Rock Axxess 15/16

Page 1

15/16

.

no

‡ in this moment {‡ deep purple ‡ ‡ newsted ‡ leather jacket ‡ ‡ groupies ‡ almost famous ‡ ‡ summer love ‡ roxana shirazi ‡ ‡ fireweed inc.‡ metalfest open air ‡ ‡ bed-in ‡ and more... ‡


proudly presents

Nowy studyjny album łączący świeże brzmienia i klimaty oraz ciężar i mrok, który zadowoli najbardziej wybrednych fanów!

Kolejny kamień milowy symfonicznego heavy rocka wyprodukowany przez Tima Palmera (Pearl Jam, U2)!

»Colours in The Dark«

dostępny w 4 formatach z 4 okładkami oraz w wersji elektronicznej. (Standard Edition, Special Edition Hardcover book, LTD Edition Boxset i 2LP)

30.08.2013

TArjA – ColoUrS iN THe DArK ToUr 2014

w w w.t a r j a - co l o u r s i n t h e d a r k . co m

09.11. Klub Studio - Kraków · 10.11. Łódź- Klub Wytwórnia 12.11. Mega Club - Katowice · 13.11. Palladium - Warsaw

AN ACOUSTIC Gdy rossi, Parfitt, lancaster i Coghlan postanowili zagrać 9 koncertów w Anglii w marcu tego roku, reakcja fanów była fantastyczna. Teraz zespół prezentuje najlepsze momenty “Frantic Four reunion” 2013 UK Tour” na pięciu różnych formatach.

LIVE IN LONDON Pierwszy akustyczny wystęP Skunk Anansie zarejestrowany w londyńskim Cadogan Hall 15.04.2013. Tego wieczoru nowym światłem rozbłysły klasyki zespołu ze wszystkich pięciu studyjnych płyt, takie jak “Brazen (weep)”, “Hedonism”, “weak” i wiele innych. Dostępne jako CD+DvD digipak oraz Blu-ray www.skunkanansie.net

27.09.13! OD .

20.0 9 2 0 13!

OD 27.0 9. 2 0 13!

2CD: (Live at Hammersmith), Blu ray+2CD, DvD+2CD (BR/CD Live at Wembley, 2CD Live at Hammersmith), 2 vinyle (Live at Glasgow), Boxset/earBooK (Blu-Ray, DVD, 2CD oraz mnóstwo bonusówl)

27.09.13!

Angielscy post punkowi wizjonerzy z New Model Army prezentują nowy studyjny album “Between Dog And Wolf”. Wielowymiarowa płyta z niesamowitym klimatem. Mix płyty: Joe Barresi (Tool, Queens Of The Stone Age, Soundgarden).

Dostępne jako CD hardcover book oraz podwójny vinyl od 20.09.2013.

www.statusquo.co.uk

www.ear-music.net | Facebook: earmusicofficial | Youtube: earmusicofficial | Twitter @earmusicedel

New MoDel ArMy live 2013: 06.10. B90 - Gdansk · 08.10. Klub Proxima - Warsaw 09.10. Kwadrat- Krakow · 10.10. Alibi - Wroclaw www.newmodelarmy.org


numer / number15-16 62 & 66

32 & 42

20 & 26

4 & 12 POLSKI rock art taniec śmierci

ENGLISH 3

rock art the dance of death

3

ROCK TALK deep purple 4

ROCK TALK deep purple 12

ROCK taLK in this moment

ROCK TALK in this moment

20

26

ROCK TALK newsted 32

ROCK TALK newsted 42

rock shop rock it babe

50

rock shop 50

rock style być jak groupie

52

rock style be like a groupie

54

backstage access roxana shirazi

62

backstage access roxana shirazi

66

rock screen u progu sławy

70

Rock screen almost famous

73

map of rock nie ma po co umierać

76

map of rock nothing to kill or die for

78

rock fashion twarze ramoneski - część 2

80

ROCK FASHION faces of a leather biker jacket - part 2

80

rock style pages fireweed inc.

82

rock style pages fireweed inc.

82

rock shot summer wine 93

rock shot summer wine 93

DARK ACCESS: tristania 94

rock live metalfest poland 104

hity znacie... alice in chains

okładka / cover: maria brink, in this moment photo: miss shela

96

rock live metalfest polska 104

76 & 70 & 73 78

82

96

ROCK AXXESS TEAM: Karolina Karbownik (editor-in-chief), Jakub „Bizon” Michalski (translation editor), Agnieszka Lenczewska (editor) CONTRIBUTORS: Falk-Hagen Bernshausen, Marek Koprowski, Martin Krush, Paweł Kukliński, Annie Christina Laviour, , Leszek Mokijewski, Miss Shela, Betsy Rudy, Jakub Rozwadowski, Katarzyna Strzelec, Weronika Sztorc, Krzysztof Zatycki ADVERTISING Katarzyna Strzelec (k.strzelec@allaccess.com.pl)EVENTS Dorota Żulikowska (dorota.zulikowska@gmail.com) GRAPHIC DESIGNER/DTP Karolina Karbownik ASSISTANCE / TECHNICAL SUPPORT Krzysztof Zatycki ROCK AXXESS LOGO Dominik Nowak PUBLISHER All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa CONTACT contact@rockaxxess.com

104


Lato w pełni. W Polsce prawdziwie piekielne i gorące – nam nie straszne – bo przecież metale topią się w dopiero przy bardzo wysokich temperaturach ;-)… chyba że nasze twarde serducha miękną wobec wakacyjnej miłości? I tak sobie podśpiewując refren skocznego letniego przeboju Kid Rocka, przekazujemy Wam do poczytania „Rock Axxess” pełen dobrej muzyki i letnich przygód. Takiego zestawu u nas jeszcze nie było! O najnowszych płytach rozmawiamy z liderami Deep Purple oraz Newsted, a na deser w rozmowie z Marią Brink z In This Moment próbujemy dowiedzieć się, w kim wokalistka kochała się jako nastolatka. Wychowana przez matkę-hippiskę, doskonale zna klimaty rock’n’rolla, w którym nie może zabraknąć seksownych dziewczyn! A my nie tylko piszemy o groupies, ale również z nimi rozmawiamy! A co sądzą o nich gwiazdy rocka? Tego także możecie dowiedzieć się w tym numerze. Ostrą jazdę serwuje nam Roxana Shirazi i Fireweed Inc. Jedni o seksie, inni o motocyklach… A ponad wszystko rock’n’roll!

editorial

It’s the height of summer. It’s hotter than hell here in Poland but we’re not afraid – metals melt in extremely high temperatures ;-) Of course summer love that can melt every heart is another story. And so we hum the melody to Kid Rock’s summer hit and present the newest issue of ROCK AXXESS, full of good music and summer love stories. We haven’t had that before! We talked about their fresh offerings with Deep Purple and Newsted lead singers. We also caught Maria Brink from In This Moment and talked with her about her first teenage love. Raised by a hippie mother, she surely knows her rock ‘n’ roll. And rock ‘n’ roll means sexy ladies. Not only do we write about groupies, but we also talk with them! And what do rock stars think about them? Check out the magazine. You’ll have one hell of a ride with Roxana Shirazi and Fireweed Inc. Sex and bikes… but above all – rock ‘n’ roll!

Karolina Karbownik editor-in-chief

rock axxess recommends


rock art agnieszka lenczewska

taniec śmierci

the dance of death

autor / author

przypisywane Franciszkowi Lekszyckiemu attributed to Franciszek Lekszycki data powstania / completion date

trzecia ćwierć XVII wieku third quarter of the 17th century technika / medium

olej na płótnie oil on canvas

wymiary / dimensions

203 cm × 253 cm

gdzie można zobaczyć / where to see

Kościół Bernardynów, Kraków, Polska Bernardine Church, Cracow, Poland

The image is used for non-profit purposes.

Jak mawiają: „w życiu tylko dwie rzeczy są pewne: śmierć i podatki”. Podatki zostawmy w spokoju. Przyjrzyjmy się ŚMIERCI. W jej obliczu wszyscy jesteśmy równi. Kostucha z taką samą atencją sięga po biedaka, tłustego biskupa czy szastającego kasą bogacza. Proces ten dotyczy wszystkich stanów społecznych. Nikt się nie wywinie spod jej kosy. Motyw tańca śmierci (danse macabre) pojawił się w sztuce nieprzypadkowo. Choroby, wojny, spustoszenie oraz klęski żywiołowe skłaniały ludzi do zastanowienia się nad kruchością ludzkiego życia i przemijaniem. Chociaż pierwsze wyobrażenia tańca śmierci spotykamy już w sztuce późnego średniowiecza, to jednak sztuka kontrreformacji przeniosła na grunt codzienny rozważania nad śmiercią. Ulotność ludzkiego życia, granica między życiem, a tym „nieznanym”, nieuchronność spotkania z kostuchą stały się tematem krakowskiego obrazu. Trupia kapela gra, a przedstawiciele każdej grupy społecznej tańczą, jak im upiorni muzycy zagrają. Memento mori. Pamiętaj o śmierci człowiecze. Motyw tańca śmierci często był wykorzystywany w muzyce, zarówno poważnej, jak i współczesnej. Warto wspomnieć chociażby o Danse Macabre Ferenca Liszta, czy albumie Iron Maiden zatytułowanym... Dance of Death. Zwróćcie uwagę na warstwę muzyczną, jak i literacką utworu tytułowego z tej płyty. Odniesienie do średniowiecznych moralitetów i śpiewanych ludowych ballad dotyczących właśnie „Pani Śmierci”. Pod niemieckim określeniem tańca śmierci - Totentanz ukryli się muzycy jednego z polskich zespołów rockowych. Po motyw ten chętnie sięgali filmowcy (Siódma Pieczęć Ingmara Bergmana), literaci (Stephen King), dramaturdzy (August Strindberg).

They say there are two things certain in life: death and taxes. But let’s not talk about taxes right now. Let’s talk about DEATH. We’re all equal when we’re facing it. The Grim Reaper takes all people, be it a poor man, a fat bishop or a squandering rich man. It’ll find you regardless of your social status and no one’s gonna escape the Death’s scythe. The motif of dance of death (danse macabre) in art was not started by accident. Plagues, wars and natural disasters made people think about their fragility and the inevitable end of their life. Although the dance of death was first depicted as early as in The Late Middle Ages, it was in the times of the Counter-Reformation that death was thought of and used in art on daily basis. The elusiveness of life, the border between our life on Earth and the unknown future and the inevitability of our meeting with the Death became the topic of the painting created in Cracow. The deathly band plays and various representatives of different social groups dance to the band’s tune. Memento mori. Remember that you will die. The dance of death motif was often used in music, both classical and modern. It’s worth mentioning Franz Liszt’s Danse Macabre or Iron Maiden album titled… Dance of Death. Notice the title track’s arrangement and lyrics. It’s a direct reference to medieval morality plays and folk ballads about the Death. German translation for the dance of death was used as a name for a Polish rock band Totentanz. The motif was also often explored by filmmakers (The Seventh Seal by Ingmar Bergman), writers (Stephen King) and dramatists (August Strindberg).

3


deep purple

bez pośpiechu


rock talk


OD WYDANIA „RAPTURE OF THE DEEP” MINĘŁO AŻ OSIEM LAT, ALE WRESZCIE MOŻEMY DELEKTOWAĆ SIĘ „NOW WHAT?!” – nowym STUDYJNYM DZIEŁEM DEEP PURPLE. A JEST CZYM, BO WYPRODUKOWANA PRZEZ LEGENDARNEGO BOBA EZRINA PŁYTA BRZMI NIEZWYKLE ŚWIEŻO I DYNAMICZNIE. O POWSTAWANIU TEGO KRĄŻKA i nie tylko ROZMAWIALIŚMY NIEDAWNO Z IANEM GILLANEM, WOKALISTĄ DEEP PURPLE.

karolina karbownik, współpraca: jakub „Bizon” michalski

foto: hans clijnk

Ta rozmowa to dla mnie wielki zaszczyt. Nie ma dziś zbyt wielu fanów rocka, którzy nie wymieniliby Deep Purple jako swoich idoli. Bycie tak wielką legendą musi napawać dumą. O tak. Stworzyliśmy sporo muzyki i mamy mnóstwo szczęścia, że wciąż możemy to robić. To wspaniałe uczucie. Wasz ostatni album, Now What?!, jest świetny, bardzo mi się podoba. Ale wygląda na to, że nie spieszyliście się za bardzo z nagrywaniem nowych utworów. To prawda. Wcale nie było nam do tego spieszno. Wychodziliśmy czasem do baru i ktoś rzucał pytanie: „co z nową płytą?”, a ktoś inny na to: „może za rok”. Tak właśnie do tego podchodziliśmy, bo świetnie bawiliśmy się w trasie. Występy na żywo są dla nas najważniejsze. A potem spotkaliśmy się z naszym producentem, Bobem Ezrinem. Z tego spotkania wynikło sporo ciekawych rzeczy. Przypomnieliśmy sobie o kilku sprawach, o których być może nieco zdążyliśmy zapomnieć. Chodzi przede wszystkim o to, że Deep Purple to zespół, który na pierwszym miejscu stawia muzykę i tworzenie piosenek. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale nigdy nie miałem tego poczucia w innych zespołach i z innymi kompozytorami. Poza tym Bob po-

6

wiedział: „nie martwcie się długością utworów. W ogóle o tym nie myślcie. Pozwólcie, żeby pomysły rozwijały się w naturalny sposób i róbcie wszystko tak samo, jak co wieczór na scenie”. Zaciekawił nas tym podejściem, więc weszliśmy do studia, mając atut w postaci Boba, który nie tylko jest świetnym producentem, lecz także ma olbrzymie doświadczenie, więc szanujemy jego wiedzę i osąd. Stał się niemal szóstym członkiem zespołu. Owszem, zajęło nam to sporo czasu, ale warto było czekać i świetnie nam się pracowało. W jednym z wywiadów wspomniałeś, że głównym zadaniem Boba Ezrina było pilnowanie, żebyście nie dawali się za bardzo ponieść. Macie tendencję do muzycznego odpływania bez opamiętania w różne dziwne rejony? Zawsze jest z tym trochę zamieszania. Gdy nagrywaliśmy w latach 60. i 70., wiązało się to z pewnym buntem – buntem przeciw wszelkim zwyczajom związanym z przemysłem muzycznym. Chcieliśmy łamać zasady, więc nagrywaliśmy w dziwnych miejscach i tworzyliśmy długie kompozycje, zawierające rozbudowane partie instrumentalne. Były tam też wokale, ale były to przede


photo: Hans Clijnk

wszystkim utwory oparte na brzmieniu instrumentów. Pierwsze trzy płyty miały zaledwie po siedem utworów. Później, zwłaszcza gdy nastała era cyfrowa, wszystko się zmieniło, a ludzie bardziej niż jakością, przejmowali się ilością. My też wpadliśmy w tę pułapkę i tworzyliśmy czasami niezbyt wyszukaną muzykę, ale teraz znowu jest świetnie, bo ponownie czujemy się wolni. Czy nowa płyta brzmi tak, jak się spodziewałeś? Brzmi dużo lepiej, niż oczekiwaliśmy. Nawet nie marzyłem, że będzie brzmiała tak świetnie. Wiedziałem, że z Bobem musi wyjść coś dobrego, ale jeśli chodzi o samo brzmienie – pomijając zawartość muzyczną – to najlepiej brzmiąca płyta w historii Deep Purple. Doskonale brzmią klawisze. Tak jakby Jon Lord był waszym aniołem stróżem podczas nagrywania albumu. To bardzo interesujący punkt widzenia. Miło z Twojej strony, że to powiedziałaś. Ale najbardziej oczywistą przyczyną tego jest po prostu dobra robota inżyniera dźwięku [śmiech]. Don zawsze gra w ten sposób. Wbrew temu, co sądzi większość osób, Jon zmarł pod sam ko-

niec naszych prac nad płytą, więc trudno doszukiwać się na niej jakichś konkretnych hołdów dla niego. To, że tak świetnie słychać tam Dona, to zasługa producenta, który był w stanie uchwycić brzmienie gitar i organów Hammonda współpracujących ze sobą na jednej płaszczyźnie. To nie jest łatwe, bo te instrumenty często wybrzmiewają na tej samej płaszczyźnie muzycznej i walczą o przestrzeń brzmieniową, więc trudno je czasem rozdzielić. Ale nasz producent spisał się fantastycznie. No i faktycznie, Don brzmi tu świetnie! Nagraliście też cover It’ll Be Me. Kręcą was takie klimaty, nieco w okolicach muzyki country? [śmiech] Country? O nie, to rock’n’roll. Cóż, jeśli pomyśleć, skąd wziął się rock, to musimy wspomnieć o muzyce country, bluegrass, folku, bluesie i muzyce regionalnej – na przykład szkockiej i południowoamerykańskiej. No i o jazzie. Muzycy, którzy występowali na pierwszych płytach Elvisa, Little Richarda czy Fatsa Domino byli świetnie wyszkolonymi jazzmanami. Ale nie, nie nazwałbym tego muzyką country, to po prostu rock’n’roll. Od wielu muzyków słyszałam, że Nashville to nie-

7


zwykle inspirujące miejsce do pracy. Jak duże piętno odcisnęło to miasto na nowej płycie? Przede wszystkim zapewniło możliwość pełnego skupienia się na pracy i profesjonalizm na każdym kroku. Wielu artystów nie nagrywa już w Nowym Jorku, Los Angeles czy Detroit. Wszyscy jeżdżą do Nashville, bo tam są najlepsze studia i najlepszy sprzęt. Mówię tu zarówno o orkiestrach, jak i o grupach jazzowych, rockowych i oczywiście także o muzykach country. Także artyści hiphopowi jeżdżą do Nashville. Wszystko jest tam zorganizowane niezwykle profesjonalnie. Są noclegi, sale prób, wypożyczalnie sprzętu, technicy studyjni najwyższej klasy, no i oczywiście w Nashville mieszka też Bob Ezrin. Właśnie dlatego tam pojechaliśmy. Mówią, że to miasto muzyki i faktycznie, to niezwykłe miejsce. Nagraliście przy okazji nowej płyty teledysk do utworu Vincent Price. To, zdaje się, pierwsze prawdziwe wideo grupy od ponad 20 lat. A tak, niezły ubaw! [śmiech] To był żart. Na ten pomysł wpadła wytwórnia płytowa. Osobiście cieszę się, że jesteśmy tam tylko w kilku ujęciach [śmiech]. Nie prezentujemy się raczej zbyt dobrze na małym ekranie. Ale zabawa była przednia i sporo ludzi widziało już ten klip, więc widocznie udało nam się zainteresować nim wiele osób. Kto wpadł na pomysł, żeby seksowna zakonnica tańczyła na rurze? Gdy pisałem tekst do tego utworu, wcale nie myślałem o tańcu na rurze. Pisałem o skrzypiących drzwiach, krwiożerczych wampirach i zombie. Może ta zakonnica to jakaś dziewica składana w hołdzie, nie mam pojęcia [śmiech]. Ale nie pisałem nic o niej, to był pomysł producenta. To tylko żart, nie ma sensu brać tego serio. Wszyscy nagrywają teledyski, a my nie mamy o tym bladego pojęcia. Nie robiliśmy tego od jakichś 20 lat, a i wtedy rzadko się w nich pojawialiśmy. Nie wiemy, czemu ludzie w ogóle mogliby chcieć oglądać nasz teledysk ani co w nim umieścić. Zrzuciliśmy to na producenta. Chyba uznał, że nawet jeśli ludziom nie spodoba się piosenka, to przynajmniej zainteresują się klipem [śmiech]. Gdybyście nagrywali teraz takie płyty jak Machine Head czy In Rock, jak bardzo różniłyby się one brzmieniem, biorąc pod uwagę także doświadczenie członków zespołu? Oczywiście byłyby jakieś różnice, nic nie stoi w miejscu. Możesz oczywiście nagrywać przez całe życie taką samą muzykę, jeśli znajdziesz swoją niszę – to może być muzyka kabaretowa lub pop. Nie mam nic przeciwko temu. Ale my pracujemy w oparciu o wspólne jammowanie i improwizacje, więc każdego dnia wpadamy na coś nowego. Nie potrafilibyśmy stać w miejscu. Technika obróbki dźwięku poszła do przodu, ale możliwości ludzkie nie, więc gdy słucha się większości płyt nagrywanych obecnie techniką cyfrową, to dźwięk aż przytłacza słuchacza, wypełnia każdy zakamarek przestrzeni. Nie ma czym oddychać. Dlatego sporo zyskujemy tym,

8


że nagrywamy na żywo. Piszemy utwory, aranżujemy je, gramy na próbach, doskonalimy, a potem wchodzimy razem do studia, wciskamy przycisk nagrywania i po prostu rejestrujemy nasze utwory, tak jak zawsze robiliśmy. Tutaj akurat nic się nie zmieniło. Po prostu obecna technika może być nieco trudna do ogarnięcia dla producentów czy inżynierów, którzy wiedzą, jak robiło się to w poprzednich dekadach. Wszystko, czego potrzebujesz, to dobrzy technicy i dobre studio, a przynajmniej ktoś, kto będzie wiedział, jak rozstawić mikrofony, bo co innego ustawiać mikrofony perkusyjne i wzmacniacze podczas występów na żywo, a co innego w przypadku korzystania z DI-box, który się wykorzystuje podczas nagrywania techniką cyfrową. Sporo się tu zmieniło, a my dostosowaliśmy się do nowych wymogów, ale metody pracy pozostały takie same. Z punktu widzenia muzyków jest tak, jak było. A jak dużo czasu zajmuje zespołowi stworzenie i zaaranżowanie nowych utworów? Mogę odpowiedzieć na to pytanie z całkiem sporą dokładnością, bo zawsze wygląda to podobnie. Napisanie muzyki zajmuje około czterech tygodni. To praca od południa do szóstej po południu, od poniedziałku do soboty. Zupełnie jak robota w biurze. Jammujemy, improwizujemy… Pojawiają się jakieś zalążki pomysłów, które następnie rozwijamy, aż staną się piosenkami. To zajmuje około czterech tygodni. Proces nagrywania zawiera w sobie także stworzenie aranży, dopracowanie szczegółów i zebranie wszystkich razem w studio. To z kolei zajmuje jakieś dwa tygodnie, jedna piosenka dziennie. Trzeba liczyć z zapasem, na wypadek, gdyby trzeba było zrobić jakiś dzień wolny, potem kilka tygodni na nagranie wokali. Razem schodzi znowu około czterech tygodni plus dwa na miks. Czyli w sumie jakieś 10-12 tygodni.

photo: Hans Clijnk

Czy po tych wszystkich latach wciąż podoba ci się bycie frontmanem zespołu rockowego? Przyzwyczajam się [śmiech]. Nie jestem zbyt towarzyski, w zasadzie to jestem dość nieśmiały. Nigdy nie przepadałem za okrzykami typu „dajcie czadu, rock’n’roll!”. Lubię pogadać z publicznością o pierdołach, zanim perkusista mi przerwie i zacznie kolejny utwór. No i oczywiście jestem w zespole, którego muzyka oparta jest przede wszystkim na fragmentach instrumentalnych, więc sam też nieźle się przy tym bawię. Jak bardzo dzisiejsza publiczność różni się od tej sprzed 40 lat? Pewne zachowania są całkowicie odmienne. W latach 60. i 70. koncerty wyglądały zupełnie inaczej. Nie było reguł, nie było żadnych wyszukanych zasad, ludzie nie wiedzieli, jak mają zachować się na koncercie rockowym. Siadali na podłodze lub tańczyli albo po prostu odprężali się i cieszyli się chwilą. Nie było też takich tłumów, nie musieliśmy używać barierek. Ludzie mogli czuć się swobodniej, nie byli tak gęsto upychani. Pamiętam, że gdy graliśmy jakiś motyw bluesowy, prosiłem publiczność,

9


naszych fanów, za to, w jaki sposób reaguje na koncertach. To wspaniałe uczucie. Czy możemy spodziewać się dalszego ciągu twojej współpracy z Tonym Iommim nad projektem WhoCares, który powstał by zebrać pieniądze na odbudowę szkoły muzycznej w armeńskim Gyumri, zniszczonej w trzęsieniu ziemi? Nie bardzo. W życiu niczego nie można się spodziewać. Ostatnią rzeczą, którą powiedziałem Tony’emu po skończeniu nagrań do projektu WhoCares, było: „musimy to kiedyś powtórzyć” – „O tak, zdecydowanie trzeba kiedyś jeszcze coś nagrać”. Nie wiemy, gdzie, nie wiemy, kiedy, nie wiemy, jak. Ale świetnie się bawiliśmy, a projekt odniósł sukces. Cel został osiągnięty – szkoła jest już prawie ukończona. We wrześniu jedziemy na jej oficjalne otwarcie. To był wielki sukces, więc oczywiście chętnie byśmy to powtórzyli, jeśli nadarzy się taka okazja. A w między-

photo: Hans Clijnk

żeby siadała na podłodze. Siadali więc, a my improwizowaliśmy przez 10 czy 15 minut. Potem mówiłem: „dobra, to teraz zagramy rock’n’rolla, wstawajcie!” [śmiech] Ale to się zmieniło. Teraz każdy wie, co robić na koncercie rockandrollowym. Ludzie skandują w odpowiednich momentach, w odpowiednich momentach krzyczą, wzywają na bis we właściwej chwili i idą do domu, kiedy trzeba [śmiech]. Teraz publiczność jest niezwykle profesjonalna. No i oczywiście nie można zapomnieć o ogromnym udziale młodych ludzi w naszych koncertach. To fantastyczna sprawa. Oczywiście między młodymi i starymi są różnice. Starsi słuchacze mają mnóstwo pozytywnych cech, ale najlepszą rzeczą u młodych jest energia. Kiedy słyszysz gwar dobiegający ze strony publiczności przed wejściem na scenę, wiesz, że czeka cię wieczór pełen wrażeń, bo publiczność będzie niczym szósty członek zespołu. Ta symbioza wytwarza się przez wiele lat. Jesteśmy bardzo wdzięczni za to, co daje nam młodsza część

30 10


W takim razie do zobaczenia w Polsce. Bardzo dziękuję za rozmowę. Ja również dziękuję. Nie mogę doczekać się koncertu w Polsce, mam tam wielu przyjaciół.

photo: Hans Clijnk

Wiem, że jakiś czas temu byłeś narratorem dokumentu o Fryderyku Chopinie. Mógłbyś opowiedzieć coś więcej na ten temat? Faktycznie byłem narratorem filmu, zresztą bardzo dobrego. Powstawał w Polsce. To było kilka lat temu, a ten film został wydany na DVD i wygrał kilka nagród w paru krajach podczas festiwali filmowych. Myślałem, że będę nagrywał w studio i że użyją tylko mojego głosu, ale kiedy przyjechałem, powiedzieli: „będziemy jeździli w różne miejsca”. Ja na to: „że co? Chcecie, żebym wystąpił przed kamerą?” Nie miałem pojęcia, że tak to będzie wyglądało. Nigdy wcześniej nie robiłem czegoś takiego, ale to było świetne doświadczenie.

