nowyczas2016/219/001

Page 1

04

Kto ty jesteś? Polak mały… Kiedy byłem małym chłopcem, rodzice i ich przyjaciele chłostali mnie taką rymowanką: – Kto ty jesteś? Odpowiadałem: – Polak mały!

2016 FREE ISSN 1752-0339

[01/219]

06

Histeria układu scalonego Jarosław Guzy, były lider Niezależnego Zrzeszenia Studentów opowiada o tym, co dzieje się w Polsce

31

David Bowie

nie pozostawiał nikogo obojętnym wobec swoich ekstrawagancji. Tak jak kreował swoje życie, wykreował również swoją śmierć

nowy czas LONDON

nowyczas.co.uk


01 (219) 2016 | nowy czas

Z nap rawdę wiel kich, po siada my tyl ko jed ne go wro ga – czas.

Życzenia wszelkiej pomyślności Czytelnikom Nowego Czasu w 2016 roku składa Redakcja

Joseph Conrad

»8 Dawid Skrzypczak

Zagłada Europy w III aktach?

»9 Zuzanna Przybył

Ustawa medialna przeciw demokracji?

»10 Adam Dąbrowski

I wszystko było już możliwe

» 11 Małgorzata Bugaj-Martynowska

Nieliczni dla tak wielu...

W numerze:

»3 My Polacy mamy szczególne powody do niepokoju, gdy niemiecki polityk mówi o wprowadzaniu porządków w Polsce

» 12 Scena Poetycka zmienia nazwę na Scena Polska Londyn

» 17

» 27

Ewa Stepan

Wojciech A. Sobczyński

Cywilizacja nihilistów

» 14

» 19-20

Frank Auerbach – modern and timeless

Grzegorz Małkiewicz

Listy do i od redakcji

Czy przyjdzie otrzeźwienie?

» 28 Maja Cybulska

» 21

Wiersz. Przyłuski

» 15

Agnieszka Zakrzewicz

» 29

Grzegorz Małkiewicz

Krystyna Cywińska

Święte Drzwi

Grzegorz Małkiewicz

Kto ty jesteś? Polak mały…

Trochę nostalgii…

» 22-23

» 4-5 » 6-7 Michał i Jacek Kranowscy

Wacław Lewandowski

Histeria układu scalonego

Minął rok

» 16 Andrzej Lichota

nowy czas

Piórem i pazurem

63 King’s Grove, London SE15 2NA

Mirek Malevski

Post scriptum do wystawy Marii Kalety

Sunday Times i Fawley Court

» 30

» 24-25

Sara Komaiszko, Adam Dąbrowski

Resurecting Warsaw

Joanna Ciechanowska

Who played cards here?

» 31-33

» 26

Drugi brzeg

Tel.: 0207 ka

Roman Waldca

Sara Komaiszko, Adam Dąbrowski

» 34-35

redakcja@nowyczas.co.uk

Współczynnik naiwności

Resurecting Warsaw

Włodzimierz Fenrych

Czy Dalaj Lama może pisać miłosne wiersze?

REDAKTOR NACZELNY: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk)

» 36

REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Roman Waldca; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Małgorzata Bugaj-Martynowska, Joanna Ciechanowska, Krystyna Cywińska, Adam Dąbrowski, Irena Falcone, Włodzimierz Fenrych, Maria Kaleta, Marcin Kołpanowicz, Sara Komaiszko, Andrzej Krauze, Andrzej Lichota, Wacław Lewandowski, Anna Maria Mickiewicz, Sławomir Orwat, Janusz PIerzchała, Anna Ryland, Wojciech A. Sobczyński, Dawid Skrzypczak, Jacek Stachowiak, Ewa Stepan

Jacek Ozaist

Na zakręcie

» 37 Irena Falcone

Pan Zenobiusz JC Erhardt

DZIAŁ MARKETINGU: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk WYDAWCA: CZAS Publishers Ltd © nowyczas Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do niezamieszczenia ogłoszenia.

Soft Target Małgorzata Bugaj-Martynowska

» 38-39

Dla Orkiestry na Wyspach

Co się dzieje

» 13

Sara Komaiszko


polska |3

nowy czas |01 (219) 2016

My Polacy mamy szczególne powody do niepokoju, gdy niemiecki polityk mówi o wprowadzaniu porządków w Polsce 3 stycznia na łamach „Frankfurter Allgemeinen Sonntagzeitung” Guenter Oettinger, niemiecki komisarz unijny ds. gospodarki cyfrowej i spłeczeństwa, powiedział, że „dużo przemawia za tym, abyśmy aktywowali mechanizm praworządności i postawili Warszawę pod nadzorem”. Oto reakcja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry Sza now ny Pa nie Ko mi sa rzu, nie mam w zwy cza ju od po wia dać na nie mą dre uwa gi o Pol sce wy po wia da ne przez za gra nicz nych po li ty ków, bo świad czą one o nich sa mych. Ale do te go li stu spro wo ko wa ło mnie to, cze go Pan nie po wie dział, a cze go od Pa na – ja ko ko mi sa rza Unii Eu ro pej skiej od po wie dzial ne go za me dia – ocze ki wa łem. Opi nią pu blicz ną w Niem czech, a tak że w Pol sce wstrzą snę ły ma so we sek su al ne ata ki na ko bie ty, do któ rych do szło w syl we stro wą noc w nie miec kich mia stach. Wy da rze nia, któ re bu dzą oba wę tak że o bez pie czeń stwo prze by wa ją cych w Niem czech Po la ków, zo sta ły na kil ka dni za ta jo ne prze z nie miec kie me dia. By ły mi ni ster spraw we wnętrz nych Nie miec Hans -Pe ter Frie drich na zwał to wręcz kar te lem mil cze nia. Cen zu ro wa nie tych in for ma cji przez nie miec kie me dia wpra wi ło w osłu pie nie opi nię pu blicz ną na świe cie. Na próż no cze ka łem na zde cy do wa ną re ak cję z Pań skiej stro ny na tak ra żą ce na ru sze nie pra wa oby wa te li do in for ma cji. Do sze dłem do przy kre go wnio sku, że ła twiej Pa nu mó wić o fik cyj nych za gro że niach dla wol no ści me diów w in nych kra jach niż pięt no wać cen zu rę w swo jej oj czyź nie. Pa nie Oet tin ger, ty dzień te mu w wy wia dzie dla „Frank fur ter Al l ge me inen Son n tag sze itung” skry ty ko wał Pan dzia ła nia wy bra ne go de mo kra tycz nie pol skie go par la men tu i rzą du, któ re ma ją przy wró cić obiek ty wizm i nie za leż ność me diów pu blicz nych w Pol sce. Za żą dał Pan, by po sta wić Pol skę pod nad zo rem. Te go ro dza ju sło wa, wy po wia da ne przez nie miec kie go po li ty ka, bu dzą wśród Po la ków jak naj gor sze sko ja rze nia. Tak że mo je. Je stem wnu kiem pol skie go ofi ce ra, któ r y

s y cza w o n s nowy cza

w cza sie II woj ny świa to wej wal czył w pod ziem nej Ar mii Kra jo wej z „nie miec kim nad zo rem”. Sza now ny Pa nie Ko mi sa rzu, gdzie Pan był, kie dy w czerw cu 2014 ro ku agen ci służb spe cjal nych wdar li się do re dak cji jed ne go z naj więk szych ty go dni ków w Pol sce „Wprost” i szar pa li się z je go re dak to rem na czel nym, że by wy drzeć mu prze no śny kom pu ter z na gra nia mi kom pro mi tu ją cy mi ów cze sny rząd, na cze le któ re go stał obec ny szef Ra dy Eu ro pej skiej Do nald Tusk?! W Pa na oj czy stym kra ju po dob ne wtar gnię cie do re dak cji ty go dni ka „Der Spie gel” by ło w 1962 ro ku wiel kim skan da lem i do pro wa dzi ło do upad ku rzą du. Dla cze go umknął Pań skiej uwa dze fakt, o któ r ym wie lo krot nie in for mo wa ły wszyst kie pol skie me dia, że po nad 80 pol skich dzien ni ka rzy i praw ni ków, któ rzy zaj mo wa li się spra wą kom pro mi tu ją cych po przed ni rząd na grań zna la zło się na pod słu chu?! Służ by spe cjal ne wy ko rzy sty wa ły taj nych współ pra cow ni ków, że by in wi gi lo wać nie za leż ne re dak cje. Czy znaj dzie Pan uspra wie dli wie nie dla zwol nie nia pół ty sią ca pra cow ni ków Te le wi zji Pol skiej i zmu sze nia ich do za trud nie nia się w ze wnętrz nej fir mie na upo ka rza ją cych wa run kach do ko na ne za cza sów rzą dów PO -PSL?! Te par tie to prze cież Pa na ko ali cjan ci w EPL w Par la men cie Eu ro pej skim. Wstę pem do tych ma so wych czy stek w te le wi zji pu blicz nej by ło od wo ła nie kil ku dzie się ciu nie za leż nych dzien ni ka rzy wkrót ce po prze ję ciu wła dzy przez ów cze sną eki pę rzą do wą. Jak Pan oce ni fakt, że po przed ni rząd do pro wa dził do zwol nie nia re dak to ra na czel ne go i dzien ni ka rzy nie za leż ne go, opi nio twór cze go dzien ni ka „Rzecz po spo li ta” oraz po czyt ne go ty go dni ka „Uwa żam Rze”? Więk szość udzia łów w obu ga ze tach ów cze sny rząd prze ka zał w rę ce za przy jaź nio ne go biz nes me na. Dy mi sje by ły kon se kwen cją jed ne go tyl ko ar ty ku łu, któ r y sta wiał w wąt pli wość rzą do we usta le nia śledz twa w spra wie ka ta stro fy sa mo lo tu

w Smo leń sku, w któ rej zgi nął wy wo dzą cy się z prze ciw ne go obo zu po li tycz ne go pre zy dent Pol ski. Dla cze go mil czy Pan, gdy nie miec ko -szwaj car skie wy daw nic two Rin gier Axel Sprin ger, wła ści ciel kil ku me diów w Pol sce, w tym ty go dni ka „New swe ek”, w dra stycz ny spo sób uchy bia bez stron no ści pra sy i otwar cie wspie ra wy mie rzo ne w de mo kra tycz ny pol ski par la ment i rząd pro te sty?! Wła dze te go za gra nicz ne go kon cer nu z apro ba tą oce ni ły za cho wa nie re dak to ra na czel ne go „New swe eka” To ma sza Li sa, któ r y wy szedł z ro li dzien ni ka rza i pod czas ulicz nej ma ni fe sta cji pod sy cał an ty rzą do we wy stą pie nia. Mil czał by Pan, gdy by szef naj więk sze go nie miec kie go ty go dni ka „Der Spie gel” Klaus Brinkbäumer de mon stro wał w cen trum Ber li na, do ma ga jąc się usu nię cia, przez ma so we pro te sty, rzą du An ge li Mer kel?! Sza now ny Pa nie Ko mi sa rzu, w Pań skim oj czy stym kra ju, w Niem czech, funk cjo nu je po wie dze nie: cuius regio – eius radio, a więc „czy ja wła dza – te go ra dio”. Spro wa dza się do pro stej za sa dy, że sze fów pu blicz nych roz gło śni i te le wi zji wy zna cza ją po li ty cy spra wu ją cy ak tu al nie wła dzę. Usta wa o me diach, nad któ rą pra cu je pol ski rząd, prze wi du je znacz nie bar dziej de mo kra tycz ne roz wią za nia. Za kła da, że Ra dę Na ro do wą Me diów bę dą wy bie rać pre zy dent i obie izby par la men tu. Nie mam Pań skie go tu pe tu, że by po uczać Niem ców, by przy ję li po dob ne za sa dy. Nie bę dę też wzy wać, by w związ ku z cen zu rą in for ma cji o syl we stro wych ata kach opusz czać nie miec ką fla gę do po ło wy masz tu – tak, jak to Pan pro po no wał kie dyś uczy nić z fla ga mi państw Unii Eu ro pej skiej, któ re są za dłu żo ne wo bec Nie miec. Pro szę, że by Pan – choć by ze wzglę du na po wa gę swo je go urzę du – za cho wał w swo ich wy po wie dziach więk szą po wścią gli wość, a przede wszyst kim obiek ty wizm. Łą czę wy ra zy sza cun ku Zbi gniew Zio bro

uk s.co. ycza now

2015 E 39 FRE 1752-03 ISSN

6]

[07/21

DON LON

2015 US D EXO

2015

FREE 39 ISSN 1752-03

215 05-06/214-

> 04

s.co nowycza

LONDON

Liczba imigrsię statkamicoraz przedostać do Europy wrakami większa

NA CZASI

E

FREE ISSN 1752-03 39

LOVE?

[03/213]

or satisfaction y A physical friendship? Poetr passionate or the language of encounter, respect? of mutual

WHAT IS

ków zwarcie potom Nastąpiło emigracyjnego – środowiska anie sterów spadkotwarde trzym owitych” przez „praw alność plemikalna. bierców. Ment nieprzema enna jest

FELIETON

22 I PARAGRAF EUROPEJSK antów chcących

.uk

April 2015

12

08

31

October 2015 FREE ISSN 1752-0339

[08/217]

nowy czas

LONDON

nowyczas.co .uk

nowy czas nowyczas.co.uk

LONDON

stra Dwaj panowie i… orkie

[03]

Fot. Filip Ćwiżewicz

ŚMY W YBRALI

[03, 06, 15] Andrzej Krauz podskakują e towarzyszy nam , na rozlany atramodebrać skakanki! W dobre i złe. Był rysun ek Jest dobrz najbardziej ent. I pomyśleć, że końcu przyszła kolej rysunek ten na kagańcem e…, był Media Stało się to, flagowym reprezenta ntem emigr ilustruje praktyki instyt spętane pióro, urodzeni i czego od dłuższego acji niezłomnej, ucji, która wychowan czasu się obaw jest i w wolnym suną się do ialiśmy, ale nieprzejednanych. nie sądziliśmy, z foyer POSKzastosowania cenzu kraju, potomkowie emigr że ludzie ry fizycznej, -u. Zamknąć tj. wyrzucenia acji niepodległościow nas jednak ej nie mogą. Do sądu iść egzemplarzy „Nowego ponie chcą. O Czasu” co chodzi?

[11]

Nas się czyta! Zamieść ogłoszenie 07791582949


4| polska

01 (219) 2016 | nowy czas

Kto ty jesteś? Polak mały… Premier Beata Szydło wystąpiła na pierwszej konferencji prasowej na tle polskich flag. W liczbie sześciu. Zabrakło flagi Unii Europejskiej, co zauważył dziennikarz TVN. Zapytał o powód tej nieobecności, o którą też zaniepokoiły się media zachodnie, głównie niemieckie. Większość komentatorów uznała, że jest to świadoma demonstracja antyunijnej postawy obecnego rządu.

Grzegorz Małkiewicz

K

iedy byłem małym chłopcem, rodzice i ich przyjaciele chłostali mnie taką rymowanką: – Kto ty jesteś? Odpowiadałem: – Polak mały! – Jaki znak twój? Nie mogłem się pomylić. Jak z nut wręcz krzyczałem: – Orzeł biały. Autorem wiersza pt. Wyznanie wiary dziecięcia polskiego, napisanego w 1900 roku, był Władysław Bełza. W moim pokoleniu nie było to doświadczenie odosobnione. Teraz jest inaczej. Inna moda, inne wartości, wspólna Europa. Nie polska flaga, lecz europejska ma być symbolem przynależności. Brak tej flagi na pierwszej konferencji prasowej zaprzysiężonej już premier nowego rządu Beaty Szydło wywołał prawdziwą burzę medialną. Zaniepokoiły się nawet media niemieckie. Symptomatyczne. A po mediach niemieckich – polskie. Przekaz był zgodny: to pierwszy sygnał wychodzenia Polski z Unii Europejskiej. Jak zwykle, było głośno, polskie pluralistyczne media szalały: – Proszę sprawdzić w internecie, krzyczał gość w radiu TOKfm, żaden europejski przywódca na taki gest sobie nie pozwala. Mieszkam w Wielkiej Brytanii trzydzieści kilka lat i mam inne obrazy w pamięci, ale by nie polegać na własnych doświadczeniach, skorzystałem z pomocy internetu. Internauci już zdążyli zamieścić materiały, które wywracały narzucaną narrację – skompromitowali się ci, którzy najgłośniej się oburzali. Niestety, tylko w internecie. Media głównego nurtu nie zareagowały. Wrażenie pozostało… Jest dosyć powszechnym zwyczajem, że przywódcy państw europejskich, występując w kontekście lokalnym, czyli krajowym, nie wzmacniają swojego przekazu obecnością flagi europejskiej. Davida Camerona na tle flagi europejskiej można jedynie zobaczyć na wyjeździe w Brukseli. Posunięcie naszego nowego rządu nie było jednak aż tak bardzo radykalne, jak sugerowały media – w sali obrad rządu flaga europejska została. Na 10 Downing Street tej flagi nie ma, a jeśli jest, to w szufladzie.

cyduje partia, która ma większość parlamentarną, również o składzie Trybunału Konstytucyjnego. PiS postanowiło zawalczyć o swoją pozycję w złym układzie, który miał stworzyć skuteczną przeszkodę dla procesu legislacyjnego. Wzorem poprzedników nowa władza odwołała wcześniejsze nominacje i powołała swoich sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. 25 listopada Sejm nowej kadencji, głosami PiS i ugrupowania Kukiz’15, uznał, że październikowy wybór pięciu sędziów Trybunału Konstytucyjnego nie miał mocy prawnej. 2 grudnia Sejm, przy sprzeciwie PO, Nowoczesnej i PSL wybrał na sędziów Trybunału pięć osób, których kandydatury zgłosił PiS. Prezydent odebrał przysięgę od czwórki z nich. TK uznał, że wybór trójki sędziów wybranych przez Sejm poprzedniej kadencji był konstytucyjny, a dwójki – nie. Konflikt w tej sprawie szeroko opisywały zachodnie media. Ten biurokratyczny zabieg porównywano z zamachem stanu. Wyborcy jednak, poza wrzaskiem, niewiele z tego zrozumieli. W dyskusji na temat kryzysu konstytucyjnego wzięły udział największe autorytety prawnicze. Profesor Andrzej Zoll, były prezes TK, oświadczył w „Gazecie Wyborczej”, że „za chwilę będziemy żyli w systemie totalitarnym”. Ogłosił koniec państwa prawa po tym, jak Sejm obecnej kadencji wybrał nowych kandydatów do Trybunału Konstytucyjnego, a prezydent Andrzej Duda przyjął ich ślubowanie. Krytykowanie obecnej władzy ma również momenty kabaretowe. Jako nadużycie podaje się również to, że ma większość parlamentarną. Ma wszystko. Dlaczego więc marnie skończy, jak twierdzą tęgie głowy i ostre pióra ekspertów i publicystów? Na to pytanie może odpowiedzieć tylko jasnowidz. Nie ma żadnych danych empi-

rycznych, a jednak przedstawia się taki scenariusz bez jakichkolwiek zastrzeżeń. Świadomie kreuje się stan zagrożenia i oblężenia, od pierwszego dnia opinia publiczna jest metodycznie urabiana. Mobilizacja przeciwników rządu jest powszechna i dobrze skoordynowana.

Komitet Obrony Demokracji O powstaniu tego komitetu pierwsza doniosła „Gazeta Wyborcza”. Nazwa nawiązuje do Komitetu Obrony Robotników, obywatelskiego ruchu założonego w latach 70. ubiegłego wieku, którego spadkobiercą czuje się Adam Michnik, zapominając przy tym o zasługach Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego, również zasłużonych sygnatariuszy i działaczy opozycji w czasach komunizmu. Kto dziś kojarzy Antoniego Macierewicza z KOR-em? Kto wie, że był jednym z pomysłodawców takiego obywatelskiego zaangażowania? Pomysł chwycił i zyskał poparcie ugrupowania Nowoczesna, którego przywódca Ryszard Petru, przyznając, że układ parlamentarny jest zbyt korzystny dla rządzących, opowiedział się za buntem obywatelskim. Jego zdaniem tylko ulica może powstrzymać PiS przed „demontażem państwa”. Swojego poparcia udzieliły też inne partie opozycyjne, przez dwie kadencje partie władzy: PO i PSL. Ugrupowanie Pawła Kukiza wsparło nowelizację ustawy o Trybunale Konstytucyjnym autorstwa PiS. KOD zapowiada obywatelskie manifestacje do zwycięstwa. W liście otwartym do prezydenta Andrzeja Dudy przedstawiciele zarejestrowanego już komitetu przypomnieli prezydentowi, że jest strażnikiem Konstytucji (a nie żyrandola? – jak ironizował były premier Donald Tusk na temat roli prezydenta w naszym kraju) i to nakłada na jego głowę,

Zamach na Konstytucję RP Nowa władza nie może mieć już złudzeń, czeka ją czteroletni okres (jeśli wytrzyma) rządzenia po grudach. Karty zostały rozdane i od razu doszło do licytacji w związku z powołaniem oraz odwołaniem sędziów z Trybunału Konstytucyjnego. Przedwczesnego powołania nowych pięciu sędziów dokonał odchodzący rząd i kończący swoją kadencję Sejm. Ewidentna manipulacja wokół najważniejszych filarów demokracji, ale jakoś wtedy obrońcy demokracji nic złego w takim postępowaniu władzy ustawodawczej i wykonawczej nie widzieli. Konstytucja mówi wyraźnie, że trzecim elementem ustrojowym jest władza sądownicza, niezależna od wpływów politycznych, stojąca na straży konstytucji. Praktyka jednak wygląda inaczej, o wszystkim de-

Premier Beata Szydło w sali obrad na tle flagi polskiej i europejskiej


polska |5

nowy czas |01 (219) 2016

głowę państwa, obowiązek postępowania zgodnego z obowiązującymi przepisami. Samą zaś procedurę wyłaniania sędziów tego ważnego organu demokracji autorzy listu przedstawiają w sposób kuriozalny: „Aktu wyboru dokonuje wprawdzie organ polityczny – Sejm, a w praktyce – sejmowa większość. Jednakże celem tego mechanizmu nie jest podporządkowanie sędziego wspomnianej większości, co jest wykluczone z uwagi na niemożność jego odwołania ani wpływania nań w inny sposób. Celem tego mechanizmu jest zapewnienie odpowiedniej legitymizacji demokratycznej władzy Trybunału”. Niezależny i niezawisły organ systemu demokratycznego wybiera sejmowa większość (organ polityczny), ale podporządkowanie sędziego tej większości jest wykluczone, bo raz wybrany jest nie do ruszenia? I nie można na niego wpływać? Nie trzeba być konstytucjonalistą czy wybitnym prawnikiem, wystarczy zdrowy rozsądek, żeby w tym ustrojowym bublu dostrzec rażącą naiwność albo świadomy manewr pozwalający przedstawicielom władzy decydować, kto ma ich kontrolować. Rzecz jasna, wszystkie te zabiegi są robione w interesie wyborcy-obywatela. Niezgoda obecnego rządu na przyjęcie podrobionej karty to oczywiście wszystko, co można było zrobić w obecnych warunkach, ale problem pozostał. Jest nim Konstytucja RP z wyraźnym postkomunistycznym rodowodem. Do zmiany ustawy zasadniczej potrzebne jest jednak 3/4 Sejmu. Z pierwszej próby rząd wyszedł zwycięsko, próby, co warto podkreślić, dotyczącej podstaw ustrojowych, ale nie wymagającej takiej przewagi. Poparcie uzyskane jednak w tej proceduralnej kwestii ze strony Pawła Kukiza pokazuje, że większa i nagląca potrzeba reformy ustrojowej jest możliwa. Władza sądownicza powinna być niezależna od władzy politycznej i nie zmienią tego półśrodki obowiązujących zapisów i gwarancje „obrońców demokracji”.

Debiut Szydło w Brukseli Po takich początkach rządu Beaty Szydło w kraju i wrogich komentarzach mediów zachodnich wszyscy Polacy, bez względu na opcje polityczne, ze ściśniętym gardłem oczekiwali relacji z pierwszego szczytu europejskiego, w którym nowo mianowana premier rządu RP wzięła udział. Tym bardziej że dotyczył kryzysu imigracyjnego. Na początek doszło w kuluarach do zabawnej sceny. Podobno David Cameron i Angela Merkel przywitali Beatę Szydło serdecznie i

w języku polskim: – Dzień dobry. Podszedł przewodniczący Komisji Europejskiej Donald Tusk i po angielsku przeprosił, że nie będzie przeszkadzał. Wśród przywódców państw UE przestał już obowiązywać entuzjazm otwartych ramion Angeli Merkel, zwyciężył nowy kurs, też wymagający poważnej korekty, ale bardziej do przyjęcia przez sceptyczne kraje Wspólnoty, w tym przez Polskę. Uzgodniono pomoc dla Turcji w zamian za współpracę w akcji kontrolowanego z jej terytorium przypływu fali imigrantów. Przede wszystkim zmienił się język i jednostronne (niemieckie) rozwiązywanie europejskiego konfliktu, bez negocjacji z partnerami, z podstawowym naruszaniem dyplomatycznej etykiety. Polska, Węgry, Czechy, Słowacja, przestały być (przynajmniej na jakiś czas) czarnymi owcami Wspólnoty. Zastrzeżenia tej części Europy nie są już postrzegane jako brak solidarności z wolą większości i brak empatii dla cierpiących ofiar wojen, ale jako głos rozsądku wprowadzający konieczną korektę do polityki imigracyjnej Unii. Czy proponowane teraz rozwiązanie, wsparcie finansowe, zbliżenie z Turcją za wstrzymanie wędrówki ludów z jej terytorium do Europy jest najlepszym wyjściem z kryzysu? Czy Turcja osiągnęła swój cel? Podejrzenia, że brała aktywny udział w tym dramatycznym rozwoju sytuacji, nadal są aktualne. Turcja może ugrać więcej i na pewno nie zgodzi się być jedynie państwem buforowym.

Reformy mimo wszystko W medialnym zgiełku rząd Beaty Szydło kontynuuje program reform obiecanych w kampanii wyborczej. Te mniej spektakularne są zaledwie odnotowane przez media i nie trafiają na pierwsze strony gazet czy do serwisów informacyjnych mediów elektronicznych. Posiedzenia Sejmu trwają długo (co daje asumpt do złośliwych komentarzy o „zamachach” dokonywanych w godzinach nocnych). W tym burzliwym okresie rząd znalazł czas na istotne korekty, jeśli chodzi o usprawnienie repatriacji Polaków zza wschodniej granicy i zmiany systemu pomocy finansowej dla organizacji polonijnych. W tym ostatnim przypadku dostępne fundusze, tak jak było przed zmianami PO, wracają do Senatu, gdzie – jak wielu krytyków wskazywało – są mniej narażone na partyjne preferencje, czego mieliśmy przykład w Londynie (dwuosobowa firma Aperto, założona przez działaczkę PO z Koszalina, otrzymywała 50 tys. funtów rocznie na wirtualne porady prawne udzielane na Wyspach).

Zmiany administracyjne wprowadzane są także w tak banalnych, zdawałoby się, dziedzinach, jak kontrola ruchu drogowego. Dotyczy to przede wszystkim odebranie kontroli kamer rejestrujących wykroczenia drogowe lokalnym samorządom i przekazanie ich policji. W tym rozwiązaniu jest większa szansa, że kamery rzeczywiście przyczynią się do zwiększenia bezpieczeństwa i przestaną być traktowane jako źródło dofinansowania lokalnych budżetów. W okresie przejściowym obiektywy kamer zostały zaklejone. Rząd PiS-u zapowiedział także odtajnienie zbiorów zastrzeżonych IPN, co w ferworze walki o Trybunał Konstytucyjny też pozostało bez komentarzy w przestrzeni publicznej. W kontekście wcześniejszej kampanii antylustracyjnej wydaje się to dziwne. Opozycja i jej medialni klakierzy nie nadążają za tempem zmian, i to jest niepokojące. W mediach głównego nurtu nie pojawiają się też informacje o nadużyciach w wielu ministerstwach, np. w MON, gdzie w ostatnim okresie działania poprzedniego rządu przyznano wysokiej rangi urzędnikom tego resortu nagrody na odejście w wysokości około pół miliona złotych.

Zamach na media? Posunięcia, jak dotąd również tylko administracyjne, dotyczące publicznych mediów (nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji), z wiadomych powodów, stały się po Trybunale Konstytucyjnym najważniejszym tematem debaty publicznej, a w zasadzie histerii publicznej. Zwierzchnikiem TVP został Jacek Kurski, polityk, który od lat specjalizuje się w podgrzewaniu politycznego sporu. To kolejny sygnał, jaki daje PiS, że nie ma mowy o żadnych kompromisach, a szeroko pojęta opozycja z tygodnia na tydzień ma nowe tematy domagające się jeszcze jednej demonstracji. Uliczne protesty stają się coraz bardziej powszechne, ale liczba protestujących maleje. Frekwencja spadła z 50 tys. do 5 tys. Nie pomogło nawet zaangażowanie rodzinne. Tym razem, zamiast redaktora Tomasza Lisa, demonstrantów mobilizował zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski, brat nowo mianowanego szefa TVP. Nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, która straci moc z dniem 30 czerwca 2016 roku, to zaledwie przygotowanie do radykalnych zmian systemowych. Do tego czasu ma nastąpić weryfikacja dziennikarzy. Na czym ma polegać, kto, jakie gremium dokona oceny? Jak na razie, brak szczegółów, ale dziennikarze, przede wszystkim grupa sprzyjająca poprzedniej władzy, ostrzegają przed daleko idącą ingerencją polityków lekce sobie ważących wolność słowa. Posunięcia nowej ekipy niewątpliwie radykalne, ale czy manipulacje np. Tomasza Lisa były tej wolności najlepszym exemplum? A niemieckie media głównego nurtu zajęte troską o wolną Polskę zapomniały podać informacji o atakach imigrantów muzułmańskich na kobiety uczestniczące w zabawach sylwestrowych na wolnym powietrzu w kilku wielkich miastach tego kraju, m.in. Kolonii i Hamburgu. W końcu niemiecki odbiorca został o tym wydarzeniach poinformowany 4 stycznia. Redaktor naczelny II programu telewizji ZDF przyznał, że o napaściach jego stacja wiedziała, ale… „wstrzymaliśmy tę informację”. Czyżby naciski przyszły z góry? W demokratycznym państwie, które tak troszczy się o zamach na wolność w kraju nad Wisłą?

Obrońcy polskiej demokracji

Premierzy występujący na tle flag własnego kraju: Viktor Orban, David Cameron, Beata Szydło i Angela Merkel

Przywódcy europejscy domagają się sankcji przeciwko Polsce. To Polska teraz, po Austrii i Węgrach, stanowi ich zdaniem największe zagrożenie dla europejskiego projektu. Nawet Wielka Brytania, otwarcie antyunijna, nie wzbudza takich emocji. Nie wszystkie kraje ujawniają swoje preferencje. Możemy jednak liczyć na Węgrów. – Wprowadzanie jakichkolwiek sankcji przeciwko Polsce wymagałoby pełnej jednomyślności, a Węgry nigdy nie poprą żadnych sankcji przeciwko Polsce – powiedział premier Orban, po spotkaniu z prezesem Jarosławem Kaczyńskim.


6| rozmowa na czasie

Histeria układu scalonego O tym, co dzieje się w Polsce, z JarOsławem Guzym rozmawiają Jacek i michał Karnowscy

Napisał pan w internecie, że to, co się dzieje w Polsce, to wojna psychologiczna wydana nowej władzy. Kto ją prowadzi? Jakie są jej objawy? – Do niedawna uważałem, że to tylko propaganda. Zmasowana i brutalna, ale nieprzekraczająca tego, do czego się przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy. Przecież propagandę uprawiają wszystkie partie, choć mają do tego różnej siły narzędzia, a przekaz mniej lub bardziej bazuje na rzeczywistości. Jednak wydarzenia ostatnich tygodni skłoniły mnie do zmiany kwalifikacji – skala, używane metody, spójność działań przekonały mnie, że to bardziej wojna psychologiczna. Na czym polega różnica? – Propaganda skierowana jest głównie do zwolenników i wahających się, ma na celu pozyskanie ludzi dla swoich haseł i swojego projektu. Wojna psychologiczna jest zorientowana na przeciwnika, obliczona na dekompozycję jego obozu, zasianie paniki, osłabienie woli walki, odebranie pewności siebie, zniszczenie morale. Tutaj tym celem jest oczywiście partia Prawo i Sprawiedliwość oraz jej działacze, prezydent, ale przede wszystkim jej wyborcy. Zwłaszcza ci, którzy dali się temu obozowi przekonać w czasie ostatnich kampanii wyborczych, a wcześniej albo wierzyli w „zieloną wyspę”, albo w budowany przez media wizerunek PiS jako formacji niezdolnej do rządzenia. W jaki sposób to działa? – Wojna psychologiczna sama w sobie nie doprowadza do zwycięstwa. Ona ma przygotować grunt, osłabić przeciwnika, sparaliżować go. I wtedy wystarczy dużo mniej sił do skutecznego ataku. Cechą charakterystyczną jest dominacja czarnej propagandy. Nikt nie przekonuje już do „Polski racjonalnej”, sukcesów ostatnich ośmiu lat ani do siebie jako alternatywy. Wystarczy dyskredytacja przeciwnika, wzbudzenie i podtrzymywanie silnych nastrojów lęku, niepewności, trudnych do zniesienia dla każdego człowieka. Napisał pan też, że elementem tej wojny jest tworzenie całkowicie fikcyjnej rzeczywistości. – Tak, ze stroną ciemną i jasną. Bezpośrednio po wyborach PiS było jeszcze partią, która po licznych porażkach szczęśliwie wygrała. Liczono błędy obozu władzy, analizowano inne przyczyny jego porażki. Wkrótce potem PiS stało się niebezpieczną sektą – rządzoną przez diaboliczną figurę „Prezesa”, która w oszukańczy sposób zdobyła władzę i będzie ją sprawować we własnym interesie, nie oglądając się na nic: prawo, ustrój państwa, zobowiązania międzynarodowe, wolności obywatelskie. Po jasnej stronie tej fikcji jest wizja powstającego przeciwko takiej uzurpatorskiej i niebezpiecznej władzy społeczeństwa. Emanacją rzekomo spontanicznego, obywatelskiego ruchu ma być Komitet Obrony Demokracji, internetowa inicjatywa, która żyłaby internetowym życiem jakiś czas, gdyby jej nie podjęły ani nie nadęły medialne i polityczne siły establishmentu. Teraz to fasada dla akcji prowadzonej przez polityków opozycji, dekorowana przez celebrytów – weteranów Komitetów Poparcia z ostatnich 25 lat. Są tam i zwykli ludzie przekonani do wykładanych im racji. Jeśli jest ich za mało, jak w czasie pierwszej demonstracji KOD, to się ich dopisze, bo 50 tys. uznano za minimum dla podtrzymania wśród niezo-

rientowanych iluzji wielkiego ruchu. Nie wnikając w konkretne liczby, np. policyjne, demonstracja prorządowa następnego dnia była dwa razy większa. I co? I nic. Manipulacja i fikcja na niej zbudowane żyją własnym życiem. W fałszywej świadomości nie ma też miejsca dla wiedzy o tym, że były demonstracje organizowane przeciw poprzedniemu rządowi, wielokrotne i liczniejsze. Kampania w wojnie psychologicznej trwa. Sama inicjatywa KOD wygląda na wcześniej zaplanowaną. Tuż po wyborach największe media i największe partie wchodzą w inicjatywę rzekomo przypadkowej osoby. Bajki? – Nie podejrzewam polityków o to, że są tak sprawni. Grupa wokół Michnika potrafi myśleć długofalowo. – Zgoda, oni tak, i jeżeli jest dyrygent, to właśnie tam. Ale sądzę, że mechanizm był inny. Potrzebowali takiej inicjatywy i akurat ta się pojawiła. A człowieka, organizatora tego KOD, kojarzyli z własnego kręgu, brał wcześniej udział w różnych akcjach, w tym przebierał się w damskie spódniczki w akcji szlachetnej w zamiarze, ale w formie obyczajowo ośmieszającej. Pewnie się kiedyś dowiemy, jak to działa. Wróćmy do wojny psychologicznej. Spotykamy się też z jej skutkami po stronie zwolenników obecnej opozycji: narastająca agresja, wręcz dążenie do fizycznych ataków na sympatyków PiS. Tak jakby ktoś, właśnie przez mechanizmy psychomanipulacji, napędzał ich do agresji. – To jeden ze skutków wojny psychologicznej, nakręcanie agresji i histerii. Ale rewolucji z tego nie będzie. Ci ludzie wydają się zdziwieni, że wyszli na ulicę i że było ich więcej niż kilkudziesięciu. Ja się nie dziwię, bo pamiętam, że na Platformę, Nowoczesną, PSL i SLD głosowało wiele milionów ludzi. I oni się nie rozpłynęli. – Nie, są i niekiedy traumatycznie przeżywają zmianę, która burzy wdrukowany im porządek świata. Ale te środowiska są raczej konformistyczne w swojej większości, dlatego ich determinacja i zachwyt swoją nową, zmobilizowaną aktywnością mogą długo nie potrwać, choć poglądy i nawyki tak. Ważniejszą nowością z punktu widzenia prowadzonej batalii jest polityczna konstrukcja obozu obrońców demokracji. Spodobało mi się nazwanie całej tej akcji opornikowej „układem scalonym”. Bo scalają się w jedno na naszych oczach postkomuniści i ułożona z nimi u zarania III RP część dawnych elit „Solidarności”. Do niedawna ten niepisany sojusz był dyskretny i ukrywany, a teraz idą w jednym marszu ludzie Platformy i SLD, Kalisz, Kosiniak-Kamysz, Petru, Neumann. I fundamentalny podział polityczny wreszcie jest jasny. Można jakoś porównać, poza liczbami, te dwie grudniowe demonstracje – antyrządową z 12 grudnia i poparcia dla zmian z 13 grudnia? – Najciekawsza byłaby analiza ich składu społecznego. Zręcznie zaobserwował to jeden z moich kolegów: konsumenci sushi kontra amatorzy kebabu. Ludzie raczej zamożni i ci, którzy zmagają się na co dzień z życiem.

