Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 28| Październik 2016

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

ŚLĄSKI KURIER WNET

Nie można milczeć

KURIER WNET

Finansowanie obrony Europy

Rozmowa Małgorzaty Szewczyk z Jolantą Hajdasz o abp. Antonim Baraniaku, który wytrzymał 27 miesięcy stalinowskich tortur. Postępowanie o pośmiertne odznaczenie metropolity poznańskiego za zasługi dla Kościoła i narodu jest w toku. Trwa akcja zbierania podpisów w sprawie zainicjowania jego procesu beatyfikacyjnego.

Zespolenie etosu kresowego, wielkopolskiego i śląskiego, co doprowadzi do trwałej symbiozy i pełnego włączenia do Polski ziem pozostających do 1945 roku pod władzą Niemiec, postuluje Ryszard Surmacz.

1/3 Polski. Program rewitalizacji kulturowej na ziemiach odzyskanych

James Fay, profesor politologii i były oficer wywiadu wojsk USA, proponuje sprzedaż obligacji NATO przez rządy krajów członkowskich jako sposób pozyskania środków na opłacenie kosztów zbrojenia państw NATO.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 28 Październik · 2O16

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Kacykoza, czyli samorząd psuje się ode łba Krzysztof Skowroński

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

WIELCY NIEOBECNI

B

eatyfikacja ks. Władysława Bukowińskiego w Karagandzie 11.09 br. była niezwykle poruszająca. Uczestniczyło w niej czternastu biskupów i ponad dwustu księży z całego obszaru byłych Sowietów i Europy oraz kilku ambasadorów, m.in. Szwecji, Hiszpanii i Włoch. Uroczystość odbyła się w katedrze katolickiej pod wezwaniem Matki Boskiej Fatimskiej. We mszy św. z udziałem legata papieskiego kard. Angela Amato wzięli udział przedstawiciele prezydenta Kazachstanu. Podkreślili oni fakt, że ks. Bukowiński stał się ważną częścią historii ich kraju. W nabożeństwie brali udział duchowni innych wyznań: prawosławni, grekokatolicy oraz Wielki Mufti Kazachstanu. Spotkałem niemieckie zakonnice z Kazachstanu, które jako dzieci przygotowywał do pierwszej Komunii ks. Bukowiński. Przybyli wierni z Ukrainy, Polski i wszystkich miejsc, w których ten Apostoł Bożego Miłosierdzia prowadził akcję misyjną. Widoczny był natomiast brak godnej delegacji Episkopatu Polski. Zaledwie trzej polscy biskupi przybyli do Karagandy. Polskie władze były reprezentowane na niskim szczeblu (sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw zagranicznych, delegaci Kancelarii Prezydenta RP i premier rządu). Zabrakło Pana Prezydenta, który przebywał w Spale na święcie rolników, oraz Marszałków Sejmu i Senatu. Warto przypomnieć, że w czerwcu tego roku na kanonizację w Rzymie założyciela Zakonu Marianów Ojca Papczyńskiego przybył prezydent i przedstawiciele rządu oraz liczna reprezentacja Episkopatu Polski. Tak wygląda dzisiejsza polityka historyczna. Stracono symboliczną okazję oddania hołdu wielkiemu kapłanowi oraz wszystkim wywiezionym Rodakom, którzy zostali na Nieludzkiej Ziemi”. Powyższe słowa napisał Piotr Jegliński, z którym umówiłem się, że jeśli zostanę prezesem telewizji, on przejmie obowiązki redaktora naczelnego „Kuriera Wnet”. Bo niezależnie od „wielkich rozstrzygnięć” Media Wnet będą się rozwijać, jako że są fundamentem wolności i niezależności, o które walczymy. K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 70 zł 2 egzemplarze za 120 zł 3 egzemplarze za 170 zł

Imię i Nazwisko

Adres dostawy

Telefon kontaktowy

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl

2 sierpnia br. nastąpiła dramatyczna zmiana „ostatecznej” decyzji o przebiegu linii energetycznej 2x400 kV Kozienice-Ołtarzew, podjętej kilka tygodni wcześniej. „Pierwszą ostateczną”, ale potem zmienioną decyzję podjęto w maju w oparciu o analizę wielokryterialną i ustalenia grupy roboczej powołanej pod auspicjami ministra Naimskiego. 4

Okna z widokiem na wieże Saurona

Nie ma rzeczy niemożliwych

Justyna Małecka

A

naliza wielokryterialna to powszechnie używane na świecie narzędzie do obliczania wszystkich, także ciężko mierzalnych kosztów inwestycji – bierze pod uwagę demografię, urbanistykę, ekologię, koszty społeczne i wiele innych czynników. W maju br. w szerokim gronie grupy roboczej interesariuszy projektu postanowiono, że najmniej kolizyjnym wariantem dla nowej linii 2x400kV będzie korytarz istniejących dróg DK50/A2. Zgodnie z „drugą ostateczną” decyzją z 2 sierpnia linia 2x400 kV ma iść przez środek 11 gęsto zaludnionych gmin – Białobrzegów, Brwinowa, Głowaczowa, Grodziska Mazowieckiego, Jaktorowa, Jasieńca, Promnej, Stromca, Tarczyna, Żabiej Woli, Ożarowa Mazowieckiego. Historia tej inwestycji obfituje w nieoczekiwane zwroty akcji, pojawiają się nowe osoby dramatu, wątki sensacyjne i melodramatyczne. Na początku lat 80. ubiegłego wieku „najwyższe czynniki” podjęły decyzję o przyspieszeniu elektryfikacji socjalistycznej ojczyzny, ale brakowało pieniędzy na inwestycje. Minęły lata, stary system upadł, a nowy, kapitalistyczny zaczął wołać o energię. Elektrownię Kozienice postanowiono połączyć dodatkową linią najwyższego napięcia 400 000 wolt z rozdzielnią w Ołtarzewie pod Warszawą. Wyciągnięto stare mapy i stare plany, by stwierdzić, że tereny zarezerwowane kiedyś dla linii już dawno zmieniły swój charakter: powstała tu gęsta zabudowa – domy, kościoły, szkoły, przedszkola; hektary sadów dostarczały owoców dla okolicznych miast, lasy stały się ulubionym terenem rekreacyjnym Warszawy i okolic ze względu na unikalny ekosystem. Linię wysokiego napięcia gdzieś trzeba było jednak poprowadzić. Na pierwszy ogień postanowiono zmodernizować istniejącą linię 220 kV Kozienice–Piaseczno–Mory–Ołtarzew. Jak donosiła prasa, linia miała przebiegać taką trasą, że oddziaływałaby na grunty m.in. należące do znaczącego polityka partii współrządzącej, Janusza Piechocińskiego z Nowej Iwicznej. Najwyraźniej nadał on tej sprawie właściwy bieg, bo linię przesunięto, jak jeziorko w filmie Barei „Poszukiwany, poszukiwana”.

150 tysięcy ludzi stało się ofiarą nieznanej z imienia i nazwiska siły. Litera i duch prawa, sens dialogu społecznego, stały się martwymi pojęciami.

płynie. Płynie on, owszem, częściowo do gniazdek stołecznych, ale zasadniczo płynie on w różne inne miejsca, które właścicielowi bloku Kozienice – prywatnej spółce ENEA – przysporzą 1 miliard złotych zysku rocznie! 2015 rok jest ważny także i z tego powodu, że ostatniego dnia swojej kadencji Bronisław Komorowski podpisał tzw. specustawę przesyłową. Ustawę tę stworzono praktycznie dla jednego podmiotu: PSE. Ma ona ułatwić PSE prowadzenie budowy linii najwyższych napięć wbrew wszelkim racjom, słusznym czy nie. Umożliwia ona wywłaszczanie za jednorazowym odszkodowaniem ustalonym przez PSE (10 000 złotych, tak – dziesięć tysięcy złotych – jeśli nieruchomość jest zamieszkana!!!) lub, w razie sprzeciwu właściciela, za kwotę wyznaczoną przez wojewodę. Nakazuje też opuszczenie wywłaszczonych budynków mieszkalnych w ciągu 120 dni. Ustawa przesyłowa pozwala PSE na ominięcie wszystkich przeszkód: prawnych, środowiskowych, społecznych – w drodze do nieubłaganego celu, jakim jest tylko i wyłącznie budowa linii. Za ustawą głosowały partie rządzące i opozycyjne.

Z L

inia 2x400 kV to sieć wysokich na 80 metrów słupów, które całą dobę straszą swoimi trzydziestoma piętrami żelaza, migają światłami dla samolotów i buczą. To także wyłączenie z użytkowania pasa ziemi o szerokości 70 metrów i negatywny, długofalowy wpływ na zdrowie. Działek z takim słupem lub z widokiem na słup i liny przewodzące nikt nie chce kupować. Nie da się też tam nic sensownie uprawiać czy hodować, bo uprawa lub hodowla spod słupa nie będzie spełniać oczekiwań polskich i unijnych konsumentów. Poza tym pszczoły spod linii uciekają i nie ma komu zapylać roślin. Oszczędzając Czytelnikowi szczegółów, przenieśmy się do roku 2015, kiedy gruchnęła wieść w naszych 11

gminach, że będą nam pod oknami budować linię. Wieść gminna okazała się prawdą, a zdumieni mieszkańcy dowiedzieli się, że prowadzono z nimi konsultacje, że cieszą się z budowy linii i wręcz o nią prosili. Na podstawie tychże „konsultacji” inwestor, czyli Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE SA) wybrały nawet wykonawcę. Pierwsza fala ludzkiego oburzenia wywołała zmasowane wizyty piarowców PSE, którzy opowiadali, jak linie 400 000 wolt leczą reumatyzm, upiększają teren i przede wszystkim prowadzą prąd do naszych gniazdek; a przecież chcemy mieć prąd – tak czy nie? Szczerze mówiąc, prąd akurat do naszych gminnych gniazdek nie

aczęły się interwencje, protesty, petycje i podania noszone od Annasza do Kajfasza. Odzewu nie było do czasu ostatniej kampanii wyborczej. Wtedy politycy wszystkich kolorów zaczęli wizytować nasze gminy, deklarując poparcie dla sprawy i obiecując jej załatwienie. Niektórzy (poseł Jacek Sasin i minister Mariusz Błaszczak) składali deklaracje pisemne. I wydawało się, że sprawa idzie ku dobremu, a człowiek jest dla Państwa tak ważny, jak Państwo dla człowieka. Powstało Forum Dialogu, wiosną 2016 roku pod auspicjami ministra Piotra Naimskiego i PSE powstała wielostronna grupa robocza do spraw analizy wielokryterialnej przebiegu linii 2x400 000 wolt. Grupa, wspierana przez ekspertów przy udziale wszystkich zainteresowanych stron ustaliła, że najmniej szkodliwym wariantem dla poprowadzenia linii 2x400 kV jest istniejący już korytarz infrastrukturalny, czyli ciąg dróg DK50/A2. Dokończenie na str. 2

Mam dużo do powiedzenia, ale jeżeli zacznę mówić o tym wszystkim, co mam w sercu – zacznę płakać. Powiem więc o tych rzeczach, które były najpiękniejsze dla mnie. Przede wszystkim ludzie, którzy nas przyjęli i to, jak nas przyjęli. I religijność… Luiza Komorowska powraca do ŚDM i młodych Afrykańczyków, którzy m.in. dzięki wsparciu słuchaczy Radia Wnet odwiedzili Polskę.

7

Lech Kaczyński – romantyczny pragmatyk W polityce wygrywa się wtedy, kiedy ma się jakiś oręż w ręku i potrafi się prowadzić politykę pragmatyczną i realną. I w tym sensie Lech Kaczyński jest politykiem zupełnie ekstraklasowym, jeśli chodzi o polską historię polityczną. Sławomir Cenckiewicz, współautor biografii politycznej Lecha Kaczyńskiego Prezydent Lech Kaczyński 2005–2010, w rozmowie z Antonim Opalińskim Opalińskim.

13

Kwadrat o trzech bokach Nazywanie związków homoseksualnych małżeństwami nie zmieni ich w małżeństwa. Mężczyźni i kobiety są wyposażeni w odmienne instynkty i talenty, a dzieci potrzebują i jednych, i drugich. Umyślne pozbawianie dziecka matki lub ojca to przemoc wobec dzieci. Peter Kreeft, apologeta katolicki, pisarz, publicysta i wykładowca uniwersytecki zabiera głos w sporze o małżeństwa jednopłciowe.

14

ind. 298050

Redaktor naczelny

Prezydent miasta staje się kacykiem, a chorobę, na jaką zapadł cały jego dwór, nazywam kacykozą. Siódma kadencja kacyka, a taka plaga spadła na moje miasto, wygląda już bardzo źle pod każdym względem. Tylko kacyk jest z siebie coraz bardziej zadowolony. Andrzej Jarczewski o ustawowej możliwości rządów dożywotnich prezydentów miast jako o źródle demoralizacji.


kurier WNET

2

T· E · L· E · G · R·A· F TWiększość w Parlamencie Europejskim skrytykowała parlamentarną większość w Polsce.T„To nic przy tym, co z są-

argumentacja, do której w obronie przed podatkiem handlo-

Czerwionki-Leszczyn wystąpili o włączenie ich familoków do

wym uciekły się sklepy wielkopowierzchniowe.TTymczaso-

Szlaku Zabytków Techniki.TW Chinach rozpoczęły się testy

dami robi PiS” – wyjaśniła poseł na Sejm Julia Pitera fakt,

wo do 2018 roku przedłużono obowiązywanie podwyższonej

największego na świecie radioteleskopu, dysponującego anteną

że od lat nie wykonuje wyroków sądowych.TPo Poznaniu,

tymczasowo przed pięciu laty stawki VAT.TW trosce o do-

sferyczną o przekroju 500 metrów.TWicepremier Jarosław

Gdańsku i Wrocławiu, także na konferencji programowej PO

bre imię Polski za granicą Rada Naukowa ds. Historycznych

Gowin zaprezentował „Konstytucję dla nauki”, „Innowacje dla

w Toruniu jednoznacznie zatriumfował temat PiS.THanna

MSZ została zastąpiona Radą Dyplomacji Historycznej MSZ.

gospodarki” oraz program „Nauka dla Ciebie”.TResort środo-

Gronkiewicz-Waltz pozbyła się swojej prawej i lewej ręki ze

wiska zaproponował, aby ceny oferowanych w sklepach folio-

w Warszawie.TPod hasłem „ Jedna Polska. Dość podziałów”

TProtestujące przeciwko fuzji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku obroniło się przed Muzeum Westerplatte.TDo księgarń ponownie trafili Kajko i Kokosz.TW Pałacu PKN

ulicami Warszawy przeszła demonstracja KOD.TJedna Rosja

odbył się Kongres Sędziów Polskich, na którym ogłoszono

z 35 tysięcy żołnierzy wojsk Obrony Terytorialnej.TMinęło

stołecznego ratusza, zapowiadając autoaudyt reprywatyzacji

wych toreb na zakupy wynosiły od min. 20 groszy do 1 złotówki.TPłk. Wiesław Kukuła stanął na czele złożonych docelowo

po raz kolejny zwyciężyła w Rosji.TMa-

sto lat od pojawienia się pierwszych czoł-

instreamowe media i ich eksperci zgodnie

gów, które wraz z samolotami odesłały

Z powodu braku pozwolenia na posiadanie broni krakowska prokuratura wszczęła śledztwo wobec żołnierza Września oraz Armii Krajowej Feliksa Przyborowskiego (87 lat), kiedy ten postanowił przekazać na cele muzealne używany przez siebie m.in. w akcji odbicia aresztantów z kieleckiego UB (1946) karabin maszynowy „Sten”.

uznali, że poświęconą sprawom gospodarczym pierwszą część debaty kandydatów na prezydenta USA wygrał Donald Trump, natomiast dzięki drugiej odsłonie dyskusji dot. sytuacji międzynarodowej – w której raz wspomniano o NATO i ani razu o UE – generalne zwycięstwo odniosła Hilary Clinton.T„Będziemy pracować z Polską nad wzmocnieniem NATO. Chcemy silnej Polski, silnej Europy Wschodniej jako twierdzy bezpieczeństwa i wolności” – zadeklarował dzień później na spotkaniu z

z czasem do lamusa linie okopów i frontów.TPo latach spadku sprzedaży paliw, towarzyszącej jednoczesnemu wzrostowi liczby pojazdów mechanicznych w Polsce, odnotowano 15% skok popytu zarówno na benzynę, jak i olej napędowy.

TJackiewicz stracił skarb, Szałamacha finanse, a wicepremier Morawiecki stał się superministrem.T„Wiem, że Jarosławowi Kaczyńskiemu ręka nie drgnie, kiedy będzie wymieniać tego czy innego ministra. Nie wiem tylko, czy ci, którzy

Kongresem Polonii Amerykańskiej Donald Trump.TZ powodu

3 uchwały przyjęte przez utajnioną liczbę zgromadzonych.

z dużą łatwością kreślą obrazy lepszej przyszłości, wiedzą

nieprzejednanego stanowiska atakowanej i wyszydzanej przez

TW wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” prezes Trybuna-

dokładnie, jak wyrysować mapę i wytyczyć na niej drogi. Nad-

wielu Grupy Wyszehradzkiej, temat przymusowej relokacji

łu Konstytucyjnego zdradził, jak wybierze nowego prezesa

miar PiSiewiczów może podtopić dobrą zmianę, ale zatopić

muzułmańskich imigrantów w ogóle nie znalazł się w agendzie

Trybunału Konstytucyjnego.TSkazany za tzw. protest tor-

ją może brak kartografów” – skomentował aktualną sytuację

unijnego szczytu w Bratysławie.TZłote Lwy i Nagroda pub-

towy Zygmunt Miernik spędził kolejny miesiąc w więzieniu.

w rządzie Piotr Gociek.TW Sejmie oraz na ulicach polskich

liczności na festiwalu w Gdyni przypadły filmowi „Ostatnia

TZatrzymano dwóch Rosjan, którzy przy pomocy drona mieli

miast uaktywnili się zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy

rodzina”.TNa ekrany kin zawitały „Smoleńsk” i „Wołyń”.

robić zdjęcia Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, położonej

przyznania lepszej ochrony prawnej nienarodzonym jeszcze

TKrajowa Szkoła Administracji Publicznej przybrała imię Lecha Kaczyńskiego.T„Inka”, „Pilecki” i „Haller” stały się

niespełna 500 metrów od wzniesionej na sztucznie usypanym

ludziom.TZapowiedziano, że modlitwa przebłagalna za grze-

wzgórzu i zwieńczonego kopułą budynku Ambasady Fede-

chy Narodu Polskiego – Wielka Pokuta – odbędzie w na Jasnej

nazwami nowych składów PKP Intercity, które wyjadą na tory

racji Rosyjskiej w Warszawie.TW Lotto Ekstraklasie pro-

Górze w Dzień Dziecka Utraconego, 15 października br.T

w przyszłym roku.TMocno niepowierzchowna okazała się

wadzenie objął Bruk-bet Termalica Nieciecza.TMieszkańcy

Maciej Drzazga

Dokończenie ze str. 1.

Okna z widokiem na wieże Saurona

Jerzy Strzelecki

zaproszeń dla strony społecznej był... wójt Wiskitek, Franciszek Miastowski. Tak się też złożyło, że obecni na sali posłowie są mieszkańcami gmin położonych przy DK50/A2. Lektura stenogramu z wysłuchania jest porywająca – to historia obrony logicznego, racjonalnego wyboru przez samo PSE i ekspertów przed przeważającymi siłami polityki i biznesu, które bez względu

Ustawę tę stworzono praktycznie dla jednego podmiotu: PSE. Ma ona ułatwić PSE prowadzenie budowy linii najwyższych napięć wbrew wszelkim racjom, słusznym czy nie. na skutki chcą odsunąć od siebie linię wysokiego napięcia. Wróćmy do 2 sierpnia, kiedy to nieoczekiwanie PSE ogłosiło nową, sprzeczną z poprzednią, decyzję o przeprowadzeniu linii bardzo kolizyjną trasą – nad głowami 150 tysięcy obywateli 11 podwarszawskich gmin. Także minister Piotr Naimski, który dał się dotąd poznać jako zwolennik korytarza A2/DK50 i który – jak pamiętamy – zaciekle bronił go w Sejmie – wykonał woltę i stanął w szeregu z PSE. Dalsze przeciąganie sporu wokół przebiegu linii grozi opóźnieniem w realizacji inwestycji. Wobec konieczności uruchomienia realizacji inwestycji, zdecydowano o zakończeniu prac związanych z wyborem wariantu korytarza dla linii i przystąpieniu do wytyczenia jej trasy, opierając się na obowiązujących dokumentach planistycznych – ogłosił.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

150 tysięcy ludzi stało się ofiarą nieznanej z imienia i nazwiska siły. Litera i duch prawa, sens dialogu społecznego, stały się martwymi pojęciami. Nie wiemy kto za tym stoi, nie wiemy, dlaczego ostateczne decyzje nagle się zmieniają. Nie wiemy, jaką presję wywiera się na tych, którzy podpisują dokumenty, by następnie je unieważnić. Argument o terminach, czasie i braku

Z

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

I

E

N

N

A

partnerów do rozmowy jest niepoważny. Do tego dochodzi teraz lansowany przez PSE chwyt mający zamknąć usta wszelkim oponentom – TAJEMNICA WOJSKOWA. PRL z komedii filmowych Barei w pełnej krasie. Tylko że dla 150 tysięcy ludzi to prawdziwa tragedia, nie komedia. 22 września mieszkańcy 11 podwarszawskich gmin jadą do Warszawy walczyć o swoje domy, zdrowie i przyszłość. Wręczą ministrowi Naimskiemu i premier Beacie Szydło petycję z żądaniem zbadania całego procesu inwestycyjnego wokół linii najwyższych napięć 2x400kV. Jeżeli obecny protest nie przyniesie efektu, będziemy działać dalej: przez sądy i trybunały po akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa. Walka będzie trudna, bo PSE w warunkach zamówienia dla wykonawców inwestycji dokładnie określiło zasady wyciszania protestów

społecznych i przeznaczyło na nie wielki budżet. Strony 44-48 tego dokumentu brzmią jak plany operacyjne służb specjalnych – porażająca lektura. Za publiczne, jakby nie było, pieniądze państwowa spółka prowadzi wojnę hybrydową z obywatelami. To już PRL i Związek Sowiecki w jednym. Życie, zdrowie, majątek i zaufanie ludzi okazały się nieistotne w obliczu partykularnych wielkich interesów. Okazało się, że jakaś bezimienna siła stoi ponad prawem, a zwykły człowiek nie zasłużył nawet na rzetelną informację. Wszelkie decyzje w sprawie dotyczącej życia, zdrowia i przyszlości 150 tysięcy ludzi zapadają po cichu i komunikowane są poprzez portale internetowe różnej proweniencji, bez podania racjonalnej i merytorycznej argumentacji. Jest XXI wiek, na świecie powstają budynki sięgające nieba, latamy na Marsa i dalej, na świecie większość społecznie wrażliwych inwestycji przesyłu energii prowadzi się pod ziemią – a w Polsce się nie da! Bo pieniądze znowu są najważniejsze! Nikt jednak nigdy nie policzył, ile tak naprawdę będzie kosztować inwestycja, jeśli dodamy spadek wartości nieruchomości, odszkodowania wywalczone w sądach, koszty zdrowotne, społeczne, ekologiczne – w ciągu całych 50 lat działania linii! Ta linia ma stanąć teraz pod naszymi oknami, a wkrótce identyczne pojawią się pod dziesiątkami, setkami tysięcy innych okien! Dziś robią to nam, jutro zrobią Wam. Trudno, niech więc Kowalska z Nowakiem i ich dzieci płaczą, płacą, zdrowie tracą, byle ktoś inny na linii najwyższych napięć zarobił. Larum grają – Polskę nam się niszczy! K

Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

Z

Oto fragment jednego z tekstów Jurka zamieszczonych w „Kurierze”: „Funkcjonujemy w okresie tzw. kryzysu Lehmana, który jest daleki od wygaszenia. Zapowiedzią tego, co może nastąpić, jest sytuacja gospodarki greckiej. Zachowania banków centralnych związanych zakupami złota są wskaźnikiem tego, co się może stać w przyszłości. Ten kryzys jest kryzysem systemu pieniądza papierowego. Patrząc „z lotu ptaka” – 25 lat temu wyszliśmy z komunizmu, czyli z jednego systemu, który powstał w 1917 roku, u schyłku I wojny światowej. Obecnie jesteśmy w drugim systemie, który również zrodził się w okresie pierwszej wojny światowej, tyle że nie z rewolucji, a z zawieszenia standardu złota i przejścia świata na pieniądz papierowy, co w istocie powoduje, że od co najmniej 50 lat żyjemy w systemie gospodarki wojennej, gdzie bank centralny pełni funkcję biura politycznego. XX wiek można podzielić na trzy okresy. Jeden – do pierwszej wojny światowej: standard złota i klasyczny XIX-wieczny kapitalizm. Od pierwszej wojny do umowy z Bretton Woods był to okres pieniądza papierowego, z Wielką Depresją jako kryzysem wynikającym z błędów popełnionych przy powrocie do standardu złota. Potem, do 1972 roku, mamy ułomny standard złota, tzw. Gold Exchange Standard. Od roku 1972, po raz pierwszy od kilku tysięcy lat, gospodarka światowa ma pieniądz nie powiązany ze złotem. Pieniądz papierowy, z dolarem jako walutą rezerwową, jest na krótką metę dla Amerykanów korzystny, natomiast w dłuższej perspektywie – zabójczy, jako źródło deindustrializacji Ameryki”. Brakuje nam Jego mądrości.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Krzysztof Skowroński

Data wydania

01.10.2016 r.

Nakład globalny

10 200 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 28 październik 2016

ind. 298050

S

zczęśliwy finał wydawał się na wyciągnięcie ręki, tym bardziej że w lipcu 2015 roku sejmik województwa mazowieckiego na podstawie własnych analiz jednogłośnie przyjął uchwałę o konieczności uchylenia wojewódzkiego planu zagospodarowania przestrzennego w kontekście przebiegu linii 400 kV i sporządzenia nowego. Oznacza to, że sejmik nakazał zmianę przebiegu linii, gdyż oficjalnie uznano, że plan przeprowadzenia jej przez nasze gminy jest niezgodny z prawem. Uchwała sejmiku nigdy nie została zrealizowana przez marszałka Adama Struzika, od lipca 2016 roku obywatela honorowego gminy Wiskitki, gdzie leży węzeł DK50/A2, a której wójt Franciszek Miastowski ma proces karny o korupcję (wyrok za kilka dni). 25 maja tego roku nie był może szczególnie pogodny, ale za to szczęśliwy. Tego dnia Zarząd Polskich Sieci Elektroenergetycznych SA w oparciu o wyniki Partycypacyjnej Analizy Wielokryterialnej i rekomendację grupy roboczej ogłosił, że uzgodniony przebieg trasy jest optymalny, bowiem wykorzystuje zaplecze infrastrukturalne i jest najmniej kolizyjny (to znaczy, że dotyka najmniejszej możliwej ilości gospodarstw domowych). Tymczasem 21 czerwca zebrała się Sejmowa Komisja Energii pod przewodnictwem posła Marka Suskiego i odbyło się wysłuchanie w sprawie korytarza DK50/A2. W wysłuchaniu uczestniczyli przedstawiciele gmin położonych wzdłuż tej trasy. Pozostałe strony, czyli stowarzyszenia i mieszkańcy reprezentujący inne warianty, nie zostali przez komisję na obrady zaproszeni. Okazało się, że koordynatorem

gromadził unikalną wiedzę na temat politycznych i ekonomicznych mechanizmów współczesnego świata. Miłośnik gospodarczej wolności, parytetu złota, bezlitośnie obnażający hipokryzję związaną z doktryną globalnego ocieplenia. Wielki zwolennik Donalda Trumpa. Jerzy Strzelecki – dla „Kuriera Wnet” jeden z najważniejszych autorów – zmarł nagle w wieku 61 lat. To było 11 września 2016.

fot. ngopole.pl

Justyna Małecka


kurier WNET

3

wol n a · Europa

S

enat stwierdza, że akty normatywne stanowione przez niesuwerennego prawodawcę w latach 1944–1989 pozbawione są mocy prawnej (…) w szczególności (…) akty, na których podstawie dokonano niesprawiedliwego pozbawienia własności“ (Uchwała Senatu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 16 kwietnia 1998 r. o ciągłości prawnej między II a III Rzecząpospolitą Polską). Nawet rozwód Brada Pitta i stan łydek Roberta Lewandowskiego zeszły na dalsze strony gazet. Niekwestionowaną czarną gwiazdą mediów została w ostatnich tygodniach Gronkiewicz-Waltz. Nie pominę okazji, ja także zabiorę głos, tym chętniej, iż jako jeden z nielicznych publicystów mogę sobie pozwolić na mówienie, a nawet pisanie publicznie o Pani Prezydent m.st. Warszawy szczerze, co o niej myślę, nie krępując się nawet deontologią dziennikarską. Mam na to papiery. Nazwę ją przestępcą, zgodnie z wyrokiem sądu zarzucając jej „rażące naruszenie prawa”; nie nazwę „nierobem”, chociaż zarzut potwierdzony wyrokiem „przewlekłego prowadzenia sprawy” usprawiedliwiałby taki epitet. Wyroków w mojej sprawie mam dwa: Sądu Wojewódzkiego, możliwy do zakwestionowania i zaskarżony przez Panią Prezydent, ponieważ dla niej niekorzystny, oraz drugi wyrok, Naczelnego Sądu Administracyjnego (z dnia 1 marca 2016 r., sygn. akt I OSK 2607/15), potwierdzający ten pierwszy i jeszcze bardziej dla niej niekorzystny, ponieważ wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego nie podlegają rewizji. Wyrok NSA potwierdza popełnienie „rażącego naruszenia prawa”, a więc w rozumieniu Słownika języka polskiego (PWN, 1992, t. II, s. 1008) – „przestępstwa“. Nawet bez przymiotnika „rażący“. Sprawa jest, co się zowie „osądzona”.

Magistrat czy melina? Każdy ma prawo zwrócić się do sądu po sprawiedliwość, jeżeli uzna, że dzieje mu się krzywda. Takie jest ogólne prawo demokracji. W naszym przypadku należy uwzględnić specyfikę lokalną. Po uzyskaniu korzystnego wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego,

C

zytając konserwatywnych (unikam przymiotnika „prawicowych”) komentatorów w Polsce, odnoszę wrażenie, że nie życzą Niemcom tego, co bronią w Polsce. Przede wszystkim wolności i odrzucenia lewicowej ideologii, która tym razem nie z Moskwy, lecz z Brukseli po raz kolejny podejmuje pracę nad stworzeniem euroluda, unowocześnionego odpowiednika homo sovieticusa. A sprzeciw partii Alternative für Deutschland wobec dezeuropeizacji Niemiec to dla Polski i Polaków ( jak i dla wszystkich europejczyków) dobra nowina z Niemiec, z których nadchodziły ostatnio nowiny niedobre. Napisałem „europejczyków” małą literą, bo mam na uwadze człowieka kultury europejskiej, a nie Europejczyka jako mieszkańca Europy, który z kulturą tą może nie mieć nic wspólnego. Owych Europejczyków nie-europejczyków jest na Starym Kontynencie, który niebawem może okazać się zupełnie nowym, ponad 44 miliony. Demografia jest nieubłagana: przyrost naturalny u europejczyków wskazuje na to, że do pełnej islamizacji Europy dojdzie w tym stuleciu. Dojdzie, o ile – po pierwsze, nie powstrzyma się islamskiego osadnictwa (zwanego dla uspokojenia europejczyków interesujących się wyłącznie stanem swego konta „migracją”), a po drugie – nie dojdzie do zmiany polityki demograficznej. Tymczasem Unia Europejska, po zdradzie chrześcijańskich ideałów założycielskich (pytane za 1 zł: skąd się wzięły gwiazdki na unijnej fladze?) realizuje program absolutnie sprzeczny z interesem Europy, jej kulturą i cywilizacją. To program samobójczy, przeciwny zdrowemu rozsądkowi, wydawałoby się. Migracja to nie nowość dla Europy, obce osadnictwo pojawiało się tu często w dziejach, nawet najnowszych. Jednak zawsze migracja islamska (i tylko islamska) prowadziła do przeorania kulturowego zajętych terytoriów. Opowiastki o islamskiej tolerancji są równie zabawne, co o pruskiej (na dowód której pojawia się opowieść o przyjmowaniu w protestanckich Prusach protestanckich hugenotów). Zatem wiemy, co się z nam stanie. Proszę przyjrzeć się mapie basenu Morza Śródziemnego

opatrzonego ponadto obszernym uzasadnieniem, które rozprasza wszelkie wątpliwości, wystosowałem nowe pismo do Pani Prezydent, żądając zwrotu własności. Po czasie dłuższym niż dozwolony ustawowo otrzymałem (od przestępcy!) odpowiedź odmowną, która już w drugim zdaniu zawiera jawne kłamstwo, a na zakończenie podważa wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, cytuję: „... trudno jest podzielić treść uzasadnienia (...) zawartą w wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego...”. Pani Prezydent nie respektuje powagi rzeczy osądzonej! No i kto jest mocniejszy, pytam: najwyższa jurysdykcja administracyjna w Polsce czy przestępca?! Byłbym niesprawiedliwy twierdząc, że to Pani Prezydent własnoręcznie podpisała pismo. Uczyniła to za nią pani Naczelnik Wydziału Spraw Dekretowych i Związków Wyznaniowych Biura Prawnego. Nie wiem, czy to zdrowo, aby sprawy wyznań i nieruchomości spoczywały w jednym ręku, na wszelki wypadek mogę zdradzić pani Jakubczyk-Furman, że jestem wyznania rzymskokatolickiego. Nie wiem, czy gorzej to, czy lepiej, ale sama Pani Prezydent przyznaje, że dzieją się oszustwa i że jest oszukiwana przez swoich urzędników. „Urzędnicy, którzy tu pracowali długie lata, wydawałoby się, mają wszystko w małym palcu. I mieli, ale wykorzystywali to do swoich celów” (HGW30.08.16). Oto obraz magistratu: przestępca w rękach oszustów. Może więc także i w przypadku Nieruchomości i Wyznań chodzi o oszustwo dokonane za plecami Pani Prezydent.

Sekretarz PZPR w kostiumie teatralnym Rozmiary afer przekraczają to, co może się przyśnić pesymiście w koszmarnym śnie. Od kiedy siepacze ministra Ziobry wtargnęli do magistratu i robią tam przeszukania tak staranne, jak gdyby z góry wiedzieli, co znajdą, media poświęcają wiele uwagi kryminalnym okolicznościom kupna i sprzedaży kamienic i placów warszawskich. Mówi się o prawie 100 nieczystych aferach już skierowanych do prokuratury. Mówi się, gdyż od czasu objęcia władzy przez PiS

z połowy IX wieku n.e. (kiedyś mówiliśmy: po Chrystusie, ale komunistyczne rewolucje: francuska, rosyjska i zachodnioeuropejska ’68 zmieniły i nadal zmieniają słownictwo, nadając starym pojęciom nową treść). Kiedy w latach 70. byłem w Damaszku, naocznie zdałem sobie sprawę z tego, że stojąc w meczecie Omayadów (dziś piszemy Ummajjadów), znajduję się w niegdyś największej świątyni średniowiecznego chrześcijaństwa, katedrze św. Jana Chrzciciela. Co czuł Jan Paweł II, kiedy – jako pierwszy papież – znalazł się w miejscu, w którym do dziś spoczywają relikwie św. Jana? Co czuje chrześcijanin, europejczyk, wchodząc do Hagia Sophia Ἁγία Σοφία w Konstantynopolu (dzisiaj Stambule)? Przecież to miasto tak historycznie niedawno znalazło się pod islamskim panowaniem. Historia europejczyków mieszkających w Turcji kończy się holocaustem chrześcijan. Ormiańskie kościoły są niemym świadectwem agonii podbitego narodu; na terenie dzisiejszej Turcji pracowali św. Paweł, św. Piotr, św. Jan. Tam, w Efezie, w Antiochii, Tarsie (w Cylicji) odprawiano pierwsze msze. To na terenie islamskiej Turcji znajdują się WSZYSTKIE wspólnoty wiernych opisane w Apokalipsie św. Jana. Wszystkie siedem są adresatami lisów, skierowanych do mieszkańców Efezu, Smyrny (dzisiejszy Izmir), Pergamonu, Tiatyry nad Pelopią, Sardes (stolica Lidii, Σάρδεις, opisana w Iliadzie!), wreszcie Filadelfii i Laodycei. Ostatnim aktem dramatu było wypędzenie Greków z ojczyzny po I wojnie światowej. Jeszcze w 1922 roku w Stambule mieszkało ok 450 tysięcy Greków. Kościoły w Turcji nie mają osobowości prawnej. Chrześcijanie są obywatelami drugiej klasy. A zgodnie z konstytucją Turcja jest państwem świeckim! Jak to wygląda w islamskich państwach wyznaniowych, nie muszę pisać. Wstęp przydługi? Może. Ale zwraca on wagę na noc, która nieubłaganie nadchodzi. Istnieje niewielka, ale jednak szansa, że ten niekorzystny dla europejczyków wyrok historii nie zapadnie. Tą szansą jest powstrzymanie kolejnej rewolucji komunistycznej, tym razem określanej mianem „liberalizmu”. Ciekawe, że CDU (niegdyś partia chrześcijańsko-demokratyczna, dzisiaj

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Warszawa we władzy trupa Jakiego hasła mam uczyć wnuki: „Co ojczyzna odebrała swemu obrońcy?” czy mazurka: „Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy!”? mówi się głośno o tym, o czym dawniej mówiono po cichu. Gdy dotykamy ogólnych zasad demokracji, nie trzeba zapominać, że kwiatki demokracji zostały zaszczepione w Polsce na starym i potężnym pniu komunizmu o korzeniach rozgałęzionych i mocno wrośniętych w glebę. Zmiany wprowadzono od razu. Wojsko na miejsce okrągłych czapek kroju radzieckiego otrzymało przedwojenne rogatywki, szable również (z lancami dano sobie spokój), orłowi zwrócono koronę, z telewizji usunięto Irenę Dziedzic, zaś tajny współpracownik bezpieki zastąpił wizerunkiem Matki Boskiej znaczek milicyjny w klapie. Ale strategiczne ministerstwa: obrony, spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych pozostały przy dawnej władzy, dopóki wszystko, co było do sprzedania, nie zostało sprzedane i wszystko, co było do rozkradzenia, nie zostało rozkradzione. Ślady zatarto, choć, jak się ostatnio okazuje, niedokładnie. Choć w przedwojennym przebraniu, dostojnicy pozostali ci sami, rozszerzeniu uległy natomiast ich kompetencje i sytuacja majątkowa. Zmiana

ustroju komunistycznego na kapitalistyczny przybrała u nas szczególny obrót: przywrócenie własności prywatnej zabronionej w komunizmie pozwoliło dostojnikom partyjnym i policyjnym przechrzczonym na prezesów spółek sprzedać mienie narodowe: fabryki, ziemię, budynki, jakby to była ich własność. Przede wszystkim świeży kapitaliści spieniężyli nieruchomości.

proislamsko-liberalna), twierdząc, że islam jest niemiecką religią (Der Islam gehört zu Deutschland), wchodzi w sojusz z siłami skrajnej lewicy – komunistami (Die Linke) i Zielonymi. Nawet SPD jest ostrożniejsza w doborze słów, aczkolwiek – podobnie, jak i CDU – traci elektorat. Ostatnie wybory do parlamentu krajowego (niedziela w Berlinie) wykazały dramatyczny spadek zaufania wobec partii kanclerz Angeli Merkel, która w stolicy ledwie zwyciężyła z komunistami.

Berlin to czerwony bastion. Uzyskać w tym mieście ponad 14% głosów, startując po raz pierwszy w wyborach, to nie lada sukces. Alternative für Deutschland ten sukces odniosła. Niewątpliwie do sukcesu AfD przyczyniła się jasna wypowiedź: „Islam nie jest niemiecką religią”. Proeuropejska partia AfD opowiada się za zakazem finansowania budowy meczetów z zagranicy (głównie przez Arabię Saudyjską, w ramach „pomocy integracyjnej dla uchodźców”). Za zakazem minaretów i noszenia burek.

J

a

n

B

o

I złodziej w adwokackiej todze Media mówią z grubsza o dwóch rodzajach przestępstw. Skorumpowani urzędnicy magistratu pobierali łapówki proporcjonalne do wartości zwracanego obiektu. Działali za pośrednictwem „mecenasów” wyspecjalizowanych w omawianych transakcjach. Kiedy chodziło o duże pieniądze, oddawali nawet obiekty, do których zwrotu nie było podstaw prawnych, jak świadczą przykłady działki Chmielna 70 i domu samej pani Prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Chodziło o sumy kolosalne (w tle z morderstwem Joanny Brzeskiej). Dochodzenia prowadzone ostatnio przez

g

a t k o

Kto się boi Alternative für Detschland? Unia Europejska po zdradzie chrześcijańskich ideałów założycielskich (pytane za 1 zł: skąd się wzięły gwiazdki na unijnej fladze?) realizuje program absolutnie sprzeczny z interesem Europy, jej kulturą i cywilizacją. Tylko demokracje w postaci państw narodowych, które są wynikiem ich własnej, bolesnej historii, są w stanie zapewnić swym obywatelom niezbędną i pożądaną tożsamość i ochronę!

Centralne Biuro Antykorupcyjne i prokuratorów w Urzędzie Miasta Warszawy i jeszcze nie zakończone potwierdziły prawdę od dawna znaną warszawiakom, że reprywatyzacja mienia skonfiskowanego przez rządy komunistyczne była dokonywana przez Urząd Miasta w trybie przestępczym. Zarzuty dotyczą zgeneralizowanego systemu łapownictwa przy reprywatyzacji nieruchomości. Rzeczywistą duszą przedsięwzięcia był zawsze „mecenas” mający stosunki w Urzędzie Miasta. Tylko on mógł uzyskać zwrot własności. Każdy z tzw. mecenasów miał swojego adwokata, ponieważ sprawy wymagały redagowania pism sądowych i oficjalnych czynności prawnych. Afera oślepiająco jasna: wysokie koszty honorarium zawierały łapówkę dla urzędników. Ale ci sami urzędnicy odmawiali zwrotu właścicielom mającym wprawdzie wszelkie prawa, ale którzy nie uiścili łapówki. Ja należę do tej drugiej kategorii. W najbardziej rażących przypadkach Urząd ignorował moje żądania i nie odpowiadał na pisma, jak wskazał Naczelny Sąd Administracyjny, analizując sprawę. Kiedy indziej przewlekłym postępowaniem urzędnicy starali się doczekać nieodwracalnych skutków prawnych, co dawało im możliwość zawładnięcia mieniem. W mojej sprawie przekazanie akt z jednego urzędu do drugiego trwało cztery lata. Przy tym tempie załatwiania spraw można było liczyć również na przedawnienie działań przestępczych.

Przedmiotem postępowania jest parcela budowlana położona w Warszawie, zakupiona w 1936 roku wraz z domem przez dwóch oficerów Wojska Polskiego na spółkę: majora Zdzisława Witta, mego ojca, i jego kuzyna, generała Władysława Ehrbara. Dom uległ zniszczeniu podczas powstania. Ojciec – oficer polskiego wywiadu, mając do wyboru strzał w potylicę w Polsce lub życie na obczyźnie, wybrał to drugie. Umarł w Londynie w 1953 roku. Generał, po wysiedleniu z Warszawy przez Niemców, wegetował dzięki pomocy zamożnej córki z zagranicy. Zmarł zaszczuty przez władze w Zielonej Górze. Był

jedynym dowódcą 5 pułku strzelców konnych w Tarnowie, który dowodził pułkiem w boju – w bitwie z bolszewikami 1920 roku. Obaj żołnierze należeli do grupy wyklętych w powojennej Polsce. Ich własność została im odebrana w 1945 roku na mocy dekretu Bieruta i nigdy nie została zwrócona. 14 grudnia 1995 roku moje kuzynki – córki i jedyne spadkobierczynie gen. Ehrbara, zamieszkałe w Kanadzie – dokonały nieodwołalnej darowizny notarialnej na moją rzecz. Odebrana parcela nie była im potrzebna. Mąż jednej miał montownię samolotów, syn był udziałowcem banku. Od tej pory przez dwadzieścia jeden lat Urząd miasta mnoży wybiegi prawne i działa na zwłokę, żeby nie oddać zagrabionej własności. Bo nie dość zabić, kiedy można jeszcze obedrzeć trupa z ubrania. Gdybym powierzył sprawę któremuś z „mecenasów”, z pewnością od dawna byłaby załatwiona. Ale dla mnie takie rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Szukając porozumienia z łajdakami, sprzeniewierzyłbym się pamięci żołnierzy, którzy narażali życie w walce o Polskę uczciwą i sprawiedliwą. A zresztą uważałem moją sprawę za czystą jak kryształ i żądałem jej załatwienia, bo tego wymaga zwyczajna sprawiedliwość. To prawda, że wielu Francuzów w czasie ostatniej wojny zachowało się haniebnie. Ale po wojnie 300 000 spośród nich było sądzonych za kolaborację i 97 000 skazanych na kary od 5 lat więzienia do kary śmierci włącznie. Ciągłość państwa jest jedną z zasad prawa międzynarodowego. W imię tej zasady moim córkom, zanim jeszcze uzyskały obywatelstwo francuskie, Francja zaproponowała naukę na koszt państwa w elitarnej szkole Legii Honorowej, ponieważ ich dziadek, a mój ojciec wśród 22 odznaczeń posiadał także krzyż Legii. W imię inaczej pojętej ciągłości kolejne rządy w Polsce stoją na straży dekretu z 1945 roku. Polską rządzą prezydent Duda z premier Szydło, ale stolicą Polski rządzi Bierut. Jakiego hasła mam uczyć moje wnuki: „Co ojczyzna odebrała swemu obrońcy?” czy mazurka: „Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy!”? K

Alternatywa dla Niemiec (AfD) opowiada się zdecydowanie za Europą ojczyzn i sprzeciwia się lewackiej utopii europejskiej ojczyzny. Do tego podkreśla, że nie zgadza się z narzucaniem woli przez obcych. Jeśli tego mało, to cytuję dalej z programu tej partii: „we właściwości państw członkowskich (uwaga: nie ‚krajów’, co sugerowałoby nadanie Unii Europejskiej struktury niemieckiego państwa federalnego, lecz właśnie państw) leży zabieganie o gospodarczy dobrobyt oraz stabilne, wydajne systemy socjalne. AfD wspiera reformy strukturalne, mające na celu wzmocnienie konkurencyjności państw europejskich, jednak zdecydowanie sprzeciwia się unii transferowej i tendencjom centralistycznym”. W czyim imieniu przemawia AfD, stwierdzając: „politykę w Europie cechuje pełzający proces likwidacji demokracji, UE stała się konstrukcją niedemokratyczną, której politykę prowadzą biurokraci, pozbawieni demokratycznej kontroli. Aby przywrócić państwom Europy rolę orędownika wolności i demokracji na świecie niezbędna jest zasadnicza reforma UE”? Aby umożliwić ten rozwój, należy przywrócić kompetencje państw narodowych, scedowane na niedemokratycznego molocha. Polityczne elity Wspólnoty, twierdzi Alternatywa dla Niemiec, traktatem z Maastricht z 1992 roku i zmianami podjętymi w Lizbonie w 2007 roku zapoczątkowały próbę ostatecznego przekształcenia Unii Europejskiej w państwo. I to wszystko mimo referendów we Francji i w Holandii w roku 2005. W obu tych państwach obywatele odrzucili tak zwaną umowę konstytucyjną, mającą stanowić fundament europejskiego superpaństwa, nowego ZSSR. Ale elita UE gwiżdże na vox populi, zbywając ją obraźliwym określeniem „populizm”, i wbrew woli Europejczyków chce realizować swą utopię! Słusznie podkreśla Alternatywa dla Niemiec, że wizja europejskiego superpaństwa nieuchronnie prowadzi do pełnej utraty narodowej suwerenności państw członkowskich i ich społeczeństw. Tymczasem tylko demokracje w postaci państw narodowych, które są wynikiem ich własnej, bolesnej historii, są w stanie zapewnić swym obywatelom niezbędną i pożądaną tożsamość i ochronę! Tylko te

państwa umożliwiają jak najszersze wolności zarówno indywidualne, jak i zbiorowe. Natomiast obietnice zastąpienia demokratycznych państw narodowych lepszą strukturą, składane przez multinarodowe superpaństwa i organizacje międzynarodowe, są nie do spełnienia, bo spełnić się nie mogą. Jak uczy historia, są to stare utopie. Urzeczywistnienie utopii zawsze sprowadzało na ludzkość nieszczęście. Stabilne, demokratyczne państwa narodowe stanowią fundament ładu pokojowego na świecie. Oczywiście międzynarodowe organizacje, powstałe na zasadzie dobrowolności i pozbawione charakteru państwa, mogą okazać się tu pomocne. AfD wymienia w tym kontekście Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG), która nieokupowanej przez Rosję Europie przyniosła w latach 1957–1993 pokój i dobrobyt. Tymczasem Unia Europejska latami zawłaszczała bezprawnie kompetencje państw członkowskich. Takiego prawa nie dają jej traktaty europejskie. „Rosnąca centralizacja w zakresie władzy państwowej i wysiłki na rzecz budowy europejskiego państwa związkowego są irracjonalne i niezdolne na przyszłość”. Czy myślimy inaczej? Czytałem gdzieś, że Alternatywa dla Niemiec nie jest alternatywą dla Polski, że to niedobra opcja dla nas. Podawano przykład, że Alternative für Deutschland jest prorosyjska. Prorosyjska? A dlaczego CDU (czy SPD) mówią o Rosji jako sąsiedzie Niemiec? O Hiszpanii raczej tak nie mówią, mimo że od Madrytu dzieli Niemcy tylko jedna stolica. To u szefowej CDU (zgodnie ze zwyczajem niemieckich mediów epitetowania partii politycznych powinienem ją określić jako „islamską prorosyjską lewicowo-liberalną partię CDU”) stoi na biurku portrecik Katarzyny II, która sprawiła, że Niemcy były sąsiadem Rosji. To były kanclerz Niemiec z ramienia SPD, Gerhard Schröder, nazwał prezydenta Rosji, Władimira Putina, demokratą czystym jak łza. To od szefa SPD usłyszano podczas manewrów w Polsce, że „Warszawa potrząsa szabelką”. Ze strony Alternative für Deutschland takich wykolejeń nie było. Pozwólmy Niemcom wybierać, jak chcą, i żądajmy szacunku dla naszego wyboru. K

Oddajcie pieniądze


kurier WNET

4

P u n kt · widz e n ia

P

ierwszy to pazerna natura ludzka, drugi: ustawa o bezpośrednim wyborze prezydenta miasta z roku 2002. Z tym pierwszym winowajcą nie walczę. Wszyscy jesteśmy grzeszni i – jak mamy okazję – przynajmniej przez chwilę pomyślimy o możliwości jej wykorzystania. Gorszy jest drugi winowajca. Ustawa czyni każdego prezydenta miasta bezkarnym. A to sprawia, że na myśleniu o grzechu się nie kończy. Jeżeli prezydent może okraść swoje miasto – zrobi to niezawodnie! Bo nie ma kto go skontrolować i już prawie nikt nie może go odwołać. Wprowadzenie samorządów gminnych w roku 1990 uznajemy powszechnie (i słusznie) za jeden z największych polskich sukcesów po upadku komuny. W roku 1999 dodano jeszcze samorządy powiatowe i wojewódzkie, ale o nich nie będzie tu mowy. Interesuje nas teraz tylko samorząd miejski. Nowe rozwiązania od razu wspaniale zatrybiły i do dziś działają precyzyjnie jak szwajcarski zegarek. Ale... nie ma takiego zegarka, którego nie da się zepsuć. Jak coś jest za dobre – korci nas, by jakoś to zmienić, zamiast dobrego zrobić... inne.

Test Mojżesza Najbardziej znany opis ludzkiej skłonności do inności zawiera starotestamentowa Księga Wyjścia. Mojżesz wraca z góry Horeb, niosąc kamienne tablice, a tu widzi swój lud w tańcach wokół złotego cielca. Wystarczyło czterdzieści dni, by ludzie się zniecierpliwili, zrezygnowali z Boga, który zawarł właśnie z Mojżeszem przymierze, i stworzyli sobie innego boga. Złotego cielca uznali za przedmiot kultu. Co tu jest istotne z punktu widzenia naszych problemów? Ano ludzie mieli jakieś sprawdzone, utrzymujące ich przy życiu, dobrze działające dobro i postanowili coś w tej sprawie zmienić. Warto odnotować, że była to zmiana kosztowna, bo wszyscy (również mężczyźni) musieli oddać na ten cel swoje złote kolczyki! A Mojżesz przeprowadził test: ile dni pełnej anarchii trzeba, by ludzie pogłupieli.

Ustawa o dożywociu Za dobrze działał w Polsce samorząd gminny. Postanowiono więc coś zepsuć. Młotem na samorząd okazała się ustawa o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta, uchwalona w roku 2002. Nie przemyślano wtedy kilku ważnych rozwiązań (a może właśnie przemyślano) i uznano, iż pochodzący z bezpośredniego wyboru prezydent miasta może rządzić... R e k l a m a

Rys. z archiwum autora

Nie będzie tu modnych obecnie zarzutów pod adresem Hanny Gronkiewicz-Waltz. To nie ona jest winna aferze reprywatyzacyjnej i zapewne wielu innym nieprawidłowościom, które być może wkrótce wyjdą na jaw. Mamy dwóch znacznie groźniejszych winowajców.

Kacykoza

czyli samorząd psuje się ode łba

dożywotnio! Konkretnie: prezydent państwa może sprawować swój urząd tylko dwie kadencje, a prezydent miasta, burmistrz i wójt – ile chce. Znajdujący się wówczas u szczytu potęgi SLD liczył pewnie na obsadzenie miast swoimi ludźmi, ale – jak to ze szczytami bywa – właśnie zaczynało się spadanie z wysokiego konia. Za to posłowie następnych kadencji sejmu zauważyli, że nieograniczona liczba kadencji prezydenta miasta może być dla większych partii korzystna. Wystarczy raz objąć prezydenturę w danym mieście, a później... hulaj dusza, piekła nie ma! A jak któremu się znudzi, wyznaczy on swojego następcę i załatwione. Wybierany bezpośrednio prezydent miasta jest całkowicie niezależny od radnych, którzy zadowalają się pobieraniem absurdalnie wysokich diet za nic (byłem radnym, więc wiem). Radni przypochlebiają się prezydentowi, bo bez jego decyzji sami nic zrobić nie mogą. W pierwszej kadencji, czyli w latach 1990–1994 było zupełnie inaczej. Los prezydenta zależał od większości w radzie miejskiej, a ponieważ te większości dopiero się ucierały – prezydenci spadali jak ulęgałki, co akurat było wadą pierwocin ustroju samorządowego. Początkowo więc uzależnienie prezydenta od radnych było przesadne, bo dotyczyło nie tylko budżetu, ale i samego losu prezydenta, co mocno ograniczało tegoż w odważniejszych działaniach. Ale w roku 2002 takie przesłanki nie występowały. Prezydenci bywali odwoływani tylko za poważne przewinienia. Omawiana teraz ustawa sprezentowała im rządy dożywotnie.

Władza absolutna Co w ulu robi larwa pszczoły, która przepoczwarzy się w królową o kilka chwil wcześniej niż jej konkurentki? Po prostu morduje swoje siostrzyczki, np. przez takie zaklejenie woskiem ich komórek, żeby nie mogły się wydostać na świeże powietrze. To się dzieje instynktownie. Podobnie postępuje każdy racjonalny prezydent miasta od dnia, w którym po raz pierwszy wygrał wybory. Zna test Mojżesza, więc go nie powtarza i działa błyskawicznie, by władzy raz zdobytej nie oddać już nigdy. Poważniejszych konkurentów pozyskuje posadami, a pozostałych tak osacza i obkleja, żeby przypadkiem nie wyrośli. Prezydent miasta wyłącznie i jednoosobowo dysponuje wielomiliardowym lub – w mniejszych miastach – wielusetmilionowym budżetem, który od wygrania wyborów służy tylko jednemu celowi: wygraniu następnych wyborów. Gmeranie radnych przy budżecie sprawia żałosny widok. Owszem, dla świętego spokoju prezydent zgodzi się na jakieś drobne remonty w okręgu wyborczym zaprzyjaźnionego radnego, by i jemu ułatwić reelekcję, ale suma tego rodzaju inicjatyw plus manipulowany tzw. budżet obywatelski – to tylko drobny margines. O głównych inwestycjach decyduje tylko prezydent,

Andrzej Jarczewski a radni nie mogą ich zablokować nawet na sesji budżetowej. W wyjątkowych sytuacjach, gdy prezydent popełni jakiś absurdalny błąd, gdy np. nie przygotuje sobie większości – coś może mu się chwilowo obsunąć, ale już w następnym roku podobnego błędu nie popełni i spacyfikuje radę na czas. Oczywiście istnieją wydatki stałe, np. oświetlenie miasta, pensje nauczycieli czy diety radnych, w sprawie których prezydent ma niewiele do gadania, ale zawsze pozostaje spora kwota na inwestycje i remonty, a te prowadzone są według ściśle zaprogramowanego kalendarza. Największe sukcesy mają się pojawić dokładnie za cztery lata: na miesiąc, dwa przed kolejnymi wyborami. To wtedy przecina się najwięcej wstęg, wtedy podwyżki dostają urzędnicy, a nauczycielom przynajmniej obiecuje się jakieś złote pagórki.

Budżet na wybory Nikt nie jest w stanie wydać na kampanię wyborczą tyle, ile urzędujący prezydent, zwłaszcza że prezydent wydaje pieniądze cudze, a pozostali kandydaci – swoje lub też składkowe, zbierane z wielkim trudem i obłożone zadziwiająco niskim ograniczeniem. Dysponując uczciwie niewielką kwotą, nikt nie ma szans w starciu z urzędującym prezydentem, który – niezależnie od prowadzonej przez cztery lata kampanii inwestycyjnej – może liczyć na mniej lub bardziej dobrowolne wpłaty do lewej kasy od prezesów spółek miejskich i od różnych innych notabli, których posada mieści się na – dokładnie – końcu długopisa prezydenta miasta. Prezydent panuje nad wszystkimi angażami w wielotysięcznym aparacie wykonawczym swojego miasta. Ma prawo zatrudnić kogo chce, może zwolnić kogo nie chce i nikt mu nie podskoczy. A jeżeli gdzieś wymagany jest konkurs – to przecież prezydent decyduje o regulaminie i o składzie komisji konkursowej w części wystarczającej do przepchania dowolnego przybłędy. Po roku 2002 nie słyszano, by w jakimkolwiek mieście jakakolwiek komisja konkursowa, obsadzająca stanowisko kierownika jednostki miejskiej, wybrała kogoś innego niż osobnik wskazany przez prezydenta. Wyjątek stanowią dyrektorzy szkół, których jest po prostu za dużo i którzy sami potrafią zadbać o poparcie rady rodziców, związków zawodowych i o neutralność władzy miejskiej.

Zasada możności Człowiek robi to, co może, a czego nie może, tego nie robi. Tak brzmi powszechna zasada możności, znana

Mojżeszowi i wszystkim prawodawcom, którzy od najdawniejszych czasów zakazami i nakazami próbowali porządkować chaotyczne życie różnych społeczności. Tu interesuje nas społeczność polskich radnych, gawędzących sobie o wszystkim i o niczym w paru tysiącach rad gminnych. Ich działalność jest dokładną realizacją zasady możności z takim uzupełnieniem, że radny nie robi nie tylko tego, czego nie może, ale i tego, co niby może, ale mu się to nie opłaca. Kompetencje radnego zostały ustalone w pierwszej ustawie o samorządzie terytorialnym w roku 1990 i od tego czasu ustawodawca nic ważnego nie zmienił poza odebraniem radnym prawa do odwoływania prezydenta, czyli do jakiegokolwiek wpływu na cokolwiek. Przez ćwierć wieku całkowicie zmieniło się jednak otoczenie. Powstały spółki miejskie, następnie spółki córki, wnuczki i pociotki, których gęsta sieć stała się nieprzejrzysta i niedostępna dla radnych. Zaczęły się reprywatyzacje i inne działania, których w ustawie z roku 1990 nikt się nie spodziewał. Trudno w to uwierzyć, ale radni nie mają dziś żadnego wglądu w działalność finansową jednostek miejskich. Nikt tych jednostek nie kontroluje. Owszem, istnieją w radach jakieś komisje, istnieją regionalne izby obrachunkowe, istnieją jakieś formy nadzoru właścicielskiego w urzędach, ale to wszystko, łącznie z NIK-iem – z punktu widzenia obywatela – nie ma żadnego znaczenia. Kontrolowane jest tylko to, czy jednostki poprawnie realizują rozkazy miejskiego wodza. Nic więcej. Co ciekawe – radni wcale nie garną się do poważniejszych kontroli. Jako ludzie przypadkowo zgromadzeni w radzie miejskiej na podstawie osobistej popularności – nie mają na ogół żadnej wiedzy o finansach, a to dziś jest już bardzo wyspecjalizowana nauka. Poza tym dieta radnego nie zależy od podejmowania dodatkowych obowiązków.

Kumulacja stanowisk Jeszcze jedna myśl stale zatruwa umysły samorządowców, co widać z ich mnogich starań i dziwacznych zabiegów. Trzeba tu dopowiedzieć, że termin „samorządowiec” został zawłaszczony przez cienką warstwę oligarchii, składającej się ze 107 prezydentów miast, 806 burmistrzów i półtora tysiąca wójtów. Jak gazety piszą o „samorządowcach” – zawsze chodzi o tę wąską elitkę, a nie o radnych, bo tylko szefowie gmin mają swoje organizacje propagandowe i lobbystyczne: ZMP, ZGW itp. Radni nie są przez nikogo reprezentowani na poziomie krajowym i wcale o to nie zabiegają, a znów prezydenci pilnie baczą, by radni różnych miast nie łączyli się, bo mogłaby z tego wyniknąć jakaś rewolucja. Bo ładny radny – to radny bezradny, a radny zaradny – to radny szkaradny! Prezydenci miast za wszelką cenę szukają dodatkowego zabezpieczenia

nabytych przez siebie praw do rządów dożywotnich, a w przyszłości – dziedzicznych. Marzy im się ni mniej, ni więcej tylko kumulacja funkcji prezydenta miasta i senatora, zapewniająca immunitet, drugą pensję i szereg dalszych przywilejów. Wtedy już naprawdę staną się nieusuwalni. W tym kontekście warto przypomnieć tzw. Hołd Śląski, jaki przed wyborami w roku 2015 kilkudziesięciu prezydentów miast złożyło ówczesnemu prezydentowi państwa. Ten zobowiązał się zaraz po wyborach przeforsować niewinnie zatytułowaną ustawę o wzmocnieniu udziału mieszkańców w działaniach samorządu terytorialnego, a w tej ustawie było zaszyte, co trzeba: podniesienie progu w referendum odwoławczym i kumulacja stanowiska prezydenta miasta i senatora! Założę się, że wokół obecnego prezydenta państwa też zaczynają się kręcić samorządowi lobbyści, którzy spróbują przepchać swoje interesy w ustawie pod równie oszukańczym tytułem. W istocie owa ustawa miała wzmocnić władzę prezydentów, burmistrzów i wójtów, a radnych całkowicie odsunąć od jakiegokolwiek wpływu na cokolwiek istotnego.

Lobbyści i agenci Ale wokół każdego perspektywicznego prezydenta miasta też kręcą się coraz dziwniejsze figury. I nie wiadomo, czy chodzi tylko o kręcenie lokalnych lodów, czy o coś znacznie poważniejszego. Jakże cennym nabytkiem dla różnych wywiadów byłby gość, który może rządzić dwadzieścia czy trzydzieści lat. Tu można już myśleć o bardzo dalekich perspektywach. Przecież tylko od prezydenta zależy ustalenie różnych niezbyt sztywnych szczegółów w planie zagospodarowania przestrzennego. Już dziś można na przykład pozyskać jakiś teren, przegonić stamtąd kupców lub coś zainstalować obok miejsca, które dopiero za siedem lat zostanie cichaczem odrolnione, zreprywatyzowane lub jakoś inaczej przekształcone z powodów jak najbardziej już wtedy obiektywnych. Prezydenci w senacie mieliby wspólny interes w przygotowaniu ustaw, zezwalających na konsumpcję wielu tego rodzaju konfitur. W takiego gościa warto zainwestować duże pieniądze. I to już się dzieje! Jednakże mieszkańcy nie mają żadnego interesu w tym, by ich miastem przez 20 lat rządził ten sam człowiek. Propaganda kreuje wprawdzie go na męża opatrznościowego, ale każdy inny na tym miejscu w 99% robiłby to samo. To, że prezydent przypisuje sobie jakieś ogromne zasługi, jest zwykłym oszustwem. Ludzie pamiętają jeszcze PRL-owski wygląd swoich miast i są naprawdę zadowoleni z przemian. Ale tak jest we wszystkich miastach. Każdy prezydent ma takie same sukcesy i każdy ich zmiennik będzie miał takie same. Po prostu przez ćwierć wieku działania

samorząd ma osiągnięcia dużo większe niż dawne „terenowe organy administracji”. Sprytni „samorządowcy” zawłaszczają sukcesy dobrego systemu, a za porażki obwiniają rząd, Europę i kogo się da. Gorzej, że taki dożywotni władca nie tylko sam się nieuchronnie deprawuje, ale wpływa psująco na całe otoczenie. Urzędnicy, prezesi, dyrektorzy, a za nimi niżsi funkcjonariusze wiedzą, że w ich karierze obsuwa może się zdarzyć w każdej chwili, więc starają się tylko o jedno: żeby nie podpaść prezydentowi. Największą winą jest w takich sytuacjach własna inicjatywa, więc się ją wygasza na wszystkich polach, bo prawo do inicjatywy przysługuje tylko szefowi gminy i na niego mają spływać wszystkie pochwały. Prezydent miasta staje się kacykiem, a chorobę, na jaką zapadł cały jego dwór, nazywam kacykozą. Siódma kadencja kacyka, a taka plaga spadła na moje miasto, wygląda już bardzo źle pod każdym względem. Tylko kacyk jest z siebie coraz bardziej zadowolony.

Kadencyjność Pisząc o absolutnej władzy prezydenta miasta, wcale nie twierdzę, że to jest złe. Przeciwnie. Decyzje są jednoosobowe, nie ma żadnej dwuwładzy i to bardzo dobrze służy skutecznemu zarządzaniu. To – podkreślam – jest właściwym rozwiązaniem ustrojowym. Szydzę tylko z wysokich diet radnych za nicnierobienie, ale nie żądam ich obniżenia, tylko: dajcie za to coś radnym do roboty! Nie dotykam też zarobków prezydenckich. Bo prezydenci miast powinni zarabiać dużo. Na tyle dużo, by – na czas kadencji – mogli przerwać inne działalności zarobkowe, w tym wykłady, praktykę lekarską i wszelkie inne formy wieloetatowości. A już na pewno prezydenci powinni zarabiać więcej niż ich zastępcy i prezesi czy dyrektorzy jednostek miejskich (dochody wielu prezesów są zwykłą patologią). Tak więc władza prezydenta miasta powinna być silna, a wynagrodzenie wysokie. Nie to bowiem psuje samorząd. Czynnikiem demoralizującym najbardziej nawet szlachetne jednostki jest możliwość kandydowania w następnych wyborach. To jest źródło zła: perspektywa rządów dożywotnich! Niektórzy prezydenci zauważyli, że mogą się wypiąć na partię, która ich wypromowała, stworzyć własną lokalną partyjkę z oligarchów miejskich i wygrywać kolejne wybory pod chwytliwym hasłem „bezpartyjności”. W ten sposób prezydenci zrzucają z siebie ostatnią możliwość kontroli, jaką choćby w teorii mogłaby sprawować rodzima partia. Teraz są już bogami w swoim lokalnym, samowystarczalnym wszechświatku. I każą sobie bić pokłony, i każą wokół siebie tańczyć. Już są złotymi cielcami! Wprawdzie wciąż mało im złota, ale zarządzają nieruchomościami, więc różne złote kolczyki przetopią się same. Prezydent miasta – przy takiej władzy jaką obecnie posiada – powinien być powoływany tylko na jedną kadencję. Można by tę kadencję wydłużyć nawet do 7 lat, ale trzeba uwolnić szefa miasta od najważniejszej myśli, która go cały czas deprawuje: myśli o reelekcji. Wiem, wiem, nikt się nie zgodzi na tak radykalne rozwiązanie, więc – wzorem prezydenta państwa – ograniczmy liczbę kadencji do dwóch, nawet pięcioletnich. Ale znieśmy próg frekwencyjny w referendum odwoławczym i zastąpmy go np. kaucją finansową w wysokości 10% dopuszczalnych kosztów kampanii. Wtedy przynajmniej drugą kadencję prezydent będzie mógł poświęcić dobru miasta, a nie tylko swoim własnym, prywatnym interesom wyborczym. K


kurier WNET

5

P olska · T e mida

Z

estawienie ze sobą tych dwóch procedur daje piorunujący efekt i ukazuje lekkomyślność i brak wyobraźni ludzi, którzy je projektowali. Jeśli wyjedziemy na ponad dwa tygodnie na wakacje, dowolny list polecony wysłany z sądu po dwukrotnym awizowaniu zostanie po prostu zwrócony przez pocztę do tego sądu. I nic nie pomoże zostawienie na poczcie wiadomości, że odbierzemy całą naszą pocztę po powrocie. List wraca do sądu, który po dwukrotnym awizowaniu traktuje go jako odebrany i przeczytany – ze wszystkimi skutkami prawnymi. Jest to jeden z największych absurdów polskiego prawa, bowiem powoduje, że w sensie prawnym coś się dzieje za naszymi plecami, a my o tym nic nie wiemy. Możemy nawet nie wiedzieć, kto wysłał nam urzędowe pismo, ponieważ nawet jeśli znajdziemy w skrzynce nieaktualne już awiza i pójdziemy z nimi na pocztę, to nie dowiemy się, skąd była przesyłka. Pani w okienku zajrzy do systemu i powie tylko tyle, że to mogło być z sądu, prokuratury, od komornika itd. Każdy z nas znajduje się w obszarze działania co najmniej czterech sądów (rejonowego, okręgowego, apelacyjnego i Sądu Najwyższego, nie mylić z boskim); czasem, jak w Warszawie, jest ich więcej, bowiem istnieje odrębny sąd rejonowy dla naszej dzielnicy oraz odrębny sąd rejonowy dla całego miasta Warszawy. Każdy z nich ma od kilku do kilkunastu wydziałów, co oznacza, że list sądowy, którego nie odebraliśmy, mógł być wysłany przez jeden z 50 odrębnych organizacyjnie wydziałów sądowych. Pół biedy, jeśli mamy świadomość własnych spraw sądowych – dzwonimy do informacji sądowej i sprawdzamy prowadzone sprawy w poszukiwaniu jakiegoś postanowienia, które wysłano nam w czasie, gdy byliśmy na wakacjach. Możemy też szukać w sądowym systemie internetowym, choć nie mamy gwarancji aktualności informacji, które się tam znajdują. Może znajdziemy w ten sposób brakujące pismo. A jeśli go nie znajdziemy? Pozostaje obdzwanianie kilkudziesięciu wydziałów cywilnych i karnych wspomnianych sądów w poszukiwaniu nieznanej, hipotetycznej sprawy sądowej, która gdzieś się toczy z naszym udziałem. Może jesteśmy wezwani na świadków, zagrożonych grzywną w razie niestawienia się, a może jest to sprawa przeciwko nam? Jeśli to było wezwanie na świadka, w grę wchodzi już nie nasze miasto, ale cała Polska, choć wtedy jest szansa, że Sąd wyśle wezwanie jeszcze raz – bo potrzebuje świadka na rozprawie. Jeśli jednak przesyłka sądowa była związana z nowym i nieznanym nam pozwem – roszczeniem wystosowanym przez kogokolwiek przeciwko nam – to za naszymi plecami i bez naszej wiedzy właśnie rozpoczyna się proces przeciwko nam o jakieś pieniądze lub stwierdzenie jakiegoś prawa. Możliwe też, że w tej sprawie już zapadł wyrok, który zaraz po powrocie do sądu nieodebranego przez nas listu po prostu się uprawomocni. Tak bowiem działa wspomniana procedura nakazów zapłaty – wyjątkowo niebezpiecznego wynalazku polskiego wymiaru sprawiedliwości. To oznacza, że jakiś nasz przeciwnik właśnie otrzymuje w jakimś sądzie tytuł wykonawczy przeciwko nam na kwotę, którą wpisał sobie w pozwie, którego nigdy nie widzieliśmy na oczy. To mogło być 60 zł za zapomniany rachunek telefoniczny lub pół miliona zł w ramach przejmowania znanego portalu internetowego (www. ebilet-historia.pl). Procedura nakazów zapłaty nie zna górnej kwoty, mimo łatwości uzyskiwania wyroków, a potem tytułów wykonawczych tą drogą. To niewiarygodne, ale tak jest. Jakie są skutki? Mija kolejny miesiąc i jeśli kwota na pozwie była duża, dowiadujemy się od jakiegoś komornika, że właśnie zajął nasz samochód, mieszkanie i zablokował konta bankowe. Tak po prostu. To są prawdziwe historie. Tylko dlatego, że przez miesiąc nie było nas w domu. Tak opresyjne są procedury sądowe w Rzeczpospolitej Polskiej. Nakazy zapłaty wymyślono po to, aby ułatwić pracę sądom zalewanym przez setki tysięcy małych pozwów o niezapłacone rachunki za prąd, gaz czy telefon. Procedura zakłada, że pozwany najprawdopodobniej nie będzie się odwoływał, bo wie, że zalega z rachunkiem. Typowy przebieg sprawy to zgłoszenie roszczenia przez powoda, następnie automatyczne wydanie przez sąd nakazu zapłaty żądanej kwoty, najczęściej bez żadnego sprawdzania

dołączonych materiałów, i wysłanie nakazu na adres pozwanego, ale uwaga! – wskazany, podobnie jak kwota roszczenia, również przez powoda i w żaden sposób nie weryfikowany przez Sąd. Procedurę tę zaprojektowano kompletnie bez wyobraźni i bez jakiegokolwiek szacunku do obywateli. Tak jakby znaczenie miała wyłącznie wygoda pracy sądów. Jakby życie obywateli miało się kręcić wyłącznie wokół sądów, a administracja państwowa nie miała za zadanie służyć obywatelowi, lecz dowolnie go represjonować. Po pierwsze, nie ustalono górnej granicy kwoty, jakiej można domagać w ramach tak prostej procedury. Nawet tzw. „uproszczone postępowanie sądowe” jest ograniczone do kwoty 10 000 zł. Tutaj można się spokojnie domagać nawet milionów złotych. Czasem sędzia

tak, jakbyśmy przyznali, że chętnie zapłacimy kwotę, która była w pozwie, którego nam nie doręczono. Nawet jeśli opiewa na miliony złotych. To nie żart.

W

całej procedurze doręczeń istotną rolę pełni Poczta Polska, a sam listonosz-doręczyciel ma bardzo duże uprawnienia. Otóż jeśli na zwrotce listu poleconego zakreśli on „drzwi zamknięte” lub „adresat nieobecny”, Sąd uważa przesyłkę za doręczoną i wyrok się uprawomocnia. Jeżeli zakreśli „adresat wyprowadził się” czy też „adres nieprawidłowy”, to Sąd uznaje, że przesyłki nie doręczono. Ten szczegół decyduje o tym, czy za naszymi plecami uprawomocni się nakaz zapłaty. Dla przypomnienia: wszystko bez naszej wiedzy. A co, jeśli listonosz zostawi awizo w drzwiach, a nie w skrzynce

zapłaty, również te na abstrakcyjnie wysokie kwoty? Raptem tylko 2 razy więcej niż doręczyciel – 3 do 5 tys. zł miesięcznie. Miało być o sądach, a jest o poczcie. Niestety między nami a sądami zawsze jest poczta, i to jest pierwszy problem: przy rozpatrywaniu wszelkich niejasności sądy traktują stanowisko poczty jako święte, ponieważ, podobnie jak sądy, jest to instytucja państwowa. A poczta jest często stroną w sprawie, gdyż przez niestaranność swoich pracowników ponosi winę za problematyczne doręczenia. Celowe niedoręczenie nam awiza przez pracownika firmy pocztowej to przypadek skrajny. Awizo może być równie dobrze usunięte ze skrzynki pocztowej przez powodów-oszustów, którzy wiedzą (widać to na specjalnym,

rekomenduje Ministerstwu Sprawiedliwości czy każdemu rządowi, niezależnie od opcji politycznych – że należy stworzyć centralny portal internetowy, być może powiązany z bazą PESEL, gdzie każdy obywatel mógłby dobrowolnie wpisać swój, obowiązujący dla wszystkich zainteresowanych, adres doręczeń. Wszyscy bowiem wiemy, że adres zameldowania bardzo często nie ma nic wspólnego z adresem zamieszkania – a według polskiego prawa adresem doręczeń jest właśnie adres zamieszkania, bytowania, pobytu (miejsce, gdzie zazwyczaj śpimy i trzymamy ubranie na zmianę). Następnie należy zobowiązać wszelkie instytucje w Polsce (nie tylko sądy), aby weryfikowały z taką bazą adresy doręczeń podawane przez strony i we wszelkich pismach używały właśnie tych adresów, zgodnie z życzeniem obywatela.

Mało kto z nas ma świadomość, że oddalenie się na miesiąc od naszego urzędu pocztowego może oznaczać dla nas utratę całego majątku. To nie żart ani pomyłka. To skutek działania standardowych polskich procedur sądowych dotyczących doręczeń oraz nakazów zapłaty, wydawanych masowo i zazwyczaj lekką ręką przez sądy.

Nakaz płatniczy (nie) doręczony latem Patologie polskiej Temidy Piotr Krupa-Lubański

z wyobraźnią, widząc takie żądania, kieruje je do tzw. postępowania zwykłego, gdzie proces odbywa się z udziałem obu stron, z przesłuchaniami, analizą dowodów i łatwo jest zaprzeczyć sfingowanym roszczeniom. Skierowanie do postępowania zwykłego (lub wydanie od razu nakazu) zależy jednak od jednoosobowej decyzji tzw. referendarza sądowego, czyli zazwyczaj bardzo młodego człowieka, dopiero praktykującego w swoim zawodzie, nie będącego nawet zaprzysiężonym sędzią. Jeśli ma zły humor i nie ma czasu czytać sterty papierów, a z góry jest nacisk, aby wnioski były załatwiane szybko, to nakazy wydaje niemalże automatycznie. Jeszcze gorzej, jeśli oszuści dotrą, np. przez swoich prawników, do takiego referendarza sądowego i poproszą go, aby „klepnął” ich wniosek. Ale właściwie po co mają do niego docierać? Przecież i tak nakazy są wydawane „automatycznie”. Referendarz sądowy niczym nie ryzykuje – działa przecież w ramach oficjalnie obowiązujących procedur. I na tym właśnie polega horror. W majowym numerze „Kuriera Wnet” był opisany przypadek, gdy w XX Wydziale Gospodarczym Sądu Okręgowego w Warszawie wydano nakaz zapłaty na prawie pół miliona złotych, podczas gdy wątpliwej jakości materiał dowodowy dołączony do pozwu opiewał raptem na połowę tej kwoty. Przypadek był zgłaszany wielokrotnie do Prezesa Sądu, do wydziałów wizytacyjnych tego sądu, i na nikim nie zrobił wrażenia. Wielokrotne wnioski o ponowne rozpatrzenie sprawy i o skierowanie jej do postępowania zwykłego są odrzucane pod byle jakimi pretekstami, bo przyznanie się przez sąd do błędu to dyshonor i ryzyko żądania odszkodowań. Zdaniem administracji sądowej wszystko było zgodnie z procedurami. Jak to możliwe, że procedury pozwalają na coś takiego? Czy ktoś specjalnie zaprojektował je z takimi lukami? Poszkodowanym zostaje praktycznie tylko zwrócić się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Druga ułomność tej procedury to brak sprawdzania adresów doręczeń. Adres można podać dowolny i nie następuje żadna jego weryfikacja przez sąd. Jeśli o całej sprawie dowiemy się dopiero od komornika, wtedy jesteśmy w stanie wykazywać, że w pozwie podano zły adres (specjalnie czy przypadkowo?). Skoro jednak komornik do nas trafił, to oznacza, że później podano mu już adres prawidłowy. To częsta metoda działania oszustów. Kiedy przychodzi do nas komornik (przysyła list polecony), mamy tylko 7 dni na złożenie protestu w sądzie. Jeśli tego listu nie odbierzemy, bo nie ma nas w miejscu zamieszkania albo nie zdążymy znaleźć prawnika, który powie nam, co z tym robić – oszustwo się uprawomocnia. Zgodnie z procedurami jest

pocztowej, i takowe zwyczajnie zaginie? Raporty wykażą później, że poprawnie powiadomiono nas o przesyłce czekającej w urzędzie pocztowym, my jednak nic o tym nie będziemy wiedzieć. Przesyłka wróci do sądu, który uzna ją za „doręczoną” i ewentualny wyrok czy nakaz się uprawomocni. A jeśli listonosz będzie działał w zmowie z ludźmi, którzy chcą wyłudzić od nas pieniądze? Sądy umieszczają na kopertach z przesyłkami sygnatury spraw, których dotyczy przesyłka. Przestępcy znają te sygnatury, bo są przecież stroną – powodem w sprawie. Teoretycznie wystarczy przekonać doręczyciela, aby ten jeden konkretny list „się zagubił”, albo jeszcze prościej: aby „zagubiło się” samo awizo i list nie został nigdy odebrany z poczty. Doręczyciel może nawet nie wiedzieć, że przesyłka miała coś wspólnego z pieniędzmi. Taką „operację” szczególnie łatwo jest wykonać latem, gdy stali doręczyciele są na urlopach i poczta albo inna firma pełniąca jej rolę zatrudnia przypadkowe osoby.

Nakazy zapłaty są wydawane przez sądy bez jakiegokolwiek wysłuchania, nawet na piśmie, racji strony pozwanej, na zasadzie, że „może zaakceptuje żądanie”. To jest łamanie elementarnych praw człowieka. W sprawie, która była opisywana w majowym numerze „Kuriera”, w przesyłce, która nigdy nie dotarła do rąk adresata, był nakaz zapłaty na pół miliona złotych. Uprawomocnił się. Do dziś, już 4 lata, trwa batalia z Sądem Okręgowym i Apelacyjnym w Warszawie o uczciwe wyjaśnienie tej sprawy, a skończy się najprawdopodobniej w Europejskim Trybunale Praw Człowieka. Jaka kwota jest potrzebna, aby „przekonać” nieuczciwego doręczyciela do „zgubienia” awiza? Pewnie niewielka. Zbyt duża mogłaby wzbudzić podejrzenia. Przed drugą wojną światową profesja listonosza cieszyła się ogromnym szacunkiem, podobnie jak pracownika kolei państwowych. To niestety już przeszłość i abstrakcja. Dzisiaj połowa pracowników Poczty Polskiej, zgodnie z raportem opublikowanym niedawno przez „Gazetę Wyborczą”, zarabia praktycznie minimalną dopuszczalną prawem w Polsce pensję. Majątek każdego z nas zależy więc od czynności wykonywanych przez ludzi, którzy zarabiają minimum socjalne i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za nasze listy i awiza. W tym miejscu nie sposób nie spytać, ile zarabia referendarz sądowy, który wydaje nakazy

internetowym portalu sądowym), kiedy sąd wysłał do nas list i z łatwością mogą przewidzieć, kiedy awizo może znaleźć się w naszej skrzynce. Usunięcie go ze skrzynki nie stanowi żadnego problemu technicznego. A jeśli listonosz włoży awizo w drzwi? Jeśli usuną je dla zabawy dzieci albo spadnie na podłogę i pozostanie niezauważone? W końcu to mała karteczka. To nie są hipotetyczne rozważania. W ciągu 10 lat przepraw z pocztą i sądami autor i jego rozmówcy mieli do czynienia również z tak banalnymi sytuacjami. Jak to możliwe, że w świecie, w którym poczta elektroniczna, strony WWW, esemesy są powszechnie dostępne, pisma sądowe dotyczące spraw finansowych nie są zabezpieczane informacją umieszczaną w odpowiednim serwisie WWW, wysyłane mailem lub esemesem? To po prostu niewiarygodne. To kolejny przejaw nieliczenia się wymiaru sprawiedliwości z rzeczywistością. Papierowy system doręczeń jest w miarę bezpieczny tylko wtedy, gdy dysponujemy własnym biurem, kancelarią, recepcją, w której drzwi są otwarte w godzinach pracy i ktoś zawsze odbierze korespondencję od listonosza, a listonosz wie, że ma przynieść pocztę „na górę”, a nie zostawiać awiza w skrzynce. Czyli jest to rzeczywistość, która zakłada, że każdy obywatel ma umowę na obsługę prawną z jakąś kancelarią prawną. Oczywiście wszystko przy założeniu, że strona składająca pozew poda adres naszej kancelarii, a nie dowolny inny. Kto i dla kogo to wymyślił? Analizując te problemy, autor doszedł do wniosku, który stanowczo R e k l a m a

K

olejnym krokiem byłby obowiązek pozostawiania elektronicznej kopii pisma na tymże portalu. Przecież każdy ma prawo wyjechać na pół roku za granicę. Pismo urzędowe pozostawione na naszym koncie w portalu internetowym będziemy mogli przeczytać nawet z Antarktydy i jakoś na nie zareagować. O papierowym dowiemy się dopiero po powrocie, już od komornika albo poszukującej nas policji, bo nie zgłosiliśmy się jako świadek w jakiejś sprawie. Serwowana nam obecnie przez nasze własne państwo „papierowo-pocztowa” rzeczywistość czyni z nas chłopów pańszczyźnianych, którym nie wolno się oddalić na dłużej niż 10 dni od swojego urzędu pocztowego. Jest to rzeczywistość, którą akceptują środowiska prawnicze, przyzwyczajone do takich realiów, ale nie normalny człowiek. Większość przesyłek sądowych musimy odebrać osobiście, a więc każdy wyjazd powyżej 14 dni oznacza ryzyko, że coś w tym czasie wydarzy się za naszymi plecami. I w dodatku będzie prawomocne. Pełnomocnik (prawnik) może za nas odebrać pismo, jeśli jest pełnomocnikiem ustanowionym w konkretnej sprawie, sąd o tym wie i wysyła pismo wprost do niego. W żadnej zaś sprawie urzędowej czy sądowej, o której jeszcze nie wiemy, nie możemy mieć pełnomocnika. Dlatego niezbędny jest portal przechowujący wszelkie pisma i wezwania. Jeśli urząd lub ktokolwiek inny zostawi nam w takim portalu oficjalne pismo (jego elektroniczną wersję), to portal wyśle nam esemes i e-mail, że trzeba tam zajrzeć. Tego nie przeoczymy, bo większość z nas ma zawsze przy

sobie telefon, a pocztę elektroniczną sprawdza przynajmniej raz dziennie. Te kanały komunikacji są znacznie pewniejsze niż firmy pocztowe z ich niestety nisko opłacanym personelem. Taki portal przy okazji zapewniałby funkcję potwierdzania odbioru – przeczytania. Zawiadamiałby nadawcę, że otworzyliśmy i przeczytaliśmy skierowaną do nas korespondencję. System ten byłby po prostu bezpieczniejszą wersją zwykłej poczty elektronicznej, autoryzującej nasz dostęp do skrzynki, przechowującej wszelką urzędową korespondencję do nas oraz informującą wszystkich zainteresowanych, jaki jest nasz oficjalny adres doręczeń, co zapobiegałoby jego fałszowaniu. Kluczem do sukcesu tego rozwiązania byłoby zobowiązanie wszelkich instytucji w Polsce do korzystania z tego systemu – dla bezpieczeństwa obywateli i przez szacunek dla nich.

