KILOF VIII

Page 1


TECHNO, TECHNO, TECHNO. JAZDA, JAZDA,JAZDA! Klasyk Bezela w tytule nie bez przyczyny. Tematem ósmego numeru jest bowiem polska muzyka elektroniczna. Skupiliśmy się na paru rodzimych projektach, które warto znać/poznać i przesłuchać. Wieńcząc kwestię elektroniki wywiadem z Robertem Piernikowskim (Napszykłat). Nie zabraknie także muzycznych nowinek ze świata. Obszerna lista 20 najważniejszych premier, które jeszcze przed nami. Jako, że 2013 rok okazał się czasem wielkich powrotów napisaliśmy dla was mnóstwooo recek oraz... Ułożyliśmy niepowtarzalny mix z kawałkami z ostatnich trzech miesięcy. Nasze nowe dziecko „Kilof Volume I” zagości tu na stałe i z każdym nowym numerem będziecie mogli wypatrywać obszernej składanki najlepszych teogorcznych utworów. Za oknem nadal cholerna zima, ale kalendarz twardo wskazuje, że coraz bliżej lato. Stąd też coraz więcej świetnych koncertów w Polsce, a co za tym idzie letnie festiwale. O tym drugim w kolejnym kilofie, natomiast koncerty znajdziecie w rozkładzie, ze szczególnym nacieskiem na dwa patronaty P.S. Tak, tak na okładce jest pralka - to moje ulubione skojarzenie z techno Zaksz


KILOF VIII newsy

3

45

WYWIAD: PIERNIKOWSKI

KONCERTOWY ROZKAD JAZDY

9

51

premiery płytowe 2013

płyty na świeczniku

15

93

DEVENDRA BANHART

RELACJA Z KONCERTU

17

97

recki

KILOF VOLUME I

21

125 WYKOPANI

patronaty

23

131 kiniarnia

POLSKA MUZYKA ELEKTRONICZA

27

133

new

ZAŁOGA: Kaja Kozina, Ala Pacanowska Zofia Łękawska-Orzechowska Szymon Zakrzewski, Tomasz Kubicki Grzesiek Bucholski, Radek Oksiuta Radosław Grochowski, Krzyż Tof Jakub Kasza

przerwa w reklamach

LOGO & OKŁADKA: Michał Zakrzewski GRAFIKA: Szymon Zakrzewski


KILOFOWE NEWSY

Sele

We wrześniu warto odwiedzić Berlin. Stolica Niemiec kusi takimi nazwami jak Blur, My Bloody Valentine, Pet Shop Boys, a dzisiaj

Konc 6-7

szwe

do tego składu dołącza Björk. Festiwal odbędzie się w dniach 6-7 września, co ciekawe karnety mieszczą się w kwocie 100 €

Mount Kimbie potwierdza drugi studyjny album.

Miło słyszeć, że tym razem longplay duetu ukaże się nakładem Warp Records oraz, że na dwóch kawałkach pojawi się King Krule! Premiera płyty „Cold Spring Fault Less Youth” 28 maja. Nieustannie czekamy na pełny krążek tego rudego!

3

Do już całkiem sporej listy wykonawców OFF Festivalu dołączają kolejne, znane jak i wschodzące, gwiazdy. Bez wątpienia spośród tej grupy wyróżniają się dwa bandy. Reaktywowany w 2010 roku zespół Godspeed You! Black Emperior znany z wielominutowych kompozycji, wprawiających w zachwyt słuchaczy oraz legenda noise rocka - hałaśliwi Girls Against Boys, którzy na pewno rozgrzeją uszy słuchaczy do czerwoności. Wystąpią również zamaskowani Szwedzi z grupy Goat, przedstawiciel nowojorskiej sceny queer rapowej Mykki Blanco, nadzieja dark ambientu The Haxan Cloak oraz „cięte chłopaki” z nu-jazzowego duetu Skalpel.

Foal

paźdz

Yanni warsz zę org mam zł) i ra mnieć ków n lata


Nie pamiętam, kiedy ogłoszenie jakiegoś koncertu cie-

szyło mnie aż tak. Włoski duet Dadub zaleje Polskę tropikalnym, dusznym techno dwa razy: 24 maja w krakowskiej Alchemii (Deep Impact & NYP™) oraz dzień później w poznańskim Projekcie LAB (Analogen). Po wspaniałym „You Are Eternity” spodziewam się gigu, który, podobnie jak album, będzie miał szansę znaleźć się w czołówce końcoworocznych rankingów. Więcej informacji wkrótce.

ector Festival przeniesiony do Warszawy.

certy odbędą się tym razem pomiędzy września, a główną gwiazdą festiwalu będzie

edzki duet The

Knife

Savages świetnym

ls przyjadą do Polski 19

singlem zapowiada debiutancki longplay „Silence Yourself”. Cały post-punkowy materiał od dziewczyn usłyszymy 7 maja

Do składu Festiwalu Malta 2013 dołączają

ziernika !

is z kumplami zagra w zawskiej Stodole. Impreganizuje Alter Art, więc my i zachodnie ceny (139 aczej już możemy zapoć o koncercie Brytyjczyna jakimś festiwalu tego

Nasi zeszłoroczni wykopani zabierają się za wydanie albumu. Debiut MS MR „Secondhand Rapture” trafi na półki sklepowe 14 maja.

Nicolas Jaar z okazji Record Store Day przygotuje remixy: „Lux” Brian Eno oraz „Sleeping Ute” Grizzly Bear. Utwory ukażą się na dwunastce nakładem Warp Records

Cat Power i Atoms For Peace Super-

grupa Thom Yorke’a oraz Chan Marshall wystąpią 20 lipca na Placu Marka w Poznaniu

Dobry kumpel Ty Segalla

- Mikal Cronin nagrał drugi, solowy album. Singiel promujący MCII brzmi świetnie, teraz tylko czekać na jakiś cudowny leak nowego krążka

4


KILOFOWE NEWSY

JASON MOLINA Poznałem tylko dwóch takich muzyków, którzy w tak nienachalny, czysty i emocjonalny sposób wprowadzają mnie w stan melancholii. Pierwszy to Phil Elverum znany z The Microphones i Mount Eerie, drugi zaś to moje zeszłoroczne odkrycie - Jason Molina. Większość jego albumów ukazało się pod szyldem Songs: Ohia lub Magnolia Electric Co. Współpracował z takimi postaciami jak Steve Albini czy Will Johnson. Piękne, smutne autorskie kawałki od razu zapadały w pamięć, a od krążków ciężko było się uwolnić. Aż trudno sobie uzmysłowić, że jeden z najwspanialszych songwriterów - Jason Molina zmarł 16 marca. Niestety jedyne, co nam pozostało to powracać do jego dawnych płyt. Szymon Zakrzewski

5


ALL TOMORROW’S PARTIES x Songkick Kultowy festiwal ATP łączy swoje siły z Songick i współnie promują świetny projekt jakim z pewnością jest DETOUR. Zasady i sama idea są wręcz dziecinnie proste: 1. Lubimy dobrą muzykę i jak już jakiś zespół wpadnie nam na dobre w ucho, to fajnie byłoby go usłyszeć na koncercie w naszym mieście. 2. Sprawa nie tyczy się gwiazdek typu Mumford&Sons, ale zespołów jednak siedzących w alternatywie. 3. Aby artysta miał pewność, że nie przyjeżdża na marne, to wchodzimy na strone https://detour-ldn.songkick.com , rejestrujemy się i zaznaczamy swoją obecność. Gdy koncert wypali, automatycznie nasza zgłoszenie zamienia się w zabookawany bilet. Im więcej osób tym większe prawdopodbieństwo sukcesu. Tym sposobem w czerwcu w Londynie zagrają Goat i Merchandise. ATP jest już bliskie ugadania się z Colinem Stetsonem, Divine Fits oraz Boredoms, a do długiej listy propozycji dołączają m.in. The Dismemberment Plan, Unwound czy The Notwist. Detour to dowód na to, że genialne pomysły zazwyczaj są najprostsze. Mam nadzieję, że ta idea z czasem wyjdzie poza granice UK. Szymon Zakrzewski

6


KILOFOWE NEWSY

TAURON NOWA MUZYKA’13

Trochę nas nie było. Przez ten czas do składu katowickiej imprezy dołączyło sporo nazw. Po pierwsze i najważniejsze: LFO – warpowska, techno gwiazda, o której koncertach chodzą już legendy. Holly Herndon, którą mieliście okazję usłyszeć na krakowskim Unsoundzie i której ostatni Boiler Room nie był najlepszy, ale może to tylko jednorazowy wypadek, oby. MMOTHS – odkrycie 2012, o którym więcej w poprzednim numerze, ostatnio wydał nową EPkę - koniecznie sprawdźcie. Coma – oczywiście ta z niemieckiego Kompaktu. Skream – może w końcu dotrze do Polski. DJ Koze – powrócił z nowym albumem, to i koncertuje, tego można było się spodziewać. Moderat ze świeżą płytą. A ponad to: Sid Le Rock, Sgt. Pokes, Za!, Venetian Snares oraz Matias Aguayo. Dla przypomnienia: impreza odbędzie się między 22, a 25 sierpnia na terenie byłej KWK „Katowice”. 4dniówki już wyprzedane. Kaja Kozina

7


NOWE SIGUR ROS Odejście Kjartana Sveinssona, który przez 15 lat dopełniał trzon zespołu na szczęście nie spowodowało kolejnej przerwy w działalności Islandczyków. Stało się wręcz przeciwnie - rozpędzeni i nadal pełni nowych pomysłów już niespełna rok po wydaniu ostatniego albumu „Valtari” zapowiadają kolejny krążek. „Kveikur” ujrzy światło dzienne 17 czerwca i już wiemy, że dla wielu będzie sporym zaskoczeniem. Po premierze pierwszego singla „Brennisteinn” i zapowiedziach samych artystów możemy się spodziewać materiału o wiele cięższego, bardziej mrocznego i agresywnego. Przebłysków takiego brzmienia należy szukać z pewnością na pierwszych czterech albumach grupy; na wydanych w 2008 „Með suð í eyrum við spilum endalaust” i w 2012 „Valtari” obierali zgoła inne ścieżki. Osobiście cieszy mnie niezmiernie powrót na pierwszy plan potężnej perkusji Orriego Dýrasona, która na ostatnim krążku nie zagościła prawie w ogóle. „Kveikur” będzie zawierał 9 kompozycji o łącznej długości ponad 68 minut. Apetyty są ogromne! Tomasz Kubicki

8


KONCERTOWY R DISCLOSURE

PATRONAT

6 IV WARSZAWA, 1500M2 55zł

HIP-HOP FIESTA VI ŁONA & WEBBER, ZEUS, TRZECI WYMIAR

6 IV KRAKÓW, KWADRAT

39zł 45zł

OFF CLUB

KONONO Nº1, PARISTETRIS, AWESOME TAPES FROM AFRICA

10 IV WARSZAWA, CAFE KULTURALNA

40zł 9


ROZŁAD JAZDY VOO VOO 11 IV KRAKÓW, ŻACZEK

25zł 30zł

INC. 12 IV WARSZAWA, BASEN

49zł 60zł

BALMORHEA 14 IV WARSZAWA, CAFÉ KULTURALNA

29zł 39zł 10


KONCERTOWY R BAABA KULKA + BUNIO.S

16 IV KRAKÓW, KLUB RE 25zł

KAMP! DJ-SET 19 IV KRAKÓW, PROZAK 2.O 30zł

DACHOOFKA FESTIVAL

ŁAGODNA PIANKA, DICK4DICK, NORMALSI

20 IV KRAKÓW, ZAŚCIANEK

11


ROZŁAD JAZDY GÓWNO 21 IV KRAKÓW, ROZRYWKI 3 10 zł

UL/KR 25 IV KRAKÓW, MAGAZYN KULTURY

25zł

ELECTRONIC BEATS FESTIVAL DIZZIE RASCAL, MODESELEKTOR, A-TRAK

26 IV POZNAŃ, MTP

50zł 12


KONCERTOWY R NIECHĘĆ 25 IV KRAKÓW, KLUB RE 25 zł

LAPALUX

PATRONAT

26 IV KRAKÓW, PAUZA

20zł 25zł

PIOTR KUREK +LUTTO LENTO

26 IV KRAKÓW, LOVEKROVE 10zł 13


ROZŁAD JAZDY ONRA 27 IV BIAŁYSTOK, METRO

10zł 15zł

ASSYMETRY FESTIVAL 5.0 MELVINS, MAYHEM, CULT OF LUNA

2-4 V WROCŁAW, HALA STULECIA 230zł

HOW TO DRESS WELL

7V WARSZAWA, 1500M2 35zł 14


PŁYTY NA ŚWIECZNIKU CZYLI CZEGO SŁUCHA SIĘ W REDAKCJI W TAK ZWANYM MIĘDZYCZASIE...

THE STOOGES THE STOOGES

Taki stary, a ciągle młody. Energia Iggiego niezmiennie udziela się za każdym przesłuchaniem, mimo, że jego tors jest już taki smutny. R.G.

15

THE SOUND FROM THE LIONS MOUTH

Świetny post-punkowy album z 1981 roku, doceniony przez krytyków i fanów gatunku, zupełnie jednak nieobecny w masowej świadomości. Moim zdaniem zasługuje na miejsce w pierwszym szeregu, zaraz obok Joy Division. T.K.

DROPKICK MURPHYS GOING OUT IN STYLE

Szkocka muzyka. Lubię Szkocką. K.R.T.F.

JOY DIVISION UNKNOWN PLEASURES

Nic lepiej nie działa na wieczorny, depresyjny nastrój jak „Unknown Pleasures” Joy Division. Ian Curtis i jego surowy wokal to najlepszy lek na pozbycie się wszystkich trosk. „She’s lost control again – she’s lost controooooooooool”. J.K.


LFO FREQUENCIES

Album, który całą jesień towarzyszył mi w nocnych podróżach po Krakowie, powraca do słuchawek za sprawą Tauronowych ogłoszeń – trans, trans, trans. Chcę sierpień, Katowice, już, teraz. K.K.

ŁONA I WEBBER CZTERY I PÓŁ

Dobry rap, mądre teksty, super flow, dobre podkłady! Elo, elo, chłopaku, dziewczyno, jeżeli frustruje Cię wieczna zima albo masz dość szkoły, posłuchaj Łony, wtedy chociaż będziesz miał/miała kompana we frustracji. Na mnie działa sto pro! A.P.

URBAN DANCE SQUAD MENTAL FLOSS FOR THE GLOBE

Najlepsza płyta tej Holenderskiej crossoverowej grupy, która zdefiniowała brzmienie muzyki lat 90’. G.B.

TRISTESSE CONTEMPORAINE TRISTESSE CONTEMPORAINE

Kolejna przegapiona płyta z poprzedniego roku. Niby mroczna elektronika to nie moja bajka, ale ten album wyjątkowo dobrze sprawdzał się w smutne zimowe wieczory.Z.Ł.O.

