Magazyn Żet nr 7/2018-19

Page 1

Magazyn Żet nr 7/2018-19 |1

1


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |2

© ŻMICHOREDAKCJA ALL RIGHTS RESERVED Magazyn Żet by Żmichoredakcja Incorporated

Strona: żmichowska.pl/magazyn Archiwum: issuu.com/magazynz Blog: magazynzet.blogspot.com Fanpage fb: Magazyn Żet Fanpage ig: @magazyn_zet

Mail: zmichoredakcja@gmail.com

Opiekun: p. Agnieszka Czerniakiewicz Redaktor naczelny: Jadwiga Mik Redaktor wicenaczelny: Sandra Białousz Redakcja (alfabetycznie): Aleksandra Duć, Angelika Kielak, Aleksandra Matynia, Zuzanna Michaś, Marcel Szabłowski, Julia Ukielska, Weronika Winiarska Grafika: Aleksandra Kożuszek Projekt okładki: Alicja Szadura Obróbka techniczna: Jadwiga Mik 2


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |3

Gwiazdeczki Żmichowskie! Wstępniak pisany wieczorową porą nie za wiele Wam zdradzi – gdyż i artykułów jest niedużo, za to wszystkie zacne! I proszę nam to wybaczyć, gdyż jesienno-zimowa chandra połączona z nadmiarem obowiązków zaatakowała nas w tym roku ze zdwojoną siłą (co możecie zaobserwować dzięki ilości rozkminowych tematów w tym Żecie). Na razie oferujemy wydanie lekko uświątecznione - idealny dodatek do mikołajowej czapki! Trzymamy maczane w świątecznym barszczu palce, że Wam się spodoba! Do zaczytanego, Redaktor Naczelna Mik Jadwiga Warszawa, godz. 2:14

3


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |4

Spis treści: 5 CHRISTMAS SPECIAL Od zwykłego drzewa do niezwykłej choinki ~ Aleksandra Duć 6 COIN FRANÇAIS Faites Noël, pas la guerre ~ Aleksandra Matynia 7 INTERWIU Małe świadectwo dużej historii. nieWywiad z Elżbietą Madej ~ Julia Ukielska 12 OKIEM NA WARSZAWKĘ Akcja iluminacja ~ Jadwiga Mik 13 ŻMICHOSOFIA Nie samą Kabałą żyje człowiek, czyli o oświeceniu żydowskim ~ Marcel Szabłowski 15 ROZKMINY ŻYCIOWE Carpe diem w M1 ~ Weronika Winiarska 17 FIKUŚNY FELIETON Kiedy dopada cię poniedziałek ~ Julia Ukielska 18 ETNOŻMICHO Oblicza Nowego Roku ~ Sandra Białousz 20 FREESTYLE Jak się uczyć szybko i skutecznie? ~ Angelika Kielak 21 FREESTYLE Tyle samo lądowań, co startów ~ Zuzanna Michaś 25 KOMIKS Przygód Tadka w Żmichowskiej część druga ~ Marta Małachowska

4


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |5

Aleksandra Duć

OD ZWYKŁEGO DRZEWA DO NIEZWYKŁEJ CHOINKI Przyozdabianie choinki wydaje się być nieodłącznym elementem corocznych świąt Bożego Narodzenia. Ubieranie drzewek oraz zmienianie ich w piękne, kolorowe dekoracje domów to tradycja, bez której Święta straciłyby trochę ze swojej niepowtarzalnej, magicznej atmosfery. Ale skąd właściwie wziął się ten zwyczaj i ile ma wspólnego z narodzinami chrześcijańskiego zbawiciela? Tak jak wszystko, co nas otacza, tak i Święta na przestrzeni wieków ewoluowały, a stopniowe kształtowanie się tradycji ostatecznie złożyło się na znane nam Boże Narodzenie. Część elementów świątecznych obchodów ma swoje źródła w religii i rzeczywiście należy do kultury katolickiej, jednak w tej grupie nie znajdziemy naszej ukochanej choinki. Co zaskakujące, zwyczaj dekorowania drzewka został zapoczątkowany w Niemczech, gdzie religią dominującą był już protestantyzm. Następnie nowa tradycja dotarła do Francji i Anglii, natomiast w Polsce zyskała zwolenników dopiero między XVIII a XIX w., na terenie zaboru pruskiego. Początkowy entuzjazm wyraziła tylko arystokracja – choinki na wsi polskiej pojawiły się dopiero w okresie międzywojennym. Największą popularnością zdobione drzewka cieszyły się na południu Polski, gdzie wyodrębniła się góralska odmiana tradycji. Mieszkańcy górzystych regionów wieszali drzewa („jutki”) do góry nogami i przyozdabiali je słodyczami oraz suszonymi owocami. Początkowo konkretne dekoracje miały przypisane określone znaczenie pogańskie lub religijne. Tak na przykład, orzechy symbolizowały dobrobyt i siłę, a jabłka nawiązywały do chrześcijańskich wierzeń o powstaniu świata. Na drzewku wieszane były także: inne suszone owoce, szyszki, słodycze, łańcuchy, dzwoneczki, aniołki, świeczki i gwiazda, która miała być metaforycznym kierunkowskazem, ułatwiającym powroty do domu. Na przestrzeni lat, dekoracje choinkowe przybierały coraz to nowsze formy, a upowszechnione w XIX w. bombki pozostały do dziś tradycyjną ozdobą. Symbolika samego drzewa ma dwojaką genezę. Z jednej strony może odnosić się do pogańskiego kultu zielonego drzewa, wieszanego pod sufitem na czas przesilenia zimowego, z drugiej zaś jej korzenie mogą sięgać głęboko w kulturę chrześcijańską, a choinka uznana wtedy za odzwierciedlenie rajskiego drzewa staje się symbolem życia i witalności. W obecnych czasach choinka spotyka się jednak z krytyką. Melancholijnie spoglądający w przeszłość, tęsknią za zapachem żywego drzewka i naturalnymi ozdobami o 5


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |6

ważnym znaczeniu. Tradycja stłamszona przez plastik i sztuczność traci magię. Ale czy rzeczywiście? Może obecny stan jest kolejnym krokiem w toku ewolucji – dostosowaniem zwyczajów do rozwijającego się świata?

*** Aleksandra Matynia

FAITES NOËL, PAS LA GUERRE Grudzień to miesiąc, w którym większość z nas myśli tylko o jednym – Świętach. Z tej okazji chciałabym przypomnieć niezwykłe wydarzenie, które miało miejsce ponad sto lat temu, dokładnie 25 grudnia 1914 roku. Mam na myśli rozejm bożonarodzeniowy, znany głównie dzięki relacji brytyjskich żołnierzy z Ypres, którzy na czas Bożego Narodzenia pojednali się ze swoimi niemieckimi wrogami, co zostało upamiętnione wspólną fotografią oraz meczem piłki nożnej. Wbrew pozorom nie jest to mit Wielkiej Wojny, lecz prawdziwe wydarzenie historyczne, które miało miejsce w wielu miejscach na froncie zachodnim, w tym również we Francji. W sektorze francuskim do rozejmu doszło w okolicach Arras i Sommy. W porównaniu do historii z Ypres, opisy tych wydarzeń w większości zostały zapomniane. Niemniej jednak, po wnikliwym zbadaniu archiwów historycznych, wciąż można znaleźć ich ślady. Szczególnie interesujące są relacje francuskich żołnierzy z 28. Dywizji Piechoty walczących z Niemcami między Amiens a Péronne, które spróbuję opisać współczesnym językiem. Wraz z nadejściem zimy warunki w obydwu obozach znacznie się pogorszyły. Walce nie sprzyjały mrozy ani opady śniegu. W wielu sektorach przestrzeń dzieląca okopy wynosiła niecałe kilkanaście metrów. Żołnierze wrogich obozów słyszeli się więc wzajemnie i pomimo walk mieli świadomość, że ich wrogowie również cierpią z powodu okropnych warunków sanitarnych, zmiany pogody oraz przelanej krwi. To wszystko sprawiło, że pierwszej zimy na froncie nawiązała się między nimi nić porozumienia. 24 grudnia niemieccy żołnierze w wielu miejscach umieścili przed okopami choinki, obok których zapalili świeczki. W sektorze Faÿ, około godziny piętnastej, grupa Niemców zaczęła wzywać francuskich żołnierzy do zakończenia walk. Francuzi uznali to za podstęp. Tuż po tym dwóch kaprali z przeciwnych obozów spotkało się na ziemi niczyjej. Obserwujący to żołnierze spodziewali się, że zaraz dojdzie do ostrej wymiany 6


