nowyczas2018/236

Page 1

September 2018 No 236 FREE Since 2006 ISSN 1752-0339

nowy czas LONDON

nowyczas.co.uk


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

Z nap rawdę wiel kich, po siada my tyl ko jed ne go wro ga – czas. Joseph Conrad

» 11

» 27

Krystyna Cywińska

Anna Moroń

Pan Edward

W cieniu fotografa

Wacław Lewandowski

» 28-29

Fort Trump

Marek Klecel

» 12 Andrzej Lichota

Bylejakość i pustka V.Valdi

Witkacy, świadek początku i końca niepodległości

» 30

Uśmiechanie się do obrazu

Marek Baterowicz

» 13

Oskar Halecki – wielki historyk i wizjoner

Grzegorz Małkiewicz

Niechlubna karta

» 31 Ze szkicownika Marii Kalety

» 14-15

Londyńskie City

Anna Ryland

Łączyć przyjemne z pożytecznym

» 32

» 16

Czapski o czasach wojny

Ewa Stepan

Polscy szefowie kuchni słynnej w Le Cordon Bleu Galeria „Nowego Czasu” prezentuje pracę Tomasza Tobolewskiego Wskrzeszenie wystawa prac tego artysty odbyła się w Galerii POSK-u. Artysta o znaczącym dorobku, coraz bardziej zauważalny na rynku artystycznym, przywiózł z Polski duże płótna nawiązujące, czego sam nie ukrywa, do jego ulubionych malarzy, starych mistrzów, do których odwołuje się w swoich obrazach. Kilka z nich – co nie zdarza się często – zostało podczas wystawy sprzedanych. O Tomaszu Tobolewskim pisze Joanna Ciechanowska na str. 20-21

» 17

Marek Klecel

» 33 Grzegorz Małkiewicz

Ostatni świadek, kilka słów o filmie Piotra Szkopiaka

Magda Goddard

Cognitive Dissonance

» 18-19 Tomasz Furmanek

Rozmowa z Leszkiem Możdżerem: Koncert bez programu

» 20-21

» 34-35 Mariusz Matuszewski

„Toczyłem dobry bój”: Rzecz o polskim cmentarzu w Newark-on-Trent

» 36 Stanisław Cieślak SJ

nowy czas

W numerze: » 03

63 King’s Grove, London SE15 2NA

Grzegorz Małkiewicz

Tel.: 0207 3588406

Odliczanie dni do rozwodu

» 22-23

» 37

» 04-05

Elżbieta Lewandowska

Drugi brzeg: Abp Szczepan Wesoły

REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk) REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Roman Waldca; WSPÓŁPRACA: Joanna Ciechanowska, Krystyna Cywińska, Adam Dąbrowski, Irena Falcone, Włodzimierz Fenrych, Maria Kaleta, Marcin Kołpanowicz, Andrzej Krauze, Elżbieta Lewandowska, Andrzej Lichota, Wacław Lewandowski, Sławomir Orwat, Anna Ryland, Wojciech A. Sobczyński, Dawid Skrzypczak, Ewa Stepan

DZIAŁ MARKETINGU: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do niezamieszczenia ogłoszenia.

Jacek Stachowiak

Ilu z nas wyjedzie? Niewielu...

Joanna Ciechanowska

Kładł fundamenty pod cywilizację miłości

Malarstwo jest nadzieją

Czerwone maki Władka Szomańskiego

» 38-39

» 24

Włodzimierz Fenrych

» 06-07

Wojciech A. Sobczyński

Adam Dąbrowski

Renzo Piano

Pytania obieżyświata: Kaplica wypełniona ziarnem

XYZ Enigmy

» 25

» 08-09

Joanna Ciechanowska

Bogdan Dobosz

Artful Face....

I już po wakacjach...

» 26 » 10

Maja E. Cybulska

Grzegorz Małkiewicz

Strelnikoff-Strelnikow

Pakt z diabłem

Wydanie jest współfinansowane przez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” ze środków otrzymanych od Kancelarii Senatu w ramach sprawowania opieki Senatu Rzeczypospolitej Polskiej nad Polonią i Polakami za granicą


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

na czasie | 03

Odliczanie dni do rozwodu Grzegorz Małkiewicz

t

ak jak pisaliśmy w lipcowo-sierpniowym numerze „nowego czasu”, Brexit znalazł się na ostrym zakręcie. Po wakacjach powrócił na scenę polityczną ze wzmożonym impetem. W marcu przyszłego roku dojdzie do formalnego rozwodu Wielkiej Brytanii z unią europejską. a jaki to będzie rozwód, żadna z układających się stron do tej pory nie wie. Pojawiają się nawet coraz silniejsze głosy, że w sytuacji braku porozumienia należy jak najszybciej doprowadzić do drugiego referendum. tym bardziej że – jak wskazują wyniki badania opinii społecznej – antyunijny sentyment ustąpił nastrojom rozczarowania i narastającemu przekonaniu, że Brexit pogrąży kraj w kryzysie.

Interwencja Bank of England

Arogancja polityków Pomimo pasma porażek i niekorzystnych ekspertyz politycy bronią swojej pozycji nad przepaścią. dominic Raab, odpo-

miliony. nic dziwnego, że w tej sytuacji dochodzi do załamania negocjacji, bo podział kompetencji, dochodów, podatków naliczanych i odejmowanych przerasta możliwości ekspertów, ale nie ustępuje z wyobraźni polityków. theresa May z wielką determinacją broni propozycji uzgodnionych w chequers, chociaż wkrótce nastąpił kryzys w rządzie i dwie rezygnacje. W Salzburgu, nieoficjalnym szczycie ue, chłodne przyjęcie premier May. gospodarz, kanclerz austrii Sebastian kurz serdeczny, ale pozostali liderzy zachowywali duży dystans. na przedstawiwenie brytyjskiej pozycji premier May miała zaledwie 10 minut. dopiero następnego dnia, już bez udziału theresy May, doszło do niewielkiego ocieplenia w relacjach Wielkiej Brytanii z unią. W roli polityka dającego nadzieję na kompromis wystąpił przewodniczący Rady europejskiej donald tusk. Podkreślał, że w 90 proc. jest pełne porozumienie stron. Pozostaje krytyczne 10 proc., czyli spór o granicę dzielącą irlandię. Po tej wypowiedzi stał się bohaterem w mediach brytyjskich. na krótko. kiedy bowiem załączył na swoim koncie instagram zdjęcie z brytyjską premier na którym dzieli się tortem i drwiąco zauważa, że nie ma na nim wiśni, zawrzało w brytyjskich mediach – tusk okazał brak respektu swoją instagramową zabawą w politykę. zamiast postępu regres. Sytuacja jest poważna. coraz więcej biznesów przygotowuje się na „twardy” Brexit. jeśli Wielka Brytania wygra walkę z globalizmem, bo nie z urzędnikami w Brukseli, będzie naprawdę Wielka.

Dyżurne mantry Przez dwa lata theresa May powtarzała Brexit means Brexit. na obecnym etapie wyraźnych negocjacyjnych porażek zewsząd słychać, że no deal is better than bad deal. nic na to nie wskazuje, ale w celach propagandowych takie hasło ma jeszcze jakąś nośność, tym bardziej że do tej pory unika się dyskusji merytorycznej. zresztą kto w takiej dysusji nadąży za ekspertami. dlatego prawdziwym szokiem było otwarte przyznanie kanclerza Hammonda w liście do parlamntarzystów, że w przypadku opuszczenia unii bez wynegocjowanej umowy dojdzie do drastycznego zmniejszenia dochodu narodowego (7,7 proc. w skali rocznej) w ciągu następnych 15 lat od momentu wyjścia z unii. nie są to prywatne ustalenia kanclerza, to wynik pracy całego zespołu ekspertów rządu (potwierdzony przez zewnętrzne ekspertyzy). a jednak oficjalne ich ujawnienie spowodowało w kręgach rządowych oburzenie i szok. Samowolą kanclerza zdegustowana była też pani premier, i może dla równowagi ujawniła poufną informację o gromadzeniu przez rząd zapasów żywności na … wszelki wypadek. Politycy w hrabstwie kent ostrzegają, że z chwilą wyjścia Wielkiej Brytanii z unii w porcie dover i na stacji eurotunel w Folkestone dojdzie do kryzysu na niespotykaną wcześniej skalę. Wskazują, że pracownicy służb granicznych nie dysponują ani systemem ani odpowiednią liczbą ludzi, żeby zapewnić w miarę normalne funkcjonowanie granicy po wprowadzeniu obowiązkowej kontroli. Rząd zamiast skoncentrować się nad rozwiązaniem tego problemu buduje w pośpiechu dodatkowe pasy wzdłuż dojazdowej autostrady dla czekających na odprawę tiR-ów. Może się naocznie o tym przekonać każdy turysta zmierzający w stornę kontynentu. Po drugiej stronie kanału la Manche takich przygotowań nie ma. W końcu to nie problem Francji.

© European Union

W Brexit wierzą już tylko nieliczni niezłomni, dla których fakty mają niewielki wpływ na teorię. im więcej niekorzyst nych faktów, tym większy krzyk z koronnym argumentem, że w referendum obywatele opowiedzieli się za wyjściem z unii, więc brexitowcy mają demokratyczny mandat. nie przypomina się jednak, że brexitowi politycy podawali fałszywe dane na temat milionów funtów do odzyskania i oczywiście wpłacenia ich na konto nHS. (W internecie trwa zbiórka pieniędzy na sfinansowanie prywatnego oskarżenia Borisa johnsona, który był głównym przekaźnikiem tych fałszywych danych.) zadowalających postępów w negocjacjach nie ma, a rząd musi być przygotowany na każdą ewentualność, w tym najgorszą, czyli na wyjście bez porozumienia i współpracy. opuszczenie unii bez uzgodnionego porozumienia doprowadzi do niekotrolowanego kryzysu. Mark carney, szef banku centralnego (Bank of england), na oficjalnym spotkaniu z ministrami rządu theresy May ostrzegał, że ceny nieruchomości mogą się zmniejszyć nawet o 35 proc. Bezpośrednią przyczyną będą zwiększone koszta udzielanych pożyczek, a skutkiem negatywna, tzn. niższa niż wysokość pożyczki, wartość zakupionych już posesji (w skali kraju kilka milionów właścicieli nieruchomości). zwiększone koszta pożyczek zmniejszą popyt na rynku nieruchomości. W tym scenariuszu pomaganie młodym ludziom w zakupie nieruchomości powróci do punktu zero. Ponad trzygodzinne wystąpienie carneya zostało z pokorą przyjęte nawet przez najbardziej radykalnych brexitowców w rządzie theresy May. Mark carney zapewniał jednak, że Bank of england jest przygotowany na najbardziej ponury scenariusz, ale nie będzie w stanie tym razem zmniejszyć oprocentowania, jak to zrobił po referendum europejskim. interwencja Banku w tej sytuacji, jego zdaniem, niesie ryzyko zwiększenia inflacji. Pomimo zdecydowanej krytyki rządu, wygasający niebawem kontrakt carney’a został przedłużony.

wiedzialny obecnie za unijne negocjacje beztrosko i bezceremonialnie zaatakował dyrektorów sieci sklepów john lewis Partnership, którzy oświadczyli, że z powodu Brexitu firma straciła 99 proc. półrocznego dochodu. „za własną porażkę najwygodniej oskarżać polityków” – oświadczł minister Raab. john lewis Partnership to jedna z flagowych instytucji brytyjskich, która dzięki wiernym klientom zawsze dobrze sobie radziła nawet w najtrudniejszych okresach, konsekwencje Brexitu już jednak odczuwa.

Co jeszcze nas czeka? najbardziej ucierpi zmotoryzowany Brytyjczyk. nawet jeśli szczęśliwie wybrał auto składane na Wyspach (już dawno nie jest tu produkowane), to części pochodzą z zewnątrz. nowe taryfy, to wyższe ceny i nie dające się przewidzieć opóźnienia w ich dostawie. nawet jeśli jego pojazd będzie sprawny, to nie znaczy, że kierowca nie trafi na kamień. nagle po przekroczeniu francuskiej granicy dowie się, że nie posiada międzynarodowego prawa jazdy. Wprawdzie dVla informuje kierowców o takim wymogu, ale czy wszyscy o to na czas zadbają? jak będzie na przykład z produkcją opartą na najnowszych technologiach z wykorzystaniem szybkiej sieci internetowej. „nowy czas” drukowany jest w cambridge, ale elektronicznie zapisane strony procesowane są na serwerach w Belgii. takich przykładów można podać tysiące, jeśli nie

Po co twardy Brexit, przekonuje Donald Tusk brytyjską premier Theresę May


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

04 | czas na wyspie

Ilu z nas wyjedzie? Niewielu... Przełom sierpnia i września. W samolotach z Polski do Londynu, Manchesteru i innych miast w Wielkiej Brytanii komplet pasażerów. Koniec wakacji: dorośli wracają do pracy, dzieci do szkół. Za kilka miesięcy Wielka Brytania wystąpi z Unii Europejskiej. Pozostaną w niej unijni obywatele i imponujący - w imigracyjnej skali - ponad milion Polaków. Ilu z nas planuje wtedy opuszczenie Wysp? Odpowiedź brzmi: niewielu.

Jacek Stachowiak

P

ierwsze dni nowego roku szkolnego. Przed bramą podstawówki w Feltham, w której uczy się mój syn, spotykam dużą grupę polskich znajomych – rodziców innych dzieci. zaraz rozdam im kartki z pytaniami, taki mój minisondaż dotyczący Brexitu. Wcześniej tłumaczę, do czego potrzebna mi ta wiedza, i że poszukuję odpowiedzi „wprost z ulicy”. – Wypełnicie rubryczki? – pytam. – no dobrze, wypełnimy – odpowiadają po namyśle, ale niezbyt zgodnym chórem, więc się lękam, że niechętnie. – obok bazowych odpowiedzi możecie dopisać komentarz, jakąś większą informację, cokolwiek chcecie – proszę i zachęcam. – na kolanie zrobić się tego nie da – zauważa ktoś z grupy. – dobrze, w takim razie napiszcie w domu, a kartki zbiorę za tydzień. dodatkowo szablon z pytaniami

roześlę przez fejsbuka. Macie znajomych, udostępniajcie. im więcej ludzi coś powie, tym ciekawiej będzie... Feltham to część londyńskiej gminy Hounslow, w której zamieszkuje ponad dziesięć tysięcy Polaków. uczniowie z polskich rodzin stanowią duży procent w każdej z kilkunastu publicznych szkół podstawowych i średnich. na terenie Hounslow mieści się polska szkoła sobotnia i redakcja jednego z polonijnych tygodników, a w Feltham, w angielskiej parafii rzymsko-katolickiej, odprawiane są msze przez polskiego księdza W wielu miejscowych firmach pracują Polacy jako robotnicy o różnych kwalifikacjach. W szpitalu w Hounslow są polscy lekarze, w szkołach polscy nauczyciele, w bankach polscy doradcy finansowi. kilka większych lokalnych biznesów handlowych, usługowych i produkcyjnych jest owocem polskiej zaradności i przedsiębiorczości. zatem można tutaj pytać ludzi o to, co osiągnęli po przyjeździe do Wielkiej Brytanii, jak postrzegają swój obecny status społeczny, jak widzą swoją przyszłość, czego są pewni, a czego niepewni. Mija kilka dni. na chodniku przed szkołą odbieram prawie czterdzieści papierowych arkuszy. Przeglądam je pobieżnie i widzę, że są wypełnione... na fejsie też zaczynam odbierać korespondencje. Większość fejsbukowych przesyłek to dłuższe lub krótsze opowieści, które staram się przypasować do sondażowych pytań. zaczyna wyłaniać się obraz sytuacji. dostrzegam, że wynik mojego sondażu jest w kilku punktach podobny do wyniku uzyskanego przez jeden z poważnych instytutów badań rynkowych i społecznych. nie pojawia się w tych sondaży zbyt wiele, a tamten, sprzed kilku miesięcy, zapamiętałem jako

dość konkretny.Według instytutu nie zamierzało opuszczać Wielkiej Brytanii siedemdziesiąt osiem procent przepytanych Polaków – u mnie osiemdziesiąt pięć procent. W sondażu instytutu dziesięć procent badanych zaplanowało wyjazd do Polski z powodu Brexitu – u mnie pięć procent. kilka procent było niezdecydowanych. u mnie też. ciekawostka: aż czterdzieści procent Polaków na Wyspach chciało ubiegać się o obywatelstwo brytyjskie – poinformował instytut! W moim sondażu osób planujących uzyskać obywatelstwo brytyjskie jest jedna czwarta. czy to efekt obawy przed czymś, a może uzasadniona konieczność? do tej pory spośród milionowej liczby Polaków w Wielkiej Brytanii obywatelstwo tego kraju posiada, według różnych szacunków, zaledwie siedem – osiem procent. – Rząd nie wyrzuci z kraju swojego obywatela – pisze w komentarzu artur, który uzyskał obywatelstwo brytyjskie po sześciu latach pobytu w anglii. – Wpadłem na pomysł ubiegania się o nie, gdy przyjechałem w 2009 roku. Wtedy była to decyzja tak na wszelki wypadek. Przepracowałem odpowiednią liczbę lat, opanowałem język, zdałem test i zaliczyłem rozmowę weryfikacyjną, opłaciłem niemałe koszty całej procedury, a więc spełniłem wszelkie wymogi i obywatelstwo mam. nie boję się Brexitu, bo problem mnie nie dotyczy. Wielu Polaków mogło zrobić to samo – dodaje artur. – Byli za leniwi, albo nie myśleli, że coś może się zmienić... Może też pożałowali pieniędzy potrzebnych na ten cel. oprócz pracy uczyłem się tutaj i opłaciłem własne studia. dziś mam kontrakt w jednej z firm obrotu nieruchomościami i żyję całkiem wygodnie.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

– zagapiliśmy się z tym obywatelstwem, a kiedyś było o nie łatwiej niż teraz – napisała agnieszka, która jest w anglii od dwunastu lat, a jej mąż jeszcze dłużej, bo od 2004 roku. – Mogliśmy to załatwić dawno temu i nie byłoby tematu Brexitu, dyskusji, czy będziemy mogli tu pozostać bez ubiegania się teraz o zgodę na pobyt, wyjeżdżać stąd swobodnie i wracać. – ale nadrabiamy zaległości i jesteśmy w trakcie procedury starania się o obywatelstwo brytyjskie. kilka procent moich respondentów myśli o powrocie. Spośród nich jedna osoba stwierdziła, że „po Brexicie będzie gorzej, skończy się tolerancja dla obcych, trudno będzie o pracę: – i dlatego decyduje się na powrót do kraju. ktoś podał inną przyczynę: kilka lat pracy w anglii pozwoliło mu zainwestować pieniądze w Polsce w kupno mieszkania, jest fachowcem samochodowym, wraca bo w Polsce nie będzie mieć kłopotów z pracą. jedna osoba jako przyczynę podała sprawy rodzinne, ale bez szczegółów. Większość moich respondentów jest w wieku od trzydziestu do czterdziestu lat. Mają różne zawody i różny status materialny. na pytania sondażowe odpowiadali „tak”, „nie”, „nie wiem” tworząc tylko statystykę. W komentarzach pojawia się proza życia: – nie wierzę, że Wielka Brytania chciałaby pozbyć się nas, którzy mieszkają tu i pracują uczciwie od dawna – napisał janusz. – Potrzebni są ludzie do wielu prac: ja jestem kierowcą, a moja żona pracuje w supermarkecie. – Mamy mieszkanie z councilu, które planujemy wykupić od gminy. nasze dzieci, które tutaj się urodziły, mają paszporty brytyjskie, bo przyszły na świat, gdy byliśmy w Wielkiej Brytanii już ponad pięć lat. jestem przekonany, że uzyskanie statusu osoby osiedlonej będzie w naszym przypadku zwykłą formalnością. nie planuję wracać do Polski. tutaj moje życie jest w biegu. W Polsce zaczynałbym od zera. – trochę się obawiam, że rząd wykorzystując Brexit jeszcze bardziej przytnie zasiłki – pisze Marta, niepracująca matka trójki dzieci. – Mąż zarabia na opłaty bytowe, zasiłki są dla nas dużą pomocą. Mimo wszystko, choć mamy czasem pod górkę, chcemy pozostać tutaj. dzieci rosną i wkrótce pójdą do szkoły, więc i ja znajdę sobie jakąś pracę. z pracą nie ma problemów. Wystarczy chcieć. – niedawno ambasador Polski w Wielkiej Brytanii arkady Rzegocki udzielił wywiadu dla „the daily telegraph” – napisał Patryk, którego zdaniem polscy dyplomaci i wcześniej i obecnie posługują się ogólnikami. – ambasador powiedział, że widmo Brexitu sprawiło, że Polacy mogą chcieć wrócić do kraju i podkreślił, że cały czas współpracuje z rządem brytyjskim, aby zapewnić bezpieczną przyszłość milionowi Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Moja bezpieczna przyszłość w tym kraju to moja pozycja zawodowa i społeczna. Pracuję jako inżynier w firmie komunalnej, zarabiam na tyle dobrze, że kupiłem dom i poziomem życia nie odstaję od moich angielskich kolegów. o kontrakcie z firmą zadecydowały moje umiejętności i przydatność, a nie czyjaś łaska, że byłem ubogim imigrantem. – kiedyś w Polsce otworzyłem małą firmę usługową i zakończyłem działalność tonąc w długach dla skarbówki i zuS-u – wspomniał swoją przeszłość leszek, który ma w Hounslow firmę budowlaną i zatrudnia ludzi. – z tą samą głową i mając te same ręce do pracy w ciągu zaledwie siedmiu lat rozwinąłem tutaj swój biznes na tyle, że nie boję się o przyszłość. Pamiętam artykuł z polskiej gazety zatytułowany „Wróć z emigracji, to rząd pożyczy ci pieniądze na biznes”. chodziło o to, że obecny rząd w Polsce obiecywał dla osób powracających z Wielkiej Brytanii do kraju specjalne pożyczki na uruchomienie działalności gospodarczej. uśmiałem się, a gazetę wyrzuciłem do kosza. taka akcja nie ma sensu. W Polsce są Polacy, którym trzeba pomagać.

| 05

nie wyjadę z Wielkiej Brytanii. kupiłem tutaj dom, firma działa, jestem poważnym podatnikiem. – Mnie niepokoją kwestie umów handlowych, przepisy odnośnie przywożenia towarów z unii europejskiej do Wielkiej Brytanii, bo prowadzę sklep i hurtownię – komentuje andrzej, wspólnik w firmie oferującej polską żywność . – to tematy, na które nadal nie ma odpowiedzi. jednak bez względu na sytuację, nie zamierzam wyjeżdżać z Wielkiej Brytanii po Brexicie. nie sklep to restauracja, nie restauracja to inny biznes – raczej sobie poradzę, bo działam w tym kraju od blisko piętnastu lat. – jakiś czas temu polskie Ministerstwo Rozwoju infor-

mowało, że spodziewa się powrotu nawet dwustu tysięcy Polaków z Wielkiej Brytanii – napisał do mnie na fejsbuku Rafał, specjalista w branży inżynieryjnej, zatrudniony w firmie świadczącej usługi dla lotniska Heathrow. – Skąd taka liczba? Była wynikiem szacunków wynikającym z podaży pracy w kraju, w tym liczby nowych miejsc pracy dla specjalistów i fachowców. ale czy była wynikiem oszacowanego popytu? gdybym chciał przenieść się do Polski na podobne stanowisko, zarobiłbym trzy razy mniej, co przy obecnych kosztach życia w Polsce byłoby zamianą siekierki na kijek. zostaję tutaj, poproszę o status osiedleńca i nie spodziewam się większych trudności w uzyskaniu tego dokumentu.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

06 | czas na rozmowę

XYZ Enigmy To książka, która przypomina Brytyjczykom o tym, że przed Alanem Turingiem i Bletchley Park był Poznań, Jerzy Różycki, Henryk Zygalski i Marian Rejewski. To książka, która przypomina, że oprócz Polaków i Brytyjczyków nad złamaniem kodu niemieckiej Enigmy pracowali też Francuzi. Autor to sir Dermot Turing, który powtarza: „Napisałem tę książkę, by opowiedzieć Brytyjczykom o wkładzie Polaków”. Ale jednocześnie zastrzega: „W pojedynkę Polacy nie skróciliby II wojny”. Z DERMOTEM TURINgIEM rozmawia Adam Dąbrowski.

„X, Y, Z" to tytuł książki. Co lub kto kryje się za tymi literkami?

– X, y i z to kryptonimy wymyślone przez Francuzów dla przedstawicieli trzech krajów, które w 1938 roku rozpoczęły bliską współpracę. chodziło o bezpieczeństwo i przyśpieszenie współpracy. Francja zamieniła się w iks, Wielka Brytania w igrek, a Polska - w zet. tak naprawdę to materiał na gotowy scenariusz filmowy. z całej tej trójcy Francuzi byli chyba najbardziej ekscentryczni.

tach położonych przez Polaków (rola Polaków jest wspomniana jednym zdaniem - przyp. red.) Większość Brytyjczyków naprawdę po prostu o tym nie słyszało, albo byłoby zaskoczonych skalą tych osiągnięć. jak ważne były w kontekście tego, czego dokonano później w Bletchley. Brytyjczycy nie zrobiliby kroku naprzód bez Polaków. dlatego właśnie chciałem opisać tę historię - by stała się bardziej znana, szczególnie w Wielkiej Brytanii. choć może i Polacy dowiedzą się o jednej czy dwóch nowych rzeczach.

Tego się można było spodziewać...

– (śmiech) tak... to oni prowadzili klasyczną działalność szpiegowską: mieliśmy jednocześnie do czynienia z potajemnym fotografowaniem w łazience niejawnych dokumentów o enigmie. a ich główny człowiek, Rodolphe lemoine - Rex, był w gruncie rzeczy emerytowanym kryminalistą, który wcześniej handlował paszportami. Był wyrzucany z kasyn w całej europie. trzy razy musiał po drodze zmieniać nazwisko. to naprawdę nie byli ludzie w rogowych okularach, pochyleni nad biurkiem w zakurzonych pokojach, próbując dzięki kartce i ołówkowi rozwiązać jakieś nudne problemy. Jak w praktyce wyglądała współpraca między X, Y i Z?

– to było bardzo interesujące. ironia polegała na tym, że wszystko odbywało się w języku... niemieckim! Bo tak się złożyło, że to był jedyny język, jakim władały wszystkie strony. Brytyjczycy mówili na przykład: utknęliśmy w takim i takim miejscu. i wysyłali tę wiadomość do Francuzów. ci na to: „nie mamy pojęcia!" i przesyłali dalej do Polski. a Polacy przysyłali trzy bite strony po niemiecku: „tak do tego podchodzimy, na tym etapie prac jesteśmy". dla wszystkich to była świetna współpraca. Pisze pan we wstępie, że pomysł na książkę ewoluował stopniowo, bo stała się książką o roli Francuzów i Polaków. Jak do tego doszło?

– na początku miałem bardzo mgliste pojęcie o roli polskich kryptologów. niby wiedziałem coś od dawna, ale naprawdę niewiele. im więcej się dowiadywałem, tym bardziej rosło moje zaintrygowanie. oni w pewnym sensie przejęli tę książkę. ci ludzie byli tak interesujący, że nie miałem wyboru: musiałem się poddać. Polska historia w dużym stopniu nie została na Wyspach opowiedziana.

– lepiej znana jest w Polsce niż na Wyspach. to jednak utarty schemat: każdy kraj skupia się raczej na osiągnięciach własnych rodaków. W Wielkiej Brytanii bardzo wiele mówi się o sukcesach Bletchley Park. one nie są przecież zmyślone - to wszystko prawda, zrobiono tam wspaniałą rzecz. ale oczywiście to automatycznie spycha w cień osiągnięcia innych. W ostatnich latach filmy takie, jak „gra wyobraźni” (immitation game) z Benedictem cumberbatchem i kerią knightley) skupiały się głównie na roli ludzi z Bletchley, na tym, co robił mój stryj. Film jest interesujący, ale właściwie nie wspomina się tam o fundamen-

Mówi pan o fundamentach, jakie położyli Polacy. Jak je opisać? W jaki sposób umożliwiły Brytyjczykom budowanie na nich? Jak rozdzielić zasługi?

