Wroclife nr 1/2018 (18)

Page 1

nr 1/2018 (18) styczeń egz. bezpłatny wroclife.pl

Miss Polski: We Wrocławiu znalazłam dokładnie to, czego szukałam

Po co nam straż miejska

Titanic, flamenco czy koncert, czyli karnawałowe propozycje

Wrocław – najlepsza przestrzeń dla biznesu

Teatr Polski na Zapolskiej i w podziemiu

Jak nie dać się naciąć przy zakupie mieszkania



SPIS TREŚCI FELIETONY

Zamiast wstępniaka Artur Heliak, redaktor naczelny Z Nowym Rokiem nowym krokiem. To będzie czas tak kontynuacji, jak i zmiany. Wrocław to nieustannie coraz więcej pracy, wszelakich imprez oraz wydarzeń. Coraz więcej mieszkańców, inwestycji, start up-ów, restauracji, turystów, spotkań oraz niezliczonej ilości energii, jaka jest widoczna na niemal każdym kroku. Tyle jednocześnie jeszcze nigdy w historii miasta się nie działo, a sam trend bez wątpienia zdecydowanie utrzyma się również w roku 2018. Jednocześnie miasto nie może sobie poradzić z rzeczami prozaicznymi – np. zapewnieniem działających biletomatów w tramwajach i autobusach. Dzisiaj napotkany przeze mnie egzemplarz nie poradził sobie z temperaturą, urozmaicając swoim sposobem funkcjonowania korzystanie z MPK setkom wrocławian. Ich awaryjność (oceniam na 10-15 proc.) aż zaskakuje. To musi nas sporo kosztować. Również dlatego 2018 rok to także zmiany. Tę najistotniejszą nakreślą sami mieszkańcy – za pomocą karty wyborczej, najpewniej 4 lub 18 listopada. Ten czas ma potencjał być dla przyszłości Wrocławia równie ważny, jak Euro 2012, ESK oraz The World Games razem wzięte.

4

MICHAŁ TEKLIŃSKI

4

Radość STANISŁAW SZELC

wroclife.pl

KARIERA I BIZNES

10

We Wrocławiu znalazłam dokładnie to, czego szukałam ROZMOWA Z KAMILĄ ŚWIERC

16

Wrocław – najlepsza przestrzeń dla biznesu PAWEŁ PLUTA

28

Nie umiem spocząć na laurach ROZMOWA Z KAROLINĄ JAROCKĄ

NASZE MIASTO

5

Wydawca

Premier z Wrocławia

Po co nam straż miejska? PAWEŁ WYBIERAŁA

Wroclife sp. z o.o. ul. Kwidzyńska 6e, 51-416 Wrocław www.wroclife.pl

8

Teatr Polski na Zapolskiej i w podziemiu KRZYSZTOF KUCHARSKI

Prezes zarządu Artur Heliak, artur.heliak@wroclife.pl Reklama reklama@wroclife.pl

12

Po mieście z kulą SŁAWOMIR CZARNECKI

Redakcja redakcja@wroclife.pl

21

Redaktor naczelny Artur Heliak

Na Zachód z Wrocławia AGATA ŁUCZAK

Sekretarz redakcji Paweł Pluta

22

Korekta Sławomir Gruca Współpraca Tomasz Matejuk, Maciej Skwara, Maciej Kisiel, Jarosław Obremski, Stanisław Szelc, Owen Williams, Błażej Dubner, Paweł Wybierała, Sławomir Czarnecki, Michał Tekliński, Krzysztof Kucharski, Adrianna Machalica, Marcin Obłoza, Małgorzata Zdziebko-Zięba, Agata Łuczak Zdjęcia Adobe Stock, Envato, Pixabay.com

Wielki, gryzący problem wciąż rośnie MARCIN OBŁOZA

24

Najniebezpieczniejsze ulice we Wrocławiu ADRIANNA MACHALICA

26

Miasto obrasta w nowe biurowce TOMASZ MATEJUK

Nakład 10 000 egz.

MIESZKAĆ WE WROCŁAWIU

Hosting Stermedia, www.stermedia.eu Zdjęcie okładkowe Dorota Tyszka

18

Jak nie dać się naciąć przy zakupie mieszkania TOMASZ MATEJUK

CZAS WOLNY

14

Titanic, flamenco czy koncert, czyli karnawałowe propozycje ADRIANNA MACHALICA

30 Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń ani nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adjustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów.

Tramwajem konnym przez Wrocław TOMASZ SIELICKI

32

Lubimy bawić się brzmieniem ROZMOWA Z MIKOŁAJEM RYBACKIM

• Dystrybucję wspiera • wrocławski • kurier miejski • •

34

www.nawczoraj.com.pl

38

Teatr bez krawata MAŁGORZATA ZDZIEBKO-ZIĘBA

36

Kucharski brulion Kucharskiego. Wrocławski smak ze Lwowa KRZYSZTOF KUCHARSKI

Przeciwzapalny superduet AGNIESZKA CHĘCIŃSKA-MOSER


Premier z Wrocławia MICHAŁ TEKLIŃSKI To nie będzie felieton o Mateuszu Morawieckim ani tym bardziej polityczna ocena nowego premiera. Od tego, skąd pochodzi premier, ważniejsze jest, czego obywatele mogą się spodziewać po swoim państwie. W części wrocławskich mediów, po desygnowaniu na premiera Mateusza Morawieckiego, pojawiły się pytania, czy premier z Wrocławia będzie lobbował za swoim rodzinnym miastem. To jednak źle postawiony problem. Za swoimi miastami i interesami jego mieszkańców powinni lobbować wybierani w bezpośrednich wyborach samorządowcy i lokalni posłowie (najlepiej wybierani w jednomandatowych okręgach wyborczych). Premier i ministrowie muszą widzieć perspektywę całego państwa i jego administracji. Premier, nieważne czy z Wrocławia lub Krakowa, nieważne, czy tego czy kolejnych rządów, powinien wypełniać to, co przyrzeka podczas zaprzysiężenia: „Dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”. To nie mogą być puste słowa, tylko poważne zobowiązanie. W tych słowach kryje się to, czego brakuje w naszym życiu publicznym. Tymczasem w Polsce, w kontekście zmieniających się rządów, wciąż brakuje takich oczywistych rzeczy, jak kontynuacja dobrych projektów, wieloletniego podejścia do planów inwestycyjnych, dobrej współpracy między resortami i, co najważniejsze, jasnej odpowiedzialności wobec obywateli. Co ważne, nie chodzi tu o wprowadzanie radykalnych rozwiązań pokroju odpowiedzialności karnej za najmniejszy błąd. Chodzi o świadomość tego, że prawo, które tworzą parlamentarzyści, a stosują urzędnicy, ma służyć oby-

watelom. Zatem polityk musi ponosić odpowiedzialność polityczną, a urzędnik zawodową. Ta świadomość odpowiedzialności nie może jednocześnie urzędników paraliżować. To oczywiście stan idealny, do którego należy dążyć i który zarówno przedsiębiorcy, pracodawcy jak i pracownicy wszelkich branż powinni postulować. To postulat obywatelski. Wymaga głębokich zmian systemowych i być może ustrojowych w Polsce. Tu powstaje pytanie: czy zmiany, jakie wprowadzała poprzednia władza, szły w tym kierunku? Czy rewolucje obecnej ekipy w tymże kierunku zmierzają? Odpowiedzi mogą nie być zbyt optymistyczne, ale warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że zmiana premiera czy nawet kolejne wybory nie oznaczają jeszcze prawdziwej „dobrej zmiany”. Politycy muszą czuć, że obywatele domagają się odpowiedzialnej pracy na rzecz wspólnego dobra. To coś więcej niż frazes, to poważny brak w naszym życiu publicznym. W końcu od lat na sondażowe pytanie:„Czy sprawy w Polsce zmierzają w dobrym kierunku?”, Polacy zgodnie odpowiadają: „Nie”. Życzyłbym sobie, by „premier z Wrocławia” był zapamiętany jako ten, który wprowadza nowe standardy, ale to wymaga prawdziwej odwagi i szerokiego porozumienia dla prawdziwych zmian, a tego nie zagwarantuje nawet pochodzenie z najładniejszego miasta w Polsce...

Radość

Aczkolwiek najchętniej oddaję się hulaszczemu trybowi życia w mojej ukochanej kawiarni„Literatka”, to czasami włóczę się po mieście. Dla zgrzybiałego starca z jednym porcelanowym kolanem to problem, ale skoro doktory każą łazić, to posłusznie łażę. Ostatnio dowlokłem się do pięknie odrestaurowanego placu Wolności. Nawiasem mówiąc, nazwa ta zawsze mnie śmieszyła. Monumentalna bryła komendy policji, obok siedziba sądu, w pobliżu areszt śledczy. Niezłe poczucie humoru musiał mieć pomysłodawca tej dla nazwy placu. Mniejsza z tym: o czymś innym pomyślałem, stojąc na marmurowych płytach. W moim przekonaniu to idealne miejsce na masowe imprezy plenerowe, w tym tradycyjnego już sylwestra. Umęczony hałasem Rynek wreszcie by odetchnął. Nieżyjący już mój Przyjaciel, Wielki Artysta Get-Stankiewicz, chociaż Człowiek nad wyraz łagodny, na widok montowanej kolejnej sceny awanturował się, słusznie stwierdzając, że takie budowle zaśmiecają ten piękny kawałek miasta. Tego samego zdania są właściciele restauracji. Jaki bowiem sens ma organizowanie kameralnych imprez (w tym sylwestra), skoro wszystko zagłusza barbarzyński łomot za oknami? Zapytajcie, ale nie cytujcie, co o tym myślą mieszkańcy rynkowych kamieniczek. Plac Wolności to naprawdę naturalne miejsce na imprezy muzyczne. Z jednej strony Narodowe Forum Muzyki, z drugiej opera, w razie jakichś (oby nie) sytuacji konfliktowych blisko mają służby porządkowe... A jak już publiczność nasyci się decybelami, to do spokojnego, pięknego Rynku rzut beretem. Nie ukrywam, że piszę to powodowany ohydną prywatą: mieszkam na Starym Mieście. Wszystkiego najlepszego w nowym roku!

STANISŁAW SZELC Ku mojej niewypowiedzianej radości jest moda na Wrocław. Wystarczy rzucić okiem na tablice rejestracyjne parkujących w centrum samochodów, żeby ze zdumieniem odkryć, że tych z literkami DW jest mniejszość. Opole czy Poznań to norma, ale trafiają się przybysze z Rzeszowa, Gdańska, Szczecina czy odległego i egzotycznego Białegostoku. Coraz chętniej odwiedzają nas również Czesi i Niemcy. No i fajnie, z turystyki żyje, i to nieźle, wiele bogatszych miast. Jest jednak małe „ale”. Z tym miłym sercu i kieszeni najazdem kompletnie nie radzą sobie miejskie służby odpowiedzialne za problemy komunikacji. Na niemiłosiernie zatłoczonych ulicach tworzą się koszmarne korki, samochody parkują gdzie chcą i jak chcą, byle jak najbliżej centrum. Wrodzona, chociaż umiarkowana kultura nie pozwala mi zacytować wypowiedzi stałych mieszkańców. Posuwające się w żółwim tempie samochody (często, cytując Bułhakowa „trzeciej świeżości”) zatruwają i tak już zatrutą atmosferę spalinami. Wrocławianie to naród twardy i nie takie klęski są w stanie „przetrzymać”; gorzej z murami zabytkowych kamieniczek. A przecież można by kierować naszych gości na parkingi położone na obrzeżach centrum. Ja wiem, że w tym celu należałoby uruchomić proces myślenia, chociaż są tacy, dla których jest to bolesny proces. Jednak warto próbować. Zatem, chłopaki, do roboty, może się uda...

Michał Tekliński, przewodniczący Rady Nadzorczej Dolnośląskiego Związku Przedsiębiorców i Pracodawców


NASZE MIASTO

Po co nam straż miejska? Blisko 200 milionów złotych – tyle od 2007 roku wydał Wrocław na straż miejską. Na co w zamian mogą liczyć mieszkańcy stolicy Dolnego Śląska? Między innymi na blokady na kołach aut i… ściganie kotów. Czy zatem nadszedł czas na likwidację straży miejskiej? PAWEŁ WYBIERAŁA

Na koniec 2016 roku wrocławska straż liczyła sobie 363 etaty, w tym 43 etaty administracyjne. FOT. WWW.STRAZMIEJSKA.WROCLAW.PL

W

ielu wrocławian, ale także odwiedzających nasze miasto, ma ze strażą miejską jednoznacznie negatywne skojarzenia. – Miejsc parkingowych nie przybywa, a oni zajmują się polowaniem na kierowców, którzy muszą przecież gdzieś stanąć – skarży się jeden z ukaranych właścicieli samochodów. Skarżą się jednak nie tylko kierowcy, a nasza straż od wielu miesięcy jest znana w całym kraju ze względu na swoje starcie z…kotami, a właściwie jednym z właścicieli kotów. Wszystko zaczęło się na jednym z osiedli od skarg sąsiada, któremu koty miały zjeść rybki z oczka wodnego i brudzić podwórko. W sprawę zaangażowali się strażnicy, trafiła ona na wokandę, odbyło się blisko 10 rozpraw. Zapadł wyrok pierwszej instancji, nakładający na właściciela kotów grzywnę, ale złożył on apelację. W grudniu sąd drugiej instancji uznał

właściciela kotów winnym niedopilnowania zwierząt, ale odstąpił od wymierzenia mu kary. Wszystko bardzo obszernie relacjonowały ogólnopolskie media, a wrocławska straż miejska stała się obiektem prześmiewczych artykułów, wpisów internetowych i memów, jako jednostka zajmująca się ściganiem kotów.

Zbierają podpisy za likwidacją – Jeżeli przyjrzelibyśmy się dogłębnie obecnej sytuacji i działalności straży miejskiej we Wrocławiu, to odpowiedź na pytanie, czy jest sens ją utrzymywać, może być tylko jedna: nie, nie opłaca się. Przynajmniej nie miastu i nam jako jego obywatelom. W społecznym odbiorze straż zajmuje się głównie wlepianiem mandatów i napędzaniem zysku lokalnym monopolistom za horrendalnie drogie „usługi” odholowywania aut, co niestety zasad-

niczo ma pokrycie w rzeczywistości. Nie pomogą okresowo organizowane akcje PR-owe o działalności w zakresie kontroli palenisk czy zaangażowanie w akcje charytatywne – uważa Jacek Hamkało, radny osiedla Borek i prezes Stowarzyszenia Bezpartyjny Wrocław. I nie jest w tej ocenie odosobniony. We wrześniu z inicjatywy partii Wolność we Wrocławiu ruszyła zbiórka podpisów pod projektem uchwały o likwidacji straży. – Zebraliśmy ponad 1,5 tys. podpisów, a nasza akcja spotkała się z ogromnym odzewem społecznym. Mieszkańcy przychodzą do nas nie tylko podpisać się, ale także opowiedzieć swoje historie związane ze strażą. Dostajemy listy z podpisami także od wrocławian pracujących za granicą, a przechodnie bezinteresownie oferują pomoc w zbiórce. Głównym argumentem przemawiającym za likwidacją jest ekonomiczna kalkulacja oraz głosy miesz-

wroclife.pl Nr 1/2018

5


Do tej pory magistrat nie pokusił się o wykonanie analizy zasadności dalszego funkcjonowania straży. FOT. WWW.STRAZMIEJSKA.WROCLAW.PL

kańców. Koszty utrzymania wrocławskiej straży miejskiej (ponad 19 mln zł w 2017 r.) są zbyt wysokie i nieadekwatne do usług, które świadczą jej funkcjonariusze. Pieniądze, które wydaliśmy w ostatnich 8 latach na utrzymanie straży, są równe kwocie, jaką wydaliśmy np. na budowę mostu Milenijnego – tłumaczy Robert Grzechnik, prezes partii Wolność we Wrocławiu. Całkowicie odmienną opinię ma magistrat. – Straż miejska to sto kilkadziesiąt tysięcy interwencji rocznie, w przeważającej większości na wniosek właśnie mieszkańców miasta. To m.in. działalność ekopatroli, które kontrolują paleniska w domach oraz to, czym wrocławianie palą w piecach. Tego typu działalność kontrolna jest aktualnie niezwykle potrzebna, co pokazują coraz liczniejsze prośby o interwencje w tym zakresie – zapewnia Arkadiusz Filipowski, rzecznik prasowy urzędu miejskiego.

Straż miejska znika z polskich miast Wrocławska straż miejska została powołana do życia we wrześniu 1991 roku zarządzeniem prezydenta Bogdana Zdrojewskiego. Minęło ponad ćwierć wieku i w tym czasie w całej Polsce powstawały straże miejskie oraz gminne, jednak w ostatnich latach coraz więcej samorządów podejmuje decyzje o ich likwidacji.

6

wroclife.pl Nr 1/2018

Według danych MSWiA w szczytowym okresie – w roku 2012 – było ich 596, potem ta liczba co roku nieznacznie spadała, aż do tąpnięcia na koniec 2015, gdy straże rozwiązano w prawie 50 miastach i gminach. Miało to oczywisty związek z odebraniem w tamtym czasie strażom uprawnień do korzystania z fotoradarów. A to ta działalność, a właściwie wpływy z niej, były dla wielu samorządów głównym lub wręcz jedynym powodem do utrzymywania tej służby. Rok 2016 to ciąg dalszy masowego likwidowania straży. Symboliczna jest decyzja władz Lubina, bo to tam powstała pierwsza straż miejska w Polsce. Jak podkreśla prezydent Robert Raczyński, rozwiązanie straży nie miało związku z fotoradarami, bo ta jednostka miała i tak tylko jedno takie urządzenie. – 25 lat temu, kiedy sam powoływałem straż miejską w Lubinie, było ona w mieście bardzo potrzebna. Wtedy policjanci byli nieufni w stosunku do samorządu. Przez te lata wiele się zmieniło, w policji nastąpiła zmiana pokoleniowa, teraz to są mieszkańcy Lubina, którzy dbają o miasto i dobrze oceniamy tę współpracę – mówił prezydent Raczyński. Jego rzecznik dodawał: Zmienił się też charakter miasta, w miejscu bazaru stoi galeria handlowa. Poza tym w ubiegłym roku wprowadziliśmy bezpłatną komunikację miejską, a część strażników zajmowała się gapowiczami.

Rocznie założyli 11 tysięcy blokad na koła samochodów Na koniec 2016 roku wrocławska straż liczyła sobie 363 etaty, w tym 43 etaty administracyjne. Jednak w sumie 37 z nich było nieobsadzonych, a liczba zatrudnionych od kilku lat maleje, bo nie ma chętnych do pracy. Jak w swoim sprawozdaniu pisze komendant straży, podstawowy powód odejść to zbyt niskie wynagrodzenie. Do ustawowych zadań straży należą m.in. ochrona spokoju i porządku w miejscach publicznych, czuwanie nad porządkiem i kontrola ruchu drogowego, kontrola publicznego transportu zbiorowego czy doprowadzanie osób nietrzeźwych do izby wytrzeźwień. We Wrocławiu na pierwsze miejsce bezwzględnie wybijają się interwencje dotyczące porządku i bezpieczeństwa w komunikacji: w 2016 roku było ich ponad 23 tysiące, w tym ponad 11 tys. to założenie blokad na koła samochodów. Strażnicy zajmują się także np. współpracą z radami osiedli, realizują programy profilaktyczne w szkołach i za pomocą systemu monitoringu nadzorują miejsca publiczne.

Ile to wszystko kosztuje? Utrzymanie straży miejskiej to niemałe wydatki. W ostatnich latach wahają się od 13,7 mln zł w roku 2007 do ponad 22 mln w 2014.


NASZE MIASTO W sumie, od roku 2007 do końca października 2017 roku, Wrocław wydał na utrzymanie tej służby 197 mln 798 tys. zł. Straż miejska przynosi też samorządowi wpływy i w analogicznym okresie wypracowała łącznie 41 mln 807 tys. zł. Największe kwoty z tego tytułu zasiliły budżet miasta w 2012 roku – ponad 6 mln zł. W tym roku, do końca października, było to niewiele ponad 1,7 mln zł. W sumie więc, po odjęciu dochodów związanych z funkcjonowaniem straży miejskiej, Wrocław od 2007 roku do końca października 2017 r. wydał na jej utrzymanie 155 mln 991 tys. zł.