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |7

zdań. Zamiast tego podoficerowie podali sobie ręce i wymienili się papierosami. Wówczas pozostali żołnierze, ośmieleni tą poufałością, wyszli z okopów i po raz pierwszy spojrzeli swoim wrogom w twarz. W tym momencie przekonali się, że to też ludzie, zmęczeni wojną, stęsknieni za rodziną. O północy w obozach słychać było pierwsze wspólne pieśni bożonarodzeniowe… Następnego dnia Bawarczycy przerwali ogień i ponownie nawiązali kontakt z Francuzami z Faÿ, ostrzegając ich przed atakiem swoich oficerów. W dniu 30 grudnia Niemcy zbliżyli się bez broni do okopów francuskich żołnierzy i zaczęli wymieniać się z nimi chlebem, winem, koniakiem, gazetami, pocztówkami oraz życzeniami z okazji zbliżającego się Nowego Roku. Pokazywano sobie zdjęcia rodziny, narzekano na zimę i trudy wojny. Nocą sylwestrową dało się słyszeć wystrzały z obozu niemieckiego – nie była to jednak strzelanina, lecz świętowanie z okazji rozpoczęcia 1915 roku. Na początku stycznia kontakt się urwał – niemieccy oficerowie zakazali swoim żołnierzom jakichkolwiek rozmów z wrogiem. Niektórzy jednak nie chcieli wracać do walki i próbowali przedłużyć rozejm. W konsekwencji zostali przeniesieni do innych sektorów, a ich oddziały zastąpiono nowymi. Podobne opisy możemy odnaleźć w listach i pamiętnikach innych żołnierzy. Co ciekawe, żaden francuski dziennik nie zdawał relacji z tego wydarzenia. Francuzi nie przyjmowali do wiadomości, że żołnierze walczący na ziemiach, które w 1870 roku zostały im odebrane w wyniku przegranej wojny, mogli teraz bratać się ze swoimi wrogami. Wiele dokumentów na ten temat zostało ocenzurowanych przez władze wojskowe. Do dziś niechętnie wspomina się to wydarzenie, jest to wręcz temat tabu. Nie zmienia to faktu, że rozejm bożonarodzeniowy był wyjątkową chwilą w historii Wielkiej Wojny oraz pięknym gestem, który dowodzi, iż Święta zawsze pozostaną Świętami, natomiast ludzie, bez względu na okoliczności czy dzielące ich różnice, potrafią odłożyć na bok swoje spory i wspólnie spędzić ten magiczny czas.

*** Julia Ukielska

MAŁE ŚWIADECTWO DUŻEJ HISTORII. nieWYWIAD Z ELŻBIETĄ MADEJ Jest sobotni poranek. Wchodzę do pięknego domu w podwarszawskim Piastowie, gdzie już od progu wita mnie uśmiechnięta i nienagannie uczesana starsza pani. Prowadzi mnie do pokoiku 7


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |8

gościnnego i nie daje sobie odmówić poczęstunku – po chwili lądują przede mną kawa i ciastka. Włączam dyktafon i siadam w starym skórzanym fotelu, by zaraz zanurzyć się w historii sprzed ponad osiemdziesięciu lat. - Dzieciństwo miałam magiczne - zaczyna mówić pani Ela Madej, de domo Dąbrówka. I zaraz opowiada mi o pałacyku w Pruszkowie, w którym mieszkała jako mała dziewczynka. Stamtąd pochodzą też jej wspomnienia o magicznych Świętach. - Przed Bożym Narodzeniem zawsze z kącika będącego ich mieszkankiem ginęły lalki. Mama mówiła, że pewnie poszły gdzieś się ładnie ubrać. Gdy przychodziła Wigilia, wszystkie wracały w uszytych przez nią ubrankach - śmieje się starsza pani. Oczywiste też było, że gdy przychodził Mikołaj, to tata pani Eli zawsze gdzieś znikał i nigdy nie dało się go upilnować. Od razu po powrocie brał córkę na kolana i cierpliwie wysłuchiwał opowieści o tajemniczym przybyszu. - Tata zawsze był we mnie zakochany. Dużo starszy od mamy, miał już dorosłe dzieci z poprzedniego małżeństwa. Ja byłam jego promyczkiem, rozpieszczał mnie. To mama starała się trzymać rygor w domu wspomina. Jednak pan Dąbrówka nie dawał sobą pomiatać. Zawsze miał swoje zdanie i zaciekle go bronił. Gdy przed wojną sprzedał dom, mama pani Eli pojechała na plac Napoleona (obecnie plac Powstańców Warszawy), żeby wymienić złote polskie na marki. Kiedy przywiozła te pieniądze do domu, mąż strasznie się zdenerwował, wrócił do punktu wymiany i odkupił polskie banknoty, bo nie chciał mieć w domu niemieckiej waluty. - Wrócił strasznie zadowolony, bo za 100 złotych płacił 80, więc jeszcze na tym zarobił! - uśmiecha się starsza pani. - Naiwny był taki, no co zrobić. Do dzisiaj leżą te pieniądze! Jednak w 1939 roku skończyło się ich spokojne, poukładane życie. - W Pruszkowie bomby spadły wcześniej niż w Warszawie. Od razu zadzwoniła do nas przerażona mama i kazała natychmiast przyjechać do siebie (gdyż w tamtym czasie mieszkała i pracowała w Warszawie). Myślała, że stolicę zaoszczędzą – wzdycha pani Ela. Szybko jednak okazało się, że w Warszawie wcale nie jest tak kolorowo. Wtedy rodzina podjęła decyzję o wyprawie na Polesie, do krewnych matki. Spakowali najważniejsze rzeczy, zamknęli mieszkanie na klucz i rozpoczęli swój studwudziestokilometrowy marsz. – Szło się lasami i szosami, na których leżeli zabici. Dla mnie, wtedy czternastoletniej dziewczynki, to było straszne przeżycie. Do dzisiaj pamiętam ten widok – wzdryga się moja rozmówczyni. Jednak wieś także nie okazała się bezpieczna. - Zaraz po tym, jak tam dotarliśmy, wkroczyli Rosjanie. To był jakiś horror. To nie byli żołnierze, tylko jakieś straszne typy – gdzie wpadali, tam robili straszny zamęt i chaos. Kradli, bili, gwałcili, nie liczyli się z nikim i z niczym - wspomina ze wzburzeniem pani Ela. 8


