15 minute read

Reportaż

nowyczas.co.uk

Mogłoby się wydawać, że odważne przedsięwzięcia i projekty finansowe Polek były zbyt trudne do zrealizowania. Po kilku latach, kiedy spłacono już wszystkie długi, okazało się, że wybrały właściwą drogę. Pomogły w tym oczywiście determinacja oraz ogrom ciężkiej, bezinteresownej pracy. Z biegeim lat ilość pracy przerastala kurczące się grono najbardziej oddanych członkiń. Sprzedano więc hotelik, pozostawiając dwa domy.

Advertisement

Ważnym elementem działania Zjednoczenia Polek były świąteczne bazary, organizowane w Ognisku Polskim, a potem w sali parafialnej przy kościele św. Andrzeja Boboli. Ich wielką atrakcją stały się wyroby artystyczne i wspaniałe wypieki przygotowywane przez członkinie oraz atmosfera, która temu towarzyszyła, a przede wszystkim pięknie przygotowany świąteczny stół, który miał przypominać o naszych świątecznych tradycjach (pamietajmy, że wyjazdy do komunistycznej Polski nie były przez ideowych emigrantów akceptowane, więc ich dzieci kraj ojców znały tylko z opowieści).

Mimo dość wysokiej średniej wieku – niesty nie udało się do organizacji przyciągnąć młodszego pokolenia – Polki wciąż wytrwale pracują. Codziennie na adres Zjednoczenia przychodzą listy z prośbą o pomoc (w skali rocznej ponad 2000 ). Od lat 90., kiedy kraje byłego bloku sowieckiego: Litwa, Białoruś i Ukraina uzyskały niezależność, regularnie udzielana jest pomoc Polakom tam mieszkającym – osobom prywatnym, ośrodkom parafialnym, szkołom, przedszkolom, szpitalom i domom opieki. Przekazywane są również pieniądze Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska” oraz Komitetowi Pomocy Polakom w Rosji na kolonie letnie dla dzieci polskich z terenu byłego ZSSR.

Wszystkie dane personalne (nazwiska, adresy, stan rodziny, stan zdrowia i rodzaj pomocy) są katalogowane. W kartotekach notowana jest także każda wysłana paczka.

W ubiegłym roku – powiedziała na dorocznym spotkaniu opłatkowym przewodnicząca Zjednoczenia Danuta Bogdanowicz-Rosco – otrzymałyśmy 2149 listów z prośbą o pomoc – nieraz bardzo rozpaczliwych. Wysłałyśmy 535 paczek, a raczej pak odzieżowo-żywnościowych i zapomogi pieniężne… Ogólna suma naszej pomocy dla kraju i na tereny wschodnie, tzn. na Litwę, Białoruś i Ukrainę, wyniosła 149 tys. 126 funtów. Ułatwiłyśmy ośmiu uczniom w roku przedmaturalnym przyjazd na roczny pobyt w angielskich prywatnych szkołach internatowych. Pomogłyśmy polskiemu naukowcowi na dokończenie studiów w Oksfordzie oraz dwóm doktorantom prowadzącym prace w Imperial College, dając im mieszkanie. Pomogłyśmy zapłacić depozyt i czynsz za mieszkanie rodzinie z Polski z czwórką dzieci. Dałyśmy również drobną dotację na Salvation Army, która uruchomiła doraźną pomoc dla bezdomnych Polaków na Victorii. Pomogłyśmy ponownie polskiemu misjonarzowi w Afryce Południowej dając tysiąc funtów na wyżywienie 300 sierot. W każdym roku pojawiają się podobne sprawozdania, może tylko lista obdarowanych trochę się zmienia. 4 listopada br. odbyło się Walne Zebranie Zjednoczenia Polek, na którym zadecydowano o sprzedaży domów przy Warwick Road. Ogrom pracy wynikający z utrzymania domów był zbyt dużym ciężarem do udźwignięcia. Fundusze uzyskane z tej transakcji z pewnością przez lata wspierać będą nie tylko starych i chorych, ale również młodych i zdolnych, w których – zdaniem członkiń tej organizacji – należy inwestować.

