Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 26 | Sierpień 2016

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET:

ŚLĄSKI KURIER WNET:

Żołnierz Wyklęty Kościoła

s.

KURIER WNET:

5

Szalona lekkość bytu s. 18

Jan Picheta

Prawdziwi Polacy

Zaolzie stanowi najbardziej nieznany dla Polaków zakątek dawnych, rdzennie polskich ziem. Większość z nas nie wie, że żyją tam Polacy, a jeśli nawet o nich słyszała, to nie ma pojęcia, skąd się tam wzięli.

13 sierpnia mija 39 rocznica śmierci abpa Baraniaka. Największym dowodem Jego męstwa jest postawa podczas przesłuchań w latach 1953-55. Czy znajdzie się dla Niego miejsce w Muzeum Żołnierzy s. Wyklętych i Więźniów Politycznych?

1

Opowieść ojca Edwarda Konkola – werbisty, twórcy Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie DROGA – o Bogu, lekkości bytu i pomocy narkomanom. Wysłuchali jej: Magdalena Puławska, Krzysztof Dąbrowski i Antoni Opaliński.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 26 Sierpień · 2O16

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Zobowiązani do pamięci Rozdarto flagę Polski na pół i przewiązano wujowi oczy białą flagą, a ciotce czerwoną. A później ich mordowano siedem dni. Na oczach ciotki zamordowano syna, a na oczach syna poniewierano matkę. I po dziś dzień nie mamy grobu, nie dostaliśmy nawet kosteczki. Łukasz Lewandowski, grafik z Bukowca, w rozmowie z Antonim Opalińskim dzieli się pamięcią o swoich przodkach z Wołynia.

Krzysztof Skowroński

Radio Wnet nadaje w Internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07-9:00 PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera Wnet: t 1 egzemplarz za 70 zł t 2 egzemplarze za 120 zł t 3 egzemplarze za 170 zł

Imię i Nazwisko

Adres dostawy

Telefon kontaktowy

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

DO ZOBA CZE NIA!

I

E

N

N

A

7

„Dysk” – jedyny kobiecy oddział AK

W czwartek 28 lipca w godzinach porannych ojciec święty Franciszek odwiedził ks. kardynała Franciszka Macharskiego. We wtorek 2 sierpnia o godz. 9.37 ks. kardynał Franciszek odszedł do domu Ojca.

Dzisiaj mówię o młodych uśpionych, właśnie ogłupionych i otumanionych. Podczas gdy inni – może bardziej żywi, ale wcale nie lepsi – decydują o naszej przyszłości. Z pewnością dla wielu łatwiej i korzystniej jest mieć młodych ludzi ogłupiałych i otumanionych, którzy mylą szczęście z kanapą; dla wielu okazuje się to wygodniejsze niż posiadanie młodych bystrych, pragnących odpowiedzieć na marzenie Boga i na wszystkie aspiracje serca. I was pytam: chcecie być młodymi ospałymi, ogłupiałymi i otumanionymi? Chcecie, by inni za was decydowali o waszej przyszłości? Chcecie być wolni? Chcecie być przytomni? Chcecie walczyć o waszą przyszłość? Nie widzę, żebyście byli zbyt przekonani. Chcecie walczyć o waszą przyszłość?!

„Dysk” brał udział w przejmowaniu zrzutów broni i cichociemnych, wysadzaniu torów kolejowych, gazowaniu kin – „Tylko świnie siedzą w kinie”. Piotr Edward Gołębski o kobiecej formacji AK.

10

O Jedwabne! O Jedwabne! Gross podawał w wątpliwość, że Niemcy w czasie zajść byli obecni w Jedwabnem. Nie wierzył, że jedli obiad w rynku, bo według niego jedna kobieta nie mogła na wiejskiej kuchni ugotować obiadu dla 68 osób. Wiejskie gospodynie obsługiwały całe wesela na o wiele więcej osób. On w ogóle nie zna realiów polskiej prowincji. Paweł Rakowski w Jedwabnem w rocznicę tragedii.

Prawda jednak jest inna: kochani młodzi, nie przyszliśmy na świat, aby we- 13 getować, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas Żyje tym, co mówi uśpi; przeciwnie, przyszliśmy z innego powodu – aby zostawić ślad, trwały Miałem trzy króciutkie rozmoślad. To bardzo smutne, kiedy przechodzimy przez życie, nie pozostawia- wy z ojcem świętym i każda się prośbą, żebym nie zając śladu. A gdy wybieramy wygodę, myląc szczęście z konsumpcją, wówczas kończyła pomniał się za niego modlić. To cena, którą płacimy, jest bardzo, ale to bardzo wysoka: tracimy wolność! pokazuje całą jego osobowość – Z przemówienia ojca św. Franciszka wygłoszonego 30 lipca 2016 r. podczas czuwania z młodzieżą w Brzegach. Cały tekst – s. 3

Prezydent spisuje się bardzo dobrze

16

O pierwszym roku prezydenta, wyzwaniach stojących przed Polską i wspomnieniach z Powstania Warszawskiego z prof. Witoldem Kieżunem rozmawiają Magdalena Uchaniuk i Antoni Opaliński. 6 sierpnia mija pierwsza rocznica prezydentury Andrzeja Dudy. Jak Pan ocenia pierwszy rok kadencji? Przede wszystkim to jest ktoś, kto ma kwalifikacje do pełnienia funkcji prezydenta. Pierwsza podstawowa kwalifikacja to jest znajomość języka angielskiego – speaking English is absolutely necessary. To jest język powszechny, druga łacina. Ktoś, kto rozmawia za pomocą tłumacza, po prostu się nie nadaje. Trzeba wiedzieć jedno: najważniejszych problemów nie załatwia się na żadnych konferencjach, tylko na spotkaniach w cztery lub sześć oczu. Więc jeśli ktoś nie zna języka, to się z nim niczego nie ustala.

Druga sprawa: on ma swoje koncepcje, także np. w sprawie trybunału. Nie jest wcale politykiem uzależnionym od kogokolwiek. Nie ulega wątpliwości, że jego zasługą jest sukces niedawnego szczytu NATO. Osobiste rozmowy prezydenta odegrały tu wielką rolę, wiem to od ludzi, którzy obserwowali to z bliska. Oczywiście jest to kwestia tego, jak dalece on wykorzystuje swoje kompetencje. Trzeba szczerze powiedzieć, że w ujęciu teoretycznym prezydent Polski ma niewielkie kompetencje, ale on je maksymalnie wykorzystuje. Dokończenie na s. 4.

on ma świadomość, że jest słabym człowiekiem, ale Pan Bóg jest mocny; dlatego prosi cały Kościół, wszystkich, o modlitwę. Z ks. Krzysztofem Porosłą, odpowiedzialnym za oprawę liturgiczną ŚDM, rozmawia Magdalena Uchaniuk.

Obrona tożsamości Ksenofobia – to greckie słowo oznaczające strach przed obcymi. Strach, a nie agresję. Ksenofobia to reakcja immunologiczna organizmu (w tym wypadku społecznego) przed najazdem obcych. Lech Jęczmyk o odwadze bycia sobą i kultywowania własnych wartości.

ind. 298050

Kurier Wnet jest wspierany przez

A

FOT. all-ONS (2)

P

ierwszą dłuższą rozmowę z Kardynałem Franciszkiem Macharskim miałem w dniu 80 urodzin św. Jana Pawła II w Wadowicach. Chodziliśmy wokół wadowickiego kościoła. W pewnym momencie Ksiądz Kardynał wskazał na zegar ze słynnym zdaniem „Czas ucieka, wieczność czeka” i powiedział: – Mówią, że Jan Paweł II i ja nie lubimy urodzin. Przeciwnie. Bardzo lubimy, bo wiemy, że każdego roku mamy bliżej. – Spojrzał mi w oczy i z uśmiechem stwierdził: – Bo my naprawdę w to wierzymy! Miałem możliwość odwiedzania Księdza Kardynała w jego domu u ss. albertynek w Krakowie. Ostatni raz widziałem go w listopadzie, gdy z kard. Marianem Jaworskim przyjechał do Warszawy. Kiedyś późnym wieczorem odebrałem od niego telefon. Powiedział: – Krzysiu, nie poświęcaj czasu temu, co przemijające. Pamiętaj o zdarzeniach istotnych i o ludziach, którzy wznieśli fundamenty naszej historii. – Wymienił długą listę nazwisk, wśród nich kardynała Sapiehy, który wybrał młodego Karola Wojtyłę i naciągnął strunę polskiej historii tak, że dziś jesteśmy po wspaniałej pielgrzymce papieża Franciszka. 2 sierpnia o 9.37 Kardynał Franciszek Macharski dołączył do osób, o których nie wolno zapomnieć. Ojciec święty zdążył się z nim zobaczyć. Uznał za swój obowiązek, jak powiedział na spotkaniu z episkopatem Polski na Wawelu, odwiedzenie Księdza Kardynała w szpitalu. Piotr wyszedł na spotkanie Franciszka niemal w przeddzień jego śmierci, 28 lipca w godzinach porannych. A nasza wiara pozwala nam powiedzieć obu Franciszkom, ojcu świętemu i kardynałowi Macharskiemu: do zobaczenia! K

G

fot. Mazur/episkopat.pl (CC BY-NC-SA 2.0)

Redaktor naczelny


kurier WNET

2

T· E · L· E · G · R·A· F TNastępca św. Piotra przybył do Polski, aby poprowadzić i wziąć

homoseksualistów okazało się nosicielami wirusa HIV.TWładze

Światową Organizację Zdrowia WHO naukowcy z Instytutu Biolo-

udział w wielodniowych rekolekcjach dla młodzieży ze 187 krajów

Katowic po raz kolejny obwieściły rozwiązanie problemu nisz-

gii Doświadczalnej PAN im. M. Nenckiego w Warszawie wraz z na-

świata.TPo 89 latach z pełnionej funkcji został odwołany Fran-

czejącego od lat w centrum miasta budynku starego dworca PKP,

ukowcami z uniwersytetu w Lozannie ustalili, że „przewlekły stres

ciszek Macharski, książę Kościoła.TBlisko sto osób we Francji

a w Poznaniu zapowiedziano uruchomienie tzw. Szpitala Cen-

wywiera wpływ na funkcje poznawcze i struktury mózgu, przyczy-

oraz kilkanaście w Niemczech zginęło w zamachach terrorystycz-

tralnego „w ciągu 8–10 lat”.TZ uwagi na małe zainteresowanie

nia się do rozwoju zaburzeń psychicznych, a nawet depresji, która

nych zorganizowanych przez muzułmańskich imigrantów lub ich

studentów, po 7 latach zakończyła działalność Wyższa Szkoła

według WHO jest czwartą najpoważniejszą chorobą na świecie”.

potomków, których ofiarą stała się także matka trójki dzieci ze

Filologii Hebrajskiej w Toruniu.TWedług danych Ministerstwa

TCzeski Avast wykupił czesko-amerykański AVG, stając się w ten

Świebodzina.T64-milionowa Francja przedłużyła, a 75-milio-

Rolnictwa, liczba krajowych producentów mleka po wejściu Pol-

sposób światowym liderem komputerowych programów antywi-

nowa Turcja wprowadziła stan wyjątkowy na

rusowych.TNatychmiast po upłynięciu pół-

obszarze całego kraju.T11 lipca stał się Na-

torarocznej karencji José Barroso objął kie-

rodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa

rownicze stanowisko w Banku Goldman Sachs,

no, że kołacze pochodzą z pracy” – skomen-

ców Woli wiedzę o wojennych losach Polaków zaczął popularyzować w języku angielskim

tował sekretarz stanu Krzysztof Szczers­ki

Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami.TPo-

szczyt NATO w Warszawie, na którym 18 pre­­-

licjanci z Komendy Rejonowej Warszawa V za-

zydentów, 21 premierów, 39 ministrów ob­

trzymali i osadzili w areszcie na ponad dobę, bez możliwości kontaktu z adwokatem, dwie

rony i 41 ministrów spraw zagranicznych

osoby, które na nagrobku komunisty i ludo-

zdecydowało o wojskowym wsparciu Pols­

bójcy Bolesława Bieruta wymalowały w dniu 1 sierpnia słowa „kat” i „morderca”.TPo ot-

ki, państw bałtyckich, Rumunii i Bułgarii.

warciu odcinka Rzeszów–Jarosław budowa au-

którego podczas pełnienia funkcji przewodniczącego Komisji Europejskiej bronił przed zarzutami związanymi z rolą, jaką ta instytucja odegrała w maskowaniu rzeczywistego poziomu zadłużenia Grecji.TSześć tygodni po Brexicie Brytyjczyk Julian King objął w Komisji Europejskiej nowo utworzoną tekę ds. bezpieczeństwa. TNiektóre europejskie media zaczęły spekulować o możliwości objęcia szefostwa KE przez Viktora Orbána.TZapowiedziano, że film „Smoleńsk” trafi na ekra-

tostrady A4 została ogłoszona za ostatecznie

ny 9 września br.TKolejny miesiąc z rzędu

zakończoną, pomimo braku ponad 100 km

redaktorzy „Gazety Wyborczej” informowali

pasa awaryjnego w okolicach Wrocławia, co uniemożliwia użyt-

ski do UE spadła z 400 000 do 130 000.TDr Jarosław Szarek stał

świat, także via telewizja Russia Today, o „polskim neofaszystow-

kowanie drogi jako autostrady. „W celu usprawnienia ruchu na

się prezesem IPN, prof. Jan Draus szefem kolegium IPN, Małgo-

skim rządzie”, a prezes Trybunału Konstytucyjnego skarżył się

autostradzie A1” minister infrastruktury zaaprobował jednocześ-

rzata Wassermann przewodniczącą komisji śledczej ds. Amber

na paraliż prac instytucji, która od lat pod jego kierownictwem

nie zaokrąglenie w górę pobieranych stawek za przejazd.TSąd

Gold, a Krzysztof Czabański prezesem Rady Mediów Narodowych,

rozpatruje od 10 do 20 razy mniej spraw rocznie niż liczący tyl-

Rejonowy w Łodzi wyrokiem nakazowym uznał, że pracownik

która odwołała, a następnie powołała (na czas określony) Jacka

ko o 2 sędziów więcej niemiecki TK w Karlsruhe.TPrzed nasta-

drukarni, który odmówił wykonania usługi zleconej przez Funda-

Kurskiego do TVP.TW ślad za 32 mln euro przelanych na konto

niem wakacji Sejm uchwalił 118 ze 198 wniesionych w br. ustaw,

cję LGBT Business Forum, popełnił wykroczenie.T7,2% podda-

Ajaksu Amsterdam, Milik przeprowadził się do Napoli.T Jak po-

a posłowie 13 451 razy powiedzieli, co mieli do powiedzenia.T

nych dobrowolnym badaniom bywalców warszawskich klubów dla

informowała agencja PAP, dzięki badaniom finansowanym przez

Maciej Drzazga

„Możliwe, że więcej ładniejszych jest miast, lecz Lwów jest jedyny na świecie!”

T

o była niespodzianka! Planowaliśmy z dziećmi wakacje w Beskidzie Niskim, nieopodal Krynicy, w pewnej starej wsi z tradycjami. Niedaleko stadniny koni huculskich. Tydzień w siodle (dla młodzieży). A tu nagle usłyszałem: – „Potem jedziemy do Lwowa”. O wyjeździe do Lwowa mówiłem od dawna, ale na mówieniu się kończyło. Teraz zapadła decyzja. Moja Żona wzięła organizację wyjazdu w swe ręce. Zarezerwowała hotel w centrum miasta: „by wszędzie można było dojść na nogach”, jak mówią w Krakowie. Oczywiście pojechaliśmy samochodem. Ale – którędy na Lwów? Narzucała się malownicza trasa bieszczadzka, przez Ustrzyki Dolne i Krościenko. Minus: podobno okropna droga. Tak pouczał Internet. Przez Korczową? Minus – za daleko (ale wracaliśmy tą trasą). W końcu pojechaliśmy przez Przemyśl, Medykę… I już za sześć godzin byliśmy we Lwowie. Przed wojną z Krakowa do Lwowa jechało się pociągiem pięć godzin. Z Tarnowa niecałe cztery. No, ale 6 godzin – słyszę – to dzisiaj dobry czas. Nie najlepsze oznakowanie pasów przejazdu w Medyce. Ale nie pali się. Lwów rozkopany. Wymiana kanalizacji, nawierzchni i chodników w centrum miasta. Zmieniono trasy licznych tramwajów i autobusów. Po kilku podejściach, „na nos” i zasięgając języka, znalazłem wreszcie hotel Atlas przy dawnej Akademickiej, dzisiaj Bulwarze Szewczenki, róg Fredry, którego pomnik depatriowano do Wrocławia. Akademicka 9 róg Fredry. Dobrze wyremontowany dom, Bulwar Szewczenki 27. Hotel Atlas, stąd wszędzie blisko. Na Stare Miasto. Do katedry. Akademicka, dawne corso lwowskie. Tu były najlepsze ciastka, u Zalewskiego, tu była kawiarnia „Szkocka”. Na Cmentarz Łyczakowski jedziemy taksówką. To niedrogi we Lwowie

K

U

G A Z E T A

R

I

środek komunikacji. Jesteśmy na miejscu po kilku minutach. Przed wejściem głównym do najwspanialszej z polskich nekropolii ulica rozkopana, dojazd tramwajem będzie jeszcze przez jakiś czas niemożliwy. Siąpi. Mam w ręku plan cmentarza. Przysłała mi go Marta Czerwieniec, ekspert od spraw lwowskich. Na nim zaznaczone pole, gdzie znajduje się grób mojego prapradziada, (1797–1857) pierwszego lwowianina w rodzinie mojej Matki. Uczestnika powstania listopadowego. Wraz z nim spoczywa tam uczestnik powstania styczniowego, jego syn. Spoglądają na Cmentarz Obrońców Lwowa, miejsce spoczynku wnuka, dowódcy artylerii w obronie Lwowa. Pada. Główne alejki uporządkowane. Boczne zarośnięte. Niektóre stare groby zukrainizowano. Trudno napisać najnowszą historię Polski, nie wymieniając Cmentarza Łyczakowskiego. Myślę, że się nawet nie da. Tu przecież każdy kamień mówi po polsku. Na Bajkach? A gdzie to jest? Kijiwska? 27? W tym domu, należącym do moich dziadków, urodziła się moja Matka. Nadal wygląda on tak, jak przed laty. W tej czteropiętrowej kamienicy moi dziadkowie zajmowali pierwsze piętro. Dom był bardzo nowoczesny, zbudowany na przełomie XIX i XX wieku. „W kamienicy były łazienki, zsypy na śmieci, obrazy wieszano na metalowych listwach umieszczonych pod sufitem”, opowiadała mi Matka. A kiedy później, w latach 20. minionego stulecia, wyjechała do Paryża, dziwiły ją klozety umieszczone na półpiętrach eleganckich kamienic. Klatka schodowa Na Bajkach róg 29 Listopada wygląda też tak jak dawniej. Czarno-biała kamienna posadzka, metalowe, kryte białym marmurem schody, stiuki. Dość zarośnięty ogródek od cienistej, niegdyś eleganckiej 29 Listopada. Na Bajkach rozkopana, nie jeżdżą tramwaje. Stare Miasto. W jednym z przejść między kamienicami spadający tynk

E

N I E C O D Z I E N N A

R

odsłonił historię: „Sprzedaż maszyn biurowych”. Reklama chyba sprzed Wielkiej Wojny. Plątanina ulic i uliczek. Rosjanie nie niszczyli miast, jakie chcieli do siebie przyłączyć. Miasta obie wojny nie zniszczyły. Katedra nadal katolicka, zgodnie z wolą fundatora. Wiele lwowskich kościołów zmuszono do zmiany wyznania. Jak Dominikanów, z pięknym nagrobkiem Borkowskiej dłuta Thorvaldsena. W odróżnieniu od Wilna, nowi mieszkańcy miasta nie zniszczyli polskich epitafiów w świątyniach. To właśnie w katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny król Jan Kazimierz złożył śluby 1 kwietnia 1656 roku, w czasie potopu szwedzkiego, przed obrazem Matki Bożej Łaskawej. Odtąd Matka Boża jest Królową Korony Polskiej. Już od 360 lat! Uniwersytet lwowski, UJK (Uniwersytet Jana Kazimierza), powstał w 1661 roku, to trzecia najstarsza uczelnia

J

a

n

B

o

w Polsce po krakowskiej i wileńskiej. Założona przez króla Jana Kazimierza, stała się w latach II Rzeczpospolitej kuźnią geniuszy. To tu narodziła się lwowska szkoła matematyczna. Lwów, hotel Atlas, Bulwar Szewczenki nr 27 to przed napaścią na Polskę Niemców i Rosjan ulica Akademicka nr 9. Wspomnienie przeszłości przetrwało. Restauracja hotelowa wygląda oczywiście inaczej (nie ma małych stolików z białymi, marmurowymi blatami), ale nazywa się… „Szkocka”. A w „Szkockiej” nad stolikiem, przy którym jedliśmy śniadanie, fotografia w ramce. A na niej – zgadłem – Stefan Banach (mieszkał zresztą niedaleko moich dziadków, na Nabielaka). Geniusz. Jeden z filarów lwowskiej szkoły matematycznej. Bez „Szkockiej” i jej bywalców nie byłoby nowoczesnej matematyki. A także i bomby atomowej. Nad

g

a t k o

Lwów Wiele lwowskich kościołów zmuszono do zmiany wyznania. Jak Dominikanów, z pięknym nagrobkiem Borkowskiej dłuta Thorvaldsena. W odróżnieniu od Wilna, nowi mieszkańcy miasta nie zniszczyli polskich epitafiów w świątyniach.

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

bombą atomową, a później wodorową, pracował po ucieczce przed Rosjanami do USA ze Lwowa Stanisław Ulam. Mało kto wie, że to Ulam zaproponował J.F. Kennedy’emu projekt zdobycia Księżyca. „Ulam ? Poznałam go w Jülich. To był kolega mego męża” – opowiada Zofia z Piłsudskich Halpernowa, która też jest na kuracji w Świeradowie, gdzie piszę ten tekst. Ulam, bomba atomowa, zdobycie Księżyca. W Domu Zdrojowym nie działa Internet. Mamy wiek XXI. A gdyby Ulam wynalazł tę straszną broń przed wojną? Może by do niej nie doszło? Na pewno by nie doszło. Głupie pytanie. Przegraliśmy wyścig z czasem. A inni geniusze ze Lwowa? Jedni zostali sowieckimi kolaborantami, jak Mazur. Inni, jak Steinhaus, nie dali się oszukać i omamić. W „Szkockiej” w hotelu Atlas we Lwowie nie spotykają się już uczeni. Za to sporo turystów. Z całego świata. Trudno im wymówić nazwę restauracji, pisaną po polsku. „S-z-k-o-c-k-a”. Czy wywołuje ona jakieś skojarzenia? Przypomina o dniach chwały lwowskiej nauki? Mało prawdopodobne, raczej nie. Wysoki Zamek: ruiny twierdzy Kazimierza Wielkiego, tego, co zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. Tego, który zbudował to miasto. Po Kamieniec Podolski wznoszone przez ostatniego Piasta warownie wytaczały linię obrony Polski. Austriacy rozebrali go niemal doszczętnie w 1772 roku. Z Kopca Unii Lubelskiej wspaniały widok na miasto. Dziś, pozbawiony nazwy, zarośnięty, nie jest kojarzony z jubileuszem unii spinającej Polskę z Litwą. Miasto ma wiele nowych pomników, często osobistości z grodem niezwiązanych, jak Chmielnicki, któremu Lwów nie poddał się w 1655 roku. W kawiarni „Veronika” (nieopodal hotelu Atlas) doskonałe ciastka. Na ścianach kopie obrazów polskich mistrzów z XIX wieku, w tym Władysława Czachórskiego. Okazuje się, że bez

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

przeszłości nie ma tego miasta. „Veronika” to wspomnienie słynnej cukierni Zalewskiego, też na Akademickiej, pod numerem 22. Samolotem wysyłał Zalewski swe wypieki do Warszawy. O Paryżu nie wspominając. W tej kawiarni również spotykała się lwowska śmietanka, ciastka pałaszował Jan Kasprowicz. Później – Karolina Lanckorońska, Henryk Zbierzchowski, Kornel Makuszyński, Stanisław Lem… Niestety nie mogłem zwiedzić Lwowskiej Galerii Obrazów, wspaniałej kolekcji sztuki polskiej, obejmującej ponad 2 tysiące płócien powstałych od XVI wieku do wybuchu II wojny światowej. Był poniedziałek. A w poniedziałek pałac Władysława Łozińskiego, wielkiego kolekcjonera, jest nieczynny. Z obawy przed korkiem na drodze do Rzeszowa, opuszczaliśmy Lwów we wtorek rano. Brak oznakowania utrudniał wyjazd z rozkopanego miasta. Na rogatkach żegnał nas jeden z młodszych kościołów zbudowanych we Lwowie: po wezwaniem św. Elżbiety. Świątynię zbudowano w latach 1904–1911 na wododziale Wisły i Dniestru. Innymi słowy, woda z każdej strony dachu kościoła spływa do innego morza. Uważa się go za najwspanialszy zabytek sakralnego historyzmu na ziemiach polskich. Teraz jest kościołem obrządku bizantyjsko-ukraińskiego. Na drogę do Rzeszowa wjechaliśmy dość szybko. Żałowałem, że jednak nie zaryzykowaliśmy i nie poszliśmy we wtorek, w dniu wyjazdu, do Lwowskiej Galerii Obrazów. A może i dobrze się stało: mamy powód, by pojechać raz jeszcze do miasta nad rzeką, której nie widać. Pełtew zasklepiono w 1886 roku. Idąc dziś Wałami Hetmańskimi czy słynną Akademicką, nikt się chyba nie domyśla, że pod nawierzchnią płynie rzeka, która swego czasu swym odorem zmusiła króla Zygmunta III do przeprowadzki z Niskiego Zamku do Kamienicy Królewskiej… K

Data wydania

06.08.2016 r.

Nakład globalny

10 140 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 26 sierpień 2016

ind. 298050

„Po raz pierwszy w polityce widzę tak jas-

na Wołyniu.TW rocznicę rzezi mieszkań-


kurier WNET

3

Ś W I ATO W E · D N I · M ŁO D Z I E Ż Y

FOT. all-ONS

Przemówienie ojca św. Franciszka wygłoszone 30 lipca 2016 r. podczas czuwania z młodzieżą w Brzegach

Drodzy Młodzi, dobry wieczór! Wspaniale jest być z wami na tym czuwaniu modlitewnym. Na zakończenie swego odważnego i poruszającego świadectwa Rand poprosiła nas o coś, mówiąc: „Proszę was bardzo, byście modlili się za moją kochaną ojczyznę”. Historia naznaczona wojną, cierpieniem, stratą, kończąca się prośbą o modlitwę. Czy jest coś lepszego niż rozpoczęcie naszego czuwania od modlitwy?

P

ochodzimy z różnych stron świata, z różnych kontynentów, krajów, języków, kultur i narodów. Jesteśmy dziećmi narodów, które być może spierają się z powodu różnych konfliktów, a nawet wręcz są w stanie wojny. Przybywamy też z krajów, które mogą żyć w pokoju, które są wolne od konfliktów wojennych, gdzie wiele rzeczy bolesnych, które dzieją się na świecie, to tylko jakaś część wiadomości i artykułów prasowych. Ale jesteśmy świadomi pewnej rzeczywistości: dla nas tu i teraz, pochodzących z różnych części świata, cierpienie, wojna, którą przeżywa wielu ludzi młodych, nie są już czymś anonimowym. Dla nas nie są to już jakieś informacje prasowe, ale mają imię, konkretne oblicze, historię, bliskość. Dziś wojna w Syrii jest bólem i cierpieniem wielu osób, wielu młodych, jak dzielnej Rand, która jest tu między nami i prosi nas o modlitwę za swoją ukochaną ojczyznę. Istnieją sytuacje, które mogą wydawać się nam odległe, ale tylko do chwili, kiedy w jakiś sposób ich nie dotkniemy. Istnieją takie rzeczywistości, których nie pojmujemy, ponieważ widzimy je tylko przez jakiś ekran – telefonu komórkowego lub komputera. Ale kiedy nawiążemy kontakt z życiem, z tymi

konkretnymi istnieniami, które nie są już zapośredniczone przez ekrany, wówczas dzieje się z nami coś mocnego, odczuwamy wszyscy wezwanie do zaangażowania. „Dość zapomnianych miast”, jak powiedziała Rand; już nigdy więcej nie może się zdarzyć, aby bracia byli otoczeni śmiercią i zabójstwami, czując, że nikt im nie pomoże. Drodzy przyjaciele, zachęcam was do wspólnej modlitwy z powodu cierpienia tak wielu ofiar wojny, i to jest dzisiaj w świecie, abyśmy raz na zawsze mogli zrozumieć, że nic nie usprawiedliwia krwi brata, że nie ma nic bardziej cennego od osoby stojącej obok nas. W tej prośbie o modlitwę pragnę podziękować także wam, Natalio i Miguelu, bo i wy podzieliliście się z nami swoimi bitwami, waszymi wewnętrznymi wojnami. Przedstawiliście nam wasze zmagania i to, co uczyniliście, by je przezwyciężyć. Wy jesteście żywym znakiem tego, co miłosierdzie chce w nas dokonać. Teraz nie zabierzemy się do wykrzykiwania przeciw komuś, nie zaczniemy się kłócić, nie chcemy niszczyć. Nie chcemy pokonać nienawiści obelgami i jeszcze większą nienawiścią, przemocy większą przemocą, pokonać terroru jeszcze większym terrorem. A nasza odpowiedź na ten świat w stanie wojny

ma imię: nazywa się przyjaźnią, nazywa się braterstwem, nazywa się komunią, nazywa się rodziną. Świętujemy fakt, że pochodzimy z różnych kultur i łączymy się, by się modlić. Najlepszym słowem, najlepszą mową niech będzie zjednoczenie w modlitwie. Pozostańmy na chwilę w milczeniu i módlmy się; stawiajmy przed Bogiem świadectwa tych przyjaciół, utożsamiajmy się z tymi, dla których „rodzina” jest pojęciem nieistniejącym, a dom jedynie miejscem do spania i jedzenia, lub z tymi, którzy żyją w strachu, przekonani, że ich błędy i grzechy definitywnie ich wykluczyły. Postawmy w Bożej obecności także wasze wojny, nasze wojny, zmagania, walki, które każdy niesie ze sobą, we własnym sercu. Módlmy się o to, byśmy byli rodziną, braćmi, razem. Zachęcam was, byście wstali, wzięli się za ręce, wszyscy, i w milczeniu się modlili. Kiedy modliliśmy się, przyszedł mi na myśl obraz apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy. Jest to scena, która może wam pomóc w zrozumieniu tego, czego Bóg chce dokonać, co tchnie w was w waszym życiu, w nas i z nami. Tego dnia uczniowie byli zamknięci z obawy. Czuli się zagrożeni ze strony środowiska, które ich prześladowało, które zmuszało ich do pozostawania w małym pomieszczeniu, bezczynnie, jakby byli sparaliżowani. Lęk ich opanował. W tym kontekście stało się coś spektakularnego, coś wielkiego. Przybył Duch Święty i języki jakby z ognia spoczęły na każdym z nich, pobudzając ich do przygody, o której nigdy nie marzyli. Sprawa zmienia się radykalnie.

nazywać go paraliżem rodzącym się wówczas, gdy mylimy szczęście z kanapą! Tak, sądzimy, że aby być szczęśliwi, potrzebujemy dobrej kanapy. Kanapy, która pomoże nam żyć wygodnie, spokojnie, całkiem bezpiecznie. Kanapy – jak te, które są teraz, nowoczesnej, łącznie z masażami usypiającymi, które gwarantują godziny spokoju, żeby nas przenieść w świat gier wideo i spędzania wielu godzin przed komputerem. Kanapy na wszelkie typy bólu i strachu. Taka kanapa sprawia, że zostajemy zamknięci w domu, nie trudząc się ani też nie martwiąc. „Kanapa-szczęście” jest to prawdopodobnie taki cichy paraliż, który może nas zniszczyć najbardziej, a szczególnie młodych. A dlaczego tak się dzieje? Jak to, Ojcze, jest możliwe? Bo po trochu, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, stajemy się ospali, ogłupiali, otumanieni. Przedwczoraj mówiłem o młodych, którzy przechodzą na emeryturę w wieku 20 lat. Dzisiaj mówię o młodych uśpionych, właśnie – ogłupionych i otumanionych. Podczas gdy inni – może bardziej żywi, ale wcale nie lepsi – decydują o naszej przyszłości. Z pewnością dla wielu łatwiej i korzystniej jest mieć młodych ludzi ogłupiałych i otumanionych, którzy mylą szczęście z kanapą; dla wielu okazuje się to wygodniejsze niż posiadanie młodych bystrych, pragnących odpowiedzieć na marzenie Boga i na wszystkie aspiracje serca. I was pytam: chcecie być młodymi ospałymi, ogłupiałymi i otumanionymi? Chcecie, by inni za was decydowali o waszej przyszłości? Chcecie być wolni? Chcecie być przytomni? Chcecie walczyć o waszą przyszłość? Nie widzę żebyście byli zbyt przekonani. Chcecie walczyć o waszą przyszłość?! Prawda jednak jest inna: kochani młodzi, nie przyszliśmy na świat, aby wegetować, aby wygodnie spędzić życie, żeby uczynić z życia kanapę, która nas uśpi; przeciwnie, przyszliśmy z innego powodu – aby zostawić ślad, trwały ślad. To bardzo smutne, kiedy przechodzimy przez życie, nie pozostawiając śladu. A gdy wybieramy wygodę, myląc szczęście z konsumpcją, wówczas cena, którą płacimy, jest bardzo, ale to bardzo wysoka: tracimy wolność! Nie jesteśmy wolni, aby pozostawić ślad; tracimy wolność, i to jest ta cena. I tak wielu ludzi woli, aby młodzi nie byli wolni. Jest tak wielu ludzi, którzy nie życzą im dobrze, którzy chcą, aby byli śpiący, nigdy czuwający, wolni. Musimy bronić naszej wolności, walczyć o nią! Właśnie tutaj mamy do czynienia z wielkim paraliżem, kiedy zaczynamy myśleć, że szczęście jest synonimem wygody, że być szczęśliwym to iść przez życie w uśpieniu albo narkotycznym odurzeniu, że jedynym sposobem, aby być szczęśliwym, jest trwanie jakby w otępieniu. To pewne, że narkotyki szkodzą, ale jest wiele innych narkotyków społecznie akceptowanych, które w ostateczności czynią nas bardzo, albo przynajmniej bardziej, zniewolonymi. I jedne, i drugie ogałacają nas z naszego największego dobra: z wolności. Odzierają nas z wolności! Przyjaciele, Jezus jest Panem ryzyka, tego wychodzenia zawsze „poza”. Jezus nie jest Panem komfortu,

U

słyszeliśmy trzy świadectwa; naszymi sercami dotknęliśmy ich historii, ich życia. Widzieliśmy, jak oni, na równi z uczniami, przeżywali podobne chwile, przeszli momenty, w których byli pełni strachu, kiedy wydawało się, że wszystko się wali. Strach i niepokój, które rodzą się ze świadomości, że wychodząc z domu, człowiek może już nigdy więcej nie zobaczyć swoich bliskich; obawa, że nie będzie się czuł doceniony i kochany; strach, że nie będzie innych szans. Podzielili się z nami tym samym doświadczeniem, jakie było udziałem uczniów, doświadczyli lęku prowadzącego do jedynego miejsca: tam, gdzie są bramy lęku – do zamknięcia. A kiedy strach ukrywa się w zamknięciu, to zawsze idzie w parze ze swoim „bliźniakiem” – paraliżem; poczuciem, że jest się sparaliżowanym. To jedno z najgorszych nieszczęść, jakie mogą się przydarzyć w życiu: przeczucie, że w tym świecie, w naszych miastach, w naszych wspólnotach nie ma już przestrzeni, by wzrastać, by marzyć, by tworzyć, by dostrzegać perspektywy, a ostatecznie, by żyć, a zwłaszcza w młodości. Paraliż sprawia, że tracimy smak cieszenia się życiem, przyjaźnią, smak wspólnych marzeń, podążania wraz z innymi. Oddala nas od innych, przeszkadza nam uścisnąć komuś dłoń, jak widzieliśmy na przedstawieniu – wszyscy zamknięci, zamknięci za tymi małymi szybkami. Ale jest też w życiu inny paraliż, jeszcze bardziej niebezpieczny i często trudny do rozpoznania, a jego uznanie sporo nas może kosztować. Lubię

Maria Regina Mundi, Maria Mater Ecclesiae, Tibi assumus, Tui memores, Vigilamus! Vigilamus!

Antoni Opaliński

A

Na trójkolorowych flagach wandejskie serca. Noszą znaczki z liliami Burbonów i śpiewają Marsyliankę, czyli pieśń rewolucji, która Burbonów wycięła.

Zbliża się północ, skończył się koncert. W niektórych sektorach trwa spontaniczna fiesta. Perkusja, afrykańskie rytmy i ekstatyczny taniec. A kilkaset metrów dalej modlitwa, Najświętszy Sakrament wystawiony w otwartym namiocie, skupione twarze we wszystkich kolorach świata. Cóż, historia wielkich narodów jest zawsze kolażem tradycji. Spotykam też Niemców, Irlandczyków, nawet grupę Belgów. Ciekawe są rozmowy

zas, który teraz przeżywamy, nie potrzebuje młodych kanapowych, ale młodych ludzi w butach, najlepiej w butach wyczynowych. Ten czas akceptuje na boisku tylko graczy czołowych, nie ma tam miejsca dla rezerwowych. Świat dzisiejszy chce od was, abyście byli aktywnymi bohaterami historii, bo życie jest piękne zawsze wtedy, kiedy chcemy je przeżywać, gdy chcemy pozostawić ślad. Historia wymaga dziś od nas, byśmy bronili naszej godności i nie pozwalali, aby inni decydowali o naszej przyszłości. Nie, to my mamy o tym decydować! Wy wybieracie waszą przyszłość. Pan, jak w dniu Pięćdziesiątnicy, chce dokonać jednego z największych cudów, jakiego możemy doświadczyć: sprawić,

aby twoje ręce, moje ręce, nasze ręce przekształciły się w znaki pojednania, komunii, tworzenia. On pragnie twoich rąk, aby kontynuować budowanie dzisiejszego świata. Chce go budować z tobą. A ty jak odpowiesz? Co odpowiesz ty? Tak czy nie? Powiesz mi: Ojcze, ale mam swoje ograniczenia, jestem grzesznikiem, co mogę zrobić? Kiedy Pan nas wzywa, nie myśli o tym, kim jesteśmy, kim byliśmy, co zrobiliśmy lub czego nie zrobiliśmy. Wręcz przeciwnie: w chwili, kiedy nas wzywa, On patrzy na wszystko, na to wszystko, co moglibyśmy zrobić, na tę całą miłość, jaką jesteśmy w stanie rozsiewać. On zawsze stawia na przyszłość, na jutro. Jezus kieruje się ku nowym horyzontom, nigdy ku muzeum. Dlatego, przyjacielu, dzisiaj Jezus zaprasza cię, wzywa cię, byś zostawił swój ślad w życiu, ślad, który naznaczyłby twoją historię i historię tak wielu. Życie współczesne mówi nam, że bardzo łatwo skupić uwagę na tym, co nas dzieli, na tym, co nas rozłącza jednych od drugich. Chcieliby, byśmy uwierzyli, że zamknąć się w sobie to najlepszy sposób, by chronić się od tego, co wyrządza nam zło. Dzisiaj my, dorośli, potrzebujemy was, byście nas nauczyli żyć razem w różnorodności, tak jak dzisiaj, w dialogu, w dzieleniu się, wielokulturowości – nie jako zagrożeniu, lecz jako szansie: wy jesteście nadzieją przyszłości. Miejcie odwagę nauczyć nas, że jest łatwiej budować mosty, niż wznosić mury! Mamy potrzebę tego się uczyć. A wszyscy razem prosimy, abyście od nas żądali kroczenia drogami braterstwa. Abyście to wy byli naszymi oskarżycielami, jeśli my wybierzemy budowanie murów, drogę wrogości, drogę wojny. Budować mosty: wiecie, który z mostów jest pierwszy do zbudowania? Most, który możemy postawić tu i teraz: uścisk dłoni, podać sobie ręce. Odwagi! Zróbcie to teraz, tutaj, ten ludzki most, podajcie sobie ręce, wszyscy. To most podstawowy. To ludzki, wspaniały most. Zawsze istnieje ryzyko, żeby powstrzymać rękę, ale trzeba ryzykować. Kto nie ryzykuje – nie zwycięża, dlatego podajmy sobie dłonie. To jest ten podstawowy most: uścisnąć dłoń. Dziękuję wam. Oto wielki most braterski. Oby tego budowania uczyli się wielcy ludzie tego świata, oby uczyli się stawiać taki most wielcy ludzie tego świata! Ale nie do zdjęcia, tylko by wciąż budować coraz wspanialsze mosty. Oby ten ludzki most był zaczynem wielu innych; niech on będzie trwałym śladem. Dzisiaj Jezus, który jest drogą, dla ciebie, dla ciebie, dla wszystkich – wzywa cię do pozostawienia swojego trwałego śladu w historii. On, który jest życiem, zachęca ciebie do zostawienia śladu, który wypełni życiem twoją historię, a także dzieje wielu innych ludzi. On, który jest prawdą, zaprasza cię do porzucenia dróg izolacji, podziału, bezsensu. Pójdziesz? Czy pójdziesz? Co odpowiedzą teraz – chcę to widzieć – twoje ręce, twoje dłonie, tej prawdzie, drodze i życiu? Niech Bóg błogosławi wasze marzenia. Dziękuję! K

Zbliża się północ, skończył się koncert. W niektórych sektorach trwa spontaniczna fiesta. Perkusja, afrykańskie rytmy i ekstatyczny taniec. A kilkaset metrów dalej modlitwa, Najświętszy Sakrament wystawiony w otwartym namiocie, skupione twarze we wszystkich kolorach świata. Ranek wstaje powoli, lecz rześko. Najwcześniej chyba harcerze, wielu z nich pełni służbę medyczną. Tak

jakoś jest, że kiedy w Polsce dzieje się coś pięknego i ważnego, to są tam harcerze. Powstanie, pielgrzymki Jana Pawła II, żałoba po katastrofie smoleńskiej, teraz Światowe Dni Młodzieży. Zbliża się Msza Posłania. Znowu flagi, Pole Miłosierdzia to prawdziwe Pole Świata. Przyszliśmy na świat, żeby zostawić ślad, mówił wczoraj Franciszek. Przyszliśmy... K

s u Jez m e n a P t s je ! a k y ryz

Flagi na Polu Świata pel Jasnogórski w wersji łacińskiej kończy sobotnie czuwanie z papieżem w podkrakowskich Brzegach. Najbardziej polska z modlitw okazuje się najbardziej powszechną. Czyżby ten „zacofany”, maryjny katolicyzm potrafił przemówić do tych tysięcy ludzi z całego świata?... To, co rzuca się w oczy na Campus Misericordiae, to flagi. Morze flag. Jakby każda, najmniejsza grupa pielgrzymów chciała pokazać, skąd przyszła. To chyba jest prawdziwy uniwersalizm, nie ten narzucany z góry przez kolejnych inżynierów społecznych budujących jeszcze jedną wieżę Babel. W końcu „katolicki” znaczy „powszechny”. Poza Polakami najbardziej widoczni są Włosi, Hiszpanie, Latynosi... Jeśli patrzeć na Kościół z perspektywy Brzegów, to staje się on coraz bardziej romańsko-słowiański, ale też mocno afrykańsko-azjatycki. Są oczywiście pielgrzymi ze Słowacji, Węgier, Ukrainy. A gdzie się podziała „stara” Europa? Owszem, sporo Francuzów. Mają swój styl i nie sposób ich nie rozpoznać.

bezpieczeństwa ani wygody. Aby naśladować Jezusa, trzeba mieć trochę odwagi, trzeba zdecydować się na zamianę kanapy na parę butów, które pomogą iść po drogach, o jakich wam się nigdy nie śniło ani o jakich nawet nie myśleliście, po drogach, które mogą otworzyć nowe horyzonty, nadających się do zarażania radością, radością, która rodzi się z miłości Boga, radością, która pozostawia w twoim sercu każdy gest, każdą postawę miłosierdzia. Pójść na ulice, naśladując szaleństwo naszego Boga, który uczy nas spotkania Go w głodnym, spragnionym, nagim, chorym, w przyjacielu, który źle skończył, w więźniu, w uchodźcy i w imigrancie, w człowieku bliskim, który jest samotny. Pójść drogami naszego Boga, który zaprasza nas, abyśmy byli politycznymi aktorami, ludźmi myślącymi, społecznymi animatorami. On pobudza nas do myślenia o gospodarce bardziej solidarnej. We wszystkich środowiskach, w jakich jesteście, miłość Boga zachęca nas do niesienia Dobrej Nowiny, czyniąc ze swego życia dar dla Niego i dla innych. To znaczy mieć odwagę, to znaczy być wolnymi! Możecie mi powiedzieć: Ojcze, ale to nie jest dla wszystkich, to tylko dla wybranych! Owszem, to prawda, a ci wybrani to ci wszyscy, którzy są gotowi dzielić swoje życie z innymi. Podobnie, jak Duch Święty przekształcił serca uczniów w dniu Pięćdziesiątnicy – oni byli też sparaliżowani – tak też uczynił z naszymi przyjaciółmi, którzy dzielili się swoimi świadectwami. Posłużę się twoimi słowami, Miguelu: mówiłeś nam, że w dniu, kiedy w Facenda powierzono ci odpowiedzialność za pomoc w poprawie funkcjonowania domu, zacząłeś rozumieć, że Bóg czegoś od ciebie chce. W ten sposób rozpoczęła się transformacja. To jest tajemnica, drodzy przyjaciele, i do jej doświadczenia jesteśmy powołani wszyscy. Bóg czegoś od ciebie oczekuje, zrozumieliście? Bóg czegoś od ciebie chce, Bóg czeka na ciebie. Bóg przychodzi, aby złamać nasze zamknięcia, przychodzi, aby otworzyć drzwi naszego życia, naszych wizji, naszych spojrzeń. Bóg przychodzi, aby otworzyć wszystko, co ciebie zamyka. Zaprasza cię, abyś marzył, chce ci pokazać, że świat, w którym jesteś, może być inny. Tak to jest: jeśli nie dasz z siebie tego, co w tobie najlepsze, świat nie będzie inny. To jest wyzwanie!

z Brytyjczykami. Trzy rude dziewczyny z Belfastu na pytanie o Brexit mówią krótko: tragedia. Podobnie Szkoci. Zresztą wśród tych ostatnich (niebieska flaga z krzyżem św. Andrzeja) dwukrotnie spotykam Polaków, wnuków powojennej emigracji. Ale najciekawsi są goście z innych kontynentów. Filipińczycy, dumni z tego, że są najliczniejszym katolickim krajem Azji. Rozmawiam z dziennikarzem z Manili, nazywa się Juan Pablo, tak, na cześć Papieża, oczywiście. Para z Indonezji zachwycona Polską, bo tu takie czyste miasta, Chińczycy z Tajwanu i Chin Ludowych siedzą obok siebie, choć pod różnymi flagami. Niektóre z flag widzę po raz pierwszy. Zresztą nie tylko ja. „Skąd jesteście, bo nie poznaję flagi?” pyta czarnoskóry chłopak grupkę Azjatów pod białym lotosem na zielonym tle. Okazuje się, że z Makau, dawnej portugalskiej kolonii włączonej do Chin. Rozmowy, dziesiątki rozmów: skąd jesteście? Dlaczego tu przyjechaliście? Jak wam się podoba? Nie

znasz angielskiego, powiedz po włosku, hiszpańsku, portugalsku, zresztą powiedz, jak chcesz. I uśmiech, wszechobecny uśmiech.

C


kurier WNET

4

P U N K T · W I D Z EN I A Muszą przyjmować rosyjskie nazwiska, nie wolno stosować prawa szariatu. Wobec tych wyzwań geopolitycznych – skąd Polska ma czerpać siłę? Gdzie są zasoby, na których możemy opierać nasz rozwój? W czasie wojny poza tym, że byłem żołnierzem, działałem w organizacji politycznej o nazwie Unia. Nasza koncepcja była taka: tworzymy jedno państwo, zaczynając od Finlandii na północy, skończywszy na Grecji. To byłaby siła, która mogłaby się przeciwstawić zarówno Rosji, jak i Niemcom. W jakieś formie te dążenia nadal istnieją w postaci współpracy krajów Europy Środkowej. A jeśli chodzi o potencjał wewnętrzny: nie udało nam się z gazem łupkowym, ale dlaczego? Akurat wiem. Był u mnie kolega z USA, który pracował razem ze mną, a potem przeniósł się do firmy zajmującej się takimi sprawami, jak gaz łupkowy. I jego przysłano do Polski, żeby sprawdził, czemu to tak długo trwa. Powiedział: wracam, żeby zaproponować całkowite wycofanie się. U was jest tak cholerna biurokracja, każdą, nawet najmniejszą decyzję trzeba uzgadniać, to wszystko trwa i trwa. Jesteśmy tu trzy lata i nic.

Prezydent spisuje się bardzo dobrze A co Pan sądzi o perspektywach współpracy Polski z Chinami? Prezydent bardzo mocno angażuje się w udział Polski w projekcie „nowego jedwabnego szlaku”. To jest kapitalna koncepcja. Uczestniczyłem dziesięć lat temu w spotkaniu polsko-chińskim i do dziś utrzymu-

i polityki Leszka Balcerowicza. Czy działania obecnego rządu to kontynuacja poprzednich rządów, czy zmiana? W sposób oczywisty widać zmianę. Przede wszystkim mamy do czynienia z próbą przygotowania samodzielnego programu gospodarczego – plan wice-

W sposób oczywisty widać zmianę. Przede wszystkim mamy do czynienia z próbą przygotowania samodzielnego programu gospodarczego – plan wicepremiera Morawieckiego to jest program całościowy. ję kontakt z ludźmi, którzy się tym zajmują. My sobie zdajemy sprawę, że stuprocentowo nie możemy już w tej chwili liczyć na Stany Zjednoczone. Nawet jeśli wygra Clinton, to w poszukiwaniu możliwości współpracy z nimi możemy mieć trudności. Po prostu Stany są zbyt demokratyczne, a poza tym w tej chwili bardzo „wymieszane” i część ludności wyraźnie nie chce się zasymilować... Chiny mają sojusz z Rosją w ramach tak zwanej współpracy szanghajskiej. Oczywiście ten sojusz ma swoje różne strony, bo już sześć milionów Chińczyków osiedliło się na Syberii, ale jest faktem.

premiera Morawieckiego to jest program całościowy. W każdej dziedzinie robi się bardzo poważne posunięcia, przede wszystkim dwa podstawowe: opodatkowanie banków – to obowiązuje w wielu krajach, u nas tego dotąd nie było – no i odpowiedni stosunek do dochodów wielkiego sektora handlowego, objęcie ich podatkiem od obrotu, nie od zysku. Przecież oni oszukiwali nas w straszny sposób. Wszystko to opisałem w mojej książce Patologia transformacji. Te dwa projekty powinny przynieść rezultaty, jeżeli zostaną wprowadzone w życie, ale oczywiście spotykają się z olbrzymią kontrą, za którą stoją wielkie pieniądze.

Jakie znaczenie możemy mieć dla nas wzrastająca rola Chin w świecie? Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w tej chwili niesłychanie dynamicznie rozwija się produkcja chińska wysokiej jakości. Postawili na podniesienie poziomu życia wszystkich mieszkańców Chin. Dla nich droga do Unii Europejskiej, na rynki środkowej i zachodniej Europy wiedzie przez Polskę. A pierwszym punktem, do którego ma docierać całe to bogactwo, będzie Łódź. Stąd też możliwość dla Polski, by została reprezentantem Chin na Europę. To, że prezydent angażuje się w te sprawy, bardzo dobrze o nim świadczy. Wracając do prezydentury Andrzeja Dudy: on jest pierwszorzędnym mówcą, to bardzo ważne na tym stanowisku. Jest za każdym razem świetnie przygotowany, nie czyta z kartki. Zwracam na to uwagę, bo sam także zawsze prowadziłem wykłady „z głowy”. Tak, że moim zdaniem, jak dotąd prezydent spisuje się bardzo dobrze.

Skąd się bierze tak silny sprzeciw wobec obecnego rządu? Istnieje niejaki pan Soros. Soros jest 27. najbogatszym człowiekiem świata. Jego idea to zbudowanie jednego

Wróćmy jeszcze do bilansu ostatniego roku. Pan Profesor należał od początku lat 90. do krytyków przeprowadzenia tzw. transformacji

fot. Adrian Grycuk (CC BY-SA 3.0 PL)

Dokończenie ze str. 1

wprowadzacie system kapitalistyczny, obejmujecie średniej wielkości przedsiębiorstwa. Natomiast my, światowy kapitał, zainwestujemy tutaj i doprowadzimy do rozwoju. Kiedy badano pochodzenie właścicieli średnich przedsiębiorstw, okazało się, że większość to stara kadra partyjna. Czyli uważa Pan, że to, co robi rząd, będzie torpedowane za pieniądze Sorosa? Proszę Państwa, to jest oczywiste. Kiedy się obserwowało te olbrzymie demonstracje, to widać było: nowe flagi, nowe transparenty – ktoś to wszystko musiał sfinansować. A Soros rzuca olbrzymie pieniądze to tu, to tam... Pan mówi o Sorosu, ale przecież Bruksela też chce powstrzymać zmiany w Polsce. No tak, ale przecież on ma kolosalne wpływy właśnie w Brukseli. On działa na najwyższych szczeblach i roztacza swoją ideę: multikulti, promowanie wszelkich odmienności płciowych. Cel nadrzędny to jest jeden świat obywatelski. A Brytyjczycy powiedzieli: nie. Tylko kto tak głosował? Starsze pokolenie. Czy Polskę stać na wyjście z Unii? Nie. Tylko że sytuacja jest taka, że np. Francja za dwadzieścia lat może mieć większość muzułmańską. Jeśli teraz nie wstrzyma się niekontrolowanej imigracji, to Hiszpania, Portugalia, Włochy, Grecja, Niemcy... My się będziemy musieli przed tym bronić, bo sami mamy już milion Ukraińców. Okoliczności są

Cały szereg ministerstw jest niepotrzebny. Niepotrzebne jest Ministerstwo Zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia. Wystarczyłoby jedno centralne biuro do tych spraw, jedna centralna kasa chorych. światowego państwa, może nawet jednej kultury, bo jego ojciec był nauczycielem języka esperanto. On promuje idee multikulti, idee rozwijania daleko idącej swobody obyczajowej. Ma też swój uniwersytet w Budapeszcie. Soros rzuca ogromne pieniądze, wszędzie ma swoje instytuty, fundacje, np. Fundację Batorego. I to on 8 maja 1988 roku przyjechał do Polski i spotkał się z całym kierownictwem państwa, z generałami. Zawarł z nimi bardzo prostą umowę:

oczywiście inne, zresztą oni się asymilują. Ale może powstać taka sytuacja, że trzeba będzie odciąć się kategorycznie, i wtedy co nam zostaje? Rosja, która już kreuje się na obrońcę chrześcijaństwa? Cerkwie są otwarte... Putin się kreuje, ale cerkwie są puste. To prawda, ale korzysta na tym, co się dzieje w Europie, chociaż sam ma swoich muzułmanów, zwłaszcza Czeczeńców, którym musi płacić za spokój. Za to są przepisy, których nie ma u nas.

Skoro za dużo jest biurokracji, to może warto z tej Unii wystąpić? To nie jest tylko kwestia Unii. Jeśli chodzi o administrację, opisałem to w mojej Patologii transforamcji. Mamy cholerną biurokrację. Nadal. Ja proponowałem zupełnie inną koncepcję. Przez to straciłem pozycję także w obecnej partii rządzącej. Przestano mnie już zapraszać na kongresy. Mamy w tej chwili dwadzieścia jeden ministerstw. Za dużo. Osiem – dziesięć maksimum. Reszta – centralne urzędy. Powołano np. Ministerstwo Żeglugi. Za cztery lata możliwe, że nastąpi zmiana. Przyjdzie nowy minister, oczywiście ściągnie przynajmniej dziesięciu – dwunastu współpracowników. Rzecz jasna, każdy z nich będzie miał swoje koncepcje. Po czterech latach znów to samo. Cały szereg ministerstw jest niepotrzebny. Niepotrzebne jest Ministerstwo Zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia. Wystarczyłoby jedno centralne biuro do tych spraw, jedna centralna kasa chorych. R e k l a m a

Mamy przedsiębiorstwa państwowe. Wszystkim zmieniono dyrektorów. Nowym dyrektorem Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych został pan Piotr Woyciechowski, który z wykształcenia jest astronomem, a z zamiłowania – asystentem Antoniego Macierewicza w różnych przedsięwzięciach. Nigdy w życiu nie kierował żadnym przedsiębiorstwem. Ale jest bliskim współpracownikiem ministra. A widzi Pan kogoś, kto byłby w stanie przeprowadzić w Polsce takie odbiurokratyzowanie i zaproponować bardziej efektywną strukturę? Widziałbym. Andrzeja Dudę. 1 sierpnia minęła 72 rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Gdyby miał Pan ze swoich powstańczych wspomnień wybrać jeden epizod, o czym by Pan opowiedział? Miałem kilka fantastycznych sytuacji zdobywczych, łącznie z częściowym uszkodzeniem czołgu niemieckie-

i napis „wartownia”. Mam pistolet maszynowy, dwa granaty, polski hełm na głowie, pas wojskowy, opaskę na prawym ramieniu – Wojsko Polskie. To bardzo ważne, byliśmy częścią Wojska Polskiego, które walczyło we Włoszech. Podchodzę do drzwi, otwieram – pokój, olbrzymi stół, na nim pistolety, karabiny, naboje, na ścianach wiszą karabiny. A wokół stoi 14 – jak się potem okazało – Niemców z oficerem. Oficer ma za pasem otwartą kaburę i nagana zdobionego kością słoniową. Więc ja otwieram drzwi, widzę, że są jeszcze nieuzbrojeni, dopiero się szykowali. Naciskam pistolet – nic, naciskam drugi raz, też nic. Co robić? Na szczęście tyle razy byłem podczas okupacji zatrzymywany, że wiedziałem, jak się zachować. Krzyczę, tak jak oni do nas: Alles hande hoch! Hande hoch! Schneller, schneller, hande hoch! No i stoję z zaciętym pistoletem i mam czternastu Niemców z podniesionymi rękoma... Oprócz broni zdobyłem też buty, które zabrałem jednemu z Niemców,

Krzyczę, tak jak oni do nas: „Alles Hände hoch! Hände hoch! Schneller, schneller, Hände hoch!” No i stoję z zaciętym pistoletem i mam czternastu Niemców z podniesionymi rękoma... go, jednak najmocniej pozostała mi w pamięci sytuacja z samego początku powstania. Drugi dzień powstania, atak na Pocztę Główną. Zupełnie bezsensowna decyzja ataku wprost. Ja byłem w innym oddziale, na rogu Świętokrzyskiej i Mazowieckiej, widziałem nieumundurowanych żołnierzy biegnących przez plac Napoleona. Nasz dowódca, który był bardzo przytomny, doszedł do wniosku, że można zaatakować z drugiej strony. Weszliśmy na tyły Poczty Głównej. Tam było stanowisko karabinu maszynowego, który strzelał, gdy ktoś się pokazał. Założyliśmy, że kiedy wysadzimy mur, po wybuchu uda nam się przedrzeć. I rzeczywiście, zanim opadł dym, mnie i dwóm kolegom udało się skoczyć. Rozdzieliliśmy się. Wchodzę, widzę szeroki wyjazd na ulicę Warecką

hełm – i byliśmy wszyscy wreszcie umundurowani. To ten hełm, który widzimy na zdjęciu? Tak, to jestem ja w zdobycznym hełmie. Czy w związku ze sprawą głośnych artykułów tygodnika „Do Rzeczy”, w których oskarżono Pana o współpracę z SB, będzie Pan Profesor jeszcze wypowiadał się na ten temat? Pracuję, pracuję i pojawi się bardzo szczegółowa publikacja, z opiniami różnych osób, także ze środowiska amerykańskiego, konkretnie szefa United States Information Agency. Proszę zaczekać na tę książkę. Dziękujemy za rozmowę.

K


kurier WNET

5

S Z C Z Y T· N ATO Ze wszystkich stron słyszymy, że NATO to sukces Polski. Jak bezpiecznie będzie czuł się przeciętny Polak, bo przecież chodzi o bezpieczeństwo? To jest dobre pytanie do przeciętnego Polaka, w tym także do mnie, bo mieszkając na 11 piętrze w jednym z blokowisk warszawskich, czuję się pod tym względem jak przeciętny Polak. Ale mogliśmy też zobaczyć reakcję przeciętnego Polaka na Anakondę, jak ludzie patrzyli na te 2 tysiące Amerykanów, którzy ze spadochronami lądowali pod Toruniem, wyleciawszy poprzedniego dnia z Virginii. Mogliśmy zobaczyć reakcję na polskich drogach, w polskich wsiach, miasteczkach na przejeżdżające czołgi amerykańskie, przemieszczające się na wschodnią flankę. Byli witani kwiatami, naprawdę radośnie. Myślę, że do Polski wraca poczucie pełnego bezpieczeństwa, pewności, że nie powtórzy się nigdy rok ’39, nie powtórzy się też sytuacja, w której będziemy musieli ulegać rosyjskim naciskom, szantażom i pokrzykiwaniom, z którymi mieliśmy, niestety, często do czynienia zarówno ze strony polityków czy dziennikarzy rosyjskich, jak i rezydujących w Polsce ich sojuszników.

To jest dla mnie nowe pytanie; nie przewidujemy żadnej reformy Wojskowych Służb Specjalnych.

NATO solidarnie staje na swojej wschodniej granicy i naprawdę będzie walczyło, jeśli to będzie konieczne. To jest sojusz obronny; nikogo nie atakujemy, ale też nie damy się zastraszyć, nie damy się podporządkować.

Ale mówiło się o tym. Reforma Wojskowych Służb Specjalnych dokonała się i rzeczywiście realizowałem ją w latach 2006–2007. Zostały zlikwidowane WSI i zbudowana służba kontrwywiadu i wywiadu…

Użył Pan słowa „rosyjski”. To państwo naprawdę istnieje i naprawdę zachowuje się bardzo agresywnie, więc trzeba na to reagować. Jakie sygnały płyną do Pana z Rosji po szczycie NATO? Nie mam pod tym względem żadnych innych informacji poza tymi, które napływają nieustannie na moje biurko, mówiących o tym, co się dzieje naprawdę. Nie w mediach, nie w wypowiedziach publicystycznych, bo tutaj są zarówno wyraźne sygnały, które mogłyby znaczyć: „Rosja zrozumiała, co się stało, i zmieni swoją politykę”, jak i te bardziej wyraźne, które świadczą o tym, że Rosja nadal chce zachowywać się imperialistycznie. Od tych głosów dużo ważniejsze jest to, co ja codziennie dostaję na biurko. To są meldunki o postępującej koncentracji wojsk rosyjskich wokół naszych wschodnich R e k l a m a

FOT. all-ONS

Wywołał pan temat Rosji... Niczego nie wywoływałem.

Chcemy odstraszyć – nie damy się zastraszyć Z Antonim Macierewiczem, ministrem obrony narodowej, rozmawia Magdalena Uchaniuk. granic. To są informacje o trwających walkach na froncie w Donbasie, o dalszych zbrojeniach i kolejnych agresywnych, militarnych krokach ze strony rosyjskiej. One są nieustanne, tutaj nic nie uległo zmianie w ciągu ostatnich lat, a z mojej obserwacji jako ministra

obrony narodowej – w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy. W ubiegłym tygodniu udzielił Pan wywiadu dla Polskiej Agencji Prasowej. Powiedział Pan, że może po tym, jak wojsko natowskie stanie na

wschodniej flance, Rosja się opamięta. Możemy na to liczyć? Oczywiście, że na to liczę. Taka jest intencja. Główną intencją tych decyzji, jakie podjęliśmy na szczycie NATO, jest odstraszanie, czyli uświadomienie Federacji Rosyjskiej, panu prezydentowi Putinowi i temu agresywnemu gremium, które wokół niego jest skoncentrowane, że to jest czerwona linia, że tej linii nie wolno przekraczać, że NATO solidarnie staje na swojej wschodniej granicy i naprawdę będzie walczyło, jeśli to będzie konieczne. To jest sojusz obronny; nikogo nie atakujemy, ale też nie damy się zastraszyć, nie damy się podporządkować. A nie myśli Pan, że Władimir Putin patrzy na to i się śmieje? Mówi: „co tam jakiś batalion, cztery bataliony, jakaś dywizja pancerna – przecież ja mam tu tyle wojska, jestem w Obwodzie Kaliningradzkim, dozbrajam się. Co oni mi mogą zrobić?” To słyszę nieustannie z tych pudeł rezonansowych, które działają w Polsce i które najpierw mówiły, że to byłoby agresywne i że Rosja ma prawo bać się wojsk, grup bojowych batalionowych, tej amerykańskiej brygady, a gdy okazało się, że ta taktyka nie była skuteczna, próbują twierdzić, że to w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Istotą tej publicystyki i tego sposobu reagowania jest przekonywanie Polaków, ludności państw wschodniej strefy NATO, wschodniej flanki, że cokolwiek by zrobili, i tak trzeba się Rosji podporządkować. To jest po prostu kłamstwo, nieprawda, to jest rosyjska propaganda strachu, mająca obezwładnić naszą wolę utrzymania niepodległości, suwerenności i pokoju w Europie. Mówimy o deklaracjach, które były uchwalane podczas szczytu NATO. Kiedy nastąpią działania? Żeby było jasne: podczas szczytu NATO nie uchwalono żadnych deklaracji. Podczas szczytu NATO zostały zatwierdzone przygotowywane przez ostatnie miesiące plany, które są już rozpisane w bardzo wielu szczegółach. Styczeń, początek lutego – to jest moment, w którym mają zostać zrealizowane. Czyli wtedy znajdą się w Polsce wojska amerykańskie, sojusznicze? Tak, wojska będą wtedy obecne zarówno w Polsce, jak i na całej flance wschodniej, od Estonii aż po Rumunię. Taki termin wojskowym ministerstwom obrony podali przywódcy, którzy rozstrzygnęli to na szczycie NATO. Czy wiemy już, które miejscowości wyznaczono dla wojsk natowskich?

Te, które po osadzeniu tam wojsk zostaną dziennikarzom i opinii publicznej pokazane. Ale kiedy to się już stanie, a nie przedtem. Panie Ministrze, a jak będą wyglądać sprawy finansów? Czy Polska będzie łożyć corocznie z budżetu państwa na tę obecność wojsk? Czy będziemy ponosić jakieś koszty? W zasadzie nie będziemy ponosili żadnych nowych kosztów, większość wydatków będzie finansowana ze wspólnej kasy natowskiej. My podwyższyliśmy nasz budżet na ministerstwo obrony narodowej do 2% liczonych według metodologii natowskiej; to jest wyższa suma niż ta, do której się zobowiązał poprzedni rząd. To jest wielki wysiłek narodowy, wielki wysiłek budżetu, ale realizowany nie zamiast programów socjalnych, nie zamiast 500+, nie zamiast obniżenia wieku emerytalnego, nie zamiast innych naszych decyzji, które są realizowane i będą realizowane, tylko niezależnie od nich. Bezpieczeństwo jest niesłychanie istotne i na nie trzeba płacić. Ale ono jest związane raczej z rozwojem polskiej armii, z nową strukturą, z oddziałami obrony terytorialnej, z nowym uzbrojeniem, z nowymi inwestycjami w polski przemysł obronny, a nie z wojskami NATO, bo te są finansowane ze wspólnego budżetu natowskiego, nie obciążają dodatkowo budżetu państwa. Zastanawiamy się także, co stanie się po listopadowych wyborach w Stanach Zjednoczonych. Czy nie obawia się Pan, że mogą zostać podważone postanowienia szczytu NATO w Warszawie? Nie sądzę, żeby taka możliwość istniała, nic takiego się w historii NATO, a zwłaszcza w historii Stanów Zjednoczonych nigdy nie zdarzyło. A tarcza antyrakietowa? Tarcza antyrakietowa była bojkotowana, niestety, przez uprzedni rząd Polski, a zwłaszcza pana ministra Sikorskiego, który systematycznie, uparcie, z determinacją, używając wszelkich możliwych narzędzi krajowych i nie tylko, robił wszystko, żeby tarczy antyrakietowej nie było. On ponosi pełną odpowiedzialność za przebieg wydarzeń związanych z tarczą antyrakietową. Na szczęście nie odgrywa już żadnej roli w polityce polskiej i tarcza antyrakietowa, baza antyrakietowa w Polsce właśnie jest budowana. Dzięki temu, że nie ma jego jako człowieka decydującego o polskich sprawach. Kiedy zostanie wprowadzona zapowiadana przez Pana reforma Wojskowych Służb Specjalnych?

