nowyczas2016/220/2-3

Page 1

2-3/220 2016 FREE ISSN 1752-0339

nowy czas LONDON

nowyczas.co.uk

Wojciech A. Sobczyńs ski, Shrouding 10

Radosnych Św wiąt t i duchowej odnowy yczy Redakcja „Nowego Czasu” y


2-3 (220) 2016 | nowy czas

Z naprawdę wielkich, posiadamy tylko jednego wroga – czas.

W numerze:

Joseph Conrad

» 13 Janusz Wajda

»3

Cześć Wyklętym!

Grzegorz Małkiewicz

» 14

„Coś mi odbiło”, czyli o szafie Kiszczaka

Grzegorz Małkiewicz

» 4-5 Bogdan Dobosz

100 dni rządu Beaty Szydło

» 6-7

W obronie demokracji

» 15 Krystyna Cywińska

Dzięki Ci Panie za Polaków w tym kraju

Dawid Skrzypczak

Odrodzenie polskiego imperium

» 8-9 Adam Dąbrowski

Brexit – polityczny pojedynek

Wacław Lewandowski

Demograficzna zapaść

» 16 Andrzej Lichota

Piórem i pazurem

»10

Roman Waldca

Adam Dąbrowski

Psychoza

Ucząc się od sprawiedliwych

» 11 Małgorzata Bugaj-Martynowska

Maya potrzebuje naszej pomocy

» 24

» 29

Joanna Ciechanowska

Ania Gastol

» 17

Romek Marber returns

Trwałe zdobienie ciała

Dawid Skrzypczak

» 25

» 30

Oleńka Hamilton

Mateusz Augustyniak

» 18-19

Painting is part of my nature

festiwalowe reminiscencje

Listy do i od redakcji

» 26

» 31

Maja E. Cybulska

Ze szkicownika Marii Kalety

Uśpić niewierne „psy”

» 12

» 20-21

Wiersz. Dusza

Profesor Olgierd Zienkiewicz

Study at the Jagiellonian University

» 27 Wojciech A. Sobczyński

Drugi brzeg

» 22-23

New kid on the block

» 34-35

Mirek Malevski

» 28

Włodzimierz Fenrych

Surprise visit to the Polish War Memorial, Northolt

Anna Ryland

Kto słyszał o wojowniczych Lolach?

nowy czas 63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 6798507 redakcja@nowyczas.co.uk REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk)

Kronika mody i kultury

Londyńskie dworce

» 32-33

» 36 Jacek Ozaist

REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Roman Waldca; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Małgorzata Bugaj-Martynowska, Joanna Ciechanowska, Krystyna Cywińska, Adam Dąbrowski, Bogdan Dobosz, Irena Falcone, Włodzimierz Fenrych, Maria Kaleta, Marcin Kołpanowicz, Sara Komaiszko, Andrzej Krauze, Andrzej Lichota, Wacław Lewandowski, Anna Maria Mickiewicz, Sławomir Orwat, Janusz PIerzchała, Anna Ryland, Wojciech A. Sobczyński, Dawid Skrzypczak, Jacek Stachowiak, Ewa Stepan

DZIAŁ MARKETINGU: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do niezamieszczenia ogłoszenia.

Sezon zielonych jabłek

» 37 Irena Falcone

Pan Zenobiusz Paweł Zawadzki

Sygnały ze skalnych ścian

» 38-39 Sara Komaiszko

Co się dzieje w teatrach, kinach i galeriach


nowy czas |2-3 (220) 2016

„Coś mi odbiło…” …odpowiedziała dziennikarzom pytającym o jej motywy generałowa Kiszczakowa. Nie wiadomo, czy w ten sposób oceniła samą decyzję oddania archiwaliów nielegalnie przetrzymywanych przez jej zmarłego niedawno męża, czy może to, że uwierzyła, iż należy jej się 90 tys. złotych za teczki agenta Bolka , czyli za własność Instytutu Pamięci Narodowej. Choć z drugiej strony – jak podkreślała – jej zmarły mąż zawsze powtarzał, że w razie kłopotów finansowych, w tych papierach ma zabezpieczenie.

Grzegorz Małkiewicz

W

ten oto groteskowy sposób do arsenału szaf z PRL-u doszła szafa generała Kiszczaka. Sensację wywołała, choć nie powinna, bo jej zawartość wypłynęła znacznie wcześniej i nie była powielana w plotkach i domysłach, lecz stanowiła przedmiot naukowej analizy historyków, Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka (SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii). Generał Kiszczak po raz pierwszy ujawnił światu agenturalną przeszłość Wałęsy po otrzymaniu przez lidera Solidarności Pokojowej Nagrody Nobla. Próbował nawet temu przeciwdziałać, podobno kanałami dyplomatycznymi, informując Królewską Akademię o agenturalnej przeszłości nominowanego do nagrody. Niczego nie wskórał, a podziemie jednym głosem oskarżyło komunistyczny reżim o podkładanie fałszywych dowodów, chociaż – jak dzisiaj niektórzy twierdzą – agenturalna przeszłość Wałęsy znana im była od lat. I nic. Wtedy z nim działali, bo jak twierdzą – m.in. Joanna i Andrzej Gwiazdowie – bali się, że zbudowana na społecznych emocjach

krucha konstrukcja się załamie. Dlaczego nie bali się o to po zwycięstwie? Bo Wałęsa usamodzielnił się, poczuł, że to on jest wodzem i może prowadzić swoją politykę bez ograniczeń ze strony dawnych doradców i działaczy solidarnościowych. I wtedy bezpieka do niego zapukała, a Wałęsa stał się zakładnikiem, dosyć specyficznym, bo próżnym. Wystarczyło oddać głos jego koncepcjom, lekko je modyfikując, stworzyć pozory rozmowy partnerskiej i przekonać, że końcowe wnioski są jego autorskimi pomysłami. To dzięki temu mistrzowsko zastosowanemu mechanizmowi udało się zbudować III RP. Wałęsa miał inne wyjście, uważają świadkowie tamtych czasów. Mógł po prostu przyznać się do swojej agenturalnej przeszłości. Byłby wtedy koronnym świadkiem metod stosowanych przez reżim. Mógł nawet twierdzić, że świadomie podjął się historycznej misji bycia współczesnym Konradem Wallenrodem. Piękny życiorys do medialnego wykorzystania, niestety nikt go do tego nie przekonał, albo sam nie dał się przekonać. Wałęsa nosił swoją przeszłość jak kamień u nogi, a Matka Boska w klapie ciężar ten jeszcze zwiększała. Tragiczna postać polskiego sukcesu. Bohater targany obecnością alter ego, swoim dokładnym przeciwieństwem. Poczuł się obrazem, a do obrazów miał wyjątkowy szacunek. Takie niuanse moralno-polityczne można mnożyć. W przestrzeni publicznej pozostaje jednak obraz czarno-biały. Był agentem, czy agentem nie był?

Opinia publiczna została tak zero-jedynkowo spolaryzowana, że nawet Wałęsa po pierwszym szoku odzyskał swadę mało logicznego, za to elokwentnego trybuna występującego w roli gadającej główki TV. A główka mówiła o akcjach á la Bond, kiedy ktoś z tyłu, prawie szeptem, informował go o ruchach bezpieki. Potem rozpoznał ten głos na przesłuchaniach. Tym samym jego zaufanie do prowadzących agentów zwiększało się. Wiedział, że ktoś nad nim czuwa. Po latach podkreśla, że niejeden bezpiek to… wielki patriota. Historia teczki Wałęsy jest dobrą ilustracją transformacji ustrojowej w Polsce. W skrócie – III RP to PRL-bis. Komuniści zachowali władzę i przemalowali ją w barwy wolnorynkowe. Beneficjenci III RP to w większości spadkobiercy PRL ukryci za sztandarem Solidarności, który dzierżył Wałęsa. Ujawnione teczki Kiszczaka taki obraz potwierdzają. Choć obrońcy III RP sugerują, że generałowa mogła być manipulowana nawet przez samego prezesa Kaczyńskiego. Chociaż nic nie wskazuje na bezpośrednie zaangażowanie obecnej władzy w tę tragiczną farsę, w przestrzeni publicznej pojawiły się głosy oburzenia. Władysław Frasyniuk, legenda Solidarności, użył nawet kilku mocnych męskich słów w niekontrolowanym potoku potępienia dla sprawców, oszczędzając przy tym generałową. Szafa Kiszczaka zawierała też inne ciekawe eksponaty świadczące o dużym uznaniu i zaufaniu, jakim generał cieszył się w elitarnych kręgach PRL-u. Z szafy, po śmierci, wychodzi generał nie w roli oprawcy, lecz oświeconego satrapy, który ułatwiał życie peerelowskim celebrytom. Listy dziękczynne od Andrzeja Seweryna, Daniela Passenta, Agnieszki Osieckiej dodają adresatowi pośmiertnego splendoru. Mniej zadowoleni są ich autorzy. Passent oskarżył nawet IPN o złamanie tajemnicy korespondencji prywatnej. W tym pierwszym odruch zapomniał, że korespondencja z generałem takich znamion nie posiada, ma klauzulę urzędową. Zapomniał też chyba, że adresat jego listów takiego pojęcia jak „korespondencja prywatna” nie uznawał. Największą sensacją ujawnienia zawartości szafy Kiszczaka jest potwierdzenie w formie oryginalnych dokumentów agenturalnej przeszłości byłego prezydenta, a tym samym potwierdzenie fikcyjności obowiązującego prawa w III RP. Chodzi o wyrok Sądu Lustracyjnego, który dysponował podobnymi dowodami, a jednak uznał, że oskarżanie Wałęsy jest bezpodstawne. Wyrok ten jest prawomocny, a sprawa wtedy osądzana uległa przedawnieniu. Teczka Wałęsy w odsłonie generałowej Kiszczakowej to symboliczny pogrzeb III RP, nie wiadomo tylko czy przekaz ten dotrze do wszystkich aktywnych uczestników tego epizodu naszej najnowszej historii.


04| polska

100 dni rządu Beaty Szydło Wrzawa wokół podsumowania pierwszych 100 dni działań rządu mogłaby wskazywać, że to 100 dni, które niemal wstrząsnęły Polską. Tak jednak nie jest. Na plus rządowi można zapisać fakt, że próbuje realizować swoje wyborcze zapowiedzi, co jest ewenementem, bowiem Polacy przyzwyczaili się, że jak polityk mów, to tylko... mówi. Można też rząd częściowo usprawiedliwić za to, że duża część energii poszła w gwizdek mało produktywnych bojów o Trybunał Stanu czy obronę swoich racji przed instytucjami europejskimi, co nie do końca było winą rządu.

Bogdan Dobosz

rządy, gdzie wójt lub burmistrz w ogóle nie zatrudniają nowych urzędników. Okazuje się, że wystarczy np. jeden nowy komputer. Po stronie plusów zaliczyłbym także kilka innych posunięć rządu, jak np. zniesienie haniebnych przepisów pozwalających odbierać rodzicom dzieci ze względu na ubóstwo rodzin. Przeszła też ustawa znosząca przymus rozpoczynania nauki przez sześciolatków. Ograniczenie roli państwa do funkcji pomocniczej wobec rodziny wydaje się ze wszech miar słuszne.

Służba zdrowia Program 500 Plus i rodzina Przede wszystkim „wypalił” sztandarowy pomysł PiS „500 plus”. Ten dodatek mający wspierać rodzinę i dzietność Polek zadomowi się zapewne już na stałe w portfelach rodziców i żadna kolejna ekipa nie ośmieli się go im odebrać. Nawet jeśli kiedyś zacznie brakować środków, to należy się spodziewać raczej oszczędności w innych segmentach budżetu. Czy program spełni prorodzinne zadania? Tak, jeśli zostanie wsparty działaniem kompleksowym, od poprawy sytuacji na porodówkach (ile to kobiet po pierwszym porodzie w kraju mówi – „nigdy więcej”?), po zmianę filozofii podejścia do rodzin wielodzietnych w społeczeństwie. Można też było pomyśleć o tym, by 500 zł było wypłacane na każde dziecko, ale np. dla „jedynaka” tylko do ukończenia drugiego roku życia. Byłaby to mocna zachęta do sprokurowania mu rodzeństwa... Brak kryterium dochodowego przy przyznawaniu tego świadczenia jest zjawiskiem dobrym, bowiem w przeciwnym razie znacznie wzrosłyby koszty jego obsługi (weryfikacje dochodów etc.), a co za tym idzie, biurokracja. Jednak tego zjawiska nie uniknięto i w beczce miodu pojawia się i łyżka dziegciu. Koszty obsługi programu 500 plus są wypłacane samorządom z budżetu krajowego. Ustalono tu pułap 2 proc. ogólnej wartości całej przekazywanej pomocy. Tymczasem samorządy wykorzystują to do zatrudniania nowych urzędników. W mojej gminie liczącej niewiele ponad 20 tys. mieszkańców (3,5 tys. dzieci objętych programem) wójt zatrudnia… pięć nowych osób do obsługi programu i już tłumaczy, że środków przekazanych przez państwo mu nie wystarczy. O dopłatę zwróci się zaś do budżetu województwa. Koszty obsługi będą więc większe od założonych. Tymczasem zwiększony wysiłek administracji samorządowej dotyczyć będzie jedynie pierwszych miesięcy uruchomienia tychże środków, a później jak zwykle przyjdzie czas na... wypełnianie wolnego czasu piciem biurowych herbatek na koszt podatnika. Trzeba jednak przyznać, że są i takie samo-

Projekt darmowych leków dla seniorów ma ruszyć od września. Według zapowiedzi, w tym roku na refundację leków dla seniorów przeznaczono 125 mln złotych, w przyszłym roku 564 mln i kwota ta ma rosnąć w kolejnych latach. „Darmowe lekarstwa” są jednak programem bardziej propagandowym, niż zapewniającym realną pomoc. Podobny skutek przyniosłyby zmiany w refundacji leków. Można się też obawiać zjawiska, w którym członkowie rodziny będą posyłać „seniorkę” do lekarza po receptę na medykamenty także dla siebie. Emerytom może się bardziej spodobać przyznany im jednorazowo dodatek do emerytur. W służbie zdrowia rząd i premier Beata Szydło zapowiadają likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia. Może to znacznie ograniczyć biurokrację i przynieść dodatkowe środki na bezpośrednie leczenie, ale żadnej z bolączek nie wyeliminuje. Za rok warto będzie przede wszystkim porównać długość kolejek do zabiegów i specjalistów, co jest wskaźnikiem jakoś tam obiektywnym. Służba zdrowia czeka jednak na reformę strukturalną, rynkową, na co żaden rząd się nie zdobywa. Przykładu mogą dostarczyć choćby... weterynarze. Na razie bowiem zwierzęta w kraju leczone są taniej i w lepszych warunkach niż ludzie.

Polityka zagraniczna i obronna Polityka zagraniczna rządu wygląda słabo. Częściowo jest to wina „oporu materii”, czyli przyprawienia politykom PiS w Europie, i nie tylko, „gęby” ultrakonsewartystów, radykałów, a nawet nacjonalistów. Sytuacji nie ułatwia skład personalny MSZ, którego urzędnicy wywodzą się jeszcze z PRL lub słynnego „notesu Geremka” i nie utożsamiają się z polityką obecnego rządu. Nic dziwnego, że 30 ambasadorów wróci do kraju jeszcze w tym roku, z czego większość po lipcowym szczycie NATO w Warszawie i Światowych Dniach Młodzieży. Zmiany personalne objęły też dyrektorów i wicedyrektorów w MSZ i też chodzi o około 30 urzędników. Od czegoś trzeba zacząć, ale poza udaną obroną Polski w Strasburgu przez premier

Szydło, duża część działań MSZ jest mało efektywna. Wyjątkowo aktywne w ciągu pierwszych miesięcy jest MON Antoniego Macierewicza. Praktycznie nie ma dnia, by media nie omawiały jego działań i pomysłów. W dodatku opozycja, która uczyniła z niego „złego luda” jest bezradna, bo posunięcia ministra przynoszą polskim siłom zbrojnym nową jakość. Widać tu konkretne działania na rzecz wzmocnienia wschodniej flanki NATO, zniesiono 12-letni limit służby zawodowej szeregowców, których brakuje naszej armii, wprowadzono wychowanie patriotyczne żołnierzy i kadry (znikają wzorce rodem z PRL na rzecz choćby „Żołnierzy Wyklętych”), poprawia się zdolność bojowa. Oddziały są przesuwane na wschód, wykorzystuje się nareszcie w służbie obronnej zapał ochotników i tworzy oddziały wspomagające obronę terytorialną. Resort prowadzi także renegocjacje umów na dostawę śmigłowców, które mają w większym zakresie wykorzystywać krajowy przemysł zbrojeniowy. Osobno i bardzo wysoko należy też ocenić historyczną politykę rządu. Od projektów nowych muzeów, po zapełnianie ostatnich białych plam naszej historii.

Resort sprawiedliwości Rząd przeprowadził ideę powrotu do połączenia stanowisk prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Oznacza to pewne możliwości kontroli prokuratury przez Zbigniewa Ziobrę i nic dziwnego, że opozycji to się nie podoba. Oceniając jednak kadencję „niezależnego” prokuratora Andrzeja Seremeta, który wręcz bał się rządu, a nawet i opozycji, gorzej być nie może. Minister Ziobro zyskuje pewne narzędzia działania, ale przede wszystkim bierze na siebie odpowiedzialność.

Media Przejęcie mediów publicznych przez PiS także wywołało falę krytyki. Obiektywizm mediów jest i był fikcją. Dla odbiorcy najważniejszy wydaje się po prostu pluralizm opinii, według których może wyrabiać sobie osąd sytuacji. I niewątpliwie takie spluralizowanie opinii w krajowych mediach nastąpiło. Ostatnie miesiące upolitycznienia TVP i PR pod rządami Platformy były wręcz nie do zniesienia. Obecna TVP, choć daleka od doskonałości, razem z prywatnymi mediami w rodzaju Polsatu i TVN, z pewnością lepiej odzwierciedla społeczne podziały i nastroje.


polska |05

nowy czas | 2-3 (220) 2016

Anna Maria Anders senatorem RP Mandat do Senatu w uzupełniających wyborach na Podlasiu zdobyła Anna Maria Anders (Prawo i Sprawiedliwość). Pokonała swoich rywali zdobywając 30 661 głosów – podała Okręgowa Komisja Wyborcza w Białymstoku. Drugi był Mieczysław Bagiński (kandydat PSL, czyli połączone siły PO-PSL-Nowoczesna) – uzyskał 26 618 głosów. Wynik może nie porywający, PiS liczył na zwycięstwo miażdżące, ale należy pamiętać, że na wyborach uzupełniających frekwencja jest znacznie mniejsza. W pierwszych wyborach, które zwycięstwa Annie Marii Anders nie przyniosły, uzyskała ona drugi z najlepszych wyników w kraju. Wybory uzupełniające do Senatu w okręgu łomżyńsko-suwalskim były konieczne, ponieważ wybrany tam na senatora Bohdan Paszkowski (PiS) został po jesiennych wyborach wojewodą podlaskim. Należy podkreślić, że opozycja zwarła swe szeregi wystawiając jednego koalicyjnego kandydata. Frekwencja w okręgu nr 59 (obejmuje powiaty augustowski, grajewski, kolneński, łomżyński, moniecki, sejneński, suwalski i zambrowski oraz Łomżę i Suwałki ) wyniosła 17,11 proc. Do głosowania uprawnionych było około 380 tys. osób. Anna Maria Anders, córka gen. Władysława Andersa, bohatera II wojny światowej, który z historii Polski został wymazany na wiele lat, od kilku lat aktywnie uczestniczy w życiu społeczno-politycznym w kraju. Jak sama podkreślała w wypowiedziach wyborczych, miejsce w Senacie tego zaangażowania tego nie zmieni, ale może w istotny

sposób wzmocnić. Jest też przewodniczącą Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz sekretarzem stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jej dotychczasowa działalność wspierająca Polaków mieszkających na Wschodzie będzie miała teraz instytucjonalne wsparcie. Sukces sztandarowej ustawy rządu PiS dotyczącej repatriacji będzie w dużym stopniu zależał właśnie od aktywności Anny Marii Anders. – Tematyka Polaków poza granicami naszego kraju była mi zawsze bliska. W końcu mój tato gen. Władysław Anders wyprowadził z tej nieludzkiej ziemi ponad 120 tys. Polaków. Większość z nich nigdy nie miała jednak okazji powrócić do Polski i pozostała na przymusowej emigracji na Zachodzie. Ja sama też urodziłam się poza Polską. Też poznałam ból życia poza własną Ojczyzną. Ci, którzy pozostali na trenach b. ZSRR, odczuwają go z pewnością jeszcze bardziej. Jest absolutnie niedopuszczalne, by Polska o nich zapomniała. Najwyższy czas na nadrobienie tych zaległości. Polska ma wobec tych swoich synów i córek dług do spłacenia i to obecny rząd polski chce zrobić. Idę więc szlakiem mojego ojca – powiedziała w jednym z wywiadów. (gm)

Gospodarka W kierunku rządu pada też poważny zarzut skupienia się głównie na reformach socjalnych i pomijaniu reform ekonomicznych. Tymczasem nie da się zrealizować ambitnych celów socjalnych bez uwolnionej gospodarki, a ta jawi się w perspektywie dość dalekiej. Wieloletni plan rozwoju wyprowadzający m.in. Polskę z pułapki średniego rozwoju, który został przedstawiony przez ministra Mateusza Morawieckiego, jest ciekawy i wzbudził zainteresowanie przedsiębiorców, ale to przyszłość. Innowacyjność, konkurencyjność – tak, ale niemal od razu trzeba zabrać się za kilkanaście tysięcy szkodliwych przepisów, także narastających przez lata, które tworzą przed polskim biznesem konkretne bariery rozwoju, a paradoksalnie preferując często np. podmioty zagraniczne. Rząd deklaruje, że strategicznie rozwój Polski ma się opierać na polskim kapitale oraz oszczędnościach i polskich firmach, ale to tyko deklaracje. Na razie rząd przygotował projekt ustaw obniżający podatek CIT do 15 proc. dla małych i średnich firm. I to cieszy. Mnie osobiście cieszy projekt zwiększający minimalną stawkę za godzinę do 12 złotych. Na razie nie doszło też do spełnienia obietnicy obniżenia wieku emerytalnego. Tutaj dość szybko swój projekt złożył prezydent Andrzej Duda, który też chciał wywiązać się z wyborczego zobowiązania. Projekt ustawy jest obecnie w komisji sejmowej po pierwszym czytaniu. Najwcześniej może zostać uchwalony w tym roku i wejść w życie w roku przyszłym. Nieudany okazał się natomiast projekt podatku od sklepów wielkopowierzchniowych. Jego założenia rykoszetem uderzały także w rodzime sieci handlowe i projekt został szybko wycofany do dalszych prac. Nie udało się też obiecywane podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł. Ma to być wprowadzane stopniowo i z rozłożeniem w czasie. Podobnie ze zmniej-

– Idę szlakiem mojego ojca – powiedziała Anna Maria Anders

„Czwórka”

Prawdziwą gwiazdą okazał się szef ministerstwa rozwoju i wicepremier Mateusz Morawiecki

szeniem do 22 proc. podatku VAT. Trochę niechcący udało się natomiast zmniejszenie deficytu. Najpierw okazało się, że wpływy podatkowe w styczniu 2016 roku są o 2 mld zł wyższe od spodziewanych. A teraz Ministerstwo Finansów podało obiecujące dane dotyczące zadłużenia Skarbu Państwa. Wynika z nich, że w grudniu 2015 roku (w pierwszym miesiącu, rządów PiS) zadłużenie Polski spadło o 2,27 mld zł. Średnio udał się tzw. podatek bankowy, który ma m.in. sfinansować program „500 plus” i trzeba będzie go poprawiać.

Do „minusów” warto jeszcze dodać nie zawsze trafne roszady personalne, choćby w spółkach skarbu państwa, i niezbyt dobrą politykę informacyjną. Politycy PiS obsadzeni w rolach głównych bywają tu znacznie lepsi od swoich rzeczników. Nie odbija się to jednak na sondażach popularności. PiS wygrywa je, a partii tej sprzyja m.in. fatalna kondycja opozycji. Znający się na wszystkim Ryszard Petru i jego „wściekłe baby” nie budzą sympatii w wielu grupach społecznych i trącą fałszem, Platforma nadal zajmuje się przetasowaniami szeregów przez Grzegorza Schetynę i nie umie odnaleźć się w roli opozycji, a PSL odcięty od benefitów państwowych umiera śmiercią naturalną. Prawo i Sprawiedliwość trzyma w ręku jeszcze dodatkowe atuty w postaci wyników audytu w poszczególnych ministerstwach. Wygląda na to, że PiS może teraz drukować niemal „kronikę kryminalną” z politykami opozycji w rolach głównych, a czytelnicy „kryminały” przecież lubią. Mało autentycznie wygląda też zjawisko KOD. Rzekomą masowość manifestacji łatwo bowiem wpisać w protest przeciw „dobrej zmianie” tych, którzy tracą obecnie swoją pozycję i profity (np. „Gazeta Wyborcza”). Najpoważniejszym przeciwnikiem PiS mogą się okazać eurokraci i do nich też kieruje na razie swoje supliki opozycja. Bilans pierwszych trzech miesięcy rządów PiS wypada na „czwórkę”, a ocenę taką usprawiedliwiają w dużej mierze dobre chęci realizacji wyborczych obietnic. Prawdziwa weryfikacja nastąpi jednak później, a najbardziej zagrożone obszary to „zaminowana” przez lata służba zdrowia, rolnictwo, górnictwo, polityka zagraniczna czy nieuchronne zderzenie ideologiczne z tzw. „elitami” w sferze kultury. Lekko nie będzie...


06| polska

Decyzja o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii okrągłostołowej” zapadła już dawno w sztabach decyzyjnych kaczystów. Po przejęciu władzy „niedemokratycznymi” metodami kaczystowski reżim idzie po trupach, niczym „nazistowska machina śmierci”, aby wprowadzić w życie swój niecny plan. A prowadzi on do samych okropności, ponieważ zmiecie ze sceny politycznej „obrońców demokracji”, ich popleczników oraz podważy ich żywotne interesy. Jednym ruchem ręki, jak pionki z szachownicy!

Odrodzenie polskiego imperium, czyli kaczyści kontratakują

Dawid Skrzypczak

K

iedy półtora roku temu napisałem o historycznej szansie na gruntowną przebudowę Polski („Szansa na złapanie szympansa”, Nowy Czas 7/2014), niejeden z czytelników postukał się w głowę myśląc, że wypisuję jakieś brednie. A jednak! Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to jest właśnie ten moment! Kwik odrywanych od koryta, który roznosi się w eterze, atakuje zmysł wzroku ze szpalt gazet oraz dobiega z ekranów telewizorów i monitorów komputerów, jest tego najlepszym potwierdzeniem. Pogłębiający się kryzys związany z muzułmańskimi „uchodźcami”, „ubogacającymi kulturowo Europejczyków” – jak to ładnie określiła była ministra sportu Anna Mucha – poprzez naukę muzułmańskiego savoir-vivre jest dla Polski i Europy Środkowo-Wschodniej korzystny. Paradoksalnie, im gorzej w Europie, w szczególności w Niemczech, tym lepiej dla nas, bo pozostajemy bez nadzoru wielkiego germańskiego brata. Niemieckie krzyki o łamaniu demokracji w Polsce i pohukiwania mające przywołać nas do porządku są tylko ujadaniem niegroźnego psa. Co prawda pies jest spory, ale częściowo bezzębny. Żadnej „bratniej” interwencji w Polsce nie będzie, ponieważ Zachód musi zmierzyć się z nadciągającym widmem wojny domowej, której i tak pewnie nie uniknie. Wydarzenia ostatnich lat doprowadziły do przecięcia się ze sobą dwóch strumieni przepływających przez system polityczny – problemów i pomysłów/rozwiązań – co doprowadziło do otwarcia tzw. „okna politycznego”. Groźba kataklizmu, który naruszyłby fundamenty systemu politycznego III RP zawisła w powietrzu. Takie okno polityczne umożliwia przeprowadzenie konkretnej reformy lub zwrócenie uwagi na konkretne rozwiązania istniejących problemów. Politolog John Kingston, który opracował tę teorię uważał, że szansa na zaistnienie prawdziwej zmiany w państwie zaistnieje dopiero wtedy,

gdy trzeci strumień – polityka – przetnie dwa pozostałe. Ten warunek został ostatecznie spełniony dzięki przejęciu w ubiegłym roku sterów polityki przez kaczystów. Dwukrotne zwycięstwo obozu kaczystowskiego w 2015 roku, podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych, spowodowało lawinę, która może zmienić nie tylko oblicze polskiej, ale także europejskiej polityki. A wiele na to wskazuje, że do takiej zmiany dojdzie! Obrońcy „demokracji ludowej” lub własnych stołków ronią łzy, rozdzierają szaty, ba nawet wzywają bliżej nieokreślone grupy interesów o udzielenie im bratniej pomocy, ponieważ przeczuwają co nadchodzi (artykuły w prasie zachodniej, wzywanie na pomoc komisarzy UE, film dokumentalny w „bezstronnej” BBC, zrealizowany przez córkę byłego ministra finansów rządu PO Mayę Rostowską, interwencja amerykańskich senatorów, uwikłanych w biznes zbrojeniowy – przykłady można mnożyć). Styczniowa debata w Parlamencie Europejskim w Strasburgu poświęcona aktualnej sytuacji w Polsce była taką właśnie reakcją na błagania o zewnętrzną interwencję w wewnętrzne sprawy Polski. Na szczęście nieskuteczną, ponieważ według komentatorów premier Beata Szydło zwycięską ręką wyszła z owej konfrontacji. Przykro to stwierdzić, ale zachowanie opozycji w Polsce przywodzi na myśl postępowanie targowiczan, którzy w imię obrony „zagrożonej wolności” w Polsce poprosili carycę Rosji Katarzynę II o pomoc. Ryzyko przetasowań w układzie sił w polityce międzynarodowej przeczuwają także możni świata zachodniego, w szczególności nasz zachodni sąsiad oraz inne państwa europejskie. Nie powinno więc nas dziwić, że możnowładcy Unii Europejskiej przyzwyczajeni do naszego posłuszeństwa z zatroskaniem pochylają się nad stanem praworządności w naszym państwie i sytuacją w regionie, jednocześnie nie widząc zgnilizny kulturowej i upadku demokracji w swoich własnych progach. Dodatkowo rosyjska agresja na Ukrainę, wojna w Syrii czy problem imigrantów uświadomiły politykom w Europie Środkowo-Wschodniej, że wojna w Europie nadal jest możliwa. Amerykański Instytutu Stratfor stwierdził w swoich analizach, że stworzenie sojuszu „Międzymorze” może uchronić nasz region przed niebezpieczeństwami ze strony Rosji i nie tylko. Zmiana wewnętrzna w Polsce dała realne szanse na urzeczywistnienie owej koncepcji. Ostatnimi czasy jak bumerang powraca dyskusja na temat jej założeń. Odwoływali się do niej chociażby przedstawiciele obecnej władzy: prezydent Andrzej Duda czy minister Witold Waszczykowski. Reżim kaczystowski podejmuje już pierwsze inicjatywy w kierunku współpracy politycznej, ekonomicznej i militarnej naszego regionu. Ku przerażeniu „obrońców demokracji” i troszczących się o swoje interesy

Zachowanie opozycji w Polsce przywodzi na myśl postępowanie targowiczan, którzy w imię obrony „zagrożonej wolności” w Polsce poprosili carycę Rosji Katarzynę II o pomoc

List otwarty Elżbiety Morawiec do Grzegorza Schetyny Panie Schetyna, liderze opozycji, NIE jestem członkinią PiS NIE chcę żyć w kraju, w którym wy, po obaleniu rządu będziecie rządzić nadal NIE chcę żyć w kraju, w którym bohater afery cmentarnej staje się obrońcą demokracji NIE chcę żyć w kraju, w którym nadal będą królowały korupcja, kłamstwo, manipulowanie opinią publiczną NIE chcę żyć w kraju zdrady narodowej, jakiej pańska formacja PO się dopuszcza


|07

sąsiadów, działania kaczystów spotykają się z zainteresowaniem innych krajów regionu. W ubiegłym roku podczas 70. sesji Zgromadzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych doszło do pierwszego spotkania państw grupy „Adriatyk-Bałtyk-Morze Czarne”, którą tworzą: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Słowacja, Węgry, Bułgaria, Rumunia, Chorwacja, Słowenia i Austria. Spotkanie to zapoczątkowało współpracę państw regionu „ABC”, której przyświeca wizja stworzenia sojuszu „Międzymorze”. Mało tego! W styczniu została zainaugurowana działalność polsko-litewsko-ukraińskiej brygady. W listopadzie zeszłego roku odbył się w Bukareszcie mini szczyt ośmiu krajów wschodniej flanki NATO, który był jedynie wstępem do głębszej współpracy w przyszłości. Ministerstwo obrony Litwy podjęło już pierwsze kroki mające na celu stworzenie z Łotwą, Estonią i Polską wspólnej obrony przeciwlotniczej. Między Polską a Czechami prowadzone są rozmowy dotyczące gazowej i naftowej integracji regionu Europy Środkowej. Kryzys imigracyjny zjednoczył na nowo państwa „Nowej Europy” i w rezultacie przyczynił się do odrodzenia współpracy w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Dla przykładu, w styczniu państwa grupy V4 oraz Macedonii, Serbii i Słowenii uzgodniły wspólne stanowisko w sprawie imigrantów i dodatkowo pracują nad wspólnym stanowiskiem w sprawie porozumienia pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią. Wydaje się, że sytuacja geopolityczna daje obecnie historyczną szansę na wyrwanie się naszego regionu spod buta Niemiec lub Rosji. Gdzie jest wola, tam znajdzie się i droga. „Kaczorze dyktatorze” i wierni kaczyści: „Nie spieprzcie tego!” Sprawdzianem tych kuluarowych jak dotąd sojuszów będzie zbliżający się szczyt NATO w Warszawie. Przywódcy Sojuszu Pólnocnoatlantyckiego wobec nowego zagrożenia ze strony Rosji nie mogą pozostać przy podpisanych porozumieniach z czasów dezintegracji komunistycznego bloku. Rosja znów przejęła rolę Związku Sowieckiego i gwarancje udzielone Rosji przez Zachód ćwierć wieku temu nie mogą obowiązywać obecnie. Tym bardziej że Putin nie dysponuje jeszcze przewagą militarną z okresu zimnej wojny, a swoją straconą pozycję na arenie międzynarodowej odzyskuje pokerową grą w salonach politycznych i agresją w lokalnych konfliktach. Rozstrzygającą konfrontacją będzie wojna w Syrii i ogólna sytuacja na Bliskim Wschodzie. W naszym regionie do przesilenia dojdzie na Ukrainie. „Kaczyści” na szczęście zdają sobie sprawę z zagrożeń związanych z obecną sytuacją polityczną.

