Rock Axxess no. 17

Page 1

17

.

no

‡ tarja ‡ ‡ kobaru ‡ ‡ rock’n’classic ‡ ‡ the runaways ‡ ‡ masters of rock ‡ ‡ def leppard ‡ ‡ grunge ‡ ‡ and more... ‡



numer / number17 62 & 66

42 & 52

22 & 30

4 & 12

40

POLSKI rock art pomnik freddiego mercury’ego

3

ENGLISH

rock art freddie mercury memorial

3

ROCK TALK tarja turunen 4

ROCK TALK tarja turunen 12

Rock access rock me amadeus

22

rock axxess rock me amadeus

30

rock shop it’s raining, man!

40

rock shop it’s raining, man!

40

backstage access kobaru 42

backstage access kobaru 52

rock shot historia wódki 60

rock shot the story of vodka

rock screen the runaways 62

rock screen the runaways 66

rock fashion grunge 71

rock fashion grunge 71

rock style szymon chwalisz

74

rock style szymon chwalisz

82

rock live masters of rock

90

rock live masters of rock

90

61

map of rock lorelei 100

map of rock lorelei 105

hity znacie... def leppard 108

rock style pages lazy sunday

DARK ACCESS: rhapsody of fire

116

rock style pages lazy sunday

118

90

74 & 82

118

okładka / cover: tarja turunen photo: Poras Chaudhary

100 / 106

108

ROCK AXXESS TEAM: Karolina Karbownik (editor-in-chief), Jakub „Bizon” Michalski (translation editor), Agnieszka Lenczewska (editor) CONTRIBUTORS: Falk-Hagen Bernshausen, Marek Koprowski, Martin Krush, Paweł Kukliński, Annie Christina Laviour, , Leszek Mokijewski, Miss Shela, Betsy Rudy, Jakub Rozwadowski, Katarzyna Strzelec, Weronika Sztorc, Krzysztof Zatycki ADVERTISING Katarzyna Strzelec (k.strzelec@allaccess.com.pl)EVENTS Dorota Żulikowska (dorota.zulikowska@gmail.com) GRAPHIC DESIGNER/DTP Karolina Karbownik ASSISTANCE / TECHNICAL SUPPORT Krzysztof Zatycki ROCK AXXESS LOGO Dominik Nowak PUBLISHER All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa CONTACT contact@rockaxxess.com

118


editorial Button up your tuxedos, put on your ball gowns, we’re taking you to the opera. Opera, not Oprah! Concert halls, amphitheaters, opera houses – places seldom visited by headbangers. Let’s change that! Yes, those small smelly clubs with cheap beer and billiard tables have certain undeniable charm but why not break this routine from time to time and visit places that don’t reek of urine and post-bender agony. Opera and classical music can be fun, too. Especially when mixed with hard rock riffs.

Dopnijcie fraki, zakładajcie wieczorowe suknie – zabieramy Was do opery. Tak, do opery! Filharmonie, amfiteatry, sale operowe – headbangerzy raczej rzadko zaglądają do tych miejsc. Zmieńmy to! Oczywiście, małe zatęchłe klubiki z tanim piwem i stołami do bilarda mają swój niezaprzeczalny urok, ale może by tak od czasu do czasu dla odmiany odwiedzić miejsca, które nie cuchną uryną i poimprezowym zgonem? Opera i muzyka klasyczna też mogą dostarczyć świetnej zabawy. Zwłaszcza gdy wymieszamy je z hardrockowymi riffami. Zabieramy Was też w podróż do czasów przed II wojną światową. Takich rzeczy nie znajdziecie w żadnym innym magazynie muzycznym. Znakomita muzyka połączona z nauką – właśnie na tym nam zależy. Jeden z naszych ostatnich rozmówców zauważył, że jesteśmy magazynem dla ludzi z pasją. Trudno wyobrazić sobie lepszy komplement. Czy to pasja do muzyki klasycznej, motocykli czy fotografii, zawsze świetnie słucha się ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. Usiądźcie wygodnie, nalejcie sobie szklankę tego, na co macie akurat ochotę i oddajcie się lekturze magazynu. Potrzebujecie podkładu muzycznego do czytania? No cóż… I see a little silhouetto of a man…

rock axxess recommends

We’re also taking you on a journey to the times before World War Two. You won’t get this in other music magazines. Great music and education at the same time, that’s what we’re about. One of our interlocutors this month said that we’re a magazine for people with passion. Hard to hear a better compliment. Be it a passion for classical music, motorbikes or photography, it’s always great to listen to people who have something to say. Sit down comfortably, pour yourself a glass of whatever you feel like sipping at the moment and enjoy the magazine. You need a soundtrack to reading? Well… I see a little silhouetto of a man…

Jakub „Bizon” Michalski translation editor


rock art agnieszka lenczewska photo: wikimedia

Pomnik Freddiego Mercury’ego Freddie Mercury Memorial autor / author

Irena Sedlecká

data powstania / completion date

1996

Mountaintops covered in snow. Steamboats on a lake. Hotels that still amaze visitors with their Belle Époque charm. Montreux is a Mecca for musicians. Recording studios (including Mountain Studios), famous casino immortalized in one of Deep Purple’s classic tunes, or an even more famous jazz festival. In other words – it is a town of culture. Mild climate attracted many visitors during winters – aristocrats, artists and writers from colder European countries. Many of them stayed here longer, some wrote about their stay in their works. The town – located in a beautiful area on the shores of Lake Geneva – served as a hiding place for Queen’s frontman in the last years of his life. One of its tourist attractions is a statue commemorating the singer. It was unveiled in 1996, beside the lake. It shows Mercury in his characteristic triumphal pose. The aesthetic value of the 10 feet statue is debatable. For some, the work of the Czech sculptor is pure kitsch and lameness. For others, it’s the ultimate tribute to the extravagant artist. One thing’s for sure. If you ever happen to be in Montreux, you must take a photo of it. And think for a while about this great singer.

technika / medium

odlew z brązu / bronze wymiary / dimensions

3 m / 10 feet

gdzie można zobaczyć / where to see

Market Square, Montreux, Switzerland

Pokryte śniegiem górskie szczyty. Jezioro, po którym jeszcze pływają parowce. Hotele, które promieniują urokiem belle époque. Montreux jest mekką muzyków. Studia nagraniowe (Mountain Studios), słynne kasyno uwiecznione w klasyku Deep Purple czy jeszcze słynniejszy festiwal jazzowy. Słowem – miasto kultury. Łagodny mikroklimat sprawił, że w Montreux chętnie spędzali zimy arystokraci, artyści i pisarze z chłodniejszych rejonów Europy. Wielu z nich osiedlało się tu na dłużej, wielu twórców upamiętniało ten pobyt w swoich dziełach. Przepięknie położone, niemalże u stóp Jeziora Genewskiego, miasto stało się dla lidera Queen w ostatnich latach życia bezpieczną przystanią. Jedną z atrakcji turystycznych kurortu jest pomnik upamiętniający muzyka. Odsłonięta w 1996 roku statua, znajdująca się przy nabrzeżu, ukazuje Mercury’ego w jego charakterystycznej, triumfalnej, wręcz kultowej pozie. Można dyskutować o estetyce wykonania blisko trzymetrowego pomnika Freddiego Mercury’ego. Dla jednych dzieło pochodzącej z Czech rzeźbiarki jest kwintesencją kiczu i obciachu, dla innych – wspaniałym hołdem złożonym ekstrawaganckiemu artyście. Jedno jest pewne. Jeśli kiedykolwiek pojawisz się w Montreux, koniecznie zrób zdjęcie. I wspomnij w sercu wielkiego frontmana.

3


rock talk

tarja jestem

szczęśćiarą



TARJA. JEŚLI SIĘ JĄ POKOCHA – TO JUŻ NA ZAWSZE. KIEDYŚ MOJA CÓRECZKA USILNIE NAŚLADUJĄCA TARJĘ, ŚPIEWAJĄC, ROZPŁAKAŁA SIĘ. KIEDY JĄ USPOKOIŁAM, UDAŁO MI SIĘ DOWIEDZIEĆ W CZYM RZECZ: „NIE POTRAFIĘ ŚPIEWAĆ JAK TARJA!” – POWIEDZIAŁA. POWINNAM BYŁA ODPOWIEDZIEĆ: „NIKT NIE POTRAFI”, JEDNAK DZIECKU DAJE SIĘ NADZIEJĘ. „NAUCZYSZ SIĘ”. „NIE” – ODPOWIEDZIAŁA PATRYCJA. „MAM ZA MAŁĄ BUZIĘ”. TARJA ROZPŁYNĘŁA SIĘ NAD MOJĄ CZTEROLATKĄ, KTÓRA Z WYPIEKAMI NA TWARZY CZEKAŁA NA KONIEC WYWIADU, BY POWIEDZIEĆ TARJI: „I LOVE YOU”. A MY ROZPŁYWAMY SIĘ NAD JEJ GŁOSEM, NOWĄ PŁYTĄ I… MĘŻEM.

karolina karbownik foto: krzysztof zatycki

Świetnie wyglądasz po ciąży. Dużo pracy musiałaś włożyć, by wrócić do takiej figury? Moje dziecko urodziło się pod koniec lipca, miałam więc jakieś trzy miesiące, żeby wrócić do odpowiedniej formy. W grudniu czekała mnie trasa świąteczna, przed którą dużo trenowałam z moją nauczycielką śpiewu. Ale mając dziecko, poczułam, że ze wszystkim jest mi znacznie łatwiej. Nie byłam tak spięta, miałam także większą świadomość głosu, który doskonale pracował. Po trasie koncertowej byłam bardzo zapracowana, tak że nawet nie miałam czasu zadbać o siebie pod kątem fizycznym. Od marca bez przerwy podróżuję, z córeczką i mężem, ciągle jesteśmy w tej samej trasie! Wrócimy do domu w przyszłym miesiącu, w lipcu. Naprawdę nie mogę się już doczekać, kiedy wrócę do pływania i innych ćwiczeń, za które muszę się zabrać przed październikową, rockową trasą koncertową. Jeśli nie wrócę do odpowiedniej kondycji, będzie mi bardzo ciężko.

6

Również z twoim głosem? Jesteś dowodem na to, że potężny głos – twoja siła – nie musi wydobywać się z wielkiego ciała. Nie, niekoniecznie. To starodawny sposób myślenia. Kiedyś ludzie uważali, że wielki głos musi pochodzić z wielkiego ciała. Osoba na scenie opery musiała być duża – to było modne. Wyglądała na niej dobrze i silnie. Taki był wizerunek opery. Dziś to się zmieniło – wielu śpiewaków operowych jest wybieranych ze względu na ich naturalny, ładny wygląd. Widziałabyś się na scenie opery? Nie jestem wokalistką operową. Fani metalu taką w tobie widzą… Piosenkarką liryczną tak, ale operową? Nie, to coś innego niż to, co robię.



Na czym polega różnica? Uczono mnie czegoś innego. Bardziej kształciłam się w kierunku niemieckiej „liedseit”. Opera, oczywiście, była w naszym programie – też musiałam śpiewać arie. Ale nie czuję się śpiewaczką operową. Nie mam tak mocnego głosu. Słucham? Ej, przestań! [śmiech] Nie, nie czuję się wystarczająco dobrze, aby tak śpiewać. Wymagałoby to wiele pracy i naprawdę mnóstwa czasu, żebym mogła wykonać operową partię. To jest możliwe, ale jeszcze nie teraz. Jaką rolę chciałabyś wtedy zagrać? Chciałabym zaśpiewać sopran liryczny, jak np. rola Paminy w Czarodziejskim Flecie Mozarta. Słyszałam, że klasyczni wokaliści są tak doskonale wytrenowani, że mogą śpiewać nawet stojąc na głowie… Kilka dni temu kręciliśmy wideo do nowego singla Victim of Ritual. Kiedy przebierałam się, moja makijażystka Heidi, z którą pracuję od 1998 roku, powiedziała: „Nikt nie ma takiego brzucha! Masz niesamowity brzuch!”. Ja na to: „Co?”. Ona odpowiedziała: „To dzięki temu, że jesteś piosenkarką”. Tak jest, bo ciężko pracowałam przez wiele lat. Nie podnoszę żadnych ciężarów, ale robię wszelkie brzuszki, bo dzięki nim czuję, że moje ciało jest elastyczne. Kiedy śpiewam, muszę mieć nad nim kontrolę. Samo śpiewanie też dało mi niezłą kondycję. Widzisz nieraz jak biegam po scenie, wykonuję wiele różnych rzeczy. Muszę dobrze się z tym czuć. Nigdy nie wpadam w bezdech – cały czas poprawnie oddycham. To wszystko zawdzięczam długiemu treningowi. Czy twoi nauczyciele śpiewu klasycznego są z ciebie dumni? W końcu Tarja wreszcie robi coś innego niż „bezużyteczny” metal. Tak, są bardzo dumni. Naprawdę miałam szczęście mieć dobrych nauczycieli. To oni ukształtowali mnie – moją osobowość. Nigdy nie uczył mnie śpiewu mężczyzna. Wszystkie nauczycielki były kobietami: mezzosopranistkami i sopranistkami. Są ważną częścią mojego życia. Mam kontakt z moją pierwszą nauczycielką, tą jeszcze z liceum. Nie tak dawno przysłała mi SMS-a, w którym napisała, że nie mogła być na moim koncercie, ale jest ze mnie bardzo dumna. Byłam jej pierwszą uczennicą, która zdobyła najwyższe stopnie w konserwatorium. Po tym zyskała większy szacunek od innych nauczycieli. Ja też jestem z nich dumna i darzę ich wielką miłością. Na twoim nowym albumie Colours in the Dark zwróciły moją uwagę różne dźwięki, efekty, dzięki którym muzyka ma kilka wymiarów. Jak wygląda proces aranżowania utworów? Czy masz gotowe pomysły na piosenki, jeszcze zanim zaczynasz nagrywać? Często wiem, dokąd chcę zabrać daną piosenkę czy z kim chcę ją nagrywać. Jeśli chodzi o moich muzyków –

8

czasem mam dwóch basistów i dwóch gitarzystów – i wiem, że np. ten kawałek powinien zagrać Wimbish, bo to jego styl i klimat, a inny lepiej zabrzmi zagrany przez Kevina Chowna, który gra prościej. Natomiast same szczegóły, jak np. efekty kryształków w piosence LucidDreamer: wiedziałam, że chcę coś takiego upiornego i zapytałam: „Czy ktoś z was potrafiłby zagrać coś w tym stylu?”. Wtedy natknęłam się na niesamowitego artystę grającego z orkiestrami symfonicznymi – Thomasa Blocha – który gra na szklanych instrumentach: harmonice szklanej i crystal baschet. Skontaktowałam się z nim i oto jest! Tak że niektóre rzeczy wychodzą podczas nagrywania i aranżowania. Sama produkcja to także długi proces, ja ze swoją częścią również nie spieszę się. Zaczęłam nagrywać album jeszcze podczas zeszłorocznej trasy koncertowej. Na początku tego roku zaczęłam dodawać różne akcenty i szczegóły, których brakowało. Tim Palmer zajął się miksami – zrobił to naprawdę świetnie! Zmiksował cały album. Miał naprawdę mnóstwo materiału, bo chciałam, żeby na płycie było słychać wszystko, co nagraliśmy. To nie lada wyzwanie, by poskładać całość i sprawić, by nie brzmiało jak wielka ściana dźwięku, która uderza cię w twarz. Byłoby to zbyt hałaśliwe, a dla was męczące do słuchania. Mój głos także ma dużo przestrzeni. Tak, nie oszczędzasz go! Tak, jest bardzo dynamiczny i ma szeroką skalę [Tarja demonstruje niesamowite możliwości swojego głosu]. Czasem mam wrażenie, że twój głos jest gdzieś daleko w tle, po chwili słyszę go bliżej i bliżej… Tak. Bardzo lubię pracować nad produkcją. Podoba mi się cały ten proces, ale zabiera bardzo dużo czasu. Czy musisz zachęcać i motywować swoją ekipę, by pracowała tak długo i rozwijała całe dzieło? Nie, teraz pracuje nam się bardzo łatwo ze wszystkimi z zespołu, a mówię o zespole mimo że to są muzycy sesyjni. Łatwość ta przyszła po wielu latach wspólnej pracy w studio, prób i tras koncertowych. Porozumiewamy się tym samym muzycznym językiem. Gitarzyści, basiści i perkusista – Mike Terrana – oni wszyscy doskonale wiedzą, co lubię, a czego nie. Dzięki temu jest nam o wiele łatwiej. Mike Terrana jest nie tylko utalentowanym muzykiem, ale również osobą z poczuciem humoru. Doskonale bawię się, patrząc na niego. W jaki sposób poznaliście się i znaleźliście wspólny język? Spotkaliśmy się w 1998 roku. On był na trasie koncertowej z Rage – po raz pierwszy w Europie, a ja z Nightwish jako suportem Rage – również po raz pierwszy w Europie. Nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele, ale spotykaliśmy często. Niemal każdego wieczoru wymykałam się i stawałam za całym tłumem, żeby popatrzeć, jak Mike gra. Uwielbiałam to! Grał bardzo wybuchowo, dramatycznie, ale również muzycznie. Gdy rozpoczynałam karierę solową, był pierwszym perkusistą, o którym po-


9


myślałam. Mój mąż zadzwonił do Mike’a, a ten z miejsca zgodził się. Nie zastanawiał się dwa razy. Od tamtej pory jest znakomicie. Razem dojrzeliśmy. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, również poza sceną. Podczas tych lat dorastania, chyba musiał się od ciebie wiele nauczyć w obszarze muzyki klasycznej… Tak, to była dla niego nowość. Ale wspaniale jest widzieć, jak jego sztuka się rozrosła. A co z tymi wszystkimi elementami muzycznego savoir-vivre’u, którego wymaga występ klasyczny? Mam na myśli to, że wy – artyści na scenie – doskonale wiecie, komu podać rękę, kogo przedstawić w jakiej kolejności i tak dalej. Nie wprawiało to w zakłopotanie urodzonego rockmana? Uczył się tego. Na początku miał wątpliwości, nie wiedział, czy się uda. Powiedziałam mu, żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze. Musiałam mu powtarzać to kilkakrotnie – Mike potrzebuje takiej zachęty. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam o wiele większe doświadczenie od niego w występach klasycznych. Ale też bardzo cieszę się, widząc, jak orkiestra pracuje ze mną. Prawdopodobnie ci muzycy mają do mnie inne podejście niż do innych wokalistów. Pewnego dnia podszedł do mnie po koncercie pierwszy skrzypek i powiedział: „Dziękujemy za swobodę, którą nam dałaś”. Użył dokładnie tych słów. „Atmosfera, którą stworzyłaś, była niesamowita i czuliśmy, że nas doceniasz”. To było bardzo miłe. Zawsze staram się grać z całą orkiestrą, patrzę na nią. Jest częścią mojego przedstawienia. Nie chodzi w tym wszystkim jedynie o wokalistę – gwiazdora. Każdy, kto jest na scenie, tak samo pracuje. Pracujesz z wieloma orkiestrami – czasem co noc z inną. Czy łatwo dać im tę swobodę? Przecież ich nie znasz. Zazwyczaj mamy trzy dni prób, a dopiero potem koncert. Łatwo mi jest im zaufać. Wszyscy bardzo dobrze mnie przyjęli. To utalentowani ludzie. Dyrygenci byli także wspaniali. To oni grają główną rolę. Jeśli dyrygent nie potrafiłby opanować szerokiej gamy utworów, które gramy podczas koncertu, wtedy byłoby naprawdę ciężko. Czy są jakieś dźwięki w muzyce, których nie możesz znieść? Dźwięki, których nie mogę znieść? Hmm… Nie cierpię, kiedy kładę się do łóżka i słyszę bity czy cokolwiek podobnego. Jestem bardzo wrażliwa – jeśli nie udaje mi się wystarczająco wypocząć, staję się nerwowa. Kiedy odpoczywam, nieważne, jaka to jest muzyka, po prostu nie mogę jej znieść. Nie potrafię po prostu zamknąć oczu i zapomnieć o hałasie. Zupełnie inaczej jest z dźwiękami natury. Te mnie bardzo relaksują, zwłaszcza ocean. Zawsze poszukuję jego szumu, który bardzo mnie relaksuje. Mieszkasz blisko oceanu? Mieszkamy tuż przy rzece, która jest szeroka na 50 kilo-

30 10


metrów. Oczywiście nie wygląda jak rzeka, ale ma słodką wodę. W pogodne dni widać po drugiej stronie brzegu Urugwaj. Sam ocean jest daleko – trzeba jechać jakieś 300 czy 400 kilometrów. Myślę, że twój nowy album sprawdziłby się jako ścieżka dźwiękowa do jakiegoś filmu. Czy filmy są dla ciebie inspiracją? Bardzo miło, że o tym wspomniałaś. Tak, są dla mnie ogromną inspiracją. Za każdym razem, kiedy tworzę muzykę, mam w głowie bardzo wyraziste obrazy. Muszę mieć mocny pomysł. Chociaż może wydać się to zabawne, ale ostatnia piosenka na nowym albumie, Medusa, długo nie miała tekstu. Napisałam ją razem z kompozytorem muzyki filmowej, Bartem Hendrixem z Los Angeles, z którym pracowałam już wcześniej przy poprzednim albumie nad piosenką Crimson Deep. Dzięki swoim rockowym zainteresowaniom, ma wyczucie zarówno symfoniczne, jak i metalowe. Przyjemnie się z nim pracuje, jest bardzo utalentowanym człowiekiem. Medusa miała już zrobioną muzykę, a ja nagrywałam wokale na tło [Tarja podśpiewuje], gdy nagle pojawił się w moich myślach obraz meduzy. Spróbuj sobie wyobrazić meduzę [Tarja znów śpiewa] – możesz? Historia przyszła natychmiast. Czasem piosenka potrzebuje czasu, zanim powie ci, o czym ma być. Pierwsza przychodzi mi do głowy melodia, dopiero później tekst. W większości przypadków mam już w myślach jakiś temat, ale przy Medusa było inaczej. To duet. Napisałam ją dla dwóch wokalistów i w końcu udało się ją tak nagrać. Zaśpiewałam ją z mężczyzną, z którym chciałam – jestem wielką fanką Justina Furstenfelda z amerykańskiej grupy Blue October. Ma bardzo głęboki, ciepły i emocjonalny głos. Brzmi świetnie w Medusa. Tą piosenkę nagraliśmy kilka dni temu. Przeniesiesz te obrazy do wideoklipu? A może filmu pełnometrażowego? Bardzo chciałabym napisać ścieżkę dźwiękową do filmu – obrazu, który już istnieje. Byłoby to dla mnie wyzwanie, ale chciałabym się go podjąć. Marzę też o tym, żeby ktoś wykorzystał jeden z moich utworów w swoim filmie. Odkąd rozpoczęłam karierę solową, pracowałam z ludźmi, którzy tworzą do filmu: aranżerami, instrumentatorami, kompozytorami. Mam nadzieję, że kiedyś tak się stanie. Słyszałam już, jak śpiewasz po angielsku, fińsku, niemiecku i włosku. A w ilu językach potrafisz mówić? Umiem porozumiewać się w pięciu językach, chociaż w żadnym idealnie, nawet po fińsku [śmiech]. Mówię po hiszpańsku, angielsku, szwedzku, fińsku i niemiecku. To który język jest twoim językiem miłości, w jakim porozumiewasz się z mężem? To dwa języki: angielski i hiszpański. Kiedy jesteśmy w Argentynie – a tam jest nasz dom – mówimy po hiszpańsku. Nie musimy wtedy przeskakiwać ciągle z języka na język, gdy rozmawiamy z innymi osobami. Kiedy wyjeżdżamy za granicę, mówimy po angielsku. To język, w

którym rozpoczął się nasz związek i jest mi w nim łatwiej rozmawiać niż po hiszpańsku. Ale i tak staram się, jak mogę najwięcej, mówić po hiszpańsku, nawet wiedząc, że robię wiele błędów. Do naszej córki mówię jedynie po fińsku, mój mąż mówi do niej po hiszpańsku, a kiedy jesteśmy razem, to po angielsku. Mam nadzieję, że będzie znała trzy języki. Szczęściara! O, tak! Chciałabym mieć jako dziecko taką możliwość. Byłoby niesamowicie. Jesteś bardziej argentyńską mamą i żoną czy fińską? Jestem fińską mamą i tak samo będę fińską żoną, ale nieco bardziej otwartą. Kultura argentyńska nauczyła mnie bycia otwartą, rozmawiania z mężem i innymi osobami o trudnych sprawach i problemach. Moja rodzina – mama i tata – kiedy się pokłócili, siedzieli potem cicho. Potrafili nie rozmawiać ze sobą przez dwa czy trzy tygodnie. Coś takiego nie miałoby miejsca w Argentynie. Jeśli jest jakiś problem, rozwiązuje się go tu i teraz. Nie walczy się, ale rozmawia. To jest coś ogromnie ważnego, czego nauczyłam się w Argentynie. W tej kulturze również aspekt rodziny jest bardzo ważny. Rodzina spotyka się co weekend, na przykład na grilla. Wszyscy przychodzą, jedzą i miło spędzają razem czas. Bardzo mi się to podoba. Jeśli chodzi o wychowanie mojego dziecka – tu jestem twarda. Ta postawa wynika z fińskiej kultury. Oczywiście wprowadza to humor do naszego związku – mój mąż ciągle się ze mną drażni. Kiedy mówię naszej córce: „nie rób tego”, on podchodzi do niej i jej pozwala. Tarja, to nie jest argentyńskie zachowanie – wszyscy tatusiowie tak robią! Tak, wiem! Mam nadzieję, że tak tylko pogrywa ze mną. A teraz, droga damo, wiem, że lubisz robić zakupy… Oooooohhhhh… Masz swoje ulubione miejsce na zakupy? Chciałabym móc pójść na zakupy tutaj, w Warszawie – nigdy do tej pory mi się to nie udało! Przyjechałam wczoraj i ciągle udzielam wywiadów. Wyobrażasz sobie, że nigdy nie zwiedziłam tego miasta? Generalnie lubię być na zewnątrz. Nie przepadam za centrami handlowymi, wolę pochodzić po butikach, zatrzymać się na kawę czy kieliszek wina. Bardzo to lubię, ale niestety nie zawsze mam czas. Dobrze robi mi się zakupy w towarzystwie mojej przyjaciółki lub mojego męża. On jest niesamowity, nawet na zakupach! Wiesz, co zdarzyło się wczoraj? Udzielałam wywiadów, a on poszedł z naszą córeczką kupić jej pieluchy i takie różne drobiazgi. Wracam do pokoju, a on pokazuje mi nową parę butów dla mnie! Idealny facet! Tak! Powiedział: „kiedy je zobaczyłem, od razu wiedziałem, że muszą być twoje”. Jest niesamowity pod tym względem. Jest dla mnie taki dobry. Jestem szczęściarą.