Z

aproponowane rozwiązanie wymaga czasu. Co jednak można zrobić od razu? Nieżyciowe, wręcz nieludzkie procedury związane z nakazami zapłaty nie stanowiłyby tak wielkiego problemu, gdyby sądy zachowywały się przyzwoicie. Każdy sprzeciw wobec nakazu zapłaty zgłoszony w rozsądnym czasie (i powinno to być przynajmniej kilka miesięcy, a nie 7 dni) powinien być rozpatrywany pozytywnie, niezależnie od tego, jakie były czy mogły być okoliczności niedostarczenia przesyłek. To kwestia poprawienia głupich przepisów. Co nam jednak zostaje, gdy przepisy są absurdalne? Rozpatrzenie pozytywne oznacza w tym przypadku skierowanie sprawy do postępowania zwykłego, czyli pozwolenie zaatakowanej stronie na to, aby mogła przyjść do sądu i opowiedzieć, jak dana sprawa wygląda według niej. Czyli pozwolenie na to, aby strona zaatakowana była traktowana tak samo dobrze jak atakujący. Chodzi tu o zachowanie elementarnej równości wobec prawa. Przypomnijmy, że nakazy zapłaty są wydawane przez sądy bez jakiegokolwiek wysłuchania, nawet na piśmie, racji strony pozwanej, na zasadzie, że „może zaakceptuje żądanie”. Znane są przypadki, gdy do wniosku o nakaz zapłaty na duże pieniądze jest dołączona pozorowana dokumentacja, która w żaden sposób nie uzasadnia kwoty żądanej przez powoda. To jest łamanie elementarnych praw człowieka. Taka procedura powoduje często niedbałość referendarzy sądowych wobec wniosków o wydanie nakazów zapłaty. Na koniec więc pozwolimy sobie wystosować apel do referendarzy sądowych, którzy na co dzień zajmują się nakazami zapłaty: Nie wydawajcie nakazów na kwoty, które mogą zrujnować komuś życie – kierujcie takie sprawy po prostu do postępowania zwykłego. Czytajcie dokumentację załączoną do wniosku o wydanie nakazu i jeśli cokolwiek wyda się Wam niekompletne, niespójne czy niedokładne, również kierujcie sprawę do postępowania zwykłego. Po prostu nie czyńcie bliźniemu, co Wam nie byłoby miłe. Czy chcielibyście po powrocie z wakacji dowiedzieć się, że przez następnych parę lat będziecie walczyć z oszustami, którzy chcą wyłudzić Wasz majątek? No tak, Wy pewnie byście sobie z tym poradzili, a Wasze zawiadomienia prokuratury potraktowałyby poważnie. Bo przecież jesteście sędziami. K Autorartykułuzapraszanastronyprojektów www.PolskaTemida.pl oraz www.DEMOK.pl.


kurier WNET

6

Frank Walter Stenmeier na konferencji prasowej w Kijowie w połowie września tego roku zapowiedział, że na Donbasie zapanuje kolejny rozejm. Informację tę przywiózł z Rosji. Tym samym potwierdził, że wydarzeniami na Donbasie kieruje Federacja Rosyjska. I chociaż jest to oczywiste od samego początku konfliktu, a Ukraina niemalże każdego dnia przedstawia nowe dowody na obecność rosyjskich wojsk – m.in. podając nazwiska dowódców, żołnierzy, oznaczenia rosyjskich jednostek przebywających na Donbasie – to taka deklaracja musiała oczywiście wywołać reakcję Kremla. Ustami prezydenckiego rzecznika prasowego Dmitrija Pieskowa Kreml tradycyjnie stwierdził, że nie ma wpływu na działania tzw. separatystów. Pomimo tych zapewnień, zgodnie z dyspozycją Kremla, kilkanaście godzin później tzw. separatyści ograniczyli liczbę ostrzałów. Rozejm został przedłużony na kolejnych siedem dni, a mało kto chyba jeszcze pamięta, że jest to kolejny „rozejm w rozejmie” – bo przecież poprzednich deklaracji o wstrzymaniu działań nikt nie odwoływał. Zresztą obecny rozejm od samego początku był nagminnie naruszany przez bojowników „Republik Ludowych”, a po kilku dniach dzienna liczba ostrzałów ukraińskiego terytorium powróciła do liczby kilkudziesięciu w ciągu doby. Tzw. separatyści strzelają i z broni strzeleckiej, i ciężkich karabinów maszynowych, coraz częściej znowu wykorzystując moździerze również te 120 mm, które od dawna miały być zakazane. Pomimo tego w oficjalnych komunikatach strony ukraińskiej wciąż jest mowa o „utrzymywaniu rozejmu” i ewentualnie o jego „naruszeniach”. Ukraina unika stwierdzenia, że rozejm został już dawno złamany. Wbrew faktom i stratom wśród własnych sił. Niektórzy z ukraińskich ekspertów mówią wprost: ogłaszane rozejmy faktycznie są jedynie iluzją, ale chyba wszyscy chcą w nią wierzyć. Kolejne komunikaty zawierają to samo zdanie: „Ukraińskie siły operacji antyterrorystycznej nie odpowiadały na zbrojne prowokacje bojowników, dotrzymując warunków porozumień mińskich”. Faktycznie w tym samym czasie w Mińsku spotykają się przedstawiciele tzw. grupy trójstronnej, gdzie uzgadniane są kolejne kroki dotyczące zawieszenia broni, zwalniania zakładników i wprowadzania w życie politycznych ustępstw Ukrainy na rzecz tzw. separatystów. Najnowszym ustaleniem jest wycofanie wojsk ukraińskich i sił tzw. separatystów o kilometr w stosunku do zajmowanych pozycji. To wycofanie się wojsk ma mieć miejsce w trzech „kwadratach” – wyznaczonych miejscach frontu. Ogólna liczba takich „kwadratów” sięga 40, ale w trzech z nich żołnierze po jednej i drugiej stronie mają się wycofać na kilometr w głąb kontrowanych przez siebie terytoriów. Dzisiaj pozycje walczących stron przebiegają od siebie czasem w odległości nawet 300 metrów, co w oczywisty sposób powoduje groźbę stałych potyczek, nie tylko „na odległość”, ale bezpośrednich walk tak zwanych „grup dywersyjnych”. Zwolennicy koncepcji wycofania wojsk chwalą swój pomysł, mówią, że jest to działanie, które będzie zapobiegać kolejnym ofiarom, zwłaszcza że wojska, wycofując się, mają rozminowywać zajmowane przez siebie terytorium. Przeciwnicy alarmują, że wycofanie się ukraińskich wojsk to zwiększenie niekontrolowanej „szarej strefy” i faktyczne oddanie kolejnych terenów i zamieszkującej jej ludności pod wpływy separatystów. Rozminowanie umożliwi dalsze wypady separatystom, a także zwiększenie skali przemytu pomiędzy terytorium kontrolowanym przez ukraińskie władze a szarą strefą zarządzaną przez Moskwę, czy też oddaną we władanie miejscowych watażków, a czasem po prostu grup przestępczych. Oczywiście oficjalnie podawany argument o zmniejszeniu liczby ofiar jest ciężki do zakwestionowania szczególnie w sytuacji, kiedy chyba już wszyscy są zmęczeni trwającą od ponad dwóch lat wojną.

Specjalny status Minister spraw zagranicznych Niemiec Frank Walter Stenmeier i jego francuski odpowiednik Jean-Marc Ayrault, przebywając w Kijowie, oprócz zapowiedzi zawieszenia broni przedstawili też konieczność wprowadzenia politycznych ustępstw wobec tzw. separatystów. Pierwszym z nich ma być przyznanie specjalnego statusu niektórym częściom Donbasu i przeprowadzenie

wyborów samorządowych na tym terenie. „Specjalny status” wciąż pozostaje nie do końca jasnym pojęciem. Eksperci mówią przede wszystkim o większej autonomii tworzenia i wydatkowania budżetu tych regionów (niezależnym od Kijowa), a sami separatyści rozumieją je jako możliwość utrzymywania własnych relacji z Federacją Rosyjską, tworzenia swoich formacji zbrojnych i oczywiście

pod kontrolą promoskiewskich ugrupowań. Zresztą powszechną praktyką jest, że ci sami ludzie pobierają drugie świadczenie od władz „Republik Ludowych” i dzięki temu rzeczywiście ich emerytury i renty są wyższe od wypłacanych na Ukrainie. Oczywiście skrajnie skomplikowaną, wręcz patologiczną sytuacją pozostaje kupowanie przez Ukrainę węgla pochodzącego z kopalni

Na problemy: wybory Powrót na forum Rady Najwyższej tematu zmian do konstytucji jest zatem sprawą bardzo skomplikowaną i może przyczynić się do pogłębienie kryzysu politycznego. W Radzie Najwyższej obecnie faktycznie nie istnieje formalna koalicja rządowa. Deputowani, którzy deklarują, że ją stanowią, nie spełniają

Lwowa, wciąż jest zainteresowany walką o prezydenturę kraju. Nie ma wątpliwości, że okres jesienno-zimowy na Ukrainie zbiega się ze spiętrzeniem problemów, z których wiele jest po prostu nierozwiązywalnych. Konieczności realizacji żądań separatystów, wspieranych w swoich oczekiwaniach w jakimś stopniu także przez zachodnich partnerów Ukrainy, na je-

Ukraińscy intelektualiści apelują do Europy o nieuleganie „zmęczeniu sumienia” i niezapominanie o Ukrainie. W tym samym czasie zachodni politycy dumnie ogłaszają możliwość zakończenia konfliktu na wschodzie Ukrainy i ponad Ukraińcami dogadują się z Putinem. A kolejny rozejm pozostaje iluzją, której jak brzytwy chwytają się nawet ukraińskie władze.

Ukraina między iluzjami a zmęczeniem sumienia Paweł Bobołowicz pielęgnowanie języka rosyjskiego, a także jako krok do federalizacji Ukrainy, czy też tworzenia autonomii. Proces umożliwiający zmiany w ukraińskiej konstytucji, które byłyby prawną podstawą do wprowadzenia specjalnego statusu, zaczął się w ukraińskim parlamencie rok temu. Towarzyszyły mu protesty nie tylko części środowisk politycznych, ale także społeczne. 31 sierpnia 2015 roku, podczas inicjowania procedury zmian w ukraińskiej konstytucji, w wyniku starć i wybuchu granatu zginęło czterech funkcjonariuszy Gwardii Narodowej, a 141 było hospitalizowanych. Do dzisiaj nie ustalono, kto był odpowiedzialny za wywołanie zamieszek, mimo że bezpośrednio po wydarzeniu ukraińscy funkcjonariusze państwowi oskarżyli o to nacjonalistyczną partię Swoboda. Nie ulega jednak wątpliwości,

W tym samym czasie na jednych odcinkach frontu wybuchają pociski artyleryjskie, a w innych miejscach przejeżdżają pociągi z antracytem, na którego sprzedaży zarabiają spółki oligarchy Rinata Achmetowa i separatyści… że przeciwstawianie się wprowadzeniu zmian do konstytucji nie ma charakteru prowokacji, chociaż może być tak wykorzystywane. Dobitnie o tym świadczą ostatnio prezentowane wyniki badań socjologicznych. Badania zostały przeprowadzone przez prestiżowy ukraiński ośrodek politologiczny Centrum Razumkowa. Według nich 50% Ukraińców nie chce nadania Donbasowi specjalnego statusu. Taki pomysł popiera 23% badanych. 42% respondentów chce prawnego uznania terenów Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej za okupowane i taka sama liczba osób domaga się zerwania z nimi wszelkich więzi ekonomicznych, w tym wypłat świadczeń socjalnych i zakupu węgla. Obecnie nieprzerwany potok emerytów i rencistów przekracza tzw. „umowną granicę”, wjeżdżając na terytorium Ukrainy, by pobrać z bankomatów wypłaty i powrócić z ukraińskimi pieniędzmi na terytorium pozostające

na terenie kontrolowanym przez tzw. separatystów. W tym samym czasie na jednych odcinkach frontu wybuchają pociski artyleryjskie, a w innych miejscach przejeżdżają pociągi z antracytem, na którego sprzedaży zarabiają spółki oligarchy Rinata Achmetowa i separatyści… Ukraina, pomimo ponad dwóch lat wojny, nie podjęła skutecznych działań, by uniezależnić się antracytu, którego złoża praktycznie pozostały pod kontrolą prorosyjskich ugrupowań. Na marginesie warto jednak dodać, że skutecznie natomiast udało się Ukrainie uniezależnić od rosyjskiego gazu, który dziś kupuje z tzw. rewersu na Zachodzie i eksploatuje własne złoża. 44% Ukraińców uważa, że o przyszłości Donbasu powinno zadecydować referendum. 33% jest przeciwnego zdania. Oczywiście referendum odłożyłoby w czasie kwestię wprowadzenia specjalnego statusu lub pogrzebało całkowicie. Na to jednak nie zgodzą się tzw. zachodni partnerzy Ukrainy, którzy przecież już ogłosili, że taki status musi być wprowadzony i naciskają na to w rozmowach z ukraińskimi władzami. Na kijowskiej konferencji Stenmeiera i Ayrault ukraińscy dziennikarze nie kryli zdziwienia, jak to jest możliwe, żeby na Donbasie przeprowadzać wybory, zanim Ukraina odzyska kontrolę nad granicą pomiędzy Federacją Rosyjską a opanowanymi przez tzw. separatystów terytoriami. Ten problem jednak nie był zrozumiały dla Niemca i Francuza. Według nich wybory na Donbasie muszą się odbyć, a przyglądać im się mają obserwatorzy OBWE, co ma być gwarancją, że będą one uczciwe. To o tyle ciekawe, że obecnie ci sami obserwatorzy nie są w stanie w żaden sposób kontrolować prorosyjskich bojowników, nie wspominając o sytuacji na Krymie. Jak mieliby oni zabezpieczyć wolność wyborów na terenach opanowanych przez prorosyjskich bandytów – tego też nie potrafią sobie wyobrazić sami Ukraińcy. Jak przeprowadzić tam wybory, jeśli nie funkcjonują tam ukraińskie media, 1,5 mln osób musiało uciec ze swoich domów i jest wątpliwe, by chciało do nich powrócić, dopóki rządzą tam tzw. separatyści? Wielu tych, którzy powinni kandydować w takich wyborach, przecież musiało uciekać przed represjami służb marionetkowych DNR i LNR. Jak ci ludzie mają prowadzić kampanię wyborczą na tych terenach?

jednak formalnego wymagania – nie maja większości w Radzie. Mimo tego rząd Wołodymyra Hrojsmana uzyskał w Radzie większość głosów i uzyskują ją ustawy zgłaszane przez obecne władze. Wynika to z całkowicie nieprzejrzystego układu politycznego, który o wiele częściej ma charakter oligarchiczno-personalny niż ideowo-partyjny. Jeśli

Ukraińcy eksperci mówią wprost, że wielu liderów ukraińskiej opozycji swoje rachunki bankowe czy interesy posiada na Zachodzie, a to może być wykorzystane jako skuteczne narzędzie wywierania na nich presji. projektów rządowych czy prezydenckich nie popierają deputowani koalicji, wówczas popierają je deputowani opozycji, i to nawet z Bloku Opozycyjnego, czyli spadkobierców Partii Regionów. W niektóre głosowania bezpośrednio włącza się prezydent Petro Poroszenko, inne są kontrolowane przez jego „superzaufaną” osobę: Ihora Kononenkę – szarą eminencję otoczenia prezydenckiego, partnera biznesowego Poroszenki. Obydwaj panowie są dosłownie kolegami z wojska i przez lata wzajemnie się wspierali. Dziś Kononenko pilnuje zbierania głosów w Radzie Najwyższej do projektów, na których zależy Poroszence. W tym celu wykorzystywane są różne mechanizmy, dalekie od argumentów ideologicznych. Nie jest jednak tajemnicą, że narasta też presja na przedterminowe wybory. Może być nimi zainteresowana osoba, która dziś jest chyba jedyną, która może zagrozić Poroszence w walce o fotel prezydencki: Julia Tymoszenko. Jej ugrupowanie Batkiwszczyna nie weszło w skład koalicji rządzącej i stale cieszy się wystarczającą popularnością, by w ewentualnym przyszłym parlamencie walczyć o tworzenie koalicji rządowej. Niewątpliwie zwolennikiem wyborów stale pozostaje Blok Opozycyjny, który korzysta na niepowodzeniach „pomajdanowych władz”. Wybory mogłyby być też korzystne dla Samopomocy, której lider Andrij Sadowyj, obecnie mer

fot. Paweł bobołowicz

Rozejm w rozejmie

U·k·r·a·i·n·a

sieni będzie towarzyszyć pogłębiające się niezadowolenie z realizacji planów reform rządu Hrojsmana. Uwolnienie opłat za energię spowoduje, że jesienią Ukraińcy będą musieli uszczuplić swoje budżety domowe o opłaty za ogrzewanie i energię elektryczną i realnie odczują wprowadzone podwyżki. Co prawda podwyżkom towarzyszą działania osłonowe w postaci subsydiów (może z nich skorzystać nawet 90% Ukraińców, co, swoją drogą, zdaje się podważać sens procesu dostosowywania cen energii do realiów rynku), ale jednak Ukraińcy od dwóch lat są poddawani presji wzrastających cen i osłabieniu ich własnej waluty. Oczywiście niezadowolenie społeczne musi znaleźć wsparcie w działaniach politycznych. Może się jednak okazać, że te w różny sposób będą stopowane nie tylko przez niezwykle zdolną do przekonywania ukraińską władzę, ale też środowisko międzynarodowe. Ukraińcy eksperci mówią wprost, że wielu liderów ukraińskiej opozycji swoje rachunki bankowe czy interesy posiada na Zachodzie, a to może być wykorzystane jako skuteczne narzędzie wywierania na nich presji. Zachód nie jest zainteresowany kolejnymi wyborami na Ukrainie i pogłębianiem ukraińskiego kryzysu politycznego. Oczywiście, o ile sam będzie w stanie kontrolować procesy, jakie zachodzą na forum międzynarodowym. Kluczowi konstruktorzy tego układu, USA i Niemcy, mogą mieć bowiem swoje wyborcze i powyborcze problemy, które spowodują rozluźnienie relacji z Ukrainą i w pewnym stopniu przyczynią się do wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Szczególnie, że Rosja nie śpi i ani na chwilę nie rezygnuje z przywrócenia Ukrainy do swojej strefy wpływów.

Zmęczenie sumienia W ciągu ponad dwóch lat wojny Rosji faktycznie udało się osłabić polityczną pozycję Ukrainy. O ile aneksja Krymu i bezpośredni atak na Donbas wyzwolił w Ukraińcach patriotyzm, energię do skutecznego siłowego przeciwstawienia się agresorowi, to dwa lata ciągnącej się wojny, negocjacji z tzw. separatystami, ukraińskie problemy ekonomiczne i polityczne spowodowały, że na arenie międzynarodowej doszło do zmęczenia tematem Ukrainy. Wprost jest o tym mowa w specjalnym

liście, apelu ukraińskich i wschodnioeuropejskich działaczy, zatytułowanym „O zmęczeniu sumienia”. Twórcy apelu piszą: „Rozpętana przez Rosję wojna przeciwko Ukrainie, okupacja Krymu, zbrojne wtargnięcie na Donbas, dziesiątki tysięcy ofiar, półtora miliona wewnętrznych uchodźców – należą do tych problemów, od których obywatel Europy chce schować się za własnym zmęczeniem. Codzienne rosyjskie dywersje, prowokacje i szantaż przestały robić wrażenie na części europejskich polityków. Oni już się przyzwyczaili do tej wojny. Rutyna depcze empatię. Obojętność zrównuje ofiary i agresora”. I nie ma wątpliwości, że te słowa odzwierciedlają obecną politykę Zachodu wobec Ukrainy. Jest w niej coraz więcej zniecierpliwienia, irytacji i skłonności do bezpośredniego nią kierowania bez udziału Ukraińców. Gdy Steinemeier na konferencji w Kijowie stwierdził, że „przywiózł uzgodnienia z Moskwy”, tym samym przyznał, że o Ukrainie rozmawia się już bez niej, realizując w ten sposób najbardziej chytry plan Putina: wyeliminowanie Ukrainy z gry o nią samą. Ukraińcy często podkreślają w rozmowach skłonność swoich elit politycznych do odrywania się od społeczeństwa. Pomimo Rewolucji Godności i demokratycznego charakteru państwa, obywatele wcale nie darzą wielkim zaufaniem nowych władz ukraińskich. Nie ma też co ukrywać, że kierowanie tak skomplikowaną układanką, jaką pozostaje Ukraina, jest procesem stałego narażania się na czyjeś niezadowolenie. Często dlatego jako główny argument osłonowy ukraińskie władze wykorzystują wojnę. Jednak przedłużający się konflikt zbrojny przestaje być skutecznym usprawiedliwieniem zbyt wolnego reformowania własnego państwa, dalej panoszącej się korupcji i skomplikowanej sytuacji ekonomicznej. Ta ostatnia nawet znajduje odzwierciedlenie w wizji polityki zagranicznej, jaką powinien według mieszkańców Ukrainy prowadzić ich kraj. Ukraiński Instytut Polityki Światowej zapytał Ukraińców, co powinno być głównym priorytetem ukraińskiej polityki zagranicznej. 54% badanych odpowiedziało, że szukanie rynków zbytu; dopiero drugim miejscu znalazła się integracja europejska (30,4% badanych) i integracja z NATO (27,9%). Co ciekawe, wciąż prawie 25% Ukraińców uważa, że ich kraj powinien zachować neutralność. Ukraińcy wymieniają jako najlepszy przykład prowadzenia polityki zagranicznej Szwajcarię, ale na drugim miejscu znalazła się w tym badaniu Polska. Można z dużą pewnością założyć, że po Majdanie i ponad dwóch latach wojny Ukraińcy po prostu chcą już stabilności. Dla wielu z nich może ona nawet oznaczać tęsknotę za rządami Janukowycza, może nie za nim samym, ale za czasem, kiedy po prostu nie było wojny, a zawartość portfeli topniała wolniej niż obecnie. Ukraińcy, którzy wciąż pozostają prozachodni, coraz częściej jednak mogą odnosić wrażenie, że ten mityczny Zachód ich po prostu nie chce. Czy dla stabilności i pokoju Ukraińcy poświęcą

Codzienne rosyjskie dywersje, prowokacje i szantaż przestały robić wrażenie na części europejskich polityków. Oni już się przyzwyczaili do tej wojny. Rutyna depcze empatię. Obojętność zrównuje ofiary i agresora. swoją terytorialną integralność, czy będą skłonni rozgrzeszyć separatystów i zapomnieć o Krymie? Oczywiście w oficjalnych deklaracjach ukraińscy przywódcy odrzucają taką możliwość. Jeśli jednak tak miałoby się stać, może to oznaczać załamanie ukraińskiej niepodległości i możliwość początku niebezpiecznego proces rozpadu Ukrainy, który niesie bezpośrednie zagrożenia także dla naszego kraju. Gdy kończę pisać ten artykuł, pojawia się kolejny komunikat dowództwa operacji antyterrorystycznej: w ciągu ostatniej doby tzw. separatyści 35 razy ostrzelali ukraińskie terytorium, wykorzystując również moździerze kalibru 82 mm i 120 mm. W komunikacie jest zawarte zdanie: Незважаючи на ці провокації, Збройні Сили України неухильно дотримуються Мінських угод (Pomimo tych prowokacji, Siły Zbrojne Ukrainy niezmiennie realizują porozumienia mińskie). K


kurier WNET

7

Ś wiatow e · D n i · M łodzi e ż y

B

rak barier między ludźmi, radość, spontaniczność... te cechy pielgrzymów z Afryki uderzyły nas, Polaków, najbardziej. Dzięki temu jak w zwierciadle zobaczyliśmy, jak bardzo jesteśmy sztywni, nieufni i wstydzimy się okazywać uczucia. Skąd bierze się w nas ten paraliż, skąd te związane ręce? Może zbyt kurczowo trzymamy się zegarka, odliczania czasu? Gabończycy czy Kongijczycy czasu mają jakby więcej, bo go tak skrzętnie nie odliczają. Celebrują posiłek, zwyczajne „dzień dobry” i oczywiście mszę świętą. Ofiarowanie wyraża się wdziękiem radosnego tańca, rozkołysanymi krokami tradycyjnego rytmu. Msza w kulturze afrykańskiej jest zdecydowanie bardziej interaktywna, kolorowa,

salezjankę oraz Guy’a, prawdziwie Bożego kapłana, jak mówiła o nim siostra Barbara. Kongo odwrotnie – wysłało pięciu rosłych chłopców i jedną niewiastę, Gwinea zaś ukazała się nam w postaci dwóch dziewcząt, dwóch chłopców i jednej siostry zakonnej. Do pielgrzymki dołączyły później Austriaczki, które w krajach Afryki Środkowej odbywały wolontariat, s. Teresa, również salezjanka, i ja, wysłanniczka Radia Wnet. Taki skład w różnych odstępach czasowych lądował w Warszawie. Stolica gościła przybyszy zaledwie kilka dni. W tym krótkim czasie Afrykanie zwiedzili Muzeum Powstania Warszawskiego, Centrum Nauki Kopernik i Stare Miasto. Bawili się też przy fontannach i spacerowali ulicami Sta-

w wiele inicjatyw społecznych i mówi, że w przyszłości chce brać udział w zmienianiu swojego kraju na lepsze. Nie ma zbytnio możliwości podróżować za granicę, a na innym kontynencie znalazł się pierwszy raz. – Jakie wrażenie wywarli na tobie Polacy? – pytam dalej. – Bardzo dobre. Polacy są bardzo mili – odparł. Ale czy moglibyśmy spodziewać się innej odpowiedzi – wszak to dopiero trzy dni w Polsce, a powiedzieć coś trzeba... Podróż przebiega spokojnie, w ciszy. Pielgrzymi są zmęczeni, więc korzystają z chwili na odpoczynek. Po dwóch godzinach docieramy do Radomia, gdzie czekają wolontariusze, by się nami zaopiekować. Wolontariusza-

i temperament – tego można im pozazdrościć. Ania Jaroszek (córka): – Musieli przyjechać ludzie z Afryki, żeby pobudzić tę naszą Jedlnię. Brakuje nam życia i radości, którą dzielą się z innymi. Nie wstydzą się też okazywać swoich uczuć. Dla nich przebywanie z drugim człowiekiem i niespieszenie się jest naturalne. Po prostu poświęcają siebie, żeby być z drugim człowiekiem, i przez to ewangelizują nas. Jesteśmy katolikami od wieków, ale oni wnieśli nową jakość w nasze życie. Życie, w którym jest ciągły pośpiech, a ludzie są nieufni – nie są w stanie poświęcić się dla drugiego człowieka. Oni radują się z każdej, najmniejszej rzeczy. Chcą ze wszystkimi tworzyć wspólnotę i darzą innych zaufaniem; u nas to się nie zdarza.

i miejscowych, i przyjezdnych, że po zaledwie pięciu dniach przebywania ze sobą, kiedy przyszło się pożegnać, pojawiły się łzy. Czy katolicy w Polsce przełamali jakąś barierę, otwierając swoje domy dla obcych? Cóż, mówi się, że gość w dom, Bóg w dom. Goście z tak odległego miejsca, przekraczając progi naszych mieszkań, rozbili zimny mur, za którym kryje się dobro przeznaczone do dzielenia się z drugim człowiekiem. Każdy z pielgrzymów przywiózł swoją opowieść i zabrał z Polski swoje wrażenia. To tylko fragmenty, może pozwolą zachować coś z tych niezwykłych dni... Chelton: – Jestem szczęśliwym człowiekiem. Myślałem dużo o tym, jak to będzie wyglądać Bałem się – nieznajomi ludzie, nieznany język. Ale to, w jaki

Luiza Komorowska powraca do Światowych Dni Młodzieży i grupy młodych ludzi z Afryki, którzy dzięki wsparciu słuchaczy Radia Wnet i wysiłkowi Sióstr Salezjanek mogli latem odwiedzić Polskę.

N

Nie ma rzeczy niemożliwych Luiza Komorowska

spontaniczna i radosna. To prawdziwe święto, celebrowane nawet kilka godzin. W te wyjątkowe dni, ustanowione przez papieża Polaka, mieliśmy okazję być pobożni inaczej niż zwykle... – Co robimy, Siostro? – na kilka miesięcy przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie Krzysztof Skowroński pytał siostrę Barbarę Kiragę, salezjańską misjonarkę w Afryce. – Nie mam pomysłu – odpowiedziała… Taki był początek wspaniałej przygody, pielgrzymki ludzi z Czarnego Lądu do Polski, świętującej 1050-lecie przyjęcia wiary w Chrystusa. Niektórzy z nich przyjechali dzięki wsparciu słuchaczy Radia Wnet. – Dla Pana Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba tylko próbować – siostra wspominała sponta-

rego Miasta, gdzie mogli zderzyć się z pielgrzymami z innych krajów Europy i reszty świata. To był moment, kiedy zaczęła się integracja, poznawanie innych kultur, zwyczajów i tradycji. Ulice miasta w tamtym czasie wyglądały jak kolorowe strumyki, niosące flagi niemal wszystkich krajów ziemi, z których przybyli ludzie świadczący o Jednym Bogu. Od marzeń się zaczęło – powtarzała s. Barbara, dziękując rodzinom za gorące przyjęcie młodzieży z Afryki w Polsce. Polskie rodziny otworzyły drzwi swoich domów i serc, być może często nie wiedząc, dla kogo. A tak naprawdę, to dlaczego postanowili ugościć nieznajomych? Czego się spodziewali zarówno oni, jak i przybysze

Po zaledwie pięciu dniach przebywania ze sobą, kiedy przyszło się pożegnać, pojawiły się łzy. Czy katolicy w Polsce przełamali jakąś barierę, otwierając swoje domy dla obcych? niczną zbiórkę z Warszawy i okolic, dzięki której 23 pielgrzymów z Afryki mogło uczestniczyć w ŚDM. Wrzesień Jubileuszowego Roku Miłosierdzia grzał nasz kraj ciepłem przypływającym znad Afryki. Słońce, choć zachodziło coraz wcześniej, bezlitośnie paliło skórę małych Polaków ruszających do szkół. Czy to ciepło przywiały do Polski wspomnienia i modlitwy afrykańskich pielgrzymów na ŚDM w Krakowie? Jaki będzie następny rok? Jakich owoców doczekamy się po tak obfitym w łaski i wielkie wydarzenia Roku Jubileuszowym? Niewielka grupa młodych pielgrzymów z Gabonu, Kongo, Kamerunu i Gwinei szczęśliwie dotarła do Polski na spotkanie młodzieży całego świata z Ojcem Świętym. Kamerun był reprezentowany przez dwie siostry zakonne, ponieważ pięć osób nie otrzymało wiz. Władza tłumaczyła taką decyzję doświadczeniem z ostatnich lat, które pokazywało, że ponad 40% młodych Kameruńczyków wyjeżdżających za granicę nie wraca do ojczyzny. Gabon natomiast przedstawił nam się poprzez siedem dziewcząt, jednego młodocianego mężczyznę i towarzyszącą im

z Czarnego Lądu? Po pierwsze strawa – co jedli, co pili? Sprawa posiłków bynajmniej nie jest bagatelna. Pielgrzymi z obcych krajów szybko nauczyli się, że kiedy jest się w Polsce, trzeba jeść, jeść, jeść. Na wstępie rosół i pierogi. Dania te okazały się hitem, chyba nie tylko wśród młodzieży z Afryki. Tradycyjny polski rosół po roboczemu był przez naszych gości nazywany „spaghetti z wodą”. Jakkolwiek to brzmiało, smakowało bardzo. Uznania doczekały się również gołąbki, które wzbudziły zaciekawienie liśćmi kapusty otulającymi mielone mięsko z dodatkiem ryżu. Kilka osób wyjechało do swoich domów z przepisami na te pyszności. – Jak podoba ci się Warszawa? – pytam młodego Kongijczyka. – Bardzo mi się podoba – odpowiada. – Jest bardzo czysto i nowocześnie. Macie ciekawą historię i dobre drogi. Podróżujemy Polskim Busem, właśnie ruszyliśmy z Warszawy do Radomia na tzw. Dni w Diecezjach. Mondel ma 27 lat, studiuję prawo i interesuje się polityką. Angażuje się

mi byli bardzo młodzi ludzie z parafii Jedlnia-Letnisko. Na początku troszkę zawstydzeni, jakby nie wiedzieli, co robić. To pierwsze zderzenie obcych sobie ludzi i w dodatku ludzi odmiennych kultur. Kontrast zarysował się bardzo wyraźnie. W zetknięciu z innymi możemy lepiej poznać samych siebie. Niemniej jednak wolontariuszka Olga z optymizmem oświadczyła, że wszystko jest przygotowane i plan na cały tydzień ułożony. – Bardzo się cieszymy. Prowadzimy grupę „Pomoc Afryce”, organizowaliśmy zbiórkę pieniędzy w parafii i w szkole na bilety dla Gabończyków – oznajmiła. Podczas krótkiej podróży pociągiem z Radomia do Jedlni-Letniska młodzież szybko nawiązała kontakt poprzez tańce i śpiewy. Zaczęła się dobra zabawa; było radośnie i tak pozostało do końca pobytu. Przyszła chwila, kiedy poznaliśmy swoich gospodarzy, „nasze” rodziny. Kolejno wyczytywano nazwiska, a podekscytowanie rosło. To był czas na niezapomniane pierwsze wrażenia i pierwszą kolację. – Cieszymy się, że mogliśmy ich przyjąć – mówi wzruszona Anna Jaroszek z Jedlni-Letniska. – Spontanicznie podjęliśmy taką decyzję w rodzinie, ale tak naprawdę zdecydowała córka. Szybko nawiązaliśmy z nimi kontakt mimo bariery językowej. Ania Jaroszek (córka): Jestem młodą osobą i sama wybieram się na ŚDM. Angażuję się w życie parafialne, więc było dla mnie naturalne, że przyjmiemy młodzież, która przyjedzie tutaj, i będziemy mogli ich poznać. Czy coś się zmieniło w Waszym postrzeganiu czy przeżywaniu wiary? – pytam. – Spontaniczność, werwa i pełnia życia. Więcej modlitwy, chociażby przed posiłkiem. Na co dzień tego nie praktykujemy. Pan Stanisław Jaroszek dodaje: – Młodzież jest spontaniczna, na każdym kroku podkreśla wiarę w Boga, wielbi tego Boga – nie wstydzi się. Ten tydzień był wyjątkowy, trochę oderwany od rzeczywistości. Owocem tego jest docenienie wartości wspólnego przebywania z członkami rodziny i uczestnikami ŚDM. To, co także uderza w zachowaniu naszych gości, to podejście do ludzi białych, ich uśmiech, życzliwość

że ludzie jakby się nas bali i schodzili trochę na bok. Może dlatego, że rodziny w Diecezji Radomskiej przygotowywały się na nasze przyjęcie, a ludzie w Warszawie tylko nas spotkali. (…) Czuje się, że Jasna Góra to miejsce święte, miejsce modlitwy. Od samego początku, kiedy tu tylko weszłam, już czułam, że się modlę – mówiła siostra… Słucham opowieści o życiu w Afryce. Niektóre są zwyczajne, inne niezupełnie. Dziewczyny z Gabonu opowiadają np. o zaległościach w nauce – nauczyciele w tym kraju często strajkują. W szkołach prowadzonych przez siostry, czyli prywatnych, nie ma strajków. Ale ci z państwowych podczas kilkumiesięcznych strajków nie pozwalają się uczyć nawet tym z prywatnych, atakując ich kamieniami. Często są ranni wśród uczniów i nauczycieli… Może więc dla nich podróż do radosnej tego lata Polski jest rzeczywiście wyprawą do spokojniejszego świata. Wszędzie, gdzie byliśmy, od Warszawy do Częstochowy, czuliśmy się jak u siebie. Przyjęcie do domu kogoś, kogo się nie zna, jest bardzo ważne. Nie bardzo wierzyłam, że w naszym kraju ludzie mogą przyjąć w taki sposób kogoś obcego. „Sandruśka”– „Wielkie dziękuję” dla narodu polskiego. Był taki czas, że Polski nie było na mapie, a to, że dzisiaj istnieje, jest dzięki Maryi bardzo mnie dotknęło. Myślę, że ten naród, który przecierpiał swoje, dzięki temu jest taki otwarty i mógł przyjąć nas w taki sposób.

W

następnych dniach bawiliśmy się w Królewskich Źródłach, zaznajamialiśmy się z Lasami Państwowymi, gdzie było ognisko, pieczony dzik i ścieżka dydaktyczna. Wybraliśmy też się na pielgrzymkę do Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia w Starej Błotnicy. Obraz Matki Bożej został koronowany przez kardynała Karola Wojtyłę 21 sierpnia 1977 roku. Natomiast na posmakowanie polskiej kuchni wybraliśmy się do Muzeum Wsi Radomskiej. Tam gospodynie kół wiejskich przygotowały tradycyjne specjalności. Mogliśmy posilić się bigosem, pierogami, chłodnikiem, chlebem ze smalcem i kiszonymi ogórkami. Nie byliśmy w tych wszystkich miejscach sami, gdyż bawiły tam inne grupy przebywające na Ziemi Radomskiej, między innymi pielgrzymi z Kazachstanu, Węgier, Włoch i Ukrainy. Światowe Dni Młodzieży mają już swoją historię. Ludzie rosną i dojrzewają wraz z nimi. Niedawno odbyło się spotkanie jednej z posydneyowskich grup, która na spotkanie z Ojcem Świętym Benedyktem XVI ze swojej ojczyzny wyruszyła aż na antypody. Grupa czuła się ze sobą dobrze, zapewne dlatego osiem lat po ŚDM w Australii raz czy dwa razy do roku kilka osób zbiera się w Dobrym Miejscu na Dewajtis, by ze sobą przebywać i razem się modlić. Jako jedna z uczestniczek owej wyprawy

w sposób ludzie nas przyjęli, sprawiło, że śmiałem się w duchu z tego, co wcześniej myślałem. To, co mnie uderzyło: naród polski jest rozmodlony, czuje się tu duchowość. Chciałbym, żeby w mojej rodzinie też tak było, żeby był czas dla Boga. Od kiedy jestem ochrzczony, czuję, ze to jest najwłaściwsza droga i Bóg jest przy mnie. Wcześniej, przed chrztem czułem, jakbym nosił ciężar na sobie, a moje modlitwy, które zanosiłem, nie trafiały tam, gdzie trzeba. Teraz przede wszystkim chciałbym podziękować Bogu za tę łaskę, że mogliśmy tu być i byliśmy bezpieczni w czasie, kiedy panuje wielka bojaźń przed atakami terrorystycznymi. Dodajmy, że Chelton został ochrzczony dopiero w czerwcu tego roku, po trzyletniej katechezie. Siostra Stevy z Gabonu przyjęła chrzest, kiedy miała 13 lat. – Biali Ojcowie przyjeżdżali do naszej wioski raz na miesiąc, dlatego nie żyłam wiarą, która była wtedy dla mnie bardzo odległa. Przeprowadziliśmy się z rodziną do innego miejsca. Tam starałam się chodzić na mszę częściej, uczęszczałam również do katolickiej szkoły. Kiedy pewnej niedzieli byłam świadkiem składania ślubów wieczystych przez jedną z sióstr, zrodziło się we mnie pragnienie, żeby zostać siostrą. To było takie piękne, kiedy mówiła: „oddaję się Tobie całkowicie”, że poczułam ogień w sercu

Przede wszystkim ludzie, którzy nas przyjęli i to, jak nas przyjęli. I religijność… tutaj wszystko mówi o Bogu, Słowo Boże zaczyna dotykać i to, że widzi się tylu młodych księży, nie pozwala pozostać obojętnym. najbardziej sobie cenię czas spędzony z goszczącymi nas tam rodzinami, wejście do ich domów, skosztowanie ich życia, troski i życzliwości. W tym roku duża część grupy mogła odwdzięczyć się, aktywnie angażując się w organizację ŚDM w Polsce. Teraz to oni otworzyli swoje domy i zostali wolontariuszami. Musieli przyjechać ludzie z Afryki, żeby tchnąć w nas życie i pokazać, jak ze sobą obcować? Może to część odpowiedzi na pytanie, co tak bardzo poruszyło spotykających się ludzi,

i chciałam jak ta siostra oddać całe swoje życie Bogu. (...) Tutaj ludzie żyją swoją wiarą i tę wiarę wyrażają na zewnątrz. Są zaangażowani w życie Kościoła. Pracują dla Kościoła. W Gabonie więcej jest katolików niedzielnych, którzy na co dzień nie żyją wiarą. Doświadczyłam, że każdego dnia ze wszystkim trzeba zwracać się do Pana Boga. To zostało w moim sercu. (…) Odczuliśmy gościnność Polaków. Tę gościnność dostrzegłam w parafii, w rodzinach, bo kiedy byliśmy w Warszawie, miałam wrażenie,

ie myślałam, że biali i czarni mogą tworzyć jedną rodzinę. Nie wyobrażałam sobie białych w taki sposób, w jaki ich doświadczyłam tutaj. W Gabonie biali i czarni nie współżyją ze sobą, jedni i drudzy są przez siebie bardziej czy mniej odpychani, a tutaj przekonałam się, że może być inaczej. Wyjadę stąd z takim doświadczeniem, że Polska jest naprawdę chrześcijańska, jest tu wiele kościołów, krzyży, kapliczek i wiele zewnętrznych znaków wiary. Trzymajcie dla nas miejsca w waszych sercach – my zawsze do was przyjedziemy. Silver: – Jesteśmy z różnych krajów i mówimy w różnych językach, ale przed Bogiem mówimy jednym i tym samym językiem – językiem miłości. Mam dużo do powiedzenia, ale jeżeli zacznę mówić o tym wszystkim, co mam w sercu – zacznę płakać. Powiem więc o tych rzeczach, które były najpiękniejsze dla mnie. Przede wszystkim ludzie, którzy nas przyjęli i to, jak nas przyjęli. I religijność… tutaj wszystko mówi o Bogu, Słowo Boże zaczyna dotykać i to, że widzi się tylu młodych księży, nie pozwala pozostać obojętnym. Nie można też zapomnieć o tutejszym jedzeniu, a przede w szczególności o wodzie ze spaghetti. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim osobom, które zaangażowały się w nasz przyjazd i dzięki którym stało się to możliwe. Mondel: – Chcę podziękować Polakom, ponieważ stanęli na wysokości zadania i świetnie zorganizowali ŚDM. Kiedy dowiedzieliśmy się, że możemy tu przyjechać, wciąż wątpiliśmy, że to naprawdę się stanie. A jeżeli już pojedziemy, to w jaki sposób będziemy traktowani. Okazało się, że kiedy dotarliśmy do celu, poczuliśmy, że jesteśmy u siebie. Trafiliśmy do rodzin, które traktowały nas lepiej niż nasze własne rodziny. Przyjęły nas jak własne dzieci. Na pewno jeszcze tu wrócimy. Thezy: – Nie spodziewałem się tego, co tutaj spotkaliśmy. Każdy dzień dostarcza nam czegoś nowego, czegoś pięknego. Nigdy nie brakowało jedzenia. Rodziny były naprawdę kochane i dzięki nim mogliśmy tak cudownie przeżyć ten czas. Ks. Dominik Dryja z Jedlni, z którym pielgrzymi zaprzyjaźnili się bardzo, powiedział, że dla nas wszystkich było to wspaniałe doświadczenie. – Przed waszym przyjazdem patrzyliśmy na Kościół, na wiarę, na świat z klapkami na oczach. Mam nadzieję, że te klapki otworzyły się i dzięki temu widzimy, jaki jest naprawdę Kościół Powszechny. Uczymy się wyznawać wiarę poprzez inną ekspresję. I to największy owoc ŚDM. Spotkanie dwóch milionów ludzi różnych nacji podnosi nas na duchu, że nie jesteśmy odosobnieni w Europie i na świecie; że pomimo tego, co się mówi, katolicy są, wyznają wiarę; że jesteśmy silni. Chciałam na koniec powiedzieć, że Afryka wyjechała z nieco wyidealizowanym obrazem Polski, bo trafiła w szczególne miejsca i czas. A może jesteśmy właśnie tacy, jakimi zobaczyli nas goście z innego kontynentu, tylko nie chcemy o tym wiedzieć?... Oni widzieli nas rozmodlonych i dziwili się temu, ale i my widzieliśmy ich takich, i dziwiliśmy się temu. K


kurier WNET

8

W

zdłuż całego reprezentacyjnego gmachu Sądu Najwyższego ulokowało się obozowisko rozgoryczonych i, ich zdaniem, pokrzywdzonych przez nadwiślański wymiar sprawiedliwości. Obóz w ilości tuzina namiotów doprowadził do zamknięcia wejścia do głównego gmachu, który swoją architekturą przypomina Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego na Powiślu, co dziwić nie może – w końcu to projekt tego samego człowieka – prof. Marka Budzyńskiego. Zygmunt Miernik, działacz niepodległościowy, został skazany na 10 miesięcy więzienia za rzucenie tortem w sędzię Annę Wielgolewską, która, zdaniem odbywającego od 1 sierpnia karę więzienia, chciała utajnić akta Czesława Kiszczaka. Dodatkowo, co bulwersuje protestujących, Miernik traktowany jest jak wyjątkowo groźny przestępca – zakuwany w łańcuchy, trzymany w celi razem ze zbirami, a nawet, pomimo zaawanasowanej cukrzycy, odmawia mu się stałego korzystania z glukometru. Przez ćwierćwiecze nie było paragrafu na Kiszczaka, ale od razu znalazł się na Miernika. Sprawa powinna zostać rozpoznana przez Sąd Najwyższy, ponieważ wszystko wskazuje na to, że proces Zygmunta Miernika był nierzetelny. To był sąd kapturowy. Na salę nie wpuszczono środowisk niepodległościowych. – Miasteczko powstało dlatego, że trzeba być solidarnym. Zygmunt Miernik, nasz przyjaciel, kolega z podziemia, bardzo dzielny w stanie wojennym – uciekł z internowania – walczył razem z nami o skazanie Kiszczaka za wydanie zgody na strzelanie do górników z kopalni „Wujek”. Najlepszym przykładem ciągłości systemu sądownictwa, począwszy od urzędu bezpieczeństwa, jest pani Furtak, która była w składzie sędziowskim skazującym Zygmunta Miernika. Pani sędzia jest w prostej linii potomkiem sędziego Furtaka z Białegostoku, który skazał, głównie na karę śmierci, 50 polskich patriotów z Armii Krajowej – mówił przed Sądem Najwyższym Adam Słomka, lider KPN i komendant obozu. Od wicekomendanta otrzymuję informacje „strukturalne”: – Jesteśmy tutaj od połowy sierpnia i nie odejdziemy, aż wypuszczą Zygmunta Miernika. Ta sprawa pokazuje poziom patologii w polskim sądownictwie. Sądy pozostają całkowicie poza kontrolą społeczną. Polityków się wybiera raz na 4-5 lat, natomiast sędziowie stanowią swoistą kastę, na którą żadne organy państwowe czy obywatelskie nie mają wpływu. To niemoralne, aby sędziowie skompromitowani udziałem w procesach politycznych w latach komuny dalej mogli pracować. Czy po wyborach cokolwiek się zmieniło? – Przecież możecie interweniować u swoich posłów, senatorów, pisać do prezydenta. Prezydent może ułaskawić Zygmunta Miernika – wyliczam mniej demonstracyjne metody walki z niesprawiedliwością. – To kryminalistów się ułaskawia, a Miernik nim nie jest. Chcemy kasacji wyroku. A po wyborach rzeczywiście wiele osób szturmuje swoich przedstawicieli w parlamencie, ale mogę panu powiedzieć, że prócz wyrażenia nam słów poparcia posłowie czy senatorowie jako władza nie mogą nic zrobić. – Jak wygląda struktura waszego obozu, kto tutaj mieszka i przychodzi? – dopytuję się. – Komendantem obozu protestacyjnego jest Adam Słomka, lider KPN. Ale są tutaj, jak pan widzi, różne środowiska. Siedzimy pod namiotem Solidarnych 2010, jest też Stronnictwo Pracy, Telewizja Narodowa, a także przede wszystkim ludzie, którzy przychodzą wyrazić swoje poparcie lub przedstawić swoje sprawy, żale i perypetie z wymiarem niesprawiedliwości. Jedni przyjeżdżają koczować, inni wpadają tylko na chwilę, udzielić poparcia. Niekiedy przybywają z daleka. A nasze miasteczko poświęcił sam ks. Małkowski – podkreślił działacz. No tak, trudno o zacniejsze kropidło w tym mieście. – Czy sprawdzacie jakoś tych ludzi? Czy eliminujecie „oszołomów”, których pełno przy takich okazjach? – badam dalej. – Nie zamykamy się przed nikim. Nasz protest jest szczery, a to, że jacyś prowokatorzy czy oszołomy mogą się tu kręcić? No cóż, nie mamy na to wpływu ani też nie wyganiamy nikogo. Po rozmowie z „górą” obozu odwracam się na pięcie i wsłuchuję w kolejny powód, dla którego w ten jesienny dzień ktoś chce marznąć pod gmachem sądu: – Przychodzę tutaj, aby wyrazić swoje niezadowolenie, bo też zostałem poszkodowany. Sąd naliczył mi większe alimenty, a rząd nie zwiększył emerytury. Zostaje mi 303 złote miesięcznie na

K· o · n ·t· r· o ·w· e · r·s · j · e życie. 700 zł alimentów pobierane jest przez komornika, który nalicza dodatkowe 110 złotych opłat manipulacyjnych, przy czym nie pobiera ich, tylko czeka i przez to naliczane są odsetki. Jak z tym żyć? – pyta zbulwersowany emeryt. – Nie może pan zrobić jak Kijowski i nie płacić? – dopytuję się. – Emerytura przychodzi z ZUS-u i od razu jest zajmowana przez komornika. Syn ma 19 lat i chce studiować. A przecież może studiować i pracować. Ja tak robiłem. Pracowałem w FSO i studiowałem.

rozmowom jednych z drugimi i jakoś nie widać ani nie słychać sporów. Czasy się zmieniają, myślę sobie. Po chwili zagaduje mnie działacz spod znaku „Szczerbca”: – Czy pan wie, że oni ukrywają się przed nami i wychodzą stąd jak szczury, przez podziemia? Jak tylko się pojawiliśmy, zamknęli główne wejście. Ale my ich tutaj obserwujemy i widzimy, jak ci sędziowie wynoszą stąd kwity! Jaka tu patologia, bo co tu robi jeden z drugim w niedzielę o 9 rano? Ano wódkę chlać przyszli! Trzeba wy-

naprędce z namiotów, stolików i krzesełek. Przy głównym wejściu do Sądu Najwyższego brama z plakatem, na którym widnieje Zbigniew Miernik i odliczane są kolejne doby jego pobytu w kryminale na koszt podatnika. Przyglądam się innym plakatom zdobiącym miasteczko. „Uwolnić Miernika, posadzić Michnika” (Stefana, nie Adama), liderzy PO za kratkami, na innych antybolszewickie hasła i treści, Bitwa pod Grunwaldem, szarżująca husaria, Putin z Tuskiem, Lech Kaczyński w Tbilisi,

Przemierzam ulicę Miodową i przechodzę obok rekonstrukcji dawnych „jaśniepańskich” pałacyków, ongiś wypalonych przez Niemców i ich pomagierów. Mijam Bazylianów i zerkam na luteranów, ale celem mego marszu jest Sąd Najwyższy – zielonkawy gmach widoczny zza skrzyżowania z ulicą Długą na placu Krasińskich. Mijam pomnik Powstańców i dostrzegam ludzi kręcących się wokół obozowiska, niektórych z biało-czerwonymi opaskami z symbolem Polski Walczącej.

Sprawiedliwość dla wszystkich Paweł Rakowski

Wśród protestujących dostrzegam osobników w czapkach à la Piłsudski z Legionów. Przyznam, że zupełnie tego nie rozumiem. Jak można w walce o praworządność i uzdrowienie systemu sądowniczego odwoływać się do Piłsudskiego?! Czy ci ludzie o sanacji nie słyszeli? O procesach brzeskich czy bandytach w oficerskich mundurach, którzy niekiedy mordowali niewygodnych im publicystów, pisarzy czy działaczy? Patologia sądownictwa za sanacji osiągnęła taki poziom, że wybitnego publicystę przestrzegającego przed „egzotyką” sojuszu z Anglią i Francją w przededniu wybuchu wojny – Stanisława Cata Mackiewicza – skazano

Prawie wszyscy protestujący zbierali doświadczenie w bojach w chwalebnie minionym ustroju. A gdzie młodzież? na „termin” w Berezie Kartuskiej, a lidera ukraińskich nacjonalistów Stiepana Banderę Mościcki ułaskawił od stryczka, przez co mieliśmy rzezie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej! Marian Zdziechowski i Edward Woyniłłowicz, dwaj wielcy myśliciele, łacinnicy, nieskażeni socjalizmem w jakiejkolwiek postaci, wykazywali w swoich pismach, że w pewnych aspektach nie ma różnicy pomiędzy II RP a Bolszewią. A przecież są tacy, co twierdzą, że

Teraz jest dobra zamiana, a nie dobra zmiana. Pędzą jak świnie do koryta po stanowiska i żeby ulokować swoich funfli i pociotków. symbolika determinuje działania ludzkie. Czyżbyśmy więc mieli tu kolejną walkę o „socjalizm z ludzką twarzą”? Pytam jednego z działaczy KPN o te czapki. – Adam Słomka jest tutaj komendantem, a jesteśmy środowiskiem patriotycznym i piłsudczykowskim, niech więc pana nie dziwi nasza sympatia do Marszałka. – Pozostaje tylko pytanie, do którego Marszałka – tego, co zajmował Wilno, czy tego, co uważał, że lotnictwo i broń pancerna w przyszłej wojnie są zbędne i nijak nie liczył się z „prawem i sprawiedliwością”. Zauważyłem, że po jednej stronie są „piłsudczycy”, a bliżej głównego, zamkniętego wejścia do sądu ulokowali się „narodowcy”. Przysłuchuję się

kurzyć ten stalinowski pomiot. W całości! Jak Komisja Wenecka tutaj przyszła i przedstawiliśmy swoje rację pani Hannie Suchockiej, to uznali, że zamieszczą o tym wzmiankę w raporcie i wystosują odpowiednie pismo – ekscytował się, jak później się dowiedziałem, weteran wszelkich protestów i strajków okupacyjnych. Obozowisko na turystycznym szlaku wzbudza wielkie zainteresowanie przechodniów krajowych i zagranicznych. Jakiś Chińczyk rzucił okiem na obóz. Czy obliczał, ile tanków żółtej armii potrzeba, by rozjechać buntowników? Następnie przez plac Krasińskich przedefilowała wycieczka szkrabów ubranych w odblaskowe kamizelki. Jakaś pani zatrzymała swój samochodzik, by dać wyraz poparcia protestującym, na co szofer nadjeżdżającego 503 zareagował klaksonem. Przecież trzeba dojechać na Konwiktorską i nieistotne są lamenty nad krzywdami tego świata wygłaszane pod namiotem. Czasem przechodnie zatrzymują się, podpisują petycję o zwolnienie Zygmunta Miernika, niekiedy sypną złociszem do skarbonki. Widziałem też, jak jakaś kobieta przywiozła obozowiczom zupę. Zaintrygowało mnie to, że prawie wszyscy protestujący zbierali doświadczenie w bojach w chwalebnie minionym ustroju. A gdzie młodzież? Albo nie ma problemu z poczuciem lub wymiarem sprawiedliwości, albo dystansuje się od inicjatyw organizowanych przez to środowisko. Może nie w ten sposób, nie teraz, nie tak? Ale dochodzę do wniosku, że dzisiejsi 50, 60-latkowe żyją w zupełnie innym świecie niż ich o kilka dekad młodsi współobywatele. Czy to dobrze, czy źle, jeszcze zobaczymy, ale w tym miasteczku ciśnieniomierz leżący na stoliku pod namiotem Solidarnych nie jest ekspozycją, lecz narzędziem pierwszej potrzeby dla wiekowych obozowiczów i innych zirytowanych, ich zdaniem nieprawością szerzącą się nad Wisłą. A do miasteczka protestujących mimo chłodu zaglądali kolejni poszkodowani. – Ja tu stoję, ponieważ od 30 lat mnie niszczą. Niszczyli również za komuny i przez nią musiałem emigrować, ale po Okrągłym Stole podjąłem decyzję, że koniec tułaczki i wracam do siebie. Założyłem firmę i wykorzystując zagraniczne kontakty postanowiłem sprowadzić do nas fachową aparaturę drukującą ulotki z instrukcjami do leków. No i niestety w tym momencie smutni panowie ponownie zadziałali. W 1997 już odbierałem sprzęt wielkiej wartości z granicy. Już wciskałem pedał gazu przed szlabanem, kiedy dogonił mnie pogranicznik i zatrzymał, bo czegoś tam brakowało. Ponoć jakiegoś papierka. Przez ten papierek trzymali mnie na granicy 3 dni w upale 30 stopni. Musiałem wszystko sprzedać, zupełnie bez zysku. Oczywiście sąd nie dopatrzył się żadnej nieprawidłowości – relacjonował swoje „przygody” z brutalną rzeczywistością mój rozmówca. Rozglądam się po tym, ze staroruska mówiąc, „majdanie”, ukleconym

co, zdaniem niektórych, doprowadziło do rosyjskiego zamachu. O tym, co Gruzini myślą o wojnie z 2008 roku, dowiem się bezpośrednio niedługo; wystarczy, że pogonili Saakaszwilego. No ale „my” wiemy, że Putin zamordował prezydenta RP w Smoleńsku, chociaż dowodów brak, a i nasi sojusznicy, chociaż mają na pieńku z Kremlem, też nie spieszą się z ujawnieniem jakichkolwiek materiałów obciążających Putina, póki światowa opinia publiczna jeszcze o Smoleńsku pamięta. Niestety jest to morderczo groźne myślenie R e k l a m a

i powtarzanie tego samego błędu od wieków – już dwa razy śmierć na Polskę przyszła nie ze Wschodu, lecz z Zachodu. I jakie to dla nas kompromitujące, że prosta logika jest całkowicie nieczytelna dla mas, mieniących się wielce „uświadomionymi historycznie”. – Ja, proszę pana, jestem tutaj z powodu prześladowania przez Straż Miejską – przerywa moją kontemplację nad dziejami kolejny protestujący. – Mam trzy wyroki o rzekome znieważanie tych, pożal się Boże, funkcjonariuszy, na służbie. A ostatnio, proszę pana, zostałem w centrum miasta pod Rotundą powalony na ziemię i zabrany na dołek. Tłukli moją głową o chodnik, proszę pana, tak zupełnie bez przyczyny. Mszczą się i tyle. Czy pan wie, że Straż Miejska nie ma prawa nawet legitymować? O zatrzymaniu już nie mówię. – A jakie ma pan te wyroki, jakie kary? – dopytuję się. – Prace społeczne. Z każdym wyrokiem mi je zwiększają. – A dlaczego pan tak się uwziął na Straż Miejską? – Ja mam z nimi zatarg od lat 90-tych. Handlowałem na Banacha i tam co sobota trzeba było się im opłacać – płacić jednym, a jak się zmieniali, to drugim też! Dużo mnie to nie kosztowało, bo jak miałem cały furgon towaru, to po kilku godzinach dać im w łapę 50 zł to nie jest wielka kwota. Ale za co? Jestem tutaj, żeby wspierać uwolnienie Zygmunta Miernika, bo w dzisiejszej Polsce już zapomnieliśmy, co to była Solidarność. A Solidarność, proszę pana, jest naszym produktem eksportowym – zaznacza z dumą. Po chwili włączyła się do rozmowy stojąca obok kobieta – Miałam firmę. W pewnym podwarszawskim miasteczku, bardzo znanym m.in. z silnych grup przestępczych. Miałam tę firmę w branży, nazwijmy to, budowlanej i proszę sobie wyobrazić, że została ona przejęta właśnie przez taką grupę. Z dnia na dzień. Dosłownie – przyszłam do firmy, a w niej obcy ludzie, którzy mnie po prostu wyrzucili. Wszystko straciłam. Wszystkie kontrakty, zlecenia – wszystko. Dodatkowo nabrali kredytów na moją firmę i sąd mi każe teraz je spłacać! Wyobraża to pan sobie? Zbieram teraz dowody, że to ktoś z urzędu dał na mnie cynk gangsterom. Na tych kredytach nie ma mojego podpisu, ale wedle interpretacji sądu jestem zobowiązana do spłaty – wyznaje, zbulwersowana.

– Panie, gdzie ta dobra zmiana? – dochodzi do głosu kolejna nasza rozgoryczona krajanka. Nic się nie zmieniło, tylko naobiecywali. A teraz mówią, że sądy są niezależne od nich. To po co obiecywali? Teraz jest dobra zamiana, a nie dobra zmiana. Pędzą jak świnie do koryta po stanowiska i żeby ulokować swoich funfli i pociotków. Jestem bardzo rozczarowana Kaczyńskim, Ziobrem i całym PiS-em. Wolą wydawać nasze pieniądze na „Smoleńsk” zamiast pomóc ludziom poszkodowanym przez tę bolszewicką swołocz w togach. Może dlatego, że oni sami są czerwoni? Panie, u nas w powiecie to wpierw jeden taki był w PZPR, później w SLD, a teraz już w PiS-ie lub zaraz w nim będzie. Tak wygląda polska prowincja, proszę pana – tylko szyldy się zmieniają, a gęby u koryta wciąż te same! – Co to za powiat, co to za prowincja? – staram się dowiedzieć, lecz moja rozmówczyni już wdała się w dyskusję z kimś z miasteczka. Nie tyle w dyskusję, co eksplozję emocji i poczucia krzywdy – wszak tak się zawierzyło tym jednym i ponoć sprawiedliwym! A przecież już 4000 tysiące lat temu na górze Horeb z krzewu gorejącego grzmiało, że nie będziesz miał innych Bogów przede Mną, co można przełożyć na dosadne – wierzyć należy w Pana Boga, nigdy w instytucje i ludzi, a w polityków tym bardziej. – Sąd skierował mnie na badania psychiatryczne, i to aż 8 razy. I za każdym razem nie było podstawy, aby zamk­nąć mnie u czubków, a chcieli to zrobić, i to na 10 lat – stwierdza następny protestujący. – Ale za słabi są. Sąd nie znalazł podstaw do wszczęcia sprawy, to ona wzięła i mnie oskarżyła. – A o co pan został oskarżony? – O gwałt i pobicie – stwierdza. Zdumiało mnie to, że przy tym kalibrze oskarżeń ktoś demonstruje, chociaż powinien być wdzięczny za „błędy” sędziowskie. Cóż, Temida jest ślepa. Przeniosłem wzrok na grupkę zacnie i zamożnie odzianych ludzi, która regulaminowo po 16.00 zaczęła wychodzić z bocznego wyjścia i przekradać się obok protestującego miasteczka. Niewielkie obustronne zainteresowanie dowodzi, jak głęboka jest przepaść pomiędzy obiema stronami. A może chodzi o to, że sąd sądem, ale sprawiedliwość ma być po naszej stronie? K


kurier WNET

9

W·i·a·r·a

Jezu, jeśli jesteś, jeśli rzeczywiście jesteś, to powiedz mi, że to wszystko prawda, że możesz wyrwać mnie z mojej beznadziei. Jezu, teraz; trzy, czte-ry… I momentalnie poczułem, że Bóg jest, że mnie kocha, że mu na mnie zależy – opowiada o swoim nawróceniu Maciej Bodasiński, reżyser, scenarzysta, ewangelizator, współzałożyciel fundacji Solo Dios Basta (hiszp. Bóg Sam Wystarczy).

W

cześniej żyłem w ciągłym lęku. Zamykałem się w swoim pokoju, byłem uzależniony od komputera, od gier. Bałem się całego świata, rówieśników, rodziców. Żyłem w mroku, w beznadziei. Rodzice szarzy, smutni, wiecznie pokłóceni, życie w bloku z płyty, na parterze, wieczny smród na klatce schodowej. Dość typowa egzystencja polskiej rodziny końcówki PRL i początków transformacji. Mój dom był wtedy martwy duchowo i skłócony. Aż któregoś razu na ulicy zaczepił mnie znajomy i zaprowadził do kościoła. Wtedy zacząłem desperacko wołać do Boga, właśnie w ten sposób: Jezu, teraz; trzy, czte-ry… To był tylko początek cudów, które działy się potem w rodzinie Maćka. Zaraz po nim nawróciła się siostra, na-

gospodarczych. Duch Boży wieje tam, gdzie chce, i zmienia ludzkie życie. Maciej i Leszek stworzyli także monumentalny dokument „Ja Jestem” o cudach eucharystycznych – film operujący bardzo prostymi środkami wyrazu, ale pełen wielkiej mocy. Najnowsze dokonanie tandemu Bodasiński-Dokowicz to film „Ufam Tobie”, współczesny traktat o Bożym Miłosierdziu. Dokument powstał specjalnie na Światowe Dni Młodzieży. W swoim dorobku dwójka filmowców ma wiele innych filmów – prostych, niemal ascetycznych, ale panowie mają liczne potwierdzenia, że ich produkcje ratują dusze. Są to obrazy z mocą. Od kilku lat organizujemy tzw. Niedziele Ewangelizacyjne. Jeździmy do różnych parafii w całej Polsce. Głosimy swoje świadectwa spotkania Boga Żywego

trudne dzieciństwo, zmagający się z nałogiem typ fightera piastuje w wielkiej korporacji wysokie stanowisko. Po nawróceniu rzuca wszystko i ofiarowuje się Matce Najświętszej. Z pana dyrektora staje się pokornym pracownikiem Jezusa. Od tego czasu nie opuszcza go uśmiech i pogoda ducha. Kiedy poszliśmy rozmawiać z włodarzami Narodowego, okazało się, że w najbliższym czasie mają wolny jeden termin – 15 października. OK, bierzemy ten dzień – opowiada Michał – a później okazało się, że ta data to dzień Dziecka Utraconego. Po jakimś czasie ewangelizatorzy z Solo Dios Basta zdecydowali, że spotkanie trzeba przenieść do duchowej stolicy Polaków – na Jasną Górę. I jakkolwiek wciąż nie wiedzieli, jak nazwać spotkanie Polaków i jaką

Miej miłosierdzie

Najbardziej rozpowszechnioną konsekwencją PAD jest lęk. Lęk to nasza narodowa plaga ostatnich czasów. Boimy się o finanse, pracę, przyszłość. Zalęknione kobiety nie chcą mieć dzieci, a kiedy je mają, stają lękliwie nadopiekuńcze. Mężczyźni boją się odpowiedzialności, nie chcą się wiązać. Młode pokolenie ma problem z długoterminowymi decyzjami. Brzmi to jak duchowa teoria spiskowa, ale gdy się zacznie kopać głębiej, oczy otwierają się coraz szerzej.

Duchowe rozliczenie komunizmu Jestem osobistym wrogiem Pana Boga – powiedział o sobie Lenin. Krótka deklaracja bolszewickiego zbrodniarza

bolszewicy stali u bram stolicy, Kościół polski trwał na gorliwej modlitwie. W lipcu Leszek Dokowicz przeżył rodzaj iluminacji, kiedy modlił się u grobu św. Stanisława Biskupa w kościele na Skałce. Co więcej, zobaczył cały scenariusz planowanego wydarzenia i usłyszał muzykę, jaka temu powinna towarzyszyć. Od tamtego momentu wiedział, że to musi być pokuta. Wielkie kajanie się całego narodu i przebłaganie za zbiorowe grzechy popełnione w Polsce. Polacy jak nigdy potrzebują Bożego Miłosierdzia. Problemy będące konsekwencją grzechów kilku pokoleń są tak nabrzmiałe i ciężkie, że potrzebna jest interwencja Stwórcy, który przychodzi właśnie ze swoim miłosierdziem. A warunkiem miłosierdzia jest dobrze przeżyta Wielka Pokuta. Maciej Boda-

dla nas

Łukasz Witkiewicz stępnie przyszedł czas na mamę, a na końcu nawrócił się tata, twardo stąpający po ziemi przedsiębiorca. W domu nastąpiła duchowa rewolucja. Cud przemiany o 180 stopni.

Wyrwany diabłu Kiedy Maciej doświadczał materialnej i duchowej nędzy PRL, Leszek był w centrum liberalnej kultury Zachodu, która duchowo również stawała się martwa. Wyjechałem z Polski w czasach PRL, mając 18 lat znalazłem się na w Niemczech Zachodnich. Zapowiadałem się jako niezły koszykarz, ale w pewnym momencie musiałem zakończyć karierę sportową. Trafiłem do ekipy filmowej i po latach sam zostałem operatorem filmowym. W tamtym czasie mogę powiedzieć, że złamałem wszystkie 10 przykazań, kompletnie odszedłem od Kościoła. W efekcie takiego „swobodnego” życia zabrnąłem w niesłychanie niebezpieczne duchowe rejony. Otóż zostałem zauważony przez wykładowcę z amerykańskiej akademii filmowej, który w tamtych czasach (połowa lat 90.) był kluczową osobą w ruchu, subkulturze, a właściwie w potężnym biznesie muzyki elektronicznej, popularnie zwanej techno. Wpływ tego człowieka i środowiska był bardzo silny. W pewnym momencie osoby kluczowe w tamtym biznesie zdecydowały się powierzyć mi bardzo wysokie stanowisko. Dwa lata przygotowywano mnie na przejęcie ważnego stanowiska wewnątrz tych struktur. I oto pewnej nocy znalazłem się na ogromnej imprezie, była to gigantyczna celebracja kultury techno. Właśnie wtedy okazało się, że za całym przemysłem muzyki transowej stoi… potężna sekta satanistyczna o rozległych wpływach i powiązaniach. Tamtej nocy miałem przejść inicjację demoniczną. Kiedy się zorientowałem, w czym tkwię, poczułem ogromne przerażenie, tak że zacząłem się modlić dawno nieodmawianą modlitwą Ojcze Nasz. I wtedy zostałem w sposób cudowny ocalony z tej dosłownie piekielnej sytuacji, a siła Bożej interwencji była tak potężna, że w ciągu kilku sekund stałem się człowiekiem wierzącym. Wysłuchanie całości świadectwa Leszka Dokowicza, wspólnika Maćka Bodasińskiego, jednego z założycieli fundacji Solo Dios Basta (Bóg Sam Wystarczy), zajmuje około 1,5 h. Jego historia, którą łatwo znaleźć w sieci, dosłownie wgniata w fotel, a włos często jeży się na głowie. Pan Bóg, ocalając Leszka z sideł satanistów, pozyskał gorliwego wyznawcę i zapalonego ewangelizatora.

i wspólnie z parafianami podczas specjalnego nabożeństwa oddajemy swoje życie Jezusowi. Parafialna ewangelizacja pozwala nam na kontakt z ludźmi, którzy przychodzą na niedzielne Msze Św. Widzimy ogromny głód duchowy. Nieraz ludzie zwracają się do nas: „a ma pan jakiś film na depresję?” albo „coś na kłopoty w rodzinie?”. Jeździmy też do szkół, do gimnazjów i liceów. Powoli zaczęła wykluwać się wśród nich pewna idea. Ale potrzeba było jeszcze dużo modlitwy, spotkań z uduchowionymi osobami, rozmów, przypadkowych, zdawałoby się, kontaktów z ludźmi (Przypadek to jedno z imion Ducha Świętego), by powstał pewien pomysł.

Iskra z Polski w Sao Paulo Po latach kręcenia chrześcijańskich filmów, głoszenia rekolekcji, ewangelizacji w parafiach założyli swoją fundację. W zeszłym roku przyjechało do nas głosić rekolekcje dwóch księży misjonarzy, aż z drugiej półkuli – opowiada Maciej Bodasiński. – Ci księża kipią pomysłami, np. zachęcają młodych do organizowania „Christotek” – chrześcijańskich dyskotek. A nam rzucili pomysł, żeby zorganizować wielkie spotkanie dla polskich rodzin. Pochodzący z Sardynii księża są misjonarzami w Brazylii, przełożonymi wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. Są niezwykle charyzmatycznymi kaznodziejami, głosicielami Bożego Miłosierdzia. Kiedyś niemal z dnia na dzień opuścili swoje wygodne mieszkania i zamieszkali w favelach, brazylijskich slumsach. Odtąd żyli i modlili się z alkoholikami, zbrodniarzami, złodziejami i prostytutkami. Żyli Słowem Bożym i zaczytywali się w „Dzienniczku” św. Faustyny. Ich czyny miłosierdzia zaowocowały niezwykłą łaską Bożą. Wystarczy powiedzieć, że w Brazylii powstało 40 domów wspólnoty Przymierze Miłosierdzia, a oni sami głoszą potęgę Bożego Miłosierdzia w Europie, obu Amerykach, w Azji. Pan Bóg wyposażył ich w wiele charyzmatów, czyli darów, które pozwalają im nieść Boże posłanie. W Polsce pojawiają się bardzo często. Obaj są przekonani, że Polska dla współczesnego świata jest niezwykle ważnym miejscem, że na naszej ziemi toczy się autentyczna walka duchowa i że nasz kraj ma niezwykle doniosłą rolę w dziejach świata. Iskra Bożego Miłosierdzia wyszła z Polski, dotarła do dalekiej Brazylii i powraca gorącym płomieniem Bożego Słowa głoszonym przez pełnych Ducha Świętego księży misjonarzy.

Team dla Jezusa

Najlepszy termin

Maciej od kilku lat ze swoim przyjacielem i wspólnikiem Leszkiem Dokowiczem tworzy chrześcijańskie filmy dokumentalne. Jeżdżą po całym świecie i dokumentują Boże działanie we współczesnym świecie. Nakręcili m.in. film „Duch”, w którym widać, że dla Ducha Świętego nie ma żadnych barier, ani kulturowych, ani politycznych czy

Zachęceni przez misjonarzy panowie z fundacji Solo Dios Basta zakasali rękawy. Postanowili zorganizować spotkanie na Stadionie Narodowym. Rozmowy z jego zarządem prowadził Michał, który dołączył do zarządu fundacji. Jego nawrócenie to kolejny cud, o którym można by napisać osobny artykuł. W skrócie – poraniony przez

Św. Faustyna Kowalska w swoim „Dzienniczku” pisała: „Trybunałem Bożego Miłosierdzia jest konfesjonał”. nadać mu formę, byli pewni, że spotkanie musi objąć modlitwą dzieci utracone, nienarodzone. Dla nich to było bardziej niż pewne.

Ginie cały naród Usuwamy czy zostawiamy? Było to pierwsze pytanie, które w czasach PRL zadawali ginekolodzy, kiedy w ich gabinecie pojawiała się kobieta ciężarna. Aby zdobyć specjalizację ginekologiczną w tamtych czasach, trzeba było dokonać chociaż jednej aborcji. Szacuje się, że w całym okresie PRL w Polsce dokonano ok. 30–40 mln aborcji! Czyli w ciągu półwiecza został eksterminowany ogromny naród… Są to szacunki bazujące na oficjalnych statystykach medycznych, a przecież mnóstwo aborcji zostało przeprowadzonych nielegalnie. Wnioski są przerażające – statystycznie każda, tak, każda polska rodzina jest dotknięta ponurymi konsekwencjami przerywania ciąży. Jakie są tak naprawdę konsekwencje zabicia nienarodzonego? Przede wszystkim to tzw. syndrom postaborcyjny (PAD). Jest to zespół objawów psychosomatycznych występujący u kobiet, które przerwały ciążę. Wiąże się z nim uczucie smutku, poczucia straty. Często kobiety dotknięte PAD odczuwają ogromne poczucie winy, popadają w stany depresyjne. Zespół poaborcyjny powoduje też zaburzenia natury seksualnej, czasami pojawia się fizyczny ból. Mogą pojawić się wzmożone skłonności do nałogów. Bywa, że matki, które przerwały ciążę, stają się nadopiekuńcze i przenoszą swój lęk na żyjące dziecko. Bardzo często dzieci zostają niejako „zainfekowane” niskim poczuciem własnej wartości. Do tego dochodzi ogromna labilność emocjonalna, która również fatalnie wpływa na dziecko. Ojciec, który pozwolił na aborcję albo namówił do tego kobietę, wycofuje się, ponieważ nieświadomie odczuwa, że nie potrafił obronić swojego dziecka przed śmiercią. Dzieci takich rodziców są słabe psychicznie i bardzo łatwo ulegają nałogom. W efekcie mamy rodzinę niemal patologiczną, psychicznie i emocjonalnie dysfunkcyjną. Tyle psychiatria. A jak to wygląda w sferze duchowej? Otóż kobieta, dokonując aborcji, zaprasza, dosłownie, do swego łona śmierć. To, co miało rodzić życie, staje się de facto cmentarzem. Od tej chwili kobiecie zaczyna towarzyszyć lęk i niezwykle dokuczliwe poczucie winy. Kobiety, które żałują swojego grzechu, potrafią spowiadać się z niego wielokrotnie.

chyba najlepiej ujmuje stosunek komunistów do religii. Dość powiedzieć, że w pierwszych latach komunizmu w ZSSR zabito ponad 200 tysięcy osób duchownych – przypomina Lech Dokowicz. Komunizm w swojej istocie był systemem demonicznym, próbą stworzenia wszechświatowego systemu bez Boga. W czasach stalinowskich w Polsce również wydano walkę Kościołowi – rozwiązywano zakony, skazywano księży i biskupów w bezprawnych procesach, aresztowano Prymasa. Przez cały okres PRL, dosłownie aż do jego ostatnich dni, „niepokorni” księża byli skrytobójczo mordowani. Osławiony IV Departament MSW zajmował się walką z Kościołem. Wiarę katolicką próbowano wyrugować ze wszystkich sfer życia Polaków. Po 1945 roku ok. 20–30% społeczeństwa z różnych względów wybrało komunizm. Niektórzy nie wierzyli w zmianę straszliwego systemu, inni postępowali koniunkturalnie, po prostu pragnęli poprawić swój status społeczny i materialny. Była też zapewne niewielka grupa wyznawców sowieckiej ideologii. Ci ludzie zgrzeszyli przeciwko pierwszemu przykazaniu, otwarcie powiedzieli Bogu „nie”. Kiedy odrzuca się pierwsze przykazanie, tak naprawdę odrzuca się cały Boży porządek świata. Łamiąc jedno przykazanie, łamie się kolejne. Następuje efekt domina, zło zostaje uruchomione lawinowo. Dlatego każdy system – faszyzm, komunizm, maoizm, każdy, który wypowiadał walkę Bogu, okazywał się koszmarem i pochłaniał miliony ofiar. Wydawałoby się, że największe zbrodnie komunizmu skończyły się w Polsce wraz z gomułkowską odwilżą. Niestety, eksterminacja Polaków trwała dalej i przybrała formę ukrytego holocaustu tych najbardziej bezbronnych – dzieci nienarodzonych. Od 27 lat z różnym powodzeniem staramy się zrzucić z siebie brzemię komunizmu. Próbujemy rozliczyć nieludzki system w sferze gospodarczej, politycznej, mentalnej. Ale chyba nigdy nie dokonaliśmy rozbratu z czerwoną zarazą w sferze duchowej. Czas najwyższy to zrobić. Teraz jest na to najlepszy moment, bo mamy właśnie Rok Miłosierdzia.

38,5 mln zaproszeń na Wielką Pokutę Św. Faustyna Kowalska w swoim „Dzienniczku” pisała: „Trybunałem Bożego Miłosierdzia jest konfesjonał”. To prawda, przecież mnóstwo katolików przystępuje do sakramentu pojednania i pokuty, odprawiane są nabożeństwa pokutne. Jednak Maciej, Leszek i Michał powoli dochodzili do wniosku, że powinien nastąpić zbiorowy, uroczysty akt skruchy i żalu w imieniu całego narodu. Akty narodowej pokuty miały miejsce w polskiej historii. Kiedy Jan III Sobieski wyprawiał się na Wiedeń, w wielu kościołach zarządzono nabożeństwa pokutne. Kiedy w 1920 r.

siński twierdzi, że Wielka Pokuta jest brakującym „piątym elementem” w kalendarzu wielkich duchowych spotkań Roku Miłosierdzia. W tym roku przeżywaliśmy już 1050 rocznicę Chrztu Polski, odnowienie Ślubów Jasnogórskich, Światowe Dni Młodzieży. Wielka Pokuta wpisuje się w ciąg tych wielkich wydarzeń i poprzedza Intronizację Jezusa Króla Polski. Idea Wielkiej Pokuty została pobłogosławiona przez polskich biskupów. Organizatorzy z Solo Dios Basta żartują, że spodziewają się nawet 38 mln uczestników. Polska liczy ok. 38,5 mln mieszkańców. Czyli te pół miliona to ci, którzy akurat tego dnia będą przebywać na zwolnieniu lekarskim. A poważnie mówiąc – zaproszeni są wszyscy Polacy, bez względu na wiek i stan. Spotkanie rozpocznie się pod murami Jasnej Góry o godz. 11.00. Eucharystię, której będzie przewodniczył abp Stanisław Gądecki, poprzedzą konferencje i uwielbienie oraz Koronka do Bożego Miłosierdzia, poprowadzone przez ojców Antonella i Enrique’a. Po Mszy Św. nastąpi nabożeństwo pokutne, adoracja i świadectwa. Tę część poprowadzi ks. Glas, egzorcysta, Polak, który posługuje w Anglii. Scenariusz nabożeństwa pokutnego owiany jest tajemnicą, będzie wielką niespodzianką dla wszystkich uczestników. Organizatorzy proszą, aby przekazywać, rozsyłać i udostępniać informacje o Wielkiej Pokucie w mediach społecznościowych, w parafiach, wspólnotach, w miejscach pracy, wśród sąsiadów. Komplet informacji i materiałów reklamowych znajduje się na stronie internetowej www.wielkapokuta.pl, a najważniejsze informacje na profilu https://web.facebook. com/wielkapokuta/. Zachęcają, aby się organizować, zamawiać transport autokarami. Proszą, żeby też dobrze się przygotować – np. wziąć ze sobą coś, na czym można usiąść: składane krzesełka, płachty, karimaty. Należy pamiętać o ubraniu przeciwdeszczowym – połowa października potrafi być u nas chłodna i dżdżysta. Organizatorzy proszą również, aby wziąć ze sobą swój domowy krzyż ze ściany. Spotkanie zakończy się Apelem Jasnogórskim ok godz. 21.00. Nie trzeba chyba już pisać, jaką wagę będzie miało to spotkanie. Ci, którzy rzeczywiście nie będą mogli przybyć na Jasną Górę, niech nie załamują rąk, inni będą się modlić i wypraszać Boże przebaczenie również dla nich. Ewangelizatorzy z Solo Dios Basta są przekonani, że w Polsce był czas, kiedy Pan Jezus przychodził w pełni swojej miłości, uzdrawiał, przytulał i uwalniał od złego. Teraz jest czas, kiedy wszyscy, całym narodem musimy paść na kolana i z wielkim żalem i skruchą prosić Boga o przebaczenie naszych zbiorowych grzechów. Zbierzmy się zatem na wielkiej modlitwie przebłagania 15 października na Jasnej Górze. K


1/3 kurier WNET

10

R e s · P ublica

Program rewitalizacji kulturowej na ziemiach odzyskanych (szkic)

P olski Część ogólna

rys. Wojciech Sobolewski

Ziemie odzyskane stanowią 1/3 terytorium Polski, a jednocześnie pod względem kulturowym są najmłodszą i najbardziej niestabilną częścią naszego kraju. Dzielą się na ziemie północne i zachodnie. Ziemie północne posiadają ponad 500-kilometrowy dostęp do morza. Ziemie zachodnie nie tylko trzymają granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej, ale również przylegają bezpośrednio do państwa niemieckiego, a więc lidera Unii Europejskiej (UE). To niezwykle ambitne państwo jest wprawdzie lepiej zorganizowane i stoi na technicznie wyższym od Polski poziomie, ale jednocześnie zarysowująca się jego przyszłość wskazuje bardziej na destabilizację niż stabilizację. Polskie ziemie zachodnie i północne są elementem współczesnego ładu międzynarodowego i pokoju.