Straż trzeba szybko rozwiązać

INFOGRAFIKA MACIEJ KISIEL

Do tej pory magistrat nie pokusił się o wykonanie analizy zasadności dalszego funkcjonowania straży, bo trudno za takie uznać coroczne sprawozdania z działalności. Za bezpieczeństwo, w tym m.in. straż miejską, odpowiada wiceprezydent Wojciech Adamski. I do jego stanowiska z 2015 roku odsyła rzecznik Filipowski. Można w nim przeczytać: „Często słyszę argument, że Straż Miejska dubluje obowiązki Policji. To prawda, ale w takim samym stopniu jak obowiązki Policji dubluje np. Straż Ochrony Kolei. Miasto nie może funkcjonować bez sprawnych służb porządkowych. Lepiej niż o likwidację straży jest za-

OD 2007 ROKU

pytać o jej zreformowanie i usprawnienie. (…) Uczmy się z doświadczeń innych krajów. Te zaś pokazują, że sprawne są formacje o charakterze miejscowym – np. dzielnicowym. Takie oddziały spotykamy w Stanach Zjednoczonych czy Niemczech. (…) Wartościową opcją może być przekształcenie straży miejskiej w policję municypalną. Proces przekształcania Straży Miejskiej w policję municypalną byłby stopniowy, stara formacja byłaby sukcesywnie przejmowana przez nową. Inicjatywa w powołaniu policji municypalnej leży jednak po stronie władz centralnych”. Jednak żadnych działań reformujących straż do tej pory nie podjęto. – Fakty są takie, że jest to właściwie służba miejska na usługach urzędu miasta, a konkretniej nawet samego pana prezydenta, i poza swoimi podstawowymi zadaniami jest wykorzystywana również dosyć swobodnie do innych zadań zleconych. Raz będzie to wezwanie strażnika miejskiego do pełnienia straży przy gabinecie prezydenta, raz zabezpieczenie wjazdu na Rynek lub inną posesję, albo ochrona imprezy masowej – mówi radny Jacek Hamkało. – Może warto byłoby przywrócić jakąś logikę w działaniu tej instytucji i pozwolić, aby skądinąd zmotywowani i dobrze pracujący strażnicy miejscy, tzw. osiedlowi, mogli wykonywać właściwie swoje zadania, czego tak naprawdę oczekują

od nich mieszkańcy. Gdyby tylko strażnik osiedlowy mógł poświęcić cały swój czas i uwagę na pracę nad bezpieczeństwem i porządkiem na „swoim” osiedlu, to zapewne i ich osobista skuteczność i efekty całej formacji tylko by na tym zyskały. Wówczas mogłoby się to nam wszystkim w dłuższej perspektywie zwyczajnie opłacić – ocenia Jacek Hamkało. Jednak zdaniem Roberta Grzechnika straż trzeba szybko rozwiązać. – Straż miejska zbyt wiele energii poświęca na karanie obywateli, zamiast dbać o ich bezpieczeństwo. Strażnicy wyraźnie strzegą dziś interesów magistratu, a nie mieszkańców Wrocławia. Kłopoty kadrowe oraz negatywna ocena mieszkańców wyraźnie pokazują, że czas straży miejskiej we Wrocławiu dobiegł końca. Dalsze jej funkcjonowanie prowadzi tylko do zaostrzania opinii wrocławian na temat tej formacji oraz niepotrzebnie obciąża budżet zadłużonego na ponad 3 mld zł Wrocławia. Dlatego akcja zbierania podpisów pod projektem likwidacji straży będzie kontynuowana. – Koniec akcji zaplanowaliśmy celowo na wiosnę 2018 roku. Mamy nadzieję, że dzięki presji związanej ze zbliżającymi się wyborami samorządowymi radni wraz z prezydentem będą bardziej wsłuchani w głosy wyborców i zgodzą się z ich zdaniem – kończy Robert Grzechnik.


Aktorzy Teatru Polskiego na znak protestu, że nikt nie chce z nimi rozmawiać, zalepiali sobie usta. FOT. NATALIA KABANOW

Teatr Polski na Zapolskiej i w podziemiu „Dwa teatry” Jerzy Szaniawski napisał zaraz po wojnie (w 1945 roku) i ścierały się tam dwie postawy wobec sztuki. We Wrocławiu w trakcie wojny polsko-polskiej (2016 r.) ludzki dramat wykreował wicemarszałek Tadeusz Samborski i powstały dwa teatry: Teatr Polski przy Zapolskiej i Teatr Polski w podziemiu. KRZYSZTOF KUCHARSKI

U

biegłorocznej premierze Teatru Polskiego w podziemiu towarzyszyły okrzyki publiczności pod adresem tego pierwszego: „Teatr Polski – tak, Teatr Morawski – nie!”. Dyrektorem wyłonionym w konkursie tego pierwszego jest właśnie Cezary Morawski, którego nie akceptują aktorzy tego drugiego i większość środowiska teatralnego. Drugi nie ma ani własnej siedziby, ani dyrektora: co dalej robić, decyduje wspólnie, ale powoli się wykrusza.

Dwa związki, dwa zespoły Część aktorów tego w podziemiu pisała petycje, wspierana przez środowisko, tłumacząc urzędnikom, dlaczego nominacja kontrowersyjnego zwycięzcy konkursu na dyrektora może mieć katastrofalne skutki dla zjawiska artystycznego, jakim był wiele lat Teatr Polski. Tę grupę wspierał działający przy ul. Zapolskiej związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza. Na te protesty druga i liczniejsza w teatrze organizacja związkowa Solidarność odpowiedziała sondą obejmującą wszystkie zatrudnione osoby i wtedy okazało się, że zdecydowana większość (ponad sto osób) akceptuje kandy-

8

wroclife.pl Nr 1/2018

data na nowego dyrektora. Nie doszło do głosowania, bo nie chcieli tego wszyscy zbuntowani aktorzy (ponad sześćdziesiąt osób). Tak jest od prehistorii na świecie i w Polsce, że o obsadzie dyrektorów teatrów decydują ci, którzy łożą pieniądze na koszty utrzymania budynków, remonty, całe wyposażenie oraz pensje pracowników. W naszym kraju zdecydowaną większość stanowią teatry państwowe i samorządowe utrzymywane z pieniędzy podatników, czyli z portfeli nas wszystkich. Decyzje związane z działalnością scen podejmują nasi reprezentanci, to znaczy urzędnicy różnych szczebli. Ze względu na ograniczone kompetencje większości tych decydentów często rodzą się błędy. Tyle oczywistości. Trudno jest jednym zdaniem odpowiedzieć na pytanie: co spowodowało tak dramatyczny podział w zespole teatru? W ponad 70-letniej historii największej wrocławskiej sceny tak ostrego konfliktu jeszcze nie było. – To nie jest prawda, że podział w Teatrze Polskim nastąpił teraz i sprowokowała go tylko dyrekcja pana Morawskiego. Ten podział trwa od wielu lat. Może dla kogoś, kto tylko ogląda przedstawienia, nie był tak widoczny i nigdy też nie był nagłośniany na taką skalę – przeko-

nuje Monika Bolly, aktorka od września 1993 roku należąca do zespołu Teatru. Obecny szef jest jej piątym dyrektorem tej sceny. – We wrześniu 2016 roku postanowiłam, że powiem wszystko, co tłumiłam w sobie przez 10 lat poprzedniej dyrekcji. Nie ze strachu, ale zgodnie z zasadami, które moim zdaniem obowiązują w tym środowisku. W teatrze zawsze był dyrektor, który był moim zwierzchnikiem. I dlatego uważałam, że nie mam prawa biegać po redakcjach i ogłaszać listów otwartych, bo jeśli mi się ktoś nie podoba i nie akceptuję jego sposobu patrzenia na teatr, to zawsze mogę odejść. Za czasów dyrekcji pana Mieszkowskiego byłam wiceprzewodniczącą Solidarności i wielokrotnie rozmawialiśmy wtedy o ważnych czy wręcz kluczowych sprawach dla tego teatru. Takie spotkania kończyły się jego długim monologiem i wszystko zostawało jak było. Próby interwencji w wyższej instancji, czyli urzędzie marszałkowskim, też nie dawały żadnego rezultatu – mówi Monika Bolly.

Racje i fakty Trudno Monice Bolly nie przyznać racji, bo też nigdy żaden teatr nie miał struktury demokra-


NASZE MIASTO tycznej, a pozorami jej zachowania były takie gremia, jak rady artystyczne. Gdy dyrektor był wybitną indywidualnością i takimż artystą, w jakimś sensie było to zrozumiałe i oczywiste. Dyrektorzy mniej utalentowani skwapliwie korzystali i nadal korzystają z tej środowiskowej tolerancji. Języczkiem u wagi jest tu indywidualna świadomość, że dyrektor nie dba o cały zespół w jednakowy sposób, by każdy z teatralnego kolektywu był zadowolony ze swojej pracy, a tak było przez dekadę za dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego. Wówczas zespół zaczyna się dzielić i do tej sytuacji odwołuje się aktorka, która m.in. zagrała we wszystkich częściach „Dziadów” Mickiewicza w reżyserii Michała Zadary – za dyrekcji Mieszkowskiego. Teraz gra w „Kordianie” Adama Sroki, „Chorym z urojenia” Janusza Wiśniewskiego oraz monodramie „10 przykazań dla Kaliny” w reż. Stanisława Melskiego. – To jest trochę przerażające, że żyjemy w czasach i w społeczeństwie, w którym zanikają wszelkie hierarchie. Ten podział mocno się uzewnętrzniał, gdy spór był coraz gorętszy, a moi zbuntowani koledzy, chcąc wywrzeć większy nacisk na władzę i łamiąc prawo, odwoływali spektakle nie tylko dzień wcześniej, ale też w dniu, w którym mieli wyjść na scenę. Nie pamiętam takich sytuacji, odkąd związałam się z tym teatrem. Ale nikt też nie chciał o tym i innych różnicach zdań rozmawiać, kończyło się na jakichś pozorach i deklaracjach – dodaje Monika Bolly. – Protest części zespołu aktorskiego zaczął się, gdy dotarła do wszystkich nieoficjalną drogą informacja, że raczej na pewno dyrektorem teatru będzie Cezary Morawski – mówi Tomasz Lulek, aktor Teatru Polskiego od 1985 roku.. Grał on m.in. w „Sprawie Dantona” w re-

żyserii Jana Klaty i „Dziadach – część III” w reż. Zadary, za dyrekcji Mieszkowskiego. Teraz pod wodzą nowego dyrektora dalej występuje w nieśmiertelnych farsach „Mayday” (premiera w 1992 r.) i „Okno na parlament” (1994 r.), w których był asystentem reżysera Wojciecha Pokory. – Uważaliśmy, że dorobek wówczas jeszcze kandydata na dyrektora jest za skromny, by mieć choć cień nadziei, żeby już jako dyrektor mógł kontynuować artystyczny rozwój zespołu aktorskiego i utrzymać rangę samego teatru wynikającą z jego historii. Chcieliśmy nasze argumenty przedstawić w urzędzie marszałkowskim, ale wtedy nikt nie chciał z nami rozmawiać – dodaje Tomasz Lulek.

Czy na pewno tak? – Moim zdaniem, by dotknąć początku sporu, musimy wrócić do przebiegu konkursu, do którego zgłosiło się początkowo czterech kandydatów – opowiada Remigiusz Lenczyk, były wicedyrektor Teatru Polskiego (20082013) za kadencji Krzysztofa Mieszkowskiego, a w kwietniu ubiegłego roku nominowany na p.o. dyrektor teatru, po odwołaniu przez marszałka Cezarego Przybylskiego dyrektora Morawskiego. – W kuluarowych spekulacjach w tej decydującej rozgrywce liczyły się dwie kandydatury: Igora Wójcika (obecny dyrektor Ośrodka Kultury i Sztuki – przyp. KK), wspieranego przeze mnie, oraz Cezarego Morawskiego. Nigdy nie kryłem, że zleciłem ekspertyzę prawną, z której wynikało, że drugi kandydat, pan Morawski, wysuwany przez urząd marszałkowski z rekomendacji Tadeusza Samborskiego, nie spełnia warunków formalnych, gdyż nie miał doświadczenia w pracy na stanowiskach

kierowniczych w instytucjach artystycznych. Teoretycznie na placu boju pozostał Wójcik, ale przed decydującą rozgrywką wycofał się – mówi Remigiusz Lenczyk. – W trakcie tego zamieszania zaproponowałem rozmowę panu Morawskiego i spotkaliśmy się w kawiarni Hotelu Europejskiego. Spytałem, czy może do nas dołączyć jego były kontrkandydat – Igor Wójcik. Tak się stało i zaoferowaliśmy mu naszą konkursową aplikację, proponując rozważenie takiej możliwości, by on objął funkcję dyrektora artystycznego, a Wójcik został dyrektorem naczelnym. Tego samego dnia późnym wieczorem pan Morawski wysłał mi SMS-a, że ta propozycja go nie interesuje – kontynuuje Remigiusz Lenczyk. – Kiedy Cezary Morawski przedstawiał swoją aplikację komisji artystycznej, znalazły się w niej najistotniejsze elementy naszej aplikacji, którą przygotowaliśmy wspólnie Igorem Wójcikiem, to znaczy nazwiska reżyserów, z którymi chciałby współpracować jako dyrektor. To były osoby wymienione w naszej aplikacji i u wszystkich uzyskaliśmy potwierdzenie chęci współpracy. Jednym z członków owej konkursowej komisji był ówczesny kierownik literacki Teatru Polskiego Piotr Rudzki. Oczywiście znał doskonale tych przyszłych realizatorów przedstawień – po prostu zadzwonił do nich i spytał, czy deklarują współpracę z przyszłym dyrektorem. Byli to artyści w większości związani wcześniej z wrocławską sceną. Zgodnie oświadczyli, że nie znają pana Morawskiego i nigdy z nim na temat współpracy nie rozmawiali. Jednym z filarów tego artystycznego programu pod wodzą nowego dyrektora miała być nadzieja na „Proces” Kafki, w reżyserii Krystiana Lupy*), ale ten natychmiast to zdementował i odmówił współpracy, choć miał podpisaną umowę z teatrem – mówi Remigiusz Lenczyk.

Zmiana frontu – Aktorzy, którzy w większości współpracowali z reżyserami wymienionymi przez pana Morawskiego, poczuli się oszukani i nie chcieli pracować z oszustem. Natychmiast próbowali bezskutecznie protestować przeciwko perspektywie takiej dyrekcji. Poparło ich prawie całe środowisko, wytaczano najróżniejsze dodatkowe argumenty, ale władza się upierała – ciągnie swoją opowieść Remigiusz Lenczyk. – Należy przypomnieć, że ani Krystian Lupa, ani Piotr Rudzki nie podpisali się pod decyzją komisji wybierającej dyrektora. Poza tym duetem resztę stanowili urzędnicy różnych szczebli, co jest paranoją systemu konkursów. Aktorzy na znak protestu, że nikt nie chce z nimi

Premierę „Państwa” wg Platona (październik 2017) w Teatrze Polskim w podziemiu wyreżyserował Krzysztof Garbaczewski, ale za wydarzenie artystyczne trudno ją uznać. Recenzje były bezlitosne. FOT. NATALIA KABANOW

wroclife.pl Nr 1/2018

9


rozmawiać, zalepiali sobie usta – kontynuuje Remigiusz Lenczyk. – Zdjęcia z aktorami z zalepionymi ustami pojawiły się prawie we wszystkich mediach. Tę demonstrację, przeciwstawienie się decyzji władzy popierało wiele zespołów teatralnych, nie tylko w Polsce – podkreśla Tomasz Lulek. – Po pół roku marszałek Cezary Przybylski zorientował się, że teatr artystycznie spadł parę pięter niżej, narobił nowych długów oraz stracił swoją twarz… po czym przestał słuchać doradcy – wraca do faktów Remigiusz Lenczyk. – Ale decyzję o odwołaniu pana Morawskiego oprotestował wojewoda Paweł Hreniak i jako rodowity wrocławianin, tu wykształcony, postąpił haniebnie przeciwko teatromanom. Teatru nie buduje się w pięć minut, co inteligentny człowiek, nawet teatralny abnegat, powinien wiedzieć, jeśli partia nie zasłania mu oczu. To brzmi jak zdanie z lat pięćdziesiątych w PRL-u, ale taką mamy właśnie rzeczywistość – kończy Remigiusz Lenczyk. – Poza niefortunnym i chwiejnym zachowaniem przedstawicieli władzy, za to pęknięcie w zespole w dużym stopniu odpowiedzialność ponosi poprzedni dyrektor Krzysztof Mieszkowski, bo wmawiał przyszłym buntownikom, że są najwspanialszym zespołem teatralnym w Polsce – uważa Monika Bolly. – Po drugiej stronie tych „najwspanialszych” była reszta zespołu aktorskiego oraz pozostali pracownicy teatru, których nie szanował. Trudno się dziwić, że chcieliśmy zmiany, kiedy jeszcze nie było za późno, ale nikt nas nie słuchał. Nowa dyrekcja dawała nadzieję na powrót do normalności – dodaje Monika Bolly. Pointa smutnej relacji o historii jednego podzielonego na dwie części zespołu teatralnego należy do Tomasza Lulka. – Ten protest i spór zaczął się na poziomie artystycznym, bo konfliktem była wizja teatru u różnych podmiotów tej tragedii, ale niespodziewanie przeniosła się na poziom polityki i to oni, politycy, będą decydować o dalszych losach tej największej dolnośląskiej sceny. Podzielony zespół nie będzie miał już na to żadnego wpływu – kończy ze smutkiem Tomasz Lulek.

* Premiera „Procesu” Franza Kafki miała się odbyć

na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu 23 listopada 2016 roku, a odbyła się 15 listopada 2017 roku w warszawskim Teatrze Nowym i stała się jednym z najgłośniejszych wydarzeń w teatralnej Polsce. Współproducentami przedstawienia były teatry z Francji, Belgii, Grecji i Niemiec oraz dwa teatry warszawskie. Teatr Polski w podziemiu był partnerem tego przedsięwzięcia. Obsadę zdominowali aktorzy, którzy odeszli z teatru na Zapolskiej albo zostali zwolnieni przez nowego dyrektora.

10

wroclife.pl Nr 1/2018

We Wrocławiu znalazłam dokładnie to, czego szukałam O pierwszym, niesamowitym zetknięciu z Wrocławiem. O tym, co się jej w tym mieście najbardziej podoba, a co irytuje. Dlaczego nie wybiega daleko w przyszłość. Z Kamilą Świerc, Miss Polski 2017, studentką Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Paweł Pluta. Co skłoniło rodowitą opolankę do podjęcia studiów akurat we Wrocławiu?

We Wrocławiu znalazłam wymarzone studia dla siebie: komunikację wizerunkową na Uniwersytecie Wrocławskim. Ku mojemu zdziwieniu, kierunków związanych ze sferą public relations i szeroko pojętą reklamą jest naprawdę niewiele, a ten kierunek był dokładnie tym, czego szukałam. Wcześniej nic mnie z Wrocławiem nie łączyło, nie mam tutaj żadnej rodziny. Przyjazd do tego miasta to po prostu mój wybór.

A jakie było Twoje pierwsze zetknięcie z Wrocławiem?

Niejednokrotnie odwiedzałam Wrocław z moimi znajomymi. To piękne miasto, które chowa w sobie wiele niespodzianek. Będąc pierwszy raz we Wrocławiu, miałam okazję zobaczyć niesamowite Afrykarium. Te odwiedziny wspominam bardzo miło!

Jak długo mieszkasz we Wrocławiu i jak się czujesz w tym mieście?

Mieszkam od października i jestem bardzo zadowolona! Choć to duże miasto, dosyć szybko nauczyłam się po nim poruszać i dziś już prawie nie mam z tym problemu. Okolica, w której mieszkam, jest dosyć spokojna, więc będąc we Wrocławiu, mam czas na to, aby choć na chwilę odetchnąć.

Pracujesz jako prezenterka TVP w Opolu, studiujesz we Wrocławiu. Teraz dojdą jeszcze obowiązki związane z tytułem Miss Polski. Jak to wszystko pogodzisz?

Wszystkie obowiązki staram się umiejętnie łączyć. Myślę, że kluczem do tego jest dobra organizacja czasu i racjonalne podejście. W tym semestrze pomógł mi fajnie ułożony plan zajęć, do którego od razu starałam się dopasować moją pracę w TVP3 Opole. Cieszę się, że udaje mi się to wszystko łączyć, tym bardziej że studia kształcą we mnie nowe

umiejętności, które z pewnością przydadzą się w pracy, i odwrotnie – w TVP3 Opole nauczyłam się lekkości przed kamerą oraz większej otwartości, co również przydaje mi się na zajęciach.

Najbardziej podoba Ci się we Wrocławiu…

…to, że zawsze coś się dzieje, a ludzie wokół są bardzo otwarci i przyjaźni. To zdecydowanie ułatwiło mi początki w nowym, większym mieście.

A co najbardziej irytuje Cię we Wrocławiu?

Hmm... W sumie to nic! Nigdy nie myślałam o tym mieście w negatywnych aspektach i nawet teraz, gdy się nad tym dłużej zastanawiam, nic nie przychodzi mi do głowy.

Domyślam się, że o wolny czas u Ciebie zapewne trudno, ale jeśli już go masz we Wrocławiu, to jak go tutaj spędzasz?

Zawsze spędzam czas wolny z przyjaciółmi. To wspólne wyjścia na miasto czy też najzwyczajniej odpoczynek w mieszkaniu. Najważniejsze, abyśmy mogli spędzić razem trochę czasu.

„Daniel jest wspaniałym chłopakiem i nigdy mnie nie ograniczał, dlatego też moje studia we Wrocławiu nie stanowiły żadnej przeszkody i nic nie zmieniły w naszych relacjach”. Studiujesz komunikację wizerunkową, zajmujesz się fotomodelingiem, jesteś prezenterką telewizyjną, a chcesz zostać PR-owcem. Gdybyś teraz zamknęła


KARIERA I BIZNES oczy i miała przenieść się w przyszłość, wyobrazić swoje życie za 10 lat, to jak ono powinno wówczas wyglądać?

Nauczyłam się już nie wybiegać tak daleko w przyszłość, bo wiem, że życie zaskakuje. Przekonałam się o tym zresztą na początku grudnia, otrzymując tytuł Miss Polski 2017. Już teraz wiele się zmieniło i zapewne ogrom zmian jeszcze przede mną.

Czy Twój chłopak jest z Wrocławia lub tutaj studiuje?

Daniel mieszka w Chróścinie Opolskiej i na co dzień studiuje w Opolu. Jest wspaniałym chłopakiem i nigdy mnie nie ograniczał, dlatego też moje studia we Wrocławiu nie stanowiły żadnej przeszkody i nic nie zmieniły w naszych relacjach. Teraz, gdy zdarza się, że z powodu moich obowiązków widzimy się znacznie rzadziej, wciąż mnie wspiera i bardzo mocno trzyma za mnie kciuki.

Gdzie najczęściej we Wrocławiu można spotkać aktualną Miss Polski?

Z pewnością na uczelni! Kiedy już uda mi się wrócić do Wrocławia, najczęściej od razu pędzę na zajęcia. Bardzo lubię przechadzać się po Rynku, ale raczej staram się nie ograniczać do jednego miejsca, tylko – jeśli pozwala mi na to czas – poznawać jak najwięcej zakątków Wrocławia.