Czyli wszystko działa bardzo dobrze? ...i wywiadu wojskowego. Oczywiście wiele rzeczy w ciągu ośmiolecia rządów Platformy Obywatelskiej zostało tam popsutych, ale to nie jest kwestia zasadniczych, strukturalnych reform. W kontrwywiadzie trzeba odbudować zespoły planistyczno-informacyjne, to jest pewien problem, który zastaliśmy po ośmiu latach rządów Platformy Obywatelskiej, ale nie przewidujemy żadnych fundamentalnych reform. Po prostu trzeba dokonać wymiany ludzi, zmienić kierunki, inaczej rozdzielić pieniądze. To są sprawy operacyjne, które się dzieją. Oczywiście istnieje gigantyczny problem uruchomienia wreszcie naszego potencjału związanego z walką w cyberprzestrzeni jako przestrzeni działań operacyjnych, ze wszystkimi tego konsekwencjami, co zostało wskazane, i słusznie, przez szczyt NATO. Strona Polska była tego zwolennikiem. Pod koniec roku mówił Pan oficjalnie o tym, żeby odtajnić zbiór zastrzeżony Instytutu Pamięci Narodowej. Jakie działania w tej sprawie zostaną podjęte? Czekamy na nowego prezesa, bo on to będzie musiał wykonać. Ministerstwo Obrony Narodowej jest w pełni przygotowane do likwidacji zbioru zastrzeżonego. Nie ma tam żadnych, w moim najgłębszym przekonaniu i zdaniem Ministerstwa Obrony Narodowej, żadnych takich dokumentów, których sam fakt ich istnienia nie mógłby być udostępniony opinii publicznej. To jest ewentualnie kwestia normalnych klauzul, ale na pewno nie istnienia zbioru zastrzeżonego. Nie chcemy nowej zimnej wojny ani nowego wyścigu zbrojeń – powiedział sekretarz generalny NATO, Jens Stoltenberg – liczymy na konstruktywny dialog z Rosją. Jak ten dialog nawiązać? Wszyscy to powtarzamy. Ten, kto ten dialog przerwał, zniszczył, ten, kto okupuje terytoria europejskiego, niepodległego państwa, kto nieomal codziennie grozi innym niepodległym państwom działaniami zbrojnymi, łamiącymi ich suwerenność, ten powinien podjąć działania zmierzające do dialogu, czyli wycofać się z agresji, naruszania ładu międzynarodowego. Mówimy o wycofaniu się Rosji z Ukrainy. Musi być przywrócony ład międzynarodowy. To jest absolutnie oczywiste.

Tarcza antyrakietowa była bojkotowana, niestety, przez uprzedni rząd Polski, a zwłaszcza pana ministra Sikorskiego, który systematycznie, uparcie, z determinacją, używając wszelkich możliwych narzędzi krajowych i nie tylko, robił wszystko, żeby tarczy antyrakietowej nie było. Przecież społeczność międzynarodowa nie może akceptować tego, że zmiany polityczne będą realizowane przez agresję militarną. Takiego ładu europejskiego nikt nie zaakceptuje. Ale przecież Rosja nie ma zamiaru się wycofywać z Ukrainy. Pani ma jakieś swoje informacje. Ja tego nie wiem. Ja wiem, jakie są warunki niezbędne, żeby zaprowadzić ład i pokój w Europie – przywrócenie stanu sprzed agresji rosyjskiej. Będziemy się temu wszystkiemu bacznie przyglądać. K


kurier WNET

6

U·K·R·A·I·N·A

Do Sewastopola wróciły praktyki sowieckie. Na okupowanym Krymie „chrześcijańska” Rosja pozwala, by w kościele w miejscu ołtarza była toaleta, tak jak w czasach ZSRS. Miejscowi katolicy nie mogą doprosić się zwrotu zabranego przez bolszewików kościoła św. Klemensa. Podchodząc do budynku, nie sposób rozpoznać, że to świątynia. Sowiecka przybudówka „odsakralizowała” jego wygląd. Na froncie przybudówki straszy napis „9 maja. Pabieda”. Świątynia służyła sewastopolskim katolikom od 1911 roku do zamknięcia przez bolszewików w 1936 r. Po II wojnie światowej w budynku kościoła znajdował się kinoteatr „Drużba”. W bieżącym roku ogłoszono polecenie ministra kultury FR włączenia zabytków Sewastopola do federacyjnego wykazu budowli o znaczeniu historycznym. Kościół św. Klemensa figuruje tam jako… kinoteatr „Drużba” z 1911 roku.

20 lat Siergiej Miniajło był pierwszym gubernatorem miasta, który otwarcie wobec dziennikarzy powiedział, że to jest kościół. To było rok temu. Niestety wcześniej, za Ukrainy, nikt nie odważył się tego powiedzieć. On nam daje zawsze miejsce na ulicy bez żadnych problemów. Podajemy pismo, oni się zgadzają, spokojnie się modlimy.

Jak wygląda obecnie sytuacja kościoła w Sewastopolu? Wróciła do stanu z 2009 roku, za Ukrainy, gdy zamknięto toaletę, która znajduje się w części z ołtarzem, i zamknięto kinoteatr dla dzieci, który znajdował się w naszym kościele. Teraz odremontowano dach i zakończył się remont toalety, która jest jeszcze, dzięki Bogu, zamknięta, ale już została odnowiona.

sala organowa na południu Rosji. Dlaczego naszym urzędnikom to niepotrzebne – tego nie pojmiesz rozumem. My będziemy walczyć. Jak nas do tego zmuszą, będziemy pisać do międzynarodowych organizacji. Jest prawo i powinno być respektowane, o czym mówimy na każdym kroku.

Za Ukrainy było inaczej? Wtedy mogliśmy i teraz możemy. Wszystko jest dobrze, dopóki nie mówimy o zwrocie kościoła. Wtedy od niektórych urzędników mamy tylko milczenie, a zdarzało się, że i pogróżki. Ze strony organów siłowych, policji itp., nie ma do nas żadnych pretensji. Zawsze nas ochraniają w czasie obrządków na ulicy. To jest dla nich strasznie nudne, bo my nie zajmujemy się polityką. Modlimy się i przekazujemy wiarę dzieciom. Mamy katechizację dzieci i dorosłych. Dzieci w tym roku pojadą na obóz katolicki na Krym. Przygotują go nasze siostry i brat Richard z Eupatorii. Będą tam nie tylko pływać, chodzić po górach, grać w piłkę, ale też przygotowywać się do pierwszej komunii świętej. Mój syn również. Jestem niezadowolony, że go chrzciliśmy na ulicy, przed kościołem, praktycznie obok baru piwnego. Gdy czasem pojedziemy do Jałty [w Jałcie jest czynny kościół katolicki – red.], trudno jest mu służyć jako ministrant! On jest ministrantem, ale nie przywykł służyć w kościele! Dla niego jest naturalne służyć albo na ulicy, albo w mieszkaniu, ale nie w kościele! Dla niego być katolikiem, to jak być żołnierzem – to oznacza trudności.

Władze miasta nie okazały wam żadnego zrozumienia? Powinniśmy być wdzięczni gubernatorowi Sewastopola. W ciągu ponad

Jak będziecie dalej starać się o odzyskanie kościoła? Po tym, jak w listopadzie zeszłego roku zaczęliśmy walkę, ludzie dzwonią

W czasach sowieckich tak właśnie było? Wtedy tam była toaleta kinoteatru. Potem otworzyli szalet publiczny. Ludzie z ulicy nie wiedzieli, że to świątynia. Przez ostatni rok walczymy o to, żeby oddali nam nasz kościół. Wielu mieszkańców Sewastopola to rozumie. Nie tylko wierzący, nie tylko prawosławni, ale ateiści mówią: „Gdybyśmy wiedzieli, że to świątynia, to byśmy nie chodzili”, bo świętości są u wszystkich ludzi, nawet u ateisty! W 2009 roku, gdy zamknęli toaletę, bardzo nam pomógł prawosławny dziekan sewastopolskiego okręgu, ojciec Siergiej Chaluta. Publicznie oznajmił, że katolicka świątynia to świątynia chrześcijańska: Boga obrażać szaletem w takim miejscu to nie po prawosławnemu, nie po chrześcijańsku. A teraz znowu mają tam otworzyć toaletę. Oczywiście będziemy protestować! W ciągu roku napisaliśmy pisma do wszystkich możliwych urzędów. Również do prezydenta Federacji Rosyjskiej i do premiera też. Na początku roku po raz drugi wysłaliśmy pisma do władz Sewastopola, do Departamentu Kultury Sewastopola, Ministerstwa Kultury Federacji Rosyjskiej, przewodniczącego rządzącej partii Jedinaja Rassija. Na wszystkie dostaliśmy jednakowe odpowiedzi: „Wasze pismo wysłaliśmy do władz Sewastopola”, a stamtąd do dziś nie dostaliśmy ani słowa. A niedawno, gdy dowiedzieliśmy się, że w tym roku mają ponownie otworzyć kinoteatr i toaletę, udało mi się dojść do naczelnika od spraw religii. Jedyne, co od niego usłyszałem, to: „Wy, katolicy, reprezentujecie obce państwo, konkretnie Watykan, dlatego powinniście siedzieć cicho i cieszyć się, że wam nie zabraniają odprawiać mszy! Jak będziecie głośno mówić, to i odprawiać nie będziecie mogli”. Odpowiedziałem: „Proszę dać mi to na piśmie! Pójdę z tym do prokuratury, milicji i Federalnej Służby Bezpieczeństwa”, bo wedle konstytucji Kościół jest oddzielony od państwa i manipulowanie wierzącymi w sprawach politycznych jest zakazane. A próbują nas wciągnąć w konflikty międzykonfesyjne, międzyetniczne. Gdy odbyło się spotkanie biskupa krymskiego z przedstawicielami władz Sewastopola, dokładnie tydzień później ten sam urzędnik od spraw religii powiedział wprost: „Niech papież Franciszek zniesie sankcje, to może zrezygnujemy z kinoteatru”… Przecież papież nie ma wpływu na sankcje…! Dla nas to oczywiste, że wiara i polityka to są oddzielne sfery. Wedle prawa Federacji Rosyjskiej też, ale takie słowa zostały wypowiedziane. Społeczeństwo Sewastopola, dziennikarze, mieszkańcy mówią: „Oddajcie kościół katolikom, oni zrobią tam remont, w kościele będzie sala organowa”. My to powiedzieliśmy, a biskup Jacek Pyl to potwierdził. Tam będzie miejsce nie tylko dla katolików. Ten kościół jest wybudowany w unikalnym w Sewastopolu stylu gotyckim. Nie ma drugiej gotyckiej budowli w mieście. Został zaprojektowany

Być katolikiem – to być żołnierzem!

Fot. Wojciech Jankowski (3)

Rozumiem, że niedługo znów będzie czynna? Jeżeli znów otworzą kinoteatr, to tam na pewno będzie toaleta. Ale czy to będzie przy kinoteatrze, czy szalet publiczny, to dla nas, katolików, bez znaczenia. Ołtarz to miejsce, którego nie wolno profanować.

Czyli w każdym momencie możecie modlić się na ulicy? Obecnie tak to wygląda.

Z Olegiem Lewandowskim, parafianinem walczącym o odzyskanie dla katolików kościoła pw. św. Klemensa w Sewastopolu, zamienionego w kinoteatr i toaletę publiczną, rozmawia Wojciech Jankowski. wewnątrz również z myślą o brzmieniu organów. Mamy już sponsorów w kontynentalnej części Rosji, którzy mają środki na remont i zakup porządnych organów. Będą się tu odbywać koncerty dla wszystkich chętnych z Sewastopola.

dla Ententy. Na tej podstawie wielu księży na Krymie aresztowali i bez sądu rozstrzelali. Wedle prawa istnieje możliwość rehabilitacji konkretnych ofiar represji i my się zajmiemy jego rehabilitacją.

Tak na przykład jest w Jałcie. Tak jest w Jałcie, w Moskwie, w Petersburgu, w Europie, tak jest wszędzie. Często mówimy urzędnikom, że modlić możemy się i na ulicy, co zresztą robimy; w większe święta modlimy się na ulicy, ale trzeba pamiętać, że to jest kościół.

Co się działo z kościołem po II wojnie światowej? Do 1958 roku był pusty. W czasie obrony Sewastopola tam było centrum komunikacyjne czarnomorskiej floty. Budynek został zbombardowany przez Niemców. Dwie bomby trafiły w kościół, ale uszkodziły tylko dach. Po wojnie doklejono dobudówkę i zrobiono przedszkole. On nie wygląda jak gotycki, bo to, co widać, to dobudówka z 1958 roku! Żeby nie wyglądał jak kościół. Dzieci idące do przedszkola szłyby do kościoła. Przed ’58 rokiem chcieli go wysadzić! Obłożyli kościół materiałami wybuchowymi, zdetonowali i ściany stały jak przed wybuchem, a sąsiednie budowle, w tym niedawno postawione, zaczęły trzeszczeć. Zrezygnowali z wysadzania i postawili tę dobudówkę. Z boku jednak widać, że to kościół. Po wojnie wedle oficjalnych danych budynek przetrwał w 80%, fundament w 100%, dach w 50%.

Gdzie są zwykle odprawiane msze święte? Modlimy się w kaplicy, w mieszkaniu na II piętrze. Nasza kaplica mieści – jeżeli wszyscy stoją – maksymalnie 70 osób. Bezsprzecznie nie pomieści wszystkich. Dlatego przychodzimy w różnych porach, ktoś w sobotę wieczorem, ktoś w niedzielę rano, w południe, wieczorem, ale tu otwierają się kolejne problemy. U nas jest wiele dzieci. Co by się nie działo na tym świecie i co by się nie wyprawiało w naszym re-

i piszą: „Moja matka, tata byli katolikami. Możecie zapalić dla nich świeczkę albo zamówić mszę?”. I gdy przychodzą do naszej kaplicy, mówią: „Czemu wam nie oddają kościoła? Jak wam pomóc?”. Odpowiadamy: „Jeżeli możecie, módlcie się, jeżeli możecie, piszcie pisma”. Jesteśmy w sytuacji patowej. Z jednej strony, chciałoby się plunąć na wszystko i wzywać międzynarodowe instancje. Przecież papież Franciszek już dwa razy spotkał się z Putinem. Podpisano deklarację między patriarchą Rosyjskiej Prawosławnej Cerkwi i Franciszkiem, gdzie padły słowa, że jesteśmy braćmi. Ze strony naszych urzędników nie widzimy braterskiej postawy. Gdy przypominam im, że jest jasne stanowisko prezydenta Rosji – oddawać kościoły, oddawać historyczne budowle, jest kilka oświadczeń prezydenta, postanowień, jest prawo Federacji Rosyjskiej – słyszę zawsze tę samą odpowiedź: Putin w Moskwie, a my w Sewastopolu!

Nie uważamy, że to sprawa, o której mają decydować papież i prezydent FR. To kompetencja naszych władz miejskich! Niestety wciągają nas w politykę. Jeśli w kościele otworzą kinoteatr, a tym bardziej toaletę, pojawi się napięcie na tle religijno-narodowym w Sewastopolu, w Rosji i na Ukrainie, ponieważ obrazki, jak dzieci idą do kinoteatru na tle starszych ludzi klęczących na ulicy, będą prowokacyjne. Nie chcemy nikogo prowokować, ale nas zmuszają. A jeżeli trzeba będzie lecieć do Moskwy i dobijać się swego, zrobimy to. K

R e k l a m a

To jedyne straty kościoła? Tak i nie. Dlaczego bijemy na trwogę? Gdy byłem mały, i ja chodziłem do tego kinoteatru… to były czasy sowieckie i o tym, że jestem katolikiem, rodzice starali się nie mówić. Widzieliśmy wtedy, że tam była sztukateria. Jeszcze w 2013 była, bo ksiądz miał okazję wejść na krótko. Robotnicy, którzy wykonują pracę w środku, mówili, że mieli polecenie to wszystko zlikwidować, żeby nie zostało śladu, że tam była świątynia.

gionie i w naszym mieście, u nas ciągle łączą się pary i rodzą dzieci [śmiech]. I msza dla dzieci jest w niedzielę o 12, ale nie ma możliwości, żeby wszystkie zmieściły się w kaplicy razem z rodzicami. Były propozycje ze strony miasta, że dadzą nam jakąś działkę na obrzeżach miasta i będziemy mogli tam wybudować kościół, ale dla nas pryncypialna jest kwestia naszego kościoła. Był wybudowany w 1911 roku. W 1936 roku władze sowieckie go zamknęły – równo 80 lat temu. Na początku zamknęli w roku 1920, potem pozwolili trochę się pomodlić. Potem NKWD uznało, że starczy. W 1935 r. aresztowali księdza Matiasa Gudajtisa, zaginął. Oficjalnie nie wiadomo, co się z nim stało, wiele wskazuje jednak na to, że został rozstrzelany w Symferopolu. Ksiądz był Polakiem? Był Litwinem. Zaginął w czasie kontrrewolucji, kiedy biskupa symferopolskiego i krymskiego oskarżyli, że pracuje

Nie sposób tego zrozumieć. Sytuacja jest nieprawdopodobna, zwłaszcza że w Rosji jest prawo o zwróceniu miejsc kult religijnego wspólnotom religijnym. Wedle rosyjskiego prawa mamy w 100% rację. Kościół nie jest własnością państwa, jest komunalny, miejski. A to, co teraz powiem, nie jest tajemnicą dla nikogo: władze miasta są skorumpowane, nawet w porównaniu do Rosji kontynentalnej. Już jednego urzędnika miejskiego posadzili, potem drugiego. Ten 10 milionów wziął, tamten 15 milionów. A nasz kościół jest w centrum miasta. Dla urzędników to jest działka w centrum. Ich nie interesuje, że to świątynia, że ma historyczną wartość i jest unikatowa. Gdy zaczęliśmy się starać o zwrot, do mnie podchodzili nawet ateiści, weterani wojny ojczyźnianej, i mówili: „Jak wam pomóc, żeby wam to zwrócili?” Ich nie interesowały uczucia religijne. Oni wiedzieli, że to jest piękny obiekt i trzeba go chronić. My chcemy przywrócić mu kształt, jaki powinien mieć, i zrobić tam też salę organową. To będzie najlepsza 0_PGE_160628_reklama_Zarnowiec167.5x250.indd 1

28.06.2016 12:11


kurier WNET

7

W· O ·Ł·Y·Ń

Co to była za miejscowość? Wie Pan? Tak, wiem. Miejscowość nazywała się Stary Oleksiniec, tam zginął kuzyn mojego dziadka – Piotr Staniszewski i jego matka Anna Staniszewska z domu Tkaczuk, Ukrainka. Tak, że jeżeli Ukraińcy podnoszą argument, że to była wojna polsko-ukraińska, nieprawda, to była akcja wymierzona głównie właśnie w rodziny mieszane. Zresztą sam Doncow skarżył się na naród ukraiński, że jest zbyt tolerancyjny, że powinien o wiele ostrzej reagować na inny żywioł niż ukraiński na terenie Ukrainy. No i spełniło się. Następna miejscowość, w której żyła rodzina, to były opodal Kinachowce, dalej Kołodno, no i Stary Wiśniowiec. W Butyniu część rodziny ze strony prababki została na miejscu, ale z tego, co wiem, nie radzili sobie z tym później i przenosili się z miejscowości do miejscowości. Wszystkie te nazwy są trochę jak z Sienkiewicza. Proszę powiedzieć, kim byli Pana przodkowie? Czym się zajmowali? Co tam robili? To jest długa opowieść, ale powiem o tym pokoleniu, które padło ofiarą genocydu Polaków. To byli po prostu rolnicy, taka drobna szlachta, biedota, która znowu się dorabiała po kolejnej zawierusze historycznej, jaką była pierwsza wojna światowa. Posiadali po 30–40 hektarów czarnoziemu. Teraz się na to mówi „zaścianek”, czyli mieszkali poza miejscowościami, mieli swoje gospodarstwa. Wuj Piotr i ciotka Anna zajmowali się pasiecznictwem, to w ogóle jest fach, który w rodzinie istniał od pokoleń. Zresztą oni byli w pasiece, kiedy przyszli Ukraińcy. Wuj Piotr był w Korpusie Ochrony Pogranicza, on potrafił się obronić, kilka razy się już wywijał tym bandom, był bardzo sprawny fizycznie, a przy tym uzbrojony…

Czyli zajmowali się głównie rolą. Mój dziadek jako rocznik 1921 miał znowu wprowadzić rodzinę na ten wyższy poziom; dostał się do Gimnazjum Krzemienieckiego. W okresie międzywojennym Gimnazjum Krzemienieckie to była kuźnia kadr, jeżeli chodzi o zarządców ziemią czy fundusz kolonizacyjny. Zresztą każdy, kto się chociaż odrobinę interesuje historią edukacji, zawsze trafi na Krzemieniec w biografiach ludzi, którzy jakoś się przyczyniali do rozwoju kraju, np. przy powstaniu Centralnego Okręgu Przemysłowego. Jest Pan człowiekiem z pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków urodzonych w schyłkowym PRL-u, a mówi Pan o tym, jakby to było wczoraj. Czy ta historia żyła w Pana rodzinie?

Bez pamięci o Wołyniu nie wiemy, kim jesteśmy Z Łukaszem Lewandowskim, artystą grafikiem mieszkającym w Bukowcu w województwie kujawsko-pomorskim, potomkiem ofiar rzezi wołyńskiej rozmawia Antoni Opaliński. rodzina trafiła na tereny – dzisiaj to jest województwo kujawsko-pomorskie, dawniej bydgoskie – gdzie społeczeństwo było dosyć monolityczne, to byli ludzie stąd, myśmy stanowili ciało obce. Nie było to łatwe, ludzi ze wschodu kojarzono po prostu z Ruski-

Autor: Łukasz Lewandowski (2)

Minęła kolejna rocznica wołyńskiej „krwawej niedzieli”, spory na temat użycia słowa „ludobójstwo”, wymiana argumentów przez państwowe instytucje. Pan należy do ludzi, którzy odbierają tę rocznicę bardziej osobiście… Tak, z racji pochodzenia rodziny. Trochę krwi tam wypuściliśmy, właściwie został ona upuszczona właśnie przez Ukraińców, Ukraińską Powstańczą Armię, no i zwyczajnie przez ludzi, sąsiadów.

Sołtys wsi był Ukraińcem. Prosił swoich: „żyliśmy tu od setek lat, żeniliśmy się między sobą, dajcie spokój”. Rano znaleziono go powieszonego na ganku, na którym przemawiał. Ona żyje cały czas. Mówię „my żyliśmy, my byliśmy” – bo mam poczucie ścisłej więzi z pokoleniem dziadków. I jest zobowiązanie – pamięć o nich, o tych ludziach, o tej historii jest naszym obowiązkiem. Bez niej, zwyczajnie, kim my będziemy? Przeszczepieńcami. Zresztą

mi. Dzisiaj to już rzadko się słyszy, ale jeszcze jest w użyciu określenie „chadziaje” – takie niezrozumiałe słowo od rosyjskiego „хозяин”, czyli „gospodarz”. „Kołomyjka” – takiego określenia używano w Bydgoszczy, niedaleko. Tak, ten ostracyzm też nas cementował.

R e k l a m a

Zbieraj extra punkty

z kuponami w aplikacji VITAY

Oferta dla Zarejestrowanych Uczestników Programu VITAY Pobierz, wyszukując VITAY w swoim sklepie z aplikacjami lub skanując kod.

My nawet zupełnie inaczej mówiliśmy. Nie zaciągaliśmy, jak to się malowniczo w kabaretach przedstawia, ale nie mówiliśmy tutejszą gwarą. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że pochodzimy z innego kręgu kulturowego. Czy pamięta Pan, że z czasach dzieciństwa padały słowa „Wołyń” i „Kresy”? Nie, nigdy. „Ciepłe strony”. To było określenie na tamte tereny. Zresztą na zewnątrz nie wolno było o tym mówić… A dzisiaj na przykład miałem spotkanie z człowiekiem, który przyjechał do mnie do pracowni i jakoś zaczepiliśmy o terminarz. Wspomniałem, że wyjeżdżam, będę za granicą i nie będę dostępny. Zapytał, gdzie jadę, powiedziałem, że na Wołyń, i usłyszałem: „no i teraz znowu rozdmuchali ten Wołyń, kłócimy się ze wszystkim sąsiadami”. Ten temat jest ciągle wypychany ze świadomości – raz jest to interes polityczny, kiedy indziej w imię budowania nowych relacji i tak dalej. Wołyń jest żywym tematem tylko i wyłącznie w kręgach powiązanych po prostu przez krew, nic więcej. Kiedyś byłem nawet na takim zjeździe Kresowiaków, gdzie poszczególne stoły należały do poszczególnych województw i na przykład przy stołach Grodzieńszczyzny mówiono o wywózkach na Nieludzką Ziemię, ale generalnie były romantyczne wspominki ruczajów, kapliczek, pałacyków – jaka szkoda, że zburzyli. A kiedy dochodziło się do stołu Wołyniaków, to słyszało się tylko i wyłącznie „kiedy przyszli, nocą, kto to był, sąsiad, rodzina”. Chciałbym jeszcze nawiązać do relacji ukraińsko-polskich. Mogę opowiedzieć świadectwo mojego dziadka o szkolnym koledze, Ukraińcu. Jego ojciec prosił, żeby z nimi nie chodził, bo to zwyczajni chuligani. Teraz się ich nazywa armią, a to była zwykła chuliganerka, która dostała zielone światło od Niemców. No i jak ojciec go poprosił, to przyszedł w nocy z kolegami i zarąbał własnego ojca siekierą. Sołtys wsi był Ukraińcem. Tak samo prosił swoich: „żyliśmy tu od setek lat, żeniliśmy się między sobą, dajcie spokój”. Rano znaleziono go powieszonego na ganku, na którym przemawiał do ludności ukraińskiej. To nie są takie proste szablony, jakby chciał pan Wiatrowicz z ukraińskiego IPN-u. Sami Ukraińcy z tym sobie nie radzą. Kiedy Pan po raz pierwszy usłyszał o tym, że tam dochodziło do strasznych mordów? Kiedy Pan tak naprawdę zdał sobie sprawę z tego, co tam się wydarzyło? Prababcia, która mieszkała u brata mojego dziadka, opowiadała. Poza tym moje siostry, które były starsze ode mnie, wspominały o tym, co mówiła prababcia. To było tak, że prababcia miała też romantyczną wizję, ona wspominała właśnie o szlacheckim pochodzeniu, mit grunwaldzki się nawet tam przewijał… to były takie alternatywne lekcje historii. Ale dziadek patrzył na to w sposób chłodny i był milczący. On na ten temat się nie wypowiadał. Prababcia mówiła też czasem o pradziadku, to były opisy tortur zadawanych Polakom: „polskie rękawiczki” itd. Pamiętam taki moment, bardzo czytelny, to było na początku lat 90., audycja w telewizji o wycieczce kresowej. Raptem pokazano młyn i dziadek mówi: „tam mieszkaliśmy”. Wtedy dopiero sobie zdałem sprawę, zelektryzowało mnie to, że tutaj naprawdę jesteśmy zupełnie oderwani od tej rzeczywistości. Chroniono nas przed tą historią, chciano, żebyśmy wyrośli bezpieczni, starano się stworzyć cieplarniane warunki, ale tego się nie dało długo ukrywać. Nie chrońmy dzisiaj polskiego czytelnika. Co to były „polskie rękawiczki”? Nacinanie skóry powyżej przegubów i ściąganie żywcem. To były polskie rękawiczki. Mogę opowiedzieć historię, że kiedy wuja Piotra pojmano, jego matka, jako że była Ukrainką, usłyszała: „ty idź, gdzie chcesz”. Na co ciotka

odpowiedziała: „tam gdzie syn, tam i matka”. Zabrano ją też. Ciotka Anka była, według opowieści prababci, jej bratowej, bardzo piękną kobietą. Kiedy ich pojmano, to zrobiono taki dowcip. Rozdarto flagę Polski na pół i przewiązano wujowi oczy białą flagą, a ciotce czerwoną. A później ich mordowano siedem dni. Na oczach ciotki zamordowano syna, a na oczach syna poniewierano matkę. I po dziś dzień nie mamy grobu, nie dostaliśmy nawet kosteczki. Prababcia pojechała tam w latach 70., starała się wziąć chociaż garść ziemi, ale panowała zmowa milczenia. Zwyczajnie nie dano ciotce spocząć, nie dano wiecznego odpoczynku. Właściwie ja bym chciał tylko zapewnić wieczny odpoczynek tym ludziom, nic więcej. Jak pada pytanie, co powinna zrobić Polska, rząd polski itd., pada na ten temat dużo emocjonujących wypowiedzi, często z ust ludzi, którzy naprawdę nie mają pamięci rodzinnej. Ja nie rozliczam od razu tego rządu z tego, co oni zrobią w tym roku. A dlaczego w tym roku? Dlaczego nie w zeszłym? Dlaczego nie w zaprzeszłym? No dobrze, teraz mówimy nieco głośniej. I niech to będzie upamiętnione jedną datą. Historycy mogą powiedzieć, i to będzie też prawda, że rzezie na Wołyniu zaczynały się już 1 lipca. 11 lipca, w momencie, jak pan Kwaśniewski odsłaniał w Jedwabnem ten monument, było wiadomo, że to jest po to, by przykryć rzeź wołyńską. Myśmy tak to odebrali, od razu. Te daty jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności się pokrywają. Naprawdę nie chodzi o to, żeby licytować się na krzywdy z jakimkolwiek narodem; broń Boże, nie o to chodzi. Chodzi tylko o taką zwykłą, elementar-

Tych pamiętników, dzięki Bogu, jest coraz więcej, ale moim zdaniem i tak za mało o tym jest rozmów, za mało jest publikacji i w ogóle w szkołach jest to temat tabu, mówi się enigmatycznie o jakichś zajściach na Wołyniu i tyle. Albo o wypadkach... O, tak, tak, „wypadki”! Zresztą temat podręczników i w ogóle tego, jak tam się określa rozmaite tragiczne momenty… To są zazwyczaj „wypadki”, „zdarzenia”, a najchętniej tworzą z tego jakąś enigmatyczną, zawiłą zagadkę, w której tak naprawdę nie wiadomo, kto jest winowajcą, kto ofiarą. No, ale to jest obecnie tendencja ogólnoświatowa. Ja tylko uważam, że bez pamięci o Wołyniu my nie będziemy mieli pełnej świadomości, kim jesteśmy jako zbiorowość. Bo to nie jest wcale mała zbiorowość, jeśli chodzi o Wołyniaków. Przecież ci ludzie się pomnożyli. Tak że odcinanie, amputowanie im tej pamięci będzie tak naprawdę anihilacją ogromnej części generacji. Ja jestem trzecim pokoleniem. Myślę, że moje dzieci... Dołożę wszystkich możliwych starań, żeby moje dzieci tak samo miały tę pamięć. Jest Pan artystą. Czy w swojej pracy nawiązywał Pan do tych spraw, czy nie był Pan w stanie? Tak, nawiązałem. Były to opowiadania. O śmierci młodej dziewczyny, która miała piękny warkocz, poszła na groby rodziców. Na cmentarzu, właśnie w Starym Oleksińcu, Ukraińcy wrzucili ją do studni, zasypali kamieniami. Próbowałem robić do tego... ciężko nazwać to ilustracją, po prostu starałem się to w jakiś sposób znowu zmaterializować, zrobić taki rodzaj epitafium. Cembrowina studni stała się tak naprawdę

Jest zobowiązanie – pamięć o nich, o tych ludziach, o tej historii jest naszym obowiązkiem. Bez niej, zwyczajnie, kim my będziemy? Przeszczepieńcami. ną sprawiedliwość – to jest obowiązek. Każdy z nas, rzymskich katolików i nie tylko, ma obowiązek względem ciała – umarłych pogrzebać. Niech oni po prostu to umożliwią, nic więcej. A później niech wywieszają sobie flagi w oknach, jakie chcą. Niech to będą tylko ich okna i niech z nimi nie wychodzą na ulice, np. polskich miast, co też mnie bulwersuje. Dlaczego? Dlaczego właściwie mamy w imię jakiejś politycznej poprawności zamykać oczy na oczywistą prawdę historyczną? Nawet nie historyczną. Prawda jest jedna, po prostu. Naprawdę mamy znowu zamykać usta? Ja jestem potomkiem ofiar – dlaczego ja nie mam mówić? Dlaczego ja mam się wyzbyć pamięci o tej bardzo ważnej sprawie? Przecież przez to znaleźliśmy się w zupełnie innym miejscu. Inaczej wspomina sobie człowiek z Nowogródka swój wyjazd z Nowogródka, inaczej wspomina ucieczkę z płonącego domu mój dziadek. Oni się musieli po prostu przebijać granatem i karabinem, oni nie dostali prawa wywózki krowy, szafy. Tak wyglądały wyjazdy z tzw. Kresów, z Nowogródka. Jasne, ja nie odmawiam dramatyzmu tamtym scenom, ale to jest zupełnie inna jakość. Tutaj ludzie uciekali nocą, spali gdzieś po lasach.

nagrobkiem tej dziewczyny. Podejrzewam, że już nawet tej cembrowiny nie ma w tym miejscu, znając politykę sowiecką z lat siedemdziesiątych. Dalej – o moim wuju, który poszedł nabrać wody ze stawu, usłyszał, że idą właśnie ci chuligani ukraińscy, schował się pod kładką, przesiedział tam do rana. Oni siedzieli, pili wódkę, palili papieroski, opowiadali, co zrobili, gdzie i komu. I opowiadali to w formie anegdotek. Tak samo próbowałem to zilustrować, zrobiłem z tego gipsoryty, nawet wystawiłem w Mińsku, na Białorusi, w Centrum Sztuki Współczesnej, ale to są tylko próby, które nie są w stanie tego oddać. Naprawdę. Czy kiedykolwiek był Pan w tych miejscach? W tym roku jadę po raz pierwszy. O ile ten wyjazd dojdzie do skutku, 28 lipca pojadę do Tarnopola. Właściwie jadę takim szlakiem, którym byli przewiezieni dziadkowie i pradziadkowie. Do Tarnopola, z Tarnopola do Zbaraża, gdzie byli podczas spisu powszechnego, następnie Stary Wiśniowiec, Stary Oleksiniec, Kołodno, Kinachowce i Krzemieniec, później Lwów i z powrotem. Dwa dni, dłużej nie wytrzymam. Myślę, że nie wytrzymam dłużej. K


kurier WNET

8

Czym się zajmuje Stowarzyszenie DROGA? Historia stowarzyszenia to jest historia ludzi, którzy je stworzyli. W Białymstoku są osoby, które już od 28 lat są razem ze mną i oddali większość swojego życia. To są ludzie często już niemłodzi, dojrzali. Przychodzili, mając 18–20 lat. Istota naszej pracy była bardzo prosta. Nie mając wiedzy terapeutycznej, nie mając żadnych możliwości finansowych, zaczęliśmy walczyć o narkomanów, alkoholików; najpierw przed Bogiem – to była szalona walka; a z drugiej strony szukaliśmy w tych osobach – leżących na ulicy, siedzących na melinach – czegoś pięknego i dobrego. I okazuje się, że kiedy odkryjesz prawdziwe oblicze człowieka, nie kiedy mu prawisz komplementy, ale kiedy się nim zachwycisz, to ten zachwyt powoduje przemianę życia. Zaczyna wierzyć w siebie, odkrywać, że Bóg stworzył w nim coś pięknego, że jest inny niż świat o nim do tej pory opowiadał, jest godny żyć na tej ziemi. I to był zawsze początek, tak się budowało motywację, żeby wstać i iść dalej. Do tej pory tak się dzieje, do dzisiejszego dnia, na tej zasadzie funkcjonujemy. Teraz już prowadzimy swoje ośrodki terapeutyczne, domy dla dzieci, rocznie mamy kilka tysięcy ludzi. Zdobyliśmy pewną wiedzę, umiejętności terapeutyczne, możliwości pomagania, również materialnego. Jesteśmy w Ośrodku Duszpastersko-Rekolekcyjnym w Jastarni. Co to za ośrodek i kto do niego przyjeżdża? To są dzieci z Białegostoku. Chcemy, żeby te dzieci były naprawdę najuboższe, skoro potem bierzemy odpowiedzialność za nie przez cały rok. Wyjeżdżają stąd z rzeczami szkolnymi, potem jest całoroczna opieka, potem otrzymują pomoc zimową, czyli rękawiczki, czapki, szale – rzeczy konieczne, bo oni do szkoły niekiedy kawał drogi idą zimą. Później przychodzi Boże Narodzenie, to oczywiście paczki żywnościowe, paczki świąteczne, wtedy jedziemy do ich rodzinnych domów. Organizujemy bardzo dużą grupę ludzi w Białymstoku, bo to jest około 1100–1200 dzieci, a więc duża grupa samochodami w czasie Bożego Narodzenia wyjeżdża z tymi paczkami. Wysyłamy do ich domów swoich wolontariuszy, także dokonujemy diagnozy sytuacji domowej tych dzieci. Próbujemy rozwiązać sytuacje niekiedy niewyobrażalne, na przykład dom pod lasem stoi – wody w ogóle nie mają. A więc gdzieś tam proszę ludzi o wsparcie, dają pieniądze, gmina z tych pieniędzy podłącza wodę i problem jest rozwiązany. Czasem jest tak, jak w Dąbrowie Białostockiej: stoi długi pawilon i tam mieszkają rodziny. Przychodzimy z paczkami w dniu Bożego Narodzenia. Dwie izby, kuchnia – światło w kuchni tylko, w pokoju świateł nie ma – i tam sześcioro dzieciaczków, mama, tata, jedno czy dwa łóżka, reszta śpi na ziemi… Żadnego biurka, żadnej szafy – ubrania rozrzucone, bo szafy nie mają. A my w Białymstoku zbieramy wszystkie meble. Jeśli ktoś wymienia meble, ja wysyłam samochód, z kierowcą i więźniami – u mnie jako wolontariusze są też więźniowie. I oni te meble znoszą; co ludzie zmieniają, to my wszystko zbieramy. Żeby przywrócić normalność do takiego mieszkania, to była kwestia jednego popołudnia. Konserwator nasz pojechał, żeby prąd podłączyć, wykładziny i jakiś dywan mieliśmy. W ciągu jednego dnia mieli łóżka, meble, biurko, mieli wszystkie podstawowe rzeczy. To jest tak proste, że się w głowie nie mieści; ci, którzy to wykonywali, robili to za darmo. A jakie są reakcje takich rodzin, które nie miały światła i nagle mają? Szok przeważnie. To było Boże Narodzenie dwa lata temu, taki spory mróz. Przychodzimy do nich i mówimy: „zaraz po Bożym Narodzeniu przyjeżdżamy z ekipą”. Póki jeszcze mają przerwę świąteczną, przyjeżdżamy i robimy wspólnie taki remont, żeby oni byli, żeby razem z nami sprzątali. Wyobraź sobie, że ta pani do nas mówi: „Fajnie, wiecie, ale ci, co mieszkają w tym drugim baraku, mają gorzej”. „Dlaczego mają gorzej?” „Bo oni mają tam szyby powybijane i tak mieszkają”. Często ci ludzie wcale nie są zachłanni. Oczywiście, jeśli ktoś jest już bardzo długo pod pomocą społeczną, to staje się uzależniony od pomocy i to jest dopiero makabra. Łatwiej królika z kapelusza wyciągnąć niż człowieka, który znalazł sobie źródło utrzymania z pieniędzy publicznych. Wyleczyć z tego to jest makabra. Usamodzielnić

Z·PODRÓŻY takiego człowieka, który ma problem i czuje, że ma problem – można, bo coś z tym robi. A taka postawa żądaniowa to jest makabryczna rzecz. Jak pomagać, żeby od siebie nie uzależnić? To jest cała sztuka. I jak pomagać – non stop? Dać komuś, bo jest biedny? Jaki to przywilej? Dostanę, bo nic nie mam? Czy dlatego dać komuś, że on akurat pije? To nie jest argument. A więc trzeba znaleźć w człowieku coś fajnego, coś pozytywnego, pobudzić go do prostych rzeczy, do tego, żeby kiedyś szklanki po sobie umył po wypiciu kawy, tylko tyle. I nagrodzić go, w przenośni teraz mówię, może to obraz nieadekwatny, za umycie szklanki. „Dostaniesz paczkę żywnościową, ale nie tylko dlatego, że jesteś biedny”. Inaczej uzależnia się człowieka, więc trzeba być ostrożnym. W każdej z tych osób jest coś pięknego, szlachetnego, dobrego, i trzeba to dostrzec. Coś, co przywraca nadzieję, daje chęć do życia. I dlatego ja mam bardzo dużo wolontariuszy. Na przykład tutaj do Jastarni przyjeżdża 340 dzieci, a wolontariuszy jest ponad stu, np. masa lekarzy, terapeutów. Robimy diagnozę tym dzieciom, to są dzieci z wiosek, spod lasu, nie wiadomo skąd – co się z nimi dzieje, jak są pokaleczone i poranione! Przyjeżdża cały zespół duszpasterski, bo dzieci są, jak to z Podlasia: katolickie, muzułmańskie, prawosławne. Tutaj jest np. batiuszka do pomocy, który przyjeżdża z Gdańska. Jest też duszpasterstwo naszych wolontariuszy, ja tak to prowadzę, żeby każdy się odnalazł. A z drugiej strony, jest msza święta niedzielna, wszystkie dzieci idą na mszę – katolickie, prawosławne. Przyjeżdża batiuszka, robi nabożeństwo, wszystkie dzieci idą – katolickie czy prawosławne. Już one się tego nauczyły, że to nie jest istotne, gdzie ja idę; ja nie idę do kościoła prawosławnego, katolickiego, tylko idę się spotkać z Bogiem, a gdzie się z Nim spotykam, to nie jest już istotna rzecz, to jest naleciałość tradycyjna, ale nie istota naszej wiary. Wracając do opowieści o pomaganiu, to mówiąc prawdę, dzisiaj ja dochodzę do wniosku, że nie ma takich rzeczy, których byśmy nie mogli zrobić. Jeżeli jest gotowość, Pan Bóg zawsze pomoże wymyślić, jak to zrobić. Przychodzą mrozy, to my potrafimy rozdać 120 ton węgla. W budżecie to nie jest zapisane, ale większość węgla dostajemy od ludzi, dzwonimy po różnych firmach, oni ten węgiel nam przywożą. Przychodzą mrozy, a w Białymstoku to jest -20, w nocy koło -30 stopni. Wszystko trzeba w worki załadować, to przyjeżdżają narkomani, więźniowie, Bóg wie jacy inni, i rozwozimy węgiel. Nie do podopiecznych pomocy społecznej – oni mają – ale do tych wszystkich, którzy mieszkają w kuchniach letnich, w barakach, pawilonach, gdzie nie mają możliwości przetrwania w tych mrozach. Ale skąd wiecie, gdzie jechać? Patrzycie po domach, po barakach, czy dostajecie jakąś wiadomość? Jak są mrozy, przychodzę do pracy normalnie rano, wołam naszych ludzi i mówię „Akcja – węgiel. Ty załatwiasz węgiel, ty załatwiasz samochody, ty szukasz ludzi do ładowania tego węgla, ty załatwiasz drewno”. Rano, o świcie, konferencję prasową robimy, dziennikarze się zlatują wszyscy, mówimy: „Nadawajcie. Akcja węgiel!”. Słuchaj, i minuta, osiem, tylko pierwsze wiadomości idą w radiu, w telewizji, gdziekolwiek, bo oni puszczają to w radiu, gazety następnego dnia napiszą – idzie informacja – i już telefony. Pierwsze telefony, pierwsze samochody – i dzieje się. Najgorszy problem z samochodami, bo diesle zamarzają przy -30 w nocy. Bierzemy samochody od miasta, nawet od straży miejskiej. I ci ze straży miejskiej potem opowiadają: podjeżdżają pod taką chatę, gdzie dzwoniono do nas w sprawie węgla, a z drugiej strony oknami tatusiowie uciekają. Bo straż miejska, policja nawet, swoimi busami przyjeżdża. Takie widoki też są. Z drugiej strony, przyjeżdżam z węglem i taka scena: pokój 10 m na 10 m, dwie kuchnie są i dwóch dziadków na taboretach herbatkę pije. Mówię: „Dziadki, gdzie wy tu mieszkacie?” A oni mówią: „Księżulku, to były dwa mieszkania, ale my mamy te ściany działowe pospalane”. Bezdomnych w Białymstoku jest może 40, wszyscy się nimi zajmują, ale ta mamuśka czy ten dziadek z babcią, którzy mieszkają w tej lepiance, w tym pawilonie, ściana 10 cm, to wszystko zamarzało. Te dzieci już dawno do szkół chodzą bez picia, bez umycia, woda zamarzła w domu, wiesz, to o tym się zapomina i tam głównie były śmiertelne wypadki. Nie wśród bezdomnych

Opowieści ojca Edwarda Konkola – werbisty, twórcy Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie DROGA – o Bogu, lek

Szalona lekkość bytu – zdarzały się gdzieś tam, pijany leżał na ulicy, zamarzł, ale to rzadkość. Głównie zamarzali, umierali właśnie w takich różnego rodzaju domkach. Ksiądz się zajmuje takimi sferami, które nie są ujęte w statystykach i objęte pomocą. My od początku mamy taką „szaloną lekkość bytu”. Ja byłem przeciwny wszelkim strukturom. Zarejestrować stowarzyszenie dla mnie to był obłęd. Ta młodzież od pięciu lat dla mnie pracowała, włóczyła się po melinach. Walczyła o tych ćpunów. Ci z Monaru

na meliny, pracujemy tam miesiąc, dwa, trzy maksymalnie. Po tej pracy już ci rodzice przychodzą do nas, do stowarzyszenia, i rozpoczyna się projekt „Odzyskaj dziecko”. W tym projekcie jest bardzo, bardzo dużo rodziców, których dzieci są w placówkach, w domach dziecka. 76% dzieci wraca do domu. Białystok jest jedynym miastem, gdzie brakuje dzieci w domu dziecka. Albowiem taki jest „odzysk rodziców” i powrót dzieciaczków do domów rodzinnych. Nic piękniejszego nie można zrobić dla dzieci, jak im przywrócić rodziców, żeby miały swo-

Zorganizowałem grupę studentów, młodzieży, którzy byli gotowi walczyć przed Bogiem o tych narkomanów. Walczyli jak szaleni, nie dlatego, że tacy pobożni byli, tylko byliśmy tacy bezradni. mówili „zobaczysz, te wszystkie dziewczyny, które idą razem z tobą na melinę, one wszystkie ćpunkami zostaną”. Bogu dziękować nikt nie przepadł, ale to jest cud. Panu Jezusowi Judasz przepadł, więc nie ma omnibusów, którym się uda ocalić wszystkich, ale Bogu dziękować, żadna młoda osoba, która tam była razem ze mną, gdzieś tam się włóczyła, nie przepadła, nie zginęła, ale byliśmy gotowi zawsze na każdy sygnał, cokolwiek, bez oporu. Z góry nam każą, więc jakieś papiery prowadzimy, i to dobrze prowadzimy. Dzisiaj prowadzimy ośrodek dla narkomanów ETAP. Tam, jak wam wspominałem, 15 tys. ludzi się przewinęło, uzależnionych od narkotyków, alkoholu, hazardu. Potem dom, nasz dom dla dzieci, które powinny być w domu dziecka. Czego dzieci do szczęścia potrzebują? Bardzo mało. Domu, rodziny i kochających rodziców, i są szczęśliwe. Choćby chleb dzieliły na kawałki, byle się najadły i do chleba miały wodę i cukier, im to starczy, jeśli mają dom. A więc dom dziecka daje dzieciaczkom to, czego potrzebują, żeby się usamodzielniły. Ale oczkiem w głowie moim, stowarzyszenia, są ich rodzice. Dostajemy dziecko do domu dziecka i wtedy zaczyna się poszukiwanie ich rodziców, naturalnych rodziców. Idziemy

je domy rodzinne. I ta metoda, którą myśmy wypracowali, jest nowatorska przez to, że siedzimy non stop na melinach, w ich środowisku. Tam, siedząc wśród nich, rozmawiając z nimi, pijąc herbatkę, wspierając ich, szukamy w tej skamieniałej, zagruzowanej rzeczywistości prześwitu. Jakoś szukamy, szukamy. O! Jest prześwit. Dobra, jest droga wyjścia i krok po kroku wychodzimy z nimi po kolei. I dlatego, kiedy pojawia się nagle potrzeba, żeby coś nowego stworzyć, przychodzę rano, rzucam hasło: „robimy akcję taką” – „OK”, wszyscy się zbierają i to wszystko rusza niezależnie od tego, co prowadzimy. Teraz uchodźcy; nie wiem, czy za chwilę te domy nie będą domami uchodźców, zobaczymy. Nie w ten sposób, jak w telewizji mówią – dla nich to jest temat dnia. Ja nie będę gonił do Warszawy czy gdziekolwiek, szukając uchodźców. Jeśli ten uchodźca ma się znaleźć w mojej rzeczywistości, Bóg go przyprowadzi gdzieś tutaj, na moje podwórko. Jeśli Bóg da mi znak, a On wie, jakie znaki mi dawać, to OK, już nie dzieci z domów dziecka, tylko uchodźcy będą tu siedzieli. Trzeba odpowiadać na potrzebę czasu. Jak Ksiądz sobie radzi w zakonie? Zakon to jest struktura, posłuszeństwo.

Werbiści to są swoiści ludzie, to nie jest zwykły zakon. Nas wychowywano do wolności, albowiem każdy z moich współbraci, przychodząc do werbistów, jechał tam, gdzie ewangelizacja była w stanie początkowym lub w ogóle jej nie było; slamsy, busz…Wszyscy wyjeżdżamy i gdy jedziemy na placówkę, przez rok jeszcze jesteśmy w takiej większej wspólnocie, potem nas gdzieś wywożą. Niekiedy nas zaprowadzą do tego punktu albo mówią, jak mojemu współbratu Józkowi: „Jak pójdziesz tą drogą 10 kilometrów, to tam jest wioska i ta wioska, to wszystko, jest twoje”. I on z plecakiem zaszedł, to było w Ghanie, do tego miejsca. Pierwszy raz w tej wiosce mieszkał biały człowiek z nimi, nikt tam jeszcze nie ewangelizował, nic nie było, no i rozpoczął robotę. Taka jest ta rzeczywistość, nas przygotowują do takiego swobodnego bycia. W ’88 roku przyszła do mnie Basia, która teraz jest kucharką w jednej z naszych placówek, i powiedziała: „jestem narkomanką, pomóż mi”. Następnego dnia byłem u niej na melinie. W tym czasie jeszcze mi Pan Bóg podpowiadał, że mam się tym zająć, chociaż nijak nie łapałem, o co Mu chodzi, bo częściej byłem w kanałach w Warszawie i tam pomagałem. I ten Pan Bóg mi mówi, cały czas mi tak podpowiada, ja tak w sercu czułem: „chcę zmartwychwstać na śmietniku” – o, coś takiego chodziło mi po głowie. Nie wiedziałem, o co chodzi. Myślałem o tych kanałach, że Mu chodzi o te kanały. I przyszła ta Baśka. Poszedłem do niej, oni tam produkowali narkotyki. To był ’88 rok, czyli z suszu się robiło, z makowin tę heroinę, ten polski kompot. Naćpane to, produkcja się skończyła i pierwszą robotę duszpasterską, którą wykonałem u nich, żeby im pomóc w czymś, to porozmawiałem. Porozmawiałem i potem się okazało, że ubikacja... Bo oni ten cały susz ugotowany, te makowiny, do muszli spuścili. Basia niekiedy przypomina: „pamiętasz, w jaką pierwszą robotę cię wrobiłam?”. Przepychałem ubikację – tam wszyscy naćpani, dwójka dzieci była. Więc stwierdziłem, że trzeba przepchać, bo te dzieciaki, jak w nocy pójdą do ubikacji, to się zaleją tym wszystkim tam, wyleje się na zewnątrz – i to była moja pierwsza robota duszpasterska.

Potem tak to wyglądało: o 10 wieczorem opuszczałem klasztor, wracałem o 4 rano. Prowincjał mnie zawołał i mówi „jak długo wytrzymasz, tak to ciągnij”. Część prowincji mówiła: „Boże, on tam ci zginie”. Ja miałem wtenczas 27 lat, dwa lata po święceniach, bardzo młody. Oczywiście, po roku stwierdziłem, że sam nic nie zrobię. Zorganizowałem grupę studentów, młodzieży, którzy byli gotowi walczyć przed Bogiem o tych narkomanów. Walczyli jak szaleni, nie dlatego, że tacy pobożni byli, tylko byliśmy tacy bezradni. Myśmy nie wiedzieli, jak i co. Byliśmy z nimi, pomagaliśmy im. Jak któryś już chciał z tego wychodzić, to się na detoks zawiozło gdzieś indziej. Pierwsza rzecz, która się pojawiła problematyczna w moim życiu – do dziś pamiętam, jak ta młodzież przyszła do mnie na spotkanie i mówi: „Wiesz, co ludzie mówią w tych blokach, które otaczają klasztor? Tamci ludzie. Że ty wychodzisz o 8 wieczorem, a nad ranem wracasz”. Młody ksiądz, 27 lat. A ja na to: „Nie mówcie mi, co oni mówią, bo zacznę coś robić pod publikę. Niech sobie mówią, co chcą, mają buzie, to niech sobie opowiadają, co chcą. A jak ja będę coś złego robił, gdzieś błądził, to mi mówcie, to mi jasno mówcie o tym, wtedy mi prostujcie drogi, ale tak, to mnie to w ogóle nie interesuje”. Tak mi to pozostało. To była taka pierwsza, uderzająca rzecz. A potem oddziału detoksykacyjnego nie było, to żeśmy stworzyli. Jak byliśmy bezradni totalnie, to żeśmy w bezradności koronkę do Miłosierdzia Bożego jak karabin maszynowy odmawiali, non stop. Do tego stopnia, że jeden siedział, z ćpunem rozmawiał, nas było dwóch, to drugi koronkę miał odmawiać. W ciszy, w sercu. Potem ten drugi rozmawia z tym narkomanem, to ten poprzedni natychmiast koronkę ma odmawiać. Ale to z bezradności, nie z pobożności. Z takiej potwornej. Człowiek nie wiedział, jak ich z tego wyciągnąć, oni ginęli, prawie co tydzień pogrzeb. Dzwonią do mnie ćpuny: „Mina nie żyje”. Przez trzy lata żeśmy się nim zajmowali. Mieszkał w takim domeczku, chyba rodzice mu kupili, czy ktoś. Gdzieś miałem numer telefonu do jego rodziny. Dzwonię do kogoś, mówię, że


kurier WNET

9

Z·PODRÓŻY łajbę, samotnika takiego. Ja wypływam na ocean, od tankowca do tankowca, co dadzą zjeść, to zjem, odprawię, pogadam, wzmocnię chłopaków, bo to trzy miesiące oni tam płyną samotni. Wiem, gdzie są te szlaki, będę na tych szlakach kursował tam i z powrotem. Duszpasterz oceanu cichego, jakiego chcesz, Spokojnego, proszę bardzo. Jestem duszpasterzem, raz na rok przypływam do Polski, ogolę się i wracam, aż raz nie wrócę”. Takie jest moje marzenie. To mogłaby być moja placówka misyjna. I niestety do tej pory to się nie stało, i do tej pory siedzę w Białymstoku. To było moje marzenie, marzenie żeglowania. Uwielbiam żeglować; jak wypływam, jak odbijam od brzegu, to mam wrażenie, że cały świat został. Serce jest puste, umysł jest pusty, pięknie. Nic, tylko woda i Bóg, i fale, i zmaganie się z wiatrem. Boże, coś pięknego. W królestwie niebieskim, jak dojdę, Bóg wie, że ja nie chcę mieć domu, tylko łajbę i chcę na łódce żeglować całą wieczność.

Fot. Krzysztof Dąbrowski

kkości bytu i pomocy narkomanom wysłuchali Magdalena Puławska, Krzysztof Dąbrowski i Antoni Opaliński

nie żyje. Oni na to, ci jego bliscy: „zajmował się ksiądz nim trzy lata, niech ksiądz go pochowa”. Spotykam się z tą nastoletnią młodzieżą i do nich mówię: „słuchajcie, Mina nie żyje”. Oni go nie widzieli, tego Miny. Tłumaczę, jak ten Mina wyglądał, że miał 170, 160, szczupły, jak wszyscy narkomani. Jeszcze zakładów pogrzebowych nie było. Mój problem to trumnę wykombinować. Buty, ubrania, wszystko to wy musicie. Sylwia przyniosła garnitur tatusia, do tej pory nie wiem, czy zapytała tatę, jak garnitur brała z szafy. Mina w tym garniturze leży. Nie mam pojęcia, jak tę trumnę zdobyłem. Z Wojtkiem najpierw określiliśmy godzinę pogrzebu, poszliśmy do kostnicy, do szpitala, umyliśmy Minę, żeśmy we dwójkę go ubrali. Mówię: „Wojtuś, dobra, ja wskakuję w sutannę, a tam zaraz jest kaplica. Idę do kaplicy, a ty wjeżdżaj z Miną”. A na mszy świętej tylko ludzie ze stowarzyszenia; i tak to wyglądało. Wszystko razem, razem, taka ciągła walka, walka. Co przeżywała ta młodzież, z kolei… Dzisiaj to są super terapeuci, to są dyrektorzy ośrodków dla narkomanów. Myśmy wykonywali swoją misję, a jeśli misję wykonujesz, to cień tych ludzi musi na ciebie paść, a więc ci narkomani przychodzili do tej młodzieży, do domu. Oni wpuszczali, żeby się wykąpali. Nagle się okazało, że narkoman jedzie na detoks, a ma narkomankę, niemowlaka ma, więc ja do klasztoru na dzień–dwa zabrałem. Myślę: „dam sobie radę”. Uważajcie, bo uwierzę! Współbracia się pytali, co za kota sprowadziłem, bo miauczy cały czas za ścianą, a to nie kot miauczał, tylko dzieciak. Wtedy się tych wolontariuszek pytam, która zabierze do domu tego niemowlaka, bo klasztor mnie zastrzeli. Któraś się zgłosiła i wzięła dzieciaka do domu, do rodziców. To była młodzież, która nie miała swoich własnych domów, z rodzicami mieszkali, a o pierwszej w nocy jakiś narkoman przychodzi, czy się może wykąpać. Rodzice przerażeni: „uważaj, bo to chory na AIDS, on tutaj nam AIDS pozostawi”. Ale wiesz, ja się ich nie pytałem, co oni przeżywają. Misja to misja, no na miły Bóg. Trzeba robotę robić i to, że są konsekwencje, to są konsekwencje, a jak inaczej może być?

Oczywiście teraz pewne struktury powstały, bo są placówki, więc jakieś dotacje, rozliczenia. Żałuję, że w tym kierunku to poprowadziłem. Wolałem iść tą drogą, co Matka Teresa z Kalkuty. Tam to jest totalna jakaś lekkość bytu. Teraz księgowe dwie siedzą i jakieś słupki piszą. Nie wiem, o co im chodzi, ale to rozliczają. Mamy potem kontrole, prawie co miesiąc przyjeżdżają i wszystko idealnie. No, to dzięki nim. Oni mi tylko mówią, gdzie mam podpisać. Jak się rozmawia z werbistami, to opowiadają historie o Urugwaju, Ugandzie, o Chinach. Nie ciągnęło nigdy Księdza gdzieś w świat? Ta praca była szalenie ciężka. Mój dom werbistowski był bardzo obciążony faktem, że zajmuję się tak chorymi ludźmi. Były sytuacje wstrząsające, gdy prowadziłem w Krzemiennej ośrodek detoksykacyjny. Tam nocowałem, wracałem do klasztoru o 6 rano na modlitwę, żeby zawsze z chłopakami, ze współbraćmi być na mszy i modlitwie. Nie dysponowałem samochodem, trzeba było 5 kilometrów iść przez las, żeby dojść do autobusu. Raz wywiozłem jedną narkomankę, która już umierała, mąż narkoman nie zgadzał się na jej detoks, ona mnie błagała, więc w dzień przyjechałem do niej, zabrałem ją i zawiozłem do Krzemiennej. Ten detoks w Krzemiennej był trzymany w tajemnicy przed innymi ludźmi, żeby nie zrobili z tym miejscem tego samego, co wtedy robili z ośrodkami Kotańskiego. Podpalali, takie różne rzeczy się działy. I ten się dowiedział. Na mnie narkomani mówili Edi. Do tej pory na mnie mówią Edi. Ojciec Edi. I on przyszedł pod klasztor nocą i do rana pod płotem wył: „Edi! Oddaj mi żonę, tyyy...!!!”. Tak że nie było to najsympatyczniejsze, kiedy następnego dnia wróciłem na modlitwę do klasztoru. Jak mnie przywitali: „słuchaj, weź coś z nim zrób, bo my zwariujemy”. Albo wyobraźcie sobie taką scenę – przyjeżdża ksiądz biskup do nas, wizytację robi, Konkola oczywiście nie ma w tym momencie. Biskup wileński wtenczas, bo Podlasie to była wtedy diecezja wileńska, teraz jest diecezja białostocka. Biskup Kisiel, on miał taką posturę biskupa średniowiecznego,

stabilizacja, mało kontaktowy, taki wiesz... poczciwy, święty człowiek, ale bez kontaktów specjalnie. Dwóch narkomanów z Warszawy przyjechało do werbistów, początek AIDS, panika niesamowita. Ćpuny przyszły, usiadły w głównym holu, potem wlazły do kaplicy. No to te ciotki misyjne, babcie, które tam wspierają misje, postanowiły ich wywabić z kaplicy, bo tu biskup za chwilę będzie, a oni w kaplicy, tacy naćpani, tacy wczorajsi, śmierdzący. Więc zupkę przygotowały, z talerzami zupy weszły do kaplicy i mówią „chodźcie, zupkę mamy dla was”, i tak ich wywabiły do rozmównicy, i zaczęły ławki szorować spirytusem, bo to wiesz... HIV, AIDS, a biskup ma za chwilę klęknąć. Jegomość jeszcze by coś złapał niepoczciwego. I szorują tym spirytusem. Kiedy ćpunki wywąchały spirytus, to dawaj z powrotem do kaplicy! U źródła się zawsze spotkać możemy. Zupa zjedzona i cisnęli, ale matki Kościoła jak stanęły w drzwiach, jedna obok drugiej, tak tylko od piersi się poodbijali. W Kleosinie w Białymstoku u werbistów jest główne, wielkie wejście do holu i boczne wejście. Wejście boczne to są drzwi osiemdziesiątka, nie większe, i takie schody w dół. Biskup zawsze tam podjeżdża, bo tam jest parking, taki wewnętrzny, klasztorny. I ćpuny wychodzą na te schody, a w tym mo-

narkomanami się zajmuję. Ale to był taki początek pracy z narkomanami w tej naszej wspólnocie. Dzisiaj to wszystko jest ustabilizowane, klarowne itd. Nawet konstytucja w tym zakresie się zmieniła, taki jest w niej element misyjny właśnie, solidarności z ubogimi, z ludźmi zagubionymi. Całe nasze funkcjonowanie w zakonie, nasze wspólne bycie teraz już jest klarowne, stało już takie potężne, wielkie. Teraz mamy wizytacje z Rzymu; przyjeżdżają wizytacje, które odwiedzają placówki misyjne, to jest traktowane jako placówka misyjna w Polsce. Mam duszpasterza z Indonezji, chłopaczka, ojca werbistę, który na misję do Polski przyjechał, do naszej placówki misyjnej w Białymstoku. Tak że wszystko się zmieniło, ale początki są najciekawsze, najpiękniejsze. Bardzo lubię wspominać, jak to wszystko kiedyś wyglądało, jak do tego podchodzono. Ta wspólnota nie zawsze była za, nie zawsze wspierała to wszystko, nie zawsze była zadowolona, ale dała radę przetrzymać. Nikt ze wspólnoty ducha nie wyzionął z tej przyczyny, jakoś przetrzymali, szczególnie ci starsi ojcowie. Tak że była dosyć ciężka sytuacja. Prowincjał cały czas mi mówił: „Ciągnij, ile dasz radę, a potem damy cię, gdzie chcesz, na placówkę. Jak długo wytrzymasz, tak to ciągnij”. Tak mó-

Okazuje się, że kiedy odkryjesz prawdziwe oblicze człowieka, nie kiedy mu prawisz komplementy, ale kiedy się nim zachwycisz, to ten zachwyt powoduje przemianę życia. mencie idzie biskup, rektor, kanclerz, no i współbracia witający. Te schody tak metr dwadzieścia mają. U góry stoją, biskup na dole i okazało się, że jednemu z nich zupka się nie przyjęła i jak taki dywanik walnął z zawartością żołądka przed ekscelencją, to oni nie wiedzieli, czy szorować, czy biskupa na ręce zabrać i wnieść – jak ten problem rozwiązać. No, cóż, cień osób, którymi się zajmujesz, pada na ciebie, niestety, taka jest prawda Boża. Więc ta wspólnota nie była najszczęśliwsza, że akurat

wił szef, ogólnopolski prowincjał. Ja na to: „nie masz pojęcia, gdzie ja chcę jechać na misję”. A on: „To jakie masz plany, gdzie? Mów. Chcesz, to będzie... Co? Na Antarktydę chcesz lecieć jako pierwszy?” „Mało Antarktyda, drobnostka” – mówię. „Ja chcę być duszpasterzem Oceanu Spokojnego. Wiesz, ile tych kontenerowców tam ciśnie? A ja lepiej się czuję na wodzie niż na lądzie. Kocham morze. Ja się na tym skrawku ziemi urodziłem, szumiało całe życie. Tylko twój będzie problem zrobić jakąś zrzutę narodową i kupić mi

A jak to się w ogóle stało, że Ksiądz wstąpił do zakonu? Pan Bóg mnie męczył kawał czasu. Kombinowałem jak koń pod górę, szukałem argumentów przeciwko, a ten głos, to pytanie „czy ty nie powinieneś iść do seminarium?” mnie zadręczało. W szkole średniej dziewczyna się pojawiła, było fajnie, ale potem to znowu przyszło – „czy nie powinieneś iść do seminarium?” I problem, jak tu dziewczynie powiedzieć? Przecież już byłem za kogoś odpowiedzialny. Bałem się też opuszczenia Jastarni. W środku czułem, że mam iść do werbistów. Znałem werbistów, bo trzy ciotki tam są, misjonarki, i wujek misjonarz, więc ich znałem, ale się bałem opuścić Jastarnię i tylko w wakacje tutaj przyjeżdżać. Złożyłem papiery do centralnego seminarium i zaraz chciałem wrócić i zabrać, ale w drzwiach katedry powiedziałem sobie: „nie, za miesiąc ewentualnie tu przyjdziesz. Masz miesiąc na podjęcie decyzji”. Tak ciężko mi było opuścić Półwysep Helski. Nam jest ciężko gdziekolwiek indziej żyć. 30 lat żyję w Białymstoku, uwielbiam w te puszcze wchodzić, tropić ślady zwierząt zimą, znajdywać sarny, przysiąść pod krzaczkiem, obserwować. Ale dopiero jak wracam do domu, czuję zapach powietrza, usypia mnie szum morza. Wtedy mówię „o, tak, teraz jest dobrze”. Tak człowiek silnie się wiąże z naturą, która jest tutaj, na tym skrawku ziemi. To jest bardzo mocne, dlatego, przypuszczam, tu jest tak mało powołań. Oni nie chcą stąd wyjeżdżać, nie chcą tego skrawka ziemi opuszczać. Czy praca z narkomanami zmieniła się przez te wszystkie lata? Inny świat – inna narkomania. Zawsze, jak ludzie starsi coś opowiadają, to mówią: „za naszych czasów było OK”. Tamta narkomania polegała na tym, że oni musieli być szalenie samodzielni. Sami musieli zdobyć odczynniki, środki chemiczne, sami zdobyć susz, którego teraz już się nie uprawia, i sami wyprodukować narkotyki. A więc, gdy udawało im się wyjść z tej narkomanii, to byli ludzie, którzy potrafili się usamodzielnić i dawali sobie radę w życiu, musieli być elastyczni i w jakiś sposób sprawni umysłowo. Natomiast teraz narkomania opiera się na dealerce, kupuje się, a więc rodzice mają kasę. Ja to widzę po osobach, które tutaj przyjeżdżają, z Konstancina, z Piastowa i z Anielina od księdza Arka Nowaka. Przenoszą się na trzy tygodnie do naszego ośrodka i wszystko remontują, naprawiają, malują, przygotowują ośrodek do sezonu. 50 osób tutaj pracuje za wikt i opierunek, można tak powiedzieć. Kiedyś, jak przyjechali, podczas terapii, więc trzeźwi, byli kapitalnymi fachowcami, złote rączki, potrafili wiele rzeczy robić. Dzisiaj połowa młotka w ręku nie trzymała. Niekiedy dziewczyny idą przybijać gwoździe, a chłopaki z grabiami, bo do niczego się nie nadają. Dużo narkomanów ma tzw. podwójne diagnozy, a więc są zaburzenia psychiczne, schizofrenia, inne rzeczy. Zeszłego roku była tu taka piękna dziewczyna, naprawdę modelką mogłaby być, która coś zażywała i straciła umiejętność wysławiania się i równowagę. Kiedy tutaj pracowała, to cały czas miała asystenta, który ją trzymał za rękę, żeby nie upadła, i który jej pomagał wysławiać się, porozumiewać się. Tak że ta narkomania jest całkowicie inna. Inny rodzaj spustoszenia sieje. Ale zawsze przyczyna jest ta sama. Narkomanem się zostaje mając 3, 4, 5 lat. Wtedy już. Nie w wieku 16–18 lat, że komuś odbiło i coś zażył. On już od lat młodzieńczych czegoś szukał. Ktoś

PARTNEREM PROJEKTU JEST GRUPA ENERGA

włączył w nim silnik i to jest kwestia czasu. Co spotka? Spotka narkotyki, będzie narkomanem. Spotka grupę przestępczą, będzie jakimś bandziorem. Spotka alkohol, będzie alkoholikiem. Spotka wspólnotę religijną, pójdzie jak burza. Spotka Stowarzyszenie Droga, będzie pierwszym wolontariuszem. Czyli coś też nie gra, skoro on va banque idzie na takie wykończenie się. Ten włączony silnik pcha go wtenczas do pozytywnej pracy. Ten silnik zawsze trzeba wyłączyć, żeby go nie wykończył. Czy w pozytywnym działaniu, czy w negatywnym, ten silnik może go zabić i cała sztuka polega na wyłączeniu silnika, na wyciszeniu. Jak to osiągnąć? Kiedyś ta młodzież miała coś cennego, pięknego – czas. Grała w nogę, realizowała się w różnych miejscach. Dzisiaj najcenniejszy element życia utraciła. Oni nie mają czasu. Nie chodzi tylko o edukację. Społeczność dzisiejsza wygląda tak, jakby każdy stał w porcie i coraz więcej cum zarzucał. I żeby tego człowieka uwolnić, żeby poczuł życie, wiatr we włosach, właśnie tą falę, zmaganie się, coś radosnego przeżył, trzeba te cumy poodcinać. Przeczytajcie wczorajszą ewangelię. Kiedy Jezus mówi do tych siedemdziesięciu dwóch, których wysyła, On mówi o cumach, które mają odciąć. Dawniej zabierałem młodzież na dwa tygodnie na rekolekcje. Braliśmy namioty, wybierałem najbardziej dzikie miejsce, jakie na tej Bożej ziemi znalazłem, gdzieś w górach, że jak chłopaki szli rano po chleb, to wrócili wieczorem. Na trzy dni, bo codziennie ich nie będę wysyłał. Zapomniałem, że ubikacja by się przydała, ale lasek był niedaleko. Strumyk płynął, tam się myliśmy, stamtąd braliśmy wodę do gotowania zupy i tak siedzieliśmy dwa tygodnie. Zabrałem wszystkim zegarki, dziewczynom lusterka zabrałem i mówię: „tutaj to wszystko wam jest niepotrzebne”. I jak te osoby wracały, to nie tylko można było wyczuć z odległości ich zbliżanie się... Jak ci ludzie świecili! Oni tak świecili, że inni się za nimi oglądali. Ja mówię „zobaczcie, jak inni się za wami oglądają”. Bo w ich twarzach był blask. Dzisiaj, kiedy przez dwa dni dzieciak nie zadzwoni, to jest panika. Pojechał na kolonie i nie zadzwonił. Czy oni dojechali? A tak – pocztówkę się wysłało, doszła do domu wtedy, kiedy dawno byłeś z powrotem, i była pewna lekkość bytu, wolność. Teraz mamy tyle cum zarzuconych, coraz więcej, i człowiek jest zniewolony. Jak potem Pan Bóg ma kogoś porwać – wypłyń na wodę? O czym mówimy?! Najpierw weź siekierę i cumy odcinaj! A to jest działanie demona. Napisano w Piśmie Świętym: żeby gospodarza okraść, najpierw go trzeba przywiązać. I tak się dzieje dzisiaj. Człowiek się przywiązuje do przeróżnych rzeczy w swoim życiu, nawet do durnego serialu niektórzy. I potem, co się okazuje? Że demon worami z tego domu wynosi radość, szczęście. Coraz mniej u nas powołań, też z tej przyczyny. Najwięcej powołań teraz jest w Indonezji, w Indiach – w muzułmańskich krajach, wyobrażacie sobie! U mojego współbrata Piotra, który żyje w Indonezji, werbiści mają trzy seminaria. Prawie co roku słychać, że któregoś kleryka czy któregoś ojca muzułmanie zabili. A u niego na kursie było święconych 124 kleryków w jednym roku. Czy to krew męczenników powoduje coś takiego, czy ta lekkość, że są gotowi iść, że nie są powiązani tak szalenie z tysiąc jeden rzeczami, że są gotowi ruszyć, iść i podejmują się tych wezwań? To jest największy problem: przywiązanie się. Nawet ksiądz, jak się przywiąże do różnych rzeczy – do znajomych, do przyjaciół, do samochodu, do czegokolwiek – koniec. W tym momencie traci się radość życia. Dziękujemy za rozmowę

K


kurier WNET

10

r·ó·ż·n·o·ś·c·i

7 marca 1940 r. płk Stefan Rowecki wystąpił do rządu londyńskiego z wnioskiem nowelizacji ustawy – aby kobiety były w wojsku, a nie przy wojsku. Zażądał, do czasu ustawowego uregulowania, prawa nadawania kobietom stopni wojskowych.

