KILOF IX

Page 1


Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda! W tym roku już mi nie przyświeca ta jakże optymistyczna maksyma. Trochę na wolniejszych obrotach, ciesząc się wakacjami, odhaczam tylko co ważniejsze letnie festiwale. Bez pośpiechu doceniam każdy koncert i nie mam już gdzieś z tyłu głowy myślenia o pisaniu z tego relacji. Kilof zabrnął trochę w stronę zadania domowego, którego nikt przecież nie lubi odrabiać. Pisanie coraz większej ilości tekstów, poszerzanie numeru do rozmiaru wydawnictwa doprowadziło nas w ślepy zaułek. Bezwzględu na dalsze losy magazynu chciałbym w imieniu moim i redakcji ogromnie Wam podziękować za ten rok. Za te wszystkie spotkania podczas koncertów, dumne noszenie przypinek kilofa czy promowanie naszego skromnego fanpage’a na fejsie. To był bardzo intensywny okres, który z pewnością sporo nas nauczył. Może po tych wakacjach naładujemy się pozytwną energią i powrócimy w jakieś nowej odsłonie, kto wie. Póki co odsyłam was do dziewiątego numeru, bo przygotowaliśmy garść różnorodnych tekstów i dwie obfie playlisty. P.S. Tytuł-dedykacja dla łodzkiej ekipy autostopowiczów ;) Zaksz


KILOF IX newsy

3

45

malta festival 13

KONCERTOWY ROZKAD JAZDY

9

51

off festival 2013

płyty na świeczniku

11

82

OFF FESTIVAL 2013

patronat

13

83

przewodnik po off festivalu

KILOF VOLUME II

17

89

recki

RELACJA Z GREEN ZOO

19

107 WYKOPANI

relacja z LDZ Music Festival

27

111 KINIARNIA

RELACJA Z OPEN’ERA

31

117

ZAŁOGA: Kaja Kozina, Ala Pacanowska Zofia Łękawska-Orzechowska Szymon Zakrzewski, Tomasz Kubicki Grzesiek Bucholski, Radek Oksiuta Radosław Grochowski, Krzyż Tof

PLAYLIST

STREFA KULTURY NA LATO LOGO & OKŁADKA: Michał Zakrzewski GRAFIKA: Szymon Zakrzewski


KILOFOWE NEWSY Washed Out zdradza szczegóły swojego drugiego studyjnego wydawnictwa. Słoneczne chillwave’y Ernesta zapewnią błogi relaks dopiero na półmetku wakacji. Album z naklejką Sub-Pop ukaże się w Europie 12 sierpnia. Na „Paracosm” znajdziemy dziewięć premierowych utworów, w tym dzisiejszy promujący singiel „It All Feels Right”. Okładki Washed Out jak zwykle przepiękne

Z okazji 20-lecia „Enter the Wu-Tang (36 Chambers)” Wu-Tang Clan wyda w lipcu nowy album zatutyłowany „A Better Tomorrow”. Do tej pory ukazały się już dwa utwory (prawdopodbnie z tego krążka): „Execution in Autumn” i „Family reunion”. Przypominamy, że kolektyw wystąpi podczas tegorocznej edycji Coke Life Music Festival

Justin Vernon z Bonnie Bear powraca z chłopakami jako

Volcano Choir. Drugi album zespołu zatytułowany „Repave” trafi na półki 2 września nakładem oficyny Jagjaguwar

26 sierpnia nowe Franz

Ferdinand!

Czwarty studyjny album ukaże się pod tytułem „Right Thoughts, Right Words, Right Actions”klasycznie z ramienia Domino Records

Program Tauron Nowa Muzyka 2013 już prawie kompletny, organizatorzy do dotychczasowego line-upu serwują bardzo fajny zestaw: Thundercat, Vladislav Delay (before), Yosi Horikawa (after)

3

12 czerwca Joe wypuścił przedsm „B4.DA.A$$” w p „Summer Knights giel promujący w nosi tytuł „Word


ey BadaSS

mak longplaya postaci EP’ki s”. Pierwszy sinwydawnictwo Is Bond”

Niebawem światło dzienne ujrzy nowy album legendy amerykańskiego kina. W przerwie między plotkami

o reaktywacji Twin Peaks David Lynch zapowiedział swój drugi solowy krążek. Wydawnictwo ukaże się 15 lipca pod nazwą „The Big Dream”. Autor „Blue Velvet” opisał muzykę na nowej płycie jako nowoczesny blues. Bonusowy track z Lykke Li do posłuchaia na Spotify

Na jesień nowy krążek szykuje

Bill Callahan.

15 października na półkach sklepowych szukajcie nowej płyty

The Dismemberment Plan zatytułowanej „Uncanney Valley”. Jest to ich pierwszy album po reaktywacji od ponad 12 lat! YE YE YE

Premiera albumu „Dream River” zaplanowana jest na 17 września. My natomiast polecamy odświeżyć stare wydawnictwa Smoga

1. Arcade Fire weszli do studia: 2. James Murphy producentem albumu: 3. Premiera 28 października: WE ARE READY TO START! Szykuje się kolejny wielki powrót tego lata.

Duet No Age 19 sierpnia wyda nakładem Sub Pop Records swój czwarty studyjny krążek zatytułowany po prostu „An Object”

4


KILOFOWE NEWSY

unsound festival | INTERFERNCE Kiedy wydaje mi się, że już bardziej nie mogę kochać Unsoundu, wtedy przychodzi czas kolejnych ogłoszeń, w oczach mam niemal łzy, a dusery, jakie kieruje w jego kierunku, nie mają końca. Tak było i tym razem, i jestem pewna, że następnym będzie tak samo. Krakowski festiwal, którego tegoroczna edycja przypada między 13 a 20 października, rzucił nowymi nazwami: Oren Ambarchi + Joe Talia + Eyvind Kang, Andy Stott + Demdike Stare, Mulholland Free Clinic (Magic Mountain High + Reagenz - Move D, Juju & Jordash, Jonah Sharp), Regis, Young Male, Dj Richard, Galcher Lustwerk, Pearson Sound, Forest Swords, Pete Swanson, Robert Piotrowicz, Jenna Hval, Innode, Stara Rzeka. Dodatkowo do sprzedaży trafiły karnety tygodniowe (260zł) i weekendowe (210zł). Kupujcie szybko, żeby nie było płaczu - wyprzedają się szybciej niż rok temu. UNSOUND TO NAJLEPSZY FESTIWAL NA ŚWIECIE. Kaja Kozina

5


Nowe KRAFTWERK w drodze Jeden z założycieli działającej już ponad 40 lat grupy, Ralf Hütter, zdradził niedawno w wywiadzie dla brytyjskiego Guardiana, że wraz z zespołem pracuje nad nowym albumem. Wspomniał, że kilkumiesięczna trasa koncertowa promująca “The Catalogue”, czyli box set zawierający osiem wydawnictw pionierów elektroniki z lat 1974-2003, pozwoliła grupie zamknąć pewien etap i że obecnie skupiają się na albumie numer dziewięć. Tomasz Kubicki

6


KILOFOWE NEWSY

BERLIN ATONAL Berlin Atonal powraca, czyli rozgrzewka przed Unsoundem i najlepszy line-up wakacji 2013. W ciągu 6 dni (25 - 31 lipca) stolicę Niemiec odwiedzi prawie 30 wykonawców, których nazwy wywołują okrzyk zachwytu i niedowierzania wśród fanów około-elektronicznego światka. Wpadną: Dadub - jak przekonaliśmy się w maju, na żywo wypadają jeszcze lepiej niż na płycie; Actress; Violetshaped – LP utrzymuje się w mojej pierwszej trójce najlepszych albumów tego roku; Vladislav Delay; Voices from the Lake; Jacaszek; Russell Haswell; Kangding Ray; Raime; Ancient Methods (tu przypomnę, że ostatnio wydali nową EPkę i jeśli jeszcze nie przesłuchaliście, to czas nadrobić); Samuel Kerridge (to samo co z Ancient Methods); Vatican Shadow; Kassem Mosse, Cut Hands; Brandt Brauer Frick; Roly Porter. Bilety na poszczególne dni: 18 - 22€. Whoop! Kaja Kozina

7


SUB POP SILVER JUBILEE Nasza ulubiona wytwórnia muzyczna obchodzi w tym roku 25-lecie. Legendarne Sub-Pop z tej okazji przygotowało sporo atrakcji i limitowanych wydawnictw. 13 lipca szczęśliwcy (patrz – Artur Rojek) mieli okazję zobaczyć koncerty Mudhoney (na dachu), Pissed Jeans, Shabazz Palaces czy Built To Spill. Jak stuknie im trzydziestka na pewno ich odwiedzimy w Seattle. Jeżeli będziecie gdzieś w okolicy to koniecznie odwiedźcie Sub-Pop Mega Mart. Niesamowita galeria artystów. Przekrój od Nirvany przez Soundgarden, aż po Low i Washed Out. Poza tym można zaopatrzyć się w ulubione albumy i gadżety labelu. Przed ewentualnym wyjazdem koniecznie weźcie dużo zielonych. Szymon Zakrzewski

8


KONCERTOWY R KIRK

+MIKROKOLEKTYW

18 VII WARSZAWA, BARKA WSTĘP WOLNY

WARSAW SUMMER JAZZ DAYS JOHN ZORN, MIKE PATTON,PACO DE LUCIA

15-19 VII WARSZAWA, SALA KONGRESOWA

250zł 180zł

LEONARD COHEN 19 VII ŁODŹ, ATLAS ARENA 280zł 199zł 9


ROZŁAD JAZDY NOWE HORYZONTY TOMAHAWK, RONI SIZE, L.U.C, IGOR BOXX

18-28 VII WROCŁAW, ARSENAŁ

220zł PATRONAT: MUSIC OF THE FUTURE 2.B-DAY:

MOUNT KIMBIE live + DARK SKY dj-set

20 VII WARSZAWA, 1500M2 WARSZAWA, Niedorzeczni 500od1500

35zł 30zł

DEPECHE MODE +CHVRCHES

25 VII WARSZAWA, STADION NARODOWY

275zł 187zł 10


PŁYTY NA ŚWIECZNIKU CZYLI CZEGO SŁUCHA SIĘ W REDAKCJI W TAK ZWANYM MIĘDZYCZASIE...

KINGS OF CONVENIENCE DUMBO GETS MAD QUANTUM LEAP DECLARATION OF DEPENDENCE

Za sprawą enigmatycznego Jerza Igora i jego pięknego Królewicza, przypomniałam sobie jak spoko jest taki spokojny, melodyjny, ładnie zaaranżowany pop i odkopałam płyty Norwegów. Naprawdę fajna rzecz na lato! A.P.

11

Trochę wesołej psychodelii, w sam raz na upalne dni. Wylegujący się na słońcu człowiek od razu zapomina o całym świecie i pada ofiarą wściekłych mrówek. Jak na razie moja wakacyjna płyta numer jeden. Z.Ł.O.

MATT ELLIOTT DRINKING SONGS

Tytuł mówi sam za siebie. Melancholia, smutek, zaduma, a ostatni kawałek urwie Wam głowę. T.K.

ARCTIC MONKEYS WHATEVER PEOPLE SAY I AM, THAT’S WHAT I’M NOT

Debiut małp - slucham w ramach podrozy sentymentalnej no i oczywiscie z okazji przygotowan do Openera. K.R.T.F.


AUTECHRE QUARISTICE

Ale monotematycznie - tylko ten Outeker i Outeker. K.K.

HEALTH HEALTH

Debiutancki album HEALTH jest według mnie jednym z najbardziej odkrywczych w historii muzyki. Odkrywczych przynajmniej dla mnie, bo nie wiedziałem przed nim do jak niesamowitych stanów może doprowadzić człowieka muzyka. R.G.

SONIC YOUTH GOO

Najwidoczniej lubię się katować, bo ostatnio zasłuchuje się we wszystkim co Sonic Youth mi przypomina, a pewnie już nigdy ich razem nie zobaczę. S.Z.

CAT POWER WHAT WOULD THE COMMUNITY THINK

Im starsze nagranie Cat Power tym lepsze. Słuchane z wielkim sentyment i trochę nadzieję, że pomimo słabej trasy koncert na Malcie będzie tym niezapomnianym S.Z.

12


MOUNT KIMBIE LIVE

PTR1 & LIGHTS DIM LIVE, DEAM LIVE

Cykl Music Of The Future obchodzi w wakacje już 2.Urodziny. Rok temu MOTF świętował z trzema DJskimi headlinerami: Dark Sky, Dauwdem i Juk Jukiem. W tym roku sprawa ma się nieco inaczej, choć jednak też podobnie. Drugie urodziny MOTF to aż dwie imprezy w dwóch miejscach! Koncert MOUNT KIMBIE w ramach trasy promującej ich najnowszy album “Cold Spring Fault Less Youth” odbędzie się w 1500m2 w 1 części nocy a później całość przeniesie się 500 metrów dalej nad Wisłę do Niedorzecznych. A tam zagrają znów Dark Sky, gdyż poprzednie urodziny zakończyły się wzajemną obietnicą artystów, promotorów i publiki, że musimy to powtórzyć.

13


PODWÓJNE 2.URODZINY

MUSIC OF THE FUTURE 1500M2 DO WYNAJĘCIA Gdy w 2009 do sprzedaży trafiła pierwsza EP Mount Kimbie - „Maybes” fani nowej elektroniki oszaleli z zachwytu. Mount Kimbie stali się automatycznie twarzami muzyki, która chętnie była szufladkowana jako „post-dubstep”. Ta przedziwna nazwa przylgnęła do duetu, ale Dominic Marker i Kai Campos nie przejmując się medialną łatką tworzyli dalej muzykę piękną i gatunkowo niejednoznaczną. Ich pierwszy album „Crooks & Lovers” potwierdził, że jest to jeden z najważniejszych zespołów na scenie elektroniki. Dość powiedzieć, że nie tylko stricte elektroniczne media zachwycały się twórczością duetu, ale do grona fanów dołączyły też NME (uznali „Crooks & Lovers” za jeden z 70 najlepszych albumów tamtego roku), Pitchfork przyznał mu ocenę 8.0, a Vice bez zastanowienia dał im maksymalną ocenę 10. Ale to nie wszystko, ich pierwszy europejski tour pokazał, że są również jednym najlepszych liveactowych zespołów na świecie. Ich występy ciężko nawet nazwać live actem, gdyż oprócz tony sprzętu, samplerów i drum padów, panowie grają na żywych instrumentach nie stroniąc od basu i gitar. Ich druga płyta wydana w maju przez Warp Records spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem mediów i fanów. Chłopaki odeszli od stricte elektronicznego tworzenia swoich tracków i otworzyli sie na swoje fascynacje muzyką gitarową. W post-dubstepie pojawił się post-rock, a w ich post-hip-hopowych produkcjach pojawił się klasyczny brytyjski rock. Ich live również ewoluował. Na scenie dołączył do nich perkusista, a przed sceną oświetleniowiec, który odpowiada za niepowtarzalny klimat gry świateł. Nie byłyby to dobre urodziny MOTF bez doskonałych supportów. Przed Mount Kimbie ze swoimi świeżymi liveactami wystąpią Ptr1 w kooperacji z Lights Dim oraz Deam jak zwykle z premierowym materiałem.

14


DARK SKY DJ SET

BLCKSHP, MARCIN KRUPA, JNKP, MUSTNOTSLEEP

Od ostatniego występu Dark Sky w Warszawie minęło 365 dni. Dokładnie 20.07.2012 w Warszawie podczas pierwszych urodzin Music of the Future właśnie ta trójka zagrała szalonego b2b do białego rana. Następnego dnia organizatorzy MOTF przekopywali się przez tony komentarzy o tym, jak wyjątkowy, bengerowy i fantastyczny był ich set. Dark Sky to trio brytyjskich djów i producentów, którzy od 2009 roku połączeni miłością do tej samej muzyki zdecydowali się na stworzenie formacji tworzącej tracki czerpiące z przekroju wielu gatunków. House, jungle, disco czy nawet dubstep łączą się w ich nagraniach w spójną całość. Ich debiut przypadł na kilka miesięcy po sformowaniu składu i został wydany przez Black Acre.