Magazyn Żet nr 7/2018-19 |9

I wtedy wydarzyła się rzecz straszna. Tata pani Eli część pieniędzy ze sprzedaży domu miał przy sobie. Wiedziała o tym doskonale dziewczyna ze wsi, która pomagała mu w gospodarstwie. I to najprawdopodobniej ona przekazała tę informację dalej. – Mój tata dostał wezwanie do władz. To była czarna rozpacz – nie mógł tam przecież pójść, nie wiadomo było, jak Rosjanie zareagują. Oni się nie cackali – rozstrzeliwali każdego, kto się nawinął. A że mój tata nie był robotnikiem, co doskonale było widać po jego dłoniach, to pretekst stawał się oczywisty. W obliczu niebezpieczeństwa szybko wymyślono plan ucieczki. – Wujek stwierdził, że wywiezie nas do jakiegoś lasu, do ziemianek. Pamiętam, że wieczorem wszystko już było gotowe, zapakowaliśmy jakieś jedzenie, z samego rana mieliśmy wyruszać. Zastawiliśmy drzwi grabiami i położyliśmy się spać. Ale ja zasnąć nie mogłam! Całą noc się modliłam – chyba nigdy w życiu tak się nie bałam! Nad samym ranem stał się cud. Przyleciał samolot i zrzucił ulotki – Rosjanie wycofali się za Bug. Gdy zrobiło się nieco spokojniej, w październiku rodzina wróciła do Warszawy. To stamtąd pochodzą następne wspomnienia pani Eli. - Moja mama chwytała się różnych zajęć. Pracowała między innymi w fabryce korków Hipolita i Erazma. Często znikała na całe dnie, ale nigdy mi się z tego nie tłumaczyła. Pewnie dlatego, by mnie nie narażać na niebezpieczeństwo. Jak się później okazało, mama była łączniczką miała więc wiele cennych informacji i kontaktów. - Moim jedynym zadaniem było się uczyć. Chodziłam do żeńskiego Liceum Handlowego Julji JankowskiejStatkowskiej przy Nowogrodzkiej 58 (obecnie nieistniejące). Niestety niedługo przed maturą zmarł mój tata, a ja strasznie się rozchorowałam – to był chyba woreczek żółciowy. Przez dwa miesiące nie mogłam wstać z łóżka. Na szczęście ból w końcu odpuścił, ale miał jeszcze dać o sobie znać w przyszłości wspomina. Zaraz po śmierci taty pani Ela zdecydowała, że zostanie zakonnicą. – Znałam się z Szarytkami, mieszkałam blisko, więc dla mnie taki pomysł wcale nie był abstrakcyjny. Jednak moja mama miała inne zdanie… - śmieje się starsza pani. Aby zapobiec realizacji dziwnego według niej pomysłu jedynej córki, Eugenia Dąbrówka postanowiła poznać ją ze swoim współpracownikiem – młodym Szczepanem Madejem. Okazało się, że to wystarczyło, aby odwieść dziewczynę od celibatu. - Pamiętam, że kiedyś mój niedoszły jeszcze wtedy mąż miał pojechać w dół Tamki, przez strefę ostrzału. Obliczono dokładnie, co do sekundy, kiedy ma wyruszyć, żeby uniknąć pocisków. Jednak on zatrzymał się na chwilę, żeby dać mi pakunek ze zdobytymi gdzieś śledziami. Niestety, opóźniło to jego wyjazd. Gdy odjechał, usłyszałam straszny huk i zobaczyłam chmurę dymu. Próbowałam się do niego 9


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 10

przecisnąć, ale ludzie zagrodzili mi drogę. Byłam pewna, że nie żyje! Na szczęście wkrótce przyjechał wóz z rannymi, a jego kierowca krzyknął mi, że ,,Szczepan w porządku!” (był tylko ogłuszony i miał ranę na policzku). Ale co ja się namartwiłam przez te minuty, to moje! Przez kolejne dni Powstania pani Ela starała się w miarę możliwości dokarmiać dzieci z podwórka i się nimi opiekować. Dzieliła się tym, co miała, okazując niezwykłą empatię. Jednak w końcu wraz ze Szczepanem musiała opuścić Powiśle. – Wyszłam w takich sandałkach na koturnach, lato było. To okazało się jednak strasznie głupie – podczas podróży kanałami stopy tak mi spuchły, że w ogóle nie mogłam zdjąć tych butów! W końcu para dotarła na Piękną, gdzie mieszkała w piwnicy jednego z domów. Lecz mimo, że mieli schronienie, doskwierał im straszny głód. – Mieszkała tam bogata rodzina, adwokaci. Ale nikt nam nie przynosił jedzenia, ci ludzie nie widzieli naszego głodu – smutnieje pani Ela. Cieszyli się więc ze wszystkiego – robaczywych skórek od chleba i garści jęczmienia, mimo że chleba nie było jak zrobić. – Z tym zdobytym przez Szczepana jęczmieniem w ogóle strasznieśmy się raz namęczyli. Najpierw trzeba to było przecisnąć przez maszynkę do mięsa, co szło bardzo ciężko. Potem zalałam tę namiastkę mąki wodą – ale i tak chleb z tego nie chciał powstać. Mimo wszystko zaniosłam tę masę do rozgrzanego pieca. Tyle, że brakowało już opału - ogień gasł, a ja byłam już strasznie zdesperowana. I wie Pani, co ja wtedy zrobiłam? Nie mogąc znaleźć nic innego, wyciągnęłam z podwórka drewniany krzyż i go spaliłam. Do dzisiaj nie mogę sobie tego wybaczyć. Niedługo potem problemy zdrowotne mojej rozmówczyni znowu dały o sobie znać. Przez woreczek żółciowy zwijała się z bólu kilka dni, a do szpitala dotarła na plecach przyszłego męża. Dopiero morfina jej pomogła. Gdy pani Ela poczuła się lepiej, para postanowiła ruszyć do Pruszkowa. - Przy pruszkowskim kościele stali Niemcy i sortowali ludzi. Byłam strasznie zdenerwowana, bo słabo mówiłam po niemiecku, a z nimi przecież nie było żartów. Ale Niemiec, który nas przepytywał, nie zainteresował się nami zbytnio. Przeszliśmy więc spokojnie, a zaraz potem spotkaliśmy chłopców, którzy poprowadzili nas bezpieczną drogą, z dala od wrogich okopów i min. Jednak wkrótce także z Pruszkowa trzeba się było ewakuować. Parze udało się wsiąść do pociągu jadącego w stronę Skierniewic. Podróżowali na tzw. ,,poławiaczu min” – wagonie jadącym przed lokomotywą, który miał ją uchronić od wybuchu, gdyby na torach znajdowały się jakieś ,,niespodzianki”. - Życie przebiegło mi przed oczami, gdy na peronie w Piastowie zobaczyłam tłum Niemców. Jednak pociąg nie zatrzymał się tam, mimo ich krzyków. Na szczęście nie strzelano, więc udało nam się dojechać do Skierniewic. Stamtąd poszliśmy do wsi Wołcza, gdzie się pobraliśmy. Po wyzwoleniu Warszawy, małżeństwo wróciło do stolicy. Mieszkanie pani Eli całkowicie spłonęło. Jedyne pamiątki, które po nim zostały, to znalezione w gruzach figurka św. Antoniego i cudownie ocalała szklana misa. - Następne lata były ciężkie – mąż pracował, a ja starałam się dostać na pedagogikę, ukończyć studia – wspomina pani Ela. – Do egzaminu podchodziłam dwa lata z rzędu, jednak za każdym razem okazywało się, że nie ma dla mnie miejsca. Na 10


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 11

szczęście trafiłam na miłą urzędniczkę, która kazała mi chodzić na wszystkie zajęcia i kursy i obiecała, że jak tylko ktoś zrezygnuje, od razu zapisze mnie na listę. I udało się – w grudniu dostałam indeks i zaczęłam moją przygodę z nauczycielstwem. Po studiach Pani Ela trafiła do szkoły na Twardej, gdzie przez dwadzieścia lat uczyła pierwsze klasy. Do dziś z sentymentem wspomina dyrektorkę tej placówki która w okresie stalinowskim bardzo pilnowała wychowania patriotycznego. - Pamiętam, że pewnego razu miałam przeprowadzić lekcję o Warszawie w obecności ministra z RFN-u. Namęczyłam się strasznie, żeby spełnić wszystkie wymogi edukacyjne, a przy tym nie urazić Niemca. Lekcja szła sprawnie, lecz nagle wstał mały chłopczyk i pyta mnie: ,,Proszę Pani, a po co my to wszystko odbudowujemy? Tyle roboty, tyle pracy, a Szkopy i tak przyjdą i rozwalą!”. Ja wtedy zamarłam. Minister słowo ,,Szkopy” oczywiście zrozumiał. Starałam się zachować zimną krew i doprowadzić wykład do końca, chociaż w głowie już miałam najczarniejsze scenariusze. Jednak po zajęciach Niemiec podszedł do tego chłopca, coś mu powiedział i na odchodnym dał mu mały aparacik ze slajdami z Berlina - opowiada. - Kiedyś miałam takiego strasznie niegrzecznego czwartoklasistę – biegał po ławkach, skakał, śpiewał, przeszkadzał, nic na niego nie działało. Przez wiele miesięcy znosiłam to, ale w końcu nie wytrzymałam i w nerwach wypchnęłam go za drzwi – a za nimi była tylko balustrada, za nią schody. Jak ja sobie uświadomiłam, że to dziecko mogło spaść, że ja je mogłam zabić, przeraziłam się okropnie. W nerwach pobiegłam do dyrektorki i kazałam się zwolnić. Ale ona ze spokojem kazała mi pójść odpocząć i na spokojnie przyjść z powrotem za kilka dni. Gdy wracałam po tym urlopie, na drodze do szkoły, przy jakiejś kupie gruzów spotkałam tego ucznia. Z kwiatami w ręku przyszedł mnie przeprosić. Do tej pory jak sobie myślę o tej sytuacji, to nie mogę sobie wybaczyć tak okrutnego postępku, ale… on jakoś pomógł. Chłopak uspokoił się, a na koniec miał u mnie czwórkę. Pani Ela godzinami może opowiadać o swojej pracy w szkole. Ma mnóstwo historii związanych z kolejnymi szkołami, a imiona niektórych uczniów wspomina do dziś. Zapytana, czemu wybrała akurat to zajęcie, a następnie tyle lat przepracowała w tak trudnym zawodzie, nie waha się ani chwili i z całą pewnością stwierdza, że te dzieci były jej radością, dawały jej mnóstwo energii. I że nie zmieniłaby tej pracy na nic innego. Obecnie Pani Ela mieszka dom w dom ze swoim synem, często odwiedzają ją wnuki i prawnuki. Jej mąż zmarł 16 grudnia 2009 roku - rana odniesiona podczas Powstania dała o sobie znać. 11