Ryszard Surmacz Stosunki polsko-niemieckie na gruncie państwowym i religijnym niemal od samego zarania były napięte. Wyjątek stanowiły okresy: przewagi polskiego potencjału i rozdrobnienia Niemiec. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. traktat wersalski Niemcy kwestionowały w sposób oficjalny, a ich wroga propaganda sięgała Stanów Zjednoczonych i Indii. Po II wojnie podpisanie kapitulacji, liczne zbrodnie wojenne i układ poczdamski zmusiły je do zmiany taktyki i oparcia się na „demokratycznym państwie prawa”, w którym nadal dominuje dyplomatyczny kamuflaż i polityka drobnych kroków. W październiku 1990 r. Niemcy jednoczą się. W listopadzie podpisują traktat graniczny z Polską, który nie mówi o ostatecznym uznaniu, lecz „o potwierdzeniu” granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. W czerwcu 1991 r. przenoszą stolicę Niemiec do Berlina. Adenauer ostrzegał, że taka decyzja wskrzesi ideę pruską. W grudniu tegoż roku powstaje pierwszy euroregion Neisse-Nisa-Nysa na styku trzech państw: Polski Niemiec i Czech. W następnych kilku latach linia od Szczecina do Zgorzelca zostanie szczelnie wypełniona kolejnymi euroregionami. Zdziwienie budzi ilość niemieckich opracowań dotyczących „zagospodarowania pogranicza Odry”. Było ich pięć lub sześć: od Koschyka do Willersa (euroregiony na granicach z pozostałymi sąsiadami, owszem, były, ale miały znaczenie bardziej symboliczne niż polityczne). Po wprowadzeniu porozumienia z Schengen zniknęły cła, ale również z polskiej wyobraźni zaczęła znikać granica państwa. Warto dodać, że ludność z ziem zachodnich w przeważającej swej masie w dość niskim stopniu identyfikuje się z polską racją stanu i podlega procesowi rozpoczętemu w 1990/91 r., który można określić jako proces reprusyzacji. Przykładów jest oczywiście dużo więcej. Pojednanie polsko-niemieckie nie przyniosło pożądanych rezultatów. Podobnie jest z refleksją wśród niemieckich elit, które, poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami, nie zmieniły zbytnio nastawienia do Polski i Polaków. W tym tonie na portalu „wPolityce. pl” (5.04.16) wypowiadał się prof. Bogdan Musiał. Kolejnym przykładem jest choćby wywiad z synem Hansa Franka (GW z 18.02.2016). Najpierw krytykował ojca, co było dla nas zrozumiałe, a dziś, po zwycięstwie PiS w wyborach, wypowiada krytyczne opinie na temat wewnętrznych spraw Polski. W skład ziem odzyskanych wchodzą w całości lub części wszystkie województwa zachodnie i północne. Nie jest tu wyjątkiem województwo śląskie, które wprawdzie nie należy do ziem odzyskanych, ale ze względu na swoje problemy stanowi ich integralną część. Rozwój wydarzeń na całym obszarze ziem odzyskanych ma i będzie miał bezpośredni wpływ na los pozostałej części Polski – oby nie taki, jak za czasów piastowskich. Na całym wyżej opisanym obszarze drzemią (antagonizowane w PRL, a w tzw. III RP zupełnie niezauważane) dwa największe polskie etosy: kresowy i wielkopolski. Kresowy ukształtowała własna, niezależna cywilizacyjna myśl (N. Davies nazwał ją „prawie cywilizacją”), natomiast wielkopolski ma wiele cech drugoplanowości, ale jest nośnikiem myśli organicznikowskiej i spółdzielczej – dziś, ze względu na polską specyfikę, szczególnie cennych. Jest jeszcze trzeci historycznie polski etos – górnośląski, który został ukształtowany częściowo poza bezpośrednim kontaktem z naszą kulturą, ale w swoim jądrze zawiera pewien dualizm, który czyni go podatnym na plebiscyt. Górny Śląsk jako całość (Śląskie i Opolskie) niesie ze sobą zupełnie inne problemy niż pozostała część ziem odzyskanych, ale to właśnie on jest „miękkim podbrzuszem” w pierwszej kolejności ziem zachodnich, a w dalszej – całej Polski.


kurier WNET

11

R e s · P ublica Zespolenie trzech etosów: kresowego, wielkopolskiego i śląskiego w jedną całość to sprawa trudna, ale jego sukces (nawet połowiczny) uruchomi mechanizm syntezy kulturowej, który doprowadzi do powstania niezwykle trwałej symbiozy – a więc połączy w całość doświadczenie piastowskie i jagiellońskie z doświadczeniem okresu zaborów i II RP. Można tu odwołać się nie tylko do koncepcji „ziem macierzystych” prof. Zygmunta Wojciechowskiego, ale też do idei Tadeusza Kościuszki, a więc zjednoczenia całego polskiego narodu. Synteza ta jest tak ważną platformą kulturową dla całej koncepcji Morawieckiego, że gdyby jej nie było, należałoby ją wymyślić. Za zjednoczeniem narodu idzie szansa na ostateczne ugruntowanie polskiego państwa w obecnym piastowskim położeniu. Przeszkodą jest brak traktatu pokojowego z Niemcami, a więc faktu przesądzającego przynależność ziem odzyskanych do Polski, słabość państwa, miałkość jego elit i obojętne wciąż społeczeństwo, a atutem – struktura narodowościowa i możliwość prowadzenia polskiej polityki historycznej. Na koniec części ogólnej potrzebne są dwie bardzo ważne uwagi: 1. Niemcy i Rosja całe terytorium państw LBU i obecnej Polski wciąż traktują jako obszar jednolity kulturowo. Z tego tytułu warto zauważyć, że status Obwodu Donieckiego i Ługańskiego w perspektywie geopolitycznej podobny jest do statusu Górnego Śląska (wg wiarygodnych, choć niepotwierdzonych źródeł, istniał niemiecki plan połączenia Czech, całego Śląska i NRD w jedną całość). Rosja dobrowolnie nie zrezygnuje z Ukrainy (żyzne ziemie i przemysł ciężki, strategia), tak samo, jak Niemcy nie zrezygnują ze Śląska, a w dalszej kolejności z ziem odzyskanych (surowce, stocznie, strategiczna baza na Wschód, eksport, źle rozumiany honor, problem uchodźców). Skłonność Niemiec do podporządkowania sobie tego obszaru (przy pomocy Rosji) nadal jest większa niż ewentualny opór lub protest państw europejskich przeciwko takiemu rozwiązaniu. Rozpad UE obszar ten pozostawia całkowicie bezbronnym. Wystarczy wówczas rozpalenie dwóch skrajnych ognisk na Ukrainie i na Śląsku, a problem całej Europy Środkowo-Wschodniej – dla świętego spokoju całego świata – zostanie rozwiązany na kolejnych kilkadziesiąt lat. 2. Rozwój sytuacji może potoczyć się zgoła inaczej. Nie oznacza to oczywiście, że podział Europy Środkowo-Wschodniej nie nastąpi. Oczywiście, jeżeli nadarzy się okazja do podporządkowania sobie tego regionu, zostanie ona wykorzystana w pełni. Ale mimo wszystko sukces nowych zaborców może nie zostać skonsumowany ze względu na nowy rozkład sił i wektorów w świecie. Wiele wskazuje na to, że zanim Niemcy i Rosja podzielą się tą częścią Europy i zrealizują związek UE z Rosją, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Rosja rozpadnie się, a Niemcy zostaną, jak dawniej, podzielone na wiele państw. Dlatego też tak ważne w przypadku Polaków jest odpowiednie przygotowanie humanistyczne, posiadanie odpowiedniej wizji i odpowiednio szerokich horyzontów myślenia. Plan ekonomiczny Morawieckiego musi ściśle współdziałać z planem rewitalizacji kulturowej, bo to jedna całość.

Zagrożenia i szanse Obecne zagrożenia niemieckie dla Polski (1) mają cechy zagrożenia państwowego i kulturowego jednocześnie. Wymieńmy je w punktach, a następnie postarajmy się opisać sytuację i znaleźć odpowiednie środki zaradcze na Śląsku (2) i na ziemiach odzyskanych (3). 1. Zagrożenie niemieckie • W niemieckiej Konstytucji nadal istnieje paragraf 116, przyznający obywatelstwo niemieckie tym osobom lub ich zstępnym, którzy mieszkali na terytorium Niemiec według stanu z 31.12.1937 r. (w przypadku skompromitowania lub bezpośredniego podporządkowania Polski, własność osób z podwójnym obywatelstwem na terytorium polskim może być zakwestionowana jako polska). • Traktat graniczny z Niemcami z 1990 r. NIE mówi o ostatecznym uznaniu granicy zachodniej Polski, lecz o jej „potwierdzeniu” (kto zna Niemców, musi zadawać sobie sprawę, że to luka prawna). • Polska nie podpisała traktatu pokojowego z Niemcami; • Ziemie odzyskane wciąż nie pozbyły się mentalnego statusu „pod administracją polską” – i to w dużej mierze z obu stron. • Obszar dawnego Wolnego Miasta Gdańska według umowy poczdamskiej miał być administrowany przez 50 lat, lecz do dziś ma status nieuregulowany. 15.06.1980 r. w Koblencji Zrzeszenie Gdańszczan głosami „wszystkich mieszkańców Gdańska oraz ich potomków” wybrało Radę Wolnego Miasta Gdańska, która jest nieformalnym parlamentem, przyjęło reprezentację wszystkich obywateli oraz zobowiązanie uregulowania „problemu Gdańska” (Polskę uznając za okupanta) i w czerwcu 1998 r. wystąpiło z wnioskiem o przyjęcie do ONZ. • Spór graniczny wywołany przez Honeckera o Zatokę Pomorską w 1985 r. nie został rozstrzygnięty, lecz zawieszony.

• Ludność

ziem odzyskanych poddawana jest procesowi reprusyzacji. Dowody? Choćby sytuacja na Śląsku: podprogowa niemiecka propaganda, media z kapitałem niemieckim i przeniesienie stolicy Niemiec do Berlina. • Polska jest obiektem imperialistycznego zainteresowania Niemiec pod względem gospodarczym i intelektualnym. 2. Polska sytuacja na Śląsku Na wschodzie Ukrainy Rosjanie reaktywowali swoje mniejszości narodowe. Na Śląsku prawdopodobnie działalność mniejszości niemieckiej nie dała pożądanych rezultatów, dlatego wykorzystano tam naturalny czynnik emocjonalny: poczucie separatyzmu śląskiego. Wyrazicielem tego poczucia jest Ruch Autonomii Śląska [RAŚ], który według powszechnej opinii intelektualnie zakorzeniony jest na Uniwersytecie Śląskim [UŚ]. Jak zachowa się statystycznie mniej wykształcona mniejszość niemiecka na Opolszczyźnie, będzie zależeć od planów niemieckich. Po obu stronach: ukraińskiej i polskiej mamy więc punkty zapalne, a w środku słabe państwa.

Kto panuje nad ziemiami zachodnimi i północnymi, ten panuje nad Polską. Na Śląsku żyje ponad 2 mln ludności rdzennej (Opolszczyzna ok. 330 tys., Śląskie ok. 1,5–2,0 mln), która jest podzielona na opcję śląską, niemiecką i polską. Pierwsi nie chcą być ani Niemcami, ani Polakami – ich liczba jest w miarę stała, ale trudna do określenia. Drudzy deklarują się jako Niemcy, choć nigdy żaden Niemiec nie uzna ich za reprezentanta swojej kultury. Mniejszość niemiecka w części katowickiej Śląska nie odegrała żadnej roli, a na Śląsku Opolskim w najaktywniejszych latach swego rozwoju liczyła 180–220 tys. członków (pozostała część, ok. 100 tys. rdzennej ludności, nie skorzystała z niemieckich paszportów). Trzecia grupa to Polacy śląscy, którzy w tzw. III RP czują się poniżani, najpierw poprzez faworyzowanie mniejszości niemieckiej, a potem przez umizgi do RAŚ i ogólnie – poprzez zgodę na lekceważenie dorobku ich polskich tradycji ojców i dziadów walczących w powstaniach śląskich i należących do Rodła lub Związku Polaków w Niemczech. Wielkość tej grupy wykrusza się od końca II wojny światowej. Jej ubytek zubaża kulturowy skład duchowej struktury śląskości, czyniąc ją podatną na wpływy niemieckie i separatyzmu śląskiego. Niezależnie od spraw polsko-śląskich, głównie w części katowickiej można zaobserwować zupełnie nowe zjawisko – silesianizacji części ludności napływowej, która w przypadku dominacji czynnika polskiego nie byłaby niczym złym. Niepokoić może mentalne odrywanie się ich od polskiego pnia kulturowego i przyjmowanie niemieckiej argumentacji. Przykładem jest np. akceptacja „polskich obozów koncentracyjnych” – „bo były w Polsce”, uznanie niższości polskiej kultury, akceptacja tzw. polskiego kolonializmu na Śląsku itd. Mamy tu więc do czynienia z procesem depolonizacji i przechodzenia w obręb nauczania niemiecko-pruskiej szkoły bez kontaktu z nią. Postawy takie obserwujemy wśród wielu absolwentów UŚ. Co robić? • W kwestii przekonywania do Polski na Śląsku oddać głos Polakom śląskim, bowiem tylko Ślązak może przekonać Ślązaka i zbałamuconego Polaka. • Wzmocnić politycznie Ślązaków polskich, stworzyć im perspektywę rozwoju i nobilitować historię ich wspólnej drogi do Polski, są bowiem takimi samymi ofiarami jak AK-owcy, NSZ-owcy, WiN-owcy itd. • Ze względu na tradycje UŚ utworzyć silną katedrę do spraw polsko-śląskich na Uniwersytecie Jagiellońskim (Kraków dla ludności Śląska zawsze był wzorem), zaś UŚ wymaga zdjęcia z niego nawisu „czerwonej uczelni” i wyraźnego podniesienia poziomu w rankingach międzynarodowych. • Opublikować „Dzieła wszystkie” Korfantego i Grażyńskiego (Korfantego są wydane fragmentarycznie lub w przygotowaniu, Grażyńskiego należy przygotować) jako podstawy do historycznych opracowań i rzeczowych dyskusji. • Poprzez gazety, TV i radio nagłaśniać prawdziwą polską problematykę na Śląsku i śląską w Polsce.

• Poprzez konkursy, mecenat, nagrody promo-

wać polską kulturę na Śląsku i śląską w Polsce, bo polscy twórcy muszą mieć za co tworzyć i czuć sens swojej pracy.

3. Polska sytuacja na ziemiach odzyskanych Na pozostałej części ziem zachodnich i północnych, w odróżnieniu od Śląska, nie ma zjawiska ścierania się opcji narodowościowych, są natomiast silne i czasami wykluczające się antagonizmy regionalne. Ziemie zachodnie spoczywają na osi Szczecin/Świnoujście – Śląsk, a więc oprócz Śląska bardzo ważna jest tu Zatoka Pomorska i ujście Odry. Szczecin jest miastem zamierającym i przez swój stan może stworzyć pretekst o charakterze rewindykacyjnym. W obliczu rozpadającej się Unii Europejskiej linia Śląsk – Szczecin/Świnoujście powinna w przyszłości tworzyć kulturową, strategiczną i geopolityczną całość – a więc swoisty piastowski wał ochronny. Na przeszkodzie tak widzianej perspektywy stoi Wrocław, który z dużym prawdopodobieństwem przygotowywany jest na niemiecką stolicę całego Śląska. Ziemia Lubuska w tej konfiguracji nie ma żadnego znaczenia – ma być rezerwuarem tlenu i miodu dla Berlina. Ziemie północne także spoczywają na dwóch osiach: Świnoujście/Szczecin i Gdańsk/Gdynia/ Elbląg. Środkowa część linii morskiej w przypadku polskiej porażki może zostać połknięta bez protestów, jak ziemie pierwszego rozbioru. Jak zostało powiedziane, na ziemiach zachodnich wciąż drzemią dwa wielkie etosy: wielkopolski i kresowy – i wciąż są neutralizowane. To fakt niewybaczalny. Tam w sposób unikalny spotkał się wzorzec piastowski z jagiellońskim – dwie idee, których synteza może być pragmatycznym kołem zamachowym nowego państwa, w swych piastowskich uwarunkowaniach. A tymczasem na ziemiach zachodnich dominuje syndrom porzucenia przez Warszawę. Kultura wielkopolska i związany z nią etos są starsze od kultury kresowej i jej etosu. Można tu nawet odwołać się do kodeksu wielkopolskiego, który Kazimierz Wielki musiał oddzielić od małopolskiego, bo i takie konotacje są tam jeszcze obecne, ale ogólnie po okresie zaborów dziś postawa Wielkopolan jest dość paradoksalna, ponieważ wyraża ideę szkoły pruskiej, dla której wszystko, co pochodzi ze Wschodu (łącznie z Warszawą), jest bez znaczenia i oznacza niższą kulturę (przykład: afera podczas obchodów ostatniej rocznicy Czerwca’56). Skupiona głównie na kulturze materialnej nie dostrzega, iż Polska nadal stoi na humanistyce i niepodległym sposobie myślenia, co oczywiście nie oznacza lekceważenia gospodarki. Taka pogarda Wielkopolan dla Kresowian w pierwszym pokoleniu powodowała u przesiedleńców poczucie wyobcowania, wygnania i niepewność. Trzecie pokolenie to zmienia, ale już z bardzo osłabionym poczuciem państwa. I nie ma co ukrywać, że taka postawa, wbrew sobie, generuje proces bezkrytycznego otwarcia „dla” Niemców i „na” Niemcy. Obydwie strony: wielkopolska i kresowa przestały dostrzegać rzecz tam najważniejszą, która powinna je jednoczyć i być punktem odniesienia, że pod niemiecką warstwą kulturową kryją się pokłady piastowskiej Polski. Ciekawe, że Wielkopolanie do Piastów mają stosunek wręcz rodzinny, ale jednocześnie jest on bezpłodny, Kresowianie natomiast wykazują autentyczna ciekawość, ale wciąż są jakby nieobecni. Naturalną stolicą ziem zachodnich nie jest ani Szczecin, ani Wrocław, lecz, mimo wszystko, powinien być leżący poza nimi Poznań. Ostatni incydent związany z obchodami rocznicy wydarzeń poznańskich z 1956 r., w którym lokalne władze zablokowały odegranie dwóch hymnów państwowych: polskiego i węgierskiego, jest bardzo symptomatyczny. Poznań musi dojrzeć do swojej roli. Natomiast stolicą ziem północnych powinna być Gdynia z rozbudowanym Elblągiem. Co robić? • Włączyć mechanizmy inspirujące zrozumienie się obu światów: wielkopolskiego i kresowego, np. poprzez powołanie katedry piastowsko-jagiellońskiej na UAM (dobrym pomysłem jest reaktywacja Instytutu Zachodniego, ale jako kontynuatora (!) myśli i dzieła prof. Z. Wojciechowskiego), przez zorganizowanie „Gazety Piastowskiej” na dobrym poziomie, z wyspecjalizowaną grupą dziennikarzy i skuteczną polityką historyczną. • Wielkopolska zawsze w sposób naturalny inspirująco oddziaływała na Śląsk i w przyszłości trzeba to wykorzystać. • Uniwersytety, szczególnie na ziemiach zachodnich, muszą mieć swojego patrona (UW, UJ), a poziomem kształcenia uzyskać lepsze pozycje w rankingach międzynarodowych; poziom kształcenia powinien uwzględniać myśl uformowaną przez tzw. polską cywilizację – nie dla celów nacjonalistycznych (jak niektórzy sądzą), lecz dla zachowania ciągłości myśli humanistycznej i idei. • Odległości od Belina nie zmniejszymy, ale poprzez wybudowanie lotnisk, dróg, infrastruktury, polskich fabryk, polskich zakładów pracy i spółdzielczość możemy podnieść poziom cywilizacyjny, a poprzez podniesienie etosu pracy rozwinąć polską świadomość i w ten

sposób pobudzić balans w kierunku rywalizacji z Niemcami. Tę rywalizację musimy podjąć, bo determinuje nas w tym kierunku piastowskie położenie i te same uwarunkowania geopolityczne, które działały na nas w średniowieczu.

Podsumowanie 1. Na ziemiach odzyskanych, a zwłaszcza na ziemiach zachodnich, polskie problemy skupiają się jak w soczewce. Tam problemem jest sama granica państwa. Zerwanie osłabianych notorycznie umocowań prawno-międzynarodowych, dotyczących polskiej granicy zachodniej, w skrajnym przypadku może skutkować unieważnieniem lub neutralizacją uregulowań poczdamskich i pozostawić państwo polskie bez interpretacji prawno-politycznej. Utrata ziem odzyskanych oznacza rozpad państwa nie tylko na zachodzie, ale również na wschodzie, poprzez odcięcie terenów, do których roszczą sobie pretensje Ukraińcy (już oficjalnie), Litwini, a nawet Białorusini. Taki scenariusz może się nie mieścić w głowach Polaków, ale z całą pewnością mieści się w wyobraźni polityków zachodnich i wschodnich. 2. Położenie piastowskie oznacza ciągłą walkę o wszystko z dominującym państwem niemieckim – tak było za czasów piastowskich i tak jest obecnie. Do zwycięstwa pod Grunwaldem cofaliśmy się i przegrywaliśmy. Po zwycięstwie, dzięki osłabieniu Zakonu Krzyżackiego, rozpadowi Niemiec i sojuszom, nastąpił kilkusetletni okres polskiej cywilizacyjnej świetności. Później przyszły zabory, poszukiwanie niepodległości i oczekiwanie na nią. II RP podjęła próbę dokonania syntezy tych dwóch rzeczy i przekuła je na kształt państwa. Nie było idealne, bo nie mogło nim być, ale jak dotąd nic lepszego nam się nie przytrafiło. Zostało ono zamordowane w chwili, gdy dojrzałość zaczęła wydawać owoce, ale mimo to zapoczątkowało procesy, które dziś musimy kontynuować. Dlatego też jest dla nas tym najważniejszym punktem odniesienia. 3. To niezależne z natury doświadczenie jagiellońskie, które przywieźli z sobą wykształceni Kresowianie, jest wprawdzie osłabione przez zabory, ale ono istnieje – zostało przekazane potomnym i na ziemiach odzyskanych czeka na odpowiednie warunki, aby móc wydać owoce. Wielkopolanie raczej unikają związków małżeńskich z kresowianami, inaczej jest natomiast na Śląsku. Ogólnie jednak myślenia pod kątem syntezy dwóch etosów na ziemiach odzyskanych – nie ma. I to jest błąd, ponieważ energia społeczna na tamtym obszarze idzie bardziej na pokonywanie różnić kulturowych lub utrzymywania wzajemnej obojętności, a nie w kierunku rozwoju. 4. Polska od 1889/90 w sposób niemal ciągły podlega procesowi stopniowej regionalizacji. Dokonywany jest on rękami najczęściej nieświadomych Polaków. Począwszy od kolei regionalnych (najbardziej widoczny element) poprzez gospodarkę (brak zrównoważonego rozwoju), rozmieszczenie wojsk, heraldykę miejską i dzielnicową, symbolikę, aż po świadomość. I tak: • wschodnia granica trzech najniższych województw biegnie wzdłuż granicy polsko-niemieckiej z 1937 r., • herby powiatów, miast, województw zostały zmienione i zatracają swój polski wyraz, upodobniają się lub identyfikują z niemieckimi, • orzeł czarny i czerwony II wojnę światową na tych ziemiach przegrały, ale to Orzeł Biały dzisiaj znika z herbów, • tablice rejestracyjne we Frankfurcie i w Lubuskiem mają ten sam symbol – literę „F”,

Kto panuje nad Polską, ten panuje nad Europą Środkową. • na ziemiach zachodnich dominują firmy nie-

mieckie i wynagrodzenia podwyższa się tylko młodym pracownikom, • na ziemiach odzyskanych nie ma ani jednej gazety z polskim kapitałem, • wpływ burmistrzów niemieckich na polskich jest przemożny, • w miastach bliźniaczych, przeciętych granicą na Odrze, oczyszczalnie ścieków buduje się po polskiej stronie, w polskich lasach spotyka się dużo niemieckich śmieci itd. Jak tak dalej pójdzie, ziemie zachodnie jako pierwsze mogą paść ofiarą ukierunkowanej regionalizacji. Szczególnie na Śląsku widać, jak katastrofalne skutki przyniósł podział dzielnicowy. Dziś regionalizacja oznacza zanik państwa. Ponadto na całym obszarze Polski podsyca się odrębności regionalne: śląskie, wielkopolskie, mazurskie, kaszubskie, ale też małopolskie;

zwiększa się liczba mniejszości narodowych; osłabiony został poziom wykształcenia; wśród Polaków dominuje myślenie regionalne i partykularne, a polska gospodarka w warunkach ekstremalnych nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa własnemu państwu i obywatelom. A więc w Polsce mamy do czynienia z podobnymi procesami kulturowymi, jak w dawnej Jugosławii, dawnej Czechosłowacji, a obecnie próbuje się to robić na Ukrainie. Ruchy separatystyczne obejmują oczywiście również inne państwa (Wielką Brytanię, Hiszpanię, Belgię itd.), ale mają one zupełnie inne podłoże polityczne. 5. Ziemie odzyskane potrzebują w takim samym stopniu informacji i formacji, jak pozostała część Polski, a więc intensywnej, ale cichej i spokojnej polityki historycznej. Na ten użytek potrzebna jest ogólnopolska gazeta państwowa na dobrym poziomie. Powinna być redagowana w Warszawie i posiadać kilka oddziałów w największych polskich miastach oraz angielską i niemiecką mutację; jej atutem powinien być reportaż, a więc bezpośredni kontakt ze społeczeństwem i bezpośrednia relacja z wydarzeń w całym kraju (dość medialnego bełkotu, Polacy muszą otrzymywać rzetelną i źródłową informację, odzyskać nawyk czytania i umiejętność racjonalnej analizy). Potrzebne są także polskie portale informacyjne i formacyjne na dobrym poziomie, misyjne radio i TV; potrzebna jest selekcja przekazywanych informacji – śmietnik nie może kształtować świadomości i być podstawą wiedzy. „Gazeta Państwowa” powinna wykorzystać znaną jeszcze z czasów Komisji Edukacji Narodowej nadrzędność (wówczas jednego uniwersytetu) kluczową i doradczo-prawną. Wolność słowa byłaby zapewniona, ale kontroli podlegałby ogólny poziom mediów państwowych. Postawienie odpowiedniego standardu zmuszałoby media komercyjne do podwyższenia swojego poziomu, a co za tym idzie – wiedzy oraz wrażliwości kulturowej przeciętnego dziennikarza i polskiego obywatela. To wszystko jest konieczne dla odwojowania (adekwatne słowo) strat, zwłaszcza intelektualnych, jakie wyrządziła w polskiej świadomości Gazeta Wyborcza, i stworzenie konstrukcji nowego rozwoju. 6. W oparciu o popularność Żołnierzy Niezłomnych pokazać, kim oni byli i dlaczego zdecydowali się pójść na śmierć, czym była dla nich niepodległa II RP, jakie miała cele i czego dokonała – ta biała plama musi zniknąć! 7. Niepodległość zaczyna się w mózgach i sercach, więc jeżeli te dwa organy będą pracowały na takim poziomie jak w II RP, reszta zostanie dodana. Bezpośrednia walka polityczna jest elementem towarzyszącym, ale nie zastąpi ona solidnego programu formacyjnego, bez którego społeczeństwo nie pozna kierunku przemian, nie zrozumie go i nie będzie miało szansy się w niego włączyć. Najważniejsze są: jasne wyartykułowanie punktu odniesienia, zmiana polskiej świadomości, pobudzenie obywatelskiej odpowiedzialności. Bez określonego punktu odniesienia nie jest możliwe zbudowanie jakiegokolwiek ładu. To nie bieżąca walka polityczna zadecyduje o sukcesie, lecz szalę przeważyć może jedynie solidarność wspólnotowa i świadoma walka o swoje. Wzorem modelu wspólnoty jest społeczeństwo II RP – to, które stworzyło Polskie Państwo Podziemne. Dlatego też konieczne jest: • wydłużenie perspektywy społecznego oglądu i sporu do 1000 lat naszych dziejów. Perspektywa historyczna jest bowiem siostrą prawdy; • okres zaborów jest czasem fundamentalnej przebudowy całej struktury psychicznej i intelektualnej polskiego narodu. Aby móc wyjść z tych wręcz niewolniczych uwarunkowań, musimy mieć ich świadomość; • nauczenie Polaków całej historii Polski jako antidotum na naiwność: • załatanie białej plamy po komunizmie, jaką jest niemal kompletny brak znajomości II RP, jej dziejów i ideałów.

Varia Ziemie odzyskane są częścią jednej i niepodzielnej Polski i muszą być w równym stopniu związane wspólnym kulturowo-prawno-administracyjnym szpagatem. Podstawą naszej całości i podmiotowości nie jest tylko siła wewnętrzna własnego społeczeństwa (dowodzi to historia II RP), ale też sojusze. Polakom trzeba pokazać jasną perspektywę alternatywną (pracę tę można wykonać rękami odpowiedzialnych publicystów i takich samych naukowców), a także priorytety w gospodarce i polityce (politycy i naukowcy). Polskie społeczeństwo musi znać kierunek, w którym ma podążać, i cele, jakie ma osiągnąć. Do szkół średnich należy wprowadzić nowy przedmiot – geopolitykę, która porządkuje wyobraźnię oraz uczy historycznego i perspektywicznego myślenia – wyprowadza z rzeczywistości wirtualnej. Geopolityka i matematyka polityczna wskazują, że najtrwalszym sojusznikiem będą Chiny, którym zależy na utrzymaniu w Europie podziału na część wschodnią i zachodnią. Europa Środkowa dla Chin jest buforem – więc elementem strategicznym, dla USA zaś – obszarem marginalnym, do podporządkowania. Społeczeństwu i młodzieży trzeba postawić zadania i cele. I sprawiedliwie wymagać. K


kurier WNET

12

N

awet w najbiedniejszych krajach Azji między bajki można włożyć opowieści o noclegu za 2, 3 dolary. Najgorzej jest tam, gdzie w ogóle nie ma hoteli lub jest ich niewiele. Do takich należą kraje byłego ZSRR. W dodatku w większości z nich wprowadzono wizy dla obywateli z państw Unii Europejskiej. Wyjątkiem jest tutaj Gruzja. Jednak niepewna sytuacja polityczna i brak odpowiedniej bazy noclegowej sprawia, że ten ciekawy kraj, położony w tej samej odległości od Polski, co Hiszpania, wydaje się równie egzotyczny jak Sri Lanka czy Filipiny. Że warto ją odwiedzić, przekonałem się w 2012 r., kiedy właśnie w Gruzji postanowiłem przeżyć święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok. Oto garść wspomnień z tej wyprawy. Okres przedświąteczny nie sprzyja wizytom w urzędach, placówkach dyplomatycznych czy w domach prywatnych. Organizację pobytu i zwiedzania utrudniał brak map, folderów, przewodników, zimowa pora, krótki dzień i temperatura daleka od komfortu termicznego! Zdany więc byłem na siebie, własną inwencję i szczęście, a tego mi nigdy nie brakowało! Liczyłem na serdeczne i gościnne przyjęcie i nie zawiodłem się. Najpierw zaskoczył mnie celnik w pociągu z Erywania do Tbilisi, który spojrzał na polski paszport i natychmiast podał mi rękę, życząc miłego pobytu w jego kraju. Kilka godzin później przyjmowała mnie Irina Dżaparidze w swoim Guest Housie. W obszernym pokoju spełniającym rolę recepcji i salki komputerowej, naprzeciw wejścia, nad regałem z książkami znajdował niewielki ołtarzyk. Obok świętych obrazków i rzeźb w samym środku było duże zdjęcie pary prezydenckiej: Lecha i Marii Kaczyńskich. Nad Lechem wisiał czarny, a nad Marią biały różaniec. Nie zdążyłem się przedstawić, gdy urocza Gruzinka, widząc moje zainteresowanie zdjęciem, powiedziała: „To Prezydent Polski Lech Kaczyński i jego żona Maria – bohater narodowy Gruzji. On jeden miał odwagę, by zebrać przywódców państw Europy Środkowej i przeciwstawić się agresji Rosji na Gruzję!” Po czym dodała: Sandra Roe­lofs, Holenderka, żona Micheila Saakaszwilego powiedziała: „Lech Kaczyński, nazwałabym go sumieniem Europy, sumieniem Unii Europejskiej. Zawsze bronił gruzińskich interesów. Udowodnił i pokazał, jak jest odważnym człowiekiem. Przyjazd do Tbilisi w czasie rosyjskiej inwazji w sierpniu 2008 r. wymagał prawdziwego męstwa!” To było pierwsze moje spotkanie z Gruzją!

Polskie ślady w Gruzji Polonia gruzińska należy do najstarszych na świecie. Już w 1794 r. na tzw. ciepłą Syberię zesłano polskich żołnierzy z ziem I i II rozbioru, usiłujących wziąć udział w powstaniu kościuszkowskim. Ich los podzielili Polacy-jeńcy wojsk napoleońskich, a później powstańcy listopadowi i styczniowi. Często wcielano ich do wojska carskiego w wojnach przeciw Czeczenii, Płn. Kaukazowi, Dagestanowi. Dla wielu z nich był to osobisty dramat. Ci, co mieli możliwość, korzystali z dymisji. Warto jednak przypomnieć, że sto lat temu istniało zapotrzebowanie na ludzi mądrych, światłych, wykształconych. Polacy wyjeżdżali na Syberię, również i do Gruzji, do pracy. Pod koniec XIX w. co drugi inżynier, architekt, czy lekarz to byli Polacy. To głównie Polacy budowali drogi, Kolej Zakaukaską, zakładali ogrody, parki. Tu zarabiało się więcej niż w Polsce. Powstawały tam osady i wioski. Do dziś ok. 60 km od Tbilisi istnieje polska wieś Gombori! Niemal wszędzie, gdzie przybywali Polacy, budowali kościoły, później szkoły. R e k l a m a

G·r·u·z·j·a „Polskim kościołem” w Tbilisi jest świątynia z początku XX w. pw. Świętych Piotra i Pawła. Od wielu lat proboszczem jest tu ks. Adam Ochał (a administratorem katedry katolickiej jest ks. Andrzej Graczyk). Gdy Gruzja odzyskała niepodległość, Polska była jednym z pierwszych krajów, który to zaakceptował. W 1921 r. Sowieci zaanektowali Gruzję, ale Polska nie uznała aneksji i do wojny utrzymywała kontakty z rządem emigracyjnym w Paryżu, a w polskiej armii służyło wielu Gruzinów. Przeciętny Gruzin wie, gdzie jest Polska, słyszał o Janie Pawle II, o Wałęsie, o Lechu Kaczyńskim. Wie, że w XIX i XX w. wielu Polaków związało swe życie z Gruzją, że są w tym kraju polskie wioski. Czasem potrafią wymienić jakieś nazwisko. Najbardziej znaną jest Dagny Joel Przybyszewska, gwiazda krakowskiej

– lepioszka podzielona na siedem części, podobnie jak u zesłańców na Syberii. Zamiast wolnego miejsca przy stole, jak każe polska tradycja, umieściłem zdjęcie Lecha i Marii Kaczyńskich z „ołtarzyka Iriny”. O północy kolędą „Wśród nocnej ciszy…” w kościele Świętych Piotra i Pawła rozpoczęła się pasterka. Wielonarodowy, wielokulturowy i wieloreligijny charakter miasta sprawił, że jego centrum jest mozaiką różnych stylowo domów, pałacyków oraz świątyń kilku wyznań. Schodząc w kierunku rzeki Mtkwari (Kury), dotarłem do placu Wachtanga Gorgasalego, króla, który przeniósł stolicę z Mcchety do Tbilisi. Świątynia Matki Bożej Metechskiej jest najważniejszym i najbardziej znanym zabytkiem miasta. Znajduje się w dzielnicy Isin. Obok świątyni, na stromej, niedostępnej skale, wysoko nad po-

urodził się dyktator, pomalowany na zielono wagon kolejowy, którym Stalin odbywał dalsze podróże, oraz niewielki pomnik. Inny, duży (w żołnierskim płaszczu) udało się usunąć pod koniec ub. roku, za prezydentury Saakaszwilego. Na jego miejscu przed nowym rokiem 2011 stanęła ogromna choinka. Otwarte w 1937 r. muzeum zawiera wiele pamiątek po Stalinie do 1953 r.

Batumi, ech, Batumi!

W gruzińskim Watykanie

W swych wędrówkach przeszłyśmy wiele miast, Wiele mórz i rzek, wiele gór wśród gwiazd, Ale miasto, o którym śpiewamy dziś, Milsze jest, bo z nim wiążą się nasze sny. Batumi, ech, Batumi… Herbaciane pola Batumi! Cykadami dźwięczący świt Świadkiem był szczęścia chwil.

Około 20 km od Tbilisi nad brzegiem Kury znajduje się Mccheta, dawna stolica gruzińskiego Królestwa Iberii, jedno z najpiękniejszych miast Gruzji. Pochodząca z XI w. katedra Sweti Cchoweli (Drzewo życia) jest patriarchalną świątynią, siedzibą katolikosa-patriarchy,

Ta piękna melodia z czasów mojej młodości, rozsławiona przez słynny zespół „Filipinki”, przywoływał na myśl bajeczną krainę słynącą nie tylko z urody, ale również i bogactwa. Gdzieś w pobliskiej Kolchidzie miał szukać skarbów mityczny Jazon.

Likwidacja wiz do większości krajów świata, łatwość w poruszaniu się, dostępność noclegu i różne ułatwienia zachęcają do wędrówek. Turystyka jest dziś ważną dziedziną gospodarki w wielu krajach, co niestety sprawia, że podróże stają się przedsięwzięciem coraz bardziej kosztownym.

Bohater Gruzji Władysław Grodecki

bohemy artystycznej z przełomu XIX/XX w. Zginęła z ręki swego kochanka Władysława Emeryka 5 VI 1901 r. Jej grób znajduje się na Cmentarzu Kukijskim w otoczeniu wielu grobów polskich inżynierów, lekarzy, architektów. Choć cmentarz jest bardzo zaniedbany, zarośnięty, bez wyraźnych alejek, groby otacza zardzewiały płot, to jednak nagrobki pochowanych tu Polaków, dzięki młodzieży szkoły im. Królowej Jadwigi, są oczyszczone i ozdobione biało-czerwonym proporczykiem. Ogromna sympatia, jaką darzą dziś Gruzini Polaków, to w dużej mierze zasługa śp. Lecha Kaczyńskiego. Gruzini nie zapomnieli mu ogromnego zaangażowania w obronę niepodległości ich kraju! Pamiętam tę chwilę, gdy stanąłem przed budynkiem parlamentu w gronie kilku Gruzinów. Jeden z nich powiedział „Tu, gdzie ty stoisz, stał wasz prezydent i nasz, i kilku innych, a ze dwa kilometry dalej były wojska sowieckie gotowe do wejścia do miasta, ale nie weszli…”. W wielu domach są podobne ołtarzyki jak u Iriny, a wszyscy spotkani Gruzini z naciskiem podkreślali, że Putin nie mógł Lechowi Kaczyńskiemu tego wybaczyć i że katastrofa smoleńska była „sowieckim aktem sprawiedliwości” – zamachem! Świadectwem wdzięczności i pamięci o Wielkim Prezydencie jest nadanie imienia Lecha i Marii Kaczyńskich skwerowi w Tbilisi i reprezentacyjnemu bulwarowi w Batumi.

W Tbilisi Pokój, gdzie zostałem zakwaterowany, nie należał do komfortowych, ale najważniejsza była panująca w tym domu atmosfera. Traktowano mnie jak członka rodziny, można było oglądać telewizję, korzystać z Internetu i kuchni, gotować wodę, posiłki itp. Wszystko, co napisano o Irinie w przewodniku, było zgodne z rzeczywistością. Gruzja to prawosławny kraj, więc święta Bożego Narodzenia obchodzone są dwa tygodnie później i wypadają tydzień po Nowym Roku. Wigilijny wieczór spędziłem więc w towarzystwie domowników, z którymi z braku opłatka przyszło łamać się chlebem. Była ryba, a zamiast siedmiu wigilijnych dań

Naprzeciw wejścia znajdował niewielki ołtarzyk. Obok świętych obrazków i rzeźb w samym środku było duże zdjęcie pary prezydenckiej: Lecha i Marii Kaczyńskich. Nad Lechem wisiał czarny, a nad Marią biały różaniec. wierzchnią rzeki w 1967 r. stanął konny pomnik króla Wachtanga Gorgasalego. Zdaje się, że król spogląda na drugi brzeg Kury, gdzie znajdują się ruiny twierdzy Narikala. Spod Matki Bożej Metechskiej podziwiałem też katedrę Sioni (obecna świątynia pochodzi z XI/XII w., ale pierwsza stała tu już w VI w.), pałac Daredżani z XVIII w., bazylikę Anczischatyjską i tzw. carskie banie (łaźnie). Monastyr Niebieski i zabytki przy reprezentacyjnej „Drodze Rosyjskiej”, dziś Alei Rustawelego, Święta góra (Mtacminda) z pięknie oświetloną w nocy wieżą telewizyjną na szczycie – to symbole miasta. Jak twierdził pewien fiński dziennikarz, „odnosi się wrażenie, jakby gwiazdy schodziły spać do Tbilisi”. W środku placu Swobody na kolumnie znajduje się pozłacana rzeźba św. Jerzego, patrona kraju (Georgia). W pobliżu placu gmatwanina ulic; przy jednej z nich znajduje się okazała bryła katolickiej katedry. Modlący się wewnątrz Gruzin powitał mnie bardzo ciepło i poprosił sprzątającą kobietę, by sprawdziła, czy jest ksiądz proboszcz. Po chwili zjawił się ks. Andrzej. Miły i skromny, przyjął mnie na plebanii kawą i ciastkami. Prosił, by go nie filmować, nie pisać o nim. Mimo krótkiego zwiedzania nie mogę zaprzeczyć, że było jak w znanej piosence: „Tbiliso urzekło mnie urodą swą, Tbiliso skąpane w blasku słońca…”.

Duch Stalina W Gori trzy obiekty zwracają uwagę przybywających tu turystów: potężny ostaniec skalny, budynek Urzędu Miasta i imponujące Muzeum Stalina w środku miasta. Obok muzeum znajduje się obudowany potężnym „baldachimem” mały domek, w którym

głowy Kościoła gruzińskiego. Przez wiele wieków była duchowym centrum kraju. To tu odbywały się uroczystości koronacyjne królów, chrzty i śluby koronowanych głów. Tu także chowani byli przywódcy narodu i zwierzchnicy religijni (ponad 10 królów). Przekraczając mury tej prawdziwej świątyni historii i kultury, miałem w pamięci słowa poety: „Patrząc na nią, wierzysz, że Bóg tu jest”. Przepych, harmonia i historyczna wymowa wyróżnia ją z grona wszystkich zabytków Gruzji. Tu zaczęło się wszystko, co stanowi o Gruzji! Zewnętrzne piękno przyjemnie kontrastuje z urodą wnętrza. Świąteczne stroje wiernych i kapłanów, wibrujące snopy światła wpadającego przez okna od południa, nagrobki królewskie, resztki starożytnej polichromii, dziesiątki ikon rozwieszonych na ścianach świątyni i cudowne śpiewy kobiecego chóru wprowadziły turystę z Zachodu w tajemniczy świat orientalnego przepychu. Nawet spacery wiernych po katedrze, rozmowy, wchodzenie czy wychodzenie ze świątyni nie zmąciły nastroju uniesienia, radości i modlitwy. W pobliżu Sweti Cchoweli znajduje się kompleks architektoniczny Samtawro, jeden z najwspanialszych pomników średniowiecznej Gruzji. Na północy w Mccheta Valley znajduje się rozległa nekropolia z ok. 4 tys. grobów z okresu od połowy II tysiąclecia przed Chr. do VIII-IX w. po Chr., a nieco dalej, nad brzegiem Aragwi, potężne ruiny twierdzy Bebris Ciche. Kształt góry przyczynił się do dość skomplikowanego wyglądu zamku, a nad miastem góruje potężny szczyt z Monastyrem Dżwari – znakomity przykład harmonijnego wkomponowania dzieła rąk ludzkich w pełen uroku górski krajobraz.

Batumi – stolica Adżarii, drugie najważniejsze miasto Gruzji, pełne XIX-wiecznej architektury, ruchliwy port – jak każde miasto „śródziemnomorskie” jest trochę inne niż te w głębi lądu. Swoim klimatem i architekturą przypomina też miasta basenu Morza Karaibskiego. Pełne zabytków, o ciekawej historii, pięknie położone nad zatoką, otoczone wiecznie zielonymi wzgórzami – wszystko to czyni je niezwykle atrakcyjnym, a z racji swego położenia dla przybyszów z innych krajów jest często pierwszym skrawkiem Gruzji czy Zakaukazia. Ktoś, kto odwiedził to miasto, nigdy o nim nie zapomni. Któż nie marzył o tym, by je odwiedzić? I oto 29 grudnia 2010 r. o 7.30 pociąg z Tbilisi dotarł do Batumi. Było całkiem ciemno. Dopiero po godzinie zaświeciło się światło w mieszkaniu Gulnaz Mikeladze. Wyszła ok. 25-letnia, śliczna Sophia, absolwentka miejscowego uniwersytetu, i poprosiła do mieszkania. Powitali nas jej ojciec i matka. Przydzielono mi pokój obok kuchni, podano śniadanie przygotowane przez Sophię, a ja, czując „oddech morza”, zamiast odpocząć, ruszyłem w jego kierunku. Rozkopana ul. Lermontowa, sąsiednia droga tłuczniowa i postsowieckie bloki, te XX-wieczne slumsy, zrobiły na mnie dość przygnębiające wrażenie. Ale gdy minąłem rozległą sadzawkę i Pałac Młodzieży, znalazłem się w zupełnie innym mieście: szeroka aleja spacerowa, starannie utrzymane ozdobne palmy pierzaste i dość ciekawa, reprezentacyjna architektura – uniwersytet, hotel Sheraton i wznoszone przy nabrzeżu wielopiętrowe wieżowce. A w centrum miasta: ratusz, interesujące zaułki, świątynie, pomniki, port, dworzec kolejowy i bazar orientalny. Jest w tym mieście synagoga, meczet i nowoczesny kościół katolicki. W odległości ok. 7 km od portu ulica Sheriff Khimshiashvili zbliża się ku morzu, po czym przechodzi w szeroką, dwupasmową arterię komunikacyjną, łukiem oddala się na odległość ok. 200 m i dalej biegnie równolegle do brzegu. Przy wjeździe na tę kilkukilometrową arterię wielka tablica w języku gruzińskim, polskim i angielskim oznajmia:

Ulica Marii i Lecha Kaczyńskich Do ulicy przylega szeroki nadmorski bulwar; piękne alejki spacerowe wysadzane palmami, skwerki, sadzawki, fontanny i pomniki. To podobno najbardziej reprezentacyjny skrawek wybrzeża w Gruzji. Tak mieszkańcy tego kraju uczcili swych bohaterów narodowych – polską parę prezydencką Lecha i Marię Kaczyńskich. Zatrzymałem się wzruszony na chwilę, poczułem się dumny, że jestem Polakiem, ale i zawstydzony postawą milionów mieszkańców mojej Ojczyzny. Gdy żył ten pierwszy po wojnie naprawdę nasz, polski prezydent, wyśmiewano go, niszczono jego myśli i wszystko, czego dokonał. Nawet gdy doprowadzono do jego tragicznej śmierci, pełni nienawiści rządzący nie zdobyli się na chwilę zadumy.

Nie zapomnimy mu tego W ostatni dzień 2012 roku od rana lało jak z cebra. Patrzyłem w niebo błagalnym wzrokiem, ale ani na ziemi, ani na niebie nie było widać oznak poprawy. Tymczasem w domu trwały ostatnie przygotowania do uczty noworocznej. Stół uginał się od różnych gatunków mięs, napoi, słodyczy, ciast, owoców tropiku, cukierków. Wszystko było bardzo starannie przybrane kwiatami, jak na wystawie! Trudno było zliczyć i zapamiętać gruzińskie nazwy. Choć Sophia nie mówiła tego otwarcie, jednak widać było wyraźnie, że przyjęcie noworoczne przygotowano dla czterech osób… Pewnie nie zdecydowałbym się na wyjście na imprezę noworoczną, gdyby nie Sophia, która ok. 23.00 powiedziała „samochód czeka, jedziemy na koncert z moim kuzynem”. Nie ukrywała, że chce, bym czuł się jak członek rodziny; ba! traktowano mnie jak członka rodziny. To było fantastyczne! Odwiedzający dziś Gruzję Polacy witani są z niesłychaną gościnnością i serdecznością. Na bazarze, w pociągu, autobusie, w hotelu i na ulicy towarzyszyła mi niesłychana życzliwość. Szef bazaru przy dworcu kolejowym codziennie zapraszał na kieliszek samogonu, sąsiad w sklepiku na lampkę wina, sprzedawca owoców częstował smacznymi mandarynkami, córka Iriny w Guest Housie nigdy nie zapomniała o gorącej herbacie, gdy zziębnięty wracałem z miasta, a co tu mówić o przyjęciu noworocznym u p. Gulnaz Mikeladze w Batumi, gdzie naprawdę czułem się jak członek rodziny! Gdy powiedziałem, że jestem bardzo zażenowany, Sophia powiedziała: „To, że dzisiaj razem w radosnym nastroju możemy witać Nowy Rok, to zasługa waszego wspaniałego Prezydenta!”. A Anna, piękna Gruzinka siedząca obok w autobusie do tureckiego Trabzonu, w pewnej chwili przerwała rozmowę i powiedziała: „Ten bulwar nosi imię Prezydenta Polski Kaczyńskiego, któremu Gruzja zawdzięcza… być może niepodległość? Gdy Sowieci wkroczyli do Gruzji, gdy milczała cała Europa, Unia Europejska, on jeden miał odwagę temu się przeciwstawić, przybył do naszego kraju, zebrał przywódców Europy Środkowej, by zaprotestować przeciw tej agresji – dzielny, odważny człowiek. Nigdy mu tego nie zapomnimy!” Z ciężkim sercem żegnamy Gruzji brzeg. Śpiew twój dźwięczny jak drogie echo biegł. Dziś, gdy oczy przymkniemy, widzimy znów Obraz ten, to marzenie naszych snów. Batumi, ech, Batumi… K


kurier WNET

13

T warz e · polityki Przede mną drugi tom biografii politycznej Lecha Kaczyńskiego opisujący lata jego prezydentury. Pierwszy, kilku autorów, obejmuje czasy do nominacji prezydenckiej; drugi, zatytułowany „Prezydent”, wydany dopiero co, nosi tytuł „Lech Kaczyński 2005–2010”. Co, poza oczywiście katastrofą smoleńską, jest najważniejszym wydarzeniem przerwanej kadencji prezydenta Kaczyńskiego? Co za 200 lat znajdzie się w podręcznikach? To był pierwszy prezydent Rzeczpospolitej po roku ’89, który uznał, że Polska nie powinna być przedmiotem międzynarodowej gry na Wschodzie i Zachodzie, ale podmiotem, czyli pełnoprawnym uczestnikiem politycznych szachów. Natomiast jeśli chodzi o bardziej konkretną sprawę, to niewątpliwie jest nią kwestia dywersyfikacji dostaw gazu do Polski, czy szerzej – energetycznego uniezależnienia się Polski od Federacji Rosyjskiej. Czyli de facto zerwania, jak się wydawało na wieki ustalonych, zasad podległości Polski jeszcze z okresu PRL. Przecież te inwestycje, głównie z lat ’70, myślę tutaj o rurociągu „Przyjaźń”, miały na zawsze zakotwiczyć Polskę w sowieckiej, a później w rosyjskiej strefie wpływów. To jest fenomenalna historia, jak prezydent próbuje Polskę uniezależnić, a z drugiej strony zbudować wokół tego pewien sojusz geopolityczny, geostrategiczny z krajami nie tylko Międzymorza, ale nawet Kaukazu i byłych republik sowieckich w Azji. Co z tego zostało? Nie mówię o koncepcjach, ale o decyzjach. Mimo że rząd premiera Tuska próbował z tą dywersyfikacją zrobić coś złego – myślę tutaj przede wszystkim o podpisaniu umowy z Rosjanami na 28 lat – część projektów dywersyfikacyjnych pozostała. Warto wspomnieć, że Donald Tusk nawet w sensie personalnym do pewnego stopnia próbował to kontynuować, bo w jego gabinecie, czy w jego układzie rządowym, pracował minister Woźniak. Ale są też sprawy bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, związane chociażby z likwidacją WSI czy upodmiotowieniem roli Polski w Pakcie Północnoatlantyckim. W ostatnich miesiącach pracy ministra Siemoniaka w rządzie Tuska widać pewne elementy kontynuacji myśli i praktyki politycznej, którą zainicjował prezydent Kaczyński, np. wzmocnienie wschodniej flanki NATO. To było nieudolne, temu towarzyszyło zerwanie już w zasadzie przygotowanej umowy o tarczy antyrakietowej, ale teraz, zwłaszcza po roku 2015, projekty, które rozpoczął prezydent Kaczyński, są kontynuowane. Tak że na pytanie „Co zostało?” przede wszystkim bym

Oni chcieli zawsze realizować politykę małych kroków – politykę pragmatyczną, ale nie znaczonymi kartami, to znaczy – nie za pomocą ludzi, którzy mają, że tak powiem, „ubeckie kartoteki” za uszami, schowane gdzieś w szafie Czesława Kiszczaka. odpowiedział, że została ta koncepcja, która na większą skalę niż w okresie prezydentury – warto pamiętać, że to była prezydentura bardzo trudnych czasów – jest wprowadzana w życie dopiero teraz. A gdybyśmy mieli wymienić największą porażkę tej prezydentury? Czy było nią zablokowanie radykalnego projektu lustracji? Niewątpliwie, ale jest też kwestia polityki personalnej w samej Kancelarii Prezydenta, ale to wszystko trzeba widzieć w kontekście tamtego czasu. Mówimy o sytuacji sprzed Smoleńska, który całkowicie przedefiniował polskie życie publiczne i sposób myślenia w środowiskach prawicowych. Do czasu Smoleńska wielu polityków z tego środowiska uważało, że po stronie lewicowo-liberalnej są ludzie, z którymi można się dogadać, że reformy trzeba w zasadzie przeprowadzać miękko i nie

naciskać na gaz. Natomiast Smoleńsk to wszystko przedefiniował. I teraz, jak się popatrzy na prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, to zobaczymy po prostu, że w praktyce działania prezydenta ta zasada umiarkowania odgrywała bardzo ważną rolę. Chodzi o, że tak powiem, niezbyt wyśrubowane dobieranie współpracowników. Z drugiej strony środowiskom patriotycznym jest zawsze trudniej. To są oczywiście pewne względy historyczne, ale też związane z prakty-

udało się rzeczywiście zniszczyć tę pochodzącą z lat 40. strukturę? Likwidacja WSI to jedna z bardziej skutecznie przeprowadzonych operacji. Oczywiście Bogdan Klich, szef MON, robił co mógł, żeby wciągnąć ludzi WSI do dwóch służb powstałych po likwidacji. Przypomnę, że komisja weryfikująca żołnierzy w WSI została rozpędzona i bezprawnie zlikwidowana. Jednak Donald Tusk nigdy nie dokonał pełnej rehabilitacji i reaktywacji WSI, to znaczy nie przywrócił np. Du-

a on zadziałał tak, że i kwestia podwójnej większości, i procedowania według Nicei została do traktatu wpisana, jeśli się nie mylę, do października 2014 roku. Poza tym budował koalicję wokół tego z Irlandczykami, z Czechami, co też pokazało, że jedność europejska na zasadach dyktatu trzech największych państw Unii nie jest już możliwa, i to był jego wielki sukces. Gdyby nikt nie zagrał na tym szczycie w ten sposób, jak prezydent Lech Kaczyński, byłoby znacznie gorzej.

który jest silny i za którym stoją ludzie Moskwy. W ich systemie politycznego myślenia istnieje bardzo ważny element, na który nikt nie zwraca uwagi. Twarda pseudoprawica krytykuje nawet udział braci Kaczyńskich przy Okrągłym Stole czy w Magdalence. Sam uważam, że to straszny błąd – Okrągły Stół, Magdalenka i tak dalej. Ale jak ktoś pozna sposób myślenia braci Kaczyńskich, to zrozumie, że to jest w gruncie rzeczy polityka makiaweliczna – osiągania celu.

Lech Kaczyński – romantyczny pragmatyk Z prof. Sławomirem Cenckiewiczem, współautorem biografii politycznej Lecha Kaczyńskiego Prezydent Lech Kaczyński 2005–2010 rozmawia Antoni Opaliński.

ką funkcjonowania w polityce w III RP. Niewielu polityków prawicy miało doświadczenie państwowe. Lech Kaczyński był jednym z nielicznych, który takie doświadczenie miał i w tym sensie była to naturalna kandydatura do prezydentury w roku 2005. Ale ludzie, których przyprowadził z „małego pałacu”, czyli z miasta – w większości się nie sprawdzili. Choćby historia Michała Kamińskiego… Przymykanie oczu na pewne jego cechy charakteru, które zaowocowały tym, że zdradził po 2010 roku tę formację, którą uosabiał i współtworzył prezydent Kaczyński... To są niewątpliwie porażki, ale ustawa lustracyjna też. To był moment chyba sporu pokoleniowego, bo tam byli młodzi posłowie i z PiS-u, i z Platformy, którzy po prostu mówili „otwórzmy akta, koniec”… Albo początek. Tak, i prezydent zasadniczo był zwolennikiem otwarcia akt, ale spór o lustrację nie dotyczył nawet tej kwestii. Dotyczył czegoś poważniejszego, z czym, w moim przekonaniu, trzeba skończyć, bo to jest swego rodzaju farsa, iluzja tego, że w Polsce istnieje lustracja. Chodziło o to, czy stwierdzenie, że ktoś był agentem, należy do sądu, czy do historyków. I prezydent uznał, za namową, niestety, Wiesława Chrzanowskiego, Zbigniewa Romaszewskiego i Bogdana Borusewicza – ci dwaj ostatni odegrali najważniejszą rolę w tej sprawie – że powinien być bezpiecznik w postaci sądu lustracyjnego, który będzie orzekał, czy ktoś był agentem, czy nie. I mamy wyrok Trybunału Konstytucyjnego z ’98 roku, który w dziwny sposób definiuje w ogóle współpracę agenturalną z komunistycznymi tajnymi służbami. Już wówczas było wiadomo, że lustracja nie może się udać. Mój dobry kolega, Piotr Gontarczyk, napisał zresztą wtedy świetny tekst o katastrofie lustracji – że to spowoduje po prostu iluzję lustrowania. Tak naprawdę nikt nie został uznany za agenta poza kandydatem na radnego w jakimś Pcimiu, nie obrażając małych miasteczek. To był ewidentny błąd. Rozmawiałem na ten temat kiedyś długo z Jarosławem Kaczyńskim i on przyznał, że z perspektywy czasu ta koncepcja lustracji okazała się błędna, stworzyła złudzenie, że państwo ma bezpiecznik w postaci eliminowania ludzi, którzy byli agentami. Pan razem ze współautorem książki Adamem Chmieleckim pokazuje pewien mechanizm, charakterystyczny dla tej prezydentury. Po każdym działaniu prezydenta powstawał szum medialny, który powodował, że tak zwany zwykły Kowalski myślał: „Ach, Kaczyński znów coś narozrabiał”. Tak było na przykład z weryfikacją w WSI. Czy

kaczewskiego na szefa Wojskowych Służb Informacyjnych, nie zgodził się na wielki sąd nad likwidatorami WSI, do czego namawiał go Dukaczewski, również publicznie. Przecież koncepcja komisji śledczej w sejmie wracała kilkakrotnie. Jak PO już nie chciała tego zrobić, to całą operację podejmował ruch Palikota. Był taki straszny poseł, Bogu dzięki już posłem nie jest, który wyczytywał z trybuny sejmowej suflowane przez ludzi z WSI różne oskarżenia wobec nas. Oczywiście Donald Tusk prowadził przeciw nam działania nękające. Sam byłem przedmiotem jakichś operacji śledczych, ale nigdy tej „kropki nad i” Donald Tusk nie chciał postawić. W samych służbach wojskowych zaczęli dominować ludzie służb cywilnych. Tusk wysłał po prostu do szefowania tym służbom ludzi służb cywilnych z ABW. To też pokazywało jego stosunek do WSI. Inną kwestią jest to, co się działo publicznie, ale to jest temat na inną rozmowę. Innym kontrowersyjnym posunięciem prezydenta było podpisanie traktatu lizbońskiego. Pan w książce pokazuje, że Lech Kaczyński był bardzo rozczarowany negatywną oceną tego faktu przez ludzi z jego strony politycznej. Może ja jestem niewłaściwym adresatem tego typu pytań, bo postrzegam politykę jako sztukę możliwości, jako pragmatyczną grę. Nie „rzucić się na

To jest fenomenalna historia, jak prezydent próbuje Polskę uniezależnić, a z drugiej strony zbudować wokół tego pewien sojusz geopolityczny, geostrategiczny z krajami nie tylko Międzymorza, ale nawet Kaukazu i byłych republik sowieckich z Azji. druty”, jak to kiedyś napisał Rafał Ziemkiewicz, tylko grać w zależności od sytuacji i potencjału, jakim się dysponuje. W moim przekonaniu to, co prezydent Kaczyński wtedy robił, było optymalne do sytuacji, w jakiej Polska się znalazła. Ten traktat byłby w taki czy inny sposób przepchnięty przez elitę europejską,

Ja postrzegam braci Kaczyńskich, może nawet bardziej prezydenta Kaczyńskiego, jako polityka wyrachowanego, pragmatycznego, realistycznego, który wiedział, jakim potencjałem Polska czy on osobiście dysponował i w tej grze silniejszych od Polski robił, co mógł, żeby zapewnić nam podmiotowość. Gdyby nie on, to byśmy po prostu tylko potakiwali, uznawali, że to, co mówią Francuzi, Niemcy czy Brytyjczycy, jest po prostu wyrokiem do realizacji przez Rzeczpospolitą Polską. Jakie były korzenie polityki Lecha Kaczyńskiego, czy szerzej, obu braci Kaczyńskich? W popularnym dyskursie prawicowym często się mówi: to taka neosanacja; z drugiej strony określa się ich jako trochę postpepeesowską, lewicową inteligencję z Żoliborza. Żadna z tych opinii nie jest prawdziwa. Również w środowiskach patriotycznych, szeroko pojętych prawicowych, nie rozumie się zupełnie braci Kaczyńskich, tego, co możemy nazwać ich systemem myślenia politycznego. To jest pewien fenomen, do którego polska polityka prawicowa kiedyś, być może, dojrzeje. Ten fenomen polega na umiejętności pogodzenia dwóch tradycji – romantycznej, insurekcji, fascynacji marszałkiem Piłsudskim. A z drugiej strony praktyka działania ich jako polityków. Najpierw w domu mama dała im pewną pigułkę romantyzmu, czytając wieszczów, Sienkiewicza i tak dalej. Potem ich sposób myślenia o polityce kształtował się na studiach pod wpływem profesora Ehrlicha. Widać to w praktyce ich działania; po prostu to są politycy, którzy łączą te dwie tradycje: oni są w ruchu romantycznym, jakim była Solidarność, ale uważają, że należy, że tak powiem, „liczyć szable” i możliwości, jakie realizowanie polityki w strukturze romantycznej, jaką była Solidarność, daje. Opisuję takie piękne sceny z roku ’80 czy’81, jak Lech Kaczyński mówi: „Panowie, jeśli wy myślicie, że władza leży na ulicy i komuniści już są w totalnej defensywie i my ich pokonamy, to się mylicie. My tu gramy o czas, my tu walczymy o czas, który jest Polsce i nam dany. Im dłużej będzie pokój, tym bardziej my się rozepchniemy, nauczymy się funkcjonować w jakiejś wspólnocie, bo to jest pewna budowa po prostu kapitału i naszego potencjału”. I to jest ich sposób myślenia o polityce. Albo już po stanie wojennym – niesamowite są teksty Stanisława Staszka, czyli Jarosława Kaczyńskiego, w „Głosie”; o tym właśnie, że nie tylko koncepcja podziemia i insurekcji, ale również potrzebni są ci, którzy staną się pewnym łącznikiem, pewną śluzą, która umożliwi realną grę w jakimś dialogu z obozem władzy,

Istniało ryzyko, że ktoś, kto najpierw nie był przy Wałęsie czy w głównym nurcie podziemia Solidarności, a później nie uczestniczył w Okrągłym Stole, z polityki w ogóle wypadnie. I jeszcze jedno: oni chcieli zawsze realizować politykę małych kroków – politykę pragmatyczną, ale nie znaczonymi kartami, to znaczy – nie za pomocą ludzi, którzy mają, że

sensie Lech Kaczyński jest politykiem zupełnie ekstraklasowym, jeśli chodzi o polską historię polityczną. Na pewno taką rzeczą, która będzie się wiązała na trwałe z pamięcią Lecha Kaczyńskiego w historii Polski, jest katastrofa smoleńska. Czy możemy, stosując metody historyczne, wskazać, co doprowadziło do katastrofy? To też jest dość subiektywne. Ja mam podejście państwowotwórcze i tak też pisałem obie książki o prezydencie Lechu Kaczyńskim. Dla mnie najistotniejsze jest to, co jest opisane w ostatnim rozdziale, czyli słabość państwa. Bez względu na to, co się tam stało i na czynniki zewnętrzne, rosyjskie, które obiektywnie też można zmierzyć, to znaczy złe naprowadzanie samolotu, brak kategorycznego zakazu lądowania. Ja patrzę na to z perspektywy słabości państwa, tego, w jaki sposób ta wizyta została przygotowana, że nie było lustracji miejsca docelowego przez Biuro Ochrony Rządu. Nawet kwestia związana z samym lotem budzi wątpliwości – nikt nie zwrócił uwagi na to, że na pokładzie jednego statku powietrznego znalazło się tyle ważnych osób. Z punktu widzenia analizy bezpieczeństwa stricte wojskowej doprowadzenie do sytuacji, w której w jednym samolocie znajdują się dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych – jest karygodne, to nigdy nie powinno mieć miejsca. Ja patrzę na to z perspektywy słabości państwa, jego złego funkcjonowania, złej koordynacji działań w obszarze bezpieczeństwa. Po katastrofie oczywiście też widzimy, można powiedzieć, abdykację, wręcz niechęć państwa do tego, żeby tę katastrofę wyjaśnić – tak bym ogólnie rzecz ujął. Oczywiście to jest związane z resetem w stosunkach Zachodu z Rosją, ale to nie zmienia faktu, że pewne zachowania, które miały miejsce po 10 kwietnia, są po prostu niegodne. Najpierw premier zapewnia, że wszystko dobrze idzie i Rosjanie nam tę sprawę pięknie wyjaśnią, a tygodnie czy parę miesięcy po katastrofie smoleńskiej, kiedy dochodzi do brutalnego, barbarzyńskiego obrażania krzyża Pana Jezusa na Krakowskim Przedmieściu, a tłuszcza krzyczy „jeszcze jeden, jesz-

Ja postrzegam braci Kaczyńskich, może nawet jeszcze bardziej samego prezydenta Kaczyńskiego, jako polityka wyrachowanego, pragmatycznego, realistycznego, który wiedział, jakim potencjałem Polska czy on osobiście dysponował i w tej grze silniejszych od Polski robił, co mógł, żeby zapewnić nam podmiotowość. tak powiem, „ubeckie kartoteki” za uszami, schowane gdzieś w szafie Czesława Kiszczaka, bo oni doskonale wiedzieli, że polityk, który gra w pierwszej lidze, a jednocześnie ma różnego typu poważne haki w życiorysie, w ostatecznym rozrachunku nie jest suwerenny i nie ma możliwości prowadzenia gry politycznej. On w pewnym momencie usłyszy: „sprawdzam” i zostanie po prostu z tej gry wyeliminowany albo tak naciśnięty, że będzie musiał przyjąć pogląd swojego przeciwnika. I na tym polega w największym uproszczeniu system i sposób myślenia o polityce braci Kaczyńskich. Historia zupełnie fenomenalna. Lech Kaczyński w Magdalence zaciskał zęby, patrzył, jak Kiszczak podchodzi do każdego ze szklanką wódy i przechodzi z nim na „ty”. On mu odmawiał jako jeden z trzech, potem tych dwóch się złamało, myślę o Frasyniuku i Mazowieckim. Ale on czuł, że musi tam wytrwać, widział, że ten stół negocjacyjny powinien być zupełnie inaczej poukładany. Być może on by został sam po jednej stronie, a tamci byliby już wszyscy po drugiej, ale uważał, że tam się toczy gra o Polskę. I nawet jak tego nie uznajemy za słuszne, to musimy wiedzieć, że jemu tam towarzyszyła filozofia polityczna właśnie takiego pragmatyzmu. Czuł, że on powinien być tam obecny, bo tam się decydowały losy Polski bez względu na to, czy się nam to podoba, czy nie. I to jest różnica między nim a Andrzejem Gwiazdą. On nawet ukuł pojęcie polityki moralnej, która w grze politycznej nie odgrywa istotnej roli. Nawiązywał w tym do filozofii Maksa Webera, który mówił, że posiadanie racji moralnych nie jest gwarancją, a bardzo często nawet w ogóle nie decyduje o tym, że się w polityce wygrywa. W polityce wygrywa się wtedy, kiedy ma się jakiś oręż w ręku i potrafi się prowadzić politykę pragmatyczną i realną. I w tym

cze jeden!” i rozszarpuje jakiegoś pluszowego kaczora, premier Tusk mówi, że oglądał właśnie bardzo ciekawy hyde park i mu się to bardzo podobało. Mówię o tych strasznych scenach, którym przewodził Dominik Taras, człowiek wątpliwej moralności. To potworne, to było przecież wysłanie przez najwyższego urzędnika władzy wykonawczej państwa sygnału do podległych mu organów – prokuratury czy wojska – że nie należy tej sprawy poważnie traktować. To jest moje największe oskarżenie wobec tej, w gruncie rzeczy niegodnej tego słowa, elity politycznej, przywódców polskiego państwa. Przypomnę jeszcze o wielkich operacjach dezinformacyjnych i propagandowych, które same w sobie powinny zostać opisane. Na przykład historia z wysłaniem polskich uczniów, ale nie tylko, przez Andrzeja Wajdę, arcybiskupa Życińskiego i przez ludzi władzy do czyszczenia grobów żołnierzy Armii Czerwonej po 10 kwietnia i akcentowanie tego, że Armia Czerwona nas wyzwoliła, że my jej zawdzięczamy to, że w ogóle istniejemy jako Polacy – to są rzeczy, które powinny zostać opisane i stać się klasyczną opowieścią o dezinformacyjnych operacjach prowadzonych przez tajne służby. Przypomnę – były nawet odznaczenia przyznawane przez Putina Andrzejowi Wajdzie po 10 kwietnia. To są niesamowite rzeczy, które powinny podlegać głębszej analizie, bo one tworzyły pewną propagandową osłonę tego, co robiła prokuratura wojskowa i rząd polski w sprawie katastrofy smoleńskiej – to znaczy nie robiły nic albo zasypywały prawdę o katastrofie smoleńskiej. Na to zgody być nie może. I to zostanie na pewno opisane, bo historia jest nie zawsze sprawiedliwa, ale zawsze bezwzględna. Dziękuję za rozmowę. K


kurier WNET

14

T

ym niemniej o słuszności albo niesłuszności małżeństw jednopłciowych trzeba rozstrzygnąć na podstawie ich własnej wartości, a nie pomiaru moralnej temperatury po obu stronach sporu. Nie mamy bowiem wiarygodnego termometru, który można by wetknąć w ludzkie motywacje; często mamy złe motywacje do dobrych czynów i dobre motywacje do złych czynów; musimy sądzić czyny, a nie sprawcę.

Dwa argumenty z autorytetu Po pierwsze, Kościół katolicki zawsze z takim samym uporem nauczał i będzie nauczał dwóch rzeczy: że powinniśmy kochać wszystkich grzeszników, zarówno hetero- jak i homoseksualistów, i nienawidzić wszystkich grzechów, zarówno hetero- jak i homoseksualnych. Że powinniśmy kochać wszystkie osoby, w tym osoby homoseksualne, oraz że stosunki homoseksualne są „przeciwne naturze”, „nieuporządkowane” i „grzeszne”. Wiele społeczeństw w przeszłości nie wierzyło w pierwszą z tych dwóch nauk („kochaj grzesznika”), ale ani jedno społeczeństwo w całej historii ludzkości nie odrzucało tej drugiej, z wyjątkiem niewielkich grup społecznych starożytnej Grecji i Rzymu. Przez resztę świata nauka ta jest nadal akceptowana, ale w naszym społeczeństwie, to znaczy w tym, co wciąż jeszcze możemy nazywać „cywilizacją Zachodu”, widzimy coś wręcz przeciwnego. Natomiast kontrkulturowa misja Kościoła w każdym czasie i w każdym społeczeństwie polega na dostosowywaniu myślenia człowieka do myślenia Boga, a nie na odwrót. To zakłada, oczywiście, że Kościół ma „Boże myślenie”, to znaczy objawienie Boże, i nie kieruje się tylko opinią ludzką. To jest zasadniczy powód bycia katolikiem. I to jest decydujący powód, dla którego katolicy powinni sprzeciwiać się małżeństwom jednopłciowym, nawet jeśli całego problemu zupełnie nie rozumieją. Jeśli Kościół oficjalnie myli się na ten temat, to myli się także, głosząc, że jego autorytet opiera się na nieomylnym głosie Boga Wcielonego, a zatem jest fałszywym prorokiem, który arogancko obwieszcza: „Tak mówi Pan”, głosząc własne omylne poglądy. W takim razie Kościół może równie dobrze mylić się co do wszystkich innych spraw, o których naucza, na przykład co do tego, że powinniśmy kochać wszystkich ludzi, nie wyłączając homoseksualistów. Drugie uzasadnienie sprzeciwu wobec małżeństw homoseksualnych jest mniej decydujące, ale równie poważne. Nie jest to uzasadnienie religijne i ostateczne, a jedynie pragmatyczne i prawdopodobne; jest nim to, co G.K. Chesterton nazwał „demokracją umarłych” – konsensus wszystkich społeczeństw istniejących przed nami. Ogromna większość ludzkości – przekrój wszystkich epok, miejsc, kultur i religii – stanowi poważny autorytet. Nie jest on nieomylny i co do niektórych tematów może się mylić, choć nie jest to bardzo prawdopodobne; ale jeszcze mniej prawdopodobne jest to, że tylko jedna kultura, ta, w której akurat żyjemy, ma rację, a cała reszta ludzkości jest w błędzie (i nawet w naszej kulturze tylko kilka krajów, w tym żaden położony poniżej pewnej szerokości geograficznej, ma większość, która tę rację popiera). Przychodzi mi do głowy jedna i tylko jedna kwestia moralna, co do której olbrzymia większość istot ludzkich we wszystkich społeczeństwach w przeszłości była w błędzie, a co do której tylko religijni chrześcijanie i żydzi mieli rację: że powinniśmy kochać wszystkich miłością altruistyczną, absolutną i bezwarunkową; nawet ludzi złych i nawet naszych wrogów.

Argument z rozumu Przechodząc od argumentów z autorytetu do argumentów z rozumu, po pierwsze musimy się zgodzić, że potrzebujemy uczciwego, otwartego, jasnego myślenia zwłaszcza o sprawach ważnych, a jeszcze bardziej o sprawach ważnych, które wzbudzają silne emocje, takich jak seks. Chciałbym teraz poświęcić kilka chwil temu zagadnieniu jako filozof. To prawda, że możemy zmieniać swoje myślenie, zmieniać sposób definiowania wszystkiego, jak nam się żywnie podoba. Niektóre z tych redefinicji są możliwe – na przykład możemy penalizować albo depenalizować wiele rzeczy, w tym stosunki homoseksualne. Ale pewne zmiany definicji nie są możliwe. Możemy nazywać kwadraty trójkątami, ale to nie zmieni ich w trójkąty.

W·a· r·t· o ·ś· c · i Nazywanie kotów psami nie zmieni ich w psy. A nazywanie związków homoseksualnych małżeństwami nie zmieni ich w małżeństwa. Nie zależy to od tego, czy są dobre, czy złe, tylko od tego, czym są – zależy to od ich natury, od ich istoty. Chyba że nic nie ma natury ani istoty, to znaczy chyba że jesteśmy skrajnymi

a nie wynajdujemy. Decydujące pytanie w sprawie małżeństw homoseksualnych brzmi właśnie tak: czy małżeństwo jest tworem sztucznym, stworzonym przez ludzi i zależnym od ludzkiej woli, czy też jest czymś naturalnym, odkrytym i zależnym od ludzkiej natury? Nie jest to kwestia czysto psycho-

to w tym przypadku całkiem rozsądna zasada. I jeśli futboliści tradycyjnie cieszyli się jakimiś przywilejami, których nie mieli baseballiści, całkiem słusznie czujemy, że trzeba znieść tę krzyczącą niesprawiedliwość. Nie dyskryminujmy nikogo, włączmy „baseball” do kategorii „futbolu”. Rozpoznajmy sztuczność cu-

rację, a druga musi się mylić. Bo przynajmniej zasada niesprzeczności nie jest zasadą wymyśloną, tylko odkrytą. W tym względzie nie ma alternatywy. Przeciwieństwo tej zasady jest dosłownie nie do pomyślenia. Przeciwieństwa są sprzeczne. Koncepcja „małżeństwa jednopłciowego” może

Współczesne dążenie do zmiany definicji małżeństwa, tak by obejmowało również pary jednopłciowe, jest często motywowane dobrą wolą, pragnieniem sprawiedliwości i szczęścia, podczas gdy sprzeciw wobec tego dążenia często jest spowodowany złą wolą i strachem albo nienawiścią wobec osób homoseksualnych.

Kwadrat o trzech bokach? Spór o małżeństwa jednopłciowe Peter Kreeft

nominalistami, a zatem sceptykami (jeśli ktoś z państwa należy do takich osób i jeśli rzeczywiście praktykuje głoszoną przez siebie filozofię, to bardzo proszę, niech nie zaprasza mnie na obiad; ktoś taki musi przecież uważać, że niemożliwe jest dokonanie prawdziwego, absolutnego rozróżnienia między zwierzęciem a człowiekiem, a zatem musi być albo wegetarianinem, albo kanibalem – a tych dwóch upodobań kulinarnych przypadkiem nie podzielam).

Czym jest małżeństwo? Cała kwestia małżeństw homoseksualnych uzależniona jest od jednej jedynej rzeczy: od tego, czym jest małżeństwo, a raczej, czy małżeństwo w ogóle jest „czymś”, czy ma jakąś naturę. Jeśli małżeństwo nie jest bytem naturalnym, ale sztucznym, ludzkim wynalazkiem, tak

jak gra zespołowa albo ludzkie przepisy, możemy zmienić jego definicję, ponieważ to my jako pierwsi je wynaleźliśmy. Ponieważ wynaleźliśmy futbol amerykański, moglibyśmy nie tylko zmienić jego reguły, ale nawet zmienić jego nazwę na baseball, gdybyśmy chcieli. Albo na przykład powiedzieć, że istnieją dwa rodzaje futbolu i że jeden z nich kiedyś nazywaliśmy baseballem. Jeśli coś wynaleźliśmy, to możemy to redefiniować. Jeśli nie – nie. Kwestię tę można by sformułować w ten sposób: czy odpowiedź na pytanie „Czym jest małżeństwo?” zależy od naszego rozumu, czy od naszej woli? Zjawiska sztuczne są zależne od naszej woli, bo z naszej woli zaczęły istnieć. Zjawiska naturalne są zależne od naszego rozumu; odkrywamy je,

logiczna, naukowa czy religijna, ale filozoficzna, a właściwie metafizyczna. Najgłębsza przyczyna tego, że powszechna opinia zmieniła się na korzyść małżeństw jednopłciowych w krajach zindustrializowanych (ale nigdzie indziej), jest taka, że w krajach tych nie myśli się już w kategoriach tego, co „naturalne”. Nie rozumiemy już ani nie czujemy siły dawnego pojęcia „natury”, które oznaczało istotę zjawiska objawiającą się w jego naturalnych działaniach. Dawne pojęcie „natury ludzkiej” zakładało wrodzony, niezmienny telos, czyli cel albo zamysł w nią wpisany. Uznawano na przykład, że „układ rozrodczy” jest przeznaczony do rozrodu, tak jak oko jest przeznaczone do patrzenia. Ale dla umysłu typowo nowoczesnego „natura” oznacza po prostu materię, wszechświat, wszystko, co widzimy. Natura stała się pojęciem empirycznym, a nie filozoficznym.

dzysłowów wokół tych słów. Bądźmy nominalistami: w końcu to tylko stworzone przez człowieka nazwy, a nie określenia wrodzonej natury.

Przykład z geometrii Przypuśćmy jednak, że małżeństwo nie przypomina gry zespołowej, tylko figurę geometryczną albo kota: coś odkrytego, a nie wynalezionego. Wtedy zmiana definicji wprowadziłaby zamęt. Zaburzyłaby ona, jeśli można tak powiedzieć, całą geometrię małżeństwa, tak jak nazywanie kotów psami zaburzyłoby całą opiekę weterynaryjną nad tymi dwoma gatunkami zwierząt. Jeśli zatem małżeństwo jest czymś tak samo naturalnym jak geometria, to ci, którzy głosowali za ustawą o „ochronie kwadratów”, nie musieli koniecznie kierować się osobistym strachem albo

być albo nie być oksymoronem, ale koncepcja „zgodnych przeciwieństw” jest nim z pewnością. Dwa twierdzenia sprzeczne ze sobą nie mogą być równocześnie prawdziwe. Dlatego żadna ze stron nie może ustąpić: nie dlatego, że ludzie po obu stronach wykluczają się nawzajem, ale dlatego, że wykluczają się ich przekonania. Tradycyjna definicja małżeństwa obejmuje cztery właściwości, tak jak kwadrat ma cztery boki. Jeśli odejmiemy jeden bok kwadratu, nie zmienimy natury kwadratu tak, że będziemy mieli teraz większy zbiór kwadratów, obejmujący nie tylko kwadraty o czterech, ale także o trzech bokach. Po prostu nie będziemy już mieli do czynienia z kwadratem, ale z czymś zupełnie innym – z trójkątem.

Cztery wymiary

małżeństwa

Kontrkulturowa misja Kościoła w każdym czasie i w każdym społeczeństwie polega na dostosowywaniu myślenia człowieka do myślenia Boga, a nie na odwrót. Dlatego w naszym myśleniu nie ma już miejsca na pojęcie czynów „sprzecznych z naturą”. Dla współczesnego umysłu różnica między zachowaniem (albo pożądaniem) homoseksualnym a zachowaniem (albo pożądaniem) heteroseksualnym jest taka, jak między zachowaniem na boisku, które dziś nazywamy boiskiem do futbolu, a zachowaniem na innym boisku, dziś uznawanym za boisko do baseballu. „Dla każdego coś miłego”

nienawiścią do trójkątów, tylko miłością do geometrii. To jest pierwsza sprawa, którą muszą zrozumieć ludzie po obu stronach tej głębokiej przepaści: że ich przeciwnicy nie są nienawistnymi łajdakami, idiotami ani kłamcami. Obie strony postępują w sposób wewnętrznie uzasadniony. Ale ich przekonania są sprzeczne. Dlatego jedna strona musi mieć

Figura ta może być dobra albo zła; może być równie dobra jak kwadrat albo gorsza od niego, ale nie jest kwadratem. Jest trójkątem. Cztery wymiary tradycyjnej definicji małżeństwa są następujące: wolność, wyłączność, trwałość i współżycie seksualne. To ten czwarty wymiar jest dziś najbardziej kwestionowany – choć pozostałe także. Nie ma powodu, żeby nie kwestionować wszystkich naraz albo każdego

z osobna, jeśli przyjmuje się, że małżeństwo, tak jak futbol, jest sztucznym tworem. Wolność Małe dzieci nie mogą zawierać małżeństw, bo brakuje im dojrzałości potrzebnej do zawarcia takiego przymierza w sposób wolny. Podobnie nie mogą one zawierać umów prawnych. Z tego samego powodu małżeństwem nie jest zatem „małżeństwo z przymusu”. Małżeństwo z przymusu to oksymoron. Aranżowane małżeństwo to niekoniecznie oksymoron, jest ono ważne (tzn. jest prawdziwym małżeństwem), ale tylko wtedy, gdy obie strony zgadzają się na nie w sposób wolny. Wyłączność Małżeństwo dotyczy dwóch osób; nie jednej, nie trzech, nie większej liczby osób. Przymierza mogą być zawierane przez więcej niż dwie osoby, ale przymierza te nie są małżeństwami. Są to przyjaźnie, komuny, kibuce lub państwa. Trwałość Małżeństwo zawierane jest na całe życie. Być może rozwód jest dosłownie niemożliwy (jak mówi Kościół katolicki), a może jest możliwy i dopuszczalny jako skrajne, wyjątkowe rozwiązanie – tak jak amputacja. Rozwód nie jest jednak naturalny, normalny ani zamierzony. Poślubienie osoby to coś innego niż wzięcie samochodu w leasing. Dlatego argument za seksem przedmałżeńskim i mieszkaniem razem przed ślubem („wypróbujmy samochód, zanim go kupimy”) to porównanie nie tylko złe, ale i obraźliwe. Współżycie seksualne Małżeństwo w ujęciu tradycyjnym ma, oczywiście, coś wspólnego z seksem. Współżycie seksualne między małżonkami ma być, po pierwsze, wierne i wyłączne, a po drugie, otwarte na dzieci (to część definicji rodziny). Ze względu na tę drugą właściwość musi to być współżycie heteroseksualne: bo współżycie heteroseksualne, w odróżnieniu od homoseksualnego, może prowadzić i często prowadzi do pojawienia się dzieci. Taka jest jego natura, jego naturalny cel, zamysł, telos (pamiętajmy, do czego służy „układ rozrodczy”). I ten właśnie aspekt budzi dzisiaj największe kontrowersje. Do istoty tradycyjnego pojęcia małżeństwa należy przekonanie, że małżeństwo ze swej natury prowadzi do zrodzenia dzieci, jest dla dzieci, dotyczy dzieci, istnieje ze względu na istnienie i dobro dzieci. Taki jest ostateczny sens tradycyjnego małżeństwa. Małżeństwo do osiągnięcia pełni potrzebuje dzieci, a dzieci do osiągnięcia pełni potrzebują przyjścia na świat w małżeństwie i rodzinie. Każde dziecko potrzebuje ochrony ze strony rodziny i każde dziecko potrzebuje dwojga rodziców – nie tylko po to, żeby móc się urodzić, ale także po to, by w jego wychowaniu obecne były oba wzorce. Mężczyźni i kobiety są „wyposażeni” w odmienne instynkty i talenty, a dzieci potrzebują i jednych, i drugich. Umyślne pozbawianie dziecka matki lub ojca to przemoc wobec dzieci. Tym, co motywuje (albo powinno motywować) sprzeciw wobec małżeństw jednopłciowych, nie jest nienawiść do homoseksualistów, tylko miłość do dzieci. Zauważmy, jak bardzo ten tok rozumowania uzależniony jest od dawnego pojęcia „natury” i tego, co „naturalne”. Jest to pojęcie aprioryczne, a nie empiryczne. Co prawda zostało ono potwierdzone przez empiryczne badania psychologiczne, ale same badania nie mogą go udowodnić. Wykazały one, że brak ojca lub matki w życiu dziecka prowadzi do wielu zaburzeń psychicznych. Badania nie rozstrzygną jednak sporu, ponieważ mogą one jedynie porównywać konsekwencje dwóch różnych rozwiązań, a nie decydować o ich wrodzonej słuszności. Nie ma innego wyjścia: ten spór musi rozstrzygnąć filozofia. Albo mitologia, która jest nieuświadomioną, instynktowną odmianą filozofii. Czy istnieje coś takiego, jak „natura rzeczy”? „Być albo nie być, oto jest pytanie” – nie tylko dla tradycyjnego małżeństwa, ale także dla samej Matki Natury. Jak duża jest góra lodowa, której czubek już dostrzegamy? Przeczytajcie Nowy wspaniały świat, najbardziej profetyczną książkę naszych czasów, żeby się o tym przekonać. z angielskiego tłumaczyła Magda Sobolewska dla „Pastores” 70(1)2016, www.pastores.pl.

