ROCK AXXESS nr 10/ no. 10

Page 1

the only rockstyle magazine in the universe

free copy

LUTY / FEBRUARY 2013

H

in LIS ck G ro EN e w H& LIS PO

P.O.D. HEAVEN’S BASEMENT MOONSPELL DRAGONFORCE BLACK LABEL CREW him PARIS POSPOLITE RUSZENIE NOW OR NEVER CZTERY SŁOŃCA SHIPROCKED 2012



luty / february 2013 3

edytorial / editorial

rock talk

4

12

HEAVEN’S BASEMENT - SZYBKA DROGA Z PIWNICY DO NIEBA HEAVEN’S BASEMENT - A QUICK WAY UP FROM BASEMENT TO HEAVEN

rock talk

24

P.O.D. - CO SZCZERZE WYCHODZI Z SERCA P.O.D. - THE SINCEREST PART OF HIS HEART

rock shop

18

29

ROCK YOUR VALENTINE rock axxess stage

MOONSPELL 36 MOONSPELL 39 DRAGONFORCE 42 DRAGONFORCE backstage access 44 PATRICK SOLLITT - CREW BLACK LABELED 47 PATRICK SOLLITT - CREW BLACK LABELED 31

rock fashion

50

LOVE METAL STYLE

digging the rock

51

54

60

HITY ZNACIE... HIM rock access polska

POSPOLITE RUSZENIE - PERŁY LITERATURY W MOCNEJ ODSŁONIE dark access

THEATRES DES VAMPIRES


62 66 70

71

map of rock

ROCK IN THE CITY OF LOVE ROCK IN THE CITY OF LOVE rock shot

DEATH IN THE AFTERNOON rock screen

CZTERY SŁOŃCA. PROSTA HISTORIA Z BLANTAMI W TLE.

rock live

74

86

90

EUROPE, INTO THE DARKNESS TOUR, JORN LANDE, SELAH SUE, DRAGONFORCE, CRADLE OF FILTH rock live - polecamy

NOW OR NEVER

rock live special + rock gallery

SHIPROCKED 2012

ROCK AXXESS TEAM: redaktor naczelna / dyrektor kreatywna editor in chief/ creative director Karolina Karbownik [k.karbownik@allaccess.com.pl] redaktor wydania angielskiego / translation editor Jakub Bizon Michalski [j.michalski@allaccess.com.pl] redaktorzy editors Agnieszka Lenczewska, Agata Sternal, Katarzyna Strzelec współpracownicy contributors: Falk - Hagen Bernshausen Marcelina Gadecka Marek Koprowski Miss Shela Robert Markowski Leszek Mokijewski Annie Christina Laviour Jakub Rozwadowski Betsy Rudy Weronika Sztorc Krzysztof Zatycki korekta językowa Weronika Sztorc patronaty Bartosz Płótniak dyrektor biura reklamy advertising director Katarzyna Strzelec [k.strzelec@allaccess.com.pl] grafik graphic designer, DTP Karolina Karbownik, Krzysztof Zatycki rock axxess logo i ikony rock axxess logo and icons Dominik Nowak

the only rockstyle magazine in the universe

www.facebook.com/rockaxxess

www.twitter.com/rockaxxess wydawca publisher All Access Media, ul. Szolc - Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa, Poland biuro@allaccess.com.pl kontakt z redakcją editor’s office contact@rockaxxess.com

na okładce on the cover HEAVEN’S BASEMENT foto photography Falk - Hagen Bernshausen photo editor Krzysztof Zatycki

Redakcja nie zwraca niezamówionych materiałow i zastrzega sobie prawo do skrótów i zmian w nadesłanych tekstach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i artykułów sponsorowanych. We do not accept responsibility for the content of the advertising published in the magazine.


ED TORIAL Y I

Z

a kilka dni najbardziej metalowe święto pełne różowych serduszek, aniołków i słodkich spojrzeń. No, ale przecież miłość jest wszędzie. U nas, tak samo jak u Was, głównie miłość do rocka. Bardzo cieszę się, gdy pasja i miłość do muzyki stawia na dużych scenach kolejne pokolenie artystów. Do takiego należą niewątpliwie muzycy Heaven’s Basement, którzy otwierają ten numer Rock Axxess. O miłości i nie tylko, opowiada Sonny Sandoval z P.O.D., który udzielił nam wywiadu podczas rejsu Shiprocked, z którego relacją i galerią zamykamy ten numer. Żeby nie było za mało, słodkie tematy miłości przemycamy Wam na różne sposoby – zresztą zobaczcie sami. Film, moda, gadżety, koncerty, drinki, co nieco z backstage. Czyli Rock Axxess w całej okazałości – właśnie przed Wami.

I

n a few days time we’ll be celebrating the most pink day, full-of-hearts, angels and lovely glimpses – Valentine’s Day. Well, love is all around, isn’t it? We all give so much love to rock and metal music. And I am very happy when I see how passion and love to music push next generations of musicians to hit big stages all over the world. One of those are definitely guys from Heaven’s Basement. Our interview with their guitarist Sid Glover opens this issue of Rock Axxess. Sonny Sandoval of P.O.D. speaks about love in the interview we had a chance to do during Shiprocked cruise – a story and photo gallery from this event closes this issue of Rock Axxess.

To make up for those cute but important topics, we smuggle some love into other articles. Check for yourselves. Rock Axxess, with all its features such as drinks, backstage stuff, gadgets, fashion, film – just for you. Karolina Karbownik, editor in chief

REKLAMA


rock talk

szybka droga z

PIWNICY do

NIEBA


Jakub „Bizon” Michalski

współpraca Karolina Karbownik

foto: Falk-Hagen Bernshausen

GRALI NA FESTIWALACH DOWNLOAD I HIGH VOLTAGE, SKAKALI ZE SCENY PODCZAS AKUSTYCZNEGO KONCERTU, SUPPORTOWALI TAKIE ZESPOŁY JAK BON JOVI, THUNDER I PAPA ROACH. A WSZYSTKO TO BEZ CHOĆBY JEDNEJ DUŻEJ PŁYTY NA KONCIE. ALE OCZEKIWANIE DOBIEGA WŁAŚNIE KOŃCA. NA POCZĄTKU LUTEGO UKAŻE SIĘ ALBUM FILTHY EMPIRE. MIĘDZY INNYMI O NIM ROZMAWIALIŚMY Z GITARZYSTĄ HEAVEN’S BASEMENT – SIDEM GLOVEREM.

Gdy poznawałem zespół, najbardziej zaskoczyło mnie to, że gracie już prawie pięć lat i pojawialiście się na dużych festiwalach, takich jak Download czy High Voltage, bez ani jednej dużej płyty na koncie. Jak to w ogóle możliwe? Zrobiliśmy mnóstwo rzeczy bez wydania płyty. Bardzo ciężko pracowaliśmy i graliśmy tak często, jak tylko się dało. Udało nam się zdobyć sporą liczbę fanów dzięki temu, że byliśmy dobrzy, graliśmy dobre koncerty i ludzie chcieli nas oglądać. Zaproszono nas na kilka festiwali i tras koncertowych, podczas których byliśmy supportem innych wykonawców. To wszystko dzięki udanym występom na żywo. Rozmawiałem niedawno z Jayem Buchananem, wokalistą Rival Sons. Oni grają mniej więcej tak długo jak wy. Wydali już trzy duże płyty. Spytałem go, czy trzy albumy w cztery lata to nie nazbyt szybkie tempo. Odpowiedział: „Jeśli zespół istnieje cztery lata i nie wydał jeszcze płyty, to znaczy, że muzycy robią coś nie tak.” Pytanie więc brzmi – czy robiliście coś nie tak, czy może taki był plan, żeby wydać płytę kiedy już nabierzecie doświadczenia? Tak, taki był nasz plan. Zdecydowaliśmy, że przez pierwsze kilka lat nie będziemy podpisywać umowy z żadną wytwórnią. Także dlatego, że do niedawna nasz skład nie był zbyt stabilny. Nie chcieliśmy takiej sytuacji, że nagrywamy pierwszą płytę, po czym tracimy wokalistę. Zmiana wokalisty po pierwszej płycie nie jest łatwa. To wszystko sprawiło, że jak dotąd wydaliśmy jedynie dwie EPki. Chcieliśmy nagrać najlepszy album debiutancki, na jaki było nas stać. Zawie-

szamy sobie poprzeczkę niezwykle wysoko. Mówiąc wprost, nie chcieliśmy tego spieprzyć. Poczekaliśmy, aż poczujemy się pewniej i będziemy wiedzieć, jaką płytę chcielibyśmy nagrać. Wszyscy pokładamy spore nadzieje w tym składzie osobowym, wszyscy jesteśmy zaangażowani w prace zespołu i mamy dobre kawałki. Gdy już udało się nam zgromadzić wszystkie te składniki, wszystko zaczęło układać się w całość.

Wydaje mi się, że niektóre zespoły, które nagrywają pierwszą płytę bardzo szybko, potem wstydzą się tych nagrań i mówią, że utwory nie były zbyt dopracowane, zespół nie grał jeszcze za dobrze i tak dalej. Dokładnie. Wspomniałeś, że zespół gra już od kilku lat, ale tak naprawdę jesteśmy ze sobą od półtora roku, bo po drodze zmieniliśmy wokalistę i basistę, a także straciliśmy gitarzystę rytmicznego. Więc tak naprawdę zaczynaliśmy od początku. Wszyscy w zespole mamy po dwadzieścia kilka lat, więc uznaliśmy, że ten pierwszy rok razem spędzimy w trasie, by lepiej się poznać, zanim przystąpimy do nagrań.

Skoro mowa o gitarzyście rytmicznym – nadal zamierzacie grać w czwórkę czy planujecie poszukać piątego muzyka? Zawsze twierdziłem, że jeśli miałbym przyjąć do zespołu nowego muzyka, to musi to być właściwy gość. Jeśli spotkałbym kogoś, z kim od razu zacząłbym nadawać na tych samych falach i byłoby oczywiste, że powinien grać w He-

ROCK AXXESS

5


aven’s Basement, to czemu nie – z radością powitalibyśmy taką osobę w zespole. Ale w tej chwili cieszymy się z wolności, jaką daje nam gra w czwórkę. Pozwala to na większą dynamikę, większy luz przy improwizacjach oraz większą spontaniczność podczas występów na żywo. Nie potrzebujemy koniecznie kolejnego gitarzysty. Jeśli pojawi się właściwa osoba, to wtedy może zmienimy zdanie. Nie zamykamy się na taką możliwość.

Otrzymałem dzisiaj kopię waszej płyty, która ukaże się za kilka tygodni. Na razie przesłuchałem ją tylko dwa razy, ale z tego co zauważyłem, nie ma tam chyba zbyt wiele utworów z waszych małych płyt. Jest ich kilka, ale tylko dlatego, że obecnie brzmią zupełnie inaczej dzięki temu, że mamy nowy skład. Teraz wreszcie brzmią tak, jak powinny, lepiej niż wcześniej. Zatem większość płyty to zupełnie nowe kompozycje czy może znalazło się też miejsce dla jakichś starszych utworów, które napisaliście i być może także wykonywaliście na żywo przez te cztery lata? Trzy utwory były napisane już jakiś czas temu – Executioner’s Day, Can’t Let Go i The Long Goodbye. Znalazły się na tej płycie, bo czuliśmy, że brzmią teraz lepiej. Dopracowaliśmy je i chcieliśmy, by trafiły na płytę, bo uwielbiamy grać je na żywo. Cała reszta jest nowa.

Graliście jako support dla wielu znanych zespołów. Widziałem kilka nazw tych grup i lista naprawdę robi wrażenie. Jest jakiś konkretny zespół, od którego nauczyliście się najwięcej? Z kim grało wam się najlepiej? Graliśmy trasę z D-A-D. To stara rockowa kapela z Danii. Zaczynali na początku lat 80. jako Disneyland After Dark. Bawiłem się wtedy znakomicie. Nie mieliśmy pojęcia, czego się spodziewać. Nie znaliśmy tej grupy, nie wiedzieliśmy, co grają. Basista ma szalone kostiumy. Ubiera się na koncerty jak gladiator, a jego gitara przypomina statek kosmiczny [śmiech]. Pomyśleliśmy sobie: „O co tu, kurwa, chodzi?” Ale kiedy pojechaliśmy z nimi w trasę, było świetnie. To fantastyczni goście, piszą zajebiste utwory i zawsze robią fantastyczne show. Dla mnie to jest właśnie najważniejsze. My też zawsze chcemy wypaść jak najlepiej na żywo. Single i płyty nie są najważniejsze. Najistotniejsze jest to, by dobrze wypadać na koncertach. Każdy członek tamtego zespołu był niesamowity. Jacob [Binzer], gitarzysta, jest jednym z moich ulubionych gitarzystów spośród tych, z którymi koncertowałem. Byli świetni. Gorąco ich polecam. Zatem najlepsze wspomnienia wcale nie wiążą się z koncertami przed tymi największymi gwiazdami. Tak, ale z Papa Roach też znakomicie nam się grało. Zaprzyjaźniliśmy się z nimi. Ich wokalista, Jacoby [Shaddix], to gość, którego świetnie ogląda i od którego sporo można się nauczyć z punktu widzenia frontmana. Wie doskonale jak nakręcić publiczność i kontrolować ją. Daje z siebie wszystko podczas każdego występu, nawet podczas próby dźwięku. Z takich sytuacji wiele można się nauczyć. Od każdej z grup, z którymi graliśmy, można się czegoś nauczyć. Ich pozycja nie robiła na nas aż tak wielkiego wrażenia i okazali się fajnymi ludźmi. Na swojej stronie internetowej napisaliście, że przeżyliście niezwykle dużo w dość krótkim, lecz intensywnym czasie. Co było dla was takim najintensywniejszym prze-

6


photo: Falk-Hagen Bernshausen


życiem w ostatnim roku? Co sprawiło, że pomyśleliście sobie: Teraz jesteśmy w niebie, nie w piwnicy? [śmiech] Niech pomyślę. Zagraliśmy pierwszą trasę w nowym składzie. To było dość stresujące przeżycie.