Na koniec – co odpowiedziałbyś na pytanie „co znowu?!” (now what?!)? To pytanie retoryczne, nie wymaga odpowiedzi. Nie należy traktować tego dosłownie. To odniesienie do wydarzeń z przeszłości. Rozsiadasz się wygodnie i masz ochotę poleniuchować, aż tu nagle dzwoni telefon, więc pytasz – „co znowu?!” To dość szorstka reakcja na namolne nagabywanie, w tym wypadku chodziło o pytania o nagrywanie nowej płyty. Taka właśnie była nasza początkowa reakcja – co znowu?! Ale wszystko wyszło świetnie, więc teraz odpowiedzią jest – „pora ruszać w trasę!” Zaczynamy 30 maja w Maroku.

photo: Hans Clijnk

czasie on ma Black Sabbath, ja mam Deep Purple. No i, jak wiesz, z Tonym nie było najlepiej. Ma raka. Teraz jest w remisji i czuje się dobrze. Może za jakiś czas, gdy obaj będziemy mieli jakiś wolny tydzień, zrobimy coś wspólnie.

33 11


photo: Hans Clijnk

rock talk


deep purple

no hurry


IT’S BEEN EIGHT YEARS SINCE THE RELEASE OF “RAPTURE OF THE DEEP”. BUT NOW WE CAN TREAT OUR EARS TO “NOW WHAT?!” – DEEP PURPLE’S NEWEST OFFERING. AND A GOOD ONE TOO, CAUSE THE ALBUM – PRODUCED BY THE LEGENDARY BOB EZRIN – SOUNDS FRESH AND DYNAMIC. THE NEW ALBUM AND BOB EZRIN’S ROLE IN RECORDING IT WERE AMONG THE TOPICS WE DISCUSSED DURING OUR RECENT INTER-VIEW WITH THE BAND’S SINGER, IAN GILLAN.

karolina karbownik collaboration: jakub „Bizon” michalski

photography: hans clijnk

Let me say I’m very honored to be speaking to you today. There aren’t many rock fans today who wouldn’t name Deep Purple as one of their biggest influences. You must be very proud of being such a legend. Oh yes, you know, we created a lot of music and we’re just very lucky to be around for such a long time, it’s amazing. Your last album, Now What?!, is really great, I love it. However, it seems like you were not in a hurry to record new songs. It’s true. We weren’t in a hurry at all. In fact, we would meet in a bar from time to time and somebody would say, “what about the new album?” And somebody else would say, “well, yeah, maybe next year”. That was the way we looked at it because we were having such a great time on the road and the main thing for us is the live performance. And then we had a meeting with Bob Ezrin, our producer. It was quite fascinating what came out of that. I think we remembered a lot of things we might have forgotten, particularly that Deep Purple is primarily an instrumental band. We make music and put the songs on top. I know that sounds strange but I’ve

14

never done that with anyone before – other writers or other bands. And another thing is, he said: “Don’t worry about the length of the stuff, don’t think about it. Let the ideas develop naturally and do what you do on stage every night.” So that really got us interested and of course we went into the studio with an added bonus of Bob being not only a great music producer, but also a guy that’s been around for a long time, so we respect his wisdom and judgment, and he became almost a sixth member of the band. So yeah, it was a long time but it was worth waiting and we enjoyed it. You mentioned in one of your interviews that Bob Ezrin’s main task was to make sure things wouldn’t get out of your hands. Do you have this tendency to develop your music in all those strange directions with no limits? I think there’s always some confusion. When we were recording in the 60s or 70s, there was a rebellion going on, a rebellion against all the traditions of the music business. We wanted to break the rules so we recorded in strange places and we made long songs that were instrumentals, basically. There were some vocals on them, but they were


photo: Hans Clijnk

basically instrumental. The first three albums only had seven songs on each of them. Over the years, particularly when the digital age came, everything changed and people were more concerned with quantity than quality. I think we fell into that trap as well, writing formulaic music but now it’s great, because we’re free again.

ducer managed to capture the sound of the guitar and the Hammond organ working together, which is such an elusive thing, because they cross over in the middle of the sound spectrum and occupy each other’s space, so it’s very difficult to get that separation, and I think he’s done a marvelous job. And yeah, Don sounds fantastic!

Does the new album sound as you expected it would? It sounds much better than we expected. Much better than I’d even hoped. I knew it’s gonna be good with Bob, but for me – and I’m not talking about the music now – it’s the best sounding Deep Purple record ever.

You also recorded a cover of It’ll Be Me. Are you a fan of country music? [laughs] Country? Oh no, it’s rock’n’roll. Well, if you look at where rock music came from, it came from country music, bluegrass, folk music, blues and all kinds of areas – Scottish or South American music. And also jazz. If you listen to the musicians on early Elvis, Little Richard or Fats Domino records, these were all session musicians, who were trained jazz players. But no, I wouldn’t call it country, it’s rock’n’roll.

The keyboards sound amazing on this album. It’s almost as if Jon Lord was your guardian angel while you were recording it. That’s an interesting and emotional point of view. It’s very nice of you to say that. But the natural reason for that is good engineering [laughs]. Don has always played that way. But contrary to what most people think, Jon died at the very end of making this record, so there’s no particular tribute to him at that point and I think Don’s emergence has been strictly down to the fact that the pro-

I heard many stories from various musicians, that Nashville is a very inspiring place when you work there. What did it bring to this record? Well, first of all, focus and professionalism. People don’t record in New York anymore, they don’t record in Los An-

15


geles or Detroit anymore. Everybody goes to Nashville where they have the best studios, the best equipment. And I’m talking about orchestras, jazz groups, rock groups, country, of course. All kind of hip hop and rap artists, they go to Nashville. It’s a very professional set-up. You can get accommodation there, rehearsal facilities, equipment rental, top class technicians, and of course, Bob Ezrin lives in Nashville, which is the reason we went there. They call it the music city and it really is an amazing place. You also made a video to Vincent Price. I think it’s the band’s first in over 20 years. Oh yes, what fun! [laughs] It’s just a joke, really. It was the idea of the record company. Personally, I’m glad we’re not in it too much [laughs]. I don’t think we look very good on the small screen. But it was lots of fun and a lot of people have seen it already, so it caught a lot of attention. Who came up with that sexy pole-dancing nun? It never occurred to me, when I wrote the lyrics, to include a pole dancer. I wrote about creaking doors and bloodsucking vampires and zombies. Maybe she was a sacrificial virgin, I don’t know [laughs]. But I didn’t write about that and it was the producer’s idea. It’s a joke, it’s tongue-in-cheek. If you look at all the videos everyone does, we have no idea about it, we haven’t made one in 20 years, and even then we were hardly in it. So we haven’t got a clue, why people would even want a video or what to put in it. So we left that all up to the producer. I guess he thought that might get a few people interested if they didn’t like the song [laughs]. If Machine Head or In Rock were recorded now, what would be different in terms of the sound, also taking into account your present experience? Obviously things would be different, nothing stays still. You can record the same kind of music all your life and you have your own niche, be it cabaret or pop music, which is fine. But when we work on the basis of improvisation and jamming, every day there’s something different. So I don’t know how we could have stayed still. Sound techniques have improved a lot, but engineering ability have not, so generally speaking, on most records that are recorded digitally now, you get an overwhelming sound that fills every corner and every nook and cranny in the spectrum of sound. There’s no fresh air, there’s no room to breathe, so that’s one of the things we achieved by actually playing the music live when we recorded it. We write it, we do the arrangements, we rehearse it, practice, we go to the studio all together at the same time and press the record button and record it like we always did. Nothing’s changed in that respect. It’s only that the technology can be a bit difficult for producers and engineers who actually understand how to use it in the 90s and 00s. You always need good engineers and a good studio, or at least somebody who knows how to mike up the band, cause it’s different using microphones for live drums and live amplifiers as opposed

16


to the DI, the direct input, that everyone uses for digital. It’s kind of changed and we’ve adapted to the needs but our methods haven’t changed. From the musicians’ point of view, it’s exactly the same as it was. And how much time does it take for Deep Purple to compose and arrange your songs? I can tell you with some degree of accuracy, because it’s pretty much always the same. It takes about four weeks to write the music, that starts by working from noon to 6 o’clock from Monday to Saturday, just like going to the office. We jam and improvise. Little ideas come tumbling out, they get developed into songs that are pretty much finished after four weeks. And the recording process involves the arrangements and the fine-tuning, getting everyone to the studio to perform. That normally takes two weeks for the band, one song a day normally on average. I’m allowing a bit extra for a day off, and a couple of weeks to do the vocals. So another four weeks, and then two weeks to mix it. I’d say between 10 and 12 weeks is normal.

photo: Hans Clijnk

Do you still enjoy being a frontman after all these years? I’m getting used to it [laughs]. I’m not naturally gregarious, I’m quite shy, actually. I’ve never liked doing the “come on, let’s rock’n’roll” thing. So I like having a conversation with the audience about complete rubbish until the drummer interrupts me for the next song. And of course, being in an instrumental band, it’s plenty of room for me to be entertained as well. How does the audience now differ from the fans who came to see you 40 years ago? Behavior patterns are completely different. In the 60s and 70s, it wasn’t anything like the crowds now. There was no protocol, there was no sophistication, there was no understating of how you should behave at a rock concert. People used to sit down or dance or just relax and have a great time. And the shows were never as crowded, we never had crash barriers back then. People were very relaxed, they weren’t so densely packed. I remember asking the audience to sit down on the floor when we were playing some blues. So they did and we were jamming for 10 or 15 minutes, and then “ok, now let’s have some rock’n’roll, get up!” [laughs]. But that has changed. Everyone knows how to behave at a rock’n’roll show, they chant in the right moments, they cheer in the right moments, they call for the encore in the right moments and they go home at the right time [laughs]. The audience is all professional now. And the other thing is of course the great input of young people to our shows, it’s absolutely fantastic. There’s a difference between old people and young people, of course. There’s plenty of good things about old people, but the good thing about young people is that they have a lot of energy and when you hear that roar in the crowd before you go on, those young people giving everything, you know it’s gonna be

17


an exciting evening, because the audience is the sixth member of the band. This symbiosis is developed over the years, so we’re very grateful for the input of younger people but also the new style of response. It’s great.

I know that some time ago you were narrating a documentary about Frideric Chopin. Can you tell me so-

photo: Hans Clijnk

Can we expect further collaboration with Tony Iommi on WhoCares – a charity project created to raise money and rebuild a music school in Gyumri, Armenia that was destroyed in an earthquake? Well, not really. You can’t expect anything in life. The last thing I said to Tony after we finished working on the WhoCares project, was “We must do this again one day”, “yes indeed, let’s do it again one day”. We don’t know

where, we don’t know when, we don’t know how. But we enjoyed it very much, it’s been a fantastic, wonderful success. It’s achieved its purpose, the school is being built and it’s almost finished. We’re going to the official opening in September. It’s been a huge success, so we obviously would do it again when the time is right. In the meantime, he’s got Black Sabbath, I’ve got Deep Purple and Tony’s not been well, as you know. He’s been ill with cancer. He’s in remission at the moment and doing fine. Next time we have a week off, we might do something.

18


photo: Hans Clijnk

Ok, so the last question. What is your answer to the question – now what? Well, it’s a rhetorical question that requires no answer. It’s

not meant to be taken literally. It’s meant to refer to what happened in the past. You’re just getting comfortable, you don’t wanna do something and the phone rings, and you ask, “now what?!” It’s a grumpy response to intrusion which in this case was the call for making a new record. It was our initial reaction – now what?! But it all turned out great, so now the answer to “now what?!” is “back on the road!” We’re kicking off in Morocco on May, 30th. Ok, so see you in Poland. It’s been a real pleasure talking to you. I look forward to it very much, I have lots of friends there. Thank you as well.

photo: Hans Clijnk

mething more about it? I was the narrator in a movie, a very nice one, made in Poland. It was a couple of years ago, it was released on DVD and also won an award in two or three different countries at film festivals. I thought I would be recording in a studio just using my voice, but when I arrived, they said – ‘Oh, we’re going on locations here and there”. I was like, “What? You want me on the camera?” I didn’t know. I’ve never done it before but it was great fun.


rock talk

metalowa bogini



GDY OGLĄDA SIĘ MARIĘ BRINK I JEJ ZESPÓŁ IN THIS MOMENT NA SCENIE, DO GŁOWY PRZYCHODZI WIELE OKREŚLEŃ. PEWNOŚĆ SIEBIE, SEKSAPIL, STYL, URZEKAJĄCE PIĘKNO I BEZKOMPROMISOWY METAL. JEJ MELODYJNY, A JEDNOCZEŚNIE NIEZWYKLE MOCNY KRZYK SPRAWIA, ŻE Z TĄ KOBIETĄ Z PEWNOŚCIĄ TRZEBA SIĘ LICZYĆ. WCHODZI NA SCENĘ TAK PEWNA SIEBIE, ŻE OWIJA SOBIE FANÓW METALU WOKÓŁ MAŁEGO PALCA. JEST PRAWDZIWĄ METALOWĄ BOGINIĄ O ZŁOTYM SERCU.

betsy rudy foto: miss shela

J

ako jedyne dziecko uzależnionej od narkotyków hipiski, opuszczone przez ojca, molestowane seksualnie, które zaszło w ciążę w wieku 15 lat, mogła po prostu pogodzić się ze swoim losem. Ale wolała wykorzystać te doświadczenia, by zmotywować się i zostać gwiazdą rocka, która właśnie wchodzi na sam szczyt. Pomogła matce wyjść na prostą, a w wieku zaledwie 18 lat spakowała się i wyjechała w pogoni za marzeniami do Los Angeles. Jej niezłomność i pasja są godne podziwu, jeśli weźmiemy pod uwagę, jaką drogę musiała przebyć, by być tu, gdzie jest obecnie. Łatwo nie było, na każdym kroku zamykano przed nią drzwi, ale nie poddawała się i nie użalała się nad sobą. Ciężko pracowała i wierzyła, że odpowiednie nastawienie i wytrwałość pozwolą jej osiągnąć cel. Maria Brink w błyskawicznym tempie udowadnia samej sobie i wszystkim dookoła, że jeśli ma się marzenia, to nie ma rzeczy niemożliwych.

22

Zespół In This Moment ma na koncie cztery płyty, w tym najnowszą, zatytułowaną Blood, oraz udział w tak wielkich festiwalach i trasach koncertowych, jak OzzFest, Vans Warped Tour, RockStar UpRoar oraz zbliżającej się Carnival of Madness Tour. Brink i jej zespół podążają wytyczoną przez siebie ścieżką i zaznaczają swoją obecność na scenie metalowej, doświadczając niezwykle pozytywnego przyjęcia zarówno ze strony oddanych fanów, jak i kolegów po fachu. Ich sceniczne show, którego częścią są zmiany kostiumów i teatralne występy, wciąż się rozwija. Z pewnością długo go nie zapomnicie i nabierzecie ochoty na więcej. Maria Brink znalazła chwilę, by porozmawiać z nami o życiu, byciu w trasie, romansach i swoim teatralnym show.


photo: Miss Shela

Właśnie zagraliście na największym hardrockowym festiwalu w środkowo-zachodnich Stanach, Rock on the Range. Możesz opowiedzieć co nieco o swoich wrażeniach? Widziałam, że całkowicie porwałaś publiczność. Było nieziemsko! Magicznie! Było mnóstwo ludzi. Jak okiem sięgnąć, po lewej i po prawej stronie, ogromny tłum. Energia i muzyka były niesamowite. Fantastyczne przeżycie. Poczułam, że żyję. Grałaś na wielu festiwalach w Europie? Czy jest coś, co je wyróżnia? Grałam na wielu. Nie pamiętam ich nazw, ale nie różniły się niczym szczególnym. Europejskie festiwale są zazwyczaj większe i trwają dłużej. Przyjeżdża na nie 80–100 tysięcy ludzi. Więcej tu fanów metalu. Ale fani i tu, i tam są fantastyczni. Kto cię inspiruje? Ja wychowywałam się na rockowych babkach, takich jak Pat Benatar czy Joan Jett. Kto miał na ciebie największy wpływ? Uwielbiam wiele gatunków muzycznych. Muszę jednak powiedzieć, że wielki wpływ na moją miłość do muzyki miała moja mama. Zabrała mnie na mój pierwszy koncert, gdy miałam 4 lata. Kochała muzykę i puszczała

mnóstwo płyt. Słuchała Stevie Nicks, Patty Smith, AC/DC czy Black Sabbath. Ja kochałam zespoły z lat 80., takie jak Duran Duran, Def Leppard czy Pantera. Uwielbiałam Michaela Jacksona, byłam pod wrażeniem jego występów na żywo. Bardzo lubię występy wielkich gwiazd, teatry i sztuki. Były one dla mnie wielką inspiracją przy tworzeniu własnych występów. Zaczęłam wprowadzać do nich elementy tańca i teatru. Chcę pokazać ludziom coś, czego nikt wcześniej nie robił. Dostrzegam w tym piękno i daje mi to siłę. Nauczyłam się, by odrzucać strach i robić to, na co mam ochotę. Kiedyś chciałam się dopasować i myślałam, że powinnam robić to czy tamto. Ale teraz robię, co tylko zechcę. Nauczyłam się tym nie przejmować i po prostu robimy swoje. Pojawiło się kolejne pokolenie metalowych panien, jak Butcher Babies i Diemonds. Jaką radę dałabyś młodym dziewczynom w zespołach rockowych i metalowych? Znajdźcie swoją własną drogę. Nie starajcie się na siłę wpasować. Postawcie na indywidualizm i pewność siebie. Czy twoim zdaniem kobiety mają trudniej na scenie metalowej?

23


Nie. Takie myślenie kiedyś nieco mnie ograniczało. To bzdura. Ludzie chcą czegoś interesującego, nowego. Chcą być szokowani i zaintrygowani. Chcą słuchać świetnej muzyki i oglądać dobre show. Jestem zmysłową, prowokującą kobietą. Nie boję się swojej seksualności. Obawiałam się, że ludzie nie będą brali nas na poważnie, jeśli na czele zespołu będzie gorąca, pełna seksu kobieta. Ale robię to, na co mam ochotę. Trzeba po prostu znaleźć coś, w czym się dobrze czujesz i robić to. Ludziom jest wszystko jedno, czy jesteś facetem, czy kobietą. Chcą chodzić na świetne koncerty. W tym numerze magazynu piszemy trochę o wakacyjnej miłości. Czy w twoim życiu jest ktoś szczególnie bliski twojemu sercu? [chichocze] Tak! Jak udaje ci się zachować odpowiednią temperaturę związku, skoro ciągle jesteś w trasie? W tej branży, gdy decydujesz się na związek, musisz mieć świadomość, że często będziesz poza domem, co sprawia, że trzeba starać się jeszcze bardziej, by to wszystko miało sens. To spore wyzwanie. Często jestem bardzo zajęta i nagle uświadamiam sobie, że nawet nie było czasu porozmawiać. Trzeba nauczyć się bezwarunkowej miłości oraz wzajemnej wiary w siebie. Po prostu trzeba chcieć, żeby się udało. Pamiętasz swoją pierwszą miłość? Pamiętam pierwsze zauroczenie. Byłam bardzo młoda, myślałam, że się zakochałam. Wtedy po raz pierwszy całowałam się. To było na torze rolkowym. Jeździliśmy tam całe noce. Puszczali tam filmy i spędzaliśmy tam całą noc. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nasi rodzice na to pozwalali. Nazywał się Matt Devoda. Nie wiem, czy mnie pamięta, ani czy w ogóle wie, co teraz robię. Wtedy wyglądałam zupełnie inaczej. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek z tamtych czasów wie, czym się teraz zajmuję! Byłam wtedy zupełnie inną osobą! Jak to jest żyć w autokarze z bandą facetów? Na początku, kiedy jeździliśmy vanem, było naprawdę ciężko. Potem przerzuciliśmy się na kampera, a teraz mamy już autokar. Pamiętam, że zdarzało mi się wchodzić do toalety, która była cała obsikana, włącznie ze ścianami. Chłopaki są pod tym względem obrzydliwi. Ja mam manię czystości, nerwicę natręctw. Ale teraz jest super, bo pozwolili mi zająć tył autobusu, mam tu własne pomieszczenie i łazienkę. Dobrze się ze sobą bawimy, uwielbiamy się. Mam najlepszą ekipę. Mike, mój kierownik trasy, nie wiem, co bym bez niego zrobiła. A Ryan Gardner jest moją prawą ręką. Zajmuje się mną, robi dosłownie wszystko. Jest moim ochroniarzem, pomaga mi się ubrać, ustawia wywiady, we wszystkim mi pomaga. Wszyscy w ekipie są świetni, także nasz kierowca – Scott. Byłam na jego weselu. Wszyscy się przyjaźnimy. W większości spraw znakomicie się dogadujemy.