– Wymienię teraz rzeczy, które ludzie z Bletchley wiedzieli o enigmie w 1938 roku... Brytyjczycy nie wiedzieli nic! nawet o podstawach. tajemnicą była dla nich nawet tablica rozdzielcza. z pewnością nie mieli pojęcia o okablowaniu maszyny, nie wiedzieli, jak połączone były wirniki w jej wnętrzu. Byli absolutnymi ignorantami. a tymczasem te problemy zostały rozwiązane przez Mariana Rejewskiego już dużo wcześniej, bo w 1932 roku! Polacy byli więc o jakieś sześć, siedem lat do przodu w porównaniu z Brytyjczykami. i w ciągu dwóch dni Polacy przekazali wszystkie sekrety Francuzom i Brytyjczykom. to niesamowite. Przykład współpracy bez precedensu. Moim zdaniem unikatowy w skali świata.

były już poza zasięgiem Polaków. to dlatego skontaktowali się z Paryżem i londynem. Wiedzieli, że lepiej poradzą sobie z tym problemem współpracując z innymi. ale oczywiście to nie koniec. Bo nawet wtedy enigma ciągle ewoluowała, szczególnie jeśli chodzi o wojnę na morzu, czym Polacy raczej się nie zajmowali, a co ważne było dla londynu. Musimy patrzeć na to jak na nieustanny wyścig zbrojeń, wymagający nieustannego dostosowywania się do nowej sytuacji. Polacy biegli w tym wyścigu w sztafecie przez pierwsze siedem lat. Potem biegli Brytyjczycy, a na końcu również amerykanie. Myślę, że błędne jest, by jakikolwiek kraj mówił: to my tego dokonaliśmy! Prawidłowe jest raczej to, by wszyscy stwierdzili: to my tego dokonaliśmy, współpracując z innymi. to wydaje mi się bardziej stosowne. Być może wszyscy już dorośliśmy, być może nie jesteśmy już skłonni do całkowitego przypisywania sobie sukcesu. Bo złamanie kodu to zasługa wielu ludzi. a nauka z tej historii płynie bowiem taka, że problemy na taką skalę wymagają więcej niż jednego błyskotliwego umysłu. a że to nie pasuje do hollywoodzkich historii o pojedynczym bohaterze ratującym świat? cóż. tak po prostu jest.

Ale bądźmy uczciwi. W momencie, gdy Polacy podzielili się rezultatami swej pracy, nie okazało się przecież nagle, że w Bletchley Park nie trzeba już pracować, że wszystko jest załatwione. Przeciwnie przecież Alan Turing wykonał wielką pracę. W Polsce tego z kolei się chyba czasem nie docenia.

– Wszystko dlatego, że historia enigmy nigdy nie stała w miejscu. Przez całą dekadę niemcy regularnie zmieniali maszynę i sposoby odczytywania wiadomości. każda taka zmiana powodowała, że poprzednie techniki stawały się przestarzałe. Polacy byli w sztafecie właśnie do 1938 roku. ale potem pojawił się problem. najnowsze zmiany wprowadzone przez niemców oznaczały, że ogromna wprowadzone technologie i liczba maszyn potrzebnych do kontynuowania pracy

Ambasador RP Arkady Rzegocki wręcza Dermotowi Turingowi list od Prezydenta RP Andrzeja Dudy


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

K

siążka Dermota Turinga „X, Y & Z: The Real Story of How Enigma Was Broken" została wydana przez wydawnictwo History Press. Dermot Turing, urodzony 26 lutego 1961 roku, jest prawnikiem i pisarzem, ale także doktorem genetyki po studiach na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jego stryj, Alan Turing (1912-1954), odegrał kluczową rolę w pracach ośrodka badawczego Bletchley Park, opartych na ustaleniach polskich kryptologów, między innymi tzw. „płachtach Zygalskiego" - arkuszach podziurkowanego papieru używanego do odszyfrowywania komunikatów niemieckich przy pomocy teorii permutacji.

Enigma

„Syn narodu polskiego, poddany brytyjski, matematyk, kryptolog. złamał szyfr niemieckiej enigmy w 1933 roku” to napis, jaki na początku września pojawił się w ogrodzie pamięci w chichester. Pierwszy i jedyny ślad po wielkim polskim kryptologu, który żył tu po wojnie, skrzętnie chowając przed sąsiadami swój sekret. Sekret człowieka, który pomógł w skróceniu ii wojny światowej o miesiące, jeśli nie o lata. „Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej. nie wiedzieliśmy, że żyliśmy obok historycznej postaci" mówi burmistrz miasteczka Martyn Bell. „Mogliśmy wcześniej zorientować się, kto jest naszym sąsiadem. ale tak już było z wieloma ludźmi pracującymi w sekretnym świecie lat trzydziestych i służb specjalnych podczas wojny. Po jej zakończeniu znikali z radaru" - podkreśla. - jego niechęć do opowiadania o tym wszystkim wynikała częściowo z faktu, że gdy jeszcze mógł mówić, było to okryte tajemnicą" - wyjaśnia jeremy Russell, siostrzeniec

kryptologa i pomysłodawca odsłonięcia tablicy. a kiedy zasłona wymuszona przez zimną Wojnę i zwyczaje służb specjalnych zaczęła się z wolna unosić, opadła inna na wielki pomysł Polaka, sprawiając, że sekret pozostał w ukryciu. dopiero w parę lat po pierwszym udarze, gdy już nie mógł jasno się komunikować, zaczęły się pojawiać artykuły prasowe, początkowo w Polsce. to smutne, że to właśnie wtedy, gdy z wolna uświadamiałem sobie, czego dokonał, nie mógł mi już o tym opowiedzieć - wspomina jeremy Russel. - tak, jest mi czasem żal. ale jestem przekonana, że książka dermota turinga będzie miała ogromny wkład w zmianę tej optyki. on doskonale zdaje sobie sprawę, że Polacy byli w cieniu, a z jego strony to niesłychana życzliwość i wielkość ducha, bo przyznaje, że jego stryj uczył się od Polaków" - uważa anna zygalska-cannon. i dodaje: dermot turing jest nam bardzo życzliwy.

(z gr. αινιγμα zagadka) – niemiecka przenośna, elektromechaniczna maszyna szyfrująca, oparta na zasadzie obracających się wirników, opracowana przez Artura Scherbiusa. Enigma była używana komercyjnie od lat 20. XX wieku. Podczas II wojny światowej maszyna ta była wykorzystywana głównie przez siły zbrojne oraz inne służby państwowe i wywiadowcze Niemiec, a także innych państw. Po raz pierwszy szyfrogramy zakodowane przy pomocy Enigmy udało się rozszyfrować polskim kryptologom w grudniu 1932 roku w Pałacu Saskim w Warszawie mieszczącym siedzibę Biura Szyfrów Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Prace Polaków, głównie Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego pozwoliły na dalsze prace nad dekodowaniem szyfrów stale unowocześnianych maszyn Enigma najpierw w Polsce, a po wybuchu wojny we Francji i Wielkiej Brytanii.


08 | takie czasy

I już po wakacjach…

Bogdan Dobosz

W

akacje się skończyły i politycy ostro zabrali się do „pracy”, a właściwie do różnych polemik, żeby nie powiedzieć bijatyk. nie dotyczy to tylko Polski, gdzie atmosferę podgrzewają rychłe już wybory samorządowe, ale całej europy. zdaje się, że Brytyjczycy uciekając z ue, mieli nosa i opuścili tonącą łódkę, na której jedni chcą wiosłować do przodu, a reszta załogi do tyłu. efekt jest taki, jak zwykle…

Euro-wojenki? Były francuski minister za kadencji François Hollande’a, Pierre Moskovici pozwolił sobie na porównanie włoskiego polityka Matteo Salviniego do Mussoliniego. co prawda „małego”, ale zawsze… Relacje francusko-włoskie są od pewnego czasu mocno napięte. zmiana kursu Rzymu wobec migracji i układanie się z Viktorem orbanem (wrogiem nr 1 „postępowej” europy), wywołują wściekłość Paryża, ale nie tylko. komisarz europejski Pierre Moscovici chyba jednak przekroczył granice dobrego smaku… na konferencji prasowej w Paryżu 13 września Moscovici mówił o swoim „lęku” przed rosnącym populizmem i nacjonalizmem. uznał wicepremiera Włoch Matteo Salviniego za „najbardziej nacjonalistycznego” i określił go jako „małego Mussoliniego”. nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi jeana-claude’a junckera, Moscovici mówił o „klimacie lat trzydziestych ubiegłego wieku” i chociaż „nie ma Hitlera”, to pojawiają się „mali Mussolini”. Przy okazji wypomniał też udzielanie „pomocy” dla Włoch, które są słabym ogniwem strefy euro. odpowiedź przyszła szybko: „Moscovici nie powinien wycierać sobie gęby Włochami oraz legalnie wybranym rządem” – napisał premier włoskiego rządu. Matteo Salvini dorzucił, że „komisarz europejski Moscovici powinien zająć się swoją Francją, która nie chce przyjąć emigrantów koczujących w Ventimiglia, która bombardowała libię i narusza inne europejskie kryteria”. drugi z wicepremierów luigi di Maio z Ruchu 5 gwiazd, który jest w rządowej koalicji, też wyraził swoje oburzenie: „postawa niektórych europejskich komisarzy jest nie do zaakceptowania i naprawdę nie do zniesienia. ich wysokościom komisji europejskiej nie można pozwalać na mówienie o „małych Mussolinich” we Włoszech”. Włosi się oburzyli, i chyba słusznie. Po atakach prezydenta emmanuela Macrona na rząd włoski, mamy więc kolejną odsłonę transalpejskiego konfliktu, tym razem jednak wywołaną przez eurokomisarza, który z pewnością powinien zachowywać większy umiar swoich wypowiedzi. Po ataku na Węgry i wdrożeniu tzw. art. 7, przyszła

pora na „dyscyplinowanie” kolejnych wybranych demokratycznie rządów? Być może przez ostatnie lata mianowani przecież komisarze przyzwyczaili się, że są ważniejsi od władz poszczególnych krajów i zapomnieli o tym, że ich rolę wyznacza zasada pomocniczości, a nie władzy absolutnej. Warto też się zastanowić, czy źródłem konfliktu są rzeczywiście tzw. populiści, czy też może po prostu całkowite rozminięcie się celów i działań komisarzy z Brukseli z nastrojami i oczekiwaniami poszczególnych narodów? dowodem tego może też być przegłosowanie dyrektywy o „ochronie praw autorskich”, która jest jednak odbierana przez wielu internautów jako wprowadzenie do sieci cenzury i trochę zmodyfikowane acta ii.

Europejski poziom na tym jednak się nie skończyło. Salvini, którego można w Polsce nie lubić za jego prorosyjską politykę, prezentuje jednak zdroworozsądkowe podejście do tematu zalewu europy przez migrantów, czy też broni tradycyjnego modelu rodziny i wartości. Francuzi w atakowaniu go znaleźli jednak sojusznika. Podczas spotkania w Wiedniu w czasie przemówienia Matteo Salvini, który mówił m.in. na temat emigracji i rodziny, szef MSz luksemburga, „postępowiec” jean asselborn zaczął wulgarnie przerywać wystąpienie lidera włoskiej ligi Północnej. najwyraźniej „europejczycy” postawieni w obliczu prawdziwych problemów dziwnie szybko tracą „brukselski sznyt”. zresztą kreowany na lidera „obozu postępu” francuski prezydent Macron, który jest osłabiony w polityce wewnętrznej (notowania niższe od poprzednika Hollande’a na tym etapie rządzenia), chciałby sobie te straty powetować w polityce zagranicznej. Wspomniany luksemburg stał się zresztą jednym z jego sojuszników. Macron szukał poparcia w ue dla swoich planów w krajach skandynawskich, później przyszedł właśnie Benelux i wreszcie spotkanie w Marsylii z angelą Merkel. W Wielkim księstwie luksemburga pojawił się także christophe castaner, szef prezydenckiej partii la République en Marche (lReM), który prowadził tam rozmowy z przedstawicielami kilku europejskich partii celem zbudowania „wspólnej platformy” przed wyborami do Pe. nie ukrywał, że celem tych spotkań jest „walka z nacjonalistami”. Plan zakłada współdziałanie lewicy, niektórych centrowych ludowców i np. liberałów. znany dobrze Polakom b. belgijski premier guy Verhofstadt, przywódca liberałów i centrystów w Parlamencie europejskim (alde) zareagował na tę inicjatywę dość entuzjastycznie i obiecał wsparcie dla działań Macrona przeciw… populistycznym nacjonalistom. W ten sposób ma powstać „proeuropejska alternatywa”. Verhofstadt oświadczył, że dzieli z emmanuelem Macronem nie tylko analizę sytuacji, ale także „mniej więcej te same propozycje”. nazwa dla nowego ruchu ma pojawić się już w październiku. Verhofstadt dodał, że jest zwolennikiem „paneuropejskich partii” i „transnarodowej demokracji”. W Marsylii pozostało już tylko przekonywanie do swoich planów pani kanclerz. Merkel zachowuje tu większą ostrożność i stara się uniknąć otwartej konfrontacji z innymi krajami ue, ale przecież nie można wykluczyć teorii „dobrego i złego policjanta”, w której Macron pełniłby rolę tego drugiego, ale za wiedzą i niejako na „zlecenie” Berlina. zresztą nawet niektóre francuskie dzienniki twierdziły, że za awanturą ue z Węgrami też stoi bezpośrednio Berlin.

Ruszyła kampania wyborcza. Nową jakość wprowadził Patryk Jaki

Przeciwnicy Macrona mają tymczasem poparcie nie tylko swoich społeczeństw, ale także poważnej części opinii publicznej w krajach swoich przeciwników, które chcą być jądrem owego „bloku paneuropejskiego”. Węgierski minister spraw zagranicznych zauważył, że np. w kwestii migracji europa jest podzielona między tych, którzy chcą naszego kontynentu bronić i tych, którzy obecną europę odrzucają. Péter Szijjártó wyraził przekonanie o słuszności walki z imigracją, którą prowadzi jego rząd i bezpośrednio skrytykował francuskiego prezydenta, dla którego celem jest „zmiana składu ludzi żyjących w europie”. europa ojczyzn kontra nowa europa nowego człowieka? Według Szijjarto, emmanuel Macron chce dla zmiany społeczeństw „importować masy migrantów do europy, co jednak zagraża bezpieczeństwu kontynentu”: „siły te postrzegają siebie jako obóz postępu, ale problem polega na tym, że kierunek, w jakim podążają te postępowe partie oznacza katastrofę i prowadzi europę ku przepaści”. i rzeczywiście, Macron oświadczył np. niedawno w kopenhadze, że nie ma już duńczyków ani Francuzów, a taka monarchia duńska to już tylko historia. Francuski prezydent na szefa obozu tego typu „postępu” nadaje się, zwłaszcza ze wsparciem guya Verhofstadta. chciałoby się jednak wierzyć, że te europejskie wojenki to tylko uwertura do przyszłorocznych wyborów do Pe.

Europa coraz mniej zrozumiała Poprawność polityczna stała się jednym z fundamentów nowej europy. okazuje się jednak, że budzi to wiele nieporozumień i ilustruje przy okazji, że nasz kontynent rzeczywiście zaczyna pękać. to co nazywa się „europejskimi wartościami” pojmowane jest coraz bardziej odmiennie na zachodzie i


| 09

Środkowej”, zrozumienia na zachodzie raczej nie znajdzie. kuchciński dodał, że „ci, którzy zapominają o korzeniach tych wartości, stawiają europę nad przepaścią”. Prorok?

W Polsce też wybory

Fot. YouTube

wschodzie, także wśród polityków lewicy i prawicy. tymczasem owe wartości mają być przecież fundamentem całej eurowspólnoty. Poniżej przykład owych odmienności z udziałem naszego kraju. Marszałek Senatu Stanisław karczewski odbył trzydniową wizytę w austrii. Brał tam udział m.in. w obchodach 335. rocznicy odsieczy wiedeńskiej, spotykał się z przewodniczącą Bundesratu austrii inge Posch-gruską oraz z austriacką Polonią. na marginesie wizyty pisano sporo o pomniku jana iii Sobieskiego, który miał stanąć na wzgórzu kahlenberg 12 września tego roku. Monument autorstwa czesława dźwigaja okazał się jednak dla lewicowej rady pomników w Wiedniu mało strawny. kamień węgielny pod pomnik króla jana został wmurowany na wzgórzu kahlenberg jeszcze w 2013 roku, w 330. rocznicę odsieczy wiedeńskiej. odsłonięcie miało nastąpić w 335. rocznicę tego wydarzenia. Strona austriacka uznała jednak, że pomnik „dzieli” i może nie spodobać się wyznawcom islamu. Marszałek karczewski wyraził zdziwienie i dodał, że „dzięki zwycięstwu jana iii Sobieskiego przetrwała cywilizacja, która dała sobie i światu nadzieję na lepszą przyszłość; dziś warto zabiegać o jej przetrwanie i rozwój”. obwiązująca przez kilka wieków wersja historii okazuje się dziś już nieaktualna. Walka z islamem jest już passé, a obecny trend nakazuje go oswajać. dlatego dzieci we Francji karmione są w szkołach awicenną i awerroesem jako przykładami wysokiej kultury arabskiej, ale już nie systematyczną nauką historii, która mogłaby im podpowiedzieć, że w dziejach bywało i całkiem inaczej. kiedy inny marszałek, Marek kuchciński, w imieniu Sejmu biorąc udział w dyskusji pt. „europa w poszukiwaniu wartości”, zamykającej 28. Forum ekonomiczne w krynicyzdroju, mówi, że „wolność, niepodległość, prawa człowieka i solidarność suwerennych państw – to zakorzenione w chrześcijaństwie wartości, wniesione do ue przez państwa europy

od spraw fundamentalnych przejdźmy do tych bardziej przyziemnych. także w Polsce temperatura sporów rośnie w miarę zbliżania się terminu wyborów. nawet unikając wszelkich mediów, każdy mieszkaniec Polski łatwo się jednak zorientuje, że wybory tuż, tuż… namacalnym tego dowodem są bowiem rozkopane ponad miarę ulice, place, modernizowane nagle torowiska, odnawiane mosty itp. Prezydenci, burmistrzowie i wójtowie chcą sobie zapewnić w ten sposób kolejną kadencję rządów. o ile na najniższym szczeblu głosuje się jednak na ludzi, a nie na partie, to już wybory do sejmików wojewódzkich, a nawet rad powiatowych będą pewnym realnym sprawdzianem układu sił politycznych w Polsce. najbardziej prestiżowe są tu duże miasta, Warszawa, czy kraków. dlatego w tVP bryluje Patryk jaki czy Małgorzata Wasserman. W „opozycyjnych” mediach prywatnych jednak nie wychwala się wcale Rafała trzaskowskiego czy jerzego Majchrowskiego, walczącego o czwartą kadencję prezydenta krakowa. tutaj wybrano raczej model przede wszystkim atakowania kandydatów PiS. na wyniki tych taktycznych gier przyjdzie poczekać. obydwa wspomniane miasta są dość specyficzne. Wizje „szklanych domów” i stworzenie XiX dzielnicy Warszawy jakiego mają nad sobą „szklany sufit” ograniczonego poparcia w stolicy dla partii rządzącej. W krakowie dynamiczna, kompetentna i niezwykle pracowita Wasserman, ma do przebicia z kolei „szklany sufit” narosłych latami układów towarzysko-biznesowych, które oplotły całe niemal miasto. dlatego będą to chyba najciekawsze pojedynki w Polsce, a i ich skutki będą ważne nie tylko dla samych mieszkańców. Reszta wydaje się przewidywalna. Większość sejmików powinna wpaść w ręce PiS, które jednak nie odbije dużych miast, zwłaszcza na zachodzie i północy kraju.

Czy można wierzyć PiS? Premier wyrzucił z rządu pewnego wiceministra, który twierdził, że Polska musi importować cudzoziemców do pracy, że sprowadzanie Polaków ze Wschodu się nie opłaca, a lepiej i taniej ściągać jest gastarbeiterów z trzeciego świata. zastanawiam się jednak, czy ów niezbyt mądry technokrata nie ujawnił czasami skrawka prawdy. z jednej strony mamy deklaracje o „zerowej imigracji”, z drugiej gołym okiem widać, że od pewnego czasu cudzoziemcy zalewają Polskę coraz mocniej. do ukraińców już się przyzwyczailiśmy. W sklepie sprzedają „sało”, obsługa mówi z akcentem, a na sklepie dwujęzyczne ogłoszenie, że „zatrudnią ukraińców”. jednego dnia musiałem odbyć trzy kursy w krakowie taksówkami. Wybrałem ubera. trzech różnych kierowców i trzech ukraińców. ostatni z nich przyjechał do Polski zaledwie trzy dni wcześniej. znajomy po „jardzie” po krakowskich knajpach skonstatował, że w żadnej z nich nie obsługiwał go… Polak. Były głównie ukrainki, a nawet turek, który dogadywał się z ukrainką za barem po… angielsku. do tej pory imigracja ukraińska była niemal bezkonfliktowa. jednak przy przekroczeniu pewnej masy, następują kłopoty i problemy. Powstają już nowe stowarzyszenia ukraińskie w Polsce, są coraz bardziej zwarte grupy społeczne, zaczynają się też pierwsze problemy z asymilacją. dość słusznie prezydencki doradca prof. zybertowicz przypomina, że „ściągamy robotników, ale przyjeżdżają ludzie i to razem ze swoimi problemami”. zresztą ukraińcy to na razie najmniejszy kłopot. na stacji benzynowej wysiada z busa z krajową rejestracją

kilku ubranych w drelichy, dziwnie milczących robotników. chude takie, czarnowłose i trochę skośnookie. Szybko okazało się, że to „kontraktowi” pracownicy z dalekiej kRld. ci muszą jednak na ogół wracać po kontrakcie do siebie, bo komunistyczna bezpieka ma przecież „zakładników” w postaci rodzin. Północni koreańczycy to jakieś wyjście z braku rąk do pracy, ale razi to jakąś formą współczesnego niewolnictwa, zwłaszcza że część zarobionych przez nich pieniędzy zabiera ich rozbójnicze państwo. kilka miesięcy temu przeczytałem w „le Figaro”, że Polska do pracy sprowadzi tysiące Filipińczyków. W kraju potwierdzono to dopiero niedawno, z tłumaczeniem, że to przecież kraj katolicki, itd. znajomi donoszą, że w mieście krakowie rozwożeniem dań na zamówienie po mieście rowerami zajmują się niemal wyłącznie... Hindusi. W mediach jest o tym, że polska placówka dyplomatyczna w new delhi nie daje sobie rady z napływem wniosków o przyznanie wizy z prawem do pracy w Polsce. Podobno werbunkiem zajmują się polskie firmy narzekające na brak pracowników, ale ci nowo przybyli później i tak np. wożą pizzę. Mamy z jednej strony deklaracje rządu o „pomaganiu” uchodźcom na miejscu i ochronie granic, a z drugiej to co widać właściwie gołym okiem na ulicach. PiS i rząd mają problemy z wyartykułowaniem tłumaczeń, chociaż pojawiają się w tej sprawie już interpelacje społeczne. utrata wiarygodności to w polityce niemal samobójstwo.

Ruja i poróbstwo Skandale obyczajowe są nierozłączną częścią polityki i to już na poziomie gminnym. kulminacja opowieści o nich także przypada na czas wyborczych kampanii. Stugębna plotka niesie, że np. w mojej gminie pewna kobieta rzuciła się pod pociąg, bowiem jej mąż był kochankiem pani wójt. z kolei jej zastępca wyleciał z dnia na dzień z pracy, kiedy okazało się, że zrobił pozamałżeńskie dziecko pani, która była owej gminy sekretarzem. Morału właściwie tu nie ma, poza dowodem na to, że wpuszczanie kobiet do polityki w niczym jej nie naprawia, ale rodzi poza dziećmi, problemy, o jakich się nie śniło nawet największym filozofom. ale co tam gmina. Wszak ryba psuje się od głowy. dalej jednak nie będzie o jakimś skandalu w Warszawie (tych też nie brakuje), ale przeniesiemy się od razu na salony europy. Były już premier Francji Manuel Valls spędza coraz więcej czasu w Hiszpanii. tam się zresztą urodził, a Francuzem został dopiero w wieku lat 18. ten socjalistyczny polityk usiłował się po ostatnich wyborach umizgiwać do prezydenta Macrona, ale został odstawiony na boczny tor. Postanowił więc kontynuować karierę polityczną w Hiszpanii, a dokładnie w rodzinnej katalonii, gdzie chce startować w wyborach samorządowych. Valls od razu trafił też na łamy bulwarowej hiszpańskiej prasy, która twierdzi, że b. premier znalazł za Pirenejami „nową miłość”. jego wybranką ma być Susana gallardo terrededia, bogata dziedziczka części fortuny miliardera alberta Palatchi (tekstylia – koncern Pronovias), z którym ma trójkę dzieci i… rozwód. Według hiszpańskich mediów Manuel Valls był w te wakacje gościem gallardo w jej domu na Minorce i wszystko zapowiada, że romans potrwa dłużej. ogłoszenie nowego romansu byłego premiera było we Francji dużym zaskoczeniem. Valls w kwietniu tego roku potwierdził, że jego nową partnerką jest działaczka prezydenckiej partii lReM, deputowana z Paryża olivia gregoire, która zastąpiła z kolei wcześniejszą żonę Vallsa – skrzypaczkę annę gravoin. Można się pogubić, ale były premier okazuje się prawdziwym kawiorowym socjalistą, paneuropejskim politykiem, a do tego… lubi romanse, więc jak na europejczyka przystało – chyba zagłosuję w tym roku na… swoją dotychczasową panią wójt.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

10 |

rysuje Andrzej Krauze

Pakt z diabłem Grzegorz Małkiewicz

Tak opozycja widzi sojusz kandydata prawicy (Patryk Jaki) z lewicowym samorządowcem (Piotr guział) w wyborach prezydenta Warszawy. Nie chce natomiast dostrzec, że Patryk Jaki w kampanii wyborczej wykazuje się dużą zdolnością koalicyjną. Ważne osiągnięcie przed zbliżającym się finałem. Bardziej diabelskim posunięciem popisała się opozycja, rozpoczynając kampanię wyborczą wielkimi bilbordami z wykrzywioną twarzą Prezesa i podpisem: „PiS wziął miliony i chce być bezkarny”. Od razu pojawiła się riposta. Identyczny plakat i podpis: „… i rozdał je dzieciom”.

trzymam kciuki i liczę na zwycięstwo rozsądku. a o diabłach niech myśli totalna opozycja. zanosi się na bardzo brutalną kampanię i profesjonalną. Wystąpienie Patryka jaki na kongresie PiS to prawdziwe mistrzostwo. nawet w skali europejskiej. Polityk startujący w wyborach zamiast mównicy wybiera wypuszczoną w publiczność scenę. jest na niej jedynym aktorem, z mikrofonem przypiętym do ucha. Ponad godzinę trwa spektakl-prezentacja programu dla stolicy. Bez kartki, z głowy, bez telepromptera. chociaż jest wiceministrem w rządzie premiera Morawieckiego, nikt wcześniej nie widział go w takiej roli. Patryk jaki (rocznik 1985) to już pokolenie pozbawione „heglowskiego ukąszenia” i kolejny polityk wypromowany przez jarosława kaczyńskiego – głównego architekta zmiany pokoleniowej na polskiej scenie politycznej. W krakowie o fotel prezydenta zawalczy też przedstawicielka tego pokolenia. Małgorzata Wasserman (rocznik 1978) zmierzy się z jackiem Majchrowskim (1947), długoletnim (trzy kadencje) włodarzem królewskiego grodu, byłym członkiem PzPR, pracownikiem naukowym uj, też chyba byłym, bo czasu na pracę naukową, a tym bardziej dydaktyczną, już raczej nie ma. W jednym i w drugim przypadku kandydaci prawicy to nowa jakość – profesjonalizm bez ideologii. zamiast ideologii, pryncypialny światopogląd. W jednym i w drugim przypadku duża grupa wyborców oczekuje radykalnej zmiany, przerwania pasma korupcji oraz mądrych inwestycji. ale czy kandydaci prawicy są na tyle mocni, by pokonać tworzoną od lat synekurę beneficjentów bezpośrednich i pośrednich?