16


NERWOWE WAKACJE ŁAGODNA PIANKA

Gdyby ktoś mnie zapytał jaka muzyka cieszy mnie najbardziej lub czego słucham z największą przyjemnością, to odpowiedź na pewno brzmiałaby: melodyjne piosenki po polsku. Cóż się więc dziwić, że Polish Rock Nerwowych Wakacji to jedna z płyt mojego życia, a w Łagodna Pianka zauroczyła mnie od pierwszego odsłuchu.

17


KRAKÓW, ZAŚCIANEK / 09.03.2013

Tak więc dla mnie, jako dla wielkiej entuzjastki tego typu grania, marcowy koncert w Zaścianku był nie lada gratką. Wprawdzie nie mogłam założyć zwiewnej sukienki, koncert nie odbył się na dachu, nie było też dmuchanych rekinów i ogólnie aura nie sprzyjała, ale mimo to wydarzenie spełniło moje oczekiwania w dwustu procentach i poprawiło humor na kolejne brzydkie, smętne marcowe dni.

Na koncercie Pianki byłam pierwszy raz i nie powiem, że mnie zaskoczyli, bo oglądając ich nagrania z radiowej czwórki widziałam, że koncertowo dają radę. Kurcze, tyle energii, ile mają Ci czterej faceci z Podkarpacia, to dawno nie widziałam. Niby niepozorny wokalista na scenie zamienił się w prawdziwy wulkan energii i czarował swoim głosem tak bardzo, że ludzie zaczęli tańczyć, bujać się, śpiewać. Inni członkowie zespołu, szczególnie klawiszowiec, bawili się genialnie, więc udzielało się to też słuchaczom. Ja z zasady na koncertach nie tańczę, bo nie ufam swojej koordynacji rucho-

18



wej za grosz, więc stałam jak zaklęta, podrygiwałam nóżką i zakochiwałam się w Łagodnej Piance z minuty na minutę coraz bardziej. Zdecydowanie nie mogę doczekać się 20 kwietnia i kolejnego koncertu Łagodnej w Krakowie! Bąbelki popękają w szwach? NO RACZEJ!

Po tak dobrym początku można by się obawiać, że następny zespół nie będzie już tak super, ale jeśli ci następni to Nerwowe Wakacje, to nie ma obaw. Koncerty Warszawiaków to dla mnie zawsze super zabawa. Tak więc i tym razem, tak jak rok temu w Rozrywkach, odśpiewałam absolutnie wszystkie piosenki, przypomniałam sobie milion fajnych sytuacji, z którymi mi się one kojarzą (łódki, ogniska, wagary, park Jordana, lato, wały wiślane, wianki, wszystkie szczere rozmowy na molo!) i jeszcze bardziej zapragnęłam lata! Bo zdecydowanie w zestawieniu może spotkamy się pośrodku lata vs. pośrodku zimy wygrywa to pierwsze. Jednak z Nerwowymi fajnie się spotkać nawet wtedy, kiedy temperatura jest zdecydowanie na minusie! Oby więcej takich koncertów! Ala Pacanowska

20


KILOF VOLUME I Już od dłuższego czasu chodziło nam po głowie ułożenie dla was jakiegoś MIXu, niestety nie mieliśmy do tego odpowiedniego narzędzia. Z ratunkiem przyszło spotifaj i jego cudowne playlisty. Poskładalismy do kupy najlepsze kawałki z ostatnich trzech miesięcy. Teraz możecie być pewni, że niczego nie przegapiliście w 2013 roku.

A$AP ROCKY9 ATOMS FOR PEACE9AUTECHRE 9AUTRE NE VEUT 9BILAL � BLUE HAWAII 9CHVRCHES 9DADUB 9DANNY BROWN9DAVID BOWIE � DEVENDRA BANHART9 DUCKTAILS 9EELS9FACTORY FLOOR 9FOXYGEN9GOLD PANDA GROUPER 9GUARDS9THE HAXAN CLOAK9I AM A KLOOT 9ICEAGE � JAMES BLAKE 9JIM JAMES 9JUSTIN TIMBERLAKE 9JULIANNA BARWICK9KASTLE KAVINSKY 9KIXNARE9LAPALUX 9LEMAITRE 9MAJICAL CLOUDZ MARK KOZELEK9MY BLOODY VALENTINE9NICK CAVE AND THE BAD SEEDS NOSAJ THING9PALMA VIOLETS 9PRIMAL SCREAM9PURITY RING9RENNY WILSON RSS BOYS9 RUSTIE9SALLY SHAPIRO 9SLAVA 9TORO Y MOI9 TORRES 9TRICKY UL/KR9UNKNOWN MORTAL ORCHESTRA 9VILLAGERS9WAVVES9!!!

21

PLAY



DISCLOSURE

Brytyjskie objawienie sceny basowej już 6 kwietnia zagra w warszawskim klubie 1500m2 do wynajęcia.

23

Disclosure to braterski duet młodych producentów składający się z Guya oraz Howarda Lawrence’a operujących w swoich utworach przede wszystkim muzyką house i uk garage. Młodzi londyńczycy, jak przyznają w wywiadach, od małego oddawali się muzycznej twórczości (zapewne dlatego, że pochodzą z umuzykalnionej rodziny) i mniej więcej ponad 3 lata temu postanowili udostępnić swoje pierwsze prace na MySpace. Zadebiutowali w 2010 roku singlem „Offline Dexterity”, rok później udostępnili „Carnival/I love... That You Know” a także „Tenderly/ Flow”. W 2012 nakładem londyńsko-berlińskiej wytwórni Greco-Roman

wydali swoją pierwszą epkę - „Face EP”. Jednakże kluczowymi wydawnictwami, które przyniosły im rozgłos były najpierw remix piosenki Jessie Ware „Running”, a następnie fantastycznie przyjęty singiel „Latch” (już prawie 12 milionów wyświetleń na serwisie YouTube), na którym gościnnie udziela się Sam Smith. Dzisiaj tworzą projekt, obok którego obojętnie nie przejdzie żaden, nawet mniej zaangażowany, ale szanujący się fan muzyki elektronicznej. W ich muzyce łatwo doszukać się inspiracji Joy Orbison, czy Floating Points. Co cechuje ich najbardziej, to bardzo mocno akcentowane, popowe podejście do muzyki house oraz talent do pisania słodkich i bardzo lekkich melodii.


1500M2 DO WYNAJECIA | 06.04.2013

Warta podkreślenia jest też ich świadomość muzyczna, a co za tym idzie dbałość o przejrzyste i unikalne dla Disclosure brzmienie. Chłopaków mieliśmy okazję zobaczyć na (już nie) krakowskim Burn Selector Festivalu i bez cienia zawahania przyznajemy ich występowi miano najlepszego. Duet rozedrgał cały namiot potężnymi, frenetycznymi dźwiękami, jednocześnie nie zapominając o osobliwej atmosferze, która szczelnie wypełniała cały namiot. Mając w pamięci koncert sprzed roku, możemy zapewnić, że to co będzie działo się szóstego dnia kwietnia w 1500m2, na mniejszej, znacznie bardziej kameralnej i sprzyjającej tego typu muzyce powierzchni, zapamiętacie na bardzo długo.

Szczęśliwcom, którym udało się zakupić bilety przed ich kompletnym wyprzedaniem, życzymy udanej imprezy (choć to tylko formalność), a osobom, które nie zdążyły zaopatrzyć się w wejściówki – cudu w postaci pojawienia się dodatkowej puli. Jednak jeśli takowy nie nastąpi, mamy pocieszenie – Brytyjczycy powrócą do Polski na początku lipca i zagrają na gdyńskim lotnisku w ramach Open’er Festu. Kaja & Krzyż

24


LAPALUX

Na tle innych producentów

wytwórni FlyLo Lapalux szczególnie przykuł moją uwagę. Dlaczego? Bo w każdym jego wydawnictwie są utwory , które jakoś mnie drażnią. Mimo to, po kolejnym przesłuchaniu kawałków z wycofanego słuchacza, zamieniam się w sympatyka tych pokręconych dźwięków. Po czterechech EP’kach Brtyjczyka: „Forest”, „Many Faces Out Of Focus” i zeszłorocznych „When You’re Gone” oraz „Some Other Time” przyszła pora na debiut.

25

„Nostalchic” - jego pierwsza płyta długogrająca nie poraziła mnie. I właśnie z tego powodu cieszę się najbardziej, bo na takiego Lapalux’a czekałem. Sample użyte w trackach są znane z już poprzednich produkcji. Niesamowite wiraże po najskrytszych zakamarkach ludzkiej wyobraźni zachwycają swoją niepowtarzalnością, gdyż ciężko jest znaleźć innego artystę o podobnych zamiłowaniach do robienia słuchaczom zamętu w głowie. Niespójne wokale, mętne dźwięki połączone razem, nie mają jakiegokolwiek sensu w „Kelly Brook”.


KLUB PAUZA | 26.04.2013

Śmiem twierdzić, że jest to jeden z niewielu momentów na płycie, gdzie autor zszedł ze ścieżki prowadzącej go do muzycznego sukcesu. Na szczęście postarał się również trafić do słuchaczy o bardziej stabilnym guście muzycznym wydając „Without You”. Lekko zmodyfikowany przezproducenta wokal Kerry’ego Leatham’a, połączony wraz ze spokojnym backgroundem nadaje się idealnie na melancholijne wieczory. Na „Nostalchic” liczy się głównie muzyka i tylko ona ma nas zachwycać. Teksty są niewiele znaczącym dodatkiem, który właściwie nic nie wnosi do końcowego odbioru produkcji.

Charakterystyczny styl Lapalux’a, który nadal jest przyszłością szybko rozwijającej się sceny elektronicznej, powinien się spodobać każdemu. Szczególnie w wersji live, producenci z Brainfeeder słyną z genialnych setów. Wystarczy siegnąć pamięcią do zeszłorocznej edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Najbliższa powtórka z rozrywki już pod koniec kwietnia w Klubie Pauza Kuba & Szymon

26


POLSKA MUZYKA ELEKTRONICZNA



29


POLSKA MUZYKA ELEKTRONICZNA Polska muzyka - kiedyś na jej wspomnienie nie reagowałam dobrze. Popowe gwiazdki robiące karierę głównie w tabloidach, nie mające zbyt wiele wspólnego ze sztuką śpiewania czy grania, których widok i artystyczne poczynania z łatwością powodowały wymioty. Disco-polo dominujące na remizowych parkietach. Rockowe bandy z warstwą liryczną wywołującą zażenowanie, z pięknymi, romantycznymi chłopcami – idolami każdej szalonej i wyzwolonej trzynastki. Indie-alternatywne projekty, spośród których może dwa na dziesięć były zdatne do przesłuchania. Jednak „zdatne” wcale nie oznaczało, że ich poznawanie wiązało się z jakąkolwiek radością czy przyjemnością. Taka opinia trwała we mnie bardzo długo, mniej więcej do momentu, gdy podczas jednej z audycji w radiowej Trójce, usłyszałam premierowy utwór z debiutu UL/KR. Chyba od tego wszystko się zaczęło. Po miesiącu katowania albumu gorzowskiego duetu, zapoznając się z katalogiem oficyny Cocoon, wpadłam na Jacka Sienkiewicza. Widzieć krajowego artystę pod skrzydłami znanego i cenionego w swoim gatunku labelu – wow, to było coś. On The Road wytłumaczyło wszystko – płyta, która poziomem dorównuje największym nazwom techno krainy. Nie musiałam długo czekać na kolejne odkrycie – Kirk. Połączenie nieszablonowego jazzu z elektroniką - niezwykłe. W końcu przyszedł czas na wytwórnie – Sangoplasmo, Mik.Musik, czy Few Quiet People z łatwością zaprzeczały moim dotychczasowym poglądom, jednocześnie diametralnie je zmieniając. Mniej więcej wtedy zrozumiałam w jakim byłam błędzie, jak bardzo moje skojarzenia z rodzimą sceną muzyczną były ignoranckie, a kolejni poznani artyści (m.in. Sultan Hagavik, Etamski, RSS B0YS) tylko mnie w tym utwierdzili. Czas zadać sobie pytanie: dlaczego nie stało się to wcześniej? Może powodem jest to, że wymienieni wyżej muzycy są bardziej znani za granicami Polski, a we własnym kraju nie mówi się o nich głośno. Może przez to, że ich twórczość nie jest zbyt dobrze promowana. Może jest więcej osób, które podobnie jak ja kiedyś, są uprzedzone do lokalnych brzmień i z trudem zabierają się za jakąkolwiek nazwę z jej zbioru. Naszym celem jest przedstawienie tych najciekawszych lub najważniejszych pozycji, które mają szansę zmienić takie podejście lub zwyczajnie stanowią okazję do poznania nowej, być może jeszcze nieodkrytej muzyki. Aha, no i powinnam wytłumaczyć się co jest powodem skupienia się głównie na elektronicznym świecie. Pomijając osobiste fascynacje i preferencje, to właśnie te i eksperymentalne okolice mają się najlepiej. Dużo się w nich dzieje, wiążą się z nimi największe nadzieje. Artyści tego gatunku zapraszani są na festiwale znane na całym świecie, ich grono fanów często w większości składa się z zagranicznej publiki (czas to zmienić!), a całokształt artystyczny sprawia, że możemy być dumni. Ja jestem. Kaja Kozina

30


Jeżeli miałbym p przełomowy pols kę elektroniczą, Skalpel. Wydawn duetu z logiem N Utwory Skalpela z kultowej serii wi twórczości łączą zje muzyki klubow losy zespołu stały gdyż obaj panow szczęście w zeszł Sacrum Profanum rozpoczynając s mixy 4 Polskich Ik Pendereckiego, skiego i Kilara. Ig nowy album insp mionymi klasyka płyty jak i konce w świetnej formie

31


SKALPEL

przedstawić najbardziej ski zespół tworzący muzybez wątpienia wybrałbym nictwa wrocławskiego Ninja Tune to już klasyki. nasycone są samplami inyli Polish Jazz. W swojej ą także hip-hop i własną wiwej. Przez ostatnie parę lat y pod znakiem zapytania, wie spełniali sie solowo. Na łym roku podczas 10 edycji m dali fenomalny koncert serię Polish Icons. Zagrali kon Muzyki Współczesnej: Góreckiego, Lutosławgor Boxx coś wspominał, że pirowany będzie wyżej wyami. Nie mogę się doczekać ertu na OFFie - Skalpel jest e! Szymon

32


33


KIRK Powstał swego czasu za sprawą trzech panów. Od koleżeństwa do przyjaźni, od przyjaźni do muzyki. Z czasem w projekt weszli nowi ludzie, przynosząc ze sobą świeże idee. KiRk eksperymentując łączy techno, nu jazz i ambient na każdej płycie prezentując coś niezwykłego. „Msza Święta w Brąswaldzie”, jest w mojej opinii albumem, który każdy interesujący się takimi klimatami Polak, powinien znać. Radosław