24

Macie groupies? Mamy sporo niezwykle oddanych fanów. To bardzo różnorodne towarzystwo. Od dwunastoletnich dziewczynek po sześćdziesięciopięcioletnich ludzi. Są tacy, którzy jeżdżą od stanu do stanu, żeby nas posłuchać. Uwielbiam naszych fanów. Nie trafiłam na zbyt wielu świrów, ale nawet tych nieco bardziej odjechanych kocham. To znaczy, że mamy dla kogo grać. Miałam okazję obserwować twój rozwój jako artystki i twórczyni pewnego stylu, trochę jak w przypadku Lady Gagi. Jak opisałabyś ten swój styl i kto ze świata mody jest dla ciebie inspiracją? Uważam, że Lady Gaga jest niezwykle odważna i bezkompromisowa. Robi to, co chce. Sądzę, że mój styl też taki jest. Na scenie wcielam się w różne role. To cudowne, że mogę wyrażać się na tak wiele sposobów. Uwielbiam kontrast, jaki tworzą piękne, puszyste, falujące włosy w zestawieniu z brudem i krwią. Noszę na dłoniach zakrwawione bandaże, które są symbolem życiowego doświadczenia. Nawiązuję przez to do podróży, w którą każdego z nas zabiera życie. Uwielbiam szczegóły. Inspiruję się nie tylko modą, ale także sztuką. Bardzo cenię Marka Rydena i jego płaczące i krwawiące lalki. Inspiruje mnie także moda tworzona przez Alexandra McQueena. Inspiracją są dla mnie: sztuka, ludzie i obrazy. To wszystko składa się na występ i świetne show. Jak bardzo twój codzienny styl różni się od tego, który prezentujesz na scenie? Jest całkowicie inny! Na co dzień jestem wręcz żywym dowodem na istnienie dzieci kwiatów. Uwielbiam długie sukienki nawiązujące stylem do lat 70., kocham nosić kwiaty we włosach i chodzić w sandałach. Mam bardzo luźny styl, całkowicie odmienny od tego, co prezentuję na scenie. Teraz, gdy już udało ci się zwrócić na siebie uwagę, co chciałabyś powiedzieć ludziom o sobie? Czy jest coś, czego jeszcze nie wiemy? Chciałabym powiedzieć naszym fanom, że kochamy ich ponad wszystko. Gdyby nie oni, nie moglibyśmy robić tego, co robimy. Chcę, by wiedzieli, że stanowimy jedność, że mają w sobie znacznie więcej mocy, niż sądzą. Że mogą tworzyć, co tylko zapragną i robić, co tylko podpowiada im wyobraźnia. Poza tym nasz następny singiel nosi tytuł Whore (Kurwa – przyp. RA) i chcę opowiedzieć coś o jego znaczeniu. Wiem, że to słowo brzmi nieprzyjemnie i uwłaczająco. Ale to utwór, który niesie w sobie wiele mocy. Jest o kochaniu samego siebie i świadomości, kim się jest. Gdy zakładam dziwkarski kapelusz i wychodzę na scenę, to biorę na siebie te wszystkie wredne i ohydne rzeczy, które wygadują ludzie. Wręcz domagam się tych słów. Mówię – możecie mnie opluwać, ile chcecie, ale ja wiem, kim jestem. Kobiety są idealne. W ten sposób przekazuję: możesz mówić, co chcesz, ale ja znam prawdę. To dość brutalny sposób na zwrócenie na siebie uwagi ludzi.


25

photo: Miss Shela


rock talk

metal goddess with a



TO SEE MARIA BRINK ON STAGE WITH HER BAND, IN THIS MOMENT, SEVERAL THINGS COME TO MIND. CONFIDENCE, SEX APPEAL, STYLE, HAUNTING BEAUTY AND BALLS TO THE WALL METAL. WITH HER MELODIC, YET SUPER HEAVY SCREAMING VOICE, THERE IS NO DOUBT THAT THIS WOMAN IS A FORCE TO BE RECKONED WITH. SHE TAKES THE STAGE WITH SUCH A PRESENCE, METAL FANS FALL INTO HER GRIP AND BECOME PUTTY IN HER HANDS. SHE IS A METAL GODDESS, WITH A HEART OF GOLD. betsy rudy photography: miss shela

T

he only child to a hippie, drug addicted mother, abandoned by her father, sexually abused, and pregnant at 15, she had every excuse to give into a meek future that most would succumb to. Instead she used these life experiences to motivate her, catapulting her into greatness with a rock star status that is quickly gaining momentum. She helped her mother get sober, and at a very young age of 18 packed her bags and headed to Los Angeles to chase her dreams. Her drive and passion is relentless and respectable, given the road traveled to get where she is today. No easy path and many doors slammed, she never gave up hope nor made excuses. She worked hard and believed that attitude and perseverance would get her to her goals. Maria Brink is quickly proving to herself and everyone around her, that if you can dream it, you can live it.

28

With four albums under her belt, the most recent entitled Blood, In This Moment has landed on mega tours such as OzzFest, Vans Warped Tour, RockStar UpRoar, and billed on the upcoming Carnival of Madness Tour. There is no doubt that Brink and her band are carving their path and making their imprint on metal music. All the while gaining much love and respect from the metal scene and her adoring fans. With an ever evolving stage show, costume changes and theatrical performances, it is a show that you will not soon forget, and that will leave you begging for more. Maria Brink took the time to chat with us about life, being of the road, romance, and her theatrical stage show.


photo: Miss Shela

You just finished up the biggest Midwest hard rock festival in the U.S. called Rock on the Range. How was your Rock on the Range experience? I watched you work that crowd into a tizzy! Epic! Magical. There were so many people. As far as you could see, to the left, and to the right, it was massive. The energy and music was incredible. It was fantastic. I felt so alive. Have you done many European festivals? How do they differ? I have. Many. The names of the festivals escape me, but they aren’t much different. European festivals usually last longer and are bigger. 80,000-100,000 people. Europe is more metalhead-oriented. But the fans are awesome at both.

Who inspires you? I grew up with the likes of women rockers like Pat Benatar and Joan Jett. Who are some of your influences? Well, I love all music, all genres. But I would have to say that my mom really influenced my love for music. She took me to my first concert when I was 4 years old. She loved music and she played lots of records. She listened to Stevie Nicks and Patty Smith, AC/DC, Sabbath. I loved the 80s bands like Duran Duran, Def Leppard, Pantera. I loved Michael Jackson. I loved his stage show. I love iconic stars performances. I love theater and plays. It has inspired me to create those kind of performances. I have started to incorporate dance and performance in my own shows. I want to bring something no one has ever seen before. I find beauty and strength in that. I have learned to let go of fear and follow whatever we want to

29


do. I was trying to fit in and thinking I had to be this or that. But I’m gonna do whatever the fuck I want to do. I learned to let go and we do our own thing. There is a whole new generation of up and coming metal chicks, like the Butcher Babies and Diemonds. What kind of advice would you give to your fellow lady rockers? Find your own path. Let go of fitting in. Embrace your individuality and confidence. Do you think it’s tougher for ladies in metal? No, I was holding myself back by thinking that way. It’s all bullshit. People want interesting, different stuff. They want to be shocked and intrigued. They want to hear great music. They want to see a good show. I am a sexual, provocative woman. I’m not afraid of my sexuality. I thought people wouldn’t take it seriously coming from a fiery, sexual woman. But I do what I want. You just need to find your own thing and do it. People don’t care if you are a man or a woman. They just want a great show. In this issue, we are talking about summer love. Do you have a special someone in your life? [giggles] Yes! How do you keep the fires burning when you are always out on the road? In this business, with this career, you have to go into it knowing that you are going to be gone, and you really have to make an effort to make it work and really try. It’s challenging. I get so busy, and I realize, we haven’t talked! You have to learn unconditional love, and believe in each other. You have to want to make it work. Do you remember your first love? Well, I remember my first crush. I was young. I thought I was in love. He was my first kiss. It was at a roller rink. We used to go to these all night skates. There would be movies, and we would be locked in all night. I still can’t believe our parents let us do this. His name was Matt Devoda. I don’t know if he would remember me, or if he even knows who I am. I looked very different back then. I don’t know if anyone from those days would know who I am! I was very different! What’s life like trapped on bus living with a bunch of boys? It was really hard before, when we were in a van, then we moved into an RV, and now we are on buses. I remember times when I would get up and go to the bathroom and there would be pee on the toilet and the walls. Boys are gross and dirty. I’m a clean freak. I have OCD. But I’m so grateful now, because they let me have the back of the bus and I have my own room and my bathroom. It’s fun. We love each other. I have the best crew. I mean Mike, my tour manager, I don’t know what I would do without

30

him. And Ryan Gardner, he is like my main guy. He takes care of me. I mean, he does everything. He is my security, helps me get dressed, sets up my interviews, he is like my main guy. My crew is amazing, right down to Scott, my bus driver, I went to his wedding, we are all friends. We all get along for the most part. Do you have groupies? Well, we have a lot of die-hard fans. We have a very eclectic fan base. Our fans range from 12 year old girls to 65 year old men and women. We have fans that travel from state to state to see us. I love our fans. I haven’t seen too many scary people, but I even love the crazies. It’s symbolizes that we have something to stand for. I have had the wonderful opportunity to watch you grow as an artist and style icon, very reminiscent of Lady Gaga. How would you describe your style and what are your fashion influences? I think Lady Gaga is brave and fearless. She does what she wants. I feel my style is like that. I have completely different egos on stage. It’s so wonderful to express myself in different forms and ways. I just love the contrast of beautiful, soft, flowing hair and filth and blood. I put bloody band aids on my fingers to symbolize life and experience. I love to express the journey life takes you on. I love the details. I’m not only inspired by fashion, but art as well. I love Mark Ryden and his art of crying and bleeding dolls. I also love Alexander McQueen, his fashion inspires me. I’m inspired by art, people and paintings. It’s all about performance and putting on a great show. How does your individual style differ from your onstage fashion? I am so totally different! I’m a real-life flower child. I love long 70s style dress and love wearing flowers in my hair and flip flops. My style is really laid back and very different from what I wear on stage. Now that you have our attention, what would you like us to know about you? Is there something we may not know? I want the fans to know that we love them more than anything. We couldn’t share and do what we do without them. I want them to know that they are one unit. And that they are powerful, more powerful then they know. That they can create and do anything they can imagine. I also want them to know that our next single is Whore, and the meaning behind it. I know it sounds harsh and degrading. But it’s a very empowering song. It’s about self love and knowing who you are. When I put on that whore hat and walk out on stage, it’s me taking on all the mean and filthy things people say and taking it all, give it to me. You can degrade me all you want, but I know who I am. Women are perfect. And this is a way of saying, you can say what you want, but I know who I am, I know the truth. It’s a harsh way to make people pay attention.


31

photo: Miss Shela


rock talk

heavy m

e t a l



photo: Miss Shela

człowiek, który nie odmawia Ozzy’emu, potrafi malować obiema rękami i wie, kiedy należy pokryć króliki. chce znowu grać? dobra, jedziemy! Jason newsted!

daniel karbownik, karolina karbownik foto: miss shela

34

Jak przebiega trasa? Czujesz się dobrze jako frontman i główny wokalista? Tak. Mam trochę nowych obowiązków i tak dalej. Świetnie się przy tym bawię. Zespół Newsted szybko podbija świat heavy metalu. Jak kto jest grać w zespole, którego nazwa jest też twoim nazwiskiem? Jestem niezwykle zaskoczony pozytywnymi opiniami ludzi. Czuję, że przez te wszystkie lata, gdy grałem w innych kapelach, musiałem odwalać dobrą robotę. Teraz zbieram plony. Ludzie cieszą się, że mnie widzą, a ja cieszę się, że widzę ich. Minęło sporo czasu i jestem zadowolony, że znowu gram. Jak granie w tym zespole ma się do okresu, który spędziłeś w Metallice, w grupie Ozzy’ego Osbourne’a i w Voivod? Wszystkie te doświadczenia były świetną sprawą i z pewnością ukształtowały mnie jako muzyka i człowieka, między innymi dzięki temu, że miałem okazję zjeździć cały świat. Ale ten zespół jest pierwszym, który założyłem. Do tej pory zawsze dołączałem do grup, które już istniały. Zawsze pojawiałem się w nich jako ktoś świeży. Tu po raz pierwszy to ja dobierałem pozostałych muzyków. To moja własna muzyka, którą od początku sam komponuję, moje własne teksty, mój głos, moja twarz, moje wła-


photo: Miss Shela

sne nazwisko. Świetnie się z tym czuję. Mam poczucie kontroli, którego nigdy wcześniej nie zaznałem. Mam też duże wsparcie w tym zespole – jestem dumny z tych ludzi, których wybrałem. To dobra kapela, a jej muzycy są zdeterminowani i zdyscyplinowani w dążeniu do celu. Wierzą we mnie. To sprawia, że czuję się niezwykle silny – nigdy tak nie było. Podczas koncertów gracie trochę nowych kompozycji z albumu, który dopiero się ukaże, w związku z czym część fanów zna już te numery z bootlegów czy serwisów typu YouTube. Masz z tym jakiś problem? Nie wolałbyś, żeby po raz pierwszy słyszeli te kawałki na koncertach? Wszystko w tym zespole dzieje się niezwykle szybko. Zazwyczaj muzycy mają dalekosiężny plan – wypuszczasz płytę, planujesz trasę i takie tam, tak żeby ludzie mieli czas na zaznajomienie się z nową muzyką, na przykład przez stacje radiowe. Ten zespół powstał zupełnie niespodziewanie. W pewnym sensie spadł z nieba. Nagrałem parę demówek, ktoś dotarł do utworu zatytułowanego Soldierhead i puścił go nowojorskiemu radiowcowi, Eddiemu Trunkowi – temu, który prowadzi „That Metal Show” i parę audycji w radio. Soldierhead wszystkim się spodobał, więc go wydaliśmy, a agenci zabukowali mi 60 koncertów, zanim zdążyłem stworzyć zespół. To było coś w stylu: „Jason chce znowu grać? Super, jedziemy!”.

Zanim się zorganizowałem, wszystko już za mnie zaplanowali. Teraz to ogarniam, wydajemy dużą płytę, więc gramy te kawałki na koncertach. Ale chciałbym, żeby po raz pierwszy fani słyszeli je właśnie na żywo i docenili je za samą zawartość muzyczną – mam nadzieję, że poczują wtedy tę moc i emocje oraz moją radość z tego, że znowu gram. Na razie wszystko przebiega świetnie, zważywszy na to, że ludzie słyszą te numery po raz pierwszy. Tytuł nowej płyty to po prostu Heavy Metal Music. Co jeszcze w heavy metalu przemawia do ciebie? Chciałem, żeby tytuł był prosty, bo musi przemawiać do masowego odbiorcy. Musi być uniwersalny. Tak zawsze uczono mnie w Metallice. Byłem członkiem Metalliki w trakcie najważniejszych lat mojego życia – od 23 do 38 roku. Zawsze wpajano mi, żeby mieć szerokie spojrzenie na wszystkie sprawy. Trzeba wymyślić tytuł, który każdy będzie w stanie zrozumieć, bez względu na to, gdzie mieszka i jakim językiem posługuje się na co dzień. Chcę mieć pewność, że ludzie rozumieją, jaka muzyka zawarta jest na tym krążku, bo przez ostatnie 10-15 lat grałem wiele różnych gatunków wraz z takimi grupami i artystami, jak Gov’t Mule, Echobrain, Sepultura czy DJ Shadow. Każdy z nich obraca się w innych muzycznych klimatach. Chcę, by fani wiedzieli, że tym razem otrzymują ode mnie stary, dobry heavy metal. Taka muzyka mnie stworzyła i taką muzykę ja pomagałem tworzyć. Wciąż

35


do mnie przemawia, wciąż sprawia mi wiele radości. Sądzę, że fani heavy metalu są bardziej lojalni i oddani niż słuchacze innych gatunków. Nie wyobrażam sobie, żeby fani country albo muzyki pop stali po kolana w błocie, żeby posłuchać koncertu Slayera. Tylko fani metalu są tak oddani i wciąż wracają do tych brzmień. Czy podczas nagrywania Heavy Metal Music coś stanowiło dla ciebie szczególne wyzwanie, na przykład uzyskanie konkretnego brzmienia lub przelanie na utwory cząstki twojej osobowości? Gdy nagrałem wersje demo, ta muzyka była niezwykle szczera. Nagrywam podczas pełni, w tym przypadku były to dwie pełnie: w grudniu 2012 i styczniu 2013 roku. Napisałem nowe kawałki. Po prostu tak wyszło. Nie myślałem nad tym jakoś szczególnie. Pozwoliłem, by bogowie zesłali mi z niebios pomysły na nową muzykę. I tyle. Otwieram się na to i przetwarzam te pomysły w nowe kompozycje. Te utwory automatycznie będą miały w sobie cząstkę mojej osobowości, bo powstały w mojej głowie, zagrałem je własnymi rękoma, zawierają moje teksty i mój głos. Chłopaki z zespołu bardzo mi pomogli. Ja dostarczyłem nasiona, zasadziłem je, przekazałem im, co chciałbym osiągnąć w danym utworze. A potem oni dodali coś od siebie i razem zebraliśmy plony. Tak powstały nasze kawałki, bez tych gości nie byłyby tak świetne. Podrzuciłem im pomysły, a oni zmienili je w coś fantastycznego. Występowałeś z samym Księciem Ciemności, Ozzym Osbourne’em. Pracowałeś z Ianem Gillanem i Tonym Iommim, grałeś w Voivod i Metallice. Masz jeszcze jakieś marzenia związane z muzyką? Owszem. Jestem otwarty na propozycje wspólnej gry z każdym muzykiem i kiedy tylko się da. Ciągle dostaję nowe oferty. Myślę, że w przyszłości w dalszym ciągu będę nagrywał muzykę z różnych muzycznych rejonów z różnymi artystami. To może być heavy metal, ale też pop lub cokolwiek innego. Nie zamierzam przestawać. To, co się teraz dzieje to spełnienie już czwartego z moich dziwacznych marzeń. Metallica była oczywiście spełnieniem wielkiego marzenia. Dzięki temu wszystko stało się możliwe. Dali mi olbrzymią szansę i zawsze będę im za to wdzięczny. Nigdy nie wypowiadam się negatywnie o Metallice. Jestem ich fanem i bratem. Zawsze będę częścią Metalliki, a Metallica zawsze będzie częścią mnie. Tak po prostu jest. Voivod też byli moimi idolami przez wiele lat. Możliwość dołączenia do tej grupy i pisania z nimi nowych kawałków oraz produkowania ich płyt była dla mnie ogromnym zaszczytem i spełnieniem marzeń. No i Ozzy – ojciec chrzestny. Kiedy dzwoni do ciebie i proponuje wspólne granie, to przyjeżdżasz. Sen na jawie. Nawet więcej. Twój bohater prosi cię, żebyś dołączył do jego zespołu. On brał udział w tworzeniu tego gatunku muzyki. To było coś niesamowitego. A w tym zespole z kolei mam szansę robić coś swojego po wielu latach ciężkiej pracy. Wreszcie mam okazję decydować o wszystkim. Ja decyduję, kto mówi pomiędzy utwora-

36


mi, co zagramy i co chcę przekazać ludziom w związku z tym, że jestem szczęśliwy, mogąc znów dla nich grać. Że znowu mogę grać metal. Ciężar równa się szczęściu. Im cięższe są utwory, tym szczęśliwsi jesteśmy, grając je. To dla mnie bardzo ważne. To marzenie spełniam od zaledwie czterech miesięcy; nasza grupa jest razem w tym składzie od czterech miesięcy – Mike Mushok dołączył 21 lutego – a już mamy na koncie EP, dużą płytę, światową trasę koncertową i wszystko to dzieje się niezwykle szybko. To jak sen. A co do Tony’ego Iommiego, grałem już z połową Black Sabbath – to czyste szaleństwo!

photo: Miss Shela

Kiedyś powiedziałeś, że twoimi idolami byli Geddy Lee i Cliff Burton, ale prezentujesz zupełnie inny styl gry na basie. Czy to dlatego, że nie chciałeś, by cię do nich porównywano? Według mnie twój styl bardziej przypomina mieszankę Lemmy’ego, Gene’a Simmonsa i Dee Dee Ramone’a. Dzięki! Tak po prostu wyszło. Gdy przyswajasz informacje – czytasz książkę, oglądasz film czy słyszysz jakiś utwór – stają się one w pewnym sensie inspiracją. Potem przetwarzasz je w głowie i uzewnętrzniasz w tym, co robisz lub mówisz i wychodzą z tego różne rzeczy. Mam dwóch braci – jeden jest o 5, a drugi o 8 lat starszy ode mnie. Po raz pierwszy usłyszałem Jimiego Hendrixa, gdy miałem 9 lat. Black Sabbath poznałem, jako dziesięciolatek. Gdy byłem dzieciakiem, miałem okazję słuchać wielu zajebistych muzyków, którzy tworzyli ciężką muzykę. Ale słuchałem też muzyki funk – Jamesa Browna czy grupy Earth, Wind & Fire, czyli muzyki w klimatach soul zdominowanej przez brzmienie basu. To dlatego, że mieszkałem w okolicach Detroit, więc miałem styczność z czarną muzyką. Moje zainteresowanie basem wzięło się właśnie z tych zespołów z dzieciństwa oraz z takich wykonawców, jak Ted Nugent. Potem zacząłem słuchać Black Sabbath i tego typu grup, żeby nauczyć się dobrze grać i to też wpłynęło na mój styl. Potem pojawił się Lemmy. I tak zawsze grałem kostką, ale on to spopularyzował. Grałem kostką i podpinałem się do wzmacniacza gitarowego, zanim w ogóle usłyszałem o Motörhead. W latach 80. byłem zapatrzony w Steve’a Harrisa i Lemmy’ego, potem doszedł Cliff Burton i inni muzycy, dzięki którym ukształtował się mój styl. Nigdy aż tak bardzo nie zagłębiałem się w grę Dee Dee Ramone’a, ale jak tak teraz o tym mówisz, to faktycznie coś w tym jest. Niektórymi rzeczami mogłem inspirować się nieświadomie. Ten styl to wielka wypadkowa stylów tych wszystkich idoli oraz uczenia się ich utworów przez te wszystkie lata. Sam się tworzy. Tak samo jest z malarzami, pisarzami i innymi artystami. Inspirujesz się stylem swoich bohaterów i w ten sposób tworzysz swój własny. Skoro wspomniałeś o malarzach – wiem, że uwielbiasz malować. Śpiewasz podczas tworzenia obrazów czy to dla ciebie raczej czas na odstresowanie się z dala od muzyki? Sprawa z malowaniem pojawiła się ze względu na poważne operacje barków, przez które nie byłem w stanie

37


photo: Miss Shela

grać na basie. Musiałem znaleźć sobie inne zajęcie na ponad cztery lata – między 2005 a 2009 rokiem – kiedy miałem tylko jedną sprawną rękę. Przez 4-5 miesięcy mogłem posługiwać się tylko prawą ręką, potem przez kolejne 5 miesięcy tylko lewą, a potem znowu tylko prawą. Musiałem nauczyć się posługiwać obiema równie sprawnie. Wszystkie moje obrazy zostały stworzone obiema rękami. Nauczyłem się malować, bo nie byłem w stanie grać. Potem zdałem sobie sprawę, że malarstwo to kolejna rzecz, w której odnajduję jakiś cel, jedyna, której mogłem poświęcić długie godziny. Spędzałem wiele dni, pracując nad obrazem, zupełnie jak w przypadku tworzenia muzyki. Czasami nawet nie zauważałem, że to już następny dzień, tak bardzo angażowałem się w tworzenie. Oprócz muzyki tylko malarstwo wywołuje u mnie takie uczucie. To coś szczególnego. A teraz jeszcze ludzie płacą 15-20 tysięcy dolarów za moje obrazy. Nigdy tego nie planowałem, ale cieszę się, że malarstwo stało się częścią mojego życia. A logo zespołu i okładka płyty to też twoje dzieła? Tak, oczywiście. Mógłbyś powiedzieć nieco więcej o swoich malarskich inspiracjach i procesie twórczym? Są malarze, których cenię szczególnie. Moim ulubionym jest Picasso. Lubię też Jeana Michela Basquiata i Jeana Dubaffeta. To moja ulubiona trójka. To sztuka abstrakcyjna, sporo tam różnych dziwnych stworzeń, ale też tekstu. Tworzyli wielkie obrazy, 2 na 4 metry, niezwykle ekspre-

