie Małe Knurowskie Muzeum. W tym celu należy wcześniej skontaktować się z jego kustoszem: 506 599 168. K

Wschodnią Ukrainą, zajętą przez V kolumnę rosyjską. Pasażerski samolot Boeing 777 leciał z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Zginęło 298 osób, w większości byli to obywatele Holandii. 7 kwietnia 2017 roku MSZ Rosji nazwał atak amerykanów na bazę wojsk Asada (z której przeprowadzono chemiczny atak na ludność cywilną) aktem agresji na suwerenne państwo. Natomiast swoje wtargnięcie na Krym i Ukrainę Rosyjska Federacja eufemistycznie określa „aktem spra-

Europa potępia Ukrainę, że ta nie chce zaprosić rosyjskiej artystki na konkurs Eurowizji, a jednocześnie szykuje się na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, mające odbyć się w przyszłym roku w... Rosji. wiedliwości historycznej”. Gdzie moralność i konsekwencja europejskich liderów? Wychodzi na to, że działacze FIFA w następnym roku wypuszczą drużyny piłkarskie na murawy stadionów kraju okupanta-recydywisty, dalej uwiarygadniając towarzysza Putina. Futboliści grać będą pod muzykę armat we Wschodniej Ukrainie, w czasie, gdy na okupowanym Krymie funkcjonariusze FSB łamią prawa narodu Tatarów Krymskich, elementarne prawa człowieka. Ciekawe, ile łapówek otrzymali od Rosji działacze FIFA, by Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej odbyły się właśnie w tym państwie i w takich okolicznościach. K

Wernisaż Aleksandry Richert w Tarnogórskim Centum Kultury

„Naturalna tkanina”

Tadeusz Puchałka

lat minęło, odkąd po raz pierwszy zabrzmiał hejnał trąbki harcerskiej i został odczytany rozkaz oznajmiający powstanie ZHP w Knurowie. Z tej okazji kustosz Izby Tradycji, podharcmistrz Bogusław Szyguła zorganizował wystawę. Uroczystość jej otwarcia odbyła się 7 kwietnia br., w wigilię powstania tej organizacji 8.04.1920 r. W tym samym roku w sierpniu wybuchło II powstanie śląskie. Były to bardzo niespokojne czasy, a mimo to młodzież garnęła się do służby w harcerstwie. Działalność knurowskiego ZHP wpisała się złotymi zgłoskami w historię tamtych czasów. Ma także swój tragiczny wątek. Podczas spotkania wspomniano druhów Hory i Henela, którzy zginęli na posterunku w III powstaniu śląskim. Lilijka jest symbolem igły busoli, która wskazuje harcerzom kierunek życiowej wędrówki. Jest także znakiem podążania za ideałami prawa i ślubowania harcerskiego. Jest tym znaczku jakaś magia, bo raz wpięty w mundur, pozostaje w sercu na zawsze. Wierni ślubowaniu harcerze seniorzy spotykają się nieprzerwanie i choć kartki kalendarza spadają nieubłaganie, w oczach harcerzy blask pozostaje ten sam co niegdyś, podobnie jak lśniąca na przyciasnym mundurze lilijka. Jednym z gości honorowych obchodów 97 rocznicy powstania knurowskiej organizacji harcerskiej był syn jednego z fundatorów sztandaru, dr

– właśnie z powodu aneksji i okupacji Krymu – z drugiej zaś strony podważa prawo Ukrainy do wyciągania konsekwencji wobec osób naruszających ukraińskie przepisy graniczne. Moim skromnym zdaniem Rosja powinna zostać wykluczona z różnych prestiżowych międzynarodowych imprez – czy to sportowych, artystycznych, czy też politycznych, do czasu uregulowania spraw graniczno-terytorialnych ze swoimi sąsiadami. A spraw tych jest kilka. Oprócz anektowanego Krymu (2014) i zajętych przez popleczników Rosji ziem wschodniej Ukrainy (od roku 2014 – do dnia dzisiejszego) – należy zwrócić Gruzji zagarnięte Abchazję (zagrabiona w 1992 r.) i Rejon Cchinwali (zaanektowany w sierpniu 2008 r) oraz Mołdawii – tzw. Republikę Naddniestrza (oderwaną od Mołdawii w 1990 r). Nie wspomnę już o 10% terytorium fińskiego, zagarniętego przez ZSRS po agresji na Finlandię (wojna zimowa Talvisota 30 października 1939 – 13 marca 1940) i po dziś dzień faktycznie okupowanego. A Rosja przecież wzięła na siebie zobowiązania upadłego w 1992 roku ZSRS. Europa potępia Ukrainę, że ta nie chce zaprosić rosyjskiej artystki na konkurs Eurowizji, a jednocześnie szykuje się (jak i reszta świata) na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej, mające odbyć się w przyszłym roku w... Rosji. W czasie, gdy rozlega się wrzask o niewpuszczeniu na Ukrainę Julii Samojłowej, Europa zapomina o łamaniu umów międzynarodowych przez Rosję, zapomina o zajętych i okupowanych przez ten kraj terytoriach. Poszło także w niepamięć zestrzelenie 17 lipca 2014 roku przez rosyjską baterię rakiet „BUK” samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych nad

T

kaniny są materiałami o niezwykłym rodowodzie historycznym. Pierwszymi archaicznymi materiałami, które można by dziś uznać za dalekich przodków współczesnych tkanin, były plecionki wykonane z rozmaitych włókien zarówno pochodzenia roślinnego, jak i zwierzęcego. Technologia tkacka rozwijała się wraz z powstaniem kolejnych cywilizacji. Używano najrozmaitszych rodzajów surowców, od lnu przez konopie i wełnę. Swój wkład w historię tkanin mieli Egipcjanie i Chińczycy. Pierwsi wpłynęli na rozpowszechnienie się bawełny jako surowca, drudzy odkryli tajemnice hodowli jedwabników, dając światu bezcenny jedwab. Wieki później kamieniem milowym w produkcji materiałów było wprowadzenie włókien syntetycznych, które dawały zupełnie nowe możliwości. „Naturalna tkanina” to tytuł wystawy Aleksandry Richert, którą od 17 marca można oglądać w Galerii Sztuki Współczesnej przy Tarnogórskim Centrum Kultury. Aleksandra Richert pochodzi z Bydgoszczy. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Zajmuje się tkaniną artystyczną oraz tworzeniem obiektów tekstylnych do wnętrz. W pracy z tkaniną zgłębia przestrzeń, grę

Maria Wandzik

świateł i cieni, kolory i faktury, a także ich oddziaływanie na różne zmysły. Swoje prace pokazywała na wystawach krajowych i zagranicznych. Jest laureatką kilku nagród i autorką projektu warsztatów artystyczno-edukacyjnych

pod szyldem „Dotknij tkaniny”, podczas których przybliża pojęcie tkaniny użytkowej. Na wystawie w Tarnogórskim Centrum Kultury pojawiły się prace z trzech ostatnich lat twórczości artystki oraz nowe – przygotowane specjalnie na tę wystawę. Wśród nich są m.in. tkaniny z kolekcji Oceanic-Organic, inspirowane bogactwem podwodnego świata: rafy koralowej, flory mórz i oceanów. Będziemy także podziwiać efekt fascynacji artystki kształtami natury – budową drzew, strukturą liści, a także krajobrazami widzianymi z lotu ptaka. To właśnie faktura, struktura i tworzenie obiektów, które z każdej strony wyglądają inaczej, są głównym motywem twórczości Aleksandry Richert. Pozwalają one na zanurzenie się w barwach i pobudzenie zmysłów. W studiu artystki powstają unikatowe obiekty tekstylne zarówno do dekoracji wnętrz, jak i akcesoria osobiste. Są one nowoczesne, zawadiackie, mają charakter terapeutyczny, bo są interaktywne, sensoryczne, pełne wrażeń optycznych. Intrygują kształtem i kolorem, nadając przestrzeni charakter zjawiskowy, baśniowy. Otulają i dekorują wnętrza, w których przebywamy, i tłumią dźwięki. Kuszą, by je dotykać, głaskać skubać, drapać, oglądać z różnych stron. K




Nr 35

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Maj · 2O17 W

n u m e r z e

Jeszcze o strajku nauczycieli Jolanta Hajdasz

W

latach 90-tych, gdy zaczynałam pracę w Radiu Merkury Poznań codzienną praktyką reporterów było zgłaszanie „do Warszawy” relacji z wydarzeń dziejących się u nas, w Wielkopolsce. Pamiętam pierwszy przyjazd do Zakładów im. Hipolita Cegielskiego prezydenta Lecha Wałęsy( jeszcze nie „Bolka”) i odpowiedź wydawcy Polskiego Radia, po zgłoszeniu przeze mnie tego tematu: „bierzemy, jak powie coś głupiego”. Na szczęście dla mnie współpracowałam wówczas także z Radiem Wolna Europa, więc obszerną relację ze spotkania rozczarowanych transformacją ustrojową robotników z przedstawicielem nowej władzy miałam mimo wszystko gdzie opublikować, ale nie była to niestety odosobniona sytuacja. Potem ten wydawca, co chciał materiały tylko wtedy, jak ci „solidarnościowi” powiedzieli „coś głupiego”, pełnił przez wiele lat kierownicze funkcje zarówno w Polskim Radiu, jak i w TVP, a dziś ma pewnie niezłą emeryturę i zapewne śmieje się z takich jak ja, którzy nigdy nie realizowali poleceń tego typu przełożonych, a więc w mediach publicznych najczęściej dość szybko musieli rozstawać się z pracodawcą. Wypadek na drodze, najlepiej śmiertelny – tak, weźmiemy, patologiczne, kryminalne przestępstwo – tak, awantura między politykami (szczególnie jak któryś powiedział „coś głupiego”) – jak najbardziej, anomalie pogodowe (śnieg w maju, przylaszczki w grudniu!) tylko to zawsze nadawało się do ogólnopolskich programów informacyjnych, i w radiu i w telewizji. Efekt? Dziennikarze musieli być coraz bardziej infantylni, nie zadający ważnych pytań i nie rozumiejący zbyt wiele z tego, co się wokół nich działo, bo taki myślący czyli niezależny nikomu do niczego nie był potrzebny. Ten model doboru kadr widoczny był przede wszystkim w mediach elektronicznych, zarówno publicznych, jak i komercyjnych, i w radiu, i w telewizji. Wiadomo, ich widownie liczy się w milionach, więc trzeba bardzo uważać, kto w takim miejscu ma prawo wydawać polecenia innym. Pojawiali się nowi dyrektorzy, czy redaktorzy naczelni, obok nich zawsze kilka młodych, nowych twarzy debiutantów i sprawdzony na różnych odcinkach drugi i trzeci szereg fachowców, którzy zawsze pracowali i zawsze mieli etaty. Rządy się zmieniały, opcje polityczne także, ale delikatny mechanizm doboru kadr w tych mediach był niezmienny. Ale czy na pewno na miejscu jest tu czas przeszły? Był, a może jednak …jest? Przyznaję, że z zadowoleniem przyjęłam informację o tym, iż Rada Mediów Narodowych zamierza teraz podjąć uchwałę, która umożliwi publicznym (narodowym?) radiu i telewizji rozwiązanie umowy z osobami współpracującymi ze służbami PRL. Brak tego rodzaju zapisów w Polsce jest dowodem na to, że PRL zachował ciągłość w systemie III RP, a do tej pory „dobra zmiana” bardzo ładnie tę ciągłość konserwuje. Co prawda, posłowie PiS zapowiadali to już rok temu, ale lepiej późno niż wcale, chciałoby się powiedzieć, choć zapewne dziś już nie jest dla nikogo wielkim problemem obecność w mediach osób „współpracujących ze służbami PRL”. Ich PESEL jest przecież łatwy do ustalenia i widać po nim, że raczej martwi ich już tylko ustawa o odbieraniu (zachowaniu) emerytur esbeckich, a nie jakakolwiek inna „deubekizacja”. Ale problem penetracji mediów przez ludzi na podwójnych etatach istnieje nadal i mam przekonanie graniczące z pewnością, że niestety nie zniknął po zmianach personalnych w mediach publicznych w ostatnich kilkunastu miesiącach. Ciekawe, czy za kilkanaście lat, po otwarciu nowych archiwów, których istnienia może nawet nie potrafimy sobie dzisiaj wyobrazić, zdziwimy się, kto i jak w naszych czasach decyduje o tym, co „biorą” do telewizji, a czego nie i na czyją „głupią” wypowiedź dziś czekają. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Twoje monologi, skecze i piosenki skłaniały do refleksji, olśniewały formą, wzruszały, a także pozwalały od innej, nieoczywistej i nieoficjalnej strony zobaczyć ważne dla Polaków sprawy. Twoja twórczość stanowi przebogate źródło wiedzy o tym, co wspólnie przeżyliśmy w ciągu ostatniego półwiecza. Przede wszystkim jednak wyzwalałeś zdrowy, oczyszczający, przywracający proporcje śmiech. A kto się śmieje, ten przestaje się bać – powiedział dr hab. Wiesław Ratajczak wręczając statuetkę Pana Cogito Janowi Pietrzakowi w wypełnionej publicznością Sali Ziemi na terenie MTP w Poznaniu. Statuetka Pana Cogito to nagroda, która przyznawana jest w imieniu wszystkich Akademickich Klubów Obywatelskich im. Lecha Kaczyńskiego w Polsce. W tym roku przyznano ją po raz drugi, w ubiegłym roku jej laureatem został poeta Jarosław Marek Rymkiewicz.

2

O katastrofie smoleńskiej na Wawelu Już po katastrofie, staliśmy się widzami, a w przypadku wielu ofiarami - bezwzględnej mistyfikacji. Symbolem mistyfikacji, której próbowano nadać wagę ostatecznej interpretacji przyczyny katastrofy, stała się słynna „pancerna brzoza” – homilia abpa Marka Jędraszewskiego z 10 kwietnia 2017 r.

3

Mały Rycerz zasiadł na wawelskim tronie Gdy nowy krakowski metropolita zakończył homilię, jak grom z jasnego nieba gruchnęły oklaski. Ale to nie był kurtuazyjny poklask, lecz spontaniczna radość krakowian, że im Pan Bóg dał to wreszcie, na co od dawna czekali – pisze Krzysztof Pasierbiewicz.

3

Statuetka Pana Cogito dla Jana Pietrzaka

U

roczystość wręczenia statuetki Pana Cogito Janowi Pietrzakowi, mistrzowi kabaretu i osobie wielce zasłużonej dla krzewienia polskiego patriotyzmu odbyła się 22. kwietnia. Statuetkę przyznają wspólnie wszystkie kluby AKO, w Polsce działa ich już osiem: w Poznaniu, Krakowie, Łodzi, Warszawie, Gdańsku, Katowicach, Lublinie i Toruniu. Jest ona wyrazem uznania kapituły tej nagrody dla wybitnych zasług dla polskiej kultury. W tym roku wyróżnienie zbiegło się z jubileuszami: 80 urodzin Laureata oraz 50-lecia działalności prowadzonego przez niego kabaretu Pod Egidą. Po części oficjalnej odbył się wspaniały sądząc po reakcji publiczności zarówno rozśmieszający, jak i wzruszający występ, w którym oprócz Laureata udział wzięli: Ryszard Makowski, Paweł Dłużewski, Bogusław Morka, Bartek Kurowski, Kapela spod Egidy, Grupa Świt z Wrocławia, oraz ze strony poznańskich gospodarzy soliści poznańskiego Teatru Wielkiego: Michał Marzec, Marian Kępczyński i Jaromir Trafankowski. Laudacja dla Jana Pietrzaka wygłoszona przez przewodniczącego Kapituły Nagrody Pana Cogito dr hab. Wiesława Ratajczaka Czcigodny Laureacie! Wśród niezliczonych zapisanych zdań tylko nieliczne nie podlegają władzy czasu. Ich trwałość gwarantują niezliczone odpisy, a pewniej jeszcze: zapis w pamięci tysięcy ludzi. Jedno z takich zdań wyszło spod Twojego pióra w 1976 roku, powtarzano je w pamiętnym roku 1980, później w ciemnym czasie stanu wojennego, a także w kolejnych dekadach, gdy nadzieja i radość mieszały z rozczarowaniem i smutkiem. „Żeby Polska była Polską” – śpiewali z wiarą Polacy

w kraju i na emigracji, „Let Poland be Poland” – wtórował prezydent Ronald Reagan i miliony ludzi na całym świecie solidaryzujących się z narodem walczącym przeciw nieludzkiemu systemowi. Pieśń z prostym refrenem, w którym zawarty jest sens walki i pracy wielu pokoleń, wyszła z kabaretu na ulice i place miast, stała się nieformalnym hymnem Solidarności, pięknego poruszenia ludzi pragnących dwóch dla nich nierozdzielnych wartości: osobistej wolności i niepodległości ojczyzny. Dziś kolejne pokolenie dzięki tym kilku słowom pełniej potrafi wyrazić kształt marzeń i sens dążeń. Gdybyś napisał tylko to zdanie i tę jedną pieśń, już zasłużyłbyś na trwałą

wdzięczność rodaków. Otrzymaliśmy jednak od Ciebie znacznie więcej. Twoje monologi, skecze i piosenki skłaniały do refleksji, olśniewały formą, wzruszały, a także pozwalały od innej, nieoczywistej i nieoficjalnej strony zobaczyć ważne dla Polaków sprawy. Twoja twórczość stanowi przebogate źródło wiedzy o tym, co wspólnie przeżyliśmy w ciągu ostatniego półwiecza. Przede wszystkim jednak wyzwalałeś zdrowy, oczyszczający, przywracający proporcje śmiech. A kto się śmieje, ten przestaje się bać. Jesteśmy też wdzięczni Ci za wszystkich artystów, których talent potrafiłeś dostrzec i szlifować jak diament, tworząc w Twoim kabarecie atmosferę sprzyjającą twórczej

pracy i intensywnemu, serdecznemu i wymagającemu spotkaniu twórców i publiczności. Przyjmij jako symboliczny wyraz szacunku i wdzięczności statuetkę ze słowami Poety. Powiedział on kiedyś o Twoim kabarecie: „Nie udało mi się dotychczas spotkać kabaretu, w którym jak tutaj stare słowa – a bez nich każda opowieść jest efemeryczna i skazana na zatracenie – stare, poniżane tyle lat słowa: ojczyzna, godność ludzka, sprawiedliwość brzmią prosto, czysto, niedwuznacznie. Mężny i wzruszający, komiczny i prawdziwy – Jan Pietrzak. Bardzo nam potrzebny”. To ostatnie zdanie nic nie straciło ze swej aktualności i wypada nam tylko powtórzyć: Bardzo jesteś nam potrzebny. K