15


PODWÓJNE 2.URODZINY

MUSIC OF THE FUTURE NIEDORZECZNI 500OD1500

Od czasu ich pierwszego występu w Polsce wydali trzy nowe EPki, wśród nich znalazła się kooperacja z Breachem z jednym z najlepszych (według nas) tracków tego roku „Click”. Bez dwóch zdań, jeśli mieliśmy kogoś powtórzyć na naszych imprezach to powinni to być właśnie Dark Sky. A obok nich na scenie Jnkp, Marcin Krupa i BLCKSHP, czyli autorzy kawałków z niedawno wydanej kompilacji MOTF vol.1 a także organizatorzy cyklu kolektyw Mustnotsleep. Za artystyczne wizualizacje będzie odpowiadał VJ Igornia, który jest również autorem oprawy graficznej cyklu.

Byle do 20 lipca!

MATERIAŁY PROMOCYJNE

Nagranie spotkało się z tak dobrym przyjęciem, że Dark Sky zostali zaproszeni do przygotowania remixów między innymi dla the xx czy Kelis. Dwa lata temu label należący do Modeselektora wydał ich czwartą już EPkę zatytułowaną Radius EP. W 2012 roku nie pozwolili o sobie zapomnieć wracając do pierwotnej wytwórni gdzie wydali Black Rainbows EP, na której znalazł się wielbiony w środowisku “Totem”. Dzięki swojemu rozległemu gustowi trójka otrzymała autorską audycję w NTS Radio.

16


KILOF VOLUME II Wakacje to czas relaksu, ale także okres odkrywania. Dlatego nasz drugi MIX jest o wiele obszerniejszy od poprzedniego. Znajdziecie tu mieszankę mainstreamowych kawałków, z najciekawszą nową elektroniką, a także co lepszymi utworami z ostatnich wydawnictw, Po przesłuchaniu składanki już nie przyznacie pod koniec lata, że nic nie zrobiliście przez ten czas

ADVANCED HUMAN9ALEXANDER LEWIS9ANCIENT METHODS9ARCTIC MONKEYS� AUSTRA9 BATHS9BIBIO 9BLONDES9BOARDS OF CANADA9CASSEGRAIN� DAFT PUNK 9 DAUGHN GIBSON9DAVID LYNCH9DEAN BLUNT9DEERHUNTER � DIRTY BEACHES9DISCLOSURE9DIVINE FITS9ENSEMBLE SKALECTRIK� EXIUM9FOREST SWORDS9FUCK BUTTONS9FUKA LATA9GLASS CANDY� HELIX9JAGWAR MA 9JENNY HVAL9JESSIE WARE9 JOEY BADA$$� JON HOPKINS9JONWAYNE 9JULIA HOLTER9JUNIP9KANYE WEST� KEIJI HAINO, JIM O’ROURKE, OREN AMBARCHI 9THE KNIFE 9KURT VILE9THE KVB� LAUREL HALO9M.I.A.9MARKUS SUCKUT9MIKAL CRONIN9MOUNT KIMBIE� MYKKI BLANCO9THE NATIONAL9NAUGHTY BOY9OCTO OCTA9PEDESTRIAN QUASIMOTO9QUEENS OF THE STONE AGE9RP BOO9RROSE9SAM AMIDON � SAMUEL KERRIDGE9SAVAGES9SKALPEL9SMITH WESTERNS 9S O H N � STARA RZEKA9STELLAR OM SOURCE 9SUBJECTED9THEE OH SEES THESE NEW PURITANS9THUNDERCAT9 TRUPA TRUPA9UL/KR � VAMPIRE WEEKEND9XXXY9ZEITGEBER9ZOMBY

17

PLAY





Do Green Zoo Festival mam ogro

sentyment. Przede wszystkim ze na początki Kilofa, bo tak napraw tego wszystko się zaczęło. Nasze wywiady i relacje koncertowe. Na szym sukcesem zeszłorocznej edy były tylko występy, ale przede ws atmosfera, jaką udało się stworzy było przez te cztery dni, że jesteś paczką. Po pracy nagle wszyscy w potrafimy się świetnie bawić pod wiskowych koncertów. A było, pr poskakać: Moonface, Lower Dens Molly Nilsson i niezapomniany Be Kanadyjska edycja zrobiło sporeg na kolejną odsłonę. Pod koniec m ani widu, ani słychu o Green Zoo, Heroes spontanicznie zapowiedz ską imprezę, tym razem wersję br Rozpoczęliśmy tak jak i w zeszłym klubie RE. Tym razem koncert otw

należał do polskiego duetu Naps

21

i czeskiego zespołu DVA. Zapcha na sala i wszędzie dookoła dym. Z


omny względu wdę od e pierwsze ajwiękycji, nie szystkim yć. Czuć śmy jedną wspólnie dczas zjarzy czym s, Socalled, en Caplan. go smaka maja, kiedy Front Row ział krakowrytyjską. m roku - w wierający

szykłat

ana ciemZza gęstej

mgły wyłania się punktowe światło, które nagle oświeca twarz Piernika w fullcapie i Karolczyka w swojej ulubionej czerwonej kominiarze. Nie bez przyczyny mówi się, że NP to jeden z najlepszych polskich zespołów koncertowych. Chłopakom bez problemu udało się rozbujać publikę swoim eksperymentalnym podejściem do hip-hopu. Teraz tylko czekać, aż Napszykłat ulepi kolejne chore gówno i może wyda w końcu jakiś nowy album. Po krótkiej przerwie na scenę weszli Czesi. Byłem już na nich podczas OFFa ’11 i naprawdę fajnie wypadł tamten koncert, ale nie spodziewałem się, że ta dwójka ma w Polsce aż tylu fanów. O dopchaniu się bliżej nie było mowy. Popisy Báry i Jana skutkowały przeróżnymi reakcjami u ludzi, w każdym bądź razie bardzo pozytywnymi. Jedni skakali w rytm folkowych utworów, niektórzy tańcowali, a znaleźliby się i tacy, co mieszali w niewidzialnym młynie i odpływali ruchami do innych krajów. Sam duet wypadł bardzo

dobrze. Jan statycznie akompaniował na gitarze akustycznej, natomiast Bara z iście czeskim poczuciem humoru bawiła publiczność: nagłym omdlewaniem, dziwacznymi minami, solo na miniaturowych organkach czy ruskim techno wykonanym na jej ręce. Po prostu idealne rozpoczęcie festiwalu. Na drugi dzień koncertowania zaliczyłem małą obsuwę. W ciągu kilku sekund zerwała się chmura i droga na Kazimierz z paru minut przeciągnęła się do pół godziny. Przez co przegapiłem California Stories Uncovered. Zośka mówiła, że fajnie chłopaki /grali (niepotrzebne skreślić). Na szczęście wyrobiłem się na szkocki Conquering Animal

Sound. To chyba jedno z ciekawszych

odkryć przed tegoroczną edycją. Wokalistka ma manierę śpiewania podobną do Björk. Z jednej strony może to drażnić, ale w moim odczuciu zdecydowanie pasuje do całości. Za brzmienie odpo-

22


wiedzialny jest tutaj James Scott i daje radę. Tekstury są zróżnicowane i ciekawe, ale nie zbytnio nachalne, dając spore pole do popisu Anneke. Po lekkich i przyjemnych dźwiękach Conquering udaliśmy się do Bomby na Tundrę. Koncerty w klubie na placu Szczepańskim odbywają się przeważnie w oknie, co wyzwala spontaniczną reakcje zaciekawienia ludzi z otoczenia. Jednak nie uważałem, że to akurat najlepsze miejsce na transowe kompozycje duetu. Osoby, które świadomie wybrały się na ten koncert w ciszy oddawały się muzyce. Jednak co jakiś czas czy to przechodzący turyści, inteligentne grupa dziewczynek albo klientela Charlotte skutecznie zakłócała cały odbiór występu. Z koncertu o wielkim potencjalne powstał bardziej performance uliczny. Do Ink Midget nie doczekałem, a szkoda bo podobno bardzo fajne trapy leciały i Angel Haze nawet się znalazła. Dzień skończyłem w Rozrywkach na Ptakach. Zaciągnięty świetną Krystyną z nadzieję, że dostanę składankę oldschoolowych kawałków do tańczenia trochę się rozczarowałem. Mój imprezowy nastrój został wielokrotnie wystawiony na

23

próbę, poprzez przydługawe, monotonne i po jakimś czasie nudnawe kawałki. Do drugiej dotrzymaliśmy, potem już come back do domu. Na trzeci dzień przypadł występ headlinera Green Zoo – Johnny Foreig-

ner. Ale za nim usłyszeliśmy brytyjskie

indie rocki na scenę wszedł duet Playlounge. Grali fajnie, głośno. Kawałki, które przesłuchałem przed były niezłe i koncertowo nie zawodzili. Czasem uciekali w stronę wczesnego The Rapture, ale bliżej im było do blond wersji Japandroids. Przez spore pustki, koncert nie wypadł jakoś szczególnie. Do Brytyjczyków z JF publika się już uzbierała. Na scenie stało dwóch muzyków i powoli zacząłem przebierać nóżką, aż tu nagle ze sceny a capella Alexei strzela serenadę. Jakaś laska wsród publiki zaczyna też śpiewać, a to przypadkiem nie jest Kelly? Zanim się zorientowałem Berrow był już na schodkach i kontynuował swój kawałek. Całość skwitował gitarzysta Lewes Herriot podnosząc wielki napis „Oh My God”. Tym sympatycznym ak-

centem Wybrzm z dwóc trochę jects” dotychc sporym cze jede pełnow dzie, po iście fol RE udał sce przy

Antho

ka znan solowy końca n to już z głos Oli panując we. Dod Tobiasz śmy jed tegoroc koniec w

się trio to mój u


m rozpoczęli koncert na dobre. miało dużo fajnych kawałków ch ostatnich płyt, w tym nawet z tegorocznego „Manhattan Projak dla mnie ich najciekawszego, czasowego nagrania. Zespół ze m koncertowym obyciem, dał jeszen bis i zszedł ze sceny. Po małej, wartościowej kolacji w McDonaloszliśmy zakończyć ten wieczór w lkowym klimacie. W zapełnionym ło nam się jeszcze znaleźć miejy scenie. Był to koncert

ony Chorale, projektu muzy-

nego większości z Très.b. Jego y album nie przekonywał mnie do na słuchawkach, ale w wersji live zupełnie co innego. Perfekcyjny iviera, subtelne aranże zespołu i ca aura były naprawdę wyjątkodając do tego, gościnny udział za Bilińskiego z Coldair otrzymaliden z najładniejszych koncertów cznej edycji. Ale to jeszcze nie wrażeń. Zaraz na scenie pojawiło

Enchanted Hunters. Peoria

ulubiony krążek zeszłych wakacji,

24


25


przesłuchana na wszystkie strony i w przeróżnych miejscach. Pamiętam też jak grali na Scenie Leśnej i Magda nie chciała zaśpiewać Edyty Górniak ;< Czekałem na ich drugi koncert, ponieważ kameralna przestrzeń wywiera przeważnie odmienne wrażenia. W sumie było tak jak się spodziewałem tylko, że piękniej. Gosia w czarnej koszulce Behemotha grała na skrzypcach folkowe kawałki z debiutu. Półmetek koncertu przypadł na strojenie i pogaduchy o tym, że jak to już będą znani i bogaci to znajdą ludzi od strojenia „ale póki co jesteśmy w głębokim niezalu”. Patryk zaproponował podczas przerwy jakieś wyjście na szluga, ale okazało się, że nagle nikt nie pali. No cóż, zagrali jeszcze parę kawałków, Magda tym razem nie zaśpiewała „Climax” Ushera, a ja po ich koncercie zaopatrzyłem się w wersję kompaktową debiutu. To był naprawdę bardzo dobry dzień „To ostatnia niedziela” – trochę szkoda, że tak to szybko zleciało. Ostatni dzień zostawił za to bardzo miłe wrażenia. Wpadliśmy do Betel na niemiecki zespół SchnAAk, a zamiast klasycznego koncertu otrzymaliśmy performance, kabaret i lekcję kursu tańcaw cenie. Ten duet był świetny. Zaczął perkusista zakradający się na tyły ogródka. Trochę ponaparzał w wiadro, potem po rowerach, rynnie, ale ciągle nieusatysfakcjonowany

poszukiwał idealnego dźwięku. Mała defilada i chłopaki zaczęli trochę tradycyjnie, bo na scenie. To było świetne przeżycie. Eksperymentalne dźwięki wpadły w ucho każdemu, bez względu na upodobania. Po występie naładowałem się tak pozytywną dawkę energii, że z chęcią pokrzyczałbym sobie z Johannesem. Propozycja hardcore’owego grania w Kotkarola była wtedy idealna. Niestety mała obsuwa zespołów i głód wzięły górę. Kolejny i już ostatni przystankiem - Piękny Pies. W dobrych nastrojach, lekko zmęczeni po wieczornym spacerze po kazimierzu udaliśmy się na koncert Kapital. Ten występ okazał się czymś potężnym. Przytłaczający swoim wymiarem, owładający ścianą dźwięku. Nie znajdziecie u nich wplecionych folkowych, post-rockowych klimatów Starej Rzeki. To intensywne przeżycie, któremu musisz się poddać. Zbawienny był zatem koncert Piotra Kurka. Ciekawe podróże dźwięków, miłe dla ucha, a to wszystko bez użycia laptopa. Piękne zakończenie i udane podsumowanie tych czterech dni. Nie lubimy się rozstawać z Green Zoo, ale wiemy, że za rok znów spotkamy się w tym samym miejscu, tym razem z nową dawkę interesujących odkryć, a może nawet z paroma upragnionymi zespołami. Kto wie, zobaczymy, w każdym bądź razie ja już czekam.

26


LDZ MUSIC FESTIVAL Nie tak dawno, bo trzy tygodnie temu (8 czerwca) w pięknym mieście Łodzi odbył się LDZ Festival. Była to druga już odsłona tego wydarzenia (w roku poprzednim pod nazwą LDZ 2.0), które na celu ma prezentację i promocję nowych, ciekawych zjawisk na polskiej scenie alternatywnej. Z tego zadania wywiązuje się jak dotąd znakomicie. Organizowany jest w ogromnym pofabrycznym budynku, gdzie obecnie na III piętrze mieści się Bajkonur - przestrzeń twórcza łódzkich, i nie tylko, artystów, czyli sale prób, nagrań oraz niewielka przestrzeń, gdzie odbywają się różnorakie koncerty, projekcje filmowe i warsztaty. Obawy o to, czy artyści sprostają klimatowi miejsca i czy będzie to wydarzenie warte uwagi, zostały bezpowrotnie zażegnane w momencie ogłoszenia line-upu. Do Łodzi zjechali twórcy, o których w polskim środowisku muzycznym mówi się nie od dziś i których ciężko na co dzień zobaczyć w jednym miejscu. Całość rozpoczęła się od panelu dyskusyjnego “Wydawać czy nie wydawać”, w którym wzięli udział przedstawiciele polskich niezależnych wytwórni, którzy też potem opiekowali się stoiskami pełnymi płyt, kaset i winyli podczas minitargów. Zapał tych ludzi i ich zaangażowanie w promowanie artystów, którzy nie mogą lub też niekoniecznie chcą przebić się do bardziej mainstreamowych mediów zasługuje na ogrom-

27


ne uznanie, biję zatem brawo i zachęcam do zainteresowania się jednostkami, takimi jak obecne tamtego dnia w Łodzi Bocian Records, Mik Musik, Few Quiet People, Sangoplasmo Records, Oficyna Biedota, Instant Classic, Latarnia i Requiem. Część koncertową, jeszcze przed zachodem słońca, rozpoczął Michał Biela, gitarzysta i wokalista, znany z występów w Kristen oraz w Ściance. Siedząc na niewielkim krześle na środku sceny zaprezentował zwięzły zestaw piosenek na głos i gitarę, które składają się na jego solowy repertuar i które być może wkrótce ujrzymy w sklepach w postaci albumu. Było bardzo przyjemnie, aczkolwiek niekoniecznie innowacyjnie i porywająco. Pierwszy koncert festiwalu nie bardzo przystawał do reszty tych, które wtedy dopiero miały się odbyć. Przerwy między występami nie były duże i już 15 minut po secie Bieli stałem wryty w ziemię ścianą dźwięku, jaką produkowali Kuba Ziołek (Stara Rzeka i nie tylko) i Rafał Iwański (HATI), występujący z nowym projektem Kapital. Gitara, masa elektroniki, drone, shoegaze, jednym słowem jeden, powalający swoim ciężarem eksperyment. Kiedy skończyli, byłem spocony, lekko ogłuchły, ale też niesamowicie zadowolony.