Polki zawsze pracowały i pracują zespołowo, nie chcą indywidulanych wyróżnień, medali, odznaczeń, wymienię więc tylko przewodniczące w kolejności chronologicznej. Wanda Pełczyńska, Irena Komorowska, Maria Dębicka, Anna Januszajtis, Elżbieta Zamoyska, Maria Leśniakowa, Adela Wilkowa, Wanda Prawdzic-Szlaska i Danuta Bohdanowicz. Niezbyt długa lista jak na 60 lat działalności. ••• Ze Zjednoczeniem Polek zetknęłam się w 2001 roku, kiedy napisałam artykuł o młodej studentce Basi Płoszaj, która przyjechała do Londynu ze wschodnich rubieży Polski uczyć się angielskiego i zarobić na kontynuację studiów w Polsce. Kiedy źle się poczuła i została skierowana na specjalistyczne badania, okazało się, że jest chora na bardzo złośliwą formę raka – Hodgkins Disease. Znalazła się bez środków do życia i dachu nad głową. Choć Royal Free Hospital w londyńskiej dzielnicy Hampstead zdecydwał się poddać ją bardzo drogiej kuracji, w przerwach między poszczególnymi jej etapami musiała gdzieś mieszkać i z czegoś żyć. W tej tragicznej sytuacji życiowej polskie organizacje emigracyjne, do których się zwróciła, odmówiły pomocy. O działalności Zjednoczenia Polek nie wiedziała, ale członkinie, przeczytawszy artykuł w „Tygodniu Polskim” same przyszły z pomocą. Zjednoczenie skontaktowało się z Basią i udostępniło jej oraz jej matce, która przyjechała z Polski, by zająć się chorą córką, bezpłatny pokój na czas leczenia oraz pomoc finansową. Poza pomocą udzieloną przez organizację, Basia z mamą spotkały się z płynącą z potrzeby serca życzliwością i wsparciem wielu członkiń Zjednoczenia.

N OWYCZAS

REPORTAŻ 13

24 listopada 2006

Gości „Cenzora”, jedynego w Edynburgu polskiego pubu, witają plakaty utrzymane w absurdalnym klimacie socrealizmu, polski Żywiec i pierogi oraz… dwie młode Polki, Ania (na zdjęciu) i Milena. Nie mają jeszcze trzydziestki, jednak z powo dzeniem prowadzą knajpę, w której równie chętnie bywają rodacy, jak i Szkoci.

CENZOR z obowiązkową wuzetką

Katarzyna Bielińska redakcja@nowyczas.co.uk

Kiedy młoda, mieszkająca w stolicy Szkocji Polonia zastanawia się nad wyborem miejsca na spotkanie przy piwie czy nawet na zwyczajne pogaduchy przy kawie, pewne jest, że prędzej czy później ktoś rzuci nazwę: „Cenzor!” I nic dziwnego – w końcu to jedyny w Szkocji polski pub. Aby do niego trafić, nie musimy wcale długo błądzić po wąskich ulicach Edynburga. Nawet osoby nie znające dobrze miasta, trafią tu łatwo: od Princess Street, głównej ulicy stolicy, do York Place 1-3, gdzie mieści się pub, idzie się spacerem około 5 minut. Klientów wita niepozorny szyld nakłaniający do zejścia po schodach w dół.

Promocje do wyboru Z każdym krokiem zagłębiamy się jak w labirynt. I to z epoki socrealizmu. Mnóstwo wnęk, zakamarków, co chwilę odkrywamy nowe pomieszczenia. Na pomalowanych na czerwono ścianach plakaty z lat 60. Przodownik pracy z ręką na ustach nakłania do „Strzeżenia tajemnicy państwowej”, na innym plakacie – roześmiane traktorzystki. Z napisu przy barze dowiadujemy się, że w tym miejscu „Kawa i wuzetka są obowiązkowe”.