Nowy wokalista w zespole to zawsze spory stres… Dokładnie. Straciliśmy też gitarzystę rytmicznego no i myśleliśmy sobie: „Jak na to wszystko zareagują nasi fani?” Pojechaliśmy w trasę i stało się coś niesamowitego. Dzień po pierwszym koncercie otrzymaliśmy propozycję grania na Download oraz ofertę nagrania płyty. To było kilka zajebistych dni. Poczuliśmy się docenieni, poczuliśmy, że ciężka praca przynosi efekty.

Mieliście już jakieś doświadczenie przed Heaven’s Basement? Graliście już wcześniej w innych zespołach? Każdy z nas miał jakieś inne grupy w dzieciństwie. To były lokalne zespoły. Jednak każdy z nas miał większe ambicje niż wszyscy dookoła. Zawsze chcieliśmy całkowicie poświęcać się muzyce. „Będę grał w zespole i właśnie to będę robił w życiu.” Jeśli ktoś w grupie nie myśli podobnie, to prędzej czy później zespół się rozpada. Różne ścieżki zaprowadziły nas do tego zespołu. Heaven’s Basement to teraz nasz priorytet.

Po wysłuchaniu waszych utworów mógłbym pewnie wymienić kilkoro wykonawców, którzy mieli wpływ na ciebie jako muzyka, ale myślę, że najlepiej będzie usłyszeć to od ciebie samego. Kim są twoi muzyczni idole? Wywodzę się ze starej bluesowej szkoły gitarowej. Lubię takich wykonawców jak Robert Johnson, John Lee Hooker, Albert King, Freddie King. Rory Gallagher też był świetny. Jest pięć czy sześć zespołów, których słucha każdy w Heaven’s Basement – Led Zeppelin, Pink Floyd, AC/DC, Aerosmith, Guns N’Roses i Black Sabbath. Jestem wielkim fanem GN’R. To był zespół rockowy, który łączył w sobie brzmienie punkrockowe i bluesowe. Dodać do tego agresywne wokale i mamy Guns N’Roses. Nie różnimy się od nich za bardzo. Wzorujemy się po części na tych samych wykonawcach, co oni.

photo: Falk-Hagen Bernshausen

Różne zespoły mają w tym temacie odmienne zdanie – czy lepiej podpisywać umowę z wytwórnią, czy może samemu wydawać swoje utwory? Istnieje wiele sposobów na dotarcie ze swoją twórczością do fanów. A jeśli już podpisywać umowę z wytwórnią, to z dużą czy może z niezależną? Wy związaliście się z Red Bull Records, czyli z wytwórnią niezależną. Czemu akurat taki wybór? Nie mieliśmy przekonania do wytwórni płytowych, nie ufaliśmy im. Red Bull Records interesowali się nami od mniej więcej trzech i pół roku, czyli niemal od początku. Ale my nie czuliśmy jeszcze, że jesteśmy gotowi na nagranie takiej płyty, o jaką nam chodziło. Nie chcieliśmy jeszcze podpisywać umowy, bo jeśli już to zrobisz, to lepiej, żebyś był gotowy na nagrywanie krążka. Nie chcieliśmy, by ktoś na nas naciskał. Chcieliśmy poczekać, aż zgromadzimy trochę fanów, zespół osiągnie stabilizację i będziemy wiedzieć, kim jesteśmy, jak chcemy brzmieć i dokąd zmierzamy. Wybraliśmy Red Bull Records, bo oni podzielają nasz punkt widzenia. Są niezależną wytwórnią, więc mogli nam zostawić więcej kontroli nad projektem. Lista zespołów, których twórczość wydają, nie jest zbyt długa. My wiemy, co chcemy zrobić, a oni nam w tym pomogą. To wszystko, czego mogliśmy chcieć.

Co według ciebie było największym przełomem w dotychczasowej historii zespołu?

8


photo: Falk-Hagen Bernshausen

Znalezienie nowej wewnętrznej równowagi w zespole. Z każdą zmianą składu zmienia się także balans. Nigdy nie można zakładać z góry, że po zmianie składu wszystko będzie działać tak samo, jak wcześniej. Każdy musi znaleźć swoje miejsce i rolę w grupie. Chodzi o to, by czerpać radość z wychodzenia na scenę co wieczór. Jeśli tak właśnie jest, to wiesz już, że jest dobrze. Mamy kawałki, które uwielbiamy grać i poziom muzyczny każdego z nas poszedł w górę. Dla mnie to największy przełom. Tacy właśnie jesteśmy. Wchodzimy na scenę i chcemy wszystkich powalić. Rok 2012 był chyba najbardziej udany w historii zespołu. Ale rok 2013 może być jeszcze lepszy, bo przecież wydajecie w końcu płytę i będziecie grać kolejne koncerty, pewnie także w nowych dla was miejscach. Jakie cele stawiacie przed sobą na ten rok? W roku 2012 mieliśmy mnóstwo roboty i można powiedzieć, że było to w pewnym sensie przygotowanie. W tym roku musimy po prostu pojechać w trasę i pokazać wszystkim, nad czym pracowaliśmy w poprzednim roku. Chcę zagrać jak najwięcej koncertów, gdzie tylko się da. Chcę, by jak najwięcej osób usłyszało naszą płytę. Byłoby fajnie, gdybyśmy mogli dzięki temu pojechać w jakąś fajną trasę jako headliner. Każdy w zespole pali się do tego, by znów stanąć na scenie.

W Polsce jeszcze chyba nie graliście. Po raz pierwszy przyjedziecie tu w kwietniu z Black Veil Brides. Czy to będzie pierwsza wasza trasa we wschodniej Europie? Graliśmy sporo w Europie, ale raczej w takich krajach jak Niemcy, Hiszpania czy Francja. Ludzie musieli jechać tam, by nas zobaczyć. Byliśmy bardzo zaskoczeni, gdy okazało się, że ludzie z Polski przyjechali na nasz koncert, chyba do Berlina. Przywieźli ze sobą polską flagę, na której napisali „Przyjedź-

cie do Polski”. Nie mogę się doczekać pierwszego występu w Polsce.

Polacy są wszędzie [śmiech]. Pewnie usłyszysz od innych zespołów, że polska publiczność jest szalona i że występy u nas to niezapomniane przeżycie. Tak, już słyszałem to od paru grup. Wspominałem już o Papa Roach. Mówili mi, że grali kiedyś w Polsce i to było zajebiste przeżycie. Opowiadali, że grali przed jednym z największych tłumów, jakie w życiu widzieli.

Tak, występowali na Przystanku Woodstock, co wiąże się z graniem przed półmilionową widownią. Tak, mówili, że to było niewiarygodne. Widziałem się z nimi dzień po tym występie. Byli pod ogromnym wrażeniem [śmiech].

Jako w miarę młody zespół, często pewnie słyszycie te same pytania podczas wywiadów. Mieliście kiedyś ochotę wymyślać różne odpowiedzi na te same pytania, jak robią niektóre grupy? O, tak. Wszystko zależy od tego, o jakiej porze dnia mnie złapiesz [śmiech]. Lubię sam zadawać pytania podczas wywiadów, bo uwielbiam rozmawiać z ludźmi. Przyznam szczerze, że raz zdarzyło nam się namówić jednego z członków ekipy technicznej, żeby dał wywiad zamiast nas [śmiech]. Ale zazwyczaj jestem bardzo szczery na każdy temat. Mam nadzieję, że będzie okazja, by spotkać się w kwietniu, gdy przyjedziecie do Polski. My na pewno tam będziemy. Dzięki, że poświęciłeś nam swój czas. Nie ma sprawy. Wpadnijcie. Do zobaczenia i również dziękuję.

ROCK AXXESS

9


photo: Falk-Hagen Bernshausen



from

BASEMENT TO

HEAVEN

photo: Falk-Hagen Bernshausen

a quick way up


Jakub „Bizon” Michalski

collaboration Karolina Karbownik

photography: Falk-Hagen Bernshausen

THEY PLAYED AT DOWNLOAD AND HIGH VOLTAGE, CROWD SURFED DURING AN ACOUSTIC CONCERT AND SUPPORTED SUCH BANDS AS BON JOVI, THUNDER AND PAPA ROACH. AND ALL THAT WITHOUT HAVING EVEN ONE FULL ALBUM RELEASED. BUT THE WAIT IS OVER – FILTHY EMPIRE WILL BE OUT IN EARLY FEBRUARY. WE SPOKE ABOUT THE NEW RECORD AND MORE WITH HEAVEN’S BASEMENT’S GUITAR PLAYER, SID GLOVER.

When I got to know the band, the thing that surprised me the most was that Heaven’s Basement is almost five years old and you appeared on big festivals like Download or High Voltage without even having one full album released. How was that possible? We’ve actually done hell of a lot without having an album out. That’s really just because we worked really hard and played as many shows as we could book ourselves, really. So we kinda built up our own underground fan-base just by being good, putting on a good show and people wanting to see us. We got invited to play some support tours and festivals. It was really just off the strength of our live show.

I recently spoke to Jay Buchanan, the lead singer of Rival Sons. The band is four or five years old, just like you are. They’ve already released three albums so I asked him whether it wasn’t too fast to have three albums in four years. He said: “If a band exists for four years without having a full album, they are probably doing something wrong.” So the question is, were you doing something wrong or was it planned to have a full album after you gain some practice and experience? Oh, it was a plan. We chose not to sign a record deal for a few years. Mainly because we were never quite solid in our line-up until recently. We didn’t want to go on and record our


first album and then have our singer changed. It’s a lot harder when you change your singer after recording your first album. So all of these little things built up to the fact that we’ve only released a couple of EP’s. We wanted to record the best debut album possible for us. We have very high standards. We didn’t want to blow it, basically. We took our time and waited till we felt comfortable and we knew what the album was gonna be. We were confident in the line-up, everyone was committed and we had the songs. And then very quickly it all fell into place once all those ingredients were there.

bass guitar looking like a spaceship [laughs]. And we were like, “what the fuck’s going on here?” When we went on the tour, we absolutely loved it. They were great guys, they write fucking fantastic songs and they always put on a great live show. And that’s the most important thing for me. We always want to be great live. It’s not necessarily about singles and recordings, it’s actually about how good you are live. And every single member of that band was brilliant. Jacob [Binzer], the guitarist, is one of my favorite guitarists we’ve toured with. They were brilliant. I’d recommend them to everyone.

Speaking of a rhythm guitarist. Do you still plan to go on as a four-piece or do you want to add the fifth member? I always thought if I ever had to get a new guitarist in, it would have to be the right guy. If I met a guy that I instantly connected with and it was just obvious that he should be a part of Heaven’s Basement, then yeah – we would all welcome him into the band. But at the moment we’re enjoying the freedom of the four-piece. It gives us quite a lot more freedom to be more dynamic and improvise a lot and have more spontaneity live. We don’t need another guitarist. If the right guy comes along then maybe we will. We’re open to this.

You wrote on your website that you have experienced so much in the relatively short and explosive time. So what was the most explosive experience during the last year that made you think: “We’re now in heaven, not in a basement”? [laughs] Well, let me think. We did our first tour with the new line-up. That was quite nerve-racking for everyone.

I think that many bands record their first album quite early and then after a couple of years they are simply ashamed of that first album because they say that the songs were not good, the band was not great at that time and stuff like that. Yeah, and as you say that the band has been around for a few years, we’ve really only been around for a year and a half because we have a new singer and bass player, we lost our rhythm guitarist. So we did have to start and build the band back up from nothing. We’re all guys in our early twenties so we wanted to take that year to go and tour, write and develop as a bunch of guys before we record it.

From what I’ve heard when I received the copy of your album, I noticed that there are probably no tracks from your previous EP’s there, right? No things that were released previously? There’s a couple but the reason they’re on it is because they sound very different now with this line-up. They just sound like they belong now. I think we made them sound better.

So is the most of the album completely new or are there any older songs that you wrote or performed live during those four years? No, there are three songs that have been around for a while – Executioner’s Day, Can’t Let Go and The Long Goodbye. The reason they’re on the album is that we feel with this four-piece now they sound better, we’ve improved them and we wanted to have them on the album because we love playing them live. The rest of it is all brand new.

You played as a support act to many well-known bands. I’ve seen some names and the list is really impressive. Can you name any specific band that you learned from the most? Or name the best experience you had with any of those bands? We toured with D-A-D. They’re like an old-school rock band from Denmark. They started in the eighties as Disneyland After Dark. That was one of the funniest tours I’ve ever been in my life because we didn’t really know what to expect. We weren’t familiar with the band. We didn’t really know the music. The bass player dresses up crazy like a gladiator with his

14

So it was not one of those big-name bands that you had the best experience with. Yeah, Papa Roach was great to tour with. We’ve become good friends with those guys. Jacoby [Shaddix], the singer, is great to watch and learn from, from the frontman point of view. He really knows how to get the crowd up for it and control it. And he gives it in every fucking performance, even in the soundcheck he’d give you his best performance. So stuff like that is great to learn from. Every band you tour with there’s something you learn from them. We’re not so impressed by their status or anything and they actually turned out to be very cool.

Having a new singer is always stressful… Oh yeah. And we’d lost our rhythm guitarist and you know, “how would the fans react to everything?” And we did that and what was amazing – we played one show and the next day we had been offered a slot at Download festival and the record comes out. So that was pretty fucking cool few days. It was like a pat on the back, like the hard work’s really paying off. How much experience did you guys have before you started this band? Were you in any other band before? We all come from various bands from childhood times. Local bands. But the thing is, we always outgrew the aspirations of people around us. We always wanted to go for it full time and you know “I’m gonna be in a band and this is what I’m gonna do in my life”. And ultimately, if everyone else isn’t on the same page in the band, you end up splitting up and falling apart. So there are various paths that led us to each other, really. Now Heaven’s Basement is our main focus.