Szoda, że nie doszło do zapowiadanej reformy ordynacji wyborczej. niekończące się kadencje to przyzwolenie w majestacie prawa na kreowanie swego rodzaju mafii. Wierni urzędnicy, kontrahenci, polityczni afilianci, oni wszyscy wraz ze swoimi rodzinami tworzą ten znany już z filmowej fabuły „układ zamknięty”. ja, jako były mieszkaniec krakowa, gdzie regularnie wracam, coraz gorzej się tam czuję. a do snu sobie śpiewam przewrotnie z andrzejem Sikorowskim: „nie przenoście nam stolicy do krakowa”. niestety, już dawno przenieśli. W kamienicy, niedaleko Rynku, gdzie miałem znajomych, burdel (dosłownie). znajomych przekwaterowali w mniej centralne miejsce, i w końcu z własnej inicjatywy zamieszkali na podkrakowskiej wsi. W witrynie mojego ulubionego antykwariatu droga galanteria, wypicowane wnętrze, i tylko zachowana kubatura mówi o niegdysiejszej świetności tego miejsca. to miasto wtedy, pomimo szarości i zaniedbania, miało swój niepowtarzalny charakter. dziś płyta renesansowego Rynku głównego, największego w europie, jest notorycznie zaśmiecana straganami z obowiązkową sceną, skąd wychodzą decybele i ogłuszają gawiedź. gdybym miał głos w wyborach, oddałbym go na kandydata, który rozumie moją troskę. Miasto tak wyjątkowej architektury i tradycji nie może być turystyczną bombonierką i miejscem prymitywnej rozrywki, a kraków bez krakusów w tym kierunku niestety zmierza. Małgorzata Wasserman w wyborach powszechnych zdobyła w krakowie najwięcej głosów. nie jest bez szans.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

| 11

Pan Edward Krystyna Cywińska

Komentarz Krystyny Cywińskiej wysłuchany i zapisany przez Teresę Bazarnik

zastanawiam się, skąd się wzięło słowo chała. od chałki żydowskiej raczej nie, bo chałka jest doskonałym pieczywem i chętnie ją wszyscy jemy. oglądając w telewizji publicznej sztukę teatralną pod tytułem „ostatni hrabia edward Bernard Raczyński” rozmyślałam nad słownictwem polskim. nie chcę z góry przesądzać, że to była totalna chała, ale cały czas, gdzieś na dnie świadomości miałam to właśnie słowo. lubię teatr telewizji i staram się go w poniedziałki oglądać. jestem wdzięczna dyrektorowi kurskiemu, że przywrócił regularne jego emisje. Muszę też dodać, że kurski zrobił już sporo dobrego dla telewizji, choć to nie mój bohater. Wręcz odwrotnie. arogancki facet, nie lubię. ale oglądam tVP i jestem zadowolona. apetyt zaostrzył mi się szczególnie, kiedy usłyszałam, że będzie o hrabim Raczyńskim (tu nikt nie nazywał go hrabią). zaznaczyć muszę, że znałam pana Raczyńskiego. Był to człowiek bardzo skromny. i na pewno nie taki, który nie szedł z biegiem czasu. Był człowiekiem nowoczesnym. niesłychanie szarmanckim i eleganckim. ostrzyłam więc resztę wzroku na to, co zobaczę. Był świetnym dyplomatą. a co to

jest dyplomacja? od dawna mnie to frapowało. czy to jest umiejetność poruszania się na salonach? czy dobieranie odpowiednich słów, tylko i wyłącznie? Staranie się nie drażnić a zjednywać, z kimkolwiek ma się do czynienia? otóż pan edward Raczyński moim zdaniem był dużej klasy dyplomatą w tym sensie, że miał nienaganne maniery, był zawsze bardzo uprzejmy, szarmancki, bo tak był wychowany. Miał świetne kontakty na całym świecie. natomiast jeśli chodzi o polityczne znaczenie, jakie wniósł w historię Polski, to wydaje mi się, że minimalne. nie dlatego, że nie chciał, bo z pewnością chciał taką rolę odegrać, ale warunki temu nie sprzyjały. i nie tylko jemu. Piłsudskiemu się akurat udało. choć wokół Raczyńskiego pływały nadzieje różnorakie. Wiedzieliśmy, że ma szerokie znajomości w Foreign office. Wydawało nam się, że będzie miał odpowiedni wpływ na posunięcia brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, które mogłoby korzystnie zmienić sytuację w PRl-u. oczywiście było to bardzo mało prawdopodobne, bo polityka brytyjska była zawsze polityką zamkniętą, prowadzoną wyłącznie w imię brytyjskich interesów. Wolna Polska nie była w ich interesie, bo chcieli utrzymywać jak najlepsze stosunki ze związkiem Sowieckim. Możliwość jakiegokolwiek oddziaływania była minimalna, niemniej jednak pan prezydent Raczyński robił co mógł. natomiast bardzo przysłużył się w sprawie katynia. Sztuka o Raczyńskim została w moim przekonaniu zrobiona po to, by prowadzić tzw. politykę historyczną. Raczyński był gwoździem, który się wbiło w ścianę, a na gwoździu powiesiło inny obraz. Miał bardzo bujne życie. Był elegancki, dowcipny, był inteligentny, majętny. Bywający w świecie. objeżdżał amerykę, europę. Miał trzy żony.

ożenił się najpierw z zamożną angielką. Potem z panią cecylią, niesłychanie miłą i kochającą. Miał trzy córki. na długie lata związał się z panią anielą Mieczysławską, z domu lilpop. Pani aniela była bardzo zakochana w panu Raczyńskim i cały czas tupotała wokół niego, choć pobrali się dopiero dwa lata przed jego śmiercią. Pani aniela, była osobą bardzo ekscentryczną, tak jak ekscentryczne są miliarderki. Szalenie ją lubiłam. Może dlatego, że ona co jakiś czas do mnie dzwoniła, kiedy miałam jeszcze stały felieton w „dzienniku Polskim i dzienniku Żołnierza”. – Pani krystyno, mój najdroższy chciałby wiedzieć o czym będzie pani felieton. na co ja: – Pani anielu, pani najdroższy, a dla mnie miły, przekona się o tym, jak mój felieton przeczyta. Mam nadzieję. -– aha, to pani robi najdroższemu trudności? – Bynajmniej – ja na to, jak w piosence Młynarskiego. za parę tygodni pani aniela znowu dzwoni: – Pani krystyno, mój najdroższy chce pani powiedzieć, że pani niepotrzebnie przejechała się po tym czy po owym (tu padały różne nazwiska w zależności od okoliczności), bo to nie służy polskiej sprawie. – a co służy polskiej sprawie? -– zwykłam pytać. – no, mój najdroższy. – aha. a jak najdroższy służy polskiej sprawie, bo ja bym chciała wiedzieć? – a, to jest już rozmowa w cztery oczy. niestety nigdy do tej rozmowy w cztery oczy z prezydentem Raczyńskim nie doszło. ale spotykałam go przy różnych okazjach. z teatru telewizji nic się nie dowiedziałam o jego życiu poza wkładaniem w jego usta różnych frazesów hurra patriotycznych. Patriotyzm hurra przestaje być patriotyczny, staje się megalomaństwem. Pan edward był niezwykle miłym i szlachetnym człowiekiem, i miał piękny pałac w Rogalinie.

Komu przeszkadza Fort Trump?

Wacław Lewandowski

Sprawa ewentualnego utworzenia w Polsce stałej bazy wojsk uSa, żartobliwie nazwanej przez prezydenta andrzeja dudę Fortem trump wywołała dyskusję wśród ekspertów, polityków oraz publicystów. niechętni inicjatywie dudy mówią o kosztach finansowych, które rząd polski musiałby ponieść. eksperci wojskowi amerykańscy mówią, że pomysł jest przedwczesny, bo Polska nie ma jeszcze odpowiedniej infrastruktury drogowej i kolejowej. Przy tej okazji przypomina się o kłopotach transportowych, jakich doświadczyli amerykańscy żołnierze stacjonujący w Polsce czasowo. Pojawiły się też głosy, że donald trump nie będzie w stanie uzyskać zgody kongresu na realizację tej koncepcji, która przecież musiałaby się wiązać z wyprowadzeniem stałego kontyngentu wojsk uSa z niemiec.

osobiście uważam, że amerykanie nie zdecydują się na stałą obecność wojskową w Polsce, dopóki nasz kraj nie zbuduje systemu obrony powietrznej, zwłaszcza antyrakietowej swego terytorium. W końcu wprowadzanie znaczącej ilośći wojska i sprzętu bojowego na teren, który nie jest chroniony antyrakietowym parasolem, jest – gdy wziąć pod uwagę realia współczesnej wojny – oczywistym marnotrawstwem sił i środków. upłynie zatem sporo czasu nim ktokolwiek w ameryce zacznie pracować nad praktyczną realizacją koncepcji Fort trump w Polsce i jest prawie pewne, że do tego czasu imię obecnego prezydenta uSa będzie już zbyt zapomniane, by łączono je z tym projektem. nie uważam jednak, by rozmowa prezydentów uSa i Polski na temat stałej bazy armii uSa w naszym kraju nie miała żadnego znaczenia, jak twierdzą niechętni dudzie politycy opozycji. owszem, ma. nie w wymiarze praktyki militarnej, lecz w wymiarze politycznym. Rozmowa ta była bowiem posłanym w świat komunikatem, że Polska i Stany zjednoczone ameryki podzielają intencję zacieśniania i pogłębiania współpracy wojskowej i wspólnej polityki obronnej. taki komunikat ma swoją wagę, o czym świadczą echa, jakimi odbił się w Rosji. Media rosyjskie, oczywiście, potępiają ten pomysł, powiadając że u jego podstaw tkwi duch antyrosyjskiej agresji militarnej zachodu. zgodnie ze zwyczajem rosyjskiej propagandy nie zabrakło też wyrazów fał-

szywego współczucia dla Polaków, którzy rzekomo ograniczają swoją podmiotowość i suwerenność, podporządkowując się interesom uSa. niestety, wśród tego rodzaju głosów zabrzmiał także głos z Polski, co jest wyjątkowo haniebne. Wprowadzony do sejmu przez ruch Pawła kukiza poseł janusz Sanocki (wcześniej już z klubu poselskiego kukiz ’15 usunięty; obecnie poseł niezależny) pospieszył udzielić wywiadu rosyjskiej agencji informacyjnej Ria nowosti, w którym stwierdził, że utworzenie stałej bazy wojsk amerykańskich będzie dla Polski „utratą części suwerenności”, co agencja opatrzyła komentarzem, że w sejmie polskim posłowie boją się utraty suwerenności. Poseł Sanocki zasłynął już wcześniej, kiedy śpieszył z poręczeniem sądowym za Mateusza Piskorskiego, byłego działacza „Samoobrony”, oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Rosji. ostatnio zaś zabłysnął interpelacją poselską, w której skarżył się, że w związku ze sprawą Piskorskiego aBW ośmieliła się go przesłuchiwać. cóż, zawsze byłem przeciwny ruchom politycznym inicjowanym przez celebrytów. Schemat zawsze jest ten sam – właściciel celebryckiego nazwiska i statusu, pragnąc swą celebryckość przekuć w polityczny sukces, potrzebuje stada dusz, którym będzie przewodził. Rekrutuje więc spośród tych, którzy się doń zgłoszą. nie wie, kim kandydaci są, jakie mają powiązania, jakie poglądy. ale drużyna musi powstać, więc bierze, jak leci, ile potrzebuje. także Sanockiego…


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

12 | felietony i opinie

Andrzej Lichota

PIÓREM

2018

dużo zamieszania wywołało niedawno pewne zdjęcie dwóch prezydentów: jednego siedzącego i drugiego stojącego w formie pochyłej czy też pochylonej. internet zawrzał. od tej gorączki rozpaliły się również gadające głowy w telewizji. jedne broniące wspomnianej postawy, inne ją bezceremonialnie ganiące. Były wielkie słowa o godności narodu. i wielkie przytyki. a także nieco naciągana, osobista linia obrony. a zdjęcie pokazuje jedynie, że w polityce coraz mniej osób do prowadzenia polityki właściwie przygotowanych, dla których protokół dyplomatyczny nie stanowi tajemnic. czy to dobrze, czy źle? na razie nie odpowiem wprost na to pytanie. zresztą już tyle zostało powiedziane, napisane i pomyślane z tego powodu, że temat zdaje się być wyczerpany. Po prostu trzeba przełknąć tę żabę i wyciągnąć wnioski na przyszłość. jednym z wniosków mogłaby być wymiana tych osób z otoczenia głowy państwa, które dopuszczają do takich „pochyleń”, a właściwie potknięć. jednak jak dyplomacja długa i – chciałoby się powiedzieć – szeroka, gafy i potknięcia się zdarzały i zdarzać się będą. Śmiem domniemywać, że wiele z nich to także celowe zagrania. nie wiem, co pisały niemieckie media o angeli Merkel po jej wizycie w Waszyngtonie i szeroko komentowanym na świecie braku uścisku dłoni ze strony donalda trumpa. jego ostentacyjne

Pazurem: Bylejakość i pustka

niemal odwrócenie od stojącej z wyciągniętą dłonią Merkel i obrażona mina, mówiły i tak wystarczająco dużo. nie lepiej wobec kanclerz niemiec zachował się niegdyś Władimir Putin, który na spotkanie przyprowadził swojego psa labradora, zapewne doskonale wiedząc, że Merkel ma fobię na punkcie psów, bo została kiedyś pogryziona. Można dotrzeć do zdjęć, gdzie widać ogromnie spiętą Merkel, a na twarzy Władimira Władimirowicza błąka się ironiczny uśmieszek. Podane przykłady to tylko znikomy ułamek tego, co można by przytoczyć z ostatnich kilku lat i nie sadzę, by w dawniej dyplomacji, na przykład przedwojennej, było tak pięknie i protokolarnie, jak to się zwykło uważać. Po prostu urządzeń do nagrywania i robienia zdjęć było mniej, a publikacja nie mogła się odbyć bez zatwierdzenia materiału w redakcji. teraz z byle czym, byle dotyczącym osób jako tako znanych, można polecieć na Pudelek, tweeter czy Facebook i bez większego problemu znaleźć co najmniej setkę zażarcie komentujących. jeśli szczęście dopisze, zdjęcie obleci pół świata, robiąc przy tym sporo zamieszania. Wiele lat temu w jednej z książek, zirytowany nieco wylewem prymitywnych „artystycznych” skandali, napisałem: „kiedyś na artystę patrzyło się poprzez to, co zrobił. teraz poprzez to, co wyrabia”. od

dłuższego czasu dotyczy to także polityków. ileż tak naprawdę jest rzetelnej informacji o traktatach, opracowywanych koncepcjach i informacji o wyniku poszczególnych rozmów? jeśli już takie się pojawiają, to w masowym przekazie są zalewane informacjami o skandalach i to nimi żyje opinia publiczna. Skandal, gafa, potknięcie osoby będącej chwilowo na świeczniku same stały się bohaterami. to ich się poszukuje i eksponuje, bo dziś medialny przekaz głównie na tym się opiera. Może zapomniałem jeszcze o plotce i manipulacji. Pauperyzacja polityki idzie w parze z pauperyzacją mediów i społeczeństw. zmie-

niły się narzędzia do jej uprawiania, nastąpił niesamowity skrót w dostępie do wydarzeń. zarówno politycy, jak i dziennikarze, komentują wszystko tu i teraz często bez zastanowienia. czy pamiętacie, kiedy ostatnio ktoś na pytanie dziennikarza odpowiedział: muszę się nad odpowiedzią zastanowić, zapoznać głębiej z problemem, proszę zapytać mnie jutro. a jutro są już inne tematy i skandale, więc „jutro” oznacza „nigdy więcej” i zarówno politycy, jak i różne osoby publiczne, a zwłaszcza tzw. celebryci doskonale zdają sobie z tego sprawę. trzeba od razu, tu i teraz i na każdy temat. niestety od dawna tendencja społecznego równania w dół rozwija się niemal bez przeszkód. zalewa nas powódź bylejakości i olbrzymia intelektualna pustka wypełniona po brzegi pseudoerudycją.

Uśmiechanie się do obrazu, a obraz… Poleciał polski prezydent do Waszyngtonu w nadziei, że uda mu się przywieść błogosławieństwo donalda trumpa na budowanie bazy wojsk amerykańskich w Polsce. Wiedział, że nie przywiezie, ale i tak poleciał. Wizytom polskich przywódców w amerykańskiej stolicy od zawsze towarzyszyły mniejsze lub większe emocje. nie jest bowiem tajemnicą, że nie ma w europie kraju bardziej zapatrzonego w Stany zjednoczone ameryki Północnej niż Polska, którą to te same Stany zjednoczone od zawsze traktują trochę po macoszemu. Po latach komunizmu nie było innego wyjścia niż pokazać, jak bardzo kochamy amerykę: jeździmy tam nie tylko na wakacje, ale i za chlebem i nawet nie przeszkadza nam fakt, iż jesteśmy ciągle zmuszani do stania w kolejkach po wizę w czasach, gdy obywatele innych krajów unii europejskiej takich wiz już dawno nie potrzebują. nie potrzebują ich również amerykanie odwiedzający Polskę i na nic jest tłumaczenie, że jak kuba Bogu, tak Bóg kubie. ani

Warszawa, ani Waszyngton stanowiska w tej kwestii nie zmieniają. Prezydent duda teraz o wizach nawet nie wspomniał, bo wiedział, że i tak nic nie załatwi. Więc zamiast marnować czas na papierki i stempelki w paszportach rodaków postanowił wybudować Fort trump – amerykańską bazę wojskową, na którą jest w stanie przeznaczyć dwa miliardy dolarów w nadziei, że uchroni nas ona od ruskiej inwazji. oczywiście wiedział prezydent duda, że nic z tego nie będzie, ale i tak postanowił, że pogada, bo inaczej jak można wytłumaczyć wylot za ocean? amerykanie mają już bazę w niemczech, która nie tylko jest tam od lat, to jeszcze jest w bardziej strategicznym miejscu, niż gdyby była w Polsce. nie są również amerykanie zainteresowani wydawaniem ogromnych pieniędzy na budowę nowej bazy – oferowana przez dudę kwota nie pokryje nawet połowy kosztów. Rozmieszczeniem amerykańskich sił w Polsce nie jest również zainteresowane nato, które

przy okazji przyjmowania Polski do sojuszu obiecało Rosji, iż nie będzie rozmieszczało obcych sił zbrojnych blisko jej granicy. Wizyta polskiego prezydenta nie okazała się całkowitą stratą czasu, o czym przekonał wpis na twiterze amerykańskiego prezydenta, na którym to panowie podpisują umowę o współpracy. donald trump wygodnie siedzi w fotelu przy swoim biurku, podczas gdy polski prezydent stoi z boku i nachylając się nad dokumentem składa podpis. nie wiem, dlaczego uśmiecha się do kamery, ale to jakby zupełnie inne pytanie. dyplomacja aż się patrzy. centrum europy jest w Polsce. z północy na południe, ze wschodu na zachód, to w Polsce jest środek kontynentu. Może czas wreszcie na to, by zamiast latać po świecie nasi politycy zajęli się budowaniem pozycji Polski w europie. Samo położenie geograficzne tego nie zrobi. ani dwa miliardy dolarów. V. Valdi


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

takie czasy | 13

Niechlubna karta

M

Proces karny ogłaszając wyrok sędzia Peter testar zaznaczył, że po raz pierwszy w swojej karierze miał do czynienia z tak aroganckim oskarżonym. 58-letni Philip Bujak, zamieszkały w chelwood gate, Haywards Heath, po dwóch rozprawach w Southwark crown court został skazany w central criminal court (old Bailey) na sześć lat więzienia. Wykorzystując swoją pozycję został oskarżony o defraudację ponad 180 tys. funtów. Proceder ten trwał ponad siedem lat. Przeprowadzone śledztwo ujawniło, że część zawłaszczonych pieniędzy Bujak wykorzystywał na kupowanie dzieł sztuki i ich renowację. uzyskał też osobiste korzyści finansowe po sprzedaży za cenę 13 mln funtów nieruchomości z widokiem na Hyde Park (2324 Princes gate) należącej do fundacji. Sprzedażą zajmowała się firma Foris Fortuna ltd, która otrzymała 2 proc. od ceny sprzedaży, co dało 350 tys. funtów, w tym 50 tys. stanowił Vat. z tej kwoty 100 tys. miał otrzymać Philip Bujak. Firma Foris Fortuna nie była płatnikiem Vat. jej właściciel, adrian dugdale, dostał wyrok w zawieszeniu i nakaz zwrotu przywłaszczonego podatku. długoletnia praktyka korzystania przez Philipa Bujaka z biznesowej karty płatniczej w celach prywatnych skończyła się, kiedy księgowy zauważył zbieżność dat „podróży biznesowej” i podróży poślubnej dyrektora. W rozliczeniach Philip Bujak przedstawiał fałszywe rachunki. opłaty za hotele, do których zapraszał członków swojej rodziny rzekomo na konferencje, rachunki w drogim londyńskim sklepie Selfridges jako wydatki na reklamę. Pomimo swojej wysokiej pensji korzystał z karty biznesowej kupując prezent (450 funtów) swojej matce – w rozliczeniu prezent figurował jako wydatek na konferencję. inne spotkania rodzinne (wydatki rzędu 2 tys. funtów każde) były podobnie zaksięgowane.

ZAMóW PreNuMerATę

Czek prosimy wystawić na CZAS PUBLISHERS Ltd i przesłać na adres: 63 King’s Grove, London SE15 2NA

Fot. City of London Police

ontessori St nicholas charity to duża organizacja. Bardzo ważna w sektorze szkolnictwa publicznego. W szkołach noszących nazwę Montressori zaufanie, wysokie umiejętności nauczycieli, poziom merytoryczny i moralne zasady są wartościami nadrzędnymi. na początku XX wieku Włoszka dr Maria Montessori, psycholog z wykształcenia, stworzyła metodę innowacyjnego nauczania na różnych etapach edukacji, kładąc nacisk na indywidualne podejście, uwzględniające wrażliwość i zdolności każdego dziecka. Szkoły Montessori zaczęły powstawać w różnych krajach, odnosząc duże sukcesy dydaktyczne. kiedy Philip Bujak – syn weterana spod Monte cassino, został powołany w roku 2003 na dyrektora (chief executive officer, w skrócie ceo) tej powszechnie znanej organizacji charytatywnej otaczającej opieką szkoły Montessori na Wyspach, z jego sukcesu byli dumni również Polacy – weterani wojenni z heroiczną przeszłością, jak i nowe pokolenie, podobnie jak on tu urodzone. Philip Bujak był bardzo aktywnym dyrektorem. to z jego inicjatywy powstała Montessori Schools association zrzeszająca około 700 szkół. W Manchesterze, dzięki współpracy z lokalnymi władzami założył pierwszą szkołę Montessori w całości finansowaną przez państwo. Po odniesionym sukcesie w Manchesterze powstały kolejne szkoły w londynie i w innych miastach zjednoczonego królestwa we współpracy z ministerstwem szkolnictwa, które je finansowało. Filia Montessori St nicholas charity powstała z jego inicjatywy także w Warszawie. odnosił również sukcesy w europie, gdzie działa obecnie sieć 152 szkół Montessori. odnosił sukcesy, ale był też dobrze wynagradzany - 170 tys. funtów rocznie. ale Philip Bujak nie ograniczał swojej aktywności do pracy zawodowej. działał społecznie, nie zapomniał o polskich korzeniach. Był między innymi współzałożycielem w 2009 roku the Polish Heritage Society uk. do niedawna był tej znanej w polskim środowisku organizacji wiceprezesem i aktywnie uczestniczył we wszystkich inicjatywach stowarzyszenia. za swoje zasługi został uhonorowany polskim medalem Pro Memoria, maltańskim krzyżem order Pro Perito Melitensi i prestiżowym

wyróżnieniem Freedom of the city of london przyznawanym od 1237 roku. zawodowe sukcesy, wyróżnienia, odznaczenia, finansowa gratyfikacja. Mogło być tylko lepiej. jednak w 2014 roku po wewnętrznym audycie siedzibę prowadzonej przez siebie fundacji opuścił w asyście powierników. o wykrytych nieprawidłowościach poinformowano policję w londyńskim city. Przeprowadzone śledztwo potwierdziło wstępne podejrzenia.

do nadużyć dochodziło też przy zleceniach drukarskich. Śledztwo ujawniło, że charytatywna fundacja Montessori w ciągu siedmiu lat zapłaciła abbey Printers (devon) ltd 618 tys. funtów. Rachunki były zawyżane w porozumieniu z zamawiającym, który dostawał swoją część. Fundacja Montessori płaciła także za prywatne zlecenia Bujaka. W tym okresie drukarnia dopisała do rachunków ponad 60 tys. funtów.

Próby przejęcia „Nowego Czasu” Philip Bujak pojawił się również w naszym redakcyjnym świecie. kiedy Polish Heritage Society wyraziło zainteresowanie przejęciem „nowego czasu”, było reprezentowane w rozmowach negocjacyjnych m.in. przez Philipa Bujaka. dlaczego? Może właśnie z powodu jego bliskich kontaktów z drukarnią w devon? kiedy stało się jasne, że warunki przejęcia „nowego czasu” były dla nas nie do zaakceptowania, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że w całej tej historii może chodzić o kupienie pisma w celu jego zamknięcia, wycofaliśmy się z negocjacji. czy była to inicjatywa Philipa Bujaka? tego pewnie nie dowiemy się nigdy. ani tego, czy chodziło o wzmocnienie w postaci przejęcia kontroli nad „czwartą władzą” przez Polish Heritage Society, które już zabezpieczało sobie w tym czasie silną pozycję w przechodzącym turbulencje ognisku Polskim przy exhibition Road w londynie (adres bardzo prestiżowy, miejsce otoczone sławą). gdy pojawiły się pierwsze kryminalne kłopoty, Philip Bujak szybko przestał być wiceprezesem the Polish Heritage Society uk, a ślady jego obecności na stronie internetowej tej organizacji zostały wymazane, choć gazety brytyjskie piszące o procesie i wyroku wciąż odsyłały do tych stron, chociaż nie ma tam już najmniejszej wzmianki o wiceprezesie Bujaku. Prawdopodobnie rola Philipa Bujaka w stowarzyszeniu była jeszcze do niedawna odnotowywana, a zmiany wprowadzono po tym, jak zauważono wzmożone zainteresowanie jego pozycją w Polish Heritage Society. nie wszystko jednak zostało wymazane. jest zakładka, gdzie Philip Bujak nadal figuruje jako jeden z darczyńców i założycieli fundacji zajmującej się polskim dziedzictwem na Wyspach. Grzegorz Małkiewicz


14 | czas przeszły teraźniejszy

nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

Łączyć przyjemne z pożytecznym Zanim pary rozpoczną tradycyjnego poloneza w sobotę, 2 lutego 2019 roku na 47. Balu Polskim w Hurlingham Club w Londynie, przez następne sześć miesięcy organizatorzy będą ciężko pracować, aby wszyscy mogli się dobrze bawić, a inni lepiej żyć. Bo celem Balu, którego patronem honorowym jest Ambasador RP w Londynie, Arkady Rzegocki, jest tym razem pomoc dla Domu Dziecka pod Lublinem.

Anna ryland

B

al Polski jest pomostem między dawną i nową emigracją w Wielkiej Brytanii – powiedział ambasador arkady Rzegocki na spotkaniu w ambasadzie RP inaugurującym 18 lipca przygotowania do mającego odbyć się 2 lutego przyszłego roku 47. Balu. organizowany od 1970 roku w londynie, Bal Polski znalazł specjalne miejsce w życiu Polaków w Wielkiej Brytanii. gośćmi Balu, znanego przez wiele lat jako Polski Bal emigracji, bywali między innymi generał Władysław anders, prezydent Ryszard kaczorowski, ministrowie Rządu RP na uchodźstwie, wybitni twórcy kultury. Wydarzenie to ma nie tylko bardzo ciekawą historię, ale również duży dorobek jeśli chodzi o popieranie projektów i instytucji charytatywnych w Polsce oraz polonijnych w Wielkiej Brytanii. W czerwcu tego roku organizatorzy 46. Balu przekazali czek na 40, tys. funtów ośrodkowi Polskiego związku głuchych w opolu, a 10 tys. 895 funtów zostało przeznaczone na przetłumaczenie na język polski materiałów publikowanych przez Rethink Mental Health. – Bal Polski jest inicjatywą charytatywną, organizowaną przez wolontariuszy – wyjaśnia Marzena konarzewska, przewodnicząca komitetu organizacyjnego 47. Balu Polskiego. – jest to świetna okazja do spotkania towarzyskiego i dobrej zabawy, połączonej ze szczytnym celem. komitet organizacyjny składa się z ludzi, którzy poświęcają swój czas, doświadczenie zawodowe i energię nie tylko na przygotowanie jak najlepszej imprezy towarzyskiej, ale również po to, aby zapewnić jak największy dochód na cele charytatywne. Wśród osób pracujących społecznie na rzecz Balu są: Marlena anderson, ewa cross, janusz Marszewski, jolanta Piesakowska-jackson, Stuart Ryland i dorota Sztorc. Bal Polski ma również dwa podkomitety niezbędne do jego funkcjonowania: stronę internetową prowadzą Marcin zastawny i jarosław Skręta, a tłumaczeniami zajmują się joanna emesly i zofia Poza.