Na pomysł stworzenia polskiego pubu Anna Brudnowska i Milena Skonieczna wpadły równo rok temu. A potem zrealizowały swoje marzenie w rekordowym tempie. Podczas uroczystego otwarcia 19 lutego przy szampanie i bigosie bawiło się tylu rodaków, że szybko zbrakło miejsc. – Jeszcze szybciej skończyło się polskie piwo. Ale poza tym klimat był super – śmieje się Ania, która mieszka i pracuje w Szkocji od czterech lat. W czasie studiów psychologicznych na jednym z polskich uniwersytetów wzięła roczny urlop dziekański i przyjechała do pracy na północ Wyspy. I została. Ma za sobą pracę w restauracjach, hotelach, w pubach. Milena, przyjaciółka poznana w Krakowie, dołączyła do Anny dwa lata temu. Kiedy nadarzyła się okazja, by nie pracować już dla innych, ale wreszcie dla siebie, dziewczyny od razu z niej skorzystały. Znajomy z Indii prowadził w miejscu dzisiejszego „Cenzora” dwupoziomową restaurację, jednak interes nie szedł najlepiej. Anna wpadła na pomysł stworzenia na dolnym poziomie pubu. Polskiego. – To była nisza, nie było takiego miejsca w Edynburgu –dodaje. Na ogół otworzenie knajpy wymaga sporych nakładów finansowych: za samą odsprzedaż najmu lokalu położonego w centrum Edynburga trzeba zapłacić od 40 do 60 tys. funtów, do tego dochodzi miesięczny czynsz 2,5 tys. funtów. –Miałyśmy oszczędności, ale nie aż takie – mówią dziewczyny. – Na szczęście przyjaciel potraktował nas ulgowo. Polki mogły poważnie wziąć się za planowanie własnego biznesu. Długo rozmyślały nad nazwą. – Musiała być chwytliwa dla rodaków, ale także łatwa w wymowie i zrozumiała dla tubylców –mówią pomysłodawczynie „Cenzora”.

Ulubione gołąbki Polski pub szybko stał się ulubionym miejscem spotkań młodych Polaków. Przyciąga ich tam bezpretensjonalny wystrój wnętrz utrzymany w klimacie lat 60. (dzieło Mileny), a także domowa kuchnia. Goście zamawiają gołąbki, placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną i pierogi, własnoręcznie lepione przez Tomka, zawodowego kucharza zatrudnionego w pubie. Tomasz po kilkanaście godzin dziennie wytapia wielkie płaty słoniny na domowy smalec do chleba, który stanowi jeden ze specjalności „Cenzora”. Dziewczyny cieszą się, że gośćmi pubu są także Szkoci, Francuzi, Hiszpanie, a także i inni obcokrajowcy, mieszkańcy wielokulturowej stolicy. O ile na początku prawie całą klientelę stanowili rodacy, dziś tylko połowa gości mówi po polsku. – Szkoci uwielbiają gołąbki, ale już trudniej przekonać ich do chleba ze smalcem – opowiada Anna. Obcokrajowcy cenią również polskie alkohole. W „Cenzorze” mają okazję spróbowania kilku rodzajów polskiego piwa i wódki.

Anna i Milena są żywym dowodem powiedzenia, że za własnym biznesem naprawdę trzeba pochodzić. – Nie da się wyjść z pracy o przysłowiowej 16. Tym bardziej, że my o tej godzinie dopiero otwieramy knajpę! — śmieje się Ania, która przychodzi do pubu po południu, ale pracę naprawdę zaczyna wcześniej. Wylicza: – Jadę zamówić towar, kiedy trzeba coś naprawić wzywam fachowca, załatwiam sprawy w banku. Przed otwarciem dziewczyny sprzątają lokal. – Jeśli możemy coś zrobić same, to po co mamy komuś za to płacić? – mówią. Same dbają o promocję, rozrzucają zaprojektowane przez Milenę ulotki reklamowe. Pracują za barem do godziny 1-2 w nocy, od czasu do czasu pomaga im barmanka Monika, przyjaciółka, do której Ania przyjechała cztery lata temu. Dbają o to, by w pubie coś się działo: zorganizowały wspólne oglądanie mistrzostw w piłce nożnej, występ polskiego didżeja. – Takie zdarzenia przyciągają gości. A kiedy ktoś raz przyjdzie i mu się spodoba, są duże szanse, że następnym razem przyprowadzi znajomych – dodają.