After I listened to your songs, I would probably be able to name some bands that might have influenced you as a musician but I think it would be better to hear it from you. Who are your biggest musical heroes – your idols? I come from old-school blues guitaring. Like Robert Johnson, John Lee Hooker, Albert King, Freddie King all that kind of stuff. Rory Gallagher was brilliant. In Heaven’s Basement there are something like five or six key bands that we all listened to, like Led Zeppelin, Pink Floyd, AC/DC, Aerosmith, Guns N’ Roses and Black Sabbath. I’m a big GN’R fan. This was a rock band that got put together between some punk rock and blues guitars. Add to this some aggressive vocals and you end up with Guns N’ Roses. It’s not that dissimilar to how we are. We share some of the influences with those guys.


photo: Hans Clijnk

photo: Falk-Hagen Bernshausen


photo: Falk-Hagen Bernshausen

Different bands have different ideas as to whether it is better to sign with a label or release you music on your own now that there are so many ways to deliver the music to the fans. And if you sign with a label, should it be a major or an independent one. You obviously signed with Red Bull Records, which is an independent label. Why did you chose this one? We were kind of hesitant about record companies. We didn’t trust them. Red Bull Records were interested in us for something like 3,5 years, way back from the start. But we didn’t feel like we were ready to do the album we wanted to make. We didn’t want to sign a deal. Because if you sign a deal, you’d better be ready to go and make the album. We didn’t want to be pushed around. We wanted to wait until we had a fanbase, had complete control over the band, we knew exactly where we were and how we wanted to sound like, what was the direction we were heading in. The reason it’s Red Bull Records is because they share that view. They are an independent label so they would give us the most creative control. We’re on a small roster. We know what we want to do and they will help us do it so that’s all we could ask for.

16

What would you consider the biggest breakthrough in the band’s history so far? Discovering the new dynamics within the band. With line-up change, the chemistry changes. You can’t take it for granted that it will work the way it did before. Recently, we’ve been touring more than we’ve done before. Everyone’s finding their place and role in the band. It’s just getting to the point where we just love to go onstage every night, because we know it’s gonna be good. We’ve got the songs that we love playing and everyone’s performance level is going up. For me that is the biggest breakthrough. This is who we are. This is how we’re gonna walk onstage and blow everyone away. I think this year was pretty much the most successful year for the band so far. But the next year seems to be even more potentially successful with the new album and concerts in some more territories probably. What are your goals for 2013? This year was kind of like a lot of work and set-up. Next year, we just have to go out and show everyone what we’ve been doing. So we just have to tour and tour and tour. I wanna play


photo: Aleksandra „Zołza” Szewczak photo: Falk-Hagen Bernshausen

everywhere, as many shows as possible. I wanna get as many people as possible to hear the album. By the end, it would be nice to be out to do a bad-ass headline tour. All the members just want to go and be on the stage. You’ve never played in Poland, right? So it’s gonna be the first time because you’re playing here in April with the Black Veil Brides. Is this the first time ever that you’re heading to Eastern Europe? We toured Europe a lot but mainly countries like Germany, Spain and France. People had to travel to these countries to see us so it’s been a shock for us when we’ve had some people from Poland come to our show in Berlin, I think. They brought a Polish flag and they wrote: “Come to Poland”. I’ll be actually looking forward to go there for the first time. Polish people are everywhere [laughs]. And the thing you will probably hear from other bands is that Polish people in the audience are usually quite crazy and it’s an unforgettable experience. Yeah, I’ve heard a couple of bands mentioning that. I mentioned Papa Roach earlier. They were telling me about one time they were playing Poland and it was fucking

insane. They said it was one of the biggest crowds they’ve ever seen in their lives. Yeah, they played at Woodstock Festival in Poland which means playing to about half a million people. Yeah, they said it was insane. I saw them the day after they played there. They just said it was… epic [laughs].

As you are a relatively new band, journalists tend to ask you the same questions over and over again. Were you ever tempted to make up different stories each time you answer the same question, like some bands do? Oh yeah, it depends on which time of day you catch me [laughs]. I normally like to ask quite a lot of someone who’s doing the interview, cause I just enjoy talking to people. I’ll admit one time we got our crew member to do an interview [laughs]. I’m very honest about everything, anything you ask. I do hope we’ll have a chance to meet in April when you play in Poland. Thank you very much for your time. Yeah, sure. Come down. See you there. Thanks.

ROCK AXXESS

17


P.O.D.

co

rock talk

szczerze

wychodzi z serca


Betsy Rudy, Miss Shela foto: Miss Shela

photo: Miss Shela

Grają od ponad 20 lat, wydali osiem płyt, sprzedali ponad 10 milionów egzemplarzy swoich albumów, zdobyli trzy nominacje do Grammy, a cztery z ich teledysków znalazły się na pierwszym miejscu listy najpopularniejszych klipów. Wiele z ich utworów pojawiło się na ścieżkach dźwiękowych do różnych filmów.

Zdążyłeś już zwiedzić cały statek? Wydaje mi się, że co noc coś nowego odkrywam. Przydałby się DJ i muzyka, przy której można potańczyć. Słyszałem już wystarczająco dużo rock’n’rolla. Trzeba to zmienić! Jakiej jesteś narodowości? Słyszałyśmy, że w dużej mierze jesteś Włochem? Moja mama urodziła się we Włoszech. Jej ojciec pochodzi z wyspy Guam, służył w marynarce wojennej. Moja babcia od strony taty pochodzi z Hawajów, a dziadek – z Meksyku. Chciałbym uważać się za Włocha (śmiech), ale raczej identyfikuję się z wyspiarską częścią rodziny. Mówisz w obcych językach? Rozumiem hiszpański i Spanglish (język-dialekt utworzony na bazie meksykańskiej odmiany hiszpańskiego i amerykańskiej odmiany angielskiego – przyp. RA), ale nie mówię w nich zbyt dobrze.

Uwielbiamy wasze brzmienie – coś w rodzaju reggae, latin, rocka. Skąd pomysł na takie dźwięki? Nasz zespół to taka wielokulturowa mieszanka. Wuv jest moim kuzynem – nasze mamy są siostrami, więc obydwaj mamy włoskie korzenie. Marcos jest Latynosem, Traa trochę Kreolem, a trochę Indianinem – on najlepiej porozumiewa się, grając na basie [śmiech]. Pochodzimy z bardzo różnych kultur. Opuszczałeś statek podczas tego rejsu? Trochę połaziliśmy z żoną po Key West. Spędziliśmy cały dzień na Bahamach. Poszliśmy też zobaczyć Atlantis. Skoro już jesteśmy na Bahamach, nie mogliśmy sobie tego odmó-

wić. Wykupiliśmy wycieczkę w pakiecie. Poszliśmy na plażę. Kąpaliśmy się w oceanie.

Czy po raz pierwszy jesteś na rejsie? Drugi. Szesnaście lat temu udaliśmy się w rejs podczas naszego miesiąca miodowego. Bawię się dużo lepiej, niż się spodziewałem.

Jak długo jesteście razem? Jesteśmy parą od dwudziestu jeden lat, a małżeństwem – od szesnastu. Jak się poznaliście? Chodziłem do liceum w getcie, a ona pochodziła z takiej odrobinę lepszej dzielnicy [śmiech]. Myślałem, że awansuję, umawiając się z dziewczyną spoza getta. Przynajmniej w moim wyobrażeniu tak było, potem okazało się, że ona jest też z tego samego getta, tylko jego innej części. Mieszkaliśmy blisko siebie.

Widziałeś koncert Korn podczas Shiprocked? Wiemy, że szalejesz za tym zespołem. Wpadłem tam na chwilę na samym początku, postałem do połowy koncertu. Było ciasno. Widziałem już Korn wiele razy, ale nie chciałem tego przegapić. Chciałem móc powiedzieć, że byłem na tym koncercie. Byłem zachwycony. To dość kameralny występ, zwłaszcza jak na Korn. Zazwyczaj nie masz szans zobaczyć tego zespołu z tak bliska. Dla fanów Korn to naprawdę spore przeżycie. Gracie trasę z Daughtry. Jak sobie radzisz z siedzącą pu-

ROCK AXXESS

19


blicznością? Przecież lubisz skakać w tłum. Jak jest na tej trasie? Po prostu to my powinniśmy się dostosować do fanów, a nie fani do nas. Jest inaczej, na początku mnie to denerwowało. Pierwszy koncert, który zagraliśmy, odbył się w Springfield w stanie Missouri. Starsza publiczność, bez próby dźwięku.

Co to znaczy starsza publiczność? Byłybyście zaskoczone. Wchodzę na scenę, zapalają się światła, a przede mną ludzie zbliżający się do siedemdziesiątki… no, może to nie tak dużo, ale z naszej perspektywy? Dopiero co wróciliśmy z Uproar Festival pełnego nastolatek. To spora zmiana.

Czy myślisz, że uda ci się porwać taką publiczność? Dostosowujemy się do każdego koncertu i nie mieliśmy żadnych problemów z tym, że ludzie nie szaleli. Interesujące jest to, że podczas tych koncertów na naszym stoisku z koszulkami i płytami sprzedało się więcej towaru niż podczas całego Uproar Festival! Wiesz, staramy się dostosować, zainteresować publiczność, jakoś ją do siebie przekonać. Udaje nam się! Gramy spokojniejsze kawałki, potem znowu trochę cięższe, przy których ci ludzie mogą też trochę odlecieć. Pod koniec setu przez ostatnie pół godziny gramy kawałki, które znają i myślą sobie, „lubię tych gości”, po czym kupują płytę. Możemy na tym tylko zyskać. Bawimy się w to od 20 lat i nie mam problemu z wkraczaniem na nowe obszary. Udowodniliśmy sobie, że możemy występować z najcięższymi zespołami oraz z tymi grającymi lżej. Chyba nadszedł czas, żeby posłać dzieciaki do koledżu. Co zatem było najlepszym doświadczeniem podczas tej wyprawy? Rozmowy w cztery oczy. Dla mnie to momenty, kiedy z moją żoną siedzimy w winiarni i możemy z kimś normalnie pogadać. Myślę, że wiele osób traktuje nas jako kogoś ważnego; to właśnie zazwyczaj jest tym murem, który odgradza nas od fanów. A ja chcę móc normalnie rozmawiać z ludźmi. Nie jestem typem rockmana, który się izoluje. Nie potrzebuję mieć ochrony, nie chowam się w swoim pokoju, by wyjść z niego jedynie na koncert. A często jest tak, że jak kogoś spotykam, to cały czas powtarza, że nie może uwierzyć w to, że jestem takim normalnym człowiekiem. Rock’n’roll ma może taką otoczkę. Ale ja taki nie jestem. To świetne, że dajesz ludziom taką szansę – mogą usiąść z tobą i bliżej cię poznać. Nie omijasz nas, a co więcej – właśnie utknąłeś tu z nami by odpowiedzieć na kilka pytań! Uwielbiam to. Nie jest to dla mnie nic niezwykłego. Nie cierpię natomiast tej całej otoczki. Nieważne, kim jesteś. Jeśli nie odpowiesz mi „cześć” i zgrywasz ważniaka, wykopię cię za burtę, a potem będę martwił się o rozmowę z policją w Nassau. Wiesz, o co chodzi? [śmiech]

Zazwyczaj rzucasz się w tłum, tym razem wyluzowałeś. Dlaczego? Zapytałem, czy mogę wleźć na ludzi albo rozkręcić jakiś młyn, ale tu nie ma przebacz. Panują zasady jak na statku. Na drugi raz nie zaprosiliby nas. To znaczy, że chcesz to powtórzyć? Oczywiście!

Co chciałbyś osiągnąć w czasie tego rejsu?

20

Wpadłem dzisiaj na grupkę ludzi w koszulkach Godsmack. Jeden z nich mówi mi, że nas słyszał, ale nigdy wcześniej nie widział nas na żywo. Powiedział, że daliśmy czadu, miazga! To jest to, co tak kocham w muzyce. Odkrywasz coś i zastanawiasz się: „Jakim cudem nie słyszałem o nich wcześniej? Muszę kupić ich płytę.” Rozmawiałem też z jakimiś dziewczynami, które powiedziały, że daliśmy wczoraj zabójczy koncert. Wrócą do domu, sprawdzą i okaże się, że my gramy już 20 lat. Że mamy demówki, epki i koncertowe albumy. W jaki sposób zespół Payable on Death stał się P.O.D.? 20 lat temu większość zespołów miała jednoczłonowe nazwy, jak Metallica, Slayer. Chcieliśmy zrobić coś innego. P.O.D. brzmiało ciężko. Payable on Death jest terminem bankowym – kiedy ktoś umiera, stan konta przechodzi w posiadanie innej osoby. To ma też związek z naszą wiarą. Ale w końcu znudziło nam się mówienie całej nazwy „Payable on Death”. Co chciałbyś zostawić po sobie? Mimo że bardzo kocham muzykę, to nie ona jest najważniejsza. Chcę, aby pamiętano mnie jako wiernego męża, dobrego tatę, kumpla i brata. Jestem skromnym człowiekiem, który kocha Boga i ludzi. Cieszę się, gdy ludzie wokół są szczęśliwi. Nie zalewam się w trupa. Jestem szczęśliwy.

Powiedz nam coś o Whosoevers. Jestem człowiekiem wierzącym, ale to nie jest tak, że się z tym urodziłem. Kiedy miałem 19 lat i zmarła moja mama, postanowiłem zerwać z wieloma rzeczami. W pełni świadomie zacząłem czytać Pismo Święte i znalazłem w swoim życiu miejsce dla Boga. Ale nie dla religii jako instytucji. Nie zależy mi na etykietce chrześcijanina, bo to słowo źle się kojarzy. Niby wszyscy na świecie są chrześcijanami, ale wcale nie zachowują się jak Chrystus. To moja świadoma decyzja, którą podejmuję każdego kolejnego dnia.