„Dysk” – jedyny kobiecy oddział Armii Krajowej Piotr Edward Gołębski

W

iosną 1942 r. dowództwo Związku Odwetu utworzyło „Dysk” – dywersyjno-sabotażowy oddział kobiecy. Związek Odwetu, powołany przez komendanta Związku Walki Zbrojnej, płk. dypl. Stefana Roweckiego-Grota 20 kwietnia 1940 r., działał w ramach KG ZWZ AK, a później w Kedywie (Kierownictwie Dywersji) KG AK. Był kierowany przez ppłk. Franciszka Niepokólczyckiego. Organizatorką i komendantką „Dysku” była porucznik (później major) Wanda Gertz ps. Lena, uczestniczka wcześniejszych walk o niepodległość Polski. Oddział składał się z młodych kobiet, które przeszły szkolenie wojskowe w ramach Przysposobienia Wojskowego Kobiet w szkołach średnich na mocy ustawy z 1938 r. W oddziale prowadzono szkolenia ogólnowojskowe oraz sabotażowe, minerskie, sanitarne, po których „Dysk” został włączony do jednostki „Motor” przy KG ZO, dowodzonej przez mjr. Jana Kiwerskiego ps. Kalinowski, Lipiński, Oliwa. Wczesną jesienią 1942 r. „Motor” stał się oddziałem dyspozycyjnym komendanta Kedywu

KG AK, płk. Emila Augusta Fieldorfa ps. Nil. Częścią „Motoru” był m.in. oddział ppor. Ryszarda Białousa ps. Jerzy, złożony z harcerzy Szarych Szeregów, późniejszych żołnierzy „Parasola” i „Zośki”. Od końca 1942 r. do wybuchu powstania warszawskiego warunki konspiracyjne powodowały zmiany kryptonimów. I tak „Motor” nosił kolejno nazwy: „Deska 81”, „Motor 30”, a „Dysk” nazywał się: „SiD”, „DSK”, „DiSK”, ale potocznie mówiono „Dysk”. Kobiety z „Dysku” wykonywały prace zwiadowcze w terenie, rozpracowywały dworce kolejowe, mosty, przecinały kable telefoniczne, m.in. przy strażnicach niemieckich. Akcje na strażnice niemieckie miały kryptonim „Taśma” i obejmowały tereny wokół granic Generalnej Guberni. Jedną z takich akcji było zlikwidowanie strażnicy w Sieczychach, wykonane przez oddział szturmowy „Jerzy”. W czasie tej akcji poległ druh harcmistrz Tadeusz Zawadzki „Zośka”. Po jego śmierci oddział przyjął nazwę „Zośka”. „Dysk” brał udział w przejmowaniu zrzutów broni i cichociemnych, wysadzaniu torów kolejowych, gazowaniu

kin – „Tylko świnie siedzą w kinie” – i w innych zleconych zadaniach. Bardzo ważne było magazynowanie broni i rozdzielanie jej przed akcją w różnych punktach kontaktowych, takich jak wytypowane sklepy, kościoły, stołówki publiczne czy pralnie. Gromadzono produkowane przez chemiczki „Dysku” środki chemiczne, które niszczyły silniki i maszyny wroga. Wywiadowczynie „Dysku” były szkolone przez Aleksandra Kunickiego ps. Rayski, Marian – kierownika wywiadu „Parasola” – przedwojennego pracownika wywiadu wojskowego. Do współdziałania w likwidacji hitlerowców z wyrokami śmierci do wywiadu „Parasola” oddelegowano z „Dysku” latem 1943 r. Ewę Prauss-Płoską ps. Ewa, która rozpracowała zbrodniarzy: Franca Bürckla – zastępcę komendanta Pawiaka (zlikwidowano go 7 września 1943 r.), Augusta Kretschmanna – zastępcę komendanta obozu koncentracyjnego Gęsiówka (został zastrzelony 24 września 1943 r.) i Ernesta Weffelsa – kierownika oddziału kobiecego na Pawiaku, tzw. Serbii (wyrok wykonano 1 października 1943 r.).

D

rugą oddelegowaną z „Dysku” była Hanka Szarzyńska-Rewska ps. Renia, a w „Parasolu” – Hanka, która rozpracowała m.in.: Emila Brauna – autora planu wysiedlenia z Warszawy wszystkich mieszkańców. Współuczestniczył on w akcjach wyłapywania młodzieży warszawskiej i wysyłania jej do niewolniczej pracy w Niemczech. Został zgładzony 13 grudnia 1943 r. Hanka brała udział wraz „Kamą” (Marią Stypułkowską-Chojecką) i „Dewajtis” (Elżbietą Dziembowską), wywiadowczyniami „Parasola”, w rozpracowywaniu i likwidacji generała majora Franca Kutschery, szefa SS i policji na dystrykt warszawski. Organizował on masowe egzekucje uliczne, w których od połowy października 1943 r. do stycznia 1944 r. rozstrzelano 1300 osób. Wyrok wykonano 1 lutego 1944 r. Hanka śledziła i uczestniczyła w wykonaniu wyroku śmierci na pułkowniku Erwinie Groesserze, dowódcy policji, odpowiedzialnym za masowe łapanki na ulicach Warszawy i wywożenie ludzi do obozów. Groesser został zlikwidowany 26 kwietnia 1944 r. Prowadziła także rozpoznanie szefa warszawskiego gestapo Ludwika Hahna. Mimo długotrwałego rozpracowywania do zamachu nie doszło (zmienił trasę przejazdu). W czerwcu 1944 r. oddział „Dysk” otrzymał z Komendy Głównej rozkaz zorganizowania produkcji butelek zapalających, przeciwczołgowych oraz roznoszenia ich do powstańczych kwater. 31 lipca po południu Komenda Główna AK wyznaczyła rozpoczęcie powstania na 1 sierpnia o godzinie 17:00. Pułkownik Antoni Chruściel ps. Monter, komendant Okręgu Warszawskiego, otrzymał rozkaz rozpoczęcia walki. „Dysk” stawił się na miejsce zbiórki oddziału w fabryce

Europa doświadczała na swoim ciele różnych utopii. Każda z nich zaczynała się od jakiejś dobrze opakowanej idei. Ideolodzy zyskiwali poparcie sił zdolnych do zdobycia władzy, a później już zmuszali poddanych i podbitych do realizacji tej swojej idée fixe. Następnie budowali gułagi i obozy koncentracyjne dla opornych, a koniec bywał żałosny. Trwa kolejna powtórka tej drogi, bo siłę zdobyli ci, którym podoba się ideologia multikulti, gender itp. Ich marsz przez instytucje zaszedł za daleko: do Unii Europejskiej, którą budują inne zasady. Toczą więc wojnę ideologii z zasadami.

Wojna genderu z pomocniczością Andrzej Jarczewski

N

iezależnie od pierwotnych celów wspólnot europejskich, niezależnie od całego procesu przekształceń i rozszerzeń – obecna Unia Europejska jest instytucją, która może być naprawdę przydatna wszystkim Europejczykom. Jest tylko jeden warunek sensu istnienia tej instytucji. Otóż Unia musi

czyli utwory krytykujące ustrojowe skamieliny i proponujące nowe rozwiązania w obliczu krwawych wojen religijnych. Ale trudno zbudować, a choćby tylko wymyślić ustrój bez wad dla społeczeństwa jednostek tak wadliwych, jakimi są ludzie. W XVI wieku zaczęły się więc pojawiać różne uto-

Pomocniczość europejska Zasada pomocniczości jest flagową wartością ideową chadecji. Jest też wartością ogólnoludzką, choć na rynku głównych koncepcji politycznych pojawiła się dość późno, bo dopiero w roku 1931, kiedy to została sformułowana w encyklice

unijne, natomiast naszym zadaniem jest pilnowanie, by ta zasada była również poprawnie stosowana. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za życie zasady pomocniczości i musimy reagować, gdy grożą jej jakieś choroby. Z artykułu 5 Traktatu wynika, że prawo unijne powinno regulować tylko takie problemy, które Unia może lepiej

Telefunken przy ulicy Mireckiego na Woli, gdzie schodziły się brygady „Broda 53” i inne oddziały Kedywu, a także koncentrowało się zgrupowanie „Radosław”.

To właśnie, że tak po prostu, rzeczowo, bez wielkich słów, ale niezłomnie – wszystko – do ostatniego tchu, – żeście po strychach, piwnicach, u zbiegu ulic czy szyn, uważne i poważne rozkaz zmieniały w czyn. Beata Obertyńska, „Kobietom stamtąd”

Mimo zaciętych walk Wola upadła i „Dysk” przez pustynie ruin getta przedostał się na ulicę Bonifraterską i dalej na Starówkę. W czasie walk kobiety-żołnierze „Dysku” pełniły służbę z bronią w ręku, głównie jako łączniczki i sanitariuszki. Razem z innymi oddziałami, tracąc pozycje, przechodziły w walce do Śródmieścia, na Powiśle i Czerniaków. Major

przeszkód, producenci tego sprzętu rozsiani są po całym świecie, interesy firm są sprzeczne z interesami użytkowników, żadne małe ani nawet duże państwo nie rozwiąże samo tego problemu itd. Ładowarki do komórek to urządzenia najłatwiejsze do bezproblemowej standaryzacji we wszystkich krajach europejskich, co zresztą już doprowadziło do zmian o charakterze globalnym. Zwróćmy uwagę, jakie to było łatwe pod względem koncepcyjnym i technologicznym i jak długo utrudniane przez producentów. Takimi sprawami Unia powinna zajmować się w pierwszej kolejności. Sprawdźmy, jakie to są sprawy. Przestrzenie, w których zasada pomocniczości może święcić triumfy, to: prawo komunikacyjne w całej Unii, lotnicze, morskie i drogowe, zasady ruchu, pewne szczegóły konstrukcyjne pojazdów, standaryzacja systemów GPS, całej samochodowej informatyki itp. Dalej: dawno już zrealizowany porządek w eterze, czyli przydział częstotliwości, dopuszczalne moce, problematyka kolizji i zakłóceń itd. Kolejne sfery: Internet (mnóstwo zagadnień), gospodarka (jeszcze więcej), prawo wodne, czystość

Art. 5. Granice kompetencji Unii 1. Granice kompetencji Unii wyznacza zasada przyznania. Wykonywanie tych kompetencji podlega zasadom pomocniczości i proporcjonalności. 2. Zgodnie z zasadą przyznania Unia działa wyłącznie w granicach kompetencji przyznanych jej przez Państwa Członkowskie w Traktatach do osiągnięcia określonych w nich celów. Wszelkie kompetencje nieprzyznane Unii w Traktatach należą do Państw Członkowskich. 3. Zgodnie z zasadą pomocniczości, w dziedzinach, które nie należą do jej wyłącznej kompetencji, Unia podejmuje działania tylko wówczas i tylko w takim zakresie, w jakim cele zamierzonego działania nie mogą zostać osiągnięte w sposób wystarczający przez Państwa Członkowskie, zarówno na poziomie centralnym, jak i regionalnym oraz lokalnym, i jeśli ze względu na rozmiary lub skutki proponowanego działania możliwe jest lepsze ich osiągnięcie na poziomie Unii. (...)

dostarczać każdemu z nas jakieś nowe dobro, a żadnego starego nie może odbierać, chyba że jakieś stare dobro jest mniej wartościowe niż kolidujące z nim nowe.

De Europa emendanda Tym tytułem nawiązuję do dzieła polskiego XVI-wiecznego myśliciela Andrzeja Frycza Modrzewskiego „O poprawie Rzeczypospolitej” (Commentariorum de Republica emendanda). Europa przeżywała wtedy swój renesans nie tylko w sztuce, ale i w myśli politycznej, a liczni autorzy tworzyli tzw. „pisma emendacyjne”,

pie, czyli naiwne wizje świata doskonałego. Formułowano też wiele naprawdę ważnych myśli ustrojowych i prawnych. Do tych ostatnich należy np. zapomniany dziś ogromny wkład Modrzewskiego, wniesiony rozprawą „O karze za mężobójstwo”, gdzie nasz autor domagał się równych kar za podobne zbrodnie bez względu na pochodzenie czy urząd sprawcy i ofiary. To, co dziś wydaje się nam – choć wciąż nie jest – oczywistością, w XVI wieku było rewolucją. Świat się jednak troszkę poprawia i jeśli nawet chwilowo obserwujemy lekką degrengoladę na szczytach Unii Europejskiej, to przecież z każdej szkody Europa wychodziła mądrzejsza.

społecznej Piusa XI „Quadragesimo anno”. W ciągu niewielu lat ta zasada została przyjęta przez większość kierunków politycznych świata, choć nie zawsze z podaniem nazwy i autora (zasadę pomocniczości oraz inne wartości chrześcijańsko-demokratyczne omawiam obszernie w rozprawie o ustroju pt. „Europoliteja”, dostępnej w Internecie). W ramce obok przytaczam najważniejsze zastosowanie omawianej zasady w aktualnej wersji Traktatu o Unii Europejskiej. Staranna lektura artykułu 5 pomoże zrozumieć, kto ma rację w obecnych próbach sterowania polską demokracją z zewnątrz. Okazuje się, że zasada pomocniczości jest poprawnie wpisana w prawo

rozwiązywać niż państwa członkowskie. Cała sztuka polega na wyznaczeniu tych stref, które możemy przyznać Unii, i tych, które muszą pozostać w gestii państw. Nie przedstawiam teraz pełnego ani nawet częściowego katalogu. Niech to będą tylko zagadnienia najbardziej wyraziste.

Ładowarki do smartfonów Ładowarki wybrałem na pierwszy ogień dlatego, że na tym przykładzie najłatwiej wykazać istotę i spóźniony o kilka lat sukces zastosowania zasady pomocniczości w Unii. Otóż telefony komórkowe zmieniamy co parę lat, podróżujemy po całej Europie bez

powietrza, polityka gospodarcza względem Chin, Rosji i USA, wspólne zasady współpracy z Afryką, meteorologia, badania kosmiczne, ostrzeganie przed różnymi zagrożeniami, współpraca naukowa i kulturalna, nowe infrastruktury itd., itp. Wymieniłem kilka wybranych zagadnień, które – z pożytkiem dla państw członkowskich – już są lub w przyszłości mogą być lepiej rozwiązane przez Unię niż przez każde państwo z osobna. Pojawiają się też nowe technologie, np. cywilne drony, których eksploatacja musi być regulowana od razu w całej Europie. A teraz dla odmiany zagadnienia, których żadną miarą nie możemy oddać do regulacji nikomu obcemu.

Wanda Gertz ps. Lena, komendantka „Dysku”, po połowie września wydała rozkaz stopniowego wycofania się z Czerniakowa, gdzie walki zakończyły się 23 września. W czasie ostatniej odprawy „Lena” wypłaciła ocalałym kobietom-żołnierzom żołd w wysokości 20 dolarów US i 10 000 złotych każdej. Część kobiet „Dysku” poszła z komendantką do niewoli 5 października 1944 r. i jako żołnierze Armii Krajowej przeszły obozy jenieckie w Lamsdorf-Mühlbe, Altenburgu, Mohlsdorfie, Blankenheim. Po uwolnieniu przez aliantów służyły w formacjach Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wobec tego, że uwolnione stanęły przed problemem, czy wracać do Polski, komendantka „Lena” wydała okólnik, w którym m.in. napisała: „Świat anglosaski reprezentuje zachodnią kulturę, ustrój demokratyczny i poszanowanie praw człowieka. Rosja reprezentuje agresywny imperializm osłaniany hasłami społecznymi (…) monopartyjny ustrój totalno-policyjny i całkowite podporządkowanie jednostki grupie – kolektywowi (…) W kraju odbywa się nie odbudowa, a przebudowa. Przebudowa niepodległego państwa na przybudówkę rosyjską”. Kobiety pozostałe na obczyźnie przeszły po zakończeniu wojny z Polskich Sił Zbrojnych do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, aby zaadaptować się do cywilnego życia i wyemigrować do Ameryki czy Australii. Te, które wróciły do Polski, nie ujawniały swej przeszłości, a nieliczne, które się ujawniły, zostały uwięzione. Kobiety z „Dysku” opuszczały też Warszawę wraz z ludnością cywilną. Wśród nich znalazła się Jadwiga Tomaszewska ps. Isia, Szczeniak – autorka monografii „Dysku” pt. Ach, te dziewczęta. Dysk we wspomnieniach i relacjach, Warszawa 1996 r. K

Wara od polskich dzieci Musimy doprowadzić do ostatecznej delegalizacji wszelkich zewnętrznych wytycznych, na mocy których nasze dzieci i wnuki mogą być deprawowane np. w ramach przedszkolnych ćwiczeń praktycznych z ideologii gender. Przecież genderu nie ma w żadnym dokumencie, na który można by wskazać w poszukiwaniu zasady przyznania. Polska nigdy nie przyznała Unii prawa do seksualizacji polskich czterolatków, bo tym w praktyce jest dziś gender w paru krajach (choć nawet tam oszczędza się dzieci imigrantów islamskich, których nikt nie ośmiela się molestować). Drugi temat, którego nie pozwolimy sobie odebrać, to polityka dobrego imienia. W tej dziedzinie zaniedbania kolejnych polskich rządów są niewyobrażalne, a to, jak obcy potrafią nas w tej dziedzinie urządzić, najlepiej widzimy na przykładzie światowej propagandy „polskich obozów koncentracyjnych”.

Non possumus! Polska powinna strzec zasady pomocniczości w Unii Europejskiej. Naszym zadaniem jest stałe monitorowanie stosowania tej zasady i reagowanie, gdy ktoś ją psuje i wypacza. Nielegalne jest nie tylko powoływanie się na jakiekolwiek dokumenty zagraniczne, w tym WHO, zalecające seksualizację polskich dzieci. To samo dotyczy m.in. prób zewnętrznego sterowania składem polskich władz sądowniczych. Rozejrzyjmy się po byłych demoludach. W Polsce pozycja Kościoła jest mocna, a w innych państwach słaba. Zawdzięczamy to Prymasowi Wyszyńskiemu, który musiał akceptować wiele drakońskich zarządzeń komunistów. „Non possumus!” powiedział tylko w jednej sprawie: gdy komuniści chcieli decydować o składzie polskich władz kościelnych. Prymas nazwał to po imieniu: „dywersja”! Sprawa była tak ważna, że warto było dla niej cierpieć różne szykany, a nawet na kilka lat iść do więzienia. Prymas Tysiąclecia wiedział, jakie skutki przyniosła zgoda naszych zachodnich sojuszników na to, by polskie władze polityczne były wybierane przez Stalina. Jeśli więc teraz zgodzilibyśmy się, by zagranica wybierała nam sędziów, zwłaszcza konstytucyjnych, za kilka, kilkanaście lat znajdziemy się w zupełnie innym kraju. Warto pamiętać o obowiązującej w Unii „zasadzie przyznania”. Jeżeli przyznamy jakimś zewnętrznym siłom prawo do decydowania o wyniku jakichkolwiek wyborów krajowych – już się z tego nie wyplączemy, bo „zasada przyznania” będzie bezwzględnie egzekwowana zawsze. K


kurier WNET

11

P · O · R·T· R· E ·T Jak to się stało, że pod koniec lat 70. z Kudowy przeniósł się Pan do Gdańska? Byłem wychowany w rodzinie antykomunistycznej; szukałem środowiska, które pozwoli mi się zaangażować w walkę z komuną. Poszukiwałem ludzi, do których mógłbym się przyłączyć. Stąd między innymi moje podróże, bo to nie była pierwsza wyprawa z Kudowy. Byłem młody, szukałem pracy. Najpierw pracowałem w Tarnowie, a później w Gdańsku, gdzie znalazłem się chyba w 1978 roku. No i w ’79 roku dotarłem do Wolnych Związków Zawodowych, dołączyłem do nich. Pracował Pan w stoczni… Tak, pracowałem w Stoczni Północnej, nie w Stoczni Lenina. Był strajk w związku z podwyżką płac. W tym strajku troszkę głośniej krzyczałem niż inni, więc parę osób mnie zauważyło i któryś z kolegów dostarczył mi między innymi „Robotnika Wybrzeża”, gdzie znalazłem adres, jaki Wolne Związki Zawodowe podawały robotnikom. Stamtąd trafiłem do pani Ani. Kto Pana wprowadził w struktury? Pierwsze kroki skierowałem do pani Ani Walentynowicz. Mieszkałem wtedy we Wrzeszczu, tak jak pani Ania. Spotkało mnie bardzo serdeczne przyjęcie, dużo rozmawialiśmy. Były też jakieś drobne badania, później przeszkolenie, bo trzeba było wiedzieć, jak zachowywać się w sytuacjach, kiedy wkracza SB. No i potem działalność – wszystko proste. Nie obawiał się Pan bezpieki ani innych konsekwencji? Człowiek, podejmując jakieś wyzwania, walkę, zawsze musi się obawiać, jeśli jest realistą. Obawy były, strach był wszechobecny. Już w styczniu w ’80 roku zwolniono mnie z pracy, bo w Wolnych Związkach działaliśmy w dwóch strukturach – utajnionej i jawnej, która publikowała adresy osób, do których można było się zgłosić. Czyli tych, które zostały w jakiś sposób ujawnione, rozszyfrowane przez służby bezpieczeństwa. Część tych osób figurowała w prasie czy ulotkach, które żeśmy wydawali. A strach, jak już zaczęli nas zamykać, oczywiście był obecny, tym bardziej, że zginął jeden z naszych ludzi – Tadek Szczepański, którego znaleziono w Motławie z uciętymi nogami. Do dziś ta śmierć nie została wyjaśniona. Wszyscy podejrzewamy, że to sprawa Służby Bezpieczeństwa. Jak Pan wspomina okres strajków z roku ’80? Prawda jest taka, że nikomu już za bardzo nie chce się o tym mówić, bo funkcjonuje jedyna, oficjalna wersja, że strajk to dzieło Borusewicza. Wolne Związki Zawodowe prowadziły swoją działalność i szczególnie nasiliły ją w ’80 roku. Zaczęliśmy więcej propagować, malować więcej haseł i tak dalej. Docieraliśmy do większej liczby ludzi. Ludzie byli wtedy zdeterminowani, bardzo podatni na agitację, że tak brzydko powiem. Wszyscy mieli dość komuny. Był to okres komuny takiej dość topornej, brakowało wszystkiego. To zresztą jest powszechnie wiadome. A Gdańsk był miastem dość specyficznym, tam wydarzył się rok ’70, ludzie to pamiętali, widzieli dokładnie, czym jest komuna, że to jest narzucony nam z zewnątrz system, niepolski, że to tylko paru zdrajców rządziło tym krajem… Sam strajk był jakby sfinalizowaniem tego, co robiliśmy do tej pory. Problem jest w tym, że cały czas jest brak informacji i nadal nie dopuszcza się nas do głosu, żeby opowiedzieć, jak to wszystko się odbyło. Ja nie byłem założycielem, tylko członkiem Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych, który był władzą WZZ. I razem z Andrzejem Gwiazdą, we dwóch, byliśmy ostatnimi członkami Komitetu, przed samym strajkiem. Myśmy to dogrywali, decydowali o wielu sprawach. A Bogdan Borusewicz w jakiś sposób przechwycił to wszystko. Bo na Wybrzeżu były WZZ-y i jeden punkt KOR-u, który współpracował z Wolnymi Związkami Zawodowymi. I właśnie w nim był Bogdan Borusewicz. Wolne Związki nie miały większych funduszy, a KOR miał środki, więc w jakiś sposób byliśmy zależni od KOR-u. Każda informacja, czy o zamknięciu kogoś, czy jakiejś represji, musiała iść przez KOR. My nie mieliśmy możliwości dotarcia do Wolnej Europy, a Wolna Europa do pewnego stopnia gwarantowała bezpieczeństwo ludziom więzionym lub represjonowanym – gdyby coś im się stało, byłoby wiadomo, kogo obciążać odpowiedzialnością. Więc Bogdan jako

działacz KOR-u brał w tym wszystkim udział, ale nigdy nie był w Wolnych Związkach Zawodowych, co później zaczęto mu przypisywać. W Wolnych Związkach był Komitet Założycielski i redakcja „Robotnika Wybrzeża”. Borusewicz był jednym z redaktorów „Robotnika Wybrzeża”. Jego nazwisko figurowało w stopce redakcyjnej i część ludzi, którzy się zgłaszali, żeby podjąć działalność, zgłaszała się do Borusewicza. On ich w sposób jakiś wykorzystywał, ale nie informował nas o tym... Poza tym miał dostęp do prawie całej naszej poligrafii z wyjątkiem sitodruku, który robił Andrzej Gwiazda z Marylą Płońską. W większości spraw musieliśmy zdawać się na Borusewicza. Jak Pan wspomina atmosferę roku ’80, strajków? Atmosfera była bardzo gorąca. Zaczęło się od zwolnienia pani Ani Walentynowicz ze stoczni. Spotkaliśmy się w Komitecie Założycielskim: ja, Andrzej Gwiazda, również Borusewicz. Sformułowaliśmy odezwę wzywającą stoczniowców do strajku. Została rozprowadzona w stoczni. W dniu, w którym strajk miał się rozpocząć, rozdawaliśmy ją w kolejkach jadącym do pracy, czyli wszyscy pracownicy stoczni w maksymalnym stopniu zostali zawiadomieni. Jak rozpoczął się strajk, nikt nie spodziewał się, że z tego wybuchnie Solidarność. Wśród robotników

była znaczącą postacią. Podejrzewam, że dużą rolę odgrywa pewna legenda… Ja byłem obecny przez cały czas strajku, ale nie słyszałem, żeby była kimś znaczącym… Jak Pan dzisiaj patrzy na jej działalność? Na to, co mówi, jak się wypowiada? To bardzo obrazuje postać, widać, jaka była od początku. Tak jak wieloma innymi osobami, musiały nią kierować jakieś inne pobudki niż patriotyzm. Jest po prostu dość nieprzyjemną, krzykliwą kobietą. Kiedy się Pan po raz pierwszy spotkał z Lechem Wałęsą? W Wolnych Związkach Zawodowych. Oczywiście dokładnej daty nie pamiętam, ale nie było to jakieś wielkie wydarzenie. Jak Pan go zapamiętał? Czy był osobą charyzmatyczną? Nic podobnego, Wałęsa był po prostu jednym z nas. Ale cały czas miał problem, żeby o nim mówiono. Jednym z niezależnych środowisk w Trójmieście był Ruch Młodej Polski. Współpracowaliśmy w niektórych dziedzinach, na przykład my organizowaliśmy obchody Grudnia, oni z kolei rocznicę Konstytucji 3 maja, a myśmy ich wspomagali – rozprowadzaliśmy informacje, ulotki i tak dalej. Współ-

wiedzieć, co i jak”. Czyli były pewne sygnały, ale nie było jasności. W Wolnych Związkach Zawodowych było więcej agentów – na przykład Myszk, który nawet był wcześniej członkiem Komitetu Założycielskiego WZZ. Później zresztą został rozpracowany przez Wolne Związki. I Myszk sugerował, że Wałęsa jest współpracownikiem – jeden agent doniósł na drugiego. Wałęsa jednak nadal działał, ale nie cieszył się wielkim zaufaniem, o czym świadczy to, że członkiem Komitetu Założycielskiego nie został. W takim razie jak to do tego doszło, że stanął na czele Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego? W Stoczni Północnej w WZZ pracowali sami młodzi i jak się miał rozpocząć strajk, ktoś musiał go poprowadzić. Wtedy Borusewicz uznał, że poprowadzi go Wałęsa jako były pracownik Stoczni. Co też dokładnie się nie udało, bo Wałęsa nie trafił na początek strajku, tylko przyszedł koło godziny dziewiątej, a strajk trwał już od szóstej. Od kiedy miał Pan pewność, że on współpracował z SB? Pewność miałem dopiero, jak w sejmie została ujawniona lista Macierewicza. Podejrzenia powstały wcześniej, już w czasie Wolnych Związków. I w czasie strajku Wałęsa zachowywał się dwuznacznie. Pierwsze zakończenie strajku

w takich emocjach, że nie można było się temu przeciwstawiać. Głosował Pan na Wałęsę w 90 roku? Nie, nie głosowałem… Do dziś mam kartkę wyborczą. Wziąłem ją do domu, zachowałem w swoim archiwum. Głosowałem, nie oddając żadnego głosu. Nie został Pan na Wybrzeżu? Byłem internowany pod koniec grudnia ’81 roku, wyszedłem na wolność 24 lipca ’82 roku. Nie mogłem znaleźć pracy, miałem na utrzymaniu rodzinę. Szukałem pracy w Gdańsku, usłyszałem, że nie mam czego szukać. Więc podjęliśmy z żoną decyzję – mieliśmy już wtedy dwójkę dzieci – że wyjedziemy. Dokąd Państwo wyemigrowali? Wyjechaliśmy najpierw do Berlina Zachodniego, dostaliśmy się do Australii, a później do Kalifornii. W wyjeździe do Berlina pomagał mi między innymi ojciec Leszka Zborowskiego, który działał z nami w Wolnych Związkach Zawodowych. W Berlinie dowiedzieliśmy się, że Stany Zjednoczone przyznały nam wizy, i tak znaleźliśmy się w Stanach. Ale jednak ciepłe słońce Kalifornii Pana nie zatrzymało? Jednak w domu, to jest w domu. Emigracja to była chwilowa wycieczka. Zresztą, podejmując decyzję o wyjeździe, wiedzieliśmy, że wrócimy.

Do dzisiaj jestem

w podziemiu Z Janem Karandziejem, współtwórcą Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, jednym z inicjatorów i uczestnikiem strajków 1980 roku, krytykiem Lecha Wałęsy, internowanym przez ponad pół roku w stanie wojennym, w latach 1983-1989 przebywającym na emigracji, w III RP mającym stałe trudności z uzyskaniem pracy, obecnie bezrobotnym, rozmawia Magdalena Uchaniuk. wzzw.wordpress.com fot. B. Nieznalski,

– stro na b. działaczy

wo lnych zwi ązków

zawodowych

, Jan Karandziej (pier

icz (w środku) ej), Bogdan Borusew lew z zy ws ier (p i sk ch Zborow Stoczni Gdańskiej. Le Sierpniowy strajk w

był na pewno strach. Jednak to, że jesteśmy razem, żeśmy się zdecydowali na podjęcie tego wyzwania, rzucenie komunie rękawicy, dodawało adrenaliny. Byliśmy dumni, że odważyliśmy się podnieść głowy i przeciwstawiliśmy się komunie. Od kilku lat mówi się, że postacią bardzo znaczącą w tym strajku była pani Henryka Krzywonos. Bzdura. To media promują panią Henrykę Krzywonos. Pani Henryka Krzywonos nie była wiele znaczącą osobą. Ona przestała pracować dopiero wtedy, jak wyłączyli prąd, czyli tramwaje stanęły – opieram się na relacjach ludzi, którzy uczestniczyli w strajku i byli świadkami wydarzeń, jak np. Andrzej Kokoszka – i jakoś tam znalazła się w MKS, a że była dość głośna... Samozwańczo zaczęła reprezentować tramwajarzy. Tramwajarze na to się buntowali – bo ona nie była żadnym ich przedstawicielem. No ale została, tyle że nie pełniła tam wielkiej roli, zajmowała się rozdzielaniem, wydawaniem zezwoleń. Bo w czasie strajku, jak na przykład ktoś chciał gdzieś jechać, to w MKS decydowano, czy mu dać paliwo, i ona była właśnie od wydawania tych zezwoleń na paliwo. Tak, że nie

pracowaliśmy ściśle, ale podejmować decyzje i wydawać wspólne komunikaty mogli tylko ludzie upoważnieni. A Wałęsa wyłamywał się z tych norm. Żeby jakoś funkcjonować w przestrzeni publicznej, też tej opozycyjnej, wyłamywał się i czasami na własną rękę podpisywał odezwy wspólnie z Ruchem Młodej Polski. „Bo jego nazwisko musi chodzić”, tak mówił. Wykazał się sprytem i dobrze na tym wyszedł… Można powiedzieć, że był cwany. Czy to jest to samo, co sprytny? I czy ten spryt jest w tym momencie dobrą cechą? Czy wasze środowisko się wtedy domyślało, spodziewało, że on może mieć kontakty z bezpieką? Był pewien epizod w czasie nagrywania wspomnień o ’80 roku. Ja nie byłem akurat na tym spotkaniu, znam to z relacji kolegów. W pewnym momencie Wałęsa się zapędził i zaczął mówić, że on rozpoznawał robotników na zdjęciach, które bezpieka mu przedstawiała, podawał nazwiska, i kto jest kim, czyli identyfikował. Joanna Gwiazda ponoć mu przerwała: „Jak to, to ty takie rzeczy robiłeś?”. A on się tłumaczył: „A bo władza musi

nastąpiło przecież dużo wcześniej, po spełnieniu postulatów płacowych, co nie było żadnym osiągnięciem. Wałęsa już zakończył strajk, to było chyba w sobotę, jednak pracownicy go podjęli, między innymi dzięki Alince Pieńkowskiej i Ani Walentynowicz, które mówiły: „Jak to, tyle zakładów się zgłosiło, żeby strajkować, a stocznia kończy strajk?”. Wałęsa nie miał zbyt wiele do gadania w czasie strajku – był w jakiś sposób, myślę, sterowany. Ale legendę mu zbudowano. Legendę budują media. Media stworzyły taką rzeczywistość, zresztą nie tylko nasze, więc mówiło się o Wałęsie. Większość ludzi, którzy tworzyli Sierpień i Solidarność, wiedziała, że sytuacja jest tymczasowa, że to nie koniec. Część ludzi zachowywano nadal w tak zwanym podziemiu, żeby bezpieka jak najmniej wiedziała, żeby w razie czego, jak coś się stanie, nie palić konkretnych ludzi, nie ujawniać zbyt wielu nazwisk. A to, co się działo, trzeba było akceptować, mimo że widzieliśmy, jak Wałęsa pozwala sobie na coraz więcej. Nie można było występować ze sprzeciwem, bo wokół Wałęsy została stworzona atmosfera, że jest wielkim przywódcą. Większość robotników była

wybrzeża

wszy z prawej)

Kiedy Państwo wrócili? W 1989 roku, ale już w 1988 byłem zdecydowany wracać, bez względu na to, co się będzie działo w Polsce. Nie mieliśmy jeszcze pojęcia o tym, że będzie Okrągły Stół i że wydarzenia tak się potoczą… I co po przyjeździe: rozczarowanie czy zachwyt? Nie byliśmy zaskoczeni. Jeśli chodzi o sam Okrągły Stół, cały czas byłem jego przeciwnikiem… Wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Konflikt części ludzi WZZ-ów z Wałęsą zaczął się już w czasie posierpniowym. Wałęsa rozwalił drukarnię, gdzie większość pracowników to byli ludzie Wolnych Związków Zawodowych. Usuwał wszystkich, którzy byli w WZZach, Solidarności. Chciał, żeby ci ludzie nie mieli jakiegokolwiek wpływu na to, co się dzieje. Wracając, wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja. Zresztą już na zjeździe, gdzie Wałęsa i Gwiazda rywalizowali ze sobą jako kandydaci na przewodniczącego Solidarności, było jasne, że Wałęsa jest jednak po tej drugiej stronie. A jak Pan ocenia 4 czerwca 1989 roku? Czy to jest ważna dla Pana data? Ważna na pewno nie jest w żaden sposób, dlatego że uważam, że swoi

ze swoimi się dogadali. Konfidenci dogadali się z bezpieczniakami i w ten sposób oszukali większość Polaków. Dzisiaj, 27 lat po Okrągłym Stole i po wszystkich późniejszych wydarzeniach, jak Pan patrzy na Polskę? Do dzisiaj, chcąc nie chcąc, jestem w podziemiu, że tak powiem brzydko – cały czas. Cały czas mało się mówi o Wolnych Związkach Zawodowych, ukrywa się prawdę, niektóre rzeczy są niewygodne albo może zbyt kontrowersyjne. Jakie sprawy są takie? Właśnie o powstaniu Solidarności. Samo powstanie Solidarności osnute jest jakąś mgłą niejasności… Co jest największym kłamstwem? Choćby przypisanie samego powstania Solidarności Borusewiczowi. Ja nie twierdzę, że Borusewicz nie brał w tym udziału, to również byłaby nieprawda, ale był elementem, jednym z wielu elementów, które się do tego przyczyniły. Czyli zapomniano o pozostałych osobach? Tę historię zmanipulowano. Najpierw przecież, jeżeli Pani pamięta, pierwszym i jedynym człowiekiem, który stworzył Solidarność, był Wałęsa. Później cała chwała przeszła na Borusewicza. No i to funkcjonuje do dziś, tym bardziej, że i IPN popiera tę wersję. Kto najbardziej na tym korzysta? Komu najbardziej na tym zależy? Komu zależy? Ja myślę, że byłym komunistom i tym, co nadal decydują o wielu sprawach w Polsce. Cały czas w Polsce trwa walka z komuną, to się nie skończyło… A dobra zmiana? Wierzy Pan w dobrą zmianę? Muszę w coś wierzyć. Nie mam innego wyjścia, więc jeżeli ludzie z jakiegoś ugrupowania realizują postulaty, które są mi bliskie, muszę choć trochę ufać, bo, oczywiście z pewnymi naciskami i żądaniami, trzeba jednak dać komuś szansę. Ludzie Solidarności czy Wolnych Związków Zawodowych czasami mają bardzo ciężką sytuację materialną. A byli funkcjonariusze dostają wielotysięczne emerytury. Co Pan sądzi? Bo to chyba nie taka miała być Polska? Trudno jest mówić o tym, co mnie bezpośrednio dotyczy… Kiedy przyjechaliśmy tutaj ze Stanów, był taki czas, że nie miałem pracy. A jak zgłaszałem się ze skierowaniem z Urzędu Pracy, słyszałem, że już nie potrzebują, nie ma miejsca. Tak naprawdę nie chcieli człowieka, który mógłby im patrzeć na ręce. Nie chodzi o to, że ja byłem aż tak groźny. Po prostu część się bała, a część po prostu mściła się za to, co się działo, bo Kudowa jest dość specyficznym miastem. Tu jest teren przygraniczny, mnóstwo ubeków i czerwonych… Do dziś tak jest. Zresztą, to nie jest wyjątek, bo tak się dzieje w wielu miejscach Polski. Układy w mniejszych miejscowościach nadal są komunistyczne; to, że się zmienia władza u góry, nie znaczy, że się zmienia sytuacja w Polsce… Jakie w związku z tym ma Pan oczekiwania wobec nowych władz, nowego rządu? Czego oczekuję od nowego rządu? Przywrócenia prawdy, żeby walczył o prawdę. Żeby pracował nad moralnością Polaków. Dobry jest krok, przywracający pamięć o Żołnierzach Wyklętych, czyli dumę z własnych bohaterów. To rodzi patriotyzm. A jakieś wsparcie finansowe dla ludzi Solidarności? To nie jest potrzebne? Ja myślę, że to by na pewno nie zaszkodziło, jeżeli budżet na to stać. Nie zaszkodziłoby, mnie również, bo jestem bezrobotny i w ten sposób ciężko wyżyć, ale trudno walczyć o coś dla siebie. Ja mogę walczyć o coś dla kogoś, a dla siebie wolałbym nie walczyć. A gdyby tak obciąć trochę te emerytury aparatczykom… Nie tylko należałoby obciąć, ale i ukarać winnych, bo zdrada powinna być ukarana. Jeżeli chcemy moralności w narodzie, musimy karać winnych – zdrady, innych przewinień, a w jakiś sposób wynagradzać, chociaż moralnie, tych, którzy dążyli do tego, żeby Polska była jednak Polską. Dziękuję bardzo za rozmowę.

K


kurier WNET

12

I

nicjatorem konferencji był prywatny sekretarz Hitlera i szef sekretariatu NSDAP Reischleiter Martin Bormann. W myśl jego instrukcji celem dyskusji miało być opracowanie sposobów „zapewnienia ekonomicznego odrodzenia się Niemiec” po wojnie (P. Manning, Martin Bormann, Nazi in Exile, Secaucus, Lyle Stuart Inc., 1981, str. 23-24). Obradom przewodniczył Obergruppenführer SS, dr Johann-Friedrich Scheid, dyrektor firmy Hermsdorf-Schomburg Isolatoren GmbH (HESCHO). Obecni byli przedstawiciele czołowych koncernów, takich jak Krupp, Rheinmetall, Röchling, Brown-Boveri, Volkswagenwerke, Messerschmitt, Büssing i innych wielkich przedsiębiorstw oraz urzędnicy ministerstwa uzbrojenia. Obergruppenführer Scheid otwarcie stwierdził, że wojna jest nie do wygrania i trzeba mysleć o przyszłości gospodarczej Niemiec po wygranej przeciwnika i jego spodziewanych represjach. „Każdy przemysłowiec winien nawiązać kontakty i współpracę z zagranicznymi firmami, ale musi to czynić indywidualnie, bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń” – mówił Scheid. Trzeba tworzyć joint-ventures z firmami zagranicznymi. Należy przy tym zadbać o kamuflaż powiązań nowych spółek z III Rzeszą oraz stworzyć im solidne zdolności kredytowe, aby w wygodnym momencie zaciągać kredyty na powojenne inwestycje w Niemczech. Siła Niemiec po wojnie będzie budowana na fundamencie gospodarki opartej na eksporcie. Sukces programu zależy od pilnego przerzucienia do krajów neutralnych rezerw złota, aktywów przedsiębiorstw, patentów oraz najinteligentniejszych i najsprawniejszych działaczy NSDAP drugiego rzutu, bowiem działacze najwyższego szczebla zostaną zapewne przez przeciwnika uwięzieni. Z najlepszych inżynierów należy tworzyć tajne biura konstrukcyjne, pozornie niezwiązane z macierzystymi zakładami. W biurach tych będą kontynuowane prace nad nowoczesnymi projektami, w tym militarnymi. Na odprawie w hotelu Rotes Haus podano szczegóły kamuflażu operacji oraz sprawdzone kanały przerzutu i prania pieniędzy. Wskazano, że szczególnie wygodne i chętne do współpracy są szwajcarskie banki Basler Handelsbank oraz Schweizerische Kreditanstalt w Zurichu. Są też w Szwajcarii agencje, które za pięcioprocentową prowizję kupują tam dla niemieckich klientów nieruchomości, wykorzystując podstawione lokalne podmioty. Dotychczas wywóz kapitału był surowo wzbroniony, ale obecnie NSDAP apeluje do przemysłowców, aby ratowali gospodarczy interes Rzeszy, wywożąc fundusze i aktywa z Niemiec poza zasięg spodziewanych zwycięzców. Podczas narady opracowano również program operacji Lot Orła, czyli wywozu majątku SS do krajów neutralnych, w tym Hiszpanii, Argentyny, Portugalii, Szwecji, Turcji i Szwajcarii, a następnie przejęcia kontroli nad siecią podmiotów przemysłowych i finansowych, utworzonych w celu przywrócenia potęgi gospodarczej powojennych Niemiec (P. Manning, op. cit., str. 135). Na tajnej konferencji był obecny wiarygodny agent francuskiego Deuxieme Bureau – francuskiego wywiadu wojskowego. Na podstawie jego relacji, przekazanej amerykańskiemu wywiadowi wojskowemu, powstał meldunek EW-Pa 128. Łatwo go znaleźć w Internecie, ale demaskatorzy teorii spiskowych, zwłaszcza niemieccy, podważają jego wiarygodność(Np. H. Schneppen, Odessa und das Vierte Reich: Mythen der Zeitgeschichte, Berlin, Metropol-Verlag, 2207). Spychają go najczęściej między doniesienia o UFO, Yeti i podobne sensacje. W sytuacji, kiedy wiarygodność dokumentu zawierającego takie rewelacje jest publicznie podważana, należy go zweryfikować. Spróbowałem to zrobić. Pierwszym etapem było sprawdzenie autentyczności uczestników tajnej konferencji, co w 70 lat po wojnie nie było łatwe. Udało mi się to na razie tylko w przypadku przewodniczącego, Obergruppenführera SS Scheida. Był rzeczywiście dyrektorem firmy Hermsdorf -Schomburg Isolatoren GmbH, która od 1931 roku nosiła nazwę HESCHO. Miał honorową rangę Obergruppenführera SS (odpowiednik generała broni), to znaczy nie miał wojskowych uprawnień dowódczych i stopień otrzymał z uwagi na strategiczne znaczenie jego firmy, która produkowała izolatory ceramiczne dla instalacji energetycznych wysokiego napięcia. W 1942 roku zajmował wysokie stanowisko

H · I ·S ·T· O · R· I ·A w ministerstwie uzbrojenia i produkcji wojennej Alberta Speera. W kwietniu 1945 roku wydostał się z Berlina. Został internowany przez sowieckie wojska okupacyjne w czerwcu 1945 roku i zwolniony w 31 grudnia 1945 roku. Jako niemiecki dyrektor zasiadał w zarządzie Sowjetische Aktiengessellschaft, przedsiębiorstwa powołanego przez sowieckie władze okupacyjne dla sprawnego zrealizowania należnych ZSRS reparacji wojennych. Tytuł doktora nauk technicznych uzyskał w 1923 roku. Zmarł w czerwcu 1949 roku, w sanatorium, po krótkiej chorobie. Kolejnym etapem było porównanie meldunku EW-Pa 128 z innymi doniesieniami wywiadowczymi. Okazało się, że spotkanie w Sztrasburgu nie było jedyne. Zachowany w brytyjskich archiwach ściśle tajny meldunek Ośrodka Szczegółowych Przesłuchań Połączonych Rodzajów Wojsk, datowany na 20 czerwca 1945 roku stwierdza, że podobna konferencja odbyła się w Deisenhofen koło Monachium w połowie kwietnia 1945 roku.

I

nny meldunek o tej naradzie, z 6 lipca 1945 roku, również informuje, że przewodniczył jej Obergruppenführer SS, którego nazwiska nie podano i który poinformował, że fundusze operacyjne na przyszłą działalność zostały już wyprowadzone do Ameryki Łacińskiej, głównie do Argentyny, natomiast w Hiszpanii i w Szwajcarii przebywają płatnicy, którzy będą je udostępniać. Dla przeprowadzenia skomplikowanej operacji wyprowadzenia i ukrycia majątku III Rzeszy połączono wydział B departamentu III (sprawy gospodarcze) z departamentem VI (wywiad zagraniczny) Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy –RSHA. Tworzone za granicą grupy i organizacje w żadnym wypadku nie mogą odwoływać się „do pronazistowskich sentymentów” ani prowadzić antysemickiej propagandy. Dalekosiężnym celem operacji jest odbudowa IV Rzeszy pod wodzą NSDAP w „stosownym przebraniu” (MI5 File 602431). Z kolei meldunek z 17 czerwca 1945 roku sekcji kontrwywiadu brytyjskiej 21 Grupy Armii zawierał relację dyrektora duńskiej fabryki wyrobów metalowych, która w czasie wojny współpracowała z firmami niemieckimi. W ostatnich tygodniach wojny niemiecki partner w interesach przedstawił dyrektorowi znajomego z ważnej służby, który zaproponował, aby Duńczyk wyjechał do Szwecji i za „czyste”

Pod naciskiem sowieckiego zagrożenia mocarstwa okupacyjne ogłosiły amnestię dla niemieckich przemysłowców skazanych za zbrodnie wojenne, głównie za wykorzystywanie pracy niewolniczej. szwedzkie pieniądze założył tam niewielką fabryczkę wyrobów metalowych ze szwedzkim personelem. Wszelkie koszty zostaną pokryte, jeśli zgodzi się i skontaktuje poprzez hotel Regina w Sztokholmie. Duńczyk przemyślał ofertę i skontaktował się z... placówką brytyjskiego kontrwywiadu wojskowego (ibidem). Wiceprezes Banku Rzeszy, Emil Puhl, do ostatnich dni wojny negocjował tajne transakcje z bankierami szwajcarskimi. Jeszcze 30 marca 1945 r. telegrafował do Berlina, że liczna grupa dyrektorów i prezesów banków jest nadal zainteresowana robieniem interesów z Reichsbankiem. Jako najbardziej chętnych wymienił Eidgenössische Bank, Kreditanstalt oraz Basel Handelsbank. Dwa ostatnie to te same, o których wspominał Obergruppenführer SS Scheid (A.L. Smith, Hitler’s Gold: The Story of the Nazi War Loot, Oxford, Berg, 1989, str. 74). Trzecim etapem weryfikacji było ustalenie, jak dokument został wykorzystany. Meldunek EW-Pa 128 został opublikowany 25 czerwca 1945 roku podczas posiedzenia podkomisji do spraw mobilizacji wojennej komisji spraw wojskowych Senatu USA. Prezentując dokument, senator Harley M. Kilgore zwrócił uwagę, że Niemcy „rozmieszczają swoje rezerwy ekonomiczne wzdłuż i wszerz globu, przygotowując trzecią próbę osiągnięcia dominacji nad światem” (Elimination of German Resources for War: Hearings before a Subcommittee of the Committee

on MilitaryAffairs US Senate, June 25 1945, Waszyngton, US Government Printing Office, 1945, str. 30). Najwięksi rozpoczęli ewakuację kapitału najwcześniej. Koncern Kruppa tuż po klęsce pod Stalingradem w 1942 roku wyzbył się dyskretnie obligacji rządowych wartych 200 milionów reichsmarek i uzyskane fundusze wyeksportował potajemnie za granicę. Z polecenia Martina Bormanna ewakuację złota do Argentyny rozpoczęto już w 1943 roku. Transporty sztabek i monet do południowej Hiszpanii nadzorował słynny dowódca niemieckich oddziałów specjalnych Otto Skorzeny. Oficer Abwehry kapitan Dietrich Niebuhr przejmował transport i odpowiadał za załadunek na okrę-

i wywoływały rozłamy w (...) narodach świata” (ibidem, str. 47). Z kolei statystycy Departamentu Skarbu zwracali uwagę, że rozpoczynając wojnę, III Rzesza dysponowała rezerwami złota wartości 70 milionów ówczesnych dolarów. Zapasy te, według ich obliczeń, wyczerpały się najpóźniej na początku 1943 roku. Jeśli więc Szwajcarzy przyznawali się do kupienia od Banku Rzeszy 100 ton złota w 1943 roku, to znaczy, że przyjęli złoto zrabowane przez Niemców w podbitych krajach. Wojna trwała jeszcze 2,5 roku i eksperci Sprzymierzonych szacowali, że do Szwajcarii dotarło w czasie wojny zrabowane złoto warte co najmniej 200 milionów ówczesnych dolarów (Smith, Arthur L., Hitler’s Gold: The Story of the

Kiedy amerykańska 3 Armia generała George’a Pattona wyrwała się z Normandii i parła ku Paryżowi, 10 sierpnia 1944 roku w hotelu Rotes Haus przy rue des Francs-Burgeois w Sztrasburgu odbyła się tajna narada czołowych przemysłowców niemieckich.

Sekrety niemieckiego cudu gospodarczego

O

Rafał Brzeski ty podwodne. W Argentynie operacją kierował generał Wilhelm von Faupel, były ambasador III Rzeszy w Hiszpanii. Z przechwyconych sprawozdań niemieckich wynika, że sześcioma U-bootami przerzucono do Argentyny 550 tysięcy uncji złota, 3500 uncji platyny, prawie 4700 karatów diamentów, setki dzieł sztuki oraz tysiące złotych monet (W.F. Wertz Jr., Time to Rid America of the „Dulles Complex”, „Executive Intelligence Review”, 5.8.2005, str 58). Kiedy kończyła się wojna, koncern I.G. Farben Industrie miał za granicą kilkadziesiąt firm-córek, a ogólną liczbę zagranicznych firm w różnych krajach, powiązanych kapitałowo z korporacjami niemieckimi szacowano w 1945 roku na ponad 750 (P. Lavenda, Hitler’s Legacy, Lake Worth, 2014, str. 117, przypis). Nominalnym prezesem w takich firmach był obywatel danego kraju, administracja była mieszana lokalno-niemiecka, ale firma była własnością niemiecką, bowiem w rękach Niemców znajdowały się bezimienne akcje na okaziciela. Urzędnicy amerykańskiego Departamentu Skarbu zidentyfikowali 58 takich firm w Portugalii, 112 w Hiszpanii, 233 w Szwecji, 214 w Szwajcarii, 35 w Turcji oraz 98 w Argentynie (W.F. Wertz Jr., ibidem, str. 59). W pierwszych tygodniach 1945 roku Reichsführer SS Heinrich Himmler w okólniku dla gauleiterów zawiadamiał, że „członkowie partii, którzy cieszą się zaufaniem Hitlera, zostaną wysłani w misjach specjalnych za granicę” (Elimination of German Resources for War, str. 646). W lutym 1945 roku Himmler informował, że „345 członków partii otrzymało polecenie przygotowania się do opuszczenia Niemiec” (ibidem).

chętnie w Szwajcarii tytułów własności nieruchomości, których przepisanie wydarto ofiarom kierowanym do obozów śmierci. Z inicjatywy amerykańskiego Departamentu Skarbu w lutym 1944 roku w Waszyngtonie, Londynie i Moskwie wydano deklarację adresowaną do „zainteresowanych stron”, przede wszystkim do państw neutralnych, podkreślającą, że Sprzymierzeni „uczynią wszystko co możliwe”, aby zablokować niemieckie próby upłynnienia złota, walut, papierów wartościowych i innych dóbr zrabowanych w krajach okupowanych (Foreign Relations of the United States (FRUS), 1944, tom 2 General: Economic and Social Matters, str. 213-214). Ostrzeżenie to rozwinęło się w ciągu kilku miesięcy w aliancką operację SAFE-HAVEN, w którą zaangażowane były amerykańskie i brytyjskie służby wywiadowcze, resorty spraw zagranicznych i skarbu oraz specjalistyczne sekcje finansowe sztabów wojskowych. Głównym zadaniem operacji było: • ograniczenie penetracji gospodarczej Niemiec poza granicami Rzeszy, • zablokowanie niemieckich prób przekazywania aktywów w krajach neutralnych, • zapewnienie, że po wojnie niemieckie aktywa będą dostępne celem wykorzystania ich w reparacjach wojennych i odbudowie Europy, • zapobieżenie ucieczkom tych członków nazistowkiej elity, którzy zostali uznani za zbrodniarzy wojennych (D.P. Steury, The OSS and Project SAFEHAVEN: Tracking Nazi „Gold”, „Studies of Intelligence”, lato 2000, str. 35-36).

Nazi War Loot, Oxford, Berg, 1989, str. 80-81). Prowadzący wojnę ekonomiczną z III Rzeszą eksperci finansowi USA i Wielkiej Brytanii byli świadomi „wycieku” z Niemiec do krajów neutralnych złota, walut, różnych aktywów, cennych dzieł sztuki oraz nabywanych

perację SAFE-HAVEN od samego początku trapiły międzyalianckie i międzyresortowe spory, podsycane różnicami w podejściu do powojennych Niemiec. Departament Skarbu opowiadał się za drastycznym rozbiciem administracyjnym państwa, likwidacją przemysłu i przekształceniem Niemiec w „kraj pasterski”, oparty na rolnictwie. Departament Stanu chciał silnych, ale spacyfikowanych Niemiec, widząc w nich czynnik stabilizujący układ sił w Europie i zaporę przeciw rozszerzaniu się wpływów sowieckich (ibidem, str. 36). Alianckie spory pomagały Niemcom w ich pośpiesznej ewakuacji zrabowanego majątku. Krótko po

zakończeniu wojny niemieckie aktywa w Szwajcarii prasa szacowała na 750 milionów dolarów, eksperci alianccy na 250-500 milionów dolarów, urzędnicy szwajcarscy na 250 milionów dolarów (Eizenstat Report, maj 1997) Ile zdążono wcześniej i później przerzucić dalej? Trudno powiedzieć. Amerykański kontrwywiad informował wiosną 1945 roku, że w Hiszpanii zidentyfikowano 50 lokalnych firm wykorzystywanych przez służby niemieckie w celach wywiadowczych, około 3 tysięcy niemieckich agentów oraz ponad 400 funkcjonariuszy niemieckich służb (D.P. Steury, Donald P., op. cit., str. 41). Jak widać, w ostatnich miesiącach wojny Niemcy skutecznie eksportowali kapitał poza granice III Rzeszy i tworzyli sieć firm-córek wielkich koncernów w różnych krajach świata, natomiast po wojnie gospodarka niemiecka odbudowała się zaskakująco szybko, co media nazwały „cudem gospodarczym”. „Ojcem chrzestnym” tego Wirt­ schafts­wunder ogłoszono Ludwiga Erharda, drugiego kanclerza Bundesrepublik, a wcześniej ministra gospodarki i zastępcę kanclerza Konrada Adenauera. Mniej już wiadomo, że jest autorem memorandum o stabilizacji powojennej gospodarki Niemiec, zatwierdzonego przez szefa Sicherheitsdienst Ottona Ohlendorfa (powieszonego z wyroku trybunału w Norymberdze). W III Rzeszy rozważania o powojennej przyszłości Niemiec były zakazane, ale Erhard miał „parasol” Ohlendorfa, a Ohlendorfa „krył” Reichsführer SS Heinrich Himmler. Pod naciskiem sowieckiego zagrożenia i cierpliwych zabiegów Adenauera i Erharda w 1957 roku mocarstwa okupacyjne ogłosiły amnestię dla niemieckich przemysłowców skazanych za zbrodnie wojenne, głównie za wykorzystywanie pracy niewolniczej. Na wolność wyszli między innymi Alfried Krupp, właściciel koncernu Kruppa, oraz Friedrich Flick, którego grupa przemysłowa wkrótce przejęła 40% udziałów w koncernie Daimler-Benz. Flick do końca życia, a zmarł w lipcu 1970 roku, odmawiał zapłacenia chociaż jednej marki odszkodowania przymusowym robotnikom, którzy pracowali w jego zakładach. Zostawił spadkobiercom majątek oceniany wówczas na miliard dolarów, ewidentny dowód, że Niemcy rosną w siłę. K

R e k l a m a

E

lementy składające się na meldunek EW-Pa 128 zostały, jak widać, potwierdzone przez inne źródła. Jest to zatem dokument wiarygodny. W ocenie amerykańskiego Departamentu Stanu, przedstawionej podczas posiedzenia podkomisji senackiej, podkreślono, że Niemcy, „spodziewając się porażki militarnej, przygotowali przemyślane plany prowadzenia za granicą dalszych działań dla wsparcia ewentualnego odrodzenia potęgi Niemiec”. Nie tylko w sferze gospodarczej i finansowej. Elementami które zwróciły uwagę Departamentu Stanu, były: „subsydiowanie uczelni, szkół technicznych, szkół średnich i podstawowych dla szerzenia doktryny panniemieckiej” oraz zalecenie, by „będące niemiecką własnością lub znajdujące się pod niemiecką kontrolą gazety, magazyny i stacje radiowe szerzyły (...) propagandę

Cedrob S.A. jest firmą z wieloletnią tradycją. Dziś, dzięki dużym nakładom finansowym na nowoczesną technologię oraz innowacyjne rozwiązania jest liderem w produkcji mięsa i przetworów drobiowych na rynku krajowym i zagranicznym.

www.cedrob.com.pl


kurier WNET

K· O · N ·T· R· O ·W· E · R·S · J · E

N

o właśnie, czymże jest prawda, zastanawiam się, stojąc w gigantycznym korku w Łomży. Jest prawda plemienna, która w ramach solidarności wyklucza zbrodniczość swoich ziomków, tym bardziej, że ludowy polski antysemityzm, tak opisywany w kraju i za granicą, raczej wykluczał mord jako rozwiązanie międzysąsiedzkich sporów i zatargów. Oczywiście dla zagranicznych i polskojęzycznych lewicowych badaczy ludowy antysemityzm był fundamentem Holocaustu. Zapomnieli przy tym, że zabójstwo, jak naucza Kościół (a przecież ich zdaniem antysemityzm związany jest z katolicyzmem), skazuje duszę mordercy na wiecznie potępienie, a był to bardzo ważny argument dla przednowoczesnych kolektywów. Dodatkowo w naszym folklorze i myśli ludowej nie występuje fizyczna eliminacja jako czyn chwalebny. Oczywiście były nastroje antysemickie, tak jak antyklerykalne czy „antypańskie”, ale nigdy nie przerodziły się one w masową ludową ruchawkę czy rzeź, jak wśród chłopstwa ruskiego, którego koncepcja riezania Lachów, Żydów i panów raz na jakiś czas eksploduje i chłop ukraiński wie, co, jak i komu zrobić, żeby ulżyć swym prymitywnym namiętnościom. Prawda plemienna jest trwałym elementem kultury żydowskiej, który dzieli świat na „dom Izraela” – hebr. Beit Yisrael – i narody – hebr. Goim. Nie będziesz oszukiwał swoich, ale tylko gojów, jak nakazuje litera Talmudu, której treść czy wartość miała być dostępna tylko dla Żydów, a dla obcych – taka interpretacja czy „narracja”, która nie szkodziłaby narodowi wybranemu. Jest to logika całkowicie sprzeczna z doktryną chrześcijańską, chociaż historia dowodzi jej skuteczności dla permanentnego trwania przez tysiąclecia. Dzisiaj jest to rodzaj wiedzy „zakazanej”, albowiem nawet część inteligencji katolickiej jest skażona ideą „judeochrześcijanizmu”, całkowicie nie zdając sobie sprawy z tego, że judaizm nie tylko w swojej teologii, lecz przede wszystkim filozofii jest całkowicie sprzeczny z chrześcijaństwem. Ponieważ czy goj jest człowiekiem wedle judaizmu? Co do tego rabini nie są zgodni. Ciepłe lipcowe popołudnie. Wychodzę z automobilu po żmudnej trasie z Warszawy przez Łomżę do Jedwabnego i napełniam płuca zdrowym wiejskim powietrzem. – Przepraszam, że tu tak śmierdzi, ale Duńczycy postawili tutaj wielką fermę świń i nie da się oddychać – tłumaczyła gospodyni, skąd wziął się zwierzęcy odór, nie mający nic wspólnego ze „wsią spokojną, wsią wesołą”. No cóż, mieszczucha można łatwo oszukać, a nietutejszy z marszu nie wejdzie w sieć lokalnych układów, relacji i miejscową nieufną duszę. Tym bardziej, że ta ziemia od wieków jest zasiedziała przez dumną szlachtę zagrodową, która nie szczędziła swych synów i ofiar dla Ojczyzny. Tak było za cara, który próbował zredukować polską szlachtę, lecz w Łomżyńskiem okazało się to niewykonalne inaczej niż przez stryczek czy kibitkę. We Wrześniu, drugiego dnia kampanii, Niemcy zajęli miasteczko, które w październiku przekazali Sowietom w ramach korekty paktu Ribbentrop-Mołotow, i nad Jedwabnem zawisło jarzmo czerwonej niewoli. Jednak już wiosną 1940 roku w okolicy powstał oddział polskiej partyzantki zmagającej się w beznadziejnej sytuacji (wszak oficjalnej wojny z Sowietem nie było) z okupantem, co NKWD wykorzystało do eliminacji lokalnej elity – która, zdaniem Grossa, mogłaby powstrzymać motłoch przed pogromem. Oczywiście Gross marginalizuje drażliwy temat okupacji sowieckiej w Łomżyńskiem, jak i na terenach wschodniej Polski. Dlaczego? Czyżby jawna kolaboracja części R e k l a m a

Żydów z najeźdźcą była przyczyną pogromów latem 1941 roku w pasie od Bałtyku do Morza Czarnego zajętym przez Sowietów w latach 1939–1940? Sławetny reportaż telewizyjny Agnieszki Arnold wskazywał jednak inne źródło zła – była to endecja, a przecież w nieodległym Drozdowie w styczniu 1939 roku umarł Roman Dmowski – przypominał narrator. Wiadomo, że są środowiska żydowskie, które nigdy nie darują Dmowskiemu tego, że ich przechytrzył i zdobył bardzo wiele dla Polski na salonach światowych. Dodatkowo myśl Dmowskiego – mniej romantyzmu, więcej pozytywizmu i niech Polacy zdominują przestrzeń gospodarczą w swoim kraju – była sprzeczna z żywotnymi żydowskimi interesami, które przedwojenni otwarcie nazywali jako „pasożytnicze” na polskim organizmie narodowym. A jak Żydzi przyjęli powstawanie Polski i jej wojny o granicę? Zdecydowanie wrogo! Zarówno w Wilnie, Białymstoku, jak i we Lwowie miejscowi Żydzi w zauważalnej ilości przyłączali się do oddziałów bolszewickich/litewskich/ukraińskich, ponieważ wiedzieli, że w tych młodych organizmach pozbawionych rodzimej inteligencji to oni będą tą niezbędną warstwą kierowniczą, co byłoby utrudnione w Polsce. I to właśnie sympatie narodowe, a nie jawna kolaboracja Żydów z bolszewikami miała doprowadzić do pogromu 10 lipca, powtarzają zgodnie Gross i Arnold.