Frajda z pracy dla siebie

Kuchnia i księgowość – to dwie działki, których prowadzenie z ulgą oddały w inne ręce. – Nie można robić wszystkiego i znać się na wszystkim. Trzeba wiedzieć na czym się znamy, a co lepiej zlecić komuś innemu – mówi Ania. Dziś księgowością „Cenzora” zajmuje się rodowitySzkot. – A dobry księgowy, znający realia kraju to bardzo cenne wsparcie. Dzięki niemu nie musimy martwić się o finansową stronę prowadzenia biznesu i wiemy na przykład, który rachunek musimy zapłacić teraz, a z którym można poczekać nawet pół roku – mówi Ania.

Prowadzenie własnego biznesu ma też oczywiście swoje przyjemne strony. – Dla nas ważna jest satysfakcja z pracy dla siebie – mówią dziewczyny. – Jeśli coś idzie źle, winisz tylko siebie i możesz to naprawić. Z drugiej strony – kiedy interes idzie dobrze, masz ogromną frajdę. Dziewczyny podkreślają, że własny biznes to często wzloty, upadki oraz duża odpowiedzialność. Opowiadają o czasie około Wielkanocy, kiedy klienci zaglądali do pubu rzadziej. Na szczęście to już przeszłość. Interes idzie dobrze, i patrząc na to, że w stolicy Szkocji pojawia się coraz więcej rodaków, taka tendencja się utrzyma. A dziewczyny cieszą się z tego i już planują otwarcie kolejnego pubu, w innej części Szkocji. Gdzie? — Tajemnica handlowa...– uśmiecha się Ania.

NOWYCZAS 24 listopada 2006 14 KULTURA

HOLLY czy BOLLY?

Stefan Gołębiowski redakcja@nowyczas.co.uk

Niemal każdy w jakimś okresie życia chciał zagrać w filmie czy wystąpić w telewizji. Praca „gwiazdy” jest na pewno bardziej pociągająca niż siedzenie za biurkiem lub za ladą sklepu. Nie mówiąc już o ewentualnej sławie, pieniądzach i adoracji tłumów. Przeciętny człowiek, który nigdy nie był na planie filmowym, oglądając gotowy obraz na ogół nie zdaje sobie sprawy, że jest to jedna z najnudniejszych robot na świecie, gdyż polega głównie na czekaniu. Nawet największe gwiazdy kręcą parominutową scenę nieraz kilka dni (wystarczy, że zmienią się warunki pogodowe) – tyle tylko, że gwiazdy czekają w luksusie i mogą mieć wymagania…

Do tego – zwłaszcza przy filmach akcji dominujących teraz kino – praca aktora do bezpiecznych nie należy. Trzeba stanąć na niebezpiecznej wysokości, znaleźć się pod wodą lub w ogniu. Oczywiście do najbardziej trudnych sytuacji wykorzystywani są kaskaderzy, ale i tak prawie zawsze aktor wychodzi potłuczony, zmoczony i z sińcami. W biurze można się co najwyżej przewrócić lub nabić sińca o kant biurka…

Mit i magia Hollywoodu sprawiają, iż młodzi gotowi są pójść na największe upokorzenia i wyrzeczenia, byle tylko dostać się do studia, bo a nuż zdarzy się cud i kariera stanie otworem. Tomowi Cruise się udało, więc może i mnie… A tymczasem na jednego Toma przypadają dziesiątki tysięcy tych, którym się nie udało i nigdy nie uda. Ale nadzieja pozostaje.

Prawie po cichu i niezauważalnie,

Niestety nam z Zachodu trudno szukać szczęścia w Bollywoodzie (mimo takiej ogromnej produkcji). Nie ten język i kolor skóry. Czasami jednak zdarzy się, że do jakiegoś epizodu w produkcjach kręconych w Europie można się dostać i podejrzeć od środka jak to wygląda.

Hollywoodowi – niezaprzeczalnemu potentatowi filmowemu – wyrosła konkurencja w postaci Bollywoodu. Na Zachodzie mało kto wie, iż jest to największy producent filmów na świecie. Nigdzie nie produkuje się tylu filmów rocznie. Przy okazji: skąd to Bolly? Sprawa jest prosta – ktoś tam w Ameryce pomyślał, że skoro studia filmowe są głównie w Bombaju (obecnie Mumbai), no to można z tego zrobić Bolly… I tak powstał Bollywood. Na Zachodzie filmy te nie są praktycznie znane ze względu na odmienność kulturową i wprowadzanie do każdego, nawet najbardziej dramatycznego filmu, tańca i śpiewu. Jednak w Azji mają one ogrom

ne powodzenie, a gwiazdorzy noszeni są na rękach i otaczani może większym kultem niż nasi.