Oświadczenie Dariusza Szymczaka Przewodniczącego Klubu Radnych Prawo i Sprawiedliwość Sejmiku Wojewódzkiego w Wielkopolsce w sprawie nieprawidłowości w procesie wdrażania platformy informatycznej „E-zdrowie”

W

ostatnich dniach na łamach prasy pojawiły się nowe doniesienia dotyczące nieprawidłowości w procesie informatyzacji jednostek służby zdrowia podległych Samorządowi Województwa Wielkopolskiego. Raport z kontroli Centralnego Biura Antykorupcyjnego wykazuje, że w wyniku braku nadzoru nad realizacją zamówienia publicznego samorząd województwa stracił blisko 11,5 miliona złotych. Odpowiedzialność za brak nadzoru ponosi m.in. członek Zarządu Województwa Wielkopolskiego Leszek Wojtasiak, który nadzoruje obszar służby zdrowia w strukturach samorządu województwa. Niestety, członek Zarządu p. Leszek Wojtasiak konsekwentnie nie odnosi się do wykazanych nieprawidłowości. W zamian za wszelką cenę dąży do osłabienia ciężaru gatunkowego sprawy określając ją mianem „nagonki politycznej”. Jest to wyłącznie „zasłona dymna”, mająca umniejszyć powagę sytuacji w oczach Wielkopolan. Warto jednak przypomnieć, że działania Leszka Wojtasiaka zaczęły budzić zainteresowanie Centralnego

Biura Antykorupcyjnego już w poprzedniej kadencji parlamentarnej, za rządów Platformy Obywatelskiej, tzn. w 2013 roku. Leszek Wojtasiak, będąc bohaterem doniesień medialnych traktujących o błędach w obszarze służby zdrowia, konsekwentnie działa na niekorzyść Województwa Wielkopolskiego. Trudno więc oczekiwać, że w sprawie informatyzacji szpitali wykaże się odpowiedzialnością, a jedynym odpowiedzialnym krokiem z jego strony winna być rezygnacja z pełnionego stanowiska. Tym bardziej, że zakulisowo niektórzy urzędnicy pracujący w tym budynku mówią wprost, że rzeczywiście popełniono w tym projekcie karygodne błędy. Apeluję zatem do stojącego na czele Zarządu Województwa Marszałka Marka Woźniaka, by wziął odpowiedzialność w „swoje ręce” i jak najszybciej, w sposób merytoryczny, odniósł się publicznie do raportu Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Marszałek powinien złożyć wniosek do Sejmiku o odwołanie członka Zarządu Leszka Wojtasiaka. To jedyny sposób na zachowanie dobrego imienia samorządu województwa w oczach Wielkopolan.

Kto zdewastował polską obronność? Opozycja szykuje wotum nieufności dla min. Macierewicza za „działania na szkodę polskiej armii”. Jest wiele środowisk, którym nie podobają się widoczne rezultaty aktywności ministra obrony narodowej. Warto przypomnieć, jak sprawy obronności miały się za rządów PO i z jaką „stajnią Augiasza” musiał zmierzyć się obecny minister – pisze Jan Martini.

4

Geotermia w Nowym Tomyślu Na konferencji poświęconej energii cieplnej z wód geotermalnych okazało się, że jednym z miejsc do rozpoczęcia tego typu inwestycji jest Nowy Tomyśl. Czy są tu złoża, czy jest realne ich wydobycie, czy spadłyby ceny ogrzewania mieszkań – odpowiada Wojciech Kowalski, prezes Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

5

Rok 2017 w świetle Fatimy Demokracja działa świetnie. W naszych realiach świadczą o tym, takie epifenomeny jak partia „Nowoczesna” czy funkcjonowanie elit demokratycznych w szeregach KOD lub ostatnie miesiące agonalnych wypowiedzi byłego prezesa TK. Ale czy to buduje dobro wspólne naszego państwa i narodu? – pyta prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr.

7

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Jako rodzic od 16 lat uczestniczę w systemie polskiego szkolnictwa. Przez ten długi czas nigdy nie spotkałam się z taką nagonką na urzędującego ministra edukacji jak obecnie. Nagonką, która odbywa się w murach szkolnych – pisze Aleksandra Tabaczyńska.


KURIER WNET · MA J 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

O prawie Jeszcze do zarabiania o strajku nauczycieli Henryk Krzyżanowski

Aleksandra Tabaczyńska

Lata 50-te, zwłaszcza okres przed Październikem’56 to w naszej zbiorowej pa- Jako rodzic od 16 lat uczestniczę w systemie polskiego szkolnictwa. Przez ten mięci czas najcięższej komunistycznej opresji. Warto jednak pamiętać, że ucisk długi czas nigdy nie spotkałam się z taką nagonką na urzędującego ministra dotyczył wtedy przede wszystkim polityki i ideologii. Natomiast sfera codzien- edukacji jak obecnie. Nagonką, która odbywa się w murach szkolnych. nych potrzeb obywatela pozostawała prywatna.

K

omunistyczne państwo nie miało sił ani środków, żeby zajmować się codziennym życiem swoich poddanych. Owszem, pracujących na państwowym bezwzględnie wyzyskiwało, zakazując przy tym przedsiębiorczości na szerszą skalę. Chłopów rabowało obowiązkowymi dostawami. W kilkunastotysięcznym Sieradzu lat 50-tych, pozbawionym jeszcze większego przemysłu, działał swobodnie system usług wzajemnych – szewc, zdun, stolarz, krawcowa, elektryk, pielęgniarka przychodząca robić zastrzyki, korepetytor, praczka, etc. wszyscy działali bezpodatkowo, wymieniając się usługami często w trybie bezgotówkowym. Większość żywności kupowało się wprost u producenta, owoce sprzedawali ogrodnicy wyłącznie w sezonie – począwszy od majowego rabarbaru a skończywszy na czerwonych jabłkach na choinkę. Odebrany prywaciarzowi w „bitwie o handel” sklepik spożywczy musiał wystarczyć na całe osiedle. I wystarczał, bowiem zaglądało się doń nie częściej niż raz na tydzień po kawę zbożową, przyprawy, owocowe cukierki, czy solone śledzie z beczki. Absolutnie nie po mleko, które jako ośmiolatek nosiłem codziennie w emaliowanej bańce od krowy z przedmieścia. Ani po makaron, którego zagniatanie i krojenie na stolnicy było ulubionym spektaklem dzieci epoki przed telewizyjnej. Targ w każdy wtorek i piątek to był wolny rynek w najczystszej postaci z babami, które były uczciwe albo nie. Te drugie barwiły masło sokiem

z marchwi albo zagęszczały śmietanę mąką. Kupujący zdany był na własną spostrzegawczość, bowiem nie było urzędu, który owe niecne praktyki by ukrócił. Czy rządzącym komunistom nie przeszkadzały te reakcyjne obszary rynkowej swobody? Zapewne tak, ale rozumieli, że nie można odebrać człowiekowi „prawa do zarobienia na

siebie stawała się coraz mniej realna. A teraz doszliśmy do ściany – opodatkowano wszystko, co się rusza, przy czym szczególnie bezwzględnie traktuje się działalność najdrobniejszą. Zaporowa stawka 1200 zł na ZUS de facto kasuje prawo do legalnego zarabiania każdemu, kto nie może liczyć na stałe dochody choćby w okolicach

Podobno już od przyszłego roku ZUS-owski haracz ma zostać istotnie obniżony. Według zapowiedzi ma nie przekraczać jednej czwartej osiąganego przychodu. Jak będzie, zobaczymy, jednak bez przywrócenia wszystkim Polakom prawa do legalnego zarobienia na siebie, „dobra zmiana” dla części z nich pozostanie w sferze iluzji. siebie” (to celne określenie pożyczam od Małgorzaty Bratek), jeżeli nie da się go zamiast tego posłać do pracy na państwowym. Zauważmy istotną różnicę: „prawo do pracy” zakłada wyimaginowanego dysponenta pracy, który ma ją zapewnić potrzebującym. Zaś prawo „do zarobienia na siebie” zakłada, że państwo nie powinno stawiać przeszkód inicjatywie samych ludzi. Tylko tyle i aż tyle, bowiem w praktyce okazało się, że ta tolerancja wobec drobnej działalności gospodarczej była wymuszona i tymczasowa. Paradoksalnie, w miarę odchodzenia od socjalizmu wolność zarobienia na

mitycznej średniej krajowej. Na końcu promyk nadziei – podobno już od przyszłego roku ten ZUS-owski haracz ma zostać istotnie obniżony. Według zapowiedzi ma nie przekraczać jednej czwartej osiąganego przychodu; czyli dla przykładu – od 400 zł drobny przedsiębiorca płaciłby 64 zł składki emerytalnej i 36 zł „kasy chorych”. A przy braku przychodu w danym miesiącu, nie płaciłby w ogóle. Jak będzie, zobaczymy – jednak bez przywrócenia wszystkim Polakom prawa do legalnego zarobienia na siebie, „dobra zmiana” dla części z nich pozostanie w sferze iluzji. K

T

otalna opozycja i Związek Nauczycielstwa Polskiego twierdzą, że trzeba bronić polskiej szkoły i domagają się referendum w sprawie zmian w systemie edukacji. Zgodnie z ustawą Prawo Oświatowe w miejsce obecnie istniejących szkół powstaną: 8-letnia szkoła podstawowa, 4-letnie liceum ogólnokształcące, 5-letnie technikum oraz dwustopniowe szkoły branżowe, które zastąpią zasadnicze szkoły zawodowe. Gimnazja zostaną wygaszone. Zmiany te wchodzą w życie już we wrześniu. W proteście nauczycieli 31. marca wzięło udział, według ZNP ponad 30 % szkół. MEN z kolei podaje że 11%. Przykładowo -na terenie gminy Nowy Tomyśl, w której mieszkam, na 16 placówek oświatowych do strajku przystąpiły dwie, co daje 12,5 %. Jakby nie liczyć, strajk nauczycieli okazał się więc frekwencyjną porażką. Ale czy tylko frekwencyjną? W czasie protestu w szkołach w oczy rzucały się plakaty i gazetki ścienne, a na nich: hasła, listy związkowców oraz rodziców popierających strajk nauczycieli. Wszystkie te slogany, grafiki i odezwy naklejano na drzwi wejściowe szkoły oraz wywieszano w holu, tak by epatowały wszystkich wchodzących. Przez te ostatnie szesnaście lat ministrami edukacji byli między innymi: Krystyna Łybacka, Roman Giertych, Krystyna Szumilas czy Joanna Kluzik – Rostkowska i nikt nigdy, w obecności młodzieży szkolnej, w taki sposób nie dyskredytował żadnego z tych ministrów. Czasem na zebraniach szkolnych, jakiś nauczyciel, informując o kolejnych zmianach, co najwyżej coś zasugerował, ale trudno byłoby to nazwać krytyką,

nie mówiąc już plakatowaniu – w proteście – ścian. A powodów do dezaprobaty z pewnością było wiele, bo od 1989 roku nie zdarzył się rocznik, który przeszedłby szkołę, nie zaliczając po drodze reformy, czy choćby zmian podstawy programowej. Tym razem jednak byłam świadkiem zwyczajnej agitacji politycznej prowadzonej w murach szkoły, której adresatem byli nie tylko rodzice, ale przede wszystkim młodzież. Uczeń

Wbrew pozorom środowisko nauczycieli w wyraźnej większości nie dało wciągnąć się w ten polityczny protest w interesie partii opozycyjnych. Za co, jako mama gimnazjalisty, bardzo nauczycielom dziękuję. podstawówki czy gimnazjum, nie ma jeszcze zmysłu krytycznego związanego z sytuacją polityczną. Co więcej lubi szkołę, kolegów i swoją panią, a więc z automatu identyfikuje się z postawami, które prezentuje nauczyciel. I trudno wyobrazić sobie, by było inaczej, bo żeby kogoś skutecznie nauczać, trzeba cieszyć się jego zaufaniem, a i z pewnością pomaga w tym procesie także sympatia do nauczyciela. No i jak tu nie podzielać obaw swoich pań i panów, skoro z okazji strajku uczniowie dostali dzień wolny?! Ten protest, w mojej ocenie, był także porażką etyczną. Etyczną bo

oprócz tego, że wciągnięto w to młodzież, to sama osoba organizatora i środowiska wspierające ZNP budzą co najmniej zdziwienie. Postawa prezesa Broniarza, który urządzał głodówki przeciw powstawaniu gimnazjów, a teraz protestuje w drugą stronę i nie wytłumaczył tej zmiany zdania, jest kompletnie niewiarygodna. Wsparcie strajku przez partie opozycyjne, które nie mają alternatywnych rozwiązań tylko przekaz „ma być jak było i już” też nikogo nie przekona. Przez osiem lat rządów PO-PSL był czas, by uporządkować polski system edukacji. Prawo i Sprawiedliwość, do zwycięskich dla siebie wyborów szło z projektem reformy, którą teraz wprowadza. Uzyskało społeczną akceptację i spełnia kolejną już obietnicę wyborczą. I na koniec KOD, którego przedstawiciele uwikłani są w niejasne rozliczenia pieniędzy ze zbiórek publicznych oraz sprawy karne, toczące się w prokuraturze i w sądzie. Prezes ZNP pokazywał się na scenie KOD-u z i przy pomocy jego liderów chciał walczyć o zachowanie dotychczasowego systemu edukacji. Protest nauczycieli stał się też porażką medialną. Pojawił się na chwilę i zniknął jeszcze szybciej. Nie przebiły się do opinii publicznej argumenty protestujących, jedynie emocje i wykrzykniki związane kwestionowaniem rzeczywistości. Jest jednak jeden pozytyw całej akcji. Wbrew pozorom środowisko nauczycieli w wyraźnej większości nie dało wciągnąć się w ten polityczny protest w interesie partii opozycyjnych. Za co, jako mama gimnazjalisty, bardzo nauczycielom dziękuję. K

Głodnych nakarmić Brzeziński Jest rok 1937. Siostra Faustyna Kowalska ma dyżur na furcie. Słyszy pukanie, otwiera drzwi. Widzi „wynędzniałego młodzieńca, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty (…). Prosił coś gorącego zjeść”. Co robi siostra Faustyna?

F

austyna biegnie do kuchni, zagrzewa resztkę zupy, bierze chleb i przynosi mężczyźnie. Ten posila się i daje jej poznać, że „jest Panem nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jakim jest, znikł mi z oczu” (Dzienniczek, nr 1312). Później zanotuje: „ Jezus w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty” (1312). Rok 2017. Pan Mirosław ma ok. 50 lat. Jest drobnej budowy, niewysoki. Patrzy lazurowymi oczami. Nienaganny garnitur i biała koszula – na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby zadbanej i o dobrym statusie materialnym. Zajmuje miejsce w jednym z pierwszych rzędów Teatru Muzycznego w Poznaniu. Trwa IX Gala Banku Miłosierdzia, organizowana w przeddzień Święta Miłosierdzia, która jest okazją do uhonorowania i podziękowania wolontariuszom oraz darczyńcom urzeczywistniającym idee Caritas. Wśród wyróżnionych jest m.in. Szkolne Koło Caritas działające w Zespole Szkół Mechanicznych im. Komisji Edukacji Narodowej w Poznaniu. Młodzież zrzeszona w tym kole czynnie bierze udział we wszystkich akcjach organizowanych przez Caritas, niedawno zorganizowała też zbiórkę odzieży oraz książek dla przytuliska Caritas − ogrzewalni dla osób bezdomnych Caritas Archidiecezji Poznańskiej im. św.