P

o zakwaterowaniu w pokoju nad jedynym okolicznym barem, poznaję autora książki „O Jedwabne, Jedwabne”, Tadeusza Mocarskiego. Mocarski, syn tej ziemi, urodził się już po zagładzie miejscowych Żydów, ale zebrał relacje rodzinne i miał talent oraz odwagę cywilną, żeby to opublikować, a o jego pracy prof. Chodakiewicz wyraził się, że jest najlepszą pozycją nienaukową o Jedwabnem. – Kluczową postacią dla wydarzeń z 10 lipca jest Karol Badroń, żandarm za okupacji niemieckiej. Badroń, co ciekawe, przyjechał w te okolice w 1935 roku ze Śląska Cieszyńskiego za pracą. I to już jest poważny znak zapytania, albowiem kto przyjeżdża z bogatego i uprzemysłowionego Śląska na biedę podlaską z żoną i pięciorgiem dzieci – zastanawia się pisarz. – Przed wojną się kręcił po okolicy i naprawiał różne rzeczy – głównie zegarki, ponieważ nie było tu wiele mechaniki, praca była raczej oparta na sile mięśni, a nie technologii. No i Badroń tak się kręcił, ale dopiero wojna zweryfikowała, dlaczego on tu się sprowadził i dlaczego kursował na linii Jedwabne–Wizna, pod którą wiosną 1939 zaczęto robić fortyfikacje. Proszę pamiętać, że to była okolica nadgraniczna, do Prus tu jest kilka wiorst, a przez Wizne prowadzi trasa na Brześć – kluczowy punkt strategiczny. Czy informacje zebrane przez Badronia przydały się Guderianowi, który początkowo bezskutecznie, z furią szturmował Wizne we Wrześniu? Nie wiem, ale historia przypisała Badroniowi inną rolę. Wsiadamy, z ruska mówiąc, do „maszyny” i przemierzamy 2,5 km do centrum miasta. – O, widzą panowie, tutaj jest ulica Łomżyńska. Czy oddział niemiecki mógł tędy wjechać do miasteczka niepostrzeżenie? Oczywiście, że mógł, ponieważ to w tym budynku mieściła się komenda. W tej bramie, wedle zeznań na UB, Badroń w trakcie pogromu naprawiał ciężarówkę. Ale proszę spojrzeć, czy w tak wąską bramę mogłaby wjechać wojskowa ciężarówka? – Mocarski podważa kolejne elementy wersji Grossa wydarzeń z 10 lipca 1940 roku. – Tu sama logistyka i struktura architektoniczna miasteczka wyklucza jego bajdurzenie – dodaje. – Gross podawał w wątpliwość, że Niemcy w czasie zajść byli obecni w Jedwabnem. Nie wierzył, że jedli obiad w rynku, bo według niego jedna

10 lipca 1940 r. w stodole w Jedwabnem spłonęli miejscowi Żydzi. I tylko tyle na razie wiadomo, ponieważ reszta to jest „narracja”. Jedyna „narracja” znana na całym świecie jest taka, że tego dnia katolicy zamordowali z zimną krwią 1600 miejscowych Żydów. Druga „narracja”, mało znana nad Wisłą, wyklucza udział w zbrodni ludności polskiej, wskazując, że mordu dokonali Niemcy. Więc jaka jest prawda?

O Jedwabne! O Jedwabne! Paweł Rakowski

kobieta nie mogła na wiejskiej kuchni ugotować obiadu dla 68 osób. Wiejskie gospodynie obsługiwały całe wesela na o wiele więcej osób. On w ogóle nie zna realiów polskiej prowincji – stwierdził zdegustowany kłamstwami autora „Sąsiadów” Mocarski. Po chwili znaleźliśmy się na jedwabieńskim rynku, na którym nic od roku się nie zmieniło. Na sporym placyku wszystkie ławeczki zostały zajęte przez lokalny, mocno opalony element, który alkoholizował się w sobotnie popołudnie. Rzeczywiście, szkoda w taki ładny dzień siedzieć w domu przed telewizorem, tym bardziej, że kadra Nawałki, choć dostarczyła nam tylu wspaniałych emocji i nadziei, już na turnieju we Francji nie gra. A czy są inne rozrywki w wolnym czasie? Istnieją teorie, że do rozpijania polskiego ludu mocno przyczynili się Żydzi, którzy dzierżyli karczmy i mieli monopol na wyroby wyskokowe, które rozdawano nawet małym dzieciom. Wiadomo, naród w nałogu jest niezdolny do realnego pojmowania rzeczywistości, i dlatego za Niepodległej Kościół mocno zaangażował się w kampanię trzeźwości. Ale wiadomo – wojna, komuna, Balcerowicz – i wszystko wróciło do punktu wyjścia. Z rynku udaliśmy się na spotkanie autorskie do miejscowego domu kultury, na które przyszło 7 osób. – Ci ludzie, którzy pamiętali, jaka była prawda, już nie żyją – powiedziała kobieta z sali i po chwili kupiła książkę od autora, komentując – to nie dla mnie, ja prawdę znam, to jest książka dla moich dzieci i wnuków. Stojąc z boku, przeglądałem

w telefonie internetowe teksty o Jedwabnem. Znany, choć ponoć bezrobotny dziennikarz rozpisywał się na swoim portalu o tym, jak to poczucie winy i zbiorowej odpowiedzialności ciąży nad mieszkańcami miasteczka. Zastanawiałem się, skąd dziennikarze biorą takie banialuki i czy kiedykolwiek tutaj byli i rozmawiali z kimkolwiek. W moim odczuciu panuje tu dość mocne zniechęcenie w stosunku do tego tematu, zwłaszcza po tym, jak Jedwabne zostało oszkalowane na całym świecie. Dowodów nie ma, ponieważ nie było ekshumacji, a oskarżenia Grossa nie wytrzymują konfrontacji z miejscowymi realiami. Najsłynniejsze w świecie podlaskie miasteczko budzi się w niedzielny poranek do życia. Mieszkańcy, świątecznie odziani, bez zainteresowania obserwują przejeżdżające przez rynek samochody ekip największych telewizji w kraju, udając się do kościoła na mszę. Do tego kościoła, który za okupacji sowieckiej miejscowy żydowski komunistyczny element chciał przerobić na publiczny wychodek i wypróżniali się nań. Jak wspominali świadkowie tych czasów, Żydzi na ulicach krzyczeli, drwiąc: „wasza Polska zdechła i nigdy jej nie będzie!”, albo: „chcieliście Polski bez Żydów, to macie Żydów bez Polski!”. Feralnego 10 lipca, zdaniem duetu Gross i Arnold, drzwi kościoła były zamknięte dla Żydów, a i interwencje u biskupa łomżyńskiego okazały się nieskuteczne. Jerzy Robert Nowak w swojej książce „100 kłamstw Grossa o żydowskich Sąsiadach i Jedwabnem”

z oburzeniem nazywa kłamstwem rzekomą bezczynność hierarchii kościelnej. Zachowały się listy biskupa z apelami do władz niemieckich o zostawienie Żydów, a miejscowy proboszcz Kebliński wstawiał się u Niemców za Żydami, aż rozwścieczeni najeźdźcy zagrozili mu śmiercią. Byłby to drugi z rzędu jedwabieński proboszcz zamordowany przez okupantów, albowiem poprzedni, ks. Marian Szumowski, został rozstrzelany przez NKWD w Mińsku – przypomina publicysta w swojej książce, która wyszła w niskim nakładzie, bez promocji i bez tłumaczeń na języki obce. Po drugiej mszy porannej ksiądz proboszcz Jerzy Dembiński zatrzymał wiernych. Jest petycja o ponowną ekshumację ofiar pogromu niemieckiego. – Apeluję do was, abyście ją podpisywali. Jest mi wstyd za was, że do tej pory nie podpisaliście i że ktoś spoza naszej gminy bardziej dba o nasz interes niż my sami. A przecież bycie Polakiem to obowiązki, tym bardziej należy wymagać od katolika, aby żył w prawdzie! – Mocne słowa proboszcza zmobilizowały wiernych do składania podpisów, a ja, słysząc je, oniemiałem z zachwytu. Szkoda, że ambona jest tak rzadko wykorzystywana do przekazów prostych, wyrazistych i tak pożytecznych. Następnie okrążyłem raz jeszcze placyk, już zagospodarowywany przez miejscowy element. – No bo co tu robić? Pracy nie ma, jak jest, to za grosze, a i tak wolą posprowadzać Ukraińców – marudzą moi rozmówcy na placyku. Na rynku pod kościołem w trakcie okupacji sowieckiej od października 1939 do czerwca 1941 roku stał pomnik Lenina. Psychologiczny stan ostatnich dni okupacji sowieckiej doskonale opisał Józef Mackiewicz w genialnej powieści „Droga donikąd” – społeczną psychozę strachu przed krążącym i zapychającym wrogami ludu bydlęce wagony na Sybir NKWD. Czy tak samo było tutaj 20, 21 i 22 czerwca 1941 roku, kiedy ostatnia wywózka nałożyła się na niemiecki atak? W chwili ofensywy niemieckiej na Sowietów, która tradycyjnie musiała przemaszerować przez naszą ziemię, pomnik został obalony i wedle pewnych relacji miejscowi Żydzi zostali zmuszeni do przeniesienia popiersia wodza rewolucji za miasto. Idę drogą, która dla większości jedwabieńskich Żydów była ostatnią. Przy furtkach gospodarzy podenerwowane Burki skaczą i gardłują na przechodniów. Być może czują obce zapachy, albowiem trasa spod rynku do żydowskiego miejsca pamięci wydarzeń z 10 lipca 1941 została zapełniona przyjezdnymi z odległych krain.

O

grodzona skromnym murkiem przestrzeń wokół obelisku pamięci o pomordowanych Żydach zapełniła się ludźmi. Niektórzy w żydowskich kipach, jak Talmud nakazuje, inni to zapewne różni oficjele. Tłum zagęszczają dziennikarze z największych polskich stacji telewizyjnych i radia z ulicy Czerskiej. Uroczystości zaczęły się po 11:00. Obelisk został szczelnie otoczony, a organizator nie przewidział systemu nagłaśniającego, przez co do moich uszu dochodziły skrawki dźwięków – wpierw kiwanie się z recytacją po hebrajsku, następnie fragment psalmu „Pan nie pozwoli wytracić Izraela”, a później relacja świadka historii. W tłumie słychać wyraziste akcenty amerykańskie i hebrajskie, chociaż starano się mówić po polsku. Tu i ówdzie członkowie wspólnoty żydowskiej wymachiwali flagami izraelskimi, co tworzyło jeszcze większy mętlik w mojej głowie. Czy to są uroczystości religijne? Nie. Nie wydano mężczyznom kip zwanych też jarmułkami, jak to ma miejsce na uroczystościach o charakterze religijnym. Czy to są uroczystości państwowe? A jeśli tak, to jakiego

13

państwa, przecież obywatele Izraela nie ginęli w Jedwabnem? Co prawda izraelski Kneset przyznał ongiś obywatelstwo wszystkim pomordowanym Żydom, ale jest to, moim zdaniem, wielkie nadużycie. Tylko nieliczni wybrali Palestynę, a zresztą nawet wśród Żydów istnieje spór o zawłaszczanie pamięci historycznej przez syjonistów. Ultraortodoksi z ruchu Neturei Karta, nie uznający Izraela, mają swoją wykładnię Holocaustu – to Żydzi są temu winni, albowiem poszli w komunizm lub w syjonizm, zostawiając Torę, a Najwyższy zesłał Hitlera za karę i zrobi to ponownie, jeśli Żydzi się nie opamiętają. Kręciłem się wokół miejsca, które niby ma odgradzać obelisk, ale w potocznej narracji ma oddawać wielkość stodoły, w której rzekomo Polacy spalili 1600 Żydów. Oczywiście gołym okiem widać absurd tego oskarżenia – stodoła tej wielkości nie mogła należeć do zwykłego chłopa, a ile benzyny trzeba by było zużyć, żeby to podpalić. Poza tym 1600 osób zostało zagnanych na śmierć przez... 20 (skazanych przez władzę ludową, z tego tylko 1 wyrok śmierci) nieuzbrojonych w broń palną zbirów? Główny odpowiedzialny, Karol Bardoń, volksdeutsch, agent niemiecki, choć ułaskawiony przez Bieruta, zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w łomżyńskim więzieniu. Pod jednym z narożników usiadł świadek historii. – My uciekalim z Wizny, bo całe miasto Niemcy spalili w trakcie walki z Sowietami – mówi opalony starszy jegomość z mocnym hebrajskim akcentem. – Na drodze tu, do Jedwabnego, powiedzieli nam, żebyśmy tam nie szli, bo tam palą Żydów. Kto ich palił, czy Polacy czy Niemcy? – rozkłada ręce z niewiedzy. – Kiedy pierwszy raz tutaj wróciłem? Kiedyście przegnali komunistów – mówi z nieukrywaną radością wesoły staruszek. Opowieść tłumaczyła dla szwedzkich reportażystów z hebrajskiego na angielski córka jegomościa. – Tutaj jest miejsce, w którym Polacy zamordowali 1600 Żydów. Oczywiście byli też dobrzy Polacy, którzy ratowali nas – relacjonowała, jej zdaniem prawdę, przed kamerą. Po chwili namysłu podszedłem do szwedzkich dziennikarzy i po dobrze im znanym z domu przywitaniu „Shalom” podałem w wątpliwość relację o dokonanym w tym miejscu mordzie. Przypięty pod kołnierz mikrofon, kamerzysta odliczył do trzech – i jazda!– Przede wszystkim nie mogło tu być 1600 osób, ponieważ widzimy, że nas tutaj jest teraz około 300 i już jest tłok. Wiemy o tym, że latem ’41 roku Niemcy zrobili getto dla około 100 Żydów. 1600 Żydów to stan za przedwojennej Polski, a Sowieci doliczyli się 500 Żydów w miasteczku. Po drugie, żeby spalić takie coś, trzeba było benzyny, a skąd ona miałaby się wziąć w takim miasteczku w 1941? – pytam in my best English. – Po trzecie, to był obszar nadgraniczny i udokumentowane są działania dywersyjno-szpiegowskie, a po czwarte, 10 lipca 1941 r. w Jedwabnem byli widziani żołnierze niemieccy, podobno jedli obiad w rynku. Gross pisze, że robiono zdjęcia, i gdyby się one odnalazły, tak samo, gdyby tutaj doprowadzono do ekshumacji, znalibyśmy prawdę, której dzisiaj nie znamy – kontynuuję, chociaż temat Jedwabnego zgłębiałem zaledwie 3–4 dni przed przyjazdem. – A więc kto jest odpowiedzialny za mord w Jedwabnem? – pyta mnie reporter. – Zgodnie z prawem międzynarodowym – okupant, czyli Niemcy – oznajmiam zgodnie z prawdą i z radością, że Ojczyzna nie wydała mamony na moje szkoły nadaremno. Mam nadzieję, że nie dożyję czasu, kiedy globalna narracja i interpretacja zbrodni w Jedwabnem będzie taka, że szlachetny Wehrmacht nie zdążył uratować Żydów przed polskim motłochem z powodu złych polskich dróg. K


kurier WNET

NET T · WNE I A· W AAK KAADDE EMMI A

14

J

est skondensowaną koncentracją na samym sobie – na własnych pragnieniach, potrzebach, doznaniach, interesach, myślach, na własnym otoczeniu, na samouwielbieniu. Jest zachłanna – pragnie zawłaszczać i posiadać, co tylko się da: dobra materialne, szacunek i podziw, miłość, status, władzę i każdego rodzaju moc. Pycha to imperatyw wynoszenia się i wywyższania ponad wszystko i wszystkich. Bywa jawna lub maskowana, ma tysiące twarzy – niektóre nawet zatrącają pozorami wspaniałości i wykwintu. Potrafi przyczaić się za maską ambicji, szlachetności, dobroczynności, wyniosłej dumy – ba, nawet fałszywej pokory. Jednakże za każdą z nich kryje się przeogromne, wręcz ubóstwione „ja”, rozdymane do granic obrzydliwości. Niezaspokojona miłość własna to karykatura miłości bliźniego, stanowi wręcz jej przeciwieństwo w krzywym zwierciadle. Chełpliwa i zazdrosna, szuka swego, nikomu nie wierzy, nie znosi trudów, puszy się, unosi, zazdrości, często raduje z cudzych niepowodzeń i z niesprawiedliwości. Podszyta jest przemożnym pragnieniem nieustannego wywyższania się, stawiania ponad innymi, w centrum świata. Uważa, że wszystko jej wolno, wywłaszcza każdego i zagarnia każdym możliwym sposobem wszystko, na co przychodzi jej ochota. W postaci nieuleczalnej w ogóle nie uznaje czegokolwiek poza sobą i ponad sobą. A stąd już prosta droga wiedzie do mniej lub bardziej maskowanej pogardy wobec innych, a wraz z nią – do poniżania ludzi, do ich upadlania, wyzyskiwania, do manipulowania nimi wedle własnego upodobania. Pycha, miłość własna, roszczeniowość, wywyższanie się – nie znają granic. Nie wchodzi tu w grę żadne

A

merykanin Jared Diamond słynie z oryginalnych pomysłów. Jedna z jego książek nosi tytuł „Upadek”. Łącząc historię z geografią i ekonomią, Autor szuka odpowiedzi na pytanie: „dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało”. Taki jest podtytuł książki. Najczęstszym powodem było oczywiście wyniszczenie środowiska naturalnego, a zwłaszcza wycięcie lasów na budowę domów, ale także okrętów. Byłem zdumiony, czytając, ile setek dębów szło na budowę jednego okrętu wojennego marynarki brytyjskiej. Autor wykazuje też, mimochodem niejako ośmieszając liberalizm, że lasy ocalały tam, gdzie działała planowa polityka autorytarnego państwa, na przykład w Japonii pod rządami szogunów. U nas też istniały „lasy królewskie”, pełniące de facto rolę rezerwatów. Babcie zbierające chrust na opał nie mogły wynieść z lasu patyków grubszych niż palec leśniczego. Mamy jeszcze tych lasów sporo i porażka wyborcza PO uratowała je przed oddaniem (za darmo!) w obce ręce. „Nawet ludzie związani długoterminowymi interesami, pisze Diamond, nie zawsze działają racjonalnie. Nie-

Diamond wskazuje na rolę i wolę przewidującej jednostki. Gdyby budowa arki Noego była uzależniona od demokratycznej woli większości, Noe wraz z rodziną utonąłby ze wszystkimi. rzadko przedkładają zysk krótko- nad długoterminowy albo wybierają działania, których nie da się usprawiedliwić ani jednym, ani drugim. Z tego powodu przebieg historii jest nieporównanie bardziej złożony od reakcji chemicznych, dlatego też w tej książce nie głoszę ekologicznego determinizmu. Przywódcy, którzy nie czekają biernie na wydarzenia, ale mają odwagę R e k l a m a

Pycha, matka wszystkich grzechów, to nic innego, jak wszechogarniająca roszczeniowość, wyrastająca z dążenia do zaspokajania niepohamowanej miłości własnej.

samoograniczenie, głębsza refleksja. Owa zachłanność, właściwie totalna, rozmaicie bywa racjonalizowana lub przystrajana pięknymi ozdobami na pokaz. Przejmując władztwo nad rozumem i duszą, obudowuje się kłamstwami, obłudą i hipokryzją, a przy tym domaga się hołdów, uznania, podziwu. Co gorsza, dąży do podporządkowania sobie innych, uzależniania słabszych, próbuje władczo panoszyć się, nachalnie eksponując swego „nosiciela” – jego poglądy, opinie, dokonania, idee. Jednocześnie „pudruje” całe to paskudztwo, owija w bawełnę swą faryzejską intencjonalność, konstruując dla niej rozmaite usprawiedliwienia, a dla swych poczynań wymyśla bajki lub strachy o pozornie „wyższych racjach”. Gdy już nie da się inaczej – korumpuje otoczenie lub wręcz je zastrasza. Zatem ma ludzi albo za idiotów, albo za kanalie. Człowiek owładnięty pychą podszyty jest jednak strachem, że wszystko się wyda. „Dokłada wszelkich starań, by zasłaniać swoje kłamstwa i nie może ścierpieć, aby mu je pokazywano

lub je widziano. Jest tedy jeno maską, jeno kłamstwem, jeno obłudą; i w sobie, i wobec innych” (Pascal). Ponieważ unika prawdy, jest łasy na pochlebstwa, rozmiłowany w pochwałach, a gdy ich brak, gdy świat go nie podziwia – odpłaca mu mściwością, która w swej istocie jest cechą tchórzy, bojących się zdemaskowania swej małości. Mówiąc obrazowo – jest to narcyzm nie tyle żałosnego, próżnego kretyna, ile wrednego padalca. Pycha, strojąc się w szatki hipokryzji, lubi oskarżać innych – szuka więc w nich tego, czym sama się karmi, z czego sama wyrasta. Bywa wtedy prześmiewcza, skłonna do sądzenia, do pomniejszania cudzych racji i zalet tylko po to, by „bokiem” wychwalać własne rzekome cnoty, swą przenikliwość, nawet własną mniemaną szlachetność. Kocha się w przechwałkach, nawet wtedy, gdy udaje, że wyraża wzgardę dla wywyższania się innych. „Wzgarda próżnej chwały sama się próżną chwałą staje; bo nie gardzi naprawdę, póki się wzgardą pyszni” (Augustyn).

Nie sposób zliczyć odmian pychy i jej pochodnych – potomstwa „zwinnej Pantery o plamistej skórze”, „Lwa, wściekłego z głodu”, wreszcie „Wilczycy, nabrzmiałej od płodu żądz wszelkich/sprawczyni nieszczęść mnogiego narodu” (Dante). Z jawnymi lub ukrytymi jej oznakami stykamy się na co dzień dokoła siebie, a najpowszechniejszym jej przejawem jest ledwo już skrywana pogarda dla „maluczkich”, dla „ludzkiej mierzwy”, niegodnej pojąć doskonałości „wielkich i mądrych” – tyle, że z własnego lub wręcz cudzego nadania. Wystarczy tylko posłuchać polityków i ich przybocznych wszelkiej maści, lizusowskich żurnalistów, sprzedajnych ekspertów, ideologicznych i propagandowych wyjców, wreszcie owych „nadobnisiów i koczkodany” czyli rozdęte inteligenckie gnidy, rozparte na różnokolorowych szmatach albo rozpięte na pluszowych krzyżach. Jakże oni muszą nami gardzić, skoro uprawiają te swoje łamańce w przekonaniu, że ochoczo „kupimy” każdą podstawioną rzeczywistość – jak nie jedną, to drugą? Jak mają czelność spoglądać ludziom w oczy – nawet przez bezosobowy ekran telewizora? Pławiąc się we własnej doskonałości, bredzą jak Piekarski na mękach, z pełną świadomością kłamliwości swych popisów elokwencji. Rozdyma ich pycha, wzajemnie nakręcają sobie samouwielbienie, odpowiednio wzmacniane przez wypłaty z cichych kas na zapleczu tego interesu fałszu i obłudy. Najsmutniejsze jest to, że pogarda do ludzi to zjawisko dziś powszechne – nie tylko u nas. Kłamstwo i propagandowe brednie stały już do tak nachalne, że aż wymiotne. Jest tego kłamstwa kilka poziomów – także i takich, na których rzekomo ma go nie być.

i zdolność antycypować kryzysy oraz zawczasu podejmować świadome (odgórne) decyzje, mogą wpływać w wieloraki sposób na losy swych społeczności. Podobnie odważni i aktywni obywatele mogą poprzez swoje działania wpływać na nie oddolnie. Szogunowie z epoki Tokugawy i moi przyjaciele z Montany, którzy przeznaczyli część posiadłości ziemskich na rezerwat przyrody, dobrze uosabiają oba rodzaje zarządzania, w którym działanie dla własnych długoterminowych interesów sprzyja zarazem pożytkowi wspólnemu”. Diamond w swojej książce nie wdaje się w politykę, ale wskazuje na rolę i wolę przewidującej jednostki. Gdyby budowa arki Noego była uzależniona od demokratycznej woli większości, Noe wraz z rodziną utonąłby ze wszystkimi. Dalej Diamond cytuje Firtha, wyjaśniającego sukces mieszkańców polinezyjskiej wyspy Tikopii: „W ostatecznym rachunku sposób gospodarowania stanowi nieodłączny atrybut tradycji społecznej, której wódz jest jedynie głównym sprawcą i interpretatorem. Wraz ze swymi ludźmi wyznaje te same wartości: ideologię więzów krwi, rytuały i moralność, wzmocnione mitologią i legendami. Wódz jest w znaczącej mierze strażnikiem tej tradycji, ale nie tylko on. Cała starszyzna, wszyscy wodzowie, ludzie jego klanu, a nawet członkowie jego rodziny – wszyscy oni wyznają wspólne wartości i wszyscy mogą zabrać głos w tych sprawach”. W tej społeczności wódz jest głownie autorytetem moralnym, bardziej kapłanem niż królem, stróżem wspólnych wartości. Paweł Lisicki, naczelny tygodnika „Do rzeczy”, pisząc o sile państwa, wymienił szereg niewątpliwie ważnych czynników, ale jakoś nie wspomniał o wspólnych wartościach, których źródłem jest prawie we wszystkich przypadkach religia. Gospodarka, armia, nauka – wszystko to piękne, ale bez wspólnej idei taka społeczność może się rozpaść przy pierwszym podmuchu burzy (albo fali barbarzyńców).

Przykładem budowli bez fundamentu jest Unia Europejska. Coraz więcej ludzi rozumie, że wszystkie te wielokulturowości, genderyzmy i kult zboczeń są receptą na upadek, ratunkiem jest powrót do tradycyjnych wartości. Obudziły się Niemcy, gdzie

Australijczyków wierzy w Boga. Nie ma tu mowy o »chrześcijańskiej prawicy« lub jakiekolwiek presji politycznej –– to jest fakt, bo chrześcijańscy mężczyźni i kobiety z ich zasadami chrześcijańskimi założyli tę nację. Jest z pewnością właściwe, aby wyświetlić to na murach

Pycha i pogarda Roman Zawadzki

Obrona tożsamości Lech Jęczmyk powstał ruch Pegida (Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji zachodniej cywilizacji ) oraz alternatywa dla Niemiec (AFD) pod kierunkiem świetnie (choć nie na szczeblu oficjalnym) przyjmowanej w Polsce Frau Festerling. We Francji przywódczynią jest Marine Le Pen, a gdzie są mężczyźni? Czy męską drużynę Europy reprezentują już tylko antypolski cham Schulz i pijaczyna Juncker? AFD mówi głośno i wyraźnie: „Alternatywa dla Niemiec opowiada się za niemieckim wzorcem kulturowym, czerpiącym głównie z trzech źródeł: po pierwsze z religijnego przekazu chrześcijaństwa, po drugie z tradycji naukowo-humanistycznej, której antyczne korzenie odnowiono w epoce renesansu i oświecenia, i po trzecie z prawa rzymskiego, na którym zasadza się nasze państwo prawne”. Najazdy bezczelnych barbarzyńców dotyczą nie tylko Europy. Oto, co mówi dzielna premier Australii Julia Gillard: „Imigranci muszą się zaadaptować lub wyjechać... My tu mówimy po angielsku, a nie hiszpańsku, libańsku, arabsku, chińsku, japońsku, rosyjsku lub innym językiem. Więc jeśli chcesz być częścią naszego społeczeństwa, musisz nauczyć się naszego języka! Większość

naszych szkół! Bóg jest dla ciebie obrazą? Proponuję więc się przeprowadzić do innej części świata i tam żyć, ponieważ Bóg jest częścią naszej kultury. To jest nasz kraj, nasza ziemia i nasz styl życia, i dajemy wam możliwość korzystania z tego wszystkiego. Ale od momentu, kiedy zaczniecie narzekać, jęczeć co do naszej flagi, naszego zaangażowania, naszych przekonań chrześcijańskich czy naszego stylu życia, gorąco zachęcamy do jeszcze jednej wielkiej australijskiej wolności: prawa do wyjazdu”. A oto właściwie jednobrzmiący z powyższym głos prezydenta Rosji: „Każdy przedstawiciel mniejszości pochodzący z dowolnego miejsca na świecie, jeżeli chce żyć i pracować w Rosji, powinien mówić po rosyjsku i przestrzegać rosyjskiego prawa. Jeśli muzułmanin woli prawo szariatu, to radzimy mu, aby przeniósł się do tych krajów, gdzie szariat obowiązuje. Rosja nie potrzebuje mniejszości muzułmańskich. To te mniejszości potrzebują Rosji, aby je chroniła, ale my nie będziemy tworzyć specjalnych przywilejów ani zmieniać naszych praw zgodnie z ich życzeniami. Mogą sobie głośno krzyczeć o „dyskryminacji”. Nie będziemy tolerować braku szacunku dla naszej rosyjskiej

R e k l a m a

PARTN ERE M

A kademii

wnet

JEST

Zarządzanie chaosem ma bowiem to do siebie, że pogardliwie oszukuje się także i tych, którzy go implantują na różnych stopniach wtajemniczenia. W efekcie wszyscy głupieją, także i ci, którym wmawia się, że to oni właśnie zostali wybrańcami, dopuszczonymi do wiedzy o prawdziwej mechanice zdarzeń i jej praktycznych zastosowaniach. Albowiem nie ma lepszej metody inżynierii społecznej, jak nakręcanie pychy „sług Saurona” – mają być przekonani, że są predestynowani bądź wręcz delegowani do odgrywania głównych ról w dziejach świata. Tych należy obawiać się najbardziej – sfanatyzowanych psów Pawłowa. Bardzo szybko zaczynają bowiem uważać się za samodzielnych demiurgów, traktując całe narody jak bandy durniów albo wręcz „nawóz historii”. Serio wierzą w swe posłannictwo i „dętą” charyzmę, jaką im prokurują media. Wydarzenia ostatnich lat – jedne po drugich – pokazują, że

niebawem przekształcą nas albo w karne masy, trzymane pod rygorami dzikich praw terroru, albo wprost w mięso armatnie – oczywiście w najszczytniejszych celach, najszlachetniejszych intencjach, takoż w imię wspaniałych idei i dobra wspólnego. Idzie na nas w Europie – a i poza nią – czas rządów upiornych karbowych – hodowlanych wodzów podwórkowych z poczuciem misji dziejowej. Pyszałki, zwłaszcza faryzejskie, napędzane jawną lub tajoną w sobie pychą, wzmacnianą pogardą do ludzi, obdarzone przy tym władzą z pomocą oszukańczych zabaw w tzw. demokrację, to plemię żmijowe, które rozpleniło się po całej Ziemi – ale, na szczęście, jeszcze jej nie posiadło na własność. Czy możliwe jest, by urządzić mu jakieś wesołe a globalne kęsim – dla niego zgubne, lecz dla nas ozdrowieńcze? Chyba tak – lecz pod pewnymi szczególnymi warunkami... K

kultury. Takie samobójstwo kulturowe ma miejsce w Ameryce, Anglii, Holandii i Francji, i muzułmanie przechwycą władzę w tych krajach. Jeśli my mamy przetrwać jako naród, to Rosja nie pójdzie tą drogą. Rosyjskiego prawa i tradycji nie da się pogodzić z brakiem kultury i prymitywnymi zwyczajami szariatu. A jeśli szanowny ustawodawca (Duma) uważa, że należy stworzyć nowe prawa, musi przede wszystkim mieć na uwadze interes Rosji i pamiętać, że mniejszości muzułmańskie nie są rosyjskie”. Słowa prezydenta Putina posłowie do Dumy przyjęli owacją na stojąco. Żeby znaleźć podobnie wyrazisty głos z Polski, trzeba sięgnąć dość głęboko w przeszłość: „2 grudnia 1882 r. Rozpoczął się proces Jana Matejki przeciwko adwokatowi Leonowi Eibenschutzowi o „obrazę czci”. Matejkę reprezentował adwokat Józef Mochnacki. Otóż z okazji otwarcia nowego roku nauki w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie dyrektor Jan Matejko powiedział do zebranych: „A wy, uczniowie Hebrajczycy, którzy do naszej Szkoły Sztuk Pięknych przybywacie, pamiętajcie, że sztuka nie jest handlową spekulacyjną jakąś robotą, lecz pracą w wyższych celach ducha

z kraju”. Ten tekst opublikowano w krakowskiej gazecie „Czas” w październiku 1882 r.! Wobec tej wypowiedzi Mistrza ostro i obraźliwie wobec Mistrza wypowiedział się Leon Eibenschutz. Sędzia Paszyński wydał wyrok uznający mecenasa Leona Eibenschutza za „winnego wykroczenia przeciw bezpieczeństwu czci, przez obelżywe wyrażenie się o panu Janie Matejce w miejscu publicznym wobec osób, które mogły zniewagę usłyszeć” i skazał go na karę 150 koron grzywny z zamianą na 10 dni aresztu. W każdym z tych przypadków mowa jest o obronie tożsamości. Zwróćmy uwagę, nie o napaść na czyjąś tożsamość, ale o obronę własnej. To George Soros oraz inni wyznawcy społeczeństwa otwartego chcą zniszczyć tożsamość narodów, to oni są agresorami. Tak lubiana przez nich obelga – ksenofobia – to greckie słowo oznaczające strach przed obcymi. Strach, a nie agresję. Ksenofobia to reakcja immunologiczna organizmu (w tym wypadku społecznego) przed najazdem obcych. Walka z nią jest jak osłabianie białych ciałek krwi w organizmie biologicznym. Każdy człowiek nosi w sobie dwa do trzech kilogramów bakterii, ale te bakterie nauczyły się współżyć z organizmem i stały się dla niego pożyteczne. Zmasowana inwazja nowych przybyszów (tak zwanych nachodźców) to infekcja, z którą trzeba walczyć. Najskuteczniejszą metodą obrony jest wzmacnianie organizmu, na przykład przez nauczanie historii i rodzimej literatury. Zrozumiałe, że wrogowie organizmu-narodu są temu przeciwni. To kolejni ministrowie i ministrówy edukacji i kultury, ale zdarzają się też nauczyciele przyjezdni (lub przylotni), jak prezydent Izraela Szymon Peres, który w przypływie szczerości czy może bezczelności nauczał na Uniwersytecie Jagiellońskim: „Zyskaliście mowę wolności – mówił – spod okupacji złej historii... Akademia, gdyby słuchała mojej rady, to bym zasugerował mocno, ażeby skrócić lekcje historii, obciąć je”. Złe kobiety, rządzące u nas edukacją, chętnie z tej złej rady skorzystały. Kiedy zaczniemy odrabiać skutki ich działań? K

Ksenofobia – greckie słowo oznaczające strach przed obcymi. Strach, a nie agresję. Ksenofobia to reakcja immunologiczna organizmu (w tym wypadku społecznego) przed najazdem obcych. ludzkości, w miłości Boga z miłością kraju złączoną. Jeśli wy chcecie tylko w naszym naukowym zakładzie nauczyć się sztuk pięknych dla spekulacji, a nie czuć ani wdzięczności dla kraju, ani żadnych dla niego obowiązków; jeśli wy, Hebrajczycy, żyjąc w naszym kraju od wieków, nie poczuwacie się do szlachetniejszych dla kraju naszego uczynków ani też nie chcecie być Polakami, to wynoście się


kurier WNET

15

w·ł·a·d·z·a

W

ciągu ostatniego półwiecza czołowym bankierom, przemysłowcom, przedstawicielom nauki i mediów oraz politykom USA, Europy Zachodniej i Japonii udało się stworzyć świetnie działające i niezwykle potężne grupy nacisku, których obecnym zadaniem jest pełne opanowanie rynków przez wielkie korporacje, a celem ostatecznym – stworzenie rządu światowego. Już od dłuższego czasu Globalistyczna Oligarchia wmawia ludziom, że jest nas na świecie za dużo, a żywności nie starcza dla wszystkich. Globaliści mogą się przy tym powoływać na wypowiedzi autorytetów, zdaniem których należy bezwzględnie zmniejszyć liczbę ludzi na świecie. Głośny w drugiej połowie XX w. filozof brytyjski Bertrand Russell twierdził, że można rozprzestrzenić dżumę na całym świecie w każdym pokoleniu i wtedy ci, którzy przeżyją, będą się mogli mnożyć bez obawy przeludnienia świata. Znany badacz francuski Jacques Cousteau głosił, że aby ustabilizować zaludnienie w skali świata, musimy codziennie zlikwidować 350 000 ludzi. Profesor uniwersytetu Yale, LaMont Cole, był zaś zdania, że żywić umierające z głodu dziecko – to pogarszać światowy problem zaludnienia. Członek CFR (Council on Foreign Relations – Rady Stosunków Zagranicznych) Maxwell Taylor mówił: Spisałem już na straty ponad miliard ludzi. Ludzie ci żyją w różnych miejscach w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej. Nie możemy ich uratować. Kryzys przeludnienia i problem wyżywienia podpowiadają nam, że nie powinniśmy nawet próbować. To strata czasu. W tak prosty i bezduszny sposób nagłaśniane przez liberalne media współczesne „autorytety moralne” spisały na straty wielką część ludzkości. Uznali oni setki milionów ludzi za niepotrzebne nikomu śmiecie, bo ich ateistyczne myślenie odrzucało prawdę, że każdy człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo Boga i człowiek musi być podmiotem polityki i gospodarki. Jedną z podstaw ideologii globalizmu i miarą jego sukcesu jest zysk, a nie poprawa bytu społeczeństw. Sami globaliści przyznają, że korzyści z nowego porządku na świecie uzyska do 20% ludności, bo tyle potrzeba do utrzymania w ruchu gospodarki światowej. Pozostałe ponad 80% czeka los robotników najemnych, często szukających pracy za granicą, los odbiorców pomocy społecznej i życie w nędzy. Ale i wśród tych 20% uprzywilejowanych różnice w zarobkach są ogromne. Prezes rady nadzorczej zarabia na ogół sto razy więcej niż pracownik zatrudniony przy produkcji. Nawet w Polsce dyrektorzy deficytowych kopalń węgla kamiennego zarabiali kilkadziesiąt razy więcej niż górnicy. Głównymi źródłami zysków są spekulacje giełdowe, restrukturyzacja przedsiębiorstw, zwiększanie produkcji przy tych samych nakładach i przenoszenie produkcji do krajów, gdzie siła robocza jest najtańsza. W każdym przypadku korzyści odnoszą właściciele oraz decydenci banków i korporacji, tracą zaś zwykli ludzie – pracownicy i konsumenci. Bogacenie się jednostek na spekulacjach giełdowych i przerzucaniu kapitału z jednego państwa na drugi koniec świata za naciśnięciem przycisku na klawiaturze komputera często prowadzi w takim państwie do poważnych zaburzeń gospodarczych. Najlepszym tego przykładem był częściowo skuteczny atak George’a Sorosa na brytyjskiego funta oraz przeprowadzona przez niego seria spekulacji giełdowych w krajach Azji Południowo-Wschodniej, w wyniku której został na wiele lat wstrzymany rozwój tak zwanych ekonomicznych „tygrysów Azji”. Należy tu dodać, że już od paru dziesięcioleci wartość prowadzonych na całym świecie spekulacji finansowych, czyli handlu obligacjami i pieniędzmi, wielokrotnie przewyższa wartość handlu towarami. Ale wróćmy do zysku, tego „złotego cielca”, do którego zanoszą modły globaliści. Członek Komisji Trójstronnej George Ball (zajmujący się bankowością inwestycyjną były podsekretarz stanu USA) z całą szczerością określił cel wielkich korporacji: korporacje globalne są najlepszym z dotychczas stworzonych środków do wykorzystania zasobów światowych zgodnie z kryteriami zysku, są obiektywnym standardem wydajności. 200 największych światowych korporacji zatrudnia mniej niż jeden procent światowej siły roboczej, a ich przychody wynoszą około 30% dochodu narodowego całego świata. Roczne dochody

500 najbogatszych ludzi na świecie są zaś większe niż roczny dochód narodowy najuboższych państw, w których żyje ponad połowa ludności świata. Osiąganie przez wielkie korporacje maksymalnych zysków ma zapewnić Mutual Agreement of Investment (Porozumienie Wzajemne o Inwestycjach). Negocjacje na jego temat są prowadzone poza wszelką kontrolą społeczną, gdyż dyskusja publiczna zmusiłaby państwa zaangażowane w rozmowy do porzucenia projektu. Jeśli traktat wejdzie w życie, państwa będą musiały płacić odszkodowania inwestorom zagranicznym, którzy z powodu strajków lub regulacji dotyczących ochrony pracownika, konsumenta lub środowiska naturalnego nie osiągną pełnych zysków z zainwestowanego kapitału. Ewentualne spory między państwem a inwestorem nie podlegałyby wymiarowi sprawiedliwości w danym państwie, lecz arbitrażowi międzynarodo-

– oraz Urugwaj, Paragwaj i Wenezuela, które są jeszcze w stanie uratować gospodarczą niezależność. Ale jak długo? Ponieważ wiadomo, że tylko niewielka część społeczeństwa będzie w pełni korzystać z konsumpcji, trzeba zapewnić, by pozostali nie zechcieli obalić tak ustanowionego porządku. Starożytny Rzym utrzymywał spokój społeczny między innymi dzięki zasadzie wyrażonej hasłem panem et circenses – chleba i igrzysk. Bardzo podobną zasadę głosi Zbigniew Brzeziński, który proponuje zapewnienie społeczeństwu rozrywki i podstawowego wyżywienia. Przygotowano także odpowiednie urządzenia techniczne, które mają zapewnić totalną kontrolę nad przekazem informacji i ruchem ludności. Możliwa jest kontrola poczty internetowej, dostępu poszczególnych użytkowników komputerów do Internetu oraz połączeń telefonii stacjonarnej i komórkowej. Od czasu, kiedy prezydent

ma wbudowany nadajnik, który dzięki globalnemu systemowi GPS (Global Position System) pozwoli na natychmiastowe zlokalizowanie konkretnej osoby w każdym miejscu świata, z dokładnością do paru metrów. Od pewnego czasu już jest w użyciu wcześniejsza wersja Digital Angel w formie bransolet. Noszą je zwolnieni warunkowo więźniowie, osoby sądownie zobowiązane, by nie zbliżały się do konkretnych osób, ludzie cierpiący na zaburzenia pamięci oraz dzieci, nad którymi rodzice chcą mieć stałą kontrolę. Wszczepiany pod skórę chip zastąpiłby wszelkie używane dotychczas dokumenty tożsamości, takie jak dowód osobisty, prawo jazdy, książeczka zdrowia, książeczka wojskowa i legitymacja służbowa. Byłyby w nim wszystkie kody, takie jak Pesel, NIP i Regon, kody dostępu do polisy ubezpieczeniowej i świadczeń emerytalnych oraz podpis elektroniczny, umożliwiający transak-

i prowadzone są eksperymenty z bombą elektromagnetyczną. Broń magnetyczna jest niezwykle groźna, gdyż może sparaliżować całe miasto poprzez zniszczenie elektronicznych systemów regulowania komunikacji miejskiej, łączności telefonicznej, radia i telewizji oraz dostaw prądu i gazu, nie mówiąc już o zniszczeniu danych na wszystkich komputerach. Ważnym narzędziem pomocniczym postmodernistycznych ideologii jest nowe słownictwo, wprowadzane na fali tak zwanej poprawności politycznej. Termin ten (political correctness) ukuli w latach 60. ubiegłego stulecia lewicujący wykładowcy czołowych uniwersytetów amerykańskich. Był to czas walki Murzynów o równouprawnienie, więc pierwszym politycznie poprawnym słowem było „czarny” zamiast Murzyn. Ponieważ Murzynów to w pełni nie zadowoliło, wprowadzono nowy termin – „Afroamerykanin”. Słowo In-

Z poprzednich odcinków cyklu wyraźnie wynika, że największym zagrożeniem dla społeczeństw całego świata są podejmowane w zaciszu gabinetów i w dobrze strzeżonych salach konferencyjnych decyzje dotyczące finansów, wytwórczości, handlu i polityki w skali globalnej.

Kulisy tajnej władzy Część VII Alfred Znamierowski

wemu. Jednocześnie mają być zniesione wszelkie utrudnienia dla inwestorów, czyli – mówiąc wprost – prawa chroniące pracowników. Można się obawiać, że chodzi o daleko idącą i niekorzystną dla pracowników liberalizację prawa pracy, w tym o uszczuplenie lub zniesienie pakietów socjalnych. Istotne znaczenie dla globalizacji ma nie tylko zysk, ale także kontrola rynków i nieograniczone możliwości zbytu towarów. Pęd korporacji międzynarodowych do opanowania nowych rynków zbytu jest szczególnie wyraźnie widoczny na zachodniej półkuli. W 2001 r. ówczesny amerykański sekretarz stanu Colin Powell przyznał publicznie, że celem USA jest zapewnienie swoim firmom kontroli nad całym obszarem między Arktyką a Antarktyką poprzez niczym nieograniczone rozprzestrzenienie się amerykańskiego kapitału, technologii, towarów i usług. Stany Zjednoczone chcą wymóc na państwach Ameryki Środkowej i Południowej zgodę na utworzenie w obu Amerykach strefy wolnego handlu. Większość państw tego regionu, pod naciskami swych kredytodawców, czyli Banku Światowego, godzi się na propozycje amerykańskie. Jednakże utworzenie strefy wolnego handlu blokują największe państwa Ameryki Południowej – Brazylia i Argentyna

Bush podpisał 26 października 2001 r. odpowiednią ustawę, w USA kontrolę taką można legalnie prowadzić bez nadzoru sądowego. Chodzi o walkę z terroryzmem, ale pojęcie to jest tak szerokie, że policja i tajne służby mają tu równie szerokie możliwości interpretacji. W Stanach Zjednoczonych opracowano technologię wyrobu osobistych kart identyfikacyjnych oraz sposób monitorowania osób, które będą się tymi kartami posługiwać. Karta zawiera mikrochip z fotografią oraz z zapisem cyfrowym linii kciuka prawej ręki, tęczówki albo obrazu dna oka. Na razie zrezygnowano z wprowadzenia tych kart do użytku na skutek ostrych protestów organizacji broniących praw człowieka, których nie zniechęcił nawet zamach na World Trade Center. Trzeba będzie sprokurować kolejne potężne „zamachy terrorystyczne”, by dla własnego bezpieczeństwa opinia publiczna zaakceptowała wprowadzenie kart. Najpierw będzie to dobrowolne, ale gdy okaże się, że bez karty nie można pobrać pieniędzy z banku, ubiegać się o pracę, zatankować benzyny lub wsiąść do samolotu, każdy będzie musiał taką kartę sobie wyrobić. Podobnie będzie z tak zwanym Digital Angel (Cyfrowy Anioł). Jest to opracowany przez firmę Applied Digital Solutions mikroskopijny chip wszczepiany pod skórą na ręce. Chip

cje w banku i zawieranie wszelkiego rodzaju umów. Ponadto mógłby być nośnikiem informacji o wykształceniu, działalności społecznej i politycznej, karierze zawodowej, stanie cywilnym i stanie zdrowia, a nawet o osobowości i cechach charakteru. Totalną kontrolę mediów zapewnia możliwość monitorowania ich elektroniki, czyli telefonów komórkowych i stacjonarnych, bezprzewodowych połączeń oraz zawartości komputerów. Sama kontrola jednak nie wystarczy, więc opracowano możliwości zakłócania pracy poprzez rozstrajanie sprzętu elektronicznego przy pomocy zdalnego wysyłania uderzeń elektromagnetycznych. Ostatnio media brytyjskie i amerykańskie sygnalizowały, że w walce z niezależnymi mediami może dojść również do fizycznych ataków. Londyński „Daily Mirror” podał, że w rozmowie z premierem Tonym Blairem prezydent George Bush wspomniał o możliwości zniszczenia siedziby telewizji Al-Dżazira w Katarze. Z kolei amerykański analityk wojskowy Bill Arkin podał, że w bazie Fort George Mead działa Network Attack Support Staff, czyli sztab wsparcia ataków na sieci medialne. Z innych źródeł dowiadujemy się, że w Stanach Zjednoczonych zakończono już przygotowania do produkcji pocisków elektromagnetycznych

dianin zastąpiono określeniem „rodowity Amerykanin” (native American). W poprawności politycznej nie chodzi o wyeliminowanie eufemizmów, takich jak „kobieta lekkich obyczajów” czy „wykonująca najstarszy zawód świata” na określenie prostytutki, lecz o to, by równocześnie ze zmianą słownictwa wpłynąć na zmianę ludzkich ocen i postaw. Człowiek, który przestaje nazywać rzeczy po imieniu, traci nie tylko możliwość dosadnego wyrażania swych poglądów, ale same poglądy, gdyż mówiąc tak, jak nakazuje poprawność polityczna, mówi jak inni i niczym się już spośród innych nie wyróżnia. Poprawność polityczna polega nie tylko na zmianie słownictwa. Równie ważny jest zbiór zasad postępowania i zachowania się, wykluczający wiele działań i możliwości wypowiadania opinii. I tak nie należy lub nie wolno nazywać wielu rzeczy po imieniu, kochać ojczyzny, palić tytoniu, opowiadać się za karą śmierci, potępiać aborcji, mówić źle o Żydach i homoseksualistach lub mówić dobrze o Reaganie czy Kościele. Tak oto lewicowa inteligencja laicka, która zawsze dążyła do obalenia tabu, stworzyła całkiem obszerny katalog nowoczesnych tabu. Jednym z głównych tabu wprowadzonych w ramach poprawności

politycznej są zbrodnie komunistyczne. Stało się tak zgodnie z interesem światowych organizacji żydowskich, które chciały w świadomości całego świata utrwalić przekonanie, że hitlerowska eksterminacja Żydów była największą zbrodnią w dziejach ludzkości. W obliczu śmierci kilku milionów Żydów wielkim nietaktem jest badanie zbrodni komunistycznych i mówienie o około 60 milionach ludzi, którzy ponieśli śmierć w wyniku leninowskiego i stalinowskiego terroru w ZSRR oraz o dziesiątkach milionów ludzi zgładzonych przez komunistyczne reżimy w Chinach, Indochinach i gdzie indziej. Twórcy poprawności politycznej, działając rzekomo w imię tolerancji, sami zajęli skrajnie nietolerancyjną postawę wobec dotychczasowej struktury społecznej opartej na małżeństwie i wartościach rodzinnych. Małżeństwo zastępują związkiem partnerskim, miłość – seksem, rodzenie dzieci – antykoncepcją. Brak tolerancji dla tradycyjnej i zgodnej z naturą ludzką obyczajowości zastępowany jest akceptacją wszelkich zachowań z tą obyczajowością niezgodnych. Poprawność polityczna wymuszana jest za pomocą kilku słów-straszaków, używanych w celu kompromitowania osób, które do tej poprawności nie chcą się dopasować. Słowa te to „antysemita”, „ksenofob”, „kołtun”, „rasista”, „homofob”, „oszołom” i „faszysta”. Antysemitą jest każdy, kogo za takiego uzna Żyd lub filosemita. Będzie nim ten, kto na przykład protestuje przeciw wysuwanym przez organizacje żydowskie żądaniom odszkodowań, przeciw polityce Izraela, przeciw szkalowaniu Polaków przez ośrodki żydowskie w USA lub kto przypomina niechlubne dla elity żydowskiej fakty z najnowszej historii. Ksenofob to człowiek, który nie godzi się z tym, że ośrodki zagraniczne narzucają Polsce prawa i regulacje, który chce działać w interesie Polski i Polaków. Kołtun to katolik i patriota, wierny naszej tożsamości narodowej. Rasistą jest każdy, kto powie coś negatywnego o innym narodzie lub rasie. Homofobem staje się nie tylko ten, który jest przeciwnikiem parad homoseksulistów, pełnych wyuzdania, nagości i perwersyjnych zachowań, ale każdy, kto w pełni nie zaakceptuje mitu, że homoseksualizm jest skłonnością normalną i w pełni uprawnioną. Oszołomy to ci, którzy przeciwstawiają się „jedynie słusznej linii” okrągłostołowej oligarchii, prezentowanej przez „Gazetę Wyborczą” i kilka wysokonakładowych tygodników. Faszystą można nazwać każdego z poprzednio wymienionych. W świetle tego wszystkiego nie dziwi fakt, że Polacy, wybierając Lecha Kaczyńskiego na prezydenta, wywołali szok w Unii Europejskiej, która nie mogła zrozumieć, jak prezydentem może być człowiek broniący wartości chrześcijańskich i przeciwnik obnoszenia się ze zboczeniami seksualnymi. Człowiek, który poważnie traktuje solidarność społeczną, a główny strategiczny kierunek polskiej polityki zagranicznej widzi w sojuszu z Ameryką, a nie z Unią Europejską. Nie miej złudzeń, drogi Czytelniku, że mimo wszystko globalizm jest lepszy od komunizmu. Jeśli zajmujesz odpowiedzialne stanowisko, pamiętaj, że aby odebrać Ci to, co masz, komuch musiał Cię skazać i uwięzić lub zabić. Natomiast globalista załatwi to w białych rękawiczkach. Naciśnie parę przycisków, a Ty stracisz pracę, Twoja komórka i telefon przestaną działać, nie będziesz mógł podjąć pieniędzy z bankowego konta, a na granicy powiedzą Ci, że nie możesz wyjechać. Twojego esemesa lub podsłuchaną rozmowę telefoniczną wykorzystają jako dowód, że jesteś homofobem, ksenofobem lub antysemitą i skażą Cię na wysoką grzywnę lub więzienie. Niewygodnego polityka skompromitują, podsuwając – jak Gabrielowi Janowskiemu – jakiś narkotyk, a potem wyprowadzając na korytarz sejmowy przed obiektywy czekających już kamer telewizyjnych. Albo napiszą w gazetach stek kłamstw i przez kilka lat – tak jak Jan Parys – nie będziesz mógł znaleźć pracy odpowiadającej Twoim kwalifikacjom. Ale nawet jeśli nie pełnisz ważnej funkcji, Twoja sytuacja wcale nie będzie lepsza. Pracę stracisz na skutek restrukturyzacji lub modernizacji, telefon i prąd Ci wyłączą, bo zabraknie Ci pieniędzy na rachunki. Z pracy dorywczej ledwo zwiążesz koniec z końcem, a jeśli się wybierzesz za granicę, to tylko po to, żeby tam zarobić. Nie miejmy wątpliwości – globalizacja jest nową, tym razem totalną formą kolonializmu. K


kurier WNET

16

ostat n ia · stro n a

Historia jednego zdjęcia...

Częstochowa, aleja Najświętszej Maryi Panny przed budynkiem Kurii Metropolitarnej, pod balkonem, z którego 4 czerwca 1979 roku błogosławił św. Jan Paweł II. TXT 27 lipca 2016 r. prognoza pogody nie sprawdziła się. Ulewny deszcz miał spaść dopiero w południe, ale już po godzinie siódmej autorzy Poranka Wnet dostrzegli zbliżające się chmury, a w oddali usłyszeli grzmoty. Po kwadransie zaczęło lać i nie przestało aż do końca programu. Tak zakończyła się piesza pielgrzymka Radia Wnet z Helu na Jasną Górę, podążająca tuż za Kaszubską Pieszą Pielgrzymką, najdłuższą w Polsce, i będąca jej częścią. Fot. Lech Rustecki

Papież Franciszek żyje tym, co mówi

List otwarty do Ministra Mariusza Błaszczaka i Wiceministra Jarosława Zielińskiego

Z ks. Krzysztofem Porosłą, który odpowiadał za oprawę liturgiczną Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, rozmawia Magdalena Uchaniuk.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych I Administracji 29 LIPCA 2016 r. Szanowni Panowie Ministrowie,

Artykuł był rezultatem wielu moich rozmów z policjantami, którzy są pomijani w awansach i szykanowani, nie mają zapewnionych właściwych warunków pracy. Pracuję w zawodzie dziennikarza ponad 50 lat. Tematyka trudnych służb, jakimi zawsze były i są służby milicyjno-policyjne, nie jest mi obca. Przeprowadziłem osobiście rozmowy, dołożyłem wszelkich starań, by wnikliwie podejść do tematu. Dopiero wówczas uznałem, że słuszna jest desperacja pokrzywdzonych, którzy zgłosili się do mnie do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, którego od 11 lat jestem sekretarzem generalnym. Uznałem, że konieczna jest interwencja i oby dotarła ona gdzieś wysoko w policyjnej hierarchii dowódczej.

Szanowni Panowie Ministrowie, to przede wszystkim Wam, a nie dziennikarzowi – gazecie – powinno zależeć, by narażający się codziennie Wasi policjanci, pracujący na najbardziej niebezpiecznych odcinkach – po prostu na ulicy – potrafili dobrze strzelać. Dla mnie i prowadzącego sprawę cieszącego się dużym szacunkiem praskiego adwokata nie są oni anonimowi. Ale oczywiście obowiązuje mnie tajemnica dziennikarska. Anonimowa jest natomiast wspomniana przez rzecznika kontrola. Odbyłem kwerendę. Nikt o kontroli w komisariacie w Wawrze nie słyszał, a przecież chodzi o to, by odpowiednia kontrola docierała nie tylko do skrytykowanych, ale przede wszystkim, by zapytano zwykłych funkcjonariuszy. To ich powinno się „anonimowo” pytać, jak jest w komendzie naprawdę. Inaczej to całe sprawdzenie stanu rzeczy nie ma w ogóle sensu. W grę wchodzi nieduża liczba osób, wystarczy poświęcić trochę czasu na miejscu, by śledztwo było uczciwe.

Artykuł jest rzeczywiście bardzo krytyczny. Najbardziej szokującą sprawę stanowi nieodbywanie treningowych strzelań przez funkcjonariuszy. Niektórzy z nich ostatni raz ćwiczyli na strzelnicy w 2012 roku. Jest także wiele innych poważnych zarzutów pod adresem kierownictwa komisariatu Wawer.

Niedawno – 5 czerwca – w porannym programie „Radia Wnet” rozmawiałem z Panem Ministrem Jarosławem Zielińskim. Zapis jest zachowany i można go odsłuchać. Wydawało mi się, że Pan Minister odróżnia fikcyjną kontrolę od prawdziwej. Tak, by kontrolujący naprawdę sprawdzili, jak się rzeczy mają.

Od rzecznika prasowego Komendy Stołecznej Policji otrzymałem odpowiedź, „że informacje, na których został on (artykuł – przyp. red.) oparty, pochodzące od anonimowych – dla czytelników – policjantów, są c z ę s t o nieprawdziwe i mogą wprowadzić odbiorcę w błąd”. W sprawie strzelań w odpowiedzi rzecznika przytoczono obowiązujące w policji zasady regulaminowe. Stwierdza się też, że kontrola nie potwierdziła uchybień. Rzecznik podkreśla, że informacje o rzekomych nieprawidłowościach przekazywane są w formie anonimów, co – jak czytamy – w ramach kpa w ogóle pozwala zostawić je bez rozpatrzenia.

„Nam strzelać nie kazano” – to nawiązanie do znanych słów poety. Tymczasem tu chodzi o prozę życia. O bezpieczeństwo uczciwie pracujących ludzi, walczących ze złodziejami i bandytami. Zmiany, jakie zachodzą obecnie w pracy policji – te dobre, które widać – cieszą. Tym bardziej zwierzchnicy powinni zadbać o to, by wykonujący niebezpieczną pracę u podstaw mieli dobre warunki, poczynając od uposażenia po… kule.

zamieściłem w „Kurierze Wnet” (nr 24, z czerwca br.) artykuł interwencyjny w sprawie sytuacji szeregowych policjantów pracujących w Warszawie na Pradze Południe, dokładnie w Wawrze. Tytuł, którego użyłem, brzmiał „Nam strzelać nie kazano”.

Stefan Truszczyński

Do wiadomości: Komendant Główny Policji Nadinspektor Jarosław Szymczyk

Miał Ksiądz okazję przebywać przez te ostatnich kilka dni bardzo blisko papieża Franciszka. To prawda, miałem tę wielką łaskę. Odpowiadając za stronę liturgiczną Światowych Dni Młodzieży, codziennie spotykałem się z ojcem świętym, codziennie mogłem uścisnąć jego rękę, zamienić kilka słów, a przede wszystkim służyć mu jak najlepiej, żeby te wszystkie celebracje stricte liturgiczne, w których uczestniczył, jak Eucharystia, adoracja Najświętszego Sakramentu, czy te połączone z różnymi elementami artystycznymi, jak ceremonia przywitania, droga krzyżowa, przebiegły jak najpiękniej, jak najsprawniej. I żeby mogło wybrzmieć to, że jest wśród nas ojciec święty, żeby jego słowo, które do nas kierował, miało odpowiednią przestrzeń, w której mogło do nas docierać. A przede wszystkim, żeby ci ludzie, którzy tu przyjechali, ta młodzież z całego świata, także ci przed telewizorami, mogli się spotkać z Panem Bogiem, który działa i jest obecny w liturgii, którą celebrowaliśmy. Jak wyglądały spotkania z papieżem? Czy kiedy Ksiądz po raz pierwszy widział się z ojcem świętym Franciszkiem, był stres, zadowolenie? Jakie emocje temu towarzyszyły? Prawdę powiedziawszy, stres towarzyszył całej organizacji. Nie wiem, czy można było bardziej się stresować niż biorąc odpowiedzialność za całość tych wydarzeń. Oczywiście trzeba powiedzieć, że był nas cały, olbrzymi sztab. Pracowałem w komisji liturgicznej, której szefem był ksiądz Stanisław Mieszczak. Tworzyliśmy zespół, który odpowiadał za liturgię, ale wszystkie wydarzenia były powiązane. Był komitet wydarzeń centralnych, komitet odpowiadający za poszczególne wydarzenia, a stres towarzyszył wszystkim przygotowaniom. Pierwszy moment, kiedy znalazłem się blisko ojca świętego, to była ceremonia przywitania. I zobaczyłem go już na podium, stojąc bardzo blisko. Natomiast pierwszy raz, kiedy mogłem z nim krótko porozmawiać, to był dopiero piątek, przed drogą krzyżową. Kiedy przyjechał ojciec święty, stałem tuż przy windzie,

którą wjechał na podium, gdzie się odbywała droga krzyżowa. Tam zamieniłem z nim kilka słów i poprosił o to, żeby się za niego modlić. No właśnie – stało się niemal symbolem tych Światowych Dni Młodzieży i w ogóle chyba pontyfikatu papieża Franciszka, że do każdego, z kim ojciec święty się spotyka, do każdej osoby, z którą ma możliwość porozmawiać, mówi, żeby się za niego modlić. Ludzie są zdziwieni, gdy to słyszą. To prawda. Miałem trzy króciutkie rozmowy z ojcem świętym i każda się kończyła prośbą o modlitwę, żebym nie zapomniał się za niego modlić. To pokazuje, myślę, całą jego osobowość – on ma świadomość ogromu odpowiedzialności jako papież, ale też w tym wybrzmiewa moc Pana Boga: ojciec święty ma świadomość, że jest słabym człowiekiem, ale Pan Bóg jest mocny; dlatego prosi cały Kościół, wszystkich, o modlitwę. To było bardzo, bardzo piękne doświadczenie – obserwowanie twarzy papieża Franciszka, jego reakcji, jego sposobu przeżywania. Na przykład piątek był dniem po ludzku bardzo trudnym. Ojciec święty był najpierw w obozie Auschwitz, potem pojechał do szpitala dziecięcego na oddział onkologii, spotkał się z chorymi, umierającymi dziećmi, a ostatnim elementem tego dnia była droga krzyżowa – więc cały dzień był bardzo mocny pod względem emocjonalnym i to było bardzo widoczne u ojca świętego. On był zupełnie inny tego dnia niż w czwartek na ceremonii przywitania, kiedy wszedł w ścisłą interakcję z uczestnikami. Jego pierwsze przemówienie było bardzo dynamiczne, wręcz dialogowane; ciągle zadawał pytania młodzieży, która reagowała, krzycząc si albo no. A w piątek jego przemówienie było bardzo spokojne, a twarz papieża wyrażała cały dramat przeżyć tego dnia – to, że on naprawdę wszedł w tę sytuację. To też było bardzo wymowne, że w Auschwitz nie wygłosił żadnego przemówienia, tam wybrzmiała cisza, milczenie tego miejsca. A potem, na drodze

krzyżowej, słowo, które skierował do zgromadzonych, oddało cały dramat tego dnia, wszystko zostało zebrane po prostu w drodze krzyżowej: Chrystus, który wziął całą tę sytuację na siebie, cały dramat grzechu człowieka, cały dramat zła. Jak mówił papież – Chrystus był obecny w tych wszystkich, którzy cierpią; jest obecny w tych, którzy cierpią. I było widać w papieżu – że on żyje tym, co mówi; że słowa, które wypowiada, nie są przeczytane z kartki – on te słowa wyrażał całym sobą. Ksiądz, jak widać, też bardzo mocno przeżył tę wizytę, te Światowe Dni Młodzieży; nie tylko w wymiarze radości i tego, co się działo tutaj na rynku, na ulicach, ale i w wymiarze sacrum. Na pewno, choć dopiero mam plan przeczytać w tym tygodniu wszystkie przemówienia Ojca Świętego na spokojnie, bo nie byłem w stanie słuchać całych przemówień, biorąc odpowiedzialność za wiele rzeczy; trzeba było następne rzeczy przygotowywać, żeby inni mogli w tym czasie się modlić i przeżywać. Niezapomniane przeżycia. To było dla mnie coś bardzo, bardzo ważnego. I też do tej pory zawsze mówiłem, że moim papieżem jest Benedykt XVI, a po spotkaniu papież Franciszek stał mi się bliższy, zdecydowanie bliższy niż był przed tą wizytą. Więc to na pewno będzie jeden z owoców Światowych Dni Młodzieży – że papież Franciszek jest mi znacznie bliższy teraz, po tych kilku dniach w Krakowie, niż był, zanim tutaj przyjechał. Mieszka Ksiądz w Pampelunie; co Ksiądz tam robi? Od roku robię tam doktorat, ale jestem księdzem krakowskim. Po zakończeniu doktoratu zamierzam wrócić do Krakowa, ciągle tutaj wracam i z Krakowem czuję się związany. Kraków to moje miasto, a w Pampelunie po prostu studiuję. Dziękuję za rozmowę. Serdecznie dziękuję. Szczęść Boże! K




Nr 26

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Sierpień · 2O16 W

n u m e r z e

„Występki chodzą z bezwstydnym czołem” (i) Jadwiga Chmielowska

Ś

wiatowe Dni Młodzieży były dla nas, Polaków, nie tylko wielkimi rekolekcjami, ale i wielką psychoterapią całego narodu. Setki tysięcy młodych z całego świata poznało naszą gościnność. Na nic zdało się uporczywe wpędzanie przez samozwańcze elity III RP Polaków w kompleksy. Polityka wstydu prysła jak bańka mydlana. Młodzi Francuzi, Włosi, Niemcy, Amerykanie byli zaskoczeni naszą otwartością. Wprost twierdzili, że ich media kłamią, bo żadnej ksenofobii u nas nie znajdują. Młody Włoch, goszczony w Gierałtowicach, ma zamiar zamieszkać na stałe w Polsce. Młodzi ludzie czuli się u nas bezpieczniej niż w swoich ojczyznach. Podziwiali polskie zdolności organizacyjne. Wolontariusze, znający po kilka języków, umożliwiali dyskusje ze zwykłymi ludźmi na ulicach. Nigdzie goście nie widzieli faszyzmu i przestraszonych reżimem Polaków. Znaleźli się w demokratycznym, chrześcijańskim kraju, otoczeni serdecznością jego obywateli. W naszym województwie trafili nie tylko do dużych miast, ale i do wiosek. W samych tylko Mysłowicach było ich około 4 tysięcy. Często gospodarze zostawiali im swoje mieszkania z zaopatrzonymi lodówkami, doglądając jedynie, czy goście czegoś nie potrzebują. Te dni były dla Polaków nie tylko wielkim przeżyciem duchowym, ale i olbrzymią promocją naszego narodu na całym świecie. Powinniśmy, tak jak nasi przodkowie, być zawsze dumni z tego, że jesteśmy Polakami. K

Ślązacy powitali papieża Franciszka w Częstochowie Tadeusz Puchałka

M

iała być pielgrzymka knurowska, lecz organizatorki, panie Halina Tkocz z parafii Cyryla i Metodego w Knurowie i Stefania ze Szczygłowic postanowiły połączyć kilka parafii. Dzięki temu wizytę ojca świętego w Częstochowie przeżyli wierni z Palowic, Dębieńska, Knurowa, Szczygłowic i Szczejkowic. Autokar wyruszył w nocy ze środy na czwartek. Około 4.30 pielgrzymi zameldowali się w Częstochowie i ruszyli w stronę Jasnej Góry. W mieście widać było duże siły policji i wojska, wszystkie służby wykazywały duże zrozumienie dla pielgrzymów, podobnie działały służby medyczne, których pomoc w kilku przypadkach była konieczna. Aby wejść na błonia częstochowskiej świątyni, należało poddać się szczegółowej kontroli. Przed stanowiskami kontrolnymi zgromadziły się tłumy wiernych, ale procedura przebiegała sprawnie. „Witaj, Ojcze Święty! Witaj, Ojcze, w domu Maryi!” Tymi słowami tłumy wiernych przywitały papieża Franciszka. O 10.30 zaczęła się uroczysta msza święta z okazji 1050 rocznicy chrztu Polski. Przewodniczył jej papież w asyście wielu dostojników Kościoła. Gościem honorowym uroczystości był Prezydent RP Andrzej Duda z małżonką. Na zakończenie ceremonii ojciec święty udzielił błogosławieństwa, pożegnał się z wiernymi i odleciał do Krakowa. Częstochowskim pielgrzymom zgotował wzruszającą niespodziankę. Kiedy śmigłowiec z papieżem na pokładzie i jego eskorta zniknęły z pola widzenia, nagle silniki odezwały się ponownie i eskadra ukazała się pielgrzymom po raz drugi. Okrążyła świątynię jasnogórską, obniżyła lot i odleciała w stronę Krakowa. Wielotysięczny tłum wiernych gotów był znieść wiele niedogodności dla krótkiej chwili spotkania z Głową Kościoła. Wszyscy zmęczeni, lecz usatysfakcjonowani wracali do domów. Pielgrzymka to okazja do nieprzewidzianych spotkań. Pielgrzymi z Knurowa i Gierałtowic spotkali w Częstochowie znajomego księdza z Ukrainy, prof. Krzysztofa Panasowca, który przyjechał ze swoimi wychowankami, by w Częstochowie powitać papieża. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

W zeszłym tygodniu Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych złożył w Ministerstwie Rozwoju propozycję rozważenia Programu Projektów swojego autorstwa, dotyczącego reindustrializacji kraju finansowanej z krajowych funduszy. Jego celem jest m.in. powstrzymanie dalszego zadłużania Polski, które wicepremier Morawiecki określił jako jedną z klu- 2 czowych destrukcyjnych pułapek wraz z pułapką średnich marż polskich proGenialny duktów i usług oraz średniego wynagrodzenia Polaków.