38

syjne. Są dla mnie inspiracją, ale słucham też muzyki i oglądam filmy z Brucem Lee, gdy tworzę i to wszystko jakoś na mnie wpływa. Nigdy nie decyduję zawczasu, o czym będzie dany obraz. Czasami pojawia się jakiś pomysł, zdarza mi się zapisywać na płótnie kluczowe słowa, którymi później kieruję się podczas malowania. Ale podobnie jak w przypadku utworów muzycznych, to po prostu dzieje się samo. Co będzie, to będzie. Nie wszystkie obrazy są dziełami, podobnie jak nie są nimi wszystkie utwory. Ale te, które są naprawdę świetne, te najlepsze – powstają same. Piosenki aż krzyczą, by je zagrać. „Chcę żyć!”. Niektóre motywy ciągle wracają. Z obrazami jest tak samo. Trzeba po prostu nasłuchiwać tego, co wisi w powietrzu. Dorastałeś na farmie, twoi rodzice mieli wiele zwierząt. Czy wciąż masz w sobie miłość do zwierząt? O tak. Pewnie teraz czuję to nawet mocniej niż kiedykolwiek. Gdy byłem młody i mieszkałem na farmie, życie i śmierć zwierząt były czymś normalnym. Hodowaliśmy zwierzęta dla jedzenia: hodowaliśmy je, by jeść i sprzedawać jedzenie. Byłem w stanie znieść widok krwi i różnych innych przykrych spraw związanych ze zwierzętami. Teraz jest to o wiele trudniejsze. Bardzo przeżywam, gdy któryś zwierzak jest chory, niezbyt dobrze znoszę widok ich krwi. Nie jest tak łatwo jak kiedyś. Mam teraz dla nich o wiele więcej współczucia. Trzymam w domu dwa małe psy i królika, który mieszka u nas i jest wytresowany zupełnie jak kot. Zatem gdy tylko mogę, w dalszym ciągu otaczam się zwierzętami.


photo: Miss Shela


photo: Miss Shela


photo: Miss Shela

Skoro mowa o dzieciństwie – jaki byłeś jako dziecko? W sumie to taki jak teraz. Zwariowany i pełny energii. Jako młody człowiek miałem olbrzymi szacunek do pracy, ponieważ mój ojciec i dziadek ciężko pracowali na farmie. Trzeba było harować w pocie czoła, żeby do czegokolwiek dojść. Na wszystko trzeba było zapracować. Wciąż mam to w sobie. Gdy miałem 9 lat, miałem już własny interes. Sprzedawałem jaja niesione przez moje kury. Na Wielkanoc i Boże Narodzenie sprzedawałem też małe króliczki. Miałem ich kilka i wiedziałem, kiedy trzeba je pokryć, żeby na Wielkanoc były małe. Prowadziłem własną księgowość, zapisywałem wszystko, co trzeba – na przykład że sprzedałem jaja za 60 centów. Miałem dziewięć lat. Zawsze byłem pełen energii i motywacji i gdy w wieku 12 czy 13 lat usłyszałem Kiss i zainteresowałem się na poważnie muzyką, całe to zaangażowanie przelałem właśnie na muzykę. I tak już jest od wielu lat. Czy zgadzasz się z opiniami, że basiści to najwięksi wariaci wśród muzyków? To zależy. Jest między nami pewien rodzaj braterstwa, jak w drużynie. Powiedziałbym, że około 97% basistów świetnie się ze sobą dogaduje, czego nie można raczej powiedzieć o innych muzykach. Wokaliści to inna bajka, oni zazwyczaj są zapatrzeni w siebie i mają wielkie ego. Gitarzyści też mają często podobne cechy. A perkusiści… nie mam pojęcia, co powiedzieć o perkusistach. Perkusiści to perkusiści [śmiech]. Między basistami jest

pewien rodzaj więzi, która nie występuje u innych muzyków. Może dlatego, że myślimy nieco inaczej i jesteśmy odrobinę mądrzejsi [śmiech]. Może to dlatego wyszłam za basistę [śmiech]. Być może. Widocznie wiedziałaś coś więcej, niż inne dziewczyny [śmiech]. Ok, ostatnie pytanie. Masz już jakieś plany na kolejne miesiące po wydaniu płyty? W ten weekend kończymy występy na europejskich festiwalach. Ostatniego dnia lipca gramy na Graspop. Potem na jakieś 4 dni lecimy do domu, do San Francisco. 5 lipca zaczynamy trasę Gigantour z Megadeth i przez sześć tygodni będziemy jeździć po Ameryce Północnej. Płyta wychodzi 6 sierpnia, zatem ukaże się w trakcie ostatniego tygodnia Gigantour. Zaczęły już spływać oferty kolejnych koncertów. Przewiduję, że ruszymy ponownie w trasę pod koniec września i pogramy przez całą jesień i zimę. Wiem, że na listopad przewidziana jest spora trasa po Europie. Właśnie dogadaliśmy koncerty w Australii na luty, a przed nimi zagramy w Japonii. Czeka nas zatem okres wytężonej pracy przy promocji naszej płyty. Zupełnie jak za starych czasów. Ok, dzięki. Rozmowa z tobą to czysta przyjemność. Również dziękuję za rozmowę. Trzymajcie się.

41


rock style

heavy m

e t a l


47


photo: Miss Shela

the man who can’t say no to ozzy, can paint with both hands, and knows when to bred bunnies. going to play again? wow, let’s go! Jason newsted!

daniel karbownik, karolina karbownik photography: Miss shela

44

How has the tour been going so far? Do you feel good as a frontman and the lead singer? Yeah. It’s new responsibilities and stuff like that. I’m really having a good time. Newsted is surely becoming a premier name in heavy metal music industry. How do you feel about it with the band being named after you? I’m very surprised and overwhelmed by the positive response we get from the people. It makes me feel like I did something right all those years working hard in all those different bands. It’s all getting back to me. People are very happy to see me and I’m very happy to see them, too. It’s been a long time and it just feels good to be back. How does being in this band compare to your time with Metallica, Ozzy Osbourne or Voivod? All those experiences were wonderful and certainly made me who I am today as a musician and as a person, travelling round the world and things like that. But this is the first time I’ve ever put a band together myself from the beginning, because I’ve only ever joined bands that already existed. I’ve always came as a new engine or a new blood in all of the bands I’ve been in. This is the first time I’ve ever got to pick the members myself. My own music, that I compose from the beginning, my own lyrics, my own voice, my own face, my own name.


photo: Miss Shela

It all makes me really powerful. I feel like I have a kind of control that I’ve never had before. The support system I have within the band – I’m very proud of the people I’ve put together and I think it’s a good band with focused, disciplined people that are behind me. They believe in me. It makes me feel very strong and that’s the difference – I have a lot more control in this band than in any other band I’ve ever been in. During your shows you play some new songs from your upcoming album and some fans already know those songs from Internet bootlegs or YouTube. Is it ok with you or would you rather like them to hear your new music live for the first time? Everything with this band happens so fast. Usually there’s a grand plan – you put out a record, then you plan a tour and all that kind of things so people can get familiar with the music that’s played on the radio. This band just kind of happened. It just kind of fell from the sky. I did some demos, somebody got a hold of the song Soldierhead, they played it to a New York city radio guy called Eddie Trunk, who runs “That Metal Show” and a bunch of other radio stuff and everybody loved Soldierhead and it came out and they booked me 60 shows before I even had a band together. It was like – “Jason’s gonna play again? Wow, let’s go!” Before I even had everything together, they’ve already planned out everything. I’m trying to see what’s happening and we’re releasing the LP,

so we’re playing it for the people. But I like it in the way they’re hearing the songs for the first time and still appreciating it just for the music. Just because of the power and the feeling of the music in combination with how happy they are that I’m playing again. So far it’s been very successful, considering it’s the first time everybody hears it. Your new album’s title is simply Heavy Metal Music. Is there anything left in this genre that attracts you? The reason I keep everything simple like that and to the point is that it has to be a global view, it has to be a worldwide outlook. Like I’ve always been taught in Metallica. All my formative years – aged 23 to 38 – I was in Metallica. I was taught always to have a global outlook. You have to make a title everybody can understand no matter where they live and what language they speak. I wanna make sure they understand what music this is, because I’ve played many different styles in the last 10-15 years with Gov’t Mule, Echobrain, Sepultura or DJ Shadow. All different styles in music. I wanna make sure that they know what they’re getting this time and old school heavy metal music is what I am, it’s what I’m made of, it’s what I’ve helped to build in this world. I’m attracted to it every day, it thrills me every day and I think the fans of heavy metal music are more loyal and committed than in any other style. There’s no way any country fans or pop music fans are gonna stand in the mud up to their knees to listen

45


to Slayer. Only metal fans are that true so people keep going back to it no matter what. Were there any particular challenges during the recording of Heavy Metal Music in terms of delivering certain sound or expressing your personality? When I made the demos, they were all very honest. I made my music under the full moon, the two full moons in December 2012 and January 2013. I wrote new songs. It just comes out, it just happens. I don’t overthink it. I let the gods push it down from the sky and give me the music. That’s all. I just open myself up to it and I channel it and it becomes that. So automatically it’s gonna have my personality because it comes out of my brain and my hands, these are my words and my voice, so that’s the personality part. I got a lot of help from the guys that are in my band. I give the seeds of the song. I start up by planting a seed, I say what I would want this composition to be. And then they come and put their stuff and we harvest the fruit together. And that’s how those songs become what they are because I wouldn’t be able to make them that wonderful without those guys. I give them ideas and they take it and make them wonderful. You’ve played with the Prince of Darkness Ozzy Osbourne, you’ve worked with Ian Gillan and Tony Iommi, Voivod and Metallica. Do you still have any dreams concerning music? Actually, I have. Of course I’m open to playing with any musician at any time and I still get offers all the time to play with people. I’m always open to those things. I think in the future I will still make many kinds of music with different people, whether it’s heavy music or pop music or whatever it ends up being. I’m always going to do those things. But this is my fourth absolute queer dream that I get to live right now. Because Metallica was a giant dream, it made everything possible in my life. They gave me the opportunity to live my dream, so I’ll be forever grateful to Metallica. I never say anything negative about Metallica. I’m only a fan and a brother. I’ll always be a part of Metallica and Metallica will always be a part of me. That’s just the way it is. Then Voivod were my heroes for so many years. So getting to join their band and actually being a part of songwriting and the producer of their records – that was just an honor and a dream at the same time! Then Ozzy – that’s the Godfather. When he calls you and asks you to play, you just show up. That’s like a fuckin’ dream! More than a dream. A hero asking you to be a part of his band. He helped create our music. That was really special. And in this one I get to do my own thing after all that hard work and all the sweat I’ve put out, I get to have my own thing and call the shots. I decide who talks between the songs, I decide what the band is gonna present and what I’m gonna say to the people about how happy I am that we’re together. That we’re playing metal music. Heavy=happy. The heavier the songs, the happier we are. That’s what is important to me. I’m only four months into this dream, our band

46


has only been together four months. Mike Mushok joined on 21 February. We’ve just passed the four months point and we already have EP, LP, world tour and all this stuff happening very fast. It’s very dreamy. And the Tony Iommi thing – I’ve played with half of Black Sabbath, that’s really crazy.

photo: Miss Shela

You once said your heroes were Geddy Lee and Cliff Burton, yet you present a very different style of playing. Is it because you didn’t want to be compared with them? To me, your style is much more like a mix of Lemmy, Gene Simmons and Dee Dee Ramone. Thanks. It just happened. When you take in any information – you read a book, you see a movie, you hear a song – you take it in as your inspiration. Then you spit it back out of your mind, out of your mouth and hands, and it becomes whatever it becomes. I have two older brothers – one 5 and the other one 8 years older than me. So I heard Jimi Hendrix when I was 9 years old. I heard Black Sabbath when I was 10. I heard a lot of cool-ass inventors of our heavy music when I was a little kid. And a lot of funk music, like James Brown, Earth, Wind & Fire – that bass-dominated soul music. I heard a lot of that too, because I lived by Detroit, so I heard a lot of black music. And between those kinds of things, like Ted Nugent and those early bands, that’s where my interest in bass started. Then I started listening to Black Sabbath and those bands to learn the actual notes on the instrument that became that part of the style. Then Lemmy came along. I’ve always played with the pick anyway, but he made it ok. I played with a pick through a guitar amp before I heard of Motörhead. So it was Steve Harris in the early 80s, Lemmy in the early 80s, then Cliff Burton comes along and all those people that helped me to form the style that I have. I’ve never really listened to Dee Dee Ramone in that way, but now that you’ve mentioned it, it makes sense. Lot of those things influenced me without me even knowing it. It’s just the culmination of all those heroes and trying to learn their songs year after year. Your style just becomes what it is. It’s the same with painters or writers or anybody like that. You take on your heroes’ styles and make it your own. You mentioned painters. I know that you like painting. Do you sing while painting or is it a perfect time for you to chill out without music? The painting came around because I had some very severe surgeries on my shoulders and I wasn’t able to play the bass. I had to find something else to do with my time while I only had one arm for over 4 years, from 2005 to 2009. I only had my right arm for 4-5 months, then I only had my left arm for 5 months, then I only had right arm again. So I had to learn to use both of my hands the same. All the paintings are done with both hands. I learned to paint because I couldn’t play. Then I realized painting was the other thing I feel purpose in, the only thing I could stay up for days and days working on painting, just the same as I work on songs and music. I can

47


Was it also you who came up with the band’s logo and album cover design? That’s right. Of course. Can you give us an insight into your inspiration and the whole painting process? Well, there are certain painters that I like and Picasso is my very favorite. I like Jean Michel Basquiat and Jean Dubaffet. Those are my top 3 painters, so it’s abstract art with creatures, text and writing, big paintings – 6x12 feet – giant expression. That’s where it comes from but I always listen to music, I watch Bruce Lee movies, all those types of inspirations when I create the paintings. I don’t ever decide what the painting’s gonna be, there might be a little bit of a subject and I write some words on the canvas that take me somewhere. But just like with the songs, I just let it happen. Whatever happens, whatever comes out, comes out. These aren’t all masterpieces, just like the songs are not all masterpieces. But the ones that are great, the ones that rise to the top – they find

48

photo: Miss Shela

photo: Miss Shela

stay up for days, not even knowing that the days go by. I’m just so involved in art. So painting is the only other thing that makes me feel that way. It’s very special. And now people pay $15000-20000 for my paintings. I’ve never really planned on that but I’m happy that it came into my life.

themselves, they create themselves. The songs scream out to be played. “I wanna be alive.” Certain ones keep coming back to you. It’s the same with the paintings. You just have to listen to that thing in the air. You grew up on a farm, your parents had animals. Do you still have this love and passion for animals? Oh yes, very much. Probably more than ever in my life. Back then, when I was a young man, I lived on a farm and life and death with the animals was a pretty common thing. We raised animals for food, we raised them to eat and to sell, so that was a very different thing. I could take a lot of blood and a lot of hard shit with the animals as a child. Now, I don’t do as good with that. I’ve got more difficult time when an animal is sick, I’ve got more difficult time when I see blood on an animal. It’s not as easy as it used to be. I’ve got more compassion for animals that I’ve ever had. I still have two small rescue dogs at home, and a rabbit that lives in our house with us that is fully trained, like a cat. So I still have animals around me whenever I can. Speaking of your childhood, what were you like as a kid? The same, actually. Crazy, very energetic. I had a great business ethic as a young man, because my grandfather and my father were both hardworking farmers. You had


photo: Miss Shela

to work really hard to be anything. You had to work for everything you had. So that’s still in me. By the time I was nine years old, I was like an entrepreneur, I had my own business of selling eggs from my chickens. I’d sell bunny rabbits at Easter and at Christmas. I’d have bunch of rabbits and I knew when to have them bred in order to have babies at Easter, and I’d keep all of my own bookkeeping and accounting, like it’s 60 cents for eggs. I was nine years old. So I’ve always been a kind of a motivated, energetic kind of person and once the music kicked in, when I was 12 or 13 and first heard Kiss, everything changed and I’ve put all that energy and focus in music ever since that time. It’s been many years that I’ve been chasing the music thing now. Do you share this opinion that bass players are the wildest of all musicians? It depends. There is a certain union within us, a certain camaraderie, like we’re a team. I’d say 97% of bass players get along with each other. You can’t say that about other instrumentalists. Singers are singers, they’re usually pretty stuck up and big egos, and they think they’re the greatest thing. Guitar players pretty much have that kind of attitude. And drummers… I don’t even know what to say about drummers. Drummers are just drummers [laughs]. Bass players seem to have a brotherhood that no other instrument has. Maybe that’s because we

think differently and are a bit wiser [laughs]. Maybe that’s why I married a bass player [laughs]. Maybe so, maybe you know something more than other girls [laughs]. Ok, last question. What are your next plans after you release the album? We finish up our European festival tour this weekend, Graspop is the last show on the last day of June. Then we go home for 4 days, back to San Francisco. We start up Gigantour with Megadeth on 5 July and we go for six weeks through North America. The LP comes out on 6 August, so it will be the last week of Gigantour when the record’s out. Offers have started coming in for continuing tour. I’m predicting we’ll be going out the end of September and pretty much all of the fall and winter. I know that there’s a big European tour scheduled for November. We’ve just signed for Australian tour in February and Japanese tour before that. So it’s gonna be a very busy time taking music around the world. Just like the old days. Ok, thank you very much. It was a huge pleasure talking to you. Thanks. Nice talking to you, take care.

49


rock shop

k c o r

it

e b a

b

www.99volts.com

Artistic Nail Design

Junk Food

www.bass-shirts.spreadshirt.com

www.shirtstree.com www.punkbabyclothes.net

www.spreadshirt.co.uk

www. tshirtgrill.com



rock style

ć y b k jaupie o r g

karolina karbownik, annie christina laviour

„Nie, nie jestem groupie” – powtarzała pewna Czeszka, którą spotkałam na backstage’u jednego z koncertów HIM. „Po prostu chcę być bliżej zespołu” – dodała. Bawiłyśmy się z zespołem do rana jeszcze wiele razy. Po imprezie każdy zawsze szedł w swoją stronę.


B

yło to około 2000 roku. Trzydzieści lat wcześniej nie bałybyśmy się użyć określenia „groupie”. Wtedy „groupie” brzmiało dumnie. Dziś – zależy, na kogo trafisz. Minęło blisko pół wieku od rewolucji seksualnej, podczas której można było rozmawiać głośno na pewne tematy. Teraz lepiej przemilczeć, bo łatwo można zostać obrażonym. W kierunku dziewczyn wchodzących na backstage padają niemiłe słowa – zresztą nie tylko z ust zgromadzonych w klubie czy hali fanów oczekujących na koncert. Za sceną jest różnie. Czasem masz tam przyjaciół. Czasem – dobrych kumpli do zabawy. Ale zdarza się i tak, że któryś z muzyków czy ich pracowników pogardliwe wypowie niesławne określenie „groupie”. A miało być tak pięknie! Historia groupies sięga lat 60. XX wieku. Scena, na której rozgrywały się piękne muzyczne love story wyglądała zupełnie inaczej niż dzisiaj. Tłem dla wydarzeń była totalna zmiana zachowania ówczesnej młodzieży w zachodnich cywilizacjach. Po raz pierwszy głośno i bez obciachu wygłaszano swoje poglądy. Kontestowano ustrój, administrację i narzucone zasady, które okazały się zwodnicze. Odrzucając pogoń za karierą i hołdując niezależności, młodzież mocno zainteresowała się sztuką, często bardzo niezależną, a w oczach starszego pokolenia – nawet skandalizującą. Inspiracji rozpoczęto szukać, negując autorytety, a doceniając niezależne kino, poezję, doktryny takie jak hinduizm, Hare Kryszna oraz buddyzm. W tej niespotykanej dotychczas scenografii pojawili się młodzi zbuntowani muzycy, którzy szybko stali się idolami, a nawet bogami poszukującej nowej drogi młodzieży. Wzmożone zainteresowanie seksualnością, pęd do bycia wolnym i przeciwstawienia się dotychczasowemu porządkowi spowodowały, że pewne zakazy, zwłaszcza te moralne, musiały zniknąć.

Pranie i seks z bogiem Wielbiło się muzyków – członków The Beatles, The Rolling Stones i Led Zeppelin. To oni byli przewodnikami w świecie, w którym miał zapanować piękny nieporządek. Zanim wkroczył na scenę Elvis Presley, nie było podobnego kultu idola. Dziś Beatlemania jest dla nas ciekawym momentem w historii kultury masowej; wówczas była czymś zupełnie niepojętym, a przede wszystkim – nowym. Nic dziwnego, że wokół pięknych chłopców, ochrzczonych przez rozwijające się media mianem bogów, zaczęły pojawiać się boginie. Orbitowały sobie gdzieś w pobliżu hoteli, backstage’ów, klubów. Czekały na limuzyny, za których ciemnymi szybami siedzieli oni. Nie było Facebooka ani maila. Nikt nie wysyłał smsów. Nikt nie meldował się na Twitterze i Fourthsquare, nie dzwonił też do żony, której tylko własna uboga wyobraźnia mogła podpowiedzieć, co mogło dziać się z jej mężem. A ten podróżował po pięknym świecie otoczony wiankiem

dziewczyn, które rzucały mu spojrzenia pełne pasji i miłości. Kochały, wielbiły i pomagały przetrwać trudną trasę. Zdobywały narkotyki na imprezę, przynosiły lód do drinków, przytulały w chwili załamania. Prasowały, prały i wysłuchiwały. A przede wszystkim – doceniały i były na każde skinienie. A że wolno więcej? Wolność jest po to, by z niej korzystać. Dziewczyny te nazywano „groupies”, od słowa „group”. W grupie spędza się dzień, wieczór, noc. W grupie się imprezuje, a jak to na każdej imprezie bywa, między jej członkami zawiązują się różne relacje. Można o kimś coś napisać, dając światu tak genialne kawałki, jak Layla Erica Claptona, do którego inspiracją była Patti Boyd widywana także u boku George’a Harrisona, Johna Lennona i Ronnie’ego Wooda. O 15-letniej Lori Maddox, którą można było zobaczyć z Jimmym Page’em lub Davidem Bowie, opowiada tekst Zeppelinowskiego Sick Again. Akcja na scenie nabiera tempa – przybywa na niej aktorów i statystów, wątki miłosne przybierają różne barwy. Niektóre więdną, inne usychają, zostawiając po sobie ślad – na przykład w postaci gipsowego penisa (Cynthia Plaster-Caster, groupie i artystka z Chicago, odlewała penisy swoich „zdobyczy” – największe jej dzieło to przyrodzenie Jimiego Hendrixa). Jeszcze inne kwitną, zapylając ziemię tak pięknymi okazami, jak Liv Tyler – dziewczyny pochodzącej ze związku groupie Bebe Buell i wokalisty Aerosmith Stevena Tylera. Los sam wyznacza kierunek. Jeśli bóg trafi na swojej drodze na zdolną tancerkę jak Tura Satana, może nauczyć się kilku ciekawych kroków, którymi przemierzy scenę. Taki scenariusz napisał się w życiu Elvisa Presleya. Jednak każda akcja może się znudzić – na wolność i seks też przychodzi pora.