Dlaczego się angażują? jolanta Piesakowska-jackson, przewodnicząca komitetu organizacyjnego w dwóch poprzednich latach powiedziała: – Bal Polski jest specjalną okazją, która pozwala nam przypo-

Komitet organizacyjny podczas ubiegłórocznego Balu Polskiego (od lewej): Marzena Konarzewska, Dorota Sztorc, Marlena Anderson, Janusz Marszewski, Jolanta Piesakowska-Jackson, Stuart Ryland i Jarosław Skręta. W środku Arkady Rzegocki, ambasador RP w Londynie, wraz z żoną Jolantą

mnieć i cieszyć się tym, co my, Polacy, osiągnęliśmy w Wielkiej Brytanii, jednocześnie korzystając bez przeszkód z dziedzictwa obu kultur. nie wszyscy pamiętają, że sytuacja emigrantów nie zawsze wyglądała tak, jak obecnie. Wielu z nas urodziło się tutaj i do pewnego stopnia jesteśmy anglikami – dlatego wieczór prowadzony jest w dwóch językach. – Wiele osób biorących udział w Balu pragnie coś zrobić dla innych. oni osobiście i ich przedsiębiorstwa odniosły sukces w Wielkiej Brytanii i teraz czują, że mogą udzielić wsparcia instytucjom zarówno w anglii, jak i w Polsce, które tej pomocy najbardziej potrzebują – uważa ja-

nusz Marszewski, który podkreśla, że ważnym celem Balu jest promocja polskiej kultury i polskiej gościnności, szczególnie w stosunku do gości innych narodowości. Stuart Ryland, jedyny anglik spośród organizatorów Balu, wyjaśnia z kolei powody swojego zaangażowania: – naszym obowiązkiem obywatelskim jest oddanie coś społeczeństwu. dla mnie jest to również sprawa tożsamości narodowej. często słyszę: dobrze mówisz po polsku, ale nie jesteś Polakiem? Ponad 30 lat żyję wśród Polaków. Moja żona jest Polką, a synowie biegle mówią po polsku. Podróżujemy często między londynem a Warszawą. czesław Mi-


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

| 15

wiedziała: – Bal to duże wyzwanie organizacyjne. Przez kilka miesięcy komitet ma pełne ręce roboty. Poszukiwanie sponsorów to trudne zadanie. na szczęście znajdujemy firmy i osoby prywatne, zarówno w Polsce jak i w Wielkiej Brytanii, rozumiejące nasze potrzeby i w miarę swoich możliwości wspierające nasze wysiłki. Praca w imieniu organizatorów to również cała gama nowych doświadczeń. nauczyłam się prosić i dziękować w imieniu Balu, czego nigdy nie umiałam robić w swoim imieniu. Bal Polski to nie tylko dobra zabawa, ale spotkanie ludzi dobrej woli i chęć niesienia pomocy innym. to utwierdza mnie w przekonaniu o istnieniu ludzi o wielkich sercach. W opinii Marzeny konarzewskiej największym wyzwaniem jest zebranie funduszy i pozyskanie sponsorów. – chciałabym – mówi – żeby Polacy otworzyli swoje serca na potrzeby innych, a szczególnie skrzywdzonych dzieci. Wszyscy organizatorzy muszą znaleźć czas na pracę charytatywną. – Pogodzenie obowiązków związanych z organizacją Balu z pracą zawodową w tym samym okresie jest dla mnie prawdziwym sprawdzianem (jestem biegłą księgową w międzynarodowej firmie wydawniczej). Pozyskiwanie darczyńców i sponsorów często wymaga przysłowiowego schowania dumy do kieszeni i proszenia napotkanych ludzi o wsparcie – wyjaśnia dorota Sztorc. – czasami zmęczona codziennymi obowiązkami i opieką nad dziećmi wieczorem dosłownie padam – mówi z kolei ewa cross. – ale zamiast położyć się do łóżka, wsiadam do samochodu i jadę na zebranie komitetu organizacyjnego, bo wiem, że każdy dobry pomysł, każda decyzja są cegiełkami, których potrzebujemy, aby ten

łosz napisał: ojczyzna to język i kultura. tak więc Polska jest również moją ojczyzną. czuję się Polakiem i anglikiem. nie mam polskiej krwi, ale mam polskie serce. i to nie zmieni się nigdy.

Prosić, pytać i dziękować Bal Polski, jak każde przedsięwzięcie charytatywne, zmaga się z wieloma wyzwaniami. Marlena anderson, która zaangażowana jest w prace Balu od 2002 roku, po-

projekt doszedł do skutku i osiągnął jak najlepsze rezultaty finansowe.

Czasy się zmieniają Bal ma swoich stałych bywalców, ale też zmienia się z roku na rok. Marzena konarzewska, która jest adwokatem rodzinnym, mówi: – W ciągu 47 lat zmieniły się cele i charakter Balu. teraz Polska jest wolnym krajem i działalność charytatywna Balu skupia się na pomocy osobom najbardziej potrzebującym w Polsce, szczególnie dzieciom. jest to główny powód, dla którego włączyłam się w jego organizację. na Bal przychodzi coraz więcej młodych Polaków zajmujących wysokie stanowiska lub prowadzących poważne firmy. W tym roku Bal Polski nawiązał współpracę z Balem debiutantów. Fundusze zebrane z 47. Balu zostaną przeznaczone na remont domu dziecka w Przybysławicach, w gminie grabów, w powiecie lubelskim, gdzie przebywa obecnie 41 podopiecznych. z funduszy z Balu skorzystają również rodziny polskie w Wielkiej Brytanii. W ramach Projektu Polonia zostaną przetłumaczone na język polski filmy dydaktyczne Family and childcare trust. – Poświęcamy tej inicjatywie bardzo dużo czasu, ale praca ta daje ogromną satysfakcję – podkreśla janusz Marszewski. – jest to również okazja, aby poznać ludzi i organizacje, którym udaje nam się pomóc. a jest to niezapomniane doświadczenie. Ralph Waldo emerson pisał „Wiedzieć, że choć jedna osoba odetchnęła swobodniej, ponieważ ty żyłeś, to właśnie jest sukces życiowy – podsumowuje dorota Sztorc.

Pierwszy Polski Bal Emigracji miał miejsce w roku 1970, w Royal Lancaster Hotel w Londynie. Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce, w geście protestu w roku 1982 bal się nie odbył. W latach 1983-1993 odbywał się w Kensington Gardens Hotel, a do roku 2003 w Hotelu Grosvenor House na Mayfair. Dla odzwierciedlenia zmian, jakie zaszły w społeczności polskiej w Wielkiej Brytanii, w roku 2007 zmienił swoją nazwę na Bal Polski.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

16 | czas na relaks

Polscy szefowie kuchni w słynnej Le Cordon Bleu

ewa Stepan

W

drodze na Bloomsbury Square, na prezentację przygotowaną przez polskich szefów kuchni w jednej z najsławniejszych światowych szkół sztuki kulinarnej le cordon Bleu, z ponad 120-letnią tradycją, czytam w „evening Standard”: london is a food capital and what we eat defines our city – diverse, hard working and world class. i dalej: kuchnia londyńska jest nie tylko najlepsza na świecie, jest najbardziej zróżnicowana, najbardziej ekscytująca i autentyczna. Fakt. niezliczona liczba restauracji serwujących oryginalne dania regionalne z prawie całego świata, weekendowe kiermasze żywności, gdzie można próbować, przebierać i wybierać. Można jeść zdrowo, dobrze, mało, dużo, tanio, drogo, – jak się chce. i trafić do restauracji najlepszych kucharzy świata. Polska kuchnia w tym tyglu wygląda dość ubogo. znają nas tu głównie z pierogów, bigosu, ewentualnie jeszcze czerwony barszcz, który nie każdemu jest do smaku. nie będzie łatwo – myślę, ale cieszę się, że w końcu zorganizowano taką prezentację właśnie w tej słynnej szkole. Polscy kucharze pracują w londynie z najlepszymi szefami kuchni, w doskonałych restauracjach, ale szanse na przebicie się w na tak konkurencyjnym rynku są nikłe. Wpadłam na pokaz ciut spóźniona. na sali około 80 osób, głównie uczniowie le cordon Bleu, pasjonaci gotowania, smakosze, przedstawiciele mediów branżowych i krytycy kulinarni. Sesję pokazową zorganizowała firma cookup talents, która ma swój oddział w londynie. W Polsce firma posiada dwa studia kulinarne – w Warszawie i Poznaniu, w których odbywają się warsztaty, pokazy, prezentacje, konferencje kulinarne oraz prywatne śniadania, obiady i kolacje z gotowaniem na żywo, sesje zdjęciowe oraz wydarzenia integracyjne. Michał lachur, pasjonat medycyny żywienia, szef kuchni i współwłaściciel kultowego organic corner Food Store & Bistro na warszawskim Mokotowie, demonstruje wegańskie curry z żyta i tofu z marchewką. dostajemy do spróbowania warzywa al’dente. delikatne danie z leciutką nutką curry. Pytania z sali są techniczne, np. o znaczenie „sodium tamari” czy wpływie soi na ryzyko zachorowania na raka albo o liczbę kalorii. uff… zanosi się na podręcznik medyczny, a ja wolę smacznie jeść. W końcu zdrowie to nie tylko kalorie. Pytam więc siedzącego obok młodego człowieka co go interesuje, dlaczego tu przyszedł. damian, bo tak miał na imię, dowiedział się o pokazie z Facebooka. Sam jest pasjonatem gotowania. napisał do Sebastiana olmy, który wygrał drugą edycję konkursu top chef, i tak się poznali. Sebastian, który za chwilę będzie prezentował swoje danie, zaprosił go na pokaz. damian pracuje w restauracji w

Na degustację dań serwowanych przez polskich szefów ustawiła się długa kolejka

Henley, ale chce się przenieść do londynu. Marzy o karierze kucharskiej. korzystając z krótkiej przerwy rozmawiam z innymi młodymi ludźmi na sali: studentami szkoły le cordon Bleu. Pokazy są częścią ich zajęć. jest spora grupka studentów z azji, są też anglicy i Polacy. diana ma 29 lat, ukończyła tę szkołę dwa lata temu. założyła swoją firmę kateringową, którą rozwija. Przygotowuje przyjęcia dla firm. inna absolwentka przyprowadziła swoje koleżanki. lubią podróżować szukać inspiracji kulinarnych i gotować. Rozmawiamy o ewolucji i wzajemnych wpływach kultur kulinarnych. tymczasem Sebastian olma, szef kuchni Restauracji Belvedere w łazienkach w Warszawie zaczyna swoją prezentację. Mówi o swojej karierze, o tym jak zaczynał pracę w kuchni, jak podpatrywał szefów, jak ważne jest zmieniać restauracje na początku kariery. – każdy młody, aspirujący kucharz powinien pracować w londynie, to jest centrum przenikania się kultur i kuchni – mówi. on sam doświadczenie kulinarne zdobywał m.in. u tak znanych szefów kuchni, jak gordon Ramsay i tom aikens. Wspomina, jak w chelsea wychodził na taras po świeże, pachnące zioła. – dania są bardziej sexy z ziołami – śmieje się Sebastian. lubi oglądać Staff canteen na youtube i poleca studentom dla inspiracji. jako szef restauracji

„Belvedere” przygotowuje posiłki dla gości polskiego rządu, i ViP-ów z całego świata, gościł między innymi księżną kate i księcia Williama, członków delegacji nato, uczestników open air Festival etc. opowiada, jak ważna jest praca zespołowa w kuchni i dobry, stały, zgrany zespół. Prezentuje chłodnik na bazie ogórka z dodatkiem kwaśnej śmietany, wędzonego jesiotra z dodatkiem lodów chrzanowych, sałatki z kalarepy, galaretki z czarnego bzu, oleju z pietruszki i polskiego kawioru marki antonius/Sebastian. Brzmi ciekawie, ale jak to połączyć? danie okazało się wyśmienite, taki smak się zapamięta. chińscy studenci byli jednocześnie i zaskoczeni, i zachwyceni. Sebastian rozmawiał z gośćmi spotkania o ścieżce swojej kariery, doświadczeniach, osiągnięciach i tym, czym dzisiaj, w dobie ciągłego rozwoju i przenikających się wpływów kulturowych jest dla nich kuchnia, którą tworzą. kilka osób stwierdziło ze zdumieniem, że polska kuchnia, to nie tylko pierogi i bigos. aldona zawada, reprezentująca w londynie firmę cookup talents zapewnia, że pokaz londyński to zapowiedź dalszego rozwoju i planów promocji polskich kucharzy na rynku brytyjskim. następnego dnia, zainspirowana prezentacją, przyrządziłam ogórkowy sos do steka z oliwą pietruszkową. Po prostu pycha.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

takie czasy | 17

Cognitive Dissonance – przetłumacz to sobie sam! A

fter several hours of debate on the new constitution of POSK on Saturday, 15th September 2018, I concluded that when it comes to the POSK’s affairs, there are others elected to do the work on my behalf who claim louder and louder to be the better in it as they were born here and in between a mandatory yearly AGM no one should interfere in the big POSK related thinking process. Probably like many others, "jak krowy do obory ciągnących do POSK-u" I like to say "pierogi z okrasą" and be understood, and "jak to zwierzę wabione językowym zapachem" I like to be surrounded by the familiar sounds. Language is the primary medium of our culture and God forbid to hear all Poles speaking English in POSK, which on the other hand would be quite funny as we never speak well (though we think we do) and our brilliant sense of humour gets lost in translation. Poles born here think otherwise for if they were not, they would not dare to highlight during the said meeting the word "ewentualnie" which evokes all bad memories from the past, supposedly buried with the communist era. „Ewentualnie” natychmiast mnie obraża i zanim zacznę myśleć, spadam na grunt pokonanego i już wiem, że dużo mnie to będzie kosztowało, by przeforsować jakąkolwiek sprawę. Czy o uczuciach mam mówić, czy o języku, gubię się i wybacz czytelniku, ale czas mnie pogania, by zdążyć spisać burzę uczuć/myśli związanych z przyszłością naszej kultury i fizycznością domu naszego – POSK-u. Więc na początek o język mi chodzi, o to, co się stanie, kiedy przestaniemy szanować mowę polską i przełożymy ważność językową innych narodów nad naszym. Nie było dotychczas wielkiego problemu ze Statutem POSK-u z 1964 roku, gdyż wbrew pozorom nie jest to dokument inny od tych, którymi się posługuje do dzisiaj wiele, często większych instytucji charytatywnych w Wielkiej Brytanii. Do oryginału dopisuje się, a prawnie sankcjonuje wszelkie dodatki i tak też robiono dotychczas w naszej rzekomo małej organizacji. Dotychczasowy statut był o wiele krótszy i przez lata w jakiś sposób już przyswojony. Musi ten dokument być spisany w języku angielskim, gdyż angielskie instytucje statut uprawomocniają, to jasne, jednakże jego nowa wersja, tworzona przez Polaków-Brytyjczyków przez ponad 10 lat, wymaga wielu tygodni pracy ze słownikiem opierając się na własnym rozumie, bądź trochę mniej tygodni korzystając z pomocy przyjaciela Anglika-prawnika. Co się dzieje, jeśli nowego Statutu POSK-u przeciętny Polak nie jest w stanie zrozumieć? – to mniej więcej treść pytań wielu obecnych na sobotnich obradach. Wielu pytało, ale mnie jedynej udało się uzyskać konkretną i ostateczną odpowiedź: – Statutu nie będziemy tłumaczyć! W dyskusjach na ten temat Zarząd POSK-u przedstawił wiele wyjaśnień: jakoby jest to niebezpieczne prawnie; wielu rzeczy nie da się przetłumaczyć słowo w słowo. I tu padły przykłady: „robust” po angielsku i „ojczyzna” po polsku. Pewnie jest wiele innych słów nieprzetłumaczalnych, więc musimy pływać w dwóch innych wodach ciesząc się, że się nie topimy. Szkoda, że ojczyzny nie można tłumaczyć i szkoda, że ci, którzy POSK budowali, tego nie wiedzieli. Może wymyśliliby dodatkowe zabezpieczenia na przyszłość, by nasza „ojczyzna nad Tamizą” nie traciła tak szybko na ważności. Faktycznie jest trudno podążać ścieżką doskonałości w dwóch językach. Łatwiej to przychodzi akademikom, tym, którzy są zatopieni w środowisku angielskim, bądź tym, którzy taki cel sobie wyznaczą. Przeciętniakom wystarcza mowa potoczna, często z dodatkiem f… lub k…, w zależności... Pewnych alegorycznych, uczuciowych zwrotów nie da się przetłumaczyć jednoznacznie, po prostu nie, z tym mogę się zgodzić. Ale „robust” czy „ojczyzna” nie stanowią problemu, gdyż sama – lekko wzmocniona Googlową przeglądarką – dałam sobie radę. Natomiast jeśli chodzi o język prawny/statutowy to odmawiam zawierzenia, gdyż często dowiadujemy się o podpisanych międzynarodowych porozumieniach ekonomiczno-gospodarczych, militarnych, kulturalnych itp. między różnymi państwami z odległych kontynentów. Jak oni to

robią? Z tego co jest mi wiadomo, wszelkie dokumenty wagi państwowej są podpisywane w dwóch językach, czyli muszą być tłumaczone. Wracając do przekazanych nam dokumentów, zaczynam ponownie czytać i już na samym początku doświadczam pewnych zakłóceń w logicznym myśleniu. Dysonans nr 1 - w „Raporcie Komisji Statutowej dla Członków” str. 1, p. 2 napisane jest w pierwszym paragrafie, że „statut nie jest propozycją radykalnych zmian”, a ostatnie zdanie paragrafu potwierdza: „obszerną listę wprowadzanych zmian”. W związku z tym mam pytanie, czy obszerne to przypadkiem nie prawie radykalne? Dysonans nr 2 - w „Raporcie Komisji Statutowej dla Członków” str. 1, p. 2, paragraf 2. Jako członek POSK-u mam błyskawicznie podjąć decyzję o zmianie statutu i zaakceptować wszelkie zmiany, gdyż: „Statut powinien odzwierciedlać faktycznie bieżącą sytuację a nie pierwotne zamierzenia”. Czy pominięte pierwotne zamierzenia ojców-założycieli aż tak źle wpłynęły na bieżącą sytuację? Jak dalece to co dziś jest lepsze od tego, co było pierwotnie? Dysonans nr 3 - w „Raporcie Komisji Statutowej dla Członków” str. 1, p. 2, paragraf 3 czytam, że stary statut „był napisany językiem prawniczym”, a więc „trudny do zrozumienia”, a „nowy statut napisano językiem zrozumiałym”. I tu jest mój problem. Denerwuję się coraz bardziej, bo „prawniczy” rozumiem, a „zrozumiałego” nie. Na tym poprzestanę, ale zapewniam Państwa, że na konsultacyjnym spotkaniu w sprawie nowego Statutu POSK-u większość uczestników doświadczyła cognitive dissonance, nie tylko ja. Wiele w nowym statucie jest nowego. Ponoć już dłużej nie można czekać, by więcej objąć tajemnicą, wykluczyć bądź zabezpieczyć. Na sali było obecnych tylko kilku członków Rady POSK-u, a powodem tego było być może wyczerpanie pracą nad przyjęciem statutu. A podobno kilku z nich nawet nie przeczytało w całości

Mariage Blanc, the infamous play by acclaimed Polish playwright, Tadeusz Różewicz will have its first British production in October 2018, at Asylum Chapel, Peckham.

Mariage Blanc tells the story of Bianca, a young woman who has been brought up as a boy only to be married off upon her coming of age. Facing the torment of burgeoning womanhood and the sexual expectations of marriage, Bianca becomes increasingly consumed by surreal phallic visions whilst clinging to childhood remnants. Avni Patel and Elderton-McGoldrick are proud to present this UK pre-mière of critically acclaimed Polish Playwright Tadeusz Rozewicz reimagined with a range of scents to enhance the visceral nature of the work.

wszystkiego, a ilu zrozumiało? A jednak przegłosowali, że się nadaje – i pierwsza warta puściła dalej. Po raz pierwszy w kilkuletnim uczęszczaniu na POSK-owe zebrania usłyszałam wypowiedź radnego z prawdziwego zdarzenia, osoby poważnie zaangażowanej w swoje powinności, reprezentującej interesy dzisiejszej i przyszłej Polonii. Pani Renata Chmielewska wyraziła wiele zastrzeżeń względem dokumentu, wypunktowała klauzule niebezpieczne, kontrowersyjne, uzasadniając klarownie, w sposób wyważony każdy poruszony problem. Wszystko to na podstawie wielotygodniowej i rzetelnej pracy z tekstem. Dobrze mówiąca po angielsku stwierdziła, że musiała korzystać z doradztwa prawników i znajomych angielskich dyrektorów, by odczytać zakodowane zmiany. Nie wolno nam traktować statutu jako sprawy błahej. To historycznie najważniejszy dokument odmieniający przeszłą i przyszłą historię POSK-u. Właśnie w tym momencie coś zabezpieczamy. A czy grzechem jest troszczyć się o bezpieczeństwo? Według Zarządu nie musimy. O wszystkim pomyślano. Myślano ponad 10 lat, więc nie ma mowy o jakichkolwiek „przekrętach” – jak to określił jeden z uczestników spotkania. „Przekręt” – wstrętne określenie, ale jeżeli bliżej przyjrzymy się, to wywodzi się ono z procesu przekręcania czegoś w coś. Stary statut w nowy? My Polacy zawsze lubiliśmy kręcić, mamy to już w naturze. Skręciliśmy przecież POSK z niczego. A teraz statut zmieniamy lub – a teraz stary statut zwijamy. W języku prawnym wszystko zależy od interpretacji. Więc bardzo proszę członków POSK-u: nie bagatelizujcie tego ważnego dokumentu i nie głosujcie za czymś, czego dogłębnie nie zrozumiecie, przypominając sobie przysłowie, że Polak zawsze mądry po szkodzie.

Magda Goddard

This is going to be an important event: one of the most admired Polish plays of the second half of the 20th Century.

– Prof. Tony Howard, University of Warwick


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

18 | rozmowa

Koncert bez programu Leszek Możdżer, pianista i kompozytor, jest jedną z największych rewelacji ostatniej dekady polskiego jazzu. Artysta zaczaruje publiczność w piątek, 5 października, w londyńskim Kings Place podczas koncertu w ramach Londyńskiego Festiwalu Pianistycznego. Z LESZKIEM MOżDżEREM rozmawia Tomasz Furmanek.

W

jednym z wywiadów podzieliłeś się następującą refleksją: „Nie sądzę, abym nagrał już jakąś ważną płytę, moje najlepsze nagrania są wciąż przede mną”. Czy ta ważna płyta pojawiła się już, a jeżeli tak, to która?

– Myślę, że taką ważną płytą może być ta nagrana w ubiegłym roku z zespołem Holland Baroque. jest to moja pierwsza płyta w stylistyce, o której zawsze marzyłem i którą przeczuwałem moją wewnętrzną wyobraźnią. ta płyta, zatytułowana „earth Particles”, jest pierwszym krokiem ku muzyce z pogranicza klasyki i jazzu, gdzie celem jest, aby przy zachowaniu wyrafinowanej formy, osiągnąć wysoką temperaturę emocji. Mam wrażenie, że na tej płycie po raz pierwszy mi się to udało! Przepowiadałeś jakiś czas temu „wielki powrót muzyki klasycznej na listy przebojów”, a wagę łączenia muzyki klasycznej z innymi gatunkami, szczególnie z jazzem, zawsze podkreślałeś. Czy „earth Particles” jest wypełnieniem twojej idei włączania muzyki klasycznej do twojej twórczości i prezentowania jej współczesnemu odbiorcy?

– zdaję sobie sprawę, że publiczność słuchająca muzyki to masa ludzi bardzo zróżnicowana pod względem rozwoju intelektualnego, rozwoju duchowego, itd... Miałem takie niemądre marzenie, że muzyka klasyczna będzie muzyką popularną, ale ona chyba nigdy nie będzie tak popularna z racji tego, że po prostu jest o wiele bardziej wyrafinowana i bardziej zaawansowana formalnie i brzmieniowo, oraz eksploatuje w pełni system dwunastotonowy, który jest dwunastkowym systemem matematycznym w gruncie rzeczy. tak naprawdę, aby w pełni odbierać przekazy zakodowane w tym systemie, trzeba z muzyką klasyczną mieć kontakt najlepiej od dziecka.

Czyli, dla osoby, która nie wchłonęła materii/formy muzyki klasycznej, odbiór może być trudny lub do pewnego stopnia nieczytelny?

– Może to być dość skomplikowane. trzeba zwrócić uwagę na to, że materiał harmoniczny i melodyczny utworów popowych, w dużej mierze amerykańskich, opiera się na pentatonice, która składa się raptem z pięciu dźwięków. System dwunastodźwiękowy już z racji tego, że jest bardziej zaawansowany, staje się nieco mniej zrozumiały dla osób, które nie miały czasu się z nim oswoić. a muzyka popowa dzisiaj uległa sporemu uproszczeniu w stosunku do tego, czego słuchaliśmy w latach 60. czy 70. Matematycznie rzecz ujmując, współczesna muzyka popularna ma mniej składników niż muzyka popularna w latach 60-80. W twojej dyskografii jest kilka płyt poświęconych Chopinowi i jego muzyce. Czy Fryderyk Chpin jest dla ciebie najważniejszym kompozytorem?

– chopin jest ważny dla każdego Polaka, jest niezmiernie ważną ikoną w naszej zbiorowej świadomości, podobnie jak Paderewski, który był jednym z najważniejszych premierów w polskiej historii, a przecież równocześnie był pianistą koncertującym... Muzyka chopina jest wielu Polakom bardzo bliska. Powiem bardzo szczerze – ja po prostu dostałem bardzo konkretne zamówienia na te płyty, gdyby nie to, to nie przystąpiłbym do realizacji takiego projektu jak chopin na jazzowo. ja oczywiście muzykę chopina kocham nie bardziej i nie mniej niż pozostali pianiści, ale zrealizowałem te płyty tylko i wyłącznie dlatego, że dostałem takie zamówienia od producenta. Ceniony jesteś za twój wysublimowany styl gry. Często pojawiają się opinie, że twoja muzyka ma w sobie coś

mistycznego, a ty wydajesz się być osobą uduchowioną. Czy ty też tak siebie postrzegasz?

– interesuje mnie wszystko, co dzieje się w sferze, którą jestem w stanie tylko i wyłącznie przeczuwać. dla bardzo wielu osób jasne jest, że istnieje jakaś tajemnica w procesie życia, i że materia, czyli to co widzimy, nie jest wszystkim w czym uczestniczymy – i to mnie oczywiście bardzo interesuje. zdaję sobie jednak sprawę z tego, że trzeba się przejawiać konkretnie, w materii, czyli robić bardzo konkretne rzeczy tutaj na planecie ziemia. Możemy sobie o duchowości rozmawiać, z tym że nigdy nie dojdziemy do porozumienia w tej kwestii, dlatego że wyższe wymiary zawsze kontaktują się z pojedynczą osobą tylko i wyłącznie za pomocą pojęć, które ta osoba już sobie wypracowała, a każdy ma inny zestaw pojęć, inny język będzie do niego przemawiał, więc nie da się na poziomie słów dogadać w kwestiach rzeczywistości duchowej. ona jest tylko i wyłącznie wyobrażeniem każdej osoby i każda z tych osób, która mówi o duchowości swoim językiem, ma rację. Czy można więc powiedzieć, że jesteś wrażliwym człowiekiem, który stara się stąpać twardo po ziemi, ale czasami też jest w stanie dotknąć jakiejś wyższej sfery?

– Muzyka jest obietnicą lepszego świata i jest wyrazem jakiejś rzeczywistości, która jest ponadmaterialna – dobra muzyka! ja czasami sam nie do końca rozumiem, co się dzieje podczas moich koncertów, ale częstokroć mam takie sygnały ze strony publiczności, że dzieje się coś, co właśnie można nazwać zdarzeniem duchowym. ale to nie jest moja zasługa, ani ja nie mam do końca na to wpływu.


| 19

bardzo życzliwym partnerem muzycznym, bardzo wspomagającym. to jest rzecz, która właściwie decyduje o jego genialności i o tym, że chce się z nim grać. jest wielu muzyków, do których nie zadzwonię ponownie, dlatego że są zajęci realizowaniem jakiegoś własnego planu, natomiast lars jest muzykiem niezwykle wspierającym na scenie. to jest coś, co w nim cenię chyba najbardziej, oprócz jego niezwykłej techniki, melodyjności, opanowania instrumentu – właśnie ta życzliwość, która już jest, można powiedzieć, aspektem jego duszy.

– Mam wrażenie, że liczba osób, które przyszły na koncert nie decyduje o jakości tego wydarzenia. nie wiem dokładnie, jakie są komponenty niezbędne, żeby się odbył dobry koncert. Przyznam szczerze, że to, jak liczna jest publiczność, z mojego punktu widzenia nie ma znaczenia, chociaż ja chyba wolę grać w większych salach.

–tak, tak!... aczkolwiek, wydaje mi się, że niemożliwy jest rozwój artysty bez konkretniejszego sięgania po praktyki duchowe. Show biznes cię zawiedzie, partnerzy cię zawiodą, pieniądze okażą się zrobione z papieru, system okaże się podstępny, kariera okaże się nietrwała - jedyną rzeczą, której można choć na chwilę się chwycić jest rzeczywistość duchowa, która pozwala właśnie zachować tę żarliwość wykonywania muzyki konieczną do tego, aby ludzie w ogóle zechcieli kupić bilet.

Jakie są twoje zainteresowania lub pasje nie związane z muzyką?

Jaka jest twoja rzeczywistość duchowa? Jak się przejawia?

– nie wiem! jeszcze nie wiem, co zagram...

– interesuje mnie zagadnienie świadomości samej w sobie, staram się dużo czytać na ten temat, bo zjawisko świadomości jest dla mnie fascynujące i chciałbym na ten temat jak najwięcej wiedzieć. oprócz tego fascynuje mnie przyroda, po prostu. Przyroda, natura, kontakt ze stworzeniem, świat zwierząt, roślin. Fascynuje mnie właściwie każde zjawisko przyrodnicze. Przyznam, że coraz częściej jestem zdumiony doskonałością otaczającego mnie świata, liczbą gatunków roślin, zwierząt, doskonałością konstrukcji ludzkiego ciała... to mnie autentycznie fascynuje, zadziwia i zachwyca.