34


Zimno, duszno, niezdrowo - tak gra NIWEA. Można uciekać, bronić się rękami i nogami, ale jeśli ciągnie nas choć trochę w ich klimaty i mamy otwartą głowę, to przyjdzie w końcu moment, kiedy będziemy musieli skapitulować. Podobnie jak poddać musieli się wszyscy obecni na koncercie Alvy Noto i Blixy Bargelda w Katowicach w pewien sierpniowy wieczór ubiegłego roku. Może i nie powinienem porównywać tak beztrosko tych dwóch projektów, w końcu bity Dawida Szczęsnego raczej nie mogą konkurować z weteranem niemieckiej elektroniki, a od Wojciecha Bąkowskiego nie bije aura boskości przypisywana wokaliście Einstürzende Neubauten, lecz mimo to czuję gdzieś tutaj wspólny mianownik. Jest on trudny do uchwycenia i nazwania, ale to właśnie on odpowiada za atmosferę „inności”, którą czujemy, słuchając utworów jednego i drugiego duetu oraz za to, że łapiemy się na bezwiednym patrzeniu w ścianę po kilkunastu minutach po wciśnięciu „play” w odtwarzaczu. Projekt Bąkowskiego i Szczęsnego ma na swoim koncie już dwa albumy („01” i „02”) i jednego singla („Wszystko / Tło”), wszystkie przepełnione zimnofalowymi podkładami i neurotycznym wokalem. NIWEA operuje w beznadziejnych, brudnych, przez nikogo tak naprawdę niechcianych rejonach,robi to jednak znakomicie, tworząc muzykę może nie do polubienia, ale na pewno do zasłuchania. Tomasz

35


NIWEA

36


PIOTR KUREK/ PIETNASTKA Piotr Kurek z niezwykłą łatwością łączy komputer z czystą warstwą instrumentalną. To nie jest klasyczna elektronika- natykamy się tu na zaskakujący akordeon, organy, czy perkusję. Nostalgiczne, jasne brzmienie na kasecie Dalia odnajduje swoje korzenie w baśniowym folklorze, a enigmatyczne brzmienia malują niecodzienne, elektryzujące soundscape’y. Bóg Fennesz nie powstydziłby się takiego supportu. Podobnie z projektem sygnowanym własnym imieniem i nazwiskiem muzyka. Ubiegłoroczna Edena, choć dużo bardziej minimalistyczna, tworzy zawiłe, melodyjne historyjki, pełne spokoju tonącego w ogromnej tajemnicy. Kaja

37


38


KIXNARE Czyli Łukasz Maszczyński, który pochodzi z Częstochowy, a obecnie rezyduje w Krakowie jako DJ oraz producent. Parę dni temu miała miejsce premiera jego kolejnego albumu - „Red” wydana przez UKM Records (odsylam do recenzji Kai). Fantastycznie wyprodukowana, pełna zmysłowości (apogeum sięga przy „Gucci Dough”). Jeśli interesujecie się bardzo modną ostatnio brytyjską sceną basowo-garażową, to ten album zdecydowanie jest dla was, jeśli nie, to po bliższym zapoznaniu prawdopodobnie stwierdzicie, że jednak jest ;). Krzyż

39


40


41


MIK MUSIK Mik.Musik to zupełnie niezwykły label. Niezwykły, bo nie do końca tylko label. Na swoim koncie ma przeróżne wystawy, wykłady, koncerty. Niezwykły, bo stworzony z miłości do sztuki. Sztuki każdego rodzaju. Wojciech Kucharczyk, pomysłodawca i założyciel, pod swoimi skrzydłami trzyma takie perełki, jak RSS B0YS, Lugoziego, czy Asi Mine. Chyba żadni artyści nie mogą liczyć na takie wsparcie ze strony wydawcy, jak ci wyżej wymieni. Tyle uczuć, pasji, zaangażowania i pomysłowości, które biją od Mik ciężko znaleźć gdziekolwiek indziej. Dobrze, że wrócił. Kaja

42


RSS BOYS Nie pamiętam kiedy 0statni0 jarałam się czymś tak m0cn0. Dwóch B0YS wydaje w ramach serii tajemniczej Mik.Musik, na sw0im k0ncie ma już dwa albumy (0statni wydany w marcu), p0sługuje się dziwnym językiem, który zazwyczaj ciężk0 rozszyfr0wać i… T0 wszystk0 c0 0 nich wiemy. Nie znamy ich t0żsam0ści, p0ch0dzenia (ale t0 na pewn0 jakaś 0dległa planeta!), nie k0ncertują, zazwyczaj nie udzielają wywiadów. Ch0dzą pl0tki, że p0znali się w Afryce. Cóż, bi0rąc p0d uwagę egz0tyczne naleciał0ści, które częst0 p0jawiają się w ich muzyce – bardz0 m0żliwe. G0rące, ciemne techn0 wciąga w głąb tr0pikalnych krajów, a dzikie zabiegi i dystans w jakim trzymają słuchacza sprawiają, że t0 najbardziej intrygujący pr0jekt p0lskiej sceny elektr0nicznej. Kaja

43


44



ROBERT PIERNIKOWSKI Już dawno na polskiej scenie muzycznej nie było tak zróżnicowanego i abstrakcyjnego artysty. Połowa Napszykłat, człowiek, któremu nie jest obcy prawie żaden gatunek – od brudnego, spekulatywnego hip-hopu, poprzez klasyczną, surową elektronikę, po wieloaspektowe eksperymenty. Tworzy poszukujący nowych, unikalnych brzmień, zlepiając dźwięk z oryginalną warstwą wokalną. Zauważony nie tylko w rodzimym kraju, gościł m.in. na nowojorskiej edycji Unsound Festivalu oraz Primaverze. Z Jego projektami powinien zapoznać się każdy, kto twierdzi, że Polska pod względem muzyki ma niewiele do zaoferowania – zmieni zdanie. SIĘ MÓDL, SIĘ MÓDL, SIĘ ŻEGNAJ!

46


ROBERT PIERNIKOWSKI | WYWIA

Zacznijmy od początku, skąd pomysł na projekt solowy? Napszykłat nie dawało wystarczająco dużo swobody? Napszykłat jest projektem, który ma swoją ścieżkę a ja poczułem potrzebę deptania innych obszarów. Poczułem potrzebę deptania samotnie.

I lepiej pracuje się samemu? Nie napotykasz żadnych problemów, trudności, których nie ma podczas tworzenia z drugą osobą? Nie mam problemów w tworzeniu samemu czy z ludźmi. Są to dwa trochę inne procesy, obydwa lubię i w tej chwili nie sposób z któregoś mi zrezygnować. Praca z ludźmi wydaje mi się nawet trudniejsza.

47

Trudniejsza ze względu na…? … „czynnik psychologiczny”. Z drugiej strony patrząc muzyka kojarzy mi się przede wszystkim z ludźmi.

W czerwcu światło dzienne ujrzał Twój album. To co uderza na „Się Żegnaj” to nietypowość tekstów, zresztą sama nazwa płyty jest dość niecodzienna. Jak powstawały? Teksty powstawały w codzienny dla mnie sposób. Niektóre pomysły pojawiają się w momencie kiedy jadę autobusem - zapisuję to sobie by potem siedząc w pokoju przywołać to i rozwinąć. Niektóre teksty powstają od razu kiedy pojawi się muzyka - czasami dokładnie wiem co muzyka


AD

mówi i wtedy wystarczy, że to przetłumaczę na Polski. Niekiedy „piszę” tekst stojąc przed mikrofonem.

Szedłeś plażą, zobaczyłeś ranną mewę, wróciłeś do domu i postanowiłeś o tym napisać? Taka mewa mi się śniła.

Muzykę również tworzyłeś w tak spontaniczny sposób? Jasne! Kształt wielu utworów, które robiłem to przypadek. Lubię taką otwartość na nieplanowaną potencjalność. Robię też plany, które potem...zmieniam. Nie siedzę długo nad utworami - nie udoskonalam. Lubię szorstkość wczesnych wersji.

Nie da się ukryć, że to co wychodzi spod Twojej ręki, w Polsce nie znajduje szerokiego grona odbiorców. Jeden z minusów oryginalności. Nie masz czasem ochoty odpuścić koncertowania w kraju, a tworzyć i występować za granicą? Będę grał tu i tam.

Myślisz, że postawa polskich słuchaczy wobec takiego typu muzyki ulegnie kiedyś zmianie? Nie wiem. Chyba nie. Wiem jednak, że jest dla kogo grać.

Sam słuchasz jakiś krajowych projektów? BNNT, Ed Wood, Etamski, Kristen, Niwea, Piętnastka... Księżyc. Księżyca najwięcej słuchałem ostatnio. Ale to stara płyta.

48



Jako Napszykłat wystąpiłeś na barcelońskiej Primaverze – jak przyjęła Was tamtejsza publika? Publiki było bardzo mało ale ci co byli ufam, że popamiętali. Scena adidas, na której graliśmy to był jakiś skansen, który raczej wszyscy omijali. A buty się noszą dobrze.

Polskie audytorium vs. zagraniczne? A co bukmacherzy notują?

Fifty-fifty. Ponoć nie umiemy się bawić. Wszędzie jest inaczej trochę. W samej Polsce są różne klimaty. Nasycenie dobrych wariatów jest nierównomierne stąd myślę te różnice. Polska publiczność chyba się za dużo porównuje do zagranicznej.

W październiku byłeś gościem krakowskiej edycji Unsound Festivalu – jak wrażenia? Wrażenia mam bardzo dobre. Zagrałem tam swój solo koncert i duet z Etamskim. To był bardzo dobry wieczór. Hotel Forum dobrze wygląda we mgle.

To prawda. Mgła i Hotel Forum stworzyły niezwykłą atmosferę. Sam zobaczyłeś jakiś koncert? Podobał mi się Container.

Na koniec nawiążę do tego co przez ostatni miesiąc zajmowało wszystkie portale muzyczne - podsumowania. Co przyniósł rok 2012? Nowe odkrycia, przełomowe koncerty, zaskakujące premiery? Nie mam swojego podsumowania. Rok 2012 był dla mnie pracowitym rokiem i jak sięgam wstecz to mogę wymienić: Piernikowski/Etamski „Live at kisielice“, Robert Piernikowski „Się żegnaj“, video „się +“, Featuring Minoo „black crystal“, Etamski remix „Samoc“, BNNT & Piernikowski Qassam single, FQP/ Scary playgrounds – sampler. Festiwale 2012: OFF Festival, Open’er Fesival, Unsound Festiwal Kraków, Unsound Festival New York, Unsound Festiwal Tbilisi, Skiff Festival Sankt Petersburg, Primavera Festival.

Masz już jakieś plany na ten rok? Jakie wiążesz z nim nadzieje? Mam dużo planów a wśród nich: kolaboracja Napszyklat z IconAclass (Mc Dalek), Nowa płyta Napszyklat, płyta P/E... i kolejna płyta Piernikowskiego. Mam nadzieję, że uda się coś więcej. Rozmawiała: Kaja Kozina

50


20

NAJCIEKAWSZ


ZYCH PREMIER PŁYTOWYCH 2013 ROKU


53


ARCADE FIRE Powracają z przedmieścia prosto do studia. Nasi ulubieni Kanadyjczycy, tym razem już nie w grobowych nastrojach, zabierają się za czwarty studyjny album. Możemy zapomnieć o sentymentalnych powrotach do dzieciństwa, bo produkcją zajmie się sam... James Murphy. LCD Soundsystem x Arcade Fire? Brzmi świetnie! Mamy nadzieję, że dance-punk jakoś zakradnie się tylnymi drzwiami na płytę. Are you ready to start? S.Z.

54


DEERHUNTER Ktoś tak niezwykle płodny, jak Bradford Cox, nie powinien kazać tak długo czekać. Toż to trzy lata już, od ukazania się Halycon Geist, a nie było chociaż drobnej zapowiedzi. Są niby co prawda poboczne projekty chłopaków, ale to Deerhunter był pierwszy i pierwszym zostanie, więc nie może stać odłogiem. Dużo koncertują (OFF choćby) i wydali w tym czasie Live’a, co można uznać za jakąś wróżbę. Cox wspomniał też raz w wywiadzie, że zawsze chciał grać punk. Shoepunk? R.G.

55


56


39 57


THE NATIONAL Maj 2007 („Boxer”), maj 2010 („High Violet”), maj 2013! Jedna z najbardziej niezawodnych indie rockowych kapel XXI wieku z niemal zegarmistrzowską precyzją serwuje nam kolejne krążki. Nowy album o nazwie „Trouble Will Find Me” ukaże się dokładnie 20 maja. Znajdziemy na nim 13 nowych kompozycji, z których z jedną – „I Need My Girl” – mogliśmy zaprzyjaźnić się już jakiś czas temu, po tym jak zespół wykonał ją na żywo w jednej z kanadyjskich stacji radiowych. Reszta póki co pozostaje tajemnicą, jednak nie musimy obawiać się niespodzianek. Po pierwsze - od czasu wydania poprzedniego longplaya, The National prezentowali na żywo również inne niepublikowane wcześniej utwory, z których żaden ani przez chwilę nie zwiastował spadku formy songwriterskiej czy też wokalnej lidera grupy Matta Berningera. Po drugie natomiast, zespół nie zawiódł nas jeszcze nigdy, od 2001 roku wydając jedne z najbardziej wciągających smutnych piosenek na rynku,czemu tym razem miałoby być inaczej? T.K.

58


59 35


VAMPIRE WEEKEND To jeden z ciekawszych zespołów na scenie indie pop. Ich specjalnością jest nie tylko przyjemna i skoczna muzyka, ale również dobre teksty, a o to coraz trudniej. Swój ostatni album „Contra” wydali w 2010 roku, więc wierni fani pewnie już nie mogą się doczekać nowego krążka. Płyta zatytułowana „ Modern Vampires of the City” ma ukazać się 6 maja. Ezra zapowiedział, że tym razem ma być mroczniej niż zwykle. Boicie się? Z.Ł.O.

60 36


KURT VILE

Choć Kurt ma na koncie już cztery płyty, to dopiero po ostatniej „Smoke Ring for My Halo”, wydanej w 2011 roku, zrobiło się o nim trochę głośnie W tym roku mogliśmy zobaczyć go w blasku słońca na OFFie. Muzyk nie spuszcza z tonu i zapowiada premierę nowej płyty na 9 kwietnia. Album ma się nazywać „Wakin on a Pretty Daze”. Tytułowa piosenka nie zapowiada żadnych rewolucji. Wygląda na to, że Vile jak zwykle urzekn nas prostotą. Z.Ł.O.

61


e ej. e m

nie

62


JAMES BLAKE Wyniesiony na ołtarze nowej elektroniki po EP-kach „CMYK” i „Klavierwerke” oraz eponimicznym debiucie James Blake już 8 kwietnia uraczył nas swoim drugim długograjem – „Overgrown”. Już przed premierą możemy zapoznać się ze świetnym singlem „Retrograde” oraz dwoma innymi kawałkami, które pojawią się na albumie – „Voyeur” i „Digital Lion”, który został wyprodukowany przez samego Briana Eno. Oprócz niego gościnnie na albumie pojawi się znany z Wu-Tang Clanu raper RZA. Po nowym krążku możemy spodziewać się cieplejszego, bardziej nu-soulowego brzmienia. Blake przyznaje, że skupił się bardziej na swoim głosie i songwritingu, aniżeli na elektronicznych eksperymentach. Co popchnęło młodego artystę w tym kierunku? „Well, falling in love. I think that’s kinda what’s happened!” – śpieszy z odpowiedzią w wywiadzie dla Hot Press. T.K.