Kiedy nie ma boga Akcja toczy się latami, a rock’n’roll wciąż wciąga, jednak już nie kierują nim bogowie. Gdzieś tam między jednym aktem a kolejnym status „boga” zredukowany został do poziomu „gwiazdy”. To nie to samo, chociaż i tak niejeden marzy o gwiazdce z nieba. Beztroskie życie gwiazd rocka robi wrażenie. Nie każdego fana zadowala słuchanie muzyki i kolekcjonowanie płyt. Są tacy, którzy potrzebują żyć w blasku idoli, którym daleko do przyziemnych problemów. A nawet jeśli je mają, to o nich nie mówią. Na scenie jest błogo. A co poza nią? To już zależy od fantazji i własnych granic, które nieraz poszerza światło bijące od gwiazd. Dziś nie jest trudno znaleźć się w jego kręgu. Serwisy społecznościowe pomagają zawierać nowe znajomości, ale także podglądać, co robią gwiazdy za dnia. Spotkanie czy koncert nie jest już aż tak pożądanym elementem spektaklu, jak niegdyś. Kupić bilet, wejść na koncert – pestka. Magia rozmywa się wraz z ostatnim dźwiękiem komórki. Dobrze jest porozmawiać z żoną, która tęskni, powiedzieć „dobranoc” dzieciakom. A jeśli chce się być bogiem? Można spróbować. Ale nie zawsze spotka się boginię. I tak sobie żyje rock’n’roll.

53


rock style

e b e k i l upie o r ag

„NO, I’M NOT A GROUPIE” – REPEATED A CERTAIN CZECH GIRL MET BACKSTAGE DURING A HIM SHOW. “I JUST WANT TO BE CLOSER TO THE BAND” – SHE ADDED. WE PARTIED WITH THE BAND MANY TIMES. IN THE MORNINGS, EVERYONE WENT THEIR SEPARATE WAYS. karolina karbownik, annie christina laviour


I

t was around the year 2000. Thirty years before we would not be afraid to use the term “groupie”. Back then, it was an honor to be one. Today – opinions are divided. It’s been half a century since the sexual revolution, when talking about certain topics aloud was normal. Now it’s better to skip it as it’s easy to be insulted. This happens a lot to girls who go backstage. Names are called not only by other fans who wait in a club or a hall for their idols. At the backstage it’s not always as nice as you would expect. Sometimes you meet friends there. Sometimes party pals. But there are times when one of the musicians or techs will say “groupie” with a fair amount of disdain. And it was all supposed to be so great! The history of groupies goes back as far as the 60s. The scenery for those beautiful love stories was a lot different back then. It was all connected with a radical change in young people’s behavior in the western world. It was the first time people could express their thoughts freely about political systems, their country’s administration and the misleading rules imposed by the government. Opposing against the rat race and longing for independence, the youth took greater interest in art, often in its more independent forms that were often seem by the elder generation as scandalous. Young people searched for inspiration by standing against the authority and appreciating the independent cinema, poetry and doctrines like Hinduism, Hare Krishna or Buddhism. This new scenery saw the emergence of young, rebellious musicians, who quickly became idols or even gods to all the young people who searched for their own new way of living. Increased interest in sexuality, desire for freedom and willingness to stand against the old ways, in combination with a lack of potential perils like contracting HIV, made some of the moral principles obsolete.

Laundry and sex with a god Musicians – like the members of The Beatles, The Rolling Stones or Led Zeppelin – were worshipped. They were the guides to the world of the beautiful disorder. The world did not know of mass idols in music before Elvis Presley came on stage. Today, Beatlemania seems like a curious event in the history of mass culture – at that time something totally unthinkable and, what’s even more important, new. No wonder these beautiful boys called gods by the media soon found plenty of goddesses around them. They circled around hotels, clubs and the backstage area. They waited for limousines the musicians hid in. There was no Facebook, no e-mail. No one texted each other. No one used Twitter or Fourthsquare, or called their wives, who had to trust their modest imagination concerning what their husbands might be up to. And the husbands were travelling around the world surrounded by plenty of girls ready to share their love and passion. The girls loved, worshipped and helped the musicians survive the

pains of long touring. They knew how to get some drugs for a party, they supplied ice for drinks and were always ready for a hug when one was needed. They ironed, did the laundry and listened. And most importantly, they appreciated their idols and were always there whenever needed. Sometimes more? Well, enjoy your freedom when you can. Those girls were called “groupies” from the word “group”. People spent days, evenings and nights in groups. They partied in groups and, as it happens during parties, some people got closer. You can always write about someone and give the world such great songs as Layla, written by Eric Clapton for Patti Boyd, who was also involved with George Harrison, John Lennon and Ronnie Wood. The 15-year-old Lori Maddox, who was seen with the likes of Jimmy Page and David Bowie, also had a song written about her – Sick Again by Led Zeppelin. The pace of the action goes up. More actors and extras appear and their love stories turn into different colors. Some of them fade, other wither leaving something behind, like a gypsum penis (Cynthia Plaster-Caster, a groupie and an artist from Chicago was known for making plaster casts of her “preys’” penises – her biggest piece of art is that of Jimi Hendrix). Other affairs resulted in some lovely people being born, like Liv Tyler – born out of a short relationship between a groupie called Bebe Buell and Aerosmith lead singer, Steven Tyler. Fate pushes people in unknown directions. Sometimes a god meets a talented dancer like Tura Satana and may pick up some fine dancing moves to show on stage. This happened to Elvis Presley. But after some time, everything might become boring. That applies to freedom and sex, as well.

When there’s no god The action goes on for years and rock ‘n’ roll still attracts new people but it’s no longer driven by gods. Sometime between the acts, “gods” were reduced to “stars”. That’s not the same, though many still dream of having their own star fall down from the sky. Carefree life of rock stars still impresses people. Not all fans are satisfied by listening to music and collecting their favorite bands’ releases. There are some, who need to be close to the stars, to live in their spotlight, far from everyday worries. Even if the stars have their problems, they don’t talk about them. Being on stage is blissful. And the rest? Well, it all depends on fantasies and personal boundaries, often pushed further when there’s a light of a star to bathe in. It’s not that hard to get a share of this light nowadays. Social media made it easy to get to know people but also to follow everyday routine of the stars. A meeting or a concert is not necessarily a desired part of the whole spectacle, like it was before. Buying a ticket and going to a show – that’s easy. The magic disappears with the last sound. It’s good to have a chat with a wife that misses you at home, to say “goodnight” to the kids. But what if someone would like to be a god? Well, one can always try. But not every god meets his goddess. And so rock ‘n’ roll lives on.

55


What is have y love for y ou eve r falle ou and n with a musici in love an?

GROUPIES and ex-GROUPIES TALK ABOUT LOVE

Kiedy zaczęłam zastanawiać się nad odpowiedzią, okazało się, że temat miłości jest o wiele trudniejszy, niż mi się wcześniej wydawało. Jeśli interesuje was, co o tym myślę, polecam zajrzeć do lektury I Am With The Band Pameli Des Barres. W rozdziale o Terrym Sylvestrze z The Hollies udało mi się napisać trochę więcej przemyśleń na ten temat. Na początku chciałam Wam opowiedzieć o moich niesamowitych miłosnych wakacjach z Jeffem Beckiem, ale doszłam do wniosku, że byłoby to zbyt osobiste. To zadanie chyba mnie przerosło! DeeDee Keel

„Dla nas miłość mogłaby podsumować jedna piosenka Def Leppard – Have You Ever Needed Someone So Bad. Nasza mama spojrzała kiedyś na nas i powiedziała: „Moje małe rockerki, tym właśnie będzie dla was miłość, będzie jak w tej piosence!”. Byłyśmy wtedy małe i po usłyszeniu tego wywróciłyśmy oczami do góry z dziecięcym niedowierzaniem, jednak teraz kiedy tego słuchamy, doskonale rozumiemy, o co jej wtedy chodziło… Nasza mama ma zawsze rację! Wie, że jej rockowe bliźniaczki zdecydowanie wolą siedzieć przed halą koncertową w czasie deszczu i wyczekiwać na bilety, niż bawić się na imprezie urodzinowej. Wiedziała, że zawsze będziemy gonić za tą wielką miłością, która dla jej ukochanych bliźniaczek oznacza Święte Graale w rock’n’rollu! Każdy sen, który mam Jest beztroski i nierozważny By dać upust tak szalonej miłości Musisz być jakimś narkotykiem I nawet jeśli mój czas nigdy nie nadejdzie Dla mnie wciąż będziesz jedyną Cholera, czy to zrobię, czy nie Muszę mieć bzika na twoim punkcie (fragm. Def Leppard – Have You Ever Needed Someone So Bad)

“As I began to write I realized that the subject of love is a bit more difficult to address than I initially thought. If you care to share the portion of my chapter in Pamela Des Barres (“I Am With the Band”) book about Terry Sylvester of the Hollies, I could elaborate on it more. I intended to write on my summer love with Jeff Beck but it is proving far too personal. Perhaps I am over thinking the task!” DeeDee Keel

“Love for us can be summed up in a song. Ever since Def Leppard released Have You Ever Needed Someone So Bad our mother has looked at us and said, “My rocker babies, this will always be what love means to you.” Of course, when it was released we were young and rolled our eyes at her. But now as we sit and listen to it, we understand that yes... our mother is always right! Knowing her twins would sit outside in the rain for concert tickets instead of having birthday parties, she knew we would always be on the quest of ultimate love. Which, for her twins, is the Holy Grail of rock stars. Every dream I dream, Is like some kinda rash and reckless scene. To give out such crazy love. It must be some kind of drug. And if my time don’t every come. For me you’re still the one. Damned if I don’t Damned if I do. I gotta get a fix on you. Have you ever needed someone so bad. Def Leppard - Have You Ever Needed Someone So Bad

Po dziś dzień to właśnie oznacza miłość dla rockowych bliźniaTo this day, this is what love means to The Rocker Twins. czek! Mandy&Brandy Anstine aka THE ROCKER TWINS Mandy&Brandy Anstine aka THE ROCKER TWINS

56


Miłość to powód, dla którego żyję. Moja pasja do muzyki to miłość, szukam jej wszędzie i w każdym. Jestem młoda, ale nauczyłam się już, że cokolwiek robię, gdziekolwiek jestem, z kimkolwiek jestem – nie jestem w miejscu, w którym powinnam być, jeśli nie mogę znaleźć tam miłości. Jest taka piosenka Love is a Battlefield (Miłość to pole walki) i tym właśnie jest dla mnie miłość! Muszę walczyć o pasję, marzenia, przyjaciół, ukochanego… o wszystko. Miłość jest za darmo, ale na dłuższą metę muszę za nią płacić zaangażowaniem i nie tylko. To walka, namiętność, ból, łzy, szaleństwo i szczęście! Poza tym gdyby nie walka, to miłość byłaby nudna i zbyt łatwa, więc nie byłaby miłością. Jasne, że zakochałam się kiedyś w muzyku! Żeby to w jednym… Zresztą nie ma chyba fanki muzyki, której się to nie zdarzyło. Mówią, że muzycy to normalni ludzie, wystarczy poznać ich bliżej. Nic bardziej mylnego! Tak mówią tylko ci, którzy nigdy nie poznali żadnego muzyka wystarczająco dobrze. To bardzo specyficzni ludzie, którzy aż nazbyt dobrze rozumieją kobiece potrzeby, co niestety bywa niebezpieczne dla nas, kobietek, bo te dranie wiedzą, jak z tej umiejętności korzystać! Grają muzykę, którą kochamy, tę samą, która jest z nami, gdy płaczemy, która pomaga nam uleczyć nasze uczucia w trudnych chwilach. Już samo to sprawia, że ludzie, którzy napisali tę muzykę stają się nam bliscy. Poznanie ich osobiście to magiczne, piękne uczucie i masz wrażenie, jakbyś znała ich od zawsze. Poza tym to bardzo czarujący i pewni siebie mężczyźni. Musisz jednak pamiętać, że oni nie mają pojęcia, kim TY jesteś i nie czują tego samego do ciebie… inaczej możesz zostać bardzo zraniona… Annie Christina Laviour

Love is the reason I live for. My drive. My whole passion for music is about love. I look for love everywhere and in everyone. I’m young, but what I’ve learned about love so far is – whatever I do, wherever I am, whoever I’m with – I’m not in the right place and with the right person if I can’t find any love in there. There is a song called Love is a Battlefield and love is simply a battlefield for me! I gotta fight for my passion, dreams, friends, the one I love, whatever… Love is free, but in the long run I gotta pay for it with my engagement and care. It’s a kind of game I play. It’s fight, it’s passion, it’s pain, tears, craziness and happiness! What’s more, there would be no fun if it was easy. Of course I’ve fallen in love with musicians! Many times. Show me a female music passionate who never has! They say “musicians are just normal people if you get to know them closely”. Really? If you say so, you never met any musician close enough. It’s a very peculiar kind of people who understand women’s needs and it can be dangerous, because they know it and they know how to use it! They play music you love, the music that’s with you in the hard times, music that helps you, brings you happiness and tears, helps in healing your feelings. It makes you feel close to these people. Meeting them in person is a magical and beautiful feeling, because it seems like you knew them forever. Plus, they are mostly charming and self-confident men. You gotta remember that they don’t have a clue who you are and they don’t have the same feelings towards you, or you gonna get hurt! Annie Christina Laviour


What d

o you t known hink about and wh as „groupi girls es o are t hey fo ” r you?

Słowo groupie dla każdego muzyka znaczy coś innego. Niektórzy z nich kojarzą je bezpośrednio z dziewczynami dobrymi na jedną noc, wypełnioną seksem i pijacką rozpustą, dla innych to określenie oznacza osoby chętnie pomagające zespołowi w pracy w każdy możliwy sposób (przyniosą kawę, pomogą rozłożyć stolik do sprzedaży koszulek itd. czy dadzą wsparcie muzykom, kiedy tego potrzebują). Ja zawsze trzymałem się z daleka od tych chcących zaliczyć jednonocną przygodę, którą mogłyby się później „pochwalić”. Wolałem wrażliwe, pomocne dziewczyny, wykonujące ciężką pracę (jeżdżenie w trasy, podróżowanie i zwiedzanie dziwnych miejsc) – wśród nich czułem się o wiele lepiej. Chciałbym też dodać, że groupies pojawiają się zawsze przy osobach będących w blasku fleszy, nieważne czy jesteś muzykiem, sportowcem czy aktorem. Myślę, że to naturalne. Bruce Kulick (KISS, Union, Grand Funk Railroad)

Powiedziałbym, że 80% muzyków wybrało taki styl życia właśnie dla kobiet. Groupies sprawiły, że muzycy czują przymus robienia świetnych kawałków właśnie po to, żeby one się nimi interesowały. Na swój sposób groupies są muzami. Pomagają, fascynują, zaspokajają i inspirują. W innym wypadku trzeba przed nimi uciekać! Chad Cherry (The Last Vegas)

I would say that 80% of musicians get into music because of women. Groupies have made it imperative for musicians to write amazing music for the sake of having them around. In a way a groupie is a muse. They help, fascinate, cater to, and inspire musicians. In other way, some you just want to run away from! Chad Cherry (The Last Vegas)

“Groupie” means a lot of things to different musicians. To some, they are just someone to have a crazy night of sex, and drunken debauchery with. Then there are groupies that are more likely willing to help the band, in any way they can. Some will get the coffee, help with the merchandise table, and give some moral support that musicians need. I have stayed clear of the ones, who wanted to “Kiss and tell” and preferred the more helpful caring girls who make a tough job (touring, traveling, gigging and visiting strange places) more comfortable. And it should be noted that they exist in sports, follow noted actors, and anyone in the limelight. So, they’re a part of nature shall I say, and naturally they are everywhere in the entertainment business. Bruce Kulick (KISS, Union, Grand Funk Railroad)

Groupies to po prostu fanki… ale są gotowe pojechać za zespołem trochę dalej niż zwykli fani. Niektóre z nich naprawdę dają się ponieść emocjom na koncertach. Cordell Crockett (Ugly Kid Joe)

Groupies are fans. Simple as that. But they’ll travel farther. Some get really aroused by the passion and pleasure of the performance. Cordell Crockett (Ugly Kid Joe)


„Groupie” to sporny termin. Dzisiaj większość osób używa tego określenia wobec każdej dziewczyny, której podoba się jakiś koleś albo kolesie w zespole. „Groupie” pieprzy grupę. Kumasz? Więc – dziewczęta, nie bójcie się kochać nas, kolesi z zespołów. Jeśli nie pieprzysz zespołu i ekipy, nie jesteś żadną groupie! PS.: Groupies w rocku i metalu już wyginęły… Jack Gibson (Exodus)

Groupies to płytkie kobiety, zwykle z fałszywym wyobrażeniem o osobie, którą podziwiają. Bardzo szybko wędrują z rąk jednego muzyka w ramiona innego. Zwykle szukają liderów – im sławniejszych i bogatszych, tym lepiej. Sam na przestrzeni lat byłem traktowany w podobny sposób przez tak zwane „groupies”. Byłem im potrzebny tylko po to, abym pomógł im poznać moich przystojniejszych, sławniejszych, bogatszych kolegów, a kiedy już im się to udawało, szybko odchodziły. Bardzo łatwo przejrzeć ich zamiary. Wykorzystują cipki, by osiągnąć cel, ale nie dajcie się im zwieść! Nie są tego warte. Graham Bonnet (Alcatrazz, Rainbow)

Groupies are shallow women usually, with a false image of the person they “admire”, and will quickly move on when another band or singer, who is more famous and richer comes along, and they will throw themselves upon them. Sometimes I have been used in that way over the years, for so called groupies to meet my more famous, better looking and richer musician friends. They are very easy to see through, I am glad to say. The power of the pussy they use very well, but don’t get fooled by them. Ain’t worth it! Graham Bonnet (Alcatrazz, Rainbow)

“Groupie” is a disputed term. Today, most people use that word for any girl who likes a guy or guys in a band. Not true. A “groupie” fucks the group. Get it? Groupie. So girls – don’t be afraid to love us band guys. If you don’t fuck the band and crew, you’re not a groupie! P.s. there are no real groupies left in rock and metal. Jack Gibson (Exodus)

Groupies have been around for probably 100 years, and for all types of music. They are mostly women who have an insatiable amount of love and passion for this art. So insatiable that they feel the need to cross the line between fan and band. They develop an almost imaginary relationship to their favorite group. They must meet and experience everything the band can share with them. This is where they get into trouble, because most musicians will use and abuse them. But the groupie does not care, because she has gotten the full band experience. Many people (mostly women) think of groupies as sluts or worse. I think a lot of those name callers are just jealous. I respect a groupie’s love and passion for music, and it breaks my heart when musicians just have sex with them and throw them away. They are not trash, they are women who deserve respect. They buy our records, they come to our shows, and they are part of the reason we get to live the life of a rock star. Mike LePond (Symphony X)

Groupies istnieją od ponad 100 lat i kręcą się wokół zespołów grających każdy gatunek muzyki. Są to głównie kobiety, których miłość i pasja do muzyki jest nienasycona. Tak nienasycona, że czują potrzebę przekraczania pewnych granic. Rozwijają niemal urojoną relację z zespołem. Muszą go poznać i przeżyć z muzykami wszystko, co się da. Tu zaczynają się kłopoty, ponieważ muzycy często z takich okazji korzystają, a nawet ich nadużywają. Ale groupies to nie obchodzi, skoro udało im się doświadczyć takiej bliskości z zespołem. Wiele osób (przeważnie kobiety) uważa groupies za dziwki albo coś gorszego. Myślę, że wiele z nich to po prostu zazdrośnicy. Szanuję groupies, ich miłość i pasję do muzyki, i łamie mi serce, kiedy widzę, jak niektórzy po prostu idą z nimi do łóżka, a potem je wyrzucają. To nie są śmieci, te kobiety zasługują na szacunek. To one kupują nasze płyty, przychodzą na nasze koncerty i są jednym z powodów, dla których wybraliśmy życie gwiazd rocka. Mike LePond (Symphony X)


Groupie has multiple meanings. I would say it’s probably different for every one of them. They all have habits, beliefs and desires, and how far they go to interact with who they admire/are enamored with, depends on how deeply they are moved by the artist. Some want autographs, some want face time, and some are like bounty hunters. Collecting heads so they can either brag or have a sense of accomplishment. Some are extroverted about it and like to gush about how many band people or celebrities they’ve fucked. And then some go about it very quietly – appeasing their own appetite and not the desire to be looked on by others as trashy or slutty. Seems empowering for all parties involved, if you ask me. Makes an artist feel good because they know someone cares about what they’re doing, makes the groupie feel good because they are getting attention from someone they are fascinated with. Mighty healthy. Valient Himself (Valient Thorr)

Słowo „groupie” ma wiele znaczeń. Powiedziałbym, że każda z nich jest inna. Mają swoje nawyki, przekonania, potrzeby. To, jak daleko gotowe są posunąć się w kontaktach z muzykami zależy od tego jak bardzo kochają dany zespół. Niektóre chcą autografów, inne spotkania, a inne… Kolekcjonują łóżkowe przygody. Mogą się nimi później pochwalić, mają poczucie, że coś osiągnęły. Niektóre wręcz tryskają radością z tego, jak wiele kapel lub sław „zaliczyły”. Inne wolą milczeć i robić to dla własnej przyjemności, nie chcą, by źle o nich mówiono. Jeśli chodzi o mnie, to wydaje mi się, że na takiej relacji korzystają obydwie strony. Jednorazowy seks z groupie utwierdza artystę w przekonaniu, że ktoś docenia jego twórczość, a groupie cieszy się, że jej idol poświęcił jej szczególną uwagę. To całkiem zdrowe. Valient Himself (Valient Thorr)

Groupies to zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy chcą spotkać się z zespołem, poimprezować i pomóc w każdy sposób, w jaki mogą. Tony Asta (Battlecross)

Groupies. Jak nie kochać kogoś, kto kocha ciebie i twoją muzykę? Jeśli nigdy nie oglądałeś filmu U progu sławy, wypożycz go, kup go, cokolwiek… Zobacz go! Pomoc zespołowi, żadne groupies! Niczego nie kocham bardziej od poznawania dziewczyn w trasie, to najlepsze na świecie. Fanów zawsze się docenia. Nazwa „groupie” kojarzy mi się ze schematem gorącej nocy z nieznajomym. Kto nie lubi pobaraszkować z kimś, kogo imienia nie zna? Podsumowując, wolę przyjaciółki od „groupies”. Niełatwo zaciągnąć mnie do łóżka, podobnie powinno być z moją potencjalną partnerką. Lubię trochę powalczyć, ale co jeśli nie możecie się sobie oprzeć? Powiedzieć „nie?” Nie sądzę. Patrick Stone (Adler’s Appetite)

Groupies are people who like to hang out with the bands. It could be men or women, it doesn’t matter. But they usually like to party and help out the bands in any way they can. Tony Asta (Battlecross)