28


Bardzo ciekawy elektroniczy set zaprezentował Etamski, który w swojej solowej twórczości eksploruje bardzo interesujące tereny. Na pozór ambientowe kompozycje zaskakiwały mnóstwem niuansów, jakie stojący za konsolą potrafił wyciągnąć na pierwszy plan. Był i glitch i mocniejsze bity, które jednak urywały się nagle, ustępując miejsca szmerom i trzaskom, a słuchacza pozostawiając w ciągłym uczuciu niedosytu. Po tym, dość spokojnym mimo wszystko, występie, zgromadzeni w Bajkonurze mieli okazję podziwiać łódzki duet Demolka, który zbombardował salę ogromnie hałaśliwym kosmicznym electro punkiem. Na mojej twarzy ponownie zagościł uśmiech, tym razem jednak był to w większej części uśmiech politowania. Ciężko ocenić, na ile stojący za syntezatorem Grzegorz Fajngold i wijąca się po scenie Dziewczyna Rakieta biorą na serio swój show, lecz w sumie nie miałoby to wielkiego znaczenia i nie przeszkadzałoby w dobrej zabawie do chamskich, mięsistych bitów, gdyby nie głos wokalistki, który stale uzurpował sobie prawo do wchodzenia w rejestry, gdzie nigdy znaleźć się nie powinien. Demolka jako zjawisko jest na pewno ciekawa i oryginalna, jednak niełatwo wytrzymać bliższe z nią zetknięcie.

29


Ból uszu na całe szczęście ukoił już chwilę później Piotr Kurek, mój osobisty zwycięzca wieczoru. Wprowadził siedzących na podłodze słuchaczy w wykreowany przez siebie elektroniczny las dźwięków, w którym przez około 40 minut pełnił rolę przewodnika. Pochylając się nad stołem pełnym przeróżnych pokręteł, wyglądał jak prowadzący kilkanaście partii naraz szachowy arcymistrz. Ani na chwilę nie tracił kontroli nad feerią sygnałów i brzmień, jakie generował. Msza Święta w Altonie, czyli wspólny projekt muzyków kIRka i Altony nie oczarował mnie już tak bardzo. Opartemu na improwizacji występowi brakowało dialogu między muzykami, nie wydawał się on jedną transową całością, jakiej oczekiwałem, mając w pamięci dwa koncerty autorów “Mszy Świętej w Brąswałdzie” i “Złej krwi”. Mam nadzieję, że była to jednak tylko kwestia gorszego dnia i zmęczenia muzyków i możemy od nich oczekiwać jeszcze wielu interesujących przeżyć. Niestety musiałem opuścić festiwal przed koncertami Wilhelma Brasa i Mi$ Gogo, nad czym ubolewam po dziś dzień, zwłaszcza oglądając fragmenty występu tego pierwszego na YouTube. Mimo to jestem ogromnie zadowolony, że udało mi się być 8 czerwca w Łodzi. Liczę, że liczba wydarzeń tego typu będzie rosła i potencjalnych organizatorów nie będzie wstrzymywać wizja niewielkiej frekwencji i zarobku. Publiczność na LDZ dopisała i pokazała, że odbiorców muzyki niezależnej jest nieco więcej niż jesteśmy w stanie zliczyć na palcach jednej, a nawet obu rąk. Tomasz Kubicki

30


OPEN’ER FESTIVAL RELACJA | 03-07.06.2013



33


Tak co roku narzekamy na tego opka, ale i tak tam wracamy. Nie da się ukryć, że nieźli z nas hipokryci. Jednak cóż poradzić, jak w programie zawsze pojawi się takie jedno nazwisko, które nie pozwoli nam ominąć przystanku Gdynia. W tym roku to z pewnością gigant, najważniejsza britpopowa czwórka - BLUR. Wyczekiwana w Polsce od wielu lat z pewnością zaspokoiła oczekiwania fanów. Najmocniejszym punktem tegorocznej edycji okazał się występ Nicka Cave’a i jego Bad Seeds. Powiedzieć: koncert życia, to i tak za mało. W Babich Dołach trafiłem jeszcze na parę naprawdę niezłych wystepów. Rozczarowań było niewiele, ale wszystko dzięki nowej festiwalowej taktyce: nigdzie mi się nie śpieszy. W większości zdążałem na upragnione koncerty, ale już nie myślałem o rajdach między tentem, a mainem. Zastanawiałem się trzy razy czy naprawdę jest sens udać się te parę kilosów pod sam koniec terenu festiwalowego. Dzięki temu w pełni sił, oglądałem całe występy wyczekiwanych zespołów. Bez presji, przy rozcieńczonym heńku cieszyłem się wakacjami. Po 3 latach absencji dopisało w końcu słońce, mogłoby się wydawać, że ten opis powoli ociera się o utopię. No, zawsze pozostaje tępa ochrona FORT, na którą można ponarzekać. Chodzą plotki, że że goryli powyżej 14 pkt IQ nie zatrudniają. Cztery kontenery z prysznicami, to też idealna liczba. W sumie nie ma co polaczkować, był to jeden z lepszych opków w moim życiu, choć nic na to nie wskazywało. Nie wiem czy pojadę za rok, to nie ten typ imprezy, do której ma się jakiś sentyment. Nie lubię za bardzo uciekać na zachód, a Ziółek ma kompleks tamtejszego dobrobytu i usilnie do niego dąży. So far, nie znaczy so good. Zaprosi Radiohead i Arcade Fire to rozważę taką opcję. Wszystko wyjaśni się za miesiąc, bo przecież nie jesteśmy w tyle i ogłaszamy się na równi z Europą. Szymon Zakrzewski

34


3 LIPCA

FOTO: HOWARD MELNYCZUK

BLUR Zośka: Klasyk to klasyk, nie musi nic udowadniać. Zaksz: Kto by pomyślał, że występ przepełnionymi tyloma hitami okaże się tak spontaniczny i bez jakiegokolwiek zadęcia. Cholera, po tym koncercie jeszcze bardziej ich uwielbiam! Tomasz: Nie zawiedli ani trochę, przyprawiając swoje największe przeboje o niezliczone smaczki. Koniec Blur nie jest bliski!

ALT-J Zośka: Odśpiewanie „Breezeblocks” z telebimem - tylko na tyle pozwolił mi wylewający się z namiotu tłum. Tomasz: Wokalista niezrozumiały jeszcze bardziej niż na płycie, brzmienie nie tak wyraziste, jak się spodziewałem, ale mimo to słuchało się przyjemnie.

35


FOTO: HOWARD MELNYCZUK

KENDRICK LAMAR Zaksz: Grzeczny chłopak z Compton koncertowo naprawdę daje radę. Nie ma co opowiadać o jego warsztacie i flow, bo ta kwestia jest raczej oczywista. Mam nadzieję, że lemur z czasem nabierze trochę ogłady i nie będzie nawijał co pięć sekund „make some noise for yourself”. Dodatkowy props za tekst wyjazdu: „Bijacz! No way” Krzyż: Moją uwagę podczas koncertu zwrócił przede wszystkim fantastyczny zespół instrumentalny Kendricka. Utwory bardzo fajnie zostały zaaranżowane instrumentalnie. Kendrick był świetny, choć nie zawsze wyrabiał z tekstem, szkoda też, że nie pokusił się o zagranie czegokolwiek z wcześniejszych albumów.

CRYSTAL CASTLES Radosław: Alice, napruta jak Messerschmitt, a do tego cały czas wlewająca w siebie kolejne hausty Jacka Danielsa, nie potrafiła momentami spełniać obowiązków wokalistki. Często nie było jej w ogóle słychać albo zaczynała śpiewać za wcześnie. Mimo tego oraz faktu, że moja młodzieńcza miłość do nich już trochę wygasła, atmosfera koncertu kompletnie mnie powaliła i jestem skłonny stwierdzić, że był to najlepszy koncert tegorocznego Open’era, na którym byłem.

36


4 LIPCA

FOTO: PIOTR TARASEWICZ

KIM NOWAK Radosław: Po prostu Fisz po raz kolejny, Koncert dobry. Mosh pity i pogo były bardzo fajną rozgrzewką.

TAME IMPALA Zaksz: Byłem zły, że idealnie przed ich koncertem zaczęło padać. Jednak ta chwilowa nieobecność słońca nie przeszkodziła mi, aby oddać się w pełny trans przy psychodeli Australijczyków. Godzinny odlot: trochę zamuły, sporo skakania - jestem w pełni usatysfakcjonowany. Zośka: Szkoda, że grali tak wcześnie. Myślę, ze kilka godzin i piw później wszystko wyglądałoby inaczej. Radosław: Odlot. Ciężko teraz o dobrą psychodeliczną rockową kapelę, której członkowie jeszcze by żyli. A tutaj żyją i dają niesamowite koncerty. Tak wizualnie, jak muzycznie.

37


FOTO: HOWARD MELNYCZUK

ARCTIC MONKEYS Zośka: To już nie są zbuntowani chłopcy tylko WIELKIE gwiazdy robiące WIELKIE show. Niby wszystko fajnie, staniki latają, ale wolałam „mniejsze” czasy. Tomasz: Ziewałem przeokropnie.

NICK CAVE AND THE BAD SEEDS Zośka: Jedna z najwspanialszych rzeczy jakie widziałam i słyszałam w życiu. Będę o tym koncercie opowiadać swoim wnukom. Tomasz: Doznawałem, płakałem; koncert życia, którego nie sposób opisać istniejącymi słowami. Zaksz: Wiedziałem, że będzie pięknie, ale ten koncert przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Od tamtego niezapomnianego wieczoru wyznaję Nicka Cave’a

38


5 LIPCA

FOTO: PIOTR TARASEWICZ

QUEENS OF THE STONE AGE Tomasz: Josh Homme dogadał się z polską publiką, jak mało kto, zabawa była przednia. Radosław: Miał być koncert życia no i coś poszło nie tak. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale miałem wrażenie, że Josh brzmi jakby miał katar i ogólnie grał koncert trochę na odwal się. Nie wiem czemu. Zaksz: Nigdy nie widziałem tylko lasek na ramionach facetów, jak podczas wykonania „Make It Wit Chu”. Plusy za: oprawę, tempo i kontakt z publiką

THE NATIONAL

Tomasz: Jestem ciekaw, co było w winie Matta Berningera, które popijał przez cały koncert, bo była to chyba mikstura gwarantująca wspaniałość i nieomylność. Zośka: Kocham Cię Matt. Zaksz: Nie wiedziałem, że po godzinnym koncercie pełnym melancholii wpadnę na pomysł rodem z koncertów Justina Biebera i pobiegnę za Mattem go obciskać. Zrobiłem to, wymacałem, do dziś nie umyłem rąk.

39


FOTO: HOWARD MELNYCZUK

DISCLOSURE Krzyz: Impreza była przednia - to trzeba przyznać, choć mam pewne zastrzeżenia. Na plus to, że dużo dokładali od siebie grając na basie, czy mieszając na samplerze. Z drugiej strony wszystkie utwory brzmiały bardzo płasko, bez jakiejkolwiek głębi na czym od strony stricte muzycznej bardzo tracili. Tomasz: Wole tańcowanie w mniejszym ścisku, ale jakoś specjalnie nie żałuje.

RYKARDA PARASOL Radosław: Ostatni piątkowy koncert i bardzo miła odmiana. Lekko niezadowolony po QotSA i kompletnie zażenowany Disclosure doznałem niesamowitej potęgi niszowej muzyki. Rykarda jest, piękna, inteligentna i ma cudowny głos, którym w niebanalnych piosenkach operuje z opery godną precyzją.

40


6 LIPCA

FOTO: HOWARD MELNYCZUK

CRYSTAL FIGHTERS Krzyz: Wiedziałem, czego się można po nich spodziewać i bynajmniej się nie zawiodłem. Stworzyli atmosferę wielkiej wakacyjnej imprezy na hiszpańskiej plaży z zachodzącym słońcem w tle. Zastanawiam się tylko, po co wydawali drugą płytę, skoro na koncertach grają w 90% debiut. (btw. moshpity na Champion Sound? Opener, serio?)

MOUNT KIMBIE Radosław: Co prawda ich muzyka na żywo traci dużo z swojego albumowego klimatu, ale nie było źle i mimo lekkiego zawodu nie żałuję, że straciłem przez nich koncert Crystal Fighters.

41


FOTO: JOANNA ’FROTA’ KURKOWSKA

DEVENDRA BANHART Zośka: Muzyk życia = koncert życia. Szkoda tylko, ze byłam zbyt oszołomiona, żeby zapamiętać z niego więcej niż to, ze nie było bisu <3 <3 <3 Tomasz: Mega przyjemnie, z jajem i przytupem, to jest gość! Zaksz: Już nawet nie myślę o tym nieodżałowanym bisie. Teraz tylko kombinuje jak tu się wkręcić do jego wesołej trupy. Przed śmiercią zrobię trzy rzeczy: spłodzę syna, zasadzę drzewo i napije się tequili z Rodrigo i Devendrą!

UL/KR Tomasz: Kilka klas lepiej niż rok temu, panowie nie przestają poszukiwać, a ja nie przestaje w nich wierzyć.

42


6 LIPCA

FOTO: HOWARD MELNYCZUK

ANIMAL COLLECTIVE Radosław: Ostatni koncert tegorocznego festiwalu. Kompletnie wycieńczony, a mimo to pod samymi barierkami, żeby jak najlepiej widzieć geniuszy. Ciężko do czegokolwiek porównać ich mistrzostwo, którego dali niesamowity popis. Zaksz: Było mega psychodelicznie, a ja potrzebowałem kopa do życia. Złe miejsce i zły czas, UL/KR natomiast spasowało wtedy idealnie. Zośka: Już się nie lubimy. Psychodeliczne żabki, spoglądające na tłum hipsterów ze sceny, pożarły nie tylko bis Devendry, ale również moja sympatie do tego zespołu. Krzyz: Dla mnie jeden z najlepszych koncertów na openerze w tym roku. AnCo zaserwowało nam fantastyczną oprawę wizualną (wielkie zęby na przodzie sceny i inne wystające „cosie” wewnątrz). Szczególnie spodobały mi się bardzo ciekawie rozwinięte aranżacje starych utworów (np. bardzo energetyczna wersja Brother Sport).

43


7 LIPCA: RIHANNA

FOTO: PIOTR TARASEWICZ

Zośka: Jeśli ogólnie przyjętą definicją dobrego popowego koncertu jest: playback, dotykanie się po cipce i krzyczenie „AJ LOW JAAA!!!” to byłam na dobrym popowym koncercie. Niestety, moja definicja jest inna. Zaksz: Miała błyszczeć jak diamenty, a pozostał spory niedosyt... Nie, to był niesmak piasku z plaży Sheratona. Naprawdę czekałem na ten koncert, przypominanie starych kawałków Riri sprawiało mi mega frajdę. Moje zasłuchiwanie się w r’n’b i popie sprzed sześciu lat poszło niestety na marne. Zamiast większości hitów dostałem wersję basic skróconą do 12 minut. Już nawet nie wspominam o tej godzinnej obsuwie. Oprawę idealnie podsumuje Zośka: „mogłaby sobie podarować tego ‘Michała Anioła’ ”. O show nie ma co mówić, bo go po prostu nie było. Pojawił się za to metroseksualny gitarzysta niczym z jakiegoś książkowego archetypu rockmana. Blond włos, długi popas i solówki wyćwiczone podczas Guitar Hero. Występ pełen kiczu - nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Żeby dobić dziewczynki biegnące już o 12 rano ze swoim wymacanym biletem Golden Circle, piękność z Barbados waliła z playbacku na potęgę i chyba złapała jakąś chorobę, ale już nie wnikam w to drapanie.