35 63


64


PORTISHEAD Mało jest albumów, na które czekam z takim utęsknieniem. W tym roku jest wielka kumulacja i zgarniam za jednym razem większość muzycznych zachcianek – od Justina po The Knife. Wśród długiej listy premier dużymi literami widnieje napis PORTISHEAD. Trio z Bristolu już w zeszłym roku zakomunikowało, żebyśmy raczej nie spodziewali się jakiś szczególnych zapowiedzi. Stąd do tej pory nie znamy tytułu, okładki, ani nawet daty premiery. Na szczęście legenda trip-hopu nie nagrywa słabych płyt, więc jedyny dylemat jaki pozostaje, to w którą muzyczną stronę pójdą. Za wskazówkę może posłużyć zeszłoroczny album projektu Geoffa Barrowa – Beak>. Jednak większość i tak wyjaśni się w czerwcu podczas krakowskiego koncertu zespołu. Jednego możemy być pewni, będzie pięknie. S.Z.

65


66


67 23 37


EVIAN CHRIST Zaczęło się dość nietypowo: enigmatyczny artysta publikował na YouTube klipy o dziwnych tytułach, ambientalne dźwięki i charakterystyczne, amerykańskie beaty. Szybko zauważyła go oficyna Tri Angle, podpisała z nim kontrakt, a świat poznał jego tożsamość. I tak Joshua wydał debiut – „Kings And Them”, i jak większość trójkątnej ekipy, zawładnął moim sercem. Jak się okazało nie tylko moim – krytycy nie szczędzili pochlebnych opinii, określając go jako nadzieję, czy drugiego Clams Casino (tu trochę przesadzili, inspirację słychać – owszem, ale to jednak co innego). Christ z niezwykłą płynnością łączy agresywne hip-hopowe brzmienie ze świeżą elektroniką, która zalewa słuchacza w zwolnionym tempie. Evian zyskał w moich oczach jeszcze bardziej po występie na ostatniej edycji Unsound Festivalu, podczas którego z niezwykłym skupieniem i profesjonalizmem poruszył całą salę, skakała nawet podłoga (ci stojący bliżej, wiedzą o czym mówię). Chodzą słuchy, że nowy materiał, który częściowo prezentuje podczas tegorocznych koncertów, jest jeszcze lepszy od pierwszego longplaya. Jeśli tak jest, to nadchodząca płyta może poważnie zamieszać w grudniowych rankingach. K.K.

68


69


THE KNIFE Szwedzkiego rodzeństwa nie trzeba przedstawiać. Chyba większość osób zaczynała od nich swoją przygodę z muzyką elektroniczną, ja nie byłam wyjątkiem. Może stąd ten sentyment i niemal łzy w oczach na dźwięk Heartbeats czy Silent Shout. Ta fascynacja, świeżość, coś innego – obcowanie z ich twórczością było czymś niezwykłym. Rok 2013 miał być wielkim powrotem po 7 latach. Czekałam, w końcu dawna miłość pozostała gdzieś w głębi serca, pierwszy zapowiadający kawałek i… Rozczarowanie. Choć może lepszymi określeniami byłyby: strach i przerażenie. Full Of Fire stara się być nad wyraz oryginalne, wychodzić poza ramy, które dotychczas naznaczało The Knife. Duet ma ochotę stworzyć kolejną historyczną płytę, jednak mam obawy czy sprosta, czy nie przekombinuje, czy słuchaczy nie przerośnie unikatowość dzieła. Ale bądźmy dobrej myśli, premiera „Shaking the Habitual” już za niedługo, może akurat trafi się album roku. K.K.

70


FOT. ANNA SPYSZ

SLAVA

71

Osoby, które miały okazję widzieć Slava na ostatniej edycji Unsound Festivalu, wiedzą czego się spodziewać. Rosjanin poruszył całą salę, bawili się wszyscy, nawet Mala. Oficjalna premiera nowego albumu – „Raw Solutions”, tworzonego pod okiem oficyny Lopatina – Software, przewidziana jest na 23 kwietnia, jednak longplay pałęta się już w ciemnych zakamarkach Internetu. Prawdopodobnie najbardziej żywe i zróżnicowane dzieło, jakie dotychczas wydał, idealnie oddające klimat październikowego występu live. Opowieść o tym co dzieje się, gdy energia techno spotyka heterogeniczny footwork i najnowsze, klubowe nurty. K.K.


72


ALUNA

Z każdym nowo wypr rge Reid dążyli do prz undergroundem. W 2 Know You Like It” pod biorców o słuchaczy utworach młodzieńc tunes czy Aaliah, dają r’n’b pop. Bezpretens składa się na „Your D runkowuje ich muzyc ’90, oraz początku ob pozbyła się balastu, k tekstem, a prostymi d pozwolił sobie na zab rąc dwie skrajne cec i housowych sampli ro

73


AGEORGE

rodukowanym utworem, Aluna Francis i Geozełamania granicy między mainstreamem, a 2012 roku wydając EPkę zatytułowaną „You d nakładem Tri Angle, poszerzyli grono odm.in Grimes i Purity Ring. Przemycili w swoich cze inspiracje, choćby Destiny’s Child, Nepąc nową świeżość gatunkowi znanemu jako sjonalny beat, uniwersalność głosu Aluny, Drums, Your Love”, utwór, który znacznie ukieczną drogę. Patrząc z perspektywy popu z lat becnego wieku, AlunaGeorge z łatwością który był odpowiedzialny za relacje między dźwiękami instrumentów klawiszowych. Duet bawę z dotychczasowymi ramami r’n’b, biochy - prostolinijność warstwy lirycznej utworów odem z brytyjskich, muzycznych klubów. J.K.

74


THE BLAC

Imprezy w klimacie „Lonely Bo ły, ale panowie z The Black Ke zapowiadają nową płytę. Stra zem wymyślą. Ostatnim album różniącym się od poprzednich muzycznym światku. Z niszowe zostali królami radiowych list p dzięki temu sporo nowych fan od nich odwróciła. Zatem w k razem? Oto jest pytanie. Póki mówią zbyt wiele o nowym kr na więcej brudu, o pierdolnię obraziłabym się również gdyb końcu Polskę. Niestety, jak na uciekają. Z.Ł.O.

75


CK KEYS

oy” jeszcze się nie znudzieys nie zwalniają tempa i ach się bać co tym ramem „El Camino”, dosyć h, nieźle namieszali w ego bluesowego zespołu przebojów. Choć zyskali nów, część starych się którą stronę pójdą tym i co, sami muzycy nie rążku. Ja osobiście liczę ęcie się nie martwię. Nie by panowie odwiedzili w a razie zręcznie od tego

76


DAFT PUNK Plotki o tym albumie niosą się już od paru lat. Soundtrack do „Tron” jakoś na parkiecie się nie sprawdza, a przecież wszyscy mamy głód kawałków na miarę „One More Time” czy „Technologic”. Najważniejsze, że już potwierdzono info o krążku, a miasta oblepione są plakatami z kultowymi maskami. Szał oczywiście dotarł na youtube i mamy 10 godzinne promo „Random Access Memories”. Hi-mena i trololo pewnie nie przebije, ważne by nowe dzieło Francuzów po raz kolejny okazało się „Harder, Better, Faster, Stronger”. S.Z.

77


78


35 79


PRIMAL SCREAM “I’m movin’ on up noooow “. Ach, łezka kręci się w oku na myśl o OFF Festivalu 2011.Cudowny koncert z okazji 20-lecia kultowego albumu „Screamadelica” uzmysłowił mi, że może to już stare dziadki, ale nadal na scenie nie dorównuje im połowa rockowych zespołów. W 2013 roku powraca większość legend oficyny Creation Records. Zaczynając od wielce wyczekiwanego krążka MBV, przez ruszeniem z nowym labelem Alana McGee, kończąc na krążku Primal Scream. Dwa single z „More Light” zamknęły usta sceptykom. Premierowy materiał to raczej przemyślane dzieło Brytyjczyków, a nie jakieś odgrzewane kotlety dinozaurów. S.Z.

36 80


MODERAT

Supergrupa składająca się z Gernota Bronserta i Se rego (Modeselektor) oraz Saschy Ringa (Apparat) o mierę swojego drugiego albumu. „II” zostanie wyda Monkeytown Records. W sprzedaży pojawi się 2 sier „digital”, a fizyczną wersję longplaya nabyć będzie sierpnia. Niemiecka grupa nagrywa wspólny mater roku (Auf Kosten der Gesundheit EP wydane przez B ale prawdziwego szumu narobiła w 2009, kiedy to w pierwszy album zatytułowany po prostu „Moderat” bardzo pochlebne recenzje, a ich Live Acty zostały przez czytelników magazynu Resident Advisor.) K.R.

81


ebastiana Szaogłosiła preany nakładem rpnia w wersji e można od 6 riał już od 2002 BPitch Control), wydali swój (btw. zebrał y docenione .T.F

82


TRICKY Nie czekałem jakoś specjalnie na powrót Adriana Thawsa. Przez ostatni rok trip-hop rzadko gościł na moim odtwarzaczu, co najwyżej „Dummy” od czasu do czasu. Wszystko odmieniło się po przesłuchaniu nowego singla. „Nothing’s Changed” hipnotyzuje jak kawałki z „Heligoland” Massive Attack, przenosi znów do smutnej aury Bristolu. „False Idols” pod koniec maja na półkach sklepowych, a sam Tricky już za miesiąc w Wawie. Obu kwestii lepiej nie przegapić. S.Z.

83


84


BLACK SABBATH

Black Sabbath to prekursorzy i jedna z najważniejszych grup heavymetalowych w historii muzyki. Zespół powstał w roku 1968 i do tej pory wydał osiemnaście albumów studyjnych, a w tym roku postanowili nagrać kolejny. Chociaż przez 45 lat grupa często zawieszała swoją działalność i zmieniała członków grupy, teraz panowie z Birmingham wracają w prawie oryginalnym składzie. Jedyną różnicą będzie brak Billa Warda na perkusji, ale zastąpi go znany z Rage Against The Machine i Audioslave Brad Wilk. Reszta składu to oczywiście Ozzy Osbourne na wokalu, Tony Iommi na gitarze i Geezer Butler na basie. Z takim składem możemy spodziewać się naprawdę dobrego albumu i powrotu w wielkim stylu tej legendarnej grupy. G.B.

85


86


UL/KR

Chyba każdy, kto słucha bandzie mowa. UL/KR cz i Maurycy Kiebzak-Górski nym debiutem podbili nis muzyczną. Próżno szukać podobnym brzmieniu, któ powstydzilibyśmy się za g kraju. Brudne, surowe lo-fi senny charakter, kontrast wokalem, przenoszą do ś i sen łączą się. Pokryte m wyobrażenia, każą na ch scu i przeżyć muzyczne k tułu „Polska Płyta Roku” p Gazetę Wyborczą, już wk płytę, której premiera zos na 12 kwietnia. J.K.

87


a „Trójki” wie o jakim zyli Błażej Król i, swoim ubiegłoroczszową, polską scenę ć w Polsce zespołu o órego na pewno nie granicami naszego fi, teksty nadające tujące z marzycielskim świata, gdzie jawa mgłą ambientalne hwilę stanąć w miejkatharsis. Laureaci typrzyznawanego przez krótce wydają nową stała zapowiedziana

88


QUEEN

Było już parę ogłos siedzą w studiu. Pa Wszystko to jeszcze tegoroczny Open’e

89


NS OF THE STONE AGE

szeń z kim (Grohl, Reznor, Oliveri, Lanegan(!)). Status na Facebooku, że arę dziwnych wiadomości dla prasy (tajemnicza notka w Mojo Magazine). e 2012 rok. Na razie cisza, ale tak jakby już tuż tuż. Wygląda na to, że er będzie częścią trasy, która ma promować nowy materiał. R.G.

90


91


TYLER, THE CREATOR Wolf – Nie, nie, nie. Nie żeby już leak’nął, czy coś, no, ale trzymając się konwencji zapowiedzi: Tyler wypuścił już dwa teledyski i w telewizji osobiście zaprezentował nowy materiał pokazując, że jest dobrze, ale jak na razie nie lepiej niż na „Goblinie”. Premiera – 2 kwietnia. R.G.

92


DEVENDRA BANHART


Jako redakcyjny psychofan Devendry już dawno czekałam na oka-

zję, żeby wylać trochę ochów i achów pod jego adresem na łamach naszego pisemka. Nowa płyta to świetny pretekst, żeby zrealizować ten chytry plan. O świeżutkiej „Mali” jednak trochę później, zacznijmy od przedstawienia postaci.

Myślę, że większość z was choć trochę kojarzy Devendrę, przynajmniej po jego brodzie i związku z Natalie Portman. Akurat ani brody, ani Natalie już nie ma, ale nie o tym teraz. Odpuśćmy sobie również wikipediowe szczególiki. Wystarczy, że urodził się w Teksasie jako syn Wenezuelki i Amerykanina. Ta mieszanka ma znaczącą rolę w jego muzyce, pewnie stąd ta cała egzotyka. Swój pierwszy longplay„Oh Me Oh My” nagrał w 2002, zatem jego zabawa na (nie)poważnie z muzyką trwa już od ponad dziesięciu lat. Od debiutu udało mu się wydać sześć płyt, każda została ciepło przyjęta przez krytyków. Oczywiście polecam wszystkie, jednak do moich zapętlanych faworytek należą:

94


REJOICING IN THE HANDS

Pierwsza płyta Banharta, którą przesłuchałam. To od niej wszystko się zaczęło. Ten album to dowód, że dobry głos i gitara akustyczna wystarczą, żeby stworzyć prawdziwe arcydzieło. Chyba nie potrafię wybrać najlepszego kawałka, ponieważ wszystkie są świetne. Jeśli dopiero zaczynacie przygodę z Devendrą, to idąc za moim przykładem spróbujcie od tego krążka.

CRIPPLE CROW

Dzięki temu albumowi o Devendrze zaczęło robić się głośno. Na początku może zapowiadać się strasznie, bo mamy tutaj aż 22 utwory. Jednak sami zobaczycie: będziecie zawiedzeni, że nie ma więcej. Na tej płycie znajduje się jeden z moich największych zapętlaczy: „Santa Maria De Feira”, prawdziwe cudo!

95


SMOKEY ROLLS DOWN THUNDER CANYON

Stąd pochodzi jeden z najbardziej znanych utworów Devendry – „Carmensita”, choć ja akurat wolę pląsać przy takich perełkach jak „Samba Vexillographica”. W porównaniu do poprzednich albumów “Smokey Rolls Down Thunder Canyon” jest o wiele bardziej różnorodny, a co za tym idzie – jeszcze bardziej ciekawy.