NIE chcę żyć w kraju, w którym tzw. opozycja, czyli współczesna Targowica, wzywa zewnętrzne siły do ingerencji w sprawy mojego kraju NIE chcę żyć w kraju, w którym potop nienawiści leje się na zwycięską w wyborach partię, czyli na naród NIE chcę żyć w kraju, w którym prawdziwy zamach stanu, dokonany w czerwcu 2015, aby zablokować reformy nowego rządu jest przemilczany NIE chcę żyć w kraju, w którym sędzia, prezes Trybunału Konstytucyjnego, jawnie knuje z przegraną partią PO, jak doprowadzić do blokady działań nowego rządu w ustawie czerwcowej 2015 NIE chcę żyć w kraju, w którym sędzia!!!,

prezes TK, Rzepliński, jest na usługach j e d n e j, przegranej w wyborach partii NIE chcę żyć w kraju, w którym pod pozorem obrony demokracji, demokrację, wolę narodu, jawnie się gwałci NIE chcę żyć w kraju, gdzie jedynym paliwem debaty publicznej jest szerzona przez PO et consortes nienawiść do PiS i Jarosława Kaczyńskiego NIE chcę żyć w kraju, w którym […] nieznający ani historii Polski, ani historii Europy, pan Petru, mieni się obrońcą demokracji NIE chcę żyć w kraju, w którym zdrajcy interesu narodowego mienią się obrońcami demokracji. Przeżyłam wiele „przełomów”.

Pierwszym był Październik 1956, drugim Grudzień 1970, Sierpień 1980 i wielka zdrada Okrągłego Stołu. Jestem człowiekiem „Solidarności” i pozostanę nim do końca moich dni. NIE chcę dożyć powrotu do władzy pospolitych krętaczy, obrońców własnych interesów, zwykłych targowiczan. NIE chcę tej chwili dożyć, bo to będzie KONIEC POLSKI. NIE chcę dożyć najbliższego roku (mam 76 lat), w którym pańska partia PO, partia zdrady narodowej, zwycięży. Elżbieta Morawiec krytyk teatralny i literacki, publicystka, tłumaczka, redaktor miesięcznika „Arcana”


08| wielka brytania

BREXIT – polityczny pojedynek

Adam Dąbrowski

D

wadzieścia osiem państw, dwadzieścia osiem zderzających się ze sobą, często sprzecznych interesów. Negocjacje w Brukseli ciągnęły się znacznie dłużej niż się na Wyspach spodziewano. Ostatnim aktem miało być angielskie śniadanie, które potem stało się angielskim lunchem, a ostatecznie zamieniło się w kolację. Ale być może, patrząc wstecz, brytyjski premier do tego uciekającego śniadania jeszcze zatęskni. Bo jak przyjechał na Wyspy, odkrył, że ucieka mu... jego własna partia sprawująca samodzielnie rządy.

Przy wszystkich piętrzących się trudnościach, we Wspólnocie panowała zgoda, że Wielką Brytanię trzeba zatrzymać. Na podstawowym poziomie negocjacyjnym panował tam konsensus, że trzeba okazać premierowi Cameronowi dobrą wolę. Dobrą wolę, na którą tu, na Wyspach, lider Partii Konserwatywnej nie zawsze może liczyć. – Dzieje się to nieustannie. Kolejni premierzy ogłaszają, że zreformują Unię, a potem wracają z niczym – ogłosił po powrocie Camerona z Brukseli Nigel Farage. I nazwał cały układ „żenującym”. Tyle że akurat cios z tej strony Cameron miał wpisany w bilans zysków i strat. Gorzej z tym, co stało się następnej niedzieli.

Sztylet Borisa Wiecznie rozwichrzona, charakterystyczna blond czupryna, nieustanny potok dowcipów, łacińskie sentencje wplatane w wypowiedzi, by zbić dziennikarzy z pantałyku, wywiady udzielane często bez schodzenia z roweru, nie mówiąc już o zdjęciu kasku. Boris Johnson, charyzmatyczny, ekscentryczny burmistrz Londynu od dawna uważany był za cenne trofeum po obu stronach sporu o Brexit. Przeciągali go i konserwatywni zwolennicy pozostania w Unii, i ci, którym marzy się podniesienie zwodzonego mostu. Boris Johnson długo hamletyzował, ale gdy Cameron wreszcie wrócił z Brukseli z pakietem porozumień, dalsza zwłoka przestała mieć uzasadnienie. Decydująca scena. Niedziela 2 lutego. Przed domem burmistrza wśród tłumu reporterów szepty, że Boris Johnson wreszcie przemówi i że zada cios w plecy premierowi Cameronowi. I rzeczywiście. Przemówił. I zadał. – Chciałbym zobaczyć nowe relacje między Unią a Wielką Brytanią. Takie, których centrum są wolny handel i współpraca. Ale ze zdecydowanie mniejszym naciskiem na element ponadpaństwowy. Takie jest moje stanowisko. Biłem się z tym bardzo długo, bo ostatnia rzecz, jakiej chciałem, było sprzeciwienie się rządowi Davida Camerona. Ostatecznie jednak rekomenduję, by wyjść z Unii. Chcę po prostu lepszego układu dla obywateli naszego kraju – ogłosił burmistrz Londynu, przyłączając się tym samym do obozu Brexit. Skąd decyzja, by wyciągnąć sztylet, którym można ugodzić premiera? – Boris może sądzić, że ma większe szanse wygrania rywalizacji o fotel przywódcy Partii Konserwatywnej w momencie, gdy opowie się za wyjściem z Unii. Kalkuluje, że skoro co najmniej połowa konserwa-

Boris Johnson opowiedział się w końcu za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii

tywnych parlamentarzystów skłania się ku poparciu Brexitu, tym samym rosną jego szanse. Moim zdaniem wybierając pozostanie we Wspólnocie tych szans by nie miał – uważa Agata Gostyńska, ekspert z londyńskiego Centre for European Reform.

Prawica punktuje, lewica... oklaskuje Boris Johnson nie jest sam. Na następny akt w brexitowym thrillerze przyszło nam poczekać do następnego dnia. Tłum dziennikarzy przeniósł się sprzed domu Johnsona w okolice parlamentu. To tu wyciągnięte zostały kolejne sztylety. Na pierwsze posiedzenie po swoim powrocie z Brukseli David Cameron przybył w wojowniczym nastroju przedstawiając posłom alternatywę: „Albo będziemy jeszcze większą Wielką Brytanią w zreformowanej Unii, albo zdecydujemy się na skok w nieznane”. – Wierzę, że w zreformowanej Unii Wielka Brytania będzie silniejsza, bezpieczniejsza i bardziej zamożna. Po pierwsze, silniejsza, bo możemy odgrywać kluczową rolę w jednej z największych organizacji świata, mając wpływ na decyzje dotyczące handlu i bezpieczeństwa. Po drugie, bezpieczniejsza, bo będziemy współpracować z naszymi partnerami w walce z międzynarodową przestępczością i terroryzmem. Po trzecie, zamożniejsza, bo nasz biznes będzie miał pełny dostęp do wolnego rynku, co przyniesie nam miejsca pracy, inwestycje i niższe ceny – wyliczanka premiera była długa, ale nie zdołała przekonać wielu członków jego własnego stronnictwa. Nieprzypadkowo tego popołudnia Cameron najgłośniejsze oklaski zbierał z ław... lewicowej opozycji. Jeremy

Pakiet reform, jakie przywiózł z Brukseli David Cameron sprowadzić można do trzech sfer: Po pierwsze – ochrona dla londyńskiego City, by regulacje strefy euro nie przydusiły go. Tu zaskakująco mocny sprzeciw zgłaszał Paryż, protestując, że domniemana „ochrona” to tak naprawdę przywileje dla brytyjskiego świata finansowego. Po drugie – suwerenność. Premier zabezpieczył dla Wielkiej Brytanii rodzaj weta opóźniającego, przysługującego szesnastu parlamentom narodowym, które w danej sprawie stworzą wspólny front. Oprócz tego – deklaracja, że Wielka Brytania

wyłączona zostanie z symbolicznego zobowiązania do dążenia ku „stale zacieśniającej się Unii”. Po trzecie – budzące chyba największe emocje: zasiłki i imigracja. David Cameron od dawna powtarza: „napływ przybyszów na Wyspy Brytyjskie jest za duży, nie spodziewaliśmy się takiej skali”. Rozwiązanie? W Unii nie da się po prostu opuścić granicznego szlabanu, więc odciąć należy przybyszów od świadczeń. A tym samym zmniejszyć atrakcyjność Wysp, usunąć


wielka brytania |09

Społeczeństwo ma w zwyczaju szukać jednak rady u partii politycznych. Moim zdaniem im bardziej dana partia jest podzielona, im mniej spójny komunikat wysyła, tym trudniej podjąć im decyzję – tłumaczy ekspert Centre for European Reform.

Co na to Szkoci? Co dalej? Ostatecznie zdecydują Brytyjczycy. Gdy w połowie lutego pytaliśmy o zdanie londyńczyków, opnie były podzielone. Opinia 1: – Chyba zdecydują się na opuszczenie Unii. Kiedyś Wielka Brytania zarządzała największym imperium świata z o wiele mniejszą liczbą urzędników i jakoś się to udawało. Opinia 2: – Chcę zostać. Korzyści przeważają nad kosztami. Wielka Brytania ma kompleks małego kraju – mamy nawyk z przeszłości, by próbować wszystkim zarządzać. Ale dziś to po prostu niemożliwe. Poza tym mamy dom we Francji, więc to by nam nie służyło. Corbyn, lider Partii Pracy, nigdy nie krył się ze swoją niechęcią do Wspólnoty. Ideowo wywodzi się z głębokiej, marksizującej „lewicy na lewicy”, postrzegającej Unię jako twór neoliberalny, działający w imię interesów wielkiego biznesu podkopującego prawa pracownicze. Jego opinię o Wspólnocie wzmocnił jeszcze kryzys grecki i reakcja największych unijnych graczy, którzy zafundowali Atenom zaciskanie pasa i coś, co Corbyn postrzega jako serię upokorzeń. Mimo to Corbyn zdaje sobie sprawę, że w jego partii dominuje jednak sympatia do Europy. Wie, że nie może sobie pozwolić na otwarcie kolejnego frontu (bo partia już teraz jest podzielona). Oficjalnie opowiada się więc za pozostaniem we Wspólnocie, choć trudno przypuszczać, by w wir kampanii prounijnej rzucił się z entuzjazmem. To dlatego zaofiarował Cameronowi wsparcie, mówiąc: „My też chcemy zostać”. Jednocześnie namalował inną od Cameronowej wizję wspólnoty: z większą integracją polityczną i szerszymi rozwiązaniami prosocjalnymi. Wizję, od której premier Cameron szybko na wszelki wypadek się odciął. Podobnych do opozycji skrupułów nie mieli członkowie własnej partii Camerona. Wręcz przeciwnie, mówili jak najtwardsi przeciwnicy premiera. – Tyle wysiłku owocuje tak znikomymi efektami! Unia to gasnąca organizacja – grzmiał konserwatywny poseł Jacob Mogg-Ress. A bliski sojusznik i przyjaciel Camerona (do niedawna?), Michael Gove, minister sprawiedliwości, pojawił się niemal we wszystkich mediach opowiadając, że Wielka Brytania poza Wspólnotą uwolni się z kaftana brukselskiej biurokracji, zachowując jednocześnie dostęp do wspólnego rynku, który rozciąga się od Turcji po Islandię. „Kruche zawieszenie broni pośród torysów leży właśnie w gruzach” – komentował „Daily Telegraph”. Swoje zrobiło tu słynne już zdjęcie „gangu sześciu” – wysoko postawionych polityków Partii Konserwatywnej. John Whittingdale, Theresa Villiers, Michael Gove, Chris Grayling, Iain Duncan Smith i Priti Patel pozowali fotobodziec, który sprawia, że migranci tak chętnie tu przybywają. W sprawie zasiłków chodzi o Tax Credits – dodatki dla słabo zarabiających, swego rodzaju państwowe dopłaty dla pracownika, który zorientował się, że bardziej niż pozostawać przy nisko płatnym zajęciu opłacałoby mu się „siedzieć na zasiłkach”. Tax Credits to swoiste wyrównanie wypłacane przez rząd, by odciągnąć obywatela od rzucania pracy. Według porozumienia wynegocjowanego

reporterom z banerem głoszącym: „Odzyskajmy kontrolę”. Sugestia dla premiera dość nieprzyjemna: jego wizja kontroli nie daje. Choć Cameron na podobne argumenty ma odpowiedź: – Brexit dałby nam poczucie suwerenności. Ale zadajmy sobie pytanie, czy w tym przypadku mielibyśmy władzę, by zadbać o nasze firmy tak, by nie padły ofiarą dyskryminacji w Europie? Nie, nie mielibyśmy. Czy mielibyśmy władzę, która sprawiałaby, że inne państwa kontynentu dzieliłyby się z nami informacjami celnymi, byśmy skuteczniej zapobiegali terroryzmowi czy przestępczości? Nie, nie Wielka Brytania jest trzecim co do wielkości płatnikiem netto do budżetu UE. W latach 2007-2013 wpłaciła 77,7 mld euro, a otrzymała 4,9 mld euro mniej. Z kolei Polska otrzymała o 8,5 mld euro więcej, niż wpłaciła. Decyzja Londynu o wyjściu z UE oznaczałaby konieczność korekt budżetowych i ograniczenia europejskiego funduszu strukturalnego z którego Polska korzysta.

mielibyśmy. Czy gdyby ktoś postawił szlaban naszemu handlowi pod fałszywym pretekstem zdrowotnym, mielibyśmy władzę, by się temu przeciwstawić? Nie. To iluzja suwerenności, ale bez władzy, bez kontroli, bez możliwości osiągania celów – mówił w BBC premier. W każdym razie premier Cameron odkrywa właśnie, że walczyć będzie musiał nie tylko z Faragem, ale też ministrami u jego boku. A ich obecność będzie musiał chyba tolerować – jest za słaby, by próbować zdymisjonować ich w tym momencie. Zdaniem Agaty Gostyńskiej będzie to działać przede wszystkim na niekorzyść jego kampanii. – przez Camerona, teraz imigrant przez pierwsze cztery lata ma dostawać tylko ułamek należnego mu do tej pory zasiłku, który będzie wzrastał wraz z jego stażem na Wyspach Brytyjskich. Wiemy też już jak wyglądać będzie kwestia Child Benefits, zasiłków na dziecko, w przypadku gdy rodzice pracują na Wyspach, ale ich dziecko pozostało np. w Polsce. Na pociechę, która pozostaje poza granicami Wielkiej Brytanii, rząd tego kraju będzie wypłacał zasiłek, ale nie po stawce brytyjskiej, lecz lokalnej.

Opinia 3: – Uważam, że wpłacamy do unijnego budżetu więcej niż dostajemy. Musimy mieć kontrolę nad własnymi pieniędzmi. I naprawdę nie sądzę, by po wyjściu z Unii nawiązanie kontaktów handlowych z resztą krajów Europy było problemem. Opinia 4: – Jeżeli zostaniemy, łatwiej będzie handlować. Do tego dochodzi większe bezpieczeństwo. Bruksela narzuca nam parę rzeczy, zmniejszając naszą suwerenność, ale wycofując się teraz, gdy zaszliśmy już razem tak daleko, byłoby głupotą. Większość naszych rozmówców przyznawała jednak, że ich poglądy nie są kategoryczne, że ciągle się wahają. W sprawie Europy różnice w obozach radykalnych eurosceptyków i euroentuzjastów są bowiem relatywnie niewielkie. Pośrodku wiele jest punktów do ugrania. Warto jednak pamiętać, że o zdanie pytać też trzeba mieszkańców Glasgow czy Edynburga. A Szkoci bardzo różnią się w podejściu do Unii od Anglików. Według sondaży 2/3 chce pozostania w Unii. Liderzy Szkockiej Partii Narodowej zdają sobie sprawę, że jeśli Anglicy wyciągną Szkotów z Unii wbrew ich woli, gniew ludu może sprawić, że na stół wróci kwestia niepodległości. Oficjalne stanowisko stronnictwa mówi, że tak szybko mogłoby dojść do niego tylko w przypadku fundamentalnych zmian okoliczności. A do takich należy Brexit. Nicola Sturgeon określa drugie referendum, które miałoby się odbyć po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii, mianem „nieuniknionego”. Przed takim scenariuszem ostrzegał Cameron, a także były laburzystowski premier Tony Blair. Możliwe więc, że domino rozpadnie się następująco: najpierw Zjednoczone Królestwo opuszcza Unię Europejską, a potem Szkocja opuszcza Zjednoczone Królestwo. Co wtedy? Wtedy granica Wielkiej Brytanii przebiegałaby trochę na północ od Carisle. Warto jednak dodać, że wszystko, co premierowi Cameronowi udało się wynegocjować – w wyniku zdecydowanych żądań państw Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski – nie działa wstecz. Zmiany w dodatkach będą dotyczyć tylko tych imigrantów, którzy dopiero tu przyjadą. A jeśli chodzi o zmiany w zasiłkach na dzieci, ci rodzice, którzy już na Wyspach mieszkają, mogą spać spokojnie aż do 2020 roku. Kompromis Camerona wejdzie w życie dopiero po referendum, jeśli Brytyjczycy opowiedzą się za pozostaniem w Unii.


10| czas na wyspie

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Ucząc się od Sprawiedliwych Czego można się nauczyć od Sprawiedliwych wśród Narodów Świata? Na to pytanie odpowiadały przez dwa miesiące żydowskie i polskie dzieci mieszkające na Wyspach. Zakończenie konkursu odbyło się w Ambasadzie RP w Londynie

A

ntony Lishak to z pewnością człowiek odważny. Bo odwagi – wymieszanej z pomysłowością – trzeba, by usiąść naprzeciwko dzieci w wieku dziesięciu czy trzynastu lat i opowiedzieć im o jednym z najmroczniejszych okresów naszej historii. Zorganizował on serię warsztatów, na których zapoznawał dzieci z londyńskich szkół żydowskich i polskich z historią Ocalonych i Ocalających. A potem zachęcał, by spisały swoje refleksje. Pisały więc o swoich uczuciach wywołanych tymi opowieściowymi. O tym, jak zachowałyby się w tamtych mrocznych czasach. I o tym, co trzeba zrobić, by już nigdy nie powróciły. „Chciałabym cofnąć się w czasie, by powstrzymać wojny i pomóc ludziom znaleźć schronienie. Ale nie mogę tego zrobić – w zamian chcę więc spróbować sprawić, by okropne rzeczy się nie powtórzyły” – pisze Miya. „Chcę dotrzymać towarzystwa samotnym i dać nadzieję tym, którzy są smutni. Marzę, by być skrzypaczką i uszczęśliwić ludzi piękną muzyką” – notuje Julia. Anthony Lishak sporo czasu poświęcił postaciom Jana i Antoniny Żabińskich, dyrektorów Ogrodu Zoologicznego, którzy z narażeniem życia udzielali pomocy wielu Żydom w okupowanej przez Niemców Warszawie. Lishak poświęcił im swoją książkę pt. Gwiazdy. Inną ważną postacią była Irena Sendler. – Zorganizowała sieć kobiet, dzięki którym uratowała dwa i pół tysiąca

Lili Pohlman z prof. Piotrem Glińskim i ambasadorem Witoldem Sobkowem

żydowskich dzieci. Dziś łatwo się o tym mówi, ale pomyślmy o konsekwencjach zaangażowania się w taką działalność! Znałem tę historię od dłuższego czasu. I dlatego byłem w stanie pokazać dzieciakom coś więcej niż tylko suchą faktografię. Historie takie, jak Ireny Sendler wywracają życie do góry nogami. Nie lubię mówić o ludziach, że są aniołami. Ale ona chyba nim była – dodaje Lishak. – Bardzo dużo się nauczyłem. Zrozumiałem, że jedna osoba może coś zrobić. W końcu Irena Sendler była jedna, a uratowała tak wielu – wspomina uczestniczący w warsztatach Maks. – To, co zrobiła Irena Sendler było niesamowite. Z pewnością zasłużyła na uhonorowanie w Instytucie Yad Vashem – dodaje Uri.

– Musisz wywołać u dzieci ludzką, emocjonalną reakcją. Jeżeli ci się to uda, znikają ograniczenia dla sposobów, w jakie dzieci reagują. Historia to nie tylko studiowanie czegoś na zewnątrz ciebie. To także podróż w głąb siebie. Analizowanie przypadków takich, jak ten Ireny Sendler, sprawiają, że częściej zastanawiasz się nad tym, kim jesteś – podkreśla autor warsztatów. – Do końca życia słyszała szloch mam i babć oddających dziecko obcemu człowiekowi – nie kryje wzruszenia Lili Pohlmann, która od lat dba o pamięć o Irenie Sendlerowej. – A jak ją pytały: „Czy możesz mi zagwarantować, że przeżyją?”, ona odpowiadała: „Nie, nawet nie wiem, czy wyjdę z getta. Ale jedno zagwarantować mogę: „Jeśli nie oddasz mi dziecka, ono zginie”. Serce rośnie, że teraz dzieci mogą się dowiedzieć o tej historii. Wicepremier i minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński, obecny na oficjalnym zakończeniu projektu w Ambasadzie RP powiedział: – W czasie tych strasznych czasów Holocaustu byli ludzie, którzy potrafili zachowywać się przyzwoicie, a nawet więcej: bohatersko. Musimy pamiętać o tych wyborach, o tym, że nawet w najczarniejszych czasach można zachować wartości, które są podstawą funkcjonowania naszych wspólnot. „Ojciec Ireny Sendler powiedział: gdy widzisz jak ktoś tonie, trzeba go ratować. I ja dokładnie to chcę robić – deklaruje Ala, uczestniczka warsztatów. Adam Dąbrowski

Sztafeta Enigmy, czyli jak Polacy przekazali Brytyjczykom pałeczkę w biegu o zwycięstwo

Z

organizowana przez londyński Instytut Józefa Piłsudskiego wystawa, której głównym eksponatem jest unikatowy egzemplarz Enigmy stworzony na potrzeby polskich kryptologów we Francji w 1940 roku, powstała w ramach szerzej zakrojonego projektu edukacyjnego. Celem inicjatywy jest ukazanie, w jaki sposób działania polskich matematyków na pierwszym odcinku swego rodzaju sztafety przyczyniły się do sukcesu aliantów w II wojnie światowej. Integralną częścią projektu będą lekcje muzealne dla szkół oraz cykl specjalistycznych wykładów dotyczących historii Enigmy i polskiej kryptologii prowadzonych przez polskich i brytyjskich ekspertów, zwieńczony tematyczną konferencją na jesieni. Polacy zastosowali matematykę w kryptologii jako pierwsi – tuż po zakończeniu I wojny światowej, i jako pierwsi złamali szyfr Enigmy w 1932 roku. W przededniu II wojny światowej, latem 1939 roku Polacy przekazali wyniki swojej pracy francuskim i brytyjskim sojusznikom. Matematyczne oraz technologiczne osiągnięcia Polaków położyły podwaliny pod działania Alana Turinga i ośrodka dekryptażu w Bletchley Park, gdzie Brytyjczycy dokonywali odczytywania niemieckich szyfrogramów na masową skalę.

Entuzjaści Enigmy mogą dowiedzieć się więcej o Polskich kryptologach śledząc hasztag #SztafetaEnigmy (oraz #EnigmaRelay w języku angielskim). W każdą sobotę nowe fragmenty tej mało znanej historii będą publikowane na Facebooku i Twitterze. – Dzięki rosnącemu zainteresowaniu historią Enigmy, wystawa otwiera przed nami nowe możliwości dotarcia do brytyjskiego odbiorcy. Głęboko wierzę, że projekty ukazujące naszą wspólną historię, jak właśnie „Sztafeta Enigmy”, mogą wspomóc wzajemne zrozumienie między polską społecznością a szerszym społeczeństwem brytyjskim – powiedziała Anna Stefanicka, Sekretarz Generalny Instytutu Józefa Piłsudskiego. – Wspierany ze środków National Lottery, projekt „Sztafeta Enigmy” daje nam wyjątkową możliwość zaznajomienia się z wkładem polskich kryptologów w złamanie szyfru Enigmy. Ta mało znana w Wielkiej Brytanii historia jest ważną częścią brytyjsko-polskiego dziedzictwa, dlatego z niecierpliwością będziemy oczekiwać na rezultaty tego przedsięwzięcia – przyznał Stuart Hobley, dyrektor Heritage Lottery Fund w Londynie. Witold Sobków, Ambasador RP w Londynie dodał: – Polsko-brytyjska współpraca podczas II wojny światowej, a w szczególności historia „Sztafety Enigmy”, jest kamieniem węgielnym naszego współczesnego strategicznego partnerstwa. Ambasada z dumą wspiera tę inicjatywę.


czas na wyspie |11

nowy czas | 2-3 (220) 2016

Maya potrzebuje naszej pomocy 17 kwietnia o godz. 14.00 rozpocznie się w poskowej Jazz Cafe koncert charytatywny dedykowany sześcioletniej Mayi Zubel, która zmaga się z chorobą nowotworową. U pierwszoklasistki Polskiej Szkoły Przedmiotów Ojczystych im. Heleny Modrzejewskiej w Londynie na Hanwell kilka lat temu zdiagnozowano neuroblastomę. Zatrzymanie choroby może przynieść kosztowne, innowacyjne leczenie. Rodzina dziewczynki nie traci nadziei, a nasza społeczność zgromadzona wokół polskich szkół na Hanwell i Norholt jednoczy się w działaniu.

S

zkoła podaje rękę naprawdę potrzebującym. Dzielimy się tym co mamy, jesteśmy otwarci na niesienie dobra. Jednak każdy przypadek jest inny. Od dawania wskazówek merytorycznych po praktyczną pomoc w postaci zbiórek pieniędzy, odzieży oraz wspierania w inwestowanie w tych najbardziej utalentowanych, myślę tu np. o uczennicy klasy pierwszej gimnazjum – Lidii Louw, która w tym roku zdobyła Klimandżaro. W kalendarzu szkolnym przedsięwzięcia na rzecz niesienia pomocy innym są wpisane na stałe. W tamtym roku Bal Karnawałowy był balem charytatywnym. Fundusze, które udało się zebrać na balu były przeznaczone na Alexandra Marka, chłopca chorego na nowotwór oka. Zbieraliśmy również na dom dziecka w Polsce, także ubogą rodzinę z Londynu. Szkoła pomagała również Polakom na Ukrainie. Koncert na zakończenie ubiegłego roku szkolnego przyniósł zyski, które znalazły odbiorców na Wschodzie – mówiła Małgorzata Kalinowska wicedyrektor placówki na Hanwell. – Dobro jest proste. Mieliśmy w szkole bal przebierańców, z którego część dochodu przeznaczyliśmy na pomoc rodzinie, której syn uległ wypadkowi oraz włączyliśmy się w organizację Dnia Dziecka, podczas którego zbierane były datki przekazane na hospicjum w Polsce. Staramy się tłumaczyć i pokazywać naszym podopiecznym, że pomoc to nie tylko zbieranie datków, ale także np. ustąpienie miejsca starszej pani w autobusie czy pomoc w odrobieniu zadania domowego słabszemu koledze – powiedziała Aleksandra Awiżeń, dyrektor Polskiej Szkoły im. Jana Kochanowskiego w Londynie. Obie szkoły podjęły się roli współorganizowania koncertu, którego pomysłodawcą jest Piotr Misztal, pracownik szkoły na Hanwell, w zachodnim Londynie, prywatnie lider grupy muzycznej PM Project i architekt wydarzenia Gramy dla Mayi – innowacyjne leczenie. – To właśnie w Polskiej Szkole Przedmiotów Ojczystych im. Heleny Modrzejewskiej w Hanwell, w której prowadzę lekcje gry na instrumencie i pełnię rolę asystenta w klasie trzeciej, poznałem Mayę i po raz pierwszy usłyszałem o jej chorobie. Pomysł koncertu zrodził się niemalże natychmiast, ponieważ mam na swoim kon-

cie uczestnictwo w innych akcjach charytatywnych. Po pierwszych rozmowach z dyrekcją mieliśmy ogólny zarys wydarzenia. Wsparły nas media, firmy komercyjne polskie biznesy, rodzice, nauczyciele i inni pracownicy szkół. Potem dołączyła do nas szkoła z Norholt, w której tak, jak i u nas sprzedawane są cegiełki. Uczniowie obu placówek zagrają i zaśpiewają dla Mayi, rodzice obu szkół oferują fanty na aukcję. Mocno zaangażowani są też pracownicy obu placówek. To bardzo cieszy i musi się udać – powiedział Piotr Misztal.

Jesteśmy z nią – Maya jest wzorową uczennicą. Miła, grzeczna, do wszystkich zadań podchodzi z uśmiechem i dużymi chęciami. Mimo choroby jest pełną życia, wesołą i bardzo aktywną dziewczynką. Maya zaraża uśmiechem i radością życia, jest niesamowita. Mimo choroby nie ma problemów z przyswajaniem materiału, radzi sobie bardzo dobrze. Jest perfekcjonistką, każda napisana przez nią literka musi być równa i idealna. Podczas zajęć bierze w nich czynny udział. Sądzę, że bardzo lubi polską szkolę, przecież jej marzeniem było uczęszczanie na zajęcia do niej – powiedziała Katarzyna Wierciszewska, wychowawczyni Mayi Zubel w PSPO im. Heleny Modrzejewskiej. Wierciszewska wraz z Anną Strzelak, asystentką w klasie Mayi Zubel oraz z koleżankami i kolegami Mayi z klasy i ze szkoły nie raz podejmowała inicjatywy organizacji wsparcia dla dziewczynki, kiedy jej stan zdrowia pogarszał się lub kiedy przebywała w szpitalu. – Niesamowite jest to, że nigdy nie musiałam dzieci jakoś specjalnie zachęcać do działań na rzecz Mayi. Na wszystkie propozycje reagują z uśmiechem i dużym zapałem. Pierwszą naszą inicjatywą była wspólna klasowa kartka z życzeniami powrotu do zdrowia, kiedy Maya była w szpitalu. Następnie paczka od Mikołaja oraz kartki świąteczne, każdy zrobił kartkę od siebie. 13 lutego Maya skończyła 6 lat. Na facebooku pojawił się apel mamy Mayi, by wysyłać jej kartki urodzinowe, ponieważ jej marzeniem jest nazbierać ich jak najwięcej. W tę akcję zaangażowałam wszystkie koleżanki i kolegów ze szkoły. Zapakowałam wszystkie kartki z całej szkoły w ogromną kopertę i wysłałam. Radość Mayi była ogromna. A teraz będzie ten koncert, na który już czekamy wszyscy – podsumowała wychowawczyni dziewczynki.

Zaczynamy odliczanie Trwa sprzedaż cegiełek i biletów. Organizatorzy w imieniu rodziców dziewczynki proszą o wsparcie. Czterogodzinne wydarzenie poprowadzone przez dziennikarzy radiowych wypełni nie tylko muzyka, ale również licytacje, sprzedaż łakoci, wizyta gościa specjalnego – Jana Żylińskiego. Nade wszystko najważniejsza jest idea i cel, a przecież my Polacy w sprawach ważnych potrafimy się zmobilizować i sercem patrzyć w serca innych. Spróbujmy i tym razem.