Program Projektów – propozycja do Planu Morawieckiego

W

najbliższej perspektywie OKOPZN weźmie udział w spotkaniu w Ministerstwie Energii, gdzie powstał departament odpowiedzialny za gazyfikację węgla. Na spotkaniu szczegółowo przedstawi i uzasadni swoje argumenty, a w przypadku rozbieżności poglądów – zaproponuje zorganizowanie debaty w celu publicznego zaopiniowania stworzonego przez siebie alternatywnego Programu Projektów, w którym są zawarte propozycje rozwiązań o największym potencjale dla innowacyjnego rozwoju oraz inwestycji w na wskroś nowoczesną i ekologiczną reindustrializację kraju, która w przyszłości mogłaby również wykreować sztandarowe eksportowe polskie produkty i usługi. Warunkiem szybkiego rozwoju naszej ojczyzny, co rząd PiS-Zjednoczonej Prawicy deklaruje jako swój cel nadrzędny, jest konieczność zapewnienia Polsce bezpieczeństwa militarnego (co, dzięki Bogu, chyba mamy już za sobą w związku z ostatnimi decyzjami NATO dotyczącymi wzmocnienia flanki wschodniej?) i bezpieczeństwa energetycznego (obszaru wyraźnie niedocenianego obecnie przez PiS, a w najwyższym stopniu zagrożonego wrogim przejęciem!). W naszych warunkach zastosowanie czystych technologii węglowych mogłoby zagwarantować reindustrializację kraju w postaci nowego, innowacyjnego przemysłu, co z kolei przez dekady pozwoliłoby na dynamiczny rozwój i konkurencyjność naszej gospodarki oraz szybką odbudowę rodzimego kapitału, który lekkomyślnie utracono w 27-letnim okresie transformacji. Przeprowadzone przez Obywatelski Komitet Obrony Polskich Zasobów Naturalnych wszechstronne i rzetelne rozpoznanie upoważnia do wnioskowania, że podziemne zgazowanie węgla kamiennego i brunatnego będzie w nieodległej perspektywie technologią wysoce komercyjną, umożliwiającą wykorzystanie zasobów nieopłacalnych dzisiaj, przy technologii głębinowego wydobycia w przypadku węgla kamiennego oraz odkrywkowego udostępnienia i wydobycia węgli brunatnych, zalegających poniżej 100 lub 200 m, zależnie od jakości i stratygrafii zalegającego nadkładu. W związku z tym w branżach górnictwa i energetyki węgla kamiennego i brunatnego powinien zostać opracowany program badań technologii podziemnego zgazowania węgla według najlepszych wypracowanych dotychczas na świecie praktyk, podobnie jak zrobiono to np. w Wielkiej Brytanii. W jego realizację należy włączyć przede wszystkim Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, jednostki badawcze, samorządy lokalne i przedsiębiorstwa. Niezbędne i pilne jest więc: – opracowanie wielowariantowych koncepcji technologicznych podziemnego zgazowania węgla kamiennego i brunatnego oraz kierunków ekonomicznego wykorzystania

Krzysztof Tytko pozyskiwanego gazu w nawiązaniu do badań i wykorzystanie ich wyników realizowanych w różnych krajach (w USA, Rosji, Chinach, Australii, RPA, UK, Hiszpanii, Belgii); – wykonanie analizy całego zbioru niezagospodarowanych złóż i sporządzenie listy zasobów, które mogłyby być tą technologią zagospodarowane w pierwszej kolejności; – opracowanie podstawowego zestawu środków technicznych potrzebnych do realizacji technologii podziemnego zgazowania i wykonanie oceny możliwości ich pozyskania w kraju lub z importu oraz wstrzymanie wydawania koncesji na wydobycie i zgazowanie podziemne węgla podmiotom zagranicznym.

K

onieczne jest powołanie nowego podmiotu lub przekazanie wyżej wymienionych zadań jednej ze spółek-córek PGNiG, celem wprowadzenia w życie potencjalnie najbardziej innowacyjnego przedsięwzięcia w historii polskiej gospodarki. Wykonanie wymienionych prac stworzy podstawę do zaprojektowania i budowy instalacji pilotowej na konkretnym złożu, by dopracować komercyjną oraz bezpieczną środowiskowo technologię i systematycznie zastępować nią technologię tradycyjnego wydobycia węgla w większości polskich kopalń. Przyniesie to następujące efekty: • zwiększy około pięciokrotnie bazę zasobową do ekonomicznego wydobycia energii zawartej w polskich złożach węgla (z cienkich pokładów zalegających do głębokości 1200 m oraz

• drastycznie obniży koszt jednostkowy wydobycia energii zawartej w węglu w stosunku do kosztu wydobycia 1 tony węgla technologią tradycyjną. Sukces komercjalizacji przełomowej technologii podziemnego zgazowania węgla otworzyłby przed polską gospodarką olbrzymi potencjał wzrostu PKB wytworzonego z polskiego kapitału dzięki: • zastąpieniu dotychczasowej energetyki zawodowej energetyką rozproszoną, poprzez budowę kilku tysięcy ekologicznych, wysokiej sprawności, o niskich kosztach energii z innowacyjnych elektrociepłowni dla lokalnych zakładów i społeczności; • rezygnacji z konieczności modernizacji Polskich Sieci Energetycznych oraz zużytych technicznie i moralnie bloków węglowych zainstalowanych w energetyce zawodowej i wykreowanie: – potencjału do budowy i montażu setek kilometrów rurociągów gazowych, interkonektorów i kabli elektrycznych pod ziemią przez polskie firmy, celem dostarczenia syngazu do rozproszonych odbiorców końcowych, – potencjału do innowacyjnej reindustrializacji kraju, czyli zbudowania kilkudziesięciu nowych fabryk w przemyśle rafineryjnym, chemicznym, elektrycznym, automatyki i elektroniki przemysłowej, wielkogabarytowych zbiorników do skroplenia syngazu, przemysłu maszynowego – niezbędnych do budowy kilku tysięcy nowych elektrociepłowni i sprzętu technicznego do podziemnego zgazowania węgla;

Zastosowanie czystych technologii węglowych mogłoby zagwarantować reindustrializację kraju w postaci nowego, innowacyjnego przemysłu, co z kolei przez dekady pozwoliłoby na dynamiczny rozwój i konkurencyjność naszej gospodarki oraz szybką odbudowę rodzimego kapitału. z potężnych, nieudokumentowanych jeszcze zasobów węgla, zalegających poniżej 1200 m w polskich zagłębiach węglowych), których eksploatacja tradycyjnymi metodami jest przy obecnych i będzie przy prognozowanych cenach węgla nieopłacalna; • pozwoli na odejście od bezpośredniego spalania węgla w celu wytwarzania energii elektrycznej, ciepła i chłodu na rzecz generowania prądu i ciepła w ogniwach paliwowych i innowacyjnych generatorach, po zastosowaniu gazu uzyskanego z podziemnego procesowania węgla, co znacząco (nawet do ponad 50%) podniesie sprawność wykorzystania energii zawartej w węglu; • około dwukrotnie obniży emisję CO2 do atmosfery; • pozwoli (ewentualnie) na składowanie CO2 pod ziemią w pustkach powstałych po zgazowaniu węgla;

• eksport wielu poszukiwanych na rynku konkurencyjnych produktów wytworzonych na skutek wdrożenia (dzięki potężnym zasobom węgla) technologii podziemnego zgazowania naszego największego bogactwa narodowego i jego przetwórstwa. • eksport usług związanych z podziemnym zgazowaniem węgla w krajach rozwijających się, a posiadających duże zasoby węgla, jako polską sztandarową usługę; • eksport w postaci oferowania sprzedaży „pod klucz” małych, ekologicznych, o dużej sprawności elektrociepłowni dla zagranicznych społeczności lokalnych jako polskiej sztandarowej specjalności produktowej; • eksport do Unii Europejskiej taniej energii elektrycznej przesyłanej kablami podziemnymi, energii w postaci gazu – gazociągami lub (po

doprowadzeniu polskich głównych rzek do IV klasy żeglowności oraz wykonaniu kilku kanałów rzecznych i centrów logistycznych) drogą rzeczną, np. w polskiej produkcji zbiornikach LSG (LiquidSynGaz).

T

aki Program Projektów odbuduje szybko kapitał Polaków, bo wygeneruje setki miliardów (być może nawet bilionów) złotych zysków od momentu zastosowania tej technologii do czasu całkowitego wyczerpania węgla zalegającego w granicach Polski, którego, nawet gdyby wykorzystano go do zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego całej Unii Europejskiej, wystarczyłoby na kilka setek lat. Program ten powinien być sfinansowany wstępnie przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, a następnie przez OFE (za zgodą właścicieli składek emerytalnych, po publicznym przedstawieniu im biznesplanu o wysokiej stopie zwrotu). Otwarte Fundusze Emerytalne, które dysponują obecnie około 130 mld zł, wykupiłyby od skarbu państwa długoterminowe obligacje, zamiast kierować posiadane środki do Funduszy Inwestycyjnych (jak proponuje rząd), gdzie, przy obecnej spekulacyjnej koniunkturze na giełdach, z dużym prawdopodobieństwem w dużej części zostałyby one utracone. Należałoby zastosować obligacje zamienne, aby w maksymalnym stopniu zabezpieczyć przyszłych emerytów, eliminując ryzyko i zapewniając im rynkową, gwarantowaną przez SP, rewaloryzowaną stopę zwrotu z obligacji, kwartalnie kapitalizowanych. W przypadku przekroczenia wynikowej rentowności przedsięwzięć związanych z opisanym wyżej innowacyjnym uprzemysłowieniem kraju ponad ustaloną stopę zwrotu z obligacji, można by zamienić obligacje na akcje, aby poprzez uwłaszczenie dodatkowo wynagrodzić ok. 2 mln tych Polaków, którzy pozostali w OFE jako II filarze społecznego ubezpieczenia. Komitet zastrzega sobie moralne prawa własności intelektualnej dopracowania przedstawionej wizji silnego fundamentu rozwoju Polski, ściśle powiązanego z rozwiązaniami, które maksymalizują podmiotowość i suwerenność gospodarczą kraju oraz stwarzają optymalne warunki do odbudowy polskiego kapitału i zapewnienia szybkiego wzrostu standardu życia Polaków. Warunkiem koniecznym realizacji tej wizji jest pilne dokapitalizowanie JSW, PGG i KHW przez ich większościowego właściciela, którym jest skarb państwa, aby zapobiec ich przejęciu przez wierzycieli zagranicznych. W przeciwnym razie przez pokolenia nadzwyczajnymi beneficjentami będą niepolskie firmy i społeczności, a my jako naród zostaniemy nieodwracalnie pozbawieni suwerenności politycznej i gospodarczej i ulegniemy dalszej pauperyzacji, skazującej Polaków na „humanitarne” niewolnictwo XXI wieku. Bez własności nie ma wolności! K

kontynuator idei prymasa Hlonda Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński ocalił Kościół w Polsce od komunistycznej zagłady, a tym samym jakby przygotował Stolicę Piotrową dla Kardynała z Krakowa, stawiając mu poprzeczkę wyżej: aby pokonał światowy komunizm. Z laureatem Nagrody Społecznej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego za rok 2015, senatorem Czesławem Ryszką, rozmawia Jadwiga Chmielowska.

2

Prawdziwi Polacy – Prawdziwy Polak to cieszyniak z Zaolzia. Mógł być Niemcem i robić karierę za czasów CK Austrii. Mógł być Czechem po zajęciu Zaolzia przez armię czechosłowacką, folksdojczem w czasach okupacji. Mógł wybrać inny naród. On jednak nie chciał. Został Polakiem z wyboru. I trwa. – Jan Picheta przytacza w swoim artykule słowa najstarszej bielszczanki, 104-letniej Marii Wegert, patriotki Zaolzia.

5

Walcownia Blach Batory – dramatu ciąg dalszy Rada trójstronna przyjęła stanowisko w sprawie działań wspierających rozwój zakładów zbrojeniowych w województwie śląskim. Zabrakło w nim miejsca dla Walcowni Blach Grubych Batory – zakładu i fachowców porzuconych przez właściciela. Ich sytuacją nie interesują się ani posłowie rządzącej koalicji ani opozycji, ani ziemi śląskiej – alarmuje Stanisław Orzeł.

6

Walkowerem nie oddamy Kopalni Makoszowy grozi zamknięcie. Zakład daje zatrudnienie 1600 osobom, kolejne 6000 to pracownicy firm kooperujących. Możemy mieć nadzieję, że gdyby nastąpiła konieczna zmiana, na miejscu tradycyjnych kopalń zaczną powstawać innego rodzaju zakłady przetwórcze, produkcyjne, fabryki itd... Tadeusz Puchałka o walce Zabrzan o największy w mieście zakład pracy – kopalnię Makoszowy.

6

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

W jakim stopniu rozkwit zdegenerowanych form moralności publicznej był wynikiem działania instynktu samozachowawczego, typowego dla zbiorowości ogarniętej kryzysem? W jakim zaś konsekwencją planowej polityki okupantów rosyjsko-targowickich? Czernią malowany – przez Krzysztofa Trackiego – obraz Polaków w okresie konfederacji targowickiej, zdumiewająco aktualny dziś.


kurier WNET

2

K U R I E R · ś l ą s ki

Dniem przełomu, który położył kres polskiemu „odrodzeniu w upadku” i przyspieszył drogę do drugiego rozbioru i agonii Rzeczypospolitej, był 23 lipca 1792 r. Na Zamku Królewskim Stanisław August zwołał nadzwyczajne posiedzenie rządu – Straży Praw, organu ustanowionego mocą Konstytucji 3 maja.

Występki chodzą z bezwstydnym czołem... Czernią malowany obraz Polaków w okresie rządów konfederacji targowickiej Część I Krzysztof Tracki

Dla E.S.

N

Upaść może naród wielki, zginąć – tylko nikczemny Stanisław Staszic

oc poprzedzającą podjęcie decyzji o przystąpieniu króla do targowicy poprzedziła jego intensywna lektura Żywotów sławnych mężów Plutarcha. I cóż, skoro ani dzieło antycznego mistrza, ani rady dawane przez część najbliższych doradców nie były w stanie odciągnąć monarchy od sromoty kapitulacji. Wraz z zakończeniem głosowania w Straży i oznajmieniem ministrom królewskiej woli, pełnia władzy przechodziła w ręce najbardziej zdradzieckich żywiołów – przywódców złowieszczej konfederacji targowickiej, ogarniętych służalczością wobec Petersburga. Zastępy reformatorów były w ich oczach otumanione „jakobińską zarazą”, zaś akt Konstytucji 3 maja pozostawał wytworem rewolucji, „zwykłą utopią”, zrodzoną w głowach przywódców stronnictwa patriotycznego, kliki „kilkudziesięciu fanatycznych Polaków”, pozbawionych politycznego wyczucia.

Ku tryumfowi Targowicy „Wziąłem silną rezolucję pisać się do konfederacji targowickiej i tej rezolucji już nie odmienię” – oznajmił król z chwilą otwarcia posiedzenia rządu. Brak żywszego oporu ze strony głównych twórców systemu konstytucyjnego (Ignacego Potockiego i Stanisława Małachowskiego) był w tym momencie równie wymowny, jak słowa poparcia wyrażone przez innego współtwórcę konstytucji, podkanclerzego koronnego Hugona Kołłątaja: „Dziś jeszcze, Miłościwy Panie, przystąpić trzeba do konfederacji targowickiej, nie jutro; każdy moment jest drogi, bo go krew Polaków oblewa”. Motywem kapitulacji zdawał się być trzeźwy polityczny pragmatyzm i on nakazywał – jak mówił Chreptowicz – aby „nie puszczać rzeczy w odwłokę”. Najbliższe miesiące miały boleśnie dowieść kruchości

takich rachub i nieuchronnie sprowadzić okrojoną Polskę do rangi kadłubowego państewka, w pełni zależnego od kaprysów Katarzyny II i układów na dworze w Petersburgu. Rzecz w tym, że akces króla do konfederacji targowickiej otwierał drogę do ujawnienia jeszcze innej, równie gorzkiej prawdy, prawdy ponurej o Polsce i Polakach, jakże często skrywanej pod płaszczem gromkiego patriotyzmu. Upadek konstytucji oznaczał wymianę elity politycznej. Na miejsce mężów stanu cieszących się opinią nieposzlakowanych patriotów przybywali ludzie skażeni wirusem służalczości, zaprzedani obcym mocarstwom, co gorsza, szermujący pustymi frazesami o umiłowaniu „wolności” (nad którą „nic droższego, nic milszego nie mamy”). Teraz ich działaniami kierowało pragnienie odsunięcia od urzędów „ludzi 3 maja”, zniesienie dorobku Sejmu Wielkiego i przywrócenie archaicznych form ustrojowych z okresu „złotej wolności”. Dlatego już podczas działań wojennych (wiosną 1792 r.) krążyła po Warszawie pogłoska – rozsiewana przez targowickich agentów – o istnieniu tajnej listy proskrypcyjnej, sporządzonej przez dowództwo moskiewskie. Przewidywała ona wyjęcie spod prawa oraz „ukaranie” czołowych polityków rządu konstytucyjnego i obrońców sejmowego ładu. Prawdziwości tych plotek nie udało się potwierdzić, ale dla nikogo nie było tajemnicą, że zaraz po zwycięstwie targowiczanie dobiorą się do skóry swoim przeciwnikom politycznym. Kapitulacja króla przekreślała zatem dalszą obecność w Warszawie patriotów zasiadających w magistraturach rządowych i w sejmie. I w tej atmosferze w najbliższych dniach przywódcy stronnictwa patriotycznego składali urzędy, usuwali się z życia politycznego, a w obawie o bezpieczeństwo własne i najbliższych opuszczali kraj, kierując się głównie do Saksonii.

U władzy podłość i zdrada… Tymczasem ster spraw państwowych przechodził w ręce nowej elity, którą sprzeczne interesy, egoizm oraz zwyczajna nikczemność wiodły na służbę państw ościennych. Te, poprzez swoich ambasadorów, bez skrupułów wykorzystywały najniższe instynkty szlacheckie. Postępujący chaos i paraliż instytucji państwowych sprzyjał coraz powszechniejszym zabiegom o względy rosyjskich okupantów. Dotyczyło to także sfery towarzyskiej, gdzie rychło miejsce starej arystokracji zajęła nowa, w niczym nie przypominająca probierzy moralnych, właściwych elicie z czasów Sejmu Wielkiego. Niesmak w zabiegach o względy Rosjan był tym kręgom obcy. „Damy nasze – notował ze wstrętem zbliżony do patriotów obserwator – szalały za Moskalami prawie aż do wstydu. Starościna małogoska księdzu Kopczyńskiemu oświadczyła, iż Francuzami się brzydzi i odtąd żadnej książki w tym języku czytać nie chce i nie będzie. Zubow otrzymał tytuł donżuana, te panie, co w początkach uciekały od Moskali, teraz rozum gubią za nimi. (...) Co tylko jest prawdziwych Polaków, z żalem i smutkiem spoglądają na takie postępowanie”. Podobne zachowania nie były jednak odosobnione. Opisywał je także szambelan królewski, Jan Duklan Ochocki. W Pamiętnikach wspominał o nieobyczajności towarzyszącej balom z udziałem Rosjan, gdzie „półnagie kobiety z obnażonymi ze wszelkiej uczciwości niby to mężami i obcymi kochankami kręciły się w wirze tym rozpasania i politycznej brzydoty”. Godne uwagi może być więc pytanie – w jakim stopniu rozkwit zdegenerowanych form moralności publicznej był wynikiem działania instynktu samozachowawczego, typowego dla zbiorowości ogarniętej kryzysem? W jakim zaś konsekwencją planowej polityki okupantów rosyjsko-targowickich,

cynicznie wykorzystujących w swoim interesie najnikczemniejsze cechy charakteru Polaków? Otwarte zwycięstwo bezprawia i zdrady nie wzbudziło przecież w całym społeczeństwie jednomyślnego dystansu i obrzydzenia. W miarę zbliżania się drugiego rozbioru prowincjonalna szlachta coraz chętniej przechodziła do grona stronników Rosji. Prawdą jest, że częstym motywem ziemian był pragmatyzm oraz lęk przed represjami zaborcy. Jednak nowy ambasador rosyjski, Jakob Johann von Sievers, dobrze wiedział, że pospolita szlachta już dawno zapomniała o „kościołach cnót obywatelskich”, za które jeszcze w siedemnastym wieku uważał sejmiki ziemskie Jan Szczęsny Herburt. Opinie przedstawiciela Petersburga w Polsce ostro kolidują z przechowywanym w tradycji ideałem ziemianina-szlachcica, który jest „cnotliwy, godny, mądry, pobożny, sprawiedliwy […] przedni miłośnik ojczyzny”. Tradycyjny wizerunek nie odpowiadał obrazowi rejestrowanemu przez ambasadora, skoro ten z taką łatwością korumpował szlachtę obietnicami kariery i strachem.

„…niepodobna do wiary mieszanina cnót i występków” Smutnej lektury dostarczyły na tym polu pamiętniki Jakoba Sieversa. Z jego rozkazu wiosną 1793 roku nad dyspozycyjnością każdego sejmiku elekcyjnego poprzedzającego sejm grodzieński czuwał „jeden sprawujący interesa” po myśli ambasadora wraz z oddziałem wojska rosyjskiego u boku („aby jego słowom mocy dodać”). Presja wojska odgrywała w tym dramacie niewątpliwie ogromną rolę. Nie mniejszą jednak miała niepisana zasada sprzedajności głosów (utrwalona w tradycji polskiego parlamentaryzmu). Dlatego narzucanie sejmikom woli Petersburga nie natrafiało na stanowczy opór. Szczególnie łatwo

kupczyła głosami szlachta zaściankowa, którą właśnie konfederacja targowicka przywróciła do pełni praw politycznych. Opinię tę potwierdzały doświadczenia zastępcy ambasadora, generała Osipa Ottona von Igelströma, który z rozbrajającą szczerością chwalił się przed Sieversem: „Kupuje się je (głosy – KT) po 10, 15 najwięcej po 30 dukatów. Cały mój wydatek na sejmiku w Proszowicach i Oświęcimiu wyniósł (...) 200 do 300 dukatów, nie licząc podróży i osobistych wydatków”. Podobne refleksje w ambasadzie rosyjskiej zrodził sejm rozbiorowy w Grodnie (ostatni), złożony w większej części z ludzi zaprzedanych obcym potęgom. Łatwość manipulowania działaniami posłów była zaskakująca nawet dla zaborców. Według nich „nigdy żaden sejm taniej nie wypadł”. Sievers notował, że „cała Litwa (48 posłów z Wielkiego Księstwa Litewskiego – KT) kosztuje może 200 dukatów na posła. W Polsce będzie ich 40 za dwadzieścia tysięcy dukatów, a co z Polski zostanie (sic!), nie będzie wiele kosztowało”. W ten sposób w oczach cudzoziemców chwiejność i służalczość Polaków osiągnęły rangę głównej ich cechy narodowej. „Na pierwszy gruntowniejszy zarzut milkną – pisał podróżnik inflancki Fryderyk Schulz – a po drugim przechodzą łatwo na stronę oponenta. Nic by nie było łatwiejszego przy talentów przewadze, jak zgromadzenie Polaków nakłonić, do czego by się chciało, gdyby nie stronnictwa, osobiste korzyści, obawa i duma, które miasto przekonań nimi władną”. Także Sievers nie szczędził szlacheckiej braci gorzkich słów krytyki: „Jest w Polakach – pisał – niepodobna do wiary mieszanina cnót i występków. Cnoty kryją się, występki chodzą z bezwstydnym czołem: i z nimi właśnie mam do czynienia”. Rzecz znamienna, że Sievers – notabene znany z wrażliwości i współczucia dla niedoli Polaków – nie wahał się krytykować typowej dla nich skłonności do swar, intryg i podziałów:

„Jestem ojcem – miał kiedyś krzyczeć w stronę zabiegających o jego protekcję targowiczan – ale mądrych, rozsądnych, cnotliwych dzieci (...); ale wy, wy jesteście pełni intryg i kabały! (...)”. Przebieg sejmu grodzieńskiego tylko utrwalił stereotypy odnoszące się do Polaków. W atmosferze przekupstwa i gróźb Prusy i Rosja osiągnęły stawiane sobie cele. Skala upodlenia narodu była tak wielka, że nawet ściśle powiązany z ambasadą rosyjską i „pensjonowany od Moskwy” Jacek Małachowski był przygnębiony zwycięstwem bezprawia i moralnego upokorzenia. W liście do kanclerza litewskiego Joachima Chreptowicza (który świadomie usunął się za granicę) pisał: „oderwaniem się na czas od ciężarów urzędu swego oszczędziłeś sobie przykrości w przypatrzeniu się, co i jak się tu działo”. W rzeczywistości ambasada rosyjska już przed inauguracją obrad uczyniła wiele, aby złamać opór nielicznych patriotów, innych zaś skłonić do współpracy. Zabiegi te kosztowały Sieversa niemało wysiłku. „Wyobraź sobie – pisał do córki – co drugi dzień obiad na 60 osób. To okropna, i to z pijakami, których nie znam”. O metodach stosowanych przez Sieversa świadczy również przykład Michała Walewskiego, sprawującego urząd marszałka konfederacji targowickiej (po niesławnym wyjeździe z Rzeczypospolitej Szczęsnego Potockiego). Protest marszałka przeciwko rozbiorowi wywołał u Sieversa wściekłość: „Kazałem wezwać dzisiaj pana Walewskiego, który od trzech dni się nie pokazywał – pisał w raporcie do Petersburga – na poważną i formalną rozmowę, w której mu powiem między innymi, żem posłał wczoraj kuriera do pana [generała Michała] Kretecznikowa, aby zasekwestrował jego dobra leżące w naszym kordonie [poza granicą drugiego rozbioru – KT]. Zobaczę, czy jego patriotyzm zniesie to lekarstwo”. K

Genialny kontynuator idei Prymasa Hlonda Z laureatem Nagrody Społecznej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego za rok 2015, senatorem Czesławem Ryszką, rozmawia Jadwiga Chmielowska.

Czy ma Pan Senator jakieś szczególne wspomnienia związane z Prymasem Tysiąclecia? Nie mam wielu osobistych wspomnień związanych z prymasem Wyszyńskim. Najpierw jako szeregowy pielgrzym, potem student KUL-u, następnie dziennikarz „Gościa Niedzielnego”

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

t

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

wielokrotnie uczestniczyłem w uroczystościach kościelnych, w koronacjach czy peregrynacji Obrazu Nawiedzenia, którym przewodniczył kard. Stefan Wyszyński, jednak – powiedziałbym – byłem jednym z otaczającej go licznej rzeszy osób. W pamięci mam jednak dwa spotkania, które wywarły na mnie mocne wrażenie. Pierwsze było 2 listopada

namówiłem Tatę, aby wejść na klasztorną wieżę. Normalnie o tej porze roku byłaby już zamknięta, ale ze względu na piękną pogodę była otwarta. Gdy byliśmy na wysokości zegarów, zaczęły one wydzwaniać melodię „Serdeczna Matko”. Potem patrzyliśmy na panoramę miasta, a ponieważ mieszkaliśmy na Śląsku, Tata pokazał mi, gdzie przed wojną była granica z Niemcami. Unosiły się

To prymas August Hlond jako administrator apostolski, pierwszy biskup katowicki i następnie prymas Polski, jednoczył Polaków wokół Jasnej Góry w latach po odzyskaniu niepodległości. 1956 r. W maju tego roku przystąpiłem do Pierwszej Komunii św., a wspomnianego 2 listopada, w niedzielę po Wszystkich Świętych, mój Tata zabrał mnie – nie po raz pierwszy – na Jasną Górę. Zapamiętałem ogromny ścisk w kaplicy Cudownego Obrazu, mimo późnojesiennej pory panował upał. Ledwo dotrwałem końca Mszy św. Kiedy tylko wyszliśmy na zewnątrz,

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

tam smugi dymu z kopalń i hut. Wychodząc z jasnogórskiej wieży, natknęliśmy się na dziedzińcu na dużą grupę ludzi otaczających – jak mi podpowiedział Tata – prymasa Wyszyńskiego. Akurat po raz pierwszy po wyjściu z więzienia przybył oficjalnie na Jasną Górę. Co jakiś czas rozlegały się oklaski i wiwaty, zadawano mu pytania, odpowiadał dość głośno, tak aby wszyscy słyszeli.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

Miałem już 10 lat, więc dość łatwo przecisnąłem się do środka grupy i stanąłem obok Księdza Prymasa. Ten, widząc dzieciaka przed sobą, położył mi rękę na głowie, trzymał ją jakiś czas. Nie pamiętam, czy coś w tym momencie powiedział, ale czułem jego rękę już zawsze na mojej głowie. Tata był bardzo dumny, widząc, jak prymas Wyszyński nakreślił krzyżyk na moim czole. Na pamiątkę kupił mi metalową miniaturę jasnogórskiego klasztoru, którą od pół wieku zawsze stawiam w domu w pobliżu mojego miejsca pracy. Nie bardzo rozumiałem wówczas, dlaczego prymasa uwięziono, dopiero później przeczytałem w jego zapiskach, że tego dnia przybył na Jasną Górę, aby wyrazić swoją wdzięczność Matce Bożej. Zapisał: „Najodpowiedniejsze byłoby teraz milczenie. Jest to bowiem chwila bardzo wielka i bardzo doniosła: spotkania z moją Najlepszą Panią, Matką Jasnogórską, która była mi wszystkim w trudnych, lecz zaszczytnych dniach mego więzienia, gdy prymasowi Polski dana była radość dla Ciąg dalszy na stronie obok

Stali współpracownicy

dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, Andrzej Jarczewski, dr Krzysztof Tracki, Paweł Zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski

Reklama Wiktoria Skotnicka, reklama@ radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data wydania 06.08.2016 r. Nakład globalny 10 140 egz. Numer 26 sierpień 2016

(Śląski Kurier Wnet nr 21)

ind. 298050

31 maja br. w Pałacu w Wilanowie odebrał Pan Senator nagrodę Prymasa Tysiąclecia za publicystykę i twórczość literacką inspirowaną nauczaniem kard. Stefana Wyszyńskiego, przyznawaną przez Fundację SPES. W ubiegłym roku otrzymali ją prof. Bogdan Chazan i abp Henryk Hoser. To prestiżowe wyróżnienie. Czuję się zaszczycony nagrodą, akurat przypada w tym roku 40-lecie mojej pracy dziennikarskiej, więc traktuję ją jako uznanie za tzw. całokształt pracy publicystycznej i literackiej. Jest to również dla mnie okazja do spojrzenia wstecz, do podsumowania. Jak ono wypadło, to, jak sądzę, zawiera się w powyższym wyróżnieniu.


kurier WNET

3

K U R I E R · ś l ą s ki

N

ie będę ukrywał, że do dzisiejszej refleksji sprowokowały mnie dwie sprawy: zbliżający się jubileusz Letniej Szkoły Młodych Pedagogów (LSMP, której trzydziesta odsłona będzie się odbywać w Katowicach i w Wiśle od 12 do16 września 2016 roku) oraz inicjatywa organizatora tych Szkół (jest nim Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk) powołania dla uczestników tego przedsięwzięcia (młodych asystentów i doktorów z polskich uczelni) specjalnego czasopisma naukowego o nazwie „Parezja”. Dla porządku odnotujmy, że tym razem współorganizatorem Szkoły jest dobrze mi znany Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Czytelników moich felietonów poświęconych degrengoladzie moralnej i upadkowi etosu naukowego akademickiej pedagogiki słusznie może zaskoczyć tytuł czasopisma (parezja z greckiego, „mówić wszystko”). Parezjasta to człowiek z niepodważalnym autorytem, uczciwy i odważny, który z poczucia obowiązku wolnego człowieka głosi prawdę, nawet tę, która może być dla niego niebezpieczna. Nie muszę zaznaczać, że i ja rączo przyodziewam piękną szatę parezjasty i dzielę się moimi spostrzeżeniami, które w związku z koniecznością przywracania akademickiej pedagogice duszy leżą mi na sercu... Myślę, że dla parezjastów, którzy we wrześniu wybierają się na Letnią Szkołę Młodych Pedagogów do Wisły, bardziej interesująca może się okazać lektura dramatycznych losów związanych z przeprowadzeniem tzw. postępowania habilitacyjnego – młodej, charakternej, odważnej i niepokornej p. dr Joanny Gruby – byłej już pracownicy gospodarza tegorocznej Szkoły – Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego. Bez przesady da się bowiem powiedzieć, że habilitantka udowodniła (zob. habilitacja.eu), iż jest reprezentantką cnót i przymiotów osobowych przynależnych prawdziwemu parezjaście. Dlatego poznanie jej usłanej licznymi upokorzeniami cierniowej drogi powinno należeć do podstawowych obowiązków młodego akademickiego pedagoga.

W poszukiwaniu badacza nieustraszonego Odnotujmy na początek rażącą nieadekwatność tytułu czasopisma z fundamentalnymi założeniami współczesnej, postmodernistycznie zorientowanej pedagogiki. Na jej gruncie nie ma przecież jednej obiektywnej prawdy. Jest moja

„prawda”, obok wielu innych „prawd”, często z moją sprzecznych. Która najlepsza? Żadna. Wszystkie równocenne. Warto w tym kontekście przywołać pogląd Platona na tę kwestię: Gdzie nie ma prawdy, tam rządzi siła. Jak zatem znaleźć prawdę (skoro jej nie ma) i odważnie na łamach „Parezji” ją upubliczniać? Zostawmy więc tę beznadziejnie absurdalną kwestię na boku i skupmy się na opłakanych konsekwencjach ważnej tezy barbarzyńskiego postmodernizmu (określenie nielicznych amerykańskich konserwatystów), iż człowiek współczesny powinien nauczyć się żyć w sytuacji całkowitego braku sensu oraz pod znakiem tymczasowości i przemijania wszystkiego, ponieważ epoka pewników (tzw. „myślenie mocne”) odeszła rzekomo do historii. Warto się temu bliżej przyjrzeć, gdyż polska

Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich organem prasowym Komitetu Centralnego partii Komunistycznej była gazeta o nazwie „Prawda”? Tak oto – jak zawsze – lewacki salon pedagogiczny wlewa entuzjazm do głów i serc uczestników Letnich Szkół Mło-

Wiedzę otrzymują na tacy…. Pogłębione wyobrażenie o klimacie intelektualnym i dbałości o przeżycia wspólnotowe, a zwłaszcza o mocno eksponowanej roli naukowego Mistrza

Refleksje niewyemancypowanego pedagoga

Herbert Kopiec

Wielkiej Nauki przyszło im się poruszać!. Po prostu mają mieć świadomość, że nie w kij dmuchał… Następnie znajdujemy bardziej szczegółowe określenia, wskazujące na desygnaty owej uczoności. Chodzi o sprawne kierownictwo. Owo naukowe zarządzanie zastosowano nawet w zajęciach, których cel koncentrował się na stymulowaniu tak subtelnej osobowej dyspozycji, jaką niewątpliwie jest to, co nazywane bywa pasją naukową. Został też wyszczególniony fundamentalny atut mocy przyciągającej do uczestnictwa w Szkole. Jest nim fakt, że wiedzę mamy na tacy. Ale – zapytajmy – czy ta taca aby nie rozleniwia? A gdzie aktywność własna kandydata na uczonego? Nie potrzeba większej przenikliwości, aby zrozumieć potrzebę nie-

Pamiętam jako człowiek starej daty, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem nazwę nowego na uczelniach kierunku studiów: „Zarządzanie zasobami ludzkimi”, pomyślałem, że tym razem nasi humaniści z bolszewicko-postmo­der­nistycznego zaprzęgu poszli absolutnie na całość, że to nie przejdzie, że w tym przypadku współczesne lewackie/antykatolickie siły postępu przesadziły i niechcący nadepnęły na grabie, słowem – będą musiały się z tej nazwy wycofać.

Duraczenie maluczkich? I ja rączo przyodziewam piękną szatę parezjasty i dzielę się moimi spostrzeżeniami, które w związku z koniecznością przywracania akademickiej pedagogice duszy leżą mi na sercu...

w przygotowaniu młodych asystentów i doktorów do wejścia w krąg dojrzalej, wielkiej nauki, daje okolicznościowy dziękczynny limeryk. Skreślił go prominentny profesor pedagogiki na cześć wieloletniego Kierownika LSMP. Dla porządku i uniknięcia ewentualnego nieporozumienia w jednoznacznym odczytaniu limeryku (nie mając wszelako gwarancji, że jest to w ogóle możliwe, skoro wedle jego autora każdy tekst ma tyle znaczeń, ilu jest jego czytelników) przytoczmy go w dosłownym brzmieniu: Lat dwadzieścia zarządzasz w tej Szkole Konstruując jej program w mozole Dzięki Twej twórczej pracy Wiedzę mamy na tacy Nic dziwnego, że bywać tu wolę. Warszawa, 21.09.2013

pokazują maluczkim, że zamiast komunistów ich wspólnym nowym wrogiem, wrogiem wolności i tolerancji staje się teraz „anachroniczny, konserwatywny, opresyjny” Kościół katolicki. Związany z narodem polskim tysiącletnią historią.

Autor limeryku już w słowie wprowadzającym nie ma zamiaru owijać sprawy w bawełnę i zwraca się do Kierownika Szkoły: Jest Pani Profesor Wielką Uczoną. A więc pośrednio poinformował maluczkich, w jakich rejonach

pedagogika, wbita w kompleksy przez 44-letnie, zniewalające rządy komuny, stała się terenem niezwykle podatnym na rozwój tej przesiąkniętej nihilizmem postmodernistycznej choroby. Nigdy nie byłem na LSMP. Jakoż znajomość choćby ogólnych tendencji w polskiej współczesnej pedagogice, wgląd w problematykę poszczególnych Szkół, dobór zapraszanych Mistrzów nie daje podstaw do nadmiernego optymizmu. Da się wszak powiedzieć, że w ramach Letniej Szkoły Młodych Pedagogów młodzi „buntują się” pod czujnym okiem salonu pedagogicznego. Równolegle dokonuje się proces udzielania młodym pedagogom namiętności. „Moje pasje” to temat Szkoły w 2014 roku. Wybrani i zapraszani profesorowie stawiani są za wzór tzw. Mistrzów, niekiedy też zwanych Gigantami. Aby ów bunt młodych uwiarygodnić, trzeba było ich jakoś upodmiotowić. Można przyjąć, że uznano, iż właściwym narzędziem upodmiotowienia będzie czasopismo „Parezja”. Dlaczego by nie, skoro w niezwyciężonym

dych Pedagogów. Apeluje do młodych asystentów: zakasz rękawy i przyczyń się do zamiany szkoły w miejsce porad seksualnych, walcz z religią (ale tylko katolicką), siej zamęt, zmęcz większość, która nic nie rozumie, a pragnie tylko spokoju… Trudno więc wykluczyć, że – przykładowo – w przyjemnej wakacyjnej atmosferze Giganci/Mistrzowie

w niezwykle trudnym okresie Kościołem w Polsce, stał się niezmordowanym obrońcą praw człowieka, moralnym drogowskazem na przyszłość, nauczycielem miłości Boga i Ojczyzny.

następnego dnia po inauguracji pontyfikatu, 23 października 1978 r.: „Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego papieża-Polaka, który dziś, pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”. Te słowa są niejako kluczem do zrozumienia tak osoby, jak i opatrznościowej roli Wielkiego Prymasa w powojen-

zbędnej aury i powiewu wielkiej nauki. Stoją za tym zapewne szlachetne intencje. Na te plewy wyłożone na tacy dają się łatwiej nabierać młodzi pedagodzy, którym się wydaje, że uczestniczą w czymś niepowtarzalnym, wielkim i wyjątkowym. Zważywszy jednak, co jest na tacy (a to, mam nadzieję, udało mi się satysfakcjonująco wykazać), trudno nie zauważyć, że pedagodzy salonowi, podobnie jak fachowcy od nasyconej ateistycznym humanizmem pedagogiki socjalistycznej, bohatersko pokonują trudności, które sami stwarzają, stawiając tym razem na bezrefleksyjne uprawianie pedagogiki lewicowo-liberalnej i postmodernistycznie ukąszonej. Liberalizm/wychowanie skrajnie liberalne jest niebezpieczeństwem najwyższej rangi dla chrześcijaństwa, wolności Kościoła i dla przyszłości cywilizacji zachodniej. W pewnym sensie jest to niebezpieczeństwo, które może się okazać gorsze nawet niż komunizm, dlatego że zamaskowało się, pozostaje ukryte

i z tego powodu nie wzbudza oporu. Bywa, że liberalizm osiąga sukcesy w niszczeniu Kościoła, w wypłukiwaniu chrześcijaństwa z ludzkiej treści tam, gdzie zawiódł komunizm („Fronda” nr 61, rok 2011).

Refleksja końcowa No cóż, smutny i pełen chaosu jest ten ponowoczesny świat bez prawdy (a więc także świat Letnich Szkół Młodych Pedagogów). Świat się rozpada, a my mu w tym pomożemy – zdają się deklarować postępowi postmoderniści… Mamy do czynienia z ewidentnym kryzysem doktrynalnym i kulturowym. Jest to zatem ten rodzaj kryzysu, jakiego nigdy jeszcze w historii ludzkości nie udało się rozwiązać inaczej niż na drodze moralnego i religijnego przebudzenia. Pozostaje mi więc zwrócić się z apelem do uczestników Letniej Szkoły Młodych Pedagogów w Wiśle: zróbcie wszystko, aby tej zatruwającej/ nihilistycznej tendencji w pedagogice przynajmniej nie pomagać! Przeciwnie – poprzez sensowną refleksję o wychowaniu macie obowiązek uczestniczyć w odrodzeniu ducha europejskiego, który wyraża nie dzisiejsza kobieta z brodą – zwyciężczyni festiwalu Eurowizji, czy młody asystent w spódniczce i koralach (uczestnik LSMP w Sandomierzu 2014 r. – jest takie zdjęcie na blogu znanego profesora), choćby to było tym razem jedynie na użytek kabaretowej zabawy, tylko pamięć Karola Młota z 732 roku, Jana III Sobieskiego z roku 1683, którzy z mieczem w ręku powstrzymali inwazję muzułmańską. To Polska, wasza ojczyzna, zanurzona w chrześcijańskiej i europejskiej cywilizacji, jest najbardziej godna, aby jej bronić. Parezjaści – pytajcie swoich Mistrzów/Gigantów pedagogicznych, dlaczego łatwiej otrzymać grant na badanie języków w Nowej Gwinei niż na badanie historii Polski. Nie pozwalajcie już dłużej odzierać się z godności i sensownie pojętej wolności w stylu: „zoperowałam sobie pochwę, by odzyskać godność i szczęście!” Miejcie świadomość, że religia chrześcijańska nie ma nic wspólnego z ateistycznym humanizmem. Ten chorobliwy współczesny humanizm antropocentryczny – jak słusznie podkreślają Teresa Grabińska i Mirosław Zabierowski – nie tylko prowadzi do relatywizacji wszystkiego, poszczególnych sądów i działań, ale szybko pozostawia jednostkę samą sobie (Wrocław 2009). Słowem: nie usprawiedliwiajcie zła. Pamiętając o przestrodze św. Augustyna, dotyczącej „złych czasów”: Nie mówcie, że czasy są złe. My jesteśmy czasem. Bądźmy dobrymi, a czasy będą dobre. K

Dokończenie z poprzedniej strony

Imienia Bożego zelżywości cierpieć. Ta, przed Obliczem której teraz stoję, była mi przez cały ten czas Mocą, Wytrwaniem, Światłem i Oparciem, Pociechą, Nadzieją i Pomocą Nieustanną – prawdziwą Dziewicą Wspomożycielką, Virgo Auxiliatrix! Pomogła mi przetrwać wszystko, co z ręki Najlepszego Ojca mnie spotkało” (2 XI 1956). A drugie wspomnienie? Dzięki prof. Krystynie Czubie oraz ks. Zenkowi Rubachowi miałem z moją przyszłą żoną szczęście spotkać Księdza Prymasa, gdy gościł w Instytucie Prymasowskim w Warszawie. Kiedy pobraliśmy się 5 sierpnia 1973 r., kard. Stefan Wyszyński skierował do nas z tej okazji słowa błogosławieństwa. Napisał: „Elżbiecie i Czesławowi, małżonkom Ryszka, na służbę Ojcu Życia, w powołaniu małżeńskim błogosławi i oddaje pod opiekę Świętej Bożej Wspomożycielki Stefan kard. Wyszyński, Prymas Polski”. Powyższe życzenia napisał Ksiądz Prymas pod wizerunkiem Matki Bożej Jasnogórskiej, który od pierwszych dni małżeństwa wisi w naszym mieszkaniu obok pamiątkowego krzyża. To wzruszające spotkania. A może jeszcze jakieś? Pamiętam, jak byłem uradowany, gdy znalazłem się wśród posłów, którzy uchwalili Rok Kardynała Wyszyńskiego. Stało się to 25 października 2000 r., w trakcie ogłoszonego przez Jana Pawła II Wielkiego Jubileuszu, dwutysięcznej rocznicy chrześcijaństwa. Uchwaliliśmy Rok Kardynała Wyszyńskiego w setną rocznicę Jego urodzin. Nie do wiary – ale po raz pierwszy w historii powojennego polskiego parlamentaryzmu uhonorowano w ten sposób osobę kapłana. Należy dopowiedzieć, kapłana, który – jak napisaliśmy w uchwale – kierując

Jest Pan Senator autorem kilku książek: o św. Janie Pawle II, także o wielkim prymasie II Rzeczypospolitej, Auguście Hlondzie, oraz o kard. Wyszyńskim, zatytułowanej „Prymas na trudne czasy”. Ukazuje ich Pan jako pogromców komunizmu. Faktycznie, pisząc o Papieżu-Polaku, Janie Pawle II, ukazywałem go, i słusznie, jako pogromcę komunizmu. Jed-

ofiarowania siebie i całego narodu Matce Bożej. Była w tym jakaś żelazna, czy raczej należałoby powiedzieć, nadprzyrodzona konsekwencja, zmierzająca do „postawienia wszystkiego na Maryję”. W tej perspektywie kardynał Wyszyński jawi się nie tylko jako kontynuator pobożności maryjnej prymasa Augusta Hlonda, ale także prekursor papieskiego zawierzenia Maryi, jakby dojrzalszej formy łączności z Matką Bożą, wyrażonej w herbie Jana Pawła II Totus Tuus. W swojej wypowiedzi podczas uroczystości w Pałacu w Wilanowie postawił Pan nieco szokująca tezę, że

Prymas Hlond 8 września 1946 r. zgromadził na Jasnej Górze milionową rzeszę pielgrzymów i zawierzył naród polski Niepokalanemu Sercu Maryi. Jak się uważa, ów akt zawierzenia pozwolił przeprowadzić Kościół w Polsce przez „morze czerwone” komunizmu. nak, nie umniejszając w niczym roli Ojca Świętego w tym dziele pokonania imperium zła – jak prezydent Ronald Reagan nazwał Związek Sowiecki – należy stwierdzić, że to Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński wpierw ocalił Kościół w Polsce od komunistycznej zagłady, a tym samym jak gdyby przygotował Stolicę Piotrową dla Kardynała z Krakowa, stawiając mu poprzeczkę wyżej: aby pokonał światowy komunizm. Gdyby starać się ukazać owe mechanizmy, czy raczej sposób na przetrwanie, jaki wypracował Ksiądz Prymas, a potem skutecznie zastosował Jan Paweł II, trzeba w tym miejscu przywołać słowa Jana Pawła II skierowane do kardynała Stefana Wyszyńskiego podczas spotkania z Polakami

nej historii Kościoła w Polsce, biskupa, który umieścił w swoim herbie słowa zawierzenia i ofiarowania wszystkiego Samemu Bogu (Soli Deo). I dodawał: Per Mariam, Soli Deo. Pojawia się więc w prymasowskim zawierzeniu osoba Matki Bożej jako pośredniczki (per Mariam), co oczywiście łączyło się z jego wielką osobistą czcią dla Najświętszej Panny. Ale było to także dziedzictwo po poprzedniku, kardynale Auguście Hlondzie, który krótko przed śmiercią powiedział: „Odwagi! Nie rozpaczajcie, nie upadajcie na duchu! Walczcie pod opieką Matki Najświętszej. Zwycięstwo, gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny”. Przyszło w wyborze Polaka na Stolicę Piotrową!

Plenarny Kościoła w Polsce, w tym czasie zaczęły się pielgrzymki stanowe na Jasną Górę. Prymas Hlond koronował również w latach międzywojennych liczne obrazy i figury Matki Bożej. Ale co najważniejsze: 8 września 1946 r. zgromadził na Jasnej Górze milionową rzeszę pielgrzymów i zawierzył naród polski Niepokalanemu Sercu Maryi. Jak się uważa, ów akt zawierzenia pozwolił przeprowadzić Kościół w Polsce przez „morze czerwone” komunizmu. Nazywając kard. Wyszyńskiego genialnym kontynuatorem prymasa Hlonda, mam na myśli skoncentrowanie idei duszpasterskich wokół Jas-

Mówiąc o Prymasie Tysiąclecia, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że jego kościelną karierę, oprócz Bożej Opatrzności, „zaplanował” prymas August Hlond.

Prymas August Hlond przepowiedział zwycięstwo, ale, jak w każdej Bożej sprawie, dobre owoce są następstwem wielkiego ludzkiego wysiłku, a nierzadko i cierpienia. Stąd bogate w najprzeróżniejsze doświadczenia życie Kardynała Stefana Wyszyńskiego zmierzało ku oczekiwanemu zwycięstwu. Na różnych etapach tej drogi pojawiały się jak perły w różańcu pobożne idee związane z wyborem Maryjnego zawierzenia, które przybrało charakter „niewolniczego”

Prymas Tysiąclecia był „genialnym kontynuatorem” pobożności maryjnej prymasa Augusta Hlonda. Proszę to uzasadnić. Mówiąc o Prymasie Tysiąclecia, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że jego kościelną karierę, oprócz Bożej Opatrzności, „zaplanował” prymas August Hlond. To on mianował w 1937 r. ks. dr. Stefana Wyszyńskiego sekretarzem Rady Społecznej przy Prymasie Polski, w 1946 r. konsekrował na Jasnej Górze na biskupa Lublina, a gdy umierał 2 lata później, wskazał go jako swego następcę. To prymas August Hlond jako administrator apostolski, pierwszy biskup katowicki i następnie prymas Polski, jednoczył Polaków wokół Jasnej Góry w latach po odzyskaniu niepodległości. Od niego datują się konferencje Episkopatu na Jasnej Górze, on zorganizował na Jasnej Górze Synod

nogórskiej Królowej Polski. Stąd idea peregrynacji, pielgrzymka warszawska, blisko 200 koronacji, jakim przewodniczył Prymas Tysiąclecia itd. Inaczej mówiąc, to prymas Hlond pierwszy zmierzył się z komunistycznym ustrojem w Polsce, opracował mechanizmy walki Kościoła o przetrwanie w ateistycznym państwie, co następnie skutecznie wprowadził w życie Prymas Tysiąclecia, co w przytoczonych wcześniej słowach z 23 października 1978 r. docenił Jan Paweł II. Nie mam wątpliwości, że wszyscy trzej wielcy mężowie: August Hlond, Stefan Wyszyński i Jan Paweł II, są wielkimi świadkami szczególnej obecności Najświętszej Maryi Panny w polskich dziejach. Dziękuję za rozmowę i serdecznie gratuluję zaszczytnej nagrody. K


kurier WNET

4

K U R I E R · ś l ą s ki

Szczyt NATO w Warszawie, który odbył się w dniach 8-9 lipca 2016 r., skłania do refleksji w kilku kwestiach. Trudno odnieść się do wszystkich postanowień, których realizacja ma nastąpić w nieodległej przyszłości. Warto skupić się na zasadniczych decyzjach, zarówno z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski, jak i całego NATO.

N

ajważniejsza to rozmieszczenie czterech batalionów państw NATO oraz umieszczenie amerykańskiej brygady z jej dowództwem w Polsce, na flance wschodniej. Kolejne dotyczą: przedłużenia misji Resolute Support w Afganistanie, podpisania dokumentu o koordynacji działań pomiędzy Unią Europejską a NATO w zakresie zwalczania zagrożeń o charakterze hybrydowym oraz kryzysu migracyjnego oraz dołączenia wszystkich państw członkowskich NATO do koalicji przeciwko tzw. państwu islamskiemu. Rozmieszczenie czterech batalionów państw NATO na flance wschodniej można i należy widzieć przede wszystkim w wymiarze politycznym. Mają one stacjonować na zasadzie stałej rotacyjności, a dowództwo nad nimi obejmą tzw. państwa ramowe. Rozmieszczenie owych sił według tak przyjętego klucza ma się przedstawiać następująco: Stany Zjednoczone jako państwo ramowe w Polsce, Niemcy jako państwo ramowe na Litwie, Kanada jako państwo ramowe na Łotwie oraz Wielka Brytania jako państwo ramowe w Estonii. Owa dyslokacja nowych sił została wprost określona przez Sekretarza Generalnego NATO Jensa Stoltenberga podczas konferencji prasowej 8 lipca 2016 r. jako odpowiedź na agresywne działania Federacji Rosyjskiej na Ukrainie oraz w basenie Morza Bałtyckiego. Rzeczą oczywistą jest, że cztery grupy batalionowe nie mają większego znaczenia strategicznego przy założeniu konfliktu z siłami zbrojnymi Federacji Rosyjskiej. Istotą takiego posunięcia jest wysłanie jasnego komunikatu do Federacji Rosyjskiej o zdecydowanym sprzeciwie wobec działań Kremla. To istotnie może stanowić problem dla władz w Moskwie. Grupy bojowe o charakterze międzynarodowym wiążą siły wielu państw NATO i fakt ten musi być brany pod uwagę przez Federację Rosyjską w kontekście ewentualnego konfliktu, bez względu na jego charakter. Wiadomo bowiem, iż cały potencjał militarny NATO jest znacznie większy od potencjału Federacji Rosyjskiej, i to w zasadzie we wszystkich obszarach.

Najważniejsze decyzje dla bezpieczeństwa Szczyt NATO, Warszawa 8-9 lipca 2016 r. Piotr Orłowski Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski najlepszym rozwiązaniem wydaje się być doprowadzenie do powstania stałych amerykańskich baz wojskowych na terenie RP, podobnych do tych, jakie amerykanie mają w Niemczech ( np. Ramstein czy Stuttgart).

Głównym zadaniem brygady pancernej będzie wzmocnienie obrony tzw. przesmyku suwalskiego. Strategicznie przesmyk suwalski stanowi jedyne lądowe połączenie państw nadbałtyckich z Polską, a co za tym idzie, z resztą państw Paktu Północnoatlantyckiego. Rozmieszczenie amerykańskiej brygady pancernej w państwach nadbałtyckich oraz jej dowództwa w Polsce można postrzegać podobnie, z tą różnicą, że będzie ona miała bardzo konkretne zadania. Z analizy wystąpień Sekretarza Generalnego NATO Jensa Stontelberga, Prezydenta Stanów Zjednoczonych Baracka Obamy oraz Prezydenta RP Andrzeja

Dudy można wywnioskować, że głównym zadaniem brygady pancernej będzie wzmocnienie obrony tzw. przesmyku suwalskiego. Strategicznie przesmyk suwalski stanowi jedyne lądowe połączenie państw nadbałtyckich z Polską, a co za tym idzie, z resztą państw Paktu Północnoatlantyckiego. Usytuowany pomiędzy Białorusią a Obwodem Kaliningradzkim, z pewnością w razie konfliktu będzie stanowić obszar zainteresowania obydwu stron.

P

rzedłużenie misji Resolute Support w Afganistanie prawdopodobnie do roku 2020 można interpretować dwojako. Krytycy obecności wojskowej NATO w Afganistanie podnoszą, zresztą niebezpodstawnie, argument, iż przez wiele lat obecności wojskowej nie udało się ustabilizować sytuacji na tyle, aby rząd w Kabulu był w stanie samodzielnie panować nad sytuacją w kraju. Istotnie, decyzja o przedłużeniu misji wojskowej oraz wsparciu Kabulu kwotą 5 mld dolarów rocznie może być postrzegana jako przyznanie się do klęski i konieczności kontynuowania dalszych działań w Afganistanie. Istnieje jednak inna, nie mniej ważna perspektywa. Należy brać pod uwagę tzw. państwo islamskie, szukające możliwości i terenu swojego działania w różnych państwach, szczególnie w świecie islamu. Pozostawienie w chwili obecnej Afganistanu samego sobie mogłoby w nieodległej perspektywie stworzyć dogodną lukę dla islamskich fundamentalistów oraz otworzyć swoisty front rysującej się konkurencji pomiędzy Al Kaidą

Dyplomacja w regionach – nowe otwarcie Ziemowit Rypiński

1

lipca br. MSZ ogłosiło wyniki konkursu na prowadzenie szesnastu Regionalnych Ośrodków Debaty Międzynarodowej. Istotą działalności ośrodków jest animowanie społecznego zainteresowania i zrozumienia dla bieżących priorytetów polskiej polityki zagranicznej na poziomie regionu, organizowanie zgodnych z tymi priorytetami przedsięwzięć: debat, konferencji, wykładów, warsztatów edukacyjnych, spotkań młodzieży i przedstawicieli elit z kraju i zagranicy, a także działalność informacyjna i wydawnicza oraz sporządzanie opracowań i analiz dla MSZ. W wyniku konkursu w większości miast wojewódzkich zostały odsunięte dotychczasowe zespoły prowadzące. Największą uwagę mediów „głównego nurtu” skupiła Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (o. Rydzyka), która wygrała konkurs na prowadzenie ośrodka w grodzie Kopernika. Tygodnik „Wprost” i „Rzeczpospolita” z trwogą obwieściły kolejny „strumień dotacji dla o. Rydzyka”, przyznając jednak, że nowe działania toruńskiego RODM przyniosą istotne zmiany. Zgodnie z priorytetami polskiej dyplomacji uczelnia o. Rydzyka będzie m.in. realizować projekt „Śmierć za kromkę chleba”, mający przywracać na arenie międzynarodowej pamięć o Polakach ratujących Żydów podczas drugiej wojny światowej. W Szczecinie i Katowicach podmiotem, który wygrał konkurs, jest Stowarzyszenie RKW – Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy. RKW powstał w reakcji na falę fałszerstw i niejasności, jakie towarzyszyły ogłoszeniu zaskakujących wyników wyborów samorządowych jesienią 2014 r. (zwyciężyły w nich PSL i PO).W Ruchu znalazło się wielu doświadczonych i utytułowanych

bezpieczeństwa nie tylko wszystkich państw członkowskich Paktu Północnoatlantyckiego, ale również daleko poza jego granicami. Tzw. państwo islamskie prowadzi swoje działania w zasadzie przeciwko większości podmiotów państwowych na Bliskim Wschodzie i grozi coraz to nowym państwom w Europie, ostatnio także Polsce. Ponadto deklaruje wojnę przeciwko państwom położonym daleko od Bliskiego Wschodu (USA, Korea Południowa, Japonia).

działaczy. Prezesem RKW jest Jerzy Targalski (opozycjonista z lat jeszcze 70., znany w świecie politolog i publicysta, a także były wiceprezes Polskiego Radia), wiceprezesem zaś legendarna przywódczyni Solidarności z lat 1980–81 i stanu wojennego, a także „Solidarności Walczącej”, Jadwiga Chmielowska. Wraz z Piotrem Hlebowiczem kierowała Autonomicznym Wydziałem Wschodnim „SW”, działającym w latach 1988–92 na terenie wszystkich republik byłego Związku Sowieckiego. Wspierali merytorycznie i sprzętowo organizacje niepodległościowe i antykomunistyczne. Za to właśnie zostali odznaczeni Medalem Za Zasługi Wobec Litwy przez prezydenta V. Adamkusa. Ich wieloletnia działalność sprawiła, że Jadwiga Chmielowska jest dobrze znana w kręgach politycznych od Tallina przez Tbilisi, Baku, aż do państw Azji Środkowej. Do dziś utrzymywane są kontakty i składane wzajemne wizyty z racji konferencji międzynarodowych i uroczystości. Od 1990 roku Jadwiga Chmielowska współpracuje z IDEE (Instytut Demokracji Europy Wschodniej) w Waszyngtonie. Na jej zaproszenie przyjeżdżają na konferencje politycy z pierwszych stron gazet z całego świata. Obecnie J. Chmielowska jest redaktor naczelną »Śląskiego Kuriera Wnet«. Przejmie ona funkcję koordynatora w Regionalnym Ośrodku Debaty Międzynarodowej w Katowicach. Katowicki RODM będzie prowadzony we współpracy z Fundacją Patriotyczną Silesia Superior, partnerem RKW. Fundacja, kierowana przez historyka dr. Krzysztofa Trackiego, istnieje od 2013 roku. Swoją działalność pojmuje w kategoriach walki pozytywnej, służącej – jak stwierdza prezes fundacji

– odtwarzaniu poczucia wspólnoty Śląska z Polską, nadwątlonej w ostatnich latach: „Naszą działalność traktujemy w kategoriach służby dla dobra narodowej zbiorowości, która stoi dziś przed szansą zrzucenia ujemnych następstw trudnych doświadczeń regionalnej przeszłości. Chcemy skutecznie przeciwdziałać zjawiskom ideowego zobojętnienia i atomizacji mieszkańców Górnego Śląska. W szczególny zaś sposób – przeciwstawiać się podziałowi

Zgodnie z priorytetami polskiej dyplomacji uczelnia o. Rydzyka będzie m.in. realizować projekt „Śmierć za kromkę chleba”, mający przywracać na arenie międzynarodowej pamięć o Polakach ratujących Żydów podczas drugiej wojny światowej. miejscowej populacji według kanonu »my« i »oni«. Cel pozytywny zakłada działalność edukacyjną, docierającą do szkół, kierowaną wprost do młodzieży, a także wspieranie inicjatyw w postaci odnowy miejsc pamięci narodowej na terenie Górnego Śląska. W przekonaniu obu podmiotów prowadzących obecnie katowicki ośrodek, działalność RODM wymaga nowego otwarcia, co należy rozumieć w pierwszym rzędzie jako próbę ożywienia na poziomie lokalnym dyskusji na temat działań polskiej dyplomacji oraz bieżących interesów zagranicznych Rzeczypospolitej. Oznacza to odejście od mało przejrzystych (i mało skutecznych w docieraniu do

a tzw. państwem islamskim. Obecność wojskowa NATO w Afganistanie zdecydowanie utrudni możliwość rozwoju powyższego scenariusza. Podpisanie dokumentu o koordynacji działań pomiędzy Unią Europejską a NATO w zakresie zwalczania zagrożeń o charakterze hybrydowym oraz kryzysu migracyjnego może stanowić dla Europy kolejny, decydujący wręcz krok w kierunku rozwiązania tych dwóch istotnych problemów, które mocno zagrażają bezpieczeństwu państw NATO i Unii Europejskiej. Synchronizacja działań NATO i UE w kwestii zagrożeń natury hybrydowej wydawała się jedynie kwestią czasu. Zagrożenia te bowiem mogą być nie tylko stricte militarne, ale również ekonomiczne czy finansowe. Praktyki monopolistyczne stosowane przez Gazprom i sankcje nakładane przez Unię Europejską na Federację Rosyjską wyraźnie rysują swoisty front walki na tym polu. Wydaje się zatem, że połączenie działań i ich synchronizacja w łonie UE i NATO może spowodować efekt synergii i przynieść o wiele bardziej znaczące rezultaty niż do tej pory. Kryzys migracyjny, który dotyka Europę, a w dużej części państwa członkowskie UE, uruchomił całą lawinę zdarzeń i w pewnym sensie wykazał bezradność Unii wobec zjawiska migracji islamskiej. W samej Unii nastąpił potężny rozłam na tle podejścia do tego problemu, a jego swoistym apogeum i fizycznym dowodem było niedawne referendum w Wielkiej Brytanii i decyzja o wystąpieniu Zjednoczonego Królestwa

społeczeństwa) sposobów mówienia o obecności Polski w UE, położenie nacisku na promocję polskiego spojrzenia na sprawy międzynarodowe i relacje bilateralne, a także skuteczniejsze informowanie rządu w Warszawie o oczekiwaniach Polaków w dziedzinie międzynarodowej. RODM będzie blisko współpracował z uczelniami i organizacjami pozarządowymi, nie tylko tymi, które już w fazie składania wniosku podpisały umowę wsparcia jego działań. Można mieć nadzieję, że będzie to ośrodek skupiający śląskie elity intelektualne i społeczne. Regionalne Ośrodki Debaty Międzynarodowej powstały w 2012 r. na fali działań rządzącej PO na rzecz wzmocnienia podmiotów lokalnych, tworzących dotąd Regionalne Centra Informacji Europejskiej – agendy MSZ, utworzone w 2000 r. w ramach programu informowania społeczeństwa o integracji Polski z Unią Europejską. W Katowicach głównym beneficjentem dotacji (mających, według „Wprost”, zbliżyć ówczesną władzę do ludzi) była Fundacja Viribus Unitis, która wygrała konkurs na prowadzenie RODM w 2013 r. Trudno się dziwić, że obecnym organizatorom konkursu zarzuca ona brak transparentności w zakresie kryteriów doboru ofert, a zwycięzcom – brak doświadczenia oraz powiązania polityczne. Viribus Unitis, wbrew faktom, Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy przedstawia jako siłę bezkrytyczną wobec PiS, natomiast jej partnerowi, Fundacji Patriotycznej Silesia Superior, zarzuca reprezentowanie radykalnej formuły walki przeciwko Ruchowi Autonomii Śląska. „Nie zaprzeczamy, że jesteśmy przeciwni przedstawianiu Ślązaków jako odrębnej narodowości – podkreśla Krzysztof Tracki. – Fundacja jednak nie prowadzi działalności politycznej. Od chwili powstania sprzyjamy budowaniu pozytywnego wizerunku Polski i polskości pośród mieszkańców Górnego Śląska. Taka działalność ma wymiar wyłącznie pozytywny i konstruktywny”. Można się jedynie cieszyć, że w procedurach konkursu MSZ wygrały profesjonalizm i doświadczenie. K

z Unii Europejskiej. Oczywiście kryzys migracyjny nie był jedynym powodem, dla którego Brexit stał się faktem, jednakowoż każda pomoc w jego zażegnaniu może okazać się bezcenna. Dodatkowo biorąc pod uwagę zagrożenie terrorystyczne, wydaje się oczywiste, że po-

Pod koniec 2016 roku zmieni się prezydent USA i istnieje zagrożenie zmiany postanowień warszawskich. Ponadto wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i utworzenie w niej nowego rządu również może wpłynąć na architekturę bezpieczeństwa międzynarodowego. tencjał NATO będzie nieodzowny dla przezwyciężenia tego kryzysu. Dołączenie wszystkich państw członkowskich NATO do koalicji przeciwko tzw. państwu islamskiemu można postrzegać jako jedną z najważniejszych decyzji szczytu NATO w Warszawie. Decyzja ta bowiem znajduje swoje odzwierciedlenie w kwestii

O

wa międzynarodowa organizacja terrorystyczna stanowi bardzo poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa światowego. Można wymienić przykładowo dwukrotnie przeprowadzoną serię ataków terrorystycznych w Paryżu, Brukseli, na kontynencie afrykańskim, w Bagdadzie czy w Stambule. Należy pamiętać, że tzw. państwo islamskie to przeciwnik niezwykle trudny, a jego zwalczanie wymaga nie tylko współdziałania militarnego, ale wzmożonego wysiłku wywiadowczego, informacyjnego i finansowego. NATO jako największy sojusz militarny na świecie jest z oczywistych względów odpowiednim do podjęcia tych działań podmiotem międzynarodowym, którego wysiłek powinien w dużej mierze być nakierowany na zwalczanie tego konkretnego zagrożenia. Chciałbym zaznaczyć, że zarysowane powyżej kwestie wybrałem subiektywnie spośród wielu istotnych decyzji podjętych na szczycie NATO. Najbliższy rok zweryfikuje nie tylko te decyzje, ale sam Pakt Północnoatlantycki. Trzeba mieć bowiem na uwadze fakt, że pod koniec 2016 roku zmieni się prezydent USA i istnieje zagrożenie zmiany postanowień warszawskich. Ponadto wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i utworzenie w niej nowego rządu również może wpłynąć na architekturę bezpieczeństwa międzynarodowego. Trudno dziś przewidzieć, jak w praktyce będą się rysować postanowienia szczytu NATO w Warszawie. Należy mieć nadzieję, że jak najwięcej z nich uda się zrealizować. K

Rocznica w cieniu polityki...