Na czym polega fenomen Devendry? Chyba na tym całym „freak”, tej nonszalancji i „niechlujności”. Muzyka, którą tworzy, jest na tyle oryginalna, nietuzinkowa, że bardzo trudno ją podrobić. Udało mu się stworzyć własny, niepowtarzalny styl, za który odpowiada przede wszystkim jego drżący głos i psychodeliczny klimat utworów. Znajduje wielu naśladowców, ale jak na razie nikt na współczesnej freakfolkowej scenie nie dogania mistrza. Do tego jest nie tylko muzykiem, ale również rysownikiem. Jego prace były wystawiane w wielu galeriach. Sam projektuje okładki do swoich płyt. Poza tym, że jest genialnym artystą, sprawia wrażenie zabawnego, luźnego faceta, z którym można wyskoczyć na piwo i się powygłupiać. Nie chcielibyście mieć takiego kumpla? No i jeszcze jedno… czy już wspominałam, że jest najprzystojniejszym facetem na świecie? Przejdżmy jednak do najważniejszego…

96


RECKI RECKI

DEVENDRA BANHART MALA

5/5

Przez ostatnie miesiące przypominanie poprzednich albumów wyprowadziło Devendrę na króla mojego last.fm, a codzienne przeglądanie jego tumblera stało się normą. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek tak czekałam na jakąś płytę. Co to była za radość, kiedy wypłynął na wierzch pierwszy utwór - „Für Hildegard von Bingen”. Radość, ale jednocześnie niemałe zaskoczenie. Oczywiście już od pierwszych sekund można było poznać, że to Devendra, jednak jakiś inny. Pojawiła się elektronika – wiedz, że coś się dzieje. Z „Hildegardą” w uszach czekałam na rozwój sytuacji. Następne było „Never Seen Such Good Things” – miłość od pierwszego odsłuchu. Wystarczył drugi utwór i już pozbyłam się wszelkich obaw. Zaraz potem wynurzyła się „Mi Negrita”, ale nie zdążyłam się nią nacieszyć, bo w sieci pojawił się stream całego albumu. Pan Banhart kazał czekać na swoją nową płytę prawie cztery lata, nieładnie byłoby zawieść wiernych fanów. Na szczęście dobrze o tym wiedział i stworzył krążek, który nie tyle nie zawodzi, co po prostu zachwyca. Muzycznie rzeczywiście jest pełno nowości, syntezatory i jakieś takie specjalne cacka dla hiphopowców, ale bez względu na te wszystkie eksperymenty jest to spójny album, o typowym dla Devendry psychodelicznym, sennym klimacie. Piosenki są głównie o miłości, o rozstaniach. Banhart jak zwykle bawi się słowami tworząc zabawne, ironiczne teksty. Jedną z najciekawszych piosenek na płycie jest „Your Fine Petting Duck”, którą Devendra nagrał razem ze swoją partnerką Aną Kraš. Utwór jest dowcipnym dialogiem między kochankami, który zaczyna się bardzo spokojnie, ale później przeradza się w istne disko. Uwagę najbardziej przykuwa moment, kiedy Banhart ni z gruszki, ni z pietruszki, zaczyna

97


śpiewać po niemiecku. Czemu? A czemu nie? Swoją drogą to niesamowite, że nawet taki język w jego ustach brzmi pięknie. Oprócz już wymienionego „Never Seen Such Good Things”, które jest moim numerem jeden, wyjątkowo szybko wchodzi w głowę „Won’t You Come Over”. Sam tytuł płyty ma dwojakie znaczenie: po hiszpańsku oznacza „zły”, za to po serbsku, ojczystym języku Any, jest to określenie pieszczotliwe, takie nasze „kochanie”. Myślę, że na „Mali” możemy się doszukać obu znaczeń, bo jak zwykle u Devendry: trochę tu radości i trochę smutku. Wygląda na to, że muzyk jest w dobrej formie. Choć ma za sobą ponad dziesięcioletnią karierę w maju skończy dopiero 32 lata. Muzyczna przemiana, której uległ przez ten okres, już jest znacząca, a niewykluczone, że Devendra dopiero się rozkręca. Trzymam kciuki żeby tak było. „Mali” za to daję pierwszą piątkę. Wiedziałam dla kogo ją rezerwować. Zapomniałam jeszcze dodać jak to Pan Devendra popsuł mi wakacyjne plany. W tym roku miało nie być Ołpenera, ale teraz to już chyba nie ma wyjścia. Boziu ześlij pieniążek! Zofia Łękawska-Orzechowska

98


RECKI RECKI

DAVID BOWIE THE NEXT DAY

4/5

Na swoim nowym albumie David Bowie śpiewa dużo o końcu. Końcu jakiegoś etapu w

życiu, końcu miłości czy też śmierci, czyli końcu egzystencji w ogóle. Myli się jednak ten, kto sądzi, że w związku z tym twórczość geniusza z Londynu (czy może jednak innej planety?) jest już na ostatniej prostej. Bowie wygrywa po raz kolejny i nie zamierza składać broni jeszcze przez jakiś czas. Pierwszy, opublikowany zupełnie niespodziewanie w dzień 66. urodzin artysty, singiel „Where Are We Now?” wywołał sporo emocji na całym świecie. Zapowiadał on jednak zupełny odwrót w stronę reminiscencji i nostalgii. Tym większe było zdziwienie słuchacza, kiedy miał okazję zapoznać się z drugim singlem – „The Stars (Are Out Tonight)”, a następnie z pełnym albumem. A to dlatego, że „The Next Day” jako całość nijak się ma do atmosfery zwiastowanej przez pierwszą jego zapowiedź. Jest albumem pełnym energii, znakomitych piosenek, melodii i, mimo że nieco wycofanego w produkcji, nadal potężnego wokalu Bowiego. Pierwszy riff otwierającego go tytułowego kawałka momentalnie przenosi nas w lata siedemdziesiąte, kiedy to Ziggy Stardust święcił największe tryumfy i nagrywał legendarne, wyprzedzające swoje czasy płyty. Na całym albumie takich momentów znajdziemy sporo, ich procentowa zawartość jest być może najwyższa spośród kilku ostatnich albumów mistrza. Ale nie tylko na eksploatowaniu sprawdzonych patentów i estetyki bazuje Bowie. Raz po raz udowadnia, że potrafi jeszcze zaskoczyć, czy to w napędzanym jakąś szaleńczą energią „If You Can See Me”, czy to w przywołującej na myśl knajpiane zawodzenie Jima Morrisona zwrotce w „Dirty Boys”, które to zostaje smakowicie doprawione saksofonem długoletniego współpracownika Bowiego - Steve’a Elsona. Przyjaciele na pewno nie zawiedli artysty: Earl Slick na gitarze, Gail Ann Dorsey na basie i najbardziej chy-

99


ba zasłużony dla kariery Davida Tony Visconti za konsolą producencką pomogli mu stworzyć kolejny solidny album. Oczywiście, że w tym zespole brakuje Briana Eno czy chociażby zmarłego już 20 lat temu gitarzysty Micka Ronsona i „The Next Day” z tych oraz wielu innych powodów nie może mierzyć się z najlepszymi albumami w katalogu Anglika. Z pewnością jednak jest on warty uwagi i powinien ucieszyć nie tylko jego największych wielbicieli, jak to mogło mieć miejsce w przypadku wielu mniej udanych wydawnictw na przestrzeni lat. Jakby zatem nie patrzeć, album cieszy. Jeszcze bardziej cieszy to, że Bowiemu do „końca” brakuje jeszcze sporo. Na podziw zasługuje też bez wątpienia to, jak 66-latek nie przestaje igrać z mediami i przemysłem muzycznym, chociażby trzymając całe, blisko dwuletnie przedsięwzięcie związane z pracami nad nowym albumem w tajemnicy przed całym światem czy też za pomocą budzącej mnóstwo kontrowersji okładki, do interpretacji której można zabierać się od niezliczonej ilości stron. Co smuci natomiast, to fakt, że David zapowiedział brak jakichkolwiek koncertów w najbliższym czasie. Tony Visconti uspokaja nieco fanów, mówiąc, że Bowie nie wykluczył kategorycznie występowania na żywo kiedykolwiek, póki co jedynie nie ma zamiaru ruszać w trasę w związku z wydaniem albumu. Spragnionych ujrzenia legendy na scenie zostawiam z marnym pocieszeniem wyjętym z utworu „Starman”, gdzie o tytułowym człowieku z gwiazd sam Bowie śpiewa: „He’d like to come and meet us But he thinks he’d blow our minds”.

Tomasz Kubicki

100


RECKI RECKI

ATOMS FOR PEACE AMOK

3/5

Debiut i bardzo możliwe, że zapowiedź końca. Tak jakby taniec à la Thom York

miał się znudzić jak harce do „Gangnam Style” na każdej imprezie. Mianowicie - pod tym jakże lirycznym porównaniem kryje się olbrzymi zawód olbrzymiego fana Radiohead. Thom Yorke zorganizował sobie ekipę paru sławnych muzyków z Fleą (z Red Hotów) na czele i założył zespół (tak jakby w Radiohead mu się znudziło, czy coś). Wszystko super, fajnie, fajnie. Miejsce 5 w zestawieniu Official UK Albums Top 100 tuż po wydaniu 25 lutego i dalej się jakoś na niej trzyma. Trasa koncertowa - już tylko chwila, a sold out wszędzie i masa fanatyków Radioheadów z całej Polski jedzie na Malta Festival do Poznania. Tak, tak – wstęp strasznie pejoratywny - a tak, bo mimo wszystko zawód. Ciągle próbuję dosłyszeć się tam Fleji, czy jakiejś innej nowej krwi, w utworach, w których śpiewa Thom, ale nie. „AMOK” brzmi jak „The King of the Limbs”. Tak jakby Thom ostatnie wydawnictwo Radiohead zrobił samemu i „AMOK” też był jego samowolką. Tak brzmi i można się pokusić o stwierdzenie, że brzmi nawet gorzej. Ma co prawda „Ingenue” i parę momentów niezgorsza, ale brak tu jakiejś konkretnej formy. Ot Tom śpiewa do monotonicznego podkładu, który nie zawsze zachwyca i na pewno nie brzmi na stworzony przez kogoś ze znacznym już dorobkiem muzycznym, jak właśnie Fleja, ale też na przykład Joey Waronker (REM, Beck). Obiektywnie zaś patrząc – „AMOK” jest OK. Owe momenty niezgorsza są naprawdę świetne i to trzeba Yorkowi przyznać (nie wiadomo ile w nich reszty bandu, tym bardziej, że prawie zawsze trzymają się koncepcji piosenki, do której Thom może tańczyć), nie wspominając już o w całości pięknych „Ingenue” i „Default”. Dużo za dużo jednak na nim tworów nie robiących specjalnego wrażenia. Radosław Grochowski

101


FOXYGEN WE ARE THE 21ST CENTURY

4.5/5

AMBASSADORS OF PEACE AND MAGIC

“Bez większych ceregieli chcielibyśmy Państwu przedstawić ciemność”. Tak, ciemność, a dokładniej zaprosić państwa na małą podróż do lat 70’. Wycieczka organizowana przez Foxygen jest błoga. Nie da się ukryć, upływa w gęstych oparach znanych kalifornijskich ziół, ale za to ile się tu dzieje. San Francisco jest takie destruktywne, więc od dziś przeprowadzka na Blue Mountain. Damn, to przecież na Jamajce – od tych jointów to chyba jednak nie uciekniemy. Z tego wszystkiego jeszcze laskę zostawiliśmy w mieście z Golden Gate (jednak coś mi świta, że raczej była z LA). Tacy samotni, ze złamanym sercem i rozmarzonym wzrokiem wspominającym ukochaną, możemy zrobić tylko jedno... Pójść na jakiś ameykański dancing, z dobrym rockabilly w tle. Ohhh yeahh! Wszystkie szaleństwa powracają do głowy. Dyskoteka trwa, a my wracamy do XXI wieku. Tak trudno w końcu być ambasadorami siedemdziesiątych lat. Jednak temu duetowi wychodzi to świetnie. Miłości i magii tu mnóstwo, ale co najważniejsze, dziesiątki muzycznych inspiracji. Podróż po tamtych czasach, ale z ciągle włączoną szafą grającą. Rockabilly, psychodela i to nieodzowne skojarzenie z Velvet Underground. Uciekamy od świata, musimy się na chwile wyciszyć. Nieświadomie zmierzamy do Zabriskie Point. Szymon Zakrzewski

102


RECKI RECKI

NICK CAVE & THE BAD SEEDS PUSH THE SKY AWAY

4/5

Sześć lat temu Nick Cave wraz z pozostałymi członkami Bad Seeds powołuje

do życia zgoła odmienny projekt - Grinderman. Garage rockowe brzmienie naznaczone duchem post-punkowego The Birthday Party stało się nowym obliczem Australijczyka. Brudne, głośne, szaleńcze utwory zapełniły cały debiutancki album zespołu. To był dopiero początek. Rok później charakterystyczna stylistyka przedziera się na kolejny studyjną płytę macierzystej grupy. Już rok po wydaniu „Dig, Lazarus Dig!!!” Warren Ellis zapowiada drugi krążek Grindermana. Zebrano na nim dziewięć premierowych utworów, tym razem jeszcze bardziej zróżnicowanych, psychodelicznych, momentami wręcz nieobliczalnych. Szaman Cave przeraża i kusi podczas trasy koncertowej promującej nowe wydawnictwo. Historia zespołu kończy się w grudniu 2011 roku, kiedy to podczas występu Nick oznajmia zawieszenie działalności oraz możliwość powrotu za jakieś 10 lat, jak już będą starzy i brzydcy. Nick Cave & The Bad Seeds powracają z nowym albumem. Powracają do dawnych korzeni sięgając gdzieś wstecz czasów „No More Shall We Part”. Jest to dobra wiadomość dla wszystkich fanów Cave’a siedzącego za pianinem, snującego melancholijne opowieści. Jednak stylistyczny renesans to nie dokładne powielanie klasycznych wzorców z poprzednich dzieł zespołu. Kawałki przepełnione są tajemniczymi historiami, mglistą atmosferą. Na próżno szukać tu smutnych, miłosnych historii czy mądrości z biblijnych przypowieści.