11


rock talk

tarja turunen

I AM SO

LUCKY



TARJA – ONCE YOU FALL IN LOVE WITH HER, IT’S FOREVER. ONE DAY MY LITTLE DAUGHTER, WHO TRIES TO IMITATE HER, WAS SINGING AND SUDDENLY BROKE DOWN IN TEARS. WHEN I FINALLY MANAGED TO CALM HER DOWN, I GOT TO KNOW WHY: “I CAN’T SING LIKE TARJA!”, SHE SAID. I SHOULD HAVE TOLD HER THAT NO ONE CAN, BUT SOMETIMES YOU HAVE TO GIVE YOUR CHILD SOME HOPE – “YOU’LL LEARN.” SHE SAID, “NO, MY MOUTH’S TOO SMALL.” TARJA WAS CHARMED BY MY DAUGHTER, WHO WAS SITTING PATIENTLY, WAITING FOR THE INTERVIEW TO END SO THAT SHE COULD SAY “I LOVE YOU” TO TARJA. AND WE WERE CHARMED BY HER VOICE, NEW ALBUM AND… HER HUSBAND. karolina karbownik photography: krzysztof zatycki

You look so perfect after your pregnancy. Did you put a lot of work to get your body in the right shape? After my child was born in the end of July, I had like three months to get back in shape. I had Christmas Tour in December and I was singing a lot more than ever before with my singing teacher. Having baby, I felt like everything was coming to me much easier. I was not so tense anymore. I also was more singing wise. My voice worked very fine. And after that concert tour, I was so busy that I wasn’t able to take care of myself, in sense of physical condition. I’ve been travelling with my baby and my husband since March – we are still on the same journey! We’re going back home in July. I really look forward to start exercises again. I need to swim and train more before our rock tour which starts in October. If I don’t get in the right shape, it will be very difficult for me. Also for your voice? You are a proof that a big voice – your vocal force – doesn’t come from a big body. No, not necessarily. This is the old-fashioned way of thinking. In the old times, people thought that a big voice must come from a big body. It was very fashionable in opera to see a big person on a stage singing with a big

14

voice. Such a person looked good and powerful. That was the image of the opera. Nowadays, there are many opera singers who are chosen because of their pretty natural and normal look. Would you see yourself on an opera stage? I’m not an opera singer. Metalheads see opera singer in you… Lyrical singer yes but an opera singer? It’s different from what I’m doing. What is the difference? Well… I was educated in a different way. I was educated more to the German “lied seit”. So opera, of course, was a part of my education and I got to sing opera arias. But I don’t feel like an opera singer. I don’t have that kind of powerful voice… Say what? Oh, come on! [laughs] I still don’t feel ready to sing like that. It would take a really long time and hard work to be able to sing an opera


role. It could happen but not yet. What role would you like to play the most? I would like to sing a lyrical soprano like Pamina from Mozart’s Magic Flute. I’ve heard that classical singers are so well trained that they can even stand on their head and sing. A few days ago I was filming a new music video for my single Victim of Ritual. I was changing my clothes, and my make-up artist Heidi, who has been working with me since 1998, said “no one has that belly! You have an incredible belly and you have always such a beautiful stomach!”. I was like “what?”. And she said, “you have it because you are a singer”. It’s because I’ve been working so much. I’m not doing push-ups, no. I do all the ups because it makes me elastic. I need to feel my body when I sing. Singing itself also has given me this good condition. You see me running on the stage and doing many different things. I need to be comfortable with it and I can’t get breathless. I have to breath correctly all the time. I never run out of my breath. This is because of a long, long training. You do classical performances. Are your teachers proud of you? Do they say anything? Finally they can see Tarja not doing “useless” metal! They are very proud. I’ve been very lucky to find really good singing teachers. They also created my personality and affected me in many aspects. I’ve never been taking singing lessons from a man. All my teachers were women: mezzo-sopranos and sopranos. They were all a very important part of my life. I’m still in touch with my first teacher ever – the one from my high school. Not such a long time ago, she sent me a text message saying that she couldn’t get to see my concert but she was so proud of me. I was her first student at that time getting the highest points in the conservatory. And after that she gained more respect from other teachers. At that point I am also very proud of them. I love them dearly. What took my particular attention on your new album Colours in the Dark is the wide range of different sounds and sound effects that allow your music to be heard in many dimensions. What does the process of arranging music look like? Do you have ideas what should a song sound like before recording it? Many times I know where I want to take the particular song or who I want to use to record the song. When it comes to my musicians, sometimes I have two bass players or two guitar players and I know already that one song should be played by Doug Wimbish because it has his mood and style while the other one would be played by Kevin Chown because he is a more straightforward bass player. When it comes to detailing like, for example, effects like crystals in the song called Lucid Dreamer – I felt that it needed something spooky. I was like, “could somebody play anything like this?”. Then I found this ama-

15


16


zing artist who plays with symphonic orchestras – Thomas Bloch, an artist who plays with glass instruments. One of them is called glass harmonica and the other one is called Cristal Baschet. I contacted him and there he is. So some of the things are coming during the whole process of recording and arranging. The production itself takes a long time and I also take my time. I started recording the album during the tour last year. And in the beginning of this year, I started detailing and adding those extra things that were missing. Mixing process was done by Tim Palmer – he was really amazing! He mixed the whole album. There was a lot of material to be mixed because I wanted everything that had been recorded to be heard. It was a challenge to put them all and make them sound not only just like a wall of sound that hits your face. That would be too much noise, you would be tired of listening to it. Also my voice has a lot of space. Yes, you don’t save it! Yes, it’s very dynamic and has a lot of range [Tarja demonstrates the incredible ability of her voice]. Sometimes we can hear it somewhere far – in the background – then it comes closer… Yes. I love working on production. I love the whole process but it takes a long, long time. Do you have to encourage and push your team to work so long and develop the whole thing? Now it comes a lot easier to work with everybody. In my band – I’m talking about the band even though they are all session musicians – finally it is so easy to work. It came after all those years of recording, rehearsing and touring together. We speak the same musical language. Guitar players, bass players and the drummer, Mike Terrana –

they all know what I like and what I don’t. It makes things easier. Mike Terrana is not only talented but also funny. I enjoy watching him. How did you guys hook up together and find common language? We met in 1998. He was touring with Rage for the first time in Europe and I was with Nightwish, also for the first time in Europe. Nightwish was a supporting act for Rage. We didn’t talk too much but, of course, we met many times. Almost every night I sneaked somehow behind all the people and I was watching the way Mike was playing. I loved it. He was very explosive and very dramatic but also very musical. When I started my solo career, he was the first drummer I had in my mind. My husband called Mike and Mike said “yes” immediately. He didn’t think twice. It’s been wonderful ever since. We’ve been growing up together. We are really good friends who keep in touch also outside our business. During this time you were growing up together, he must have learned all your classical music needs, I believe… Yes. That was new for him. It is wonderful to see how he has made his art grow, too. What about all the manners that classical performances require? I mean you guys always know whose hand to shake, who to introduce first and so on. Wasn’t it confusing for a born-rocker? It’s been a learning process for him. He had some doubts in the beginning, before our first concerts. He didn’t know how it would work. I told him not to worry, that all would go fine. I had to tell it to him several times. Mike needs that kind of encouragement. I know I have much

17


more experience in classical performances than he does. For me also it is wonderful to see the way classical orchestras work with me. Probably they work differently with me than with other singers. One time the first violin player came to me after the concert and said, “thank you for the freedom that you gave us”. Exactly in these words. “The atmosphere you created was so wonderful that we felt appreciation coming from you”. It was very nice. I’m always trying to play a bit with orchestra, I look at them. They are a part of the performance. It is not only a vocalist who is a star. Everybody on stage works equally. There are many orchestras you play with – you change it almost every night. Is it easy to give them that freedom? You don’t know them. Usually we have three days of rehearsals and after that a show. It comes easy to trust them. I’ve been very well received by these orchestras. All the people were very talented. The conductors were amazing. They are in the major roles. If the conductor wasn’t able to handle whole range of music that is played during the concert, then it would be difficult. Are there any sounds in music that you cannot stand? Sounds that I cannot stand? Hmm… I cannot stand any

18

music when I go to bed and I hear any beats or whatever. I am very sensitive when it comes to sleeping and I get nervous easily when I don’t get enough rest. When I need it, no matter what music it is, I can’t stand it. I can’t just close my eyes and forget about the noise. The opposite is with any nature sound that is relaxing to me. Especially the ocean. I always seek for it. This sound is relaxing. Do you live close to an ocean? We live next to the river which is actually 50 kilometers wide. So it doesn’t look like a river but it is – it has sweet water. In the very clear days you can see Uruguay. In that sense ocean is very far from us, we have to travel 300 or 400 kilometers to be by the ocean. I think your new album could serve well as a film soundtrack. Do films inspire you? It’s very nice that you mentioned this. They are my huge inspiration. Every time I write music I have very strong images in my mind. I always have very strong idea for a song. Funny though – the song Medusa that is the last song on the new album, was written by me and Bart Hendrix who is a film music composer from Los Angeles. Bart was also on my last record for the song Crimson


Deep. He has both metal and symphonic sides very clear because of rock music background. It was very easy to work with him – he is a very talented man. I didn’t have a story for Medusa in my mind. The music was done and I was doing some vocal harmonies for the background [Tarja sings] when suddenly a very strong image came to my mind of a medusa – can you imagine medusa when I’m singing it [Tarja sings again]? And the story came immediately. However, sometimes it requires a lot of time before a song tells you what it should be about. It is the music which comes to me first and then the lyrics. Sometimes, in the majority of times, I have the meaning of a song already but not for Medusa. Medusa is a duet song. It was written for two singers and finally it happened that it became so. I sang it with a man that I wanted to have for this song. I’ve been a huge fan of a singer called Justin Furstenfeld from an American band Blue October. He has a very deep, warm and emotional voice. And it sounds perfect on Medusa. We recorded it a few days ago. Will you transfer these images to a video clip? Or a full-length film? I would love to write a score for a film – to write music for a picture that already exists. It would be a challenge but

I would like to take it. It is also my dream that somebody takes one of my songs to illustrate their movie. Since my solo carrier started, I have been working with people who also work for films: they are arrangers, orchestrators, composers. Hopefully one day it could happen. I heard you singing in English, Finnish, German and Italian. How many languages can you speak? Speaking wise – five. None of them perfect, even Finnish [laughs]. I speak Spanish, English, Swedish, Finnish and German. Which one is your language of love in which you communicate with your husband? Both: English and Spanish. When we are in Argentina – that is where our home is – we speak Spanish. We don’t have to change language all the time when we speak with other people. When we are abroad we speak English, the language we started our relationship with. It is much easier for me than Spanish. However, I’m trying to communicate more and more in Spanish, even with all the mistakes I make. With our daughter I speak in Finnish and only Finnish, my husband speaks in Spanish and we both speak in English. So hopefully she will speak three languages.

19


What a lucky girl! Yes. I would love to have that myself when I was a child. It would be amazing.

Oh Tarja, it’s not an Argentinean thing – it’s daddy’s thing! [laughs] Yes, I know! Hopefully he is just playing with me.

Are you more Argentinean mom and wife or Finnish? I am a Finnish mother and I would be a Finnish wife as well but a little bit more open-minded. I think that Argentinean culture has affected me when it comes to open-mindedness. I have definitely learned to speak about difficult subjects and issues with my husband or with anybody else. My family – my mother and father – when they were fighting, afterwards they were quiet. They could not speak to each other for two or three weeks. It could never happen in Argentina where, if there is a problem or anything that has to be solved, it will be solved, right here and right now. There is no fight, it’s only discussion. It is perfect. I feel like I have really learned enormously in this aspect from this culture. In Argentina the family is a big thing. There are big parties – family meets for a barbeque every weekend. Everybody’s coming, everybody’s eating and having fun. I really enjoy these things. When it comes to teaching my child – I’m a very tough person. I think that toughness comes from Finnish culture. It also brings a lot of fun to my marriage – my husband is teasing me all the time. If I tell our daughter “don’t do that”, he comes to her and lets her do it.

Now, my lady, I know you like shopping… Ooooohhhh….

20

So – what is your favorite place to shop? I would love to be able to shop here in Warsaw, I’ve never done that! I arrived yesterday and I’m doing all those interviews. Do you know that I have never seen this city? I generally love being outside. I don’t like shopping in malls as much as outside – going to many different boutiques, stopping to have a coffee or a glass of wine. I really enjoy it that way but rarely I have enough time. I like the company of my friend and also of my husband. He is amazing when it comes to shopping! Do you know what happened yesterday? I was doing the interviews and he went out with our daughter to buy her diapers and stuff like that. I came back to our room and I see he had bought me a pair of shoes! What a perfect man! Yes! He said, “I saw them and I thought that they had to be for you!”. He is unbelievable when it comes to that! He is so good to me. I am so lucky.


proudly presents

Nowy studyjny album łączący świeże brzmienia i klimaty oraz ciężar i mrok, który zadowoli najbardziej wybrednych fanów!

Kolejny kamień milowy symfonicznego heavy rocka wyprodukowany przez Tima Palmera (Pearl Jam, U2)!

»Colours in The Dark«

dostępny w 4 formatach z 4 okładkami oraz w wersji elektronicznej. (Standard Edition, Special Edition Hardcover book, LTD Edition Boxset i 2LP)

30.08.2013

TArjA – ColoUrS iN THe DArK ToUr 2014

w w w.t a r j a - co l o u r s i n t h e d a r k . co m

09.11. Klub Studio - Kraków · 10.11. Łódź- Klub Wytwórnia 12.11. Mega Club - Katowice · 13.11. Palladium - Warsaw

AN ACOUSTIC Gdy rossi, Parfitt, lancaster i Coghlan postanowili zagrać 9 koncertów w Anglii w marcu tego roku, reakcja fanów była fantastyczna. Teraz zespół prezentuje najlepsze momenty “Frantic Four reunion” 2013 UK Tour” na pięciu różnych formatach.

LIVE IN LONDON Pierwszy akustyczny wystęP Skunk Anansie zarejestrowany w londyńskim Cadogan Hall 15.04.2013. Tego wieczoru nowym światłem rozbłysły klasyki zespołu ze wszystkich pięciu studyjnych płyt, takie jak “Brazen (weep)”, “Hedonism”, “weak” i wiele innych. Dostępne jako CD+DvD digipak oraz Blu-ray www.skunkanansie.net

27.09.13! OD .

20.0 9 2 0 13!

OD 27.0 9. 2 0 13!

2CD: (Live at Hammersmith), Blu ray+2CD, DvD+2CD (BR/CD Live at Wembley, 2CD Live at Hammersmith), 2 vinyle (Live at Glasgow), Boxset/earBooK (Blu-Ray, DVD, 2CD oraz mnóstwo bonusówl)

27.09.13!

Angielscy post punkowi wizjonerzy z New Model Army prezentują nowy studyjny album “Between Dog And Wolf”. Wielowymiarowa płyta z niesamowitym klimatem. Mix płyty: Joe Barresi (Tool, Queens Of The Stone Age, Soundgarden).

Dostępne jako CD hardcover book oraz podwójny vinyl od 20.09.2013.

www.statusquo.co.uk

www.ear-music.net | Facebook: earmusicofficial | Youtube: earmusicofficial | Twitter @earmusicedel

New MoDel ArMy live 2013: 06.10. B90 - Gdansk · 08.10. Klub Proxima - Warsaw 09.10. Kwadrat- Krakow · 10.10. Alibi - Wroclaw www.newmodelarmy.org


rock ACCESS

amadeus

rock me



- Byłem na koncercie w filharmonii! - Ty w filharmonii? Nie wierzę! - Tak! Koncert był znakomity! - Świetnie! Cieszę się, a kto zagrał? - Porcupine Tree...

AGNIESZKA LENczewska foto: materiały prasowe / krzysztof zatycki

W

świadomości przeciętnego headbangera do filharmonii można pójść co najwyżej na ciekawy koncert... rockowy.

Wariaci, furiaci, geniusze, celebryci!

W XVI wieku w słonecznej Italii żył sobie Gesualdo da Venosa. Książę, kompozytor, człek bardzo ustosunkowany. Muzyczny geniusz i potwór, przy którego wyczynach skandale wywoływane przez Ozzy’ego Osbourne’a wydają się tylko dziecięcą igraszką. Naprawdę! A czy wiecie, że Fryderyk Chopin był pierwszym w historii endorserem sprzętu muzycznego? Grał tylko na fortepianach marki Pleyel. Damy z towarzystwa mdlały z ekstazy podczas koncertów chorowitego Fryderyka. Gdyby żył dzisiaj, jego życie osobiste i erotyczne trafiłoby na łamy tablo-

24

idów. Niccolò Paganiniego posądzano o konszachty z Rogatym (bo przecież normalny człowiek nie może tak grać na skrzypcach). Beethoven w ogóle był furiatem, w dodatku głuchym. Ba! Podczas prawykonań oper, koncertów i innych dzieł muzycznych zdarzały się bójki. Jeden czy drugi meloman zarobił kosę. Na pięści o honor walczyli fani i muzycy. A jeśli publiczności nie podobał się utwór, to zawsze na podorędziu były zgniłe jaja, pomidory i kamienie. Nieco bardziej kulturalna publiczność swe niezadowolenie wyrażała gwizdami, śmiechem lub po prostu „głosowała nogami”, wychodząc z koncertu. Jak zresztą dzisiaj. Wokół muzyków krążyły groupies. Taki chociażby popularny kastrat Farinelli miał wiele oddanych fanek. Ponoć jego boski głos doprowadzał je do... sami wiecie, czego. Mozart odbrązowiony w filmie Miloša Formana Amadeusz jawi nam się jako lekko zwariowa-


ny rockowy chłopiec. Geniusz-dziecko. Nieprzypadkowo do roli Ferenca Liszta w filmie Kena Russella Lisztomania wybrano wokalistę The Who, Rogera Daltreya. Rozchwianie emocjonalne Gustawa Mahlera, dziwna śmierć Piotra Czajkowskiego oraz pieniądze, używki, dziewczyny, chłopcy, seks, przemoc, hazard i gra w odbijanego (skandaliczny związek Richarda Wagnera z córką Ferenca Liszta, Cosimą) bardzo nas interesują. Zakurzone postaci spadają z piedestału. I może dlatego je lubimy. Są bliżej nas. Tylko o biednym, zapracowanym, obarczonym sporą gromadką dzieci Janie Sebastianie Bachu nikt nie chce zrobić filmu. Za to Beethoven na zawsze przyjmie twarz Gary’ego Oldmana.

Zagraj z orkiestrą! Pierwsze nieśmiałe kroki do połączenia świata rocka z klasyką zrobili The Beatles. Oni zresztą zawsze byli awangardą. A to zaprosili kwartet smyczkowy, a to uroczą wiolonczelistkę. Jak wszyscy wiemy, do znacznie intensywniejszej współpracy pomiędzy orkiestrą symfoniczną a zespołem rockowym doszło 24 września 1969 roku w londyńskiej Royal Albert Hall. Skomponowane przez nieżyjącego już klawiszowca Deep Purple, Jona Lorda, trzyczęściowe Concerto for Group and Orchestra zawiera kilka charakterystycznych form muzycznych: concerto grosso, sinfonia concertante oraz koncert dla orkiestry. Stateczni Królewscy Filharmonicy z początku byli sceptycznie nastawieni do piątki kudłatych, ubranych w kolorowe wdzianka muzyków, ale lody zostały przełamane. Dyrygujący orkiestrą Sir Malcolm Arnold pozostał przyjacielem Jona Lorda aż do swojej śmieci. Wydawać by się mogło, że rozpoczęte przez Deep Purple granie z orkiestrami na dobre zadomowi się w rockowym światku. Nic z tego, musiało minąć kilkadziesiąt lat. Filharmonicy pojawiali się oczywiście na wielu płytach (The Wall), ale renesans rockowo-klasycznego grania miał miejsce pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia. Próby z lepszym bądź gorszym skutkiem trwają do dzisiaj. Muzycy Metalliki też chcieli zagrać koncert na zespół rockowy i orkiestrę. Orkiestra była zacna (San Francisco Symphony Orchestra), dyrygent również (Michael Kamen), ale rezultat w postaci wydanego w 1999 roku S&M nie powalał. Wręcz przeciwnie, nie wykorzystano moim zdaniem owego klasycznego potencjału zawartego w utworach Metalliki. Orkiestracje są zaledwie poprawne, zachowawcze i bardzo ostrożne. Filharmonicy z San Francisco grają rzecz jasna znakomicie, ale dość często wędrują na dźwiękowe mielizny. Szkoda. Zdecydowanie lepiej w tym zestawieniu wypadają weterani ze Scorpions. Przy okazji EXPO 2000 odbywającego się w Hanowerze muzycy zespołu wraz z Filharmonikami Berlińskimi (Berliner Philharmoniker) zagrali porywający koncert. Synergia pomiędzy orkiestrą a zespołem, świetna praca dyrygenta Christiana Kolonovitsa i, przede wszystkim, znakomite opracowania utworów Scorpions spowodowały, że wydany w grudniu 2000 roku album Moment of Glory stał się niedościgłym wzorem dla innych wykonawców chcących zagrać z orkiestrą.