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 12

- Gdy miałam te czternaście lat i szłam z rodzicami na wieś, żeby uciec przed wojną, mijaliśmy taką chałupkę. Zwykłą, drewnianą - nic ciekawego. Przed nią stała woda, żeby wszyscy spragnieni uciekinierzy mogli się napić. Dookoła tego domku stały ładne, nowoczesne, solidne budynki, więc prezentował się on dość marnie. Gdy wróciłam w tamto miejsce trochę później, wszystkie te piękne domy były zrównane z ziemią. A chałupka się ostała. Myślę, że to bardzo ładnie obrazuje nasze życie - kończy Pani Ela. Kiedy wracam do domu po tym dwugodzinnym spotkaniu, z naręczem kwiatów prosto z ogródka pani Eli, zastanawiam się, jak niesamowitą jest osobą. Przeżyła wojnę, Powstanie, komunizm, długą tułaczkę w ciągłym niebezpieczeństwie. Przez wiele lat musiała walczyć o przetrwanie i z trudem łączyć koniec z końcem. A mimo to opowiada swoją historię ze spokojem i sentymentem. Nie czuje żalu za nic, co przyszło jej przeżyć. I dalej z uśmiechem i nadzieją patrzy w przyszłość.

*** Jadwiga Mik

AKCJA ILUMINACJA Czasami mam wrażenie, że moi rodzice nie potrafią uczyć się na własnych błędach. A to „czasami” odnosi się do jednego konkretnego terminu: trzeciego dnia Bożego Narodzenia. Co roku dwudziestego szóstego grudnia, kiedy powoli zaczyna nudzić się jedzenie resztek z Wigilii, ta cudowna para wpada na doskonały pomysł, by wpakować mnie, moją siostrę i kuzynów do samochodu i wybrać się na Stare Miasto. Ten artykuł powstał po to, by ostrzec was przed zrobieniem tego samego. Nigdy, przenigdy nie jedźcie na Stare Miasto w trzeci dzień Świąt. Jeśli wpiszecie do wyszukiwarki hasło „London Peak Hour” i klikniecie w dowolne zdjęcie, zrozumiecie, o czym mówię. Tak wygląda Krakowskie Przedmieście w godzinach wieczornych. Człowiek na człowieku, a żeby wejść do jakiejkolwiek restauracji trzeba bawić się w Hindusa próbującego dostać się do pociągu z New Delhi do Mumbaju w godzinach szczytu. Dlatego właśnie, jako rodowita warszawianka (odkąd mą wieś włączyli do tego szlachetnego miasta w 1951 r.) dam wam kilka wskazówek, jak przeżyć w tym mieście w okresie świątecznym i nie ucierpieć na duchu, zdrowiu i kilku innych rzeczach. Po pierwsze, jeśli chcecie zobaczyć iluminacje (a szczególnie te w okolicach Zamku Królewskiego), to zapraszam po czwartym dniu Świąt. Wtedy można oddychać czymś więcej niż czyimś i własnym potem na zmianę z ożywczą dawką smogu. A jeśli już popełnicie ten błąd, to wpierw poszukajcie mapki iluminacji i wybierzcie mniej znane ścieżki – na przykład Mariensztat czy inne takie miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, ale ktoś i tak postanowił je przyozdobić. Jeszcze mi podziękujecie.

12


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 13

Po drugie, jeśli już tak bardzo pragniecie obejrzeć świąteczne światełka na terenie miejskim, polecam Łazienki. Ze względu na brak szczególnego oświetlenia (a przynajmniej tak było w zeszłym roku), mało kto orientuje się, że są tam dekoracje i nie przybywa w te okolice na początku Świąt. A widok tak rozświetlonego miejsca cowuefowej letniej kaźni rzeczywiście zachwyca! Po trzecie, moim zdaniem najlepiej jest obejrzeć oświetlenie przed Świętami – dekoracje świecą już od 8 grudnia, a dodatkowo można jeszcze przejechać się przy okazji świątecznym metrem, którego rozkład znajduje się na stronie ZTM. I tutaj w swoich przechadzkowych planach należy zawrzeć Wilanów (uwaga na weekendy!), Łazienki i Centrum. Nie na darmo ci panowie w śmiesznych kostiumach pracowali cały miesiąc na drabinach, żeby teraz nikt nie zrobił sobie pod iluminacjami porządnych zdjęć na Instagrama. Tak oto brzmią moje trzy rady dotyczące iluminacji w naszej cudownej stolicy. A jeśli znajdziecie się przypadkiem w okolicy trzeciego dnia Świąt w epicentrum piekła na Placu Zamkowym, to proszę o wiadomość. Będę miała z kim przybić piątkę, czekając na to, by zdobyć nieco powietrza w tym ścisku.

*** Marcel Szabłowski

NIE SAMĄ KABAŁĄ ŻYJE CZŁOWIEK, CZYLI O OŚWIECENIU ŻYDOWSKIM Zazwyczaj, gdy myślimy o filozofii żydowskiej, nasuwają się nam dwa obrazy. Pierwszy: stary rabin studiujący zwoje i zagłębiający się w arkana Kabały, numerologii i mistycyzmu w jakimś zakurzonym pokoju, o liczbie książek większej niż liczba mieszkańców jego miasta. Obraz drugi to postępowi myśliciele końca XIX i pierwszej połowy XX w.u, forsujący myśl syjonistyczną, organizujący spotkania i starający odciąć się od obrazu pierwszego. Oba wyobrażenia zawierają sporo prawdy, ale jak zawsze - rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Zacznijmy od pewnej klaryfikacji: filozofia żydowska od starożytności do epoki nowożytnej była skupiona wyłącznie na studiowaniu Tory. Natomiast ideologia syjonistyczna ze względu na zeświecczenie nie korespondowała szczególnie z myśleniem wcześniejszym (poprzez między innymi wykorzenianie jidisz). Ale co było pomiędzy tymi dwiema skrajnie różnymi postawami? Kiedy Żydzi zaczęli odchodzić od tradycyjnego myślenia talmudycznego i narodziła się dążąca do świeckości filozofia żydowska? 13


