Wroclife nr 2/2018 (19)

Page 1

nr 2/2018 (19) luty egz. bezpłatny wroclife.pl

Łukasz Kubot – numer jeden na świecie

CeTA, czyli nasze Hollywood

Złota szkoła, czyli ranking najlepszych liceów

Dobry PR, ale nie tylko

Belfer w tajemniczym mieście

Jak kupić mieszkanie, żeby zarobić



SPIS TREŚCI FELIETONY

Zamiast wstępniaka Artur Heliak, redaktor naczelny

O

tym, że do naszego miasta trudno przymierzać szablonowe miary, świadczą choćby ostatnie tygodnie: niedoszła zielona stolica Europy stała się światową stolicą smogu chwilę po tym, gdy ogłoszono nas najlepszym kierunkiem podróży na Starym Kontynencie. Taki rollercoaster. Transport miejski w porównaniu do innych miast mamy całkiem nowoczesny i zadbany, za to siatka połączeń, ich częstotliwość, punktualność oraz klimatyzacja pozostawiają wiele do życzenia. Mamy piękny stadion; gorzej z jego lokalizacją, wykorzystaniem oraz z formą samej drużyny piłkarskiej. W rozwoju pozostawiliśmy w tyle takie ośrodki, jak Kraków, Poznań i Łódź; gdyby tak jeszcze z mniejszą pomocą kredytów. Buduje się więcej i więcej, wręcz na potęgę. Za często są to jednak małe mieszkanka, które z kolei za rzadko są dobrze skomunikowane z centrum i położone na przestronnych osiedlach wyposażonych w odpowiednią infrastrukturą. Co by nie mówić, jeżeli Wrocław traktujemy poważnie, co najmniej wypada zrobić to, co możliwe, aby jak najszybciej rozłożyć akcenty bardziej korzystnie. Zawsze też można w tej różnorodności poszukać uroku.

4

Polska fair play MICHAŁ TEKLIŃSKI

4

Krok do tyłu

wroclife.pl

STANISŁAW SZELC

KARIERA I BIZNES

12

Poszukiwany, poszukiwana ADRIANNA MACHALICA

22

Łukasz Kubot – numer jeden na świecie PAWEŁ PLUTA

30

Dobry PR, ale nie tylko ROZMOWA Z ŁUKASZEM CZAJKOWSKIM

33

The Dictionary of Wrocław Startups MICHAEL FORBES

NASZE MIASTO

5

Belfer w tajemniczym mieście MARCIN OBŁOZA

Wydawca Wroclife sp. z o.o. ul. Kwidzyńska 6e, 51-416 Wrocław www.wroclife.pl Prezes zarządu Artur Heliak, artur.heliak@wroclife.pl

8

CeTA, czyli nasze Hollywood ROZMOWA Z ROBERTEM BANASIAKIEM

14

Diagnoza, czyli lustro wrocławian JACEK SUTRYK

Reklama reklama@wroclife.pl Redakcja redakcja@wroclife.pl Redaktor naczelny Artur Heliak

16

ROZMOWA Z MICHAŁEM GŁOWACKIM

Sekretarz redakcji Paweł Pluta Korekta Sławomir Gruca Współpraca Tomasz Matejuk, Maciej Skwara, Maciej Kisiel, Jarosław Obremski, Stanisław Szelc, Owen Williams, Błażej Dubner, Paweł Wybierała, Sławomir Czarnecki, Michał Tekliński, Krzysztof Kucharski, Adrianna Machalica, Marcin Obłoza, Małgorzata Zdziebko-Zięba, Agata Łuczak Zdjęcia Adobe Stock, Envato, Pixabay.com, Recman Nakład 10 000 egz. Hosting Stermedia, www.stermedia.eu

Złota szkoła

20

Uberem czy taksówką? SŁAWOMIR CZARNECKI

27

Jak widzi nas Polska? AGATA ŁUCZAK

28

Spór o park Grabiszyński ADRIANNA MACHALICA, PAWEŁ PLUTA

Zdjęcie okładkowe Recman – Łukasz Kubot w stylizacji marki Recman

MIESZKAĆ WE WROCŁAWIU

34

Jak kupić mieszkanie, żeby zarobić? TOMASZ MATEJUK

CZAS WOLNY

36 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń ani nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adjustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.

Z Wrocławia na weekend: Lubań i Gryfów Śląski MICHAŁ NAŁĘCZ

39

Nieme ofiary wojny TOMASZ MATEJUK

39

Jak Wrocław walczył z żelazną kurtyną TOMASZ MATEJUK

40

Wrocław improwizuje MAŁGORZATA ZDZIEBKO-ZIĘBA

42

Kiszonki a zdrowie jelit AGNIESZKA CHĘCIŃSKA-MOSER


Polska fair play MICHAŁ TEKLIŃSKI W ostatnim numerze „Wroclife” ukazał się artykuł „Na Zachód z Wrocławia”. Bohaterowie tekstu opowiadali o powodach, które motywują ich wyjazdy do pracy za granicą lub przeciwnie – do pozostania w swoim mieście. W przypadku wyjazdu decydują oczywiście kwestie ekonomiczne. W przypadku kiedy rozważany wyjazd jednak nie dochodzi do skutku, decydująca okazać się może „miłość do miasta”. Oczywiście trudno traktować taką zbitkę wypowiedzi jako reprezentatywną. Przecież jeśli ktoś wyjeżdża za granicę, wcale nie oznacza to, że nie kocha swojego miasta czy kraju. Jednak tego typu artykuły przypominają, że małe bezrobocie, rozpędzona gospodarka i lepsze świadczenia socjalne to wciąż za mało, by zatrzymać w Polsce tysiące młodych ludzi. A już z pewnością za mało, by nakłonić setki tysięcy do powrotu. Na „miłość do miasta” zapewne możemy sobie pozwolić wtedy, gdy nasza sytuacja ekonomiczna jest na tyle do zniesienia, by nie stawać przed koniecznością wyjazdu. Trudno też nie zgodzić się z konkluzją wspomnianego artykułu, że poprawa jakości transportu, sytuacji mieszkaniowej czy podniesienie pensji mogłyby zmienić obraz sytuacji. Zgadza się: Polska potrzebuje wzrostu gospodarczego na znacznie wyższym poziomie, co więcej – opartego na solidnych fundamentach, takich jak rozwój małej i średniej przedsiębiorczości. Potrzebujemy rewolucji w podejściu państwa do obywatela, wyczekiwanej od lat, dobrze rozumianej odpowiedzialności urzędników i polityków przed obywatelami. To właśnie te cechy można

Krok do tyłu STANISŁAW SZELC

Niniejszym, bijąc się w jedną połowę mojej piersi, wykonuję krok do tyłu, ale to nie rejterada. Wyjaśniam, o co mi chodzi. Otóż od paru lat z oślim uporem wojuję z sylwestrem w Rynku. Mam po temu powody osobiste i – że się tak wyrażę – społeczne. Zacznę od obrzydliwej prywaty. Unikam wielkich zgromadzeń, gdyż w tłumie, jako osobnik introwertyczny, czuję się nieswojo. Ale od czego ma się żonę – pytam i natychmiast sam sobie odpowiadam. Żony są od przysparzania kłopotów oraz – jak wszystkie kobiety (od pramatki Ewy poczynając) – namawiania nas do grzechu. I to właśnie wzmiankowana żona namówiła mnie kiedyś do wyjścia na Rynek w celu skonsumowania sylwestra. Po latach bolesnego namysłu doszedłem do wniosku, że głównie chodziło Jej na pokazaniu się w pięknym francuskim futrze (do wiadomości ekologów – futro było sztuczne, jak najbardziej). Już po paru minutach jakiś domorosły artylerzysta wypalił z petardy w te futrzane plecy i wypalił w tymże futrze idealne koło o średnicy około pół metra. Zwinęliśmy zwłoki odzieży w tobołek i wrzuciliśmy do śmietnika. Ja nawet byłem zadowolony, gdyż natychmiast wróciliśmy do domu, gdzie oddaliśmy się hulaszczemu trybowi życia, czyli oglądaniu telewizji, chociaż nie tylko. Tyle w kwestii prywatnego interesu. Przechodzę do kwestii społecznej. Otóż Rynek to kilkanaście lokali gastronomicznych, w których można by zorganizować kameralne imprezy witania Nowego Roku. Można by, gdyby nie potworny łomot za oknami, w tym

przypisać Wielkiej Brytanii, najczęściej wybieranej jako cel ekonomicznych podróży młodych Polaków. Z kolei na szczeblu lokalnym dochodzi do tego szereg zagadnień od lat zaniedbanych. Polski rozwój ostatnich dekad oparty był w dużej mierze na rozwoju wielkich aglomeracji. Jednym z takich miast był i jest Wrocław – kolejny symbol ekonomicznego sukcesu Polski. Tysiące inwestorów, setki tysięcy nowych miejsc pracy, wielkie inwestycje infrastrukturalne. To obraz sukcesu Wrocławia, ale obraz niekompletny. Zaniedbany transport czy niespójna polityka mieszkaniowa widoczne są gołym okiem. To oczywiście odpowiedzialność nie tylko samorządu gminnego, ale też regionu i całego państwa. Skoro z wymienionej w cytowanym artykule Ścinawy dojazd do Wrocławia (oddalonego o 70 km) zajmuje nawet 1,5 godziny, a do Londynu możemy dostać się nawet w dwie godziny, to oznacza, że nasz region jest transportową prowincją. Sytuacja oczywiście zmienia się na korzyść, ale skala opóźnienia cywilizacyjnego nadal jest duża. Miejmy nadzieję, że zajęci sporami politycy nie stracą z oczu dziejowej szansy, by to zmienić. Polacy nie potrzebują niekończących się zmian kursu i „cudownych planów” – wszyscy potrzebujemy Polski, która będzie po prostu fair. Michał Tekliński, przewodniczący Rady Nadzorczej Dolnośląskiego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców

za oknami prywatnych mieszkań. Dlatego gardłowałem za przeniesieniem sylwestra na plac Wolności i teraz biję się w drugą połowę mojej piersi. Pewien mądry człowiek, dodam: wysokiej rangi urzędnik miejski, uświadomił mi, że pod wzmiankowanym placem posadowiony jest ogromny parking Narodowego Forum Muzyki i wielotysięczny tłum wielbicieli marznięcia na sylwestrowym powietrzu mógłby wylądować piętro niżej. Chociaż jestem osobnikiem złośliwym, to jednak rzeczowe argumenty czasami do mnie docierają. No i ten dotarł. Ale wskazuję kolejne miejsce sylwestrowych figli: mianowicie wielki i niewykorzystany park za gmachem Teatru Lalek i Komedii. Ogromny taras to naturalna scena, zatem nie ma potrzeby montowania (za ciężkie pieniądze, dodajmy) sceny, garderób i sanitarnych pomieszczeń dla stremowanych artystów, np. Pana Martyniuka. Park jest ogrodzony, więc służby porządkowe miałyby stosunkowo łatwą robotę. Może się mylę, ale nieomylny jest tylko... A teraz mam pytanie. Otóż wrocławianie, zwłaszcza tak zgrzybiali, jak ja, wiedzą, że między mostami Piastowskim i Uniwersyteckim jest grobla. Na tej grobli była kiedyś restauracja Między Mostami, odwiedzana głównie przez miejską hewrę. Jeśli ktoś nie zna słowa„hewra”, niech zajrzy do internetu albo pogada z doświadczonym przedstawicielem ferajny. Restauracja była parterowa, więc nie zasłaniała monumentalnej bryły Uniwersytetu – jednego z najpiękniejszych gmachów miasta. Aliści ktoś (ciekaw jestem tego „ktosia”) zgodził się i na grobli wybudowano szkaradną pałubę, która skutecznie Uniwersytet zasłoniła. Ile razy od strony ulicy Pomorskiej spoglądam na „mój” Uniwersytet, chociaż nie jestem urodzonym mordercą, to w kieszeni otwiera mi się nóż. To samo czuję, kiedy widzę termos, jak wrocławianie nazywają Helios, Europeum, niby gotycki garaż przy ulicy Szewskiej i parę innych cudów architektury. Kiedy wreszcie ktoś odważy się i zlikwiduje strupa Solpolu, jak wyrzut sumienia sterczący obok pięknego kościoła Doroty i Stanisława? Właśnie, Stanisława...


NASZE MIASTO

Maciej Stuhr na planie „Belfra 2”, kręconego we Wrocławiu. FOT. ROBERT PAŁKA

Belfer w tajemniczym mieście Już po wszystkim. Znamy rozwiązanie zagadki drugiego sezonu „Belfra”, którego akcja toczy się we Wrocławiu. Nadal nie wszystko jest jednak oczywiste – chociażby to, które miejsca w mieście zostały ukazane w serialu. Z pomocą przychodzi Karol Kuczyński, location manager produkcji. MARCIN OBŁOZA

D

ecyzja o tym, by akcja serialu została przeniesiona z niewielkich Dobrowic do stolicy Dolnego Śląska, została podjęta już w trakcie realizacji pierwszego sezonu. Pomysł scenarzysty i producenta wykonawczego Wojciecha Bockenheima mógł być uwarunkowany faktem, iż sam pochodzi z Wrocławia. Twórcy serialu przyznają, że miasto, ujęte w odpowiedni sposób, ma wyjątkowo tajemniczy charakter. O tym, gdzie mają rozgrywać się poszczególne

sceny, decydował przede wszystkim scenariusz. Na jego podstawie menedżerowie lokacji szukali odpowiednich miejsc. Niemałe znaczenie miały również wskazówki scenografa, Macieja Fajsta, który chciał nadać serialowi wyjątkowy klimat.

Liceum, które wzbudza respekt W ostatnim odcinku pierwszego sezonu nauczyciel języka polskiego, Paweł Zawadzki

(grany przez Macieja Stuhra), zostaje zmuszony do przeprowadzki przez oficera Centralnego Biura Śledczego Policji. Główny bohater wdał się bowiem w poważny konflikt z prawem i propozycja młodszego inspektora Radosława Kędzierskiego (w tej roli Szymon Piotr Warszawski) była jedyną szansą na uniknięcie prawnych konsekwencji popełnionego czynu. Zgodnie z umową belfer rozpoczyna pracę w prestiżowym liceum we Wrocławiu, gdzie

wroclife.pl Nr 2/2018

5


doszło do zaginięcia kilku uczniów. W ostatnim odcinku pierwszej serii dowiadujemy się nawet, jak wygląda nowe miejsce pracy Zawadzkiego. Na zdjęciu, które dostał, widniał budynek Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego przy ulicy Dawida. Ostatecznie zdecydowano się na równie okazały gmach Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej. Twórcy przyznają, że był on jednym z najtrudniejszych miejsc do „zaklepania”. Sceny były nagrywane tam w trakcie trwania roku akademickiego. Na potrzeby produkcji przekładano niektóre zajęcia i zmieniano sale wpisane w plan. – Scenograf zakładał, że budynek elitarnego liceum musiał przyciągać uwagę – mówi Karol Kuczyński, location manager serialu. – Maciej Fajst od razu zwrócił uwagę na wyjątkowe korytarze ze sklepieniami łukowymi i kolumnami. Powiedział ekipie, że koniecznie musimy nagrywać właśnie w tym budynku. Na ulicy Bolesława Prusa, w pobliżu serialowego liceum, nagrywano również efektowne sceny z udziałem oddziału antyterrorystów.

W studenckim klimacie Budynek Politechniki nie był jedyną lokacją powiązaną ze środowiskiem akademickim.

Ekipa spędziła jeden dzień na placu Uniwersyteckim, który został wyłączony z ruchu pieszego. Decyzja została podyktowana wymogami bezpieczeństwa – w Bramie Cesarskiej postawiono specjalne podnośniki z lampami. Twórcy chcieli również uniknąć błędów w montażu, tak by przy zmianie ujęć w akcji nie pojawiali się w tle różni statyści. Zupełnie inny klimat wprowadzał budynek Wydziału Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego. Ten szary, ponad 40-letni dziesięciopiętrowiec został przedstawiony w serialu jako siedziba Centralnego Biura Śledczego. – Nie chcieliśmy przekoloryzować obrazu miasta – tłumaczy Karol Kuczyński. – Budynek bardzo dobrze spełniał wymogi wizji scenografa, dla którego ważny był realizm. Ta lokacja była strzałem w dziesiątkę. Co ciekawe, sceny z obszernego biura CBŚ nie były już jednak realizowane w środku budynku: wnętrze zostało zaaranżowane w warszawskim studio. Kilka kroków dalej, także przy ulicy Joliot-Curie, zrealizowano kolejny plener. W ujęciach przed Biblioteką Uniwersytecką uczestniczył m.in. Maciej Stuhr, a akcja skupiała się wokół charakterystycznej i bezkształtnej ławki Uiliuili. Nauczyciel mijał ją, idąc na spotkanie z oficerem wyżej wspomnianej jednostki policji.

Dobra współpraca z mieszkańcami Realizacja niektórych scen wymagała czegoś więcej tylko niż załatwienia odpowiednich pozwoleń i pozytywnych opinii policji. Przy okazji nagrywania scen pościgów zamknięto kilka ulic w centrum miasta, w tzw. Trójkącie Bermudzkim. Ekipa musiała dopilnować, by na wyłączonych z ruchu ulicach nie znajdowały się samochody mieszkańców. W tym celu na kilka dni przed planem zdjęciowym ustawiono specjalne znaki, które informowały o zamknięciu jezdni. Co więcej, specjalni członkowie ekipy, tzw. blokersi, odwiedzali domowników i zapowiadali przyjazd planu zdjęciowego. W trakcie nagrywania niebezpiecznych scen ochroniarze pilnowali również, by nikt nie pojawiał się na chodnikach. – Organizacja planu zdjęciowego w tym miejscu była bardzo trudna – przyznaje Karol Kuczyński. – Ostateczna forma planu była uzgadniana z Zarządem Dróg i Utrzymania Miasta, Wydziałem Inżynierii Miejskiej Urzędu Miejskiego oraz policją. Procedury przygotowywania i rozpatrywania wniosków trwały trzy tygodnie. Przypadkowi ludzie pomogli również w realizacji ujęć w Hali Targowej. Sceny w cha-


rakterystycznym budynku były realizowane w nietypowy sposób – brali w nich udział prawdziwi klienci i handlarze. Jak przyznaje Kuczyński, załatwienie pozwolenia na zamknięcie hali było niemożliwe. Na szczęście przypadkowi statyści nie przeszkadzali twórcom i poprawnie tworzyli tło. Ekipa chciała wiernie odwzorować klimat zakupów w hali. Sklepikarze zostali jedynie poproszeni o zdjęcie większych szyldów reklamowych na swoich stoiskach, tak by nie doszło do przypadkowego lokowania produktów. – Mieliśmy do czynienia z bardzo życzliwymi ludźmi. Nie spotkałem się z sytuacją, w której ktoś specjalnie utrudniał nam pracę – podkreśla location manager serialu.

Bezpieczeństwo Macieja Stuhra Jedną z najtrudniejszych scen do realizacji był bieg Pawła Zawadzkiego przez ulicę i przystanek tramwajowy. Niestety, ekipa zaplanowała nagrywanie na godziny porannego szczytu w poniedziałek. Plan był wyjątkowo chaotyczny – panował wtedy wzmożony ruch. Było też mnóstwo ludzi, którzy jechali do pracy. Twórcy mieli jednak zabezpieczenie straży miejskiej i Komendy Miej-

Szymon Piotr Warszawski podczas ujęć na Dworcu Świebodzkim. FOT. ROBERT PAŁKA

skiej Policji. Ujęcie przebiegającego belfra nie było konsultowane z kierowcami. – Najważniejsze było dla nas bezpieczeństwo Maćka Stuhra – opowiada Karol Kuczyński. Dużo działo się również w hotelu Monopol. Nagrywano w pokoju, a strzelaniny miały miejsce zarówno na korytarzu, jak i tarasie znajdującym się na dachu budynku. W trakcie nagrań strzelano ślepymi nabojami. Ich dźwięk mogli słyszeć okoliczni spacerowicze i mieszkańcy, dlatego jeszcze przed rozpoczęciem nagrywania ekipa poinformowała o wszystkim policję. Location manager przyznaje, że sytuacja na planie była wtedy wyjątkowo trudna. Ekipa nagrywała w trakcie upałów. Szymon Warszawski grał ubrany w kamizelkę kuloodporną i w przerwie między ujęciami dostawał specjalne okłady z lodu.

Kosztowne pozwolenia na wynajęcie miejsc Ekipa „Belfra 2” nagrywała we Wrocławiu na przełomie maja i czerwca ubiegłego roku. W trakcie około 20 dni zdjęciowych twórcy pojawiali się w 30 miejscach w całym mieście. Karol Kuczyński zauważa, że Wrocław przyciąga filmowców z różnych stron świata.