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Jana Bożego, mieszczącego się przy ul. Krańcowej w Poznaniu. Dla tej samej placówki, której podopiecznym jest… pan Mirek. „W latach 90. założyłem firmę, dobrze szła dopóki pracownicy nie zaczęli sięgać do firmowej kasy… Nigdy nikomu nie odmawiałem, gdy ktoś z przyjaciół prosił o pożyczenie pieniędzy. Kiedy zwróciłem się do nich o zwrot pożyczek, odwrócili się

Niekiedy są brudni, nieprzyjemnie pachną, są zarośnięci, w podartych ubraniach i mocno schodzonych butach. Każdy z nich ma jednak inną historię i inny życiowy bagaż, ale to nie oznacza, że muszą być skazani na ubóstwo do końca życia i że nie są godni pomocy i naszej uwagi. ode mnie. Usłyszałem, że mam się wynosić. W końcu przyszedł ten dzień... W październiku 2015 r. stałem się w jednej chwili człowiekiem bezdomnym. Trafiłem na ulicę” – mówi, składając świadectwo wobec uczestników gali. Całe dni spędzał w autobusach

i tramwajach. Jeździł od pętli do pętli. Nie miał co jeść, gdzie spać, szybko zaczął podupadać na zdrowiu. Wtedy ktoś powiedział mu o jadłodajni Caritas i o niedawno otwartym przytulisku Caritas przy ul. Krańcowej. „Tam od zupełnie obcych osób otrzymałem bezinteresowną pomoc i wsparcie. Opieką otoczyła mnie dr Sylwia i pani Ania, kierowniczka placówki. Znalazło się dla mnie miejsce. Gdyby nie pomoc osób z Caritasu, jestem pewny na 99 proc., że dziś już bym nie żył…” – dodaje wzruszony. Obecnie ma pracę i chciałby opuścić przytulisko, by zrobić miejsce innemu potrzebującemu. Takich osób jak pan Mirek jest wiele nie tylko w Poznaniu. Mijamy ich obojętnie na ulicach, w parkach, często odsuwamy się od nich w środkach komunikacji, czasami pod sklepem proszą o parę groszy lub po prostu o coś do jedzenia… Niekiedy są brudni, nieprzyjemnie pachną, są zarośnięci, w podartych ubraniach i mocno schodzonych butach. Każdy z nich ma jednak inną historię i inny życiowy bagaż, ale to nie oznacza, że muszą być skazani na ubóstwo do końca życia i że nie są godni pomocy i naszej uwagi. Jeśli potrafimy spojrzeć na nich innym wzrokiem, odkryjemy – tak jak św. Faustyna – że w każdym z nich ukryty jest Pan Jezus. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

Jan Martini

14 kwietnia br. prof. Zbigniew Brzeziński udzielił wywiadu swojej ulubionej Gazecie Wyborczej. Pośród poruszanych tematów nie zabrakło ostrych słów pod adresem obecnego rządu polskiego. Ten amerykański politolog i geostrateg nie pierwszy raz uznał za stosowne mieszać się w wewnętrzne sprawy Polski. Pamiętamy jego krytykę PiS i sugestie, by zaniechać dociekań prawdy o „wydarzeniu” smoleńskim.

W

tedy zaskakujące tezy wywiadu Zbigniewa Brzezińskiego przypisane zostały jego sędziwości i brakowi kontaktu z rzeczywistością. Jednak profesor jest absolutnie przewidywalny, a jego działania od niemal pół wieku są bardzo spójne i konsekwentne. Warto przypomnieć „życiowe dokonania” profesora. Apogeum swoich destrukcyjnych wpływów Brzeziński osiągnął jako doradca d/s bezpieczeństwa w demokratycznym rządzie J. Cartera, bodaj najgorszego prezydenta -obok Obamy – w dziejach Ameryki. Szkody poczynione wówczas – nie tylko Ameryce, ale cywilizacji Zachodniej (bo każde osłabienie USA jest osłabieniem naszej cywilizacji) zostały na szczęście ograniczone do jednej, czteroletniej kadencji. Hodowca fistaszków Jimmy Carter nie bardzo orientował się w zawiłościach polityki całkowicie zdając się na swych doradców, wśród których najważniejszy był prof. Brzeziński. On też był głównym autorem wyniszczającej polityki w latach prezydentury Cartera (19771981). Prezydent ten, jako człowiek gołębiego serca, szlachetny, wrażliwy, szczery, stale podkreślał rolę moralności w polityce. Brzydził się wszelkim

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

kłamstwem, matactwem, knowaniem. Te cechy sprawiały, że był wysoko cenionym... przez Rosjan. Długoletni minister spraw zagranicznych ZSRR -A.Gromyko, zwany „mister niet”, znany był ze swojej nieufności, którą stosował jako skuteczny chwyt negocjacyjny. Otóż ambicją

Takich postaci w Ameryce (i w ogóle na Zachodzie) jest legion. Jest to dowód na bezbronność wobec agresji ideologicznej i niezwykłą podatność społeczeństw Zachodu na medialne manipulacje. prezydenta Cartera było pozyskanie zaufania Gromyki, przekonanie go, że Ameryka NAPRAWDĘ nie ma złych intencji – nie zamierza atakować obozu socjalistycznego, ani mu w żaden sposób szkodzić. Mimo szczerych wysiłków Cartera Rosjanie wciąż sprawiali wrażenie nieprzekonanych... Dlatego Carter dokonał kilku jednostronnych, bezinteresownych ustępstw wobec ZSRR. Pisarz Husain Khalid (ten od „Kite Runner’a”) stwierdził, że J. Carter zrobił

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

więcej dla komunizmu, niż Breżniew. Ponieważ wpływ rosyjskiego lobby na przyznawanie Pokojowych Nagród Nobla widoczny jest gołym okiem, nagroda ta, przyznana Carterowi w roku 2002, potwierdza opinię pisarza. W czasie prezydentury Cartera ZSRR

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

uzyskał apogeum swej potęgi – w dużej mierze dzięki działalności Brzezińskiego. Faktycznym efektem pracy prof. Brzezińskiego był prosowiecki lobbing, ale jego największym osiągnięciem – aura nieprzejednanego antykomunisty. Takich postaci w Ameryce (i w ogóle na Zachodzie) jest legion. Jest to dowód na bezbronność wobec agresji ideologicznej i niezwykłą podatność społeczeństw Zachodu na medialne manipulacje. K

Nr 35 · MAJ 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 27)

Data i miejsce wydania

Warszawa 29.04.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Małgorzata Szewczyk

a sprawa polska


MA J 2017 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Nadzieja dźwiga się w porę ze wszystkich miejsc, jakie poddane są śmierci – nadzieja jest jej przeciwwagą, w niej świat, który umiera, na nowo odsłania swe życie.

A

Karol Wojtyła, Rozważanie o śmierci

równocześnie w tym samym świętym czasie doświadczamy siły nadziei pokładanej w potędze Bożej miłości, która sprawiła, że nastał radosny poranek Wielkiej Nocy. Ewangelia Wielkiego Poniedziałku mówi nam o namaszczeniu stóp Chrystusa w Betanii, niewiele dni przed Jego śmiercią w Jerozolimie. Zanim bowiem Jezus przybył do domu Łazarza w Betanii, już zapadł na Niego wyrok. Był to wyrok wynikający najpierw z racji religijnych. Znacząca większość arcykapłanów i uczonych w Piśmie nie uwierzyła w to, że Jezus jest Mesjaszem, co więcej, Jego słowa brzmiały dla nich jak bluźnierstwo, a za bluźnierstwo karano śmiercią. Do tego doszły racje polityczne, a także osobiste ambicje. Pełni niepokoju, że mogą utracić swoje wpływy, arcykapłani i faryzeusze stawiali sobie pytanie: „Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeżeli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród” (J 11, 47b-48). I wtedy usłyszeli odpowiedź arcykapłana Kajfasza: „Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11, 49-50). W taki sposób znaleźli usprawiedliwienie dla swego wyroku: cóż znaczy śmierć jednego tylko człowieka wobec dobra całego narodu? Jak napisał św. Jan, jeszcze „tego dnia postanowili Go zabić” (J 11, 53). Po decyzji o zabiciu Jezusa podjęta została druga, o zabiciu Łazarza, który – jako wskrzeszony z martwych – był niezwykle niewygodnym dla Żydów świadkiem Boskiej mocy Chrystusa (por. J, 12, 10-11). Kilka dni później nastąpiła cała lawina wydarzeń: pojmanie Chrystusa w Ogrójcu, sąd przed Annaszem i Kajfaszem, wydanie wyroku śmierci przez Sanhedryn, domaganie się ze strony podburzonego przez arcykapłanów tłumu, aby Piłat skazał Chrystusa na ukrzyżowanie, polityczny szantaż zastosowany wobec prokuratora rzymskiego przez Żydów: „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara. Każdy, kto się czyni królem, sprzeciwia się Cezarowi” (J 19, 12b), umycie przez Piłata rąk i publiczne stwierdzenie: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz” (Mt 27, 24), wydanie wyroku śmierci przez Piłata i ukrzyżowanie Jezusa na Golgocie. Jednakże Żydom sama śmierć Jezusa nie wystarczyła. Trzeba było przecież zabezpieczyć się na przyszłość. Wersję o bluźniercy zastąpili wersją o wielkim oszuście. Z nią udali się do Piłata, mówiąc: „Panie, przypomnieliśmy sobie, że ów oszust powiedział jeszcze za życia: «Po trzech dniach powstanę». Każ więc zabezpieczyć grób aż do trzeciego dnia, żeby przypadkiem nie

To szczególny dzień – Poniedziałek Wielkiego Tygodnia – kiedy przychodzi nam obchodzić już siódmą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Wielki Tydzień jest bowiem czasem, w którym jako chrześcijanie przeżywamy ogrom tajemnicy zła – misterium iniquitatis -osiągającego swój szczyt w Wielki Piątek na Golgocie.

Potrzeba świadków prawdy

Homilia abpa Marka Jędraszewskiego, metropolity krakowskiego wygłoszona 10 kwietnia 2017 w katedrze na Wawelu w czasie Mszy św. odprawionej w 77. rocznicę zbrodni katyńskiej i 7. rocznicę katastrofy smoleńskiej przyszli jego uczniowie, nie wykradli Go i nie powiedzieli ludowi: «Powstał z martwych». I będzie ostatnie oszustwo gorsze niż pierwsze” (Mt 27, 6364). Piłat przystał na ich życzenie: dał Żydom straż, która niezwłocznie stanęła przy opieczętowanym przez nich grobie Chrystusa. Kiedy jednak, zgodnie z zapowiedzią, Pan Jezus trzeciego dnia zmartwychwstał, trzeba było po raz kolejny uciec się do mistyfikacji. Jak pisze św. Mateusz, arcykapłani „zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: «Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu». Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono” (Mt 28, 12-15a). Pisząc po latach swoją Ewangelię, Mateusz dodał następującą uwagę: „I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego” (Mt 28, 15).

C

o więc pozostawało Apostołom wobec tego oczywistego kłamstwa? Przyszło im, jak wiemy, niestrudzenie głosić prawdę o Zmartwychwstaniu Chrystusa, powtarzając stwierdzenie św. Piotra Apostoła z jego pierwszej katechezy, tuż po Zesłaniu Ducha Świętego: „My wszyscy jesteśmy tego świadkami” (Dz 2, 32). Świadczyli więc przez całe swe dalsze życie o Zmartwychwstałym Panu słowem, świadczyli cudami, które Bóg sprawiał za ich przyczyną, świadczyli własnym cierpieniem i męczeńską śmiercią. Byli świadkami prawdy aż do końca. Ich siłą była nadzieja i ufność, że śmierć nie jest kresem, ale początkiem: zasiewem wiary, dzięki któremu budowany jest Chrystusowy Kościół.

W długich, wielowiekowych dziejach Kościoła, częstokroć powtarzał się schemat kłamstwa i mistyfikacji, którego pierwszą ofiarą stał się Jezus Chrystus, Boży Syn. Widzimy to w historii wielu męczenników, do których odnoszą się słowa Pan Jezusa z Kazania na Górze: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5, 10-12). Jest rzeczą przedziwną, jak los, który spotkał Pana Jezusa i Jego Apostołów – niezrozumienie, kłamstwo, prześladowanie aż po śmierć, stał się udziałem tak wielu naszych Rodaków, którym wierność Ojczyźnie kazała złożyć ofiarę najwyższą, których ufna nadzieja w zwycięstwo Bożej miłości nad złem tego świata kazała widzieć najgłębszy sens swej ofiary. Tak z całą pewnością było w przypadku polskich oficerów, pograniczników i policjantów oraz pracowników służby więziennej, którzy siedemdziesiąt siedem lat temu stali się ofiarą tego, co w naszej najnowszej historii symbolicznie określamy jednym tylko słowem: Katyń. Umieszczeni w specjalnie zorganizowanych dla nich obozach, przeszli najpierw – każdy z nich – osobistą weryfikację. Ponieważ uznano ich za „zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy sowieckiej”, podjęto decyzję o ich rozstrzelaniu, „bez wzywania skazanych, bez przedstawiania zarzutów, bez decyzji o zakończeniu śledztwa i bez aktu oskarżenia” (notatka szefa NKWD). Władze sowieckie wiedziały bardzo dobrze: Polacy nie zmienią

swoich poglądów, oni nadal będą wierzyć w Boga, a broniąc do końca swego osobistego honoru, nigdy nie zdradzą Polski. Dlatego trzeba się ich pozbyć – czyli zamordować i zatrzeć pamięć o nich. I tak oto od początku kwietnia do połowy maja 1940 roku w bolesną historię Polski wpisały się nazwy Katynia, Charkowa i wielu innych miejsc, gdzie dokonała się zagłada polskich jeńców, elity naszego narodu.

M

etoda stosowana przez oprawców była wszędzie podobna: ofiarom zarzucano na głowę płaszcze wojskowe i wiązano z tyłu ręce, po czym wszystkich zabijano z małej odległości jednym strzałem w potylicę. Zamordowanym odmówiono prawa do własnego grobu. Ich ciała zostały wrzucone do dołów, a następnie przykryte zwałami ziemi. Na miejscu zbrodni zasadzono las. To on miał stać się strażnikiem tajemnicy, która nigdy nie powinna wyjść na jaw. Potem nastał czas kłamstwa. Rok po dokonaniu zbrodni, w odpowiedzi na pytanie o los zaginionych polskich oficerów, gen. Sikorski usłyszał, że nie wiadomo, co się z nimi stało, i że, być może, uciekli oni z obozów do Mandżurii. Kiedy jednak w 1943 roku zbrodnia ujrzała światło dzienne, pojawiły się kolejne kłamliwe narracje. Strona sowiecka oskarżyła o dokonanie zbrodni Niemców. W odkrytych dołach funkcjonariusze NKWD umieszczali sfałszowane dokumenty. Ponadto odpowiednio preparowali fałszywych świadków, a niewygodnych albo likwidowali, albo skazywali na wieloletnie więzienie. Równocześnie zaczęło się poszukiwanie i prześladowanie osób, które brały udział w ekshumacji ciał polskich oficerów prowadzonej przez Niemców,

także w obecności przedstawicieli PCK, w 1943 roku. To dlatego też po śmierci kard. Adama Sapiehy przeprowadzono słynny proces przeciwko księżom Kurii Krakowskiej, chcąc go wykorzystać jako okazję do dotarcia do tych dokumentów zbrodni katyńskiej, które znajdowały się na terenie Kurii. Jak św. Mateusz mógł napisać o kłamstwie arcykapłanów i przekupionych przez nich żołnierzy, którzy „uczynili, jak ich pouczono”, przez co „rozniosła się ta pogłoska między Żydami [o wykradzionym przez uczniów ciele Chrystusa]” (por. Mt 28, 15), tak dzisiaj możemy powiedzieć: aż do początków lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wersja o tym, jakoby to Niemcy zamordowali polskich jeńców, trwała nieprzerwanie jako jedynie obowiązująca. Ponadto w imię własnych interesów politycznych państwa zachodnie, które posiadały doskonałą wiedzę o zbrodni katyńskiej, milczały na jej temat. Tym samym przyczyniały się do utrwalania się kłamstwa. Jedynie pośród polskich rodzin, z ogromną pieczołowitością, z pokolenia na pokolenie, przekazywano prawdę o Katyniu, nie tracąc nadziei, że kiedyś przyjdzie czas, iż ona ostatecznie zwycięży. Do tego jednak potrzebni byli świadkowie prawdy. Ci, którzy byli gotowi upomnieć się o honor polskich bohaterów, a tym samym o majestat samej Rzeczypospolitej Polskiej. Takim nieugiętym świadkiem prawdy był prezydent Lech Kaczyński. Im bardziej stanowczo i konsekwentnie upominał się o nią, z tym większą siłą wzrastała fala krytyki, niechęci, a nawet pogardy wobec jego osoby. Robiono wszystko, by społeczeństwo polskie przekonać o tym, że nie jest on wart być prezydentem Polski. To był niejako wstęp do tego, co

miało się wydarzyć w dniu 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, dokąd z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej – właśnie jako świadkowie i strażnicy prawdy o niej – udała się Para Prezydencka wraz z przedstawicielami władz Rzeczypospolitej i najwyższymi dowódcami Wojska Polskiego oraz osobami szczególnie zasłużonymi dla naszego narodu. Później, już po katastrofie, staliśmy się widzami, a w przypadku wielu – ofiarami – bezwzględnej mistyfikacji. Dziś wiemy z całą pewnością: nie było czterokrotnego podchodzenia rządowego samolotu do lądowania, generał Andrzej Błasik nie był pijany ani też nie było jego kłótni z kapitanem Arkadiuszem Protasiukiem, nie było również „wspaniałej współpracy polskich i rosyjskich lekarzy przy badaniu najmniejszych szczątków ciał ofiar katastrofy” ani też przekopywania całej powierzchni miejsca smoleńskiej katastrofy „na metr w głąb”. Za to były przypadki profanowania tych szczątków. Symbolem mistyfikacji, której próbowano nadać wagę ostatecznej interpretacji przyczyny katastrofy, stała się słynna „pancerna brzoza”. Do tego nie wolno zapomnieć o osobach, które nagle traciły swe życie, a które posiadały znaczącą wiedzę o tym, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.