JAROSŁAW GUZY, eksperti komentator w sprawach międzynarodowych, były liderem Niezależnego Zrzeszenia Studentów, internowany w stanie wojennym, szef Klubu Atlantyckiego w latach 90.

Oczywiście jest w tym świadome przerysowanie, poza tym nie „baza” często decyduje, lecz ideologia. Klasa średnia przeciw prekariatowi? – Jeśli już w tych kategoriach na to spoglądamy, to raczej klasa wyższa przeciw niższym. U nas nie ma klasy średniej w rozumieniu zachodnim, zwłaszcza amerykańskim, nasza struktura społeczna jest bliższa tej w krajach Trzeciego Świata. Na czubku piramidy wąska elita naprawdę bogatych, pod nim liczniejsza, zależnie od kryterium, 15-30 proc. względnie zamożnych, niżej reszta. Należy pamiętać o niemałych grupach aspirujących do wyższej pozycji. Oni zasilają szeregi zadowolonych, bo wierzą, że dotychczasowe reguły pozwolą im na awans. Chociaż struktura nie jest jeszcze spetryfikowana, szans jest coraz mniej, czego drastycznie doświadcza najmłodsze pokolenie. Niektóre sondaże zdają się pokazywać, że rośnie grupa tych, którzy popierają stronę krzyczącą o zamachu stanu. Wierzy pan w te badania? – Mam poważne wątpliwości. Takie radykalne skoki postaw zdarzają się niezwykle rzadko. A sondaże i ich pasujące do scenariusza obywatelskiego buntu wyniki pojawiły się jak na zamówienie. Błyskawicznie: najpierw ostry spór o Trybunał, spontaniczny ruch społeczny, wielka demonstracja antyrządowa, i PiS – choć na razie jedynie w sondażach – traci władzę. Co więcej, beneficjentem tej rewolucji sondażowej jest Nowoczesna, ukochana partia nie tylko mediów, lecz i wpływowych lobby, dla których kluczowe jest zablokowanie ustaw zagrażających ich interesom. Nawet nie wychodząc z mediów, pan Petru i jego partyjne koleżanki nie są w stanie przeskoczyć w ciągu tygodni z niecałych 10 na poziom 30 proc. I, co ważne, inne badania tego nie potwierdzają. – Tak. Są inne, wykazujące naturalną w warunkach konfliktu i jednostronnego medialnego przekazu korektę. Te,


rozmowa na czasie |7

nowy czas |01 (219) 2016

o których mowa, zamiast odzwierciedlać rzeczywistość, raczej ją kreują zgodnie z realizowanym scenariuszem delegitymizacji władzy w świadomości społecznej. Zresztą nie pierwszy raz w Polsce takie sondaże się pojawiają. Czy do technik wojny psychologicznej zaliczyłby pan dwa symptomatyczne wydarzenia z Krakowa? Pierwsze to brutalny atak promotora pracy doktorskiej Andrzeja Dudy, który – łamiąc wszelkie zasady świata akademickiego – odciął się od swojego ucznia. I drugie – nagłaśniany przez kilka dni przez władze Krakowa banalny incydent z założeniem blokady na koło prywatnego samochodu Andrzeja Dudy. Nam przypomina to mechanizmy przemysłu pogardy stosowane wobec śp. Lecha Kaczyńskiego. – Incydent z samochodem niewątpliwie jest z niższej półki tego arsenału, próbą ośmieszenia, dyskredytacji. Ale wystąpienie prof. Zimmermanna to coś więcej. W scenariuszu presji na nową władzę uznano, że prezydent jest kluczowym, ale i słabszym ogniwem. Jego otwartość, skłonność do dialogu potraktowano jak słabość i sięgnięto po szantaż środowiskowym ostracyzmem, prawniczym i uniwersyteckim. Nie udało się mimo użycia szczególnie perfidnej i bardzo komunistycznej z ducha broni w postaci publicznej krytyki przez bliską w środowisku osobę. Jako dawny krakowianin mogę stwierdzić, że to bardzo niekrakowskie, jeżeli już, to wypadało milczeć. Ktoś tą wojną, o której pan mówi, kieruje? – Nie ma jakiegoś jednego sztabu. Nie ma też precyzyjnego planu. Jest ogólny kierunek, jasny dla wszystkich biorących w tym udział. Oczywiście ton i sygnały podaje Agora, wielki medialny koncern mający własne środowisko i wpływający na inne środowiska opiniotwórcze w Polsce. To także de facto monopolista, jeśli chodzi o kreowanie obrazu naszego kraju za granicą. Ostatnio dziennikarze mediów Agory nawet nie ukrywają, że stoją na czele akcji mającej za cel wywrócenie wyniku wyborów. Podpowiadają protestującym hasła, wyjątkowo wulgarne, nawołują: „Chodźcie z nami!”. – „Gazeta Wyborcza” (i późniejsze przybudówki od początku lat 90.) zawsze była samodzielnym wehikułem politycznym i jej dziennikarstwo było wobec prowadzonej polityki służebne. Partie się zmieniały: UD, UW, adoptowana Platforma, teraz Nowoczesna, a linia i metody „Gazety” – nie. Uderzył mnie ostatnio powrót do starego chwytu z bronią atomową. Niewinne zdanie o natowskim programie Nuclear Sharing jako potencjalnej opcji mogącej wzmocnić bezpieczeństwo Polski przełożono na pomysł uzbrojenia nieobliczalnego ministra w broń atomową. W 1992 roku do Jana Parysa, ministra obrony w rządzie Olszewskiego, przyszło kilku funkcjonariuszy wojskowych służb specjalnych z kuriozalną i prowokacyjną ofertą kupienia na czarnym rynku, gdzieś na Ukrainie, bomby atomowej. Oficerowie wylecieli z gabinetu, ale nie przeszkodziło to już następnego dnia szyderczo trąbić w mediach, jakie szalone pomysły ma cywilny minister w głowie. Co do haseł i symboli nawiązujących do stanu wojennego, to jest zakrawające na farsę tworzenie paraleli między rokiem 1982 a obecnym czasem. Zapobieżenie politycznej monopolizacji Trybunału Konstytucyjnego i próba usadowienia go w konstytucyjnych ramach, które opuścił, to zamach stanu, atak na demokrację i Bóg wie co jeszcze. W ramach wojny psychologicznej mamy tu do czynienia z heroizacją własnej osoby, dyskredytacją przeciwnika i narzuceniem dramatycznego języka opisu sytuacji, który eliminuje racjonalną dyskusję. Starsi koledzy poradzili nam kiedyś, by przejrzeć wydania gazet z okresu rządu Olszewskiego i porównać z tymi z lat 2005-2007. Nazwiska bohaterów

się zmieniły, ale cała narracja jest identyczna. Ciągle opisuje się rzekome spiski, zarzuca najgorsze rzeczy, przekręca wypowiedzi. Ze strony atakowanej robi agresora. Zgadza się pan z tym opisem? – Tak, wszystkie elementy się powtarzają, choć identyczności nie ma. Wtedy też miał być zamach stanu, nawet z użyciem nieistniejącego wojska. Jest jednak wyraźna różnica, obrońcy demokracji i miłośnicy działania w świetle dnia woleli obalać rząd Olszewskiego nocą [śmiech]. Ale na szczęście dziś o wiele więcej ludzi rozumie sens politycznego sporu i mechanizmy manipulacji. Sporo zmieniło się na dobre w polskiej prawicy od lat 90. Są daleko silniejsze media niezależne, jest internet. Jest i PiS, obecnie jedyna partia nawiązująca do dziedzictwa „Solidarności”, idei wspólnego działania dla dobra wszystkich. Widział pan to wszystko z bliska. Wspominał pan kiedyś, że mimo bardzo aktywnej działalności w NZS i internowania po wprowadzeniu stanu wojennego pierwszy raz pałką policyjną dostał pan dopiero w III RP. – Dokładnie 4 czerwca 1993 roku, podczas demonstracji w rocznicę obalenia rządu Jana Olszewskiego przed Urzędem Rady Ministrów, obecną kancelarią premiera. Tę demonstrację próbowano rozbić, policja wyciągała upatrzonych aktywniejszych uczestników do suk. Pan Petru o takich akcjach może tylko pomarzyć. Wcześniej miałem sporo szczęścia – pała ominęła mnie podczas pacyfikacji ostrego protestu na Białołęce w 1982 roku i w trakcie kilku demonstracji, które zdążyłem zaliczyć w latach 80. Dopadła mnie w roku 1993 [śmiech]. Był pan wtedy działaczem Ruchu dla Rzeczypospolitej? – Krótko, bo szybko się zorientowałem, że RdR rzeczywistości nie zmieni, a ja, nawet wspólnie z kolegami, nie zmienię RdR. Ale na własne oczy zdążyłem zobaczyć tzw. działania dezintegracyjne prowadzone przez nieformalną agenturę, symbolizowane przez słynną szafę Lesiaka. Przypomnijmy: były funkcjonariusz SB Jan Lesiak już w ramach UOP prowadził działania inwigilacji i rozbijania prawicy. – Tak. I nikt za to nie odpowiedział w tzw. państwie prawa, które podobno nasze elity szanują i go strzegą. Ale przecież nie zniknął pan z życia publicznego. Został pan liderem Klubu Atlantyckiego i zaangażował się z wielkim sukcesem w promowanie wejścia Polski do NATO. – Zgadza się, bo przecież zaangażowanie publiczne nie musi być polityczne ani partyjne. Mam zresztą poczucie, że prawica w Polsce wciąż za mało to rozumie i na tym traci, również teraz. Ale znaczenie mediów zrozumiała już na szczęście dobrze. Mamy obecnie swego rodzaju medialny zamach stanu, co szczególnie gorszące, uczestniczy w nim telewizja publiczna. Rozgorączkowani reporterzy niemal otwarcie wzywają do demonstracji, a „Wiadomości” emitują materiały, których nie powstydziłby się „Dziennik Telewizyjny” z PRL. Jak pan postrzega rolę mediów w obecnych wydarzeniach? – Tak jak wszyscy przyzwoici i trzeźwo myślący ludzie – jest skandaliczna. Mam wrażenie, że prościej i taniej byłoby oddać mikrofony politykom Platformy i Nowoczesnej, niech mówią sami, bo treści i forma nadawane przez reporterów oraz prezenterów nie różnią się niczym od przekazu partyjnego. Ale manipulację widać nie tylko w tym, jak np. próbuje się dołować prezydenta Dudę, o czym już mówiliśmy wcześniej. Równie ważne jest pomijanie wszystkiego, co prezydenta buduje. Ten rzekomo niedoświadczony polityk odbył w ostatnich tygodniach dwie

bardzo ważne, choć różne, wizyty zagraniczne – w Chinach i na Ukrainie. Obie obserwowałem dokładnie i obie były wyraźnymi sukcesami, zostały dobrze przygotowane, przeprowadzone mądrze i sprawnie, z wielką korzyścią dla Polski. Ale to wiem ja, bo śledzę politykę zagraniczną zawodowo. Widzowie telewizji o tym się już nie dowiedzieli, potraktowano państwowe wizyty mniej godnie niż założenie blokady na koło prywatnego samochodu prezydenta. A dlaczego z taką łatwością ten obraz jest powielany za granicą? Dlaczego opowieść o Polsce w Niemczech czy we Francji jest równie zakłamana jak ta w organie Michnika? – Kluczowe są trzy czynniki. Po pierwsze, osobiste wpływy tego środowiska na Zachodzie, w dużej mierze budowane na podglebiu wspólnoty światopoglądu lewicowo-liberalnego. Po drugie, przekonanie, że na wschód od Łaby mieszkają ludzie dzicy, wobec których nie trzeba przestrzegać takich samych standardów jak u siebie w domu. Dziennikarze zagraniczni robią w Polsce rzeczy, które nigdy by nie przeszły w ich krajach, np. piszą artykuły wyłącznie na podstawie tego, co im powiedzieli koledzy z zaprzyjaźnionej redakcji. No i element trzeci – geopolityka. Na przykład Niemcy uważają Polskę za strefę swoich wpływów i wyraźnie ich irytuje, kiedy jakaś część spraw polskich wymyka im się spod pełnej kontroli. Do tej pory ta kontrola była zapewniona? – Zasadniczo tak. Tych, którzy z taką pasją bronią reguł gry skazujących nas na peryferyjny status, trudno nazwać inaczej niż partią personelu kolonialnego, która obsługuje obce interesy w Polsce, zamiast sama formułować i realizować interes naszego kraju. Słuszne i właściwe jest to, co ma akceptację ośrodków zagranicznych, złe i głupie jest wszystko to, co wychodzi poza te ramy – tak myślą i tak działają. Mamy więc mechanizm wspólnoty interesów: część ośrodków zagranicznych i reprezentanci ich interesów są zainteresowani jak najszybszą zmianą władzy w Polsce. Dadzą radę? – Mówiąc jeszcze precyzyjniej: celem jest odwrócenie wyników wyborów. Wedle reguł demokracji to bardzo trudne, bo mandat ekipy Jarosława Kaczyńskiego oraz prezydenta Dudy i premier Szydło jest świeży i mocny. Muszą się więc uciekać do środków wyjątkowych: wojny psychologicznej, której celem jest rozbicie spoistości nowej ekipy i zmuszenie jej do oddania władzy. To zaś będzie możliwe, jeżeli poparcie dla obecnej władzy jakoś dramatycznie spadnie. Zanosi się na to? Na razie nie, ale też nie jest tak, że ta nawała medialna nie ma żadnych skutków społecznych. Ma może mniejsze, niż miałaby dekadę temu, ale jednak ma, a przecież będą następne. Wynik wyborów to zawsze suma jednostkowych decyzji. Wyborcy zorganizowani w jakichś środowiskach, mający inne źródła informacji niż największe media, nie odejdą od rządu. Ale wybór pozostałych można za pomocą wojny psychologicznej zmienić. Można złamać ich morale. Można też próbować przestraszyć część osób w samym obozie zmiany. Temu służy to grożenie prezydentowi Trybunałem Stanu, temu służą rozpoczynające się doniesienia do prokuratury na urzędników nowego rządu, na razie absurdalne, także nagonki medialne. Skuteczność obecnej władzy w tłumaczeniu swoich decyzji, to, jak zbuduje ona nowe media publiczne, i szerzej: jak będzie się generalnie komunikowała ze społeczeństwem, nie mówiąc o dobrym rządzeniu, rozstrzygnie o wyniku tej bitwy. Bitwy, której stawkę trudno przecenić. Wywiad ukazał się na łamach tygodnika „w Sieci”. Środowisko to tworzy również portal wPolityce.pl, który podaje bieżące informacje polityczno-społeczne.


01 (219) 2016 | nowy czas

8| takie czasy

Zagłada Europy w III aktach? „A gdy się skończy tysiąc lat, z więzienia swego szatan zostanie zwolniony. I wyjdzie, by omamić narody z czterech narożników ziemi, Goga i Magoga, by ich zgromadzić na bój, a liczba ich jak piasek morski. Wyszli oni na powierzchnię ziemi i otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane; a zstąpił ogień od Boga z nieba i pochłonął ich” (Ap 20).

Dawid Skrzypczak

M

istycyzm emanujący z zacytowanego fragmentu Apokalipsy św. Jana podkreśla doniosłość wydarzeń na arenie międzynarodowej. Będą one miały kluczowe znaczenie dla przyszłości naszego kontynentu i świata. Bynajmniej, przeprowadzona tu analiza sytuacji politycznej nie jest dokonywana w oparciu o Pismo Święte.

Akt I: Ideologia ofiar Niepokojąca jest postawa środowisk lewicowo-liberalnych ogółem oraz części przywódców europejskich, którzy nawołują do przyjmowania wszystkich imigrantów świata i bezrefleksyjnego mieszania kultur. Fałszywie pojęta chrześcijańska tolerancja, głoszona przez wyznawców humanizmu, podszyta jest lękiem oraz odrazą do swoich własnych korzeni. Taka postawa, będąca składowym elementem ideologii frontu liberalno-lewicowego, zatruwa umysły wielu i programuje ich do zachowywania się jak osoby o specjalnych potrzebach – ofiary. Jest to schemat destrukcyjny, ponieważ brakuje w nim szacunku i akceptacji do samego siebie oraz rodzimej tradycji. Ideologia ta zaszczepia ofiarom przekonanie we własną bezsilność, którą próbują zagłuszyć, stosując różnorakie wymówki. W ten sposób dalej grzęzną w stworzonej przez siebie rzeczywistości. Jednocześnie ofiary wierzą w prawdziwość swoich urojeń dotyczących zewnętrznego świata. Na to wszystko nakłada się naturalna tendencja każdego człowieka do bycia konserwatywnym w swoich poglądach. Nawet w obliczu faktów podważających ich poglądy prawdopodobne stanie się, że ofiary jeszcze bardziej utwierdzą się w przekonaniu do prawdziwości swoich racji! Zaprzeczanie faktom i szukanie winnych swoich problemów jest charakterystycznym zachowaniem osób ogarniętych tą chorobą. Winą za problemy ofiary zwykle obarczają ludzi, którzy są świadomi źródeł owych trudności, otwarcie o tym mówią i chcą je rozwiązać. W dodatku należy uważać, by czymś nie urazić ludzi pokrzywdzonych przez los, ponieważ są oni nadwrażliwi i stosują terror psychologiczny w stosunku do osób, które nie zachowują się po ich myśli. Powoduje to ciągłe życie w strachu. Toteż osoby o odmiennych poglądach podwa-

żające światopogląd ofiar są wrócić do retoryki politycznej poprawności. Czyżby się przestraszył? dla nich poważnym zagrożeJeden z bastionów tolerancji świata zachodniego, Belgia, przyznała niem, które należy zaatakować się niedawno do porażki polityki multikulturalizmu. Władze belgijskie i wyeliminować. Ma to związek z potwierdziły, że straciły faktyczną kontrolę nad muzułmańską wynikającym z natury ludzkiej dądzielnicą Brukseli, Molenbeek, która od lat była wylęgarnią żeniem do kontroli otaczającego terroryzmu islamskiego. Wzrost zagrożenia atakami terroryświata. We współczesnym życiu polistycznymi spowodował, że władze Belgii zamieniły Bruktycznym liberalno-lewicowa chęć spraselę w twierdzę. wowania kontroli i dominacji przejawia W Szwecji, raju dla azylantów, sytuacja stała się się w postaci wszechobecnej poprawności tak tragiczna, że po raz pierwszy od lat przyznano politycznej – nowej formy cenzury. Tym sasię, iż dotychczasowa polityka imigracyjna była mym zamiast rozwiązać problem u jego źróbłędem. Wicepremier Asa Romson popłakała deł, lekceważy się przyczynę, a leczy tylko się, gdy ogłaszała konieczność zaostrzenia poliobjawy, co najczęściej prowadzi do jego pogłębietyki imigracyjnej, jednocześnie stwierdzając, nia, jak w przypadku terroryzmu islamskiego, probleże „jest to okropna decyzja”. Nie roniła mu z integracją mniejszości islamskiej oraz „inwazji” ona swoich łez nad systematycznie pogarimigrantów. Jestem przekonany, że spora część elit politycznych Europy wie, gdzie leży źródło owych problemów, lecz boi się otwarcie o tym mówić. Jednak unikanie rozmowy o problemie bynajmniej nie spowoduje, że on zniknie, wręcz przeciwnie. A jak przedstawia się sytuacja na scenie politycznego teatru Europy? Z jednej strony ludność tubylcza jest dyskryminowana i zmuszana do przestrzegania praw ludności napływowej, z drugiej zaś podejście to faworyzuje ludność napływową, dając jej bardzo duży zakres swobód i praw – często kosztem tubylców. W rezultacie imigranci coraz mniej tolerują rdzenną ludność Europy. Widać to wyraźnie w ich roszczeniowej postawie, bucie oraz łamaniu prawa. To z kolei prowadzi do wzrostu agresji wśród ludności tubylczej. Coraz częstsze podpalenia ośrodków dla imigrantów niebawem staną się to plagą. Stąd do wojny domowej niedaleka droga.

Spora część elit politycznych Europy wie, gdzie leży źródło obecnych problemów, lecz boi się otwarcie o tym mówić. Jednak unikanie rozmowy o problemie bynajmniej nie spowoduje, że on zniknie, wręcz przeciwnie. Już kilka lat temu część prominentnych europejskich polityków stwierdziła, że multikulturalizm się nie sprawdza. Byli pośród nich Angela Merkel, Nicolas Sarkozy czy David Cameron. Polityka ta jednak dalej była prowadzona, a jej krytycy są posądzani o ksenofobię i rasizm. Po ostatnich zamachach w Paryżu prezydent Hollande zreflektował się i przyznał, że to islam jest odpowiedzialny za terroryzm. Zrobił to tylko po to, by w ciągu kilku dni


takie czasy |9

nowy czas |01 (219) 2016

szającą się sytuacją kraju, do której w dużej mierze doprowadziła imigracja obcych kulturowo przybyszów. Przykro jej się zrobiło z tego powodu, że nie będzie ona w stanie pomóc im wszystkim... Lepszego podsumowania charakteru ludzi, którzy są za sterami polityki w Europie, nie można było sobie wymarzyć. Histerycy, tchórze, karierowicze i osoby z poważnymi zaburzeniami osobowości, jednym słowem: ofiary. Jednak nie miejmy złudzeń. Pomimo ciężkich czasów Europa się nie przebudzi. A oto dowód! Upadająca kanclerz Europy, Angela Merkel, idzie w zaparte i chce dalej przyjmować islamskich imigrantów. A spodziewa się ona nawet sześćdziesiąt milionów przybyszów, którzy będą chcieli sforsować granice „obozu świętych”. W dodatku państwa członkowskie podczas szczytu UE-Turcja ukorzyły się przed Turcją. Zdecydowano o przekazaniu temu państwu pomocy humanitarnej w wysokości trzech miliardów euro, utworzeniu unii celnej, wprowadzeniu ułatwień wizowych, regularnych konsultacji oraz jak najszybszym przyjęciu Ankary w poczet stolic europejskich... Gdy to nastąpi, uchylone do tej pory drzwi dla islamskiego podboju Europy staną w pełni otworem. W zamian za ten akt kapitulacji najbardziej zlaicyzowane państwo islamskie, które przerzuca na masową skalę imigrantów na granicę z Grecją i po cichu wspiera ISIS, zadeklarowało dobrą wolę w uszczelnieniu swoich granic. To wszystko wygląda niemalże na świadome działanie mające na celu zniszczenie i odcięcie się od własnych korzeni i kultury. Tak więc szczytne cele lewicowego liberalizmu eliminacji wojen, przemocy i dyskryminacji doprowadzą najprawdopodobniej do czystek etnicznych na masową skalę. Znawcy tematu wiedzą jednak, że wydostanie się ze schematu ofiary jest niesłychanie trudne. Najczęściej staje się to za sprawą poważnego kryzysu lub wstrząsu. Być może dlatego Europa jest zalewana islamem, aby ten kryzys spowodować. W rezultacie może dojść do uzyskania akceptacji społecznej na „słusznie potępioną” politykę czystek etnicznych mającą na celu usunięcie problemu raz na zawsze. Widzimy wyraźnie paniczne działania europejskich ofiar, które znajdują się w potrzasku śmierci. Koniec aktu pierwszego

Ustawa medialna przeciw demokracji? Zagraniczne media wyrażają duże zaniepokojenie zagrożeniem wolności słowa w Polsce, jednak – jak przypomina Peter Presto w „The Guardian” – upolitycznienie telewizji jest nihil novi sub sole…

Zuzanna Przybył

W

ostatnich dniach oczy Europy zwróciły się w stronę Polski, w panicznej trosce, że państwo to przestaje być demokratyczne za sprawą ostatnich reform przeprowadzonych przez nowy rząd. Krzyk ze strony opozycji – popleczników starego układu, a także zagranicznych mediów, głównie niemieckich – podniesiony był tak donośnie, że Komisja Europejska 13 stycznia ma dyskutować na temat łamania podstawowego prawa do wolności słowa w naszym kraju oraz uruchomienia mechanizmu kontroli państwa prawa przez Unię Europejską. Przyczyną tego zamieszania jest nowelizacja tzw. ustawy medialnej, która przewiduje wygaśnięcie mandatów dotychczasowych członków zarządów i rad nadzorczych Telewizji Polskiej oraz Polskiego Radia. Nowelizacja zakłada zmniejszenie liczebności rad nadzorczych spółek medialnych, a także powoływanie ich nowych organów przez ministra skarbu państwa „do czasu wprowadzenia nowej organizacji mediów narodowych”. Opozycja alarmuje, że jest to „zamach na wolność słowa”. Piszą o tym „The Guardian”, „Financial Times”, „Wall Street Journal”. List w tej sprawie do ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry napisał wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Na ten sam temat wypowiedział się dla niedzielnego wydania gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung” unijny komisarz do spraw gospodarki cyfrowej i społeczeństwa Guenther Oettinger. 13 stycznia temat zmian dokonywanych w prawie przez polski rząd będzie jednym z tematów posiedzenia Komisji Europejskiej na wniosek szefa Komisji Jean-Claude’a Junckera na podstawie przepisu przewidującego „konstruktywny dialog” z krajem członkowskim, u którego Komisja stwierdzi występowanie „systemowych zagrożeń dla zasad państwa prawa”. Jeśli kraj ten nie zareaguje na propozycje zmian przedstawione przez Brukselę, Komisja wszczyna postępowanie w sprawie naruszenia podstawowych wartości europejskich. Takie postępowanie nigdy jeszcze nie miało miejsca. Rezultatem może być odebranie Polsce prawa głosu w Unii Europejskiej. Tymczasem sama ustawa i jej konsekwencje nie

wprowadzają nic nowego, gdyż tak naprawdę jest to przekazanie mediów z rąk starej władzy do nowej. Wszak przewodniczącą Rady Programowej do tej pory była posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska. Obiektywność mediów poprzedniej kadencji możemy wspominać zza firany tematów zastępczych dla spraw ważnych oraz licznych afer i uwikłań ówczesnego rządu. Wąskie grono gości zapraszanych do programów telewizyjnych o zaskakująco zgodnych poglądach kłaniających się ówczesnej władzy, którym wtórowali „bezstronni” redaktorzy prowadzący, nieobiektywność wiadomości w TVP Info, TVN czy Polsat, zwolnienia pracowników mediów publicznych o odmiennych poglądach (np. Cezary Gmyz i „Rzeczpospolita”) – to są standardy wolności słowa, do której odwołują się tzw. obrońcy demokracji KOD. Obiecywana przez PiS reforma miała pierwotnie prowadzić do likwidacji publicznych mediów jako spółek skarbu państwa i powołania ich na nowo jako instytucji kultury, jednak była skomplikowana na tyle, że czas przygotowania jej przy narastającym amoku dotychczasowych pracowników mediów i ich nasilonej akcji propagandy antypisowskiej zostały zastąpione przyspieszoną tzw. małą ustawą medialną, która obecnie prowadzi jedynie do przekazania pałeczki PO-PSL w zarządzaniu mediami w ręce PiS. Zagraniczne media wyrażają duże zaniepokojenie zagrożeniem wolności słowa w Polsce – jednak jak przypomina Peter Presto w „The Guardian” – upolitycznienie telewizji jest nihil novi sub sole, przytaczając przykład brytyjski, gdzie obecny minister skarbu George Osborne obsadził swojego byłego doradcę w zarządzie BBC. W Niemczech koncerny Bertelsmann i Ringer Axel Springer są kontrolowane przez koleżanki Angeli Merkel. Sprawą polską, jak się okazuje, zaniepokojone są głoównie media niemieckie, gdzie m.in. Martin Schultz napisał ostrą, nie do końca spójną z prawdą krytykę ustawy medialnej w Polsce. Jednak Niemcy, zanim zaczną dbać o naszą wolność dostępu do informacji, powinny zająć się swoją własną – zwłaszcza po zupełnym przemilczeniu przez tamtejsze media licznych ataków i gwałtów na niemieckich kobietach dokonanych przez imigrantów w noc sylwestrową. Jest to znacznie większe niedopełnienie funkcji medialnej niż to, co do tej pory dokonał PiS. W Polsce powstała inicjatywa: Save your women not our democracy, w związku z którą organizowane są liczne demonstracje, pisane są listy do polityków mówiące o tym, że niemieckie komentarze idą zdecydowanie w swej krytyce za daleko. Pamiętajmy, iż większość parlamentarna partii Prawo i Sprawiedliwość, odpowiedzialnej za cały ten raban, została przyznana w wyborach powszechnych dopiero kilka miesięcy temu. Polacy dali tym samym partii PiS zielone światło do działania, więc kontrowersja wywołana wokół nowelizacji ustawy medialnej na pewno nie jest wprowadzona „zamachem stanu”, nie jest też obaleniem demokracji.


takie czasy |9

nowy czas |01 (219) 2016

szającą się sytuacją kraju, do której w dużej mierze doprowadziła imigracja obcych kulturowo przybyszów. Przykro jej się zrobiło z tego powodu, że nie będzie ona w stanie pomóc im wszystkim... Lepszego podsumowania charakteru ludzi, którzy są za sterami polityki w Europie, nie można było sobie wymarzyć. Histerycy, tchórze, karierowicze i osoby z poważnymi zaburzeniami osobowości, jednym słowem: ofiary. Jednak nie miejmy złudzeń. Pomimo ciężkich czasów Europa się nie przebudzi. A oto dowód! Upadająca kanclerz Europy, Angela Merkel, idzie w zaparte i chce dalej przyjmować islamskich imigrantów. A spodziewa się ona nawet sześćdziesiąt milionów przybyszów, którzy będą chcieli sforsować granice „obozu świętych”. W dodatku państwa członkowskie podczas szczytu UE-Turcja ukorzyły się przed Turcją. Zdecydowano o przekazaniu temu państwu pomocy humanitarnej w wysokości trzech miliardów euro, utworzeniu unii celnej, wprowadzeniu ułatwień wizowych, regularnych konsultacji oraz jak najszybszym przyjęciu Ankary w poczet stolic europejskich... Gdy to nastąpi, uchylone do tej pory drzwi dla islamskiego podboju Europy staną w pełni otworem. W zamian za ten akt kapitulacji najbardziej zlaicyzowane państwo islamskie, które przerzuca na masową skalę imigrantów na granicę z Grecją i po cichu wspiera ISIS, zadeklarowało dobrą wolę w uszczelnieniu swoich granic. To wszystko wygląda niemalże na świadome działanie mające na celu zniszczenie i odcięcie się od własnych korzeni i kultury. Tak więc szczytne cele lewicowego liberalizmu eliminacji wojen, przemocy i dyskryminacji doprowadzą najprawdopodobniej do czystek etnicznych na masową skalę. Znawcy tematu wiedzą jednak, że wydostanie się ze schematu ofiary jest niesłychanie trudne. Najczęściej staje się to za sprawą poważnego kryzysu lub wstrząsu. Być może dlatego Europa jest zalewana islamem, aby ten kryzys spowodować. W rezultacie może dojść do uzyskania akceptacji społecznej na „słusznie potępioną” politykę czystek etnicznych mającą na celu usunięcie problemu raz na zawsze. Widzimy wyraźnie paniczne działania europejskich ofiar, które znajdują się w potrzasku śmierci. Koniec aktu pierwszego

Ustawa medialna przeciw demokracji? Zagraniczne media wyrażają duże zaniepokojenie zagrożeniem wolności słowa w Polsce, jednak – jak przypomina Peter Presto w „The Guardian” – upolitycznienie telewizji jest nihil novi sub sole…

Zuzanna Przybył

W

ostatnich dniach oczy Europy zwróciły się w stronę Polski, w panicznej trosce, że państwo to przestaje być demokratyczne za sprawą ostatnich reform przeprowadzonych przez nowy rząd. Krzyk ze strony opozycji – popleczników starego układu, a także zagranicznych mediów, głównie niemieckich – podniesiony był tak donośnie, że Komisja Europejska 13 stycznia ma dyskutować na temat łamania podstawowego prawa do wolności słowa w naszym kraju oraz uruchomienia mechanizmu kontroli państwa prawa przez Unię Europejską. Przyczyną tego zamieszania jest nowelizacja tzw. ustawy medialnej, która przewiduje wygaśnięcie mandatów dotychczasowych członków zarządów i rad nadzorczych Telewizji Polskiej oraz Polskiego Radia. Nowelizacja zakłada zmniejszenie liczebności rad nadzorczych spółek medialnych, a także powoływanie ich nowych organów przez ministra skarbu państwa „do czasu wprowadzenia nowej organizacji mediów narodowych”. Opozycja alarmuje, że jest to „zamach na wolność słowa”. Piszą o tym „The Guardian”, „Financial Times”, „Wall Street Journal”. List w tej sprawie do ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry napisał wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Na ten sam temat wypowiedział się dla niedzielnego wydania gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung” unijny komisarz do spraw gospodarki cyfrowej i społeczeństwa Guenther Oettinger. 13 stycznia temat zmian dokonywanych w prawie przez polski rząd będzie jednym z tematów posiedzenia Komisji Europejskiej na wniosek szefa Komisji Jean-Claude’a Junckera na podstawie przepisu przewidującego „konstruktywny dialog” z krajem członkowskim, u którego Komisja stwierdzi występowanie „systemowych zagrożeń dla zasad państwa prawa”. Jeśli kraj ten nie zareaguje na propozycje zmian przedstawione przez Brukselę, Komisja wszczyna postępowanie w sprawie naruszenia podstawowych wartości europejskich. Takie postępowanie nigdy jeszcze nie miało miejsca. Rezultatem może być odebranie Polsce prawa głosu w Unii Europejskiej. Tymczasem sama ustawa i jej konsekwencje nie

wprowadzają nic nowego, gdyż tak naprawdę jest to przekazanie mediów z rąk starej władzy do nowej. Wszak przewodniczącą Rady Programowej do tej pory była posłanka PO Iwona Śledzińska-Katarasińska. Obiektywność mediów poprzedniej kadencji możemy wspominać zza firany tematów zastępczych dla spraw ważnych oraz licznych afer i uwikłań ówczesnego rządu. Wąskie grono gości zapraszanych do programów telewizyjnych o zaskakująco zgodnych poglądach kłaniających się ówczesnej władzy, którym wtórowali „bezstronni” redaktorzy prowadzący, nieobiektywność wiadomości w TVP Info, TVN czy Polsat, zwolnienia pracowników mediów publicznych o odmiennych poglądach (np. Cezary Gmyz i „Rzeczpospolita”) – to są standardy wolności słowa, do której odwołują się tzw. obrońcy demokracji KOD. Obiecywana przez PiS reforma miała pierwotnie prowadzić do likwidacji publicznych mediów jako spółek skarbu państwa i powołania ich na nowo jako instytucji kultury, jednak była skomplikowana na tyle, że czas przygotowania jej przy narastającym amoku dotychczasowych pracowników mediów i ich nasilonej akcji propagandy antypisowskiej zostały zastąpione przyspieszoną tzw. małą ustawą medialną, która obecnie prowadzi jedynie do przekazania pałeczki PO-PSL w zarządzaniu mediami w ręce PiS. Zagraniczne media wyrażają duże zaniepokojenie zagrożeniem wolności słowa w Polsce – jednak jak przypomina Peter Presto w „The Guardian” – upolitycznienie telewizji jest nihil novi sub sole, przytaczając przykład brytyjski, gdzie obecny minister skarbu George Osborne obsadził swojego byłego doradcę w zarządzie BBC. W Niemczech koncerny Bertelsmann i Ringer Axel Springer są kontrolowane przez koleżanki Angeli Merkel. Sprawą polską, jak się okazuje, zaniepokojone są głoównie media niemieckie, gdzie m.in. Martin Schultz napisał ostrą, nie do końca spójną z prawdą krytykę ustawy medialnej w Polsce. Jednak Niemcy, zanim zaczną dbać o naszą wolność dostępu do informacji, powinny zająć się swoją własną – zwłaszcza po zupełnym przemilczeniu przez tamtejsze media licznych ataków i gwałtów na niemieckich kobietach dokonanych przez imigrantów w noc sylwestrową. Jest to znacznie większe niedopełnienie funkcji medialnej niż to, co do tej pory dokonał PiS. W Polsce powstała inicjatywa: Save your women not our democracy, w związku z którą organizowane są liczne demonstracje, pisane są listy do polityków mówiące o tym, że niemieckie komentarze idą zdecydowanie w swej krytyce za daleko. Pamiętajmy, iż większość parlamentarna partii Prawo i Sprawiedliwość, odpowiedzialnej za cały ten raban, została przyznana w wyborach powszechnych dopiero kilka miesięcy temu. Polacy dali tym samym partii PiS zielone światło do działania, więc kontrowersja wywołana wokół nowelizacji ustawy medialnej na pewno nie jest wprowadzona „zamachem stanu”, nie jest też obaleniem demokracji.