– Na co dzień jesteśmy skupieni na swoich sprawach. Pomaganie innym bez oczekiwania na korzyści sprawia, że czujemy się lepsi, bardziej wartościowi. Pomoc innym nadaje życiu głębszy sens, sprawia, że można poczuć się lepszym człowiekiem. Wierzę, że to co wysyłamy w świat, prędzej, czy później do nas wróci. Wysyłając naszą pomoc, dobro, nasz czas, to na pewno zaprocentuje – przekonywała Anna Strzelak. Małgorzata Bugaj-Martynowska


12| czas na wyspie

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Profesor Olgierd Cecil Zienkiewicz Działające w Wielkiej Brytanii od 1940 Stowarzyszenie Technikøw Polski rok 2016 ogłosiło Rokiem Profesora Olgierda Cecila Zienkiewicza, twórcy metody elementów skończonych. Jednym z zadań STP jest promocja osiągnięć, często o zasięgu światowym, wybitnych inżynierów polskich lub polskiego pochodzenia, mieszkających lub przebywających w Wielkiej Brytanii

U

rodził się 18 maja 1921 roku w Caterham, w hrabstwie Surrey, jako syn Polaka i Angielki. Kiedy miał dwa lata rodzina Zienkiewiczów przeniosła się do Polski, gdzie w latach 30. jego ojciec był sędzią w sądzie rejonowym w Katowicach. Olgierd spędził ostatnie lata nauki w internacie w Rydzynie, gdzie między innymi uczył się podstaw żeglarstwa i budowy łodzi. We wrześniu 1939 roku miał rozpocząć studia wyższe na Politechnice Warszawskiej. Plany te jednak zburzyła wojna. Młody Olgierd wziął udział w obronie Warszawy. Po upadku stolicy Zienkiewicz wyruszył w długą i pełną niebezpieczeństw podróż przez okupowaną Europę, najpierw do Włoch, które wtedy jeszcze nie były objęte działaniami wojennymi, a następnie do Francji, gdzie jego ojciec pracował w Rządzie Polskim na Uchodźstwie w Angiers. Po upadku Francji w 1940 roku rodzina Zienkiewiczów przedostała się statkiem do Wielkiej Brytanii. Po przybyciu do Londynu Olgierd zaczął natychmiast szukać możliwości podjęcia studiów. W tym czasie rząd brytyjski oferował Polakom, którzy znaleźli się w wyniku działań wojennych w Wielkiej Brytanii, stypendia na studiowanie w Imperial College. Olgierd skorzystał z tej możliwości. Nie udało mu się dostać miejsca na wydziale projektowania okrętów, wybrał więc inżynierię budowlaną. Po ukończeniu pierwszego roku był najlepszym studentem i otrzymał stypendium na dwa dalsze lata. Dyplom ukończenia studiów uzyskał w 1943 roku, jako jeden z dwóch absolwentów wyróżnionych bardzo dobrymi ocenami. Zachęcony dobrymi wynikami postanowił kontynuować pracę naukową. Osobą, która miała duży wpływ we wczesnych latach jego kariery był W. G. Bickley, profesor matematyki w Imperial College, który pomagał mu w zdobyciu wiedzy matematycznej, niezbędnej w rozwiązywaniu różnych teoretycznych problemów analitycznych. Olgierd nigdy nie zapomniał tego gestu, i to zapewne wyjaśnia jego późniejsze zaangażowanie w pomoc młodym naukowcom.

Kariera zawodowa Po obronie pracy doktorskiej w 1945 roku zatytułowanej Classical theories of gravity dam design in the light of modern analytical methods (Klasyczne teorie projektowania ciężkich zapór wodnych w świetle współczesnych metod analitycznych) skierował swoje zainteresowania na kwestie praktyczne, związane z projektowaniem i budową wielkich konstrukcji inżynierskich. Otrzymał pracę w renomowanej firmie konsultacyjnej Sir William Halcrow na stanowisku kierownika nadzoru projektu zapór hydrotechnicznych w Szkocji. Spędził na tym stanowisku cztery lata, pracując między innymi przy projektowaniu i konstrukcji kompleksowego systemu hydroelektrycznego w Glen w północnej Szkocji. Pomimo początkowych sukcesów w praktyce inżynierskiej, dalszą część swojej zawodowej działalności Zienkiewicz poświęcił karierze akademickiej. Rozpoczął od stanowiska wykładowcy na Wydziale Inżynierii Uniwersytetu w Edynburgu, gdzie pracował w latach 1949-1957. Następnie, w latach 1957-1961, był wizytującym profesorem w dziedzinie konstrukcji i budownictwa Uniwersytetu Northwestern w Evanston, Illinois, USA. W roku 1961 został mianowany

OsiĄgnięcia naukOwe Profesor Olgierd Zienkiewicz jest uznanym przez międzynarodowe środowisko twórcą metody elementów skończonych (MES, ang. FEM – finite element method), która pozwala na obliczanie naprężeń i zagrożenia uszkodzeniem dowolnych elementów konstrukcji i oparta jest o numeryczną technikę obliczeniową. Poczynając od lat 60. XX wieku, zrewolucjonizowała ona procedury analizy i projektowania konstrukcji budowlanych, mechanicznych, lotniczych oraz innych obiektów inżynierskich. Niestety nie da się wyczerpująco przedstawić MES bez odpowiedniego przygotowania inżynierskiego, stąd mając na uwadze szerokie spektrum czytelników „Nowego Czasu” zamieszczmy zaledwie kilka najogólniejszych informacji na ten temat. Podstawową zaletą MES jest możliwość uzyskania wyników obliczeń skomplikowanych kształtów projektowanych obiektów, wcześniej przeprowadzenie takich obliczeń analitycznych bez znacznych uproszczeń było niemożliwe. MES umożliwia symulowane w pamięci komputera zagadnienia projektowego bez konieczności budowania prototypu, co znacznie ułatwia proces projektowania. Obliczenia MES mogą być przeprowadzane w przestrzeni dwuwymiarowej (2D), gdzie dyskretyzacja obiektu analizy sprowadza się najczęściej do podziału obszaru na trójkąty. Z uwagi na postęp techniki komputerowej w ostatnich latach większość pakietów symulacyjnych wyposażona jest w możliwość rozwiązywania zagadnień w przestrzeni trójwymiarowej (3D). Dyskretyzacja przestrzennego obiektu w tym przypadku polega na podziale zajmowanej przestrzeni na czworościany. Modelowanie takie pozbawione jest fundamentalnych ograniczeń technologii 2D, ale jest znacznie bardziej wymagające pod względem pamięci i mocy obliczeniowej komputera. Profesor Zienkiewicz zainicjował liczne serie podręczników naukowych i monografii, poczynając od fundamentalnego dzieła Metoda elementów skończonych w mechanice konstrukcji, którego pierwsza edycja ukazała się w 1967 roku, do wielotomowej serii Metoda Elementów Skończonych, która powstała w 2005 roku, i do dziś pozostaje głównym źródłem wiedzy i odniesień w tej dziedzinie. Ponadto opublikował ponad 600 artykułów naukowych, a także, wspólnie z profesorem Richardem H. Gallagherem z Uniwersytetu w Tuscon w Arizonie, był inicjatorem utworzenia słynnego czasopisma „Międzynarodowe Archiwum Metod Numerycznych w Inżynierii”, który do dziś jest najważniejszą pozycją o dziedzinie MES. Był członkiem 28 rad naukowych rozmaitych technicznych periodyków naukowych.

profesorem i dziekanem Wydziału Inżynierii Budowlanej na Walijskim Uniwersytecie w Swansea, gdzie stworzył Instytut Metod Numerycznych w Inżynierii, który w niedługim czasie zdobył niezwykle wysoką międzynarodową renomę. Był wykładowcą tej uczelni aż do formalnego przejścia na emeryturę w 1988 roku, ale wciąż kontynuował pracę akademicką jako Professor Emeritus. Równocześnie przyjął stanowisko kierownika ufundowanej przez UNESCO Katedry Metod Numerycznych w Inżynierii na Politechnice w Barcelonie, które piastował przez piętnaście lat. Pozostał zawodowo aktywny niemal do śmierci. Przez ostatnie lata pracował nad siódmym wydaniem swojego monumentalnego dzieła: Metoda elementów skończonych w mechanice konstrukcji. Profesor Zienkiewicz otrzymał ponad trzydzieści doktoratów honoris causa oraz wiele specjalnych odznaczeń honorowych i medali, w tym Medal Królowej Elżbiety II od Brytyjskiego Towarzystwa Królewskiego, Medal Księcia Filipa od Królewskiej Akademii Inżynierskiej, Medal Gaussa od Niemieckiej Akademii Nauk, Medal Newmarka od Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów Budowlanych, Medal Timoshenki od Amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów Mechaników oraz Medal Newtona-Gaussa od Międzynarodowego Towarzystwa Mechaniki Obliczeniowej.

Osobowość i życie prywatne Pozycja profesora Zienkiewicza na polu elementów skończonych jest niewątpliwie rezultatem jego doniosłych naukowych osiągnięć, ale w znacznym stopniu jest także wynikiem jego nadzwyczaj bogatej osobowości. Jedną z jego cech charakterystycznych była niespotykana zdolność do syntezy naukowych osiągnięć, dotyczących nawet najbardziej skomplikowanych zagadnień, z których wyodrębniał część teoretyczną i numeryczną, by tę ostatnią przedstawiać studentom w sposób jasny i zrozumiały w postaci logicznego numerycznego algorytmu. W trakcie swej długiej kariery wypromował ponad siedemdziesięciu doktorów, z których wielu osiągnęło wiodące pozycje w nauce i przemyśle. Profesor Zienkiewicz, mógłby mieć zapewnioną pozycję na wszystkich uniwersytetach świata, ale wybrał Walijski Uniwersytet w Swansea. Na tę decyzję niewątpliwie wpłynęła jego wielka miłość do żeglarstwa, którą zapałał już w młodości. Ofiarami, lub może beneficjentami, tej pasji byli studenci i wizytujący naukowcy Uniwersytetu w Swansea, którzy byli często angażowani jako załoga jego jachtu. Posiadał niezwykle otwartą osobowość i nawiązał wiele przyjaźni podczas swych niezliczonych podróży. Szczególnie charakterystycznym rysem jego osobowości był ciekawy i żywy umysł, wzbogacony przez wspaniały intelekt, co powodowało, że wieczorne dyskusje po kolacji (a był wielbicielem polskiej kuchni) były fascynujące i obejmowały niezwykle szeroką tematykę. Miał ponadto fenomenalną pamięć, która pozwalała mu nawet w późniejszym okresie życia na cytowanie fragmentów Iliady zapamiętanych z czasów edukacji w szkole średniej, śpiewanie piosenek Władysława Szpilmana lub cytowanie istotnych konkluzji ze swoich publikacji. Profesor Olgierd Cecil Zienkiewicz i jego żona Hellen mieli trójkę dzieci i czworo wnucząt. Zmarł 2 stycznia 2009 roku mając lat 87. Opracowano na podstawie artykułu dostarczonego przez dr .inz. Jacka T Gierlińskiego (STP).


czas na wyspie |13

nowy czas |2-3 (220) 2016

Cześć Wyklętym! W roku 2011 Sejm RP ustanowił dzień 1 marca Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Z roku na rok coraz więcej, szczególnie młodych ludzi, czuje potrzebę oddania hołdu tym, którzy oddali swoje młode lata, a często i młode życie w walce ze zniewoleniem komunistycznym. Tegotroczne obchody odbyły się pod patronatem prezydent Andrzeja Dudy.

W

niedzielę 28 lutego z inicjatywy Polski Niepodległej, przy wsparciu Militia Regni Poloniae odbyły się obchody Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w gościnnym Ośrodku Gryf w Slough. Dzięki uprzejmości pana Edwarda Mizikowskiego, prezesa ośrodka, zorganizowano tam całą gamę uroczystości. Poranna msza polowa, celebrowana przez księdza Marka Gałuszka, a szczególnie jego słowa wprowadziły wszystkich w duchowe przeżywanie tego święta i skierowały wzrok zebranych na brzozowe krzyże i zdjęcia synów polskiej ziemi, którzy w tamtych czasach oddali swoje młode życie za Ojczyznę. Cześć Ich Pamięci! Pod tymi symbolicznymi krzyżami kwiaty złożyli: w imieniu Ambasady RP attache wojskowy płk Piotr Pacek oraz konsul Michał Wybiral, pani Marzenna Schejbal w imieniu londyńskiego Koła AK , mjr Sergiusz Papliński ps. Kawka, weteran walk powstania antykomunistycznego, oraz pan Ludwik Maryniak w imieniu Dywizji Pancernej Gen Maczka. Na powitanie uczestników pierwszego londyńskiego biegu pamięci Tropem Wilczym, na który już miesiąc wcześniej lista była zamknięta ze względu na tak duże zainteresowanie, wyszło nawet słońce. Całe rodziny ruszyły na trasę długości 1963 metrów. Długość trasy nie jest przypadkowa. W 1963 roku zginął z rąk Milicji Obywatelskiej i UB ostatni Żołnierz Wyklęty sierżant Józef Franczak ps. Lalek. Ledwie uczestnicy biegu złapali oddech i posilili się tradycyjną kiełbaską i bigosem, a organizatorzy już zapraszali na wykłady prowadzone przez prominentnych znawców tematu: historyka, dr. Leszka Żebrowskiego oraz historyka i publicystę, prezesa Fundacji „Łączka” Tadeusza Płużańskiego. Jak zwykle sala była wypełniona po brzegi. Dr Leszek Żebrowski zarysował zasięg i wagę powstania antykomunistycznego, metody walki podjęte przez okupanta poprzez NKWD i Armię Czerwoną oraz polskich zdrajców działających poprzez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, Milicję Obywatelską, prokuraturę i sprzedajne sądy. Jest to dla wielu nowo odkrywana karta naszej nie tak odległej historii, że 250 tys. Polaków stanęło do walki z nowym komunistycznym okupantem. Tadeusz Płużański, którego ojciec za walkę o wolną Polskę był skazany na karę śmierci, przybliżył nam sylwetkę Witolda Pileckiego, bohatera Oświęcimia, do końca

wiernego swojej przysiędze, zamęczonego w ubeckich katowniach. Po wykładzie ustawiła się długa kolejka po książki autorstwa obu prelegentów. Mimo że oficjalne obchody dobiegły końca, wielu uczestników pozostało, aby kontynuować dyskusję. To był wyraźny znak dla organizatorów, że wszystko się udało i należą im się gratulacje. I że obchody Święta Żołnierzy Wyklętych z roku na rok przyciągają coraz większą liczbę uczestników, często z całymi rodzinami. Jeszcze nie minęły wspomnienia z obchodów w Slough a już 6 marca Stowarzyszenie Patriae Fidelis i PWWB zorganizowało przemarsz pod Pomnik Lotników Polskich w Northolt. W czasie marszu śpiewano pieśni patriotyczne i wznoszono liczne hasła: „Inko, Inko patrzysz z nieba – zachowałaś się jak trzeba!; „Armio Wyklęta – Londyn pamięta!”; „Nuremberg for Communism” Pod pomnikiem wygłoszono przemówienia, zaprezentowano sylwetek Żołnierzy Wyklętych, odbył się Apel Poległych oraz prezentacja gości honorowych. Do zebranych przemówił poseł Jacek Wilk oraz odczytany został list mjr Weroniki Sebastianowicz ps. Różyczka, przewodniczącej AK na Białorusi, która ze względu na stan zdrowia nie mogła przybyć na uroczystości. Całość uroczystości uświetniła obecność grup rekonstrukcyjnych z NSZ z Wrocławia i Militia Regni Poloniae z Londynu. Po południu kontynuowano uroczystości w POSK-u. Przybył konsul Mirosław Kornacki Pokazany został film dokumentalny Klamra oraz Łupaszka. W części artystycznej podziwiano Pawła Ulmana oraz barda Andrzeja Kołakowskiego, którego pieśni patriotyczne wzruszają do głębi. I znów spotkanie trwało do późnych godzin. W całej różnorodności spotkań nie sposób pominąć pani Barbary Knapik przewodniczącej Koła Radia Maryja na Ealingu. W czasie swojego spotkania w niedzielę 6 marca przypomniała nam o mało znanym aspekcie podejmowania walki z komunizmem przez uczniów szkół średnich. Ściągali na siebie represje Urzędu Bezpieczeństwa, byli aresztowani, w okrutny sposób przesłuchiwani i zsyłani do więzień. Wszystkim, którzy przyczyniły się do powodzenia tegorocznych obchodów i kontynuowania pamięci o Żołnierzach Wyklętych, należą się gorące podziękowania. Ci wielcy żołnierze i nasi najwięksi bohaterowie nie tylko obudzili nas z letargu, ale – jestem pewien – doprowadzą do zjednoczenia nas wszystkich w potężną siłę. Ku chwale naszej Ojczyzny! Janusz Wajda

Harcerze, żołnierze, poczet z krzyżem, składanie kwiatów w hołdzie Żołnierzom Wyklętym, fot. Dariusz Piecuch

Na londyński bieg pamięci Tropem Wilczym zgłosiło się tylu chętnych, że już miesiąc wcześniej lista była zamknięta, fot. informacje24.co.uk

Święto Żołnierzy Wyklętych w Slough czciły całe rodziny, nawet z dziećmi w wózkach; fot. informacje24.co.uk


14|

2-3 (220) 2016 | nowy czas

rysuje Andrzej Krauze

W obronie demokracji Grzegorz Małkiewicz

Obrońco demokracji, zmiłuj się nad nami. Twoja troska jest moją troską, ale patrzymy na świat przez różne okulary. Oglądałem demokrację in statu nascendi na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Świętokrzyskiej. Byłem tam tydzień temu, więc wspomnienie mam świeżej daty. Demonstrują feministki. Pełna obsługa policyjna. Uczestniczek dziesięć, no może nieco więcej. I krzyczą, przez megafon. Policjanci nie krzyczą, ale z powodu ich obecności i pałek wieje grozą.

Nie zrozumiałem wiecowych haseł i pytam policjanta w pełnym rynsztunku co krzyczą. A on z uśmiechem powtarza: „Największym gwałcicielem jest mężczyzna”. Patrzy na mnie i na siebie wzrokiem pokutniczym. Może mają rację, ale z drugiej strony, gdyby nie te gwałty, nie byłoby tego zamieszania, tj. tego zgromadzenia. Ten surrealizm wylewa się dalej. Protestujący wychodzą i przylepiają pisiorom łatkę komunistów, faszystowskiej władzy. Kaczyński porównywany jest z Putinem. Nazywany hipokrytą, małym człowiekiem żądnym władzy (jakby w polityce chodziło o coś innego). A wśród protestujacych emerytowany kwiat komunistycznej nomenklatury. Nikt ich nie zamyka, nie straszy armatkami wodnymi, policja asystuje, a generałowie NATO zastanawiają się, czy odbyć szczyt w tak anarchicznym kraju. Angela Merkel w takiej sytuacji wysyła na ulice policjantów uzbrojonych nie tylko w pałki, ale i armatki wodne. I już zaproponowała, że szczyt można przenieść do niej. Obrońco demokracji, zmiłuj się nad nami. Najbardziej powalajaca jest konstrukcja częstych wypowiedzi, że szef Prawa i Sprawiedliwości wychował się w komunie i przez komunę był wykształcony. Nie wiadomo tylko czy to ma

wyjaśniać jego polityczną mentalność, czy może ma to być reprymenda za wrogość wobec elit III RP? Jak to wszystko powiązać? Ja też byłem kiedyś przywoływany do obywatelskiej poprawności podobnym argumentem, że wszystko zawdzięczam komunie i nie powinienem podnosić na tę swoją matkę-rodzicielkę złowrogo ręki. Ale czemu to skojarzenie prezesa i komuny ma służyć? Że komuna wraca? Pomieszanie pojęć i ich desygnatów. Tylko dlaczego byli komunisci stanowią siłę KOD-u? W szeregach PiS ich obecność jest śladowa. Obrońco demokracji, zmiłuj się nad nami. Wesprzyj demokrację tam, gdzie tego wsparcia wymaga. Dziwny ten kraj, gdzie przypadek decyduje o ważnych wydarzeniach. Tak tragicznych, że wykraczających poza rejony ludzkiej wyobraźni. Najpierw spada samolot z prezydentem, a po kilku latach coś rozrywa koło prezydenckiej limuzyny. Co? W nowoczesnych samochodach nie dochodzi do takich zdarzeń. Do tego stopnia, że producenci przestali zaopatrywać nowe auta w zapasowe koło. Maszyna w pełni skomputeryzowana ma systemy ostrzegające i zabezpieczające. Najmniejszy spadek ciśnienia w kole jest wyświetlany na ekranie. Tylko może wcześniej ekran się popsuł…


felietonyi opinie |15

nowy czas | 2-3 (220) 2016

Dzięki Ci Panie za Polaków w tym kraju

Krystyna Cywińska

Zacznę od sentencji Tadeusza Kościuszki: „Jest czas, w którym trzeba wszystko poświęcić, żeby wszystko ocalić”. To fragment odezwy Kościuszki do narodu, wydanej 24 września 1704 roku. Czy przesadna to sentencja na nasze czasy? Czy przesadna w proporcji tego, co dzieje się na świecie? Wobec nawałnicy islamskiej? Czy w proporcji do ojczystego zamętu? Nie zamierzam dodawać do tej sentencji moich uwag ani mojego w tym temacie poglądu. Jestem już poglądami siarczyście znudzona i oszołomiona. I wątpię we wszystko. A ponieważ wątpię, wiem, że jeszcze żyję. Tak naprawdę – jak powiadają w kraju prawie wszyscy – dość już tego „na dzień dzisiejszy”. Mowę ojczystą słyszę w jej różnych odcieniach w mojej londyńskiej wiosce. I dzięki niej przeżyłam ostatnio podnoszące – bo nie podniosłe – na duchu i na ciele chwile.

Wacław Lewandowski

Demograficzna zapaść Polskie społeczeństwo jest jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw europejskich. Widmo demograficznej katastrofy zaczyna ukazywać się coraz wyraźniej. Rodzi się zbyt mało dzieci, zaś zarobkowa migracja ludzi młodych pogłębia nagatywne zjawisko, toteż zdziwiłem się niepomiernie, gdy prasa doniosła, że premier Szydło w negocjacjach UE z premierem Cameronem „jak lwica” broniła zasiłków rodzicielskich dla polskich migrantów w Wielkiej Brytanii. Z jednej strony ładnie, gdy szef polskiego rządu broni interesów pol-

Mąż mój zachorował. W jego wieku nic dziwnego. Ale że chodziło o skrzep w nodze – przepraszam, że zanudzam szczegółami – zawiozłam go do szpitala. W szpitalu lecę do recepcji: – Wózek, krzesło na kółkach potrzebne! Mąż mój ledwo kuśtyka! – Tu wszyscy kuśtykają – słyszę. – Jest kolejka do wózka na kółkach. – Jak długa? – Długa. Do godziny. Siedzimy więc w korytarzu, w przeciągu. Po godzinie suniemy. On na kółkach, a ja za nim na nogach. Wrotki, by się tu przydały, bo przed nami kilometry korytarzy. Wjeżdżamy na salę. A tam wielojęzyczna masa. W różnych odcieniach skóry. Siadamy i czekamy. Po godzinie przenoszą nas do celi za zasłonką. Siadamy i czekamy. Po pół godzinie wpada pielęgniarka i powiada: – Ciśnienie będę mierzyć. Komu? Panu, czy pani? – Panu – odpowiadam. Zmierzyła i wybyła. Po kolejnej pół godzinie wpada inna pielęgniarka: – Krew panu pobiorę? Już wie komu. Pobiera i wybywa. My siedzimy i czekamy. Za kotarą kłótnie o kaczkę. Na kaczkę też trzeba czekać. Po godzinie wpada doktor. Biały w czarnym uniformie. Po czym wylatuje i znowu wpada, tym razem z wagą. – Będę pana ważył – mówi. Wypada. Po zważeniu. I bez komentarza. Po jakimś czasie wlatuje znowu: – Będziemy pana teraz leczyli. Lekarz poleciał, a my dalej czekamy w celi za zasłonką. Czuję, że jestem wkurzona. Wyłażę na korytarz i głośno mówię po polsku: – A niech to szlag trafi. Na co słyszę: – Spokojnie… Mam na imię Alicja, jestem z Opola i jestem tu pielęgniarką od lat. Zaraz zrobię tu porządek. Alicja odchodzi i na korytarzu wszystkich obsobacza. Wkrótce po jej interwencji wpada lekarz. Z przeprosinami i wynikami badania. – Jak się czujemy? Jak się czujemy? – Źle, bardzo źle – mówię za siebie i za męża. – But why? Wszystko jest już w porządku. Badania gotowe do diagnozy konsultanta – oświadcza. – A kiedy ten bóg-konsultant orzeknie? – ja na to, dalej mocno wkurzona. A mąż, jak nigdy, siedzi jak trusia i milczy. Szpital go odmienił, czy co? – What did you say? What did you say? God-consultant?– pyta lekarz. – Yes – ja na to. – God. Albo Godot, jak kto woli. Czy długo mamy czekać na niego? Doktor

chichocze, mówi, że nie długo i znów wybywa. Czekamy i czekamy. Po godzinie wraca i mówi, że konsultant orzekł. – Co orzekł? – No orzekł, że będą tabletki rozrzedzające krew. – Dostaniemy te tabletki? – pytam. – But of course, tylko… – Co tylko? – ja na to. – Tylko że to są specjalne tabletki, pod kluczem farmaceuty. – A gdzie farmaceuta z kluczem? – Farrrrmaceuta? Farmaceuta wyszedł i apteka zamknięta. – What? – czuję, że ciśnienie mi rośnie. – Farmacja zamknięta na pogotowiu w wielkim szpitalu? – No zamknięta, bo farmaceuta wyszedł – cedzi doktor. – Ale go szukamy, szukamy. Telefonicznie. Za kotarą znowu słyszę: – Siostro kaczka, siostro kaczka! A do nas wpada jakaś szpitalna figura i każe nam wyjść z naszej celi za parawanem na korytarz. Na korytarzu jeszcze bardziej gęsto od ludzi. A za oknem już ciemno. Czekamy. Nagle przelatuje obok pan doktor. – Doktorze – wrzeszczę – co z tymi tabletkami? – Szukamy farmaceuty. Szukamy. Telefonicznie. Czuję jak mnie krew zalewa. – Czy to jest szpital, do cholery – wrzeszczę po polsku – czy przedsionek do śmierci?! – Tak trzymać! – mówi ktoś w moim języku. – Nazywam się Klaudia, pochodzę ze Śląska. Jestem tu pielęgniarką oddziałową. Ja tu kur... zaraz zrobię z nimi porządek. Odwróciła się i poleciała. Po pół godzinie wróciła z tabletkami. – Jedźcie do domu. Szczęść Boże. Ale gdzie tu szukać tego fotela na kółkach. Lecę do wyjścia. Przy wyjściu z tego szpitalnego piekła wpadam na krzepką, wysoką postać. – What can I do for you? – słyszę znajomy akcent. – To pan Polak? – A jak! Polak! Jestem tu od lat kierowcą. – Wózek dla męża. Błagam, wózek dla męża... – Zaraz się zrobi, spokojna głowa. Nie będzie czekał. Wózek się znalazł. I kochany pan Jerzy, kierowca z Leżajska, odwiózł męża do czekającego na nas samochodu. Dzięki Ci Panie za Polaków w tym kraju. Gdyby nie oni, przesiedzielibyśmy w tym przeciągu pewnie do rana. Ale Polak i Polka przejdą przez wszystko, albo przez wszystko przepłyną i ośmielą się na wszystko. Nawet ośmielą się na to, by być wolnym narodem. Tak przynajmniej pisał niejaki Hugo Kołłątaj. I niech Wam się święci przy święconym jajku!

skich obywateli, gdziekolwiek przebywają, z drugiej – wydawałoby się, że z punktu widzenia polskich władz wygaśnięcie socjalnych zachęt do emigracji powinno się wydawać czynnikiem korzystnym. Nie jest przecież tajemnicą, że młodzi, którzy pojechali do pracy w Wielkiej Brytanii i tam zdecydowali się na rodzicielstwo, raczej już do Polski nie wrócą. Rząd wystąpił z odważnym programem „Rodzina 500+” – pierwszą w III RP próbą systemowej zachęty do rodzicielstwa. Jest to rodzaj państwowej daniny w wysokości 500 zł. na drugie i każde następne dziecko, zaś dla osób o niższych dochodach na wszystkie dzieci. Ów zasiłek nie będzie traktowany jak dochód i nie będzie podlegał opodatkowaniu. Niestety, nie przewidziano żadnego ograniczenia uprawnień do pobierania tego zasiłku. Nie ma np. klauzuli, która zastrzegałaby, że świadczenie należy się tylko osobom, które przebywają w Polsce i tu wychowują dzieci. Może się zatem zdarzyć, że krajowy budżet będzie wspierał dzieci wychowywane na obczyźnie, które nigdy w Polsce się nie osiedlą. Innym problemem jest brak warunku świadczenia pracy przez przynajmniej jednego z rodziców. Osoby wielodzietne może to demobilizować i skłaniać do niepracowania, co przyniesie negatywne skutki wychowawcze. Prasa donosi, że pracodawcy zostali ostatnio zalani prośbami o obniżenie wynagrodzeń, co jest jednym z nieprzewidzianych skutków programu „500+”. Po prostu, rodzice, których zarobki przekraczają o 100 czy 200 zł limit ustawowy, wolą zarabiać nieco mniej, a w zamian dostać 500 zł także na pierwsze

dziecko. Rodzi to podejrzenia, że część z nich przejdzie niebawem do szarej strefy, by dzięki pracy na czarno legitymować się brakiem dochodów i uprawnieniem do pełnego zasiłku. Łatwo sobie wyobrazić, że przedsiębiorca, by umożliwić pracownikowi pobieranie zasiłku na każde dziecko, oficjalnie zapłaci mu najniższą pensję, zaś resztę wręczy „pod stołem”, oszczędzając na składkach i podatkach. I pracodawca, i pracownik będą zadowoleni, niestety wpływy budżetowe z podatków, składek emerytalnych i ubezpieczenia zdrowotnego zmaleją. Doceniając pionierstwo tej rządowej próby zapobieżenia demograficznemu kryzysowi, mam więc spore obawy co do skuteczności i społecznych skutków tego programu. Od początku III RP kolejne rządy nic w tym zakresie nie próbowały robić. Przeciwnie, hamowano wzrost płac, ciesząc się, że ze względu na tanią siłę roboczą napływa do Polski zagraniczny kapitał i inwestorzy. Cieszono się skrycie z zarobkowej emigracji, bo ta obniżała krajowy wskaźnik bezrobocia. Wydaje się, że gdyby działano odwrotnie, ustawowo wymuszając systematyczny wzrost płac, migracji byłoby mniej, wskaźniki demograficzne lepsze, a wpływy budżetowe większe. I może wtedy nie trzeba by było rozdawnictwa zasiłków, psucia budżetowej równowagi i rynku pracy. Bo, obym się mylił, najpewniej jednak to rozdawnictwo skończy się inflacją, dewaluacją złotego, w efekcie której obdarowani przestaną odczuwać korzyści z darowizny, co przyniesie społeczną frustrację, a budżet pozostawi z problemem nadmiernego deficytu.


felietonyi opinie |15

nowy czas | 2-3 (220) 2016

Dzięki Ci Panie za Polaków w tym kraju

Krystyna Cywińska

Zacznę od sentencji Tadeusza Kościuszki: „Jest czas, w którym trzeba wszystko poświęcić, żeby wszystko ocalić”. To fragment odezwy Kościuszki do narodu, wydanej 24 września 1704 roku. Czy przesadna to sentencja na nasze czasy? Czy przesadna w proporcji tego, co dzieje się na świecie? Wobec nawałnicy islamskiej? Czy w proporcji do ojczystego zamętu? Nie zamierzam dodawać do tej sentencji moich uwag ani mojego w tym temacie poglądu. Jestem już poglądami siarczyście znudzona i oszołomiona. I wątpię we wszystko. A ponieważ wątpię, wiem, że jeszcze żyję. Tak naprawdę – jak powiadają w kraju prawie wszyscy – dość już tego „na dzień dzisiejszy”. Mowę ojczystą słyszę w jej różnych odcieniach w mojej londyńskiej wiosce. I dzięki niej przeżyłam ostatnio podnoszące – bo nie podniosłe – na duchu i na ciele chwile.