Peter Kreeft (ur. 1937), apologeta katolicki, pisarz, publicysta, wykładowca uniwersytecki. W Polsce opublikowano m.in. jego książki: Miłość jest silniejsza niż śmierć, Podróż. Duchowa mapa dla współczesnych pielgrzymów i Aborcja. Trzy punkty widzenia.


kurier WNET

15

H · i ·s ·t· o · r· i ·a

T

akie stwierdzenie w odniesieniu do stosunków polsko-żydowskich na Kresach w latach 1939–1941 padło w wywiadzie z prof. Krzysztofem Jasiewiczem w książce Piotra Zychowicza Żydzi. Jest to opinia absolutnie nieścisła. Od wielu lat istnieją już dwie syntetyczne książki na ten temat: moja Przemilczane zbrodnie. Żydzi i Polacy na Kresach w latach 1939–1941 (1999) i prof. Marka Wierzbickiego Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim (stosunki polsko-żydowskie na ziemiach północno-wschodnich II TRP pod okupacją sowiecką (1939–1941) (2001). Obie zostały niemal całkowicie przemilczane jako niepoprawne i niewygodne politycznie w czasie, gdy starano się jednostronnie atakować polską historię, a znaleźlibyśmy w nich odtrutkę na niektóre oszczerstwa Jana Tomasza Grossa. Tematykę stosunków polsko-żydowskich na Kresach podjęło również paru autorów polonijnych, których prof. Jasiewicz pominął w swej bibliografii, np. Tadeusz Piotrowski w Poland’s Holocaust (1998) i Mark Paul w Jewish-Polish Relations in Sowiet Occupied Poland 1939–1941, zamieszczonym w The Story of Two Shtetls, Bransk and Ejszyszki (1998). Notabene w książce Zychowicza w uwagach na temat antypolskich zachowań Żydów na Kresach od 17 września 1939 r. znajdujemy drastyczne pominięcia. Jako wyraz antypolskich zachowań autor podaje stawianie bram triumfalnych na cześć Sowietów, całowanie przez Żydów sowieckich czołgów, tworzenie milicji i wyszydzanie klęski Państwa Polskiego, kuksańce i wyzwiska wobec Polaków prowadzonych do więzień. Tylko półgębkiem we fragmencie zdania pisze (na s. 416) o atakach na żołnierzy WP. A przecież chodziło o bardzo dużą skalę zbrojnej dywersji zbolszewizowanych Żydów przeciw Wojsku Polskiemu we wrześniu 1939 r. i liczne przypadki mordowania Polaków przez Żydów, bezpośrednio lub za sprawą donosów. Chodziło o tysiące, a może dziesiątki tysięcy osób. Prof. M. Wierzbicki pisał na s. 116–117 rzeczonej książki: „Wspomniane wcześniej denuncjacje dokonywane przez miejscowych Żydów w Grodnie bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną spowodowały aresztowanie kilkuset i rozstrzelanie prawdopodobnie ponad 100 osób, głównie Polaków”. Na s 77 cytował relację żydowskiego kupca Jechela Szlachtera o tym, że w Szacku znajdują się groby pomordowanych przez bandy Żydów, Ukraińców i Białorusinów ok. 2000 Polaków. W innej książce, Polacy i Białorusini w zaborze sowieckim (2000), na s. 71 prof. Wierzbicki opisał szczególnie okrutne wymordowanie w Brzostowscy Małej ok. 50 polskich inteligentów przez bandę żydowsko-białoruską kierowaną przez Żyda Ajzyka.

Z

kolei. prof. Ryszard Szawłowski zamieścił w swej dwutomowej monografii wojny polsko-sowieckiej 1939 roku relację pani J.R. z Wołynia o mordzie na polskich policjantach w Sarnach, wkrótce po wkroczeniu Sowietów do tego miasta: „Żydzi z bronią krótką w ręku wraz z kilkoma żołnierzami radzieckimi prowadzili polską policję granatową, plując na nich, krzycząc »przepuścić tych psów«. Policja szła bez pasów, z rękami w górze, szli na śmierć. Szli w pięciu grupach, około 300 osób. Szli w stronę mostu na rzece Słucz w las. Przez te ciężkie lata nigdy żadna wzmianka o ich losie, grobach, nie przywróciła ich pamięci” (R. Szawłowski, Wojna polsko-sowiecka, Warszawa 1997, t.1, s. 390). Historyk Kazimierz Krajewski, znawca działań AK na ziemi nowogródzkiej, tak pisał w monografii poświęconej temu tematowi: „Czerwona milicja dopuściła się w okresie przejściowym niezliczonych zbrodni, morderstw i grabieży wobec ludności polskiej. Zjawisko to miało charakter powszechny i nastąpiło we wszystkich powiatach województwa nowogródzkiego” (K. Krajewski: Na ziemi nowogródzkiej „Nów” – Nowogródzki Okręg Armii Krajowej, Warszawa 1997, s. 7). Przytaczając przykłady zbrodni popełnionych na Polakach bezpośrednio po 17 września 1939 roku, pisał: „Do zbrojnego incydentu doszło też w Borówce, gdzie żydowsko-białoruska czerwona milicja wymordowała grupę oficerów i żołnierzy KOP przygotowujących się do stawiania oporu bolszewikom”.Ten sam autor pisze, że bandyci żydowscy lub białoruscy z czerwonymi opaskami na rękach byli sprawcami większości zabójstw w powiecie nowogródzkim po 17 września 1939 r. (tamże, s.8).

Z jednoznaczną, bardzo ostrą krytyką antypolskich działań Żydów-kolaborantów wystąpił profesor Iwo Cyprian Pogonowski, jeden z najwybitniejszych polskich uczonych polonijnych. W bogato udokumentowanej książce Jews in Poland, poprzedzonej bardzo ciepłym wstępem słynnego politologa żydowskiego pochodzenia – prof. Richarda Pipesa – napisał m.in.: „Setki publikowanych relacji, w tym relacji żydowskich, potwierdzają to, że Żydzi byli zamieszani w wyłapywanie polskich żołnierzy i oficerów (np. w Rożyszczach i w Kowlu), aresztowa-

stwierdziła: „Dla wykrywania »wrogów ludu« NKWD stworzyła szeroko rozbudowaną sieć informatorów, w której dużą rolę odgrywali Żydzi (…) Ich ofiarami padali Żydzi i nie-Żydzi, co w środowiskach żydowskich wytwarzało atmosferę wzajemnych podejrzeń i lęku, a wśród członków innych narodowości, zwłaszcza Polaków i Ukraińców, wywoływało głęboką niechęć i wrogość do całej mniejszości żydowskiej (…) Wytworzone pod okupacją radziecką układy i stosunki stwarzały Żydom możliwości odegrania się na Polakach za przedwojenny antysemityzm,

już jest, gdy denuncjują oni Polaków, polskich narodowych studentów, polskich działaczy politycznych, gdy kierują pracą milicji bolszewickich zza biurek lub są członkami tej milicji, gdy niezgodnie z prawdą szkalują stosunki w dawnej Polsce. Niestety trzeba stwierdzić, że wypadki te są bardzo częste, dużo częstsze niż wypadki wskazujące na ich lojalność wobec Polaków czy sentyment wobec Polski. (…) W zasadzie jednak i w masie Żydzi stworzyli tu sytuację, w której Polacy uznają ich za oddanych bolszewikom i – śmiało można powiedzieć – czekają na mo-

starali się nie współpracować z Rosjanami, bo taki był rozkaz polskiego rządu w Londynie, uważali Żydów za kolaborantów, agentów bolszewizmu?” (H. Reiss: Z deszczu pod rynnę. Wspomnienia polskiego Żyda, Warszawa 1993, s. 41). W okresie od grudnia 1939 do stycznia 1940 r. zaczęła się depolonizacja szkolnictwa. Głównymi jej beneficjentami stali się znowu Żydzi. Warto odwołać się w tym kontekście do informacji najwybitniejszego współczesnego amerykańskiego badacza historii Polski, prof. Richarda C. Lukasa, autora 5 wybitnych książek o nowszej historii

„ Jako historycy stajemy przed koniecznością ogromnych badań na temat tego, co się działo na Kresach, ale rozbijamy się o skałę. Nie ma bowiem chętnych do pisania na ten temat. W wielu wypadkach właśnie z obawy przed łatką antysemityzmu”.

udział Żydów w czerwonych milicjach, denuncjowanie Polaków, obsada przez Żydów wszystkich ważniejszych stanowisk i ich zachowanie się w stosunku do Polaków, np. więzienie Brygidki we Lwowie, zachowanie się aresztowanych Żydów w więzieniach, szkalowanie Polski, wychwalanie rządu sowieckiego (…) zachowanie się Żydów w więzieniach i obozach” (Cyt. za: K. Kersten, Narodziny systemu władzy. Polska 1943–1948, Paris 1986, s. 31). Interesujące świadectwo opracował ppłk (później generał) Nikodem Sulik, ojciec Bolesława Sulika, przewodniczącego KRRiT z rekomendacji Unii Demokratycznej. W meldunku z 25 lutego 1941 r. Sulik, wówczas komendant Okręgu Wilno ZWZ AK pisał m.in., że miejscowi Żydzi „bezwzględnie i bez zastrzeżeń współpracują gospodarczo i politycznie z bolszewikami jako element znający dobrze teren. Są dla NKWD nieocenionym wprost biczem przeciw ludności polskiej” (J. Wołkonowski, Okręg Wileński Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej w latach 1939–1945, red. G. Łukomski, Wilno–Warszawa 1996, s. 50).

W

Przemilczane zbrodnie Kresy 1939–1941 Jerzy Robert Nowak nia i egzekucje Polaków (np. we Lwowie i Czortkowie) i w nadzorowanie deportacji Polaków w bydlęcych wagonach do Gułagu (np. z Gwoźdźca)” (I.C. Pogonowski, Jews in Poland. A Documentary History, New York, 1998, s.406–407). Jedną z najczarniejszych plam w historii antypolskich działań zbolszewizowanych Żydów był ich bardzo aktywny udział w zmasowanym mordowaniu polskich więźniów w czasie sowieckiego odwrotu po napaści na ZSRS w czerwcu 1941 r. Jak pisał Mark Paul: „Istnieje wiele autentycznych raportów o miejscowych Żydach w służbie sowieckiej, uczestniczących w egzekucjach więźniów przeprowadzanych na szeroką skalę przez sowiecką służbę bezpieczeństwa w owym czasie” (M. Paul, Jewish–Polish Relations In Sowiet Occupied Poland w książce The Story of Two Shtetls, Bransk and Ejszyszki, Toronto–Chicago 1998, cz.2. s. 218). W książce „Przemilczane zbrodnie” opisuję inne udokumentowane przykłady zbrodni popełnionych przez zbolszewizowanych Żydów na Polakach w latach 1939–1941.

Z

bolszewizowani Żydzi wyraźnie dominowali wśród donosicieli na Kresach, co zauważyli też liczni żydowscy świadkowie wydarzeń, choćby wspaniały żydowski intelektualista, pisarz i poeta Aleksander Wat, od 1940 r. więziony, potem kilka lat przebywający na zesłaniu w ZSRS. W swych słynnych pamiętnikach Mój wiek pisał on, że we Lwowie „sporo było donosicieli Żydów, niesłychanie dużo” (A. Wat, Mój wiek, Krag, Warszawa 1983, cz. 2, s. 298). Norman Davies pisał w 1987 r.: „Wśród kolaborantów, którzy przybyli, aby pomagać sowieckim służbom bezpieczeństwa w wywózce wielkiej liczby niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci na odległe zesłanie i przypuszczalnie śmierć, była nieproporcjonalnie wielka liczba Żydów (…) Z perspektywy emocjonalnej wielu Polaków Żydów widziało jako tańczących na grobie Polski” (N. Davies: An Exchange, „The New York Review of Books”, 9 kwietnia 1987). Na osobną uwagę zasługują oceny dr Teresy Prekerowej, szczególnie obiektywnej i uczciwej historyk, współpracującej z Żydowskim Instytutem Historycznym. Dr Prekerowa

Poświęciłem osobny rozdział „Sprawiedliwym pośród kresowych Żydów”, którzy ratowali Polaków, pomagali im w ucieczce, etc. Niestety było ich o wiele za mało, w każdym razie dużo mniej niż „sprawiedliwych” Ukraińców w latach rzezi na Wołyniu 1943–1944. co też część z nich w niemałym stopniu wykorzystywała. Przyczyniali się do dekonspirowania pozostałych w ukryciu oficerów Wojska Polskiego, przedwojennych urzędników, wyższych funkcjonariuszy państwowych, działaczy politycznych, powodując ich aresztowania, a czasem utratę życia (…) Liczba zachowanych relacji świadczy jedynie, że nie były to wypadki odosobnione, często zaś nader drastyczne” (T. Prekerowa, Wojna i okupacja, w Najnowszych dziejach Żydów w Polsce w zarysie (do 1950 r.), Warszawa 1993, s. 303–304). Wrocławski sufragan ks. biskup Wacław Urban tak pisał w 1983 r. w książce Droga krzyżowa archidiecezji lwowskiej w latach II wojny światowej (Wrocław 1983, s. 93–94) o sowieckim terrorze w dekanacie Lwów pozamiejski: „Czynniki administracyjne nie miały litości, były bezwzględne, cisnęły na każdym kroku. Organem wykonawczym byli najczęściej biedniaki oraz miejscowi Żydzi, zwłaszcza ci ostatni panoszyli się bezwzględnie, nieraz wyzywająco i bezczelnie. Ich dziełem po największej części były różne donosy na ludzi oraz oskarżenia”. Ważne świadectwo na temat skrajnych form kolaboracji dużej części Żydów z Sowietami znajdujemy we fragmentach raportu kuriera Jana Karskiego z lutego 1940 r., przemilczanych w książkach Grossa: „Uważa się powszechnie, że Żydzi zdradzili Polskę i Polaków, że w zasadzie są komunistami, że przeszli do bolszewików z rozwiniętymi sztandarami (…) I tak oczywiście, komuniści Żydzi odnieśli się do bolszewików z entuzjazmem, bez względu na klasę społeczną, z której pochodzili. Proletariat żydowski, drobne kupiectwo, rzemiosło, ci wszyscy, których pozycja obecnie strukturalnie poprawiła się, a którzy uprzednio wystawieni byli przede wszystkim na prześladowania, zniewagi, ekscesy np. elementu polskiego – ci wszyscy również pozytywnie, jeśli nie entuzjastycznie odnieśli się do nowego regime’u. Trudno im zresztą dziwić się. Gorzej

ment, w którym będą mogli po prostu zemścić się na Żydach (…)” (A. Eisenbach, Raport Jana Karskiego o sytuacji Żydów na okupowanych ziemiach polskich na początku 1940 r., „Dzieje najnowsze” 1989, nr 2, s 179). Z relacji samych Żydów z Kresów wynika, że znajdowali się wówczas w dużo lepszej sytuacji od Polaków, i to nie tylko pod względem politycznym, ale i ekonomicznym. W wydanym przez historyków z Żydowskiego Instytutu Historycznego drugim tomie Studiów z dziejów Żydów czytamy: „Sytuacja ekonomiczna Żydów na zajętych ziemiach przedstawiała się o wiele lepiej od położenia ludności polskiej. Podczas gdy Polacy musieli ciężką pracą zarabiać na utrzymanie, Żydzi obsadzili wszystkie ważniejsze stanowiska i byli zajęci przy pracach lżejszych (…) woleli pracować w charakterze subiektów, ekspedientów czy magazynierów, mieli oni możność wykorzystywania swych zdolności handlowych i spekulatywnych, kombinowali w rozmaity sposób” (A. Żbikowski, Żydzi polscy pod okupacją sowiecką 1939–1941, w Studiach z dziejów Żydów w Polsce, Warszawa 1995, t. II, s. 65). Żydowski świadek owych lat, Henryk Reiss, później obywatel Izraela, wspominając pierwsze lata rządów sowieckich we Lwowie (1939–1941) pisał: „Wówczas we Lwowie bycie Jewrejem ułatwiało życie. Władze sowieckie nie ufały Polakom. Nie ufały Ukraińcom (…) Pozostali Żydzi. Jedynie oni witali Armię Czerwoną kwiatami jak zbawców. Polski rząd emigracyjny w Londynie apelował, aby nie współpracować z sowieckim okupantem. Polacy, początkowo przynajmniej, nie zgłaszali się do pracy. Czekali. Żydzi nie mogli lub nie chcieli czekać. O posady było łatwo. Dla Żydów bardzo łatwo. Dziewięćdziesiąt procent urzędników naszego zjednoczenia stanowili Żydzi. Podobna sytuacja istniała we wszystkich innych zjednoczeniach i kooperatywach spółdzielczych na terenie Lwowa, obejmujących wszystkie gałęzie przemysłu, produkcji i handlu. Czyż można się dziwić, że Polacy, którzy

Polski: „Pod okupacją sowiecką zmienił się całkowicie charakter Uniwersytetu Lwowskiego. Przed wojną wśród studentów było 70% Polaków oraz po 15% Ukraińców i Żydów. Pod panowaniem sowieckim odpowiednio 3, 12 i 85%” (R.C. Lukas, Zapomniany Holocaust, Kielce 1995, s.164). Te dane świadczą o tym, że część środowisk żydowskich miała szczególnie wielkie powody do wysławiania władzy sowieckiej.

B

rak miejsca nie pozwala na omówienie innych negatywnych aspektów ówczesnych stosunków polsko-żydowskich, m.in. poniżania przez zbolszewizowanych Żydów Polaków jako narodu podbitego, nadzorowania aparatu przemocy, udziału w deportacjach Polaków, antypolskiej propagandy i walki z Kościołem, żydowskiej Targowicy inteligenckiej. Odsyłam w tych kwestiach do mojej książki Przemilczane zbrodnie. Tym bardziej warto przytoczyć istotne opinie wybitnych Polaków doby wojny na temat żydowskiej kolaboracji. Zacznijmy tu od wysłanej do Londynu 25 września 1941 roku notatki generała Stefana Roweckiego-Grota. Pisał w niej m.in.: „Ujawniło się, że ogół żydowski we wszystkich miejscowościach, a już szczególnie na Wołyniu, Polesiu i Podlasiu, zanim jeszcze ustąpiły polskie oddziały, wywiesił flagi czerwone i ustawił bramy triumfalne na powitanie wojsk bolszewickich, że zorganizował samorzutnie rewkomy i czerwoną milicję, że po wkroczeniu bolszewików rzucił się z całą furią na urzędy polskie, urządzał masowe samosądy nad funkcjonariuszami Państwa Polskiego, działaczami polskimi, masowo wyłapując ich jako antysemitów i oddając na łup przybranych w czerwone kokardy mętów społecznych (Cyt. za: A. Żbikowski, Żydzi polscy pod okupacją sowiecką 1939–19421 w wydanych przez Żydowski Instytut Historyczny Studiach z dziejów Żydów w Polsce, Warszawa 1995, t. 2, s. 63). Wielokrotnie bardzo krytyczne oceny zachowania Żydów na Kresach wobec Polaków padały ze strony generała Władysława Andersa. M.in. w skierowanej do Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego notatce z 1 sierpnia 1941 r. stwierdził: „Zrywanie przez tłumy Żydów orzełków i dystynkcji polskich wojskowym po aresztowaniu przez władze sowieckie,

arto sięgnąć również do książki Kto ratuje jedno życie… Polacy–Żydzi 1939–1941 płk. Kazimierza Iranka-Osmeckiego, który skupił się na sprawach pomocy Polaków dla Żydów w czasie wojny, nie pominął jednak gorzkich spraw stosunków polsko-żydowskich na Kresach w latach 1939–1941: „W meldunkach z tego okresu nadchodzących z kraju do rządu polskiego na Zachodzie czytamy, że 90% proletariatu żydowskiego zgłosiło przystąpienie i wzięło czynny udział w ustanowionych przez okupanta różnych władzach komunistycznych. Żydzi zapełnili przede wszystkim szeregi czerwonej Milicji Ludowej i stali się oparciem dla okupanta w sterroryzowaniu ludności polskiej. Szczególnie ukrywający się oficerowie, urzędnicy i funkcjonariusze państwowi, na których polowało NKWD, stali się ofiarami Żydów, członków czerwonej milicji (K. Iranek-Osmecki, Kto ratuje jedno życie. Polacy i Żydzi 1939–1945, Krąg, Warszawa 1981, s. 69–70). Dodam na koniec uwagi obiektywnego żydowskiego historyka z USA – Harveya Sarnera. W książce General Anders and the Soldiers of the Second Polish Corps (Brunswick Press, Cathedral City, 1997, s. 4) napisał bez ogródek: „Jan Karski, wyraźnie żaden antysemita, twierdził, że niektórzy Żydzi współpracowali z Rosjanami w ujawnianiu polskich oficerów, którzy byli w następstwie tego aresztowani. Żeby zrozumieć, jak poważnie zaważyły takie postępki na stosunkach polsko-żydowskich, należy uświadomić sobie, że większość złapanych oficerów polskich została później stracona przez Sowietów w Katyniu i innych miejscach kaźni”. W książce Przemilczane zbrodnie poświęciłem osobny rozdział „Sprawiedliwym pośród kresowych Żydów”, którzy ratowali Polaków, pomagali im w ucieczce, etc. Niestety było ich o wiele za mało, w każdym razie dużo mniej niż „sprawiedliwych” Ukraińców w latach rzezi na Wołyniu 1943–1944. Być może powodem była wyraźnie uprzywilejowana rola Żydów w zaborze sowieckim. Nie skłaniała ich też ona do udziału w opozycji. Kłamliwe są twierdzenia Grossa, iż Żydzi „ucierpieli więcej niż inne grupy etniczne w rezultacie sowietyzacji południowo-wschodniej Polski” i że „otwarcie manifestowali wrogość wobec sowieckiego reżimu” (Por. tekst J.T. Grossa w książce L. Dobroszyckiego i J.S. Gurocka: The Holocaust In the Sowiet Union, New York 1963, s.156– 160). Dość przypomnieć w tej sprawie dane ze sprawozdania NKWD BSRR z 27 lipca 1940 r., skierowanego do sekretarza KC KPB(b) Ponomarienki na temat likwidacji „kontrrewolucyjnych” organizacji podziemnych, skupiających 3231 działaczy. Żydzi według tych informacji stanowili mikroskopijny ułamek wszystkich wykrytych i zlikwidowanych organizacji podziemnych. Jeden Żyd zamieszany w działalność tych organizacji przypadał na 363 Polaków! Dokładny skład narodowościowy podziemia według informacji NKWD: Polacy – 2904, Białorusini – 184, Litwini – 37, Żydzi – 8 (A. Chackiewicz, Aresztowania i deportacje społeczeństwa zachodnich obwodów Białorusi (1939–1941) w: Społeczeństwo białoruskie, litewskie i polskie na ziemiach północno-wschodniej II Rzeczpospolitej, pod red. M. Giżejewskiej i T. Strzembosza, Warszawa 1995, s.134.). K


kurier WNET

uD · lE· M t · I uA ·· rW· aNE T AKK· A

16

W przestrzeni publicznej pojawiają się wieści, iż oto wielki i mocarny Zachód z uwagą rozważa polskie propozycje rozwiązania kwestii napływu mas islamskich, czyli poważnego zmierzenia się z problemem, będącym zarzewiem przyszłych dramatycznych konfliktów na nieprzewidywalną skalę.

Czy historia musi się powtarzać? Roman Zawadzki

polskie oddziały na oczywiste zatracenie, a potem bezczelnie oskarżyli generała Sosabowskiego o złą wolę, niemal sabotaż. Z całej ogromnej masy żołnierzy na Zachodzie po wojnie mało kto wrócił do kraju, gdyż Polska dostała się pod sowiecką okupację. Żołnierskie masy czekała więc poniewierka i bieda na obczyźnie. Polskich oficerów, także pilotów walczących nad Anglią, zbywano później pogardliwie, niczym najmitów, którzy swoje zrobili i mają zniknąć z widoku. Armia Berlinga była eksperymentem udanym w tym sensie, iż stanowiła nie tylko ogromną „masę ludzką”, przeznaczoną na odstrzał – jak chociażby pod Leniono czy na Wale Pomorskim – ale i zaplecze dla późniejszej okupacji Polski jako część struktur wojskowych Armii Czerwonej i nowo powsta-

inni zaczęli szukać u nas dla siebie podziwu, może to my powinniśmy stać się arbitrem dla innych – ale prawdziwym, nie farbowanym? Przestańmy wierzyć w gładkie słówka łże-sojuszników – nieważne skąd – wszak za nimi kryją się zazwyczaj bardzo robaczywe intencje. Przestańmy się kulić w sobie na widok byłe chłystka z politycznym patentem w garści, nie dajmy wpajać sobie żadnej odmiany rabstwa – mentalnego, duchowego i kulturowego – narzucanego nam już to ze wschodu, już to z zachodu. Okazujmy światu swą pańskość – ale prawdziwą, szlachetną, a nie we wdziankach z lumpeksów. Świat przywykł do Polski słabej, nijakiej, potulnej, nie tylko wiecznie szukającej wsparcia, ale i chętnej podziwu i pochwał. Na te plewy biorą nas od wieków – z coraz gorszym

Podczas spotkań w Teheranie, Jałcie i Poczdamie ustalono nie tylko reguły gry czy nowe granice w Europie, ale i zasłonę propagandową na użytek naiwniaków.

rys. Wojciech Sobolewski

M

a to być rzekomo świadectwem wzmacniania roli Polski jako suwerennego podmiotu politycznego w świecie rozkołysanym do granic wytrzymałości i sterowności globalnego systemu władzy i pieniądza. Owa pochlebna opinia, tak skwapliwie propagowana wśród maluczkich, mimowolnie przywołuje na pamięć pewne podobne wydarzenia sprzed wielu lat, kiedy to cały cywilizowany świat zachwycał się tzw. planem Rapackiego, czyli pomysłem na wyhamowanie wyścigu zbrojeń atomowych, grożącego wymknięciem się spod kontroli – z wszystkimi tego ponurymi konsekwencjami. Okazało się szybko, że był to rosyjski humbug, sprokurowany na użytek rozgrywek państw „poważnych” – swego rodzaju zasłona dymna, za którą toczyły się gry, w których ani pan Rapacki, ani tym bardziej Polska swego udziału nie miała, bo mieć nie mogła. Niemniej rozkręcono propagandową karuzelę dla tych łatwowiernych, którym wydawało się, że oto jesteśmy znów na tyle ważni, że aż na serio sprawczy w polityce światowej. Było – minęło, aczkolwiek w swoim czasie, na fali gomułkowskiego oszustwa, ów cyrk dostarczył nam odpowiedniej dawki przyjemności i mile podbechtał naszą próżność. Bo tak to już jest, że sługa bardzo lubi, gdy go chwalą na salonach, a w swej głupocie chce wierzyć, ze oto mają go za równego wśród równych. Warto jednak sięgać do historii – i nie tylko tej nowszej. Jak to było już onegdaj? Point de reveries, messieurs – Dość mrzonek, panowie! – takimi słowami skwitowali swego czasu polskie sprawy Francuzi, gdy upadło jedno z naszych dziewiętnastowiecznych powstań. A nie tak przecież dawno francuski prezydent w pewnej ważnej dla nas sytuacji politycznej raczył był użyć zwrotu w odniesieniu do Polaków: „powinni byli siedzieć cicho”. Dał tym samym wyraźnie do zrozumienia, gdzie mamy wyznaczone miejsce w europejskim ordynku. Od czasów kongresu wiedeńskiego, kiedy to ustalono nowy ład na naszym kontynencie, obowiązują bowiem nieodmiennie przyjęte wówczas i zaakceptowane metody rozwiązywania poważnych konfliktów, gdyby takowe się rodziły, oraz reguły gry, obowiązujące najsilniejszych i najbogatszych. I nie było to dla nas zbyt obiecujące. Koniec XVIII wieku zapoczątkował wcielanie w życie oświeceniowych idei nowego ładu społecznego i pomysłów na formatowanie nowego człowieka. Wykreowano niezwykłego a fałszywego bożka, któremu na imię Postęp. Kult Rozumu z czasów rewolucji francuskiej przepoczwarzył się w kult technologii zarządzania rozwojem świata pod hasłami mętnie definiowanej nowoczesności. Stworzono bojową alternatywę: postęp vs wstecznictwo – po jednej stronie afirmacja tego, co nowe i oczywiście wielce obiecujące na przyszłość, po drugiej zaś negacja w imię tradycji, konserwatywnej ciemnoty, religianctwa i szkodliwego obskurantyzmu. W Polsce bardzo silne były wpływy środowisk związanych z francuską masonerią, hołdujących tym nowinkom, a na fali ówczesnych nastrojów łatwo było nadać im propagandowy wymiar dążeń narodowych. Grunt pod to był aż nadto podatny, a to z powodu powszechnej degrengolady moralnej, słabości państwa, degradacji, wręcz degeneracji instytucjonalnego Kościoła, niewiarygodnej wręcz korupcji ośrodków opiniotwórczych i decyzyjnych, wreszcie intryg sąsiadów dążących do rozbiorów. Łatwo wiec było uruchomić eksperyment, polegający na sprawdzeniu, jak ów postulowany postęp da się wmówić Polakom, oczekującym jakichś systemowych rozwiązań, mających wzmocnić upadający kraj. Naiwnością byłoby sądzić, że to, co rozpropagowano wówczas w przestrzeni publicznej pod nazwą „wielkich reform”, zrodziło się samoistnie, w wyniku naturalnej ewolucji poglądów i postaw, nadto z wielce szlachetnych pobudek. Można zaryzykować tezę, iż cała nasza epopeja narodowa pod nazwą „Konstytucja 3 maja” nie była żadną spontaniczną akcją sił wewnętrznych, zatroskanych o los Polski, lecz sprowokowaną rewoltą, mającą na celu przetestowanie metody przekształcania ustroju państwa na nową, „postępową” modłę. Teza to niezbyt dla nas pochlebna, lecz takie podejrzenia nie są niczym nowym – pojawiały się później w niektórych analizach historycznych. Cóż, pamiętajmy, iż cui prodest, is fecit – oto odwieczna maksyma, którą należy przywołać, chcąc oceniać każde czasy i wydarzenia. Jednym z odroczonych skutków tego eksperymentu na Polakach była porozbiorowa „masa upadłości”

w postaci wielotysięcznej rzeszy polskich emigrantów, osiadłych głównie we Francji. Postanowiono ich zagospodarować jako nawóz historii, wszelako udanie wmawiając im, iż oto są wręcz świętymi męczennikami sprawy narodowej, ściśle sprzężonej z walką o urzeczywistnianie idei nowego, wspaniałego świata. Stworzono fałszywe iunctim, które przydało powstaniu Legionów wymiaru wręcz dziejowego: masy żołnierskie mamiono powrotem do ojczyzny, natomiast przywódcom obiecywano powrót do trzeciomajowej bajki z nimi samymi w roli zbiorowego jej zbawcy. Wszyscy dali się nabrać na te mrzonki, łatwo bowiem było ich przekonać do tworzonej na ich użytek heroicznej mitologii. Oczywiście, wąskie grupy niejako „zawodowych zaprzańców polskich” doskonale wiedziały, gdzie stoją najsłodsze konfitury i gotowe były na każdą podłość czy przewrotność, by uszczknąć z tych zapasów kilka słoiczków wyłącznie dla siebie. I znów – skąd my to dziś znamy? Wielka mistyfikacja polegała na ukrywaniu powszechnej zgody moż-

Wielka mistyfikacja polegała na ukrywaniu powszechnej zgody możnych tego świata na to, że w rozpoczynającej się w XIX wieku nowej fazie nie ma i nie będzie miejsca dla jakkolwiek odrodzonej, samodzielnej i suwerennej Polski. nych tego świata na to, że w rozpoczynającej się w XIX wieku nowej fazie nie ma i nie będzie miejsca dla jakkolwiek odrodzonej, samodzielnej i suwerennej Polski. Sama jej idea była dla wszystkich anachronizmem i zawadą, więc w Wiedniu załatwiono sprawę szybko i bez pardonu. To rozwiązanie stało się jednym z paradygmatów polityki światowej – i wciąż obowiązuje! W tym punkcie Europy nie było – i wciąż nie ma! – miejsca na niezależne i silne byty państwowe, konkurencyjne dla największych. Że jest to założenie fałszywe – to już zupełnie inna sprawa, niemniej wciąż pozostaje niezmienne, czego dowodzi historia ostatnich dwóch z górą stuleci. Jak to działa w odniesieniu do Polski, mogliśmy się przekonać po wielokroć – w Wersalu, Jałcie i Poczdamie, a ostatnio w Lizbonie. Kraina nad Wisłą miała już na zawsze być dopasowana – w tak czy inaczej uprzedmiotowionej postaci – do obowiązujących trendów europejskich, wykluczających

suwerenność zbudowaną na fundamencie wartości chrześcijańskich i na zakorzenionej w nich tradycji narodowej oraz ciągłości prawa do ziem „prastarego szczepu piastowego”. A prawo to oznaczało niezbywalną własność, czyli to, co stanowi o wolności i podmiotowości narodu. Lecz takich rzeczy w Europie nie przewidywano dla Polski, którą mimo ustaleń wersalskich traktowano w istocie jako „państwo przejściowe”. Już plebiscytowe przepychanki były zapowiedzią przyszłych kłopotów i konfliktów, podobnie powstanie śląskie i wielkopolskie czy otwarta kwestia Gdańska – tu nic nie miało być gwarantowane raz na zawsze, a zwłaszcza granice! Sprawa polskiej państwowości nie została bowiem wtedy definitywnie załatwiona; została jedynie zawieszona do późniejszych rozstrzygnięć. Zresztą potrzeba było trochę czasu, by ogarnąć powojenny bałagan. Przede wszystkim należało coś zrobić z bolszewickim Golemem, wyprodukowanym przez Niemców bez owego tajnego znaku na ramieniu, który pozwalał jego twórcy unieruchamiać go, gdyby się rozjuszył. Zrywał się bowiem ze smyczy i wykazywał podejrzaną chęć do samodzielności. Rozważając różne opcje, wymyślono więc, by te ambicje bolszewickiej Rosji wykorzystać do szybkiego rozwalenia Polski cudzymi rękami. Potwór, owszem, ruszył na Zachód – tyle że Polacy pogonili rozbezczelnioną bestię, ku wielkiemu niezadowoleniu Europy. Sprawy nadwiślańskie odłożono więc do czasu, gdy opanuje się gospodarkę i pieniądz w międzynarodowym obiegu, tworząc nowy ład społeczno-ekonomiczny i układ sił politycznych.

kiedy to ponownie – i to dwukrotnie – rozegrano ten sam scenariusz mamienia Polaków powrotem do ojczyzny. Zebrane w Rosji wojsko Andersa wyjechało na Zachód i tam posłużyło jako mięso armatnie w kampaniach na różnych frontach Europy. Znów – jak na ironię losu – zaczęło się we Włoszech, potem przyszedł tryumfalny marsz generała Maczka, ale i nieudany desant pod Arnhem. W tym drugim przypadku alianci świadomie wysłali

jących służb policyjnych pod nadzorem NKWD. Całe to szalbierstwo wobec Polaków odbywało się za zgodą wszystkich aliantów – podczas spotkań w Teheranie, Jałcie i Poczdamie ustalono nie tylko reguły gry czy nowe granice w Europie, ale i zasłonę propagandową na użytek naiwniaków, którzy mieli uwierzyć w dwubiegunowy świat. Sławetna żelazna kurtyna, tak gromko opuszczona w Fulton przez oberoszusta Churchilla, była tylko kiepsko upudrowaną maską – wielkie interesy kwitły mimo rozmaitych przepychanek i lokalnych wojenek o wpływy, surowce i rynki.

J

aka więc stąd „nauka jest dla żuka”? Ano taka, by w końcu przestać wciąż łasić się do świata, by przestać nadstawiać głowy go głaskania, a przede wszystkim – by odrzucić cały koszmarny bagaż oświeceniowych nonsensów ideologicznych, społecznych, ekonomicznych i kulturowych, zatruwających umysły i dusze na każdym kroku, od niemowlęcia aż po grób. Może by tak

dla nas skutkiem. Powszechnie znana jest sprzedajność naszych klerków czy decydentów, znany jest też osobliwy kompleks niższości, pokrywany butą. A przecież mamy fantastyczna kulturę, celowo wymazywaną od dawien dawna ze zbiorowej świadomości, mamy do czego się odwoływać i wracać, mamy swą wiarę, tak wyśmiewaną przez „siły postępu” – ale też przez nią dziko wręcz zwalczaną ze strachu przed jej siłą. Dzięki tradycji i wierze wciąż jeszcze skutecznie – acz nieraz już tylko instynktownie i intuicyjnie – bronimy się przez Superlewiatanem, wyhodowanym przez samozwańczych demiurgów i kapłanów fałszywych bożków. Przyjdzie czas, gdy ten nadymany wciąż potwór zdechnie – choć nie bez groźnych dla nas konwulsji. A dla jego niewolników nastanie – już tu, nie w zaświatach! – wielki płacz i zgrzytanie zębów. Kto wie, może wtedy, gdy odpowiednio odpokutują, zechcemy okazać im naszą wspaniałomyślność? K

R e k l a m a

P

lan z 1920 roku spalił na panewce, a poirytowany Zachód, zajęty swoimi przepychankami, postanowił odroczyć egzekucję Polski, czekając stosownej po temu okazji. Co nie wyszło wtedy, domknięto później w Jałcie i Poczdamie. W międzyczasie przyszło jednak trochę improwizować. I jak to bywa w prowizorkach – panował pewien zamęt, dopracowywano plany, wybierano wykonawców i podwykonawców do ich realizacji. Rzecz w tym, że nikomu nie przychodziło nawet na myśl, by Polaków dopuszczać do tych stolików w zakamarkach salonów, na których wykładało się prawdziwe karty na stół. Wystarczało na razie trzymać tam swoich ludzi, którzy mieli monitorować sytuację i pilnować, żeby polski żywioł nowej państwowości zanadto się nie rozpanoszył. Głaskanie po głowie, poklepywanie po ramieniu, granie na próżności i okazywanie podziwu dla dzielności oraz szacunku dla imponderabiliów – owszem, ale bez przesady z prawdziwym uczestnictwem w decydowaniu o losach świata. Skąd my to znamy? Dawna sztuka z Legionami powtórzyła się podczas II wojny światowej,

Cedrob S.A. jest firmą z wieloletnią tradycją. Dziś, dzięki dużym nakładom finansowym na nowoczesną technologię oraz innowacyjne rozwiązania jest liderem w produkcji mięsa i przetworów drobiowych na rynku krajowym i zagranicznym.

www.cedrob.com.pl


kurier WNET

jarmark · w n e t Zamysłem Morgana Spurlocka było wstrząsnąć światem. Jego film „Super Size Me” znany jest także w wersji polskiej. Zamysł się nie powiódł, choć mimo upływu czasu film nadal stanowi temat kawiarnianych dyskusji.

Bądź mądry przed szkodą – bierz sprawę w swoje ręce Część III rozprawy o niezbędnych nienasyconych kwasach tłuszczowych NNKT

M

organ Spurlock, popularny aktor amerykański, reżyser i producent filmu w jednej osobie – pod okiem kamer i w asyście kilku lekarzy – przez miesiąc stołował się wyłącznie w McDonaldzie. Eksperymentu śmiałek omalże nie przypłacił życiem. Tylko dzięki ingerencji medycznej udało mu się wyjść cało z opresji. A film poraża przede wszystkim dlatego, że w sposób drastyczny obnaża symptom naszych czasów. Pokazuje system, który sami sobie zafundowaliśmy i upowszechniliśmy na globalną skalę. System braku empatii i totalnej dominacji chęci zysku nad zwykłą ludzką przyzwoitością! I co? I nic. Zarząd firmy nie widzi problemu, a konsumenci nadal walą drzwiami i oknami. Walą, choć na pewno niejeden oglądał „Super Size Me”. Wnioski? Pogodziliśmy się z rzeczywistością i z faktem, że to my naszym zdrowiem płacimy za wszystko. Jest OK. Rozgrzeszamy firmę. Przecież McDonald nikogo nie przymusza do wizyt i siłą nie wciąga do swoich barów. A jeśli interes dobrze się kręci, i to od Alaski po Lizbonę i od bieguna do bieguna, to jest powód do dumy, a nie do tego, żeby cokolwiek zmieniać! Ludzie nas akceptują – uważają guru tej i miliona podobnych firm. A receptury? Receptury opracowują profesjonaliści, głównie pod kontem opłacalności. I to dzięki nim firma odnosi sukcesy. Jest prosperity. A jeśli czasem się zdarzy, że nasz produkt komuś zaszkodzi, to cóż? Każdy organizm reaguje inaczej. Jednemu

Aleksander Bobrownicki idzie na zdrowie, a drugiemu to samo nie służy. Jeśli ktoś nie najlepiej się czuje, powinien leżeć w łóżku i jeść kleik na wodzie, a nie łazić do McDonalda – czyż nie? W większości podzielamy taką argumentację. Nie lubimy nieudaczników, ekologów i innych mądrali, „bo trzeba znać życie i wiedzieć, że jest, jak jest”. Ten sposób myślenia prezentują bossowie większości firm branży spożywczej, którym ani w głowie cokolwiek zmieniać Bowiem tam, gdzie zaczyna się biznes – skrupuły trzeba odstawić do lamusa! W 1956 roku w prestiżowym piśmie medycznym „Lancet” ogłoszono, że tłuszcze trans zakorkowują arterie krwionośne. A już w roku 1939 wiedziano, że tłuszcze te zwielokrotniają ryzyko zachorowań na raka skóry. Mimo tych porażających stwierdzeń, od tylu lat wmawia się nam, jakoby margaryna była lepsza od masła. I co? – I nic! Podobnie jak z McDonaldem – nikt nie ma zamiaru przepraszać za to kolejne kłamstwo. Zamiast przeprosin wymyśla się co raz to nowe nazwy, przykleja znak serduszka i rzekomo udoskonala to, czego tak naprawdę udoskonalić się nie da. Brian Peskin ostrzega: Jeśli porcja kurczaka z frytkami kosztuje zaledwie 3,50 dolara – to jaka z tego korzyść dla naszego organizmu? Ze względu na udowodnione niebezpieczeństwo konsumpcji tłuszczów trans w USA istnieje obowiązek umieszczania na opakowaniu informacji na ten temat. U nas taki przepis jeszcze nie istnieje. Jest natomiast niepłonna nadzieja, że wkrótce ta kolejna luka

w prawie polskim zostanie usunięta. Pytanie tylko, co to właściwie zmieni? Tajemnicą producencką jest, że w Polsce około 40% stosowanych tłuszczów stanowią tłuszcze trans. Nawet niewielka ilość zdegenerowanych NNKT stanowi zagrożenie dla organizmu człowieka. Jeśli jednak i u nas na etykietach umieszczą stan zawartości tłuszczów trans, a będzie to, dajmy na to, zaledwie 1%, warto wiedzieć, że jedna łyżka stołowa takiej jednoprocentowej margaryny zawiera 1x1021 molekuł tłuszczu. Zatem konsumując ją, do każdej komórki naszego organizmu wprowadzamy aż 100000 uszkodzonych molekuł. Tyle złego z jednej zaledwie łyżki utwardzonych przemysłowo tłuszczów. Uważam, że ten fakt odbiera nam prawo wyboru. Nie możemy pozostawać bierni także w sensie społecznym. Złu stanowczo należy się przeciwstawić i jest to zadanie w 100% wykonalne. Po to właśnie „Kurier WNET” zamieszcza ten artykuł. Badacze udowodnili, że uzupełnianie niedoborów witaminy D3 każdego roku zapobiegłoby około 1 milionowi przedwczesnych zgonów w skali naszego globu. Zamiast krzyczeć o świńskiej grypie czy ptasiej pandemii, powinniśmy mówić o pandemii niedoboru witaminy D3. Organizm nasycony NNKT po naświetleniu choćby części ciała przez 20 minut dziennie wyprodukuje odpowiednią dawkę witaminy D3. Jeśli zatem komuś zależy na dobrym zdrowiu, nie może zapominać uzupełnianiu niedoborów tej witaminy. K

Pasta dr Budwig – przepis dla 1 osoby na 1 dzień 1. Olej lniany (extra virgin) – w ciemnym szkle, z gwarantowanym terminem ważności i przechowywany wyłącznie w temperaturze od 4 do góra 10°C. Chorym podajemy w ilości 6-8 łyżek stołowych (90–120 ml) dziennie; 4–6 łyżek (60–75 ml) – przy lekkich schorzeniach i rekonwalescentom. Profilaktycznie – góra 60 ml na dzień. 2. 12,5 dag chudego twarożku, sera koziego lub tofu (najlepiej 0% tłuszczu). 3. Pastę możemy dosmaczać pieprzem cayenne, imbirem, chili – dodając jogurtu (0% tłuszczu) dla uzyskania bardziej płynnej konsystencji. 4. Zmiksowanie składników pozwala uzyskać emulsję, która ułatwia i przyspiesza wchłanianie kwasów tłuszczowych w przewodzie pokarmowym. Pastę można jeść stale, bowiem kwasy NNKT sukcesywnie się zużywają. Nic nie może zastąpić kwasów tłuszczowych ALA (alfa linolenowych omega 3) i LA (linolowych omega 6). Ważna także jest proporcja między nimi (o czym pisałem w 24 i 25 numerze „Kuriera”). Rola antyoksydantów w diecie dr Budwig Przy zwiększonym dostarczaniu kwasów NNKT rośnie zapotrzebowanie organizmu na antyutleniacze, czyli antyoksydanty. Chronią one kwasy tłuszczowe i inne związki przed zbyt gwałtownym utlenieniem, wyłapują wolne rodniki. Do antyoksydantów należą: 1. witamina C i E, 2. kwasy organiczne, 3. polifenole (obficie występujące m.in. w czystku), 4. flawonidy, 5. lignany i wiele innych związków roślinnych. 6. Ich źródłem są warzywa i owoce, nasiona, kakao i wino czerwone. Podst. zalecenia żywieniowe wg dr Budwig: 1. W trakcie dnia spożywać 5 posiłków – zawsze o tej samej porze i w równych odstępach czasu (przerwy minimum 2,5 h). 2. Przerwy między posiłkami nie mogą przekraczać 4,5 h. 3. Kolacja powinna być lekkostrawna, 2–3 h przed snem. 4. Między posiłkami należy ograniczyć się do picia wody nisko zmineralizowanej lub niesłodzonej herbaty ziołowej, np. z czystka. 5. Niewskazane jest picie tuż przed i w trakcie posiłku. 6. Na początku każdego posiłku należy jeść świeże warzywa, a następnie przechodzić do dań gotowanych na parze, duszonych lub w ostateczności pieczonych lub smażonych (najlepiej na oleju kokosowym). 7. Eliminować tłuszcze pochodzenia zwierzęcego, zastępować je roślinnymi i rybimi. 8. Unikać warzyw szklarniowych, ponieważ gromadzą w swej masie azotany. 9. Preferowane jest pieczywo razowe, gruboziarniste, na zakwasie. Chleb powinien być w 100% żytni jako

17

pieczywo najzdrowsze i nie powodujące wahań poziomu cukru we krwi. 10. Nie spożywać pieczywa przy nietolerancji glutenu. Gluten jest białkiem obecnym w większości zbóż (pszenica, owies, żyto, jęczmień). Działa alergizująco i często zaostrza dolegliwości i objawy istniejących chorób (np. astmy). Najbardziej alergizuje gluten pszenny. Do pieczywa bezglutenowego należy chleb kukurydziany, z amarantusa, orkiszowy pieczony w domu lub chleb świętojański. 11. W profilaktyce nowotworowej i innych chorobach pamiętać o probiotykach – szczególnie bakteriach kwasu mlekowego (dostępny w aptekach w postaci kapsułek lub proszku do sporządzania zawiesiny wodnej). 12. W przypadku nowotworów przewodu pokarmowego spożywać potrawy niskobłonnikowe. Ograniczyć spożywanie warzyw strączkowych, w ostateczności – niezbyt często, zmiksowane, w postaci past (najlepiej z dodatkiem oliwek, kurkumy, kolendry, szafranu lub tymianku). 13. Wskazane jest spożywanie papryczek chili. Zarówno świeże, jak i suszone zawierają kapsaicynę, która ma dowiedzione właściwości ewidentnie przyspieszające rozpad komórek nowotworowych. Należy ostrożnie obchodzić się ze strączkami, by nie zatrzeć nimi skóry lub, co gorzej, oka. Ponoć najlepiej kroić je nożyczkami, do tego w gumowych rękawicach i okularach ochronnych. 14. Zalecane płyny: herbata Rooibos, zielona, czerwona, biała; woda nisko zmineralizowana. Świeżo wyciskane soki warzywne (szczególnie buraczany – może być z dodatkiem miodu); pić 3 razy dziennie po 2 szklanki wody, najlepiej z koralem z wyspy Okinawa (odkwaszająca, zasadowa – zmieniająca pH do 8–8,5) lub mrożonej w zamrażalniku i pitej po rozmrożeniu. Dopuszczalne są podpiwki i wina własnej roboty (niesiarkowane) – byle w ograniczonych ilościach. 15. Wykluczyć z diety sól. 16. Jeść czosnek, cebulę, imbir; łyżeczkę dziennie siemienia lnianego, a także orzechy włoskie, słodkie migdały, pestki z moreli (8–10 dziennie), pestki z dyni. 17. Zamiast cukru używać inuliny, stewii, cukru brzozowego. 18. Zalecane zioła: korzeń mniszka lekarskiego, owoce głogu, ostropest plamisty. 19. Zdrowie ze słońca. Promieniowanie słoneczne, oddziałując na cholesterol w skórze, pozwala produkować naturalną witaminę D3 (calciferol). Jak bardzo ważna jest ta witamina, niech świadczy fakt, że ma ona wpływ na 2000 z 30 000 genów.

R e k l a m a

Wakacyjna Podróż Wnet dobiegła końca! Dziękujemy Słuchaczom, którzy pomogli nam w realizacji wyjazdowych Poranków Wnet.

Dziękujemy! Wsparli nas: Magdalena Ziemba Zbigniew Nieciecki Błażej Sędzikowski Bartłomiej Atys Marek Madeja Ewa Grochulska Ewa Walczak Maciej Jurkowski Marek Rudnicki Joanna Bąkowska Jerzy Gempel Jan Dynakowski Zbigniew Słowiński Hanna Bojdzińska Ewa Gądzikiewicz-Mucha Bożena Krosnowska Danuta Dobrowolska Włodzimierz Jarociński Halina Kopacz Sławek Świercz Lucyna Szweda Zbyszko Kaczyński Daniel Rekowski Adam Czaplarski

Robert Sasin Beata i Krzysztof Węgrzynowie Andrzej Trąbiński Robert Borek Mirosław Kurek Maria Wiśniowska Anna Lechnio Maria Przełomiec Grażyna Niewiadomska Agnieszka Kempisty Paweł Romaszko Mariola Kazimierczak Janina Rau Marcin Szymański Paweł Kulma Anna Gromadowska Maciej Sztenke Krzysztof Astrachancew Tomasz Kossek Elżbieta Adamowicz-Siwoń Agnieszka Bejda Adam Grzyb Agnieszka Monka Anna Antosz

Urszula Majewska Piotr Bukszyński Ewa Wieczorek Katarzyna Wereszka Michał Siedlecki Wiesław Kaczorowski Krzysztof Jaszczur Grzegorz Antosiak Ewa Kuczyńska Monika Walczak Maria Boczkowska Krzysztof Domian Renata Gzowska Greta Łabędzka Adam Kępiński Łukasz Olewiński Jarosław Łuczak Renata Muniowska Krzysztof Zamłyński Stanley Wardetzkey Stanisław Witek Krzysztof Wilemborek Elżbieta Bartha Maria Gajowiec


kurier WNET

18

P rawda · czasu . . .

Teresa Bochwic

U

cieszył się. Panicznie się bał, że Ola o nim zapomni. Oczywiście zaraz po powrocie złożył papiery na paszport, ale powszechne doświadczenie mówiło, że na Zachód puszczają w najlepszym wypadku najwyżej raz na rok. Narastał upał lipcowego poranka 1978 roku. Wysiadając z tramwaju pomyślał, że może przed spotkaniem zdąży podrzucić obok torbę z „Gońcami”. Czekali na nie kolejni czytelnicy. Ale już od przystanku na placu zobaczył młodego mężczyznę z czerwoną siatką. Balicki miał, jak Andrzej, około 30 lat, rudawy, w białej koszulce. „Corso” było w remoncie. Przeszli wzdłuż Marszałkowskiej, zajrzeli „Pod Arkady”, tam już był tłok, potem do małego barku obok, ale tu się Balickiemu nie podobało. W Sztokholmie – opowiadał Balicki – był niedawno jako organizator jakiejś wystawy. Rzeczy dla Andrzeja przekazał mu jakiś wspólny znajomy. Andrzej poczuł zawód, a więc nie mógł mu nic opowiedzieć o Oli. Co mu po samym płaszczu. Weszli do „Galerii”. Kawiarnia była pusta, minęła dopiero dziesiąta. Chłód i mrok przyjemnie kontrastowały z przeraźliwym upałem na zewnątrz. Nie było nic zimnego do picia, zamówili kawę, którą przyniósł jakiś drab w białym fartuszku. Andrzejowi zdawało się, że niedawno podawały tu kelnerki, facetów spotykało się raczej w restauracjach. Zamieszał starannie kawę. Podniósł oczy na Balickiego – ten patrzył na niego z uwagą. Poczuł się jakoś nieswojo. – A właściwie, to gdzie pan ma mój płaszcz? – Płaszcz? – roześmiał się tamten – mówiłem panu, w samochodzie. – Aha – powiedział Andrzej. – Wie pan – Balicki podał mu papierosy. Andrzej podniósł oczy. Oblicze dobrodusznego rudzielca zmienił uważny, zimny wyraz oczu. Uśmiechały się tylko wargi. – Muszę pana przeprosić za mały wybieg. – Wybieg...? – Chciałem pana poznać na neutralnym gruncie – grymas uśmiechu pogłębił się. – Jestem funkcjonariuszem SB, ubekiem, jak wy to nazywacie. Andrzejowi zrobiło się przeraźliwie zimno. Poczuł przy swojej nodze torbę wypchaną „Gońcami”. Przesłuchanie? Nie wdawać się w żadne...! Ale rozmowa już była zaczęta. Przełknął ślinę i poprosił prawie naturalnym głosem: – Mogę obejrzeć pana legitymację? Balicki uśmiechnął się, rozchylił w lewej dłoni podłużny karnecik i z pewnej odległości podniósł go na wysokość oczu Andrzeja. Na pewno pieczątka na zdjęciu nie była zrobiona za pomocą surowego kartofla i dwudziestogroszówki. – A o co właściwie chodzi? – nie wytrzymał Andrzej. – Och! – skrzywił się Balicki. – Czy nie możemy porozmawiać jak ludzie? No i co u pana słychać, panie Jędrusiu? Jędruś – tak mówił już do Andrzeja tylko brat i ostatnio Ola. Andrzej miał nadzieję, że tamten nie dostrzega ogarniającej go paniki. Gorączkowo przemierzał w wyobraźni wszystkie ostatnio pokonane trasy, punkty kolportażowe, spotkania. „Co on naprawdę może wiedzieć? – pytał siebie gorączkowo. – Ktoś sypie? Co już wiedzą?”. – Kłopoty w pracy, co? – podjął tamten. – I narzeczona za granicą, nie wiadomo, poczeka – nie poczeka? Dziewczyna ładna, no i... niezbyt wierna, z natury. „To się nazywa, że wszystko wiedzą”. Zapadło na chwilę milczenie. Andrzej zaczepnie podjął pierwszy. Odetchnął głęboko. – Kłopoty w pracy zawdzięczam zapewne panu. – Och, pan nas przecenia. Czekał na odpowiedź Andrzeja. Zrezygnował. – Może jeszcze coś do kawy? – Nie, dziękuję, będę musiał już iść. – Ooo, pracę zaczyna pan dopiero za dwie godziny, nieprawdaż? „Jaka to słuszna zasada, nie umawiać się przez telefon! Nic nie wie”. Chciał wstać, ale tamten stanowczym ruchem przytrzymał go za łokieć i posadził na krześle. „Zatrzymają na 48 godzin, znajdą paczkę z nielegalnymi drukami, wprawdzie niewiele za to grozi, ale po co im nowy ślad; zawiadomią pracę, wylecę dyscyplinarnie – pomyślał. – Eeee, zawsze mogę przecież przerwać tę rozmowę”.

Głos w telefonie był miły i ciepły. – Czy pan Andrzej, mmmm... Lisek? Mówi Balicki... Nie znamy się... Pani Ola... Właśnie wracam ze Sztokholmu... Mam drobiazgi, które pan u niej zostawił. – Ach, mój płaszcz deszczowy – ucieszył się Andrzej. – Jak miło, że pan... – Głupstwo, jechałem samochodem. Może pan wpaść jutro o dziesiątej rano do „Corsa”? – Doskonale. Jestem dość wysokim brunetem w okularach... – Och, widziałem pana na zdjęciu. Będę miał w ręku czerwoną siatkę. – Balicki odłożył słuchawkę, zanim Andrzej zdążył zdziwić się, na jakim zdjęciu.

e n Ch n y wil z c ow nie o n i w e c o zyn l i w n h e C – Widzi pan? Nic złego panu nie zrobiłem, a już by pan wolał zmykać. – Wolałby pan, żebym poczekał, aż pan coś złego mi zrobi? – zaakcentował „coś złego”. Balicki zmilczał, śledził uważnie każdy ruch Andrzeja. – Powiem panu coś, ale w tajemnicy. Ja wcale nie jestem pracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Andrzej zgłupiał. – Jeżeli chce mi pan powiedzieć, że jest pan agentem CIA, to tym razem nie uwierzę. Nagle poczuł piekielną ciekawość. Rozejrzał się, w kawiarni nadal było pusto, znikł nawet ponury kelner. – CIA? – serdeczny śmiech tajniaka zabrzmiał zupełnie szczerze. – Skądże to panu przyszło do głowy? Nie – nachylił się do Andrzeja – naprawdę pracuję w polskim kontrwywiadzie. Naszym. Zwalczanie wywiadu gospodarczego. – Zapewniam pana – sytuacja zaczęła Andrzeja prawie bawić – że nie mam zamiaru wykraść z zakładów Kasprzaka tajemnicy działania magnetofonów. – Ależ z pana zabawny człowiek – tajniak śmiał się na cały głos. – I pomyśleć, że jesteśmy rówieśnikami! Czterdziesty ósmy rok – ja maj, a pan październik, spod Wagi, mogliśmy chodzić do jednej klasy, Jędruś, ja i pańscy koledzy: Staszek Winko, Józiek Maciak, Marylka i inni! – I tak pan zna wszystkie moje dane – wzruszył ramionami Andrzej. – A tak poza naszą rozmową – może byśmy gdzieś wyskoczyli dziś wieczór? Lubisz wódeczkę, Jędruś? Lubisz czasem pożyć, co? – Nigdzie z panem nie pójdę – powiedział Andrzej i dodał szybko – mam bardzo pilną robotę. – No, no – pogroził mu palcem Balicki – my wszystko wiemy. Andrzej uśmiechnął się pod wąsem. – Niech pan nas nie lekceważy, panie Andrzeju – powiedział tamten z poważną miną. – Pańska żona ma dziecko z Koreckim, wiem, dlaczego odeszła; i o tym, że pan ma kuzyna, Heńka, w KOR, też wiemy, tak, tak. – W takim razie rozmowa ze mną jest zbędna? – Andrzeja ogarnęła chęć natychmiastowej ucieczki. – A nie, nie! I tu się pan myli! – zawołał triumfalnie Balicki. – Niech się pan tak nie trzęsie, panie Jędrusiu, nie pomoże chowanie rąk do kieszeni. Zamiast się nas bać, lepiej z nami współpracować. „Ach, to tu jest pies pogrzebany. Jasne”. – Nie to, o czym pan myśli! – zawołał Balicki – żadnych podsłuchiwań,

żadnego donoszenia na kolegów. Człowiek pana formatu? Z pana inteligencją? Andrzej znowu był teraz bardziej zaciekawiony niż zdenerwowany. Trochę go połechtało. „Gońce” na razie były bezpieczne. Propozycję współpracy uważano za częsty manewr SB przed wydaniem paszportu – a nuż się uda skaptować kandydata na turystę? Balicki trzymał mu dość stanowczo rękę na ramieniu: gdyby Andrzej chciał wstać, musiałby brutalnie ją strzasnąć. Po chwili tamten ją zdjął. Splótł ręce pod stolikiem, jakby o czymś dumał. Po chwili wyciągnął z paczki papierosa, odbył rytualne postukiwanie, nagniatanie. Włożył go do ust, zapalił od pierwszego razu ładną, metalową zapalniczką. – Niemiecka! – rozparł się w krzesełku. – Ktoś mi przywiózł. Wie pan, trochę się przyjrzałem pańskim aktom. I tak sobie myślę: szkoda człowieka, kolegą z klasy mógłby być. Tak się pan męczy z tym wszystkim, to nie na takiego wrażliwego człowieka. Trzeba wyjechać, związać się: ładna ta Ola, nie? Rasowa. Chciałbym pomóc. „Ktoś ich na mnie naprowadził? Musiał mieć zdjęcie – ale skąd?”. Nagle uświadomił sobie, że nie będzie żadnego płaszcza ani listu od Oli... – Ale ta pomoc to chyba nie tak za nic? – Nie, proszę pana, żądać dla siebie niczego nie będziemy. – Niemożliwe. – Niczego, co byłoby niezgodne z sumieniem prawego obywatela PRL. – Więc co jest zgodne z tym sumieniem? „Po kiego licha ja w to brnę?” Nagle zrozumiał, że właśnie zaczyna przetarg. Balicki najwyraźniej zrozumiał to samo. Machnął filiżanką na barmana, który przeżeglował w okolicach barku. – Widzi pan – zapalił nowego papierosa. – Nasz kraj jest biedny, tak? – Zgadzam się. Z tym się zgadzam. Każdy się z tym zgodzi. – Właśnie. Kupujemy licencje, to droga rzecz. Co robi człowiek, który musi coś mieć, a nie ma na to pieniędzy? – Stara się o pieniądze, o kredyt, pożyczkę... – A jak nie ma skąd wziąć? – No to rezygnuje. – Ciężka z panem rozmowa. Spróbujmy inaczej. Balicki wyciągnął świeżutki, granatowy paszport zagraniczny, uchylił, żeby Andrzej mógł zobaczyć w nim swoje zdjęcie. – Stara się pan o wyjazd. – Staram się. Westchnął. Balicki wsunął paszport do swojej kieszonki na piersi.

– No widzi pan. Tak, jak tysiące, dziesiątki tysięcy młodych, wykształconych ludzi w tym kraju. Też się starają. Niejeden z tych ludzi jedzie za granicę, z punktu widzenia państwa, że tak powiem, na próżno. Oczywiście korzystają, R e k l a m a

uczą się języków i tak dalej, ale państwo nic z tego nie ma. Rozumie pan już? – Nie bardzo. – Okrutna, życiowa prawda jest taka, że jak ktoś nie może kupić, to musi ukraść. – Ej, chyba nie? – Gdzie pan żyje, na Księżycu? To dziś patriotyzm! W czasie wojny zabijało się dla ojczyzny! – Ja mam kraść? – Andrzej czuł, że jest za mało wymowny. Powtórzył niemal teatralnym głosem, popierając słowa gestami. – Ja? – stuknął się w pierś. – Ja mam kraść?! – Wszyscy kradną – Balicki z rozbawieniem go obserwował. – Niech pan będzie realistą. Pan, i ja także, nie ma się czym przejmować. Ja to panu przecież proponuję dla tej nieszczęsnej Polski, przecież pan też walczy, żeby tu było lepiej, prawda? A gdyby na przykład chodziło o nowy antybiotyk, nie ukradłby pan leku dla swego umierającego dziecka? – W ostateczności ukradłbym – zgodził się Andrzej. Już trochę ochłonął. Nie miał dziecka. – A ja wcale nie oczekuję, że pan będzie kradł. Ukradnie kto inny, funkcjonariusz państwowy, wszystko w glorii legalności. No więc – ocierał chusteczką spocony kark – jak ktoś z młodych obiecujących wybiera się za granicę, zwracamy się, proponujemy, i rzadko zawodzimy się, panie Jędrusiu! – Ludzie podejmują się takich akcji? – Drobne usługi: skontaktowanie się z kimś, przekazanie pozornie niewielkiej informacji; skoordynowane przez naszego pracownika samo się składa... Każdy jest jakoś wykorzystany tylko raz. „Tylko raz! – dudniło Andrzejowi w głowie. – Tylko ten jeden raz i nawiać!”. Balicki zamilkł, patrząc na snujący się dym z papierosa. – Panie Jędrusiu, nie lepiej byłoby panu w Akademii Nauk? – W gruncie rzeczy moja praca mało mnie obchodzi – skłamał Andrzej. – Szkoda, jakieś stypendium do Stanów czy Kanady, pani Ola by dojechała. Ach, marzenia! Zawsze moglibyśmy trochę pomóc, jeżeli ktoś....

„Pomyślmy na trzeźwo – powiedział sobie Andrzej. – Zrobić coś raz. I kto to sprawdzi?” – No, oczywiście musielibyśmy mieć zobowiązanie na piśmie, ściśle tajne – dobiegł go głos Balickiego. „Odpada – pomyślał Andrzej. – To odpada”. – Ale o co chodzi? – zapytał słabym głosem. Zobaczył nagle Adama. „Pamiętaj, żadnych układów, z policją żadnych układów!” Ale to było takie ciekawe! Do czego on prowadzi? Balicki ożywił się. – Zna pan dobrze niemiecki, prawda? Chodziłoby o drobiazg. Jedno, jedyne zdanie przez telefon. Zadzwoni pan z budki w Sztokholmie pod numer, którego się pan tu nauczy na pamięć. A my sobie potem takie zdania wielu osób złożymy w całość. „Ach... Chodzi o to, żeby zrobić ze mnie szpiega niemieckiego. I szantażować do końca życia...” – To właściwie wszystko, czego ojczyzna od pana oczekuje – kończył Balicki. – Dostanie pan bilet lotniczy do Sztokholmu i, powiedzmy, za darmo paszport, taki niby służbowy. Andrzej wstał, zanim Balicki zdążył go znowu przygwoździć dłońmi do krzesła. – Muszę już iść, jestem umówiony, koledzy podniosą alarm – wyjął portmonetkę, wydłubał drobne. – Ja jestem potworny tchórz. Ojczyzna, to było dobre w czasie wojny, ale teraz? Zawsze był ze mnie potworny tchórz! – Firma płaci! Niech się pan jeszcze zastanowi – uśmiechał się ciągle Balicki. – Żegnam – Andrzej położył na stoliku parę monet. Nie chciał powiedzieć „do widzenia”, przesąd głosił, że do klawiszów i policjantów tak się nie mówi. Odwrócił się i podążył ku wyjściu. Przez chwilę miał groteskowe uczucie, że tamten strzeli mu w plecy. „Torba!” Zawrócił, zignorował pełen nadziei wyraz twarzy Balickiego, złapał spod stołu torbę z „Gońcami” i poszedł do wyjścia. Balicki patrzył za nim od stolika, jakby chciał powiedzieć: poczekamy, zobaczymy. Pchnął szklane, wahadłowe drzwi wyjściowe. Na szkle nalepiono białą kartkę z ręcznie nagryzmolonym napisem: „Chwilowo nieczynne”. K


kurier WNET

. . . prawda · lit e ratury

T

en i ów już, już miał się przesiąść na siedzenie obok, zagadać jakoś, wybadać, w jakim naprawdę jest stanie, ale za każdym razem po prostu nie starczało odwagi. W końcu nie wytrzymał Łaszczyński. Trzymając się mocno metalowych uchwytów przy siedzeniach, minął dwa rzędy foteli. – Mogę? – wskazał wolne miejsce obok marszałka. – Tak… Proszę… Oczywiście… Usiadł i przez chwilę zbierał myśli, szukał słów. Wszystkie, które znał, w sekundę okazywały się niedobre, płaskie, niestosowne. – Zostawili go zupełnie samego… – odezwał się nieoczekiwanie Jarosławski. – Pomyśl tylko, Wit… żadnego BOR-owika, nikogo z konsulatu, z Ministerstwa… Jak jakiegoś bezdomnego… jakiegoś kloszarda bez tożsamości… A to przecież prezydent… – zamilkł równie nieoczekiwanie, jak zaczął mówić. Łaszczyński nie odpowiedział. Czuł, że Marek zaczyna się powoli otwierać, że zaczyna czuć potrzebę mówienia, wyrzucenia z siebie pierwszych emocji, których t a m ujawniać nie mógł i pewnie nawet nie chciał. Zresztą – po

zorientował się, że prawie krzyczy. – Przepraszam… Ale nie mogę… Ile jeszcze?… Jaka jeszcze może być cena? Tamtych dwadzieścia trzy tysiące… Potem PRL… Październik… Grudzień… Radom… Ursus… Ta obrzydliwa wojna polsko-jaruzelska… Znów nikt nie policzył do końca… I teraz to… Ten osamotniony po śmierci prezydent… Ile jeszcze zapłacimy… Jarosławski milczał, znów jakby zapadł się w siebie. – Przepraszam… chyba ci przeszkadzam tym gadaniem… tymi wypominkami… Znasz je równie dobrze, jak… – uniósł się z siedzenia, chciał wrócić na swoje miejsce. – Zostań – tamten przytrzymał go lekko za rękę. – Nie przeszkadzasz mi. Przez kilkanaście długich minut nikt się nie odezwał. Monotonny, ogłuszający szum silnika, strugi ciężkiego deszczu, chłoszczące pordzewiałe blachy karoserii, dychawiczne odgłosy spod podłogi pojazdu – wszystko to było gdzieś daleko, nie mąciło myśli. Choć może lepsza byłaby wódka… Kilka osób z ekipy przezornie zabrało ze sobą to i owo, teraz był czas, żeby może skorzystać z dobrodziejstw, jakie dawał ten przeklęty polski eliksir szczęścia. Łaszczyński przez moment

taki dzień, jak dziś… Wszystko się wali… I nic się już nie wie, jest się bezbronnym, poranionym głupcem pełnym goryczy. Ma się ochotę na bluźnierstwa, na miotanie oskarżeń, na wznoszenie ku niebu zaciśniętych pięści. Jakiś natchniony duszpasterz powie ci: „Próba. To jest, synu, próba”. A ty wtedy myślisz o tych dołach w Miednoje, w Charkowie… O Katyniu… Jakie to łatwe: zabić człowieka, uruchomić normalnie, zgodnie z procedurami taśmociąg śmierci… Próba? Ile można wytrzymać? I czy trzeba aż tyle? Nie każdy jest Hiobem… – Więc myślisz wtedy o perspektywie eschatologicznej? O wieczności? O tym, że po najcięższych… Mam nadzieję, że mnie rozumiesz? – Marek spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. – Taki krzyż… Są różne… My mamy t a k i… Myślisz czasem o tym? W taki właśnie sposób? – Kiedyś tak o tym myślałem, było we mnie więcej pokory… Zgody na taki świat… Dziś… dziś nie wiem… Przecież tylu nie wytrzymuje, odchodzi, buntuje się, odbiera sobie życie, żeby się już nie dręczyć… Zdają się na… – zawahał się – …na miłosierdzie, na wyższy rozum, na Tego, Który Wie Lepiej. I wreszcie – co? Wciąż nadstawiać drugi policzek? To po co w ogóle…

– Nie… Chyba nie… Teraz się boję… o mamę… Muszę zadbać, żeby ją wyizolowali… – No widzisz. Nie rozumiesz don Alda – przywołał popularną szyderczo – mafijną ksywkę, jaką polska ulica przylepiła premierowi – bo nigdy się nie bałeś. A on się boi. Nienawiść często podszyta jest strachem. Nie zawsze. Ale często. Znów kilkanaście długich minut jechali w milczeniu. Łaszczyński coraz częściej myślał o alkoholu, bał się, że w tej trzeźwości, w tym kłębowisku różnych myśli straci rozum. Skoro nic nie pomaga? Ani realizm, ani cynizm? Ani wiara, ani gniew? Wódka by go jakoś oddaliła… Albo chociaż uśpiła… Jeśli to możliwe. – Wrócę za chwilę – rzucił, pochylając się do wicemarszałka. Ten lekko skinął głową. „Pocieszenia” zaznał u kilku kolegów, którzy już wcześniej doszli do podobnego co on wniosku. Z tyłu autobusu powietrze wypełniała mieszana woń alkoholu i tytoniowego dymu. Wit też zapalił, a papieros smakował jak chyba nigdy w życiu. – Jak Marek? – poseł Tomasz Międlar z Komisji Spraw Zagranicznych gestem głowy wskazał wicemarszałka.

– Lepiej? – usłyszał po chwili. Spojrzał na sąsiada zdziwiony, ale zaraz zrozumiał, że wicemarszałek domyślił się celu jego „wyprawy”. – Może trochę… Na parę chwil… Nie masz chyba żalu… – Nie, skąd. – Mogę o coś spytać? Wiem, że moment może nie najbardziej stosowny… – W porządku, pytaj. Musimy przecież zacząć myśleć o żywych, nie? – uśmiech Jarosławskiego był ledwie dostrzegalny. – No właśnie… Powiedz mi, czy ty już coś… To znaczy… czy masz jakieś… jakieś plany… Co w ogóle zamierzasz?… Przepraszam, to chyba jednak nie jest najlepszy… – Sam powiedziałeś, że nie mamy wyjścia. Pogrzebać ich trzeba, ale to formalność… Choć spodziewam się i tu… – chwilę szukał słowa – …kontrowersji. A dalej… Widziałeś reakcję t a m t y c h – znów znaczący akcent na słowo. – Oni uważają, że zrobili swoje, jak zaplanowali. „Katastrofa lotnicza”… To się w końcu zdarza… Więc my musimy mieć pewność, że to b y ł a katastrofa lotnicza… – …choć obaj w to nie wierzymy… – Wiara to za mało dla sądu, dla opinii publicznej… dla świata… dla

19

Brata. Bratową… Tylu przyjaciół… Współpracowników… Do tego matka w szpitalu… W ciężkim stanie… Ale on już teraz jest „na ziemi…”, obmyśla pierwsze kroki. Nie mówi tego, ale na pewno ma już jakiś scenariusz. Postąpił politycznie niemało naprzód. No, w końcu jest teraz drugą osobą w państwie… Ta nagła, niby oczywista myśl poraziła go. Gajowniczy prezydentem… No, to jasne… Do wyborów… A w takim razie… Ba, marszałek Sejmu to nie byle kto… – Posłuchaj – musiał podzielić się tą niepokojącą myślą z sąsiadem. – Zdajesz sobie sprawę, co się stało przez to, że nie poleciałeś do Smoleńska? – Co masz na myśli? Że nie leżę tam teraz, na tym złomowisku, razem z nimi? – Ale miałeś lecieć, prawda? – Miałem. Wiesz przecież… – Więc mieliście zginąć obaj. Jeżeli to, co się stało, jest tym, co podejrzewamy, a właściwie czego jesteśmy pewni, chodziło o wyeliminowanie was obu. – Wit, mówisz oczywistości… – Naprawdę? – Łaszczyński wbił w Jarosławskiego spojrzenie. – O co ci idzie?

Dookoła było tylko beznadziejnie brzydko, ciemnawo i wilgotno. Zdezelowany autobus trząsł niemiłosiernie, do czego droga ( jeśli to, po czym jechali, można było w ogóle tak nazwać) przyczyniała się w stopniu decydującym. Ale Marek Jarosławski zdawał się nie zwracać na to uwagi. Był zupełnie nieobecny, co dla znających go, a teraz obserwujących wicemarszałka ukradkiem współpracowników i przyjaciół wyglądało strasznie.

Dzień Hieny (fragment)

Wojciech Piotr Kwiatek

co? Kogo by to obeszło? Tych poubieranych w cuchnące panterki sowieciarzy, którzy z równą obojętnością traktowali porozwalane, pokawałkowane szczątki ludzkie, jak traktowaliby ubojne zwierzęta? Tych jakichś prowincjonalnych oficjeli, którzy obserwowali wszystko z obojętnymi minami?… Ale widocznie potrzeba mówienia, podzielenia się z kimś pierwszymi okruchami goryczy, niedowierzania, zaczynała brać górę. – Wyjaśnimy to powoli… Powoli, ale do końca – powiedział z mocą Łaszczyński. – Myślisz? – marszałek zwrócił twarz w jego stronę. – Oczywiście, że będziemy próbować… – znów urwał nieoczekiwanie. – Więc jeśli nie, to co? To co, panie wicemarszałku Sejmu suwerennego kraju, członka sojuszu zwanego NATO?! – Łaszczyński sam nie

chciał przejść do tyłu, poprosić o coś któregoś z posłów… Ale jednak… to chyba nie wypada… Wobec niego… – spojrzał w prawo na nieruchomą sylwetkę wicemarszałka. Zresztą – może właśnie trzeba myśleć. Myśleć o tym wszystkim… O tej najczarniejszej historii… O tym przeklętym uwikłaniu… Jak się ćwierć wieku temu wybrało służbę… – Ty wierzysz, Wit, w Boga tak szczerze, naprawdę? Głęboko? Jak nie chcesz, nie musisz odpowiadać… przepraszam w ogóle… – Jarosławski znów dotknął jego ramienia. – Nie przepraszaj. Ale pytanie… trudne… Jeszcze wczoraj… przedwczoraj… To takie zwyczajne, łatwe: niedzielna msza z żoną, wcześniej z dzieciakami… Rozmowy… Odpowiedzi na pytania, proste, oczywiste odpowiedzi, choć te dzieciaki pytają nieraz o rzeczy niełatwe… Ty, starszy, mądry, odpowiadasz, a oni wierzą, że ty wiesz. I przychodzi

– Polityka cię zepsuła, co? – w głosie wicemarszałka nieoczekiwane nuty lekkiej kpiny. – Chyba tak… Chyba masz rację. Ale co byłoby bez niej? Bez tego łajdackiego kręcenia w tę i na odwrót… bez czystego sytuacjonizmu… Bez codziennej hipokryzji, gdy sztuką jest tylko zrobić wszystko, by jej widać było jak najmniej? Bez tej napędzającej nas nienawiści, którą musimy starannie ukrywać? – No… nie wszyscy to robią. I chyba lepiej się z tym czują, jakoś im łatwiej… Taki Aldek… Jemu to bije z oczu… Ma wszystko w garści… rząd, media, aparat sprawiedliwości, wojsko, policję, armię oddanych sługusów… A tyle w nim nienawiści… Nigdy tego nie zrozumiem… – wicemarszałek przymknął oczy. – Marek… Bałeś się kiedyś naprawdę? – spytał Łaszczyński. Jarosławski zastanowił się przez chwilę.

– Nie wiem – Wit przyjął metalowy kieliszek z jakąś brandy. – Do końca nie wiem… Chyba się trzyma… Z tym, że najgorsze jeszcze… – zawiesił głos, nie chciał kończyć myśli. Szybkim gestem podniósł naczynko do ust, gwałtownie przechylił. Ciepło. To zbawcze ciepło, które oddala troski. Nie na długo, ale to w tej chwili nie miało znaczenia. Szybko, głęboko zaciągnął się dwa razy mentolowym papierosem, niedopałek cisnął przez uchylone okno autobusu. Wyciągnął rękę z kieliszeczkiem. Międlar napełnił. Znów to aromatyczne ciepło… – Dziękuję, Tomek. Pójdę tam… – Jasne – Międlar powoli napełnił swój kieliszeczek. – Dobrze, że ktoś ma tyle odwagi, żeby z nim… Łaszczyński wstał, z trudem chwycił równowagę, bo autobusem rzuciło na jakimś dole, zaraz jednak wyprostował się i po chwili siedział znów obok marszałka.

Polaków wreszcie – wicemarszałek wyprostował się nieco na niewygodnym siedzeniu. – I to jest teraz najważniejsze: śledztwo, wnikliwe, porządne śledztwo: eksperci, naukowcy… – Sądzisz, że o n i na to pozwolą? – w tonie głosu Łaszczyńskiego nietrudno było wychwycić pełne zwątpienie. – Jestem pewien, że będą utrudniać… Nie wiem, do jakiego stopnia… Ale przecież są procedury, umowy międzynarodowe… – No są… są… – Więc na tym się oprzemy: na literze prawa. Zresztą… cóż… Mamy inne wyjście? Zamilkli obaj. Wicemarszałek wpatrywał się w okno, za którym widział tylko smutny, odpychający szarością i nijakością biedny, jakoś beznadziejny pejzaż. Cholernie mocny facet – pomyślał Łaszczyński. – Trzy godziny temu był t a m, widział to wszystko.

– A o to, że i c h p l a n się nie powiódł. – To przypadek. – Oczywiście. Ale to nic nie zmienia: bo teraz największym zagrożeniem dla autorów tego p l a n u jesteś ty. Marszałek Sejmu RP. Masz znaczne kompetencje… – No… bez przesady… – Bez żadnej. Jesteś dla n i c h zagrożeniem nie tylko jako bardzo wysoki dygnitarz, także jako brat zamordowanego prezydenta. Więzy krwi… Plus polityczna tożsamość poglądów i koncepcji… – Być może. Więc? – Więc musisz się strzec. Musi pan bardzo uważać, panie marszałku Sejmu suwerennej, niezależnej, demokratycznej III Rzeczpospolitej. K

Kiedy rozpoczynałem studia doktoranckie w 1968 roku, w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie zorganizowano wykłady z ekonomii dla wszystkich doktorantów, którzy zadeklarowali, że chcą w ramach egzaminów doktorskich zdawać egzamin z tak zwanej ekonomii politycznej. Dziś nie używa się tego przymiotnika, ale przecież ekonomia pozostaje jak najbardziej polityczna.

pracy, jest w Polsce nawet kilkakrotnie mniejsza niż w krajach Zachodu. Zastanówmy się. Czy Polak pracujący na zmywaku na przykład w Londynie myje w ciągu godziny kilka razy więcej naczyń, niż gdyby czynił to w Warszawie? Oczywiście że nie. Wydajność pracy mierzona w tym przypadku ilością umytych w ciągu godziny naczyń jest bardzo podobna. Ale kiedy przychodzi do wypłaty, to płaca, jaką za tę samą pracę otrzyma pracownik w Londynie, jest w przeliczeniu na złote cztero-sześciokrotnie większa, niż otrzyma pracownik w Warszawie. Tak jakby wydajność pracy tego pracownika w Londynie była kilkakrotnie większa.

Na PKB (produkt krajowy brutto) składa się głównie tzw. wartość dodana wszystkich produktów i usług, a głównym elementem wartości dodanej jest wynagrodzenie za pracę włożoną w wykonanie danego produktu czy usługi. Jeśli zatem wynagrodzenia są niskie, to wartość dodana jest mała i wkład do PKB niezbyt duży. I na tym właśnie, moim zdaniem, polega pułapka średniego rozwoju – nie dlatego płace są niskie, że niski jest PKB, ale odwrotnie – PKB jest stosunkowo niski, bo niskie są wynagrodzenia za pracę. Dotychczas w Polsce o podwyżki wynagrodzeń za pracę walczyły różne grupy pracownicze i zawsze pojawiało się pytanie typu: Jeśli tym dodać pieniędzy, to komu zabrać? Otóż nie trzeba nikomu zabierać, dodawać należy wszystkim systematycznie, tak aby w niedługim czasie wynagrodzenia w Polsce zrównały się ze średnim poziomem wynagrodzeń w odpowiednich zawodach w krajach Europy Zachodniej. Wówczas, jeśli ilość umytych w ciągu godziny naczyń będzie w Warszawie taka sama jak w Londynie, to wydajność pracy również okaże się taka sama. Bo gdy wzrosną płace, to wzrośnie wartość dodana, a wtedy automatycznie wzrośnie teoretyczno-ekonomiczna wydajność pracy, automatycznie wzrośnie także PKB.

Oczywiście ceny też będą musiały rosnąć, ale należy dbać o to, aby na przykład ceny energii nie przekroczyły średnich cen energii w Europie Zachodniej – ceny te są już obecnie kontrolowane przez państwo. I tu pojawią się pytania w rodzaju: Jeśli ceny wzrosną, to kto na świecie kupi od nas te towary czy usługi? Przede wszystkim nie należy zapominać o rynku wewnętrznym. Jeśli Polacy więcej zarobią, to także odpowiednio więcej kupią. Pracownik będzie mógł wyjechać z rodziną na urlop, kupić mieszkanie, umeblować je… A przy tym wniesie więcej do budżetu, płacąc PIT, a przede wszystkim VAT. Już program 500+ pokazał, że zwiększenie dochodów Polaków prowadzi do ożywienia gospodarczego. Poza tym cena konkurencyjna to cena tylko trochę niższa od innych za podobny produkt czy usługę, więc cenami zbytu wciąż będziemy mogli konkurować. Zresztą na świecie nie ma zaufania do tanich produktów i usług. Przeważa pogląd, że to, co dobre, musi być odpowiednio drogie. Nie możemy już rywalizować na świecie niskimi kosztami pracy, konieczna jest zmiana paradygmatu. Żeby Polska mogła uciec z pułapki średniego rozwoju, potrzebny jest przede wszystkim program szybkiego i systematycznego podnoszenia wynagrodzeń za pracę. K

Jak uciec z pułapki średniego rozwoju Włodzimierz Klonowski

P

odstawowym pojęciem ekonomii jest pojęcie wartości. W ekonomii politycznej socjalizmu zakładano, że tylko produkcja wytwarza wartość dodaną, a usługi, kultura, nauka żadnej wartości nie wytwarzają. Pamiętam, jak gorąco dyskutowaliśmy z wykładowcami, że przecież to nonsens – dlaczego szwaczka, szyjąc koszulę, wytwarza wartość, a praczka piorąca tę koszulę wartości nie wytwarza (o pralkach automatycznych jeszcze wtedy mało kto w Polsce słyszał). Ale politykom ówczesnym

wygodnie było deprecjonować usługodawców i twórców, żeby przeciwstawić te grupy społeczne proletariatowi wielkoprzemysłowemu, więc w ekonomii politycznej socjalizmu przyjęto taki właśnie paradygmat. Od transformacji ustrojowej lat 90. w naszej ekonomii utrwalił się inny paradygmat, służący sprowadzeniu Polaków do roli taniej siły roboczej dla międzynarodowego kapitału – paradygmat, że państwo powinno utrzymywać ilość pieniądza na rynku na niskim poziomie, ponieważ większa ilość pieniądza

prowadzi do katastrofy ekonomicznej, na przykład do megainflacji. Przyjęcie takiego paradygmatu było wygodne dla postkomunistycznych polityków i pomimo dobrej zmiany nasi ekonomiści nadal stosują ten paradygmat. A tymczasem w państwach Zachodu drukarki banknotów aż furczą, drukując tzw. pieniądze bez pokrycia. I właściwie nie wiadomo, dlaczego ekonomie tych państw, zamiast już dawno runąć, nadal z hukiem się rozwijają. Słyszymy, że wydajność pracy, czyli wartość wytworzona w ciągu godziny

P

raca przy zmywaniu naczyń nie wymaga specjalnego wykształcenia. Ale podobnie mają się sprawy wszystkich pracujących Polek i Polaków, także tych wykonujących prace wymagające kwalifikacji na najwyższym poziomie. Na przykład płace polskich naukowców są około pięciokrotnie niższe niż naukowców na porównywalnych poziomach w krajach, których gospodarki podobno gonimy. I właśnie między innymi dlatego dystans dzielący nas od czołówki ciągle pozostaje duży – z powodu niskiego poziomu wynagrodzeń Polska traci najbardziej dynamicznych i innowacyjnych pracowników.