44



PRZEWODNIK | 20/07/2013



ATOMS FOR PEACE Kto by przewidział, że z wesołej trupy Thoma Yorke’a w 2009 roku powstanie zespół, a dokładniej supergrupa Atoms For Peace. Piątka muzyków podczas występów grała przede wszystkim solowy album lidera Radiohead. Najpierw na Coacheli otwierając występ FlyLo, potem już oficjalnie na japońskim Fuji Rock. Dwa lata milczenia i do sieci trafia singiel „Default”. Piosenka, która tak uzależnia panującą aurą, że trudno ją wyłączyć choć w połowie. Thom, Flea oraz reszta ekipy kazali nam czekać i zapętlać jeden utwór aż do końca 2012 roku. W między czasie pojawiła się cyfrowa wersja „Judge, Jury And Executioner”, którą nieliczni premierowo usłyszeli na azjatyckim koncercie. W tym miejscu powinna ukazać się debiutancka płyta i ochy, achy na jej temat. To nie w stylu XL Recordings. Cały ten okres wypatrywania pierwszego wydawnictwa podkręcony został świetną akcją promocyjną. Pomalowano kalifornijską oficynę w barwach zespołu, udostępniono stream na oficjalnej stronie. To pierwszy, tak spory przedpremierowy splendor 2013 roku. Jeszcze na długo przed The Knife, Daft Punk czy Boards Of Canada. A co znajdziemy na samym albumie? Dziewięć świetnych kawałków, które może nie znajdą się na pierwszych miejscach tegorocznych podsumowań, ale na pewno mocno zapadną w pamięć. Brzmienie albumu jest o wiele jaśniejsze, cieplejsze i taneczne niż na „The Eraser” Yorke’a. Sporo osób zarzucało mały wpływ na materiał takich osobistości jak Flea, Mauro Refosco czy Joey Waronkera. Dla mnie AMOK to oczywiste przedłużenie brzmień Radiohead. Klimat „The King Of Limbs” został zintensyfikowany i nabrał trochę większej pewności. Mało nostalgii, dużo natomiast tutaj rytmu, który bezwarunkowo każe nam tańczyć. To nic innego jak Thom Yorke Dance z „Lotus Flower” czy „Ingenue”. Dwie lekcje spokojnie pozwolą Wam oddać się tym brzmieniom. Co do samego koncertu to sprawa wygląda jasno. Zobaczyć na jednej scenie odpływającego Thoma z szalejącym basistą RHCP przy muzyce Atoms For Peace to przepis na wyjątkowo taneczny koncert. Możecie być pewni, że po ich występie wrócicie do domu w lekkim Amoku. Szymon Zakrzewski

48


CAT POWER Miłość do Chan Marshall rozpoczęła się od pierwszych minut wydawnictwa „You Are Free”. To jeden z najpiękniejszych kobiecych albumów jakie mi przyszło słuchać. Melancholijnie utwory Cat Power ukazały jej wszystkie wokalne atuty, a także ogromną artystyczną dojrzałość. Przy pomocy takich muzyków jak: Eddie Vedder, Dave Grohl oraz Warren Ellis odniosła pierwszy komercyjny sukces. Jednak krążek z 2003 był już jej szóstym wydawnictwem. Jaka była Cat przez te osiem lat? Na pewno wyzwolona. Przeważnie bez ogródek mówiła co na dany temat myśli tj. w utworze „Nude As The News”, w którym to zwraca się do polityka Jesse Jacksona przeciwnika aborcji: „Jackson, Jesse, I’ve got a son in me”. W 2000 r. wpadła w alkoholowy nałóg, co odbiło się na kolejnych koncertach Sześć lat później wyczerpana psychicznie, a także wyniszczona trunkami trafia do szpitala psychiatrycznego. Niestety to wszystko wpływa na jej aktualny sceniczny powrót. Podczas występów jej możliwości nie są porównywalne z tymi przed sześcioma laty. W zeszłym roku ukazał się jej dziewiąty album zatytułowany „Sun”. Krążek z paroma hitami zwiastował niezły początek, choć to nie ta sama songwriterska klasa, a bardziej popowe oblicze artystki. Mam nadzieję, że występ w Poznaniu pomimo tych wszystkich przeciwności okaże się na swój sposób wyjątkowy i nie zmieni mojego wyidealizowanego oblicza Chan z dawnych lat. Szymon Zakrzewski

49


50


OFF FESTIVAL

35


PRZEWODNIK | 01-04.08.2013


53


#best #off #festival #ever OFF, jak co roku przyciągnie tysiące fanów alternatywnej muzyki, jednak tegoroczna, ósma edycja festiwalu jest na swój sposób wyjątkowa. Dlaczego? Powodów jest naprawdę wiele. Wystarczy popatrzeć na pierwszą nazwę na plakacie. Upragnione, legendarne My Bloody Valentine w końcu zawita w Dolinie Trzech Stawów. Poniżej na billboardzie kolejne kultowe formacje: słynące z niesamowitych koncertów GY!BE oraz powracające do Polski po 16 latach The Smashing Pumpkins. Takich pięknych nazw w programie znajdziemy jeszcze więcej, ale co najważniejsze line-up katowickiej imprezy wciąż charakteryzuje się przemyślany eklektyzmem, bez chorych ambicji w dążeniu do bycia drugą Primaverą. Dobrze budowane przedfestiwalowe napięcie, poprzez cykliczne ogłoszenia Artura Rojka w Trójce, sprawiło, że głód na OFFa był jeszcze większy. Nie trafiały się w tym roku jakieś szczególne wpadki (może poza kuratelą The Walkmen na Eksperymentalnej). Co prawda klasycznie pozostaną ciężkie wybory i parę felernych rozstawień (Bohren vs Skalpel czy Laurel vs Blondes), ale całościowo świadczy to bardziej o dobrobycie tegorocznego programu niż bezmyślności organizatorów. Mamy też parę fajnych pozycji r&b/soul, sporo jazzu i gwiazdę, której chyba się nikt nie spodziewał. Zbigniew Wodecki, bo o nim mowa, zapewne stanie się jedną z największych atrakcji OFFa 2013. Wraz z chórem i świetnym Mitch&Mitch wykona swój debiutancki, niestety już trochę zapomniany album. Jednak w Kato przez te 4 dni festiwalowicz samą muzyką nie żyje. Nie zabraknie paru stoisk ze świetnymi płytami, leżaczków, pierogów ze szpinakiem. Ciekawi jesteśmy także programu Kawiarni Literackiej. Po raz kolejny przytaszczymy naszą Księgę Skarg i Zażaleń licząc, że w tym roku nie dopiszemy spieprzonego nagłośnienia na jakimś koncercie i monopolu Grolscha w lodówkach. No cóż, nie może być idealnie. Cieszy natomiast fakt, że początku sierpnia wyczekujemy z utęsknieniem jak nigdy przedtem. Szymon Zakrzewski

66 54


Pierwszy album po 22 latach i pierwszy koncert w Polsce - dla d marzeń. Czy koncert legendy, twórców shoegaze’u będzie tak samo, jak wyglądałby w latach dziewięćdziesiątch? Czy wycze w końcu usatysfakcjonowani? Na te pytania zespół Kevina Shie północy. Będzie to jeden z ostatnich i jednocześnie najdłuższyc gwarantuję wiele lat plucia sobie w brodę.T.K.

55 23 37


MY BLOODY VALENTINE

długoletnich fanów MBV rok 2013 jest spełnieniem wszelkich k głośny, jak ostrzega Artur Rojek? Czy będzie wyglądał tak ekujący i domagający się tego wydarzenia od wielu lat będą eldsa pomoże odpowiedzieć ostatniego dnia festiwalu, tuż po ch występów na tegorocznym OFFie, tym, którzy go przegapią

56


THE SMASHIG PUMPKINS

57

Żadne z OFFowych ogłoszeń nie sprawiło mi takiej radości ja glany i makijaż „na pandę”. Jeśli last.fm namieszał wam w gł tywnym rockiem (Katy Perry?!) to brak lepszego przykładu niż dlatego, że nie ma drugiego Corgana. To przede wszystkim j miejsce wśród zespołów – legend. Na pewno usłyszymy na Tr Rojas obiecał, że nie zabraknie również starych hitów. Trzyma Szykuje się magiczna noc. Z.Ł.O


ak to. Od razu przeleciał mi przed oczami słodki okres buntu: łowach i zastanawiacie się nad tym co można nazwać alternaż The Smashing Pumpkins. Nie ma drugiej takiej grupy. Pewnie jego charakterystyczny głos przyniósł im taką sławę i zapewnił rzech Stawach materiał z zeszłorocznej płyty „Oceania”, ale am go za słowo i liczę na coś z ukochanego „Siamese Dream”.

58


Według mnie obowiązek dla każdego szan najważniejszych zespołów post-rock’a, a ich gwarantuje naprawdę niezapomniane wra 59


GODSPEED YOU! BLACK EMPEROR

nującego się hipstero-melomana. To jeden z h ostatni „‚Allelujah! Don’t Bend! Ascend!” ażenia na koncercie. R.G. 60


DEERHUNTER

Bilet na OFF’a – 190 zł. Zobaczyć na żywo legendarnego Deerhun 61


ntera – bezcenne. R.G. 62


THE WALKMEN

Na moje szczęście nie mogło zabraknąć na OFFie indie rocka i The Walkmen. Z jednej strony tacy wychwalani przez media (ja nazywani najbardziej niedocenionym zespołem ostatniej deka udało im się dorobić właściwej sławy. Zeszłoroczne „Heaven” wiedzić Scenę mBanku i przekonać się o tym na żywo. Wypada powierzył zespołowi opiekę nad Scenę Eksperymentalną podc

63


i to od razu z najwyższej półki. Dziwna sprawa z tymi panami z ak Pitchfork powiedział, że dobre, to musi być dobre), z drugiej ady. Coś w tym jest, bo choć wydali już siedem płyt, ciągle nie jest jednym z najlepszych krążków w ich dorobku. Warto oda również zobaczyć jak spełnią się w roli kuratora. Pan Rojek czas ostatniego festiwalowego dnia. Z.Ł.O

64


ZBIGNIEW WODECKI MITCH&MITCH

Oszalałem, gdy ogłoszono Wodeckiego na OFFie. Może to skłamię jak przyznam, że to moje największe odkrycie tego ny, momentami rozkoszny, z pięknymi aranżami. Nie znajdz Baabę „Znajdziesz Mnie Znowu”. To prawie całkowicie zapo łezkę w oku. Co z tego, że płyta wydana zostało w 1976 rok dość. Oldschool pełną parą. Zakładamy kolorowe okulary riacjach Zbiga z nieobliczalnym Mitch&Mich i chórem!. s.Z.

65


o trochę żarcik ze strony organizatorów, ale za to jaki smaczny. Nie line-upu. Debiut Pana Zbigniewa to mistrzostwo światła. Pogodziecie tu kultowej „Pszczółki Mai”, ani grywanych ostatnio przez omniane nagranie, który przyprawi może jedynie nasze mamy o ku. Nawet po czterdziestce może przeżywać swoją drugą młoz „Polowania Na Muchy” Andrzeja Wajdy i odpływamy przy wa-

66


SOLANGE

67

Trudno robić karierę mając tak popularną siostrzyczkę. Jedna moc. W pseudonimie unika rodzinnego nazwiska, a na płytę świetna R&B EP’ka zatytułowana „True”. Solange unika robie patycznej kariery, a co ciekawe i tak zapraszana jest na ciek West. Zapuście sobie w domu „Losing You” i przekonacie się, mBanku. s.Z.


ak Solange nie zostaje w cieniu Beyonce, ani nie prosi o jej ponie zaprasza szwagra tylko Dev Hynesa. Tak o to powstaje enie hałasu wokół siebie i chyba nie planuje nieobliczalnej, pomkawsze imprezy tego roku, jak: Primavera, Glasto czy Way Out , że nie zabraknie Was przy tych ciepłych dźwiękach pod Sceną

68


To już chyba trzeci raz Talabota w Polsce be szkodzi. „ƒIN” to album, który można katowa znudził. Ciężko szukać podobnego, który mia z równą siłą pochłaniała słuchającego. R.G. 69


JOHN TALABOT

ez wydawania nowego materiału. Ale to nie ać bez końca i nie ma możliwości, żeby się ałby równie gęstą i piękną atmosferę i która 70


AUSTRA Debiutowali w 2011 z „Feel It Break” i wyszło im to naprawdę nieźle. Nawet ich pierwszy krążęk ubiegał się o prestiżowe wyróżnienie Polaris Price, ale z Arcade Fire nie mieli zbytnich szans. Tu jak i na ostatnim albumie znajdziecie przede wszystkim ciekawe synthpopy. Przez te dwa lata rozjaśnili paletę dźwięków i „Olympia” nie uderza takim mrokiem i niepokojem. Nie sugerujcie się, że to drugie Chromatics, choć co prawda do tańczenia Austra też bardzo ładnie pasuje. Ich dość mocny popowy charakter powinien przyciągnąć sporą publikę pod Sceną Leśną. Warto trochę odpocząć od gitar i poruszać się przy dźwięków Kanadyjczyków. S.Z.

GÓWNO

Fajnie bybyło się z nimi najebać! Fajnieee Trójmiejski zespół Gówno robi niezły punk już od jakiegoś czasu. Nie dajcie się zwieśc pozorom to nie jest kurwa Pink Floyd. Potrafią ujarzmić nie jedno czarne rodeo bawiąc się przy tym videoartami, plakatami i innymi gównianymi środkami przekazu. Byłem na ich koncercie w Rozrywkach 3 i pozamiatali. Jak będzie na OFFie? Na pewno słonecznie, bo to właśnie przez tych Panów ostatnie dwa lata w Gdyni lało. Przed koncertem zapoznajcie się z dwoma filmikami:

71

1. To lekcja gry na wiośle „Siatki Foliowej” idealnie by zaimponować dziewczynie na ognisku 2. Full-profeska próba w Owidzu. Chłopaki wzięli sobie do serca występ na OFFie. S.Z.


BLONDES

LAUREL HALO

Zacznę od tego, że nie bardzo rozumiem co Blondes robi na Scenie Leśnej oraz czemu koliduje z Laurel. Rojek-śmieszek nigdy nie uczy się na błędach i po raz kolejny nakłada na siebie co ciekawsze nazwy. Samego duetu raczej nie trzeba przedstawiać, bo na temat ubiegłorocznego debiutu toczono wiele deliberacji. Improwizujące chłopaki z Brooklynu bawią się syntetyzatorami, przemycając intensywne disco pod warstwą naturalnych, analogowych dźwięków. Malują parkiet pełen niezgodności pulsujące, taneczne wariacje; kojące, surowe arpeggia. Wszystko zwodzi i nie pozwala dotrzeć do punktu kulminacyjnego, tym samym pozostawiając absorbujący niedosyt, zmuszając do kolejnego odsłuchu i dający ogromną przyjemność ze znajdowania nieszablonowych niuansów w gamie frenetycznych brzmień. Najnowszy album już krąży w Internecie, napisałabym coś więcej, ale jedno odtworzenie to za mało na bardziej złożoną opinię, więc powiem tylko – jest bardzo dobrze. A koncertowo, tak czuję, będzie trans, euforia i zapomnienie, także jeśli nie podchodzi Wam Halo, to wiecie co robić.K.K.

Opisanie wszystkiego co wyszło spod ręki Halo mogłoby zająć parę stron. Każda z jej produkcji przynosi nowe koncepcje, przez co z łatwością wymyka się próbom szufladkowania. Miesza ze sobą klubowe pulsy, eksperymentalne wariacje, witch house’owe warstwy wokalne, techno. Wszystkie te mieszańce cechują się osobliwym pięknem, lekkością, a czasami nawet balladową kruchością. Pod warstwą stosunkowo przystępnych miraży ukrywa zawiłe, fakturowe hybrydy pełne sprzężeń i niezgodności. Klasycznie wykształcona artystka ciągle ewoluuje, poszukuje - każde jej kolejne dzieło jest zagadką. Blondes, Laurel, Blondes, Laurel – tak smutno.K.K.