60

Groupies. Who doesn’t love someone who loves you and your music? If you haven’t seen the movie Almost Famous, rent it, buy it, whatever... See it! “Band-Aids”, not “Groupies”. I love nothing more than meeting women on the road. It’s the best. Fans are always appreciated. The term “groupie” makes me think of those “hot sex, never got your name” scenarios. Who doesn’t love a good shag with some stranger. To sum it up, I’m more into friends than groupies. I’m not easy and she shouldn’t be either. I like a little chase. But what can you do if you can’t resist each other? Say “no”? I think not. Patrick Stone (Adler’s Appetite)


photo: press / facebook.com / Andrzej Olechnowski / Nuclear Blast

Najpierw ustalmy, kto jest, a kto nie jest groupie, dobra? Jest 2013 rok i wiele kobiet wykonuje zawody w branży muzycznej, które wcześniej były typowe dla mężczyzn. Chodzi o tour managerów, sprzedawców merchu, dziennikarzy, fotografów, dyrektorów naświetleń, masażystów, stylistów, asystentów i managerów produkcji. Te kobiety zdecydowanie NIE SĄ ŻADNYMI GROUPIES! Wiele z nich faktycznie zostaje żonami czy dziewczynami muzyków, jednak zdecydowanie nie dzieje się tak dlatego, że zaczynają jako groupies. W pewnych okolicznościach zaczynają się po prostu romanse, które kończą się w taki czy inny sposób, ale zdecydowanie nie powiedziałbym, że ma to coś wspólnego z byciem groupies. Więc kim są groupies? Według moich doświadczeń to kobiety, których fetyszem jest seks z muzykami czy innymi artystami. Niektóre kobiety lubią strażaków czy sportowców, groupies lubią muzyków. Zwykle znajdują sposób, żeby dostać się za kulisy, co daje im szansę na zbliżenie się do faceta, w którym się zakochały, oglądając teledysk czy słuchając piosenki, gdy były młodsze. To dość jasne i proste. Groupie miały historyczny wpływ na muzykę takich artystów jak The Beatles, Led Zeppelin, Aerosmith, Ted Nugent i w ogóle na całość muzyki metalowej i rockowej. Wiele z naszych ulubionych klasycznych rockowych utworów powstało z inspiracji tymi gorącymi romansami. Nie sądzę, żeby tak się nadal działo w nowocześniejszych gatunkach rocka czy metalu. Jedyny problem, jaki dostrzegam w relacji groupie-muzyk, to to, że czasami jedna czy druga strona nie szanuje stałego związku drugiej osoby. Bycie w trasie to nie lada wyzwanie dla związków czy małżeństw i czasami, kiedy jesteś daleko od swojej partnerki, rodzi się chęć na mały skok w bok. Osobiście w trasie polegam zwykle na nowoczesnej technologii jak Skype – to pozwala utrzymać związek… chociaż ja sam właśnie zostałem singlem. Tommy Vext (ex-Divine Heresy, Vext)

Ja nie mam żadnych groupies, ja gram thrash metal! Może jak byłem młodszy, to tak, ale nie teraz. Po prostu ich nie mamy. Mamy gości w czarnych t-shirtach. Groupies to laski, które chcą się pieprzyć z muzykami – my takich nie mamy . W latach 80. tak, teraz – nie. Te panie już dorosły, tak samo, jak my. One są teraz mamami. Groupies nie istnieją w moim świecie, mamy tylko muzykoholików. Gadają o riffach i perkusji. Rob Dukes (Exodus) I don’t have any, I play thrash metal! Maybe when I was younger, but not now. We just don’t have them. We have dudes in black t-shirts. A groupie is a girl going to a show to blow or fuck a member of the band. We don’t have those. In the 80s, yes. Now – no. The women got older. Just like we did. They are moms now. Groupies don’t exist in my world. We have the nerd music lovers. They talk about riffs and drums. Rob Dukes (Exodus)

First, I think we need to establish what is and what is not a groupie, right ? It is 2013 and at backstage there are tons of women in the industry doing jobs that used to be primarily filled by men. There are female tour managers, merch girls, press, photographers, lighting directors, massage therapists (legitimate massage therapists), stylists and production managers or assistants. These women are most definitely not groupies. Some, however, in some circumstances are the wives and long-term girlfriends of men who are musicians. These women typically didn’t get their jobs by starting off as groupies. Many times on tour, like in an office environment, romance occur called a “Tourmance”. Sometimes they are flings and a lot of times they develop into long-term relationships. These are 100% not groupie situations. So what is a groupie? In my experience, real groupies are just women who have “band dude fetishes”. They like to have sex with musicians and performers. That’s just their sexual preference. It’s a fantasy kind of thing. Some women like firemen, some like athletes, groupies like musicians. Usually they show up and manage to get backstage so they can propose something to whichever dude they seem to be prematurely infatuated with because of a song or music video that turned them on. It’s pretty plain and simple. Groupies have historically had great influence on the creative process in classic bands like The Beatles, Led Zeppelin, Aerosmith and Ted Nugent, and the entire genre of hair metal. Lots of our favorite classic rock songs are inspired by heavy lustful affairs that bemused these musicians to write songs expressing their interactions with these forbidden liaisons. Although I don’t really see too much of that going in modern rock/ metal/hardcore genres. The only problem that arises is when the groupies and the musicians are not respectful of their committed relationships outside of tour life. Being on the road poses many challenges for couples who have a traveling husband (or wife) and sometimes temptation is a bit tricky on the road when you are so far away from your Mrs. Usually, if I’m on the road in a relationship, I rely on technology like Skype and FaceTime to “keep the romance alive”, although currently I am newly single. Tommy Vext (ex-Divine Heresy, Vext)

61


backstage access

t ü l s l l o ’r

n

annie chrisitina laviour współpraca: karolina karbownik

foto: roxana shirazi , archiwum prywatne


„NIE MA JUŻ PRAWDZIWEGO BACKSTAGE, TO NIE SĄ DNI GUNS N’ROSES” - MÓWI W rozmowie z nami ROXANA SHIRAZI - „OSTATNIA ŻYJĄCA DZIWKA”.

Tytuł książki z twoimi wspomnieniami brzmi The Last Living Slut (Ostatnia żyjąca dziwka – przyp. RA). Skąd tak mocne słowa? Przecież żadna dziewczyna czy kobieta nie chciałaby usłyszeć o sobie takiego określenia? Nie rozumiem, dlaczego „dziwka” to złe słowo. To słowo oznacza kobietę lub mężczyznę mających wielu seksualnych partnerów, prowadzących aktywne życie seksualne. Co w tym negatywnego? Słowo „slut” częściej ma wydźwięk negatywny. Chyba wciąż łatwiej zaakceptować narkotyki niż seks… Nie rozumiem, co jest złego w byciu doświadczonym i bardzo aktywnym seksualnie. Jak może to wpływać na to, jakim jesteś człowiekiem? Samolubność, lenistwo, okrucieństwo – to są rzeczy negatywne! Radość z seksu do nich nie należy. Born in Iran… (Urodzona w Iranie… przyp. RA). Co się stało z tą dziewczyną z Iranu, która znalazła się w świecie rock’n’rolla? Ta dziewczynka umarła w 1984. Wciąż jestem bardzo związana z Iranem, jest on

63


w moim sercu. Zostałam siłą zabrana z mojego domu, Iranu, daleko od moich przyjaciół i rodziny. To właśnie zabiło tę dziewczynkę. Kiedy przeprowadziłaś się z Iranu do Wielkiej Brytanii (media podają, że miałaś 10 lat), byłaś jeszcze dziewczynką, ale już z pewną świadomością, ukształtowanym światopoglądem. Czy twoja podróż do świata rock’n’rolla wymagała przekroczenia trudnych granic, pozbycia się pewnych przyzwyczajeń, czy to raczej prosta, jednokierunkowa „szybka” droga? Straciłam dziewictwo w wieku 24 lat i do tego czasu byłam bardzo nieśmiała. Pierwszy orgazm przeżyłam w wieku 10 lat. Przez cały czas kryła się we mnie seksualna bestia i ekshibicjonistka, więc scena rock’n’rolla była świetnym miejscem, by uwolnić moje pragnienia i prawdziwą Roxanę. Bred Backstage… (Wychowana na backstage’u – przyp. RA) – czego uczy backstage? Uczy tego, że męskie groupies są zazdrosne o damskie groupies. Dzisiaj nie ma już prawdziwego backstage’u, nie jest już 1984, to nie czasy Guns N’ Roses i Mötley Crüe. Teraz to wszystko jedno wielkie nudne gówno. Robiąc wywiad dla magazynu z Polski, muszę przyznać, że niewiele osób mogło sięgnąć po twoją książkę. Nie ukazała się na naszym rynku. Czy możesz opowiedzieć, dlaczego postanowiłaś spisać swoje wspomnienia? Kiedy kończyłam studia, moja praca magisterska miała być o rewolucji i wojnie w Iranie oraz o moich magicznych wspomnieniach z dzieciństwa. W tym czasie podróżowałam już z kapelami i ktoś mnie zapytał: „Dlaczego nie napiszesz też o swoim dorosłym życiu? To tworzyłoby świetny kontrast z Iranem i wojną”. Seks, rock’n’roll i Iran! Stwierdziłam, że byłby to faktycznie interesujący kontrast. Na zachętę dla naszych czytelników – opowiedz jedną z najdzikszych historii, które opisujesz w książce. Haha! Wasi czytelnicy mogliby poczuć się urażeni! Powiem tylko, że zawiera pikantne historie, w których zdarzało się brać udział całemu zespołowi naraz… Mówisz głośno o tym, co się zdarzyło. Nie boisz się wymieniać nazwisk artystów. Czy oni wiedzieli przed publikacją książki, że się w niej znajdą? Jasne, że im powiedziałam! Niektórzy byli tym bardzo podekscytowani, a inni – przerażeni. Jak świat – poza fanami rock’n’rolla, którzy chcą czytać takie opowieści – przyjął twoją książkę? Nie dość, że napisana tak otwarcie, to jeszcze umiejscawiana gdzieś na tle religijnym… Wszyscy, z perspektywy różnych sytuacji życiowych, mogą znaleźć w mojej książce coś, z czym mogą się utożsamić. Książkę kochają zarówno dziewczęta z krajów

64

wyznających Islam, jak i fani rock’n’rolla czy dziewczęta, które potrzebują feministycznej idolki. Musiałaś przekonywać wydawców? To było ciężkie. Nikt nie chciał tego opublikować. Wreszcie sławny autor Neil Strauss przekonał swoich wydawców, aby to przyjęli. Nie sądzę, że problem tkwił w tym, że książka zawiera treści erotyczne. Chodziło raczej o to, że otwarcie pisała o nich dziewczyna z Iranu. Wiele kobiet milczy, kiedy zdarzają im się „niewygodne” sytuacje w pracy – wiesz, temat seksu, zwłaszcza pozamałżeńskiego, wciąż jest tematem tabu. Twoje otoczenie dowiedziało się, przez co przeszłaś, w jakiś sposób obnażyłaś się przed swoimi kolegami z pracy, nauczycielami czy studentami… Czy ma to jakiś wpływ na ich stosunek do ciebie? Hmmm… ciężkie pytanie. Moi kuzyni i siostra mają spory problem z tym, co się wydarzyło – ku mojemu zdziwieniu: nie starsze, a młodsze pokolenie. Moja młodsza rodzina z Kanady nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Nie mówisz o sobie „groupie”. Kim jest według ciebie groupie? Jak ktoś w ogóle może nazywać samego siebie groupie? Lepiej być tygrysem, a nie kotkiem, gwiazdą rocka, a nie


groupie! Ja jestem gwiazdą rocka, tygrysicą, nie groupie!

Nie, to zdecydowanie nie moja działka. Wolałabym jechać z The Doors. Bardziej seksowni i zmysłowi!

W historii rock’n’rolla jest kilka groupies, które stały się znane, w pewnym sensie stworzyły nowy nurt w kulturze: Pamela Des Barres, Cynthia Plaster-Caster, Sweet Connie, Pattie Boyd… Czy miałaś przyjemność poznać się bliżej z którąś z nich? Nie. Lubię poznawać przeróżnych ludzi, ale wolę spotykać poetów, artystów, pisarzy, a nie kobiety, które poświęciły swoje życie, żeby jeździć za zespołami. Według mnie to poniżające.

Odbieram cię jako kobietę wyzwoloną, może taką współczesną hippiskę. Lubisz lata 60.? Odnalazłabyś się w nich? Chyba ciężko było wtedy nadążyć za zespołem, bez internetu, komórek…? Oooo rany! To byłoby cudowne! Chciałabym żyć w tamtych czasach. Czuję się stuprocentową hippiską! Wszyscy byśmy się kochali i czytali sobie poezję i filozofię… W tamtych czasach zespoły zabierały ze sobą każdą dziewczynę, hotele były dla nich otwarte i wszyscy po prostu się kochali i pieprzyli ze sobą! Dzisiaj są ochroniarze, asystenci, ekipa… To wszystko bardziej przypomina biuro niż rock’n’rollową trasę koncertową.

Między dziewczynami na backstage’u jest rywalizacja? Tak, a jeszcze gorzej jest z facetam, którzy zazdroszczą kobietom cipek i cycków i pracują jako dziennikarze, żeby zbliżyć się do swoich idoli! Są tacy zazdrośni o nas, kobiety… Jakie emocje wyzwala w tobie muzyka? Zależy jaka. Lubię klasykę, lubię słuchać ścieżek dźwiękowych z filmów, np. z Ojca Chrzestnego czy Listy Schindlera. The Doors zawsze wyzwalają we mnie poczucie piękna i seksualności, pewnie dlatego, że głos Jima brzmi bardzo zmysłowo. Irańska muzyka przypomina mi perski zmierzch. Black Sabbath koncertuje… pojechałabyś z nimi w trasę 40 lat temu?

müsisz przeczytać The Last Living Slut: Born in Iran, Bred Backstage Roxana Shirazi a i sekThe Last Living Slut to nieprzyzwoicie dosłown dziewej sualnie wyzwolona historia przemiany młod pie czyny wychowanej w Iranie w rock’n’rollową grou ozedz Popr ch. inny Guns N’Roses, Mötley Crüe i wielu York „New na wstępem najpopularniejszych autorów ka The Times”: Neila Straussa i Anthony’ego Bozzy, książ pełna Last Living Slut napisana przez Roxanę Shirazi to alnej brut i ści pasji i oddania historia zwodniczej miło s I’m zemsty, przy których bestseller Pameli Des Barre y. With The Band, czyta się jak pamiętniki zakonnic Amazon.com

Gdzie i do którego roku, jakiego tourbusa czy hotelu byś pojechała? Do tourbusa Mötley Crüe, kiedy byli w trasie z Guns N’ Roses. Marzenie… Dokończ zdanie: miłość to… Chemiczna substancja produkowana w mózgu po to, by nas oślepić. Wybrałabyś Roberta Planta czy Keitha Richardsa? Keeeitha!!!!! Totalnie! Mogłabyś uprawiać ogródek z Nikkim Sixxem? Jasne, gdybyśmy uprawiali go nago!


backstage access

t ü l s l l o ’r

n

annie chrisitina laviour COLLABORATION: karolina karbownik

PHotoGRAPHY: roxana shirazi , PRIVATE ARCHIVES


„nowadays there is no real rock’n’roll, not guns n’roses days anymore” - says roxana shirazi, „the last living slut”.

The title of your book is The Last Living Slut. why did you decide to use such rough words to name your book? There is no woman who would like to hear these words towards her! Why is slut a rough word? Its definition means a man or woman who has many sexual partners and is sexually very active. Why is that a negative? For many people „slut” sounds very negative. It seems like in our society drugs are still more acceptable than sex… I don’t understand why being sexually active and experimental is a negative. How does it define how you are as a human being? Selfish, mean, lazy, cruel are negatives, not enjoying different sexual partners. It doesn’t make sense. Born in Iran… what happened to that girl from Iran who found her place in the world of rock’n’ roll? That girl died in 1984. I am still very much Iranian and my heart belongs to Iran but being forcefully taken away from my home, friends, family and my roots killed that girl.

77


When you moved to England from Iran you were still a little girl (media say you were 10), but part of your character was already formed. Did you have to get rid of some of your barriers to get into the rock’n’ roll world or was it rather a straight, simple way to get there? I lost my virginity at 24 so I was quite shy until then although I had my first orgasm when I was 10. So there was a wild sexual vixen inside me who was an exhibitionst and attention seeker. So the rock’n’roll stage was a natural platform for me to be the extrovert Roxana. Bred backstage… what have you learned at backstage? Male groupies are wildly jealous of girl groupies and that nowadays there is no real rock’n’roll; it is not 1984 anymore circa Mötley Crüe and Guns N’Roes days. It is all corporate boring shit now. I am doing this interview for a magazine based in Poland and I have to admit there are not many people who could read your book. It was never published in Poland. Could you tell us why you decided to describe your memories in the book? When I was doing my masters at university, I wanted to write about the revolution and war in Iran and my magical memories of childhood. At the time I had this ‘other’ life of being on the road with bands and someone said to me, ‘why don’t you write about your adult life too? It would make such a contrast with Iran and war. Rock’n’roll, sex and Iran!’ I thought it would be an interesting contrast. To encourage our readers to read your book - could you tell us about one of the wildest stories you described in your book? Haha! I am not sure whether your readers would get offended! Let’s just say there was a whole rock band involved! You don’t mind telling readers about your wildest adventures or mentioning full names. Did the guys you mentioned in the book realize their names were going to be there? Of course! I told all of them. Some of them were very excited to be in a book and some of them a bit scared. How the world, besides the fans of rock, found your book? It’s not only about sex, but also about religion... Everyone from different walks of life seems to have attached themselves to it. So many girls from Muslim countries love it as well as rock fans as well as girls who want a strong feminist role model. Did you have to convince publishers to release your book? It was tough. No one would publish it. It took a famous

68

author called Neil Strauss to convince his publishers to publish it. I don’t think it was the sexual content; it was the fact that a girl from Iran wrote these explicit sexual things. Women prefer not to tell about inconvenient situations which happened to them, for example, in their jobs. The subject of extramarital sex is still taboo. Your friends, lecturers, students, family must know what you’ve gone through… does it affect your relations with them? Hmmm... tough one. The younger members of my family, for example, my sister and younger cousins are the ones that have a problem with me now and surprisingly not the older generation. Some of my younger cousins in Canada won’t speak to me. You don’t call yourself „a groupie”. Who would you call „a groupie”? How can anyone call themselves „a groupie”? Surely it is better to be a tiger than a kitten! Or a rock star than a groupie! I am the rock star, I am the tiger, not the kitten! In the history or rock’n’ roll there are some groupies


who found their place in mainstream culture (like Pamela Des Barres, Cynthia Plaster-Caster, Sweet Connie, Pattie Boyd…). Have you met some of them? No. I like to meet all sorts of people from all walks of life but I am more interested in meeting poets, artists and writers who are original and not women who dedicate their life and profession to following rock bands. That to me, is a very humiliting way to live your life as a human being. Is there a competition between girls backstage? Yes, always but there is more competition from male journalists who are really groupies and just took that job to hang out with bands! They wish they had boobs and a vagina! They are sooo jealous of the girls.

I’d call you a liberated woman, a modern hippie. Do you like ‚60s? Would it feel good for you to live in 60’s and be a flower-power kid? Oh, sooooo good. I wish I had been around in the ‘60s. I am such a hippy. I believe in everyone loving each other and reading poetry and philosophising life. In the ‘60s bands would take girls with them everywhere and there would be hotel rooms for them and everyone would just love each other and fuck. Nowadays it is security guards, pr people, assistants. It is like an office, not a rock’n’roll tour. If you could pick the time and place to be in, what hotel or tourbus would you jump into…? Mötley Crüe’s tour bus when they toured with Guns N’Roses of course! Heaven.

What emotions does music evoke in you? Depends on what music I am listening to. I love classical and movie soundtracks, like the Godfather or Schindler’s List. The Doors always evoke beauty and sexuality in me, perhaps because of Jim’s voice as it is very carnal. When I listen to Iranian music, it reminds me of the Persian twilight.

Finish the sentence: love is… ...a chemical concoction produced in our brain to blind us.

Black Sabbath is on tour. Would you get on tour with them 40 years ago? No. Not my thing. I would have got with The Doors instead. A lot hotter and more orgasmic!

Would you do gardening with Nikki Sixx if he asked you to? Yeah, if it was naked gardening!

müst have! The Last Living Slut: Born in Iran, Bred Backstage Roxana Shirazi The Last Living Slut is the salaciously literary and sexually liberated account of one young woman’s transition from traditionally-raised Iranian to rock and roll groupie for Guns N’Roses, Mötley Crüe, and many others. Paired with a powerful introduction by „New York Times” bestselling authors Neil Strauss and Anthony Bozza, Roxana Shirazi’s The Last Living Slut is a passionate tale of jilted love, brutal revenge, and backstage encounters that make Pamela Des Barres’s I’m With The Band read like the diary of a nun. Amazon.com

Would you rather like to be with Robert Plant or Keith Richards? Keith of course! Keith all the way!


rock screen

u progu

sławy


„ROCK IS DEAD!” – POWTARZA FILMOWY LESTER BANGS, KIEDY KILKUNASTOLETNI WILLIAM ZWRACA SIĘ DO NIEGO Z PROŚBĄ O POMOC W SWOICH PIERWSZYCH KROKACH W ŚWIECIE MEDIÓW. karolina karbownik, FOTO: MATERIAŁY PRASOWE

L

ester – ceniony dziennikarz muzyczny w latach 70., postać autentyczna – nie dożył dnia, w którym Joe Cocker przestał ćpać. Ale zobaczył wiele. Napisał niemało. A czy ktoś go lubi, czy nie – to inna bajka. Dziennikarzy nie zawsze się lubi. I o tym przekonuje się 15-letni William, główny bohater filmu U progu sławy opartego na scenariuszu Camerona Crowe’a. Crowe jest również reżyserem obrazu, będącego jego podróżą do wspomnień z lat 70., kiedy sam miał kilkanaście lat, kochał rocka i marzył o karierze dziennikarza. William (w tej roli Patrick Fugit) to prymus w jednej ze szkół w San Diego. Nic dziwnego, że ma najlepsze stopnie – apodyktyczna matka bardzo dba o to, by jej dzieci przestrzegały ustanowionych przez nią samą zasad. Jedyna słuszna droga to ta przez nią wytyczona. Na przykład Boże Narodzenie rodzina obchodzi we wrześniu, aby uniknąć komercjalizacji świąt. W rolę matki wcieliła się Frances McDormand, która jest, jak zawsze, genialna.

Siostra Williama nie wytrzymuje życia rodzinnego i wyprowadza się z domu. Chłopak sam musi stoczyć batalię o godność swoich „przeklętych” zainteresowań i marzeń. Wyjście na koncert łatwe nie jest – zapewne są wśród Was tacy, którzy niejednokrotnie się o tym przekonali. Kiedy w końcu William dociera na ten koncert, akcja przyspiesza. Chłopak poznaje wschodzący zespół Stillwater (ten filmowy niewiele ma wspólnego z prawdziwym) oraz Penny Lane – uroczą dziewczynę i fankę kapeli, a jak się później okazuje, również groupie. Wkrótce William dostaje też swoje pierwsze poważne zlecenie – ma napisać dla magazynu „Rolling Stone” relację z trasy koncertowej Stillwater. Redakcja jest pewna, że człowiek, którego wysyła na tournée, to profesjonalny dziennikarz. Podczas rozmów telefonicznych William mówi grubym głosem. Podobno właśnie dzięki niskiemu, dojrzałemu jak na swój wiek głosowi reżyser Cameron Crowe już jako szesnastolatek pisywał do „Rolling Stone”, „Playboya” i „Penthouse”.

71


Mama Williama nie chce zgodzić się, by syn pojechał w trasę z grupą zdeprawowanych ludzi. Jednak ulega pod warunkiem, że ten wróci po kilku dniach i codziennie będzie dzwonił do domu. Bez komórki oczywiście ciężko – nie udaje się dotrzymać obietnicy, podobnie jak nie udaje się wrócić z trasy wcześniej, gdyż materiał, na który czeka „Rolling Stone” nie jest skończony. Ambitny William nie daje za wygraną. Często jest zagubiony, według mnie denerwująco niesforny (raz jeszcze – to opinia subiektywna), ale nie zraża się i odkrywa kolejne zakątki świata rock’n’rolla.

przygotowują imprezy. Wielbią, adorują i kochają. Bardzo ładnie rozwija się wątek miłosny pomiędzy gitarzystą Russellem Hammondem (dobra rola Billy’ego Crudupa) a Penny. A jednak… ktoś stanie im na drodze.

Członkowie Stillwater przeżywają wzloty i upadki: raz w kwestiach personalnych, innym razem wznosząc się i opadając podczas podróży samolotem. Żyją rockandrollowo – w końcu to czasy, gdy gwiazdy rocka były bogami… Wokół tych bogów kręcą się boginie – piękne dziewczyny na czele ze wspomnianą Penny Lane, graną przez przeuroczą, słodką i czarującą Kate Hudson. Nazywają one siebie „Band-Aids”. Umilają czas członkom zespołu, pomagają im utrzymać garderobę,

Oglądając U progu sławy, przeniesiecie się w niesamowite lata 70., których klimat i zapach czuć w każdej scenie. Przejedziecie wraz z rockandrollowym zespołem i pięknymi dziewczynami całe Stany Zjednoczone, będziecie świadkami niejednej imprezy. Towarzyszyć Wam będzie nieśmiertelna muzyka i aura czasów, w których nosiło się długie włosy i kolorowe stroje, seks był dziki, a ludzie wyzwoleni. A to już nie wróci.

76

William przekonuje się, że życie rockmana na trasie nie zawsze jest łatwe i miłe, a i zawód dziennikarza miewa czarne strony. Czy wróci do domu? Kiedy uda mu się skończyć pisać artykuł? Czy spróbuje rockandrollowego życia? Jak potoczy się jego przyjaźń z Penny Lane? Przekonajcie się sami.


rock screen

almost famous


„ROCK IS DEAD!” – SAYS LESTER BANGS WHEN THE TEENAGE WILLIAM ASKS HIM FOR HELP IN MAKING HIS FIRST STEPS IN THE WORLD OF MEDIA.

karolina karbownik photography: promo pictures

L

ester – a respected 70s music journalist and a real person – did not live long enough to witness the day Joe Cocker stopped doing drugs. But he saw a lot and he wrote a lot. Whether one likes him or not – that’s a different thing. Journalists are not always respected. That’s what 15-year-old William gets to know. He’s the main character in Almost Famous – a film based on a script written by Caremon Crowe. Crowe also directed the movie which takes us back into the 70s, when he himself was a teenage boy that loved rock and wanted to be a music journalist. William (played by Patrick Fugit) is a top student in one of San Diego schools. No wonder he’s the best in his class. His apodictic mother makes sure her children obey all her rules. The only way in life is her way. They celebrate Christmas in September to avoid the holiday’s commercialization. Frances McDormand played the part of the mother and is, as always, amazing.

74

William’s sister can’t stand the pressure anymore and she moves out. The boy is left alone to fight for his beliefs and dreams that are repressed at home. Going out to a concert is not easy – I’m sure there are people among you, who know exactly how hard it may be. But when he finally gets to that concert, the action starts moving faster. He gets to know an up-and-coming band Stillwater (no real similarities to the real one) and Penny Lane – a sweet girl and the band’s fan or, as we get to know later, a groupie. Soon William gets his first serious task. He’s supposed to write a review from Stillwater’s tour for “Rolling Stone”. The magazine’s editor is sure that the person who he sends on tour with the band is a professional journalist. During phone conversations, William speaks with lower voice. It’s also the low, mature voice that supposedly made it easier for Cameron Crowe to write for “Rolling Stone”, “Playboy” or “Penthouse” when he was just sixteen.


William’s mom is unwilling to let her son go on tour with this depraved bunch. She finally agrees but only if he comes back after a few days and phones home every day. Of course calling home without a cell phone is not that easy, so the promise is not kept. Just like the one about coming home early, as the article for “Rolling Stone” is not yet finished. But the ambitious William is not discouraged by this. He often seems lost, irritatingly unruly at times (that’s just my opinion), but he keeps going and discovers the world of rock’n’roll bit by bit. Members of Stillwater have their own ups and downs. Sometimes it’s all about personal matters and sometimes they just keep going up and down while traveling by plane. They live and breathe rock’n’roll – after all we’re talking about times when rock stars were treated like gods… And those gods had their goddesses – beautiful girls like the mentioned Penny Lane, played by the lovely, sweet and charming Kate Hudson. They call themselves “Band-Aids”. They make sure the musicians

have good time, take care of their wardrobe and set up parties. They worship, adore and love the rockers. The love plot between the guitar player Russell Hammond (played really well by Billy Crudup) and Penny develops nicely. But… someone’s gonna stand in their way. William realizes that a rock star life on tour is not always easy, and that his own profession has its darker side. Will he come back home? When will he manage to end his article? Will he sink into this rock’n’roll world? And what about his friendship with Penny Lane? You’ll just have to check for yourselves. Watching Almost Famous will take you back to the 70s. Its atmosphere and aura is present in every single scene. You’ll be on tour through the States with a rock’n’roll band and some beautiful girls and you’ll witness many parties. The immortal spirit of rock’n’roll will be with you, as will be the aura of those times when people had long hair and colorful outfits, sex was wild and people were free. And those time are over.

75


map of rock

Nie

ma

po co umierać


Wiedzieli o tym, że ich małżeństwo podgrzeje pierwsze strony gazet na całym świecie. Wykorzystali ten ogień do walki z piekłem, jakie panowało na świecie. Say what you doing in bed?

karolina karbownik, foto: materiały prasowe

Y

oko Ono i John Lennon pobrali się 20 marca 1969 roku. Pięć dni później część ich miesiąca miodowego przeszła do historii pod nazwą „Bed-in for peace”. Nowożeńcy spędzili tydzień w Amsterdamie, w hotelu Hilton. Od 25 do 31 marca protestowali przeciwko wojnie w Wietnamie, leżąc w łóżku. Towarzyszyli im dziennikarze, którzy byli zapraszani do pokoju numer 902 w godzinach od 9 do 21. Prasa ostrzyła sobie pazury, oczekując spektakularnego wydarzenia, seksu i nagości, którą nie bali się epatować państwo młodzi. Tymczasem Yoko i John, nad wyraz potulni, grzecznie odpowiadali na pytanie, dlaczego leżą w łóżku. Jedni uznali „Bed-in” za kaprys gwiazd. Inni doszukiwali się związku pomiędzy grzecznym zachowaniem pary a niechlubną prasą, jaką mieli w ostatnim czasie. Protest został zauważony, a co więcej – rozegrał się w pokojowej (nie tylko pod względem lokalizacji) atmosferze, czego nie można powiedzieć o amerykańskich demonstracjach z poprzednich kilku miesięcy. Dwa miesiące po holenderskiej akcji „Bed-in for Peace” para udała się do Montrealu, gdzie powtórzyła happening. Hilton Amsterdam to pięciogwiazdkowy hotel w luksusowej dzielnicy Apollobuurt w stolicy Holandii. W jego sąsiedztwie znajdują się: park Vondelpark, muzeum Van Gogha i Rijksmuseum, sala koncertowa, eleganckie

sklepy na Cornelis Schuytstraat oraz prestiżowy dom aukcyjny Christie’s, w którym mając niemałe pokrycie karty kredytowej można kupić wiele arcydzieł oraz niepowtarzalnych rockowych artefaktów (np. spodnie Jimiego Hendrixa). Otwarty w 1962 roku Hilton jest pierwszym w Holandii hotelem należącym do międzynarodowej sieci. Oprócz Yoko i Johna gościł wielu innych celebrytów, w tym śmietankę gwiazd holenderskich. Jak na legendarne miejsce przystało, może się „poszczycić” kilkoma głośnymi w kraju śmierciami: samobójstwo popełnił tu holenderski muzyk rockowy, bluesowy i jazzowy Hermanus „Hermani” Brood, a jeden z najważniejszych przedstawicieli europejskiego przemysłu narkotykowego – Klaas Bruinsma – został tu zamordowany. Pokój, w którym John i Yoko spędzili tydzień z miesiąca miodowego nazywany jest dzisiaj „The John and Yoko Suite” i pod tą nazwą może być wynajmowany. W latach 90. przeszedł generalny remont, wyposażony został w nowoczesny system audio Bose, wielkie łóżko pokryte egipskimi prześcieradłami oraz telewizor LCD. Jest tu także wiele pamiątek po Yoko i Johnie. W luksusowej łazience znajdują się dwie umywalki, wanna i osobna kabina prysznicowa. Jeśli masz na zbyciu 1800 euro, możesz przeżyć własne amsterdamskie bed-in i poczuć ducha prawdziwych hippisów. Nie stać Cię? I tak ta miłość unosi się w powietrzu. A przypomina o niej The Ballad of John and Yoko.

Drove from Paris to the Amsterdam Hilton, Talking in our beds for a week. The newspapers said, „Say what you doing in bed?” I said, „We’re only trying to get us some peace”. 77


map of rock

Nothing

to kill

78

or


for die

They knew that thanks to their marriage they would make front pages of newspapers all over the world. They used their fame to fight against the hell they found on Earth. „Say what you doing in bed?”

Y

oko Ono and John Lennon got married on 20th March 1969. Five days later, part of their honeymoon went down in history as “Bed-in for Peace”. The newly-married couple spent a week in the Amsterdam Hilton Hotel. From 25 till 31 March, they were lying in bed to protest against the war in Vietnam. Journalists were invited to visit them in room no. 902 every day from 9 a.m. till 9 p.m. The press had wished for something spectacular to happen – hopefully sex and nudity, as the couple was definitely not known for their bashfulness. None of this occurred. Ono and Lennon were too proper this time, politely answering all questions about the reasons for their lengthy stay in bed. Some said the “Bed-in” was just a stars’ caprice. Others were trying to find a connection between the couple’s behavior and the bad press they had recently had. The protest was noticed and, what’s more, it was held in a peaceful atmosphere, which couldn’t be said about the American “love and peace” demonstrations that took place the previous months. Two months after the Dutch “Bed-in for Peace”, the couple did the same thing in Montreal, Canada. Hilton Amsterdam is a five-star hotel located in a luxurious district Apollobuurt in the capital of the Netherlands. Its neighborhood includes such city attractions as Von-

karolina karbownik, photography: press resources delpark, Van Gogh Museum, Rijksmuseum, The Royal Concert Hall, elegant shops on Cornelis Schuytstraat and the prestigious auction house Christie’s, where – if your wallet is well-stocked – you can buy many masterpieces and one of a kind rock ’n’ roll memorabilia, including Jimi Hendrix’s pants. The hotel was opened in 1962 and it was the first foreign chain hotel in the Netherlands. Besides Yoko and John, it hosted many celebrities, not to mention the country’s hottest names. Just like many legendary places, this hotel is also infamous for some death cases: the suicide of a Dutch rock, jazz and blues musician Hermanus “Hermani” Brood and the murder of one of Europe’s biggest drug lords – Klaas Bruinsma. The room where John and Yoko spent a week during their honeymoon is now called “The John and Yoko Suite” and it is the name used while booking. The room was renovated in the 90s and equipped with a modern Bose sound system, a king-size bed with Egyptian bed linen, and an LCD TV. The luxury bathroom has two washbasins, a bathtub and a walk-in shower. The room still displays some decorations that remind the visitors of Yoko and John. It is suitable for two adults. If you’re able to spend 1800 euro to feel the true hippie spirit, go to Amsterdam for your own bed-in. Can’t afford it? Well, love is in the air anyway. Check out The Ballad of John and Yoko.

Drove from Paris to the Amsterdam Hilton, Talking in our beds for a week. The newspapers said, „Say what you doing in bed?” I said, „We’re only trying to get us some peace”. 79


rock fashion

twarze ramoneski część II - FILM

Ramoneska. Czarna, krótka, skórzana, asymetrycznie zapinana na zamek, z dwiema klapami i paskiem z klamrą w talii. małgorzata poznańska foto: materiały prasowe

F

ilmowa historia ramoneski to niekończąca się opowieść, która bierze swój początek w wyrazistym obrazie Dziki z Marlonem Brando w roli głównej. Była to dopiero połowa lat 50., a kostiumolodzy wiedzieli, jak w prosty sposób można podkreślić niepokorny charakter gniewnego przywódcy gangu motocyklistów – postaci granej przez aktora. Brando pojawia się na ekranach ubrany w czarną skórzaną kurtkę. Ta okazała się dla kina elementem wyjątkowym: wyrazista, nigdy nie pozostawała niezauważona. Nic dziwnego, że przydała się w wielu gatunkach filmów. Android-morderca, czyli Arnold Schwarzeneger w roli Terminatora, przemierzał również przeszłość ubrany w ramoneskę. Kiedy filmowy gangster Wade Beksa Walker, czyli Johnny Depp w Beksie (Cry Baby), zamierzał śpiewając i tańcząc zdobyć dziewczynę z dobrego domu, mógł zwrócić na siebie uwagę swoim wyglądem. Nic go tak nie podkreślało jak właśnie czarna skórzana kurtka. W takiej też tańczył John Travolta jako Danny w musicalu Grease. A że

72

cała jego ekipa składała się z niepokornych licealistów, każdy z nich – chcąc zaakcentować swoją indywidualność – zakładał ramoneskę. W końcu założyła ją również Sandy, dziewczyna, która chciała zwrócić na siebie uwagę Danny’ego. Przyszedł dzień, w którym trzeba było postawić krok jeszcze dalej. Do amerykańskiego thrillera Dziewczyna z tatuażem została zaprojektowana cała kolekcja ubrań z ramoneską w roli głównej. Kurtka doskonale podkreśliła mroczny charakter Lisbeth Salander zagranej przez Rooney Marę. Mariaż skórzanej kurtki z kinematografią to związek bez daty ważności. Kino sensacyjne, sci-fi, musical czy thriller upomną się po nią jeszcze niejednokrotnie.

O RAMONESCE W MODZIE I WŚRÓD BIKERSÓW W KOLEJNYCH NUMERACH ROCK AXXESS


faces of a leather biker jacket part 2 - film A leather biker jacket. Black, short, leather, with asymmetrically placed zipper, two epaulettes and a belt with a buckle around the waist. małgorzata poznańska

T

he history of black leather jacket in movies seems to have no end. It all started with a very distinctive role in the expressive movie The Wild One, in which it was worn by Marlon Brando. It was just the mid 1950s, but costume designers already knew how to stress the rebellious nature of the angry bike gang leader. The black leather jacket not only strenghtened his attitude but was also impossible to ignore. The jacket’s roughness encouraged filmmakers to use it more often in a wide range of film genres. An androide-murderer, Arnold Schwarzeneger playing the Terminator, was travelling in time also clad in black leather jacket. When a gangster Cry-Baby (Johnny Depp in the title role) wants to have some attention from a preppie, he decides to use his looks. There’s no better way than to have a black leather that was worn also by another dancing guy – Danny in Grease, played by John Travolta. He was cast as a leader of a high school gang with all its members clad in black leather. That was their way of showing their

individuality. In the final scene of Grease, Sandy - the girl who wanted to get herself noticed by Danny - wore a black leather jacket too. Eventually, a time came when another step was needed. In an American version of The Girl with the Dragon Tattoo we can see a wide range of clothes, particullary black leather jackets, that perfectly fit the spooky Lisbeth Salander played by Rooney Mara. A mariage of the black leather with the history of cinematography has no deadline. Crime stories, as well as sci-fi, musicals and thrillers, will give the jacket plenty of opportunities to shine on screen.

YOU WILL READ MORE ABOUT BIKER JACKETS IN FASHION AND BIKERS COMMUNITY IN THE NEXT ISSUES OF ROCK AXXESS. 81


rock STYLE PAGES

FIREWEED INC. custom motorcycles garage opening WARSZAWA, POLAND photography: fireweed Inc. / getpr












rock shot Karolina karbownik, photography: depositphotos

Summer

wine

Strawberries cherries and an angel’s kiss in spring My summer wine is really made from all these things

W

ino. Smaczne. Intrygujące. Rozluźnia ciało i umysł. Doskonale pasuje do romantycznych chwil – uatrakcyjnia wspólnie spędzony czas i wspomaga intymny rozwój sytuacji. Naukowcy z Uniwersytetu we Florencji przedstawili badania, które wskazują, iż czerwone wino poprawia popęd seksualny kobiet. Dzieje się tak za sprawą przeciwutleniaczy, dzięki którym rozszerzają się naczynia krwionośne, poprawiając ukrwienie mózgu i okolic intymnych. A im więcej krwi dopłynie w kluczowe rejony naszego ciała, tym łatwiej trafić w sidła miłości. Cabernet uważano za afrodyzjak jeszcze w czasach starożytnych. Podczas Dionizji – święta ku czci boga wina Dionizosa – każdy mógł niemal bezkarnie zerwać się ze smyczy. Panowało pijaństwo i rozpusta, które od Greków dotarły do Rzymian, później zaś przez Franków aż do Europy zachodniej.

W

ine. Delicious. Intriguing. It loosens up body and mind. It fits romantic moments perfectly – it enhances them and helps in intimate situations.

Researchers from the University of Florence claim that red wine strengthens women’s libido. It’s all thanks to antioxidants present in wine. Blood vessels are getting bigger and so the brain and the intimate parts of human body get more blood. And the more blood flows into the key organs, the easier it is to get carried away by love. Cabernet was thought to be an aphrodisiac as early as in the Ancient Times. During Dionysia – a celebration in honor of the god Dionysus – everyone could indulge themselves in all kinds of pleasant activities. Drunkenness and debauchery were prominent, and the Greek celebrations were soon caught up by the Romans, then the Franks and, finally, people of western Europe.

93


dark access

tristania

widow’s weeds leszek mokijewski

Grieve at night, like tears of sorrow Grieve in light, the days that morrow Thee scent like snow Grieve my night, with thy sorrow


P

adający deszcz gra swą powolną melodię, zza uchylonych drzwi zamku dobiega podniosły głos chóru. Pod osłoną mroku żarliwy growl Mortena Velanda przy wtórze mocnych gitar prowadzi w głąb historii. Bezlitosna jest zima, która trwa wewnątrz mnie. Wieczny chłód zapanował w mym sercu, gdy ode mnie odeszłaś, moja ukochana. Pośród ogrodów mej rozpaczy potykam się o zmrożone kwiaty naszej miłości. Wszechogarniająca ciemność każe mi opuścić ziemskie życie. Od dnia, gdy cię straciłem spadam niczym anioł z połamanymi skrzydłami. Panująca w mym sercu zima zamraża spadające łzy. Gitary w powolnym doommetalowym rytmie prowadzą dalej.

Dancing heart I mourn My lost desire Dancing heart I mourn Rape the soul forever Mroczny cień padł na moje serce, ukochana, przyciemnił blask mych łez. Poznaję cię w moich snach, w których kroczysz otulona mgłą. Czuję twój zapach, czuję, że jesteś blisko. Niezapomniane chwile wyryte w moich wspomnieniach. Tonąc w półmroku mego bólu, modlę się do wszystkich bogów o szybką śmierć, by móc połączyć się z Tobą na zawsze. Gitarowy brud, szybka perkusja i pełen bólu growl Mortena prowadzą dalej. Zimowa nocy, ukryj mą duszę pod twymi skrzydłami smutku. Spod brudu gitar wyłania się delikatny kobiecy głos Vibeke Stene. Wędruje każdej nocy zabłąkana pomiędzy życiem a śmiercią. Nawiedzam go w jego snach,

w okowach zimowego snu nie jestem w stanie go utulić. O ciepła nocy pełna miłosnych uniesień, owiej mnie swoim letnim wiatrem i zbudź mnie z wiecznego snu. O bogowie, pozwólcie nam choć przez kilka chwil cieszyć się naszą miłością. Tak bardzo cię pragnę, mój ukochany.

Angellore revered at dusk For thee I rose, now descend all alone Rise for me, soothe my heart So wide a sea, may I overcome Tristania na wydanej w 1998 roku płycie Widow’s Weeds zabiera nas w muzyczną wyprawę, w rejony pełne muzycznego piękna i mroku. To apogeum melancholii utkane z majestatycznych brzmień potrafi oczarować. Ujmujące teksty dotykające najgłębszych zakamarków duszy są niczym balsam dla cierpiącego serca. W połączeniu z ciężarem gitar, przenikającym się nawzajem z delikatnymi dźwiękami klawiszy, tworzą misterium bólu i rozłąki. Tristania delikatnym głosem Vibeke i mocnym growlem Mortena opowiada o uczuciach bliskich każdemu, kto choć raz prawdziwie kochał. Wydobywa uczucia, o których dawno chcielibyśmy zapomnieć. Lecz czy największy ból nie jest zarazem największą rozkoszą? Wkrocz do muzycznego ogrodu Tristani i przekonaj się sam.

95


hity znacie...

5 PŁYT STUDYJNYCH, 3 EPKI, 2 wydawnictwa KONCERTOWE. TO NIEWIELKI DOROBEK JAK NA 26 LAT, KTÓRE MINĘŁO OD POWSTANIA ZESPOŁU. A JEDNAK JEST TO JEDNA Z NAJWAŻNIEJSZYCH GRUP OSTATNIEGO ĆWIERĆWIECZA. formacja, KTÓRA DROGĘ NA ROCKOWY SZCZYT OKUPIŁA ŚMIERCIĄ WOKALISTY I UZALEŻNIENIEM JEJ CZŁONKÓW OD ALKOHOLU I NARKOTYKÓW I KTÓRA, CHOĆ NIKT NIE DAWAŁ JEJ SZANS, POWRÓCIŁA PO LATACH W ŚWIETNYM STYLU Z NOWYM FRONTMANEM. ALICE IN CHAINS. JAKUB „BIZON” michalski 96

Facelift (1990) - 7/10 Trzy lata, które upłynęły między powstaniem zespołu a nagraniem debiutanckiej płyty, dały grupie mnóstwo czasu na dopracowanie materiału i przemyślenie koncepcji tej pierwszej płyty. Nic dziwnego, że Facelift powala od pierwszej sekundy. Dwuipółminutowe We Die Young (które miesiąc wcześniej pojawiło się na od dawna niedostępnej i nigdy nie wydanej na CD dziesięciominutowej EPce o tym samym tytule), w którym nie było nawet czasu na prawdziwą solówkę, zdefiniowało niezwykle skutecznie styl Alice in Chains i zapewniło zespołowi uwagę słuchaczy. No bo jak tu nie zauważyć grupy, która na dzień dobry już pierwszym utworem na pierwszym krążku kopie słuchacza z tak wielką mocą? Niektóre wielkie zespoły po latach rzadko wspominają o swoich wczesnych krążkach,


doszukując się na nich wielu niedoskonałości. U panny Alicji wręcz przeciwnie – wytwórnia Columbia Records zdecydowanie postawiła na zespół, czego efektem były aż cztery single promujące Facelift. Na małych płytach wypuszczono pierwsze cztery nagrania z albumu, dzięki czemu od samego początku mamy do czynienia z odpowiednią mieszanką ciężaru i przebojowości, a to chyba najlepsze możliwe połączenie w przypadku tego typu muzyki. Jeden ze wspomnianych singli, Man in the Box, stał się pierwszym hitem grupy, a dzięki teledyskowi puszczanemu często w MTV (RIP…), zespół trafił do szerokiej publiczności i mimo dość wolnego startu, płyta w końcu zaczęła sprzedawać się w godnym szacunku nakładzie. Obok dynamicznych w większości nagrań singlowych na Facelift mamy jednak także pierwsze próby stawiania na wolne i przepełnione gęstym mrokiem klimaty, jak choćby w znakomitym Love, Hate, Love – jednym z najlepszych kawałków w dorobku grupy, który wciąga niskim brzmieniem gitar i obłąkanymi krzykami Layne’a Staleya. Mimo że grupa wydawała później lepsze krążki (druga połowa debiutu nie zawsze dorównuje pierwszej), to właśnie Facelift jest jedną z najważniejszych płyt lat 90., bo zwróciła uwagę świata na scenę Seattle, która w ciągu kil-

kunastu kolejnych miesięcy miała stać się centrum muzycznego wszechświata.