Z bardzo dobrym wyczuciem poprowadzono orkiestrę podczas wspólnego koncertu z wirtuozami progmetalowego Dream Theater. Dokumentujące koncert w nowojorskim Radio City Music Hall wydawnictwo Score jest jednym z najlepszych albumów koncertowych ostatnich kilkunastu lat. Muzycy coraz częściej wyruszają w trasę koncertową z orkiestrami. Symfoniczny projekt Serja Tankjana spotkał się z ciepłym przyjęciem. Mike Patton, człowiek o wielkim głosie, muzycznej wrażliwości i olbrzymim spektrum zainteresowań, współpracuje z Orkiestrą im. Artura Toscaniniego (projekt Mondo Cane). Wirtuoz gitary Steve Vai, człowiek wszechstronnie wykształcony muzycznie, niedawno odwiedził nasz kraj z orkiestrą. Gdybym 10 lat temu zapytała, czy Anathema zagra z filharmonikami, myślę, że wielu z was popukałoby się w czoło. Anathema i smyki? Niemożliwe. A jednak: najnowsze koncertowe wydawnictwo Anglików jest właśnie zapisem bardzo udanego koncertu w teatrze rzymskim w Płowdiw. Orkiestra gra pięknie, muzycy się starają, Lee Douglas wygląda i śpiewa obłędnie, niebo gwiaździste nad publicznością i przepiękna architektura. To wszystko znajdziecie na Universal. Z niedowierzaniem obejrzałam w niemieckiej stacji WDR transmisję z Wacken Festival, podczas którego muzykom Dimmu Borgir towarzyszyła orkiestra. Szok? Nie, za to kawał dobrej muzyki. Ulver, zespół nieprzewidywalny, rozsadził wręcz budynek Norweskiej Opery Narodowej. Kilka lat temu Orkiestra Filharmonii Wrocławskiej wystąpiła podczas Przystanku Woodstock. Tak, również instytucje zajmujące się kulturą coraz częściej eksplorują rockowo-metalowy teren. Jest to z pewnością forma budowania nowej grupy docelowej i jednocześnie edukacja muzyczna. Zakończony niedawno we Wrocławiu festiwal muzyczny Forum Musicum również kieruje się w stronę młodych gniewnych w czarnych T-shirtach. Przystępna forma, jak i również wykorzystanie mody na folkowe brzmienia, wpływ takich filmów, jak Gra o Tron, Władca pierścieni, czy wręcz moda na średniowiecze sprawiły, że podczas koncertów sale pękały w szwach. A najgłośniejsze okrzyki pochodziły z gardeł tych młodych gniewnych w czarnych T-shirtach. Spotkałam się z głosami muzycznych purystów, że „wychodzenie do innej, niewykształconej, publiczności jest zniewagą dla szacownych, wykształconych muzyków”. Absolutnie się z tą tezą nie zgadzam. Należy, wręcz trzeba, wychodzić do nowej publiczności, edukować ją i zapraszać do twórczej zabawy. Koncert rockowej kapeli z orkiestrą symfoniczną jest wielkim przedsięwzięciem logistycznym, drogim projektem, ale jak widać na opisanych powyżej przykładach, warto to ryzyko ponieść.

Zacznij od Bacha! Zostawmy orkiestry, dyrygentów i partytury. Rockmani bardzo często sięgają po repertuar klasyczny. Prym wiodą rzecz jasna gitarzyści. Utwory czyjego autorstwa wybierają najczęściej? Kim się inspirują?

25


25


O wpływie muzyki klasycznej na tuzów progresywnego rocka można napisać dysertację doktorską. Muzycy zerwali z tradycją trzyminutowych piosenek na rzecz długich, często dwudziestominutowych lub dłuższych utworów, składających się z rozbudowanego intro i cody, często wieloczęściowych i opartych na schemacie suity, sonaty lub innej cyklicznej formy muzycznej. Ambicją rocka progresywnego było wzniesienie muzyki rockowej na wyższy poziom artystyczny. Utwory są często złożone i wyrafinowane, a wykonanie cechuje się wirtuozerią. Częste cytaty, adaptacje lub parafrazy dzieł muzyki poważnej były ważnym elementem tego gatunku. I tyle w temacie progrocka. Oni (muzycy) naprawdę kochają muzykę poważną. Do fascynacji twórczością Jana Sebastiana Bacha przyznawali się wspomniany powyżej Jon Lord, jego kolega z zespołu Ritchie Blackmore, Randy Rhoads czy nieżyjący basista Metalliki Cliff Burton. Znajomy muzykolog po wysłuchaniu Master of Puppets stwierdził, że Sztuka Fugi (Die Kunst der Fuge) autorstwa kantora z Lipska musiała mieć wpływ na muzyczną formę kompozycji zawartych na opus magnum Metalliki (te utwory są tak naprawdę... barokowe w formie). Burton w wywiadach określał interpretacje organowe Glenna Goulda Sztuki Fugi (ostatniego, magicznego, niedokończonego zbioru Bacha) jako przełomowe. Lubiany jest też Ludwig van Beethoven. Lepsze i gorsze interpretacje Ody do radości radośnie płyną z głośników. Głuchym z Wiednia nie pogardzili również muzycy Depeche Mode. Alan Wilder, klasycznie wykształcony pianista i były członek zespołu zagrał, całkiem nieźle, Sonatę Księżycową. A motyw z V Symfonii bardzo często pojawia się jako gitarowy riff (tatata-taa! Tatata-taa!). Również twórczość Fryderyka Chopina jest bardzo chętnie grana przez rockmanów. Jordan Rudess, klawiszowiec Dream Theater, nie boi się ani Etiudy c-

-moll op. 10 nr 12 (Rewolucyjna), ani mazurków. Nie jest mu obcy cholernie wymagający i wyczerpujący III Koncert Fortepianowy Sergiusza Rachmaninowa. Znakomity warsztat pianistyczny Rudess szlifował w nowojorskiej Juilliard School of Music. Świetną inicjatywą popularyzującą twórczość Fryderyka Chopina było przedsięwzięcie Rock Loves Chopin. Tuzom polskiego rocka (Jan Borysewicz, Grzegorz Markowski, Wojtek Pilichowski) towarzyszył pianista Janusz Olejniczak. Niejeden headbanger zamiótł włosami przy Polonezie As-dur op. 53 (Heroicznym), czy Walcu Es-dur op. 10 nr 1 (Grande Valse Brillante). Muzycy Emerson, Lake and Palmer na nowo odczytali Obrazki z Wystawy Modesta Mussorgskiego. Tori Amos na płytę Night of Hunters, wydaną przez specjalizującą się w muzyce klasycznej wytwórnię Deutsche Grammophon, przygotowała 14 kompozycji będących wariacjami na tematy klasycznych kompozytorów, takich jak Jan Sebastian Bach, Fryderyk Chopin, Eric Satie, Claude Debussy. Rezultat – moim zdaniem dyskusyjny. W Grocie Króla Gór (In the Hall of the Mountain King) Edvarda Griega było już tyle razy wykonywane, pastiszowane, parafrazowane przez tak wielu artystów, że dzieło Norwega zyskało miano rockowego klasyka. Grają je niemalże wszyscy (od Rainbow przez Yngwie’ego Malmsteena, Electric Light Orchestra, Ricka Wakemana, Savatage aż po Apollo 440). Za Kaprys nr 5 szatańskiego Paganiniego czy Lot Trzmiela Rimskiego-Korsakowa biorą się najszybsi gitarzyści. Wspomniany przeze mnie szwedzki wirtuoz gitarowy Yngwie Malmsteen stworzył odmianę heavy metalu neoklasycznego o indywidualnym rysie, nadanym poprzez wykorzystanie barokowej harmonii i ekspresyjny styl gry na gitarze. Był kolejnym po Edwardzie Van Halenie gitarzystą, który dokonał wyraźnego przełomu w technice gry. Charakterystyczne cechy stylu Malmsteena to szybkie przebiegi oraz pasaże i ich sekwencje, do których wykonywania inspiracją były ka-

27


28


prysy o charakterze popisowym Paganiniego. Gitarzysta połączył rockowo-metalowe brzmienie ze stylem kompozytorskim Paganiniego oraz Bacha, kreując właściwie nowy gatunek muzyczny, neoklasyczny rock/metal. Jego utwory mają skomplikowaną budowę, wzorowaną na dziełach kompozytorów muzyki poważnej, czasem, choć rzadko, z wplecionymi całymi motywami. W swoich kompozycjach używa on najczęściej skali molowej harmonicznej i eolskiej (naturalnej) oraz frygijskiej. Szwed w swoich poszukiwaniach idealnej muzycznej formy poszedł jeszcze dalej. Skomponował koncert, wzorowany na muzyce poważnej, w którym instrumentem solowym była gitara elektryczna. W lutym 1998 roku ukazał się album Concerto Suite for Electric Guitar and Orchestra in Eb Minor Op. 1. Mówiąc szczerze – kompozycja jest marna, orkiestracja przeciętna, a wykonanie bardzo dobre pod względem technicznym.

Zagram na lutni pieśń miłosną o pani niebiańskiej urody... Wszystkich przebił jednak Sting. Artysta, który nie musi udowadniać niczego i nikomu. Gwiazda. Ikona. Symbol. Muzyk kompletny, wrażliwy (i, jak wielu rockmanów, grający również z orkiestrami, a także śpiewający z Pavarottim). Postanowił przybliżyć rockowej publiczności renesansowe pieśni Johna Dowlanda. Urocze utwory angielskiego mistrza łączą w sobie nastrój angielskiej melancholii z typowo kontynentalną formą (rytmika taktowa, periodyczne rozczłonkowanie utworu), którą Dowland jako pierwszy wprowadził do muzyki angielskiej. Wydany pod szyldem Deutsche Grammophon album Songs from the Labyrinth był najlepiej w historii sprzedającą się płytą niemieckiej wytwórni. Pomysł chwycił! Krytycy byli podzieleni, fani – zachwyceni. Umówmy się: Sting wybitnym lutnistą nie jest, ale to właśnie dzięki niemu renesansowa aura angielskiego dworu trafiła pod strzechy. Jest w tym wielka zasługa samego Stinga, jak i towarzyszącego mu znakomitego lutnisty Edina Karamazova. Zupełnie inne podejście do tematu mieli muzycy polskiego Amaryllis. Zespół-hybryda, który w niezwykły sposób łączył dźwięki średniowiecza z ekspresją XXI wieku, teorbę i lutnię z gitarami Mayones, łacińskie lamentacje ze współczesnym przesłaniem, kobiecy liryczny śpiew z męskim rockowym brzmieniem. Swoistym kuriozum była wydana w 1999 roku płyta Vivaldi the Meeting, w której powstawaniu uczestniczył były perkusista Slayer – Dave Lombardo. To zderzenie muzyki barokowej z rockowym duchem zaowocowało stworzeniem bardzo lekkiej i ciepłej w odbiorze muzyki.

Śmiej się pajacu, choć bolejesz niezmiernie... Nie każdy wokalista i nie każda wokalistka weźmie na klatę utwór operowy. Nie każdy jest mistrzem bel canto. Są jednak w historii rocka przykłady osób, które z pew-

nością poradziłyby sobie na operowej scenie (może nie od razu w Covent Garden czy La Scali). Freddie Mercury, nieodżałowanej pamięci wokalista Queen, swoją miłość do opery manifestował wielokrotnie. Operowa wstawka w Bohemian Rhapsody, cytat z Pajaców Ruggiera Leoncavalla w utworze It’s a Hard Life czy wreszcie album Barcelona nagrany z operową divą Montserrat Caballé świadczą o wielkim umiłowaniu tej wywodzącej się z Włoch formy muzycznej. Mike Patton – wokalny kameleon – równie często jak Mercury odwołuje się do operowych wzorców. Wokalistki fińskiego Nightwish, Tarja Turunen (była) i Floor Jansen (obecna), mają w swoim repertuarze również arie operowe. Floor odnajduje się w reperturze Pucciniego (chociażby Aria O Mio Babbino Caro z opery Gianni Schicchi). Turunen w ramach projektu Beauty and the Beat przybliża rockowej, i nie tylko rockowej, publiczności klasyczne standardy. Anneke van Giersbergen (ex-The Gathering) do swojego repertuaru dorzuca chociażby Lament Dydony (Dido’s Lament) z opery Henry’ego Purcella Dydona i Eneasz.

Patrząc od strony pulpitu dyrygenta... Od czasu do czasu „klasyczni” lubią sobie zagrać rockowy kawałek. Skrzypek Nigel Kennedy, wirtuoz o niekonwencjonalnym stylu bycia, utwory Hendrixa i The Doors zna na pamięć. W jednej ręce trzyma puszkę piwa, w drugiej – bezcenne skrzypce Stradivariego. Rockman pełną gębą. Zagra też podczas londyńskich Promsów z Jeffem Beckiem. Gość najbliższej, 48. już, edycji festiwalu Wratislavia Cantans, znakomity wiolonczelista Giovanni Sollima, w swoim repertuarze ma przyjmowane z entuzjazmem utwory Nirvany. Skoro o wiolonczelistach mowa, trzeba i warto wspomnieć o Apocalyptice, kwartecie fińskich wiolonczelistów. W 1996 roku Apocalyptica zarejestrowała swój pierwszy krążek zatytułowany Plays Metallica by Four Cellos, na którym znalazły się wyłącznie autorskie opracowania utworów Metalliki. Album ten pozwolił zespołowi zaistnieć w świadomości fanów muzyki heavymetalowej oraz zapoczątkował udaną karierę międzynarodową zespołu, która trwa do dziś. Utwory Pink Floyd, The Beatles grane są chętnie podczas londyńskich Promsów. W naszym kraju młodzi muzycy z Sinfonietta Consonus wzięli na warsztat utwory Dream Theater i dokonali ich transkrypcji na orkiestrę symfoniczną (album Symphonic Theater Of Dreams: A Symphonic Tribute To Dream Theater). Projekt spotkał się z zainteresowaniem samych muzyków Teatru Marzeń. Klawiszowiec zespołu, Jordan Rudess przyjedzie do Polski, by z orkiestrą nagrać materiał na drugą płytę. I można tak pisać i pisać. Czy tego chcemy, czy nie, spuściznę naszych muzycznych przodków znajdziemy zarówno w gitarowym riffie, jak i muzycznej formie rockowego utworu.

29


rock ACCESS

amadeus

rock me


31


- I was at a gig in a concert hall! - You? In a concert hall? Can’t believe it. - Yes! It was great! - I’m happy for you. Who played? - Porcupine Tree…

agnieszka lenczewska, translation: jakub „bizon” michalski photography: press / krzysztof zatycki


A

ccording to any average headbanger, the only thing worth checking out at a philharmonic concert hall is… a rock gig.

Lunatics, madmen, geniuses, celebrities! In the sunny 16th century Italy there was a man called Gesualdo da Venosa. A prince, a composer… Musical genius and a monster, whose scandalous life makes Ozzy Osbourne look like a boy scout. Really! And did you know that Frédéric Chopin was the world’s first music endorser? He only played on Pleyel grand pianos. Noble dames were fainting when the sickly Frédéric played his instrument. Today, his private and sexual life would probably end up in tabloids. Niccolò Paganini was accused of having secret dealings with the devil himself (for it was supposedly impossible for a normal human being to play the violin so well). Beethoven had a raging temper and was deaf at that. What’s more, fights broke out quite often during premiere performances of operas or concertos, often involving knives. Fans and musicians were fistfighting to defend their own honor. And if the audience did not like the musical piece, they used to throw rotten eggs and tomatoes or stones. Those more etiquette-friendly were booing, laughing at the composer or simply walking out in the middle of a performance. Pretty much the same as today. Musicians also had their groupies. Let’s take Farinelli – a popular castrato. He is said to have numerous devoted female fans. It’s been rumored that his divine voice was bringing them to… you know what. Mozart, as portrayed in Miloš Forman’s Amadeus, acts like a somewhat crazy rocker. A truly brilliant child. It’s not really surprising that in Ken Russell’s Lisztomania, Franz Liszt was played by The Who lead singer, Roger Daltrey. We’re still fascinated by Gustav Mahler’s emotional instability, Peter Tchaikovsky’s strange death, the cases of substance abuse, girls, boys, sex, violence, gambling or revenge (a scandalous affair between Richard Wagner and Franz Liszt’s daughter, Cosima). Once they’re knocked off their pedestal, they seem closer to us. Maybe that’s why we tend to like them. Only the poor Johann Sebastian Bach, surrounded by a not so small group of his own children, still doesn’t have a film about himself. Meanwhile, Beethoven will always have the face of Gary Oldman.

Play with the orchestra! First attempts, though cautious, to mix classical music with rock were made by The Beatles. No wonder, they’ve always been avant-garde. They were not afraid to invite a string quartet or a lovely cellist for their recording sessions. A much bigger collaboration between a sympho-

nic orchestra and a rock band took place on 24 September 1969 in London’s Royal Albert Hall. A three part piece called Concerto for Group and Orchestra – composed by Deep Purple keyboard player, the late Jon Lord – included some characteristic musical formats – concerto grosso, sinfonia concertante and a concert for an orchestra. The staid classical musicians were at first a bit skeptical about their collaboration with five hairy, colorful rock musicians, but the ice was quickly broken. Sir Malcolm Arnold, who conducted the orchestra, remained Jon Lord’s friend until his death. It seemed like the idea started by Deep Purple would soon become popular among rock artists but it took many decades. Of course classical musicians appeared on numerous albums (including The Wall) but the idea truly came back to life in late 90s. And it’s still popular, though not all collaborations went well. Metallica wanted to play a half-rock/half-orchestral show. The orchestra was well respected (San Francisco Symphony Orchestra), as was the conductor (Michael Kamen), but the outcome released in 1999 on the S&M album was not that great. In my opinion, the classical potential that lies in some of Metallica’s songs was not fully explored. The orchestral parts are very safe and although the musicians play tremendously well, it’s not really inspiring. What a shame. German rock veterans Scorpions did much better. They played a brilliant show during EXPO 2000 in Hannover, aided by the Berliner Philharmoniker. The synergy of the orchestra and the band, great work by the conductor – Christian Kolonovits – and, most importantly, great arrangements of the group’s songs make the Moment of Glory album that was released in 2000 a perfect example for all bands who would like to try playing with an orchestra. It also went down well when an orchestra was invited to play with the prog metal gods Dream Theater. The show recorded in New York’s Radio City Music Hall and released on CD/DVD entitled Score is one of the best live albums of the 21st century so far. It even became quite popular to bring the classical musicians on tour. Serj Tankian was praised for his symphonic project. Mike Patton – who possesses some big pipes, great musical sensitivity and is interested in a wide spectrum of areas in music – collaborates with an orchestra in his Mondo Cane project. Guitar virtuoso Steve Vai, a man well educated in the field of music, recently visited Poland with an orchestra. If I had asked 10 years ago whether there was any chance of seeing Anathema with a philharmonic orchestra, you would have probably thought I was crazy. Anathema and strings? Impossible! And yet their newest live album documents a great concert played by the English band in Plovdiv’s Roman amphi-

33


34


theater. The orchestra plays beautifully, the band does their best, Lee Douglas is stunning and sings amazingly well, the place is fantastic and we can see stars above the audience’s heads. You’ll find all of this on their new release, Universal. I was watching in disbelief when I saw WDR’s broadcast of Wacken Festival with Dimmu Borgir aided by an orchestra. They did great! So did the unpredictable Ulver when they raised the roof off Norwegian National Opera. A couple of years ago, Wroclaw’s Philharmonic Orchestra performed during Polish Woodstock Festival. Also TV stations that try to popularize art and high culture seem to explore the rock and metal world more bravely recently. It’s surely a way to find a younger target audience and a form of musical education at the same time. The Forum Musicum festival that took place just recently in Wrocław also tries to be attractive for the young audience in black t-shirts. Accessible form and fashion for folk music, combined with huge popularity of TV films and shows like The Lord of the Rings and Game of Thrones, resulted in packed venues. And the biggest applause came from those young people dressed in black t-shirts. I’ve read opinions of the purists that opening up to a different, uneducated audience is an insult to the noble classical musicians. I could not disagree more. It is a necessity to open up to new audiences, to educated those people and invite them to join in the fun. A rock gig with a symphonic orchestra is a big logistic challenge and an expensive one at that. But as the abovementioned examples prove, it’s also worth taking the risk.

Why not Bach? But let’s leave all the orchestras, conductors and scores behind for a second. Rockers often dig in the classic repertoire. Guitar players are obviously the ones most eager to take the risk. Whose compositions do they tend to pick most often? Who are they inspired by? One could write a PhD thesis on the influence classical music had on the biggest names in progressive rock. Those musicians dropped the scheme of a three-minute song in favor of lengthy, often over twenty minute tracks that usually comprise expanded intro and a coda. Those compositions usually include numerous parts and are built like suites, sonatas or other multipart musical pieces. Progressive rock was supposed to lift rock music to another level of artistic proficiency. The compositions are often complex and sophisticated, and of course played with virtuosity. One of the most characteristic features of this genre is quoting or paraphrasing passages from classical music and incorporating them into rock music. These prog rockers really love this classical stuff. The aforementioned Jon Lord openly admitted that he had been influenced greatly by Johann Sebastian Bach. So had his former bandmate Ritchie Blackmore, Randy Rhoads or the late Metallica bass player Cliff Burton. One musicologist I know said after listening to Master of Puppets that the band’s opus magnum was heavily influenced by Bach’s Die Kunst der Fuge (The Art of Fugue). In interviews Burton mentioned that in his opinion, Glenn

35


Gould’s interpretation of Bach’s unfinished, magical set was groundbreaking. Ludwig van Beethoven is another one generally liked by the rock scene. I could name many better or worse interpretations of Ode to Joy. One of the bands that took a try at his work were Depeche Mode. Their former member, Alan Wilder, is a classically trained pianist so it’s not really surprising that he did quite well with the Moonlight Sonata. The main motif known from the 5th Symphony is often reworked and used as a guitar riff. Another one popular with rockers is Chopin. Dream Theater’s keyboard wizard Jordan Rudess is not afraid of Étude Op. 10, No. 12 in C minor, known as the Revolutionary Étude or Chopin’s mazurkas. He’s no stranger to the terribly demanding Piano Concerto No. 3 by Sergei Rachmaninoff. Rudess polished his piano skills in New York’s Juilliard School of Music. Rock Loves Chopin was a great initiative that popularized Chopin’s work. Big names of Polish rock (including Jan Borysewicz, Grzegorz Markowski and Wojciech Pilichowski) were joined by pianist Janusz Olejniczak. I bet many rockers were banging their heads to the Polonaise in A-flat major, Op. 53 (Heroic Polonaise) or the Grande valse brillante in E-flat major, Op. 18. Members of Emerson, Lake and Palmer did their own rendition of Modest Mussorgsky’s Pictures at an Exhibition. Tori Amos recorded an album called Night of Hunters released by Deutsche Grammophon – a label specializing in classical music. She presented her variations of 14 compositions originally written by such classical composers as Bach, Chopin, Eric Satie and Claude Debussy. The outcome? Debatable, in my opinion. Edvard Grieg’s In the Hall of the Mountain King was played and interpreted by so many rock musicians that it is now considered a true rock classic. It was recorded by almost everyone, from Rainbow, Yngwie Malmsteen, Electric Light Orchestra, Rick Wakeman, to Savatage and Apollo 440. The fastest guitar players tried their luck with Paganini’s Caprice No. 5 or Rimsky-Korsakov’s Flight of the Bumblebee. The afore-

36

mentioned Yngwie Malmsteen – Swedish guitar virtuoso – created a new branch of neoclassical heavy metal and made it his own thanks to the use of baroque harmonies and his expressive style of playing. He followed Edward Van Halen’s footsteps in breaking new grounds in guitar playing. Characteristic features of his work include fast arpeggios and passages, greatly influenced by Paganini’s show-off caprices. Malmsteen mixed heavy sound with the style of Paganini or Bach and created a new genre of music, neoclassical rock/metal. His compositions are characterized by complex structure, like in classical music, including – at times – motifs taken directly from classical compositions. He is known for his fondness of the harmonic minor scale, the natural minor scale and the Phrygian mode. He even went as far as composing his own electric guitar concerto. His album titled Concerto Suite for Electric Guitar and Orchestra in E Flat Minor Op. 1 was released in February 1998. To be honest, the composition is mediocre, the orchestra average at best, but the technical site of the performance is flawless.