103


Tematyka utworów wysnuła się z przypadkowych wątków i kuriozalnych sytuacji znalezionych przez Cave’a na Wikipedii. Czasami dziwaczne teksty dodają mistycznego charakteru płycie. „Push The Sky Away” podzieliłbym na trzy etapy. Delikatne wprowadzenie, zwiastujące zmianę. „We No Who U R” idealnie oddaje osobliwą atmosferę panującą na albumie. Rozwinięcie historii przypada w drugim singlu z płyty „Jubilee Street”. Niesamowita narracja Cave’a wzbogacona o nawracający motyw skrzypiec Ellisa z intensywnym i pociągającym punktem kulminacyjnym. Całość wieńczy „Higgs Boson Blues”. Tekst o ironicznym zabarwieniu, rodem z barowych klimatów Toma Waitsa, przynosi bolesny, gorzki posmak, który potęguje, wzrasta wraz z głosem chóru, aż na końcu spokojnie przenika w tytułowy utwór. Potęga tego albumu tkwi klasycznie w niesamowitym głosie Nicka Cave’a. Aura sprzyjająca płycie jest wyjątkowa, ale czegoś tu zabrakło. Brak mi tych dawnych tekstów o samotności, bólu, zdradzie, przeplatanych z biblijnymi historiami. Namiastkę otrzymuje jedynie w dwóch kawałkach. Nick z chłopakami rozpoczęli tym wydawnictwem nowy rozdział, lecz jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. Ciągle przesuwają granicę swojego nieba. Szymon Zakrzewski

104


RECKI RECKI

LOW THE INVISIBLE WAY

3.5/5

Dwudziestka stuknęła. Kto by pomyślał, że to już tyle? Trio z Duluh to już w sumie starzy wyjadacze. Nowe wydawnictwo będzie dziesiątym, wspólnym albumem małżeństwa Alana i Mimi. Jednak, pomimo tak okrągłych dat i jubileuszów, nie dostrzeżemy na krążku większych stylistycznych zmian. Nie znam drugiego tak równego zespołu w muzyce indie-rockowej. Chyba tylko Yo La Tengo może poszczycić się ciągle dobrymi płytami, bez wielkich, przełomowych momentów w karierze. Low, tak jak ich muzyka, w spokojnej powolnej atmosferze podążają dalej muzyczną ścieżką. Od siedmiu lat pod skrzydłami kultowej wytwórni Sub-Pop wypuszczają swoje smutne albumy. Na nowym longplay’u tematyka wciąż obraca się wokół lęku przed samotnością, melancholią i przemijaniem. Jednak w całości nigdy nie przynudzają. Piosenki zestawione są ze sobą kontrastowo: tempem, wokalem, instrumentarium. Trudno też przez to znaleźć jakieś ulubione kawałki na takich krążkach. Z poprzednią płytą „C’mon” miałem o wiele łatwiej. Utwory może i były powolniejsze, ale także różniły się od siebie charakterem. Nowy album z pewnością może posłużyć, jako zamknięcie pewnego etapu, podsumowanie pięknej historii zespołu. Można narzekać, że nie zastąpi (chyba najlepszego) „Things We Lost In Fire”, ale to przecież wciąż nie jest koniec, a następna część niepowtarzalnej dyskografii. Low ciągle podążą niewidzialną drogą, tworząc subtelną atmosferę wokół swoich kolejnych wydawnictw. Szymon Zakrzewski

105


WAVVES

AFRAID OF HEIGHTS

4/5

Co tam słuchać u króla plaży? Nathan Williams powraca po 3 latach, tym razem na własną rękę. Bez labela zabiera się za nagranie nowego krążka, który z resztą także sam finansuje. Do współpracy zaprasza producenta Rihanny i zamykają się na nagrywki w jego nowo zakupionym domu. Po dwóch tygodniach wpada w lekką panikę, nie mając żadnego dobrego materiału, ze świadomością, że hajs się powoli nie zgadza. Drink za drinkiem i w końcu przychodzą lepsze pomysły. Takie jak choćby wykorzystanie wiolonczeli w utworach. Wizerunek Johna Hilla z dobrze znanego producenta popu zmienia się w lekkiego dziwaka i chłopaki znajdują wspólny język. Po pierwszym przesłuchaniu czuć znaczną różnicę. To już nie są tak brudne, garażowe kawałki jak na debiucie. Wavves nabrało lekko mówiąc ogłady i może trochę dorosło przez te 3 lata. Jednak to w ich przypadku nic złego. Wciąż utrzymują się jedną nogą w lo-fi, drugą natomiast bliżej im teraz do gitarowego naparzania, które przecież tak kochamy, choćby z płyt Ty Segalla. Nathan w tekstach podkreśla, że jakoś za sobą nie przepada, za światem zresztą też. Jego depresyjne usposobienie podąża trochę w autodestrukcyjną podróż, ale to chyba żadna nowość. Najważniejsze, że ciągle nagrywa coraz to lepsze albumy. Dużo słońca i świetnych kawałków. Kalifornijska scena garagerockowa ma się przezajebiście, można się tylko bać jak wysoko znajdzie się Wavves po następnym tak dobrym longplay’u. Szymon Zakrzewski

106


RECKI RECKI

MY BLOODY VALENTINE 5/5 MBV

Wypada rozpocząć tę recenzję od tego, że mam 19 lat i w 1991, gdy legendarne „Loveless” MBV ujrzało światło dziennie, nawet nie było mnie w planach. Nie czekałam więc na kolejną płytę Shieldsa i spółki 22 lata, a muzyki świadomie zaczęłam słuchać może 4 lata temu. Najpierw myślałam: może nie warto pisać tej recenzji w ogóle, bo co ja się znam, co ja mogę powiedzieć. Jednak z czasem doszłam do wniosku, że właśnie dzięki krótkiemu okresowi, w jakim poznawałam dorobek MBV, moje spojrzenie na nową płytę grupy może być ciekawe. Bardzo szybko po ukazaniu się m b v w internetach zawrzało, pojawiło się dużo różnorakich recenzji. Czytałam je z coraz większą konsternacją. Bo dysonans między tym, co u mnie w głośnikach, co u mnie w głowie, a między tym co oni tam pisali, był ogromny. Mówienie w przypadku tego krążka, że spoko, ale po co, że powtórka z „Loveless”, że wszystko to już było, że brak innowacyjności? Okej, może i nie mamy tu nowego My Bloody Valentine, nie mamy nowej jakości, nowego stylu. Tylko czy tego oczekiwaliśmy? Czy chcieliśmy, zamiast onirycznego zaskakującego noise’u, usłyszeć coś zupełnie odmiennego? Ja na pewno nie chciałam. Kiedy dostajemy 9 kawałków, dopracowanych, idealnych, nieprzewidywalnych, poruszających i mówimy, że to nas nudzi, że już to wszystko słyszeliśmy, to chyba oznacza tyle, iż jesteśmy rozpieszczonymi muzycznie bachorami. Tylko tutaj nasuwa mi się kolejne pytanie bez odpowiedzi: co was tak rozpieściło? Może wszyscy ci, dla których inspiracją były właśnie innowacyjne pomysły z drugiej płyty królów shoegaze’u?

107


Analogie pomiędzy utworami z „m b v” a tymi z „Loveless”, można usłyszeć już od pierwszego dźwięku, ale moim zdaniem nie jest to powielanie swoich własnych pomysłów, ale uzupełnienie, kontynuacja, ukończenie pewnego dzieła. MBV zabiera nas w niezapomnianą podróż, miejscami spokojną, senną, podszytą pięknymi, rozmazanymi wokalami Shieldsa i Bilindy Butcher, które raz budzą lęk, czasem rozmarzenie, dalej niespokojny, brudny noise, przyprawiający o szybsze bicie serca, i gdy już mamy wrażenie, że nasz mózg zaraz eksploduje, dostajemy ostatnie, epickie „Wonder 2”, które zabiera nas w kosmos i sprawia, że chcemy usłyszeć płytę jeszcze i jeszcze raz. Moim zdaniem nie warto narzekać. Warto ułożyć sobie „Isn’t Anything”, „Loveless” i „m b v” właśnie w cudowną trylogię, bo są to trzy wydawnictwa, które idealnie się dopełniają. Poznajemy cudowną wizję dźwięku jednego z największych ludzi w historii alternatywy jako takiej, Kevina Shieldsa. Ja słuchając najnowszego krążka tej supergrupy czuję się bliska obcowania z absolutem, więc serdecznie polecam! Ala Pacanowska

108


RECKI RECKI

KIDNAP KID SO CLOSE

3.5/5

Future bass – każdego słuchacza muzyki elektronicznej zastanawia ta terminologia. Bo jeśli zastanawiamy się nad dosłownością znaczenia tego gatunku to „bass przyszłości” chyba dzieje się właśnie teraz. Aktualny hype na artystów takich jak Disclosure, Bondax, Julio Bashmore świadczy o tym doskonale. Słuchając najnowszej EP’ki Kidnap Kid’a o wdzięcznej nazwie „So Close” chętnie wrzucam go do koszyka z powyższymi artystami. Tytułowy utwór wpłynął bardzo na moją wyobraźnię. Poczułem się jakbym płynął przez ocean bez jakichkolwiek zmartwień oddając się przyjemności słuchania niewiele ponad trzyminutowego minutowego, chcąc więcej i więcej. Cienka granica pomiędzy r’n’b, a house została doskonale odzwierciedlona. Wokal kojarzący się z popularnymi utworami zasłyszanymi w radio, połączony wraz z aktualnym trendem na future bass jest idealny dla każdego amatora EDM. W wersji klubowej „So Close” brzmi jeszcze lepiej. Nie mogłem przestać bujać się na fotelu słysząc housowe brzmienia. Sample charakterystyczne dla UK garage w połączeniu z niewiele znaczącym tekstem składają się na utwór „Animaux”. Nic dodać, nic ująć. Zdecydowanie najlepsza produkcja, która wyszła z rąk młodziutkiego Kidnap Kid’a. Jak wiadomo w „brytyjskich garażach i bass’ie” liczy się głównie porywający bit, a producent dał nam to czego oczekiwaliśmy (mnie nawet więcej), więc nie pozostaje nic jak tylko rozkoszować się dance’owymi bitami. Jakub Kasza

109


DADUB

YOU ARE ETERNITY

5/5

Trudno nagrać dobry longplay oscylujący w klimatach dub-techno, który by nie zmęczył, a zaciekawił i nie pozwolił nacisnąć przycisku stop. Na szczęście Dadub nie miało z tym żadnego problemu. Włoski duet stworzył bezkompromisowe dzieło, bogate w mroczne, gorączkowe, tropikalne soundscape’y. Ciężkie beaty miażdżą i zatapiają słuchacza w swojej głębi, przesyconej najróżniejszym, siekającymi, unikającymi banału dźwiękami, podskórnie pulsującymi beatami i dubowymi samplami. Raz ciche buczenie owadów, delikatne plumkanie, za chwilę apogeum agresywnego, surowego techno, powrót do spokojnych bębnów (których tutaj cała masa), zimnego ambientu, i znów atakujące, brutalne brzmienie. Chłopaki nie uciekają do prostych schematów, wręcz przeciwnie – kreują coś bardzo swojego, prywatnego, dalekiego od truizmów, pełnego tajemnicy i dającego ogromną radość jej odkrywania. Jak na razie jedna z najlepszych płyt, jakie usłyszałam w tym roku (coś za dużo tych piątek!), a chłopaków widzę na Unsoundzie – oby! Kaja Kozina

110


RECKI RECKI

AUTRE NE VEUT ANXIETY

4.5/5

Zamykając „Anxiety” w szufladzie o nazwie R&B, jakkolwiek obszerna by ona w naszych oczach nie była, wyrządzamy temu albumowi sporą krzywdę, a siebie możemy pozbawić mnóstwa emocji i przyjemności związanych z bardziej świadomym jego odbiorem. Drugi pełnowymiarowy krążek Brooklińczyka Arthura Ashina, kryjącego się pod pseudonimem Autre Ne Veut, nie jest z pewnością prostoliniowy i lekkostrawny. Za jego sprawą Ashin stawia spory krok, odchodząc od muzyki „pościelowej”, tworzonej w nurcie lo-fi, jaką zaserwował na swoim debiucie, w stronę brzmień bardziej złożonych, charakteryzujących się bogatym instrumentarium, nienaganną produkcją i szerokim spektrum poruszanych muzycznych tematów. Tę płytę możemy z powodzeniem traktować jako wysokich lotów pop, w którym odnajdziemy zarówno klimat lat osiemdziesiątych z jego syntezatorami i zmysłowością, jak i odważne, elektroniczne i awangardowe zagrywki w duchu napędzanej internetem i eklektyzmem współczesności. Początek albumu składa się z dwóch, wcześniej już publikowanych singli – „Play by Play” i „Counting”. Pierwszy z nich czaruje marzycielskim intro, by następnie rozwijać się w zupełnie niemożliwych do przewidzenia kierunkach, zaskakując raz po raz, aż do pełnego rozmachu finału. Ashin nie powtarza żadnego motywu dwa razy, gromadząc w tym kawałku taką ilość hooków i smaczków, że można obawiać się o to, ile mu ich zostało na resztę albumu. Ten niepokój szybko zostaje jednak wymazany przez utwór numer dwa. „Counting” nie pozwala odetchnąć na dłużej niż kilka sekund, genialny refren każe śpiewać razem z twórcą do samego końca. Na „Anxiety” słabych momentów jest niewiele, napięcie zostało rozłożone niemal bezbłędnie. Pomiędzy potężnymi „Ego Free Sex Free” i „I Wanna Dance With Somebody” mamy propozycje nieco mniej rozbuchane, aczkolwiek nadal niepozbawione fajerwerków i złożonych tekstur. Niecierpliwy zgrzyt gitary w „Warning”, czy też niemal noisowy finał pierwszej części zamykającego album „World War”, dowodzą, że Amerykanin nie boi się

111


igrać z dźwiękiem. Można się domyślać, że niemały wpływ na jego otwartość umysłu miał współlokator z koledżu – Daniel Lopatin, znany szerzej jako Oneohtrix Point Never, obecnie też szef wytwórni, pod skrzydłami której działa Ashin. Sam twórca przyznaje w wywiadach, że bywał zazdrosny o muzykę kolegi i napędzała go ona do własnych eksperymentów. Można długo rozprawiać o czysto muzycznych aspektach tej płyty, jednak w mojej opinii najważniejszym jej aspektem są emocje, które Ashin stara się nam przekazać. To jego wokal i to, co możemy za jego pomocą usłyszeć, zarówno w warstwie tekstowej, jak i właśnie emocjonalnej, są tym, co czyni „Anxiety” albumem wyjątkowym i takim, do którego można często wracać po kolejną dawkę energii. Brooklińczyk opowiada nam o tytułowej obawie i niepokoju, związanymi z relacjami z innymi ludźmi. Śpiewa w sposób przejmujący o bólu odrzucenia czy też niepewności o przyszłość. Możemy tylko zgadywać, jak skomplikowane związki i spotkania stoją za poszczególnymi fragmentami. Wiemy na pewno, że „Counting” zostało napisane pod wpływem choroby babci artysty i strachu przed telefonowaniem do niej w chwilach, kiedy każda rozmowa mogła być tą ostatnią. Ashin eksploruje wokalnie bardzo odległe od siebie rejony, jednak z żadnego z nich nie wraca na tarczy. Spotkałem się z głosami takich, którzy nie mogą znieść przesadnej momentami emfazy w głosie 30-latka, jednak moim zdaniem nawet najbardziej ryzykowne momenty („Warning”, „Gonna Die”) bronią się w perspektywie wydźwięku całego albumu i ładunku emocjonalnego, jaki ze sobą niesie. Nie budzi też moich obaw przepych kompozycyjny większości utworów, jest to jedynie argument za tym, aby do nich wracać i to niekoniecznie w formie tła do codziennych czynności. W takim charakterze rzeczywiście „Anxiety” nie odnajduje się zbyt dobrze. Mało kto przecież toleruje nagłe piski saksofonu w swoim „everyday R&B”. Tomasz Kubicki

112


RECKI RECKI

JUSTIN TIMBERLAKE THE 20/20 EXPERIENCE

3.5/5

Jest nieziemsko przystojny, ma chyba najwięcej oddanych fanek na

planecie, a każdy facet chce ruszać się dokładnie tak samo jak on. Po siedmiu latach przerwy od muzyki i kilku kiepskawych filmach, nareszcie wraca z nową płytą.Jak jest? Dobrze, bardzo bardzo dobrze. Może to mój sentyment do Timberlake’a, może to jak zwykle świetna produkcja Timbalanda, a może jak zwykle tłuste, porządne r&b na najwyższym poziomie? Chyba jednak wszystko naraz.Kawałki, które na pewno najbardziej zapadły mi w pamięć i będę ich słuchać pewnie równie często jak ‚Cry me a river’ czy ‚SexyBack’, to na pewno opener ‚Pushed Lover Girl’, fantastyczny, idealnie dopracowany „Spaceship Coupe” i mój faworyt, perfekcyjne „Strawberry Bubblegum”. Trochę nie ogarniam też,dlaczego wszystkim tak bardzo nie podoba się „Mirrors”. Może i nie jest to jakiś szczyt kreatywności, końcówka trochę zbyt długa i nudna, ale ogólnie rytmiczna i przyjemna piosenka. Tyle moich dość świeżych spostrzeżeń na temat najnowszego dziecka Justina. Posłuchajcie, z pewnością się z tą płytą polubicie! Ala Pacanowska

113


DUCKTAILS THE FLOWER LANE

4.5/5

Zły timing. Bardzo zły. Kwiecista alejka już z samego tytułu ocieka wiosną.