SAP (1992) 7/10 Po sukcesie pierwszej płyty muzycy Alice in Chains ochoczo weszli do studia, by przygotować materiał na album numer dwa. Jednak zamiast zarejestrować wersje demo utworów, które miały się na nim znaleźć, postanowili nagrać kilka kawałków opartych na brzmieniach akustycznych i wydać je na EPce. Decyzja tyle odważna, co szalona, ale okazała się strzałem w dziesiątkę. Gdy wszyscy spodziewali się, że po mocnym, pełnym brudu i wściekłości debiucie zespół pójdzie za ciosem, grupa pokazała łagodniejsze oblicze, udowadniając swoją wszechstronność. Wraz ze spokojniejszym brzmieniem nie przyszły jednak pozytywniejsze teksty. Te, jak w zdecydowanej większości utworów zespołu, traktują o zagubieniu, problemach z komunikacją czy kłopotach z używkami. Do świetnego klimatu tej płyty swoje trzy grosze dodała Ann Wilson, wokalistka Heart, która znakomicie wspomaga i tak już genialny duet wokalny Staleya i Jerry’ego Cantrella w utworach Brother i Am I Inside. Gitara elektryczna wychodzi na pierwszy plan jedynie w wydanym na singlu porywającym Got Me Wrong. SAP to

także dwie ciekawostki. Pierwsza z nich to niezbyt skomplikowany, choć fajnie bujający utwór Right Turn, nagrany z udziałem Chrisa Cornella z Soundgarden i Marka Arma z Mudhoney i podpisany we wkładce jako dzieło grupy Alice Mudgarden. Druga z ciekawostek to ukryta ścieżka z mocno głupawą kompozycją perkusisty grupy, Seana Kinneya, zatytułowaną Love Song, w której muzycy Alice in Chains dodatkowo zamienili się instrumentami. Co prawda kawałek ten świetnie pokazuje, że obok poważnych tematów i ponurego klimatu większości kompozycji grupę stać też na poczucie humoru, ale numer nijak nie pasuje do reszty wydawnictwa. SAP to jednak ponad 20 minut w większości świetnej muzyki, która być może nie do końca pasowałaby na duży album, gdzie musiałaby walczyć o uwagę słuchaczy z ultraciężkimi, sunącymi jak walec kompozycjami, ale na osobną małą płytę nadaje się wręcz idealnie.

Dirt (1992) 10/10 Początek lat 90. obfitował w znakomite płyty nagrane przez zespoły wywodzące się z rockowej sceny Seattle. Dirt jest niewątpliwie jedną z najważniejszych płyt tamtej dekady, płytą wybitną nie tylko w ramach zjawiska, jakim był grunge, ale także w kontekście całej muzyki rockowej i metalowej.

Grupa była nominowana do nagrody Grammy już na samym początku swojej drogi

szczyt, przegrała jednak z Van

na

Halen w kategorii „Best Hard Rock Perfor-

mance”. Do 2011 roku ALICe in chains nominowano w tej kategorii ośmiokrotnie, ani razu jednak nie przyznając statuetki. Grupa była także trzy razy nominowana

MTV Video Music Awards. Wygrała tylko raz, w 1993 roku, w kategorii „Najlepszy teledysk z filmu”, za klip do „Would?”. do nagrody podczas gal

98


Dirt to niemal godzinna bomba emocjonalna, wwiercająca się w mózg słuchacza pokręconym jazgotem gitar Jerry’ego Cantrella i nawiedzonymi zaśpiewami Layne’a Staleya. Sesje nagraniowe do tej płyty miały wszelkie prawo skończyć się totalną katastrofą. Cantrell przeżywał ciężkie chwile związane ze śmiercią matki oraz przyjaciela – wokalisty Mother Love Bone, Andy’ego Wooda – Sean Kinney i basista Mike Starr pogrążali się w nałogu alkoholowym (dla tego drugiego była to ostatnia płyta nagrana z Alice in Chains), zaś uzależniony od heroiny Staley przerywał sesje nieudanymi detoksami i nagrywał niektóre z utworów pod silnym wpływem narkotyków i środków przeciwbólowych. I choć wszystko to słychać niemal w każdej sekundzie albumu, właśnie to między innymi sprawia, że Dirt jest płytą niezwykłą. Próżno szukać bardziej szczerego krążka w historii rocka. To niezwykle bezpośrednia opowieść o wewnętrznej walce z samym sobą, nałogami i strachem. Opowieść przejmująca w każdym rozdziale. Album powala od samego początku, atakując słuchacza agresywnym, dwuipółminutowym Them Bones (schemat znany z Facelift). To niesamowite, że płyta tak mroczna, wręcz brutalna jak na kanony rocka, doczekała się aż pięciu singli, z których każdy zajmował wysokie pozycje na listach przebojów po obu stro-

98

nach Atlantyku. Obok wspomnianego Them Bones na tle znakomitych utworów wyróżniają się także trzy inne single – zadedykowany Woodowi Would? (najbardziej znana kompozycja grupy) oraz dwa spokojniejsze utwory, Down in a Hole i Rooster, które zapewniają chwilę przerwy od intensywnego łojenia i ukazują bardziej klimatyczną stronę twórczości grupy. Z kolei Rain When I Die i utwór tytułowy spokojnie można by nazwać metalowymi odpowiednikami psychodelicznych odjazdów z wczesnego okresu twórczości Pink Floyd. Płyta Dirt jest genialna także ze względu na niesamowite harmonie wokalne Staleya i Cantrella, które stawiają ich na samym szczycie rockowych duetów wokalnych, obok panów Covedale’a i Hughesa z Deep Purple.

Jar of Flies (1994) 9/10 Grupa powtórzyła sprawdzony schemat, wchodząc do studia po wydaniu dużej płyty bez większego ciśnienia. Materiał, który powstał podczas kolejnej półakustycznej sesji, nie był początkowo przeznaczony do wydania, jednak przedstawiciele Columbia Records usłyszeli zarejestrowane kompozycje i namówili zespół do wypuszczenia kolejnej EPki. Strzał w dziesiątkę! Jar of Flies jako pierwsza EPka w historii dotarła na szczyt listy Billboard Top 200 już w pierwszym tygodniu po premierze. Olbrzymi

sukces krążka zdyskontowano, wydając na singlach aż cztery z siedmiu nagranych kompozycji. Wśród gości specjalnych znaleźli się tym razem muzycy grający na instrumentach smyczkowych, którzy ozdobili swoimi partiami utwory I Stay Away i Whale & Wasp – oba należące do najbardziej niezwykłych i nietypowych, ale także najlepszych w dorobku Alice in Chains. Zwłaszcza drugi z nich był dowodem olbrzymiej odwagi i wszechstronności muzyków znanych raczej z soczystego riffowania i potężnego brzmienia. Instrumentalne Whale & Wasp oparte w dużej mierze na brzmieniu sekcji smyczkowej było jednym z singli promujących płytę, a trzeba pamiętać, że stało się to na długo zanim panowie z Metalliki ścieli włosy i wpuścili na scenę muzyków klasycznych. Do najlepszych utworów na Jar of Flies należy także niezwykle przejmujące Don’t Follow, w którym możemy usłyszeć harmonijkę ustną, oraz piękne i nastrojowe, a jednocześnie niezwykle smutne Nutshell. Nieco przebojowości i dynamiki zapewnia No Excuses, świetnie prowadzone głosami Staleya i Cantrella. Wymieniłem niemal wszystkie kompozycje na płycie. Cóż, na tym krążku słabych utworów po prostu nie ma. Jar of Flies to pół godziny muzyki na najwyższym możliwym poziomie. Gdyby dodano choćby kwadrans materiału tej samej ja-


kości, krążek ten z powodzeniem mógłby stawać do walki o miano najlepszego albumu lat 90. Warto także odnotować, że Jar of Flies to pierwsze wydawnictwo grupy, na którym pojawia się Mike Inez – były basista Ozzy’ego Osbourne’a, który zastąpił w Alice in Chains borykającego się z problemami narkotykowymi i alkoholowymi Mike’a Starra.

Alice in Chains (1995) 6/10 Trzecia duża płyta grupy, znana po prostu jako Alice in Chains lub też – ze względu na okładkę – Tripod, to próba połączenia dwóch muzycznych światów, które dominowały na dotychczasowych wydawnictwach grupy. Ciężkich, walcowatych gitar i gęstej atmosfery płyt długogrających oraz brzmień opartych na instrumentach akustycznych. W teorii powinno wyjść świetnie, ale w praktyce nie do końca się udało. Na trzeciej płycie nie brakuje znakomitych kompo-

zycji. Do takich z pewnością można zaliczyć singlowe Heaven Beside You, łączące w sobie ciężar z melodyjnością, czy znakomite Sludge Factory, które wręcz przytłacza gęstą, ponurą atmosferą. Again (jeden z czterech singli z płyty) to kolejny dobry, choć może nieco zbyt jednostajny numer, oferujący ciężkie metalowe riffy z harmoniami wokalnymi. Ciekawie jest także w zamykających płytę kawałkach Frogs i Over Now, które klimatem nawiązują (zwłaszcza ten drugi) do półakustycznych EPek grupy, choć nie da się ukryć, że obie można by odchudzić o przynajmniej dwie minuty. Najlepsze wrażenie na krążku robi zaś jeden ze spokojniejszych numerów, niezwykle melodyjny i nawet na swój sposób pogodny w warstwie muzycznej (bo na pewno nie tekstowej) Shame in You. Problemem tej płyty jest to, że kilka innych kawałków wyraźnie zmierza donikąd. Albo sprawiają wrażenie niedopraco-

wanych, albo zwyczajnie za dużo w nich chaosu, jak na przykład w Nothin’ Song, które – o ironio – opowiada o blokadzie twórczej. Tę blokadę słychać na Alice in Chains chyba zbyt często, co jest o tyle dziwne, że płyta ma aż 65 minut, więc spokojnie obyłaby się bez 3-4 słabszych kompozycji. To na pewno nie jest kiepski album, ale wypada nie do końca przekonująco w porównaniu z Dirt czy Jar of Flies. Jest to też ostatnie studyjne wydawnictwo z Layne’em Staleyem i ostatni studyjny album Alice in Chains na kolejne 14 lat. Stan wokalisty spowodowany nadużywaniem narkotyków pogarszał się z roku na rok i grupa postanowiła nie promować płyty trasą koncertową.

MTV Unplugged (1996) 8/10 Wobec braku trasy promującej Alice in Chains w połowie lat 90 grupa była niemal nieaktywna. Ze stanu zawieszenia wyrwał ją kon-

Utwór „Would?” z płyty „Dirt” został wykorzystany na ścieżce dźwiękowej do filmu „Samotnicy” obok kompozycji innych grup utożsamianych ze sceną Seattle. Muzycy wystą-

pili też w filmie – zagrali w zasadzie samych siebie – czyli zespół występujący w klubie, i wykonali „It Ain’t Like That” i „Would?”. Plakat „Samotników” jest doskonale widoczny na początku i na końcu teledysku do „Would?”. Niewielką rolę w tym samym filmie grali także muzycy Pearl Jam (wtedy znanego jeszcze jako Mookie Blaylock) oraz Chris Cornell.


cert akustyczny zagrany w ramach cyklu „MTV Unplugged”, który odbył się 10 kwietnia 1996 roku. Był to pierwszy występ Alice in Chains od niemal trzech lat. Obok kilku z największych hitów formacji fani usłyszeli nową kompozycję, nieco monotonne The Killer Is Me. Najbardziej naturalnie na tym wydawnictwie brzmią oczywiście utwory pochodzące z EPek, gdyż zespół nie musiał grzebać zbyt mocno przy aranżacjach ze względu na akustyczny lub półakustyczny charakter tych nagrań. Dlatego właśnie do najlepszych momentów koncertu zaliczyć można na pewno Got Me Wrong, w którym wysoki, przeszywający głos Staleya wywoła ciarki u każdego słuchacza, czy spowolnioną w stosunku do studyjnego oryginału wersję Brother. Zespół tworzy znakomity klimat już od pierwszych sekund magicznego Nutshell, które otwiera set. Dalej wcale nie jest gorzej, bo obok wspomnianych kawałków, które już wcześniej oparte były na brzmieniach akustycznych, zespół prezentuje także świetne wersje bardziej dynamicznych utworów, jak Would? czy Angry Chair. Znakomicie wypadają także bardziej nastrojowe kompozycje, na przykład Rooster i Down in a Hole. Dobrym posunięciem było dokooptowanie do składu drugiego gitarzysty, Scotta Olsona, dzięki czemu grupa brzmi dynamiczniej, a aranżacje są bogatsze. Nagrania akustyczne, zwłaszcza koncertowe, są zawsze sporym wyzwaniem dla wokalistów. Potrafią bezlitośnie obnażyć wszelkie niedociągnięcia głosowe. Nie ma jednak o tym mowy na tym albumie. Staley i Cantrell brzmią świetnie, zarówno w partiach solowych, jak i w dwugłosach, mimo że Staley był w tym czasie w fatalnej kondycji fizycznej, a jego wygląd wzbudzał duży niepokój fanów. Staley stanął na scenie z Alice in Chains jeszcze tylko czterokrotnie latem tego samego roku, gdy gru-

100

Mike Starr, występował w 2010 roku w reality show „Celebrity Rehab with Dr. Drew” dokumentującym postępy gwiazd w walce z nałogami.

Pierwszy basista grupy,

Starr leczył

się od sierpnia 2009. Po odbyciu leczenia przez kilka miesięcy pozostawał wolny od nałogu. W lutym 2011

roku został aresztowany za posiadanie bez recepty opioidów i środków psychotropowych. Zmarł 8 marca 2011 w wyniku

przedawkowania leków.

pa otwierała koncerty oryginalnego składu Kiss. MTV Unplugged to znakomite uzupełnienie dyskografii pierwszego okresu działalności grupy i jeden z najlepszych albumów zarejestrowanych podczas koncertów sygnowanych nazwą „MTV Unplugged”. Być może chwilami aż nadto słychać, że Staleyowi brakuje energii i śpiewa od niechcenia, ale ma to swój urok i sprawia, że koncert ma niepowtarzalną atmosferę.

Live (2000) 7/10 Wobec braku aktywności zespołu wytwórnia postanowiła wprowadzić grupę w nowy wiek, wydając koncertówkę zatytułowaną po prostu Live. Podobnie jak płyta MTV Unplugged, Live zawiera jeden niedostępny wcześniej utwór – nieco doorsowe w spokojniejszych fragmentach i niemal pun-

kowe w szybszych Queen of the Rodeo, zarejestrowane w 1990 roku jeszcze z Mikiem Starrem w składzie. Starr pojawia się w dwóch kompozycjach otwierających płytę, w pozostałych zaś słyszymy Mike’a Ineza. Utwory ustawiono na albumie mniej więcej w kolejności chronologicznej, z wyjątkiem dwóch pierwszych. Oba pochodzą jednak z końca 1990 roku i są o ponad dwa lata starsze niż następujące po nich wykonania z trasy promującej album Dirt. Ostatnie pięć utworów na Live to natomiast wykonania z dwóch ostatnich koncertów Alice in Chains ze Staleyem w składzie, zagranych 2 i 3 lipca 1996 roku. Ten rozstrzał czasowy to chyba największa wada Live. Ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że słucha się koncertu, mimo że aż sześć utworów zostało zarejestrowanych podczas tego same-


Ostatnimi utworami Alice in Chains zarejestrowanymi z Layne’em Staleyem są „Get Born Again” i „Died”. Choć po-

czątkowo były przeznaczone na solową płytę Cantrel-

la, trafiły na box set „Music Bank”, na którym obok studyjnych wersji kompozycji z poprzednich płyt znalazły się także wersje demo niektórych kawałków oraz dwie

piosenki skomponowane przez zespół do filmu „Bohater ostatniej akcji”.

go występu w Glasgow, w marcu 1992 roku. Brakuje jakichkolwiek oznak kontaktu z publicznością, a całość brzmi jak zbiór zupełnie nie związanych ze sobą pojedynczych koncertowych wykonań, czyli… częściowo zgodnie z rzeczywistością. Dodatkowo jakość nagrań nie zawsze jest taka sama. Dwa najstarsze brzmią raczej jak bardzo dobry bootleg niż oficjalna płyta studyjna. O ile jednak można czepiać się tego, że wytwórnia nie wypuściła jednego z kilku profesjonalnie zarejestrowanych koncertów w całości, to do jakości muzyki zawartej na albumie zastrzeżeń mieć nie można. Połowę materiału stanowią utwory z Dirt, najlepszej płyty studyjnej Alice in Chains, zagrane dynamicznie, z zachowaniem ciężaru studyjnych oryginałów. Prawdziwą perłą na tym albumie jest jednak wykona-

nie Love, Hate, Love, które wkręca i hipnotyzuje słuchacza oraz przytłacza swoim ciężarem jeszcze bardziej niż świetna wersja studyjna. Mimo poważnych problemów zdrowotnych Staley brzmi bardzo dobrze nie tylko w kawałkach zarejestrowanych podczas trasy Dirt, ale także w tych, które pochodzą z jego ostatnich koncertów. 3 lipca, tuż po ostatnim koncercie trasy, Staley przedawkował i został odwieziony do szpitala. Alice in Chains zakończyli tego dnia swoją działalność koncertową na niemal dekadę.

Black Gives Way to Blue (2009) 8/10 Layne Staley zmarł w swoim mieszkaniu prawdopodobnie 5 kwietnia 2002 roku. Jego ciało znaleziono dwa tygodnie później.

To mówi wiele o trybie życia, który prowadził w ostatnich latach. Po śmierci swojej byłej dziewczyny w 1996 roku rzadko wychodził z ukrycia. Po raz ostatni publicznie pojawił się na koncercie Cantrella w Halloween 1998 roku, jednak nie dał się namówić na wyjście na scenę. Oprócz dwóch nowych utworów Alice in Chains nagranych w 1998 roku zarejestrował też partie wokalne w coverze Another Brick in the Wall promującym film Oni. Prawdopodobnie ostatnią osobą, która widziała go żywego, był dawny kolega z zespołu, Mike Starr, który odwiedził go 4 kwietnia, w dniu swoich urodzin. Wizyta zakończyła się kłótnią przyjaciół. Po śmierci Staleya w zasadzie i tak nieaktywny od 6 lat zespół oficjalnie przestał istnieć. Powrócił niespełna 4 lata później z okazji koncertu na rzecz poszkodowanych przez potężne tsunami, które nawiedziło Azję. Świetne przyjęcie publiczności sprawiło, że grupa wróciła na dobre i przyjęła do składu wokalistę i gitarzystę Williama DuValla, znanego z zespołu Comes with the Fall oraz solowej grupy Cantrella. To właśnie on śpiewa wraz z Cantrellem na wydanej w 2009 roku płycie Black Gives Way to Blue. Krążek ten był skazany na porażkę, bo przecież kogoś takiego jak Staley nie sposób zastąpić. A jednak stała się rzecz niezwykła. Nie tylko większość fanów zaakceptowała nowego członka grupy (który notabene pełni najczęściej funkcję drugiego wokalisty, wspomagającego Cantrella), ale także zespół stanął na wysokości zadania, nagrywając świetny krążek. BGWTB to niezwykła mieszanka niskich tonów i drapieżnych gitar oraz brzmień akustycznych. To, co nie do końca udało się na płycie poprzedniej, tutaj wyszło znacznie lepiej. Otwierający album All Secrets Known jest niczym oczyszczenie po doświadczeniach ostatnich lat. Obok ciężkich, dy-

101


namicznych kawałków jak Check My Brain czy potężnego Looking in View (siedmiominutowy singiel, w dodatku bez solówki, a jednak brzmi świetnie!) uwagę zwracały dużo oszczędniejsze i mniej intensywne aranżacyjnie Your Decision i When the Sun Rose Again. Dynamikę Last of My Kind znakomicie równoważy gęste i przytłaczające Private Hell. Najbardziej niezwykła kompozycja znajduje się jednak na samym końcu płyty. Jest nią utwór tytułowy dedykowany Staleyowi, w którym gościnnie na fortepianie zagrał Elton John. Niewiele zespołów rockowych i metalowych jest w stanie osiągnąć ten poziom emocji, smutku, a jednocześnie czystego piękna w muzyce. Czwarta duża płyta Alice in Chains to powrót ze wszech miar udany. Owszem, nie ma tu Layne’a i nie ma co udawać, że go nie brakuje, jednak trzej żyjący członkowie zespołu wznieśli się na muzyczne wyżyny, a dzięki temu, że DuVall jest w stanie śpiewać podobnie do Staleya, wokalne dwugłosy jego i Cantrella brzmią znakomicie. Być może jest to tylko nagroda pocieszenia, ale ta główna jest już niestety nieosiągalna.

The Devil Put Dinosaurs Here (2013) 6/10 Przed Black Gives Way to Blue oczekiwania były raczej skromne. Większość fanów miała nadzie-

ję, że zespół po prostu nie zszarga nową płytą swojego dobrego imienia. Nieoczekiwanie album okazał się naprawdę świetny, więc tym razem poprzeczka zawisła o wiele wyżej. I może właśnie dlatego Dinozaury nie zdążyły mnie jeszcze zachwycić mimo kilku tygodni, które upłynęły od premiery najnowszego dzieła Alicji. Teoretycznie brzmienie nie zmieniło się od ostatniej płyty, zachowany został też mniej więcej podział wokali. Funkcję głównego wokalisty wciąż pełni częściej Jerry Cantrell niż nominalny następca Staleya, DuVall. I w zasadzie teoretycznie nie ma się do czego przyczepić. Kompozycje w większości zawierają charakterystyczną dla najlepszych dokonań zespołu kombinację ciężaru z melodyjnością. Całość sprawia jednak wrażenie nieco monotonnej, głównie ze względu na to, że na Dinozaurach brakuje częstszych nawiązań do akustycznej twórczości grupy. Black Gives Way to Blue było po prostu wszechstronniejsze brzmieniowo. Tutaj momentami można odnieść wrażenie, że panowie jadą trochę na jedno kopyto. Wrażenie to potęguje długość płyty. 67 minut to sporo. Jeśli płyta ma trwać ponad godzinę, to musi oferować słuchaczowi spore zróżnicowanie stylistyczne i częste zmiany nastrojów. Tego trochę mi brakuje. Co nie znaczy, że to nieudane wydawnictwo. Pierwsze dwa single zostały

dobrane bardzo trafnie – zarówno Hollow, jak i Stone utrzymane są w średnim tempie i są dość chwytliwe i łatwo wpadające w ucho, a przy tym mocno gitarowe. Utwór tytułowy snuje się powoli i na początku nie przekonuje, jednak po kilku odsłuchach można wkręcić się w ten specyficzny, nieco senny klimat. Natomiast zamykający płytę Choke to dość oczywisty kandydat na kolejny singiel, bo chwytliwy refren i dość łagodny klimat całości sprawiają, że jest szansa na usłyszenie tej kompozycji w co lepszych stacjach radiowych. Sporo utworów na tym krążku zlewa się jednak ze sobą. Każdy z nich osobno się broni, ale zestawione obok siebie z czasem zaczynają nieco nudzić. W dodatku niektórym z nich zdecydowanie przydałoby się małe odchudzenie, bo takie Phantom Limb, w którym główne partie gitary gra DuVall, jest całkiem niezłe i utrzymane w klimatach pierwszych dwóch singli, ale po pięciu minutach ma się wrażenie, że wszystko najważniejsze już w tym utworze było, a tymczasem kawałek ciągnie się jeszcze przez ponad dwie minuty. Być może ten album zyska z czasem. Na razie trudno mówić o rozczarowaniu, ale też o miano płyty roku w moim prywatnym rankingu Dinozaury raczej walczyć nie będą. To bardzo solidna propozycja, której jednak dość daleko do największych dzieł grupy, w tym do poprzedniczki.



rock live

METALFEST OPEN AIR JUNE 20-22, 2013 JAWORZNO, POLSKA photography: MAREK KOPROWSKI


photo: Miss Shela photo: Marek Koprowski

ACCEPT


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

DOWN

ACCEPT


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

FINNTROLL

ENTOMBED


BELZEBONG


photo: Miss Shela photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

DOWN


DOWN


photo: Marek Koprowski


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

DOWN

DOWN


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

DOWN

DOWN


photo: Marek Koprowski

IN OTHER CLIMES


photo: Miss Shela photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

IN OTHER CLIMES

IN OTHER CLIMES


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

INNER SANCTUM

INNER SANCTUM


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

TURISAS

TURISAS


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

TURISAS

TURISAS


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.