Fragment powstającej powieści polityczno-sensacyjnej „Dzień Hieny”. Wydanie książki spodziewane jest na przełomie 2016/2017 r.


kurier WNET

20

ostat n ia · stro n a

Historia jednego zdjęcia...

5 lipca 2016, drugi dzień pieszej pielgrzymki z Helu na Jasną Górę. Zbliża się wieczór. Krzysztof Skowroński i Lech Rustecki po przejściu przez Puszczę Darżlubską drogą, która okazała się prowadzić wzdłuż uczęszczanej przez tiry i ciężarówki szosy bez poboczy, skręcają w lewo do spokojnego Leśniewa. Wchodzą do ostatniej zagrody przed piaśnickimi lasami. Przeprowadzają wywiad z synem gospodarza, Wojciechem Kużelem, człowiekiem szczęśliwym, że urodził się na wsi i nie musi mieszkać w miejskim bloku. Wywiad odbywa się w trakcie dojenia krów. W tle leci utwór muzyki tanecznej tureckiego muzyka, Mahmuta Orhana, który trafił na listy przebojów w Bułgarii, Grecji, Kazachstanie, Rumunii, Ukrainie, Rosji i Serbii. Fot. Lech Rustecki

A

fot. z archiwum Piotra Jeglińskiego

postoł miłosierdzia, oddał swoje życie na służbę Chrystusowi, posługując najbardziej potrzebującym, których nigdy nie opuścił. Pracując wśród zesłańców, również wśród dawnych Niemców nadwołżańskich czy odeskich, pisał do prymasa Wyszyńskiego: „Kapłan nikogo nie nawraca i nie nawróci, lecz Bóg nawraca, a kapłan jest jego żywym narzędziem”. Dla mnie osobiście bł. ks. Władysław Bukowiński jest kimś szczególnym – dzięki niemu bowiem wszystko się w moim życiu zmieniło. Jesienią 1977 roku przebywałem w Paryżu na stypendium ufundowanym przez Institut Catholique. Do klasztoru Księży Misjonarzy św. Wincentego á Paulo przy rue de Sèvres, gdzie wtedy mieszkałem, zgłosiła się niezapowiedzianie profesor Teresa Rylska z KUL, współpracująca z kardynałem Karolem Wojtyłą. Wyjęła z torby maszynopis zatytułowany Wybór wspomnień i informacji dla moich Przyjaciół autorstwa ks. Władysława Bukowińskiego i powiedziała, że ksiądz kardynał przesyła mi go z prośbą

o wydanie. Byłem zaskoczony i wzruszony. Muszę tu dodać, że studiując na KUL, uczęszczałem na wykłady ks. prof. Wojtyły z dziedziny etyki. Wtedy też otrzymałem prywatne stypendium od tajemniczego darczyńcy. Wiele lat później, będąc w Watykanie, dowiedziałem się, kto był tym dobrodziejem: kardynał Wojtyła swoją profesorską pensję przeznaczał na stypendia dla studentów. Ten otrzymany do wydania maszynopis stał się pierwszą książką opublikowaną w Editions Spotkania, wcześniej bowiem przedrukowałem w Paryżu wydane w Lublinie w podziemiu dwa numery „Niezależnego Pisma

Ksiądz Władysław Bukowiński, wyniesiony na ołtarze w Karagandzie 11 września 2016 roku, Roku Miłosierdzia, ofiarował swoje życie Polakom zesłanym w głąb Rosji. Działając w warunkach niecodziennych, ekstremalnych, na „nieludzkiej ziemi”, dobrowolnie dał wywieźć się do łagrów i kopalń, by służyć potrzebującym i nieść światło Chrystusa.

Apostoł zesłańców Piotr Jegliński Młodych Katolików. Spotkania”. Książka ukazała się pod celowo zmienionym przeze mnie tytułem Wspomnienia z Kazachstanu, aby mogła dotrzeć do znacznie szerszego kręgu odbiorców zainteresowanych tematyką wschodnią niż wskazana przez Autora wąska grupa przyjaciół. By zdobyć pieniądze na wydanie Wspomnień z Kazachstanu, zatrudniłem się we włoskiej restauracji, ale i to nie wystarczyło. Dzięki uprzejmości Andrzeja Stypułkowskiego poznałem

Tadeusza Filipowicza z Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie, która tam posiadała swoją drukarnię. Książka została więc wydrukowana, a parę miesięcy później kard. Wojtyła został wybrany papieżem i mogłem mu ją osobiście wręczyć już jako papieżowi. Jak zauważył ks. Jan Nowak, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego ks. Władysława Bukowińskiego: „Opatrzność Boża tak pokierowała tą sprawą, że maszynopis przyszłego Błogosławionego przesłał przyszły

święty Papież”. A ja dzięki temu zostałem wydawcą... Książka wydrukowana w Londynie została przemycona do Lourdes autokarem wiozącym chorych. Wówczas były jeszcze kontrole graniczne i cła. Potem nakład wylądował w celi klasztoru, w którym mieszkałem, i stąd zacząłem natychmiast przesyłać egzemplarze książki do kraju. Nie było to łatwe. Ludzie bali się zabierać książkę do Polski, także księża, bo już sam tytuł Wspomnienia z Kazachstanu kojarzył się

z Sowietami i budził grozę. Sam ks. Bukowiński zachowywał w swoich Wspomnieniach, jak i w przysyłanych do kraju listach daleko idącą ostrożność i konspirację, zdając sobie sprawę, że może kogoś ze swoich wiernych lub kolegów księży, pracujących na terenach Związku Sowieckiego, narazić na niebezpieczeństwo. Podczas swojej ostatniej wizyty w Polsce, w 1973 roku, pisze w liście do prymasa Wyszyńskiego, że nie prosi go o audiencję, gdyż po poprzedniej w 1965 roku „moje czynniki zwierzchnie zbytnio mnie indagowały odnośnie osobistości i działalności” księdza prymasa. Jakie służby i z jakiego kraju kryły się pod określeniem „czynniki zwierzchnie”, nietrudno się domyślić. Dopiero kilka miesięcy po drugim wydaniu tej książki w Rzymie rektor KUL i wielu przyjeżdżających biskupów mówiło mi, że Ojciec Święty ma Wspomnienia z Kazachstanu na biurku i że wskazuje ich autora jako wzór współczesnego apostoła miłosierdzia. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Zacząłem dostawać z Polski coraz więcej maszynopisów, dane mi było wydać m.in. wspomnienia przyjaciela ks. Władysława, kapłana również

Okolicznościowy znaczek Poczty Polskiej z ks. Bukowińskim

pracującego na Wschodzie, ks. Józefa Kuczyńskiego, zatytułowane Między parafią a łagrem. Na koniec pragnę z serca podziękować ks. kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi, który poznał osobiście bł. ks. Władysława Bukowińskiego i to on otworzył jego proces beatyfikacyjny. K Ze Wstępu od Wydawcy do Wspomnień z Kazachstanu bł. ks. Władysława Bukowińskiego, Editions Spotkania, Warszawa 2016




Nr 28

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Październik · 2O16 W

n u m e r z e

Dobra zmiana w systemie ubezpieczeń społecznych (ii) Jadwiga Chmielowska

P

olityka nie jest piaskownicą. Niestety bardzo często przypomina zabawę w budowanie zamków z piasku i burzenie ich na złość nielubianemu koledze. Od czasu do czasu zdarza się okładanie łopatkami. Wydawałoby się, że z tego się wyrasta… Nie rozumiem zainteresowania prasy tym, co powiedział pan Niesiołowski. Co to obchodzi obywateli, czy wpływa na ich przyszłość, poziom życia? Jednocześnie dalej skazuje się na zamilczenie osoby, które rzeczywiście mają coś do powiedzenia. Mam wrażenie, że III RP, zwana PRL-bis, trwa w najlepsze. Aneks do raportu z likwidacji WSI przeleżał nieopublikowany całą kadencję Komorowskiego i ponad rok kadencji Andrzeja Dudy. Zbiór zastrzeżony IPN zostanie udostępniony dopiero w lipcu, bo do końca czerwca będą trwać uzgodnienia. Niedługo minie pierwszy rok rządu Beaty Szydło. Premier ma już wiedzę, którzy ministrowie wykazali się niekompetencją i jak dokonać rekonstrukcji rządu. Dobrze się stało, że wiele wprowadzonych ustaw porządkuje państwo. Świetnie, że Polska zaczęła wreszcie dbać o swoje interesy wewnętrzne i na arenie międzynarodowej. Berlin zaczął się liczyć z Wyszehradem. Kanclerz Merkel przyznała, że jej decyzje w sprawie uchodźców okazały się mylne. Jest szansa, że państwa UE uwolnią się od niemieckiego dyktatu. Polityka obłaskawiania Putina przez Berlin i Paryż poniosła klęskę nie tylko na Ukrainie, ale i Bliskim Wschodzie. Warto przypomnieć kompromitację b. ministra spraw zagranicznych Sikorskiego, który na klęczkach wołał: „Angelo, prowadź!” Później pouczał Ukraińców, że powinni słuchać znienawidzonego Janukowycza i zakończyć Majdan. Dziś jego żona Anne Applebaum kłamie, obrzucając Polskę błotem w amerykańskiej prasie. Wpływ męża czy własna głupota? Warto zastanowić się, skąd taka nagonka na Polskę. Wcześniej obrywali Węgrzy, gdy zaczęli dbać o własne interesy. Jazgot UE niestety spycha Budapeszt w ograniczony wprawdzie, ale flirt z Rosją. W interesie Rosji jest też zablokowanie współpracy gospodarczej państw, zwłaszcza tych, które były kiedyś w jej orbicie. Liczna rosyjska agentura wpływu ma zadanie dezintegrować społeczeństwa państw, którymi jest zainteresowana. Znacznie łatwiej opanować kraj, którego obywatele są skłóceni lub ich wiara w sens sprzeciwu została zabita. Uderzenie w morale obywateli państw UE, zwłaszcza zachodnich, może sprawić, że zaczną widzieć w Putinie obrońcę tradycji chrześcijańskich i normalności. Zapomina się, że w Zachodniej Europie zwyciężył komunizm mieńszewicki czy szkoła szerzenia komunizmu za pomocą zmian w kulturze i edukacji, co proponował Antonio Gramsci. Moskwa też działa aktywnie, skłócając narody. Wszystkie autonomie są zarzewiem konfliktu. Naddniestrze, Osetia, Abchazja, Karabach to najlepsze przykłady skutecznego paraliżowania krajów, które marzyły o niepodległości i samostanowieniu. Kolejną aktywność Rosji odnotowujemy w propagandzie. Nieustanne straszenie wojną ma na celu uleganie jej żądaniom. Przypomina się polityka obłaskawiania Hitlera. Wojna i tak wybuchła. Rosja posługuje się też dezinformacją, czyli między innymi plotkami, oszczerstwami, aby wyeliminować osoby dla niej niebezpieczne, a w ich miejsce podstawić swoich agentów lub pożytecznych idiotów. Czasami w ten sposób dochodzi do całkowitego zniszczenia niezależnych struktur. Związek Zawodowy Dziennikarzy Ukrainy, który dbał o prestiż swojego państwa na wszelkich międzynarodowych forach, został skłócony tak skutecznie, że nie wiadomo, czy się ostanie. Zrobiła to jedna osoba, która krążyła po oddziałach i szerzyła ferment. Bronić się w zasadzie łatwo, gdy informacje są sprawdzane i liczą się czyny, a nie słowa, słowa, słowa… K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

2

Wojna, którą właśnie przegraliśmy (ii)

Elektrownie węglowe istniejące i w budowie

źródło: Global Coal Plant Tracker; Coal Swarm; Platts WEPP

Minęło już na tyle dużo czasu, że mogę się pokusić o właściwą ocenę działań nowego rządu wobec polskiego górnictwa.

Dokąd zmierza polskie górnictwo?

N

iestety moja ocena jest negatywna, ponieważ rzekoma restrukturyzacja górnictwa jest w istocie kolejną fazą likwidacji mocy wydobywczych państwowego górnictwa (o ok. 10 mln ton) oraz zamierzoną kontynuacją polityki gospodarczej PO i PSL w stosunku do tego sektora, o czym, mam taką nadzieję, nie wie ścisłe kierownictwo PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele oraz Prezydent RP, Andrzej Duda.

Marek Adamczyk Polskie górnictwo poniosło z tego tytułu miliardowe straty, o czym pisałem ostatnio w Raporcie Adamczyka III. Przytoczę tu kilka faktów, które pozwolą na analizę tematu i wyciągnięcie właściwych wniosków. Oto one: 1. Międzynarodowa Agencja Energii pod koniec 2013 roku podała, że na świecie wkrótce powstanie ponad tysiąc nowych elektrowni węglowych (informacja pochodzi z artykułu autorstwa Andrzeja Hołdysa

i planowane do budowy elektrownie węglowe na świecie. We wzmiankowanym artykule pojawia się również ciekawa, a zarazem istotna informacja, że te wszystkie nowej generacji elektrownie będą wytwarzały 6,5 mld ton CO2 rocznie (przy spalaniu 1,775 mld ton węgla – obliczenia własne MA). To właśnie ten 1 miliard 775 milionów ton stałego dodatkowego popytu na węgiel energetyczny na świecie ze strony

Ponownie nadchodzi długoletnia koniunktura na węgiel energetyczny i wszystko wskazuje, że jego ceny na rynkach światowych osiągną satysfakcjonujący nas poziom. Pamiętamy dobrze zapewnienia przedwyborcze polityków obecnie rządzącej partii, w tym pani premier Beaty Szydło, o niezamykaniu kopalń i możemy je teraz skonfrontować z rzeczywistością. Przeniesienie kopalń „Makoszowy” i „Sośnica”, a także planowanie przeniesienia kopalni „Krupiński” do SRK (Spółki Restrukturyzacji Kopalń) jest niczym innym jak ich likwidacją do końca 2018 roku. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem, ale wiem, dlaczego tak nie powinno się dziać. Odpowiedź jest bardzo prosta: ponownie nadchodzi długoletnia koniunktura na węgiel energetyczny i wszystko wskazuje, że jego ceny na rynkach światowych osiągną satysfakcjonujący nas poziom. Przypomnę, że dla polskiego węgla cena w portach ARA (Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia) powyżej 65 dolarów za tonę jest już poziomem zapewniającym zysk dla całego sektora. Jak to jest, że ja, Marek Adamczyk, mam czelność domagać się od decydentów zmiany planów wobec górnictwa? Nie stoi za mną arogancja ani głupota, wręcz przeciwnie, przemawiają za mną opracowania i trafne prognozy, które przedstawiałem rządzącym w poprzednich latach, a które niestety nie zostały przez nich wykorzystane!!!

Powyżej: ceny węgla; poniżej – ceny ropy

pt. „Czarne prognozy” zamieszczonego w nr 9 pisma „Wiedza i Życie” z września 2014 r.) 2. „The Times” z 2 grudnia 2015 roku zawiera artykuł „2500 new coal plants will thwart any Paris pledges” o budowie i planach budowy w świecie blisko 2500 elektrowni węglowych (w Chinach w budowie jest 368, a w toku przygotowań do budowy 803 – łącznie 1171; z kolei w Indiach odpowiednio 297 i 149 – łącznie 446, a w Japonii 40 i 5 – łącznie 45). Ilustracja u góry przedstawia graficznie istniejące

źródło: richards bay

nowych elektrowni pozwoli na wzrost ceny na rynkach do poziomu ok. 80-90 $ za tonę już pod koniec przyszłego roku. Za tezą tą przemawia: Po pierwsze – zachowanie się cen węgla w stosunku do cen ropy naftowej w ostatnim roku. O ile cena baryłki ropy ulega gwałtownym zmianom w granicach ±30%, to ceny węgla w portach ARA, po osiągnięciu min. w granicach 44 $ za tonę, systematycznie rosły do ponad 60 $ za tonę nawet w czasie, gdy cena ropy spadła z ponad 50 $ za baryłkę do blisko 40 $/baryłkę.

Po drugie – informacja o zakończeniu poszerzania Kanału Panamskiego (w dniu 26 czerwca tego roku otwarto kanał dla większych jednostek). Umożliwi to amerykańskim producentom węgla kamiennego przekierowanie eksportu z rynków europejskich (90% eksportu jest kierowane obecnie na basen atlantycki) przez Kanał na chłonny rynek azjatycki, gdzie ceny węgla są wyższe niż w Europie. W związku z tym dotychczasowa nadpodaż węgla w portach ARA zniknie i powróci właściwa cena CIF ARA, wyznaczana, tak jak się przez wiele lat działo, przez ceny obowiązujące w Newcastle w Australii i Richards Bay w RPA plus koszty frachtu do Europy. Powinnyśmy więc zrobić wszystko, aby przygotować się na nadchodzącą koniunkturę, czyli przygotować zwiększone moce wydobywcze, aby więcej zarobić w przyszłości. Nie wolno nam teraz likwidować kopalń, a tym bardziej nie wolno wysyłać na urlopy górnicze kolejnych tysięcy górników dołowych. To czysta niegospodarność. Przecież roboty przez nich wykonywane zostaną zlecone firmom zewnętrznym zatrudniającym w większości emerytów górniczych. Kto skorzysta na tej operacji? Czyż nie będą to m.in. górnicze

Międzynarodowa Agencja Energii pod koniec 2013 roku podała, że na świecie wkrótce powstanie ponad tysiąc nowych elektrowni węglowych. związki zawodowe, których firmy znacznie zwiększą przychody z tytułu wykonywania dodatkowych robót w kopalniach? Kto na tym straci? Czyż nie Skarb Państwa (w tym ZUS), który nie otrzyma pełnych danin od zatrudnionych w tej formie górników? Na zakończenie pozostało mi tylko wypowiedzieć życzenie: niech Polak będzie mądry nie po szkodzie, a przed szkodą! Apeluję o to kolejny raz ja – Marek Adamczyk. K

Od Stanów Zjednoczonych poprzez Wielką Brytanię, Hiszpanię, Grecję na ulice i place miast wyszli oburzeni, wkurzeni, wściekli młodzi ludzie protestujący przeciwko systemowi społecznemu, który nie gwarantuje pracy, a jeśli, to na poziomie wykluczającym normalne życie. Jan Kowalski charakteryzuje zjawisko protestu tzw. Oburzonych oraz genezę tego ruchu.

4

77 rocznica. Czego nas nauczyła ta lekcja? Mnie jako bajtla łojciec, a niy fater, posyłoł do kiosku i niy po zeitong, a po gazeta. Wyboru wtedy raczej nie było i, jak pamiętam, staroszek czytywoł „Gościa Niydzielnego”, tak samo mama (niy muter). W kolejną rocznicę wybuchu II wojny światowej Tadeusz Puchałka przestrzega przed podjudzaniem do konfliktów na tle narodowościowym na Śląsku.

8

Makabryczne konto „Melmer” Wyrywano obcęgami zęby ze złotymi i srebrnymi koronami lub dużymi plombami, odcinano palce z obrączkami lub pierścionkami, wyrywano kolczyki z uszu. Dostarczaniem „depozytów” zajmowało się wyłącznie SS. Nikomu ani słowa o pochodzeniu kosztowności. Rafał Brzeski o „zagospodarowaniu” przez Niemców i państwa zachodniej Europy majątku zrabowanego w tzw. Generalnej Guberni.

9

Feniks z popiołów Uświadomiłem sobie, że młodzi ludzie nic nie wiedzą o działalności AK na Śląsku. Od upadku komuny temat ten przestał być obecny w publikacjach. Jadwiga Chmielowska rozmawia z historykiem i dziennikarzem Wojciechem Kempą, autorem zamieszczanych w „Śląskim Kurierze Wnet” artykułów na temat działalności Armii Krajowej na Śląsku oraz trzytomowego opracowania „Okręg Śląski Armii Krajowej”.

10

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Czy musimy żyć pod presją demografii, rodzić potomstwo w modelu 2 rodziców z 3 dzieci, by nie zawalił się system emerytalny, a państwo nie zbankrutowało? Duży przyrost naturalny to również zapotrzebowanie na miejsca pracy albo wzrost liczby bezrobotnych. Ewa Miętkiewicz w cyklu „Rzeczpospolita po mojemu” prezentuje swój projekt systemu ubezpieczeń społecznych.


kurier WNET

2

K U R I E R · ś l ą s ki R zeczpospoli ta · po mojemu

S

ystem repartycyjny nieodłącznie wiąże się z brakiem samoistnej równowagi w bilansowaniu się potrzeb z podażą składek. Najmocniej daje to o sobie znać w okresach kryzysów ekonomicznych, gdy kurcząca się gospodarka, wzrastające bezrobocie, stagnacja w sferze wynagrodzeń powodują zmniejszanie się wpływów składek do systemu ubezpieczeń społecznych. Równocześnie wkracza w wiek emerytalny stosunkowo dobrze wynagradzane pokolenie z poprzedzającego okresu prosperity, z uprawnieniami do świadczeń w adekwatnej wysokości. Tłamszona kryzysem gospodarka państwa zostaje dodatkowo obciążona zwiększeniem danin na rzecz budżetu dla pokrycia luki w systemie emerytalnym albo zadłużeniem i jego kosztami. Modny pogląd, że panaceum na te dolegliwości tkwi w polityce demograficznej i przyroście liczby urodzeń, może zawieść w dobie zaawansowanego postępu naukowo-technicznego, z automatyzacją procesów wytwórczych i powszechną informatyzacją. Duży przyrost naturalny to również zapotrzebowanie na miejsca pracy albo wzrost liczby bezrobotnych, w tym skazanych na opiekę społeczną. Czy musimy wobec tego żyć pod presją demografii, rodzić potomstwo w modelu 2 rodziców z 3 dzieci, by nie zawalił się system emerytalny, a państwo nie zbankrutowało? Czy musimy rezygnować w młodszym wieku z wyższego standardu materialnego, by maksymalną pulę środków odkładać na emerytury, których część

Czy można nazwać dobrą zmianą kontynuację – w sferze ubezpieczeń społecznych – metod Bismarckowsko-peerelowskich z czasów towarzysza Gomułki?

Dobra zmiana w systemie ubezpieczeń społecznych Część II

Ewa Miętkiewicz z nas w ogóle nie doczeka, duża grupa otrzyma je w wysokości niedostatecznej i będzie zmuszona dorabiać, inni będą wydawać je głównie na leczenie, a tylko niektórzy faktycznie sielsko-anielsko poleniuchują pod palmami, jak na folderach OFE? Alternatywą proponowaną dla systemu repartycyjnego jest projekt emerytury obywatelskiej – świadczenia oscylującego kwotowo wokół minimum socjalnego, przynależnego w wieku emerytalnym każdemu obywatelowi Polski, niezależnie od jego wkładu we współtworzenie budżetu państwa w okresie aktywności zawodowej. Opowiadający się za tym projektem przedstawiają różne warianty rozwiązań szczegółowych, acz istotnych dla funkcjonowania tego projektu po wdrożeniu. Są propozycje jednakowej kwotowej składki na

emerytury dla wszystkich czynnych zawodowo, eliminujące potrzebę ewidencjonowania indywidualnego jej wpływu, tym samym umożliwiające likwidację aparatu administracyjno-urzędniczego obsługującego obecnie tę sferę. Brakuje solidnego oszacowania skutków finansowych tej operacji, m.in. kosztów odpraw, wzrostu liczby bezrobotnych z przewagą kobiet, uprawnionych do zasiłku dla bezrobotnych. Trudno o informacje, czy pobierający obecnie emerytury wyższe od sugerowanych 1200 zł zostaliby pozbawieni nadwyżki nad tę kwotę? Jeżeli nie, to jak sfinansowana byłaby cała transformacja? Czy dodatkowym podatkiem? Budzi wątpliwości przekonanie zwolenników tego projektu do obywatelskiej solidarności w przekazywaniu nieewidencjonowanych indywidualnie składek na cele emerytalne.

Jeżeli emerytura obywatelska i tak będzie przysługiwać, ale w bardzo niskiej kwocie, to priorytetem stanie się indywidualna przedsiębiorczość w zapewnieniu dodatkowych przychodów w wieku emerytalnym. Spodziewałabym się więc rozrostu szarej strefy do niewyobrażalnych rozmiarów. Dlaczego? Ponieważ rozwiązania nie uwzględniające w sposób oczywisty osobistego interesu obywatela kiepsko sprawdzają się w praktyce, torpedowane społecznym instynktem samozachowawczym. Opracowałam projekt eliminujący omówione, ale też inne mankamenty przedstawionych systemów. W nim obowiązkowa składka emerytalna – obliczana jednakowo dla pracowników (w tym mundurowych i górników) i przedsiębiorców od minimalnej płacy; dla rolników od minimalnej kwoty ryczałtowej – zostaje składana na

odpowiednim, będącym własnością ubezpieczonego rachunku bankowym, zapewniającym kwartalną kapitalizację odsetek, czyli korzyści z procentu składanego. Banki z rachunkami emerytalnymi otrzymują co miesiąc wpływ przewidywalnych środków, wypłacają równocześnie określone, wcześniej znane świadczenia. To ułatwia racjonalne i korzystne gospodarowanie kapitałem, a także finansowanie długofalowych inwestycji. Wyeliminowana zostaje potrzeba ewidencjonowania składek w innych systemach, a tym samym część aparatu biurokratycznego, ponieważ udostępniony wgląd w rachunek pozwala kontrolować bezpośrednio jego posiadaczowi wpływy składek, bez angażowania w tym celu innych służb.

Czy musimy żyć pod presją demografii, rodzić potomstwo w modelu 2 rodziców z 3 dzieci, by nie zawalił się system emerytalny, a państwo nie zbankrutowało? Zasady podlegania ubezpieczeniu emerytalnemu, zwłaszcza przy łączeniu różnych zajęć i pracy u kilku pracodawców, zostają określone w sposób

uwzględniający konkurencyjność rynkową pracodawców i przedsiębiorców: np. pracujący u 2 różnych pracodawców na 1/2 etatu i 2/3 etatu będzie miał obliczane składki u jednego od połowy minimalnej płacy, u kolejnego od jej 2/3; samozatrudniony, podejmując równolegle pracę na 1/2 etatu, będzie opłacał składki od 3/4 min. płacy z działalności i od 1/2 tej płacy z zatrudnienia. Ze względu na niewymierność czasu poświęcanego na działalność gospodarczą proponuję, by zbieg jej prowadzenia z innymi formami zarobkowania dopełniany był do wymiaru 1 i 1/4 etatu, o ile zatrudnienie na etatach nie przekracza tego wymiaru – wtedy składki z działalności liczone będą od 1/4 min. płacy. Rozpoczynający działalność gospodarczą będą na preferencyjnych warunkach opłacać składki przez pierwsze 2 lata, a podejmujący pracę – przez pierwszy rok. Jak sfinansować tę transformację? Jest to możliwe poprzez zaciągnięcie długu u obywateli przez Skarb Państwa. W okresie przejściowym – około 25-letnim – opłacający składki na emerytury będą otrzymywać obligacje skarbowe na ich równowartość, na zasadach identycznych, jakby gromadzili środki na rachunku bankowym. Po przejściu na emeryturę, możliwym od 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn, obligacje z oprocentowaniem będą wykupywane, co miesiąc za równowartość należnej emerytury. Następnym razem o zasadach dziedziczenia środków nie spożytkowanych w całości na emerytury. K

Korporacyjny zabór lasów w zbiurokratyzowanym postkomuno-neokolonializmie Michał Legierski

W

Stefan Żeromski, Puszcza jodłowa

ujęciu Stefana Żeromskiego puszcza niczyja – to dobrodziejstwo natury społeczności lokalnych, które we wspólnym interesie mają o nie dbać z myślą o dzieciach i wnukach. Beskidzkie lasy na Śląsku Cieszyńskim – to zielone płuca Śląska Górnego, miejsce rekreacji mieszkańców aglomeracji przemysłowych ośrodków, ale też turystów z innych regionów Polski; wspólne dobro lokalnych społeczności. Od kiedy nasze lasy dostały się pod zarząd katowickiego oddziału korporacji Lasów Państwowych, stawały się coraz mniej własnością publiczną, a coraz bardziej uzurpatorów. W interesie korporacji Lasy Państwowe bowiem jest takie zarządzanie leśnym majątkiem narodowym, by ustawicznie zwiększać zysk – kosztem wspólnego dobra. Wraz z transformacją systemu politycznego zaczęło postępować trzebienie lasów na naszym terenie. Nasilało się ono w miarę umacniania się układów pod rządami karierowiczów, arywistów i aferzystów, by obecnie kulminować barbarzyńskim szabrem i katastrofą ekologiczną. Ekosystemy z gatunkami fauny i flory, filtrujące powietrze z zanieczyszczeń i dostarczyciele życiodajnego tlenu, są dewastowane eksploatacją. Większość informacji na stronie internetowej Nadleśnictwa Wisła o krokach podejmowanych celem restytucji drzewostanu przez sadzenie drzewek i ochronę środowiska naturalnego, jest propagandą. Tłumaczenia, że przemysłowe emisje tlenku siarki i azotu przywiewane na nasze tereny są przyczyną skażenia atmosfery i tego, że drzewa chorują i schną, są po

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

części słuszne, ale prawda jest i taka, że gros szkód powoduje bezwzględna eksploatacja lasu i bałagan na zrębach zasiedlanych przez szkodnika. Szaber drzewostanu przez mafię katowickiej dyrekcji LP wraz z Nadleśnictwem Wisła doprowadził do obniżenia poziomu wód głębinowych, bardziej dramatycznego na naszych terenach niż w pozostałych regionach Polski, a według Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej na jednego mieszkańca przypada u nas mniej niż średnia krajowa, czyli 1580 m3 wody rocznie, niespełna trzy razy mniej w porównaniu z przeciętną europejską – 4560 m3 na jednego mieszkańca rocznie. Nanoszenie na papier terenów ochronnych, rezerwatów i parków widokowych nie wynika z troski o las i wartość ekosystemów, i ma niewielką wartość merytoryczną. Celem jest raczej wpajanie ludności miejscowej biurokratycznymi metodami, iż otaczające ich środowisko leśne, będące narodowym dobrem obywateli, nie do nich należy i nie mają na nie wpływu. Godząc się z tym, miejscowi zostają odgórnymi regulacjami wydziedziczani z dóbr narodowych przez szulerów neokolonialnych. Brak nadzoru społeczności obywatelskich nad planami wycinki drzew i nad porządkiem na zrębach, nad budżetem LP i w ogóle nad gospodarką leśną, jest odbierany jako przyzwolenie na grabież drzewostanu z ostępów w naszych okolicach. W przyszłości nie tylko nie będzie materiału dla miejscowych firm budowlanych i zakładów stolarskich, ale spadnie ruch turystyczny w górach ogołoconych z lasu. Sprawcą tego jest kacykostwo Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, które złupiło większość naszych lasów, dewastując środowisko naturalne, a umocniwszy się ekonomicznie i administracyjnie, dysponuje zasobami lasu jak własnymi, oplatając pajęczyną powiązań decydentów na stanowiskach

państwowych, wojewódzkich i terenowych, bezkarnie zawłaszczając społeczny majątek. Do strat ponoszonych przez społeczności lokalne w wyniku rabunkowej gospodarki należy dodać dewastację środowiska naturalnego. Sumienie ekologiczne, którym się wyróżniali beskidzcy górale, zanim w ogóle to pojęcie powstało, wynikało z dbałości o las, w którym od niepamiętnych czasów sobie dorabiali. Las zawsze zapewniał chleb tutejszej ludności, gdyż z uprawy jałowych pól trudno się było utrzymać. Budżety domowe mieszkańcom gór od kilku dekad zaczęła zasilać branża turystyczna – jednak bez przyszłości na terenach ogołoconych z lasu. Na Żywiecczyźnie lasy zostały już wycięte w pień – na tradycyjnie wysokiej kulturze leśnej gospodarki w Polsce dokonano gwałtu porównywalnego z narzuceniem stalinizmu ustrojowi rodem z II Rzeczypospolitej i nazwano to „przystosowaniem gospodarki leśnej do warunków wolnorynkowych”.

W

ystarczy przyjechać i przekonać się naocznie, jak nasze lasy są wytrzebione, a ich stan alarmujący – prawda kryje się w bałaganie na zrębach – przyczynie zasiedleń odpadów przez szkodniki, atakujących potem zdrowe drzewa. Kiedyś klocki i kołki sprzątano na zrębach, składano na stosiki i zabierano na opał do okolicznych domostw albo palono razem z odciętymi gałęziami, a popiół i zwęglone resztki użyźniały leśny grunt. Od dwudziestu lat z okładem odrzuty po wyrębie są zostawianie do butwienia, ale zanim się staną nawozem, stanowią siedliska szkodnika, który atakuje zdrowe świerki. Ptactwo, głównie dzięcioły – nie mogą podołać temu mrowiu. Zgoda, że trzeba przechodzić od monokultury drzew iglastych do lasu mieszanego, ale musi się to odbywać z gospodarską

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

Pod gubernatorskimi rządami Donalda Tuska trzebiono tyle drzew, jak nigdy przedtem, nierzadko ścinając je na wysokości metra od ziemi. Nawet okupant hitlerowski kontynuował międzywojenną gospodarkę w lasach, nakazując zostawiać pnie nie wyższe niż dziesięć cali. pieczą. Pod gubernatorskimi rządami Donalda Tuska trzebiono tyle drzew, jak nigdy przedtem, nierzadko ścinając je na wysokości metra od ziemi. Nawet okupant hitlerowski kontynuował międzywojenną gospodarkę w lasach, nakazując zostawiać pnie nie wyższe niż dziesięć cali. Swoistością naszego regionu jest współistnienie katolików i protestantów (z odłamami wyznaniowymi). Według tego podziału rozkładają się z grubsza sympatie polityczne. W Gminie Istebna (Trójwieś) dominują katolicy, z kolei w Wiśle większość stanowią ewangelicy, którzy w ostatnich wyborach głosowali na PO w przeszło 70%, w dużej mierze z obawy przed państwem wyznaniowym. Katolicy i ewangelicy są tolerancyjni względem siebie, żyją w dobrosąsiedzkich stosunkach, rywalizując między sobą

Stali współpracownicy

dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, Andrzej Jarczewski, dr Krzysztof Tracki, Paweł Zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski

tylko gospodarczo. Ze zrozumiałych względów komuniści faworyzowali protestantów, co kontynuowała sitwa u władzy PO-PSL. Powiązania z nią dla kacykostwa Regionalnej Dyrekcji LP były parasolem ochronnym nad rabunkiem drewna z naszych lasów, widocznym dla mieszkańców i krytykowanym, lecz nie w formie zorganizowanego sprzeciwu obywatelskiego. Jednoczenia się ludności naszego regionu we wspólnym interesie nie utrudniają animozje na tle religijnym ani odmienny etos obu społeczności wyznaniowych, oparty na innych pryncypiach i wartościach, tylko stosunek do władzy; jak kiedyś do komunistycznej, tak potem do mafii PO-PSL. Zachłanność, niegospodarność, arogancja i bezkarność tej satrapii jest przyczyną wyrabowania przeszło połowy drzewostanu w lasach Beskidu Śląskiego i katastrofy ekologicznej w tym rejonie. Wspólnoty lokalne się tej kolonizacji poddały, ale są oznaki, że kolektywna pamięć zaczyna reaktywować formy walki z zaborcą. Wzbiera gniew na satrapię LP za bezczelny rabunek z pomocą klienteli biurokratów, ze strażą leśną na czele. Samoobronie społecznej przed bandytyzmem katowickiej Dyrekcji LP mogłoby przewodzić koło PiS w Istebnej, które skupia ludzi ideowych i uczciwych, ale, niestety, skłóconych i bezwolnych. Brakuje też światłego ukierunkowania działań przez posłów regionu, którzy zdają się bardziej dbać o przejście w następnych wyborach do parlamentu niż o interes publiczny. Rywalizacja posłów, sekciarskie myślenie i ciasne horyzonty intelektualne odstręczają środowiska ewangelików, którym potwierdzają się negatywne stereotypy o swarliwych obskurantach, niezdolnych do konstruktywnych i społecznie użytecznych działań.

Reklama

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

N

a wyrabowanych z drzewostanu terenach przywrócenie lasu do stanu, w jakim był przed dwudziestu kilku laty, zajmie przeszło pół wieku przy nakładach kilkakrotnie przewyższających te, które katowicka satrapia Regionalnej Dyrekcji i Nadleśnictwa Wisła uzyskały z szabru drewna z naszych terenów. By gospodarską troskę o środowisko naturalne przywrócić na naszych terenach, trzeba: 1. Radykalnie zredukować klientelę urzędniczą tego systemu, a z oszczędności budżetowych finansować przywrócone funkcje gajowych i dróżników we współpracy z miejscową ludnością, która zawsze pomagała utrzymać w lesie porządek. 2. Ograniczyć wyrąb lasu do najbardziej koniecznego – pod kontrolą przedstawicieli społeczności obywatelskich. 3. Zagonić do pożytecznej, gospodarskiej roboty straż leśną – dziś na usługach tego przestępczego aparatu, który wypaczył jej poczucie obowiązku obywatelskiego i przyzwoitości za uposażenie zawyżone w relacji do wynagrodzeń reszty leśników. 4. Wprowadzić ustawowy nadzór nad budżetem i formami pracy regionalnych dyrekcji LP oraz nadleśnictw ze strony ekspertów i przedstawicieli wspólnot obywatelskich. 5. Kacykostwo LP zlustrować pod kątem powiązań i geszeftów mafijnych; jego transakcje prześwietlić przez służby kontrolne i śledcze. 6. Adekwatnie zdefiniować status prawny tak, by korporacja LP – od generalnej dyrekcji przez regionalne po nadleśnictwa – miała wyraziście zdefiniowane zadania i uprawnienia. 7. Niezwłocznie wprowadzić kontrolę ze strony przedstawicielstw obywatelskich nad budżetem i formami pracy Lasów Państwowych. K

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data wydania 01.10.2016 r. Nakład globalny 10 200 egz. Numer 28 październik 2016

(Śląski Kurier Wnet nr 23)

ind. 298050

[…] wielki oddech ziemi i żywa pieśń wieczności. Puszcza jest niczyja – nie moja ani twoja, ani nasza, jeno boża…


kurier WNET

3

K U R I E R · ś l ą s ki Komitet Obywatelski Obrony Polskich Zasobów

Uwagi do Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Generalnie zgadzając się z przedstawioną w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju filozofią działania na rzecz dobra wspólnego, uważamy, że wymaga ona doprecyzowania pewnych sformułowań. Dlatego proponujemy poniższe rozwiązania: 1. Wystosowanie jednoznacznej deklaracji przez naczelne władze PiS-Zjednoczona Prawica i rząd, że w świetle istniejących szans i zagrożeń obecny rząd pod żadnym pozorem nie dopuści do dalszej prywatyzacji kopalń i spółek energetycznych oraz nie przekaże kontroli nad polskimi zasobami węgla kapitałom obcym, bo po prawnym ich przekazaniu nie będzie już nigdy możliwe ich odzyskanie. 2. Przeprowadzenie gruntownego przeglądu zharmonizowanego z UE prawa w Polsce, aby je znowelizować pod kątem realizacji naszych celów narodowych, wyrażonych w możliwości rozwijania się na poziomie minimum 5% wzrostu PKB r/r, liczonego tylko od kapitału rodzimego. 3. Dokonanie analizy podpisanych traktatów z UE, celem wyegzekwowania nie zrealizowanych przez Unię zobowiązań, szczególnie tych, które dotyczą równoprawnego z innymi krajami UE traktowania Polski w zakresie osiągnięcia zrównoważonego rozwoju i wyrównywania szans wzrostu. Pomimo podpisania traktatu akcesyjnego w Maastricht standard życia Polaków w stosunku do standardu życia Niemców znacznie się pogorszył. Wobec istniejących trendów ta luka cywilizacyjna będzie się zwiększać. 4. Jednoznaczne określenie ustroju gospodarczego państwa, aby sprecyzować, które sektory, branże, przedsiębiorstwa powinny pozostać pod kontrolą państwa – np. spółki wydobywcze, energetyczne, chemiczne, paliwowe itp. 5. Przekazanie przez RM Ministerstwu Energii stosownych uprawnień do koordynowania wdrażania Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju między poszczególnymi ministerstwami jako jednemu urzędowi odpowiedzialnemu za jej realizację. 6. Dokonanie nowelizacji ustawy „Ochrona strategicznych polskich spółek przed wrogimi przejęciami” określającej zasady i tryb nabywania akcji, udziałów, praw majątkowych w spółkach prawa handlowego oraz przedsiębiorstw lub ich części. Rozwiązania te obejmą spółki, których listę określi rząd w rozporządzeniu. O włączeniu ich do wykazu ma rozstrzygać m.in. udział podmiotu w rynku oraz skala prowadzonej działalności, a także strategiczna rola w zapewnieniu bezpieczeństwa energetycznego i militarnego państwa. Dodatkowo wg ustawy ochroną będą mogły być objęte przedsiębiorstwa prowadzące działalność w strategicznych obszarach gospodarki. Spółki wydobywające zasoby naturalne (w tym strategiczne nośniki energetyczne, jak węgiel, ropę, gaz), geotermia i inne nie są objęte taką ochroną, mimo że mogą prowadzić swoją działalność tylko na podstawie udzielonej koncesji. Luki prawne i niejasności w tej ustawie mogą doprowadzić do wytransferowania olbrzymich zysków za granicę kosztem polskiego społeczeństwa. 7. Ustalenie, jaki jest udział kapitału zagranicznego w kluczowych firmach działających w Polsce (Tauron, PGE, Enea, Energa, JSW, KGHM, Azoty, Orlen, PZU, PKO BP, PKO SA, PGNiG SA, GW SA i inne), celem uświadomienia społeczeństwu, do jakiego stopnia zostało już wywłaszczone ze strategicznego majątku i kto zarządza polską gospodarką. 8. Wprowadzenie do obiegu statystycznego (GUS) i publicznego (media) dwóch cząstkowych pojęć, których suma

stanowić będzie całkowity PKB kraju: a. PKB wytworzonego tylko z kapitału krajowego i

b. PKB wytworzonego tylko z kapitału zagranicznego. Tempo wzrostu PKB r/r i zmian proporcji w ogólnym wskaźniku PKB na korzyść PKB wytworzonego z kapitału polskiego będzie oznaczać postęp w akumulacji polskiego kapitału i stanie się klarowną miarą bogacenia się Polaków w wyniku przyjętej strategii. 9. Powołanie na szczeblu centralnym, wojewódzkim, powiatowym i gminnym Centrów Analiz Strategicznych. Ich celem będzie oddolne (u źródeł potrzeb) proponowanie i selekcjonowanie projektów rozwojowych, które, przekazywane na wyższe szczeble, będą podlegać dalszej iteracji, analizie, ocenie i koordynacji. Pozwoli to wybrać projekty o najwyższej stopie zwrotu lub stopniu służebności publicznej i zarekomendować wsparcie finansowe do ich realizacji. 10. Doprowadzenie do ścisłej współpracy między rządem PiS a Prezesem NBP i członkami Rady Polityki Pieniężnej. Współpraca ma doprowadzić do tego, by Emisyjny Bank Polski (pomimo ograniczeń konstytucyjnych) był również odpowiedzialny – wzorem banków centralnych USA, UE, UK, Japonii, Chin – za rozwój gospodarczy kraju poprzez korektę polityki monetarnej prowadzonej przez poprzednie rządy, bez czego niemożliwy jest dynamiczny i suwerenny rozwój Polski. Elementami korekty byłyby: · natychmiastowe odejście od długofalowej strategii stosowanej od 25 lat, związanej z realizacją celu inflacyjnego, na rzecz długofalowej strategii związanej z celem rozwojowym polskiej gospodarki poprzez odpowiednią podaż pieniądza na rynek – tzw. poluzowanie ilościowe (Quantity Easing) – dla zapewnienia finansowania wielu ROZWOJOWYCH PROJEKTÓW dotyczących szeroko pojętej infrastruktury technicznej i uprzemysłowienia kraju; · ustalenie odpowiedniej stopy referencyjnej pobudzającej działalność gospodarczą i wspierającej polskie inwestycje i konsumpcję; · ustalenie odpowiedniego kursu złotówki w stosunku do poszczególnych walut. Doprowadzi to do aktywizacji polskiej gospodarki na skutek deprecjacji, a nie aprecjacji krajowej waluty, co będzie stymulować produkcję krajową i eksport, z jednoczesnym ograniczaniem importu. 11. Odtworzenie od podstaw systemu bankowego w Polsce na bazie istniejących kapitałów rezerwowych NBP i BGK, uzupełnionych przez właściwą politykę monetarną NBP, bez przejmowania (repolonizacji) banków już sprzedanych. W stosunku do PKB polska nowa sieć banków ma duży potencjał wzrostu, mimo ze 65% systemu bankowego jest już w rękach kapitału zagranicznego, co pozbawia nas w dużej części akumulacji kapitału z tego sektora. 12. Wspomaganie państwa w zbudowaniu własnej sieci logistycznej i sprzedaży detalicznej w wielkopowierzchniowych sklepach w całym kraju na zasadach spółdzielni handlowców jako komercyjna alternatywa do sieci zagranicznych. Pozwoli to na stopniowe przejmowanie zysków i promowanie produktów krajowych spełniających warunki konkurencyjności. 13. Przeprowadzenie analizy interesariuszy, tzn. stwierdzenie, jakim grupom interesu nowe podejście partii prawicowych do biznesu narodowego (górnictwa, energetyki, handlu, NBP na wzór FED, EBC) odbierze rynek i profity uzyskiwane dotychczas w Polsce przez obce kapitały, między innymi przez firmy kooperujące z górnictwem. Analiza

stanie się podstawą opracowania skutecznej taktyki działania dla realizacji nowej misji i wizji rządów prawicowych wyrażonej w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. 14. Wykonanie bilansu energetycznego, opracowanie miksu energetycznego i planu marketingowego oszacowania wielkości produkcji i zapewnienia ciągłości dostaw kwalifikowanego węgla do energetyki zawodowej, przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. 15. Doprowadzenie do konsolidacji pionowej spółek energetycznych PGE, Energa, Enea z wybranym spółkami górniczymi JSW, PGG, KHW, na wzór konsolidacji dokonanej w Grupie Kapitałowej „Tauron” SA, gdzie Skarb Państwa formalnie utracił już kontrolę pomimo posiadania pakietu kontrolnego (około 33% akcji). 16. „Innym rozwiązaniem godnym analizy jest powołanie KONCERNU skupiającego docelowo w jednym organizmie gospodarczym cale górnictwo węgla kamiennego oraz całą opartą na nim energetykę, ciepłownictwo i masowe przetwórstwo węgla na paliwa płynne i gazowe. Koncern ten mógłby konkurować na rynku europejskim i światowym, ale w skali kraju powinien być monopolistą węglowym, konkurującym z innymi nośnikami energii – głównie energią atomową i »zieloną«. Na wewnętrznym rynku w Polsce nie należy utrzymywać konkurujących ze sobą jednostek gospodarczych, tj. węglowego górnictwa i węglowej energetyki! Unię Europejską trzeba bezwzględnie przekonać, że mamy prawo właśnie tak zagospodarowywać swoje złoża. Natomiast krajowych wyznawców „gospodarki neoliberalnej (L. Balcerowicz), polegającej na rzekomej konieczności »rozbijania monopoli«” i zastępowania zintegrowanego zarządzania wzajemną konkurencją jednostek formowanych z »rozbitych monopoli« – trzeba zwyczajnie ignorować, bo taka filozofia doprowadziła już do niewypłacalności KW, KHW i JSW!” – prof. hab. dr inż. Andrzej Lisowski. 17. W ramach struktur zalecanego powołania trzech koncernów integrujących spółki energetyczne ze spółkami górniczymi na wzór Tauron SA lub KONCERNU obejmującego całą energetykę powołać Ośrodek Badawczo-Rozwojowy. Jego zadaniem byłoby dopracowanie na skalę przemysłową czystych technologii węglowych (podziemnego i naziemnego procesowania węgla i przetwarzania węgla na paliwa płynne, gaz oraz inne produkty rynkowe, głównie dla przemysłu chemicznego). Określić wymagane nakłady finansowe na realizację tego celu. 18. Opracowanie wielowariantowych koncepcji technologicznych podziemnego zgazowania węgla oraz kierunków ekonomicznego wykorzystania tak pozyskanego gazu, w nawiązaniu do badań (i wykorzystania ich wyników) prowadzonych w różnych krajach (USA, UK, Rosji, Chinach, Australii, RPA) traktujących tę technologię jako przełomową, która może zrewolucjonizować tradycyjne metody wydobycia węgla. 19. Wykonanie analizy całego zbioru niezagospodarowanych złóż i sporządzenie listy zasobów, które mogłyby tą technologią być zagospodarowane w pierwszej kolejności. 20. Opracowanie podstawowego zestawu środków technicznych potrzebnych do zastosowania technologii podziemnego zgazowania i dokonanie oceny możliwości ich pozyskania na rynku. 21. Uruchomienie pilotażowe instalacji naziemnego i podziemnego zgazowania węgla z wykorzystaniem najbardziej zaawansowanych i perspektywicznych technologii dostępnych na rynkach

globalnych, celem sprawdzenia ich komercyjnych zastosowań w sektorze. 22. Wstrzymanie dalszego wydawania podmiotom zagranicznym koncesji na poszukiwanie i dokumentowanie złóż oraz wydobycie węgla tradycyjnymi technologiami i technologiami podziemnego zgazowania węgla. 23. Dokonanie przez Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) kompleksowej interpretacji danych dotyczących zasobów węgla w Polsce, zlecając na koszt budżetu wykonanie szeregu dalszych odwiertów głębokich w celu zidentyfikowania wielkości zasobów, ich zalegania i budowy geologicznej. 24. W ramach struktur koncernowych powołanie Ośrodka Wdrożeniowo-Szkoleniowego ds. ekonomizacji zarządzania w górnictwie węgla kamiennego i energetyce. 25. Wdrożenie systemu określania pełnego kosztu pozyskiwania energii z węgla z każdego przodka eksploatacyjnego i przygotowawczego. Pozwoli to na identyfikację problemów do rozwiązania i prowadzenie pod stałą kontrolą działalności danego centrum zysku z założoną rentownością. 26. Przygotowanie i wdrożenie w kopalniach układu rozliczeniowego procesów produkcyjnych (ciągów technologicznych) w miejsce przestarzałego „Wykazu stanowisk kosztów”. Monitorowaniem i optymalizacją powinno być objęte centrum biznesu, jakim jest proces, a nie miejsce pracy! 27. Wdrożenie skomputeryzowanego systemu – symulacyjnej analizy eksploatacji podziemnych pokładów węgla jako niezbędnego instrument wyboru opcji wydobycia i ekonomizacji projektów inwestycyjnych. 28. Dokonanie wyceny zasobów węgla zgodnie z międzynarodowymi standardami rachunkowości metodą opcji realnych, uwzględniającą różne scenariusze wydobycia w czasie i wiele innych danych. Prócz dokonania prawidłowej wyceny doprowadziłoby to do skorygowania in plus kapitałów własnych Spółek Węglowych. 29. Ustanowienie nowej kultury organizacyjnej w całym KONCERNIE ENERGETYCZNYM (eliminacja patologii i marnotrawstwa). Celem tego jest wdrożenie nowego systemu wartości, obowiązującego wszystkich pracowników, mobilizującego do efektywnej, pełnej zaangażowania i kreatywności pracy, z jasno zdefiniowaną wartością dodaną wytworzoną przez zespoły odpowiedzialne za realizację celów cząstkowych, za którą wypłacane byłoby wzajemnie uzgodnione dodatkowe duże wynagrodzenie! 30. Ustanowienie dla całego KONCERNU czterech podstawowych celów strategicznych do realizacji: · optymalizacji jednostkowego kosztu wydobycia energii zawartej w 1 tonie węgla (GJ/t), · optymalizacji wytworzenia 1MWh energii elektrycznej, · optymalizacji generacji 1MJ energii cieplnej i chłodu, · optymalizacji emisji CO2 i zanieczyszczeń do naturalnego środowiska. 31. Rozważenie budowy nowej krajowej energetyki rozproszonej zamiast modernizacji dotychczasowej energetyki zawodowej, w oparciu o czyste technologie węglowe wynikające ze zgazowania węgla, wpisującej się w Pakiet Klimatyczny (dekarbonizację), istotnie redukujące emisję CO2. Rozważenie, w oparciu o ogromne odnawialne źródła geotermalne występujące w Polsce, zmniejszenia strat przesyłowych oraz zwiększania udziału w wytwarzaniu energii i ciepła źródeł odnawialnych, co przyczyniłoby się dc zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego kraju.

32. Pilne przeszkolenie kierownictwa kopalń w celu wdrożenia Nowego Modelu Biznesowego opartego na zastosowaniu najnowocześniejszych technik zarządzania (Zrównoważonej Karty Wyników, Lean 6 Sigma, Zarządzania Projektami, Activity Based Costing). Zoptymalizowałoby to koszty wydobycia energii z węgla oraz wytwarzanie energii elektrycznej, ciepła i chłodu. 33. Opracowanie dla każdej kopalni i zakładu energetycznego listy ryzyk w nim występujących, aby znaleźć sposób na ich eliminację lub istotną redukcję. 34. Zidentyfikowanie kluczowych zmiennych w procesach wydobycia energii z węgla poprzez wprowadzenie odpowiednich zapisów statystycznych. Pomogłoby o ograniczyć ich wpływ na płynność procesu i systematycznie dążyć do eliminacji kosztownych przestojów produkcyjnych, czyli do doskonałości operacyjnej wynikającej z narzędzia Lean 6 Sigma. 35. Przejęcie wszystkich kluczowych obszarów działalności górniczej, które są w łańcuchu tworzenia wartości (np. spedycja, handel węglem, usługi np. kilku firm zewnętrznych), co doprowadziłoby do poprawy wyniku netto. 36. Doprowadzenie do standaryzacji maszyn i urządzeń stosowanych w procesie wydobycia węgla i wytwarzania energii elektrycznej. Pozwoliłoby to ograniczyć zapasy strategiczne, zwiększyć kulturę obsługi i wydłużyć żywotność tych maszyn. 37. Poddawanie bieżącej ocenie realizacji poszczególnych projektów w zakresie odchyleń od zaplanowanych parametrów oraz kontroli kluczowego wskaźnika tzw. zwrotu z inwestycji (ROI), który musi znacznie przekraczać koszt pozyskania kapitału, optymalizując tym samym wskaźnik ROE (zwrot z akcji lub udziału dla właściciela – Skarbu Państwa). 38. Wdrożenie nowego systemu motywacyjnego, premiujące tylko efektywność i innowacyjność. 39. Przeprowadzenie nowelizacji ustawy Prawo zamówień publicznych, aby doprowadzić do wyeliminowania nietrafnych decyzji podejmowanych przez komisje przetargowe, a także do skrócenia czasu wyboru wykonawcy. 40. Ograniczenie ustawowo liczby ZZ w przedsiębiorstwach państwowych do 3–4, których przedstawiciele będą opłacani tylko ze składek pracowniczych. „Wyprowadzenie” funduszu socjalnego z kosztów działalności i oparcie go na finansowaniu obligatoryjnym, ale tylko z wypracowanego zysku netto. Ze względu na obszerność zagadnienia wymieniamy tylko najważniejsze strategiczne inicjatywy do natychmiastowego podjęcia, bez wdawania się w szczegóły i przytaczania argumentacji opartej na faktach, rzetelnym rozpoznaniu branży i możliwych perspektywach rozwoju kraju. Program nasz chcielibyśmy skonfrontować z alternatywnymi koncepcjami tworzonymi w Ministerstwie Energii i Ministerstwie Rozwoju, aby wypracować wspólne stanowisko z przedstawioną do społecznej konsultacji Strategią na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, opisaną na 224 stronach. W związku z tym zwracamy się z gorącą prośbą o spotkanie się z nami. Pragniemy ustnie doprecyzować nasze intencje i koncepcje ratowania najbardziej perspektywicznej polskiej branży i sektora paliwowo-energetycznego w perspektywie odbudowy polskiego kapitału.

Komitet Obywatelski brony Polskich Zasobów pod kierownictwem Krzysztofa Tytki, Marka Adamczyka, Bogdana Gizdonia i Zbigniewa Martyniaka, których generalne koncepcje wspierane są przez wiele środowisk obywatelskich i stowarzyszeń oraz zespół naukowy w osobach: prof. nadzw. dra Bohdana Macieja Żakiewicza (absolwenta AGH), prof. zw. dra hab. inż. Ryszarda H. Kozłowskiego (absolwenta Politechniki Śląskiej), prof. dra hab. inż. Bronisława Barchańskiego (absolwenta AGH), prof. dra hab. inż. Andrzeja Lisowskiego (GIG), prof. zw. dra hab. inż. Henryka Brysia (absolwenta Wydziału Geodezji Politechniki Krakowskiej), płk. prof. nadzw. inż. Mieczysława Strusia (absolwenta WAT, aktualnie Politechnika Wrocławska), dra inż. Marka Kazimierczaka (absolwenta Politechniki Łódzkiej), dra Zygmunta Fury (Polski Klub Ekologiczny – Zarząd Okręgu Małopolska)


kurier WNET

4

O

burzeni mają rację. I oczywiście jej nie mają. Ale po kolei. Mają rację, protestując przeciwko choremu systemowi, który finansuje polityków i media, również tych polityków, którzy wycierają swoje tłuste gęby frazesami o wolności i wolnym rynku. Za pieniądze tego chorego systemu bronią nie wolnego rynku, ale odejścia od niego na skalę, jaka jeszcze nigdy nie miała miejsca. Jako zarzut przeciwko oburzonym podaje się fakt, że są zdemoralizowani. Zadam zatem pytanie. No dobrze, a kto ich zdemoralizował? Kto z normalnych młodych ludzi, dzieci bożych, stworzonych do wartościowego i odpowiedzialnego życia, uczynił niewolników o ambicji nie sięgającej wyżej brzucha? Ludzi o mentalności plebsu w starożytnym Rzymie, żądających chleba, igrzysk i seksu? Odpowiedź jest jedna. Uczynili to współcześni władcy tego świata w swoim odwiecznym dążeniu do uczynienia z człowieka obdarowanego wolnością przez Pana Boga swojego niewolnika. Obserwujemy jedynie prostą konsekwencję wcześniejszych celowych działań. Benjamin Spock, guru bezstresowego wychowania dzieci, na kilka lat przed zakończeniem swojego długiego życia zdążył się nawrócić. Na judaizm;

K U R I E R · ś l ą s ki pokoleń. Mówiąc językiem rynku, byłoby to czysto popytowe wytłumaczenie ich sukcesu. Istnieje jednak równoległa teoria rynkowa: podażowa teoria sprzedaży. Mówiąca o tym, że potrzebę można wykreować. Wystarczy jedynie przeznaczyć na działania marketingowe odpowiednie środki finansowe. Tak było w przypadku Spocka, Kinseya i wielu, wielu innych idoli młodzieżowej kontestacji. Komuś ich sukces był bardzo na rękę. Finansując walkę z tradycyjną rodziną i tradycyj-

instytucji, jak ich ośmieszenie. Cały Hollywood wziął udział w walce propagandowej ośmieszającej religię (oprócz judaizmu). W kolejnych filmach ksiądz (katolicki rzecz jasna) okazywał się zboczonym świntuchem. A prowincja, ostoja tradycyjnego amerykańskiego życia, gdy tylko reżyser trochę bardziej poszperał, okazywała się okolicą zamieszkałą przez zwyrodniałych zboczeńców. W zniszczeniu tradycyjnej amerykańskiej rodziny pomógł kryzys lat

to nic prostszego, jak zwiększyć moce produkcyjne druku. Zaledwie 15 lat wcześniej, w roku 1971, prezydent Nixon zamknął oficjalnie erę Bretton Woods, która przetrwała 25 lat. Stany Zjednoczone przestały gwarantować wymianę każdego dolara papierowego na złotą dolarówkę. Teraz, nie oglądając się na żadne teorie towarowo-pieniężne dotyczące ilości pieniędzy w obiegu i nie mając związanych rąk jakimikolwiek umowami, Stany Zjednoczone zaczęły produkować zielone

własnymi w wysokości 100 000 dolarów, zabezpieczonymi nieruchomością, na którą przed chwilą udzielił kredytu. To tylko nam się wydaje, że to szaleństwo. Dziesiątki tysięcy młodych, zdolnych absolwentów najbardziej renomowanych uczelni pracowało po kilkanaście godzin na dobę nad tworzeniem Nowych Produktów. Już ten fakt pokazuje, jak rozeszły się normy moralne z tak zwaną normalną działalnością gospodarczą gwarantowaną prawem. Każdy z tych młodych

W chwili, gdy cały świat pasjonował się „arabską wiosną”, miało miejsce pewne zjawisko społeczne. Od Stanów Zjednoczonych poprzez Wielką Brytanię, Hiszpanię, Grecję dotarło nawet do Izraela. Na ulice i place miast wyszli oburzeni, wkurzeni, wściekli – różnie ich się nazywa. Młodzi ludzie protestujący przeciwko systemowi społecznemu, który nie gwarantuje pracy, a jeśli, to na poziomie wykluczającym normalne życie, czyli choćby kupno mieszkania. W Polsce zjawisko to spotkało się z życzliwym pukaniem w czoło ze strony prawicowych publicystów i ideowym wsparciem ze strony lewicowych. Odczytane zostało jednoznacznie jako bunt przeciwko kapitalizmowi i wolnemu rynkowi.

Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część II

Jan Kowalski

Czy oburzeni potrafią zdiagnozować swoją chorobę i zastosować jedynie możliwą kurację, jaką byłoby obalenie obecnego porządku i nawrócenie się na chrześcijaństwo, po to, by na nowo, zgodnie z duchem naszej łacińskiej cywilizacji odbudować życie społeczne? Czas pokaże. dobre i to. I już po swoim nawróceniu przeprosił wszystkich za biblię bezstresowego wychowania, za „Dziecko” – swoje sztandarowe dzieło. Według jego ówczesnych wskazań zostały wychowane pokolenia Amerykanów i Europejczyków. Jako młody rodzic również zostałem obdarowany tą lekturą przez moich liberalnych znajomych. Po pobieżnym przejrzeniu odrzuciłem ją ze wstrętem. Benjamin Spock wyznał, że gdyby spodziewał się takich efektów społecznych, nigdy by tej książki nie napisał. Ale napisał i z jej skutkami musimy się teraz zmagać. Dlatego w sytuacji, w jakiej się teraz znajdują, oburzeni mają rację. Chcą jedynie tego, do czego mają prawo: do beztroskiego i bezstresowego życia na w miarę wysokim poziomie materialnym. Ponieważ tego już nie dostają i nie dostaną, mają prawo czuć się oszukani. Bo w końcu, jakby na to nie patrzeć, zostali oszukani. Czy oburzeni potrafią zdiagnozować swoją chorobę i zastosować jedynie możliwą kurację, jaką byłoby obalenie obecnego porządku i nawrócenie się na chrześcijaństwo, po to, by na nowo, zgodnie z duchem naszej łacińskiej cywilizacji odbudować życie społeczne? Czas pokaże. Jeśli wpadną na inne pomysły, a wielu szaleńców już im doradza, nasz świat czekają straszne rzeczy, przy których potworności nazizmu i komunizmu będą się wydawać niewinną igraszką. A wszystko przez rodziców i rodziców ich rodziców. To oni odrzucili wiarę w Boga, wyrzucili Go ze szkół, z urzędów, z przestrzeni publicznej, z gospodarki. A dokładniej, pozwolili na to, żeby ludzie ich reprezentujący bez większego oporu z ich strony mogli to przeprowadzić. Ludzi takich, jak Benjamin Spock, było wielu. Przywołajmy chociażby sylwetkę Bena Kinseya i jego słynny raport o seksualności Amerykanów. I Spock, i Kinsey trafili, jak to się zwykło mówić, w zapotrzebowanie społeczne. Dlatego odnieśli sukces. Chyba jest to jednak zbyt proste wytłumaczenie ich sukcesu i tego, co się z tym wiąże – demoralizacji kolejnych wchodzących w życie

nym modelem życia, osiągnięto model idealnego konsumenta, człowieka żyjącego jedynie tu i teraz. Stare cnoty, umacniane dotychczas przez tradycyjną rodzinę, takie jak powściągliwość, oszczędność, pracowitość, dorabianie się krok po kroku – nagle straciły siłę przekazu. Szczęśliwszym i mądrzejszym człowiekiem okazywał się teraz ten, kto potrafił korzystać z życia, czyli kupujący na kredyt kolejny gadżet. Idealny członek nowego, idealnego społeczeństwa. Społeczeństwa, którego rytmu życia nie miały już wyznaczać wiara i rodzina, ale prześcigające się w stwarzaniu kolejnych niezbędnych człowiekowi dóbr korporacje. Nie twierdzę nawet, wbrew wszelkim teoriom spiskowym, że przeprowadzono świadomy zamach na dotychczasową konstytucję człowieka, niszcząc rodzinę i religię. Po prostu gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Zniszczenie rodziny i religii dokonało się przy okazji

Wielki Kryzys przelał się wkrótce przez ocean, pogrążając Europę. Na szczęście o 10 lat rozminął się z rewolucją bolszewicką. Gdyby nie to, nie pomógłby nawet Cud nad Wisłą i zaraza bolszewicka zalałaby Europę po Atlantyk. Spowodował dojście do władzy w Niemczech Hitlera, którego plan budowy wspólnej Europy pod przewodnictwem Niemiec na szczęście spalił na panewce. tworzenia idealnego człowieka-konsumenta i idealnego społeczeństwa – społeczeństwa konsumentów. Oczywiście religia i rodzina przeszkadzały, dlatego należało je zniszczyć. Nic bardziej nie niszczy

trzydziestych. Kryzys wywołany w dużej mierze przez spekulacyjną hossę na nowojorskiej giełdzie. Oszałamiający wzrost wartości akcji był spowodowany głównie możliwością zakupu akcji na kredyt, przy wkładzie własnym w wysokości jedynie 10%. Gdy bańka pękła, okazało się jednak, że mnóstwo zwykłych ludzi straciło swoje rzeczywiste oszczędności. W miastach nastąpiło ogromne bezrobocie, sięgające 30%. Na wsi, w wyniku skumulowania suszy, powodzi (oczywiście na różnych terenach) i spadku cen produktów rolnych o 70%, nastąpił upadek tradycyjnej gospodarki farmerskiej. Szacuje się, że w czasie Wielkiego Kryzysu upadła połowa farm. Z czasem zostały one przejęte przez wielkie korporacje i przekształcone w ogromne fabryki żywności. Bezrobocie tak miejskie, jak i wiejskie dotknęło w przeważającej mierze mężczyzn sprawujących dotychczas tradycyjną rolę głowy domu. Z zarobkami wystarczającymi do utrzymania całej rodziny była to rola niejako oczywista. Teraz w sposób równie oczywisty rola ta została co najmniej zakwestionowana. Pokolenie później z tak osłabioną rodziną i wychodzącymi z niej w świat dziećmi można już było zrobić wszystko, nawet dzieci-kwiaty. Tym bardziej, że ostatni szlif odbierały na opanowanych przez marksizm uniwersytetach. Wielki Kryzys przelał się wkrótce przez ocean, pogrążając Europę. Na szczęście o 10 lat rozminął się z rewolucją bolszewicką. Gdyby nie to, nie pomógłby nawet Cud nad Wisłą i zaraza bolszewicka zalałaby Europę po Atlantyk. Spowodował dojście do władzy w Niemczech Hitlera, którego plan budowy wspólnej Europy pod przewodnictwem Niemiec na szczęście spalił na panewce. Hitlera prawie do końca popierali „zwykli Niemcy”, a już w szczególności Niemki, które do rąk własnych dostawały żołd walczących poza granicami mężów. Ostatni kryzys gospodarczy, który rozpoczął się – podobnie jak Wielki Kryzys – od Stanów Zjednoczonych i wkrótce przeniósł się do Europy, ma swoje źródła w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Wtedy właśnie definitywnie przestałem uważać siebie za liberała czy też, zgodnie z nazewnictwem amerykańskim, konserwatystę. Stało się tak po lekturze jednej książki. Książką, która otworzyła mi oczy, był „Wolny wybór” Miltona Friedmana – ulubiona pozycja wszystkich konserwatywnych liberałów. Jej sens w części amerykańskiej sprowadzał się bowiem do konkluzji, że skoro cały świat chce dolarów amerykańskich, a Stany Zjednoczone dysponują drukarką tychże,

banknoty. W ilości, które same uznały za stosowne. Czy sam Milton Friedman może zostać uznany winnym kryzysu, który wybuchł 25 lat później? Nie w większym, ale i nie mniejszym stopniu, jak Jan Jakub Rousseau i encyklopedyści za zbrodnie rewolucji francuskiej. Skoro raz oderwano się w myśleniu o pieniądzach od otaczającej nas rzeczywistości i odpowiedzialności za nią, można było zacząć kreować wirtualny świat finansów. Taki powstał niebawem pod nazwą Nowych

Dziesiątki tysięcy młodych, zdolnych absolwentów najbardziej renomowanych uczelni pracowało po kilkanaście godzin na dobę nad tworzeniem Nowych Produktów. Już ten fakt pokazuje, jak rozeszły się normy moralne z tak zwaną normalną działalnością gospodarczą gwarantowaną prawem. Produktów Bankowych. Kiedyś bank miał pieniądze, jeżeli klient przyniósł do banku swoje pieniądze, czyli, mówiąc mądrze, je zdeponował. Ktoś inny za pośrednictwem banku je pożyczył. Zysk banku stanowiła różnica w oprocentowaniu depozytów i kredytów, dwa do trzech procent. Jeśli Stany Zjednoczone, nie oglądając się na nic, zaczęły drukować pieniądze, dlaczego nie miałyby tego samego powtórzyć banki? Oczywiście nie miały drukarki, ale jej nie potrzebowały. Wystarczyło, że w banku pojawił się klient, który wziął pożyczkę hipoteczną na zakup domu o wartości 50 000 dolarów. Bank udzielał tej pożyczki, traktował jako pewnik, że klient w ciągu najbliższych 20 lat te pieniądze wraz z odsetkami spłaci, dodawał spodziewany wzrost wartości nieruchomości i podliczał, że dysponuje środkami

zdolnych musiał przecież powiedzieć: OK, wchodzę w to – przy akceptacji własnego sumienia. Już po pęknięciu bańki spekulacyjnej, gdy straszne słowo „kryzys” we wszelkich językach przetoczyło się przez cały świat, w Stanach Zjednoczonych dokonano podsumowania ich pracy. Jeden dolar rzeczywisty przyniesiony do banku zyskiwał wartość trzydziestu dolarów. Przez kilka lat myślano nawet, że to są prawdziwe dolary. A potem okazało się, że większość tych banków jest za duża, żeby upaść, i muszą być uratowane prawdziwymi dolarami z kieszeni amerykańskich podatników. Bo do tego sprowadzała się polityczna decyzja wpompowania w system bankowy półtora biliona dolarów, podjęta przez Waszyngton. Jaką pierwszą decyzję podjęły uratowane banki? Czy może postanowiły zrewidować swoją filozofię albo zredukować premie dla zarządów? Co to, to nie! Postanowiły odrobić straty, grając na rynku ogromnymi kwotami. Chory system finansowy, który opanował świat rzeczywistej gospodarki, niszcząc i plądrując tradycyjne rynki, pozostał nietknięty. Nie zdając sobie z tego sprawy, wszyscy płacimy za to z własnych kieszeni, nalewając na przykład benzynę do baku za prawie sześć złotych albo płacąc dwukrotnie drożej za jedzenie. Ten chory system dotknął również w wielkiej mierze państwa po latach komunizmu wracające do Wolnego Świata i, wydawałoby się, wolnej gospodarki (opiszę to w części dotyczącej Polski.) W roku 2008 miałem nadzieję, że ten chory system upadnie, ponieważ jest ślepą uliczką ludzkości. Produkuje niewyobrażalne wręcz bogactwo, którego nikt nawet nie ma czasu używać, i masową nędzę. Ale nie ma też niczego pośrodku. Jak już wspominałem, klasa średnia, która zawsze była ostoją wolnego rynku i niejako jego gwarantem, chyba najboleśniej odczuwa skutki tego systemu. I nic nie zapowiada, sądząc po próbach opanowania kryzysu, żeby miało być inaczej. Klasa polityczna sprawująca obecnie władzę w Świecie Zachodu siedzi głęboko w kieszeniach światowej finansjery. Kryzys wywołany przez finansjerę w jej nieposkromionej chciwości posiadania jest zażegnywany pokrywaniem jej gigantycznych strat. Bez jakiejkolwiek próby krytycznego i systemowego uporządkowania systemu finansowego, czyli mówiąc wprost – prawnego zakazu spekulacji walutami i handlu obietnicami. I ustanowienia jakiegoś sensownego systemu odpowiedzialności na poziomie państw. A tymczasem dzięki

Internetowi światowe kasyno hazardu stało się dostępne dla każdego użytkownika sieci. Oczywiście oficjalne media, finansowane hojnie przez spekulacyjne pieniądze, chcą nam wmówić, że taka jest kolej rzeczy, że mamy do czynienia z naturalną ewolucją rynku, którego spekulacja jest podstawowym dobrem. Niemalże gwarancją i konstytucją wolności każdego człowieka. Czy jednak nie takim samym podstawowym dobrem wydawała się prawie 400 lat temu spekulacja cebulkami tulipanów? Do tego stopnia podstawowym, że za jedną, wyjątkową cebulkę płacono równowartość kamienicy w Amsterdamie. Kilka lat trwało tulipanowe szaleństwo, zanim nie zakończyło się fortuną nielicznych i bankructwem wielu. Podobnie jak w przypadku akcji giełdowych w roku 1929, domów do roku 2007, także cebulki tulipanów do roku 1637 kupowano na kredyt. Przyszłe zyski miały z nadwyżką spłacić odsetki od kredytu. Ówcześni mieszkańcy Niderlandów mieli o tyle więcej szczęścia od nas współczesnych, że za spekulacją tulipanami nie stały wszechpotężne struktury finansowe. Oszukujące normalnych ludzi ręka w rękę ze strukturami władzy nominalnie demokratycznej, czyli pochodzącej z wyboru powszechnego. Żaden zwykły Holender nie musiał w tym szaleństwie uczestniczyć i sprzedawać majątku, zastawiać go lub brać ogromnego kredytu na kupno cebulki, z której tak do końca nawet nie wiedziano, co wyrośnie. Chciałoby się powiedzieć: szczęśliwi ludzie, ci Holendrzy pierwszej połowy siedemnastego wieku. 400 lat później nikt nas nie pyta o zgodę, ponieważ ponadnarodowe korporacje pieniądza same decydują, jak i kiedy nas wszystkich ograbić. Oczywiście możemy się cieszyć, że nie chcą nas żywcem obedrzeć ze skóry, a tylko ostrzyc, ale to efekt rozwoju nauk społecznych. Obedrzeć można tylko raz. Strzyc można

Oczywiście możemy się cieszyć, że nie chcą nas żywcem obedrzeć ze skóry, a tylko ostrzyc, ale to efekt rozwoju nauk społecznych. Obedrzeć można tylko raz. Strzyc można za każdym razem, gdy tylko wełna wystarczająco odrośnie. za każdym razem, gdy tylko wełna wystarczająco odrośnie. Niemniej efekt uboczny jest zatrważający tak dla Ameryki, gdzie Oburzeni nazwali się ruchem „Okupuj Wall Street”, Anglii, jak i dla krajów południa Europy, głównie Hiszpanii, gdzie zwą się po prostu „Oburzonymi”. Chociaż zjawisku owemu próbuje się nadać status uniwersalności, nietrudno nie zauważyć, że nie dotknęło ono krajów północy Europy i nowych państw Unii poza paroma aktami solidarności ultralewicowej. I w tych wcześniej wymienionych krajach jest aktem bezsilności i protestu przeciwko temu, że jest źle. Że państwo ogranicza organizowanie igrzysk i dostawę darmowego chleba. Nie bądźmy jednak prawicowymi idiotami. Przeszło 50% bezrobocie młodzieży hiszpańskiej nie mogło się wziąć ot tak, po prostu z niczego, z indywidualnych przypadków lenistwa i chęci mieszkania do końca życia z rodzicami. Nie jest jednak prawdą, że mamy do czynienia z kryzysem światowym, jak to się bez cienia refleksji powtarza. Przecież kryzys nie dotknął w najmniejszym nawet stopniu nie tylko Chin z ich średniorocznym wzrostem PKB 10%. Nie dotknął Indii i pozostałych państw Azji. Nie dotknął też jednego dużego państwa w Europie, chociaż nie dotknął też kilku mniejszych. Nie dotknął Niemiec, a jeśli odrobinę, to jako przyjemna pieszczota. Dlaczego? O tym w następnym odcinku. K


kurier WNET

5

K U R I E R · ś l ą s ki

C

zy ktoś z Czytelników moich felietonów uczestniczył kiedyś w konferencji naukowej, w której ważne figury „poszły w tany”, tzn. nagle poderwały się do tańca? Gdyby to kogoś interesowało – ja mam na koncie takie doświadczenie. Oto w czasie inauguracji Letniej Szkoły Młodych Pedagogów (LSMP) w Katowicach (wrzesień 2016) w atmosferze wspólnotowej, nadymanej serdeczności miały miejsce momenty przypominające nieco Owsiakowe luzactwo znane z Przystanku Woodstock związanego z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Ze swoją wokalno-muzyczną narracją wystąpiły dwie orkiestry. W tym jedna (górnicza) orkiestra nomen omen – dęta. W takt kapeli młodzieżowej z tanecznym przytupem i zadęciem, zamaszyście i żwawo zatańczyli pedagogiczni mistrzowie – prof. Maria Dudzikowa ze swoim „wychowankiem”, a dziś już Mistrzem – prof. Gajdzicą. Oczywiście skojarzenie z Przystankiem Woodstock nie jest w pełni uprawnione i dla organizatorów Szkoły krzywdzące. Wszak nie było słynnych woodstockowych „błotnych kąpieli”. Ta luzacka, ludyczna konferencyjna niepowaga – jak to wynika z moich obserwacji okazuje się być zaletą! Wiele rzeczy ma tu ironiczny status, dzieje się tylko trochę na serio, a głównie na niby. Mało – ta niepowaga staje się jakby filarem stabilności akademickiej pedagogiki i ważną osobliwą „wartością”, która ją spaja. Okazuje się, że pedagodzy nie muszą mieć racji, byle mieli narrację, którą mogą przedstawić w podręcznikach. Stara narracja (wychowanie socjalistyczne) już nie działa, a nowej nie wymyślono. Przejęto bezkrytycznie z Zachodu. Nie ma prawdy. Są tylko narracje. Dzięki bełkotowi różnych narracji zyskaliśmy nowe terytorium (do nowych narracji) – poszerzyliśmy granice absurdu! (Waldemar Łysiak, „Uważam Rze” 2012). Można odnieść wrażenie, że otaczające nas zewsząd absurdy przyjmowane są jako standard tylko dlatego, że Zachód (dawny obiekt naszych westchnień) nie tylko pogrąża się w takich samych wynaturzeniach, ale jest wręcz ich źródłem („Opcja na Prawo” 2011). Podobno cała ta operacja narracyjna ma swą kolebkę w dyrektywie Stalina: Przeciwników nazywajcie faszystami lub R e k l a m a

antysemitami. Trzeba tylko wystarczająco często powtarzać te epitety („Uważam Rze” 2012). Co się takiego wydarzyło, że pedagogikę zastąpiła antypedagogika? Jeśli tak dalej będą się „rozwijać” patologiczne prawa człowieka, to w końcu za nieludzkie zostaną uznane wyrzuty sumienia i jako takie zakazane. Wreszcie dlaczego zaangażowanych pedagogów zastąpili polityczni agitatorzy? Wedle mojej narracji trzeba większej świadomości, iż w salonie polskiej pedagogiki powstał swego rodzaju betonowy ład. Został on stworzony przez ludzi, którzy nie tylko ustanowili się autorytetami, ale też uzurpują sobie prawo do decydowania o nominacjach, awansach i prestiżu. Nie zapomnieli też o narzuceniu pojmowania słowa „narracja”.

Bruner) zajął się śledzeniem innego rodzaju myślenia, czyli skoncentrował się na analizie opowieści i narracji, które snujemy o naszym życiu w naszej autobiografii. Nie jest możliwe, aby w felietonie rzetelnie skonkretyzować jego wywody. Z konieczności

swojego stanowiska przywołał tezę, w myśl której fizyka, malarstwo czy historia stanowią „sposoby tworzenia świata”; tak też na autobiografię/narrację należy patrzeć jako na zestaw procedur „tworzenia życia”. W swojej atencji do narracji poszedł jeszcze

Refleksje niewyemancypowanego pedagoga

Herbert Kopiec

seniora) – Czytelnik dowie się tylko tyle: W 1955 roku wyjechałam (jak się okazało – na stałe) do Poznania studiować polonistykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza i po jej ukończeniu uczyłam języka polskiego (najpierw w szkole podstawowej, później w liceum), a następnie – w 1972 roku związałam się z pedagogiką na moim macierzystym uniwersytecie, dochodząc do stanowiska profesora zwyczajnego i od kilku lat statusu seniora. Zauważmy, że 37-letnia polonistka już po trzech latach „związków z pedagogiką”, czyli współpracy z tuzem polskiej teorii wychowania socjalistycznego, ma na swoim koncie książkę, o której nawet narracyjnym słowem nie pisnęła: Muszyński H., Dudzikowa M., Praca wychowawcza w toku nauczania, Warszawa–Poznań 1975, PWN.

Do słów, które w ostatnich latach zrobiło zawrotną karierę, niewątpliwie należy „narracja”. Słowo to jest niezwykle przydatne w zarządzaniu bałamutną polityką wizerunkową. Stąd (będzie o tym za chwilę) jedną z cech salonu pedagogicznego jest w gruncie rzeczy niepowaga. Pedagodzy tego nurtu tak naprawdę niczego nie traktują zbyt poważnie, łącznie z tym, co mówią i jak się zachowują.

Narracja w służbie chaosu Życie nie jest „takie, jakie jest”, ale… Redakcja „Kwartalnika Pedagogicznego” (1990, nr 4) opublikowała nawet artykuł pod wymownym tytułem „Życie jako narracja”. Najogólniej rzecz ujmując (a wychodząc ze słusznego założenia, że logiczne myślenie nie jest wszakże jedynym, a nawet nie najbardziej powszechnym sposobem myślenia) znany autor (Jerome

poprzestańmy na odnotowaniu, że ów „badacz umysłu” (sam się tak nazwał) uczciwie zaznaczył, iż ten rodzaj myślenia jest całkowicie różny w swojej formie od rozumowania. Podkreślił też, że jego podejście do narracji jest typu konstruktywistycznego – to znaczy, iż wyznaje pogląd, w którym główną przesłanką jest to, że „tworzenie świata” jest zasadniczą funkcją umysłu zarówno w naukach ścisłych, jak i humanistycznych. Na poparcie

dalej, pisząc: (…) Podobnie jak warto jest badać w najmniejszych szczegółach, w jaki sposób historia lub fizyka tworzy swój świat, czyż nie warto jest w równie szczegółowo zbadać, co robimy wtedy, kiedy poprzez autobiografię tworzymy siebie? Pod koniec (miejscami dość pokrętnych) wywodów J. Bruner konstatuje, że życia przeżywanego nie można oddzielić od życia opowiadanego – lub, bardziej bezceremonialnie, że życie nie jest „takie jakie jest”, ale takie, jak się je interpretuje i reinterpretuje, opowiada i jeszcze raz opowiada. (…) Powyższe stanowisko (co specjalnie nie dziwi) ma swoich licznych admiratorów. Bardzo się spodobało – przykładowo – autorce książki O trudnej sztuce tworzenia samego siebie (Nasza Księgarnia 1985), prof. Marii Dudzikowej. Pani Profesor (ur. 1938) w trzydzieści lat później opublikowała tekst: O mojej miłości do książek. Esej osobisty (O pasjach cudzych i własnych – profesorowie, Wydawnictwo KUL, Lublin 2015), w którym opowiedziała o swoim życiu w konwencji narracji. Powołując się na Brunera przypomniała, że konstruowanie świata dokonuje się w autonarracji poprzez selekcję, porządkowanie, opisywanie i interpretację przeżytych/ przeżywanych zdarzeń. Owo metodologiczne podejście (zwłaszcza dopuszczenie do „selekcji opisywanych/ przeżywanych zdarzeń”) pozwoliło Marii Dudzikowej zaprezentować się światu w sposób, którego by się nikt nie mógł spodziewać, zwłaszcza zaś ci, którzy osobiście znają i mają przed oczyma Panią Profesor jako „Wielką Uczoną”, „Pedagogiczną Olbrzymkę” czy „Leonarda da Vinci w spódnicy”. Ta ostatnia nowa ksywa pojawiła się w czasie wzmiankowanej inauguracji XXX odsłony LSMP w Katowicach. Profesor zwyczajny w zakresie pedagogiki w obszernej autonarracji skoncentrowała się wyłącznie na bardzo emocjonalnej opowieści o swojej wielkiej miłości do książek. W ten sposób prof. Dudzikowa włączyła się do walki o kształt aktualnej wersji rzeczywistości. W tej aktualnej wersji rzeczywistości – zauważmy – ani mru mru o swoim zadurzeniu i namiętnościach do pedagogiki, gdzie przecież dała się poznać – będąc notabene z wykształcenia polonistką – jako młoda, utalentowana badaczka z zakresu teorii wychowania. Taką piękną laurkę wystawił jej nie byle kto, bo sam lider teorii wychowania socjalistycznego, prof. Heliodor Muszyński (Teoria wychowania w akademickim kształceniu nauczycieli, WSP Bydgoszcz 1988, s.16). Tymczasem o związkach z pedagogiką – już za młodu wyróżniającego się pedagoga (dzisiejszego

Kto i jakimi narracjami „karmi” dusze młodych pedagogów… Tłem charakterystycznym dla współczesnych narracji politycznych, ale także pedagogicznego dyskursu, nie są już wartości, a „rytualny chaos”, względność, brak nadrzędnej wartości. Pozwala to przemycać do Polski antykatolickie wartości przy równoczesnym deklarowaniu swojego przywiązania do wiary i Kościoła katolickiego. Przywoływany już w moich felietonach prof. Bogusław Śliwerski w autonarracji (Harcerstwo źródłem pedagogicznej pasji, w: O pasjach cudzych, op. cit.) przypomniał na wstępie złożone przez siebie przed laty przyrzeczenie harcerskie: Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Polsce Ludowej, walczyć o prawdę i sprawiedliwość społeczną (…). Wyznał też, że gdyby miał tylko wymienić to, co było dla niego najważniejsze, co zyskał (od harcerstwa – podkreślenie moje H.K.) i z czego jest dumny, to pośród wielu wartości społeczno-moralnych byłoby to umocnienie religijności (…) by móc codziennie żyć z poczuciem spełnienia i czystości sumienia. Nie mam zamiaru grzebać w sumieniu profesorowi Śliwerskiemu – przewodniczącemu Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk, ale fakt, który przypomnę, mógłby wskazywać, że wkroczyliśmy w te najsubtelniejsze rejony jestestwa Profesora. Otóż swego czasu prof. Śliwerski w swojej książce (Klinika akademickiej pedagogiki, s. 206, Impuls, Kraków 2011) wyraził słuszne zaniepokojenie, że studiujący pedagogikę nawet nie wiedzą, kto i czym „karmi” ich dusze. Niestety – ubolewa prof. B. Śliwerski – są pośród nich (…) byli sekretarze uczelnianych komitetów PZPR, absolwenci Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego czy ówcześni liderzy pedagogiki socjalistycznej. Ba, tak bardzo się rozsierdził brakiem dekomunizacji środowiska akademickiej pedagogiki, iż zaapelował wprost: Studenci (nie tylko pedagogiki) – studiujcie uważnie i dogłębnie także życiorysy tych, którym powierzyliście swój kapitał. Myślę, że ten słuszny apel prof. Śliwerskiego to mógł być głos jego harcerskiego sumienia. Schizofreniczność tego rodzaju zachowań/narracji (za chwilę wyjaśnię, skąd to określenie) wymaga przyjęcia postawy określanej jako półprzysiad intelektualny. Warto zauważyć, że recepty na życie w trudnych czasach, np. w stalinizmie, nigdy nie było. Dziś, w ponowoczesnym świecie, też nie jest łatwo. Pytany ongiś o to, jak powinien się zachować intelektualista w czasie stalinowskim, odpowiedział Aleksander Wat: Powinien umrzeć. A ci, co przeżyli w pół-oporze, pół-sprzeciwie i pół-milczeniu, powinni mieć pełną świadomość

i pamiętać, iż półprzysiad nie jest pozą wzniosłą i bohaterską. Dlatego myślę, że sensownie by było, aby zajmujący się dziś delikatną operacją zdejmowania odpowiedzialności z tych intelektualistów/pedagogicznych olbrzymów (czyli fachowców od wychowania socjalistycznego) za ich niegodziwości i intelektualne skundlenie powinni się sobie od czasu do czasu przyglądać. Choćby w czasie krótkich przerw, jakie mają przed napisaniem kolejnej, n-tej już książki. Z przykrością wypada mi zauważyć, iż czynności samoobserwacyjnej – między innymi – powinien się oddać prof. B. Śliwerski. I wtedy być może zobaczy, że jest w półprzysiadzie. Przecież nie wiadomo, który prof. Śliwerski jest prawdziwy: czy jako antypedagog, czy jako zwolennik Jana Pawła II i byłego księdza Obirka, i admirator prof. Zygmunta Baumana? Czyżby doszło do orwellowskiego dwójmyślenia? Prof. Śliwerski – zauważmy – wygłasza sprzeczne narracje o swoim stosunku do pedagogiki socjalistycznej, komunizmu... i wierzy w obie naraz? Może więc warto jednak spróbować się wyprostować? Póki co: politycy, komentatorzy, naukowcy, wszyscy oni dostali narracji. Kto wie, być może usłyszymy niebawem jakiegoś często oglądającego telewizję gospodarza domu, który na zarzut, że nie uprzątnął śniegu, odpowie: „To jest narracja tego emeryta z drugiego piętra! A moja narracja jest taka, że ja, kurde, sprzątam na bieżąco i miałem już cztery pozytywne narracje od administratora! (J. Fedorowicz, „Gazeta Wyborcza” 2011).