Wacław Lewandowski

Demograficzna zapaść Polskie społeczeństwo jest jednym z najszybciej starzejących się społeczeństw europejskich. Widmo demograficznej katastrofy zaczyna ukazywać się coraz wyraźniej. Rodzi się zbyt mało dzieci, zaś zarobkowa migracja ludzi młodych pogłębia nagatywne zjawisko, toteż zdziwiłem się niepomiernie, gdy prasa doniosła, że premier Szydło w negocjacjach UE z premierem Cameronem „jak lwica” broniła zasiłków rodzicielskich dla polskich migrantów w Wielkiej Brytanii. Z jednej strony ładnie, gdy szef polskiego rządu broni interesów polskich obywateli, gdziekolwiek przebywają, z drugiej – wyda-

Mąż mój zachorował. W jego wieku nic dziwnego. Ale że chodziło o skrzep w nodze – przepraszam, że zanudzam szczegółami – zawiozłam go do szpitala. W szpitalu lecę do recepcji: – Wózek, krzesło na kółkach potrzebne! Mąż mój ledwo kuśtyka! – Tu wszyscy kuśtykają – słyszę. – Jest kolejka do wózka na kółkach. – Jak długa? – Długa. Do godziny. Siedzimy więc w korytarzu, w przeciągu. Po godzinie suniemy. On na kółkach, a ja za nim na nogach. Wrotki, by się tu przydały, bo przed nami kilometry korytarzy. Wjeżdżamy na salę. A tam wielojęzyczna masa. W różnych odcieniach skóry. Siadamy i czekamy. Po godzinie przenoszą nas do celi za zasłonką. Siadamy i czekamy. Po pół godzinie wpada pielęgniarka i powiada: – Ciśnienie będę mierzyć. Komu? Panu, czy pani? – Panu – odpowiadam. Zmierzyła i wybyła. Po kolejnej pół godzinie wpada inna pielęgniarka: – Krew panu pobiorę? Już wie komu. Pobiera i wybywa. My siedzimy i czekamy. Za kotarą kłótnie o kaczkę. Na kaczkę też trzeba czekać. Po godzinie wpada doktor. Biały w czarnym uniformie. Po czym wylatuje i znowu wpada, tym razem z wagą. – Będę pana ważył – mówi. Wypada. Po zważeniu. I bez komentarza. Po jakimś czasie wlatuje znowu: – Będziemy pana teraz leczyli. Lekarz poleciał, a my dalej czekamy w celi za zasłonką. Czuję, że jestem wkurzona. Wyłażę na korytarz i głośno mówię po polsku: – A niech to szlag trafi. Na co słyszę: – Spokojnie… Mam na imię Alicja, jestem z Opola i jestem tu pielęgniarką od lat. Zaraz zrobię tu porządek. Alicja odchodzi i na korytarzu wszystkich obsobacza. Wkrótce po jej interwencji wpada lekarz. Z przeprosinami i wynikami badania. – Jak się czujemy? Jak się czujemy? – Źle, bardzo źle – mówię za siebie i za męża. – But why? Wszystko jest już w porządku. Badania gotowe do diagnozy konsultanta – oświadcza. – A kiedy ten bóg-konsultant orzeknie? – ja na to, dalej mocno wkurzona. A mąż, jak nigdy, siedzi jak trusia i milczy. Szpital go odmienił, czy co? – What did you say? What did you say? God-consultant?– pyta lekarz. – Yes – ja na to. – God. Albo Godot, jak kto woli. Czy długo mamy czekać na niego? Doktor

chichocze, mówi, że nie długo i znów wybywa. Czekamy i czekamy. Po godzinie wraca i mówi, że konsultant orzekł. – Co orzekł? – No orzekł, że będą tabletki rozrzedzające krew. – Dostaniemy te tabletki? – pytam. – But of course, tylko… – Co tylko? – ja na to. – Tylko że to są specjalne tabletki, pod kluczem farmaceuty. – A gdzie farmaceuta z kluczem? – Farrrrmaceuta? Farmaceuta wyszedł i apteka zamknięta. – What? – czuję, że ciśnienie mi rośnie. – Farmacja zamknięta na pogotowiu w wielkim szpitalu? – No zamknięta, bo farmaceuta wyszedł – cedzi doktor. – Ale go szukamy, szukamy. Telefonicznie. Za kotarą znowu słyszę: – Siostro kaczka, siostro kaczka! A do nas wpada jakaś szpitalna figura i każe nam wyjść z naszej celi za parawanem na korytarz. Na korytarzu jeszcze bardziej gęsto od ludzi. A za oknem już ciemno. Czekamy. Nagle przelatuje obok pan doktor. – Doktorze – wrzeszczę – co z tymi tabletkami? – Szukamy farmaceuty. Szukamy. Telefonicznie. Czuję jak mnie krew zalewa. – Czy to jest szpital, do cholery – wrzeszczę po polsku – czy przedsionek do śmierci?! – Tak trzymać! – mówi ktoś w moim języku. – Nazywam się Klaudia, pochodzę ze Śląska. Jestem tu pielęgniarką oddziałową. Ja tu kur... zaraz zrobię z nimi porządek. Odwróciła się i poleciała. Po pół godzinie wróciła z tabletkami. – Jedźcie do domu. Szczęść Boże. Ale gdzie tu szukać tego fotela na kółkach. Lecę do wyjścia. Przy wyjściu z tego szpitalnego piekła wpadam na krzepką, wysoką postać. – What can I do for you? – słyszę znajomy akcent. – To pan Polak? – A jak! Polak! Jestem tu od lat kierowcą. – Wózek dla męża. Błagam, wózek dla męża... – Zaraz się zrobi, spokojna głowa. Nie będzie czekał. Wózek się znalazł. I kochany pan Jerzy, kierowca z Leżajska, odwiózł męża do czekającego na nas samochodu. Dzięki Ci Panie za Polaków w tym kraju. Gdyby nie oni, przesiedzielibyśmy w tym przeciągu pewnie do rana. Ale Polak i Polka przejdą przez wszystko, albo przez wszystko przepłyną i ośmielą się na wszystko. Nawet ośmielą się na to, by być wolnym narodem. Tak przynajmniej pisał niejaki Hugo Kołłątaj. I niech Wam się święci przy święconym jajku!

wałoby się, że z punktu widzenia polskich władz wygaśnięcie socjalnych zachęt do emigracji powinno się wydawać czynnikiem korzystnym. Nie jest przecież tajemnicą, że młodzi, którzy pojechali do pracy w Wielkiej Brytanii i tam zdecydowali się na rodzicielstwo, raczej już do Polski nie wrócą. Rząd wystąpił z odważnym programem „Rodzina 500+” – pierwszą w III RP próbą systemowej zachęty do rodzicielstwa. Jest to rodzaj państwowej daniny w wysokości 500 zł. na drugie i każde następne dziecko, zaś dla osób o niższych dochodach na wszystkie dzieci. Ów zasiłek nie będzie traktowany jak dochód i nie będzie podlegał opodatkowaniu. Niestety, nie przewidziano żadnego ograniczenia uprawnień do pobierania tego zasiłku. Nie ma np. klauzuli, która zastrzegałaby, że świadczenie należy się tylko osobom, które przebywają w Polsce i tu wychowują dzieci. Może się zatem zdarzyć, że krajowy budżet będzie wspierał dzieci wychowywane na obczyźnie, które nigdy w Polsce się nie osiedlą. Innym problemem jest brak warunku świadczenia pracy przez przynajmniej jednego z rodziców. Osoby wielodzietne może to demobilizować i skłaniać do niepracowania, co przyniesie negatywne skutki wychowawcze. Prasa donosi, że pracodawcy zostali ostatnio zalani prośbami o obniżenie wynagrodzeń, co jest jednym z nieprzewidzianych skutków programu „500+”. Po prostu, rodzice, których zarobki przekraczają o 100 czy 200 zł limit ustawowy, wolą zarabiać nieco mniej, a w zamian dostać 500 zł także na pierwsze dziecko. Rodzi to podejrzenia, że część z nich przejdzie nie-

bawem do szarej strefy, by dzięki pracy na czarno legitymować się brakiem dochodów i uprawnieniem do pełnego zasiłku. Łatwo sobie wyobrazić, że przedsiębiorca, by umożliwić pracownikowi pobieranie zasiłku na każde dziecko, oficjalnie zapłaci mu najniższą pensję, zaś resztę wręczy „pod stołem”, oszczędzając na składkach i podatkach. I pracodawca, i pracownik będą zadowoleni, niestety wpływy budżetowe z podatków, składek emerytalnych i ubezpieczenia zdrowotnego zmaleją. Doceniając pionierstwo tej rządowej próby zapobieżenia demograficznemu kryzysowi, mam więc spore obawy co do skuteczności i społecznych skutków tego programu. Od początku III RP kolejne rządy nic w tym zakresie nie próbowały robić. Przeciwnie, hamowano wzrost płac, ciesząc się, że ze względu na tanią siłę roboczą napływa do Polski zagraniczny kapitał i inwestorzy. Cieszono się skrycie z zarobkowej emigracji, bo ta obniżała krajowy wskaźnik bezrobocia. Wydaje się, że gdyby działano odwrotnie, ustawowo wymuszając systematyczny wzrost płac, migracji byłoby mniej, wskaźniki demograficzne lepsze, a wpływy budżetowe większe. I może wtedy nie trzeba by było rozdawnictwa zasiłków, psucia budżetowej równowagi i rynku pracy. Bo, obym się mylił, najpewniej jednak to rozdawnictwo skończy się inflacją, dewaluacją złotego, w efekcie której obdarowani przestaną odczuwać korzyści z darowizny, co przyniesie społeczną frustrację, a budżet pozostawi z problemem nadmiernego deficytu.


16| felietony i opinie

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Andrzej Lichota

PIÓREM PAZUREM:

2016

Czy zdarzyło się wam kupić coś i zaraz potem wyrzucić, albo zaledwie po paru tygodniach używania? Lub być może po jednym praniu? Sweter, który po trzykrotnym założeniu cały zrobił się w baranki, skarpety, które się porozciągały albo przetarły na dużym palcu. Telefon, który po tygodniu przestał działać, albo nigdy nie zaczął, gdyż oprogramowanie od razu zawiodło. Coraz częściej sprzęty sypią się zaraz po zabraniu ich z półki sklepowej i zamontowaniu w domu. Kanapy kiepsko wypchane i niewygodne, zupełnie inaczej niż ten sam model z wystawy, podłoga z drewna która się przeciera, albo kran z którego cieknie po miesiącu jakby miał 20 lat. Po dłuższej przerwie wróciłem do używania farb olejnych, płócien, krosien malarskich. Ogólnie materiałów specjalistycznych i nie pierwszej potrzeby a do tego dzięki którym mają powstawać dzieła sztuki, trwałe, wyjątkowe – jeśli nie wieczne, to zachowujące jakość przez, no z grubsza licząc, minimum sto lat. Cóż, ceny – te podzespoły warsztatu artystycznego – są zabójcze, a jakość dwa razy gorsza niż w okresie, kiedy studiowałem na Akademii Sztuk Pięknych. Płótno lniane zrobiło się tak rzadkie, że trzeba je przeklejać cztery, a nawet pięć razy, kiedyś w zupełności wystarczyło dwa. Zirytowany przedłużającym się procesem przygotowawczym zapytałem kiedyś sprzedawcę – co jest grane. Ten wyjaśnił mi, że aby nadążyć z produkcją i zachować w miarę przyzwoite ceny,

Powszechne przyzwolenie na bylejakość

producenci w płótnie odjęli ponad 160 nitek na metrze. W farbach stosują mniejsze ilości pigmentu lub nawet dają sztuczny... Ale przecież, odpowiadam, kiedyś kupowaliśmy ukraińskie płótno, świetnej jakości, zwarte i tańsze o jedną trzecią od naszego. Teraz kupujemy z Holandii, droższe i gorsze od polskiego sprzed piętnastu lat i cieszymy się, że jest. Także niedawna rozmowa z mechanikiem samochodowym dała mi do myślenia. Nowe i pięknie prezentujące się samochody jego zdaniem mogą mieć od razu ksywkę: szmelc. Kiedyś mercedes czy BMW mogło bez najmniejszego problemu przejechać 700 tys. kilometrów, a nawet milion. Teraz 200 300 tys. jest wynikiem fantastycznym i często nieosiągalnym bez poważnej awarii. Zastanawiam się zatem, po co nam taki cywilizacyjny rozwój, kiedy w żadnej z dziedzin, o których wspomniałem, nie można nam zagwarantować przyzwoitej jakości. A przecież to tylko czubek góry lodowej. Nie wspomniałem litościwie o jedzeniu i jakości edukacji. Jaką wartość ma nasza cywilizacja, gdy wszelkie jej wytwory rozsypują się jeszcze na naszych oczach. Czy ktoś jeszcze posługuje się terminem „wieczne pióro” albo zapisuje w spadku samochód wnukom? Ten, który sam dostał od swego dziadka, a nie wyprodukowany w ostatnim dziesięcioleciu? Rzecz podobna dzieje się z ludzkimi relacjami. Obwołane społecznymi „cudami” portale społecznościowe: fejsy, twittery itp.

powodują, że przyjaźń zamienia się w podniesiony kciuk, lajk, a rozmowa trwa 140 albo 200 znaków. Powszechne przyzwolenie na bylejakość, pośpiech i ogólną tandetę robi z nas samych gorszą jakość. Jemy, pijemy, używamy, oglądamy i wytwarzamy byle co. A przede wszystkim wytwarzamy za dużo.

Jeśli szukać czegoś, co nadaje większości spraw sens, to są to właściwe proporcje, a piękno tkwi w prostocie – nie mylić z prostactwem. Jednak niestety coraz częściej prostactwu przypisuje się miano marki. Oby jednak w porę przyszło opamiętanie, bo aż strach pomyśleć co pozostanie po naszych czasach.

Psychoza Strach na wielkie oczy – mówi stare polskie przysłowie. A psychoza jakie? Pewnie jeszcze większe. Wiedzą o tym doskonale Niemcy, którym psychoza dawała się we znaki w minioną niedzielę, 13 marca. Wiadomo, że jest źle, ale nie, żeby aż tak. Słowo „psychoza” to połączenie greckich słów psyche – dusza, oraz osis – szaleństwo. W psychiatrii jest to nic więcej, jak tylko zaburzenie psychiczne, albo stan umysłu, w którym doznaje się zakłóceń w postrzeganiu rzeczywistości. Niby nic wielkiego, a jednak zaczyna być to problem dostrzegalny szczególnie silnie w dzisiejszych Niemczech. W ostatnią niedzielę było to aż za nadto widoczne. I przerażające jednocześnie. Psychoza strachu… Wiadomo było, że będzie to trudny dzień. W trzech regionach odbywały się wybory lokalne, które do tej pory bez problemów wygrywała partia rządząca CDU i kanclerz Angela Merkel. Tym razem wyborcy, zamiast na rządzących Chrześcijańskich Demokratów, oddawali swoje głosy na partię Zielonych, Socjaldemokratów oraz startującą po raz pierwszy w wyborach prawicowo-populistyczną Alternatywę dla Niemiec, która nie

ukrywa negatywnego nastawienia do imigrantów. Gdzie jak gdzie, ale to do Niemiec przybywa ich najwięcej, zachęconych zaproszeniem pani kanclerz, która robi co może, aby ten napływ tysięcy ludzi jakoś zatrzymać. A oni wiedzą, że Niemcy to bogaty kraj, chcą coś z tego bogactwa i dla siebie. Ale Niemcy mają już dość. Szczególnie dzieleniem się ciężko wypracowanym bogactwem, które zaczyna drażnić oczy nie tylko przybyszy z objętych konfliktem regionów, ale i co niektórym partnerom z Unii Europejskiej. Z jednej strony mają oni świadomość tego, że aby dalej być przewodnim głosem zjednoczonej Europy muszą iść na ustępstwa i dać innym przykład, jak załatwia się sprawy w dzisiejszych trudnych czasach. Z drugiej zaś nie ukrywają swojego coraz bardziej negatywnego nastawienia do zalewających kraj tysięcy imigrantów, których zaczynają się po prostu bać. Jeszcze nie tak dawno nikomu nie przeszkadzali mieszkający w tym kraju muzułmanie. Dzisiaj jest inaczej. Mówi się coraz bardziej lub mniej otwarcie, że stanowią oni poważny problem dla Niemiec. Niektórzy mówią nawet o zagrożeniu.

Jakby na potwierdzenie tego wieczorem nadeszła kolejna zła wiadomość. Tym razem z tureckiej stolicy, w której doszło do kolejnego zamachu terrorystycznego. Zginęło ponad 30 osób, blisko setka rannych. W ogarniętych paniką Niemczech wzbudziło to niepokój nie tylko dlatego, że żyje tutaj największa poza Turcją grupa Turków, ale przede wszystkim dlatego, że Turcja ma coraz większe aspiracje do wstąpienia do Unii Europejskiej, która chce jej mieszkańcom zaproponować ruch bezwizowy do krajów grupy Schoengen. Wszystko w nadziei, że to pomoże zakończyć wędrówkę ludów zmierzającą do Niemiec. Tylko że przeciętny Niemiec nie chce Turcji w Unii. Dla Niemców oznacza to jedno – to kwestia czasu, kiedy do podobnego zamachu dojdzie w ich kraju. A tego nikt nie chce. Zwłaszcza rządząca CDU i kanclerz Merkel. Dali jej to do zrozumienia w niedzielnych wyborach, wystawiając jej „żółtą kartkę” z ostrzeżeniem, że jeśli nie zrobi ona szybko porządku, to oni zrobią to za nią. Psychoza w Niemczech dopiero zaczyna się rozkręcać. V. Valdi


nowy czas |2-3 (220) 2016

Zagłada Europy w III aktach?

Uśpić niewierne „psy” „Zwalczajcie na drodze Boga tych, którzy was zwalczają [...] Gdziekolwiek oni będą walczyć przeciw wam, zabijajcie ich!” (Sura II, 190-191)

Dawid Skrzypczak

I

dee mają swoje konsekwencje, jakkolwiek absurdalne i niedorzeczne by one nie były. Lekceważenie tego truizmu bywa kosztowne w skutkach. W szczególności, gdy ignoruje się zapaleńców gorliwie dążących do realizacji wizji, w które wierzą. Najboleśniej przekonuje się o tym ostatnio żeńska część populacji Europy, tak jak miało to miejsce w czasie „rozrywkowego” sylwestra, jaki urządzili sobie imigranci muzułmańscy w Niemczech.

Akt II: wojna z islamem Powyższe wersety stanowią koraniczne podstawy prowadzenia wojny. Koran był inspiracją dla islamistów przy tworzeniu 20-letniego planu, którego celem jest stworzenie i doprowadzenie do ostatecznego zwycięstwa państwa islamskiego nad niewiernymi. Plan dżihadystów opisał w swojej książce jordański dziennikarz Fouad Hussein. Wydana dekadę temu książka zatytułowana Al-Zarkawi. Drugie pokolenie Al-Kaidy oparta została na rozmowach z czołowymi postaciami Al-Kaidy, w tym m.in. z Abu Musab al-Zarkawim. Hussein przedstawił w niej siedmiostopniowy plan islamistów zakładający ustanowienie kalifatu. Pierwszą fazą owego planu było „przebudzenie” muzułmanów, które miało dokonać się pomiędzy 2000 a 2003 rokiem. Jej centralnym punktem były ataki na World Trade Center i Pentagon. W ten sposób wciągnięto świat zachodni w wojnę z krajami zamieszkałymi przez muzułmanów, która – jak się okazało – miała swoje dalsze konsekwencje. Druga faza, „otwarcie oczu”, zakładała szukanie nowych rekrutów w celu zasilenia szeregów dżihadystów. Pozwolić to miało na stworzenie wielkiego ruchu, który skupiłby swoje operacje na terenie Iraku. Trzeci etap, określany jako „przebudzenie i powstanie”, miał trwać od 2007 do 2010 roku i zakładał przeprowadzanie ataków w Syrii, Turcji, a także konfrontację z Izraelem. Czwarta faza, którą planowano zakończyć w 2013 roku, miała na celu doprowadzenie do upadku arabskich rządów. Planowano także osłabienie amerykańskiej gospodarki przy pomocy cyberataków oraz zdestabilizowanie atakami terrorystycznymi bliskowschodniego przemysłu naftowego. Celem piątego etapu, który miał

trwać do 2016 roku, było ustanowienie kalifatu oraz pozyskanie sojusznika w Chinach. Po tym miał nastąpić etap szósty, określony mianem „totalnej konfrontacji”. Ta globalna walka armii islamskiej z niewiernymi oznaczała ni mniej, ni więcej tylko zmasowane akty terroru. Jej zakończenie przewidywano na rok 2020. Wówczas nastąpić powinna ostatnia faza, czyli „absolutne zwycięstwo” bojowników islamskich oraz triumf państwa islamskiego. Co prawda książka odbiła się szerokim echem w świecie mediów, a o zamierzeniach dżihadystów wiedziały zachodnie służby specjalne i politycy, jednak plany islamistów uznano za nierealne. Wpływ na to miała dominująca w świecie zachodnim ideologia liberalno-lewicowa. Ideologia ta prowadzi Zachód ku „niewyobrażalnej” katastrofie, ponieważ zideologizowanym ofiarom ciężko ją sobie wyobrazić. Różne elementy składowe owej ideologii miały na to wpływ: wiara w jej nieomylność i wyższość idei przez nią głoszonych, pewność w istnienie uniwersalnych praw człowieka oraz koniec historii, przekonanie o istnieniu postępu oraz poczuciu misji dziejowej w jego promowaniu. Jednocześnie została ona skażona poczuciem winy oraz odrazą do swoich własnych korzeni. Dlatego w akcie pierwszym tego artykułu określiłem ją „ideologią ofiar”. W rezultacie przyczyniła się ona do uśpienia czujności Europy na potencjalne zagrożenia, w tym islam. Obserwując zdarzenia w polityce międzynarodowej można stwierdzić, że plan dżihadystów, co prawda z pewnymi potknięciami, ale został prawie zrealizowany. W tym miejscu należy także zwrócić uwagę na pewne wydarzenie polityczno-religijne, wpisujące się w plan islamistów, które niesie ze sobą poważne skutki dla świata islamu i nie tylko. Mowa o powołaniu kalifatu, który ma bezpośredni związek z walką o sukcesję religijną oraz doczesne przewodzenie całemu światu sunickiego islamu. Kolejnym elementem naszej układanki jest święta wojna. W narracji różnych ruchów islamistycznych panuje zgodność co do kluczowej roli, jaką dżihad odgrywa w islamie. Jedna z jego odmian, „dżihad ofensywny” (dżihad al-Talab wa-al-ibtida’i), może być reaktywowana dopiero po ponownym ustanowieniu islamskiego państwa (kalifatu), którego rolą jest prowadzić wyznawców Allaha w dżihadzie. Celem dżihadu ofensywnego, który jest zbiorowym obowiązkiem muzułmanów, jest doprowadzanie do dominacji islamu na świecie. Powinnością muzułmanów jest wezwanie niewiernych na ich ziemiach do przyjęcia islamu lub walka z nimi dopóki nie podporządkują się woli Allaha. Jak wiemy, w listopadzie 2015 roku przywódca Państwa Islamskiego (ISIS) Abu Bakr al-Bagdadi nawoływał do „erupcji dżihadu” na całym świecie. Państwo Islamskie zdążyło już wypowiedzieć wojnę 60 państwom świata. ISIS z początkiem 2015 zagroziło, że wyśle 500 tys. nielegalnych imigrantów do Europy, wśród których ukryci będą terroryści. Ten czarny scenariusz został zrealizo-

wany ponadprogramowo. Wraz z małą grupą prawdziwych uchodźców, do Europy dostała się „armia” muzułmańskich imigrantów oraz terroryści. Niemiecka służba graniczna szacuje, że tzw. „uchodźcy” zdołali nielegalnie przetransportować do Europy około miliona sztuk broni. ISIS z zatrważającą skutecznością stosuje fortele wojenne, które znajdują swe korzenie m.in. w starożytnej chińskiej sztuce militarnej. Jeden z nich mówi, że: „jeśli wrogiem szargają problemy wewnętrzne, możesz zająć jego terytorium”. Nie łudźmy się, taki właśnie cel przyświeca przywódcy Państwa Islamskiego. W najbliższej przyszłości ruch z „uchodźcami” ma jedynie zdestabilizować Unię Europejską i dodatkowo ograniczyć jej nikłą zdolność do prowadzenia skutecznej polityki. Każdy dobry strateg wie, że w walce z silniejszym przeciwnikiem należy uciekać się do chytrych sztuczek i przeprowadzać otwarty atak dopiero wtedy, gdy nadarzy się ku temu odpowiednia okazja. Reakcja władz Francji na ataki w Paryżu, czyli uznanie ich za akt wojny ze strony Państwa Islamskiego, była dokładnie taka, jaką chcieli wywołać ich organizatorzy. Wskutek tego ISIS może głosić, że prowadzi świętą wojnę, i otwarcie nawoływać wszystkich muzułmanów do przyłączenia się do dżihadu ofensywnego, wymierzonego w niewiernych. W obliczu tych faktów jasne staje się, dlaczego media oraz politycy europejscy (z Hollandem na czele!) odżegnują się od szukania przyczyn terroryzmu w islamie, gdyż oznaczałoby to otwarte wypowiedzenie wojny. Państwo Islamskie, aby ugruntować swoje zwycięstwo, będzie kontynuować szerzenie terroru w Europie. Z każdym kolejnym dniem tej wojny, z każdym kolejnym muzułmańskim imigrantem wdzierającym się na teren Europy, z każdym kolejnym udanym zamachem Państwo Islamskie będzie ugruntowywać swoje zwycięstwo, a Europa będzie pogrążała się w kryzysie. Spowoduje to dalsze pogarszanie się nastrojów społecznych, co z kolei doprowadzi do wzrostu niechęci i wrogości w stosunku do społeczności muzułmańskiej zamieszkującej stary kontynent od pokoleń oraz nowo przybyłych muzułmańskich imigrantów. Przyczyni się to do dalszej radykalizacji owych grup, tworząc na terenie Europy piątą kolumnę walczącą dla Państwa Islamskiego. Rekrutów spośród 35-milionowej społeczności wyznawców Allaha na pewno nie zabraknie. Jest to idealny przepis na wojnę domową. Można jej uniknąć, ale tak jak wskazywałem w pierwszym akcie, szanse są nikłe, ponieważ wymagałoby to gruntownej zmiany w świadomości elit rządzących Europą. Obecna postawa społeczeństw Europy Zachodniej niewiele wskazuje na to, by udało się uniknąć tragedii związanej z planem dżihadystów. Reakcje państw EU bardziej przypominają miotanie się osoby wciąganej przez ruchome piaski. Europa wpadła w pułapkę, którą sama pomogła na siebie zastawić nieodpowiedzialną polityką imigracyjną wdrażaną od lat.


18| listy do i od redakcj

Co z tą Polską? (ale nie według Tomasza Lisa) Szanowny Panie Redaktorze, stwierdzenie, że podróże kształcą na pewno nie jest pozbawione sensu. Można jeszcze dodać, że wiedza, którą uzyskujemy, nie tylko nas ubogaca duchowo, ale czasem nawet szokuje. Przebywając ponad trzy tygodnie w Polsce, do takiej właśnie doszłam konkluzji. Rozmawiając z różnymi ludźmi, znajomymi i nie tylko, doznałam przykrego wrażenia, że spora część społeczeństwa, kształtuje swoje poglądy polityczne, wyłącznie na podstawie stacji telewizyjnych TVN i Polsat, które narodowym interesom nie służą. Otaczająca nas rzeczywistość, jakoś do nich nie dociera. Ci ludzie są często uczestnikami manifestacji pod nazwą Komitet Obrony Demokracji, organizowanych przez Platformę Obywatelską i Nowoczesną. Manifestanci krzycząc „brońmy demokracji”, nie potrafią nawet wyjaśnić o co tak naprawdę im chodzi. Za wyjątkiem paru znanych postaci z PO, SLD, Nowoczesnej, także ludzi mediów, na

2-3 (220) 2016 | nowy czas

demonstracji, pojawia się tłum ludzi ponurych i zagubionych. Niektórzy twierdzą, że są to „resortowe dzieci”, które wywodzą się z rodzin milicyjnych, ubeckich, zomowskich i temu podobnych. Są oni częścią tzw. „układu zamkniętego”, a odsunięci od władzy i wszelkich korzyści, czują się zagrożeni. Słyszy się też, że część tych ludzi jest nawet dowożona z „poprawczaków”, a inni po prostu pojawiają się za pieniądze. Wprawdzie nie zetknęłam się osobiście z taką demonstracją, ale znajoma w Rzeszowie próbowała rozmawiać z „kodowcami”, którzy najpierw pytali ją, z jakiej jest gazety, mimo, że nie miała mikrofonu, a potem zaczęli ją opluwać i krzyczeć: „Precz z Kaczyńskim!”. W tej, zresztą nielicznej grupie, stał znany w Rzeszowie, kiedyś aktywny członek PZPR, mocno wiekowy pan, głośno krzycząc: „Precz z komuną, żądamy demokracji!”. Niektórzy Polacy patrzą z trwogą na takie prowokacje, ale i z nadzieją, że mimo działań wrogich Polsce sił, także w Parlamencie Europejskim, do obalenia demokratycznie wybranego rządu, jednak nie dojdzie. Nadużywając słowa demokracja uczestnicy KOD-u bezczeszczą pamięć tych, którzy za tą demokrację byli torturowani, a nawet ginęli. Komunizm niby poniósł klęskę, jest jednak wszechobecny, nie tylko w Europie w formie tzw. demokracji lewicowo-liberalnej. Jej wyznawcy mówią często o prawach człowieka i woli narodu. De facto bronią własnych interesów, często na pograniczu polityczno-mafijno-biznesowym. Czy nowa Polska znajdzie w sobie na tyle siły, aby się temu przeciwstawić? Czas pokaże. Z poważaniem TERESA ZAGÓRSKA

Nie judzić Szanowna Redakcjo, będę szczera: niektóre artykuły bardzo mi się nie podobają. Te judzące ludzi, prawie im gardło przebijające ostrzem złośliwości. Czy to potrzebne? Komu? Dość społeczeństwo jest skłócone, nie trzeba (według mojej oceny) dolewać oliwy do ognia. Na razie pozdrawiam i załączam czek (na prenumeratę). MARIA DRUE

Od redakcji: Szanowna Pani, bardzo nam przykro, że pokazywanie nieprawidłowości, często niegodziwości, dokonywanych w imię społecznikowskiego oddania nazywa Pani ostrzem złośliwości. Gdybyśmy wszyscy się kochali i nie zwracali uwagi na poważne występki ukrywane pod szyldem „pracy społecznej”, może nie byłoby już Ogniska Polskiego. Pozwoliliśmy, jako społeczność, księżom marianom hasać bezkarnie i wszyscy wiemy, czym to się skończyło, kiedy w charytatywnym truście edukacyjnym zabrakło zdrowo myślących powierników i Fawley Court w dobrej wierze został powierzony księżom marianom. – No jak to, księżom mieliśmy nie ufać? – powiedział jeden z powierników. I może wkrótce nie byłoby innych instytucji, a POSK zamieniłby się agencję wynajmu mieszkań z własnym portfolio, dość wygodnym, bo w jednym miejscu. Obowiązkiem gazety – tak od początku postrzegamy misję „Nowego Czasu” – nie jest wzajemne poklepywanie się po ramieniu i tworzenie kółek wzajemnej adoracji, czego mieliśmy aż nad wyraz drastyczne przykłady w przeszłości w tutejszej społeczności. Była jedna gazeta, zwana gazetą prezesów – można by powiedzieć dżentelmenów, bo przecież żadnemu z prezesów na ręce patrzeć nie wypadało... Dziękujemy, że mimo ostrej krytyki, nadal pozostanie Pani naszą Czytelniczką. Krytykę przyjmujemy z pokorą.

Esesmani, naziści, faszyści… Szanowny Panie Redaktorze, Przeczytałam właśnie książkę napisaną przez prof. Normana Daviesa pt. Szlak nadziei, w której autor pisze o gen. Władysławie Andersie i jego żołnierzach na Zachodzie w czasie II wojny światowej. Zauważyłam, że w tej książce, na str. 23, 24 i 48 autor użył słowa „naziści”, nie wyjaśniając czytelnikowi, kim byli i skąd przyszli do Polski, żeby mordować Polaków w czasie II wojny światowej. Mam nadzieję, że w następnym wydaniu tej ciekawej książki autor wprowadzi odpowiednią poprawkę do tekstu, żeby nie wprowadzać zamętu w umyśle czytelnika. Jestem córką żołnierza Armii Krajowej. Mój ojciec został zamordowany przez Niemców. Tak, przez Niemców, a nie przez esesmanów, faszystów czy nazistów, hitlerowców, gestapo czy III Rzeszę, w NIEMIECKIM obozie koncentracyjnym pod nazwą Auschwitz (jako Politishe Pole-AK).

4 lutego, czasie swojej pierwszej londyńskiej wizyty premier Beata Szydło spotkała się z rodakami w Ambasadzie RP (pomimo zmęczenia długim dniem w Paryżu i napiętego charmonogramu dnia następnego – udział w konferencji „Wspierając Syrię i region”, w której wzięli udział przedstawiciele ponad 70 państw). Na zdjęciu pani premier wita się ze znanym blogerem Ironicznym Anglosasem (Grzegorzem Jastrzębskim). O czym rozmawiali? O wyjątkowo dobrej kampanii internetowej, do której też się przyczynił Grzegorz? A może Ironiczny Anglosas podkreślał, że głosował za dobrą zmianą, a tempo zmian jak na razie nie zapiera oddechu. Pytany o szczegóły, uśmiechnął się ironicznie i z prawdziwą anglosaską klasą zmienił temat.


listy do i od redakcji |19

nowy czas | 2-3 (220) 2016

on nie był jeden, takich były setki, tysiące, których Niemcy, podkreślam jeszcze raz – NIEMcy – mordowali na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej. Po wojnie o moim ojcu została wydana w Polsce książka pt. Ziemia Sądecka walczy. ojciec został pośmiertnie odznaczony. Piszę o tym dlatego, by zwrócić uwagę autorom książek, pomników i tablic poświęconych tematowi II wojny światowej, żeby pamiętali o tym, że w Polsce żyją jeszcze rodziny ludzi pomordowanych przez Niemców, których pamiętają, książki czytają i na wszelkie nieścisłości uwagę zwracają. Z poważaniem HALINA sUłKoWsKA Ps. Dlaczego ci, którzy mordowali Żydów jako pomocnicy Niemców, nie doczekali się określenia „folksdojcze”, „kolaboranci”, „męty społeczne”, tylko określa się ich Polacy, Polacy, Polacy…? Od redakcji: Dla młodego pokolenia, które wychowało się bez znajomości kontekstu historycznego słowo naziści brzmi prawie jak kosmici. Przy takim zacieraniu pamięci historycznej wkrótce okaże się, że II wojnę światową wywołali właśnie kosmici i oni za setki zbrodni są odpowiedzialni. Pozostaną tylko „Polish concentration camps”, bo wycieczki z całego świata właśnie do Polski jeżdżą oglądać te pomniki masowej zagłady. Może jednak ustawa sejmu RP o karze nawet do pięciu lat więzienia za używanie tego krzywdzącego określenia jest konieczna?