72


AUTRE NE VEUT

Arthur Ashin, człowiek odpowiadający za projekt Autre Ne Veut zjawi się na katowickiem OFF Festivalu 4 sierpnia o godzinie 17.50. Można mieć pewne zastrzeżenia co do godziny występu młodego Amerykanina, bo muzyka, którą serwuje na swoim ostatnim albumie „Anxiety” lepiej wpasowałaby się w nieco późniejsze ramy czasowe. Ciepłe r&b wraz ze świetnymi zdolnościami wokalnymi Arthura powinny zapewnić nam nie lada widowisko. K.R.T.F

CASS MCCOMBS

73

Nie do końca w to wierzyłem, po pierwszy przecieku w sieci. Dopiero po potwierdzeniu jego występu przez Artura Rojka jakoś do mnie dotarło. Czekałem na przyjazd tego pana do Polski z dobre dwa lata. Wszystko za sprawą krążka „WIT’s End”. 2011 rok był świetnym okresem dla Kalifornijczyka. Dwa wydawnictwa ciepło przyjęte przez media zamienił się w sporą trasę koncertową po ważniejszych festiwalowych nazwach. Owszem Cass to typowo folkowy muzyk, ale nie gra sztampowo na akustyku rzewnych piosenek. Nie musi także zapuszczać brody na miarę Josh T. Pearsona i dbać o stylówę by był przekonujący. To raczej typ Billa Callahana. Pełen klasy, lekkości i ciekawego spojrzenia. Wraz z ogłoszeniem jego występu powróciłem do starszych płyt. Wam też to polecam. Naprawdę miła podróż po kalejdoskopie jego zainteresowań. Kto powiedział, że folk musi być smętny?


MIKAL CRONIN Tegoroczny występ Mikala Cronina można nazwać w pewnym sensie kontynuacją tego, co działo się na koncercie Ty Segalla podczas edycji w 2012 (Mikal grał wtedy jako basista) W tym roku, chłopak z Kalifornii zabłysnął fantastyczną drugą płytą w swojej dyskografii zatytułowaną „MCII”. Luźne, wakacyjne rock’n’rollowe granie powinno być idealną alternatywą dla momentami ponurej części elektronicznej festiwalu. 28-latek pojawi się na scenie Trójki w piątek o 17:50, możecie liczyć na taką atmosferę, jaka panowała u Ty Segalla, jednym słowem – czekają na was same przyjemności! K.R.T.F

JULIA HOLTER O moim oczarowaniu Julią pisałem już w unsoundowym numerze. Nic się od tego czasu nie zmieniło. Koncert pięknej Holter może już nie odbędzie się w sakralnej atmosferze Kościoła św. Katarzyny, ale za to potrwa trochę dłużej. Premierowy utwór z nowej płyty trafił już do sieci, niektórzy tez usłyszeli go na koncercie w Krakowie. Zapowiada to, co zwykle – po prostu kolejny, świetny materiał artystki. Jeżeli o Julii słyszycie po raz pierwszy to zacznijcie od krążka „Ekstasis”, a z pewnością po paru pierwszych dźwięków zauroczycie się tak jak i ja jakiś czas temu Szymon Zakrzewski

74


STARA RZEKA/ HOKEI

Pierwszego dnia tegorocznego OFF Festivalu nie polecam zbyt długo odpoczywać na leżakach czy też wybierać się do centrum Katowic na obiad, gdyż już o 15:35 na Scenie Eksperymentalnej pojawi się jeden z najbardziej kreatywnych i płodnych polskich artystów ostatnich lat, czyli Kuba Ziołek. Zaprezentuje materiał ze swojej tegorocznej solowej płyty wydanej jako Stara Rzeka, na której porusza się w rejonach ambientu, folku i black metalu, łącząc je ze sobą w często zaskakujący i niebanalny sposób. “Cień chmury nad ukrytym polem” został znakomicie przyjęty nie tylko w Polsce, ale też zagranicą, gdzie doczekał się uznania chociażby w brytyjskim magazynie The Quietus. Do tego jakby na potwierdzenie moich słów o swojej wszechstronności, już o 17 Ziołek pokaże nam się ponownie, tym razem na Scenie Leśnej, wraz z trójką znajomych, równie świetnych muzyków, znanych m.in. z grup Ed Wood i Stwory. Panowie z Hokei w dniu premiery swojego debiutanckiego albumu prawdopodobnie nie raz zaskoczą nas mieszanką ostrej, gitarowej jazdy i częstych zmian rytmu, ku czemu podstawy daje im niecodzienne instrumentarium - gitara, bas i dwie perkusje.T.K.

DOPE BODY Każda edycja ma swoje Pissed Jeans i Ty Segalla. W tym roku ta rola spadła na Dope Body. Mimo że gatunkowo sporo odstają od tego czego słucham na co dzień, to chyba jeden z koncertów, na który czekam najbardziej. Takie zespoły najlepiej sprawdzają się na OFFie. Hałaśliwi Amerykanie rozniosą publikę nieobliczalnym hardcore punkiem. Oglądając filmiki z ich występów live, wydaję pisk zachwytu i afektu. Będą tańce! K.K.

75


SKALPEL

Jeżeli miałbym przedstawić najbardziej przełomowy polski zespół tworzący muzykę elektroniczą, bez wątpienia wybrałbym Skalpel. Wydawnictwa wrocławskiego duetu z logiem Ninja Tune to już klasyki. Utwory Skalpela nasycone są samplami z kultowej serii winyli Polish Jazz. W swojej twórczości łączą także hip-hop i własną wizje muzyki klubowej. Przez ostatnie parę lat losy zespołu stały pod znakiem zapytania, gdyż obaj panowie spełniali sie solowo. Na szczęście w zeszłym roku podczas 10 edycji Sacrum Profanum dali fenomalny koncert rozpoczynając serię Polish Icons. Zagrali mixy 4 Polskich Ikon Muzyki Współczesnej: Pendereckiego, Góreckiego, Lutosławskiego i Kilara. Igor Boxx coś wspominał, że nowy album inspirowany będzie wyżej wymionymi klasykami. Nie mogę się doczekać płyty jak i koncertu na OFFie - Skalpel jest w świetnej formie! S.Z.

SHACKLETON Shackleton to prekursor muzyki basowej, a jednocześnie współzałożyciel i największa nazwa, już nieistniejącego, legendarnego labelu Skull Disco. Artysta łączy awangardową elektronikę z egzotycznymi partiami. Mroczne, przejrzyste dźwięki, odnajdujące korzenie w początkach dubstepu, idealnie współgrają z elektryzującym, futurystycznym brzmieniem. Sam mistrzowsko ucieka od trywializmów i bazując na zaledwie paru elementach, tworzy zróżnicowane, ekstatyczne dzieła. Od biedy da się połączyć jego występ z koncertem Haxana - po połowie. Nie ma ‘że późno’, prześpijcie się na Dyniach i o 2:35 koniecznie odwiedźcie Scenę Trójki. K.K.

76


ALUNAGEORGE Aluna Francis i George Reid wydają swój pierwszy album „Body Music” za miesiąc, czyli tuż przed polskim koncertem na OFF Festivalu w Katowicach. Myślę, że nie tylko ja nie mogę się doczekać większej dawki mieszanki popowej elektroniki i r&b przygotowanej przez ten duet. Póki co oboje intensywnie koncertują, grając już na takich festiwalach jak barceloński Sonar czy Glastonbury. Osiągnęli spory rozgłos dzięki zaproszeniu ich przez Disclosure do wspólnego nagrania piosenki „White Noise” na płycie „Settle”. Ich wykonanie zostało docenione przez wielu krytyków (pozytywne recenzje na RA oraz status BNM na Pitchforku). K.R.T.F

Kolejny z OFFowych absurdów – Haxan vs. Shackleton. Mimo że Bobby jest odpowiedzialny za jeden z najlepszych występów ostatniego Unsound Festu, gdzie gęstym ambientem wywoływał problemy z oddychaniem i powywracał wnętrzności, boję się, że zginie w dużym, plastikowym namiocie o nienajlepszym nagłośnieniu. Brytyjski multiinstrumentalista, największa duma Tri Angle, topi słuchaczy w generowanych brzmieniach, scalając leniwe, ascetyczne drony z mrocznymi wielodźwiękami. FACT określił go jako „balansującego między bezgłośnym przerażeniem a zmasowanym atakiem” i ciężko o trafniejszy opis. „Excavation” live może być wielkie, jednak chłopak często wpada do Berlina, a w Berghain z pewnością zaprezentuje się lepiej. K.K.

77

THE HAXAN CLOAK


JAPANDROIDS Dwóch superbohaterów indie-rocka rodem z Kanady, David Prowse i Brian King, autorzy owianej świetną sławą płyty Post Nothing oraz drugiego świetnego krążka sprzed roku, Celabration Rock, tłum publiczności, deszcz, a pomimo deszczu mega impreza, dużo podskoków i radości. Tak właśnie wyobrażam sobie tegoroczny koncert Japandroids na Offie, bo jakżeby inaczej? Chłopaki z pewnością porządnie pozamiatają, jak na Kanadyjczyków przystało, deszcz też jak zwykle nie zawiedzie, a offowa publiczność wie co dobre, nie? Te gitary i rozszalała perkusja na długo zostaną nam w głowach! A.P.

CLOUD NOTHINGS

Autorzy znakomitego “Attack on Memory”, który na początku 2012 roku tchnął nieco życia w post-hardcore’ową część sceny indie, po raz pierwszy przyjeżdżają do Polski. Nie ukrywam, że jest to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie koncertów tegoroczonego OFFa. Do koncertowego repertuaru Dylan Baldi i spółka oprócz świetnego, pełnego energii materiału z zeszłorocznej płyty dorzucili też już co najmniej dwa nowe kawałki, które zapowiadają kolejny krążek. Ma on być bardziej noise’owy i cięższy w odbiorze. Sam zespół jako inspirację Wymienia m.in. Wire, a da się też znaleźć w internecie opinie tych, którym materiał było już dane usłyszeć na żywo, mówiące, że u chłopaków z Cleveland słychać Sonic Youth i My Bloody Valentine. Czekamy! T.K.

78


BISZ B.O.K. Okrzyknięty najlepszym polskim raperem 2013, jego płyta Wilk Chodnikowy zebrała prawie same dobre recenzje. Nie ma się co dziwić, takie kawałki jak Banicja czy Trainspotting porywają i zapadają w pamięć naprawdę na długo. Dla polskiego rapu to był zdecydowanie mocny rok, a Bisz bardzo mocno się temu przysłużył. Coś tam, gdzieś tam słyszałam, że został chyba nawet bydgoszczaninem roku, więc wyobraźcie sobie, co z niego za ziom ;) Rojek trzyma fason, wie kogo zapraszać! A.P.

FUCKED UP Rok 2009, Off Festival, scena leśna, godziny późno wieczorne. Damian Abraham wychodzi na scenę bez koszulki, krzyczy ‘What’s up? We’re Fucked Up!’ iii zaczyna się. Wtedy poszłam na ten koncert z braku laku, nie zetknęłam się wcześniej z Fucked Up ani raz, więc możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie. Hardcorowy punk, totalny rozpizd, gitary głośniejsze niż cokolwiek. Pomimo, że muzyka grupy Kanadyjczyków nie mieściła się wtedy w mojej estetyce, bawiłam się świetnie, no i przez następny tydzień ciężko było mi cokolwiek usłyszeć na jedno ucho. Mam nadzieje że w tym roku będzie równie fajnie! AP

79


BOHREN UND DER CLUB OF GORE Zespół założony został przeszło dwadzieścia lat temu i do tej pory pozostał w prawie niezmienionym składzie. Bohrenów tworzy grupa kumpli ze szkolnej ławki, zafascynowana w owym czasie takimi gatunkami jak: Hardcore, Death czy Doom Metal. Co z tego pozostało? Na pewno inspiracje i nazwa. Bohren z języka niemieckiego znaczy borować. Chciałbym naprawdę by w moim bloku tak brzmiało wiercenie. Nazywają swój styl „doom ridden jazz”. Dodałbym do tego ambietnowe brzmienie i wpływy muzyki transowej czy drone. Nie przeraźcie się, ich kompozycję to naprawdę miód dla uszu. Mam nadzieję, że występ podczas OFF Festivalu 2013 wynagrodzi mi smutek przed dwoma laty.S.Z.

THEE OH SEES Kto by pomyślał, że oni tak już od 16 lat. Pięciu znajomych z San Franscico faktycznie zaczęło swoją przygodę z zespołem w ’97, ale jej nazwa systematycznie się zmieniała. Raz to byli Orinoka Crash Suite, a przez jakiś czas Orange County Sound. Może wydawać się, że tacy notoryczni debiutanci, ale jak się lepiej pozna Amerykanów to wiadomo, że to oczko puszczone w stronę publiki. Takie z nich już śmieszki: i na koncertach, i w teledyskach. Od początków działalności jako Thee Oh Sees związani są z wytwórnią Castley Rock zrzeszającą co fajniejsze kalifornijskie garage-rockowe projekty z undergroundu. Do Katowic przyjeżdżają ze świetną nową, płytą Floating Coffin. Mam nadzieję, że na fali dobrego wydawnictwa i póki co bardzo dobrej trasy koncertowej Thee Oh Sees przywiezie trochę słońca i klimatu z zachodniego wybrzeża. S.Z.

80


BABADAG Debiutancka płyta Oli Bilińskiej ukazała się trochę niefortunnie, bo pod sam koniec zeszłego roku. Przez co album Babadag ominęło większość końcoworocznych podsumowań, co poskutkowało mniejszym zainteresowaniem słuchaczy. Wydawnictwo Lado ABC zasługuje naprawdę na sporą uwagę. Współautorka Muzyki Końca Lata i Płynów zaprosiła do współpracy trzech, dobrze wszystkim znanych Panów: Macieja Cieślaka (Ścianka), Huberta Zemlera (Piętnastka) oraz Szymona Tarkowskiego (PUSTKI). Na krążku folkowe brzmienia delikatnie przeplatają się z ambientem i tworzą lekki i baśniowy, nierzeczywisty świat. Album czaruje i uzależnia. Oddajcie się raz tym dźwiękom, a wracać będziecie z jeszcze większym apetytem. S.Z.

SAM AMIDON Sama wcześniej nie znałem, ale nadrobiłem zaległości. Do tej pory przyjemnie mruczał przy akustycznej gitarze, ale troszkę za smętnie. Dobrze, że przy okazji przesłuchiwania starych płyt ukazało się nowe wydawnictwo, o wiele lepsza od poprzednich. Teraz Amerykanin spokojnie mógłby się ubiegać o trzeci stołek w Kings Of Convenience. Ma loczki i nagrywa dla Nonesunch, ale zła wiadomość drogie Panie. Jego wybranką jest Beth Orton i nic nie wskazuje na to, aby w tej kwestii miało się coś zmienić S.Z.

81


OFF FESTIVAL 2013 | playlist

Na miesiąc przed festiwalem trudno ogarnąć choć w połowie dyskografię artystów z programu. Ułatwiliśmy wam to zadanie tworząc tą o to playlistę. Składa się ona z kawałków prawie 80 wykonawców, których zobaczycie podczas tegorocznej edycji. Różnorodność stylistyczna jak zwykle ogromna, ale za to jest w czym wybierać. Dla osób pewnych swoich typów, mających ułożony, koncertowy plan już od czerwca składanka z pewnością posłuży jako miła rozgrzewka przed trzydniową zabawą w Dolinie Trzech Stawów.

PLAY 82


6. KOMIS PŁYTOWY ul. 3 Maja 19/30a

5 6 7

7. BIAŁA MAŁPA ul. 3 Maja 38

Knajpa łączy to co lubimy najbardziej czyli niesamowitą kolekcję chmielowego trunku z zamiłowaniem do podróży, małych i dużych. Każdy ma tu możliwość wyświetlić na projektorze zdjęcia ze swojej wyprawy popijając przy tym jedno ze 160 gatunków piwa!