10| czas na wyspie

01 (219) 2016 | nowy czas

I wszystko było już możliwe Dwóch prezydentów koło siebie. Koniec symbolicznej dwuwładzy. Historia polityczna Polski, przymusowo rozbita na dwa nurty, w końcu na nowo łączy się w jeden. Ćwierć wieku temu stało się coś, o czym marzyły pokolenia Polaków. Prezydent Ryszard Kaczorowski przekazał insygnia II RP pierwszemu demokratycznie wybranemu prezydentowi III Rzeczypospolitej.

Adam Dąbrowski

T

e wszystkie cierpienia, te wszystkie poświęcania. Ten trud i ten wysiłek był wynagrodzony momentem, kiedy dwóch prezydentów stanęło obok siebie – wspomina córka Ryszarda Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta Rządu RP na Uchodźstwie. 18 grudnia 2015 w Ambasadzie RP w Londynie odbyła się uroczystość upamiętniającą 25. rocznicę zakończenia działalności Rządu RP na Uchodźstwie i przekazania insygniów prezydenckich do kraju. Podczas uroczystości zostały odsłonięte portrety sześciu prezydentów RP na Uchodźstwie, a salom reprezentacyjnym na parterze zostały nadane imiona gen. Władysława Sikorskiego, gen. Władysława Andersa oraz prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego. W październiku największa sala recepcyjna Ambasady RP w Londynie otrzymała imię prezydenta Edwarda Raczyńskiego. Prezydencki sztandar, pieczęcie oraz oryginał Konstytucji Kwietniowej – symbol II Rzeczypospolitej – trafiły z Londynu do Warszawy 23 grudnia 1990 roku. Był to w gruncie rzeczy koniec działania Rządu RP na Uchodźstwie. – Nikt z mojego pokolenia tego się nie spodziewał. Myśmy wierzyli, wychowywali w tym duchu nasze dzieci. Ale że rzeczywiście kiedyś wrócimy? Nikt... – wspomina Karolina Kaczorowska, wdowa po ostatnim prezydencie na uchodźstwie. Anna Maria Anders dodaje: – To wszystko stało się tak szybciutko! Nie tylko jeśli chodzi o Polskę, ale też o żelazną kurtynę, Reagana, Gorbaczowa, Thatcher… Wszystko wydawało się możliwe. I raptem wszystko było już możliwe!

Nie tylko symbol – To nie były tylko funkcje symboliczne, choć one też miały niesłychaną wagę, bo rząd zachował przecież ciągłość władzy – mówił na antenie radiowej Jedynki Robert Kostro, dyrektor Muzeum Historii Polskiej. Stanowił w końcu przetrwalnik wolnej Polski, opraco-

Ambasador RP Witold Sobków odsłania portrety sześciu prezydentów RP na Uchodźstwie podczas uroczystości upamiętniającej 25. rocznicę zakończenia działalności Rządu RP na Uchodźstwie. Poniżej przekazanie instygniów przez prezydenta RP na Uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego prezydentowi Lechowi Wałęsie

wując plany jej odbudowy i wspierając represjonowanych obywateli RP, a później – w stanie wojennym – pomagając m.in. działaczom „Solidarności” uciekającym z kraju. – To był też ważny moment dla Rządu RP na Uchodźstwie. Oni też wiedzieli, że ich misja się kończy w momencie, kiedy w Polsce już trwają reformy, a kolejne instytucje stają się instytucjami demokratycznymi – wspominał Kostro, przypominając, że choć formalnie rząd był oficjalnym partnerem państw Zachodu tylko od 1939 do 1945 roku, to stanowił on centrum czegoś ważnego. – To było całe społeczeństwo. Czasopisma, instytucje społeczne, Ognisko Polskie, „Wiadomości” z redaktorem naczelnym Mieczysławem Grydzewskiem... To był ważny symbol tego, że Polacy

nie zgadzają się na istniejący porządek – wyliczał Kostro. – To było zachowanie polskości i niepodległości, nacisk na rząd komunistyczny w Polsce – potwierdza ambasador RP w Londynie Witold Sobków. I dodaje, że – choć pozbawiony formalnego statusu – rząd ów cieszył się estymą. – To, że po swojej wizycie w Polsce premier Margaret Thatcher zdała z niego relację ministrom i premierowi Rządu RP na Uchodźstwie, było ważnym znakiem. Znakiem, że choć Brytyjczycy uznają rząd w Warszawie, bo w sumie chyba nie mają wyjścia, to obdarzają szacunkiem rząd londyński. Bo spotyka się z nim sama Thatcher i zdaje relację. To wszystko podkreślało wagę tego rządu – tłumaczy Witold Sobków.

Prezydent wraca do domu Przypływ emocji na każdym kroku, ściśnięte gardła i łzy. Tak dla tych ludzi wyglądała podróż znad Tamizy nad Wisłę. Podróż, której większość z nich nigdy nie spodziewała się, że ją odbędzie. – Wydaje mi się, że trzeba to wszystko kiedyś stracić, żeby potem w pełni docenić, jak już się to zobaczy i dotknie… – zamyśla się Karolina Kaczorowska. Zaczęło się już po tym, gdy koła samolotu dotknęły ziemi na Okęciu. – Pamiętam, że jak wyszliśmy z samolotu, zobaczyłam żołnierzy polskich stojących na lotnisku ze sztandarem. To było niesamowite przeżycie. Daję słowo honoru, nie mogłam ruszyć nogami... – wspomina żona ostatniego prezydenta, a jej córka Jagoda dodaje: – Kiedy jechaliśmy z lotniska na Zamek Królewski, poznawałam różne budynki i pomniki. Wiedziałam dokładnie, co mijamy. To wszystko znałam „na sucho”, ale potrafiłam wymienić kolejno

dokończenie > 13


czas na wyspie |11

nowy czas |01 (219) 2016

Nieliczni dla tak wielu...

Głosy z przeszłości i teraźniejszości opowiadają o Rządzie RP na Uchodźstwie na uruchomionym właśnie portalu internetowym Rzeczpospolita Londyńska.

Bitwa o Anglię to jedno z najważniejszych wydarzeń II wojny światowej. Dla nas Polaków o szczególnym znaczeniu. Polscy piloci po raz kolejny pokazali światu swoją odwagę, bohaterstwo oraz męstwo. Polacy na Wyspach pamiętają i czczą pamięć tych, którzy wówczas walczyli w dywizjonach myśliwskich oraz bombowych. Razem144 polskich pilotów przyczyniło się do zestrzelenia około 170 samolotów i uszkodzenia kolejnych 36. To właśnie o nich Winston Churchill powiedział: „Nigdy w historii ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak dużo tak nielicznym”. I właśnie te słowa ze szczególną pasją cytowali w swoich prezentacjach multimedialnych autorzy prac konkursowych.

– To ma być żywa historia. Przez tę stronę czy media społecznościowe chcemy dotrzeć także do młodszego pokolenia. Pragniemy, by ludzie mogli się więcej dowiedzieć o Rządzie RP na Uchodźstwie. Także w Polsce – mówi ambasador RP Witold Sobków, dodając, że i nad Tamizą wiedza na ten temat mogłaby być większa. – Mamy zdjęcia, archiwalne nagrania, a także wywiady nowo nagrane. W jednym miejscu skupiliśmy wszystkie dostępne materiały stanowiące wprowadzenie dla tych, którzy wcześniej nie zetknęli się z tym tematem – mówi Konrad Jagodziński, koordynator projektu. Strona sprawia, że po wpisaniu adresu www.rzeczpospolitalondynska.pl jesteśmy o parę klików od głosów z przeszłości przywołujących historię bez precedensu: państwo drugiego obiegu funkcjonujące przez pół wieku. To przemówienia polityków i ważnych postaci emigracyjnego życia politycznego, rozmowy archiwalne i nagrane już współcześnie wywiady ze świadkami historii: ostatnim żyjącym ministrem rządu Arturem Rynkiewiczem czy rodziną prezydenta Kaczorowskiego. – Wszyscy opowiadali nam o poczuciu dobrze wykonanej roboty, że udało im się podtrzymać legalną i symboliczną ciągłość Państwa Polskiego – dodaje Jagodziński. A wszystko uzupełnia pięcioodcinkowy serial zrealizowany przez Ambasadę RP. Na angielskojęzycznej wersji strony (www.republicinexile.pl) o roli Rządu RP na Uchodźstwie opowiada Brytyjczykom prof. Norman Davies. Serwis nie jest wcale zamknięty – jego twórcy ciągle mają nadzieję, że odnajdą się jakieś nowe wspomnienia, i apelują o kontaktowanie się w tej sprawie z Ambasadą RP w Londynie. Jak wrażenia? Zadowolenia nie kryje Jagoda Kaczorowska, córka ostatniego prezydenta RP na Uchodźstwie. Podkreśla, że serwis to doskonałe narzędzia do opowiadania o polskiej skomplikowanej historii. – W dzisiejszych czasach można to robić w interesujący, elektroniczny sposób. W taki, który utrwala to już na zawsze – podkreśla pani Jagoda. Warto też dodać, że salom naszej ambasady nadano imiona wielkich postaci Emigracji Niepodległościowej: generała Sikorskiego, generała Andersa i prezydenta Kaczorowskiego. – Czuję wielką radość. Tata tyle lat mieszkał w Londynie i poświęcał swój czas emigracji. To mu się należało – podkreśla Anna Maria Anders, córka generała Andersa. Przy drzwiach zawisły portrety sześciu prezydentów na uchodźstwie. – Każdy tu wchodzący, a zwłaszcza Brytyjczyk, spyta: kim oni są? To doskonały pretekst, by móc opowiedzieć historię Polaków, którzy po II wojnie światowej nie mogli powrócić do kraju – dodaje ambasador Witold Sobków.

Opracował: Adam Dąbrowski

Nagrodzeni uczestnicy konkursu związanego z 75. rocznicą Bitwy o Anglię w Szkolnym Punkcie Konsultacyjnym im. Lotników Polskich przy Ambasadzie RP w Londynie. Z lewej dyrektor szkoły Katarzyna Łękarska i ambasador RP Witold Sobków

75

rocznica Bitwy o Anglię to doskonały czas, aby przypomnieć o dokonaniach i bohaterstwie polskich lotników. Pamiętała o tym dyrekcja i uczniowie Szkolnego Punktu Konsultacyjnego im. Lotników Polskich przy Ambasadzie RP w Londynie, jedynej polskiej szkoły poza krajem, która za patrona wybrała właśnie polskich lotników. Szkolne Punkty Konsultacyjne oraz inne szkoły uzupełniające w Wielkiej Brytanii oprócz nauczania języka polskiego kładą szczególny nacisk na lekcje historii, których zadaniem jest nie tylko opanowanie przez uczniów zadanego im materiału edukacyjnego, ale przede wszystkim pielęgnowanie w nich postawy narodowo-patriotycznej. Nauczyciele placówek zgodnie mówią, że to szczególnie bliski aspekt osobom odpowiedzialnym za kształcenie dzieci i młodzieży poza granicami naszego kraju, ponieważ pokolenie polskich dzieci zamieszkałych na Wyspach ma obowiązek znać polską historię i ma powody, by być z niej dumnym. – Nie wolno nam zapomnieć, że jesteśmy przede wszystkim Polakami, bez względu na miejsce zamieszkania i język, którym posługujemy się na co dzień. Znajomość historii swojego narodu to znajomość swoich korzeni, pochodzenia, dziedzictwa i kultury. To świadomość narodowa, która może tylko ugruntować naszą pozycję na emigracji i sprawić, że poczujemy się silni, wolni i niezależni. Obowiązkiem szkół jest nauczanie w duchu prawdy historycznej i przywiązywanie takiej samej wagi zarówno do nauczania historii, jak i języka polskiego. Jedno z drugim idzie w nierozerwalnej parze, dzięki czemu

młody człowiek kształtuje swoją tożsamość, a świadomy i dumny ze swojej postawy, że jest Polakiem, również i swoje miejsce w multikulturowej społeczności, w zamian otrzymując jej szacunek i akceptację – mówili nauczyciele polskich szkół sobotnich. Zgodnie z tym przesłaniem dyrekcja Szkolnego Punktu Konsultacyjnego im. Lotników Polskich w Londynie zorganizowała konkurs związany z rocznicą Bitwy o Anglię, zapraszając do niego inne placówki zajmujące się kształceniem dzieci i młodzieży w języku polskim na obczyźnie. Patronat nad konkursem objął Witold Sobków, ambasador RP na Wyspach Brytyjskich oraz Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji Zagranicą. Dyrektor szkoły Katarzyna Łękarska, otwierając uroczystość wręczenia nagród powiedziała, że wszystkie prace zasługiwały na uwagę i wyróżnienie, jury miało poważny dylemat nagradzając uczestników. Biorąc pod uwagę kilka przesłanek, skupiło się głównie na ocenie umiejętności zrozumienia tematu oraz dotarcia przez uczniów do materiałów archiwalnych, zdolności ich wykorzystania, walorach edukacyjnych, estetycznych oraz poprawności językowej napisanych przez uczniów tekstów. – Jednak mimo to niełatwo było przyznać najwyższe miejsca na podium, ponieważ pomysłowość i poziom wykonania prac były nie tylko zaskakujące, ale też budzące podziw i uznanie, jak wiele szacunku, zrozumienia tematyki oraz jak wysoki stopień przyswojenia wiedzy historycznej mają uczniowie polskich szkół. Możemy być z nich dumni i szczerze pogratulować wszystkim podjęcia wyzwania – podkreślała Łękarska. Małgorzata Bugaj-Martynowska


12| czas na wyspie

01 (219) 2016 | nowy czas

Scena Poetycka zmienia nazwę na Scena Polska Londyn

S

cena Poetycka, jedyna scena polska z zespołem profesjonalnych aktorów działająca w Londynie od ponad 10 lat, zmienia nazwę na Scena Polska Londyn. Krok ten został podjęty w przekonaniu, że nowa nazwa będzie lepiej odzwierciedlać uniwersalny repertuar Sceny, w którym coraz większą rolę odgrywają sztuki teatralne. Helena Kaut-Howson, opiekun artystyczny Sceny, wyjaśnia: – Scena Poetycka zawsze miała swe korzenie w teatrze. Zespół aktorski i ekipa realizatorska pracowali ze mną przez lata w Teatrze Nowym, współpracowali z Teatrem ZASP-u. Nasze kwalifikacje, doświadczenie i styl przedstawień mają charakter teatralny. Aktorzy dysponują wielostronnymi środkami wyrazu. Muzyka i poezja odgrywa zawsze dużą rolę w naszych spektaklach, ale forma, jaką się posługujemy, ma zawsze charakter teatralny. Wystawiamy przedstawienia kameralne w Jazz Caffe lub spektakle na Scenie Teatralnej POSKu. Wciąż rośnie zapotrzebowanie na sztuki teatralne i zespół z radością na to zapotrzebowanie odpowiada. Spektakle Sceny są przygotowywane w oparciu o autorskie scenariusze klasyki literatury polskiej i adaptowane do sytuacji Polaków mieszkającymi poza krajem. Na początku były wieczory poezji czytanej, które z biegiem lat przekształciły się w coraz ambitniejsze wydarzenia artystyczne. Czytając lub inscenizując dzieła mistrzów, artyści wydobywają z nich cechy, które na-

wiązują do uniwersalizmu, niekiedy celowo prowokując pytania dotyczące istoty polskości, patriotyzmu. Taki teatr pomaga określić się widzowi poszukującemu swojego miejsca poza krajem. Pomaga mu znaleźć odpowiedzi na zasadnicze pytania, prezentując nowe adaptacje dzieł polskiej literatury. Poprzez takie przedstawienia, jak Polish Specialities, czyli Perły PRL-u i nie tylko, Między nami dobrze jest Doroty Masłowskiej czy Pan Tadeusz – Remix, Scena stawia pytania o tożsamość, tradycję i miejsce Polaka w Europie. Organizowane po spektaklach spotkania i dyskusje z publicznością wskazują na potrzebę dialogu, odnalezienia i zrozumienia tego, co w rodzimej kulturze jest dla każdego najcenniejsze. Wznieśmy więc toast, życząc Scenie Polskiej w Londynie następnej dekady twórczego wysiłku, a jej artystom i twórcom entuzjazmu i energii oraz sympatii i poparcia wszystkich pokoleń Polaków, którzy znaleźli się nad Tamizą. Zmiana nazwy zbiega się z kolejnym, już piątym, wznowieniem – na prośbę publiczności – niezwykłej adaptacji Pana Tadeusza, Adama Mickiewicza, zatytułowanej: Pan Tadeusz – Remix. Interpretacja teatralna arcydzieła polskiej literatury bez wątpienia zaskoczy, ale również oczaruje widzów. Dwanaście ksiąg Pana Tadeusza zostało przez autora scenariusza Wojtka Piekarskiego zamknięte w ramy półtoragodzinnego przedstawienia w nowym formacie.

Scena ze spektaklu Pan Tadeusz – Remix Scena Teatralna POSK-u. Sobota 23 stycznia, godz. 11.00 i 16.00. Niedziela, 24 stycznia, godz. 16.00 Rezerwacja biletów: scenapoetycka@gmail.com Tel. 07955389058 Kasa POSK-u, godz. 18.00 – 20.00

Ze szkicownika Marii Kalety:

Londyński pub Wędrując ze szkicownikiem po londyńskim City w poszukiwaniu kolejnej rysunkowej przygody, spostrzegłam w pewnej chwili, że jest tu coś wspólnego w tym nagromadzeniu bardzo różnych budynków. Otóż bez mała na każdym ich rogu jest przytulny pub, czyli miejsce, gdzie z dawien dawna – i przede wszystkim – można napić się piwa. Pub jest miejscem natychmiast rozpoznawalnym, pomimo iż każdy ma swój bardzo indywidualny charakter. Jest to bardziej sprawa ducha tego miejsca niż architektury, bo ta przecież podlega rygorystycznym kanonom. Że każdy pub ma bar na parterze, z łatwym i zapraszającym wejściem od ulicy i tzw. function room na górze to oczywiste. Potem jest obowiązkowa lista charakterystycznych elementów: elewacja jest zwykle czarna, okna są tradycyjnie drewniane z szybami wyprodukowanymi w starej technologii szkła dmuchanego (z widocznym charakterystycznym wypukłym kręgiem od ustnika), musi też być szyld z nazwą pubu i wreszcie lampy. Różnorodność tych ostatnich bodaj przewyższa to, co można zobaczyć na straganach w marokańskim Marakeszu. To bardzo piękny detal architektoniczny, który z pasją kolekcjonuję w moich szkicach i fotografiach. Nazwa pub pochodzi od public house. Tłumaczona dosłownie na język polski ma bardzo niefortunne skojarzenia, zupełnie zresztą nieusprawiedliwione. Sięgając nawet czasów bardzo odległych, niczego nieprzystojnego poza prozaicznym piciem piwa doszukać się w ich historii nie można. Pubów w Londynie jest coraz mniej.

Jeszcze bywa trochę ciasno w piątkowy wieczór, ale to tylko złudzenie analogiczne do godzin szczytu w metrze. Obserwacja ta dotyczy nie tylko okresu po zbudowaniu w City Gherkina, czyli od kiedy sławni architekci projektują głównie szklane domy. Pub wymaga swoistej kameralnej atmosfery, której nie da się wykreować w szklanym pudełku. Diagnoza socjologiczna ich znikania jest jednak poważniejsza i nie tylko natury architektonicznej. Jest smutna i niepokojąca z wielu powodów. Oczywiście, piwo jest droższe niż w supermarketach, sąsiedzi narzekają na hałas, licencje mówią coś o limitowanych godzinach otwarcia, palacze skazani są na banicję, ale najważniejsze jest to, że zmienia się natura mieszkańców tego miasta. Zwyczajnie nie mają czasu, a jak już go trochę znajdują, to wolą siedzieć przed telewizorem, a ostatnio nawet częściej przed komputerem. Życie społeczno-towarzyskie zastępuje wirtualny świat Facebooka. Komu się chce wychodzić na słotę, żeby pograć w snookera i pogawędzić przy szklance piwa? Właściciele pubów próbują się ratować, zmieniając często tradycyjny model ich biznesu; zapraszają rodziny z dziećmi, można teraz też tam coś zjeść czy zrobić urodzinowe przyjęcie. Pub, ta bardzo szacowna instytucja życia społecznego tego miasta nie przetrwa bez naszej pomocy. Więc nie oglądając się zatem na uroczyste okazje, spotkajmy się w pubie na godzinę lub dwie, to jeszcze ciagle niedaleko, zaraz za rogiem.


czas na wyspie |13

nowy czas |01 (219) 2016

I wszystko było już możliwe dokończenie ze str. 10 wszystkie mijane obiekty. My tego uczyłyśmy się w harcerstwie, na Wyspach. To był mój pierwszy raz w Polsce, a ja potrafiłam wymieniać wszystko! A ja wyglądała sama uroczystość? – To była taka cicha, spokojna radość, punkt kulminacyjny wszystkiego, do czego dążyło tak wielu. I tak wielu nie dożyło tego momentu. My byliśmy świadomi, że reprezentujemy tych wszystkich, którzy w drodze do wolnej Ojczyzny polegli. Czy to na polu bitwy, czy potem, na przymuszonej emigracji – wspomina Jagoda Kaczorowska. – Nigdy nie zapomnę jednego zdania, które wtedy padło – dodaje Karolina Kaczorowska. – Jesteśmy już na Zamku Królewskim. Najpierw przemawia prezydent Lech Wałęsa. Pierwsze zdanie, jakie wypowiedział to: „Po pięćdziesięciu latach prezydent wrócił do domu”. Te słowa „do domu” były, jakby ktoś dał mi największy skarb na świecie. Gdyby powiedział: „Polska” czy „Rzeczypospolita”, to nie byłoby takie osobiste. Ale każdy z nas był znowu w domu. Zawsze będę pamiętać o słowach pana Wałęsy. To było coś bardzo pięknego.

Radość i niepewność „Przybywam z Londynu na Zamek Królewski w Warszawie, zniszczony przez obcą przemoc, ale odbudowany z gruzów wysiłkiem nieugiętego narodu. Przybywam w otoczeniu towarzyszy broni, walczących o ojczyznę naprawdę wolną i suwerenną, szczerze demokratyczną, sprawiedliwą dla wszystkich. Przybywam do odradzającej się Polski, by [...] przekazać insygnia państwowe II Rzeczypospolitej” – mówił ostatni prezydent na uchodźstwie. Kończyła się swoista dwuwładza: jej wymiar realny i wymiar symboliczny zlały się właśnie w jedno. Ale co się rozpoczynało? – Człowiek się zastanawiał, jak to dalej będzie. Jak to po tylu latach będzie w tej Polsce. Ale poszła w dobrą stronę – uśmiecha się Anna Maria Anders – jest wolna. Polacy, jak to Polacy, są skłóceni jak zawsze. Podziały są potworne. Ale nie ma komunizmu. Jesteśmy na dobrej drodze. A że czasami nie jest tak, jak powinno być? Mam nadzieję, że z czasem będzie. Adam Dąbrowski

Serdecznie zapraszamy na pierwszą londyńską edycję biegu tropem wilczym. 28 lutego spotkamy się w Klubie Gryf w Slough, aby uczcić Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wy-

Polacy są hojni i pomagają, a robią to zwłaszcza ci, którzy mają rodziny i dzieci

Dla Orkiestry na Wyspach

Z

a nami 24. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Polacy na Wyspach tradycyjnie dołożyli do niego swoją cegiełkę, wspierając tym razem seniorów oraz oddziały pediatryczne w kraju. Pieniądze były zbierane w polskich szkołach, sklepach, parafiach i ośrodkach związanych z kulturą. Pod polskim kościołem na Ealingu ponownie w tym roku spotkała się ta sama grupa wolontariuszy, co w latach ubiegłych. Kwestowali na rzecz Orkiestry mimo mroźnej pogody, zapewniając, że pomagać nie tylko warto, ale przede wszystkim trzeba. – Orkiestra gra w naszych sercach i tę muzykę chcemy zaszczepić w Polakach na emigracji. Tutaj nie ma

klędych. W ramach obchodów odbędą się zawody sportowe – bieg na dystansie 1963 metrów. Ten nietypowy metraż nawiązuje do 1963 roku, kiedy w walce zginął ostatni Wyklęty: Józef Franczak „Lalek”. Po sportowych zmaganiach zapraszamy na prelekcję Leszka Żebrowskiego oraz Tadeusza Płużańskiego – znawców polskiego Powstania Antykomunistycznego! Wieczorem patriotyczny koncert! Już dziś zgłoś się i stań do biegu, by uczcić Żołnierzy Niezłomnych, którzy walczyli o Najjaśniejszą Rzeczypospolitą. Dla najmłodszych przewidziane dodatkowe atrakcje. Zapraszamy polskie instytucje oraz polskie przedsiębiorstwa do włączenia się w organizację tego wydarzenia! Zgłoszenia/informacje: tropemwilczymwlondynie@gmail.com

żadnych barier, bo gramy razem dla wspólnego dobra, dla dobra najwyższego, dla ratowania ludzkiego życia, a przecież nie ma nic cenniejszego niż uśmiech zdrowego dziecka, które może być zdrowe i szczęśliwe dzięki pomocy Orkiestry. Pomagamy co roku, nie odstrasza nas pogoda ani komentarze, które nie zawsze są przychylne i miłe, bo przecież każdy z nas ma wybór – mówili wolontariusze, dodając, że Polacy są hojni i pomagają, a robią to zwłaszcza ci, którzy mają rodziny i dzieci. Podobnego zdania byli oferujący pomoc, którzy wrzucali nie tylko monety, ale również banknoty do puszek. Niektórzy z nich nazwali styczniowe przedsięwzięcie zrywem społecznym, który łączy pokolenia i jest skierowany na czynienie dobra, ale byli też tacy, których opinie co do pomocy Orkiestry są podzielone, a zawierucha wokół fundacji Owsiaka niepokojąca. Mimo jednak różnicy zdań w efekcie przyznawali, że Orkiestra w ciągu blisko ćwierć wieku przyczyniła się do pomocy szpitalom w Polsce i do ratowania życia i zdrowia, zwłaszcza dzieci. – Jestem wzruszona, ponieważ pomagam od lat. Dzisiaj przyprowadziłam na Orkiestrę swoje dzieci, ale jeszcze kilkanaście lat temu sama w czarnym swetrze i glanach występowałam na scenie, koncertując właśnie na rzecz przedsięwzięcia Jurka – powiedziała Ewa Schyłek. – Nie wspieram tej fundacji, nie wpłacam pieniędzy, bo nie uznaję takiej formy pomocy. W takich akcjach administracja pochłania krocie datków, które napływają od ofiarodawców – takiego zdania był Jerzy Stachowiak, który przekonywał, że równie duże fundusze można zgromadzić w inny sposób i przeznaczyć je na cele charytatywne niosąc tym samym pomoc, i nie ponosząc zbędnych, jego zdaniem, zbyt wygórowanych kosztów. Tymczasem już wkrótce mamy szansę przekonać się, ile w tym roku z zebranej sumy zostanie przeznaczone na pomoc dla dzieci i seniorów. Małgorzata Bugaj-Martynowska


14|

01 (219) 2016 | nowy czas

rysuje Andrzej Krauze

Czy przyjdzie otrzeźwienie? Grzegorz Małkiewicz

To był burzliwy rok dla Unii, a początek nowego też nic dobrego nie zapowiada. Imigranci ochoczo i masowo przyjmowani w Niemczech, odpłacili pięknym za nadobne. W wielu miastach przejęli inicjatywę od gospodarzy i na swój sposób powitali Nowy Rok. Władza i posłuszne media próbowały sprawę wyciszyć, ale ponieważ już nie mają monopolu na przepływ informacji, o sylwestrowych celebracjach dowiedział się cały świat.

Młodzi, wyposzczeni mężczyźni, postanowili brać, co się da, na rozbawionych ulicach. Dochodziło masowo do molestowania, a nawet gwałtów. Kogo winić? Poprawność polityczna powinna szukać głębszych przyczyn, samo stwierdzenie, że gwałt jest przestępstwem i winnych należy ukarać, nie wystarczy. W normalnym społeczeństwie, gdzie równowaga płci jest mniej więcej zachowana, obowiązują, i dobrze, normy cywilizacyjne. Gwałt jest niekwestionowanym przestępstwem, surowo karanym. Nikt jednak nie pomyślał kilka miesięcy temu, że w rzeszach młodych uchodźców drzemie ukryte libido. Czy władze liczyły na sublimację popędu seksualnego i zamiany go na społecznie akceptowane formy zachowania? Jeśli tak, to było to myślenie życzeniowe, albo brak myślenia. A teraz, kiedy imigranci odkryli swój problem, poprawność polityczna otwarta na naukowe dowody nie może ich potępiać, ale powinna poszukać jakiegoś rozwiązania. Specjalny fundusz na korzystanie z domów publicznych? Problem w tym, że tych przybytków może nie wystarczyć. A może sprowadzić podobną liczbę uchodźców płci pięknej? Po zamachach terrorystycznych w Paryżu przyszło chwilowe otrzeźwienie. Liberalizm za wszelką cenę, a przede wszystkim wymazywanie własnej tożsamości to już historyczny program politycznych elit. Doszło do przesile-

nia i Angela Merkel, najmocniejsza w Europie, bez względu na jej kalkulacje wewnątrzkoalicyjne, z pewnością zacznie poszukiwać rozwiązania, które może uratować Unię. Największy problem niemieckiej kanclerz to koalicjanci, lewaccy weterani studenckiej rewolty antysystemowej z lat 60. Unia ma duży potencjał i jest największą szansą starego kontynentu na zachowanie wpływów w polityce międzynarodowej, dobrobytu i rozwoju państw członkowskich, pod warunkiem że do polityki wrócą działania racjonalne, pozbawione pretensjonalnej poprawności. Nie będzie to łatwe, trwająca od lat indoktrynacja społeczeństw zrobiła swoje. Żyjemy wygodnie, a o zagrożeniach zewnętrznych i wewnętrznych dowiadujemy się z mediów. Nic tak naprawdę dramatycznego, nie do mnie strzelają. Ile oburzenia wywołuje egzekucja Brytyjczyka na pustyni w Iraku czy w Syrii? Oburzające, i to koniec. A kiedy rząd postanawia ukarać sprawców wysyłając tam samoloty bojowe, wychodzimy na ulice demonstrując, że tych działań nie popieramy. NOT IN MY NAME. W czyim zatem imieniu brytyjski żołnierz naraża swoje życie? Taki ma zawód, to jest jego praca, płacą mu za to. Jeśli tak, to z cynizmem trudno polemizować. Czy podobne otrzeźwienie przyjdzie po noworocznym kacu w Niemczech? Angela Merkel traci poparcie, to pierwszy sygnał.


felietony i opinie |15

nowy czas |01 (219) 2016

Trochę nostalgii na Nowy Rok Krystyna Cywińska

– Jak wam przeszły święta? – zapytałam znajomą? – Jak to jak? – Politycznie. W Wigilię rodzina starła się za stołem i przy opłatku. Jedni byli za PiS-em, inni za opozycją. Nie sprecyzowaną, ale zawsze opozycją. – Precz z Dudą! – Niech żyje Duda! – Precz z Szydłem! – Niech żyje… – Ale kto? I tu też rozbieżność. Ciocia Mania była za księdzem Rydzykiem: – Tylko on nas może ocalić. Na co wuj Stach poczerwieniał niczym indyk. Kuzynki Hania i Ania były za Kukizem. Nikt nie był za Millerem. A przyjaciele rodziny milczkiem wcinali pierogi z kapustą. Nawet babcia się wkurzyła i dla świętego spokoju zaintonowała: W żłobie leży. Na co dziadek wrzasnął, że to jeszcze przedwczesne, bo w żłobie będziemy leżeli jak minie północ. – Polska, jak długa i szeroka, przed dwunastą w żłobie nie leży – burknął. – Nie godzi się. I tak zgodnie kłócili się do upadłego. Aż wkurzony wuj Stach wyrżnął butem w żyrandol, i wyszedł kłaniając się rodzinie.

Wacław Lewandowski

Minął rok Pożegnaliśmy rok 2015, który – choć zrazu w żaden sposób tego nie zapowiadał – przyniósł rewolucyjne zmiany w polskiej polityce. Wiadomo było powszechnie, gdy się zaczynał, że będzie to rok wyborczy, jednak znawcy polskiej sceny politycznej i komentatorzy trwali w zgodnym przekonaniu, iż PiS „straciło zdolność wygrywania wyborów”, czy to prezydenckich czy parlamentarnych. Słynne powiedzenie Adama Michnika o Bronisławie Komorowskim, że ten, aby nie zapewnić sobie drugiej kadencji, musiałby w stanie nietrzeźwości przejechać ciężarną zakonnicę na przejściu dla pieszych w centrum Warszawy, doskonale owo przekonanie ilustruje.

Podobnie działo się w wielu polskich rodzinach. Ale wszyscy wysłuchali w niezgodnym milczeniu świątecznych życzeń pana prezydenta. Pan prezydent na szczęście nie mówił o Trybunale Konstytucyjnym i nie truł żadną racją stanu. Życzył natomiast między innymi żebyśmy stali na straży czystości naszego języka. No brawo! – orzekło starsze pokolenie. Młodsze się wykrzywiło. Ale potem był koncert świąteczny w telewizji. No i co usłyszeliśmy? „Ale będzie power!”. Co będzie? Power będzie. I power był. W zawodzeniach w języku głównie angielskim. Były też konsyliacyjne pienia. Usłyszeliśmy piosenkę ze słowami Święty Mikołaju come tu us now. No a reszta świątecznego sezonu – jak słyszę – minęła na jedzeniu, piciu i wyzywaniu się od pisowców albo zdrajców ojczyzny. Szczęśliwa ta Polska. Nie ma na razie większych problemów poza politycznymi. Wobec tego, co się dzieje gdzie indziej na świecie, to tylko gorzkie małe piwo. Życzę Polsce, żeby się to piwo nie przelało i nie zamieniło w krew. I życzę Polsce, żeby uniknęła najazdu barbarzyńców. A nawet tylko innowierców czy obcych kulturowo i cywilizacyjnie tłumów. Żeby została cicha i uboga. Żeby nie przyciągała hord żerujących na benefitach. Miłosierdzie kończy się tam, gdzie grozi bezprawie. Gdzie grożą kulturowe napięcia i religijne nienawiści. Gdzie dochodzi do przemocy, bijatyk, awantur, gwałtów i rozbojów. Widzimy, co dzieje się w dobrotliwych Niemczech. Kraju, który – jak słyszymy – pokutuje za holocaust, obozy koncentracyjne i rzezie na zniewolonych narodach. Ktoś nieśmiało zasugerował, że Niemcy mają za swoje. I że mają duże doświadczenie w mordowaniu. I kto wie, czy się do tego doświadczenia z gazem w jakiś sposób kiedyś nie odwołają. Boże uchowaj... Świat przestał być dziwny. Stał się niezrozumiały i niebezpieczny. Po latach, zwłaszcza ostatnich, wszystko mi zbrzydło poza wspomnieniami. To były czasy! That was the world that was… Wracał sobie człowiek bezpiecznie do domu o północy. W Hyde Parku grały orkiestry i można było tańczyć na trawie. Kobiety były kobietami, mężczyźni mężczyznami. Różnice płci były wtedy namacalne. Ale macać publicznie się nie godziło. Mało kto mało kogo publicznie obmacywał. Potem nadeszła fala nieokiełznanego seksu. No i macanie zamieniło się w molestowanie. A dziś nawet za komplement czy przeciągłe męskie spojrzenie można pozywać do sądu i domagać się odszkodowania.