– uprawiam samoobserwację, czyli staram się aktywnie i świadomie uczestniczyć we wszystkich procesach, które zachodzą w moim ciele oraz w mojej świadomości.

Czyli zadecydujesz o tym w ostatniej chwili?

Mała sala z zasłuchaną publicznością, czy raczej wielotysięczna hala? Czy jest to w ogóle, z twojego punktu widzenia, jakaś różnica?

Cały czas udaje ci się zachować ten jakże ważny element entuzjazmu i żarliwości, który na początku twojej kariery, na scenie „jassowej” w Polsce, sprawił, że publiczność cię pokochała! To cały czas w tobie tkwi, prawda?

A więc kluczem do poznania otaczającego nas świata jest samopoznanie? Przyglądając się sobie pogłębiasz swój kontakt ze światem?

– tak. najlepszym portalem do wejścia w rzeczywistość duchową jest po prostu własne ciało. Wracając do muzyki. Masz za sobą imponującą liczbę kolaboracji muzycznych z wybitnymi muzykami, ale często wracasz do współpracy z Larsem Danielssonem. Co w nim cenisz najbardziej?

– Przede wszystkim jest on muzykiem, który ma bardzo klasyczne podejście do samego brzmienia, interesuje go szlachetne brzmienie, ma szacunek do brzmienia swojego instrumentu. Szukamy piękna w tych samych obszarach poprzez to, że jesteśmy wychowani na literaturze klasycznej, podobne rzeczy odbieramy jako piękne, a to bardzo ułatwia porozumienie na scenie. Ma on też taką piękną cechę... - jest

Co zagrasz podczas londyńskiego koncertu, jakiego repertuaru możemy się spodziewać?

– Mam tę przyjemność, że mogę kreować przebieg koncertu na bieżąco, w zależności od tego, jaka jest atmosfera, w jakiej jestem formie, w jakim nastroju... Mogę też na bieżąco wyrażać poszczególne emocje, które się pojawiają. najczęściej jest tak, że organizator koncertu ma już do mnie na tyle duże zaufanie, że nie wymaga ode mnie podania programu wcześniej. tak jest i w tym przypadku. ja po prostu będę kreował przebieg koncertu na bieżąco!

London Piano Festival odbędzie się w dniach 3-7 października 2018 roku w Kings Place. Bilety: mozdzer.com, kingsplace.co.uk


Fot. Franco Chen

Tomasz Tobolewski w Galerii POSK

Malarstwo jest nadzieją Relationships, czyli relacje, związki… Dlaczego Tomasz Tobolewski wybrał taki właśnie tytuł swojej wystawy, która niedawno miała miejsce w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie? – zastanawiam się, patrząc na fascynujące malarstwo tego artysty na ścianach galerii POSK.

Joanna Ciechanowska

P

łótna dużego formatu. Malarstwo bezkompromisowe, przyciągające uwagę widza, wręcz magnetyczne. Subiektywne wizje zamknięte w jednak dosyć znajome kształty i formy. głowa, postać, uciekająca sylwetka psa, fragment czaszki czy zębów, nagle ręka z pistoletem, ale bez wyjaśniania do końca co to znaczy, dlaczego właśnie tak. „don corleone”, „tulp”, „kamerdyner”, „guido” – tytuły są haczykami, na które artysta bez pro-

blemu łapie widza: po pierwszym spojrzeniu na obraz zatrzymuje się, nie chce odejść, a potem chce się dowiedzieć coś więcej, bo nagle wyobraźnia czy pamięć zaczyna drążyć swoje własne ścieżki. tomasz tobolewski, artysta o znaczącym dorobku, coraz bardziej zauważalny na rynku artystycznym, przywiózł z Polski duże płótna nawiązujące, czego sam nie ukrywa, do jego ulubionych malarzy, starych mistrzów, do których odwołuje się w swoich obrazach. duży formatem olej na płótnie zatytułowany the Return of the Prodigal Son przywołuje natychmiast skojarzenia z Rembrandtem, ale sposób, w jaki tobolewski przedstawił twarz syna marnotrawnego jest bez wątpienia ukłonem w kierunku Francisa Bacona. – a co na głowie postaci ojca robi melonik? – pytam artystę zaintrygowana. – tak, nawiazuję do obrazu Rembrandta „Powrót syna marnotrawnego”. jest w nim tyle emocji, czerń jest w osobach, tło oświetla. a melonik jest ukłonem w stronę londynu, jest to archeotyp myślenia o londyńskim dżentelmenie. zachwycam się warsztatem mistrzów. Mogę powiedzieć, że jestem zanurzony w tradycji europejskiego malarstwa. od czasów studiów ceniłem takich malarzy, jak Rembrandt, el greco, Velasquez. My, jako artyści

współcześni, powinniśmy sobie znaleźć jakieś miejsce w tej hierarchii. czasem maluję i mam wrażenie, że mi się coś udało, a potem patrzę na jakiegoś mistrza i myślę, no… nie, gdzie ty jesteś tak naprawdę. ale z drugiej strony to właśnie to mnie napędza do dalszej pracy. Wiem, gdzie jestem… dzisiaj właśnie byłem w tate Britain, widziałem Freuda, auerbacha, Bacona, giacomettiego. Spotkać się z takimi malarzami… – twarz tobolewskiego nagle sie rozświetla, jak u dziecka, które zobaczyło coś zachwycającego. Rzadko się zdarza taka skromność i dystans do własnej sztuki u artysty, którego od pewnego czasu można zaliczyć do czołówki malarstawa polskiego. tomasz tobolewski studiował w akademii Sztuk Pięknych w krakowie oraz na Wydziale grafiki w katowicach, uzyskując dyplom w Pracowni druku Wklęsłego prof. Stanisława kluski. W 2006 roku uzyskał stopień naukowy doktora sztuki, habilitację w 2012. W tej chwili jest wykładowcą w instytucie Sztuki Wydziału artystycznego uniwersytetu Śląskiego w cieszynie oraz w katedrze grafiki na uniwersytecie w ostrawie (czechy). do londynu jego prace przywiózł warszawski dom aukcyjny Bohema, który od kilku lat z dużym sukcesem sprzedaje jego obrazy.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

artysta zajmuje się również grafiką i rysunkiem, zdobywając w tych dziedzinach sztuki wiele nagród i wyróżnień na wystawach w Polsce i za granicą. – grafikę noszę w sobie – mówi tomasz tobolewski. – ciągnie mnie do czerni, do mięsistości, do ekspresji, to śląska szkoła, można powiedzieć. Rysunek, grafikę uwielbiam i cały czas w tej dziedzinie pracuję. jednak bardzo tęskniłem za malarstwem. Pociąga mnie alchemia warsztatu, w każdym obrazie odkrywam coś nowego. dom aukcyjny Bohema popierał moje malarstwo od początku, wręcz popędzali mnie do malowania, mówili, że trzeba to pokazać. Pewnie gdyby nie oni, malowałbym do szuflady. na nowo wydobyłem się z tej groty ciemnej. i tak się nasza współpraca zaczęła. duża obecność rysunku w jego obrazach przyciąga moją uwagę. – lubię łączenie warsztatu graficznego i rysunkowego z malarskim – wyjaśnia artysta. na pewno jest to jakiś podział, ale dzisiaj w sztuce te rzeczy są wymienne – dodaje. na wystawie prezentowana była seria głów, a raczej sylwetek głów z malarskim krajobrazem wewnętrznym, otwartym na interpretację widza. – od czasów studiów zajmowałem się głowami. na początku rysowalem portrety, potem doszła grafika, no i interpretacja, malarstwo. jest to interpretacja kondycji ludzkiej, chodzi o głębię i jakąś wewnętrzną perspektywę. każda głowa jest inna – mówi tobolewski. tytuły nawiązują jednak do konkretnych, mimo że fikcyjnych, postaci. „kamerdyner”, „apacz”, „don corleone”. Widz zaczyna dostrzegać powiązania z filmem. – uczyłem polsko-japońskiej szkoły rysunku story-boardowego, ciekawił mnie kadr: jak ustawić kamerę, aby stworzyć napięcie, dlaczego niektóre stare filmy cały czas fascynują? gdzie trzeba zostawić miejsce na interpretację dla widza, przestrzeń, trochę tajemnicy, aby nie wszystko było do końca wyjaśnione. każdy ma inne skojarzenia, patrząc na obraz. obrazy mają tytuły nawiązujące do klasycznych dzieł filmowych; „guido” do „osiem i pół” Felliniego, „Ruch wewnątrzkadrowy” – w tym przypadku tobolewski broni się przed własną interpretacją, chociaż ten skaczący pies, kobieta z pistoletem?… – zostawiam to dla widza, odbiorca jest najważniejszy, trzeba dać szansę na własne skojarzenia, wtedy obraz jest najlepszy. Wracamy do starych mistrzów. dwa płótna „tulp bez tulpa” i „Wskrzeszenie” to kolejny ukłon w stronę Rembrandta. – Wracam do tego obrazu, nie wiem sam dlaczego („lekcja anatomii doktora tulpa”, Rembrandt, 1632). jest tam dużo nawiązań do cierpienia, ale też do odrodzenia. dlaczego maluję taki smutny temat o cierpieniu w tak ostrych kolorach? Malarstwo jest nadzieją. artysta pokazał też w londynie serię mniejszych głów („Vincent”, „eugene d”, „albert”, „tulp”), które wraz z jednym z dwóch płócien z serii „drzewo rozpoznania dobra i zła” zostały kupione podczas wystawy w galerii PoSk przez kolekcjonerów sztuki. oglądając katalog nagle spostrzegam „małą” głowę, niewystawioną w galerii, ale jakoś bardzo mi znajomą. okulary na nosie, wiszący papieros, twarz nie do rozpoznania, a jednak znajoma. Patrzę na tytuł i śmieję się sama do siebie – „tomaszewski”. oczywiście. jeden z moich profesorów w akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, artysta grafik Henryk tomaszewski. związki z przeszłością i teraźniejszością, z Warszawą, krakowem i londynem trafiły na żyzny grunt.

Tytuły obrazów (od góry): „Vincent”, „Albert”, „Powrót syna marnotrawnego”


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

22 |

Czerwone maki Władka Szomańskiego 60 lat istnienia Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków w Wielkiej Brytanii (APA) to czas wspomnień o kolegach artystach, którzy zostawili po sobie nie tylko dorobek twórczy, ale idee i wzorce do naśladowania.

elżbieta Lewandowska

W

ielu czytelników „nowego czasu” z pewnością pamięta Władka Szomańskiego (1911-1996), człowieka o licznych talentach artystycznych i towarzyskich. Był znany i lubiany z powodu poczucia humoru i zdolności organizacyjnych. jest takie powiedzenie, że nie ma ludzi niezastąpionych. Władka w naszym zrzeszeniu (association of Polish artists, aPa) jakoś zastąpić jest trudno, ciągle nie mamy spotkań towarzyskich i dyskusji o sztuce. Wraz z jego odejściem skończyły się słynne czwartki i nie ma nikogo, kto chciałby takie spotkania zorganizować. Władek Szomański (nikt nie nazywał go Władysławem) urodził się w Baturynie na ukrainie. Studiował architekturę na Politechnice lwowskiej, a następnie w latach 1935-1939 w Warszawskiej akademii Sztuk Pięknych na Wydziale grafiki użytkowej. Po różnych kolejach losu i wojennej tułaczce w 1945 roku znalazł się w szeregach 2. korpusu we Włoszech i szybko został tam zatrudniony jako kierownik graficzny Wydziału kultury i Prasy. Przybył do Włoch już po bitwie pod Monte cassino, ale kilku artystów plastyków, późniejszych jego kolegów z aPa, brało czynny udział w akcji. Byli to aleksander Werner, zygmunt turkiewicz, tadeusz Wąs, Stanisław gliwa. Prawie wszyscy na gorąco, w czasie bitwy, robili notatki i szkice, które później wykorzystywali w wydawanej przez 2. korpus prasie. W słynnej bitwie walczył też pisarz i dziennikarz Melchior Wańkowicz. ciekawostką jest to, że w 1944 roku nie miał statusu oficjalnego korespondenta wojennego. Pełnił tę funkcję nieoficjalnie, wbrew władzom polskim w londynie i wbrew dowództwu 2. korpusu. W 1945 roku zaczął pisać monumentalny, trzytomowy reportaż poświęcony bitwie o Monte cassino. okazało się później, że jego relacja była najlepsza, inne poszły w zapomnienie,

a Wańkowicz był w londynie witany i honorowany. Przy pisaniu współpracowało z pisarzem kilka osób. dużą pomocą służyła mu jego sekretarka zofia górska, późniejsza pisarka zofia Romanowiczowa. do sukcesu książki przyczyniła się też szata graficzna autorstwa genialnego Stanisława gliwy, fotoreportera, typografa i grafika, który dokonał wyboru zdjęć i rysunków. Pierwszy, najważniejszy tom dzieła zawiera sceny bitewne wykonane przez malarzy zygmunta turkiewicza i karola Badurę oraz linoryty Stanisława gliwy. nie znalazłam informacji, w jakich okolicznościach doszło do spotkania Władka Szomańskiego z Wańkowiczem, ale musiało dojść, bo to Władek Szomański i Romuald nowicki dostali zlecenie na zaprojektowanie kolorowej obwoluty pierwszego tomu. obaj artyści współpracowali i uzupełniali się doskonale, a oprócz grafiki uprawiali sztukę użytkową, papieroplastykę i metaloplastykę. „czerwone maki” podbiły serca wielu żołnierzy i ciężkie tomy w metalowych skrzyniach przypłynęły wraz z nimi na Wyspy Brytyjskie. najważniejszy jest tom pierwszy pierwszego, rzymskiego wydania, nie tylko z powodu przyciągającej oczy i serce obwoluty. W 1955 roku Wańkowicz podjął trudną decyzję o powrocie do kraju. W konsekwencji w wydaniu z 1957 roku autor zmuszony był usunąć prawie wszystko z tomu pierwszego co dotyczyło sowieckiej epopei żołnierzy gen. andersa. nie było nic o łagrach i więzieniach. dobrze, że te skrócone wydania z PRl-u nie mają już obwoluty Szomańskiego i no-

wickiego. czerwone maki „kwitną’’ tylko na okładce pierwszego, rzymskiego wydania. Władek Szomański przybył na Wyspy wraz z innymi żołnierzami gen. andersa. Po tułaczkach w różnych obozach przejściowych i podejmowaniu dorywczych zajęć przyjechał do londynu, gdzie rozpoczął pracę w Sir john cass School of art jako asystent na wydziale grafiki użytkowej w sekcji dla polskich artystów. W 1950 roku rozpoczął samodzielną działalność zakładając W. R. Szomanski Studio. Przez prawie dwadzieścia lat odnosi sukcesy reklamując koncerny lotnicze i biura podróży. nawiązuje współpracę z Bea (British european airways), British airways, Boac (British overseas airways corporation), air France, guinness oraz wieloma innymi firmami. zdobywa liczne nagrody na konkursach i wystawach. Był niezwykle pracowity. Projektował broszury i plakaty, banery i okna wystawowe, tworzył rzeźby z papieru, maski, zaproszenia, nawet kartki z życzeniami i znaczki firmowe. na szczególną uwagę w twórczości artysty zasługują plakaty. Szomański był kontynuatorem znanej w świecie polskiej szkoły plakatu. inspirował się sztuką ludową, łączył dobre malarstwo ze sztuką użytkową. jego przekaz graficzny jest czytelny i przekonujący. Mnie szczególnie bliskie są jego projekty okładek i obwolut książek. W 1963 roku nakładem Polskiej Fundacji kulturalnej zaczęła wychodzić seria polskich książek broszurowych. ukazało się ponad 500 tytułów. do wielu okładki projektował właśnie Władek. Wymienię tylko kilka: teresa lubkiewicz-urbanowicz – „dzitwa’’, Hanna


nowy czas | wrzesień <018 (nr <36)

| <3

Takie były czasy, takie zabawy... Jan Wieliczko (malarz, właściciel Centaur Gallery w londyńskim Highgate) w tańcu z Władkiem Szomańskim na balu maskowym APA w Sali Malinowej POSK-u, 1993. Obok Władek Szomański przed założeniem peruki. Poniżej: plakat zaprojektowany dla British European Airways

Rawicz – „Zatrzymać chwilę”, „Aleksander Janta – „Nowe odkrycie Ameryki”, Czesław Halski – „6 lat. Perypetie wojenne”. Na wystawach Zrzeszenia Polskich Artystów Plastyków w Galerii POSK Władek pokazywał kolaże i kompozycje z papieru oraz akwarele. A jako członek Zrzeszenia zasłynął organizując tzw. Czwartki. Już na początku lat 50. zaczęła wśród artystów narastać potrzeba kontaktów towarzyskich. Najpierw były spotkania przy kawie u Dakowskiego i Kontiki – kawiarenek w tamtym czasie bardzo popularnych. Władek, Kazik Morawski, Witek i Wiesław Szeybalowie oraz Tadeusz Koper lubili ożywione dyskusje o sztuce. Szomański zaproponował, żeby spotykać się reguralnie co miesiąc w czwartki i zaoferował swoje studio przy 73 Holland Road jako miejsce pierwszych wieczorów dyskusyjnych. Z czasem zaczęło przychodzić coraz więcej osób. Pili kawę i herbatę, gawędzili i dyskutowali często siedząc na podłodze, bo brakowało krzeseł. Spotkania odbywały się też w Ognisku Polskim, u Lotników w pobliżu stacji Earl’s Court i w mieszkaniach Halimy Nałęcz, Witka Szeybala, Jana Kępińskiego. Tamara Karren udostępniła swój salon mody w Kensington. Zbierali się architekci, malarze, graficy, rzeźbiarze, aktorzy, dziennikarze i poeci. Bywali tam Krystyna i Czesław Bednarczykowie – twórcy Oficyny Poetów i Malarzy, Marek Żuławski, Feliks Topolski, Danuta Laskowska, Tadeusz Potworowski i wielu innych. W 1959 roku zaprzestano spotkań, ale w 1983 Zrzeszenie Polskich Artystów Plastyków postanowiło wrócić

do tradycji Czwartków, a spotkania odbywały się w restauracji Łowiczanka w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Rozpiętość tematów była ogromna, a prelekcje z przezroczami lub projekcją filmu zawsze staranne przygotowane. Wspaniała atmosfera przyciągała licznych gości. Kilka wieczorów szczególnie utkwiło mi w pamięci: „Warsztat grafika’’ – odczyt Andrzeja Klimowskiego, ga-

węda mjr Zbigniewa Sochackiego o Piotrze Michałowskim – malarzu koni, prelekcja Stanisława Frenkla o Jacku Malczewskim. Teraz Zrzeszenie Polskich Artystów w Wielkiej Brytanii nie ma już takich spotkań. Może ktoś z młodszych członków APA zastąpi Władka Szomańskiego, bo przecież mówi się, że nie ma ludzi


24 |

Budowniczy Renzo Piano

Wojciech A. Sobczyński

W

szyscy londyńczycy, zarówno mieszkańcy metropolii jak i rozliczni przybysze zwiedzający to miasto wiedzą o budynku zwanym Shard. ochrzczono go tym imieniem jeszcze w trakcie budowy. Wzbijał się i wbijał w londyńskie niebo niczym ostrze noża, jak piramida zbudowana z rozbitej tafli szkła. uroczyste otwarcie było wydarzeniem medialnym. Pogoda dopisała. londyn zastygł w oczekiwaniu. otwarcie wzbogacone było wyreżyserowanym pokazem świateł laserowych łączących siecią lśniących smug charakterystyczne budynki londynu - historyczne i współczesne. Pamiętam ten wieczór szczególnie, bo opisałem go wówczas w "nowym czasie" w superlatywach i z podziwem. Shard stał się słynny, ale nie wszyscy wiedzą, że jego twórcą jest architekt włoskiego pochodzenia Renzo Piano. jest jedeym z najważniejszych budowniczych ostatnich pięćdziesięciu lat. Szersza publiczność ma szansę zaznajo-

Project budynku redakcji New York Times. Obok: budynek zrealizowany


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

| 25

Od lewej siedzą: Richard Rogers, Renzo Piano, Sue Rogers i John Young w swojej pracowni przy Aybrook Street w Londynie

Prace koncepcyjne – Shard

mić się z jego osiągnięciami odwiedzając wystawę w salach londyńskiej Royal academy. Renzo Piano, osiemdziesięciolatek, pochodzi z Bolonii i jest synem budowniczego. Poznawał zawód swojego ojca od wczesnego dzieciństwa i pracował w rodzinnej firmie jako młody człowiek. Była to dobra droga poznawania zawodu przypominająca tradycje warsztatowe starych mistrzów sztuk pięknych. Młody Renzo już wcześnie ujawnił swój wyjątkowy talent i mierzył wyżej podejmując formalne studia architektoniczne. ogromne zaplecze praktycznej wiedzy przyniosło korzyści. Renzo Piano nawiązał współpracę z wybitnym brytyjskim architektem Richardem Rogersem. kulminacyjnym momentem tej współpracy stał się międzynarodowy konkurs na projekt nowego muzeum sztuki nowoczesnej rozpisany przez ówczesny rząd francuski. nowe muzeum miało powstać w samym sercu Paryża, na terenie podupadłej dzielnicy handlowej zwanej Beauburg. Rogers i Piano wygrali ten ultra prestiżowy konkurs. Podobnie jak Shard w londynie, centrum george Pompidou, bo taka jest oficjalna nazwa tej budowli, zostało otwarte w 1977 roku i natychmiast stało się słynnym obiektem na architektonicznej mapie świata. nowością wyróżniającą centre de Pompidou wśród nowej architektury była koncepcja umieszczenia infrastruktury budynku na zewnątrz i pozostawienia wewnętrznej powierzchni użytkowej uwolnionej od instalacji, jednocześnie podatnej na zmiany i adaptacje w miarę postępujących potrzeb. Rogers zrobił już wcześniej podobny budynek w londynie dla słynnej firmy ubezpieczeniowej lloyds of london. Poważny i raczej konserwatywny inwestor otrzymał w rezultacie budynek ze szkła i stali nierdzewnej. Paryska budowla związana z nową sztuką i kulturą stworzyła nowe parametry i wymagania. Przypuszczam, że to właśnie kolorystyczna wrażliwość Renzo Piano przyniosła w tym duecie zasadniczą różnicę. Widoczne na zewnątrz budynku rury klimatyzacyjne, wodociągowe, kanalizacyjne, prądowe, ruchome schody i windy - wszystko to zaznaczone zostało kolorem i wpisane w plan przypominający elektroniczny obwód scalony. Powstała w ten sposób fabryka nowej kultury i sztuki. W środku zamieszkało dziedzictwo intelektualne najnowszych czasów. ten ambitny projekt, tak charakterystyczny dla francuskiego państwa zaznaczającego w ten sposób swoją wielkość, zapoczątkował podobne projekty w innych krajach. Renzo Piano do dzisiaj buduje piękne muzea. jedno z najnowszych miałem okazję oglądać niedawno w nowym jorku. nad wodą, po zachodniej stronie Manhatanu powstał nowy oddział Witney Museum for american art.

nazwa jest trochę myląca. Sztuka w epoce globalizacji nie zna granic, a wystawy w tym miejscu odzwierciedlają międzynarodowy charakter nurtów, których wzajemne oddziaływanie mierzone jest w megabitach na sekundę. architektura Renzo Piano jest w samym centrum właśnie tego światowego nurtu globalnego, którego rewolucyjny rozwój umożliwiła cyfrowa technologia. Powstają w tej chwili budowle, które do niedawna były niewykonalne. architektura wkroczyła na terytorium sztuki czy rzeźby, a sztuki piękne poszukują nowych koncepcji w formach przestrzennych na skalę architektury. Renzo Piano mówi o swoim życiu i pracy na filmie przygotowanym specjalnie na wystawę w akademii. Skromny i rzeczowy, daje nam szansę na wgląd w swoją wyobraźnię, metody pracy, przemyślenia. i mimo tego że jego budynki kierują się w stronę gwiazd, Renzo Piano pamięta o fundamentach - ludzkich fundamentach także.

Artful Faces Say others: Peter Fudakowski, descendant of the Polish nobility and son of an AK fighter, studied Economy at Cambridge and did an MBA in France. He abandoned his banking career for film making with his wife, Henrietta. Now, a successful director, producer and writer. Winner of an Oscar for Tsotsi in 2006, his 2014 Secret Sharer film was inspired by one of Joseph Conrad Korzeniowski’s stories. Says he: ‘Conrad kept me in his clutches. For years I was looking for the main character actor. I thought I found one looking a bit like the young Conrad. But it’s the ship that was always to be the main character, the hero. This one we found in Bangkok, a beautiful, old wreck, going for scrap to Bangladesh’. Say I: ‘Secret Sharer is a great film and the old wreck, a beauty in disguise. Waiting for the next ‘not for critics’ dream film. Bottom line: More sharing of secrets please. Text & graphics by Joanna Ciechanowska


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

26 |

Strelnikoff-Strelnikow Zawsze zwracam uwagę na oryginalne zdania. Na przykład: „Wieść o tym, że mogę być rosyjsko-polskim żydem, przyjąłem ze spokojem. (…) W głębi ducha wręcz się ucieszyłem: Chrystus-żyd, Einstein-żyd, gershwin-żyd, Zamenhof-żyd. Dobrze jest być żydem!”

Maja e. Cybulska

c

zytam i przecieram oczy ze zdumienia. kto myśli, że dobrze jest być Żydem? kozak. albo pytanie: „dlaczego zło zawsze powraca? trwa czas pokoju i zgody, i nagle na obrazie pomyślności pojawia się złośliwe pęknięcie. coś kruszy obraz od środka, aż z wyłomu wyziera twarz nienawiści – dla jednych odrażająca, dla innych zaś nęcąca”. dodajmy jeszcze określenie: „dżuma ludzkich serc”. Wokół tych dwóch ostatnich zdań koncentrują się rozważania dmitrija Strelnikoffa w książce pt. „Polski Petersburg – Rosyjska Warszawa. Powrót Heleny” (Wrocław, 2017, oficyna Wydawnicza atut). a co z pierwszym zdaniem? nie ma ono wiele wspólnego z treścią książki, ale charakteryzuje osobę autora, który jest trochę ekscentrykiem (co oceniam pozytywnie). jaki pożytek płynie z oklepanych banałów? Potrzebny jest ktoś, kto potrafi ukłuć (o czym dalej). to trochę boli, ale przynajmniej nie jest nudno. Strelnikoff sięga do korzeni swojej rodziny, w której byli Polacy – Bartoszewiczowie. nazwisko ma pochodzenie białoruskie. Wywodzi się od imienia Bartosz, spolszczonego aramejskiego Bartłomieja. Bartłomiej – syn oracza. Może to sprawiło, że osobnik zagadnięty o pochodzenie rodziny „skrzywił się z odrazą”. „Bartoszewiczowie? Żydzi!”. (Stąd przytoczona powyżej przekorna reakcja autora).

Bartoszewiczowie osiedli w Petersburgu, gdzie od czasów porozbiorowych, a i przedtem, zamieszkiwało mnóstwo Polaków (wymienione są ich nazwiska i profesje). doktor Helena Bartoszewicz (1900-1967) była rosyjską Polką i cioteczną prababką Strelnikoffa. jako mała dziewczynka znalazła się razem z rodziną w niebezpieczeństwie, bo w Petersburgu wybuchła epidemia dżumy. na początku lat dwudziestych została studentką Państwowego instytutu Wiedzy Medycznej. a ta wiedza, przed rewolucją październikową i po niej, była wcielana w życie przez najświetniejszych fachowców rosyjskich i polskich. Wielu polskich specjalistów opuściło Rosję po wypadkach 1917 roku (między innymi Marceli nencki) i autor opisuje ich zawodowe kariery w Polsce niepodległej. lekarze rosyjscy musieli się zmierzyć z sowiecką rzeczywistością, tak jak znany psycholog, psychiatra i neurolog Władimir Biechtieriew, który zdiagnozował u lenina syfilis mózgowia. W ten sposób wydał na siebie wyrok. Wódz rewolucji i syfilis! Biechtieriew zmarł nagle. najprawdopodobniej został otruty. Helena Bartoszewicz po studiach była lekarzem przy brygadach wydobywająch torf, ale już wkrótce przeniosła się do turkiestanu, do aktiubińska, by z kolei osiąść w ałma-acie. dalsze jej losy nie są dokładnie znane, aż w 1947 roku w sąsiedztwie pojawiła się dżuma, co w kierownictwie partyjnym spowodowało panikę. oficjalnie dżuma nie mogła zaistnieć, więc nie istniały jej ofiary. ale zaistniała i Helena jej nie uniknęła. Wyszła z tego dzięki streptomycynie przywiezionej dosłownie w ostaniej chwili przez kolegę-lekarza prosto od Waksmana, wynalazcy szczepionki. Helena nadal prowadziła badania naukowe w zakresie bakteriologii, była wyróżniana, doceniana, do końca wierna swemu powołaniu zapobiegania zarazom i niesienia pomocy. ałma-ata (Wierny) jest miastem stworzonym przez przodków Strelnikoffa – kozaków Syberyjskich, w następstwie kozaków Siedmiorzecza. W okolicach miejscowości uzun-agacz w 1860 roku „tysięczny oddział kozaków syberyjskich stoczył bitwę z szesnastotysięczPetersburg, Pałac Zimowy na litografii z XIX wieku

nym wojskiem kokandczyków. Podczas trzydniowej walki kozacy rozbili nieprzyjaciela. (…)” kokand, w XViii-XiX wieku, był silnym państwem feudalnym z mieszaną ludnością uzbecką, tadżycką, kirgiską i kazachską. językami tych ludów władał przemierzający zamieszkiwane przez nich obszary jan Prosper Witkiewicz (1806-1839). znakomity lingwista przysłużył się carowi jako szpieg w kabulu, przed pierwszą wojną afgańską (1839-1842). znaleziono go martwego w petersburskim hotelu. albo popełnił samobójstwo, albo padł ofiarą morderstwa, kiedy okazał się zbędny. jan Witkiewicz nie występuje w książce Strelnikoffa (nie ma takiej potrzeby), ale występuje w „Mulberry empire” (2012) Philipa Henshera i w „devil’s dance” uzbeckiego pisarza (w angielskim tłumaczeniu) Hamida ismailowa (2017), co uwypukla historyczną rolę tej postaci, aktywnej na długo przed Heleną Bartoszewicz i rodziną autora. Skojarzenia z nim nie są zatem bezpodstawne, a powierzone zadania, niechlubne. i jakże niefortunne podważenie stereotypu nieugiętego Polaka-patrioty! Strelnikoff koncentruje się na tragizmie polsko-rosyjskich splotów. „czy Rosjanie – Rusowie – w ogóle dają się lubić?”, pyta snując wątek powiązań z Bartoszewiczami. Siergiej Strelnikoff ożenił się z Walerią Mozgalewą – siostrzenicą Heleny. Poszedł na front i nie wrócił. urodził się ojciec dmitrija, który teraz mieszka w Warszawie, ma żonę Polkę i dzieci. Biolog i literat, napisał kilka dobrze przyjętych powieści (informacje z rewersu okładki). ale przecież czuje się też Rosjaninem. ta podwójność go niepokoi: „kiedy słyszę, że polskie władze czy kierownictwo innych państw naszego północnego pogranicza niszczy pomniki i miejsca pamięci żołnierzy rosyjskich, czuję, jak zło skwapliwie zamazuje brunatną farbą imiona mężczyzn mojej rodziny. (…)”. jego przodkowie zabijani byli na froncie, przeżyli piekło blokady leningradu, a przed tym jeszcze ginęli podczas stalinowskich czystek. Pomyślmy tylko co dla „szeregowego” Rosjanina oznacza wymazywanie pamięci o ich cierpieniu, o ich stratach. odpowiedź wydawałaby się prosta: doznaliśmy od nich zbyt wiele krzywd. Przypuszczalnie zaraz potem nastąpiłaby nieunikniona „rada”: jak komuś nie podoba się Polska, niech jedzie do swoich Rusków. Rosyjskie polakożerstwo! Polska rusofobia (dzisiaj nie tylko ruso)! co jednak zrobić, jeśli swoi są po jednej i po drugiej stronie? Sprawić, żeby wróciła Helena. „Skoro w Helenie złączyły się rosyjski i polski Petersburg, to ja też dam radę. jeśli zjednoczyły się w niej kościół prawosławny i katolicki, to też podołam. Skoro była Polką i Rosjanką, to i dla mnie jest to możliwe. Skoro potrafiła ratować, gdy inni zabijali, to i ja potrafię.” nie wszystko jest jednak dla mnie jasne: w książce Strelnikoffa widać polski Petersburg, ale rosyjskiej Warszawy nie dostrzegłam. dlaczego na okładce, na stronie, gdzie podane są prawa autorskie i na stronie tytułowej widnieje forma Strelnikoff, a w tekście jest Strelnikow. czyżby wydawca nie dostrzegł rozbieżności? a może właśnie chodziło o podwójność, którą potrafiła przezwyciężyć cioteczna prababka autora. o tej książce się myśli.


nowy czas | wrzesień <018 (nr <36)

| <7

W cieniu fotografa Fotografie są jak lustra i okna. Fotograf przedstawia nieskończone interpretacje nieznajomych. Doskonałe uchwycone kadry życia. [z książki Julii Heaberlin Paper Ghosts]

Anna Moroń

W

yobraź sobie, że tracisz kogoś bliskiego – swoją siostrę. Zostaje ona uprowadzona, a jej ciała nigdy nie odnaleziono. Tak po prostu pewnego dnia ktoś wyrywa ją z korzeniami z twojego życia. A świat, jak gdyby nigdy nic, toczy się dalej… Postawiono kropkę nad „i”. Nikt nie szuka już odpowiedzi. Kolejna nierozwiązana sprawa ląduje w policyjnym archiwum! Ty jednak pamiętasz – nie chcesz zapomnieć. Każdego dnia pielęgnujesz pamięć o swojej siostrze i innych zaginionych kobietach, szukając odpowiedzi. Powtarzasz ich imiona jak mantrę. Modlisz się do nich jak do wszystkich świętych. Aż w końcu zostaniesz wysłuchana. Bo wierzysz, że podsta-

rzali, schorowani seryjni mordercy, którym udało się oszukać wymiar sprawiedliwości, żyją wśród nas. Dopada ich zmęczenie. Hodują róże. Wychowują wnuki. Łamią sobie biodra lub chorują na serce. Stają się impotentami. Nie dostrzegają na ulicy pędzącego na nich samochodu. Czasem w końcu przystawiają sobie lufę do skroni. I tak go znajdujesz – sprawcę! Jest nim Carl Louis Feldman, niegdyś sławny artysta fotograf, dzisiaj cierpiący na demencję, podkurczony staruszek. Dla ciebie jest on jednak przede wszystkim mordercą twojej siostry i innych, jej podobnych. Julia Heaberlin – autorka międzynarodowego bestsellera Black-eyed Susan (polski tytuł: „Polne kwiaty”) powraca w bardzo dobrej formie ze swoją nową kryminalną powieścią Paper Ghosts. Dosłownie nie byłam w stanie przestać czytać i zwyczajnie odłożyć tej książki na półkę. Z dzikością przewracałam kartkę za kartką śledząc zbrodnie z przeszłości... Biorąc ten tom do ręki udajesz się w podróż po Teksasie trzymając kurczowo w ręce mapę, która nie istnieje na kartach atlasów. Fotografie ofiar i miejsc zbrodni, dotąd niewyjaśnionych, punkt po punkcie wyznaczą twoją trasę. Twoimi towarzyszami podróży będą seryjny morderca i jego porywaczka – młoda, zdeterminowana i gotowa na wszystko kobieta. Jak daleko jest się ona w stanie posunąć, żeby ukoić swój ból? Tego nie wiemy. Jesteśmy jednak pewni, że jeżeli wszystko ułoży się po jej myśli, to ktoś z tej podróży już nigdy nie wróci.

PROFESJONALNE PRZYGOTOWANIE PUBLIKACJI DO DRUKU skład i łamanie tekstu  projektowanie okładek oraz stron tytułowych  projektowanie makiet książek i czasopism  przygotowanie oraz retusz materiałów graficznych i fotograficznych  korekta tekstów  przygotowanie publikacji do naświetlania i druku  ulotki  foldery  katalogi  raporty biznesowe  reklamy  plakaty  etykiety oraz opakowania

studio

DTP

077 9158 2949


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

28 |

Witkacy, świadek początku i końca niepodległości

Marek Klecel

W

itkacy, czyli Stanisław ignacy Witkiewicz, wszechstronny artysta, pisarz, malarz, filozof, brał udział w i wojnie światowej w Rosji, był świadkiem rewolucji komunistycznej, pod wpływem której szybko wrócił do Polski. najpierw awangardowy artysta, poszukujący nowych form i sposobów wypowiedzi, z czasem katastrofista, który przewidział nastanie totalitarnego świata. Rozpoczynał swą twórczość z nastaniem niepodległości, zakończył ją z jej utratą.

Śmierć na kresach, wrzesień 1939 zakończył swe życie dramatycznie razem z niepodległą Rzeczpospolitą. Popełnił samobójstwo we wrześniu 1939 roku. odebrał sobie życie jednak nie na początku wojny po napaści niemiec, lecz dopiero wtedy, gdy 17 września wkroczyła do Polski armia czerwona. Wtedy, gdy zobaczył, że

Autoportret

znajduje się w pułapce, z której jedynym wyjściem wydała mu się śmierć. Wtedy, gdy dostrzegł, że jego świat się skończył, a w tym nowym, który tak się zaczynał, nie chciał już żyć. ten świat totalitarny, który przewidywał i zapowiadał w swojej wszechstronnej twórczości, w powieściach, dramatach, pismach filozoficznych, w swoim malarstwie. lękał się nie tylko totalitarnej zagłady, ale i tego nowoczesnego świata, który miał się z niej wyłonić, mechanicznego życia w nowych, totalnych społeczeństwach, masowej demokracji z jej wykorzenieniem, depersonalizacją i unifikacją, z nowymi ludźmi bez twarzy i duszy, bez wewnętrznych przeżyć, zredukowanych do społecznych standardów, świata końca kultury, wiary religijnej, filozofii, sztuki.

Dzień po 17 września na początku września 1939 roku Witkacy ze swą przyjaciółką czesławą oknińską opuszcza Warszawę wraz z falą uchodźców uciekających przed niemcami na Wschód. udaje im się dojechać pociągiem do Brześcia, gdzie Witkacy próbuje jeszcze raz zaciągnąć się do wojska, co ze względu na jego wiek okazuje się niemożliwe. Wyruszają pieszo do kobrynia na Polesiu i dalej do wsi jeziory, gdzie Witkacy miał znajomego jeszcze z czasów pobytu w Rosji. tam zamierza przeczekać początek wojny. 17 września dowiadują się o wkroczeniu w granice Polski armii czerwonej. Podejmują decyzję o wspólnym samobójstwie. Śmierć 18 września o świcie, na kresach Rzeczpospolitej, w panicznej ucieczce przed jednym wrogiem i w zaskoczeniu przez wroga drugiego. „ty nie wiesz, co to była sowiecka rewolucja – mówił Witkacy do swej towarzyszki w śmierci – to będzie straszne, a ja nie będę mógł cię obronić”. Według jednej z relacji, miał dodać: „trzeba to zrobić teraz, póki tu jest jeszcze Polska”. Witkacy znał Rosję, był tam niemal cztery lata, widział z bliska sowiecką rewolucję. trafił tam już na początku i wojny światowej, po długiej i egzotycznej podróży na antypody do australii i na wyspy oceanii, którą podjął z przyjacielem Bronisławem Malinowskim, później znanym etnologiem. zdecydował się na wstąpienie do armii rosyjskiej, licząc na wywalczenie jakiegoś skrawka polskości w wyniku tej wojny. należał do carskiego Pułku lejbgwardii w Petersburgu, brał udział w walkach z oddziałami austriackimi, w których walczyli również Polacy, został ciężko ranny w bitwie nad rzeką Stochod i musiał wycofać się z czynnego udziału w wojnie. jego pułk rozpoczął rewolucję lutową 1917 roku w Petersburgu, później, już podczas rewolucji bolszewickiej w październiku tego roku, Witkacy został podobno obwołany komisarzem przez żołnierzy swego oddziału. gdy zaczął powstawać polski komitet Wojskowy, Witkiewicz do niego przystąpił, ale wkrótce, zapewne pod wpływem przeżyć rewolucyjnych, szybko wrócił do Polski w połowie 1918 roku.

Artysta z krupówek znalazł się w wirze najważniejszych wydarzeń historycznych początku XX wieku. nie był jednak ani typem żoł-

nierza, ani polityka czy działacza patriotycznego lub społecznego. Był przede wszystkim artystą, który we własny, indywidualny sposób chce wyrażać swoje przeżycia, prawda, że nie tylko jednostkowe, jak się okaże, ale i zbiorowe, bo dotyczące ogólniejszej kondycji wspólnego świata, jego stanu, położenia, przyszłości. Witkacy był artystą w swej różnorodnej sztuce, wywodzącym się jeszcze z kręgów artystycznej cyganerii młodopolskiej, ale artystą bynajmniej nie zamkniętym w wieży z kości słoniowej, uprawiającym sztukę czystą i autonomiczną. Był nie tylko artystą wszechstronnym, ale i nowoczesnym, dla istotnych, jak powiadał, problemów egzystencjalnych, „głębi duszy” i wewnętrznej psychomachii artysty ze sobą i z światem, co należało jeszcze do epoki Młodej Polski, poszukiwał nowoczesnej formy artystycznej, „czystej formy” sztuki absolutnej. najpierw była to forma bardziej awangardowa, później, pod wpływem refleksji intelektualnej i coraz bardziej katastroficznych przewidywań, forma bardziej ekspresyjna, chciałoby się rzec, wybuchowa, w końcu swoiście groteskowa i parodystyczna. a do tego Witkacy to artysta uprawiający nie tyle jakąś odrębną sztukę, ale łączący ją ściśle z życiem, to artysta, dla którego życie ma być również sztuką, uprawiający życie jak sztukę, jako miejsce gry, teatr, spotkanie, często prowokujące, z innymi. to właśnie przysparza mu z czasem najczęstszych opinii i swoistej legendy ekscentryka, skandalisty, prowokatora, a według legendy zakopiańskiej, gdzie spędził większość życia, „wariata z krupówek”. Witkacy nie poprzestaje na sztuce, ma także ambicje intelektualne, nie tylko teoretyczne w licznych pismach o nowej sztuce, ale i filozoficzne. W latach 30. pisze rozprawy filozoficzne, uprawia polemiki z filozofami, formułuje swe refleksje historiozoficzne o stanie cywilizacji zachodniej i jej przyszłych perspektywach.

Widmo przyszłości już w kilka miesięcy po powrocie z Rosji wydaje swą pierwszą książkę pt. „nowe formy w malarstwie”, w której, w rozdziale „o zaniku uczuć metafizycznych”, zawarł swą refleksję o postępującej degradacji cywilizacji zachodniej, jej rozpadzie, dekadencji i możliwym upadku. ta wizja „zmierzchu zachodu” będzie stale obecna w twórczości pisarskiej Witkacego, w późniejszej prozie „nienasycenia” czy „Pożegnania jesieni”, w licznych utworach teatralnych, takich przede wszystkim jak „Szewcy”, przewrotna sztuka o permanentnej rewolucji, która doprowadza do absurdu i społecznego rozkładu. już w 1918 roku Witkacy miał gotową, choć nieprostą i często sarkastyczną diagnozę swoich czasów i nadchodzącej przyszłości: „Żyjemy w epoce wyjątkowej i przełomowej. (…) dawny świat wielkich panów życia i śmierci, wielkich wychowawców ludzkości, potwornych okrucieństw, mąk i niesprawiedliwości, które musiał znosić tłum istot niższych, świat wielkich stylów i potężnych indywiduów w sztuce i świat filozofów (…) – zachodzi w zmierzch, aby ustąpić miejsca na ogół szczęśliwszej, ale za to zmechanizowanej, pozbawionej twórczości i bezdennie nudnej ludzkości”. Rewolucja totalnie demokratyczna ma dla niego, indywidualisty i


Stanisław Ignacy Witkiewicz w Tatrach, rok 1930

artysty, zbyt wielką cenę, oznacza koniec jego świata. Szczęście przyszłości jest również podejrzane, Witkacy mówi o nim raczej ironicznie: „ludzie przyszłości nie będą potrzebować ani prawdy, ani piękna; oni będą szczęśliwi, czyż to nie dosyć? Prawda stała się dla naszych filozofów synonimem użyteczności, jako taka jest w dzisiejszym życiu nonsensem. Piękno jest czymś, co daje nam poczucie metafizycznej tajemnicy bez potwornego osamotnienia we wszechświecie. ludzie przyszli nie będą odczuwać tajemniczości istnienia, nie będą mieli na to czasu, a przy tym nie będą nigdy samotni w idealnym przyszłym społeczeństwie”. ta wizja szczęśliwej przyszłości jest jednak zmącona nieustanną obecnie walką wewnętrzną mimo powszechnej demokratyzacji i uniformizacji: „dziś większa część ludzkości rżnie się tylko w imię przyszłej ogólnej szczęśliwości. (…) każdy z tłumu walczących jest tylko kółkiem w potwornej maszynie, a jednocześnie głęboko jest przekonany, że przyszłość musi ostatecznie do tego tłumu należeć…” antyutopia Witkacego, przedstawiana w rozmaitych wątkach jego twórczości kończy się jednak nie apokalipsą, lecz dekadencją, stopniowym rozpadem i upadkiem, powolną samobójczą śmiercią. W powieści „nienasycenie” z 1930 roku znajduje się ironiczne zakończenie tej wizji odległej, ale niby szczęśliwszej przyszłości. oto europa już po rewolucjach komunistycznych, którym nie uległa tylko Polska, zostaje podbita przez azję. niepotrzebny jest już jednak podbój militarny, wystarcza tylko pigułka szczęścia wynaleziona przez azjatę Murti Binga, którą w zdobyciu zachodu posłuży się władca chin. zaaplikowana przeciwnikom, zapewnia narkotyczny stan zobojętnienia, uległości

i powszechnej zgody na wszystko, stan znieczulenia i mitycznej nirwany. na przeszkodzie w omamieniu i podbiciu całego zachodu staje tylko oporna Polska i jej dyktator kocmołuchowicz, który jednak w końcu ulega pokusie powszechnego szczęścia, zażywa pigułkę Murti Binga i poddaje kraj armii chińskiej. zostaje ścięty na oczach cesarza chińskiego jako przedstawiciel upadłego zachodu, jednak i śmierć w tej nowej rzeczywistości wydaje się już także szczęściem. gdy nadejdą chińczycy skończy się też literatura, sztuka, historia. jedna z postaci powieści, pisarz abnol puentuje to niejako w imieniu Witkacego: „nie zabrną me twory popod żadne strzechy, bo wtedy na szczęście żadnych strzech nie będzie. W ogóle z tego żadnej nie będzie uciechy i tylko świństwo równomiernie rozpełznie się wszędzie”. „nienasycenie” jest raczej parodią regularnej powieści przez nagromadzenie wątków, fantasmagorię postaci, pomieszanie materii literackiej, wtręty filozoficzne i pseudonaukowe, co ma być próbą „powieści metafizycznej” i rewelacji egzystencjalnej, a zdradza już dystans autora wobec literatury czy sztuki w obliczu grozy nadchodzącej przyszłości.

katastrofizm spełniony Witkacy był katastrofistą, ale nie naiwnym i nie w sensie potocznym. już wcześniej, w czasach optymizmu awangardy lat 20. wskazywał, że powstający mit nowoczesności, doskonalącego się wciąż świata, ideologia nieustannego postępu, mają swą ciemną, nieprzewidywalną, groźną stronę. opisywał powstawanie nieludzkiego, wynaturzo-

nego świata totalitarnego, który splata się nierozerwalnie ze światem nowoczesności i odrzuceniem dotychczasowego świata, który człowiek tworzył przez wieki. Miał niesłychaną intuicję przyszłości nie tylko komunistycznej, której początki sam widział, ale i tej odleglejszej, której my jesteśmy dopiero świadkami, tej niejasnej i nieprzewidywalnej, ale mającej już swą ideologię i przywódców, przyszłości globalizmu. czy zatem dobrze przewidywał przyszłość? jest uznany za prekursora filozofii egzystencjalnej, literatury i teatru absurdu, może być nawet prekursorem głośnego niedawno „końca historii”. jednak pozostaje nadal aktualnym prognostykiem przyszłości, bo, jak można sądzić, wiele z tego, co przewidywał jeszcze się nie sprawdziło, może się zdarzyć w niewiadomej przyszłości. jakkolwiek by rozumieć samobójczy gest Witkacego we wrześniu 1939 roku, ma on większe, nie tylko indywidualne znaczenie. Wyróżnia się nie tyle jako akt rozpaczy lub strachu, bo nim nie był, jak zaświadcza ocalała czesława oknińska – Witkacy był całkowicie zdecydowany i spokojny przed samobójstwem, lecz jako akt niezgody, odrzucenia i potępienia nieludzkiego świata, który właśnie nadchodził. By to właściwie ocenić, wystarczy przypomnieć jego przyjaciela tadeusza Boya Żeleńskiego, który w tym samym czasie trafił do lwowa i podjął współpracę z władzami sowieckimi, przystępując do kolaboracyjnej grupy „polskich pisarzy sowieckich”. okupanci sowieccy darowali mu życie, ale nie za darmo. cieszył się nim krótko, rozstrzelali go okupanci niemieccy. Przeżył Witkacego o niecałe dwa lata. jeśli nawet ich życie bywało podobne, to jego zakończenie było tak różne.


30 | czas przeszły teraźniejszy

nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

Oskar Halecki – wielki historyk i wizjoner Marek Baterowicz

n

ajsławniejszy historyk polski XX wieku zmarł na emigracji, w White Plains pod nowym jorkiem, w roku 1973. 17 września minęła 45. rocznica jego śmierci. zmarł na emigracji, albowiem w PRl-u nie dało się prowadzić niezależnych badań historycznych. zowietyzowany reżim PzPR-u tępił wolność wszelkich nauk, szczególnie historii, którą fałszowano i pisano od nowa pod dyktando towarzyszy radzieckich i ich „intelektualnych” delegatów. a książki Haleckiego, wydawane za zachodzie, budziły nienawiść nomenklatury PRl-u, zwłaszcza towarzysza Wiesława – Władysława gomułki, także peerelowskich „historyków”, jak janusz tazbir. oskar Halecki urodził się 26 maja 1891 roku w Wiedniu. Był synem feldmarszałka armii austriackiej oskara chaleckiego-Haleckiego (pisownia nazwiska zmieniała się w dziejach tej polsko-litewskiej rodziny) oraz leopoldyny dellimancz, córki chorwackiego dostojnika. W wiedeńskim domu mówiło się jednak po niemiecku, a ośmiu jego pradziadów należało do ośmiu różnych narodowści. Młody oskar myślał, że jest austriakiem, a uczęszczał do... szkockiego gimazjum! i pewnie zostałby obywatelem świata, kosmopolitą, gdyby nie testament ojca. Feldmarszałek – u schyłku życia – odkrył, że wśród jego przodków był andrzej chalecki – sygnatariusz unii lubelskiej z 1569 roku, inny członek rodziny walczył pod kościuszką, a inny w powstaniu styczniowym. obudzenie się polskości w ojcu oskara, służącemu w armii cesarza Franciszka józefa, nagle zmieniło życie jego syna. oto w testamencie zalecił mu powrót do narodowości przodków i wysłał oskara na studia do krakowa. tam pogłębił on znajomość języka polskiego, którego nauczył się przed wybuchem i wojny, w czym pomogła mu znajomość chorwackiego a uskrzydliła go miłość do Polki, Heleny Szarłowskiej, córki profesora gimnazjum. oskar miał zresztą talent do języków, opanował też francuski, angielski, włoski, rosyjski i oczywiście łacinę – instrument humanistów. Studia historii na uniwersytecie jagiellońskim ukończył doktoratem u prof. Stanisława krzyżanowskiego, u niego też pisał pracę habilitacyjną. uczęszczał też na wykłady prof. Wacława Sobieskiego. docenturę uzyskał już w roku 1916, a w trzy lata później tytuł profesora nadzwyczajnego. Fundamentalną jego pracą były dzieje unii jagiellońskiej, a koncept federacji traktuje jako godny kontynuacji projekt polityczny. dzisiaj wiemy też, że unia jagiellońska była niejako pierwszą unią europejską, tyle że na wschodzie europy. W roku 1919 Halecki przeniósł się na uniwersytet Warszawski, gdzie objął katedrę europy Wschodniej. z tą uczelnią związany pozostał do roku 1939. od roku 1933 był też prezesem zjednoczenia Pisarzy katolickich. Wybuch wojny zastał prof. Haleckiego w Szwajcarii, potem widzimy go we Francji. Rozpoczął wykłady na Sorbonie i organizował Polski uniwersytet na obczyźnie. Halecki był znany we Francji, w roku 1933 ukazała się tam jego „Historia Polski”, którą tłumaczono też na inne języki i która doczekała się 24 wydań w wielu krajach. Była podstawowym podręcznikiem historii Polski na całym świecie i nie sądzę, aby mogły ją zastąpić książki normana daviesa. Po klęsce Francji, przez Hiszpanię i Portugalię, Halecki

trafił do ameryki. Był i tam znany, bo w roku 1926 brał udział w kongresie eucharystycznym w chicago, a w roku 1938 Fundacja kościuszkowska zaprosiła go na odczyty na uniwersytetach i w college’ach uSa. W latach 1940-1942 wykładał historię europy Środkowo-Wschodniej na Vassar college. W roku 1941 wziął udział w powołaniu Polskiego instytutu naukowego, który miał zastąpić niszczoną przez okupantów Polską akademię umiejętności. Szefem instytutu został premier jan kucharzewski, a po jego śmierci w 1952 roku zastąpił go Halecki. W latach wojny prof. Halecki zaangażował się w obronę polskiej racji stanu, tu najczęściej wspomina się jego udział w radiowej debacie w styczniu 1944 roku, która dotyczyła stosunków z Rosją. niestety, Halecki miał przeciwko sobie sowieckiego attache wojskowego i prof. Paresa, zwolennika terytorialnych pretensji Stalina kosztem Polski. ten stronniczy profil debaty zapowiadał jakby wiszącą nad nami jałtę i jak najgorzej mówił o polityce Roosevelta. W debacie tej, emitowanej na całym terytorium uSa, prof.Halecki wspaniale bronił sprawy Polski i dostał tysiące gratulacji. jednakże kabotyńska sympatia anglosasów wobec wujaszka joe była silniejsza niż wszelkie racjonalne argumenty i moralne zobowiązania wobec Polski walczącej u boku aliantów i obrończyni albionu. Halecki przeczuł to w artykule the Sixth Partition of Poland (1945), w którym omawiał nadchodzące okaleczenie pierwszego sojusznika zachodu i stwierdzał, że w tym rozbiorze Polski brały niestety udział demokracje zachodnie, w obronie których polski żołnierz krwawił od 1939 roku. Pomimo tych wniosków Halecki nieustannie uważał, że „naród polski widzi nadal w Stanach zjednoczonych i ich światowej roli jedyną nadzieję lepszej przyszłości”. W roku 1958 Halecki pisał też, że komunizm upadnie przed Millenium. te słowa doprowadzały do furii reżim PzPR-u, a zwłaszcza gomułkę, który w swoich przemówieniach atakował wybitnego historyka – wykładającego stale lub dorywczo na 81 uczelniach! – i grzmiał: „dlatego właśnie odmówiliśmy kardynałowi Wyszyńskiemu paszportu, aby nie spotkał się ze swoim nauczycielem, prof. Haleckim!”. nagonka na Haleckiego w PRl-u nie ograniczała się do mediów, drukowano broszury szkalujące go i przeznaczone dla członków PzPR w całym kraju. a Stefan arski (artur Salman) w książce „targowica leży nad atlantykiem” opluwał wszystkich emigrantów, nie tylko Haleckiego. Wspomniany już prof. janusz tazbir lżył Haleckiego (kryształowego patriotę!) epitetem: „wierny pozycjom zdrady narodowej”, pomińmy już inne wyzwiska. Wiemy, że to gomułka, arski czy tazbir byli najemnikami „czerwonej targowicy”, a nad atlantykiem trwał opór przeciwko bolszewizmowi. Pomimo ogromu obowiązków (bo Halecki wykładał nie tylko na uniwersytecie Fordham w nowym jorku, ale i dojeżdżał na wykłady do Montrealu czy do ucla w kalifornii) utrzymywał kontakt z prymasem Wyszyńskim, który wysoko cenił go jako historyka kościoła. korespondowali m.in. na temat perspektyw beatyfikacji królowej jadwigi. Pracował Halecki nad nową „Historią Polski” (wydaną w londynie w 1958), która oczywiście wzburzyła reżim i „historyków” peerelowskich. a z okazji jubileuszu jana lechonia w oku 1955 oskar Halecki napisał wiersz dla jubilata i deklamował go na scenie. Przytoczmy jedynie jego puentę : Za chwilę w gwar współczesny wrócimy bezdomni Ty wierszem, a ja prozą głosząc wieść tę samą Bo żaden z nas o cichym dworze nie zapomni Gdzie przeszłość Polski żyje za zamkniętą bramą. i tak właśnie było, reżim PRl-u i jego wierni „tazbirowcy” zamykali dzieje Polski żelazną bramą, kryjąc prawdziwy bieg

naszej historii. i to samo robiono w iii RP, gdy po roku 1989 lobby „gazety Wyborczej” rozpoczęło fałszowanie dziejów Polski, narzucanie tzw. „polityki wstydu” za wymyślone zbrodnie przy jednoczesnym zacieraniu dowodów działania „Żegoty” i tylu spontanicznych aktów polskiej odwagi w ratowaniu Żydów, za co nieraz płaciły życiem całe rodziny. narzucony potem kult dla kłamstw grossa stał się z czasem jednym z „dogmatów założycielskich” iii RP, a każdy nowy premier musiał bodaj raz powołać się na grossa i uderzyć się w piersi w imieniu narodu za winy, które nam przypisują fabrykanci kalumnii. jednocześnie prawdziwą historię Polski spycha się do kąta i rygluje „za zamkniętą bramą”, jak to wyraził oskar Halecki. głos Haleckiego, dzisiaj zza grobu, niechże poderwie polskich historyków do odrzucenia niezasłużonej „polityki wstydu”, albowiem poza prof. andrzejem nowakiem, prof. jerzym Robertem nowakiem czy prof. Ryszardem legutko nie widzę uczonych mężów, którym by zależało na dociekaniu prawdy historycznej. oskar Halecki, wielki historyk i wizjoner ( mówiono, że wnosił historię do polityki) był też przyjacielem i korespondentem papieży. a w roku 1966 z okazji tysiąclecia chrztu Polski wygłosił w Watykanie – w obecności papieża Pawła Vi – wspaniałe przemówienie o historycznej roli Polski jako przedmurza chrześcijaństwa. Halecki mówił w imieniu polskiego kościoła, zastąpił prymasa Wyszyńskiego, którego komunistyczny reżim nie wypuścił do Rzymu na obchody Millenium. ceniony i szanowany w świecie, on – visiting professor of History na tylu uczelniach , m.in. na nowojorskim columbia university – po śmierci ukochanej żony (w 1964) prawie wycofał się z życia publicznego. Wydał jeszcze monumentalne dzieło „tysiąclecie Polski katolickiej” (1967), a praca nad książką o królowej jadwidze niejako przedłużyła mu życie. dzień przed śmiercią dostał do korekty przepisany rękopis tej książki, ucieszył się i następnego dnia pożegnał świat doczesny. W roku 2007 iPn – wraz z tVP i Polskim Radiem – ustanowił coroczną nagrodę książki Historycznej im. oskara Haleckiego, syna feldmarszałka austrii i chorwatki, ale polskiego patrioty. on czy poeta Wincenty Pol (syn austriackiego urzędnika Pohla i panny z francuskiej rodziny longchamps ) ilustrują niezwykłą magię polskości, która zniewalała najwybitniejsze umysły.


ze szkicownika Marii Kalety

Londyńskie City

M

ieliśmy piękne lato tego roku. Radość z tylu słonecznych dni mącą jednak liczne tytuły prasowe poważnych wydawnictw ogłaszających, że oto my, rasa ludzi myślących, zaczynamy przegrywać najważniejszą z wojen, wojnę o przetrwanie naszej planety. Nienotowane w historii ekstremalne temperatury to pierwsze symptomy śmiertelnej choroby, którą sami wywołaliśmy. Niestety świadomość groźnych zmian nie jest powszechna, wahadło nastrojów społecznych przesunięte jest nie w stronę wspólnej troski o przyszłość naszych wnuków, ale przeciwnie – w stronę podziałów, izolacji, budowania murów i zamykania granic. Globalizacja naszego świata zaczęła być postrzegana jako totalne zło i atakowana jest ze wszystkich politycznych stron. A przecież tylko razem, wysiłkiem rządów, finansowych i przemysłowych korporacji oraz nas wszystkich, możemy za-

pobiec katastrofie. To wymaga poświęceń, kosztów, rezygnacji z wygodnego życiai aspiracji, by mieć więcej i tylko dla siebie – czyli myślenia i działania wspólnego właśnie i planowania dalej niż do następnych wyborów. Niestety, obserwując na przykład żałosną sagę Brexitu nie mam nadziei, że tak się stanie nim będzie za późno. Skoro więc nowe granice mają być remedium na wszystkie kłopoty, to dla naszych polityków mam nową propozycję – ogłośmy referendum w sprawie niepodległości londyńskiego City. Powodów do takiej decyzji nie trzeba wcale szukać. Łatwo można dowieść, że City miało specjalny status prawny już od czasów podboju Wilhelma Zdobywcy, który kontynuując zwycięski pochód spod Hastings nie zdołał pokonać Londynu zbrojnie. Dopiero negocjacje polityczne zapewniły mu zwierzchnictwo nad miastem za cenę specjalnych przywilejów. Wiele z nich przetrwało do dziś, zwłaszcza tych ustanowionych później, za rządów króla Edwarda II, w 1322 roku, będących konstytucyjnym fundamentem ówczesnego osadnictwa. Prawa te w większości są już tylko ceremonialne, jak struktura wewnętrznej władzy z własnym bur-

mistrzem i strażnikami (Wards), własną policją i niezależnymi sądami. Nad tym wszystkim powiewa flaga z dumnym herbem przedstawiającym dwa smoki trzymające tarczę z krzyżem świętego Jerzego. Łaciński napis na herbie głosi Domine dirige nos (Boże, prowadź nas), choć od dawna City jest niedościgłym wyznawcą i sługą najpotężniejszego materialnego władcy naszych czasów – pieniądza. I co najważniejsze, City ma granice, które od czasów średniowiecznych są bardzo precyzyjnie zdefiniowane i pilnie strzeżone przez smoki właśnie. Stoją one na każdej ulicy i na każdym skrzyżowaniu oddzielającym City od Londynu, bacznym i podejrzliwym okiem patrząc na wszystkich, którzy ośmielają się wkraczać na ich terytorium największego centrum finansowego świata. Nie mam cienia wątpliwości, że wynik takiego referendum byłby zdecydowanie na „tak”, a pierwszym aktem wolnego City byłoby oczywiście zniesienie wszelkich podatków, tak aby jego właścicielom żyło się jeszcze dostatniej. Jest z tym jednak pewien problem, bo tak naprawdę w City nie ma żadnych mieszkańców, są tylko najemni pracown-

icy, którzy sprawiają, że to miejsce pulsujące intensywnym życiem tylko w dni robocze. Każdy, kto zajrzał tam w jakąś sobotę lub niedzielę wie dobrze, że jest to wymarłe miasto, wszystko jest zamknięte, prawie nie spotka się ludzi ,nie licząc kilku zabłąkanych turystów. Jeśli więc przyjąć za kryterium udziału w referendum potwierdzenie zamieszkania, to w City odbyć się ono nie może z braku uprawnionych do głosowania. Ale od czego mamy tytanów brytyjskiej polityki, takich jak panowie Boris i Nigel. Prawo jest po to, by je zmieniać. Wystarczy tylko odkurzyć słynny autobus „£350 m dla NHS” i nasi dwaj dzielni kierowcy będą jeździć po opustoszałych ulicach City namawiając do udziału w referendum biedaków i bezdomnych rozkładających swoje tekturowe posłania w okolicznych bramach. Za drobny darowany grosz do żebraczego kapelusza z entuzjazmem udadzą się do urn wyborczych głosując na: „Let’s take back control”. Byłoby to niezwykłe wydarzenie, gdyby w sprawach najbogatszych zadecydowali najbiedniejsi. Karol Marks pochowany na nieodległym cmentarzu Highgate przewracałby się w grobie z uciechy.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

32 |

Czapski o czasach wojny Marek Klecel

l

egendarny „kurier z katynia”, autor „Wspomnień starobielskich” i relacji z poszukiwań oficerów katyńskich w stalinowskiej Rosji pt. „na nieludzkiej ziemi”, także wybitny malarz, często wracał w swych pismach do spraw wojny i jej totalitarnego dziedzictwa. józef czapski w wielu pomniejszych nawet szkicach i artykułach, wydawanych na powojennej emigracji, znajdziemy wiele cennych wspomnień, obserwacji, uwag o czasach wojny, coraz bardziej odchodzących w przeszłość, coraz mniej znanych, zapomnianych, a nawet zniekształcanych.

Cienie katynia czapski wraca do spraw wojny mimo upływu czasu, do sytuacji które sam przeżył, zarazem symbolicznych dla jego pokolenia i historii zeszłego wieku. nie są to tylko wspomnienia, świadectwo przywiązania do minionego czasu, lecz powracająca kwestia tożsamości europy, nie zakończonego, jak się okazuje, rozrachunku jej narodów z przeszłością, głównie z jej totalitarnym, wojennym dziedzictwem. te doświadczenia, powodujące do dziś wewnętrzne pęknięcia między narodami europy, są obecnie często usuwane lub tłumione w imię propagowanej jedności całej europy. czapski przypomina więc, jak było, choćby pamięć ta była niewygodna. Przeszłość sama wraca. W szkicu „jeśli zapomnę o nich...” musi powrócić myślami do Starobielska pod wpływem aktualnej wiadomości: „zaduszki w Starobielsku – dwa wątłe płomyki w dzień zaduszny 1977 roku zapalone przez Polaka, pracującego przy budowie rurociągu, o parę kilometrów zaledwie od miejsca naszego w 1939 i 1940 roku uwięzienia, te świeczki usadzone wśród wyrw piaszczystych i dołów krzakami porośniętych na skraju lasu sosnowego, są zastanawiające. (...) Polak, który te świeczki zapalił, miał się dowiedzieć na miejscu od starego człowieka, ukraińca (...), że tu na tych nieużytkach zamordowano i zakopano sześć tysięcy oficerów polskich. Polak opowiadał dalej, że uczynił to samorzutnie i nie ukrywając się bynajmniej, bo taki w Polsce panuje obyczaj, zapalać światła na grobach w dzień zaduszny. Więc Starobielszczanie na śmierć skazani, wywożeni stamtąd, mieliby być na powrót pod Starobielsk przywiezieni na śmierć? czy odkryty został nowy katyń?” zbrodnia nie wyjaśniona do końca wraca również jako wyrzut sumienia zbiorowej pamięci. Sprawa katynia i wielu podobnych miejsc na szlakach polskiej martyrologii, wraca pod piórem czapskiego wielokrotnie, pod wpływem każdej okazji, rocznicy, uroczystości, książki wydanej w kraju czy na zachodzie. kropla po kropli sączy się świadomość katyńskiej zbrodni, wiadomo, w PRl i w Rosji niechcianej, ale i na zachodzie przez lata przemilczanej. czapski wspomina uroczystość odsłonięcia pomnika katyńskiego w londynie w 1976 roku, postawionego z wielkim trudem z powodu niechęci i oporu władz angielskich. „Rząd brytyjski – pisze w szkicu „taki skrawek obcego pola” – odmówił wysłania oficjalnego reprezentanta na od-

słonięcie pomnika, bo datę wyrytą na pomniku (1940 rok), wskazującą niezbicie, że zbrodnia tam dokonana była sowiecką, uznał za „controversial”. czy można to stanowisko nazwać inaczej niż słowami posła airey neave: „craven attitude” i jako strach przed obrażeniem władz sowieckich przez stwierdzenie prawdy”. Wcześniej opisuje czapski uroczystość odsłonięcia pomnika: „nie widziałem nigdy takiej ilości wieńców z szarfami i bez szarf, bukietów, wiązanek kwiatów, nie tylko przez Polaków składanych. Wśród wieńców był jeden złożony w imieniu całej rodziny przez posła Winstona churchilla, wnuka premiera czasu wojny. nie było przedstawiciela rządu brytyjskiego, ale były liczne delegacje patriotów czeskich, węgierskich, łotewskich, ukraińskich i Wolnych Rosjan. zdaje się, że cała prasa londyńska zareagował jednoznacznie na to wydarzenie. od „timesa” w artykule redakcyjnym pt. „Stygmat katynia” po „Sunday times”, który ten dzień, w którym rząd brytyjski świecił nieobecnością, nazwał „złym dniem dla honoru i prestiżu anglii”, po „daily Mail”, który umieścił gwałtowny tekst Winstona churchilla: „Mój wielki dziad nigdy nie miał wątpliwości, że winnymi tej zbrodni byli Rosjanie... nie byli tu reprezentowani tylko winni, ignoranci i podli”.

Milczenie zachodu i Wschodu katyń pozostanie dla Polaków symbolem zbrodni, ale jest też dotąd symbolem zafałszowania lub przemilczenia prawdy o nim także w wolnych krajach zachodu, świadczy o kłopocie, jaki mają one nadal z uznaniem nie mniejszej niż niemiecka zbrodniczości sowieckiego systemu komunistycznego. Władze angielska i amerykańska dobrze wiedziały, kto jest sprawcą zbrodni, nakazały jednak milczenie. czapski relacjonuje w szkicu „katyń” przypadki oficerów i polityków, którzy ujawniali prawdę o katyniu wbrew tym zakazom. amerykański pułkownik Szymański, który zawiózł Roosveltowi materiały dowodowe o katyniu, przygotowane w armii andersa, „został surowo skarcony przez wyższą władzę, że uległ wpływom antysowieckich Polaków”. Raporty zaginęły. Pułkownik Van Vliet, który widział groby katyńskie odkryte przez niemców, napisał raport do departamentu Wojny uSa. Raport również „zaginął”, a pułkownik dostał rozkaz, by zachować o nim milczenie. ambasador george Howard earle, zresztą przyjaciel Roosvelta, za opisanie sprawy katynia i podanie jej sprawców został zesłany na wyspy Samoa i mógł wrócić do ameryki dopiero po śmierci Roosvelta. jako ocalały z zagłady, czapski czuje się zobowiązany dawać świadectwo w imieniu ofiar, które już nie przemówią. udziela głosu także innym, którzy przeżyli, a byli świadkami wielu rodzajów zagłady, setek tysięcy wywożonych na Wschód, ginących w łagrach, kopalniach i lasach Syberii, topionych na barkach koło Wysp Sołowieckich i w tylu innych miejscach, których nigdy nie poznamy. czapski przypomina wszystkie ofiary nie tylko po jednej stronie, wszystkie narodowości, prócz Polaków, także Żydów, Białorusinów, ukraińców, Rosjan, wobec których totalitaryzm sowiecki był równie bezwzględny jak niemiecki, a odróżniał się tym, że niszczył także własnych obywateli i wyznawców. Spisuje relacje wygnańców przepędzanych w Rosji sowieckiej z łagru do łagru, z kopalń i lasów Syberii. W szkicu „artiem” opisuje losy Białorusina, typowe dla tysięcy, który jednak szczęśliwie trafił do armii andersa, bo spotkał zna-

jomego, który decydował o przydziale do polskiego wojska. Wcześniej stracił całą rodzinę, prócz dwóch synów, w morderczej tułaczce po syberyjskich bezkresach. na pytanie czapskiego, czym się żywili, opowiada: „jeden raz, jeszcze na lesopunkcie my same robotniki trzy konie zastrzelili i zjedli, bo już wytrzymać nie mogli”. Milczenie zachodu w wielu sprawach wojny w europie Wschodniej zbiegło się z pożądanym, mało tego, dyktowanym przez Rosję, milczeniem w tychże sprawach. czapski wychowany na polskich kresach wschodnich jak mało kto znał Rosję i interesował się jej realiami. gdy pytał w Rosji sowieckiej, za co są więzieni i zsyłani także Rosjanie, słyszał często odpowiedź: „za słowo”. We wspomnieniowym szkicu z 1948 roku pod tym tytułem pisał: „opuszczając Rosję Sowiecką, wyniosłem poczucie nieoddychalnej, dławiącej atmosfery, nie dlatego, że tam zmarli z głodu lub zostali zamordowani ludzie bardzo mi bliscy, że wyginęły tam setki tysięcy rodaków, ale że to był kraj milczenia. Że nie tylko jest tam krzywda człowieka, wyzysk i zło, (...) ale że tam nie można było nawet krzyknąć, zaprotestować, na zbrodnie palcem wskazać, że tam nie wolno było nikomu wychodzić poza optymistyczny frazes „stało legcze żit”, „ja drugoj takoj strany nie znaju” itd., każde słowo stawiające pod znakiem zapytania prawa i moralność związku lub jakiekolwiek rozporządzenie wyższej władzy, jest tym „słowem”, za którym idzie taka czy inna likwidacja człowieka”. Świat opisany przez czapskiego nadchodził, zbliżał się do Polski w czasie wojny i zapanował nad nią na całe półwiecze. Sowiecka Rosja cicho i podstępnie podbijała europę Wschodnią przy milczącej zgodzie zachodu. Swój dramatyczny „list otwarty do jacques a Maritaina i Francois Mauriaca”, który był apelem do wszystkich właściwie intelektualistów zachodnich, napisany kilka dni po upadku Powstania Warszawskiego, czapski kończył słowami: „Sprawa Polski i sprawa narodów europejskich ujarzmionych jak ona – to sprawa moralna, to sprawa sumienia świata. jeżeli dla gry, krótkowzrocznej polityki czy taktyki Francja, tak jak inne wielkie narody, zlekceważy ich los, przestanie być w oczach świata tym, czym była, spadkobierczynią i wyrazicielką wspólnej tradycji, obrońcą uniwersalnych idei. Waszym milczeniem będziecie współdziałać w zniszczeniu – może na zawsze – tak cennego, dla was i dla nas, autorytetu moralnego i intelektualnego Francji w świecie”. list czapskiego pozostał bez odpowiedzi. Milczenie podyktowane przez zwycięzców i zdobywców zapanowało w całej europie.

„Prawdziwi Polacy” W szkicu z 1945 roku „kiedy prawdziwi Polacy powstaną” czapski pozostawił piękne epitafium poległym w czasie wojny Polakom, w szczególności znanym mu ludziom pióra i artystom, o których dowiaduje się już na zachodzie, że zginęli, najczęściej w Powstaniu Warszawskim. „chciałem niedawno paru Francuzom opowiedzieć – pisze czapski – o źródłach oporu Warszawy, o typie Polaka, który ten klimat moralny wytworzył, szukałem drogi, którą by mogli odczuć postawę Polaków i dlaczego właśnie Warszawa walczyła do ostatka”. Posłużył się poezją, wierszami Słowackiego. jego „testament” na tle Warszawy urastał do proroctwa”. „a kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei”... ocalony czapski wspomina ofiary, które znał. Poległą na początku Powstania krystynę Wańkowiczówną, córkę Melchiora, kadena Bandrowskiego, który zginął z synem od bomby. drugiego syna stracił wcześniej w akcji konspiracyjnej: „chłopak ostrzeliwując się, uciekał na Świętokrzyską, tam osaczony w bramie domu, bronił się do końca, zabił i ranił paru gestapowców. ostatnią kulę chciał


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

wystrzelić sobie w głowę. lecz był już tak poraniony, że nie miał siły podnieść ręki i strzelił sobie w brzuch. został dosłownie na śmierć zakopany, zadeptany przez sforę goniących go gestapowców. opowiadano mi, że wiadomość ta, gdy się rozeszła po Warszawie spotykała przeważnie nieoczekiwaną reakcję. Pierwszy odruch tych, którzy dowiedzieli się o śmierci chłopca, którego kochano, nie był żal, ale zazdrość. zazdroszczono młodemu kadenowi, że tak drogo sprzedał życie”. W czasie wojny ludzie umierali rzadziej w sposób naturalny, choć przecież rzadko w spokoju ducha. Malarz tytus czyżewski uratował się po Powstaniu, ale stracił cały dorobek życiowy i zmarł, gdy z trudem dotarł do krakowa. aniela zagórska, krewna conrada, tłumaczka prawie wszystkich jego dzieł, zmarła, pracując nad przekładem „złotej strzały”. najpierw nie można było jej pochować, bo zabrakło benzyny do przewiezienia samochodem ciała. gdy w końcu „przewieziono trumnę na Powązki – pisze czapski – gdzie odprawiono Mszę świętą w kaplicy św. karola Boromeusza (...) cmentarz został otoczony przez gestapo. Miano wykryć zapasy broni w jednym z grobów na terenie cmentarza. (...) Wszystkim obecnym na pogrzebie anieli kazano w chwili Podniesienia opuścić kościół, a gestapowcy zabrali się do otwierania trumny, w której były jej zwłoki, szukając tam broni czy materiałów wybuchowych”. Pojedyncze przypadki i przykłady układają się w zbiorowy los. By go pełniej ująć i przedstawić, czapski posługuje się wierszem Słowackiego: Kiedy prawdziwi Polacy powstaną, To składek zbierać nie będą narody, A osłupieją i na pieśń strzelaną Wytężą uszy, odemkną gospody. Nie pojmie Francuz, co to w świecie znaczy Że jakiś naród wstał w ciemności dymie, Choć tak rozpaczny – nie w imię rozpaczy. Choć taki mściwy, a nie w zemsty imię. (...) kończy czapski, powtarzając słowa poety, podkreślające jakieś piętno polskiego losu, by postawić w końcu pytanie: „naród stał w ciemności dymie, rozpaczny nie w imię rozpaczy i „duch jego odbył robotę w przeświętej serca ludzkiego ciemnicy”. ale czy osłupiały narody? Kadr z filmu „The Last Witness”

| 33

Ostatni świadek

o

powiedzieć o mordzie katyńskim w konwencji thrillera? Wydaje się niemożliwe, a jednak Piotr Szkopiak to zrobił, i zrobił to dobrze. Może trochę konwencja ucierpiała, ale nie prawda historyczna tej strasznej zbrodni z okresu ii wojny światowej, przez lata ukrywanej przez związek Sowiecki, przez naszych zachodnich sojuszników i rząd PRl – posłuszny wschodniemu sąsiadowi. Reżyser (urodzony i wykształcony w Wielkie Brytanii) był już krytykowany za te niedoskonałości formy swojego filmu „katyń – ostatni świadek”, ale w tych recenzjach nie podejmowano głównego tematu, czyli historycznych faktów dotyczących zbrodni katyńskiej, a myślę, że to temat przewodni, a fabuła to zaledwie pretekst, by tę prawdę, w dalszym ciągu słabo obecną w świadomości nie tylko Brytyjczyków, uwypuklić. choć ciekawe, że w oryginalnej wersji angielskiej słowa katyń w tytule nie ma. W roli głównej dziennikarza śledczego Stephena underwooda, zaniepokojonego serią samobójstw wśród zdemobilizowanych polskich żołnierzy, którzy znaleźli się na Wyspach, występuje alex Pettyfer. nie jest to jednak rola tytułowa. ale właśnie wokół jego śledztwa toczy się akcja filmu. z przeprowadzonych przez Stephena underwooda wywiadów widz dowiaduje się o zbrodni katyńskiej i nieprawdziwej wersji podtrzymywanej przez stronę sowiecką. ilustracją przekazanej prawdy są zdjęcia niemieckich żołnierzy na miejscu zbrodni nadzorujących ekshumację zbiorowych grobów i kilka przebitek z egzekucji. W ten sposób tło tajemniczych wydarzeń zostało wyczerpująco przedstawione, a fakt, że nie było integralną częścią toczącej się akcji może być argumentem wytyczonym tylko przez krytyka, dla którego czystość gatunku jest sprawą najważniejszą. tytułowy bohater, Michael loboda (świetna rola Roberta Więckiewicza) był Białorusinem, miejscowym świadkiem zbrodni, o której poinformował niemców, a po sowieckim zwycięstwie, w obawie o swoje życie uciekł na

zachód. Życia nie uratował, co jest pokazane w obrazie Piotra Szkopiaka. Michael loboda to prosty i pryncypialny chłop. Był świadkiem i dał swiadectwo prawdzie. odtwarzając tę historyczną postać Robert Więckiewicz ograniczył swój aktorski warsztat do podstawowych odruchów i prostej motywacji emocjonalnej. Być może im postać mniej emocjonalna i intelektualnie skomplikowana, tym trudniej ją zagrać. niewielki błąd i bohater staje się mało wiarygodny. Robert Więckiewicz zrobił to na tyle dobrze, że to właśnie jego rola tytułowa, ale nie pierwszoplanowa, jest najczęściej w ocenach krytyków zauważana. loboda we wcieleniu Więckiewicza kontrastuje z rzeczywistością podlegającą interpretacji i poddawaną dwuznacznym wyborom. to z kolei świat redaktora naczelnego z londyńskiej Fleet Street, też perfekcyjnie zagranego przez Michaela gambona. Widz nie wie dlaczego Frank Hamilton, grany przez gambona, jest tak agresywny i zdeterminowany w ukrywaniu prawdy i zniechęcaniu dziennikarza do prowadzonego śledztwa dotyczącego tajemniczych samobójstw. gdy zakaz redaktora naczelnego nie jest w stanie powstrzymać dziennikarskiej dociekliwości, underwood traci pracę. W tej konfrontacji widz nabiera przekonania, że tajemnicze samobójstwa są otoczone niepokojącą tajemnicą. jak w prawie każdym thrillerze, był też wątek romantyczny, ale znowu z pewnym odstępstwem od obowiązującej normy, bez łóżkowych scen, a za to z dosyć ciekawą komplikacją nastrojów, emocji i pobocznych związków. „the last Witness” to film potrzebny, inny niż produkcja andrzeja Wajdy na ten sam temat. Wydaje się, że dla brytyjskiego widza jest bardziej czytelny, w radykalny sposób ukazujący tragiczną sytuację polskich żołnierzy walczących u boku aliantów, którzy po zakończeniu ii wojny światowej znaleźli się nie z własnej woli na obcej ziemi. Film – wielkie wzwanie dla Piotra Szkopiaka, którego dziadek zginął w katyniu, a rodzice po wojnie znaleźli się na Wyspach. temu wyzwaniu Piotr Szkopiak sprostał. Grzegorz Małkiewicz


34 |

„Toczyłem dobry bój…”: rzecz o polskim cmentarzu w Newark-on-Trent Newark to niewielkie, jakkolwiek posiadające bogatą historię, miasteczko w Anglii. Pierwsze zetknięcie z tą nazwą nie przywołało żadnych skojarzeń (podobnie jak nie wywołuje ich zapewne u większości Rodaków), jednak po krótkiej kwerendzie nabrałem przekonania, że nie jadę w miejsce zupełnie obce. Odczuć tego rodzaju nie powodowała mieszkająca tu polska emigracja – jakkolwiek i tej nie brakuje, ale przede wszystkim cmentarz: najbardziej polski skrawek Anglii.

Mariusz Matuszewski

c

mentarz lotników Polskich to de facto wydzielony fragment głównego cmentarza miejskiego w newark. odwiedzającemu to miejsce po raz pierwszy zlokalizowanie go może nastręczyć niewielkiego kłopotu, gdyż jest ono położone w głębi w/w nekropolii, a dodatkowo zasłania je żywopłot. chcąc tu trafić, należy skierować się na wprost od głównego wejścia, aż do neogotyckiej kaplicy, doskonale widocznej i stanowiącej samo serce nekropolii, a następnie odbić w lewo (drogowskazem niech będzie duży krzyż, stojący w obrębie interesującego nas sektora). Przyznam – tu proszę o wybaczenie braku obiektywizmu, który historyk winien czytelnikom swoich tekstów, że miejsce budzi spore emocje. i bez najmniejszej wątpliwości jest uświęcone - zarówno grobami, jak też aurą chwały tych, którzy za Polskę i dla Polski oddali to, co mieli najcenniejsze.

Rys historyczny Historia cmentarza jest stosunkowo prosta i wiąże się z udziałem polskich lotników w działaniach

wojennych w szeregach jednostek walczących w obronie Wielkiej Brytanii. Pierwsze Polskie groby pojawiły się tu już w październiku 1940. z czasem poległych i zmarłych przybywało, co skłoniło organy w tym względzie decyzyjne do podjęcia działań mających na celu utworzenie – jak brzmi oficjalna nazwa miejsca – cmentarza lotników Polskich. uroczystość poświęcenia krzyża, o którym wspomniałem wyżej, miała miejsce 15 lipca 1941. odsłonięcia dokonał naczelny Wódz, gen. Władysław Sikorski, a błogosławił miejsce ks. Biskup józef gawlina. napis na krzyżu stanowi cytat z Pisma Świętego: „toczyłem dobry bój, zawodu dokonałem, wiarym dochował”, a poniżej dodano: „za wolność”. do końca wojny spoczęli tu przede wszystkim lotnicy z jednostek bombowych: 300 dywizjonu "ziemi Mazowieckiej", 301 dywizjonu "ziemi Pomorskiej", 304 dywizjonu "ziemi Śląskiej" oraz 305 dywizjonu "ziemi Wielkopolskiej". Sporą część stanowią lotnicy z jednostek szkolnych, głównie jednostki szkolenia bojowego 18 otu w Bramcote, polskiej szkoły pilotażu podstawowego 16 SFtS w newton oraz jednostki przeszkalania na sprzęt ciężki 1662 Hcu, stacjonującej w Blyton. gdzieniegdzie widać groby pilotów z polskich dywizjonów myśliwskich, są one jednak nieliczne. trzy lata od oficjalnego utworzenia cmentarza, 16 lipca 1943 r. pochowano tu gen. Władysława Sikorskiego. grób naczelnego Wodza umiejscowiono u stóp krzyża, który on sam wcześniej odsłonił. uroczystości pogrzebowe odprawili m.in. ks. bp

gen. dyw. józef gawlina oraz szef duszpasterstwa Polskich Sił Powietrznych, ks. ppłk antoni Miodoński. Wśród delegacji jednostek wojskowych uczestniczących w pogrzebie znaleźli się reprezentanci m.in. wszystkich polskich dywizjonów. gwoli uzupełnienia warto nadmienić, że miejsce pochówku zostało nie zostało wybrane przypadkowo. lotnictwo zawsze cieszyło się dużą przychylnością generała, to właśnie on podczas prób reorganizacji sił polskich we Francji (1939) wyodrębnił je jako osobny rodzaj broni. Sikorski spoczywał w newark do roku 1993, kiedy to jego prochy przewieziono z powrotem do Polski. ekshumacja nastąpiła 13 września, a 17 września złożono je w krypcie św. leonarda w podziemiach katedry na Wawelu - w uroczystościach brali udział m.in. książę Filip (mąż królowej elżbiety ii), a także weterani Polskich Sił zbrojnych (niektórzy z nich nieśli trumnę generała 50 lat wcześniej…). koniec wojny nie oznaczał dla cmentarza zaprzestania pochówków. Po roku 1947 r. zaczęto tu chować weteranów Polskich Sił Powietrznych, zmarłych już w cywilu. Przeznaczono dla nich osobną sekcję, zwaną sekcją Stowarzyszenia lotników Polskich. Spoczęło tam już 36 lotników. W głównym punkcie cmentarza, w alei obok grobu gen. Sikorskiego, pochowano jeszcze 3 prezydentów RP na uchodźctwie: Władysława Raczkiewicza (zm. 6.06.1947), augusta zaleskiego (zm. 7.04.1972) i Stanisława ostrowskiego (zm. 22.11.1982).