I’ll play the lute and sing a love song for this heavenly beautiful lady… Sting beat everyone. He doesn’t have to prove anything to anyone. He’s a star, an icon, a symbol. A truly sensitive artist who, like many rock stars, had his attempt at playing with an orchestra, and also sung with Pavarotti. He decided to present the audience with some Renaissance songs written by John Dowland. The work of Dowland


mixed English melancholy with typically “continental” form, introduced by Dowland into English music. Sting’s album, Songs from the Labyrinth, released by Deutsche Grammophon, was the label’s best-selling album of all times. The fans were amazed, journalists were divided. Let’s make it clear: Sting is not a remarkable lute player but he’s the one who brought English Renaissance music to masses. Hats off to both Sting and the great lute player, Edin Karamazov, who joined him on this project. Polish band Amaryllis had a completely different approach. It was a group that mixed medieval sounds with 21st century expression, theorbo and lute with Mayones guitars,

Latin lamentations with contemporary message, lyrical female voice with male rock sound. Vivaldi The Meeting album, recorded in 1999 by ex-Slayer drummer Dave Lombardo, was another curiosity. A clash of baroque music with the spirit of rock resulted in a very pleasant and easily digestible outcome.

Laugh clown, at your broken love! Not every singer is able to make a successful attempt at an operatic composition. Not everyone feels comfortable in bel canto. There were, however, people in the

37


history of rock music, who would have managed to pull off respectable performances on opera stages (though maybe not the most prestigious ones, like Covent Garden or La Scala). The late Queen singer, Freddie Mercury, manifested his love for opera numerously. It’s enough to mention the operatic section in Bohemian Rhapsody, a quote from Ruggero Leoncavallo’s Pagliacci in the intro to It’s a Hard Life or his album – Barcelona – recorded with the grand opera singer, Montserrat Caballé. Mike Patton is another one who often includes operatic performances in his work. Both – the former (Tarja Turunen) and the current (Floor Jansen) – Nightwish frontwomen are known to include operatic arias in their repertoire. Floor feels comfortable with Puccini’s work (O mio babbino caro from Gianni Schicchi opera). Turunen has her Beauty and the Beat project in which she presents standards of classical music to wider audience, including rock fans. Anneke van Giersbergen (former singer of The Gathering) performs Dido’s Lament from Henry Purcell’s opera, Dido and Aeneas.

A view from the conductor’s stand But the classical musicians like to rock a bit from time to time, too. Violinist Nigel Kennedy, an extravagant virtuoso, knows Hendrix and The Doors by heart. He holds his priceless Strad violins in one hand and a can of beer in the other. 100% rockman, not afraid to perform with Jeff Beck at the London Proms. The latest, 48th edition of Wratislavia Cantans festival included a performance by the amazing cellist, Giovanni Sollima, who performs, among others, songs written by Nirvana. Do I have to say the audience is ecstatic? Speaking of cellists. We have to mention Apocalyptica – Finnish cello quartet. In 1996, they recorded their first album, Plays Metallica by Four Cellos, that included only their own interpretations of Metallica’s compositions. It helped the band break out and gain huge popularity among heavy metal fans, and started the band’s international career that lasts to this day. Compositions by Pink Floyd and The Beatles are regularly played during the London Proms. In Poland, young musicians from Sinfonietta Consonus re-arranged some of Dream Theater’s songs for a symphonic orchestra (released as Symphonic Theater of Dreams: A Symphonic Tribute to Dream Theater). The whole project sparked some interest among members of DT. Jordan Rudess will come to Poland to record some material with an orchestra that will be used on the project’s second album. And we could go on and on… Whether we want to admit it or not, we’ll find the traces of our musical ancestors’ work in many guitar riffs, as well as in the format of a rock song.

38



rock shop

it’s raining, man!

Umbrella www.fabfourstore.com

Yellow Submarine Kids Wellies www.thebeatleshop.co.uk

limited edition dream theater leather jacket www.fanfire.com rush sock set www.rushbackstage.com

BOn jovi scarf, beanie and gloves www.houseofhaironline.com

Wooly Hat / windbreaker www.thekingdomofsteel.com


Wish You Were Here Lyric Culture Jacket www.euroshop.pinkfloyd.com machine head tapestry blanket slayer tapestry blanket

nightwish Reino shoes www.nightwish.com

avenged sevenfold fingerless gloves www.grindstore.com

Est. 1981 Thermal www.metallica.com hollier socks

Women’s Swing-Style Sweater With Elvis Art And Embroidery „Elvis: Dressed To Thrill” Women’s Fleece Jacket umbrella elvis www.bradfordexchange.com motÖrhead hockey jersey motÖrhead leather jacket www.motorhead.com

slayer hockey jersey www. rockandrollheavyweights.com


backstage access

dwie

photo: Krzysztof Wiktor

kobaru minuty

satysfakcji


Mówi o sobie, że nie jest fotografem. Czerpie z surrealizmu, muzyki i wszystkiego, co go otacza. Od 12 września do końca października jego prace będzie można obejrzeć w Gdańskiej Klubogalerii Bunkier. Współpracował z Behemothem, fotografował Sabaton i wiele innych gwiazd światowego pokroju. A kto jest jego guru? I jakie ma marzenia? Na te i inne pytania odpowiedział nam Mariusz Kobaru Kowal tuż przed wernisażem.

photo: Krzysztof Wiktor

katarzyna strzelec, foto: kobaru, krzysztof wiktor

Jest XXI wiek – dziś każdy może mieć aparat fotograficzny, który nawet samodzielnie dobiera odpowiednie ustawienia. Sławnych artystów jest cała masa, a dostać się do nich przez Twittera czy Facebooka można w kilka minut. Po co jeszcze komuś zawód fotograf? To prawda, sprzęt jest coraz lepiej dostępny, Photoshopy i inne programy robią w sumie wszystko za nas itp. Zawód fotografa jest moim zdaniem na wymarciu, głównie dlatego, że potencjalny zleceniodawca myśli: „tyle kasy chce?! To ja sobie to sam zrobię” albo bierze kogoś mało doświadczonego, bo on zrobi to za darmo. Uważam, że mnie udało się jakoś przebić przez to wszystko, to znaczy sprawić, by moje prace stały się w jakiś sposób rozpoznawalne. Nie jestem fotografem, wiele razy musiałem się z tego tłumaczyć. Robię obraz, który chcę, by się podobał

i mnie, i innym, a techniki użyte przy jego tworzeniu niewiele mają wspólnego z fotografią. Prowadzisz warsztaty z fotografii. Jak ty, człowiek doświadczony, profesjonalista, oceniasz amatorów z pokolenia Y, które chce szybko wszystko osiągnąć? W swoim życiu poprowadziłem warsztat jakieś dwa razy, więc wcale nie tak sporo. Teraz czeka mnie wykład na temat mojej pracy. Głównym problemem moim zdaniem jest to, że tak, jak zostało to powiedziane w pytaniu, wszyscy chcieliby wszystko osiągnąć od razu. Jak zaczęła się twoja przygoda z fotografią? Dosyć zabawna historia. Taka trochę „filmowa”. Dawno, dawno temu studiowałem sobie na pewnej uczelni

43


64

photo: Kobaru - www.kobaru.pl


marketing i zarządzanie. Bardzo byłem niezadowolony z tego, co robię, myślałem, że idę jak ta cała masa w to samo. Pewnego dnia usiadłem na ławce przed szkołą i pomyślałem sobie: „co ja zawsze chciałem robić?”. Miało to być coś, o czym zawsze myślałem, a nigdy się za to nie zabrałem. Do głowy przyszła mi fotografia. Skończyłem papierosa, poszedłem do szkoły, zabrałem papiery i kupiłem aparat. Na początku fotografowałem wszystko! Powstawała cala masa gniotów, ale jakoś trzeba się nauczyć. Jakie było pierwsze zdjęcie, które w życiu zrobiłeś? Trudno powiedzieć, powstało ich naprawdę sporo, ale pewnie nie było to nic godnego uwagi. Do głowy przychodzi mi chodzenie po mieście i łapanie chwil – pewnie było to zdjęcie z tej serii. Fotografią studyjną zacząłem się zajmować znacznie później. Zajmujesz się również charakteryzacją, m.in. współpracowałeś z zespołem Behemoth przy klipie Lucifer. Co sprawia ci więcej satysfakcji: fotografia czy charakteryzacja? Zdecydowanie fotografia. Charakteryzacja jest takim dodatkiem, który chciałem opanować, by móc samemu realizować swoje pomysły. Ciężko jest pracować z charakteryzatorem i opisywać swój pomysł, a w efekcie i tak nie byłbym zadowolony. Skończyłem 2 lata charakteryzacji tylko po to, by sam sobie być panem. Jak coś nie wypali, będę miał pretensje tylko do siebie. Już jako dziecko miałeś zamiłowanie do przebierania i malowania innych (kolegów, koleżanki) czy to przyszło później? Skąd pomysł na charakteryzację? Nigdy nie miałem zapędów, by robić takie rzeczy, a w życiu przeszedłem wiele etapów, takich jak rysowanie, gra na gitarze czy nauka języka japońskiego. Z czasem, jak już zajmowałem się fotografią, zaczęła się pojawiać chęć robienia czegoś innego niż wszyscy, czegoś mojego, czym wyrobię swój styl. Wyobraźnia temu sprzyjała i wydaje mi się, że udało mi się wymyślić parę ciekawych stylizacji, które zawarłem na swoich pracach. Wiem, że dla niektórych to cos dobrego i ciekawego, a dla innych – straszna tandeta. Co zrobić, granica między dobrą a tandetną pracą jest cienka, a zdania jak zwykle są podzielone. Kiedy stoisz w fosie, polujesz na najlepsze ujęcia Dave’a Mustaine’a czy Iggy’ego Popa, obok ciebie stoi kilku blogerów, organizatorów koncertów, promotorów i fanów, którzy niekoniecznie mają taki sam cel łowów lub po prostu tak dobre oko jak ty. Nie przeszkadza ci to? Nadal liczy się fotograf? Nie specjalizuję się w fotografii koncertowej czy reporterce. To jest prawdziwe łapanie chwili, a ja tego za bardzo nie umiem robić. Tak więc w fosie jest inaczej, to ja się czuję, jakbym był trochę nie na swoim miejscu. Zdecydowanie lepiej się czuję w sytuacji, kiedy mam sprzęt oświetleniowy i to ja kreuję chwilę, ja mówię, że na zdję-

45


photo: Kobaru - www.kobaru.pl

ciu światło będzie takie, a nie inne, a model czy modelka będą stali tak, a nie inaczej. Tak więc w fosie przeważnie znajduję się przypadkowo. Czerpiesz z surrealizmu. Niektóre zdjęcia ktoś mógłby określić jako „przekombinowane” – prostym językiem mówiąc – po co kobiecie na głowie wieża? Czy takie zabiegi to przemyślana wcześniej kreacja, czy może zaczynasz „malować” po sesji? Rożnie bywa. Nieraz wygląd obrazu jest od początku do końca zaplanowany, a nieraz siedzę i grzebię, i sam nie wiem, co chce osiągnąć. Czasem wychodzi z tego coś dobrego, czasem mogę tak siedzieć do rana i nic nie wyjdzie. Wszystko zależy od tego, czy klient ma sprecyzowane wymagania, czy raczej robię coś dla siebie i nie wiem za bardzo, co chcę uzyskać. Twoje portfolio jest bardzo bogate: m.in. fotografia koncertowa, reklamowa, sesje, akty – czy pośród tych wszystkich zdjęć jest jakieś jedno, z którego jesteś szczególnie zadowolony? Jeśli tak, to które i dlaczego? Staram się dotknąć każdej dziedziny fotografii, każdej tematyki, często słyszę o swojej pracy: „eee, to już było”. No to super, że było, ale ja tego nie robiłem. Najbliższą mi dziedziną, jaką się zajmuję jest fotografia z charakteryzacją i dużą ilością postprodukcji. Najbardziej mi się podoba, kiedy moim zdaniem uda mi się uzyskać na mojej

46

pracy klimat mroku, czegoś niepokojącego i dziwnego. Drugą taką dziedziną jest fotografowanie muzyków. Na początku proponowałem sesje każdemu zespołowi czy muzykom, których uważałem za dobrych i których muzykę lubię. W taki sposób dotarłem do Acid Drinkers, Comy czy My Riot. Z czasem zaczęło to przynosić korzyści i w chwili obecnej współpracuję z wieloma polskimi muzykami. Staram się tez zdobywać zagraniczne sławy, takie jak Iggy Pop, Fear Factory, Gojira czy Sabaton, lecz te są raczej na zasadzie zdobyczy. Nie reprezentują sobą nic nadzwyczajnego, po prostu zespół na białym bądź czarnym tle, a to z racji tego, że nie ma za wiele czasu. Często jest tak, że na takie zdjęcia mam dwie minuty. Ale satysfakcja jest ogromna. Fotografujesz ludzi z tatuażami, motocrossowców – sam jesteś szalony? Nie wiem! [śmiech] Moim zdaniem jestem normalnym człowiekiem, ale z tego, co wiem, zdania są podzielone. Sam jestem mocno wytatuowany i wykolczykowany, ale czy to oznaka szaleństwa? Nie wydaje mi się. Gojira odrzuciła twoje zdjęcia. Często zdarzają się takie sytuacje? Przecież to nie boysband, który musi zachować odpowiedni look, żeby podbijać serca nastoletnich fanek. No niestety, taka sytuacja miała miejsce. Jestem trochę rozżalony, bo bardzo zależało mi na tych zdjęciach i


photo: Kobaru - www.kobaru.pl

uważam, że wyszły całkiem nieźle jak na „zdobycz”, lecz zespół chyba jest innego zdania. W zupełności to rozumiem. Mają swój wizerunek, swój management i muszą się tego trzymać. Nikomu nie mam nic za złe, taka sytuacja zawsze może się zdarzyć, choć mnie się na szczęście zdarzyła po raz pierwszy i, mam nadzieję, ostatni. Zdobycz jest, lecz niestety zostanie w szufladzie. Czy taka sytuacja jak z Gojirą to dla ciebie porażka? Absolutnie nie. To przestroga, by pamiętać o tym, że gusta są różne i że nie każdemu może się podobać to, co robię. To sprawiło, że przy następnych zdjęciach postaram się jeszcze bardziej. Współpracujesz zarówno z polskimi, jak i zagranicznymi muzykami. Czy inaczej pracuje się z rodakiem niż z zagranicznym artystą? Widzisz jakieś różnice w zachowaniach przed obiektywem? Oczywiście! Format gwiazdy ma duży wpływ na współpracę. Mniejsze polskie zespoły bardzo na luzie podchodzą do zdjęć, dużo trzeba się napracować, byśmy wszyscy byli zadowoleni, trochę inaczej jest z gwiazdami światowymi i do tej grupy należą nasze polskie zespoły Behemoth czy Vader. Z nimi jest inaczej. Oni dobrze wiedzą, czego chcą, jak mają zapolować, by osiągnąć efekt, z którego będą zadowoleni i moja w tym głowa, by to złapać. Ale to tylko przykłady. Wiadomo, że nie można generalizować, bo zawsze jest inaczej.

Masz jakieś sekrety warsztatu fotografa, których nie ujawniasz? Jest tylko jedna taka rzecz. Sposób, w jaki obrabiam zdjęcia jest taką moją tajemnicą. O tym nie mówię i nie mam zamiaru mówić. Oczywiście dla tych bardziej doświadczonych nie ma najmniejszego problemu, by domyślić się, czego używam i jak to robię, ale ode mnie nikt tego nie usłyszy. In God We Trust? Taaaak! David LaChapelle to mój guru! Kocham jego prace i kiedyś chciałbym fotografować takie sławy, jak on i w taki sposób, jak on to robi! Wkrótce sam masz swoją wystawę. Co na niej zobaczymy? Tej kwestii niestety nie rozwinę. Zobaczymy 5 serii zdjęć po 4 sztuki w każdej. Zdjęcia będą raczej w tej straszniejszej konwencji, zdobycze muzyczne pozostają jeszcze w formie elektronicznej. Twój idol to… muzyk? Fotograf? Szturmowiec Imperium? Mam wielu idoli, zwłaszcza w dziedzinie muzyki, w fotografii najmniej. Nie oglądam prac innych, by się nie sugerować i nie czerpać takich inspiracji, które będą po części powielaniem, choć nieraz nie da się tego uniknąć. Szturmowiec? Zawsze i wszędzie. Myślę nad nową serią.

47


Co jest trudniejsze – znaleźć kobietę do aktu czy zaprezentować akty szerszej publiczności, na przykład w Internecie? To i to jest proste. Kobiety coraz częściej otwierają się na taka fotografię. Nie boją się i chcą mieć takie zdjęcia, a skoro się nie boją to czują się swobodniej przed obiektywem i wychodzą z tego lepsze prace. A jeśli prace wychodzą dobre, to piękne ciało każdy będzie chciał oglądać w Internecie. Najtrudniejszym etapem tego wszystkiego jest fotografowanie. Bardzo łatwo jest zrobić krzywdę modelce. Trochę za wysoko, a będzie miała krótkie nogi; trochę za nisko, to będzie miała za dużą głowę. Trzeba pilnować wszystkiego i pamiętać o każdym detalu. To część sukcesu udanego aktu.

Twoje największe marzenie związane z fotografią, zdjęcie, po którym stwierdziłbyś, że można umierać? Hmm... w dziedzinie fotografii muzyków baaardzo chciałbym zrobić sesje zdjęciową z Marilynem Mansonem, Slipknotem, Rammsteinem, Robem Zombie, Depeche Mode i wieloma innymi, ale chciałbym zrobić to tak, jak David LaChapelle: z pomysłem i w jakimś konkretnym miejscu, a nie wiecznie na białym czy czarnym tle w 2 minuty. Chciałbym tez mieć na tyle zasobów finansowych, by realizować każdy mój pomysł kostiumowy i charakteryzacyjny – niestety nie są to tanie sprawy.

photo: Kobaru - www.kobaru.pl

Skąd czerpiesz pomysły? Nie wiem, chyba z wyobraźni. Pewnie podświadomie inspiruję się wszystkim, co mnie otacza, ale nie robię

tego świadomie. Na pewno mają na mnie wpływ stare klipy Marilyna Mansona: The Beautiful People, Tourniquet, The Nobodies. Są to klipy przepełnione tym, co lubię i na pewno one maja duży wpływ na to, co robię. Czasem jest tak, że coś się po prostu pojawi przed oczami albo przyśni.

60


61

photo: Kobaru - www.kobaru.pl


photo: Kobaru - www.kobaru.pl



backstage access

satisfation for two minutes

photo: Kobaru - www.kobaru.pl

kobaru


HE SAYS HE’S NOT A PHOTOGRAPHER. HE’S INSPIRED BY SURREALISM, MUSIC AND EVERYTHING THAT SURROUNDS HIM. FROM 12 SEPTEMBER TILL THE END OF OCTOBER HIS WORK WILL BE SHOWN IN BUNKIER club IN GDANSK. HE WORKED WITH BEHEMOTH, HE SHOT SABATON AND MANY OTHER STARS. BUT WHO IS HIS GURU? AND WHAT ARE HIS DREAMS? MARIUSZ KOBARU KOWAL ANSWERED THESE AND MANY MORE QUESTIONS.

photo: Krzysztof Wiktor

photo: Krzysztof Wiktor

katarzyna strzelec, translation: jakub „Bizon” Michalski photography: kobaru, krzysztof wiktor

It’s the 21st century – nowadays everyone can have a photo camera, it even chooses correct settings itself. There’s plenty of famous artists and you can reach them in a few minutes through Twitter or Facebook. Why do we need photographers as a profession? That’s true, equipment is more common, Photoshop and other software basically do it all for us, etc. In my opinion, a photographer as a profession is in danger of extinction, mainly because a potential customer thinks: “He wants that much money?! I’ll do it myself”, or chooses someone inexperienced because he’ll do it for free. I think I somehow succeeded in breaking through and making my work recognizable, although they match the description from your question. I’m not a photographer,

I had to explain this many times. I create an image and I want it to be good both in my eyes and in other people’s eyes, and techniques that I use don’t have that much to do with photography. You run workshops for photographers. How do you, as an experienced man and professional, rate generation Y amateurs, who want to achieve everything quickly while it’s obvious that this craft requires constant work on your abilities and standing out from the rest? I did the workshop perhaps two times in my life, so not that much, now I’ll be having a lecture about my work. For me the main problem, like stated above, is that eve-

53


photo: Kobaru - www.kobaru.pl

ryone would like to achieve everything immediately. How did your adventure with photography start? Quite a funny story. Sort of a movie-like one. Back in the day, I was studying marketing and management on a university, I was very unsatisfied with what I was doing, I thought that I was like everyone else. One day, I sat on a bench in front of the school and I thought, “what have I always wanted to do?”. It was supposed to be something I always thought about but never really started it. And then I thought about photography. I finished my cigarette, went to school, took my papers and bought a photo camera. At first I was shooting everything! There was a whole lot of crap, but you have to learn somehow. What was the first photo you ever took? Hard to say, there was plenty of them but probably it wasn’t anything noteworthy. I was probably walking down the streets and catching the moments and probably it was a photo taken this way. I started doing studio photography much later. You’re also a makeup artist and you worked with Behemoth on the Lucifer music video. What satisfies you more: photography or makeup?

54

Definitely photography. Doing makeup is just an addition which I wanted to have to be able to fully realize my own ideas. It’s hard to work with a makeup artist and describe your ideas only not to be pleased in the end anyway. I finished a 2 year makeup course just for myself so that if something doesn’t work out, I’ll have no one else to blame but me. Did your interest in dressing and doing makeup for others start while you were a kid or later? Where did that idea come from? I never had any desire to do that and I went through many stages in my life, including drawing, guitar playing or learning Japanese. Later, when I picked up photography, I wanted to do something else from what others did, something that would be my own thing, I wanted to create my own style. My imagination helped and I think that I managed to create some interesting stylizations, which I included in my work. I’m aware that what’s good and interesting for some, might be tacky for someone else but what can you do, the line between good and bad work is really thin and opinions differ as usual. When you’re at a gig hunting for a good shot of Dave Mustaine or Iggy Pop, there are some bloggers, pro-


photo: Kobaru - www.kobaru.pl


photo: Kobaru - www.kobaru.pl

moters and fans around you with a different aim than yours or not as good eye. Are you okay with that? It’s still the photographer who matters the most? I don’t specialize in concert photography or reports. It’s about capturing the moment and I’m not that great at it. So it’s different in a photo pit, I feel like it’s not really my environment. I feel much better in a situation when I have all the lighting and I’m the one creating that moment, I decide that the light in the photo will be this or that, and models will pose in a certain way. So if I’m in the photo pit at a gig, it’s usually by accident [laughs]. You’re inspired by surrealism – certain pictures could be described as over the top. In simple words – why would a woman need a tower on her head? Is this something you planned earlier or do you start “painting” after the photo session? It depends. Sometimes the image is planned from the beginning and other times I sit and try different things without really knowing what I want to achieve. Sometimes there’s something good coming out of it and sometimes I can try all night and there’s nothing. It all depends whether I have to comply with the customer’s needs or I do it for myself and I don’t know where it’s leading me. Your portfolio is magnificent: concert photography, promotional, photo shoots, nudes – Is there one picture that you’re most satisfied with? If so, which one and why?

56

I want to try every field of photography, every topic. I often hear, “but it’s nothing new!”. Great, but I haven’t done it myself yet. My main field is makeup photography with lots of postproduction. I like it the most when I’m able to achieve that dark, disturbing and strange vibe. Another thing is taking photos of musicians. In the beginning, I offered a photo shoot to every band or musician that I considered good and whose music I liked. This way I reached Acid Drinkers, Coma or My Riot. Later it started bringing me some profits so at the moment I’m working with many Polish musicians. I’m trying to reach international stars as well, like Iggy Pop, Fear Factory, Gojira or Sabaton but it’s more like a trophy for me. They don’t represent anything exceptional, just a photo on white or black background, and that’s because there’s simply not much time. I often have two minutes for these pictures. But the satisfaction is huge. You photograph tattooed people, motocross riders – are you a crazy type yourself? I don’t know. I think I’m a regular guy, but opinions are divided as far as I know. I’m heavily tattooed and pierced myself but is that a sign of being crazy? I wouldn’t say so. Gojira rejected your photos. Does it happen often? After all, it’s not a boyband that has to keep a certain look to conquer teenage-fans’ hearts. Unfortunately, it happened. I feel a bit bitter ‘cause I really liked these pictures and I think they turned out well for


photo: Kobaru - www.kobaru.pl


a “trophy”, but apparently the band has a different opinion. I understand it though. They have their image, management and they have to stick with that. I don’t hold any grudge, a situation like this can always happen but luckily for me it was the first and hopefully the last time. The trophy will unfortunately remain a private thing. Do you treat a situation like the one with Gojira as your failure? Absolutely not. It’s just a warning to remember that tastes are different and that not everyone has to be a fan of my work. It makes me want to try harder and be better next time.