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 14

Odpowiedź jest następująca – w oświeceniu, w tym samym okresie, w którym narodziła silna świecka myśl zachodnia, dotykająca ludności tradycyjnie chrześcijańskiej. Główne założenia tego nurtu polegały na tym, że należy zasymilować ludność żydowską z mieszkańcami spoza jej kultury. Pamiętajmy, że Żydzi byli społecznością bardzo odseparowaną od reszty społeczeństwa – mówili innym językiem (głównie jidisz, choć nie należy pominąć greckich Żydów mówiących w jewanik oraz sefardyjczyków z ich językiem ladino), wyznawali inną religię, sądzili się wedle innych praw, mieszkali w osobnych dzielnicach - podsumowując, byli całkowicie obcy w krajach, w których mieszkali od wieków. W latach 60. XVIII w. w Niemczech Mojżesz Mendelssohn (nazywany trzecim Mojżeszem – pierwszy to ten biblijny, drugi to Majmonides [Mojżesz Rambam] – najwybitniejszy żydowski filozof średniowiecza) przetłumaczył Torę na niemiecki i zaczął propagować naukę hebrajskiego, będącego wtedy w użyciu tylko jako język liturgiczny. Marzył o zrównaniu praw Żydów i nie-Żydów, na przykład o możliwości wyjścia z gett, poza którymi Żydzi nie mogli się osiedlać. Pragnął większej współpracy ze społecznościami nie-Żydowskimi, laicyzacji za pośrednictwem świeckiej edukacji swoich pobratymców (Żydzi uczyli się w jesziwach i chederach, których nauki nie miały żadnej wartości na nie-Żydowskich uniwersytetach europejskich, co prowadziło do jeszcze większej izolacji) i stworzenia nowego Żyda – obywatela aktywnie uczestniczącego w życiu swojego państwa, racjonalnego i rozważnego scjentystę. Jednak oświecenie żydowskie (zwane haskalą) to nie tylko Niemcy. W drugiej połowie XVIII w. w podupadającej Rzeczypospolitej działał bliski współpracownik i uczeń Mendelssohna – Menahem Mendel Lefin. Lefin, który miał poglądy zbliżone do swojego nauczyciela, ale wprowadził kilka istotnych zmian. Głosił poglądy racjonalistyczne, naturalistyczne (przykładowo promował jidisz jako język żydowski, gdyż uznawał hebrajski za przestarzały i zabobonny, a niemiecki za nieefektywny do opisania spraw żydowskich), wprowadzał członków społeczności żydowskiej w świat zachodnich wynalazków i literatury. Określa się go jako pomost między haskalą wschodnią i zachodnią. Jako przykłady można podać tłumaczenie na jidisz trzynastu cnót Beniamina Franklina, mających prowadzić do sukcesu i szczęścia, i dostosowanie ich do realiów galicyjskich. Jednak jego największy wkład w budowę świeckiej kultury Żydów w Polsce to udział w Sejmie Czteroletnim i wydanie pamfletu o integracji Żydów z narodem polskim. Jako racjonalista i człowiek uczony, oczytany, a jednocześnie dobrze znający realia panujące w zamkniętych grupach zgromadzonych wokół rabinów, ślepo zapatrzonych w autorytety karierowiczów, wybijających się na nauce świętych pism, krytykował kabalistów i krystalizujący się ultrakonserwatywny ruch chasydów, którzy twierdzili, że lepiej być nie może i że w takim stanie, w jakim obecnie znajduje się ludność żydowska, należy oczekiwać Mesjasza. Oskarżał ich o ciemnotę i zabobonność, ukazywał wątpliwy moralny konformizm uczniów, zależność od cadyków i rabinów, ekstatyczność modlitw i bardzo radykalne metody potępiania grzechu wśród swoich (wygnanie, dotkliwą przemoc), które uważał za niezgodne z etyką zarówno religijną, jak i oświeceniową, a także zamiatanie niewygodnych spraw pod dywan. Reformie znacznej części społeczeństwa w I RP, a później w zaborze rosyjskim i austriackim, poświęcił trzy książki, wielokrotnie wznawiane, nawet pół wieku później. Podsumowując – był to człowiek idealnie wpasowujący się w model filozofa końca 14


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 15

XVIII w., sprzeciwiającego się przesądom, wycofaniu i brakowi emancypacji wspólnot zamieszkujących dany kraj. Ten piękny okres wieku świateł w jego żydowskiej wersji nie trwa jednak wiecznie. Kończy się w dwóch kiedy pierwszych dekadach XIX stulecia, kiedy myśliciele z nim związani umierają ze starości i żywe zainteresowanie ich ideami maleje. Jednakże to, czego dokonali Mendelssohn, Lefin i pozostali, nie umiera. Raz zaszczepione postępowe idee będą rosnąć w postaci Bundu – socjalistycznej partii żydowskiej działającej od 1898 r. w Rosji, a po rewolucji październikowej w Polsce, aż do 1948 r., gdy zostanie ona wchłonięta i rozwiązana przez komunistów. Bundyści proponowali autonomię kultury jidisz przy jednoczesnym aktywnym uczestniczeniu w życiu państwa i niwelowaniu różnic społecznych wśród Żydów. To jest spuścizna Lefina, tymczasem koncepcje Mendelssohna przejął Theodor Herzl, główny teoretyk politycznego syjonizmu (dominującej doktryny w dzisiejszym Izraelu), głosząc, że trzeba utworzyć państwo żydowskie z Żydem nie zasiedziałym w książkach, ale Żydem robotnikiem, rolnikiem, potrafiącym zadbać o siebie, mówiącym po hebrajsku (nie w jidisz - języku słabości i ciemnoty), o wykształceniu laickim. Spadkiem po całym oświeceniu żydowskim jest trwający do dzisiaj rozłam między Żydami ortodoksyjnymi, podkreślającymi wartość tradycji i ścisłe stosowanie się do nakazów Tory, i Żydami reformowanymi, liberalnie podchodzącymi do życia i dogmatów Starego Testamentu, zdecydowanie bardziej zasymilowanymi z resztą społeczeństwa. To, co oświecenie żydowskie przyniosło „narodowi wybranemu”, jest obrazem całego oświecenia w Europie i na świecie. Część idei spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem, część doprowadziła do sporów i podziałów, część została całkowicie odrzucona. Temat jest bardzo obszerny i warty zapoznania się z nim głębiej. Wystrzegajmy się jednak bezkrytycznej refleksji, bo jest to coś, co zostało by potępione przez pana Lefina.

*** Weronika Winiarska

CARPE DIEM W M1 Zastanawialiście się kiedyś, co chcecie robić w życiu? Pewnie nie raz. Mamy je tylko jedno i to od nas zależy, jak je wykorzystamy. W dzieciństwie wyobrażamy sobie siebie jako dorosłych - znanych celebrytów, miliarderów, podróżników. Lecz z wiekiem stajemy się realistami i pragmatykami, zapominamy o dziecięcych marzeniach i zamykamy się w bańce rzeczywistości, która, jak nam się zdaje, może pęknąć każdego dnia. Kiedy jadę rano metrem i widzę ludzi wokół mnie, mam wrażenie, że w pewnym sensie jesteśmy ze sobą połączeni. Codziennie razem poruszamy się tym samym środkiem komunikacji, nie zwracając na siebie nawzajem większej uwagi, ale jednak stajemy się zbiorowością. Wspólnotą. Ostatnio, kiedy o tym myślałam, poczułam 15