Kamila Świerc Pochodzi z Opola. Ma zaledwie 18 lat, 178 cm wzrostu. Wymiary: 90/69/96. Studiuje komunikację wizerunkową na Uniwersytecie Wrocławskim. Koronę Miss Polski 2017 odebrała w grudniu w Krynicy-Zdroju z rąk ustępującej już Miss Pauliny Maziarz.

wroclife.pl Nr 1/2018 FOT. DOROTA TYSZKA

11


Po mieście z kulą Wrocław jest uważany za jedno z miast najbardziej przyjaznych osobom niepełnosprawnym w Polsce. Wiele rozwiązań uznaje się nawet za lepsze niż na Zachodzie. Z drugiej strony nieraz słyszy się pytanie, czy poza sztandarowymi projektami jest równie dobrze. SŁAWOMIR CZARNECKI

D

la osób niepełnosprawnych Wrocław robi wiele. Tego miastu odmówić nie można. Na ile jest to wystarczające? Dwa lata temu Sławomir Piechota, komentując sytuację we Wrocławiu, stwierdził, że im więcej jest zrobione, tym więcej potrzeb się ujawnia. Zdanie to nadal jest aktualne. Za dwa lata pewnie też będzie aktualne, za dwadzieścia prawdopodobnie również. W tym artykule chcę skupić się na osobach, które mają problemy z poruszaniem się, ale chodzą – z różnego rodzaju wspomaganiem, ale jednak. Jest to tym bardziej aktualne zimą, gdy powszechne stają się złamania i skręcenia. Wiele osób zmuszonych jest do korzystania z kul, lasek czy ortez. Nie zawsze jest to niepełnosprawność – czasem to stosunkowo krótkotrwała niedyspozycja. Dla niektórych jednak takie ograniczenie to constans. Do tej grupie można zaliczyć także wiele osób starszych. Niektóre spośród nich również mają problemy z poruszaniem się o własnych siłach, a ich potrzeby i problemy nieraz są podobne. Jak to właściwie jest? Sprawdźmy. Wyjdźmy z domu i...

...pojedźmy gdzieś Z dostępnością autobusów Wrocław uporał się już jakiś czas temu. Ostatniego Ikarusa miesz-

12

wroclife.pl Nr 1/2018

kańcy żegnali niemalże ze łzami w oczach. Rok później w jego ślad poszło ostatnie wysokopodłogowe Volvo. Gorzej jest z tramwajami. We Wrocławiu najlepsze są PESY Twist. W całości niskopodłogowe, a miejsca siedzące dobrze rozplanowane. Twisty naprawdę deklasują resztę, mają niestety jedną wadę – są drogie: w cenie jednego możemy kupić dwa Moderusy Beta. Sprawa wrocławskich tramwajów obiła się nawet o media ogólnopolskie i wypowiedział się o niej każdy, kto chciał. Nie zamierzam drążyć tego tematu. Tak – Twisty są lepsze. Nie – na same Twisty nas nie stać, bo najpierw musimy pozbyć się wszystkich Konstali. Codziennie wracam takim tramwajem z pracy. W zależności od składu jedno z miejsc przeznaczonych dla niepełnosprawnych nieraz znajduje się za pierwszymi drzwiami i jest od nich oddzielone przepierzeniem. Z ciekawości zmierzyłem kiedyś odległość między tą przegrodą a siedzeniem na jednym z takich miejsc – z powodu skosu to od 22 do 36 centymetrów. Stosunkowo wygodne miejsce za automatem sprzedającym bilety jest „zwykłe”. Metr kwadratowy naklejek z dowolnym nadrukiem to od 50 do 100 zł. Jak będzie trzeba, mogę się dorzucić. Też tu mieszkam.

Kwestia miejsc siedzących w Konstalach to ponura, ale jednak anegdota. Za to fakt, że są one w całości wysokopodłogowe, nie ma w sobie nic anegdotycznego. Osoby chodzące o kulach, z laską czy z ortezą jakoś sobie z przejazdem tym tramwajem poradzą. To wykonalne, choć nie jest ani wygodne, ani przyjemne. Dworzec PKP Wrocław Główny to rozwiązanie modelowe. W budynku wszystkie schody są szerokie i mają poręcze. Na większość peronów można dostać się windą. Podobnie jest z nowym dworcem PKS w podziemiach Wroclavii. Na perony prowadzą ruchome schody, są też windy. Z dala od centrum miasta nie jest aż tak idealnie, ale też dobrze. Wrocław Mikołajów czy nawet stosunkowo niewielki dworzec w Leśnicy są przygotowane do potrzeb osób, które mają problemy z poruszaniem się. Niestety, pozostaje jeszcze Dworzec Nadodrze. To ważny punkt szczególnie dla osób, które dojeżdżają do Wrocławia z Trzebnicy czy Oleśnicy. Kilka lat temu dworzec „wystąpił” w dramacie Christiana Petzolda pt. „Feniks”. Akcja filmu rozgrywa się tuż po II wojnie światowej. To właściwie wystarczy jako opis budynku, który w praktycznie niezmienionej formie funkcjonuje do dziś. Jeżeli ktoś porusza się o kulach czy o lasce, to powinien dotrzeć do peronu jakiś czas


NASZE MIASTO przed odjazdem pociągu. Doradzam około 10 minut, i to przy założeniu, że mamy już wykupiony bilet.

Załatwiamy formalności Jest taki stary dowcip opowiadany czasem w środowisku informatyków. Syn programisty zapytał kiedyś ojca, dlaczego słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie. Rezolutny rodzic stwierdził, że skoro działa, to ma nie ruszać. To doskonale podsumowuje kwestię dostępności budynków Urzędu Miejskiego Wrocławia. Do władz naszego miasta mam zaufanie na tyle duże, na ile mogę sprawdzić ich deklaracje. Na stronach Urzędu praktycznie wszystkie budynki użyteczności publicznej są oznaczone jako przyjazne dla niepełnosprawnych. No i właśnie to chciałem zweryfikować. Wybrałem Centra Obsługi Mieszkańca przy ulicach Zapolskiej i Bogusławskiego oraz przy placu Nowy Targ. Występowałem z perspektywy osoby, która ma problemy z poruszaniem się. I co? Przekonałem się, że zastosowane rozwiązania są wystarczające. Wszędzie, gdzie byłem, stopnie są szerokie i niezbyt wysokie, przy schodach są poręcze, a na wyższe piętra można dojechać windą. Co więcej, często nie trzeba korzystać ani z jednego, ani z drugiego. Przy ul. Zapolskiej najważniejsze stanowiska usytuowane są na poziomie wejścia do budynku. Większość urzędów we Wrocławiu jest też stosunkowo blisko przystanków MPK.

Rozrywka i zakupy Wizyta w Muzeum Narodowym Wrocławia nie przysparza większych problemów. Windy, schody, poręcze, ławki, na których można odpocząć – wystarczy. Drążenie dziury w całym jest naprawdę bezcelowe. Podobnie wygląda dostęp do oddziałów Muzeum Miejskiego Wrocławia. Jeśli ktoś chce z nich skorzystać – skorzysta. Z inną rozrywką również nie jest źle. Większość restauracji, klubów i pubów jest jednopoziomowa. Antresole i galerie, które dodają sznytu niektórym lokalom, są ciekawym, ale jednak dodatkiem. Większy problem z nimi mają kelnerzy wchodzący tam z posiłkami czy tacami z kuflami. Jeśli na dole są wolne miejsca, to na siedzących tam klientów patrzą z uśmiechem, szerokim i służbowym jak zawsze, ale nieco bardziej wymuszonym niż zazwyczaj. Dopiero teraz zacząłem to dostrzegać. Minusem może być nieraz samo wejście. Szczególnie w centrum znajduje się wiele lokali z drzwiami umieszczonymi sporo powyżej poziomu ulicy.

PESY Twist są w całości niskopodłogowe, a miejsca siedzące dobrze rozplanowane.

Komentuje Bartłomiej Skrzyński, w-skers, rzecznik prezydenta Wrocławia ds. osób niepełnosprawnych, wykładowca akademicki. Laureat licznych nagród za działania na rzecz osób z niepełnosprawnością, m.in.: Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica, „Oczy otwarte” Fundacji Integracja czy „Lodołamacza Specjalnego” Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych. Odnosząc się do artykułu „Po mieście z kulą”, wspomnę rok 1994. Wtedy współzakładałem Parlament Młodzieży Wrocławia, któremu potem miałem zaszczyt przewodniczyć, a w 1997 roku wspólnie z Urzędem Miejskim Wrocławia tworzyliśmy Wolontariat Miejski – wówczas na Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny. Jako w-skers mający więcej siły sam docierałem na przystanek, do wysokopodłogowego Ikarusa wnosili mnie współpasażerowie, a do Sali Sesyjnej straż miejska. Dziś wszystkie budynki urzędowe mają windy, a po ulicach Wrocławia jeżdżą tylko niskopodłogowe autobusy. Ścisła współpraca z MPK przyniosła też standardowe zapowiedzi głosowe przystanków i zakupy kolejnych dostosowanych taborów. W 1997 roku lądujących w naszym mieście gości mogło dziwić nieduże i ciasne lotnisko. Dziś Port Lotniczy Wrocław – dzięki konsultacjom i corocznym szkoleniom – jest obiektem przygotowanym i przyjaznym dla pasażerów o ograniczonej mobilności. Muszę tutaj podkreślić rolę organizacji pozarządowych. Dostępne przestrzenie można zweryfikować dzięki portalowi niepelnosprawnik.pl. To efekt projektu, jaki realizujemy z Fundacją TUS, a współpraca z Fundacją Promyk Słońca i Fundacją Katarynka przyniosła wydawnictwo „WROMiKa” – informatora dostępnego w różnych formach: na stronach NGO-sów, wroclaw.pl czy MOPS-u. Trudno zatem nie dostrzec ewolucji Wrocławia, choć należy – i to robimy – być świadomym kolejnych wyzwań. Interdyscyplinarność i codzienna praca prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, dyrektora Departamentu Spraw Społecznych Jacka Sutryka, pozostałych departamentów, biur, spółek i instytucji miejskich – razem z NGO-sami i mieszkańcami – pozwala nam udoskonalać przestrzenie „Wrocławia bez barier”.

wroclife.pl Nr 1/2018

13


Biorąc pod uwagę, że praktycznie zawsze są tam poręcze, a i stopnie dość wygodne, takie wejście można uznać za niedogodność, ale raczej nie stanowi większego problemu. Lokale, do których trzeba wejść po długich schodach, można policzyć na palcach ręki drwala. Niemiłym akcentem może być to, że kilka z nich to popularne i topowe miejsca Wrocławia. W dodatku znajdują się w samym Rynku bądź w jego pobliżu. Czy warto coś z tym robić? Nie. Mamy XXI wiek i to, czy klient wejdzie do lokalu i zostawi tam swoje pieniądze, jest problemem właściciela, nie klienta. Pewien kłopot mogą stanowić kina. Przejście między rzędami krzeseł dla osób poruszających się o kulach nie jest najwygodniejsze, a i odległość do przednich foteli nie jest zbyt duża. Czy można tam usiąść? Można, tylko po co. Praktycznie w każdej sali najpopularniejszych wrocławskich kin można znaleźć łatwo dostępne miejsca z wolną przestrzenią z przodu. Podobnie wygląda kwestia zakupów. Niektóre galerie handlowe przed wejściem na schody ruchome umieszczają słupki. Mają one uniemożliwić wjeżdżanie na nie wózkami, co ze względów bezpieczeństwa faktycznie jest rozsądne. Czy dla osoby chodzącej o kulach jest to wygodne? W miarę. Czy jest to problem? Dla kogoś, kto woli szukać kłopotów zamiast wind, pewnie tak.

Wracamy do domu To, że niepełnosprawni ruchowo mieszkańcy Wrocławia mogą załatwić sprawy w urzędach, jest bardzo ważne. Tak samo jak możliwość pójścia do muzeum, na zakupy czy do kina. Świetnie, jeśli mają tam jak dojechać. Ale po wszystkim trzeba wrócić do domu na któreś z wrocławskich osiedli. Czy cały Wrocław jest wystarczająco dobrze dostosowany do osób, które mają problemy z poruszaniem się? Nie. W naszym mieście jest sporo miejsc, które pozostawiają wiele do życzenia. Krzywe chodniki, niewyremontowane podwórka czy wysokie krawężniki stanowią nie lada wyzwanie. Są szczególnie nieprzyjazne w zimie, kiedy spadanie śnieg czy zamarzną kałuże. Wywracają się tam wtedy nawet osoby młode i w pełni sprawne. Czego brakuje we Wrocławiu osiedlowym? Płaskich chodników, po którym komfortowo się chodzi, latarni pozwalających bezpiecznie wrócić do domu po zmroku, ławek na przystankach. W sumie niewiele, tylko że trzeba zmultiplikować to w tysiące. Takie projekty to nieraz tytaniczna i benedyktyńska praca lokalnych środowisk, dlatego nie wróżę im szybkiego odpoczynku.

14

wroclife.pl Nr 1/2018

Titanic, flamenco czy koncert, czyli karnawałowe propozycje Czym jest dla nas karnawał? Jak go spędzić? Wiele osób myśli, że muszą to być bale niczym z bajek Disneya. Warto jednak pochylić się nad tym, co przygotowują znane nam miejsca we Wrocławiu. Z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. ADRIANNA MACHALICA

W

tym roku karnawał trwa do 14 lutego, czyli jeszcze w walentynki mogliśmy sprawić sobie bardzo miły wieczór. W 2018 roku ostatnia sobota karnawału przypada na 10 lutego. Jak zwykle jest to czas zabawy i wielkich bali, zanim nastąpi okres zadumy i postu. Skąd jednak wzięła się ta zabawowa tradycja? W Polsce karnawał trwa od Nowego Roku lub od święta Trzech Króli (6 stycznia) aż do Środy Popielcowej. Kojarzony jest głównie z czasem zabawy, ucztowania i biesiadowania, po staropolsku zwanym zapustami. W średniowieczu miał pełnić funkcję dydaktyczną, ukazującą prawdziwy obraz świata grzechu. Jednak dla większości bogatych rodzin w tamtych czasach była to tzw. giełda małżeńska, na których panny z dobrych domów mogły znaleźć przyszłego męża. Tradycja się zmienia i teraz każdy z nas obchodzi karnawał inaczej.

i najbardziej huczny jest sławny karnawał w Rio de Janeiro. Kolorowo ubrane tancerki, platformy z tancerzami, muzyka na ulicach – tego można się spodziewać w Brazylii. W Wenecji tradycją jest Lot Anioła, którym w 2008 roku był amerykański raper Coolio. W Londynie festiwal trwa dwa dni (niedziela i poniedziałek, tzw. Bank Holiday Monday) w dzielnicy Notting Hill. W Danii obchodzone jest święto karnawałowe Fastelavn, siedem tygodni przed niedzielą wielkanocną. Natomiast w Nowym Orleanie jest Mardi Grass, czyli dosłownie „Tłusty wtorek”. W Polsce pomysłów na spędzenie tego czasu jest wiele. Niektórzy wybierają się na bale, inni wyjeżdżają w góry, jeszcze inni idą na koncert czy do teatru, ale większość i tak wybiera po prostu przyjęcia w domu.

Rio, Bank Holiday czy Mardi Grass

A jak w tym roku mogą spędzić czas wrocławianie? Nie zawsze trzeba wydawać fortunę i stroić się w drogie kreacje, żeby dobrze się bawić. My postawiliśmy na kulturalne i trochę nietypowe wydarzenia, które przypadną do gust osobom w każdym wieku.

Każde kraj ma swoje pielęgnowane od lat zwyczaje karnawałowe. Najbardziej znany

Titanic, który nie zatonie


CZAS WOLNY

W programie 10. edycji Karnawału Flamenco (19-28 stycznia) znajdziecie koncerty, warsztaty tańca z maestro z Sevilli – Davidem Perézem, wystawę fotografii, otwarte lekcje pokazowe dla początkujących, spotkania tematyczne i – po raz pierwszy z okazji 10-lecia imprezy – warsztaty i aktywności dla dzieci (pokazy i warsztaty taneczne i plastyczne). FOT. LINDA PARYS

Wrocławski teatr ToTu jak co roku będzie organizować bal karnawałowy. W tym roku motywem przewodnim będzie Titanic. Wejdźmy na pokład kultowego statku w pięknych sukniach i garniturach z tamtej epoki. Poczujmy się jak damy i dostojni panowie i przeżyjmy tę noc w eleganckim stylu. Oczywiście nie zabraknie wielu niespodzianek, pojawi się również gość specjalny, który umili uczestnikom zabawę. ToTu udowadnia, że teatr wcale nie musi być nudny i potrafi zapewnić wspaniałą zabawę na miarę Hollywood. Innym pomysłem na karnawałowy wieczór może być nauka tańca. Studio Suenos szkoła flamenco, klub Wrocławskiego Domu Literatury Proza oraz Księgarnia Hiszpańska organizują 10. edycję Karnawału Flamenco w dniach 1928 stycznia. W programie koncerty, warsztaty tańca z maestro z Sevilli – Davidem Perézem, wystawa fotografii, otwarte lekcje pokazowe dla początkujących, spotkania tematyczne i – po raz pierwszy z okazji 10-lecia imprezy – warsztaty i aktywności dla dzieci (pokazy i warsztaty taneczne i plastyczne). – Pomimo pory roku można przenieść się w ciepły klimat Andaluzji, zanurzyć się w dźwięki gitary, poruszającego śpiewu i za-

patrzeć się w wirujące w tańcu kolorowe falbany – mówi Agata Makowska, organizatorka i tancerka w Studio Suenos szkoła flamenco.

George Michael, Erykah Badu, Guns’n Roses Nie można ominąć również karnawałowych koncertów. W Starym Klasztorze powrót do sprawdzonych klasyków. 21 stycznia Mateusz Kowalczyk wykona piosenki George’a Michaela. Nie zabraknie takich hitów, jak „Faith” czy „Careless Whisper”. Natomiast 25 stycznia będzie można wybrać się na koncert poświęcony twórczości jednej z najważniejszych wykonawczyń soulowych – Erykah Badu. Dla fanów czegoś mocniejszego proponujemy Tribute to Guns’n Roses. Na prawdziwy rock’n’roll w ramach cyklu Gitarowe Przeboje Wszech Czasów będzie można się wybrać 10 lutego. Klub Impart również proponuje ciekawe atrakcje na karnawał 2018. 7 stycznia wROCKfest.pl zaprasza na muzyczne spotkanie z rodziną Waglewskich. Zespołowo, ponieważ od czasu poprzedniej płyty, będącej jednorazowym projektem, powstał zespół Waglewski

Fisz Emade. Za produkcję krążka odpowiada Emade, warstwa liryczna to Fisz, a kompozycje w większości należą do Wojciecha Waglewskiego.

Kolędowanie i Anita Lipnicka Trochę inny klimat będzie 27 stycznia. W Imparcie pojawi się prawdziwe folkowy zespół, który... wykona kolędy. „Kolędowanie z Enejem” to najbardziej znane polskie kolędy i pastorałki w autorskich aranżacjach zespołu. Na zakończenie sezonu karnawałowych imprez 9 lutego w Imparcie pojawi się Anita Lipnicka & The Hats. Koncert będzie promował najnowszą płytę artystki „Miód i Dym”. Możliwości jest wiele. Zamiast szalonych imprez czy wielkich bali warto spróbować czegoś nowego i zapoznać się z kulturalnymi ofertami Wrocławia. To były nasze subiektywne propozycje na spędzenie karnawału w rytmach tanecznych, muzycznych i filmowych. Chyba tak powinno być, aby spędzić ten czas w miłym gronie i trochę w innej atmosferze niż zazwyczaj. A nowy rok przynosi wiele nowych możliwości i atrakcji, być może nawet całkiem przekonujących.

wroclife.pl Nr 1/2018

15


KARIERA I BIZNES

Wrocław – najlepsza przestrzeń dla biznesu Co piąta firma myśli o inwestycji we Wrocławiu. To daje miastu drugą pozycję, za Warszawą, wśród najbardziej atrakcyjnych inwestycyjnie miejsc dla biznesu. Przedsiębiorców przyciąga dostępność specjalistów ds. IT oraz finansów – wynika z raportu „Potencjał inwestycyjny Wrocławia”, przygotowanego przez Antal i CBRE. PAWEŁ PLUTA

całościowa ocena dla Wrocławia wyniosła 7 pkt w 10-stopniowej skali.