Za moimi oknami przechodzą kobiety okutane czarnymi namiotami, czadorami ze szparką na oczy. Przechodzą też dziewczyny w opiętych na zadkach spodniach, z wylewającym się ciałem w pasie i w dekoltach po brzuch. Uliczna przepaść kulturowa – tak to widzę. Skrajność cywilizacyjna i religijna. I trudno się dziwić wygłodniałym obyczajowo Arabom czy innym wyznawcom islamu, że się rzucają na białe ciała rozchełstanych dziewczyn. Często spitych na umór. We wszystkim, co nas otacza i doprowadza do białej gorączki, leży jakaś głębsza przyczyna. We wszystkim. Nawet w tym wrzasku muzycznym, rzucaniu się po scenach z mikrofonami i w tych gestach lubieżnych i dwuznacznych. I w tym nieokiełznanym wrzasku zbiorowym, kiedy wybija północ i kończy się stary rok. Jak nie wrzeszczysz, Nowy Rok witając, i nie ryczysz: Hura!, jesteś smutasem. Dlaczego musimy zbiorowo tak wrzeszczeć i muczeć, i buczeć skoro pojęcie czasu jest mitem? Bo czas podobno nie istnieje. Istnieje tylko zużywanie się i starzenie materiału. I czy musimy straszyć z powodu Nowego Roku zwierzęta, odpalając z hukiem petardy? Przed nadejściem Nowego Roku życie zmorzyło niejaką Cynthię Payne. Odeszła ze swojego światka. Była bardzo znana jako Madam Cyn. Za niewinnych seksualnie czasów prowadziła w Streatham dom rozkoszy. Dom, z zewnątrz niepozorny, wewnątrz był wyposażony we wszystkie rozkoszy parafernalia. Bicze, kajdanki, żelazne obręcze itd. itp. No i dziewczyny różnej maści i wieku. Odwiedzali ten dom pastorzy, księża, sędziowie, adwokaci, przedsiębiorcy, urzędnicy i robotnicy. Zasiadali wspólnie do obfitej kolacji z napitkiem, po czym rozchodzili się po rozkosz do wygodnych pokoi. Wszędzie słychać było namiętną muzykę. A rano wszyscy zasiadali do stołu. Były jajka na bekonie, herbata i kawa. I tak wszyscy byli przez lata w domu w Streatham szczęśliwi. Aż do Madam Cyn dobrała się straż moralna. I Madam stanęła przed sądem w orszaku wielbicieli. A w sądzie – jak fama głosi – zasiadał jej klient. I dobrze wychowana Madam Cyn powitała go okrzykiem: – How are you Harry? Wyszła zdaje się z grzywną. Potem przez resztę życia zajmowała się zwalczaniem wyuzdania na ulicach. Po śmierci jej trumnę nieśli policjanci, a kondukt żałobny prowadził znany aktor Terry Johns. Dzienniki napisały, że jej odejście było symbolem czasu błogiej seksualnej normalności. To były czasy, co? That was the world that was.

Gdy Jarosław Kaczyński ogłosił, że kandydatem PiS na urząd głowy państwa będzie mało znany europoseł z Krakowa, komentatorzy zgodnie orzekli, że prezes PiS dokonał takiego wyboru, by nie obciążać własnego nazwiska kolejną nieuchronną wyborczą przegraną. Niespodziewaną zmianę lokatora Pałacu Prezydenckiego odebrano w Platformie Obywatelskiej jako kataklizm, rodzaj trzęsienia ziemi, po którym można spodziewać się fali tsunami, jednym słowem uwierzono w możliwość przegrania wyborów parlamentarnych. Zapewne w tym właśnie momencie, w trakcie jakiejś strategicznej narady ktoś przypomniał, że instytucją, która zdemolowała projekty zmiany prawa podczas poprzednich rządów PiS, był Trybunał Konstytucyjny, który z pisowskiej ustawy lustracyjnej pozostawił jedynie szczątki, zmieniając ją w groteskowe, de facto antylustracyjne prawo. Stratedzy z PO musieli dojść do wniosku, że w razie wygranej PiS dobrze będzie mieć trybunał w swoim ręku i pewność, że instytucja ta storpeduje wszelkie możliwości wprowadzania zmian w prawie przez partię Kaczyńskiego. Dlatego w czerwcu Platforma Obywatelska dokonała „skoku na trybunał”, wybierając nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego przedwcześnie, zanim upłynęły kadencje dotychczasowych arbitrów. Fortel ten nie spotkał się wówczas z żadnym protestem społecznym ani dziennikarską krytyką. Czarne przewidywania pesymistów z PO sprawdziły się co do joty i PiS wygrał wybory w cuglach, zyskując samodzielnie większość w parlamencie. Można się spierać, co było

główną przyczyną tego zwycięstwa. Politycy PiS zgodnym chórem mówili, że to „genialna strategia Jarosława Kaczyńskiego”, dziennikarze bąkali o populizmie wyrażającym się w obietnicach socjalnych składanych wyborcom, ja jednak sądzę, że najbardziej pomogła Kaczyńskiemu Angela Merkel, zapraszając setki tysięcy tzw. uchodźców do Niemiec i zapowiadając, że będą oni proporcjonalnie rozdzieleni po wszystkich krajach Unii Europejskiej. Przeciętny polski wyborca, przyzwyczajony przez lata, że Platforma Obywatelska ochoczo przyklaskuje każdej inicjatywie Angeli Merkel, zrozumiał, że pozostawienie tej partii przy władzy będzie oznaczać zgodę na wprowadzenie do Polski dziesiątków, jeśli nie setek, tysięcy muzułmańskich przybyszów. Taki właśnie, nieprzewidziany przez nikogo, splot okoliczności sprawił, że Jarosław Kaczyński dostał drugą (i, jak się zdaje, pewniejszą od poprzedniej) szansę przebudowy państwa w zgodzie z własną wizją polskiej państwowości, którą polityk ten niewątpliwie posiada. Wydaje się oczywiste, że bez względu na histerię tzw. obrońców polskiej demokracji, protesty różnych autorytetów i wściekłe komentarze niemieckiej prasy w nowym, 2016, roku Kaczyński będzie próbował swą wizję ziścić. Wie przecież z pewnością, że trzeciej szansy nie dostanie – w tym wypadku do dwóch razy sztuka. Próby te będziemy oczywiście obserwować i będziemy też ich skutków doświadczać. Dobrych czy złych – tego jeszcze nie wiadomo. Pewne jest, że nowy rok w polityce będzie burzliwy i nadzwyczajnie interesujący.


16| felietony i opinie

01 (219) 2016 | nowy czas

Andrzej Lichota

PIÓREM

2016

…Buntowników. Awanturników. Niedopasowanych. Za tych, co patrzą na świat inaczej. Za nich warto wznieść toast noworoczny. Ostatnie tygodnie upłynęły mi pod znakiem biografii i pewnego przypadku, który ma wiele wspólnego z odświeżeniem pamięci. Były to, można powiedzieć, ciekawe spotkania z wielkimi ludźmi. Oczywiście, każde w innej skali. Ale ich wielkość, im dłużej o tym myślę, wciąż jeszcze rośnie. Pogłębiona przez refleksję, jaki musieli mieć hart ducha i umiejętności, by stawić czoło trudnościom, jakie napotykali. Ludzie ci, skrajnie od siebie różni, działający w daleko odmiennych realiach i miejscach, jednakowo uparcie i konsekwentnie dążyli do celu. Byli to: Steve Jobs, Jan Kulczyk i Jan Lichota. Zacząłem od słów tego pierwszego. Znanych ze słynnej reklamy Appla, która stała się początkiem zmiany. Zefirem dumy dla pracowników i twórców firmy, która w tamtych latach po początkowych sukcesach chyliła się ku upadkowi. Steve Jobs, po wyrzuceniu z firmy, którą współtworzył, wrócił po wielu latach, by w krótkim zbudować z niej czasie globalnego giganta. Firma Apple pod koniec jego życia wyceniania była na 750 mld dolarów, co jest kwotą o jedną trzecią wyższą niż PKB Polski. Jan Kulczyk działał przede wszystkim w Polsce, najpierw w okresie komunizmu, później przemian, a w końcu w czasach najnowszych. Autor głośnych prywatyzacji i przejęć. Podziwiany i nienawidzony za rozwiązania tyleż śmiałe, co kontrowersyjne. Miłośnik

PAZUREM: Za tych, co szaleni. Za odmieńców…

opery, teatru, sztuki... Myślę, że doktor Jan nie spodziewał się, iż osiągnie tak wielki sukces, zresztą sam opowiadał o tym, jak wiele miał szczęścia. Były, a jakże, porażki i potknięcia, jednak zawsze napędzały one kolejne sukcesy, czego dowodzi wieloletnie pierwsze miejsce na czele najbogatszych Polaków i ekspansja na światowe rynki. Potrafił w sposób odkrywczy łączyć ogień z wodą, odnajdywać ścieżkę porozumienia w okolicznościach skrajnie niesprzyjających. I wreszcie kolejny Jan, mój dziadek, którego skala przedsięwzięć w gronie tu wymienionych jest najmniejsza, ale czy mniej znacząca? Okoliczność, jaka pchnęła mnie do tego porównania, to odnalezienie podczas porządków etui i futerałów z odznaczeniami dziadka. Jedno z nich, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, zostało nadane między innymi za to, iż na początku lat 60. ubiegłego wieku stanął na czele budowy szkoły. W miejscowości liczącej wtedy nie więcej niż 1200 mieszkańców po czterech latach starań powstała szkoła marzeń. Kilkanaście sal lekcyjnych, trzy pracownie: chemiczna, fizyczna i praktyczno-techniczna, sala gimnastyczna, jadalnia i boisko. Budynek do dziś wygląda zaskakująco nowocześnie. Wtedy był najlepiej prezentującą się i najnowocześniejszą szkołą także wśród ościennych miast – Libiąża, Chrzanowa i Trzebini. Szkoła powstała m.in. ze składek mieszkańców, każda rodzina zobowiązała się na przekazanie 400 złotych na ten cel w czasach tuż powojennych, kiedy – zda-

wać by się mogło – ostatnią rzeczą była myśl o budowie nowej szkoły. W czasach, kiedy o materiały budowlane było niezwykle trudno, a priorytet stanowiły wielkie budowy w miastach, wybudowano w małej wiosce obiekt oddany do użytku w 1965 roku. Trudno dziś sobie wyobrazić, jaki opór należało pokonać, by przeprowadzić z sukcesem taką inwestycję. Na pewno znaleźli się ludzie z zapałem. Na pewno byli przeciwnicy. Szczęśliwie idea zakończyła się sukcesem.

Myśląc o tych postaciach, sądzę, że oni po prostu uwierzyli, że świat jest do zdobycia. Pomysły, które wielu uznawało za zbyt szalone, wprowadzali w życie. Ich niedopasowanie do zastanych realiów zmuszało do działania, inspirowało otoczenie, napędzało rozwój i zmiany. Wierzyli, że przyszłość zależy od dobrych idei i pomysłów, a one rodzą się w ludziach. Dlatego warto w takich ludzi inwestować. I warto o tym myśleć w nowym noku.

Współczynnik naiwności W pierwszych dniach nowego roku każdy składa sobie życzenia, w pełni nadziei i naiwnej wiary w to, że będzie to ten rok, na który tak bardzo czekaliśmy. W tym roku wszystko, ale to wszystko będzie inaczej. Już przecież jest. Wierzymy naiwnie, chociaż tak naprawdę wiemy, że niewiele się zmieni. Przeżyliśmy już ich sporo. A jednak – zabieramy się za porządki w domu, lista rzeczy do zrobienia nabiera zaś kolosalnych rozmiarów. W tym roku nie jest inaczej. Odradza się w nas chęć do działania, wstępuję młody duch, który bardziej przypomina słomiany zapał niż rzeczywistą chęć zmiany czegoś na lepsze. Cała reszta jest bez znaczenia. Ważne jest to, że noworoczne postanowienia i plany pozwalają nam na króciutką chwilę zapomnieć o codzienności i pomarzyć. Bez względu na wiek, na to, czy jesteśmy wierzący czy nie, partyjni lub nie, młodzi czy już trochę starsi – marzymy wszyscy. Na upór. Wbrew wszystkiemu. A przede wszystkim wbrew podstawowej zasadzie zdrowego rozsądku. To bez znaczenia. Ważne, że nam się chce… No właśnie, chce, co właściwie? Jakby to dobrze było, gdyby udało się to czy

tamto. Jest przecież tyle rzeczy, które wymagają totalnej zmiany, zupełnie tak, jakby całe nasze dotychczasowe życie było jednym nieprzerwanym pasem nieszczęść i drogą przez mękę. Marzymy o wszystkim – od zmiany diety do tego, aby szef w pracy się wreszcie od nas odczepił. Bardziej naiwni (lub zdesperowani, jak kto woli) po raz kolejny zapewniają, że już teraz nie zapalą fajeczki albo postarają się żyć bez tego piwka, od którego brzuszek przecież tak szybko rośnie, a które tak smakuje po całym dniu w pracy. To nic, że kosztuje już ponad pięć funciaków w pubie, smak jest najważniejszy. Teraz to tylko przy super okazji, a jakże, przecież skoro jedni potrafią nie pić, nam też się uda. Inni już zabierają się za malowanie mieszkania. Przed rokiem w modzie były pastele, teraz wszyscy malują na biało. Czy więc koniecznie my też musimy? Za zimno teraz na malowanie? Dobrze, poczekamy do wiosny… Jeszcze co ambitniejsi przypominają sobie o tym, co im nie wyszło rok wcześniej. Na liście króluje podobno siłownia. W końcu w styczniu najlepiej wrócić do ćwiczeń, wierząc, że do lata

będzie się miało idealną sylwetkę. To nic, że rok temu nie wyszło. To był przecież taki ciężki rok. Ale teraz to co innego. Nie ma takiej możliwości, że nie wyjdzie. Wyjdzie i już. Zatrudnimy własnego trenera, który kasuje sporo za godzinę, ale znacznie skróci naszą drogę przez mękę. Jak nam nie wyjdzie, zawsze będzie na kogo zwalić. Nie bez znaczenia jest dietetyczka. Co prawda, za nas nie ugotuje, ale już wyrzuciła niemal wszystko z naszej lodówki. I pogroziła palcem, że jemy tyle przetwarzanej żywności. Marzymy, myślimy i zapewniamy znajomych o tym, jak bardzo jesteśmy w tym roku zmobilizowani. Jest w nas przecież tyle energii, że udać się musi. Nam przecież nie może się nie udać. Ja mam tylko jedno noworoczne postanowienie. Obiecałem sobie, że jak mi coś w tym roku nie wyjdzie, to też będę się z tego cieszył. Tak samo, jakby wyszło. Albo i bardziej. Lepiej bowiem żałować tego, że nie wyszło, niż że się nie próbowało. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

V. Valdi


|17

nowy czas |01 (219) 2016

Cywilizacja praktykujących nihilistów

Ewa Stepan

W

śród kartek z życzeniami świątecznymi pojawiła się zaskakująca grafika: no hate na czerwonym serduszku otoczonym flagami 47 państw. Zwykle kartki pozbawione wyraźnego religijnego przekazu dotyczą podstawowych wartości, jak pokój i miłość, promując pozytywne postawy. To już do tego doszło? – pomyślałam, spojrzawszy na tę kartkę. Przypomniały mi się słowa Salmana Rushdiego, że żyjemy in a culture of offendedness. Zwykle definiujemy siebie przez to, co kochamy, czyli nasze rodziny, naszych przyjaciół, znajomych, nasze wspólnoty. Budujemy tożsamość na pozytywach. Składamy sobie życzenia naj..., naj..., spokoju, pokoju i miłości do bliźniego, podejmujemy noworoczne rezolucje, by być lepszym. Tymczasem, jak się okazuje, coraz częściej określamy siebie przez negatywy: tego nie lubię, to głupie, to mnie wkurza. Rushdie kiedyś skonkludwał: „W dzisiejszych czasach, jeśli nic cię nie wkurza, to kim jesteś?”. Puszczamy like lub hate bez rzeczowej dyskusji, bo na nią nie ma miejsca lub czasu. Portale społecznościowe zieją nienawiścią. Młodzież łączy się w grupy i gangi nie za czymś lub kimś, ale przeciw. Nienawiść po cichu wkradła się w nasze życie jakby niezauważona, w dużej mierze poprzez internet oplotła nas swoimi mackami i stała się powszechna. Podobno wystarczy odrzucić zło i świat będzie lepszy. To niby oczywiste, tyle że skomplikowane. Zło przybiera wiele form, wiele twarzy, staje się niewidzialne i wszechobecne. Paradoksalnie, bardzo byśmy chcieli żyć w krainie Imagine Johna Lenona, ale to jakoś niemożliwe, przynajmniej nie na tym świecie. Co

zatem możemy robić, by ten świat był lepszy? Walczyć z nienawiścią? Ale jak walczyć z nienawiścią bez zrozumienia jej źródeł? Żyjemy w świecie bardzo fragmentarycznym, podzielonym, niepewnym jutra, zagubionym, wśród masowej dezinformacji, zastraszania, w dużej mierze zdezorientowani i przestraszeni. Taki koktail to wspaniała pożywka dla nienawiści. Dziś opinia publiczna wydaje się chaosem przesądów, dezinformacji i uprzedzeń. Oprócz internetu za taką sytuację są odpowiedzialne także media działające w imię interesów różnych grup politycznych i biznesowych. Rola mediów w procesach pokojowych, w patrzeniu władzy na ręce, w walce o prawa człowieka czy sprawiedliwość jest nie do przecenienia. Wiadomo jednak, że teoretycznie niezależne media, publiczne czy prywatne, są poddatne na manipulacje, bo przecięż „kto płaci, ten wymaga”. W sferze wolności słowa, jednego z podstawowych elementów demokracji, coraz więcej pojawia się czarnych dziur, a dziennikarskie sumienie bywa przeliczane na siłę nabywczą i personalne zyski. Niekompetencja dziennikarska, zaniedbania, źle podana informacja, w złym czasie (np. wykluczenie zamachu w dwie godziny po katastrofie smoleńskiej), dezinformacja bądź celowe sterowanie informacją niesprawdzoną i nieprawdziwą (np. ziemia przekopana do metra w dół w Smoleńsku; tysiące matek z dziećmi wśród emigrantów starających przedostać się na Węgry) obniża wiarygodność zródła tej informacji. Rodzą się pytania, oskarżenia o manipulację i powstają teorie konspiracyjne. Liczba i jakość tych teorii przeradza się w „niewypowiedzianą prawdę”. A to nie budzi pozytywnych emocji i koło się zamyka. Obecna kultura pozwala także wybierać informacje tylko ze źródeł, które nam odpowiadają, zapewniają bezpieczny kącik własnych prawd. To znacznie wzmacnia uprzedzenia i sprzyja podniesieniu poziomu nienawiści. Obrzucanie obraźliwymi epitetami tych, którzy mogą myśleć inaczej, stało się powszechne. W sieci czy pomiędzy znajomymi porozumiewającymi się e-mailami można zaobserwować zjawisko wypierania informacji niewygodnych. Nie chcemy oglądać zdjęć świadczących o agresywnych zachowaniach muzułmańskich imigrantów. Nie chcemy myśleć o konsekwencjach tej ogromnej fali zdesperowanych młodych mężczyzn szukających szczęścia w Europie. A te konsekwencje stają się coraz bardziej widoczne. Gwałty, przemoc, żądania, bark chęci integracji rodzą strach. Tymczasem właśnie strach jest jednym z podstawowych pożywek nienawiści. Wspomniana kartka świąteczna powstała w ramach programu Rady Europy No Hate Speach Movement (w Polsce pod hasłem Bez nienawiści) realizowanego przez 22 miesiące w 38 krajach Europy (między innymi bez Anglii i Holandii) ze środków Norweskiego Mechanizmu Finansowego i Fundacji Georga Sorosza. Patrząc na tę kartkę i myśląc o dzisiejszym świecie, uzmysłowiłam sobie, że jeśli walczymy pod hasłem No Hate, to epoka promująca Peace and Love odeszła do historii, niewiele osiągnąwszy. Już nie musimy kochać ludzi. Pokoju na świecie i tak nie ma i nikt nie wierzy w to, że jest możliwy, więc będzie dobrze, jeśli tylko nie będziemy się nienawidzić. Ale czy to możliwe? Tymczasem cywilizacja praktykujących nihilistów kwitnie. I nie zapobiegną temu zaprogramowane akcje „mobilizacji ludzi do wspólnego działania, by zapewnić przestrzeganie praw człowieka również w sieci”.

Łowiczanka zaprasza na smaczny obiad Set Menu: poniedziałek – piątek £12.00 sobota – niedziela £16.00

Godziny otwarcia: PONIEDZIAŁEK: 18.30-23.00 WTOREK – PIĄTEK: 12.30-15.30; 18.30-23.00 SOBOTA: 12.30-15.30; 18.30-01.00 NIEDZIELA : 12.30 -21.00

Restauracja Łowiczanka POSK, 1 piętro 238-246 King Street London W6 0RF TEL: 0208 741 3225 Organizujemy: wesela, chrzty, komunie, konferencje, catering, urodziny i inne imprezy okolicznosciowe.


18| listy do i od redakcj

Pewna informacja Szanowna Redakcjo, jako osoba wspopracujaca z mediami, oraz wzrastajacymi w nich błędnymi informacjami o kandydaturze Jana Żylińskiego na burmistrza Londynu poczowam się do obowązku podzielenia się z Państwem fragmentami listu napisanego przez przedstawicielkę Fundacji Książat Lubomiskich Pozdrawiam serdecznie ReNAtA KLiMeK W naszej opinii powinni Państwo posiadać i doskonale znać szczegółowe dane informacyjne dotyczące osoby Pana Jana Żylińskiego, a zwłaszcza pewnej informacji dotyczącej faktycznej tytulatury książęcej Pana Jana Żylińskiego. Jak wynika z oficjalnych i dobrze nam znanych źródeł (m. in. Almanach Gotajski) nigdy rodzina Żylińskich nie posiadała prawa do użytkowania tytułu książęcego. zwracamy Państwu uwagę na tę okoliczność i jednocześnie stanowczo przestrzegamy przed współpracą z osobą, która podważając i godząc w tradycję polską,

01 (219) 2016 | nowy czas

zasłużonych rodów arystokracji polskiej, bezprawnie uzurpuje tytuł książęcy! to bardzo nieuczciwa i niemoralna praktyka stosowana przez Pana Jana Żylińskiego. Proszę nas nie zrozumieć źle, ale mając na uwadze Państwa dobro, zdecydowanie sugerujemy na przyszłość dokładną weryfikację osób, z którymi Państwo nawiązują współpracę, gdyż może to doprowadzić do pogorszenia Państwa wizerunku i narazić na trudności ze względu na współpracę z osobą, która bezprawnie używa tytulatury książęcej. Nasza Fundacja Książąt Lubomirskich, doskonale znająca, współpracująca i zaprzyjaźniona z wieloma rodami arystokracji polskiej i nie tylko, czuje się mocno dotknięta faktem bezprawnego użytkowania tytułu książęcego przez Pana Jana Żylińskiego. Jednym z celów statutowych Fundacji Książąt Lubomirskich jest integracja środowiska historycznych rodów arystokracji polskiej i rzecznictwo interesów środowisk zasłużonych dla Polski rodzin. W związku z tym, nasza fundacja poczuwa się, zgodnie z obywatelskim obowiązkiem, do przeciwdziałania tak niemoralnym praktykom. Fundacja Książąt Lubomirskich zaprzyjaźniona od wielu lat z Fundacją Księcia Karola, będzie zobowiązana do poinformowania opinię publiczną, w tym osobiście Księcia Karola, o bezprawnie uzurpującym tytuł książęcy – Panu Janie Żylińskim z poważaniem, Monika Kubik Fundacja Książąt Lubomirskich Ul. Kazimierzowska 81/1 02-518 Warszawa tel. kom.: 882-005-033 e-mail: m.kubik@fundacjaksiazatlubomirskich.pl

Szczęść Boże Drodzy Państwo. Przede wszystkim gratuluję wysokiego poziomu Państwa pisma! Dopiero niedawno wpadło mi w rękę i byłem pod ogromnym wrażeniem! Prawdziwy powiew świeżości i „trzy stadiony do przodu” w porównaniu z innymi publikacjami polonijnymi w Wielkiej Brytanii. A że jeszcze, jeśli dobrze rozumiem, jest bezpłatne, to już tym bardziej wielka sztuka i marketingowa sprawność. W każdym razie, gdybyście Państwo mogli nam podrzucać paczkę, to chętnie będziemy udostępniać „Nowy Czas” wiernym naszej parafii. Pozdrawiamy i mamy nadzieję na długą i owocną współpracę. +:) Adam Juchnowicz SJ Our Lady of Mercy Chapel

O „Nowym Czasie” w Krakowie Szanowna Redakcjo, chciałbym się z Wami podzielić informacją, że w środę 9 grudnia obroniłem na Uniwersytecie Jagiellońskim doktorat na temat Rytmy życia, rytmy śmierci. Czas i pamięć w powieściach Wiesława Myśliwskiego. Promotor, prof. Maciej Urbanowski, przedstawiając mnie, powiedział, że między innymi publikowałem w londyńskim „Nowym Czasie, zatem po części przyczyniliście się do tego sukcesu, za co Wam z tego miejsca pragnę podziękować. Oprócz tego okazało się, że prof. Wojciech Ligęza z Katedry Historii Literatury Polskiej UJ, który był jednym z recenzentów pracy, również Was zna. Pozdrawiam serdecznie, MiCHAł PiętNieWiCz

Trials of Hope

Sprostowanie Od redakcji: Przepraszamy Pana zbigniewa Mieczkowskiego za znieksztalcenie zdania w jego artykule poświęconym pamięci Colona Czosnowskiego (nr 218/215, str.), który urodził się na Kresach w majątku nazwanym Obory, a nie – jak napisaliśmy – w Oborach na Mazowszu. Błąd pojawił się też w nazwisku rodu Heydów, za co Autora i Czytelników przepraszamy.

Professor Norman Davies launched his new book, Trail of Hope, detailing the extraordinary journey of the Polish ii Corps through WWii, to a crowded hall at the Polish embassy on 17 November. He immediately gained favour from the audience by objecting to the non-original place names on a map showing the annexing of Poland, where the place names had been changed to the Russian versions, eliciting scattered applause.

Media niemieckie krzyczą o zamachu na wolność w Polsce. Polscy dziennikarze zatrudnieni przez niemieckie koncerny, które są właścicielami ponad 80 proc. polskich mediów jeżdżą do swych mocodawców na skargę. Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Bartosz Wieleński w swoim artykule w „Sueddeutsche Zeitung” wzywa Niemców, by nie milczeli wobec tego, co się wyprawia w naszym kraju. Volker Kauder, szef klubu CDU/CSU w niemieckim Bundestagu otwarcie domaga się sankcji wobec Polski. Objęcie Polski nadzorem Komisji Europejskiej zaproponował na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” niemiecki komisarz unijny ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa Guenter Oettinger. Jean-Claude Juncker podjął decyzję o debacie na temat praworządności w naszym kraju na forum Komisji Europejskiej. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz krzyczy, że wydarzenia w Polsce „mają charakter zamachu stanu”. A tymczasem u Pań Premierek serdeczność i zgodność, nawet w ubiorze. Może więc polsko-niemieckie relacje i nasze wolności demokratyczne nie są aż tak bardzo zagrożone, czego histerycznie obawiają się liczni niemieccy funkcjonariusze i polscy donosiciele?


listy do i od redakcji |19

nowy czas |01 (219) 2016

As a British-born man of Polish ancestry, I have an Anglo-centric view of Polish history. So while familiar with the narrative of oppression and indefatigable Polish resistance under two totalitarian regimes, I haven’t had the exposure to this sort of history, of Polish activities beyond the borders of Poland itself, beyond the effort of maintaining its own identity as a country. There are details which won’t surprise anybody familiar with the Polish temperament, such as General Anders’ refusal to structure his newly-formed army according to the wishes of the Soviets; but details such as the fact that these soldiers were the only ever large group of former Soviet prisoners to leave Soviet territory with permission from the very top was new information. Professor Davies’ talk also revealed some other surprising details, such as the existence, even now, of Polish communities as far-flung as Kazakhstan, which stem from this arduous trek, and also of Britain’s reluctance to take in the fourteen thousand – out of one hundred and twenty thousand who set out – returnees from the war, even though many of them had no place they could consider home, following Soviet encroachment onto Polish territory. Throughout his talk, Norman Davies’ obvious empathy – the working title of the book was Legions of a Lost World – and admiration for the Polish war effort, and his obvious affinity for the country, gave a certain idea of why and how he has built up such considerable credit as a historian of note, and also why the audience in that embassy hall received him with the respect and deference that they did. MATEUSZ FENrYCH

do tej pory niewyjaśniona sprawa tragedii smoleńskiej. To tylko przykład. Korupcja, machlojki różnego rodzaju, oszustwa, brak szacunku i dbałości o dobre funkcjonowanie kraju, często wręcz lekceważenie interesów zwykłego człowieka – to właśnie przyczyniło się do przegranej PO, bo Tusk uciekł do Brukseli, jak szczur z płonącego statku. Freedom and prosperity linked with European identity są tylko rezultatem stanu naturalnego, jakim jest bycie krajem europejskim, a nie jakiejś specjalnej łaski, którą Europa Zachodnia obdarzyła swoją wschodnią część. Polska jest krajem ubogim i nieuporządkowanym, ze słabo rozwiniętą demokracją, słabym zarządzaniem i słabo rozwiniętym poczuciem wspólnego dobra. Kto żyje w Polsce, wie o tym lepiej niż my emigranci. W tej sytuacji przyjęcie narzuconej przez Niemcy określonej liczby imigrantów muzułmańskich z całym szeregiem związanych z tym konsekwencji ekonomiczno-społecznych jest naturalnie propozycją budzącą niepokój, jeśli nie wręcz wzburzenie. Przegrana PO jest reakcją społeczeństwa na to, co dzieje się wewnątrz kraju, a nie na Europę. I tu zaczyna się polska tragedia: Nihil novi. Ani to, ani Liberum veto niczego tego narodu nie nauczyły. Nic, żadnej nauki, żadnej analizy, żadnych wniosków wyciągniętych z nauki historii. Niestety miał rację Piłsudski, który jak najgorszą miał opinię o Polakach i ich samostanowieniu, a raczej samorządzeniu. Ale czy wiedzą nad czym rozpaczał i co doprowadzało go do szału? Nie, bo nie chcą wiedzieć, bo to niewygodne, bo paw nie chce wiedzieć, że nie śpiew z gardła mu się dobywa, lecz skrzek przeraźliwy, od którego uszy bolą. Jakie to wszystko straszne i smutne. Z poważaniem M. PIÓrO

Użycie zwrotu „po cudownym ocaleniu” sprowokowało mnie do uzupełnienia faktów z jego życiorysu, które przyczyniły się do tego „ocalenia”. Życie każdego człowieka pełne jest nagłych zwrotów i niespodziewanych zdarzeń, które decydują o naszym losie. Czy można to nazwać przeznaczeniem? Przykładem takiego nagłych zwrotów może być życie Szymona Zaremby, uratowanego dzięki brytyjskiej misji Freston. Misja Freston była pomysłem SOE (Special Operation Executive). Była to organizacja o charakterze dywersyjnym, powołana w 1940 roku przez Winstona Churchilla do koordynacji akcji sabotażowych w krajach okupowanych przez Niemcy. Celem misji miało być sprawdzenie możliwości współpracy AK z sowieckimi partyzantami i wybadanie konkretnych zamiarów Moskwy co do przyszłości XXI Polski; również zapobieganie ewentualnym antypolskim akcjom Sowietów. Misja Freston, po długotrwałych konsultacjach pomiędzy Churchillem, Edenem i Ministerstwem Spraw Zagranicznych dopiero jesienią 1944 roku odleciała do Włoch, skąd wysyłane były wszystkie desanty do Polski. Moskwa została poinformowana o zamiarze wysłania do Polski misji z pięcioma oficerami. Jednym z nich był kapitan Anthony Curie, w rzeczywistości por. Antoni Pospieszalski (późniejszy wieloletni pracownik Polskiej Sekcji radia BBC). Dowódcą był płk Hudson.

ciąg dalszy > 20

z rodzinnego albumu

Paw nie chce wiedzieć Jeszcze o Szymonie Zarembie Szanowna redakcjo Wydaje mi się, a raczej jestem tego pewna, że wyniki ostatnich wyborów w Polsce są wyrazem powszechnego zniecierpliwienia i niezadowolenia z tego, co działo się w Polsce w czasie ostatnich dwóch kadencji rządów PO. To jest reakcja na to, co dzieje się wewnątrz kraju, m.in. nierozwiązana i

Wspomnienie Krystyny Cywińskiej o znanej postaci życia emigracyjnego Szymonie Zarembie w październikowym wydaniu Nowego Czasu (nr 217/2015) podkreślało przede wszystkim jego aktywność społeczno-polityczną w Londynie. Jego działalność w Polsce pokazana była w skrócie.

List biskupa Wiesława Meringa do przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza Wielce Szanowny Pan Martin Schulz, MdEP Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Willy-Brandt-Ring 1 D-52477 Alsdorf Deutschland – Niemcy L.dz. 630/2015/Bp Z wielkim zdumieniem i oburzeniem przeczytałem Pańską opinię o „zamachu stanu” w Polsce. Naprawdę znam mój Kraj lepiej niż Pan: żyję w mojej Ojczyźnie już 70 lat; zapewniam Pana, że wybory Pana Prezydenta i nowego Rządu w Polsce nie są dowodem braku demokracji. Wybory ukazały, że większość zwykłych obywateli mojego kraju chce zmiany. Problem w tym, że ci, którzy mieli dotąd władzę, na tej decycji tracą; nie chcą się zatem poddać werdyktowi wyborów i wykorzystują dla swoich interesów także Parlament Europejski. Parlament, pod Pańskim kierownictwem, zajęty jest na pewno bardzo ważnymi sprawami, m.in. długością płomienia świec i ilością wody w spłuczce. Nie ma dziś w Brukseli polityków wysokiej klasy, czyli ludzi poszukujących dobra wspólnego społeczeństw tworzących Unię Europejską. Poprawność polityczna idąca w parze z małostkowością nie sprzyja mądrości. Szkoda, że – jak to kiedyś mówił pan Chirac – także „Pan stracił okazję, by siedzieć cicho”. Wiem, że nie zmieni Pan swego stanowiska i Polaków nie przeprosi. Trzeba wielkości, by uznać swój błąd. Dlatego w „zimowe święta” (tak przecież nazywacie Boże Narodzenie) życzę Panu rozwagi, mądrości i wyobraźni. + Wiesław Mering Biskup Włocławski

Współpracownik „Nowego Czasu” Wojciech Antoni Sobczyński (z lewej) na uroczystym wręczeniu dyplomu magisterskiego Ewie Lilianie Sobczyk na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, 4 grudnia 2015. Opiekunem pracy magisterskiej był prof. dr hab. Jan Wiktor Sienkiewicz z Katedry Historii Sztuki i Kultury. Praca zatytułowana Za drzwiami pracowni przy Whitehorse Mews dotyczyła twórczości rzeźbiarskiej Wojciecha Antoniego Sobczyńskiego.


20| listy do i od redakcji

Z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych i komplikacji z uzupełnieniem ekwipunku desant do Polski mógł być zrealizowany dopiero pod koniec 1944 roku. Zrzuconych zostało tylko czterech oficerów, gdyż piąty, wymieniony w nocie wysłanej do moskwy, z powodu choroby nie odleciał. Spotkanie z gen. Okulickim, dowódcą AK nastąpiło w okolicach częstochowy. generał wyraził obawy w związku z wrogim nastawieniem Sowietów wobec Polaków. W celu ułatwienia poruszania się po Polsce członkom misji przydzielono dwóch oficerów AK. Jednym z nich był właśnie Szymon Zaremba (pseudonim Jerzy). miał on już za sobą kilka spektakularnych wyczynów (?) w walkach z Niemcami. Był już więziony i skazany na śmierć. Dzięki interwencji księcia Druckiego-Lubeckiego, ożenionego z księżniczką niemiecką, został uwolniony, ale już następnego dnia Niemcy go poszukiwali. Zaremba towarzyszył członkom misji w ich wędrówkach, chroniąc ich parokrotnie przed zetknięciem z oddziałami niemieckimi. Raz nawet znaleźli się w majątku jego siostry, której uroda i gościnność zachwyciła Brytyjczyków. Pewnym zgrzytem było wzniesienie przez płk. Hudsona toastu za Stalina, jako brytyjskiego alianta w tej wojnie. Kontakty z partyzantami sowieckimi nie zawsze były przyjazne. Zdarzyło się, że członków misji wzięto za szpiegów niemieckich i uwięziono. Ostry protest płk. Hudsona domagającego się natychmiastowego kontaktu z moskwą odniósł skutek i misja mogła odlecieć, zabierając Szymona Zarembę w miejsce nieobecnego, piątego oficera, którego nazwisko widniało na przesłanej moskwie uprzednio liście. umieszczeni zostali w Brytyjskiej misji Wojskowej. Jej ówczesny komendant nie był przyjaźnie nastawiony do Polski i nosił się z zamiarem wydania Zaremby władzom sowieckim. Rosjanie wykryli jednak narodowość Zaremby i po raz drugi jego życie było zagrożone. misja Freston odleciała via Baku do Kairu bez Zaremby. Ale znowu los okazał się dla niego łaskawy. Nowy komendant Brytyjskiej misji Wojskowej dołożył wszelkich starań, by pomoc Zarembie w uzyskaniu nowych dokumentów tożsamości i odlot z ambasadorem brytyjskim 8 września 1945 roku. Zaremba wylądował na lotnisku w croydon i w Londynie mieszkał aż do śmierci w 2015 roku. Z powazaniem WALERIA SAWIcKA

01 (219) 2016 | nowy czas

Dębno. Dębnowski strój ludowy, oryginalny i niepowtarzalny ma dobrą opinię etnografów. Przy przedstawianiu kapeli podczas występu w Sali malinowej wiele zapytań wzbudziła informacja, że przyjechaliśmy z gminy, gdzie wydobywa się prawie 50 proc. polskiego wydobycia ropy. Niniejszym informuję, że w 1993 roku doszło do najbardziej spektakularnego wydarzenia w historii polskiego górnictwa naftowego. Było nim odkrycie największego w Polsce złoża ropy naftowej i 7,65 mld metrów sześciennych gazu, zlokalizowanego na terenie gminy Dębno. Kopalnia Ropy Naftowej i gazu Ziemnego Dębno eksploatuje 32 odwierty, pozyskując dziennie około 1 mln metrów sześciennych gazu ziemnego, 1150 ton ropy naftowej, 55 ton LPg oraz 65 ton siarki płynnej. Ropa kierowana jest poprzez ekspedycję kolejową do krajowych rafinerii, a jego część eksportowana rurociągiem „Przyjaźń”. gmina Dębno (21 tys. mieszkańców) leży na południu Województwa Zachodniopomorskiego, 100 km od Szczecina i 80 km od Berlina. W 57 proc. pokryta jest pięknymi, zdrowymi lasami, z kilkunastoma jeziorami i dwoma spływnymi rzekami, dostarczającymi wiele atrakcji uczestnikom spływów kajakowych. Dębno od ponad 50 lat jest „Stolicą Polskiego maratonu”, ma też duże szczęście do zaradnych, mądrych gospodarzy, dzięki nim i pracowitości mieszkańców w rankingach ogólnopolskich jest postrzegana jako wyróżniająca się gmina. W sąsiedztwie znajduje się kaplica Templariuszy, unikalny przykład budownictwa zakonnego z XIII wieku, pozostałość komandorii Templariuszy wraz z zespołem malowideł z XIV wieku ufundowanych przez Joanitów. Na terenie naszej gminy w 1758 roku odbyła się najkrwawsza bitwa Wojny Siedmioletniej, Bitwa pod Sarbinowem. Zginęło wówczas łącznie 30 tys. żołnierzy pruskiego króla Wiliama Fermona. Z tych terenów w 1945 roku w kwietniu ruszyło ostatecznie natarcie na Berlin. Zapraszam do odwiedzenia naszej gminy i bliższego poznania jej walorów. Panie Redaktorze, z wielkim zaciekawienie przeczytałem „Nowy czas” nr 08/217/2015. chciałem poznać Wasze sprawy, poznać czym żyją rodacy na obczyźnie. Wdzięczny jestem Pani Alinie Janinie Bytniewskiej za to, że podzieliła się ze mną tym czasopismem. Za pośrednictwem Waszej gazety pragnę podziękować Zarządowi Zrzeszenia Nauczycielstwa Polskiego za granicą na czele z Panią Ireną grocholewską, Księdzu Proboszczowi mar-

kowi Reczkowi i organistce z parafii Św. Andrzeja Boboli, a także wielu Polakom spotkanym w Londynie. Szczególne podziękowania kieruję do rodziny marii i Józefa Olszewskich z dzielnicy Palmers green za gościnę: noclegi, wyżywienie i rodzinną atmosferę. Niech matka Boska Kozielska ma Was wszystkich w opiece. mały, a równocześnie Wielki Bóg, który zszedł na Ziemię niech przyniesie pokój dla świata i spokój dla naszych rodzin, a obfitość Jego darów i łask spłyną na Was i towarzyszą na wszystkie dni Nowego Roku. Z wyrazami szacunku EDmuND ZIOłA Kierownik kapeli „Dębniacy”

Liczy się dobro Polski Szanowna Redakcjo, z okazji Nowego 2016 Roku, w który właśnie weszliśmy, życzę sobie i wszystkim Polakom dużo zdrowia i szczęścia w życiu osobistym, a tym, którzy jeszcze pracują – także sukcesów w życiu zawodowym. W tych gorących czasach życzę nam wszystkim szukania zgody, zasypywania podziałów. Dajemy się zwodzić mediom, ulegamy medialnej histerii, podzielono nas Polaków, wykopano rowy, które często przebiegają wewnątrz jednej rodziny!!! Kłócimy się zacietrzewieni o sprawy tak naprawdę niedotyczące nas, szarych obywateli. To nie demokracja jest zagrożona, to zagrożone są interesy określonej grupy ludzi z poprzedniego układu politycznego i biznesowego. Dla tych ludzi rzeczywiście kończy się czas „kręcenia lodów” i trzeba będzie odpowiedzieć za szkody wyrządzone krajowej gospodarce. I co może mnie obchodzić los i utrata „konfitur” komunistycznych profesorów okopanych w – powołanym przez generała Jaruzelskiego w stanie wojennym – Trybunale Konstytucyjnym!? A właśnie dla tych spraw wyprowadza się ogłupionych ludzi na ulice Polski. Otrząśnijmy się z tego, otwórzmy oczy i dostrzeżmy, gdzie jest prawdziwy interes narodu polskiego.Nie dawajmy się podpuszczać i wyprowadzać na ulice w interesie przegranych polityków. Dla nas, szarych obywateli, liczy się dobro Polski i szczęście Narodu i proszę Boga, by to się zrealizowało dla dobra społecznego Polaków.

„Dębniacy” z Dębna w Londynie Wielce Szanowny Panie Redaktorze. 18 września 2015 roku wraz z Kapelą „Dębniacy” uczestniczyłem w uroczystych obchodach Dnia Nauczyciela organizowanych przez Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego za granicą w Londynie. Jestem pod wrażeniem sprawności organizacji Prezes Ireny grocholewskiej i Zarządu Zrzeszenia oraz różnorodności form działania ZNPZ dla środowiska polskiego w Anglii, szczególnie pomocy nauczycielom i szkołom przedmiotów ojczystych. Serdecznie dziękujemy za umożliwienie nam uczestnictwa w programie uroczystości: w mszy św. w kościele św. Andrzeja Boboli i w akademii w Sali malinowej POSK-u. Kapela „Dębniacy” z Dębna (woj. Zachodniopomorskie) składa się w 80 proc. z nauczycieli w większości już emerytów, członków ZNP obchodzącego właśnie w tym roku 110 rocznicę istnienia. Jako kapela działamy sześć lat kultywując folklor polski, zachodniopomorski i muzykę ludową z Dębna i okolic. Naszą ideą jest tworzenie repertuaru i przybliżanie odbiorcy elementów polskiego folkloru w formie stylizowanej, zbliżonej do autentycznej oraz tworzenie regionalnego produktu ludowego. Stroje, w jakich występuje kapela, zostały wytworzone specjalnie na jej potrzeby, w każdym elemencie nawiązują do największych walorów i skarbów gminy

Kapela „Dębniacy” z Dębna w Sali Malinowej POSK-u w Londynie

BOguSłAW HOmIcKI


nowy czas |01 (219) 2016

Święte Drzwi

Agnieszka Zakrzewicz

Z

godnie z opisem podanym w 1450 roku przez Jana Rucellai z Viterbo to papież Marcin V w 1423 roku po raz pierwszy w historii lat jubileuszowych otworzył Święte Drzwi w Bazylice św. Jana na Lateranie. W tym czasie Jubileusz zwyczajny był celebrowany co trzydzieści trzy lata. Otwarcie Świętych Drzwi w bazylice watykańskiej miało miejsce po raz pierwszy w Boże Narodzenie 1499 roku i była to jeszcze stara bazylika konstantyńska. Z tej okazji papież Aleksander VI zdecydował, że tak zwane Święte Wrota lub Święte Bramy będą otwierane nie tylko w Bazylice św. Piotra i w Bazylice św. Jana na Lateranie (która wcześniej była siedzibą głowy Kościoła katolickiego), ale również̇ w dwóch innych bazylikach rzymskich: Najświętszej Maryi Panny i św. Pawła za Murami.

czas przeszły niedokonany |21

W rzeczywistości trudno mówić o... bramie w przypadku starej bazyliki konstantyńskiej; chodziło najprawdopodobniej o małe drewniane drzwi służbowe, po lewej stronie fasady, które w nowej świątyni rozbudowano i przekształcono w Święte Drzwi w miejscu, gdzie znajdują się obecnie (po wejściu do bazyliki – to te ostatnie po prawej stronie). Wiązało się to ze zniszczeniem znajdującej się wewnątrz bazyliki kaplicy ozdobionej mozaikami i poświęconej Matce Bożej przez papież Jana VII. Aleksander VI chciał też, żeby uroczysta liturgia Roku Świętego została dobrze określona ze względu na jej doniosłe znaczenie. Ustalenie obrzędów powierzono słynnemu ówcześnie mistrzowi ceremonii papieskich Janowi Burchardowi ze Strasburga i biskupowi połączonych diecezji Civita Castellana i Orte. W Roku Jubileuszowym 1500 Święte Wrota zostały otwarte w Wigilię Bożego Narodzenia 1499 ̨te w uroczystość Objawienia Pańskiego w roku i zamknie 1501 roku. Rytuał przygotowany przez Burcharda i zatwierdzony przez papieża Aleksandra VI – z wyjątkiem kilku drobnych zmian wprowadzonych w 1525 roku przez mistrza ceremonii Biagio da Cesena – stosowano podczas obchodów wszystkich kolejnych lat jubileuszowych. Sekwencja obrzędów rytualnych w XVI wieku była następująca: podczas „otwarcia” papież przechodził z Pałacu Apostolskiego wraz z kardynałami do Kaplicy Sykstyńskiej, by dokonać uroczystego wysłania kardynałów legatów na otwarcie Świętych Drzwi w pozostałych bazylikach rzymskich. Następnie procesja papieska, której towarzyszył śpiew modlitewny Iubilate Deo lub Hymn do Ducha Świętego, udawała się do atrium watykańskiego. Po odmówieniu modlitwy Deus qui per Moysem papież wypowiadając głośno słowa Aperite mihi portas iustitiae, uderzał srebrnym młotem trzy razy w mur wzniesiony po zewnętrznej stronie Świętej Bramy. Po czym wracał na swoje miejsce w orszaku, aby umożliwić murarzom całkowite wyburzenie ściany zewnętrznej i wewnętrznej. Po otwarciu watykańskich wrót jubileuszowych Ojciec Święty klękał w nich, a następnie przechodził przez nie jako pierwszy, aby poprowadzić uroczystą procesję ołtarza bazyliki, gdzie celebrowano nieszpory. Kronikarz Jubileuszu 1423 roku L. Bargellini pisał, że ludzie łapią locie kawałki cegieł i gruzu, które odpryskuja ̨ podczas burzenia drzwi, i zabierają je do domu jak relikwie. W czasie „zamknięcia” zwierzchnik Kościoła katolickiego opuszczał bazylikę jako ostatni przekraczając Święte Drzwi. Potem błogosławił kamienie i cegły służące do wzniesienia muru, brał do ręki murarską kielnię i rzucając cement na próg, ustawiał na nim trzy pierwsze cegły z wyrytym własnym imieniem oraz urnę zawierającą mety jubileuszowe. Chór śpiewał hymn Caelestis Urbi Ierusalem, podczas gdy robotnicy kończyli stawianie przedniej i tylnej ściany, za którymi skrywały się Święte Wrota aż do następnego Jubileuszu. W tym czasie Ojciec Święty udzielał apostolskiego błogosławieństwa miastu i światu (Urbi et Orbi). Od 1500 do 1950 roku obrzędy jubileuszowe związane z otwarciem Świętych Drzwi pozostały praktycznie niezmienione. Aż do Roku Świętego 75 Święte Wrota zamurowywano zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz bazyliki; w dniu rozpoczęcia Jubileuszu każdy papież miał w re ̨ku młotek, którym uderzał trzy razy w mur zewnętrzny, po czym prace rozbiórkowe wykonywali robotnicy, aby Ojciec Święte mógł dalej prowadzić ceremonię. Niektórzy spadkobiercy kluczy Piotrowych traktowali swoją symboliczną pracę nazbyt dosłownie. Wciąż żywe są wspomnienia incydentu – i towarzyszących mu obaw – do którego doszło w Wigilię 1974 roku, gdy podczas otwierania zamurowanych wrót cement i okruchy muru posypały się na papieża Pawła VI. Do 1950 roku Święte Drzwi były wykonane z drewna – chowano je i zamykano na noc, gdy pielgrzymi nie mieli już wstępu do bazyliki, a wystawiano za dnia, by ułatwić przepływ pielgrzymów. Konkurs na rzeźbione drzwi z brązu wygrał włoski artysta Vico Consorti. Zdobią one bazylikę zaledwie od sześćdziesięciu pięciu lat. Grube mury skrywające przez lata Święte Drzwi symbo-

lizowały grzechy człowieka, które uniemożliwiają mu udział w Odkupieniu. Paweł VI postanowił przenieść punkt ciężkości z grzechu na przebaczenie – a więc ze ściany na drzwi – i zgodnie z jego wolą po zakończeniu obchodów Roku Jubileuszowego Święte Drzwi były zamurowywane już tylko od wewnątrz bazyliki. Zatem zaledwie od czterdziestu lat możemy podziwiać bazylice watykańskiej wspaniałą jubileuszową Świętą Bramę z brązu usytuowaną po lewej stronie atrium, na której zostały przedstawione sceny biblijne – od stworzenia świata, poprzez wygnanie z raju Adama i Ewy, przyjście Syna Bożego na świat, jego ukrzyżowanie, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Dzisiaj, aby otworzyć te drzwi zgodnie z obrządkiem liturgicznym, nie jest już potrzebny srebrny młot, a żeby je zamknąć papież nie musi używać murarskiej kielni. Mur wewnętrzny jednak pozostał, a jego ściany wykonane są z cegieł, w których zawsze zostaje wyryte imię papieża otwierającego i zamykającego dany Rok Święty. Zamurowany jest w nich także pergamin papieski i kilka monet przechowywanych w specjalnej urnie. Monety, które obecnie znajdują się za Świętymi Drzwiami przywołują dwudziesty trzeci rok pontyfikatu Jana Pawła II – to ostatni Jubileusz zwyczajny, który był obchodzony w 2000 roku. Choć zwyczajny, był to jednak bardzo szczególny Rok Święty. W bulli Incarnationis Misterium ogłaszającej Wielki Jubileusz papież Polak wspomniał o tym, że ludzkość po przekroczeniu Świętej Bramy w bazylice watykańskiej zostawia za sobą nie tylko wiek, ale i dwa tysiąclecia chrześcijaństwa. Jan Paweł II uprościł też obrządki jubileuszowe, pozwalając na wcześniejsze rozbicie muru, tak aby papież w dzień rozpoczęcia Jubileuszu mógł bez problemu i czekania otworzyć Święte Drzwi. Po jego zakończeniu mur z cegieł z wyrytym imieniem aktualnego papieża można wznieść później. W 2000 roku po raz pierwszy w historii lat świętych Jan Paweł II osobiście otworzył wszystkie cztery Święte Bramy bazylik rzymskich. Nowy spadkobierca kluczy Piotrowych oraz biskup Rzymu, przybyły z Ameryki Łacińskiej Franciszek, w trzecim tysiącleciu chrześcijaństwa otwierając nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia w Afryce, czyni po raz pierwszy gest naprawdę uniwersalny – otwiera Drzwi Watykanu na świat... 8 grudnia otworzył je w Watykanie inaugurując jednocześnie Rok Miłosierdzia. Drzwi Watykanu (Oficyna Wydawnicza, RW2010, Poznań 2015 – Ebook) to niezwykły przewodnik. Spacer po największej i najpiękniejszej świątyni chrześcijaństwa oraz po Muzeach Watykańskich, które są dumą naszej cywilizacji, historii i sztuki. Podróż po Watykanie w stylu Grand Tour – w jaką wyruszali dawniej młodzi arystokraci i intelektualiści europejscy, by dokształcić się i zdobyć wiedzę o kulturze oraz obyczajach. Ebook został wydany specjalnie z okazji nadzwyczajnego Roku Świętego – ogłoszonego przez papieża Franciszka jako Jubileusz Miłosierdzia. Przewodnik dla koneserów, bo pisany przez watykanistkę z pozycji krytyka i historyka sztuki. Agnieszka Zakrzewicz mieszka w Rzymie i pisze o Watykanie od dwudziestu lat.


22| nasze dziedzictwo

01 (219) 2016 | nowy czas

Now The Sunday Times sticks its oar into Fawley Court FAW L E Y C O U RT O L D B OY S

The alexithymic, Marians persist with their irreligious, mercenary theatre of the grotesque – the fiercely opposed, in huge parts unlawful sale of Fawley Court. Now The Sunday Times in a 3-page spread (25 October 2015), bizarrely sticks its oar into the bitter controversy.

I

n what can only be described as offensive, dis-informative, lazy journalism with some vulgar sales spiel thrown in, The Sunday Times informs its near one million readers that Aida Dellal Hersham, who is not Fawley Court’s owner, has also: “Oh, dug up a dead body” at Fawley Court. What, another exhumation? Should not both Thames Valley Police, and the Ministry of Justice be alerted over her actions? Ms Dellal, 55, divorcee, a displaced Iraqui Jew, of Iranian origin, brought up by Roman Catholic nuns, and an escapee refugee, fled Ayatollah Khomeini’s Teheran Islamic revolution in the 1980s, settling first in New York, (allegedly still her home today), and then moved to London. Now divorced, she was married – they have two children – to Monaco and Mayfair based successful property estate agent and TV celebrity Gary Hersham. Ms Dellal a co-defendant (with offshore company Cherrilow Ltd, purchasers of Fawley Court), in a 2011, contested £5m fee trial, exclaimed from the witness stand: “Do you realize how much I abhor being in the press ?” Well, fancy that, here she is today – in the press ! All three pages of her. True, her innocent coquettish charms, and keen dress sense have faded. The author, ‘a watching brief ’, met and spoke personally and quite regularly to the often tearful, and seemingly distressed Ms Dellal at her £5m fee trial in London’s Strand High Court of Justice. With her then boyfriend at her side, Patrick Sieff of the Marks & Spencers dynasty, she admitted quite openly that the trial was an ordeal, which she did not like, something not to her taste. Today, in the ‘press’, four years on, Ms Dellal is podgier on the face, more made up, and now unrecognizably, indeed unbelievably, kitted out in black leathers of matching tight trousers and even tighter zip jacket, her raven black hair (dyed ?), is elegantly draped over her leather-clad shoulders. All that is missing is the motorbike. Her seeming modesty now abandoned for two Sunday Times seductive shots, Ms Dellal entices Sunday Times readers, potential sponsors maybe, into a world of make believe, one which does not exist, or even begins to tell, the whole, true, very sad, tragic, story that lies behind “The Fawley Court Affair.” For over sixty years Polonia’s historic Fawley Court was a tranquil, peaceful idyll, much loved and visited by Poles from around the world. A unique heritage, it started life in 1952 as a highly successful Anglo-Polish grammar school, Divine Mercy College. It grew. It had a religious shrine, grotto, and three chapels, burial site, cemetery, with an educational cultural centre, and a very rare much visited Polish library, and an even rarer the excellent Father Józef Jarzębowski literary and military museum. Zielone Świątki, the summer Whitsun festival, attended annually for over fifty years by thousands, was the highlight of its religious and social calendar. Fawley Court was the jewel in the crown and proud property of Polish WW2 veterans, refugees and post war émigré Poles. They literally rebuilt Fawley Court with their bare hands. At the same time devoted brothers, such as Cze-

sław Banaszkiewicz, war heroes, tended and maintained the beautiful parkland. As they assimilated, and found roots in Britain, Fawley Court gave these displaced émigré Poles a sense of belonging. It was after all theirs, paid for entirely by their own money. It was HOME. That is until the subversive, iconoclast, mercenary new Marians arrived in the 1980s. Things got very strange. The suspect priest Adam Boniecki started talking about Fawley Court as a cash cow, which should serve Rome. (On what basis have the Marians today ‘donated’ £4million to the corrupt Vatican Bank, Rome?). It is known that Polish communist espionage had infiltrated the psyche and soul of Fawley Court. Suddenly in 1986, in midterm (!) the school closes. Two boys die in freak sporting accidents. There are problems with Marian priests guilty of child abuse and paedophilia. The Marians, usurp and pervert Fawley Court’s trust, and land title deeds. Very peculiar types such as Władysław Duda, now dead, helped in this activity, going on to promote a peculiar foreign language school. By 2007 the Marian ‘superior’ Paweł Naumowicz a trustee-priest living in Warsaw, with no first hand knowledge of Fawley Court, bizarrely exclaims in a four page letter that: ”It is time to ‘give Fawley Court back to the English’, (but) in return for over £20m.” What hypocritical piffle. It was not the Marian’s to give back to anyone, let alone get over £20m in the bargain. By 2008, as ever, property speculators, and ‘buyers’ were sniffing around Fawley Court. The secret price bidding, sealed envelopes process overseen by Marriots Estate Agents, Oxford was thrown out of the window. Richard Butler-Creagh gets in on the act obtaining an ‘exclusivity contract’. Later Cherrilow Ltd with Aida ‘Dellal’ Hersham come on board. They are offering silly

WHO Cares WINS 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD tel. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 email: mmalevski@hotmail.co.uk

monopoly money, £20m, £30m, and more for Fawley Court. Wild grandiose profit margins of £32m are bandied about. These offers of course are there only to be knocked down. Bizarrely everyone is penniless anyway! Or so it seems. (The Marians generously even allowed Butler-Creagh’s finance lending company, Mainstream Ltd to operate its offices from Fawley Court’s Grade One main building). The easy target, the money mad Marians are hell-bent on selling. But to whom ? Years of paradise, a wonderful dream is overnight turned into a nightmare. Widespread Polonia protests are turned into years of litigation. Despite extraordinary generous funding over six decades from émigré Poles for Fawley Court’s upkeep, the Marians were still grabbing donations exclusively earmarked for the Fawley Court UK charity registered museum which they had knowingly pillaged and packed off to their once bankrupted, now gold encrusted ‘Las Vegas’ style Basilica at Licheń, Poland. The corrosive effect of money leave its mark, particularly on the simpleton, but cunning new breed of Marians, who play the charity laws for all they are worth. To add insult to injury the recent spate of unnatural exhumations on Fawley Court’s Polish Roman Catholic cemetery defies belief. First there was the furtive ferrying out of the urns, human remains, from St Anne’s columbarium. This culminated in the Marians wrongly giving away Polonia’s privately subscribed columbarium to St Mary’s Church in Henley. Then we had the illicit Lower Bullingham digging up of Wituś Orłowski’s bones by Marian trustee-priest Wojciech Jasiński, (Witus’s gravestone was later desecrated, found flung and abandoned 4 miles away on the Oxford Road). Jasiński was himself prosecuted and faced trial at Worcester Crown Court. This episode was followed by the tortuous four year litigious exhumation process of Fawley Court’s founder Father Józef Jarzębowski. In March 2015 we heard of the secret exhumation, blatantly against his testamentary wishes, of Prince Stanisław Radziwiłł and his son Anthony from the crypt of St Annes Church, Fawley Court. This act is all the more distressing given that Grade Two Listed St Anne’s Church, a memorial, gift to his Mother from Prince Radziwiłł, is the ‘resting place’ of Polish Countess Anna Lubomirska, who had perished in Siberia, in the 1940s like so many thousands of Poles, as a result of Stalin’s brutal reign of terror. To this day the very word Siberia transfixes Poles with horror. Father Jarzębowski also ‘experienced’ Siberia, (1941). What possessed Ms Dellal to come up in The Sunday Times with her (flippant) having “Oh, dug up a dead body” at Fawley Court, given all these macabre exhumations to date, and Fawley Court’s associations with Siberia is heartless and insulting. But then Ms Dellal is no ordinary human being. For those who saw Ms Dellal in the witness box at that infamous July 2011, £5m ‘fee’ trial will know what a consummate performer she is. The first question fired at her from Queens Counsel James Lewis would be enough to floor a lesser person. “Mrs Hersham, are you an honest


nowy czas |01 (219) 2016

person?” Imagine the shame of even being asked a question in that manner. The answer was obvious. James Lewis QC asked further: “Mrs Hersham, have you ever heard of mortgage fraud?” Ms Dellal had, but knew nothing about it. James Lewis QC again: “It is a serious criminal offence writing false references KNOWING they are going to be used to obtain finance… you were writing on YOUR case a false reference to DECEIVE an investor.” Ms Dellal flatly denied this accusation as “Incorrect”, adding: “the letter was written in the context of both Mr Butler-Creagh and Cherrilow making a lot of MONEY ON COMPLETION…”. And so Ms Dellal’s astonishing cross examination continued, with her on the defensive, starkly admitting: “This whole project at Fawley Court had fallen out of bed, it was over, we were going to walk away, there was NO MONEY BEING MADE HERE, THIS WAS A DISASTER WHAT HAPPENED AT FAWLEY COURT.” There we have it, straight from the horse’s mouth. It is a shame that The Sunday Times ignored this in their piece. Earlier Ms Dellal admitted herself of her behavior that it was: “…completely shambolic, idiotic, a ridiculous thing for a grown-up woman, such as myself to have done.” In fact no evidence of mortgage fraud was found against Ms Dellal. Also Justice Eady found against Butler-Creagh in his claim for the £5m fee. And The Sunday Times story ? It is strewn with errors. Fawley Court is not the setting for Kenneth Grahame’s ‘Wind in the Willows’. Toad Hall is actually the name of the Stubb’s family garden and nursery centre close by. The 14-acre Toad Hall garden centre was in dispute with Ms Dellal, who tried to buy their land. The deal fell through in acrimonious circumstances. Christopher Wren alas it appears is not architect of Grade One listed Fawley Court. The fire at Fawley Court in 1971 was not caused by the reckless smoking of a priest. It is 55 acres of parkland, and not 75 acres. Ms Dellal did not pay anything for Fawley Court’s purchase. She does not ‘own’ Fawley Court on the admission by open letter (13 September 2010) of her lawyers messrs Cooper & Co. Curiously however in Justice Eady’s Judgment of 6 October 2011 her claim for interest of £270,000 is noted. How is that ? Parts of Fawley Court still remain on English Heritage ‘at risk register’. How did Ms Dellal looking “manic, bonkers, obsessive” (her words) manage to fell “2,500 trees”, and plant “3,000” Trees in their place all at Fawley Court? Ms Dellal then dreamily goes on about Fawley Court being a Chatham house style venue. Of how she would like to host a festival of “peace” bringing Muslims, Jews, and Christians together. Well she could start – together with the Marians, and English Heritage – by restoring St Annes Church, and returning to its walls all the sculptures, votive plaques, paintings and needlessly exhumed bodies. Meanwhile Opera Preludes (a “Christian Charity”) which holds illicit concerts, trespasses at St Annes Church, should cease discriminating against Polish Roman Catholics. And so this very sorry, tragic saga “The Fawley Court Affair” drags on. Now in its eighth year. There is of course much more to the story, and inevitably far more to come. The real wonder of The Sunday Times Fawley Court ‘fable’ is its resistance to publishing the truth. The Sunday Times is a reputable paper, with formidable journalistic resources at its disposal. One would have thought that in keeping with its fine history, and as a matter of journalistic honesty, balance and in the public interest, The Sunday Times would publish the full amazing, at times heart rending Fawley Court story. The Sunday Times chooses not to. Why ? Mirek Malevski, Chairman, Fawley Court Old Boys/FCOB Ltd

Polish pilots left out in the cold

I

n a monumental faux pas, and despite year long protestations at every level, the blinkered, pilotless, largely self-elected Ognisko, ‘club events committee’ had to do it – had to have their own way. They ostracized the Polish Airmen’s Association (Zwiazek Lotnikow Polskich), and blocked our dear WW2 Polish RAF pilots, today’s few remaining hero veterans, now in their 90s, from holding a special Sylwester, New Year dance, dinner and ball at their club – our Ognisko Polskie, of which they were the founding fathers in 1940, at 55 Princes Gate. It was to be a fitting finale not just to Ognisko’s 75th Anniversary, but also to celebrate these WW2 Polish Pilots’ very own 75th Anniversary. Remember the Battle of Britain, and Churchill’s ‘where so few bravely gave for so many’? Well, Ognisko’s clueless ‘events crew’ thinks history can be re-made – ‘by the few, for even fewer’. This ‘LOT’ has not the foggiest. In effect what should have been the ball of the year, ended up instead as the ‘balls-up’ of the year. It would appear that the main culprits, dim aviators of this deviation from history were co-pilot Ela Wernik, and the utterly ridiculous witless winder, stewardess-in-chief – Bozena Karol-Reutt-Brown. There may be other suspects – the usual ones. Chairman Nick Kelsey’s role in all this remains ‘unclear’. A retrospective Ognisko club members’ radar check will hopefully reveal all, soon. In the event not all was lost! Down the road from our Exhibition Road Ognisko, at the resplendent, palatial rooms of The Royal Air Force Club, Piccadilly, (which has – get this POSK and Ognisko – a membership of 18,000 (eighteen thousand members !), a venue for this unique 75th Anniversary Zwiazek Lotnikow Polskich Sylwester (New Year Ball), was hastily secured by organisers Artur and Danuta Bildziuk. And what fun was had by all – some one hundred delighted, and delightful guests. The gathered, were in full opulent evening dress, and guests sat ten to each round white table, in turn decorated with candles, candelabra and silver holders with a Spitfire fighter, or Lancaster bomber colour image. The menu included a delicious starter of Game Terrine with Cumberland sauce, followed by Roast Sirloin of Beef with a Madeira Wild Mushroom sauce, roast potatoes, and selection of seasonal vegatables. Mulled wine – talking of

which the well selected red and white wines flowed freely and generously – with Winter pudding for desert, it all made for a repast of some distinction. And to add to the mood, we had the superb and exclusive sound of the Denmark Street Big Band. Oh, and what a sound. Recreating brilliantly the swinging jazz sounds of the big band era, with songs spanning an entire century of music, we had standards made famous by Frank Sinatra, Dean Martin, Sammy Davis Jnr, Bobby Darin, Nat King Cole, Ray Charles and more. There was no holding back young and old Anglo-Polish bones alike from the dance floor, once the big band rhythms of Billy May, Nelson Riddle and Glenn Miller got going, all courtesy of the Denmark Street Big Band… …There was then an interlude, which made way for a special pilot themed auction, hosted by Artur Bildziuk. With verve and humour, the microphone his ‘gearstick’, Artur ensured that good bids found good homes. Items auctioned ranged from: a special edition model of a Spitfire, with markings of 303 ‘Kosciuszko ‘ Squadron Leader Jan Zumbach; an unmounted, signed, “Height of the Battle” print by Philip West, with signature also of group Captain Billy Drake DSO, DFC; to a rose quartz flower pendant with diamond on a 9ct filigree gold chain; to , and the star of the show – the cut glass decanter owned by Wing Commander Ronald Gustave Kellett of the 303 ‘Kosciuszko’ Battle of Britain squadron, accompanied by a bottle of fine red wine. And so with a successful auction mission at rest, London’s Big Ben chimed twelve midnight, and all hands folded together to the tune and song of ‘Auld Lang Syne’ ushering in the New Year. Champagne filled the glasses, whilst merriment, greetings, and kisses filled the cheerful air. The music played, our Polish WW2 RAF heroes, and their memory was inside the RAF Club Piccadilly, everyone remembered. BUT, outside Ognisko Polskie, New Year 2016, it was a different story. The Polish pilots, heroes of WW2, The Battle of Britain, their Virtuti Militari medals glinting in the night, their ghosts, and those still alive, were left outside shivering. Shivering, this time on Ognisko’s doorsteps, wondering why, just as in Britain's Victory Parade of June 8, 1946 they had been forgotten, ostracized, left out, again – in the COLD. Mirek Malevski


24| portraits

01 (219) 2016 | nowy czas

Who played cards here? Reigning over this new splendour is the chairman Nicholas Kelsey

Text & photos Joanna Ciechanowska

T

he first time I ever saw England, I also saw Ognisko, the Polish Hearth Club at number 55 Princess Gate, Exhibition Road in Kensington. London was freedom, the world that existed only through other people’s stories, not for those of us, living in Poland under Communist rule at the time. Ognisko Polskie, The Polish Hearth, which came into existence in 1940, turned into a ‘little Poland’, a Poland that ceased to be for so many after the Second World War, an oasis for the generation displaced by the war and unable to return home, and an eye opener for young people brought up in post-war Poland. I remember, once I was taken for a meal there, and to ‘meet some friends’ by my old Polish auntie whose RAF veteran husband had just died. It was 1977 and Ognisko’s Chairman at the time was Prince Eugeniusz Lubomirski de Vaux. The grand old building gazed upon me with its dusty eyebrows and greetings were exchanged: ‘General, Sir, Captain, welcome… how’s health…? (Witamy panie rotmistrzu, jak tam zdrowie?). I tried not to look too surprised when she told me quietly that, ’this is a posh club’. She then proceeded to instruct me on the historical or anecdotal meaning of ‘posh’. ‘Port Out, Starboard Home, p.o.s.h’, was what the ‘better’ passengers travelling

on ships from England to India had stamped on their tickets, indicating better cabins, away from the sun. Still, not quite understanding I was told simply; ‘It’s a smart place’. Point taken, I looked and admired Ognisko’s tall, crumbling grandeur, met real people whose names I only knew from history, and the history which was not taught at schools in Poland at the time. I listened to their stories of displaced childhoods and tried to answer difficult questions about life behind the Iron Curtain. There were sometimes surprises, like the time I was asked about my University trip ‘in the footsteps of Adam Mickiewicz’ to Wilno (now Vilnius) in Lithuania, a part of Poland before the war. I mentioned a beautiful, small white palace, which could be seen across the water from the ship we were on, not far from Wilno. I remembered the name of the place, Troki, when suddenly a tall gentleman who was with us, cried out: ‘That was my house! It was my house you’ve seen Joanna, that’s where I lived. My God, is it still standing?’ Ognisko, the club where many Anglo-Polish friendships flourished during the period between the war and when Poland re-gained independence in 1989, acquired an old patina of age, and many couldn’t help wondering how long it could last, before this guardian of the past would quietly fade away, wrapped in its own legends unable to find new clothes. The crisis came in 2011, when there were plans to sell the club building. People to whom Ognisko mattered, decided to take the matter in their own hands and to participate in Ognisko’s future. Not that a few sharp swords were not drawn in the process and some heads chopped off. Such is our Polish character. So instead of breathing its last, the Ognisko club was transformed. Its restaurant, on the ground floor, was taken over by Jan Woroniecki, whose other successful restaurant Baltic, in Southwark, is well known and admired. He refurbished the interior, got rid of ‘tired and dusty’ and breathed in ‘fresh and new’. Light, space, and a smart bar were accompanied by a refined menu of traditional Polish fare, twisted into new combinations of tastes. Not that he is sweeping out old traditions, on the contrary; some dishes