Both are easy [laughs]. Women are up for such photography more often. They’re not afraid and they want these kind of pictures and since they’re not afraid, they feel more comfortable in front of the lens and the photos turn out better. And when the work is good, then everyone likes to see a beautiful body online. The hardest part is photographing itself. It’s very easy to do the model some harm, a little too high and she will have short legs, a little too low and she will have a big head. You need to keep an eye on everything and remember about every detail. It’s a part of success when it comes to a good nude photo.

You work with both Polish and international artists. Is working with fellow countrymen different from working with foreign artists? Do you see any differences in their behavior in front of the lens? Of course! The caliber of a star has a big impact on our cooperation. Lesser known Polish bands treat it in a more relaxed manner, we have to work harder to satisfy all of us. It’s different with international stars including Polish bands like Behemoth or Vader. They really know what they want, how to pose to get the effect they’ll be happy with, it’s my job to make it happen. But these are just examples. Obviously you can’t generalize because every case is different. Is there any taboo in your work? Topics you won’t touch? There’s just one thing. The way I edit my photos is a secret. I don’t and I won’t talk about it. Of course anyone more experienced in this field will have no problem guessing what I’m using and how, but you won’t hear that from me [laughs]. In God We Trust? Yeees! David LaChapelle is my hero! I love his work and one day I’d like to shoot famous people the way he does!

Your biggest idol is... a musician, a photographer, an Imperial Stormtrooper? I have many idols, especially in music, less in photography. I don’t look at somebody else’s work not to get inspired in the way it could be considered a rip-off, but sometimes you can’t avoid that. Stormtrooper? Anytime and anywhere. I’m thinking of a new series [laughs]. What’s more difficult – finding a woman for nudes or showing those nudes to wider audience – for example on the Internet?

photo: Kobaru - www.kobaru.pl

You’re gonna have your own exhibition soon. What are we gonna see there? I won’t give you any details unfortunately. We’ll see 5 series of photos, 4 in each one. It’ll be this scarier side of my work, music trophies will stay in electronic format for a while.


What inspires you? Where do your ideas come from? I don’t know, probably from imagination. Everything that surrounds me, influences me subconsciously, but I don’t think about it. Old Marilyn Manson music videos are surely an inspiration: The Beautiful People, Tourniquet, The Nobodies. There’s plenty of stuff I like in these videos, so obviously they affect my work. And at times something just appears in front of your eyes or in your dreams. What is your biggest dream connected with photo-

graphy? A photo that would make you say, “now I can die happy”. What or who would it be? Uhmm... from the music field, I’d really like to do a photo shoot with Marilyn Manson, Slipknot, Rammstein, Rob Zombie, Depeche Mode and many more, but I’d like to do it the way David LaChappelle does, with a certain idea in mind and in a certain place, not with a black or white background in two minutes, like it usually happens. I’d also like to be so financially stable that I could try each and every of my costume or makeup ideas. Unfortunately, these things aren’t cheap.

41


rock shot

CHOPIN ZALEWA

ROBAKA

Czy wiecie, że za butelkę wódki Chopin w USA trzeba zapłacić około 34 dolarów? Sam Fryderyk pewnie w grobie się przewraca… a może nie? karolina karbownik

W

ódka. Często stoi w sklepie, a jest wychylana przed sklepem. Taki widok bywa codziennością w niektórych częściach Polski. Niestety. Tam wódka często służy zalaniu się w trupa, by było lepiej. Tymczasem Chopin przygrywał raczej na salonach… Pierwszy na świecie zapis zawierający wyraz „wódka” pochodzi z województwa sandomierskiego i datuje się na 1405 rok. Czasy średniowiecza miały swoje ciemne strony, a jedną z nich była higiena żołądka i związane z nią liczne problemy i choroby tej części organizmu. Wódka okazała się doskonałym lekarstwem na te bolączki. Zwalczała pasożyty, a dodatkowo wprawiała w dobry humor. Mówiono o niej, że „zalewa robaka”. Polacy doceniają polskość – powiedzenie to ewoluowało do „zalewania się w trupa”. Początkowo wódkę można było kupić jedynie w punktach podobnych do dzisiejszych aptek. Dziś spośród płynów dostępnych w aptece najwięcej procentów ma zapewne Amol. A przecież tym nie uleczysz żołądka… Na przestrzeni wieków produkcja wódki w Polsce stała się częścią naszej tradycji. Jest elementem historii, literatury, obyczajów i życia społecznego. Systematycznie ją doskonalono, dzięki czemu dziś możemy się szczycić wysoką jakością tego trunku docenianą w ponad 100 krajach na wszystkich kontynentach.

60

Wódka nazywana była „wodą życia”. Jak to w naszym języku z ukochanymi przedmiotami bywa, nazwy się skraca. I tak z wody powstała wódka, niektórym znana jako wódeczka. Ze względu na rosnące potrzeby nasze rodzime, jak również zapotrzebowanie kolegów z zagranicy, produkcja wódki musiała wypłynąć na szersze wody. Na początku XX wieku na ziemiach polskich znajdowało się ponad 2500 gorzelni. Te mniejsze jednak pochyliły się ku ziemi bądź zostały wchłonięte przez większe. One z kolei później mogły sprostać potrzebom całego Układu Warszawskiego, który w Polsce zaopatrywał się w wódkę. Przynajmniej wtedy nasza waluta wymienna produkowana była w odpowiednich ilościach – nikt nie mógł narzekać. W okresie stanu wojennego część produkcji przeniosła się do piwnic i stodół – generalnie w miejsca, gdzie władza nie docierała. Czasy średniowiecza wróciły – w polskim podziemiu robaka zalewała „wódka grunwaldzka” czasem zwana „1410”. Uderzenie było szybkie i mocne. Podobnie jak kilkanaście lat później, kiedy przed Polakami otworzyły się drzwi na Zachód. W drugiej połowie lat 90. mieliśmy z czym pokazać się światu. Nowoczesne destylarnie rozpoczęły czystą przygodę z wódkami segmentu Top Premium. Zaczęło się od destylowanej wódki Belvedere. Polacy szybko podbili rynek amerykański. Wódka wróciła na salony. Widok eleganckich butelek Chopin, Exquisite Wyborowa czy Ketel One jest w dobrym tonie. Obecnie Polska jest czwartym co do wielkości rynkiem wódki na świecie – po Rosji, USA i Ukrainie. Roczna produkcja wódki w Polsce wynosi około 260 milionów litrów. Rolnicy nie mogą narzekać. Do produkcji jednego litra wódki potrzeba 1,4 kg zboża lub 3,8 kg ziemniaków. Ich smak i cudowne, może się zdawać, właściwości sprawiają, że przychód z eksportu wódki wynosi w Polsce 775 zł na sekundę. Co minutę sprzedaje się na świecie 960 butelek (0,5 l) polskiej wódki. Bez zalewania!


CHOPIN GETS STEWED DID YOU KNOW THAT IN THE USA A BOTTLE OF CHOPIN VODKA COSTS AROUND $34? FRÉDÉRIC MUST BE DOING SOMERSAULTS IN HIS GRAVE. OR MAYBE NOT?

Y

ou can spot many bottles of vodka in every grocery and some of them reach a more horizontal position just outside the store. That’s how it is in Poland. Yes, people in Poland still love vodka. However, they prefer to get stewed quickly while Chopin was a good boy who just wanted to play for others… The very first example of the word “vodka” being mentioned dates back to the year 1405, when it appeared in documents that come from the Polish palatinate of Sandomierz. The Middle Ages had a darker side: one of the main issues of those times was stomach hygiene (or rather the lack of it), which caused many health problems. Vodka happened to be a very effective remedy and it also helped people get in good mood. In Polish language we say that we “flood the worm” (literally: the parasite is flooded with alcohol and killed). Well, Poles do appreciate Polish culture – now we mostly say that one is “flooded to death”, meaning he’s dead drunk. In the beginning, vodka was only available in places like today’s pharmacies. Nowadays, pharmacies still offer medicines that contain alcohol but they don’t cure one’s stomach too well. Over the years, the production of vodka became a part of Polish tradition. It is also a part of our history, literature, customs and social life. The technology has improved so much that now we proudly produ-

ce high-quality vodkas that are appreciated in over 100 countries all over the world. Vodka used to be called the “life-giving water” – “water” in Polish is “woda”. But we, Poles, love making everything we appreciate sound nicer. So the new term was coined – “wódka”, the direct relative of international “vodka”. As the demand grew, the vodka industry grew as well. By the beginning of the 20th century, there were over 2,500 distilleries in Poland. Smaller ones went bankrupt or were taken over by the bigger ones that were able to take huge orders coming from all the Warsaw Pact countries (eight communist states of Central and Eastern Europe during the Cold War of mid-20th century). They all wanted vodka from Poland and it was our only exchangeable currency. And we had it in abundance. On 13 April 1967, The Rolling Stones came to play two shows in Warsaw and asked to be paid in vodka, not in Polish money they would not be able to exchange. Nobody complained. Later, during the martial law in Poland (early 1980s), part of the production was moved to basements and barns – generally those places hard to reach by the government. It was almost like in medieval times again – the most popular moonshine (a home-made vodka) was called “Grunwald vodka” or “1410” – the year of The Battle of Grunwald won by the alliance of the Kingdom of Poland and the Grand Duchy of Lithuania, one of the biggest battles of the Middle Ages. The vodka was strong enough to give Poles power to win over the foreign liquor markets later in the 1990s, when the doors to the West were suddenly wide-open. We finally had something really good to show the world! Our modern distilleries began producing premium brands of vodka. It all started with Belvedere. Poles quickly conquered American market. Beautifully designed bottles of Chopin, Exquisite Wyborowa or Ketel One look great on American tables. Vodka producers are surely enjoying its new-found popularity there. Nowadays Poland is the fourth biggest market for vodka, after Russia, Ukraine and the USA. Don’t worry – there’s still plenty to drink and sell. 260 million of liters is produced in Poland every year. Farmers really can’t complain: for every liter of vodka we need 1.4kg of grain or 3.8kg of potatoes. The taste of vodka and its seemingly miraculous properties generate 775 PLN ($245) of export revenue every second. 960 half liter bottles of Polish vodka are sold every minute. Aren’t you wasting your time now?

61


l o v e i rock screen


k c o r

’n’

roll


The Runaways – prawdziwa historia Scena rockowa połowy lat 70. XX wieku nie jest miejscem dla dziewczynek. Inne zdanie ma jednak młodziutka Joan Jett, która z braku laku kupuje męską ramoneskę i nie poprzestaje na klasycznych lekcjach gry na gitarze. Jest gotowa poświęcić wszystko, by stanąć na scenie i to bez mężczyzn w składzie. karolina karbownik FOTO: MATERIAŁY PRASOWE

J

oan (Kristen Stewart) zakłada zespół The Runaways i, 20 lat przed powstaniem Spice Girls, pokazuje światu, czym jest prawdziwy „girl power”. Z Joan biją moc, siła i determinacja, z jakimi podąża ku wyznaczonemu sobie celowi. Dziewczyny pokazują światu, że ten myli się, uważając, że pewne miejsca zarezerwowane są tylko dla mężczyzn. Ciężko oderwać wzrok od drapieżnej Joan Jett, nie można odkleić oczu od seksownej Cherie Currie (Dakota Fanning). Ta na oczach widzów zmienia się z naiwnej piętnastolatki w wyzywającą i słodką gwiazdę rocka, którą, zanim osiągnie pełnoletniość, ze sceny ściągną narkotyki. Zespół The Runaways szybko się rozpada – dziewczyny nie odnajdują między sobą porozumienia. Filmowa Joan Jett pozostaje jedyną konsekwentnie dążącą do celu artystką z grupki nastolatek, które przełamały muzyczne tabu. Kamera mogłaby

76

poświęcić więcej uwagi Licie Ford (Scout Taylor-Compton) – bez niej historia kobiecego rock’n’rolla wydaje się znacznie okrojona. Kolorystyka i scenografia w The Runaways – prawdziwa historia przenoszą nas w błyszczący świat glam rocka momentami przyćmionego punkiem. Trendy w makijażu zdecydowanie wyznacza David Bowie, podczas gdy czarne ciuchy Joan to głównie ćwieki i dżinsy. Na scenie i za sceną rządzi rock’n’roll – ten rytm nadaje sens życiu Jett, w końcu kto jeśli nie ona najlepiej wykrzykuje słowa I Love Rock’N’Roll? Chwilami film się dłuży, ale i tak kłaniamy się nisko Florii Sigismondi, która mimo skromnego budżetu przeniosła kawał historii na ekran. Bo my kochamy rock’n’roll!



l o v e i rock screen


k c o r

’n’

roll


THE RUNAWAYS THERE SEEMED TO BE NO ROOM FOR GIRLS ON THE MUSIC SCENE OF THE MID 1970S BUT YOUNG JOAN JETT WAS NOT READY TO ACCEPT THAT. IF THERE WERE NO BLACK LEATHER JACKETS FOR LADIES, SHE WOULD BUY A MEN’S ONE. CLASSIC GUITAR LESSONS WERE NOT ENOUGH FOR HER. SHE WAS READY TO SACRIFICE EVERYTHING JUST TO BE ABLE TO STAND ON STAGE… AND WITHOUT MEN HELPING HER. karolina karbownik, photography: press Joan (Kristen Stewart) sets up The Runaways and 20 years before Spice Girls shows the world the true meaning of “girl power”. Joan is full of strength and energy, and determined to reach her goal. The group of girls proves that some of areas in music considered male-only are in reality equally suitable for women. It’s hard not to focus on the wild Joan Jett or the sexy Cherie Currie played by Dakota Fanning. The film follows her transformation from a naive 15 year old girl to sexy rock star who develops drug problems that halt her career before she even reaches 18. The Runaways break up quickly – the girls can’t work out their differences. In The Runaways, Joan Jett is shown as the only one who is consequent on her road to success. Although most of the other girls wasn’t as successful, I really miss more camera focus on Lita

Ford (Scout Taylor-Compton) without who the history of female rock’n’roll would not be complete. I love the colors and set design of The Runaways. It really takes us to the glittering world of glam rock and punk. David Bowie sets up makeup trends while Jett prefers black studded outfits and denim. Rock’n’roll is the main force in Joan Jett’s life, both on and off stage. Not much of a surprise, really – hardly anyone is as convincing screaming I Love Rock’N’Roll! There are some boring moments in the movie, however I salute the director Floria Sigismondi who – despite a tight budget – decided to present this huge part of rock’n’roll history on the big screen. Just because I love rock’n’roll!


77



rock fashion

grunge Styl grunge powraca na ulice każdej jesieni. Kolorowe liście spadające z drzew i deszcz to znak, że już niedługo ulice wypełnią się ciężkimi, czarnymi botkami, ćwiekami i obowiązkową kratą. Czy kolejny sezon grunge’owego szaleństwa może nas czymś zaskoczyć? Oczywiście, bo każdy interpretuje go na swój wyjątkowy sposób!

Grunge fashion is back on streets every autumn. Colorfull leaves that fall down from the trees and falling rain are a sign that soon the streets will be full of people in heavy black winter boots, spikes and, of course, the obligatory checks. Will this year’s season for grunge madness surprise us in any way? Of course, after all everyone has their own idea for grunge style.

stylizacje: showroom aliganza

bluzka / blouse New Look kurtka / jacket Esprit okulary / sunglasses Gucci torebka / purse New Yorker naszyjnik / necklace Claire’s buty / boots PRIMAMODA spodnie / pants Levi’s


torebka / purse Primamoda legginsy Calzedonia sukienka / dress Solar biustonosz / bra Intimissimi bransoletka / bracelet YES pierścionek / ring River Island buty / boots River Island

naszyjnik / necklace New Yorker spodnie / pants New Yorker koszula / shirt TALLY WEiJL plecak / backpack River Island zegarek / watch Michael Kors/YES płaszcz / coat River Island buty / shoes PRIMAMODA



marzenia się nie spełniają rock STYLE


marzenia siÄ™

spełnia


Wykorzystał cysternę kolorów do upiększenia powierzchni, które tylko wpadły mu w ręce. Niewielkim urządzeniem maluje wielkie rzeczy. Kocha motocykle, malarstwo i rock’n’rollową muzykę. Szymon Chwalisz – właściciel Studia Aerografu.

katarzyna strzelec foto: dzięki uprzejmości szymona chwalisza

Nie wszyscy wiedzą, co to jest aerograf.... To urządzenie wielkości długopisu podłączone do sprężonego powietrza... działanie jest dość skomplikowane i nie chciałbym zanudzać, ale zasada jest bardzo podobna jak w pistolecie lakierniczym w bardzo pomniejszonej skali. Jakie umiejętności należy posiadać, aby umieć obsługiwać takie urządzenie? Mój serdeczny przyjaciel Piotrek „Dziki” Chancewicz z zespołu Mech zawsze mi powtarza, że jestem nienormalny, że widzę w głowie obrazy i trzeba się tego bać... Jakie umiejętności? Aerograf jest dla mnie narzędziem jak każde inne. Pędzel, ołówek, węgiel, pastela... zasady malarskie się nie zmieniają, to tylko od narzędzia zależy, jaki efekt uzyskujemy. Aerograf ma może tę przewagę nad klasycznymi pędzlami, że nanosi się bardzo cienką warstwę farby, która przykryta lakierem bezbarwnym daje idealnie gładką powierzchnię. To sprawdza się rewelacyjnie przy malowaniu motocykli, kasków, gitar itd.

76

Motocykli, kasków, gitar i czego jeszcze? Na wszystkim można malować aerografem? Na każdej powierzchni, która przyjmuje farby. Malowałem już kurtki skórzane, motolotnie, samochody, ściany, wzmacniacze, efekty gitarowe... szczerze, to już nie pamiętam, ale trochę tego było. Nie ukrywam, że największą frajdę sprawiają mi motocykle i gitary, ale to chyba przez osobiste upodobania. Grasz na gitarze? Jeździsz na motocyklu? Gram to dużo powiedziane... są pewne dźwięki, w które udaje mi się trafić. Na motocyklu jeżdżę w miarę możliwości czasowych, choć z tym ostatnio coraz trudniej. Przygotowałeś gitarę na Przystanek Woodstock. Wcześniej była gitara na WOŚP. Jak do tego doszło? Pomysł na pierwszą gitarę zrodził się tak naprawdę kilka lat temu. Udało mi się zrealizować ten pomysł wspólnie z klubem motocyklowym Vulcaneria i Szymonem Marszałkowskim z Marszal Music. Stworzyłem autorski de-


sign gitary nawiązujący do klimatu WOŚP. Namalowałem na niej portrety 6 polskich muzyków – Renaty Przemyk, Jurka Styczyńskiego, Kazika, Siczki, Krzysztofa Grabowskiego i Titusa. Wspólnie z Szymonem Marszałkowskim przejechaliśmy po całej Polsce prawie 2000 km, żeby pozbierać autografy i przyszedł czas na wizytę w studio TVP podczas finału. Wręczyliśmy gitarę Jurkowi – był zachwycony i praktycznie od razu namówił nas na powtórkę. Gitarę Woodstockową tworzyłem już sam przy pomocy technicznej Szymona. Tym razem design woodstockowy zaczarował nas wszystkich. Na gitarze znaleźli się Piotrek „Dziki” Chancewicz, Roman Lechowicz, Scott Ian, Paweł „Drak” Grzegorczyk, Konrad Wojda i Jacob Hemphill. Podczas Woodstocku Dziki, Roman i Konrad zagrali na naszej gitarze, co dało całej akcji jeszcze lepszy wydźwięk. Już teraz prowadzimy rozmowy w sprawie kolejnej gitary... Tak my, jak i cała ekipa Wielkiej Orkiestry mamy nadzieję, że te gitary będą symbolem Przystanku Woodstock i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Jak długo pracowałeś nad projektem i wykonaniem tej gitary? Projekt rodził się w mojej głowie dość długo, a samo malowanie zajęło mi około 2 tygodni. Następnie gitara trafiła do Szymona Marszałkowskiego, który ją poskładał, nastroił, polutował co trzeba, zmienił przetworniki i finalnie przetestował, by na Woodstocku spisała się na medal. Sporo miłych słów oraz zachwytów usłyszałeś podczas Woodstocku – to jest satysfakcja, dla której realizujesz takie projekty? Spełnienie marzeń czy po prostu realizacja kolejnego zamówienia? Nie jest to absolutnie żadne zamówienie. Robię to z potrzeby serca i cieszę się, że ktoś uwierzył w ten projekt i dał mi szansę pomóc innym poprzez moją pracę. Satysfakcja jest ogromna, kiedy muzycy, dziennikarze, ludzie kultury, sztuki, czasami nawet polityki spotykają nas i klepią po plecach, ale tak naprawdę największa radość tkwi w środku. Kiedy przechodząc w moim rodzinnym Ostrzeszowie przez oddział dziecięcy, widzę Orkiestrowe

77


serduszka, to wiem, że dołożyłem się w jakiejś małej cząstce do czyjegoś uśmiechu. Miło jest rozmawiać z osobą, która ma pasję. Miło jest udzielać wywiadów do gazety dla pasjonatów. Wrócę na chwilę do poprzedniego pytania. Jeździsz na motocyklu, ale wiem, że masz dyplom z malarstwa. Co było wcześniej: pasja do motocykli czy do malowania? [śmiech] No właśnie nie wiem... mam takie przebłyski z dzieciństwa. Miałem trzy latka i tata sadzał mnie na swoim cudownie dopieszczonym Avo Simsonie... nie pamiętam, czy wtedy już wiedziałem, do czego służą kredki, ołówki itd. Będzie z tym problem, prawie jak z jajkiem i kurą, ale dyplomatycznie powiem – zaczęło się to względnie równocześnie. Zastanawia mnie, skąd pomysł na aerograf i malowanie tą techniką, a nie na przykład tatuaże? Tam też

potrzebna jest precyzja i nakładasz farbę czymś podobnym do długopisu. Hmm... chyba dla każdego posługującego się aerografem w motoryzacji – choć takich osób w Polsce jest niewiele – punktem zaczepienia były programy zza oceanu emitowane na kablówce... Pamiętam, że oglądałem pierwsze odcinki Bikers Build Off, jeszcze długo przed tym ogromnym bumem na Orange County Choppers. Zobaczyłem, jak bracia malują motocykl... Wow! Przecież potrafię posługiwać się ołówkiem, pędzlem, dlaczego nie spróbować tego szatańskiego urządzenia ? Pasja do motocykli i pasja do malarstwa dały wspólny mianownik i tak przemalowałem aerografem już 10 lat. Wspomniałeś, że jest was, malujących aerografem, niewielu – gdzie uczyłeś się tej techniki? Pierwsze dzieło? Uczyłem się w... swojej pracowni Metodą prób i błędów. W tamtym czasie nie było żadnych kursów, poradników itp., a teraz pojawiają się powoli takie inicjatywy, jednak


to wszystko dopiero raczkuje. Pierwsze dzieło? [śmiech] Wiesz, mam bardzo cyniczne podejście do swoich „tworów”, także może pierwszy twór to jakiś nieśmiały skorpion na Suzuki GS z lat 80., a pierwsze „dzieło”... mam wrażenie, że nastąpiło to dużo, dużo później ... I co to było? Musiałbym poszperać w archiwum, żeby nie zachwiać chronologii, ale myślę, że obrazy na płótnie z lat 2007– 2008 mogę zaliczyć do ambitniejszych: m.in. portret Zdzisława Beksińskiego dla Mennicy Podkarpackiej... później już było tylko lepiej. Ostatni obraz, z którego jestem strasznie dumny, to portret pana Jana Nowickiego, który notabene tak mu się spodobał, że zawisł w jego domu. Tak, miałam o to zapytać, macie nawet wspólne zdjęcie. Podarowałeś ten portret panu Nowickiemu? Tak... a chyba mogę już powiedzieć, że pan Jan zamówił dla swojego fana drugi, właśnie nad nim pracuję. Cieszę

się, że mam kontakt z kimś takim jak pan Nowicki, tym bardziej że moja praca została doceniona przez kogoś, kto jest dla mnie od zawsze autorytetem filozoficznym, artystycznym i życiowym. Gratulacje, to musi być niesamowite przeżycie… Ręce trzęsły mi się jak przed pierwszą klasówką, kiedy usłyszałem głos Wielkiego Szu w słuchawce... niesamowite uczucie. A propos autorytetów, kto jest twoim idolem: muzyk, żużlowiec, a może właśnie aktor? Na temat autorytetów rozmawiałem właśnie z panem Jankiem... Bez żadnej kokieterii powiedziałem, że na początku jest Witkacy, później Gustaw Holoubek i Jan Nowicki... Autorytet dla mnie to ktoś, kto imponuje nam na każdej płaszczyźnie życia, filozofii, sztuki, zachowania, poglądów. Nigdy nie miałem idoli. Źle mi się kojarzy słowo „idol”... Są osobowości, którymi się inspiruję, które podziwiam w tej czy innej dziedzinie, które rozbawiają


mnie do łez, i ci, którzy swoim zdrowym rozsądkiem i mądrością życiową wyznaczają drogę do szczęścia. W tym roku obchodzisz rocznicę – wspomniane 10 lat malowania aerografem – jak świętujesz jubileusz? Pracuję. Na świętowanie nigdy nie ma czasu, ale nie odbieram tych 10 lat jako czasu zmarnowanego i nie zamierzam zmieniać zawodu. Urodziny spędziłem w Warszawie w Media Studio, gdzie Dziki na naszej woodstockowej gitarze nagrywał nowy singiel swojego zespołu Wild Pig (polecam, bo to obłędnie dobry rock`n roll). Imieniny przyjdzie mi spędzić na organizowanej wspólnie z Wielką Orkiestrą konferencji prasowej na temat gitary w Warszawskim Hard Rock Cafe, także sama widzisz, że święta mam pracowite. Mówisz o sobie: grafik, malarz – wracasz czasami do pędzla? Jak najbardziej wracam do pędzla. W przyszłym roku mam wystawę w Biłgoraju w Fundacji Pana Schmidta – Kresy 2000 – przy letniej pracowni nieżyjącego już niestety Jerzego Dudy-Gracza. Będzie można zobaczyć tam około 20 moich obrazów. Staram się malować swoje rzeczy, kiedy tylko mogę. Mam straszną słabość do pasteli, ale to chyba podświadomie przez Witkacego. Uwielbiam też linoryty. Szkoda, że realia są takie, że aby zarabiać, poświęcam tak dużo czasu motocyklom itd., ale do klasyki siadam z ogromną radością i sentymentem.