Niestety nam z Zachodu trudno szukać szczęścia w Bollywoodzie. Nie ten język i kolor skóry. Czasami jednak zdarzy się, że do jakiegoś epizodu w produkcjach kręconych w Europie można się dostać i podejrzeć od środka jak to wygląda. Miałem ostatnio taką okazję. Pod pewnymi względami tak samo, pod pewnymi nie. Przede wszystkim całkiem często zdarza się, iż na planie filmowym siedzą członkowie rodzin nawet bardzo epizodycznych aktorów, co w Hollywood byłoby nie do pomyślenia. Hindusi są bardzo rodzinni, a w dodatku rodziny mają dosyć rozbudowane, więc tych dodatkowych osób może być nieraz całkiem sporo.

Brałem udział w scenie toczącej się w pubie i poza zasięgiem kamery siedziało kilkanaście żon czy matek artystów, zajmując wszystkie możliwie krzesła, tak że w przerwach nie było nawet gdzie usiąść. Późnym wieczorem znalazło się nagle koło mnie dwóch hinduskich chłopaczków (dzieci któregoś z aktorów), którzy z rozdziawionymi buziami patrzyli na akcję, nie zdając sobie nawet sprawy, iż stoją w oku kamery. Nikogo to jednak nie zdziwiło –nawet reżysera. Obsługa techniczna też nie była zbyt profesjonalna – przechodzono w czasie filmowania, gadano, a charakteryzator po prostu wytarł moją, własną zresztą, podkoszulkę (bez pytania, czy się zgadzam) o koła dwóch samochodów, ponieważ reżyser uznał, że wyglądam zbyt czysto. W zachodnim filmie wymazanoby mi ją jakimś łatwym do sprania kosmetykiem. Od makijażu na twarzy dostałem uczulenia, więc w następnym dniu kręcenia poprosiłem o jakiś podkład z kremu. Charakteryzator nie wiedział o co mi chodzi… Przy innym z kolei filmie problemów nie miałem żadnych, choć obsada i techniczne trudności były większe.

W żadnym razie jednak tych doświadczeń nie żałuję, bo jeszcze raz przekonałem się, że praca na planie filmowym do wielkich przyjemności nie należy i z tzw. glamour niewiele ma wspólnego, a z moich trzech dni całodziennego stania, siedzenia i czekania na zewnątrz w chłodzie i głodzie zostaną na ekranie może trzy sekundy (a mnie przeziębienie, z którym trzeba się zmagać cały tydzień). Gotowy film, a jego realizacja, to zupełnie odmienne światy.

nowyczas.co.uk

Wiele hałasu o nic

Elżbieta Sobolewska redakcja@nowyczas.co.uk

Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej – tak brzmi pełen tytuł filmu, który w pierwszych dwóch tygodniach wyświetlania całkowicie zapełniał w Londynie sale kinowe, a przed dwoma dniami, kiedy go oglądałam, towarzyszyło mi zaledwie siedmioro widzów. Przypomnę, że Borat pojawił się na ekranach kin 2 listopada.

Borat Sagdijev jest kazachskim dziennikarzem, który na prośbę swojego rządu wyrusza do USA, aby poznać obyczaje Amerykanów i być może przemycić co nieco na grunt rodzimy, aby Kazachstan rósł… jak w tytule. Film został nakręcony w konwencji dokumentu, Borat spotyka się z kongresmenami, feministkami, uczy się zasad savoir vivre’u obowiązujących w kręgach nowojorskiej elity. Gdzieś między umówionymi spotkaniami dowiaduje się o istnieniu homoseksualistów. W swojej nieświadomości jest zachwycony ich otwartością i przyjaznym doń nastawieniem, w odróżnieniu do typowych heteroseksualnych przedstawicieli amerykańskiej społeczności, którzy nie odwzajemniają pocałunków na dzień dobry i nie wyrażają bezpardonowo swoich opinii, by sprostać wymogom politycznej poprawności, niezrozumiałej dla żywiołowego dziennikarza z dalekiego kraju.