D

zisiaj, w siódmą rocznicę katastrofy, mamy wszyscy odczucie, że mgła nad Smoleńskiem ustępuje i że wreszcie przybliżamy się do chwili, w której poznamy prawdę, tak jak coraz pełniejsza jest nasza wiedza o losie Polaków zamordowanych w Katyniu, Charkowie, Miednoje... Z tym większym więc wewnętrznym pokojem modlimy się dzisiaj, tutaj, w Królewskiej Katedrze na Wawelu, miejscu tak znaczącym dla historii Polski, za wszystkich, którzy z niezłomną nadzieją i wiarą w ostateczne zwycięstwo prawdy oddali swe życie, służąc Bogu i Ojczyźnie. Kierując wzrok naszej duszy ku Miłosiernemu Panu, modlimy się za jeńców sowieckich obozów, ofiary zbrodni katyńskiej z 1940 roku. Modlimy się za wszystkie ofiary smoleńskiej katastrofy, począwszy od śp. pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z małżonką i ostatniego prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na Wychodźstwie, pana Ryszarda Kaczorowskiego. Modlimy się również za ich najbliższych, za ich rodziny. Wdzięczną pamięcią modlitewną ogarniamy także tych wszystkich, którzy okazali się niezłomni w pokonywaniu kłamstw i odważni w dążeniu do ukazania prawdy. Wiemy przecież: tylko prawda może nas wyzwolić (por. J 8, 32). Sił do jej wytrwałego szukania dodaje nam nadzieja, która swe źródło ma w tajemnicy zmartwychwstania. Bo tylko w świetle Wielkanocnego Poranka możemy w pełni odczytać i zrozumieć wszystko to, co składa się na nasze życie tu, na ziemi, i Kto wyznacza jego ostateczny cel. K „(...) i wtedy ja mam sens i moje w grób opadanie i przechodzenie w śmierć – a rozpad, który mnie czyni prochem niepowtarzalnych atomów, jest cząstką Twojej Paschy”. Karol Wojtyła, Rozważanie o śmierci

„Mały Rycerz” zasiadł na wawelskim tronie

10

kwietnia 2017 byłem w Kated­rze Wawelskiej. To tu zaprowadziła mnie Mama, jak tylko nauczyłem się chodzić, zaś w dorosłym życiu przychodziłem tam zawsze, gdy mi było ciężko, bo tylko w tym miejscu zapominałem o dręczących mnie problemach czując, że jestem w naszym polskim domu, spokojnym, pięknie urządzonym i bezpiecznym. Tego dnia byłem w tym kultowym miejscu na Mszy Świętej w intencji śp. Lecha i Marii Kaczyńskich oraz Wszystkich Ofiar Tragedii Smoleńskiej odprawionej przez nowego metropolitę krakowskiego abp Marka Jędraszewskiego. Gdy środkiem Katedry kroczył ku ołtarzowi orszak kościelnych dostojników ledwie co Jego Ekscelencję wyłowiłem z tej procesji i pierwsza myśl, jaka przyszła mi go głowy to: Boże! Ależ to kruszynka! Ale jak się zbliżył na odległość wzroku spostrzegłem w Jego twarzy, że to człowiek równie dobry, co waleczny. I nie pomyliłem się, bo jak zaczął homilię już po kilku słowach wiedziałem, że ostatnimi kapłanami mówiącymi z podobną estymą, maestrią, lecz także odwagą byli Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. I zapewniam

Krzysztof Pasierbiewicz Państwa, że nie mówię tego przez grzeczność, jako kurtuazyjny krakowianin. Wierzcie mi. Od wielu lat czegoś takiego, jak dzisiaj w kościele nie przeżyłem. Już po kilku Jego słowach wiedziałem, że to wielki Polak o gorącym sercu i pięknym umyśle, ale także, a może ponad wszystko odważny, chwacki i gotowy do poświęceń obrońca Ojczyzny i nielękający się prawdy człowiek postępujący w imię tego, czego nauczał nasz polski papież. A jeszcze do tego mówiący pięknie po polsku, acz językiem prostym i zrozumiałym dla wszystkich, bez świątobliwego zadęcia, stroniący od tonów przesadnie martyrologicznych, perorujący spokojnie, ale z taką siłą, jakby zza brzozowego lasu pułk artylerii odłamkowymi, przeciwpancernymi walił. W Katedrze Wawelskiej między sarkofagami polskich królów w kontekście Chrystusowej Drogi Krzyżowej dźwięczały takie oto słowa i frazy, cytuję z pamięci: „Wielki Tydzień”, „Męka Chrystusa”, „wyrok śmierci”, „racje polityczne”, Żydom sama śmierć Chrystusa nie wystarczała’, „Schemat kłamstwa i mistyfikacji”, „nieufność i niezrozumienie”, „milczenie świadków”, „Lech Kaczyński niechcianym świadkiem

Gdy nowy krakowski metropolita zakończył homilię zapadła chwila ciszy, po czym, jak grom z jasnego nieba gruchnęły oklaski tak rzęsiste, iż się wydawało, że arrasy załopotały. Ale to nie był kurtuazyjny poklask, lecz autentycznie spontaniczna radość krakowian, że im Pan Bóg dał to wreszcie, na co od dawna czekali. prawdy”, „pogarda dla głowy państwa”, „pancerna brzoza symbolem mistyfikacji”’, „prawda nas wyzwoli”… – ale, co najważniejsze były to

słowa choć gorzkie, to pozbawione choćby krzty nienawiści. Gdy nowy krakowski metropolita zakończył homilię zapadła chwila ciszy, po czym, jak grom z jasnego nieba gruchnęły oklaski tak rzęsiste, iż się wydawało, że arrasy załopotały. Ale to nie był kurtuazyjny poklask, lecz autentycznie spontaniczna radość krakowian, że im Pan Bóg dał to wreszcie, na co od dawna czekali. I na koniec słowo do krakowian. Pomódlcie się proszę dziś wieczorem za papieża Franciszka, że nam biskupa Marka pod Wawel oddelegował, a daję głowę, że się Wam Anioły przyśnią. K Post Scriptum Ten tekst opublikowałem wcześniej na swoim blogu i po przeczytaniu pierwszych komentarzy chcę podkreślić, że nie pisałem dotąd o Smoleńsku, gdyż po prawdzie, jako technokrata wciąż nie mogę powiedzieć, że wiem, co konkretnie się tam stało, jak chodzi o wyjaśnione do tej pory przyczyny katastrofy technicznej natury. Powiem tylko, że moim zdaniem w Katedrze Wawelskiej nowy metropolita krakowski mówił o sprawach znacznie poważniejszych, jak

polska tożsamość narodowa i jestestwo Rzeczypospolitej w świetle tajemnicy zła. Post Post Scriptum I jeszcze słowo do wieloletniej komentatorki mojego bloga piszącej pod Nickiem @ASTURIA. Droga Pani Noemi. Jako łodzianka pisała mi Pani, że abp Marek Jędraszewski to wielki i wspaniały kapłan i człowiek. Ze wstydem przyznaję, że nie dowierzałem Pani. Ale tak się złożyło, że po Mszy św. rozglądałem się za moim przyjacielem, który gdzieś zniknął w tłumie i wtedy z Katedry Wawelskiej wyszedł abp Marek Jędraszewski i dosłownie weszliśmy na siebie. Nie uwierzy Pani, ale on się uśmiechnął, uścisnął mi dłoń, jakbyśmy się od zawsze znali i powiedział: „serdecznie dziękuję”, a ja zdębiałem i zdołałem tylko powiedzieć: „to my, krakowianie dziękujemy”. Po czym abp Marek wsiadł do jakiegoś niepozornego samochodu. Miała Pani rację, Droga Pani Noemi. To wielkiego formatu człowiek. I widać, że go Baraniak wychował. Dr Krzysztof Pasierbiewicz – emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik, członek Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Krakowie.. Więcej jego komentarzy: www.salonowcy.salon24.pl


KURIER WNET · MA J 2017

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

J

ak się dowiedziałem o tym sympozjum przypomniałem sobie, że nazwisko Baraniak padało często w naszym domu w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy ubecja wykańczała mojego Ojca Akowca bezustannymi przesłuchaniami zakończonymi śmiertelnym zawałem serca Taty. Miałem wtedy 7 lat i pamiętam, jak przez mgłę, że kiedy Ojciec jeszcze żył, rodzice rozmawiali półszeptem, bo dom był obstawiony ubeckimi kapusiami, a ze strzępów ich rozmów wryły mi się w pamięć między innymi takie nazwiska jak: Beria, Światło, Wyszyński i Baraniak. Ale nic więcej się od rodziców nie zdążyłem dowiedzieć, bo jak widzieli, że nadsłuchuję, co mówią ściszali głos w obawie bym się komuś nie wygadał, o czym się u nas w domu dyskutuje. Przypominam, że był to czas apogeum stalinowskiego terroru. W drodze na wspomniane sympozjum uświadomiłem sobie ze wstydem, że o biskupie Baraniaku wiem, jeśli nie nic, to prawie. Ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że od czasu, jak Ojca wykończyła ubecja w roku 1952, a mama umarła kilkanaście lat później, ani w szkole, ani na uczelni, ani w kościele nikt nie opowiedział mi o tym, kim był bp Antoni Baraniak. Więc to nie moja wina, że tak mało o nim wiedziałem, gdyż ani Kościół ani państwo polskie nie zadbały o to, żebym, jako szeregowy katolik niewciągnięty głębiej w dzieje Kościoła polskiego dowiedział się czegoś więcej o tym wielkim Człowieku. I dopiero na wczorajszym sympozjum dowiedziałem się, kim rzeczywiście był ten wielki Polak o gorącym sercu i pięknym umyśle. A przekonałem się o tym po obejrzeniu wyświetlonego na wczorajszym sympozjum wstrząsającego filmu Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” opowiadającego o bestialskich prześladowaniach właśnie w latach pięćdziesiątych biskupa Baraniaka przez Urząd Bezpieczeństwa. Tego, co, co zobaczyłem na tym filmie nie da się opisać. Więc powiem tylko, że to, co przeżył ten dzielny kapłan nożna śmiało porównać do męki Chrystusa. Bowiem film opowiada o tym, jak bp Antoni Baraniak, ówczesny kierownik sekretariatu Prymasa Polski i najbliższy

Miałem zaszczyt uczestniczyć w sympozjum historyczno-pedagogicznym nt. „Arcybiskup Antoni Baraniak – Biskup Niezłomny”, zorganizowanym przez Archidiecezję Krakowską, Inspektorię Salezjańską św. Jacka w Krakowie i krakowskie Salezjańskie Centrum Edukacyjne. Swoją relację z tego spotkania zatytułowałem „Dyskretna konfuzja Konferencji Episkopatu Polski”. Skąd ten tytuł? Już wyjaśniam.

Piórem blogera

Biskup niezłomny Krzysztof Pasierbiewicz

Sympozjum poświęcone osobie Arcybiskupa Antoniego Baraniaka

Do prezydenta Andrzeja Dudy został już przesłany wniosek o pośmiertne odznaczenie abp biskupa Antoniego Baraniaka, ale medale medalami, ja zaś mam nadzieję, że wczorajsze sympozjum da asumpt do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego tego męczennika, a media kościelne i państwowe przypomną Polakom kim był Baraniak. Bo moim zdaniem to bohater i męczennik formatu ks. Jerzego Popiełuszki. współpracownik kard. Stefana Wyszyńskiego, w ciągu 27 miesięcy więzienia go na Rakowieckiej był poddawany trudnym do wyobrażenia torturom zarówno fizycznej, jak i psychicznej

natury, które miały doprowadzić do uzyskania odeń informacji oskarżających prymasa Wyszyńskiego. Przesłuchiwany 146 razy, nawet w czasie, kiedy w szpitalu walczył o przeżycie.

Oszczędzę Państwu opisu szczegółów tych tortur, bo aż trudno uwierzyć, że do czegoś w tak wynaturzony sposób okrutnego mogli dopuścić się ludzie. A jednak komunistyczny aparat

bezpieczeństwa był zdolny do takiego bestialstwa, że tylko wspomnę o „karterze mokrym”, gdzie nagiego biskupa przetrzymywano w kompletnych ciemnościach w basenie napełnionym fekaliami, a w trakcie przesłuchań miażdżenie jąder było czynnością rutynową. A jednak bp Baraniak, sadystycznie torturowany, maltretowany psychicznie, chory, zmięty, odrzucony, zgnębiony, w siebie wpełznięty i do ściany przyciśnięty nie załamał się i nie uległ presji, przez co pokrzyżował plany komunistów, który chcieli w oparciu o jego zeznania wytoczyć proces prymasowi Wyszyńskiemu.

S

ympozjum zakończyło się wystąpieniem Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który opowiedział o tym, co znalazł w aktach IPN-u w trakcie przygotowywania świadectwa bohaterstwa i niezłomności biskupa Baraniaka. Świadectwa, którym jest jego dwutomowa praca pt. „Teczki na Baraniaka” wydana w 2009 roku w Poznaniu przez Wydział Teologiczny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza oraz Wydawnictwo Bonami. Abp Marek Jędraszewski, jak to ma w zwyczaju prosto i po ludzku opowiedział o tym, co znalazł, a właściwie nie znalazł w aktach IPN-u, a także o manipulacjach tymi materiałami w trakcie procesów lustracyjnych prowadzonych w taki sposób, by ochronić oprawców i zatrzeć dowody prześladowań bohaterskiego biskupa. Nowemu krakowskiemu Metropolicie nie wypadało tego powiedzieć, ale ja, jako bloger mogę to zrobić i napisać, że państwo polskie dotkliwie skrzywdziło biskupa Baraniaka. Powiem więcej. Konferencja Episkopatu Polski też nie jest bez winy, gdyż purpuraci z jakichś powodów nie zdołali ocalić męczeńskiego biskupa od zapomnienia. Na szczęście są tacy kapłani jak abp Marek Jędraszewski, który wczoraj przypomniał, że bez bohaterstwa i męczeństwa biskupa Baraniaka nie mielibyśmy prymasa tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego i polskiego papieża Karola Wojtyły. Wiem, że do prezydenta Andrzeja Dudy został przesłany wniosek o pośmiertne odznaczenie abp biskupa Antoniego

Baraniaka, ale medale medalami, ja zaś mam nadzieję, że wczorajsze sympozjum da asumpt do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego tego męczennika, a media kościelne i państwowe przypomną Polakom kim był Baraniak. Bo moim zdaniem to bohater i męczennik formatu ks. Jerzego Popiełuszki, jeśli nie większego przez wzgląd na czasy, w których był prześladowany. Mam świadomość, że moja notka może się komuś wydać przesadnie emocjonalną. Ale ja wiem jak wielką tragedią dla mojej rodziny było wykończenie naszego Ojca przez ubecję – vide: http://salonowcy.salon24.pl/tylko-nie-mowcie-ze-jatrze. A przecież nasz Tata wobec tego, co przecierpiał biskup Baraniak był szczęśliwcem, gdyż go nie torturowano i nie trzymano w więzieniu. A jednak pamiętam, jak cierpiał mój Ojciec. Więc, jak mało kto potrafię sobie wyobrazić ogrom cierpień, jakie przeżył bohater dzisiejszej notki, przy którym nasz Tata jest tylko „pyłkiem marnym”. Dlatego proszę o wyrozumiałość, dla moich emocji. Bo ktoś, kto nie otarł się osobiście o bestialstwo komunistów nigdy nie zrozumie, czym były czasy stalinowskie. K Postać arcybiskupa Antoniego Baraniaka, jego bohaterstwo, skromność i świadectwo wiary były tematem odbywającego się 24 kwietnia sympozjum historyczno-pedagogicznego w Wyższym Seminarium Duchownym Towarzystwa Salezjańskiego w Krakowie. W trakcie sympozjum odbyła się projekcja filmu dokumentalnego o abp Antonim Baraniaku „Żołnierz Niezłomny Kościoła”, po którym wystąpili zaproszeni goście – dr Jolanta Hajdasz, dziennikarka i autorka filmu, dr hab. Filip Musiał, dyrektor oddziału IPN w Krakowie oraz abp prof. dr hab. Marek Jędraszewski, metropolita krakowski, autor książki „Teczki na Baraniaka”.

Opozycja szykuje wotum nieufności dla ministra Macierewicza za „działania na szkodę polskiej armii”. Jest wiele środowisk w Polsce (i poza Polską), którym nie podobają się widoczne rezultaty aktywności ministra obrony narodowej. Często słyszymy o niszczeniu Wojska Polskiego. Warto przypomnieć, jak sprawy obronności miały się za rządów PO i z jaką „stajnią Augiasza” musiał zmierzyć się obecny minister.

Kto zdewastował polską obronność?

Z

arzutów wobec ministra Macierewicza jest wiele: piszą (i mówią), że tworzy sobie prywatne bojówki, że unieważnił przetarg na śmigłowce, że chce przesunąć najlepsze czołgi z Żagania na wschód, gdzie mogą być narażone na zniszczenie przez Rosjan, że odeszło 25 generałów itp. Tymczasem w swej 1000-letniej historii Polska nigdy nie była tak bezbronna jak w latach 2008 – 2015, a słabość jest zaproszeniem do agresji. I pomyśleć, że jeszcze w 2000 roku, gdy resort obrony obejmował Br. Komorowski, polska armia liczyła 200 tys. żołnierzy...