Czy twoja kreatywność przejawia się również w życiu prywatnym? Czy masz jakieś czadowe malunki w mieszkaniu na ścianach lub na prywatnym aucie lub motocyklu? Oczywiście. Może na ścianach aż tyle moich obrazów nie wisi, bo jakimś dziwnym trafem tak wychodzi, że przeważnie większość sprzedam. Motocykla nigdy nie miałem „normalnego”, z samochodami to różnie bywało. Na tę chwilę jeżdżę 27-letnim chevroletem blazerem i mam dylemat, bo klasyków się nie zmienia... zobaczymy. Jestem indywidualistą, uwielbiam rzeczy ręcznie wykonane. Sam maluję sobie np. trampki, koszulki... Nigdy tego nie leczyłem [śmiech]. To raczej nie jest groźne, wiec nie wymaga leczenia Które kolory najczęściej wykorzystujesz? Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, ile litrów farb zużyłeś w sumie na wszystkie swoje prace? A to jest bardzo dobre pytanie... Moja dziewczyna jest z zamiłowania matematykiem i myślę, że to będzie dla niej dobre zadanie na długie jesienne wieczory... ale myślę, że zakręci się to w granicach niewielkiej cysterny. Co do kolorów, to tutaj też chyba wykraczam poza schemat. Najcieplejszym kolorem jest dla mnie czarny – choć nie występuje w przyrodzie, bo zawsze działa na niego jakieś światło – jednak przez to, że jest najgłębszy, najbogatszy, dla mnie staje się najbardziej tajemniczym. Na studiach miałem fazę na kolory ziemiste – brązy, beże, bistry, se-


pie... teraz trochę mi przeszło i podróżuję po całej palecie. W malarstwie chyba ważniejszy jest dobór palety niegryzących się kolorów niż konkretnie ich odcień. Przybliż naszym czytelnikom projekt „Lost Love” – Judas Priest Tribute. Krzysiek „Yamak” Bandurski, właściciel motocykla, zadzwonił kiedyś do mnie z pomysłem malowania motocykla. Jest związany z muzyką, trochę gra, nagłaśnia imprezy i jest wielkim fanem Judas Priest. Pierwsze nasze rozmowy to było błądzenie we mgle. Krzysiek chciał motocykl w motywach muzycznych... myśleliśmy o gwiazdach rocka, połączeniu różnych klimatów Stonesów, Black Sabbath, Kiss... nagle olśnienie! Judas Priest i płyta Nostradamus. Yamak posiadał mnóstwo materiałów, m.in limitowaną książkę o płycie Nostradamus. Rewelacyjne szkice, grafiki, które w momencie, kiedy je zobaczyłem, od razu poukładały mi się w projekt malowania motocykla. Dołączyliśmy teksty piosenek na błotnikach, dodało to świetnego smaku całości. Ilość detali była przerażająca, ale wiedziałem, że projekt jest tak prestiżowy, że nie ma miejsca na kompromisy. Wiedzieliśmy już wtedy o ubiegłorocznym koncercie w katowickim Spodku. Malowanie się zakończyło i Krzysiek pojechał w podróż z Przasnysza do Katowic na spotkanie z zespołem. Niestety nie mogłem być wtedy z nimi, bo w tym samym czasie odbywały się Mistrzostwa Polski w budowie i stylizacji motocykli w Poznaniu, gdzie startowałem

z kilkoma maszynami w kategorii „Best Painting”, ale byłem z Yamakiem cały czas „na łączach”. Kiedy zespół wyszedł po koncercie i zobaczył motocykl... odebrało im głos. Rob Halford nie wierzył, że to jest namalowane i powiedział, że to jedyny motocykl na świecie, na którym zespół Judas Priest złożył autografy. Co chciałbyś jeszcze pomalować, czego jeszcze nie miałeś okazji zrobić, a jest w marzeniach bądź byłoby wyzwaniem? Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia… Nie wiem, co mnie jeszcze czeka w mojej pracy zawodowej. Cieszę się, że zgłaszają się ludzie, mówiąc: „Stary, oddaję Ci motocykl, lubię klimat jazzowy. Wymyśl coś, wiem, że będzie super, i maluj!”. Takie zaufanie do mojego gustu, kreatywności – jakkolwiek to nazwać – sprawia, że czuję się doceniony. Cieszę się, że tworząc coś niepowtarzalnego na jakimkolwiek elemencie, daję ludziom coś ekskluzywnego, tylko dla nich, często odzwierciedlając ich marzenia, pasje itd. „Bryła” nie ma takiego znaczenia, jak ta historia, przesłanie, drugie dno... Uwielbiam oglądać uśmiechy ludzi odbierających z mojej pracowni swoje perełki. W niesamowitą podróż po świecie wypełnionym kolorami i pasją możecie wybrać się na www.studioaerografu.com


DREAMS DON’T COME TRUE

rock STYLE

YOU HAVE TO

MAKE THEM

TRUE



SO FAR HE HAS USED A SMALL TANKER OF PAINT TO DECORATE ANY TYPE OF SURFACE HE CAME ACROSS. HE USES A SMALL DEVICE TO CREATE BIG THINGS. HE LOVES MOTORBIKES, PAINTING AND ROCK N’ ROLL. MEET SZYMON CHWALISZ – OWNER OF AIRBRUSH STUDIO “STUDIO AEROGRAFU”.

katarzyna strzelec translation: jakub „bizon” michalski photography: szymon chwalisz

What is an aerograph? I bet not everyone knows what we’re talking about. It’s a tool not bigger than a pen that uses compressed air. It’s a bit complicated, I wouldn’t like to give you boring details, but it operates similarly to paint spray gun, only it’s significantly smaller. What kind of skills does a tool like this require? My dear friend, Piotr “Dziki” Chancewicz from Polish metal band Mech, always tells me that I’m a weirdo, because I see pictures in my head and it’s not normal… What kind of skills? For me it’s a tool like every other one. Paintbrush, pencil, charcoal, pastel… the rules are the same. A tool only takes us in certain direction with our art. One advantage of aerograph is that you put a very thin layer of paint and cover it with varnish, and it gives you a perfectly smooth surface. It works really well when you paint motorbikes, helmets and guitars. What other surfaces? What else can you paint with an aerograph? Any surface that can be painted. I’ve painted leather jackets, motor gliders, cars, walls, amps, guitar effect-boards… I don’t remember all of it but I’ve painted many

84

things. But the best fun is with motorbikes and guitars. It probably has a lot to do with personal tastes. Do you play the guitar or ride a bike? I wouldn’t use the word “play”. I’m able to create a sound or two. I try to ride my bike as often as I can, but I’ve been having less time for that lately. Recently you’ve had a lot of work. I’m talking about Woodstock Festival, among others. You’ve prepared a guitar for the festival, as you did earlier with their charity project, WOŚP. How did this come about? The idea for the first guitar for them started a couple of years ago. I did it with the aid of Vulcaneria motor club and Szymon Marszałkowski from Marszal Music. I created my own guitar design that fitted their style. It included portraits of six Polish musicians – Renata Przemyk, Jurek Styczyński, Kazik, Siczka, Krzysztof Grabowski and Titus. Together with Szymon Marszałkowski we drove over 2000 kilometers through Poland to collect some autographs and then we brought the guitar to the TV studio for the annual big finale of the whole charity event. We gave the guitar to Jurek Owsiak, the head of the WOŚP charity. He was amazed and almost instantly persuaded



us to do another one for the Woodstock Festival that he runs. The Woodstock guitar was more my creation, though with a bit of help from Szymon. This time we were all very happy with its design. The musicians that I included on the guitar were Piotr “Dziki” Chancewicz, Roman Lechowicz, Scott Ian, Paweł “Drak” Grzegorczyk, Konrad Wojda and Jacob Hemphill. During the festival, “Dziki”, Roman and Konrad played this guitar which made it even more special. We’ve already started talking about the next one… We all hope that these guitars will become some sort of a symbol of the whole WOŚP charity and Woodstock Festival. How long did it take you to finish this project? The whole idea took quite long to crystallize but once I started painting, it took some 2 weeks to finish it. Then Szymon Marszałkowski took over, assembled it, tuned, soldered everything, changed the pick-ups and tested it to make sure all went well at Woodstock. You heard lots of kind words during Woodstock. Is this satisfaction the reason you do all those things? Is this a dream coming through or just another commission?

86

It’s definitely not a commission. I’m putting all my heart into it and I’m glad that somebody believed in this project and gave me a chance to help other people through my work. The satisfaction is huge when musicians, journalists, people of culture and art or sometimes even politicians meet you and congratulate on your work. But the biggest joy is deep inside, when I go to the pediatric ward in a hospital in my home town of Ostrzeszów, and I see the WOŚP charity logo stuck to all this equipment. Then I know that I helped to put a smile on somebody’s face. It’s nice talking to a person who has a passion. It’s nice talking to a magazine for people with passion. Let’s go back to the previous question for a while. You ride a bike but you are an educated painter. What was first? Passion for bikes or for painting? I can’t remember… I have some scattered memories from my childhood. I was three and my dad put me on his shiny Avo Simson. I’m not sure I already knew how to use crayons and pencils. Answering this question is a bit like what was first – the chicken or the egg. Let’s say these two passions started more or less at the same time.


Why did you choose aerograph and not, let’s say, tattooing? You also need great precision to be a tattoo artist and you apply the paint with a pen-like tool. There aren’t many people in Poland who use aerograph in painting bikes but I think that for each of us the starting point was watching American TV shows on our cable TV. I remember watching the first episodes of “Bikers Build Off”, it was long before Orange County Choppers became hugely popular. I saw the brothers painting a bike. Wow! I thought – okay, I can use a pencil or a paintbrush, so why not try this devilish tool. So I mixed my passion for bikes with passion for painting and I’ve been doing that for the last 10 years. You mentioned that there aren’t many of you – the guys who use aerograph for painting bikes. How did you learn to use it properly? What was the first thing you painted? I was learning in… my workshop. It was really a process of trial and error. At that time there were no courses or handbooks. Now it’s a bit different, but it’s all still in the early stages. First thing I painted? [laughs] You know, I’m very cynical when it comes to my first creations. It might have been an attempt at painting a scorpion on an old

80s Suzuki GS. But the first real thing was… much, much later… What was it? I would have to browse through my archives but one of the earliest ones were paintings on canvas, between 2007 and 2008. Definitely among my most ambitious work. These included a portrait of Zdzisław Beksiński for the Subcarpathian Mint. And it got much better after that. My last painting that made me very proud was a portrait of a great Polish actor Jan Nowicki. He liked it so much that it hangs in his house. I was about to ask this question because I saw you have a photograph with him. Did you give him the painting? Yes and… I think I can reveal this – Mr. Nowicki asked me to do a second one for his fan. I’m working on it now. I’m glad to know someone like Jan Nowicki and that my work is highly-valued by someone who I respect so much as an expert in philosophy, art and life in general. Congratulations. That must be something special… When I heard his voice on the phone, my hands were

87


shaking like I was about to write my first test at school… amazing feeling. Speaking about authorities. Who would you call your idol? Is it a musician, a speedway rider or an actor? I was talking to Mr. Nowicki about authorities. I admitted that the biggest one for me is Witkacy, then Gustaw Holoubek and Jan Nowicki. An authority for me is someone who is respected in every area of life – philosophy, art, behavior and general views. I never considered anyone an idol. I don’t like this word. There are people I respect, people who inspire me, those who are able to make me laugh and others who show me the path to happiness through their wise words and common sense. This year marks the 10th anniversary of your work. How do you celebrate it? I work [laughs]. I don’t have time to celebrate, but I don’t consider these 10 years wasted time and I don’t think about changing my job. I spent my birthday in Media Studio in Warsaw. “Dziki” was recording a new single of his band – Wild Pig (great rock n’ roll!) – and he was using our Woodstock guitar. So you see, I don’t have time to celebrate anything. You call yourself a graphic artist and a painter. Did you swap canvas for other surfaces permanently or do you still use your paintbrush from time to time?

88

I do. Next year I will have an exhibition in Biłgoraj. I’ll display about 20 of my paintings. I’m trying to paint “my stuff” whenever I can. I’m really fond of pastels, probably thanks to Witkacy. I also love linocut technique. The truth is, however, that I have to spend most of my time painting bikes to earn money. But I still like creating classic paintings. Is this creativity of yours also reflected in your everyday life? Any great paintings at your home or on your car or bike? Of course. Well, maybe I don’t have that many of my paintings on my walls, because I usually sell most of them. I never had an “ordinary” motorbike. It’s a bit different with cars. My current car is a 27-year-old Chevrolet Blazer and… well, you know… you can’t really mess around with the classics. We’ll see. I love hand-made things, I’m an individualist. I paint my own t-shirts or sneakers. I never tried to get any treatment for this. [laughs] It’s not anything life-threatening, you don’t need any treatment [laughs]. Are there any colors that you use more often than others? Did you ever try to count how much paint you used throughout the years? Good question. Mathematics is my girlfriend’s hobby so that would be a good task for her for all those long cold evenings. Probably a small tanker. In terms of colors, I also try to be original. The warmest color for me is black, al-


though it doesn’t really appear in nature because there’s always some light around it. But it’s the deepest and the richest of all colors, that’s why it seems so mysterious to me. During my studies, I was really into earthy colors – brown, beige, bistre, sepia… Now I’m more into exploring the whole palette. I think it’s more important in painting to choose the right palette of colors that will look good together than to pick the correct tone of a specific color. Tell us something about the Lost Love – Judas Priest Tribute project. Krzysiek “Yamak” Bandurski, who owns a bike, phoned me one day and had an idea about painting it. He plays a little, he works as a sound tech and he’s a huge Judas Priest fan. Our first discussions were just like throwing in some general ideas. He wanted to have his bike painted with some rock motifs. We were thinking about rock stars, about mixing different areas of rock, like Stones, Sabbath, Kiss… and then this idea struck. Judas Priest and their album, Nostradamus. Yamak has a lot of stuff, including a limited book that tells the story of this record. Great sketches and drawings. When I saw them, the whole idea just started to crystallize. We added some song lyrics on the mudguards, it really went down well. The amount of detail was just unbelievable but I knew that this project was so important, that we just had to make it special. We already knew that we would meet the band during their last year’s gig in Poland. We fini-

shed painting it and Krzysiek went to Katowice to meet the guys. I couldn’t be with him because I was attending Polish championships for custom bikes in Poznań where some of my machines were candidates in the Best Painting category but I was in touch with Yamak all the time. When the band went out after the gig and saw the bike… they were left speechless. Rob Halford could not believe it was painted and said it was the only bike in the world autographed by Judas Priest. Is there still anything that you would like to paint? Any challenge or a dream that hasn’t come true yet? Dreams don’t come true, you have to make them true. I don’t know what’s ahead of me in my professional career. I’m happy that people still come to me saying, “man, I like jazz. I’m leaving my bike in your hands, figure out something, I know it will be great.” This trust in me and my abilities means a lot to me. I’m glad that by creating something exclusive, I’m giving those people something no other person has. It often reflects their dreams and passions. The history, the message it conveys, the hidden meaning… It’s more important than what shape or surface it is. I love seeing the smile on people’s faces when they come to my workshop to see their gems. If you want to go on this amazing journey through the world of colors and passions, please visit www. facebook.com/aerograf.chwalisz.

89


masters of

rock

11-14.07.2013

vizovice, czech republic

photography: agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska www.vspectrum.blogspot.com

rock live


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

lordi


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

moonspell

powerwolf


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

avantasia

arkona


the 69 eyes


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

the 69 eyes


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

anneke

brainstorm


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

elvenking

accept


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

devin townsend

audrey horne


agnieszka „vspectrum” Jędrzejewska

lordi

primal fear


map of rock

Złoto Renu,

, i e l e r o L

skarb Nibelungów i nazistowski amfiteatr...


Żeglarzu – twa łódka w końcu Pryśnie o głazu skraj: Swą pieśnią urzekającą Zabija Lorelei... Heinrich Heine „Pieśń o Lorelei” (przekład Stefan Zarębski).

agnieszka lenczewska, foto: wikimedia


P

iękny jest wijący się meandrami Ren w okolicach Sankt Goarshausen. Otoczony wzgórzami, jak migotliwy wąż wije się przez dolinę. Niewielkie urokliwe miasteczko, zamki od stuleci stojące na straży okolicznych winnic i uprawnych pól. I Ren – rzeka życia. Dolina Środkowego Renu (niem. Mittelrheintal) jest jednym z najbardziej malowniczych zakątków kraju naszych zachodnich sąsiadów. Jej 65-kilometrowy odcinek pomiędzy miejscowościami Bingen (tego od słynnej mistyczki, lekarki, zakonnicy – Hildegardy z Bingen) a Koblencją został wpisany w 2002 r. na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Miejsce to w XVIII w. rozreklamowali w Europie, wręcz odkryli dla turystyki, młodzi przedstawiciele brytyjskiej arystokracji (wśród nich Lord Byron), zatrzymujący się tu w drodze do słonecznej Italii. Wraz z rozkwitem epoki romantyzmu dolina stała się popularnym celem podróży arystokracji i inteligencji niemieckiej, która wskrzesiła lokalne klechdy, wypracowując romantyczną wizję regionu. W okresie tym powstało wiele opowiadań nawiązujących do legendy o dwóch wrogich sobie braciach, o postaci Rolanda czy Lorelei. Zacytowany przeze mnie powyżej utwór Heinego jest jednym z przykładów inspiracji miejscowymi legendami. Lampka reńskiego wina, poemat Heinego i można, niemalże kierując się głosem legendarnej uwodzicielki, udać się na zwiedzanie przepięknej okolicy. Nie tylko miłośnicy historii i amatorzy twórczości Richarda Wagnera, ale również „zwykli” headbangerzy mogą w Sankt Goarshausen wiele zobaczyć. Oprócz uroczych, zadbanych domów, krętych uliczek i niesamowitej panoramy Renu oglądanej ze skały Lorelei, Sankt Goarshausen oferuje rockowemu pielgrzymowi znakomitą miejscówkę na koncert. Celem jest przepięknie położony Freilichtbühne Loreley. Przepiękna panorama Renu, pobliskie zamki Kot (Burg Katz) i Mysz (Burg Maus), legendy i mity, i wreszcie twórczość Richarda Wagnera zainspirowały nazistów. Dolina Środkowego Renu stała się dla nich krainą germańskich mitów o blondwłosych herosach, walecznych rycerzach, skarbach, potyczkach z wrogami, Zygfrydzie i skarbie Ni-

102

belungów. By tę aryjską tradycję kultywować, należało dać jej odpowiedni entourage. Właśnie w Sankt Goarshausen w pobliżu Skały Lorelei wybudowano amfiteatr znany z Parteitagów i innych propagandowych akcji. Zaprojektowany przez Hermanna Senfa i wybudowany w latach 1934-1939 amfiteatr był jednym z wielu tzw. Thingstätte na terenie ówczesnej III Rzeszy (jeden z nich, świetnie zachowany, znajduje się na Górze Św. Anny niedaleko Opola). Idea budowy takich teatrów, jak i sama nazwa, nawiązywały do starogermańskich Thingów – zgromadzeń wolnych mężczyzn z poszczególnych plemion germańskich. Budowano je w romantycznej scenerii ruin, skał lub kamieniołomów. Gigantyczny teatr na wolnym powietrzu mieszczący pięć tysięcy miejsc siedzących i kilkanaście tysięcy miejsc stojących, w którym odbywały się swoiste „msze” nazistów, przedstawienia potęgi narodu niemieckiego, pełne blichtru i kultu boskości Führera. 21 czerwca 1939 roku teatr oddano w ręce publiczności. Pierwszym dziełem „na afiszu” był dramat Schillera Wilhelm Tell. Po upadku III Rzeszy ta forma monstrualnego teatru dla mas upadła. Przez kilkanaście powojennych lat obiekt stał niewykorzystany. W 1968 roku otworzył swoje podwoje najpierw dla orkiestr symfonicznych, przedstawień teatralnych i gwiazd popu, a od 1976 roku na stałe zagościł w nim kudłaty tłum rockersów. Pierwszym rockowym zespołem, który zagrał na estradzie Freilichtbühne Loreley była grupa Genesis (A Trick of the Tail Tour). Trzeciego lipca 1976 roku muzycy zagrali takiej utwory, jak m.in.: Supper’s Ready, The Cinema Show, Firth of Fifth, czy Entangled. Rock progresywny gości zresztą bardzo często na scenie Freilichtbühne Loreley. Miłośnicy Marillion uwielbiają zarejestrowany 18 lipca 1987 roku właśnie w Sankt Goarshausen koncert Live From Loreley. Tego dnia na scenie amfiteatru mieliśmy prawdziwy Zmierzch Bogów (Götterdämmerung). Jeden z ostatnich koncertów Marillion z Fishem. Rockowy teatr, jakiego już nigdy nie będzie. Moc i potęga, a dla wielu miłośników „dań rybnych” – łabędzi śpiew zespołu. Świetną inicjatywą jest również odbywający się od 2006 roku festiwal Night of the Prog. Na plakacie promującym


imprezę – rzecz jasna, złotowłosa Lorelei. Zmieniają się tylko wykonawcy. A ci z roku na rok są coraz lepsi. Nie dziwne zatem, że każdego roku Sankt Goarshausen staje się mekką, do której pielgrzymują wyznawcy progrocka. Kto zagrał podczas ośmiu edycji festiwalu? Dream Theater, Riverside, Steven Wilson z zespołem, Opeth, Caravan, Magma, Marillion, Eloy, Devin Townsend Project, Pain of Salvation. Znakomita rekomendacja dla tego rozwijającego się festiwalu.