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 16

swego rodzaju ulgę, że nie jestem z tym sama. Że nie tylko ja gnam rano do szkoły, starając nie spóźnić się na pierwszą lekcję. Jednak pojawił się we mnie także pewien lęk. A co, jeśli będę jechała tym metrem i za rok, dwa, pięć, dziesięć lat? Czy będzie już tak zawsze? Czy do końca swojego życia będę jeździła tym przysłowiowym “metrem”? Nie tylko ja wpadam w rutynę dnia codziennego - pobudka, śniadanie, szkoła, lekcje, nauka i sen. Jakakolwiek zmiana sprawia, że czuję się zagubiona. Odbija się ona na mnie do tego stopnia, że nie wiem, co mogę zrobić w czasie wolnym - poza spaniem. Przyznaję się, mam problem ze zorganizowaniem sobie czasu, przez co zwykle jestem tak zmęczona, że po nauce od razu padam do łóżka. Mam wrażenie, że moje życie stanęło kiedyś w martwym punkcie i od tego czasu nie ruszyło ani o krok. Ale jak to się stało? Może dałam się stłamsić przez codzienność i obowiązki. Przez brak dziecięcej spontaniczności i ciekawości. Większość z nas pewnie skończy w podobny sposób: neutralna praca pozwalająca zapewnić sobie bezpieczny byt, założenie rodziny i spokojne życie przez następnych kilkadziesiąt lat. I może właśnie tylko tyle nam potrzeba? Gdybym stanęła przed wyborem: krótkie życie pełne szaleństw i wrażeń, niezapomniane, spontaniczne, czy długie, spokojne życie, praca, dom i rodzina każdego dnia aż do końca - to miałabym duży problem. Z jednej strony, perspektywa poznania czegoś nowego i próbowania kolejnych rzeczy wydaje się kusząca. Z drugiej strony, długie, spokojne i przez to szczęśliwe na swój sposób życie też nie jest złe. Ale czy można połączyć te dwie rzeczy? Żyć pełnią życia, a z biegiem lat osiedlić się i ustatkować? Pewnie wiele osób o tym marzy, jednak nie wszyscy mają na to siłę - o wiele łatwiej jest podążyć za tłumem. Ja jednak postaram się wskazać wam nieco inną ścieżkę. Po pierwsze, powinniśmy czerpać od dzieci tyle nauki, ile sami im dajemy - a być może więcej. Powinniśmy patrzeć na świat ich oczami, odkrywać go na nowo każdego dnia - kiedy świeci słońce, kiedy wstaje i zachodzi, kiedy starsza osoba dziękuje nam za ustąpienie miejsca w autobusie, kiedy rozmawiamy ze znajomymi o wszystkim i o niczym, kiedy przeżywamy porażki i sukcesy, kiedy spożywamy wspólny obiad z rodziną. Takie momenty są tylko pozornie nieistotne. To one sprawiają, że każdy dzień jest inny. Pewnego razu, właśnie podczas podróży metrem, zgubiłam rękawiczkę. Gdy zasmucona i pewna, że nie uda mi się jej znaleźć, wróciłam na peron, okazało się, że 16


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 17

ktoś pozostawił ją przewieszoną przez barierkę. Byłam wdzięczna, że znalazła się osoba, która podniosła, zamiast rzucić na pastwę tłumu. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę z pewnej prostej, niemal oczywistej prawdy: trzeba cieszyć się z każdej chwili, bo wszystkie są w pewien sposób wyjątkowe. Każdy człowiek przeżywa swoje życie we własny sposób, intymny, prywatny, dostępny tylko dla samego siebie. To właśnie ten sposób nas wyróżnia, sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Podsumowując: czerpmy przyjemność z otaczających nas rzeczy. Nie wybiegajmy w przyszłość i nie martwmy się na zapas. Żyjmy chwilą, bądźmy ciekawi świata, nie bójmy się zrobić pierwszego kroku w stronę czegoś nowego, nie dajmy się opanować wszechobecnej rutynie. A więc, drodzy czytelnicy: Po prostu carpe diem.

*** Julia Ukielska

KIEDY DOPADA CIĘ PONIEDZIAŁEK Znów dopadł mnie poniedziałek. Czasownik ,,dopaść” uważam za jedyny adekwatny w tym wypadku, gdyż potwór ten czeka na rogu każdej niedzieli, by zabić w niewinnych ludziach ducha walki już na samym początku siedmiodniowego maratonu. Oplata nas swoimi lepkimi, ciemnymi mackami i wciąga w głębokie bagno wszelakich frustracji. Jest to zdecydowanie najmniej wyczekany i najbardziej pechowy dzień tygodnia. Wobec tego kompletnie nie rozumiem, czemu kiedyś jakiś idiota wymyślił, że to w piątek trzynastego spotykają nas najgorsze nieszczęścia. Mi przytrafiają się one w poniedziałki. Moi znajomi twierdzą, że jestem po prostu ofiarą losu, a to, że akurat w te dni ujawnia się to najbardziej, nie ma żadnego znaczenia. Postanowiłam więc zgłębić ten temat i wysnuć kilka czysto naukowych wniosków dotyczących poniedziałków. Zacznijmy od spraw szkolnych: nauczyciele w weekend sprawdzili testy, kartkówki i inne tego rodzaju prace mające przypieczętować naszą nikłą wiedzę, więc statystycznie to właśnie w poniedziałek dostaje się najwięcej jedynek. Ponadto o poranku organizm przystosowany do weekendowego trybu życia jest skrajnie niewyspany, co powoduje zamglenie umysłu. W efekcie zapomina się najpotrzebniejszych rzeczy. W zależności od tygodnia jest to albo absolutnie niezbędny podręcznik od francuskiego albo karta miejska, żeby udowodnić kanarowi, że jednak ma się prawo do jazdy tym głupim autobusem. Skoro już przy komunikacji miejskiej jesteśmy: to właśnie w poniedziałek, według mojego osobistego rankingu, autobusy są najbardziej zapchane. Nie wiem, czy to efekt poweekendowych eko-zrywów czy niedzielnej imprezy na działce, na której trzeba było zostawić samochód, ale skutek jest taki, że zanim dotelepiemy się do szkoły, jesteśmy przegrzani i zmęczeni. I jak tu mieć dobry humor? 17


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 18

Zresztą poniedziałek nie tylko w nas budzi negatywne emocje. Dlatego musimy się nastawić na to, że przyjaciółka będzie dla nas oschła, a mama poirytowana. No i nawet nie liczmy, że ukochany zwróci na nas jakąkolwiek uwagę. Prawdopodobnie będzie tak zajęty rozmową z jakąś blondwłosą pięknością, że nie zauważy nas choćbyśmy przyjechali do szkoły na jednorożcu. Jeśli jakiś fan poniedziałków dalej nie uważa powyższych dowodów za wystarczająco przekonujące, pragnę zauważyć, że to na pewno w poniedziałek rozładuje nam się telefon, zgubimy klucze albo zalejemy plecak. Wywalimy się na prostej drodze, spóźnimy na wszystko, na co tylko możemy, a nasza osłabiona nerwami odporność nawet nie będzie się bronić przed grypą. Dlatego na pierwszy dzień tygodnia lepiej nie planować żadnych spektakularnych występów, publicznych przemówień ani ważnych egzaminów, bo są z góry skazane na porażkę. Poniedziałek ma jeszcze jedną wadę, o której mało kto wspomina. Mianowicie jest on jednym z powodów nadwagi, bo gdy doczołgamy się do domu po wszystkich nieszczęściach, które nas spotkały, musimy pocieszyć się czekoladą. Która bynajmniej nie jest gorzka. Jednak mimo wszystkich przeciwności losu spróbujmy wykrzesać z siebie resztki dobrej woli i uśmiechnąć się do tego felernego dnia. Albo olać poniedziałek i zacząć tydzień od wtorku. Może zminimalizuje to nieco naszego pecha.

*** Sandra Białousz

OBLICZA NOWEGO ROKU Po świętach Bożego Narodzenia następuje gorączkowy tydzień przygotowań do przełomu Starego i Nowego Roku. Tradycja obchodów 1 stycznia ukształtowała się już w czasach rzymskich, kiedy to odbywały się calendae Ianuariae - święto ku czci boga początków, opiekuna drzwi, bram i mostów oraz patrona umów Janusa, w czasie którego składano sobie życzenia, obdarowywano drobnymi upominkami oraz powoływano na urząd nowych urzędników. Obecnie Nowy Rok kojarzy się nam Polakom głównie z fajerwerkami oraz nocami sylwestrowymi transmitowanymi w telewizji. Natomiast jak to wygląda w innych częściach świata? Oto kilka przykładów!

BARDZO długie świętowanie Może zdziwić Was fakt, jak wiele zmian musiało nastąpić, by Nowy Rok naszych wschodnich sąsiadów miał swą obecną formę. Pierwsze zmiany zaprowadził car Piotr I na przełomie XVII i XVIII w., kiedy to przeniósł Nowy Rok na Rusi z 1 września (!) na 1 stycznia. Oczywiście nie zmieniło to wiele, zważywszy na fakt, iż do rewolucji i obalenia caratu posługiwano się kalendarzem juliańskim, opóźnionym względem gregoriańskiego o trzynaście dni. I chociaż proces laicyzacji społeczeństwa znacznie osłabił pozycję cerkwi, to w tradycji prawosławnej Nowy Rok wciąż obchodzi się 14 stycznia. Jak zatem połączyć obchody Nowego Roku ze “starym” Nowym Rokiem i 18


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 19

Bożym Narodzeniem, które jest pomiędzy? Wystarczy… przedłużyć trochę obchody. Obecnie w Rosji świętuje się (z drobnymi przerwami, jeśli jest się ortodoksyjnym prawosławnym) prawie czternaście dni!