Nic ująć, nic dodać. W Londynie trafił mi do rąk „Nowy czas”, gdzie na str. 18 tego miesięcznika w „Listach do redakcji” przeczytałam, że jest wielka nagonka na pana Jana Żylińskiego, Brytyjczyka polskiego pochodzenia. Niezależnego kandydata na urząd burmistrza Londynu, który w swej kampanii wyborczej zwraca się do Brytyjczyków polskiego pochodzenia, i nie tylko, o poparcie jego kandydatury, korzystając z różnych środków i sposobów, by o sobie dać znać. I komu to się nie podoba? Ano przedstawicielce Fundacji Książąt Lubomirskich w dalekiej Warszawie. No bo pan Żyliński nie jest księciem, za jakiego się uważa. W związku z tym Fundacja Lubomirskich zobowiązuje się poinformować opinię publiczną, w tym księcia Karola. Tak, jakby to książę Karol wraz ze swą fundacją miał jakiś wpływ na wybór kandydata na stanowisko burmistrza Londynu. Niestety tak nie jest. To nie w tym kraju. Dawno temu Naczelnik Józef Piłsudski zrównał w Polsce wszystkie stany, po co więc taka fundacja? Rejestracja bywa często niekompletna. Każdy wie najlepiej, z jakiej rodziny pochodzi. Nie trzeba mu tego przypominać. Tutaj, w Wielkiej Brytanii, jak najbardziej to pasuje! I w takiej liczbie arystokracji jeden książę, w dodatku z polskim pochodzeniem, to splendor. Gratuluję! Z poważaniem MARIA KocH

kandydata, a w konsekwencji na wszystkich Polaków w Londynie. I to w krytycznym momencie, kiedy Wielka Brytania może opuścić Unię Europejską. Wtedy Brytyjczycy zaczną, być może, wyrzucać Polaków z tego kraju. Należy się zastanowić nad tym, kto nas wtedy obroni? Widać tylko jedną osobę – jest nią Jan Żyliński. Każdy polski obywatel, nawet jeśli dopiero przybył do Londynu, ma prawo głosu. Może, a nawet powinien zapisać się na listę wyborców logując się na stronie: www.zylinski.london/rejestracja. Gorąco namawiam do głosowania na naszego polskiego kandydata Jana Żylińskiego 5 maja. Musimy się bronić! Z poważaniem, ANNA KoLcZyńsKA szefowa polskiego sztabu wyborczego Jana Żylińskiego

z rodzinnego albumu

Bezpardonowy atak polityczny Niespodzianka szanowny Panie Redaktorze, zakończone niedawno obchody 153 rocznicy Powstania styczniowego przypomniały mi pewne wydarzenia skojarzone właśnie z rokiem 1863. W kwietniu 1940 roku zostałam wywieziona z Mamą i siostrą na syberię. Moja Matka, Jadwiga czepielińska, przypomniała sobie, że w dzieciństwie często słyszała o wuju „zesłanym na sybir za udział w Powstaniu styczniowym”. W jej pamięci zachowało się niestety tylko nazwisko wuja i miejsce jego zesłania. Zdając sobie sprawę z minimalnego prawdopodobieństwa skomunikowania się z jego potomkami, postanowiła jednak napisać list. Na kopercie zamieściła tylko nazwisko i miejscowość. I tu niespodzianka – jak to często w życiu bywa. Potomek polskiego zesłańca, naszego krewnego, pracował na poczcie i odpisał… List był krótki, z prośbą, by więcej nie pisać. Wiadomo, czym taka korespondencja w Rosji sowieckiej mogła grozić… Z poważaniem WALERIA sAWIcKA

Dlaczego Polacy tak szkodzą – jeden drugiemu? (W odpowiedzi na list pp. Klimek i Kubik w styczniowym wydaniu „Nowego czasu”, nr 1/219) szanowny Panie Redaktorze, będąc w stanach Zjednoczonych, w Kaliforni, w cathedral city na przyjęciu u bardzo zamożnych ludzi, zwrócił się do mnie jeden z gości, bardzo przystojny pan, z pytaniem: – Pani z Anglii? odpowiedziałam, że tak, ale dodałam, że jestem Polką. Mina mu trochę zrzedła. – Ja jestem Żydem. Dalej ze mną rozmawiał, aż w końcu powiedział: – Wy Polacy… Ha! Gdybyśmy my, Żydzi, mieli takich bohaterów jak wy tutaj: Pułaski, Kościuszko, przed którego ogromnym pomnikiem w West Point kadeci składają przysięgę, umielibyśmy to wykorzystać.

szanowna Redakcjo, Piszę do Was, by przedstawić prezesa Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego pana Krzysztofa Bąkałę, który jest autorem wydanej w ostatnim czasie publikacji o rodzie książąt Żylińskich – powszechnie uznanym przez historyków i genealogów. Ten stary ród, sięgający 1228 roku, był na przestrzeni wieków wielokrotnie „zmielony” przez zaborców i w konsekwencji chwilowo zmuszony, by zaniechać używania tytułu książęcego. Podobny los spotkał także wiele innych arystokratycznych rodzin. Mimo wszystko przetrwał, wiele na to wskazuje. Temu nikt nie może zaprzeczyć, co dobitnie podkreśla Krzysztof Bąkała, pisząc we wspomnianej przeze mnie publikacji: „Na dzień dzisiejszy innej opcji nie widzę”. Książka Krzysztofa Bąkały obszernie omawia historię rodu książąt Żylińskich oraz samego Jana Żylińskiego, który stał się mimowolnym bohaterem listu, jaki ukazał się na łamach Waszej gazety. W liście tym oskarża się Jana Żylińskiego o przywłaszczenie książęcego tytułu. Pragnę podkreślić, że publikacja Krzysztofa Bąkały stanowczo temu zaprzecza. Jan Żyliński walczy w Londynie o szacunek dla Polaków. Jest polskim kandydatem na stanowisko burmistrza Londynu. Jako działacz polonijny jest powszechnie uznany za pierwszą osobę, która wystąpiła w obronie Polaków mieszkających na Wyspach. List [Fundacji Lubomirskich, Ncz, nr 1/219 – red.]odnoszący się do osoby Jana Żylińskiego, jest bezpardonowym atakiem politycznym na naszego polskiego

Naszemu wiernemu Czytelnikowi, Panu Ottonowi Hulackiemu składamy wyrazy współczucia z powodu śmierci Syna Redakcja „Nowego Czasu”

Redaktor naczelny „Nowego Czasu” Grzegorz Małkiewicz po uroczystym wręczeniu Basi Kaczmarowskiej-Hamilton medalu Bene Merito sprawdza własnym okiem, czy to ten medal, na jaki Basia zasłużyła. W ambasadzie byli wszyscy, no może prawie wszyscy, nie widzieliśmy księży i prezesów POSK-u, ale byli arystokraci, weterani, artyści, prawie cały zarząd Ogniska i mnóstwo starszych i młodszych członków polsko-brytyjskiej społeczności. Była słynna założycielka Biby Barbara Hulanicki, Maxi i Pixi – synowie Basi, i mąż Ian oraz całe zastępy jej przyjaciół, których dzięki uprzejmości ambasady mogła zaprosić – z czego bardzo się cieszyła – na polską wódkę, szampana bądź lampkę wina. Do wyboru, do koloru… Ambasada pękała w szwach prawie tak, jak podczas świąt narodowych. Można by powiedzieć, że Basia Kaczmarowska-Hamilton dzięki swym portretom stała się naszym skarbem narodowym na Wyspach Brytyjskich.

painting is part of my nature > 25


20| education

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Study for your BA at the Jagiellonian University Expect the best from your global education. Why not study in beautiful Krakow for your BA degree in International Relations? Have you ever thought about studying in Krakow? Krakow offers a unique BA degree in International Relations.

I

t has always surprised me how few people in the UK are aware of the opportunities to study in Poland at one of the oldest universities in Europe, the Jagiellonian University in Krakow. While many second generation Poles would jump at a chance to strengthen their Polish ties, improve their Polish language skills and explore their heritage, they are unaware they can also receive a great education and obtain a solid Bachelor’s degree in a programme taught entirely in English. For other foreigners, the adventure of studying abroad in one of Europe’s oldest mediaeval towns and exploring international relations in a cosmopolitan atmosphere, could be a unique once in a lifetime experience. In brief, why have so few Brits, of Polish and non-Polish backgrounds, come to Polish universities? My guess is that they know little about studying in Poland and even less about Polish Universities. A few years ago, most Universities in Poland only offered courses in Polish. For those non-Polish speakers, this would have been a serious struggle. In addition, Polish Universities were not a part of many international exchange programmes. Nowadays, thankfully, things are different. The Jagiellonian University offers a unique Bachelor of Arts Degree in International Relations and Area Studies (IRAS) as an undergraduate interdisciplinary programme taught entirely in English. The costs of studying for three years, compared to the UK are much more reasonable, both for tuition, as well as to live in Krakow. The programme is accessible to all Poles and NonPoles and offers a rigorous international and comparative perspective on the contemporary global system and different regions of the world. Students from around the world explore how the international system has evolved, and engage with scholars in debates about dilemmas dominating contemporary international politics. The aim is to foster creative thinking about complex problems and to equip students with analytical tools, language expertise, and cross-cultural understanding. The cosmopolitan nature of the programme attracts students and scholars from virtually around the world, which allows them to experience diversity and to build lifelong connections and friendship. The degree is recognised globally, creating an atmosphere at IRAS comparable to many international academic centres such as London. However, while classes in the UK can be overfilled, the size and openness of the IRAS lectures makes them so much more accessible to eager students wanting a personal touch in their education.

Why IRAS? Why the Jagiellonian University? Why Krakow? IRAS is a unique degree programme that combines the knowledge of different disciplines within social science and humanities (international relations, economics, politi-

cal science, cultural and area studies, history, ethics, law and anthropology) to give students an understanding of the complexity of today’s changing world. The staff at the IRAS Jagiellonian University department is committed to excellence in teaching and research that guarantees the quality of the degree. What is surprising for most is how inexpensive, it can be to study at the Jagiellonian, one of Europe’s oldest and finest university. The costs of tuition are 4,000 Euro per annum, for a total of three years or six semesters. In addition, Krakow itself makes life here financially reasonable and pleasant, giving students many opportunities to take advantage of what the city offers. Krakow is full of historical monuments, world famous pubs and restaurants, beautiful outdoor attractions and many cultural, sports and other leisure activities. Krakow’s central location in Europe gives IRAS students a unique chance to explore different regions and experience diverse cultures through study trips the University provides. As part of IRAS, students study in a small, yet growing international community, which facilitates familiarity and productive interaction between lecturers and students. The aim of our programme is to combine intellectual rigour with an applied focus, providing students with significant analytical and practical skills, valuable for their future careers. The Jagiellonian University research and teaching spans the full spectrum of topics in International Relations and Area Studies. The second and third years


of the programme focus on one of the three specializations: International Security, Area Studies or Politics and Culture. Students in IRAS can participate in the Erasmus+ exchange programme and apply for the Dean’s Scholarship for outstanding students. Much more interesting information about the opportunities at the JU can be found on the IRAS website: www.iras.uj.edu.pl We would welcome the chance to see more British students at our IRAS department.

Specializations: International Security In order to ensure that you are able to master the complex challenges of the post-9/11 world, this specialization module views security from a broad theoretical and historical perspective, placing traditional security concerns in the context of such fields as development, economics and human rights. We will introduce you to the main concepts and approaches to the study of international relations and security and encourage you to analyse, interpret and evaluate world political events and issues. You will focus on a diverse range of topics, including stra-

tegy, global politics, foreign policy analysis, political economy, intelligence, homeland security, military analysis, regional security and conflict resolution. Area Studies This specialization will give you a solid grounding in understanding politics, economic cooperation, interstate relations, cultures and societies of various regions of the world. You will focus on two chosen regions: Europe, Russia and the Commonwealth of Independent States, the Americas, the Middle East and North Africa, or East and South Asia. This specialization is ideal for those who wish to explore and understand other cultures and their traditions. It is interdisciplinary and interactive, linking language study with other academic disciplines such as politics, history, economics, sociology, anthropology, literature and philosophy. Culture and International Relations In order to deepen your understanding of the modern, rapidly changing world and the processes that characterize it, you need to focus on culture, identity, cultural conditions and competences. This specialization focuses on the nature of the political world as seen from the perspective of cultural identities and social mentalities. It explores topics such as: global migration, human rights and democracy building, cultural diversity and the role of culture in international relations. As a graduate of International Relations with the Politics and Culture specialization you will acquire critical and analytical skills in political science and international relations, intellectual versatility, multicultural competence and an ability to understand the complexity of contemporary international relations, which will shape the future global order. Who is it for? The programme is designed for Polish and international students, wishing to develop their skills and career track within multiple fields of political analysis, strategy, security, economics or culture. We aim to provide knowledge and hand-on experience useful in future employment in either governmental or non-governmental organizations, international institutions, development agencies, the media and other international business and industry. Some students might wish to acquire further qualifications or to pursue post-graduate university studies in related academic disciplines. The degree is aimed at students with a general interest in foreign policy and international relations, providing them with sound grasp of international affairs. Finally, the programme is also suitable for students wishing to pursue the ‘Study Abroad’ option, for the duration of one year or semester.


22| nasze dziedzictwo

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Surprise visit to the Polish War Memorial, Northolt FAW L E Y C O U RT O L D B OY S

There was barely twenty four hours in it. The call, or rather email, inviting „Nowy Czas” editors Grzegorz Malkiewicz, and Teresa Bazarnik, to attend a special tribute at the Polish War Memorial, came from the BackZac 2016 Mayor for London campaign office early Wednesday morning.

Z

ac Goldsmith, the Tory London mayoral candidate was due to visit the Polish Memorial, Northolt, next day on the morning of Thursday 11 February. Due to their own prior pressing commitments, and unable to attend, Mirek Malevski went in place of the Nowy Czas editors. Zac Goldmith’s decision to single out the Polish War Memorial, Northolt, is part of his pledge ”in bringing communities together”, and a wider campaign to “restore and protect” the 8,000 war memorials around London, at the same time lobbying the Chancellor for a special fund “making sure the monuments are a lasting tribute to the fallen.” This year’s race for Mayor of London – voting is on 5 May – will be contested between Labour’s Sadiq Khan, MP for Tooting, and the Conservative’s, the Westminster born (1975) and real first name Frank, Zac Goldsmith, currently MP for Richmond Park. In June 2015, Goldsmith before declaring his candidacy for the 2016 London Mayoral election, in an unusual, self funded, and democratically uplifting decision, first sought the voice and support (‘permission’), by postal ballot of his fellow Richmond Park constituents. His democratic gamble was handsomely rewarded. With a 4:1 ratio ‘win’, and solid endorsement tucked under his belt, Goldsmith was duly selected on 2 October 2015 as the Conservative Party’s candidate for the 2016 Mayor of London election. Rare among today’s breed. Goldsmith is not a career yes-man politician but a young, cultured, savvy politician carving out his career – simultaneously, steadily, realizing a deeply thought out

political agenda. Like Sir Winston Churchill (Harrow), Zac Goldsmith (Eton), opted out of a university education. Whereas Churchill became a professional soldier, eventually the world’s greatest leader-warrior, Goldsmith has turned his attentions to today’s dangerous, crucial issues of ecology, and “environmental awareness and protection”, as the bedrock of his political philosophy. We arrive at the Polish War Memorial, Northolt, at 10.20am, with photographer for the day Jola Pełczyńska. But there is no one to be seen. Despite being forewarned by Alex (Alexandra), part of the BackZac PR campaign team, that they are running late, not a soul at the Memorial, save for a single car in the small parking bay, inside which a man is munching his sandwich. The Memorial site is serenely empty, quiet, save for the whooshing of cars racing by on the A40. Not far away is the famous RAF Northolt airbase, once home to the famous WW2 Polish 303 Kościuszko Squadron, today an airport for incoming and outgoing dignitaries. Or, as in late August 1997 the scene of the sad homecoming in her coffin of Princess Diana by plane from Paris, accompanied on the flight by Prince Charles. On this day, the proud peace of the imposing white Polish War Memorial – at its feet rest red and white wreaths – is particularly poignant in the brisk winter air, and radiant sun set against an intense blue sky. A pastel azure sky that is decorated faintly with pretty ribbons of streamlined wisps of ‘white’ cloud – in reality mostly tons of aircraft fuel waste. (Doubtless Zac as London Mayor will deal with this pollution, as assuredly as he will deal a “No” blow to the third runway at Heathrow). There is

WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

still time to have a look around, and inspect more closely the Memorial and its surrounds. The fountains in the water facing the Memorial function well to the point of eliciting dancing rainbows in the sun. Everything is in tip top order. The tall white monument crowned by a defiant bronze eagle, symbol of the Polish Air Force, is made from English Portland stone, and Polish granite. It was designed by Mieczysław Lubelski, an internee, and survivor of a German concentration camp. Unveiled in 1948, the Memorial was the result of the work of a committee led by Air Vice Marshall Iżycki, the funds coming largely from the British peoples, and Polish émigré donations. Today, after repeated refurbishments, the Memorial with the semi circular granite backdrop carries a total of 2,165 inscriptions, names in memory of those who fought, and gave their lives for our freedom in WW2 Britain. In fact a total of 2,408 Polish airmen died in the cause. By now, at last, a flurry of activity in the little car park. A Range Rover with tinted windows appears and disappears. A white mini arrives, out of which steps Alex, one of Zac Goldsmith’s PR team. We are told of the impending arrival of Zac. Much to our surprise, Alex tells us that Zac is being accompanied by London Mayor Boris Johnson! And indeed, some five minutes later, right on cue they both arrive. With little fuss, in a kind of hushed camaraderie, almost like a family gathering, everyone politely eases into position. The handful of photographers jostle for their shots. The very small group of visitors gently straining for a glimpse of, and later a word or two with both Zac… and Boris. We are also joined by Joanna Dąbrowska, longstanding Tory councillor for Ealing. First Zac and Boris in a tiny entourage walk over to the special memorial Remembrance Garden, opened in September 2015, behind the tall monument, either side of which are the equally two tall flagpoles carrying the Union Jack and Polish flag. Zac and the group study the description board. Zac is deep in thought genuinely engrossed by the Polish airmen’s history, and the air battles they fought alongside British RAF pilots. The entourage ambles over to the front of the water fountains, and the memorial. There is now a photo opportunity, the small posse of cameras purr away. Someone gently suggests that Zac’ white shirt collar is sticking out. Zac promptly straightens it out. In keeping with his ecological credentials he is wearing a green tie. Everyone is allowed their moment to get a photo together first with Zac, and then Boris, and then in ensemble. At the same time Zac expresses a keen interest in things Polish, Nowy Czas, its readership, numbers, and generally how the London Poles tick. There is here a

Zac Goldsmith and Mirek Malevski in amiable discussion, not on the EU and Brexit, but on London's Poles. A very interested Boris Johnson listens in.


nasze dziedzictwo |23

nowy czas |2-3 (220) 2016

„Private Eye” o Fawley Court

Mirek Malevski and Zac Goldsmith in front of the Polish War Memorial

degree of electoral number crunching. It is after all part of a campaign, one in which in any event many London Poles will want to see Zac voted in as Mayor of London. Alex allows a few questions. Nowy Czas gets Zac and Boris together, asking them both why the current London Mayor is (over?)enthusiastically laying down cycle lanes, whilst his likely successor (Zac), is thinking of “ripping” them up. Zac, for the first time is on the defensive. But with his Paul Newman good looks, and ingrained charm quickly dispels any doubts. These cycle lanes, and only those ones that are not working, may be removed. It is not policy to remove any lanes at all at this juncture. Alex is a little miffed with Malevski, who has stirred up a little debate – mini controversy. He in turn protests his innocence to both Zac and Boris, explaining that he speaks as both, a London cyclist and car driver. Alex is appeased. Peace. He is not in Alex’s black book – yet. And so the unique visit, tribute to the Memorial and Polish airmen, by Zac Goldsmith and Boris Johnson winds down. However there is still a chance to discuss the ‘Poles of London’. Mention is made of the famous wartime, 75-year old Polish Hearth Club, Ognisko, at 55 Princes Gate, London, co-founded by the very same Polish airmen commemorated here at Northolt, and how Ognisko was scandalously nearly lost to us in May 2011. Boris says this would have been a calamity (!), adding that losing Ognisko is something that should “never be allowed to happen!” Mention is made of Ognisko’s success, and its portraitist Basia Kaczmarowska Hamilton (she just received a special Bene Merito honorary distinction from Polish Government…) “Ah Basia” exalts Boris, saying how thrilled he is by her “fabulous” portrait of him. Next stop. Zac Goldsmith for Mayor of London – and maybe a special success portrait of (Mayor) Zac by our Basia Hamilton…? …The Polish contribution to World War II was

“outstanding”. This Polish achievement led directly to the Polish Resettlement Act 1947, leading in turn to the first ever mass immigration legislation of the Parliament of the United Kingdom. (At the same time helping resolve the labour demands of a war-torn Britain). British citizenship for their heroism and gallantry was offered to over 200,000 displaced Polish people, on British soil. Polish troops who fought against Nazi Germany, at the same time opposing the Soviet takeover of their homeland. Starting on 27 February 1945 in a three-day heated parliamentary debate over the Soviet Union’s domination of Poland, the House of Commons saw 25 MPs risk their careers over this issue. One MP standing up for Poland included the future Prime Minister Sir Alec DouglasHome. But, only one, but one MP, actually resigned his seat in protest at the British treatment of Poland. His name ? It was the lawyer and Conservative MP for Norwich, Henry Strauss, 1st Baron Conesford. Mirek Malevski, Chairman, Fawley Court Old Boys/FCOB Ltd

PS. We learnt just days after their tribute at the Polish War Memorial that Boris and Zac are planning Britain’s European Union exit strategy. Good or bad? Boldacious or foolhardy? Neither the Mayor of London, nor mayoral candidate Zac Goldsmith are mugs. Some say it is the end of the world, others that it will be the dawning of a new age. Whatever happens the whole Europe debate has been given a tremendous boost. The in-or-out Europe vote is on 23rd June, just weeks after the London Mayor 5th May election. The stakes could not be higher. Have your say!

Sprawa skandalicznej sprzedaży przez księży marianów Fawley Court, posiadłości położonej nad Tamizą w pobliżu Henley, którą po II wojnie światowej kupiła polska społeczność w Anglii z przeznaczeniem na szkołę katolicką, wciąż powraca na łamy elitarnego pisma „Private Eye”. W wydaniu z 11 grudnia 2015 Piloti, autor stałej kolumny Nooks and Corners, napisał: Starsi czytelnicy być może zastanawiają się, co się stało z Fawley Court, XVII-wieczną posiadłością, zabytkiem klasy I nad Tamizą, w pobliżu Henley, która kilka lat temu była przedmiotem sporej kontrowersji (PE nr 1253, i kolejne wydania). Historia była skomplikowana: gorąco dyskutowana sprzedaż obiektu, dokonana przez księży marianów, którzy prowadzili tam szkołę dla dzieci polskich emigrantów z czasów wojny; wywózka do Polski cennych przedmiotów z muzeum w czasie sprawowania rządów w Fawley Court przez marianów; sprawy związane z wyceną nieruchomości; batalia sądowa między ostentacyjną irańską dziedziczką Aidą Hersham, która nabyła Fawley Court, i Richardem Buttler-Craighiem, który przez jakiś czas z nią współpracował; no i oczywiście ekshumacja szczątków założyciela szkoły [ojca Józefa Jarzębowskiego], oraz księcia Radziwiłła, fundatora kościoła św. Anny, zbudowanego na terenie posiadłości w 1976 roku. Kilka odpowiedzi na te pytania wyłoniło się z artykułu poświęconego Aidzie Dellal, bo takie teraz nosi nazwisko, opublikowanego 28 października w „Sunday Times”, autorstwa Johna Arlidge’a. Artykuł zatytułowany był: I’m saving Todd Hall (Ratuję Todd Hall). Z kolorowych zdjęć wynika, że część zabytkowych pomieszczeń została odrestaurowana, i że właścicielka zainicjowała Fawley River Club w parku przylegającym do posiadłości: „najlepszego punktu, z którego oglądać można regaty na Tamizie w prywatnym klubie z restauracją”. „Czy nie była szalona po pierwsze kupując Fawley Court w takim stanie, w jakim się znajdował?” „Nie, wcale, ono jest doskonałe, no, a raczej będzie” – odpowiada wędrując po parku, mijając zdesakralizowany kościół, który został zamieniony w salę koncertową na 300 miejsc. Zgodnie z tym, co napisali w liście z 2010 roku prawnicy Hersham, ona nie kupiła Fawley Court: „Nasza klientka Aida Hersham nie jest właścicielem Fawley Court ani zgodnie z kontraktem, ani w żaden inny sposób”. Posiadłość została kupiona za 13 mln funtów (chociaż wyceniona była na 24 mln) przez Cherrilow Ltd, firmę zarejestrowaną na Jersey za pożyczkę uzyskaną w Credit Swiss Bank. W zaciekłej batalii sądowej w 2011 roku, w której Richard Butler-Creagh żądał honorarium w wysokości 5 mln funtów za wyświadczone usługi, Hersham zeznała pod przysięgą: „Czego Richard się spodziewał, i na co ja liczyłam w Fawley Court, to było to, że on wykona całą pracę…, [i] przyniesie duży profit, dzięki czemu my nie musielibyśmy inwestować żadnych pieniędzy w Fawley Court, a on za ten projekt zostałby wynagrodzony”. Ciekawą sprawą jest to, podążając za „Sunday Times”, co w rzeczywistości się wydarzyło, kto zapłacił za remont Fawley Court – i dlaczego? *** I jeszcze w wydaniu z 22 stycznia 2016 list do redakcji „Private Eye”, zatytułowany Fawley shome mishtake?: Po artykule Piloti na temat Fawley Court (Eye, nr 1407) rodzi się jedno pytanie. Z 13 mln funtów uzyskanych ze sprzedaży Fawley Court, marianie, powiernicy polskiego trustu edukacyjnego, przekazali do Banku Watykańskiego 4 mln funtów. Czy w dzisiejszych czasach organizacja charytatywna przekazuje 4 mln funtów do banku – tym bardziej do Banku Watykańskiego? Powiernicy odmawiają udzielenia odpowiedzi na to pytanie, a urzędnicy z Charity Commission umywają ręce. Patrick Streeter

Tłumaczenie: Teresa Bazarnik


24| portraits

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Romek Marber returns Kraków greeted Romek Marber, a distinguished graphic designer who was born in Turek, Poland, in 1925 and now lives in England, with posters announcing his exhibition all over the city. The Galicja Jewish Museum in Kraków’s historic Kazimierz, has staged his first retrospective in Poland, Romek Marber: Graphics, which remains open until the 17th of April.

Joanna Ciechanowska

T

t was not easy for Romek to return to Poland for the first time after seventy years. “On 14th of January 1945 with a small group of prisoners I was marched from Płaszów Concentration Camp to Auschwitz Concentration Camp. Thousands of prisoners joined us in Auschwitz. Together we were marched to Gliwice and loaded into open railway wagons to be transported to Germany. This was my last day in Poland”, he wrote in his memoir No Return. Journeys in the Holocoust. He survived though, ended up in England and went on to study graphic design in St. Martin’s School of Art and then, Royal College of Art in London. He became the first Art Director of The Observer Magazine, designed Nicholson Guides to London, covers for The Economist and New Society, film credits for Columbia Pictures, The BBC and Secret Films posters and designs for various companies. In 1961 Romek was asked to come up with a proposal for a new design for a series of Penguin Crime fiction covers. Thus the famous Marber grid was conceived. The grid, which divided the area into white and green, limited colours of green and black, unified typography and gave the series it’s particular style and visual impact. Romek designed over 200 titles for the series. In 2010, on the account of Romek Marber’s work shown in the exhibition Independent British Graphic Design in the Barbican, Rick Poynor, a writer and journalist has written Survivor exclusively for Eye magazine, in which he talks

about Romek’s life in the context of his book, and his arrival in Britain in 1946. (www.eyemagazine.co.) In 2013 The Minories Gallery in Colchester staged a retrospective exhibition of Romek Marber’s graphics. The curator of the gallery, Kaavous Clayton was also present at Museum Galicja in Kraków. He said: “I was introduced to Romek Marber’s work by David Jury, (award wining graphic designer, author and course leader of MA Art at the Colchester Institute). At the time I didn’t realize that one of my favorite book covers of Romek Marber’s design was already standing on a bookshelf in my home for many years. It was The Daughter of Time crime novel. To me, his graphics are filled with time and space. They are icons of time, emotive of an era. They sit on our mind and on our conscience. Their message is clear, and they communicate so directly with a viewer. His graphics are in one way humble and modest, and at the same time have a gentle insistence that you cannot ignore.” The exhibition in Galicja Jewish Museum in Kraków, with its Director Jakub Nowakowski was created in cooperation with the Faculty of Arts of the Brighton University. The presentation has been made possible thanks to the sponsorship of The David Berg Foundation. It includes all of the most important works of Romek Marber: those created for magazines, book covers for the Penguin and Pelican Publishing companies, film animations and many more works, e.g. posters, commercials, maps, logos and typography. Professor Bruce Brown, Vice Chancellor of Research, Brighton University made an opening speech. The Galicja Jewish Museum also organized a special day trip to visit places inextricably linked to the wartime fate of the artist: Bochnia, small town near Kraków. The footsteps of Romek Marber. The guide of the tour was Ms Iwona Zawidzka from Stanisław Fisher Museum in Bochnia, who has spent many years researching the history of Bochnia Jews. Romek Marber spent the years of the Second World War in Bochnia, and later in the local ghetto. While walking through the streets of Bochnia, one can learn about the places and the events that undoubtedly left a strong imprint on Marber, having a great influence on his later life. The tour was not only the story of Marber’s early life, but gave insight into the history of the local Jewish community. In his book No Return. Journeys in the Holocoust, Romek Marber wrote a harrowing account of his arranged

Romek Marber looking at posters of his exhibition in Kraków; opposite: in Galicja Jewish Museum

escape from Bochnia ghetto in 1943 and the betrayal that led to his imprisonment in Płaszów Concentration Camp. He describes the traitor: ‘He was a young man with a thin, pale face, smooth, blond straight hair, in his late twenties and for that period, very smartly dressed’. No wonder that after such memories, he did not want to return to Poland. But he did return, in November 2015, and he did talk, although emotional at times, to a crowded audience at the opening evening of his exhibition. Sitting in a café not far from Galicja Museum, I asked Romek what he thought of Kraków now? After so many bad memories, how does this place make him feel? “It’s beautiful”, he says without any hesitation. “Kraków is a beautiful city and I am so glad I am here.”

Say others: Romek Marber, one of the most iconic graphic designers in Britain, famous for over 200 Penguin Crime fiction covers. Ex Art Director of The Observer Magazine, designer of The Economist covers, film credits for the BBC, Columbia Pictures, Professor Emeritus of Hornsey College of Art, (now Middlesex University). Holocoust surviver. Author of the book No Return. Journeys in the Holocoust. Says he: ‘Designing graphics? I had a job to do, so I did it. I happened to get interesting work. I was lucky.’ ‘Don’t be afraid of making mistakes. Mistakes are beautiful. The most interesting things happen after mistakes.’ ‘Is that a butterfly or a flatterby flying about?’ Say I: Optimistic smile, kind, witty and clever. Best hugs for his 90th birthday. Bottom line: Definitely a butterfly of the most rare and beautiful kind Text & graphics by Joanna Ciechanowska


portraits |25

nowy czas |2-3 (220) 2016

Painting is part of my nature Basia Kaczmarowska Hamilton collected her well-deserved Bene Merito award from Poland’s Ministry of Foreign Affairs at the Polish Embassy in London on Tuesday, 8 of March. Over 200 guests attended to congratulate the London-based portrait painter who was being honoured for “promoting Poland abroad” through her painting. Vodka, wine and conversation flowed, all thanks to the hospitality of H.E The Polish Ambassador, Mr Witold Sobków. Basia spoke briefly, thanking the Ambassador and saying how moved she was to receive the honour. “I’m so happy I could come here today and invite all my friends for free vodka,” she said. “To be Polish is very fashionable these days!” she added, laughing.