Do Wrocławia po specjalistów ds. IT i finansów

22% przedsiębiorców, którzy planują geograficzny rozwój swoich firm, jako rozważaną lokalizację wskazało stolicę Dolnego Śląska. – Wrocław jest jedną z najbardziej atrakcyjnych lokalizacji do pracy dla specjalistów i menedżerów. To dobra informacja zarówno dla firm, które już ulokowały swoje oddziały w stolicy Dolnego Śląska, jak i dla inwestorów, którzy myślą o ulokowaniu w tym mieście swojego biznesu – mówi Michał Wolski, Branch Manager Antal we Wrocławiu – lidera rekrutacji specjalistów i menedżerów oraz doradztwa HR. – Wrocław dysponuje ogromnym potencjałem zarówno w kontekście wiedzy i doświadczenia pracujących tu specjalistów, infrastruktury, jak i wsparcia władz lokalnych. W ciągu kilku ostatnich lat zakończone zostały duże inwestycje infrastrukturalne, które zdecydowanie poprawiły jakość życia mieszkańców miasta i uspraw-

16

wroclife.pl Nr 1/2018

niły prowadzenie biznesu. Do regionu ciągnie zwłaszcza firmy z branż IT, finansów, automotive czy SSC, ponieważ mogą liczyć na pozyskanie kompetentnych specjalistów i na solidne zaplecze akademickie – dodaje Michał Wolski. Respondentów raportu „Potencjał inwestycyjny Wrocławia” poproszono o ocenę otoczenia biznesowego w stolicy Dolnego Śląska, biorąc pod uwagę główne aspekty wpływające na ich decyzje inwestycyjne. Badanie przeprowadzono na próbie 489 decydentów zajmujących stanowiska prezesów, członków zarządów oraz dyrektorów departamentów w firmach obecnych w Polsce. Dzięki zestawieniu kilku wskaźników, dla każdego z obszarów w raporcie została przedstawiona kompleksowa ocena wyrażona w skali od 0 do 10, gdzie 0 oznacza najgorszą możliwą ocenę, a 10 najlepszą możliwą ocenę. Średnia

W opinii przedsiębiorców Wrocław to dobra lokalizacja biznesowa przede wszystkim z uwagi na dostęp do wykwalifikowanej kadry w przyszłości. Potencjał edukacyjny rozumiany jako dostępność przyszłych pracowników zajął pierwsze miejsce wśród ocenianych aspektów (7,8 pkt). Warto podkreślić, że co dziesiąty student w Polsce studiuje na jednej z 32 uczelni znajdujących się w województwie dolnośląskim (źródło: GUS). Obecnie dla firm na wagę złota jest dostępność wykwalifikowanego personelu w poszczególnych obszarach zawodowych. Zdaniem przedsiębiorców, w stolicy Dolnego Śląska najłatwiej o kadry średniego i wyższego szczebla z obszaru IT (7 pkt), co jest wynikiem lepszym niż średnia ogólnopolska wynosząca 6,6 pkt, oraz posiadających kompetencje analityczne i finansowe (7 pkt). Katarzyna Lica z Antal IT Services uważa, że duży potencjał kadrowy wynika z ogromnej liczby firm zatrudniających takich kandydatów. – Są tutaj zarówno modne start-upy, jak i firmy spoza branży IT, oferujące najczęściej bardzo atrakcyjne warunki zatrudnienia. One przyciągają nie tylko programistów i innych specjalistów IT z samego Wrocławia, ale również mieszkających w innych częściach Polski. Konkurencja o specjalistów w całym kraju jest bardzo duża, co sprawia, że dostępność kandydatów zależy w głównej mierze od ciekawych projektów, sprawnie przeprowadzonego procesu rekrutacyjnego oraz elastyczności organizacji. A potencjał rozwojowy Wrocławia ciągle rośnie, miasto regularnie przyciąga inwestorów, którzy osadzają tu swoje centra R & D, nowe oddziały firm czy też centra SSC zatrudniające specjalistów IT. Prognozuję, że ten trend utrzyma się przez najbliższe lata – mówi Katarzyna Lica, Team Leader & Senior Consultant, Antal IT Services.


KARIERA I BIZNES Dobra jakość wrocławskiego życia

się największą zaletą w kontekście potencjału biznesowego – mówi Karolina Korzeniewska, Account Executive Europe, Antal SSC/BPO.

Jak wynika z raportu Antal „Potencjał inwestycyjny Wrocławia”, stolica Dolnego Śląska to doskonałe miejsce do życia nie tylko dla studentów, ale i przedsiębiorców. Ten aspekt został oceniony na 7,7 pkt w 10-stopniowej skali, co jest też lepszym wynikiem niż średnia dla całej Polski (7,3 pkt). W szczególności kadra zarządzająca zwróciła uwagę na ofertę kulturalną oraz handlową Wrocławia. Piotr Pikiewicz z CBRE wskazuje, że wielu inwestorów bierze pod uwagę jakość życia w danym mieście, dzięki czemu mogą oszacować, czy okolica pomoże im przyciągnąć nowych pracowników. – Za wysoką ocenę jakości życia we Wrocławiu odpowiadają oferta kulturalna, potężna baza akademicka, a także szeroka oferta handlowa. Wrocław jest miastem z wysokim nasyceniem nowoczesnej powierzchni handlowej w przeliczeniu na mieszkańca. Warto również wspomnieć, że stolica Dolnego Śląska jest na drugim miejscu, zaraz po Warszawie, biorąc pod uwagę tempo wzrostu populacji. Widać tutaj również wysoki wkład władz miasta, ponieważ Wrocław w badaniu Forbesa z 2016 roku został uznany za najbardziej przyjazne miasto do prowadzenia biznesu w Polsce – mówi Piotr Pikiewicz, Starszy Konsultant, Research & Consultancy, CBRE.

Z biura samochodem, pociągiem i samolotem do Krakowa czy Niemiec

Duża konkurencja zaletą dla przyszłego inwestora Firma, która myśli o lokalizacji swojego biznesu w wybranym mieście, zawsze sprawdza, jak duża konkurencja w nim panuje. W przypadku Wrocławia respondenci ocenili ten aspekt na 6,8 pkt. Wskaźnikiem było nasycenie rynku firmami konkurencyjnymi, gdzie 0 oznacza brak konkurencji, a 10 – praktycznie wszystkie firmy konkurencyjne są obecne w lokalizacji. Eksperci Antal zwracają uwagę, że we Wrocławiu powstał specyficzny ekosystem, który z konkurencji uczynił zaletę przynoszącą korzyści wszystkim uczestnikom rynku. – Wrocław to najlepiej wyprofilowana i wyspecjalizowana biznesowo przestrzeń w Polsce. Silna koncentracja na R & D, IT i technologiach przyciąga zarówno inwestorów, jak i kandydatów. Marki obecne we Wrocławiu, silnie wspierane przez inicjatywy samorządowe oraz napędzane silnymi zasobami edukacyjnymi, stworzyły swoiste środowisko zdolne do replikowania kompetencji w zdumiewającym tempie. Obecność wielu firm o podobnym profilu okazuje

Ważnymi czynnikami, które stanowią o potencjale inwestycyjnym Wrocławia, są biura oraz infrastruktura transportowa. Oba wskaźniki zostały ocenione na 6,9 pkt w 10-stopniowej skali. Z analiz CBRE wynika, że wrocławski rynek biurowy jest jednym z najlepiej rozwiniętych rynków regionalnych, a zasób blisko 900 tys. mkw. nowoczesnej powierzchni biurowej zapewnia miastu aktualnie 3. miejsce w Polsce. Na tak wysoką ocenę w szczególności miały wpływ: dojazd do biura komunikacją publiczną (7,7 pkt), jakość dostępnej powierzchni biurowej oraz jej dostępność (odpowiednio 7,3 pkt i 7 pkt). Biorąc pod uwagę infrastrukturę transportową, stolica Dolnego Śląska została najlepiej oceniona pod względem jakości transportu

drogowego – 7,9 pkt, a następnie kolejowego i lotniczego – po 7,7 pkt. Zuzanna Witkowska z Antal zwraca uwagę, że średnia ocena ze wszystkich czynników dla Wrocławia, która wyniosła 7 pkt, odnosi się nie tylko do stolicy Dolnego Śląska, ale i jej obrzeży. – Wrocław jest miastem, którego otoczenie rozwija się niezwykle prężnie. Powstają nowe zakłady produkcyjne, a w szczególności przoduje tutaj branża automotive. Rynek obfituje w specjalistów i menedżerów z obszaru inżynierii, którzy często posiadają niszowe kwalifikacje. Pozornie zatem dostępność kadry inżynierskiej jest duża, są jednak dwie strony tego medalu. Skupienie firm produkcyjnych wokół Wrocławia powoduje, że o specjalistów i menedżerów zabiega wiele firm jednocześnie. Kandydaci otrzymują w miesiącu kilka telefonów od rekruterów. Stąd coraz częściej firmy muszą świadomie opracowywać plany retencji pracowników w organizacjach. Z kolei pozyskanie kompetentnego specjalisty lub menedżera staje się tym trudniejsze, im bardziej niszowe kwalifikacje są poszukiwane – podsumowuje Zuzanna Witkowska, Senior Consultant, Antal Engineering & Operations.

22% przedsiębiorców, którzy planują geograficzny rozwój swoich firm, jako rozważaną lokalizację wskazało Wrocław

wroclife.pl Nr 1/2018

17


Jak nie dać się naciąć przy zakupie mieszkania Niezależnie od tego, czy kupujmy nowe mieszkanie, dom od dewelopera czy używaną nieruchomość z rynku wtórnego, warto być ostrożnym i przed podpisaniem umowy sprawdzić kilka prawnych i formalnych aspektów. Dzięki temu unikniemy potem problemów i nieprzyjemności. TOMASZ MATEJUK

J

ak podkreślają eksperci, kupując mieszkanie, przede wszystkim musimy zweryfikować stan prawny nieruchomości i starannie sprawdzić zapisy w księdze wieczystej, która stanowi „dowód osobisty” lokalu. – Dalej wszystko zależy od tego, jaką nieruchomość kupujemy, ponieważ jest znaczna różnica między zakupem mieszkania a zakupem domu, który w świetle prawa z reguły stanowi nieruchomość gruntową zabudowaną. O ile w przypadku mieszkania powinno wystarczyć właściwe zbadanie zapisów w księdze wieczystej, szczególnie roszczeń w dziale III i IV, o tyle w przypadku zakupu domu powinniśmy zachować znacznie większą czujność i sprawdzić szereg dodatkowych dokumentów – wyjaśnia Marta Mikulska, marketing manager w biurze Jot-Be Nieruchomości. Powinniśmy m.in. zweryfikować zgodność budynku z projektem budowlanym, mając na uwadze, że samowole budowlane nie ulegają przedawnieniu. – Koniecznie należy też sprawdzić, czy odbiór nieruchomości został właściwie przeprowadzony i zakończony. Inaczej może okazać się, że mieszkamy na budowie i możemy zostać obciążeni karą z tego tytułu – zaznacza Marta Mikulska.

18

wroclife.pl Nr 1/2018

Dokładnie sprawdź księgę wieczystą i sprzedającego O tym, że przeglądając księgę wieczystą, należy zwrócić szczególną uwagę na dział III i IV, przekonuje także radca prawny firmy Ronson Development. – W pierwszym z nich znajdziemy informacje o ewentualnych ograniczonych prawach rzeczowych ustanowionych na interesującej nas nieruchomości. Będą to przede wszystkim służebności, które mogą ją obciążać i ograniczać możliwy sposób korzystania z nieruchomości. W dziale IV znajdziemy natomiast informacje o ewentualnych hipotekach, które mogą zostać ustanowione na nieruchomości jako zabezpieczenie wierzytelności. Jeżeli takie wpisy w księdze wieczystej się znajdą, powinna zapalić się nam czerwona lampka ostrzegawcza – tłumaczy. Od kilku lat przy Ministerstwie Sprawiedliwości działa portal internetowy, w którym można uzyskać wgląd do księgi wieczystej, i to bezpłatnie. Oczywiście – jak podkreślają przedstawiciele dewelopera – wpis w księdze wieczystej nie zawsze oznacza problemy. – W przypadku zdecydowanej większości inwestycji deweloperskich nieruchomość gruntowa będzie obciążona hipoteką zabez-

pieczającą kredyt inwestycyjny, zaciągnięty przez dewelopera dla celów realizacji budowy. W takim przypadku w umowie deweloperskiej zawieranej przez klienta powinniśmy znaleźć informację o zgodzie banku lub innego wierzyciela zabezpieczonego hipoteką na bezobciążeniowe wyodrębnienie lokalu mieszkalnego i przeniesienie jego własności po wpłacie przez klienta pełnej ceny – dodaje radca prawny. Oznacza to, że pod warunkiem zapłaty przez klienta całości umówionej ceny mieszkanie zostanie mu sprzedane bez jakichkolwiek obciążeń hipotecznych. Także Michał Walczak, radca prawny Vantage Development, zwraca uwagę, że w przypadku umowy deweloperskiej dotyczącej mieszkania z rynku pierwotnego warto zadbać o promesę bezobciążeniowego wyodrębnienia lokalu, wydaną przez bank – o ile oczywiście deweloper finansuje inwestycję ze środków pozyskanych z kredytu. – W przypadku umów na rynku wtórnym warto zadbać o przedstawienie przez sprzedawcę dokumentów dotyczących braku zaległości płatniczych po jego stronie, takich jak podatek od nieruchomości czy opłaty na rzecz wspólnoty mieszkaniowej lub spółdzielni mieszkaniowej – wylicza Michał Walczak.


MIESZKAĆ WE WROCŁAWIU Potwierdza to Krzysztof Jabłoński z agencji Iglica Nieruchomości. – W przypadku spółdzielczych własnościowych praw do lokalu podstawowym dokumentem do sprzedaży mieszkania, oprócz aktu własności lub przydziału, jest zaświadczenie ze spółdzielni. Powinno ono zawierać szczegółowy opis nieruchomości, jej położenie, a także informacje, czy dla lokalu jest założona księga wieczysta i czy wszystkie rachunki są opłacane na bieżąco – podkreśla Jabłoński. Dobrze jest także prześwietlić samego sprzedającego. Oczywiście łatwiej będzie to zrobić w przypadku zakupu mieszkania z rynku pierwotnego. – W szczególności warto sprawdzić, czy deweloper realizował już jakieś inwestycje i ile ich było. Deweloper z długoletnim doświadczeniem na rynku daje nam większą pewność, że również nasza inwestycja zostanie zrealizowana bez większych problemów. W przypadku mieszkań z rynku wtórnego sprawdzenie sprzedającego niestety z reguły nie będzie możliwe – przyznaje radca prawny Ronson Development.

Rynek wtórny i pierwotny to zupełnie różne sprawy Znawcy branży podkreślają, że kupowanie mieszkania z rynku pierwotnego i wtórnego to dwie zupełnie inne transakcje. W pierwszym przypadku chroni nas tzw. ustawa deweloperska, która zawiera szereg zapisów dotyczących m.in. obowiązku prowadzenia przez dewelopera rachunku powierniczego otwartego lub zamkniętego, szczegółowych obowiązków informacyjnych dotyczących inwestycji czy warunków odstąpienia od umowy.

– Ponadto mieszkania z rynku pierwotnego są zazwyczaj objęte rękojmią i gwarancją udzieloną deweloperowi przez generalnego wykonawcę, stąd łatwiej dochodzić praw z tytułu rękojmi za ewentualne wady lokalu – zaznacza Michał Walczak z Vantage Development. Warto również pamiętać, że w tym przypadku po zawarciu umowy nie stajemy się właścicielami nieruchomości, a jedynie zawieramy szczególne porozumienie z deweloperem. – Jeżeli budowa jest w trakcie, nasz lokal jeszcze nie istnieje ani fizycznie, ani prawnie i nie posiada własnej księgi wieczystej. Nasi klienci często są zaskoczeni, że finalne przeniesienie własności następuje dopiero kilka miesięcy po zakończeniu budowy i odbiorze kluczy. Natomiast w przypadku zakupu gotowej nieruchomości przeniesienie własności następuje natychmiast, w momencie podpisania aktu notarialnego – tłumaczy Marta Mikulska z Jot-Be. Z kolei w przypadku lokali z rynku wtórnego zapisy ustawy deweloperskiej nie mają zastosowania, a lokal i budynek może wykazywać pewne zużycie wskutek upływu lat. – Ale wartością dodaną jest fakt, że budynek i lokal w momencie transakcji stoi, można go szczegółowo zbadać i nie trzeba czekać, aż deweloper go wybuduje – podkreśla Michał Walczak. W praktyce, w obu przypadkach, bardzo często strony transakcji decydują się na zawarcie w pierwszej kolejności umowy przedwstępnej, np. w celu załatwienia formalności związanych z kredytowaniem zakupu mieszkania, a dopiero później zawierają umowę ostateczną sprzedaży. – Trudno rozstrzygnąć, która forma zakupu jest bezpieczniejsza. Przewagą rynku wtórne-

go może być to, że od razu możemy zobaczyć przedmiot transakcji. W przypadku rynku pierwotnego często inwestycja jest jeszcze w trakcie realizacji, niemniej jednak klient otrzymuje dokładny opis standardu budowanego mieszkania, zatem również posiada wiedzę, co jest przedmiotem zakupu. Warto również zaznaczyć, że środki wpłacane przez klienta nie trafiają bezpośrednio do dewelopera, a są deponowane na specjalnie w tym celu utworzonym rachunku powierniczym – podkreśla radca prawny Ronson Development. Bank jest tu sprzymierzeńcem klienta i wypłaca deweloperowi środki zgromadzone na rachunku w częściach, każdorazowo po pozytywnej weryfikacji zakończenia poszczególnych etapów robót budowlanych. Krzysztof Jabłoński z Iglicy dodaje, że oba typy transakcji (czyli kupno mieszkania z rynku pierwotnego i wtórnego) są bezpieczne dla klienta, o ile dopełnione zostały wszystkie procedury.

Czy warto skorzystać z pośrednika? Zdaniem ekspertów, kupując samodzielnie nieruchomość, możemy narazić się na wieloletnie konsekwencje wynikające z roszczeń wpisanych w księdze wieczystej w dziale III i IV. – Mogą to być zobowiązania wynikające z zakupu nieruchomości z lokatorem, obciążonej służebnością czy hipoteką. Szczególną czujność należy zachować, jeżeli przed końcowym aktem notarialnym decydujemy się na podpisanie umowy przedwstępnej, bowiem w tym czasie w księdze wieczystej mogą pojawić się roszczenia – ostrzega Marta Mikulska.

W przypadku lokali z rynku wtórnego zapisy ustawy deweloperskiej nie mają zastosowania, a lokal i budynek może wykazywać pewne zużycie wskutek upływu lat.

wroclife.pl Nr 1/2018

19


MIESZKAĆ WE WROCŁAWIU Jak tłumaczy, profesjonalny pośrednik z wieloletnim doświadczeniem wychwyci za nas wszelkie zagrożenia i ryzyka oraz poprowadzi negocjacje ze stroną sprzedającą. – Dodatkowo sprawdzi za nas plany zagospodarowania dla najbliższej okolicy, stan prawny części wspólnych budynku, uchwały wspólnoty mieszkaniowej. Warto pamiętać, że wszyscy pośrednicy są zobowiązani do posiadania stosownej polisy ubezpieczeniowej, a jej kopia musi być obligatoryjnie dołączona do umowy pośrednictwa. W przypadku błędu agenta otrzymamy zatem stosowne zadośćuczynienie – podkreśla Marta Mikulska. Podobnie twierdzi Krzysztof Jabłoński. – Warto korzystać z pośrednika, kupując nieruchomość zarówno na rynku wtórnym, jak i pierwotnym, zwłaszcza jeśli nabywamy pierwszą nieruchomość w życiu. W przypadku rynku pierwotnego warto poznać opinię niezależnego, profesjonalnego podmiotu, który pośredniczy w wielu transakcjach sprzedaży i ma odpowiednie doświadczenie. Pośrednik może pomóc w kwestii porównania ofert, najlepszego wyboru, negocjacji warunków nabycia czy – jeśli to konieczne – polecić odpowiedniego prawnika – tłumaczy Jabłoński. Przedstawiciele Ronson Development przyznają, że na rynku wtórnym coraz rzadziej

można znaleźć nieruchomości oferowane bezpośrednio przez właściciela. Tłumaczą, że zdecydowana większość oferowanych mieszkań czy domów ogłaszane są przez mniejsze lub większe biura obrotu nieruchomościami. – Kupując nieruchomość na rynku wtórnym, trudne zatem będzie znalezienie wymarzonego lokum bez udziału pośrednika. Naszym zdaniem warto skorzystać z usług zaprzyjaźnionego, licencjonowanego agenta. Oczywiście trzeba się liczyć z zapłatą prowizji, jednakże jest to sprawa do negocjacji. Dodatkowo mamy pewność, że pośrednik, który ma pełny przegląd rynku, jest w stanie zaproponować nam najświeższe i najciekawsze oferty, a dodatkowo przed zakupem zbada stan prawny nieruchomości – radzi deweloper.

Uważaj na zagrożenia Przy zawieraniu transakcji kupna mieszkania mogą pojawić się pewne zagrożenia. – Niebezpieczeństwa te będą różne w zależności od tego, czy decydujemy się na zakup mieszkania z rynku pierwotnego, czy wtórnego. Głównym niebezpieczeństwem przy zakupie mieszkania jest możliwość jego zadłużenia: w przypadku rynku wtórnego samego mieszkania, zaś w przypadku rynku pierwotnego zadłużenia

nieruchomości gruntowej, na której budynek jest budowany – tłumaczy radca prawny Ronson Development. W przypadku mieszkania z rynku wtórnego, w związku z faktem, że mieszkanie jest już użytkowane, mogą pojawić się dodatkowe ryzyka, np. na mieszkaniu może być ustanowione prawo dożywocia na rzecz osoby trzeciej, czyli prawo do użytkowania mieszkania do czasu śmierci osoby, której takie prawo przyznano. – Na szczęście fakt, czy takie prawo dożywocia obciąża mieszkanie, można zweryfikować w dziale III księgi wieczystej. Innym ryzykiem jest to, że w mieszkaniu mogą być zameldowane osoby trzecie. Aby się od takiej okoliczności uchronić, przed zawarciem umowy ostatecznej sprzedający powinien przedstawić odpowiednie zaświadczenie z urzędu gminy, potwierdzające, że brak jest osób zameldowanych w mieszkaniu, które ma być przedmiotem transakcji sprzedaży – radzą eksperci. Sprzymierzeńcem kupującego będzie z pewnością notariusz, który powinien dbać o to, aby umowa sprzedaży została zawarta zgodnie z prawem, a także czuwać nad należytym zabezpieczeniem praw i interesów obu stron. – Notariusz zobowiązany jest również udzielać stronom wyjaśnień dotyczących dokonywanych czynności – dodają znawcy branży.


NASZE MIASTO

Na Zachód z Wrocławia Polska gospodarka pnie się w górę. Bezrobocie spada – we Wrocławiu to 2,2%, a obecną sytuację na rynku pracy specjaliści określają rynkiem pracownika. Mimo tego emigracja na szeroko rozumiany Zachód utrzymuje się ciągle na tym samym poziomie, a nawet wzrasta. AGATA ŁUCZAK

N

ajczęstszymi kierunkami wyjazdów do pracy za granicę są Wielka Brytania, Niemcy i Holandia. Na koniec roku 2016 w stosunku do 2015 roku z Polski wyemigrowało 4,7% więcej Polaków. Powody wyjazdów do pracy za granicę są różne – studenci chcą sobie „dorobić” w wakacje, rodzina łączy się z kimś, kto już wcześniej wyemigrował, lub po prostu chęć zmiany otoczenia i poznania nowych miejsc. Jednak wspólnym mianownikiem są zwykle pieniądze, których w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Holandii zarobić można dużo więcej niż w Polsce i pozwolić sobie na wyższy standard życia.