Wiecie doskonale, że przez ten cały czas, odkąd siedzę w rock‘n’rollu, miewałem wzloty i upadki. Wiecie, jak wygląda nasz styl życia. Kiedy w tamtym czasie odsunąłem się od P.O.D., wykorzystałem ten czas na powrót do swoich korzeni i odnowienie mojej wiary. Chciałem być takim mężem i ojcem, jakim powinienem być. W tym celu czytałem Pismo Święte. Ludzie często komplikują Biblię. Komplikują przekaz pieśni religijnych i nauk Jezusa. Pismo Święte mówi nam: „Kto wierzy w Niego nie umrze, lecz żyć będzie wiecznie.” „Każdy, kto wezwie imienia Pańskiego, będzie zbawiony.” Tu nie chodzi o to, jakiej muzyki słuchasz, nie ważne są poglądy polityczne. Nic z tych rzeczy. Najważniejsze jest to, co szczerze wychodzi z głębi twojego serca, gdy mówisz, „Potrzebuję miłości do Boga”. Tylko tyle. A ja próbuję z całych sił tak właśnie żyć. To niesamowite – czytasz Pismo Święte i widzisz, jak wiele za czasów Jezusa było praw, zasad, zwyczajów. Kiedy Jezus dzielił się chlebem ze swoimi chłopakami, powiedział im: widzieliście różne cuda i powoli dociera do was, kim jestem, ale ja odejdę i zostawię was, lecz chcę, żebyście zapamiętali dwie rzeczy. To jest najważniejsze: Kochajcie Boga całym swym sercem, umysłem i duszą, i kochajcie bliźniego swego jak siebie samego. Jeśli jesteś w stanie przestrzegać tych dwóch zasad, żyjesz w zupełnie innym świecie, bo ja mogę opiekować się tobą, a ty – mną. Dla mnie Whosoevers to wspólnota braci. Mam kumpli, którzy wyszli z nałogów i wyrośli z szaleństw. Jednym z nich jest Brian „Head” Welch, były gitarzysta Korn. Porozumiewamy się ze sobą na innym poziomie. Dzwoni do mnie albo ja


ROCK AXXESS

21

photo: Miss Shela

photo: Miss Shela


photo: Miss Shela


dzwonię do niego i pytamy: „Hej, co tam u ciebie?” Chodzi o to, żeby mieć na kim polegać. Żeby być w pobliżu i pilnować się nawzajem. To jest właśnie nasze braterstwo. Nagle pojawiła się szansa na to, żeby wyjść do ludzi będących na odwyku czy zrzeszonych w grupach przykościelnych, klubach młodzieżowych czy różnych ośrodkach pomocy. Mogliśmy opowiedzieć im o sobie, a „Head” ma wiele do opowiadania. Tak samo jak goście z Metal Mulishia, którzy wiedli szalone życie. Mówią: „Nie twierdzimy, że jesteśmy idealnymi chrześcijanami, ale kochamy Boga. Popełniliśmy błędy, a teraz staramy się je naprawiać.” To niesamowite, jak bardzo dzieciaki i generalnie młodzi ludzie reagują na takie opowieści. Nie mają przed sobą jakiegoś obrazu idealnego chrześcijanina. Nie ma kogoś takiego. Ci goście, tak samo jak i ja, mogą pomyśleć – „Jestem zupełnie jak ten koleś. Jeśli Bóg potrafił przebaczyć temu gościowi i go pokochać, to może ja też mam szansę.”

photo: Miss Shela

Jako ojciec często słyszę o młodych ludziach, którzy mają skłonności samobójcze, tną się albo biorą wszystko, co znajdą. Dzieci nie mogą być już dziećmi. Na świecie jest mnóstwo

zła. Ale wszyscy jesteśmy z tej samej gliny. Każdy ma do opowiedzenia jakąś historię. Gram od ponad dwudziestu lat. Z doświadczenia wiem, że najbardziej buntują się dzieci pastorów. Buntują się, bo zostały wychowane w surowym, religijnym domu, więc chcą w końcu być sobą i często się w tym gubią. Wszystko trzeba dobrze wyważyć. Nawet nasi rodzice przedstawiali nam zupełnie inny obraz Jezusa. Chcę, by moje dzieci kochały Boga, by zakochały się w nim, by nawiązały swój własny kontakt z Bogiem. Nie taki, jaki każe im mieć religia, zwyczaj czy chrześcijaństwo. To stereotyp. Uczy się ludzi, że Bóg nienawidzi ciot, rozwodów i masy innych rzeczy. W Whosoevers mamy to gdzieś. Mówimy, że w skali naszej religii od 0 do 100 jesteśmy zerem, nikim. Gdy cytuję Boga, to tak naprawdę mówię: „Boże, potrzebuję ciebie, muszę wiedzieć, że mnie kochasz i że będziesz przy mnie. Przebacz mi, a ja postaram się poprawić.” Nie mam zamiaru mówić, że udoskonalam religię. To niemożliwe. Kontakt z Bogiem to sprawa indywidualna. O to chodzi w Whosoevers. Po więcej informacji o zespole, gadżety, plan trasy oraz dostęp do listy mailingowej zapraszamy na: www.payableondeath.com


photo: Miss Shela

photo: Katarzyna Strzelec

P.O.D.

the

sincerest

part of his

HEART


Betsy Rudy, Miss Shela photography: Miss Shela

P.O.D has been around for over 20 years, has released eight records and more than a dozen radio singles, received three Grammy Award nominations, made four number one videos, contributed to numerous motion pictures soundtracks. On the ship we sail during Shiprocked we chat with Sonny Sandoval from P.O.D.

How much have you explored the boat so far? I think I discover new rooms every night, they need a DJ, we need some dance music. I’ve heard enough rock n’ roll. We need to switch it up! What is your nationality? We heard you were mostly Italian? Well, my mother was born in Italy. Her father is from Island of Guam, he was in the navy. My grandmother on my father’s side is Hawaiian, my grandfather from Mexico. I’d like to think I’m more Italian [laughs] but I identify with my islander family. Do you speak other languages? I understand Spanish, Spanglish! But don’t speak it well.

We love your sound, kinda reggae, Latin, rock. Where does your sound come from? Well, our group is a multicultural kinda blend. My cousin Wuv, his mother and my mom are sisters, so we got that Italian thing in common. Marcos is bunch of different Latin’s together, Traa is Creole and Indian, and speaks a good bass with his fingers. [laughs] So there is a lot of different influences. Have you ventured off the boat? My wife and I walked around Key West. We spent the whole day in the Bahamas. Went to Atlantis, didn’t want to come to the Bahamas and not go to Atlantis. Bought a package to take a tour. Walked on the beach. Took a swim in the ocean. Is this your first cruise? Second, 16 years ago was my first cruise for my honeymoon. It’s been a lot more fun than I expected.

How long have you and your wife been together? 21 years together, married for 16.

How did you meet? I went to a ghetto high school and she was kinda mid-ghetto, [laughs] I thought I was dating upscale, outside of the ghetto. At least I thought it was, but really it was the same ghetto, just different boroughs. We lived in close neighborhoods.

Did you get to see Korn? We know you have mad Korn love! I walked in for the beginning, stayed through middle. It was so packed! I’ve seen Korn enough, but didn’t want to miss it, I wanted to say I was there. But I was amazed. It was so intimate, especially for Korn. You normally don’t get that close to Korn. Fans got an amazing Korn show! You are on tour with Daughtry, how are you dealing with the seating? We know how you love to climb into the crowd! How is the crowd? We are adjusting, we should have to adjust, not the fans. It’s different, was frustrating at first. The first show was in Springfield, Missouri. An older crowd, no sound check.

Older crowd? What’s older? You would be amazed, I walked on the stage and the lights came on, some were close to 70 year olds… not that that’s old, but for us? We just got off Uproar and it was filled with teenyboppers so it was different. Do you think you will be able to pull that crowd in? We’ve adjusted to every show and not getting frustrated that

ROCK AXXESS

25


they aren’t going crazy. And just trying to reel them in, but it’s working. It’s funny because we get the merch reports and we are selling more merch then all of Uproar! Ya know we are adjusting shows, trying to hook the crowds in, win them over, and it’s working! We play mellow stuff and then we still play heavy stuff and they trip on it a little bit. But by the end of the set, 30 minutes, there are songs they recognize and they are like, „we like these guys”, and they buy a cd. It’s cool. For us it’s a win-win situation. 20 years in this game and it’s like I have no problem with graduating and crossing over into a different market. We have proven ourselves we can play with the heaviest of bands and we can play with the lightest of bands. It’s time to send our kids to college. So what has been your best experience on this trip? The individual one on ones. My wife and I can be at the wine bar or cigar lounge and spark normal conversations. I think once people get over the fact that they think you are somebody, and that’s what separates us - they think you are somebody. I just wanna have normal conversations. I’m not that rock guy. I don’t need security and I don’t hide in my room only to come out when it’s time to play. And it’s hard, because they see that, and then they see me and they wanna spend most of our time saying „I can’t believe how normal you are”. I think it’s all a rock n roll façade. I’m not that guy. We think it’s beautiful that people have the opportunity to sit down and geto to know you. You’re not just passing through, you’re kinda stuck with us for a while and can answer a few questions! I love it, it’s nothing different for me, I don’t have the patience for the façade. I don’t care who you are, you don’t say hello to me, and act like you’re somebody, I’ll throw your ass off this boat and deal with the Nassau police. Ya know what I mean? [laughs]

You normally climb on top of the crowd, but kinda eased your way in this time, what was different? I asked if I could walk out, but I was told that you couldn’t incite a pit. Not ShipRocked rules, it’s the boat. They won’t ask you back. Do you want to come back? Yes! Of course!

What do you hope to have accomplished by the end of this trip? I ran into some people today with their Godsmack shirts on. And these fans would approach and say, „I heard of you, but never seen you play before, you rock!” That’s what I love about music. You discover something and then you’re like, wow, „why didn’t I know about this band. I gotta get that album”. And I talked to some ladies that were like, you guys killed it last night! I feel like they will go home and do their homework and realize like hey, these guys have been out for 20 years! They got demos and ep’s and live albums.

How did Payable On Death become P.O.D.? 20 years ago there were the one namers, like Metallica and Slayer, so we were like, let’s do something different, P.O.D. sounded heavy. Payable On Death is a banking term, when someone dies, what they leave behind. We relate that to our faith. And we got sick of saying Payable On Death.

26

What do you want to leave behind? As much as I love music, it doesn’t define me. I want to be known as a faithful husband, and a good daddy, and a good friend and brother. I’m a humble guy that loves God and loves people and likes to see people happy. I’m not walking around in a zombie state. I’m happy.

Tell us about the Whosoevers. I’m a man of faith, it wasn’t something I was born into. At the age of 19 I made a decision to stop doing a lot of things I was doing because my mother passed away. And it was a conscience decision to read scripture and walk in the presence of God, not in an institution of religion. I don’t care for the term “Christian” because it had such a bad stereotype. I mean the whole world is Christian, but they don’t act like Jesus. For me it’s a decision that I make every single day. I mean even being in rock n’ roll, I had my ups and my downs you know, you guys have been around. You see the lifestyle and I think when I walked away from P.O.D. for those years, it was just me getting back to my roots and rediscovering my faith. I needed to be the husband I’m supposed to be and the daddy I’m supposed to be and in doing that read scripture. People complicate the bible. They complicate the gospel and they complicate Jesus. Scripture tells us that „who so ever believe in him shall not perish, but have everlasting life”. It says, „who so ever shall call upon the name of the Lord, shall be saved”. It’s not what music you listen to, what your doctrine is, not your political views. It has nothing to do with that. It has everything to do with the most sincerest part of your heart saying I need to love God. That’s it. And I need to try to be my best. It’s crazy because if you read scripture, back then there were so many laws and rules and routines. When Jesus broke bread with his boys, to break it down, it was like he said, hey you guys have seen me do all these things and you are discovering who I am but I’m gonna go on from this point, and I’m gonna leave you but I want you to know these two things. Nothing else matters as much as this: You love God with all your heart, mind, and soul and you love your brother like you love yourself. And if you can follow those two rules, you are living in a completely different realm. Because I’d be looking out for you and you are looking out for me.

So for me the Whosoevers became a brotherhood. I have buddies that have been cured of addictions and of crazy life. Someone like Brian „Head” Welch of Korn, one of my brothers in this. It’s more of a real thing where we communicate. He calls me or I call him and I say like hey, how are you doing? It’s an accountability thing. Just hanging and making sure we are straight and no one’s going off the deep end. It’s our brotherhood. All of a sudden opportunities came up for us to go and hang out with guys and girls out in rehabs and institutions and churches, youth groups and outreaches and we could tell our story and „Head” has an amazing story. And guys from Metal Mulisha that have just had these crazy lives. They are like hey, I’m not claiming to be this self-righteous Christian, but I love God and I’ve made my mistakes and I’m trying my best. It’s amazing how kids and young people relate to that, because they aren’t looking at this picture of some perfect religion. There’s no such thing. These guys, myself included, are like wow, I’m like this dude. If God can love and forgive this guy then he can do that for me.


photo: Miss Shela


that God hates fags or divorce, everything, all these different things. The Whosoevers take out all of that. It’s saying on a scale from 0-100 of your religion, I’m nothing. I’m a zero. When I’m saying, ‚God said „who so ever...”’, it’s me saying God I need you, I need to know you love me, and you walk with me. Forgive me and I’ll try my best. It’s not me saying I’ve perfected religion. It’s impossible. It’s a one on one thing with God. That’s what the Whosoevers is really about. Learn more about the band, merch, tour, and sign up for their mailing list at: www.payableondeath.com Get your copy of “Murdered Love” on iTunes: https://itunes.apple.com/us/album/murdered-love/ id528183204

photo: Miss Shela

Again, being a daddy, hanging out with young people, you actually hear stories from kids who are suicidal, or cutting themselves or using every drug that’s out there. There is no youth anymore, there are no kids. They are faced with so much evil in this world. We are all cut from the same crop. Everybody has a story. I’ve been out here for 20 years. These guys that rebel the most are pastors’ kids. They have this rebellious side because they were brought up in this strict religious home, so they are like I’m gonna be me for a while and they go off the deep end a little bit. There is a balance. Even our parents have painted a picture of Jesus that is totally different. With my kids, I want them to love God, I want them to fall in love with God and have their own relationship with God. Not what my religion or routines or Christianity believes. It’s a stereotype and it’s an image. You are taught

30


rock shop

rock your valentine 1 2

3

5

4

6

7 8

10

9

11

12

1 Him beer glass GRINDSTORE 2 Daisy rock guitar GUITAR AUCTIONS UK 3 Tunes-for-Two NEATSHOP 4 Forever is only beginning Twilight tee ROCKABILIA 5 Farewell Love tee THIS PULP 6 Metallica Sad but True ladies t-shirt GRINDSTORE 7 Pink heatagram belt buckle COTACOMBSCDS 8 Skull and flower bag NEATSHOP 9 Heart glasses CLAIRES 10 Twilight action figure ROCKABILIA 11 Twilight action figure ROCKABILIA 12 Pink heart necklace CLAIRES

ROCK AXXESS

29


All Access Media

in collaboration with Riff Music Store presents

WE CREATE ROCKSTYLE MEET & GREETS PANEL DISCUSSIONS INTERVIEWS EXCLUSIVE CONCERTS PROMOTIONAL EVENTS for touring rockers

UNIQUE EXPERIENCE FOR YOUR FANS contact@allaccess.com.pl contact@rockaxxess.com contact@allaccess.com.pl event manager: manager: dorota.zulikowska@allaccess.com.pl event manager d.zulikowska@allaccess.com.pl event dorota.zulikowska@allaccess.com.pl www.rockaxxess.com www.rockaxxess.com www.rockaxxess.com


rock axxess stage

Moonspell

host: Karolina Karbownik, photographer: Krzysztof Zatycki


ROCK AXXESS STAGE TO SCENA, NA KTÓREJ RYTM NADAJE PASJA DO MUZYKI. FANI MAJĄ IDOLI, IDOLE MAJĄ FANÓW. FANI PYTAJĄ, IDOLE ODPOWIADAJĄ, A POZA TYM MOŻNA POPROSIĆ O WSPÓLNE ZDJĘCIE Z ARTYSTĄ, AUTOGRAF, UŚCISNĄĆ DŁOŃ... 18 LISTOPADA NA SCENIE ROCK AXXESS W SALONIE MUZYCZNYM RIFF W WARSZAWIE GOŚCILIŚMY MOONSPELL. OTO, CO MUZYCY POWIEDZIELI SWOIM FANOM.

rock axxess pyta Fernando: Witamy, dzień dobry. Przepraszam, że spóźniliśmy się, ale przyjechaliśmy ze Zlina w Czechach. To była długa podróż i dopiero dotarliśmy. Przepraszamy. Nasz autobus nie jest zbyt szybki.

Pochodzicie z kraju słońca i wielkich piłkarzy. Co skłoniło was do grania metalu? Fernando: Myślę, że wiele osób ma błędny obraz Portugalii. To jest bardzo melancholijny kraj, czasami nawet depresyjny i bardzo mroczny. Totalne przeciwieństwo tego, co ludzie mogą zobaczyć w reklamówkach z biur podróży. Oczywiście jest też sporo słońca, świetne jedzenie i znakomite wino. Kochamy życie w Portugalii, ale na początku kontaktowaliśmy się głównie z zespołami z innych krajów, także z polskimi, jak na przykład Vader. Czuliśmy, że jako zespół portugalski możemy być inni od pozostałych grup metalowych. Portugalia to niezwykle inspirujące miejsce dzięki różnym mrocznym legendom, historii i folklorowi. Dlatego właśnie wybraliśmy ścieżkę muzyki metalowej. Kiedy w Portugalii jest słonecznie, nie da się pracować. Wtedy najchętniej poszlibyśmy popływać w morzu. Fernando, czy pamiętasz kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że masz tak potężny głos? Nie [śmiech]. Nie mam pojęcia. Lubię pisać teksty. Dużo piszę. Skupiałem się głównie na tym. A potem trafiła się okazja założenia zespołu pod koniec lat 80. Z kilkoma przyjaciółmi zastanawialiśmy się, kto powinien na czym grać. Nie byłem wystarczająco uzdolniony, by grać na gitarze, basie czy klawiszach. Przez jakiś czas chciałem być perkusistą. To było w czasach Morbid Gods, zanim Mike [Gaspar] dołączył do Moonspell. Ale nie miałem pieniędzy, żeby kupić perkusję. Zostałem więc wokalistą, bo to dużo tańsze. Wrzeszczałem do dyktafonu. Nie było źle. Wspaniale też nie, ale z płyty na

32

płytę, z próby na próbę i z koncertu na koncert starałem się pracować nad swoim głosem. Nie wiem czy jest potężny. Staram się jak tylko mogę. Ale przynajmniej mam donośny głos i podczas koncertów wszyscy mnie słyszą, więc nie da się mnie ignorować.

Zazwyczaj mówi się o tej ciemnej stronie twórczości Moonspell, ale porozmawiajmy o tej jasnej stronie, Omega White. Co najbardziej lubisz na tej płycie? Pedro: To nie do końca jest jasny album. Jest bardziej introspektywny. Jest tam sporo przemyśleń i obserwacji. Czasami jest jaśniejszy, czasami mroczniejszy. Na pewno jaśniejszy niż Alpha Noir. Ale ta jasność Omega White objawia się w tym, że był on dla nas niemal jak lekarstwo po Alpha Noir, którego nagrywanie wywoływało w nas wiele emocji. Dlatego ta płyta może wydawać się lżejsza i cichsza. Gdyby porównać oba kolory, to oczywiście od razu widać, który jest jaśniejszy, ale album sam w sobie jasny nie jest. Powiedziałbym nawet, że też jest dość mroczny.

Chciałabym także zapytać o te kolory. Połączyliście kolor czarny z alfą, czyli początkiem oraz kolor biały z omegą, czyli końcem. Czy ten tytuł ma jakieś ukryte znaczenie? Fernando: Ma wiele znaczeń. Moonspell ma już dwadzieścia lat i Alpha Noir oraz Omega White to nasza dziewiąta i dziesiąta płyta studyjna. Chcemy, by nasi fani dostrzegali pewną kontynuacją na naszych płytach, która ciągnie się w zasadzie od wczesnych lat zespołu. Zwłaszcza w przypadku płyt Memorial i Night Eternal. Pod koniec Alpha Noir and Omega White wychodzi na jaw pewna historia. Na Night Eternal śpiewam o tym, że Ziemia traci ludzką twarz, o tym co by się z nią stało, gdyby nie było ludzi. Alpha Noir traktuje bardziej o duchu epoki. Nie wiem jak jest w Polsce – być może będziecie kolejni – ale południowe kraje, jak Portugalia, Włochy, Hiszpania czy Grecja, są pod dużą presją. To presja ekonomiczna i polityczne bzdury, ale to wpływa na ludzi. Sądzę, że pewien


rodzaj świata musi się skończyć. Ten, który nie opiera się na ludzkich wartościach, lecz na czymś zgoła przeciwnym. Gdy ludzie opierają swoje życie na pieniądzach, to jest prawdziwy mrok. Alpha Noir jest o nowym początku, w którym świat pewnie nie będzie czysty. To nie będzie tak, że usiądziemy przy jednym stole, a następnego dnia nagle wszystko będzie super. To będzie świat zbudowany w dużej mierze na zniszczeniu tego, co panuje teraz – ekonomii, polityki. To dość odważne rozpoczęcie, ale będzie trudne dla wszystkich. Dlatego właśnie mowa o czerni. Jak mówił Pedro, biała część jest bardziej osobista, łatwiej tam o spokojniejsze myśli. Gdy wyruszasz na wojnę, wiesz, że czeka cię żałoba po zmarłych. Alpha to wojna, Omega to oczyszczenie.

Nawiązując jeszcze przez chwilę do kolorów – tym razem do czerwieni jak w Czerwonym Kapturku. Skąd tu się wziął? Szukałeś starych baśni do opowiadania swojemu dziecku? Fernando: Tak, sądzę, że mój syn to szczęściarz. Ponieważ, no cóż… ponieważ jestem jego ojcem [śmiech]. Ponieważ zazwyczaj, gdy my śpiewam albo opowiadam bajkę, wymyślam je. Nie mam na razie żadnej książki, z której mógłbym mu czytać, robię więc tak, jak w Moonspell. Biorę starą opowieść i trochę ją zmieniam. Te stare opowieści są świetne, bo nigdy się nie kończą. Zawsze możesz odnaleźć inną interpretację. Wplataliśmy w nasze kawałki sporo klasycznych utworów literackich, jak Faust Goethe’ego. Czerwony Kapturek pojawia się w kompozycji Licanthrope. Mówimy o tym, że czasem to wilk nosi kaptur. Święty jest diabłem. Za każdym razem, gdy opowiadam synowi bajkę, wymyślam różne niesłychane historie. Myślę, że będzie miał niezwykle bujną wyobraźnię, gdy dorośnie [śmiech]. Wasze ostatnie wydawnictwo jest dość długie. Idealne do słuchania przy butelce wina, nie tylko jednym kieliszku. Nie obawiacie się, że w obecnych czasach ludzie wolą ściągać jedną czy dwie piosenki i nie mają czasu na cieszenie się tak długimi płytami? Fernando: Jeśli o to chodzi, to jestem bardzo staroświecki. Uważam, że jeśli ludzie kochają muzykę, to mają na nią czas. Jeśli jej nie kochają, to nie znajdą tego czasu. Uwiel-

biam słuchać muzyki, a jestem dość zajętym gościem. Zawsze znajdę czas na słuchanie. Pedro kładzie się na swoim łóżku w naszym autobusie dzień w dzień słuchając muzyki. Wszyscy jej słuchamy. Ściąganie jednego czy dwóch kawałków może działać w przypadku niektórych zespołów, lecz nie w przypadku Moonspell. Nasze utwory mają zbyt duże przesłanie. Na Alpha Noir poszliśmy pod prąd tego, o czym wszyscy mówili – nasz menedżment i ludzie z wytwórni. Chcieli, żebyśmy nagrali jedną czy dwie dobre piosenki i wypełnili resztę czymkolwiek, bo ludzie i tak nie kupią płyty, tylko ją ściągną. Nie chcieliśmy tego robić. Takie zespoły jak my – europejskie kapele metalowe, które zaczynały w latach 90. i są w pewnym sensie awangardowe – powinny przewodzić reszcie. Ludzie słuchający metalu czy muzyki gotyckiej raczej nie ściągają płyt. To raczej domena fanów pop i rocka. Dla nich muzyka to tylko rozrywka. Dla naszych fanów to coś więcej. Jest tu sporo ludzi i widzę, że ten gość trzyma w dłoniach wiele płyt. Są tam zawarte teksty, jest okłada – to jest dzieło sztuki. Chcemy, by tak było w dalszym ciągu. Nie chcemy być zespołem skupiającym się na iTunes. Chcemy być zespołem nowoczesnym, który jest obecny na iTunes czy facebooku, ale to sprawa drugorzędna. Najważniejsza jest muzyka, którą daje się swoim fanom. Na tym właśnie się skupiamy. Nawet jeśli sytuacja się zmienia, nie trzeba ślepo podążać za tłumem. Wiele zespołów tak zrobiło i źle na tym wyszli. Z Moonspell kroczymy powoli. Zaczęliśmy w 1992 roku, nagraliśmy płyty, demówki, wszystko miało swój czas i miejsce. Teraz był czas na podwójną płytę, długą płytę, gdyż chcieliśmy nagrać wiele dźwięków, chcieliśmy spędzić nad nią dużo czasu. Dlatego jest długa. Napisanie tych utworów zajęło nam cztery lata, więc nie mogliśmy wydać po prostu dziesięciu kawałków na niej. Wiele grup, w tym Slayer, Motörhead i Nightwish, ma swoje własne marki win. Czy możemy spodziewać się wina albo porto marki Moonspell? Mieliśmy już nasze własne wino w 1996 roku, przed tymi wszystkimi zespołami. Ale mało kto o tym wie. Nie było ono dostępne w sprzedaży. To był tylko taki gadżet dla prasy i ludzi z wytwórni – oni zawsze załapują się na takie rzeczy. To był wspólny interes z Porto Barros Winery – portugalską

ROCK AXXESS

33



firmą produkującą porto. Wypuścili je w małych buteleczkach, za które teraz trzeba zapłacić mnóstwo pieniędzy na Ebayu. Ale myślę, że wypuszczenie teraz wina Moonspell to dobry pomysł. Może nie mamy tak wielu fanów jak Motorhead, Slayer czy Nightwish, ale na pewno będziemy mieli lepsze wino [śmiech]. Finlandia na pewno znana jest z wielu znakomitych rzeczy, ale nie z win. Slayer pochodzi z Kalifornii, więc pewnie ich wino było z tego zestawu najlepsze. Natomiast Motörhead powinien raczej wypuścić whisky albo Bourbona, ale nie wino [śmiech]. Kupiłbym Bourbona Motörhead, ale nie ich wino. Mają już wódkę, piwo i wino… Fernando: Ale Bourbona nie. Ich spec od reklamy musi być kiepski.

Jakie miejsca polecilibyście swoim fanom do odwiedzenia w Portugalii? Mike: W Portugalii jest mnóstwo ciekawych miejsc. Ja lubię zwłaszcza południe od Lizbony. Są tam świetne plaże i jedzenie, no i znakomita atmosfera. Ludzie są bardzo mili. Zdecydowanie polecam to miejsce. W samej Lizbonie też jest oczywiście wiele pięknych miejsc do odwiedzenia przez turystów, a jednocześnie można poczuć się tam jak w domu i odprężyć zwiedzając zamki i oglądając pomniki. Mamy też pewne magiczne miejsce, która nazywa się Sintra. Są tam piękne ogrody, w których można po prostu cieszyć się naturą. W Portugalii zawsze jest coś do zobaczenia. Gdy odwiedzają nas znajomi, tydzień to zawsze zbyt mało, by zwiedzać konkretne miejsce, więc trzeba przyjechać kilka razy. Nawet my czasem odkrywamy coś ciekawego, a przecież tam mieszkamy. Zdarza się, że zapominamy o tym, jak świetne jest to miejsce. Musicie przekonać się sami.

fani pytają

Przyjechałem dziś do Warszawy specjalnie dla was. Dzisiaj są moje imieniny. Widziałem was w Jaworznie i był to jeden z najlepszych koncertów, na jakich byłem. Chciałbym spytać, czemu gracie przed Pain? Fernando: : [śmiech] Niewygodne pytanie. A czemu nie? Oba zespoły są gwiazdami na tej trasie, więc gramy tyle samo, co Pain. Peter [Tagtgren] i cały zespół to nasi przyjaciele. Jeśli ludzie chcą, by Moonspell grał dłużej, muszą wypełniać sale podczas naszych koncertów, tak byśmy następnym razem mogli grać dłużej niż 60 minut. Sądzę, że cała ta trasa to znakomite przeżycie. Poza Moonspell i Pain jest jeszcze Lake of Tears – zespół z lat 90., który ma wielu fanów. Swallow the Sun też grają świetne koncerty. Dla nas nie ma znaczenia, czy gramy pierwsi czy ostatni. To nasza chwila. Tu nie chodzi o współzawodnictwo. Chodzi o to, by mieć czas na zaprezentowanie tych wszystkich historii o gladiatorach, miłości, śmierci i wampiryzmie. Promotor chciał, żeby tak to wyglądało, a my chcemy po prostu grać dla fanów. To oni osądzą. My staramy się, by poszli do domu lub zostali na resztę koncertów z Moonspell w sercu i myślach. Koncerty to ten moment, gdy oddziela się mężczyzn od chłopców. Nie bylibyśmy takim zespołem, gdyby nie nasze koncerty. To najważniejszy element naszej kariery – koncerty. Zatem dzięki, że przyjechałeś te 500 kilometrów. Nie martw się, to będzie świetny koncert. Na najnowszej płycie śpiewacie sporo po portugalsku. Nigdy nie graliście chyba w Polsce utworu Os Senhores Da Guerra. Zagracie dzisiaj ten albo inne kawałki po por-

tugalsku? Fernando: Tak, zagramy. Portugalski pojawia się w wielu naszych utworach, na przykład w Opium i Alma Mater. Na Alpha Noir jest kawałek Em Nome Do Medo, który można przetłumaczyć W imię strachu. Zaczęliśmy go grać i jest bardzo dobrze przyjmowany, mimo że jest po portugalsku. Dobry utwór jest w stanie pokonać barierę językową. Być może zdecydujemy się na więcej utworów po portugalsku w przyszłości, bo nawet jeśli ludzie nie rozumieją o czym śpiewam, reagują na te kawałki, na ich ładunek emocjonalny. Na pewno dzisiaj kilka z nich zagramy. Zagracie coś z The Antidote? Fernando: Nie wiem. Być może. Będziesz musiał nas jakoś przekonać [śmiech]. Trudno jest zadowolić wszystkich. Mamy wiele płyt i tylko 60 minut czasu, ale czasami zmieniamy coś w naszym secie więc nic jeszcze nie jest postanowione. Graliśmy już jeden utwór z tej płyty na obecnej trasie – Everything Invaded. Zobaczymy. Jeśli będziemy mieli czas, żeby popróbować coś przed koncertem… [śmiech]


ROCK AXXESS STAGE IS A STAGE POWERED BY PASSION FOR ROCK AND METAL MUSIC. FANS HAVE IDOLS, IDOLS HAVE FANS. FANS ASK QUESTIONS, IDOLS ANSWER THEM. BESIDES, FANS CAN TAKE A PICTURE WITH THEIR FAVORITE ARTIST, ASK FOR AN AUTOGRAPH. ON 18 november moonspell WAS OUR GUEST. THIS IS WHAT they TOLD THEIR FANS.

rock axxess asks... Fernando: Hello, good morning or good afternoon. I’m sorry we are late but we came from Zlin, Czech Republic and it was a long travel so we could only come now. We apologize. Our tour bus is a slow machine. So you come from the land of sunshine and great football players. What drove you to metal music? Fernando: I think there’s a misconception about Portugal. Portugal is a very melancholic country, even depressive sometimes. It’s a very dark country. It’s the opposite of what people see in the travel agencies. Of course, there’s a lot of sun, there’s great food, great wine as well. We love living in Portugal but we started off contacting mainly with bands from abroad in the underground, Polish bands as well, like Vader, and we felt that we could be a Portuguese band but a different band from other bands in metal. Portugal is a very inspiring country because it has many dark legends, histories, folklore. That’s why we went through the path of metal music. It’s horrible to work when it’s too sunny in Portugal. We wanna go to the sea and swim. Fernando, do you remember the moment you realized you have such a strong and powerful voice? Fernando: No [laughs]. I don’t know. I like writing lyrics. I write a lot. So basically I was developing on that. And then

36

I had a chance of forming a band back in late 80’s with some friends and we were kind of choosing instruments. I was not talented enough to play the guitar or the bass or keyboard. For a while I thought I could be a drummer. This was Morbid Gods time, before Mike [Gaspar] joined Moonspell. But then I had no money to buy the drums. So I became the singer which was a lot cheaper. I came into a room with a dictaphone and I was screaming there for a while. It wasn’t bad. I mean it wasn’t beautiful either. But then I tried from album to album, from rehearsal to rehearsal, from gig to gig to improve my vocals. I don’t know if it’s powerful. I try my best. But at least it’s loud and everybody can hear it live so I don’t go unnoticed.

Usually we speak about the dark side of Moonspell but let’s switch to the bright side, Omega White. What are the highlights on this new album for you? Pedro: This album is not necessarily a bright album. It’s more like introspective, when you contemplate on a lot of things, observe a lot of things. Sometimes it’s bright, sometimes it’s dark. I’ll have to admit it’s brighter than Alpha Noir. But the white thing in Omega White comes more from the healing point of view. It was almost like a cure for us when we did this album, because we were fighting with a lot of emotions on Alpha Noir. Therefore it might seem like a quieter and more restful album. Of course, if you compare the two colors, you can immediately say which one is brighter and which one is darker, but it’s not a bright album by itself. It’s pretty dark as well, I’d say.


I would also like to ask about those colors and how you matched black with alpha – the beginning, and white with omega – the end. Is there something hidden behind this title? Fernando: There’s a lot behind the title. Moonspell is twenty years so Alpha Noir and Omega White are both our ninth and tenth studio albums. We want for our fans to follow up a continuation that comes up since basically the early years. Especially with Memorial and Night Eternal, there’s a kind of a story revealed by the end of Alpha Noir and Omega White. On Night Eternal we talked about Earth being deprived of humanity and what would happen to the planet if the humans weren’t here. Alpha Noir reflects more the zeitgeist, the spirit of time. I don’t know about Poland – I think probably Poland will be next – but the southern countries like Portugal, Italy, Spain and Greece – we are under a lot of pressure. Even though it’s economical pressure and all that political bullshit, it affects people. So I think that a certain type of world has to end – the world which is not based around human values but around the very opposite things. That’s the true darkness, when people decide about their lives through money and nothing else. Alpha Noir is about a new beginning, when the world probably won’t be white. We won’t get together around a table and everything is fine the day after. No, it will be a world that will be build around burning much of the world we have now – the economics, the politics. It’s a vibrant beginning but it’s gonna be hard for everyone, that’s why it’s noir. And as Pedro was saying, the white part is more

personal and you can kind of achieve a more peaceful set of mind there. When you go to war, it’s time to mourn the dead. Alpha is the war, and Omega is the healing, as Pedro said.

Still speaking about colors – this time red as in The Little Red Riding Hood. While writing for Alpha Noir Omega White, were you digging out some stories from your childhood to tell them to your little baby? Fernando: Yes, I think my little baby Faust is a lucky guy. Because… well, because I’m his father [laughs]. Because normally when I sing to him or I tell him a story, I make up the story. I don’t have a book so far to read from, so I probably do it like I do in Moonspell. I take an old story and give it a little twist. These old stories are great because they never end. They always have another interpretation. We’ve been working a lot of classical literature themes from Goethe’s Faust. And The Little Red Riding Hood is also a story we’ve told on Licanthrope to let people know that sometimes the wolf’s wearing the hood. The saint in the story is probably the devil. So every time I tell stories to my son, I make up all kinds of incredible stories. I think he’ll have a very vivid imagination when he grows up [laughs]. Your latest release is pretty long. Perfect to listen to with a bottle of wine, not just a glass. Weren’t you afraid that nowadays people prefer to download one or two songs and they don’t have enough time to listen to and celebrate such long albums?

ROCK AXXESS

37


Fernando: I’m very old-school when it comes to that. I think when people love music, they have time for music. If they don’t love music, they won’t have time for music. I love listening to music and I’m a busy guy. But I always have time to listen to music. Pedro goes to bed every day on his bunk in the tour bus listening to music. We all listen to music. I think, honestly, downloading one or two songs might work with other bands but not Moonspell. I think our songs are more emblematic. With Alpha Noir we wanted to go against the things everybody was saying, like the management, the labels – do one or two songs and fill the album with shit because will download it, not buy it. And we didn’t want to do this. I think sometimes European metal bands like us, who started in the 90’s and cultivate certain avant-garde spirit, must lead the way. I don’t think people listening to metal and gothic are doing that. It’s usually people listening to pop music or rock. They don’t care, for them music is only entertainment. I believe that for our fans, music is much more than that. I see people here and this guy has a lot of records in his hands, there’s the lyrics, there’s the cover – it’s a piece of art. And we want to prevail in this. We don’t want to be an iTunes band. We want to be a band that is modern and present on iTunes and facebook but that’s secondary. The most important is what you deliver to your fans musically. That’s our main priority. So even if things change, you don’t need to go wherever the wind blows you. I see many bands doing that and they end up very confused. Moonspell would like to go slow. We started off in 1992, we had albums, we did a demo and everything has it’s right place. I think it was time for a double album, a long album, because we wanted to make a lot of sounds, we wanted to spend a lot of time on these albums. That’s why it is long. It took four years to write so we couldn’t just put ten songs on it. Many bands like Slayer, Motörhead or Nightwish, they have their own brands of wine. Can we expect a Moonspell wine or porto? Fernando: We released our own wine in 1996, before all those bands. It’s a very underground thing, it wasn’t commercially available. It just a gimmick for the press and for the people from the label – they always get the good stuff. It was a joint venture we did with Porto Barros Winery – a port wine brand from Portugal. They made small bottles. Now they’re very expensive on ebay. But regardless, I think it would be a good idea to have a Moonspell wine. We might not have as many fans as Motörhead, Slayer or Nightwish, but for sure we’ll make a better wine [laughs]. Because I’m sure there are lots of other great things about Finland, but not wine, for sure. Slayer comes from California so it’s probably the best wine and I think Motörhead should’ve done whisky or bourbon, not wine [laughs]. I’d buy a Motörhead bourbon, but not Motörhead wine. They have vodka, beer and wine… Fernando: But not bourbon. Their marketer is not the best.

What locations in Portugal would you recommend for your fans to visit? Mike: Portugal from North to South is a lot to see. I especially like to hang out South of Lisbon. It has the most amazing beaches and food and you just feel relaxed with the people. They are very kind, I would definitely invite you to visit that area. Of course Lisbon has many beautiful places for tourists and at the same time you can feel a bit of home and relax visiting all the monuments and castles. We also have a place

38

which is magical for me and it’s called Sintra. It has very nice gardens where you can just go and enjoy the nature. Portugal is almost endless. When friends come to us, one week is never enough to see one place so you have to go there many times to discover all the best it has to offer, even for ourselves and we live there. Sometimes we forget everything we can enjoy there. But you will have to go for yourself.

fans ask...

I came especially for you today to Warsaw, it’s my namesday. I saw you in Jaworzno and it was one of the best shows I’ve been to. I wanted to ask you why are you scheduled to play before Pain? Fernando: [laughs] Oh, that’s a burning question. Why not? It’s a co-headlining tour, so Moonspell will play as long as Pain and we are friends with the band and with Peter [Tagtgren]. It’s awkward to answer this question but if people everywhere want Moonspell to headline, they have to go and fill the place so we can play more than 60 minutes the next time. I think the whole package will be a great experience. Besides Pain and Moonspell, Lake of Tears is returning and they are a band from the 90’s with many fans. Swallow the Sun are also making excellent shows. But for Moonspell it doesn’t really matter if we play last or first because it’s our moment. It’s not about competition, it’s about having the perfect moment to bring all the stories about gladiators, love, death and vampirism into the show. It was organized like this, the promoter preferred it like this but we play for the fans. They are the ones who are judging the bands so even if we played first we would make our best for people to go home or stay for the rest of the show with hearts and minds full of Moonspell because playing live is what separates men from boys. Moonspell wouldn’t be the band it is today if it wasn’t for our live shows. I think it’s the most important thing of all our career – it’s the way that we play live. So thanks for coming from those 500 kilometers away and don’t worry, it will be a great show. On your new album you use a lot of Portuguese. I don’t think you’ve ever played Os Senhores Da Guerra in Poland. Will you play this one or any other songs in Portuguese? Fernando: Yes, we will. We use Portuguese in many songs like Opium and Alma Mater. We decided for the Alpha Noir album to do the song which is called Em Nome Do Medo which translates In the Name of Fear. It’s a song we started playing and everyone really loves it even though it’s written in Portuguese. It’s great that a good song can overcome the barrier of language. It’s a kind of artistic expression we use. We might even consider doing more songs like this in the future because it works so well even though people are not really understanding what I’m saying, they are really reacting to it because they can get the desperate feeling so it will definitely be on our setlist tonight.

Will you play any songs from The Antidote? Fernando: We don’t know. We might. You’ll have to be more convincing [laughs]. It’s hard to please everyone. It’s a lot of albums and only 60 minutes but we’ve been changing our setlist here and there and it’s still not closed for today. We’ve actually played one song from The Antidote on this tour already, Everything Invaded. We’ll see. If we have time to rehearse one… [laughs]


rock axxess stage

Dragonforce

host: Jakub „Bizon� Michalski, photographer: Andrzej Wasilewski


Kolejnym zespołem, który zaszczycił nas swoją obecnością na Scenie ROCK AXXESS, był DragonForce. Grupa odwiedziła nas przed swoim warszawskim koncertem. Herman Lee i jego koledzy nie przestraszyli się polskiej zimy. Odpowiedzieli na kilka naszych pytań i cierpliwie podpisywali wszystko, co przynieśli całkiem licznie zgromadzeni fani.

rock axxess pyta Kilka lat temu mieliście wydać koncertowe DVD, ale nigdy do tego nie doszło. Czy wobec zmiany w składzie jest teraz szansa, że w końcu wyjdzie takie wydawnictwo z tej lub kolejnej trasy? To zabawne, ale dzisiaj rano siedziałem z naszym menadżerem i planowaliśmy koncertowe DVD… Serio? Nie podsłuchiwałem… [śmiech] Faktycznie, nie było cię tam [śmiech]. Ale o tym właśnie rozmawialiśmy cały ranek – o filmowaniu koncertu i o tym, kiedy go wydamy. To nie będzie występ z tej trasy. Raczej nastawiamy się na trasę promującą następną płytę.

Kilka z waszych utworów zostało wykorzystanych w grach Guitar Hero. Czy któryś z was próbował grac w te gry lub może nawet grać wasze kawałki?

40

Kto z was nie grał w Guitar Hero? [Herman patrzy na fanów i kolegów z zespołu] No cóż, wygląda na to, że parę osób nie grało. Zawsze nas o to pytają. Cały czas proszono nas, byśmy w to grali. Właściwie to niemal zmuszono nas, żebyśmy grali te nasze kawałki przed monitorem, przy użyciu tego specjalnego sprzętu. Łatwiej jest wykonać wasze kawałki gitarami Guitar Hero? To nie ma absolutnie nic wspólnego z grą na gitarze [śmiech]. Może z wyjątkiem wyczucia rytmu.

W wielu internetowych recenzjach ludzie piszą, że wasza muzyka jest wręcz idealna do gier komputerowych. No i czasem wrzucacie do waszych utworów fragmenty muzyki ze starych gier . Czy któryś z was jest fanem gier? Tak, jasne. Gramy od lat, odkąd byliśmy młodzi. Lubimy wrzucać te motywy do naszych kompozycji i pewnie już za-


wsze będziemy to robić.

Zgarnęliście nominację do Grammy za utwór Heroes of Our Time z płyty Ultra Beatdown. Album zajął wysokie miejsca na listach sprzedaży nie tylko w Japonii, gdzie zespoły metalowe radzą sobie najlepiej, ale także na Wyspach i w Stanach. Co to oznacza dla zespołu powermetalowego? Grupy poruszające się w tym gatunku rzadko zostają uhonorowane w ten sposób. [W tym momencie basista grupy, Frederic Leclercq, zaczyna bawić się stojącym obok niego pianinem] Na szybie wisi plakat z napisem: „Szukamy nowych pracowników”. On szuka nowej pracy [śmiech]. To już wyleciał z zespołu? [śmiech] Na to wygląda [śmiech]. A wracając do pytania, nikomu za to nie płaciliśmy. Myślę, że miała na to wpływ historia tego zespołu. W tamtym czasie Ultra Beatdown dotarło chyba do 18. miejsca w Stanach. My po prostu robiliśmy to, co zawsze. Ale to dobrze, że w końcu nas doceniono, nawet w USA. Ciężko na to pracowaliśmy. Herman, mógłbyś powiedzieć nam coś o tym urządzeniu w kształcie pierścienia? To po prostu taka fajna rzecz, którą nosi się na ręce zamiast używać stopy do efektów. Nazywa się Saurce Audio Hot Hand.

Kilka razy pracował z wami Clive Nolan. Clive jest bardzo znaną i popularną osobą w Polsce wśród fanów rocka progresywnego. Mógłbyś opowiedzieć co nieco o tej współpracy? Jak w ogóle do niej doszło? Spotkaliśmy go w studio. Ciągle przebywał w studio w Londynie, gdzie pracował i po prostu jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy współpracować. Potem zaczęliśmy nagrywać w jego własnym studio. Nie pracował z nami, ale podobała mu się nasza muzyka. Powiedzieliśmy, że szukamy kogoś do śpiewania chórków, a Clive na to: „Ok, pomogę wam.” I tak to się zaczęło. Każda płyta Dragonforce powstaje od tamtej pory w jego studio. Dragonforce jest zazwyczaj określany mianem zespołu brytyjskiego, ale pochodzicie z bardzo różnych miejsc: z Chin, Francji, Ukrainy… Czy to sprawia, że bycie w jednym zespole staje się w jakiś sposób ciekawsze? Czy objawia się to w jakikolwiek sposób w życiu codziennym? [Herman] Marc powinien odpowiedzieć na to pytanie z punktu widzenia Anglika. [Marc] Ja i Dave jesteśmy tak naprawdę jedynymi Brytyjczykami w zespole. Szczerze mówiąc, wszyscy pracujemy dość podobnie. Nie sądzę, żeby przy okazji nagrywania czy grania w ogóle wychodziły jakiekolwiek różnice . Tu chyba nie chodzi o sprawy kulturowe. Nasza muzyka w większym stopniu oparta jest na artystach, którzy nas inspirowali, niż na naszym pochodzeniu.

Graliście w Chinach i odnieśliście tam duży sukces. Kilka lat temu zorganizowaliście tam także warsztaty gitarowo-perkusyjne. Europejczycy nie wiedzą zbyt wiele na temat sceny rockowej i metalowej w Chinach. Jak to tam wygląda? Czy są może jakieś rzeczy, które wyglądają zupełnie inaczej niż tutaj? Nie mieszkam na co dzień w Chinach więc oczywiście nie mogę powiedzieć na ten temat aż tak dużo, ale w tak wielkim

kraju jest miejsce na wszystko, także na muzykę metalową. Oczywiście rock nie ma tam jakiejś długiej historii więc mogliśmy przywieźć ze sobą coś nowego. A więc to wy tworzyliście część historii rocka w tym kraju. O tak. Będziemy nowymi Led Zeppelin w Chinach. [śmiech]

Jest was za dużo. Najpierw musicie pozbyć się dwóch osób z zespołu… Frederica już wyrzuciliśmy. [śmiech]

Na obecnej trasie gracie trochę rzeczy z nowej płyty, The Power Within, a także kilka starszych kawałków. Jakie są reakcje fanów? [Marc] Reakcje są bardzo dobre. Graliśmy nowe kawałki, Cry Thunder i Seasons, już sporo razy i fani świetnie na nie reagują. Prawie tak jak na Through the Fire and Flames i tego typu numery. Czy są jakieś starsze utwory, które szczególnie lubisz wykonywać? A może są takie, których nie lubisz? [Marc] Lubię śpiewać Operation Ground and Pound. To chyba mój ulubiony ze starych numerów. I jeszcze Soldiers of the Wasteland.

Ostatnią płytę wydaliście przez własną wytwórnię, Electric Generation Recordings. Ale w obecnych czasach zespoły metalowe nie sprzedają zbyt wielu płyt, chyba że nazywają się Metallica lub Iron Maiden. Czy wydawanie albumów na CD lub winylach ma w ogóle jeszcze jakąś przyszłość, czy może za pięć czy dziesięć lat będziemy już mieli tylko nośniki cyfrowe? Nigdy nic nie wiadomo, obecnie ludzie znowu kupują winyle. Trudno powiedzieć. Według mnie lepiej jest móc trzymać coś w ręce, niż mieć to tylko w formie pliku na komputerze.

fani pytają

Herman, znany jesteś z tego, że grasz na swojej gitarze różnymi częściami ciała. Ile potrzeba na to treningu? Zazwyczaj nie trenuje się takich rzeczy poza sceną. Tak więc cały mój trening ogranicza się do grania koncertów. To zupełnie spontaniczna sprawa.

Jakiej muzyki słuchacie na co dzień? [Frederic] Wielu różnych gatunków. Heavy metalu, muzyki klasycznej, jazzu, fusion. Brzmień z lat 70. i 80. [Vadim] W moim przypadku jest podobnie, ale lubię także muzykę elektroniczną. Słucham muzyki klasycznej, rocka, i różnych innych rzeczy. [Marc] Słucham wszystkiego od rocka progresywnego z lat 70. po wszystkie odmiany metalu. [Sam] Metal w każdej postaci, punk i pop. [Dave]Każdy rodzaj metalu, ale też sporo chwytliwego popu.

Pewnie często otrzymujecie tego typu pytania, ale jakie macie wrażenia z wizyty w naszym kraju? Jesteśmy naprawdę zaskoczeni. Nie byliśmy tutaj chyba od 2005 roku. Publiczność na pierwszych dwóch koncertach, w Gdyni i Wrocławiu – i nie mówię tak dlatego, że tu jesteście – była niesamowita. Świetnie się bawiliśmy. Wspaniale było widzieć uśmiech na twarzach typu osób i mamy nadzieję, że dzisiaj będzie podobnie.

ROCK AXXESS

41


DragonForce was the next band to grace our ROCK AXXESS stage before their Warsaw show. Herman Lee and his bandmates were not afraid of cold Polish winter. They answered our questions and patiently signed everything brought by a nice crowd of their fans.

rock axxess asks... You were supposed to release a live DVD a couple of years ago but that never happened. Is there a chance now, with this new line-up that you will finally release a live DVD from this or the next tour? It’s kinda funny. This morning I was just sitting with my manager planning the DVD…

Oh, I swear I wasn’t there listening... [laughs] You weren’t there. [laughs] But that’s what we were planning all morning – filming and when we were gonna release it in the future. It’s not gonna be from this tour. We looking possibly at next tour with the next album. Several of your songs were included in Guitar Hero games. Have any of you actually tried to play the game or

42

maybe even your own tracks in the game? Which of you here hasn’t played Guitar Hero? [Herman looks at the audience and the band members] Well, it looks like some people actually haven’t played it. We get asked this question pretty much every time. We were asked to play that game all the time. We were actually forced to play our songs with the video screen and the Guitar Hero equipment. Is it easier to play them with those GH guitars? It has absolutely nothing to do with normal guitars [laughs], except for the timing.

In many reviews that can be found on the Internet people say that your music is just perfect soundtrack for computer games. And of course you sometimes incorporate some sounds from popular old games into you music. Is any of you a fan of computer games?


Yeah, of course we’ve played video games for years, since we were very young. We like to incorporate that into our songs whenever we can and we’ll probably keep on doing that forever.

You earned a Grammy nomination for Heroes of Our Time from Ultra Beatdown. The album charted really high not only in Japan, which is usually the best market for metal bands, but also in the UK and USA. What does it mean to a power metal band to be included in these nominations? You don’t often hear about power metal bands being honored this way. [At this point Frederic Leclercq, the band’s bass player, starts toying with the piano that stands just next to him] There’s this poster outside that says “We’re looking for a new staff.” And he’s looking for a new job [laughs]

Does it mean he’s out of the band? [laughs] Looks like it. [laughs] Ok, back to the question. We didn’t pay for that. I think it’s based on the history of the band. At that time Ultra Beatdown reached I think number 18 in America. We were just doing what we do. It was good to finally be recognized, even in the US. That’s a cool thing. We did work hard for that. Herman, can you tell us a bit about this ring-like device that you started using some time ago? It’s just a cool thing you wear on your hand instead of using a foot. It’s called Source Audio Hot Hand. Clive Nolan worked with you on a couple of occasions. He’s a very well-known and popular figure in Poland among the fans of progressive rock. Can you share some details about this cooperation? How did it start? We met him in the studio. He was working in a studio in London, he was always there and we just started working with him. So then we started recording at Clive Nolan’s studio. He actually wasn’t working with us but he liked the music. So we said we were looking for some backing vocals and he said, “Oh, I can help you out.” That’s how it all started. We’ve been recording every single DragonForce album working there since.

Dragonforce is generally described as British band but you guys are from lot of different places: China, France, Ukraine. Does it make the whole thing of being in one band more interesting to you? Does it show in any way on in everyday situations? [Herman] I think Marc should answer this from the English person’s point of view. [Marc] Actually, me and Dave we’re the only British people in this band. To be honest, we’re all pretty similar in the way we work. I don’t think there’s any difference when it comes to recording and playing. I don’t think it’s really a cultural thing. Our music reflects more our influences than our cultures. You’ve played in China and had great success there, you also toured with drum and guitar clinic there. People in Europe generally don’t know much about the rock and metal scene in China. How does the whole rock and metal business look like over there? Are there any things that are really different from what we’re used to here? I obviously don’t live in China so I can’t tell you that much about it but in such a big country there’s room for everything,

including metal. They obviously don’t have that much of a rock history so we could bring them something new in a way. So you were creating a part of the country’s rock history… Yeah, we’re gonna be the new Led Zeppelin in China [laughs]

But there’s too many of you guys. You should kick two people out of the band first... We already kicked out Frederic. [laughs]

You played some tracks from your new CD, The Power Within, on this tour, plus some older ones. How was the reaction from the fans to the new singer and new songs? [Marc] Really, really good, in fact. We’ve been playing the new songs, Cry Thunder and Seasons, quite a lot and they get a really good response. Nearly as good as Through the Fire and Flames or whatever. Are there any old songs that you particularly like singing or maybe any that you don’t really like performing? [Marc] I like singing Operation Ground and Pound. I think it’s my favorite one of the old songs. And Soldiers of the Wasteland.