– Stolica Dolnego Śląska zrobiła się bardzo medialnym miastem. Przyciąga duże produkcje i jest zachwalana przez twórców. Nie dochodzi tu jednak do takich sytuacji, jak w Warszawie, gdzie przejeżdżając przez całe miasto, można natrafić na kilka planów zdjęciowych. Mimo wszystko Wrocław jest miastem, do którego przyjeżdżały ekipy ze Stanów Zjednoczonych czy Indii – mówi. Wzrost popularności miasta można zauważyć przy okazji rezerwowania lokacji na plan filmowy. Menedżer „Belfra 2” przyznaje, że kiedyś bez problemu można było wynająć dane miejsce za kilkaset złotych. Teraz ceny wahają się między tysiącem a dwoma tysiącami złotych. Z relacji z planu wynika, że Wrocław przypadł aktorom do gustu. Dla niektórych plan zdjęciowy nie był pierwszą wizytą w mieście stu mostów. Pół roku wcześniej Maciej Stuhr był gospodarzem 29. Gali Europejskiej Nagrody Filmowej w Narodowym Forum Muzyki, a Szymon Warszawski ukończył studia we wrocławskiej filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Natomiast Katarzyna Dąbrowska (grająca Martę Mirską) zdobyła 11 lat temu trzecią nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Karol Kuczyński podkreśla, że aktorom najbardziej podobała się główna lokacja serialu – Wydział Architektury.

wroclife.pl Nr 2/2018

7


We wrocławskim studiu filmowym realizowano zdjęcia na greenscreenie do filmu „Dolina Bogów” z udziałem gwiazd światowego kina, m.in. Johna Malkovicha.

CeTA, czyli nasze Hollywood O gwiazdach światowego kina pracujących we Wrocławiu. O tym, jak powstawał w naszym mieście nominowany do Oscara „Twój Vincent”. O nowym projekcie Bartka Kędzierskiego i filmie „Żużel” oraz basenie i wielu skarbach, jakie skrywa spadkobierczyni Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu – z Robertem Banasiakiem, dyrektorem Centrum Technologii Audiowizualnych (CeTA), rozmawia Paweł Pluta. Spora część wrocławian, gdy usłyszy „CeTA” czy „Centrum Technologii Audiowizualnych”, robi dość zdziwioną minę i pyta: „O co chodzi?”. Proszę zatem w kilku zdaniach przybliżyć, czym jest CeTA.

Mam nadzieję, że mieszkańców naszego miasta, którzy zadają takie pytanie, jest coraz mniej, bo staramy się możliwie szeroko docierać z naszymi informacjami, ale rzeczywiście dla pewnej grupy osób wciąż jest to enigmatyczna nazwa. Centrum Technologii Audiowizualnych CeTA to dawna Wytwórnia Filmów Fabularnych, która zapewne kojarzona jest przez większość wrocławian, bo funkcjonowała niemal 60 lat. Wytwórnia przekształcona została w Centrum Technologii Audiowizualnych, państwową instytucję kultury, w 2011 roku. CeTA nie funkcjonuje już oczywiście tak jak Wytwórnia – działamy na znacznie szerszym polu niż tylko produkcja filmowa, ale ta wciąż jest jednym z filarów naszej działalności. Oprócz tego dużą wagę przywiązujemy

8

wroclife.pl Nr 2/2018

do działań edukacyjnych w zakresie filmu i technologii multimedialnych. Odbywają się u nas liczne warsztaty i kursy oraz spotkania ze specjalistami z wielu dziedzin, w dużej mierze bezpłatne. Jesteśmy też miejscem, w którym organizowane są różnego rodzaju wydarzenia kulturalne, artystyczne, również łączące technologię ze sztuką.

„W studiu filmowym CeTA realizowano zdjęcia z udziałem takich gwiazd kina, jak John Malkovich, Josh Hartnett, Bérénice Marlohe, John Rhys-Davies czy Keir Dullea”.

Skoro CeTA jest spadkobiercą Wytwórni Filmów Fabularnych, zacznijmy od kinematografii. Ile filmów nakręcono od momentu powstania CeTA?

Przez ostatnich kilka lat realizowanych było tu kilkadziesiąt większych i mniejszych produkcji, których w dużej mierze jesteśmy koproducentem w ramach naszego programu wsparcia CeTA Film Studio. Ponad dwa lata trwały u nas prace do filmu „Twój Vincent” Doroty Kobieli i Hugh Welchmana – wyjątkowego, pierwszego na świecie pełnometrażowego filmu stworzonego w technice animacji malarskiej, które obejmowały zarówno zdjęcia z aktorami, malowanie obrazów przez malarzy oraz pracę naszych specjalistów od VFX, czyli efektów specjalnych. Z niego jesteśmy teraz szczególnie dumni, gdyż został nominowany do Oscara. Dużą produkcją była oczywiście „Dolina Bogów” Lecha Majewskiego, która jest teraz na etapie postprodukcji. W naszym studiu filmo-


Z HISTORII

NASZE MIASTO

wym realizowano zdjęcia na greenscreenie z udziałem takich gwiazd światowego kina, jak John Malkovich, Josh Hartnett i Bérénice Marlohe – czyli dziewczyna Jamesa Bonda w filmie „Skyfall”, John Rhys-Davies –znany z „Władcy pierścieni” i Keir Dullea z „2001: Odysei kosmicznej”. W filmie zastosowanych zostanie wiele nowatorskich efektów specjalnych, których część przygotował również nasz dział VFX. Jedną z większych produkcji był także film „Szczęścia świata” Michała Rosy z Karoliną Gruszką, Agatą Kuleszą i Krzysztofem Stroińskim. Na potrzeby zdjęć w Studiu im. Zbigniewa Cybulskiego zbudowana została scenografia, która wypełniła niemal całą przestrzeń hali. Powstały pomieszczenia, w których urządzono mieszkania głównych bohaterów – lokatorów kamienicy na Śląsku. Warto tu zaznaczyć, że scenografia do „Szczęścia świata” nagrodzona została potem na festiwalu w Gdyni. Dodatkowo nasz zespół VFX realizował część prac postprodukcyjnych do filmu. Ponadto gościliśmy w naszych halach zdjęciowych ekipę „Żużla” – nowego filmu fabularnego Doroty Kędzierzawskiej i Arthura Reinharta. Kręcono u nas widowiskowe zdjęcia specjalne z udziałem kaskaderów, na wysypanym w studiu żużlu. W minionym roku odbyły się u nas również ujęcia z efektami specjalnymi, m.in. w pędzącej furgonetce, do przygodowej komedii familijnej „Rock’n’Roll Eddie” w reżyserii Tomasza Szafrańskiego. Ostatnim realizowany w naszym Studiu im. W. Hasa projektem była „II wojna światowa

Przez 57 lat działalności (1954-2011) we wrocławskiej Fabryce Snów, czyli Wytwórni Filmów Fabularnych, powstało około 500 filmów, co stanowiło wówczas 25% wszystkich filmów nakręconych w Polsce po II wojnie światowej. Wytwórnia oficjalnie zakończyła działalność 9 listopada 2011 roku. Na mocy decyzji ministra kultury i dziedzictwa narodowego została przekształcona w Centrum Technologii Audiowizualnych. We Wrocławiu swoje debiutanckie filmy pełnometrażowe realizowali uznani polscy reżyserzy, m.in. Andrzej Wajda („Pokolenie”, 1955 r.), Kazimierz Kutz („Krzyż Walecznych”, 1959 r.) i Roman Polański (nominowany do Oscara „Nóż w wodzie”, 1961 r.). Wielu wybitnych twórców tworzyło w Wytwórni swoje najważniejsze filmy, w tym Wojciech Jerzy Has („Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Jak być kochaną”, „Lalka”), Agnieszka Holland („Niedzielne dzieci”, „Zdjęcia próbne”, „Kobieta samotna”), Andrzej Wajda („Popiół i diament” z niezapomnianą kreacją Zbyszka Cybulskiego), Sylwester Chęciński (najpopularniejsze polskie komedie: „Sami swoi”, „Nie ma mocnych”, „Kochaj albo rzuć”) i Stanisław Lenartowicz („Giuseppe w Warszawie”, „Pamiętnik pani Hanki”). We Wrocławiu pracowała i tworzyła ponadto cała plejada najlepszych polskich operatorów, montażystów, scenografów, dźwiękowców i aktorów.

w małych rękach”. To międzynarodowy serial dla dzieci, który łączy zdjęcia aktorskie z materiałami archiwalnymi oraz zdjęciami efektowymi na makietach. W studiu rozstawiono m.in. makiety fiordów norweskich, getta w Częstochowie, obozu koncentracyjnego Auschwitz oraz stepu w Kazachstanie i na nich realizowano ujęcia m.in. z wykorzystaniem efektów pirotechnicznych. Oprócz większych produkcji realizowanych było też wiele mniejszych projektów, o niższych budżetach, tworzonych przez młodych, będących zwykle na początku kariery twórców, m.in. etiudy studenckie czy filmy dyplomowe. Takie przedsięwzięcia wspieramy nie-

odpłatnie, udostępniając infrastrukturę czy sprzęt filmowy w ramach programu CeTA Film Studio. Dla tych młodych filmowców to często jedyna możliwość, żeby w ogóle zrealizować swój projekt.

A jakie projekty powstają aktualnie w CeTA?

Nasz zespół VFX pracuje obecnie nad postprodukcją kilku tytułów. Prowadzimy też rozmowy o kolejnych projektach, ale za wcześnie jeszcze, by zdradzać szczegóły. Od ubiegłego roku działa w CeTA Studio Animacji, gdzie trwają m.in. prace nad „Uziemionymi”, nowym projektem Bartka Kędzierskiego, twórcy „Włatców móch”, a także przygotowania do

Podczas produkcji filmu „Twój Vincent” malarze przy stanowiskach PAWS tworzyli kolejne obrazy, czyli poszczególne klatki filmu, których łącznie powstało 65 tysięcy!

wroclife.pl Nr 2/2018

9


rodzimych producentów nakładów ludzkich i finansowych, dobrego planowania, pozyskiwania partnerów i wsparcia. Dlatego większe projekty, które realizujemy, to często efekt wielomiesięcznych rozmów i negocjacji. Staramy się jednak wspierać filmowców i udostępniać im posiadaną w CeTA infrastrukturę filmową, a tym samym przyciągać do Wrocławia kolejnych twórców.

Robert Banasiak – doktor nauk ekonomicznych, absolwent germanistyki oraz prawa i gospodarki Unii Europejskiej (studia podyplomowe) na Uniwersytecie Wrocławskim. W dotychczasowej karierze zawodowej zdobył różnorodne doświadczenie, pracując w mediach, organizacjach biznesowych i instytucjach samorządowych. Jest aktywnie zaangażowany w sprawy społeczne, wspierając liczne organizacje pozarządowe działające w różnych obszarach. Od 2012 roku jest dyrektorem Centrum Technologii Audiowizualnych CeTA we Wrocławiu i wykładowcą akademickim w obszarze zarządzania. kilku innych animowanych produkcji, w tym we współpracy międzynarodowej. Trzeba pamiętać, że branża filmowa rządzi się własnymi prawami – wymaga znacznych, często przerastających możliwości większości

Wróćmy do jednej z waszych produkcji. Film „Twój Vincent” to pierwsza na świecie pełnometrażowa animacja malarska. Złotego Globu nie zdobył, ale teraz jest nominowany do Oscara. Czy liczy Pan, że 4 marca otrzyma statuetkę?

Na Złotych Globach nagrody zdobyć się nie udało, ale może poszczęści nam się na gali Oscarów. Wszyscy na to liczymy, choć zdajemy sobie sprawę z bardzo silnej konkurencji. Nasz główny rywal, „Coco”, otrzymał już wiele nagród, ale „Twój Vincent” również ma duże grono wielbicieli i sporo wyróżnień na koncie, więc bardzo mocno trzymamy kciuki, że znajdzie uznanie również w oczach członków Amerykańskiej Akademii Filmowej. Przypomnijmy, że film od momentu światowej premiery we Francji (czerwiec 2017 roku) zdobył już kilkanaście nagród na festiwalach filmowych na całym świecie, w tym Europejską Nagrodę Filmową w Berlinie. Ogromnie nas cieszy, że większość z tych nagród to nagrody publiczności.

Proszę w kilku zdaniach opowiedzieć o tym, jak „Twój Vincent” powstawał we Wrocławiu.

Warto podkreślić, że realizacja produkcji we Wrocławiu to wspólny efekt działań CeTA, władz Wrocławia i wsparcia w ramach Dolnośląskiego Konkursu Filmowego. To pokazuje,

Projekty edukacyjne CeTA są realizowane w pełni wyposażonych pracowniach komputerowych czy studiach filmowych, w tym jednym z ukrytym pod podłogą basenem do ujęć podwodnych.

że warto współpracować i razem wspierać filmowców. W naszej siedzibie realizowana była część prac z każdego etapu produkcji tej wyjątkowej animacji. Najpierw w Studiu Filmowym im. Wojciecha Hasa kręcone były ujęcia z aktorami, m.in. Robertem Gulaczykiem w roli Vincenta van Gogha, Douglasem Boothem grającym Armanda Roulina, i Johnem Sessionsem, czyli ekranowym Ojcem Tanguy. Z udziałem tych głównych aktorów, a także wielu statystów, zaaranżowano na greenboxie sceny z obrazów van Gogha, których w filmie zostało wykorzystanych niemal sto. Nagrania te trafiły następnie w ręce m.in. naszych specjalistów VFX, a oni przygotowali je tak, by malarzom ułatwić malowanie obrazów. Wykorzystując te tzw. materiały referencyjne, malarze przy stanowiskach PAWS tworzyli kolejne obrazy, czyli poszczególne klatki filmu, których łącznie powstało 65 tysięcy!

CeTA to także garderoby, charakteryzatornie, kostiumy i rekwizyty. Co jest najsłynniejszego w waszych zbiorach? I czy są one w jakiś sposób dostępne dla szerokiej publiczności?

Tych perełek w naszych zbiorach jest bardzo wiele. Najbardziej znane kostiumy to oczywiście te związane z popularnymi filmami, jak „Sami swoi” i pozostałe części trylogii Sylwestra Chęcińskiego, a także „Lalka” i „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa. Zupełnie niezwykła historia łączy się z kostiumami z filmu Andrzeja Żuławskiego „Na srebrnym globie”. Kiedy w 1977 roku, decyzją ówczesnych władz, przerwano prace nad filmem, zniszczono dekoracje, kostiumy i rekwizyty. Jednak niepokorni scenografowie i pracownicy Wytwórni ukryli w magazynie oraz we własnych mieszkaniach to, co udało się ocalić. Skrzynia wypełniona kostiumami projektu wybitnej polskiej kostiumolog Magdaleny Tesławskiej została znaleziona niedawno przypadkowo w CeTA. Przez ostatnie lata działalności Wytwórni o kostiumach tych zupełnie zapomniano, a dodatkowo w 1997 roku powódź zniszczyła większość rekwizytów i scenografii. Kostiumy, które możemy podziwiać, przeszły gruntowny, wielomiesięczny proces renowacji, w którym brały udział m.in. scenografki, kostiumografki i garderobiane związane z wrocławską Wytwórnią. Efekt ich pracy i całość naszej kolekcji można było do niedawna podziwiać na największej tego typu ekspozycji w Pawilonie Czterech Kopuł ,czyli oddziale Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Dziś prowadzimy rozmowy o możliwościach zorganizowania kolejnych takich wystaw w Polsce.


We Wrocławiu kręcono widowiskowe zdjęcia do nowego filmu fabularnego Doroty Kędzierzawskiej i Arthura Reinharta pt. „Żużel”.

Wszystkich będących w okolicy Hali Stulecia zapraszamy do wejścia do siedziby CeTA. W holu zobaczymy szereg artefaktów przypominających o wytwórnianej przeszłości tego miejsca.

„W przerwach między produkcjami w halach zdjęciowych organizujemy przeglądy, koncerty, spektakle czy spotkania z gwiazdami polskiego kina, zwykle nieodpłatne i otwarte dla publiczności”.

naszych projektów edukacyjnych staramy się także zapraszać specjalistów w danych dziedzinach, z firm takich jak Techland, Dash Dot Creation czy Platige Image, by uczestnicy mogli uczyć się od najlepszych. To, co wyróżnia nasze projekty edukacyjne, to profesjonalna, kompleksowa przestrzeń, w której są realizowane, czyli w pełni wyposażone pracownie komputerowe czy studia filmowe, w tym jedno z ukrytym pod podłogą basenem do ujęć podwodnych.

Zajmujecie się też edukacją. Proszę w kilku zdaniach przybliżyć tę część działalności CeTA.

Wszystkich turystów będących w okolicy Hali Stulecia zapraszamy do wejścia do naszej siedziby i rozejrzenia się. W holu głównym zobaczymy szereg artefaktów przypominających o wytwórnianej przeszłości tego miejsca: ściany pełne plakatów, odrestaurowany sprzęt filmowy, kolekcja kostiumów i rekwizytów wyeksponowanych w oświetlonych gablotach czy popiersie Zbyszka Cybulskiego, nierozerwalnie związanego z filmową hi-

Tak jak już wspomniałem, kładziemy duży nacisk na projekty edukacyjne, bo to jeden z głównych celów naszej działalności. Regularnie organizujemy kursy i warsztaty, bardzo często bezpłatne. Są to m.in. zajęcia z grafiki komputerowej wykorzystywanej w filmie, animacji i efektów specjalnych, a także dotyczące m.in. tak popularnych dziedzin, jak produkcja gier komputerowych czy dopiero zdobywających rozgłos, jak Motion Capture. Dużą część naszej oferty edukacyjnej stanowią warsztaty służące profesjonalizacji zawodowej w obszarze produkcji filmowej i telewizyjnej, czyli operatorskie, reżyserskie czy też dotyczące animacji lub realizacji oświetlenia czy dźwięku. Dbamy o to, aby warsztaty prowadzone były przez osoby doświadczone, uznane, wyróżniające się bogatym dorobkiem artystycznym, jak warsztaty scenograficzne z Allanem Starskim czy operatorskie z Arkadiuszem Tomiakiem, których odbyły się już trzy edycje, w tym jedna poświęcona zdjęciom podwodnym. Do

Jak wrocławianie czy turyści odwiedzjący nasze miasto mogą skorzystać z niezwykle bogatej oferty CeTA?

storią Wrocławia. Warto też wejść na pierwsze piętro, gdzie znajduje się galeria filmowych murali namalowanych przez studentów wrocławskiej ASP. Ze ścian korytarza spoglądają Kargul i Pawlak oraz inni znani bohaterowie. Niemałe emocje wśród naszych gości budzi też industrialna architektura hal zdjęciowych. W przerwach między produkcjami organizujemy w tych przestrzeniach przeglądy, koncerty, spektakle czy spotkania z gwiazdami polskiego kina, zwykle nieodpłatne i otwarte dla publiczności. Więc każdy, kto ma ochotę, może z nich skorzystać – wystarczy na bieżąco śledzić informacje o naszej aktywności. Budujący jest fakt, że odwiedzający naszą instytucję są pod wrażeniem nowego oblicza naszpikowanej nowoczesnymi technologiami instytucji, a jednocześnie wciąż silnie wyczuwają genius loci historycznej przestrzeni. Idąc korytarzami, które mają swoje nazwy jak tytuły filmów tu zrealizowanych, mijamy zdjęcia z planów filmów nakręconych w byłej WFF, projekty scenografii czy plakaty. Chcemy bowiem budować przyszłość tej instytucji, nie zapominając o jej wyjątkowej historii.

W Studiu Filmowym im. Wojciecha Hasa kręcone były ujęcia z aktorami, m.in. z Robertem Gulaczykiem w roli Vincenta van Gogha.


KARIERA I BIZNES

Poszukiwany, poszukiwana Kasjer, kelner, elektryk, informatyk. Na kim najbardziej zależy pracodawcom? W jakich branżach najlepiej się wyspecjalizować? Prezentujemy najbardziej poszukiwane obecnie zawody we Wrocławiu. ADRIANNA MACHALICA

M

ówi się, że praca czeka na nas za każdym rogiem, tylko trzeba chcieć ją znaleźć. To jednak nie jest takie proste, zwłaszcza dla studentów, którzy nie mają jeszcze doświadczenia w branży. Wynika to też często z racji tego, że nie wiedzą, gdzie szukać i jakich ofert wypatrywać. Znając statystyki, realia oraz możliwości, łatwiej znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Według statystyk Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu w stolicy Dolnego Śląska na dzień 30 listopada 2017 roku zarejestrowanych było 8155 bezrobotnych, z czego 254 osoby zarejestrowane były jako poszukujące pracy. Są to ludzie w większości w wieku produkcyjnym. Nie budzi to zachwytu, jednak ci, którzy poszukują zatrudnienia, powinni zainteresować się, kogo oczekują pracodawcy.