Autorem scenariusza i zarazem odtwórcą głównej roli jest słynny brytyjski komik Sacha Baron Cohen, znany przede wszystkim jako Ali G, gospodarz show, w którym nabija się ze wszystkich i ze wszystkiego. Podobnie jest w Boracie. Postać kazachskiego dziennikarza nie jest premierowa, pojawiał się on już w programach z serii Da Ali G Show, gdzie pojawia się ten sam sposób bawienia publiczności – robienie w balona ludzi, którzy zaskoczeni idiotycznym, nietuzinkowym zachowaniem Cohena zachowują się jeszcze śmieszniej od niego, bo absolutnie naturalnie gorszą się, obrażają, a przecież powinni wiedzieć, że cokolwiek się z nimi wyprawia, to tylko farsa. I właśnie te momenty są w Boracie najlepsze: kiedy obserwujemy reakcje jego rozmówców silących się na zrozumienie i tolerancję, gdy tak bardzo chcą mu coś wytłumaczyć, nie orientując się, że są przedmiotem kpiny kuglarza.

Protesty Pisząc ten tekst pod szekspirowskim hasłem Wiele hałasu o nic,nie mam na myśli jakości filmu, bo wręcz przeciwnie, siedziałam w kinie z prawdziwą przyjemnością, nie jak zakłamana Mamoniowa na zebraniu pasażerów Rejsu . Okazji bycia za lub przeciw zostali natomiast pozbawieni obywatele Rosji, gdzie 30 listopada miała się odbyć premiera filmu. Najwyraźniej agenci służb specjalnych, którzy obejrzeli komedię w zgniłych krajach Europy Zachodniej rychło donieśli, że rzecz skandalicznie obraża uczucia niektórych narodowości i ich religie, więc na rosyjskie ekrany nie wejdzie. Federalna Agencja Kultury i Kinematografii zakazała dystrybutorowi wyświetlania Borata. Sytuacja, jak znalazł, w konwencji omawianego filmu.

Obraza majestatu nastąpiła również w samym Kazachstanie, którego włodarze uznali, że film lży ich kraj i przedstawia jego nieprawdziwy wizerunek. No jasne, że tak, lecz w porównaniu do wykreowanej na ekranie nędzy moralno-materialnej Kazachstanu, dużo bardziej monstrualną nędzą fałszu i zaściankowości wykazali się amerykańscy bohaterowie opowieści, a jednak w Stanach publika z zadowoleniem oglądała siebie na ekranie i w pierwszym tygodniu wyświetlania kupiła biletów za 36 milionów zielonych.

Mity Borat poznał kraj, który był dla niego legendarny, prawie nierzeczywisty, więc idealny. Gorzko się rozczarował, choć w rezultacie wrócił z Ameryki usatysfakcjonowany. Przywiózł do domu nową żonę, sztucznego penisa jako protezę dłoni dla przyjaciela, postać Jezusa na krzyżu oraz iPoda w prezencie dla odwiecznego wroga, aby miał z niego swój własny osobisty ubaw, bo przecież w Stanach iPody noszą tylko dziewczyny. Ozdobił rodzinną wieś symbolami innego świata, nadał im kompletnie odmienny kontekst; nawet Jezusowi, który w kościołach Dzikiego Zachodu jest bohaterem zbiorowej histerii i szału uwielbienia, a w wiosce Borata powrócił do roli opluwanego i dręczonego nędznika. Oczywiście, że wszystko w tym filmie jest okrutnie przerysowane, że jak prawdziwa zabawa, to tylko z prostytutką, że jak szczerość i międzyludzka bliskość, to tylko z gejami, ale w tym szaleństwie jest metoda, bo chcąco, czy niechcąco, kpina Barona trafnie obnażyła kilka amerykańskich mitów. Scena, kiedy gazetka o bohaterach serialu Baywatchpłonie w ognisku, jest przejmująca, nie dlatego, że runęło marzenie Borata o miłości czystej i niewinnej, i aż po grób, lecz dlatego, że w chwili kiedy umarła w nim wiara w doskonałość ciała i ducha C.J. Parker, umarło w nim przekonanie, że może znaleźć w Stanach cokolwiek, co sprawiłoby, że Kazachstan rósłby w siłę, a ludzie żyliby dostatniej.

This article is from: