ROCK AXXESS nr 3 (Polska)

Page 1

magazyn bezpłatny

NR 3, MAJ 2012

jedyny magazyn rockstylowy na świecie



3

news access

rock talk

6

12

ERIC SINGER PROJECT JOHN NORUM - EUROPE

rock access

18

26

WHITESNAKE - NIC NIE ZABIJE MUZYKI IN EXTREMO Z OGNIEM I DUDĄ

30

digging the rock

34

maj 2012

HITY ZNACIE... METALLICA - BLACK ALBUM rock shop rock live

JUDAS PRIEST 39 ANATHEMA 36 41

dark access

THERION

44

backstage access

GITAROWY CZŁOWIEK GUINNESSA - LESZEK CICHOŃSKI

49 undressed

52

JIMI HENDRIX STYLE rock collectors corner

WINYLOWY STYL ŻYCIA

56

rock style

59 35

10 LAT WE WILL ROCK YOU real rock

rock savvy

KRÓTKA HISTORIA NOŚNIKÓW AUDIO - CZĘŚĆ II

61

rock shot

METALLICA TRAPPED UNDER ICE DRINK

62

map of rock

66

PRZEGLĄD EUROPEJSKICH FESTIWALI - CZĘŚĆ I rock gallery


EDYTORIAL P

ewien pan zarzucił nam promowanie alkoholizmu na łamach Rock Axxess. Jak śmiemy publikować zdjęcie muzyka pijącego z butelki flagowy polski trunek? Może napoje wysokoprocentowe i rock’n’roll nie zawsze idą w parze... A tu masz! Rockowe zespoły usilnie próbują nam sprzedać siebie, nawet w postaci logo na etykietce tequili, piwa, czy wina. Pod lupę wzięliśmy te ostatnie i w dziale Rock Shop możecie zobaczyć nasz rockowo-winny przegląd. A przy winku oczywiście miło poczytać o tym co dzieje się w świecie; o tym, jak Kiss byli w Polsce i kto lubi The Final Countown. Mamy także trzy nowości. Po pierwsze pierwszy prasowy reality show: nie z kamerą, a z kartką i ołówkiem śledzimy losy zespołu Maqama. Co miesiąc, począwszy od tego numeru, będziecie mogli zaglądać z nami do sali prób, na scenę, poza nią i w wiele innych miejsc, gdzie zawita zespół. Druga innowacja to galeria zdjęć koncertowych. Startujemy z mocnym riffem – na pierwszy ogień idzie Metallica w obiektywie Marka Koprowskiego. I wreszcie kolejny, nowy dział – kącik kolekcjonera. Tu zachęcamy Was nie tylko do czytania, ale również do chwalenia się swoimi rockowymi kolekcjami. Piszcie maile, odwiedzajcie nas na Facebooku - dajcie się nam poznać. Może ktoś z Was ma pełen barek wina? Przyda się, bo nad tym numerem spędzicie wiele rockowych chwil. Tak obszerni jeszcze nie byliśmy. Karolina Karbownik redaktor naczelna

ROCK AXXESS jedyny magazyn rockstylowy na świecie redaktor naczelna / dyrektor kreatywna Karolina Karbownik [k.karbownik@allaccess.com.pl] zastępca redakor naczelnej Jakub Bizon Michalski [j.michalski@allaccess.com.pl] współpracownicy Falk-Hagen Bernshausen Aleksandra Błaszczak Marcelina Gadecka Marek Koprowski Agnieszka Lenczewska Erick Lopez Robert Markowski Leszek Mokijewski Sheila Palkoski Izabela Sepioł Katarzyna Strzelec dyrektor biura reklamy Katarzyna Strzelec [k.strzelec@allaccess.com.pl] logo rock axxess Dominik Nowak wydawca: All Access Media, biuro@allaccess.com.pl kontakt z redakcją: contact@rockaxxess.com

na okładce: John Corabi foto: Monica Zielińska fotoedycja: Marek Koprowski projekt graficzny, skład dtp: Karolina Karbownik

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i artykułów sponsorowanych. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do zmiany i skrótu tekstów publikowanych.


news access

red. Jakub “Bizon” Michalski, Karolina Karbownik

Przyszła matka poszukuje ojca

Metalowa poezja Amp Rock TV wpadła na niezwykle ciekawy pomysł. Stworzyła serię kilku krótkich filmików, w których znane postacie świata rocka i metalu recytują słowa swoich własnych utworów, często wspomagając się niemal teatralną gestykulacją. Przyznać trzeba, że taki sposób prezentacji własnej twórczości jest niezwykle ciekawy, zarówno dla fanów, jak i zapewne dla samych artystów. Stanowi też zapewne spore wyzwanie dla twórców, gdyż słowa kompozycji, pozbawione często hałaśliwego tła muzycznego, muszą bronić się same. Na pierwszy ogień poszedł między innymi Marylin Manson, prezentując tekst utworu Overneath the Path of Misery ze swojego nowego krążka, Born Villain. Oprócz niego, odwagą wykazali się muzycy zespołów Korn, My Chemical Romance oraz Black Veil Brides. Jak wyszło? Według nas co najmniej interesująco. Dopisek Seria 1 daje nadzieję, że projekt ten będzie kontynuowany.

Pewna dama wywołała niedawno sensację poszukując w internecie mężczyzny, który miał, rzekomo, spłodzić potomka. Rzecz miała mieć miejsce w klubowej toalecie podczas koncertu zespołów Megadeth i Motörhead w Chicago. Po przytoczeniu dość dokładnego opisu garderoby zarówno swojej, jak i swojego domniemanego partnera, wspomniana niewiasta podrzuciła też kilka pikantnych szczegółów łazienkowego tête-à-tête, po czym poprosiła o kontakt, jeśli przyszły dumny (?) ojciec chciałby być częścią życia swojego potomka.

fot. Miss Shela / Erick Lopez

Wiadomość szybko obiegła portale internetowe, trafiła również do wielu stacji telewizyjnych. Wszystko okazało się jednak zwykłym żartem. Dowcipna sprawczyni zamieszania opowiada o całej sprawie: Pewnej nocy nie spałam zbyt dobrze przez nowe leki i przeglądałam Internet. Trafiłam tam na stronę z ogłoszeniami, dotyczącymi poszukiwań osób, z którymi straciło się kontakt. Niektóre z tych wpisów były bardzo zabawne, więc postanowiłam sama wrzucić coś podobnego. Chłopak, o którego chodzi, to mój kumpel. Mnie nawet nie było na tym koncercie, nie znam żadnych utworów Megadeth, czy Motörhead, ale jestem przekonana, że sporo ludzi uprawiało tam seks, biorąc pod uwagę, ile dostałam odpowiedzi. Ja w ciąży nie jestem, ale taki przypadek z pewnością się zdarzył. Bardzo chcielibyśmy skomentować jakoś całą sytuację, ale tu chyba nic mądrego się nie wymyśli...


news access Dimeboard Fani metalu mogą zaopatrzyć się w nowiutką deskorolkę, będącą hołdem dla zmarłego tragicznie gitarzysty Pantery, Dimebaga Darrella. Sprzęt wypuściła firma Elephant Brand Skateboards, będąca własnością profesjonalnego skatera, Mike’a Vallely’ego, który oprócz śmigania na deskorolce, jest także, między innymi, wrestlerem oraz muzykiem heavy metalowym. Na oficjalnej stronie Elephant Brand Skateboards można obejrzec czterominutowy film reklamowy nakręcony w domu Dimebaga i Rity Haney, opatrzony niepublikowanym wcześniej utworem Dimebaga, zatytułowanym Twisted. Sam Vallely jest jednym z dwóch skaterów, którzy na wspomnianym filmiku popisują się swoimi umiejętnościami panowania nad deską w różnych zakamarkach posiadłości Dimebaga. Gitarzysta Pantery był wielkim fanem deskorolek. Vallely tak skomentował swoje dzieło: Bardzo cenię to, czego dokonał Dime. Jest to niesamowite dla mnie, fana Pantery i Dime’a, że mogę poprzez skateboarding oddać hołd jego życiu, muzyce i dziedzictwu. Deskorolkę można podziwiać, a także nabyć poprzez stronę www.dimebaghardware.com.

Wierny Zakk

Zakk Wylde Les Paul Custom Vertigo to kolejny model gitary sygnowany przez lidera Black Label Society, Zakka Wylde’a. Muzyk pozostaje wierny charakterystycznej grafice, która nawiązuje tu do plakatu filmu Vertigo Hitchocka. Według słów przedstawicieli Gibsona, gitara zaopatrzona jest w zabawki, które są najpopularniejsze wśród gitarzystów thrash metalowych. Wykonana z mahoniu oraz drewna klonowego (płyta wierzchnia oraz gryf) posiada przetworniki typu humbucker EMG-85 przy gryfie oraz EMG-81 przy mostku. Na tyle główki zobaczymy sylwetkę Zakka. Wiosło ma podobno grać tak samo obłędnie, jak wygląda. Jedyną złą wiadomością jest to, że wspomniane cacko kosztować ma niemal $4000. Przeciętny fan Zakka raczej nie będzie mógł sobie na taki sprzęt pozwolić, choć z drugiej strony, fani metalu nie raz już udowodnili, że dla swoich idoli i wszystkiego, co z nimi związane, są w stanie zrobić i wydać wiele.

4


Åkerfeldt goni plotki Mikael Åkerfeldt, wokalista Opeth, zdementował doniesienia mediów, jakoby był uczestnikiem poważnej stłuczki samochodowej, w wyniku której miał złamać rękę. Jak się okazało, wypadek rzeczywiście miał miejsce, jednak nie wydarzył się w ruchu drogowym.

Na oficjalnej stronie szwedzkiej kapeli, muzyk wyjaśnia, że ma obrażenia głowy powstałe w wyniku uderzenia do którego doszło, gdy wyciągał bielizę z walizki. Rana okazała się jednak na tyle poważna, że muzyk potrzebował pomocy medycznej i nie pozwolono mu wystąpić podczas koncertu w Minneapolis. Reszta koncertów odbędzie się zgodnie z planem. Reszta koncertów odbędzie się zgodnie z planem. Sam Mikael tak komentuje całą sytuację: wolałbym, aby to była bardziej rock’n’rollowa historia.

Moda na nekrokoncerty? Zaczęło się! Od występu Tupaca, a raczej jego hologramu, na festiwalu Coachella minęło kilka tygodni. Jak można się było domyślić, eksperyment z występem nieżyjącego muzyka nie przeszedł bez echa. Opinie fanów były mocno podzielone. Jednym zmartwychwstanie rapera przypadło do gustu, inni zaś mówili o muzycznej nekrofilii.

fot. Karolina Karbownik / Agnieszka Lenczewska

Natychmiast pojawiły się pytania o występy innych artystów, od dawna nieobecnych ciałem na światowych scenach. Uaktywnili się członkowie rodzin zmarłych gwiazd, promotorzy, spadkobiercy i wszyscy ci, którzy mogą zrobić tu interes. Przeprowadzono także ankietę - kogo fani chcieliby najbardziej zobaczyć ponownie na żywo. Zwyciężył Jimi Hendrix. W czołówce znalazł się także Jim Morrison. Chociaż to tylko ankieta, niektórzy zaczęli już snuć plany. Brat Michaela Jacksona, Jackie, wyrażał zainteresowanie duetem ze sławnym krewniakiem. Plotkuje się też o całej trasie koncertowej Elvisa Presleya. Mało osób wie jednak, że podobne pomysły już miały miejsce, choć na mniejszą skalę. Przykładem może być występ Freddiego Mercury’ego w jednym z programów telewizji niemieckiej, podczas którego nieżyjący wtedy od kilkunastu lat artysta, wykonał jeden ze swoich ostatnich przebojów – These Are the Days of Our Lives. Technika użyta do realizacji tego projektu odbiegała od tej, wprowadzanej obecnie. Roger Taylor, perkusista Queen, zapytany, czy rozważyłby trasę z hologramem Mercury’ego, oznajmił: Raczej nie. Jeśli ktoś inny chciałby użyć hologramu Freddiego, nie sprzeciwiałbym się. Ale sam bym tego nie zrobił. Nie chcę pojawiać się na scenie u boku hologramu mojego bliskiego przyjaciela. Uważam jednak, że efekt jest niesamowity, jeśli użyje się go właściwie. Co prawda, zobaczenie na koncercie dawno nieżyjących gwiazd mogłoby być kuszące dla całej rzeszy fanów urodzonych x lat za późno, mamy jednak poważne wątpliwości, czy hologramy będą w stanie improwizować razem z resztą zespołu i spontanicznie reagować na prośby fanów o jakiś, dawno nie grany utwór...

5


rock talk

Eric Singer Project


Eric Singer, Bruce Kulick, John Corabi. Ktoś powie MÖtley CrÜe, Kiss, ktoś doda Union i Eric Singer Project. A tych „projektów” jest jeszcze więcej. I dobrze, bo ARTYSTOW możemy widzieć w różnych wcieleniach otrzymując zawsze porywającą muzykę i kawał dobrego hard rocka. Katarzyna Strzelec, Wojtek Maciejewski foto: Monica Zielińska i Andrzej Olechnowski

unplugged


W ubiegłym roku w Polsce pojawili się dwukrotnie; jako Union (Kulick, Corabi) i jako Eric Singer Project (Singer, Kulick, Corabi). Eric wymieniłby jeszcze kilka wizyt w naszym kraju usiłując nas przekonać, że Kiss zagrali dla polskiej publiczności. Ale o tym dalej, w wywiadzie, który publikujemy dzięki uprzejmości organizatora wspomnianych koncertów – Wojtka Maciejewskiego. To nie jest Wasza pierwsza wizyta w Polsce, prawda? Eric: Dla mnie nie. Byłem tu wiele razy. Nie wiem, jak John i Bruce? John: Mój drugi raz. Bruce: Mój też. Byłem tu niedawno, w kwietniu (12.04.2011 – przyp. Rock Axxess) wraz z Johnem. Zagraliśmy akustyczny koncert. Eric: Byłem tu z Brianem Mayem, z Alice’m Cooperem, z Kiss... Niestety, Kiss nigdy nie wystąpili w Polsce. Eric: Nigdy? A w 2008?

Nie, to było w Pradze. Eric: No więc jestem z ESP, grałem tu też z Alice’m Cooperem (koncert, którego nie było – przyp. Rock Axxess) i Brianem Mayem. Pamiętam Warszawę z 1998 roku, tak na pewno!

Co było wyjątkowego w graniu z Brianem Mayem? Czy masz jakieś plany, aby ponownie wspólnie zagrać? Eric: Z Brianem Mayem? Co było wyjątkowego? Cóż, dwie rzeczy. Po pierwsze - Brian May, który jest nadzwyczajnym gitarzystą. Uważam go za jednego z najlepszych na świecie i jednego z moich ulubionych. Byłem i jestem wielkim fanem Queen, więc współpraca z Mayem to było coś wyjątkowego. Jednak nie sądzę, aby Brian kontynuował solową działalność. Teraz skupia się na pracy z Brianem, przepraszam, z Rogerem Taylorem i Queen.