Kto szuka, ten znajdzie Każdy ma swoje plany i marzenia, nie zawsze jednak wszystko układa się po naszej myśli. Zamiast narzekać, że nie ma się pracy, warto zainteresować się, jacy pracownicy są pożądani. Od czegoś trzeba zacząć. Na stronie Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu widnieje około 400 ofert pracy. Najczęściej poszukiwani są ludzie do pracy w sklepach, jako kasjer czy magazynier lub operatorzy maszyn. Takie osoby zazwyczaj nie muszą mieć ukończonych żadnych szkół ani większego doświadczenia, a pomoc zawsze się przyda. Dużą popularnością, zwłaszcza wśród studentów, cieszy się również praca w gastronomii, np. kucharz, kelner, pomoc kuchenna, zmywacz naczyń. Jednak jest to dosyć wyczerpu-

jące zajęcie, a większość traktuje je jako krótki przystanek w drodze do prawdziwej kariery. Poszukiwani są również pracownicy w transporcie, jako wszelkiego rodzaju kierowcy. Tu jednak trzeba już mieć kwalifikacje i uprawnienia, więc nie jest to dobra oferta dla wszystkich. Ważną rolę odgrywają przede wszystkim zawody specjalistyczne i techniczne z różnych branż, np. inżynierzy budowlani, ślusarze, murarze, spawacze, tynkarze, a także sektor informatyczny. Nie jest to dobra wiadomość dla humanistów, jednak wraz z rozwojem technologii oraz z faktu, że coraz mniej osób trudni się pracą fizyczną, na te zawody panuje największy popyt. Można przyzwoicie zarobić, jednak często bywają to trudne i wymagające zajęcia. Nie ma jednak znaczenia czy pracy szuka kobieta czy mężczyzna. Dla wszystkich znajdą się propozycje. Mimo że w większości poszukiwani są pracownicy do prac fizycznych czy technicznych, nie wyklucza to również zapotrzebowania na typowo damskie zawody jak np. fryzjerka, stylistka paznokci, salowa, kosmetyczka, sprzątaczka, opiekunka w przedszkolu czy pokojowa. Na wagę złota są szwaczki, krawcowe czy piekarze, rzemieślnicy (np. zdun), gdyż jest coraz mniej osób, które potrafią uprawiać takie zawody. Jak podaje PUP we Wrocławiu, w większości są to umowy o pracę.

Co dla studentów? Zawody oferowane przez Urząd Pracy niekoniecznie zadowalają studentów. To jednak nie jest jedyne źródło, które pomaga w znalezieniu zatrudnienia. Studenci mają możliwość skorzystania z Biura Karier.

– Studenci najczęściej zatrudniają się jako kelnerzy, kasjerzy czy sprzedawcy. Są to najpopularniejsze prace dorywcze dla nas i najbardziej dostępne. Jednak każdy chciałby pracować w zawodzie, którego się uczy. Większość moich znajomych myśli przede wszystkim o pracy w korporacjach czy w urzędach – mówi Anita, studentka międzynarodowych stosunków gospodarczych na Uniwersytecie Ekonomicznym. Statystyki sporządzane przez tę instytucję nie są przydatne tylko dla uczniów uczelni wyższych. Są to cenne informacje dla każdego, kto chce się zorientować, na jakie branże jest największy popyt i gdzie jest najwięcej ofert. Warto też pamiętać, że rynek technologiczny wciąż się poszerza, więc ofert typu: programista czy informatyk będzie się pojawiało coraz więcej. Tradycyjne zawody – jak prawo, administracja czy bankowość – również nie tracą na popularności. Nie zapominajmy jednak o zawodach specjalistycznych, gdyż specjalistów i techników brakuje na rynku pracy. Ktoś, kto posiada umiejętności techniczne, na pewno znajdzie coś dla siebie i będzie pożądany przez niejednego pracodawcę. Rokowania nie wydają się najgorsze – możliwości jest wiele, i to w różnych branżach. Nie wszystkie prace wydają się zadowalające i nie wszystkie gwarantują korzystne warunki, jednak warto wyspecjalizować się w danej dziedzinie oraz stać się w niej najlepszym. Wiedza na temat poszukiwanych i najpopularniejszych zawodów jest ważna, gdyż dzięki niej łatwiej będzie podjąć odpowiednie kroki w swojej karierze.

GDZIE WE WROCŁAWIU NAUCZYSZ SIĘ NAJBARDZIEJ POSZUKIWANYCH ZAWODÓW? TECHNIK INFORMATYK

FINANSE, BANKOWOŚĆ

ADMINISTRACJA

ZAWODY TECHNICZNE

KUCHARZ, KELNER, SPRZEDAWCA

AP Edukacja – Szkoły Policealne

AP Edukacja – Szkoły Policealne

Technikum nr 3

NP. ELEKTRYK, MURARZ CZY ŚLUSARZ

Szkoła Policealna Lider Uniwersytet Wrocławski (Wydział Informatyki) Politechnika Wrocławska (Wydział Elektrotechniki, Wydział Informatyki i Zarządzania) Policealne Studium „Promocja” Policealne Studium „Oświata” Technikum nr 7 Technikum nr 10

Uniwersytet Ekonomiczny (np. kierunki finanse i rachunkowość, międzynarodowe stosunki gospodarcze) Szkoła Policealna „Go Work”

Uniwersytet Wrocławski (Wydział Prawa i Administracji)

Technikum nr 10

Profesja Centrum Kształcenia Kadr

Policealne Studium „Oświata”

Politechnika Wrocławska (Wydział Mechaniczny)

Zespół Szkół Gastronomicznych we Wrocławiu

Zespół Szkół Zawodowych nr 5

Zespół Szkół Zawodowych nr 5


INFOGRAFIKA MARTYNA WÄ„SIK (STUDIO MAMY.TO)


NASZE MIASTO

Diagnoza, czyli lustro wrocławian Wrocławianom żyje się coraz lepiej i są dumni, że związali swój los z po prostu fajnym, coraz dynamiczniej modernizującym się, otwartym i wielokulturowym miastem. Jednocześnie wskazują też na inne priorytety i wyzwania, na które samorządowcy powinni postawić w przyszłości – komunikacja zbiorowa, parkingi, infrastruktura, ułatwienia dla rodziców. Skąd takie wnioski? Płyną one z Wrocławskiej Diagnozy Społecznej – unikalnych w skali kraju badań jakości życia w naszym mieście. JACEK SUTRYK

14

wroclife.pl Nr 2/2018 FOT. WROCŁAW OFFICIAL


W

edług diagnozy Wrocław jest miastem przyjaznym nie tylko mieszkańcom, ale i coraz chętniej osiedlającym się tu ludziom z całej Polski oraz ponad 100 tysiącom obcokrajowców, którzy związali swoje losy z Wrocławiem. I że żyją w metropolii, w której praktycznie nie ma bezrobocia (rekordowe 2,3 proc), ale które ma swoje niedogodności i bolączki, utrudniające codzienność. Bo przecież, jak żadne miasto na świecie, nie jest Arkadią, ani miastem skończonym i zawiniętym kokardką. Bardzo pozytywne jest to, że wszyscy, którzy zapoznają się z diagnozą – zarówno media, jak i władze samorządowe – starają się wsłuchiwać w głos wrocławian, „wypisywać recepty na miejskie dolegliwości” i działać na rzecz poprawy jakości życia w naszym mieście.

Lustro wrocławian Wrocławska Diagnoza Społecznej 2017 roku to, jak wyjaśniają jej autorzy, badacze z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, kompleksowe badanie wrocławian „obejmujące warunki funkcjonowania gospodarstw domowych, dobrostan indywidualny, jak również rolę otoczenia zewnętrznego oraz ofertę usług miejskich w kreowaniu indywidualnej jakości życia”. Pisząc prościej WDS jest lustrem, w którym wrocławianie się przeglądają – już po raz trzeci. Już poprzednie edycje z 2010 oraz 2014 roku owocowały publikacjami pokazującymi wieloaspektowy portret miejskiej społeczności. Portret zresztą absolutnie unikalny – żadne inne polskie miasto nie przeprowadza takich dogłębnych socjologicznych badań, a mówiąc wprost nie wsłuchuje się aż tak mocno w głos swoich mieszkańców: nie pyta, jak im się, żyje, co im się w działaniach miasta podoba, a co przeciwnie. I co – ich zdaniem – trzeba zmienić i poprawić – w infrastrukturze, życiu społecznym, polityce kulturalnej, komunikacji, a nawet na poszczególnych osiedlach itd. I na dodatek jest to autentyczną i ważną opinią, która obok doświadczenia, intuicji, bardzo wspomaga procesy zarządzania miastem i stawiania kolejnych wyzwań i celów przez władze samorządowe.

Od ESK po MPK Diagnoza potwierdziła, że takie przedsięwzięcia kulturalne i sportowe jak Europejska Stolica Kultury 2016 czy The World Games 2017 większość mieszkańców uznała za udane i zakończone sukcesem. Wrocławianie nie tylko w nich uczestniczyli i dobrze się podczas nich bawili, ale dostrzegli wiele korzyści, płynących

z tego typu imprez dla miasta. Impakt gospodarczy i promocyjny – przecież nie tylko pisał o nas, ale i zawitał do nas cały świat sportowy i artystyczny oraz impakt społeczny – duma i pokazanie, że Wrocław potrafi sprawdzać się jako świetny organizator niebagatelnych przedsięwzięć. Dla wrocławian to sygnał, że Wrocław, jego instytucje i mieszkańcy potrafią radzić sobie z wielkimi wyzwaniami – w tym przypadku bardzo efektownymi i pozytywnymi. Ale jeśli – oby nigdy się to nie stało – dojdzie do sytuacji kryzysowych, tak samo sobie z nimi poradzimy. Jednocześnie wrocławianie wskazują na inne priorytety i wyzwania, na które warto postawić w przyszłości – komunikacja zbiorowa, parkingi, infrastruktura, ułatwienia dla rodziców – chociażby tworzenie większej liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach. I bardzo cieszy to, że właśnie w tym kierunku, który w diagnozie społecznej wskazują wrocławianie, Wrocław zmierza już od jakiegoś czasu. Priorytety rymują się z tym, na co stawiają władze miasta. Ta walka o przestrzeń publiczną – pogodzenie i przyjazne współistnienie kierowców, rowerzystów i pieszych w mieście, w którym mamy już gigantyczną liczbę 600 samochodów przypadających na 1000 mieszkańców – już się toczy. W pokojowy sposób. Planowane są kolejne linie tramwajowe – Hubska, Popowice, Nowy Dwór, Jagodno, Psie Pole. Powstają kolejne dziesiątki kilometrów ścieżek rowerowych, przygotowywane kolejne inwestycje komunikacyjne, drogowe, parkingi, chodniki. Tyle, że nie da się wszystkiego zrobić od razu. Na to potrzeba czasu i pieniędzy. Ale kierunek jest zbieżny z oczekiwaniami mieszkańców wyrażanymi w badaniach.

Miasto wielokulturowe i otwarte Kolejne wyzwania, przed którymi stoi Wrocław, podobnie jak inne miasta, to ryzyko demograficzne. Nie ma się co oszukiwać, jeśli ten aspekt zaniedbamy, wrocławian będzie coraz mniej. Dlatego tak ważne są działania, ułatwiające życie młodym ludziom, rodzinom, sprzyjające dzietności oraz bycie atrakcyjnym miastem dla ludzi, którzy zamierzają się tu osiedlić – zarówno dla nowych wrocławian z kraju (48 procent badanych nie urodziło się we Wrocławiu) i zza granicy. W diagnozie wrocławianie wspominają o większej dostępności do przedszkoli i żłobków, do poprawiania jakości życia w subcentrach osiedlowych. I to też się dzieje. To także potwierdzenie kierunku działań samorządu. Jeśli w tej i w innych dziedzinach wrocławianie wskazują, że są one jeszcze niewystarczające – to sygnał dla tego, by

je zintensyfikować, poszukać kolejnych sposobów na rozwiązywanie bolączek wrocławian. Władze samorządowe – jakie by nie były po kolejnych wyborach – powinny reagować na zapotrzebowanie społeczności miejskiej, które wskazuje ta unikalna diagnoza. We wszystkich planach rozwojowych da się i można wprowadzać korekty. Z pewnością nie da się jednak zadekretować tolerancji, otwartości i wielokulturowości. Ale na szczęście nie trzeba – z wrocławskiej diagnozy społecznej wynika wprost, że wrocławianie są w większości bardzo przychylni obcokrajowcom mieszkającym i pracującym we Wrocławiu, a przecież jest tutaj już ponad 100 tysięcy, w większości Ukraińców. Dostrzegamy po prostu korzyści gospodarcze i kulturowe wynikające z migracji do stolicy Dolnego Śląska – a osiedlają się tu ludzie ze wszystkich stron świata. I żadne incydenty – choć bolesne, na które trzeba reagować natychmiast i bezwzględnie – tego nie zmienią. W diagnozie martwi jednak zmiana dotycząca zmniejszającego się poczucia bezpieczeństwa wrocławian. Martwi także z powodu ograniczonych możliwości, jakie mają w tej gestii władze samorządowe. To domena służb i struktur państwa. Być może takie głosy są jednak spowodowane licznymi sytuacjami i zdarzeniami, w tym aktami terrorystycznymi, które zdarzają się w innych dużych europejskich miastach, poza granicami naszego kraju. Mam ogromną nadzieję, że Wrocław pozostanie miastem bezpiecznym, a z następnej diagnozy, za kilka lat, dowiemy się, że jest jeszcze lepszym niż dziś miejscem do życia. Wrocław jest miastem otwartym na świat i inne kultury, wciąż może bardziej niż kiedykolwiek Miastem Spotkań.

Jacek Sutryk Dyrektor Departamentu Spraw Społecznych Urzędu Miejskiego Wrocławia

wroclife.pl Nr 2/2018

15


Gala finałowa rankingu „Perspektywy 2018” w auli Politechniki Warszawskiej. Reprezentacja III LO złożona z nauczycieli i uczniów. Pierwszy z lewej wicedyrektor szkoły Stefan Inglot, a w środku dyrektor Michał Głowacki.

Złota szkoła Wśród 500 najlepszych liceów w Polsce, sklasyfikowanych w rankingu szkół ponadgimnazjalnych „Perspektywy 2018”, zajęli szóste miejsce. O najlepszym obecnie liceum na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu, z tytułem „Złotej Szkoły 2018”, z Michałem Głowackim – dyrektorem III Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza we Wrocławiu – rozmawia Paweł Pluta. 18 miejsce w 2015 roku, 12 miejsce w 2016. Przed rokiem ósma pozycja, obecnie szóste miejsce w Polsce i numer 1 we Wrocławiu – po wyprzedzeniu LO nr XIV. Progres widać gołym okiem. Co składa się na ten sukces III Liceum Ogólnokształcącego?

W rankingu brane są pod uwagę zaledwie dwa, ale za to bardzo wymierne wskaźniki: wyniki matury (na obu poziomach) oraz sukcesy w olimpiadach przedmiotowych. Kluczowa, w przypadku naszego liceum, jest jednak matura – na ten wskaźnik wpływa praca wszystkich uczniów. Każdy z nich ma tutaj swój wkład. Wskaźnik mówi więc o całości szkoły, o „objętości”, i jest kluczowy, bo dotyczy realizacji podstawowej misji szkoły zapisanej w jej statucie. W tym roku pobiliśmy nasz „rekord wszech czasów” w rankingu maturalnym, zdobywając trzecią pozycję w Polsce: za warszawskim Staszicem i prywatnym, też stołecznym, liceum Jana Nowaka-Jeziorańskiego. To skutek nasze-

16

wroclife.pl Nr 2/2018

go programu, którego celem nie jest wygrywanie, ale dawanie uczniom najlepszych możliwości edukacyjnych w ramach państwowego mecenatu. Dotąd w rankingu maturalnym byliśmy na miejscu 4-5 (lub nieco niżej) w Polsce i – niezmiennie od lat – na pierwszym miejscu w województwie dolnośląskim. W tym roku udało nam się wskoczyć na podium ogólnopolskie, z czego jesteśmy niezmiernie dumni. Warto podkreślić, że sukces ten zawdzięczamy w dużym stopniu maturze na poziomie rozszerzonym. Naszą swoistą cechą jest wysoka wybieralność przedmiotów dodatkowych – zdawanych, jak wiadomo, na poziomie rozszerzonym. Prawie 100% naszych maturzystów zdaje na tym poziomie matematykę i fizykę, zaś 30% uczniów informatykę – najwięcej w Polsce – i podobny procent język polski rozszerzony. A są jeszcze inne przedmioty, wśród których wymienię historię sztuki, którą zdaje największa we Wrocławiu liczba maturzystów. Od miesięcznika „Perspektywy” otrzymaliśmy

nawet dyplom dla szkoły, która ma największą w Polsce tzw. wybieralność przedmiotów dodatkowych. To bardzo cenne dla nas wyróżnienie – mówi ono tyleż o jakości, co i „objętości” kształcenia na poziomie zaawansowanym.

Ale to nie wszystko...?

Szukając dalej odpowiedzi na postawione przez Pana pytanie, trzeba zaznaczyć, że rekordowy sukces odnieśliśmy w tym roku w rywalizacji olimpijskiej. Na tym polu „Trójka” odnotowuje największe postępy: awansowaliśmy o dwie pozycje w górę na miejsce 7. z miejsca 9. (rok temu) i 21. (2 lata temu). Ten wynik odzwierciedla rozwój „ducha olimpijskiego” wśród naszych uzdolnionych uczniów. Ducha, który wzrasta dzięki motywacji wewnętrznej uczniów, troskliwej opiece nauczycieli oraz wszechstronnej, na miarę naszych możliwości, pomocy szkoły. Podkreślmy przy tym, że obcy jest nam wszelki przymus zewnętrzny, wygórowane oczekiwania wobec uczniów


NASZE MIASTO czy wywieranie na nich jakiejkolwiek innej presji. To nie nasza bajka. Odnotowujemy za to z radością rosnącą aktywność „olimpijską” uczniów wszystkich klas. W minionym roku w olimpiadach na szczeblu szkolnym i okręgowym uczestniczyło ponad 200 uczniów i uczennic – niemal połowa szkoły! Znów trzeba wspomnieć o misji szkoły, o skupieniu uwa-

„To liceum dla umysłów otwartych, ciekawych ludzi i świata, mobilnych duchowo i fizycznie, niestroniących od wysiłku i pracy nie tylko dla siebie”. gi na każdym uczniu, o prymacie motywacji wewnętrznej nad zewnętrznym przymusem. Liczy się każdy wysiłek ucznia, każda próba własnych sił, każde pozytywne zaangażowanie. To właśnie jest celem, to zasługuje na najwyższe docenienie. Dobry wynik – jeśli się zdarzy – oczywiście ogromnie cieszy. Ponad 50 uczniów (więcej niż 10% szkoły) uzyskało najlepszy, najbardziej prestiżowy wynik – zdobyli oni tytuł laureata lub finalisty olimpiady ogólnopolskiej. Medale i wyróżnienia w etapie międzynarodowym zdobyła trójka „Trójkowiczów”: medal srebrny matematycy Basia Zięba (w Zurychu) i Jakub Kamiński (Wilno), a wyróżnienie (mention honorable) Patryk Rachwał w Tajlandii (fizyka i astronomia). Sukces olimpijski wiąże się z faktem, że konsekwentnie, od kilku lat, realizujemy nasz autorski program wspierania uzdolnień uczniów pod nazwą „Bloki olimpijskie” oraz pracę w formie indywidualnych programów nauczania. Program jest otwarty dla wszystkich chętnych pierwszaków i zainteresowanych uczniów klas starszych. Chciałbym przytoczyć coś w rodzaju naszego credo. Wyniki rankingu to prosta pochodna wieloletniej, systematycznej pracy szkoły. Pracy – dodajmy – opartej na niezmiennym od lat paradygmacie pedagogicznym, etycznym i wychowawczym. Mamy w „Trójce” przekonanie, że opowiedzenie się za wartościami trwałymi i wierność tym wartościom bez oglądania się na zewnętrzne mody, ideologie czy zmieniające się szybko pomysły na „uzdrowienie” oświaty to droga do prawdziwego sukcesu. Sukcesu rozumianego nie jako miejsce w rankingu, a raczej jako zmianę świadomości ludzi (wszystkich – uczniów, nauczycieli i odpowiadającego na te pytania)

tworzących szkołę, utrwalanie dobrych zwyczajów i dobrych standardów, wysoką etykę pracy, osobistą identyfikację ze szkołą. To, co naprawdę zmienia uczniów, to okoliczność, że my, jako nauczyciele i dyrektorzy, zmieniamy się nieustannie (na lepsze) pod ich wpływem.

Gdyby miał Pan w kilku zdaniach zachęcić młodego człowieka, by wstąpił w progi III LO, to co by Pan mu dziś powiedział?

Z naborem nie mamy kłopotu. Bez trudu moglibyśmy przyjąć dwukrotnie większą liczbę kandydatów, i to bez uszczerbku dla jakości naboru. Mówią o tym od lat dane rekrutacyjne kandydatów – dwóch do czterech chętnych na jedno miejsce (w zależności od profilu klasy), duża liczba laureatów olimpiad i konkursów dla gimnazjalistów (w klasie matematycznej laureaci zabierają ok. 50% miejsc), progi rekrutacyjne wynoszą od 180 do 190 punktów zależnie od klasy (na maksimum 200), a średni wynik wśród uczniów przyjętych wynosi 186 punktów. Nie możemy jednak przyjąć wszystkich kandydatów, bo nie pomieścimy się w szkole. Ważniejsze jest jednak to, że nie chcemy zepsuć szkoły, tworząc z niej kombinat. Obecnie mamy 540 uczniów, a i tak brakuje nam podstawowych przestrzeni edukacyjnych dedykowanych do swoich funkcji (jak aula, szatnia, biblioteka, wymiarowa sala gimnastyczna). Oczywiście to wszystko jest, jakoś działa, jednak w warunkach improwizowanych i bardzo skompresowanych. Jesteśmy trochę taką „campingową” szkołą: każda przestrzeń jest współdzielona i łączy kilka (nieraz sprzecznych ze sobą) funkcji. Przykłady? Sala gimnastyczna to jednocześnie aula, biblioteka to poczekalnia (świetlica) i zarazem sala dydaktyczna, korytarz I piętra – bufet i kawiarenka szkolna, korytarz parteru to szatnia i jednocześnie salka dydaktyczna, korytarz I piętra – gabinet wicedyrektora, gabinet pedagoga jest pomieszczeniem redakcji szkolnego radiowęzła i, zarazem, miejscem spotkań szkolnego samorządu itd. itp. Cóż, nie jest łatwo… No, ale może wystarczy już tego biadolenia.

W każdym razie w tej sytuacji naprawdę wspaniałe jest to, że nasi absolwenci, uczniowie i rodzice – znając wszystkie wymienione przeze mnie ograniczenia – wybierają „Trójkę”. Najwyraźniej cenią sobie tę szkołę. Zapytani mówią, że odnajdują tutaj inne wartości, niematerialne, te, o których wspominałem wcześniej. Może to jest właśnie sukces, o który chodzi najbardziej, a o którym nie mówią rankingi?

Czy III LO to bardziej szkoła dla humanistów czy umysłów ścisłych?

Dla umysłów otwartych, ciekawych ludzi i świata, mobilnych duchowo i fizycznie, niestroniących od wysiłku i pracy nie tylko dla siebie. Zapraszamy do nas uczniów, którzy chcą się uczyć, umieją i cenią sobie możliwości i ofertę, którą daje im III LO. Którzy nie pytają: „Co mi da ta szkoła” lecz myślą: „Co ja mogę dać tej szkole”. Podział na humanistów i ścisłowców u nas nie obowiązuje. Nie ma zresztą takich dwóch wykluczających się kategorii. Obserwujemy coś wręcz przeciwnego: silną korelację powyższych dwóch zainteresowań.

„Szkoła bardzo potrzebuje modernizacji, rozszerzenia swojej bazy. Nie rozumiemy, dlaczego proces decyzyjny trwa tak długo”. Myślę, że stereotyp fałszywego podziału nie wynika z predyspozycji umysłu młodych ludzi, lecz z jakości ich doświadczeń edukacyjnych na wcześniejszych szkolnych etapach.

Czy ma Pan jakieś dane na temat, jak wasi absolwenci radzą sobie po maturze?

Na uroczystości 70-lecia, które obchodziliśmy w ubiegłym roku szkolnym, w gronie naszych absolwentów odwiedziło swoje byłe liceum

– Jesteśmy trochę taką „campingową” szkołą: każda przestrzeń jest współdzielona i łączy kilka, nieraz sprzecznych ze sobą, funkcji – mówi Michał Głowacki, dyrektor III LO.


nie do przecenienia. Oczywiście szkoła stara się tworzyć jak najlepsze warunki zachęcające nauczycieli do tej pracy, jednak tak się nieszczęśliwie składa, że pula dodatków motywacyjnych nie jest w żaden sposób powiązana z wynikami uczniów: zależy tylko od prostej sumy etatów. Nieszczęście polega na tym, że chcąc docenić materialnie czyjąś pracę, trzeba komuś innemu zabrać część jego dodatku mo-

Najlepsze liceum we Wrocławiu, według rankingu „Perspektywy 2018”, mieści się przy ulicy Składowej 5.

4 rektorów, 12 dziekanów, wielu wybitnych uczonych – profesorów uczelni polskich i zagranicznych, ludzi sztuki i kultury, działaczy społecznych i politycznych, księży. W gronie gości honorowych jubileuszu znalazło się dwóch byłych ministrów: profesor Andrzej Wiszniewski i profesor Roman Duda (profesor Duda jest absolwentem „Trójki”, ale też założycielem, razem ze śp. profesorem Stanisławem Hartmanem), matematycznych klas uniwersyteckich w LO nr III). Nasi absolwenci wzięli udział w specjalnej, całodniowej konferencji, w czasie której wygłosili dla naszych uczniów szereg wykładów nawiązujących do swoich osiągnięć, do swojej osobistej drogi życiowej, która wiodła ze Składowej 5 (gdzie obecnie znajduje się szkoła) do miejsca, w którym znajdują się obecnie. Każde spotkanie i każdy wykład były wydarzeniem. Konferencja i wykłady zostały potem opisane i wydane w formie książkowej pod tytułem „Reflektor Trójki”.

Ranking rankingiem, a życie swoje. Jakim problemom musi stawiać czoła na co dzień III LO i jego dyrektor?

O kłopotach lokalowych już wspomniałem. To, niestety, niejako genetyczny problem szkoły. Nie da się tego łatwo zmienić. Od lat trwają rozmowy z prezydentem Wrocławia i władzami samorządowymi na temat rozbudowy III LO w obecnej lokalizacji. Mamy już nawet projekt (koncepcję) architektoniczną inwestycji, ale niedługo straci on ważność, a ciągle nie widać na horyzoncie zdecydowanych ruchów w stronę realizacji. Szkoła bardzo potrzebuje modernizacji, rozszerzenia swojej bazy. Nie rozumiemy, dlaczego proces decyzyjny trwa tak długo (zapewne już ponad 10 lat)? To byłaby inwestycja dobra dla Wrocławia, która z pewnością szybko się zwróci. W XXI wieku nie wolno przyjmować uczniów do szkoły niespełniającej norm ergonomicz-

18

wroclife.pl Nr 2/2018

nych (ilość miejsca w sali, zaplecze socjalne, hole, ciągi ewakuacyjne itp.). Nie wspominając o atrakcyjności miejsca, które powinno zachęcać uczniów przestrzenią, wymiarową salą gimnastyczną, boiskiem, wyposażeniem laboratoriów, zapleczem socjalnym, aulą i wreszcie parkingiem dla kadry etatowej i dojeżdżających do nas na zajęcia i gościnne wykłady profesorów czy wykładowców wyższych uczelni. Robimy, co w naszej mocy, ale jestem przekonany, że nasi uczniowie i pracownicy zasługują na zdecydowanie lepsze warunki pracy. Szkoła w obecnym miejscu (dzielnica Nadodrze) przyczynia się do społecznego rozwoju, awansu kulturowego tej położonej na zapleczu Rynku dzielnicy. Nasi uczniowie w ramach wolontariatu douczają dzieci z pobliskiej szkoły podstawowej. Popołudniami nasze boisko udostępniane jest, pod kontrolą, okolicznej młodzieży. Mamy liczne związki z parafią pw. św. Bonifacego, Wydziałem Fizyki Uniwersytetu Wrocławskiego przy pl. Maxa Borna, fundacjami i placówkami kultury Nadodrza. Po rozbudowie nowoczesny budynek szkoły stanowiłby wizytówkę tej rozwijającej się dzielnicy. Wyjście nad Odrę przez teren przekazany nam już przez miasto – mówimy o pasie nabrzeża od strony Kępy Mieszczańskiej i terenie przylegającym od strony ulicy Składowej – daje dodatkową, potencjalnie bardzo ciekawą perspektywę podniesienia standardów edukacyjnych i atrakcyjności szkoły. Bardzo, ale to bardzo potrzebne byłoby dodatkowe finansowanie indywidualnych programów nauczania. Jak dotąd tę wyjątkowo wymagającą i czasochłonną pracę koledzy i koleżanki – opiekunowie tych programów – wykonują całkowicie nieodpłatnie, tj. poza normalnym pensum dydaktycznym. Wartość tej pracy dla uczniów, dla edukacji, jest jednak

„Jako nauczyciele musimy być wiarygodni, niezakłamani i nie wolno nam nigdy zawieść zaufania uczniów”. tywacyjnego. Bądź tu mądry i rządź! Dziękuję moim nauczycielom, że to rozumieją i akceptują, choć przyznaję, iż czasem muszę podejmować bardzo trudne decyzje dotyczące ich wynagrodzenia.

Na koniec nieco refleksyjnie. Jaki Pana zdaniem jest obraz dzisiejszego wrocławskiego licealisty?

Nie ośmielę się tutaj na jakąś generalizację. Znamy po prostu, w jakimś stopniu, naszych uczniów. Cenimy ich i lubimy. Powiedziałbym więcej: szanujemy ich jako partnerów, współgospodarzy szkoły. To młodzi ludzie, którzy z jednej strony są już bardzo rozwinięci i samodzielni, a z drugiej, jak kania dżdżu, łakną autorytetu, prawdy, ideałów i sensu. Potwierdzenia wartości, których szukają. Tego potwierdzenia oczekują od nas. Jako nauczyciele musimy być wiarygodni, niezakłamani i zaangażowani po stronie uczniów. Nie wolno nam zawieść ich zaufania. Duże słowa, ale tak właśnie jest. Na koniec, jeśli można, pragnę pogratulować i podziękować całej naszej społeczności szkolnej, wszystkim uczniom, olimpijczykom, maturzystom z roku 2016/2017, a nade wszystko wspaniałemu zespołowi uczącemu i wychowawcom LO nr III za wyniki w tegorocznym rankingu. Nawiązując do pierwszego pytania, niejako na podsumowanie, chcę podkreślić, że osiągnięty wynik jest rezultatem wytężonej, systematycznej pracy, dużych kompetencji nauczycieli. Ten sukces wynika wprost z dobrej (chwilami nawet bardzo dobrej) relacji uczeń – nauczyciel, serdecznej i opartej na dialogu współpracy z rodzicami oraz – ogólnie – zdrowej atmosfery wychowawczej panującej w naszej szkole. Za to wszystko – kochani „Trójkowicze”, szanowni Państwo, drodzy rodzice – najserdeczniej dziękuję!



NASZE MIASTO

Uberem czy taksówką? Mobilna aplikacja Uber wystartowała oficjalnie w czerwcu 2010 roku w San Francisco. W Polsce działa dokładnie od 19 sierpnia 2014 roku, a we Wrocławiu od listopada 2015 r. Przez ten czas zdołała zyskać 1,5 miliona klientów w naszym kraju. SŁAWOMIR CZARNECKI

W

Polsce dyskusja wokół Ubera skupia się głównie na tym, czy w ogóle jest legalny. O firmie głośno robi się przede wszystkim wtedy, gdy dochodzi do protestu taksówkarzy albo gdy lokalne służby wystawią któremuś z kierowców sporą karę. Sam Uber z kolei stara się działać trochę jak nowożytne włoskie banki – po prostu robi pieniądze.

Tanie (nocne) taksówki Można spotkać się z opinią, że w naszym mieście Uber nie rozwija się tak dobrze, jak w innych miastach. Powodem mają być wyjątkowo niskie ceny wrocławskich taksówek. Historia, owszem, piękna. Jednak, jak to zwykle bywa z pięknymi historiami, niezbyt prawdziwa.

20

wroclife.pl Nr 2/2018

– Mogę uspokoić wszystkich użytkowników i kierowców korzystających z aplikacji we Wrocławiu: Uber dynamicznie rozwija się w stolicy Dolnego Śląska – mówi Magda Szulc, rzecznik prasowy firmy. Wypowiedź właściwie mogłaby zamknąć temat, ale warto przyjrzeć się bliżej legendzie o tanich wrocławskich taksówkach, tym bardziej że nieco prawdy w niej jest. Jeśli popatrzymy tylko na taryfę dzienną, to nasze miasto wcale nie jest najtańsze: nawet w Warszawie można znaleźć korporację, która skasuje mniej za przejazd. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z taryfą nocną. W tej kategorii Wrocław deklasuje pozostałe miasta. Najpopularniejsze w naszym mieście Ryba Taxi i Wicar po prostu takiej taryfy nie mają – za kurs płacimy tyle samo nie-

zależnie od pory. W tym kontekście nie może dziwić, że wrocławianie z usług Ubera korzystają najchętniej właśnie późnym wieczorem.

Kilometry, minuty, przeliczniki Na pierwszy rzut oka cennik Ubera jest bardzo atrakcyjny. Przejechanie jednego kilometra kosztuje 1,3 zł. To o ponad złotówkę taniej niż wspomniane Ryba czy Wicar. Do tego trzeba jednak doliczyć 25 groszy za każdą minutę podróży – czy to przejazdu, czy postoju. Oprócz tych opłat może pojawić się jeszcze mnożnik ceny. Teoretycznie wynosi od 1,2 do 9: tyle razy musimy pomnożyć ostateczną cenę za kurs. Zdarza się on wtedy, kiedy zapotrzebowanie na kierowców Ubera jest spore i w praktyce rzadko kiedy przekracza 1,5.


INFOGRAFIKA MARTYNA WĄSIK (STUDIO MAMY.TO)

Algorytmy dynamicznego cennika na przykładzie San Francisco i nowojorskiego Manhattanu próbowało prześwietlić kilku programistów. Zajęło im to cztery tygodnie, a wniosek był taki, że system jest raczej sprawiedliwy i naprawdę uaktywnia się wtedy, kiedy więcej osób chce skorzystać z oferty. Ciekawą analizę rzeczywistych cen przejazdów z Uberem wykonał Dawid Kosiński z portalu Spidersweb. Po podsumowaniu rocznego korzystania z usługi wyliczył, że kilometr kosztował go około 1,8 zł. Nie brał przy tym pod uwagę opłaty za rozpoczęcie kursu. Spośród 1,5 miliona użytkowników aplikacji 500 tysięcy dołączyło do niej w ciągu ostatniego półrocza. Jeśli wziąć pod uwagę, że Uber w Polsce działa od około 3,5 roku, to przyspieszenie jest spore. Liczba przejazdów realizowanych za pośrednictwem aplikacji rośnie o około 20% każdego miesiąca. Niedawno firma wprowadziła też narzędzie pozwalające określić koszt przejazdu. Wpisując miejsce, z którego startujemy, i punkt docelowy, dowiemy się, ile zapłacimy za kurs w zależności od tego, czy zdecydujemy się na najtańszą, czy którąś z droższych opcji. Mechanizm ma uwzględniać nie tylko odległość, ale także czas przejazdu i ilość osób korzystających z usługi.

Kierowcy Ubera kontra taksówkarze

Takie kolejki w oczekiwaniu na taksówkę pamiętają już tylko ludzie urodzeni w latach 70. lub wcześniej. FOT. FOTOPOLSKA.EU

Uberem w Polsce jeździ kilka tysięcy kierowców. Liczba ta dynamicznie się zmienia, a sama korporacja podkreśla elastyczność i sezonowość współpracy. Dla większości to raczej forma dodatkowego zarobku, a nie głównego źródła utrzymania. – Aż 32% kierowców korzystających z aplikacji loguje się do niej na mniej niż 10 godzin tygodniowo – wyjaśnia Magdalena Szulc. Powszechnie znany jest też konflikt na linii Uber – taxi. Co jakiś czas słychać o protestach taksówkarzy czy ich akcjach wymierzonych w kierowców Ubera. Zarzucają im nie do końca jasną sytuację prawną: przede wszystkim brak uprawnień i zawiłą kwestię podatkową. Szefowie korporacji i sami taksówkarze oficjalnie mówią o nieuczciwej konkurencji. – Dla większości ludzi taryfiorz [sic!] to taki podstarzały, wąsaty Janusz w kamizelce, który opowiada nieśmieszne dowcipy. A my naprawdę nie jesteśmy głupi. Gdyby praca dla Ubera była takim eldorado, to w dużych miastach nie byłoby już taksówkarzy, tylko sami uberowcy – mówi jeden z wrocławskich taksówkarzy.


KARIERA I BIZNES

Łukasz Kubot – numer jeden na świecie Jako dziecko zimą wstawał nad ranem, by dojechać rowerem na godzinę 6 na trening w hali. Wojciech Fibak ocenia, że jest tytanem pracy. – Nie jestem łatwą osobowością – mówi o sobie deblowy mistrz Wimbledonu Łukasz Kubot, który 8 stycznia został tenisistą numerem 1. na świecie w grze podwójnej. PAWEŁ PLUTA

Jego ojciec wspomina, że młody Łukasz swoim zapałem i energią zwrócił uwagę, pracujących wówczas w Lubinie, Andrzeja Szarmacha (medalista MŚ w piłce nożnej w 1974 i 1982 roku) oraz trenera Andrzeja Strejlaua. Nie miał nacisku ze strony ojca, by zostać – jak on – piłkarzem. – Do 14-15. roku życia łączyłem dwie dyscypliny. Nie myślałem nigdy, że mógłbym zostać profesjonalnym sportowcem. Dopiero w wieku 16 lat postanowiłem zrobić wszystko, aby postawić na tenis – mówi Łukasz Kubot.

Andrzej Szarmach pożyczył pieniądze

W 2017 roku Łukasz Kubot (serwuje) i Marcelo Melo wygrali najsłynniejszy turniej tenisowy na świecie – Wimbledon. FOT. EAST NEWS

W

rocław to ważny punkt na tenisowej mapie kariery Łukasza Kubota. Ale po kolei… Urodził się 16 maja 1982 roku w Bolesławcu, lecz wychował się w Lubinie. Syn piłkarza (ojciec Janusz grał w Zagłębiu Lubin) i koszykarki (mama Dorota) był bardzo energicznym dzieckiem. – Moja przygoda z tenisem zaczęła się, gdy mój sąsiad zaprowadził mnie na korty w wieku 7 lat. Nabór do szkółki piłkarskiej odbywał się w Lu-

22

wroclife.pl Nr 2/2018

binie od 10. roku życia, a ja wcześniej chciałem kopać futbolówkę – wspomina Łukasz Kubot. Tam, pod okiem Ryszarda Korzeniowskiego, zaczął swoją tytaniczną pracę. Nawet zimą wstawał nad ranem, by w jedynej wówczas hali w Lubinie zaczynać treningi o godzinie 6. Dojeżdżał na rowerze, a o 8 musiał być w szkole. – Te wstawanie wcześnie rano na treningi bardzo pomogło mi we wpojeniu dyscypliny – dodaje Łukasz.

Robert Piotr Radwański – tata naszej najlepszej polskiej tenisistki – musiał sprzedawać obrazy ze zbiorów swojego ojca, by zainwestować w karierę swoich córek, Agnieszki i Urszuli. Kto wie, jak potoczyłyby się losy Łukasza Kubota, gdyby nie pomoc wspominanego Andrzeja Szarmacha. Gdy jako 16-latek lubinianin wygrał mistrzostwo Polski, otrzymał propozycję stypendium w Akademii Tenisowej Johna Newcombe’a w Teksasie. – Powiedziałem o tym Szarmachowi i dodałem, że raczej nie będzie nas stać na wysłanie syna do USA. Andrzej pożyczył mi wtedy pieniądze – wspomina Janusz Kubot. – W Stanach nauczyłem się m.in. dyscypliny i języka – mówi były tenisista Krzyckiego Klubu Tenisowego we Wrocławiu. Gdy reprezentował ten klub, organizatorzy challengera ATP KGHM Polish Indoors, rozgrywanego we wrocławskiej Hali Ludowej, przyznali mu tzw. dziką kartę, dzięki której po raz pierwszy w życiu mógł wystąpić w turnieju tej rangi. 20-letni Łukasz osiągnął wówczas 2. rundę w singlu i odpadł w 1. rundzie debla (w parze z Michałem Gawłowskim). We Wrocławiu zarobił wówczas łącznie 2600 dolarów. To był dla niego duży zastrzyk gotówki. Od tego czasu mi-


nęło 17 lat, a lubinianin przez ten czas ugrał na światowych kortach blisko 6,5 miliona dolarów.

Z Fibakiem w Hali Ludowej i na Wimbledonie We wrocławskim challengerze, rozgrywanym w latach 2000-2009 i 2015-2017 w Hali Ludowej i w hali Orbita, Łukasz wystąpił łącznie 11 razy. Najlepsze wyniki odniósł w roku 2006 pod wodzą… Wojtka Fibaka, który tak to wspomina: – Pamiętam, jak udałem się z nim do Wrocławia jako taki prawdziwy coach, na cały tydzień turnieju. Wtedy osiągnął półfinał singla oraz debla. To był okres, kiedy nasza współpraca była bardzo intensywna. Trwa to już od 15 lat. Kontaktujemy się, spotykamy, piszemy do siebie. Łukasz mówi o mnie bezosobowo, guru – opowiada Wojciech Fibak, którego Łukasz przeskoczył już pod względem deblowych osiągnięć na korcie. Jednak jego wrodzona skromność rzadko pozwala mu powiedzieć do Fibaka „Wojtek”. – Guru odgrywa niesamowitą rolę w mojej karierze. Jestem mu wdzięczny za wszystkie rady, które procentują z każdym meczem. Wiem, że on także czuje się ojcem tego sukcesu, jest częścią tego, że mogliśmy podnieść na koniec puchar Wimbledonu – mówił Łukasz Kubot po ubiegłorocznym deblowym triumfie w najsłynniejszym turnieju tenisowym na świecie. – Poprosiłem wówczas trenera (Jan Stoces – przyp. red.), aby wykręcił numer do pana Wojciecha, który obiecał, że przyleci na finał – wspominał. I faktycznie, Fibak zasiadł w loży Kubota, m.in. obok Ryszarda Krauzego, który także wspomagał niegdyś polski tenis i również został zaproszony na finał Wimbledonu. Łukasz zaprosił tam także Andrzej Szarmacha, ale ten akurat miał uroczystość rodzinną i nie mógł przylecieć do Londynu.

Praga i pomidorowa w Lubinie Droga do tego największego triumfu w karierze była, jak to w przypadku Kubota, usłana ciężką pracą. Po powrocie ze Stanów, gdzie trenował nawet cztery razy dziennie, dzięki piłkarskim kontaktom ojca trafił do Austrii. Tam nauczył się języka niemieckiego i poznał swojego partnera deblowego, z którym odnosił pierwsze sukcesy – Oliviera Maracha. W 2005 roku trafił do Pragi i nauczył się czeskiego. Tam ma wspaniałą bazę treningową i znakomitych sparingpartnerów, bo Czesi

W 2001 roku we wrocławskim challengerze zarobił 2600 dolarów. Od tego czasu minęło 17 lat, a Polak na światowych kortach ugrał blisko 6,5 miliona dolarów. Na zdjęciu Łukasz Kubot w stylizacji marki Recman. FOT. RECMAN

wroclife.pl Nr 2/2018

23


Ambasador podziwiany przez Federera i Nadala Największe sukcesy Łukasz Kubot święci w grze podwójnej. Wśród 21 tytułów na świa-

„Łukasz Kubot jest wzorem profesjonalizmu dla innych sportowców, młodych tenisistów. Jest podziwiany i szanowany przez innych tenisistów. Nawet tych największych, jak Roger Federer czy Rafael Nadal”.

zylijczyk Marcelo Melo. Dodajmy też półfinał Roland Garros w 2016 roku. W minionym sezonie polsko-brazylijski duet wygrał w sumie 6 turniejów. Dzięki temu na koniec 2017 roku zajęli pierwsze miejsce w rankingu par deblowych, a ITF (Międzynarodowa Federacja Tenisowa) przyznała im tytuł mistrzów świata. Na początku 2018 roku zwyciężyli w Sydney i 8 stycznia na pierwszym miejscu światowego rankingu deblistów pojawił się Łukasz Kubot (ex aequo z Melo). – Łukasz zasłużył na to, bo jest nie tylko wielkim tenisistą. Jest też wyjątkowym człoWojciech Fibak wiekiem. Jest wzorem profesjonalizmu dla innych sportowców, młodych tenisistów. Jest tytanem pracy, człowiekiem niezmiernie towych kortach dwa są bezcenne: wygrana zdyscyplinowanym. Wszystko podporządkow wielkoszlemowym Australian Open w 2014 wał karierze. To nasz wspaniały ambasador, roku (w parze ze Szwedem Robertem Lindpodziwiany i szanowany przez innych tenisistedtem) oraz ubiegłoroczne zwycięstwo na stów. Nawet tych największych grających na Wimbledonie, gdzie jego partnerem był Braco dzień w singla, jak Roger Federer czy Rafael

INFOGRAFIKA MARTYNA WĄSIK (STUDIO MAMY.TO)

w tenisie są potęgą. Nic dziwnego, że gdy nie gra na światowych kortach (sezon trwa blisko 11 miesięcy w roku), to mieszka w Pradze. – W domu w Lubinie spędzam zazwyczaj kilka godzin, ale doładowuję sobie wtedy akumulatory. Spotkania z rodziną są dla mnie bezcenne. Mama robi wtedy moją ulubioną pomidorową – zwierza się Łukasz, który jeśli tylko może, spotyka się ze swoją dziewczyną, polską tenisistką, Katarzyną Piter z Poznania. Ma też inną miłość oprócz Kasi i tenisa. Jest nią koszykówka. W domu ma piłkę ekipy z NBA Charlotte Hornets, a najbardziej fascynowali go: Tony Kukoc, Scottie Pippen, Michael Jordan i Larry Bird.



Nadal. Jest lubiany za skromność, osobowość i charakter – mówi Wojtek Fibak.

Słynny kankan na korcie Podziwiamy Kubota za osiągnięcia deblowe, ale pamiętajmy, że do niedawna był on również rewelacyjnym singlistą. Zrezygnował dopiero w wieku 32 lat, gdy doskwierały mu kontuzje i operacje. Przypomnijmy, że lubinianin osiągnął ćwierćfinał Wimbledonu w singlu (przegrał z Jerzy Janowiczem w 2013 roku). Był blisko ćwierćfinału Wimbledonu już w 2011 roku, kiedy przegrał po niewykorzystanych piłkach meczowych z Feliciano Lopezem. Osiągnął 1/8 finału Australian Open. Na Roland Garros i w US Open dobrnął do 3. rundy. Dwukrotnie grał w singlu w finałach turniejów ATP (w jednym z nich przegrał z Novakiem Djokovicem). – Najbardziej wyróżniającą cechą Łukasza jest według mnie jego atletyzm. To chodzący wulkan energii i siły. Trzeba go podziwiać i na nim się wzorować – dodaje Wojtek Fibak. W 2011 roku podczas Australian Open Kubot w pięciu setach pokonał 18. wówczas tenisistę rankingu ATP Sama Querreya i zaraz po meczu po raz pierwszy zatańczył kankana na korcie. Od tego czasu w ten sposób okazuje radość po spektakularnych zwycięstwach. Dodajmy, że wymachiwanie nogami było jednym z ćwiczeń, które zalecił Polakowi czeski trener Ivan Machytka.

niejszym przeciwnikiem, którego stara się pokonać każdego dnia, jestem on sam. Łukasz Kubot nie myśli na razie o zakończeniu kariery. Ba! Liczy, że jeśli zdrowie pozwoli, to w wieku 40 lat będzie reprezentował Polskę na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Marzy o me-

dalu w deblu lub mikście. To byłoby piękne zwieńczenie długiej kariery. A co po niej? Nasz tenisista myśli, by zostać menedżerem sportowym. Nie wyklucza też otwarcia akademii tenisowej i dodaje żartem, że będzie to na Helu, bo tam nawiewa bogatych turystów.

Turniej Wrocław Open odwołany! Od 24 lutego do 4 marca w hali Orbita miał zostać rozegrany turniej tenisowy Wrocław Open. Jednak 14. edycji wrocławskiego challengera – w którym swoje kariery zaczynali m.in. Łukasz Kubot, Jerzy Janowicz czy Michał Przysiężny – nie będzie. Oto oświadczenie organizatorów: „Stowarzyszenie Promocji Tenisa Advantage 2100 z przykrością informuje, że tegoroczna edycja CHALLENGERA ATP WROCŁAW OPEN nie odbędzie się. Nie udało się zgromadzić środków niezbędnych do profesjonalnej organizacji turnieju. Ze złożonych deklaracji finansowych mogliśmy liczyć, jak w poprzednich latach, na wsparcie prezydenta Wrocławia, marszałka województwa dolnośląskiego, prezesa KGHM Polska Miedź i prezesa firmy RAFIN. Niestety, wycofało się kilkoro innych sponsorów. W tej sytuacji Stowarzyszenie nie może podjąć ryzyka finansowego i zakończyć turniej z długami, narażając w ten sposób na szwank opinię o środowisku tenisowym. Prosimy o wyrozumiałość wspaniałych miłośników tenisa, których w ubiegłym roku przybyło do wrocławskiej hali Orbita 20 tysięcy. Uczynimy wszystko, aby w przyszłym, 2019 roku, zawodowy turniej tenisowy znowu powrócił do Wrocławia”.

Najtrudniejszy rywal Łukasza Kubota O minionym, najlepszym w karierze sezonie Łukasz powiedział w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” (zajął 4. miejsce w plebiscycie na Najlepszego Sportowca 2018 roku): – Tenis to sport przegranych. Za nami najlepszy sezon, ale także wiele porażek, i to praktycznie co tydzień. Po przegranej niemal od razu trzeba wsiąść w samolot, zmienić kraj, czasami kontynent, wyciągnąć wnioski oraz znowu stanąć na korcie. Trzeba działać natychmiast i szybko podejmować decyzje. Nauczyłem się tego i to wzmocniło mnie jako człowieka. – Życzę sobie, abyśmy ten rok także zakończyli razem z Marcelo. Będzie to trudny sezon, bo będziemy wychodzili na kort w roli faworytów, ale po to żyjemy, po to trenujemy, aby zakończyć 2018 rok tak jak miniony sezon, tzn. turniejem Masters (ATP Finals – przyp. red.) w Londynie. Wiadomo, że tenis to biznes. Wierzę, że będzie ta powtarzalność – kończy nasz tenisista i dodaje, że dla niego najtrud-

26

wroclife.pl Nr 2/2018

Finał Wrocław Open 2017 w hali Orbita oglądał nadkomplet ponad 3000 widzów.


NASZE MIASTO

Jak widzi nas Polska?

Wrocław jest krainą krasnali i płynie przez niego rzeka Odra. Takie informacje o stolicy Dolnego Śląska jest w stanie wymienić zapewne większość osób mieszkających w Polsce. Jednak co tak naprawdę sądzą o samym mieście i jego mieszkańcach osoby z innych części kraju?

AGATA ŁUCZAK

W

edług danych opublikowanych przez firmę Press Service Monitoring Mediów w drugim kwartale 2017 roku Wrocław był czwartym w kolejności (po Warszawie, Krakowie i Poznaniu) medialnym miastem w Polsce – nazwa stolicy Dolnego Śląska pojawiła się w obejmowanych badaniem mediach (radio, telewizja, prasa oraz internet) aż 179 438 razy. Czyli ogólnopolska sława jest i ma się dobrze. Jednak publikacje medialne a to, co sądzą o mieście przyjezdni z innych województw, to dwie różne sprawy. Ponieważ często podróżuję pociągiem na trasie Poznań – Wrocław – Kraków, poruszyłam temat stolicy Dolnego Śląska ze współpasażerami w trakcie jednej z podróży.

Wszystkie drogi prowadzą do Wrocławia Na pytanie: „Co sądzisz o Wrocławiu?”, 29-letnia Marta z Ostrowa Wielkopolskiego, pracująca w Poznaniu, odpowiedziała, że według niej ludzie zachwycają się Poznaniem, a tak naprawdę tam dobry jest tylko dworzec, bo… można z niego szybko dojechać do Wrocławia. Trzeba przyznać, że w swojej pozytywnej opinii o stolicy Dolnego Śląska nie jest osamotniona. Mieszkanka Dębicy, 20-letnia Asia, wspomina swoje dzieciństwo, które często spędzała we Wrocławiu u rodziny, i ma wiele miłych wspomnień z tego ciepłego i przytulnego miasta, do którego chętnie wraca. Mieszkanki Trójmiasta – Monikę (31 lat) i Gosię (37 lat) – zauroczyła natomiast oferta kulturalna stolicy Dolnego Śląska i uważają, że jest do dobre miejsce na weekendowy wyjazd. Obie korzystają z samolotowego, bezpośredniego połączenia linią Ryanair między Wrocławiem a Gdańskiem. Z dużym uznaniem wśród Polek i Polaków spotyka się też otwartość miasta na studentów i umiejscowienie wrocławskich uczelni wyższych w rankingach. Potwierdzają to zarówno pochodząca z Białegostoku 21-letnia Gabriela, jak i rodowity słubiczanin Krzysztof (23 lata). Można założyć, że zgadza się z nimi

115 tysięcy wrocławskich studentów, którzy w roku akademickim 2017/2018 wybrali lokalne uczelnie.

Nie taki piękny, jak go malują Trzeba przyznać, że o złe opinie na temat Wrocławia trudno. Co nie zmienia faktu, że jednak się zdarzają. Łodzianin Jędrzej (40 lat), często odwiedzający swoją rodzinę we Wrocławiu, mówi o nim, że to miasto szczurów. Jego młodszej siostrze Kasi przeszkadzają psie odchody zalegające na ulicach, ale to chyba problem wielu polskich miast. 30-letniemu Dominikowi ze Szczecina nie podoba się za to budynek Sky Tower, który według niego nie pasuje zupełnie do niczego, a wygląda jak… (pozostałą część wypowiedzi redakcja musiała ocenzurować; dodajmy tylko, że odnosi się do atrybutu męskości). Małgorzata ze Śremu (woj. wielkopolskie) jest zawiedziona wysokimi cenami bazy noclegowej we Wrocławiu. Chętnie z mężem zabraliby

swoją córkę na zwiedzanie chociażby Afrykanarium czy poszukiwanie krasnali, ale „za tę samą cenę mogą spędzić więcej dni w Krakowie”. Czy aby na pewno? A skoro o stolicy Małopolski mowa, to jego mieszkanka Maja (25 lat) dorzuca swoją słodko-gorzką opinię, zakończoną jednak pozytywnie: „Wrocław nigdy nie był przeze mnie miastem lubianym. W 2016 roku przełamałam się jednak, pojechałam tam z przyjaciółką na weekend i inaczej spojrzałam na miasto. Do tej pory wydawało mi się, że Wrocław jest szarobury, nie oferuje nic specjalnego, ale po tej wizycie chcę do niego wracać. Na przestrzeni paru lat zmienił się według mnie diametralnie, stał się ciekawszy i bardziej przyjazny”. I taki właśnie ten nasz Wrocław jest – słodko-gorzki. Piękny, choć miejscami nie do końca. Architektonicznie zgrany, z wystającym ponad wszystko Sky Tower. Wszędobylskie krasnale dodają uroku, mimo tego, że czasem można się o nie potknąć. Na koniec ogólna konkluzja – Wrocławia nie da się podrobić.

wroclife.pl Nr 2/2018

27


planowany jest Ekopark – z dużą łąką rekreacyjną i terenami sportowymi stanowiącymi otoczenie dla ekologicznie ukształtowanych terenów retencji wód z rodzimą, różnorodną roślinnością.

Inwentaryzacja i analizy bez konsultacji

Do tej pory wycięto około 380 drzew, a według zgody konserwatora zabytków miało ich być tylko 303. FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Spór o park Grabiszyński Park Grabiszyński – uwielbiany przez mieszkańców za leśny, dziki charakter – ma zmienić swoje oblicze. Zarząd Zieleni Miejskiej zaprezentował wreszcie swoją propozycję w tzw. masterplanie. Jak ma wyglądać przyszłość tego miejsca? Co na to wrocławianie? ADRIANNA MACHALICA, PAWEŁ PLUTA

M

asterplan to dokument strategiczny pozwalający określić potencjał danego miejsca oraz zarządzać planowanymi działaniami na tym terenie. Ten dotyczący parku Grabiszyńskiego, przygotowany na zlecenie Zarządu Zieleni Miejskiej we Wrocławiu, wzbudza mnóstwo kontrowersji wśród mieszkańców naszego miasta. Oto, co zawiera ów masterplan i jaka jest koncepcja zagospodarowania parku Grabiszyńskiego przygotowana przez miejskich urzędników:

• Strefa rodzinna: tematyczne, wodne place zabaw bez ogrodzeń, miejsca wypoczynku, siłownia, ścieżka zdrowia, strefa fitness, scena letnia, miejsca na grilla, polany rekreacyjne, część biocenotyczna.

• Strefa ozdobna: nowe strefy wejściowe, plac z fontanną, ozdobne nasadzenia, miejsca wypoczynku, plac zabaw.

• Park Górka Skarbowców: rewaloryzacja historycznej kompozycji: otwarte polany parkowe, górka saneczkowa, układ historycznej zieleni, nowe place zabaw i siłownia, nowe miejsca wypoczynku.

• Ogrody wrażeń: nowa strefa wejściowa – wariant I, II z historycznym budynkiem i obiektami szklarni, polany parkowe, łąki kwietne, amfiteatr, ogrody tematyczne, elementy wodne, plac Romera lub komnaty Romera. • Strefa pamięci: odtworzenie historycznego układu alei z charakterystycznymi okrągłymi placami na skrzyżowaniach, rewaloryzacja zieleni, elementy wodne w miejscu dawnych ujęć wody, rzeźby.

28

wroclife.pl Nr 2/2018

• Promenada spacerowa: ścieżka Eugeniusza Romera: remont nawierzchni, budowa oświetlenia, elementy małej architektury. • Ekopark: łąki z ogrodami deszczowymi i podestami, sad, place zabaw, strefy sportowe i wypoczynkowe.

Zupełnie nowa część parku powstałaby na terenie tzw. ogrodnictwa miejskiego. Miałaby to być kompozycja zielonych komnat o różnorodnych formach, kolorystyce i zapachu, czyli ogród wrażeń. Padła też propozycja stworzenia centrum obsługi z kawiarenką i toaletami, a także piknikowe altany, szklarnie edukacyjne oraz amfiteatr. Natomiast wzdłuż Ślęzy, od alei Romera do pętli autobusowej przy ul. Racławickiej,

– Zanim powstał masterplan, wykonano inwentaryzację i przeprowadzono wnikliwe analizy – mówi Adam Grehl, wiceprezydent Wrocławia. Jednak nikt w ratuszu nie wziął pod uwagę opinii mieszkańców. – Miasto zdecydowanie przespało sprawę z konsultacjami masterplanu, o którym wiadomo co najmniej od końca 2016 roku. Prezentacja pokazana jeszcze w lipcu zeszłego roku wywołała wiele niepokoju wśród mieszkańców. Przedstawione w niej wizualizacje parku sugerowały jego ucywilizowanie, a mieszkańcy, w moim odczuciu, chcą zachowania jego leśnego charakteru. W parku potrzebne są oczywiście inwestycje takie jak oświetlenie, ławki czy toalety, ale nie ma potrzeby całkowicie zmieniać jego nieco dzikiej natury – mówi Bartosz Jungiewicz, radny osiedla Grabiszyn-Grabiszynek oraz działacz społeczny i lider projektów WBO. Dopiero 6 lutego odbyło się pierwsze spotkanie konsultacyjne z Radą Osiedla Grabiszyn-Grabiszynek. Jakie są jego efekty? – Mieszkańcy życzą sobie pozostawienia parku w dawnej formie, bez większych ingerencji, zwłaszcza jego najdzikszej części. W tej chwili urzędnicy nie panują już nad wszystkim. Rozmowy zaczęły się zbyt późno, kiedy masterplan był gotowy. A najpierw powinny zostać przeprowadzone rozmowy z mieszkańcami, a dopiero później powinien powstać dokument – mówi Małgorzata Subzda z Rady Osiedla Grabiszyn-Grabiszynek, członkini Stowarzyszenia „Wielki Grabiszyński”. – Chcemy chronić park ze względów przyrodniczych, głównie z uwagi na zwierzęta, które już znikają. Nie ma w mieście drugiego takiego parku. Na przykład Kraków ma blisko puszcze, a my, we Wrocławiu, żeby zaznać trochę natury, musimy jeździć gdzieś daleko. Chcemy po prostu namiastki lasu – dodaje Małgorzata Subzda. Generalnie mieszkańcom zależy na rewitalizacji, ale chcą, by park zachował dawny, dziki charakter. Chcieliby zachować status zwłaszcza środkowej części parku, wokół pomnika Wspólnej Pamięci, która dawniej była cmentarzem komunalnym. Chcą, aby zadbano o ten obszar zgodnie z wymogami należnymi miej-


NASZE MIASTO scom wpisanym do rejestru zabytków oraz zgodnie z najwyższymi zasadami etycznymi, gdyż jego część była niemieckim cmentarzem. Twierdzą, że nie potrzebują drugiego parku Południowego, lecz miejsca o naturalnym, leśnym charakterze.

Wycinka drzew, jakiej mieszkańcy nie widzieli Sytuację wokół parku Grabiszyńskiego zaogniła – przeprowadzona bez żadnej zapowiedzi – wycinka drzew, jakiej mieszkańcy okolicznych osiedli jeszcze nie widzieli. Do tej pory wycięto około 380 drzew, a według zgody konserwatora zabytków miało ich być tylko 303 – głównie świerki i brzozy. Kilkaset drzew wycięto rzekomo z powodu ich wyschnięcia, zaatakowania przez kornika oraz zagrożenia bezpieczeństwa w miejscu publicznym po wichurze. Na dodatek mieszkańcy zauważyli, że 30 drzew wycięto niezgodnie z planem wycinki, a usuniętych (też niezgodnie z planem) miało być jeszcze kolejne 40. – Mieszkańców zaniepokoiła zarówno ilość wycinanych drzew, jak i to, że niektóre spośród nich wyglądały na zupełnie zdrowe. Niestety, prace wykonywano ciężkim sprzętem, rozjeżdżając chronione gatunki poszycia i krzewów – mówi Krzysztof Matolicz, wiceprzewodniczący zarządu osiedla Grabiszyn-Grabiszynek. Spowodowało to protesty mieszkańców i ekologów. Zdaniem dendrologa oraz Wydzia-

łu Komunikacji Społecznej Urzędu Miejskiego we Wrocławiu wszystkie drzewa zostały skrupulatnie sprawdzone. Nie dość, że ZZM nie poinformował ani rad osiedlowych, ani mieszkańców o wycince, to pozwolił, aby odbywała się ona bez należytego nadzoru. Skutkowało to tym, że ciężki sprzęt wjechał i zniszczył runo, w tym rośliny chronione. – Wycinając drzewa, zniszczono najniższe piętro poszycia roślinnego, w tym np. czosnek niedźwiedzi. Ponadto niskie krzewy i porastający park bluszcz stanowią zimowe siedlisko dla drobnych ssaków, jak jeże i wiewiórki. W niskich krzewach chronią się zamieszkujące park ptaki. Użycie ciężkiego sprzętu zniszczyło alejki stanowiące integralną część parku wpisanego do rejestru zabytków – wyjaśnia Małgorzata Pyka, przedstawicielka Stowarzyszenia „Wielki Grabiszyński”. Kolejny zwrot akcji nastąpił 8 lutego, kiedy miejska konserwator zabytków, Agata Chmielowska, na podstawie ustawy o ochronie zabytków, wstrzymała wycinkę w parku Grabiszyńskim i tego samego dnia przekazała decyzję ZZM. Stwierdziła, że roboty wykraczają poza udzielone pozwolenie. Miała zastrzeżenia do tego, że drzewa nie były wycinane sekcyjnie, prace były prowadzone w niewłaściwy sposób, nadzór był nieskuteczny, a ciężki sprzęt uszkodził park. Z tego powodu doszło ponoć do dymisji i zwolnień w Zarządzie Zieleni Miejskiej we Wrocławiu.

– Prace wykonywano ciężkim sprzętem, rozjeżdżając chronione gatunki poszycia i krzewów – pokazuje Krzysztof Matolicz, wiceprzewodniczący zarządu osiedla Grabiszyn-Grabiszynek. FOT. RADA OSIEDLA GRABISZYN-GRABISZYNEK

Konsultacje, spotkania i spacery Dodajmy też, że niektórzy mieszkańcy nadal sądzą, że wycinka była związana z masterplanem. Urzędnicy odpowiadają, że to zbieg okoliczności. Trudno jednak prowadzić rozmowy o renowacji parku, gdy stopniowo zaczyna brakować w nim drzew, niekoniecznie chorych. Reasumując „ucywilizowanie” parku Grabiszyńskiego – wedle masterplanu nie podoba się większości mieszkańców, którzy chcieliby zachowania jego leśnego charakteru. Jednocześnie zdają sobie sprawę, że jego rewitalizacja jest niezbędna. Jeszcze w lutym odbędą się konsultacje i spotkania z radami osiedli: Oporów i Klecina, Krzyki-Partynice, Gajowice oraz Borek. Na 19 lutego zaplanowano też spotkanie z mieszkańcami w centrum Barbara przy ul. Świdnickiej 8. Wrocławianie do końca lutego mogą zgłaszać swoje uwagi w ankiecie na stronie www.wroclaw.pl. W marcu, kwietniu i maju będą odbywały się kolejne spotkania warsztatowe z mieszkańcami, natomiast w maju i czerwcu odbędzie się tzw. spacer badawczy oraz piknik podsumowujący. Szczegółowe terminy mają zostać podane do końca lutego. Jaka będzie zatem przyszłość parku Grabiszyńskiego? Czy uda się zadowolić obydwie strony, które mają zupełnie inne wizje na jego zagospodarowanie?


Dobry PR, ale nie tylko O pozycji Wrocławia na biznesowej mapie Polski i Europy, najważniejszych inwestycjach w stolicy Dolnego Śląska oraz lokalnym rynku pracy i obecnych w naszym mieście korporacjach – z Łukaszem Czajkowskim ze Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych rozmawia Tomasz Matejuk. Wrocław od lat kreuje swój wizerunek jako prężnie rozwijającego się ośrodka biznesowego przyciągającego kolejnych inwestorów, świetnego miejsca do pracy. Na ile jest to tylko sprawny PR, a na ile rzeczywisty stan rzeczy?

PR jest bardzo sprawny i dzięki niemu pozytywny obraz miasta wrył się w świadomość ludzi w całej Polsce, którzy często mówią, że gdyby mieli się gdzieś przeprowadzić, to rozważaliby przede wszystkim Wrocław. I to jest tendencja, przynajmniej w środowisku biznesowym, dominująca. Budowanie PR-u przez Wrocław od niemal dwóch dekad zdecydowanie przyniosło zamierzony skutek i zbudowało w Polsce bardzo pozytywną markę miasta.

Ale czy za tym PR-em idzie coś więcej?

Tak, w cały PR bardzo mocno wszyta jest gospodarka. I to zarówno jeśli chodzi o inwestorów zagranicznych, jak i polskich dużych firm czy start-upów. Jeżeli popatrzymy na różne

30

wroclife.pl Nr 2/2018

badania czy statystyki dotyczące biznesu, to te liczby potwierdzą PR. We Wrocławiu praktycznie nie ma bezrobocia: wynosi poniżej 2,5 procenta, więc jest minimalne. Stolica Dolnego Śląska należy do grona tych miast, choćby obok Warszawy, gdzie zarabia się naprawdę porządne pieniądze. We Wrocławiu jest interesująca praca, są różne branże – motoryzacja, AGD, przemysł maszynowy, spożywczy, no i przede wszystkim bardzo mocny sektor usługowy, na który składają się usługi wspólne i szybko rozwijające się IT. Są też zaawansowane technologicznie przedsiębiorstwa – jak Whirlpool, który otworzył u nas globalne centrum badawczo-rozwojowe, Nokia czy Dolby. Ale są także polskie firmy, jak LiveChat czy Techland, które tworzą produkty na poziomie światowym. No i wreszcie start-upy – takie jakie XTPL, Saule czy Brand24. Podsumowując: PR jest dobry, a rzeczywistość gospodarcza mu dorównuje. Jest dobrze, a perspektywy są takie, że będzie jeszcze lepiej.

A co sądzisz o różnych rankingach, którymi bardzo lubi chwalić się magistrat, jak choćby miasta Gamma czy ranking firmy Mercer dotyczący najlepszych dla mieszkańców miejsc do życia? Mają one jakieś przełożenie na realną siłę Wrocławia czy to też czysty PR?

One mają przełożenie. To są materiały promocyjne, które miasto dostaje za darmo – nie musi wtedy kupować promocji i docierają one do wielu osób, które z płatnym przekazem reklamowym mogłyby się nie spotkać lub nie chcieć się z nim zapoznać. Wrocław się nimi chwali, bo czemu miałoby tego nie robić? Każde miasto, jeżeli tylko dobrze wypadnie w jakimś rankingu, będzie się tym chwalić. Na przykład Gdańsk bardzo mocno wziął na sztandary ranking najszybciej rozwijających się regionów w Europie – Pomorze było czwarte, a Dolny Śląsk szósty. Rankingi to także swego rodzaju nagroda w oczach innych, którą dostajemy za naszą pracę.


KARIERA I BIZNES Masz za sobą kilka lat pracy w Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej. Które inwestycje czy firmy – Twoim zdaniem – były najważniejsze dla Wrocławia? Które najwięcej miastu dały i pozwoliły mu najszybciej się rozwinąć?

Pierwszą taką inwestycją był Siemens w 2000 roku. Dzięki temu we Wrocławiu ruszył temat centrów IT. W Siemensie w 2001 roku na jedno miejsce pracy przypadało 80 kandydatów – to pokazuje, jak wówczas wyglądała sytuacja. Teraz jest zupełnie inaczej: ofert pracy jest o wiele więcej niż informatyków. Kolejny kamień milowy to dwie inwestycje, dosyć blisko siebie, które „otworzyły worek”. Pierwsza to LG w 2005 roku, które utworzyło klaster elektroniczny i znacząco wpłynęło na zmniejszenie problemu bezrobocia zarówno w samym Wrocławiu, jak i w całym regionie. Dzięki tamtej inwestycji dziś powstaje u nas potężna fabryka baterii do samochodów elektrycznych. W podobnym okresie we Wrocławiu pojawiło się HP, czyli pierwsza globalna korporacja z sektora SSC/BPO, która otworzyła u nas swoje duże centrum. A potem przyszedł UPS czy Google. Kolejnym momentem, który moim zdaniem definitywnie zakończył epokę bezrobocia wśród młodych we Wrocławiu, to rok 2009, czyli pojawienie się IBM i drugi etap inwestycji Credit Suisse. IBM na „dzień dobry” powiedział, że utworzy u nas 4 tysiące miejsc pracy i słowa dotrzymał. To wtedy zaczęliśmy obserwować w naszym mieście rynek pracownika.

„Pozytywny obraz miasta wrył się w świadomość ludzi w całej Polsce, którzy często mówią, że gdyby mieli się gdzieś przeprowadzić, to rozważaliby przede wszystkim Wrocław”. A inne inwestycje, z których jesteś najbardziej dumny?

Na pewno banki inwestycyjne. UBS, czyli kolejny po Credit Suisse duży szwajcarski bank, rozszerzenie BNY Mellon, który przenosił do Wrocławia kolejne, bardzo zaawansowane procesy, a także JP Morgan, którego co prawda ostatecznie nie udało się ściągnąć do Wrocławia, ale mało kto wie, jak długo byliśmy w grze. Doszliśmy do ostatniego etapu,

w którym liczyły się już tylko Warszawa i nasze miasto. Wrocław był w ścisłym finale tego projektu.

To dlaczego ostatecznie wygrała jednak Warszawa? Tylko dlatego, że jest stolicą?

Przesądziły trzy rzeczy. Pierwsza to szerokość rynku pracy – Warszawa jest cztery albo pięć razy większa od Wrocławia pod tym względem. Druga to głębokość rynku pracy, patrząc na ludzi, których JP Morgan potrzebował do tej inwestycji. Co prawda jesteśmy drugim największym centrum finansowym w Polsce, ale jednak Warszawa lideruje i dystans między nami jest dość duży. Trzecia rzecz, co dla Amerykanów ma znaczenie, jeśli w grę wchodzą częste podróże służbowe, to bezpośrednie połączenie ze Stanami Zjednoczonymi lub przynajmniej z Londynem.

A porażki?

Na etapie wielu projektów odpada się już w przedbiegach, czyli na etapie desk research, i nawet nie wie się za bardzo o „przegranej”. Ale tam, gdzie chcieliśmy mocno powalczyć o jakiś temat, jak UBS, Infor, Xeos czy LG Chem, to sporo się udało. Dużym projektem ostatnich lat, który ostatecznie nie trafił do Polski i na Dolny Śląsk, była fabryka samochodów Jaguar – Land Rover. Jednak dość szybko po tym pojawiły się kolejne projekty, takie jak Daimler czy wyżej wymienione Xeos i LG Chem. Wysoko na liście życzeń w ostatnich latach było też przyciągnięcie do Wrocławia firmy F5 z Seattle. Nie udało się: projekt był dosyć krótki i bardzo szybko zapadła decyzja o realizacji go w Warszawie. Tu znów przesądziło to, że przedstawiciele F5 nie chcieli się przesiadać więcej niż raz, lecąc tutaj z USA.

We Wrocławiu, a zwłaszcza w branży IT, coraz częściej słychać właśnie o deficycie pracowników. Firmy borykają się z sytuacją, że nie mają kim obsadzić wakatów. Jak temu zaradzić? Czy rozwiązaniem będzie np. ściąganie pracowników z Ukrainy?

Jest kilka metod. Polska jest już na tyle atrakcyjnym krajem, że można tu ściągać ludzi z południa Europy, Ameryki Południowej czy krajów azjatyckich. Oczywiście, to potężne wyzwanie, bo trzeba konsekwentnie budować pozytywną percepcję Polski – kraju, w którym jest dużo pracy i że warto tu przyjechać, że mamy niezłe zarobki i całkiem fajną jakość życia. Kolejna rzecz, długofalowa, to polepszenie szeroko rozumianego systemu edukacji, tak by dostosować go do potrzeb nowoczesnej gospodarki. To proces rozłożony na wiele lat

i mam nadzieję, że reforma szkolnictwa wyższego pójdzie w tym kierunku. Bo Polska wciąż ma jeden z najwyższych w Europie współczynników osób, które pracują poza swoim wyuczonym zawodem. No i trzecia kwestia – uświadamianie młodych ludzi i ich rodziców, jak wyglądają perspektywy światowej gospodarki. Tak, żeby ludzie podejmowali decyzję co do swojej przyszłości, będąc lepiej poinformowanym. Temu służył m.in. wrocławski projekt My Future in Technology, który ARAW zrobił dwa lata temu m.in. z Nokią, Capgemini, Objectivity czy Techlandem. On bardzo dużo przyniósł, bo rok później było widać zwiększone zainteresowanie klasami informatycznymi.

Zostając przy pracownikach. Wedle raportu ABSL z 2017 roku we wrocławskich korporacjach pracuje już 40 tysięcy osób. To jest stan na kwiecień zeszłego roku.

Łukasz Czajkowski Przez kilka ostatnich lat był dyrektorem Centrum Wspierania Biznesu w Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej, gdzie odpowiadał m.in. za pozyskiwanie nowych inwestorów i wsparcie firm już obecnych w naszym mieście. Od 2016 roku organizował również wydarzenia start-upowe, takie jak Startup Wrocław Meetup, Startup Ewolucje czy konferencję Made in Wrocław. Obecnie pracuje jako Head of Membership, Network and Community w ABSL, czyli Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych – największej w Polsce organizacji reprezentującej firmy z sektora nowoczesnych usług dla biznesu, BPO i IT.

wroclife.pl Nr 2/2018

31


To ile już jest teraz?

Dowiemy się w czerwcu, kiedy ABSL opublikuje kolejny raport, ale na pewno więcej. Do tej pory dynamika nie spadała poniżej 10 procent, więc nawet licząc bardzo bezpiecznie, to 43 tysiące uznałbym za absolutne minimum.

Dochodzimy już do ściany czy może jest jeszcze miejsce na kolejnych inwestorów i kolejne miejsca pracy?

Jest miejsce na kolejnych. Popatrzmy na Kraków, gdzie wysycenie jest co najmniej o jedną czwartą wyższe niż we Wrocławiu. A tam cały proces nie zwalnia, więc myślę, że gdy w Krakowie zacznie zwalniać, będziemy mogli zacząć myśleć, że za około 3 lata dotrze to do Wrocławia.

Mówisz, że przyrost zatrudnienia we wrocławskich centrach usług jest na poziomie kilkunastu procent w skali roku. Czy w najbliższych latach ten trend może się zmienić i ludzie zaczną z korporacji odchodzić?

Jeśli chodzi o odpływ poza sektor, to są to pojedyncze przypadki. Czyli generalnie, jeśli ktoś

„Polska wciąż ma jeden z najwyższych w Europie współczynników osób, które pracują poza swoim wyuczonym zawodem”. zacznie pracę w sektorze usług biznesowych, to już w nim zostaje, co potwierdza, że to dobre miejsce do pracy i nie ma masowych ucieczek. I nie widzę w przewidywalnej przyszłości czegoś, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy.

A dlaczego wrocławianie tak chętnie garną się do pracy w korporacjach? To tylko kwestia wyższych zarobków czy może czegoś innego?

Po prostu – bo są bardzo dobre warunki pracy. Po pierwsze, umowa o pracę na start i wszystkie pakiety: Multisport, pakiet medyczny i inne dodatki. Po drugie, samo środowisko pracy: wysoko jakościowe biura, z roku na rok wyglądające coraz ciekawiej. Praca w większości wypadków jest ustrukturyzowana – w godzinach od 8 do 16 czy od 10 do 18, przestrzeganie wszelkich przepisów. Są osłony socjalne związane choćby z respektowaniem urlopów macierzyńskich czy ojcowskich. Trzecia rzecz – pracujesz w międzynarodowym środowisku, rozmawiasz po angielsku, masz do dyspozycji nowoczesne narzędzia pracy. No i oczywiście dobre pieniądze, a także realne możliwości awansu zawodowego. Dzięki sektorowi nowoczesnych usług w dużych i średnich polskich miastach osoby o określonym profilu wykształcenia – jak finanse, księgowość czy informatyka lub z kompetencjami językowymi – mają w zasadzie stuprocentową gwarancję zatrudnienia, jeśli tylko chcą znaleźć pracę.

Skoro w korporacjach jest tak dobrze, to skąd bierze się obiegowa opinia, że „korpo to zło wcielone”?

Trzeba się zastanowić, co mamy na myśli, mówiąc o „korpo”. Pierwszym skojarzeniem jest choćby Amway, „Mordor na Domaniewskiej”, siedzenie po godzinach, praca na umowach-zleceniach, praca przy słuchawce, wyrabianie wyniku sprzedażowego itp. Owszem, są w Polsce firmy, w których tak to może wyglądać, ale to praktycznie nie zdarza się w sektorze nowoczesnych usług, a zwłaszcza we Wrocławiu. To stereotyp jeszcze z lat 90., który wrył nam się w głowę. Ale jeśli porozmawiamy z osoba-

„Stolica Dolnego Śląska należy do grona tych miast, gdzie zarabia się naprawdę porządne pieniądze”. mi z HP, Credit Suisse, Infora czy BNY Mellon, w zasadzie nikt nam nie powie, że w ich firmach dochodzi do prania mózgu czy wyzysku człowieka. Wręcz przeciwnie: większość z nich zapewne powie, że to naprawdę porządna praca.

W ABSL badacie też zarobki na poszczególnych stanowiskach w różnych miastach. Czy nadal jest tak, że na podobnym stanowisku w podobnej firmie w Warszawie można zarobić dużo więcej niż we Wrocławiu? A może te różnice się zacierają?

Zarobki bardzo dynamicznie się zmieniają, ale rzeczywiście – Warszawa jest trochę droższa od miast regionalnych. Bo jest stolicą, bo koszty życia są wyższe, bo ludzie przyjeżdżają tam z innych miast po to, by zarabiać pieniądze i robić karierę. Ale jeśli popatrzymy na miasta regionalne, to zarobki we Wrocławiu, Krakowie, Poznaniu czy Gdańsku są porównywalne.

Ostatnie pytanie. Dzwoni do Ciebie znajomy z Krakowa czy z Gdańska i mówi: „Łukasz, mam dobrą ofertę pracy z Wrocławia, myślę nad przeprowadzką. Powiedz mi, dlaczego warto się do was przenieść?”. Co mu wówczas krótko odpowiesz?

Że to przede wszystkim fajne miejsce do życia, gdzie bardzo szybko poczujesz się jak u siebie. Nie będziesz musiał martwić się o pracę i pieniądze, a jednocześnie nie będziesz się nudził.


The Dictionary of Wrocław Startups The “Startup”. Something that is seemingly everywhere, and seems to have a language all of its own. Outsiders are often left wondering if they don’t actually understand English, while insiders congratulate themselves for being able to communicate in this… this… gibberish. MICHAEL FORBES

B

ut what is this language? Well, as you, dear reader, are about to find out – the more this language is used, the more nonsense we can find. And please, I’m begging you – never use this language in front of me.

Blockchain Number one on my list, and for good reason. Two years ago, I attended a party and met some guy who was trying to sell his self-improvement book. Now he’s all over the internet trying to push his “blockchain-based” tourism business to gullible people who don’t understand basic mathematics. These days, it’s a fashionable term, but for the sake of your sanity, run for the hills if someone tries to interest you in a “blockchain business”. Run twice as fast if the term “pre-ICO” is mentioned in the same speech.

Elevator Pitch No. NO. Make it go away! I don’t want to listen to you for 30 seconds while you try and ram your rubbish idea down my throat. In fact, just don’t “pitch” me at all. If your business is interesting, I’m sure I’ll find it by myself. I certainly don’t want to listen to some 22 year old trying to convince me that I want to invest in his sure-fire business that he runs from a basement belonging to his aunt after dropping out of university. I have better things to do, and so do you.

Mentor

Opinion leader

In other words, someone who usually hasn’t done most of what he says he has done. Often found hand-in-hand with a ridiculous personal biography designed to exaggerate every single achievement in their short life. Take my advice: any mentor worth having probably doesn’t have time for you and your business.

Oh my. How many times do I have to tell you that writing an answer on Quora does not make you any sort of leader? Like your “First Mover” friend, the chances are that you’ve copied and pasted some text from somewhere else before rewording it to avoid accusations of plagiarism. I know, you know, and I most definitely don’t want to listen to your regurgitated opinions about “tech” and “business”.

(Financial) projections Please don’t lie to me. Please don’t lie to me. Please don’t lie to me. I like numbers, but I like when these numbers are real, not conjured out of thin air like a magician pulling a rabbit out of a hat. I don’t need to be a financial expert to know that your 34524% growth projections are like your startup: complete rubbish.

First Mover No, you aren’t. There are over 7.6 billion people in the world, and you think you are the only person doing what you are doing? Please, stop parading around the tiny startup community in Wroclaw and open your eyes to the world. The chances are that your “oh-so-unique” idea is nothing but a dull rehash of an existing business, and no, it doesn’t count if you add the word “blockchain” in there.