Dance), również został zarejestrowany w okolicznościach przyrody ślicznego miasteczka nad Renem. Nazwa „złoto Renu” zobowiązuje. Warto nadmienić, że teatrem w Sankt Goarshausen administruje firma SMG Europe (tak, ta od nieszczęsnego wrocławskiego stadionu) i robi to bardzo skutecznie. Obiekt, może z wyjątkiem sezonu zimowego, jest bardzo często wykorzystywany, zarówno na przedstawienia teatralne i operowe, jak i na koncerty rockowe.

Amfiteatr w Goarshausen gościł również u siebie wykonawców nadawanego od 1974 roku cyklicznego, kultowego wręcz programu Rockpalast stacji Westdeutscher Rundfunk (WDR). Jedną z pamiątek z programu jest koncertowy album Paula Rodgersa Live: The Loreley Tapes (1996). Na betonowej scenie pamiętającej czasy Adolfa Hitlera gościli również uczestnicy Bizarre Festival. W latach 1981–1985 pod nazwą Loreley Open Air Festival zagrali m.in.: U2 (ze szprechającym Bono), Rory Gallagher, Simple Minds czy Lynyrd Skynyrd.

Muzyka muzyką, ale przecież Sankt Goarshausen to nie tylko postnazistowski amfiteatr. To również małe, kręte uliczki, zadbane domy i pensjonaty, górujące nad Renem zamki (w tym potężna forteca Rheinfels) destylarnie i pijalnie reńskiego wina oraz Skała Lorelei, dla której przyjeżdżają tu turyści z całego świata. Wznosząca się ponad 120 metrów nad poziom Renu skała jest wielką atrakcją turystyczną nie tylko ze względu na legendę i istniejącą na niej rzeźbę pięknej Lorelei, lecz także (a może przede wszystkim) dzięki specyficznemu układowi skał w tym wąskim przesmyku Renu. Ponoć przy sprzyjających wiatrach nawet dziś można usłyszeć „śpiew Lorelei”, czyli echo do złudzenia przypominające melodyjne zawodzenia legendarnej nimfy. Ren w tym miejscu jest najwęższy na całym swoim przebiegu (113 metrów) i bardzo niebezpieczny. Często dochodziło tutaj do katastrof statków, łodzi rybackich. Romantyczna opowieść o złotowłosej Lorelei kuszącej rybaków swym śpiewem ma swoje uzasadnienie również w historii.

Amfiteatr jest przyjaznym miejscem dla fanów metalu. Tegoroczna edycja Metal Fest okazała się sukcesem frekwencyjnym, artystycznym i komercyjnym. A metalowy szlak przecierała tu m.in.: Metallica czy Megadeth. To urocze miejsce o świetnej akustyce zostało uwiecznione na wielu płytach. Wspomniany przeze mnie koncert Marillion to nie wszystko. Album Rheingold (2008) Klausa Schulze, z gościnnym udziałem Lisy Gerrard (Dead Can



map of rock

The Rhine Gold,

Lore

Nibelung treasure

lei,

and a Nazi amphitheater‌


I think that the waves will devour The boatman and boat as one; And this by her song’s sheer power Fair Lorelei has done Heinrich Heine, „The Lorelei”

agnieszka lenczewska, photography: wikimedia

T

he Rhine is truly beautiful in the area of Sankt Goarshausen. Surrounded by hills, it meanders though the valley like a shiny snake. A small, charming town, castles that has guarded the neighboring wineries and cultivated fields for centuries. And the Rhine – the river of life. Middle Rhine Valley is one of Germany’s most stunning places. In 2002, a 65 kilometer section between Bingen (the town that’s known thanks to the famous mystic, healer and nun – Hildegard of Bingen) and Coblenz was marked as UNESCO’S World Heritage Site. This place became popular among Europeans and discovered for tourism in the 18th century by young British aristocrats (including Lord Byron) who

106

used to stop here on their way to sunny Italy. With the beginning of the Romantic period, the valley became a popular place for aristocracy and German intellectuals, who reminded people of the local myths and created the romantic atmosphere in the region. In this period many stories were written, based on the legends of Roland, Lorelei or two antagonistic brothers. The abovementioned poem by Heine is one of many inspired by those local legends. Have a glass of the Rhine wine and you can start admiring this beautiful neighborhood, as if charmed by the voice of the legendary seducer. Sankt Goarshausen can be in-


teresting not only to those who are into history and fans of Richard Wagner, but also to headbangers. Apart from the charming, well-kept houses, small winding alleys and the stunning panorama of Rhine seen from the Lorelei rock, Sankt Goarshausen offers a great spot for rock concerts. The place is called Loreley Open Air Theater.

a real Mecca for prog fans. Wanna know some names of the bands that performed during those eight years? Dream Theater, Riverside, Steven Wilson and his band, Opeth, Caravan, Magma, Marillion, Eloy, Devin Townsend Project and Pain of Salvation. It’s a perfect recommendation for this great festival.

This panorama of Rhine along with the neighboring castles Cat (Burg Katz) and Mouse (Burg Maus), legends and myths, as well as the works of Richard Wagner, were inspiring for Nazis. Middle Rhine Valley became the land of legendary blonde heroes, brave knights jousting with enemies, Siegfried and the Nibelung treasure. To cultivate this Aryan tradition, they needed to prepare the whole setting. The place in Sankt Goarshausen near the Lorelei rock was chosen for an amphitheater that was intended to host political conventions and other propagandist events. It was designed by Hermann Senf and built between 1934 and 1939, and was used as one of many Thingspiele across the Third Reich. The idea for building such places and their name was connected to the old German things – gatherings of all the free members of German tribes. They were built in romantic sceneries in the mountains, near big rocks or quarries. It was a gigantic open-air venue that could offer up to 5000 seats and further several thousand standing spots for all those who attended the Nazi “masses” – spectacles that were supposed to show the nation’s power and Fuehrer’s divinity. The theater was opened on 21 June 1939. The first play performed there was Schiller’s William Tell. After the fall of the Third Reich, the idea of a gigantic “mass theater” fell down as well. For several years after the war, the place remained unused.

The amphitheater also hosted the bands who performed on a cult TV show Rockaplast, that aired since 1974 on Westdeutscher Rundfunk (WDR). One of the albums recorded and released thanks to this show was Paul Rodgers’ Live: The Loreley Tapes (1996). Bizarre Festival was another event that took place on this stage. Between 1981 and 1985, Loreley Open Air Festival hosted, among others, U2 (with Bono speaking German), Rory Gallagher, Simple Minds and Lynyrd Skynyrd.

In 1968, it was re-opened, first for symphonic orchestras, theatrical performances and pop stars. Since 1976 it has been welcoming big crowds of hairy rockers. The first rock group that played in Lorelei was Genesis (A Trick of the Tail tour). On 3 July 1976 the band played such classics as Supper’s Ready, The Cinema Show, Firth of Fifth and Entangled. Progressive rock is featured heavily on the Lorelei scene. Fans of Marillion love the Live from Loreley concert the band played and recorded there on 18 July 1987. It was a real dawn of the gods – one of the band’s last shows with Fish. A true theatrical performance, never to be repeated. Sheer power and, to many, Marillion’s swan song. Since 2006 the stage has hosted the Night of the Prog festival. The promo poster features, of course, the golden-haired Lorelei. Each year a different bunch of artists comes to Sankt Goarshausen. The town became

The place is also very metal-friendly. This year’s Metal Fest proved to be a commercial and artistic success. Among the very first metal bands that played in Lorelei were Metallica and Megadeth. This charming place with great acoustics was immortalized on many live albums, apart from the abovementioned Marillion CD. Another one is Klaus Schulze’s Rheingold (2008) with guest performance by Lisa Gerrard (Dead Can Dance), also recorded in this amazing scenery. The venue is administered very professionally by SMG Europe. Except for the winter season, it is often used for theatrical and operatic performances as well as rock concerts. But let’s not talk about music for a while, for the former Nazi amphitheater is not the only attraction of Sankt Goarshausen. The town is also known for its narrow winding alleyways, well-kept houses and guesthouses, castles that dominate the scenery over the Rhine (including the mighty fortress Rheinfels), distilleries and wine bars where you can taste the Rhine wine, and of course the Lorelei rock – the main attraction for tourists from all over the world. The 120m high rock is popular not only because of the legends and the sculpture of the beautiful Lorelei, but also (or maybe mainly) because of the peculiar shape and lay-out of rocks in this narrow Rhine passage. People say that if you’re lucky, you can even hear “the song of Lorelei” – an echo that imitates the melodic voice of the legendary nymph. This is the area when Rhine is narrowest – only 113 meters – and very dangerous. It often witnessed catastrophes involving ships and fishing boats. The romantic story about the golden-haired Lorelei, who seduces the fishermen with her voice, lives on.

107


W STANACH WCIĄŻ SĄ UWIELBIANI, WE WŁASNYM KRAJU – WIELKIEJ BRYTANII – MAJĄ SPORE GRONO ODDANYCH FANÓW. W POLSCE DZIŚ MAŁO KTO O NICH PAMIĘTA, KOJARZĄ SIĘ GŁÓWNIE Z WIELKIMI HITAMI Z LAT 80. PARAFRAZUJĄC PEWIEN NIEZBYT WYSZUKANY DOWCIP O NICH – CO MA DZIEWIĘĆ RĄK I WCIĄŻ GRA, MIMO ZALICZENIA WSZYSTKICH MOŻLIWYCH NIESZCZĘŚĆ, JAKIE CZYHAĆ MOGĄ NA ZESPÓŁ ROCKOWY? DEF LEPPARD!

JAKUB „BIZON” michalski

96


ON THROUGH THE NIGHT (1980) 8/10

Mimo że zespół powstał już w 1977 roku, na debiut płytowy muzycy z Sheffield musieli czekać aż dwa lata. The Def Leppard E.P. – mała płyta zawierająca trzy utwory – rozeszła się błyskawicznie, więc nagranie pierwszego pełnego albumu było tylko kwestią czasu. Zespół wszedł do studia nagraniowego pod koniec 1979 roku z nowym perkusistą, niespełna szesnastoletnim Rickiem Allenem, oraz z pierwszymi sukcesami na koncie. Grupa zdążyła już zagrać w sławnym Hammersmith Odeon jako support Sammy’ego Hagara oraz rozgrzewać publiczność przed występami AC/DC, zaś singiel z debiutanckiej EPki był nadawany na antenie BBC Radio 1, gdzie cieszył się dość sporą popularnością. Ze względu na gitarowy charakter muzyki zespołu Def Leppard zostali wrzuceni do worka o nazwie New Wave of British Heavy Metal i z miejsca stali się, wraz z Iron Maiden, liderami tej nowo powstałej muzycznej fali. Niestety fakt ten, choć z początku przynoszący pewne korzyści, w dalszej perspektywie raczej zaszkodził grupie, niż pomógł. Leps, w przeciwieństwie do Maidenów czy pozostałych młodych i głośnych zespołów brytyjskich, czerpali bowiem nie tylko z muzyki metalowej i klasyki hard rocka, ale także z glam rocka i muzyki pop. Ta otwartość na przystępniejsze brzmienia zwróciła się przeciw nim w późniejszych latach i zaowocowała statusem jednego z najbardziej znienawidzonych przez fanów metalu zespołów. Na On Through the Night mamy jednak więcej niż solidną dawkę znakomitego gitarowego grania, prawdziwie wybuchową mieszankę hardrockowej prostoty spod znaku AC/DC i bardziej wyszukanych pomysłów, które były z pewnością następstwem fascynacji młodych muzyków pierwszymi płytami Queen. Pierwsze dwa utwory – Rock Brigade i Hello America – definiują wczesny styl grupy. Szybko, konkretnie, bez ciągnących się bez końca solówek, ale jednocześnie szalenie melodyjnie. Tak naprawdę pierwsza chwila wytchnienia przychodzi wraz

z klimatycznym wstępem do szóstego na płycie When the Walls Came Tumbling Down. To jednak zaledwie moment, bo już po minucie perkusja Ricka Allena zaczyna prowadzić ten utwór w rejony bliższe temu, co w tym samym czasie nagrywali Iron Maiden. Najbardziej znaną kompozycją z płyty jest niewątpliwie pierwszy singiel, Wasted – jedyny numer z debiutu grany przez zespół w miarę regularnie po dziś dzień. Riffu i całości partii gitarowych, granych przez Steve’a Clarka i Pete’a Willisa, nie powstydziłaby się sama Metallica, gdyby już wtedy istniała… Niezwykle udany debiut Def Leppard zamyka Overture – najbardziej złożona kompozycja na płycie i najdłuższy kawałek w historii Def Leppard, nawiązujący dość śmiało do wczesnej twórczości Rush. OTTN to najcięższa płyta grupy, często ignorowana przez fanów metalu ze względu na późniejsze grzechy zespołu. Warto jednak pozbyć się niepotrzebnych uprzedzeń, bo pierwszy krążek Def Leppard to bardzo udane wprowadzenie do historii grupy.

HIGH ‘N’ DRY (1981) 8/10

Przed nagraniem drugiej płyty miało miejsce wydarzenie o niebagatelnym znaczeniu w kontekście całej historii zespołu. Muzycy poznali producenta m.in. najbardziej znanych płyt AC/ DC, Roberta Johna „Mutta” Lange. Dla jednych jest to prawdziwy początek drogi Def Leppard na rockowy szczyt, dla innych – zwiastun początku końca grupy. Jedno jest pewne – Lange na zawsze zmienił brzmienie Def Leppard. Na High ‘n’ Dry słychać to jeszcze stosunkowo najmniej, ale nie da się nie zauważyć, że grupa w dużej mierze zrezygnowała z gitarowego jazgotu i bardziej złożonych kompozycji na rzecz przestrzeni brzmieniowej i hardrockowej prostoty, znanej choćby z płyt australijskich podopiecznych „Mutta”. Tę zmianę słychać już na trzech pierwszych kompozycjach z płyty: singlowym Let it Go, w którym Joe Elliott całkiem zręcznie podrabia wokalistów AC/DC, w drapieżnym Another Hit and Run czy w może niezbyt wyszukanym, ale wpadającym w

ucho utworze tytułowym. Potem jednak następuje coś, czego jeszcze rok wcześniej nie przewidziałby chyba sam zespół – ballada. I to jaka! Bringin’ on the Heartbreak zapewniła grupie spory rozgłos dzięki teledyskowi puszczanemu w nowo powstałej stacji MTV i w kolejnych latach stała się jednym z katalizatorów wybuchu popularności hair metalu. Chórki w refrenach wykonywane przez niemal wszystkich członków grupy stały się charakterystyczną cechą twórczości kwintetu z Yorkshire. Szkoda, że w radio i telewizji po Bringin’… nie puszczano instrumentalnego numeru, który na płycie jest z balladą połączony – Switch 625. Do dziś jest to jeden z bardziej ekscytujących momentów podczas występów Def Leppard, mimo że gitarowy pojedynek na scenie toczy teraz zupełnie inna dwójka gitarzystów niż ta, która nagrywała utwór w studio. Druga połowa płyty wcale nie prezentuje się mniej ciekawie. Fanom Kiss musi spodobać się kapitalny kawałek You Got Me Runnin’, który byłby ozdobą każdej płyty wspomnianego zespołu. Być może nieco słabszym punktem krążka jest niezbyt ciekawy numer On Through the Night (nic dziwnego, że zabrakło dla niego miejsca na płycie o tym samym tytule), ale poprzedzające go Lady Strange i następujące po nim Mirror, Mirror (Look Into My Eyes) to hard rock najwyższej próby. Zwłaszcza drugi z nich znakomicie się rozpędza i fantastycznie brzmiał na koncertach, gdy jeszcze zespół przypominał sobie czasem, że przed wydaniem płyty Pyromania zdążył nagrać dwa inne krążki… I tylko okładki stworzonej przez duet Hipgnosis, odpowiedzialny między innymi za najbardziej kultowe okładki płyt Pink Floyd, do dzisiaj zrozumieć nie potrafię.

PYROMANIA (1983) 9/10

I stało się! Kropla drąży skałę. Kroplą w tym przypadku okazał się wspomniany teledysk do Bringin’ on the Heartbreak. O grupie zrobiło się głośno. Wielki sukces musiał w końcu przyjść. Nadszedł wraz z wydaniem płyty Pyromania. Dziesięć porywających

109


kompozycji, łączących hardrockową energię z niesamowitą melodyjnością i przystępnością. Dwa pierwsze single – Photograph i Rock of Ages – zna większość fanów rocka. Prawdziwą siłą tej płyty są jednak mniej znane nagrania oraz zręczne żonglowanie tempem i klimatem. Rock! Rock! (Till You Drop) oraz Stagefright to udane nawiązanie do brzmienia dwóch pierwszych płyt. Z kolei nieco zapomniany ostatni singiel z płyty – Too Late for Love – i zamykający album Billy’s Got a Gun utrzymane są w średnim tempie, ale oba wyróżniają się nieco tajemniczym klimatem i znakomitymi chórkami. Najjaśniej na płycie lśni Die Hard the Hunter – antywojenny protest song, którego tytuł stał się podobno inspiracją dla muzyków grupy Hunter przy wymyślaniu nazwy dla zespołu. Na płycie słyszymy aż trzech gitarzystów. Członek oryginalnego składu i jeden z głównych kompozytorów, Pete Willis, został wyrzucony z zespołu w trakcie sesji nagraniowych. Gitarzysta częściej ćwiczył z butelką niż z gitarą. Zdołał nagrać większość podkładów gitarowych na nową płytę, ale resztę roboty, w tym większość solówek, wykonał już Phil Collen, znajomy zespołu, który dołączył do Def Leppard dzień po pozbyciu się Willisa. Pyromania to produkt niemal doskonały. Grupa brzmi tu o wiele dojrzalej niż na dwóch pierwszych albumach, kompozycje są bardziej zróżnico-

110

wane brzmieniowo i stylistycznie, a „Mutt” Lange nie zdołał jeszcze całkiem zabić rockandrollowego ducha muzyków swoją sterylną produkcją, choć można się już przyczepić do nazbyt sztucznego brzmienia perkusji. Później jednak, w przypadku większości płyt, było już tylko gorzej.

HYSTERIA (1987) 6/10

„Mutt” wycofuje się z projektu z powodu przepracowania, praca z innym producentem okazuje się kompletną klapą, kolejne sesje torpedują także komplikacje zdrowotne wokalisty oraz uzależnienie niektórych muzyków od alkoholu. Wreszcie „Mutt” wraca do pracy, ale z przerwami na rehabilitację po wypadku samochodowym… Aha, i jeszcze w wyniku innego wypadku perkusista traci rękę. Tak w skrócie wyglądały przygotowania do nagrywania płyty Hysteria. Nikt pewnie nie miałby pretensji, gdyby grupa w tym momencie dała sobie spokój z karierą, a jej członkowie zajęli się uprawianiem ogródka. Tak się jednak nie stało. Nagranie i zmiksowanie Hysterii zajęło prawie 4 lata. Efekt tych nagrań trudno ocenić jednoznacznie. Z jednej strony grupa odniosła niesamowity sukces komercyjny i finansowy, choć w Ameryce, o dziwo, nie było tak różowo do czasu,

gdy zespół wydał na singlu utwór Pour Some Sugar on Me – dziś najbardziej znaną kompozycję Def Leppard. Nagranie stało się niezwykle popularne wśród striptizerek i sprawiło, że ponad rok po premierze płyty Hysteria była płytą numer 1 po drugiej stronie Atlantyku. Każdy z 12 kawałków to potencjalny hit, nic więc dziwnego, że aż 7 z nich wydano na singlach i każdy z tych siedmiu singli radził sobie świetnie. W czym zatem problem? W tym, że Hysteria to plastik. „Mutt” Lange skutecznie wytępił z organizmu o nazwie Def Leppard wszelkie ślady polotu, szaleństwa i rockandrollowej nieprzewidywalności. Hysteria brzmi jakby nagrywały ją świetnie zaprogramowane roboty i jest całkowitym zaprzeczeniem techniki rejestrowania utworów na żywo. Fiksacja producenta na punkcie sterylnego brzmienia doprowadziła do tego, że zespół spędzał po kilka miesięcy nad jedną kompozycją. W dodatku najlepsze numery napisane podczas sesji na płytę nie trafiły (ale o tym później). Megahit Pour Some Sugar on Me to mocny kandydat do miana najgorszego kawałka Def Leppard, kolejne dwa spore przeboje – Animal czy Armageddon It – to zgrabne softrockowe piosenki, niezwykle chwytliwe, ale nadawałyby się bardziej dla późniejszej (a obecnie już byłej) małżonki „Mutta”, Shanii Twain. Czy zatem jest na tej płycie coś wartego uwagi? Ow-


Pochodzący z Londynu Phil Collen to dobry znajomy muzyków z Iron Maiden. Panowie wychowywali się w tej samej okolicy. W 1980 roku Phil prawie został nowym gitarzystą zespołu. Po rozstaniu z Dennisem Strattonem naturalnym wyborem muzyków był przyjaciel grupy, Adrian Smith, który już wcześniej raz odrzucił propozycję dołączenia do Maiden. Gdyby jednak

Smith ponownie odmówił, drugą opcją był właśnie Phil Collen.

szem. Jeśli już zapomnimy o tym plastikowym brzmieniu, może spodobać się hołd dla idoli Def Leppard w postaci utworu Rocket, a także przyjemna pościelówa Love Bites – jeden z najbardziej znanych kawałków Def Leppard. Przede wszystkim spodobać mogą się utwory niesinglowe. Gods of War to jedna z najlepszych rzeczy, jakie ten zespół kiedykolwiek stworzył. Jak widać i słychać, tematyka wojenna w wydaniu Def Leppard sprawdza się nad wyraz udanie. Sterylna produkcja nie dała rady zabić polotu szybkiego i pełnego energii Run Riot czy nawiązującego do wcześniejszych wydawnictw utworu Excitable. Płytę można lubić lub nie, jednak to właśnie Hysteria wywindowała zespół do poziomu megagwiazd i stała się jedną z najlepiej sprzedających się płyt w historii przemysłu muzycznego. Ze statystykami nie można dyskutować. Jakość zawartej na płycie muzyki jest już jednak jak najbardziej sprawą dyskusyjną…

ADRENALIZE (1992) 6/10

Gdy wydawało się, że przy okazji nagrywania poprzedniej płyty zespół wyczerpał już limit pecha, kłopoty zaczęły się od nowa. Większość muzyków Def Leppard po chwilowym zachłyśnięciu się sławą nauczyła się radzić sobie z nową rzeczywistością.

Phil Collen całkowicie zrezygnował z alkoholu, niestety drugi z gitarzystów, Steve Clark, pił za dwóch. Po kilku nieudanych odwykach w sierpniu 1990 roku Clarka wysłano na przymusowy półroczny urlop, w trakcie którego miał wziąć się w garść. Niestety nie dożył końca zawieszenia. W styczniu 1991 roku znaleziono go martwego w jego domu w Chelsea. Przyczyną śmierci było zmieszanie alkoholu z lekami przeciwbólowymi przepisanymi mu na złamane jakiś czas wcześniej żebra. Clark zdążył wziąć udział w komponowaniu siedmiu z dziesięciu utworów, które trafiły na Adrenalize, na płycie wszystkie partie gitary nagrał jednak Collen, który stanął przed sporym wyzwaniem, gdyż styl gry obu gitarzystów znacznie się różnił. Niestety nie było różnicy jakościowej pomiędzy nową płytą a jej poprzedniczką. A jeśli była, to raczej nie na korzyść Adrenalize. „Mutt” Lange był zajęty pracą nad nową płytą Bryana Adamsa, pełnił więc jedynie funkcję producenta wykonawczego. Piętno, które odcisnął w poprzednich latach na brzmieniu zespołu było niestety wciąż mocno odczuwalne. Na Adrenalize dominują lekkie pop-rockowe i niezbyt wymagające numery pokroju Heaven Is, Make Love Like a Man, Stand Up czy Tear It Down. W sam raz dla wspomnianego nieco wyżej Bryana Adamsa. Niby słucha się przyjemnie, ale na żadne głębsze doznania nie

ma co liczyć. Nawet tej przyjemności brakuje jednak przy głupawym I Wanna Touch U. Są też i lepsze momenty. Takim jest na pewno jedna z lepszych rockowych ballad – Have You Ever Needed Someone So Bad. Nie można odmówić uroku i ciekawego klimatu innej balladzie – Tonight – chociaż ta brzmi o niebo lepiej w wersji akustycznej, wydanej rok później na singlu Two Steps Behind. Główny singiel z płyty – Let’s Get Rocked – to już rockowy klasyk, choć nie odbiega znacznie poziomem od Pour Some Sugar on Me, czyli swojego odpowiednika z płyty poprzedniej. Najcenniejszą perłą na Adrenalize jest najdłuższa kompozycja na krążku – siedmiominutowe White Lightning, poświęcone pamięci Clarka, być może najambitniejszy numer w całej dyskografii zespołu. Podobnie jak w przypadku Hysterii wiele z najlepszych rzeczy nagranych podczas sesji do Adrenalize nie weszło na płytę. Na szczęście zespół nie pozwolił im przepaść w archiwach.