Narracja uskrzydlona cycerońską swadą Na zakończenie wróćmy jeszcze do narracji z pierwszego dnia Szkoły. Dobrze wychowani uczestnicy LSMP nagradzali każdą narrację (nawet te pozbawione treści) oklaskami. Najwięcej otrzymał ich jednak (za wykład inaugurujący LSMP) złotousty prof. Tadeusz Sławek, który z cycerońską swadą mniej niż zwykle (trzeba to przyznać!) epatował „mądrością” postmodernistycznego wygłupu. Za tę powściągliwość należą się profesorowi podziękowania. Choć i tak „swoje” jako postmodernista przemycił. Chodzi o kwestię uczestniczenia ucznia w Prawdzie. Wyżej od niej (czyli od Prawdy – jak przystało zdeklarowanemu postmoderniście) postawił zdolność ucznia do uczestniczenia we wspólnocie radzących/mówiących… Źródłem Prawdy – twierdzą postmoderniści – nie jest metafizyczne niebo idei, lecz mówienie. W rzęsiście oklaskiwanym wykładzie prof. T. Sławek powtórzył więc w gruncie rzeczy znaną narrację Jurgena Habermasa, który był i jest komunistą, tyle tylko, że ze szkoły frankfurckiej komunistów Horkheimera i Adorno przeszedł do szkoły marburskiej komunisty Wolfganga Abendrotha (K. Koroń, „Arcana” 2016). W myśl tezy Habermasa prawda rodzi się w dyskursie prowadzonym w ramach wspólnoty komunikacyjnej: im dłużej się na jakiś temat rozmawia, tym pewniejsza jest prawda (T. Gabiś, „Arcana” 2009). Ale kto by tam zwracał na to uwagę, gdy przyjemnie słuchać elokwentnego wykładowcy, nie mówiąc już o przyczynie istotniejszej, mianowicie tej, że we współczesnym środowisku akademickiej pedagogiki komunistyczne źródła wychowania i jego cele są nieznane. A salonowi pedagodzy podtrzymują swoją władzę dzięki „kazirodczej” karuzeli wzajemnego nominowania się do najrozmaitszych nagród, podsuwania lukratywnych synekur, wzajemnego obdarowywania się doktoratami honoris causa przy jednoczesnym odsuwaniu/odsiewie wszelkich ciał obcych. Formalnie nie istnieje żadna widoczna z zewnątrz formacja, która mogłaby rzucić nieco światła na ciemną stronę duszy tzw. edukatorów/Mistrzów, pedagogów transformatywnych/pedagogicznych olbrzymów. Jakoż wszelkie talmudyczne tłumaczenia o respektowaniu pluralizmu, wolności i demokracji itp. nie zmienią prostego faktu, że całe to towarzystwo wzajemnej adoracji stoi po stronie liberalnego/postmodernistycznego barbarzyństwa i chaosu… Co więc robić, gdy współcześnie gra toczy się o rozstrzygnięcia fundamentalne – o to mianowicie, czy warto się odważyć i mieć zaufanie do własnego rozumu? Stanowczo przypominać, że narracja o demokracji, wolności, tolerancji, otwarciu, pluralizmie – owszem! Ale nie może to być (wszystko razem wzięte) ważniejsze od rozumu! Wszak pilnie jest nam potrzebna pedagogika, którą można zrozumieć. K


kurier WNET

6

K U R I E R · ś l ą s ki

Moi polscy przyjaciele z Zaolzia powiadają, że stosunki polsko-czeskie nie były nigdy tak modelowe jak obecnie. Kilkudziesięciotysięczna rzesza autochtonów przyznających się do polskości cieszy się wolnością i uprawnieniami charakterystycznymi dla mniejszości narodowych w państwach Unii Europejskiej. i odjeżdżał do Nawsia. Odwrócił się na stopniach i powiedział do taty, że on już przez ten czeski zabór nie chce żyć. To, co się stało, przerosło jego wyobrażenia. Wkrótce zmarł. Poeta Jan Kubisz, autor popularnej pieśni „Płyniesz Olzo”, w proteście przeciwko agresji na Polskę nigdy nie przestąpił granicy, której dotąd na Olzie nie było, mimo iż jego syn był dyrektorem szpitala w Cieszynie. Napisał książkę o tym, jak to Polacy walczyli z Niemcami o Śląsk, a wygrali Czesi. To za bardzo bolało! Ten ból we mnie promieniuje do dziś! – wspomina Maria Wegert, która – gdy tylko w grudniu 2007 r. otwarto granice – poprosiła syna, żeby zawiózł ją na most w Cieszynie. Wysiadła przed cieszyńskim zamkiem i przeszła raz jeszcze – mimo że ledwie chodzi – przez most na Olzie, tak samo jak przed niemal dziewięćdziesięciu laty, gdy cieszyła się z wolności jako mała dziewczynka. – Na Zaolziu jest bowiem serce naszej polskości. Przecież w Bielsku była niemiecka wyspa językowa, a tam – prawie stuprocentowa Polska. Nic dziwnego, że większość działaczy narodowych pochodziła z Zaolzia – tłumaczy Maria Wegert.

Rozterka Sznejdarka Jan Picheta

Niewielki obelisk gen. Sznejdarka na szczycie Połedniej. Z lewej „król” Karol IV. Fot. Jan Picheta

Postanowiłem sprawdzić, co o polskości tych ziem myślą dzisiaj Czesi. 30 lipca Czechosłowacka Wspólnota Legionowa wraz z turystycznymi organizacjami czeskimi zorganizowała „Marsz Legionowy”. Trasy prowadziły z doliny Olzy na Pełednią nad Nydkiem, na którym to szczycie postawiono w 2012 r. obelisk ku czci Józefa Sznejdarka. Generał wsławił się okrucieństwem, gdy ze swoimi żołnierzami ruszył na niemal bezbronny Śląsk Cieszyński: – Otóż nasamprzód wpadli rabusie czescy do gminy: patrol, za którą ciągnęły bandy niby wojska. Ci zajęli wszystkie domy połowy gminy, wypędzając wszystkich mieszkańców do

kościoła. Sprzeciwiających się odprowadzano pod bagnetami – czytamy na łamach „Dzienika Cieszyńskiego” 11 marca 1919 r. – Ludność przez całe pół dnia marznęła w kościele, bo przed

drzwiami stali żołnierze z karabinami, a gdy wieczorem wypuszczeni wrócili, znaleźli domy puste, zamki poodrywane, wszystko wyrabowane, skradzione i zniszczone. Pani Żyłowa Nr. 26 ma

Gdy w nydeckiej gospodzie pytałem organizatorów marszu, czy wiedzą, że w czasie podziału Śląska Cieszyńskiego w Nydku nie było ani jednego Czecha wobec 1730 Polaków, odparli, iż to nieprawda. Tu wszyscy byli Ślązakami, nie Polakami.

We wrześniu czeski Sąd Konstytucyjny wydał pewne orzeczenie, które może być dla polskich sędziów (nie tylko konstytucyjnych) wręcz szokujące, ale które – moim zdaniem – pokazuje pewien pożądany poziom kultury prawnej, który powinien być traktowany jako wzorzec do naśladowania.

Sędziom wolno mniej? M

to polityczne zaangażowanie sędziego jako naganne, choć nie wymierzył mu żadnej kary. Sąd dyscyplinarny stwierdził w swoim postanowieniu, iż sędzia ów, realizując swe prawa polityczne, uchybił godności urzędu, naraził na szwank powagę funkcji sędziowskiej i nadużył funkcji sędziego do forsowania prywatnego interesu. Ów sędzia nie zamierzał się pogodzić z takim orzeczeniem i zaskar-

korzystania ze swej (konstytucyjnej) wolności słowa zobowiązana do lojalności i powściągliwości. Jej wolność słowa bowiem podlega szczególnym ograniczeniom, wynikającym z jej zobowiązań. Sędziom (szczególnie) nie wolno swoimi poglądami i zachowaniem zawodzić zaufania opinii publicznej w to, iż będą oni podejmować decyzje zgodne z podstawowymi zasadami demokratycznego państwa pra-

Sędzia musi być powściągliwy w przejawianiu opinii dotyczących konkurencji politycznej, a szczególnie musi się powstrzymać od oceny poszczególnych kandydatów czy partii politycznych. żył sprawę do Sądu Konstytucyjnego w Brnie. Zgodnie z prawem zastosował skargę konstytucyjną. Jego zdaniem zostało rażąco zakwestionowane jedno z podstawowych praw obywatelskich – wolność wypowiedzi. Przecież każdy obywatel, zgodnie z Konstytucją, ma prawo swobodnie wyrażać swoje poglądy, także polityczne, a sędzia przecież nie jest obywatelem drugiej kategorii.

S

ąd w Brnie przyjął skargę do rozpatrzenia i wydał orzeczenie. Odrzucił skargę sędziego, argumentując podobnie, jak sąd dyscyplinarny. Z obszernego uzasadnienia wyroku, opublikowanego na stronie internetowej czeskiego Sądu Konstytucyjnego, warto zacytować przynajmniej część punktu 79, w którym sąd stwierdza, iż „osoba, która przyjęła funkcję sędziego, jest w ramach

wa oraz nie wolno im podkopywać zaufania w bezstronność i niezawisłość władzy sądowniczej. Sędzia musi być powściągliwy w przejawianiu opinii dotyczących konkurencji politycznej, a szczególnie musi się powstrzymać od oceny poszczególnych kandydatów czy partii politycznych…”. Sąd Konstytucyjny orzekł więc, iż sędzia, korzystając ze swej szczególnej pozycji, podlega specjalnym ograniczeniom, których nie wolno mu przekroczyć, by nie naruszyć zaufania społecznego. „By utrzymać zaufanie obywateli do władzy sądowniczej trzeba, by sędziowie w swoich wystąpieniach publicznych utrzymywali dystans do konkurencji politycznej i to na każdym poziomie, wliczając w to poziom lokalny. Sędziowie nie mogą brać udziału w kampanii partii politycznych, ruchów politycznych czy konkretnych

Pod obeliskiem gen. Sznejdarka 30 lipca zgromadziło się ok. 300 osób, które odśpiewały hymn czechosłowacki i bawiły się w towarzystwie jegomościa przebranego za Karola IV – hrabiego Luksemburga, króla czeskiego

i niemieckiego oraz Świętego Cesarza Rzymskiego. Gdy później w nydeckiej gospodzie pytałem organizatorów marszu, czy wiedzą, że w czasie podziału Śląska Cieszyńskiego w Nydku nie było ani jednego Czecha wobec 1730 Polaków, odparli, iż to nieprawda. Tu wszyscy byli Ślązakami, nie Polakami. Spis austriacki w 1910 r. dotyczył języka, a na Śląsku Cieszyńskim wszyscy mówili gwarą, gwara śląska natomiast… jest czeska! – To skąd się tam wzięło tyle polskich rodów, które walczyły o polskość? Np. Buzkowie!? – Buzkowie to nazwisko czeskie, oni przywędrowali na Śląsk z głębi kraju, to też z pochodzenia Czesi.

P

omyślałem, że gen. Sznejdarek, zagarniając Śląsk Cieszyński w 1919 r., musiał walczyć nie z Polakami, ale z Czechami. Czy był z tego powodu w rozterce? Jak legat papieski Arnaud Amaury w walce z albigensami? Zbigniew Herbert w „Barbarzyńcy w ogrodzie” powiada, że gdy legatowi zwrócono uwagę, że „w liczbie masakrowanych znajdują się także katolicy, miał odpowiedzieć: „Zabijajcie wszystkich, a Bóg rozpozna swoich”. Pomyślałem też o 104-letniej Marii Wegert z d. Buzek, która do dziś nie przebaczyła Czechom Zaolzia. Powiedziałem organizatorom marszu ku czci Józefa Sznejdarka, że mogliby w przyszłym roku przynajmniej pomodlić się za tych Polaków, którzy zginęli w walce z czechosłowackim wojskiem. Nie wykluczyli tego. Zaproponowałem także, żeby obok obelisku gen. Sznejdarka postawili pomnik kpt. Cezarego Hallera, brata dowódcy Błękitnej Armii, którego pod Kończycami Małymi podkomendni generała Sznejdarka dobili bagnetami. Może wtedy organizatorzy marszu będą kochani nie tylko w Czechach, ale i w Polsce? Zapadło milczenie. Ze spojrzeń wywnioskowałem, że z tym będzie gorzej. K

Debata na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach

Vladimír Petrilák iniony miesiąc w Republice Czeskiej obfitował, co prawda, w liczne ważne lub interesujące wydarzenia, ale chciałbym skupić uwagę Czytelników na czymś, czego prawdopodobnie wielkie agencje prasowe czy media w Polsce wcale nie odnotowały, a co ze względu na polskie uwarunkowania może być równie istotne i ciekawe, jak ważkie wydarzenia polityczne. Zaprowadzę Czytelnika do sfery czeskiego wymiaru sprawiedliwości – sądownictwa. Będzie to wycieczka krótka, ale uważam, że pouczająca. 13 września czeski Sąd Konstytucyjny (z siedzibą w Brnie, nie w stolicy – w ten sposób ustawodawca chciał podkreślić i symbolicznie uwypuklić jego wyjątkowość i niezależność od uwarunkowań politycznych) wydał orzeczenie w sprawie ciągnącej się od 2014 r. W tym roku po wyborach samorządowych (ale także przed) w pewnej gminie koło Pragi pewien sędzia włączył się w wir wydarzeń politycznych i zajął się formowaniem lokalnej gminnej koalicji. W gminnej gazecie opublikował on tekst, w którym ocenił możliwe koalicje powyborcze, przy czym jedną z nich określił jako „katastrofalną”, polecając jednoznacznie jednego konkretnego kandydata na burmistrza. Tekst w gazecie podpisał swoim imieniem i nazwiskiem z dopiskiem „działkowiec” (w języku czeskim dokładniej – „posiadacz daczy”). Dodajmy, iż sędzia ten to postać znana z pierwszych stron gazet ogólnokrajowych, gdyż orzekał on w wielu głośnych sprawach szeroko komentowanych w mediach. Jego zachowanie nie spodobało się sądowi dyscyplinarnemu, który w ramach postępowania dyscyplinarnego określił

szkody przeszło 12.000 kor. Tymczasem w drugiej połowie gminy działy się gorsze sceny. W gospodzie Hanuska leżał 20-letni najmłodszy syn chory na malaryę. Tego najpierw bagnetami pokaleczyli, potem wyrzucili na pole i kilka razy do niego wystrzelili. Biedak przewieziony do szpitala dopiero na drugi dzień, wśród okropnej męki wyzionął ducha. Lecz nie dosyć im było. Parobek Damak, chroniąc się w stajni, został na miejscu zabodzony i zastrzelony, poczem zrabowano całą gospodę. Tymczasem inna patrol wpadła do wdowy chałupnicy A. Kożdoniowej i zastrzeliła w sieni 16-letniego Pawła Mintusa, poczem roztrzaskała szafy, stół, biorąc wszystko, co było. Inni żołnierze wycelowali znowu do parobka, służącego u p. Trojaka, który w polu nawóz rozrzucał, żartując że do zająca – zastrzelili go. Zaś uczniowi szkolnemu Wilhelmowi Stańkowi przestrzelono obie nogi wyżej kolan. Chłopca nieszczęśliwego musiano poddać ciężkiej operacyi. W tym pierwszym dniu internowano zaraz 5 niewinnych i spokojnych obywateli. Np. Jana Borutę za to, że chciał bronić ojca, gdy mu Czesi z nóg nowiuteńkie drogie buty ściągali. Tak przeżywała Ogrodzona pierwszy dzień pod panowaniem Czechów – możemy przeczytać na łamach cieszyńskiej gazety na temat mordów i grabieży wojska gen. Sznejdarka w jednej tylko Ogrodzonej nieopodal Skoczowa, dokąd doszła armia czechosłowacka w styczniu 1919 r., aczkolwiek miała zatrzymać się nie na linii Wisły, lecz Białej. Gdyby zamiar się powiódł, pisałbym – być może – teraz tekst o zupełnie innej wymowie w języku czeskim...

fot. z archiwum RODM

O

d kilku lat ulice, place, urzędy i dworce kolejowe – wskutek wymogów unijnych – zdobią dwujęzyczne napisy, a polskie dzieci uczą się w tak małych klasach i szkołach, że gdyby to działo się w RP, kazano by im już dawno maszerować po wiedzę przez pustkowia do szkolnych molochów. Kłopoty Polaków na Zaolziu są znikome wobec trudności, które mnożą polskim autochtonom np. władze litewskie, mimo obowiązujących w UE przepisów. Niewyobrażalne do niedawna udogodnienia pojawiły się zwłaszcza po wejściu Czech i Polski do „strefy Schengen”. Któż bowiem mógł myśleć jeszcze 10 lat temu, że swobodnie będziemy przekraczać nie tylko granicę na cieszyńskich mostach Przyjaźni czy Wolności, ale w każdym innym miejscu? Otwarcie granic z niezwykłą radością i wzruszeniem przyjęło najstarsze pokolenie Polaków mieszkających na Zaolziu lub z nim związanych uczuciowo. Najstarsza obecnie bielszczanka, 104-letnia Maria Wegert z d. Buzek, o której pisałem już w jednym z artykułów na tych łamach, pamięta jeszcze czasy, gdy granicy na Olzie nie było. Jej pojawienie się po agresji armii czechosłowackiej w styczniu 1919 i decyzji Rady Ambasadorów w lipcu 1920 r. to był – dosłownie – śmiertelny dla wielu Polaków szok: – Dominowała rozpacz – powiada urodzona we Frydku Maria Wegert. – Wszyscy myśleli tak: Śląsk Cieszyński to Polska, ponieważ żyje tam polska większość. Nikt nie przypuszczał, że Czesi mogli sądzić inaczej. Czesi nie będą u nas panować, bo jesteśmy tu w większości! A jednak przyszli i przygnietli tę większość! Ks. Franciszek Michejda był przyjacielem Tomasza Masaryka i wierzył, że z Czechami można rozwiązać wszelkie problemy w sposób pokojowy. Ostatni raz mój tata [pastor i pisarz Andrzej Buzek – przypis mój] widział ks. Franciszka, gdy wsiadał do pociągu w Cieszynie

polityków… Takie wystąpienia podkopują zaufanie obywateli w to, iż sędziowie będą rozstrzygać spory zgodnie z prawem, a nie zgodnie z interesami politycznymi”. Innymi słowy – wyjątkowa pozycja sędziego ma swoją cenę i wynika z niej istotne ograniczenie jego wolności wypowiedzi: musi – zdaniem czeskiego Sądu Konstytucyjnego – być w tej dziedzinie stosowania swego prawa konstytucyjnego powściągliwy i umiarkowany, by nie zostało zakłócone zaufanie do wymiaru sprawiedliwości, w jego bezstronność i niezawisłość. W tym orzeczeniu zwraca uwagę zastosowanie wyrazu zaufanie [społeczne], czyli terminu raczej filozoficznego czy politologicznego, niż stricte prawnego. To wskazuje na fakt, iż czeski sąd konstytucyjny nie żyje w próżni czy w świecie tylko litery prawa, ale rozpatrując sprawy, uwzględnia cały kontekst życia społecznego z całym jego bogactwem. To się nazywa kultura prawna. Poszkodowany sędzia nie zamierza się z tym orzeczeniem pogodzić i planuje sprawę wnieść do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Na marginesie trzeba zauważyć, iż czeski Sąd Konstytucyjny w krótkim czasie ma wydać orzeczenie w sprawie dostępu do teczek byłej komunistycznej bezpieki. Wniosek, który rozpatruje, kwestionuje bowiem istniejącą obecnie niemal pełną dostępność danych osobowych w teczkach i domaga się, by została ona istotnie ograniczona. Zdaniem obserwatorów orzeczenie uwzględniające postulaty wniosku może spowodować de facto zamknięcie archiwów bezpieki, które w Czechach są obecnie otwarte dla każdego. O tej sprawie na pewno będziemy informować. K

O polskich miastach na tle Europy Krzysztof Tracki

14

września br. na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach odbyła się debata pt. „Rozwój polskich miast na tle doświadczeń Europy Środkowo-Wschodniej”. Wśród zaproszonych gości znaleźli się wybitni znawcy tematu: prof. dr hab. Florian Kuźnik (Uniwersytet Ekonomiczny), dr Marcin Baron (UE), dr Tomasz Papaj (UE), dr Adam Gołuch (Górnośląska Wyższa Szkoła Handlowa) oraz dr Józef Szymeczek, wieloletni przewodniczący Kongresu Polaków w Republice Czeskiej, reprezentujący Uniwersytet w Opawie i Instytut Studiów Tożsamości Europejskiej w Ostrawie. Debata, prowadzona przez red. Jacka Filusa (Radio Katowice), została zdominowana przez kwestie wyzwań stojących przed miastami w perspektywie braku środków unijnych po roku 2022. Józef Szymeczek zaznaczył z mocą, że jest to problem wspólny dla wszystkich miast w państwach „nowej Unii”. Konieczna zatem staje się w tym względzie współpraca o charakterze transgranicznym. Dyskutanci podjęli jednocześnie problem celowości dotacji unijnych, wskazując, że często są one przeznaczane na inicjatywy w niewielkim stopniu wychodzące naprzeciw rzeczywistym potrzebom gminy. Wiele z nich – jak zaznaczył prof. Kuźnik – staje się wręcz obciążeniem dla samorządu, czego dowodem jest nierzadko problem z dalszym ich utrzymywaniem (np. kolejnych aquaparków). Cenne uwagi wyraził dr Papaj, wskazując na skłonność do przeceniania rangi dotacji ze środków unijnych. Nie w pełni

prawdziwe są informacje zamieszczane na tablicach z danymi o procentowym udziale dofinansowania z Unii w realizacji konkretnych inwestycji. Wskazane by było uwzględniać w tych danych także wielkość kwot wpłacanych przez Polskę do budżetu Unii – podkreślił dr Papaj. Należy pamiętać, że środki unijne pochodzą z budżetu państw członkowskich (a zatem także z Polski, Czech, etc.).

S

postrzeżenia te poparli w pełni także pozostali dyskutanci. Doktor Adam Gołuch naświetlił przy tym problem patologii związanych z korzystaniem ze środków zewnętrznych, jak również z realizacją zadań w ramach tzw. partnerstwa publiczno-prywatnego (gdzie zdarza się, że „wkład jest publiczny, a zysk prywatny”). Doktor Baron dodał, że z tego powodu do wymienionych (publiczny i prywatny) dołącza się również „trzecie P”, tzn. prokuratura. W ocenie wszystkich uczestników debaty, w dającej się przewidzieć perspektywie przyszłość miast nie rysuje się pesymistycznie, choć istnieje paląca potrzeba przygotowania planów rozwoju miast bez korzystania z dotacji UE. Fundamentalnym warunkiem sukcesu pozostaje społeczeństwo obywatelskie. Tymczasem wciąż aktywność oddolna jest daleka od zadowalającej. Organizatorem wydarzenia był Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Katowicach, który w ramach swojej aktywności upowszechnia w społeczeństwie wiedzę dotyczącą bieżących priorytetów polskiej polityki zagranicznej. K


kurier WNET

7

K U R I E R · ś l ą s ki Groźba

C

Współczesna Rosja pod rządami Putina wznowiła imperialistyczną ekspansję oraz represje, właściwe czasom caratu oraz komunizmu.

zy jest to inwazja na Czeczenię, Gruzję, Mołdawię albo Ukrainę, rozbudzanie nacjonalistycznych zapędów wśród rosyjskojęzycznych obywateli państw nadbałtyckich, wywołanie cyberwojny przeciwko Estonii, wysyłanie bombowców atomowych w przestrzeń powietrzną Europy Zachodniej, groźba ataku nuklearnego w Danii, stawiająca jej siły atomowe na baczność, czy też wysyłanie myśliwców i okrętów podwodnych na szwedzkie, duńskie, polskie i fińskie terytoria morskie – nadrzędnym, jak się wydaje, celem Putina jest zastraszenie i destabilizacja swoich sąsiadów oraz odzyskanie terytorium imperium carskiego. Jego strategiczna wizja opiera się na ciągłym zakłócaniu oraz na osłabianiu zarówno NATO, jak i Unii Europejskiej, jako że jest świadomy niezdecydowania i obaw, które uniemożliwiają Stanom Zjednoczonym i Europie Zachodniej bezpośrednią konfrontację wojskową z Rosją.

Finansowanie obrony Europy James S. Fay

James Fay jest emerytowanym profesorem politologii, prorektorem uczelni wyższych w USA i byłym oficerem wywiadu wojsk USA.

O Polakach w Republice Czeskiej Krzysztof Tracki

15

września b.r. w siedzibie Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej w Katowicach odbyło się spotkanie młodzieży ponadgimnazjalnej z wieloletnim prezesem Kongresu Polaków w Republice Czeskiej dr. Józefem Szymeczkiem. Zgromadzeni mogli zaznajomić się z burzliwą historią Księstwa Cieszyńskiego, plastycznie ukazaną przez dr. Miłosza Skrzypka, pracownika RODM i Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Wstęp ten wprowadził słuchaczy do zasadniczej części spotkania. Józef Szymeczek barwnie przedstawił dzień dzisiejszy Polaków na Zaolziu. Prawdą jest, że trudna przeszłość tej części Śląska w niemałym stopniu zaważyła na ich położeniu. Z populacji Polaków, która przed wojną liczyła co najmniej 150 tys. osób (przygniatającą większość na Zaolziu), dziś po czeskiej stronie Śląska Cieszyńskiego pozostało około 30 tys., mniej lub bardziej związanych z Macierzą, po części ulegających czechizacji. Szymeczek podkreślił rolę pieJózef lęgnowania związków z Rzeczpo-

spolitą. – Dla nas, Polaków, jest moralnym obowiązkiem utrzymywanie więzi transgranicznych. Polscy Zaolziacy potrzebują kontaktów ze swymi rodakami z Macierzy – stwierdził, wyrażając gotowość wspomożenia organizacji cyklicznych spotkań młodzieży z obu stron podzielonego granicą Śląska Cieszyńskiego. Otrzymał jednoznaczne zapewnienie, że jego inicjatywa nie spotka się z brakiem odzewu. Katowicki Ośrodek Debaty Międzynarodowej „kierunek czeski” określa jako strategiczny, a pielęgnację więzi z rodakami z Zaolzia uznaje za swój priorytet. W imieniu RODM zadeklarowałem takie działania i zapowiedziałem dalszą animację narodowej współpracy o charakterze transgranicznym. Niebawem należy się spodziewać kolejnych inicjatyw w tym duchu. K

Manewry wokół niepewności Europy Badania opinii publicznej pokazują, że choć miliony Europejczyków są bardzo zaniepokojone rosyjską agresją i chciałyby widzieć większy opór swoich przywódców wobec takiego postępowania Rosji, wielu innych obywateli starego kontynentu woli bierną neutralność obecnie praktykowaną przez europejskich decydentów. Sankcje ekonomiczne są dla nich wystarczająco dużym aktem sprzeciwu wobec Rosji, usprawiedliwiającym ich zastraszająco niskie wydatki na obronę wojskową. Być może jest jednak wyjście dla tych Europejczyków, którzy gotowi są zasygnalizować swoim władzom oraz Putinowi gotowość do obrony, jeżeli Rosja nie zaprzestanie swojej agresji i ekspansji.

Finansowanie NATO Zrekrutowanie oraz szkolenia dla dziesiątków tysięcy żołnierzy i rezerw, zastąpienie przestarzałych samolotów, statków, czołgów i rakiet nowymi urządzeniami obronnymi high-tech, takimi jak drony, satelity, artyleria i radary – to wszystko byłoby ogromnie kosztowne dla NATO, tak samo jak wysłanie więcej żołnierzy i sprzętu na polskie, ukraińskie i bałtyckie granice. Nawet gdyby wszyscy członkowie NATO zwiększyli wydatki na obronę ponad zalecane 2% PKB, nadal nie wystarczyłoby to do stworzenia i utrzymania solidnego systemu obrony przed Rosją. Konieczne jest więc znalezienie innego źródła środków na utrzymanie takiego systemu.

NATO Freedom Bonds (obligacje wolności NATO) Jednym ze sposobów na uzyskanie środków finansowych dla Europy i Stanów Zjednoczonych byłaby sprzedaż obligacji NATO, „NATO Freedom Bonds”, przez rządy krajów członkowskich. Taka obligacja byłaby w uproszczeniu pożyczką, udzielaną państwu przez obywateli, grupy społeczne czy instytucje finansowe na określony czas. Uzyskane w ten sposób środki umożliwiłyby opłacenie kosztów zbrojenia państw NATO oraz wzniosłyby poziom wydatków na obronę narodową powyżej zalecane 2% PKB. Obligacje wojenne nie są w Europie nowością. Wielka Brytania, Niemcy, Austria i Węgry sprzedawały je

fot. Chris Williamson, departament obrony usa

Energetyczne obligacje NATO

Opór Putina Podczas trwającej pół wieku zimnej wojny Zachód praktykował doktrynę powstrzymywania (ang. containment) wobec ekspansji Związku Radzieckiego. Owa taktyka krajów Europy Zachodniej polegała na zachowaniu pokoju za wszelką cenę przy jednoczesnym głoszeniu nośnych haseł pokojowych oraz podtrzymywaniu własnych ogromnych sił militarnych. Filarem tej doktryny było wówczas spójne, dobrze uzbrojone oraz zamożne NATO. Jednak dziś sytuacja się odwróciła, a Pakt Północnoatlantycki wydaje się być głęboko podzielony między Ameryką, Niemcami, Francją a Wielką Brytanią oraz ich bezradnością i zwątpieniem. A neoizolacjonistyczne hasła Donalda Trumpa tylko pogłębiają ten podział. Owszem, NATO umieszcza małą i raczej symboliczną, czterobatalionową bazę z czterema tysiącami żołnierzy we wschodniej Polsce i krajach bałtyckich, ale tak niewielki krok nie ma szans wzbudzić jakichkolwiek obaw Putina.

Europejczyków i Amerykanów prawdopodobnie zakupiłoby obligacje NATO, aby okazać swoje przywiązanie do kwestii obrony wolności własnej i swoich sojuszników. Duże dochody pozyskane w ten sposób byłyby również kłopotliwym, ale i mobilizującym sygnałem dla rządów państw NATO, by bardziej zaangażowały się w obronę swojego regionu. W związku z rekordowo niskimi stopami procentowymi obligacje NATO stanowiłyby skuteczny sposób na pozyskanie znacznej części funduszy koniecznych do obrony. Pozyskując środki na obronę już teraz, unikniemy nagłego i niespodziewanego zapotrzebowania na owe środki w przyszłości.

w ubiegłym wieku, a Kanada opłaciła za ich pomocą połowę kosztów poniesionych podczas II wojny światowej. W czasie I wojny światowej Amerykanie wykupili ponad 30 miliardów dolarów obligacji (obecnie równowartość 473 miliardów dolarów), by wesprzeć swoje wojsko. Podczas II wojny światowej ponad połowa obywateli Stanów Zjednoczonych, 86 milionów osób, zakupiło obligacje warte łącznie 186 miliardów dolarów (2,5 biliona dzisiejszych dolarów amerykańskich). W promocję sprzedaży rządowych obligacji wojennych włączyli się zawodowi sportowcy, gwiazdy Hollywood, harcerze, lokalne organizacje oraz tysiące stowarzyszeń. Dlaczego nie mielibyśmy pozyskiwać środków w ten sam sposób w czasie pokoju? Ze względu na bezpośrednie zagrożenie agresją Rosji, miliony

Już nie wiem, po raz który cytuję (zresztą nie ja jeden) putinowskiego ideologa Aleksandra Dugina: „Etniczne napięcie w stosunkach polsko-litewskich jest niezwykle cennym elementem, który należy wykorzystać i w miarę możliwości pogłębiać”...

Solidarność jest ważniejsza od narodowych partykularyzmów Leonardas Vilkas

C

zęsto można usłyszeć opinię, że nie warto nadawać temu postulatowi zbyt wielkiego znaczenia. Inna, też nierzadka opinia głosi, że sprawa jest poważna, i dlatego Polacy (zdaniem Litwinów) albo Litwini (zdaniem Polaków) muszą opamiętać się. Spostrzegających, że opamiętanie byłoby wskazane dla obu stron, jest już mniej. Wiadomo, trzeba bronić interesów własnych rodaków; przecież to my mamy rację, a nie oni! A zaciętość w tej obronie nie pozwala dostrzec, że sami wzmacniamy ten tak pożądany przez Moskwę element (nie mówię o tych, którzy doskonale o tym wiedzą i robią to świadomie – a tacy też są)… Jakże aktualnie w tej sytuacji brzmią słowa Adama Mickiewicza: „Kto ma na myśli dobro jednego tylko narodu, ten jest wrogiem wolności”! Racją nadrzędną naszych narodów jest przeciwdziałanie imperialnym zamiarom Moskwy – wciąż trwającego bolszewickiego imperium zła, które niegdyś jedynie upozorowało swój rozpad, a dziś ponownie dąży do odzyskania częściowo utraconych przez siebie terenów i zdobycia nowych. Tu rzeczywiście mamy obraz czarno-biały. W przeciwieństwie do obrazu naszych wzajemnych nieporozumień, który jest pstry jak dzięcioł, a racja czasem leży gdzieś pośrodku, a czasem może na zupełnie innej płaszczyźnie. Nie ma sensu tu wyliczać polsko-litewskich historycznych animozji i kompleksów, które w dzisiejszej rzeczywistości i tak są nieaktualne, i nie ma żadnego powodu, aby pomagać moskiewskim agentom w narzucaniu nam ich jako problemów zastępczych. Nadmienię jedynie, że tego rodzaju

kłótnie polsko-litewskie, jakie zdarzają się dotychczas, rozpoczęły się, gdy po przegranym powstaniu styczniowym i okrutnych jak na owe przedbolszewickie czasy represjach wyrosło nowe pokolenie, które zamiast walki z zaborcą dążyło raczej do dostosowania się i ratowania stanu posiadania, a umysły sporej jego części ogarnęły idee nowoczesnego nacjonalizmu. I zacytuję trafne spostrzeżenie Józefa Mackiewicza: Rodzące się nacjonalizmy dawnych wspólników Rzeczypospolitej, ukraiński,

nie zdają sobie z tego sprawy? Kiedy w 1990 r. Litwa wybijała się z długoletniej sowieckiej niewoli, pewna część Polaków na Litwie próbowała ugrać sobie autonomię w konszachtach z Moskwą. A czy nie podobnie zachowali się Litwini w 1920 r., kiedy Polska walczyła z czerwoną zarazą nie tylko o swoją wolność, ale także o wolność Litwy i całej Europy, a oni tymczasem zawarli z sowiecką Rosją traktat pokojowy z tajnym załącznikiem, w którym Litwa zgodziła się, aby

Na putinowską agresję i projekty czy to Eurazji, czy też „koncernu mocarstw” należy odpowiadać nie fałszywą „realpolityką”, lecz bezwzględną solidarnością wobec wszystkich, komu te zamiary zagrażają. litewski, białoruski, wzór do swego „odrodzenia” narodowego zapożyczyły ślepo zarówno z programu, jak metod i haseł polskiego nacjonalizmu drugiej połowy XIX wieku. Przy tym, jak to się często zdarza, upodobali sobie jego aspekty najbardziej skrajne i paterny najbardziej szowinistyczne. Do pewnego stopnia mieli więc słuszność endecy, zarzucając federalistom różnego autoramentu: »Zwalczacie program endecji polskiej, a nie dostrzegacie jeszcze „gorszych endeków” wśród Litwinów i Białorusinów!« (Józef Mackiewicz, O pewnej, ostatniej próbie i o zastrzelonym Bujnickim, w: Józef Mackiewicz, Dzieła, t. 11 Droga Pani…, Londyn, Kontra, 1998, s. 51). Czy nie jest zatem tak, że jedna strona, słusznie nieraz oburzając się na poczynania drugiej strony, oburza się tak naprawdę na lustrzane odbicie własnych zachowań, tylko niestety

bolszewicy korzystali z jej terytorium na potrzeby wojny z Polską, łącznie z przemarszem wojsk? Niestety, w pamięci narodowej wielu moich rodaków utrwaliła się późniejsza akcja gen. Żeligowskiego, a nie ten haniebny i zdradziecki – nie tylko wobec Polski, lecz również wobec siebie samych – epizod. Kiedy Litwini słusznie potępiają postawę Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, na której liście podczas każdych wyborów notorycznie widnieją nazwiska proputinowskich Rosjan, a jej lider obok znaczka z biało-czerwoną flagą potrafi wpiąć wstążkę w kolorach stonki ziemniaczanej, czy wielu z nich zdaje sobie sprawę, że antypolski flirt przedwojennej Litwy z Moskwą i Berlinem (a po zaostrzeniu się konfliktu o Kłajpedę – już tylko z Moskwą) był jednym z głównych elementów uniemożliwiających stworzenie kordonu

sanitarnego i w istocie oznaczał geopolityczne samobójstwo? Na głupotę nie można jednak odpowiadać drugą głupotą. Nie wolno na nacjonalizm odpowiadać drugim nacjonalizmem. Benzyna nie jest przydatna do ugaszenia ognia. A jeżeli chcemy wyleczyć swego bliźniego z nacjonalistycznej choroby, to sami musimy być od niej wolni. Całkowicie. Łagodniejsza forma tej choroby nie wystarczy. Sam byłem świadkiem niezwykłego entuzjazmu i solidarności Polski w 1990 r. wobec dążenia Litwy do odzyskania niepodległości. Później ten ogromny potencjał życzliwości został bardzo uszczuplony – głównie z winy polityków litewskich, którzy nie zrobili prawie nic, aby przekonać do siebie miejscowych Polaków, ale także i z powodu pewnej egzaltacji po stronie Polski wokół doniesień o problemach (jak najbardziej realnych, ale nieraz wyolbrzymionych) polskiej ludności na Litwie. Nieraz zresztą są to bolączki ogólnolitewskie. Np. liczne przykłady bezprawia w zwracaniu (lub nieraz niezwracaniu) gruntów znajdziemy na całej Litwie (aczkolwiek prawdą jest, że najwięcej ich jest w Wilnie i najbliższych jego okolicach, gdzie właścicielami gruntów przed sowiecką okupacją byli głównie Polacy, a dziś na tych terenach rozrasta się stolica kraju). A na temat reformy oświaty rzeczywiście uszczuplającej stan posiadania polskiego szkolnictwa (ale bynajmniej nie prowadzącej do jego likwidacji, jak to czasem przedstawia się w Polsce) wśród litewskich pedagogów istnieje teoria spiskowa głosząca, iż dyskusje o niej specjalnie zostały sprowadzone do kwestii mniejszości narodowych, aby pominąć inne

Jako uzupełnienie Nato Freedom Bonds powinny być sprzedawane również „NATO Energy Bonds” (Energetyczne Obligacje NATO), z których środki przeznaczone byłyby na opracowanie alternatywnych źródeł energii, portów i rurociągów, tak aby Europa nie musiała polegać na dostawach rosyjskiego gazu czy ropy. Obligacje te miałyby formę papierów wartościowych, spłacanych dzięki dochodowi generowanemu przez nowe obiekty produkcji i dystrybucji energii.

Żelazna kurtyna XXI wieku Podczas gdy Rosja powraca do wiecznie pojawiających się w jej historii korupcji, despotyzmu i zbiorowej paranoi, na starym kontynencie rysują się granice nowej żelaznej kurtyny. Miną lata bądź dekady, nim przekonamy się, czy idee epoki oświecenia oraz wartości demokratyczne znane w Europie od wieków mogą nadal współgrać z dzisiejszą Rosją. Do tego czasu Europa musi bronić swojego terytorium, historii, wartości i, co najważniejsze, obywateli. RP przeznacza na wydatki wojskowe, uzgodnione w ramach NATO 2% swojego PKB, (a np. Niemcy tylko 1,7% PKB Niemiec, co postrzegane jest przez szereg państw Sojuszu jako brak minimum solidarności - dane za 2015 r.) K

kontrowersyjne jej aspekty… Nie namawiam bynajmniej polskiej strony do pobłażliwości wobec niewłaściwych poczynań litewskich władz w stosunku do swoich obywateli narodowości polskiej. Reagować trzeba, ale w sposób przemyślany i skuteczny. Liderowi regionu, słusznie uświadamiającemu mniejszego partnera, że nawet takie kwestie, jak pisownia nazwisk czy dwujęzyczne nazwy ulic mogą mieć strategiczne znaczenie, nie wypada traktować tychże spraw strategicznych jako karty przetargowej. Tak jak w czasach międzynarodówki komunistycznej należało odpowiadać nie nacjonalizmem, lecz międzynarodówką antykomunistyczną, tak dziś, po rzekomym jej upadku, na putinowską agresję i projekty czy to Eurazji, czy też „koncernu mocarstw” należy odpowiadać nie fałszywą „realpolityką”, lecz bezwzględną solidarnością wobec wszystkich, komu te zamiary zagrażają. Leonardas Vilkas był członkiem Ligi Wolności Litwy – nielegalnej organizacji walczącej o niepodległość Litwy. Obecnie jest tłumaczem m.in. literatury polskiej. Przetłumaczył na język litewski „Drogę donikąd” Józefa Mackiewicza.

K

Projekt współfinansowany przez Minis­terstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej (strony 6 i 7). Publikacje wyrażają jedynie poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.


kurier WNET

8

S

pod gruzów domostw wydobywa się kilkuletnie dzieci wzywające na próżno swoich rodziców. Nienawiść, pycha zbierają swoje żniwo. Na naszych oczach toczy się gra ludzkim życiem. Jakże potrzebne jest właśnie dziś przypominanie o dniu, w którym świat okryło widmo śmierci. To nie tylko lekcja historii, ale i pewien rodzaj przestrogi, byśmy nigdy nie byli zmuszeni bronić kolejnego Westerplatte, którym może być już niedługo dom rodzinny, wiara, rodzina, a także zwyczajna ludzka godność, którą dziś bezkarnie się poniewiera. Artykuł redaktora naczelnego miesięcznika „Slunski Zeitung” wprawił mnie w szczere zakłopotanie (przepraszam Szanowną Redakcję tego czasopisma, jeżeli tytuł napisałem błędnie; jestem Ślązakiem, znam gwarę, lecz języka takowego nie, i Boże uchowaj). Autor tegoż materiału przypomina, jakoby to Górnoślązacy witali żołnie-

stały się one popularne w całej Mezopotamii oraz Indiach, Chinach, Japonii i Korei. Zachwycały Persów. Królowały w ogrodach Babilonii, gdzie były destylowane parą wodną i przerabiane na drogocenny olejek. Doceniali je bohaterowie biblijni. Ogrody jerozolimskie przesycone były ich zmysłowym zapachem. Starożytni Grecy i Rzymianie nie tylko podziwiali dostojne piękno tejże rośliny, ale wykorzystywali jej walory zdrowotne i kosmetyczne. Pochodzenie nazwy wyspy Rodos wzięło się właśnie od tamtejszej uprawy róż. Wtedy też znano już aż dwanaście odmian tychże krzewów. Kwieciem owym, symbolizującym także miłość i pamięć, ozdabiano skronie podczas uroczystości i zabaw, a płatkami suto obsypywano zastawione stoły. Ucztujący wręcz się w nich tarzali. Organizowano specjalne święta róż zwane Rosaliami. Jeszcze współcześnie na rzymskim Wzgórzu Awentyńskim organizuje się międzynarodowe pokazy ich najpiękniejszych odmian. Wspaniałość tych kwiatów podziwiali nie tylko starożytni poganie, ale chrześcijanie i muzułmanie. Do średniowiecznej Europy specjalnie pachnące róże, zwane potem francuskimi, sprowadzali z Ziemi Świętej krzyżowcy. W ogrodach Karola Wielkiego były najważniejszymi roślinami. Kwiat ten często malowano na murze, a powiedzenie czegokolwiek „pod różą”, zobowiązywało do dyskrecji. Podobno papież Hadrian V wydał zarządzenie, aby nad konfesjonałem spowiednicy umieszczali białe róże na znak tajemnicy spowiedzi. Mnisi, umartwiając się, ozdabiali swoje tonsury wieńcami z ich kolczastych gałązek. Mistycy traktowali ten kwiat jako symbol mądrości. Róże szczególnie upodobali sobie dostojni Biskupi Rzymu. Od czasów pontyfikatu Leona IX wykonane ze szczerego złota róże ofiarowywane są najznamienitszym sanktuariom maryjnym. Na przestrzeni tysiąclecia trwania chrześcijaństwa w Polsce nagromadziło się kilkanaście takich papieskich odznaczeń. Najwięcej jest ich na Jasnej Górze. Jedną z nich podarował św. Jan Paweł II podczas swojej pierwszej podróży do

„Madonna Różana” jest to specyficzny tytuł Maryjny. Tak też nazwany został pewien tajemniczy, oryginalny obraz, będący w posiadaniu prywatnego kolekcjonera.

Madonna Różana Barbara Maria Czernecka

Kwiat ten często malowano na murze, a powiedzenie czegokolwiek „pod różą”, zobowiązywało do dyskrecji. Podobno papież Hadrian V wydał zarządzenie, aby nad konfesjonałem spowiednicy umieszczali białe róże na znak tajemnicy spowiedzi.

Świat pogrąża się w chaosie i nienawiści. W każdym z zakątków kuli ziemskiej z różnych, nie do końca zrozumiałych powodów powstają kolejne punkty zapalne. Wybuchają coraz to nowe konflikty. W niejasnych sytuacjach giną Polacy w krajach do niedawna uważanych za ostoję wolności i demokracji.

77 rocznica

Czego nas nauczyła ta lekcja? Tadeusz Puchałka

ależy też wspomnieć, że od XIII wieku popularna stała się modlitwa, określana właśnie jako różańcowa, ułożona przez świętego Dominika Guzmana i rozpowszechniana przez jego zakonników. Pierwotnie nazywana ona była psałterzem Najświętszej Maryi Panny i składała się ze stu pięćdziesięciu paciorków, czyli liczby biblijnych psalmów. Jeden z dominikanów, święty Jacek Odrowąż pochodzący z Kamienia Śląskiego, rozpowszechnił jej odmawianie w Polsce. Nazwa „różaniec”, z łacińskiego „rosarium”, oznacza właśnie różany ogród. Pamiątką po pobożności różańcowej świętej Brygidy są początkowe trzy „zdrowaśki” z jakże dzisiaj aktualnymi prośbami o pomnożenie wiary, wzmocnienie nadziei i rozpalenie miłości. Bulli wydanej przez papieża Sykstusa IV, zatytułowanej „Ea quae”, z 9 maja 1479 roku, zawdzięczamy końcowe wezwanie Pozdrowienia Anielskiego oraz rozważanie tajemnic radosnych, bolesnych i chwalebnych. Ojciec święty Sykstus V, którego pontyfikat przypadał na drugą połowę XV wieku, zalecił codzienne odmawianie różańca. Wiek później, po zwycięstwie chrześcijan nad Turkami Osmańskimi w bitwie pod Lepanto, które nastąpiło 7 października 1571 roku, Pius V ustanowił w kalendarzu liturgicznym ten dzień corocznym świętem Matki Boskiej Różańcowej. W 1826 roku Paulina Jaricot, francuska apostołka, zapragnęła otoczyć różańcową modlitwą cały świat. Z jej inicjatywy poszerzało się grono członków Żywego Różańca zgrupowanych w piętnastkach, którzy każdego dnia odmawiali po jednej tajemnicy. Dziełu

temu udzielił aprobaty papież Grzegorz XVI. W połowie dwudziestego wieku w Ameryce nastąpił przełom w propagowaniu tego typu praktyk. Powstał Różaniec Misyjny, w którym każdy kolor dziesiątki symbolizuje inny kontynent: żółty – Azję, zielony – Afrykę, biały – Europę, czerwony – Amerykę i niebieski – Australię oraz Wyspy Oceanii. Rozważania różańcowe należały do szczególnie ulubionych nabożeństw świętego Jana Pawła II. Ten wielbiciel Madonny w Liście apostolskim „Rosarium Virginis Mariae” z dnia 16 października 2002 roku rozszerzył tę modlitwę o dodatkowe, dotąd brakujące tajemnice światła. Współcześnie przy parafiach, w szkołach, a nawet na podwórkach także prężnie działają Róże Różańcowe. Są to dwudziestoosobowe wspólnoty, których członkowie każdego dnia rozważają po jednej tajemnicy z najważniejszych wydarzeń Nowego Testamentu. Jest to bowiem nabożeństwo pięknie streszczające całą Ewangelię Chrystusa. Sam zaś różaniec jest wieńcem symbolizującym piękno i szczęście, które to z dzieła zbawienia stały się udziałem Najświętszej Maryi Panny. Jako narzędzie modlitwy tradycyjny różaniec składa się z 59 koralików nanizanych na łańcuszek bądź sznureczek. Na tych paciorkach rozważa się największe tajemnice ziemskiego życia Syna Bożego i Jego Matki. Znaczenie róż zostało więc ostatecznie ściśle powiązane z Anielską Królową. Patrząc zaś na prezentowany obraz Madonny Różanej, wręcz pragnie się bez końca powtarzać formułkę Pozdrowienia Anielskiego: Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. Dajmy się i my otoczyć owym różańcowym wieńcem, który utkany ze słów Archanioła, a powtarzany przez nasze pobożne myśli i dobre westchnienia, podniesie nas z tego ziemskiego padołu ku niebu, gdzie króluje prawdziwe szczęście. Doświadczmy tego duchowego piękna! K

prości ludzie świadomi tego, co chcą zmienić i dlaczego. Uważam, że pisząc o Śląsku, przepięknej kulturze, tradycjach, mowie utkanej też z germanizmów i czechizmów, ale której podstawą jest staropolszczyzna, o śląskich dramatach i tragediach, jakie przeżywali mieszkańcy tej ziemi – należy to robić niezwykle ostrożnie, a przy tym zachować obiektywizm. Nie wolno nam zapominać o dramatycznych losach Ślązaków podczas przewalającej się przez ten skrawek ziemi Tragedii Górnośląskiej, kiedy to, jak pamiętamy, tysiące śląskich górników, i nie tylko, wywożono na, jak to nazywano, nieludzką ziemię. Kim byli ludzie, którzy w tym czasie dopuszczali się zbrodni na moich staroszkach i starkach – bo przecież i kobiety dzieliły

Świat niestety niewiele się zmienił od tej pory, skoro trwa ubijanie prywatnych interesów na ludzkiej biedzie, kryzysach społecznych. Wydaje się, że lekcja, którą otrzymaliśmy 77 lat temu, niczego nas nie nauczyła, nie potrafimy, a może świadomie nie chcemy wyciągać wniosków. Chłopcy ze swastykami na czapkach częstujący dzieci czekoladą, dziewczęta obsypujące naręczami kwiatów czołgi – te same, które już za chwilę rozjeżdżały ludzi na drogach. Nie ma usprawiedliwienia dla wojny i jej skutków. Tam, gdzie rozum śpi, budzą się demony. Jakże łatwo jest uśpić rozum przemyślaną propagandą! Brońmy się przed tym, na ile tylko starczy sił, bo dziś znów historia jakby się powtarza. Doradzałbym daleko idącą ostrożność w publikowaniu materiałów, które

Polska, o czym dowiadujemy się dopiero od niedawna, była w lesie – i to dosłownie, i w przenośni – bo tam jeszcze próbowali zmienić coś ludzie, których w tym czasie nazywano bandytami.

fot. Georg Pahl / CC-BY-SA

Kim byli ci, którzy zza ogrodzenia mojego domu rodzinnego oddawali ostatnie pojedyncze strzały w kierunku nacierających oddziałów niemieckich, a z całą pewnością nie rzucali w nich polnymi kwiatami? rzy Wehrmachtu radośnie, z bukietami pachnących kwiatów. Oczywiście takowe przypadki miały miejsce, ponieważ mniejszości niemieckie miały prawo uważać chłopców ze złamanym krzyżem na czapkach za swoich. Nie brakowało też i sympatyków hitlerowskiej władzy, których można było znaleźć wielu w owym czasie, i to nie tylko na Górnym Śląsku. Należałoby zapytać, kim byli zatem ci mieszkańcy, którzy w tym czasie chowali się w piwnicach swoich domów? O nich nie wspomniano w artykule ani słowem. I kim byli ci, którzy zza ogrodzenia mojego domu rodzinnego oddawali ostatnie pojedyncze strzały w kierunku nacierających oddziałów niemieckich, a z całą pewnością nie rzucali w nich polnymi

ojczyzny w 1979 roku. Drugą przywiózł Benedykt XVI w roku 2006. Jest to ta sama, którą już czterdzieści lat wcześniej polecił wykonać Paweł VI, jednak z przyczyn politycznych nie było mu dane swojego daru ofiarować osobiście. Ostatnią, w srebrnym wazoniku na podstawce z różowego marmuru, pozostawił papież Franciszek. Wszystkie są widoczne na ołtarzu z cudownym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.

N

fot. z archiwum autorki

N

ieznany jest jego twórca. Podpisał się w dolnym rogu jako B. Schnitt, obok daty 1921. Wszelkie próby dowiedzenia się o nim czegokolwiek więcej jak dotąd zakończyły się niepowodzeniem. O tym artyście nie można znaleźć żadnej informacji. W obrazie jego autorstwa wyraźnie widać wysokiej klasy kunszt malarski. Nawet znawcy tematu potwierdzają tę opinię. Posiadania eksponatu nie powstydziłoby się żadne muzeum czy pałac. Madonna jest tutaj przedstawiona w całej postaci, we wdzięcznej pozie. Ubranie jej stanowi jednolicie różowa suknia, która to w sztuce sakralnej wyraża ofiarną miłość. Niebieski maforion, spływający z głowy na ramiona i udrapowany w pasie, oznacza nieśmiertelność oraz wieczną szczęśliwość z Bogiem. Maryja stoi bosymi stopami na obłoku, co ma podkreślić Jej oderwanie od ziemi. Cała postać jest ukazana we wdzięcznym geście pokory. Madonna na lewej ręce trzyma Jezusa odzianego w białą tunikę. Oczy Syna Bożego wyraźnie są powiększone, co z odleglejszej perspektywy czyni je wyjątkowo wyrazistymi. Wzrok Chrystusa przenika widza. Maryję z Dzieciątkiem otacza siedem aniołów. Podtrzymują oni wieniec z białych i różowych kwiatów. Są to właśnie tytułowe róże. Tło zaś sprawia wrażenie gęsto zadymionego kadzidłem. Zza chmur dyskretnie przenika jasność, która jednak nie razi oczu patrzącego, a wręcz je uspokaja. W górnych rogach ram obrazu występują ozdobniki w kształtach liści akantu, co nadaje mu formę klasycystyczną. Obraz ma wymiary: 144/107 cm. Całość wręcz tchnie lekkością, uduchowieniem i wyzwala myśli o pięknie, dobru i nieziemskiej wzniosłości – zwłaszcza ów wieniec różany, uwity przez niebiańskie anioły i wdzięcznie okalający postać Madonny z Dzieciątkiem, przywołuje pozytywne myśli. Barwy owych królewskich kwiatów przedstawionych tutaj oznaczają czystość, dyskrecję, miłość, ale i cierpienie. Róże uprawiane są już od ponad 5000 lat. Najstarsze wzmianki o ich hodowli pochodzą z Sumeru. Następnie

K U R I E R · ś l ą s ki

kwiatami? Kim był zatem Emil Jojko, ks. Robota, Rudolf Nawrat, Józef Łukaszek, Franciszek Widenka, Franciszek Nowak, Wilhelm Machnik, Józef Hajduk i wielu, wielu innych (z brzmienia samych nazwisk wynika, że byli to Ślonzoki)? Już słyszę sympatyków i czytelników „Slunskigo Zeitunga”: Co za pytanie? To byli chachary. Dla jednych chachary, dla drugich bohaterowie. Warto zapoznać się bliżej z życiorysami tych ludzi. Warto także wspomnieć chociażby o słynnym Dywizjonie 304 „Ziemi Śląskiej”. Ktoś powie, że to tylko nazwa, że służyło w nim wielu nie mających ze Śląskiem nic wspólnego. To prawda, lecz sama nazwa już o czymś świadczy i nadano ją nie bez przyczyny.

Wielu „naszych” walczyło w mundurach gen. Andersa po uprzednim „opuszczeniu” oddziałów Wehrmachtu. Dezerterzy czy polscy patrioci? Wielu „naszych” walczyło w mundurach gen. Andersa po uprzednim „opuszczeniu” oddziałów Wehrmachtu. Dezerterzy czy polscy patrioci? Wielu z nich, którzy w tym czasie walczyli w tych szeregach, odpowiedziałoby dziś, że po prostu mieli dość walki o coś, co nie było nasze i nadszedł czas, by rozpocząć walkę po właściwej stronie. Marek Szołtysek, który napisał w „Dzienniku Zachodnim”: Wśród 1427 polskich żołnierzy, którzy polegli o wyzwolenie Bolonii, było aż 176 Ślązaków. Jest to aż 12% wszystkich poległych.

Warto także wybrać się na edukacyjny spacer ścieżkami śląskiej historii, odwiedzając wioski, przysiółki, miasta mniejsze i większe, gdzie napotkamy całe mnóstwo dowodów na to, że większość Ślązaków, a raczej ich nazwisk, wyryta jest na pomnikach i tablicach pamięci. Warto także odwiedzać izby pamięci, muzea. Nie zamieszczam w moim tekście wielkich nazwisk, od których to może już nas wszystkich rozboleć głowa. Za przywódcami powstań na Śląsku, wielkimi politykami stali

ten potworny los jak nie na Syberii, to pozbawione męskiej opieki na miejscu, gdzie trzeba było samej stanąć za pługiem, a często zastąpić w polu nawet konia? Czy byli to Polacy, bo przecież Polski wtedy nie było? Czy może były to marionetki, którymi sterowano, pociągano za sznurki? Polska, o czym dowiadujemy się dopiero od niedawna, była w lesie – i to dosłownie, i w przenośni – bo tam jeszcze próbowali zmienić coś ludzie, których w tym czasie nazywano bandytami. Polska była w lesie dzięki politycznym zagrywkom, bo grano nami bez możliwości decydowania o sobie. To bardzo bolesne, lecz o tym także, a może przede wszystkim, należy mówić. Propaganda to narzędzie, którym łatwo dochodzi się do sukcesu. Narzędzie brutalne, lecz skuteczne, a mistrzami tu byli Niemcy. Na początku odnosili wielkie sukcesy, czego przykładem jest chociażby dochodzenie Adolfa Hitlera do władzy dzięki umiejętnej grze, polegającej na rozpracowywaniu ludzkich umysłów. Niemcy tłumnie wyrażali gotowość poświęcenia się dla swojego wodza.

miast „łagodzić obyczaje”, mogą powodować kolejne konflikty, jakich niestety na ukochanej śląskiej ziemi dostatek był dycko. Z całym szacunkiem: mnie jako bajtla łojciec, a niy fater, posyłoł do kiosku i niy po zeitong, a po gazeta. Wyboru wtedy raczej nie było i, jak pamiętam, staroszek czytywoł „Gościa Niydzielnego”, tak samo mama (niy muter). Starka (tyż godołech do ni czynsto oma, niczego w tym złego nie widząc) mało czytała, rzykała, choć czynsto na stole leżoł katyjmus. Tata (albo łojciec) czytoł, podobnie jak staroszek to samo, ale czynsto posyłoł mie do kiosku po ,,Trybuna Robotniczo” (to tyż propaganda, ale już lepszo łod „Kraju Rad” czy „Trybuny Ludu”). Na koniec nasuwa mi się jeszcze to jedno, ostanie już zdanie: Mało nam łostudy i komedyje? Trzeba agresora ukazywać jako bohatera? Oczywiście, można i tak, pytanie tylko, komu i czemu ma to służyć? Poniżej kilka źródeł, do których warto zajrzeć. Jak na pokornego Ślonzoka przystało, zdrowia życza, samych yno sukcesów zeitongowi, ale tak abo inaczy dejmy pozor, coby zaś to niy była yno propaganda, bo ta frelka poradzi narobić marasu, a po co? K


kurier WNET

9

K U R I E R · ś l ą s ki W marcu 1941 r. Adolf Hitler wezwał generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich, tak zwanej Generalnej Guberni, Hansa Franka. Dyskretne spotkanie miało ponoć prywatny charakter i nie sporządzano protokołu. Po spotkaniu Frank powiedział najbliższym współpracownikom w administracji Generalnego Gubernatorstwa, że „Führer postanowił w ciągu 15–20 lat uczynić ten region ziemiami czysto niemieckimi”. Planowana czystka etniczna miała objąć nie tylko Żydów, ale również Polaków.

T

am, gdzie obecnie mieszka 12 milionów Polaków, będzie pewnego dnia mieszkać od 4 do 5 milionów Niemców” – obiecywał Hans Frank. Program ten wpisywał się w dalekosiężne plany Reichsführera SS i Policji Heinricha Himmlera, który miał ambitną wizję utworzenia przemysłowego imperium SS, w którym więźniowie obozów koncentracyjnych, zarządzanych przez SS, będą produkować uzbrojenie dla oddziałów Waffen SS oraz różne dobra dla przyszłych regionów osiedleńczych SS na zdobytych terenach wschodnich. Tworzone w krajach bałtyckich i w Siedmiogrodzie kolonie SS miały opasywać ziemie zamieszkałe przez polskich podludzi i zgodnie z wytycznymi „zdławić je ekonomicznie i biologicznie”. Świadom budżetowych ograniczeń III Rzeszy, Himmler uzgodnił z ministrem gospodarki i zarazem prezesem Reichsbanku Walterem Funkiem oraz ministrem finansów Lutzem Schweringiem von Krosigk zasady samofinansowania imperialnej wizji SS. W wyniku tych ustaleń 12 sierpnia 1942 roku Himmler skierował do wyższych funkcjonariuszy SS i Policji na Terenach Wschodnich okólnik zobowiązujący ich, aby skonfiskowane u Żydów cenne przedmioty i metale szlachetne przesyłali do Głównego Zarządu Administracji Gospodarczej SS – WVHA (SS-Wirtschafts- und Verwaltungshauptamt), który rozdysponuje je odpowiednim instytucjom Rzeszy. Kilka tygodni później prezes Reichsbanku Walter Funk wezwał zaufanego wiceprezesa Emila Puhla i przekazał mu życzenie Himmlera, aby bank przejął w zarząd kosztowności „zdeponowane” przez mieszkańców „wschodnich terenów okupowanych”, gdyż SS nie posiada odpowiednio bezpiecznej infrastruktury. Funk doradził zastępcy: „nie zadawaj żadnych pytań”. Operacyjne szczegóły Puhl miał ustalić z szefem WVHA, a zarazem inspektorem obozów koncentracyjnych, Oswaldem Pohlem. Prezesi Banku Rzeszy uradzili, że im mniej wiadomo o całej operacji, tym lepiej. Nikomu ani słowa o pochodzeniu przywożonych do skarbca kosztowności. Nie będzie się prowadzić protokołów ze spotkań i notatek z rozmów. Dostarczaniem „depozytów” miało się zajmować wyłącznie SS. Oficjalną informację o ich istnieniu podano w Reichsbanku zaledwie kilkunastu osobom. Puhl wtajemniczył tylko dyrektora Reichsbanku Frommknechta, który zarządzał skarbcami, oraz kierownika wydziału metali szlachetnych Alberta Thomsa. Funk i Puhl doskonale wiedzieli, co to są „depozyty” w rozumieniu administracji SS. Byli świadomi, że przywożone są z obozów śmierci, gdzie więźniowe z Sonderkommanda ograbiali zwłoki zagazowanych. Wyrywano obcęgami zęby ze złotymi i srebrnymi koronami lub dużymi plombami, odcinano palce z obrączkami lub pierścionkami, wyrywano kolczyki z uszu. Szczegóły logistyczne Puhl uzgodnił z Brigadeführerem SS Karlem Hermannem Frankiem oraz Obergruppenführerem SS Karlem Wolffem. Po stronie banku przyjmowanie i upłynnianie „depozytów” powierzono Thomsowi. Zwrócił on Puhlowi uwagę, że będzie potrzebował ekspertów zewnętrznych, którzy wycenią przywożone kosztowności, a zwłaszcza zapowiadaną biżuterię. W tej sytuacji trudno będzie zachować konieczną dyskrecję. Po dyskusji postanowiono zastosować procedurę sprawdzoną w 1938 roku po Kristallnacht, kiedy skonfiskowany majątek żydowski przekazano do sprzedaży do Lombardu Municypalnego w Berlinie, a bank odebrał później uzyskany dochód. Pierwszy „depozyt” złożono 26 sierpnia 1942 roku. Dostarczył go Hauptsturmführer SS Bruno Melmer, który przybył do banku dla niepoznaki po cywilnemu, ale i tak nie było wątpliwości, kogo reprezentuje, gdyż poobijane kufry i walizki oraz brezentowe worki wnosili esesmani w mundurach. Wyładunek pierwszego transportu zajął 4 dni. Każdy pojemnik otrzymał etykietę „Melmer”. Pojemniki były różne. W obozach śmierci pakowano w to, co miano pod

Makabryczne konto

Melmer Rafał Brzeski

ręką, co przywieźli ze sobą ludzie zapędzani do komór gazowych. Zawartość sortowano tylko z grubsza. W skrzyni odnotowanej w dokumentacji pod pozycją 71 było 1536 bransoletek damskich ze złota, srebra i laki. Do innej skrzyni wrzucono 2656 złotych kopert od zegarków. W jeszcze innej było 850 000 okupacyjnych polskich złotych. Niektóre walizki pełne były srebrnych sztućców. Były kufry złotych i srebrnych spinek do mankietów, szpilek do krawatów, naszyjników z pereł. Melmer przywoził transporty nieregularnie. W sierpniu 1942 roku tylko jeden, we wrześniu trzy, w listopadzie znów jeden. W listopadowym „depozycie” po raz pierwszy dostarczono złote mostki dentystyczne oraz zerwane z zębów złote i srebrne korony. Był to już odtąd stały składnik transportów, i to dostarczany w sporych ilościach.

filatelistycznymi i zabytkowymi zegarami, których nie można ot tak przekazać Wehrmachtowi do użytku żołnierzy. W korespondencji wewnętrznej SS przedmioty stanowiące „depozyty” określano mianem „żydowskie mienie pochodzące z paserstwa lub kradzieży”, a w Reichsbanku zapisywano je na specjalnie utworzone konto o nazwie „Melmer”. W bankowych księgach termin „SS” nigdzie się nie pojawiał. Uzyskane z upłynnienia „depozytów” kwoty bank wpłacał na konto „Max Heiliger” w Głównym Biurze Obrachunkowym Rzeszy w ministerstwie finansów. Człowiek o nazwisku Max Heiliger nie istniał. Konto należało do SS, ale wiedzieli o tym nieliczni. Przelewane kwoty były znaczące. Dokonany 27 października 1942 roku przelew opiewał na 1 184 375 reichsmarek oraz 59 fenigów i obejmował pierwsze trzy

Pojemniki były różne. W obozach śmierci pakowano w to, co miano pod ręką, co przywieźli ze sobą ludzie zapędzani do komór gazowych. Zawartość sortowano tylko z grubsza. Pośrednią drogą przez Lublin, gdzie rabunek prowadzono w ramach Akcji Reinhardt, dotarło do Reichsbanku złoto złupione mieszkańcom Warszawy. W lipcu 1942 roku Oberführer SS Wiegand zawiadamiał sekretariat Himmlera, że już przesłał z Warszawy do Lublina 2 tony „starego złota” i zebrał kolejne 629 kilogramów. W Lublinie mieściło się dowództwo Akcji Reinhardt prowadzonej w ramach ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w Generalnej Gubernii i regionie białostockim. Jej najważniejszym ośrodkiem był obóz zagłady na Majdanku, ale termin „Majdanek” nie pojawiał się w niemieckich dokumentach. Obóz, który w planach Himmlera miał być większy niż Auschwitz-Birkenau, nosił początkowo nazwę „Obóz jeńców

transporty. W dokonanej po wojnie analizie zachowanych dokumentów ustalono, że transportów takich było w sumie 76. Najpierw „depozyty” dostarczał osobiście Hauptsturmführer SS Melmer, a w ostatnich miesiącach wojny zastąpił go Strumführer SS Furch. Na podstawie zachowanych potwierdzeń przelewów ustalono, że na konto „Max Heiliger” Bank Rzeszy przekazał prawie 23,5 miliona reichsmarek, czyli niemal 9,5 miliona dolarów, licząc po obowiązującym w czasie wojny kursie 2,479 RM za dolara. Segregacją zawartości „depozytów” zajmowali się pracownicy Reichsbanku, którzy co najmniej od początku 1943 roku byli świadomi ich źródła, bowiem wysyłane do Berlina skrzynie, kufry i walizki nadawcy zaopatrywali

Dowożone dwa razy w miesiącu przez specjalnego kuriera diamenty jubilerskie niemiecki konsulat w Sztokholmie dostarczał szwedzkim firmom handlującym dyskretnie z III Rzeszą. wojennych Waffen SS–Lublin” i dopiero w lutym 1943 został przemianowany na „Obóz koncentracyjny–Lublin”. Kierujący Akcją Reinhardt Gruppenfuhrer SS Odilo Globocnik, dowódca SS i Policji dystryktu lubelskiego Generalnej Guberni, meldował w lutym 1943 roku, że w uzupełnieniu zagranicznych walut, biżuterii, zegarków i srebrnych monet odesłał do Berlina 1775 kilogramów złota w sztabkach i monetach. W raporcie końcowym akcji napisał, że zebrano łącznie 2909 kilogramów złota wartości ponad 8 milionów marek oraz złote monety wartości 1 736,5 tysiąca marek. Gruppenführer SS August Frank z WVHA w szczegółowym okresowym raporcie dla Himmlera, datowanym 13 maja 1943 roku, chwalił się, że pozyskano już 94 tysiące męskich i 33 tysiące damskich zegarków, 25 tysięcy wiecznych piór oraz znaczną ilość brzytew i żyletek. Skarżył się przy tym, że nie wiadomo, co zrobić z cennymi monetami numizmatycznymi, złotymi piórami wiecznymi i ołówkami automatycznymi oraz z wartościowymi kolekcjami

w etykiety „Lublin” lub „Auschwitz”. Dla pracowników wydziału metali szlachetnych nie było tajemnicą, że są tam obozy smierci, ale nikt nie robił niepotrzebnych uwag. Papiery wartościowe i banknoty różnych państw przekazywano do działu walutowego, złote sztabki, monety, biżuterię i inne kosztowności – do działu metali szlachetnych. Biżuteria w dobrym stanie trafiała na licytacje w berlińskim Lombardzie Municypalnym lub była wywożona za granicę. Wyroby ze złota wysokiej próby oraz obrączki ślubne przesyłano do Mennicy Pruskiej, gdzie przetapiano je na sztabki, którym nadawano fałszywe i antydatowane sygnatury dla ukrycia źródła pochodzenia. Złoto gorszej próby przekazywano do rafinacji w wyspecjalizowanej firmie Degussa (Deutsche Gold-und Silber-Scheidenanstalt – zakłady rafinacji metali szlachetnych i produkcji chemikaliów, w tym cjanowodoru używanego w komorach gazowych obozu Auschwitz-Birkenau. Obecnie znany producent stopów dentystycznych). Złoto pochodzące z „depozytów” SS zostało w czasie wojny sprzedane

głównie do Szwajcarii. Szwajcarzy przyznali, ale dopiero w 1998 roku, że złoto w trzech sztabach o numerach 36903, 36904 i 36905 oraz łącznej wadze ponad 37,5 kilograma pochodziło z siódmego „depozytu” dostarczonego przez Melmera 27 listopada 1942 roku. Bank Rzeszy przywiózł je do Berna i sprzedał Schweizerische Nationalbank 5 stycznia 1943 roku. Narodowy Bank Szwajcarii wprowadził sztaby dalej do międzynarodowego obiegu. Zachował się dokument świadczący, że do sztab z holenderskich monet wyprodukowanych w Mennicy Pruskiej dodano 37 kilogramów złota z „depozytów” Melmera i po sfałszowaniu oznakowania kruszec stał się anonimowy. 83% uzyskanych sztab nabył Bank Narodowy Szwajcarii, a resztę włoskie Banca d’Italia oraz Banco Commerciale Italiana. Ślad się urwał. Według wyliczeń międzynarodowej komisji ekspertów Niemcy sprzedali w sumie Szwajcarii 2580 kilogramów złota, które przeszło przez konto „Melmer”. Olbrzymią większość nie bezpośrednio za pośrednictwem państwowego Banku Rzeszy, ale okrężną drogą, przy pomocy dwóch największych banków komercyjnych. Zgodnie ze znalezionymi po wojnie dokumentami Banku Rzeszy, 673 kilogramy złota z konta „Melmer” sprzedano Deutsche Bank, a bliżej nieznaną ilość Dresdner Bank. Oba banki sprzedały to złoto dalej. Część w Szwajcarii, część na wolnym rynku w Turcji. Czy w „praniu” złota zagrabionego zwłokom ofiar komór gazowych uczestniczyły też inne niemieckie banki komercyjne? Nie wiadomo. W Szwajcarii niemieccy handlarze sprzedawali też brylanty przywożone do Berna przez kurierów w poczcie dyplomatycznej niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych. Dowożone dwa razy w miesiącu przez specjalnego kuriera diamenty jubilerskie niemiecki konsulat w Sztokholmie dostarczał szwedzkim firmom handlującym dyskretnie z III Rzeszą. Kwestia zwrotu majątku zagrabionego przez SS ludziom kierowanym do niemieckich obozów koncentracyjnych i obozów zagłady jest, mimo upływu dziesiątków lat, nadal otwarta. Nie ustalono, głównie z braku politycznej woli, co stało się z majątkiem ukradzionym przez Niemców ludziom, którzy nigdy nie trafili do systemu obozów koncentracyjnych. Wiadomo, że prowadzone przez Reischsbank specjalne konto „Melmer” nie było jedynym miejscem, gdzie trafiały kosztowności wysyłane z Auschwitz, Majdanka oraz innych obozów koncentracyjnych. Bank Rzeszy był jedną z licznych niemieckich instytucji, które otrzymywały złoto, waluty i cenne przedmioty rabowane skazanym na powolną śmierć lub wysyłanym do komór gazowych. Wiele można byłoby się zapewne dowiedzieć z dokumentów administracji gospodarczego Planu Czteroletniego, którego komisarzem był Reichsmarschall Hermann Göring, zazdrosny o sukces „złotego” pomysłu Himmlera. Ciekawe dokumenty mogą się również znajdować w zasobach archiwalnych niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych, które zajmowało się sprzedażą zagrabionej biżuterii w krajach neutralnych. Nie są niestety dostępne dokumenty alianckiej Trójstronnej Komisji do spraw Restytucji Złota Monetarnego, która po wojnie przez dziesiątki lat oddawała różnym krajom kruszec skonfiskowany przez Niemców z ich rezerw złota. Dziwne, ale amerykańskie władze nie zmikrofilmowały 26 teczek akt konta „Melmer”, chociaż pieczołowicie sfotografowano mniej dramatyczne dokumenty Reichsbanku. Teczki te, wraz z innymi archiwaliami Banku Rzeszy, przekazano jego następcy, Bank Deutscher Länder. I tak się jakoś dziwnie stało, że w latach 1970-tych dokumentalne dowody krwawego złota SS zaginęły i już ich nie znaleziono. W 1998 roku niemieckie archiwum państwowe potwierdziło, że po zgodzie federalnego ministerstwa finansów zniszczono w grudniu 1976 roku większość z 900 teczek dokumentów byłego Reichsbanku. K

Salon Wydawniczy „Czas” Elżbiety Schindler przy ulicy Zwycięstwa 1 w Gliwicach. Na regale z prasą zagraniczną można tu otrzymać bezpłatnie miesięcznik „ Jaskółka Śląska”. Niewtajemniczonym pragnę wyjaśnić, że nie jest to pismo związane z nauką o ptakach, lecz miesięcznik górnośląskich regionalistów.

Herby marszu Autonomii

B

Tadeusz Loster

iorąc do ręki i czytając tę gazetę, zacząłem zastanawiać się, dlaczego ma taki tytuł. Przypuszczalnie autorom tytułu chodziło o to, że jaskółka zwiastuje wiosnę. W myśl polskiego przysłowia „Jedna jaskółka nie czyni wiosny” widać, że to powiedzenie wzięli sobie do serca wydawcy, bo nakład pisma wynosi 25 000 egzemplarzy. Nasuwa się pytanie, kto za to płaci?. Jestem przekonany, że potrafię na nie trafnie odpowiedzieć za wydawców: „członkowie RAŚ i sympatycy”. Nie jestem ornitologiem, ale wiem, że nie ma takiego gatunku ani podgatunku, jak jaskółka śląska, a przytoczona w nagłówku gazety nazwa ŚLÓNSKO SZWALBKA nie jest odmianą jaskółki ani jej łacińską nazwą, tylko zdrobnieniem od niemieckiego słowa Schwalbe – jaskółka. W Europie występuje tylko jeden gatunek jaskółki, zwanej dymówką zwyczajną. Czytając omawianą 12-stronicową gazetę, wydawaną w kolorze, chciałoby się zmienić jej nazwę na DYMÓWKA ŚLĄSKA, co ani trochę nie zmieniłoby merytorycznej nazwy gazety. Numer „Jaskółki”, który wziąłem z półki prasy zagranicznej w Salonie Wydawniczym „Czas” w Gliwicach, to specjalny numer poświęcony przede wszystkim dziesiątemu z kolei Marszowi Autonomii, który odbył się 16 lipca. W tym numerze okładka mie-

polskiego, który miał przedstawiać złotego orła z czasów piastowskich na tarczy z ciemnego kobaltu. Wniosek ten nie uzyskał zatwierdzenia, choć w rozporządzeniu prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej określono wygląd herbu Województwa Śląskiego. Miał to być złoty orzeł bez korony, zwrócony w prawo w polu błękitnym. Takiego herbu używały polskie władze na Śląsku od 1929 roku do końca II RP. Po objęciu władzy w Niemczech przez Hitlera herb pruskiej Prowincji Górnośląskiej został zaakceptowany przez hitlerowców. Po „zjednoczeniu” Śląska przez Niemców w 1939 roku herb z orłem, kosą i kuplą został wprowadzony również na Śląsku „dołączonym” do Wielkiej Rzeszy. Obowiązywał on do 1945 roku, do czasu wkroczenia na Śląsk armii bolszewickiej. Obecnie obowiązujący herb Województwa Śląskiego został ustanowiony 11 czerwca 2001 roku uchwałą Sejmiku Województwa Śląskiego. Przedstawia on złotego orła Piastów górnośląskich bez korony, zwróconego w prawo na niebieskim tle. Był to znak dziedziczony przez przedstawicieli dynastii piastowskiej na Górnym Śląsku.

Z

astanawiam się nad tym, czy obecnych radnych z RAŚ zasiadających w Sejmiku Województwa Śląskiego nie obowiązuje przestrzeganie ustawy z 1 czerwca 2001 roku ustalającej

Od lewej: herb pruskiej prowincji Górnego Śląska, herb Województwa Śląskiego w II RP, obecny herb Województwa Śląskiego

sięcznika wypełniona jest kolorowym zdjęciem z marszu oraz hasłem, pod którym maszerowali uczestnicy: „Autonomia to normalność”. Gdy czytam to hasło, wracają mi echem słowa byłego premiera III RP Donalda Tuska… „Polskość to nienormalność”. Zdjęcie przedstawia fragment pochodu-demonstracji, wybrany tak, aby nie było widać niemieckich flag. Na temat niemieckich flag niesionych przez uczestników demonstracji pisze w omawianym numerze pan Norbert Ślenzok w tekście, zatytułowanym „Foch na niemiecką flagę”, ale o tym potem. Na zdjęciu zamieszczonym na stronie tytułowej miesięcznika rzuca się w oczy herb Śląska, powiewający na flagach i eksponowany na koszulkach uczestników marszu. Mam nadzieję, że nie jest to rozmyślna prowokacja, ale nieznajomość faktów historycznych przez demonstrantów. Wyjaśniam, że chodzi mi o niemiecki herb Górnego Śląska.

20

czerwca 1922 roku nastąpił podział Górnego Śląska i przyłączenie południowo-wschodniej jego części do Polski. Aby wyróżnić odrębność Górnego Śląska, który pozostał po stronie niemieckiej, 1 czerwca 1926 roku został przyjęty nowy herb pruskiej Prowincji Górnośląskiej. Herb został zaprojektowany przez Ottona Huppa, niemieckiego grafika i heraldyka, twórcy 6000 rysunków herbów. Herb niemieckiej części Górnego Śląska przedstawiał na tarczy w polu błękitnym pół złotego orła, pod nim złotą kosę i złotą kuplę – godło górnicze. Aby wyróżnić herbem część Górnego Śląska, która przypadła Polsce w 1928 roku, wojewoda śląski dr Michał Grażyński złożył wniosek o zatwierdzenie historycznego herbu Śląska

herb Śląska i czy nie powinni zwrócić uwagi organizatorom marszu, że propagowanie nielegalnego herbu z orłem, kosą i kuplą jest swoistą demonstracją przeciwko polskości Śląska. Takich skrupułów nie ma poseł do Parlamentu Europejskiego Marek Plura, który właśnie w numerze specjalnym, w artykule „Święto śląskiej flagi” przypomina, że święto – „dziń Ślónskiej Fany, który przypada 15 lipca, staje się z roku na rok coraz popularniejszy”. Wraz z artykułem zamieszczono zdjęcie, na którym jest autor artykułu Marek Plura obok flagi z herbem pruskiej Prowincji Górnośląskiej. Ponadto chciałem wyjaśnić panu Peterowi Langerowi, znawcy historii flagi górnośląskiej, że flaga ukraińska, mająca kolory niebiesko-żółte, nie jest związana z historią Śląska i nie ma dowodu na to, że została nadana przez księcia Władysława II Opolczyka, uważanego przez historyków za kondotiera politycznego. Flaga Śląska ma kolor złoto-niebieski, a flaga Ukrainy niebiesko-żółty. Niebieski to kolor ukraińskiego nieba, a żółty to kolor pszenicznych łanów. Wróćmy do artykułu Norberta Ślenzoka „Foch na niemiecką flagę”. Pan Norbert w swoim artykule dziwi się, że „redaktor Tomasz Szymborski z katowickiej TVP, a wraz z nim zastępy internetowych krzykaczy, zatrzęśli się z oburzenia na widok flagi niemieckiej obecnej na Marszu Autonomii. Cóż zdrożnego – pisze dalej pan Norbert – w tym, że zamieszkali w RFN Ślązacy przybywają na manifestację z symbolem kraju, w którym aktualnie żyją?”. Panie Norbercie, po pierwsze nie była to tylko jedna flaga, a po drugie na Marszu Autonomii w większości byli manifestanci, którzy obecnie żyją w Polsce, a polskiej flagi nie było wśród uczestników marszu. K


kurier WNET

10

Podstawowym zadaniem, jakie miała do wykonania Armia Krajowa, było podjęcie w odpowiednim momencie akcji powstańczej, aby wyzwolić kraj. Do realizacji tego zadania struktury ZWZ-AK przygotowywały się więc nieprzerwanie przez cały okres okupacji. Tak też rzecz się miała z Okręgiem Śląskim AK, który w roku 1944 osiągnął stan ok. 45-50 tys. ludzi.