Bruce, czy ty także miałeś okazję spotkać Briana? Bruce: Hmm, wiesz, mam taką interesującą historię z nim związaną. Queen to wspaniały zespół, a Brian jest rewelacyjnym gitarzystą. Kiedyś, gdy grałem jeden ze swoich pierwszych koncertów Brian z perkusistą przyszli do klubu. Pojawili się za sceną i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazał się niezwykle inteligentnym, przyjaznym facetem. Wtedy obiecałem sobie, że jeżeli kiedykolwiek będę osobą rozpoznawalną to będę właśnie taki jak Brian. Był dla mnie inspiracją. Uważam go nie tylko za wspaniałego muzyka, lecz również za niesamowitego faceta. Eric jest szczęściarzem mogąc pochwalić się współpracą z Mayem.

8

Wróćmy do początku. Jak powstał ESP? Eric: Ideę podsunął nam nasz przyjaciel Keith Leroux, który zajmuje się stroną kissonline.com oraz prowadzi Kiss Army Warehouse. Sam chciałem nagrać kilka coverów, kiedy Keith powiedział: znam kilku ludzi, którzy zainwestują w płytę jeśli ty to nagrasz. Bruce i ja akurat odeszliśmy z Kiss. Keith zaproponował, że jeżeli nagram to z Brucem i Johnem, (wcześniej pracowali wspólnie jako Union) to będzie miał kogoś kto wyda naszą płytę. W ten właśnie sposób powstał około 1998 roku Eric Singer Project. Wolicie grać koncerty dla 50 000 ludzi, czy tak jak z ESP grając w klubach gdzie jest 400-500 osób? Jaka jest różnica? Eric: To było 49.500, o ile moja obliczenia są poprawne (śmiech) Bruce: W mniejszych klubach jest lepszy catering. Eric: O tak, lepszy catering, ręczniki, miejsca w pierwszej klasie w samolocie Bruce: Byliśmy już o to pytani. Będąc szczerym, mówiąc o sobie jako muzyku, dbam o każdą publiczność, ponieważ chcę dobrze grać. Jestem podenerwowany tłumem dużym i małym. Przy mniejszym koncercie może być trudniejsze to, że stajesz dosłownie naprzeciw ludzi. Eric: Mnie trochę bardziej przeraża mała publiczność. Nawet będąc nastolatkiem czułem się skrępowany grając dla niewielu osób. Trochę też przypomina to jamowanie: grasz w otoczeniu kumpli, każdy na ciebie patrzy. A satysfakcjonujące jest to, że możesz widzieć twarze fanów, ich emocje. Nawet tak jak podczas naszego ostatniego koncertu w Oslo, gdzie ludzie byli bardzo pijani… [śmiech Bruce’a] Eric: Śpiewali długo, sporo piosenek. Luźna atmosfera była dla nas bardzo relaksująca. Zakończyliśmy jamując i bawiąc się innymi utworami, których normalnie nie gramy. Bruce: Na dużym koncercie byśmy tego nie zrobili, bo tam trzeba się sztywno trzymać programu.

Więc nie tęsknicie za dużą publicznością z czasów, kiedy graliście w Kiss i Mötley Crūe? John: Oczywiście, że wszyscy chcemy grać przed dużą publicznością, ogromnymi światłami i wieloma wzmacniaczami. Ale coś takiego jak teraz też jest w porządku. Stwarza dla nas nowe możliwości. Na dużych koncertach widzimy jedynie twarze z pierwszych rzędów. W mniejszej sali mamy bliższy kontakt z ludźmi, co jest naprawdę fajne. Bruce: John właśnie zakończył świetną trasę koncertową po Ameryce gdzie grał sam akustycznie, otwierając koncerty zespołu Cinderella. Podróżowali wspólnie w różne miejsca. A ja byłem z niego bardzo dumny wiedząc, jak odważnym trzeba być, by wyjść samemu na scenę, zagrać na gitarze i zaśpiewać przed tysiącem ludzi. Uwielbiam z nim pracować w kameralnych klubach, gdzie doskonała komunikacja z publiką daje nadzieję na to, że świetnie będą bawić się przy twojej muzyce. Czy powstaje wtedy festiwal miłości? (śmiech)

Eric, zastanawiałeś się, który album najbardziej określa twój styl gry na perkusji? Eric: Nie wiem, nigdy nie myślałem o tym. Za każdym razem, kiedy dostajesz do zagrania piosenki, twoje nagrania, czy, innymi słowy, nowy materiał musisz pamiętać, co grasz i po co. Grasz dla muzyki, grasz konkretny utwór. Ale przede wszystkim to ty grasz. Nie naśladuję nikogo, nie próbuję grać jak inni. Więc myślę, że wszystko, co gram, określa mnie i mój styl. >



Który album Kiss jest twoim ulubionym? Eric: Ulubiony album Kiss? Chyba Dressed To Kill i Hotter Than Hell. Bruce: Sądzę, że pytanie dotyczy któregoś, z tych, na których grałeś.

Nie, nie koniecznie. Bruce: Och, w porządku. Eric: Z tych, na których grałem bardzo lubię MTV Unplugged. Zawsze podkreślam, jakim wyjątkowym doświadczeniem było nagranie albumu, zwłaszcza dla zespołu, który uwielbia ogromne show z wybuchającym ogniem, w przebraniach niczym na Halloween. MTV Unplugged pozwolił ukazać muzykę sprowadzoną do jej podstawowej formy. I to… hmm Bruce: ...udowodniło ludziom... Eric: Tak! Przynajmniej moim zdaniem, udowodniło, iż Kiss ma świetną muzykę. To coś więcej niż 6-calowe koturny, makijaże i eksplozje. Pokazaliśmy, że jesteśmy ludźmi, którzy potrafią grać i śpiewać.

Czy podczas nagrywania płyt Crazy Night i Revenge zarejestrowaliście jakieś piosenki, które ostatecznie nie ujrzały światła dziennego? Bruce: Zazwyczaj nagrywamy wszystko, co powinno być na płycie, oprócz demo. Ale jest jeden utwór, nad którym spędziliśmy bardzo dużo czasu i brzmi niesamowicie, choć tam nie ma wokalu. Pochodzi z Revenge, producentem jest Bob Ezrin, a napisali ją Snake ze Skid Row, Paul i Ezrin. Roboczy tytuł brzmi Do You Want To Touch Me Now, czy jakoś

tak. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego jej nie skończyliśmy. I nie proś mnie nawet o kopie, ok? Jestem jedną z niewielu osób, które mają ten kawałek. Wspominałem o nim, kiedy Gene i Paul zbierali utwory do box setu. Zapytali co tam masz?, bo wiedzieli, że lubię trzymać gdzieś tego typu rzeczy. Producenci zawsze dawali mi różne taśmy, ponieważ wiedzieli, że ich nie zgubię. To była jedna z ważniejszych piosenek więc powiedziałem Stary, czas to opublikować. Nie wiem, dlaczego zdecydowali się jej jednak nie wydawać. Może nic straconego i powstaną jeszcze box sety numer 2 i 3? John: Jeżeli chcesz to mieć teraz, to mam w bagażniku za jedyne 19,99. (śmiech) Bruce: JohnCorabi.com – niewydane płyty (śmiech). Nie ma wielu niewydanych utworów Kiss. Gene posiada tonę własnych demówek, o których ciągle mówi, że trzeba je nagrać. Mogłoby to być interesujące, ponieważ to są piosenki, które on ma, ale mogą nie przetrwać. Paul zrobił trochę utworów z Erickiem i ze mną, jak np. Time Traveler. To dema, które są nieskończone. Ale w tej jednej piosence z Revenge brakuje tylko tekstu. To byłoby na tyle.

Czy macie jakieś plany związane z nagraniem nowej płyty jako ESP? Eric: Jak na razie nie ma żadnych takich planów. Ale mój stosunek do muzyki, biznesu muzycznego i zespołów brzmi nigdy nie mów nigdy. Wszystko jest możliwe. Rozmawialiśmy o tym nie raz, ale nie znaleźliśmy czasu, odpowiednich ludzi, którzy zechcieliby wydać płytę. Biznes płytowy zmienia się praktycznie każdego miesiąca, co mogą potwierdzić Bruce


i John. John pracuje nad akustyczną płytą, a Bruce wydał swój album w 2010 roku. Wiedzą, że wydanie płyty w dzisiejszych czasach nie jest proste.

Czy istnieje szansa, ze Union będzie kontynuować swoje działania i nagra płytę w oryginalnym składzie? Mam na myśli Jamesa Huntinga i Brenta Fitza? John: Cóż, tak jak każdy wie, my nigdy oficjalnie nie zerwaliśmy ze sobą. Bruce został poproszony o występy z Grand Funk (Railroad), ja w tym samym czasie o dołączenie do Ratt, a Brent o granie z Vincentem Neilem. Poświęciliśmy się różnym działaniom. Czasem rozmawiamy o wspólnych koncertach, nagraniach. Także, jak widzisz, zespół nie rozpadł się. Po prostu odcięliśmy się i zrobiliśmy sobie przerwę. Mamy nadzieję, że Union wróci i zagra ponownie w Polsce. To byłoby wspaniałe i po prostu świetne. Bruce: Tak, zgadzam się (śmiech) John: Ja też! (śmiech) Eric, znajdujesz czas na hobby, jakiś sport? Eric: Hobby lub sport? Muzyka jest moim hobby. Czuję się wyróżniony mogąc robić to, co lubię, a nawet kocham. Sądzę, że wielu muzyków obróciło swoje hobby w styl życia i sposób zarabiania. Eric, wiem, że lubisz zegarki. Jest jakiś szczególny model, który chciałbyś dostać? Bruce: O rany... Eric: Mam nadzieję, ze Bruce i John zrobią zrzutę i kupią mi coś ładnego... Ale nie, nie mam wymarzonego modelu. Dla mnie zegarki to tylko hobby. Pytałeś o hobby – odpowiadam: to jest jedyna rzecz, która naprawdę sprawia mi przyjemność poza muzyką. Ale szczerze mówiąc, rozmowa o tym teraz i tu nudziłaby mnie.

Rada dla młodych muzyków, którzy chcą osiągnąć sukces? Eric: Naucz sie pisać piosenki, ponieważ pieniądze są z publikacji, posiadania i pisania piosenek. Wiele osób, które nieźle zarabiają na muzyce nawet nie występuje. Są po prostu twórcami piosenek. Staram się nie być kaznodzieją, chociaż powtarzam, aby trzymać sie z dala od narkotyków, alkoholu i innych używek. Bardzo źle się to kończy. John: Możesz oddać mi moją heroinę? (śmiech) Eric: Pewnie! (śmiech) John: Żartuję. (śmiech)

Bruce, brałeś udział w Rock ‘n Roll Fantasy Camp, jak było? Bruce: Tak. Brałem udział może z tuzin razy, a może więcej. To jest ciężka, wielogodzinna praca. Przyjechali Eric i Paul. Stanley był gościem specjalnym przez jeden dzień, podczas którego mógł przyglądać się imprezie. Nie zawsze było to łatwe; dzielisz się tym, co wiesz o tworzeniu zespołu. Słuchają cię ludzie, którzy kiedyś mieli pasje, coś potrafią, mają talent, a są na co dzień lekarzami, czy księgowymi. Cieszę się, że mogłem grać z ludźmi, których szanuję, z moimi bohaterami. Jamowałem z Jackiem Bruce’m w Londynie. Jestem totalnie zakręcony na punkcie tego człowieka. Grałem partie gitarowe dla Rogera Daltreya. Fantazje przeradzają się w rzeczywistość. Przychodzi kilka osób i wspólnie gra. Paul dołączył do mojego zespołu, oczywiście zrobiliśmy większość utworów Kiss. Było dużo zabawy, świetnie spędzony czas. Ciężka praca, ale niezwykle satysfakcjonująca.

Ace Frehley wydał swoja biografię Nie żałuję. Przeczytaliście? Eric: Nie. Bruce: Słyszałem o tym, ale nie czytałem. Eric: Ktoś mi powiedział, że nie zostałem wspomniany, więc jeżeli mnie tam nie ma, nie widzę powodu, dla którego miałbym to czytać. Szczerze, życzę Ace’owi wszystkiego, co najlepsze. Lubię go, jest miłym gościem, ale nie interesują mnie takie książki. Ale na pewno są tacy, którzy znajdą w niej coś ciekawego. Osobiście, wolę czytać o historycznych postaciach. Bruce: I o zegarkach... (śmiech) Eric: Zegarki, tak... (śmiech)

Więc nie zamierzasz napisać żadnych wspomnień? Eric: Nie mam żadnej historii do opowiedzenia. Owszem, każdy ma historię własnego życia, ale uważam, że jak chce ją przedstawić na łamach książki powinien się wyprostować i opowiedzieć wszystko, nie tylko te miłe i dobre rzeczy. Każdego interesuje brud i lubieżność, to co dzieje się za sceną. Normalność nie interesuje ludzi. Bruce: Ja zacząłem pisać, pomagał mi mój przyjaciel. Mówię o mojej karierze za czasów Kiss. Chwilę po tym jak wyszła The Dirt, książka o Mötley Crüe, gdzie John ma swój rozdział, który jest dość ekstremalny. Wiesz, tam jest wiele niesamowitych historii. Ludzie, biznesmeni, pytają mnie czy masz coś takiego?, a ja na to - nie. Nawet jeżeli bym coś wiedział, wiesz, ciemnego, nie chciałbym się tym dzielić. Szanuję osoby, z którymi pracuję. Więc, tak naprawdę wiem, że jeżeli kiedykolwiek napiszę książkę, to będzie przedstawiona w mój sposób. To znaczy w taki, w jaki ja chcę opowiedzieć historię, a nie odkrywać się tak, jak niektórzy to robią. Eric: Czasami, gdy mówisz prawdę ludzie zaczynają patrzeć niekorzystnie, nastawiają się negatywnie. Ale każdy chce widzieć problemy i chaos. Uważam, że niektóre rzeczy najlepiej jest pozostawić w sferze własnych wspomnień. Nie ma potrzeby dzielenia się nimi ze światem. A może polskie korzenie - to byłby miły rozdział w twojej książce. To prawda, że masz polskie korzenie? Eric: Sądzę, że on jest Rosjaninem. Bruce: Tak jestem w połowie Polakiem i Rosjaninem. Podobno babcia ze strony mojej mamy pochodziła z Polski. Nie mogłem się doczekać, kiedy odwiedzę Polskę, ponieważ jest to powrót do kraju moich dziadków, który kiedyś był zupełnie innym miejscem. Interesujemy się tym, co się teraz dzieje. Widzimy, jak żyją tu ludzie. Jestem pod wrażeniem. Widzę was jako nowoczesnych Europejczyków.. Eric: Dorastałem w Cleveland, Ohio, i mieliśmy naprawdę ogromną polską społeczność w Cleveland, pamiętam.

Ostatnie pytanie: jakie jest najbardziej denerwujące pytanie, które zawsze słyszycie? Eric: Najbardziej denerwujące? Hmm, zazwyczaj to coś związane z Kiss. Spójrz, każdy z nas jest dumny ze wszystkiego, czego dokonaliśmy, ale czasami pytania stają się głupie. Jestem pewien, że John zawsze jest pytany o rzeczy, które robił z Mötley Crüe, Tommym Lee czy Nickim Sixxem. Mnie ludzie pytają o Gene: czy jego język jest prawdziwy? Po prostu szaleństwo. Po pewnym czasie zaczynasz się zastanawiać czy ludzie nadal wierzą w takie rzeczy? Bruce: Słyszymy je wszyscy, więc wiemy co robić. (śmiech) �

11


JOHN NORUM - EUROPE

rock talk

dzieci lubią

the final

countdown

tekst & foto: Katarzyna Strzelec, Jakub “Bizon” Michalski foto: Paul Bergen


zespół Europe swoim występem podczas Thanks Jimi Festival rozpoczął trasę koncertową promującą album “Bag Of Bones”. Zanim Wrocław usłyszał na żywo zestaw nowych utworów przepleciony mieszanką hitów, w tym: “Carrie”, “Rock The Night” i “The Final Countdown”, mieliśmy okazję porozmawiać z gitarzystą Europe – Johnem Norumem. Co nam powiedział? Czytajcie!

Wydaliście właśnie nowy album Bag Of Bones, a dziś gracie pierwszy koncert. Co nowego będziecie chcieli zaprezentować podczas tej trasy? Zamierzamy grać nowe utwory z najnowszego albumu. (śmiech). Zagramy cztery, czy pięć nowych piosenek. Co jeszcze… Są drobne różnice w aranżacji utworów. Czy będą jakieś dawno niesłyszane kawałki? Nie, raczej nie. Oczywiście, zamierzamy zagrać hity z lat 80. Nie wszystkie, ale część. Te które lubimy grać i …

… Te, których wszyscy od was oczekują… Tak, ludzie chcą usłyszeć znane piosenki, które graliśmy tysiące razy. Dla nas to trochę nudne. Chcemy grać kawałki, które lubimy i te, które również sprawiają nam przyjemność.

W jednym z ostatnich wywiadów, Joey Tempest powiedział, że myślicie o tym, aby więcej nie grać The Final Countdown. To się nigdy nie stanie. Czasami żartujemy na ten temat. Mamy świetny ubaw. Rozmawiamy o tym czasem w tour busie, po kilku piwach: może nie zagramy jutro “The Final Countdown”? I wszyscy są zgodni: taa, nie grajmy tego. A potem i tak gramy. Za bardzo boimy się usunąć ten numer z set listy. Nie możemy pominąć tego kawałka, ponieważ obawiamy się, że wszyscy będą wściekli i nas pobiją (śmiech), będą zamieszki, ludzie będą w nas rzucać pomidorami i jajkami, polecą banany. (śmiech) Myśleliście o tym, żeby zagrać trasę i zapowiedzieć: nie będziemy grać żadnych hitów. Jeśli chcielibyście zobaczyć

nas grających mniej znane utwory to kupcie bilet i wpadnijcie. Nie, to nie miałoby sensu. Ludzie chcą słuchać piosenek, które znają i kochają. Z lat 80-90tych itd. Staramy się zadowolić każdego. Pamiętam, że zespół Uriah Heep nagrał kilka lat temu płytę Wake The Sleeper. Była tak dobra, że grali cały album na żywo. Zespół z 40-letnim stażem grał na koncertach wszystkie numery z nowej płyty. Nadal mam wątpliwości, czy byli bardziej odważni, czy lekkomyślni? Nie jestem przekonany do tego typu rozwiązań. Słyszałem, że Metallica gra cały Black Album w tym roku. Po co? To nudne.

W przyszłym roku wypada trzydziesta rocznica wydania waszego debiutanckiego albumu. Czy planujecie coś specjalnego na tę okazję? Tak, to będzie w przyszłym roku. Możliwe, że zrobimy cały pierwszy album. (śmiech) Nie gracie wielu utworów z pierwszego albumu. Byliśmy wtedy młodzi, napisaliśmy te numery, kiedy mieliśmy zaledwie 15-16 lat. Wstydzicie się tych piosenek? Nie wstydzimy się, ale to nie jest coś, co chcielibyśmy grać teraz, mając prawie 50 lat. Rozwinęliśmy się. Wróćmy na chwilę do najnowszego albumu. W jednym numerze zagrał z wami Joe Bonamassa. Jest przyjacielem zespołu, czy to Kevin Shirley was połączył?

13

>


Tak, Joe jest naszym przyjacielem. Zagrałem z nim gościnnie podczas jego koncertu w Szwecji. Możecie zobaczyć na YouTube (śmiech). Wszystko jest na You Tube. Joe Bonamassa wpadł z nami zagrać. Kevin jest oczywiście łącznikiem między nami, pracuje z Joe od około 10 lat. Zasugerował, że przydałaby się slajdowa gitara we wstępie do utworu Bag of Bones. Spojrzał na mnie, a ja powiedziałem: nie patrz na mnie, ja nie mam o tym pojęcia. Nie znam się na slajdowych gitarach, ani akustykach, nigdy się tym nie interesowałem. A Kevin: co ty na to, aby zaprosić Joe do zagrania intro? Powiedziałem, że to świetny pomysł, pod warunkiem, że będzie grał tylko na slajdowej gitarze, nie będzie używał palców i mnie nie przyćmi. (śmiech) Joe pojawia się na tak wielu płytach, że już pewnie sam stracił rachubę, ile tego jest.? Tak, wszędzie jest go pełno. To pracoholik. On ciągle coś nagrywa. Jest młody, ma chyba ze 34 lata. W tym wieku tak można. W moim wieku trzeba już trochę zwolnić. (śmiech) Muzycy z Uriah Heep są po 60, tak samo jak goście z Deep Purple... I w dalszym ciągu dają rade (śmiech), nigdy nie jest się za starym na rocka. Granie rocka pozwala zachować młodość i zdrowie.

Gdy będziecie grać dzisiaj koncert, zobaczycie 60-, 70 -letnich dziadków z gitarami oraz ich kilkuletnich wnuków. To wspaniałe mieć taką publiczność. Jeżeli gra się w popowym zespole, to ma się popową publiczność. Jak gra się heavy metal, to ma się mrocznych fanów. Zazwyczaj tylko facetów. Ale nasza publiczność to ludzie z przedziału 10 – 90, ponieważ gramy trochę hard rockowo i popowo, ale też nieco metalowo. Każdy znajdzie coś dla siebie. Dobrze się bawimy grając tak różne rzeczy. Wróćmy częściowo do tematu Bonamassy, który mówi, że kolekcjonuje gitary. Nie tylko gra na nich, ale również kupuje, wyszukuje różne modele, takie jak Les Paul z 1959 roku i inne stare egzemplarze. Czy ty również tak robisz? Nie, nie jestem kolekcjonerem. On jest milionerem więc może sobie na to pozwolić. (śmiech) Grałem na jego Les Paulu z 1959 roku, zapłacił za niego z 300 tysięcy dolarów. Szaleństwo! To bardzo dużo pieniędzy. Wiesz, to tak jakbym spytał: mogę dotknąć?, a Joe: nie! Nawet na nią nie patrz. Zupełnie jak w filmie This is Spinal Tap. Ja nie kolekcjonuję gitar. Mam ich około 25 i to wszystko. Ile z nich bierzesz w trasę? Teraz mam ze sobą 5.

Nie gracie teraz pełnej trasy, a zaledwie kilka koncertów podczas festiwali, zgadza się? Tak, teraz mamy dwa tygodnie do następnego występu. Festiwale zwykle odbywają się w weekendy, będziemy tak grali całe lato. Sądzę, że jest to dobre, szczególnie kiedy ma się małe dziecko w domu. Wiem, że macie trasę po Wielkiej Brytanii w listopadzie. Podobno macie też wrócić jeszcze do Polski i zagrać kilka koncertów jesienią? Czy to prawda? Tak, po trasie w Wielkiej Brytanii zagramy w całej Europie. W ciągu dwóch miesięcy dotrzemy wszędzie. A potem będziemy dwa tygodnie w Skandynawii, następnie w Azji, Ameryce i tak

14

dalej. Robimy tak niemal co rok.

Czy nadal masz czas na karierę solową? Ostatni album został wydany ponad 2 lata temu. Nie traktuję tego jako kariery, tylko bardziej jako dobrą zabawę. Jest to dla mnie raczej projekt poboczny. Europe jest moim priorytetem, ale solowe granie też jest dla mnie bardzo ważne, ponieważ mogę wtedy robić cokolwiek zechcę. W Europe nie ma tak dobrze, robię to co mi karzą. (śmiech). Zrób to, czy tamto. Tak naprawdę nie jest tak źle. To jest dla mnie przyjemność, ponieważ mogę być producentem, inżynierem dźwięku. Lubię robić wszystko: śpiewać, miksować, nagrywać pięć, czy sześć instrumentalnych utworów. Jeśli powiedziałbym chłopakom: mam dziesięć instrumentalnych piosenek, czy moglibyśmy nagrać siedem z nich, a ty Joey – możesz zaśpiewać trzy. Reszta to kawałki instrumentalne, - nie miałoby to sensu. Dlatego w solowych projektach robię to, co chcę i świetnie się przy tym bawię.


Wspominałeś o rodzinie i graniu w weekendy. Twój siedmioletni syn jest na okładce twojej płyty solowej. Czy on już gra na gitarze, czy trzymał ją tylko na potrzeby zdjęcia? Nie, nie, on naprawdę gra. Ma to we krwi. To było nieuniknione. Nawet gdyby chciał, to nie ucieknie od tego, bo ma to w genach. Ma dużo szczęścia, bo odziedziczył telent muzyczny po obojgu rodzicach. Jego matką była Michelle Meldrum z Phantom Blue. On jest niesamowity, ma trzy gitary i dużo ćwiczy. Jest naprawdę wyjątkowy, bardzo ambitny. Zupełnie jak ja, kiedy byłem młody. Zazwyczaj rodzice pamiętają pierwsze słowo swojego dziecka. Czy pamiętasz jaki pierwszy chwyt twój syn zagrał na gitarze? To było D. To dla niego naturalnie. On po prostu zrobił to, co ja zwykle robiłem. (Norum imituje grę na gitarze).

Czy gitara, którą twój syn trzyma na okładce Play Yard Blues jest specjalną, profesjonalną gitarą dla dzieci? Sam mu ją dałem, dostałem ją podczas japońskiej trasy od miejscowego fana. Ale ona jest malutka, zbyt mała jak dla mnie, bo jestem sporym facetem. Więc pomyślałem, że będzie idealna dla mojego syna. Oprócz tej, ma jeszcze miniaturowego Stratocastera oraz Telecastera. Ma te najbardziej klasyczne modele. Les Paul jest o tyle świetny, że to czarne coś, co widać na zdjęciu to wbudowany głośnik. Po prostu włączasz gitarę, ona ma w środku baterie i nie trzeba jej podłączać do pieca. Sądzisz, że on ma łatwiejszy start, niż ty miałeś? Wspomniałeś, że ma Stratocastera i tego typu zabawki. Ty pewnie musiałeś kupować jakieś gówniane gitary za

dawnych czasów? Moja pierwsza gitara była naprawdę gówniana, ale wyglądała ślicznie. Pamiętam kiedy ją kupiłem, była oparta o ścianę przez całą noc, a ja leżałem w łóżku i się na nią gapiłem. Całą noc nie mogłem zasnąć.

Może pewnego dnia zagrasz na jednej scenie ze swoim synem? Mam taką nadzieję. Musi jeszcze poczekać kilka lat, ale niedługo będzie gotowy do grania na scenie i będzie pewnie machał głową jak szalony.

Czy idzie w Twoje ślady jeżeli chodzi o gatunek muzyczny? Niezupełnie. To znaczy The Final Countdown jest jedną z jego ulubionych piosenek, ale on jest w tym wieku, kiedy lubi się The Final Countdown. Żaden dorosły nie lubi tej piosenki (śmiech). To jest kawałek dla dzieciaków. Chociaż to dobry kawałek. Ja go lubię. Jego kumple uwielbiają kiedy odprowadzam go do szkoły. Podchodzą do mnie i mówią: ale czad, pan jest tym facetem od “The Final Countdown”. Ale on słucha też innych rzeczy; wszystkiego, co leci w telewizji, czy radio, jak np. konkurs Eurowizji. Eurowizja jest dla odbiorców w tym wieku, pomiędzy 7, a 8 rokiem życia, sporo tam słodkiego popu.

Grałeś z Joe Bonamassą i Antonem Figiem. Z kim jeszcze chciałbyś zagrać? Czy zastanawiałeś się nad swoim wymarzonym składem zespołu? Wiesz co - jestem szczęściarzem, bo grałem z wieloma ludźmi: grałem z Deep Purple, to było niesamowite. Nie byłem na to przygotowany, zostałem zaproszony. Zaprosili nas i otwieraliśmy ich koncerty. Po prostu zapytali: czy



chcesz zagrać z Deep Purple, trochę poimprowizować? Zapytałem: który kawałek? Odpowiedzieli, że Smoke On The Water, że będziemy się wymieniać partiami ze Stevem. Było świetnie. Coś niesamowitego zagrać z Ianem Gillanem i Rogerem Gloverem. Ludźmi, na których muzyce się wychowywałem. Było niesamowicie. Teraz też jestem w zespole z marzeń. Grałem przez chwilę w Dokken, ale to nie to samo. W Europe jesteśmy, jak bracia. Poznaliśmy się, kiedy mieliśmy 14, czy 15 lat. Jeździliśmy na skuterach. Ale jeśli chodzi o kogoś, kogo chciałbym spotkać - to David Bowie. Poznałem wiele osób, które podziwiam jako muzyków: Glenna Hughesa, Ritchiego Blackmore’a, Michaela Schenkera, Franka Marino i wielu innych, ale David Bowie miał na mnie duży wpływ, gdy byłem młody, a on wcielał się w postać Ziggy’ego Stardusta. Malowałem sobie twarz tak jak on, z tymi wszystkimi błyskawicami. (śmiech) Czy Mick Ronson (gitarzysta Davida Bowiego w tamtym czasie - przyp. Rock Axxess) miał na ciebie równie spory wpływ? Tak, zdecydowanie. Zobaczysz dzisiaj, że będę grał na Les Paulu, takim samym, jaki miał Mick Ronson. Ta gitara nie należała do niego. Gibson stworzył model sygnowany nazwiskiem Ronsona, ale ciężko go zdobyć. To moja główna gitara dzisiaj wieczorem. Na początku była cała czarna, ale teraz jest w naturalnym kolorze drewna, a czarna tylko z tyłu. Ronson miał fantastyczne wyczucie rytmu, choć nie grał zbyt wielu dźwięków. To nie miało znaczenia, bo świetnie to czuł. Wystarczyło, ze zagrał trzy, czy cztery nuty. Wasz ostatni album jest ukłonem w stronę klasycznego hard rocka. W dużo większym stopniu, niż albumy z lat 80, z tym typowym brzmieniem klawiszy… …getry z lajkry, pudel na głowie, błyszczące koszule, makijaż, maskara, eye liner…

fot. Paul Bergen

Bardziej w stylu klasycznego rocka; grup takich jak Led Zeppelin, Deep Purple. Czy to jest teraz stały kierunek dla zespołu? Nie wiem. To znaczy - nie wiemy. Nie wybiegamy dalej, poza płytę, nad którą w danym momencie pracujemy. Nie mieliśmy tym razem żadnego konkretnego planu, by była w stylu lat 70. Myślę, że spory w tym udział Kevina Shirleya. On sprawił, że ta płyta ma brzmienie tamtych czasów. Mogliśmy nagrać te utwory w nowocześniejszy sposób i efekt byłby zupełnie inny. To bardzo prosty i melodyjny hard rock podszyty bluesem. Miksy Kevina są niezwykle ciepłe i mają analogowe brzmienie, do tego dochodzą organy Hammonda… to trochę jak Uriah Heep. Brzmienie klawiszy - to chyba główna różnica między latami 80, a teraźniejszością. Nowy album ma mniej brzmienia hair metalowego, a więcej hammondowego, w stylu Kena Hensleya. Organy Hammonda i wzmacniacze Marshalla dają klasyczne brzmienie. Mic gra na tym wielkim zestawie i świetnie to brzmi.

Przypomina mi też Black Country Communion. Pewnie dlatego, ze Kevin jest producentem obu płyt i od razu słychać, że to on odpowiada za brzmienie tego albumu. Dokładnie, właśnie dlatego chcieliśmy z nim pracować, ponieważ bardzo podoba nam się ciepłe brzmienie, jakie osiąga, podobne do tego z lat 70. Wtedy wszystko było bardzo organiczne i prawdziwe. Pochodzę ze starej szkoły, jestem starym hippisem. Pokój brachu! (śmiech) Słuchasz nowych rockowych kapel, czy wolisz dinozaurów? Trzymam się dinozaurów, lubię T. Rex (śmiech). Jestem niezwykle lojalny. Ostatnio kupiłem płytę Van Halen: Different Kind of Truth. Śledzę poczynania i kupuję płyty UFO, czy Deep Purple. Nie jestem na czasie z trendami. Nie jestem wielkim fanem zespołów takich jak Lamb of God. Jeśli mowa o nowych, dobrze brzmiących zespołach, to takim jest Black Country Communion. To jest nowy zespół. Jeżeli miałbym wymienić jeszcze jeden, bardzo dobrze słuchało mi się Audioslave. Słuchaliśmy ich często. To był rock oparty na riffach gitarowych. Sądzę, że sporo tego, co znalazło się na Last Look at Eden było zainspirowane Audioslave. Na tej płycie jest dużo mocnych riffów. Poza tym, nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

Czy słyszałeś The Answer lub Rival Sons? Słyszałem The Answer dawno... Ze trzy lata temu? (śmiech) No dobra, może to nie jest dawno temu. (śmiech) Nie powalili mnie. Wolisz oryginały, niż naśladowców? Tak, oni są znacznie lepszymi muzykami. Nie wydaje mi się, żeby członkowie The Answer byli rewelacyjnymi muzykami. Nie zrobili na mnie wrażenia. A może jakiś zespół ze Skandynawii? Niekoniecznie… powinienem być chyba milszy. (śmiech) Spróbuję coś wymyślić... O, Opeth! Abba? Och, Abba. Abba jest najlepszym zespołem w historii!

Mikael z Opeth powiedział dokładnie to samo podczas swojego koncertu w Polsce. Zapytał: ile osób poszłoby na koncert, gdyby Abba wróciła? Po czym dodał, że na pewno wszyscy. O rany! Sam chciałbym zobaczyć koncert Abby. To byłoby niesamowite! Tak, Opeth jest świetny. To jest jeden z moich najlepszych przyjaciół – Fredrik, gitarzysta (John wskazuje na okładkę marcowego numeru Rock Axxess) . Znamy się od zawsze i często imprezujemy. Spędzamy wiele godzin na rozmowach i piciu piwa. Gadamy o gitarach, wzmacniaczach i tak dalej. Bez końca. Nie możemy przestać. On jest świetnym gitarzystą, jednym z najlepszych na świecie. Dziękujemy za Twój czas. Do zobaczenia podczas koncertu! Również dziękuję i do zobaczenia później! �

17


rock access

NIC

NIE ZABIJE

MUZYKI tekst: Karolina Karbownik foto: Falk - Hagen Bernshausen

Gitary miały służyć za kije, rozwalać wszystko, co tylko można zdewastować. Po niespełna roku są znów na swoim miejscu, w rękach tych, którzy wiedzą, do czego instrumentów się używa.


fot. Falk - Hagen Bernshausen



fot. Falk - Hagen Bernshausen


Kiedy wiele miesięcy temu widziałam na You Tube kilkudziesięciosekundowy film, na którym wandale biegną z gitarami, siejąc zniszczenie wokół siebie, serce samo się darło z rozpaczy. Ciężkie wzmacniacze i czekające na swoją nutę instrumenty miały posłużyć za broń. Błyszczące nowością gitary dla setek zamaskowanych buntowników stanowiły kije basballowe, którymi rozbijano szyby w autach, oknach i sklepowe witryny. Rockbottom funkcjonował tu od 36 lat. W sierpniowy dzień spłonął, podobnie jak większość okolicznych punktów

usługowych i handlowych. Carl Nielsen, 60-letni właściciel sklepu, tak wspomina dzień, w którym zamiast klientów, w progu sklepu ujrzał agresywnych wandali: Trzymałem w ręku statyw od mikrofonu i starałem się odeprzeć atak. Ale ja byłem jeden, a ich ze dwudziestu. To było przerażające. Wciąż mam przed sobą ten obraz. Jednak uczestnicy buntu wcale nie byli zainteresowani konfrontacją z Carlem. Ich celem okazały się same instrumenty, które wykorzystali do dalszych walk. Zdewastowali sklep i pognali dalej. W oknach Rockbottom widać było jedynie dym. Nielsen szacuje swoje straty (sprzęt, zniszczenia i brak zarobków) na 500.000 funtów brytyjskich.

Gdy marcowego dnia muzycy Whitesnake podjechali pod wejście wyremontowanego sklepu, czekał już na nich spory tłum fanów, trzymających w dłoniach okładki płyt, zdjęcia, książki i plakaty, na których już po chwili widniały autografy Briana, Douga i Michaela. Podpisywanie autografów i rozmowy z fanami odbyły się w miłej, wesołej atmosferze, której na pewno brakowało w Croydon przez długi czas. Były żarty, wspólne zdjęcia i, obowiązkowo, zwiedzanie nowego Rockbottom. Po uściśnięciu setek dłoni, muzycy udali się do centrum kulturalnego Fairfield Halls w Arnhem Gallery, gdzie zagrali ponad dwugodzinny set, nie zapominając o tym, czego zgromadzeni przed nimi fani pragną najbardziej: mocnego, dobrego rocka, z kawałkami Whitesnake na czele. Muzyki nic nie zabije... � od lewej: Brian Tichy, Michael Devin, Carl Nielsen i Doug Aldrich

fot. Falk - Hagen Bernshausen

W

itajcie wszyscy. Cieszymy się, że możemy tu być. Wam również dziękujemy za przybycie i wsparcie dla Rockbottom. A teraz… na zakupy! – tymi słowami powitał zgromadzonych na re-otwarciu sklepu muzycznego Rockbottom w Londynie, Doug Aldrich. Gitarzyście Whitesnake towarzyszyli koledzy z zespołu: basista Michael Devin i perkusista Brian Tichy. 28 marca, w towarzystwie swoich fanów, klientów i sąsiadów sklepu, jako jedni z pierwszych mogli zobaczyć, jak wygląda Rockbottom w nowej odsłonie. Mieszczący się przy 68 - 70 London Road sklep, kilka miesięcy wcześniej został doszczętnie zniszczony przez uczestników (nie za grzecznie?) zamieszek w dzielnicy Croydon. Dzięki wsparaciu i pomocy wielu osób (co podczas inauguracji podkreślał właściciel sklepu, Carl Nielsen), Rockbottom znów może stanowić ważny punkt na mapie południowo-zachodniej dzielnicy Londynu. Brian, Doug i Michael uroczyście zainaugurowali drugie narodziny sklepu.




fot. Falk - Hagen Bernshausen

fot. Falk - Hagen Bernshausen


10

DUDĄ tekst: Aleksandra Błaszczak foto: Izabela Sepioł

fot. Izabela Se

IN EXTREMO

z ogniem i


rock access

Do festiwalu Metalfest, który odbędzie się w czerwcu w Jaworznie, coraz bliżej. Jednym z gości będzie niemiecki zespół In Extremo, goszczący w Polsce po raz drugi. Muzycy ciepło wspominają swój pierwszy występ w naszym kraju podczas Płock Cover Festival w 2010 roku i bardzo cieszą się, że mogą tu wrócić. tekst: Aleksandra Błaszczak foto: Izabela Sepioł

Kim właściwie są In Extremo? Kim właściwie są In Extremo? Zespół powstał w 1995 roku, ze zjednoczenia sił dwóch osobnych projektów – zespołu grającego rocka oraz grupy wykonującej muzykę średniowieczną. Dwa lata temu w Erfurcie In Extremo hucznie świętowali swoje 15-lecie, gromadząc 15000 fanów na dwudniowym festiwalu Wahre Jahre. Są obecni w telewizji niemieckiej, na okładkach magazynów, otrzymują nominacje do najbardziej prestiżowych nagród niemieckiego przemysłu muzycznego. Ostatni album, Sterneneisen, wydany w lutym 2011 roku, przez kilka tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu niemieckiej listy przebojów, by w końcu pokryć się złotem. Bilety na ich koncerty w ojczyźnie są wyprzedawane, a jedną z cech charakterystycznych zespołu są występy stanowiące połączenie muzyki z pokazem pirotechniki.

Wszystko zaczęło się jeszcze w Niemieckiej Republice Demokratycznej, kiedy to kilku młodych chłopaków spotkało się i zdecydowało tworzyć razem muzykę. Przed powstaniem zespołu każdy z jego późniejszych członków był już doświadczonym muzykiem. Kay Lutter (Die Lutter) uczył się gry na basie, zanim dołączył do wschodnioniemieckiego Freygang. Później, już razem z Michaelem Rheinem, grał w anarchistyczno-rockowym zespole Noah. W tym samym czasie, gitarzysta Sebastian Lange (Der Lange) był częścią Die Vision – wschodnioniemieckiego zespołu new wave, a Marco Zorzytzky (Flex der Biegsame), Dr. Pymonte i Boris Pfeiffer (Yellow Pfeiffer), występowali w różnych zespołach grających muzykę średniowieczną. Początkowo członkowie zespołu występowali na jarmarkach średniowiecznych , odtwarzając pieśni pochodzące z dawnych czasów. Pierwszy akustyczny album, zatytułowany Die Goldene, ukazał się w 1997 roku. Następny, Ha-


28 12


meln, rok później. Pierwszy koncert In Extremo miał miejsce 29 maja 1997 roku, przed tysiącem ludzi, podczas Rathaus Markt w Lipsku. W tamtym czasie, zespół nosił srebrne uniformy przypominające stroje kosmonautów, co stało się zalążkiem charakterystycznego stylu prezentowanego przez grupę na scenie w późniejszych latach. W 1998 roku wydana została pierwsza rockowa płyta, Weckt die Toten!.

Najważniejsze było dla nas tworzenie muzyki w otoczeniu przyjaciół, powiedział Kay Lutter. Bo i trudnych sytuacji w zespole nie brakowało. Pod koniec lat 90-tych, podczas koncertu w Mannheim ciężkich oparzeń doznał Michael Rhein. Przez kilka tygodni przyszłość zespołu stała pod znakiem zapytania, jednak już dwa miesiące później zespół znów pojawił się w komplecie na scenie. W 2001 roku, u basisty zespołu zdiagnozowano raka. Jednak podczas świątecznej trasy, Kay Lutter, jeszcze nieco osłabiony, ponownie dołączył do In Extremo. To właśnie takie sytuacje związały nas jeszcze bardziej ze sobą, mówią.

Zespół ma obecnie na koncie już dziewięć krążków studyjnych, a także kilka koncertówek. Najnowsza z nich, Sterneneisen Live - Laut sind wir und nicht die Leisen, ukaże się 25 maja, zarówno w formacie CD, jak i DVD. Będzie na niej można usłyszeć między innymi najbardziej znane utwory formacji: Frei Zu Sein, Vollmond i Siehst Du Das Licht. Jest to zapis koncertu z Siegen, który odbył się 21 kwietnia 2011. Trasa Sterneneisen była jedną z największych i najbardziej spektakularnych w historii In Extremo. Zespół zagrał ponad 40 koncertów w samych Niemczech, a ponadto odwiedził kraje takie jak Portugalia, Hiszpania, Holandia, Szwajcaria, Austria, Czechy, Słowacja, Ukraina i Rosja.

Multiinstrumentaliści nieklasyfikowalni

Ciężko jednoznacznie sklasyfikować muzykę graną przez In Extremo. Jest to połączenie metalu z brzmieniem instrumentów ludowych, takich jak harfa, cytra czy dudy. Warto również zaznaczyć, że każdy z 7 członków grupy jest multiinstrumentalistą. Wiele z instrumentów, na których gramy, zostało wykonanych przez nas samych, mówią. Zespół korzysta z tekstów muzyki dawnej, pochodzących między innymi z Carmina Burana i Merseburger Zaubersprüche. Tworzy też oczywiście własny materiał. Teksty traktują o polityce, miłości, często mają też podtekst humorystyczny. Pytani o to, czemu z biegiem czasu rola muzyki średniowiecznej w zespole zmniejszyła się, odpowiadają: Ileż można śpiewać o królach, rycerzach, czy smokach? Już w następnym miesiącu przed polskimi fanami kolejna okazja do zobaczenia grupy w naszym kraju. Zachęcamy gorąco do wybrania się do Jaworzna, gdyż występy In Extremo wychodzą daleko poza ramy przeciętnego koncertu metalowego. Chociaż sami członkowie zespołu mówią, To przecież muzyka jest najważniejsza, nie fajerwerki. �


digging the rock


Z której strony nie spojrzysz, Metallica jest jednym z największych zespołów na świecie, rozpoznawalnym przez kilkuletnie dzieciaki i naszych dziadków. 12 sierpnia 1991 roku świat otrzymał od zespołu coś wyjątkowego. Płyta “Metallica”, zwana również “Czarnym Albumem”, jak przystało na wielkie dzieło, podzieliła fanów na krytyków tęskniących za tHrashem, i na tych, którzy pokochali melodyjną odsłonę zespołu. “Czarny Album” w całości jest grany na obecnej trasie koncertowej grupy.

S

Po pierwsze; znajdźmy sobie odpowiednie miejsce na osi czasu. Jest lato 1990 roku, gdy Lars Urlich i James Hetfield zasiadają do komponowania muzyki na nową płytę. Metallica to zespół thrash metalowy od kilku lat wytyczający ścieżki tego gatunku. Metallica to zespół wielokrotnie nagradzany Złotymi Płytami, mający utwory i płyty na listach przebojów. Metallica to zespół nominowany do Grammy. Metallica to zespół, który nadal chce się rozwijać. W tym celu, do pracy nad kolejną płytą zatru-dnia najlepszego wówczas, producenta rockowego, Boba Rocka. Jednak wizje jego i zespołu różnią się znacznie. Atmosfera pracy nad albumem jest bardzo napięta. Rock chce korygować wo-kale Hetfielda, uważa też, iż teksty mogłyby być napisane lepiej. Planuje skrócić utwory. Według niego powinny być bardziej radiowe. Metallica to szorstki, thrash metalowy zespół, któremu nie odpowiadają wskazówki producenta. 12 sierpnia 1991 roku, świat usłyszał thrashowy zespół w wersji miłej, melodyjnej. W dodatku w towarzystwie orkiestry!

tekst: Karolina Karbownik foto: Erick Lopez / materiały prasowe

fot. Erick Lopez

HITY ZNACIE...

przedaż przekraczająca 25 milionów egzemplarzy na świecie (wciąż rośnie). Sześć lat spędzonych na liście przebojów Billboardu. Teledyski nieschodzące z anteny MTV (za takim MTV tęsknimy…). Piętnastokrotna platyna w Stanach Zjednoczonych.

Metallica to album składający się z 12 utworów o łącznym czasie trwania - 62 minuty i 33 sekundy. Kompozycje są znacznie prostsze, niż na poprzednich płytach. Płyta zaczyna się rytmicznym riffem Enter Sandman, piosenki, której tekst traktuje o koszmarach sennych dziecka. Z założenia miało być tam więcej motywu śmierci, jednak, podążając za wskazówką Boba Rocka, jakoby śmierć się nie sprzedawała, fragmenty tekstu zmieniono nawiązując do Piotrusia Pana i książkowej Nibylandii. Piosenka jednego riffu – jak mówi o niej Lars Urlich. I co, źle?

Numer dwa na albumie to Sad But True, mój ulubiony kawałek z tej płyty. Został wydany, jako singiel w 1993 roku, jednak nie powtórzył sukcesu Enter Sandman, docierając jedynie do 98 miejsca w billboardowej setce. Piosenka uznana przez Guitar Player uznana za jeden z 50 najważniejszych kawałków wszechczasów. Jej tekst inspirowany był filmem Magic w reżyserii Richarda Attenborougha.

31



Najkrótszy kawałek na płycie, Holier Than Thou godził celebrycką dumę Boba Rocka. Cóż, w latach kiedy show business kochał długowłosych chłopaków, teksty o zawiści, plotkach i obłudzie w światku mogly wydawać się, co najmniej, niepożądane. Czy dlatego, wbrew wcześniejszym planom, Holier Than Thou nie ukazał się, jako singiel promujący album? Nie wiem, ale uważam, że Enter Sandman wpadał w ucho szybciej.

Płyta na chwilę zwalnia, by dać nam ponad sześć minut wytchnienia przy spokojnym tempie w The Unforgiven. Ten absolutnie przejmujący kawałek z tekstem o trudach dzieciństwa, delikatnie akompaniowano instrumentami klawiszowymi i klasycznymi gitarami. Niemetalowa balladka jest wciąż grana na koncertach. Można nie lubić, warto posłuchać, by za chwilę tętno przyspieszyło przy Wherever I May Roam. I kto powiedział, że singlowa piosenka nie może mieć sześciu minut? Bardzo ciekawe instrumentarium, zapamiętywany rytm. Podobno może zagrać każdy. W Guitar Hero oczywiście.

fonicznej rozmowy z dziewczyną. Osobista? Zważywszy, że to wokalista gra w niej solówkę, co nieczęsto się zdarza, śmiało mówimy, że tak!

Of Wolf And Man, czyli o człowieku i wilku, ich podobieństwie, potrzebie powrotu na łono natury. Trochę szumu, szybszych rytmów i miłych, typowo metallikowych riffów. The God That Failed, jeden z moich faworytów na Czarnym Albumie. Być może dla-tego, że bardzo lubię bas na wstępie. A może dlatego, że solówki Kirka są tu naprawdę genialne! Plus przejmujący tekst o śmierci matki Jamesa. Przedostatni utwór, My Friend of Misery to jedyny kawałek na płycie, którego współautorem jest ktoś inny niż Urlich i Hetfield. Do tej dwójki dołącza, bowiem, Jason Newsted. Całość zamyka walcząca z demonami piosenka The Struggle Within. Pozostawia miłe wspomnienie. No to jak? Na koncert!

Don’t Tread Me łączy się z widocznym na okładce wężem. Ów wąż, jak i hasło don’t tread me (nie depcz mnie) pochodzą z Flagi Gadesena, jednej z pierwszych flag USA. Jako symbol patriotyzmu używana była do walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych. W tekście mamy wiele odniesień do rewolucji amerykańskiej, co kontrastuje z poprzednia płytą, ... And Justice For All, znaną ze swojego antyamerykańskiego tonu.

Po drodze do weselnego hitu Nothing Else Matters, mamy jesz-cze Through The Never z gitarowymi solówkami, zmieniającym się rytmem i drapieżnym wokalem Hetfielda, który śpiewa o pędzie do poznania wszechświata, zbyt ogromnego dla człowieka. No i twraz jest! Oto ona: ballada o samotności, utraconej miłości. Uwielbiana w podstawówce, dyskotekach i na przyjęciach. Jedna z najczęściej coverowanych piosenek Metalliki, nawet przez Shakirę. Nothing Else Matters. Hetfield podobno pisał tę piosenkę w trakcie tele-

33


rock shop red. Karolina Karbownik, Agnieszka Lenczewska

Metalowcy - do winopoju! Jak reklamują producenci wina Reign In Blood to kalifornijskie wino ze szczepu Cabernet Sauvignon charakteryzujące się niekwestionowanym i bezkompromisowym stylem. Bukiet wina jest delikatny, z wyraźnie wyczuwalną nutą jagód, dębu oraz przypraw. Wino smakuje lekką owocową nutą i łagodnym wyczuwalnymi taninami. Cena za butelkę ok. 60 zł.

Wolisz Moscato? Żaden problem. Pod warunkiem, że przerzucisz się na AC/DC. Ci w ofercie mają aż cztery gatunki winnego trunku. Wspomiany moscato: You Shook Me All Night Long Moscato, Highway to Hell Cabernet Sauvignon, Hells Bells Sauvignon Blanc i Back in Black Shiraz. Shiraz zdobywa coraz większą popularność wśród fanów Motörhead. Chociaż, jak już pisaliśmy na łamach marcowego numeru Rock Axxess, zabronione w Islandii, w innych krajach zyskał sobie przychylność miłośników wina.

34


Podobnie, jak AC/DC, szerszy wybór wina (a jeszcze większy etykietek) proponuje KISS pozostając jednak przy smaku Cabernet Sauvignon: KISS THIS Destroyer 2002 Cabernet Sauvignon, KISS THIS Faces 2002 Cabernet Sauvignon, KISSology 2002 Cabernet Sauvignon... Dodatkowo, można zapisać się do Klubu Wina Kiss. Iron Maiden są tu daleko w tyle, z jedynym w swojej ofercie chilijskim Merlot. Whitesnake też chwali się zaledwie jednym smakiem, aczkolwiek niemalże włoskim. David Coverdale współpracuje z winiarzem Dennisem De La Montanya, produkującym w Północnej Kalifornii Whitesnake Zinafandel. W mniej metalowych tonach dostępne są wina The Rolling Stone, Greatful Dead i Pink Floyd. Ktoś chce nutkę rockabilly? Proszę bardzo, oto jest!


rock live

JUDAS

KOLCZASTY

36

tekst: Doris foto: Stefan Gadomski

KATOWICE, SPODEK, 14 KWIETNIA 2012


Po pożegnalnym sierpniowym zaległym koncercie, jaśnie wielebność, JUDAS PRIEST postanowiło przywitać się z Polską ponownie w kwietniu - jak miło z ich strony.

P

oczątki bywają trudne, zwłaszcza dla niektórych zagorzałych fanów. Nadmierne spożycie napojów, niekoniecznie orzeźwiających, powaliło wyżej wspomnianych na schody przedspodkowe tworząc z nich malowniczą scenografię skórzano-kudłatą. Fajnie jest przejechać czasem setki kilometrów, kupić bilet za niemałe pieniądze, aby zacząć i zakończyć wieczór chrapiąc pod Spodkiem. No, ale tak zawsze było i pewnie będzie. Spodek jak to Spodek, kto był ten wie, milszy dla oka, bo po liftingu. In plus - browarowe stoiska na tarasie wraz z małą gastronomią w niemałych cenach. W foyer jak zwykle stoisko Metal Mindu. I tu miłe zaskoczenie cenowe bo bardzo przystępne dla kieszeni, w przeciwieństwie do stoiska z oficjalnym merchem zespołu - tu nasz portfel cienko piszczy. W oczekiwaniu na koncert po korytarzach snują się klony Halforda, przeplatane z klasycznymi metalowcami. Panowie w średnim wieku w pulowerkach w serek, rodzinki z dziećmi i ostre rockowe dziewczyny, na przemian z różowymi dziuniami pasującymi bardziej do Disco Polo Relax.

Zostawmy korytarze, czas na show. Zaczyna się od strojenia perkusji (brrrr, nie lubię), scena zakryta olbrzymią szmatą z napisem Epitaph. Najpierw intro jedno, potem drugie z War Pigs i Battle Hymn. W końcu zaczyna się Rapid Fire i kurtyna efektownie opada prosto w łapki technicznch. Naszym oczom ukazuje się ON, ROB – brat bliźniak Grzegorza Skawińskiego. Nie słychać wokalu, więc skupiamy się na sferze ubraniowej. Niebanalny płaszcz kolczasty szyty na miarę, może skutecznie odstraszać gołębie od ramion. Mogłyby go pozazdrościć Doda i Maryla Rodowicz. Obuwia zresztą także. Reszta chłopców prezentuje się równie efektownie w

37


obcisłych skórzanopodobnych wdziankach podkreślających figurę. Sprytki z ekipy techniczej szybko przywracają głos Robowi, ku uciesze kilkutysięcznej widowni, energia płynie mega decybelami – na płycie szaleństwo. Zespół uraczył zebraną gawiedź przede wszystkim kawałkami z lat 70 i 80. Czasem gdzieś się wokal poplątał albo riff uciekł… No, ale starszym panom się wybacza, bo i tak kondycji mógłby im pozazdrościć niejeden nastolatek. Jeśli chodzi o efekty specjalne – to były niespecjanlne. Na scenie jako tło megaekran na którym wyświetlane były okładki płyt, zgrywające się z kawałkami odtwarzanymi na scenie, przeplatane mazajami z Windows Media Playera. Od czasu do czasu jakieś zielone strumienie laserowe oraz wybuchy ogniowe, no i nie zabrakło efektownego wjazdu Roba na Harleyu przy utworze Hell Bent For Leather.

Wielkie brawa należą się panom ochraniającym. Kiedy z głośników popłynął Painkiller, mieli ręce pełne fanów spływających wprost do fosy. Z niesamowitym refleksem wyłapywali każdego osobnika, który na fali rąk publiczności trafiał wprost w czułe objęcia muskularnego ochroniarza. Krótko mówiąc, firma Fosa stanęła na wysokości zadania, dbając o bezpieczeństwo rozhisteryzowanych fanów.

Koncert trwający niemal 2 godziny zakończyły bisy z mega hitem Living After Midnight. Większość miłośników Judasów na pewno wyszła kontenta, no może z wyjątkiem tych, którzy niemal to samo show obejrzeli w sierpniu i przeżyli rockowe deja vu, a oczekiwali czegoś więcej. Bo sierpień po Judasowemu wypadł o piekło lepiej …


rock live

ANATHEMA KRAKÓW, KLUB STUDIO 16 KWIETNIA 2012 tekst & foto: Jakub “Bizon” Michalski

D

o krakowskiego Klubu Studio wchodziłem nie wiedząc, czego oczekiwać po zbliżającym się wydarzeniu. Ot, choćby dlatego, że wciąż nie do końca potrafię określić swój stosunek do zespołu Anathema. Niby mają w swoim repertuarze utwory, które powalają mnie zawsze i wszędzie, ale jednocześnie ich muzyka w zbyt dużej dawce jest dla mnie dość męcząca. Niby mają opinię zespołu, który potrafi zahipnotyzować swoich fanów podczas koncertów, ale mnie daleko było do tego stanu, gdy widziałem grupę w lipcu zeszłego roku podczas londyńskiego High Voltage Festival. Winę zrzuciłem jednak na to, że Anathema grała tam na małej scenie, popołudniową porą, a więc przy pełnym, dziennym świetle. Wmawiałem sam sobie, że koncerty niektórych zespołów, by w pełni zadowolić publiczność, muszą powalać nie tylko od strony muzycznej, ale i wizualnej. Z takim nastawieniem udałem się na krakowski koncert.

Nim jednak na scenę wyszedł zespół z Liverpoolu, w wypełnionym po brzegi klubie zaprezentowała się inna angielska grupa, Amplifier. Przyznam, że na występ kwartetu czekałem nie mniej niż na gwiazdę wieczoru, zwłaszcza że Amplifier był jedną z najmilszych niespodzianek wspomnianego już wcześniej zeszłorocznego High Voltage Festival. Nie zawiedli i teraz. Z siedmiu utworów, które wykonali, trzy pochodziły z najnowszej, jak dotąd, płyty zespołu - The Octopus. Grupa została ciepło przyjęta przez słuchaczy, a prezentowana przez nią mieszanka klimatów zbliżonych do dokonań Anathemy lub Pink Floyd oraz mocniejszych rytmów spod znaku Tool czy nawet King Crimson, znakomicie rozgrzała publiczność.

39


Rzadko zdarza się, by support postawił poprzeczkę głównej gwieździe wieczoru tak wysoko. Anathema podjęła jednak wyzwanie i zagrała znakomity koncert. Występ promował najnowszą płytę zespołu, Weather Systems. Wydawnictwo to do sklepów trafiło ledwie kilka dni przed krakowskim koncertem, który rozpoczynał trasę. Czy pięć dni to wystarczająco dużo czasu na poznanie tej płyty? Pewnie nie, ale publiczność przyjęła nowe utwory, a było ich tego wieczora aż siedem, entuzjastycznie, jak gdyby znała je od dawna. No cóż, magia internetu. Przyznać muszę, że kompozycje te, nie zawsze powalające w wersjach studyjnych, na koncercie zabrzmiały niezwykle intensywnie i dynamicznie. Warto też wspomnieć, co zresztą sami muzycy podkreślali kilkakrotnie, że krakowskie wykonania kawałków z Weather Systems były koncertowymi premierami tych utworów. Członkowie zespołu w wywiadach deklarowali chęć sięgnięcia podczas trwającej właśnie trasy po starsze kompozycje. Sporym zawodem dla części fanów był więc całkowity brak nagrań z pierwszych trzech płyt Anathemy. Jednak jakość wykonania tych utworów, które zespół zdecydował się zaprezentować w Krakowie, wynagrodziła z nawiązką brak kilku wyczekiwanych pozycji z dorobku grupy. Przez około 140 minut zespół serwował fanom intensywne i dynamiczne dźwięki przeplatane fragmentami spokojnymi i melancholijnymi. Fantastycznie brzmiały zwłaszcza wspólne partie dwojga głównych wokalistów grupy, Vincenta Cavanagh i Lee Douglas. Obecność żeńskiego głosu w najnowszej twórczości zespołu ma wśród fanów Anathemy swoich

przeciwników, jestem jednak przekonany, że część tych fanów po krakowskim koncercie zmieniła zdanie.

Muzycznie koncert nie był idealny. Członkowie grupy sami przyznawali, że dopiero łapią swój normalny rytm, jednak drobne wpadki, jak pomyłka Daniela Cardosy, nowego klawiszowca w szeregach grupy, w trakcie Untouchable Part 2, czy też chwilowy brak koncentracji muzyków podczas wykonywania utworu Everything (panują sprzeczne opinie na temat tego, kto faktycznie zawalił) nie popsuły klimatu koncertu. Wręcz przeciwnie, wprowadziły tego magicznego wieczora nieco luzu i ludzkiego pierwiastka. Atmosfera udzieliła się także zespołowi. Daniel Cavanagh co rusz skupiał na sobie uwagę fanów, nieustannie wchodząc w interakcję z publicznością i zachęcając ją do czynnego udziału w przedstawieniu. Ta z chęcią przystawała na propozycje, odśpiewując z zespołem większość utworów, a także robiąc użytek z zapalniczek i światełek telefonów komórkowych podczas A Natural Disaster. Jaki cały koncert, takie i jego zwieńczenie - Fragile Dreams, zagrane na pożegnanie, sprawiło, że chyba każdy wyszedł z sali przynajmniej usatysfakcjonowany. Londyński występ Anathemy nie zrobił ze mnie fana tej grupy. Występ krakowski to jednak zupełnie inna historia. A jeśli komuś wciąż mało, to niedługo okazja do powtórki, ponieważ już ogłoszono kolejne cztery koncerty Anathemy w naszym kraju. Przyjdzie nam na nie poczekać do jesieni. �


dark access

THERION

ścieżkami mitów

i biblijnych historii tekst: Leszek Mokijewski foto: materiały promocyjne

41


...Powers of Thagirion Watch the Great Beast to be For To Mega Therion...

W

zniosły głos chóru zwiastuje nadejście Bestii. Podjudzany dźwiękami perkusji i galopujących gitar, wciąga nas w podróż przez ścieżki okultystycznych wizji zawartych na płycie Theli. Za sprawą Christofera Johnssona, głównego kompozytora i założyciela zespołu Therion możemy posmakować wspaniałego połączenia metalu z muzyką symfoniczną. Chóralny śpiew prowadzi nas kolejno przez mroczne labirynty ezoterycznego świata. Instrumentalne pejzaże czarują ukazując nocne ogrody biblijnego Edenu. Raj czeka na grzech. I o to stało się: wąż skusił kobietę. Ta poznała tajemnicę. Od teraz nikt nie przekroczy bram ogrodu rozkoszy. Musimy uciekać przed karą.

Upał, smutek i ból. Za głosem chóru kroczymy przez pustynię Setha. Zawieszone wysoko słońce przepowiada powolną śmierć. Wyczekujemy głosów ukojenia... Słyszysz je? To one! Syreni śpiew wabi nas do gaju, gdzie pośród drzew otulonych śpiewem morskich istot możemy odpocząć. Theli wytyczyła nową ścieżkę w muzyce, ukazując spragnionym duszom magię symfonicznego metalu. Od tej płyty każda kolejna to kolaż heavy-metalowych gitar ze śpiewem chóru. Przy ich dźwiękach podążamy ścieżkami mitologicznych opowieści. Po Theli nadchodzi czas na Vovin - wizytę w starożytnej Persji...

(The) Sun enter the Capricorn (and) the Star of Sin will shine The King of Sodom drink again Lady Babalons whine

Orientalny dźwięk skrzypiec przeplatany rytmicznym dźwiękiem gitar i głosem chóru otwiera bramy biblijnego miasta. Ukazując naszym oczom upadek Sodomy i Gomory.

42

Ból, rozpacz, krzyk w deszczu ognia i siarki. Ostatnie chwile tych którzy rozgniewali Pana.

Za sprawą muzyki Therion, atmosfera bólu i cierpienia pod każącym palcem Boga jest odczuwalna. Chwila ciszy, po której wzniosły heavy metalowy riff, naprzemienne wokalizy męskie i kobiece snują opowieść o narodzinach Afrodyty. Grecka bogini bogini miłości, piękna i pożądania wznosi się nad głębie oceanu. Zrodzona z morskiej piany przyniesie zagładę Troi. Muzyczna symfonia podkreśla jej majestat. Therion prowadzi nas dalej przez wody Styksu topiąc nas w nostalgii, wyciszenia i niezrównanego piękna towarzyszącemu wędrówce ku bramie przeznaczenia. Otwiera ją Clavicula Nox - magiczny klucz do poznania prawdy. To o nim śpiewa chór, zabierając nas w astralną podróż.


behind the light i go My long journey never endS, but I will receive what I send. Nox, the night and key I will open your old mystery. KEY OF NIGHT, OPEN UP!

Christofer Johnsson tworzy niesamowitą muzykę, która w połączeniu ze słowami potrafi całkowicie zawładnąć sercem i umysłem. Każdy kolejny album to mistyczna wyprawa, do świata starożytnych kultów, bóstw i rytuałów. Mitologiczne bestie, ożywają w ogniu muzyki, a wzniosły głos chóru opisuje mistyczne historie. Mariaż heavy-metalu z symfoniczną mocą muzyki klasycznej dodaje jej wielowymiarowości. Sprawia, iż każda wędrówka przez mityczne krainy jest inna, niezapomniana. W tekstach pojawiają się słowa zapożyczone ze starodawnych języków, dzięki czemu świat, w którym kapłani oddawali kult słońcu, a ściany świątyń zdobiły magiczne znaki, jest bliżej nas. Therion otwiera bramy dostępne do tej pory jedynie na kartach historii. Niczym wytrawny przewodnik prowadzi nas przez ścieżki mitów i biblijnych historii. �

43


struny na

backstage access

43.644 metry


Leszek Cichoński, światowej sławy gitarzysta bluesowy, po raz kolejny zamienił Wrocław w największe gitarowe miasto na świecie. “HEY joe” w wykonaniu 7274 osób to nowy rekord guinessa w ilości grającyh jednocześnie gitarzystów. Pomysłodawca, organizator i dyrygent Thanks Jimi Festival zaprasza nas za kulisy imprezy.

Katarzyna Strzelec foto: Agnieszka Lenczewska, Jakub “Bizon” Michalski

45


Tegoroczny Thanks Jimi Festival już za nami. Nowy rekord został ustanowiony, czy spodziewał się Pan takiego wyniku? Co było czynnikiem wpływającym na ten sukces? Byłem przekonany, że pobijemy rekord. Sądziłem jednak, że może być finalnie jakieś 6500 osób, ale pobity zostanie. Zwłaszcza, że w ostatnich dwóch latach był ilościowy progres. Dwa lata temu było 4500 osób i mimo, że mieliśmy tragedię smoleńską bezpośrednio przed rekordem i nie reklamowaliśmy imprezy, ludzie jednak przyjechali. Rok temu mieliśmy 5601 uczestników, a więc postęp był mniej więcej 1000 osób. Przypuszczałem, że tym razem też będzie o 1000 więcej, w sumie 6500-6600 osób, a było 7274. To prawie 2000 więcej od poprzedniego rekordu. Ta liczba mnie zaskoczyła, nawet nie marzyłem o przekroczeniu 7000. Ale w końcu, sama ilość nie jest tak istotna, choć pewnie, że to cieszy. O sukcesie naszej imprezy decyduje ta wspaniała, niepowtarzalna atmosfera i to, że są rodzice z dziećmi, dziadkowie z wnukami, ten kolorowy tłum z różnymi instrumentami wytwarzanymi nieraz na kolanie. Wszystko to dodaje kolorytu tej imprezie i powoduje, że ona się różni od wszystkich innych rekordów. Zagrać razem we Wrocławiu to jest wielkie przeżycie. Próbował Pan kiedyś przeliczyć ile metrów strun wykorzystuje się podczas tego kilkuminutowego wykonania Hey Joe? 7274 razy sześć metrów daje 43.644 metry.

Na wrocławskiej scenie zagrało wielu wspaniałych muzyków, którzy wspierali bicie rekordu. Jak udało się przekonać takie gwiazdy, jak gitarzystę Whitesnake, Bernie Marsdena, czy brata Jimiego Hendrixa do wspólnego bicia rekordu? Thanks Jimi Festiwal jest imprezą już dobrze znaną na świecie. Każdy kto tu grał opowiadał o tym jako o Święcie Gitary. Nie mamy problemu z zaproszeniem gwiazd. Bernie Marsden chciał zagrać na Rynku tylko Hey Joe ze wszystkim i nic więcej, ale jak zobaczył ten joyfull guitar forest musiałem na szybko zmienić scenariusz. Podobnie było z Markusem Millerem, który zapowiedział, że przyjdzie, ale nie będzie grał.

Cofnijmy się do początków; jak zrodziła się idea Gitarowego Rekordu Guinnessa? Przed piętnastoma laty na warsztatach bluesowych w Zakrzewie wraz z moimi studentami przygotowałem na zakończenie kursu specjalny koncert, podczas którego w osiemnastu gitarzystów zagraliśmy właśnie Hey Joe. Wypadło wspaniale. Na wszystkich, na nas również, zrobiło to duże wrażenie. Powtórzyłem to jeszcze na festiwalu Woodstock w Żarach, a od roku 2003 jest okazja by zrobić to w formie pospolitego gitarowego ruszenia i nowego Pierwszomajowego Święta.

Dlaczego właśnie Jimi Hendrix stał się patronem festiwalu? Słuchałem od dziecka bluesowych wykonawców: Muddy’ego Watersa, B.B. Kinga - bardzo dużo starych rzeczy... Johnny Wintera, oczywiście. No i gitarzystów białych: Claptona, tej całej ekipy, która przewijała się przez Bluesbreakers Johna Mayalla, czyli Micka Taylora, sporo też Petera Greena, Mike’a Bloomfileda... no, tych dźwięków, które mi najbardziej pasowały, jeśli chodzi o pewien taki specjalny smaczek w

46



bluesie. Jimi Hendrix miał zawsze specjalne miejsce; poraził mnie ekspresją i zaraził swoim emocjonalnym graniem. Jak od strony artystycznej wygląda bicie rekordu: czy uczestnicy imprezy wspólnie uczą się grać Hey Joe? Wszyscy przygotowują się wcześniej, ale oprócz Hey Joe gramy też inne utwory, można je znaleźć na mojej stronie internetowej oraz www.heyjoe.pl. Wielu gitarzystów traktuje gitarę, jako przedłużenie ich duszy. Czym dla Pana jest ten instrument? Rzeczywiście, kontakt z instrumentem to niemalże intymna sprawa. To przede wszystkim przyjemność i wiele pozytywnych skojarzeń, bo przecież dzięki gitarze mogę też dawać tę przyjemność innym.

Thanks Jimi Festiwal to nie tylko dwa dni koncertów i bicie rekordu, ale również warsztaty dla gitarzystów – ludzi, wśród których są tacy, którzy sięgnęli po instrument dzięki Panu. Czuje się Pan dla nich inspiracją? Warsztaty to ważny element przed-rekordowej akcji edukacyjnej. Często jest tak , że słyszę moje frazy w solówkach moich uczniów, ale bardziej mnie cieszy, gdy od nich odchodzą i grają po swojemu bo przecież o to chodzi, by Sobą Grać. Właśnie, Sobą Gram to Pana nowa płyta. Uzyskała nominacje do Fryderyków. Tak, to bardzo ważny dla mnie krążek. To płyta o wartościach w życiu i o wielkiej przemianie świadomości jaka ma aktualnie miejsce na Ziemi. Dwa tytuły piosenek: Kim Jestem i Co Masz w Głowie są jednocześnie pytaniami, które chyba każdy powinien sobie zadać. Co najważniejsze - odpowiedzi jakie możemy uzyskać, mogą podnieść jakość naszego życia i naszą samoświadomość. Treść całego krążka kręci się wokół takich właśnie ważnych kwestii, ale niektóre teksty mają sporo lekkości, mogą stanowić zbiór pozytywnych afirmacji i podpowiedzi dla kogoś, kto ciągle szuka swojej ścieżki i potrzebuje zmiany w życiu. Tekst tytułowego Sobą Gram napisał Jacek Cygan – jest w 100% trafiony, w pełni się z nim identyfikuję. Myślę, że każdy gitarzysta, a właściwie każdy człowiek, który żyje jakąś pasją i stara się znaleźć balans między spełnianiem

się w niej i bliskością z drugim człowiekiem, może się z tą piosenką identyfikować. Do gitarzystów przemówi zwłaszcza klip Sobą Gram na YouTube. Widok tysięcy gitar uniesionych w górze zawsze chwyta za serce. Właśnie ukazał się nowy klip do utworu Co Masz w Głowie. Ile gratulacji za pomysł i realizację Gitarowego Rekordu Świata zebrał Pan dotychczas, które szczególnie zapisały się Panu w sercu? Trudno je zliczyć, ale najważniejsze są dla mnie te od rodziców, którzy często są wręcz zmuszani przez dzieci do przyjazdu. Dzięki wspólnemu graniu przeżywają coś wyjątkowego, mogą poczuć się bliżej siebie. Do Wrocławia przyjeżdżają rodzice z dziećmi… nawet z Rzeszowa, Olsztyna, Wadowic. Od kilku lat spontanicznie organizują się ekipy z Bochni, Zielonej Góry. W tym roku całkiem licznie przybyli fani Rekordu z Warszawy. Widok takiej ilości gitar faktycznie powoduje ciarki na plecach. Pamiętam, że Marek Raduli, gdy po raz pierwszy zobaczył las uniesionych gitar pod sceną, miał wilgotne oczy, zresztą w tym roku ja tez nie mogłem się oprzeć takim reakcjom. Atmosfera jest zupełnie niepowtarzalna. Jest mnóstwo filmów na You Tube, ale trzeba to zobaczyć. Dzięki Panu Wrocław staje się stolicą gitary. Co jeszcze chciałby Pan zrealizować w ramach festiwalu? Marzy mi się, żeby w roku 2016 zebrać na wrocławskim Rynku 10.000 gitar, a na nowym stadionie zorganizować koncert z największymi gwiazdami gitary, który na długie lata przyćmi kultowy festiwal Guitar Legends z Sewilii.

Czy są już plany kto zostanie zaproszony w przyszłym roku? Ponowimy zaproszenie do Carlosa Santany, Ritchie Kotzena i innych gigantów. Gratulujemy wspaniałego wyniku i kolejnego wpisu do Księgi Guinnessa. Życzymy dalszych sukcesów i dziękujemy za poświęcony czas. Dziękuję. �

Leszek Cichoński (z prawej) podczas warsztatów gitarowych przed Jimi Hendrix Festival

28


undressed

jimi hendrix


Jimi Hendrix: ikona gitary. Jimi Hendrix: człowiek, którego doskonale wmalowany w lata flower power styl do dziś inspiruje i zachwyca. Ciekawe zestawienia kolorów, a zwłaszcza wzorów, które zwracały uwagę na czarno-białych zdjęciach i ekranie, dopracowane kroje ubrań i drobne dodatki to tajemnica wyglądu a’la Hendrix. Dziś pokazujemy Wam, jak można go osiągnąć. red. Karolina Karbownik, foto: materiały prasowe

Z modą hippisów, oprócz mnogości wzorów i kolorów, kojarzą nam się również spodnie dzwony. Rzeczywiście Jimi Hendrix często takie nosił. Lubił także spodnie wąskie, które dzisiaj nazywamy rurkami. Obowiązkowo musiały mieć ciekawą kolorystykę, która doskonale wpisują się również w obecne trendy w modzie. Góra stroju Jimiego Hendrixa to zapinane koszule z szerokim kołnierzykiem, których wzory wpadały w hipnotyzujący taniec z dźwiękami rozszalałej gitary artysty. Kolorystyka kontrastowa, aczkolwiek nigdy w kolorach fluo. Hendrixa często można było zobaczyć w purpurze, pomarańczu, niebieskim i odcieniach brązu. Całości dopełniał zwężany w pasie płaszcz z niemal królewskim zapięciem, zdobionymi guzikami lub haftami, albo kamizelka. Nakrycie głowy: kapelusz, bądź bandana. Obuwie: kowbojki lub trampki. Fantazyjny styl Jimiego Hendrixa doskonale sprawdza się także w wersji damskiej. Zwłaszcza, iż kwiatowe, dzikie lub fantazyjne wzory to jeden z hitów nadchodzącego lata.

HENDRIX MAN

HENDRIX GIRL Rock‘n‘Roll Religion

NEW YORKER

JOHN VARVATOS

50

RIVER ISLAND

RIVER ISLAND


HENDRIX MAN ZARA

HENDRIX GIRL TOP SHOP

MARNI FOR H&M

JIMI HENDRIX CLOTHING

AUTHENTIC MISSION CLOTHING

TOP SHOP RIVER ISLAND MARIE LUND / VAN GRAAF

JIMI HENDRIX CLOTHING RIVER ISLAND MAN

H&M

TOP SHOP BOTTEGA VENETTA RIVER ISLAND MAN

ESPIRIT

H&M

AUTENTYCZNE SPODNIE JIMIEGO HENDRIXA DOM AUKCYJNY CHRISTIE’S

KAZAR

CONVERSE - CHUCK TAYLOR JIMI HENDRIX COLLECTION

EMU

DEEZEE

RIVER ISLAND MAN

JIMI HENDRIX CLOTHING

RIVER ISLAND MAN

RIVER ISLAND

H&M

H&M


collector’s room

Prawdziwa kolekcja nigdy nie jest kompletna – wie o tym każdy, kto coś w życiu zbierał. Wszystko jedno, co to było: pudełka od zapałek, puszki po piwie, rzadkie włoskie samochody czy mocne wrażenia. Ja wybrałem płyty winylowe. A może raczej to one wybrały mnie?

tekst&foto: Robert Markowski

winylowy styl życia

52


M

uzyka była dla mnie ważna zawsze, od kiedy tata pokazał mi Beatlesów, a miałem wtedy może z pięć albo sześć lat. Długo nie słuchałem nikogo poza nimi. Potem wreszcie ruszyły muzyczne poszukiwania – z początku wśród wykonawców, którzy inspirowali się w jakimś stopniu The Fab Four (Oasis, Pink Floyd, Electric Light Orchestra), dopiero w następnej kolejności innych, chociaż praktycznie zawsze z kręgów rocka. Muszę przyznać, że moje muzyczne horyzonty nie są specjalnie szerokie – nie kupuję płyt hurtem licząc na znalezienie jednej świetnej w setce takich sobie. Działam raczej metodycznie i precyzyjnie dokonuję selekcji. Najpierw znajduję interesujący zespół, a dopiero wtedy zaczynam zbierać jego wydawnictwa. Ale kiedy już zostanę fanem, to na dobre i na złe – biorę wszystko, jak leci i wybaczam nawet zniżki formy. Po prostu dyskografia musi być kompletna. I winylowa. Dlaczego właśnie winyle? Zaczęło się od nietypowego znaleziska: tajemnicza walizka w szafie odziedziczonego po prababci mieszkania okazała się... gramofonem Bambino 4! Zachował się w niemal idealnym stanie, z prawie czterdziestoletnią kartą gwarancyjną i instrukcją obsługi. Do tego komplet krążków z marszami radzieckimi i innymi ciekawostkami. Szybko okazało się, że innych płyt na niego zwyczajnie szkoda, bo choć gra zaskakująco dobrze pomimo lampowego wzmacniacza o mocy 2 (słownie: dwóch) watów, przy nacisku ramienia rzędu 7 gramów jest jakiegoś rodzaju osiągnięciem to, że podczas odtwarzania nie lecą wióry. Namówiłem żonę, żeby na Gwiazdkę kupiła mi coś lepszego. Wybór padł na tangencjalną (tzn. z ramieniem prowadzonym liniowo, bez stałego punktu zaczepienia) Aiwę z lat 80-tych, która miała nie tylko funkcję automatycznego wyszukiwania przerw między utworami, ale nawet programowanie wybranych ścieżek! Potem ją sprzedałem, bo trafiłem na coś jeszcze lepszego. Ale o tym dalej. Odkryłem bowiem, że oprócz regularnych, czarnych płyt, istnieją perełki w postaci albumów wytłoczonych na winylu w innych kolorach albo krążki typu picture disc, czyli takie, które same są sobie okładkami, bo mają obrazek naniesiony pod ścieżką z nagraniem. Wielu fanów odrzuca tego typu wydawnictwa ze względu na niższą jakość dźwięku i ma tylko po kilka sztuk dla ozdoby kolekcji. Ja od razu wiedziałem, że chcę mieć jak najwięcej właśnie takich płyt – nie tylko do podziwiania uchem (zawsze kupuję tylko to, czego będę chciał słuchać, sam wygląd to za mało), ale także okiem (jeżeli oprócz standardowego wydania czarnego jest jeszcze kolorowe lub picture disc, zawsze wybiorę to nietypowe, nawet za wyższą cenę). I tutaj pojawia się kolejna kwestia – jak jednocześnie słuchać i oglądać bez sterczenia nad gramofonem?

Patrz, słuchaj, podziwiaj. W pionie.

Rozwiązanie przyszło samo, czyli po raz kolejny mnie znalazło. Przez przypadek odkryłem w sieci gramofon, który odtwarza płyty... pionowo! Mało dziś znana marka Optonica, stworzona przez Sharp jako konkurencja dla Technics, wypuściła gramofony RP-104H oraz RP-114H, w których klapa się nie podnosi, tylko odchyla do przodu, odsłaniając niezwykłe rozwiązania. Oprócz tego, że są to modele stojące, mają po dwie wkładki z igłami. Każda zamontowana jest na osobnym linearnym (czyli też liniowym) ramieniu – jednym w klapie, drugim w korpusie. Do tego napęd w obie strony, co oznacza, że płyty słucha się bez przekładania! To było coś dla mnie, bo pozwalało siedzieć

53



na kanapie i bez wstawania w połowie albumu delektować się dźwiękiem i wyglądem czarnych płyt, które wcale nie są czarne. Musiałem to mieć i los okazał się łaskawy.

Tak się złożyło, że właśnie kończyłem studia i rodzice chcieli zrobić mi prezent dla uczczenia końca mojej przygody z edukacją. Stawiali na elegancki zegarek, ale uparłem się, że wolę używaną Optonikę i postawiłem na swoim. Stosunkowo niedawno zaś, nie pozbywając się tego cacka, dołożyłem coś jeszcze bardziej gadżeciarskiego – Sony PS-F5 Flamingo: coś w rodzaju winylowego walkmana, którego można włożyć do plecaka i zabrać wszędzie, a potem wpiąć słuchawki i słuchać. Też jest pionowy, też ma liniowe ramię, tyle że większość płyty wystaje na zewnątrz. Pełen odlot! Z takimi narzędziami do odsłuchiwania, kolekcjonowanie płyt można było wreszcie zacząć na dobre... No i zacząłem: razem z Optoniką dostałem egzemplarz pierwszego albumu The Mars Volta, który wytłoczono na wykonanych w technice picture disc płytach w kolorze srebrnym. Niesamowite wydania winylowe stały się zresztą – ku mojej wielkiej radości – wizytówką tego zespołu. Ich kolejny longplay ukazał się na krążkach, które świecą w ciemności (!!!), dwa następne wydano jako dwukolorowe – pół płyty w jednym, a pół w drugim kolorze. Dalej poszło już z górki, a ja wsiąkłem w to na dobre, w czym dodatkowo pomaga mi fakt, że narodziny mojej pasji zbiegły się z powrotem mody na winyle i dziś równie dobrze można kupić kolorową nówkę jak używkę. Kolejny nieprzypadkowy przypadek? Do wzbogacenia kolekcji znacznie przyłożyło się moje głębsze zainteresowanie się twórczością Iron Maiden. W ich przypadku trudno o tytuł, który nie miałby jakiejś nieczarnej wersji. Musiałem nawet narzucić sobie pewne ograniczenia, bo inaczej nie wystarczyłoby mi życia, żeby zebrać wszystko, co zrobili. Skoncentrowałem się więc na podstawowej dyskografii, czyli albumach studyjnych oraz oficjalnych koncertówkach i składankach, chociaż i tak jest tego 30 pozycji. Podczas poszukiwań wydań idealnych, w pierwszej kolejności stawiam na jednolite, kolorowe winyle, dopiero potem na picture discs, bo te ostatnie naprawdę odstają

brzmieniowo (chociaż moja dwuletnia córeczka je uwielbia, nawet jeżeli to Ironi) – mają znacznie wyższy poziom szumu w tle. Ale, jak powiedział John Peel, życie też ma szum w tle, więc co za różnica?

No właśnie. Kiedy słuchasz kompaktu, masz czysty, wręcz sterylny dźwięk. Tylko jak bardzo trzeba by odizolować się od otoczenia, żeby nie słyszeć niczego poza nim? To chyba niemożliwe. I dlatego ja wolę poświęcić jeszcze ułamek jakości brzmienia, ale w zamian dostać cały rytuał towarzyszący odsłuchowi. Najpierw przeglądam płyty na półce i w pamięci przywołuję fragmenty utworów. Ten, który w danej chwili wywoła u mnie najlepsze skojarzenia, najbardziej adekwatne do chwili, trafia na baczność do gramofonu. Nawet, jeżeli to jakiś rarytas – ten i ów uznałby mnie za świętokradcę, ale nie potrafiłbym kupić płyty w folii i odstawić jej do kolekcji. Ona musi być słuchana! Ale wracając do rytuału: kiedy już wyłowię wzrokiem tytuł, wyjmuję okładkę spomiędzy innych. Potem oglądam grafikę (na 12 calach mieszczą się całe dzieła sztuki i wchodzi nieporównanie więcej detali niż na 12-centymetrową okładkę CD, która z konieczności zazwyczaj jest portretem wykonawcy), wyciągam wewnętrzną kopertę i ostrożnie wyjmuję płytę ze środka. Potem z pietyzmem umieszczam ją w odtwarzaczu i naciskam play. Fani muzyki, która nie ma fizycznej postaci i wyraża się gigabajtami wgranymi do iPoda, nigdy tego nie zrozumieją. Cieszę się, że padło na mnie. Splot szczęśliwych zbiegów okoliczności sprawił, że zainteresowałem się tym – archaicznym, wydawałoby się – nośnikiem muzyki. Nieporęcznym (na spacer z psem z winylem przy pasku spodni się nie pójdzie), bardzo delikatnym (drobne rysy pojawiają się nawet od wysuwania z koperty) i wcale nie tak tanim (technologia produkcji, jej mała skala i wreszcie moda robią swoje). Tyle że on jest autentyczny – wytłoczone na powierzchni winylu rowki to prawdziwa, widoczna gołym okiem muzyka, brzmiąca tak, jak w momencie nagrania. To nie jest tylko bezduszny kawałek plastiku z nadruczkiem. To styl życia. �


rock style

we will

ROCK you tekst: Karolina Karbownik foto: materiały prasowe

56


Przyznaję się po latach:, jako nieznające języka angielskiego dziecko wyłapałam z pewnej, ciekawej nawet dla niewprawnego, młodego ucha piosenki – “Bohemian Rhapsody”, dziwne słowo: “skaramusz”. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale to nie miało znaczenia; i tak podśpiewywałam: “skaramusz, skaramusz”. W londyńskim West Endzie “skaramusz”, a prawidłowo “Scaramouche,” to główna bohaterka musicalu “We Will Rock You”.

C

iekawe zestawienie utworów Queen, układające się w historię z przyszłości, zostało znienawidzona przez prasę, a pokochane przez fanów brytyjskiego zespołu oraz mniej i bardziej częstych bywalców londyńskich teatrów. We Will Rock You króluje na deskach Dominion Theatre nieprzerwanie od 10 lat. Za nim jest już 3600 spektakli (nie licząc tych wyjazdowych), tyle samo owacji na stojąco i robiąca wrażenie sprzedaż biletów – ok. 620 tysięcy rocznie. Dawno, bo jeszcze w 2003 roku sprzedano milionową wejściówkę. Z rąk zasiadającego wówczas w kasie Briana Maya, odebrała ją 61-letnia babcia, która chciała pokazać spektakl swojemu 4-letniemu wnukowi.

Punkowa Brintey

We Will Rock You to przedstawienie w reżyserii Bena Eltona. Przez niespełna dwie godziny, w dwóch aktach, słyszymy 30 piosenek Queen wplecionych w taką oto historię: Jest rok 2300. Epoka, w której instrumenty muzyczne są zakazane, a młodzież wychowy-wana w duchu tych samych poglądów, z tymi samymi myślami, zainteresowaniami, słuchająca tego samego Radia Ga-Ga. Ziemia nazywa się Planet Mall (od zeszłego roku iPlanet). Nikt nawet nie stara się wyłamać, być inny. A jeśli? No właśnie. Na tle plastikowych dzieciaków z najstarszej klasy, wyróżnia się chłopak przedstawiający się jako Galileo. W myślach słyszy dziwne teksty, ale nie wie, co one znaczą. Jego inność szybko zauważona zostaje przez policje, Globalsoft, której główny funkcjonariusz, Khashoggi działa na zlecenie Killer Queen. Potężna (dosłownie) Killer

57


Queen dzieli się z policją domysłami na temat pewnego proroctwa, jakoby gdzieś na Planet Mall istniało miejsce zwane Place of living rock, w którym zostały ukryte instrumenty muzyczne. Szukając tropu, Khashoggi obserwuje, a wkrótce aresztuje Galileo. Również podejrzana jest się pewna dziewczyna. Obydwie czarne owce spotykają się w szpitalu, gdzie odkrywając pokrewieństwo dusz, postanawiają razem uciec. Na swojej drodze napotykają Meat i Brita - parę nietypowo wyglądających ludzi, którzy, jak się okazuje, należą do undergroundowej komuny Bohemians.

Szczerze mówiąc, początkowo jestem zaskoczona wyglądem postaci Brita. Bohema orbitująca wokół rockowej osi całej historii świata, w moim wyobrażeniu to hippisi, rockersi, metalowcy: w skórach, z długimi włosami. Brit tymczasem jest wielkim, czarnoskórym rapperem, nieodstającym swoim strojem od współczesnycy gwiazd hip hopu. Jednak, na zyskanie mojej sympatii długo czekać nie musi. Brit i Meat chowają w swojej kryjówce różne sprzęty, które mogą się przydać w budowie prawdziwych instrumentów. Wierzą, że gdzieś w ich świecie żyje człowiek, który przywróci rocka. Początkowo są nieufni wobec Galileo i jego towarzy-szki. Uważają, że chłopak może być szpiegiem, tym bardziej, iż ten powtarza, że słyszy w myślach jakiś sekretny tekst. Ten tekst (fragment Bohemian Rhapsody) okazuje się kluczem do złamania nieufności Bohemians. Galileo przedstawia dziewczynę jako Scaramouche, co też jest znanym dla Bohemians słowem. Para trafia do siedziby Bohemy – Heartbreak Hotel. Następuje zabawna scena, w której Bohemians przedstawiają się imionami artystów, których znają z czasopism (a co to jest czasopismo? – pyta Scaramouche). Odpowiedź jest zadziwiająca: możesz tego dotknąć! Meat okazuje się mieć ksywkę pochodzącą od Meat Loafq, mamy też Cliffa Richarda, Gary’ego Barlowa i wielu innych. Wielki raper przedstawia się słowami: Jestem największym, najgorszym, najbardziej złośliwym, niechlujnym, obdartym, rapującym, rock’n’rollowym, chorym, punkowym, heavy-metalowym draniem – nazywają mnie Britney Spears. I uśmiechem zdobywa całą publiczność.

była przez Sharon D. Clarke, teraz z powodzeniem zastępuje ją gwiazda brytyjskiego X Factor – Brenda Edwards. Z telewizyjnego talent show, na deski Donington Theatre trafił także obecny odtwórca roli Galileo – Noel Sullivan, który zdobył popularność na Wyspach w brytyjskim Popstars.

Aktorzy występujący w musicalu niejednokrotnie mieli okazję stanąc na scenie z Brianem Mayem i Rogerem Tylorem, którzy są współtwórcami przedstawienia. Śpiewali przed Rozbrajająca Scaramouche dostaje od koleżanek z Bo- Królową Elżbietą II, jak również na wielu festiwalach i w prohemy nowe ciuchy, w których wygląda, wedle słów Galileo: gramach telewizyjnych. Jednym z producentów We Will Rock rock’n’rollowo. Ale co to znaczy rock’n’rollowo? – pyta po You jest sam Robert De Niro. chwili Galileo. Wiele zabawnych scen rodzi się w odniesieniu Jak nietrudno się domyślić, Galileo w towarzystwie ukochanej do tego, co Bohemians znają z magazynów i nagrań, które się zachowały. Cytują Beatlesów, Abbę, Davida Bowie. Warto, dla (tak tak, wątek miłosny też się rozwija) Scaramouche, przypełnego zrozumienia, jest znać twórczość artystów od pop wraca na świecie prawdziwą muzykę. Khashoggi stara mu się po metal, aczkolwiek fragmenty dialogów zmieniają się tak, w tym przeszkodzić. Jednak, dobro zwycięża! A zwycięzcy być jak zmienia się świat: WWRY przeżył śmierć Amy Winehouse, muszą, przecież od początku spektaklu czekamy na finałowe We Are The Champions. Jest i monumentalne We Will Rock You, Michaela Jacksona, Whitney Houston. oczywiście z prawdziwymi instrumentami, ocalonymi przez Galileo.

Z Queen i przed Królową

Zmienia się również obsada. Genialną w roli Scaramouche Hannah Jane Fox zastąpiło już kilka aktorek, od kwietnia 2012 roku występuje Sarah French. Partnerujący Fox w roli Galileo Tony Vincent wystąpił również w amerykańskiej wersji musicalu, po czym pojawił się w wielu innych produkcjach. Niedawno wziął udział amerykańskim show telewizyjnym Voice (u nas znany jako Voice of Poland). Przypominająca Queen Latifath musicalowa Killer Queen początkowo grana

58

Czy warto? Uważam, że tak. Aczkolwiek, jeśli ktoś ma alergię na musicale, nie przetrwa skocznego Radio Ga-Ga. Spektakl doczekał się adaptacji w wielu krajach, zawsze z udziałem rodzimych gwiazd. Do Polski nie dojechał i… może lepiej pozostawić spekulacje, kto miałby tu odśpiewać Bohemian Rhapsody, Who Wants To Live Forever, Crazy Little Thing Called Love i wiele innych. Poczekajmy na wersję kinową, ponoć ma powstać. A już dziś ogłaszamy konkurs – jaki będzie tytuł w polskiej wersji językowej? �


real rock

real rock:

maqama by ed.

foto: Filip Błażejowski

Słowem Wstępu Real Rock… kiedy dostałem od redakcji propozycję prowadzenia tego działu, długo zastanawiałem się jak to naprawdę pokazać. Czyją historię i drogę na szczyt pokazać jednocześnie znajdując w niej te elementy które musi mieć każdy zespół. Pewne wskazówki i patenty. Nie chciałem pisać setnego artykułu opartego na opowieściach i legendach dotyczących największych. Nie chciałem opowiadać historii której koniec wszyscy znamy.

Dlatego stawiam na otwartą księgę. Wziąłem pod lupę zespół który dopiero walczy. Czy mu się uda? nie wiem. Czy jest dobry? Najlepszy? Też nie wiem. Ale to nie wiem jest tutaj najbardziej fascynujące. Dlatego w tym dziale, w odcinkach będziemy pokazywać historię i drogę zespołu na szczyt. Albo na dno - kto wie? Zostaję piątym członkiem zespołu. Będę na próbach, wyjazdach, przy managemencie i przy muzykach. Dlatego, od dzisiaj historię w odcinkach będę pisał z pozycji My, a nie Oni.


Maqama Sztampowe bio pomijam, bo to można sobie sprawdzić na Wikipedii. Maqama to normalny rockowy band. Niszowy zespół, ale właśnie wydał drugą płytę. Na koncerty jeździ biało-czerwonym, 20-letnim busem, ale na nagrania lata samolotem przez Atlantyk. Ciągle staje przed 20-osobową, albo przed 30.000 publicznością. Skrajności. Dlaczego akurat ten zespół? Nie ma konkretnego powodu. Nie chodziło do końca o to, jak grają i co. Robią to przyzwoicie, ale takich jest wiele. A jednak, ta grupa ludzi robi coś, co wykracza poza, uznane za normalne, ramy zespołu. A co takiego? Sami zobaczcie.

Kwiecień 2012

Wreszcie jest! Gospel of Judas, płyta nad którą pracowaliśmy prawie dwa lata, za którą nalataliśmy się dziesiątki tysięcy kilometrów po całym świecie, trafiła do sklepów. Jesteśmy mocno nakręceni, bo wydaliśmy ją sami, po długich rozmowach z wytwórniami; od małych, niezależnych, po majorsów. Nikt nie zaproponował nam niczego ciekawego. Oferty odrzuciliśmy. Cieszy nas, że pierwszy raz zrobiliśmy to z wyboru, a nie konieczności. Mamy dystrybutora w Polsce - Fonografikę. Bardzo fajne chłopaki i znają się na robocie. Uwierzyli w temat i wspierają nas logistycznie. Na świecie też nas kupują. Na razie cyfrowo, ale rozwijamy się i w tym kierunku.

Płyta będzie sobie radzić, a my nie zwalniamy tempa. Idzie lato. Może uda się zagrać na paru festiwalach. Właśnie dowiedzieliśmy się, że zaproszono nas do udziału w Carpathia International Song Festival 2012. Wielka impreza, międzynarodowa. Bardzo się tym ucieszyliśmy bo to rozwiązało worek i myślę, że wkrótce sytuacja się napędzi i zaczniemy więcej grać.

60

Kilimanjaro Project Ale teraz i tak żyjemy inną sprawą. Od początku istniena zespołu pracujemy z Polską Akcją Humanitarną w ramach Kampanii Wodnej. Ta kooperacja jest dla nas strasznie ważna i wzbogaca nas, jako zespół. Mamy, w związku z tym, wielką radochę. Pozwala nam to obcować z ciekawymi ludźmi, pasjonatami. Dziewczyny, które pracują w PAH i zajmują się kontaktami z nami, to bardzo zaangażowane w swoją pracę profesjonalistki, bardzo emocjonalnie związane z organizacją dla której pracują. Mało dzisiaj jest takich ludzi, więc bardzo nas to nakręca. I dlatego myślę, że uda się akcja, którą teraz żyjemy. Latem reprezentacja Maqamy weźmie udział w Kilimanjaro Project 2012. Wchodzimy na Kilimandżaro i tam zagramy kilka utworów, by zwrócić uwagę na problem dostępu do wody pitnej. Koncert na Dachu Afryki? Tego jeszcze nie było! Sytuacja nabiera tempa i promocja wydarzenia rozpocznie się pewnie w czerwcu. Zarażamy tym pomysłem coraz więcej ludzi.

A zaczęło się niewinnie. Haidar z chłopkami mieli pojechać na Kilimandżaro wakacyjnie. I nagle padła idea, żeby temu towarzyszył jakiś zespołowy event, skoro już tam jedziemy bandem. Jak to w takich przypadkach bywa pomysł rozrastał się z godziny na godzinę. Kiedy wpadliśmy do biura PAH w Warszawie, aby opowiedzieć o tej idei, dziewczyny omal nie spadły z krzeseł! Ale łyknęły bakcyla. Więcej za miesiąc, bo sytuacja jest dynamiczna. �


rock shot

trapped under ice tekst: Karolina Karbownik foto: Erick Lopez (Metallica), 123.rf I don’t know how to live trough this hell... Też nie wiecie, jak przeżyć to piekło? Rock Axxess uderza z pomocą! Oto przepis na drink uwięziony pod lodem. Wymieszajcie składniki, włączcie Ride The Lightning... Coś więcej potrzeba?

Składniki na 1 porcję: 45 ml Ginu 30 ml Jägermeistera Tonic Limonka Kruszony lód. Naczynie: Szeroka lub wysoka szklanka. Czas przygotowania: 5 min. Czas spożywania: w wersji studyjnej 4:04

Przygotowanie:

Kroimy limonkę w półplasterki i wrzucamy do szklanki z dużą ilością lodu. Dodajemy gin oraz Jägermeister. Dopełniamy szklankę tonikiem.

61


map of rock Gwiazdozbiór w jednym miejscu. Przegląd festiwali - część I.

L

ato coraz bliżej, a co za tym idzie w całej Europie rozpoczynają się festiwale. Przeglądając listę gości zbliżających się imprez, trzeba przyznać, że jest z czego wybierać. Metallica prezentuje Black Album, Mötley Crüe podbija nasz kontynent, a Ozzy zaprasza przyjaciół do wspólnego grania. Co jest niezbędne do wyprawy na festiwal? Karnet, namiot i dobre towarzystwo. Ceny biletów? Różne. Chociaż i tak, dzieląc na pojedyncze koncerty, wyjazd na festiwal wydaje się być tańszy. Kogo, co i gdzie można zobaczyć w czerwcu, jakie mamy środki transportu – prezentujemy poniżej. Do zobaczenia na miejscu!

red. Katarzyna Strzelec

62


Festiwal: Sweden Rock Festival Państwo, miasto: Szwecja, Sölvesborg Data: 6-9.06.2012 Line up: Mötley Crüe, Soundgarden, Twisted Sister, Motörhead, Kind Diamond, Bad Company, Lynyrd Skynyrd, Sebastian Bach, The Darkness, Mastodon, Dimmu Borgir, Gotthard, Edguy, Fish, Sabaton, Axel Rudi Pell, Exodus, Cannibal Corpse i in. Ceny biletów: 690 do 2390 koron Szwedzkich Odległość z: Warszawa: 790 km, Wrocław: 726 km , Kraków: 1120 km, Gdańsk: 411 km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód + prom, bus WWW: www.swedenrock.com

Festiwal: Gods Of Metal Państwo, miasto: Włochy, Mediolan Data: 21-23.06.2012 Line up: Ozzy & Friends, Guns N’ Roses, Mötley Crüe, Manowar, Slash feat. M.Kennedy, Children Of Bodom, Black Label Society, Opeth, Gotthard, Sebastian Bach, Within Temptation i in. Ceny biletów: 65 – 220 Euro Odległość z: Warszawa: 1315 km, Wrocław: 1170 km, Kraków: 1340 km, Gdańsk: 1540km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód, bus WWW: www.godsofmetal.it

Festiwal: Nova Rock Państwo, miasto: Austria, Nickelsdorf Data: 8-10.06.2012 Line up: Metallica, Linkin Park, Billy Talent, The Offspring, Nightwish, Evanescensce, Slayer, Marylin Manson, Machine Head, Opeth, Dimmu Borgir, Within Temptation i in. Ceny biletów: 72,50 – 256,90 Euro Odległość z: Warszawa: 708 km , Wrocław: 443 km , Kraków: 398 km , Gdańsk: 937 km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód, bus WWW: www.novarock.at

Festiwal: Tuska Open Air Metal Festival Państwo, miasto: Finlandia, Helsinki Data: 29.06 – 1.07.2012 Line up: Megadeth, Ministry, Lamb Of God, Apocalyptica, Edguy, Sabaton, Behemoth i in. Ceny biletów: 65 – 130 Euro Odległość z: Warszawa: 1062 km, Wrocław: 2006km, Kraków: 1355km, Gdańsk: 1144 km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód, bus, prom WWW: www.tuska-festival.fi

Festiwal: Download Festival Państwo, miasto: Wielka Brytania, Donington Park Data: 8-10.06.2012 Line up: Metallica, Black Sabbath, Slash, Megadeth, Soundgarden, The Prodigy, Machine Head, Europe, Rise Against, Opeth, Nightwish, Sebastian Bach, Edguy i in. Ceny biletów: 75 – 200 Funtów Brytyjskich Odległość z: Warszawa: 1850 km, Wrocław: 1578 km, Kraków: 1831 km, Gdańsk: 1812 km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód + prom, bus WWW: www.downloadfestival.co.uk

Festiwal: Hellfest Open Air Państwo, miasto: Francja, Clisson Data: 15-17.06.2012 Line up: Ozzy & Friends, Guns N’ Roses, Megadeth, Mötley Crüe, Slash, Lamb Of God, Machine Head, Edguy, Lynyrd Skynyrd, Sebastian Bach, Gotthard, Black Label Society, Uriah Heep, Unisonic i in. Ceny biletów: 66 – 149 Euro Odległość z: Warszawa: 2001 km, Wrocław: 1697 km, Kraków: 1931 km, Gdańsk: 1963 km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód, bus WWW: www.hellfest.fr

Festiwal: Graspop Metal Meeting Państwo, miasto: Belgia, Dessel Data: 22-24.06.2012 Line up: Ozzy & Friends, Guns N’ Roses, Limp Bizkit, Motörhead, Slayer, Machine Head, Sabaton, Twisted Sister, Slash, Megadeth, Europe, Dimmu Borgir, Black Label Society, Gotthard, Jon Oliva’s Pain, Sebastian Bach, Children Of Bodom, Behemoth, Exodus i in. Ceny biletów: 80 - 150 Euro Odległość z: Warszawa: , Wrocław: , Kraków: , Gdańsk: km: 1230, 959, 1211, 1192 Możliwe środki transportu: samolot, samochód, bus WWW: www.graspop.be

Festiwal: Rockwave Festival Państwo, miasto: Grecja, Malakassa Data: 30.06 – 2.07 Line up: Ozzy Osbourne & friends, The Prodigy, Iggy & the Stooges, Machine Head, Paradise Lost, Unisonic i in. Ceny biletów: 45 – 60 Euro Odległość z: Warszawa: 2305 km, Wrocław: 2118 km, Kraków: 1835 km, Gdańsk: 2561 km. Możliwe środki transportu: samolot, samochód, bus WWW: www.rockwavefestival.gr

63


rock savvy Marcelina Gadecka foto: materiały prasowe

64

Krótka historia nośników audio - część II


65


METALLICA

Praga, 8 maja 2012 foto: Marek Koprowski


fot. Marek Koprowski


fot. Marek Koprowski

fot. Marek Koprowski






fot. Marek Koprowski



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.