RETRO ACTIVE (1993) 9/10

Co otrzymamy, gdy zgromadzimy na jednym krążku kawałki, które według zespołu były za słabe, żeby dostać się na dwie poprzednie, niezwykle popularne, ale średnio udane płyty? Logika podpowiada, że nudny album z kiepskimi kawałkami. Ale logika chyba

111


nie działa w przypadku Def Leppard, bo Retro Active – album, na którym znajdują się głównie odrzuty z wcześniejszych sesji – okazał się jednym z najlepszych w historii grupy. I jednocześnie najmniej znanych… Płyta była w pewnym sensie zamknięciem ery Steve’a Clarka i okazją do przywitania nowego gitarzysty – Viviana Campbella, współtwórcy największych solowych dokonań Dio. Album powala od samego początku. Desert Song i Fractured Love, oba nagrane jeszcze z Clarkiem podczas sesji do Hysterii, zaskakują gęstym rockowym brzmieniem i znakomitym klimatem. Trudno znaleźć cechy wspólne z radosnymi i niezbyt ambitnymi pop-rockowymi kawałkami, które trafiły na Hysterię. Campbell po raz pierwszy pojawia się w fantastycznym coverze Sweet, utworze Action – choć tylko w chórkach. Duża część zawartości Retro Active to nieco podrasowane utwory, który oryginalnie były stronami B singli z płyty Hysteria. Należy do nich szybki rasowy hard rock Ring of Fire, pełne energii I Wanna Be Your Hero czy Ride Into the Sun – utwór pochodzący jeszcze z pierwszej EPki Def Leppard, nagrany ponownie w 1987 roku, a na potrzeby Retro Active nieco odświeżony i ożywiony fortepianowym intro wokalisty Mott the Hoople, Iana Huntera. Powrót do korzeni opłacił się – Ride Into the Sun w tej nowej wersji to jeden z lepszych numerów w dorobku zespołu. Miejsca na płycie wystarczyło także dla drugiego coveru – Only After Dark z repertuaru przyjaciela zespołu, zmarłego niedługo przed wydaniem płyty Micka Ronsona. Obie przeróbki to ukłon muzyków w kierunku ich idoli z dzieciństwa. Obowiązkowy limit ballad wypełniają Miss You in a Heartbeat i Two Steps Behind – utwory pochodzące z sesji do płyty Adrenalize. Oba znajdują się tu zarówno w wersjach akustycznych jak i elektrycznych i, mimo że nie należą do najlepszych kompozycji na płycie, są najbardziej znanymi kawałkami z Retro Active. Na szczególne wspomnienie zasługuje cudowny akustyczny kawałek From the Inside, nagrany z muzykami irlandzkiego zespołu folkowego Hothouse Flowers, który oryginalnie

112

znalazł się na singlu Have You Ever Needed Someone So Bad. Def Leppard z towarzyszeniem fortepianu, flażoletu i mandoliny? Czemu nie, zwłaszcza jeśli brzmi tak niesamowicie!

SLANG (1996) 9/10

Gdyby jeszcze jacyś fani Def Leppard nie byli oburzeni moimi ocenami płyt Hysteria i Adrenalize, mam ciąg dalszy kontrowersji – Slang to najlepsza płyta Def Leppard. Tak, ta sama, której większość fanów nawet nie kupiła, ignorując jej istnienie od samego początku. Ta sama, której istnienie ignoruje też od dłuższego czasu sam zespół, grając jedynie od czasu do czasu utwór tytułowy. Skąd zatem niezbyt przychylne oceny prasy i słaba sprzedaż krążka? Otóż Slang zupełnie nie brzmi jak płyta Def Leppard. Zespół rozpoczął współpracę z nowym producentem, Petem Woodroffe’em, postanowił odejść od bombastycznego brzmienia z lat 80., postawił na organiczne brzmienie i wspólne nagrywanie, a na dodatek Rick Allen po raz pierwszy od czasu utraty ręki zasiadł za w pełni akustycznym zestawem perkusyjnym, rezygnując z pół-automatu, którym wspierał się przez poprzednie 10 lat. To wszystko sprawia, że jest to pierwsza płyta od czasu najwcześniejszych wydawnictw grupy, na której Def Leppard brzmi jak grupa żywych muzyków, którzy uzewnętrzniają poprzez twórczość swoje lęki i uczucia, a nie jak zaprogramowane maszyny. Niestety zmiana okazała się zbyt zdecydowana dla sporej liczby fanów i wobec chłodnego przyjęcia krążka, zespół wrócił w kolejnych latach do sprawdzonych patentów. A szkoda, bo Slang to znakomicie skomponowana i świetnie zagrana płyta, która w dodatku chyba po raz pierwszy w historii zespołu zawiera w większości naprawdę udane teksty o sprawach poważniejszych niż dziewczyny i imprezy. Do tego zespół po raz kolejny postanowił poeksperymentować z rzadkim instrumentarium (hinduski instrument sarangi w znakomitym Turn to Dust oraz dulcimer) i nietypowymi jak na siebie aranżacjami. Słychać to już w otwie-


rającym płytę Truth?, które zaskakuje mrocznym klimatem, gęstym aranżem i elementami industrialu. Trudno w to uwierzyć, ale grupa kilkakrotnie zapuszcza się nawet w rejony kojarzone raczej z zespołami wywodzącymi się z Seattle oraz flirtuje z funky w niezwykle chwytliwym, ale niezbyt wyszukanym utworze tytułowym. A ballady? Oczywiście są. Tylko tym razem zamiast dramatycznych zaśpiewów i przesadnie rzewnej aranżacji mamy oszczędne brzmienie i stonowany klimat takich kawałków jak All I Want Is Everything, Blood Runs Cold oraz może nieco nazbyt ogniskowego Breathe a Sigh. Szczyptę bardziej żywiołowego rockowego grania oferuje najlepsze na płycie Gift of Flesh, które jest muzycznym powrotem do pierwszych lat istnienia zespołu z dodatkowym atutem w postaci znakomitego tekstu. Krążek genialnie wręcz wieńczy dwupak w postaci stonowanej ballady Where Does Love Go When It Dies oraz niezwykle hipnotycznego kawałka Pearl of Euphoria, który wprowadza słuchacza w trans świetną aranżacją i zapętlonym motywem wieńczącym całą płytę. Nie boję się napisać, że Slang to znakomity, dojrzały album. Niestety, dla fanów grupy był zbyt dużym odejściem od stylistyki zespołu, zaś potencjalni słuchacze muzyki zawartej na krążku prawdopodobnie nie mieli nawet szansy jej usłyszeć, uprzedzeni do Def Leppard i innych zespołów kojarzonych głównie z pudel metalem z lat 80.

EUPHORIA (1999) 6/10

Po komercyjnej porażce Slang, grupa podjęła chyba najgorszą z możliwych decyzji – postanowiła nagrać album w stylu Hysterii i sprowadziła do pomocy „Mutta” Lange, choć tym razem nie jako producenta, a współkompozytora części materiału. Nic dziwnego, że długimi fragmentami Euphoria brzmi, jakby panowie z Def Leppard nie zauważyli, że nie tylko lata 80. dawno przeminęły, ale i kolejna dekada zbliża się do rychłego końca. Niby brzmienie jest trochę nowocześniejsze, stężenie plastiku na utwór nieco mniejsze, a perkusja

Ricka Allena (niestety znowu pół-automat) brzmi mniej sztucznie niż ponad dekadę wcześniej, ale jakość dużej części kompozycji niewiele na tym zyskała. Z płytami Hysteria i Adrenalize łączy Euphorię coś jeszcze. Każdy z czterech nowych utworów z tej sesji, który trafił na strony B singli – I Am Your Child, Worlds Collide, Immortal oraz Burnout – jest dużo lepszy niż większość materiału, który umieszczono na krążku. Nie mam pojęcia, co kierowało muzykami, gdy decydowali, by odrzucić je, a w zamian wydać na płycie dość mdłe pop-rockowe Guilty i It’s Only Love czy absolutnie koszmarne All Night. Na szczęście znalazło się miejsce dla kilku niezłych numerów. Goodbye czy To Be Alive to typowe Leppardowe pościelówy, ale mają swój urok. Promises udanie nawiązuje do największych hitów grupy z lat 80. Rozpoczynające płytę Demolition Man nie jest może szczytem wyrafinowania, ale udanie przenosi

nas w czasy, gdy królował glam rock. Ciekawostką jest to, że gitarowe solo w tym numerze zagrał sąsiad basisty Ricka Savage’a, były mistrz świata Formuły 1 Damon Hill. Znakomicie brzmi Paper Sun – zdecydowanie najdłuższy utwór na płycie, który klimatem znacznie bardziej pasowałby na Slang. Warto zwrócić także uwagę na Disintegrate – pierwszy instrumentalny kawałek na albumie Def Leppard od czasu płyty High ‘n’ Dry. Świetnie słucha się wieńczącego płytę Kings of Oblivion, które powala energią w starym dobrym Leppardowym stylu. Euphoria to nie jest zły album, ale jeden z tych, o których po latach pamiętają tylko najzagorzalsi fani.

X (2002) 4/10

Def Leppard nagrało płytę… popową. Tak, popową. Zespół, który niegdyś był zaliczany do czołowych reprezen-

W marcu i kwietniu 2013 roku Def

Leppard zagrali 11 koncertów w Hard Rock Hotel and Casino w Las

Vegas. Podczas każdego z nich odgrywali w całości album „Hysteria”, lecz wcześniej pojawiali się na scenie jako „Ded Flatbird – najlepszy na świecie cover band Def Leppard” – wykonując co wieczór inny set, wypełniony rzadziej granymi utworami, jak „Good Morning Freedom”, który wcześniej dostępny był jedynie na stronie B singla „Hello America”. Na jesień jest planowane wydanie DVD/CD „Viva! Hysteria”, które zawierać będzie zapis wybranych koncertów z Las Vegas. 113


tantów Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, wydał album, który sporymi fragmentami brzmi tak, jakby nagrał go jakiś nieco bardziej ambitny boysband. Lepps zawsze mieli ciągoty w kierunku chwytliwego grania, opartego na ładnych melodiach i świetnie zaaranżowanych chórkach. Jednak do tej pory potrafili udanie łączyć to z hardrockową energią, a jeśli już faktycznie zapuszczali się w popowe rejony, to były to jednorazowe wyskoki na rockowych płytach. Przy X sprawa wygląda zupełnie inaczej. Dobrze „zrobiony” pop potrafi trafić nawet do nieco bardziej otwartych fanów rockowego grania. I takiego na tym krążku trochę mamy. Ballada Long Long Way to Go – napisana przez autorów hitów Britney Spears i innych artystów tego pokroju – jest być może do bólu przesłodzona, ale posiada nieodparty urok, zwłaszcza w dostępnej na niektórych wydaniach płyty wersji akustycznej. Wokale czwórki śpiewających Leppardów w Unbelievable – kolejnym utworze napisanym przez autorów z fabryki hitów – są absolutnie mistrzowskie, chociaż całość brzmi tak, że równie dobrze mógłby to być numer Westlife. Niestety o pozostałych popowych numerach na tej płycie nie da się powiedzieć nawet tyle dobrego. Love Don’t Lie, Everyday czy Girl Like You są zwyczajnie nudne i mdłe, i aż dziwne, że tak zdolni muzycy napisali i wypuścili na krążku tak banalne kawałki. Niewiele lepiej jest w kolejnej pościelówie – Let Me Be the One. Na szczęście są też momenty, gdy zespół przypomina sobie, że

114

potrafi grać rocka. O ile główny singiel z płyty – Now – jest miły dla ucha, ale niczym specjalnym nie zachwyca, a Four Letter Word i Torn to Shreds irytują zbyt wygładzoną produkcją i rockową sztampą, tak już You’re So Beautiful, mimo banalnego tytułu i równie błahego tekstu, jest po prostu fajnym, lekkim rockowym numerem, w sam raz do radia czy do słuchania w samochodzie. To już coś. Od całkowitej mizerii ratują tę płytę trzy naprawdę dobre numery, znajdujące się pod koniec krążka. Kiss the Day klimatem zbliżone jest do świetnego Paper Sun z poprzedniej płyty, Scar to dość prosty hard rock bez wielkich szaleństw, ale na tle większości płyty brzmi niemal jak dzieło sztuki, zaś Cry przy odrobinie dobrej woli można by uznać za jakiś nieznany i zleppardyzowany numer Led Zeppelin. Dwadzieścia minut dobrego materiału to jednak trochę za mało, żeby pozytywnie ocenić ponadpięćdziesięciominutową płytę. X miało być chyba ostatnią desperacką próbą powrotu na szczyty list przebojów. Próbą nieudaną, co daje nadzieję, że zespół raz na zawsze wyleczył się z pomysłów nagrywania płyt pod popową publiczność. Panowie – i tak prawie nikt nie gra waszych nowych kawałków w radio, więc może pora zacząć nagrywać znowu porządnego rocka?

YEAH! (2006) 8/10

Już od pierwszych sekund otwierającego płytę 20th Century Boy zespół

przenosi słuchacza do alternatywnej rzeczywistości. Do świata, w którym Def Leppard nigdy nie poszło w plastikowe brzmienia i przesłodzone popowe melodie. Skąd ta nagła zmiana? Grupa postanowiła nagrać płytę z przeróbkami utworów, pochodzących z repertuaru artystów, którzy byli ważni dla muzyków Def Leppard w młodości. Czyli powrót do korzeni i to w największym możliwym stopniu. Wyszło znakomicie! Nic dziwnego, zespół zawsze podkreślał swoje przywiązanie do glam rocka, więc takie utwory jak wspomniany kawałek T. Rex, The Golden Age of Rock ‘n’ Roll (oryg. Mott the Hoople), Drive-In Saturday (David Bowie) czy Hell Raiser (Sweet) musiały wyjść świetnie. Oni są wręcz stworzeni do grania w takim stylu. W ostatnim z wymienionych numerów grupę wspomaga wokalnie Justin Hawkins z The Darkness. Co za połączenie! Klimaty glamrockowe stanowią ważny element tego krążka, lecz nie jedyny. Zespół przykręcił nieco śrubę w oryginalnie popowych utworach – Rock On (David Essex) i He’s Gonna Step on You Again (John Kongos) – wprowadzając przy okazji efekt zaskoczenia, bo kto z fanów rocka w ogóle kojarzy tych wykonawców? Niespodzianek jest więcej. O ile można było się spodziewać, że utwór Thin Lizzy – Don’t Believe a Word – oraz No Matter What z repertuaru Badfinger zabrzmią w wersji Def Leppard znakomicie, o tyle wzięcie na warsztat 10538 Overture Electric Light Orchestra chyba mało kto przewidział. Efekt powalający! Nieco


bardziej sentymentalnie robi się przy Waterloo Sunset grupy The Kinks. Joe Elliott głosem raczej nie przypomina Paula Rodgersa, ale klasyk Free – Little Bit of Love – brzmi, jakby Def Leppard grali ten numer co wieczór od 30 lat. I to jest właśnie największa siła tej płyty – każdy z nagranych utworów zachował klimat oryginału, ale jednocześnie wszystkie brzmią tak, że natychmiast słychać, kto je wykonuje. Na zakończenie płyty jeszcze jedna przyjemna niespodzianka. Świetny hardrockowy numer zespołu Faces (w składzie z Rodem Stewartem i Ronniem Woodem), Stay With Me, fantastycznie zaśpiewany przez gitarzystę Phila Collena. Ma chłop kawał rasowego, hardrockowego głosu. Szkoda, że nie mamy okazji częściej się o tym przekonywać. Yeah! to świetne przypomnienie, że Def Leppard to przede wszystkim rockowy zespół, a można było mieć wątpliwości w tej kwestii. Ocena mogłaby być wyższa gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, płytę wydano w kilku wersjach z bonusami dodanymi do wydań amerykańskich, dostępnych w różnych sieciach marketów (inne bonusy w każdej z tych sieci), przez co fani z Europy zostali potraktowani jak klienci drugiej kategorii i mogą słuchać zaledwie około połowy wszystkich utworów zarejestrowanych podczas nagrań. Po drugie, nie zapominajmy, że choć płyta brzmi świetnie, a zespół daje czadu, żadna z tych kompozycji nie została napisana przez Def Leppard. Pozostaje wciąż czekać, aż grupa wyda coś własnego w podobnym klimacie.

SONGS FROM THE SPARKLE LOUNGE (2008) 7/10

Pamiętam jak po raz pierwszy włączyłem tę płytę. Pierwsze sekundy Go, które ją otwiera, sprawiły, że przez jakiś czas szukałem szczęki na podłodze. Czyżby Def Leppard w końcu nagrali dynamiczną rockową płytę z gęstymi aranżami i głośnymi gitarami? No cóż, okazało się, że aż tak dobrze to nie jest, ale początek był więcej niż obiecujący. Go to jeden z mocniejszych i lepszych kawałków zespołu od czasu pierwszych trzech płyt. Później jest różnie. Pierwszy sin-

Joe Elliott i Phil Collen stworzyli projekt Cybernauts wraz z dwoma muzykami grupy SpiW 1997 roku

ders From Mars – Trevorem Bolderem i Woodym Woodmanseyem – oraz znajomym klawiszowcem, Dickiem Decentem. Zespół zagrał kilka koncertów, podczas których wykonywał utwory z wczesnych płyt Davida

Bowie, na których wokalistę wspomagali właśnie Spiders From Mars. Wydany trzy lata później, niezwykle trudny do zdobycia znakomity album koncertowy jest poświęcony

pamięci gitarzysty

Spiders,

Micka Ronsona, który

zmarł w 1993 roku. Bolder, znany także z ponadtrzydziestoletniego stażu w Uriah Heep, zmarł w tym roku po

kilkumiesięcznej walce z rakiem. giel z płyty – Nine Lives – nagrany z gwiazdą country, Timem McGrawem, to dość desperacka i średnio udana próba pójścia w ślady Bon Jovi i podbicia list przebojów country. Drugi singiel – C’mon C’mon – mógłby spokojnie znaleźć się na płycie Hysteria. Ale już Love – bardzo głęboki ukłon w stronę wczesnego Queen – to znakomite potwierdzenie tego, że ten zespół jeszcze „może”… I tak już do końca – lepsze kawałki mieszają się z dość banalnymi pop-rockowymi melodiami. Do tych pierwszych z pewnością należą Cruise Control (kolejny dowód na to, że gdy panowie biorą się za nieco poważniejszą tematykę w swoich tekstach – tym razem są to islamscy zamachowcy-samobójcy – wychodzi im to więcej niż przyzwoicie), niezbyt skomplikowane, acz lekkie i przyjemne Hallucinate czy Bad Actress – kawałek, który rzekomo miał być przytykiem w stronę Paris Hilton, choć muzycy twierdzili, że dotyczy to wszystkich „znanych z tego, że są znane”. Świetny numer, aż szkoda, że zespół tak rzadko pozwala sobie na nagranie takich szybkich rockowych

piosenek, bez zbędnego kombinowania z produkcyjnymi smaczkami. Tu jest w dobrym tempie, energicznie i w dodatku z całkiem niezłym tekstem. Czasami jednak Lepps w swojej pogoni za ładnymi melodiami i przebojowością popadają w przesadę i zmieniają się w bandę wesołych nastolatków, chcących zaimponować licealistkom radosnymi melodiami, przy których można by potańczyć na imprezie. Panowie, nie idźcie tą drogą! Songs from the Sparkle Lounge to zaskakująco przyjemna pozycja w dyskografii Def Leppard, dużo bardziej udana niż poprzednia płyta z oryginalnym materiałem – X – ale mimo wszystko nie do końca spełnia wymagania większości fanów zespołu, którzy od dawna marzą o prawdziwie hardrockowej płycie. Album bez ballady (no dobrze… Love można uznać za półballadę) to krok w dobrym kierunku. Gorzej, że na razie nie słychać nic o nowej płycie studyjnej, a poza trzema bonusowymi utworami studyjnymi z koncertówki Mirrorball (2011) zespół nie wydał nic świeżego już od pięciu lat.

115


dark access

Rhapsody

of fire

Power of the Dragonflame leszek mokijewski

Tenebra, tenebra... domina! Tenebra, tenebra... danna me! Let me open the dark portal and so cross the crypts of ghostland... now...

W

zniosłe głosy wyśpiewują magiczną inkantację. Niczym niebiański chór przy wtórze organów proszą o otwarcie bramy. Symfonia milknie. Portal do mistycznej krainy Algalord stoi otworem. Czas na przygodę. Heavymetalowe riffy gitar rozpoczynają opowieść. Obudź się, o potężny, z wiecznego snu. Rozpostrzyj wielkie skrzydła. Twoje smocze serce czeka, byś podążył ścieżką przeznaczenia. Zapisz na kartach ksiąg nową historię. Gitary, wraz z galopującą perkusją, prowadzą dalej, nie dając wytchnienia. Z wielkiego wzgórza wzywamy cię, o przedwieczny, głośno wykrzykując twe imię. Potężna mocy smoczego płomienia, kłaniamy się tobie. Nasz smoczy władco, wznieś się w przestworza. Ochroń nas przed nikczemnymi, którzy odważyli się zaatakować twój lud. Fabio Leone wysokim głosem maluje kolejne obrazy.

Hail, Hail! ...Brave Swordmaster! March, March! ...Great Swordmaster! and I ask the wind for the fall of the king...! Maszerujemy – my, dzielni wojownicy, poprzez rzeki naznaczone krwią. Nasz oręż lśni w słonecznym blasku.

Poprzez święte lasy kroczymy pełni dumy. W pogoni za wieczną chwałą przemierzamy ocean. Czarny król zbliża się do Algalord, czas położyć kres jego wędrówce. Wspaniali wojownicy, czas walki już bliski, nie lękajcie się, czuwa nad nami moc wielkiego Krona. Odrodzeni z jego krwi, jesteśmy niezwyciężeni. Fabio Leone prowadzi poprzez magiczną krainę. Wraz z nim heavymetalowe gitary nadają rytm opowieści. I oto jest wroga armia na horyzoncie, gotujcie się, mężni. Niech taniec mieczy zapisze krwawą kartę w naszej historii. Podłe, plugawe istoty, poczujcie smak naszej stali. Wielki Kronie, prowadź nas na spotkanie z przeznaczeniem.

One for the pain and two for my name three for my wonderful kingdom Four for my king, five for my queen Six for the fall of my wisdom... Earth’s calling me! Nagrany przez Rhapsody of fire w 2002 roku album Power of the Dragonflame to czwarta i zarazem ostatnia część sagi o szmaragdowym mieczu. Teksty zawarte na tym najbardziej dojrzałym z wydawnictw zespołu tworzą zwartą całość. Fabio Leone zabiera nas w podróż do magicznej krainy Algalord. Opowieść zawarta na płycie w połączeniu z pełną symfonii muzyką, mogącą ilustrować niejedno dzieło Tolkiena, sprawia, że wytrawny słuchacz może poczuć się jak uczestnik wyprawy przez magiczną krainę. Heavymetalowe gitary, symfoniczne wstawki, melodyjny, wysoki głos i zmiany temp sprawiają, że nie sposób się znudzić. Dzięki temu rozmachowi muzyka Rhapsody określana jest mianem Hollywood metalu. Nie czekaj dłużej, wkrocz do muzycznego świata Rhapsody, zamknij oczy i podążaj ścieżką szmaragdowego miecza.



rock style pages

lazy sunday

model: Zuza Szefer photographer: Konrad Kosecki [kosecki.pl] make up: Agnieszka Flisak stylist: Agnieszka Flisak production: style’n’roll, facebook.com/stylenroll


ACCEPT










photo: Marek Koprowski




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.