Startup Guru Really? That’s why you’re living in a provincial European city, because you’ve had so much success with startups that you just couldn’t stop yourself from moving here? Ah, and now you want to sell me a special coaching package for just 1999 Euro so I can be just like you? Where do I sign up?! I want to be a startup coach just like you! So as you can see, these unlucky 7 definitions are just the surface of an entire language filled with nonsense. If your startup is genuinely worth something, you don’t need jargon or stupid animal similes (unicorns don’t exist, stupid), you just need a great product with a great team. Nothing more, nothing less, and you definitely don’t need to get up early on Saturday morning to talk about it.

wroclife.pl Nr 2/2018

33


We Wrocławiu w ubiegłym roku deweloperzy sprzedali 12,1 tys. mieszkań. To wzrost o 17 procent w porównaniu do 2016 roku.

Jak kupić mieszkanie, żeby zarobić? We Wrocławiu, podobnie jak w innych dużych polskich miastach, pojawia się coraz więcej inwestorów lokujących swoje pieniądze w nieruchomościach. Zanim jednak zdecydujemy się na taki krok, warto przemyśleć, jakie mieszkanie i gdzie chcemy kupić, a także jaką formę finansowania wybrać. TOMASZ MATEJUK

P

rosperity w branży deweloperskiej trwa w najlepsze. Jak podaje firma REAS, w 2017 roku sprzedaż nowych mieszkań w sześciu największych polskich miastach osiągnęła poziom niespełna 73 tysięcy. A to oznacza, że rekord z 2016 roku został poprawiony o ponad 17 procent. We Wrocławiu w ubiegłym roku deweloperzy sprzedali 12,1 tys. mieszkań (wzrost o 17 proc. w porównaniu do 2016 roku) i – jak podkreślają przedstawiciele REAS – sprostali popytowi, wprowadzając w tym czasie do oferty 12,3 tys. lokali (czyli o ponad 25 proc. więcej niż w poprzednim roku). Nie słabnie także zainteresowanie mieszkaniami z rynku wtórnego. Z kolei z danych Narodowego Banku Polskiego wynika, że w największych polskich miastach około 70 procent mieszkań kupowanych jest za gotówkę. Znaczna część tego typu transakcji to inwestycje w mieszkania na wynajem. Bo dla wielu Polaków nieruchomości stały się

34

wroclife.pl Nr 2/2018

alternatywnym – choćby w stosunku do nisko oprocentowanych lokat bankowych – sposobem oszczędzania i pomnażania kapitału. Marta Mikulska, marketing manager w agencji Jot-Be Nieruchomości, podkreśla, że inwestowanie w nieruchomości to zdecydowanie dobry pomysł. – Ryzyko finansowe takiej inwestycji jest znikome, bo w długim okresie zawsze jest ona opłacalna, zwłaszcza w stolicy zamożnego regionu – tłumaczy Mikulska.

mieszkań w największych polskich miastach kupowanych jest za gotówkę – wynika z danych Narodowego Banku Polskiego

Rośnie popularność house flippingu Jak wyjaśniają eksperci, można pokusić się o uproszczony podział klientów kupujących mieszkania w celach inwestycyjnych. Znawcy branży wyróżniają trzy grupy. – Pierwsza to indywidualni klienci gotówkowi, czasem wspomagający się kredytem, którzy inwestują posiadane oszczędności lub spadek


MIESZKAĆ WE WROCŁAWIU w mieszkanie do wynajęcia, traktując je jednak jako własne zabezpieczenie na czas emerytury bądź zabezpieczenie dzieci – zaznacza Marta Mikulska. Druga to klasyczni inwestorzy, dywersyfikujący swój portfel inwestycyjny lokatami w różnego typu nieruchomości. – Ci często przekazują swoje mieszkania w obsługę wyspecjalizowanym firmom, jako apartamenty do krótkoterminowego najmu – podkreśla ekspertka. Trzecia grupa, obecna na rynku od zawsze i wyraźnie liczniejsza w ostatnich miesiącach, to osoby zajmujące się tzw. house flippingiem. – Proces ten sprowadza się do zakupu możliwie taniej nieruchomości, szybkiego jej wykończenia lub wyremontowania i dalszej odsprzedaży. Średni zarobek wynosi od kilkanastu do około 30 tysięcy złotych. Decydując się na taki model, musimy mieć nie tylko pewien zasób kapitału na start, ale także stałą, zaufaną ekipę budowlaną, która da nam gwarancję szybkiego ukończenia prac w założonym budżecie – wyjaśnia Marta Mikulska.

Cena, lokalizacja i rozkład Kupując mieszkanie pod inwestycję, warto zwrócić uwagę na kilka aspektów. – Tutaj reguła jest niezmienna: kupujemy możliwie tanie i niewielkie mieszkanie, możliwie blisko Rynku, koniecznie w pobliżu licznych linii MPK, najlepiej tramwajowych – wylicza Marta Mikulska. Najlepsze lokalizacje we Wrocławiu pod zakup inwestycyjny to – zdaniem ekspertów – zdecydowanie centrum miasta, w promieniu około 4-6 kilometrów od Rynku. – Ze względu na charakterystykę urbanistyczną Wrocławia odległe osiedla niezmiennie borykają się problemem bardzo niskiej przepustowości dróg dojazdowych i mizernej infrastruktury, co skutecznie potrafi zniechęcić najemców – tłumaczy Mikulska. Wyjątkiem jest południowa część stolicy Dolnego Śląska, ze względu na sąsiedztwo tzw. południowej osi biznesu oraz inwestycje zrealizowane w gminie Kobierzyce. – Popyt na mieszkania na Krzykach generują w dużej mierze pracownicy firm mających siedziby w tej okolicy – dodaje Marta Mikulska. Eksperci radzą, by postawić na klasyczny rozkład i proporcje pomieszczeń, ponieważ nieruchomości nietypowe, np. 70-metrowe kawalerki czy lokale z ciągiem pomieszczeń przechodnich, zdecydowanie dłużej czekają na najemcę. – Na pewno warto wybrać nieruchomość z niskim czynszem, w dobrze ocieplonym budynku, z miejskimi mediami. Jeżeli poziom stałych

opłat będzie niski, najemca będzie w stanie zapłacić nam więcej – tłumaczy Mikulska.

Mieszkania z potencjałem inwestycyjnym sprzedają się „na pniu” Nie ma z kolei reguły, czy pod inwestycję lepiej kupić mieszkanie nowe, czy używane. – Z naszych doświadczeń wynika, że przy obecnym boomie na rynku nieruchomości niewielkie mieszkania z potencjałem inwestycyjnym sprzedają się na przysłowiowym pniu niezależnie od segmentu rynku, czasem nawet dosłownie w dniu przyjęcia oferty do biura – mówi Marta Mikulska. Ekspertka tłumaczy, że mieszkanie z drugiej ręki ma tę przewagę, że jest dostępne natychmiast i niemal od razu „zarabia na siebie”. Natomiast wybierając mieszkanie od dewelopera, zanim zaczniemy zarabiać, musimy z reguły zaczekać na zakończenie budowy i wykończenie lokalu. – W tym czasie ponosimy pewne koszty związane np. z utrzymaniem nieruchomości w okresie jej wykańczania czy ze spłatą odsetek od kredytu. Zwłaszcza że nowe, atrakcyjne, kompaktowe mieszkania 2-pokojowe i kawalerki sprzedają się często nawet przed rozpoczęciem prac budowlanych, co oznacza, że mogą minąć nawet dwa lata, zanim nasz lokal będzie gotowy do wynajęcia, a tym samym do zarabiania. Z drugiej strony czynsze płacone właścicielom nowych, ładnie wykończonych mieszkań są zawsze wyższe – podkreśla Marta Mikulska.

Nie kupujmy „na styk” Jak mówi Mikulska, jeżeli mamy gotówkę pozwalającą nam nabyć tylko jedno mieszkanie, to warto zainwestować ją w lokal. – Stopa zwrotu z inwestycji wyniesie minimum 4,5-5 procent w skali roku, a może sięgnąć nawet 7 procent. Takiego zysku nie zapewni nam żadna lokata bankowa – podkreśla Marta Mikulska. Wielu klientów decyduje się jednak na zakup nieruchomości, posiłkując się kredytem, inwestując tylko minimalny, wymagany wkład własny. – Mimo znacznie wyższych kosztów – całkowity koszt kredytu hipotecznego wynosi przecież od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych – słusznie argumentują, że stopa zwrotu z zainwestowanego kapitału może w tym przypadku wynieść nawet kilkanaście procent – wyjaśnia przedstawicielka firmy Jot-Be Nieruchomości. Znawcy branży radzą niedoświadczonym klientom, by zachowali szczególną rozwagę. I przypominają, że wynajmując mieszkanie, nadal ponosimy pewne koszty związane z jego obowiązkowym ubezpieczeniem, okresowym odnowieniem czy przestojami w najmie, kiedy płacimy i raty, i czynsz dla zarządcy. – Raty kredytów są obecnie wyjątkowo korzystne, należy jednak zakładać, że w najbliższych kilku latach poziom WIBOR wzrośnie, a wraz z nim wysokość naszego comiesięcznego zobowiązania wobec banku – zaznacza Marta Mikulska. Dlatego przy zakupie nieruchomości pod inwestycję nigdy nie należy kalkulować kosztów i zysków „na styk” – musimy zostawić sobie pewną poduszkę finansową.

Najlepsze lokalizacje we Wrocławiu pod zakup inwestycyjny to – zdaniem ekspertów – zdecydowanie centrum miasta, w promieniu około 4-6 kilometrów od Rynku.

4km 6km

wroclife.pl Nr 2/2018

35


CZAS WOLNY

Z Wrocławia na weekend: Lubań i Gryfów Śląski Na turystów czeka miasto, które ongiś „ucierało nosa całemu światu” i o które toczyły się walki trudniejsze w rozstrzygnięciu niż w przypadku słynnej Festung Breslau. A także świetnie zachowane miasteczko z poniemieckim pomnikiem ku czci… Rosjan. MICHAŁ NAŁĘCZ

Lubań bogacił się dzięki produkcji sukna i tekstyliów. Później zyskał ważną rolę jako węzeł kolejowy oraz ośrodek naprawy taboru kolejowego. FOT. FOTOPOLSKA.EU

C

elem kolejnej odsłony „Z Wrocławia na weekend…” są dwa nieco zapomniane przez turystów podsudeckie miasta. Nie słyną ze spektakularnych zabytków ani atrakcji przyrodniczych, jednak zwiedzanie ich pomoże lepiej poznać historię naszego regionu i udać się w podróż przez wieki śladami śląskiego (i nie tylko, jak się okaże) dziedzictwa. Obie miejscowości położone są około 15 kilometrów od siebie, na zachód od Jeleniej Góry. Niezmotoryzowani mogą bez problemu zwiedzić miasta w ciągu jednego dnia, korzystając np. z biletu weekendowego „Podróżuj z KD” za 35 złotych. Można też wydłużyć pobyt do

36

wroclife.pl Nr 2/2018

całego weekendu, aby zwiedzić atrakcje okolicy lub udać się na wycieczkę po pobliskich Górach Izerskich.

Rzadkość w ówczesnej Europie Położony nad Kwisą Lubań uzyskał prawa miejskie już w 1268 roku. Początkowo rządzili nim piastowscy książęta śląscy, następnie przeszedł pod panowanie czeskie. Miasto było przez długi czas związane z Górnymi Łużycami, stanowiąc przez prawie 500 lat jeden z ośrodków górnołużyckiego Związku Sześciu Miast: obok Zgorzelca, Żytawy, Budziszyna, Kamenz i Löbau.

Lubań bogacił się dzięki produkcji sukna i tekstyliów, później zyskał ważną rolę jako węzeł kolejowy oraz ośrodek naprawy taboru kolejowego. Warto zaznaczyć, że w tym rejonie przed wojną liczne linie kolejowe były zelektryfikowane, co stanowiło rzadkość w ówczesnej Europie. Niestety, po II wojnie światowej sieć trakcyjna została zarekwirowana przez Armię Czerwoną. Na początku XX wieku rozwinęła się na dużą skalę produkcja chustek do nosa, które eksportowano do wielu krajów. Tak powstało hasło reklamowe głoszące, że „Lubań uciera nosa całemu światu”. Festung Lauban (Twierdza Lubań) znacznie ucierpiała podczas II wojny światowej. Węzeł


kolejowy miał strategiczne znaczenie dla Rosjan oraz Niemców, którzy planowali tą drogą zorganizowanie odsieczy dla Wrocławia. Czerwonoarmistom udało się opanować dużą część Lubania, jednak zostali oni wyparci przez silny kontratak elitarnych oddziałów niemieckich. Niemcy wykorzystali ten sukces w celach propagandowych – uwieczniono go w kronice filmowej, a na odznaczenie żołnierzy przybył minister propagandy Joseph Goebbels. Obecnie odbudowane miasto, po sięgających 60% zniszczeniach wojennych, zamieszkuje około 21 tysięcy ludzi.

Neogotycki kościół między… PRL-owskimi blokami Zdecydowanie najciekawszym zabytkiem jest ostatnio odrestaurowany renesansowy ratusz. Budynek ucierpiał na skutek licznych pożarów oraz zniszczeń wojennych. Po odbudowie znów zdobi miasto – warto zwrócić uwagę na portale, zegar, wieżę oraz sklepienia wewnątrz. Ratusz jest siedzibą muzeum prezentującego historię miasta i okolic, a także wyroby okolicznych rzemieślników oraz związane z regionem, m.in. szkło z widokami pobliskiego Świeradowa. Dość osobliwym działem muzeum jest unikatowa wystawa prezentująca… pochówki popłodów. To sensacyjne odkrycie archeologiczne – naczynia przeznaczone do grzebania m.in. łożyska i pępowiny. Po co je przechowywano? Zainteresowani dowiedzą się z pewnością z obszernego opisu. Ponad dachami kamienic w zabudowie śródrynkowej widać smukłą wieżę Kramarską (nazwa pochodzi od średniowiecznych kramów, w których prowadzili handel miejscowi kupcy) – jedyną pozostałość po dawnym budynku starszego ratusza. Na rynku stoi również inna rzadko spotykana pamiątka przeszłości – replika kamiennego pocztowego słupa dystansowego z 1725 roku. Słupy te informowały pocztylionów o odległościach między różnymi miastami oraz czasie, w jakim można je pokonać. Kolejnym godnym uwagi zabytkiem Lubania jest neogotycki kościół pw. Trójcy Świętej z wysoką na 63 m wieżą. Ołtarz główny zdobi monumentalny obraz przedstawiający Trójcę autorstwa Eduarda von Engertha, dyrektora Praskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dawny kościół znajdował się bliżej rynku – jedyną pozostałością po nim jest wieża Trynitarska (dzwonnica z XIV wieku). Obiekt wydaje się nieco groteskowy ze względu na swoje położenie – po zniszczeniu w trakcie wojny są-

Gryfów Śląski (niem. Greiffenber) – widok z lotu ptaka przed II wojną światową. FOT. FOTOPOLSKA.EU

siednich kamienic i niezważającej na średniowieczny charakter centrum budowie osiedla gotycka wieża wyrasta na podwórku między typowymi PRL-owskimi blokami.

Podziemne schrony oraz wystawa militariów Inne zabytki świadczące o dawnej świetności miasta to: cylindryczna wieża Bracka (siedziba oddziału muzeum, obecnie w remoncie), interesujący i imponujący rozmiarem dom Pod Okrętem (dawny magazyn płócien o kształcie przypominającym nieco odwrócony kadłub, z kamiennym wizerunkiem okrętu) oraz przysadzisty Dom Solny z XVI wieku, zbudowany z kamieni bazaltowych, pełniący dawniej również funkcje obronne. Ponieważ ongiś „Lubań koleją stał”, warto zwrócić uwagę na duży gmach wyspowego (tj. otoczonego z obu stron torami) dworca kolejowego. Specyficzny klimat miastu nadają też liczne

zabudowania pofabryczne, częściowo w ruinie. Miłośników wojennej historii Śląska z pewnością zainteresują udostępniane do zwiedzania podziemne schrony oraz wystawa militariów.

Urokliwy, choć zaniedbany Dzieje Gryfowa Śląskiego sięgają XIII wieku, choć wciąż trwają spory, który piastowski książę nadał mu prawa miejskie. Przez wiele lat Gryfów był związany z rodem Schaffgotschów, a w XIX wieku stał się ośrodkiem produkcji jedwabiu – dzięki sadzeniu morw i hodowli jedwabników. Gryfów – w przeciwieństwie do Lubania – uniknął większych zniszczeń podczas wojny. Obecnie liczy ok. 6 tys. mieszkańców i niestety nie należy do miast szczególnie zadbanych. Jednak urokliwe ulice starówki, prześwitujące na murach poniemieckie reklamy sklepów, wille, typowa niemiecka poczta czy też zabytkowy park zdecydowanie zachęcą tropicieli śląskiej historii do odwiedzin tego miasta.

Gotycki kościół parafialny św. Jadwigi w Gryfowie Śląskim. Jego wnętrze zdobi unikatowa dekoracja sgraffitowa na sklepieniu. FOT. MICHAŁ NAŁĘCZ


Najcenniejszym zabytkiem Gryfowa jest gotycki kościół parafialny pw. św. Jadwigi. Wnętrze zdobi unikatowa dekoracja sgraffitowa na sklepieniu. Technika polegała na nakładaniu na siebie kolorowych warstw tynku i następnie (zanim zaschły) na zeskrobywaniu fragmentów wierzchnich warstw, tak aby powstał wzór. Technika jest dość rzadko spotykana jako ozdoba wnętrza budynku, co czyni gryfowski kościół wyjątkowo ciekawym. Przedwojenni niemieccy konserwatorzy przeprowadzili renowację w taki sposób, że uzyskali… negatyw oryginalnej dekoracji. Innym interesującym zabytkiem jest ołtarz główny z początku XVII wieku, który po zamknięciu skrzydeł przypomina kształtem monstrancję. Prawdziwą perłę wśród wyposażenia stanowi wykute w piaskowcu manierystyczne epitafium Schaffgotschów w ich kaplicy grobowej.

Niemcy dla żołnierzy carskich Na rynku w Gryfowie Śląskim zachowało się wiele zabytkowych kamienic oraz ciekawa fontanna upamiętniająca powstanie wodociągów miejskich. W bryle ratusza wyróżnia się nieco niepasujące do reszty budowli modernistyczne żelbetonowe zwieńczenie

wieży (wbrew pozorom, powstało przed wojną!). Warto udać się na znajdujący się w pobliżu centrum cmentarz, gdzie zachowały się liczne stare nagrobki i kaplice grobowe. Oryginalnym zabytkiem jest wystawiony przez Niemców pomnik ku czci żołnierzy carskich poległych w 1813 roku. Rosjanie ocalili wtedy miasto przed spaleniem przez wojska napoleońskie. Innym ciekawym zabytkiem jest położona obok parku willa przy ul. Młyńskiej należąca do Winklerów, właścicieli sąsiednich zakładów odzieżowych. Willa naśladuje cechy niderlandzkiej architektury manierystycznej i francuskiego baroku. Obecnie mieści przedszkole. Za willą warto zwrócić uwagę na zabytkową fabrykę. Atrakcje okolic Gryfowa zasługiwałyby na poświęcenie im odrębnego artykułu, a nawet całego przewodnika. Największą perłę stanowi naturalnie zamek Czocha i uzdrowisko Świeradów-Zdrój. Warto również odwiedzić miasteczko Leśna z ładną starówką i ratuszem oraz wieś Biedrzychowice z barokowym pałacem. Wody Kwisy spiętrzono dwiema tamami, tworząc malownicze jeziora: Leśniańskie i Złotnickie. Osoby przesiadające się na stacji Węgliniec powinny koniecznie zwrócić uwagę na detale architektoniczne niszczejącego dworca, które dorównują dawnym dworcom berlińskim.

Dzwonnica (tzw. Wieża Trynitarska) dawnego kościoła parafialnego św. Trójcy w Lubaniu, spalonego podczas pożaru w 1760 roku. FOT. MICHAŁ NAŁĘCZ


CZAS WOLNY

Nieme ofiary wojny Od 7 lutego w Rynku można oglądać wyjątkową wystawę przygotowaną przez wrocławskich studentów. Ekspozycja jest poświęcona zabytkom utraconym przez stolicę Dolnego Śląska w wyniku II wojny światowej, a także próbom ich odnajdywania i odzyskiwania. TOMASZ MATEJUK

W

ystawa jest świetną okazją, by poznać historię najbardziej znanych zabytków i kolekcji związanych przed wojną z Wrocławiem – od „Madonny pod Jodłami” Cranacha, po kolekcję żydowskich rękopisów średniowiecznych kompletowanych przez Leona Saravala. Nie brakuje także odzyskanych niedawno „Liber de natura rerum”, czyli XV-wiecznej encyklopedii pochodzącej z Wrocławia, oraz historii klawesynu, na którym grał Wolfgang Amadeusz Mozart.