Magnificent staircaise in Ognisko Polskie

one can immediately recognise as having names like those cooked by our grandparents from Kresy (the Polish Eastern Borderlands), except that they are now on the right side of ‘trendy’. Duck egg on toast with sautéed wild mushrooms… roast quail with kasza, (buckwheat), walnuts and pomegranate sauce. And then, there are the cocktails and the vodkas… I counted fifty-three different, traditional vodkas served in the bar and on the menu, and I haven’t even started on the cocktails, aperitifs, liqueurs, champagne and the wines. No wonder the place is attracting a discerning clientele of professionals from the nearby Royal College of Music, Royal College of Art, Imperial College and the V&A, as well as young students who appreciate the club’s ambience. Reigning over this new splendour is the chairman, Nick, or, introducing him properly: Colonel Nicholas Kelsey OBE TD. Since 2012, he has been busy organising and hosting art events, concerts, films, talks, exhibitions and turning the club into ‘a modern, sophisticated venue for dining and functions’. I managed to corner him for an interview. A quiet, polite Englishman, with the air of ‘le Carré’ about him, is answering phones, talking to Ognisko restaurant’s employees and meeting people about new business. He glances sideways at me and mutters under his breath, ’and what do you want to talk about?’, as though he was the least important person in this building, and I am momentarily uneasy, until his face breaks into the most charismatic smile, and suddenly, I see another man. And I can see how he gets things done.


portraits |25

nowy czas |01 (219) 2016

Who is he and what led him to do this job? I ask him: ‘I was brought up in Lincoln, my father was a lay preacher, Church of England, that meant not ordained, now they just call them readers, so Sundays were spent in church. I had to go four times every Sunday’. Surely, not a bad upbringing, I wonder. ‘Oh, terrible. I had to help my father count the choir, help with the collection, help with some evangelical thing that went on for two hours, reading what was called ‘daily bread’… I also remember a vicar in the nearby village church, he was called Alan Virgin. And there also was Mr Angel… Seriously!… So, at the age of sixteen I rebelled’. University was St. Andrew’s, economics and philosophy. ‘I hurt my back at rugby… No contact sports, the doctor said. So, my friend suggested, ‘I know where you can go climbing. And get paid for it. Do you mind putting a uniform on?’ One got paid 18 shillings and six pence a day, that’s 90 pence today… And the uniform was that of ‘St. Andrew’s University Officer Training Corps. After university, I trained to be an accountant. My father expected me to work in his accountancy firm. I hated it, boring office job. I like talking to people, but bits of paper… not a lot of fun. I wanted to become a teacher, started training, and also learning French. I qualified to get a grant to Besançon University. Then, went on to teach French back in England… Fun, but… I could also take good photographs,… so… I decided to study Photography in Harrow College of Art and Technology. It was a three year full time course and after the first year, I opted to specialise in Film and Television. And then, a student friend of mine and I were talking about money, and he said, why not go mini-cabbing? And I said, what’s that?…’

Nicholas trails on, and I listen, mesmerised, about his mini-cabbing in a suit, tie and gloves, ‘I drove over a 100,000 miles around London, mostly at weekends, and back to college on Monday mornings’, about his dismantling and then re-organising the university course and subsequently joining the academic board, and gallivanting with celebrities at the Cannes film festival. Various adventures followed, including his idea of a satirical puppet show that later became Spitting Image, (no credit went to the student Kelsey, though). All good fun, he says. I say, he should write a memoir. And what about those times when he and Keith, his sound recordist, were sent to Nigeria to make a film for Shell Oil about the coronation of a local ruler, and ended up jumping off the helicopter into a jungle? I ask him about it. ‘Ah, that was 1980, the Coronation at Nembe film, about the Nigerian king. His official title was Mingi the Eleventh. He was allocated a lot of concrete to build roads. So he built himself a concrete palace. We got sent from Lagos to Port Harcourt to meet the king, and find out what we were going to film. ‘The king is a good man, he is a good Catholic, and Anglican, he is a good, fiery man. He is also the highest juju priest’, we were informed by his right-hand man, the chief of staff. ‘And we don’t have the tanks, we don’t have a helicopter, we have the war canoe, and it can go anywhere in the world!!!’ ‘Mangrove swamps all around, thousands of people and the king in a tailcoat. A white ox was slaughtered in front of us, and we were served red meat on silver platters. The king was a retired judge, you know, well educated, called to the English bar in 1950. I still have a copy of that film’, laughs Nick. ‘The war canoe… 30 men on each side going on the river. And the drums… boom, boom, boom…’ I could listen to his stories forever, but he jumps up and leads me up the staircase lined with paintings by Barbara Kaczmarowska-Hamilton. Portraits of Their Royal Highnesses the Duke and Duchess of Kent, Ognisko’s patrons since 1940 and many others, including a recent pastel of Boris Johnson, hang on the walls. On the second floor, the new Members’ Room has just been refurbished. ‘This is General Anders’ table. He played cards here’ – Nick touches the green surface and chuckles. ‘When did the love affair with Ognisko begin’?, I ask. ‘I first came here in 1983. I was asked to become chairman in 2012. ’So, how is it amongst the Poles’? ‘Fine’, he answers, like a true diplomat. Well, his wife is Polish, so I presume, he can’t say that we are a difficult lot. ‘I try not to take sides, I do defer… and try not to have sleepless

nights. Times have changed, the political situation changed after ‘89 and we are trying to make Ognisko relevant to the new generation. It was always an Anglo-Polish club, and we want to keep this cosmopolitan feel and at the same time still promote Polish culture. Sorry, must go now’, and he flashes me one of his smiles. One can only wish him luck, but maybe he’s got it already; his mother told him that the day he was born, 23 December 1944, a V-1 went flying by…

ARTFUL FACES: Nick Kelsey

Say others: Nicholas Kelsey OBE TD, Chairman of Ognisko Club since 2012. Graduate of St. Andrew’s in Economics and Philosophy, followed by qualifications in Accountancy, and subsequently French in Besançon University, followed by Photography, Film and Television studies at Harrow College of Art. Described as extraordinary, capable, kind and irreplaceable. Says he: ‘Uhmm… what do you want to talk about, am I that interesting? Come and see our new Members’ Room. Look, this is the table General Anders played cards on. By the way, did I ever tell you about the time I went to the bottom of the North Sea in a mini submarine… or doing some underwater filming in the Gulf of Mexico…being jailed in New Orleans? Say I: With that air of ‘le Carré’ about him, he should write a memoir. About church practices, the Reverend Alan Virgin and Mr Angel, Nigerian kings, war canoes, Spitting Image dream revelations, minicabbing in white gloves, filming, jumping off helicopters in Africa, Cannes celebrities, and of course, the Poles. I am predicting success for a new line of thrillers finishing with the ‘Ognisko sequence’. Bottom line: Port Out Starboard Home.

Ognisko bar and restaurant got rid of ‘tired and dusty’ and breathed in ‘fresh and new’

Text & graphics by Joanna Ciechanowska


01 (219) 2016 | nowy czas

Spotkanie w Kaliszu: Magdalena Tarasiuk, Jacek Ozaist i Bogdan Zdanowicz

Wyspy peregrynacje Bogdan Zdanowicz

C

zytelnicy „Nowego Czasu” znali ją od dawna, mogli czytać kolejne odcinki w miarę ich powstawania. W kraju autor był znany tylko raczej ze zbiorów opowiadań (zatytułowanych krótko: Szorty 1 i 2) traktujących o codziennych przypadkach w nowej już Polsce, wraz z którą narrator (pisarz) dorastał. Pod koniec 2015 roku Wyspa obiecana Jacka Ozaista ukazała się w druku. Szybko zaczęły docierać opinie, lakoniczne, acz dosadne: „…jestem zachwycona książką Jacka! Róbcie szeroką reklamę! Bo to perła wśród zalewu pośpiesznych i miałkich powieścideł”. (Anna Baśnik, poetka, bibliotekarz z Sieradza). „Ozaist wciąga! (…) Ciężko się od niego uwolnić, buduje napięcie i gdyby nie świadomość, że jednak mu się udało, opłakałabym go już na pierwszych stronach (…). Finezyjna polszczyzna i ekwilibrystyka słowna na miarę najlepszych, przy czystej, wyborowej klarowności i jasności stylu (…) (Katarzyna Krzyżewska, tłumaczka, m.in. większości dorobku J. Brodskiego). Wydawca z autorem uradzili więc, by zrobić objazd. 13 listopada w Kaliszu (w ramach imprez Festiwalu Poetyckiego im. W. Karczewskiej organizowanego przez Stowarzyszenie Promocji Sztuki Łyżka Mleka) odbyło się pierwsze spotkanie promocyjne. Rozmawialiśmy o historii powstawania Wyspy, o tym, co jest autobiograficzne, a co zmyślone. Widzowie zareagowali natychmiast – sprzedało się kilkanaście egzemplarzy. A nazajutrz kilka rozgorączkowanych czytelniczek molestowało autora: – Pół no-

cy czytałam! Nie mogłam przestać! Chcę jeszcze! – Proszę – odpowiadał skromnie autor, wręczając gratis świeżo dodrukowany zbiór opowiadań Szorty. Kolejnym przystankiem stał się Kraków – miasto znaczące w życiorysie Jacka O. (studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, praca dziennikarska). Miejsce: szacowne mury najstarszej księgarni w Europie przy krakowskim Rynku! Dawniej Gebethner i Wolf, obecnie sieć Matras. Spotkanie z Krakusami (środa, 18 listopada) było możliwe dzięki uprzejmości Wojciecha Koranowicza, władającego tą placówką, oraz pomocy Elżbiety Wojnarowskiej (poetki, pisarki, a także popularyzatorki literatury). Pani Elżbieta prowadząca wieczór przygotowała obszerny zestaw pytań – autor dwoił się i troił, ale na wszystkie odpowiedział. Dotyczyły głównie realiów emigracyjnych, mitów i stereotypów, ale też ewolucji poglądów na temat nowej polskiej emigracji na Wyspach, zarówno w Polsce, jak i w Anglii, wśród jej rdzennych mieszkańców. Zapis spotkania jest dostępny w internecie na portalu Youtube (strona Księgarni Matras w Krakowie). Sprzedało się znowu kilkanaście książek, a kto nie zdążył – mógł (i nadal może) zakupić poprzez portal Allegro. Już dzień później (19 listopada) wysiadaliśmy z szybkiego pociągu na dworcu w Warszawie. Na zaproszenie Pawła Łęczuka (poety, prozaika, animatora kultury) w ramach cyklu imprez Praski Slalom Literacki (pod patronatem Stowarzyszenia Salon Literacki), w kameralnym gronie (acz głównie ludzi czynnie uprawiających poezję i prozę) spotkaliśmy się w Stacji Grochów – Multitap. To spotkanie oscylowało między pytaniami o dokument (prawdę przekazu) a wybuchami śmiechu, po cytowaniu przez prowadzącego fragmentów z różnymi emigracyjnymi historiami. Późną nocą udaliśmy się z Autorem do apartamentu na Starym Mieście, w położonym na Skarpie Wiślanej Domu Profe-

sorskim, gdzie podsumowaliśmy cały ten tour de Pologne: ośmiorniczek oraz toastów wysławiających nie było (więc niech sobie polsko-londyńscy literaci dworują i głaszczą własne ego), czytelnicy i owszem, hurmem zachwycali się, ale głównie rozmawialiśmy o literaturze oraz życiu emigracyjnym w Londynie. Te bezpośrednie opinie potwierdzały zresztą to, co wcześniej napisano w recenzjach. Na przykład Beata Golacik w felietonie Prawie zupełna inność: „Styl Wyspy jest dobry, bo… bo tak! (…) Lekkość i prostota frazy jest. Humor jest. Koloryt środowiskowy jest. Wnikliwość obserwacji jest. Autoironia jest. Ironia losu jest. Stopniowanie tempa jest. Inteligentna skrótowość, którą uwielbiam w każdej formie literackiej – jest. A nade wszystko świetne puentowanie – w tym rozkochałam się na dobre. Kapitalny zabieg – mamy ustęp tekstu z jego własnym tokiem myślowym, skupionym na tym, co powierzchowne, żadnego nurzania się w duchowości, żadnych pogłębionych rozważań, detaliczny opis tego, co i jak, egzystencja podstawowa, czysty behawior, a na koniec jedno błyskotliwe zdanie, jeden wystrzał my-

śli – jak raca. Tyle. Refleksja ma się dopełnić w czytelniku”. Na przykład Leszek Żuliński na łamach „Latarni Morskiej”: „Ozaist ma dar narracji lekkiej, nie pozbawionej wdzięku ani daru podpatrywania szczegółów. No i swady. Jednak te tonacje nie tyle mają nas bawić, co raczej wciągać w aurę Bliskiego Zachodu, czyli nowej polskiej Mekki, nowego naszego Klondike”. Na przykład Roma Jegor: „Wyspa Ozaista nie jest… zwykłą kroniką losów pewnej braci emigranckiej. Jej bohater, dokumentując swoje przeżycia, maluje lapidarnym językiem możliwości i ograniczenia, zdobycze i wyrzeczenia – tak swoje, jak i innych”. Na koniec dodać trzeba, że w pierwszych miesiącach 2016 roku jest zaplanowana kolejna wyprawa z Wyspą do Polski. Spotkamy się w Poznaniu, Sieradzu i Łodzi. W Łodzi także ze studentami anglistyki, którzy tworzą archiwum nowej literatury emigracyjnej (gdzie oczywiście już się znalazł autor Wyspy obiecanej). O spotkaniu autorskim w Londynie poinformujemy na łamach ‚Nowego Czasu” w późniejszym terminie.


nowy czas |019 (219) 2016

Frank Auerbach – modern and timeless

Wojciech A. Sobczyński

E

very time I am heading from the centre of London towards Camden Town I pass through the area called Mornington Crescent. The modest houses of the Crescent stand in contrast to the great Victorian industrial facade opposite and look like an Egyptian temple transferred miraculously straight from the Temples of Luxor. The cast iron columns tipped with the Lotus flowers capitals and painted in vivid colours stand as a witness to the glory of British Imperial past. The place is famous for many reasons. The BBC home service – now Radio 4 – used to broadcast a live programme of the same name; Mornington Crescent. If you wished to see the radio stars in the flesh, the Mornington Crescent studio was the place to visit, free of charge for anyone who telephoned. The zany comedy programme is still on air, weekly. When I came to live in London decades ago, Camden Town was an impoverished area populated by Irish workers and a light sprinkling of intellectuals, such as London University teaching staff too poor to live in Bloomsbury, and a handful of artists renting some places as studios. Walter Sickertt painted beautiful nudes there, as did Leon Kossoff, who captured the industrial views and common people. Driving through this place I wonder in which of these places lives one of the greatest living artists – Frank Auerbach. My casual glances at the windows of Mornington Crescent did not identify a window of his studio nor did I had a pleasure of knowing him in person; but it seems as though I know him through his work that I rate as highly as that of the Old Masters. One does not have to work very hard to find examples Auerbach’s work. It is enough to take a walk down New Bond Street and look at numerous windows of Art Galleries dotted around famous Sotheby’s Auctioneers. Sooner or later one of his pictures will draw your attention. Almost invariably small in size, thickly painted in oils whose surface resembles a relief of a sculpture, the subject matter repetitiously is a portrait study. Frank Auerbach works very methodically. He has had a handful of favourite sitters over the years. They come to him regularly on specific days of the week for two hours at a time ‘giving themselves’ to his close scrutiny. I gather it is a very measured and careful process, painstakingly revisited and re-enacted time after time. It is a superficially laborious process, though the finished work seems as fresh and immediate as if it was painted in no longer that five minutes. On one occasion I found myself in an extraordinary house in Kensington belonging to a friend and long time

sitter of Auerbach. The house was full of artworks whose quantity and quality could be an envy of quite a few museums. One of the rooms displayed scores of Auerbach’s studies, portraits of the owner of this house. I looked on with astonishment. Suddenly, I saw the character of my host, unpeeled layer by layer, almost like a record of sessions in a psychiatrist chair. I remember myself wondering – who’s confessions am I looking at, the artist’s or the sitter’s; undoubtedly both. Recently on another errand, whilst visiting Sotheby’s showrooms I was given a catalogue of Modern Artworks offered for auction this autumn. Such sales have become a Media Events these days, and eclipse entirely the Old Master’s sales, fetching and breaking record prices. The rich and mega-rich compete for a spot in the limelight. The market is making staggering gains and new players from the Far East or the Gulf often outbid Pan-Atlantic contenders of yesteryear. Consequently, the catalogue is a no-expense-spared lavish production with scholarly material and photographs, some of them as double page pull outs. The catalogue in itself is a collectable item. Leafing through the pages, amongst the stars of modern art such as Cy Twombly, Anselm Keifer, Andy Warhol and many more I find Auerbach’s pictures together with his friends – Francis Bacon, Lucian Freud and others. One such a picture attracts my attention most of all, because it is simply wonderful. I examine the double page pull-out with a feeling that I might compare to a sensation of drinking an exceptionally good wine. Auerbach painted it in 1963 and the catalogue entry gives the account of Auerbach’s early life. The estimate is astronomical, approaching one million US dollars. The picture is of Estella Olive West or E.O.W. as a young artist used to call his than landlady and a lover. She posed for him for over two decades with unwavering dedication. Stella features in over 70 paintings over time. My eyes are scanning the rich surface full of picks and troughs. The oil colours are squeezed directly from the tubes, fresh and vibrant as they were painted yesterday. Slowly, I decipher Stella’s naked body stretched out on bed and laying on a blue eiderdown. The room is drenched in golden afternoon light. There are no props or objects. It is a closely cropped image, almost a snapshot view but in effect

it is a riot of a painting. Auerbach once described his process at one time in the mid-seventies in the following terms; “Unless the painting surprises me... I mean being really unpredictable in the colour, the paint and everything... I couldn’t possibly begin to think of it as finished... If I leave a picture it is because it actually stands up for itself, and I no longer see the trace of my will and hopes in it.” Well, Frank Auerbach is an old man now, but he continues painting until today with a customary regularity . The current exhibition held in Tate Britain shows a lot more than I could cover here. There are beautiful drawings and prints. There are other subjects, amongst them the town scape called Mornington Crescent. If you care for art you will go and see his exhibition. Frank Auerbach Tate Britain, Millbank, London SW1, until 13 March.


28| kultura

wiersz

Maja Elżbieta Cybulska

Z

astanawiam się, jak Bronisław Przyłuski widział siebie u początków drogi poetyckiej. Sięgam więc do Badyli (1932) i Dalekich łąk (1935) ze świadomością, że i w późniejszych dokonaniach poeta wskrzesi niektóre wątki, ale to już będzie całkiem inna perspektywa. W jednym z pierwszych wierszy widzi swoje odbicie w „szklanej kuli”, a razem z nim „świecący światek idealnych marzeń”. Ale jest bardzo przywiązany do przeszłości („ze wszystkim co jest za mną nie potrafię się rozstać”), choć nie wyjawia dlaczego. W końcu podejmuje decyzję i „rozwala twardą pięścią” ujrzany wizerunek. Gest jest tak gwałtowny, że spodziewamy się jakiejś radykalnej przemiany, która w istocie następuje: „Bierze mnie i zakotwicza prosta rzeczywistość”. W świetle tej deklaracji wnikamy w kolejne dokonania poety. A cóż się na tę prostą rzeczywistość składa? Przede wszystkim barwy przyrody i ich zmienność, tak jak w Krokusach, młodopolsko jeszcze „przeliliowych”, którymi „wiater kręci dokoła”, nasyconych światłem i dźwiękiem. Zaskakujące jest to nagromadzenie efektów wizualno-akustycznych, tkwiących w obrazie nietrwałych zwiastunów wiosny, „które wychybują spod śniegu”. Zdaje się, że poeta wychwytuje momenty przejściowe, że stara się utrwalić specyfikę chwili, kiedy coś przemija i zaraz wyłoni się coś innego. I tę zmienność przenosi na ludzi, z rzadka obda-

01 (219) 2016 | nowy czas

rzonych konkretnymi rysami. Są częścią natury, poddaną jej przeobrażeniom tak jak w wierszu Jesień: boimy się, bo jesień chmurna jest i wietrzna nie wiedzieć nam czy jutro i nas nie opadnie więc śpieszymy wpatrzeni w obiecaną wieczność a na drogach rozstajnych stajemy bezradni Jakim optymizmem napawa triumf przyrody nad ograniczonymi człowieczymi zamierzeniami w wierszu o karczowaniu lasu i gwarancja, że „bór się nie zmieni”: Rozedmie konarami rozzuchwali gdzie trzeba i dostanie rękami do drewnianego nieba Do konkretów, składających się na „prostą rzeczywistość” dodajmy klarowność wyrazu, dążenie do osiągnięcia przejrzystości, symbolicznie odzwierciedlone w Źródle. To z jego ożywczej energii czerpią obfite powoje, których przeznaczeniem jest ozdobienie codzienności: będzie ci potem w domu tak jak nigdzie nikomu w krynicznej asyście i będzie ci jak w źródle czysto jasno bezludnie świeżo – przejrzyście Właściwie trudno byłoby uchwycić jakiś jeden punkt, wokół którego koncentruje się wyobraźnia poety. Jest ich tak wiele, że można chyba mówić o „zagubieniu się” w tym nieprzebranym bogactwie, o płynącym stąd zadziwieniu, poszukiwaniu sensu i umacnianiu się w wierze. W wierszu Nasze serca poeta najwyraźniej podąża za Chrystusem, choć Jego imię nie zostało wymienione. I to podążanie jest jak gdyby przedzieraniem się przez gmatwaninę przeszkód w leśno-łąkowych realiach. Brnę za Tobą po chaszczach, Plączę nogi w sitowie I sam się zaprzepaszczam Przy Tobie. Potem jest gotowość niesienia ulgi: „Ja Ci ranę obmyję/Tę w boku” z finałem „ziemi przemiłowania”, czyli kompletnego zespolenia z przyrodą Czasami wkracza gwałtowność. Na przykład w Młocce, gdzie „złote ziarno” poddawane jest brutalnej obróbce. Wtedy hałas i siła zdają się górować nad bardziej umiarkowanymi zachowaniami. W innym utworze owczarz pozbawia „złocistego węża” życia, co odbieramy jako naruszenie reguł współistnienia. Ale naprawdę groźne okazują się wiatraki, które prześladują poetę, i „w myśli niewolniczo siedzą”. Zatem „prosta rzeczywistość” we wczesnych wierszach Przyłuskiego wcale taka prosta nie jest, czego dowodzi trud włożony w przenikanie otaczających zjawisk. Ale ten

trud go nie odstrasza. Przeciwnie, osobowość poety krzepnie. Każde odkrycie tajemnic życia jest wynagrodzeniem włożonego wysiłku. A jednocześnie widać, jak bardzo wymagającą drogę wybrał początkujący autor, rozstając się ze wszystkim, do czego był przywiązany. Podążył dalej, mając za towarzyszy dar obserwacji, podziw i lęk. Lęk przed czym? Przed wiatrakami? Podobnych obaw nie należy lekceważyć. Bywają upiory natrętnie wlokące się za czyimś życiem. Ale są lęki płynące z przekonania o czyhającym niebezpieczeństwie. Przeczucie? Oto strofa z wiersza pt. Rycerze Filipa Czarnego: Podpalimy niskie domy w ogrodach, Powalimy cudze bogi kamienne, Potopimy pełne łodzie na wodach, Stratujemy wątłe drogi codzienne. Jak rycerze coś obiecają, to na pewno dotrzymają słowa.

BroniSław PrzyłuSki (szkic Mariana BohuszaSzyszki, 1953), poeta, dramaturg i tłumacz, ur. 9 lutego 1905 w Siemierzu koło Tomaszowa Lubelskiego, zm. 11 kwietnia 1980 w Londynie. za udział w kampanii wrześniowej (1939) odznaczony Virtuti Militari. w latach 1939-1945 przebywał w niemieckiej niewoli. od 1947 roku mieszkał w anglii. Biblioteka Polska PoSk zaprasza na spotkanie poświęcone poezji Bronisława Przyłuskiego: „wieniec z nałaManych Słów” 30 stycznia (sobota), godz. 16, Sala Malinowa PoSk

Wieczór autorski Anny Marii Anders

Anna Maria Anders podczas wieczoru autorskiego

18 grudnia w Londynie miała miejsce pierwsza poza krajem promocja książki Anny Marii Anders Córka generała i piosenkarki, która została wydana w kwietniu 2015 przez wydawnictwo LTW, a pierwsze spotkanie autorskie odbyło się w Muzeum Powstania Warszawskiego.


kultura |29

nowy czas |01 (219) 2016

Post scriptum do wystawy Marii Kalety Kiedy oglądam obrazy, zawsze narzuca się mi określona narracja. Ona wychodzi z obrazu. Nawet najbardziej abstrakcyjnego. Bo wszystko ma duszę. W tym znaczeniu malarstwo abstrakcyjne może paradoksalnie sprowokować o wiele więcej ścieżek narracyjnych. Tak właśnie jest z twórczością Marii Kalety. Co to jest? Malarstwo figuratywne? Abstrakcyjne? Ani jedno, ani drugie. Od strony formalnej wychodzi na przykład z realistycznie, prawie przedstawionych, rozpoznawalnych obiektów, by zaraz je zniekształcić, pozbawić cech rozpoznawalnych, przywrócić je do bytowania w fazie początkowej, coraz bardziej bezkształtnej materii. Ten formalny zabieg – od rzeczy w pełni wykreowanej do… in statu nascendi – odwrócenie kolejności stwarzania, jest zabiegiem niebezpiecznym, prowokującym. Prowokuje refleksję nad znaczeniami, bo kształt znaczenia nadaje i porządkuje. Pozbawiane metodycznie kształtu obrazy przestają cokolwiek przypominać, ale w kolejnych etapach wprowadzają już w swój własny świat, gdzie wszystko wymaga poukładania. Widza wciąga nowa, nieznana mu wcześniej rzeczywistość. Obrazy te, cała ich seria, mają też w sobie jakąś, trudną do nazwania, wewnętrzną siłę kompozycji. W pewnym momencie nie szukamy już znanych kształtów, poddajemy się nowym zależnościom, kolorystycznym i figuratywnym. Jaki w tym udział ma artysta, a jaki nasza potrzeba oswajania rzeczywistości? Wystawa jednego autora, wystawa tematyczna, to duże wyzwanie zarówno dla artysty, jak i galerii. Maria Kaleta zaproponowała coś więcej, swego rodzaju spektakl plastyczny, urzekający widza nie tylko światłem, cieniem czy, jak w jej przypadku, oszczędną też paletą kolorystyczną, ale przede wszystkim narzuceniem widzowi spójnego języka, który wyłonił się z przedstawionej całości, ale nie zginął w poszczególnych jej częściach. Każda kompozycja zachowuje swoją integralność i doskonale wypełni przestrzeń zarówno galerii, jak i prywatnego pokoju. W tym również jest ich estetyczna i znaczeniowa siła. Część większej całości przechowuje tej całości przesłanie. Grzegorz Małkiewicz

Tym razem mieliśmy przyjemność gościć Annę Marię Anders w Londynie. Dużo wiemy o jej ojcu generale Władysławie Andersie jako wojskowym, wybitnym strategu i wielkim patriocie. Niewiele natomiast wiemy, jaki był w życiu prywatnym, na co dzień. Właśnie dlatego pani Anna napisała tę książkę, by przybliżyć nam postać swojego ojca. Wieczór autorski odbył się w gościnnych progach Jana Żylińskiego – The White House na Ealingu. Wśród zaproszonych gości było wielu przyjaciół autorki, a także duże grono wielbicieli wybitnego generała oraz miłośników historii. Zebranych powitał bardzo serdecznie gospodarz. Spotkanie prowadził Jerzy Byczyński, który zadawał pytania i czytał fragmenty książki. Z odpowiedzi na owe pytania publiczność mogła się dowiedzieć, w jakim domu wyrastała pani Anna. A był to dom bardzo polski i patriotyczny. Kilkuletnia córka nie do końca zdawała sobie sprawę, jak wybitną postacią był jej ojciec. Był po prostu ukochanym Tatusiem, który zawsze miał dla niej czas i nigdy nie

Autorska wystawa Marii Kalety IDentity & CoEXISTence była prezentowana w galerii DeMontage w Forest Hill, w południowym Londynie. W tym samym czasie Maria Kaleta wzięła udział w dorocznej wystawie londyńskiej grupy artystycznej Free Painters and Sculptorsn w The Menier Gallery w pobliżu London Bridge. Zaprezentowana na tej wystawie praca Seeds of Change zdobyła drugą nagrodę w konkursie Roy Rasmundsen Award 2015

tracił poczucia humoru. Dopiero z upływem czasu zorientowała się, jak bardzo jej ojciec był kochany przez wojskowych i szanowany przez Polaków na emigracji. Gdy wchodzili gdzieś całą rodziną, np. do Ogniska, wszyscy wstawali i patrzyli na Generała z wielkim szacunkiem. Dowiedzieliśmy się, jaka była mama pani Anny, Irena Anders, jak wyglądały rodzinne i przyjacielskie spotkania. To dzieciństwo było bardzo pogodne i pełne miłości. O wojnie w domu się nie rozmawiało, tak samo o sytuacji w komunistycznej Polsce. Na spotkaniu padło wiele ciekawych pytań z sali, na które Anna Maria Anders cierpliwie odpowiadała. Usłyszeliśmy kilka zabawnych anegdotek. Atmosfera była bardzo pogodna, a jednocześnie wzruszająca. Każdy mógł też kupić książkę i poprosić o dedykację, a także zrobić pamiątkowe zdjęcie. Sponsorem wieczoru była firma Alt Property Maintenance Ltd. z Londynu. Pani Anna Maria Anders zapowiada następne wieczory autorskie. Kolejny już w lutym.

KSIĄDZ PROFESOR OKO W LONDYNIE Koło Członków Indywidualnych Zjednoczenia Polskiego zaprasza na wykład w piątek 22 stycznia o godz. 19.30 po wieczornej mszy św. w parafii Ealing, 2 Windsor Road oraz w sobotę 23 stycznia o godz. 18.30 w Sali Malinowej POSK-u. Temat wykładów: „Gender jako zagrożenie dla dzieci, młodzieży i rodziny”. Wstęp: wolne datki Po wykładzie możliwość zakupu książek. W imieniu Koła zaprasza wiceprzewodnicząca ElżbiEta listoś, tel. 07435352744


30| ludzie i miejsca

Wskrzeszanie Warszawy Sara Komaiszko

R

ok 1956. Dan Cruikshank ma siedem lat, kiedy z rodzicami przeprowadza się z Anglii do Warszawy. Spędza tam większość swojego dzieciństwa. Jego ojciec, Gordon Cruikshank, dziennikarz komunistycznego dziennika „Daily Worker” przyjął posadę zagranicznego korespondenta. Mały Dan uczęszcza do polskiej podstawówki i biega z rówieśnikami po ruinach odbudowywanego miasta, które w 1944 roku zbombardowane przez Niemców, zostało niemalże zrównane z ziemią. Po ponad pół wieku Dan Cruikshank, autorytet w dziedzinie historii sztuki i architektury, uznany prezenter i wybitny dokumentalista BBC4, powraca do idyllicznej krainy swoich dziecięcych wspomnień. Wraz z reżyserem Timem Dunnem i producentem Basilem Comelym kręcą film dokumentalny o historii odbudowy warszawskiej Starówki. Jest Wielkanoc 2014. Rozbrzmiewają kościelne dzwony. Szarym świtem tłum wiernych w procesji bieży Krakowskim Przedmieściem na rezurekcję. W pierwszej scenie filmu Resurrecting History: Warsaw nie ma owijania w bawełnę – stolica Polski zmartwychwstała tak jak Jezus Chrystus. Oglądam Warszawę na nowo, oczami Cruikshanka. Wraz z nim przechadzam się uliczkami Starego Miasta. Mijam Syrenkę, akordeonistę, żebraka, dorożki, turystów. Cruikshank zabiera mnie na szczyt Pałacu Kultury i Nauki, do Zamku Królewskiego, Fotoplastykonu, na przejażdżkę tramwajem. Udaję się z wizytą do jego starego mieszkania w kamienicy na rogu Rynku, gdzie jako chłopiec mieszkał z rodzicami. Ulica Świętojańska 33 – adres zapisany ma na okładce starego zeszytu szkolnego z chłopięcych lat, tkliwie trzymanego w drżących dłoniach jak relikwie. Jego zachwyt barokowymi płaskorzeźbami na kamienicach rynku jest niemal dziecinny – tak świeży, ze stuprocentowym zaufaniem do tego, że każda cegiełka jest na swoim miejscu. Wraz z Cruikshankiem spotykam Wandę Traczyk-Stawską, chyba najsłynniejszą dziś uczestniczkę Powstania Warszawskiego (bohaterkę filmu Portret żołnierza Marianny Bukowski, o którym pisaliśmy w „Nowym Czasie”). Pani Wanda opowiada o swoich mrożących krew w żyłach przeżyciach w stolicy pod okupacją. Poznaję Krystynę Zachwatowicz, autorkę scenografii do wielu znakomitych spektakli teatralnych oraz filmów, żonę Andrzeja Wajdy i córkę słynnego warszawskiego architekta Jana Zachwatowicza, który miał ogromny wkład w odbudowę miasta w latach 50. minionego wieku. Zabrana jestem na wycieczkę liberatorem. Niesamowita cyfrowa rekonstrukcja ruin Warszawy widzianych z lotu wojskowego bombowca przygotowana dla Muzeum Powstania Warszawskiego przez Platage Image dobitnie ukazuje ogrom zniszczeń w zbombardowanym mieście. Dziewięćdziesiąt procent zabudowań jest zmiecionych z powierzchni ziemi. W 1945 roku Warszawa wygląda jak obraz końca świata.

Dan Cruikshank na warszawskiej Starówce

Narracja Dana Cruikshanka na tle zdjęć dzisiejszej Warszawy, nakręconych wiosną 2014, oraz materiałów archiwalnych to nie tylko niezwykła mieszanka przeszłości z teraźniejszością, ale też niezwykła lekcja historii. ,,Żadne inne miasto w historii współczesnej nie doświadczyło takich spustoszeń i strat. Żadne inne miasto nie miało takiej odwagi i siły woli, by odrodzić się z popiołów i odbudować swoją przeszłość” – powie Cruikshank. W procesie odbudowy miasta uczestniczył każdy jego mieszkaniec. Widzę mężczyzn z kilofami, dziewczyny z cegłami, babcie w chustach z łopatami, harcerzy w mundurach ocierających pot z czoła. W każdą niedzielę udawano się całymi rodzinami na odgruzowanie. Ludzie śpiewają i

cieszą się, pracując. Czy jest możliwe, aby pobudzić do życia to, co martwe? Tak! – przekonuje narrator: „Potrzebne są: poświęcenie, determinacja i miłość”. Mimo że końcówka filmu dla wybrednego widza mogłaby wydawać się lekko kiczowata (warszawski horyzont na tle różowego nieba i neonowe serca), to jednak poruszające jest to, że Cruikshank tak bardzo ukochał Polskę. Resurrecting History: Warsaw to prawdziwa podróż w czasie, ale też bardzo osobista i emocjonalna wycieczka w głąb tożsamości – zarówno dla narratora, jak i dla widza. Intrygujący jest też fakt, że Polacy, którzy nie poddali się, kiedy ich stolica została starta w pył przez okupanta, stawiani są za przykład dla Europy stojącej w obliczu wojny z Państwem Islamskim.

Film Resurecting Warsaw to list miłosny do Warszawy i polskiej historii. Z jego autorem Danem CruiCkshankiem rozmawiał adam Dąbrowski – skupiam się na maleńkim skrawku Warszawy. mówię o zderzających się ze sobą ideologiach. Z jednej strony – zbudowanie miasta w stylu sowieckim. Z drugiej – odtworzenie z pietyzmem starówki, utraconego serca miasta. a tak naprawdę – serca Polski – tłumaczy autor. W fascynującym, zrealizowanym z rozmachem dokumencie powraca do Warszawy po dekadach. Dla niego to również historia osobista. – Przyjechałem do Warszawy w wieku siedmiu lat. mój tata był komunistą. Wysłany został do Polski jako korespondent dziennika „Daily Worker”. To był fascynujący czas. nie było już Bieruta, pojawił się Gomułka, Chruszczow odciął się właśnie od stalinizmu. Dla taty to była sposobność obserwowania, jak z totalitaryzmu wyłania się Polska demokratycznego socjalizmu – wspomina Dan. Gordon Cruickshank szybko jednak ze złudzeń się wyleczy. – To musiał być dla niego druzgocący moment. sen, w którym żył przez lata, rozpadł się na kawałki – mówi Dan ale zanim się to stanie, młody Dan będzie spacerować wśród zgliszczy, zasiądzie w ławkach polskiej szkoły (w filmie wygrzebuje swój stary zeszyt do matematyki), a z okien swojego mieszkania będzie obserwować, jak z ruin odradza się starówka. – Jako dziecko byłem w gruncie rzeczy świadkiem cudu. Jednakże wtedy, jako mały chłopieć, nie mogłem tego docenić. ale teraz rozumiem, że chodziło o odzyskanie straconego piękna, straconej architektury. i pogrzebanej w gruzach historii. Ludzie mieszkający w Warszawie nie chcieli się godzić na pogrzebanie własnej historii. Zrozumieli, że bez historii nie ma teraźniejszości ani przyszłości. nasz rozmówca to z wykształcenia historyk architektury. i dlatego właśnie estetyczny aspekt odbudowywania Warszawy jest dla niego niezwykle istotny. – Polskie doświadczenia, a także wasza determinacja dziś są bardzo aktualne. Pomyślmy o atakach, jakie na pamięć i historię dokonuje tak zwane Państwo islamskie. Okazuje się, iż architektura jest jednak bardzo ważna. Tak

ważna, że robi się na nią zamachy – tłumaczy brytyjski dokumentalista. Przechadzając się pośród warszawskich kamieniczek, kierując kamerę na odtworzone z niesamowitą precyzją barokowe detale mogące być zaskoczeniem nawet dla rodowitych warszawiaków, przeglądając stare plany, według których starówkę odbudowano, Dan Cruickshank przekonuje, że wraz z murami wskrzeszono też duszę miasta. Pytam go, czy nie ma wrażenia, iż mury są jak wydmuszka. Czy nie jest tak, jak w słynnym poemacie adama Ważyka: Place się wiją jak kobry, domy się pysznią jak pawie, dajcie mi stary kamyczek, niech się odnajdę w Warszawie. Kochaj to zwykłą koleją, inne kochałem kamienie, szare i wzniosłe prawdziwie, w których dzwoniło wspomnienie. Dan Cruickshank odpowiada: – ryzyko, że po odbudowie uzyskamy efekt Disneylandu, jest oczywiste. stąd też punkt wyjściowy mojego filmu. Pytanie, czy da się znów tchnąć życie w to, co umarło? Zjechałem pół świata, przyglądając się podobnym projektom. i choć powszechnie sądzi się, że coś takiego jest niemożliwe, a ruskin powiedział, iż nie sposób wskrzesić tego, co umarło, ja się jednak nie zgadzam. Warszawska starówka to nie tylko fasada, odbudowa nie była naskórkowa. Odtworzono też wnętrza w oparciu o bardzo precyzyjne badania i plany. nasz rozmówca nie ma wątpliwości, że Warszawa została wskrzeszona: – To nie jest pastisz! Odtworzono ją z miłością, poświęceniem i determinacją. Te rzeczy są w stanie przywrócić życie temu, co było już martwe.


nowy czas |01 (219) 2016

David Bowie 1947 – 2016 Początek roku 2016. Nowy album Davida Bowie Blackstar sprawia wrażenie pełnego symbolicznych odniesień żegnania się schorowanego artysty ze światem. Teledysk stworzony na potrzeby dzieła, które niewątpliwie weszło już do kanonu rocka, przedstawia bliżej nieokreślone miejsce w kosmosie i rozpoczyna się od sceny ukazującej postać siedzącego w zastygłej pozycji astronauty. W dwa dni później dowiedzieliśmy się o śmierci muzyka. Jego debiutancka płyta przeszła bez echa. Zdobywanie świata Bowie rozpoczął więc od kolejnej, wydanej w roku 1969 Space Oddity opowiadającej historię astronauty Majora Toma. Choć David Bowie już zawsze będzie się kojarzył z historią Majora Toma, to ten Bowie, który miał się wkrótce stać ikoną rocka objawił się światu – choć wtedy jeszcze w niewielkim stopniu – dopiero na początku lat 70. wraz z trzecim albumem The Man Who Sold the World, na okładce którego artysta leży w rzymskiej pozie w zaprojektowanej przez awangardowego kreatora mody Michaela Fisha męskiej... sukience. Kolejny krążek Hunky Dory przyniósł Davidowi Bowie pierwszy konkretny sukces komercyjny, ale tak naprawdę dopiero wydany rok później glam-rockowy koncepcyjny The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars, na którym Bowie wciela się w rolę przybywającego na Ziemię kosmity Ziggy’ego Stardusta, otworzył mu bramę do panteonu gigantów show biznesu. Wraz z ukazaniem się tego wydawnictwa David Bowie objawił się światu także jako szalony performer, który na potrzeby trasy koncertowej przestał praktycznie istnieć pod swoim nazwiskiem, całkowicie wcielając się w rolę stworzonego przez siebie Ziggy’ego. Bowie przejął się swoją artystyczną wizją tak dalece, że nawet na konferencjach prasowych pojawiał się nie jako David Bowie, tylko jako... Ziggy Stardust, którego w końcu osobiście „uśmiercił” ogłaszając „swój/jego” ostatni występ podczas jednego z koncertów w roku 1973. Płyta zawiera do dziś nieśmiertelne tytuły: Moonage Daydream, Starman, Lady Stardust, Rock ‘n’ Roll Suicide czy nagrany w 1988 roku przez początkujący wówczas Alice In Chains Suffragette City, a The Rise and Fall of Ziggy Stardust został okrzyknięty przez popularny magazyn „Melody Maker” albumem dekady lat 70. ubiegłego stulecia. W połowie lat 70. albumem Young Americans Bowie na dobre odszedł od swojej fascynacji glam-rockiem, dając się poznać jako prekursor tak zwanego białego soulu, a rozpoczynający krążek pełen politycznych podtekstów utwór tytułowy stał się w Stanach ogromnym przebojem. Z tego wydawnictwa pochodzi także napisany wspólnie z Johnem Lennonem kawałek Fame, będący dowodem na zdrowy dystans artysty do samego siebie jak i do sławy, jaka mu towarzyszyła. Wydany rok później album Station to Station stworzył kolejne po postaci Ziggy’ego Stardusta sceniczne wcielenie Bowiego nazywane The Thin White Duke i odznaczające się nienagannie białą koszulą, czarnymi spodniami i kamizelką, niezwykle eleganckiego i zarazem bardzo uzależnionego od kokainy „księcia”, nazywanego też w niektórych kręgach amoralnym zombie. O sile ówczesnego „wspomagania”, jakie stosował wokalista, najlepiej może świadczyć fakt, iż materiał na płytę był ponoć nagrywany przez cztery dni i noce bez przerwy, podczas których artysta nie potrzebował nawet minuty snu. W połowie lat 70. z Miasta Aniołów Bowie przeniósł

się najpierw do Paryża, a następnie do Berlina Zachodniego, gdzie na bazie jego zainteresowań niemiecką nową falą we współpracy z Brianem Eno powstały dokumentujące tamten okres jego twórczości albumy Low, Heroes i Lodger, a awangardowość Bowiego oraz trudność w zaszufladkowaniu jego twórczości najlepiej określa zdanie, jakie pojawiło się wówczas w obiegu: „Jest nowa fala, jest stara fala i jest David Bowie”. Przy okazji pierwszego albumu berlińskiej trylogii nie sposób dziś nie wspomnieć, że to właśnie z tej płyty pochodzi kompozycja Warszawa, od której wzięła swą nazwę brytyjska grupa Warsaw, znana później jako Joy Division. Lata 80. rozpoczęły się dla Bowiego jego pierwszą platynową płytą w postaci wspomnianego już Scary Monsters (and Super Creeps) zrealizowanego przy współudziale Roberta Frippa, legendy King Crimson. Wydany trzy lata później Let’s Dance przyniósł dwa ogromne przeboje – tytułowy oraz China Girl, które zawsze będą kojarzyły mi się z rockowym szaleństwem, jakie wybuchło w tym czasie w Polsce i z początkami Listy Przebojów Programu III. Lata 80. to dla Bowiego także dwa niezapomniane duety – zaśpiewany z Freddie Mercury i grupą Queen Under Pressure oraz wykonany z Tiną Turner Tonight, pochodzący z dość chłodno przyjętego krążka o tym samym tytule. Potem było już tylko gorzej, a za poziom swojego ostatniego albumu dekady Never Let Me Down artysta swoich fanów osobiście przeprosił. W latach 90. David Bowie eksperymentował, a w jego nagraniach można było usłyszeć inspiracje soulem, jazzem, hip-hopem, jungle a nawet drum and bassem. Wydany w roku 2002 krążek Heathen został przez krytyków uznany

jego najlepszym wydawnictwem od Scary Monsters (and Super Creeps), natomiast zrealizowany przed trzema laty przedostatni krążek artysty pomimo dobrych recenzji, obraził teledyskiem do tytułowej kompozycji The Next Day niektóre środowiska katolickie, które do dziś nie wybaczyły wokaliście tej artystycznej prowokacji, pomimo że w roku 1992 biorąc udział w koncercie The Freddie Mercury Tribute Bowie publicznie na kolanach wyraził swą łączność ze zmarłym przyjacielem modlitwą Ojcze Nasz. Jaki był David Bowie? Jedno jest pewne – wywoływał emocje. Chociaż miał swoje ludzkie wzloty i upadki, nie można o nim powiedzieć, że był artystą, który nie dał się zapamiętać. Będą o nim pamiętali jego najzagorzalsi sympatycy i będą wspominały go historyczne opracowania na temat kultury muzycznej XX i XXI wieku. David Bowie zapisał się w historii nie tylko tym, jaką muzykę tworzył i wykonywał – na zawsze będzie także ikoną androgynicznego piękna, które choć dla jednych jest wyznacznikiem jego wyjątkowości, a u innych może budzić niesmak, nie pozostawia nikogo obojętnym wobec jego ekstrawagancji, która nie pozostała przecież także bez wpływu na jego twórczość. David Robert Jones przyszedł na świat w Londynie 8 stycznia 1947 roku. Odszedł w Nowym Jorku 10 stycznia 2016 tak, jak żył, w sposób przez siebie wykreowany, co zapisał na ostatniej płycie (wydanej dwa dni przed śmiercią) i towarzyszącym jej teledysku. W opinii wielu osób oba te miasta to współczesne stolice świata. Oba wydały wielkich artystów i oba spięły także klamrą życie jednego z najwybitniejszych muzyków dwóch stuleci. Sławomir Orwat


32| drugi brzeg

01 (219) 2016 | nowy czas

Jan Góra OP 1948 – 2015 Urodzony w 1948 roku. W 1966 roku wstąpił do zakonu dominikanów, w latach 1967-1974 studiował w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Ojców Dominikanów w Krakowie. W 1976 roku ukończył Wydział Teologiczny ATK w Warszawie, a w 1981 na tym samym wydziale uzyskał tytuł doktora teologii. Wieloletni duszpasterz młodzieży i studentów w Poznaniu. Od 1997 roku organizował spotkania młodych na Polach Lednickich. Twórca ośrodków duszpasterskich w Hermanicach, na Jamnej i Lednicy. Autor wielu książek. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce duchownych. Zmarł 21 grudnia 2015 w trakcie odprawiania mszy św. Pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. * 30 lat temu w książce Kasztan ojciec Jan Góra pisał o tym, kim dla niego byli młodzi ludzie, których spotykał na swojej duszpasterskiej drodze. I… jak chciałby odejść: Jak dobrze, że wierzymy w zmartwychwstanie – powiedział ni stąd ni zowąd przeor, zamykając pustą celę. Jak to jest, że ja nie mając dzieci mam przecież dzieci i to często mam je bardziej niż ci, którzy je mają. Jak to jest, że nie mając dzieci ze względu na Chrystusa, mam je również ze względu na Niego. Mam bardziej i więcej. Odnajdujemy się wzajemnie w sobie. Stale odwołujemy się do siebie i na siebie powołujemy. Ja na nich, oni na mnie. Cieszymy się, jeśli znajdujemy coś ze swego u drugich. Kiedy mój świat staje się ich światem. Nie tylko tak po wierzchu, ale w głębi. I stale pochłania mnie problem tej tajemniczej formuły, przez którą ja będę

w nich a oni we mnie. Przez nich uczę się, co to znaczy być ojcem. To najmocniejsze wiązanie świata. To wcale nie znaczy, że jestem taki genialny i że to wszystko rozumiem, albo że tego nie chciałem lub że do tego dorosłem. To młodzież, nie chciane dziecko w moim życiu, wymusiła na mnie, bym był dla nich ojcem. Tak oto staliśmy się rodziną. A gdy świat, który tworzy się wokół nas i w nas samych pewnego dnia się rozpadnie, to przecież zostaną oni, ci, którzy zechcieli wziąć cząstkę mojego świata, jakiś szczegół lub kształt mojej własnej miłości i uczynić go swoją

własnością. A zatem nie umrę, ale żył będę, bo są tacy ludzie, którzy rodząc się do swojego świadomego życia, narodzili się przeze mnie. Tak oto z wolna moja samotność została zamieniona na miłość. Podobnie zresztą moja wolność. Nie jestem już sam. Chciałbym bardzo, ażeby i o mnie kiedyś moi współbracia mogli powiedzieć tak, jak powiedzieli o jednym średniowiecznym zakonniku, że nie lękał się chwili ostatniej, bo spełnił życie jeszcze przed śmiercią i nie przerażał go zgon, bo umiał cieszyć się życiem. Odszedł z tego świata nie trzaskając drzwiami…

Śmierć Hipopotama Poniedziałek 21 grudnia. Telefon, że zmarł Ojciec Jan Góra OP. Dla mnie ciągle Jaś, choć ważył pół tony, a na karku miał pięć tuzinów lat, i to z dużym okładem. A przecież lekki duchem, żwawy jak motylek. Kilka dni wcześniej zadzwonił do mnie znienacka z prośbą, abym się przygotował, bo musimy stworzyć na Jamnej kabaret. Kabaret? Tak, kabaret, bo zbliża się świąteczny wyjazd młodzieży na Jamną, a te Poznaniaki to strasznie poważne chłopaki. Więc my, staruszkowie, musimy ich rozruszać i mam przygotować swoją część do wspólnego występu. Piosenki i skecze mają być polityczne, bo ma już dość tego jeżdżenia po Prezydencie i Pani Premier. – I mam dość tego Komitetu Obrony własnej D – dodał. Sprawdzam datę połączenia telefonicznego: czwartek 17 grudnia, godz. 19.46. To, oczywiście, niczego nie zmienia, ale przecież czuję niejasną potrzebę, aby wiedzieć dokładnie. Śmierć przyjaciół przekreśla zaufanie do stałości świata, więc czegoś trzeba się chwycić. * Jasia poznałem w latach 70. w „Beczce”, czyli duszpasterstwie akademickim. Byliśmy studentami. Ja studiowałem na Uniwersytecie Jagiellońskim, Jaś był klerykiem w krakowskim Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Ojców Dominikanów. Między uniwersytetem a klasztorem stoi Pałac Biskupi, gdzie mieszkał Karol. Nazywaliśmy Go tak nie z poufałości, ale z szacunku. Przecież podczas bezkrólewia

ktoś musi reprezentować Naród i Państwo, a królowie nie noszą nazwisk. Daleko, w Warszawie, mieszkał Prymas, ale Wawel jest tu, na miejscu, w samym sercu miasta. A do „Beczki” przychodził On, kardynał. Trochę dziwny, bo chociaż tak bliski i serdeczny, to zawsze jakoś osobny. Potrafił Jasia wytargać za kędzierzawą czuprynę, przytulić do serca, wycałować. Nie było wątpliwości, że go kochał. Jaś potem przez całe życie żył Jego nauczaniem i pontyfikatem. Jeździł do Rzymu, pisał listy. Zapraszał papieża do Hermanic, na Jamną i pod Lednicką Rybę, co denerwowało hierarchów. Tłumaczył młodym encykliki i sens nauczania Jana Pawła. Ewangelizował, pisał kolejne książki i piosenki. Nawet Program rozwoju osobowości integralnej dla Lednicy stworzył według listów-instrukcji, jakie otrzymał od Świętego. Przygotowywał się do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. W drugi dzień Świąt planował wyjechać na Jamną. * Był rok 1974. Któregoś popołudnia spotkaliśmy Jasia na dziedzińcu przed katedrą na Wawelu. Stał z księdzem Czartoryskim. Ksiądz prałat dłubał wykałaczką w zębach, bo było po obiedzie, i opowiadał o czasach, kiedy na Wawelu urzędował Hans Frank. General Gubernator zakazał odprawiania mszy św. w katedrze. – I coście zrobili? – spytał Jaś. – Odprawialiśmy ją po nocy – odpowiedział prałat nieprzestając dłubać w zębach.

– Nie baliście się? – Baliśmy. Ale istnienie Tysiącletniej Rzeszy to nie jest powód, aby przerywać tysiącletnią tradycję chwalenia Pana na Wzgórzu. Staliśmy jak zamurowani. Młodzi antykomuniści, byliśmy pod wrażeniem tych prostych słów. Przecież sami szukaliśmy sposobu, aby nie poddać się Duchowi Dziejów, pragnęliśmy gruntu dla czegoś, co jest mocniejsze od brutalnych okoliczności. Słowo „tradycja” miało dla nas wielkie znaczenie. A oni, w czasach łapanek, rozwałek, wywózek do obozów… – To nie jest powód, aby przerywać tradycję… – Jasiu nie mógł się uspokoić. Jeszcze później, w „Beczce”, kilkakrotnie do tego wracał. Dzisiaj, w dniu jego śmierci, przypominam sobie tę historyjkę w zupełnie innym sensie. Jasiu był hipopotamem, który całym swoim tłustym ciałem i całą swoją lekką duszą chwalił Pana Boga. Zasłabł podczas mszy św. Czy można sobie wyobrazić piękniejszą śmierć dla księdza? Jasiu! Śmierć, to nie jest powód, aby przerywać tradycję. Śpiewaj na Wysokościach swoje Abba, Ojcze! Już niedługo do Ciebie dołączymy. Józef Ruszar (za wszystkich, którzy Cię kochają, a jest ich zbyt wielu, by dało się wymienić)


drugi brzeg |33

nowy czas |01 (219) 2016

Pierre Boulez 1925 – 2016 Zaliczany do najbardziej awangardowych, przez dłuższy czas kontrowersyjnych, kompozytorów XX wieku. Zmarł w wieku 90 lat. Występował z najważniejszymi orkiestrami świata. Jako dyrygent do historii muzyki XX wieku przeszedł spektakularnymi wykonaniami utworów największych twórców minionego stulecia: Arnolda Schoenberga, Igora Strawińskiego czy Beli Bartoka. W jego kręgu zainteresowań znalazła się także twórczość polskich kompozytorów. W 1966 roku w Hamburgu dokonał prawykonania II Symfonii Witolda Lutosławskiego. Fascynowała go też muzyka Karola Szymanowskiego – pod koniec życia z Wiedeńskimi Filharmonikami nagrał dla wytwórni Deutsche Grammophon III Symfonię Pieśń o nocy i I Koncert skrzypcowy polskiego klasyka. Był również animatorem życia muzycznego. Z jego inicjatywy powstały takie instytucje jak IRCAM (Instytut Badań nad Muzyką i Dźwiękiem), Cite de la Musique i Filharmonia Paryska. Ale z powodu swoich poglądów nie zawsze był mile widziany w rodzinnej Francji. W 1960 roku władze francuskie zabroniły mu wjazdu do ojczyzny. Powodem takiej decyzji miało być sprzeciwienie się wojnie w Algierii. Od tego czasu dyrygent postanowił większość swojego życia spędzić w Niemczech. Mieszkał i zmarł w Baden-Baden. Ten światopoglądowy pacyfizm nie powstrzymał Bouleza przed deklaracjami natury terrorystycznej. „Przez całe życie ciągnęło mnie w stronę anarchii – powiedział w jednym z wywiadów. Gdyby ktoś w latach 50. i 60. zapytał, czy należy spalić Luwr, bez wahania odpowiedziałbym tak, i to razem z Giocondą. A przy okazji należałoby wysadzić w powietrze wszystkie opery”. Władze potrakto-

wały tego typu wypowiedzi w kategoriach estetycznych, ale w XXI wieku, po nowojorskich zamachach z 11 września 2001 roku, szwajcarska policja zatrzymała przebywającego w Bazylei Bouleza pod zarzutem nawoływania do aktów terroru. Życie Pierra Bouleza jest doskonałą ilustracją obserwacji, że w młodości jest się podpalaczem, a w wieku dojrzałym strażakiem. Początkowo był bezkompromisowym wrogiem tradycji. Zafascynowany Schönbergowską dodekafonią doprowadził ją do form krańcowych odrzucając tonalne oczekiwania słuchacza. Konsekwencją jego kompozytorskich metod był serializm totalny i forma otwarta, aleatoryczna. Perfekcyjnie skonstruowana muzyka, celowo zobiektywizowana i wykalkulowana. Jako kompozytor zasłynął również wkładem w rozwój muzyki elektronicznej, sposobem wykorzystywania improwizacji oraz tzw. „kontrolowaną szansą”, co polegało na umożliwieniu wykonawcom tworzenia włas-

nych dźwięków w strukturze utworu. Był w swoich kompozycjach o krok od Mannowskiego ideału z Doktora Faustusa, gdzie główny bohater Adrian ubolewa, że kompozytora pętają oczekiwania widowni, dla której kompozycja musi pozostawać w rejestrach odbieranych przez ich niedoskonały receptor słuchu. Z upływem czasu Boulez wrócił do tradycji, już jednak nie jako kompozytor, ale genialny dyrygent czuwający nad całością bez posługiwania sie batutą. Był uznawany za jednego z najwybitniejszych dyrygentów świata. W 1967 roku został gościnnym dyrygentem Cleveland Orchestra. Rok później objął funkcję dyrektora BBC Symphony Orchestra i sprawował ją do 1974 roku. Był też dyrektorem New York Philharmonic. W 1970 roku został dyrektorem Institut de Recherche et de Coordination Acoustique/Musique (IRCAM) i sprawował tę funkcję do 1991 roku. (mg)

Sławek Pstrong – „Luis” 1975-2015 To chyba jakaś plaga. Moi koledzy z krakowskiego filmoznawstwa zabijają się jeden po drugim. Sławek nie był może tak utalentowany jak Marcin Wrona, ale wiem, że szukał szansy na swój pierwszy wielki film i nie poddawał się. Statystowałem w kilku jego wczesnych etiudach (ciekawe, czy gdzieś kiedyś ktoś zdoła je odnaleźć?), w tym w krótkometrażowym filmie, będącym adaptacją Czarodziejskiej góry Tomasza Manna. Zdjęcia kręcone były w krakowskiej Willi Decjusza, w filmie udział wzięli między innymi Krzysztof Globisz i Edward Linde Lubaszenko. Według Wikipedii oraz innych internetowych źródeł kariera Sławka Pstronga rozpoczęła się od innej krótkometrażowej fabuły T-Rex, z też już nie żyjącym Maciejem Kozłowskim, zrealizowanej w 2003 roku, za którą „Luis” otrzymał Brązową Kijankę podczas Festiwalu Camerimage i z którą potem pojechał na festiwal do Los Angeles. Pewnie nie był do końca szczęśliwy, że robi seriale dla masowej widowni w komercyjnej telewizji, ale widzowie je kochali – Julię, Majkę, Szpital... Jedyną pełnometrażową produkcję też zrobił dla telewizji. Była to Cisza (2010), skromny, choć nieźle zrealizowany film o pamiętnej wyprawie w Tatry grupy tyskich licealistów w środku zimy, kiedy pogoda załamała się, ze-

szła lawina i pochłonęła osiem osób, w tym siedmioro licealistów. Sławek Pstrong niezależnie, czyli własnym lub bardzo ciężko zdobytym sumptem, zrobił właściwie tylko jeden krótki metraż – Plan (2009), o grupie nowohuckich przyjaciół, którzy postanawiają wysłać swojego cierpiącego na depresję kolegę do ciepłych krajów. Oczywiście nie cofnął się przed niczym, by wykonać swój plan. W filmie zagrali sami naturszczycy. Został bardzo dobrze przyjęty przez publiczność wielu festiwali, gdzie zdobył kilka nagród. Studiowaliśmy na jednym roku, w tej samej grupie, lecz Sławek nie miał cierpliwości do zgłębiania teorii. Chciał realizować filmy, a nie je analizować, dlatego żal, że zrobił ich tak niewiele. Pewnej upojnej nocy, po imprezie na Kazimierzu, postanowiliśmy posiedzieć sobie na Moście Piłsudskiego. Ominęliśmy zapory i jak gdyby nigdy nic, weszliśmy na górę. Po jednej stronie były tory tramwajowe, po drugiej ciemna toń Wisły. Siedzieliśmy na moście i oglądaliśmy księżyc. Żaden z nas nie spadł. Bóg miał inne plany. W grudniu Sławek postanowił je pokrzyżować. Żegnaj, przyjacielu! Jacek Ozaist


34| pytania obieżyświata

Włodzimierz Fenrych

T

ybet, dach świata, podniebna kraina modlitewnych chorągiewek furkocących na wietrze. Na chorągiewkach wypisane modlitwy, a odmawia je wiatr trzepocząc nimi. Rozpięte na sznurach wszędzie gdzie się da, wzdłuż dróg, nad domami, wokół pól, na których rośnie tylko jęczmień, bo klimat zbyt surowy na cokolwiek innego. Wzdłuż pastwisk, na których pasą się długowłose jaki, bo klimat zbyt surowy na inne bydło. Na przełęczach ośnieżonych gór, które tylko latem przekroczyć można, bo zimą skute lodem. Tybet, dach świata, otoczony krenelażem niebotycznych gór, które przez stulecia stanowiły skuteczną barierę dla najeźdźców. Od południa są to potężne Himalaje, od północy niewiele od nich mniejsze góry Kumbum, od wschodu ponad siedmiotysięczny masyw Minya Konka, który przez wieki stanowił granicę z Chinami. Czasami zapuszczały się tam czambuły mongolskie, ale poza tym nikt. Za górami Tybetańczycy czuli się bezpiecznie i pewnie dlatego mogli wyznawać religię zakazującą wojen. Dowódcy mongolskich czambułów czuli respekt dla tybetańskich mnichów i sami wspierali pokojowe rządy najwyższego z nich, noszącego tytuł Dalaj Lamy. Zwłaszcza piątego z kolei, który w XVII wieku przy ich pomocy zjednoczył Tybet. Chińczycy tylko wyjątkowo zapuszczali się dalej niż graniczne miasto Dardo, położone w ciasnej dolinie u stóp masywu Minya Konka. Narodowym napojem Tybetańczyków jest herbata, która w tym kraju nie rośnie. Herbata pita zawsze z solą i jakowym masłem. Dardo kwitło na handlu zieloną herbatą sprasowaną w brykieciki, skąd rozchodziła się na cały Tybet. Można ją było kupić daleko na zachodzie, nawet w Ladakhu, który obecnie jest w granicach Indii. Herbatę w Tybecie piją wszyscy: chłopi uprawiający jęczmień, nomadzi strzegący jaków na pastwiskach, mnisi strzegący buddyjskiej wiary, nawet sam Dalaj Lama, który tej wiary jest uosobieniem. Dalaj Lamowie, legendarni władcy Tybetu, to najbardziej niezwykła dynastia na świecie. Tron przechodzi nie z ojca na syna (bo Dalaj Lama jest zawsze bezżennym mnichem), lecz z wcielenia na wcielenie. Panujący w tym kraju buddyzm traktuje teorię reinkarnacji za pewnik – nad przechodzeniem dusz w nowe ciało prowadzone były w ciągu wieków badania, a ich efektem jest słynna tybetańska Księga Umarłych. Tybetańczycy przyjmują za pewnik, że dusza zmarłego właśnie Dalaj Lamy pojawia się z powrotem na świecie w ciele właśnie narodzonego chłopca. Mało tego, przyjmowane jest za pewnik, że dusza Dalaj Lamy odradza się w Tybecie. Dlatego zaraz po śmierci Dalaj Lamy prowadzone są poszukiwania – wysocy lamowie z jego otoczenia podróżują po kraju, by znaleźć to nowe wcielenie. Zakłada się, że nowo wcielona dusza rozpozna przedmioty, które używała w starym wcieleniu, dlatego kandydatom poczętym tuż po śmierci Dalaj Lamy daje się do zabawy kilka przedmiotów, z których niektóre były osobistą własnością zmarłego. Jeśli na przykład roczne dziecko bez wahania wybierze właściwe przedmioty do zabawy, wówczas uznawane jest za nowe wcielenie, zabierane do Lhasy (razem z rodziną, niezależnie od dotychczasowego statusu) i szkolone w nauce buddyjskiej, by z czasem obejąć władzę w kraju. Tak

Pora obiadowa w klasztorze w Dardo

Czy Dalaj Lama może pisać miłosne właśnie wybrany został obecny, czternasty Dalaj Lama, o czym wiadomo, bo opisał to sam w swojej autobiografii. Jeśli tak wybrany chłopiec ma powołanie do celibatu i inklinacje do zajmowania się polityką, to pewnie może być wybitnym władcą, ale co się dzieje, jeśli wybrany władca do celibatu nie ma za grosz skłonności, a zamiast zajmować się polityką woli pisać miłosne wiersze? Można by pewnie argumentować, że coś takiego zdarzyć się nie może, bowiem na nowo wcielona dusza Dalaj Lamy jest istotą przebudzoną od urodzenia i na pewno obojętną na wdzięki płci pięknej, gdyby nie to, że coś takiego już raz się zdarzyło. Tak właśnie zachowywał się Dalaj Lama numer sześć, który wymykał się z pałacu, by w pobliskiej gospodzie spędzać czas z dziewczętami, a potem zamiast teologicznych traktatów pisał wiersze o pięknym liczku swojej miłej. Wiemy więc, co się w takim przypadku dzieje. Wielcy lamowie mają wpojone przekonanie, że Dalaj Lama wciela się po to, by lud swój prowadzić ku przebudzeniu, dlatego w sposób teologiczny interpretują cokolwiek napisze. Miłosne wiersze Szóstego Dalaj Lamy traktowane są tak, jak Pieśń nad Pieśniami traktowana jest przez księży-teologów. A politycy? No cóż, potraktowali go jako słabego polityka, którego można złapać, uwięzić i Bóg wie co jeszcze z nim zrobić. To właśnie (zwłaszcza to ostatnie) zrobił z Szóstym Dalaj Lamą herszt jednego z mongolskich czambułów, które zapędziły się w głąb Tybetu. O tym wszystkim dowiedziałem się trzydzieści lat temu, kiedy podróżowałem po Ladakhu, spałem w buddyjskich


pytania obieżyświata |35

e wiersze? klasztorach, piłem zieloną herbatę z masłem i solą. Ladakh to zachodnia część Tybetu, która nigdy nie była pod władzą Dalaj Lamów, bo kiedy w XVII wieku mongolskie czambuły jednoczyły Tybet w ich imieniu, król Ladakhu wezwał na pomoc maharadżę Kaszmiru i nie dał się zjednoczyć. Maharadża Kaszmiru mieszkał za Himalajami, więc zbytnio nie mieszał się w wewnętrzne sprawy Ladakhu, kraj ten pozostał więc kulturowo częścią Tybetu, tyle że rządził tam król, a nie mnisi. A potem stał się częścią Indii, najpierw brytyjskich, potem niepodległych i kiedy w 1949 roku do Tybetu wtargnęły czambuły maoistów, Ladakh pozostał poza ich zasięgiem. Skoro był poza zasięgiem, to stał się celem migracji rzesz Tybetańczyków uciekających przed komunistami. Najsłynniejszym z tych emigrantów jest obecny, czternasty Dalaj Lama. Nie dał się maoistom skolektywizować, tylko uciekł do Indii i stworzył tybetański rząd na uchodźctwie, w związku z czym w komunistycznych Chinach uważany jest za wroga numer jeden. Jest on zdeklarowanym pacyfistą w stylu Mahatmy Gandhiego, na świecie uważany jest za świątobliwą postać na miarę Matki Teresy, ale w Chinach bezpieczniej o nim nie wspominać. Co innego w Indiach. Tybetańscy wygnańcy weszli w kulturę światową, wydają po angielsku książki. W Dharamsali w Indiach, gdzie mieszka dziś Dalaj Lama, można te książki znaleźć w księgarenkach. Ja tam trzydzieści lat temu byłem i parę tych książek kupiłem. Wśród nich tłumaczenia wierszy szóstego Dalaj Lamy na angielski. Podobały mi się i niektóre z nich spolszczyłem, opierając się na angielskich wersjach.

To wszystko było dawno, ale ostatnio znów znalazłem się w pobliżu Tybetu, tylko z drugiej strony. Podróżując po Syczuanie odwiedziłem też miasto Kangding znajdujące się w samym środku tej chińskiej prowincji, u stóp masywu Minya Konka. Kiedyś nazywało się Dardo, a właściwie nadal tak się nazywa po tybetańsku. Kiedyś było miastem granicznym, dalej na zachód był Tybet. Nadal dalej jest tam Tybet, tylko na papierze jest to środek chińskiej prowincji Syczuan. Miasto znajduje się w ciasnej dolinie pomiędzy górami, dwie główne ulice prowadzą po obu stronach rwącej rzeki. Wzdłuż ulic wznoszą się socjalistyczne bloki mieszkalne, ale poprzez rzekę, zwłaszcza przy mostach, rozpięte są sznury modlitewnych chorągiewek. Na górach, poprzez granie, poprowadzone są linie wysokiego napięcia, a na zboczach namalowane są wielkie, widoczne z miasta malowidła przedstawiające buddów i bodhisattwów. Na szczycie stosunkowo niewielkiej góry wznoszącej się bezpośrednio nad miastem są buddyjskie świątynie odbudowane po zniszczeniach rewolucji kulturalnej, można na tę górę dojechać kolejką linową i zapłacić za zwiedzanie. Świątynia buddyjska odbudowana w roli atrakcji turystycznej jest najwyraźniej strawna dla aktualnej władzy, choć na szczycie wzdłuż ścieżek furkocą chorągiewki tak jak zawsze furkotały, modlitwy się odmawiają tak jak zawsze się odmawiały. Ale świątynie odbudowują się nie tylko dla turystów. Można poprzesuwać granice na papierowej mapie, można zmienić nazwę miasta i można nasłać czambuły oszalałych hunwejbinów, by burzyły świątynie, ale wyrwać czci dla bodhisattwów z serc Tybetańczyków tak łatwo się nie da. Dawne świątynie, ufundowane jeszcze w XVII wieku przez piątego Dalaj Lamę, odbudowują się, ukryte pośród socjalistycznych bloków i tętnią życiem. Ubrani w bordowe szaty lamowie recytują sutry, wierni wchodzą i padają na twarz przed posągami buddów i bodhisattwów, obchodzą wkoło świątynie wprawiając w ruch bębny, na których wypisane są modlitwy, a kiedy bębny się kręcą, modlitwy odmawiają się same. Gong ogłasza porę obiadu i młodzi mnisi roznoszą na tacach dania starym lamom. Jesteśmy w tym momencie w w klasztorze Nanwu. Ktoś nas pyta, czy dostaliśmy obiad. – Nie? To chodźcie za mną. W refektarzu dla świeckich wydają obiady za darmo, ryż i warzywa popijane soloną herbatą. Mnisi tybetańscy ubrani są w bordowe habity, świeccy w charakterystyczne tybetańskie kufaje, mężczyźni niemal wszyscy zakładają tylko jeden rękaw, drugi wsuwają gdzieś za pas. Kobiety mają kolorowe pasiaste fartuszki. Myślicie, że to ludowe rękodzieło? Jakie tam rękodzieło, wszystko made in China. W Kangding wszystkie napisy są w dwóch językach, po chińsku i tybetańsku. Po angielsku napisów raczej nie ma. Są

Miasto Kangding, znajdujące się w samym środku chińskiej prowincji Syczuan, u stóp masywu Minya Konka. Kiedyś nazywało się Dardo

wprawdzie gromady turystów, ale to Chińczycy przyjeżdżający zobaczyć lodowce spływające z masywu Minya Konka, najwyższej góry rdzennych Chin. Zachodnich turystów jest tu co kot napłakał. Ale jednak w jednej z uliczek pośród sklepów z ostatnią tybetańską modą znajdujemy otwarte drzwi, za nimi schody prowadzące na górę, a obok tablicę z napisem: „herbata, informacje o regionie, na piętrze”. Wchodzimy. Jest to niby herbaciarnia, ale wygląda na to, że jesteśmy jedynymi gośćmi, reszta – kilkoro młodych ludzi mówiących nieźle po angielsku – to obsługa. Zamawiamy strasznie drogą chińską herbatę i rozmawiamy z młodą osobą imieniem Adzia. Popijając chińską herbatę mówię, że to właśnie tybetańska herbata z solą, jaką nas poczęstowano w świątyni, przypomniała mi moją podróż przez zachodnie Himalaje trzydzieści lat temu. Wędrowałem wtedy pieszo od klasztoru do klasztoru, mijałem pastwiska, na których pasły się stada jaków, pasterze mieli kufaje założone na jedno ramię, a w klasztorach ubrani na bordowo mnisi częstowali mnie soloną herbatą z masłem i karmili tsampą. – Chcecie spróbować tsampy? – pyta Adzia i wyjmuje z szafki worek czegoś, co wygląda jak razowa mąka, zaparza tybetańską herbatę z solą i pokazuje, jak to trzeba razem ugnieść, żeby był tybetański posiłek. No tak, to jest właśnie smak Tybetu, tsampa, czyli prażony i zmielony jęczmień zmieszany z zieloną soloną herbatą. Adzia jest Tybetanką i mówi, że ta jej kawiarenka to takie małe centrum młodej kultury tybetańskiej. Pokazuje mi, nad czym ostatnio pracują – robią zdjęcia, reprodukcje prac młodego malarza, mnicha mieszkającego w Litangu, imieniem Da Qiongpei. W jego obrazach pojawiają się motywy z tradycyjnego buddyjskiego malarstwa Tybetu, ale połączone w niekonwencjonalny sposób, jest w nich też sporo motywów erotycznych. Niektóre z tych obrazów to ilustracje do wierszy tybetańskiego poety, które Da Qiongpei przetłumaczył na chiński. Adzia pokazuje nam tomik tych wierszy. Poeta nazywał się Tsanyang Gyatso, żył w XVII wieku i był żywym buddą. W pierwszej chwili nie wiem o kogo chodzi, ale po chwili coś mi klika. Czterowiersze niby buddyjskie, ale z erotycznym podtekstem? Przecież sam coś takiego kiedyś tłumaczyłem na polski. – Czy to są wiersze szóstego Dalaj Lamy? – pytam. – Ćśśś – reaguje Adzia kładąc palec na ustach. – O Dalaj Lamie nie wolno w Chinach mówić.


36| historie nie tylko zasłyszane

Opowieści londyńskie:

Na zakręcie

Jacek Ozaist

C

zy ja, proszę pana, jakiś kryminalista jestem? To był zwykły wypadek. Słucham? No wiem, że zachowałem się nietypowo. No może trochę mnie nerwy poniosły, ale naprawdę chciałem nacisnąć hamulec. Tak, wiem. Świadkowie twier-

dzą, że przyspieszyłem, zamiast hamować. Stało się tak dlatego, że pomyliłem pedały. Ja, proszę pana, żyję w nieprawdopodobnym stresie. Wszystko mi się obecnie sypie. W pracy potworne nerwy, w domu żona doprowadza człowieka do szału, dzieci zaczęły dorastać i potrzeby mają ponad stan. Wszyscy na siebie obrażeni są, jakby jakaś wojna domowa wybuchła, a zarabiać trzeba, jeździć, jeździć i jeździć. Nie ma rady. Dojeżdżałem do ronda jak zwykle, niby wiedziałem, z kim mam do czynienia i co może się stać, a ten mi patrzy bezczelnie w oczy i jedzie jak gdyby nigdy nic. Wypacykowana żona siedzi koło niego i też patrzy, bo nie rozumie, że mogę ją zmiażdżyć niczym robala, bo przecież to ona jest z tej strony, w którą ja uderzę. No i nacisnąłem ten gaz zamiast hamulca. Żeby pan widział ten głupawy wyraz ich gęb, ech, gdybym był cyniczny, powiedziałbym, że dla takich chwil człowiek żyje. Huknąłem go lekko w tylny zderzak i o to jest teraz to wielkie halo. I co ja takiego, proszę pana, zrobiłem? To, co się wyrabia na drogach jej kur..., przepraszam bardzo, Królewskiej Mości, to głowa mała. To jakiś Bangkok, jakaś Kalkuta jest! Ja 20 lat prawo jazdy mam i

01 (219) 2016 | nowy czas

żadnego wypadku na koncie, a teraz wyrywam włosy z głowy na każdym rondzie czy skrzyżowaniu. Zawsze uważałem, tak mnie świętej pamięci ojciec uczył, że rób na drodze, co tylko chcesz, tylko to zasygnalizuj. A tu żaden ci migacza nie da na rondzie, nie przeprosi, że prawie ci pod maskę wjechał, jeszcze natrąbi i faków napokazuje albo będzie zapraszał, żeby się zatrzymać i bójkę wszcząć. Co drugi pewnie pijany, naćpany lub bez prawa jazdy. Kto, panie, takiego Chińczyka albo Murzyna rozpozna, że to nie ten co na zdjęciu? Jeden chodzi i za wszystkich zdaje i potem jeżdżą jak jeżdżą i o przepisach pojęcia nie mają. Wiedzą, gdzie sprzęgło, gaz i hamulec, a automatem jak meleksem cisną i po ptakach. Raz jechałem sobie spokojnie, oczywiście jak najbardziej przepisowo, i nagle zadzwoniła żona. Gadałem 17 sekund, tak z zegarkiem w ręku. Kochanie, kup mleko, cytryny i Rutinoscorbin, bo jakaś niewyraźna jestem. I bęc, już mnie na sygnale gonili. Mówię jak do ludzi, że 17 sekund, że sprawa rodzinna, a oni, pan pokaże, że naprawdę tyle było. Pokazałem. No to mamy dowód, że pan rozmawiał przez telefon komórkowy podczas jazdy, mandat się należy. Co ja się potem z tym moim prawem

jazdy po sądach uwłóczyłem. Niby miało być do zapłacenia 60 funtów i jakieś przyznane punkty, ale nie miałem brytyjskiego prawka, więc rozprawa musiała być i tak dalej. Widział kto takie cyrki!? Ręce, proszę pana, opadają, i nie tylko! Jak żyć, panie? Jak żyć? I jeszcze ci oni wszyscy na tych drogach tacy nieuprzejmi, samolubni, nikczemni. Kiedyś trafiłem na Murzyna w nocy. Czarny w czarnym ubraniu na czarnym rowerze bez świateł, wymusza pierwszeństwo z podporządkowanej. Omal go nie zabiłem! Zahamowałem z piskiem w ostatniej chwili. Dopiero jak mordę darł, to te białe zęby widziałem. Niech taki jeździ po nocy, ale niech się chociaż uśmiecha! Policja ma to w nosie. Terrorystów i dzieciaków z narkotykami tylko szukają i szukają. Drogówki nie widać prawie wcale, a jak jest, to tylko ściga kogoś, kto bez ubezpieczenia jedzie, żeby kasy więcej było. Wiem, tak jest wszędzie, niemniej tutaj chciwość sięgnęła zenitu. Ja się chyba stąd wyniosę. Pan im powie, że ja jestem kierowca ze stażem i to mój pierwszy raz. Albo spróbuj pan załatwić, że to jego wina. W końcu wymusił, co nie? Ugoda też może być, ja tam chciwy nie jestem. No, co pan tak myśli?

Opowieści ze Spitsbergenu

P

ółnoc Europy przyciąga coraz więcej ludzi. Każdego ze względu na coś innego. Może to być zima, zorza polarna, cisza, a może długie, dłuższe niż gdzie indziej, letnie dni. W północnym mroźnym krajobrazie jest coś szczególnego, bo te mało zagęszczone obszary wydają wielu doskonałych artystów: muzyków, pisarzy, autorów zdjęć. Ludzie urodzeni i żyjący w centrum Europy nie są odporni na uroki Północy, a kiedy już pozwolą sobie tak daleko się zapuścić, często wracają przesiąknięci nowymi, twórczymi pomysłami i z silnym postanowieniem, by odkrywać te tereny częściej. Niektórzy nie wracają już nigdy – łapiąc polarnego bakcyla, postanawiają część swojego życia na stałe związać z Północą: Islandią, Szwecją czy jak w przypadku Ilony Wiśniewskiej – Norwegią. Ta polska reportażystka i fotografka wybrała najdalej wysuniętą na północ wyspę Spitsbergen należącą do archipelagu Svalbard, znajdującego się już za kołem podbiegunowym. Przeprowadziwszy się tam pięć lat temu, rozpoczęła pracę nad książką – reportażem opowiadającym o codziennym życiu ludzi tworzących społeczność Longyearbyen, stolicy wyspy. Historie Norwegów, Rosjan, Tajów, Polaków, Amerykanów, Japończyków, Irańczyka i

osób wielu innych narodowości składających się na tę dwutysięczną społeczność pozwalają nam doświadczyć i nieco lepiej zrozumieć, jak żyje się z dala od wielkomiejskiego zgiełku, w tej niezwykłej kulturowej mozaice. Jak trwa się podczas srogiej, północnej zimy i niekończącego się mroku, jak żyje się w miejscu, w którym w zasadzie prawie cały czas chodzi się w puchowych kurtkach; jak odkrywa swoje nowe oblicze, a może przeznaczenie. Autorka opisuje miejsca niezwykłe: opuszczone domy i kopalnie, Bank Nasion i Polską Badawczą Stację Polarną w Hornsundzie. Przedstawia historie starych, radzieckich górniczych osad, życie współczesnych traperów, ludzi silnie związanych ze Spitsbergenem i turystów przypływających tam jednorazowo, ale w coraz większej liczbie, na pokładach wielkich statków wycieczkowych. Jak pisze Agnieszka Drotkiewicz, jest w tych opowieściach urok, tajemnica, siła przyciągania Północy, która sprawia, że chciałoby się zacząć życie na nowo. Spotkanie z Iloną Wiśniewską, podczas którego będziemy rozmawiać o tym fantastycznym świecie, w jakim przez pół roku panuje arktyczny dzień, przez pozostałe sześć miesięcy jest zupełnie ciemno, a zimno jest przez cały czas, odbędzie się 6 lutego o godz. 18.00 w Galerii POSK.

Ilona Wiśniewska ze swoją książką. Spotkanie z autorką odbędzie się w Galerii POSK 6 lutego, o godz. 18.00

Do galerii tej zapraszamy jednak już pod koniec stycznia, bo poza rozmową z autorką o jej ostatniej książce będzie można obejrzeć wystawę zdjęć z tej odległej, majestatycznej i tchnącej siłą krainy, a tak-

że podziwiać obrazy Joanny Ciechanowskiej inspirowane jej pobytem na Spitsbergenie. Wernisaż odbędzie się 30 stycznia o godz. 18.00. Serdecznie zapraszamy!


historie nie tylko zasłyszane |37

nowy czas |01 (219) 2016

PAN ZENOBIUSZ Wspólny biznes Irena Falcone

Pan Zenobiusz to postać fikcyjna, jakkolwiek zdarzenia, które opisuję, miały miejsce. Są kompilacją różnych historii zasłyszanych wśród moich przyjaciół, niektóre zdarzenia odnoszą się do moich własnych doświadczeń.

– Zakładam moją własną firmę budowlaną i potrzebuję pani pomocy – Zenek siada przy stole w kuchni i zapala papierosa. – Co pani na to? – Zenobiusz, nie umiesz zbyt dobrze po angielsku, więc jak to sobie wyobrażasz? – odpowiadam. – No właśnie, dlatego do pani przyszedłem. Pani umie dobrze po angielsku, więc mam dla pani propozycję: co by pani powiedziała na to, żeby zostać moim wspólnikiem w interesie? Pani będzie wszystko z klientami załatwiać, a ja będę, wie pani, łazienki, kuchnie robił, to znaczy remontował. Zenobiusz patrzy na mnie uważnie i czeka na odpowiedź. – Nowy rok się zaczyna i mam trochę inne plany, nawet powiedziałabym, że mam listę rzeczy i marzeń, które chcę w tym roku zrealizować, ale na tej liście nie ma punktu, który mówi, że chcę prowadzić firmę budowlaną z Zenkiem. – Pani to zawsze sobie ze mnie żartuje, a ja tylko rzucam hasło i chcę, żeby pani wzięła to, co mówię, na serio. Na odpowiedź mogę poczekać, nie musi się pani zaraz decydować. Widzi pani, ja też mam marzenia i plany na ten nowy rok.

Zenobiusz patrzy na mnie, nagle się uśmiecha od ucha do ucha i mówi: – Wie pani, taka propozycja to z mojej strony prawie jak propozycja małżeństwa, więc może w ten sposób do tego podejdźmy. Niech pani mi opowie, co jest na tej pani liście, i ja zobaczę, czy może będę mógł pani oczekiwania spełnić i połączyć to z moimi planami życiowymi. Wstawiam wodę na kawę i siadam przy stole. – W porządku Zenek możemy na ten temat porozmawiać. Zacznijmy wobec tego od mojej listy marzeń i planów. Chcę namalować kilka obrazów, by przygotować moją własną wystawę, pojechać na miesiąc do Włoch samochodem, bez żadnego planowania czy organizacji, taka spontaniczna podróż, chcę dokończyć pisać moją książkę i ją opublikować. Chciałabym chyba też znaleźć towarzysza podróży, jeżeli wiesz, co mam na myśli? Zenobiusz wstaje i zaparza kawę, siada ponownie przy stole i patrzy na mnie uważnie. – Fajne i górnolotne są te pani plany i są one do osiągnięcia, ale potrzebne są do tego pieniądze. I tutaj wchodzę ja, Zenobiusz. Ja to pani umożliwię. Jeżeli pani ze mną zacznie tę firmę, to będzie pani miała na te pani plany kasę. Bez kasy pani tego nie zrealizuje. Śmieję się i popijając kawę, rzucam: – Sam mówiłeś, że nie dla kasy się żyje, że ludzie to materialiści, że społeczeństwo jest w rozpadzie, nie ma szacunku do życia ani do rodziny, nie wspominając o Bogu. Zenobiusz milczy przez dłuższą chwilę. – Podtrzymuję to, co wcześniej mówiłem, pani Irenko, bo tak jest, bo widzi pani, ja tylko używam tych argumentów, aby panią przekonać. Ja to chcę robić nie tylko dla pieniędzy. Powód, dla którego chcę swoją firmę założyć, jest taki… – Zenek robi dramatyczną pauzę i zapala powoli papierosa. – Pewnie będzie się pani ze mnie śmiała, ale powód jest dosyć prosty: ja nie chcę dla nikogo więcej pracować, chcę być swoim własnym szefem. Pani marzenia też w gruncie rzeczy mają takie samo źródło. Wolność, pani chce mieć wolność bycia sobą, wol-

ność tworzenia. Dlaczego na przykład powiedziała pani, że być może chciałaby pani znaleźć towarzysza podroży? Widzi pani, ja myślę, że pani ma problem z tym, że nie lubi pani być od nikogo uzależniona, ani emocjonalnie, ani w żaden inny sposób. A ja przecież nie proponuję pani żadnego niewolnictwa, ja proponuję pani metodę, środek do osiągnięcia pani celów. Myślę, że jest w tym jakiś snobizm z pani strony. Jakikolwiek związek bezpośredni z działalnością, której z pani punktu widzenia jedynym celem są pieniądze, jest poniżej pani poziomu. Patrzę na niego ze zdumieniem i próbuję się wtrącić. Zenobiusz wstaje i prosi, by mu nie przerywać. – Ja myślę, że to tak, jak kiedyś dziedziczka grała na fortepianie i słuchała muzyki poważnej, ale na spacery chodziła do stajni pogadać z chłopcem stajennym, ale broń Boże nie mogła się z tym obnosić. A tym bardziej pomyśleć o zamążpójściu za stajennego. Wstaję z krzesła i pytam, jakim cudem skończyła się ta rozmowa na chłopcu stajennym? – Aha, więc pani nie rozumie tego porównania? No widzi pani, to tylko potwierdza moją teorię. Dla pani to byłby po prostu taki mezalians… prowadzić interes budowlany z jakimś Zenobiuszem. Pani przecież chce obrazy malować, książki pisać, do Italii pojechać, ale nie z wycieczką tylko na jakąś podróż! – Boże święty, Zenek, dlaczego ty musisz zawsze wszystko tak komplikować? I skąd ty takie słowa powyciągałeś? Mezalians? – No widzi pani, pani myśli, że ja to jestem jakiś idiota. Powiem pani, skąd to słowo wyciągnąłem, z lamusa, z lamusa… Tak, ja też znam wyszukane słowa. Hrabianka się, kurczę znalazła, dama ze spalonego teatru. Zenek odwraca się i wychodzi, trzaskając drzwiami. A ja podgrzewam mleko w mikrofalówce i dolewam do kawy. Popijając ją powoli, zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś go zobaczę.

JC Erhardt: Soft Target The drone circled around my head twice, then stopped in mid-air just over my left eye. I tried to swat it but it seemed to anticipate my movement and jumped up a bit and stayed there. With all my will I tried again, and this time it buzzed off silently. It had the shape of a large fly, all black with six spindly legs and camera eyes swivelling in front of its head on thin antennas. I’ve never seen one like that before. A drone I operate from my bed is blue. I call him Jumpy. I pressed a button and the shutters opened letting the day in. Of course, the window was left slightly open last night, which explains the visit of the drone. I couldn’t see it in the dark and I can’t move. I pressed another button and the doors were opening, so I sent Jumpy downstairs. The kettle was boiling for tea, and two slices of bread jumping into their designated slots in the toaster. Depends on what the weather’s like, I order Jumpy to look in the garden, behind the shed at the back, to see if the foxes had brought their young offspring already into their den. They are vigilant and scare easily but it’s difficult to be completely silent.

It is starting to rain now, but I can’t feel it, and divert Jumpy under some trees on the left where there is a large area without much undergrowth. He lingers there a bit on my command, inspecting the ground. Once, I found a colony of small, yellow mushrooms there. I return him to the kitchen and see that the kettle’s boiled, and the tea is made, ready on the tray. The morning paper has dropped through the door and that too is on the tray, and the whole thing is being dispatched upstairs to my bed. I look at the front pages. The sickening attacks in Paris again. Islamists? Or right-wing extremists? Madmen? Soon, we’ll know, but either is possible. People killed again. Trains exploding. I drink my tea through a straw. I see that small drone again. It has come back and is hanging in the air in the corner of the bedroom. It gets me slightly worried; what does it want? I pretend not see it. It hovers towards my desk, which stands on my right against the bedroom wall. I have it open all the time, pretending that I am still able to move and write. The drone is making small, punctuating noises and I see from the corner

of my eye, that its eyes are flickering as though it was sending signals. Morse code. Am I paranoid again? But than, I have the right to be. I was on that train and live in virtual reality now. I hear something downstairs. A scratch at the window? And then, a small grinding noise, as though a wrong key was being put in the lock, by somebody trying not to make too much noise. I waited, but the noise persisted. The drone fell silent now, but its eyes were still sending signals. I was beginning to panic, feeling the heat rising, my heart pounding fast, and the realisation that I couldn’t do anything to defend myself if that door is finally opened and whoever wants to get in, will get in. When I pressed the panic button for help once before, and the people came and checked, and concluded everything was OK, I felt foolish. They looked at me as if I was a child, needing reassurance that the monster is not going to get his way. But what if the monster is real this time? The drone was over my head again. I pressed the panic button. I was on that train and I can’t move. My world is a computer screen.


Po galeriach, teatrach salach kinowych i koncertowych, oprowadza Sara Komaiszko

filmy The Hateful Eight

co się dzieje praw zarówno nauki, jak i natury, w reżyserii Paula McGuigana. Czy szaleni naukowcy będą potrafili zapanować nad potworem, którego powołali do życia? Czy doktor Frankenstein będzie w stanie nadać nową twarz odtwórcy Harry’ego Pottera? I czy znany z seriali reżyser będzie umiał tchnąć życie w widowisko na srebrnym ekranie?

muzyka Nigel Kennedy Nowe Cztery Pory Roku

The Revenant

Nienawistna Ósemka to Quentin Tarantino w pełnej krasie. Ósmy film mistrza czarnej komedii, niecierpliwie wyczekiwany, zapowiada się na kolejny hit. Brutalny western w zimowej scenerii, pełen jest soczystych dialogów i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Na czele gwiazdorskiej obsady stoi ulubieniec i wieloletni przyjaciel reżysera Samuel L. Jackson, w roli łowcy nagród. U jego boku Tim Roth jako kat, i Jennifer Jason Leight w roli zbiegłej przestępczyni. Kilka lat po wojnie secesyjnej, szukając schronienia przed śnieżną zamiecią w Wyoming, bohaterowie wplątują się w krwawą intrygę. Ośmiu obcych sobie ludzi łączy jeden śmiertelny wspólny mianownik. Nie ufają nikomu, nienawidzą się nawzajem; wiedzą, że spotkają się w piekle. Muzyka skomponowana przez Ennio Morricone, zdjęcia Roberta Richardsona oraz fakt, że film jest nakręcony w standardzie Ultra Panavision 70, który daje dwukrotnie szerszy obraz niż zwykła filmowa projekcja – to wszystko obiecuje, że Nienawistna Ósemka będzie przeżyciem bezprecedensowym.

Meksykański reżyser Alejandro Inarritu (Birdman) przyszykował prawdziwe starcie: Leonadro DiCaprio kontra Tom Hardy. Będzie na co popatrzeć! Rok 1882. Hugh Glass (DiCaprio) zostaje zraniony w spektakularnej walce z niedźwiedziem i opuszczony przez swojego towarzysza Johna Fitzgeralda (Hardy). Glass, po wylizaniu się z ran, rzuca się w pogoń za zdrajcą, który zostawił go w nieszczęściu. Brutalne sceny walki tworzą niezwykły kontrast na tle zapierających dech w piersiach widoków przyrody i naturalnego światła. The Revenant, nominowany do czterech Złotych Globów, to z pewnością widowisko warte uwagi. A może i przyszły Oscar dla milczącego tropiciela, DiCaprio? Ucieczka z kina „Wolność’’ – DVD

Piątek, 29 stycznia, godz. 20.00 Royal Festival Hall, Southbank Centre, Belvedere Rd, SE1 8XX

Victor Frankenstein

Jakby to było pracować u boku doktora Frankensteina (w roli tytułowej James McAvoy)? Przekonać ma się o tym młody chirurg Igor Strausman (Daniel Radcliffe), który dostaje propozycję pracy nad niezwyczajnym projektem. Doktor wraz ze swoim asystentem oddają się próbie wykreowania istoty „na swój obraz i podobieństwo” – stworzenia żywego z martwego. Pobudzają do życia monstrum złożone z narządów pochodzących od zmarłych. Legendarna opowieść o przekraczaniu barier

Światowej sławy skrzypek i jazzman Nigel Kennedy zaprezentuje swoją najnowszą, niezwykle odważną interpretację Czterech pór roku Antonio Vivaldiego. The New Four Season Kennedy’ego to przełomowa, obsypana licznymi nagrodami interpretacja słynnego dzieła, które podbija klasyczne listy przebojów. Ekscentryczny wirtuoz zaprezentuje również swoje własne kompozycje z The English Collection. Nigel Kennedy otrzymał wiele indywidualnych nagród, w tym m.in. w Wielkiej Brytanii „Za wkład w rozwój brytyjskiej muzyki" oraz tytuł Artysty Roku, we Francji – Gold Award, w Szwajcarii – Złotą Różę Montreux. Od wielu lat związany jest z Polską – od 2001 roku współpracuje stale z Filharomonią Krakowską. W 2010 w londyńskim Southbank zorganizował cieszący się niebywałem sukcesem The Polish Weekend, zapraszając nawybitniejszych polskich artystów i przyciągając w ciągu trzech dni. 10-tysięczną widownię.

Second Run DVD upodobało sobie wydawanie zrekonstruowanych cyfrowo klasyków polskiego i światowego kina. Ucieczka z kina „Wolność” Wojciecha Marczewskiego to ich kolejne już, najnowsze, wydanie „odkurzonego” skarbu naszej kinematografii w wersji angielskiej. Ten dramat obyczajowy, nagrodzony Złotymi Lwami w 1990 roku, pochyla się nad tematem cenzury oraz bada związek pomiędzy twórcą a odbiorcą (postacie filmowe dosłownie wychodzą z ekranu!). Jesienią 2015, na czterdziestolecie festiwalu, odtwórca jednej z głównych filmowych postaci, Janusz Gajos, został uhonorowany Diamentowymi Lwami za rolę cenzora Rabkiewicza. Jakże aktualny to czas na zaprezentowanie tej satyrycznej komedii angielskiej publiczności, teraz, kiedy w zachodnich mediach coraz częściej słyszy się o cenzurze sztuki. Jak podaje „The Observer” Ucieczka z kina „Wolność’” to satyra na moralne tchórzostwo. Do kupienia online na stronie dystrybutora: secondrundvd.ecwid.com Cena: £12.99

Księżyc Rabbit Eclipse

To druga płyta Księżyca, jednego z najbardziej oryginalnych muzycznie zespołów lat 90. Księżyc to legendarne przedsięwzięcie oficyny Obuh, której założyciel Wojcek Czern nazywał ich twórczość ,,muzyką podwodną’’. Sami twórcy definiowali ją jako ,,muzykę ma-

ło-nachalną’’. To mieszanka psychodelii, postindustrialu, surowej muzyki etnicznej, kresowych brzmień – ,,apokaliptyczny folk’’. W latach 90. zespół zawiesił działalność, po czym w 2014 członkowie grupy zaczęli znów występować razem na żywo. m.in. na krakowskim Unsoundzie i z Ivą Bittovą w Warszawie. Natomiast album z 1996 roku doczekał się reedycji w brytyjskim Penultimate Press. Świetnie przyjęte koncerty doprowadziły do reaktywacji grupy i oto rok później Penultimate Press zaskoczył słuchaczy wiadomością o Rabbit Eclipse. Nazwa krążka pochodzi od miejsca i czasu nagrywania materiału – warszawska Królikarnia, latem 2015 podczas historycznego zaćmienia księżyca. Do kupienia online na stronie wytwórni: www.penultimatepress.com

teatry Jak wam się podoba

Idylliczna komedia Williama Szekspira Jak wam się podoba, której akcja jest osadzona w jednym z francuskich księstw. Rozalinda, córka skazanego na banicję księcia, wraz ze swą kuzynką Celią opuszczają dwór. Tak rozpoczyna się szereg przygód, które spotkają je w Lesie Ardeńskim. Jak wam się podoba to opowieść o miłości w różnych jej wymiarach i postaciach (kobiety przebierają się za mężczyzn, powodując komiczne nieporozumienia) oraz o władzy, która jest dla niej barierą (na szczęście możliwą do pokonania). Szekspir był wielokrotnie krytykowany za tę sztukę (m.in. przez Lwa Tołstoja), przede wszystkim za to, że stara się w niej przypodobać widzowi i zaspokoić jego gusta, o czym może świadczyć już sam tytuł. Mimo to komedia ta ,,podoba się’’, albowiem pozostaje do dziś jedną z najczęściej wystawianych na scenie dzieł Szekspira. Na deskach National Theatre po raz pierwszy od trzydziestu lat. Najbardziej znanym cytatem z tej sztuki jest fragment aktu II: „Świat jest teatrem, aktorami ludzie, którzy kolejno wchodzą i znikają”. W roli Rozalindy występuje – nomen omen – Rosalie Craig, zdobywczyni nagrody Evening Standard Award. National Theatre Upper Ground, SE1 9PX

Master Builder Jedno z ostatnich dzieł dziewiętnastowiecznego norweskiego dramatopisarza Henryka Ibsena Budowniczy Solness (ang. Master


co się dzieje 39

nowy czas |01 (219) 2016

Ostaszewska, Magdalena Popławska, Andrzej Chyra, Jacek Poniedziałek i Maciej Stuhr na Twoje kliknięcie myszką, gdziekolwiek jesteś. http://ninateka.pl/film/apollonia-krzysztof-warlikowski-english-subtitles

wiązkowo powinna znaleźć się w kalendarzu każdego szanującego się entuzjasty zarówno dokumentu, jak i sztuki współczesnej.

spotkania

Do 22 lutego, godz. 10.00 – 18.00 Czwartki i piątki, godz. 10.00- 21.00 National Portrait Gallery St Martin's Place, WC2H 0HE

Dash Cafe: Londongrad

Pink Mist

Builder) pojawia się w The Old Vic w nowej, żywej adaptacji Davida Hare’go, wielokrotnie nagradzanego współczesnego dramaturga. To historia Holvarda Solnessa, żonatego architekta, który spędził całe swoje życie na budowaniu najwyższych budynków w swej ojczyźnie. Właśnie finalizuje budowę swojego nowego domu, którego właściwie ani on, ani jego żona już nie potrzebują. Stary spłonął dwanaście lat wcześniej. W pożarze zginęły ich kilkumiesięczne bliźniaki. Nagle Solness spotyka tajemniczą Hildę, która twierdzi, że przed dziesięcioma laty obiecał ocalić ją i wybudować jej pałac... Budowniczy Solness to gra o władzę, kontrolę, śmierć i życie, konfrontacja podeszłego wieku z młodością i zaduma nad ludzką słabością. Do soboty 19 marca Poniedziałek – piątek, godz. 19.30 Środa i sobota, godz. 14.30 The Old Vic, The Cut, SE1 8NB

(A)pollonia w Google Cultural Institute

Trzech byłych żołnierzy z Bristolu, powracających z misji w Afganistanie, miało szansę przekonać się, że wojna to nie zabawa. Jednak największą bitwą, jaką Arthur, Hads i Taff muszą stoczyć, to przezwyciężenie fizycznych i psychicznych kontuzji, których przysporzyła im wojna. Przeżytą traumą i wspomnieniami-wizjami powracającymi jak czkawka mimowolnie dzielą się z otoczeniem, ze swoimi najbliższymi. Sztuka napisana na podstawie rozmów przeprowadzonych z trzydziestoma żołnierzami, którzy służyli w Afganistanie. Odważnie i lirycznie o zespole stresu pourazowego. Czwartek, 21 stycznia – sobota, 13 lutego Bush Theatre, 7 Uxbridge Road, W12 8LJ

wystawy All Eyez Inn

Tibet’s Secret Temple Tajemnicza Świątynia Tybetu, czyli Ciało, Umysł i Medytacja w buddyzmie tantrycznym. Wystawa prezentuje ponad 120 przedmiotów, m.in. tanki (tradycyjne tybetańskie malowidła-zwoje), buddyjskie posążki, rękopisy, archiwalne i współczesne materiały filmowe. Ekspozycja przybliża dotąd nieznane starożytne, ezoteryczne praktyki oraz bada ich związek ze współczesnym zrozumieniem i praktyką jogi, a także mindfulness, cieszących się dziś na Zachodzie coraz większym zainteresowaniem. Do niedzieli 28 lutego Wtorek – niedziela, godz. 10.00 – 19.00 Czwartek, godz. 10.00 – 22.00 Wellcome Collection 183 Euston Road, NW1 2BE

Podczas spotkania Dash Cafez odbędzie się ekranizacja jednego z odcinków serialu realizowanego przez Sputnik Vostok Productions pt. Londongrad’, (rosyjskiej wersji znanych nam Londyńczyków, popularnego polskiego serialu z 2008 roku), która będzie wstępem do dyskusji na temat: Londyn oczami imigranta. W panelu dyskusyjnym zasiądą: pisarz Owen Matthews, producent Alex Kessell, pisarka Vesna Goldsworthy oraz dyrektor artystyczny Dash Arts, Josephine Burton. Spotkania Dash Cafe zorganizowane przez Dash Arts służą kontemplacji sztuki, filmu, muzyki i teatru z rejonów postsowieckich. Czy Polak i Rosjanin mają podobne doświadczenia na Wyspach? Sprawdźcie sami! Środa, 20 stycznia, godz. 19.30 Rich Mix 35-47 Bethnal Green Road, E1 6LA Wstęp wolny

Polska biżuteria artystyczna w Tooting Bec

Galeria l’etranger zaprasza na pierwszą indywidualną wystawę artystki Kathariny Marszewski. W centrum Shoreditch będzie można podziwiać instalacje, na które składa się rzeźba, sitodruk i fotografia. Marszewski w swojej sztuce inspiruje się swoimi prywatnymi doświadczeniami, ale także sytuacją społeczną i językiem. Próbuje zdefiniować świat wokół siebie. Tytuł wystawy All Eyez Inn symbolizuje akt obserwowania jako główny pierwiastek niezbędny do funkcjonowania w rzeczywistości. Do soboty 23 stycznia, godz. 11.00-18.00 Galeria l’étrangère 44a Charlotte Road, EC2A 3PD

Taylor Wessing Photographic Portrait Prize Od 1 grudnia spektakl (A)pollonia w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, jednego z czołowych polskich reżyserów teatralnych, będzie można oglądać online na nowej platformie Google Cultural Institute. Sztukę można obejrzeć w całości za darmo, legalnie, z angielskimi napisami, w wysokiej jakości (nagranie zostało zarejestrowane przez Narodowy Instytut Audiowizualny). Projekt realizowany przez Google ma w planach na swej platformie kulturalnej połączyć około 60 instytucji na świecie, a (A)pollonia jest jednym z pierwszych spektakli teatralnych włączonych w projekt. Adaptacja Warlikowskiego przygotowana w oparciu o teksty Ajschylosa, Eurypidesa, Hanny Krall, J.M. Coetzeego i wielu innych autorów jest niesamowitą wędrówką przez wielką rzeźnię, jaką są losy ludzkości. W tej śmiertelnej defiladzie biorą udział nie tylko ludzie, ale także bogowie i herosi, ofiary i kaci, aktorzy i widzowie. Definitywnie będzie to przełom w odbiorze sztuki teatralnej: Magdalena Cielecka, Maja

To ostatni dzwonek, żeby obejrzeć słynną wystawę portretów sponsorowaną co roku przez firmę prawniczą Taylor Wessing w National Portrait Gallery. Tegoroczna wystawa to kalejdoskop portretów z całego świata ukazujących różnych bohaterów (w tym m.in. Baracka i Michelle Obamów), różne nastroje, sytuacje i przestrzenie. Taylor Wessing Photographic Portrait Prize to jedna z najważniejszych wystaw współczesnej fotografiii. Obo-

Na przełomie listopada i grudnia w nowo otwartej galerii MAGAN, której właścicielami są Małgorzata Ołdakowska-Pacak i Andrzej Pacak, odbyła się inauguracyjna wystawa polskiej biżuterii. Mieszkający w Londynie Andrzej Pacak, sam artysta jubiler, zaprosił do brytyjskiej stolicy swych kolegów po fachu. Trzeba dodać – najwybitniejszych polskich artystów sztuki jubilerskiej. Niektóre z prac – nowatorskie zarówno w formie, jak i użytym materiale, inne bardziej tradycyjne, wszystkie w swym oryginalnym pięknie były wspaniałą ucztą dla oka, wzbudzały jednocześnie podziw dla kunsztu i artystycznej odwagi. Wystawa została zorganizowana we współpracy z Galerią Sztuki w Legnicy i sponsorowana przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Galeria MAGAN to nowe miejsce na mapie artystycznego Londynu z polskim akcentem. Kiedyś takich miejsc było tutaj sporo: Wieliczko Gallery, Grabowski Gallery, Drian Gallery, Galeria POSK, potem długo, długo nic, aż na horyzoncie pojawiła się Sienko Gallery tuż w pobliżu Borough Station, której właścicielką jest malarka Olga Sienko. Kilka lat później powstał uroczy DeMontage Pawła i Gaby Wąsków w południowym Londynie w Forest Hill. Na początku roku 2015 w hipsterskiej dzielnicy Shoreditch galerię sztuki współczesnej l’etrange otworzyła Joanna Mackiewicz-Gemes. MAGAN to kolejna galeria z polskim rodowodem. Czy będzie udostępniała swoje ciekawe miejsce ekspozycyjne nowoczesnej biżuterii, zgodnie z polem zainteresowań właściciela, czy też otworzy się na inne rejony sztuki, wkrótce się dowiemy, są już plany nowych wystaw.


nie musisz szukać następnego numeru

dołącz do KLUBU CZYTELNIKÓW

be o t s a h it


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.