Obecnie cmentarz lotników Polskich w newark liczy łącznie 440 polskich grobów – co czyni go jedną z największych polskich nekropolii w Wielkiej Brytanii, a największym polskim cmentarzem lotniczym na świecie. co ważne: groby utrzymane są w najlepszym porządku i otoczona opieką zarówno lokalnych władz, jak też Polonii, tak więc pomimo odległości od Polski miejsce to nie jest zapomniane. co roku, w ostatnią sobotę września, ma tu miejsce upamiętnienie międzynarodowej operacji wojskowej, której celem było stworzenie mostu powietrznego z zaopatrzeniem dla walczącej od 1 sierpnia 1944 Warszawy. za każdym razem jest to uroczystość ciesząca się dużym zainteresowaniem i piękną oprawą, którą współtworzą delegacje wojskowe z kilku krajów (Polska, Wielka Brytania, kanada, uSa, australia), kombatanci, harcerze, a także przedstawiciele polskiej diaspory z całej anglii. na uwagę zasługuje mieszczące się w byłej kaplicy cmentarnej (neogotycki budynek, o którym wspomniałem na początku tekstu) the interpretation centre - czyli prowadzone przez wolontariuszy centrum informacyjne. Polskich akcentów jest tu bardzo wiele. Pełna lista lotników pochowanych na cmentarzu w newark zamieszona została na portalu www.polishairforce.pl, w obrębie którego zgromadzono niezmiernie bogaty i szczegółowy materiał związany z tematem dziejów polskiego lotnictwa po roku 1939.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

36 |

Kładł fundamenty pod cywilizację miłości Budował mosty między Europą i Afryką. Kochał swój kraj ojczysty – Polskę, ale umiłował także i drugą ojczyznę – Zambię. życie ks. kard. Adama Kozłowieckiego SJ obfitowało w wiele zaskakujących zwrotów i stanowi gotowy scenariusz filmowy.

M

ógł wieść żywot bogatego ziemianina w przedwojennej Polsce, ale porzucił wszystko i wstąpił do jezuitów. 10 listopada 1939 roku został aresztowany przez gestapo w jezuickim kolegium w krakowie i przez całą wojnę był więziony w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych. Po uwolnieniu z dachau mógł powrócić do ukochanej ojczyzny, jednakże udał się na misję do Rodezji Północnej (obecnie zambia). urodził się 1 kwietnia 1911 roku w Hucie komorowskiej k. kolbuszowej jako obywatel Monarchii austro-Węgierskiej. Młodość spędził w wolnej Rzeczypospolitej.

Podczas okupacji hitlerowskiej trafił 12 grudnia 1940 roku z niemieckiego obozu koncentracyjnego w auschwitz do obozu koncentracyjnego w dachau. Po uwolnieniu z dachau udał się na misję do Rodezji Północnej i stał się obywatelem korony Brytyjskiej. Po uzyskaniu niepodległości przez Rodezję Północną otrzymał obywatelstwo zambijskie. zawsze jednak miał polskie obywatelstwo. na całym jego życiu zawarzyła decyzja o wstąpieniu do zakonu jezuitów w 1929 roku. Podjął ją z całą świadomością i determinacją, mimo zdecydowanego sprzeciwu ojca, który wiązał z nim zupełnie inne plany. W zakonie odbył dwuletni nowicjat (1929-1931), a następnie studia filozoficzne (1931-1933) i teologiczne (1934-1938). zdobył znakomite wykształcenie humanistyczne. Pod koniec życia władał dziesięcioma językami, w tym trzema używanymi

w zambii. Święcenia kapłańskie otrzymał 24 czerwca 1937 roku i marzył o pracy z młodzieżą w słynnym zakładzie naukowo-Wychowawczym księży jezuitów w chyrowie, w którym sam przez kilka lat pobierał naukę. Wybuch ii wojny światowej zniweczył wszystkie jego rachuby. Po uwolnieniu z obozu w dachau, podczas pobytu w Rzymie, spisał swoje wspomnienia więzienne i obozowe. Po raz pierwszy wyszły drukiem w 1967 roku w krakowie pt. „ucisk i strapienie. Pamiętnik więźnia 1939-1945”. ukazał w nich pogański i ludobójczy charakter hitlerowskiego reżymu. opisywał bestialskie postępowanie władz obozowych wobec więźniów, którzy zostali zredukowani do nic nie znaczących numerów. ale odnotował także przejawy dobra. Mimo pięciu i pół roku spędzonych w niemieckich więzieniach i obozach nie żywił pragnienia zemsty wobec oprawców. uważał, że trzeba przekazać przyszłym pokoleniom prawdę o zbrodniczym systemie hitlerowskim, ale należy też budować nowy, lepszy świat na solidnym fundamencie ewangelii jezusa chrystusa. ii wojna światowa naznaczyła tragedią jego rodzinę. jego brat czesław wraz z 112 innymi więźniami został rozstrzelany przez niemców w masowej egzekucji nocą z 5 na 6 lipca 1940 roku. jego rodzice zostali wypędzeni przez niemców z majątku rodzinnego w Hucie komorowskiej i tułali się po okupowanej przez hitlerowców Polsce. natomiast drugi jego brat, jerzy, szczęśliwie przeszedł granicę węgierską i był później w armii generała Stanisława Maczka, a następnie służył jako agent w brytyjskim SS (Special Services) na terenie europy. Po zakończeniu wojny powrócił do kraju i został naczelnikiem wydziału kadr w zjednoczeniu Przemysłu drzewnego w krakowie, lecz poszukiwany przez uB uciekł potajemnie przez zakopane i Wiedeń na zachód i zamieszkał pod nazwiskiem george kennedy w toronto (kanada), gdzie zmarł 4 grudnia 1988 roku. natomiast ojciec ks. kard. a. kozłowieckiego niedługo po wyzwoleniu został aresztowany przez komunistów i zmarł po wyjściu z więzienia 20 grudnia 1949 roku w zakopanem. Matka żyła do 1972 roku, ale nie powróciła do przejętego przez komunistów majątku. W centrum 61-letniej posługi duszpasterskiej ks. kard. adama kozłowieckiego na afrykańskiej ziemi był człowiek oraz jego duchowe i materialne potrzeby. Pełnił posługę sakramentalną oraz – dzięki wsparciu dobroczyńców, wśród nich wielu Polaków rozrzuconych po całym świecie, m.in. z anglii – budował kościoły, kaplice, szkoły, kliniki, szpitale i sierocińce. otworzył małe seminarium dla formacji kleru lokalnego. odbywał wizytacje duszpasterskie na rozległym obszarze zambii oraz prowadził działalność społeczno-kulturalną. Budował struktury kościoła katolickiego. Wiedział, że przyszłość kościoła zależy od nowych misjonarzy. W 1968 roku cieszył się, że szeregi jego kleru zasiliło czterech jezuitów z Polski. od czasu aresztowania w listopadzie 1939 roku po raz pierwszy odwiedził Polskę dopiero w 1970 roku. jako biskup kilka razy spotkał się i rozmawiał z brytyjską królową Matką. kiedy za drugim razem przedstawiono go jej, ta żachnęła się i powiedziała: „tak, znam, to ten biskup z dachau”. W 1960 roku odbył długą rozmowę z premierem angielskim Haroldem Macmillanem. nie ukrywał przed brytyjskimi władzami kolonialnymi swego nastawienia: zwalczał segregację rasową i popierał równouprawnienie i czarnoskórych mieszkańców afryki. Wspierał dążenia niepodległościowe zambijczyków i utrzymywał serdeczne kontakty z pierwszym prezydentem niepodległej od 1964 roku zambii – kennethem d. kaundą. z uwagą obserwował zachodzące zmiany i chciał, aby kościół w zambii był kierowany przez miejscowych kapłanów. W 1969 roku Stolica apostolska przyjęła jego rezygnację z urzędu arcybiskupa, metropolity lusaki. jego obowiązki przejął miejscowy kapłan.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

drugi brzeg | 37

uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego ii (1962-1965) i często przebywał w Rzymie. Spotykał się tu z papieżami: Piusem Xii, janem XXiii, Pawłem Vi i janem Pawłem ii. znał kard. józefa Ratzingera, który został wybrany papieżem i przyjął imię Benedykt XVi. kard. a. kozłowiecki był konsultorem watykańskich kongregacji. jego zasługi dla rozwoju kościoła w zambii docenił papież jan Paweł ii, który w 1998 roku mianował go kardynałem i powierzył mu tytularny kościół św. andrzeja na kwirynale w Rzymie, przy którym zmarł polski jezuita – św. Stanisław kostka (1550-1568). ks. kard. adam kozłowiecki Sj był rzecznikiem pojednania między Polską i niemcami oraz nieformalnym ambasadorem Polski i zambii w świcie. Wskazywał na zapóźnienia społeczno-gospodarcze afryki i domagał się dla niej pomocy zachodu oraz dostępu do rynków zbytu, apelował, aby bogactwa naturalne kraju służyły dla dobra narodu. Budował mosty między europą i afryką. kochał swój kraj ojczysty – Polskę, ale umiłował także i drugą ojczyznę – zambię. zarazem czuł się obywatelem świata. zależało mu na harmonijnym i wszechstronnym rozwoju wszystkich ludów i narodów. kładł fundamenty pod cywilizację miłości, gdzie wszyscy są równi, są braćmi i siostrami. do końca dni zachował niezwykłą pogodę ducha, emanując dobrocią, życzliwością i humorem. W uznaniu za swoją działalność misjonarską otrzymał liczne odznaczenia polskie i zagraniczne. ten wybitny Polak naznaczony piętnem okrucieństw ii wojny światowej oraz zasłużony misjonarz afryki zmarł 28 września 2007 roku w wieku 96 lat w stolicy zambii, w lusace, gdzie został pochowanym przy katedrze dzieciątka jezus. jego pamięć i dokonania kultywuje powołana do życia w 2008 roku Fundacja im. księdza kard. adama kozłowieckiego „Serce bez granic” z siedzibą w Majdanie królewskim k. kolbuszowej. Stanisław Cieślak SJ

Abp Szczepan Wesoły 1926-2018 zmarł 28 sierpnia, w wieku 91 lat. jego droga do posługi kapłańskiej wiodła przez trudne doświadczesnia Polaków na Śląsku. Był postacią znaną w polskim londynie. lubianą i szanowaną. tę bliskość spowodowała wspólnota losów, ale nie tylko. Przez długie lata arcybiskup Wesoły był opiekunem duchowym emigracji. urodził się w 1926 roku w katowicach. jego ojciec zmarł podczas wojny, matka sama musiała wychować trójkę nastoletnich synów. W wieku 17 lat został wywieziony na roboty przymusowe i wcielony do niemieckiej armii. z niemieckiej armii uciekł do 2. korpusu Polskiego we Włoszech. decyzja o kapłaństwie dojrzewała w nim stopniowo. Przed wojną był ministrantem. Służąc w 2. korpusie Polskim, spotkał pochodzącego ze Śląska biskupa polowego józefa gawlinę. Pomagał wówczas przy organizowaniu nabożeństw. Po zakończeniu wojny wraz z żołnierzami gen. andersa trafił na Wyspy Brytyjskie. Po kilku latach pracy fizycznej w anglii zdecydował się pójść drogą powołania. W 1950 roku wstąpił do jezuickiego kolegium campion House pod londynem. tam uzupełnił średnie wykształcenie. do kapłaństwa mógł przygotowywać się w Paryżu lub w Rzymie. Wybrał Wieczne Miasto. Żeby zarobić na podróż, przez miesiąc pracował w fabryce cukierków w Halifax. Rok później zamieszkał w Papieskim kolegium Polskim w Rzymie. Przebywał tam do 1957 roku. Święceń udzielił Szczepanowi Wesołemu 28 października 1956 roku kardynał Valerio Valeri, prefekt kongregacji ds. zakonów. Po święceniach na prośbę biskupa polowego józefa gawliny pozostał w Rzymie. Redagował wówczas polskie wydawnictwa jubileuszowe związane z tysiącleciem chrztu Polski. ukończył uniwersytet gregoriański i laterański, na którym uzyskał doktorat. Podczas Soboru Watykańskiego ii (1962–1965) kierował pracami

W dniu 28 sierpnia 2018 roku w Rzymie, w wieku 91 l. zmarł

 Ś.P.  Abp Szczepan Wesoły

Święcenia kapłańskie przyjął w 1956 r. Przez ponad 50 lat świadczył swoją kapłańską posługę m.in. jako delegat Prymasa Polski ds. duszpasterstwa emigracji polskiej, odbył kilkaset podróży duszpasterskich odwiedzając Polaków zamieszkałych na całym świecie, z oddaniem wspierał Polaków w Wielkiej Brytanii. W uznaniu znamienitych zasług w krzewieniu polskości i jednoczenia pokoleń w duchu wartości chrześcijańskich w maju tego roku otrzymał Order Orła Białego. Swoje duchowe powołanie realizował z największym zaangażowaniem i poświęceniem. Pozostając w głębokim żalu

Arkady Rzegocki Ambasador RP w Wielkiej Brytanii Mateusz Stąsiek Konsul RP w Londynie

Sekretariatu Sekcji Słowiańskiej Biura Prasowego. W 1968 roku ustanowiony biskupem tytularnym dragona i sufraganem gnieźnieńskim z zadaniem wspomagania bp. Władysława Rubina, delegata Prymasa Polski dla duszpasterstwa emigracyjnego. Sakrę biskupią przyjął z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego oraz bp. Herberta Bednorza i bp. Rubina. od 1980 roku aż do przejścia na emeryturę w 2003 roku pełnił funkcję delegata prymasa Polski dla duszpasterstwa emigracyjnego. W tej długoletniej pracy był kontynuatorem tradycji swoich poprzedników: abp. józefa gawliny i kard. Władysława Rubina. Rozwijał wypracowane metody pracy duszpasterskiej z rodakami na obczyźnie oraz sposoby rozwiązywania licznych problemów emigracyjnych. Po zakończeniu soboru został odpowiedzialny za centralny ośrodek duszpasterstwa emigracyjnego w Rzymie. W pracy wśród polskich emigrantów dwie sprawy były dla niego kluczowe: obecność i kultura. Bezpośrednie spotkania z polskimi emigrantami i udział w uroczystościach religijnych organizowanych przez Polonię były dla niego niezwykle ważne. udzielał bierzmowania, głosił kazania, bralł udział w konferencjach, wizytował polskie ośrodki duszpasterskie. Mimo że w 2003 roku przeszedł na emeryturę nie przestał odwiedzać rodaków rozsianych po całym świecie. Był zawsze blisko polskich emigrantów. za swoją działalność duszpasterską na emigracji był wielokrotnie nagradzany. jest honorowym obywatelem miasta katowice, doktorem honoris causa kul. uhonorowano go ważnymi odznaczeniami: Fidelis Poloniae (2003), złotym laurem Polonii (2006) oraz lux ex Silesia (2007), krzyżem Wielkim odrodzenia (2008), tytułem doktora honoris causa uŚ (2015). kilka miesięcy temu, 5 maja, Prezydent RP andrzej duda uhonorował arcybiskupa Szczepana Wesołego orderem orła Białego „w uznaniu znamienitych zasług w krzewieniu polskości i postaw patriotycznych wśród polskiej emigracji na świecie, za osiągnięcia w pracy duszpasterskiej i działalność na rzecz jednoczenia pokoleń w duchu wartości chrześcijańskich”. kai/gm


Zdjęcia Włodzimierz Fenrych

Kaplica wypełniona ziarnem

Włodzimierz Fenrych

H

emis gompa to klasztor czerwonych czapek, zakonu starszego niż Żółte czapki. inaczej niż klasztory Żółtych czapek, które zwykle wzniesione są na skałach nad doliną, budynki Hemis gompa wtulone są w ściany wąwozu. Ściany wąwozu wznoszą się wysoko, aż do wiecznych śniegów przykrywających szczyty Himalajów. Wokół dziedzińca podcienia, na ścianach podcieni wymalowane stwory o wykrzywionych ustach i trojgu oczu, każdy otoczony kręgiem płomieni. z wnętrza głównego budynku słychać jakąś recytację. Wchodzę, mroczno. na ławach wzdłuż filarów siedzą ubrani na bordowo mnisi i coś pod nosem recytują. zapach jałowcowych kadzidełek i maślanych lampek. naprzeciw wejścia w półmroku majaczy wielka złocona figura Buddy ubrana w żółtą szatę. Mnisi kończą i rozchodzą się. zapada cisza. Wielki Budda spogląda na mroczne wnętrze spod półprzymkniętych powiek.

cisza zaprasza do medytacji, ale ja wychodzę. na dziedzińcu też jest cisza, popołudniowe słońce zagląda pod podcienia, oświetla trójokie stwory wymachujące rękami, w płomieniach. Wcześniej byli tu turyści, którzy przyjechali autobusem z leh, ale ostatni autobus właśnie odjechał i turystów już nie ma. została cisza. Stwory w podcieniach nadal wymachują rękami, ale już tylko na mnie. Może się dziwią, co ja tu jeszcze robię, skoro ostatni autobus odjechał? ja nie odjechałem, bo chcę jeszcze pójść do następnego klasztoru, Matho gompa. około czterech godzin marszu, powinienem przed zmrokiem zdążyć. We wsi Hemis również cisza, mieszkańcy są zajęci swoimi codziennymi sprawami. ktoś ubabrany po łokcie zmienia właśnie kierunek strumienia, puszczając wodę na poletko jęczmienia. kierunek strumyków jest tu zmieniany codziennie, codziennie nawadniane są pola. Wszystkie strumyki są uregulowane, wszystkie pola muszą być nawadniane, inaczej zamieniłyby się w pustynię w ciągu tygodnia. W dolinie indusu po północnej stronie Himalajów deszcze padają rzadko, za to z nieba leje się żar podzwrotnikowego słońca. Roślinność jest tylko tam, gdzie pracowity lud tybetańczyków nawadnia ziemię wodą pochodzącą z himalajskich śniegów. Wwszędzie indziej jest pustynia. Mijam wieś i idę w kierunku pustyni drogą prowadzącą do Matho gompa. jest to klasztor zakonu Sakyapa, starszego jeszcze niż czerwone czapki, przechowującego jeszcze bardziej ezoteryczną naukę, przekazywaną tylko najbardziej wtajemniczonym w największym sekrecie. W Matho gompa podobno mieszkają dwaj mnisi, którzy podczas dorocznych obrzędów rozcinają sobie języki,

lecz nie krwawią, po czym rany goją się w ciągu paru dni. każdy może zobaczyć ten obrzęd, jeśli przyjedzie tam w styczniu. odbywa się on na dziedzińcu i jest otwarty dla widzów z zewnątrz. za wsią wzdłuż drogi jest murek długi na kilka metrów, wysoki na półtora. na nim poukładane są obłe kamienie z wyrytym napisem w tybetańskim piśmie: om Mani Padme Hum. jest to buddyjska mantra, tu wszechobecna. Setki tych kamieni, może tysiące. na niektórych zamiast napisu wyryto postać Buddy. na tle dalekich ośnieżonych szczytów wygląda to fotogenicznie. Pustynia. twarda wyschnięta polepa z czerwonej gliny, na której pełno rozsypanych kamieni, dużych i małych. nie jest to wielka pustynia, lecz szeroka dolina indusu. Po obu jej stronach w oddali widać ośnieżone szczyty. z jednej strony Himalaje, z drugiej karakoram. to gdzieś tam jest ten groźny k2, na którym alpiniści zamarzają na śmierć. Środkiem doliny płynie indus, jego brzegi są zielone i wszędzie tam, gdzie pracowity lud nawadnia pola jest też zielono. jednakże tu, gdzie ja idę, jest czerwona polepa, wody nie ma, tylko tu i tam wyschnięte krzaczki. Pasą się tam jakieś dwa zwierzęta, wyglądają na osły, ale chyba dzikie, nikt ich nie pilnuje. kiedy dochodzę do wsi Matho, zapada już zmrok, a kiedy dochodzę do klasztoru, jest już zupełnie ciemno. klasztor stoi na wysokiej skale, więc nietrudno tam trafić, ale brama zamknięta. co robić? Wokół klasztoru na zboczu domki, w jednym jeszcze pali się światło. Może zapukać? nawet jeśli ktoś mnie zruga w niezrozumiałym języku, to i tak nic nie stracę, będę w tej samej sytuacji co teraz. Podchodzę do domku i pukam.


nowy czas | wrzesień 2018 (nr 236)

Po chwili otwiera się okno i pojawia się w nim łysa głowa. zaczynam coś tłumaczyć po angielsku, ale głowa nie słucha i znika. zaraz potem otwierają się drzwi i mnich w bordowej szacie zaprasza mnie do środka. Przechodzimy przez ciemny korytarzyk i wchodzimy do pokoju, w którym jest światło. Mnich sadza mnie na podłodze na wzorzystym dywaniku, a sam siada na drugim dywaniku za niziutkim stolikiem. Poza stolikiem oraz łożem stojącym pod ścianą w pokoju nie ma sprzętów. Mnich pyta: – czha? (to znaczy po tybetańsku herbata, jedno z niewielu słów, które się zdążyłem nauczyć). kiwam głową i mówię twierdzco: – czha – więc on idzie do kuchni obok i wraca z herbatą w termosie. jest to gurgur czha, ulubiony napój tybetańczyków, zielona herbata na słono i z masłem. jeszcze wczoraj taka herbata wydawał mi się nie do przełknięcia, ale po przejściu pustyni jestem tak spragniony, że wydaje mi się ambrozją. Mnich pyta: – tsampa? tym razem nie wiem o co chodzi, więc pokazuje mi szarawy proszek w okrągłym pudełku. tsampa to jest prażony ,a dopiero potem zmielony jęczmień. Wygląda jak mąka, ale nic się z tego nie wypieka, bo jest już prażony. jest to podstawowe pożywienie w całym tybecie, pałacu dalaj lamy nie wyłączając. tylko ja nie mam pojęcie co się z tym robi. Mnich patrząc na moją minę najwyraźniej domyśla się, bo sam mi to przyrządza – miesza z herbatą i odrobiną cukru i ugniata w coś w rodzaju ciasta. na ścianie nad łóżkiem mnóstwo przylepionych świętych obrazków. największy z nich to wyobrażenie jedenastogłowego i tysiącrękiego avalokiteśvary. obok wielkie zdjęcie Sakya trizina, głowy zakonu Sakya-pa, siedzącego w pozycji lotosu w wielkiej czerwono-złotej czapie. zdjęcie dalaj lamy też jest, ale zupełnie malutkie. Potem lama przygotowuje spanie, ale nie w pokoju, tylko na dachu. Wszystkie domy w tej okolicy mają płaskie dachy. Mnich wyciąga jakieś dwa stare materace oraz kilka koców. kładę

pytania obieżyświata | 39

PAD London 1 – 7th October 2018, Berkeley Square, Mayfair

się. on jeszcze odmawia jakieś modlitwy. Świeże powietrze, księżyc przesuwający się za chmurami, wszystko to byłoby znakomite, gdyby nie pluskwy w materacu. Rano budzi mnie słońce wychodzące zza gór ladakhu. żółto-błękitny wschód słońca, trochę żółto-granatowych chmur. Mnich sprząta legowiska, schodzimy na dół spożyć maślaną herbatkę z tsampą. Potem kładzie na stoliku wielką księgę, otwiera ją i zaczyna śpiewać wykonując przy tym jakieś tajemnicze ruchy rękami, czasem uderzając w dzwonek, zupełnie nie zważając na mnie. ja nie bardzo wiem, jak się zachować. Siedzę i milczę, ale chciałbym zobaczyć klasztor, w końcu po to tu przyszedłem. Po dłuższym czasie tego siedzenia i niewiedzenia co robić wstaję i mówię: – gompa, pokazując, ze chciałbym iść na górę do klasztoru. Mnich na chwilę przerywa, wskazując na górę mówi: gompa, lama, po czym wraca do swojego śpiewu. Więc mówię: – tugżecze (to znaczy dziękuję, zdążyłem się tego już nauczyć) i wychodzę. idę w górę ku klasztorowi pomiędzy glinianymi domkami mnichów. nadal jest cichy poranek, tylko z wysoka dobiega śpiew przy akompaniamencie bębna, co jakiś czas również dzwonków, czynelu, rogu. na klasztornym dziedzińcu żywego ducha, tylko ta dzika muzyka dobiegająca z malutkiego okienka na samym szczycie klasztornych budynków. Wchodzę w otwarte drzwi, za nimi schody na górę, potem znów jakieś otwarte drzwi, dalej jakaś drabinka na górę, kolejne otwarte drzwi, zza następnych otwartych drzwi dobiega ten śpiew i bicie bębna. Przechodzę przez te drzwi, przede mną jeszcze jedne drzwiczki, za nimi widzę już wnętrze kaplicy. zatrzymuję się. W kapliczce półmrok. Siedzi tam młody lama i długą pałką rytmicznie wali w wielki bęben wiszący u sufitu, w drugiej ręce trzyma dzwonek i dzwoni nim raz po raz. cały czas śpiewa coś w rytm bębna, czasem odkłada dzwonek i uderza w wielki czynel albo dmie w muszlę. Hałasu robi za dziesięciu. i to niesamowite wnętrze. kapliczka maleńka i wypełniona ziarnem, nie widać podłogi, tylko ziarno. na ziarnie siedzi lama, na ziarnie stoi przed nim stoliczek. W półmroku ledwo widać przedmioty wiszące u sufitu; jakieś prastare szable, jakieś przedziwne maski o wykrzywionych ustach, jakieś wysuszone kocie łby. Wszystko pokryte warstwami kurzu, pewnie wisi w tym samym miejscu od wieków. naprzeciw mnicha wielka figura Mahakali, czarna i przerażająca, o stu rękach, w każdej ręce inna broń, głowa byka z trojgiem oczu, naszyjnik z ludzkich czaszek... lama, nie przerywając bębnienia i śpiewania, zaprasza mnie gestem do wnętrza...

The internationally leading Design Fair, PAD, the sister of Frieze Fair, introduces a magnificent showcase of works staged by 68 leading World Galleries across art, design, tribal art, antiquities and collectible jewellery, cultivating eclecticism, authenticity and connoisseurship. Gallery Privo which represents and sponsor Kacper’s Project, is proud to exhibit the majestic 38 kg Chandelier ‘Temple’, Artist, Kacper Hamilton

The chandelier is composed of thirty-seven illuminated hand-blown glass elements, which sit in a precise, harmonious and sacred geometry atop a large suspended spun-brass dish. The design echoes the forms found within Ancient Egyptian architecture and is reminiscent of a celestial temple or mystic mausoleum. Ancient civilizations have built vast cities containing statues and sacred structures to proclaim the power and glory of the state. Temples were erected for prayer.

More information on KACPERHAMILTON.COM


TYM rAZeM MuZYKA I ŚPIeW DLA uCZCZeNIA 100 LeCIA ODZYSKANIA PrZeZ POLSKę NIePODLeGłOŚCI

KOłO MYSLI NIeZALeżNeJ ZAPrASZA NA KONCerT Anny Pietrzak (gitara); eva Hurt: śpiew, harmonijka. Prowadzenie koncertu Adam Flisiak. Koncert w dniu 29.09.2018 – sobota godz. 17.00, sala Malinowa POSK. Cena biletu 12 funtów, do zakupu na miejscu przed koncertem. Możliwość zakupu płyt.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.