108 uderzeń dzwonu i kartki Japońskie Oshōgatsu san-ga-nichi (dosłownie “trzy dni stycznia”) to wyjątkowy okres od 1 do 3 stycznia - przez trzy noworoczne dni można nie tylko spotykać się z bliskimi, lecz także pozamykać wszelkie niezakończone sprawy. W większości rodzin świętowanie w wieczór omisoka, czyli nasz Sylwester, rozpoczynający obchody, je się makaron soba symbolizujący długowieczność oraz o północy idzie się do świątyni, gdzie mnisi buddyjscy sto osiem razy uderzają w dzwon zwany joya-no kane. Powszechnie wierzy się, że jego dźwięk ma moc uwalniania człowieka ze stu ośmiu złych pragnień. Czy to prawda? Nie wiadomo. Z okazji Nowego Roku wysyła się również specjalne kartki z życzeniami, tzw. nengajō, które mają dotrzeć do adresatów dokładnie 1 stycznia. Z tej przyczyny japońska poczta już od grudnia ma ręce pełne roboty… a studenci - zatrudnienie na pół etatu.

Późne świętowanie - zależy dla kogo Kalendarz muzułmański swymi początkami sięga ucieczki proroka Mahometa z Mekki do Medyny, która, według kalendarza gregoriańskiego, miała miejsce w 622 r. Nie myślcie jednak, że muzułmański Nowy Rok odbywa się równocześnie z naszym kalendarz księżycowy sprawia, że koniec roku kalendarzowego znacznie się przesuwa! Zazwyczaj 1 muharram (tj. pierwszy dzień pierwszego miesiąca muzułmańskiego roku) wypada na przełomie sierpnia i września - w nadchodzącym roku będzie to 31 sierpnia, jednakże w przypadku Iranu i państw poddanych wpływom perskim ustalono datę Nowego Roku na 21 marca. Święto to nie jest hucznie obchodzone (jeżeli w ogóle), ale tego dnia obdarowuje się słodkościami i opowiada historie z życia Proroka.

***

19


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 20

Angelika Kielak

JAK SIĘ UCZYĆ… SZYBKO I SKUTECZNIE Coraz bliżej zakończenia pierwszego semestru, a to oznacza „wielki prezent” od nauczycieli, złożony z kartkówek, sprawdzianów i innych testowych rozmaitości. W grudniu otwieramy go niczym kalendarz adwentowy, a każde okienko prócz prac pisemnych zawiera karteczkę z napisem: „Potrzebuję waszych ocen, by mieć z czego wystawić końcową”. Od razu nasuwa się myśl: „Niech dadzą mi już święty spokój!”. Co zatem zrobić, by zaimponować nauczycielom i odbijać wszystkie zadane przez nich ciosy niczym Bruce Lee? Już spieszę z pomocą! Przedstawię kilka zasad, które pomogą w szybkiej i skutecznej nauce słówek, definicji czy długich tekstów. Zaczynamy! Domyślam się, że chyba każdy chociaż raz w życiu znalazł się w sytuacji, w której miał mnóstwo do zrobienia, a nie mógł się za nic zabrać i oddawał się czynnościom, które nie wymagały dużo zaangażowania. Odkładał wtedy swoje obowiązki na później, co skutkowało stresem i trudnościami z wyrobieniem się w czasie. Kluczem, by nie dopuszczać do takich sytuacji jest dobre planowanie. Gdy dowiadujemy się przykładowo o sprawdzianie z matematyki, rozłóżmy swoje przygotowania na parę dni, by przed sprawdzianem tylko sobie powtórzyć i nie rezygnować ze wszystkich zajęć czy spotkań po szkole w celu nauki. Dużo lepiej jest zacząć naukę cztery dni wcześniej, poświęcając na nią dwadzieścia minut dziennie. Mając już to zaplanowane, można przejść do szczegółów. Najlepiej uczyć się w miejscu, w którym czujemy się komfortowo, a do tego stworzyć warunki sprzyjające naszemu skupieniu, które jest niezmiernie ważne. Jednym pomoże muzyka w tle, inni wolą ciszę - wybór należy do was. Ważne jest też to, by odizolować się od tzw. „rozpraszaczy”. Ten czas macie poświęcić w 100% na naukę. Szybciej się z nią uporacie i po jej zakończeniu zyskacie więcej czasu na inne sprawy, niż gdybyście starali się połączyć wiele czynności naraz. Kolejna sprawa: analizując tekst używajcie wskaźnika. Pomoże w koncentracji, dzięki czemu nie będziecie się w nim gubić. Warto też znać zasadę: „uczmy się od ogółu do szczegółu”. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy macie dotrzeć do miejsca, w którym nigdy nie byliście. Dużo łatwiej jest tam dotrzeć znając ogólny plan drogi. Tak samo jest z nauką; najlepiej na samym początku przejrzeć cały materiał i zapisać pytania, na które musimy znaleźć odpowiedź, gdyż w trakcie bardziej szczegółowej nauki spotkamy się z pewnymi elementami ponownie i mało rzeczy nas zaskoczy, co pomaga w lepszym zapamiętywaniu. Następną poradą jest to, by w materiale wyznaczać tzw. „słowa klucze”. Większość tekstu to tylko oprawka do najważniejszych informacji - wyłączając ją, materiał staje się wizualnie mniej obszerny. Powinniśmy zaznaczać najważniejsze pojęcia i tworzyć z nich „mapy myśli”, zawierające dużo rysunków. Zachęcam do poszukania wzorów i więcej informacji na ten temat w Internecie - tutaj skupię się bardziej na przedstawieniu ich wartości. Jeśli mamy za zadanie znaleźć skojarzenia do słowa „zima”, nasz mózg kreuje jej obraz, z czego później możemy wyznaczyć słówka typu: śnieg, święta, mróz. Nie wyobrażamy sobie tekstu z opisem. Dlatego nauka poprzez obrazki i krótkie skojarzenia jest dużo bardziej efektywna niż mozolne przepisywanie tekstu i wielokrotne czytanie. 20


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 21

Dodatkowo, podczas nauki zamiast ołówka, najlepiej używać długopisów, kredek i flamastrów. Potwierdzone jest to, że kolorowy tekst, czy symbole łatwiej są zapamiętywane. Właśnie dlatego, widząc pewien znak drogowy czy ikonkę na telefonie, sami tworzymy opis poprzez skojarzenia. Przykładowo, widząc niebieskie logo z literą „f”, od razu wiemy, że mamy do czynienia z aplikacją o nazwie „Facebook”. Łatwiej zapamiętujemy obrazki niż długie opisy, dlatego firmy tworzą swoje logo i ikonki. Przedstawionej metody można używać do zarówno nauki obszernych materiałów, jak i słówek. Jest ona bardzo skuteczna, gdyż dobrze oddziałuje na naszą wyobraźnię i dzięki niej szybciej przypominamy sobie informacje na klasówkach. Przed wami już ostatnia zasada, którą zapamiętacie najlepiej. Pewnie słyszeliście o stwierdzeniu, że najlepiej zapamiętujemy początek i koniec? To właśnie na nim opiera się moja porada. Mózg klasyfikuje informacje - niepotrzebnych się pozbywa, dlatego ważne jest to, by uświadomić go, że ma uznać dane informacje za istotne. Jak to zrobić? Po prostu powtórzyć wszystkie informacje od razu po nauce, najlepiej zrobić to słownie, wyobrazić sobie, że prowadzi się prezentację dla rówieśników, co będzie od nas wymagało dużej koncentracji i pozwoli przećwiczyć przypominanie informacji. Takie działanie często zmusza nas to wyjścia ze strefy komfortu, ale to „wyjście” pokazuje nam, jak wiele jesteśmy w stanie zdziałać, a wiara we własne możliwości na tym polu jest bardzo ważna. Mam nadzieję, że zaprzyjaźnicie się z tymi metodami i zapewnią wam one jak najlepsze wyniki!