Z

Mariusz Patey

bliża się 11 lipca, data symbolizująca ludobójstwo Polaków Wołynia, i jak co roku politycy wypowiadają się o stosunkach polsko-ukraińskich w kontekście historycznym. Polscy politycy podzielili się na takich, którzy w imię geopolityki nie zamierzają „epatować” tą symboliczną rocznicą rzezi Polaków, i na tych, którzy z kolei, z uwagi na zbrodnie sprzed 70 lat, nie przyznają Ukrainie prawa do istnienia, więcej: gotowi są nawet uznać zwierzchność Kremla nad tym państwem, byle nie dopuścić „banderowców” do władzy. Są jednak i tacy (na razie wciąż nieliczni), którzy, nie uciekając od przeszłości, od prawdy, uważają, że Ukraina dziś to realnie istniejące duże państwo europejskie, nie wróg, ale partner w przyszłych ważnych projektach gospodarczych. Przypominają, wydawałoby się, truizm, że mówienie prawdy nie jest tylko polską sprawą i nie musi być wymierzone we współczesne relacje polsko-ukraińskie. Wręcz przeciwnie, prawda jest też w interesie wolnej i niezawisłej Ukrainy. Walczący na Majdanie o niepodległe i demokratyczne państwo prawa, jeśli nie chcą, aby te szczytne idee można było łatwo kompromitować, dezawuować propagandą utożsamiającą bojowników o wolność Ukrainy ze zbrodniarzami z Wołynia, winni widzieć potrzebę refleksji i wyciągać z historii wnioski na dziś i na jutro ukraińskiej polityki. Nie jest bowiem obojętne, kto dostępuje zaszczytu znalezienia się w panteonie narodowym i za jakie zasługi. Czy ponad 70 lat temu rację mieli ci działacze ukraińscy, którzy byli inspiratorami zbrodni? Czy warto tłumaczyć czyny, których obronić się nie da? A może rację mieli jednak ci patrioci ukraińscy, którzy krytykowali architektów zbrodni i próbowali ich powstrzymać? Kim byli ci „sprawiedliwi”? Pochodzili z różnych środowisk politycznych, jednak już wtedy łączyło ich przeświadczenie, że nie da się budować polityki

na zbrodniach popełnianych wobec ludności cywilnej, zabijając kobiety i dzieci. Zatrute ziarno nie wyda bowiem zdrowych owoców. Przypomnijmy ich nazwiska: Iwan Mitrynga, Taras „Bulba” Boroveć, Borys Łewyćkij, W. Turczmanowycz, W. Rybak i inni... Pamiętając o ofiarach, pamiętając o sprawcach, nie możemy nie pamiętać o tych, co sprzeciwiali się ludobójstwu, o tych, co pomagali Polakom. Kiedy spadkobiercy ideowi tych „sprawiedliwych” zaczną mieć wpływ na politykę Ukrainy, mogą doprowadzić do prawdziwego pojednania, a nie li tylko geopolitycznej współpracy opartej na zimnej kalkulacji... To nieprawda, że Ukraina jest skazana na dychotomię: postbanderowcy gloryfikujący zbrodniarzy albo postsowieci i moskalofile K

Projekt współfinansowany przez Minis­ terstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej (strony 4 i 5). Publikacje wyrażają jedynie poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.


kurier WNET

5

K U R I E R · ś l ą s ki

Zaolzie stanowi zapewne najbardziej nieznany dla Polaków zakątek dawnych, rdzennie polskich ziem. Większość mieszkańców Polski nie wie, że żyją tam Polacy, a jeśli nawet o nich słyszała, to nie ma pojęcia, skąd się tam wzięli.

Prawdziwi Polacy Jan Picheta

Jabłonków

T

ymczasem wedle spisu ludności Monarchii Austro-Węgierskiej w 1910 r. na Zaolziu żyło około 170 tys. ludzi, którzy posługiwali się językiem polskim jako mową ojczystą. Wśród Polaków mieszkało trochę Niemców i Czechów, oprócz powiatu Polska Ostrawa i paru innych miejscowości, w których dominowali Czesi. W przemysłowych miastach (np. w Boguminie) najwięcej było Niemców. Bywały wsie, w których

Fot. Wiesław Przeczek

Koniec pierwszej wojny światowej przyniósł nadzieję. W październiku 1918 r. Polacy wyłonili reprezentację polityczną – Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego, która proklamowała przynależność księstwa do niepodległej Polski i objęła nad nim władzę. 1 listopada 1918 r. Polacy rozbroili garnizon austriacki w Cieszynie, a w gronie przejmujących go żołnierzy był urodzony w Karwinie jednoroczny kapral Gustaw Morcinek. Ludność

zaledwie ponad dwa miesiące. Gdy zastępy młodzieży cieszyńskiej i żywieckiej jechały na pomoc Orlętom w walce z Ukraińcami o Lwów, armia czechosłowacka pod dowództwem Jozefa Sznejdarka 23 stycznia 1919 r. zagarnęła zachodnią część Śląska Cieszyńskiego. Dobijając rannych, terroryzując polską ludność, zatrzymała się dopiero na linii Wisły. Zaolzie wróciło na krótko do Polski 2 października 1938 r. Polskie władze wykorzystały

tym bardziej Polaków było to, iż armia czechosłowacka napadnie na Śląsk Cieszyński! Jak bowiem Czesi mogliby panować nad Polakami tam, gdzie jest zdecydowana większość polska? Dlatego na okupowanych terenach zapanowała rozpacz. Tym większa była radość w 1938… Maria Wegert do dziś nie może mówić o tym bez emocji. Bardzo się irytuje, gdy przepraszamy Czechów za rok 1938. – Jak mogliśmy nie upomnieć się o Polaków z Zaolzia, skoro tam żyła

Nie do pomyślenia ani dla Czechów, ani tym bardziej Polaków było to, iż armia czechosłowacka napadnie na Śląsk Cieszyński! Jak bowiem Czesi mogliby panować nad Polakami tam, gdzie jest zdecydowana większość polska? Głosowanie w czasie Kongresu Polaków w RC

Maria Wegert

Fot. W. Przeczek

Polacy na ulicach Jabłonkowa

Fot. W. Przeczek

Tancerze zdominowali Jabłonków w czasie Gorolskiego Święta

Fot. W. Przeczek

Zaolziańskie chóry. Nigdy nie zaginie w Beskidach śpiywani

Fot. W. Przeczek

Fot. W. Przeczek

polska zaczęła przejmować władzę tam, gdzie stanowiła większość. Biało-czerwone flagi powiewały na terenie zamieszkanym przez około 200 tys. Polaków, 63 tys. Niemców i ponad 16 tys. Czechów. 5 listopada Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego podpisała porozumienie z czeską Krajową Radą Narodową dla Śląska, wedle którego Czesi przejęli władzę na terenach o przewadze czeskiej, a Polacy na obszarze, w którym dominował żywioł polski. Ostateczną granicę miały ustalić rządy obu państw, według kryterium narodowościowego. Niestety mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego między Olzą a Ostrawicą z polskiej państwowości cieszyli się

Fot. Maciej Feodorów

mieszkali sami Polacy lub w których żyło zaledwie parę rodzin czeskich. W Karpętnej – rodzinnej wiosce pisarza i folklorysty Stanisława Hadyny, mieszkało 521 Polaków i ani jednego Czecha lub Niemca. W Milikowie – rodzinnej miejscowości ks. Antoniego Macoszka (m.in. autora pierwszego przewodnika turystycznego po Śląsku Cieszyńskim) żyli sami Polacy w liczbie 766 osób. W rodowym gnieździe Oszeldów – Nieborach żyło 960 Polaków i dwóch Niemców. W Końskiej, skąd wywodzi się ród Buzków, mieszkało 1960 Polaków, 26 Czechów i 321 Niemców (ze względu na bliskość trzynieckiej huty, która obecnie pochłonęła niemal całą miejscowość).

Gorolskie Święto w Jabłonkowie

zainteresowanie Adolfa Hitlera Czechosłowacją i postawiły ultimatum. Władze czechosłowackie oddały Zaolzie Polsce bez jednego strzału. Opór stawiali jedynie bogumińscy Niemcy. Czasy te pamięta 104-letnia Maria Wegert, córka znanego pastora i publicysty Andrzeja Buzka, ciocia premiera Jerzego Buzka. Po śmierci swej starszej siostry Marty Rożańskiej (asystentki Juliana Przybosia na placówce dyplomatycznej w Szwajcarii) Maria Wegert jest teraz najstarszą bielszczanką. W 1919 r. mieszkała we Frydku, gdzie jej ojciec wybudował kościół. Widziała czechosłowacką armię kroczącą z orkiestrą na Cieszyn. Wspomina, że nie do pomyślenia ani dla Czechów, ani

Prawdziwy Polak to taki cieszyniak z Zaolzia – twierdzi. – Mógł być Niemcem i robić karierę za czasów CK Austrii. Mógł być Czechem po zajęciu Zaolzia przez armię czechosłowacką, folksdojczem w czasach okupacji. Mógł wybrać inny naród. On jednak nie chciał. Został Polakiem z wyboru. I trwa.

polska większość? Mieliśmy Polaków zostawić na pastwę Hitlera? – pyta retorycznie. Maria Wegert przebaczyła już Niemcom to, co zrobili Polakom, a zwłaszcza jej ojcu, w czasie wojny. Gdy pytam o Czechów, twierdzi, że z tym jest trudniej. Podczas spisu mieszkańców w 2011 r. do polskości przyznało się na Zaolziu około 30 tys. ludzi. Twarzą kampanii „Postaw na polskość” była m.in. mieszkanka Wędryni, piosenkarka Ewa Farna. Polaków na Zaolziu ubywa. Polska też staje się dla nich coraz mniej atrakcyjna. Trudno się jednak dziwić. Dla nas z prawego brzegu Olzy Polska wydaje się też coraz mniej atrakcyjna. Dlatego ci, którzy tam zostali i przyznają się do polskich korzeni, zasługują przynajmniej na nasz szacunek i pamięć. Żyje tam mnóstwo wspaniałych Polaków. Nadal działa jedyny polski teatr zawodowy poza granicami kraju – Scena Polska Teatru Cieszyńskiego. Polskie dzieci uczą się w polskich szkołach podstawowych. Gwara cieszyńska rozbrzmiewa w jedynej polskiej szkole średniej w Czeskim Cieszynie. Polski język słychać w placówkach Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego i wielu innych organizacji polskich. Maria Wegert może ze spokojem właściwym dla jej słusznego wieku powiedzieć, że na Zaolziu mieszkają prawdziwi Polacy, albowiem prawdziwy Polak nie jest Polakiem z Mazowsza czy Małopolski, który nie widział nikogo poza innymi „prawdziwymi Polakami”. – Prawdziwy Polak to taki cieszyniak z Zaolzia – twierdzi. – Mógł być Niemcem i robić karierę za czasów CK Austrii. Mógł być Czechem po zajęciu Zaolzia przez armię czechosłowacką, folksdojczem w czasach okupacji. Mógł wybrać inny naród. On jednak nie chciał. Został Polakiem z wyboru. I trwa. K


kurier WNET

6

K U R I E R · ś l ą s ki

Gdy ktoś miał ojca hutnika, od dziecka wie, że stal jest nie tylko po to, żeby produkować lodówki, samochody czy statki, ale też po to, żeby robić broń, czołgi i okręty. Dlatego z zainteresowaniem przeczytałem 23 lipcowym numerze „Tygodnika Śląsko-Dąbrowskiego” NSZZ Solidarność artykuł Agnieszki Konieczny „WRDS o przemyśle zbrojeniowym i o problemach w służbie zdrowia”.

„Batory”

Walcowni blach dramatu ciąg dalszy

O

statnie posiedzenie Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego miało miejsce 29 czerwca w katowickiej siedzibie Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność. W skład WRDS wchodzą przedstawiciele wojewody jako strony rządowej, reprezentatywnych organizacji związkowych jako strony pracowniczej, marszałka województwa jako strony samorządowej i reprezentatywnych organizacji pracodawców. Podczas dyskusji Dominik Kolorz, przewodniczący WRDS i Regionu Śląsko-Dąbrowskiego Solidarności stwierdził, że trzeba podjąć działania, które określą przyszłość polskich firm zbrojeniowych w perspektywie minimum najbliższych 10 lat. Nietrudno jednak zauważyć, że obecnie, po 25 latach neoliberalnych rządów likwidatorów państwa polskiego, sytuacja nie napawa optymizmem. Jak powiedział przewodniczący organizacji zakładowej NSZZ Solidarność w Zakładach Mechanicznych Bumar-Łabędy, Zdzisław Goliszewski, firma ta ma zapewnioną produkcję jedynie na najbliższe dwa lata. Żeby zakłady i zatrudnieni w nich pracownicy mogli działać w dłuższej perspektywie, konieczne są zamówienia składane przez Ministerstwo Obrony Narodowej. „Ale nie mogą się one ograniczać do dawkowania zleceń remontów” – cytuje Goliszewskiego tygodnik śląsko-dąbrowskiej Solidarności. –„To jest za mało. To się w pewnym momencie skończy i parę tysięcy osób straci pracę. Domagamy się zapewnienia produkcji i obsługi eksportu” – podkreślił szef Solidarności w Bumarze. Inni członkowie WRDS dodawali, że jeśli zostaną podjęte właściwe działania w gospodarce i polityce państwa, w województwie śląskim może powstać najprężniejszy w kraju okręg produkcji zbrojeniowej. Po dyskusji członkowie trójstronnej rady przyjęli stanowisko adresowane do rządu Beaty Szydło w sprawie podjęcia kompleksowych, a przede wszystkim zdecydowanych działań wspierających rozwój zakładów zbrojeniowych w województwie śląskim. W stanowisku podkreślono, że jednym z filarów nowej polityki przemysłowej państwa powinien być nowoczesny przemysł zbrojeniowy. „Powodzenie procesu modernizacji technologicznej polskiej armii, przy maksymalnym zaangażowaniu rodzimych przedsiębiorców, będzie jednym z kluczowych wyzwań zarówno dla sektora obronnego – czytamy w stanowisku – jak i dla elit politycznych w najbliższych latach. Sukces tego procesu przyczyni się zarówno do poprawy bezpieczeństwa naszego kraju, jak również do rozwoju przemysłu zbrojeniowego i podniesienia go na wyższy poziom technologiczny. Dzięki odpowiedniej polityce gospodarczej polskie przedsiębiorstwa będą w stanie nie tylko wyposażyć w nowoczesny sprzęt wojsko polskie, ale także z powodzeniem konkurować swoimi produktami na rynkach zagranicznych”. Rada uznała, że dla rozwoju sektora zbrojeniowego w województwie śląskim skutecznym bodźcem powinno być przeprowadzenie konsolidacji Zakładów Mechanicznych Bumar-Łabędy SA w Gliwicach i Rosomak SA w Siemianowicach Śląskich z Ośrodkiem Badawczo-Rozwojowym Urządzeń Mechanicznych OBRUM Sp. z o.o. w Gliwicach, a następnie – uruchomienie produkcji nowego sprzętu dla wojska polskiego. WRDS stwierdziła w stanowisku do rządu RP, że „skonsolidowany ośrodek przemysłu pancernego na Śląsku stanowiłby również naturalne miejsce ulokowania produkcji polskiego czołgu nowej generacji, na który od lat czeka cały sektor obronny w naszym kraju i tysiące zatrudnionych w nim pracowników. Nowy produkt, opracowany

Stanisław Orzeł

i skonstruowany w Polsce z wykorzystaniem rodzimej myśli technicznej, stałby się motorem napędowym polskiego przemysłu obronnego”. Po przeczytaniu tego artykułu pomyślałem, że czegoś mi w tej koncepcji brakuje: podobnie jak w stworzonej pod rządami PO Polskiej Grupie Zbrojeniowej – brak w niej miejsca dla polskich hut produkujących grube blachy, bez których produkcja owego polskiego czołgu, jak i wielu innych nowoczesnych produktów polskiego przemysłu obronnego, pozostanie uzależniona od importu z Rosji, Ukrainy, a w najlepszym razie – Rumunii. Dlatego niezwłocznie na facebookowym profilu śląskiej Solidarności zamieściłem komentarz w sprawie niszczonej na oczach wszystkich odpowiedzialnych za polski przemysł zbrojeniowy Walcowni Blach Batory w Chorzowie. Zwróciłem uwagę, że pracownicy walcowni to największy skarb dla tego przemysłu, bo są to fachowcy, hutnicy z wieloletnim doświadczeniem. Przesłałem też w tej sprawie, jako członek śląsko-dąbrowskiej Solidarności, e-mail do przewodniczącego Kolorza. Zamieściłem w nim rozpaczliwy opis sytuacji porzuconych przez Pietrzak Holding pracowników walcowni Batory i pytanie o zbiórkę

Bezradność narzucona przez chorego kapitalistę i chore po latach rządów PO państwo staje się wodą na młyn antypolskiej goebbels-propagandy renegatów Gorzelika. dobroczynną na ich rzecz, które otrzymałem od jednej z porzuconych przez pracodawcę osób. Osoba ta napisała do mnie: „Jeśli chodzi o pracowników huty, to tragedia, niezapłacone rachunki, wizyty windykatorów, wymówione umowy pożyczek. Wypłat dalej nie ma. Ostatnio pojawił się nasz właściciel, Pan Pietrzak, i jest mu bardzo przykro, ale nie wie, kiedy nam wypłaci wynagrodzenia, bo podobno ma pieniądze w depozycie sądu. Wyroku do dzisiaj nie ma, a ludzie już zaczynają się leczyć na depresje. Co mamy dalej robić? Zastanawiam się, czy jest możliwość zbiórki dobroczynnej dla ludzi od Pietrzaka. Po tylu miesiącach od ostatniej wypłaty wynagrodzeń ludzie są zadłużeni i nie wiedzą, jak z tego wyjść. Czy to będzie zgodne z prawem?”. I dalej: „Jeśli chodzi o pracowników huty, to znowu wszyscy nas okłamują. Nawet syndyk. Pracownicy zostali ściągnięci do huty z urlopów postojowych, aby przeprowadzić inwenturę, i się okazało, że znowu nikt nam nie da wypłat. Kolejny miesiąc bez środków do życia”.

W

róciłem więc do śledzenia sytuacji tej strategicznie ważnej dla polskiego przemysłu obronnego załogi. Okazało się, że syndyk wypłacił im 500 zł wynagrodzenia za czerwiec, ale ludzie na paskach zarobkowych mają wpisane całe wypłaty. Mój rozmówca zwrócił uwagę, że chociaż już miesiąc minął od złożenia w czerwcu niezbędnych dokumentów do Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych – nadal nie ma dla porzuconych przez Pietrzaka ludzi pieniędzy. Inny zrozpaczony porzucony pracownik miał nadzieję, że może coś się ruszy, jeśli „ludzie znów będą ściągać telewizję i prasę”. Narasta brak zaufania wobec syndyka, o którym ludzie mówią, że nie uzupełnił braków we wniosku upadłościowym, a to znaczy, że nie chce

zakładu sprzedać Węglokosowi, bo ma w tym jakiś interes. W połowie lipca zaczęła wśród pracowników walcowni krążyć informacja, że z końcem miesiąca ma zostać podpisana z Węglokoksem umowa „rozruchowa” na trzy miesiące i w tym czasie Węglokoks powinien zacząć płacić wynagrodzenia oraz dokończyć sprawy związane z przejęciem zakładu. Gdyby ktoś z porzuconych pracowników był w krytycznej sytuacji finansowej – miała się jakoby pojawić opcja pracy w gliwickiej Hucie Łabędy.

J

eden z pozbawionych zarobków napisał na forum internetowym: „jo myśla, chopy, że jak my to   nagłośnimy, to i umowę podpiszą, i kasa z Funduszu się naraz znajdzie, a tak to nas olewają… Ile by mi problemów ta kasa z Funduszu rozwiązała! To jest chore, że wiedzą, w jakiej jesteśmy trudnej sytuacji i ciągle musimy czekać na nasze pieniądze, za które przez długie lata płaciliśmy składki!!!”. Inny tak opisał swoje emocje: „Najbardziej są wkurzające te ciągłe obiecanki, wypłata z funduszu do końca czerwca, teraz reszta wypłaty do końca lipca… Po co to ciągłe gadanie? Niech w końcu coś wypłacą, a nie ciągle: to dostaniecie, tamto… Tylko nic z tego nie wynika. Kasy z Funduszu nie umią wypłacić, a już obiecują zaległe wypłaty… Wielce wszystko wypłacą, tylko tymi obietnicami już mi się chepie i tym czekaniem. Mom depresja i długu w ch… Robia za parę groszy i trzeba w końcu coś z tym zrobić, bo oni mają kasę, a pracownicy nie mają na chleb!” Wreszcie 18 lipca okazało się, że do Funduszu GWARANTOWANYCH Świadczeń pracowniczych nadal, mimo upływu miesiąca, nie wpłynęła dokumentacja, o którą Fundusz wnioskował do syndyka, a ten – jakoby – wysłał ją około 10 lipca. Około 20 lipca pracownicy, którzy w czerwcu przychodzili do walcowni, zaczęli otrzymywać przelewy reszty tzw. postojowego za czerwiec, czyli 870 zł. Pozostali mieli otrzymać wypłaty w „dalszej kolejności”. W tym czasie również pojawiła się pogłoska, że umowa „rozruchowa” z Węglkoksem nie doszła do skutku… Niestety, w dniach, gdy RAŚ-istowscy odszczepieńcy przygotowywali swoją paradę autonomii, pojawiły się wśród załogi Walcowni Batory i takie głosy: „to jest wszystko chore w tej Polsce, aby na wszystko miesiącami czekać”. O narastającej wśród pracowników frustracji świadczy taka wypowiedź: „Przez 30 lat odciągali składki na Fundusz, a teraz, jak przychodzi co do czego, to się ociągają. Parodia. A może za mało od nas dostali???? Taka jest Polska. Pracownicy pozostawieni na pastwę losu, a [usunięte przez admina słowo niecenzuralne] bezkarnie się bawią. My za parę groszy długu po nocy spać nie możemy, a [usunięte przez admina słowo niecenzuralne] milionowi mają prawo i Polskę w [usunięte przez admina słowo niecenzuralne]. Są bezkarni”. Jak widać – bezradność narzucona przez chorego kapitalistę i chore po latach rządów PO państwo staje się wodą na młyn antypolskiej goebbels-propagandy renegatów Gorzelika. To kolejny – poza strategicznym wymiarem dla przemysłu zbrojeniowego – aspekt zagrożeń powodowanych przez sytuację wokół walcowni, z którego powinni sobie zdawać sprawę adresaci stanowiska WRDS w sprawie rozwoju przemysłu obronnego na Śląsku. Skandalem można nazwać fakt, że mimo zaproszeń na tak istotne – nie tylko dla Śląska – zebranie WRDS nie przybyli ani posłowie rządzącej koalicji, ani opozycji. Podobnie zresztą, żaden zaproszony przez porzuconych pracowników poseł ziemi śląskiej nie zajął się sprawą Walcowni Blach Batory. K

Gwoli wyjaśnienia, nie o Euro 2016 tu chodzi, wszak tu wszystko już jasne. Jest jednak dyscyplina, i to nie sportowa, w której ciągle toczy się rozgrywka, i niestety do finału, oby szczęśliwego, bardzo daleka jeszcze droga, wiele też po drodze fauli.

Walkowerem nie oddamy Tadeusz Puchałka A miało być dobrze... zy to już dogrywka, a może jeszcze druga połowa, trudno komukolwiek dziś odpowiedzieć. Nie tak dawno w Polsce jak grzyby po deszczu powstawały kolejne kopalnie, w całym kraju organizowano akcje werbunkowe na Śląsk, stąd ksywa werbus – ciągle bowiem brakowało rąk do pracy. Tak zwane szybkościowe pędzenie chodników i podobne wyścigi – kto więcej i szybciej – nie należały do rzadkości. Rabunkowa gospodarka, ktoś powie; można tak to nazwać, nie do końca jednak. Zdawano sobie wtedy sprawę, że z węgla możemy czerpać wiele korzyści; dziś jakby o tym zapomniano. Tak naprawdę niczego nie trzeba odnawiać, wielu znanych ekspertów zajmujących się eksploatacją zasobów węgla opracowuje nowoczesne metody zgodnie z potrzebami naszych czasów. Gra warta świeczki nie tylko tej, która zapali w sposób kontrolowany złoże zalegające pod ziemią. Chodzi o wznowienie produkcji wielu potrzebnych na rynku produktów, które będą nasze, rodzime; mam towar, więc mam czym handlować; odczuwam brak surowca – trudno, trzeba sprowadzać – tylko czy w naszym przypadku trzeba? Mamy go pod dostatkiem!

C

Technologię zwaną procesowaniem opracowali między innymi Amerykanie, lecz i naszym naukowcom jest ona znana. Mówiąc prostym językiem, dokonuje się pionowego nawiercenia głębokościowego, które dociera do zalegającego pod ziemią złoża węgla. W rejonie zlokalizowania złoża drąży się takie dwa pionowe szyby. Do jednego z nich wtłacza się pod ciśnieniem medium (para wodna) bogate w tlen, które przeciska się przez caliznę węglową. Powstające w wyniku tego procesu „lotne produkty” uchodzą na powierzchnię drugim szybem niczym rurą wydechową w samochodzie. Tak wyprowadzona masa może być gromadzona w specjalnych zbiornikach, a dalej – przerabiana na odpowiednie produkty. Produkt uboczny powstający podczas tego procesu to żużel, który pozostaje w miejscu procesowania, czyli pod ziemią. Nie jest to metoda nowa, stosowano ją już w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w byłym Związku Radzieckim, dokonywano prób wprowadzania jej w życie we Włoszech, Belgii i USA. Zaletą podziemnego procesowania węgla jest eksploatacja cienkich pokładów węgla, których nie opłaca się wydobywać metodą tradycyjną. Co w takim razie z górnikami, którzy staną się przy tego typu eksploatacji niepotrzebni? Nie wszystko da się zastąpić maszynami, pewna ilość dobrze wykwalifikowanej

Wszyscy zabiegamy o to, by stworzyć we własnym domu gniazdo rodzinne, przysłowiową oazę szczęścia i spokoju. Niestety podstawą do tego jest praca i pieniądze z tej pracy płynące. Inaczej się nie da. Do niedawna byliśmy w miarę spokojni o byt nasz i naszych rodzin, wszak kopalnie, huty to praca, a więc i pieniądze. Szału z tego powodu nigdy nie było, ale żyć się dało. Źródło, z którego czerpaliśmy do niedawna wiele korzyści, przestało być modne – a tylko tak należy rozumieć zabiegi zmierzające do unicestwienia „polskiego węgla”, bo przecież surowiec ten był, jest i długo jeszcze pozostanie podstawowym źródłem energii, nie tylko zresztą u nas. Ktoś powie: moda, jak wszystkie ludzkie fascynacje, przemija, więc należy się uzbroić w cierpliwość i poczekać; niebawem „czarne” znów stanie się pewnie,,złote”, jak nas kiedyś przekonywano... Problem polega jednak na tym, że czekać nie ma na co, tylko działać, a wyjść z tego mrocznego korytarza niemocy jest co najmniej kilka, i nie są one niczym nowym. Skoro na powstawanie nowych kopalń nie ma co liczyć, a jedynie marzyć, aby choć te istniejące pracowały, co wcale, jak widzimy, takie pewne nie jest – może w takim razie należałoby poszukać innych rozwiązań.

załogi, lecz w nieco innym zakresie niż do tej pory, będzie niezbędna. Aby pozyskać energię z węgla, nie musimy go wydobywać na powierzchnię – czytamy w artykule Piotra Wajdla (www.eurogospodarka.eu/bezzałogowa-kopalnia-czyli-podziemne-procesowanie-węgla; „Eurogospodarka” nr 2/2010). – Można go procesować bezpośrednio w pokładach, a na powierzchnię dostarczać już samą energię i wysokokaloryczny, jednorodny gaz syntezowy, który może być użyty do produkcji paliwa do silników lub do wytwarzania wodoru [...] Jak się okazuje, tego typu kompleksowa ekstrakcja energii węgla jest możliwa do zastosowania zarówno dla węgla kamiennego, jak i brunatnego [...] Jak się okazuje, dla tej technologii głębokość zalegania złóż węgla nie stanowi żadnej przeszkody, nie jest też problemem wysoki poziom metanu (który zostanie w całości zagospodarowany). Być może przyjdzie nam pogodzić się z tym, że era tradycyjnych zakładów wydobywczych minęła bezpowrotnie. Będziemy śledzić poczynania chociażby naszych sąsiadów. Możemy mieć nadzieję, że gdyby nastąpiła konieczna zmiana, na miejscu tradycyjnych kopalń zaczną powstawać innego rodzaju zakłady przetwórcze, produkcyjne, fabryki itd... Kto wie, czy nie warto spróbować.

Nie oddamy kopalni walkowerem Oto i odpowiedź na „sportowy” początek tekstu. Emocje, owszem, są, tyle że w tym przypadku nikomu na nich nie zależy, a już z pewnością nie górnikom. Zabrzu grozi zamknięcie największego zakładu pracy, jakim jest kopalnia Makoszowy. Diabeł nie śpi, jak mówi stare przysłowie. Dramat makoszowski nie został zażegnany. Górnicy znów stoją przed widmem zamknięcia ich kopalni. Od dawna twierdzili, że chwilowy spokój to tylko cisza przed burzą. A teraz dramat urósł do rangi problemu, którym zajęło się miasto. W celu ratowania jedynego zakładu wydobywczego zorganizowano debatę mającą na celu wyjaśnienie istniejącej sytuacji i podjęcie działań ratujących makoszowską kopalnię. Temperatura rośnie, a cierpliwości raczej ubywa. A jak ten problem widzą górnicy wyjeżdżający z dołu? Nam się wydaje, że wszyscy już mają nas gdzieś, to kolejna gra, a jak coś d...ie, to będzie na kogo zwalić i tyle, a wy sobie piszcie, ile chcecie, tyle sobie robią z waszego pisania, co z nas. A pan by nie walczył, gdyby miał pan na utrzymaniu rodzinę i żadnych perspektyw, gdy pana wywalą z roboty? Co nam zostało? Siedzimy na węglu, a sprowadzamy go z krańca świata, bo tańszy? A może wystarczy opracować taką strategię, taki plan, że nasz będzie tańszy, a może jest tak, że tej strategii nam opracować nie wolno? Ciągle te same pytania, a my mamy dość... Nie oddamy naszej kopalni walkowerem! Jak donosi „Gazeta Miejska Gliwice Zabrze” z 5 lipca 2016 w artykule „Samorząd chce pomóc w ratowaniu Makoszów”: […] Związkowcy w czerwcu dwa razy spotkali się z wiceministrem energii Grzegorzem Tobiszowskim. Efektem była deklaracja zakupu 200 tys. ton węgla przez PGE. Problem w tym, że jest to ciągle niesfinalizowana umowa. – Taka ilość węgla to dwa miesiące pracy naszej kopalni na pełnych obrotach. Mamy wrażenie, że w ten sposób rządzący zamierzają zapłacić za swój spokój. We wrześniu w Unii Europejskiej rozpoczną się ważne negocjacje dotyczące górnictwa i zakładamy, że to właśnie powód planowanej umowy z PGE. Tymczasem nam potrzebny jest stały odbiorca, który zapewni nam zbyt do końca roku – mówi Jerzy Hubka ze Związku Zawodowego Górników KWK Makoszowy. Jak podaje autor artykułu, 1 lipca w Zabrzu zwołano kolejną debatę. W rozmowach brała udział prezydent Zabrza, Małgorzata Mańka-Szulik, radni miasta, dyrektor kopalni Makoszowy Zygmunt Mielcarek, prezes Spółki Restrukturyzacji Kopalń Marek Tokarz, obecni byli także parlamentarzyści. Wszyscy podkreślali w swoich wypowiedziach, iż zamknięcie kopalni Makoszowy stałoby się poważnym problemem dla miasta. Byłby to także ogromny problem dla mieszkańców nie tylko regionu Górnego Śląska. Jak czytamy w artykule, kopalnia daje zatrudnienie 1600 osobom, kolejne 6000 to pracownicy firm kooperujących. Skala problemu jest ogromna, a to tylko jeden kamyczek w ogródku... Owym kamyczkiem w tym przypadku nie jest kopalnia, a brak konkretów, na które czekają górnicy, ich rodziny i – czy nam to się podoba, czy nie – cała Polska, bo za Makoszowami pójdą inni. A robić coś trza i żyć jakoś... I nie chodzi tu o wydobywanie brył czarnego kamienia dla samego wydobywania. To nasz potencjał energetyczny, nasza karta przetargowa w negocjowaniu korzystnych dla nas warunków – dla nas, Polaków, oczywiście. Na koniec należałoby przytoczyć słowa pani prezydent Małgorzaty Mańki-Szulik: Ze swej strony zrobimy wszystko, by uratować w kopalni miejsca pracy. Amen! chciałoby się powiedzieć, lecz ileż wiary trzeba mieć, by w nie uwierzyć… A ile wiary w nas jeszcze zostało, Bóg raczy wiedzieć. K


kurier WNET

7

K U R I E R · ś l ą s ki Geneza buntu młodych

Dochodziło do samobójstw, szerzyły się choroby, m.in. psychiczne. Coraz bardziej wzrastał wyzysk społeczeństwa, w kopalniach zawyżano normy wydobycia i kazano pracować ponad siły, uwidoczniała się trudna sytuacja materialna robotników. Ponadto pojawiło się nowe zjawisko, które ks. Józef Tischner określił, jako „zdradę pracy”: „Zdrada na tej płaszczyźnie przejawiała się jako kryzys pracy. Ludzie odczuwali to jako pracę bez sensu. I cóż z tego, że rybacy przekroczyli plany połowów, skoro nie było gdzie zmagazynować nad-

S

truktury tej organizacji zostały rozbite w styczniu 1948 r. przez funkcjonariuszy UB. W 1949 r. nie było już ani AK, ani WiN, tylko zwycięzcy i wszechwładni ubowcy, podejrzliwie obserwujący każdego. Lubelska bezpieka miała aż 63 agentów i informatorów w środowisku zamordowanego 7 III 1949 r. w więzieniu mokotowskim majora Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. W tej samej katowni i podobnych okolicznościach 1 III 1951 r. zgładzono strzałem w tył głowy skazanego na pięciokrotną karę śmierci i 30 lat więzienia organizatora polskiego wywiadu i kontrwywiadu AK, ppłka Łukasza Cieplińskiego (1913–1951), którego podkomendni zdobyli części V-1 i V-2 oraz rozpracowali około 300 konfidentów gestapo. Podejrzani o związki z ruchem oporu regularnie musieli meldować się w komisariatach MO, stale byli wzywani na różne indagacje, przesłuchania i rozmowy, coraz brutalniej nakłaniani do agenturalnej współpracy. W białostockim WUBP opornych w czasie przesłuchań żywcem palono w piecu. Zmęczone wojną społeczeństwo w nowej, niechcianej rzeczywistości popadało w apatię. Opór zbrojny wygasł. Jeszcze tylko ostatni partyzanci byli postrachem nadgorliwych funkcjonariuszy władzy, likwidowali ubowców znanych z okrucieństwa, przerzucali się z miejsca na miejsce, tułali się po lasach, kwaterowali w wykopanych ziemiankach, krótko popasali we wsiach, u gospodarzy znanych im z lat wojny, których za pomoc Żołnierzom Wyklętym czekały coraz surowsze i okrutniejsze kary. Za niepoinformowanie bezpieki o napotkaniu partyzantów groziła kara 5 lat więzienia, za nakarmienie i okazjonalne wpuszczenie pod dach sankcją było 10 lat odosobnienia. Z kolei za ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem aresztowania lub o ruchach kolumn KBW i NKWD czekało dożywocie lub kara śmierci. Natomiast donosy i denuncjacje były premiowane nagrodami, najczęściej pieniężnymi. Grupy operacyjne UB i KBW zabierały chłopom przychylnym tzw. „leśnym” konie, krowy, narzędzia rolnicze i w najlepszym wypadku pozostawiano ich rodziny bez środków do życia. Czasami pacyfikowano całą wieś

Pomnik w Gibach upamiętniający obławę augustowską

lub wysiedlano jej mieszkańców, rozstrzeliwano mężczyzn, a zagarniętym mieniem obdarowywano zasłużonych funkcjonariuszy UB, MO lub ORMO. W marcu 1945 r. spalono wieś Guty-Bujno pod Zambrowem, w maju Kuryłówkę w Niżańskiem, a w lipcu – Olszewo w Ciechanowskiem. Od 10 do 25 VII 1945 r. oddziały Armii Czerwonej wspomagane przez UB i żołnierzy 1 Praskiego Pułku Piechoty przeprowadziły akcję pacyfikacyjną zwaną obławą augustowską, obejmującą tereny Puszczy Augustowskiej i okoliczne wsie. Jej pokłosiem było m.in. ok. 7000 aresztowanych, wielu z nich przepadło bez śladu. W maju 1946 r. w odwecie za wspieranie powstańców niepodległościowych spalono na ziemi lubelskiej m.in. wieś Wąwolnicę. Spłonęło ponad 100 domów i kilkaset zabudowań gospodarskich, w większości wraz ze zwierzętami domowymi. Płonącą wieś sfotografował amerykański reporter John Vachon. Tę samą Wąwolnicę, założoną przez legendarnego Kraka, słynną z pielgrzymkowego sanktuarium pw. św. Wojciecha, w 1870 r. władze rosyjskie pozbawiły praw miejskich oraz zmieniły jej nazwę z Wawelnicy na obecną w akcie represji za wspomaganie powstańców 1863 roku. Między innymi w okolicach Sokołowa Podlaskiego i Włodawy wykonano kilkanaście egzekucji publicznych na „wrogach ludu”, na które za każdym razem spędzano okoliczną ludność. Tak się składało, iż w tymże Sokołowie Podlaskim 23 V 1865 r. na rynku został powieszony przez Moskali ksiądz Stanisław Brzóska, mianowany 22 VII 1863 r. Generalnym Kapelanem Wojsk Powstańczych. Działania opresyjne komunistów, w stylu Murawiewa „Wieszatiela”,

Poczta polska: znaczek z J. Stalinem z okazji „miesiąca pogłębienia przyjaźni” oraz znaczek z B. Bierutem

Działania zmierzające do instalacji pod nadzorem Armii Czerwonej władz komunistycznych mimo brutalnych represji spotkały się z oporem także na Śląsku. We wrześniu 1945 r. rozpoczął swą działalność Okręg Katowice WiN, w skład którego wszedł Obwód Chorzów.

Polityczna rzeczywistość na Śląsku: 1944-1956 Część I

Zdzisław Janeczek nasiliły się w kontekście „wyborów”. W ciągu kilku dni, od 24 do 27 XII 1946 r., dwie grupy operacyjne UB przeprowadziły pacyfikacje wsi: Dzierzby, Serafinówka, Korczew, Józefin, Paczuski Duże, Bujały, Księżpole-Budki, Pełchy, Obryte, Wojtkowice-Glinne, Tosie Krupy, Garnek i Rytele Świeckie. Komuniści używali w walce z podziemiem samolotów, czołgów i dział. 1 Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte, dowodzona przez ppłka Aleksandra Malutina, 23 VII 1945 r. rozpoczęła operację, której celem była likwidacja „band”: „Szumnego”, „Tura”, „Młota” i „Zygmunta”. Kierunkiem natarcia nie był Berlin, lecz Sokołów Podlaski, Kowiesy, Zaniecyn, Bielany, Podnieśno, Korczew. Od kul pancernych zginął m.in. ppor. Teodor Śmiałowski-Szumny, komendant okręgu Drohiczyn-Siemiatycze w Obwodzie AK-AKO Bielsk Podlaski. W tych okolicznościach terroryzowana ludność w powiecie sokolskim na odgłos warkotu silnika samochodu w popłochu uciekała ze wsi w pole lub kryła się w lesie. Po latach organizatorzy i uczestnicy tych pogromów pisząc podania o ordery, w uzasadnieniu „chlubili się liczbą zabitych „bandytów z AK”.

Henryk Lis

Z „Polski Lubelskiej” deportowano do sowieckich łagrów około 50 tys. Polaków, żołnierzy podziemia niepodległościowego, których wcześniej przetrzymywano w obozach filtracyjnych i przejściowych w Białymstoku, Sokołowie Podlaskim oraz w Lublinie i Skrobowie pod Lubartowem. Mimo okrutnych represji walkę w dalszym ciągu chciała kontynuować patriotyczna młodzież. Atlas polskiego podziemia niepodległościowego wymienia

siedem organizacji działających w okresie 1948–1956 na terenie Chorzowa: „Bóg, Ojczyzna, Nauka (wcześniej Walka o Niepodległość), zawiązana w końcu 1949 r. i rozbita w sierpniu 1951 r. Grupa miała w założeniu prowadzić działalność dywersyjną i liczyła 20–30 osób; kierowali nią Andrzej Okularczyk i Jerzy Frąckowiak. W jej zasięgu były także Tarnowskie Góry i Lubliniec. Legion Walki z Bolszewizmem, zawiązana w styczniu, istniała do kwietnia 1953 r. i liczyła 10 osób. Nastawiona

Zjednoczony Młodzieżowy Legion Walki z Komunizmem, Legion Polski, Legion Walki z Komunizmem, działała w 1953 r., kierowana przez Zdzisława Chyrę ps. Arski, liczyła 9 członków”. Nie były to jedyne młodzieżowe organizacje niepodległościowe działające w tym okresie na terenie miasta Chorzów. W 1951 r. Urząd Bezpieczeństwa w ramach Akcji „Podlotki” rozbił grupę używającą nazwy Samotworzące Siły Zbrojne. Powstała ona w październiku 1950 r. z inicjatywy ucznia górniczego Henryka Lisa i ucznia ślusarskiego Norberta Golasza. Grupa ta nie została odnotowana w Atlasie polskiego podziemia niepodległościowego, co skłania do poświęcenia jej większej uwagi aniżeli wcześniej wymienionym organizacjom.

Samotworzące Siły Zbrojne Henryka Lisa

Katowicki pomnik upamiętniający ofiary Tragedii Górnośląskiej 1945 r., dłuta Jacka Kicińskiego

była na walkę propagandową. Grupą kierował Roman Pauchyna. Młodzieżowa Organizacja Bojowa, założona w lutym i działająca do kwietnia 1952 r., dowodzona przez Mieczysława Morawę, nastawiona na działalność propagandową z zamiarem rozszerzenia zakresu do operacji dywersyjnych, liczyła 4 członków. Podziemna Organizacja Harcerstwa Polskiego; Przedwojenny Związek Harcerstwa Polskiego, zawiązana w styczniu 1950 r. i działająca do kwietnia 1951 r., kierowana przez Franciszka Furmanika, który jako cel nakreślił działalność propagandową i dywersyjną. Liczyła 4 członków. Podziemna Organizacja Harcerstwa Polskiego „Contra”, założona w 1948 r. i zdekonspirowana w 1952 r., kierowana przez Leona Machinię, nawiązująca do tradycji harcerstwa i prowadząca działalność propagandową. Liczyła 10 członków. Szare Szeregi, założona w 1953 r. i rozbita w lutym 1954 r., dowodzona przez Tadeusza Bytomskiego, liczyła 3 osoby, nastawiona była na działalność propagandową i reaktywację harcerstwa.

Henryk Lis, przystępując razem z Norbertem Golaszem do tworzenia konspiracyjnej organizacji, miał wiele aktualnych wzorów. Równolegle działały takie związki, jak Młodzież Wszechpolska, poakowskie: Związek Walki z Komuną i Związek Młodej Polski oraz harcerskie: Konspiracyjne Harcerstwo Polskie i Harcerstwo Polskie. Ożyła na Śląsku legenda POW G.Śl., Oddziałów Młodzieży Powstańczej i obrońców wieży spadochronowej – „śląskiego Westerplatte”; młodzi mieli świeżo w pamięci bohaterów Szarych Szeregów. Z tą różnicą, że zmienił się okupant – jawnie nieprzyjaznych Niemców zastąpili sowieci, głoszący hasło wolności i równocześnie nakładający Polakom pęta niewoli. Dumę narodową raził brak równorzędnych stosunków między Polską a ZSRR. 8 I 1951 r. uchwalono ustawę o obywatelstwie polskim, która oznaczała utratę obywatelstwa przez pozostałych na terenach anektowanych przez ZSRR obywateli II RP. Obywatelstwa pozbawiono także polskich generałów, m.in. Władysława Andersa i Stanisława Maczka. NKWD aresztowała wszystkich żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, którzy wrócili na Kresy i wywieziono ich z rodzinami, bez dobytku do Irkuckiej Obłasti. Młodzi czuli, że są mieszkańcami kraju podbitego i zniewolonego. Akceptowali granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, ale nie jako rekompensatę za utracone Kresy Wschodnie. Buntowali się przeciwko wywózkom górników, rabunkowi maszyn i urządzeń przemysłowych wywożonych razem

z zapasami surowcowymi i węglem ze Śląska do ZSRR. Wraz z wysiedleńcami ze Wschodu (byłymi mieszkańcami Wilna, Grodna, Lwowa i Stanisławowa) napływały do „krainy węgla i stali” wieści o tragedii Kresów poprzedzającej „tragedię Śląską”, razem tworząc bolesny obraz tragedii powojennej Polski. Ponure „wyzwolenie” ze wschodu, zanim dotarło na Śląsk, posiało postrach i dokonało spustoszenia na prawym brzegu Wisły i za Bugiem. W Wilnie NKWD i partyzanci żydowscy wychwytywali polską młodzież. Zapełniły się poniemieckie katownie na Łukiszkach, przy ulicy Ofiarnej, w więzienia zamieniano klasztory, kościoły i domy czynszowe. Zapadały wyroki, najczęściej bez sądu, 10, 15, 20 lat katorgi, tysiące umierało z wycieńczenia w nieludzkich warunkach, pozostałych przy życiu czekała męczeńska podróż na Sybir i do sowieckich łagrów. Kronika wileńska pisała: „Droga z więzienia do wagonu była prawdziwą drogą krzyżową nieszczęśliwych ofiar bolszewickiego bestialstwa. Wycieńczeni kilkumiesięczną głodówką, chorzy, pozbawieni ciepłych ubrań więźniowie bardziej przypominali szkielety niż żywych ludzi. Wielu nie mogło iść o własnych siłach i silniejsi towarzysze niedoli zmuszeni byli ich nieść. Na rampie kolejowej więźniom kazano uklęknąć, po czym rozpoczęło się załadowywanie do wagonów, przy czym przestrzeń dzielącą od miejsca zatrzymania grupy do wagonów więźniowie przebywali na kolanach”. W punkcie docelowym mieli się spotkać mieszkańcy Wilna, Lwowa i śląscy górnicy. Na Śląsku po raz pierwszy w historii pojawił się problem zesłańców i katorgi. W latach 1949–1959 do śląskich kopalń dostarczono tysiące żołnierzy-górników (byłych akowców) nazywanych szyderczo „czarnymi baronami”, wokół których starano się wytworzyć aurę wzgardy, a nawet potępienia, przedstawiając ich jako przestępców i kryminalistów, zrzeszonych w karne bataliony kopalniane „funkcjonujące pod szyldem Wojskowej Służby Zastępczej”. W czasach komunistycznego terroru byli oni ofiarami niewolniczej pracy w kopalniach węgla i uranu. „Żołnierzom przyszło bowiem pracować w najcięższych warunkach; dziesięć, piętnaście i nawet dwadzieścia godzin. W ciągu trzech lat u »czarnych baronów« urzędnik Kuboń zasłużył na trzydniowy urlop z kopalni. Wielu po szychcie nie wracało, zwalniały się prycze w barakach »Nowej Kamczatki«”.

miaru ryb? Cóż z tego, że ludzie zbudowali hutę, gdy stal w niej wykonana była droższa i gorsza niż stal, którą kupić można na rynku?” H. Lisa i jego najbliższe otoczenie bulwersowały nie tylko przerażające relacje o deportacjach na Wschód, ale także prześladowania religijne, nasuwające na Górnym Śląsku porównanie z bismarckowskim Kulturkampfem. Nie mogli zaakceptować rządu, który strzelał, więził, wywoził i gnębił najlepszych synów narodu i za nic miał wolność słowa i sumienia. Ponadto wprowadzał drastyczne reformy pieniężne, jak wymianę w stosunku 100 złotych starych na 3 złote nowe oraz ustawę o zakazie posiadania złota, platyny i walut pod groźbą kary więzienia od 10 lat do dożywocia. W miarę upływu czasu nabierali przekonania, że ten narzucony siłą rząd był zdominowany przez osoby narodowości żydowskiej, a komuniści to „czerwoni faszyści”. Hasło „za Katyń, Warszawę, za Wilno i Lwów” mobilizowało ich do czynu wymierzonego w komunistyczną rewolucję na wszystkich jej płaszczyznach: politycznej, gospodarczej i kulturalnej, jej produktem miał być bowiem nowy człowiek, tzw. homo sovieticus, oderwany od 1000-letniej przeszłości polskiej kultury. Polscy komuniści widzieli byłą „sanacyjno-faszystowską” Rzeczpospolitą jako w przyszłości „demokratyczną” 17 Republikę Rad. Do takiego kraju obiecywała wrócić Wanda Wasilewska, a ich odczucia i intencje najlepiej wyraził członek Związku Patriotów Polskich w Moskwie, zapiekły fanatyk i komunistyczny dogmatyk Alfred Lampe, który, zbulwersowany decyzją Stalina o utworzeniu 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, miał powiedzieć: „Na chuj to nam potrzebne! My mamy Armię Czerwoną i to nam wystarczy”. Również na polecenie Stalina z opora-

Czarno na białym. Komunistyczna karykatura polityki Watykanu

mi ustalono, że ruch komunistyczny w Generalnej Guberni ma przyjąć nazwę Polskiej Partii Robotniczej. W tej sytuacji trudno się dziwić, że m.in. grupa harcerzy z Chorzowa wybrała drogę pod prąd i nie pozwoliła zamienić się w bazę rządzących, która z czasem miała stać się współwinną za funkcjonowanie zbrodniczego systemu. Nie byli sami. Biuro „C”, jednostka organizacyjna Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zajmująca się prowadzeniem ewidencji operacyjnej głównie na potrzeby Służby Bezpieczeństwa, w 1964 r. opracowało Informator o nielegalnych antypaństwowych organizacjach i bandach zbrojnych działających w Polsce Ludowej w latach 1944-1956. Według danych UB istniało 491 organizacji niepodległościowych, a według najnowszych szacunków było ich znacznie więcej. Autorzy pracy pt. Dla Niepodległej szacują, iż samych młodzieżowych grup oporu powstało ponad 600. K CDN


kurier WNET

8

XIV Tarnogórskie Spotkania Jazzowe Maria Wandzik

F

estiwal Tarnogórskie Spotkania Jazzowe powstał w 2003 roku z inicjatywy tarnogórskich muzyków Arka Skolika i Jacka Swobody. Arek Skolik jest perkusistą, kompozytorem i aranżerem jazzowym. Współpracował m.in. z Januszem Muniakiem, Leszkiem Możdżerem, Stanisławem Soyką, Michałem Urbaniakiem, Shakin’ Dudim i Janem „Ptaszynem” Wróblewskim.

Natomiast Jacek Swoboda to autor muzyki, gitarzysta oraz wokalista w tarnogórskim zespole Wszystkiego Dobrego. Obaj tarnogórzanie zgodnie twierdzą, że ich celem jest promowanie muzyki jazzowej wśród mieszkańców Śląska. Na scenach Tarnogórskich Spotkań Jazzowych występowało już ponad 100 artystów i grup uznanych i cenionych w Polsce i na świecie. W ciągu ostatnich

Wystawa prac Ireneusza Walczaka

„Simulacrum?” Maria Wandzik

W

Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim była prezentowana wystawa prac Ireneusza Walczaka, zatytułowana „Simulacrum?”. Składały się na nią trzy cykle: wcześniejsze „House is my language” i „Multikulti” oraz najnowszy „Loading, please wait…”. Wystawa trwała od 09 kwietnia do 29 maja. Twórczość Walczaka jest próbą zmaterializowania w postaci obrazów istotnych wartości i aktualnych problemów, zwłaszcza w odniesieniu do zmieniającej się rzeczywistości. Wszystkie podejmowane przez artystę

tematy realizowane są w cyklach, co daje komfort najpełniejszego wypowiedzenia się i głębokiego wniknięcia w temat. W obrazach Walczaka można odnaleźć tematy i wątki bliskie sercu każdego Ślązaka – tradycje oraz odniesienia do bolesnej i tragicznej przeszłości regionu, do wydarzeń często przemilczanych lub słabo zakorzenionych w pamięci mieszkańców. Jest to bowiem artysta, który nie unika trudnych tematów i sięga po problematykę, od której inni twórcy wolą bezpiecznie trzymać się z daleka. Inną charakterystyczną cechą Ireneusza Walczaka jest potraktowanie języka

K U R I E R · śl ą ski lat gościliśmy wielu wybitnych twórców, takich jak Aga Zaryan, Leszek Możdżer, Stanisław Soyka, Janusz Muniak, Krzesimir Dębski, Jan „Ptaszyn” Wróblewski, Krystyna Stańko, Mietek Szcześniak, Lora Szafran, Jarosław Śmietana. Tegoroczne, XIV Tarnogórskie Spotkania Jazzowe rozpoczął koncert Kwartetu Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, który świętował akurat swoje 80 urodziny. Koncert odbył się 18 maja w Miejskim Ośrodku Kultury w Mias­ teczku Śląskim. Drugi koncert miał miejsce w piątkowy wieczór 20 maja w Tarnogórskim Centrum Kultury, gdzie wystąpił zespół Jazzpospolita, który w swojej twórczości łączy jazz, post-rock i elektronikę. Program 3 Polskiego Radia okrzyknął tych muzyków odkryciem koncertowym 2011 roku. 9 czerwca w Ranczu Baranówka w Nowej Wsi Tworoskiej wystąpi wraz z zespołem Anna Maria Jopek. Na zakończenie festiwalu, 12 czerwca, na terenie Pałacu w Rybnej zagra Stanisław Soyka oraz Wojciech Karolak Trio ze słynnymi organami Hammonda. Występy największych artystów na XIV Tarnogórskich Spotkaniach Jazzowych to niezwykła okazja, aby miłośnicy dobrej muzyki mogli usłyszeć najwyższej klasy jazz w przepięknym otoczeniu i wspaniałej atmosferze. K

śląskiego jako elementu sztuki wysokiej (można to zobaczyć na obrazach z cyklu „My house is my language”), a także występowanie przeciwko stereotypom w mówieniu o kulturze i sztuce. Walczak ożywia ten język, każe mu brzmieć w sposób ożywczy i inspirujący, zachowując tradycyjny sposób narracji. Sam autor tak oto definiuje tytuł wystawy: „Simulacrum to ciągłe przebudowanie, tworzenie obrazu, który jest z jednej strony czystą symulacją pozorującą rzeczywistość, a z drugiej – tworzy własną optykę rzeczywistości”. W związku z tym, że autor porusza temat kultury i historii regionu Śląska, do wystawy zostały włączone takie obrazy jak „Etos pracy” i „Obóz Zgoda”, opowiadające o tragicznych wydarzeniach dotyczących całego regionu. Dzieła Walczaka mają oryginalną formę – kształt skrzynki, która uwalnia opowieść z przymusu dwuwymiarowości.

Wspomnienie o Panu Dyrektorze Krzysztof Tracki

N

ie wiem, jak wymierzyć stratę, którą dzisiaj odczuwam. Nie wiem też, w jaki sposób wyrazić mam tę pustkę, jaka pozostała po śmierci jednej z najważniejszych i najdroższych osób, które przydarzyło mi się spotkać w moim życiu. Arkadiusz Mazur pojawił się w nim nagle, w 1989 roku, gdy jako niepozorny licealista wkraczałem do klasy maturalnej. On, człowiek rzutki, pełen energii, zdawał się od razu wzbudzać zaufanie, stwarzać tak pożądaną aurę „uświadomionego – jak mawiał – dialogu”. Być może dlatego wówczas nie zawahałem się zwrócić się do niego o zgodę na działalność szkolnego koła Konfederacji Polski Niepodległej (organizacji jeszcze nie tak dawno postrzeganej jako radykalna formuła antykomunizmu). I to, co jeszcze wczoraj zdawało się nie do pomyślenia, stawało się właśnie faktem. Koło KPN rozpoczęło działalność przy pełnej akceptacji Dyrektora. I nie wywarło to zresztą jakiegokolwiek wpływu na szkolne losy jego członków. To

prawda, że niedługo po naszym odejściu koło KPN obumarło. Proporcjonalnie jednak do społecznego zniechęcenia i ogólnego marazmu III RP. Gdy w 1999 roku Dyrektor zaproponował mi pracę, nie śmiałem odmówić. W niczym się nie zmienił. Zawsze chętnie podejmował rozmowę, pytał o zdanie, dyskutował. Nie widać w nim było nawet najmniejszego cienia apodyktyczności i egocentryzmu. Ciągle był widoczny w pokoju nauczycielskim, pośród nas. I nigdy nie dał po sobie poznać pracodawcy, rządzącego ex cathedra. W wielu sprawach można było się z nim nie zgadzać. Ale Dyrektor słuchał, wsłuchiwał się w głosy swoich podwładnych, niezmiennie ciekawy ich ocen. Był wybitnym pedagogiem i wybitnym sternikiem wśród szkolnych problemów i wyzwań. Jemu szkoła zawdzięczała porzucenie niesławnego patrona, stalinowskiego sługusa Aleksandra Zawadzkiego, i zastąpienie go jakże wielką postacią Ignacego Jana Paderewskiego. On też z X Liceum uczynił

Arkadiusz Mazur – Dyrektor X LO im. I. J. Paderewskiego w Katowicach

placówkę cieszącą się uznaniem w regionie. Rozmowa z nim pozostawała niezmiennie zaszczytem dla nauczycieli i uczniów. I czymś na kształt uczty intelektualnej, która nie mogła pozostać obojętną. Był wzorem dobrego dyrektora, zatroskanego o losy szkoły, nauczycieli, uczniów i absolwentów. Wolny od subiektywnych sympatii i od uwikłań personalnych, stojący ponad tym wszystkim. Takim we wspomnieniach pokoleń pedagogów i absolwentów naszej „Paderewy” pozostanie Dyrektor Arkadiusz Mazur. Wzór dobrego dyrektora. Bo tyle mu jesteśmy winni… K

Skrzynia jest obrazem wielowymiarowym, a jej boki są tym, czym dla tekstu głównego margines. Profesor Ireneusz Walczak jest absolwentem Wydziału Grafiki w Katowicach oraz ASP w Krakowie z 1988 roku. Aktualnie prowadzi pracownię malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. Jest laureatem kilkudziesięciu nagród i wyróżnień w krajowych i międzynarodowych konkursach malarskich i graficznych. Otrzymał między innymi Grand Prix Konkursu Malarskiego im. Rafała Pomorskiego w Katowicach, Grand Prix Światowego Triennale Małych Form Graficznych w Chamalieres we Francji i wielokrotnie zdobywał główną nagrodę za pracę roku Związku Polskich Artystów Plastyków w Katowicach. Wziął udział w kilkudziesięciu wystawach zbiorowych na całym świecie, miał też wiele wystaw indywidualnych w prestiżowych galeriach w Polsce i za granicą. K

R e k l a m a

W Mysłowicach strzygą na potęgę Piotr Oślizło

W

ielu ekonomistów ostrzega, że zadłużanie się prowadzi do ubezwłasnowolnienia, utraty suwerenności, co nader wymownie ilustruje sytuacja finansowa Grecji. Stąd nad światem wisi widmo globalnego krachu finansowego i wojen, obejmujące coraz większe obszary. Na Europę nacierają nachodźcy. Na szczęście na razie omijają Polskę, ale za to demokratycznie pozbawieni żerowiska w naszym kraju kombinują, jakby tu wybuch zamieszek „w obronie demokracji” przyspieszyć. A o im większe kwoty będzie chodzić, tym wojna może być okrutniejsza i bardziej bezwzględna. Prymas Stefan Wyszyński dramatycznie apelował, aby gospodarząc nieco skromniej, Polski nie zadłużać, ale daremnie, bo profesjonalni agenci wpływu byli skuteczniejsi, więc płacimy podatek od głupoty. Coraz większy. Tymczasem Polska i wiele samorządów (w tym i moje miasto) są uzależnione od kroplówek banksterów (z błogosławieństwem Brukseli i Berlina). Próbuję zrozumieć, do czego zmierza prezydent Mysłowic. Na posiedzeniu specjalnej Komisji Finansów Rady Miasta przed miesiącem zaprezentowano koncepcję restrukturyzacji części zadłużenia MPWiK, a nie, jak awizowano wcześniej, restrukturyzacji zadłużenia miasta. Bo jakiekolwiek ograniczanie zadłużenia miasta i MPWiK nie tylko nie stanowi celu działań magistratu, ale jest dokładnie przeciwnie. Zaproponowana przez dra Łukasza Baranowskiego „koncepcja” sprowadza się do konwersji części zadłużenia MPWiK (ok. 1/4 długu spółki), tj. wyemitowanych obligacji, które obecnie trafiły do PKO BP SA, na udziały w kapitale zakładowym MPWiK zainteresowanego inwestora oferującego

najkorzystniejsze warunki ich objęcia, a miasto, na bliżej nieokreślony czas, zrezygnowałoby ze statusu jednoosobowego właściciela Spółki. Innymi słowy, inwestor, w zamian za udziały, wniesie do MPWiK kapitał w wysokości koniecznej dla wykupu obligacji, ale i nieopłaconych w całości kuponów (oprocentowania), na co nie wystarczyło 8 mln kaucji. Po ich wykupie wygasną też poręczenia tej emisji udzielone przez miasto, co na tyle poprawi wskaźniki określone w ustawie o finansach publicznych, że miasto wreszcie będzie mogło dalej

Proponowana na wstępie operacja per saldo dołoży danin (opłat i podatków), co powiększy tylko elektorat PiS. się zadłużać. Tylko po co, skoro dochody budżetu w stosunku do 2010 roku wzrosły o ok. 80 mln zł? Żeby gwałtownie rosnące daniny podatkowe na rzecz budżetu jeszcze potęgować? Zakłada się nawet, że udziały tego inwestora będzie wykupywała Spółka w celu ich umorzenia (!?). A ponieważ MPWiK nie ma licencji na drukowanie pieniądza, musi sięgnąć do portfeli swoich klientów, tyle że nieco później, ale za to zdecydowanie głębiej. W okresie trwania rządów urzędującego prezydenta z budżetu miasta wyciekło już ponad 20 mln zł wyłącznie na wzbogacenie banków, bo na tzw. obsługę zadłużenia, czyli procenty. Obecny prezydent publicznie krytykował poprzedniego, że ten ekstra dochodów miasta (ok. 100 mln zł) ze sprzedaży 40 ha gruntów

firmie Panattoni nie przeznaczył na oddłużenie MPWiK. Sam prowadzi wyrafinowaną politykę fiskalną, dzięki której w okresie jego rządów do budżetu wpłynęło już dodatkowo ponad 200 mln zł, ale o ewentualnym oddłużaniu MPWiK nie słychać, choć ów dług to w pierwszej kolejności „zasługa” magistratu z poprzednim prezydentem na czele. Jednak klienci MPWiK i tak powinni się cieszyć, bo ten dług mógłby być o ponad 30 mln zł większy z tytułu podatku od nieruchomości, który MPWiK płaci dzięki dopłatom, a nie taryfom... Skoro jednak większość mieszkańców miasta „rolowanie” aprobuje, to się ono szybko nie skończy. Po co inwestować parę milionów w MPWiK, by spółka zaoszczędziła kilkanaście, skoro można lekko, łatwo i przyjemnie wyrolować mieszkańców? Proponowana na wstępie operacja per saldo dołoży danin (opłat i podatków). Ułatwi i wymusi podwyższanie cen za wodę i ścieki, na dobre też tę tendencję utrwali, co powiększy tylko elektorat PiS. A dobra zmiana (byle nie spóźniona) niejeden geszeft zrujnuje… Więc niech się dzieje wola Nieba... Radni w większości nie protestują, bo najczęściej „nie wiedzą, co czynią”, manipulowani przez prezydenta i jego służby. Skazani na „kontrole pośrednie”, czyli bajki w stylu „Alibaba i czterdziestu rozbójników”, nie mając czasu, a nierzadko i ochoty, żeby problemy wnikliwie rozważać. Nadto bywają szantażowani sankcjami za ewentualne nieposłuszeństwo. Ryzykując nawet odwet, mogą co najwyżej głosować przeciw, ale to i tak niczego nie zmieni. Jednak teoretycznie mogą się przecież odwołać do woli suwerena, na przykład w referendum, co pani redaktor Haska w swojej gazecie lokalnej zapewne poddałaby pod rozwagę?.... Chyba, że nie ma w tym interesu… P.S. Mysłowice z całą pewnością rajem podatkowym nie są. Więc najobrotniejszych już stąd dawno wywiało. A wobec tego – czym są dla najbiedniejszych? Może środowiskiem naturalnym dla owiec, które sobie mogą po każdym strzyżeniu bezradnie pobeczeć? K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 26

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Sierpień · 2O16 W

n u m e r z e

Kraj Świetny Dla Młodych Choć rozmawiałam z młodymi z różnych części świata, ani razu nie usłyszałam, że Polska to zaściankowy, zamknięty kraj, pełen ksenofobicznych obywateli, w którym czują się obco, niepewnie – o ŚDM w Archidiecezji Poznańskiej pisze Małgorzata Szewczyk.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

N

I

Z

O

D

Z

I

E

N

N

A

sprawozdawcą nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym.

Żołnierz Wyklęty Kościoła

3

Maja wśród VIP-ów Chuligańskie ekscesy KOD-u na obchodach 60-lecia Poznańskiego Czerwca zostaną, mam nadzieję, zapamiętane przez Poznaniaków i ocenione przy następnych wyborach prezydenta miasta – zauważa Henryk Krzyżanowski.

3

Pytania, kłamstwa i głupie milczenie

Więzienna fotografia abpa Baraniaka

Wolne niedziele – zbieramy podpisy!

Rozsądny kompromis Obywatelski projekt ustawy o ograniczeniu handlu w niedziele jest sensownym kompromisem mającym na celu poprawę sytuacji pracowników sektora handlu przy zachowaniu jego dochodowości i zdolności do zaspokajania potrzeb ludności. Ustawa określa zasady handlu w niedziele oraz Wigilię Bożego Narodzenia i w Wielką Sobotę. Punktem wyjściowym jest określenie „placówki handlowej”. W świetle ustawy są to wszelkie instytucje i podmioty gospodarcze, których główną działalnością jest działalność handlowa, hurtowa i/lub detaliczna, a które kupują wyroby w celu ich odsprzedaży w sklepach, magazynach, hurtowniach, składach węgla, składach materiałów budowlanych, domach towarowych, sklepach internetowych itp. Ustawa obejmuje również podmioty świadczące usługi na rzecz handlu: centra logistyczne, centra magazynowe, terminale przeładunkowe, centra dystrybucyjne. Zgodnie z projektem ustawy

C

13 sierpnia mija kolejna, 39 rocznica śmierci jednego z najbardziej zasłużonych, a w stosunku do zasług – najbardziej zapomnianego, niezłomnego kapłana – arcybi- 2 skupa Antoniego Baraniaka, sekretarza prymasa kard. Augusta Hlonda i Dyrektora Czy to już finał Sekretariatu Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego, metropolity poznańskiego w la- tego sporu? tach 1957-77. Lista zasług i osiągnieć abpa Antoniego Baraniaka jest bardzo długa, ale Ta ustawa rozwiązuje najbarnajwiększym dowodem Jego męstwa i niezłomności jest postawa podczas aresztowania dziej palący problem, bo daje podstawę praworaz bezlitosnych przesłuchań w więzieniu śledczym na Mokotowie w Warszawie w la- Trybunałowi ną do działania, która przez nitach 1953-1955. Czy znajdzie się dla Niego miejsce w tworzonym właśnie w więzieniu kogo nie będzie kwestionoprzy ulicy Rakowieckiej w Warszawie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Poli- wana w wywiadzie dla Kuriera mówi poznański poseł Bartłotycznych? Czy Poznań i czy my, katolicy upomnimy się o swojego Bohatera? miej Wróblewski, który był

Do końca sierpnia NSZZ „Solidarność” zbiera podpisy pod projektem ustawy ograniczającej handel w niedziele. Także w Poznaniu i w całej Wielkopolsce. Związek od dawna walczy o zrealizowanie tego postulatu. Teraz jednak po swojej stronie ma także organizacje pracodawców oraz inne organizacje społeczne i pozarządowe. Włączmy się wszyscy w tą akcję – każdy ma prawo do wolnej od pracy niedzieli!

akaz handlu w niedziele miałby objąć nie tylko 1,5 mln pracowników tej branży, ale także kilkaset tysięcy zleceniodawców. W skład komitetu obywatelskiego weszli przedstawiciele m.in. Związku Rzemiosła Polskiego, Akcji Katolickiej, KZPRSS Społem, Polskiej Izby Handlowej, Federacja ZZ Handlu i Spółdzielczości OPZZ, Lewiatana, Stowarzyszenia Zdrowa Praca, Misji Gabriela, Polskiej Izby Paliw Płynnych, Polskiej Grupy Supermarketów.

E

handel w niedziele jest zakazany. Jest szereg wyłączeń od tego zakazu, wszystkie opisane są szczegółowo w projekcie ustawy.