Resort do obrony W III RP wojsko nie miało szczęścia do ministrów. Resortem kierowali: bibliotekarz, działacz ZMS, inżynier rybołówstwa, nauczyciel historii, psychiatra. Nic dziwnego, że człowiek z doktoratem z zakresu obronności był tam „ciałem obcym”. Wiceminister dr Romuald Szeremietiew organizował brygady Obrony Terytorialnej i zdołał utworzyć 7 z nich (z planowanych 15-tu). Wprawdzie batalion OT jest trzy razy mniej skuteczny niż batalion pancerny, ale jest 49 razy tańszy. Niestety, nie było „chemii” między wiceministrem, a ministrem Komorowskim. Dr. Szeremietiew był inwigilowany przez WSI, później zorganizowano wyrafinowaną kombinację operacyjną – aresztowano Zbigniewa Farmusa, asystenta Szeremetiewa (taki ówczesny Misiewicz) pod zarzutem korupcji – i niewygodnego wiceministra zwolniono. Wprawdzie zarzuty się nie potwierdziły, ale po ustąpieniu Szeremetiewa wszystkie jednostki OT zlikwidowano (ostatnią w 2010 roku). Polska została jedynym krajem

Jan Martini świata z armią bez komponentu obrony terytorialnej. W 2008 roku (już po agresji Rosji na Gruzję!) zlikwidowano obowiązkową służbę wojskową. Ministerstwo Obrony tryumfalnie anonsowało: „Profesjonalizacja, lub przejście na armie w pełni zawodowe jest zjawiskiem absolutnie nowatorskim w skali Europy i świata”. Równie entuzjastycznie wypowiedział się D. Tusk: „Młodzi ludzie nie muszą już spędzać najlepszych lat w koszarach”. Nasze profesjonalne wojsko stało się właściwie korpusem ekspedycyjnym do zadań patrolowych w niespokojnych regionach świata. Ponieważ wojskowi – zawodowcy pracowali do 16-tej, potem jednostki (i sztaby) musiały być pilnowane przez firmy ochroniarskie, co kosztowało resort 420 mln zł rocznie. Nie mieliśmy przeszkolonych rezerwistów, ze szkół wycofano przysposobienie obronne, produkowano samobieżne moździerze Rak, ale nie było do nich pocisków, ze względów ekonomicznych zlikwidowano ostatnią fabrykę amunicji do czołgów w Bolechowie. Każdy polski czołg mógł wystrzelić 8 razy... Pod hasłem profesjonalizacji nasza armia została zredukowana do ok. 30. tys żołnierzy + 60. tys. mundurowych urzędników. Struktura naszej armii była kuriozalna – na jednego żołnierza przypadał jeden dowódca. Mieliśmy wielką ilość wyższych oficerów – na 850 szeregowców przypadał jeden generał. W USA przypada jeden (sic!) na 35 tys.

Armia po zmniejszeniu Nie sposób odmówić swoistej logiki w argumentacji prezydenta Komorowskiego wypowiadającego się na temat reorganizacji (wygaszania?) uczelni wojskowych, że zmniejszona armia nie potrzebuje tylu specjalistów. W tym

samym czasie jednak, Rosjanie utworzyli 70 nowych uczelni wojskowych i szkół kadetów... „Kły naszej armii” jak mawiał Tusk – samoloty F16 były

nieuzbrojone (bez kodów bojowych -Amerykanie nam nie ufali). Mieliśmy ich 48 (Turcja ma 400 uzbrojonych), ale zdolnych do latania była tylko połowa.

Doświadczenie ukraińskie pokazało, jak działa armia mocno spenetrowana przez rosyjskie służby: żołnierze odnosili sukcesy, gdy nie wykonywali rozkazów, bo wykonując je, często wpadali w zasadzki...

Inwazja na Donbas została zatrzymana głównie przez ochotników, a nie przez regularne jednostki. Wojsko, podobnie jak sądy, nie oczyści się samo. Potrzebna jest wola działania, której nie sposób odmówić ministrowi Macierewiczowi, ale czy starczy czasu?

Niezrozumiałym był zakup samolotów transportowych CASA, do którego nie mieści się standardowy kontener NATO. Jeden z tych samolotów rozbił się w 2008 roku pod Mirosławcem. W tej niewyjaśnionej do dziś katastrofie (czarne skrzynki zepsuły się 14’’ przed upadkiem na ziemię) zginęło całe niemal dowództwo lotnictwa – 17 wyższych oficerów łącznie z gen. Andrzejewskim. Generał ten raz cudem uniknął śmierci – zdążył się katapultować, gdy w jego samolot uderzyła zbłąkana rakieta. W następnej katastrofie lotniczej zginęło 6 generałów wszystkich rodzajów wojsk. Pechowo – byli to „nowi” szkoleni już na Zachodzie dowódcy. Ich miejsca natychmiast zajęli doświadczeni fachowcy po moskiewskiej „woroszyłówce”. „Zasługą” ministra Sikorskiego było storpedowanie instalacji amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce. Przeciągał on rokowania tak długo, aż urzędowanie rozpoczął miłujący pokój prezydent Obama ze swoim „resetem”. Jest nadzieja, że śledczy wyjaśnią na czym miało polegać kuriozalne porozumienie o współpracy między FSB (rosyjską cywilną policją polityczną), a Służbą Kontrwywiadu Wojskowego (2011), i dlaczego w posiedzeniach Biura Bezpieczeństwa Narodowego uczestniczył N. Patruszew – były szef FSB, którego Anglicy oskarżają o zamordowanie Litwinienki. Czy mógł być lepszy sposób na „rozłożenie” armii jak reorganizacja? Podpis prezydenta Komorowskiego umożliwił wprowadzenie bałaganu kompetencyjnego w systemie dowodzenia za pomocą tzw. reformy systemu kierowania i dowodzenia Siłami Zbrojnymi (2013). W tym samym roku ogłoszono Strategiczny Przegląd Bezpieczeństwa Narodowego – dokument wytworzony przez

200 ekspertów, strategów, autorytetów moralnych itp. Zawartą tam tzw. Doktrynę Komorowskiego najlepiej ujmują jego słowa „nikt na nas nie czyha”. Stwierdzono, że w ciągu najbliższych 20 lat w zasadzie nic nam nie zagraża. W związku z czym „specjalny wysiłek na rzecz dozbrojenia polskiej armii nie wydaje się konieczny. Wystarczy unowocześnianie posiadanego uzbrojenia „. Wkrótce po publikacji dokumentu nastąpiła inwazja Rosji na Ukrainę...

Kilka wniosków Bronisław Komorowski, jak nikt inny w III RP, był odpowiedzialny za stan polskiej obronności, ponieważ przez kilkanaście lat swojej kariery miał wpływ na decyzje dotyczące wojska jako wiceminister, minister, przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej i naczelny wódz. Czy Antoniemu Macierewiczowi uda się wykorzenić opary LWP i spuściznę Układu Warszawskiego z Wojska Polskiego? Macierewicz stawia na młodych oficerów umożliwiając im szybką ścieżkę kariery. Jednak wśród młodej kadry jest wielu synów „starych” oficerów LWP, którzy mogą mieć „obciążenia genetyczne”. Czy będą oni lojalni wobec państwa polskiego? Doświadczenie ukraińskie pokazało, jak działa armia mocno spenetrowana przez rosyjskie służby: żołnierze odnosili sukcesy, gdy nie wykonywali rozkazów, bo wykonując je, często wpadali w zasadzki...Inwazja na Donbas została zatrzymana głównie przez ochotników, a nie przez regularne jednostki. Wojsko, podobnie jak sądy, nie oczyści się samo. Potrzebna jest wola działania, której nie sposób odmówić ministrowi, ale czy starczy czasu? K


MA J 2017 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Na marcowej konferencji w Sejmie poświęconej zaletom wytwarzania energii cieplnej pozyskiwanej z wydobywania wód geotermalnych okazało się, że jednym z miejsc wskazywanych jako korzystne do rozpoczęcia tego typu inwestycji jest Nowy Tomyśl, wielkopolskie miasteczko leżące około 60 km na zachód od Poznania. Czy faktycznie w Nowym Tomyślu są takie złoża, czy jest realne ich wydobycie, a w efekcie tej inwestycji, czy byłoby możliwe obniżenie cen ogrzewania mieszkań przy jednoczesnym poprawieniu czystości powierza?

Geotermia w Nowym Tomyślu Wojciech Kowalski, prezes Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Tomyślu w rozmowie z Jolantą Hajdasz Skąd wiadomo, że w Nowym Tomyślu są złoża geotermalne? Z badań najwybitniejszych polskich naukowców. Oni są pewni, że w Nowym Tomyślu są spore zasoby wód termalnych i to na kilku głębokościach. Potwierdzają to aktualne badania profesora Jacka Zimnego z Akademii Górniczo – Hutniczej w Krakowie i prof. Juliana Sokołowskiego, który był ojcem polskiej geotermii i inicjatorem pierwszej geotermii podhalańskiej. Dodajmy, że zmarły w 2004 r. prof. Sokołowski to jeden z najwybitniejszych geologów w skali światowej, odkrywca złóż gazu na Niżu Polskim i innych polskich bogactw naturalnych. Prof. Jacek Zimny jest jego uczniem. On kilka miesięcy temu przedstawił nam szczegółowe mapy Nowego Tomyśla obrazujące możliwości wykorzystania tych wód. Jeszcze nie potrafię powiedzieć z jakiej głębokości moglibyśmy te wody czerpać, ale wiemy na pewno, że na naszym terenie na kilku głębokościach takie wody są. Oczywiście im głębiej, tym temperatura tych wód jest wyższa. Już po pierwszych spotkaniach z naukowcami, którzy się tym zajmują, postanowiliśmy zorganizować konferencję, która odbyła się w Nowym Tomyślu w listopadzie ub. roku. Prof. Zimny był na niej głównym prelegentem i przedstawił dodatkowe, bardziej szczegółowe informacje na ten temat. Pod koniec konferencji, Burmistrz Nowego Tomyśla, przekazał na ręce prof. Zimnego list intencyjny mówiący o zainteresowaniu miasta geotermią. Jakie informacje przedstawił Wam na tej konferencji prof. Jacek Zimny? Dla nas, mieszkańców Nowego Tomyśla, bardzo obiecujące. I bardzo wiarygodne. Dlatego Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej, którym kieruję, zwróciło się do pana profesora i kierowanego przez niego stowarzyszenia naukowego Polska Geotermalna Asocjacja im. Prof. Juliana Sokołowskiego o sporządzenie fachowych, profesjonalnych ekspertyz, w których będzie precyzyjny opis tych naszych zasobów naturalnych, projekt odwiertów i propozycje ich najlepszego wykorzystania. Chcemy je udokumentować w profesjonalny, szczegółowy sposób, żeby móc potem zwrócić się do odpowiednich instytucji o wsparcie finansowe w potencjalnej realizacji tej inwestycji.

Co to jest geotermia? Energia geotermalna jest wewnętrznym ciepłem Ziemi nagromadzonym w skałach oraz w wodach wypełniających pory i skalne szczeliny. Geoenergetyka zajmuje się wykorzystaniem i przetwarzaniem tej energii (ciepła) wnętrza Ziemi, skumulowanej w złożach geologicznych przegrzanej pary wodnej, wód geotermalnych i gorących suchych skał. Wody geotermalne o temperaturach 2080 st. C wykorzystuje się w ciepłownictwie do ogrzewania budynków przemysłowych i mieszkalnych, rolniczych, leczniczych, rekreacyjnych, sportowych; w balneologii i chłodnictwie. Te działy geoenergetyki są stosowane na świecie od ponad 100 lat, przy czym szczególny ich rozwój nastąpił w ostatnich 30 latach. I takie wody są w okolicach Nowego Tomyśla? Dokładnie tak. W latach 80-tych i 90-tych w Polsce dzięki staraniom właśnie profesora Juliana Sokołowskiego wykonano na terenie całego kraju blisko 15 tysięcy odwiertów na głębokości około kilku tysięcy metrów, przeważnie od dwóch do trzech tysięcy metrów, poszukując wszelkiego rodzaju złóż bogactw naturalnych. I prof. Sokołowski inwentaryzował przy tej okazji wody geotermalne, ich położenie i temperatury. Aktualizował te badania prof. Zimny. Stąd dzisiaj wiemy, co, gdzie jest. Co wiemy na temat zasobów geotermalnych Nowego Tomyśla? Jakie one tak naprawdę są? Powiem obrazowo – wszystko wskazuje na to, że są naprawdę spore. Dlatego zdecydowaliśmy się na pierwsze kroki prowadzące do realizacji inwestycji geotermalnej. Podkreślam – nasze prace to na razie wstęp. Jako inżynier znam oczywiście zalety geotermii, ale zawsze przerażały mnie koszty tej inwestycji, nie do udźwignięcia dla małych przedsiębiorstw. Jeden odwiert kosztuje przecież około 15 mln złotych. Ale teraz jest szansa na bardzo znacznie dotacje na realizację takiej inwestycji, więc byłoby niewybaczalnym błędem nie spróbować jej zrealizować. Po zmianie rządu w Polsce jest po prostu zielone światło dla geotermii, czego wcześniej nie było, więc postanowiliśmy tę szansę wykorzystać. W Polsce energia geotermalna jest popularna przede wszystkim na Podhalu. Obliczono, że ogrzewanie

energią geotermalną jest tam już o 40 proc. tańsze niż ogrzewanie gazem. Takie dane przedstawia właśnie stowarzyszenie Polska Geotermalna Asocjacja, której prezesem jest prof. Jacek Zimny. Czy na takie ceny miałby szanse Nowy Tomyśl? Idealnym rozwiązaniem dla Nowego Tomyśla byłoby pozyskanie 10 MW mocy cieplnej, jest to ok. 80 % tego, co nasze miasto potrzebuje na tę chwilę. Gdyby wydajność tego złoża była jeszcze większa, można by rozwijać sieci ciepłownicze i ogrzewać następnych klientów. Oczywiście, naturalną konse-

Jeśli po 2020 roku nie będziemy produkować określonej przez Unię Europejską części energii ze źródeł odnawialnych, będziemy jako państwo płacić gigantyczne kary. Rząd Polski zamierza więc teraz zainwestować np. w geotermię, by uniknąć płacenia tych kar. W dłużej perspektywie to się po prostu opłaca. kwencją realizacji tej inwestycji byłaby obniżka cen ogrzewania dla naszych odbiorców i poprawa czystości powietrza, bo Nowy Tomyśl wg danych na dziś, ma wyjątkowo zanieczyszczone powietrze. I jest jeszcze jedna sprawa. Jeżeli by się udało dojść do tych zasobów wody, która ma tę najwyższą temperaturę, powyżej 90 stopni Celsjusza, a wiemy, że takie pokłady u nas są, nie wiemy tylko, jaka byłaby ich wydajność, ale powtarzam, gdyby te parametry były odpowiednie, to moglibyśmy nawet produkować prąd, a to na pewno jeszcze bardziej obniżyłoby cenę sprzedawanego przez nas ciepła. Za wcześnie na takie symulacje i przymiarki cenowe, na razie oczekujemy na szczegółowe opracowania, które są obecnie przygotowywane przez zespół profesora Zimnego z Krakowa. 40% obniżka ceny ciepła byłaby możliwa zapewne po okresie amortyzacji inwestycji. Gdyby wszystko się powiodło, ile osób mogłoby skorzystać na tym

rozwiązaniu? Nowy Tomyśl liczy około 15 tysięcy mieszkańców, na dziś nasze przedsiębiorstwo dostarcza ciepło do około 7 tysięcy, czyli mniej więcej połowy z nich. Oni skorzystaliby w pierwszej kolejności. Jakie są najważniejsze zalety geotermii? Przede wszystkim właśnie tańsze ciepło. Pierwsze geotermie w Polsce funkcjonują już prawie 20 – 30 lat i widzimy, że dobrze sobie radzą, bo temperatura czerpanej tam wody nie spada. Druga, równie ważna zaleta to po prostu ochrona środowiska. Wodę, która służy do ogrzewania, po wykorzystaniu tłoczy się bowiem ponownie na ten poziom geotermalny, ona krąży więc w układzie zamkniętym, my odbieramy ciepło z tej wody, ale nie ma żadnego komina, z punktu widzenia ochrony środowiska jest to więc idealna sytuacja. Jeśli się chce zadbać o czystość powietrza i wody, to nic mądrzejszego nie można wymyśleć. W Polsce takich geotermii jest jednak tylko siedem. A w Niemczech jest ich już ponad 100. To przecież nie jest przypadek, to się musi im przecież opłacać. Ja byłem w geotermii w Pyrzycach, ona tam działa już ponad 20 lat. Powiem wprost – jestem zachwycony tym, co tam zobaczyłem. Układ jest podobny do tego, który planujemy ewentualnie zrobić w Nowym Tomyślu. Oni co prawda nie produkują prądu, bo temperatura wody nie jest tam na to wystarczająco wysoka, powyżej 60 stopni, ale zaspokajają ponad połowę potrzeb mieszkańców na ciepło. W zimie dogrzewają tą wodę gazem, ale i tak cały czas jest ta cena ciepła niższa niż gdyby ogrzewać tylko gazem. Firma też sobie dobrze radzi, w tym roku wierci kolejny, już piąty odwiert, czyli przez te lata mimo utrzymania niższej ceny, zarobiła na tak duże inwestycje. To się po prostu opłaca. Trzeba tylko chcieć wykorzystać bogactwo naturalne. Nasze, polskie. Nie musimy kupować gazu, czy innego opału. Ile kosztuje taka inwestycja? Koszty są duże. Ani nasza firma, ani miasto takie jak Nowy Tomyśl nie jest w stanie samodzielnie ich udźwignąć, bo jeden odwiert na dzień dzisiejszy to

około 15 mln złotych. A żeby funkcjonować, to trzeba zrobić takie dwa odwierty plus to co jest na powierzchni. To są pieniądze ogromne. Ale dzięki temu, że teraz nasze państwo jest zainteresowane inwestowaniem w odnawialne, chroniące środowisko źródła energii, jest wielka szansa na uzyskanie znaczącego wsparcia takiej inwestycji. Przypomnę tylko, że są one konieczne, bo po 2020 roku jeśli nie będziemy produkować określonej przez Unię Europejską części energii ze źródeł odnawialnych, będziemy jako państwo płacić gigantyczne kary. Rząd Polski zamierza więc teraz zainwestować np. w geotermię, by uniknąć płacenia tych kar. W dłużej perspektywie to się po prostu opłaca. A co z wiatrakami? Powiedzmy sobie szczerze, że dobrze, iż stawia się ich coraz mniej. To jest bardzo droga inwestycja, prądu z tego jest niewiele, przy tym jego cena jest wysoka, a Polska nie jest aż tak wietrznym krajem, by farmy wiatrowe były na szeroką skalę opłacalne. Taką inwestycją może być jednak geotermia, dlatego na to się nastawia rząd i pan wicepremier Morawiecki, więc będziemy się mocno starać, żeby i w Nowym Tomyślu się to udało. W Wielkopolsce Nowy Tomyśl jest w tej sprawie w czołówce, bo pierwszy się tym zainteresował, pierwszy zrobił na ten temat konferencję i pierwszy zlecił przygotowanie fachowej dokumentacji. Chcielibyśmy już w połowie tego roku stanąć do konkursu NFOŚ i GW o pierwsze wsparcie finansowe, a już teraz do mnie dzwoni bardzo wielu przedstawicieli PEC-ów, choćby z Obornik, Kościana czy Leszna i pytają, gdzie i z kim można rozmawiać o geotermii. Wszyscy zaczynają dostrzegać szanse w pozyskiwaniu ciepła na bazie wód geotermalnych. A nie obawia się Pan, że jest to taka przejściowa moda, jak np. kilka lat temu był nią gaz łupkowy, o którym dziś jakby wszyscy zapomnieli. Czy nie będzie tak samo z geotermią?