Miejsce z ogromną, bo już 14 letnią tradycją jest chyba aktualnie najbardziej wyczekiwanym punktem wyjazdu. Przez całkowity przypadek odkryte na fejsie uwiodło nie tyle ścianą winylowych wydawnictw, ale różnorodnością kolekcji. Ceny są naprawdę przystępne, co nie zmienia faktu, że zostawimy tam przez te parę dni nasz mały majątek.

5. DEKA SMAK ul. Stawowa 10

Odwieczny problem, aby zjeść tanio i dobrze właśnie został rozwiązany. Deka Smak to pierwszy w Polsce samoobsługowy bar serwujący dania na wagę. Idealna propozycja dla posiadaczy tak zwanej fazy tasiemca uzbrojonego. Tu już nie ma miejsca na mały głód - jesz za trzech i to jeszcze smacznie!

3. ZŁOTY OSIOŁ ul.Mariacka 1

83


OFF FESTIVAL 2013 | plan kato

4. -A-R-C-H-I-B-A-Rul. Dyrekcyjna 9

Archibar wydaję się idealną alternatywą dla nieodżałowanego Cyferblatu. To nie tylko miejsce gdzie można coś przegryźć czy się napić, to także ośrodek kultury i spotkań. Powstałe z inicjatywy katowickich architektów siedem lat temu wyrobiło sobie niezłą renomą wśród mieszkańców i turystów. Musimy to sprawdzić!

4

2. KATO

ul.Mariacka 13 Mamy też propozycję dla wegetarianów. Złoty Osioł przez prawie cztery lata zaskarbił sobie już sporą rzesza fanów wege potraw. Nie ma tu jednak mowy o monotonii, albowiem w menu znajdziecie dania z kuchni całego świata.

Serce katowickiej alternatywy. Centrum kulturalnych akcji artystycznych jak i muzycznych. Poza tym świetne miejsce na spotkanie ze znajomymi przy palecie różnorodnych trunków w otoczeniu przyjaznej ulicy Mariackiej. Posiadaczy czterodniowych karnetów odsyłamy tu już 1 sierpnia na sety Micachu i Labyrinth Ear.

3

1. LEN ARTE ul.Mariacka 25

2 1

Wreszcie Katowice mogą się pochwalić włoską restauracją z prawdziwego zdarzenia. Już zarezerwowaliśmy sobie jeden dzień podczas festiwalu na dużą pizzę na cienkim cieście prosto z gorącego pieca. Bon Appetit!

84


OFF FESTIVAL 2013 |info AUTOBUSY I TRAMWAJE Komunikacja w Kato nie jest tragiczna, ale informacja miejska zawodzi. Nie wiemy jeszcze jak po przebudowie dworca wyglądają przystanki, ale uprzedzamy was, że z samego terenu OFFa do miasta znajdziecie 3 różne przystanki. W drogę powrotną ogarnijcie sobie z którego akurat Wam odjezdża, żeby potem nie biec na wariackich papierach na pociąg

KAWIARNIA LITERACKA Kawiarnia to naprawdę świetne miejsce na terenie festiwalu. W ciągu dnia posłuchać można wybitnych poetów i prozaików jak w zeszłym roku Andrzeja Stasiuka, wieczorami natomiast odbywają się mniejsze koncerty. Choć mniejsze to kwestia sporna przypominając sobie świetny zeszłoroczny występ Babu Król. W tym roku kuratelę nad kawiarnią objął Krzysztof Varga. Na jego zaproszenie zobaczymy m.in. Roberta Brylewskiego, Marcina Barana (legenda pokolenia „bruLionu” oraz Natalię Fiedorczuk

AUCHAN AKA STARY REAL Real w Dolinie Trzech Stawów to Mekka festiwalowiczów. Dobrze od takiej małej pielgrzymki zacząć dzień. Znajdziecie tu mnóstwo żarcia w przystepnej cenie, ławeczki do skonsumowania śniadania, a także klime i czystą ubikację - full wypas

JEDZENIE NA OFFIE Jedzenia na festiwalach lepiej jest nie tykać, ale nie w przypadku OFFa. Co roku wystawiają się tu co ciekawsze małopolskie i śląskie restauracje. Z doświadczenia polecamy Chimerę, tagliatelle ze szpinakiem, a także pierogi z fetą

PŁYTKI, PŁYTKI Oczywiście nie możemy pominąć kwestii czysto muzycznych. Znajdziecie na OFFie parę stoisk samych labeli, a także sklepów internetowych z bogatą ofertą wydawniczą. Szczególnie warto przejść się do naszych młodych wytwórni. Czekają tam na was fajne promocje, tj w zeszłym roku super zakupy robiliśmy u Thin Manów i Wytwórni Krajowej.

85


OFF FESTIVAL 2013 | line-up: 02.08.2013

86


OFF FESTIVAL 2013 | line-up: 03.08.2013

87


OFF FESTIVAL 2013 | line-up: 04.08.2013

88


RECKI RECKI

t

DAFT PUNK

RANDOM ACCESS MEMORIES

3.5/5

Pro tip - wyrzucamy kawałki nr 2, 4, 7, 10 i nóżka chodzi. Tomasz Kubicki

89


90


RECKI RECKI

DEERHUNTER MONOMANIA

5/5

Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem. Wiedziałem, że pierwsze od trzech lat

wydawnictwo Deerhunter’a będzie tak brzmiało. Tak jak pisałem ponad miesiąc temu – Cox zawsze chciał grać punk, więc takowy zaczął. Z tymże - nie jest to broń boże punk z krwi i kości, tylko coś do czego nieźle pasuje neologizm „shoepunk” albo jak już sam Deerhunter woli - ”nocturnal garage”, czy „ambient punk”. Panie i Panowie - „Monomania”. „Monomania” jest jak każdy poprzedni twór kwintetu z Atlanty cudowną podróżą przez świat marzeń i koszmarów. Po prostu kolejny świetny album, tylko że urozmaicony sporą ilością kojarzących się z punkiem brudów. À propos brudów – w części utworów wyłącznie perkusja budzi skojarzenie ze starym stylem zespołu, a reszta uległa zmianie. O wiele bardziej przesterowane gitary; mocne, budzące skojarzenie z punkiem riffy oraz wrzaski. Bradford drze się w nich jakby go coś bolało. Nie mogę się już doczekać OFF’a, żeby zobaczyć jak ten niepozorny chudzielec wrzeszczy z taką mocą. Owej liryczności albumowi dodają utwory takie jak „THM”, czy „The Missing” bardziej pasujące do tego, czym Deerhunter wcześniej zwykł być. Dzięki nim album nie nuży tak, jak gdyby składał się wyłącznie z tych bliższych punkowi kompozycji (nasuwa mi się tu skojarzenie z tegorocznym „You’re Nothing” Iceage). Może nie od razu, ale bardzo szybko przekonałem się do nowego oblicza Deerhuntera. Tak bardzo, że mój stan umysłu w trakcie ciągłego zapętlania można określić mianem monomanii – 5/5 Jest to album Bardzo żywy, dynamiczny i wesoły. Bradford drze się z takim entuzjazmem, jakby naprawdę potrzebował odmiany po flegmatycznym Atlas Sound’zie ( jego solowy projekt) i raczej spokojnych poprzednich albumach. Radosław Grochowski

91


MIKAL CRONIN MC II

4.5/5

Ile się musiałem nagimnastykować dwa lata temu, aby znaleźć debiutancki krążek Mikala Cronina. Na szczęście moje poszukiwania nie poszły na marne, a Cronin wynagrodził mi wszystko z nawiązką. Na pierwszym wydawnictwie znalazłem klasycznie dużo garażowego, brudnego grania. Stylistyka kawałków mocno zbliżona do tych na płycie Ty Segalla ze smutnym, rozlazłym psem na okładce. Wpływy są o tyle oczywiste, że panowie grają od paru lat w jednej kapeli. Mnie to podobieństwo jednak nie przeszkadzało. Mam jakiś ukryty sentyment do kalifornijskiej sceny garage rockowej, która jest usposobieniem błogiego lenistwa, zimnego piwa i niespożytej energii w wakacyjne dni. Dlatego drugi album Mikala był błogosławieństwem. Po „Weight” nawet nie kombinowałem, ani nie doszukiwałem się zmian. Założyłem, że to kolejna dawka głośnego naparzania, której tak mi ostatnio brak. A tutaj przy każdym kolejnym kawałku Mikal zaskakuje. „MCII” to płyta może nie tak hałaśliwa, bez sprzężeń i szmerów, za to maksymalnie WAKACYJNA. Tyle genialnych piosenek z niesamowitym potencjałem na hit. Po pierwszym singlu myślimy: „tak, to mój ulubiony utwór na płycie”, ale po wysłuchaniu „Shout It Out”: „nie, chyba jednak ten jest najlepszy” i tak przez dziesięć piosenek aż do końca. Nie dziwi, więc naklejka „power-pop” przypisywana przez zagraniczne media. Chwytliwe melodie z dawką niesamowitej energii sprawiają, że trudno uciec od tego krążka. Chwile wytchnienia otrzymamy dopiero pod sam koniec, przy spokojnym „Don’t Let Me Go” i pięknym „Piano Mantra”. Zapowiada się w tym roku na OFFie powtórka z Ty Segalla, co cieszy niezmiernie. Wszyscy wyjdziemy mokrzy z namiotu Trójki, tylko tym razem nie wrócimy już pod prysznice na pole – od razu idziemy się doszczętnie sponiewierać przy Dope Body. Szymon Zakrzewski

92


RECKI RECKI

THE NATIONAL

TROUBLE WILL FIND ME

4/5

Bardzo rzadko płyta podoba mi się od pierwszego przesłuchania. Zazwyczaj potrzebuję kilku podejść, aby potem stwierdzić, że znalazłam album roku. Oczywiście istnieją wyjątki jak np. ukochany Devendra czy… The National. Moją przygodę z tymi mistrzami smutku zaczęłam dosyć późno, bo dopiero trzy lata temu. Jednak nie mogłam zacząć jej lepiej niż z „High Violet”, płytą, która już zyskała miano kultowej. Wystarczyła chwila i wiedziałam, że znalazłam coś dla siebie: smutną muzykę dla smutnych ludzi. Od razu umieściłam ich wśród moich ulubionych zespołów. Teraz panowie powracają z nowym krążkiem o niepokojącej nazwie. Czyżby na ich drodze pojawiły się kłopoty? Wygląda na to, że jeszcze długo się nie pojawią. Podobnie jak z poprzednikiem i starszymi płytami zespołu, wystarczyło pierwsze przesłuchanie abym wiedziała, że mam do czynienia ze świetnym albumem. Otwierające „I Should Live in Salt” jest spokojne i nawet nie tak smutne. Jednak im dalej, tym coraz bardziej nationalowo. Słychać to już w „Demons”, ale wszystko co najlepsze zaczyna się dla mnie przy „Don’t Swallow The Cap”, jednej z najlepszych piosenek na płycie. Następne jest rodzierające „Fireproof”. Oj nie, już ogarnia mnie ta cała melanchujnia. Kolejne „Sea of Love”, robi się coraz głośniej i żywiej. Potem „Heavenfaced”, mamy czas żeby się trochę uspoko-

93


ić. Nie na długo, bo zaraz zaczynają się materiały na hity: „This is The Last Time” i „Graceless” oraz „I Need My Gir”, ale to dopiero po śpiącym „Slipped”. Powoli zbliżamy się do końca, zostały nam już tylko trzy utwory, które mają nas wyciszyć i zostawić w kałuży łez. Przy „Humiliation” i kończącym „Hard to Find” wszystko fajnie, tylko to „Pink Rabbits”, jakoś nie przypadło mi do gustu. To co teraz? Od początku? Na „Trouble Will Find Me” znajdziemy to, za co kochamy The National. Jest harmonijnie, ale na pewno nie nudno. Teksty jak zwykle są na najwyższym poziomie i nie chcą wyjść z głowy (I’m not alone. I’ll never be…). Do tego nikt nie potrafi śpiewać smutnych piosenek tak jak Matt Berninger. Jednak nie jest to drugie „High Violet”, na to nie liczcie. Tutaj jest o wiele spokojniej. To bardzo elegancka płyta, tak jak i zespół. Dodatkowy plus za okładkę, jest genialna. Trochę zadziwia mnie, że z taką muzyką udało im się wtargnąć na największe festiwalowe sceny. Wygląda na to, że smutek nieźle się sprzedaje. Zofia Łękawska Orzechowska

94


RECKI RECKI

MOUNT KIMBIE

COLD SPRING FAULT LESS YOUTH

4.5/5

Naprawdę ciężko jest mi zabrać się za recenzję tego albumu. Chyba dlatego, że w muzyce elektronicznej dopiero raczkuję i zabrałem się za niego tylko dlatego, że po wydaniu ludzie się zachwycali. Powód jak żaden, ale wystarczył. Ja też będę się zachwycał. Z bardzo laickiego punktu widzenia co prawda, ale może to i lepiej. Moje sądy będą bardziej dziewiczo obiektywne. Pierwsze co uderzyło mnie po tym jak przesłuchałem po raz pierwszy to jego różnorodność. Stan osiągnięty po rozpoczynającym album „Home Recording” sprawił, że mimo mej antypatii do King Crule’a śpiewającego na następnym tracku („You Took Your Time”), wsłuchiwałem się w jego głos z rozkoszą, a kiedy zaczął drzeć się w refrenie wszystko zostaje odwrócone do góry nogami. Czułem się wyrwany ze snu w błogą melancholię. Idąc dalej: „Break Well” i „Blood and Form” pokazują swoim kontrastem jak niebanalny jest ten album. Pierwszy instrumental budzi wrażenie niezwykłej przestrzeni, która bardzo szybko zostaje zawarta w prostej, jakby IDM’owej melodii.Swoje impresje mogę opisywać naprawdę długo, za długo. Jest tak dużo niesamowicie emocjonujących momentów na tym albumie, że w pewnym momencie staje się męczący. Tak dokładniej to pod koniec singlowego „Made to Stray”, dlatego cudownie rozwiązuje po nim problem melodyczne „So Many Times, So Many Ways”.I tak dalej i tak dalej. Końcówka też nie jest zła i może tylko lekko nie trzyma poziomu. Album od samego początku (imo najlepszym utworem) chwyta i nie puszcza. Tworzy jedną piękną i absolutnie nie monotoniczną całość Radosław Grochowski

95


THE WORLD IS A BEAUTIFUL PLACE & I AM NO LONGER AFRAID TO DIE WHENEVER, IF EVER

4/5

Album, którego odkrycie zawdzięczam Rate Your Music zawładnął moją, wchodzącą w wakacyjny stan, głową. Podchodziłem do niego z dużą rezerwą, gdyż dawno nie zdarzyło się, żeby zespół z tak wymyślną nazwą i krążącymi wokół niego etykietkami “emo” i “post-rock” na dłużej mnie zainteresował. Panom z Connecticut udało się to już za sprawą drugiego kawałka ze swojego pełnowymiarowego debiutu. Nadciągający tuż po niczym się niewyróżniającym intro “Heartbeat in The Brain” bezbłędnie buduje napięcie za sprawą tańczącej po dźwiękach gitary, by raz po raz wybuchać w szaleńczym pędzie całego instrumentarium i krzyku wokalisty. Przez resztę tego niedługiego, bo 35-minutowego krążka, cały, oryginalnie sześcio-, a w czasie sesji nagraniowej dziesięcioosobowy skład dwoi się i troi, dostarczając słuchaczowi całą masę energii. Wybuchy radości czy to złości przeplatają się tutaj z atmosferycznymi gitarowymi pasażami, ani przez chwilę jednak nie traci się wrażenia, że wszystko układa się jedną, spójną całość. Grupa włożyła w album mnóstwo wysiłku, dopracowując brzmienie do perfekcji na przestrzeni trzech lat od pierwszych szkiców w 2011 roku aż do wydania,niespełna dwa tygodnie temu. Na “Whenever, If Ever” słyszymy echa pierwszej fali post-rocka oraz całej spuścizny amerykańskiego indie, a zwłaszcza math rocka i post-hardcore’u. Fani “The Lonesome Crowded West” Modest Mouse czy też ci, których, podobnie jak mnie, urzekł zeszłoroczny “Attack on Memory” Cloud Nothings nie będą zawiedzeni. Tomasz Kubicki