Wyjątki To np. kolejne dwie ostatnie niedziele w roku kalendarzowym przed świętami Bożego Narodzenia, ostatnia niedziela przed Wielkanocą i druga niedziela lipca. Odstępstwo od zakazu dotyczyłoby też stacji benzynowych nieprzekraczających powierzchni 150 m2, sklepów piekarniczych przy piekarniach, gdzie sprzedaje się wyroby własnej produkcji (w godz. 6-13), a także sklepów, gdzie pracuje wyłącznie przedsiębiorca prowadzący indywidualną działalność gospodarczą. Co więcej, niedzielny handel mógłby również odbywać się w aptekach i punktach aptecznych, w nieprzekraczających 50 m2 powierzchni użytkowej kioskach, w których sprzedaż gazet, czasopism i biletów stanowi minimum 30% obrotu placówki. Zakaz nie obejmowałby sklepów czy kiosków z pamiątkami, upominkami czy dewocjonaliami pod warunkiem, że sprzedaż tych produktów

stanowi minimum 30% miesięcznego obrotu. Wolno również byłoby handlować w obiektach handlowych zlokalizowanych w hotelach, zakładach opieki zdrowotnej i innych placówkach służby zdrowia przeznaczonych dla osób, których stan zdrowia wymaga całodobowych lub całodziennych świadczeń zdrowotnych, oraz w placówkach kultury, oświaty, turystyki i wypoczynku. Spod zakazu wyłączone byłyby również placówki handlowe nieprzekraczające 25 m2 powierzchni użytkowej usytuowane m.in. w portach lotniczych, dworcach autobusowych oraz kolejowych, na promach i w samolotach, w kwiaciarniach nieprzekraczających 50 m2 powierzchni użytkowej, w których sprzedaż kwiatów stanowi min. 30% miesięcznego obrotu placówki. Dopuszcza się również niedzielny handel w strefach wolnocłowych i podmiotach działających na rzecz handlu, a nieprzekraczających 100 m2, znajdujących się na terenie gmin, które posiadają status uzdrowiska. Komitet Inicjatywy Ustawodawczej Ograniczającej Handel w Niedziele musi zebrać co najmniej 100 tys. podpisów, żeby projekt ustawy mógł zostać przekazany do Sejmu. Projekt ustawy i wzory list do zbierania podpisów są do pobrania na stronie www.wolnaniedziela.pl. Wypełnione listy poparcia można składać w Dziale Organizacyjnym Regionu Wielkopolska NSZZ „Solidarność”, ul. Metalowa 7, 60-118 Poznań do końca sierpnia 2016 r.

H

Jolanta Hajdasz

istorycy są zgodni, że torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na ówczesnym biskupie Antonim Baraniaku zeznania pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko internowanemu w tym właśnie czasie prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu. Realizowali plan władzy komunistycznej, której celem było skompromitowanie i osoby kard. Wyszyńskiego, i Kościoła katolickiego w Polsce, głównego bastionu oporu społecznego przeciwko ideologii i władzy komunistycznej. Bp Antoni Baraniak nie załamał się i wytrzymał aż 27 miesięcy najgorszych, stalinowskich tortur.

Prześladowanie Zabrano moją teczkę z bielizną, wszystkie insygnia biskupie i wszystko , co miałem w kieszeniach, z różańcem włącznie, oraz pieniądze, które ubowcy zabrali z mojego pokoju i sypialni. Zaprowadzono mnie do pustej, betonowej celi, w której była prycza, taboret, dzban wody z miednicą i kibel. Groźnie zaskrzypiał potężny klucz w żelaznych drzwiach i wreszcie nastała cisza. Przez zakratowane okno i matowe grube szybki z góry zaglądał ponury poranek 26 września 1953 roku. Tymi słowami biskup Antoni Baraniak zakończył opis wydarzeń z nocy aresztowania Prymasa i jego samego. To jedyne wspomnienia z tego okresu, które zostawił na piśmie. Innych nie ma. Wtedy, w chwili aresztowania, nie wiedział jeszcze, że przed nim długie 27 miesięcy pobytu w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, że przez 825 dni i nocy przyjdzie mu zdawać najtrudniejszy

egzamin w życiu. Egzamin z bycia kapłanem i człowiekiem. Egzamin zdawany wtedy, gdy jest się więźniem politycznym PRL . Od sześciu lat dokumentuję tragiczne i raczej nieznane powszechnej opinii publicznej więzienne losy abpa Baraniaka. Nie ma dziś żadnych wątpliwości, że przebywający od września 1953 do grudnia 1955 w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie kierownik sekretariatu prymasa Stefana Wyszyńskiego, bp Antoni Baraniak poddany był wyjątkowo intensywnej „obróbce” i że decyzje na temat stosowanych wobec niego metod śledztwa podejmowano na najwyższym szczeblu, w gabinecie Bolesława Bieruta, I sekretarza PZPR i premiera Józefa Cyrankiewicza, jego śledztwo nadzorowała m.in. znana z okrucieństwa stalinowska funkcjonariuszka Urzędu Bezpieczeństwa Julia Brystygierowa, a jej polecenia wykonywali ubecy, którzy podlegali m.in. jednemu z najokrutniejszych katów tego miejsca, Józefowi Różańskiemu, sadysty wielokrotnie opisywanemu we wspomnieniach torturowanych przez niego więźniów – żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego, zwanych dziś powszechnie wyklętymi. To, co bp Baraniak przeszedł w więzieniu na Rakowieckiej częściowo opisane jest w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa, które dziś są w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomocniczy Poznania, Marek Jędraszewski w książce liczącej 580 stron pt. „Teczki na Baraniaka”. Ale jest to tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia arcybiskupa. Dokończenie na str. 5

Wokół ostatniego tragicznego zamachu terrorystycznego w Nicei narosło szereg kłamstw i tyle samo pytań. Kłamstwo pierwsze głosi, że zamachu nie sposób było uniknąć, bo przecież nie jest możliwe ścisłe kontrolowanie każdego szaleńca. Jest dokładnie odwrotnie – pisze Grzegorz Kucharczyk.

4

Opowieść Polaków, którym udało się wrócić Najstarsi wiekiem chcieliby powrócić do Ojczyzny, a najmłodsi przyjechać do nas na stałe. Chyba wszyscy się zgadzamy, że repatriacja tysięcy Polaków i ich dzieci zesłanych w głąb obecnej Rosji w czasach reżimu sowieckiego to bardzo ważne zadanie uważa Aleksandra Tabaczyńska.

6

Pocztówki rzymskie Przebywam w Rzymie. Jestem tu z moimi bliskimi, prawie tak, jak za każdym razem, kiedy dane mi było nawiedzać Wieczne Miasto. W ostatnich dniach jak najczęściej i jak najdłużej chronię się w Bazylice św. Piotra. Ta jednak, od iluś już lat podzielona barierami na sektory, coraz bardziej przypomina obiekt muzealny, tylko pewne enklawy sacrum przypominają o istocie tego miejsca. Jedną z takich enklaw jest grób św. Jana Pawła II – pisze Paweł Bortkiewicz TChr.

7

ind. 298050

R

adosne, uśmiechnięte twarze młodych ludzi zostaną nam w pamięci na długi, długi czas. Z każdego wyłapanego w telewizji, czy internecie ich spojrzenia, gestu i wypowiedzi bił optymizm i siła dobra, które nie sposób było przeoczyć, jeśli tylko choć odrobinę zainteresowaliśmy się tym, co w ostatnich dniach lipca działo się w Krakowie. Nawet ateiści i osoby na co dzień będące daleko od Kościoła pytały z zazdrością, co się dzieje podczas Światowych Dni Młodzieży, nie potrafiąc ukryć żalu, że same tam nie jechały, albo że w ich domach nie było tych młodych, wesołych pielgrzymów. Bo ta pozytywna energia, którą daje poczucie wspólnoty i bycia nawet malutką cząstką czegoś pięknego i szlachetnego tak bardzo każdemu człowiekowi jest potrzebna, bez względu na wyznanie i rok urodzenia. Tak bardzo kontrastowało to w tych wyjątkowych dniach z obrazami płynącymi z Zachodu. Bezsensowne, prawie całkiem niezrozumiale zamachy i akty przemocy, których w tym samym czasie było tak wiele pokazały nam wręcz namacalnie różnicę między światem wartości budowanym przez katolików i tym kreowanym przez błędne i szkodliwe ideologie. Na ulicach Niemiec, Francji i Turcji widzieliśmy twarze przerażonych, zrozpaczonych i zagubionych. Twarze ludzi absolutnie nie wiedzących co robić, nie rozumiejących przyczyn, ani nie potrafiących przewidzieć skutków tego, co dzieje się wokół nich. Jak dobrze, że to nie u nas- myślał pewnie niejeden z nas. Obyśmy tylko potrafili obronić te wartości i zasady, które sprawiły, że wokół nas było tyle dobra wtedy, gdy na zewnątrz panował strach i przemoc. I trzeba próbować z powrotem je tam na Zachód przekazać. W Wielkopolskim Kurierze Wnet będziemy wiele razy wracać do wydarzeń związanych z tym błogosławionym czasem Światowych Dni Młodzieży. Tak wiele działo się przecież już przed Krakowem, w naszych diecezjach i parafiach, na pewno jeszcze przyjdzie czas na analizy, opisy i przepiękne wspomnienia. Dziś na podsumowanie niech wystarczy jedno słowo – dziękujemy. Organizatorom, uczestnikom i tym, którzy ŚDM relacjonowali. K

G

Fot. Instytut Pamięci Narodowej

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


kurier WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Małgorzata Szewczyk

P

odoba wam się w Polsce? Zagaduję młodych uczestników Dni w archidiecezji poznańskiej, zmierzających do kościoła oo. Dominikanów, który na kilkadziesiąt minut zamienił się w punkt ewangelizacyjny dla Hiszpanów, Maltańczyków i Ukraińców. − Jasne, wszystko jest perfekcyjnie przygotowane. Nie spodziewaliśmy się ani tak gorącego przyjęcia, ani tak różnorodnego programu − odpowiadają z entuzjazmem właściwym dla siebie Hiszpanie. − Postrzegałyśmy was jako naród zamknięty w sobie, oschły, ale to, co przeżyłyśmy w Lecznie [chodzi o Leszno − przyp. MSz] przeczy temu obrazowi − opowiadają Beatriz i Elena, które po raz pierwszy są w Polsce. Dziewczyny zgodnie podkreślają, że zostały ugoszczone po królewsku. Zapewniają, że wymieniły się adresami z rodziną, która ich przyjęła, i że chcą utrzymać kontakt. Zapytane, z czym dotychczas kojarzyła im się Polska, w pierwszej kolejności wymieniają siostrę Faustynę i Jana Pawła II, a następnie Chopina i Moniuszkę (sic!). Nie mniej rozmowni są Ukraińcy. Na pytanie, czy chcą rozmawiać po angielsku, hiszpańsku czy po polsku, ze śmiechem odpowiadają, że najlepiej byłoby… po ukraińsku. Ostatecznie komunikują się łamaną polszczyzną. Są grekokatolikami ze Lwowa, przyjechali ze swoim duszpasterzem. Podkreślają

życzliwość i serdeczność gospodarzy w Środzie Wlkp., którzy gościli ich przez pierwsze trzy dni w diecezji. Pod katedrą spotykam kilkoro Mal-

Choć rozmawiałam z młodymi z różnych części świata, ani razu nie usłyszałam, że Polska to zaściankowy, zamknięty kraj, pełen ksenofobicznych obywateli, w którym czują się obco, niepewnie. gaszów − choć widzimy się pierwszy raz w życiu, pierwsi machają rękami, pozdrawiając snujących się ociężale w słoneczne przedpołudnie turystów i poznaniaków. Uśmiechnięty Oskar podaje mi rękę i mówi z nieco zabawnym akcentem „Dzień dobry”. Oni również są zauroczeni Polakami, żywo relacjonują, co już zdołali zobaczyć w kraju św. Jana Pawła II, którego osobę wymieniają niemal w co drugim zdaniu. Papież Polak

kojarzy im się prawie ze wszystkim, zaznaczają, że czują z nim głęboką relację. − Macie bardzo dużo kościołów i wszędzie czuć obecność Boga, to dla nas bardzo ważne − mówi z przejęciem Yvette. − Jesteście dla nas bardzo mili − dodaje i… ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu wyciąga kartkę i długopis, prosząc, bym zapisała swój adres mailowy, to chętnie do mnie napisze, jak wróci na Madagaskar… Choć rozmawiałam z młodymi z różnych części świata, ani razu nie usłyszałam, że Polska to zaściankowy, zamknięty kraj, pełen ksenofobicznych obywateli, w którym czują się obco, niepewnie. Nie padły żadne słowa skargi, że autobus przepełniony i że nie przyjechał na czas, że dostali wodę gazowaną, a woleliby bez gazu, że nasze narodowe tańce czy piosenki są passé, a jedzenie niesmaczne. Wprost przeciwnie! Polonez wykonany przez polsko-hiszpańskie pary wokół leszczyńskiego rynku zrobił furorę wśród mieszkańców miasta, młodzi nawet z egzotycznych krajów chcieli śpiewać refren hymnu ŚDM tylko po polsku, a towarem eksportowym, o którym mówili deliciuos (pyszne, wyborne), zabawnie cmokając, stały się polskie pierogi! Czy trzeba o lepszą reklamę naszego kraju? K

Leszek Wojtasiak, w wielkopolskiej PO może uchodzić za nie zatapialnego, a nawet jak został zmuszony do rezygnacji z bycia wicemarszałkiem w roku 2013, to w roku 2014 po wyborach samorządowych wrócił ponownie do Sejmiku i Zarządu. Nazywany jest „niezatapialnym”. Dlaczego ?

Chmury nad Leszkiem zwanym „pancernym”

Zginęli tylko dlatego, że byli Polakami

Refleksje po 73. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu Dr Dariusz Kucharski

W

okresie od lutego 1943 r. do początku 1944 r. na terenie Kresów Wschodnich nacjonalistyczne oddziały banderowców ukraińskich wraz ze wsparciem ludności ukraińskiej wymordowało nawet do 200 tys. Polaków. Do dziś niewygodna prawda historyczna nie została należycie wyjaśniona i upamiętniona. Przypomnijmy, jak doszło do tej rzezi.

Fakty Sytuacja, jaka miała miejsce między Polakami i Ukraińcami w czasie II wojny światowej, a dokładnie ludobójstwo dokonywane przez banderowców wraz z ludnością ukraińską, zasługuje na pełne potępienie. Ta działalność miała zdecydowanie charakter ludobójczy. To była celowa likwidacja polskiej wspólnoty, grupy etnicznej i wyznaniowej, a to oznacza, że doszło tam do ludobójstwa. Od

element z terytoriów, które oni uznali za swoje terytoria, przyszłego państwa ukraińskiego. A tereny Kresowe do tych obszarów się zaliczały.

Na Wołyniu Wielkie ludobójstwo zaczęło się 9. lutego 1943 r. od ataku na wieś Parośl, gdzie dokonano makabrycznej rzezi na miejscowej polskiej ludności. Bestialsko zamordowano tam ok. 150 osób obojga płci i w różnym wieku. Upowcy, podający się za sowieckich partyzantów, po zagrabieniu żywności, poinformowali mieszkańców wioski, że nadciąga oddział niemiecki i aby ich „uchronić” powiązali ich. Miało to oznaczać, że wioska się poddała. Niektórzy mieszkańcy dobrowolnie poddali się związaniu. Tym zaś, którzy nie chcieli się na to zgodzić „pomagano” siłą. Na tak bezsilnych i skrępowanych Polaków nie marnowano amunicji. Zabito wszystkich przy pomo-

radny PiS Sejmiku Województwa Wielkopolskiego

W

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

W roku 2015 doszło do załamania sytuacji finansowej szpitala leszczyńskiego, za co znowu zapłacili wielkopolscy podatnicy, bo okazało się, że czujny wojewódzki nadzór tego w porę nie zauważył skoncentrowany na realizacji „wizjonerskiego projektu informatyzacji wielkopolskich szpitali” na program ten wydano w latach 2014 i 2015 ponad 50 milionów złotych, a jego rezultatem miała być informatyzacja

czyszczenia przedpola przed budową nowego szpitala dziecięcego. Leszek Wojtasiak postanowił wyrzucić dyrektora Jacka Profaskę, którego uznał za zbyt mało spolegliwego. Dyrektor Jacek Profaska sympatyzujący wcześniej z PO, sprawnie zarządzający od ćwierćwiecza szpitalem dziecięcym w Poznaniu, nie spodziewał się, że 23 maja 2016 zostanie mu wręczone wypowiedzenie. Ostrość reakcji ze

Ostrość reakcji ze strony pracowników i sposób relacjonowania tej decyzji nawet przez Gazetę Wyborczą zaskoczyły koalicję PO-PSL. szpitali i placówek ochrony zdrowia i połączenie tych zinformatyzowanych jednostek w jeden system. Projekt wszystkim się podobał i był realizowany z bolszewickim dynamizmem. Podobno go zakończono i wdrożono do końca roku 2015, płacąc kilkadziesiąt milionów za oprogramowanie, licencje i sprzęt, który trafił do szpitali i urzędu. Leszek Wojtasiak powierzył realizację tej operacji Spółce Szpitale Wielkopolski mając pełne zaufanie do jej nowo wybranych władz. Rok 2016 miał być kolejnym pasmem sukcesów, mimo drobnych utarczek z architektami, członek zarządu ogłosił kolejny termin ukończenia budowy szpitala dziecięcego – rok 2020. Mimo konkurencji politycznej – projekt budowy nowego szpitala dziecięcego ma pełne poparcie wojewody Zbigniewa Hoffmana i poznańskich posłów PiS, a więc szansa na kolejny sukces. Tę świetną passę przerwał niestety wypadek przy pracy – w ramach

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

strony pracowników i sposób relacjonowania tej decyzji nawet przez Gazetę Wyborczą zaskoczyły koalicję PO-PSL. Ale mimo wykazania przez wojewodę błędów przy podejmowaniu tej decyzji koalicja zwarła szeregi i postanowiła bronić swojej decyzji przed sądem. Ostrość konfliktu spowodowało napływ do radnych PiS dużej ilości informacji na temat działalności Leszka Wojtasiaka, również od ludzi do tej pory sympatyzujących z PO. To wszystko skłoniło w dniu 18 lipca radnych PiS do złożenia wniosku do Przewodniczącej Sejmiku Zofii Szalczyk, o wprowadzenie na sesję punktu w którym Sejmik zaapelowałby do Marszałka o odwołanie Leszka Wojtasiaka, wniosek ten został przez koalicję odrzucony bez dyskusji. Mimo zademonstrowanej jedności koalicji PO-PSL Wśród radnych opozycyjnych zaczyna przeważać pogląd, że Leszek Wojtasiak, może nie przetrwać na stanowisku do końca roku. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

wielkopolski Kurier Wnet Redaktor naczelny G A Z E T A

N I E C O D Z I E N N A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Przemysław Terlecki ks. Paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek Kowalski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski

Strona ukraińska stara się jednak zatajać prawdę uważając określenia, że oddziały UPA i formacje ukraińskich nacjonalistów, wzorujące się na działalności UPA, to były takie same formacje jak środowiska polskie typu; Armia Krajowa, Narodowe Siły Zbrojne, czy też powojenne organizacje, które określamy mianem Żołnierzy Wyklętych. Strona polska nie może absolutnie się na to zgodzić, ponieważ samo założenie ukraińskich nacjonalistów, a szczególnie ich skrzydła zbrojnego UPA, jest całkowicie inne. Ma zupełnie inne podstawy. Przede wszystkim Polskie Państwo Podziemne nigdy nie akceptowało możliwości dokonywania działań odwetowych. Przeciwko temu był całkowity sprzeciw. Oczywiście zdarzały się pojedyncze akcje grup, osób, które w ramach wendetty, pod wpływem tego co zobaczyli, gdy uciekli spod ukraińskiej siekiery, doko-

Ludobójstwo, jakie miało miejsce na Wołyniu, jest niewygodnym politycznie tematem. Ukraińscy historycy starają się jak najbardziej wybielić działania upowców i nacjonalistów ukraińskich, traktując ofiary rzezi wołyńskiej jako po prostu ofiary wojenne. Jednak nawet w czasie wojny pewnych granic się nie przekracza.

Zbigniew Czerwiński ojtasiak w roku 2014 został zdegradowany z funkcji wicemarszałka, gdyż oba fotele przypadły koalicjantowi z PSL i kontentować się musiał funkcją członka Zarządu. Leszek Wojtasiak od roku 2010 zajmuje się sprawami ochrony zdrowia, i zarządza grupą wielkopolskich szpitali po wielkopańsku. Organizuje co jakiś czas obowiązkowe zebrania dyrektorów szpitali na przykład w Pałacu w ROKOSOWIE, na które czasem przyjeżdża na czas, a czasem się spóźni godzinę albo dwie i grupa przedstawicieli ponad 20 wojewódzkich placówek ochrony zdrowia o przychodach ponad 1,2 miliarda złotych i zatrudniająca na umowę o pracę prawie 10 tys. osób pokornie czeka aż się zjawi SZEF. Można powiedzieć taki ma kaprys, bo może , dyrektor szpitala podlega nadzorowi władz województwa, a koalicja PO-PSL lubi nadzorować w taki sposób i basta. Lecz nie o folklor chodzi i drobne dziwactwa. Leszek Wojtasiak, lubi nadzorować i wywierać presję , ale nie koniecznie tam gdzie trzeba i jest to konieczne. Leszek Wojtasiak, jest zwolennikiem komercjalizacji i prywatyzacji podmiotów medycznych ( tak jak pewna płacząca posłanka PO), dlatego w poprzedniej kadencji Sejmiku, przeforsował komercjalizację szpitala w Sokołówce, pogotowia w Koninie i Ośrodka Profilaktyki i Epidemiologii Nowotworów w Poznaniu. Ten ostatni został też w pierwszym rzucie sprywatyzowany w roku 2015 i na początku 2016 bez stosownej zgody Sejmiku województwa ,a większość akcji tego ośrodka przejęli prywatni inwestorzy. Końcowa faza operacji została przeprowadzona tuż po wyborach parlamentarnych, tak że o utracie pakietu większościowego w tej Spółce radni dowiedzieli się, przez przypadek w lutym 2016 roku.

Niewygodny temat

początku II wojny światowej Ukraińcy podjęli antypolskie działania. Nasiliły się one po tym, jak Niemcy zaatakowały Sowietów w 1941 roku. Władze III Rzeszy doskonale wiedziały o tym, że Ukraińcy dokonywali ludobójstwa na ludności polskiej i nie reagowali na to. Można nawet powiedzieć, że otrzymali oni przyzwolenie na takie działania. Od początku 1943 r. można było dostrzec na terenach kresowych, szczególnie na terenie Wołynia, ludobójcze działania stosowane przeciwko ludności polskiej. Były to napady na polskie wsie i osady. Było to bestialskie mordowanie Polaków bez względu na wiek i płeć. Mordowali wszystkich od niemowląt do starców, bez względu na to, czy byli to mężczyźni czy kobiety. Było to wymierzone głównie w ludność cywilną, całkowicie bezbronną. Formy mordowania były wręcz niewyobrażalne. To co wyczyniali Sowieci i Niemcy nie dorównywało temu, co robili banderowcy ukraińscy. Według wielu wspomnień pojedynczych osób, które się uratowały, wyraźnie wskazywana jest trauma po tym co zobaczono. Kobietom nożami obcinano piersi, niemowlęta i małe dzieci przybijano do drzwi i drzew, obcinano kończyny, odrąbywano głowy … Można naprawdę długo wymieniać w jak bestialski sposób nasi rodacy zostali zamordowani. Doktryna nacjonalistów ukraińskich to usunąć obcych, nieukraiński

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

cy siekier i noży. Przeżyło jedynie osiem osób – w większości dzieci. To była jedna z wielu akcji nacjonalistów ukraińskich, jednak kulminacyjny moment rzezi wołyńskiej miał miejsce 11. lipca 1943 r. Tego dnia miała miejsce tzw. krwawa niedziela na Wołyniu. Tego dnia blisko 100 polskich osad i miejscowości zostało zaatakowanych przez bandy nacjonalistów ukraińskich spod znaku UPA (Ukraińska Powstańcza Armia), które zaczęły bestialsko mordować mieszkającą tam polską ludność. W konsekwencji mordy te przenosiły się na kolejne osady i miejscowości poza Wołyniem, ogarniając obszary południowo – wschodnie II RP. Były to województwa: stanisławowskie, tarnopolskie i lwowskie. Podobne mordy miały miejsce również na wschodnich terenach Lubelszczyzny. Szacuje się, że liczba zamordowanych Polaków to 130 tys. osób. Badania należy prowadzić jednak dalej, ponieważ wiele przesłanek wskazuje na to, iż ta liczba jest niestety o wiele większa. Niektórzy wskazują, że liczba polskich ofiar bestialsko zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów może sięgnąć nawet do 200 tys.

Adres redakcji Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Dr Dariusz Kucharski – poz­nański historyk specjalizujący się w dziejach Polaków żyjących na Wschodzie. Powyższe wypowiedzi ukazały się w lipcu na portalu Radia Maryja.

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

nywali próby działań odwetowych, ale podkreślam Polskie Państwo Podziemne potępiało takie działania. Natomiast polskie państwo podejmowało działania zabezpieczające polską ludność i tym samym musiało podejmować też walki z niektórymi bandami i oddziałami upowskimi. Ludobójstwo, jakie miało miejsce na Wołyniu, jest niewygodnym politycznie tematem. Ukraińscy historycy starają się jak najbardziej wybielić działania upowców i nacjonalistów ukraińskich, traktując ofiary rzezi wołyńskiej jako po prostu ofiary wojenne. Jednak nawet w czasie wojny pewnych granic się nie przekracza. Mordowanie niewinnych niemowląt, małych dzieci czy osób starszych poprzez uderzenie siekierą czy wbijaniem noży trzeba nazwać po imieniu – „ludobójstwem”. Nie wolno nigdy przykrywać historii potrzebami chwili, potrzebami polityki współczesnej. Uchwała czy ustawa sejmowa potępiająca działalność UPA w ramach zdecydowanie określonej definicji ludobójstwa , jest wielkim ukłonem wobec tysięcy polskich ofiar i osób które przeżyły tę gehennę. K

Data wydania 06.08.2016 r. Nakład globalny 10 140 egz. Numer 26 Sierpień 2016

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 18)

ind. 298050

Kraj Świetny Dla Młodych

Nie wolno nigdy przykrywać historii potrzebami chwili, potrzebami polityki. Współczesne społeczeństwo ukraińskie potrzebuje prawdy i oparcia się w swojej państwowości na prawdzie. Próba sięgnięcia do tzw. tradycji UPA będzie skutkowała tym, iż ten tzw. faszyzm ukraiński w wydaniu nacjonalistycznym będzie miał swoje formalne przyzwolenie w państwowości ukraińskiej, na co my Polacy nie możemy się nigdy zgodzić i jednocześnie wielu Ukraińców się nie godzi. To, co wydarzyło się na Kresach Południowo-Wschodnich II Rzeczpospolitej możemy i musimy nareszcie otwarcie nazywać ludobójstwem. Prosto i jednoznacznie.


kurier WNET

3

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Maja wśród VIP-ów Henryk Krzyżanowski

C

huligańskie ekscesy KOD-u na obchodach 60-lecia Poznańskiego Czerwca zostaną, mam nadzieję, zapamiętane przez Poznaniaków i ocenione przy następnych wyborach prezydenta miasta. Obecny prezydent, co nie jest tajemnicą, pilnie uczestniczy w organizowanych przez KOD antyrządowych imprezach. Kocha Konstytucję ale nie przeczytał, biedaczek, ustawy samorządowej czyli konstytucji dla gmin, która samorządowi zakazuje angażowania się w polityczne zmagania opozycji z rządem. To zaangażowanie polityczne przybiera czasem wymiar groteskowy. W przypadku obchodów rocznicy Czerwca taki efekt miało pojawienie się w pierwszym rzędzie VIP-ów wybitnej warszawskiej aktorki, Mai Komorowskiej. Zdumiona publiczność na placu pod Krzyżami mogła ją podziwiać między prezydentem Wałęsą a pewnym do-niedawna-ważnym posłem PO. Ponieważ w swej działalności artystycznej p. Komorowska nie miała ściślejszych związków z Poznaniem, a z Czerwcem 1956 w szczególności,

jej obecność może się wydawać dość zagadkowa. Wyjaśnić tę zagadkę da się na dwa sposoby. Pierwszy to ten, że granice między polityką a działalnością rozrywkową uległy dziś zatarciu. Zatem KAŻDY wybija-

medialnych, zgódźmy się, ministrów czy funkcjonariuszy sejmiku, wolałaby oglądać na telebimach aktorkę serialu lub mistrzynię biegów narciarskich? Drugie wytłumaczenie każe szukać przyczyny obecności p. Mai Komorowskiej w jej mocnym poparciu udzielonym KOD-owi. Kto ciekaw, może sobie obejrzeć na youtubie jej emocjonalne wystąpienie na wiecu w Warszawie w grudniu zeszłego roku. Jeśli właśnie to było uzasadnieniem zaproszenia, to prezydentowi Jaśkowiakowi należy zarzucić zbytnią nieśmiałość – trzeba było iść na całość i do kompletu za-

Granice między polityką a działalnością rozrywkową uległy dziś zatarciu. Zatem KAŻDY wybijający się aktor, reżyser, malarz, czy muzyk, nie pomijając telewizyjnego satyryka czy projektantki strojów damskich, jest kompetentny w sprawach polityki. jący się aktor, reżyser, malarz, czy muzyk, nie pomijając telewizyjnego satyryka czy projektantki strojów damskich, jest kompetentny w sprawach polityki. Jeśli ma gadane, to bardziej nawet kompetentny niż premier, poseł czy senator. Skoro tak się rzeczy mają, obecność p. Komorowskiej wśród gości honorowych przestaje dziwić. Co najwyżej, można mieć pretensje do p. Jacka Jaśkowiaka, że nie zaprosił na obchody więcej telewizyjnych znakomitości. Może publiczność, zamiast wślepiać się w niezbyt

prosić p. Mateusza Kijowskiego, z którym zresztą nasz magistracki kandydat na męża stanu strzelił sobie gustowną fotę pod Krzyżami dwa dni wcześniej. No i trzeba było zadbać o krótkie hasła, które, wzorem kibiców, KOD-owcy mogliby wywiesić na transparentach nad głowami obecnych na placu Poznaniaków. Oto moje propozycje: Jacek ma Mateusza. Mateusz ma KOD. Poznań ma problem.

K

Z

nane jest powiedzenie lorda Johna Emericha Actona: „Władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie”. W innej wersji ta przenikliwa obserwacja brytyjskiego historyka i myśliciela politycznego, brzmi następująco: „Władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie”. Po polskich doświadczeniach z ostatnich miesięcy, posiłkując się przemyśleniami lorda Actona, śmiało można jednak dołożyć jeszcze jedną sentencję: „Opozycja wyjaławia, a opozycja totalna wyjaławia totalnie”. Albo nawet – w ujęciu mocniejszym i jeszcze bliższym prawdy – wypada stwierdzić, że totalna opozycja totalnie ogłupia, pustoszy, ośmiesza i kompromituje. Dlaczego tak sądzę? Zacznijmy może od pierwszej maksymy wspomnianego wyżej teoretyka wolności, tej dotyczącej władzy. Obecna ekipa na razie działa względnie rozsądnie i przewidująco, mając poczucie, że wyborcy potrafią wiele ścierpieć i rządzącym wiele wybaczyć, ale na pewno nie arogancję i pazerność. Dlatego zgłoszona przez posłów PiS propozycja podniesienia płac elicie władzy została w porę wycofana, aby nie powstało fatalne wrażenie, że ludzie „ze świecznika” znowu myślą tylko o swoich apanażach. Jeżdżę sporo po Polsce i wiem, że obecny rząd jest przez ludzi ceniony właśnie za to, że po raz pierwszy „daje”, a pozostałe ekipy tylko „brały”. PiS chcąc

Ta ustawa rozwiązuje najbardziej palący problem, bo daje Trybunałowi podstawę prawną do działania, która przez nikogo nie będzie kwestionowana. Ustawa nie rozwiązuje jednak wszystkich kwestii spornych – mówi poznański poseł Bartłomiej Wróblewski, który był sprawozdawcą nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Czy to już finał tego sporu? Najgorętszy spór polityczny ostatnich miesięcy prawie zakończony . Nowa ustawa o Trybunale Konstytucyjnym została już podpisana przez Prezydenta. Czy faktycznie mamy społeczny konsensus w tej sprawie? Ta ustawa opiera się o przepisy ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która obowiązywała w Polsce w latach 1997-2015, a więc przez niemal dwie dekady. Opiera się na projekcie, którego konstytucyjność nie była przez nikogo kwestionowana i nie budziła żadnych kontrowersji społecznych. W stosunku do tamtej ustawy, w obecnym projekcie jest kilkanaście zmian i w gruncie rzeczy wokół tych zmian toczyły się dyskusje w Sejmie. Dotyczą one kwestii, które były najczęściej kwestionowane przez część opozycji i niektóre środowiska prawnicze. Uznaliśmy, że należy szukać konsensusu i zaproponowali-

Platforma Obywatelska i Nowoczesna. Natomiast w Senacie poprawki senatorów PiS poszły jeszcze bardziej w kierunku oczekiwań PO i Nowoczesnej, co wytrąciło im wiele argumentów oraz nieco stępiło ostrze ich krytyki. Jednak trzeba dodać, że ta krytyka nadal jest bardzo silna. Można mieć wrażenie, że jest ona niezależna od tego co proponujemy. Opozycja totalna krytykuje zawsze i wszystko w sposób totalny.

stanowiska prawne dotyczące charakteru działań Trybunału. Zgodnie z pierwszym Trybunał orzeka, zgodnie z drugim – wydaje stanowiska. To różnica, która prowadzi do swoistego dualizmu prawnego i jeśli taka sytuacja by się przedłużała na kolejne miesiące, byłoby to bardzo niekorzystne dla całego systemu

i kiedy rozpatruje konkretne sprawy ma często duże znaczenie polityczne, a stąd działania Prezesa Trybunału były traktowane jako działania na rzecz określonej opcji politycznej, zwykle liberalnej. I stąd propozycja, aby to zobiektywizować, uniezależnić od swobodnej decyzji Prezesa Trybunału. Wprowadzenie

Totalna opozycja totalnie ogłupia Sławomir Kmiecik utrzymać obecne, bardzo wysokie poparcie społeczne, nie mógł sobie pozwolić na zaprzepaszczenie tej opinii. Instynkt samozachowawczy, późno, bo późno, ale jednak zadziałał. Nie można tego powiedzieć o po-

Przegrani politycy zdążyli już prezesa PiS obarczyć współodpowiedzialnością za Brexit oraz brutalną rozprawę z puczystami w Turcji, a pośrednio nawet za atmosferę, w której w Europie dochodzi do krwawych zamachów islamskich ekstremistów. czynaniach PO, która – ustami Grzegorza Schetyny – najpierw nazwała siebie opozycją totalną, a teraz dzień po dniu pokazuje, że w praktyce oznacza to totalne zbaczanie na manowce zdrowego rozsądku. Z kręgów tej partii, która

czy nawet po czasie jej obowiązywania. Dlatego ostatecznie do tej zasady, że sprawy są rozpatrywane zgodnie z kolejnością wpływu, wprowadziliśmy pewne wyjątki, w tym właśnie w odniesieniu do ustawy budżetowej, czy ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. A Senat zaproponował najdalej idącą poprawkę, by Prezes Trybunału w niektórych przypadkach mógł decydować o kolejności rozpatrywania takich ustaw. Czyli w gruncie rzeczy ten zapis cofa nas do …. takiego kształtu tego przepisu, który był źródłem obecnego konfliktu, czy tak ? Według mnie – tak. Krótko mówiąc, wracamy, choć prawda że nie zupełnie, ale do stanu, który budził przez wiele lat kontrowersje. Ta poprawka nie przyczyni się do tego, by Trybunał odzyskiwał zaufanie społeczne. Ale na

Atmosfera polityczna, jaką kreowała opozycja cały czas była jednak bardzo gorąca. Czy naprawdę konieczne były obrady w nocy w tej sprawie ? Nie można było zwyczajnie, w ciągu dnia ? Niestety nie, ze względu na działanie opozycji. Merytoryczne obrady w podkomisji i komisji odbywały się w czasie dnia, a większość prac komisji odby-

Czy ten kompromis nie jest zbyt duży ? Panu łatwo to ocenić, był Pan przecież posłem – sprawozdawcą tej tak ważnej ustawy. Niektóre zmiany w mojej ocenie nie służą samemu Trybunałowi, ale kompromis oznacza, że trzeba rezygnować z części własnych postulatów. Początkowo prace dotyczyły czterech projektów ustaw o Trybunale zgłoszonych odpowiednio przez Prawo i Sprawiedliwość, Kukiz ’15, Polskie Stronnictwo Ludowe oraz projektu Komitetu Obrony Demokracji. Od początku istniało poczucie ze strony Prawa i Sprawiedliwości, że trzeba szukać porozumienia, które wykracza poza nasz obóz polityczny. Dyskusje na etapie prac w komisjach sejmowych między PiS-em, klubem Kukiz 15 i PSL-em była naprawdę konstruktywna, a taką nieprzejednaną opozycję stanowiły zwyczajowo już

wała się spokojnie. Pod koniec prac KOD, zainspirowany postawą PO i Nowoczesnej, wycofał na etapie drugiego czytania swój projekt, co spowodowało spore zamieszanie proceduralne. Był to rodzaj obstrukcji, bo cały projekt ustawy musiał wrócić do komisji i musiał być raz jeszcze procedowany. Właściwie było to powtórzenie pracy, która wcześniej w komisji była wykonana, ale doprowadziło to do dużego napięcia i zostało opinii publicznej przedstawione jako kolejny „nocny skok” Prawa i Sprawiedliwości na Trybunał Konstytucyjny . Tak nie było, bo było to tylko mechaniczne powtórzenie tego, co wcześniej było już przedyskutowane, ale zdaję sobie sprawę, że miało to jednak swój efekt propagandowy. Negatywny dla PiS, jak wszystko co ostatnio miało związek z Trybunałem, a co inspiruje opozycja. Ponieważ chcieliśmy przyjąć tę ustawę przed wakacjami nie można było dłużej przeciągać dyskusji. A dlaczego tak bardzo chcieliście zakończyć tę sprawę przed sejmowymi wakacjami? Celem ustawy jest zakończenie najważniejszego bieżącego sporu wokół Trybunału. Obecnie istnieją bowiem dwa

wszystkich kwestii spornych. Zapewne w najbliższej przyszłości będą podjęte dalej idące działania dotycząca nowego ustroju Trybunału, ale to wymaga o wiele dłuższego czasu. Trzeba też powiedzieć wyraźnie, że nie wszystkie spory da się rozwiązać zmieniając prawo. Trybunał musi ściśle trzymać się kompetencji określonych w Konstytucji. Sędziowie muszą przezwyciężać pokusę rozwiązywania problemów, których rozstrzyganie nie zostało im powierzone. Istnieje też problem personalny i problem mentalności części sędziów. Sędziowie czasami tkwią w swoistej wieży z kości słoniowej, żyją we własnym świecie. Umacniają się w swoich racjach czytając jeden dziennik, oglądają całą prawdę w jednej telewizji. Wtedy trudno nawet usłyszeć, a tym bardziej zrozumieć obawy i krytykę płynącą od społeczeństwa. Bez większej wrażliwości ze strony sędziów trudno będzie przezwyciężyć brak zaufania dużej części opinii publicznej. Bez zmiany nastawienia trudno będzie zakończyć ten spór. A jak Pana zdaniem zareaguje na przyjęcie tej ustawy Komisja Wenecka ? Komisja Wenecka wstrzymała się z wydaniem stanowiska, ale kiedy ustawa będzie przyjęta zapewne wróci do tego tematu. Mam nadzieję, że Komisja doceni to, że ustawa stanowi swoisty kompromis i przywraca niekwestionowane przez nikogo podstawy dla działania Trybunału Konstytucyjnego. Prawdopodobnie Komisja też stwierdzi, że w jej ocenie nie wszystkie kwestie zostały rozwiązane. To jednak, jak mówiłem, nie było celem tej ustawy. A prace nad docelową regulację działania Trybunału zaczną się na jesieni. Założenia tego projektu wypracował zespół profesora Majchrowskiego, powołany przez marszałka Marka Kuchcińskiego.

Kontynuowanie sporu jest ryzykowne, po prostu grozi tym, że Trybunał Konstytucyjny utraci na trwałe jakąkolwiek wiarygodność w oczach znacznej części opinii publicznej. śmy szereg kompromisowych rozwiązań. Na ostatnim etapie prac w Senacie zrezygnowaliśmy z udziału Prezydenta w postępowaniu dyscyplinarnym oraz uelastyczniliśmy mechanizm rozpatrywania spraw zgodnie z kolejnością ich wpływu. Ponadto zapewniliśmy udział Rzecznika Praw Obywatelskich we wszystkich postępowaniach przed Trybunałem.

przez osiem lat rządziła Polską i wciąż nie może pogodzić się z utratą władzy, wychodzą coraz bardziej absurdalne opinie i oskarżenia, mające jeden wspólny mianownik: chęć pognębienia Jarosława Kaczyńskiego. Przegrani politycy zdążyli już prezesa PiS obarczyć współodpowiedzialnością za Brexit oraz brutalną rozprawę z puczystami w Turcji, a pośrednio nawet za atmosferę, w której w Europie dochodzi do krwawych zamachów islamskich ekstremistów. Poziom absurdu tych zarzutów jest tak duży, że nikt nie bierze ich poważnie, a słupki popularności i zaufania wobec PO zamiast rosnąć – maleją. Miotająca się totalna opozycja zaczyna więc totalnie tracić kontakt z rzeczywistością. Kolejną fazą tej degrengolady jest wyrzucanie z partyjnych szeregów tych posłów, którzy nie zgadzają się z nowym liderem. Jednak partia zajmująca się sobą, a nie sprawami Polski i Polaków, nie ma przed sobą przyszłości. Dziś widać wyraźnie, że jedyną ideą, która ją spajała, była władza. Ta, która demoralizuje absolutnie. K

prawnego. Przyjęcie tej ustawy nie zamyka dyskusji o Trybunale, ale kończy ten stan niepewności prawnej. A te sprawy które wywoływały najwięcej sporów np. rozpatrywanie spraw wg kolejności ich wpływów, co interpretowano jako daleko idące sterowanie przez władzę ustawodawczą władzę sądowniczą ? Jak Pan ocenia ten kompromis, na który się zgodziliście? Przynajmniej przez ostatnie kilkanaście lat w naszym obozie politycznym zarzucano Trybunałowi arbitralne działania polegające na przydzielaniu określonych spraw w określonym momencie i wybranym sędziom. To, kto

zasady rozpatrywania spraw zgodnie z kolejnością pomogłoby uporządkować tę sferę. Ostatecznie chodzi o przywrócenie zaufania do Trybunału, aby przynajmniej ograniczyć zarzuty, że sprawy nie są rozpatrywane w sposób obiektywny, a zgodnie z czyimś interesem politycznym, czy innym. Z drugiej strony, prawdą jest, że sztywne rozpatrywane spraw zgodnie z kolejnością wpływu nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, bo są czasem sprawy, które z jakiegoś powodu wymagają szybkiego zbadania. Weźmy na przykład ustawę budżetową. Jeśli ktoś chciałby ją kwestionować, to taka sprawa powinna być rozstrzygnięta natychmiast, a nie dopiero wtedy, kiedy już obowiązuje,

ostatnim etapie prac, ta sprawa była najczęściej wymieniana przez krytyków, przez Platformę, Nowoczesną, sam Trybunał i środowiska prawnicze, a wreszcie przez instytucje międzynarodowe. Czy wobec tego jest szansa, że po podpisaniu tej ustawy przez Prezydenta sztucznie wywołany temat Trybunału jako symbolu zagrożonej demokracji przestanie być stale obecny w przestrzeni publicznej? Ta ustawa rozwiązuje najbardziej palący problem. Daje bowiem Trybunałowi podstawę prawną do działania, która przez nikogo nie będzie kwestionowana. Ustawa nie rozwiązuje jednak

Czyli temat będzie jeszcze wracał. Na pewno. Także z tego powodu, że dla części opozycji czyli dla PO, Nowoczesnej i KOD-u jest to wygodny temat. Pozwala utrzymywać i podgrzewać spór polityczny. Niestety, także w samym Trybunale Konstytucyjnym wśród części sędziów utrzymuje się pogląd, że nie należy iść na żadne ustępstwa. Czyli mimo przyjęcia nowej ustawy o Trybunale nadal realne jest zagrożenie, że Trybunał będzie mógł paraliżować działania obecnego Sejmu i obecnego rządu ? Tam, gdzie silne są emocje, ale także rozbieżne interesy, taki scenariusz jest możliwy. Kontynuowanie sporu jest jednak ryzykowne. Nie tylko absorbuje wszystkich aktorów sceny politycznej, ale po prostu grozi tym, że Trybunał Konstytucyjny utraci na trwałe jakąkolwiek wiarygodność w oczach znacznej części opinii publicznej, szczególnie, ale nie tylko prawicowej. Wiem, że w jakimś stopniu rozumieją to niektórzy sędziowie Trybunału. Ostatnie wypowiedzi Prezesa Trybunału wskazują, że pokusa konfrontacji jest jednak także silna. Mam nadzieję, że zwycięży powściągliwość sędziowska. K


kurier WNET

4

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Podczas przesiadki w Londynie otrzymałem na lotnisku darmowego Times’a. Było w nim sporo ciekawych wiadomości. Angielska scena polityczna jest rozbita – obie główne partie zdezorganizowane (w każdej byli zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy „brexitu”). Czołowi „brexitersi” z różnych formacji rozpłynęli się we mgle. Czyżby odwołał ich oficer prowadzący? Czołowy (właściwie jedyny) przeciwnik Rosji w Europie ma poważne kłopoty. W sierpniowym artykule skupiłem się tylko na Turcji. Wystarczy złych wieści na jeden numer.

12

lipca londyński The Times zamieścił krótką wzmiankę pt. „Korespondentka wojenna zabiła siebie w momencie paniki”. Jest tam mowa o tym, że była korespondentka wojenna BBC, 50-letnia Jacqueline Sutton powiesiła się w damskiej toalecie na lotnisku w Istambule pod wpływem wielkiego stresu, bo spóźniła się na samolot, nie mając pieniędzy na inny bilet. Jest jeszcze informacja, że p. Sutton była dyrektorem Instytute for War and Peace Reporting w Iraku. Tego typu organizacje non profit są ulubioną „instytucją przykrycia” dla wywiadów. Z informacji internetowych na temat zdarzenia można się dowiedzieć, że rodzina i przyjaciele nie wierzą w oficjalną wersję („brak udziału osób trzecich”), a także o okolicznościach wypadku. Okazuje się, że kamera monitoringu się zepsuła, ciało denatki zostało odkryte przez trzech młodych rosyjskich pasażerów, a w jej podręcznym bagażu było 2 tys. funtów ... Miss Sutton znała 5 języków (w tym arabski) i często jeździła w rejony konfliktów, a nawet spędziła jakiś czas w więzieniu w Afryce pod zarzutem szpiegostwa. Sowieci zwyczajowo wykorzystywali korespondentów wojennych do prac agenturalnych w rejonach konfliktów. Najbardziej znanym takim przypadkiem był agent NKWD i KGB Ernest Hemingway. Wiele wskazuje na to, że nasz znakomity reportażysta Ryszard Kapuściński niestrudzenie krążący po niespokojnych rejonach świata, również wykonywał podobną robotę. Turcja „pozostawała w zainteresowaniu” służb sowieckich od zawsze. Człowiekiem specjalnie przystosowanym do pracy na „kierunku tureckim”(znającym język), jest Władimir Żyrinowski. Ten kontrowersyjny polityk, członek Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, zbulwersował kiedyś kolegów europarlamentarzystów publikując mapę, na której nie było Ukrainy, a zachodnia granica Rosji sięgała do Wisły. W 2008 roku Rosja podjęła próbę „wyłuskania” Turcji z NATO. W tym celu Żyrinowski udał się do Turcji i złożył tamtejszym politykom propozycję

zawarcia sojuszu z Rosją i Iranem. Celem tego militarnego porozumienia miałoby być tworzenie potęgi silniejszej, niż NATO. Propozycja aliansu Rosji, Turcji i Iranu nie doczekała się realizacji, bo niedługo potem Rosjanie mieli dużą „wtopę” w Turcji. Wybuchł im był duży magazyn z bronią w Istambule. Aresztowano 83 osoby, poszukiwano dalszych 150, którzy zbiegli. Skład socjalny tych osób był zdumiewający – profesorowie, dziennikarze, artyści, wojskowi obok prostych fellachów, lewacy obok dżihadistów, ortodoksyjni muzułmanie i libertyni. Na czele generał wywiadu policji. Jedno ich łączyło – brali pieniądze od KGB. Prezydent Erdogan zaimponował światu determinacją i odwagą zestrzeliwu-

Czy grozi nam fala tureckich uchodźców politycznych? Jan Martini

Prezydent Erdogan zaimponował światu determinacją i odwagą zestrzeliwując rosyjski samolot, który naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Władimir Putin obiecał wyciągnięcie konsekwencji. Widocznie znalazł się jakiś „kij” do „lewarowania”, bo w czerwcu prezydent Erdogan przeszedł zdumiewającą metamorfozę – przeprosił Rosję za incydent i zapowiedział wypłacenie odszkodowania. jąc rosyjski samolot, który naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Władimir Putin obiecał wyciągnięcie konsekwencji. Widocznie znalazł się jakiś „kij” do „lewarowania”, bo w czerwcu prezydent Erdogan przeszedł zdumiewającą metamorfozę – przeprosił Rosję za incydent i zapowiedział wypłacenie odszkodowania. Równocześnie nastąpiła gwałtowna poprawa stosunków turecko – rosyjskich. Powszechnie znana jest uczynność Rosji w pomocy ambitnym politykom mającym kłopoty

z opozycją. Za „neutralizację” uciążliwej opozycji Rosjanie nie żądają wiele – wystarczy poprawa stosunków, wzajemne budowanie przyjaźni, wymiana młodzieży, kontakty w dziedzinie kultury itp. Na ten temat szerzej mógłby powiedzieć Donald Tusk. 14 lipca złożył wizytę w Turcji doradca prezydenta Putina ds. międzynarodowych – Aleksander Dugin. Rozmawiano o współpracy samorządów Rosji i Turcji i zapowiedziano wolę dalszej poprawy wzajemnych relacji. Przypomina

Wokół ostatniego tragicznego zamachu terrorystycznego w Nicei narosło szereg kłamstw i tyle samo pytań. Kłamstwo pierwsze głosi, że zamachu nie sposób było uniknąć, bo przecież nie jest możliwe ścisłe kontrolowanie każdego szaleńca. Jest dokładnie odwrotnie.

Pytania, kłamstwa i głupie milczenie Grzegorz Kucharczyk

G

dyby funkcjonariusze francuskiej policji, działającej przecież w państwie, w którym od listopada 2015 roku obowiązuje bez przerwy stan wyjątkowy, wykazali odrobinę zdrowego rozsądku, do zamachu by nie doszło. Ale to nie wszystko.

Kłamstwo 1 Dlaczego żadnego z nich nie zastanowił fakt, że w ciągu dwóch kolejnych dni przed 14 lipca przez nicejską promenadę, na której obowiązywał całkowity zakaz poruszania się pojazdów ciężarowych, właśnie taki pojazd przejeżdżał. Jak się okazało później był to rekonesans dokonywany przez terrorystę. Dlaczego w dniu zamachu, tuż przed wjazdem na promenadę podczas zatrzymania feralnej ciężarówki, policjant zadowolił się wyjaśnieniami podanymi przez kierowcę-zamachowca, że „wiezie lody” i pozwolił mu na kontynuowanie jazdy? Czy ktoś sprawdził z jakiego środowiska religijnego/kulturowego pochodzili policjanci, którzy w tak rażący sposób zaniedbali swoich

obowiązków? Czy nie byli na przykład „umiarkowanymi” muzułmanami? Dla wyjaśnienia: „umiarkowany islam” to byt o podobnym stopniu realności, co „zachodnioeuropejska chadecja”.

Kłamstwo 2 Kłamstwo drugie przekonuje, że nie można wiązać nicejskiej masakry z problem imigracyjnym. Jak w takim razie wyjaśnić fakt, że terrorystą z Państwa Islamskiego, który w Nicei zabił ponad 80 osób był „Francuz pochodzenia tunezyjskiego”, a najprawdopodobniej w przygotowaniu zamachu pomagali mu – jeśli wierzyć doniesieniom zachodnich mediów – rezydujący we Francji Albańczycy?

Kłamstwo 3 Kolejne kłamstwo nawiązuje do samej daty tragicznego wydarzenia – 14 lipca, które jest oficjalnym świętem Republiki Francuskiej jako „Dzień Bastylii”, upamiętniającym początek rewolucji francuskiej (14 lipca 1789). Kłamliwie przekonuje się oto, że hasło

rewolucji „wolność, równość, braterstwo” należy do tzw. wspólnych wartości zachodnich, które są na celowniku Państwa Islamskiego, że dżihadyści atakując właśnie 14 lipca zaatakowali same podstawy zachodniej cywilizacji „opartej na wolności, dialogu i tolerancji”. Jak to się ma do faktu, że właśnie rewolucja francuska od początku uderzała w rzeczywisty fundament naszej cywilizacji czyli christianitas, a więc ukształtowaną w cieniu Kościoła katolickiego kulturę (w tym także kulturę polityczną), biorąc na swój celownik przede wszystkim Kościół rzymski i katolicki? Jak pogodzić z dialogiem, wolnością i tolerancją, to, że w czasie rewolucji francuskiej zainaugurowanej zajęciem Bastylii (poprzedzonym wymordowaniem załogi, która się wcześniej poddała), w imię „wolności, równości i braterstwa” wymordowano dziesiątki tysięcy wandejskich chłopów, Bretończyków, czy mieszkańców Lyonu, albo ludzi, którzy uparcie trwali przy swoich „zabobonach” (typu świętowanie zakazanej przez rewolucję niedzieli), jak w rewolucyjnej

to inną wizytę – marszałka Senatu Bogdana Borusewicza w Moskwie podczas II Polsko – Rosyjskiego Forum Regionów (maj 2010). Partner rozmów marszałka – Siergiej Mironow w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” powiedział o znakomitej współpracy z polskim Senatem. Następny dzień po wizycie Dugina nastąpiła nieudolna próba zamachu stanu. Prezydent Erdogan z własnej komórki wezwał rodaków do wyjścia na ulicę i powstrzymania puczystów. W środku nocy tysiące Turków zdołało

zobaczyć apel prezydenta i zareagowało. Działania przeciw zamachowcom były znacznie lepiej zorganizowane, niż sam pucz. Analogia z operetkowym puczem Janajewa z 1991 roku nasuwa się sama. Angielski sowietolog Christopher Story uważał, że dziwaczny moskiewski pucz był zainscenizowany, by przekonać Zachód o ostatecznym upadku komunizmu. Zdaniem sowietologa, gdyby zamachowcy chcieli przeprowadzić prawdziwy pucz, zamordowaliby w pierwszym rzędzie Gorbaczowa.

propagandzie pogardliwie określano wiarę chrześcijańską? Czy czasem ci, którzy w imię równości chcieli burzyć w całej Francji wieże kościelne (bo nie może być tak, że w oświeconej republice budowle – symbole „zabobonu” wyrastają ponad inne budynki) lub glosili hasło, że „nie ma wolności dla wrogów wolności”, nie mają o wiele więcej wspólnego ze sfanatyzowanymi dżihadystami, aniżeli z tradycjami zachodniej cywilizacji, której od początku obcy był religiopodobny kult państwa, wspólny przecież zarówno dziedzictwu rewolucji francuskiej jak i tradycji wojującego islamu?

terrorystów w Europie. A dlaczego nie mówi się głośno o konieczności przywrócenia kary śmierci wobec tak bezwzględnych morderców jak rzeźnik z Nicei? Dlaczego karę śmierci mogą wykonywać tylko terroryści, a w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej kara ta jest powszechnie wykonywana jedynie wobec osób całkowicie niewinnych i całkowicie bezbronnych w ramach tzw. aborcji? Czy w obecnej sytuacji, gdy kolejne kraje UE (tzw. starej Unii) wykazują krzyczącą bezsilność wobec terrorystów, na jakąś dramatyczną ironię nie zakrawa fakt, że ta sama UE jako szczególny zarzut przeciw tureckiemu prezydentowi R. Erdoganowi wskazuje jego plan przywrócenia nad Bosforem kary śmierci?

Kłamstwo 4 Kłamstwem jest również inputowanie tezy – co już się dzieje – że osoby, które zginęły w Nicei są męczennikami rewolucyjnej triady „wonności, równości, braterstwa”. Cóż wspólnego ze świadomym akcesem do intelektual-

Kilka wniosków Oczywiście większość postawionych w tym tekście pytań ma charakter pytań retorycznych. Na naszych oczach

Po skali czystek w Turcji można się spodziewać ogromnej fali Turków - uchodźców politycznych. Szansa na to, że dojdą tylko do Wiednia i zawrócą, tym razem jest niewielka. Miejmy nadzieję, że w pierwszym rzędzie będą szukać schronienia u krewnych w Niemczech. Tymczasem został on uwięziony w areszcie domowym, „by po 3 dniach, jak Chrystus- zmartwychwstać”. Story nie wierzył w upadek komunizmu i twierdził, że komuniści tylko przeobrazili się, by oszukać i rozbroić Zachód. Czystki w Turcji po nieudanym puczu można porównać do tych z 1937 roku w Ojczyźnie Światowego Proletariatu. Widać precyzję w przygotowaniu list proskrypcyjnych i mistrzostwo w symultanicznych aresztowaniach. Działania prowadzone są przez fachowców. Sam Turek by tego nie wymyślił. Półmilionowa armia turecka, która przez 100 lat była gwarantem europeizacji i stała na straży świeckości państwa, jest zdezorganizowana. Podobnie zresztą jak samo państwo. Nawet jeśli nie dojdzie do zmiany sojuszy i Turcja pozostanie w NATO, sojusz zostanie bardzo poważnie osłabiony. Nie wiadomo jak teraz będzie wyglądać realizacja osławionego „dilu” Erdogana z Unią Europejską, w którym Turcja w zamian za 6 mld euro i zniesienie wiz, zobowiązała się do ograniczenia napływu nielegalnych uchodźców. Elementem porozumienia była też wymiana uchodźców – za jednego „nielegalnego” odesłanego do Turcji otrzymywano jednego, już „wypranego”, „legalnego”. Po skali czystek w Turcji można się spodziewać ogromnej fali Turków uchodźców politycznych. Szansa na to, że dojdą tylko do Wiednia i zawrócą, tym razem jest niewielka. Miejmy nadzieję, że w pierwszym rzędzie będą szukać schronienia u krewnych w Niemczech. K

popada w absurdy, których aktualną emanacją jest ideologia politycznej poprawności. Wolność oddzielona od prawdy skutkuje w wynaturzeniach typu „małżeństwa” jednopłciowe, a piękno pozbawione związku z dobrem rodzi sztukę, która szuka na równi rozgłosu i bluźnierstwa. Do takiej Europy przybywają islamscy imigranci, w niej wychowuje się ich drugie lub trzecie pokolenie, które dokonuje kolejnych zamachów na europejskich lotniskach, dworcach i promenadach. Dzisiaj nie ma już konfliktu między islamem a chrześcijaństwem, a raczej mamy do czynienia z rozkruszaniem przez islamistów zmurszałej budowli opatrzonej szyldem „laickiej i tolerancyjnej Europy”. Kiedyś muzułmanie wobec chrześcijańskiej Europy odczuwali pogardę wobec „niewiernych”, ale obok tego był i strach przed mieczem takich wojowników jak „Lew Lechistanu”. Dzisiaj została tylko pogarda.

Po wiedeńskiej wiktorii Jan III Sobieski wysłał do papieża krótki komunikat: przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył. Dzisiaj zaś całkowicie wypłukane z wiary, rozumu i woli zachodnioeuropejskie elity polityczne wysłałyby – z pewnością do innego adresata – zupełnie inne zdanie: przybyliśmy, zobaczyliśmy i zorganizowaliśmy marsz milczenia. Ale nawet milczeć trzeba umieć mądrze. nych i politycznych tradycji rewolucji francuskiej ma chęć (wyrażona także przez wielu cudzoziemców, w tym dwie Polki), by po prostu zobaczyć pokaz sztucznych ogni? Czy oglądanie fajerwerków może być równoznaczne z popieraniem tez Dantona, Saint-Juste’a czy Robespierre’a? Kłamcy mówią, że tak naprawdę nie da się już nic więcej zrobić, by skutecznie powstrzymać islamskich

w gruzy obraca się świat pojęć „pokolenia 68 roku”, które manifestowało swoją więź z „ideami 1789 roku”. Jak uczył św. Jan Paweł II znamieniem żywotności naszej, chrześcijańskiej cywilizacji było łączenie – wiary i rozumu, wolności i prawdy, dobra i piękna. Zerwanie tej wielkiej syntezy było i ciągle pozostaje znamieniem kryzysu naszej, zachodniej wspólnoty kulturowej. Rozum oddzielony od wiary

Po wiedeńskiej wiktorii Jan III Sobieski wysłał do papieża krótki komunikat: przybyłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył. Dzisiaj zaś całkowicie wypłukane z wiary, rozumu i woli zachodnioeuropejskie elity polityczne wysłałyby – z pewnością do innego adresata – zupełnie inne zdanie: przybyliśmy, zobaczyliśmy i zorganizowaliśmy marsz milczenia. Ale milczeć też trzeba umieć mądrze. K


kurier WNET

5

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Dokończenie ze str. 1

Żołnierz Wyklęty Kościoła Jolanta Hajdasz Tego nie ma w dokumentach W oficjalnych dokumentach UB nie ma przecież śladu po biciu aresztowanego, a abp Antoni Baraniak do końca życia miał na plecach kilka nawet 10- 15 cm blizn będących jak to sam nazywał „pamiątką po pobycie w więzieniu”, które opiekujące się w późniejszych latach jego życia lekarki, identyfikowały jednoznacznie jako ślady po biciu. Te lekarki to dr Milada Tycowa, emerytowana gastrolog z Poznania i jej zawodowa, młodsza koleżanka, dr Małgorzata Kulesza –Kiczka z Warszawy. Obie nie mają wątpliwości, że blizny te, regularne i głębokie to ślad po uderzeniach ciężkim, gładkim przedmiotem np. metalowym prętem. Poza tym w dokumentach ze śledztwa z lat 50-tych nie ma żadnych informacji o stosowaniu wobec „Baraniaka, syna Franciszka”, jak śledczy w więzieniu nazywali biskupa tzw. ciemnicy czyli trzymaniu przez kilka dni nago w wilgotnej, spływającej fekaliami celi bez okna i światła, bez podania mu jedzenia, czy picia. O tym mówił nieżyjący już ks. Marian Banaszak, kustosz Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu, który poznał tę opowieść od znajomego księdza, który słyszał , jak opowiadał o tym sam abp Baraniak w gronie kilku księży podczas prywatnego spotkania , gdy był w Rzymie. Opowiadał też tę historię nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku. Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r. Opowiadał mi wówczas o fekaliach kapiących na głowę arcybiskupa w celi więziennej. Wtedy nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić takiej celi, w tym roku w lipcu zobaczyłam ją na własne oczy w więzieniu przy Rakowieckiej, ona naprawdę istniała, choć do tej pory była starannie ukryta, tak by nikt się o niej nie dowiedział. W oficjalnych dokumentach z tamtego śledztwa nie ma też mowy o wyrywaniu paznokci, czy odmawianiu udzielenia podstawowej pomocy lekarskiej w przypadku nawet takich schorzeń bpa Baraniaka jak zapalenie wyrostka robaczkowego, czy krwawy nieżyt żołądka. Informacje o tym można dziś uzyskać jedynie szczątkowo od świadków fragmentarycznych wypowiedzi abpa Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym różnym osobom w różnych okolicznościach swojego życia. Takie właśnie wypowiedzi zbieram i gromadzę przygotowując filmy dokumentalne o abpie Antonim Baraniaku. Pierwszy wyprodukowałam w 2012 r. , nosi tytuł „Zapomniane męczeństwo”. Jest to produkcja niezależna, nie udało się bowiem uzyskać jakiegokolwiek wsparcia finansowego ze strony instytucji publicznych. Film otrzymał kilka nagród i wyróżnień i do dziś cieszy się zainteresowaniem setek widzów, którzy organizują jego pokazy we wszystkich zakątkach Polski. Ale tematu nie był w stanie

jakie było prowadzone w latach 2003 -2011 przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie. Jego podstawę stanowiły wyłączone materiały ze śledztwa w sprawie bezprawnego pozbawienia wolności Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego w okresie od dnia 25 września 1953 r. do dnia 28 października1956 r. Z materiałów tych wynikało, że również wobec księdza Biskupa Antoniego Baraniaka - Dyrektora Sekretariatu Prymasa Polski dopuszczono się przestępstwa bezprawnego pozbawienia wolności, wynikającego

Nieudane czy nieudolne śledztwo O niezłomnej i bohaterskiej postawie abpa Antoniego Baraniaka powinny tymczasem mówić efekty śledztwa,

Zapomniane męczeństwo Film dokumentalny o prześladowaniu arcybiskupa Antoniego Baraniaka Scenariusz i reżyseria: Jolanta Hajdasz Film zdobył nagrodę główną Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Pols­kich w 2012 r. i nagrodę główną Feniks 2013 w kategorii „multimedia” Stowarzyszenia Wydawców Katolic­kich. Czas: 55 minut płyta DVD –13 zł, książka z filmem – 35 zł Zamówienia u autorki – tel. 607 270 507 Cały dochód ze sprzedaży płyt jest przeznaczony na wsparcie produkcji II części filmu

IPN w Warszawie śledztwa w sprawie „bezprawnego pozbawienia wolności, wynikającego z niezgodnego z prawem przedłużania zastosowanego wobec Biskupa tymczasowego aresztowania”. Umorzenia , w uzasadnieniu którego napisano, przypomnijmy, iż „brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa znęcania się fizycznego lub moralnego (psychicznego) nad bp Antonim Baraniakiem.” W obecnym czasie coraz trudniej polemizować z tym twierdzeniem. Zasadniczy powód jest oczywisty , to po prostu upływ czasu. Główni bohaterowie tamtych wydarzeń już przecież nie żyją, co więcej, nie żyli już wtedy, gdy Polska odzyskiwała suwerenność i wreszcie można było, przynajmniej w teorii, zacząć rozliczać tych, którzy gnębili, szkalowali, szykanowali, niszczyli. A rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej skomplikowana. Mimo iż oficjalnie od upadku komunizmu w Polsce minęło już ponad 25 lat nadal nie znamy nazwisk

wszystkich osób odpowiedzialnych za dramat ówczesnych ludzi Kościoła, nie znamy skali prześladowań, ani wyrafinowanych metod, jakimi zwalczano Kościół. Nie znamy też nazwisk bohaterów. Za to ich oprawcy przez całe swoje życie bez przeszkód pobierali wysokie emerytury resortowe i za to co zrobili nigdy nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. Kilka tygodni temu byłam z kamerą po raz kolejny w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Tam energicznie działa już Jacek Pawłowicz, dyrektor tworzonego tam Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych. To on odkrył tzw. karcer suchy i karcer mokry tego więzienia, a sposób funkcjonowania obu tych przerażających miejsc pokrywa się idealnie z opisami osób opowiadających o więziennych przeżyciach także abpa Antoniego Baraniaka. To nie jest wymysł, ani konfabulacja. K Ciąg dalszy w następnym, wrześniowym numerze Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Abp Baraniak w Rzymie

z niezgodnego z prawem przedłużania zastosowanego wobec Niego tymczasowego aresztowania. Niestety, nawet to wydawałoby się najprostsze śledztwo, zakończyło się umorzeniem, w uzasadnieniu którego znalazło się bardzo wymowne zdanie : brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa znęcania się fizycznego lub moralnego (psychicznego) nad bp Antonim Baraniakiem. To dokładny cytat z dokumentu o umorzeniu z 28. czerwca 2011 r. Decyzję tę podtrzymano także dwa lata później czyli w roku 2013, gdy po realizacji wspomnianego wcześniej filmu „Zapomniane męczeństwo” przekazałam do prokuratury prowadzącej śledztwo nagrania i nazwiska osób, które w mojej ocenie są świadkami prześladowa-

W świetle oficjalnych dokumentów wymiaru sprawiedliwości naszego obecnego, demokratycznego państwa prześladowania arcybiskupa Antoniego Baraniaka nie było. A to przecież nie jest prawda. Niezrozumiałe jest także to, że do tej pory nikt z tzw. pionu śledczego IPN nie chce się wypowiedzieć publicznie na ten temat. ani zamknąć , ani wyczerpać. Dlatego z dziennikarskiego obowiązku przygotowuję obecnie drugi film na ten temat. Jego premiera zaplanowana jest na 25 września bieżącego roku, czyli na dzień 63. rocznicy aresztowania Prymasa i jego – jak sam go określał kardynał Wyszyński- „wiernego towarzysza w cierpieniu”. Znajdą się w nim najważniejsze wypowiedzi świadków życia i działalności abpa, szczególnie tych, którym najczęściej przypadkowo, przy innej okazji, opowiedział o jakimś epizodzie ze swoich więziennych przeżyć. Wierzę, że one, niczym rozsypane puzzle, złożą się na jeden spójny i całościowy obraz, który ukaże nam wreszcie postać kolejnego, wielkiego polskiego Bohatera.