Eksperymentalny projekt dydaktyczny

Za przygotowanie plenerowej ekspozycji odpowiadają studenci Uniwersytetu Wrocławskiego. Projekt jest realizowany w ramach zajęć na kierunku „Historia w przestrzeni publicznej”. – Porównując kierunki studiów humanistycznych z kierunkami np. na Politechnice Wrocławskiej, dostrzegliśmy, że uczymy studentów jedynie teorii. Natomiast trudno uczyć robienia wystaw, jedynie mówiąc o tym. W związku z tym, od tego roku akademickie-

go postanowiliśmy w ramach zajęć dydaktycznych organizować prawdziwe wystawy: tak, aby studenci zobaczyli, jak przygotowuje się je pod względem autorskim oraz zarządczym – tłumaczy dr Wojciech Kucharski, wicedyrektor ds. naukowych Centrum Historii Zajezdnia i wykładowca w Instytucie Historycznym UWr. Jak wyjaśnia dr hab. Joanna Wojdon, pomysłodawczyni nowego kierunku na Uniwersytecie Wrocławskim, zajęcia przygotowują do różnych aspektów pracy zawodowej w obszarze historii w przestrzeni publicznej, takich jak dziennikarstwo, gry, organizacja imprez czy oral history. – Studenci wykonują wiele zadań praktycznych i projektowych. Do wyboru mają sześć specjalizacji tematycznych: archiwistyka cyfrowa, edytorstwo, popularyzacja, pamięć i polityka historyczna, interpretacje historii i dziedzictwo cywilizacyjne – podkreśla Joanna Wojdon. Wystawę, przygotowaną przez studentów UWr, można oglądać w Rynku do końca lutego.

Jak Wrocław walczył z żelazną kurtyną W drugim tygodniu lutego w Parlamencie Europejskim w Strasburgu można było zobaczyć wystawę „Wrocław breaks the Iron Curtain”, zorganizowaną wspólnie przez Centrum Historii Zajezdnia i europosła Kazimierza Michała Ujazdowskiego. TOMASZ MATEJUK

E

kspozycja, przygotowana w języku angielskim i adresowana do międzynarodowej publiczności, opowiadała o szczególnej roli Wrocławia w procesie przełamywania pojałtańskiego podziału Europy. Jak tłumaczy Marek Mutor, dyrektor Centrum Historii Zajezdnia oraz autor wystawy, stolica Dolnego Śląska to bowiem miasto, które po wojnie dokonało rzeczy niemożliwych. – Zagruzowane i zniszczone odzyskało miasto swój dawny blask. Swoją tożsamość mieszkańcy określili w latach 80. XX wieku w trakcie rewolucji Solidarności. Wreszcie to tu sformułowano Orędzie Pojednania, która odegrało istotną rolę w procesie pojednania polsko-niemieckiego – mówi Marek Mutor.

Przedstawiciele CH Zajezdnia podkreślają, że na dzisiejszy kształt naszego miasta wpłynęły równie mocno bezprecedensowa w historii Europy, całkowita wymiana ludności, jak i bohaterska działalność opozycji demokratycznej oraz podejmowany konsekwentnie przez lata proces pojednania polsko-niemieckiego, zainicjowany słynnymi słowami wrocławskiego arcybiskupa Bolesława Kominka z 1965 roku: „Przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. Na wystawie w Parlamencie Europejskim historia całego projektu nie kończy się: po ekspozycji w Strasburgu planowane są bowiem kolejne pokazy w innych europejskich miastach. Wystawę można obejrzeć na stronie www.zajezdnia.org/strasbourg–exhibition.

wroclife.pl Nr 2/2018

39


Teatr komedii improwizowanej Improkracja. Na żywo można ich zobaczyć w Vertigo Jazz Club & Restaurant. FOT. RAFAŁ OGRODOWCZYK

Wrocław improwizuje Bez dopracowanego scenariusza, rozpisanych dialogów i scenografii. Czy taki spektakl może być udany? Owszem, nawet bardzo. Nie wierzysz? Przekonaj się o tym sam. Zapraszam w podróż do świata improwizacji teatralnych. MAŁGORZATA ZDZIEBKO-ZIĘBA

T

emat ustalony, scenariusza i dialogów brak. Widownia w doskonałym nastroju, z głowami pełnymi pomysłów. Wystarczy, że damy się ponieść fantazji, a jeśli nam jej zabraknie, to nie ma się czym przejmować: aktorzy są przygotowani na każdą ewentualność. Teatr improwizacji to „operacja na otwartym sercu fantazji”. Tutaj może zdarzyć się wszystko, a zwroty akcji często zaskakują nawet samych twórców. Impro to w Polsce jeszcze bardzo młoda forma: można śmiało rzec, że dopiero raczkuje. Jednak trudno odmówić polskim „improwizatorom” profesjonalizmu i zaangażowania. Wbrew temu, co może się wydawać na pierwszy rzut oka, improwizacja jest sztuką, która rządzi się ściśle określonymi regułami. Wymaga zarówno sporych umiejętności, jak i całych pokładów kreatywności. Jest jednocześnie formą bardzo

40

wroclife.pl Nr 2/2018

przyjazną w pracy z amatorami. Impro jest nie tylko rozrywką – to również doskonałe ćwiczenie na rozwinięcie kreatywności, uważności na inne osoby, szybkości reakcji. Dzięki intensywnej pracy z ciałem zdecydowanie zwiększa jego świadomość.

mentalnych formach, długich wieczorach komediowych, a nawet w kilkugodzinnych maratonach. Zapraszam na przegląd wrocławskich inicjatyw.

Wrocławske impro

Teatr komedii improwizowanej, który bawi publiczność od początku 2011 roku. Na ich fanpage’u czytamy, że pierwsze przygody ze sceną improwizacyjną część grupy zaczynała już w 2005 roku. W międzyczasie improkraci studiowali aktorstwo, założyli kabarety, grupy impro i kilka innych projektów we Wrocławiu. W ich repertuarze znajdziemy wieczory autorskie, długie formy improwizowane oraz eksperymentalne, krótkie formy. Grupa powstała z inicjatywy Artura Jóskowiaka oraz Dobrosławy Beli. W sieci obecni są na

Wrocław jest jednym z najprężniej działających ośrodków kultury w Polsce, zatem trudno się dziwić, że nasza scena improwizacji ma sporo do zaoferowania. W stolicy Dolnego Śląska mamy do wyboru wiele tego typu aktywności. W niektórych spektaklach możemy wziąć udział nawet bezpłatnie, w innych płacąc symboliczną kwotę. Ceny biletów zaczynają się już od 10 złotych. Możemy przebierać w krótkich, ekspery-

Improkracja


CZAS WOLNY prężnie działającym fanpage’u @Improkracja, na żywo można ich zobaczyć w Vertigo Jazz Club & Restaurant.

Dwaj Panowie – duet improwizowany

ich na Facebooku pod nazwą Irga, na żywo możecie ich zobaczyć w pubie podróżniczym Wędrówki.

Improwizowane Poniedziałki

Skuteczna dawka dobrej energii i kawał solidnej improwizacji w wykonaniu dwóch improwizatorów związanych z Teatrem Improkracja oraz Akademią Improwizacji. Sami o sobie piszą, że ich spektakle to improwizowane komedie, które są nacechowane gęstymi relacjami postaci, dawką dobrego humoru i zaskakującymi sytuacjami. Team tworzą Mateusz Płocha – aktor, lalkarz i improwizator, oraz Artur Jóskowiak – aktor improwizator, nauczyciel, trener improwizacji i biznesu. Szukajcie ich na Facebooku: Dwaj Panowie – duet improwizowany.

PAPTAK

Podobnie jak wyżej wspomniana grupa, zespół Improwizowanych Poniedziałków oficjalnie zaczął swoją przygodę w 2011 roku. Jak sama nazwa wskazuje, grają w każdy poniedziałek, skutecznie odczarowując ten dzień. Połowę dochodu z biletów przeznaczają na cele charytatywne. Zatem uczestnicząc w pełnym wyśmienitej rozrywki wieczorze, możemy również spełnić dobry uczynek. Podczas Improwizowanych Poniedziałków widzowie mogli do tej pory obserwować i kreować losy m.in. Trzech Komorników, posłuchać opowieści o duchach, a także wziąć udział w Buncie Facetów. W sieci znajdziecie ich pod adresem improwizowane.pl, na Facebooku Improwizowane Poniedziałki, i – co najważniejsze – na żywo co poniedziałek w pubie Schody Donikąd.

Irga Młodziutka grupa, która zaistniała na wrocławskiej scenie w 2016 roku. Pełni energii, młodzi ludzie wzbogacają wrocławską scenę impro o powiew świeżości. Znajdziecie

Formacja, która dopiero zaczyna swoją przygodę teatralną na improwizowanej scenie. Wrocławianie pierwszy raz mogli bawić się z nimi wiosną 2017 roku. O sobie piszą, że Teatr PAPTAK został założony z potrzeby i chęci tworzenia spektakli, w których komedia jest efektem zderzenia charakterów, emocji, relacji i atmosfery. Żeby ich znaleźć, wystarczy wpisać na Facebooku PAPTAK. Na żywo od niedawna występują w pubie podróżniczym Wędrówki. Wrocławska scena impro jest w ciągłym ruchu, warto więc obserwować nowo powstające inicjatywy oraz kierunki, w których rozwijają się działające już grupy. Udział w takich przedsięwzięciach to zarówno doskonały pomysł na spędzenie wieczoru, jak i ćwiczenie kreatywności.

W Teatrze PAPTAK komedia jest efektem zderzenia charakterów, emocji, relacji i atmosfery. Na żywo zobaczysz ich w pubie podróżniczym Wędrówki.

Zespół Improwizowanych Poniedziałków połowę dochodu z biletów przeznacza na cele charytatywne. Występują w pubie Schody Donikąd.

FOT. CHELONIA MYDAS

FOT. JUSTYNA ŻĄDŁO

wroclife.pl Nr 2/2018

41


CZAS WOLNY Zdrowe odżywianie z Wroclife – cykl powstaje we współpracy z Swiezenatalerze.pl

Kiszonki a zdrowie jelit Żyjemy w symbiotycznej harmonii z bakteriami. W jelitach mamy dwa razy więcej bakterii niż wszystkich komórek naszego ciała. To znaczy, że każdy dorosły wrocławianin ma w jelitach około 2 kilogramów bakterii. Można by zapytać: kto gości kogo? AGNIESZKA CHĘCIŃSKA-MOSER

Bakterie te tworzą mikrobiom, który funkcjonuje jak organ. Obecnie prowadzony jest projekt badawczy nad ludzkim mikrobiomem (Human Microbiom Project), który ma na celu m.in.: określenie oddziaływań mikrobiomu z naszym metabolizmem, układem odpornościowym, na osi jelita – mózg oraz jego wpływu na wchłanianie składników odżywczych czy ekspresje genów. W jelitach rezydują przyjazne bakterie komensalne, bakterie patogenne oraz bakterie probiotyczne (gr. pro bios – dla życia). Według WHO probiotykami są mikroorganizmy, które – podawane w odpowiednich ilościach – przynoszą korzyści zdrowotne gospodarzowi. Każdy probiotyk ma klinicznie potwierdzony efekt prozdrowotny, jest konkurencyjny w stosunku

do patogenów i odporny na kwaśne środowisko. Probiotyki wspomagają nas na wiele sposobów, m.in.: usprawniają funkcje trawienne, odpornościowe i metaboliczne, produkują witaminy (K i B), zwiększają absorbcję minerałów i normalizują poziom cholesterolu. W jelitach istotną grupę bakterii probiotycznych stanowią bakterie kwasu mlekowego z rodzajów Lactobacillus i Bifidobacterium. W warunkach beztlenowych przekształcają one węglowodany – głównie w kwas mlekowy. Obecność kwasu mlekowego stwarza nieprzyjazne środowisko dla rozwoju patogennych bakterii i grzybów, przez co regulują one równowagę mikrobiomu. Niektóre szczepy z gatunku L. acidophilus, L. bulgaricus czy B. bifidum wykazują aktywność przeciwko bakteriom patogennym.

w postaci kiszonek i produktów fermentowanych, włączając w to jogurty. Dla podtrzymania prozdrowotnego efektu probiotyków należy dostarczać także prebiotyki, które odżywiają i stymulują wzrost Lactobacillus i Bifidobacterium. Bogatym źródłem prebiotyków są m.in.: cykoria, topinambur, czosnek, cebula, por i banan. Fermentacja mlekowa jest wykorzystywana do konserwacji żywności już od tysięcy lat i stanowi istotną część naszej tradycji kulinarnej. Kiszonki w postaci m.in. kiszonej kapusty, ogórków, marchwi, kalafiora czy zakwasu z buraków najlepiej spożywać regularnie, w umiarkowanych ilościach i na surowo, aby zachować pożyteczne bakterie oraz witaminę C. Kiszonki zawierają sporo soli, więc osoby z nadciśnie-

SURÓWKA PROBIOTYCZNA: • 1 szklanka kiszonej kapusty • 1 szklanka kiszonych buraków • 1 jabłko • 1 łyżka rodzynek • 1 cebula • ½ łyżeczki startego imbiru • 5 łyżek oliwy • pieprz Kapustę dobrze odcisnąć i przesiekać. Kiszone buraki, jabłko i obrany imbir zetrzeć na tarce. Obraną cebulę pokroić w kostkę. Rodzynki namoczyć i odsączyć. Wszystkie składniki wymieszać z oliwą i doprawić pieprzem. Odstawić na 15 minut. Podawać.

Agnieszka Chęcińska-Moser – doktor nauk biomedycznych, biolog molekularny i szef kuchni. Absolwentka Wydziału Biotechnologii UWr. Doktorat uzyskała na uniwersytecie w Amsterdamie. Odbyła staże podoktorskie w USA, Hiszpanii i Belgii. Absolwentka paryskiej Le Cordon Bleu. Specjalizuje się w zakresie żywienia molekularnego. Mieszka w Paryżu.

Uboga dieta, stres, leki, starzenie czy choroby zaburzają równowagę mikrobiomu, czyli ubytki dobroczynnego mikrobiomu zastępowane są mikrobiomem niekorzystnym. Ponadto probiotyki są przejściowymi rezydentami naszych jelit. Tak więc racjonalne jest regularne dostarczanie probiotyków np.

niem powinny zachować szczególną ostrożność. Najlepiej zrobić je samemu lub nabyć u zaufanego producenta, aby mieć pewność, że proces fermentacji przebiegał w sposób naturalny. Kiszonki spożywane są w formie przystawek lub surówek. Oto propozycja na zimową surówkę probiotyczną.

Kiszonki z Doliny Baryczy NATURALNE, BEZ CHEMII, BEZ KONSERWANTÓW

S w i e zwroclife.pl e N a TNra2/2018 lerze.pl ZOBACZ PEŁNĄ OFERTĘ PRODUKTÓW


patronat Wroclife i wydarzenia POKAZ

Czwartek, 15 lutego, godz. 18. Kino na cenzurowanym. Zakazane filmy w Centrum Historii Zajezdnia W kinie Zajezdni startuje nowy cykl seansów filmowych. Tym razem widzowie będą mieli okazję zobaczyć legendarne „półkowniki” – filmy, których rozpowszechnianie w PRL-u zostało zatrzymane przez cenzurę. Program rozpocznie się 15 lutego pokazem „Przypadku” w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Centrum Historii Zajezdnia – kino, ul. Grabiszyńska 184. Bilety od 5 zł

SPOTKANIE

PROJEKT

Sobota, 17 lutego, godz. 10-14. Sweet Partners zaprasza na spotkanie „Jem (to co) Kocham” Spotkanie poprowadzą Karolina i Maciej Szaciłłowie. Przedstawią jedną z najstarszych filozofii żywienia, dbania o nasz organizm w sposób holistyczny, dopasowany indywidualnie do nas rodzaj pokarmów, który będzie miał na celu pomoc w schudnięciu, przytyciu czy zwyczajnie wzmocnieniu naszej odporności. Hotel Novotel Wrocław Centrum, ul. Powstańców Śląskich 7. Bilety dostępne online: https://www.sweetpartners.pl/jem-to-co-kocham-i-chudne

Sobota, 24 lutego, godz. 10-18. W partnerskim stylu – „Kobiecość jest siłą” Organizatorzy – Sweet Partners – podpowiedzą, jak połączyć wszystkie role, w jakich się znajdujemy, nie zatracając przy tym swojej kobiecości, seksualności, miłości, spokoju, radości życia i SZCZĘŚCIA. Hotel Merkury, plac Dominikański 1. Bilety dostępne online: https://www.sweetpartners.pl/w-partnerskim-stylu

WYSTAWA

23 lutego-18 maja. Amir Yatziv, Guy Slabbinck. Standby painter Muzeum Współczesne Wrocław zaprasza na wystawę „Standby painter”. Twórcy innowacyjnie podeszli do kwestii roli instytucji muzeum w udostępnianiu dóbr kulturowych, wartości dzieł sztuki czy żądzy ich posiadania. Tytuł wystawy nawiązuje do malowania planów filmowych i pozostawienia ich w dyspozycji podczas kręcenia filmu po to, by domalowywać określone elementy. Czy ta forma przedstawienia sztuki z domalowanymi elementami pokaże, jaką rolę spełniają lub powinny spełniać jednostki kulturowe lub muzealne? Muzeum Współczesne, pl. Strzegomski 2a. Wernisaż: piątek, 23 lutego, godz. 18, poziom 0; Oprowadzanie kuratorskie: niedziela, 25 lutego, godz. 15

KONFERENCJA

FESTIWAL

1-4 marca. 29. Festiwal „Szanty we Wrocławiu” Kolejna edycja jednego z najstarszych i najważniejszych polskich festiwali: Piosenki Żeglarskiej i Muzyki Folk. Podczas festiwalu świętować będziemy jubileusz XV-lecia wrocławskiego zespołu Za Horyzontem oraz Pierwsze Urodziny Neptunka Szantowo-StaroKlasztornego. Odbędzie się również koncert dla najmłodszych „Szanty dla dzieci” oraz balladowy koncert „Bardowie kubryku”. Stary Klasztor, ul. Purkyniego 1. Bilety dostępne w sieci salonów Empik, Saturn i MediaMarkt w całej Polsce oraz w serwisach: |www.staryklasztor.com.pl/bilety/, www.biletin.pl, rezerwacje: bilety@o2.pl

Sobota, 3 marca, godz. 9-16. TechTalk with Capgemini TechTalk with Capgemini Special Edition to całodniowa konferencja stworzona przez specjalistów dla specjalistów. Przyjdź posłuchać prelekcji, porozmawiać z ekspertami i po prostu dobrze się bawić wśród innych zapaleńców technologii! Multikino Pasaż Grunwaldzki, plac Grunwaldzki 22. Bilety dostępne online: https://www.capgeminisoftware.pl/wydarzenia/techtalk–capgemini–special–edition–java

POKAZ

Czwartek, 8 marca, godz. 19. Pokaz filmu „Kult ciała” z muzyką na żywo zespołu Czerwie Film w reżyserii M. Waszyńskiego został nagrodzony Złotym Medalem w 1929 roku na Festiwalu Filmowym w Nicei. Romantyczną historię rzeźbiarza będzie można obejrzeć z muzyką na żywo zespołu Czerwie, prezentującą alternatywne dźwięki z pogranicza folku, etno, sceny absurdu, teatru i filmu. W ciągu ostatnich lat Czerwie tworzą głównie muzykę do arcydzieł kina niemego. Centrum Kultury „Zamek”, pl. Świętojański 1. Bilety dostępne w recepcji CK „Zamek” oraz online biletyna.pl, cena 20 zł

KONFERENCJA

Sobota 17 marca, godz. 10-19. Ladies Day Ladies Day to jedno z największych kobiecych wydarzeń na Dolnym Śląsku organizowane przez Czerwoną Szpilkę. Organizatorzy promują spotkania networkingowo-motywacyjne dla kobiet. Podczas tego wydarzenia będzie można skorzystać z wartościowych wykładów dotyczących planowania kariery, stylu życia czy samorealizacji zarówno w pracy, jak i w rodzinie. Jednak biznes i techniki motywacyjne to niejedyne tematy, jakie się pojawią. Organizatorzy nie zapomną o najważniejszym aspekcie – kobiecości. Hotel Terminal, ul. Rakietowa 33. Bilety dostępne online: http://ladiesday.czerwonaszpilka.pl/#bilety

KONCERT

Niedziela 18 marca, godz. 20. Mateusz Pospieszalski Quintet – wydarzenie towarzyszące 39. PPA Vertigo Jazz Club & Restaurant zaprasza na wydarzenie towarzyszące 39. Przeglądowi Piosenki Aktorskiej. Na scenie wystąpi Mateusz Pospieszalski Quintet z projektem „Tralala”, zapowiadającym nadchodzący album. „Ta płyta to kwintesencja moich pragnień estetycznych” – mówi Mateusz Pospieszalski. Do dwóch kompozycji słowa napisał Wojciech Waglewski, do kolejnych dwóch Bartek Kudasik z Zakopower, a do jednej Adam Nowak z Raz Dwa Trzy i Jacek Bieleński – „wolny człowiek z Łodzi”. To jednak niejedyne marcowe wydarzenie godne polecenia – już 1 marca w Vertigo zagra po raz drugi Wojtek Mazolewski Quintet, którego pierwszy występ w tym miejscu dosłownie oczarował publiczność! Zapraszamy! Vertigo Jazz Club & Restaurant, ul. Oławska 13. Bilety: I pula - 49 zł; II pula - 69 zł; Bilety VIP - 99 zł



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.