*** Zuzanna Michaś

TYLE SAMO LĄDOWAŃ, CO STARTÓW Samoloty to obecnie najlepszy środek transportu. Są szybkie, komfortowe i możemy się nimi dostać w niemal każde miejsce na świecie w ciągu 24 godzin. Z tego powodu czasem bywa tak, że na równi z odwiedzanym zakątkiem naszej planety swoją oryginalnością potrafi nas zaskoczyć już lotnisko.

1) Lotnisko Tenzinga Hillary’ego, Lukla, Nepal

Wylądowanie w górach samo w sobie nie należy do łatwych zadań. A co dopiero, jeśli te góry to Himalaje? Położone na wysokości 2860 m n.p.m. lotnisko w Lukli zaliczane jest do najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie. Istnieje przekonanie, że jeśli odniesie się sukces podczas lądowania tutaj, 21


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 22

zdobycie najwyższego szczytu na świecie to już tylko formalność. Główną przyczyną tego niechlubnego tytułu są przede wszystkim liczne wypadki, które najczęściej mają miejsce podczas podchodzenia do lądowania. Poza tym przeszkodę stanowią warunki atmosferyczne, które potrafią przekreślić plany turystom. Tak było w 2011 roku, kiedy w Lukli utknęło na tydzień około 2,5 tysiąca podróżnych. Tłumy szybko przestały mieścić się w hotelach, a zapasy żywności zaczynały topnieć. Niektórzy, nie chcąc już dłużej czekać, udawali się na piechotę do odległej o 4 dni marszu miejscowości Jiri, skąd można było dojechać autokarem do stolicy, a inni decydowali się na prywatne helikoptery, pomimo kosztów sięgających nawet 6 tysięcy dolarów za osiem osób. Takie historie nie zniechęcają entuzjastów himalaizmu. Każdego roku do Lukli przybywają śmiałkowie z pragnieniem wejścia na szczyt Mount Everest.

2) Międzynarodowy Port Lotniczy im. Księżniczki Julianny, Sint Maarten, Karaiby To lotnisko stało się już pełnoprawną atrakcją turystyczną. Odpoczywając na pobliskiej Maho Beach, można przeżyć mrożącą krew w żyłach przygodę. Samoloty przelatują tutaj ledwie kilkanaście metrów nad głowami plażowiczów. W tego typu sytuacjach należy zachować szczególną ostrożność i stosować się do wszelkich ostrzeżeń, jednak nie brakuje „śmiałków”, którzy nie zawahają się poświęcić własne zdrowie, byleby zrobić sobie dobre zdjęcie ze startującą lub lądującą maszyną. Przykładem może być zachowanie turystki z Nowej Zelandii, która w zeszłym roku wspięła się na ogrodzenie, żeby mieć lepszy widok. Podmuch silników samolotu zrzucił ją tak, że uderzyła głową o ziemię i mimo szybkiej reanimacji nie udało się jej uratować.

3) Lotnisko na Gibraltarze W większości przypadków lotnisko to zamknięta przestrzeń, ogrodzona wysokim płotem i strzeżona przez ochronę. Ruch samochodowy istnieje tylko na etapie przyjazdu i odjazdu na miejsce. Na tym tle wyróżnia się port lotniczy na Gibraltarze, ponieważ przez środek pasa startowego biegnie… czteropasmowa autostrada. Na 10 minut przed każdym startem lub lądowaniem droga jest zamykana. Jednak zanim przejedzie po niej samolot, musi zostać sprawdzona i oczyszczona z ewentualnych śmieci wyrzuconych z samochodów lub upuszczonych przez przechodniów. Zamknięcia autostrady powodują ogromne korki, ponieważ jest ona jedynym połączeniem Gibraltaru z Hiszpanią. Brytyjczycy od dawna mają w planach budowę tuneli pod lotniskiem, które zlikwidowałaby ten problem, jednak do tej pory nie podjęto żadnych kroków, by wcielić ten plan w życie.

22


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 23

4) Port Lotniczy Don Muang, Bangkok, Tajlandia To lotnisko ma bardzo burzliwą historię. Otwarto je już w 1924 roku, co czyni je najstarszym lotniskiem w Azji. W 2006 roku zostało zamknięte, gdyż w pobliżu powstało nowe lotnisko – Suvarnabhumi, ale inwestycja ta okazała się zbyt droga w obsłudze, a także borykała się ze zbyt wieloma problemami technicznymi, więc w 2007 roku Don Muang zostało ponownie otwarte. Do połowy 2011 roku działało jako „lotnisko tymczasowe”, ale później ponownie je zamknięto z powodu gwałtownej powodzi, która nawiedziła całą Tajlandię. Tym, co czyni stołeczny port lotniczy nietypowym, jest pole golfowe między dwoma pasami startowymi. Przed każdym startem i lądowaniem samolotu zawodnicy są ostrzegani za pomocą specjalnego sygnału.

5) Lotnisko Juancho E. Yrausquin, Saba, Karaiby To lotnisko przez większość specjalistów w dziedzinie lotnictwa jest uznawane za najniebezpieczniejsze na świecie. Jest to uzasadniona opinia, ponieważ nie ma tutaj miejsca na błędy. W razie nieuwagi pilota samolot może rozbić się o okoliczne wzniesienia lub wpaść do morza i roztrzaskać się na przybrzeżnych skałach. Długość pasa startowego wynosi zaledwie 305 metrów, co czyni go najkrótszym na świecie (dla porównania, krótszy pas na Lotnisku Chopina jest długi na 2800 metrów). Na Sabie mogą lądować tylko helikoptery i samoloty o dużym stosunku mocy do masy, co pozwala na bezpieczny start w tak trudnych warunkach.

6) Sea Ice Runway, Antarktyda Tutaj pas startowy nie jest ekstremalnie krótki albo ekstremalnie położony. Jego nietypowość polega na tym, że… jest z lodu. Największy problem stanowi fakt, że z uwagi na niski współczynnik tarcia droga hamowania samolotów znacznie się wydłuża i może osiągnąć nawet kilka kilometrów. Dawniej lądowały tutaj tylko mniejsze samoloty, które zamiast kół w podwoziu miały narty, jednak to powodowało, że odległa o 65 kilometrów amerykańska stacja McMurdo nie otrzymywała wystarczającej ilości sprzętu. Pierwszy Airbus wylądował na Sea Ice Runway w 2008 roku.

7) Port Lotniczy Changi, Singapur Basen, dwa kina, mnóstwo ogrodów, w tym motylarnia… To najpopularniejsze atrakcje, które Changi oferuje swoim pasażerom. Lotnisko nieprzerwanie od 6 lat zdobywa tytuł najlepszego na świecie w prestiżowym rankingu Skytrax. Odwiedzając Changi, możemy skorzystać z aż 400 sklepów, w których ceny są znacznie niższe niż w samym Singapurze. Co ciekawe, część ludzi wykazuje się „sprytem” i kupuje kartę pokładową tylko po to, żeby poddać się zakupowemu szaleństwu w strefie duty free. W zeszłym roku aresztowano w ten sposób 59 osób. Warto wspomnieć o pewnym mężczyźnie, który w 2016 roku spóźnił się na swój lot i postanowił zamieszkać na lotnisku. Przez 18 dni pozostawał niezidentyfikowany, ale w końcu jego tożsamość została odkryta. W jednym z saloników dla VIP rozpoznała go załoga, ponieważ przebywał w nim zdecydowanie za często, więc wezwali policję. 23


M a g a z y n Ż e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 24

Wszystkie wymienione przeze mnie lotniska mają w sobie wartą opowiedzenia historię, jednak na całym świecie jest ich dużo więcej. Dlatego czerpanie radości z podróży warto zacząć już na ich etapie. Może odkryjemy coś nawet bardziej interesującego, czego nikt jeszcze nie opisał…

24


M a g a z y n Å» e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 25

25


M a g a z y n Å» e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 26

26


M a g a z y n Å» e t n r 7 / 2 0 1 8 - 1 9 | 27

27


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.