Przygotowania AK do bitwy o Śląsk Wojciech Kempa

Z myślą o walce o Śląsk utworzono związek operacyjny, na którego czele stanął gen. bryg. Stanisław Rostworowski ps. Odra, Brzask i którego szefem sztabu został mjr Jan Górski ps. Chomik. Dodajmy, że nie przypadkiem dowództwo nad jednostkami, które miały wziąć udział w bitwie o Górny Śląsk, powierzono właśnie gen. Rostworowskiemu. W III Powstaniu Śląskim pełnił on funkcję szefa sztabu Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych. Można więc rzec, że jak nikt inny nadawał się do tego zadania. Przypomnijmy, że według planów walki w III Powstaniu Śląskim

Dowództwo nad jednostkami, które miały wziąć udział w bitwie o Górny Śląsk, powierzono gen. Rostworowskiemu. W III Powstaniu Śląskim pełnił on funkcję szefa sztabu Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych. siły powstańcze zostały podzielone na trzy grupy operacyjne, z których największą i najsilniejszą była grupa „Wschód”. Miała ona za zadanie opanowanie Okręgu Przemysłowego wraz z węzłem kolejowym w Łabędach. W tym czasie grupa „Południe” otrzymała zadanie opanowania terenu powiatów pszczyńskiego i rybnickiego,

Skąd zainteresowanie tematem Okręgu Śląskiego Armii Krajowej? Dziejami Armii Krajowej, a w szczególności dziejami AK na Śląsku, interesuję się od dziecka. Można powiedzieć, że od zawsze lubiłem oglądać filmy historyczne, czytać książki historyczne, przy czym z początku były to opowiadania i powieści, później prace popularnonaukowe i naukowe. Najbardziej pociągała mnie tematyka związana z II wojną światową, a zwłaszcza z konspiracją, partyzantką, Powstaniem Warszawskim... Wiele osób z mojej rodziny było zaangażowanych w działalność AK na Śląsku. Mój dziadek, por. Konstanty Kempa ps. Tadeusz, był członkiem sztabu Inspektoratu Katowickiego AK. Został aresztowany przez Niemców, skazany na karę śmierci i powieszony w KL Auschwitz. Często słuchałem opowieści, czytałem w książkach czy artykułach prasowych o działalności mojego dziadka – to oddziaływało na moją wyobraźnię i kształtowało mój światopogląd. Nieustannie starałem się pogłębiać swoją wiedzę nie tylko czytając książki czy artykuły, ale także odwiedzając archiwa. W sumie zajmowałem się tym jednak raczej hobbystycznie...

w ogóle zdawało się nie być zainteresowane łożeniem środków na promowanie historii czy postaw patriotycznych. W tę lukę zaczęły więc wchodzić różnego rodzaju niemieckie fundacje, a kto płaci, ten wymaga. Towarzyszyła temu nachalna propaganda, że powinniśmy – jako społeczeństwo – być otwarci na różne od naszych postawy, na odmienny światopogląd, na odmienną wrażliwość. W szczególności dotyczyło to wrażliwości, postaw i opinii niemieckich, a także różnego rodzaju środowisk proniemieckich i antypolskich. Dla naukowców czy dziennikarzy, którzy nie mogli liczyć na finansowe wsparcie ze strony państwa polskiego, było to swoistym usprawiedliwieniem sięgania po „konfitury” w postaci grantów, stypendiów, po które to z pobudek koniunkturalnych zaczęli wyciągać ręce. W efekcie zaczęto nam narzucać nie tyle niemiecką wizję, co wręcz niemiecką propagandę historyczną.

Aż w którymś momencie zacząłeś publikować... Zaczęło się od dyskusji toczonych na forach internetowych. Nagle uświadomiłem sobie, że młodzi ludzie nic nie wiedzą o działalności AK na Śląsku. Zrozumiałem, że od momentu upadku komuny temat ten przestał być obecny w publikacjach. A przecież z pozoru warunki stały się korzystniejsze – zniknęła cenzura, dokumenty skrywane wcześniej w archiwach UB i SB stały się dostępne dla potencjalnych badaczy...

Uświadomiłem sobie, że młodzi ludzie nic nie wiedzą o działalności AK na Śląsku. Zrozumiałem, że od momentu upadku komuny temat ten przestał być obecny w publikacjach.

Czemu więc badacze nie podejmowali tego tematu? Podejrzewam, iż dlatego, że nie służył on „polsko-niemieckiemu pojednaniu”, które to w coraz większym stopniu zaczynało przypominać „przyjaźń polsko-radziecką”, która odeszła w niebyt wraz ze słusznie minioną epoką. Niestety, zastąpiono ją „polsko-niemieckim pojednaniem”, budowanym wedle tych samych reguł i zasad. Państwo polskie zdawało się nie być zainteresowane wspieraniem tego rodzaju badań, zresztą

a także prawobrzeżnej części powiatu raciborskiego, obsadzenie linii Odry z przyczółkiem w rejonie Raciborza, a następnie rozwinięcie częścią sił natarcia w kierunku na Bierawę i Stare Koźle, by zapewnić osłonę południowego skrzydła obszaru operacyjnego powstania. Z kolei grupa „Północ” po opanowaniu Tarnowskich Gór miała rozwinąć natarcia po osiach Lubliniec–Olesno, Zawadzkie–Fosowskie, Pyskowice–Toszek–Strzelce–Groszowice oraz Pyskowice–Ujazd–Sławięcice–Kędzierzyn, prowadząc równocześnie częścią sił działania partyzanckie na tyłach wroga. Po uchwyceniu wskazanych węzłów komunikacyjnych

Ile czasu zajęło Ci zbieranie materiałów? Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, jako że – o czym wspominałem – tematem tym zajmo-

wałem się od dziecka i ciągle gromadziłem jakieś materiały z tym związane. Natomiast w sposób intensywny zacząłem odwiedzać archiwa i biblioteki z myślą o publikacji opracowania dotyczącego dziejów AK na Śląsku jakieś siedem – osiem lat temu. O jakie konkretnie archiwa chodzi? Przede wszystkim o archiwa katowickie – Archiwum Państwowe i Archiwum

pododdziały grupy „Północ” miały starać się utrzymać je do nadejścia sił głównych. Warto zauważyć, że poszczególnym grupom operacyjnym z okresu III Powstania Śląskiego odpowiadały konkretne inspektoraty Armii Krajowej: grupie „Wschód” – Inspektorat Katowice, grupie „Południe” – Inspektorat

Rybnik, a grupie „Północ” – Inspektorat Tarnowskie Góry. Odnotujmy w tym miejscu, że północną część obszaru Górnego Śląska pokrywały i pokrywają rozległe kompleksy leśne sprzyjające działaniom obronnym i organizowaniu zasadzek, korzystne do prowadzenia działalności partyzanckiej i utrudniające manewrowanie dużymi związkami taktycznymi, zwłaszcza po obfitych deszczach. Z kolei w południowej części tego terenu dogodną do obrony rubież stanowiła Odra, która co prawda nie była na tym odcinku istotną przeszkodą terenową, mogła jednak posłużyć jako osłona południowego skrzydła obszaru operacyjnego, tym bardziej, że po jej ewentualnym przełamaniu przeciwnik miał przed sobą gęste kompleksy leśne (Lasy Rudzkie oraz Pszczyńsko-Kobiórskie). Z uwagi na rzeźbę terenu i poziom zalesienia był to region trudny do prowadzenia działań zaczepnych przez wojska regularne, za to korzystny do prowadzenia działań partyzanckich, a także walk obronnych i pozycyjnych. Regionem odgrywającym szczególną rolę był położony w centralnej części Górnego Śląska Okręg Przemysłowy. Był to, zresztą jest do tej pory, obszar gęsto zaludniony, a z punktu widzenia gospodarczego rolę jego wprost trudno przecenić. Tu wszak skupiało

się 80% całej produkcji przemysłowej Górnego Śląska. Okręg Przemysłowy był też terenem silnie zurbanizowanym. Roman Umiastowski w wydanej w roku 1924 pracy Geografia wojenna Rzeczypospolitej Polskiej i ziem ościennych pisał:

Na niewielkiej przestrzeni znajdują się gęsto porozmieszczane obok siebie kopalnie węgla, cynku, ołowiu i żelaza, koksownie, fabryki amoniaku, smoły, brykietów, wielkie piece, stalownie, walcownie, odlewnie, kuźnie, warsztaty konstrukcyjne, fabryki wagonów, maszyn, drutu, armatur, huty i walcownie cynku i ołowiu, fabryki przetworów węgla, ołowiu, kamieniołomy, wapniaki itp. Wszystkie te zakłady wystrzelają ku niebu tysiącem kominów, których dymy warstwą sadzy pokrywają okolice i szeregi murowanych, jak koszary, kilkupiętrowych domów. Przeplatają zbiorowiska budynków i kominów liczne tory kolei normalnej bądź wąskotorowej, budowanej ze względów oszczędnościowych w terenie o pewnej falistości. Zakłady fabryczne łączą kolejki linowe, a osiedla ludzkie – tramwaj.

IPN. W nich są zgromadzone najważniejsze materiały dotyczące Armii Krajowej na Śląsku. Ale sporo ciekawych materiałów zgromadzono także w dziale zbiorów specjalnych Biblioteki Śląskiej, w Książnicy Cieszyńskiej, ale także w wielu innych miejscach... Zasadniczo chodzi jednak o archiwa i biblioteki krajowe? Nie tylko, sporo ciekawych materiałów znalazłem także w Archiwum w Karwinie oraz w Muzeum Śląska Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie. Trzeba bowiem pamiętać, że Okręg Śląski Armii Krajowej obejmował także tę część Śląska Cieszyńskiego, która obecnie należy do Republiki Czeskiej, czyli tzw. Zaolzie. Przejdźmy tymczasem do tego, co jest tematem Twojego opracowania, czyli do Okręgu Śląskiego Armii Krajowej. Należał on do najliczniejszych w kraju. Istotnie, konspiracja na tym terenie przybrała charakter wręcz masowy. Fundamentem, na którym zbudowano

tutaj AK, były organizacje ideowo-wychowawcze, takie jak harcerstwo, które stały się kuźnią kadr dla śląskiej konspiracji. A teren był tu bardzo trudny... Górny Śląsk był terenem szczególnie trudnym do prowadzenia działalności konspiracyjnej. Drogi Polski i Śląska rozeszły się w wieku XIV i od tej pory biegły odrębnymi torami. Od roku 1526 Śląsk pod względem politycznym był częścią świata niemieckiego, co oczywiście nie pozostało bez wpływu na panujące tu stosunki społeczne. Przez setki lat napływali tu osadnicy z różnych regionów Niemiec, których potomkowie traktowali śląską ziemię jak swoją ojcowiznę. Społeczności polska i niemiecka nie żyły w hermetycznie zamkniętych na siebie gettach. Wręcz przeciwnie. Stykały się, a nierzadko przenikały. Polacy i Niemcy byli sąsiadami, chodzili do tej samej szkoły, do tego samego kościoła, pracowali w tym samych zakładach pracy, nierzadko na sąsiednich stanowiskach. Na to wszystko nakładała się administracyjna germanizacja.

biegły ważne arterie komunikacyjne. Pierwszy z nich, wzdłuż Kłodnicy, łączył Okręg Przemysłowy z Koźlem (przez Sławięcice i Kędzierzyn), drugi zaś wyznaczała oś Opole–Strzelce Wielkie–Pyskowice–Okręg Przemysłowy. Obydwa te korytarze znakomicie nadawały się do kanalizowania ewentualnych natarć i organizowania silnej obrony opartej o rzekę Odrę, masywy leśne nad Kłodnicą, pomniejsze zespoły leśne w rejonie Czarnocin–Olszowa–Zimna Wódka oraz o naturalną pozycję ryglową, jaką był masyw Góry św. Anny. Wiele uwagi poświęcono kwestii opanowania Śląska Cieszyńskiego (wraz z Zaolziem). Z myślą o tym utworzono Grupę Operacyjną „Śląsk Cieszyński”, do czego wrócimy za miesiąc. K

Pomimo tak trudnych warunków, konspiracja – o czym przed momentem rozmawialiśmy – przybrała tu charakter wręcz masowy. Struktury konspiracyjne były na Śląsku liczniejsze aniżeli w innych regionach kraju, gdzie warunki do prowadzenia działalności konspiracyjnej były bez porównania korzystniejsze. Dość powiedzieć, że jesienią 1940 roku zorganizowanych było tu ok. 20 tysięcy ludzi, to jest trzy razy więcej niż w Warszawie.

Z historykiem i dziennikarzem Wojciechem Kempą, autorem zamieszczanych w „Śląskim Kurierze Wnet” artykułów na temat działalności AK na Śląsku oraz trzytomowego opracowania „Okręg Śląski Armii Krajowej” rozmawia Jadwiga Chmielowska.

Feniks z popiołów

Podjęcie tu walki o charakterze powstańczym wymagało użycia dużej masy wojska, przygotowanego do prowadzenia walk w trudnym terenie oraz wyposażonego w sprzęt inżynieryjno-saperski. Wielkie aglomeracje o gęstej i zwartej zabudowie z licznymi zakładami przemysłowymi oraz zdeformowane przez działalność produkcyjną środowisko geograficzne stanowiły nie lada wyzwanie, z którym należałoby się w takim wypadku zmierzyć. Umiastowskie pisze dalej: Zagłębia ze swą wielką ilością zakładów przemysłowych, objektów murowanych, betonowych linij kolejowych wymagają specjalnych metod walki, zbliżonej do typu walk ulicznych. Wartość rzeczywistą przedstawiają one wtedy, gdy są czynne; wówczas są arsenałem wojennym. Każda ze stron musi przeto dbać o utrzymanie swych montanów w stanie nienaruszonym. Rzut oka na ówczesną mapę Górnego Śląska wskazywał więc, co zresztą przetestowano w III Powstaniu Śląskim, na istnienie dwóch dogodnych korytarzy, wzdłuż których

Wiele uwagi poświęcono kwestii opanowania Śląska Cieszyńskiego (wraz z Zaolziem). Z myślą o tym utworzono Grupę Operacyjną „Śląsk Cieszyński”.

fot. z archiwum autora

K

omendant Okręgu Śląskiego AK, Zygmunt Walter-Janke, w książce W Armii Krajowej na Śląsku pisze: Rozpoczęto przygotowania planów opanowania terenu i poszczególnych ognisk walki zgodnie z zadaniem, jakie otrzymał Okręg z Komendy Głównej. Brzmiało ono: w chwili wybuchu powstania powszechnego (godzina „W”) opanować część wschodnią swego terenu (Inspektoraty oparte o granicę z Generalną Gubernią), zachodnią część zdezorganizować przez wzmocnioną dywersję. Dywersja miała objąć komunikację i czołowe osobistości niemieckie. W następnej fazie wspólnie z oddziałami Okręgów Krakowskiego i Kieleckiego oraz z Legionem Śląskim miała być opanowana zachodnia część Okręgu Śląskiego. Akcją w drugiej fazie miał kierować gen. Stanisław Rostworowski („Odra”) z Komendy Głównej, przebywający w Krakowie. Nieco dalej Zygmunt Walter-Janke uzupełnia tę informację: Teren, który miał być objęty powstaniem powszechnym, podzielony był na jego bazę i peryferie. Okręg Śląski był w szczególnej sytuacji. Jego wschodnia część, tj. inspektoraty sosnowiecki, bielski i wschodnia część inspektoratu Tarnowskie Góry, należała do bazy powstania i miała być w drodze walki zbrojnej opanowana. Natomiast inne tereny Okręgu, tj. inspektoraty katowicki, rybnicki i część zachodnia inspektoratu Tarnowskie Góry, miały ubezpieczyć tę walkę przez wzmożoną dywersję, zwłaszcza na komunikację i „główki” (element kierowniczy nieprzyjaciela). W drugiej fazie powstania miały wkroczyć do walki o zachodnią połać Okręgu – oprócz sił z jego części wschodniej, tj. 23 DP AK – dywizje krakowskie i kieleckie. Do dowodzenia tą akcją wyznaczony był gen. dr Stanisław Rostworowski, pseudonim Odra, który z niewielkim sztabem (szef mjr Jan Górski, skoczek spadochronowy) przebywał w Krakowie. Ogniska walki były ustalone w oparciu o starannie przeprowadzony wywiad sił nieprzyjaciela. Gdzie był niemiecki garnizon, tam widziano ognisko przyszłej walki i przygotowywano zawczasu jej plan i siły własne dla jego wykonania.

K U R I E R · ś l ą s ki

To wszystko sprawiało, że jedni o drugich sporo wiedzieli i trudno było zachować tajemnicę organizacyjną, która wszak jest fundamentem pracy konspiracyjnej. Dodajmy, że śląscy Niemcy donoszenie na swoich polskich sąsiadów do niemieckich organów administracji i policji traktowali w kategoriach patriotycznego obowiązku. Zresztą miejscowa administracja i policja, inaczej niż to miało miejsce w innych regionach Polski, nie składała się w większości z ludzi przybyłych z głębi Niemiec, a co za tym idzie – nie znających miejscowych uwarunkowań. Tutaj administracja i policja, w tym także tajna policja – gestapo, w lwiej części składały się z ludzi miejscowych, którzy dobrze wiedzieli, czego po kim można się spodziewać, znali lokalne uwarunkowania, wiedzieli, co w trawie piszczy. Jeśli dodamy, że od pierwszych dni niemieckiej okupacji gestapo zasypywane było donosami, to nie możemy się dziwić, że raz po raz dochodziło tu do potężnych wsyp, do których przyczyniali się też konfidenci penetrujacy struktury konspiracyjne.

Za to co jakiś czas dochodziło tu do masowych aresztowań i wszystko trzeba było odbudowywać niemalże od zera... Na przełomie 1940/41 r. nastąpiła seria celnych uderzeń gestapo – niemal cały aparat dowodzenia wyższego i średniego szczebla został zniszczony, zdezorganizowano sieć łączności. Poszczególne komórki organizacyjne utraciły ze sobą kontakt... W tej sytuacji Komenda Główna podjęła decyzję o reorganizacji Okręgu Śląskiego, który połączono z Podokręgiem Zagłębie, funkcjonującym dotąd niezależnie i podporządkowanym bezpośrednio Komendzie Obszaru Krakowskiego. Efekty pracy organizacyjnej były imponujące i w stosunkowo krótkim czasie Okręg Śląski ZWZ/AK stanął na nogi. Ale na przełomie lata i jesieni 1941 roku spadł nań kolejny potężny cios. W ręce gestapo wpadł komendant Inspektoratu Katowice, a niedługo potem nastąpiły aresztowania na terenie dzisiejszej Rudy Śląskiej, dzisiejszych Piekar Śląskich oraz powiatu tarnogórskiego. Objęły one w sumie kilkaset osób. Prawdziwa katastrofa nastąpiła jednak w połowie 1942 roku, kiedy to Okręg Śląski AK został wskutek aresztowań kompletnie rozbity. I znów, niczym Feniks z popiołów, zdołał się odrodzić... Rozwoju organizacyjnego Armii Krajowej w Okręgu Śląskim nie zdołały zahamować także kolejne fale aresztowań. W świetle Meldunku Organizacyjnego Nr 240 KG AK z dnia 1 marca 1944 roku Okręg Śląski Armii Krajowej miał mieć wówczas zorganizowane 862 plutony pełne i 117 plutonów szkieletowych. Licząc średnio po 50 żołnierzy w plutonie pełnym i po 25 w plutonie szkieletowym, otrzymujemy wynik 46 000 żołnierzy. Była to więc siła ogromna. K


kurier WNET

11

K U R I E R · ś l ą s ki

Cegła, którą H. Lis zaatakował funkcjonariusza UB, dowód rzeczowy w sprawie

Postanowienie o zatrzymaniu Henryka Lisa

P

rzed 1 maja 1951 r. Lis i Nowowiejski wydrukowali na posiadanym sprzęcie poligraficznym ulotki, których jednak nie rozpowszechnili, gdyż zostały one zniszczone na polecenie Stefana Nowowiejskiego, ojca jednego z konspiratorów. Wcześniej, m.in. w chorzowskich kościołach, kolportowali teksty przepisywane ręcznie, które wsuwano pod figury świętych. Zdaniem Henryka Lisa kościół był miejscem, w którym komunistyczne władze nie były w stanie wykryć „pochodzenia ulotek”. W walce propagandowej Lis zamierzał wykorzystać m.in. ulotkę z treścią: Niech żyje Konstytucja 3 Maja oraz akowską pieśń hymniczną z 1944 r. pt. Gdy naród: Gdy naród w Warszawie wystąpił z orężem, To wyście w Lublinie rządzili. Warszawa wołała: „zginiem lub zwyciężym”, A wy PPR tworzyli. O cześć wam, panowie z Lublina, Za mury stolicy zwalone, O cześć wam za rządy batiuszki Stalina, Za orła skradzioną koronę. Gdy ginął za wolność kwiat naszej młodzieży, Akowcy się w lasach trzymali, To wy tych najlepszych Ojczyzny żołnierzy Zdrajcami narodu nazwali. O cześć wam, czerwoni panowie, Za czułą nad nami opiekę. O cześć wam za wolność w piśmie i słowie, O cześć wam za waszą bezpiekę.

Lis spalił protokoły zebrań i zniszczył pieczęć organizacji. Wcześniej na jednym z majowych zebrań z inicjatywy Leszka Nowowiejskiego wrzucili do pieca swoje legitymacje organizacyjne. 1 VII 1951 r. Lis, Nowowiejski, Kaiser i Beck spotkali się o 5 rano na

sprawą zająć sędzia powiatowy D. Trojnar oraz oficer śledczy WUBP Tadeusz Sekala. Ten ostatni, przesłuchując J. Becka, poszerzył zakres tematyczny pytań, koncentrując się na politycznej działalności zatrzymanych. Był dociekliwy i indagował, pytając o następujące sprawy: • Czy organizacja, do której należał Beck, była finansowana przez jakieś ośrodki zagraniczne lub miejscowe? • Czy protokoły z odbytych zebrań Henryk Lis wysyłał gdzieś w teren lub przekazywał innym osobom? • Czy organizacja pisała jakieś ulotki i o jakiej treści, w jakim nakładzie

Zdjęcie H. Lisa, wykonane w areszcie

w Katowicach. Równocześnie nawiązano kontakt z Sekcją V, która prowadziła sprawę młodzieżową w tym samym miesiącu tegoż roku, jak i z poszczególnymi referatami ochrony, celem sprawdzenia, czy posiadały materiały dotyczące pisanych na murach haseł lub rozlepianych ulotek. O ile takie się znajdą – zakładał kierownik operacji – należało ustalić, czy „sprawcami” byli członkowie Samotwo-

wstępnym przesłuchaniu zaplanowano na tenże dzień przeprowadzenie rewizji w jego mieszkaniu, celem przejęcia broni, ulotek i pieczęci organizacji. Z kolei Montowskim „zajął się” st. ref. Sekcji V Józef Potempa, a nadzór nad W.J. Rozenblatem roztoczyło aż dwóch funkcjonariuszy: referenci S III Olszówka i Sośniak. W wyniku podjętych działań operacyjnych tego samego dnia do aresztu trafili

W toku dalszej działalności na kolejnych zebraniach omawiali zadania organizacji i sposób ich wykonania i wspólnie czytali zakazaną bibułę, m.in. pismo „Raj Bolszewicki”. Ponadto zakupili małą drukarnię ręczną, aby drukować ulotki, gazetki i sporządzić pieczęć Samotworzących Sił Zbrojnych.

Polityczna rzeczywistość na Śląsku: 1944–1956 Część III Samotworzące Siły Zbrojne Henryka Lisa Zdzisław Janeczek

chorzowskim rynku. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami podjęli działania zmierzające do realizacji planu przekroczenia polskiej, a następnie czechosłowackiej granicy, aby tym szlakiem przedostać się do Wiednia. Tramwajem dojechali do Katowic, a stamtąd koleją

i w jaki sposób powielała? • Gdzie ulotki były rozklejane, względnie rozrzucane? • Czy organizacja wydawała kiedyś jakieś wyroki i na jakich ludzi, celem stracenia ich? • Jaki był cel organizacji?

rzących Sił Zbrojnych. Po wykonaniu tych czynności planowano wytypować ze środowiska kandydata na agenta. Jego zadaniem było rozpracowanie organizacji. Miał on ustalić „stan liczbowy członków, skąd czerpią finanse, stan uzbrojenia, jakie posiadają środki techniczne”. Po-

również Jerzy Mańka i Roman Kroczek, mimo iż było wiadome, że ten drugi odmówił wstąpienia do organizacji. Ich komendant Henryk Lis przebywał wówczas w chorzowskim areszcie MUBP, gdzie w akcie desperacji 28 IX 1951 r. podjął nieudaną próbę ucieczki, obezwładniając

nadto powinien namierzyć „inspiratora organizacji, gdyż zachodziło podejrzenie, że organizacją kieruje lub kierują osoby starsze”. Powyższe zadania miały być wykonane do 7 VIII 1951 r. Pośpiech wynikał z obawy, aby pozostali na wolności członkowie „nie ulotnili się z Chorzowa”. Ponadto z prowadzonego śledztwa wynikało, iż w skład organizacji wchodziły osoby młode, liczące poniżej 20 lat, a w myśl zaleceń służbowych „organizacje młodzieżowe należało likwidować

oddziałowego aresztu Romana Grzesika. Został zatrzymany przez milicjanta Jerzego Popczyka. Siedziba MUBP w Chorzowie mieściła się przy ulicy Dąbrowskiego 45 w dawnym gmachu banku. Zabudowa miała charakter obronny, głębokie piwnice i była dobrze strzeżona. Od początku cieszyła się złą sławą. Jej pierwszy szef Kazimierz Pieszko, szkolony w ZSRR w Kujbyszewie, został wydalony z Polski za kradzieże, pijaństwo i gwałty na młodych kobietach. Zasady moralne

Gdy Anders we Włoszech z Niemcami wojował, Bór w szwabską iść musiał niewolę, To Bierut Stalina po rękach całował I rząd zdał pod jego opiekę. O cześć wam, patrioci gorący, Za kraj nasz za Bugiem sprzedany. Słuchajcie, jak woła wasz naród płaczący Na wygnanie na Sybir zesłany. Jak Polski rozbiory potępił lud cały, Tak Bugu potępia granicę. I ciała jej sprawców wnet będą wisiały; Gotowe już są szubienice. Hymn wyrażał negatywny stosunek do komunizmu i ZSRR, a chęć jego upowszechnienia sygnalizowała także bunt młodych przeciw bierności zastraszonego terrorem społeczeństwa. Popularyzując ten utwór, konspiratorzy chcieli, by ludzie nie zapomnieli o 17 IX 1939 r. i Katyniu, protestowali przeciw niepamięci. Konspirujący, aby skutecznie kontynuować swoją działalność, podjęli także wysiłek zdobycia własnego lokalu, który miał mieć charakter dobrze ukrytego na zalesionym terenie bunkra. W tym celu 20 V 1951 r. Henryk Lis wraz z Norbertem Golaszem i Erykiem Kaiserem udali się w okolice miejscowości Kamionka koło Mikołowa (obecnie jego dzielnica), osady rolniczej, w pobliżu której ciągnął się szeroki pas leśny. Zamierzali wyznaczyć miejsce na bunkier, w którym przechowywano by sprzęt poligraficzny, ulotki i ewentualnie broń, zdobytą na funkcjonariuszach MO i UB. Trudno ustalić, czy udało im się tam zbudować jakąś skrytkę. Wiadomo, iż w czerwcu 1951 r. Golasz próbował zwerbować do Samotworzących Sił Zbrojnych zamieszkałego w Kamionce Romana Kroczka, który jednak odmówił przystąpienia do działalności konspiracyjnej. Wobec narastających trudności i groźby wykrycia konspiratorzy podjęli decyzję o wyjeździe z kraju. Zapadła ona na zebraniu, które odbyło się 18 VI 1951 r. w godzinach popołudniowych na łące w Dolinie Szwajcarskiej. Zrezygnowano z pomysłu przedostania się do Danii i ostatecznie wybór padł na Austrię. Wówczas Henryk

Fotografie aresztanckie kolegów Henryka Lisa, członków SSZ

do Rybnika. Zjedli śniadanie, potem pociągiem dojechali do Wodzisławia. Wreszcie doszli pieszo do miejscowości Łaziska. O godzinie 21.00, korzystając z pomocy miejscowego gospodarza Pawła Holona, przekroczyli granicę i znaleźli się na terytorium Czechosłowacji. Nocując w obcym kraju, „zakopani w sianie” na polu, uniknęli kontaktu ze służbami mundurowymi. Na drugi dzień na drodze w kierunku Bogumina od miejscowych kobiet dostali chleb, głównie jednak żywili się rosnącymi w polu „burakami i inną zieleniną”. Największe trudności i zagrożenia dla realizacji planu Henryk Lis przewidywał na granicy Czechosłowacji z Austrią. Niestety już w okolicach Morawskiej Ostrawy zostali zatrzymani i 3 VII przekazani polskim służbom granicznym w Cieszynie. Stamtąd przewieziono ich na przesłuchania do Gliwic, gdzie 8 VII złożyli zeznania przed oficerem śledczym Jednostki Wojskowej nr 2445, ppor. Stanisławem Węgrzynem. 9 VII 1951 r. przesłuchał więźniów sędzia dla nieletnich w Katowicach. Postanowił względem Lisa, Nowowiejskiego, Becka i Kaisera jako środek zapobiegawczy zastosować tymczasowe zatrzymanie w schronisku dla nieletnich, jako że dopuścili się oni przestępstwa z artykułu 23 o granicach państwa, przekraczając 1 VII 1951 r. granicę w Turzy koło Wodzisławia. Z kolei ppor. Stanisław Węgrzyn w uzasadnieniu zatrzymania odnotował, iż powodem ucieczki była niechęć do „ustroju demokracji ludowej w Polsce” i „złe ustosunkowanie rodziców do w/w”. Ostatecznie postanowił przekazać sprawę do Wydziału dla Małoletnich Wojewódzkiej Prokuratury w Katowicach, „celem dalszego urzędowania”. W Katowicach miał się

• Czy

członkowie posiadali broń?

• Czy w zebraniach brały udział star-

sze osoby oraz jakie były zagraniczne koneksje rodzinne członków Samotworzących Sił Zbrojnych? Ponadto śledczych, ze względu na przemysłowy charakter regionu, interesowały działania o charakterze sabotażowym. Pozyskane dane posłużyły MUBP w Chorzowie do przygotowania planu wstępnego rozpracowania SSZ, któremu nadano kryptonim „Podlotki”. Instrukcja opracowana 4 VIII 1951 r. przez kierow-

Karykatura Gwiazdy z Raju Sowieckiego; fragment ulotki sporządzonej przez Włodzimierza Zygiera

MUBP w Chorzowie: Edmund Pasiciel – oficer śledczy, Kazimierz Pieszko – I szef

nika operacji, starszego referenta Sekcji III, chorążego Józefa Michałka, zalecała: przeprowadzenie pełnego wywiadu w miejscu zamieszkania i w miejscu pracy na temat Norberta Golasza, Jerzego Mańki, Wilhelma Jana Rozenblata i Romana Kroczka, ustalenie ich powiązań koleżeńskich, „oblicza politycznego”, kontaktów. Wywiad obejmował także rodziców, a w szczególności ojców zatrzymanych. Wszystkich wyżej wymienionych miano sprawdzić w Wydziale II WUBP

w zarodku”. Z raportu chorążego J. Michałka wynika, iż do 25 VIII planował on także werbunek figuranta Norberta Golasza oraz wszczęcie dochodzenia w sprawie Antoniego Montowskiego, którego wskazał podczas przesłuchania Kaizer. Już 18 VIII 1951 r. kierownik operacji „Podlotki” raportował, iż zadania zostały wykonane »przy pomocy S. „A”«. Zgodnie z planem Golarz „został tajnie zdjęty” w godzinach porannych 31 VIII 1951 r., gdy szedł do pracy. Po

pozostałych funkcjonariuszy śledczych UB niewiele różniły się od standardów przełożonego. W ich rękach znaleźli się członkowie Samotworzących Sił Zbrojnych. Henryka Lisa wielokrotnie przesłuchiwał Franciszek Pietras, oficer śledczy MUBP w Chorzowie, który „wydobył” ze swej ofiary zeznanie, iż był „założycielem nielegalnej organizacji pod nazwą Samotworzące Siły Zbrojne”, której celem było „występowanie przeciw Polsce Ludowej” i „niszczenie wszystkiego, co mogło uchodzić za zdobycze klasy robotniczej”. Ponadto Lis potwierdził, iż aktywiści Samotworzących Sił Zbrojnych kolportowali ulotki głoszące, iż „komunizm niesie

Sztandar, drzewce i znaki harcerskie przejęte przez członków zakonspirowanej organizacji Harcerstwa Polskiego w Chorzowie w grudniu 1950 r.

Polsce głód i zagładę”. Nie zgodził się jednak z sugestią finansowania organizacji z zewnątrz. Posiadany sprzęt techniczny był bowiem nabyty ze składek i z zarobionych pieniędzy. I tak w protokole odnotowano jego wypowiedź: „Zgodnie z propozycją Golasza [...] zostały zabite dwa psy przez Nowowiejskiego, Kaisera i Golasza na smalec, który sprzedany został Klamie Wiktorowi zamieszkałemu w Kamionce i za pobrane pieniądze od niego za smalec kupiony został drukarz ręczny i bloczek do opłacania składek”. W omawianym okresie psi smalec był specyfikiem powszechnie stosowanym przy chorobach płuc, głównie gruźlicy i astmie, które szerzyły się i zbierały obfite żniwo w rzeczywistości powojennej. W tym temacie oficer śledczy Pietras badał także Eryka Kaisera, który od dzielnicowego KM MO otrzymał opinię, iż żadnej działalności organizacyjnej nie prowadził i był „pod względem moralnym bez zarzutu”. Z kolei sprawę Leszka Nowowiejskiego poprowadził Stanisław Szafrański, któremu udało się „skłonić” przesłuchiwanego do obciążenia Lisa i Montowskiego odpowiedzialnością za próbę pozyskania dla organizacji „aparatu nadawczo-odbiorczego”. Nowowiejski ujawnił także treść ulotek ręcznie pisanych: Bumelanci i partyzanci wszystkich krajów łączcie się! i Precz z agitatorami bolszewickimi!. Wspomniane materiały propagandowo-dezinformacyjne konspiratorzy opatrywali podpisami: Bierut, Żymierski, Gomułka. Dalszy ciąg przesłuchań Leszka Nowowiejskiego przejął Franciszek Pietras, zadając pytania na temat członków Samotworzących Sił Zbrojnych. Prawdopodobnie drastyczne metody śledcze wpłynęły na treść zeznań nie tylko Nowowiejskiego, który przekazał oficerowi UB bałamutne informacje o dużej ilości broni ukrytej wśród skał wodospadu Szklarki w Szklarskiej Porębie Górnej w Karkonoszach, napomknął także o koledze konspiratorów, posiadaczu pepeszy i pięciu granatów. Jednak według Nowowiejskiego wiedzę na temat ukrytej broni posiadał Henryk Lis. Tego ostatniego swoimi zeznaniami obciążył także Norbert Golarz, który śledczemu Józefowi Knapowi wyjawił plan napadu i rozbrojenia milicjantki w Częstochowie oraz zamiar prowadzenia działań sabotażowo-dywersyjnych na obszarze GOP-u. W sporządzonym protokole odnotowano: „[...] planowaliśmy robić sabotaże w miejscach pracy, czyli w fabrykach lub kopalniach, a Lis planował z kopalni ukraść dynamit i w powietrze wysadzić dwa mosty kolejowe za Łagiewnikami, jednak tego żeśmy nie robili, mieliśmy to wszystko w planie”. Z kolei bity podczas przesłuchań Jerzy Mańka przyznał się, iż po tragicznej śmierci kuzyna Alojzego Mańki zabrał jego pistolet, by w czerwcu 1951 r. zamienić go na wiatrówkę, którą sprzedał niejakiemu Świtale zamieszkałemu w Chorzowie przy ulicy 3 Maja. Na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego 1 IX 1951 r. Edmund Pasiciel, oficer śledczy MUBP w Chorzowie, zatwierdził postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie przeciw podejrzanym o przynależność do nielegalnej organizacji Samotworzące Siły Zbrojne. W postępowanie dochodzeniowe włączył się ppor. Józef Pawlak jako przedstawiciel Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Katowicach. 30 X 1951 r. E. Pasiciel podpisał postanowienie o zakończeniu śledztwa. Sprawą interesowali się także oficerowie Feliks Martyniuk i Marian Włachta. Część aresztowanych po sporządzeniu 6 XII 1951 r. przez śledczych aktu oskarżenia miano rozlokować w więzieniu karno-śledczym w Katowicach (Henryka Lisa, Leszka Nowowiejskiego, Józefa Becka i Eryka Kaisera), a pozostałych (Norberta Golasza, Romana Kroczka i Jerzego Mańkę) w Bytomiu, gdzie siedziba UBP mieściła się przy ulicy Powstańców Warszawskich 74. Wcześniej jednak wszystkich więźniów, jako tzw. „pacjentów UB”, poddano prawie trzymiesięcznej specjalnej „obróbce” wyniszczającej psychicznie i fizycznie. K


kurier WNET

12

K U R I E R · ś l ą s ki

Bieg uliczny Pilchowice – Kambodża przez Knurów im. ks. Konstantego Damrota Szkolna Ekspedycja XI ·18 czerwca-06 lipca 2016

kolacją w indyjskiej knajpce, którą prowadził rodowity Hindus wraz ze swoją żoną Khmerką. Mieliśmy okazję poznać ich dzieci, które przyniosły swoje szkolne podręczniki i uczyły nas tamtejszego pisma, a my odwdzięczyliśmy się im tym samym.

K

Gwarki Maria Wandzik

J

edną z największych imprez kulturalnych w regionie tarnogórskim są od kilkudziesięciu lat Dni Gwarków. Organizowane od 1957 roku, nawiązują do przywileju nadanego Tarnowskim Górom w roku 1599, na mocy którego gród gwarków miał prawo do urządzania „zabaw i komedyj” podczas jarmarku w niedzielę po świętym Idzim. Organizatorem Dni Gwarków w latach 1957–1988 było Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej. Głównym członkiem Stowarzyszenia był Antoni Gładysz, który został uznany za „ojca Gwarków” przez społeczność lokalną. „Gwarki” kilkadziesiąt lat temu trwały od trzech do czterech dni. Rozpoczynano imprezę koncertem orkiestr dętych. O 19.00 maszerował capstrzyk, a po nim grano hejnał, którego autorem był tarnogórzanin Stanisław Bok. Po hejnale uroczyście dokonywano

połowy stawiają pod znakiem zapytania przetrwanie tych ssaków. Zebraliśmy dużo informacji na temat: jak możemy im pomóc, dlaczego tak wygląda ich sytuacja, w jakich warunkach są zmuszone żyć itd. i planujemy stworzyć informator, aby każdy chętny mógł wziąć udział w ich ratowaniu. Następnie udaliśmy się w podróż do stolicy Kambodży, Phnom Penh. Na początku przeraził nas ogromny ruch na ulicach, hałas i duże zanieczyszczenie powietrza. Następnego dnia jednak z zainteresowaniem obejrzeliśmy stadion i wioskę olimpijską oraz Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng (potocznie nazywane więzieniem S-21, dawne liceum).

fot. z archiwum autora

Wielką atrakcją było dla nas mieszkanie w rajskich, słomiano-drewnianych chatkach na plaży w Otres Beach. Mieszkanie tam było prawdziwym spełnieniem dziecięcych marzeń. Zagłębiliśmy się tam w krwawą historię kraju i okrutne rządy panowania Czerwonych Khmerów. Mnóstwo sal było wyposażonych jedynie w metalowe prycze, do których przykuwano człowieka i torturowano prądem. Widzieliśmy murowane i drewniane cele, gdzie trzymano więźniów, ich zdjęcia, czaszki i poznaliśmy ich historie, zapisane w formie wywiadów. Dowiedzieliśmy się też, jak traktowano kobiety i zmuszano je do małżeństw. W budynku smutek bił z każdego pomieszczenia, jakby ciężar przewinień i okrucieństw tam popełnionych nigdy miał nie opuścić tych ścian. Była to najsmutniejsza wycieczka całej ekspedycji, ale również jedna z najbardziej zapadających w pamięć. Dzień zakończyliśmy jednak radosnym akcentem, czyli przepyszną

fot. z archiwum autora

K

olejna, już jedenasta odsłona Szkolnej Ekspedycji za nami! Tym razem naszym celem była Kambodża! Wszystko miało początek na dworcu kolejowym w Bohuminie w Czechach, a po długim przelocie z przesiadką w Istambule zameldowaliśmy się w stolicy Tajlandii Bangkoku, skąd przemieściliśmy się do Poipetu – miasta położonego na granicy Tajlandii i Kambodży, gdzie czekało nas wypełnianie wiz. Naszym kolejnym przystankiem było Siem Reap, gdzie po raz pierwszy mieliśmy okazję spróbować lokalnej kuchni, która posmakowała nam tak bardzo, że objadaliśmy się ryżem z warzywami do końca wyprawy. Odwiedziliśmy również targ i szkoły, gdzie spotkaliśmy niezwykłych ludzi i obserwowaliśmy trening khmerskiego boksu. Widzieliśmy też małą wytwórnię produktów z rattanu, gdzie mieliśmy okazję przekonać się, jak trudne jest zrobienie zwykłego koszyka. Jednym z najbardziej zachwycających miejsc był Angkor, największy na świecie kompleks świątyń, wpisanych na listę UNESCO. Każda świątynia była inna, wszystkie miały coś, co nas zachwycało: świątynia Bayon swoimi 216 twarzami śledziła nasze ruchy, w Ta Prohm czuliśmy się jak na planie filmowym (tu nagrywano Tomb Ridera, a Angelina Jolie wcieliła się w słynną Larę Croft), widok ze szczytu wieży w świątyni Ta Keo zaś zwalał dosłownie z nóg. Po całym następnym dniu spędzonym w autobusie znaleźliśmy się w Kratie, gdzie mieliśmy okazję uczestniczyć w niezwykle interesującym wykładzie organizacji WWF oraz, co najważniejsze, osiągnęliśmy główny cel naszej ekspedycji – obserwowaliśmy krótkogłowe delfiny rzeczne w Mekongu i poznaliśmy sposoby ochrony tego zagrożonego gatunku, liczącego zaledwie ok. 80 osobników. Szkodliwa działalność człowieka, brudna rzeka i nielegalne

olejnym przystankiem na naszej drodze był Kampot, który słynie z plantacji pieprzu. Dostaliśmy się tam za pomocą tuk-tuków, czyli motorów, do których dobudowano budkę na kołach z miejscami siedzącymi. Dowiedzieliśmy się sporo o tym, jak rośne pieprz, jakie są jego rodzaje, pory zbiorów itp. Byliśmy zachwyceni uprawami, które zajmowały ogromne tereny, ale najbardziej oczarował nas przepiękny górski krajobraz rozciągający się dookoła. Czyste powietrze i piękne widoki oraz wszechogarniająca cisza i spokój sprawiały, że nie chcieliśmy opuszczać tego miejsca. Po kolejnej podróży minivanem wielką atrakcją było dla nas mieszkanie w rajskich, słomiano-drewnianych chatkach położonych na plaży w Otres Beach. Miały one niepowtarzalny klimat, a mieszkanie tam było prawdziwym spełnieniem dziecięcych marzeń. Przyszedł czas na chwile odpoczynku i zasypianie przy szumie fal. Przez całą ekspedycję pora deszczowa dawała nam się we znaki, jed-

otwarcia Dni Gwarków. W owych czasach budżet był skromny, ale zaangażowanie społeczne – ogromne. Atrakcje i zabawy dla mieszkańców miasta były bardzo różnorodne. Wystawiano widowisko regionalne: „Skok przez skórę” oraz dokonywano losowania bardzo popularnej na Śląsku gry liczbowej „Karolinka”. Dodatkową atrakcją była sprzedaż pamiątek: jedwabnych, barwnych chust, pocztówek i ozdobnych kopert, nalepek i metalowych znaczków. Istniało również stoisko pocztowe, gdzie stemplowano listy i pocztówki. Występy zespołów wokalno-muzycznych i baletowych z kraju i z zagranicy były dla mieszkańców bezpośrednim spotkaniem z kulturą i historią. Mieli też oni możliwość posłuchania „Poznańskich Słowików” i podziwiania śląskiego folkloru w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” czy oglądania regionalnego widowiska muzyczno-baletowego „Suita Gwarkowska”. Jak to podsumował A. Gładysz, „Gwarki” stały się swoistym olśnieniem dla mieszkańców miasta. Mieli oni możliwość „dotknięcia historii” na ulicach...

nak każdego ranka udawało nam się złapać promienie słońca i od razu po przebudzeniu wbiegaliśmy do wody, skacząc przez fale tak długo, aż na niebie pojawiały się deszczowe chmury. Wisienką na torcie było dla nas picie przepysznych koktajli kokosowych podczas opalania. Z bólem serca przyszło nam się pożegnać z naszą rajską plażą, by znów wyruszyć do Bangkoku, gdzie mieliśmy czas na jego zwiedzanie. Odwiedziliśmy świątynie i zakosztowaliśmy lokalnej kuchni, mieliśmy też czas na kupno ostatnich pamiątek. Po tych wszystkich przygodach czekała nas długa podróż powrotna, ale wszyscy wracaliśmy do domów szczęśliwi, z uśmiechami na twarzach i pewni, że zapamiętamy Kambodżę na całe życie. K

Obecnie Gwarki trwają trzy dni. Zaczynają się w piątkowe popołudnie koncertem orkiestr dętych oraz występem tarnogórskich chórów. Wieczorem o 20.00 następuje uroczyste otwarcie Dni Gwarków. Piątkowy wieczór w tym roku rozpoczął się przekazaniem kluczy do bram miasta. Trafiły one w ręce Zbigniewa Pawlaka, asystenta ds. UNESCO. Sobota była poświęcona na atrakcjom i zabawie nie tylko tą festiwalowej, ale także w postaci imprez towarzyszących.

Tadeusz Puchałka

O

d sześciu lat organizowane są na terenie Pilchowic biegi uliczne upamiętniające postać niezwykłego człowieka, jakim był ks. Konstanty Damrot, zasłużony dla Polski i Śląska duchowny, nauczyciel i poeta, który ostatnie dni swojego życia spędził w Pilchowicach. Tam też w ogrodach pilchowickiego szpitala mieści się jego mogiła. Bieg, który odbył się 17 września, to już VI edycja tej sportowej imprezy. Jej organizatorami była Gmina Pilchowice oraz Powiat Gliwice. Sportowe wydarzenie patronatem honorowym objął Wojewoda Śląski, a odbyło się ono w ramach ,,Europejskiego tygodnia sportu”.

okręgów partnerskich gminy Pilchowice. Należy podkreślić, iż gospodarze Pilchowic zadbali o najmniejszy szczegół sobotniej imprezy.

B

ieg został podzielony na 7 kategorii wiekowych. Z roku na rok grupa biegowa rozrasta się. W tym roku bieg ukończyło aż 151 biegaczy, a na trasie można było spotkać rodziców biegnących wraz ze swoimi pociechami, także w specjalnych wózkach. Najmłodszy uczestnik miał 2,5 roku i wraz z tatą znalazł się w połowie stawki. Nie brakowało pięknych akcentów, które były dowodem na to, że bieg im. ks. Konstantego Damrota należy nazwać rodzinnym, bo członkowie rodzin wspierali się wzajemnie w jego trakcie. Doceniono też nagrodą wysiłek tej

Nad grobami Piastów Śląskich

Konstanty Damrot całe swoje życie poświęcił walce o polskość Śląska. Już w czasie studiów stał się aktywnym członkiem Towarzystwa Polskich Górnoślązaków. W 1864 roku rozpoczął studia teologiczne, wkrótce jednak został powołany do służby wojskowej i brał udział w wojnie duńsko-pruskiej. 27 czerwca 1867 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Posługę duszpasterską pełnił między innymi w Lublińcu i Koszęcinie. W roku 1870 przeniósł się do Kościerzyny na Pomorzu. Po 13 latach powrócił na Górny Śląsk. Był aktywnym członkiem Związku Opolskiej Inteligencji „Philomatia”. Podczas swojego pobytu i pracy w pilchowickim seminarium uczył języka polskiego. Aby uniknąć prześladowań władz pruskich, publikował pod pseudonimem Czesław Lubiński. Z bogatego zbioru twórczości księdza Konstantego należałoby wyróżnić poezje: „Wianek z Górnego Śląska” (1867), „Z podróży” (1867), czy „Z niwy śląskiej wiersze Czesława Lubińskiego” (1893). Konstanty Damrot był także autorem pieśni „Długo nasz Śląsk ukochany”, która była śpiewana na melodię polskiego hymnu narodowego.

przepiękną żoną Marysieńką, a także Sedlaczka, którego wino cieszyło się ogromną popularnością. W orszaku nie brakowało też legendarnego chłopa Rybki, za którym szli zwykli gwarkowie. Legenda mówi, iż w 1490 roku chłop Rybka podczas orki na terenie Starych Tarnowic odkrył pod korzeniami drzewa grudkę srebra. To wydarzenie zapoczątkowało rozwój górnictwa rud srebronośnych na ziemiach tarnogórskich.

Jan III Sobieski z husarią

W parku miejskim uczniowie szkół i mieszkańcy miasta wzięli udział w Biegu Sedlaczka. Odbył się festyn rodzinny poświęcony zabawie, z występami muzycznymi i konkursami plastycznymi. Podczas tarnogórskiego świętowania pojawił się jarmark tarnogórski z wyrobami regionalnego rękodzieła i rzemiosła oraz tradycyjną kuchnią gwarków. Trzeci dzień rozpoczął się o 11.00 Tarnogórskim Pochodem Gwarków. W niedzielnym pochodzie, który opowiada o historii miasta, tarnogórzanie mogli obejrzeć króla Jana III Sobieskiego wraz z husarią i jego

Zmarł 5 marca 1895 roku. W czasie ceremonii pogrzebowej, która odbyła się na cmentarzu klasztornym, nabożeństwo żałobne odprawiono po niemiecku, a tłumnie zgromadzony lud śląski modlitwę „Ojcze nasz” odmówił w języku polskim. W recenzjach do utworów ks. Damrota czytamy: „Wiersze Damrotha są utworami przeznaczonymi dla ludu, co wyraźnie podkreślić należy. Toteż nie ma w ich budowie rytmu i w rymie wyszukanego artyzmu, dla którego lud nie ma zrozumienia. Utwory Damrotha to nie rzadkie i osobliwe kwiaty urodzone w bujnej wyobraźni, a wyhodowane starannie przez mistrza zawodowego w cieplarni ogrodowej, tylko proste i naturalne kwiaty polne z ugoru śląskiego. Ale mimo to

Dzielnego Piasta dzielni potomkowie I śląskiej ziemi troskliwi ojcowie, Nad Waszym grobem stawam rozrzewniony nie ciekawością, lecz sercem wiedziony. Nie, by Wam mącić spokój grobu miły I świętokradzko przewracać mogiły, Lecz by śladami waszymi pogonić, z wspomnieniem się pieszcząc, łezkę uronić.

fot. z archiwum autora

Marta Garcorz

W pochodzie widziano również Skarbnika, ducha podziemi, który doglądał prac górniczych. W historycznym pochodzie uczestniczyły także starodawne władze miejskie z burmistrzem oraz przedstawicielami władzy górniczej. Część współczesną pochodu stanowiły orkiestry dęte, chóry i zespoły folklorystyczne z kraju i z zagranicy, grupy hobbystyczne i młodzież szkolna przebrana we współczesne kostiumy wg corocznie zmieniającej się tematyki. Trzydniowe święto miasta Tarnowskie Góry zwieńczył imponujący pokaz sztucznych ogni. K

Konstanty Damrot

nie brak im życia, zdrowia, woni i barwy – czyli prawdziwej poezji”. Pięciokilometrowa trasa tegorocznego biegu, którego start wyznaczono na godzinę 9.50 w sąsiedztwie bramy Zespołu Szkół, wiodła, jak zwykle, ulicami Pilchowic. Na zwycięzców czekały nagrody i dyplomy. Jak informowali organizatorzy: „Zwycięstwem nie było tak naprawdę zajęcie pierwszego miejsca, ale uczestnictwo w tej sportowo-rekreacyjnej imprezie z głębokim duchowym i historycznym przesłaniem”. na Śląsku, podczas każJakdejwszędzie ważnej imprezy nie mogło i tu

zabraknąć orkiestry dętej. W Pilchowicach biegaczom oraz licznie zgromadzonej publiczności towarzyszyła orkiestra dęta KWK Knurów. Obecne było liczne grono parlamentarzystów, posłów i senatorów Ziemi Śląskiej, a także władze województwa śląskiego z wojewodą śląskim Jarosławem Wieczorkiem oraz starostą powiatu gliwickiego, Waldemarem Dombkiem. Obecny był wójt gminy Pilchowice, Maciej Gogulla, który wraz z wojewodą uczestniczył w biegu, do którego dołączyły dwie grupy z niemieckich

osoby, która przybiegła jako ostatnia. Jak informował spiker, nie byłoby z pewnością możliwe zorganizowanie imprezy z takim rozmachem, gdyby nie wydatna pomoc posłów, senatorów, władz województwa śląskiego, Urzędu Gminy Pilchowice oraz Starostwa Gliwice. Dla grupy 16-latków nagrody książkowe ufundowali senator prof. Krystian Probierz oraz poseł Jarosław Gonciarz. Tradycyjnie na wysokości zadania stanęły władze Zespołu Szkół w Pilchowicach. Podkreślano niezwykłe zaangażowanie dyrektora tej placówki, Łukasza Kwiotka. Należy także wspomnieć, iż dwoje uczniów tejże szkoły odczytało Apel Olimpijski, a dziewczęta uczestniczyły w ceremonii rozdania nagród. O nagłośnienie również zadbała młodzież pilchowickiej szkoły. Podkreślano wielokrotnie pomoc w organizacji imprezy „Starego Hangar Fitnes & Wellnes Clubu” w Gliwicach. Zanim rozległ się wystrzał startera, pamiętano o odwiedzeniu grobu księdza Damrota, gdzie parlamentarzyści, władze województwa śląskiego, starostwa powiatu oraz urzędu gminy Pilchowice złożyli wieńce i wiązanki kwiatów. K

Mieszkańcy Bojkowa pamiętają o swoich bohaterach Tadeusz Puchałka

1

września 2016 roku o godzinie 4.45 na cmentarzu parafialnym w Gliwicach Bojkowie zawyły syreny. Mieszkańcy Gliwic, Bojkowa i sąsiadujących z Bojkowem miejscowości swoją obecnością dali wyraz pamięci tragicznej dla Polski i świata daty – czasu, kiedy polała się krew wielu niewinnych ludzi. Bojkowianie mają swoich bohaterów, a są to chor. Edward Szewczuk i kpr. Michał Plewak, którzy jako jedni z pierwszych stawili czoła Niemcom w 1939 r., broniąc strażnicy tranzytowej na Westerplatte. Przy ich mogiłach stanęły warty żołnierzy, które wystawiła jednostka wojskowa AGAT stacjonująca w Gliwicach. Trwającym trzy dni uroczystościom dał początek apel poległych przy grobach bojkowskich Westerplatczyków. Wypowiadali się przedstawiciele Rady Miasta Gliwice, organizacji młodzieżowych oraz przedstawiciel zarządu Stowarzyszenia Rekonstrukcji historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Uroczystości prowadził dyrektor Młodzieżowego Domu Kultury w Gliwicach Bojkowie Piotr Pielka, a nabożeństwo polowe przy grobach bojkowskich bohaterów sprawował proboszcz parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, ks. Bogdan Benedik. Po zakończeniu uroczystości i apelu poległych delegacje organizacji patriotycznych, władz miasta oraz żołnierzy i organizacji młodzieżowych złożyły wiązanki kwiatów na grobach chor. Szewczuka i kpr. Plewaka.

Obecny był komendant Wojskowej Komendy Uzupełnień w Gliwicach, ppłk Roman Nowogrodzki, prezes Stowarzyszenia AK Gliwice i przedstawiciel biura poselskiego posła Piotra Pyzika (PiS), Szymon Sarré. Radę Miasta Gliwice reprezentował Paweł Wróblewski. Obecne były delegacje Gazety Polskiej Klub Gliwice, stowarzyszeń kombatanckich i patriotycznych, nie mogło też zabraknąć pana Krzysztofa Kruszyńskiego – nauczyciela, katechety – jednej z osób, która wskrzesiła pamięć o dwóch bojkowskich bohaterach. Na cmentarzu, mimo bardzo wczesnej pory, zgromadziła się młodzież i harcerze. Obecni byli przedstawiciele lokalnych mediów: Rajmund Russin, aktywny działacz Klubów Gazety Polskiej i wielu innych organizacji patriotycznych, a także przedstawiciel stowarzyszeń kresowych i patriotycznych – Wiesław Nowakowski. Organizatorami trwających trzy dni uroczystości była Szkoła Podstawowa nr 8 w Gliwicach, parafia Narodzenia Najświętszej Maryi Panny oraz Młodzieżowy Dom Kultury w Gliwicach. Uroczystości patronatem honorowym objął Prezydent Miasta Gliwice Zygmunt Frankiewicz. Partnerzy tego wydarzenia to: Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu, Wojskowa Komisja Uzupełnień, Rada Osiedla Bojków, Biblioteka Miejska w Gliwicach i Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 28

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Październik · 2O16 W

n u m e r z e

Krucjata różańcowa za Ojczyznę Minęło dokładnie 48 miesięcy od czasu, gdy podjęliśmy się uczestniczenia w comiesięcznych Pokutnych Marszach Różańcowych w Poznaniu. Najwyższa pora na podsumowanie i refleksję – pisze Rita Nowak-Wilowska.

Jolanta Hajdasz

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Wszystko na kredyt

P

oznańscy radni zgodzili się, by prezydent zaciągnął kolejny kredyt na rynku krajowym do wysokości

254 mln zł oraz w Europejskim Banku Inwestycyjnym do 400 mln zł. Będzie nimi spłacał … wcześniejsze kredyty, a spłata tych nowych zobowiązań ma nastąpić w latach 2017-2028. Wypada

Ponad 300 osób podpisało list do prezydenta Andrzeje Dudy z prośbą o pośmiertne odznaczenie państwowe i list do metropolity poznańskiego Stanisława Gądeckiego w sprawie wszczęcia procesu beatyfikacyjnego arcybiskupa Antoniego Baraniaka w pierwszych trzech dniach zbiórki podpisów w Poznaniu, Pile i Trzciance. Zbiórka rozpoczęła się 25 września w 63. rocznicę aresztowania prymasa Stefana Wyszyńskiego i jego sekretarza – biskupa Antoniego Baraniaka w poznańskim kinie Rialto podczas premiery filmu Jolanty Hajdasz „Żołnierz Niezłomny Kościoła”.

3

Ryzykowna droga PiS-u Kilkanaście dni temu Bartłomiej Misiewicz został zawieszony w funkcjach, które pełnił w Ministerstwie Obrony Narodowej. Decyzja dobra, ale należałoby się zastanowić dlaczego w ogóle do tego doszło – zauważa Michał Bąkowski.

chyba pogratulować gospodarności. Poznań był już i tak jednym z najbardziej zadłużonych miast w Polsce, wygląda więc na to, że w tej rywalizacji zamie-

3

rza wkrótce osiągnąć laur zwycięstwa. Ale faktycznie, ścieżki rowerowe sporo kosztują. W tym samym czasie rad-

Podziemie niepodległościowe w Wielkopolsce (ii)

przez budżet miasta Poznania proce-

Prośby o odznaczenie i beatyfikację

dury zapłodnienia pozaustrojowego in vitro, a w mieście odbył się tydzień promocji ideologii LGBT z wieloma koncertami, wykładami i pokazami filmów. Jeszcze nie podano, ile dokładnie nas to wszystko kosztowało. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do takich wydatkowych priorytetów, ale chyba nawet zagorzały zwolennik obecnych władz miasta zaczyna się poważnie zastanawiać kto i kiedy za tę zabawę zapłaci? Wojna ideologiczna, w którą z tak ogromnym zaangażowaniem wszedł obecny prezydent miasta, będzie nas wszystkich dużo kosztować, bo przynoszących zyski inwestycji gospodarczych, na jakie ewentualnie warto byłoby wydać środki pozyskane z kredytów jakoś nie widać. Co prawda ta metoda działania prowadzi do upadłości i zarządu komisarycznego w mieście, ale naprawdę słaba to pociecha. Niefrasobliwość i wydawanie więcej niż się zarabia nigdy nie kończą się dobrze.

K

Premiera filmu "Żołnierz Niezłomny Kościoła" w Poznaniu – stoją od prawej abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański, abp Marek Jędraszewski, metropolita łódzki, s. Agreda Cecylia Muńko, s. Remigia Gertruda Soszyńska, dr med.Małgorzata Kulesza-Kiczka i Jolanta Hajdasz.

Z

aproszenia na premierę rozeszły się w kilka dni, a Akademicki Klub Obywatelski im. Lecha Kaczyńskiego zorganizował od razu dodatkowy pokaz w kinie dla wszystkich chętnych. Tu również zabrakło wejściówek. Patronem medialnym obu wydarzeń było Radio Wnet i Kurier Wnet oraz Fundacja Solidarności Dziennikarskiej. Abp Stanisław Gądecki po premierze filmu, stwierdził że obraz „w czysty sposób pokazuje prawdę, która sama się broni”. Katolicka Agencja Informacyjna cytowała jego słowa: „ten film jest jakimś usiłowaniem i pragnieniem zachowania w pamięci tego, co przeżyły tamte pokolenia”. Metropolita poznański podkreślił także, że konfrontacja ze stalinizmem była jednym z najtragiczniejszych

sytuacja zła w polskiej historii, ale walka ze złem trwa nadal. Metropolita poznański podziękował twórcom filmu za zachowanie pamięci o abp. Baraniaku i przekazywanie jej w przekonujący i klarowny sposób. „Jeśli naród będzie świadomy walki i zachowa pamięć, to zachowa tożsamość. Jeśli zginie pamięć o tym, że uczestniczymy w walce między dobrem a złem, to zginie tożsamość. Ta walka kosztowała krew i pot wielu ludzi, to ona tworzy naszą historię i patriotyzm” – zaznaczył przewodniczący KEP.

Dlaczego Żołnierz Niezłomny? Arcybiskup Antoni Baraniak to jeden z najbardziej zasłużonych a jednocześnie najbardziej zapomniany, bohaterski

ut Fot. Inst yt

Pami ęci Narodowej

Żołnierz Niezłomny Kościoła

nowy film dokumentalny i książka Jolanty Hajdasz o prześladowaniu abpa Antoniego Baraniaka nowe fakty, nowi świadkowie, nowe wnioski --------------------------------POMÓŻ PRZYWRÓCIĆ PAMIĘĆ O BOHATERSKIM KAPŁANIE --------------------------------zorganizuj pokaz filmu w swojej parafii kup książkę kontakt tel. 607 270507

kapłan, którego – przez analogię do tragicznych losów żołnierzy podziemia niepodległościowego w Polsce – można nazywać żołnierzem niezłomnym Kościoła. Abp Baraniak przeszedł tę samą gehennę, co wielu bohaterów antykomunistycznego podziemia niepodległościowego – tyle że zamiast munduru nosił sutannę. To był człowiek, który przez 27 miesięcy był więziony w więzieniu przy Rakowieckiej w Warszawie, torturowany w najgorszych karcerach. Stąd wydaje mi się uzasadnione nazywanie go w ten sposób – powiedziała PAP Jolanta Hajdasz, autorka i producentka filmu. Biskup Antoni Baraniak był sekretarzem prymasów Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego. W latach 1957-1977 pełnił funkcję metropolity poznańskiego. Został aresztowany we wrześniu 1953 r. Torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli na nim wymusić zeznania pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu. Jak napisał portal w polityce.pl Jolanta Hajdasz podkreśliła, że dzięki jego postawie, komunistom nie udało się wytoczyć kard. Wyszyńskiemu sfingowanego procesu, co mogłoby mieć dramatyczne skutki dla Kościoła w Polsce. Poznańska dziennikarka od lat dokumentuje tragiczne, więzienne losy abpa Baraniaka; o nich mówił film dokumentalny jej autorstwa pt. „Zapomniane męczeństwo” z 2012 roku. Najnowszy film prezentuje nowe fakty i relacje nowych świadków. Wśród nich jest m.in. świadectwo dr med. Małgorzaty Kuleszy-Kiczki, która była obecna przy badaniu abp. Baraniaka w poznańskim szpitalu. Jak wyznała w niedzielę przed premierą filmu, widziała ona plecy duchownego, pokryte bliznami od ran spowodowanych biciem. „Był to człowiek skrajnie schorowany, wyniszczony, w złym stanie klinicznym” – powiedziała. Dodała także: „był bardzo spokojny, uśmiechnięty, emanował niezwykłą skromnością”. Jolanta Hajdasz poinformowała, że w 2011 roku Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie umorzyła po ośmiu latach prowadzenia śledztwo dotyczące prześladowania abpa Baraniaka.„W uzasadnieniu umorzenia śledztwa znalazło się zdanie, że brakuje dowodów na popełnienie przestępstwa prześladowania fizycznego i psychicznego abpa Baraniaka. Czy trzymanie kogoś w więzieniu przez 27 miesięcy bez postawienia mu zarzutów to nie jest prześladowanie? Gdy umarzano śledztwo, wciąż żyło pięciu prześladowców biskupa” – powiedziała. Jak dodała, mimo przekazanych przez nią zgromadzonych na potrzebę pierwszego filmu materiałów, pion śledczy IPN nie zdecydował się na wszczęcie na nowo śledztwa.

fot. Andrzej Karczamrczyk (2)

ni podjęli też decyzję o finansowaniu

Nie mogli Go złamać W premierowej prezentacji dokumentu wziął udział nie tylko przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, metropolita poznański abp Stanisław Gądecki, ale także wiceprzewodniczący KEP, autor książki „Teczki na Baraniaka”, metropolita łódzki abp Marek Jędraszewski. „Biskup Baraniak, będąc w więzieniu, nie załamał się. W jego przypadku nie powtórzył się los bp. Czesława Kaczmarka i nie udało się zmontować takiego procesu przeciwko prymasowi Polski, jak to było w Budapeszcie, w Pradze czy Chorwacji” – powiedział dziennikarzom abp Jędraszewski. „Dzięki biskupowi Baraniakowi mieliśmy wielkiego prymasa, kard. Wyszyńskiego, a potem mieliśmy papieża Jana Pawła II. Wszystko dlatego, że – jak powiedział sam kard. Wyszyński na pogrzebie abp. Baraniaka – wziął on na siebie cały ciężar odpowiedzialności prymasa za Polskę i ten ciężar bohatersko udźwignął” – dodał. Abp Gądecki powiedział po projekcji, że film „w czysty sposób pokazuje prawdę, która sama się broni”. „Nie potrzeba żadnych filozoficznych wywodów, by dowieść heroiczności tego człowieka. Tu wszystko jest wyłożone” – powiedział. Po premierze filmu zbierane były podpisy pod listami otwartymi do prezydenta Andrzeja Dudy o pośmiertne odznaczenie abp. Baraniaka oraz do abp. Gądeckiego – o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. Film został opublikowany w formie książki z DVD. Abp Antoni Baraniak urodził się 1 stycznia 1904 r. we wsi Sebastianowo w Wielkopolsce. W młodości wstąpił do Towarzystwo św. Franciszka Salezego (salezjanów). Przed wojną został sekretarzem ówczesnego prymasa Polski, kard. Augusta Hlonda, a po wojnie – prymasa Stefana Wyszyńskiego. W roku 1951 papież Pius XII mianował go biskupem pomocniczym archidiecezji gnieźnieńskiej. Został aresztowany w nocy z 25 na 26 września 1953 roku, poddany brutalnemu śledztwu – nie dał się złamać. Po odzyskaniu wolności, w 1957 roku, został metropolitą poznańskim. Mimo sprzeciwu władz, w 1966 roku zorganizował w Poznaniu obchody tysiąclecia chrztu Polski. Abp Baraniak zmarł po długiej chorobie 13 sierpnia 1977 r., spoczął w podziemiach poznańskiej katedry. K (wpolityce.pl, lw, PAP, KAI)

Fotoreportaż z premiery i wywiad z autorką – str. 2

Osoby, którym udowodniono działalność w antykomunistycznych organizacjach i oddziałach zbrojnych, zostały dotknięte licznymi represjami – od najwyższego wymiaru kary, jaki dotknął w Wielkopolsce szacunkowo co najmniej 300 osób – pisze dr Agnieszka Łuczak.

4-5

Do lotu! Pod słowem Ojczyzna rozumiemy nie tylko tę świętą ziemię ojców naszych, ale w ogóle całokształt naszego życia narodowego, nasze dzieje, tradycje, naszą literaturę, sztukę, wiedzę i nasze ideały. Tak pojęcie Ojczyzny definiowali członkowie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Wielkopolsce – ich dzieje opisuje Danuta Moroz-Namysłowska.

6

Refleksje nad braćmi marnotrawnymi W z siedemdziesiątą siódmą miesięcznicą smoleńską dokonał się jakiś niewidzialny przełom. Znamy biblijną symbolikę liczby siedem. Przypominamy sobie retoryczne zapytanie – ile razy mam przebaczyć: czy aż siedem razy. Znamy niemal na pamięć odpowiedź Jezusową, że nie siedem razy, lecz siedem­dziesiąt siedem razy, czyli zawsze – pisze ks. Dominik Kubicki.

7

Tęczowy marsz na manowce Niestosowność imprezy leży nie tylko w upodobaniach, lecz także w osobliwym pragnieniu ich publicznego okazywania – pisze Henryk Krzyżanowski.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


kurier WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Arcybiskup Stanisław Gądecki na premierze filmu „Żołnierz Niezłomny Kościoła”.

Siostra Agreda i siostra Remigia – współpracownice abpa Baraniaka.

Od lewej – ks. Tadeusz Magas, prof. Stanisław Mikołajczyk, prezes AKO i p. Bogumiła Kania-Łącka, prezes Akcji Katolickiej w Poznaniu.

Cztery lata temu nakręciłaś film „Zapomniane męczeństwo”. Dziś wracasz do tego tematu, ponownie sięgając po historię życia abp. Antoniego Baraniaka w dokumencie „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. Dlaczego? Pierwszy film na temat abp. Antoniego Baraniaka zrobiłam w 2012 r. Sekretarz prymasa kard. Augusta Hlonda i dyrektor sekretariatu prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego, a także metropolita poznański w latach 1957-1977 to jeden z najbardziej zasłużonych, ale i zapomnianych bohaterskich kapłanów w Polsce XX w. „Zapomniane męczeństwo” powstało, bo chciałam udowodnić, że Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie pomyliła się, umarzając śledztwo w 2011 r. w sprawie prześladowania abp. Baraniaka, uzasadniając to brakiem dowodów na prześladowanie. Dokładny cytat brzmi: „brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa znęcania się fizycznego lub moralnego (psychicznego) nad bp. Antonim Baraniakiem”. Przekazałam Komisji zebrany przeze mnie materiał: nazwiska nowych świadków w tej sprawie oraz nagrania osób, które z różnych źródeł znały więzienne przeżycia arcybiskupa. To jednak nic to nie dało. W 2013 r. otrzymałam odpowiedź z pionu śledczego IPN, że brak jest podstaw do wznowienia tego śledztwa. Tak więc w świetle oficjalnych dokumentów wymiaru sprawiedliwości naszego obecnego, demokratycznego państwa prześladowania abp. Antoniego Baraniaka nie było, a to przecież nieprawda. Dlatego nakręciłam drugi film, by z jednej strony pokazać, co tak naprawdę przeszedł arcybiskup Baraniak w więzieniu, a z drugiej, by udowodnić, jak ogromne znaczenie miała jego postawa dla Kościoła w Polsce i naszego kraju. Można ją porównać do postawy, którą prezentowali prześladowani przez komunistów żołnierze podziemia niepodległościowego w Polsce, stąd tytuł drugiego dokumentu − „Żołnierz Niezłomny Kościoła”.

„ciosach zadawanych jakimś ciężkim, gładkim narzędziem”, np. metalowym prętem, bo przecież „trudno, żeby ktoś się tak przewrócił i sobie sam coś takiego zrobił”.

co zostało na ziemi po roztrzaskanej głowie, krew i ludzkie szczątki, spłukiwano wodą. Spływała ona właśnie do karceru „mokrego”, w którym nie było żadnej kanalizacji ani odpływu. Nie było tam nawet zwykłego, więziennego wiadra na odchody. Wszystko, co tam spłynęło, zostawało w tej celi. Więźniowie siedzieli tam cały czas jakby w szambie. Malutkie okienko pod sufitem latem było zawsze

Nie można milczeć Z Jolantą Hajdasz, reżyserką filmu dokumentalnego „Żołnierz Niezłomny Kościoła”, rozmawia Małgorzata Szewczyk

na najwyższym szczeblu, w gabinecie Bolesława Bieruta, I sekretarza PZPR, i premiera Józefa Cyrankiewicza. Jego śledztwo nadzorowała m.in. znana z okrucieństwa stalinowska funkcjonariuszka Urzędu Bezpieczeństwa Julia Brystygierowa, a jej polecenia wykonywali ubecy, którzy podlegali m.in. jednemu z najokrutniejszych katów tego miejsca, Józefowi Różańskiemu, sadysty wielokrotnie opisywanemu we wspomnieniach torturowanych przez niego więźniów − żołnierzy polskiego podziemia niepodległościowego, zwanych dziś powszechnie wyklętymi. Abp Antoni Baraniak do końca życia miał na plecach kilka nawet 10-15-centymetrowych blizn. Sam nazywał je „pamiątką po pobycie w więzieniu”. Opiekujące się w późniejszych latach jego życia lekarki − dr Milada Tycowa, emerytowana gastrolog z Poznania, i odnaleziona przeze mnie jej młodsza koleżanka, dr Małgorzata Kulesza-Kiczka z Warszawy − identyfikowały te rany jednoznacznie jako ślady po biciu. Obie nie mają wątpliwości, że blizny na plecach arcybiskupa, tak wyraźne, szerokie i widoczne, to ślady po uderzeniach, urazach, jak mówi przed kamerą dr Kulesza- Kiczka:

Od lewej : Marek Domagała (montaż filmu), Ewa Domagała(muzyka) i Piotr Jackowiak (właściciel 3iStudio, współproducent filmu).

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Wiemy także, że wobec „Baraniaka, syna Franciszka”, jak śledczy w więzieniu nazywali biskupa, stosowano tzw. ciemnicę. Co to było?

W 2013 r. otrzymałam odpowiedź z pionu śledczego IPN, że brak jest podstaw do wznowienia tego śledztwa. Tak więc w świetle oficjalnych dokumentów wymiaru sprawiedliwości naszego obecnego, demokratycznego państwa prześladowania abp. Antoniego Baraniaka nie było, a to przecież nieprawda. Mówił o tym nieżyjący już ks. Marian Banaszak, kustosz Muzeum Archidiecezjalnego w Poznaniu, który usłyszał tę opowieść od znajomego księdza, świadka wspomnień abp. Baraniaka. Podzielił się on nimi w gronie kilku księży podczas prywatnego spotkania, gdy był w Rzymie. Przytaczałam jego wypowiedź w filmie „Zapomniane męczeństwo”. Ciemnica polegała na zamknięciu człowieka na kilka dni nago, w celi bez okna i światła, bez podawania mu jedzenia czy picia. Ks. Banaszak twierdził, że abp Baraniak spędził w takiej celi nawet 8 dni. Potwierdzał te relacje także nieżyjący już ks. Henryk Grześkowiak, proboszcz parafii w Radomicku w Wielkopolsce.

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

Redaktor naczelny

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

nawet sobie wyobrazić, jak wygląda taka cela, ale teraz, w lipcu 2016 r., zobaczyłam ją na własne oczy w więzieniu przy Rakowieckiej. Gdy pierwszy raz byłam tam z kamerą. W sierpniu 2011 r. wielokrotnie przechodziłam korytarzem w piwnicy obok drzwi, za którymi ukryty był właśnie karcer „suchy” – ciemnica, i karcer „mokry”. Wtedy jednak nikt z towarzyszących nam pracowników Aresztu Śledczego nawet nie wspomniał, że taki karcer w ogóle istniał, a drzwi skrywające miejsce, w którym popełniano te okrutne zbrodnie, wyglądały jak wszystkie inne w tym więzieniu, zwyczajne, metalowe… To w korytarzyku obok tego karceru strzelano ludziom w tył głowy, a to

Od lewej: Katarzyna Jasińska i Barbara Hapońska z Akcji Katolickiej Archidiecezji Warszawsko-Praskiej z autorką filmu.

wielkopolski Kurier Wnet

G

Rozmawiałam z nim kilka dni przed jego śmiercią w 2010 r., w filmie „Żołnierz Niezłomny Kościoła” przytacza jego relację abp Marek Jędraszewski. Również jemu ks. Grześkowiak opowiadał o tym, że śledczy z UB, chcąc wymusić na abp. Baraniaku zeznania przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, wrzucali go nago do ciemnej celi, w której były fekalia. Wtedy nie potrafiłam

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

zamknięte, więc ludzie dusili się z gorąca. Wtedy na głowy kapały im skraplające się wyziewy z tego szamba. W mojej ocenie właśnie tam musiał przez jakiś czas przebywać abp Antoni Baraniak, bo to, co zobaczyłam, zgadza się z opisami i śp. ks. Mariana Banaszaka, i ks. Henryka Grześkowiaka. Dlaczego w tak okrutny sposób znęcano się nad abp. Baraniakiem? Historycy Kościoła są zgodni, że torturami, biciem i głodzeniem śledczy z UB chcieli wymusić na abp. Baraniaku zeznania pozwalające na zorganizowanie pokazowego procesu przeciwko internowanemu w tym właśnie czasie prymasowi kard. Stefanowi Wyszyńskiemu. Realizowali plan władzy komunistycznej, której celem było skompromitowanie i osoby kard. Wyszyńskiego, i Kościoła katolickiego w Polsce, głównego bastionu oporu społecznego przeciwko ideologii i władzy komunistycznej. W tamtych czasach najskuteczniejszym sposobem takiego działania było zorganizowanie pokazowego procesu, w którym oskarżony prymas przyznałby się do zdrady swojego narodu, bycia szpiegiem i kolaborantem. Gdyby zeznawał przeciwko niemu w takim procesie jego

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obluska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Kto występuje w filmie „Żołnierz Niezłomny Kościoła”? To kolejne relacje osób, którzy go znali i którym był bliski. M.in. siostry elżbietanki pracujące w Pałacu Arcybiskupim za jego czasów czy wspomniane wyżej lekarki. Rozmawiałam też z abp. Markiem Jędraszewskim, kard. Zenonem Grocholewskim, który dzięki niemu znalazł się na studiach w Rzymie, i kard. Stanisławem Dziwiszem. On np. wspomina o wielkim szacunku, jakim abp. Baraniaka darzyli kard. Karol Wojtyła i prymas Wyszyński, który nazywał go męczennikiem. W filmie swoje świadectwo o nim daje też m.in. o. Jerzy Tomziński, były przeor Jasnej Góry, i Stanisława Nowicka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego. Zdjęcia kręciłam w Poznaniu, w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie oraz w Rzymie, bo ks. Antoni Baraniak tam studiował i prawie zawsze towarzyszył prymasowi Wyszyńskiemu w wyjazdach do Watykanu. Byłam z kamerą także w Budapeszcie, gdzie szukaliśmy informacji o losach prymasa Josefa Mindszenty’ego oraz w Pradze, gdzie próbowaliśmy poznać historię prymasa Josefa Berana. Powstał pełnometrażowy film dokumentalny, z wielką liczbą unikatowych archiwalnych materiałów filmowych uzyskanych z zasobów Archiwum Archidiecezjalnego w Poznaniu. Zainicjowałam też zbieranie podpisów pod listem otwartym do abp. Stanisława Gądeckiego w sprawie rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego abp. Baraniaka. Wystosowałam też apel do prezydenta RP Andrzeja Dudy o pośmiertne odznaczenie metropolity poznańskiego za zasługi dla Kościoła i narodu. Otrzymałam odpowiedź, że postępowanie jest w toku. Nie można milczeć o historii tego człowieka, ona domaga się całej prawdy. Wierzę, że wszystkie te elementy, niczym rozsypane puzzle, złożą się na jeden spójny i całościowy obraz, który ukaże nam wreszcie postać kolejnego, wielkiego polskiego bohatera. K

Jolanta Hajdasz i Rafał Jerzak, autor zdjęć do filmu „Żołnierz Niezłomny Kościoła”.

Adres redakcji

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

najbliższy współpracownik, oddziaływanie propagandowe takiego wydarzenie byłoby ogromne. Do takich procesów doszło przecież w Chorwacji w 1946 r., na Węgrzech w 1948 r. i w Czechach w 1950 r. W tamtych krajach wszędzie skazano prymasów, co skutecznie osłabiło tamtejsze Kościoły. Skutki tego osłabienia odczuwają one do dziś. Wystarczy uświadomić sobie choćby prosty fakt, że Czechy są dziś jednym z najbardziej zlaicyzowanych krajów na świecie, gdzie ponad 65% społeczeństwa uważa się za ateistów. W Polsce nie udało się doprowadzić do procesu prymasa właśnie dzięki postawie abp. Baraniaka, który wytrzymał aż 27 miesięcy najgorszych, stalinowskich tortur.

Data wydania 01.10.2016 r. Nakład globalny 10 200 egz. Numer 28 październik 2016

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 20)

ind. 298050

Co tak naprawdę wiemy o tym, co działo się z abp. Baraniakiem w więzieniu śledczym na Mokotowie? To, co abp Baraniak przeszedł w więzieniu na Rakowieckiej w latach 1953-1955, częściowo opisane jest w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa, które dziś przechowywane są w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r. ówczesny biskup pomocniczy poznański, Marek Jędraszewski w monumentalnym dziele pt. „Teczki na Baraniaka”. Ale jest to tylko oficjalny zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia

arcybiskupa. Nie znajdziemy tam opisu tortur, jakich stosowanie w tamtych czasach w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie było normą. Nie ma dziś żadnych wątpliwości, że abp Antoni Baraniak poddany był wyjątkowo intensywnej „obróbce” podczas aresztowania i przesłuchań i że decyzję w sprawie stosowanych wobec niego metod śledztwa podejmowano


kurier WNET

3

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Minęło dokładnie 48 miesięcy od czasu, gdy podjęliśmy się uczestniczenia comiesięcznych Pokutnych Marszach Różańcowych w Poznaniu. Najwyższa pora na podsumowanie i refleksję.

Krucjata różańcowa za Ojczyznę Rita Nowak-Wilowska

P

ierwszy Marsz odbył się w październiku 2012r. Trwał najdłużej, bo najdłuższa była jego trasa, uczestniczyło w nim też najwięcej osób. Było nas prawie pięciuset! Pomysł był świeży, zapał był duży. Uczestnikom towarzyszyła nadzieja na pozytywny i szybki efekt włożonego w to wysiłku. Gdy okazało się, że żaden cud nie nastąpił, już bywało różnie. Dochodziły do nas nowe osoby, odchodziły osoby zniechęcone pozornym brakiem „owoców” tego „chodzenia”.

Czym jest ta Krucjata? W międzyczasie odbywały się rozmowy i usiłowania, aby nasze działania uzyskały aprobatę naszego ks. arcybiskupa Stanisława Gądeckiego. Prowadzone były również rozmowy z ks. Janem Glapiakiem, który jest osobą kierującą wszystkimi grupami różańcowymi w Poznaniu. W efekcie uzyskaliśmy błogosławieństwo od ks. Arcybiskupa oraz zgodę na przekazywanie przez Kurię do wszystkich poznańskich i okolicznych parafii informacji o kolejnych marszach. W niektórych kościołach na tablicach ogłoszeniowych znalazły się też nasze plakaty z datami marszy. Kim więc jesteśmy? Krucjata Różańcowa za Ojczyznę powstała w 2011r jako inicjatywa osób świeckich i kilku duchownych. Celem jej było i jest modlić się za Ojczyznę w konkretnej stałej intencji. Wystarczy jedna dziesiątka dziennie. Wiele osób zachęcanych do przyłączenia się, mówiło „ale ja już od dawna modlę się za Ojczyznę”. Owszem, ale ważne jest by określić o jaką Ojczyznę się modlimy. Stąd tak ważne jest by intencja była klarowna i by wszyscy modląc się za Ojczyznę mieli to samo na myśli. Dążeniem naszych modlitw jest by Polska pozostała wierna swym korzeniom, czyli by pozostała wierna Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, tak jak było to od zarania naszych dziejów. Polska jest narodem szczególnym, jako jedyna ma za swą Królową Maryję. To Ona wielokrotnie ratowała nas w historii z wielu opresji a naród w obliczu grożącego mu niebezpieczeństwa padał w błagalnej modlitwie na kolana. Składano też w dziękczynieniu obietnice, jednak nigdy niezrealizowane. Najpierw Śluby Lwowskie złożone przez Jana Kazimierza w 1656 r. w związku z potopem szwedzkim. Monarcha dokonał koronacji Matki Bożej na Królową Korony Polskiej. Złożył uroczyste ślubowania nigdy później niezrealizowane obiecując zaprowadzenie w Polsce praw Ewangelii. Kolejnym był akt poświęcenia Narodu Polskiego Niepokalanemu Sercu Maryi 8.IX. 1946r. Obiecaliśmy wtedy strzec świętości naszych rodzin, pobożności, wierności naszej wierze, życia w bratniej miłości, w przestrzeganiu prawdy i sprawiedliwości. W czasach uwięzienia kardynała Stefana Wyszyńskiego w Komańczy powstały Jasnogórskie Śluby Narodu uroczyście złożone 26 VIII 1956 r. I tutaj ponownie biskupi i Naród złożyli ślubowanie Maryi obiecując życie polskich rodzin w łasce uświęcającej, ochronę życia nienarodzonych, wychowywanie młodego pokolenia w wierze katolickiej, królowanie Jezusa Chrystusa w naszych rodzinach. Te akty pozostają dla naszego narodu zadaniem.

Zadanie dla narodu Do dziś nie udało się nam jako Narodowi z nich wywiązać. Sama ilość aborcji dokonywanych w Polsce mogłaby być pretekstem do opuszczenia nas przez kochaną Matkę, która boleć musi nad nami i naszymi grzechami. Rozbite rodziny, często z powodu pijaństwa, coraz

bardziej popularne związki partnerskie, teraz jeszcze oparte na związkach jednopłciowych, czyli nie takich, które dawałyby nadzieję na życie wieczne, które przecież winno być główną troską każdego chrześcijanina. Uczestnicy Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę, mimo że grzesznicy jak wszyscy inni poczuwają się jednak do odpowiedzialności za złożone przed Matką Najświętszą Śluby Narodu. Trud jaki podejmujemy w comiesięcznych Marszach, w których modlimy się na różańcu, jest także po to by wynagradzać Maryi, naszej Matce to całe zło, które dzieje się na naszej ziemi, a które to jak się obawiamy nie może pozostać dla nas i świata bez konsekwencji. Chcemy w ten sposób wynagradzać za niezrealizowane dotąd Śluby. W naszej ocenie Polska podąża coraz bardziej śladami Narodów, które odchodzą od praw Bożych i sądzą że są przez to bardziej nowoczesne i postępowe. Ludzie wierni Chrystusowi są coraz częściej ośmieszani i traktowani jak ludzie nieżyciowi i zacofani. Tymczasem coraz większy chaos moralny, jaki obserwujemy w Polsce i na świecie nie może rodzić dobra, a powrót do harmonii przyjść może jedynie poprzez powrót do szacunku i uznawania odwiecznych praw bożych i życia zgodnego z zasadami Dekalogu.