96


RECKI RECKI

TRUPA TRUPA ++

4,25/5

Wszystko zaczęło się 3 lata temu. Live EPka, z nielicznymi w ich twórczości polskojęzycznymi utworami, uformowała oryginalny skład zespołu. Potem przyszła kolej na debiutancki album. Pierwsza próba na długogrającym wydawnictwie wypadła naprawdę interesująco. Liczne skojarzenia ze Ścianką, klasycznym rockiem lat ’60, legendarnym Sonic Youth czy belgijskim dEUS. Wszystkie te inspiracje wyglądają na pierwszy rzut oka strasznie poważnie, a Trupa Trupa grała trochę z przymrużeniem oka, ironicznie, bez silenia się na pomniki. Przy debiucie warto zwrócić uwagę na świetny wokal i nie chodzi mi tu tylko o barwę, ale przede wszystkim o język obcy, który w repertuarze polskich zespołów brzmi fatalnie. Angielskie teksty nadają lekkości i płynności utworom, pozwalając lepiej oddać się muzycznym aranżom. Trójmiejski kwartet powraca w tym roku z trzecim wydawnictwem, nadal łącząc cyrkowe oblicze trupy z ponurą tematyką agonii. Jednak to album o wiele dojrzalszy, bardziej przemyślany, nad którym unosi się nieopisana, osobliwa atmosfera. Rozpoczyna się nieobliczalnym i zgorzkniałym ‘i hate’- niczym spotkanie nieprzysiadalnego Świetlickiego z mrocznym, transowym Joy Division. Stopniowo przenika w delikatne „Felicy”, przy którym nieustannie ucieka się myślami gdzieś do Lenny Valentino. Po pędzącym „Miracle” w tempie „Taksówkarza” Niechęci i zapętlającym się „Over” dochodzimy do „Here And Then” - utworu, który spokojnie mógłby znaleźć się na jednej z solowych wydawnictw Nico. Na półmetku spotykamy „sunny day” i nagle... oświecenie! Wiem co mi chodziło po głowie przez pół albumu. Wszystkie te kawałki przesiąknięte są takim atmo jak w dawnych horrorach o wampirach. Organy wypisz wymaluj jak na krążku Baaba „The Wrong Vampire” czy podczas zabawy Małych Instrumentów. Potem dla kontrastu trochę szybkiego rock’n’rolla w „See You Again”, powolnego wypoczynku przy zamglonym, lekko flegmatycznym

97


„Home” i dwa utwory z gościnnym udziałem Mikołaja Trzaski. Pierwszy z nich „Dei” – to pełne brudu i grozy wariacje na saksach, drugi to już zupełnie inna aura. „Influence”, najspokojniejszy utwór na płycie, w pełni zachwyca eterycznym, wręcz sakralnym nastrojem. Trochę podobna kompozycja jak na „Children Of God” Swansów. Po szalonym „Like A Drug (Sha La La La)”, zestawiono przepiękny utwór Michaela Giry „You’re Not Real, Girl”. Wszystko kończy się dość przewortnie w bardzo Pogodnym stylu. Przez całą piosenkę chłopaki wyśpiewują: „We don’t exist at all/We won’t exist no more”. W jednym z wywiadów Grzegorz Kwiatkowski trafnie przyrównał styl grupy do „meksykańskiej orkiestry pogrzebowej” i chyba lepiej nie dało się tego ująć.Na krążku znajdziemy też trochę więcej Gówna niż zazwyczaj. Do perkusisty, a także autora okładki - Tomka Pawluczuka, dołączył Adam Witkowski, pomagając przy miksach i mikrofonach. Dla ciekawych unikatowego brzmienia nagrania mogę zdradzić, że sekret tkwi w miejscu, a dokładniej w Nowej Synagodze w Gdańsku-Wrzeszczu. Pomysł oparty jest na ostatnim nagraniu PJ Harvey „Let England Shake”, w którym za studio posłużyło wnętrze kościoła. Efekt końcowy tych zabiegów nadał całej płycie charakteru i pomimo różnorodności stylistycznych kawałków odbieramy materiał jako nierozłączną całość. Nawet jeżeli za pierwszym odsłuchem nie podejdzie Wam płyta, to nie sugerujcie się tytułem i nie stawiajcie na niej krzyżyka. Najwidoczniej potrzebujecie więcej czasu, aby się przekonać, że ten album jest bardzo na plus (i to nawet podwójny!). Szymon Zakrzewski

98


RECKI RECKI

TYLER,THE CREATOR WOLF

3.5/5

„Wolf” jest wielkim krokiem naprzód w twórczości najbrzydszego (no dobra, jest jeszcze Earl) nihilisty z hiphopowego kolektywu Odd Future. Krokiem olbrzymim, bowiem Tyler udowodnił nim, że jego twórczość to nie tylko ekspresja jego gniewu oraz problemów z twarzą i psychiką do brzmiących tak samo smutnych bądź agresywnych podkładów. Na Wolfie wszystko może i tak brzmi tak samo, ale dzięki temu album tworzy sympatyczną, spójną całość. Jakościowo brzmi przy tym świetnie i na pewno nie tak chałupniczo jak Goblin, - krok dalej.Monotoniczność Wolfa nie kończy się na stylistyce, bowiem treściowo z każdą następną piosenką zaskakuje on coraz mniej. „Weed love nigga weed nigga love” - standard, ale bardzo dużo tej miłości - ciąg dalszy goblinich kompleksów ( Okonma w „IFHY” wspomina nawet, że z miłości rozważał rzucenie palenia marihuany!!!).Muszę przyznać, że jako fan Tylera trochę się zawiodłem. Liczyłem, że uda mi się Wolfa parę razy chociaż zapętlić, a tu nie. Pięć utworów tylko zgranych, a i tak niezbyt często odtwarzanych. Przez całe 70 długich minut albumu przebrnąłem w całości może dwa razy. Czyżby znudził mi się Tyler? I może nie tylko mi, bo jego nowy album generalnie nie przyjął się z takim entuzjazmem publiki jak poprzedni? Tak jakby krok wprzód był jednocześnie regresem.Na dłuższą metę jednak, to po prostu kolejny album Tylera. Just Tyler being Tyler. Trzy/cztery kawałki są naprawdę świetne („Rusty” najlepszy), a reszta jakoś bardziej uwagi nie przykuje. Radosław Grochowski

99


UL/KR AMENT

4/5

Pstryczki w nos. Tym lubią obdarzać swoich słuchaczy Maurycy Kiebzak-Górski i Błażej Król. Najpierw podarowali nam dwudziestominutowym debiut, który mieliśmy za zadanie repeatować w nieskończoność, zakochać się, poczuć niedosyt i czekać na kontynuację tego przepięknego szkicu. Jak się już cos naszkicuje to później powinno się to zamienić w gotowy obraz, przynajmniej tak to się w mojej głowie układa po kolei. Ale nie, Ul/kr znowu tworzą szkice, rozmyte kompozycje, hipnotyczne i klaustrofobiczne brzmienia. Pstry, pstryk, znów dostaniecie krótki album, znów powtarzajcie go nieskończoność, znów myślcie co będzie dalej. Jednak mogę to wszystko przeżyć, jeśli Ul/kr nadal będą rozpieszczać moje uszy takimi utworami jak Anonim, Magia czy Piekło. Paradoksalnie mam nadzieję, że dalej będą grać mi na nerwach rozwibrowanymi dźwiękami, utulać mnie do snu psychodelicznymi i miło monotonnymi instrumentalami takimi jak Bagno. Trzymam za nich kciuki, bo mają cholernie dużo tej swojej magii. Ala Pacanowska

100


RECKI RECKI

MAJICAL CLOUDZ IMPERSONATOR

3/5

Na album tego kanadyjskiego duetu czekałem z niecierpliwością. Zapowiadająca go EPka „Turns Turns Turns” dawała nadzieje na kolejny w tym roku bardzo interesujący krążek wpisujący się w schemat „oszczędna elektronika i ładnie śpiewający pan”. Muszę przyznać jednak, że „Impersonator” nie spełnił wszystkich moich oczekiwań. Cztery kawałki ze wspomnianej EPki nieśmiało wskazywały dwa możliwe kierunki, w których brzmienie duetu mogło rozwinąć się na długograju. Pierwszym z nich, który być może bardziej sam chciałem słyszeć i doszukiwałem się go niejako na siłę było coś z pogranicza tzw. nowego r’n’b i poszukującego popu, w których to rejonach znalazłem swoich tegorocznych ulubieńców - Arthura Ashina (Autre Ne Veut) i Cheta Fakera. Drugim i jak się okazało tym, który bardziej leży Devonowi Welshowi i Matthew Otto polem manewru miały być mocno minimalistyczne i introwertyczne piosenki, gdzie największym i praktycznie jedynym znaczącym atutem twórcy jest przejmujący wokal opowiadający zdecydowanie niewesołe historie. Majical Cloudz oddać należy z pewnością wyciśnięcie z tego patentu maksimum możliwości. Głęboki baryton Welsha, ponoć nigdy profesjonalnie niećwiczony, całkiem zgrabnie wędruje po skali dźwięków i momentami może faktycznie chwycić za serce. Nie poradzę jednak nic na to, że często drażnią mnie przeciągające się wokalizy, a cały album wydaje mi się przejęczany i zahuczany. Nie od-

101


mówię nikomu prawa do bycia poruszonym przez śpiew Devona, lecz do mnie on zwyczajnie nie trafia i gdy przez większość czasu pozostaje niepodparty żadnym interesującym tłem, nie jestem w stanie dać mu się ponieść, tak jak bez problemu niesie mnie James Blake i jego „Overgrown”. Atmosfera „Impersonatora” jest bardzo przytłaczająca, teksty niosące smutek i śmierć, obracające się wokół trzech dźwięków syntezatora nie dają za bardzo odetchnąć i utrudniają zbyt długie obcowanie z płytą. Wbrew mojemu narzekaniu, nie jest to album zły, do jego najciekawszych momentów w postaci „Childhood’s End” i „Mister”, w których to dzieje się nieco więcej, wrócę jeszcze z pewnością niejednokrotnie. Jeśli rozpoczynające się wakacje nie napawają Was póki co zbyt wielką radością i w co zimniejsze wieczory będziecie szukać ucieczki w bardzo osobisty świat minimalistycznych piosenek, to polecam na jedną z takich podróży wybrać się z dwójką panów z Kanady i sprawdzić, jak się ona potoczy dla Was. Tomasz Kubicki

102


RECKI RECKI

JAMES BLAKE OVERGROWN

4/5

W 2011 roku znalazł się na moim podium ulubionych płyt, tuż za Nicolasem Jaarem. Nawet wtedy trudno było mówić o nim, jako debiutancie. Paroma poprzedzającymi EP’kami stał się jednym z najważniejszych, nowych zjawisk w świecie elektroniki. Już jako 21-latek pojawił się w programie Unsoundu 2010, świeżo po wydaniu CMYKa. Siedział jeszcze mocno w brzmieniach taneczno-dubstepowych. Longplay był z pewnością sporą zmianą dla starych fanów, a zarazem słusznym, nowym kierunkiem. Dzięki zdominowaniu utworów wokalem, przy często zrytmizowanym, melancholijnym aranżu otworzył, sobie nowe drogi do szerszej publiki. Wszystko szło świetnie, nawet pomimo późniejszych trochę słabszych, krótszych wydawnictw. Po tych dwóch latach James Blake jest osobą ciesząco się spora popularnością, tysiącami fanów na fb i jeszcze większą ilością scrobbli na laście. Nie lubię mówienia o „teście drugiej płyty”, ale w tym przypadku miało to uzasadnienie. Czy James potrafi czymś nas jeszcze zaskoczyć oraz czy pójdzie na łatwiznę, bo lud i tak będzie się cieszył? Na te pytania jest tylko jedna odpowiedź: Retrograde. Kawałek, który kazał mi odrzucić wszelkie gdybanie i przypuszczenia i czekać już tylko na cały album. Pojawiło się parę singli chwilowo zaspakajających apetyt, jednak takie informacje jak współpraca z Brianem Eno i RZA go znów wzmagały. Po pierwszym odsłuchu Brytyjczyk w pełni przekonał mnie do swojej koncepcji. To album świadczący o jego sporej świadomości, jako artysty. Utwory nie są takie emocjonalnie rozedrgane jak na debiucie, nie czuć też sporej dawki nostalgii, wszystko jest idealnie stonowane. Kawałki nie bazują na rozbudowanych, różnorodnych teksturach, a przeważającym

103


jednym motywie, wzbogaconym o liczne dodatki nadające tempo i podkreślające wokal Jamesa. Nadal można określać jego twórczość używając terminów ‘post-dubstep’ czy ‘neo-soul’, ale chyba nie do końca trafnie charakteryzuje to „Overgrown”. Znajdują się tu bowiem utwory dojrzałe i pewne, brak miałkości o jaką można było go posądzać dwa lata temu. Warto zwrócić uwagę na dwie kolaboracje, które w moim odczuciu wyszły nawet bardziej niż interesująco. W kawałku z liderem Wu-Tang Clan James tworzy ciekawą przestrzeń do tekstu RZA. Jest maksymalnie duszno, a nawet trochę transowo. Fajnie też współgrają nawracające chórki Blake’a, odciążając słuchacza od niskiego głosu rapera. Drugie kolabo, a raczej produkcja należy do legendy muzyki ambientowej Briana Eno w „Digital Lion”. Ten utwór naprawdę zapada w pamięć. Może przez ten wokal, może przez ten rytm, sam nie wiem. Do najciekawszych kompozycji zaliczyłbym także „Voyeur”, przy którym w połowie piosenki nabiera się ochoty potańczyć. Taka odskocznia od spokojnych utworów na klawiszach. Cieszę się, że James powrócił z „Overgrown”. Jego chłopięcy wizerunek nie został nadal skalany zarostem, więc co tytułowy zarost/przerost symbolizuje? Moim zdaniem, to przerost oczekiwań, jakie stawialiśmy na długo przed premierą, bo na pewno nie możliwości tego wciąż młodego muzyka. On nas jeszcze nieraz zaskoczy. Szymon Zakrzewski

104


RECKI RECKI

QUEENS OF THE STONE AGE ...LIKE CLOCKWORK

3,5/5

Od czego by tu zacząć? Wiem – zacznę od tego, że już o tym albumie zapomniałem. Tak jak niemal w całości twórczość Queens’ów pamiętam zgóry na dół, mimo, że słucham jej teraz sporadycznie, tak ten album po wielokrotnym acz niedawnym zapętlaniu kompletnie wypadł mi z pamięci. Przyznaję – zapętlaniu, bo ten album nie jest zły. Po prostu nie jest tak dobry jak cokolwiek, co kiedykolwiek czterdziestoletni już Josh Homme spłodził. Zaczyna się bardzo dobrze. W starym stylu. Z nutką szaleństwa i siłą jaką wybili się z „Lullabies for Paralyze” - jeden z moich faworytów - „Keep Your Eyes Peeled”. Później niezgorsza, ale trochę razi nagła zmiana klimatu. Dalej tak samo. Po dwóch imo niejakich kawałkach, strasznie podobnych do wielu soft rzeczy jakie nagrali, dwa, które na pewno dotarły już do szerszego grona odbiorców, a może nawet i w radiu będą puszczać - „If I Had A Tail” i „My God is The Sun. Oba są świetne w swej prostocie i najbardziej z całości gnieżdżą się w pamięci. Po nich do końca średnio z krótką przerwą na chwytliwe „Smooth Sailing”. Lecz zaraz zaraz. „Średnio”, w przypadku QotSA, znaczy - „naprawdę dobrze”. Chodzi mi o: „średnio jak na imo jeden z najlepszych rockowych zespołów ever” i „Chryste zapętliłem tą płyte dzisiejszego dnia tylko dwadzieścia razy”. Zespół z takim dorobkiem nie może po dłuższej przerwie wydawać czegoś, co tylko na chwilę przyciągnie uwagę, a tak naprawdę przykuje spowrotem do wydanych wcześniej krążków. Twierdzę tak, ponieważ nawet taki psychofan QotSa oddalił