Myślę, że nie. Jak obserwuję, ile zakładów opartych na wydobyciu wód geotermalnych pracuje w Czechach i np. na Węgrzech to widzę sensowność rozwoju tej gałęzi energetyki. To nie są bogatsze kraje od Polski, a tam naprawdę dużo więcej takich geotermalnych ciepłowni pracuje. Nikt tam przecież nie dopłaca do tych zakładów. Niemcy nie wybudowaliby tych ponad 100 zakładów geotermalnych, gdyby się to nie opłacało. Oni raczej chcą zrezygnować z energetyki jądrowej, a geotermia staje się dla nich jednym z alternatywnych rozwiązań. A przecież Niemcy mają gorsze warunki geotermalne niż Polska. Scenariusz ten prezentuje się bardzo optymistycznie. Pomówmy więc przez chwilę o trudnościach. Co jest największym zagrożeniem dla realizacji tej idei? Poza kosztami, oczywiście. Zagrożenie jest takie, że zrobimy pierwszy odwiert i okaże się, że nie potwierdzą się te badania, którymi dysponujemy teraz. Tzn. okaże się, że jest temperatura, jest woda, ale wydajność tego źródła jest za mała, by można je było eksploatować na szeroką skalę. Wydajność jest np. atutem geotermii w Toruniu, gdzie temperatura wody nie jest najwyższa, bo wynosi tylko ok. 62 stopni, ale wydajność źródła to około 300 metrów sześciennych tej wody na godzinę. Przy takich parametrach na pewno opłaca się takie źródło wykorzystywać przemysłowo, bo z tego można wyciągnąć dużo ciepła. I jeszcze jest jedno zagrożenie, mianowicie zasolenie tej wody. To wszystko ostatecznie można zweryfikować dopiero po zrobieniu odwiertu. Warto więc próbować? Na pewno warto. Na sto procent. Choćby dlatego, że ten pierwszy odwiert na pewno będzie w całości refundowany. Nie wykorzystać tego byłoby po prostu grzechem. Ale ostateczne decyzje podejmiemy wtedy, gdy wszelkie kalkulacje pokażą, iż ta inwestycja przyczyni się do obniżenia ceny sprzedawanego przez nas ciepła dla mieszkańców Nowego Tomyśla. Wszystko jeszcze przed nami. K

Mgr inż. Wojciech Kowalski jest absolwentem Politechniki Śląskiej w Gliwicach, od 2000 r. związany z ciepłownictwem, od 2014 r. jest prezesem Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Tomyślu.


KURIER WNET · MA J 2017

6

O

tóż, czy komuś wiadomo coś o tym, że rządzący dziś Polską zamierzają demontować samorządy? To oczywiste, że jako odbiorca szeroko pojętej kultury jestem zdecydowanie przeciwna, aby moje podatki zostały przez MK i DN przeznaczone na dotowanie festiwalu, którego kuratorem z woli prezydenta Poznania zostanie Oliver Frlijć, który w jawny sposób wzmacnia swój ideologiczny przekaz symbolem krzyża. Mam pewność, że nie jestem w tym przekonaniu odosobniona. Skoro minister nie ryzykuje finansowania obscenicznego i zdecydowanie antychrześcijańskiego spektaklu, to na jakiej podstawie czyni to moje miasto, wciągając Bogu ducha winnych obywateli w podstępną wojnę ideologiczną? Kto kiedy ją ogłosił? Czym uzasadnił? Po co ona i cui bono?

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A „Im bardziej rządzący dziś Polską będą próbowali demontować samorządy, tym głośniej będziemy protestowali” – stwierdził Robert Biedroń, prezydent Słupska na spotkaniu z prezydentem Poznania Jackiem Jaśkowiakiem. Co to ma wspólnego ze sztuką i kulturą?... Ano to, że pierwszą stronę „Wyborczej Poznań” absorbuje dramatyczne pytanie: „Malta bez rządowej dotacji?” I lead: „Wicepremier Piotr Gliński zapowiedział, że jeżeli reżyser kontrowersyjnej „Klątwy” będzie kuratorem Malta Festiwal, Ministerstwo Kultury nie wesprze go finansowo. Co na to prezydent Jaśkowiak? „Nie zamierza się uginać”. (Gazeta Wyborcza, 6.04.2017)

Metabolizm w sztuce Maciej Mazurek w książce „O sztuce”, wielokrotnie używa pojęcia metabolizmu polityczno-ekonomicznego. W żywym organizmie metabolizm jest całokształtem reakcji chemicznych i związanych z nimi przemian energii zachodzących w komórkach, stanowiący podstawę wszelkich zjawisk biologicznych. Ten proces przemiany materii reguluje się różnymi składnikami. W sensie metaforycznym istotnymi składnikami metabolizmu społecznego są: polityka, ekonomia oraz niestety kultura. Jeśli polityka i ekonomia wymagają zmagań nie wolnych od cierpienia, to starożytni Grecy wyznaczyli sztuce inny cel – łagodzenia lub przezwyciężania cierpienia. Różne konieczności życia, władza, potrzeby oraz wysiłki konstytuują model człowieka polityki i ekonomii. Jednak życie jest czymś ponad to i świadomość, że te jego ciężary mogą być pokonane przez coś bezinteresownego a nawet bezużytecznego, łagodzi pesymizm lub go definitywnie likwiduje. Sztuka jest zrodzona z radości i przynosi radość – tego uczyli Grecy i taki mamy instynktowny kod jako jej odbiorcy. Do połowy XVII wieku sztuka Zachodu była teocentryczna. „Element uniwersalny, czyli forma bezwiednie pracowała nad ułatwieniem znoszenia trudów życia, przez oderwanie się od niego w rzeczywistość fikcyjną. Forma była łodzią fikcyjnej podróży – ucieczki od ciężarów życia”. (M. Mazurek, „O sztuce”, s. 221). Ta pogardzana przez sztukę nowoczesną forma nie wchłaniała się w metabolizm polityczno-ekonomiczny – była autonomiczna, wolna. Czy zatem nowoczesność oznacza zniewolenie sztuki? Tropienie pułapek nie jest zajęciem wdzięcznym. Ale przynosi i miłe niespodzianki. Oto w części trzeciej przywoływanej książki Macieja Mazurka – Rozmowy – w wywiadzie autora z Wilhelmem Sasnalem, malarzem funkcjonującym z powodzeniem w światowym obiegu sztuki, „demitologizującym mity narodowe czy kościelne” odnajduję interesujące wyznanie w kontekście rozmowy o obrazie „Wyszyński”: „Nie wszystkie obrazy nawiązujące do historii powstały jako konsekwencja złych emocji. Moim celem nie jest cynizm. No, może czasami” (s. 400). Uff... Nie wszystkie obrazy... I cynizm tylko czasami... Ale ta wrogość

Mazurek o sztuce raz jeszcze

Sztuka na wojnie z kulturą Część II

Danuta Moroz-Namysłowska obrócić w coś pomiędzy malarstwem, filmem i komiksem. „Strach przed malarstwem to był kac po szkole” (s. 405). Coś zatem w szkole nie tak, czy z wrodzoną predyspozycją, czyli talentem? Kto by się spodziewał, że pod niektórymi finalnymi obrazami Sasnala jest pięć zdartych obrazów...Więc mozół? Czy to znów budowa legendy zamożnego twórcy, który obstaje, że „artysta nic nie musi a sztuka jest dziedziną pozwalającą na absolutną

Rynek wróżb jest bardzo dochodowy – Polacy wydają na nie ok. 2 mld złotych rocznie. „Nowocześni” i „postępowi” w pismach, na portalach i w nocnych pasmach telewizyjnych publikują horoskopy, przepowiednie z dłoni i kart oraz owłosienia i zmarszczek, a także z kosmicznej interpretacji znamion... Człowiek, który przestał wierzyć w Boga nie jest niewierzący – on po prostu wierzy we wszystko. Zatem w lewicowym oglądzie świata niemoralność jest moralna, zaś chrześcijaństwo jest rodzajem opresji. wobec pustki duchowej w sztuce? Czy zatem demitologizujący Sasnal świadomie lub nie, nie tworzy własnego mitu – pyta Mazurek. Otóż tak. „To chyba dobrze, że zmienia się mitologia artysty (...) Denerwuje mnie wizerunek artysty w kapeluszu i pelerynie, który powstał w romantyzmie (...) angażuję się w dziedziny zazwyczaj omijane przez artystów, jak np. polityka”. To jest przynajmniej klarowna postawa artysty, który „nic nie musi i robi tylko to, co go interesuje”. Czy jest dotowany? Raczej nie, bowiem dlatego nie musi, że już zdobył popularność i dla którego nawet kolor „nie jest zasadniczym zagadnieniem” – zaś powodem do malowania jest myśl... Artysta wyznaje, że bał się malarstwa jako takiego i starał się go

się, że musi natychmiast zerwać z „toksyczną” rodziną a zwłaszcza z opresyjną matką – bowiem stanowi ona źródło jego problemów lub choroby. Ewentualnie, jeśli jest zamożna, zajmie się nią „przemysł senioralny”... „Więzy rodzinne należy przecinać na różne sposoby. Pani profesor Uniwersytetu Warszawskiego i była senator SLD Maria Szyszkowska poleca skorzystanie z usług podlaskich szeptuch. Uwalniają one, podobno skutecznie, od „negatywnych energii”, i „złego oka”. Dobrze też jest korzystać z czerwonych nitek na przegubie, zalecanych przez kabalistów, zamykać klapę na sedesie i meblować mieszkanie według zasad feng shui. Te kilka przykładowych zaleceń niezbicie przecież świadczą o racjonalizmie i naukowości autorytetów głoszących nieistnienie Boga i akulturowość jego wyznawców. Smutny nieco ten spór... Smutny, bo nie mamy przecież do czynienia z politycznością herbertowską, nie ma tu konfrontacji Fortynbrasa i Hamleta, z której przeziera uniwersalna sytuacja współzawodnictwa dwóch szlachetnych postaw: intelektualisty pełnego wahań i tęskniącego za ładem moralnym, w rezultacie skazanego na konflikty prowadzące do zguby oraz doświadczeń człowieka władzy, polityka i żołnierza zarazem ujmującego powinność w kategoriach skuteczności i nieulegania złudzeniom. Nie ma tu szacunku do innej niż wymuszana postawy bezsilnego, bo tylko modlitewnego buntu – jest kpina, pogarda i pustosłowie „konwencji”, „nurtów”, „trendów”... I to wszystko w aureolach akademickich – historii sztuki, kulturoznawstwa etc.

anarchię” (s. 406). I który jednak lubi „babranie w farbie”...?

Kto nie znosi polskości Ale renomowany mistrz ma poważny problem. „Nie znoszę swojej polskości. Weźcie sobie ten „naród” i go zjedzcie” – proponuje emocjonalnie. Kultura narodowa brzmi dla niego „trochę jak kultura rasowa”. Polska natomiast – to „nudny kraj do zarzygania”. Na propozycję namalowania obrazu o Smoleńsku „tylko by się roześmiał”. Z kolei u Krystiana Lupy polska flaga budzi faszystowskie skojarzenia. Wilhelm Sasnal to rozumie, ale mimo, że nie znosi swojej polskości, nie może bez niej żyć... Dlatego maluje portrety

partyzantów, Wyszyńskiego, „Ognia”... Te rewelacje można znaleźć w Gazecie Wyborczej i Newsweeku (18.01.2016). Można uznanym, odznaczonym przez byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego, a jednak tak bardzo cierpiącym artystom jedynie współczuć... Po prostu nie potrafili sobie stworzyć odpowiedniego narodu i „tego kraju”... W poszukiwaniach kierunku zupełnie jasną deklarację stanowi tytuł wywiadu z Piotrem Bernatowiczem: „Sztuka powinna być wolna od polityki”. Powinna – ale nie dlatego, że sztuka jest dobra a polityka zła – tylko dlatego, że to są różne dziedziny. „Sztuka to sztuka, a polityka to polityka” – niby oczywistość a jednak współcześnie niemal nieosiągalna. To pomieszanie kategorii jest widoczne szczególnie w przypadku ideologów LGBT – wszystko, co realizuje ich polityczne postulaty uznaje się niemal za arcydzieła, choć jest to najczęściej agresywna mizeria artystyczna. W sferze języka tolerancja jest rozumiana jako akceptacja innych poglądów i wycofywanie się z własnych, „trauma” oznacza każde przykre zdarzenie, w tym kolektywne. „Śmierć sztuki” ogłaszają ci, którzy chcą zanegować tradycję i jej dorobek, ustawa o „mowie nienawiści” staje się narzędziem kontroli. Mamy do czynienia z instytucjonalizacją i polityzacją wrażliwości – uważa Piotr Bernatowicz – do niedawna dyrektor Galerii Arsenał i zwycięzca konkursu. Niestety, prezydent miasta nie uznał wyników... A zatem wojna toczy się w obszarze języka – pojęć, znaczeń, opisu zjawisk... Ale i w obszarze symboli generowane są sztuczne fronty przeciw zakorzenionym w kulturze i związanym ze światem głębszych wartości (np. krzyż kontra tęcza, używana przez środowiska LGBT). Pozornie każdy symbol ma prawo do ochrony – jednak jest to

jakby porównanie oceanu i kałuży... Tymczasem w ochronę tęczy angażują się instytucje publiczne przy kompletnej erozji wrażliwości wobec symboli religijnych. Nie jest to zatem wojna kulturowa a wojna przeciw kulturze.

Sfera prywatna i publiczna Warto zatem, choćby pobieżnie, przyjrzeć się „wartościom” proponowanym przez nieustannie awangardową postępową lewicę liberalną. Lewica uważa, że Boga nie ma, ponieważ nie da się naukowo udowodnić jego istnienia. Jest to idiotyczny argument, bowiem nie da się naukowo udowodnić zbyt wiele. Potwierdza to jedynie słabość nauki – naszego ludzkiego rozumu, jego meandrów, pokrętności, subiektywnych, nie zawsze dobrych intencji... Jak naukowo udowodnić dobro, piękno, miłość, przyjaźń, tęsknotę, radość, szczęście i wszelkie ich przeciwieństwa... Zatem skoro Bóg jest „nienaukowy”, lewica domaga się przesunięcia go do sfery prywatnej, w sferze publicznej ma dominować wyłącznie ateizm. Określa się to mianem świeckości. Zawłaszczone przez wojujący ateizm państwo ma dotować ideologiczne wojny z „ciemnogrodem” przede wszystkim na polu kultury. Sztuka – to narzędzie. Wskazany jest eklektyzm form – wspomagający ideologiczną wymowę dzieł. Nieznośnym dla lewicy pojęciem jest sumienie. To miejsce rozmowy człowieka z Bogiem. Taka Boża kamera. Wskazuje ono zło po imieniu, pozwala ocenić sytuację i nie ulegać przed zewnętrzną presją. Niełatwo jest żyć człowiekowi z takim darem od Boga, ale jednocześnie jest to siła. Człowiek bez sumienia łatwo ulega manipulacjom i taki właśnie jest mile widziany przez lewicę, bowiem jej duchowa oferta jest oparta na antydekalogu. Ta

„religia nowego człowieka” opiera się na jedynej zachęcie „rób wszystko na co masz ochotę”. Jak stwierdza Gilbert Chesterton człowiek, który przestał wierzyć w Boga nie jest niewierzący – on po prostu wierzy we wszystko. Zatem w lewicowym oglądzie świata niemoralność jest moralna, zaś chrześcijaństwo jest rodzajem opresji. Nazywa się to walką o postęp, zaś w kulturze jej sztandarowym projektem jest głoszenie śmierci Boga. Skoro Bóg umarł, to w co wierzyć? Właśnie w cokolwiek... Wiele osób z dyplomami i tytułami nauko-

Książka Macieja Mazurka „O sztuce” zdaje się przekłuwać ten balon, bowiem autor sam jest pokornym wyrobnikiem sztuki – malarzem i poetą. Zna męki twórcze i nieliczne chwile trudnej do opisania radości... Autorem wcale niezatopionym w religijności, ale i nie niezauważającym bożej obecności. Do cech „ponowoczesnej duchowości” odnosi się jednak podejrzliwie (religijność domyślna bez idei Boga, absolutyzowanie subiektywizmu, konsekwentny relatywizm, antyfundamentalizm teoriopoznawczy, niewiara w żadną prawdę, twierdzenie czegokolwiek – co się w danej chwili podobna, etc.). Ma jednak zupełną pewność, że funkcja kuratora we współczesnym świecie sztuki jest funkcją polityczną. Że jest on „dysponentem prestiżu” i staje się w jakimś sensie artystą. Superartystą. Jest to także funkcja ekspercka (niczym analityka giełdowego przewidującego kursy walut). Kurator problematyzuje i wyznacza ramy. Jest właścicielem pola, na którym odbywa się dyskusja” (s. 83). W społeczeństwie sieciowym pozycja kuratora i jego nieformalna władza może być bardzo duża, ponieważ granice między źródłami władzy, czyli finansami a rządem, światem sztuki i rozrywki zacierają się. Chodzi o zdolność zarządzania środowiskiem. Fetysz sztuki jest zasłoną dymną dla działań, będących „miękką władzą”. Kuratorzy wśród przeważającej części artystów wzbudzają niechęć, gdyż zarządzają ideami i wyznaczają trendy (s. 67). Kilka lat temu na Uniwersytecie Jagiellońskim powstał wydział uczący kuratorstwa, zaś w 2014 roku ukazała się na gruncie polskim pionierska książka pt.