Oleńka Hamilton

B

asia certainly has an impressive repertoire. HRH Queen Elizabeth the Queen Mother, His Holiness Pope John Paul II, Boris Johnson, Mayor of London, and former Polish President Lech Wałęsa are among her most prominent sitters. A one-year-old Baron Trump, Donald Trump’s youngest son, features on the list too. And Fergie with some very small Princesses Beatrice and Eugenie. At her South Kensington studio, a shocking pink sofa draws the eye to where it sits by the window on teal-coloured floorboards. Every inch of wall is covered with portraits, mostly Basia’s, but a Francis Bacon print forms the centre-piece of the wall above the sofa. The curtains are a rich heavy cream-coloured silk, painted on by Basia with thick and sweeping blue and yellow brush-strokes which seem to lift the light from the street into the room. On the opposite wall, the infamous Marquis of Bath in his technicolour robes lords over the proceedings. The room is a colourful collection of mismatched objects, which, in their mutual style and eccentricity, are as harmonious as the Chopin chords which play in the background. We eat chocolates and homemade ham sandwiches, and Basia talks easily and openly. Basia was always painting people, she says, filling pages and pages of notebooks with her drawings of faces when she was a child. At 17, she applied to the very competitive Academy of Art in Gdansk, and won one of few places offered. She worked so quickly that every day she would finish her paintings before all the other students. Always single-minded and independent, instead of going home where she knew her parents would question her premature return, she would go to the library and read Proust until supper time. “I love Proust. One lunch might last half the book, but he gives a wonderful insight into the human psyche,” she says. The quiet but consistent rebellion continued throughout her studies. She shared a studio with one of her professors who directed his students to paint abstractly. “He didn’t want us to feel out of place when we walked into an art gallery. Abstract art was the thing at the time,” she explains. One day though, Basia brought him a self-portrait painted in the classic style she is now known for, but he said he didn’t want to see it. After she passed her diploma with a distinction, she landed her first exhibition in Rome where she tried her

luck again. Basia displayed her collection of abstract paintings done under her tutor’s watchful eye, but among them she placed the same self-portrait. Much to her delight, a guest approached her at the opening asking “Why do you paint those [abstracts], when you can paint like that?” Basia realised what she had secretly know all along: that people preferred her classic portrait, painted in her own style. She got her first commission after the exhibition. Another turning point came soon after. Living in Sardinia at the time, Basia was painting fishermen with ugly weather-beaten faces – art representing real people doing real jobs was á la mode at the time too. She had another exhibition on Via Margutta, Rome’s answer to Bond Street, where she displayed the Sardinian fishermen’s faces. Among the collection she included a solitary portrait of Prince Raimondo Orsini. “People barely looked at the fishermen.” she says, still amused. “All they cared about was this Prince!” Basia had found her market: once she focused on painting prominent figures, her career kicked off. She moved to London in the 1970s, and started to paint the Polish aristocracy. Her first portrait in London was Prince Lubormirski, and after that a stream of commissions followed, including Irena Anders, Irena Delmar and

Basia in her studio with a portrait of Tassilo von Rex and his proud mother

Basia Kaczmarowska-Hamilton with the Polish Ambassador Witold Sobków

President Raczyński. “I was painting all day. I would wake up, paint, have lunch, paint. Have a quick shower, go for dinner and then come home, sometimes with friends, and keep painting,” she recalls. But her favourite sitter of all wasn’t one of the really big names. She says people always expect her to say “The Pope!” or “Boris!” but level of fame is not, she stresses, directly related to “paintability”. A Russian called Georgi Vasilchikov was an artist’s dream, she says, with his messy hair, bright blue eyes and rosy red cheeks. She recalls that he arrived for his sitting with his hair, for once in his life, perfectly brushed, much to her horror. “We had to mess it all up before we started,” she recalls, laughing. Basia says her earlier portraits, like Vasilchikov, might have been more “honest”, though. Now she takes care to paint people from their best angle, which has become her signature and much-loved style. She says she has gradually learnt to control her “monkey facility”, which is how she describes her talent: “Painting is part of my nature. It is uncontrolled.” Yet Basia stresses that talent and a niche are not everything. You also have to be driven. Coming from post-war communist Poland, where people were poor and opportunity was scarce, Kaczmarowska Hamilton had it from the start. She observes that most successful artists, like the impressionists, were poor because they were painting to stay alive. “You’re definitely more creative if you have to make a living,” she says. “It’s good to have heartbreak too. Then you really focus,” she says, a sagacious twinkle in her eye. Whatever her secret is, Basia’s portraits are in continuous demand. With exhibitions from London to Tuscany, and clients from Miami to Monte Carlo, the world is peopled by the Polish painter’s portraits. “If you can’t have the person, his portrait is second best!” she reasons, modestly. One thing that’s for sure, though, is that Basia Kaczmarowska Hamilton is an exceptional ambassador for Poland and a deserving recipient of the Bene Merito award.


wiersz 2-3 (220) 2016 | nowy czas

Dusza

Maja Elżbieta Cybulska

Dusza Pana Cogito Dawniej wiemy z historii wychodziła z ciała kiedy stawało serce z ostatnim oddechem oddalała się cicho na łąki niebieskie dusza Pana Cogito zachowuje się inaczej za życia opuszcza ciało bez słowa pożegnania miesiące lata bawi na innych kontynentach poza granicami Pana Cogito trudno zdobyć jej adres nie daje wieści o sobie unika kontaktów nie pisze listów nikt nie wie kiedy wróci może odeszła na zawsze Pan Cogito usiłuje pokonać niskie uczucie zazdrości

zapewne musi mieszkać także w innych ciałach dusz jest stanowczo za mało jak na całą ludzkość Pan Cogito godzi się z losem nie ma innego wyjścia stara się nawet mówić – moja dusza moja – myśli o duszy tkliwie myśli o duszy z czułością więc kiedy się zjawia nieoczekiwanie nie wita jej słowami – dobrze że wróciłaś patrzy tylko z ukosa gdy siada przed lustrem i czesze swoje włosy splątane i siwe Zbigniew Herbert

Pierre Renoir

myśli o duszy dobrze myśli o duszy z czułością

K

iedyś dusza była aktywna: radowała się, rwała ku czemuś/komuś, łkała, dotrzymywała towarzystwa, uczepiona ciała umykała przed zagrożeniem. Wtedy bywała duszą na ramieniu. Z czasem zaczęła się rozbierać i zasłynęła jako naga dusza. Wypada jeszcze wspomnieć (choć to dziś kompletny anachronizm) o duszy przenoszonej przez poetę do „tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych”, skąd wywnioskować można, że spełniała również funkcję emisariuszki. A dusze rogate, podłe, wierne, cierpiące, łagodne czy zachwycające dusze artystyczne. Siła ich! Najważniejszym jednak zadaniem duszy było wzniesienie się po śmierci ciała do nieba i przebywanie tam na wieki. I o tym właśnie tradycyjnym przeznaczeniu przypomina Zbigniew Herbert na początku swojego wiersza: „ostatni oddech”, „łąki niebieskie”. Cisza. Ale Pan Cogito żyje sobie w najlepsze, o „ostatnim oddechu” mowy nie ma, a dusza go opuściła. Nawet nie powiedziała do widzenia. I co on na to? Wpadł w rozpacz? Natychmiast powiadomił agencję poszukujące zaginionych? Wołał: wróć duszo, żyć bez ciebie nie mogę? Nic podobnego. Owszem, podejmował kroki celem nawiązania z nią kontaktów: usiłował zdobyć adres, czekał na listy, ale to były zabiegi formalne, chciałoby się powiedzieć biurokratyczne. Nie wysilał się zanadto, liczył na znak z jej strony. A ponieważ nic się nie działo, zaakceptował domysł, że „odeszła na zawsze”. Dlaczego dusza opuściła Pana Cogito? Znudził jej się, nie okazywał uczuć? To bardzo możliwe. Chłodny racjonalista kierował się sobie wiadomymi motywami, rzadko konsultując się z głosem wewnętrznym. Niewykluczone, że gnębią go wyrzuty sumienia z powodu własnej oschłości. Zbyt gorliwie zapewnia o swoich afektach, kiedy jest już za późno. Podejrzewam jednak, że nie charakter wpłynął na dezercję duszy, a przypadkowo rzucona myśl w rodzaju: wiesz duszo,

że są na świecie miejsca, gdzie człowiek może naprawdę czuć się wolnym. Uradowana dusza zawołała: no to ruszajmy, na co czekamy? Ale Pan Cogito nie mógł się zdecydować. Tam, gdzie żył, swoboda była prawie niedostępnym luksusem, ale nie tylko dla niego. Inni się już pogodzili i krzywdy nie odczuwali. Poza tym był u siebie, a to najważniejsze. Więc dusza straciła cierpliwość i wybrała się sama. Nie rozpaczał wprawdzie, ale coś mu dokuczało. „Pan Cogito usiłuje pokonać/niskie uczucie zazdrości”, komentuje Herbert, które bierze się z podziwu dla duszy. To przecież ona zaryzykowała, nie on. Ona wykazała odwagę, podczas gdy on zwlekał w nieskończoność. Niełatwo z czymś takim się pogodzić. Zbiegła z terytorium pana Cogito dusza zabrała się do dydaktyki. Świadoma, że „dusz jest stanowczo za mało/ jak na całą ludzkość” zaczęła przekonywać o satysfakcji płynącej z posiadania podobnej do niej lokatorki. Namawiała do przysporzenia dusz. Żeby dać dobry przykład, zajmowała nowe obszary. „Zapewne musi mieszkać/ także w innych ciałach” – sugeruje poeta. Zrazu słuchano jej chciwie, ale szybko zainteresowanie zgasło. Domagała się posłuchu. Kołatała do różnych instancji. Czasami wzbudzała sensację, ale nic poza tym. Dusza? Spragniona wolności? Co to takiego? Chyba jakiś wschodnioeuropejski kaprys. Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Więc porzuciła ambicje, zmalała. Zasiliła szeregi błąkających się duszyczek, prosto z epigramatu cesarza Hadriana, a nie z literatury pielęgnującej szlachetne porywy. W końcu musiała ulec przymusowi powrotu. Pan Cogito nie raczył się z nią przywitać. Ani cienia odpowiedzialności za stan duszy, choćby tego, że prawiąc kiedyś o swobodzie w odległych miejscach nie zdobył się na szczyptę zdrowego sceptycyzmu. Nie dodał, że i tam różnie bywa, że trzeba nieustępliwości w dochodzeniu swego, cierpliwości, a niekiedy ucieczki do kompromisów. Nie uwzględnił perspektywy porażki. Wykoncypował sobie obiecujące krainy, a dusza uwierzyła. Nic dziwnego, że teraz nie patrzy jej prosto w oczy a jakoś wstydliwie, „z ukosa”. A dusza przegląda się w lustrze i czesze. Zestarzała się (siwizna), powab młodości wywietrzał. Z tego powodu nikt jeszcze nie uderzałby na alarm. Gorzej, że te siwe włosy były splątane. Czyżby aż tak się zaniedbała? A może ktoś się na nią targnął? Do i tak długiego już rejestru Herbert dorzucił przegraną duszę Pana Cogito.


nowy czas |2-3 (220) 2016

New kid on the block

Wojciech A. Sobczyński

S

uch an expression came from America on the wave of Californian pop-songs and embedded itself in the English language in mid-seventies. It describes a newcomer who appears in the neighbourhood, the playground or the school. Often shy and uncertain, establishing first connections, trying to make friends. Art galleries of London form a sort of sub-group where new players come and go with every passing season. The seduction of financial success, record prices for modern art achieved in the sale rooms of great auction houses has an irresistible pull on many entrepreneurial minds. One such a newcomer mentioned recently to me that you need at least five years to establish a reputation of a new art gallery in a competitive business environment before you can hope for a return on your investment. One such a newcomer is called the Newport Street Gallery. It is a new venture of Damian Hirst, an infantterrible of the British contemporary art. His first venture, a restaurant called Pharmacy was situated in Notting Hill Gate, a fashionable district inhabited by the mega rich. It was a flop and closed under a burden of financial loses. But Damian Hirst is a quick learner with an acute business sense and the news of a new premisses to house his collection and a restaurant circulated for some time. Curiously enough, I new well the spot he has chosen and many years ago I tried to rent this space for my own studio. It was a large run-down warehouse occupied by the theatrical scenery business in a neglected part of London. At one time thriving and famous, it is only now being rediscovered. You can hear the chimes of the Big Ben as clearly from there as thought you were standing in Parliament Square. You can almost hear the jingle of gold coins too in the deep pockets of property developers who are chasing after every building plot they can secure in this part of South Lambeth. Old engravings of this part of town testify to its role as an industrial service area of metropolis accessible only by a horse ferry. Thus the Lambeth Bridge was built in a recognistion for it’s economic importance. The river Thames had many inlets acting as mini-docks. The pottery works of Royal Doulton occupied a large section of the area and littered the skyline with the smoking chimneys enjoying unparalleled prosperity, supplying the ceramic drain pipes for building of London sewer system. A visionary painter and poet William Blake lived here. The nearby market street called Lambeth Walk is next door. The tune and dance of the same title was a global hit in the thirties. Charlie Chaplin lived in a nearby Kennington Road and

The Newport Street Gallery in South Lambeth and the graffitti of it’s owner Damian Hirst; above right the latest exhibition of John Hoyland

probably earned a few bob shifting goods in the market. Pubs, brothels and cheep rooming houses thrived in a splendid squalor until the Blitz when German bombardment laid it all in ruins. The rest of Old Lambeth fell victim to post war slum clearance and whatever has survived is being restored at last. Damian Hirst made a lot of money from his art, inspired by the successful methods of his one time mentor Charles Saatchi. Now, he has turned his attention to building his reputation as a cultural guru and his new gallery is his splendid point of entry. The building complex has retained some earlier features but in practice it is a new structure beautifully designed by London firm of architects Caruso St John. In less than a year since it’s opening the Newport Street Gallery and its restaurant Pharmacy2 already has a positive impact on the nearby area. The place is cleaner. The numerous graffiti were cleaned up, although one topical black&white stencil graffiti remains. A member of the gallery staff tells me it was painted by Miguel and depicts the boss – Damian Hirst. A group of well to do ladies admire it as we engage in a conversation. They tell me, they walked from Tate Britain situated directly on the other side of the Thames. It is the art study tour, I presume, a part of a course in ‘art and business’ conducted by the leading auctioneer house. Opposite the Newport Street Galleryruns a busy railway track. A row of typical arches opposite contain a stock of coffee beans warehoused here by Costa Brothers. This is where they roast it and the aroma spreads with the wind often reaching my studio in Waterloo. South Lambeth is re-awaking and together with the Damian Hirst Newport Street Gallery the interest in John Hoyland, (1934-2011) the artist launching exhibition is

gaining a fresh attention. When I came to London, nearly half a century ago, John Hoyland was at the height of his popularity. The art much admired and featured in Tate, Whitechapel or Royal Accademy reflected a reverse of a traditional movement of influences from Europe to America. Unlike before, very many European artists, British including, went to the United States, often on travelling scholarships discovering new horizons, boldness of the technical solutions and above all the new dimensions. Anthony Caro, William Scott or John Hoyland are good examples of such a trend. Following their return to the UK a number of exhibitions were mounted in addition or as a counterweight to shows of Americans such as Mark Rothko or de Kooning for instance. I consult Alan Whitley, the Director of the Alan Wheatley Gallery who knew Hoyland and specialises in the post-war British art who kindly shares his opinions on Hoyland, rating him amongst the top 20 British modern artists, remembering him in the same vein as the catalogue of the Newport Street Gallery declares – a great practitioner, prolific artist, exploring each period of his oeuvre with an equal conviction. Also, a fun person to be with, claims Iwona Chrosciewska, the partner in Alan Wheatley Gallery. When asked about the quality of the Newport Street Gallery exhibition, Alan Wheatly states, “I was enchanted”. The remark coincides with my impression and a comment of my companion artist Carolina Khouri who said, “The sheer dimensions of Hoyland abstraction paintings work wonderfully well, underscoring the totality of the viewing experience”. In one of their lyrics, the Californian pop group The Eagles said ‘there’s a new kid in town’, well, the new venture of Damian Hirst deserves our attention. I wish him well and await more pleasures to come.


28| styl życia

Kronika mody i kultury Wystawa Vogue 100 to nie tylko historia zmieniających się stylów w modzie, to również kronika przypominająca ludzi, którzy kształtowali życie społeczne, kulturalne i polityczne Wielkiej Brytanii w ciągu ubiegłego stulecia.

Anna Ryland

G

roteskowy portret Kate Moss, umieszczony przy wejściu na wystawę, jest symbolem zmian, jakie zaszły nie tylko w fotografii i modzie, ale również kulturze współczesnej, lawirującej pomiędzy pięknem i wulgarnością. Równie znana ze skandali jak i fascynującej urody Kate stoi na zdjęciu Mario Testino z 2008 roku z szeroko rozstawionymi nogami w podniesionej tiulowej spódnicy, demonstrując przezroczyste majtki z czarnej koronki. Ten gest, wyzywające spojrzenie modelki, sfatygowane wnętrze starego apartamentu – składają się na prowokacyjną naturę tego portretu, który rzuca wyzwanie kanonom tradycyjnego smaku, piękna i zasad zachowania. Portret ten jest jednym z najbardziej bulwersujących spośród 280 zdjęć, które zgromadzono na wystawie w National Portrait Gallery. Dekada po dekadzie, ekspozycja Vogue 100: A Century of Style dokumentuje zmieniający się od 1916 roku styl życia, aspiracje społeczne i ideały piękna, które były kontekstem zmieniających się kanonów mody. Brytyjskie wydanie „Vogue’a” powstało w 1916 roku, kiedy działania wojenne poważnie utrudniły kolportaż amerykańskiego magazynu przez Atlantyk. Od początku brytyjski „Vogue” stworzył swój własny styl i czerpał z kultury tego kraju, korzystając z największych talentów zarówno w dziedzinie grafiki i fotografii, jak również dziennikarstwa. Pierwszym jego redaktorem była Dorothy Todd, która miała bardzo ambitne plany artystyczne, zamawiając teksty u samej Virginii Woolf, chociaż niestety nie bardzo interesowała ją moda. Beatrix Miller, która pełniła funkcję redaktora naczelnego w latach 1964-1984, wywarła największy wpływ na charakter tego pisma. To ona stworzyła termin „Vogueland”, określający zakres zainteresowań magazynu i jego czytelników, na który składa się awangarda w każdej dziedzinie życia i sztuki.

Fashion is Indestructible, fot. Cecil Beaton

Linda Evangelista, fot. Patrick Demarchelier

Podobną wizję reprezentuje obecna redaktor Alexandra Shulman, pełniąca tę funkcję od 1992 roku. Stwierdziła ona: „Choć style i mody się zmieniają, „Vogue” pozostaje ich kronikarzem i – do pewnego stopnia – też twórcą świata, który fascynuje”. Bez wątpienia „Vogue” zebrał wokół siebie największe talenty współczesnej fotografii. Na jubileuszowej wystawie znajdują się prace takich artystów, jak Cecil Beaton, Lee Miller, Irving Penn i lord Snowdon. Łatwo rozpoznać znane z prasy zdjęcia współczesnych fotografów-celebrytów: Davida Baileya, Corinne Day, Patricka Demarchelier, Nicka Knighta, Herba Rittsa i Mario Testino. Każda dekada udokumentowana jest na wystawie zdjęciami, które definiują jej styl i wartości. Ikonami lat dziewięćdziesiątych były supermodelki, których uroda i luksusowy styl życia fascynowały cały świat. Symbolem tej epoki jest słynne biało-czarne zdjęcie Petera Lindbergha, The Supermodels, które w styczniu 1990 roku znalazło się na okładce „Vogue’a”. Na tle nowojorskiej ulicy stoją młodziutkie: Naomi Campbell, Linda Evangelista, Tatjana Patitz, Christy Turlington i Cindy Crawford, które wkrótce staną się międzynarodowymi gwiazdami. Lata sześćdziesiąte minionego wieku to oczywiście swingujący Londyn, zarejestrowany na taśmie filmowej Davida Bailey i reprezentowany przez jego modelki: Jean Shrimpton, Grace Coddington oraz Twiggy, o twarzy i figurze dziewczynki. Zdjęcie roześmianej Twiggy szalejącej na rowerze jest symbolem tych beztroskich lat.


styl życia |29

nowy czas | 2-3 (220) 2016

Zupełnie inną atmosferę ma ekspozycja z lat czterdziestych, w której dominują czarno-białe zdjęcia z okresu wojny. Bardzo wymowne są prace Lee Miller, modelki „Vogue’a”, która została korespondentem wojennym i fotografowała bombardowany Londyn i życie jego mieszkańców. Niezapominanym obrazem z tego okresu jest zdjęcie Cecila Beatona z 1941 roku zatytułowane Moda jest niezniszczalna. Na nim elegancko ubrana młoda kobieta stoi wśród ruin swojego dotychczasowego świata. Wystawa Vogue 100 to również historyczna kronika przypominająca ludzi, którzy kształtowali życie społeczne, kulturalne i polityczne Wielkiej Brytanii w ciągu ubiegłego stulecia. Ze ścian National Portrait Gallery spoglądają na nas twarze artystów: Henri Matisse, Francis Bacon, Lucian Freud, Damien Hirst; gwiazdy ekranu: Marlena Deitrich, Kiera Knightly, Gwyneth Paltrow oraz współczesnych celebrytów: Madonna, David i Victora Beckham oraz Alexander McQueen. Mario Testino, znany jako autor portretów księżniczki Diany, sfotografował dla „Vogue’a” również księcia Karola. Ogromne zdjęcie Jego Wysokości karmiącego kury w posiadłości Highgrowe pokazuje poczucie humoru zarówno autora, jak i modela. W tej samej sali, zwraca uwagę również portret burmistrza Londynu Borysa Johnsona. Na zdjęciu Henry Bourne’a z 2012 ten charyzmatyczny polityk Partii Konserwatywnej siedzi na dźwigu w Olympic Park we wschodnim Londynie, z rozwianymi włosami, dyndając nogami w powietrzu. Na wystawie znajduje się również portret Margaret Thatcher, wykonany w pomieszczeniach 10 Downing Street w 1985 roku. Patrząc na to zdjęcie trudno uwierzyć, że dopiero dwa lata później zostanie ona premierem Wielkiej Brytanii. Na portrecie Davida Bailey, Margaret Thatcher siedzi wyprostowana w fotelu, ubrana w żakiet z wysokim aksamitnym kołnierzem, przypominającym stroje dworskie angielskich królowych. Zgodnie z intencjami redaktorów „Vogue’a”, przez dziesięć dekad pismo dokumentowało współczesną kulturę brytyjskiego społeczeństwa, a moda, często eklektyczna, była dobrą jej oprawą. Na wystawie w National Portrait Gallery moda wydaje się tylko pretekstem do pokazania ciekawych wydarzeń i nieprzeciętnych ludzi ostatnich stu lat. Vogue 100: A Century of Style, National Portrait Gallery, Londyn, wystawa sponsorowana przez Leona Maxa czynna jest 22 maja.

Claudia Schiffer, fot. Herb Ritts

Trwale zdobienie ciała

P

ierwszy publiczny pokaz tatuażu odbył się w 1691 roku – słynny żeglarz kapitan Cook pokazał wytatuowanego Polinezyjczyka Anglikom z wyższych sfer. Podobno zrobiło to na wszystkich ogromne wrażenie. Na jakiś czas tatuaż stał się modny, choć niekoniecznie od razu w wyższych sferach. Najczęściej tatuowali się objazdowi cyrkowcy, żołnierze i przestępcy. Dopiero w XIX wieku, na skutek zainteresowania kulturą Wschodu, powrócił w wielkim stylu i wszedł na salony. Tatuowali się monarchowie i książęta, aczkolwiek moda ta nie trwała długo, schodząc do klas średnich i niższych. Tatuaż, jak każdy trend w modzie, pojawiał się i znikał. Obecnie możemy już mówić o sztuce tatuażu. Zdobienie ciała nagradzane jest na międzynarodowych festiwalach, stanowiąc jeden z gatunków sztuki, czyli tzw. body art. Studia tatuażu dysponują ogromną gamą wzorów, symboli, napisów… Najpopularniejsze są zazwyczaj sentencje i motywy oparte na wzornictwie japońskim, chińskim oraz motywy czerpane ze sztuki aborygeńskiej czy plemion afrykańskich, również symbole nawiązujące do czterech żywiołów. Tatuaż jest jak specyficzna, choć trudna do zdjęcia biżuteria, o czym warto pamiętać, gdy się ją „zakłada”. Osoby decydujące się na tatuaż powinny pamiętać o tym, aby wykonać go w salonie godnym zaufania. Zrobienie tatuażu w pierwszym lepszym salonie nie zawsze zagwarantuje oczekiwane efekty, a poprawianie go lub nawet usuwanie wiąże się z kolejnymi kosztami i dodatkowym bólem. Przekonałam się o tym na własnej skórze, kiedy jeden z tatuaży zrobiłam u nieznanego mi wcześniej tatuażysty – po zagojeniu wyglądał jak rysunek dziecka wykonany flamastrem… Pięknie, niezależnie od pory dnia, prezentuje się również makijaż permanentny. Podkreślone brwi, zarysowana linia rzęs oraz wspaniały kształt ust przez całą dobę powoduje, że czujemy się zadbane, radosne i bardziej aktywne. W ekspresowym, porannym makijażu nie zawsze udaje nam się uchwycić walory urody tak, by cały dzień wyglądać nieskazitelnie. Makijaż permanentny, czyli makijaż trwały, jest idealnym rozwiązaniem. Ten rodzaj makijażu stał się popularny pod koniec lat 80. minionego wieku i znajduje zastosowanie jako zabieg upiększający i korygujący niedoskonałości twarzy, zyskując coraz większą liczbę zwolenniczek. Zabieg mikropigmentacji wykonuje się jedną igiełką, która dociera tylko do trzeciej warstwy naskórka. wprowadzając do niej delikatne, nietoksyczne i niepo-

wodujące alergii pigmenty pochodzenia roślinnego i mineralnego – w przeciwieństwie do tradycyjnego tatuażu, który wprowadza się znacznie głębiej. Ze względu na to, że przez warstwę jasną naskórka nie przebiegają nerwy ani naczynia krwionośne, prawie nie odczuwa się bólu, nie występuje też krwawienie, a ewentualne opuchnięcia czy zaczerwienienie są chwilowe. Makijaż permanentny utrzymuje się w sposób widoczny od trzech do pięciu lat, w zależności od regeneracji naskórka i intensywności pigmentu (w tym czasie dochodzi stopniowo do całkowitego rozjaśnienia), harmonizuje z naturalnym wizerunkiem, jest dzisiaj najbezpieczniejszym i najpiękniejszym makijażem. Makijaż permanentny daje możliwość uzyskania trwałego koloru brwi, pozwala na korektę kształtu i wielkości łuku brwiowego, uzupełnienie brakujących włosków lub całkowitą rekonstrukcje brwi. W przypadku makijażu permanentnego oczu wykonywana jest kreska na górnej i dolnej powiece. Dzięki temu zabiegowi uzyskujemy podkreślenie kształtu i wzmocnienie ich oprawy. Natomiast trwały makijaż ust nadaje im idealny obrys, likwiduje asymetrię, koryguje kształt, powiększając je lub pomniejszając. Wypełnienie ust w całości kolorem rozświetla je oraz wyrównuje nierówności pigmentacyjne. Przeciwwskazań do wykonania makijażu trwałego jest niewiele. Nie powinny go wykonywać osoby z zaawansowaną cukrzycą, chorobą nowotworową, kobiety w ciąży oraz matki karmiące. Osoby z opryszczką muszą poczekać aż całkowicie ją wyleczą. Głównym celem makijażu trwałego jest precyzyjne dobranie barwy oraz naturalne podkreślenie kształtów. Piękny wygląd o poranku i po całym dniu pracy, po wyjściu z basenu, itd. wspaniale wpływa na samopoczucie i uszczęśliwia każdą nowoczesną kobietę, dbającą o swój wygląd mimo codziennych wyzwań. Ania Gastol

Autorka jest profesjonalną wizażystką z dyplomem Delamar Academy of Make-up London oraz London College of Fashion, jak również ukończonymi kursami MAC Cosmetics w Chicago i ponad dziesięcioletnim doświadczeniem we współpracy z profesjonalistami związanymi z modą i mediami. Zawodowo zajmuje się makijażem na potrzeby pokazów mody, telewizji i filmu. Oferuje konsultacje i prywatne lekcje makijażu. Swój czas dzieli pomiędzy Londynem, Rzymem i Krakowem. Jest gotowa do zorganizowania warsztatów szkoleniowych w kameralnej grupie w Londynie: www.charismaticmakeup.com, email: charismaticmakeup@gmail.com


Raz Dwa Trzy – Adam Nowak (z prawej) i Jarosław Treliński

A co dokładnie się działo w weekend 5-6 marca? Sam tam byłem, muzyki słuchałem i Guinessa piłem. Kolejka do szatni, kolejka do baru i w końcu sala koncertowa, oblana kolorowym światłem odbijającym się od perkusyjnych talerzy. Na scenie pojawia się wodzirej, czyli dobrze znany w środowisku człowiek instytucja – Sławek Orwat, autor najbardziej rozpoznawalnej zagranicznej listy przebojów Polisz Czart, bloger i człowiek bez reszty oddany muzyce. Oczywiście, znany także z łam „Nowego Czasu”.

Dzień pierwszy Longin Bartkowiak

Festiwalowe reminiscencje

Mateusz Augustyniak

B

uch Fest – to bez wątpienia największe tegoroczne święto muzyczne dla Polaków w Wielkiej Brytanii. Dwa dni wypełnione najlepszym rockiem. Festiwal okazał się niesamowitym sukcesem, czego dowodem są plany na przyszły rok. Trudno wyobrazić sobie co może czekać nas za rok, skoro już w tegorocznej edycji liczba znamienitych osobistości, które pojawiły się na deskach londyńskiego klubu O2 Forum przyprawia o zawrót głowy. Dezerter, Katarzyna Nosowska z zespołem, Gabinet Looster, Pidżama Porno, Maciek Maleńczuk, Strachy na Lachy, Raz Dwa Trzy i Voo Voo to pełen skład oprawy artystycznej? Buch Fest jako pierwsza polonijna impreza na Wyspach została objęta patronatem Polskiego Radia. Z tej okazji w Londynie pojawił się również dziennikarz radiowej Trójki – Tomasz Rząda. Efekty jego pracy można było wysłuchać we wtorek 8 marca, w audycji Przed godziną zero. Jeśli ktoś przegapił – w sieci bez problemu można znaleźć nagranie programu.

Na scenie pojawia się Gabinet Looster, tym razem w pięcioosobowym składzie. Gabinet idealnie łączy wszystko to co najlepsze w polskim rocku, żywo pulsująca perkusja Roberta Wiktorowicza. Skoczne gitary Piotra Wróbla i funkujący bas Rafała Wrony dopełnia niesamowity wokal Adam Szczebla oraz poważne, refleksyjne teksty. Bartek Kowalski – nowy klawiszowiec zaliczył doskonały debiut. Chłopaki rozpętali pod sceną całkiem spory młyn, oprócz dobrze znanych z nagrania demo numerów, mogliśmy usłyszeć nowy kawałek zatytułowany Pajęczyny na ustach. Po koncercie inauguracyjnym na scenę wychodzi Dezerter, grupa świętująca w tym roku 35-lecie działalności scenicznej, żywa legenda polskiego punk rocka. Warszawskie trio w składzie Robert Matera, Krzysztof Grabowski i Jacek Chrzanowski dało niesamowity koncert, śmiem nawet twierdzić, że najlepszy tego wieczoru. Agresywne teksty, traktujące zdawałoby się o dawno minionych problemach zaskakują swą aktualnością i siłą przekazu. Galopujące riffy i huczący bas nie pozwoliły publiczności na chwilę wytchnienia. Doskonały Jacek Chrzanowski pokazał na scenie iście mistrzowski popis, całkowicie odmienny od tego, co prezentuje w popularnym zespole Hey, gdzie również udziela się jako basista. Zespół zaprezentował przekrojową setlistę, od najbardziej znanych numerów, będących już niejako klasykami gatunku, jak Spytaj milicjanta czy Panie prezydencie, po kawałki z nowych płyt, jak choćby Większy zjada mniejszego z wydanego w 2014 roku albumu pod tym samym tytułem. Po mocno żywiołowym koncercie uciekinierów z wojska, przyszedł czas na jedyną podczas festiwalu przedstawicielkę płci pięknej, mowa oczywiście o solowym projekcie Katarzyny Nosowskiej, zatytułowanym po prostu Nosowska. Ten koncert, inny niż wszystkie pozostałe tego wieczoru, pozwolił publice na ochłonięcie i rozsmakowanie się w muzyce niesamowitej wokalistki ze Szczecina. Kasia jak zawsze emanuje magnetyzmem niepozwalającym wręcz oderwać od niej oczu, skąpana w czerwieniach i fioletach padającego z reflektorów światła przyciąga i zachwyca swym charakterystycznym głosem, którego nie da się nie rozpoznać. Mimo pięciu lat, jakie minęły od czasu ukazania się ostatniej płyty zatytułowanej 8, jej piosenki są nadal świeże, a liryczne teksty trafiają głęboko. Po zakończeniu koncertu Nosowskiej, dało się usłyszeć szum i zaobserwować wzmożony ruch – to ostatni koncer-

towi maruderzy docierali na gwiazdę wieczoru – poznańską formację Pidżama Porno z charyzmatycznym wokalistą i genialnym tekściarzem Krzysztofem „Grabażem” Grabowskim, który jest również perkusistą i autorem wielu tekstów Dezertera, przy czym są to dwie różne osobistości. Pidżama Porno zrobiła oszałamiającą karierę w latach 90, aby w 2007 roku zawiesić działalność i skupić się na kolejnym projekcie Grabaża – zespole Strachy na Lachy. Po wydaniu kilku płyt, ku uciesze rzeszy fanów, Pidżama reaktywowała się w 2015 roku, rozpoczynając swoje pierwsze wielkie tournée po przerwie od koncertów w Dublinie i Londynie. Tak oto, niemal po roku od pierwszego koncertu odświeżonej Pidżamy Porno, brytyjscy fani po raz kolejny mogli usłyszeć na żywo Ezoteryczny Poznań czy Marchewkę w butonierce. Pogo ponownie rozgorzało pod sceną, koszulki latały w powietrzu, uczestnicy pływali niesieni na ramionach ludzkiego morza, a muzyka wypełniała każdy zakątek budynku. Koncertowi muzycy Pidżamy, czyli znani z formacji Strachy na Lachy basista Longin oraz gitarzysta Maniek sprawują się wyśmienicie i sprawiają wrażenie jakby byli z Pidżamą od zawsze. Na koncercie mogliśmy wysłuchać największych hitów z sześciu studyjnych nagrań grupy. Kocięta i szczenięta, Taksówki w poprzek czasu, Taka miłość to numery, które już na stałe wpisały się w kanon polskiej muzyki rockowej.