śledztwa. Gdy miałam okazję zapoznać się z tymi dokumentami, musiałam pisemnie „przyjąć do wiadomości”, że nie wolno mi ich opublikować. Jak długo jeszcze ta specyficzna , nie wypowiedziana publicznie zmowa milczenia będzie obowiązywać? Co więc wiemy na pewno? W postępowaniu prowadzonym przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie zwanej potocznie pionem śledczym IPN przesłuchano pięciu ówcześnie jeszcze żyjących b. funkcjonariuszy MBP, którzy zdaniem przesłu-

który był przy aresztowaniu Prymasa i biskupa i który osobiście przeprowadził ponad 100 ze 145 przesłuchań biskupa Baraniaka. On redagował protokoły przesłuchań, on sporządzał tzw. „plany pracy do sprawy biskupa Baraniaka” i jego ręką pisane są raporty z postępów śledztwa. On także wnioskował o przedłużanie tymczasowego aresztowania biskupa, które trwało, przypomnijmy, w sumie aż 27 miesięcy. I co zeznał ten pan w śledztwie, figurujący w protokole przesłuchania świadka jako „emeryt z wyższym wykształceniem”? Mówił tylko że „był oficerem śledczym”, a ze sprawą biskupa Antoniego Baraniaka zetknął się w ten sposób, że mu „ją przydzielono”. Kto, tego nie pamięta. Funkcjonariusz potwierdza, że był w Pałacu prymasowskim podczas zatrzymania prymasa Stefana Wyszyńskiego i biskupa Antoniego Baraniaka, ale wtedy „nie wiedział, po co nas tam sprowadzono” i nie wie w jakim celu zatrzymano biskupa . „Ja nic nie planowałem, słuchałem i wykonywałem polecenia. Nie pamiętam gdzie po zatrzymaniu biskupa zawieziono. Prowadziłem śledztwo sam, nie wiem dlaczego mi je przydzielono” mówił pod przysięgą ten , który spotykał się z „więźniem Baraniakiem, synem Franciszka” kilka razy w tygodniu. Podczas swojego przesłuchania na każdy okazany sobie dokument z lat 1953-55 ten emerytowany funkcjonariusz UB odpowiadał za każdym razem tak samo „to nie mój podpis, nie wiem kto go złożył w tym miejscu” i dodawał, że „w śledztwie nie było mojej inicjatywy”. Takie zeznania mogłyby być nawet zabawne, ale to m.in. one stały się podstawą umorzenia 28.06.2011 r. przez

nia arcybiskupa i których zdania nie powinno się lekceważyć. W odpowiedzi na wcześniejsze pisma i zapytania dziennikarskie 9.09.2013 r otrzymałam odpowiedź. o „braku podstaw do ponownego wszczęcia śledztwa”. Tak więc w świetle oficjalnych dokumentów wymiaru sprawiedliwości naszego obecnego, demokratycznego państwa prześladowania arcybiskupa Antoniego Baraniaka nie było. A to przecież nie jest prawda. Niezrozumiałe jest także to, że do tej pory nikt z tzw. pionu śledczego IPN nie chce się wypowiedzieć publicznie na ten temat. Milczy nawet rzecznik prasowy Instytutu, zarówno poprzedni, Andrzej Arseniuk, jak i jego następczyni, Agnieszka Sopińska-Jaremczak. Kierowane na ich ręce prośby o wypowiedź kogokolwiek z Instytutu na temat rezultatów tego śledztwa pozostają bez odpowiedzi, nieskuteczne są pytanie dziennikarskie wysyłane mailem, smsem, czy telefonicznie. Nie znam nikogo, kto opisałby materiały z tego

chujących „nie wnieśli nic zasadniczego do śledztwa”, a w toku przesłuchań „wymienieni zasłonili się niepamięcią co do szczegółów postępowania prowadzonego przeciwko bp. A. Baraniakowi”. Zarzut popełnienia przestępstwa stanowiącego zbrodnię komunistyczną polegającego na bezprawnym pozbawieniu wolności ks. Biskupa Antoniego Baraniaka poprzez przedłużanie wobec pokrzywdzonego tymczasowego aresztowania po terminach na jaki tenże środek został zastosowany, przedstawiono 2 byłym prokuratorom Naczelnej Prokuratury Wojskowej - Bogdanowi B. i Marianowi N. oraz byłemu sędziemu Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie - Stanisławowi G. Przesłuchany w charakterze podejrzanego Bogdan B. nie przyznał się do popełnienia zarzuconego przestępstwa i nie złożył wyjaśnień, przesłuchanie podejrzanych Mariana N. i Stanisława G. było niemożliwe z uwagi na zły stan zdrowia wymienionych. Prowadzący niniejsze śledztwo prokurator Oddziałowej Komisji w Warszawie Paweł Karolak umorzył niniejsze postępowanie przeciwko byłym prokuratorom Naczelnej Prokuratury Wojskowej - Bogdanowi B. i Marianowi N. w dniu 23 listopada 2010 r. z powodu przedawnienia karalności zarzuconych im przestępstw, zaś przeciwko b. sędziemu Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie Stanisławowi G. postanowieniem z dnia 28.06.2011 r. z powodu śmierci sprawcy przestępstwa. Jak oficjalnie poinformował mnie mailem z 28.08.2011 r. czyli 2 miesiące po zakończeniu śledztwa, Piotr Dąbrowski, ówczesny Naczelnik OKŚZ pNP „w sprawie niniejszej nie będę mógł udzielić wypowiedzi przed kamerą“. Do tej pory tego zdania nie zmienił, ani on ani jego następca.

Wątpliwości Tyle suche informacje. Tylko, że nawet pobieżna analiza podstawowych faktów związanych ze sprawą abpa Baraniaka budzi wątpliwości co do metod tego śledztwa i przede wszystkim jego rezultatów. Tak się bowiem składa , że jednym z tych pięciu żyjących jeszcze w momencie wszczynania śledztwa funkcjonariuszy UB był Wincenty K.,

Świadkowie niezłomnej postawy abpa Antoniego Baraniaka Ks. prof. dr hab. Marian Banaszak (zm. 1997)

Dr Małgorzata Kulesza-Kiczka

Dr Milada Tycowa

On o tym epizodzie więzienia mówił wyjątkowo raz jeden małej grupie księży polskich, gdy był w Rzymie, także podziwiano nawet nagle, jakby się otwarł wewnętrznie, zdaje się nawet, że prymas Wyszyński w szczegółach tego nie znał. Ja to wiem od naszego poznańskiego księdza, który brał udział w tym spotkaniu, kiedy ksiądz arcybiskup wspominał, że kiedy go już nie mogli niczym nakłonić do takich zeznań oskarżających prymasa, zastosowano tzw. ciemnicę. Bez żadnej odzieży zamknięto go na kilka dni, chyba osiem, czy nawet więcej, w takiej piwnicy bez okna, bardzo wilgotnej i właśnie kapiąca woda z sufitu, ze ścian i on tam bez jedzenia, bez niczego tam przebywał. I nie załamał się. Dlaczego się nie załamał? On to wyjaśniał w taki bardzo prosty sposób. Mianowicie jakiś czas go trzymano z innymi więźniami. I wtedy któryś z tych więźniów mu powiedział że ma uważać, bo w życiu każdego więźnia następuje taki moment, kiedy się załamuje psychicznie, po prostu nie znosi tego faktu uwięzienia, dlatego ma się liczyć z tym, że przyjdzie taki moment, kiedy i on gotów się będzie załamać. Wtedy ksiądz, jeszcze biskup, Baraniak postanowił i odprawił rekolekcje, właśnie z innymi więźniami, a właściwie on je odprawiał, ale na oczach tych więźniów modlił się, klęczał, no i wtedy to uczynił sobie postanowienie takie, że cokolwiek mu się zdarzy, on nigdy nie będzie świadczył przeciwko księdzu prymasowi, no i że gotów jest oddać swoje życie za sprawę Kościoła. I właśnie w tym rzymskim spotkaniu, to podkreślił, że to była dla niego taka największa pomoc i siła. I taki pozostał: niezłomny.

Byłam poczatkującym lekarzem w na oddziale Gastroenterologii w Klinice Akademii Medycznej w Poznaniu. Pracowałam pod kierownictwem dr Milady Tycowej, do dziś jest ona moją najlepszą przyjaciółką. Naszym przełożonym był nie żyjący już prof. Jan Hasik . Dr Tycowa znana była z tego, że chętnie pomagała księżom i biskupom, leczyła ich, nic więc dziwnego , że poproszono właśnie ją, by pojechała na lotnisko Ławica w Poznaniu, wtedy gdy latem 1977 r. z Rzymu przyleciał tam abp Antoni Baraniak. Był on wówczas tak słaby, że nie mógł już samodzielnie iść i do naszego szpitala był przywieziony karetką. Chcieliśmy mu stworzyć jak najlepsze warunki na naszym oddziale, zorganizowaliśmy mu osobny pokój i nie dopuszczaliśmy do niego studentów, zajmowała się nim tylko nasza trójka – dr Tycowa, prof. Hasik i ja. Pewnego dnia podczas badania musiał być obnażony do połowy i zobaczyłam te plecy pokryte starymi bliznami. To były co najmniej dwie duże, gdzieś 15 - centymetrowe blizny i kilka mniejszych, takie szerokie, głębokie blizny, które musiały być spowodowane urazem, biciem jakimś prętem lub ostrym narzędziem, taka była od razu nasza diagnoza i obie z dr Tycową byłyśmy jej pewne. A skoro były blizny, to wcześniej musiały być i rany i musiało im towarzyszyć nie tylko przerwanie skóry, ale także tkanki łącznej. Nie miałyśmy wtedy żadnych wątpliwości. Powiem wprost, kogoś tak pokornego, tak cierpliwie znoszącego ból i cierpienie, jak abp Baraniak ja nigdy nie spotkałam ani wcześniej, ani później. To był anielsko dobry człowiek .

Ja widziałam blizny na plecach arcybiskupa Baraniaka. Byłam asystentką w klinice przy ulicy Przybyszewskiego w Poznaniu i po przyjęciu arcybiskupa do kliniki opiekowałam się nim. Był przyjęty do naszej kliniki już z rozpoznaniem choroby nowotworowej, dlatego leczenie polegało tylko na łagodzeniu dolegliwości bólowych, na odpowiednim odżywianiu, bo wtedy nie było jeszcze takich leków, jakie dziś moglibyśmy zaaplikować. Bardzo dzielnie wszystko znosił, bo to były bardzo duże bóle. To, że był tak wyniszczony było na pewno skutkiem przebywania w więzieniu, gdzie przecież wiadomo, że był maltretowany. Świadczyły o tym blizny na plecach, bo był tak brutalnie przesłuchiwany. W czasie badania przedmiotowego zauważyłam te blizny i zapytałam arcybiskupa od kiedy to ma, to mi powiedział, że to jest pamiątka po pobycie w więzieniu . Było to pięć, sześć tych blizn, takich pięcioczy nawet dziesięciocentymetrowych, to były duże blizny. Prokurator przesłuchał mnie w sprawie tych blizn arcybiskupa Antoniego Baraniaka jesienią 2013 roku . Rozmowa była bardzo krótka. Opisałam wszystko tak jak pamiętam, ja sobie tego nie wymyśliłam. Informację o tym, że mimo to śledztwo w sprawie arcybiskupa nie będzie wznowione przyjęłam z wielkim rozczarowaniem, skoro żyją jeszcze niektórzy z jego oprawców. Oni powinni za to odpowiedzieć, co robili.

Historyk Kościoła, b. dyrektor Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu

Wypowiedź z audycji Poznańskiego Radia Katolickiego (dziś Radio Emaus) z 12.08.1995 r., opublikowana także w filmie „Zapomniane męczeństwo cz.I”

Specjalista ii stopnia chorób wewnętrznych, Warszawa

Wypowiedź zarejestrowana 25.09.2013 r.

Gastrolog, Poznań

Fragment wypowiedzi opublikowanej w „ Przewodniku Katolickim” 38/2013 w artykule Jolanty Hajdasz pt. „Zapomniany męczennik”


kurier WNET

6

M

amy wszelkie prawo patrzeć na naszą historię i opowiadać ją ze swojego punktu widzenia – mówią. Do dzisiaj potomkowie polskich zesłańców noszą w swojej pamięci bolesne rany i wspomnienia tej wielkiej krzywdy, której nie są w stanie w całości udowodnić. Nie mają papierów dokumentujących męczeństwo polskich rodzin i duchownych. Mogą nam tylko o tym opowiedzieć. A my, osiemdziesiąt lat od czasów deportacji, powinniśmy tej opowieści wysłuchać.

Zygmunt To były czasy Stalina. Moją rodzinę uznano za wroga narodu. Można powiedzieć, że mieliśmy szczęście, bo wielu naszych rozstrzelano, a nas „tylko” zesłano. Starsi mówili, że to z „oszczędności”. Stalin twierdził, że zdechniemy tam i tak. Nie potrzeba na nas kuli tracić. Zesłano całą moją rodzinę to znaczy rodziców (Marię i Jana), rodzeństwo, zesłano wszystkie polskie rodziny mieszkające w 1936 roku w Gródku, niedaleko Kamieńca Podolskiego. Moja mama, Maria z domu Sagadyn pochodziła z bogatej rodziny. Tata nie był bogaty. Pobrali się z miłości. Tata śmiał się, że to właściwie mama została zesłana, bo odebrano jej majątek, a on że przy żonie. Miejsce docelowe w stepie nazywało się Kropka 6 czyli adres brzmiał step.6 Mieszkaliśmy koło rzeki Iszym, która wpływa do Irtysz i płynie aż na Syberię. Z początku, to była wielka rzeka, potem jednak gdy władze sowieckie kazały orać step, to zaczęła wysychać. Na drugim brzegu Iszym, były inne Kropki. Ich numeracja nie odpowiadała żadnej logice. To chyba też było specjalnie zrobione, żeby nie można było się połapać. Był głód, więc szukaliśmy jedzenia w stepie i w rzece. Nie wolno było przepływać, ani chodzić do innych Kropek. Jak kogoś złapali poza miejscem wyznaczonym, to szedł do więzienia na dziesięć, dwadzieścia dni. Gdy złapali dziecko to też dostawało wyrok tyle, że szło do więzienia z matką. Tak i ja trafiłem do aresztu z mamą. Mama pracowała, a ja jej pomagałem. Do piętnastego roku życia byłem pod nadzorem milicyjnym. To jednak nie było najstraszniejsze. Taka naprawdę straszna rzecz, to gdy nie ma co jeść. Druga okropność tamtych czasów to, że ginęli ludzie, a ich najbliżsi nie mieli pojęcia co się z nimi stało. Czy są aresztowani? Czy żyją? Nie wiedzą tego do dziś. Do pięćdziesiątego roku nic nie mieliśmy, nie wolno było nic uprawiać. Trzymaliśmy tylko dwie owce, które dawały wełnę. Dzięki temu mieliśmy skarpety, rękawice, nawet i koszulki i resztę ubrań. Jak ktoś miał dwie owce to nie mógł trzymać świni. Taka sowiecka polityka. Dwie owce na rodzinę. Szpital był w Kropce – step. 12, obok naszej. Chory musiał najpierw udać się do milicjanta po pozwolenie na pójście do szpitala. Gdy je dostał, musiał iść sam na własnych nogach, bo transportu żadnego nie było. Matki zanosiły chore dzieci lub wiozły wozikami. Oczywiście chodzi o wozik, taki na żelaznych kołach - do ciągnięcia a nie specjalnie dla dziecka. Takich nie było wcale. W szpitalu rosyjscy lekarze dawali oczywiście leki, ale była norma przydziału. Jednego dnia chory dostał tabletkę, drugiego już nie. Zawsze mówili, że ty nie bardzo chory i powinieneś wyzdrowieć sam. Mieliśmy swoje leki - zbieraliśmy zioła. W naszej Kropce było nawet pięćdziesiąt polskich rodzin. Oprócz Polaków mieszkali też wywiezieni Niemcy. Każda kropka miała swoją szkołę. W szkole uczyliśmy się po rosyjsku, a między sobą w zabawie mówiliśmy po polsku i niemiecku. Z początku było tylko sześć klas i aby ukończyć szkołę dojeżdżaliśmy do następnej Kropki. Potem doszły dwie ostatnie klasy, także można było całą szkołę ukończyć w naszej Kropce 6. Kropki swoją numeracje straciły po wojnie w 1945/46. Od tego czasu nazywaliśmy się Łozowoje.

Walentyna Mojemu dziadkowi Janowi – w papierach wpisywano Iwan - proponowano zmianę obywatelstwa. Zachęcano go, że będzie miał łatwiej, ale dziadek się nie godził się. Mówił, że urodził się Polakiem to już zostanie Polkiem. Niektórzy nie wytrzymali. Ja dziś mojemu dziadkowi zawdzięczam to, że mogłam wrócić do kraju. Władze utrzymywały , że w Kazachstanie Polaków nie ma. Nawet gdy sprawdza się archiwa

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a to procentowo wymienieni są Niemcy, Ukraińcy, Białorusini, Czeczeńcy, a o Polakach ani słowa. Jakbyśmy nie istnieli. W archiwach figurujemy jako „inne nacje”. Pamiętam jak budowano bloki w Kostanay. Przy wykopie fundamentów znaleziono ogromną ilość kości. Ludzie mówili, że to były szczątki Polaków. Przyjechał sprzęt budowlany, kości zostały zagarnięte , poprzesuwane i właściwie nie wiem co się dalej stało. Żadnej nawet próby identyfikacji nie podjęto. Bloki stoją do dziś. Nigdy nie dojdziemy ilu naszych rodaków straciło życie w Kazachstanie z powodu, terroru, choroby, głodu i wycieńczenia. Rodziny nie mogą nawet udowodnić tego co wiedzą, bo nie mają dokumentów. Polscy księża próbowali szukać i ustalać losy zesłańców, ale to kropla w oceanie.

Zygmunt Praktyki religijne były zakazane. Czasem znalazł się ksiądz, który trafił do Kazachstanu tak jak my wywieziony. Władza nie zostawiała duchownych wśród zesłańców na długo, zaraz gdzieś ich wywozili dalej. Ludzie sami chrzcili

Zygmunt Pamiętam dobrze księdza Drzapieckiego, z Kropki 29, ale nie wiem, czy prawidłowo zapamiętałem nazwisko. Już było trochę lżej żyć, kupiłem nawet rower. Stare rowery miało już wtedy kilku z nas. Nie było autobusów, ani innego transportu, więc tymi rowerami jeździliśmy do spowiedzi. Jak tylko ruskie się zorientowały, to taki jeden, przyszedł podczas mszy św. Okno było otwarte, bo to lato, a on strzelił. Strzelił do księdza w czasie nabożeństwa. Księdza ranił, a sam uciekł. Oczywiście nigdy nie znaleziono sprawcy. Ten napad stał się przyczyną, by rozebrać kapliczkę. Kapliczkę w Kropce 29,wybudowali sami ludzie z własnoręcznie robionych cegieł z gliny. Służyła dwóm kropkom . Ludzi było jak śledzi w beczce. Takie były potrzeby, że i jeszcze na dworze stali. Władzę to bardzo denerwowało. Księdza wzięli do szpitala, tam go podleczyli i dostał dziesięć lat więzienia. Działo się to 1957 r. Wypuścili księdza po ośmiu latach, ale już nie do nas. Podobno do Karagandy a stamtąd na Ukrainę . Do dziś przeżywam to wydarzenie. Żonę, Marię, poznałem już w czasach Chruszczowa. Była akcja orania

Zaczęli nam popuszczać dopiero po śmierci Stalina w 1953 roku. Do Karagandy było od nas 400 km. Można już było jeździć pociągami, bez specjalnego pozwolenia, ale tylko po terenie Kazachstanu. Zamieszkaliśmy z rodzicami. Siostra szybciej wyszła za mąż i przeniosła się do innej Kropki, za mężem. To już były lepsze czasy. Więcej jedzenia, nawet mięso i kapusta. Brakowało nam jarzyn: ogórków które można by zakisić i przechować, pomidory to był rarytas. Cebula i czosnek rosły dziko. W stepie bardzo trudno jest znaleźć cebulę, a jeszcze trudniej czosnek. Dlatego czekaliśmy jak zakwitnie. Wtedy zaraz wykopywaliśmy. To było też lekarstwo.

Walentyna Urodziłam się 1969 roku w papierach mam Łozowoje, czyli dawna Kropka 6. Do szkoły poszłam w 1978 roku. Czuliśmy ten terror i niechęć do Polaków na własnej skórze. Jak przyszłam do szkoły to zaraz nas przepytywano, czy się w domu modlimy, czy święta wyprawiamy. Z domu mieliśmy przykaz, że nic nie wolno mówić. Kłamaliśmy! Nie wolno było powiedzieć prawdy. Związek Radziecki myślał za nas.

na dom. Trzy pokoje, kuchnia długi korytarz całość w parterze. Zimą wszyscy żyliśmy w jednym pokoju, żeby nie zamarznąć. W Kazachstanie jest ostry klimat i bardzo srogie zimy. Tata postanowił, że musimy wyjechać z Kropki. Gdyby nie ta decyzja, dalej mieszkalibyśmy i ciężko pracowali w Łozowojach. Pojechaliśmy do Torgayu. To jest pustynia w głębi Kazachstanu. Jest nas pięć dziewcząt. Tam skończyłyśmy szkołę i stamtąd pojechałyśmy na studia, 80 km od domu do Arkałyk. Ja skończyłam kierunek artystyczny na Uniwersytecie Pedagogicznym. Moje siostry mają inne zawody, ale wszystkie udało się rodzicom wykształcić. W 1992 roku, w Kazachstanie nastała niepodległość. Praca do tej pory była dla wszystkich. W momencie przemian ustrojowych pracy zabrakło. Rdzenni Kazachowie, chcieli mieć swój kraj dla siebie. Traktowano nas jak niechcianą mniejszość narodową. Znowu strach. A przecież urodziłam się w Kazachstanie, ojciec też. A więc kim jestem? Gdzie jest mój kraj? Pamiętałam jak dziadek Jan, przed swoją śmiercią żałował, że nie zdołał wrócić do Polski i mówił z nadzieją w głosie

Najstarsi wiekiem chcieliby powrócić do Ojczyzny, a najmłodsi przyjechać do nas na stałe. Chyba wszyscy się zgadzamy, że repatriacja tysięcy Polaków i ich dzieci zesłanych w głąb obecnej Rosji w czasach reżimu sowieckiego to bardzo ważne zadanie. W Nowym Tomyślu i Opalenicy osiedliło się kilka rodzin z Kazachstanu, potomków zesłańców. Jedna z nich opowiedziała mi swoją historię. Nie są to dokumenty w sensie historycznym, są to wspomnienia zapisane w polskiej duszy.

Opowieść Polaków, którym udało się wrócić Aleksandra Tabaczyńska

Chciałam, żyć tam, gdzie będę mogła być tym kim jestem. Dla mnie to znaczyło Polką w Polsce. W 2003 r. zdaliśmy egzaminy z języka polskiego. Mnie to dziwi, że musimy zdawać. Ja myślę, że tu w kraju powinniśmy mieć pomoc w nauce języka, jak coś zapomnieliśmy.

Władza nie zostawiała duchownych pośród zes­ł­ańców na długo, zaraz gdzieś ich wywozili dalej. Ludzie sami chrzcili swoje dzieci. swoje dzieci. Najczęściej starsze osoby skupiały wokół siebie innych i cichutko - bo nie wolno było gromadzić się - prowadziły wspólne modlitwy. Zbierali się ludzie na Wszystkich Świętych i śpiewali. To było bardzo wzruszające. W Łozowojach była to starsza pani, którą wszyscy nazywaliśmy babcią. Też zesłana, ale sama bez rodziny. Miała świętą wodę i gdzie się dziecko urodziło tam ona przychodziła. Pogrzeby też odprawiała babcia, modliła się za zmarłego. Ja pamiętam babcię Stasię i babcię Elżbietę.

Walentyna Było nas już pięcioro rodzeństwa, gdy przywieźli z więzienia jakiegoś księdza. W dwa dni wszystkich ochrzcił wybierzmował i udzielił ślubu komu trzeba. Po dwóch dniach znów go zabrali, żeby nikt nie wiedział gdzie jest. Nazywał się chyba Zaricki, ale nie pamiętam. Może tak tylko mi się wydaje. Staruszek podobno do końca życia siedział w więzieniu. (Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował na Ukrainie dwóch męczenników obrządku grekokatolickiego z Kazachstanu: bp. Nikitę Budka i ks. Alieksieja Zarickiego. – przypis autorki)

kazachskich stepów. Żona przyjechała z grupą młodych ludzi. Wszyscy mieli orać step, mimo że tam nigdy wcześniej nic nie uprawiano. Były to miejsca wypasu bydła. Postanowiono zmienić ten stan rzeczy, żeby ludzie mili więcej chleba. Wielką szkodę zrobili stepowi i całej przyrodzie. Gdy zaorano step, zaczęły się burze piaskowe, wysychały jeziorka, rzeki, cała woda. Taka sowiecka polityka.

Walentyna Mama Polka, pochodziła z obecnych terenów Ukrainy. To była dość zamożna rodzina, a żeby mogli pozostać w swoich stronach, oddali władzom cały majątek jaki posiadali. Dom, ziemię inwentarz, a sami przenieśli się do lepianki, na terenie swojego dawnego gospodarstwa. Tyle, że ich nie wywieźli.

Zygmunt Gdy przyjechała do Łozowojów miała 18 lat. Zakochaliśmy się. Ślub był w Karagandzie w1962 r., bo u nas nie było kościoła, ani kapłana, a akurat w Karagandzie zwolniony został z więzienia ksiądz, grekokatolik. Pamiętam jak wyglądał, ale nie pamiętam jak się nazywał.

Planował życie: kiedy siać, gdzie orać, kiedy wstać, w co wierzyć, gdzie do lekarza… Żyliśmy jak roboty, którym zaprogramowano w ogromnej części czas. Ludzie zostali okaleczeni również pod względem decyzyjności i marzeń. Wyobraźnia nie była potrzebna. W sklepach kupowało się ubrania w dwóch kolorach - brąz i niebieski. Nikt się nie wyróżniał. W naszej Kropce ludzie tak ciężko musieli pracować, że nie dożywali do sześćdziesiątki. Człowiek zapracowany, na tym poziomie, o którym ja mówię, nie ma sił o niczym myśleć. Żeby dostać się na studia z Kropki, trzeba było mieć znajomości. W przeciwnym razie, gdy w papierach zobaczyli skąd jesteś, to z powrotem do pracy, a nie na uniwersytet. Nikogo nie obchodziło, czy jesteś zdolny, czy masz marzenia, czy chcesz żyć inaczej. Polacy ciężko, fizycznie, pracowali w kołchozach. Na przykład trzy razy dziennie należało wydoić, oczywiście ręcznie, 25 krów. Dnia nie starczało. Nasza mama przychodziła na kilka minut w ciągu dnia coś nam upiec do jedzenia i spała przy piecu. Nigdy nie widzieliśmy rodziców, bo ciągle pracowali. Od świtu do późnej nocy. Gdy w 1971 roku urodziło się piąte dziecko rodzice wystarali się i dostali przydział

„wy musicie wrócić!”.

Zygmunt Po śmierci Stalina, niby były możliwości wyjazdu z Kazachstanu do Rosji, ale baliśmy się tego. Jak jakaś rodzina wystarała się o pozwolenie wyjazdu i ruszyła w drogę, to ich ruskie milicjanty zabijali w tej drodze. Zepchnęli do rowu, ubili wszystkich i ograbili. Nawet jak jakoś dali sobie radę i uciekli, to przed granicą ich dopadli inni milicjanci. Teoretycznie można było wyjechać, ale praktycznie, nie było mowy. Życie traciła cała rodzina.

Walentyna Nie było pracy, zamiast pensji otrzymywaliśmy ekwiwalent. My dostaliśmy traktory i kawał ziemi. Na tej ziemi ciężko pracowaliśmy. Powychodziłyśmy za mąż, miałyśmy już dzieci, a tam gdzie tę ziemię otrzymaliśmy nie było szkoły. Do tego głód był straszny. Ludzie jedli niemielone zboże, po prostu ziarno. Postanowiliśmy sprzedać wszystko i przenieść się. Okazało się, że sprzedać możemy tylko traktory i inne ruchomości, ale ziemi nie. Ziemia należała

do Kazachstanu. W efekcie ziemię nam odebrano, resztę sprzedaliśmy i przeprowadziliśmy się do innego obwodu, gdzie była szkoła. Praca jednak była tylko dla Kazachów. Nie mogliśmy też kupić chleba, bo nie byliśmy zapisani do sowchozu. Jeśli pracujesz, jesteś zapisany do sowchozu, możesz kupić chleb. Pracy nikt nam nie dał. Koło zamknięte, a jak dzieci są głodne, to serce pęka. Ciągle w każdym pokoleniu, ponosiliśmy ogromne straty. Dziadkowie zsyłka, rodzice trwanie i ciężka praca, żeby wyżywić rodzinę, my i nasze dzieci żadnej przyszłości. Bieda i głód jak w Kropce. Chciałam, żyć tam gdzie będę mogła być tym kim jestem. Dla mnie to znaczyło Polką w Polsce. W 2003 roku zdaliśmy egzaminy z języka polskiego. Mnie tak to dziwi, że my musimy zdawać. Ja myślę, że tu w kraju powinniśmy mieć pomoc w nauce języka, jak coś zapomnieliśmy. Moi dziadkowie zostali wywiezieni, moi rodzice, my i nasze dzieci nie byliśmy nigdy w Polsce. Utrzymaliśmy tradycje, wiarę, język. Byliśmy przez te lata Polakami i za to nas prześladowano. Teraz musimy zdać jeszcze egzamin przed swoimi. Jaki egzamin sprawdzi Polaka, czy jest Polakiem. My przecież mamy wszystkie papiery na to. Nie pojechaliśmy do Kazachstanu, z własnej woli, zmuszono nas. Pieszo byśmy wrócili, gdyby to było możliwe. Przekazujemy wiarę katolicką, także gdy mąż wyznaje inną. Nasze dzieci są Polakami, katolikami! W 2003 zdaliśmy egzaminy, a w 2006 otrzymaliśmy decyzję, że jesteśmy Polakami, dwa lata później, że jesteśmy repatriantami.

Zygmunt Co ja mogę zrobić dla mojej Ojczyzny? Nie jestem już młody, a więc rąk do pracy nie mogę ofiarować, ale mam swoją historię. Opowieść o Polakach wywiezionych do Kazachstanu, o ich heroicznej walce o zachowanie swojej odrębności narodowej: wiary, języka i tradycji. O bohaterach i męczennikach. Dla mnie Polska była zawsze utraconą ziemią obiecaną. Mogę ofiarować temu krajowi moje dzieci, pięć wykształconych córek, mogę ofiarować moje wnuki. Niektóre studiują tu, a niektóre są jeszcze małe. Podobno rodzi się coraz mniej Polaków. Chciałbym przekonać władze w Polsce, żeby nie patrzyli na nas jak na wydatek, ale jak na inwestycję.

Walentyna Wyszłam za mąż za Kazacha, ale nie udało się to mieszane małżeństwo. Inna narodowość, inna tradycja, inne święta, inna wiara. Syn przyjął moje nazwisko. Bardzo pomógł mi burmistrz Roman Maternik, który skierował wniosek do wojewody wielkopolskiego o dotację na przydzielenie lokalu mieszkalnego dla repatriantów. Została wysłana także ankieta do MSWIA Bazy Rodak w Warszawie deklarująca wolę przyjęcia nas przez gminę. Urząd Wojewódzki w Poznaniu jak i MSWiA Baza Rodak w Warszawie udzielili wszelkiej pomocy w pokonaniu spraw związanych z dokumentacją. Na tej podstawie w 2011 roku Rada Miejska w Opalenicy podjęła uchwałę w sprawie wniesienie udziału członkowskiego do Spółdzielni Mieszkaniowej w Nowym Tomyślu. W sierpniu podjęto także uchwałę w sprawie zaproszenia do gminy mojej rodziny z terenu byłego ZSRR. Muszę dodać, że gminy niechętnie decydują się na przyjęcie repatriantów, mimo że dokonują zakupu mieszkania ze środków otrzymanych z funduszy Bazy Rodak. Zakupione przez gminę mieszkanie w stanie deweloperskim pomogli mi wyposażyć Opaleniczanie, aż dwanaście osób. Pomógł też Ośrodek Pomocy Społecznej. Mieszkanie stanowi własność gminy i zgodnie z prawem nie przekracza powierzchni 45 m. Prowadzę zajęcia plastyczne na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Swój dyplom nostryfikowałam i uznano moje wykształcenie. W Kazachstanie pracowałam w szkołach i w domu kultury, a więc mam też doświadczenie zawodowe. Prowadzę kółko plastyczne w liceum ogólnokształcącym. Jestem wychowawcą w domu dziennego pobytu. Chcę pokazać, że potrafię dobrze pracować, że jestem warta, żeby tu być i żyć. Trudny Kazachski czas zahartował nas, my Polacy potomkowie zesłańców jesteśmy ludźmi silnymi, przedsiębiorczym, byle czego się nie boimy. Warto sprowadzić nas do kraju. K Bohaterami powyższego artykułu są: Zygmunt Śniegurski – ur. w 1941 r., Kazachstan, obwód akmoliński, Step. 6 oraz jego córka Walentyna Śniegurska, urodzona w 1969 r., Kazachstan, Łozowoje.


kurier WNET

7

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Wielkość i pokora

P

Natalia Hajdasz studentka

W

niedzielę 31 lipca, gdy po pięciu dniach wizyty w Polsce papież Franciszek leciał do Watykanu samolotem relacji Kraków-Rzym, podkreślano, iż mimo zmęczenia papież zgodnie ze swoim zwyczajem odpowiedział w czasie lotu na kilka pytań dziennikarzy, w tym oczywiście o to, jak odebrał wizytę w Polsce (stwierdził, że Polacy wydali mu się bardzo entuzjastyczni.) Pytań padło jednak więcej i w niewielkim tylko procencie dotyczyły one Światowych Dni Młodzieży. Pytano głównie o przyszłość niestabilnej Europy i proszono o komentarze do kolejnych zamachów terrorystycznych, o których media donoszą niemalże każdego dnia. Gdy czytałam te relacje, najbardziej zapadło mi w pamięć jedno pytanie, a właściwie odpowiedź na nie. Jest to pytanie o sytuację w Turcji, w której w nocy z 15 na 16 lipca doszło do nieudanej próby zamachu stanu. Papież odpowiedział wtedy prosto, że nie wypowie się jeszcze na ten temat, gdyż nie jest pewny informacji, którymi dysponuje oraz tego, co naprawdę się tam dzieje. Jak rzadko w życiu codziennym słyszy się takie słowa z ust innych, według mnie niestety trochę oszukanych, „autorytetów”. W mediach, na sali sądowej, w kuluarach Sejmu - nie pamiętam, czy kiedykolwiek usłyszałam „nie wiem, więc się jeszcze nie wypowiem, gdyż mogę przez to tylko zaszkodzić”. Jakże szybko wydaje się sądy bez poznania wszystkich

M

ój pierwszy wyjazd to był rok 1988, a więc 10 rok pontyfikatu Jana Pawła II. Potem przyszedł rok 1994, kiedy bardzo wakacyjnie dane nam było smakować piękna Rzymu. To był czas, w którym codziennie, bez przeszkód i kontroli wchodziliśmy do Bazyliki św. Piotra, nawiedzając codziennie grób Księcia Apostołów, schodząc także do poziomu trudno dostępnych katakumb, gdzie znajduje się poziom archeologiczny grobu, oglądanego z góry przez pielgrzymów i turystów. Odwiedziliśmy wówczas miejsca powszechnie nawiedzane, jak i te trudniej dostępne. Dzięki uprzejmości jednej z Sióstr Urszulanek z via Casaletto, gdzie byliśmy zakwaterowani, udało nam się prywatnie, pod jej opieką pospacerować po Ogrodach Watykańskich. Wędrując w tłumie turystów ulicą Merulana, między bazylikami San Giovanni in Laterano i Santa Maria Maggiore, wiedzieliśmy, że warto zejść w pobliżu tej drugiej nieco w bok, by nawiedzić kościół św. Praksedy z unikatowymi mozaikami w Rzymie. Dziś tego Rzymu już nie ma, choć wszystkie zabytki pozostały, a wiele z nich jest odnawianych.

Biskup Rzymu Niedziela, godzina 12.00. Stajemy na Placu św. Piotra. Jest jeszcze kilka minut do modlitwy Anioł Pański. Punktualnie, w południe pojawia się w oknie Pałacu Franciszek, który sam siebie nazywa najchętniej i najczęściej tytułem biskupa Rzymu. Podejmuje bardzo prostą refleksję w nawiązaniu do Ewangelii o Marcie i Marii. Wieczorem, w kościele polskim św. Stanisława przeczytam w biuletynie bardzo ciekawy komentarz tej Ewangelii autorstwa ks. prof. Edwarda Stańka. Pisze w nim o dwóch modelach naszej relacji do Boga, tym, który chce, wzorem Marty, coś Panu Bogu dać, i tym, który, na wzór Marii, chce od Boga przyjąć Jego dar. W interpretacji Biskupa Rzymu rzecz jest zaprezentowana bardziej banalnie. Marta jest pochłonięta czynem, ale i swoistym gadulstwem. Jej słowa zapytania do Jezusa, czy jest Mu obojętne, że Maria zostawiła ją samą przy usługiwaniu, służy do podkreślenia, iż często w życiu mówimy, mówimy, mówimy, a nie słuchamy. I pada zachęta do wsłuchania się w słowa opisujące dramaty uchodźców, a także zachęta do wsłuchania się w rodzinach w to, co mają do powiedzenia współmałżonek i dzieci. Potem Biskup Rzymu nawiązuje do tragedii w Nicei, do zamachu terrorystycznego, którego dokonał islamista

okoliczności lub nawet próby ich poznania, a przecież na tym właśnie polega studiowanie, potęga wiedzy bierze się ze zgłębiania wszelkich dostępnych informacji i ich analizowania. Papież nie mówi przecież, że nie interesują go

Te dwa ciche obrazy: Benedykta XVI usuwającego się w cień oraz Franciszka, który mówi, iż jeszcze nie wie, pokazują, że wielkość akurat nie na tym polega. I że każdy prawdziwy przywódca ma też w sobie wiele pokory.

ukazują, że jest prawdziwym przewodnikiem o prawdziwych cechach przywódczych (choć być może nie jest to najtrafniejsze określenie), bo nie boi się, że powiedzenie „nie wiem” będzie deprecjonować go w oczach innych. Tego boi się człowiek słaby, który na rolę lidera nie zasłużył, a mu ją dano.

P

odczas Szczytu potwierdzono wcześniejsze zapowiedzi o rozlokowaniu żołnierzy Sojuszu m.in. w naszym kraju. Proszę jednak sobie wyobrazić sytuację, w której nasz kraj zostaje zaatakowany przez Rosję. Kilka tysięcy żołnierzy NATO nie powstrzyma dużej i doświadczonej armii Federacji Rosji. Oddziały Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego mogą być, w początkowej fazie konfliktu jedynie dodatkiem do rodzimego potencjału obronnego. Przerzucenie bowiem znaczących sił Sojuszu na wschodnią jego flankę jest dużą operacją logistyczną któ-

Liczyć tylko na siebie Michał Bąkowski Polaków zdaje sobie sprawę z faktu, iż ten pojazd jest bezsilny wobec np. ataku czołgu czy helikoptera? Dlaczego nikt nie zadbał o to, aby wyposażyć dużej ilości Rosomaków w pociski typu Spike? Naszym olbrzymim problemem

Ostatni Szczyt NATO nie wniósł nic nadzwyczajnego z polskiego punktu widzenia. Podobnie jak w 1939 roku musimy liczyć wyłącznie na pomoc sojuszników. Nadszedł najwyższy czas, aby ten niekorzystny dla nas i innych krajów naszego regionu układ zmienić.

tamte wydarzenia, wręcz przeciwnie. Papież zdaje sobie sprawę z tego, jaką wagę mają jego słowa, że mógłby nimi komuś pomóc, ale także i niechcący zaszkodzić. To wskazanie na to, iż jeszcze musi wiedzieć więcej, by dokładnie określić swoje stanowisko, jest dla mnie kwintesencją mądrości, która być może przychodzi dopiero z czasem. Słowa papieża idealnie

apież, który mówi „nie wiem”, może się wydawać oksymoronem, przecież jego „praca” polega na tym, że akurat on wszystko powinien wiedzieć! Ale tylko człowiek wielki i prawdziwie mądry, stawia czyjeś dobro (tak jak Franciszek w przypadku Turcji - dobro kraju i ludzi tam mieszkających) na pierwszym miejscu, w cień usuwając hipotetyczną możliwość bycia wyśmianym. Podobne uczucie podziwu ogarnęło mnie, kiedy papież Benedykt XVI ogłosił swoje odejście z Watykanu. Który inny władca, król, prezydent, monarcha postanowił, że zrobi krok wstecz w swojej życiowej karierze i zrzeknie się tytułu? Jak wymowny był to gest w tym egoistycznym świecie, na który tak niewielu było stać. Zawsze przecież jesteśmy przekonani o swojej racji, o swojej mądrości, gotowi poruszyć niebo i ziemię, byle postawić na swoim. A te dwa ciche obrazy: papieża Benedykta XVI usuwającego się w cień oraz papieża Franciszka, który mówi, iż jeszcze nie wie, pokazują, że wielkość akurat nie na tym polega. I że każdy prawdziwy przywódca ma też w sobie wiele pokory. K

ra zajmie kilkadziesiąt godzin. Oznacza to, że nasze państwo powinno posiadać silną własną armię, która będzie w stanie wytrzymać pierwsze kilka dni napaści. Mimo pochwał płynących z ust przedstawicieli innych państw oraz zapewnień polskiego rządu musimy pamiętać, że nasza armia od wielu lat boryka się z wieloma problemami. Brakuje nam przede wszystkim odpowiedniego wyposażenia jednostek. Chwalimy się czołgami Leopard, które można śmiało umieścić w pierwszej „6” na świecie. Dlaczego jednak są one rozlokowane na naszej zachodniej granicy? Dlaczego przeważająca ich część nie stoi na linii obrony naszej stolicy? Podkreślamy zalety bojowe KTO Rosomak. Jednak ilu

są również siły powietrzne. Wrzesień 1939 r. pokazał, że panowanie na niebie jest kluczem do zwycięstwa. Dziś samoloty odgrywają jeszcze większą rolę niż podczas II wojny światowej. Dlaczego tak się dzieje? M.in. dlatego, że nie posiadamy tak naprawdę własnego przemysłu zbrojeniowego. Idea powstania Polskiej Grupy Zbrojeniowej była piękna, jednak efekt jest mizerny. Z budżetu państwa co roku pompowane są olbrzymie pieniądze w fabryki spółki oraz na pensje dla prezesów. W Europie jest zaledwie kilka fabryk czołgów. Jedną mamy w Polsce. Przez wiele lat nie potrafimy wyprodukować własnego pojazdu, który byłby wartościowym sprzętem dla naszej armii

na trotuarze. Czekam na nawiązanie do innego dramatu - wydarzeń w Turcji. Ale tutaj nie ma komentarza. Mam świadomość, że próba puczu wojskowego w Turcji jest niezwykle dziwna. Dlaczego specjaliści od zamachów woj-

Testamentu. I jest ono różne od obrazu Boga w Koranie. Wydaje się, że ma to znaczenie praktyczne. Bóg chrześcijan obecny w historii, domaga się od nas, jego wyznawców dostrzegania roli tej historii i kultury, podejmowania dialo-

Jan Paweł II starał się wydobyć w tym dialogu to, co łączy, czynił to mocą osobistego geniuszu i świętości. Ale czynił to także z pozycji Kościoła, który reprezentował, a który był niekwestionowanym autorytetem. Święty

wykładu Benedykta XVI w Ratyzbonie. W słynnym wykładzie z 2006 roku papież mówił m.in. na temat stosunku chrześcijaństwa i islamu do rozumu i filozofii greckiej. Benedykt XVI zacytował wówczas wypowiedź XIV w. cesarza

Od soboty 16 lipca przebywam w Rzymie. Jestem tu z moimi bliskimi, prawie tak, jak za każdym razem, kiedy dane mi było nawiedzać Wieczne Miasto.

Pocztówki rzymskie Paweł Bortkiewicz TChr skowych, jakimi są niewątpliwe Turcy, przeprowadzili ten zamach tak, by dokonać wszystkich możliwych błędów? Dlaczego po tym zamachu, prezydent Turcji, państwa należącego do NATO, kontaktuje się przede wszystkim z carem Rosji, Putinem? Nie oczekuję, by z okna Pałacu Apostolskiego popłynęły słowa analiz politologicznych, ale chciałbym usłyszeć choćby to, że państwo, które pretenduje do obecności w strukturach zachodniej Europy, winno zachowywać standardy respektowania praw człowieka. Oczekiwałbym zdania na temat, że nie można zła zwalczać terrorem, że elementem miłosierdzia winno być zaniechanie odwetu, kary śmierci... Żadna z tych myśli nie pada. Stoję na Placu św. Piotra, zasmucony tym, że coraz mniej rozumiem mój świat.

Mój świat zagrożony przez islam Kolejne dni pobytu w Rzymie przynoszą nowe informacje. Marokańczyk poderżnął matkę i jej córki we Francji, bo były niestosownie ubrane, Afgańczyk zaatakował nożem i siekierą kilkadziesiąt osób w Bawarii, trwa śledztwo w sprawie Nicei, które obnaża niemoc Zachodu, dochodzą wątłe głosy na temat zakresu represji w Turcji. W Rzymie budynki watykański i rządowe są pod wartą uzbrojonych żołnierzy. Wejścia do bazylik są pod rygorem prześwietleń. Na przestrzeni ostatnich pontyfikatów, w dziejach relacji katolicyzmu z islamem przeżyliśmy trzy bardzo różne etapy. Jan Paweł II, papież dialogu, przypominał w spotkaniach z muzułmanami, że wierzymy w tego samego jedynego Boga, ale – czynimy to w różny sposób. Nasze chrześcijańskie pojęcie o Bogu jest takie, jakie zostało objawione w Biblii Starego i Nowego

W tej sytuacji chronię się jak najczęściej i jak najdłużej w Bazylice św. Piotra. Ta jednak, od iluś już lat podzielona barierami na sektory, coraz bardziej przypomina obiekt muzealny, tylko pewne enklawy sacrum przypominają o istocie tego miejsca. Jedną z takich enklaw jest grób św. Jana Pawła II. gu, prób rozumienia drugiego człowieka w jego inności, odmienności i odrębności. Bóg chrześcijan, jako Bóg miłości nie postuluje nienawiści i niszczenia drugiego, ani nawet nie proponuje tolerancji, czyli przyzwolenia na obojętność. Bóg miłości domaga się afirmacji człowieka ze względu na niego samego, na jego wartość bycia człowiekiem.

Jan Paweł II, jak nikt przed nim, nie wyznał grzechów Kościoła, jak nikt przed nim i po nim, nie cierpiał z cierpiącymi z powodu tych grzechów, ale nade wszystko i ponad wszystko promował świętość Kościoła. I ten Kościół Jana Pawła II był autorytetem. Specyficznym etapem dialogu katolicyzmu z islamem stała się historia

bizantyńskiego, Manuela II Paleologa z jego dyskusji z pewnym uczonym Persem, muzułmaninem. Cesarz twierdził, że wiara chrześcijańska jest racjonalna, gdyż rozumność jest istotą Boga, zaś idea islamskiego dżihadu, opartego na nawracaniu siłą, a nie rozumem, sprzeciwia się Bogu. W tamtym historycznym dialogu ów Pers, rozmówca miał przyznać, że Bóg jest kimś transcendentnym do tego stopnia, że Jego wola nie jest związana z żadną z ludzkich kategorii, w tym także z racjonalnością. Benedykt XVI odwołał się także do refleksji muzułmańskiego uczonego Ibn Hazma (zm. 1069), dla którego Bóg nie jest ograniczony nawet przez swoje Słowo i nic nie zmusi go do objawienia nam prawdy. W konsekwencji, jeśli taka będzie Jego wola, człowiek będzie nawet oddawał cześć bożkom. Jakkolwiek cały wykład miał charakter głęboko udokumentowany źródłowo, to jednak wielu muzułmańskich przywódców politycznych i religijnych zaprotestowało, uznając słowa papieża za obraźliwe wobec islamu. Protesty przybierały liczne formy od masowych manifestacji ulicznych aż po orzeczenia parlamentu pakistańskiego wzywające papieża do wycofania „tego wątpliwego twierdzenia”. Papież poprosił muzułmanów o wybaczenie, wyjaśniając zarazem, że jego słowa nie były niczym innym, jak prezentacją historycznego dialogu. Paradoksalnie, spór wywołany przez ratyzbońskie przemówienie miał duże znaczenie dla dialogu katolicyzmu z islamem – pozwolił bowiem wyróżnić z całą jasnością zróżnicowane stanowiska islamu – od pełnych nienawiści i agresji orzeczeń względem papieża Benedykta XVI aż po jednoznacznie czytelne deklaracje odcinające islam od aktów przemocy, potępiające terroryzm i potwierdzające wolę pokojowego współżycia i dialogu.

oraz produktem eksportowym polskiej zbrojeniówki. Nie zapominajmy przecież, że na sprzedaży sprzętu militarnego można również zarobić. Obecnie przeznaczane fundusze na przemysł zbrojeniowy się nie zwracają, ciągle notujemy duże straty. Dlaczego prezesi komponentów PGZ-u nie są pociągani do odpowiedzialności za niepowodzenia? Tylko własny silny przemysł zbrojeniowy oraz znacząca, dobrze wyposażona armia skutecznie odstraszy agresora, któremu nie będzie opłacało się prowadzić kosztownych działań wojennych z silnym przeciwnikiem. Obecne kilka tysięcy żołnierzy na wschodniej flance możemy traktować jak ulotki zrzucane przez aliantów na miasta niemieckie w pierwszych dniach września 1939 r. Cóż bowiem zrobiła UE oraz NATO podczas napaści Rosji na Ukrainę oraz Gruzję? Cóż z tego, że te Państwa nie należą do żadnej z tych organizacji? Niedawny pucz wojskowy w Turcji pokazał, że Sojusz jest targany przez konflikty wewnętrzne. Nie potrafi bowiem właściwie ocenić i przeciwdziałać zagrożeniom wynikającym z obecności terrorystów nasłanych lub identyfikujących się z ISIS wewnątrz państw NATO. Jaką mamy pewność, że armia amerykańska, brytyjska czy francuska wesprze nas wobec rosyjskiej agresji? W 1939 r. także mieliśmy podpisane różne porozumienia. To tylko słowa oraz wyrazy na papierze… K

Te ostatnie głosy przynależą do nurtu sufickiego islamu. Sufici podkreślają miłość Boga i znaczenie indywidualnej, mistycznej relacji człowieka z Stworzycielem. Problem w tym, że można chyba zaryzykować tezę, iż sufizm w islamie jest bardziej znany i dyskutowany w kręgach Europejczyków zajmujących się islamem, niż wśród samych muzułmanów. Obecny etap trudno jest zdiagnozować. Papież Franciszek nie jest z pewnością ani typem osobistego autorytetu, ani tym bardziej intelektualistą. Jest człowiekiem gestów, często niejednoznacznych, opacznie lub dwuznacznie rozumianych. W jego pontyfikacie brakuje jasnego określenia granic dialogu, wskazania na rolę prawdy w relacjach między kulturami. Niedzielna krytyka Marty, jako tej, która mówi, mówi, mówi … ale nie słucha, nie jest najtrafniejsza. Gdy Marta przemówi w sytuacji, gdy Jezus nawiedzi jej dom pełen żałoby, po śmierci Łazarza, złoży wyznanie wiary, niemniej wyraziste od tego, które złożył Piotr pod Cezareą.

Mój Rzym Jana Pawła II W tej sytuacji chronię się jak najczęściej i jak najdłużej w Bazylice św. Piotra. Ta jednak, od iluś już lat podzielona barierami na sektory, coraz bardziej przypomina obiekt muzealny, tylko pewne enklawy sacrum przypominają o istocie tego miejsca. Jedną z takich enklaw jest grób św. Jana Pawła II. W niedzielę spotkaliśmy tu pielgrzymów chyba z Ghany. Dwóch mężczyzn i kobieta. Siedzieli nieporuszeni na modlitwie. Godzinę, półtorej, dłużej... Tylko wagi poruszały się bezgłośnie. Był tutaj jakiś Włoch. Przyszedł ze swoją sprawą do Ojca świętego. Miał jakieś dokumenty. Pokazywał je Papieżowi, potem fotografował je na tle grobu, pewnie, by wykazać się, że sprawę załatwił jak trzeba. Potem rozmawiał ze Świętym, a na zakończenie pozdrowił go włoskim baccione. Potem był tu polski oficer, w mundurze polowym. Rozmawiał po żołniersku, krótko, na kolanach. Byli rodzice z dzieckiem, chyba chorym na nowotwór. Przyszli ze swoim bólem i nadzieją. Tak wiele cząstek życia układa się przy tym ołtarzu w mozaikę. Z niej tworzy się obraz piękna i autorytetu Kościoła, piękna wiary i siły świadectwa, szacunku dla obcych, ale i najgłębszej miłości dla tego, co własne, dla prawdy, której depozytariuszem jest Kościół. Wracam po spotkaniu ze Świętym, którego mocy intelektu, świadectwa ducha i autentycznej miłości potrzebujemy bardziej, niż jesteśmy tego świadomi... K


kurier WNET

8

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Limeryki na lato Henryk Krzyżanowski

N

ie samą polityką człowiek żyje. Na kanikułę limeryk Edwarda Leara i moje wariacje na temat:

There was an Old Man of the Wrekin Whose shoes made a horrible creaking But they said, ‘Tell us whether, Your shoes are of leather, Or of what, you Old Man of the Wrekin?’ O czym to jest ? Oto wersja nr 1: Spod Sukiennic szedł do Nowej Huty gość, lecz strasznie skrzypiały mu buty. Pyta go koleś młody: Skóra to czy krokodyl? A on nic, bo był raczej napruty. Poniżej tłumaczenie – wersja nr 2: Ubrał mantel i na mszę w Koszutach bamber w mocno skrzypiących szedł butach. Siory szczun go strofuje: Lepiej laczki włóż, wuja! To skrzypienie to ale poruta.

I jeszcze wersja nr 3: Od swej lubej potężnie sterany człapie student świtem na Bielany. I myśli: W akustyki skrzypiącej wpadłem wnyki! Najpierw tapczan, a teraz te glany.

Edward Lear, „Creaking shoes”

Wartościowy chwast Agata Żabierek

przeczytane w prasie przedwojennej

W

niedalekiej przeszłości ludzie żyli blisko natury, używali roślin rosnących wokół nich, znali ich szerokie zastosowanie. W procesie rozwoju medycyny konwencjonalnej zapomniano o sile płynącej z ziół na rzecz chemicznych, wygodnych substytutów, które są na wyciągnięcie ręki. Nazwano dawną wiedzę zabobonami, a zioła chwastami. Jedną z tych roślin, pospolicie występujących w Polsce, która niesłusznie zyskała miano chwastu jest skrzyp polny. Skrzyp przy zgniataniu lub pocieraniu skrzypi, stąd nazwa – skrzyp polny. Tę roślinę można znaleźć na polach, łąkach, w rowach. Traktowana jako chwast rzeczywiście jest ciężka do wytępienia, gdyż każda cząstka pędów jest zdolna do wykształcenia nowej rośliny, ponadto rozmnaża się zarodnikowo. Jednak zamiast usiłować się jej pozbyć warto zwrócić uwagę na jej cenne właściwości.

Środek leczniczy Skrzyp to panaceum na przeróżne dolegliwości zdrowotne. Kompresy ze skrzypu stosowane były do przemywania gnijących ran, wrzodów, egzem. Dziś niedoceniony chwast, dawniej określany był jako „wypalacz” wszelkich nieczystości.Ze względu na właściwości remineralizujące można polecić go sportowcom przy dolegli-

W gospodarstwie domowym Kiedy syntetyczne barwniki nie były jeszcze łatwo dostępne, do barwienia tkanin używano, m.in. roślin. Skrzyp polny dostarczał barwnika zwanego żółtą ochrą. Jako utrwalacza dodawano ałunu, a barwiąc nim tkaniny, uzyskiwano odcień mlecznożółty. Skrzyp polny świetnie sprawdzał się także jako środek czyszczący do garnków i patelni. Dawniej nazywany był trawą cynową lub cynowym zielem. Łodygi zawierają znaczne ilości dwutlenku krzemu, nadając im właściwości ścierające, co pozwala skutecznie wyczyścić metalowe, szczególnie cynowe naczynia. Ciekawostką jest, że roślina ta służyła także jako delikatny zamiennik papieru ściernego. Znalazła zastosowanie przy drobnych pracach stolarskich, takich jak polerowanie drewna.

Wersja 2 jest regionalna wielkopolska; bamber to (zamożny) chłop, ale czasem może być buc; siora, brachol, szczun (synek) – formy zgrubiałe, neutralne znaczeniowo; dla rymu powinno być „wujek” – ale to by szczunowi z Koszut nie przeszło przez gardło. Wersja 3 jest łagodnie frywolna. The Wrekin to taka trochę Góra Św. Anny, co wyrasta wśród równiny – oczywiście znacznie niższa no i bez kościoła, jak to u Angielczyków. Poniżej rysunek E. Leara, który sam ilustrował swoje wierszyki. Całkiem modern jak na to, że żył w XIX wieku. K

wościach stawów, nastolatkom jako środek wspomagający rozwój układu kostnego oraz osobom starszym w celu uniknięcia osteoporozy.Skrzyp polny jest ponadto niebywale skutecznym środkiem przeciwkrwotocznym. Przy krwotokach z nosa należy włożyć do nozdrzy wacik nasączony zimnym odwarem z tejże rośliny. Herbatka ze skrzypu zmniejsza krwawienie podczas obfitych miesiączek, a wypicie szklanki odwaru potrafi zahamować nawet krwawe wymioty. Na szczególną uwagę zasługuje stosowanie skrzypu w kuracji przeciw nowotworom. Przez gotowanie w wodzie zawarta w roślinie krzemionka

rozpuszcza się i wchłaniana zostaje w przewodzie pokarmowym. Podczas choroby następuje zaburzenie w gospodarce krzemem, co powoduje, że gromadzi sie on w tkance chorej, a ubywa go w zdrowej. Skrzyp dostarcza zdrowej tkance potrzebnego minerału.

Dla urody Warto sięgnąć po tą niezwykłą roślinę w codziennej pielęgnacji. Herbatka ze skrzypu może być z powodzeniem stosowana na wzmocnienie włosów, paznokci oraz skóry. Tonikiem można przemywać zmęczoną twarz, kąpiele z dodatkiem odwaru są zalecane w celu pojędrnienia skóry oraz redukcji cellulitu, a wcierki są skuteczne na łysienie. Coraz częściej spotykamy się z problemem otyłości. Jak podaje prasa z lat 30-tych odwar ze skrzypu polnego, w połączeniu z rdestem błotnym oraz miętą pity codziennie wpływa korzystnie na procesy przemiany materii, tym samym powodując utratę wagi. Należy jedynie pamiętać, aby robić przerwy w stosowaniu skrzypu, gdyż w nadmiernej ilości może powodować utratę witaminy B1, jednak zbilansowaną dietą można łatwo temu zapobiec. Warto czasem zrobić sobie pauzę od codziennych obowiązków i podczas spaceru rozejrzeć się za roślinami, które znajdują się wokół, które pnąc się ku słońcu aż proszą o zainteresowanie i mogą okazać się zbawienne w zwalczaniu codziennych ludzkich dolegliwości. K Herbatka ze skrzypu Dwie łyżeczki suszonego ziela skrzypu zalać w filiżance wrzącą wodą i zaparzać 15 minut pod przykryciem, po czym odcedzić. Pić nawet trzy razy dziennie. Źródło: Jak zwalczyć skłonność do otyłości, Lech ,,Gazeta Gnieźnieńska” codzienne pismo polityczne dla wszystkich stanów, 1938, nr 257, str. 5.

P o z na ń sk i K lu b Gazety Polskiej im. generała pilota Andrzeja Błasika sierpień 2016

10 sierpnia 76 miesięcznica Tragedii Smoleńskiej. godz. 17.00 – Msza św. w intencji Ojczyzny i ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Po Mszy św. spotkanie przy tablicy upamiętniającej Ofiary w Parku Ofiar Katynia i Sybiru, potem krótka modlitwa, odczytanie apelu Klubów Gazety Polskiej, złożenie kwiatów i zapalenie zniczy.

Bitwy Warszawskiej. Udział w ogólnopolskich i poznańskich obchodach tego Święta. 30 sierpnia

15 sierpnia

W rocznicę powstania Solidarności koncert „Zapiski WALKI ZDRADY I ZWYCIĘSTWA” w wykonaniu bardów Solidarności Leszka Czajkowskiego, Pawła Piekarczyka, Andrzeja Perkmana i Magdaleny Piekarczyk. Godz. 18.00 Pałac Działyńskich, Stary Rynek 78.

Kolejna miesięcznica Tragedii Smoleńskiej. Święto Wojska Polskiego i rocznica zwycięskiej

Równocześnie informujemy, że w sierpniu nie ma spotkań czwartkowych. Serdecznie zapraszamy!

W roku 1918 Polska odrodziła się po 123 letniej niewoli. Zakończona I wojna światowa w wyniku której nasza Ojczyzna powróciła na mapę Europy nie oznaczała zakończenia walk o suwerenność i niepodległość kraju.

Zapomniani bohaterowie wojny 1920 r. z gmin Sompolno i Wierzbinek Krzysztof Żabierek

K

onflikty z Niemcami o przebieg granic i związane z tym powstania śląskie jak również Wielkopolskie, spory z Czechosłowacją o tereny Zaolzia to tylko z niektórych problemów jakimi musiało zmierzyć się odradzające państwo Polskie. Najgorsze niebezpieczeństwo nadchodziło ze wschodu pod postacią Armii Czerwonej. W obronie granic i suwerenności Polski pośpieszyli synowie polskiej ziemi z każdego jej zakątka. Nie inaczej było z terenami Wielkopolskimi. Jej mieszkańcy, którym udało się rzucić jarzmo niemieckiej niewoli w wyniku wygranego powstania, od początku zmagań z Czerwoną Armią bili się dzielnie o Polskę. Do grona obrońców Ojczyzny włączyli się, często kładąc na ołtarzu Ojczyzny swoje młode życie, mieszkańcy gmin Sompolno i Wierzbinek. Sąsiadujące ze sobą gminy Sompolno i Wierzbinek znajdują się północno-wschodniej części obecnego województwa Wielkopolskiego. Z terenów tych pochodzą liczni ochotnicy w wojnie 1920 roku z Rosją bolszewicką. Mieszkańcy z okolic Sompolna brali udział w wojnie 1920 roku m.in. w składzie V batalionu kolejowego. Batalion ten utworzony we wrześniu 1919 roku z kompanii zajętej przy budowie kolejki Sompolno-Jabłonka, z 2 kompanii kolejowych Armii generała Hallera oraz kompanii kolejowej utworzonej przez dowództwo frontu Litewsko-Białoruskiego. Żołnierze z tego batalionu przeszli całą wojnę polsko-bolszewicką, walcząc m.in. w czasie ofensywy na Kijów 1920 roku. W momencie odwrotu na linię Wisły został przerzucony na linię Warszawa-Toruń, biorąc udział w obronie Włocławka. Na ścianie w Kościele parafialnym pw. Marii Magdaleny w Sompolnie

znajduję się tablica upamiętniająca poległych mieszkańców parafii wmurowana w dziesiątą rocznicę Cudu nad Wisłą. Wśród sześciu poległych żołnierzy na chwilę obecną możemy na podstawie publikacji Wojskowego Biura Historycznego pt. Lista strat Wojska Polskiego. Polegli i zmarli w wojnach 1918-1920, Warszawa 1934, ustalić

pewnością miejsce śmierci tylko Aleksandra Szlarskiego, który jako szeregowy 6 pułku piechoty poległ 18 sierpnia 1920 w obronie Płocka.

W

terenów gminy Wierzbinek do najbardziej znanych obronców Ojczyzny w walkach 1920 roku należy późniejsza ofiara ludobójczego mordu w Charkowie 1940 roku- Emil Penno. Postaci tej poświęcony był osobny tekst na łamach Wielkopolskiego Kuriera Wnet, dlatego też w tym miejscu pozwolę przypomnieć sobie tylko o jego udziale w wojnie 1920 roku. W styczniu 1919 roku wstąpił do IV szwadronu IV pułku

Ułanów Wielkopolskich, który został potem przemianowany na IV pułk Ułanów Nadwiślańskich (obejmował Włocławek, Płock, Ciechanów, Warszawę, Białystok). Szlak bojowy wiódł przez Lwów i Wilno. E. Penno otrzymał odznaczenie „Krzyż za Wilno”. W 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej walczył na Białorusi. Jego pułk osłaniał pols­ka piechotę wycofującą się przed sowiecką kawalerią Gajcha­na. Po wojnie bolszewickiej przeszedł do rezerwy i został awansowany na podporucznika. Wśród mieszkańców nadal żywa jest historia walecznych obrońców Ojczyzny z lat wojny polsko-bolszewickiej. Przykładem tego są zdjęcia przedstawiające członków rodziny z tamtego okresu. Często zdjęcia te choć uszkodzone w wyniku swoich lat, stanowią swego rodzaju relikwie kształtującą podstawę najmłodszego pokolenia. Przykładem takiego zdjęcia jest fotografia dostarczona przez mieszkankę gminy Wierzbinek ukazującą jej ojca w polskim mundurze z lat wojny 1920 roku. Wojna polsko-bolszewicka uchroniła Polskę przed utrata suwerenności, sama zwycięska batalia nad przedpolach Warszawy uznawana jest jako 16 bitwa która odmieniła losy świata. Sukces ten Polska zawdzięcza swoim dzielnym żołnierzom, którzy często oddawali swoje życie lub zdrowie za wartości którym byli wierni do końca: Bóg, Honor, Ojczyzna. Wysiłek całego społeczeństwa z wojny 1920 roku został niejako zapomniany w wyniku hekatomby II wojny światowej. Warto jednak powrócić do historii roku 1920 i uświadomić sobie, że nie byłoby polskich bohaterów z pod Monte Cassino czy Westerplatte gdyby nie wysiłek ich ojców i dziadków z wojny polsko-bolszewickiej. K

Każdy może wziąć udział, każdy otrzyma pamiątkowy dyplom!

Konkurs dla dzieci i młodzieży „Sacratissimo Cordi Polonia Restituta” – Najświętszemu Sercu – Polska Odrodzona.

J

uż po raz trzeci Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu organizuje konkurs dla dzieci i młodzieży, w tym roku jego temat brzmi : „ Pomnik Wdzięczności w Poznaniu symbolem zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego i walki Wielkopolan o niepodległość Ojczyzny”. Konkurs organizowany jest osobno dla każdej ze szkolnych grup wiekowych – dzieci z klas I-III (kategoria A), dzieci klas IV-VI (kategoria B), uczniów szkół gimnazjalnych (kategoria C) i uczniów szkół ponadgimnazjalnych (kategoria D). Najmłodsi przygotowują prace

plastyczne, gimnazjaliści – prezentacje multimedialne , a najstarsi – prace pisemne. W tym roku po raz pierwszy uczniowie mogą zgłaszać się do tego konkursu indywidualnie, a nie tylko przez swoją szkołę. Pragniemy przypomnieć dzieciom i młodzieży jeden z najbardziej zapomnianych faktów z najnowszych dziejów Poznania – historię budowy i zniszczenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego Pomnikiem Wdzięczności – piszą organizatorzy w regulaminie konkursu . Pomnik ten był jednym z trzech najważniejszych Pomników w Polsce - symboli

Sierpień powstańczy Danuta Moroz-Namysłowska Ufali, że rozsieją, jak ptaki, wolność strzelistą że pod piersią młodą rozległe horyzonty padną że modlitwą cieni rozjaśnią noce mgliste co na posłania śmierci bezlitośnie ich kładła Im śmierć nie była straszna, bo z ich czynu miała się Polska Zwycięska odrodzić i zasiew pól urodzajnych na ziemi szczęśliwej po której czerwona zaraza nie miała nigdy chodzić Walczyli, bo dla

Ojczyzny polec to honoru sprawa choć miłość ledwo rozkwitła i ręce splatały choć broni tak mało, tak ciemne kanały i taki lęk samotny i niepewna sława... Walczyli, bo na nich czekało ich kochane miasto miasto Cudu nad Wisłą, jak oni, miało lat dwadzieścia parę choć rozpacz, jak wąż śliski dopadała do gardła w kołyskach chmur ocalili i pamięć i Warszawę.

naszej niepodległości, obok Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie i Pomnika Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Wszystkie te pomniki zostały zburzone przez Niemców w czasie II wojny światowej, a po jej zakończeniu – dwa pozostałe, poza Pomnikiem Wdzięczności w Poznaniu, zostały odbudowane. W konkursie tym pragniemy przybliżyć jego uczestnikom idee, jakie przyświecały budowniczym Pomnika –połączenie patriotyzmu i wiary katolickiej wyrażającej się we wdzięczności Bogu za zwycięskie Powstanie Wielkopolskie, dzięki któremu Wielkopolska znalazła się w granicach odradzającej się Ojczyzny – czytamy w regulaminie konkursu. Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności chce zakończyć jego odbudowę na 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę w 2018 r. W 2016 r. SKOPW sfinansował wykonanie odlewu 5-metrowej figury Chrystusa - centralnego elementu monumentu. Figura stoi obecnie przy Kościele p.w. Najświętszego Serca Jezusa przy ul. Kościelnej w Poznaniu. Konkurs od początku odbywa się pod patronatem Arcybiskupa Metropolity Poznańskiego. W tym roku swoim patronatem objęło go także Kuratorium Oświaty w Poznaniu. Wielkopolski Kurier Wnet jest patronem medialnym wydarzenia. Prace należy nadesłać do 14 października 2016. Wyniki zostaną ogłoszone 30 października internecie, a 10 listopada 2016 podczas uroczystego Koncertu w Auli UAM z okazji Święta Niepodległości odbędzie się wręczenie nagród wszystkim laureatom konkursu i ich nauczycielom. Regulamin i wszelkie informacje dostępne są na stronie internetowej www.pomnikwdziecznosci.pl. K


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.