Władza kuratorów staje się zatem czymś, z czym będziemy mieli do czynienia przez wiele dziesięcioleci w świecie sztuki – a zatem i w świecie jej odbiorców. Czy zatem mający już swoją renomę poznański Malta Festiwal został właśnie na trwałe zawłaszczony ideologicznie? Czy wypieranie mecenatu państwa przy jednoczesnym żądaniu dotacji z podatków obywateli jest etycznie dopuszczalne? wymi, ironizujących lub wręcz wrogich religii korzysta z kart tarota lub wróżek. Jak pisze Konrad Kołodziejski w 2000 roku w Polsce działało ok. 15.000 wróżbitów, zaś w 2010 roku według „Dziennika Gazety Prawnej” ich liczba wzrosła do ok. 150.000. Dla porównania – księży obecnie jest w Polsce ok. 30.000 (W co wierzy lewica, „w Sieci” nr 15/2017, s. 69). Rynek wróżb jest bardzo dochodowy – Polacy wydają na nie ok. 2 mld złotych rocznie. „Nowocześni” i „postępowi” w pismach, na portalach i w nocnych pasmach telewizyjnych publikują horoskopy, przepowiednie z dłoni i kart oraz owłosienia i zmarszczek, a także z kosmicznej interpretacji znamion... „Nowoczesny” człowiek może ponownie się narodzić lub doświadczyć regresingu i dowiedzieć

Zawód kurator (red. K. Sikorska, M. Kosińska, A. Czaban, Galeria Miejska Arsenał, Poznań 2014). Być może inicjuje ona nowy dział historii sztuki: kuratologie? Jej hiper-naukowy język i ażurowe matrycowe konstrukcje budzą zdaniem Macieja Mazurka obawę o maskowanie ukrytych interesów nowej klasy intelektualistyczno-kuratorskiej (s. 66). Władza kuratorów staje się zatem czymś, z czym będziemy mieli do czynienia przez wiele dziesięcioleci w świecie sztuki – a zatem i w świecie jej odbiorców. Czy zatem mający już swoją renomę poznański Malta Festiwal został właśnie na trwałe zawłaszczony ideologicznie? Czy wypieranie mecenatu państwa przy jednoczesnym żądaniu dotacji z podatków obywateli jest etycznie dopuszczalne? K


MA J 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

P

ierwsza rocznica wprowadzenia programu „Rodzina 500 plus” była bardzo hucznie obchodzona. Na specjalnie zorganizowanym z tej okazji pikniku w Konecku przemawiała Pani premier Beata Szydło. Sztandarowy punkt wyborczy PiS-u, dziś zapewnia partii stabilną pozycję w sondażach. Ale to tylko jedna strona medalu. Wprowadzenie programu „Rodzina 500 plus” na pewno wpłynęło pozytywnie na naszą sytuację demograficzną. Według danych GUS-u w 2016 roku na świat przyszło o 4 proc. więcej dzieci niż w roku poprzednim. Biorąc pod uwagę tylko listopad i grudzień, czyli miesiące narodzin dzieci poczętych na początku roku, gdy podano do informacji publicznej proces uruchamiania programu Rodzina 500 plus, to się okazuje, że w ostatnich miesiącach 2016 roku mieliśmy do czynienia z blisko 20 % wzrostem urodzeń w stosunku do analogicznego okresu roku

P

oprzedni tekst (nr 34 Wielkopolskiego Kuriera Wnet) poświęciłem próbie bardzo szkicowego nakreślenia pewnego ciągu zdarzeń roku 1917. Rozpoczyna go orędzie Matki Bożej w Fatimie – głos bardzo konkretnego wołania w obliczu trwającej zagłady i eskalacji działań wojennych. Próbę przełożenia teologicznego czy też religijnego przesłania na język pragmatyki i działań politycznych przyniosło Orędzie pokojowe papieża Benedykta XV. To nie był tylko dokument kościelny, ale propozycja politycznego wyjścia z impasu wojennego. Projekt zostaje odrzucony, co zdaniem wielu współczesnych komentatorów sprawiło, że wojna została przedłużona w czasie. Znów na scenie dramatu pojawia się Maryja, by po raz ostatni, 13 października przemówić do świata. A kilka tygodni po Jej zignorowanym wołaniu wybucha rewolucja bolszewicka.

Zło komunizmu Czym było zło komunizmu, tego chyba najbardziej świadomi byli ludzie Koś-

Mam pełną świadomość tego, że żyjemy w czasie „dobrej zmiany”. Owa „dobra zmiana” ta zmaga się jednak z całym szeregiem działań, których wspólnym mianownikiem jest lewacka wizja człowieka, świata, narodu, dziejów. cioła. W 1937 roku, a zatem osiemdziesiąt lat temu, papież Pius XI publikuje encyklikę „O bezbożnym komunizmie” (Divini Redemptoris). Ten dokument został pogrzebany w naszej świadomości, w Polsce z oczywistych względów. W okresie powojennym nie mógł być oficjalnie publikowany, ani prezentowany, dziś wydaje się być tekstem z minionej epoki. A przecież warto przywołać choćby dwa fragmenty tej encykliki, prezentujące krytycznie doktrynę komunistyczną: W numerze 8 Papież pisał: „Komunizm w większej jeszcze mierze niż inne tego rodzaju ruchy w przeszłości zawiera błędną ideę wyzwolenia. Fałszywy ideał sprawiedliwości, równości i braterstwa w pracy przepaja bowiem całą jego doktrynę i wszystkie działania pewnym błędnym mistycyzmem, który daje tłumom pozyskanym złudnymi obietnicami zapał i sugestywnie szerzący się entuzjazm”. Dwa słowa warte są tutaj zauważenia – wyzwolenie i mistycyzm. Doktryna swoistej soteriologii, zbawienia, wyzwolenia człowieka. Księża profesorowie Tadeusz Styczeń i Andrzej Szostek, w latach osiemdziesiątych napisali bardzo ważny tekst o wyzwoleniu po marksistowsku. Punktem wyjścia uczynili tezę, że nie ma dwóch bardziej mocno akcentujących problem wyzwolenia człowieka doktryn, jak chrześcijaństwo i marksizm. Ale projekt wyzwolenia w obu koncepcjach jest radykalnie przeciwny, i to nie tylko ze względu na rolę Boga bądź Jego negację. Istotną różnicą jest wizja człowieka. Pius XI zwraca uwagę, że marksizm podaje „fałszywy ideał

Pierwsze urodziny Michał Bąkowski ubiegłego. Kolejnymi dobrymi tendencjami są: wzrost pozytywnych odpowiedzi na wnioski o podwyżkę oraz zwiększenie liczby zawieranych związków małżeńskich (co według statystyk również przekłada się na wzrost przyrostu naturalnego). Rząd zapewne miał świadomość, że wprowadzany program „Rodzina 500 plus” przyczyni się również do rezygnacji z pracy pewnej części jego beneficjentów. Dlatego też politycy partii rządzącej powinni „zabezpieczyć” rynek pracy na taką ewentualność. Z pracy z chęcią poodchodziły osoby, które dotychczas wykonywały kiepsko

płatne prace, nierzadko wychowujące znaczną ilość potomstwa. Ten ubytek na rynku pracy można było wykorzy-

stać do walki o podniesienie niskich płac i praw pracowniczych. Jeśli politycy rządzący nie widzieli możliwości

zajmującym się prawami pracownika. Tymczasem w mojej ocenie rząd popełnił błąd, ponieważ pozwolił

sprawiedliwości, równości i braterstwa w pracy”. Jego zafałszowanie wyrasta z zakłamanej wizji człowieka, z pozornego dowartościowania człowieka, które faktycznie oznaczało jego radykalną degradację. Dość przypomnieć, że marksizm i komunizm borykał się w sposób straszliwy z problemem uznania wartości jednostki ludzkiej. W różnych okresach bywało różnie – raz jednostka była zerem, niczym (Majakowski), raz jednostka była jakoś dostrzegana (Schaff), ale zawsze, trzeba to podkreślić zawsze podlegała nadrzędnej roli kolektywu, dokładniej – partii robotniczej, a faktycznie biuru politycznemu tej partii. Czy przy degradacji człowieka do roli jednostki poddanej kolektywowi można było konstruować pojęcia sprawiedliwości? równości? braterstwa? Wyzwolenie stawało się swoistym, tragicznym paradoksem. Człowiek pozornie osadzony na tronie Stwórcy i Zbawcy, a zatem ubóstwiony, faktycznie był podporządkowany czynnikom społeczno-ekonomicznym które stanowiły mechanizm tworzenia społeczeństwa. I tak ubóstwienie stawało się ubestwieniem, zejściem człowieka na poziom poniżej ludzki – zwierzęcej walki o przetrwanie. Drugie słowo, które wydobywam z tego numeru papieskiego dokumentu to „mistycyzm”. Ono wybrzmiewa i religią, i duchowością, i jakąś głębią. Faktycznie, marksistowskie propozycje, które były stawiane na proklamowanych gruzach chrześcijaństwa miały być nową religią. Nikt tego na dobrą sprawę nie krył. Komunizm ogłaszał siebie nową wiarą – wiarą w „nowego człowieka” w „nowej ziemi”, człowieka, który zyskiwał nowe dogmaty (diamat i hismat), nową duchowość, nową etykę wedle elementarza etycznego Pawlika Morozowa, nową liturgię (pochody, kult jednostki wodza itp.). Język nowomowy służył wytworzeniu nie tylko poczucia niejasności, ale także tajemniczości, misteryjności…

„Człowiek został sam: sam jako twórca własnych dziejów i własnej cywilizacji; sam jako ten, który stanowi o tym, co jest dobre, a co złe, jako ten, który powinien istnieć i działać etsi Deus non daretur – nawet gdyby Boga nie było”.

„Dobra zmiana” wobec ataku lewactwa

Walka z małżeństwem Drugi fragment encykliki Piusa XI, który wart jest przytoczenia brzmi: „Nauka, która nie dostrzega w życiu ludzkim nic świętego ani duchowego, musi z konieczności uważać małżeństwo i rodzinę za instytucję wyłącznie świecką i dowolną, za rezultat określonego systemu gospodarczego. Nie uznaje więc małżeństwa zespolonego więzami prawno-moralnymi, niezależnymi od woli jednostek lub społeczności, i odrzuca nierozerwalność związku małżeńskiego. W szczególności zaś komunizm sprzeciwia się istnieniu jakiejś specjalnej więzi kobiety z rodziną i domem” (nr 11). Obszarem bardzo szczególnym wyzwolenia i walki o równość i sprawiedliwość społeczną stała się w komunizmie i marksizmie instytucja małżeństwa i rodziny. Wyzwolenie przebiega tutaj tak dalece radykalnie, że odrzuca w ogóle samą instytucję i próbuje zastąpić ją innymi postaciami. Dzisiaj, współcześnie, powiedzielibyśmy związkami polimorficznymi – każdy z każdym, wedle naczelnej normy, jaką jest zaspokojenie potrzeby seksualnej. Przywołuję te fragmenty nauczania Kościoła sprzed 80 lat nie bez racji. Rok 2017 jest rokiem, który Pius XI nazwał by zapewne tak, jak w swojej encyklice: „Walka między dobrem a złem, będąca smutnym następstwem grzechu pierworodnego, wciąż trwa i wyrządza wiele szkód” (nr 2). To jest zarazem czas, tworzący kondycję człowieka, którą można streścić słowami św. Jana Pawła II z jego „Pamięci i tożsamości”:

wywierania presji na pracodawców, mogli chociaż zostawić pole do działania fundacjom, instytucjom, związkom itp.

Zapytałem ją, dlaczego jeszcze pracuje zamiast np. urodzić kolejne dzieci? Odpowiedziała: Bo opiekunka dużo kosztuje, a ja nie mam pewności, że 500+ będzie do końca świata i że kiedyś nie będę tej pracy i godziwej emerytury bardzo potrzebowała.

Oczywiście, mam pełną świadomość tego, że żyjemy w czasie „dobrej zmiany”. Owa „dobra zmiana” zmaga się

na dopływ olbrzymiej liczby tańszej od krajowej siły roboczej z Ukrainy. W wielu większych, a nawet i niektórych mniejszych, miastach pojawili się przedstawiciele zza wschodniej granicy. Godzą się oni na niskie stawki i pracę ponad ustalone normy, ponieważ w przeliczeniu na ukraińską walutę i tamtejsze ceny, są w stanie za kilka odłożonych tutaj tysięcy utrzymać w swoim kraju przez rok kilkuosobową rodzinę. W efekcie takiego systemu pracy w najbliższej przyszłości pracodawcy mogą: podwyższać normy i zwiększać obowiązki wobec pracowników oraz wymieniać polską załogę na ukraińską. Zasadnym pozostaje więc pytanie: co stanie się za kilkanaście lat, gdy pokolenie „500+” podrośnie i samo zacznie poszukiwać pracy? Czy ten rząd przewiduje fakt, że trzeba już teraz tworzyć warunki do tworzenia tych miejsc pracy? Czy dostrzega zagrożenie ze strony ukraińskiej imigracji? Rozmawiałem

ostatnio z moją kuzynką, która wychowuje z mężem małego syna. A właściwie wychowują go od 17:00. Do czasu ich powrotu z pracy jest z nim opiekunka (paradoks dzisiejszych czasów – pracujemy po to, żeby obcy ludzie wychowywali nasze dzieci). Zapytałem ją, dlaczego jeszcze pracuje zamiast np. urodzić kolejne dzieci? Odpowiedziała: Bo opiekunka dużo kosztuje, a ja nie mam pewności, że 500+ będzie do końca świata i że kiedyś nie będę tej pracy i godziwej emerytury bardzo potrzebowała. Nie mam pewności czy ktoś kiedyś nie będzie mnie szantażował grożąc niepewną przyszłością mojej rodziny. Możemy mówić piękne słowa o ochronie polskiej rodziny, która jest wielką narodową wartością, ale czyniąc ruch związany z jej rozwojem należy przewidzieć jego skutki oraz wykonać działania na innych płaszczyznach, by ten ruch wzmocnić. Czy obecna władza dokonała takiej refleksji wprowadzając program „Rodzina 500+”? K

jednak z całym szeregiem działań, których wspólnym mianownikiem jest lewacka wizja człowieka, świata, narodu, dziejów. Ostatnie miesiące przyniosły dość chyba czytelne symptomy takiej wizji

świata – takiego światopoglądu. Czarne marsze, protesty kobiet ujawniły w równej mierze walką z życiem, co z koncepcją człowieka i małżeństwa. Tak, jak w czasach amoku komunistycznego, wyznawcy tamtego „mistycyzmu” wyli w swoich przestrzeniach kultu: „praca”, „socjalizm”, „pokój”, „internacjonalizm”, „niech żyje i umacnia się sojusz robotniczo-chłopski”, („przyjaźń polsko- radziecka”, bądź cokolwiek innego, równie wartościowego), tak dzisiaj lud robotniczo-chłopski, a może bardziej inteligencko-emerycki wyje: „demokracja”, „wolność”, „prawa kobiet”, „świecka macica – święta sprawa”, „tolerancja”. Te hasła, tak jak kiedyś zostały oderwane od ich duchowego, a więc racjonalnego fundamentu. Są równie krzykliwe, jak puste i bezsensowne. To, co jednak bardziej dzisiaj przeraża niż kiedyś, to fakt, że dzisiaj chętniej człowiek żyje „jakby Boga nie było”. Narzucany ateizm był prostszy od odparcia, dzisiaj nie wymaga się od człowieka jasnych deklaracji i podpisu partyjnej książeczki. Łatwiej jest dokonać milczącej apostazji, w imię postępu, wygody, sytości i bezmyślności. Właśnie bezmyślności. Bo jest ona cecha charakterystyczną naszej współczesności. Genialnie wyrażał to przed laty Jan Paweł II w „Fides et ratio:” „jednym z najbardziej znamiennych aspektów naszej obecnej kondycji jest «kryzys sensu». […]wielu zastanawia się, czy ma jeszcze sens samo pytanie o sens”. (nr 81) Rezygnacja ze sztuki i odwagi myślenia jest cechą ponowczesności, świata post-prawdy, świata braku pewników, kryzysu autorytetów. Postmodernizm, jak zauważano przed laty, jst cechą charakterystyczną społeczeństw wysoko rozwiniętych. Nie wiem jednak, czy akurat to kryterium rozwoju społeczeństwa jest satysfakcjonujące. Faktem jest jednak, że toczy się w naszej kulturze życia publicznego atak na wszelkie pewniki, autorytety (wyjątkiem są tutaj łże-autorytety, pseudokonstrukty, artefakty autorytetów). Trwa atak na naszą tożsamość. Toczy się ogromna wojna kulturowa, która jaskrawo przeczy naiwnemu optymizmowi Francisa Fukuyamy, który wraz z demokracją widział koniec czasów, w sensie osiągnięcia ich pełni. Pragnę podkreślić raz jeszcze – mechanizmy demokracji działają świetnie. W naszych realiach świadczą o tym, takie epifenomeny jak partia „Nowoczesna” czy funkcjonowanie elit demokratycznych w szeregach KOD lub ostatnie miesiące agonalnych wypowiedzi byłego prezesa TK. Ale czy to jest mechanizm, który buduje dobro wspólne naszego państwa i narodu? Św. Jan Paweł II uczył: „demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” („Centesimus annus, nr 46). A zatem prosta konkluzja tych refleksji jest następująca: potrzeba odejścia od tego, co jest lewackim niszczeniem wartości, powodujących erozję demokracji i erozję społeczeństwa i państwa. Potrzeba odejścia od tego, co jest złem i nawrócenia się na wartość, na dobro. Potrzeba nawrócenia. Jest sprawą ogromnej wagi, by rząd, który deklaruje i demonstruje wyraziście przywiązanie do Kościoła katolickiego i jego wartości, zachował odwagę wierności tym wartościom. Chodzi tutaj zarówno o wartości pryncypialne, jak prawda, sprawiedliwość, miłość społeczna, wierność, ale też o postawy codziennej kultury budowanej na podstawie Ewangelii. Taką postawą jest z pewnością dialog i porozumienie. Ponad osobistymi ambicjami. K

Mechanizmy demokracji działają świetnie. W naszych realiach świadczą o tym, takie epifenomeny jak partia „Nowoczesna” czy funkcjonowanie elit demokratycznych w szeregach KOD lub ostatnie miesiące agonalnych wypowiedzi byłego prezesa TK. Ale czy to jest mechanizm, który buduje dobro wspólne naszego państwa i narodu?