Dzień drugi Koncert wspomnianego już wyżej zespołu Strachy na Lachy, a właściwie Międzymiastówki Muzykującej Strachy na Lachy, kolejnego projektu Grabaża. Zespół z Poznania szybko przepoczwarzył się na scenie w zespół z Piły i zaczął po raz kolejny dawać czadu. Mimo niemal takiego samego składu, można wyraźnie zauważyć różnicę pomiędzy muzyką obu formacji. Romansująca z punkowymi tekstami Pidżama ustępuje w Strachach na rzecz bardziej lirycznych tekstów i rozbudowanych aranżów. Nadal jednak Grabażowa charyzma nadaje kapeli charakterystycznego pazura, a towarzyszący mu muzycy kipieli energią, jakby dopiero co wysiedli z samolotu. Publiczność szalała z zachwytu w rytm takich numerów jak Moralne salto, Raissa czy Czarny chleb i czarna kawa. Chociaż sam jestem zatwardziałym fanem Pidżamy Porno, muszę się w tym wypadku przyznać, że koncert Strachów przypadł mi do gustu bardziej, czym sam byłem mocno zaskoczony. W założeniu, dwa festiwalowe dni miały dzielić się na część mocno rockową i żywiołową, oraz bardziej lirycznomuzyczną. Stąd po występie Strachów, na scenie pojawić się miał jeszcze Maciek Maleńczuk, Raz Dwa Trzy, oraz Voo Voo. Po zakończeniu koncertu Strachów, klub wypełniony był już po same brzegi oczekując na solowy występ Maćka Maleńczuka, artysty tyle kontrowersyjnego co niesamowicie utalentowanego. Jego teksty poruszają trudne tematy, udaje mu się niemal zawsze uchwycić sedno problemu i przedstawić je słuchaczom w zaskakujący sposób. Muszę jednak ze smutkiem stwierdzić, że koncert Maleńczuka należał do


kultura |31

nowy czas |2-3 (220) 2016

najsłabszego punktu programu. Składam to odczucie na karb formuły, jaką zaproponował nam artysta. Występując bowiem solowo przed ponad tysiącem ludzi trzeba porwać ich czy to talentem, czy osobowością, czy też w końcu mieszanką obu tych cech, uwaga publiczności skupiona jest bowiem tylko na tej jednej jedynej osobie, która musi być w tym momencie niezaprzeczalnym władcą sceny. Tego niestety w tym przypadku wokaliście Pudelsów oraz Homo Twist po prostu zabrakło. Mimo zaprezentowania znanych chyba wszystkim hitów jak Ostatnia nock”, czy bardzo poważnego Synu, odczuwałem pewien niedosyt. Londyńska publiczność przyjęła jednak solowy występ artysty bardzo dobrze. Maciek pomiędzy piosenkami prowadził ożywiony dialog z publicznością, która raz po raz wybuchała śmiechemi i domagała się bisów. Dwa ostatnie koncerty były dla mnie istną gratką, tym większą że kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać po Voo Voo. Jako pierwszy zagrał zespół z Zielonej Góry, Raz Dwa Trzy. Z czarującym frontmanem Adamem Nowakiem łączy ze sobą tak wiele gatunków, że trudno jednoznacznie określić rodzaj muzyki prezentowany przez grupę. Romansując z rockiem, poruszamy się w stylistyce piosenki autorskiej, a także poezji śpiewanej poprzetykanej folkowymi nutami. Poetyckie teksty Nowaka wybrzmiewają przy akompaniamencie delikatnej perkusji i szklanych dźwiękach bluesowych gitar. Raz Dwa Trzy obudził niesamowite emocje i wzruszał, nieraz aż do łez. Chociaż zdarzyło mi się już kilka razy być na koncercie tej niecodziennej formacji, zawsze były to koncerty akustyczne. W niedzielę 6 marca mogłem zobaczyć co dzieje się, kiedy przez Raz Dwa Trzy popłynie prąd i muszę przyznać, że umiejętności muzyków zrobiły na mnie wrażenie. Doskonałe kompozycje, jak choćby najbardziej znany szlagier zespołu Trudno nie wierzyć w nic, Talerzyk czy Jutro możemy być szczęśliwi pulsowały delikatnymi nutami, by po chwili nabrać tempa i wybuchnąć całą paletą dźwięków. Koncertem zamykającym pierwszą edycję Buch Festu był występ utytułowanego zespołu Wojciecha Waglewskiego, czyli Voo Voo. Ich historia to dwadzieścia pięć płyt długogrających, dziewięć albumów koncertowych i dwie kompilacje. Obecny skład zespołu, jaki zaprezentował się przed londyńską publicznością, to Wojciech Waglewski, Mateusz Pospieszalski, Karim Martusiewicz oraz Michał Bryndal. Po raz pierwszy mogłem podziwiać tę kepelę na żywo. Członkowie Voo Voo to prawdziwi wirtuozi swych instrumentów, perfekcyjne aranże i masa improwizacji przeplatały się z kompozycjami z przepastnej płytoteki. Mateusz Pospieszalski – saksofonista i wokalista zaczarował publiczność, a to co wyprawiał na scenie ze swoimi instrumentami i głosem zakrawało na niemożliwość. Przesterowana gitara Waglewskiego na przemian akompaniowała i przejmowała rolę instrumentu prowadzącego, a perkusista Michał Bryndal sprawiał wrażenie posiadania dodatkowej pary rąk. Mieszanka muzyki etnicznej i porywającego rocka okazała się bardzo smacznym deserem, a Voo Voo zyskało dzięki temu koncertowi nowego oddanego fana. Podczas Buch Festu skumulowana dawka pozytywnych emocji przekraczała dopuszczalną skalę bezpieczeństwa. Buch Fest zakończył się wielkim sukcesem i na pewno będzie więcej edycji. Tymczasem zapracowany organizator nie osiada na laurach i zaprasza na kolejne koncerty – już 17 maja będziemy mieli okazję podziwiać w londyńskim klubie Scala zjawiskową Marysię Peszek, a dwa tygodnie później wielka uczta dla fanów mocnego grania, do których sam się zaliczam. W O2 Forum wystąpi Illusion, Acid Drinkers i Afromental – serdecznie zapraszamy w imieniu BUCH IP.

Maciek Maleńczuk

Ze szkicownika Marii Kalety:

Londyńskie dworce Czy może istnieć nowoczesne miasto bez sprawnie działającej komunikacji? Oczywiście nie, więc nie jest to przypadek, że prawie wszystkie londyńskie place budowy powiązane są jakoś z głównymi dworcami kolejowymi. Nie przywiązując szczególnej wagi do chronologii wydarzeń, przyjrzyjmy się najważniejszym z nich. Dworzec St Pancras jako pierwszy wrócił do swojej dawnej wiktoriańskiej świetności. Jego projektant George Gilbert Scott zapewne nie zauważyłby różnicy, ale za jego bajkową, frontową fasadą ukryty jest supernowoczesny terminal Eurostar łączący Londyn z Europą. Dworzec London Bridge kończy swoją transformację, zainicjowaną przez budowę po sąsiedzku wieżowca Shard, przebudowę szpitala Guy’s and St Thomas oraz bardzo interesującą choć mało zauważalną regenerację arkadowych wnęk, ukrytych pod kolejowymi wiaduktami prowadzącymi do tego dworca. Dworzec Paddington jest powiększony o nowe połączenie z linią metra Hammersmith & City. Po sąsiedzku powstała dzielnica nowych wieżowców, a kolejne, próbujące wysokością dorównać Shardowi, już wywołują prasowe emocje. Dobiega końca przebudowa dworca King’s Cross z nową, fascynującą, przeszkloną poczekalnią i wyeksponowanym wejściem na słynny peron numer 9 i ¾. Sam dworzec jest tylko częścią znacznie większego planu przebudowy całej, zapomnianej dzielnicy położonej na północ od niego. Dworzec Victoria znajduje się w samym centrum budowlanego sztormu. Otaczające go nowe budynki nabierają już ostatecznego kształtu, ale minie jeszcze chwila, nim można tam będzie się swobodnie poruszać nie gubiąc się w labiryncie tymczasowych przejść. Dworzec przy Liverpool Street jeszcze nie wie, co go czeka. Gigantyczny plan regeneracji całej dzielnicy Broadgate właśnie wkracza w fazę końcowych negocjacji z wykonawcami, a plany jej transformacji dostępne są już w internecie. Dworzec Euston czeka porównywalna rewolucja; planowana budowa końcowej stacji super szybkiej linii HS2 do Szkocji w połączeniu z kilkunastoma nowymi budyn-

kami mieszkalnymi, które powstaną nad jej torami, zmieni za kilka lat wygląd tego dworca nie do poznania. Londyńskie dworce, jak widać, są w centrum zainteresowania miejskich planistów. Jeśli dodać do tego zaawansowaną już budowę nowej linii Crossrail przecinającej Londyn z zachodu na wschód oraz planowaną budowę kolei HS2 to widać wyraźnie, że nasz burmistrz zupełnie poważnie myśli o rozsupłaniu londyńskiego węzła komunikacyjnego. Chwała mu za to, bo jak ważna jest to kwestia, wie każdy, kto próbuje wsiąść do autobusu, metra czy pociągu w godzinach szczytu. Jednak dla mnie prawdziwym bohaterem codziennych podróży nie jest żadna z dworcowych gwiazd z londyńskiego komunikacyjnego czerwonego dywanu, ale niezliczone małe podmiejskie stacyjki, otaczające Londyn pajęczą siatką nieznanych nazw pamiętających czasy królowej Wiktorii. Ich architektura jest prosta, swojska i funkcjonalna – pojedynczy peron z dwoma liniami torów po obu stronach prowadzących w przeciwnych kierunkach, jakieś schody, podwójna linia stalowych kolumn podtrzymujących dwuspadowy drewniany dach, ledwo chroniący przed deszczem. Są one dość leciwe i trochę zaniedbane, pewnie z braku funduszy. Rzadko zaglądają tu turyści, za to rozpoznają się sąsiedzi, zamieniając ze sobą parę uprzejmych słów. Uważne oko zanotuje kilka szczegółów. Oto, okazuje się, że balustrada zniszczonych schodów jest niezwykle ozdobna i wykonana z solidnego, kutego żelaza albo odlana z żeliwa. Stalowe kolumny wspierające dach są przykładem wiktoriańskiego gustu; mają pięknie rozbudowaną bazę i jeszcze ciekawszy kapitel, wdzięcznie łączący jego strukturalną perfekcję z intrygującym geometrycznym rysunkiem. Wbrew prawom masowej, powtarzalnej produkcji, różnorodność tych małych architektonicznych detali jest zdumiewająca, tak jakby ambicją projektanta było wydobycie z każdego dworca coś indywidualnego i rozpoznawalnego tylko dla tego miejsca.


Umberto Eco 1932 – 2016 Niewielu było filozofów, którym z łatwością przychodziła zmiana pozycji obserwatora. Akademicki gorset bywał zbyt ciasny, by go porzucić i choć robili taki wysiłek, ich próby kończyły się akademicką poprawnością. W gatunkach typowo literackich, gdzie nie tylko erudycja, ale kreatywność decyduje o całości, pozostawali jedynie praktykującymi teoretykami. Kto dziś czyta twórczość typowo literacką Sartre’a, a jest tego sporo. Tej niezwykłej rzeczy dokonał Umberto Eco. Przez większość życia był przede wszystkim akademickim profesorem. Urodził się 5 stycznia 1932 roku w mieście Alessandria w Piemoncie na północy Włoch. W 1954 roku ukończył filozofię na Uniwersytecie w Turynie, a swą pracę magisterską poświęcił świętemu Tomaszowi z Akwinu. To rezultat jego wcześniejszych związków z Kościołem katolickim i działalności w Akcji Katolickiej. Ale już wkrótce zainteresował się semiotyką i kulturą masową. Wydawałoby się, nic bardziej odległego, uważny jednak obserwator i uczestnik współczesności, jakim był Umberto Eco nie widział w takim zestawieniu żadnej sprzeczności. Początki postmodernizmu (termin przez niego wyszydzany) widział właśnie w średniowieczu, a znajomość tej epoki i jej elementów w kulturze masowej podpowiadała oryginalne skojarzenia prowadzące do rekonstrukcji naszej duchowej drogi. Na początku jego kariery nic jednak nie zapowiadało wyjątkowej roli, jaką Umberto Eco miał odegrać w historii filozofii i literatury. Jego pierwsza publikacja Problem estetyki u świętego Tomasza to rozwinięcie tez pracy magisterskiej, nie przebił się z nią w świecie akademickim. To być może ówczesne rozczarowanie skierowało Eco w

stronę pulsującego życia współczesności, czyli królestwa mass mediów. Telewizja RAI szukała reporterów i dziennikarzy mających ją „odmłodzić” między innymi poprzez krzewienie kultury współczesnej. Zaczyna pracę w redakcji katolickiej, tworzy programy dla dzieci z udziałem słynnej włoskiej postaci-maskotki, myszki Gigio. To z tego okresu pochodzi jego pierwszy słynny esej (doceniony znacznie później) Fenomenologia Mike’a Bongiorno, dedykowany jednemu z najbardziej znanych prezenterów włoskiej telewizji. Kolejny etap życia Umberto Eco to praca w charakterze redaktora w znanym wydawnictwie Bompiani. W nim opublikował w 1962 roku swoją pierwszą (nie licząc studenckiego debiutu) książkę (do tej pory wznawianą) Dzieło otwarte. Jej sukces zaskoczył także samego autora. Przedstawił w niej koncepcję semiotycznej analizy dzieła sztuki. Sukces wydawniczy zapoczątkował karierę uniwersytecką. Począwszy od lat 60. wykładał w Turynie, Mediolanie, Florencji i w Bolonii, gdzie w 1975 roku otrzymał katedrę semiotyki i został profesorem zwyczajnym. To również na uniwersytecie bolońskim kierował Instytutem Komunikacji i Rozrywki DAMS i prowadził zajęcia z teorii mediów i komunikacji. Analizował największe fenomeny środków przekazu i kultury masowej, między innymi postać Jamesa Bonda oraz popularne komiksy, których był wielkim znawcą. Prawdziwym przełomem dla Umberto Eco był rok 1980, kiedy ukazała się jego pierwsza powieść Imię róży. Nie liczył na sukces, napisał ją sprowokowany przez znajomą redaktor, która wymyśliła cykl krótkich opowiadań

pisanych nie przez literatów. Podjął wyzwanie, ale z opowiadania powstała ponad 500-stronicowa powieść, która w krótkim czasie pobiła wszelkie rekordy i została zaliczona do literackiego kanonu XX wieku. Teoretyk wykorzystał swoją wiedzę, znajomość różnych konwencji stylistycznych i stworzył dzieło integralne z wielopoziomowym przekazem, w tym również warstwę detektywistyczną. Z dużym literackim polotem i perfekcyjną dyscypliną narratora. Podobno Umberto Eco organizował sobie wizje lokalne i sprawdzał ile przeor zdoła przekazać w swojej oracji pokonując długość klasztornej nawy. Zachęcony sukcesem napisał kolejne powieści: historyczne Baudolino, Wyspę dnia poprzedniego, Wahadło Foucaulta i Cmentarz w Pradze. We wszystkich powtarza się ulubiony motyw Eco – upodobanie ludzkości do teorii spiskowych. Dał temu szczególnie wyraz w Temacie na pierwszą stronę, gdzie dla jednego z dziennikarzy cała włoska historia powojenna, z terroryzmem i zamachem na Jana Pawła II włącznie, wynika z tego, że Mussolini nie został po wojnie stracony, lecz przechowany w którymś z rzymskich klasztorów albo w Argentynie w oczekiwaniu na wielki powrót. W tym szaleństwie była metoda. Książki Eco osadzone w historii nie były jej lekcją. Dekoracje z ubiegłych wieków pokazują za to jak bardzo kondycja ludzka pozostaje niezmienna. A książka jako przekaz wielopoziomowy, podobnie jak życie, powinna trafić do czytelników intelektualnie i emocjonalnie zróżnicowanych. Umberto Eco nauczył nas samoobrony przed jałowością kultury masowej. Grzegorz Małkiewicz


drugi brzeg |33

nowy czas |2-3 (220) 2015

Andrzej Żuławski

Jan Ciechanowski 1930 – 2016

1942 – 2016 Jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów filmowych. Pochodził z artystyczno-intelektualnego klanu: miał w swojej rodzinie pisarzy, malarzy, był synem poety, prozaika i dyplomaty Mirosława Żuławskiego. Wychował się we Francji, tam studiował reżyserię w Institute des Hautes Etudes Cinématographiques i filozofię na Sorbonie. Ale swoje pierwsze filmy nakręcił w Polsce. Od początku swojej kariery był twórcą niepokornym, środowiskowym outsiderem. Zaczynał pracę w latach 60. jako asystent Andrzeja Wajdy. Jako samodzielny reżyser zadebiutował Trzecią częścią nocy. W polskim kinie pojawiło się dzieło obalające okupacyjne mity, którego twórca zupełnie inaczej patrzył na wojnę. Żuławski narysował skomplikowany portret człowieka w sytuacji totalnego zagrożenia. Jeszcze bardziej szokującym obrazem jest Diabeł, w którym Żuławski rozprawił się z inną polską świętością – szlachetczyzną, ale również zaproponował studium zła. Akcja filmu toczyła się w 1793 roku, gdy na mocy układów rozbiorowych do Wielkopolski wkraczały pruskie wojska. Śledząc losy niedoszłego królobójcy, uratowanego przez diabla przed śmiercią, reżyser opowiedział o rozpadającym się świecie, w którym przestają obowiązywać jakiekolwiek zasady moralne i etyczne. Film na wiele lat trafił na półki. Jeszcze gorszy los spotkał jego inny obraz. Produkcja Na srebrnym globie została w połowie lat 70. zawieszona całkowicie. Ekipa zdołała wykonać 70 proc. zdjęć. Reżyser wrócił do tego wizjonerskiego filmu science-fiction dopiero dziesięć lat później. Żuławski, związany z Francją, miał już wtedy na swoim koncie nakręcony tam obraz Najważniejsze to kochać z Romy Schneider i Klausem Kinskym. W latach osiemdziesiątych powstały tam kolejne jego filmy: Opętanie, Kobieta publiczna, Narwana miłość. Potrafił odkrywać gwiazdy. W dwóch pierwszych filmach zagrały Isabelle

Od 1943 roku był żołnierzem Armii Krajowej. Dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Uczestnik Powstania Warszawskiego, w trakcie którego został ranny. Po jego upadku znalazł się w niewoli niemieckiej. Po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie zajął się pracą naukową jako historyk. Był profesorem University College London. W wydanej po raz pierwszy w Londynie w 1971 roku książce sprzeciwiał się przekonaniu o konieczności wybuchu Powstania Warszawskiego,

Cecil Parkinson Adjani i Valerie Kaprysky. W następnym Sophie Marceau. Gdy przyszła na plan, miała siedemnaście lat i po Prywatce była ukochaną nastolatką całej Francji. Żuławski zmienił jej wizerunek, rok później wyszła za niego za mąż. Przy Żuławskim Sophie Marceau dojrzała i rozkwitła. Świetne kreacje stworzyła w jego filmach Moje noce są piękniejsze niż wasze dni Błękitna nuta, Wierność. W Polsce w 1996 roku na ekrany w atmosferze skandalu weszła Szamanka. To historia namiętności, która przeradza się w obsesję. Żuławski znowu wyjeżdża do Paryża, gdzie zrobił dwa kolejne filmy: Wierność i Księżną de Cleves. Po nakręceniu Kosmosu w oparciu o powieść Gombrowicza otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera na Festiwalu Filmowym w Locarno.

Nancy Reagan 1922 – 2016 Była jedną z najbardziej wpływowych żon prezydentów Stanów Zjednoczonych. Jak podkreślił prezydent Obama, to ona określiła rolę Pierwszej Damy w Białym Domu. Reaganowie wzięli ślub w 1952 roku. Była aktorką. W pierwszym filmie wystąpiła w roku 1949. Był to Cień na ścianie. Kolejnym znanym filmem był Next Voice You Hear and East Side, West Side. W ostatnim filmie z jej udziałem, czyli Piekielne koty z marynarki wystąpiła w roku 1956 już u boku męża. Z kariery aktorskiej zrezygnowała, poświęcając się obowiązkom rodzinnym. Chociaż nie brała bezpośrednio udziału w życiu politycznym, jej wpływ na gubernatora, a później prezydenta był powszechnie znany. Roland Reagan doceniał oddanie żony, która dla niego poświęciła swoją karierę. Jeszcze większą sympatię i uznanie Amerykanów zdobyła, kiedy przez ponad 10 lat opiekowała się chorym na Alzheimera byłym prezydentem. Po śmierci męża zaangażowała się w działalność charytatywną zbierając miliony dolarów na walkę z chorobą Alzheimera. Została pochowana w grobie męża na terenie Ronald Reagan Presidential Library w Simi Valley, Kalifornia.

które ocenił jako błąd i klęskę. W latach 90. Jan Ciechanowski brał udział w pracach Polsko-Brytyjskiej Komisji Historycznej.

1931 – 2016 Pochodził z rodziny robotniczej i nic nie wróżyło jego politycznej kariery w Partii Konserwatywnej, nic też nie wróżyło jej dramatycznego końca. Absolwent prawa w Cambridge, po studiach podjął pracę w City. Posłem do Izby Gmin został w 1970 roku. Szybko robił parlamentarną karierę, a po wygranych wyborach w 1979 roku Margaret Thatcher przydzieliła mu tekę w Ministerstwie Pracy. Prawdziwy awans nastąpił w 1981 roku, kiedy został przewodniczącym partii.

Od tego czasu uważany był za naturalnego następcę Thatcher. Jego błyskotliwą karierę przerwało urodzenie się nieślubnego dziecka.

Terry Wogan 1938 – 2016 Fenomen telewizji brytyjskiej, z pochodzenia Irlandczyk. Początkowo pracował w irlandzkim radiu. W BBC rozpoczął pracę pod koniec lat 60. Nadal zdobywał cenne doświadczenie przydzielany do różnych programów. Zwrotem w jego karierze było objęcie prowadzenia w programie porannym Radia 2. Przez lata sarkastycznie prowadził dla brytyjskich widzów konkursy Eurowizji. Prawdziwym szlagierem stał się w latach 80. jego autorski program Wogan nadawa-

ny w najlepszym okresie trzy razy w tygodniu. Dzięki niemu Terry Wogan stał się narodową instytucją lat 80. i 90. ubiegłego wieku.


34| pytania obieżyświata

Kto słyszał o wojowniczych Lolach?

Włodzimierz Fenrych

W

1950 roku, pokonawszy Czang Kai-szeka, armie komunistycznych Chin ruszyły na Tybet, by wyzwalać tamtejszych „niewolników”. Owi „niewolnicy” szybko się zorientowali co to za „wolność” im przynoszą Chińczycy, a że z natury pokorni wcale nie byli, walczyli z „wyzwolicielami” do upadłego. W końcu tybetańska partyzantka została stłumiona, a kto mógł, uciekł do Indii, gdzie wcześniej już schronił się Dalaj Lama. Niektórzy z tych bojowników opisali swoje przeżycia, a niektóre z tych wspomnień przetłumaczone zostały na angielski.

Strój arystokraty Lolo w muzeum w Xichangu

Kiedy wiele lat temu byłem w Indiach, niektóre z tych książek kupiłem i dowiedziałem się z nich, że nie tylko Tybetańczycy walczyli do upadłego z chińskimi „wyzwolicielami”. Walczyli z nimi również mieszkańcy gór Liangshan z pogranicza Syczuanu i Junnanu, zwani Lolo. Niestety nie mieli oni swojego Dalaj Lamy słynnego na cały świat i mało kto wie nie tylko o tej wojnie, ale w ogóle o ich istnieniu. Komunistyczna propaganda przedstawia ich jako społeczeństwo wyzyskiwaczy, którzy polowali na niewolników i tych niewolników trzeba było wyzwolić, stąd ta wojna. Jednocześnie komunistyczna propaganda przedstawia wszystkie „mniejszości narodowe” w Chinach, w tym również Lolo, jako chłopstwo, którego głównym osiągnięciem na polu kultury jest produkcja kolorowych strojów ludowych. Chłopstwo, które trzeba ucywilizować, wyplenić zabobony, dzieci posłać do chińskiej szkoły. Wyplenić zabobony, czyli wszystko, co się ociera o religię, najlepiej przez zlikwidowanie wszelkich kapłanów, mnichów, szamanów. Dzieci posłać do chińskiej szkoły, choćby językiem mniejszości mówiło kilka milionów ludzi i choćby w tym języku od średniowiecza pisane były księgi. No właśnie, księgi. Wzmianka o powstańcach Lolo, jaką znalazłem trzydzieści lat temu, wzbudziła moje zainteresowanie tym ludem i odtąd szukałem o nich wszelkiej informacji. W Anglii znalazłem kilka książek misjonarzy, którzy byli w Chinach przez rewolucją, w jednej z nich była wzmianka o Lolach, którzy swoje święte księgi od stuleci spisywali pismem zupełnie niepodobnym do chińskiego. Było nawet reprodukowane zdjęcie takiej księgi. No więc jak to jest? Ciemne chłopstwo, które od średniowiecza święte księgi pisze? Ciekawy temat: lud mający własne pismo, piszący księgi od setek lat, a do tego do upadłego walczący z komunistami, a w zachodnich językach prawie wcale nie ma o nim informacji. Może by tam pojechać i dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki? Może gdzieś na miejscu będzie można zobaczyć te księgi? Może coś się i dziś w tym języku publikuje? Jakieś czasopisma? Może jeszcze można znaleźć ludzi, którzy pamiętają partyzantów i skłonni byliby coś o nich opowiedzieć? Liangshan, czyli Góry Chłodne, to dziś Region Autonomiczny Mniejszości Narodowej Yi („Yi” to po chińsku politycznie poprawna nazwa – „Lolo” w tym języku brzmi podobno obraźliwie). Stolicą regionu jest półmilionowe miasto Xichang. Wedle przewodnika połowę mieszkańców stanowią Chińczycy, a z tego wynika, że druga połowa mieszkańców to Lolowie. Napisy – zarówno nazwy ulic, jak szyldy sklepów – są w dwóch językach, po chińsku oraz w jakimś nieznanym mi piśmie, bardzo różnym od chińskiego. Na ulicach widać twarze wyraźnie różne rasowo. Gdzieniegdzie można też spotkać osoby w kolorowych ludowych strojach. Chciałoby się do nich zagadać, zapytać o powstańców i o stare księgi, ale jak to zrobić? I po jakiemu? Czy będą znali angielski? Nasz hotel jest za miastem nad malowniczym jeziorem otoczonym górami. Piękne miejsce, tłumy turystów, tyle że chińskich, my jesteśmy jedynymi cudzoziemcami. Chińscy turyści nie przyjeżdżają tu oglądać kolorowo ubranych górali. Tak naprawdę to chińscy turyści robią wrażenie jakby nie całkiem świadomych tego, że ci górale tutaj są i że reprezentują ciekawą kulturę. Chińscy turyści są przyjaźni, łatwo z nimi nawiązać kontakt, sami zagadują, tyle że z reguły barierą jest nasza wysoce niedoskonała znajomość ję-

zyka. Chyba że znajdzie się ktoś, kto zna angielski, ale w tym rejonie Chin to rzadkość. Od anglojęzycznych turystów dowiadujemy się, jak Chińczycy postrzegają tych górali. Czy wydawane są książki i czasopisma w języku Lolo? Skądże, ci górale to hołota, nie myją się i śmierdzą z daleka, a poza tym są wrogo nastawieni do Chińczyków, agresywni i lepiej ich unikać. A w ogóle to nie należy mówić Lolo, bo to obraźliwe. A do dzielnic zamieszkanych przez nich lepiej nie chodzić, zamiast tego można pojechać kolejką linową na górę Lushan, albo pożyczyć rower i pojechać na wycieczkę dookoła jeziora, jest specjalnie do tego zrobiona asfaltowa ścieżka wijąca się wśród mokradeł. Na mokradłach rosną lotosy o wielkich liściach i pięknych, różowych kwiatach, to jest prawdziwa atrakcja turystyczna. Lokalny akcent na użytek chińskich turystów też jednak jest. Jest to Muzeum Kultury Społeczeństwa Opartego na Niewolnictwie. Bo Lolowie (czyli Yi) to nie tylko chłopi ubrani w kolorowe stroje. Lolo to społeczeństwo wyzyskiwaczy, posiadaczy niewolników, których to niewolników trzeba było wyzwolić. Muzeum to po części taka komunistyczna propaganda informująca ogólnikowo o krwawej wojnie z posiadaczami niewolników, są nawet wystawione jako eksponaty jakieś stare karabiny, ale bez informacji do kogo te karabiny należały. Nie ma informacji o tym, kto z kim walczył, nie ma nazwisk dowódców, miejsc i dat bitew, są za to zdjęcia jakichś nędznie ubranych ludzi, no i te zardzewiałe karabiny. Generalnie jednak odniosłem wrażenie, że ta propagandowa część, jak również nazwa muzeum, to tylko pretekst. Większość ekspozycji ma charakter etnograficzny, przedstawia kulturę ludu Lolo bez odniesień do niewolnictwa. Jest tam opis struktury klasowej z podziałem na pięć klas: zimo, czyli arystokrację, nuohe, czyli szlachtę, quno, czyli wolnych chłopów, gajia, czyli chłopów przywiązanych


|35

Kobiety Lolo na ulicy Xichangu

Selfie z Lolkiem

do ziemi, oraz gaxi, czyli służbę domową (te dwie ostatnie klasy to wedle komunistów niewolnicy). Jest też odrębna sala poświęcona kapłanom bimo, bo Lolo mają swoją własną religię i własnych kapłanów. Ci kapłani prowadzą ceremonie takie jak śluby czy pogrzeby, znają też medycynę ludową opartą w dużej części na zielarstwie. To oni pisali stare księgi w piśmie Lolo, kilka z tych ksiąg jest też w tym muzeum wystawionych. Są nawet nazwiska słynnych bimo z przeszłości, choć komentarze nie są zbyt klarowne i nie bardzo zrozumiałem, z jakiego powodu są oni sławni. Oczywiście twórcy muzeum nie mogą otwarcie pisać o osiągnięciach jakichś kapłanów, wszelkie „osiągnięcia” ludzi związanych z religią to przecież zabobony. Jedno osiągnięcie trzeba uznać za – przynajmniej – oryginalne. Chodzi o kalendarz Lolo, który ma dziesięć miesięcy, każdy miesiąc 36 dni. Opracowany on został przez astronoma imieniem Shapu Erjie. Z czego wynika, że owi kolorowo ubrani chłopi zajmowali się także astronomią, i to zupełnie niezależnie od wszelkich okolicznych cywilizacji. Jest też sala eksponatów bliższych współczesności, czasopisma i książki drukowane w języku Lolo już w Chinach Ludowych. Trochę są zakurzone, wydane przed rewolucją kulturalną. Czy dziś ktoś coś takiego wydaje? Czy ktoś coś takiego czyta? Moi znajomi Chińczycy twierdzą, że nigdy o czymś takim nie słyszeli. Z tego co wiem, to cała edukacja w Chinach odbywa się po chińsku, czy jest więc jeszcze ktoś, komu łatwiej byłoby czytać w języku Lolo? Przed wejściem do muzeum jest kilka sklepów z pamiątkami. W jednym z nich sprzedawane są malowidła tuszem, a także... czasopisma w języku miejscowych górali. Ale tylko w połowie, druga połowa jest po chińsku. Chyba niezbyt są popularne, widzę, że jest to miesięcznik, ale do nabycia są numery o parę lat wstecz. Pewnie jest to taka finansowana z kasy państwowej propagandówka – sprzeda się czy nie, jest dowód, że wydawane są pisma w języku mniejszości narodowej. Jeden z tych starych numerów ma symptomatyczną okładkę – portret w charakterystycznym turbanie z wystającym czubkiem. Sęk w tym, czyj to jest portret. Wiem, że nie zgadniecie, więc sypię od razu: jest to ni mniej ni więcej tylko Władymir Iljicz Lenin. Pamiętacie ten slogan – „Lenin wiecznie żywy”?