Jak nas widzą? Gdy idziemy ulicami w comiesięcznych marszach obserwujemy wiele różnorodnych reakcji nie tylko wśród mijanych osób, ale także wśród nas. Wśród osób mijanych zdarzają się nawet takie, które widząc krzyż i wizerunek Matki Bożej przyklękają czy robią znak krzyża na swym czole. Kiedyś w połowie Marszu dołączyło do nas dwóch

Momenty zwątpienia

Dla nas jednak nie jest ważne, w jaki sposób inni reagują, tylko to, że w ogóle reagują. Nawet jeśli mówią coś obraźliwego, staramy się pokazywać, że jesteśmy uczniami Chrystusa i nawet za zło reagujmy miłością i dobrem. bezdomnych mężczyzn, którzy modlili się z nami do końca Marszu i weszli na zakończenie do Sanktuarium Matki Bożej w Cudy Wielmożnej, by z nami uczestniczyć w zawierzeniu Niepokalanemu Sercu Maryi. Było to także dla nas bardzo budujące doświadczenie. Ale oczywiście są też i tacy, którzy nas ośmieszają. Dla nas jednak nie jest ważne, w jaki sposób inni reagują, tylko to, że w ogóle reagują. Nawet jeśli mówią coś obraźliwego, staramy się reagować z miłością, aby swą emocjonalną reakcją nie zostawiać w nich negatywnego obrazu chrześcijanina. Staramy się pokazywać, że jesteśmy uczniami Chrystusa i nawet za zło reagujmy miłością i dobrem. Może nie dziś, ale może kiedyś to wszystko w nich zakiełkuje. Jesteśmy jak wszyscy, grzesznikami, ale chcemy ofiarować swój trud i wyrzeczenie jako wynagrodzenie Maryi za grzechy nas Polaków. Marzeniem naszym jest cały czas, by nasza cierpliwość i wytrwałość została zauważona przez naszych pasterzy i by mógł w naszych szeregach modlić się z nami kapłan, jeden, dwóch, kilku. Na jednym z Marszy modlił się z nami sam śp. Ojciec Zachariasz Jabłoński, definitor zakonu Paulinów z Jasnej Góry. To tam, na Jasnej Górze, znajduje się patronat Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę. Ojciec Zachariasz wierny i oddany sługa

Maryi mimo, że już schorowany i starszy zadał sobie taki wielki trud, by iść ulicami miasta i wraz z nami modlić się i dać świadectwo oraz wskazać na słuszność podjętej przez nas sprawy. Kilka razy na nasze zaproszenie udział w naszej modlitwie brali księża zaproszeni z innych miast. Gośćmi naszymi byli ks. Stanisław Małkowski z Warszawy, ks. Jacek Bałemba z Wrocławia, ks. Leopold Powierza aż z Krosna, ks. prof. Tadeusz Guz, ojciec misjonarz Jerzy Garda. Dwa razy był z nami o. Tomasz Pirszel. Modlił się z nami ks. Adam Pawłowski i ks. Dariusz Kostrzewa z Poznania. Jako uczestnicy przybywali też świeccy działacze społeczni z innych miast. Towarzyszył nam m.in. Jan Budziaszek, propagator modlitwy różańcowej i wielki wielbiciel Matki Najświętszej. Innym znów razem obecny był Kazimierz Józef Węgrzyn, poeta z Kubalonki oraz Elżbieta Zimecka, poetka i organizatorka Marszy dla Intronizacji Chrystusa Króla w Polsce. Jesteśmy przekonani, że nasze działania są potrzebne zwłaszcza dziś gdy nasza wiara i religia spychane są coraz bardziej na margines a na całym świecie obserwujemy coraz większe prześladowania Chrześcijan. Ufamy iż w Polsce się to nie zdarzy i że wiara tkwiąca jeszcze w narodzie obroni nas przed tym złem.

Niestety i w Polsce zdarzają się sytuacje jeszcze nie tak dawno (np. za czasów pontyfikatu naszego papieża Jana Pawła II) nie do pomyślenia. Zwłaszcza w obrębie przejawów tzw. kultury i sztuki granica braku moralności przesuwa się coraz bardziej. Jesteśmy świadkami profanacji naszych świętości, bezkarnego, publicznego darcia Pisma świętego, ośmieszania nawet męki Pańskiej w czasie pseudo sztuki Golgota Picnic, niszczenia na oczach wiernych obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, wykradania z kościoła konsekrowanych hostii, napadania na księży itd. Wśród osób uczestniczących w Pokutnych Marszach Różańcowych również obserwujemy kryzysy i momenty zwątpienia. Często wynikają one z braku wyrażonego poparcia i uczestnictwa ze strony któregoś z kapłanów i z jakiegoś poczucia osamotnienia. Czasami z rozterek wewnętrznych i pytania „po co?” „co to daje?” „chodzimy już tak długo i nic się nie zmienia”. Niektórzy pytają np. dlaczego okrążamy 2 razy Stary Rynek a nie idziemy modlić się przed Kościół gdzie nie musielibyśmy narażać się na ośmieszanie się przed patrzącymi na nas ludźmi. Ale sensem tych Marszy jest właśnie dawanie świadectwa tym mijanym ludziom, by obudzić

Krucjata Różańcowa za Ojczyznę w Poznaniu Marsz odbywa się w każdą trzecią niedzielę miesiąca : • godz. 12.30- Msza św., kościół pw. Bożego Ciała w Poznaniu; • wymarsz 13.30, kierunek – kościół Farny, Przenajświętszej Krwi Pana Jezusa, kościół Jezuitów; • godz.15.30 – Sanktuarium Matki Bożej w Cudy Wielmożnej, tu ma miejsce odnowienie Ślubów Jasnogórskich i zawierzenie Niepokalanemu Sercu Maryi. Więcej informacji – www.krucjatarozancowazaojczyzne.pl

K

Czasami stajemy wobec dylematu: lato, piękna pogoda, możnaby pojechać nad jezioro. Zima, oblodzone ulice. Iść, nie iść? I to właśnie o ten trud i o naszą ofiarę chodzi.

ilkanaście dni temu Bartłomiej Misiewicz został zawieszony w funkcjach, które pełnił w Ministerstwie Obrony Narodowej. Decyzja dobra, ale należałoby się zastanowić dlaczego w ogóle do tego doszło. Przypadek Misiewicza jest idealnym przykładem sposobu doboru kadry politycznej przez PiS oraz strategią budowy elity partyjnej. Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że obsadzenie Bartłomieja Misiewicza w roli rzecznika prasowego MON czy dyrektora biura politycznego Ministra Obrony Narodowej nie wzbudzało u mnie żadnych wątpliwości. Wydawało mi się, że kilkuletnia praca z Antonim Macierewiczem, działalność w strukturach partyjnych, obycie w świecie medialnym i publicznym na pewno dobrze przygotowały Misiewcza do pełnienia tych dwóch funkcji. Jednak już odznaczenie Misiewicza Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju było w mojej ocenie posunięciem bardzo ryzykownym. Po pierwsze, medal został przyznany po bardzo krótkim okresie pracy, po drugie było to odznaczenie najwyższe czyli złote. Oburzenie m.in. weteranów wojskowych, którzy ryzykując życie na misjach otrzymują za to odznaczenie brązowe, jest więc całkowicie zrozumiałe. Również negatywny stosunek mediów, opozycji oraz pewnej części społeczeństwa spowodowany umieszczeniem Misiewicza w Radzie Nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej jest łatwy do wytłumaczenia. Wymogi formalne związane z ukończeniem kursu dla członków Rad Nadzorczych PiS tuż przed mianowaniem Misiewicza usunął, nie ustrzegając się oczywiście przy tym od krytyki. Aby zasiadać w tak ważnych strukturach

w nich sumienia, by przypomnieć im o naszej wierze, by pokazać, że wiary nie należy się wstydzić, że jesteśmy nadal wierni Matce Najświętszej i Jej Synowi, Chrystusowi, który przyniósł nam wybawienie i dał szansę na życie wieczne. Czasami stajemy wobec dylematu i wyboru pomiędzy czymś, co przyjemne, a poczuciem obowiązku wobec czegoś, co wydaje się być bez sensu. Lato, piękna pogoda można by pojechać nad jezioro. Zima, oblodzone ulice. Iść, nie iść? I to właśnie o ten trud i o naszą ofiarę chodzi. Przecież nie o spacer. Jak mówił Jan Paweł II „modlitwa złączona z ofiarą jest najpotężniejszą siła w dziejach człowieka”. W rozważaniach, które czytamy w czasie modlitwy różańcowej opieramy się na wypowiedziach prymasów Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego. Słuchając ich można pomyśleć, że były pisane na dziś. Tak są aktualne. August Hlond zapowiedział na łożu śmierci,że „zwycięstwo przyjdzie” i że „będzie to zwycięstwo przez Maryję”. Najpotężniejszą bronią jest różaniec. Ufając, iż żadne nasze działanie nie pozostanie niezauważone przez Pana Boga zapraszamy do udziału w naszych marszach wszystkich, którzy rozumieją potrzebę składania takiej comiesięcznej ofiary dla Maryi w modlitwie o to, by Polska pozostała wierną Bogu na zawsze. K

Ryzykowna droga PiS-u Michał Bąkowski należałoby posiadać wiedzę na tematy ściśle związane z produkcją uzbrojenia, a można domyślać się, że takowej dotychczasowy rzecznik MON w tak krótkim czasie posiąść nie mógł.

obiecany i zrealizowany program 500+ zapewni partii Jarosława Kaczyńskiego wieloletnie, niepodzielne sprawowanie władzy. Jednak najważniejszą kwestią jest fakt, iż PiS przez te wszystkie lata

Nie mam wątpliwości, że takich przypadków obecnie jest więcej. Były one oczywiście również obecne za rządów PO-PSL, może nawet w większej skali. Dlaczego jednak PiS zamierza iść tak ryzykowną drogą?

D

uże wątpliwości budziło także wykształcenie Misiewicza. W końcu okazało się, że współpracownik ministra Macierewicza studia dopiero kończy. Nie mam wątpliwości, że takich przypadków obecnie jest więcej. Były one oczywiście również obecne za rządów PO-PSL, może nawet w większej skali. Dlaczego jednak PiS zamierza iść tak ryzykowną drogą? Przecież w przypadku Misiewicza czy próby przegłosowania w Sejmie podwyżek dla posłów i członków rządu, partia rządząca świadomie wystawiła się pod ogień krytyki. Postępowanie PiS-u może świadczyć o ich wielkiej wierze w sondaże, które są dla nich korzystne oraz przekonaniu, że po rządach Platformy

działania w opozycji nie wytworzył elit politycznych, które byłyby kompetentne w różnych dziedzinach. W PiS-ie jest wielu działaczy partyjnych, a bardzo mało ekspertów i specjalistów. Obecnie rządząca partia, zamiast cierpliwie i dokładnie kształcić swoich przyszłych działaczy, skupiła się głównie na krytykowaniu PO-PSL. Miesiąc przed wyborami parlamentarnymi byłem na spotkaniu z europosłem PiS, który wypowiedział zdanie, które idealnie oddaje ówczesne podejście opozycyjnego PiS-u: „Proszę państwa, nie martwmy się rządami Platformy Obywatelskiej, oni jak smutki przeminą”. Tymczasem PO nie ma już u władzy, ale jej duch jest wiecznie żywy. Jak długo jeszcze? K


kurier WNET

4

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Wyjątkowy szacunek, jaki przyznawany jest żołnierzom wyklętym, wynika ze świadomości tragizmu ich sytuacji i skali zbrodni, którą na nich popełniono. […] Powoli bohaterowie tamtej epoki przebijają się do naszej świadomości. […] Wielu ludzi, którzy zasługują na najgłębszy szacunek, dopiero wydobywamy z mgły niepamięci. Jeśli piszę o ich dramatycznych dylematach, to po to aby przypomnieć banalną prawdę, że nic nie zastąpi w dziejach narodów odwagi i determinacji w utrzymaniu samostanowienia. A lęk, tchórzostwo i małoduszność zawsze znajdą dziesiątki masek odwołujących się do realizmu i rzekomego ratowania substancji narodu. Dlatego warto uczyć się od ludzi, którzy paraliżującemu poczuciu lęku nie ulegli. – Piotr Semka, publicysta

Podziemie niepodległościowe w Wielkopolsce 1945-1956 Część II

Agnieszka Łuczak

W poprzednim numerze Wielkopolskiego Kuriera Wnet przedstawiliśmy losy największej organizacji antykomunistycznej w Wielkopolsce – Wielkopolskiej Samodzielnej Grupy Ochotniczej „Warta”. Dziś przedstawiamy pozostałe formacje. W sumie w naszym regionie działało ich blisko dwieście.

W

Wielkopolsce podjęto również próby tworzenia siatek konspiracyjnych nurtu podziemia narodowego. W maju 1944 r. Okręg X Poznań Narodowych Sił Zbrojnych (niescalonych w 1942 r. z AK) rozpoczął scalanie z Okręgiem Poznań AK. Proces ten został przerwany na skutek częściowego rozbicia struktur AK przez Niemców. W tej sytuacji NSZ w Wielkopolsce podporządkowały się Okręgowi Łódzkiemu AK i utworzyły Okręg Poznań NSZ-AK, zachowując daleko idącą autonomię. Siedzibą dowództwa Okręgu Poznań NSZ-AK była prawdopodobnie Częstochowa. W momencie wkroczenia Armii Czerwonej do Wielkopolski (styczeń 1945 r.) stanowisko komendanta piastował mjr/ ppłk Jan Poray-Wybranowski ps. „Radosz” (ostatni komendant Okręgu X NSZ), który pełnił tę funkcję prawdopodobnie do początku 1945 r. Po wejściu Armii Czerwonej siatka NSZ-AK została skadrowana i przeszła do głębszej konspiracji. Jej członkowie działali bez kontaktu z Narodowym Zjednoczeniem Wojskowym, które w województwie poznańskim nie miało własnych struktur (jedynie mianowano komendanta). Jak wiadomo, sformowana w Warszawie w marcu 1945 r. Komenda Główna NZW nie zdołała zorganizować Okręgu Poznańskiego. Natomiast w ramach Okręgu X NSZ ograniczone działania podjęło tylko kilkanaście osób wywodzących się z NSZ-AK na terenie Wielkopolski Wschodniej. Aktywność siatki zamarła prawdopodobnie na przełomie lat 1945 i 1946 r. W połowie lutego 1945 r. dowództwo Narodowych Sił Zbrojnych (niescalonych z Armią Krajową ) kierowane przez tajną Organizację Polską podjęło próbę stworzenia Obszaru Zachodniego NSZ (Okręg Poznań i Pomorze). Usiłowano odtworzyć zerwaną łączność z terenem, co jednak napotykało na szereg trudności ze względu na liczne aresztowania. 1 kwietnia 1945 r. zreorganizowana sieć terytorialną przez KG NSZ składała się z trzech Inspektoratów Obszarów: Zachód (Stanisław Kasznica ps. „Wąsowski”), Południe (Michał Pobocha ps. „Michał”) i Wschód (Mirosław Ostromęcki ps. „Mirski”). Podporządkowane im dziesięć okręgów było w rzeczywistości dopiero w fazie projektów. Natomiast do współpracy w terenie oddziałów NSZ z żołnierzami DSZ nie doszło, gdyż podziemie poakowskie odcięło się od współpracy z NSZ. W lutym 1945 r. pod nazwą Armia Polska w Kraju Zachód powstał Okręg II Poznań NSZ, który istniał do lipca 1945 r. Komendantem Okręgu II Poznań NSZ został ppłk Stanisław Kasznica. Dowództwo NSZ w dniu 5 lipca 1945 r. zlikwidowało Okręg II i włączyło jego struktury do Okręgu III (Warszawa). W okresie od lipca do września 1945 r. na skutek aresztowań Okręg II Poznań NSZ został rozbity, a jego struktury nie zostały odtworzone, pomimo prób podjętych przez kpt. Józefa Wysockiego ps. „Białozór”. Działalność konspiracyjną zawieszono w 1946 r. Na temat wzajemnych relacji między podziemiem

poakowskim a narodowym zachowało się niewiele źródeł. W ocenie S. Goślińskiego, szefa sztabu Okręgu Poznańskiego DSZ, sytuacja podziemia narodowego na terenie Wielkopolski i całego kraju wyglądała następująco: „Po rozwiązaniu A.K. dość znaczna część jej członków przeszła w szeregi NSZ, które posiadały zawsze dość duże wpływy w społeczeństwie. NSZ jest dzisiaj jedyną organizacją, obejmującą cały kraj. NSZ zorganizowany jest na zasadach podobnych jak A.K. Komendant NSZ [S. Kasznica] na Okręg Poznań złożył mi przed rokiem propozycję współpracy, której nie przyjąłem. Jego zdaniem działalność NSZ obejmowała wówczas : propagandę prowadzoną „drogą ulotek w zakresie niedużym”, akcje terro-

„Zagończyk” (działającego na terenie województwa kieleckiego) i podlegał mu organizacyjnie. Komendantem Obwodu Krotoszyn WiN został brat „Zagończyka”, st. sierż. Ignacy Jaskulski ps. „Czujka”. Obwód dzielił się na dwa rejony: Rejon „A” i Rejon „B” i zrzeszał w sumie około 25 osób. Rejon „A” został stworzony w środowisku młodzieży szkolnej z terenu powiatu Krotoszyn. W literaturze grupa ta funkcjonuje jako organizacja młodzieżowa „Zemsta” pod dowództwem Mariana Kołaskiego ps. „Tarzan” działająca od lutego 1946 r. Rejon „B” istniał jednie formalnie, natomiast w rzeczywistości jego członkowie wchodzili w skład oddziału partyzanckiego Jó-

organizująca zaopatrzenie. Drugi rzut – tzw. bojowy, do którego zaliczano oddziały leśne oraz drużyny dywersyjne istniejące przy rejonach i placówkach. Obwód przestał istnieć na skutek aresztowań przeprowadzonych w czerwcu 1946 r. W porównaniu z konspiracją na terenie kraju, w Wielkopolsce stosunkowo szybko doszło do zerwania powiązań z organizacjami, które posiadały rozbudowane struktury ogólnokrajowe i prowadziły ożywione akcje propagandowe, jak Zrzeszenie WiN czy NZW. Ponadto między krajem a emigracją funkcjonowała systematyczna łączność kurierska, czego nie było w Wielkopolsce.

nawiązując do terminologii stosowanej w AK (okręgi, podokręgi, rejony, obwody). W ramach Polskich Sił Zbrojnych powstały następujące obwody szkieletowe: w Poznaniu (dzielnica Wilda), obwód Luboń-Lasek–Puszczykowo, obwód Żabikowo–Fabianowo–Kotowo, Oborniki, Krzyżowniki. Najbardziej rozbudowany był obwód Kępno. Obwód Kępno był najliczniejszy i tworzyło go jedenaście osób. Grupa działająca w Poznaniu i okolicach została zlikwidowana przez WUBP w Poznaniu a komendant aresztowany 19 czerwca 1945 r. Natomiast działalność organizacji PSZ w obwodzie Kępno była kontynuowana do wiosny 1946 r., kiedy ostatecznie została zawieszona. Komendantem w Kępnie od maja do

rystyczne i partyzanckie „w dużym zakresie”, wywiad oraz odbijanie więźniów politycznych. Jak czytamy w jego relacji „działalność ta obejmuje cały Kraj, największe jej nasilenie występuje w lubelskim, białostockim i Małopolsce, najmniejsze na dawnych i nowych ziemiach zachodnich.”

zefa Placka ps. „Cień”, operującego w okolicach Krotoszyna od przełomu lutego i marca 1946 r. Działalność Komendy Obwodu koncentrowała się na działaniach propagandowych, kolportowaniu ulotek i działaniach zbrojnych wymierzonych przeciwko lokalnym organom władzy. „Za-

Lokalne grupy antykomunistyczne Przykładem działającej w Wielkopolsce organizacji o charakterze lokalnym były Polskie Siły Zbrojne. Grupa powstała w kwietniu 1945 r. w Poznaniu i liczyła około dwudziestu osób.

lipca 1945 r. był Zefiryn Gorączniak ps. „Zefir”, „Góra”. Jego zastępcą od maja 1945 r. był Stanisław Piekarski vel Stanisław Ornatowski ps. „Orkan”. Działalność organizacji w Kępnie polegała na prowadzeniu propagandy antykomunistycznej: dystrybuowaniu ulotek i prasy otrzymywanej z Poznania. Po-

Konspiracyjne siatki eksterytorialne

gończyk” planował rozszerzenie kolportażu ulotek na terenie Poznania i województwa poznańskiego oraz Gliwic i Wrocławia. Komenda Obwodu Krotoszyn z siedzibą w Zdunach (podobnie jak struktury ZZK) nawiązywała do modelu organizacyjnego konspiracji istniejącego w Inspektoracie Puławskim WiN. Składał się on z tzw. dwóch rzutów. Pierwszy – organizacyjny, w skład którego wchodziła siatka terenowa prowadząca propagandę, wywiad oraz

Na czele Sztabu Grupy Operacyjnej stanął Bolesław Rubaszewski ps. „Korczak”. Organizacja działała na terenie Poznania i okolic. Główny nacisk został położony na propagandę antykomunistyczną. Wydawano gazetkę „Zew Narodu” oraz szereg ulotek kolportowanych na terenie Poznania. Członkowie organizacji gromadzili również broń. Planowano wysyłać listy z pogróżkami do funkcjonariuszy UB i działaczy PPR. Rubaszewski planował intensywną rozbudowę struktury organizacji,

dobnie jak w Poznaniu, gromadzono również broń. Mimo że dowództwo PSZ w Poznaniu zostało aresztowane 19 sierpnia 1945 r. i poddane rozprawie sądowej, siatka organizacji działająca w powiecie kępińskim kontynuowała działalność, gdyż na skutek zerwania kontaktów organizacyjnych z Poznaniem członkowie nie wiedzieli nic o „wsypie”. Komenda Obwodu Kępno mogła działać dalej, gdyż na ślad organizacji nie wpadli funkcjonariusze UB. Dopiero w marcu 1946 r.

W Wielkopolsce po amnestii ogłoszonej 22 lutego 1947 r. aktywność podziemia zbrojnego w znacznym stopniu zaniknęła. Nie doszło do zbiorowego ujawniania całych oddziałów partyzanckich, ponieważ do jesieni 1946 r. zostały one w przeważającej mierze rozbite przez operacje zbrojne aparatu bezpieczeństwa.

Na terenie Wielkopolski istniała jedna organizacja z innego regionu działająca eksterytorialnie. Chodzi tu o obwód Krotoszyn WiN, funkcjonujący też pod nazwą Obwód Krotoszyn Ruch Oporu AK, który powstał w grudniu 1945 r. Wspomniany obwód Krotoszyn powstał z inicjatywy dowódcy Związku Zbrojnej Konspiracji por. Franciszka Jaskulskiego ps.

Gorączniak przekazał Piekarskiemu informację o aresztowaniach sztabu PSZ w Poznaniu oraz podjął decyzję o przerwaniu działalności obwodu Kępno. Jedną z ostatnich prób utworzenia organizacji ogólnopolskiej z centralnym dowództwem była organizacja „Kraj” utworzona na przełomie lat 1948 i 1949 r. przez Zenona Sobotę (działającego od 1945 r. pod przybranym nazwiskiem Tomaszewski) ps. „Świda”, „Jan”. Jak wiadomo, organizacja ta działała również w województwach warszawskim, rzeszowskim, lubelskim, katowickim i wrocławskim. W Poznaniu działalność organizacji została zapoczątkowana wiosną 1950 r. po zwerbowaniu Zdzisława Majewskiego. Wiosną 1950 r. do Majewskiego mieszkającego w Poznaniu przy ul. Mickiewicza 17/9 zgłosiła się Krystyna Metzger ps. „Krystyna”, „Kamińska”, „Kamil” i umówiła go na spotkanie w Warszawie z „Janem”. Majewski przystąpił do organizacji i otrzymał pseudonim „Michał”. Łącznikiem między Tomaszewskim vel Sobotą „Janem” a członkami organizacji w Poznaniu była Krystyna Metzger. Poznański ośrodek otrzymał kryptonim „Pola”. Liczba członków organizacji jest nie znana; wiadomo o przystąpieniu w lipcu 1951 roku jeszcze jednej osoby. Rozbudowa organizacji przez Zenona Sobotę następowała w Poznaniu równolegle drugim torem. W grudniu 1951 roku Krystyna Metzger przyrodnia siostra Ottona Pileckiego, przyjechała z Warszawy do Poznania i zaproponowała mu wstąpienie do organizacji. Pilecki wyraził na to zgodę i otrzymał pseudonim „Mieczysław”. W dniach 1–2 czerwca 1952 r. w Warszawie z „Janem”, gdzie omówili rozbudowę organizacji. Pilecki otrzymał wówczas polecenie zwerbowania nie więcej niż czterech osób. A zatem Sobota „Jan” starał się możliwie głęboko konspirować swoją siatkę. Na terenie Poznania istniały dwie komórki „Kraju”, które nawzajem o sobie nie wiedziały. Nie uchroniło to jednak organizacji przed dekonspiracją. „Kraj” został rozpracowany przez Departament III MBP w Warszawie, co nastąpiło w czerwcu 1952 roku. 27 czerwca 1952 Pilecki został aresztowany. Dwa dni później 29 czerwca 1952 został również aresztowany na polecenie MBP Zdzisław Majewski. Sobota został wydany UB przez swoją zaufaną łączniczkę, wspomnianą już Krystynę Metzger i otoczony 2 lipca 1952 przez funkcjonariuszy w Zwierzyńcu koło Zamościa, gdzie najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Ostatnie organizacje antykomunistyczne w Wielkopolsce zlikwidowano w latach 1954-1955. Były to przede wszystkim organizacje młodzieżowe.

Oddziały zbrojne i ich działalność Charakteryzując podziemie niepodległościowe należy omówić także działające w Wielkopolsce oddziały zbrojne. Ich geneza wywodzi się ze wspomnianego mechanizmu „spirali terroru” – represje na byłych żołnierzach AK i NSZ zmuszały ich do ucieczki do lasu. Charakter oddziałów


kurier WNET

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

zbrojnych na terenie Wielkopolski był podobny do podziemia zbrojnego istniejącego w całym kraju. Natomiast liczebność żołnierzy w oddziałach była znacznie mniejsza, gdyż przeciętny oddział liczył zaledwie kilkanaście osób. Zdarzały się oddziały większe – na przykład Eugeniusza Kokolskiego ps. „Groźny”, który liczył od trzydziestu do sześćdziesięciu żołnierzy, oddział Franicszka Olszówki ps. „Otto”, który ostrożnie można szacować na pięćdziesięciu żołnierzy, oddział poakowski ppor. Edmunda Marona ps. „Mur-Dąb”, który liczył około czterdziestu żołnierzy czy oddział „Błyska”, liczący około sześćdziesięciu żołnierzy. Oddziały leśne składały się przede wszystkim z uciekających przed represjami żołnierzy AK, NSZ; często byli to dezerterzy z WP. Największe oddziały operowały na terenie Wielkopolski wschodniej i południowej. Charakterystyczne było przenikanie do podziemia zbrojnego w Wielkopolsce partyzantów z innych regionów kraju, przede wszystkim z Lubelszczyzny i Kielecczyzny. W latach 1945-1956 w Wielkopolsce działało 60 oddziałów leśnych, z których siedem operowało przede wszystkim w innych regionach, a na teren Wielkopolski wkraczały jedynie okazjonalnie. W 1945 r. często wsparcie dla oddziałów leśnych stanowiły posterunki MO. Pełniący służbę funkcjonariusze, często byli żołnierzami AK lub znajomymi i krewnymi żołnierzy w oddziałach. Sieć informatorów na posterunkach MO posiadał Franciszek Olszówka ps. „Otto”. Również milicjanci posterunku MO w Przygodzicach pow. ostrowski współpracowali z oddziałem Ludwika Sinieckiego ps. „Szary”. Według Rzewuskiego: „Wreszcie w okresie tworzenia organów i władz polskich wydałem rozkaz obsadzania milicji przez naszych żołnierzy. Umożliwiło to im legalne wykonywanie nałożonego na nich obowiązku obrony ludności przed gwałtem i rabunkiem. Jest cały szereg okolic, gdzie do ostatniej chwili milicja w całości lub częściowo składała się z żołnierzy AK, a następnie „Warty” lub miała wypożyczoną od nas broń. I z całą satysfakcją stwierdzam, że tam, gdzie to miało miejsce, milicja od samego początku znalazła się na wysokości zadania i zjednała sobie powszechną wdzięczność i szacunek ludności, tymczasem gdzie indziej udział milicji w rabunkach ludności był na porządku dziennym.” Oddziały zbrojne także dysponowały niekiedy informatorami wewnątrz aparatu bezpieczeństwa. „Otto” utrzymywał kontakt z pracownikami PUBP w Kępnie, Kluczborku i Namysłowie. Innym przykładem są bracia Małeccy, z których Mieczysław Małecki był funkcjonariuszem PUBP we Wrześni, rozpracowującym podziemie w ramach pracy na stanowisku referenta Sekcji II. Jego brat, Andrzej Małecki, należał do oddziału Leona Wesołowskiego ps. „Wichura”. Ostatecznie Mieczysław Małecki po rozpoczęciu przez WUBP w Poznaniu rozpracowania oddziału „Wichury” zdezerterował (w czerwcu 1945 r.) ze służby w PUBP i wstąpił do oddziału pod pseudonimem „Huragan”. Jednocześnie wyniósł z UB spis sieci agenturalnej oraz doniesienia agenturalne dotyczące oddziału „Wichury”. Od lipca 1945 r. pełnił funkcję

Osoby, którym udowodniono działalność w antykomunistycznych organizacjach i oddziałach zbrojnych, zostały dotknięte licznymi represjami – od najwyższego wymiaru kary, jaki dotknął w Wielkopolsce szacunkowo co najmniej 300 osób, poprzez lata spędzone w więzieniach, aż po szykany i inwigilację aparatu bezpieczeństwa trwającą do lat osiemdziesiątych XX w. Ci żołnierze podziemia, którzy po wieloletnich wyrokach wyszli z więzienia, byli wygnańcami we własnym kraju. zastępcy dowódcy. Znajomość metod pracy aparatu bezpieczeństwa umożliwiła sprawniejszą działalność oddziału i dezorientację organów. Niewyjaśnioną rolę pełnił w WUBP w Poznaniu funkcjonariusz śledczy Dionizy Palacz, który zapewne został pracownikiem organów będąc w rzeczywistości „wtyczką” konspiracji antykomunistycznej w aparacie bezpieczeństwa. Z zachowanych źródeł wynika, że Palacz wszedł w kontakt z aresztowanymi Stefanem Świderskim i ppłk. Andrzejem Rzewuskim oraz uczestniczył w przekazywaniu ich grypsów. Planowali również przeprowadzenie ucieczki „Hańczy” z więzienia. Ponadto utrudniał prowadzenie śledztw, m. in. w sprawie aresztowanych żołnierzy WSGO „Warta” np. Świderskiego, czy członków organizacji Polskie Siły Zbrojne. Ta ostatnia akcja była na tyle skuteczna, że uniemożliwiła WUBP rozpracowanie Obwodu tej organizacji działającego w Kępnie.

grup leśnych KWP kpt. Eugeniusza Tomaszewskiego ps. „Czarski” wykazała brak dyscypliny. To wpłynęło na decyzję o przekazaniu dowództwa grupy ppor. Alfonsowi Olejnikowi ps. „Babinicz” („Roman”), co oficjalnie nastąpiło 3 maja 1946 r. Natomiast „Rudy” stworzył niezależny od KWP niewielki oddział leśny liczący kilku żołnierzy. Podobnie jak w całym kraju, nawet największe oddziały rzadko podejmowały ataki na miasta powiatowe, a nigdy na wojewódzkie. Również nie dokonano ani jednego zamachu na wysokich rangą działaczy partyjnych i państwowych, nie wysadzano pociągów czy obiektów przemysłowych. Nie atakowano też zarówno z przyczyn technicznych, jak i politycznych, jednostek wojskowych. Akcje przeprowadzane przez oddziały nosiły przede wszystkim charakter samoobrony. Po-

w Szamotułach (7–8 czerwca 1945 r.) przez oddział „Armia Krajowa” Władysława Tomczaka ps. „Zadora” i uwolnienie dwóch zatrzymanych żołnierzy. Oddział „Eugeniusza Kokolskiego ps. „Groźny” opanował miejscowości Pęczniew w powiecie tureckim (9 listopada 1945 r.) i Dobrą w powiecie tureckim (w nocy 11/12 listopada 1945 r.). Natomiast oddział dowodzony przez Gedymina Rogińskiego ps. „Dzielny” zajął Pyzdry w powiecie konińskim (29 listopada 1945 r.). Walka prowadzona przez zbrojne podziemie miała wymiar lokalny. Partyzanci zdobywali broń przede wszystkim przez rozbrajanie posterunków MO. Od lutego 1945 r. do kwietnia 1947 r. na terenie Wielkopolski oddziały zbrojne rozbroiły 123 posterunki MO. W skali kraju od połowy 1945 r. do jesieni 1946 r. istniały tere-

Niewiele wiadomo na temat dyscypliny panującej w oddziałach partyzanckich. W niektórych panowała dyscypliny wojskowa. Dla zilustrowania warto przytoczyć porządek dnia w oddziale por. Ludwika Sinieckiego ps. „Szary”: „Szary zwracał szczególną uwagę na sprawność, sprężystość i karność w oddziale. W tym celu przeprowadzał z całym oddziałem ćwiczenia z bronią, wykłady o działaniu broni, pogadanki polityczne. Ustalił opracowany przez siebie regulamin dnia, który przedstawiał się następująco: • godz. 4.00. Pobudka • Do godz. 12.00 Gimnastyka, mycie, modlitwa, śniadanie, czyszczenie broni i wykład o broni. • Od godz. 12.00-15.00 rozstawienie wart i odpoczynek • godz. 18.00 kolacja.”

dobnie jak w całej Polsce akcje oddziałów przeprowadzone wiosną i latem 1945 r. były skierowane głównie na lokalne areszty urzędów bezpieczeństwa i więzienia mające na celu uwolnienie aresztowanych kolegów. W 1945 roku do najważniejszych akcji podziemia należy zaliczyć rozbicie siedziby PUBP w Kępnie (22/23 września 1945) i uwolnienie więźniów przez oddział Franciszka Olszówki ps. „Otto”; zajęcie razem z żołnierzami placówki koźmińskiej WSGO „Warta” siedziby GUBP w Koźminie (1 września 1945 r.) przez oddział Zygmunta Borostowskiego ps. „Bora”; wykonanie wyroku śmierci na funkcjonariuszu GUBP w Koźminie i nieudana próba odbicia więźniów

ny kontrolowane przez partyzantów. W Wielkopolsce też były takie przypadki choć na znacznie mniejszych obszarach. Na przykład na przełomie lat 1945 i 1946 oddział „Groźnego” paraliżował rozwój administracji w powiecie tureckim. Warto przytoczyć fragment sprawozdania Starosty Powiatowego Tureckiego za czas od 1 do 30 listopada 1945 r.: „Intensywność pracy Starostwa jest hamowana akcją band dywersyjnych, których działalność potęguje się. Administracja połowy powiatu jest sparaliżowana. Kontrakcja ze strony UB na razie żadna… Wobec akcji band dywersyjnych zarządzenia władz nie odnoszą pożądanego skutku… wśród ludności

Oddział „Szarego” istniał stosunkowo krótko, bo został rozwiązany we wrześniu 1945 r. Natomiast inaczej wyglądała dyscyplina w oddziałach istniejących dłużej. Całkowity brak dyscypliny panował w oddziale Stanisława Panka ps. „Rudy”. Aby uniknąć izolacji, „Rudy” podjął próbę kontaktu organizacyjnego ze strukturami Konspiracyjnego Wojska Polskiego działającymi w powiecie wieluńskim dowodzonymi przez kpt. Stanisława Sojczyńskiego ps. „Warszyc”. Przeprowadzona w oddziale „Rudego” kontrola przez inspektora

z więzienia w Koźminie (10/11 października 1945 r.) przez oddział por. Jana Kempińskiego ps. „Błysk”, a także nieudana próba zdobycia siedziby PUBP w Krotoszynie (24 sierpnia 1945 r.) przez oddział „Bora”. W Wielkopolsce dochodziło także do wspólnie podejmowanych akcji, na przykład 2 września 1945 r. oddziały por. Ludwika Sinieckiego ps. „Szary” i por. Jana Kempińskiego ps. „Błysk” przeprowadziły nieudany atak na siedzibę PUBP w Ostrowie Wielkopolskim. Inną udaną akcję stanowiło zajęcie więzienia

widoczne zdenerwowanie i wyczekiwanie…” W początkowym okresie oddziały były wspierane przez lokalną ludność (na przykład oddziały „Bora”, „Dzielnego” i „Groźnego”). Działalność oddziału Kokolskiego ps. „Groźny” zyskała przychylność miejscowej ludności, ponieważ podczas akcji żołnierze niszczyli dokumentację urzędową, a zwłaszcza wykazy świadczeń rzeczowych, które rolnicy byli zobowiązani dostarczać na rzecz państwa. Stosunek chłopów do oddziału i pomoc

Codzienność w partyzantce

udzielana „Groźnemu” dobrze ilustrują wspomnienia jednego z mieszkańców wsi Skarżyna (w gminie Kawęczyn): „Zdobywali broń na posterunkach. Oni byli z AK, podwody przywoziły ich do Skarżyna. […] Oni często przyjeżdżali jakimiś innymi podwodami do Skarżyna na odpoczynek. Taka grupa na cztery wozy – dwudziestu czterech. „Groźny” ich rozsyłał, mówił <Chłopcy, poszukajcie sobie kwater”. […] Od »Groźnego« byli w porządku. Mieli swojego piekarza i rzeźnika. Chłopa nie ruszyli. Jak potrzebowali mięso to kupowali od chłopa i płacili. Oni rabowali tylko państwowe spółdzielnie.” Wystąpieniom zbrojnym towarzyszyło zazwyczaj wygłaszanie przemówień do ludności. Inny bardziej dydaktyczny charakter miały odnosić kary publicznej chłosty na lokalnych działaczach PPR. Działalność propagandowa oddziałów była dość specyficzna i polegała przede wszystkim na pogróżkach wysyłanych do przedstawicieli miejscowych władz, natomiast o wiele rzadziej rozpowszechniano ulotki. Środki na utrzymanie oddziałów pochodziły głównie z akcji ekspropriacyjnych przeprowadzanych na instytucje państwowe i publiczne. Ppłk Sylwester Gośliński w swojej relacji tak scharakteryzował podziemie zbrojne w Wielkopolsce w 1945 r.: „[…] oddziały partyzancko-terrorystyczne, które powstały bądź z dawnych grup rozwiązanego A.K., bądź też utworzone zostały przez upartych i ambitnych konspiratorów z ludzi zagrożonych i dezerterów wojska. […] organizacje i oddziały, nie mając własnych podstaw materialnych, szukają środków na utrzymanie się w napadach na banki, spółdzielnie, kasy pocztowe, gorzelnie itp.”

Poparcie ludności Poparcie ludności wiejskiej Wielkopolski dla oddziałów zbrojnych zależało przede wszystkim od represji, jakie

groziły za udzielanie pomocy. Eskalacja represji organów bezpieczeństwa, która wyraźnie wzrastała od 1946 r., wpływała na zmniejszanie zaplecza społecznego. Skala poparcia społecznego dla podziemia zbrojnego jako formy oporu wobec rządów PPR wymaga jeszcze licznych badań. Z pewnością znacznie większą popularnością wśród Wielkopolan cieszyła się legalna forma opozycji, jaką było Polskie Stronnictwo Ludowe. Podobnie jak w całym kraju również w Wielkopolsce po amnestii

5

ogłoszonej 22 lutego 1947 r. aktywność podziemia zbrojnego w znacznym stopniu zaniknęła. W Wielkopolsce nie doszło do zbiorowego ujawniania całych oddziałów partyzanckich, ponieważ do jesieni 1946 r. zostały one w przeważającej mierze rozbite przez operacje zbrojne aparatu bezpieczeństwa. Wiosną 1947 r. w województwie poznańskim przeważającą część partyzantów stanowili ukrywający się żołnierze z rozbitych oddziałów. W województwie poznańskim w akcji ujawniania w okresie od 28 lutego do 25 kwietnia 1947 r. ujawniło się ogółem 2398 osób, a większość z nich stanowili dezerterzy (1254). Ujawniło się także 796 żołnierzy podziemia niepodległościowego z czego 275 osób należących do konspiracyjnych organizacji i 521 partyzantów i współpracowników oddziałów zbrojnych. Pierwszy etap walki o władzę – podbój państwa przy zastosowaniu terroru masowego został przez PPR wygrany. Już jesienią 1946 roku (po sfałszowanym przez komunistów referendum) w społeczeństwie polskim brała górę tendencja przeciwna do prowadzenia działań będących otwartym sprzeciwem wobec nowej władzy. Wydawało się, że współdziałanie z komunistami w rozwiązywaniu problemów odbudowy umożliwi neutralizację ich wrogości. Zbliżenie było tym łatwiejsze, że starali się oni pozyskiwać w tym czasie osoby nie prowadzące działań opozycyjnych. W ciągu 1947 roku otwarty opór, zarówno zbrojny, jak i wyrażający się w działaniach politycznych, został w rzeczywistości złamany. Za momenty decydujące uważa się sfałszowanie wyborów do sejmu i narzucenie ich spreparowanych wyników opinii publicznej (także zachodniej), a także ogłoszenie tuż po nich amnestii, w której ujawniło swoją przynależność do organizacji konspiracyjnych (w czasach okupacji lub po wojnie) aż ponad pięćdziesiąt tysięcy osób. Natomiast osoby, którym udowodniono działalność w antykomunistycznych organizacjach i oddziałach zbrojnych, zostały dotknięte licznymi represjami – od najwyższego wymiaru kary, jaki dotknął w Wielkopolsce szacunkowo co najmniej 300 osób, poprzez lata spędzone w więzieniach, aż po szykany i inwigilację aparatu bezpieczeństwa do lat osiemdziesiątych XX w. Ci żołnierze podziemia, którzy po wieloletnich wyrokach wyszli z więzienia (niekiedy dopiero w latach 60-tych XX wieku) byli wygnańcami we własnym kraju. „Znałem takich >ludzi wyklętych< na pęczki. Bohaterów wojny, którzy musieli szukać azylu w Sudetach, na Mazurach czy w najbardziej zapadłych zakątkach ziemi szczecińskiej. […] Słyszałem o całych osadach takich ludzi ze skazą w życiorysie, bardzo często z leśnym powojennym epizodem, którym łaskawie władza darowywała spokój, bo nikt inny się nie kwapił do tak ciężkiej i słabo płatnej pracy. […] Pracowali na akord, nie byli objęci żadną opieką lekarską i spali w spartańskich warunkach. Inni popadali w zdziwaczenie z racji samotności lub koszmarów, jakie prześladowały ich z czasów wojny albo bestialskich przesłuchań ubeckich”. – wspominał dalsze losy żołnierzy podziemia w Polsce Ludowej pisarz Marek Nowakowski. Ciągle jeszcze wiemy o nich zbyt mało. K


kurier WNET

B

yło to wyklarowanie sytuacji, jak się okazało owocne. Już w 1913 roku Związek obejmował 291 gniazd i 11 838 członków – w tym 5 117 ćwiczących. Do „Sokoła” należało wówczas 841 kobiet. Gniazdom zalecano organizowanie systematycznych kursów nauki czytania i pisania po polsku, historii i literatury ojczystej, krajoznawstwa oraz pieśni narodowych. Każdy członek Związku był ofiarnym i czynnym patriotą, gotowym do najwyższych ofiar dla Ojczyzny. Ówczesne położenie Polaków w Prusach wprost narzucało taką definicję, bowiem pruska polityka obejmowała globalny zakres dyskryminacji Polaków i polskości. Ten obronny, polski „nacjonalizm” dążył do znalezienia trwałego oparcia w polskim robotniku, chłopie, mieszczaninie, ziemianinie i inteligencie, a także i być może przede wszystkim – w kościele katolickim. „Sokół” znalazł się w elitarnym środowisku Towarzystwa Naukowej Pomocy, Towarzystwa Czytelni Ludowych, Towarzystwa Przyjaciół Nauk, Teatru Polskiego, towarzystw śpiewaczych, towarzystw przemysłowych, towarzystw organicznikowskich, towarzystw robotniczych i organizacji związkowych. Oparcie i powód do dumy stanowiły symbole tradycji dawnej Polski w Poznaniu: Katedra, renesansowy Ratusz, stare kościoły, nowe pomniki: Mickiewicza, Kochanowskiego, Biblioteka Raczyńskich, gmach Teatru Polskiego i Towarzystwa Przyjaciół Nauk, pałac Działyńskich, a także Bazar, były ośrodek wielu patriotycznych inicjatyw.

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a „Pod słowem Ojczyzna rozumiemy nie tylko tę świętą ziemię ojców naszych, której bronić winniśmy do ostatniego tchu, ale w ogóle całokształt naszego życia narodowego, naszego stanu posiadania dóbr duchowych, nasze dzieje, tradycje, naszą literaturę, sztukę, wiedzę i nasze ideały; skojarzone z ideałami narodów i świata cywilizowanego”. Tak pojęcie Ojczyzny definiowali członkowie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Wielkopolsce.

Do lotu!

fot. narodowe archiwum cyfrowe (2)

6

Program minimum Program minimum był następujący: skoro nie mogliśmy zapobiec aby nas sąsiedzi połknęli, to starajmy się aby nas strawić nie mogli. Po 1900 roku przy nasileniu niemieckiego szowinizmu – polski nacjonalizm obronny stawiał wysokie wymogi nowej, politycznej świadomości, w której wymóg ofiarności był nowością, dla wielu bardzo trudną. Mimo to inteligenccy działacze galicyjscy w 1894 roku publicznie uznali, że Wielkopolanom udało się uczynić z ludu – naród. Natomiast członek Hakaty Ludwik Bernhard, w książce „Polenfrage” napisał: „[…] Polska organizacja [w obronie polskości] stanowi powszechnohistoryczny przykład, jak świadoma mniejszość narodowa może się oprzeć potężnemu państwu […]”. W taki sposób docenił walkę Wielkopolan, a w tym i „Sokoła” pisarz i intelektualista państwa zaborczego.

Harcerstwo spod skrzydeł „Sokoła” Jednym ze znanych obecnie twórców skautingu był Andrzej Małkowski, aktywny członek „Sokoła” na początku XX wieku. Już w 1910 r. podczas obchodów 500.rocznicy zwycięskiej bitwy pod Grunwaldem, w Krakowie podjęto dyskusję m.in. na łamach „Przeglądu Sokolnego”. W apelu wezwano „Sokoła” do rozpoczęcia pracy z młodzieżą z zaleceniem czerpania z wzorów angielskiego skautingu. Również wówczas została po raz pierwszy odśpiewana przez 7-tysięczny chór „Rota” Marii Konopnickiej,

Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół" - wszechsłowiański zlot w Poznaniu w 1929 r. Widok ogólny stadionu podczas zlotu.

Zarys dziejów Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” Część II

Danuta Moroz Namysłowska Chrzanowskiego utworzono Poznańską Komendę Dzielnicową pod przewodnictwem wiceprezesa „Sokoła” Ksawerego Zakrzewskiego, której zadaniem było m.in.: czuwanie nad tworzącym się harcerstwem. W Krakowie szeroko znana była aktywna harcerska działalność wspomnianego wcześniej Zygmunta Wyrobka, członka „Sokoła” i ucznia dr. Henryka Jordana, założyciela krakowskiego „Sokoła” i twórcy Ogrodów Jordanowskich. „Sokół” jako harcerski patron przeleciał granice państw i kontynentów. Harcerstwo z powodzeniem rozwijało się również w Stanach Zjednoczonych. Tam w latach 1915-1916 przebywał Andrzej Małkowski, działający na rzecz harcerstwa w Związku Sokołów Polskich w Ameryce. Oddany idei sokolnej i harcerskiej pisał on m.in., że Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” „nie tylko swoim protektoratem zasłoniło nas w zaborze austriackim przed prześladowaniem rządowym, ale również nie skąpiło pieniędzy, ażeby liczne nasze agendy zorganizo-

Poznania 26.12.1918 r. stanowili jego przednią straż. W tym dniu rozpoczęło się zwycięskie Powstanie Wielkopolskie. Według niektórych szacunków, aż 80% dowódczej kadry powstania było związanej z „Sokołem”. Sam Ignacy Paderewski również był „Sokołem”, a jego przybycie do Poznania podpaliło powstańczy lont. W 1934 r. Ignacy Paderewski przyjął honorowy patronat nad Zlotem Sokołów Wielkopolskich,

1904 roku Towarzystwo było pod silnym wpływem Narodowej Demokracji. Z „Sokołem” w Wadowicach był związany w latach młodości Karol Wojtyła. Uczęszczał tam na gimnastykę i do teatru, o czym wspominał już jako papież podczas pielgrzymki do ojczyzny. Podczas wojny członkowie „Sokoła” ponieśli tysiące ofiar. Tworząc świetnie wyszkolone oddziały Narodowej Organizacji Wojskowej i Narodowych

„Sokół” – reaktywacja

wać”. Ten wspaniały patronat i wspólny wysiłek zaowocowały w dniu 1-2 listopada 1918 r., kiedy nastąpiło zjednoczenie harcerstwa w Związku Harcerstwa Polskiego, który liczył wówczas 33,4 tys. harcerzy.

Honorowi członkowie Sokolstwa W 1910 r. na V Zlocie Sokolstwa Polskiego w Krakowie 40 tysięcy Sokołów było głównymi bohaterami manifestowania patriotyzmu i polskości. 3 kwietnia 1917 r. w Pittsburgu w USA Sokolstwo Polskie nadało Ignacemu Paderewskiemu zaszczytny tytuł Honorowego Członka Sokolstwa Polskiego w Ameryce. Wspomagał on organizację utworzenia ochotniczej Armii Polskiej w USA i blisko współpracował z prezesem Sokolstwa Polskiego w USA dr Teofilem Starzyńskim. To Sokoli po przybyciu Ignacego Paderewskiego do

Prezydent Lech Kaczyński we Lwowie Jeden z uczestników – Andrzej Chlipalski odnotowuje na marginesie opisu tej wspaniałej uroczystości, że podróż powrotna ze Lwowa do Krakowa trwała 14 godzin i 6 godzin na granicy – podczas gdy w „dwudziestoleciu międzywojennym” (co za szkaradna o znamionach tymczasowości nazwa, pokutująca ciągle i w szkołach i w publicystyce!) tę samą przecież odległość 340 km pociągi parowe przemierzały w 5-6 godzin! To „międzywojnie”, „dwudziestolecie międzywojenne” – to była wolna, niepodległa Polska. Scalona po ponad stuleciu, trzech zaborów szczytnymi ideami „Bóg, honor, Ojczyzna”, nie dotowana przez żadną organizację międzynarodową, nie licząca na żadną „pomoc”, która o własnych siłach i dzielności Narodu ocaliła dziś przez to zamożniejszą Europę przed bolszewizacją, zbudowała intelektem i pracą jej obywateli imponujący przemysł, potencjał wojskowy, naukowy, kulturalny – całą tradycję, do której dziś chce-

Od ubiegłego roku ponownie pojawiła się perspektywa aktywizacji Sokolich idei i wzorców. Dziś obserwujemy z nadzieją, jak młodym imponują postawy Żołnierzy Niezłomnych i bohaterów Powstania Warszawskiego.

Z „Sokołem” w Wadowicach był związany w latach młodości Karol Wojtyła. Uczęszczał tam na gimnastykę i do teatru, o czym wspominał już jako papież podczas pielgrzymki do ojczyzny. której słów uczono przed tym wydarzeniem w „gniazdach sokolich”. Łatwo można wyobrazić sobie, jaka atmosfera towarzyszyła narodzinom harcerstwa – tym bardziej, że „Sokół” wspierał także nowy dwutygodnik harcerski „Skaut”, którego popularność bardzo szybko rosła. Z tradycji „Sokoła” zostały zaczerpnięte hasła „czuwaj” i „czołem” oraz zwroty „druh” i „druhna”. Wzorem munduru dla harcerzy była czamara sokola – mundur ze sznurami zaprojektowany przez Artura Grottgera. O ile w zaborze austriackim już w maju 1911 utworzono we Lwowie przy władzach „Sokoła” Naczelną Komendę Skautową, o tyle w zaborach rosyjskim i pruskim sytuacja była trudniejsza. W zaborze rosyjskim formą harcerstwa skierowanego do młodzieży robotniczej i rzemieślniczej było „Junactwo”, zaś w zaborze pruskim w Poznaniu, z inicjatywy prezesa „Sokoła” Bernarda

udział polska grupa członków związku. Dwa lata później, w 1948 r., decyzją ministra administracji PRL rozwiązano związek, a niezwykle bogate mienie skonfiskowano. Tysiące żołnierzy podziemia, szczególnie tych związanych z ruchem narodowym, komuniści aresztowali. Legalną działalność członkowie „Sokoła” mogli prowadzić już tylko na Zachodzie – w Anglii, Francji, Stanach Zjednoczonych.

W latach 90. XX wieku żyło jeszcze wielu z tych, którzy aktywnie działali w życiu Rzeczypospolitej. W warszawskim kole było ich ok. 80, w tym kilku weteranów wojny polsko-bolszewickiej. To właśnie oni byli obecni podczas wizyty Jana Pawła II w Ossowie i Radzyminie, m.in. druh Stanisław Goc czy Roman Zawiślański, autor monografii łucznictwa w Polsce. Miał on niesłychanie dobry kontakt z młodzieżą. Przeżył 97 lat w znakomitej kondycji i jeszcze na trzy miesiące przed śmiercią miał zajęcia z młodymi – wspomina Okorski. Podobnie jak przed wojną w gniazdach sokolich organizowana jest różnego rodzaju działalność kulturalno-oświatowa. I jak przed wojną bardzo ważnym elementem działalności są kółka teatralne i recytatorskie, propagujące polską literaturę. Działają chóry, orkiestry. Jasne chwile i docenienie patriotycznego dorobku „Sokołów” notowano w czasach prezydentury św. pamięci profesora Lecha Kaczyńskiego, szczególnie pieczołowicie dbającego o polską pamięć historyczną. Przykładem niech będą obchody we Lwowie 350 rocznicy ślubów króla Jana Kazimierza, który 1 kwietnia 1656 roku na wolnym skrawku polskiej ziemi polecił swoje królestwo, objęte szwedzkim „potopem” opiece Matki Bożej Łaskawej. Do Lwowa w 2006 roku przybyli wówczas z całej Rzeczypospolitej liczne gromady Polaków z Prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Byli też senatorowie i posłowie z wielu miast, wojewodowie, ludzie kultury.

Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół" - wszechsłowiański zlot w Poznaniu. Msza na stadionie dla uczestników zlotu (widok w stronę ołtarza).

w 50 rocznicę istnienia tej organizacji na ziemiach zachodnich. W księgach pamiątkowych Sokolstwa odnajdujemy wpisy Ignacego Kraszewskiego, Henryka Sienkiewicza, Marii Konopnickiej, Jana Kasprowicza. Cenili ich Roman Dmowski, Wojciech Korfanty i Józef Haller. Warto wiedzieć, że jednym z przydomków twórcy Błękitnej Armii był „Sokoli generał”. Nie możemy też nie wiedzieć i nie mamy prawa zapomnieć, że młodzież z „Sokoła” zasiliła szeregi Legionów Polskich, chociaż od

Sił Zbrojnych, byli szczególnie prześladowani przez obu okupantów. Niemcy i Rosjanie doskonale wiedzieli, że to właśnie spośród sokolan wywodziły się kadry oficerskie, szkolone w trakcie przysposobienia wojskowego. Członkowie „Sokoła”, podobnie jak przed I wojną światową, także i tym razem wchodzili w skład polskiej armii tworzącej się na Zachodzie. Po wojnie prześladowania sokolan nie ustały. Ostatnim „oddechem wolności” w 1946 roku stał się zlot w Pradze, w którym wzięła

Pierwsza powojenna próba reaktywowania „Sokoła” w 1956 roku okazała się nieefektywna. Mimo tzw. odwilży, komuniści nie pozwolili, by sokole ideały wróciły do życia publicznego. Zjazd i założone Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej nie miały już nic wspólnego z ideami „Sokoła”, chociaż niektóre ogniska TKKF posługiwały się tą nazwą. Możliwość reaktywowania organizacji pojawiła się dopiero w 1989 r. Dążyli do tego zarówno dawni druhowie, jak i młodzi sympatycy sokolich tradycji. Już w styczniu 1989 r. w Warszawie zarejestrowano „Sokoła”, co pozwoliło szybko reaktywować struktury w Polsce – mówi tygodnikowi katolickiemu Niedziela Zbigniew Okorski. Rozpoczął się wówczas najbardziej dynamiczny czas dla jego rozwoju. Żyło jeszcze sporo działaczy czy członków „Sokoła”, którzy aktywnie włączali się w działalność. Była też wielka nadzieja i przekonanie tysięcy ludzi, że budują niepodległą Polskę. Duże wsparcie mieliśmy ze strony Ministerstwa Obrony, szczególnie ówczesnego wiceministra Roberta Lipki. Niestety, nie było woli ze strony państwa oddania nam naszej, jeszcze przedwojennej własności. Warto jednak aby własność związkowa „Sokoła” była również udostępniona innym organizacjom narodowym, żeby stała się bazą dla ich działalności.

my się odwoływać. Tylko przez 20 lat! Do niedawna w europejskiej rodzinie, polska młodzież bombardowana była pedagogiką „wstydu” i kompleksem „gorszości”. Zamiast użyczać Ojczyźnie swego intelektu, serca i rąk – emigrowała do krajów, które ich dziadowie ocalili od „postępu”… Od ubiegłego roku ponownie pojawiła się perspektywa aktywizacji Sokolich idei i wzorców. Dziś obserwujemy z nadzieją, jak młodym imponują postawy Żołnierzy Niezłomnych i bohaterów Powstania Warszawskiego. Do kultywowania patriotyzmu aktywnie włącza się Polonia. W Muzeum Tradycji Oręża Polskiego w Nowym Jorku honorowe miejsce zajmują mundury Związku Sokolstwa Polskiego w Ameryce z okresu I wojny światowej, zaś na głównej ścianie wiszą portrety Ignacego Jana Paderewskiego, Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego i Józefa Hallera – współtwórców odzyskanej przez Polskę niepodległości. Tej zgody, tej narodowej intuicji i dzielności, kształtowanej w sokolich gniazdach bardzo potrzeba obecnym i przyszłym pokoleniom. K Wyrażam podziękowanie druhom mgr inż. Przemysławowi Sytkowi – Prezesowi Związku Towarzystw Gimnastycznych „Sokół” oraz Czesławowi Bernatowi – Sekretarzowi Generalnych Towarzystw Gimnastycznych „Sokół” za pomoc w gromadzeniu materiałów i ukierunkowanie merytoryczne. Danuta Moroz Namysłowska


kurier WNET

7

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

W z siedemdziesiątą siódmą miesięcznicą smoleńską dokonał się jakiś niewidzialny przełom. Znamy biblijną symbolikę liczby siedem. Przypominamy sobie retoryczne zapytanie – ile razy mam przebaczyć: czy aż siedem razy. Znamy niemal na pamięć odpowiedź Jezusową, że nie siedem razy, lecz siedemdziesiąt siedem razy, czyli zawsze. Tak więc, niewątpliwie siedemdziesiąta siódma miesięcznica – 10 września 2016 roku – wyznacza i zarazem wyznaczyła niespodziewany i bezsprzeczny zwrot, przełom, poza którym rozpoczyna się nie doświadczany bezkres, bez sztucznych granic, ograniczeń. Pytamy się zatem, w czym zawarty został tenże zwrot, w czymże się on przejawia.

Refleksje nad braćmi marnotrawnymi ks. Dominik Kubicki

G

romadząc się na Eucharystii poprzedzającej każdą z miesięcznic smoleńskiego dramatu przed Pomnikiem Ofiar Katynia zdążyliśmy zauważyć, że za każdym razem Zmartwychwstały Pan przemawia do nas całkiem odmiennie niż do wiernych wspólnot parafialnych Kościoła w Polsce, słuchających tej samej liturgii Słowa. Zauważyliśmy, że do nas – gromadzących się jako przeważnie tych najbardziej ideowo wytrwałych ludzi Solidarności z sierpnia 1980 roku – Zmartwychwstały przemawia także i przede wszystkim w perspektywie polskich dziejów i tych zwrotnych wydarzeń w odzyskiwaniu pełni suwerenności przez Rzeczypospolitą z 10 kwietnia 2010 roku. Tak, rozumiemy, że wysokiej ofiary domagają najwyższe moralne wartości, a za taką uchodzi absolutna niepodległość Rzeczypospolitej. Archetypem pozostaje przecież krzyżowa ofiara Jezusa – Syna Najwyższego.

Stajemy więc zdumieni wobec nagle i nieprzewidywalnie ujawniających się podziałów naszego społeczeństwa. Zawiedzeni tym stanem rzeczy czy nawet wręcz zrozpaczeni pytamy się, skąd tyle zazdrosnej podłości czy skąd tyle płytkiego bądź przewrotnego myślenia wzięło się w ludziach, zamieszkujących nasze miasta i wioski – mieszkających z nami tu, w samym geograficznym sercu Europy, mieszkających tutaj, w naszej wspólnej ojczyźnie, mówiących jak my po polsku, mających dostęp do takiej samej wiedzy o dziejach naszej przeszłości, historii jako czasie kulturowego wzrostu i niepowtarzalności co do kształtu kulturowego w ramach tejże samej cywilizacyjności Zachodu łacińskiego, będących jak i my spadkobiercami tradycji mężnej, ofiarnej i zarazem dumnej honorem Rzeczypospolitej.

Wyzwania

Odpowiedzialność I możemy się zastanawiać, czy składanie ofiary z samego siebie jest szczególnym wyróżnieniem, czy też stanowi bardziej zobowiązującą odpowiedzialność – aż po odpowiedzialność moralną za wszystkich ojczyźnianych braci – wszystkie siostry i wszystkich braci. Lecz taka odpowiedzialność nie ogranicza się do wspólnoty ojczyźnianej i społeczeństwa, które na naszych oczach społecznie wydarza się i w którego wydarzaniu się twórczo bądź aktywnie uczestniczymy. Odnosi się także do pokoleń, które w naszej obecności kształtują się bądź które nastaną dopiero w bliskiej lub bardziej odległej przyszłości. Oczywiście, nie zamierzamy czegokolwiek wypominać tym, którzy zapatrzeni są w zbawienie, w swą drogę świętości, w podążanie na spotkanie twarzą w twarz ze Zmartwychwstałym, aby dać się wprowadzić do Domu Ojca. Różne są bowiem podążania za Zmartwychwstałym. Niepowtarzalnymi są drogi i ścieżki, życiowe etapy i całościowe egzystencjalne złożenia spełniania się w jestestwie w glorii życia – w kontemplatywności wiary w Trójjedynego i wiary Trójjedynemu. Liturgia wieczorna tego dnia kazała nam wsłuchać się we fragment czytanego tekstu z Księgi Wyjścia (Wj 32, 7-11. 13-14). I słyszymy: „Pan rzekł do Mojżesza: “Zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem, i utworzyli sobie posąg z cielca ulanego z metalu i oddali mu pokłon, i złożyli mu ofiary, mówiąc: “Izraelu, oto twój bóg, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej”. I jeszcze powiedział Pan do Mojżesza: “Widzę, że lud ten jest ludem o twardym karku. (...)”. Mojżesz jednak zaczął usilnie błagać Pana, Boga swego, i mówić: “Dlaczego, Panie, płonie gniew Twój przeciw ludowi Twemu, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej wielką mocą i silną ręką? (...)” (Wj 32, 7-9. 11). Czy powyższe wydarzenie biblijne wolno nam rozumieć w odniesieniu do etapu dziejów nas i naszego społeczeństwa – społeczeństwa Rzeczypospolitej jako tak niedawno wyprowadzonego z niewoli egipskiej – reżimu komunistycznego i tak bardzo szybko zwróconego ku czci bożka liberalizmu? Czy słowo biblijne nie stanowi odniesienia do współczesnego polskiego losu i losu społeczeństw Zachodu europejskiego i zaatlantyckiego – lekceważącego i bez najmniejszych skrupułów odwrócenia od Boga Żywego i zwrócenia ku własnemu bożkowi – bogowi, uczynionemu swymi rękami? Tak, każdy

z nas jest takim Mojżeszem w swej wspólnocie, środowisku, w którym spełniamy się w jestestwie. Każdy z nas słyszy słowo Bożego ostrzeżenia: zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud, nad którym pełnisz posługę władzy, przewodzenia, służebność prowadzenia do nowej ziemi, obfitej w zasoby potrzebne każdemu do spełnienia się w jestestwie. Właśnie po eucharystii i uczczeniu ofiary złożonej za braci przez Ofiary dramatu smoleńskiego i zbrodni katyńskiej powrócimy do naszych wspólnot i środowisk z dnia codziennego. Ale uprzedzeni jesteśmy, że odwrócili się od Trójjedynego ci, którym przewodzimy i wobec których spełniamy posługę przewodzenia w drodze do Ojca po egzystencjalnych etapach tego świata w Physis rzeczywistości.

Być z ludem Nie możemy pozostać niewzruszeni, obojętni. Należy nam wstawiać się za ludem, wspólnotą. Wyprowadzać ze ślepej drogi, z gaju uczynionego bożka. Żyjemy pośród ludu, który naznaczono kompromitowaniem osób pełniących służebne funkcje wobec lokalności, wspólnoty społecznej, narodu, społeczeństwa. Uniezdalnia się czy próbuje się uniezdolnić wielu nas do pełnienia służebnych ról, posługi państwowej, samorządowej, społecznej. Często pozostajemy niemymi świadkami prowokacji, destrukcji twórczej opinii publicznej. I nieświadomi niszczycielskiej siły pomówienia, oczernienia itd., spoglądamy na drugiego czy na współbrata, na drugą osobę tak, jak nam ją “pokazano”, “opisano” bądź “opowiedziano”. Nie wydaje się nam możliwe bądź realne, aby sąsiadujące organizmy państwowe nastawione były aż tak nieprzychylnie i wrogo, aby z premedytacją usiłowały skrycie dezorganizować wszystko, co dobrego jest w polskim narodzie i społeczeństwie, aby cynicznie trudniły się wciąganiem przedstawicieli warstw najwyższych społeczeństwa do hańbiących czynów i występków, niegodnych ich stanowisk i funkcji, a potem aby bądź szantażowały, bądź w miarę “potrzeby” destrukcji

polskiej państwowości odsłaniały ich winy, niegodziwości i przestępstwa. Wprost w głowie nie mieści się ludziom prawym, aby bliskie państwowe sąsiedztwo – państwo deklarujące pokój i twórczą koegzystencję – stosowało wszelkie niegodziwe metody, aby jedynie jątrzyć, skłócać, antagonizować, siać niezgodę i niezadowolenie, przeinaczać, aby młodszych buntować i bezwzględnie doprowadzać do bezwstydnych rękoczynów wobec star-

pięcia się wzwyż w kulturze “pospolitej rzeczy”, jaką stanowi osoba – podmiot we wspólnocie podmiotów, nie ma wzrostu moralnego społeczeństwa. Nie osiągnie ono żadnych celów. Nie zaspokoi potrzeby aktualnych wyzwań. Uświadamiamy sobie jednocześnie – bardziej niż pokolenia naszych przodków, przeżywających na serio katolicką wiarę w Zmartwychwstałego Pana, że Bóg niezmiennie i nieprzerwanie jest; że nie jest jakimś niemożliwym do wy-

Miłosierdzie nie jest więc bliżej nieokreślonym tolerowaniem zła. Nie stanowi jakiejś “grubej kreski”. Nie jest także spowijaniem przeszłości zasłoną uniemożliwiającą wgląd w to, co się stało i co się wydarzyło. szych, aby skrycie i podstępnie czynić wewnętrzny sabotaż w prawowitym rządzie – wiarygodnej reprezentacji narodu Rzeczypospolitej, aby ostateczny rozkład społeczności bądź warstw kulturowo wiodących i twórczych cywilizacyjnie skutecznie osiągać “organizowaną” rozpustą, posyłaniem opłaconych rozpustnic.

Oczekiwania Tymczasem wiemy, że od osób, którym powierza się odpowiedzialność za dobro wspólne, oczekuje się bardziej dogłębnego jakościowo życia moralnego, bardziej wrażliwego sumienia, bardziej stanowczej i nieugiętej woli. Żadna społeczność i żadne społeczeństwo nie jest zdolne do twórczego moralnie wzrostu bez nieskazitelnych moralnie liderów, społecznych elit, wysokiej jakościowo moralnej arystokracji ducha. Potrzeba owa nie przekreśla pospolitego faktu, że wszyscy pozostajemy ułomnymi i grzesznymi wobec Tego, który jest Święty. Że w spełnianiu się w jestestwie w glorii życia doświadczamy słabości i grzechu. Jednak jesteśmy wezwani do przekraczania tego, co zwyczajne, co przeciętne i potoczne. I zarazem zwrotnie, bez moralnego

obrażenia Początkiem bądź punktem naszego docelowego transcendowania. Niestety, pozostaje nieuchwytny dla jakiegokolwiek myślenia w kategoriach przestrzennych. Przez mądrość i odwagę wiary poprzedzających nas pokoleń uświadamiamy sobie bardziej niż społeczności zlaicyzowanego Zachodu, że świat jest i nadal pozostaje światem Stwórcy – Trójjedynego. Wreszcie uświadamiamy sobie, że nieustanną odpowiedzią Trójjedynego na ludzką ułomność i grzech jest Jego miłosierdzie – Ojcowskie miłosierdzie Stwórcy. Czytana nam w dzień 77 miesięcznicy Ewangelia – z przypowieścią o miłosiernym ojcu i synu marnotrawnym przekonuje aż nadto wyraźnie, że nasz Ojciec, który jest w niebie – Trójjedyny nie jest zainteresowany ani upokorzeniem, ani unicestwieniem grzesznika. Wprost przeciwnie – jest zainteresowany przede wszystkim wydobyciem każdego człowieka z jego pogrążenia się w grzechu, z unicestwiania się.

Miłosierdzie Miłosierdzie nie jest więc bliżej nieokreślonym tolerowaniem zła. Nie stanowi jakiejś “grubej kreski”. Nie jest także spowijaniem przeszłości zasłoną

uniemożliwiającą wgląd w to, co się stało i co się wydarzyło. Nie jest również izolowaniem się od zła, które owłada wnętrze żyjących obok osób, współbraci ojczyźnianego domu. Mityczna “gruba kreska” nie czyni żadnej odmiany w sercu człowieczym. I niekiedy właśnie do niej nieświadomie sprowadzają się nasze przedświąteczne oczyszczania się z win, niegodziwości i grzechów w sakramencie pojednania, skutecznie ochraniające płotem bądź wręcz murem “grubej kreski” poletko tętniącego w sercu zła wraz z jego rakowymi przerzutami. Wnikając w głębię treści przypowieści Jezusowej o synu marnotrawnym rozumiemy pełniej i bardziej jasno, że miłosierdzie stanowi przede wszystkim możliwość powrotu do Ojca. Że widocznym znakiem dla okazania miłosierdzia czy gestu dobroci miłosiernej wobec brata stanowi jego postawa gotowości zadośćuczynienia wraz z gotowością poniesienia konsekwencji popełnionych niegodziwości, przewin, grzechów. Czyż nie dostrzegamy tak bardzo wyraźnie tego przełomu w postawie syna, który roztrwoniwszy przynależne mu spadkowe dobra – materialne dobra swego ojca jest gotów zając ostanie miejsce w jego domu, w gronie wspólnoty?

Wnioski Musimy przyznać: brutalnie podzielono nasze społeczeństwo – rozczłonkowano społeczeństwo, które w zmaganiu z mocami reżimowego zła było twórczo zdolne wykształcić fenomen Solidarności, o jakim świat nie śnił, jakiego nie był zdolny wymyślić – solidarności jako autentycznie oddolnego ruchu społecznego, autonomicznego. Nie sądziliśmy jednak, że siła zła mutującego się reżimu przeniknie w sporej części także i ten niepowtarzalny polski fenomen zmagania się z komunizmem, wydający się niezwykle skutecznym. Nie sądziliśmy, że zło wniknęło aż tak głęboko i naznaczyło schorzeniem zgnilizny aż tak wiele umysłów i dusz naszych rodaków. Niestety dogłębnie podzielono naszą ojczyźnianą wspólnotę – jakby każdego przemyślnie zdeprawowano i zajęto jego ulubionym hobby.

Stajemy bezsprzecznie przed wyzwaniem, którego nie zanotowały długie i wielopłaszczyznowo wijące się dzieje przeszłości Rzeczypospolitej. Musimy po prostu wierząco przemyśleć nasz stosunek do Braci marnotrawnych. Dlaczego przemyśleć na sposób wierzący. Nie jest bowiem możliwe normalne scalenie się. Przez nieodpowiedzialność jednych roztrwonione zostało dobro wspólne polskiego społeczeństwa – materialne i duchowe dobra licznych pokoleń Rzeczypospolitej, które stanowiły nasze wspólne dziedzictwo. Przez nieodpowiedzialność drugich zaprzedano polski honor i pohańbiono naszą kulturową dumę. Nadal tętni jątrzenie. Nadal prostaczków karmi się zawoalowanym kłamstwem, antagonizuje, czyni podziały jeszcze bardziej głębszymi. Połączenie się w jedno zantagonizowanego społeczeństwa Rzeczypospolitej wydaje się po ludzku nieosiągalne. Nieosiągalne jawi się rozpoznanie przez wszystkich – i to przez wszystkich bez wyjątku – tego samego dobra Rzeczypospolitej. I rozumiemy sytuację obecną Rzeczypospolitej. Rozpoznajemy i dostrzegamy, że przecież uczyniony został ów bożek, któremu sprzeniewierzyli się liczni spośród naszego ojczyźnianego ludu i któremu sprzeniewierzają się nadal. Dlatego koniecznie potrzebne jest pouczenie głębią prawdy ewangelicznej. Stanęliśmy bowiem wobec bezprecedensowego i unikatowego wydarzenia, wobec wyzwania nie mającego uprzednio miejsca w dziejach przeszłości Rzeczypospolitej – wobec przemyślenia postawy względem naszych Braci marnotrawnych. Przeszkodą w przywróceniu narodowej jedności może okazać się nasza małostkowość, udawana “służalczość”, wymuszona poprawność, sztuczna prostolinijność – Ojcze, tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu, ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi (por. Łk 15, 29). Tak, powrót nawróconych Braci marnotrawnych może uwyraźnić naszą niedojrzałość – brak umiejętności prostego zwracania się do ojca: Ojcze, pozwól mi na radość spotkania się z przyjaciółmi. Może zrodzić ból nienaturalnego stosunku względem ojca. Ale oprócz pytania dotyczącego głębi wiary “nadchodzące” nawrócenie naszych Braci marnotrawnych postawi pytanie o jakość rzetelnej wiedzy, o kompetencję zajmowanych pozycji, piastowanych stanowisk – służebności względem ojczyźnianej wspólnoty braci i sióstr, o głębię wiary, autentyczność naszego patriotyzmu i żarliwość pragnienia dobra Ojczyzny – dobra Rzeczypospolitej, rzeczy wspólnej nam wszystkim. K


kurier WNET

8

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Tęczowy marsz na manowce Henryk Krzyżanowski

T

ak zwany „marsz równości”, który przeszedł niedawno w Poznaniu, da się określić jako zbiorowe molestowanie seksualnością. Gdyby podobny marsz zorganizowała mieszkająca ze sobą bez ślubu heteroseksualna młodzież, molestowanie byłoby podobne. Niestosowność imprezy leży nie tylko w upodobaniach, lecz także w osobliwym pragnieniu ich publicznego okazywania. Deklarowanym celem organizatorów jest wyrażenie dumy z faktu bycia homoseksualistą. W połączeniu z głoszonym przez ideologię gejowską dogmatem (fałszywym, ale to inna kwestia) o wrodzonym źródle skłonności homoseksualnych, kłóci się to z elementarną logiką – skoro wrodzone, to skąd ta duma? A czy heteryk ma się wstydzić? A może ma prawo być dumny, ale trochę mniej? Takie zdroworozsądkowe pytania pomijają jednak prawdziwy cel

takich imprez. Rzecz jasna, nie chodzi tu o żadną dumę a o promocję zachowań homoseksualnych. To tak, jak we

Niestosowność imprezy leży nie tylko w upodobaniach, lecz także w osobliwym pragnieniu ich publicznego okazywania. współczesnej gospodarce wolnorynkowej – to podaż tworzy popyt a nie odwrotnie. Rosnąca szybko podaż gejowskiej popkultury i rozrywki, coraz liczniejsze gejowskie lokale i kluby w miastach Zachodu mają zdobyć dla społeczności homo coraz to nowych

młodych ludzi. Jest truizmem, że dzisiejsze nastolatki dorastają w kulturze bardzo przeerotyzowanej, takiej, która usilnie zachęca je do aktywności seksualnej. Jeśli pierwsze doświadczenia hetero będą nieudane (a często są), a równocześnie ktoś pchnie małolata w kierunku seksu homo, ładnie opakowanego i pozornie atrakcyjnego, to niebezpieczeństwo zwichnięcia rozwoju staje się realne, przynajmniej dla niektórych. Jest to mechanizm szalenie szkodliwy zarówno z punktu widzenia jednostek jak i całego społeczeństwa. Zarówno doświadczenie życiowe jak i statystyki pokazują przecież, że osoby homoseksualne mają z jednej strony cięższe życie, a z drugiej, że są źródłem rozlicznych problemów społecznych, nie tylko zdrowotnych. Czy zatem nie jest rzeczą niegodziwą popychanie w tym kierunku młodych ludzi w delikatnym czasie, gdy borykają się oni z trudnościami dorastania? Odwrotnością dumy jest wstyd – tutaj wstydzić się powinien poznański magistrat, który po raz pierwszy włączył się w jawną promocję homopropagandy. Czy następnym krokiem będzie powołanie miejskiego rzecznika do spraw tęczy i zwodzenia na manowce? K

Jego spożywanie jest szczególnie zalecane osobom mającym wyższe zapotrzebowanie na witaminę C – sportowcom, kobietom w ciąży i palaczom tytoniu. Jest to również doskonały środek pomocniczy w leczeniu nadciśnienia.

Agata Żabierek

R

R e k l a m a

bezwitaminowych lub ubogich w witaminy C, A i P. Ze względu na skład i właściwości biochemiczne owoce rokitnika z pewnością należą do najcenniejszych. Odznaczają się szczególnie wysoką zawartością witaminy C (2,5 razy więcej niż w czarnej porzeczce, 10 razy więcej niż w cytrynie), już 3 łyżki soku pokrywają dzienne zapotrzebowanie na tę witaminę, która dodatkowo w przypadku tejże rośliny nie ulega rozkładowi nawet podczas gotowania, bowiem nie zawiera enzymu niezbędnego do tego procesu oraz występuje jednocześnie z wit. P. Rokitnik to także doskonałe źródło flawonoidów, beta-karotenu, witaminy E i witamin z grupy B. Liście również bogate są w witaminy, w dodatku zawierają garbniki. W obliczu takiego bogactwa cennych składników sok z rokitnika przykładowo stosuje się w celu zwiększenia odporności w okresach wyższej zachorowalności, w okresach przemęczenia oraz w trakcie rekonwalescencji. Spożywanie rokitnika pod różnymi postaciami jest szczególnie zalecane osobom mającym wyższe zapotrzebowanie na witaminę C- sportowcom, kobietom w ciąży, palaczom tytoniu itp., a także osobom cierpiąym na zwiększoną przepuszczalność naczyń włoskowatych. Jest to również doskonały środek pomocniczy w leczeniu nadciśnienia. Witamina C odgrywa istotną rolę w walce z zakażeniami, bierze udział

pod patronatem wicepremiera Mateusza Morawieckiego Wioletta Machniewska Dyrektor Ogólnopolskiego Festiwalu Filmu Niezależnego „OKNO”

P

rzed nami V Ogólnopolski Festiwal Filmu Niezależnego „OKNO”. Przypomnijmy, idea Festiwalu zrodziła się w czasie należącym do tych smutniejszych okresów w naszej powojennej historii, w którym myśl, czyn i pamięć patriotyczna i w ogóle jakikolwiek przejaw aktywności społecznej, niezależnej od narracji lewicowo-liberalnej, miały być zepchnięte z głównej sceny publicznej gdzieś na margines naszego życia wspólnotowego i stać się stygmatem naszej klęski dziejowej i ideowej. Stad nie był przypadkiem, lecz znakiem czasu fakt, ze dwie pierwsze edycje Festiwalu mogły odbyć się jedynie dzięki serdecznej gościnie miasta Ełk i patronatu wielce czcigodnego pasterza Kościoła Ełckiego, księdza biskupa Edwarda Mazura, by w następnych dwóch latach korzystać z gościny włodarzy miasta Pszczyny. W tym roku odbędzie się nasz Festiwal w Warszawie, w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Od początku istnienia naszego projektu nie stawialiśmy twórcom żadnych ograniczeń formalnych i tematycznych. Dlatego też pokazujemy zarówno dzieła filmowców-amatorów, jak profesjonalistów. Jeśli w filmach dotychczas pokazywanych na Festiwalu dominowała tematyka patriotyczna, to należy ten fenomen odczytywać również jako signum temporis, a nie jako wyłącznie możliwą wykładnie „niezależności” zawartej w nazwie naszej festiwalowej inicjatywy. Tak szeroka formuła sprawia,

Rokitnik – naturalny środek energetyzujący okitnik to dwupienny krzew, dorastający do kilku metrów. W Polsce spotkać go można najczęściej na piaszczystych wydmach nadmorskich. Posiada długie, srebrzystozielone liście, owoce mienią się od barwy zółtej po czerwoną, pędów strzegą kłujące ciernie. Owoce dojrzewają we wrześniu lub październiku, lecz zbiera się je zwykle po przymrozkach by straciły gorycz. Wyróżniają się subtelnym ananasowym arometem. Owoce rokitnika nadają się do spożycia surowe, a także po przetworzeniu. Świeże jada się w postaci sałatki, z jogurtem lub z bitą śmietaną. Robi się z nich również najrozmaitsze przetwory, takie jak: dżemy, marmolady, kompoty. W przetwórstwie ceni się ich łatwe galaretowacenie. Surowy sok pozostawiony na jakiś czas rozdziela się na warstwę ciekłą i galaretowatą. Część ciekła zmieszana z innymi owocami nadaje się na przykład na przyprawę do napojów. Sokiem aromatyzuje się likiery, jogurty, lody, a nawet wypieki. Co ciekawe sok dodaje się też do zupy rybnej. Owoce można również z powodzeniem suszyć, a następnie wykorzystać do mięs oraz różnego rodzaju sosów. W sklepach ze zdrową żywnością dostępne są soki z rokitnika, które rozcieńcza się wodą w dogodnej proporcji. Najwłaściwszym jednak sposobem na spożytkowanie owoców rokitnika jest wzbogacanie produktów żywnościowych z natury

V Ogólnopolski Festiwal Filmu Niezależnego OKNO

w syntezie kolagenu oraz ułatwia wchłanianie jelitowe żelaza, jest silnym przeciwutleniaczem i wraz z witaminą E, karotenem i flawonoidami wspomaga usuwanie wolnych rodników z organizmu. Drogocenny olej z rokitnika docenili producenci kosmetyków. Uzyskuje się go poprzez wytłaczanie całych owoców wraz z pestkami. Jest tak silnie działającym surowcem, że powinien być stosowany po rozcieńczeniu. Polecany jest w szczególności na skórę suchą oraz z oznakami starzenia. Przyczynia się on do regeneracji tkanek, pielęgnuje cerę zmęczoną. Zawiera znane ze swych dobroczynnych właściwości kwasy (m.in. palmitynowy, linolenowy i linolowy), a także kumaryny wzmacniające naczynka i poprawiające przepływ krwi. Przynosi ulgę skórze podrażnionej promieniowaniem słonecznym, a nawet radioaktywnym, znakomicie radzi sobie z różnymi problemami skórnymi takimi jak egzemy, wypryski, zmiany alergiczne. Warto też zwrócić uwagę na inne zdolności rokitnika. Wykorzystuje się go do umacniania wydm, zboczy i suchych nieużytków. Jest odpowiednią rośliną na ochronne i dekoracyjne żywopłoty, szpalery, płoty przeciwśnieżne, i przeciwwietrzne oraz remizy dla ptactwa. Krzew zyskuje uznanie także ze względu na fakt, że wzbogaca jałową glębę w związki azotowe, dzięki współżyciu z bakteriami pochłaniającymi związki azotowe z powietrza. K

ze zgłaszają się do nas autorzy ze wszystkich zakątków Polski i z zagranicy. Wielką radość sprawiła nam w tym roku pozytywna odpowiedź Mateusza Morawieckiego, wicepremiera obecnego rządu na prośbę o honorowy patronat naszej festiwalowej inicjatywy. Jesteśmy wielce wdzięczni za udzielenie nam swojego patronatu przez portale internetowe : „niezależna.pl” „wPolityce.pl”, „wNas.pl”, „Express Olsztyn”, tygodnikom opinii, takim jak: „Gazeta Polska” , „wSieci”, „Najwyższy Czas”, katolicki miesięcznik „Moja Rodzina”, „WPIS” rozgłośni radiowej „Radio Wnet”, telewizji TVP Info, TVP3 WARSZAWA, Telewizja Olsztyn, warszawskiemu oddziałowi Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, czy Fundacji Solidarności Dziennikarskiej. Z dużym smutkiem odnotowujemy, ze Polskie Radio nie udzieliło nam medialnego wsparcia. Nie tracimy jednak nadziei, że i w Polskim Radiu niebawem zawita „dobra zmiana” i będziemy się cieszyć patronatem i tej rozgłośni publicznej. Droga, na której rysuje się kształt duszy polskiej, jest długa, tak jak czas, który wyjaśnia wszystko. Dlatego wsparcie każdego na tej drodze jest tak ważne nie tylko dla nas, organizatorów Festiwalu, ale i dla naszej całej wspólnoty narodowej. Ogólnopolski Festiwal Filmu Niezależnego „OKNO” odbędzie się w dn. 8-9 października przy ulicy Foksal 3/5 w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Warszawie.

Festiwal rozpocznie się 8 października o godz. 16:00. Serdecznie zapraszamy!

R e k l a m a


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.