Rok 2O17 w świetle Fatimy Paweł Bortkiewicz TChr

7


KURIER WNET · MA J 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Nie tylko dla kotów...

Kocimiętka właściwa

Maje

Agata Żabierek

K Pomóż nam wydać książkę Kasi Radeckiej!

Wspierajmy zdolnych!

G

dy zaczynałam pisać, nie myślałam, że kiedykolwiek będę chciała wydać tę książkę. To był po prostu mój sposób na spędzanie wolnego czasu, na odstresowanie się. Z czasem zaczęłam jednak podchodzić do tego, co robiłam poważniej. Postanowiłam przekazać historie moich postaci innym, tak żeby i oni mogli przeżywać wszystko, co się w nich dzieje. Sama jestem pasjonatką wszelakich form opowieści, i książek, i filmów, kocham przywiązywać się do bohaterów. Chciałabym więc, żeby moja książka stała się dla Czytelników czymś, po co sięgają, żeby poprawić sobie nastrój w zły dzień. „Widmo: Świt Tułaczów” piszę przede wszystkim z myślą o młodzieży, ale wydaje mi się, że dorosłym również spodoba się ta historia. W książce bowiem, oprócz zabawnych sytuacji, poruszane są także poważne tematy. Książka to nie jedyny sposób w jaki zwykłam opowiadać. Na co dzień studiuję animację na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Moim marzeniem jest połączenie tych dwóch zajęć i w ramach dyplomu licencjackiego wykonać animację, która jeszcze mocniej przybliży czytelnikom Trio: ich mimikę, sposób poruszania się, drobne gesty, które ciężko nazwać słowami. Na razie zbieram fundusze na wydanie książki

na portalu „Polak potrafi”. Z góry dziękuję za wszelkie wsparcie! – pisze do nas Kasia Radecka. „Widmo: Świt Tułaczów” to debiutancka książka fantasy Kasi Radeckiej z Poznania, Obecnie trwa zbiórka funduszy na sfinansowanie wydania książki. To historia trzech obcych sobie mężczyzn, którzy dołączają do wyprawy naukowej na Lewy Kontynent. Grupa zmierzająca tam nie jest liczna, ponieważ cel ich podróży nie cieszy się dobrą sławą. To miejsce, gdzie trafiają wszyscy problematyczni członkowie społeczeństwa. Jest to jednak również dom tajemniczego stworzenia zwanego Widmem. Właśnie ono okazuje się celem ekscentrycznego doktora, który powołał całą misję. Bohaterowie, aby osiągnąć sukces będą musieli podjąć ze sobą współpracę, lecz z powodu odmiennych charakterów nie będzie to proste. Akcja rozgrywa się w świecie, który nieustannie się przekształca, czym zaskakuje zarówno postacie w powieści, jak i czytelników. W stałe i powracające wątki wplatają się nowe, powodując nieoczekiwane zwroty wydarzeń. „Widmo: Świt Tułaczów” to historia szorstkiej, trudnej przyjaźni. Jak ją widzimy w naszych czasach? K Wesprzyj projekt Kasi Radeckiej z Poznania: polakpotrafi.pl/projekt/widmo-swit-tulaczow

Żywa historia martwych dusz Odc. I Anna Wilowska

D

ziadku! Dziadku! Ktoś do ciebie przyszedł. – Ach dziękuję Ann, nie usłyszałem dzwonka. – Dzień dobry. Nazywam się Stanley Moor. Jestem właścicielem firmy pośrednictwa nieruchomości Moor & Sons. Przychodzę z polecenia pana John’a Nuwman’a. Od ponad roku usiłowałem pana znaleźć. Okolica jednak jest jakaś taka, mało sympatyczna, nikt nic nie wie. Mam nadzieję, że tym razem trafiłem dobrze. Pan Gregory Shmidt?

– Tak, Gregory Harold Shmidt, we własnej osobie Panie Moor. W czym mogę panu pomóc? – Sprawa jest dziwna. Pewnego wrześniowego poranka do mojego biura przyszła pewna młoda kobieta, miała nie więcej niż trzydzieści lat. Zapytała wówczas czy mogłaby znaleźć kupca na dom po swojej zmarłej babci. Oczywiście ochoczo się zgodziłem, w końcu to moja praca. Zdziwiłem się nawet, gdy panna Wilson nie kryła zdziwienia, gdy podjąłem jej zlecenie. Wtedy jeszcze nic nie rozumiałem. Panie Gregory to

Danuta Moroz-Namysłowska

w wyznaczonym miejscu, zabawy zapomnianymi zabawkami lub w celu zneutralizowania zapachu na przykład psa. Wystarczy spryskać dane miejsce gotowym preparatem w spreju lub zaszyć część rośliny w zabawce. Istnieje jednak także wiele zastosowań kocimiętki użytecznych dla ludzi. W gospodarstwie domowym kocimiętka posłuży jako odstraszacz gryzoni. Jej obecność w kurniku pozwoli

uniknąć wizyt szczurów. Zapachu rośliny nie cierpią także pchełki ziemne szkodzące ogródkom warzywnym oraz muchy domowe i bolimuszki kleparki szczególnie dokuczliwe dla koni i krów, żywiące się ich krwią. W letnie wieczory donice z kocimiętką na tarasie dają wytchnienie od chmar komarów, które także nie przepadają za specyficzną wonią rośliny. Kocimiętka jest rośliną miododajną, jej wydajność można prównać do mniszka lekarskiego, może ponadto służyć jako pożytek dla pszczół oraz przyciągnąć zapylacze do ogrodu. Picie herbatki z zioła w stanach przeziębienia działa napotnie, jednocześnie obniżając gorączkę. Wypita natomiast przed snem zapewnia zdrowy i spokojny wypoczynek osobom borykającym się z problemem bezsenności. Rozładowuje napięcie również w przewodzie pokarmowym przy wzdęciach czy kolkach, również u małych dzieci, a także łagodzi bóle głowy na tle nerwowym. Rozluźnia również macicę, więc z powodzeniem może być zastosowana w napięciu przedmiesiączkowym lub przy bolesnym miesiączkowaniu, jednak z powodu takich własćiwości nie mogą go stosować kobiety w ciąży. Świeże liście kocimiętki przyłożone do ogniska bólu uśmierzają dolegliwości zębów i dziąseł. Aby wzmocnić efekt należy wmasować roślinę w bolące miejsce. Płukanie nieco silniejszym naparem z kocimiętki pomoże na przekrwione oczy wywołane przez różnorakie czynniki jak alergia, przeziębienie, zbyt długie korzystanie z komputera lub przedawkowanie alkoholu. W kuchni angielskiej kocimiętka obecna jest już od ok. XII wieku w postaci sproszkowanej, co pozwala podnieść walory aromatyczne mięs, młode pędy natomiast dodaje się do sałatek. Zanim zaczęto używać popularnej dziś na całym świecie herbaty chińskiej raczono się naparem z kocimiętki. K

było już dobre pięć lat temu, a ja do dziś nie znalazłem kupca! Nigdy nie miałem takiej sytuacji, a firmę mam już od ponad czterdziestu lat i osiągamy najlepsze wyniki sprzedaży. Pan Moor od pierwszej chwili wydał się panu Gregorowi sympatycznym i godnym zaufania człowiekiem. Pomyślał sobie nawet, że sam wybrałby go na swojego pośrednika, gdyby miał jakiś dom do sprzedania. Pan Moor był schludnie ubranym mężczyzną, w średnim wieku pod krawatem, w nienagannej białej koszuli i doskonale dopasowanym czarnym garniturze. Towarzyszyła mu skórzana aktówka, która dodawała mu powagi i profesjonalizmu. Wszystko to tworzyło obraz iście wysoko-budżetowy. Jednak to wrażenie dobra i godnego zaufania jakie odczuwał pan Shmidt, sprawiały głównie oczy pana Moor’a. Od razu było widać, że jest spokojnym człowiekiem o gołębim sercu. Pan Shmidt, patrząc na swego gościa, cały czas zastanawiał się czego agent nieruchomości może szukać u emerytowanego budowlańca? – Pan wybaczy, panie Moor ale nie rozumiem. Nie radzi pan sobie z tym domem ale proszę wybaczyć, co mi do tego? Moor zmieszał się mocno, wyglądał jak gdyby zapomniał o czymś bardzo ważnym, a w potoku wypowiadanych słów było wszystko, prócz tego z czym przyszedł. – Proszę wybaczyć! Wie pan, żyję tym tematem od tak dawna, że nie pomyślałem, że jest jeszcze ktoś kto może nie wiedzieć o czym mówię. Panie Shmidt – obniżył głos i znacznie zwolnił tempo – przyszedłem do pana, żeby zapytać co wydarzyło się w 1903 roku, w tym upiornym domu przy Melrose 6…? Twarz pana Shmidt’a zbladła, jakby ktoś zamknął mu kurek od dostarczania krwi. Otworzył usta żeby coś powiedzieć, jednak jego staranie spełzło na niczym. – Ann skarbie, przynieś dziadkowi szklankę imbirowej herbaty. Napije się pan? Moja wnuczka robi najlepszą herbatę na świecie. Zdezorientowany agent nieruchomości poczuł dreszcz podniecenia, bo zrozumiał, że wreszcie znalazł właściwego człowieka. Nie odrywał wzroku od swego rozmówcy, ani na chwilę.

– Oczywiście, z przyjemnością się napiję! – Ann skarbie, dwa razy! Pan Stanley też się napije. Stare, ale wyjątkowo pięknie urządzone mieszkanie pana Shmidt’a wypełniła gęsta cisza. Gospodarz wziął głęboki oddech i wydychając powietrze chwycił drewniany podłokietnik swojego nienagannego fotela i wstał. – Coś panu pokaże – tajemniczo szepnął. Pan Stanley siedział w osłupieniu, a ciekawość powodowana tajemniczością tyle go rozpierała co przerażała. Nie wiedział czego się spodziewać. Pan Gregory podszedł do misternie rzeźbionej szafki, tuż obok pokaźnej biblioteczki, wręcz artystycznie oprawionych książek, głównie ogrodniczych, budowlanych i takich, które zawierały wskazówki jak dobrze odnowić antyki. Trzeba przyznać, że ład i jednocześnie domowy klimat, który panował w tym przejściowym pokoju robił bardzo przyjemne wrażenie. Pan Shmidt pociągnął za srebrną rączkę od dębowej szufladki i po chwili wyciągnął z niej zawiniątko. Zdawało się, że była to książka lub zeszyt owinięty kilkoma warstwami pastelowej bibułki. Zamknął szufladę i po jego twarzy sądząc, odczuwalnie myśląc o przeszłości, usiadł z powrotem w fotelu. – Proszę dziadku, herbata – jakby przebił się do ciemnego pokoju jasny promień słońca. – Dziękuję Ann – wyraźnie wdzięcznym głosem odparł Shmidt – Panie Stanley oto najlepsza herbata jaką pan pił. Sekretny przepis mojej wnuczki. Ann mogła mieć około dziewiętnastu lat. Miła, rezolutna i bardzo grzeczna. Na pierwszy rzut oka było widać, że łączy ją z dziadkiem wielka przyjaźń. – Ooo, dziadku nie przesadzaj – uśmiechnęła się – to tylko czarna herbata z cytryną, świeżą miętą, miodem, imbirem i rodzynkami. – Widzi pan jak mam dobrze? – pan Gregory na moment zapomniał o sprawie, której odpowiedź prawdopodobnie właśnie trzymał w rękach. Herbata, rzeczywiście była wyśmienita. – Ann zostań jeśli chcesz, opowiem panu Moor o domu Pani Bloodwood… K

ocimiętka to wieloletnia roślina należąca do rodziny jasnowatych. Jej łodygę, osiągającą do 150 cm wysokości pokrywają drobne włoski, a sercowate ząbkowane liście występują w kolorach zielonym lub szarozielonym. Białe, zebrane w nibykólka kwiaty zdobią purpurowe kropki. Ich kwitnienie przypada na okres od czerwca do września. Surowcem zielarskim jest cała roślina. Fenomen kocimiętki polega na obecności w roślinie substancji będącej kocim feromonem. Lgną do niej osobniki w wieku rozrodczym, jednak nie wszystkie, ponieważ podatność na działanie kocimiętki to cecha dziedziczna. Stan upojenia kota wywołany wonią rośliny trwa zwykle kilka minut i może się powtórzyć dopiero po kilku godzinach. Chcąc uniknąć niszczenia zioła w przydomowym ogródku należy odpowienio ją zabezpieczyć. Właściciel kota może wykorzystać kocimiętkę aby nauczyć swojego pupila przebywania

Ach, te maje polskie, takie wietrznosłoneczne takie łąkowe , leśne, kwietnowonne zawsze już na początku społecznie sprzeczne a im do lata bliżej - tym do zgody bardziej skłonne.... Bywa, że czasem śnieg nagły legnie na tulipany lecz kaskady promieni już go topią skrzętnie bocian gniazdo wciąż troskliwie mości zakochany łabędź przy małżonce na całe życie czuwa wiernie... Tyle nadziei, zaczarowań tyle cicho opowiadanych tajemnic nie wiadomo skąd dla wszystkich we fioletowe pyszne kiście bzów przybranych albo w wieczorne naręcza jaśminowych błystków .... Tak bardzo od tej wiosny serce nie chce odejść choć bije tak nierówno i takie zmęczone jest pracą jeszcze mu i niebo i obłoki i liście piszą powieść jeszcze mu wiersz - uciekinier obiecuje - wracam...

O Poznaniu w TV Trwam i Radiu Maryja

W

alka o kulturę i wartości chrześcijańskie w przestrzeni publicznej na przykładzie Poznania była tematem audycji „Rozmowy niedokończone” w Radiu Maryja i Telewizji Trwam 12. kwietnia br. Wzięli w nich udział : poznański poseł PiS

Szymon Szynkowski vel Sęk – Przewodniczący Polsko-Niemieckiej Grupy Parlamentarnej, Lidia Dudziak – radna miasta Poznania i Mateusz Rozmiarek – radny miasta Poznania. Audycję prowadził o. Benedykt Cisoń CSsR. K

P O Z NA Ń SK I K LU B GAZET Y POLSKIEJ im. generała pilota Andrzeja Błasika MAJ 2017

2. MAJA · ŚWIĘTO FLAGI. Pamiętaj – wywieś flagę. Okaż swój patriotyzm! 3. MAJA Rocznica podpisania Konstytucji i Święto Konstytucji 3-go Maja. Poznański KDP bierze udział w obchodach Święta organizowanych w Poznaniu. 10. MAJA · GODZ. 17.00 MIESIĘCZNICA TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ Msza św. w intencji Ojczyzny w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry. Po Mszy św. przejście pod pomnik Ofiar Katynia i Sybiru gdzie po krótkiej modlitwie odczytany zostanie Apel Klubów Gazety Polskiej, zapalimy znicze i złożymy kwiaty. 11. MAJA · GODZ. 17.30 Sala w Liceum i gimnazjum Katolickim przy ul. Głogowskiej 92 Spotkanie klubowe – gościem spotkania będzie wojewoda wielkopolski dr Zbigniew Hoffmann. Wobec skomplikowanej sytuacji w kraju na spotkaniu będzie można zapoznać się z planami i działaniem rządu i oraz omówić kierunki współpracy. 12. MAJA · GODZ. 12.00 Tego dnia w 1948 roku został stracony ostatni dowódca Narodowych Sił Zbrojnych płk. Stanisław Kasznica. W rocznicę śmierci Jego i Jego towarzyszy spotykamy się przy tablicy pamiątkowej na ul. Grottgera 2, gdzie złożymy kwiaty i zapalimy znicze. 25. MAJA · GODZ. 17.30 Sala w Liceum i gimnazjum Katolickim przy ul. Głogowskiej 92 Spotkanie klubowe. W tym dniu naszym gościem będzie dr Tadeusz Zysk, przedsiębiorca, wydawca, kandydat na prezydenta mias­ ta Poznania w wyborach samorządowych 2018. SERDECZNIE ZAPRASZAMY!


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.