Z muzyką jest jeszcze lepiej. Mondanile stworzył podkład do długich, melancholijnych spacerów, skąpanych w słońcu i kwiatach no i wydał go akurat wtedy, kiedy tego słońca i kwiatów nie ma. Na szczęście już marzec i wiosna tuż, tuż. Płyta w porównaniu z „Arcade Dynamics” (poprzednim wydawnictwem) jest trochę bardziej ciasna i momentami aż klaustrofobiczna. Może to przez jej melancholijność. Może to, że zbyt mocno trzyma się założenia swej poprzedniczki. Każdy utwór to znowu miłe powtarzalne melodyjki, z tym, że to trochę za mało na pięciominutową piosenkę. Brak jej tej lekkości króciutkich instrumentali. Gatunkowo - lo-fi z jakimiś naleciałościami indie rock’a. Jak to lo-fi, słucha się łatwo i przyjemnie. Jest mimo tego trochę eksperymentów i psychodelii, przez co album ciekawi i momentami nawet zaskakuje. Najważniejsza jednak i tak jest wiosna. W tych słodkich melodiach ciągnących się przez cały album, a szczególnie, w cudownym głosie Jessa’y Farkas z singlowego „Letter of Intent”, jest tak dużo wiosny, że patrząc na śnieg za oknem można się porzygać. Na szczęście już niedługo. Do albumu trzeba się przez moment przekonywać. Nie ma na nim czegoś pokroju „Hamilton Road” z poprzedniego, co od razu by chwyciło i nie chciało puścić. Trzeba się w niego powoli wtopić. „The Flower Lane” jest cudny. Ciężko się czegokolwiek przyczepić, poza tym, że jest trochę powtarzalny. 4,5. Gdyby nie to, że wydał go debil zimą, byłoby 5. Radosław Grochowski

114


RECKI RECKI

FOALS HOLY FIRE

3/5

Holy Fire to już trzeci studyjny album w dyskografii 5-osobowego zespołu z Oxfordu. Na longplayu znajduje się 11 premierowych utworów z czego „Inhaler” mogliśmy już słuchać na przełomie listopada oraz grudnia. 11 premierowych utworów krążących wciąż w estetykach znanych nam już z wcześniejszych albumów, czyli mieszanka math rocku oraz elektroniki. Nie da się ukryć, że na przestrzeni lat udało im się wypracować to unikalne brzmienie. Można powiedzieć, że Holy Fire to wypadkowa poprzednich dokonań Foals. W wielu przypadkach możemy trafić na mathrockową zadziorność z debiutanckiego „Antidotes” oraz świeże mgliste gitarowe brzmienia z „Total Life Forever”. Jednak czy takie połączenie będzie przepisem na sukces? Niekoniecznie. Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że moja miłość do całego indie światka już trochę wygasła. Liczyłem, że album Foals będzie dobrą okazją na przełamanie się i chociaż na chwilę będę mógł odejść od swoich elektronicznych fascynacji. Problem w tym, że źrebiątka nie były w stanie odciągnąć mnie na dłuższy okres od najświeższych, nieindierockowych fascynacji, mają plus minus pięć naprawdę dobrych utworów na jedenaście, w teorii więc sprawdzian zaliczają, ledwo. Jednakże warto zacząć od highlightów Holy Fire, bo te niewątpliwie na albumie również się znajdują. Trzeba przyznać, że chłopcy mają talent do pisania przebojów, bo wszystkie 3 single na dobre myślę już zaistniały w świadomości fanów brytyjskiej sceny muzycznej. „Inhaler”, „Late Night” (swoją drogą polecam teledysk, bardzo ciekawy) oraz „My Number” - wszystkie wpadają w ucho, mimo tego, że są skutkiem zupełnie różniących się od siebie pomysłów. W „Inahler” mamy rozbrajającą dynamikę,

115


brud, przełamanie math rockowego, dotychczas znamiennego dla Foals buntu (i szkoda, że nie rozwijają w jakiś sposób tego końcowego motywu) oraz Jane’s Addicition. „Late Night” można nazwać następcą „Spanish Sahary” z wcześniejszego albumu; koncept kompozycyjny wydaje się być bardzo podobny - również bazuje na budowaniu napięcia i następującej eksplozji. A w „My Number” Yannis i reszta z kolei znowu porywają do tańca, może nie w tak bezpośredni sposób jak debiutanckie „Cassius” czy „Hummer”, ale ważne jest to, że efekt końcowy uzyskują taki sam. Należy też zwrócić uwagę na „Everytime” tu rzecz ma się podobnie jak w „My Number”, nogi same rwą się do tańca i aż chciałoby się zaśpiewać „With every time I see you, I want to sail away!”. Natomiast od numeru 7 do końca już niewiele się dzieje, być może dlatego, że od tego momentu Foals przestają mieszać, nie ma już tylu kontrastów, nie rozwijają swoich pomysłów na piosenki w taki sposób jak na pierwszej połowie albumu. Właściwie wszystkie pozycje 7-11 mogłyby się znaleźć albo na debiucie, albo na „Total Life Forever”, reasumując – nic nowego. Krzyż Tof

116


RECKI RECKI

KIXNARE RED

4/5

„Digital Garden”, jak samo UKM Records, nigdy mnie nie porwało, z tym większym zniechęceniem zabrałam się do poznania Gucci Dough, które pojawiło się w sieci jako zapowiedź nadchodzącego drugiego albumu Polaka. Naciśnięcie guzika „play” było tak samo trudne, jak późniejsze wyłączenie utworu, czy odejście, nawet na krótką chwilę, od głośników. Rewelacyjny singiel zaostrzył apetyt na zbliżający się longplay Kixnare’a, a wrzucony w Internet tydzień przed premierą promomiks z jego fragmentami, tylko go spotęgował. Wszelkie nadzieje i oczekiwania zostały spełnione. „Red” to poziom, który stawia krakowskiego twórcę tuż obok największych nazw około-elektronicznego świata. Artysta z niespotykaną łatwością miesza czarujący klimat lat 90’ z najnowszymi klubowymi nurtami, których pełno na wyspach - charakterystyczny UK bass i garage. Mistrzowskie sample wciska w house’owe brzmienia tworząc pięknie płynące flow. Intrygujące pogłosy rozrzuca w nakładających się syntetyzatorowych warstwach, a całość przykrywa zwiewnym popem i podsyca klarownym, bujającym, miejskim beatem. Co najważniejsze, wszystkie te operacje wykonuje z niezwykłą lekkością, bez większego trudu, kreując subtelne, niemęczące dzieło. Przyjemne dźwięki rozciągają się w dziesięciu niedługich kawałkach, przesyconych różnobarwnymi emocjami. Po czterdziestu minutach chcę więcej i nie daję rady poprzestać na jednym odtworzeniu. Za sobą mam godziny spędzone z Czerwonym albumem, a on ciągle się nie nudzi, ciągle nie wychodzi z głowy. U Know Me Records może być dumne, tak samo jak ja jestem teraz, gdy przypominam sobie, że autorem płyty, którą właśnie kończę opisywać, używając samych pozytywnych określeń, jest Polak, ponad to krakowski sąsiad. Wow! Kaja Kozina

117


RENNY WILSON SUGARGILDER

2.5/5

„Sugarglider” przykuło moją uwagę przede wszystkim paskudną okładką. Ani to moje klimaty, ani nastrój nie taki jak trzeba, ale jednak nasze drogi się zeszły. Wbrew uprzedzeniom, okazało się, że ten debiutancki krążek jest jedną z lepszych rzeczy, jakie Kanadyjczyk Wilson mógł mi podarować na okres szarego pozimia. Czemu? Przede wszystkim przez letni klimat. Paskudne zimne dni od razu zrobiły się trochę cieplejsze. Uprzedzam, nie znajdziecie na tej płycie nic nowego. To tylko kolejny facet jarający się latami osiemdziesiątymi, odgrzebujący złote czasy disko. Ale czy to źle? Utwory są do siebie bardzo podobne, ale cały album po prostu płynie. Już rozpoczynające „By and By” swoim gładkim saksofonem przenosi nas daleko, daleko, gdzie na pewno nie trzeba znać wszystkich umów dotyczących praw człowieka. Oprócz disko znajdziecie tu również trochę funku i soulu. Czasem wślizgnie się jakaś gitarowa solówka. Tytułowy utwór jest przydługi i mało przekonujący, zdecydowanie wolę „Could’ve It Been Me?”. Obrazy, tworzące się w mojej głowie podczas słuchania tej piosenki, zdecydowanie nie powielają się z teledyskiem, na którym muzyk pożera hot-dogi. Ogólnie rzecz biorąc „Sugarglider” to przyjemna płyta; fani Toro powinni znaleźć tutaj coś dla siebie. Raczej nie umieszczę tego krążka na moim „the best of 2013”, jednak będę pamiętać, że na „zimo wypierdalaj” sprawdził się świetnie. Zofia Łękawska Orzechowska

118


RECKI RECKI

RHYE WOMAN

4.5/5

Nagrano tysiące albumów o miłości, ale tylko nieliczne mają to coś, co każe nam do nich nieustannie powracać. Można się rozwodzić skąd się bierze unikatowość takich dzieł, ale nie sposób znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Na pewno jednym z ważniejszych czynników jest owe uczucie płynące w utworach. Słuchacz zwraca uwagę na prawdziwości przekazu, czego świetnym dowodem jest sukces zeszłorocznego albumu Saschienne. Tam na drodze spotkała się muzyka klasyczna z niskim brzmieniem techno, tutaj mamy zgoła odmienne klimaty. Debiut Rhye utrzymuje się w ciepłej stylistyce soulu z lat 90’, lekko przygaszonym nienachalną elektroniką oraz wzbogaconym o motywy skrzypiec, saksofonu czy pianina. Sensualna barwa głosu w utworach przywodzi na myśl piękną czarnoskórą kobietę. Nic bardziej mylnego, za duet odpowiedzialnych jest dwóch panów: Mike Milosh i Robin Hannibal. To właśnie Mike uwodzi tym niesamowitym wokalem. Pierwsze single poznaliśmy już w zeszłym roku, ale o samym zespole dowiedzieć się mogliśmy niewiele. Wraz z zapowiedziami pierwszego krążka Rhye uchyliło rąbka tajemnicy.

119


Wszystko zaczęło się w L.A. Mike zakochany po uszy bierze ślub, Robin w tym samym czasie zostaje ugodzony strzałą amora i wspólnie wpadają na pomysł nagrania albumu o tym jak to wspaniale jest się zakochać w kobiecie! Jako duet uzupełniają się doskonale, czysty delikatny głos ubrany w niesamowitą nastrojową aurę. Płyta niezaprzeczalnie ujmuje swoim klimatem. Od ciepłych, zmysłowych ujęć rodem z teledysków Sade, po poranne, letnie wschody słońca. Całą oprawę domyka piękne zdjęcie kobiecego ciała, podkreślając delikatność, a zarazem seksualność. Obie te cechy będą dominować w utworach zespołu, ciągle opierając się na uczuciu do ukochanej. Utwory hipnotyzują, uzależniają swoją intensywnością, pociągają intymnością nastroju. Jednak najwiekszą zaletą tego albumu jest uchwycenie nieopisanego szczęścia bycia z kobietą. Szymon Zakrzewski

120


RECKI RECKI

BLUE HAWAII UNTOGETHER

121

4/5

Trzy lata temu swoją muzykę definiowali jako tropical pop – to coś na pograniczu umiłowania do smutnych melodii z fascynacji klubowymi rytmami. Sporo od tamtego czasu minęło, dziś podążają już trochę inną ścieżką, co wyraźnie odczuwamy na ich nowym albumie. Ogromny wpływ na brzmienie „Untogehter” miał poboczny projekt Raph – Braids. Ciepła elektronika utrzymana w stylistyce indie wzbogacona została o psychodeliczne motywy. Debiutowi zespołu - „Native Speaker” bliżej było już tym razem do sceny eksperymentalnej niż klasycznego indie. Nowe oblicze Raph to także pewniejszy wokal oraz ciekawsze, mocniejsze teksty. Na szczęście Blue Hawaii nie zostało porzucone w kąt, dzięki czemu otrzymujemy póki co najciekawsze dzieło Kanadyjki. Nie zapominajmy jednak o drugiej połówce duetu - Agorze. Jego poszukiwania muzyczne są tu wręcz namacalne. Delikatne ambientowe aranżacje urozmaicone są ciepłymi uderzeniami i rozmarzonymi samplami. Dream pop przenika w chillwave, natomiast subtelna elektronika wprowadza w unikalny, nocny nastrój. Początkowo skojarzeniami uciekamy do Julianny Barwick albo Julii Holter, jednak po trzecim kawałku skłaniamy się bardziej do zespołów typu Purity Ring czy też Grimes. Taneczny charakter niektórych utworów z pewnością jest ogromnym atutem albumu. Bogate tło muzyczne nie pozwala nam pozostać obojętnym, a dzięki pięknej warstwie wokalnej odpływamy. Osobno, oddzielnie. Tytuł albumu mówi o współczesnych relacjach, jakie dotykają ostatnio tą dwójkę. Z drugiej strony ujawnia ich sposób tworzenia muzyki. Utwory na nowym albumie nie powstawały wspólnie z Raph i Agor, choć w efekcie końcowy jest to nieodczuwalne. Warto się także przyjrzeć oficynie, która wydała krążek Blue Hawaii, gdyż zbierają się wokół niej coraz ciekawsi artyści. Grimes, Majical Cloudz czy Doldrums to dopiero początek. Czyżby właśnie rodziła się nam kanadyjska nowa fala? Szymon Zakrzewki