36| historie nie tylko zasłyszane

2-3 (220) 2016 | nowy czas

Sezon zielonych jabłek

Jacek Ozaist

T

amtej nocy Maciek parł do życia z tak wielką energią, że chyba spodziewał się po czekającej na niego jasności samych dobrych rzeczy. Ułatwił matce poród, ale wtedy wcale nie była mu wdzięczna. Marzyła o dziewczynce, którą będzie mogła ubierać, czesać i dyscyplinować, a potem, gdy dorośnie – kształtować wedle swoich wyobrażeń. Nadejście chłopca na chwilę zburzyło porządek jej rzeczywistości, bała się potomka płci męskiej, bo doświadczenia z mężczyznami miała raczej złe. Oczywiście, tuliła go i głaskała, lecz z większym lękiem, niż miałoby to miejsce w przypadku dziecka płci żeńskiej. Maciek urodził się przed czasem i ten jeden jedyny raz nie przyspieszył niczego z własnej woli. Sprawił to za niego Rysiek, który będąc w pijackim amoku, tak zdenerwował ciężarną żonę, że puściły jej nie tylko nerwy, lecz również wody płodowe. Tamtej fatalnej nocy, kiedy lekko prószył śnieg, Rysiek zawiózł Teresę taksówką do szpitala i zaraz potem wrócił, żeby dokończyć niefortunnie rozpoczęte wino. Nie miało handlowej nazwy. Nazywało się Wino i miało na etykietce literę W. Wiele takich było jeszcze przed nim, wiele miał już za sobą. Scysja zaczęła się niewinnie, od gorączkowego przeszukiwania kieszeni. Jedną z pijackich obsesji Ryśka było bowiem to, że wszyscy wokół na niego dybią, a w szczególności na zapasy taniego wina i gotówkę, której zazwyczaj i tak nie posiadał. Opętany strachem chował te swoje skarby z taką wymyślnością, że po jakimś czasie sam nie potrafił ich znaleźć. Wtedy wybiegał z pokoju z roziskrzonymi oczami i czerwoną twarzą i wrzeszczał nieludzkim głosem: „kto ukradł moje wino!!! Tamtej nocy też szukał winnych, a że w pobliżu nie było nikogo, oprócz jego własnej żony, na niej skupił swą wściekłość. Stąd smutny, traumatyczny fakt – Maciek przyszedł na świat zbyt wcześnie z powodu alkoholu. W domu Rysiek od razu wpadł w pijacki ciąg, przerwany dopiero tajemniczą eksplozją, dzięki której w oknach okolicznych domów wyleciały szyby. Podobno w pijackim zwidzie odkręcił gaz, chcąc skończyć

swój marny żywot poprzez ulotnienie, a potem o tym zapomniał i postanowił zapalić papierosa. Wybuch zrobił sporą dziurę w dachu, zaś przewrażliwona na punkcie tak zwanego bezpieczeństwa publicznego władza ludowa otoczyła okolicę kordonem godnym ataku terrorystycznego. Rysiek stałby się sławny, gdyby nie fakt, że sprawie natychmiast ukręcono łeb. Jako zdolny artylerzysta, oficer rezerwy i świeżo upieczony pracownik Milicji Obywatelskiej, z której od razu delikatnie go usunięto, nie poniósł żadnych konsekwencji poza krótkotrwałym badaniem psychiatrycznym w szpitalu. Prokuratura umorzyła śledztwo ze względu na jego, wciąż jeszcze dobrą (modne wtedy słowo „nieposzlakowaną”) opinię oraz rzekomo znikomą szkodliwość czynu. Wymigał się, więc całe to zdarzenie nie wywarło na nim jakiegokolwiek głębszego wrażenia. Prosto ze szpitala psychiatrycznego trafił do sklepu monopolowego, by za ostatni grosz znów wypić za swoje zdrowie. Maciek już wówczas spoglądał na świat przez szybę inkubatora, ale ojca przy nim nie było. Dziecko nie mogło stanowić dla niego wielkiego wydarzenia. Został tatą po raz czwarty, zaś syn przydarzył mu po raz drugi. Miał wtedy czterdzieści lat i trzecią żonę. Kiedy wreszcie poszedł odwiedzić żonę wraz z dzieckiem w szpitalu, ledwo trzymał się na nogach. Przywlókł ze sobą bukiet niezbyt świeżych kwiatów, (zwędził je z czyjegoś grobu albo, co bardziej prawdopodobne, spod jakiegoś pomnika) oparł się o futrynę i wybełkotał coś o radości z powodu kolejnego potomka. Wszyscy wokół byli trzeźwi, więc nikt mu nie uwierzył. Narobił tylko Teresie wstydu. Po eksplozji zamieszkali w starym domu, który trzymał się znakomicie, choć przetrwał wiele historycznych burz. Należał przy tym do najpiękniejszych budynków w mieście. Po obu stronach każdego z okien na pierwszym i drugim piętrze stały posągi nagich atlantów i kariatyd, zaś dach wieńczyła ładna wieżyczka. Położenie i bryła tego domu były wprost niewiarygodne. Frontem przylegał do głównej ulicy, tyłem zaś do schodów, które akurat w tym miejscu sprowadzały jeden poziom miasta do drugiego. Jeden z jego boków łączył się z murami obronnymi położonego tuż obok zamku książąt Sypułkowskich, drugi zaś wychodził na wylot schodów i mniej więcej od połowy znacznie się zwężał. Budynek posiadał dwa wyjścia: od frontu – na ulicę oraz od tyłu – na schody. W górę szło się nimi na Stary Rynek o brzydkiej nazwie Plac Związku Walki Młodych, w dół – na ulicę Gagarina. Trzecią możliwość stanowił wąski przesmyk, który od połowy schodów biegł między kościelnym murem a pewnym starym domkiem. Wszyscy nazywali go Uliczką. Chodziło się nią na spacer z psem, wytrzepać dywan albo na mszę do kościoła

św. Mikołaja, który górował nad okolicznymi dachami. Budynek miał najbardziej wyszukany kształt, z jakim można się było spotkać nie tylko w mieście, lecz nawet w całym województwie. I jeszcze jedno. Zwężenie wzięło się stąd, że jeden z rogów był ścięty i przez to w całym pionie pokoje miały formę dziwacznego prostokąta. Ich mieszkanie usytuowane było właśnie w tym rogu, na pierwszym piętrze, a ponieważ miało tylko jedną ścianę wewnętrzną, zazwyczaj panował w nim dokuczliwy chłód. Składało się z trzech pokoi o wysoko zawieszonych sufitach i olbrzymich drzwiach, dość obszernej kuchni i byle jakiej klitki bez kanalizacji, zwanej łazienką. Do kąpieli używało się przenośnej wanienki, zaś w razie potrzeby fizjologicznej miało się do wyboru wiaderko w klitce albo wędrówkę do wspólnej ubikacji na końcu korytarza. Największy pokój umeblowano dwoma łóżkami oraz zestawem masywnych, przed-

wojennych mebli, wielkim stołem oraz wysokimi, rzeźbionymi krzesłami. I jakby tego było mało, zmieściły się jeszcze dwie dwudrzwiowe szafy i kaflowy piec. Dwie pary drzwi wiodły ku pozostałym pokojom, które z kolei posiadały bezpośrednie wejścia do kuchni. W ten sposób można było biegać w kółko albo jeździć na rowerze, co Maciek miał swego czasu bardzo polubić. Ten narożny pokoik, z powodu jego notorycznego wyziębienia traktowano po macoszemu. Małemu jednak od razu przypadł do gustu, bo cieszyło go przebywanie wśród hałdy niepotrzebnych sprzętów. Stała tam olbrzymia szafa, do której przenoszenia mniej niż czterech mężczyzn nie powinno się nawet co zabierać, stara, dziurawa kanapa oraz przeszklony kredensik. Najprzyjemniejszy był pokój trzeci. Miał tylko jedną ścianę zewnętrzną, więc łatwo dawał się ogrzać, a poza tym było z niego bardzo blisko do wyjścia. (cdn.)


historie nie tylko zasłyszane |37

nowy czas |2-3 (220) 2016

Pan ZenobiuSZ Za rok będziemy milionerami… Irena Falcone

Pan Zenobiusz to postać fikcyjna, jakkolwiek zdarzenia, które opisuję, miały miejsce. Są kompilacją różnych historii zasłyszanych wśród moich przyjaciół, niektóre zdarzenia odnoszą się do moich własnych doświadczeń.

– Dobrze, że dala się pani przeprosić, pani Irenko, ja naprawdę nie chciałem pani obrazić. Po prostu bardzo mi zależało, żeby pani ze mną ten interes zaczęła robić. Mówię pani, zrobimy pieniądze na tej budowlance. W przyszłym roku będziemy milionerami. Zenek prowadzi mój samochód, bo w jego w 10-letnim mercedesie nie wolno palić. Dba o to auto bardzo, zawsze jest wypucowane, pachnące i lśniące. Jedziemy moją hondą, bo ja restrykcji jeżeli chodzi o palenie w samochodzie nie mam. Palimy na zmianę, aby się nie zadusić dymem. – Jak zostaniesz już tym milionerem, to co zrobisz? Zenek patrzy przed siebie, wrzuca piąty bieg i mówi: – Nawet niezła ta pani honda, kto by pomyślał, że będzie tak ciągnąć na autostradzie. Po chwili milczenia dodaje, że nie wie, co by zrobił, dom by zbudował, motor by kupił, trochę by po świecie pojeździł tak jak Cejrowski. Spogląda na mnie i dorzuca: – A pani to pewnie nie wie, kto to Cejrowski, bo pani telewizji nie ogląda.

Znowu milczy przez dłuższą chwilę, a potem zastanawia się głośno, że pewnie by zaczął znowu pracować, bo by się nudził. Zaczyna kręcić gałką od radia szukając muzyki, po kilku próbach usatysfakcjonowany, iż znalazł odpowiednią stację, podkręca głośność, z radia płynie słodki glos Andrea Bocelli. Zenek uśmiecha się i mówi: – Wiem, że pani taką muzykę lubi, a ja już jakoś przecierpię to wycie. Musi być sprawiedliwie: pani auto, pani zasady. Jedziemy zobaczyć potencjalną robotę. Zenek jest bardzo podekscytowany. Kilka dni temu przyjechał do mnie i powiedział, że on mi teraz udowodni, że warto robić z nim interes. Poznał jakiegoś Hindusa, który ma pięć hoteli i wiele restauracji i chce wyremontować jedną z nich. Poza tym chce zmienić okna we wszystkich hotelach. Zenek cały rozpalony, jakby miał gorączkę, obliczał na kartce ile zarobimy na czterystu oknach. – Kopalnia złota, mówię pani. Kiedy próbuję się dowiedzieć czegoś więcej, np. czy są jakieś plany od architekta na remont i przeróbkę tej restauracji, bo podobno ma tam powstać jeszcze pięć mieszkań, odpowiada, by mnie o to głowa nie bolała, bo ten Hindus to poważny gość, on wie co robi, to jest prawdziwy biznesmen. Po godzinie dojeżdżamy do hotelu i restauracji. Hotel to bardziej przydrożny motel. W recepcji siedzi ładna, ale bardzo smutna i znużona Rosjanka. Wręcza nam klucz do stojącego obok budynku z oknami zabitymi płytami pilśniowymi. Odnoszę wrażenie, że uśmiecha się jakby trochę ironicznie, kiedy daje nam te klucze. Zenobiusz umówił się też z elektrykiem i z hydraulikiem, którzy już na nas czekają na parkingu. Wchodzimy całą grupą do środka. Jest ciemno, ale po zapaleniu światła wyłania się wnętrze opuszczonego budynku bez ścian podziałowych, sufitów, kable wiszą jak liany w dżungli, na niektórych przyczepione są kartki z napisem LIFE. Do not touch. Obchodzimy cały budynek, a Zenek z zapałem pokazując palcem nakreśla szerokimi łukami ramion, gdzie i co będzie. Tam będzie jeden flat, a tam będzie łazienka i kuchnia.

Sygnały ze skalnych ścian Paweł Zawadzki

T

ragedie tatrzańskie wchodzą w skład Trylogii tatrzańskiej wydanej przez Wydawnictwo Sklep Podróżnika. Autor tej książki to Wawrzyniec Żuławski (1919-1957), jeden z najwybitniejszych taterników i alpinistów, dziennikarz, pisarz, kompozytor. Jego ojcem był Jerzy Żuławski (1847-1915), poeta, pisarz dramaturg, prekursor polskiej literatury fantastyczno-naukowej, autor głośniej Trylogii księżycowej (Na srebrnym globie, Stara Ziemia, Zwycięzca), książki tak sugestywnie opisujące wyprawę na Księżyc, że w latach dzieciństwa czytałem je – byłem święcie przekonany, że to reportaż z autentycznej wyprawy. Ilustracje Stefana Zechowskiego świetnie pomagały uwierzyć małolatowi zaczarowanemu lekturą. 14 lutego br. w stulecie urodzin Wawrzyńca w zarządzie warszawskim Związku Kompozytorów Polskich odbyła się

skromna uroczystość przypominająca sylwetkę, życie i twórczość Wawrzyńca. W połowie lat 50., jako uczniak wakacje spędzałem ze swym Dziadkiem u zaprzyjaźnionych górali w okolicach Witowa i Doliny Chochołowskiej. Książki Na przełęczy, Księga Tatr, Róża bez kolców, Tragedie tatrzańskie, Sygnały ze skalnych ścian – były pierwszymi lekturami, które pochłaniałem bardzo przejęty, gdy za oknem lało i nie można było iść z Dziadkiem w góry, do lasu na grzyby czy biwakować na Dunajcem. Dziś, po upływie ponad 50 lat, czytam ponownie opowieści Wawrzyńca Żuławskiego, nie zestarzały się ani trochę, piękno i groza gór znakomicie oddane. Zakopane zabrało mi z życiorysu piętnaście lat. Znałem wielu przewodników tatrzańskich i ratowników GOPR-u. Moje „ślubne szczęście” przez kilka lat pracowało w biurze GOPR-u, przynosząc do domu opowieści komu i gdzie ratownicy spieszyli na ratunek, kto i gdzie się roztrzaskał i trzeba go było „zbierać łyżeczką”… Nieco później, mieszkając już w Warszawie, kibicowałem Andrzejowi Zawadzie, który był organizatorem i kierownikiem pierwszych w historii polskich zimowych wypraw w Himalaje. Emeryt, robię sobie czasem rachunek sumienia, rozważam, co by było gdyby” i czasami żal… Żałuję, że ominęła mnie profesja ratownika górskiego. Wawrzyniec Żu-

Elektryk i hydraulik, Anglicy, chodzą za nim bez słowa. Sprawdzają liczniki elektryczne, patrzą na te wiszące kable i pukają w rury. Po pół godzinie zwracają się do Zenka: – No to kiedy zobaczymy plany, bo tylko na podstawie planów możemy dać wycenę. Musi być pozwolenie od urzędu miasta na przerobienie pierwszego pietra na mieszkania. Czy to pozwolenie już jest? Zapada milczenie. Zenek grzebie po kieszeniach i wyciąga wyświechtaną kartkę z ręcznie narysowanym rysunkiem. Po czym mówi: – To jest plan. To dostałem od właściciela. Patrzymy wszyscy na tę kartkę w półmroku. Zapada długa cisza. Słychać tylko szum przejeżdżających samochodów na autostradzie. Po chwili Zenek szybko zaczyna mówić: – Właściciel miał tu dwóch Rumunów, to oni zrobili demolkę, ten budynek już trzy lata stoi pusty. Właściciel mówi, że żadnych pozwoleń nie potrzebuje. Dlaczego nie mamy mu wierzyć, facet ma pięć hoteli i prowadzi interesy od wielu lat. Bob, elektryk, który zna się dobrze z Zenkiem i wiem, że go bardzo lubi, mówi spokojnym głosem: – Słuchaj Zenek, może ten facet jest dobry w interesach, nawet na pewno, skoro ma pięć hoteli, ale ja w to nie wchodzę. Powiedz mu, że nie jesteśmy w Indiach i tutaj nie rysuje się planu domu patykiem na ziemi. Ja nie mam zamiaru podkładać się i ponosić odpowiedzialności prawnej za tego typu projekt. Jedyna osoba, która na tym zrobi pieniądze to ten Hindus. John, hydraulik, dodaje, że jest takie angielskie powiedzenie, że jeżeli coś jest zbyt piękne (dobre), aby było prawdziwe, to de facto nie jest prawdziwe. – Jak będą plany, to zadzwoń do nas – mówią i wychodzą. Zenobiusz stoi w tym opuszczonym budynku, wokół kable elektryczne lekko się kołyszą, a na posadzkę powoli opada trzyletni kurz, który podniósł się od powiewu wiatru wpadającego przez otwarte drzwi. Wychodzę z budynku zostawiając Zenka z jego iluzjami. Na parkingu motelu jest pusto, stoi tylko mój samochód. Too good to be true?

ławski świetnie opisuje wyprawy ratunkowe, w których brał udział. Prostotę wyboru – w złą pogodę jakiś turysta pobłądził, woła o pomoc, więc nie bacząc na trudne warunki po prostu trzeba pośpieszyć mu z pomocą. Ratować cudze życie, choćby narażając własne – jak symboliczny patron górskich ratowników Klimek Bachleda. Potem mogło się okazać – i bardzo często tak było – że ów turysta grzeszył głupotą, brakiem wyobraźni czy lekkomyślnością. Jak owe elegantki wybierające się na Giewont w szpilkach – przypadek do dziś spotykany. Ten kontrast między ofiarnym poświęceniem ratowników a lekkomyślnością turystów co jakiś czas owocuje sporem o koszty i brak edukacji. I nie zmienia faktu, iż wciąż spore grono ratowników w czerwonych swetrach na każdy sygnał jest gotowe spieszyć bez względu na pogodę z ratunkiem. Tak też zginął Wawrzyniec Żuławski w masywie Mont Blanc – szukając zaginionej trójki wspinaczy, przysypany szczelnie lawiną śmierć symboliczna. W dwa dni po spotkaniu w Związku Kompozytorów, poświęconym pamięci Wawrzyńca Żuławskiego media podały informację o śmierci Andrzeja Żuławskiego, reżysera i pisarza. Te wydarzenia poprzedziła informacja o śmierci Michała Jagiełły, kierownika GOPR-u i ratownika górskiego. Jego „uładzony życiorys” wyliczający ważne funkcje i stanowiska podały gazety. Wspominając czasy zakopiańskie i mając w ręku książkę Wawrzyńca Żuławskiego, nie mogę się oprzeć refleksji, że życiowy wybór Michała – bycie ratownikiem spieszącym z pomocą na każde wyzwanie – był jego najważniejszym wyborem.


Po galeriach, teatrach salach kinowych i koncertowych, oprowadza Sara Komaiszko

kino

Grimsby Osadzona w latach osiemdziesiątych dwudziestowiecznej Anglii komedia absurdu, według scenariusza mistrza grubymi nićmi szytej satyry filmowej, Sachy Barona Cohena. Jeśli rozbawił Was ,,Borat’’, ,,Bruno’’ bądź

co się dzieje Dyktator, to gwarantowane, że Grimsby również przypadnie Wam do gustu! Film opowiada historię braci, dwóch chłopców z sierocińca, którzy zostali rozdzieleni. Po latach, jeden z nich, angielski chuligan, odnajduje swojego brata - jednego z najlepszych agentów MI6. Tak właśnie agent do zadań specjalnych zostaje zmuszony do współpracy z własnym bratem, kibolem lokalnego klubu piłkarskiego. Razem będą musieli rozpracować globalny spisek terrorystyczny. Na film przejdę się z wielką ciekawością oraz małym sentymentem, gdyż tytułowe miasteczko Grimsby, skąd pochodzi filmowe rodzeństwo, to miejsce, gdzie zaczęło się moje życie na Wyspach. Ponoć przedstawione jest w filmie na równie zaśmiecone i pełne przemocy paskudne miejsce, tak jak w rzeczywistości - czego mieszkańcy Grimsby nie mogą darować scenarzyście.

muzyka Wojtek Mazolewski Quintet POLKA TOUR

MegaYoga Music we współpracy z Instytutem Kultury Polskiej w Londynie przedstawiają: WOJTEK MAZOLEWSKI

QUINTET POLKA TOUR. Niewielu jest artystów w Polsce tak często zapraszanych na występy zagraniczne, niewiele jest gatunków muzycznych, których przedstawiciele tak łatwo przełamują granice i których twórczość jest zrozumiała w niemal każdym zakątku świata. Wojtek Mazolewski to reprezentant polskiego jazzu w najlepszym wydaniu – z jednej strony nawiązujący do klasycznych brzmień i technik nagrywania, będący muzycznym spadkobiercą docenianych na całym świecie klasyków polskiego jazzu, z drugiej strony tworzący muzykę świeżą, zrozumiałą dla młodej publiczności zafascynowanej nowymi trendami, znającej jazz raczej przez pryzmat takich artystów jak Koop, Brad Mehldau czy Robert Glasper Experiment. Muzyka z najnowszej płyty kwintetu Wojtka Mazolewskiego zatytułowanego Polka to swego rodzaju pamiętnik wędrowca, stąd tytuł. Polka łączy tradycję z nowoczesnością – muzycznie (m.in. covery Major Lazer, Rage Against The Machine i Nirvany) i ideowo – wydaniu towarzyszy specjalna oprawa graficzna, na okładce znalazło się zdjęcie Małgorzaty Braunek zrobione przez mistrza fotografii Tadeusza Rolke. Album Polka to popis możliwości współpracowników Mazolewskiego: Joanny Dudy, Oskara Töröka, Marka Pospieszalskiego, Qby Janickiego. Sobota, 19 marca, godz. 19.00 The Garage London, 20-22 Highbury

Coś na co czekają wszyscy wielbiciele polskiego kina na Wyspach, to oczywiście KINOTEKA! Znamy już zapowiedzi tegorocznego, czternastego już festiwalu filmów polskich, który planowany jest od 7 do 29 kwietnia. W tym roku na piedestał wystawiona jest trójka nadzwyczajnych filmowców: Jerzy Skolimowski, Agnieszka Holland i – zmarły niedawno – Andrzej Żuławski. Festiwal rozpocznie najnowszy thriller psychologiczny Skolimowskiego 11 minut (film był polskim kandydatem do Oscara). Jest to opowieść o zdradzie, zazdrości i przeznaczeniu, który wyświetlony będzie podczas Gali Otwierającej KINOTEKę w Barbicanie. Oprócz tego, z filmografii Skolimowskiego będziemy mogli zobaczyć: Barierę (1966), Fuchę (1982) oraz Na samym dnie (1970), również w Barbicanie. W BFI Southbank podziwiać będziemy mogli twórczość Agnieszki Holland: Aktorów prowincjonalnych (1972), Kobietę samotną (1981) oraz W ciemności (2011). Natomiast w ICA zobaczymy ostatni film Andrzeja Żuławskiego, Kosmos (2015) na podstawie noweli Witolda Gombrowicza pod tym samym tytułem. Również w ICA wyświetlone będą inne filmy tego reżysera: Diabeł (1972), Najważniejsze to kochać (1975) oraz Opętanie (1981). Nie zabraknie również współczesnych filmów uznanych reżyserów w kategorii Nowe Polskie Kino, które będą wyświetlane

w Regent Street Cinema. Tu królować będzie Małgorzata Szumowska z Ciałem (2015), które zostało nagrodzone na ostatnich Berlinalach. Nie ustępuje jej jednak trzymająca w napięciu, inspirowana wstrząsającymi wydarzeniami w świecie polskiej mafii, Anatomia Zła (2015) Jacka Bromskiego. Dla amatorów horrorów, godną zobaczenia pozycją będzie Demon (2015) Marcina Wrony, reżysera, który popełnił samobójstwo pod koniec ubiegłego roku akurat podczas trwania Festiwalu Filmowego w Gdyni, w którym Demon również brał udział. Kolejnym, godnym uwagi thrillerem psychologicznym będzie Obce niebo (2015) Dariusza Gajewskiego, opowiadającym historię pary polskich imigrantów mieszkających w Szwecji (Agnieszka Grochowiak i Bartłomiej Topa), którym nadopiekuńcze państwo odbiera córkę. Z kolei fabularny debiut Macieja Migasa, Żyć nie umierać (2015) to historia śmiertelnie chorego byłego aktora (w tej roli fenomenalny Tomasz Kot), który chce wykorzystać pozostały czas, by uporządkować sprawy, naprawić błędy życiowe i pogodzić się z córką. KINOTEKę zakończy Gala Zamykająca, podczas której wyświetlony będzie nagrodzony Złotymi i Srebrnymi Lwami najnowszy film Janusza Majewskiego Ekscentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy. Fabian (Maciej Stuhr) wraca z emigracji do Polski, zakłada swingowy big

35-lecie zespołu Lady Pank

band i zakochuje się w Modeście, która wkrótce tajemniczo znika… Po projekcji filmu odbędzie się impreza w rytmie swingu w Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej w Londynie, gdzie na żywo zagra zespół jazzowy Wojtek Mazolewski Quintet (który stworzył muzykę do Ekscentryków). Co tu dużo gadać, KINOTEKA jak co roku zapowiada się bardzo ekscytująco i już nie możemy się doczekać pełnego programu! Z pewnością wkrótce pojawi się na stronie Instytutu Kultury Polskiej w Londynie, organizatora KINOTEKI. Szczegółowe informacje oraz bilety:

www.kinoteka.org.uk Otwarcie: czwartek, 7 kwietnia, zakończenie: piątek, 29 kwietnia Barbican Centre, Silk St, EC2Y 8DS BFI Southbank South Block, Belvedere Rd, SE1 8X ICA The Mall, SW1Y 5AH Regent Street Cinema, 309 Regent St, W1B 2UW Embassy of the Republic of Poland in London, 47 Portland Place, Marylebone, W1B 1JH

Po rocznej przerwie zespół LADY PANK wraca do Londynu, aby świętować swoje 35-lecie oraz promować nową płytę, której premiera odbędzie się wiosną 2016. Potężna energia, wiele hitów, sporo nowości oraz niespodzianki! Lady Pank to jeden z najpopularniejszych i najbardziej legendarnych polskich zespołów rockowych. Założony w 1981 roku przez Jana Borysewicza, uznanego i uzdolnionego polskiego kompozytora i gitarzystę. Wraz z wokalistą Januszem Panasewiczem stanowią trzon grupy, która – z krótkimi przerwami – już od 35 lat błyszczy na polskiej scenie muzycznej. Przeboje: Mniej niż zero, Kryzysowa narzeczona", Tańcz głupia, tańcz, Mała Lady Punk, Zamki na piasku, Zawsze tam, gdzie Ty, Wciąż bardziej obc, Zostawcie Titanica, Marchewkowe Pole, Tacy Sami czy Na co komu dziś na stałe weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej i wychowały już dwa po-


co się dzieje 39

nowy czas |2-3 (220) 2018

kolenia słuchaczy. Podczas działalności zespół wydał ponad 20 płyt, które pobiły wszelkie rekordy sprzedaży. Sobota, 30 kwietnia, godz. 20.00 The O2, Peninsula Square, SE10 0DX

teatr Oczyszczeni

Oczyszczeni (oryg. Cleansed) to trzecia sztuka teatralna autorstwa brytyjskiej pisarki Sary Kane. Premiera Oczyszczonych miała miejsce 30 kwietnia 1998 na deskach Royal Court Theatre w Londynie, a teraz pojawia się po raz pierwszy w National Theatre. Akcja dramatu rozgrywa się w dwudziestu krótkich scenach. Miejscem akcji jest uniwersytet, przekształcony w „sanatorium” pod rządami sadystycznego doktora Tinkera. Jego podopiecznymi są Graham i jego siostra Grace, oraz Robin, Rod i Carl. Tinker przeprowadza na nich eksperymenty. Oczyszczeni należą do nurtu nowego brutalizmu. Do maja 2016 National Theatre Upper Ground, SE1 9PX

Trash Story Pełny tytuł sztuki Magdy Fertacz to Trash Story albo sztuka (nie)pamięci. W niewielkiej miejscowości na Ziemiach Odzyskanych stoi stary poniemiecki dom. Spotkają się w nim Matka, Wdowa, Syn i

duch niemieckiej dziewczynki, która była jedną z ofiar masowego samobójstwa na wieść o zbliżaniu się rosyjskich wojsk. Ich spotkanie to opowieść stworzona z pojedynczych losów, listów, świadectw, które tak jak wiele innych, zostały porzucone na śmietniku historii. Trash Story albo sztuka (nie)pamięci to rzecz o niemożności zapomnienia, o pamięci, z którą trudno jest się rozliczyć. W maju 2008 roku sztuka otrzymała Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Trash Story nie tylko rozprawia się z demonami przeszłości, to również stylistyczna podróż przez świat dusz Ibsena, Strindberga i Czechowa zagubionych we współczesnej formie teatralnej. Scena Polska Londyn (taką nazwę przyjęła dawna scena Poetycka) z siedzibą w POSK-u, prezentuje ten wyjątkowy materiał w serii sztuk czytanych, by poddać refleksji nasze własne demony, nasze własne emigracyjne londyńskie wspomnienia i próby budowania życia poza rodzinnym krajem. Po spektaklu widzowie zaproszeni są na dyskusję i podzielenie się własnymi losami i historią. Reżyseria i design: Adam Hypki, występują: Joanna Kańska, Katarzyna Paradecka, Wojtek Piekarski, Małgorzata Ścisłowicz i Jacek Wytrzymały. Niedziela, 20 marca, godz. 16.00 Jazz Cafe POSK, 238-246 King Street, Hammersmith, W6 0RF

Miłość ci wszystko wybaczy Spektakl poświęcony wielkim polskim gwiazdom sceny i kabaretu okresu miedzywojennego: Hance Ordonównie, Mirze Zimińskiej, Zofii Terné i wielu innym, dla ktorych tworzyli: Marian Hemar, Andrzej Włast, Tadeusz Jurandot. Będzie też sporo anegdot z życia przedwojennej Warszawy i Lwowa. Wystąpi aktorka teatrów warszawskich Ewa Makomaska, akompaniamet: Zbigniew Rymarz. Rezerwacje biletow; online payment www.ogniskopolskie.org.uk/shopaspx.lub czeki: Ognisko Polskie, 55 Exhibition Road, London SW7 2PN. Tel. 07817728760 lub 0207 589 4670.

się wywodzimy i które trwają zakodowane we współczesnej sztuce, muzyce i słowie. Są to prace malarskie wykonane na płótnie, zawieszone na wolno stojących konstrukcjach, stelażach i podobnych aranżacjach przestrzennych, udrapowanych w zmieniające się układy. Od 21 do 27 marca godz. 13.00-18.00 (by appointments: 07982714969) Julian Hartnoll Gallery 37 Duke Street, St James's, SW1Y 6DF

Alicja z Krainy Czarów w British Library

tułaczki, walcząc nie tylko na frontach europejskich, ale także w Związku Radzieckim, na Bliskim Wschodzie oraz w Anglii. Osiedlając sie w nowym kraju bohater sztuki całkowicie zrekonstruował swoją tożsamość, zapuszczająć jednocześnie korzenie w szkockiej ziemi, pośród tamtejszej społeczności. We fragmencie jednej z recenzji czytamy: „pięknie zrealizowana opowieść o rzeczywistości walki o przetrwanie w rozdartej wojną wschodniej Europie… Porusząjąca gra aktorska Matthew Zajaca to teatralny tryumf…” (The Observer) Środa 23, czwartek 24, piątek 25 marca Godz. 19.45 Chats Palace 42-44 Brooksby’s Walk, E9 6DF

wystawy

Do 17 kwietnia Entrance Hall, The British Library 96 Euston Road, NW1 2DB

Ludobójstwo Ormian Shrouding

Sobota, 17 kwietnia, godz. 18.00 Teatr i. Hemara Ognisko PolskiePrincess Gate Exhibition Road, SW7 2PN

The Tailor of Inverness Chats Palace – centrum kultury i teatr we wschodnim Londynie – zaprosza na londyńską premierę wielokrotnie już wyróżnionej sztuki teatralnej Krawiec z Invenrness (The Tailor of Inverness), która odbędzie się w dniach 23-25 marca. Jest to opowieść o wpływie wojny na życie zwykłych ludzi, którzy wybrali Szkocję za swój drugi dom, zainspirowana postacią ojca autora i jednocześnie odtwórcy głównej roli – Matthew Zająca. To także historia chłopca dorastającego w Galicji (niegdyś wschodnia Polska – obecnie obszar zachodniej Ukrainy), który został krawcem w małej szkockiej miejscowiści Inverness. Tytułowy bohater przeżył niemal cały dwudziesty wiek. Podobnie jak tysiące Polaków w tym czasie, krawiec był zmuszony do

Wszystkiego najlepszego, Alicjo! Aby uczcić 150-lecie opublikowania Alicji w Krainie Czarów wystawa w British Library bada, jak Alicja wpływała na naszą wyobraźnię przez tyle lat. Książka Lewisa Carrolla nieustannie inspiruje nowe pokolenia pisarzy, ilustratorów i artystów. Na wystawie będzie można zobaczyć między innymi oryginalny rękopis Lewisa Carrolla z ręcznie rysowanymi ilustracjami rysowników i artystów takich jak: Mervyn Peake, Ralph Steadman, Leonard Weisgard, Arthur Rackham, Salvador Dali i inni.

Nadchodząca wystawa w Hartnoll Gallery jest już ósmą z kolei indywidualną wystawą prac Wojciecha A. Sobczyńskiego. Jej tematyka związana jest z istotnymi aspektami naszej historii i kultury, z której

Rzeź Ormian to ludobójstwo popełnione na ludności ormiańskiej w Imperium Osmańskim w czasie I wojny światowej, w latach 1915-1917. Ocenia się, że w jego wyniku zginąć mogło około półtora miliona ludzi. Ludobójstwo Ormian jest drugim po Holocauście najlepiej udokumentowanym i opisanym ludobójstwem dokonanym przez władze państwowe na grupie etnicznej w czasach nowożytnych. Oprócz półtora miliona ofiar śmiertelnych, ci, którzy ocaleli zmuszeni byli do opuszczenia swoich rodzinnych domów na zawsze. Pozrywane zostały nici, które łączyłyby ich z własną przeszłością i przeszłością ich ojczyzny. Niewielu Ormianom pozostały tylko fragmenty ich historii rodzinnych: opowieści o przetrwaniu przekazywane przez dziadków, którzy przeżyli. Szczęśliwcom zachowały się stare fotografie przodków, które trzymają w ukryciu. Natomiast rodzina Dildilianów zdecydowała się mówić. Historia doświadczeń dwóch pokoleń zapisała się w pamiętnikach i listach, na zdjęciach i rysunkach. Do 24 marca, od poniedziałku do piątku, godz. 10.00-17.00 (we wtorki do 19.30) Wiener Library 29 Russell Square, WC1B 5DP


nie musisz szukać następnego numeru

dołącz do KLUBU CZYTELNIKÓW

be o t s a h it


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.