Nie stać cię na mieszkanie i nie chcesz dojeżdżać I wszystko to mimo dobrej koniunktury na rynku pracy. Co na ten temat mają do powiedzenia młodzi wrocławianie? 26-letnia Paulina, będąca od roku mieszkanką Londynu, mówi: „Jeśli nie jesteś w parze, to za wypłatę z pracy, którą znajdziesz zaraz po studiach, we Wrocławiu się nie utrzymasz”. Argument wysokich opłat za wynajem mieszkania w dobrej lokalizacji, bliższej centrum miasta, pojawił się jeszcze kilka razy. Wynajęcie kawalerki, według serwisu bankier.pl, to średni koszt 1732 złotych, a wraz z metrażem cena rośnie. Przy najniższym krajowym wynagrodzeniu (2100 złotych brutto, czyli 1530 złotych netto) nawet wynajem małego mieszkania na dwie osoby nie jest finansowo osiągalny, jeśli nie chce się żyć od wypłaty do wypłaty. Jak dodaje Kamila (25 lat), „nie opłacają się też dojazdy z miejscowości czy wiosek pod Wrocławiem. Zajmują dużo czasu i kosztują sporo pieniędzy. Nie stać cię na mieszkanie, nie chcesz dojeżdżać. Dlatego ludzie wybierają emigrację”. Dojazdy z Malczyc czy Ścinawy zajmują około godziny dziennie, a młodzi ludzie po trzech, pięciu czy nawet więcej latach dojeżdżania na studia do Wrocławia nie chcą dojeżdżać jeszcze do pracy. Oczywiście, mogliby poszukać zajęcia w mniejszych dolnośląskich miejsco-

wościach, ale tam często nie mogą znaleźć zatrudnienia w wyuczonym zawodzie lub wykorzystującego wiedzę zdobytą na studiach. Dodatkowym argumentem za wyjazdem z Wrocławia do pracy za granicę jest – jak mówi Jan (28 lat) – duża ilość pracowników z Ukrainy, którzy podejmują pracę za najniższą krajową stawką, a to właśnie takie zatrudnienie najłatwiej jest znaleźć młodym, niedoświadczonym na rynku pracy studentom czy absolwentom.

Zostają z czystej miłości Nie wszyscy młodzi Dolnoślązacy chcą wyjeżdżać. Tomek (30 lat) postanowił zostać z czystej miłości dla swojego miasta. Jego dziewczyna, Zosia, została razem z nim, choć gdy się poznali, poważnie myślała o wyjeź-

dzie. Ich kolega Bartek dodaje, że „wystarczy dobrze poszukać, nabrać doświadczenia, bo nic nie dzieje się od razu”. Młodym ludziom łatwiej jest się przebranżowić, zmienić otoczenie i pracę, niekoniecznie musi to być od razu wyjazd z Polski. Sposobem na zatrzymanie młodych wrocławian na polskim rynku pracy wydaje się być spadek cen wynajmu mieszkań oraz podniesienie proponowanych wynagrodzeń, tak by nie musieli martwić się o dojazdy do pracy z innych miast i odległych dzielnic Wrocławia. Ukończenie studiów jest wystarczająco dużym krokiem dla młodych, a jeśli trudno im wykonać następny i osiedlić się w stolicy Dolnego Śląska, wybierają prostszą opcję, czyli wyjazd za granicę, gdzie otrzymają większe pieniądze za swoją pracę, a wypłata pozwoli im na zdecydowanie wyższy standard życia.

wroclife.pl Nr 1/2018

21


NASZE MIASTO

Wielki, gryzący problem wciąż rośnie Tworzą podziemne korytarze, żywią się w naszych śmietnikach i przy okazji są roznosicielami kilkudziesięciu chorób. Wrocław próbuje z nimi walczyć, organizując regularne deratyzacje, ale specjaliści oceniają, że w ostatnich latach liczba szczurów wciąż wzrasta. MARCIN OBŁOZA

S

zczury są wyjątkowo inteligentnymi zwierzętami. W dużych miastach, takich jak Wrocław, gryzonie mają idealne warunki do budowania swoich gniazd. Ile szczurów żyje we Wrocławiu? W 2013 roku jedna z największych rozgłośni radiowych w Polsce podała, że na jednego mieszkańca miasta (jest ich około 640 tysięcy) przypadają trzy gryzonie. Rok później mówiono nawet, że w stolicy Dolnego Śląska żyje ich kilka milionów. Były to jednak tylko niepotwierdzone szacunki, których główna rola polegała prawdopodobnie na zaszokowaniu czytelników i słuchaczy. Nawet zawodowcy, zajmujący się deratyzacjami na co dzień, nie potrafią jednoznacznie stwierdzić, jak dużo szczurów biega po wrocławskich ulicach. Mówią natomiast o tym, że liczba gryzoni z roku na rok jest coraz większa. Żeby pokazać zmiany, Elżbieta Suszczyńska wraca do Wrocławia z lat 90. – Przed powodzią tysiąclecia znajdowałam w gnieździe od czterech do sześciu młodych. Po powodzi szczurzyce zaczęły rodzić nawet do dwunastu

22

wroclife.pl Nr 1/2018

małych w jednym miocie – mówi właścicielka firmy DDD (Dezynfekcja, Dezynsekcja i Deratyzacja). Wszystko przez to, że gdy poziom wody opadł, na ulicach znajdowało się wyjątkowo dużo śmieci. Wzrost liczby gryzoni został również spowodowany brakiem odpowiednich zarządzeń ze strony miasta.

Wychodzi brak reakcji po powodzi Elżbieta Suszczyńska przywołuje lata 80., kiedy pracowała w zakładzie państwowym. Przyznaje, że nie spotykała się wtedy z pojedynczymi zgłoszeniami plag szczurów w danym miejscu. Co więcej, zarządzano wtedy powszechne i obowiązkowe akcje deratyzacyjne, które przeprowadzano dwa razy w roku. Trutki były kładzione w sklepach, szkołach czy zakładach pracy i czekały na swoje ofiary. Sytuacja uległa zmianie po transformacji gospodarczej. Od początku lat 90. w mieście nie

ogłaszano powszechnej akcji deratyzacyjnej i taka sytuacja miała miejsce przez kilkanaście lat. W tym czasie szczury mogły spokojnie rozmnażać się i budować swoje gniazda. Populacja zwierząt rosła wtedy w bardzo szybkim tempie. Co prawda w trakcie powodzi w 1997 roku woda zatopiła część gryzoni, ale te, które przetrwały, miały po opadnięciu wody doskonałe warunki do życia. Na ulicach znajdowały dużo pożywienia – ludzie masowo pozbywali się zepsutych odpadów – i nie było wśród nich konkurencji. Nie skupiały się już na tym, by przetrwać, ale by wykarmić jak największą ilość potomstwa. – Miasto nie zarządziło wtedy powszechnej deratyzacji. Podano tylko informację, że zarządcy nieruchomości powinni w danym terminie założyć trutki. Dzięki temu szczury odbudowały swoją populację w mieście mniej więcej w ciągu dwóch lat. Powstawały skupiska gryzoni, które były i są zauważalne nawet w ciągu dnia. Często można je zobaczyć na placu Kościuszki czy w okolicach Zaułku Solnego – przypomina Elżbieta Suszczyńska.


NASZE MIASTO Najbardziej zaszczurzone aglomeracje Głośno o szczurach zrobiło się w 2009 roku. To wtedy o walce z gryzoniami pisały największe serwisy lokalne. W październiku media ukazały historię pewnej mieszkanki kamienicy. Nocami szczury przedostawały się rurami kanalizacyjnymi i wychodząc przez muszlę klozetową, grasowały po jej domu. W tym samym czasie wrocławianie doczekali się także reakcji magistratu. 8 października 2009 roku prezydent Rafał Dutkiewicz wydał zarządzenie mówiące o zasadach wprowadzenia obowiązkowej deratyzacji na terenie Wrocławia. Co roku przeprowadzano dwie akcje tępienia szczurów. Temat gryzoni wrócił do lokalnych mediów w 2012 roku, na kilka miesięcy przed UEFA EURO 2012. Tym razem alarm wszczął TVN 24. Reporterom udało się uchwycić, jak zwierzęta biegają po placu Kościuszki, a później poszli ze sprawą do urzędu miasta. Tam urzędniczka wyjaśniła telewidzom, że o pladze szczurów nie ma mowy. Już następnego dnia, na łamach lokalnych mediów, przyznała jednak, że we Wrocławiu gryzonie mają wyjątkowo dobre warunki do życia ze względu na liczne rzeki i kanały. W 2013 roku stolica Dolnego Śląska została ustawiona przez media w jednym rzędzie z Warszawą i Krakowem. Miasta te otrzymały tytuł najbardziej zaszczurzonych aglomeracji w Polsce. Dziennikarze przedstawili też kolejną historię, w której szczur wyszedł z sedesu na właścicielkę mieszkania. Tym razem dziwił przede wszystkim fakt, że kobieta mieszkała na czwartym piętrze. Po nagłośnieniu tej sprawy wrocławianie kupowali specjalne klapki montowane na rurę kanalizacyjną. Takie rozwiązanie umożliwiało odpływ wody z sedesu, ale nie pozwalało szczurom przedostać się do góry. Ta historia pokazuje, jak wiele przeszkód są w stanie pokonać te zwierzęta, by zdobyć upragnione pożywienie. Gryzonie są również na tyle inteligentne, że w trakcie swojego krótkiego, średnio dwuletniego życia potrafiły odróżniać trutki od pożywienia.

Tak inteligentne, że próbują przechytrzyć truciciela Elżbieta Suszczyńska zajmuje się tępieniem szczurów od ponad 30 lat. Poznała więc już ich zachowania i sposób, w jaki myślą. – One różnią się od ludzi tym, że rodzą się jako tabula rasa, mają wyłącznie inteligencję nabytą. Z ła-

twością się uczą i zapamiętują swoje doświadczenia do końca życia – stwierdza. Szczury wykorzystują tę wiedzę przede wszystkim w sytuacjach zagrożenia. Starają się nie przebiegać dwa razy tą samą ścieżką w drodze po pożywienie, po to, by pozostać niezauważone. Żyjąc w stadzie, podobnie jak ludzie, tworzą hierarchie. Słabsze osobniki mogą głodować, ponieważ w kolejce po jedzenie są uprzedzane przez wyżej postawionych i silniejszych. Szczury są na tyle sprytne, że po pewnym czasie stosowania trutek pierwszej generacji zaczęły omijać je szerokim łukiem. Fosforek cynku powodował, że gryzonie padały już po dwudziestu minutach po jego zjedzeniu. Inne osobniki zaczęły więc dostrzegać związek między zapachem preparatu a efektami jego spożycia. Obecnie stosuje się trutki trzeciej generacji, które powodują brak krzepliwości krwi. Szczury po zjedzeniu takiej substancji żyją jeszcze przez kilka dni. Co więcej, trujące chemikalia są bezzapachowe. Wydaje się więc, że zwierzęta nie są już w stanie odróżnić zwyczajnego jedzenia od podłożonych im antykoagulantów. Mimo wszystko akcja deratyzacyjna wymaga dużego doświadczenia tępiciela oraz indywidualnego podejścia do każdego przypadku. Po zbadaniu zgłoszenia specjaliści muszą dobrać takie środki i sprzęt, by w trakcie deratyzacji nie ucierpieli ludzie oraz zwierzęta domowe. Elżbieta Suszczyńska podkreśla, że aby usunąć szczury z danego miejsca, należy przeprowadzić co najmniej dwie akcje deratyzacyjne.

Obowiązkowa deratyzacja lub 500 złotych mandatu We Wrocławiu do 2015 roku ogłaszano dwie dwutygodniowe akcje deratyzacyjne, które

rozpoczynały się w połowie marca oraz listopada. W 2016 roku, na mocy uchwały Rady Miejskiej z 7 lipca, ogłoszono również trzecią akcję, która przebiega na początku lipca wyłącznie w ścisłym centrum miasta. Dodatkowy termin był szczególnie ważny w poprzednim roku. Deratyzacje przeprowadzano bowiem na kilka dni przed rozpoczęciem turnieju The World Games, który przyciągnął do miasta tysiące turystów i sportowców. Jakie obiekty muszą podlegać regularnej deratyzacji? Przedstawiciele Urzędu Miejskiego odsyłają do długiej listy zawartej w uchwale Rady Miejskiej. Wymienia ona między innymi podpiwniczone budynki wielolokalowe, szpitale, hotele, domy akademickie, lokale gastronomiczne oraz miejsca zbierania odpadów. Łącznie nieruchomości podlegające obowiązkowej deratyzacji opisane są w aż jedenastu punktach. Szczury muszą być również tępione w schroniskach dla zwierząt, sieciach kanalizacji czy na terenie fosy miejskiej. – Za nieprzestrzeganie akcji deratyzacyjnych zarządcom nieruchomości grozi mandat karny do 500 złotych, wystawiony przez straż miejską – mówi pracownik Działu Gospodarki Odpadami Urzędu Miejskiego Wrocławia. Oczywiście, tępiciele nie narzekają na brak roboty również między obowiązkowym truciem. Firmy DDD dostają codziennie co najmniej kilka zgłoszeń dotyczących problemów ze sprytnymi gryzoniami.

Koty z WBO idą z pomocą Zakładanie trutek i regularny wywóz śmieci to nie wszystkie metody, które są stosowane w walce ze szczurami. W kilku polskich miastach – między innymi w Poznaniu, Gdańsku, Gdyni czy Łodzi – władze postawiły na działania zwierzęcego łańcucha pokarmowego i wspierają wolno żyjące koty. Zbudowano im specjalne, drewniane budki, w których mogą

Po powodzi w 1997 roku miasto nie zarządziło powszechnej deratyzacji.


NASZE MIASTO skryć się przed upałami czy mrozem. Teraz pomysł zostanie wdrożony także we Wrocławiu. Projekt budowy pięćdziesięciu budek dla kotów wolno żyjących zdobył prawie pięć tysięcy głosów od mieszkańców w ramach Wrocławskiego Budżetu Obywatelskiego. W trzykondygnacyjnym, drewnianym schronieniu może jednocześnie przebywać kilka kotów. Projekt zakłada ulokowanie budek w miejscach najczęstszego bytowania bezpańskich mruczków. Będą one znajdowały się pod nadzorem społecznych opiekunów kotów oraz organizacji prozwierzęcych. Na realizację projektu zostanie przeznaczonych około 70 tysięcy złotych.

„Szczury starają się nie przebiegać dwa razy tą samą ścieżką w drodze po pożywienie, po to, by pozostać niezauważone. Są na tyle sprytne, że po pewnym czasie stosowania trutek pierwszej generacji zaczęły omijać je szerokim łukiem”. Ze szczurami walczą na całym świecie

Problem ze szczurami dotyczy wielu dużych aglomeracji na całym świecie. W poprzednim roku walkę z nimi podjęli m.in. berlińczycy. W trakcie deratyzacji zamykano nawet parki czy place zabaw. Z podobnym problemem mają do czynienia także mieszkańcy Monachium. O pladze gryzoni mówi się również w Helsinkach, gdzie ciepłe zimy spowodowały wzrost populacji szczurów i dzikich królików. W Paryżu walczono natomiast na początku 2017 roku. Na potrzeby akcji deratyzacyjnych zamykano liczne tereny zielone, na czele z Polami Marsowymi. Wrocław nie jest więc przypadkiem szczególnym. Mieszkańcy muszą jednak zdawać sobie sprawę z zagrożeń związanych z rosnącą populacją szczurów. Skuteczna walka z gryzoniami jest możliwa, co udowodnili Nowozelandczycy: na wyspach Campbella i Kapiti gryzonie te zostały całkowicie wytępione.

24

wroclife.pl Nr 1/2018

Najniebezpieczniejsze ulice we Wrocławiu Nieuwaga, złe warunki, niestosowanie się do przepisów. Przyczyn wypadków jest wiele, konsekwencje poważne, a nadal nie wiadomo, jak tego uniknąć. Po czyjej stronie leży wina? Policyjny wykaz najniebezpieczniejszych przejść we Wrocławiu uzmysławia, dlaczego dochodzi do wypadków i co zrobić, by ograniczyć ich liczbę. ADRIANNA MACHALICA

Z

azwyczaj to piesi są ofiarami wypadków. Coraz głośniej mówi się o zaostrzeniu przepisów, o trudniejszych egzaminach dla kierowców oraz o częstszych kontrolach policyjnych. Jednak czy tylko tutaj tkwi problem? Rzeczywiście częstymi przyczynami są zbyt szybka jazda, niezwracanie uwagi na znaki i jazda pod wpływem alkoholu. Najgorętszymi i najniebezpieczniejszymi okresami są przede wszystkim święta i długie weekendy, kiedy cała Polska się rozjeżdża. Niestety, często sami piesi nie uważają, rozmawiając przez telefon czy pisząc esemesy. Chodzą w nocy w ciemnych kurtkach i stają się niewidoczni dla kierowców. Wyskakują nagle na przejścia lub przechodzą na czerwonym świetle. Warto jednak zwrócić uwagę także na same ulice i ich konstrukcje, ponieważ również tam należy szukać przyczyn wypadków.

Do wypadków dochodzi częściej we wtorki niż w niedziele Według Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu najczęstszymi powodami wypadków są:

słabo oświetlone przejścia, nieustępowanie pierwszeństwa, niestosowanie się do sygnalizacji przez pieszych, niedostosowanie prędkości do warunków, niekorzystanie z przejść dla pieszych. W latach 2007-2014 doszło aż do 728 wypadków z powodu nieostrożnego wejścia na jezdnię. Najniebezpieczniejszymi okresami są miesiące jesienne i zimowe, od października do stycznia, przede wszystkim z uwagi na złe warunki atmosferyczne, wzmożony ruch aut, śliskie drogi, deszcze i mgły: dwa razy więcej kolizji było właśnie w pochmurne i deszczowe dni niż w słoneczne. Co ciekawe, jak wynika z policyjnych statystyk, ponad dwa razy częściej dochodzi do wypadków we wtorki niż w niedziele. Natomiast najbardziej trzeba uważać w godzinach od 14 do 19. Winni są zarówno piesi, jak i kierowcy. Wszyscy jesteśmy uczestnikami ruchu drogowego i mimo że czasami się spieszymy czy czekamy długo na światłach, to jednak warto uważać i stosować się do przepisów, żeby nie narobić szkody ani sobie, ani innym, bo może się to naprawdę źle skończyć.



Rośnie już duży kompleks biurowy – City Forum przy placu Wróblewskiego, u zbiegu ulic Traugutta i Pułaskiego.

Miasto obrasta w nowe biurowce Nieustannie rosnący popyt i idąca w ślad za nim podaż – od kilku lat rynek biurowy we Wrocławiu dynamicznie się rozwija i na razie nie widać symptomów, by w najbliższym czasie miało to ulec zmianie. Aktualnie w naszym mieście trwa budowa kilku kolejnych, imponujących biurowców. TOMASZ MATEJUK

E

ksperci mówią jednym głosem: zapotrzebowanie na biura w naszym mieście utrzymuje się na wysokim poziomie. Jak wynika z danych firmy doradczej JLL, do końca trzeciego kwartału tego roku popyt osiągnął w stolicy Dolnego Śląska pułap ponad 132 000 mkw., co oznacza, że Wrocław nieznacznie wyprzedził pod tym względem Kraków. – Tak pozytywne wyniki osiągnięte już kolejny rok z rzędu są efektem wysokiej aktywności firm z sektora usług dla biznesu. Najemcy z tego sektora tylko w pierwszym półroczu 2017 roku odpowiadali za 60 procent zapotrzebowania na powierzchnię biurową w mieście – wylicza Katarzyna Krokosińska, dyrektor biura JLL we Wrocławiu. Jak pokazują dane ABSL (Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych), Wrocław znajduje się w gronie trzech największych ośrodków w naszym kraju dla inwestorów z branży usług dla biznesu. W zlokalizowanych u nas 140 centrach pracuje już 40 000 osób – niemal o 17 proc. więcej niż na początku 2016 roku.

26

wroclife.pl Nr 1/2018

– Miasto cieszy się również dużym zainteresowaniem nowych inwestorów, czego przykładem są debiuty takich firm, jak m.in. Ryanair, Epiq Systems, Mahle, Xylem, Sigma ITC czy TigerSpike – dodaje Krokosińska.

Magiczny milion metrów W ślad za popytem idzie też podaż. Z danych firmy Colliers International wynika, że na koniec trzeciego kwartału 2017 roku wynosiła ona 877 800 mkw., co plasowało nasze miasto na drugim miejscu wśród najbardziej dynamicznie rozwijających się rynków regionalnych w Polsce.Co rusz startują nowe inwestycje biurowe, a zgodnie z prognozami ekspertów już niebawem podaż nowoczesnej powierzchni biurowej we Wrocławiu przekroczy magiczny milion metrów kwadratowych. – Ponad 260 000 metrów kwadratowych powierzchni jest w trakcie realizacji, z czego około 46 procent trafi na rynek w 2018 roku. Pozostałe 54 procent zostanie ukończone w 2019 roku. Ponadto na etapie planowania jest kilka

ciekawych projektów, których realizacja może ruszyć w najbliższym czasie – wyjaśnia Dorota Kościelniak, dyrektor regionalny Colliers International we Wrocławiu. Potwierdzają to także przedstawiciele firmy doradczej JLL. – Pod względem podaży powierzchni biurowej Wrocław jest drugim po Krakowie największym rynkiem regionalnym w Polsce i trzecim w skali całego kraju – zaznacza Katarzyna Krokosińska. Jak dodaje Dorota Kościelniak, najszybciej, jeśli chodzi o biura, rozwijają się: centralna część stolicy Dolnego Śląska, nowy, tzw. okołocentralny obszar biznesu, który obejmuje promień około 2-3 km od centrum miasta i dotyczy w dużej mierze okolicy Dworca Głównego PKP oraz popularna od kilku lat zachodnia część Wrocławia. Największe realizowane aktualnie we Wrocławiu projekty biurowe to: Retro Office House (inwestycja LC Corp), Sagittarius Business House (Echo Investment), Carbon Tower (Cavatina), Cu Office (Buma/Reino Partners), Business Garden (Vastint), Nowy Targ (Skanska) oraz City Forum (Archicom).


NASZE MIASTO „Najważniejsza jest miastotwórczość” Dwie ostatnie inwestycje zlokalizowane są w ścisłym centrum miasta i już niedługo zmienią panoramę serca Wrocławia. – Biurowiec Nowy Targ wchodzi w bardzo gęstą tkankę miejską. Dlatego przy projektowaniu najważniejsza była dla nas miastotwórczość – tłumaczy Zbigniew Maćków z Maćków

Pracownia Projektowa, która przygotowała koncepcję całego obiektu. Jak zapewnia architekt, budynek wniesie witalność i życie w tę część Starego Miasta. – Postawiliśmy na usługowe, butikowe partery od strony ulic świętej Katarzyny, Wita Stwosza i placu Nowy Targ. Podzieliliśmy przestrzeń na 15 mniejszych lokali. Żeby jeszcze wzmocnić wielkomiejskość obiektu, największe, narożne lokale usługowe będą dwukondygnacyjne – zapowiada Zbigniew Maćków.

Oprócz handlowo-usługowego parteru w obiekcie powstanie sześć pięter biurowych o łącznej powierzchni około 22 tys. metrów kwadratowych, a na dwóch poziomach podziemnych znajdzie się 196 miejsc parkingowych. Projektanci podzielili fasadę na elementy pełne i otwarte, a między nimi powstaną wewnętrzne, zielone patia dla pracowników. Od strony ulicy świętej Katarzyny i placu Nowy Targ zaplanowano także tarasy użytkowe. Prace budowlane już trwają. – Chcemy, by jesienią przyszłego roku budynek osiągnął stan surowy otwarty, a zakończenie projektu przewidujemy na drugi albo trzeci kwartał 2019 roku – zapowiada Artur Mamrot, menedżer projektu w Skanska Property Poland.

Biznes spotka się z kulturą Nieco dalej od samego serca miasta, ale wciąż w centrum Wrocławia, rośnie już także inny, duży kompleks biurowy. Chodzi o City Forum przy placu Wróblewskiego, u zbiegu ulic Traugutta i Pułaskiego. Od czerwca trwa budowa pierwszego etapu, w ramach którego powstanie budynek City One. Podobnie jak City 2 (drugi etap) będzie to siedmiokondygnacyjny biurowiec klasy A o powierzchni najmu około 12 tys. metrów kwadratowych. – Chcemy wzbogacić tkankę miejską o nową, inspirującą przestrzeń do pracy, rozrywki i spotkań. W City Forum biznes spotykać się będzie z kulturą, praca z wypoczynkiem, a aktywności zawodowe z prywatnymi. Podobnie jak w przypadku naszych osiedli społecznych, tak i w projekcie City Forum potrzeby współczesnych mieszkańców miast przełożyliśmy na język architektury, dostosowując rozwiązania projektowe do oczekiwań przyszłych pracowników biur i mieszkańców tej części miasta – mówi Tomasz Sujak, członek zarządu Archicom S.A. Architekci z autorskiego Studia Projektowego Doroty i Kazimierza Śródków zaplanowali wewnętrzne patio, w którym pracownicy biur i mieszkańcy będą mogli odpoczywać wśród zieleni, spotykać się w kawiarni czy podziwiać organizowane tam wystawy. Przedstawiciele inwestora zapowiadają, że zastosowane między budynkami duże, dekoracyjne przeszklenia zapewnią kameralną atmosferę i jednocześnie pozwolą utrzymać kontakt z tętniącą życiem częścią miasta wokół kompleksu. A przestrzenie handlowo-usługowe zlokalizowane w parterach budynków mają umożliwić funkcjonowanie tej przestrzeni także po zakończeniu pracy. Pierwsi najemcy wprowadzą się do City Forum pod koniec 2018 roku.

wroclife.pl Nr 1/2018 Oprócz handlowo-usługowego parteru, w biurowcu Nowy Targ powstanie 6 pięter biurowych o łącznej powierzchni ok. 22 tys. mkw.

27


Karolina Jarocka

FOT. ŁUKASZ JABŁOŃSKI

Nie umiem spocząć na laurach Z Karoliną Jarocką, kobietą sukcesu, delivery managerem w firmie Luxoft, coachem, mentorem oraz blogerką rozmawia Edyta Samborska. Sheryl Sandberg mawia: „Jeśli oferują ci miejsce na statku kosmicznym, nie pytaj, które, po prostu wskakuj”! Jak sama wiesz, to, co najciekawsze, dzieje się poza strefą naszego komfortu. Czy warto wciąż poszukiwać nowych wrażeń w życiu prywatnym i zawodowym?

No pewnie! Bez chwili namysłu podejmuję nowe wyzwania i cieszę się, że wciąż pojawiają się nowe możliwości. To pozwala mi się wciąż rozwijać i poszerzać horyzonty. Poznaję wielu ludzi, pokonuję swoje słabości, odkrywam nowe perspektywy. To, co kiedyś wydawało mi się nieosiągalne, dziś się dzieje. To wszystko powoduje, że mam coraz więcej energii i zarazem odwagi do działania. W życiu prywat-

28

wroclife.pl Nr 1/2018

nym dbam o równowagę, cenię spokój, relacje, domowe zacisze, tam się regeneruję, żeby potem zawodowo z tym wiatrem w żaglach dalej płynąć. Nie umiem spocząć na laurach, nie odnajduję się w stagnacji, stąd nieustannie poszukuję kolejnych bodźców do działania, uruchamiam pokłady własnej kreatywności, ale też poszukuję inspiracji i w moim przypadku to się sprawdza. To mnie uskrzydla. Wiele możliwości stwarza mi mój blog kjarocka.pl. To dzięki niemu stworzyłam pierwszy w Polsce program mentoringowy dla project managerów, którym wielkie zainteresowanie bardzo mnie zaskoczyło. Jestem zapraszana na różne branżowe wydarzenia, dostaję propozycje poprowadzenia autorskich szkoleń,

Absolwentka dziennikarst wa i nauk politycznych, z zawodu project manager. Przez blisko 10 lat zarządza zintegrowanymi systemami e-commerce, jak również złożonymi systemami dedykowanymi w branży IT. Jej najważniejszym projektem są ludzie, i to na nich skupia się w swojej codziennej pracy. Autorka wielu artykułów branżowych, a także bloga www.kjarocka.pl poświęconego perspektywie psychologicznej oraz inteligencji emocjonalnej w zarządzaniu projektami. Autorka programu mentoringowego dla project managerów, trener zarządzania projektami oraz kompetencji menedżerskich, coach przywództwa i kariery.

zwracają się do mnie różne firmy z prośbą o współpracę. Często jedna akcja pociąga za sobą kolejne i tak ten łańcuch zdarzeń nieprzerwanie trwa od kilku lat. Mogę sobie jedynie życzyć, aby ta dobra passa nadal mi towarzyszyła.

Od dziennikarki, przez project managera do delivery managera. Co kryje się za zmianą ścieżki Twojej kariery?

Sama często się zastanawiam, jak to się stało, że ja – humanistka – zagościłam w branży IT i już w niej zostałam. To chyba przeznaczenie! Zawodu dziennikarza nie uprawiałam zbyt długo, choć wciąż czerpię przyjemność z pisania. Właściwie, gdybym na nowo miała wy-


KARIERA I BIZNES brać zawód, to chyba wybrałabym podobnie. W dziennikarstwie pasjonuje mnie ilość bodźców, które absorbujesz, ilość tekstów, książek, które musisz przeczytać, żeby napisać dobrze jeden artykuł. Ciekawość świata, wrodzona uważność, wrażliwość, kreatywność i chyba jednak lekki pierwiastek artystycznej duszy to mocne podwaliny do tego zawodu, które wciąż we mnie są i nie wykluczam, że jeszcze do tego wrócę. Po zakończeniu studiów z dziennikarstwem się jednak nie związałam. Bardzo długo poszukiwałam swojej drogi, bo blisko 6 lat, stąd doskonale rozumiem młodsze ode mnie osoby, które są właśnie na takim rozdrożu. Zmieniałam kolejne firmy i branże, za każdym razem zaczynając od nowa i nadal nie wiedząc, co chcę w życiu robić. Do IT trafiłam przypadkiem, za sprawą zepsutego laptopa i człowieka, który postanowił dać mi szansę. Tak dostałam pierwszą pracę na stanowisku project managera. Szybko odnalazłam się w nowej roli i nowym dla mnie środowisku. Postawiłam na intensywny rozwój, który był pewną inwestycją, a potem potrzebowałam czasu, aby ta inwestycja zaczęła procentować. Czas mijał, a ja obiema nogami weszłam w te buty i tak już zostałam. Pierwszy raz poczułam, że w końcu lubię to, co robię, czerpałam i nadal czerpię ogromną satysfakcję z pracy. Niejednokrotnie mam powody do dumy, świetnie się czuję w projektowym środowisku, bardzo też cenię pracę z zespołami projektowymi i wyzwania, jakie to ze sobą niesie. Jako project manager zawsze też miałam dużą autonomię w działaniu i przestrzeń do eksperymentowania. Wprowadzałam wciąż nowe metody i narzędzia, tworzyłam autorskie. Kiedy widzisz efekty, to wiesz, że było warto. Jako delivery manager odpowiadam za program. To kolejny etap w moim rozwoju na projektowej ścieżce.

Jesteś inicjatorką wydarzeń znanych pod nazwą „Śniadanie Project Managerów”. Na czym polega inicjatywa oraz co jest jej celem przewodnim?

„Śniadanie Project Managerów” to pomysł zupełnie spontaniczny, wynikający z potrzeby budowania społeczności nie tylko project managerów, ale ludzi ogólnie skupionych wokół projektów. Przez lata pracy w tym zawodzie nieraz czułam, że brakuje mi przynależności do grupy zawodowej, że paradoksalnie znam niewielu projekt managerów, że się nie wspieramy, nie uczymy się od siebie. Tę potrzebę przekułam właśnie w „Śniadania”. Zamysł jest prosty: spotykamy się w soboty co dwa miesiące w wybranych miastach Polski i przy

smacznym posiłku dzielimy się doświadczeniami wokół tematu przewodniego. Ostatnio gościłam we Wrocławiu i do dziś wspominam otwartość uczestników i niesamowitą atmosferę. Teraz poprzeczka jest ustawiona naprawdę wysoko, pozostaje mi tylko temu sprostać i dalej rozwijać ten pomysł. Dla mnie największą wartością tych spotkań są nowe kontakty. Ludzie, którzy uczestniczą w „Śniadaniach”, są bardzo ciekawi, nastawieni na dzielenie się swoimi doświadczeniami. To często podobni do mnie pasjonaci zawodu. Ogromnie sobie cenię ten czas przy wspólnym stole i mam nadzieję na więcej. Mam wiele pomysłów związanych z tą inicjatywą, których na razie nie zdradzam, ale którymi – mam nadzieję – niedługo pozytywnie zaskoczę.

Odwieczni rywale: techniczny kontra nietechniczny project manager. Który według Ciebie wygrywa w dzisiejszych czasach?

Myślę, że jeden i drugi znajdzie dla siebie miejsce na rynku pracy, więc nie widzę tu potrzeby rywalizacji. Z jednej strony coraz bardziej cenione są kompetencje miękkie, menedżerskie. Zawód ten zmierza w kierunku bardziej strategicznym, z drugiej zaś wciąż brakuje nam kompetencji technicznych, jednak osobiście nie uważam, że project manager musi czy powinien być techniczny. Może być techniczny i często jest to atut, jednak ja nigdy nie czułam żadnych ograniczeń z powodu tego, że nie jestem techniczna. Jest wiele innych kompetencji, które rekompensują brak zaplecza technicznego, a są w zarządzaniu projektami niezbędne. To szeroko rozumiane kompetencje metodyczne i miękkie. Te drugie coraz bardziej zyskują na znaczeniu, szczególnie teraz, kiedy mamy do czynienia z rynkiem pracownika. Mam wrażenie, że pracuję z jedną z najtrudniejszych grup zawodowych i jest to wyzwanie każdego dnia. Mam na myśli retencję, motywację pozafinansową, stworzenie środowiska współpracy mimo różnic kulturowych, stref czasowych i indywidualnych cech osobowościowych. Podjęłam rękawicę, stworzyłam autorski framework, który pomaga menedżerom tworzyć najlepsze praktyki w zarządzaniu ludźmi oparte o ich (menedżerów) indywidualne predyspozycje. Głównym celem jest retencja pracowników. Moje zespoły są idealnym dowodem na to, że to działa.

Według statystyk już teraz w naszym kraju brakuje około 50 tysięcy programistów. Czy zatem warto inwestować w kompetencje techniczne?

Zdecydowanie. To bardzo perspektywiczne, myślę jednak, że ponad to, czy warto, należy

się zastanowić, czego się naprawdę chce. To trzeba lubić. Często jest tak, że tego bakcyla łapie się już w wieku szkolnym: znam wielu specjalistów, którzy nauczyli się fachu sami, spędzając długie godziny przed komputerem i pochłaniając kolejne techniczne biblie. Znam też osoby po studiach technicznych, które ostatecznie nie wybrały tej drogi. To kwestie bardzo indywidualne i – jak w przypadku każdego zawodu – fajnie, jak się po prostu lubi to, co się robi. Bardzo wspieram kobiety w branży IT i uczestniczę w wielu inicjatywach, które mają na celu zachęcenie ich do wyboru właśnie technicznych kierunków. Wierzę równocześnie w płeć mózgu i rozumiem niewielki odsetek kobiet studiujących informatykę. Nie każdy też ma do tego predyspozycje – niezależnie, czy jest to kobieta, czy mężczyzna. Niemniej jednak dla tych już zdecydowanych otwiera się wiele możliwości. Począwszy od korporacyjnych programów staży czy praktyk, przez zaawansowane kursy przygotowujące do zawodu, aż po luźne, często darmowe inicjatywy, które uczą podstaw np. danego języka programowania. Rynek oferuje naprawdę duże wsparcie, jak również praktycznie daje gwarancję pracy. Wystarczą chęci i konsekwencja.

Edyta Samborska – na co dzień realizuje się na stanowisku project managera, mentora oraz trenera. Zaangażowana w kreowanie now ych roz wiązań, wprowadzanie usprawnień oraz dostarczanie wartości podczas pracy projektowej. W wolnym czasie spełnia się jako dyrektor ds. projektów w PMI PC Wrocław Branch, project manager Women in Project Management, redaktor Strefy PMI, redaktor naczelna KarieraNaObcasach.com oraz autorka we Wroclife.

wroclife.pl Nr 1/2018

29


Tramwaj linii okólnej przed Dworcem Głównym. POCZTÓWKA ZE ZBIORÓW TOMASZA SIELICKIEGO

Tramwajem konnym przez Wrocław „Popyt na przejażdżkę tramwajem jest tak niesamowicie wielki, że często może się na nią załapać tylko niewielka część chętnych. Plakaty na przedniej i tylnej ścianie wagonu, obwieszczające »sześć miejsc na platformie«, od dawna rozmijają się z praktyką, i na pomoście często nie sześć, a dwanaście osób walczy o swój byt. Przy panującym upale to wcale nie taka drobnostka!” – donosił w dniu 31 sierpnia 1878 roku „Breslauer Zeitung”. To tylko jeden z setek dowodów na to, jak wielką popularnością cieszyły się wrocławskie tramwaje konne. Jak wyglądały początki transportu zbiorowego w naszym mieście? TOMASZ SIELICKI

W

1876 roku koncesję na stworzenie sieci tramwajów konnych we Wrocławiu otrzymał inżynier Johannes Büsing z Berlina. Dokument odsprzedał on nowo powstałej spółce akcyjnej Breslauer Straβen-Eisenbahn-Gesellschaft (Wrocławskie Towarzystwo Kolei Ulicznej, BSEG). Wiosną 1877 roku rozpoczęto budowę pierwszej trasy, łączącej centrum Wrocławia z chętnie odwiedzanymi w pogodne dni Szczytnikami. Uroczysta jazda próbna miała miejsce 9 lipca 1877 roku, a nazajutrz rano pierwszy tramwaj przewiózł pasażerów. Trasa wiodła od dzisiejszej ul. Traugutta wzdłuż Podwala, al. Słowackiego, przez most Lessinga (na miejscu mostu Pokoju), ul. Szczytnicką i ul. Curie-Skłodowskiej, most Przepustkowy (na miejscu mostu Zwierzynieckiego) do ul. Mickiewicza. Miesiąc później otwarto połączenie z Borka (z al. Jaworowej) przez ul. Powstańców Śląskich i ul. Świdnicką do pl. Teatralnego. Do końca 1878 roku udało się zrealizować wszystkie objęte koncesją trasy. Tę ze Szczytnik przedłużono wzdłuż al. Słowackiego, ul. W. Stwosza, Rynek, pl. Jana Pawła II i ul. Legnicką do Popowic, a tę z Borka wzdłuż ul. Świdnickiej, Rynek, ul. Kuźniczą i most Uniwersytecki i pl. św. Macieja do pl. Powstańców Wielkopolskich. Powstała także trasa

30

wroclife.pl Nr 1/2018

wzdłuż całej ulicy Traugutta do początku ulicy Krakowskiej.

Ławki wyściełane czerwonym aksamitem Najbardziej charakterystyczna dla Wrocławia była linia okólna, która obiegała śródmieście i spinała koncentrycznie odchodzące trasy, a także łączyła oddalone od siebie dworce kolejowe. Linia okólna otwarta została jesienią 1878 roku i łączyła ul. Drobnera przez Kępę Mieszczańską, pl. Jana Pawła II, pl. Solidarności, ul. Nabycińską, pl. Orląt Lwowskich, ul. Świebodzką, ul. Sądową, ul. J. Piłsudskiego, ul. Dąbrowskiego, ul. Krasińskiego do al. Słowackiego. Do obsługi tras BSEG kupiło 32 eleganckie wagony z renomowanej fabryki P. Herbrand & Co. w Ehrenfeld pod Kolonią. We wnętrzu obitym drewnianą boazerią na podróżnych czekały dwie podłużne ławki wyściełane czerwonym aksamitem, błyszczące mosiężne uchwyty oraz zasłonki w oknach. Wagony utrzymane były w barwach ciemnozielonej (burty) oraz miodowej (część okienna oraz ściany czołowe pomostów). Na obu pomostach znajdowały się korby hamulca ręcznego, który za pomocą łań-

cuchów zaciskał klocki do kół, a także dzwonki sygnałowe zawieszone na krawędzi dachu. Na ciepłe, letnie dni spółka posiadała specjalne wagony odkryte, pozbawione drzwi, okien i burt. Dach wspierał się na kilkunastu drewnianych słupkach, więc pasażerowie mogli korzystać z naturalnej klimatyzacji.

Koń pracował 3-4 godziny i pokonywał około 21 km Do ciągnięcia wagonów spółka wykorzystywała konie rasy jutlandzkiej – masywne, o krępej budowie ciała, przyjazne, chociaż nieco płochliwe. Dziennie koń przemierzał stępem (ok. 10 km/h) dystans około 21 km, pracując 3-4 godziny. Zwierzęta były zatem kilkakrotnie zmieniane. Było to zajęcie bardzo wyczerpujące. Masa wagonu z pasażerami wynosiła około 4,5 tony – sam koń ważył 700 kg. Praca w przedsiębiorstwie trwała około 5 lat, po czym konie sprzedawano na aukcjach. Po solidnym odpoczynku znajdowały zatrudnienie u podwrocławskich rolników. Pierwsze zajezdnie tramwajowe zbudowano przy ul. M. Curie-Skłodowskiej (przy ul. Nauczycielskiej) oraz na ul. Powstańców Śląskich (przy ul. Wielkiej). Trzeci, pomocniczy, niewiel-


CZAS WOLNY ki zakład ulokowano przy pl. Strzegomskim (przy ul. Braniborskiej). Prócz hal postojowych z warsztatami zajezdnie posiadały oczywiście stajnie i kuźnie. W każdej znalazły się ponadto stajnie izolatki dla koni wymagających kwarantanny (np. chorych na grypę). Pierwsze trasy były jednotorowe z mijankami co paręset metrów. Pozwalało to na kursowanie tramwajów z częstotliwością co 10 minut. Jeśli były większe potrzeby, np. w lecie w kierunku Szczytnik, na liniach pojawiały się tzw. tramwaje podwójne lub potrójne. Oznaczało to, że z mijanki ruszało kilka pojazdów jeden za drugim. A potrzeby były niekiedy ogromne, tramwaje zapełnione były bowiem już na początkowych przystankach. Na Rynku odgrywały się dantejskie sceny, bo wrocławianie dosłownie bili się o wolne miejsce w wagonie. Na krańcówce przy parku Szczytnickim niejednokrotnie interweniować musieli policmajstrzy. Wraz ze wzrostem popularności tramwajów dobudowywano dodatkowe mijanki lub po prostu przebudowywano trasy na dwutorowe.

1884 spółka rozbudowała sieć, tworząc nową trasę w ścisłym centrum miasta – wzdłuż ul. Oławskiej, przez Rynek, pl. Solny i ul. Ruską. Wówczas stworzono także bezpośrednie połączenie Rynku z Dworcem Głównym przez ul. Kołłątaja, ul. Skargi, ul. Arrasową, ul. Wierzbową i pl. św. Krzysztofa do ul. Oławskiej. Zwieńczeniem drugiej koncesji było dokończenie pierścienia linii okólnej od al. Słowackiego przez most Lessinga, ul. Wyszyńskiego, ul. Matejki, ul. Prusa, ul. Kilińskiego i ul. Jedności Narodowej do ul. Drobnera. Cała trasa obwo-

i to od razu z napędem elektrycznym. Nowiutkie wagony połączyły Grabiszyn z Rakowcem, Rynkiem i parkiem Szczytnickim, a więc stały się niebezpieczną dla tramwajów konnych konkurencją. To wybudziło władze BSEG z wieloletniego letargu: trasy tramwajów konnych zmodernizowano, dobudowując drugi tor i zwiększając częstotliwość kursowania nawet do 2,5 minuty na najbardziej dochodowej linii do Borka. W latach 90. XIX w. wiadomo było już jednak, że przyszłością transportu jest napęd elek-

„Zerówka” kursuje tak samo Obsługę każdego tramwaju stanowili woźnica (który w zasadzie zajmował się wyłącznie powożeniem) oraz konduktor. Na barkach tego drugiego spoczywało pilnowanie punktualnej jazdy, zwłaszcza przyjazdów na mijanki, czystość i oświetlenie w wagonie, a także sprzedaż i sprawdzanie biletów. Taryfa była początkowo bardzo skomplikowana, cała sieć była bowiem podzielona na różne odcinki, za przebycie których obowiązywały różne stawki – od 10 do 30 fenigów. Spółka przygotowała także bilety abonamentowe: tygodniowe, miesięczne, kwartalne, półroczne oraz roczne. W ofercie były również specjalne karty dla uczniów, studentów czy nauczycieli. Sukces pierwszych tras tramwajów konnych był olbrzymi. W związku z tym w latach 1883-

Tramwaj linii szczytnickiej przy ogrodzie zoologicznym. POCZTÓWKA ZE ZBIORÓW PIOTRA ŁUCZEJKI

dowa miała ok. 8,5 km, a jej przebycie trwało godzinę. Dzisiejsza „zerówka” jest pozostałością tej koncepcji. Chociaż wrocławianie apelowali o uruchomienie nowych połączeń, akcjonariusze nie kwapili się poprawiać przynoszące im i tak wystarczająco duże dochody przedsiębiorstwo. Tę lukę wykorzystała druga firma, która w 1893 roku otworzyła swoje pierwsze trasy,

tryczny. Po podpisaniu stosownej umowy z magistratem Wrocławia spółka BSEG zelektryfikowała prawie wszystkie swoje trasy w latach 1899-1901. Pozostał jedynie ogryzek wzdłuż ul. Mickiewicza i ul. Parkowej, na którym przez 5 lat można było spotkać stare, poczciwe wagony konne. W 1906 roku trasę przebudowano, kończąc tym samym historię tramwajów konnych we Wrocławiu.


FOT. MARCIN SOMERLIK

Lubimy bawić się brzmieniem O ścieżce dźwiękowej do gry „Wiedźmin 3: Dziki Gon”, trasie koncertowej Wild Hunt Live i pracy nad nową płytą z Mikołajem Rybackim – liderem zespołu Percival Schuttenbach – rozmawia Aleksander Wenglasz.

N

agraliście ścieżkę dźwiękową do „Wiedźmina 3: Dziki Gon”. Czy podejmując się tego projektu i zaczynając nad nim pracę, myśleliście, żeby swoje muzyczne pomysły dopasować do tej kultowej gry, czy bardziej przyświecała Wam wizja, aby dokonać muzycznej narracji „Wiedźmina”? Co było największym wyzwaniem?

Jeśli chodzi o sam wybór materiału dźwiękowego, to – na szczęście – nie my byliśmy za to odpowiedzialni. Mówimy „na szczęście” nie dlatego, że nie lubimy decydować i być odpowiedzialni, ale dlatego, że był tego ogrom. Nie dość, że oddaliśmy do dyspozycji materiał z czterech nagranych już przez nas wcześniej płyt, to do tego dograliśmy jeszcze masę dźwięków podczas kilku sesji w studio. Było w czym wybierać. Potrzebowaliśmy wielu godzin żmudnej pracy, aby to wszystkiego przesłuchać, uporządkować i ułożyć w jakąś sensowną całość. Tę pracę wykonał Marcin Przybyłowicz i to do niego generalnie należałoby kierować pytanie o to, czym kierował się przy swoich decyzjach. Nam przypadły w udziale najprzyjemniejsze części całego procesu – swobodne i niczym nieskrępowane tworzenie oraz słuchanie gotowej już całości.

Nieczęsto nadarza się okazja, aby na żywo posłuchać ścieżki dźwiękowej do filmu, nie wspominając już o grze komputerowej,

32

wroclife.pl Nr 1/2018

a soundtrack do „Wiedźmina” to także wyjątkowe koncerty w ramach trasy Wild Hunt Live. Czym tego rodzaju występy różnią się od tych, które dotychczas graliście?

Różnica jest spora, przede wszystkim w kontekście rozmachu, ilości zaangażowanych ludzi, sprzętu, a co za tym idzie również kosztach takiego koncertu. Wild Hunt Live to wyreżyserowane widowisko, w którym wszystko ma swoje miejsce, wszystko jest zaplanowane i do granic naszych możliwości dopracowane. Nie ma tu za bardzo marginesu na luz, improwizację i – za czym akurat troszkę tęsknimy – kontaktu z publiką. Ale dzięki temu widz/słuchacz może w całości zatopić się w spektaklu, nierozpraszany przez nic. Jego zmysły są pobudzane z każdej strony. To uczta zarówno dla uszu, jak i dla oczu: piękne światła, wspaniałe animacje, niesamowite popisy taneczno-akrobatyczne Teatru Avatar, no i muzyka: energetyczna, wzbudzająca – zwłaszcza u osób, które w „Wiedźminie” grały – niesamowite emocje. Jeszcze nigdy nie słyszeliśmy tylu słów pochwały i uwielbienia, co właśnie po koncertach trasy Wild Hunt Live.

Innym ciekawym koncertem był występ zarejestrowany w 2014 roku na żywo we wrocławskim studiu unIQ z udziałem publiczności. Trasa Slavny Tur promowała wówczas projekt „Pieśni Słowian”,

w ramach którego w 2012 roku wydaliście płytę „Pieśni Słowian Południowych”. Dwa lata później pojawiły się „Pieśni Słowian Wschodnich”, a w przygotowaniu są „Pieśni Słowian Zachodnich”. Czy oprócz Waszego naturalnego zainteresowania słowiańszczyzną przyświecał Wam jeszcze jakiś powód, żeby tego rodzaju projekt zrealizować?

Szeroko pojęta słowiańszczyzna to coś, co rzeczywiście leży mocno w kręgu naszych zainteresowań, stąd pomysł na trzy albumy prezentujące muzykę trzech grup Słowian: Południowych, Wschodnich i Zachodnich. Muzyka ta jest na tyle wspaniała, że chcielibyśmy, aby jak najwięcej osób mogło się z nią zapoznać i nią zachwycić. Po latach zachłystywania się kulturą Zachodu, czas na nasze! Mamy co pokazać, mamy być z czego dumni i mamy czym się inspirować. Pieśni ludów słowiańskich to nieprzebrane bogactwo, z którego chętnie czerpiemy my i inne zespoły związane z historią i folkiem. Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy spokojnie kontynuować nasz cykl i po nagraniu pieśni Słowian Zachodnich znowu nagrać płytę z kolejnymi utworami Słowian Południowych, Wschodnich i tak dalej. Zdajemy sobie sprawę, że to, co prezentujemy, to tylko niewielki wycinek, zaledwie muśnięcie tego tematu, ale mimo tego ma to ogromną wartość. Tym bardziej że nasze płyty docierają również do słuchaczy za granicą. Wiemy na


CZAS WOLNY pewno, że są słuchane zarówno w Europie, jak i w Azji, Australii i obu Amerykach.

Czym różnić się będzie najnowsza płyta od poprzednich?

Na początku przyszłego roku planujemy nagrać dwie płyty: wspomniane już „Pieśni Słowian Zachodnich”, a także album mocniejszego projektu Percival Schuttenbach. W obu przypadkach chcemy, aby były one jeszcze lepsze niż poprzednie. Dołożymy do tego wszelkich starań. Jako muzycy nieustannie się rozwijamy, więc zdobyte od czasów ostatniej płyty doświadczenie na pewno będzie słyszalne. Muzycznie natomiast nie będzie zbyt dużych rewolucji. Konsekwentnie trzymamy się wytyczonych przez siebie ścieżek. Słuchacze, którzy nas znają, nie będą zawiedzeni, choć mamy nadzieję, że zaskoczymy ich pozytywnie jakością nagrania i wykonania.

Wasze instrumentarium jest bardzo bogate i oryginalne. Czy na kolejnym albumie możemy spodziewać się nowych instrumentów? Czy pojawią się nowi muzycy?

Jeśli chodzi o muzycznych gości, na pewno się tacy pojawią choćby ze względu na to, że ostatnimi czasy przez nasz zespół przewija się sporo osób. Taki stan rzeczy nie był przez nas planowany, ale skoro już się to zdarzyło, wykorzystujemy go jak najlepiej. Co do instrumentarium, to z pewnością znowu sięgniemy po wiele różnorodnych instrumentów, choć jeszcze nie wiemy dokładnie, co to będzie. Często wiele rzeczy wychodzi spontanicznie w studio, już podczas sesji nagraniowej. Lubimy bawić się muzyką, brzmieniem. Na pewno i tym razem zaskoczymy czymś ciekawym.

su na odpoczynek, ruszamy z kopyta od razu. Materiał, który zarejestrujemy we Wrocławiu, mamy zamiar wydać na wiosnę. Dokładnej daty premiery jeszcze nie znamy, ale na pewno niedługo ją ogłosimy.

większe poprawienie jakości naszej wspólnej pracy w oparciu o te doświadczenia. Spróbujemy podnieść poprzeczkę, jednocześnie zachowując spójność z dotychczasowym materiałem.

Co sprawia, że zdecydowaliście się na wrocławskie studio: czy chodzi o zachowanie swoistej kontynuacji w kontekście trójalbumu?

Jako że jesteście zespołem bardzo pracowitym, niezwykle kreatywnym, na koniec chciałbym poruszyć kwestię przyszłości i trochę prowokująco zapytać: czy możliwe, że oprócz zespołów Percival i Percival Schuttenbach pojawi się jeszcze trzeci projekt, który będzie musiał powstać, by znaleźć formę dla nowych pomysłów?

Komfort przy nagrywaniu płyty jest niesamowicie ważny. W unIQ Studio nagrywa nam się doskonale. Spędziliśmy tam jak dotąd wiele godzin owocnej pracy. Obserwujemy rozwój tego miejsca, powiększanie się palety możliwości oraz nieustanny wzrost jego poziomu. To miejsce bardzo nam odpowiada i chętnie tam wracamy. Czujemy się tam dobrze również ze względu na niesamowicie profesjonalną obsługę.

Co więc wyszczególnia współpracę i jakie macie oczekiwania oraz wyobrażenia odnośnie do najbliższej sesji?

Marek Dziedzic, dzięki wielu wspólnym sesjom, doskonale zna nas, nasze instrumenty oraz możliwości. To niesamowicie profesjonalny człowiek, który wniósł wiele dobrego do naszych dotychczasowych nagrań. Teraz liczymy na rozwinięcie dotychczasowych doświadczeń i – jeśli to możliwe – na jeszcze

Kiedy więc będą miały miejsce nagrania płyty „Pieśni Słowian Zachodnich” i kiedy możemy się spodziewać wydania albumu?

Nagrania zaplanowaliśmy na styczeń 2018 roku, kilka dni po Nowym Roku. Nie ma cza-

„To uczta zarówno dla uszu, jak i dla oczu: piękne światła, wspaniałe animacje, niesamowite popisy taneczno-akrobatyczne Teatru Avatar, no i muzyka: energetyczna, wzbudzająca – zwłaszcza u osób, które w »Wiedźminie« grały”. RYS. MIKOŁAJ RYBACKI

Na razie tego nie przewidujemy, ponieważ, po pierwsze, bardzo ciężko byłoby nam znaleźć na to czas, a po drugie oba projekty są na tyle elastyczne, że świetnie pozwalają wykorzystać nasze możliwości i tworzą szeroką przestrzeń dla naszej twórczości. Chociaż, gdyby się uprzeć, to można stwierdzić, że Wild Hunt Live stał się niejako osobnym projektem i być może w przyszłości rozwinie się z tego coś jeszcze większego. To jednak na razie plany, a właściwie zarysy planów na dalszą przyszłość. Tymczasem skupiamy się na naszych dwóch głównych projektach, które razem z innymi istniejącymi lub dopiero w przyszłości planowanymi podprojektami tworzą jedno zjawisko, jeden zespół – Percival Schuttenbach.


CZAS WOLNY

Teatr bez krawata Drewniane ławy ustawione w Starym Browarze. Krzesła rodem ze stołówki w byłej zajezdni tramwajowej. Jadący pociąg, pokój hotelowy, miejski Rynek. Strych lub stara piwnica. Czy tak może wyglądać miejsce, w którym zaraz spotkamy się z kulturą? Dziś zapraszamy na pełną niespodzianek wycieczkę po wrocławskiej scenie alternatywnej. MAŁGORZATA ZDZIEBKO-ZIĘBA

E

legancka sukienka, obowiązkowo szpilki i staranny makijaż – tak kobiety wyobrażają sobie teatralny dress code. Mężczyźni z reguły wybierają schludną marynarkę, a ci bardziej konserwatywni stawiają na garnitur. W przypadku tradycyjnego teatru to idealne wybory; inaczej sprawa wygląda, gdy wybieramy się na spektakle sceny offowej. Tu nikt nie interesuje się, co masz na sobie, tutaj całą uwagę skupiają na sobie artyści. Czasem nawet lepiej nie wybierać zbyt eleganckiego stroju, bo warunki na widowni mogą być bardzo różne, bywa że daleko odbiegające od tradycyjnych pojęć. I o to właśnie chodzi: mamy przekroczyć pewne granice, wyjść ze schematów. Wrocławska scena offowa to niewiarygodne bogactwo form i treści, które zaspokoją zarówno mniej, jak i bardziej doświadczonych fanów teatru. Możemy przebierać zarówno wśród krótkich, jednoaktowych spektakli, przez performanse uliczne, a kończąc na maratonach trwających całe wieczory. Dodatkowym, niezaprzeczalnym atutem takich form są ceny biletów. W niektórych spektaklach nawet możemy uczestniczyć bezpłatnie, na najtańsze bilety wydamy około 10 złotych, a ceny najdroższych oscylują w granicach 40 zł.

AD SPECTATORES – bądź w centrum wydarzeń Zbieracie się w jednym z pubów pod nasypem, spokojnie pijecie zaserwowaną herbatę. Jest Was równo dziewięć osób. Przyjeżdża zespół Ad Spectatores, krótko wyjaśniają reguły, rozdają czarne opaski i proszą o zasłonięcie oczu. Wsiadacie do aut z zaciemnionymi szybami. W radiu słyszycie, że znaleziono dziewięć ciał we wrocławskiej piwnicy... Jedziecie w bliżej niezidentyfikowanym kierunku. Tak zaczyna się jeden z najpopularniejszych spektakli – „9 Rekonstrukcja”. Teraz już nie jesteście zwyczajnymi widzami: jesteście w samym centrum wydarzeń, jesteście ich częścią. Teatr gra na zmysłach: mocną i głośną muzyką, niepokojącym światłem, a nawet zapachem.

34

wroclife.pl Nr 1/2018

Scena ze spektaklu „Gąska” teatru Sztampa. FOT. JUSTYNA CHWAŁA

To wyjątkowe przeżycie, gdzie przerażenie miesza się z ciekawością, chęcią ucieczki, niepewnością. Mocne, intrygujące, jedyne w swoim rodzaju. Ad Spectatores za każdym razem zaskakuje publiczność. Idąc na kolejny spektakl, nie do końca masz pewność, czego tym razem możesz doświadczyć. Raz znajdziesz się na jednej z dwóch widowni – ponieważ ten sam spektakl grany jest na dwóch scenach jednocześnie (Black Stone), a aktorzy zgrabnie przemieszczają się między nimi. Innym razem możesz tylko zerkać przez otwór w ścianie (Peepshow). Kolejnego spektaklu nie zobaczysz, możesz tylko słyszeć przez słuchawki, które masz na uszach. Niektóre spektakle mrożą krew w żyłach, inne bawią, ale każdy pozostawia widza z przemyśleniami. Ad Spectatores bawi i straszy wrocławian już od dwudziestu lat (w 1997 roku odbył się ich pierwszy spektakl). W 2000 r. oficjalnie rozpoczął swoją działalność jako stowarzyszenie,

a obecnie jest to największy prywatny teatr we Wrocławiu.

SZTAMPA – teatr słowa „W czasach, gdy dorabia się ideologię do dziury w płocie, stwierdziliśmy, że nie będziemy produkować kolejnej, zwłaszcza tam, gdzie nie jest ona potrzebna. Jesteśmy po prostu brygadą ludzi, którzy jarają się dobrą literaturą, i sami chcieliby zrobić kiedyś coś dobrego. Podejmujemy więc próby” – tak pisze o sobie grupa młodych ludzi, którzy stworzyli tę formację. To studencka inicjatywa, w której biorą udział wyłącznie amatorzy. Młodzi, utalentowani i pełni zapału ludzie tworzą nieszablonowy teatr. Polemizują z Lemem, biorą na warsztat Mrożka i Zapolską. Grali zarówno w plenerze, we wrocławskich pubach, jak i na deskach Impartu. W ich repertuarze znajdziecie m.in. „Damy i huzary”, „Gąskę”, „Duszno” czy „Moralność pani Dulskiej”.


„9 Rekonstrukcja” – jeden z najpopularniejszych spektakli teatru Ad Spectatores.

Spektakl „Hotel Breslau” teatru Ekstrawersja.

FOT. ARCHIWUM AD SPECTATORES

FOT. LIQUID STUDIO

UKŁAD FORMALNY – refleksja i przewartościowanie pojęć Podwórze przy zajezdni Dąbie, czekacie z garstką innych widzów. Po krótkim powitaniu wyskakują uzbrojeni ludzie i zaganiają was do środka. Surowe wnętrze zajezdni doskonale wpisuje się w surrealistyczną fabułę. Chwilami jest strasznie, trochę groteskowo, lekko surrealistycznie. Bohaterowie „Końca” (bo taki jest tytuł spektaklu) marzą o naprawie świata, chcą zakończyć cywilizację opartą na wyzysku, cywilizację, która ciągle wikła się w wojny. Ciąży nad nimi jednak wątpliwość: czy czas jest odpowiedni? A może rewolucja nie ma właściwego czasu? Sytuacji terrorystów nie ułatwia również obecność znanego filozofa, Slavoja z Lubljany, który pojawia się na chwilę, niczym kot z „Alicji w Krainie Czarów”, by zasiać w nich ziarno wątpliwości i zniknąć. Dobrych odpowiedzi nie ma, a zegar tyka. Teatr Układ Formalny to stosunkowo „młoda” formacja. Został powołany w ramach Fundacji. Jest inicjatywą studentów i absolwentów wrocławskich uczelni: Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego, Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta, Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego oraz Uniwersytetu Wrocławskiego. Swoje propozycje kierują zarówno do widzów dorosłych,

jak i młodzieży gimnazjalnej, proponując nieszablonową formę kontaktu ze sztuką. W ich repertuarze znajdziemy m.in. „Wszyscy bogowie we krwi” (na motywach powieści „Włatcy móch”), „Kosmetyka wroga”, „Matka Courage krzyczy”.

EKSTRAWERSJA – kameralnie i różnorodnie Zajezdnia przy ul. Legnickiej, klub Nietota, przestrzeń miejska – to miejsca, w których możemy spotkać artystów tworzących teatr Ekstrawersja. Sami o sobie piszą: „Istotą teatru jest tworzenie przez ludzi dla ludzi. Przenieśmy się wspólnie do innego, niepowtarzalnego świata. Niezależnie od tego, gdzie się spotkamy, gwarantujemy Wam miło spędzony wieczór. Każdy z nas pochodzi z innego świata, mamy różne prace i doświadczenia. Jednak jako grupa, poza pasją, posiadamy kilka wspólnych cech: towarzyskość, otwartość, gadatliwość, wrażliwość. To właśnie jest ekstrawersja, prawda?”. W repertuarze tego teatru znajdziemy bardzo nieszablonowe propozycje. Jedną z nich są „Współrodzice” – futurystyczna wizja tego, co dalej. Co będziemy myśleć, przeżywać, o czym będziemy rozmawiać? Czy będziemy rozmawiać? Świat innowacji, zmian, kontroli. Brzmi

intrygująco? Kolejna propozycja to „Fraktal” – struktura świadomości, w której artyści zapraszają do wędrówki w głąb siebie. Warto przyglądać się ich poczynaniom – mają wyjątkowy zapał i dobrą energię.

AJ EJ – przestrzeń miejska jest ich „Degrengolada”, „Kochani ludożercy”, „Landru”, „Morderca kobiet”, „Atest”, „Most do San Sebastian” – to tylko kilka projektów tej niezwykle płodnej formacji. Tworzą ją zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy. Grupa, która powstała w ramach stowarzyszenia Garaże Kultury, prowadzi również bezpłatne warsztaty teatralne, na których rodzą się nowe talenty. Kluczem do niezwykłości tego przedsięwzięcia jest różnorodność. Zabawa ruchem scenicznym, potyczki słowne, ciekawie dobrane teksty. Aj Ej bawi się formą: tu nie mają znaczenia scenografia czy kostiumy – tu epicentrum jest aktor i relacja z widzem. Wrocławskie puby, klubokawiarnie, parki, akademiki, schody przy Odrze – to tylko kilka miejsc, w których można podziwiać artystów Aj Ej. O sobie piszą: „Naszym celem jest wyjść z teatrem do zwykłych ludzi. Uważamy, że każdy może tworzyć i występować na scenie. Wystarczy tylko zaangażowanie i sumienność. Dlatego regularnie prowadzimy darmowe warsztaty otwarte dla każdego oraz akcje, które zarażają sztuką. Nasze spektakle tworzymy często w plenerach, jak i w nietypowych przestrzeniach wrocławskiego śródmieścia”. Wrocławska scena alternatywnym teatrem stoi, zatem nie sposób wspomnieć o każdej inicjatywie. Chcąc znaleźć inne propozycje, warto obserwować również działania: Studia na Grobli, Teatru na Wagę, Grupy Artystycznej bravo2art, Teatru S-Tworzywo jak i Teatru Dwóch Krzeseł.

wroclife.pl Nr 1/2018 Scena ze spektaklu „Koniec” teatru Układ Formalny. FOT. PATRYK GRYNIEWICZ

35


CZAS WOLNY

Kucharski brulion Kucharskiego. Wrocławski smak ze Lwowa Co tu kryć: spora część mojego dorosłego życia prywatnego kręciła się wokół restauracyjnych stolików, gdzie z przyjaciółmi niemal codziennie toczyliśmy niekończące się dyskusje... O sztuce, rzecz jasna. Właśnie w jednym z takich zapomnianych miejsc zacznę tropić charakterystyczne wrocławskie smaki. KRZYSZTOF KUCHARSKI

Jadłospisy też były cenzurowane

Pasztecik wrocławski zrekonstruowany według dawnego przepisu (po konsultacji z dr. Grzegorzem Sobelem) w restauracji „Pod Gryfami”, która należy już do legend dzisiejszego Wrocławia. O niej i innych przeczytacie za miesiąc.

K

ażda władza (w tym i ta obecna) w jednym się nie różni: próbuje przekonać wszystkich, że prawdziwa i uczciwa historia zaczyna się od niej. Wrocławska kuchnia też była takiej władzy ofiarą, a na dodatek straciła historyczną ciągłość. W roku 1945 zaczynała od zera, bo przecież kompletnie nikogo nie obchodziło, co jadali tu przez wieki autochtoni, których we Wrocławiu została maciupka garstka, a nowi osiedleńcy przyjechali ze swoimi smakami niemal z każdego zakątka przedwojennej Polski. Jakąś kulinarną orientację dawały restauracje otwierane przez przyjezdnych natychmiast po przybyciu. Pierwszą otwarto już na początku lata 1945 roku przy ulicy Rydygiera, a dokładnie między ulicami Henryka Brodatego i Bolesława Drobnera. Serwowano tam podobno najlepszy w mieście bimber oraz tylko kluchy ze smażoną cebulą i skwarkami na zakąskę. Jeszcze przez ponad trzydzieści lat nad wejściem było widać namalowany niemiecki szyld przedwojennych właścicieli tegoż małego baru.

Piccaso polubił lwowskie flaki Moje knajpiane życie jako pacholę zainaugurowałem w skromnej jadłodajni „U Fonsia” przy ulicy Szewskiej, a był to koniec lat 50. i początek 60. ubiegłego wieku. Już wtedy była ona legendą z lwowską nutą, bo stołowali się w niej lwowscy profesorowie, artyści, dziennikarze, wielu urzędników. A lokal naprawdę był maleńki i nie

36

wroclife.pl Nr 1/2018

miał nawet szyldu nad wejściem, bo i po co? W porze obiadowej kolejka wychodziła aż na chodnik przed drzwiami. Po wejściu do środka uwagę zwracała lada z oszkloną gablotą i starą, metalową kasą na korbkę. Z tego barku-przedsionka przechodziło się do trzech sal jadalnych. Po zaspokojeniu głodu wracało się do barku z kasą i jeden ze wspólników pytał, co byliśmy uprzejmi zjeść, po czym informował, ile nas to będzie kosztowało. W barku-przedsionku były wysokie stoliki, przy których można było na stojąco ugasić pragnienie i zjeść przystawkę albo kanapkę. Należałem do grupy „koziarzy”, czyli tych rzucających się na kanapki nazywane „kozami”. Były to przekrojone wzdłuż bułki solanki, grubo posmarowane bryndzą, lekko popieprzone i obficie posypane szczypiorkiem albo piórkami czerwonej cebuli. Po prawej stronie, za przeszklonymi drzwiami z zaciągniętą firanką, był mały salonik dla stałych gości, zawsze zarezerwowany w całości w porze obiadowej. Jadali w nim profesorowie z uniwersytetu czy ze szkoły plastycznej, ale też dziennikarze i artyści, między innymi mimowie Henryka Tomaszewskiego, który zawsze pojawiał się jako pierwszy. Tu też ponoć w trakcie Kongresu Intelektualistów Jarosław Iwaszkiewicz miał przyprowadzić noblistów Irenę i Frederica Joliot-Curie, poetę Paula Eluarda i Pabla Picassa, a temu ostatniemu – wówczas siedemdziesięciolatkowi – miały najbardziej smakować lwowskie flaki.

Najmilej wspominam rozmowy o tym wyjątkowym miejscu, które przez lata toczyłem z nieżyjącym od dawna Ryszardem Skałą, założycielem i wieloletnim redaktorem naczelnym jedynej w historii wrocławskiej popołudniówki – „Wieczoru Wrocławia”. Ryszard uwielbiał gęste zupy, ale jadał często rosół z domowymi kluskami; w lecie była to zupa jagodziana zabielana śmietaną. Dla niego królową „fonsiowych” dań była kruchutka, pięknie zrumieniona, pachnąca, świetnie przyprawiona pieczeń sarnia. W poniedziałek (w PRL-u dzień bezmięsny) zamawiał pieczonego matiasa z ziemniaczanym purée i surówką. Świetne też były tu przystawki śledziowe: wybierałem często śledziowe filety w śmietanie z drobno posiekaną cebulką i jabłkiem – tak jak robiła moja babcia, mama, a teraz robi siostra. Ryszard uważał, że tu właśnie podają najlepszego śledzia w oleju i był pewny, że odkrył jedną z tajemnic właścicieli. Miała ona tkwić w… cebuli, która zanim trafiła do śledziowej marynaty, była lekko „ścięta” na gorącym maśle. Nie odmawiał sobie – raz czy dwa razy w tygodniu – sznycla wiedeńskiego z ziemniaczanym purée oraz, uwaga, ze szpinakiem i jajkiem sadzonym. Tego sznycla – bo rzeczywiście usmażony był jak w najlepszych wiedeńskich restauracjach – zamawiał guru mimów, Tomaszewski, ale ziemniakom towa-

W tym domu, patrząc z lewej strony – za pierwszymi trzema witrynami – schodzili się nie tylko starzy lwowiacy. Jak widać, popularna jadłodajnia „U Fonsia” nie miała nawet szyldu i go nie potrzebowała. Tę kamienicę tuż przed rozbiórką sfotografował w roku 1970 wrocławski fotoreporter PAP, dziś emeryt – Adam Hawałej.


rzyszyła fasola jasiek polana zrumienionym masełkiem. W menu tych dań było kilkanaście i większość stołowników miała swoje ulubione smaki. Zawsze prawie te same potrawy zamawiał wspaniały wrocławski aforysta, dziś już zapomniany Henryk Jagodziński. Dlatego też jego lapidarne „Przebłyski”, drukowane w „Słowie Polskim” i nie tylko, będą nam towarzyszyły. Heniu znał wszystkie wrocławskie restauracje. „U Fonsia” prawie zawsze zaczynał od krupniku na skrzydełkach. Trzeba dodać, że to były spore skrzydełka domowych kur i dziś takich nie kupimy w żadnym sklepie. Czasem zamawiał sobie półtorej porcji pierogów lwowskich z serem i kaszą gryczaną polanych gęstą śmietaną albo omaszczonych przesmażoną na maśle cebulką, a do tego ostry chrzan zaprawiony śmietaną. U kelnera zamawiało się pierogi lwowskie, które w jadłospisie, codziennie pisanym ręcznie, nazywano pierogami z serem. Drugim takim często zamawianym daniem były lwowskie gołąbki, które figurowały jako gołąbki w sosie pomidorowym, bo jakiekolwiek odwołanie się do lwowskiej tradycji było zakazane przez ludową władzę. Drukowane jadłospisy, jak wszystkie druki, też były cenzurowane. Kto dziś w to uwierzy? Niewykluczone, że czeka nas powtórka...

Skąd wziął się Fonsio? Moim ukochanym daniem, którego każdego roku nie mogłem się doczekać, były świeże, prosto z lasu, duszone w śmietanie grzyby (podgrzybki i prawdziwki) z cebulką, delikatnie przyprawione. Wybierałem często sztukę mięsa w znakomitym sosie chrzanowym z kluskami i surówką z kiszonej kapusty, no i wiedeńczyka, który był chyba najpopularniejszym daniem mięsnym. Zupełnie nieznaną we Wrocławiu lwowską historię gastronomicznego duetu Gąsiorowski – Głowik dopisał, jakby specjalnie na „moje zamówienie”, lwowiak, reżyser filmowy, m.in. komediowej legendy polskiego kina „C.K. Dezerterzy” – Janusz Majewski, który podczas pracy nad swoimi filmami we Wrocławiu zawsze odwiedzał to miejsce i zaraz się okaże, dlaczego. „W czasie wojny we Lwowie było nam ciężko. Kiedy weszli Sowieci, zwolnili z posad wszystkich wyższych urzędników państwowych. Mój ojciec zaczepił się w restauracji swojego szwagra Alfonsa Gąsiorowskiego jako magazynier. Ta restauracja, prowadzona pod firmą »Głowik« przy ulicy Leona Sapiehy, naprzeciw Politechniki, cieszyła się sławą doskonałej kuchni, świetnym wyborem win sprowadzanych bezpośrednio z Francji i z tej

racji wielkim powodzeniem u profesorów sąsiadujących z nią uczelni” – opowiadał Majewski. Właśnie od szwagrowego imienia wzięła się nazwa wrocławskiej jadłodajni: Fonsio to piękne zdrobnienie od Alfonsa.

Kaleczący oczy bankowy szklanobeton Tę popularną, prywatną jadłodajnię zamknięto na początku lat 70., kiedy zapadła decyzja o wyburzeniu starej kamienicy na rogu dwóch wąskich uliczek: Szewskiej i Wita Stwosza, grożącej zawaleniem. Stali bywalcy wiedzieli swoje: „Fonsia” zamknięto, bo władza ludowa nie mogła znieść, że wrogi ustrojowo prywaciarz karmi ludzi smacznie i uczciwie. Tu nie było możliwości, żeby podano klientowi cokolwiek nieświeżego. W państwowych restauracjach kierowanych przez WSS „Społem” zdarzało się to często. Przez kilkadziesiąt lat była w tym miejscu, jak i w wielu innych, wielka dziura zarosła zielskiem. Dziś w tym miejscu jest jakiś kaleczący oczy bankowy szklanobeton. Lwowscy restauratorzy przydziału na nową jadłodajnię w innym miejscu nie dostali, bo nie chcieli przyjąć proponowanych przez miejskie władze warunków. wroclife.pl Nr 1/2018

37


Zdrowe odżywianie z Wroclife – cykl powstaje we współpracy z Świeżenatalerze.pl

Przeciwzapalny superduet Chociaż Wrocław jest najcieplejszym miastem w Polsce, to zimą marzniemy i wielu z nas dopada przeziębienie. Jeśli wywołane jest przez wirusy, to leczenie skierowane jest głównie na zniesienie stanu zapalnego, podwyższonej temperatury i bólu. Jak jeszcze można poprawić sobie samopoczucie? AGNIESZKA CHĘCIŃSKA-MOSER

Znamy smak ciepłego mleka z miodem i czosnkiem. Już w XIX wieku opisano właściwości przeciwdrobnoustrojowe miodu, które wynikają z obecności wysokiego stężenia cukru, nadtlenku wodoru, niskiej kwasowości oraz metylglioksalu i defensyny. Badania kliniczne wykazały, że miód gryczany podawany przed snem zmniejsza uciążliwy kaszel u dzieci starszych. Miodu nie można podawać dzieciom do pierwszego roku życia. U dorosłych miód może skrócić czas trwania dolegliwości o 1-2 dni. Czosnek (Alium sativum) zawiera przeciwbakteryjną allicynę i przeciwwirusowy ajoen. Zwany jest „rosyjską penicyliną”, bo jego surowy ekstrakt hamuje rozwój bakterii, ale po 5-minutowym gotowaniu efekt ten zanika.

Agnieszka Chęcińska-Moser – doktor nauk biomedycznych, biolog molekularny i szef kuchni. Absolwentka Wydziału Biotechnologii UWr. Doktorat uzyskała na uniwersytecie w Amsterdamie. Odbyła staże podoktorskie w USA, Hiszpanii i Belgii. Specjalizuje się w zakresie żywienia molekularnego. Absolwentka paryskiej Le Cordon Bleu.

„ZŁOTE MLEKO” (2 PORCJE): • 2 • 2 • 2 • 1 • 1

szklanki mleka (do wyboru) cm świeżego imbiru (lub ½ łyżeczki w proszku) cm świeżej kurkumy (lub ½ łyżeczki w proszku) łyżka miodu szczypta czarnego pieprzu

SMOOTHIE (2 PORCJE): • 2 szklanki „złotego mleka” • 3 banany Imbir i kurkumę obrać i pokroić w plasterki (założyć rękawice jednorazowe, bo kurkuma barwi). W rondlu zagotować mleko, imbir i kurkumę. Następnie gotować na małym ogniu około 5 minut, po czym ostudzić i odcedzić. Dodać miód i pieprz, wymieszać. Podawać ciepłe. Smoothie: zblendować trzy banany z dwiema szklanki zimnego „złotego mleka”.

Zbadano, że u dorosłych profilaktyczne stosowanie czosnku może zmniejszyć częstość przeziębień, ale nie ma wpływu na czas trwania objawów. Na dobre zagościł u nas „przeciwzapalny superduet”: imbir (Zingiber offcinallis) i jego kuzynka kurkuma (Curcuma longa). Oba kłącza pochodzą z dżungli azjatyckiej i stosowane są w medycynie orientalnej od tysięcy lat. Imbir zawiera zingeron i ginerol, które działają przeciwzapalnie, także przy przeziębieniu. Imbir w proszku jest mocniejszy niż świeże kłącze. Jednorazowo sugeruje się spożycie, np. w herbacie z miodem, jednej łyżeczki świeżego imbiru, co odpowiada ¼ łyżeczki imbiru w proszku. Kurkuma skupia na sobie dużą uwagę świata biomedycznego ze względu na zawartość kurkuminy. Ma ona silne działanie przeciwutleniające i przeciwzapalne, dlatego może pomóc przy przeziębieniu oraz w chorobach

o podłożu zapalnym, m.in. sercowo-naczyniowych, nowotworowych czy cukrzycy, a także w opanowaniu zapalenia i bólu mięśni po wzmożonym wysiłku fizycznym. W Europie dopuszczalne dzienne spożycie kurkuminy wynosi do 3 mg/kg/dzień. Jej suplementacja bez nadzoru specjalisty może wywołać m.in. bóle głowy i biegunkę. Poleca się spożywanie kurkumy jako przyprawy. W celu najpełniejszego wykorzystania jej właściwości prozdrowotnych zaleca się: spożywanie świeżego kłącza lub dobrej jakości kurkumy w proszku (1 świeży kawałek = 1 łyżeczka kurkumy w proszku); spożywanie kurkumy wraz z czarnym pieprzem, bo zawarta w nim piperyna znacząco zwiększa przyswajalność kurkuminy; stosowanie kurkumy w daniach np. typu curry, bo kurkumina rozpuszczona w tłuszczach łatwiej się wchłania. Na czas zmagania się z zimnem polecam „złote mleko”, do wykorzystania także w smoothie.


patronat Wroclife i wydarzenia WYSTAWA

6 stycznia-25 marca. Wystawa „Świat Tytusa, Romka i A’Tomka Papcia Chmiela” W Centrum Historii Zajezdnia będzie można oglądać wystawę, która stanie się hołdem złożonym Henrykowi Jerzemu Chmielewskiemu oraz ucieleśnieniem marzeń fanów, którzy dzięki niej będą mogli przenieść się w komiksowy świat swoich ulubionych bohaterów. Ideą główną ekspozycji będzie świat fantastycznych pojazdów profesora Talenta i jego Instytut Wszechzbytków, gdzie pojazdy te powstają. Wśród nich m.in. mechaniczny koń Rozalia, wannolot oraz spektakularny wkrętacz, do którego nie tylko można będzie wsiąść i poczuć się jak pilot, ale i uczestniczyć w podróży do wnętrza Ziemi. Centrum Historii Zajezdnia, ul. Grabiszyńska 184. Wstęp wolny

WYKŁAD

20 stycznia, godz. 16.00. Wykład z cyklu „Misja: polska. Misja: Wrocław” „Oczy szeroko otwarte” – wykład o wrocławskiej fotografii Niezależnej Agencji Fotograficznej „Dementi” poprowadzi Tomasz Kizny. Powstała we Wrocławiu w 1982 roku agencja „Dementi” była do 1989 roku jedyną niezależną agencją fotograficzną w Polsce. Fotografie agencji publikowane były na łamach „New York Timesa”, paryskiego „Kontaktu”, londyńskiego „Dziennika Polskiego”, „Tages Zeitung”, „Guardiana” i „Paris Match”.

WYDARZENIE

Muzeum Pana Tadeusza, Kamienica Pod Złotym Słońcem, Rynek 6. Wstęp wolny

23 stycznia-18 marca. „Entliczki, pentliczki, czarodzieje i księżniczki”. Baśnie, bajki i zabawy dziecięce w dawnej grafice i rysunku. Ekspozycja będzie podzielona – nie tylko wizualnie, ale również tematycznie – na dwie części. W pierwszej pokazane zostaną prace odnoszące się do baśni, klechd, bajek i legend, w drugiej będzie można zobaczyć grafiki i rysunki związane z tematyką dawnych zabaw dziecięcych oraz gry planszowe. Stworzone zostanie również miejsce, w którym zarówno mali, jak i duzi będą mogli obejrzeć dwudziestominutowy film zmontowany z dawnych przezroczy wyświetlanych kiedyś na ścianach dzięki latarniom magicznym. Muzeum Narodowe, plac Powstańców Warszawy 5. Wstęp biletowany

SPEKTAKL

25-28 stycznia. Spektakl „Liżę twoje serce”, reżyseria Agnieszka Glińska „Liżę twoje serce” to roztańczona historia o niespełnionej miłości (co nie musi być tak tragiczne, jak wydawałoby się na pozór) i o tym, że życie zawsze wygrywa ze śmiercią, opowiedziana z wielką czułością dla ludzkich słabości i dla miasta – Wrocławia, w którym każdy kiedyś był obcy. Teatr Capitol, ul. Marszałka J. Piłsudskiego 67. Bilety od 25 zł do 150 zł

KABARET

21 stycznia, godz. 17.00. Kabaret Chyba – Narwani z Kontekstu Centrum Kultury Agora zaprasza na wyjątkowy Karnawałowy Wieczór Kabaretowy. Na dobry początek Nowego Roku zaprezentujemy Kabaret Chyba, który w ostatnim czasie prawdziwym szturmem podbija polską scenę kabaretową. Grupę tworzy trzech utalentowanych artystów: Piotr Gumulec, Jakub Krzak i Krzysiek Wilkosz. Jednak Kabaret Chyba to nie tylko świetni aktorzy, ale także błyskotliwe teksty, niebanalne pomysły, niezwykła energia i mnóstwo improwizacji (czyli to, co publiczność lubi najbardziej). Centrum Kultury Agora, ul. Serbska 5a. Bilety dostępne: online na ticketpro.pl oraz w kasie CK AGORA – w kasie płatność wyłącznie gotówką

WYSTAWA

Do 29 stycznia. Wystawa: „Miesięcznik »Fotografia« 1953-1974” Agnieszka Zdziabek przypadkowo natrafiła na zbiór miesięczników „Fotografia” – jednak uszkodzonych przez wilgoć, czas i złe warunki przechowywania. Działanie wody i lata leżenia w tym samym miejscu sprawiły, że fotografie z kliszy zaczęły przenikać się z wizualnymi i tekstowymi częściami czasopisma, tworząc w ten sposób wzajemnie nasycającą się narrację. Wszystko to stało się początkiem artystycznej realizacji Zdziabek pt. „Skarb” oraz inspiracją dla zorganizowania wystawy. MWW Muzeum Współczesne Wrocław, pl. Strzegomski 2a. Bilet normalny: 10 zł, ulgowy: 5 zł

WYSTAWA

Do 25 lutego. Wystawa „Nowy poczet władców Polski. Świerzy kontra Matejko” W Pałacu Królewskim czynna jest wystawa serii 49 portretów władców Polski autorstwa Waldemara Świerzego (1931-2013) zestawionych z rysunkami Jana Matejki (1838-1893). Ideą projektu „Nowy poczet władców Polski” było stworzenie nowatorskich, bardziej współczesnych portretów panujących, również tych nieujętych w matejkowskiej serii królewskich wizerunków, w tym legendarnego awanturnika, śląskiego księcia Bolesława Rogatkę. Muzeum Miejskie Wrocławia Pałac Królewski, ul. Kazimierza Wielkiego 35. Wstęp płatny, bilet normalny: 20 zł, bilet ulgowy: 15 zł

KONCERT

15 stycznia, godz. 20:00 – 23:00 Koncert Soyka Trio Vertigo Jazz Club & Restaurant zaprasza na wyjątkowy koncert – 15 stycznia w klubie wystąpi Soyka Trio. Stanisławowi Soyce towarzyszyć będą syn Kuba na perkusji oraz Przemek Greger na gitarze elektrycznej i akustycznej. Jazzowe temperamenty muzyków i ich kompetencje wyzwalają podczas koncertów unikalną moc muzyki improwizowanej. Warto zatem wybrać się na koncert Soyki, gdyż to zupełnie tak, jakbyśmy na jakiś czas znaleźli się w innym wymiarze, pełnym piękna i dobrych emocji, które tylko on potrafi z taką lekkością wywołać w swojej publiczności. Przyjdźcie, a przekonacie się o tym sami. W styczniu Vertigo zaprasza również na występy w ramach World-Wide Comedy, bluesowe Jam Session George’a Dye czy kolejne spotkania ze stand-upem. Vertigo Jazz Club & Restaurant, ul. Oławska 13. Bilety: 89zł, 109zł, VIP 159zł



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.