GROUPER

THE MAN WHO DIED IN HIS BOAT

3/5

Panna Harris powraca jako Grouper. Grouper smutniejszy niż kiedy-

kolwiek. Ładne dźwięki wprowadzają w nastrój pełen nostalgii, słodkie i spokojne melodie kołyszą, rozkoszny wokal a’la Rachel Goswell rozpływa się w zamglonych, ambient-shoegaze’owych brzmieniach, poobijanych tajemniczym echem. Album, który szybko mija, nie męczy, wycisza, przenosi pod Scenę Leśną, jest niezobowiązujący. Chyba oczekiwałam czegoś więcej - zaskoczenia, nowości - tego tu nie odnajduję. Może nie jest to przełomowe wydawnictwo w dorobku artystki, nie prezentuje sobą nic świeżego, jednak fani Liz z pewnością będą usatysfakcjonowani, osoby mające problem ze snem, podziękują Jej za szybkie uśpienie, a ci ze skłonnościami do sentymentalnych podróży, za przypomnienie o książce „Stary człowiek i morze”. Kaja Kozina

122


RECKI RECKI

AUTECHRE EXAI

UNDERRATED

Rok temu dopiero zaczynałam raczkować w świecie elektroniki. Nadrabiałam

wtedy zaległości, słuchałam nazw, których wstyd było nie znać. Tak natknęłam się na Autechre. „Perełki Warpu”, „zespół, który zrewolucjonizował scenę swojego gatunku”, „legenda” – słysząc takie opinie, spodziewałam się czegoś fantastycznego, czegoś, co odejmie mi mowę, nowej miłości. Płyta za płytą i… nic. Słuchając duetu obcy był mi zachwyt, wręcz przeciwnie – zasypiałam w oczekiwaniu na koniec. Dałam sobie spokój, aby po ponad półrocznej przerwie włączyć raz jeszcze „Amber” i… zakochać się. Mijały kolejne minuty wydawnictwa, a ja wciąż nie wierzyłam, jak mogłam uznać ich za niewartych uwagi. Od tamtego czasu brytyjski zespół stał się jednym z tych, które wywarły na mnie największy wpływ, konto na last.fm jest bogatsze o setki scrobbli Anglików, a mające mieć premierę w tym roku „Exai” zostało wydawnictwem, na które czekałam najbardziej. Dwie godziny – mimo całego uczucia do Ae, perspektywa spędzenia takiego czasu z niełatwą i wymagającą skupienia elektroniką, wydawała się trochę przerażająca. Niesłusznie , najnowszego albumu słucha się z niezwykłą lekkością, a okres od pierwszego do ostatniego numeru mija szybko, zbyt szybko. Każdy kawałek zadziwia swoją różnorodnością, jest częścią muzycznej hybrydy, która perfekcją i antyutopijnymi mirażami rozkłada na łopatki. Będące doskonałym rozpoczęciem Fleure uderza agresywnymi, ekstatycznymi dźwiękami, dostarczając intensywnych wrażeń, kończąc się niepokojącym szu-

123


mem i płynnie przechodząc do rozciągniętego, dziesięciominutowego Iirlite (Get 0), które z kolei przesycone ambientalnym brzmieniem miesza się z bezwzględnie pociętymi melodiami i wprowadza rytmiczne pulsowanie, którego pełno w kolejnych utworach. Jatevee C to mój faworyt, prezentujący sobą świeży, jasny beat, przepleciony chwiejnym basem, nawiązujący do hip-hopowych korzeni chłopaków, z pewnością przypadnie do gustu fanom oczekującym nowości. Trackiem Flep powracamy do ciężkich dudnięć i minimalistycznych tonów w mrocznej oprawie. Zanim dotrzemy do ostatniego kawałka, musimy przebić się przez poskręcane, masywne bity, sprzężenia, wariacyjne sample, urzekające plumknięcia, spokojny ambient, trip-hopowe i dubowe naleciałości, atakujące brzmienia syntetyzatora, elektryzujące, perkusyjne partie – a to tylko część tego co czeka nas w podróży ku końcowi, co hipnotyzuje i wprawia w stan apokaliptycznego transu i uniesienia, co prowadzi do zaniemówienia po ostatniej sekundzie YJY UX. „Exai” jest niemal perfekcyjne, stanowi potężny dźwiękowy moloch, pełen brudu i piękna, zaskakujących kontrastów i połączeń, od którego trudno odejść, które powinien poznać każdy, w którym ciężko znaleźć choćby najmniejszy błąd. Kaja Kozina

124


LESCOP


WYKOPANI Lescop to moje największe odkrycie ostatnich miesięcy.

Już od jakiegoś czasu mam zajawkę na francuski pop. Oczywiście z moimi zdolnościami lingwistycznymi mało z niegorozumiem, ale kto by się tym przejmował. Grzebiąc w Internecie przez przypadek trafiłam na piosenkę „La Foret”. To była miłość od pierwszego przesłuchania. Jeszcze angielskie napisy, specjalnie dla takich osób jak ja. Po kilkunastu minutach już miałam debiutancki krążek o takim samym tytule jak jego pseudonim na dysku. Choć od tej sytuacji minęło kilka tygodni to ja ciągle zapętlam i nie mogę znudzić tej płyty.

Mathieu Peudupin, bo tak naprawdę nazywa się Lescop, chce swoją muzyką zmusić ludzi do tańca. Doskonale mu to wychodzi, bo trudno usiedzieć w miejscu przy tych dźwiękach. Jednocześnie opowiada o swoich obsesjach, o tym co siedzi w nim i pewnie w każdym z nas. Jest tu miejsce zarówno dla filmowych bohaterów jak i istoty skomplikowanych relacji między ludźmi. Nie jest to klasyczny, lekki popik. W tej muzyce jest coś tajemniczego, niepokojącego. Opis płyty na stronie wydawnictwa zaczyna się słowami „Eleven poisonous songs”, niech to będzie wystarczająca zachęta.

We Francji debiut Lescopa został okrzyknięty płytą roku 2012. Żałuję,że dopiero teraz na nią trafiłam, bo na pewno znalazłabym dla niej miejsce w mojej „top dziesiątce 2012”. Jeżeli nie jesteście przekonani do francuskiej muzyki proponuję przesłuchać chociaż wspomniane „La Foret”; może akurat uprzedzenia znikną. Zofia Łękawska-Orzechowska

126


WYKOPANI Pomimo sugerującego przekręt pseudonimu, nie udało mi się jeszcze złapać Australijczyka na oszustwie. Wręcz przeciwnie – od czasu, kiedy usłyszałem o nim po raz pierwszy, wszystko, pod czym się podpisze, wywołuje u mnie niemałą ekscytację. Chet nie zawodzi i stopniowo rozbudza apetyt na pierwszy pełnowymiarowy album.

Naprawdę nazywa się Nicholas Murphy i pochodzi z Melbourne, skąd droga na pierwsze strony amerykańskich czy też brytyjskich portali i czasopism muzycznych nie należy do najkrótszych. Dysponując jednak tak głębokim i wszechstronnym wokalem oraz zręcznością zarówno za klawiszami, jak i konsolą, można mierzyć wysoko. Po kilku latach próbowania swoich sił w kapelach z okolic indie i folku, Nick postanowił poszukać swojej własnej drogi i zadebiutować jako Chet Faker, produkując brzmienia z rejonów elektroniki i downtempo, przykrywając je soulowym wręcz zaśpiewem. Jednym z pierwszych nagranych przez niego utworów, a jednocześnie tym, któremu zawdzięcza nagły skok popularności był cover hitu grupy Blackstreet – „No Diggity”. Z konfrontacji z tym przebojem czarnego r&b, młody Australijczyk wyszedł bez wątpienia zwycięsko. Jego stonowana, intymna, podszyta znakomitym bitem wersja w mgnieniu oka zdobyła serca słuchaczy i za sprawą pojedynczej blogerki, dla której autor zdecydował się zrobić wyjątek i udostępnić utwór za darmo, obiegła świat i wskoczyła na pierwsze miejsce najczęściej słuchanych kawałków na The Hype Machine. To otworzyło wiele drzwi młodemu twórcy, niedługo po tym wydał swoją pierwszą EP-kę „Thinking in Textures”, na której oprócz wspomnianego „No Diggity” znalazło się również sześć autorskich kompozycji.

127


CHET FAKER


Przenikający głos Murphy’ego, który – jak zwierza się w wywiadach – zawdzięcza setkom godzin spędzonym z katalogiem Motown Records, wywołuje u słuchacza pełną gamę emocji i w kategorii włożonego w śpiew serca może konkurować z najlepszymi. W sferze instrumentalnej również dzieją się rzeczy niebanalne, których nie powstydziliby się chociażby Bonobo czy Flying Lotus, których Faker wymienia jako swoje inspiracje. Aż nie chce się wierzyć, że cały krążek powstał w głowie jednego człowieka i został nagrany w całości w jego własnym garażu. Profesjonalizm całego przedsięwzięcia powala na kolana.

EP-ka okazała się sporym sukcesem na rynku australijskim, Murphy otrzymał w 2012 i 2013 roku szereg nagród dla wschodzących gwiazd muzyki niezależnej. W bieżącym roku Australijczyk m.in. pojawił się gościnnie w kawałku nieco bardziej popularnego, choć młodszego, rodaka Flume’a – „Left Alone”. Kawałek, od którego rozpoczęła się droga Cheta ku sławie pojawił się z kolei w jednej z reklam w czasie wielkiego amerykańskiego święta, czyli Super Bowl. Niedługo przed tym remiksu jednego z utworów z „Thinking in Textures” („Terms and Conditions”) podjął się Nicolas Jaar, na fotografii z którym całkiem niedawno Chet pokazał się na Facebooku. Czekam z niecierpliwością na konkretniejszą współpracę.

129


Chetowi z pewnością nie brakuje odwagi – po tym, jak rozprawił się z „No Diggity”, w grudniu na YouTubie pojawiła się jego wersja „Archangela” Buriala. Muszę od razu uspokoić tych, których zadzieranie z tą świętością przyprawia o dreszcze – Faker po raz kolejny stanął na wysokości zadania i nie tylko nie zbezcześcił kawałka, ale odciskając na nim swoje osobiste, charakterystyczne piętno, nadał mu wymiar, którego mało kto mógł się spodziewać. Młody twórca bezbłędnie operuje wokalem, a to zbliżając się do nas w niezwykle intymny sposób, a to burząc jakikolwiek spokój w finałowym crescendo. Wspomniane nagranie jest pierwszym z trzech udostępnionych już, powstałych w ramach sesji live nagranej w starej fabryce masła w Newstead. Wspierająca Murphy’ego grupa instrumentalistów nie pozostaje w tyle, wzbogacając jego kompozycje o żywą gitarę, bas i perkusję. Zwłaszcza operator ostatniego z instrumentów zasługuje na większą uwagę, jego połamane rytmy wpasowują się idealnie czy to w spokojniejsze, jazzowo-soulowe czy to w bardziej żywe, przejmujące fragmenty. Nie dajcie się zatem zwieść obfitej brodzie, Chet Faker to nie kolejny „Bon Iver wannabe” ani też nawet „Bon Iver with beats”, jak został określony w jednej z zagranicznych recenzji, to szalenie zdolny, młody producent i wokalista, na którego można śmiało stawiać w 2013 roku. Tomasz Kubicki

130


KINIARNIA: SENNA Tym razem Kiniarnia o wyjątkowej biografii nieprzeciętnego człowieka i wybitnego sportowca, Ayrtona Senna. Fani sportu pewnie kojarzą to nazwisko bardzo dobrze, laikom w tym temacie może obiło się o uszy. Co takiego wyjątkowego w długiej, opasłej, trzygodzinnej biografii kolesia, który ścigał się na torach formuły 1 ponad dekadę temu? Właściwie to chyba to, że teraz już nie ma takich ludzi. Co cechowało Ayrtona? Na pewno wytrwałość, heroiczna wręcz walka o zwycięstwo i satysfakcję kibiców, wielki upór w dążeniu do celu i na pewno wielka odwaga. Gdy rozpoczynał on swoją karierę w F1, nie był to ten sam sport co teraz,

131


nie było w nim tyle polityki, tak dobrze wytyczonych zasad bezpieczeństwa. Brazylijski sportowiec igrał ze śmiercią, za każdym razem kiedy wsiadał do bolidu. W tym jego szaleństwie była jednak pewna reguła, reguła dążenia do celu.

Rzadko płaczę na filmach, ale akurat historia tego człowieka wzruszyła mnie bardzo i po raz kolejny potwierdziła, że sport to coś od czego można się uzależnić i jarać się tym tak samo jak muzyką czy czymkolwiek innym. Dodając do tego bardzo dobrą realizację filmu, świetne wykorzystane materiałów archiwalne, dosadne i szczere wywiady, otrzymujemy prawie trzy godziny naprawdę dobrych i trzymających w napięciu doświadczeń. Myślę że dla niejednego fana sportu będzie to nie lada gratka. Polecam! Ala Pacanowska

132


PRZERWA W REKLAMACH 06.04 /17:40 PURPUROWA RÓŻA Z KAIRU

REŻ. WOODY ALLEN

06.04 /19:05 10.04 /16:15 WSZYSTKO O MOJEJ MATCE

06.04 /10:10 10.04 /10:55 SIÓDMA PIECZĘĆ

REŻ.PEDRO ALMODOVAR

REŻ.INGMAR BERG

08.04 /00:30

08.04 /01:50

10.04 /06:00

JEJ WYSOKOŚĆ AFRODYTA

WSZYSTKO JEST ILUMINACJĄ

ZAGRAJ TO JESZCZE RAZ,

REŻ. WOODY ALLEN

REŻ. LIEV SCHREIBER

REŻ. WOODY ALLE

11.04 /21:00

12.04/08:30 16.04/14:05

13.04 /13:55

WIELKI BŁĘKIT

REŻ GEORGE ROY HILL

MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ

REŻ. WOODY ALLEN

133

REŻ. LUC BESSON

ŻĄDŁO

.


06.04 /22:40 12.04 / 01:05

GMAN

THELMA I LOUISE

LAS VEGAS PARANO

REŻ. TERRY GILLIAM

REŻ. RIDLEY SCOTT

10.04 /01:40 CAPOTE

SAM

07.04 /23:55

REŻ. BENNETT MILLER

EN

11.04 /20:10 14.04 /17:45 W LEPSZYM ŚWIECIE

REŻ. SUSANNE BIER

14.04/21:35 WESELE

REŻ. WOJCIECH SMARZOWSKI

PN-PT: 13:05, 16:50 PN-ND: 04:00 ADVENTURE TIME

TWÓRCA: PENDLETON WARD

134


W NASTĘPNYM NUMERZE:

POWOLI NICZYM POLSKIE KOLEJE, LECZ GRUNTOWNIE ZABIERAMY SIĘ ZA PRZEWODNIK PO POLSKICH FESTIWALACH


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.