105


się trochę po opięciu latach niewydawania niczego od ich twórczości, „no bo ile można”, a nowa płyta skłoniła do ponownego zapętlania starych. Może dlatego, że powtarza w pewien sposób schematy i robi to gorzej? Chyba tak, ale wnosi trochę nowego („My God is The Sun” zwłaszcza) i na pewno umili wakacje swoim było nie było pustynnym klimatem. Mam teraz wrażenie, że piosenka „Fairweather Friends” (ang. fałszywi przyjaciele) odnosi się do mnie, bo w chwili małej, bo małej, ale słabości opuszczam jako fan swój ulubiony band oceniając nowy krążek na: 3,5/5. Radosław Grochowski

106


FUKA LATA

107


A

WYKOPANI Jeżeli wstydzicie się przyznać do fascynacji disco lat ’80, a z „Człowieka z Blizną” lepiej zapamiętaliście soundtrack niż cytaty Tony Montany. Czy choćby świeżo po obejrzeniu „Drive” pochłanialiście całą dyskografię Italians Do It Better, a jedynym pożytkiem z nowej płyty Daft Punk było odkrycie cudownej postaci z wąsem, którą nazywają po prostu Giorgio - to chyba najwyższy czas zapoznać się z twórczością warszawskiego duetu Fuka Lata. Po serii świetnie przyjętych koncertów i EPce zbierającej (w pełni zasłużenie) coraz to lepsze recenzje Lee Margot i DR Mito wykorzystują swoje warholowskie pięć minut. Jednak cofając się trzy lata wstecz nie uwierzylibyście, że to ta sama Fuka Lata, którą teraz słuchacie. Ich koncertowy debiut przypadł podczas Festiwalu Moving Closer w Powiększeniu, a pierwszym wydawnictwem była EP’ka „Other Sides”. Improwizowane nagranie wprowadza słuchacza w trans. Przez ponad 40 minut elektronika przenika w psychodelę, co jakiś czas przytłaczając dronami. Lee potwierdza liczne inspirację m.in. Xiu Xiu czy unikalną barwą Nico. Wokaliza na tym krążku dodaje lekkości i nastrojowy charakter podczas eksperymentalnych, czasem mistycznych podróży zespołu. Stylistyka zmienia się stopniowo wraz z inspiracjami. Nad kolejnym wydawnictwem „Saturn Melancholia” wciąż unosi się metafizyczna atmosfera, ale wzbogacona o rytm i zdominowana brzmieniem syntezatora. Mnóstwo loopów, syntetycznych, trochę niespotykanych dźwięków, przeplatanych z wokalem, który stanowi kolejną, jakby oddzielną warstwę. Przeważnie jednak wybrzmiewa za mgłą dominujących aranży i niespokojnych, elektronicznych tekstur. Najważniejszy jednak jest odbiór tego wydawnictwa. Trochę sakralny, mocno rozdrgany, ale przy tym bardzo intensywny. Wraz z 2013 rokiem duet idzie o krok dalej. Upraszczając swoje skomplikowane kompozycje, nadając utworom taneczny charakter i finalnie wydobywając kobiecy wokal spod ciężaru tekstur. Tak otrzymujemy świetne synth-popowe wydawnictwo. EP’ka zatytułowana „Electric Princess” - wydana została trochę na wariackich papierach, aby wyrobić się przed koncertem na katalońskiej Primaverze. Powiedzieć, że efekt końcowy jest zadawalający to chyba trochę za mało. Najlepszym świadectwem sukcesu jest rzesza fanów podczas koncertu w Barcelonie na Adidas Stage, scenie przeważnie omijanej szerokim łukiem. Po pracowitym okresie najwyższy czas na chwilę odpoczynku, ale nie dla Fukai Lata. Zapiszcie już sobie drugiego sierpnia na OFF Festivalu macie zajęte! Warto dodać, że Lee ostatnimi czasy zasłuchuje się w The Soft Moon, The KVB, czy setach Talabota, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym, że tego koncertu nie wolno przegapić. Szymon Zakrzewski

108


WYKOPANI Co z tego, ze wygląda jak misio, który ciągle poszukuje miodku. Nie dajcie się zwieść pierwszemu wrażeniu. Może nie jest najszybszym rewolwerowcem, ale za samplerem radzi sobie jak mało kto. O samym Jonwaynie w sieci za dużo nie poczytamy. Sam poznałem go dość przypadkowo. Po przesłuchaniu nowego singla Quasimoto, soundcloud zapuścił mi kolejny kawałek na liście... i szok! Nagle stwierdziłem: „nie no, nowe wydawnictwo alter-ego Madliba przy tym wymięka”. Był to track z „Cassete 2”. Ogarnąłem szybko info na Stone Throw Records i przesłuchałem całego albumu. Pięć kawałków wydanych na kasetce z przerobionym logiem Coca-Coli wywarło na mnie wrażenie porównywalne z pierwszym odsłuchem „MM... Food” MF DOOMa czy „The Unseen” Quasimoto. Cholera nie dość, że facet tworzy świetny instrumentalny hip-hop przywołując klimat takich klasyków jak J Dilla, to jeszcze sam nieźle nawija. Do nagrania zaprosił jedynie dwóch gości, którzy pasują tutaj jak ulał: Zeroh i Jeremiah Jae. Po paru odtworzeniach zabrałem się za poszukiwanie wcześniejszych krążków. Większość z nich to różnorodne beaty i sample jego autorstwa, których jest naprawdę od groma. Tak jak na ponad dwugodzinnym zestawie „Oodles of Doodles” (46 kawałków!). Ma na koncie również ciekawy featuring. Pojawia się w utworze Quakers wyprodukowanym przez Geoff Barrow z Portishead. W jednym z nielicznych wywiadów zdradza, że swego czasu zasłuchiwał się w jazzowych albumach. I to słychać. Nie przypadkowo też w podcaście dla XLR8R w gruncie hip-hopowych kawałków mix otwiera kompozycja Sun Ra. Podczas rozmowy sprawia nieodparte wrażenie takiego kolesia, Dude z Biga Lebowskiego. Lekko przyspany MC, który odpływa dopiero podczas koncertów czy wspólnych kolaboracjach. Na co dzień szczęśliwcy z Kalifornii mogą zobaczyć go podczas licznych setów. Ze scenę LA związany jest od dwóch lat i już trafił na serię koncertów The Gaslamp Killera – Low End Theory. Ma za sobą wspólne występy z Nosaj Thing, Peanut Butter Wolf, Action Bronsonem czy Toro Y Moi. Niestety poza paroma wyjątkami nie grywa w innych miejscach niż USA. Może jak Gaslamp ruszy w wakacyjny tour po Europie ze swoim LET to zabierze Jonwayne’a przy okazji. Byłoby miło. Szymon Zakrzewski

109


JONWAYNE

110


KINIARNIA O

3 OBLICZA TOŻSAMOŚCI

statnio w wolnym czasie nadrabiam liczne filmowe zaległości, sięgając przy tym do klasyków. Przeważnie nie ograniczam się gatunkowo, natomiast częściej przy wyborze kieruje się nazwiskiem reżysera. Może to czysty zbieg okoliczności, ale trzy obrazy, które przyszło mi zobaczyć rozpatrywały podobną problematykę - różne punkty widzenia w kwestii tożsamości. Oczywiście na ten temat można byłoby napisać niejedną książkę, ale te trzy, z pozoru różne od siebie, ekranizacje wystarczająco ciekawie przedstawiły wspólny podmiot.

111

Pierwszy z nich to dzieło mistrza budowania napięcia - „Północ-północny zachód” Alfreda Hitchcocka. Z jego twórczością zapoznałem się stosunkowo późno, co sprawiło, że teraz pochłaniam każdy jego obraz z filmowego dorobku. Nie nastawiajcie się tutaj na grozę w stylu „Psychozy”. To jeden z tych nieprzewidywalnych scenariuszy niczym w „Zawrocie Głowy”, gdzie wszystko odwraca się do góry nogami. I nawet jak już myślimy, że rozwikłaliśmy zagadkę, to wtedy mylimy się najbardziej. Główną postać poznajemy, jako zabieganego, pracownika agencji reklamowej. Roger jest przystojnym mężczyzną w średnim wieku, który nie może narzekać na problemy finansowe, a za planowanie jego życia odpowiedzialna jest


bardziej sekretarka, niż on sam. Do tej pory się nie ustatkował, typowy wolny strzelec, który właśnie udaje się na spotkanie biznesowe. W tym miejscu zaczyna się cała akcja. Mężczyzna zostaje porwany do pięknej willi, gdzie próbują wyciągnąć z niego trochę informacji. Niestety sami złoczyńcy nie są świadomi, że złapali nie tego, co powinni. Liczne przekonywania na nic się zdały. Roger cudem ucieka porywaczom. Jednak nie pozostawia tej sprawy płazem. Rozpoczyna samodzielnie śledztwo osoby, za którą go wzięli. Film nie opiera się wyłącznie na wybitnym scenariuszu. „Północ - północny zachód” to przede wszystkim świetna gra aktorska. Zawsze u Hitchcocka charyzmatyczna

rola męska stanowi trzon i nadaje tempo. Tym razem w główną rolę wcielił się Cary Grant grający inteligentnego gentelmana, który lubi poflirtować z kobietami, ale zawsze ma głowę na karku i nie daje się od tak omamić każdej. U jego boku pojawi się piękna Eva Marie Saint, która wie jak przypodobać się mężczyźnie. Jej delikatne, sensualne usposobienie to tylko pierwsze wrażenie, ta dziewczyna ma pazura i nieraz namiesza w losach bohaterów. Jako ciekawostkę można dodać jeszcze rolę szelmy Martina Landau, dla którego był to niemalże filmowy debiut w karierze.

112


KINIARNIA

3 OBLICZA TOŻSAMOŚCI

Prozaiczna pomyłka z tożsamością Rogera, odmienia całe jego życie. Już po paru minutach zapominamy czym się tak naprawdę zajmował czy z kim miał się umówić popołudniu. Liczy się tu i teraz. Przybiera drugie oblicze aby wyjaśnić zagadkę? A może z czystej ciekawości? Nie ma to zbytniego znaczenia, podążamy za wielobarwnymi postaciami, które z pewnością czymś nas zaraz zaskoczą. Nie spotykamy tu też ciężaru grozy, co najwyżej lekki thrillerowaty dreszczyk podczas szpiegowskich poszukiwań. Film ujmuje mnie przede wszystkim motywem romansu. Nie, żeby ze mnie jakiś znowu przesadny romantyk, ale ten wątek dodaje lekkości. Pomimo kolorowego nagrania, czuć klimat filmów noir. Czekamy aż zaraz powie jedno słowo w stylu Bogarta i wszystkie zaczną mu jeść z ręki.

113

Drugim obrazem, który chciałbym przybliżyć jest kultowy „Zawód: Reporter” Michelangelo Antonioniego. Miałem spore opory przed obejrzeniem po lekkim zawodzie „Zaćmieniem”. Jednak „Powiększenie” i „Zabriskie Point” przeważyły szalę, aby poznać trochę więcej twórczości włoskiej legendy kina. Klasycznie początek to głównie obserwacje danej sytuacji. Podglądanie, co zaraz zrobi i powie David Locke, w tej roli świetny Jack Nicholson. Główny bohater znalazł się gdzieś w środku Afryki. Po męczarni na skwerze i zakopanym Jeepie, dociera w końcu do hotelu. Ogromne znaczenie ma tutaj kadrowanie. Pięknie ujęte afrykańskie widoki (coś w stylu ostatnich zdjęć promocyjnych Boards Of Canada) sprawiają, że czujemy duchotę, upał od pustyni i orzeźwienie oraz ulgę przy kąpieli. Po powrocie David zaglą-


da do lokatora w sąsiednim pokoju. Zastaje go już martwego. Jednak nie panikuje. Przeciąga jego zwłoki na swoje łóżko i zaczyna podmieniać zdjęcia w paszportach. Podczas całego zdarzenia pojawiają się retrospekcje, przywołujące ich krótką znajomość. Nieboszczyk przyjechał tu w interesach, skarżył się na problemy z sercem. Jack gra natomiast zasłużonego brytyjskiego dziennikarza, który jest zmęczony swoim zawodowym, a także osobistym życiem. Postanawia, więc uśmiercić Davida Locke i podszyć się pod tożsamość Davida Robertsona. Powiadamia recepcję, uzgadnia też sprawy pogrzebowe. Po powrocie na Wyspy zaczyna żyć nowym życiem. Jednak nie będzie mu łatwo uciec od przeszłości.

Obok młodego, jeszcze przystojnego Nicholsona zobaczymy też Marię Schneider. Aktorkę o trochę dziecięcym wyrazie twarzy, ale także z paroma bulwersującymi, kinowymi rolami. Trudno po obejrzeniu „Ostatnie Tango w Paryżu” Bertolucciego zapomnieć łamania wszelkiego tabu przed widzem i to w ‘72! Film pokazuje jak naszym życiem ciągle kieruje przypadek. Jednak nie spotkamy tu patosu moralizatorskiego, a spontaniczność. Ucieczka, ale nie tyle przed samą przeszłością, a z dziewczyną, z którą chce spędzić trochę czasu sam na sam. Oderwać się od świata i pożyć chwilą. Wcielić się w czyjeś życie i potraktować to, jako przygodę, podróż.

114



Przejdę już do ostatniego filmu z tego zestawienia - „1900: Człowiek legenda” Giuseppe Tornatore. To taka trochę epicka opowieść, na jakie była moda na przełomie wieków. Historia porzuconego dziecka, które wychowało się na statku brzmi niczym marny scenariusz na melodramat. Włoch jednak dodał do historii fakt, że maluch nie wiadomo skąd jest wybitnie uzdolniony muzycznie i co najważniejsze nigdy w swoim życiu nie stanął na stałym lądzie. Jego domem był ocean. Ciekawe spojrzenie na życie w niebycie. I nie chodzi mi tu tylko o nie płacenie podatków, ale podejście, że nas tak naprawdę nie ma. Nie zapiszemy się w księgach miasta ani nie znajdziemy tabliczki z naszym nazwiskiem na płycie na-

grobnej. Daje to wbrew pozorom ogromne możliwości, wyjście ze schematu szarej codzienności i rutyny pędzącego świata. Tim Roth swoim wcieleniem urzeczywistnił tę postać i pomimo osobliwej kreacji, i usposobienia 1900, sprawił, że nie traktujemy tego jak bajkę. Tornatore balansuje tu natomiast na cienkiej granicy kiczu i przesłodzenia, ale na szczęście finalnie unika blamażu. Tworzy film, może nie tak wybitny jak „Cinema Paradiso”, ale z pewnością z wielu względów ważny w jego dorobku. Szymon Zakrzewski

116


STREFA KULTURY | NA LATO FESTIWAL NOWE HORYZONTY WROCŁAW

RODZINA BRUEGHLÓW WROCŁAW, PAŁAC KRÓLEWSKI

MARK ROTHKO WARSZAWA, MUZEUM NARODOWE

117

KONIEC:

28 LIPCA START:

23 LIPCA

KONIEC:

1

WRZESNIA

GDYNIA DESIGN DAYS GDYNIA

TRAFOSTACJA SZTUKI

SZCZECIN, PAŁAC KRÓLEWSK

ORGANIZM ERNY ROSENST POZNAN, STARY BROWAR


KI

TEIN

KONIEC:

31

LIPCA

START:

2 SIERPNIA KONIEC:

1

WRZESNIA

SZTUKA OCZAMI KOMIKSU KRAKÓW, GALERIA ZDERZAK

LETNIE TANIE KINOBRANIE

KONIEC:

15

SIERPNIA

KONIEC:

29

KRAKÓW, KINO POD BARANAMI

SIERPNIA

PLAKATY-WIERSZE TERYTORIUM KUSICIELKA

KONIEC:

KRAKÓW, MOCAK

29

WRZESNIA 118


MOŻE KIEDYŚ TAM POWRÓCIMY Z NOWYM NUMEREM, PÓKI CO ŻYCZYMY WAM BŁOGIEGO CHILLOUTU PODCZAS FESTIWALOWEGO LATA


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.