The last album was released via your own label Electric Generation Recordings. But nowadays it’s hard for a metal band to sell many records if you’re not Metallica or Iron Maiden. Does releasing the music on CDs and LPs still has any future or is the digital format the only way to survive in let’s say 10 years? You never know. Nowadays people started buying vinyl again. It’s really hard to tell. I think it’s better to hold something in your hand than to have the virtual thing on your computer.

fans ask...

Herman, you’re well-known for playing your guitar with different parts of your body. How much training does it take? Well, you normally don’t train playing this way when you’re not on stage. So my training involves being on stage really. It just happens spontaneously.

What kind of bands do you all listen to? [Frederic] We listen to a lot of stuff. Heavy metal, classical music, jazz, fusion. 80’s and 70’s stuff. [Vadim] It’s pretty much similar. But I also like a lot of electronic music as well. I like classical music, metal, rock, everything. [Marc] I listen to everything from progressive 70’s rock to all kinds of metal. [Sam] Every type of metal, punk and pop. [Dave] Everything metal, and lot of pop that’s extremely catchy.

You probably get this question very often, but what are your impressions of our country? I think we were really surprised. We haven’t been here since, I think, 2005. And the first two shows we did in Gdynia and Wrocław – and I’m not saying this because you guys are here – but the audience was amazing. We had so much fun. It was great to see all those people with happy faces and I hope it’ll be the same tonight.

ROCK AXXESS

43


backstage access

CREW BLACK LABELED Annie Christina Laviour foto: Patrick Sollitt


ZASTANAWIALIŚCIE SIĘ JAK TO JEST PRACOWAĆ WŚRÓD SPOŁECZNOŚCI Z CZARNĄ ETYKIETKĄ? O ŻYCIU W TRASIE KONCERTOWEJ I WIELKICH PRODUKCJACH WIDZIANYCH OCZAMI TECHNICZNEGO OPOWIADA PATRICK SOLLITT, REŻYSER OŚWIETLENIA W EKIPIE BLACK LABEL SOCIETY.

Z jakimi zespołami współpracowałeś? Jako reżyser oświetlenia dla: Black Label Society, Pigeon Detectives, My Dying Bride , Opeth, Terrorvision, Off The Wall ( Pink Floyd Tribute), jako szef ekipy oświetlenia albo jej członek współpracowałem z Chrisem Issakiem, W.A.S.P., Happy Mondays, Pulled Apart By Horses, Markiem Almondem, KoRn, Black Veil Brides, City and Colour, Fleet Foxes, New Model Army (byłem ich prywatnym oświetleniowcem) Bowling For Soup (na trzech trasach w Anglii 2010-2013) Lifehouse, Benfolds, Train, Taking Back Sundays, Katy B, Robem Zombie, Stevem Vaiem, Billym Braggiem, Monsun, Smokie, The Music, Rockbitch, Papa Roach, Audioweb And Detrimental. Pracowałem też na różnych festiwalach w Anglii. Co zainspirowało cię do takiej pracy ? Od zawsze szczególnie interesowałem się muzyką, wcześniej grałem na basie w zespole, nawet uczyłem gry na basie. Zrobiłem postęp. Moja pierwsza trasa miała miejsce w 1995 roku, wcześniej pracowałem w Leeds, pomagając przy różnych koncertach (przy ładowaniu sprzętu, rozmieszczaniu go itp.). Akurat wybierałem się na uniwersytet i chciałem podjąć studia biochemiczne, kiedy to zaoferowano mi trasę z zespołem Detrimental. Przez rok nie chodziłem na studia,

wybrałem trasę. Najpierw była Europa, potem Indie… Przez ten czas musiałem dość szybko się uczyć.

Jak wyglądał początek całej tej przygody z trasami? Co było najtrudniejsze do przełknięcia..? Początek… cały czas czuję się jakby to był początek, po prostu wszystko wydaje się jakby rozrastać z roku na rok. I oby tak było cały czas! Pamiętam swoją pierwszą wielką trasę, odbyła się ona z zespołem Smokie, pamiętam też najbardziej niesamowite show z nimi. 250000 ludzi w Kijowie. Hałas był niewiarygodny! Najtrudniejsza rzecz do przełknięcia, hmm… haha, chyba jedzenie w rosyjskim pociągu na środku Syberii! [śmiech] To niesamowite! Jak traktują cię zespoły? Masz jakiś specjalny pseudonim? Jestem dość dobrze traktowany przez zespoły. Większość osób mówi na mnie po prostu Paddy, to dla mnie ok. Inne pseudonimy, które pamiętam… Black Label Society zLabelowało mnie pseudonimem MI-6 (MI-6 to specjalistyczna agencja szpiegowska w Wielkiej Brytanii, należał do niej James Bond). Myśleli, że jestem agentem specjalnym! [śmiech]


Innym szczególnym pseudonimem zostałem nazwany przez Opeth. Mój pseudonim Paddy skojarzył im się ze szwedzkim słowem padduh, co oznacza piersi. Później to przerodziło się w cycki McGee. Jakie najciekawsze przygody miałeś z zespołami/ekipą/ groupies…? W trakcie trasy Bowling For Soup menedżer kapeli supportującej zmienił tło w video na przerobione w photoshopie zdjęcia Micka (promotora), przedstawiające męskie porno. Przed następnym show zespołu supportującego, Mick wkurzony całym zajściem, zmienił listę osób, które mogą wejść na koncert na dwie minuty przed koncertem supportu. W wyniku tego zespół nie mógł zagrać koncertu! Wszyscy szybko nauczyli się, żeby nie wkurzać Micka… Inną ciekawą przygodę pamiętam z Korei Południowej. Pojechaliśmy na obiad, (który został wcześniej zapłacony przez promotorów, więc nie mogliśmy odmówić) do małej koreańskiej wioski. Zapytaliśmy, co mają w ofercie. Nie byliśmy zbytnio głodni, więc poprosiliśmy o zupę. Przynieśli ją, a Chris (techniczny od gitar) zapytał co to za smak. Ta zupa okazała się być wciśniętym w małą miseczkę kurczakiem zanurzonym w jakiejś kolorowej wodzie! Wszyscy padliśmy ze śmiechu. Z kim z twoich idoli miałeś okazję współpracować lub spotkać, i jak to wspominasz? Z Ozzym, to było świetnie. Jest bardzo cichą osobą. Chociaż pracowałem jedynie dla zespołu supportującego go (zespołu Zakka), Ozzy jest prawdziwą legendą i bardzo dobrze wspominam z nim trasę. Przeglądając portale społecznościowe członków Black Label Society wydaje się, że praca z nimi to świetna zabawa.

46

To jest świetna zabawa, ale wciąż musisz pamiętać, że jesteś tylko ich pracownikiem.

Jakie było twoje najtrudniejsze zadanie w czasie trasy? Z pewnością przeprogramywanie całej areny w ciągu 15 minut, gdy poprzedniemu naczelnemu od naświetleń zajęło to zbyt długo. To ciężkie zadanie gdy jest godzina 17:45, nic jeszcze nie jest zrobione, a wiesz, że o 18:00 zaczyna się show. Wszyscy powiedzieli, że moje show (choć wykreowane tak szybko) wyglądało o wiele lepiej! To daje dużo satysfakcji.


CREW BLACK LABELED

Annie Christina Laviour photography: Patrick Sollitt


HAVE YOU EVER BEEN WONDERING HOW IT IS TO WORK IN A SOCIETY WITH A BLACK LABEL? ABOUT LIFE ON TOUR AND BIG SHOWS SEEN WITH THE EYES OF A TECHNICIAN WE CHAT WITH PATRICK SOLLITT, A LIGHTING DESIGNER OF BLACK LABEL SOCIETY.

What bands have you worked for? As lighting designer: Pigeon Detectives (indie band), My Dying Bride, Opeth, Terrorvision, Black Label Society and Off The Wall (Pink Floyd tribute band). Bands that I have done as lighting crew chief or lighting crew: Chris Isaak, W.A.S.P., Happy Mondays, Pulled Apart By Horses, Marc Almond, Korn, Black Veil Brides, City And Colour, Fleet Foxes, New Model Army (I was LD for them), Bowling For Soup (LD on 3 UK tours 2010-2013), Lifehouse, Benfolds, Train, Taking Back Sundays, Katy B, Rob Zombie, Steve Vai, Billy Bragg, Mansun (UK indie band), Smokie, The Music, Rockbitch, Papa Roach, Audioweb and Detrimental. I also did various UK festivals.

Why did you start doing this job? What inspired you to do this? I started in 1995 with my first propper tour, before then I was doing local crew work in Leeds, loading the trucks for gigs, seting up etc. I was about to go to university to do biochemisty when I got a chance of a tour with a band called Detrimental, I deferred uni for a year, then went off on a European tour, then to India . I had to learn quite quickly. I was in a band playing and teaching bass guitar, I was alawys intersted in music and bands. It seemed like a logical progression. What was the beginning of an adventure, what was the hardest thing to swallow during the tours? The beginning... I still feel like I am there as things just seem to be getting bigger and better year by year! And long may it continue! Smokie were probably the first „global” band I worked for. I went to every corner of the world. The most amazing gig I would say was the time we played Kiev to over 250,000 people. The noise that many people made was unbelievable. The hardest thing to swallow? That would be some food on Russian tours in the middle of Siberia! [laughs]

That’s impressive! How are the bands treating you? Have you got any special nicknames? Bands generally treat me well. As for nicknames. Well, most people just call me Paddy as it is quite a good nickname. Other ones I can remember, Black Label Society labeled me with the nickname of MI-6 (It’s a special UK spy agency. Ja-

48

mes Bond is a member of it). They thought I was a special agent. The other one was by Opeth. They said my nickname Paddy in Swedish sounded like a Swedish word padduh, which means breast. So then the nickname tits and the later form Tits Mcgee came along.

The most interesting stories you had with the bands/ crew/groupies? The time on the Bowling For Soup tour, the support band’s tour manager changed the video backdrop for a photoshopped photo of Mick, the promoter’s rep, with some „male porn” and then the next gig, when Mick changed the pass list 2 minutes before the support band were due on stage, so their laminates weren’t valid. That was very funny. Support band learned not to piss off Mick the rep after that! Or the one in South Korea. We went for lunch (promotors bought it so how could we say no...) to a Korean folk village. We asked what choices they have. They rambled off a load of things which we couldn’t work out. So we said soup. This soup turned up and Christoph, the guitar tech, asked what flavour it was. It was a tiny bowl of light coloured water with a goddamn full cooked chicken squeezed into it. We all fell about laughing! Which of your idols did you work with and what are your memories from it? Ozzy was a fun one. He is quite a person. Even if I was only doing lights for the support band (Zakk). Ozzy is a legend, it was really nice touring with him.

Looking at BLS members’ social networking, it seems like working with them is a lot of fun… Yes it is fun touring with bands but you always must remember they are an employer.

What’s the hardest task on a tour? Programming an arena tour in 15 minutes because the headline LD took so long. I had to get it in the board, it was only 15 minutes, it was a good final solution and with only 15 minutes to do it it was a little close. You get the board at 5:45 and the doors are at 6. My show looked better, everyone told me! It gives a lot of satisfaction!



rock fashion

LOVE METAL STYLE 3

1

4

2 5

8

6

9 7

11

10

13

14

1 beanie SOLAR, 2 beanie ROCK WORLD EAST, 3 beanie GRINDSTORE 4 scarf CLAIRES 5,6 scarf NEW LOOK, 7, 8 t-shirt women’s/men’s T-SHIRTS.COM, 9 men’s jacket REPORTER, 10 men’s jacket LEE, 11 men’s trousers LEE, 12, 13 women’s bottoms WRANGLER, 14-16 sneakers CONVERSE

15

photo: promo, ill. Dorota Żulikowska, editor: Karolina Karbownik

12


digging the rock

hity znacie...

72

Robert Markowski foto: Karolina Karbownik / materiały prasowe

gdy

black sabbath spotyka elvisa


Kto pamięta jeszcze fińskich lovemetalowców spod znaku HIM? O zespole jest od dłuższego czasu cicho, ale zamierzają wkrótce przypomnieć światu o swoim istnieniu zupełnie nową płytą studyjną. W oczekiwaniu na ósmy album, zatytułowany Tears on Tape, zapraszamy na krótki przegląd dotychczasowej twórczości Villego Valo i jego kompanii.

666 Ways to Love: Prologue (1996)

Zaskoczeni? I bardzo dobrze! Choć nie wszyscy o tym wiedzą, to jest właśnie pierwsza pozycja w oficjalnej dyskografii HIM. Wydana jeszcze pod szyldem His Infernal Majesty (skojarzenia z Ozzym w pełni uprawnione) epka ukazała się tylko w Finlandii w skromnym nakładzie 1000 egzemplarzy i dziś stanowi Święty Graal fanów zespołu – zarówno nielicznych szczęściarzy, którzy ją mają, jak i tych, którzy tylko o niej marzą. Ten album, nagrany pod nadzorem Hiilego Hiilesmy, ukazuje pierwotne, surowe oblicze grupy, wówczas będącej jeszcze kwartetem (bez klawiszowca). Zawiera 4 utwory, z których 3 (Stigmata Diaboli, Wicked Game i The Heartless) doczekały się mniej lub bardziej zmodyfikowanych reinterpretacji, jeden natomiast – Dark Sekret Love (to nie błąd – tak właśnie zapisany jest tytuł!) – pozostaje rodzynkiem. 666 Ways to Love to płyta daleka od późniejszych dokonań HIM, przypominających miejscami easy listening. Rzecz nie tylko dla zatwardziałych fanów.

Greatest Lovesongs Vol. 666 (1997)

Pierwszy album długogrający Finów to ciąg dalszy szóstkowych motywów oraz tematyki łączącej miłość i śmierć, która z czasem stała się znakiem rozpoznawczym zespołu. Wciąż jest mocno i dynamicznie, ale już nie tak pierwotnie. Pojawiają się klawisze, nakładające na gitarowe brzmienia interesujące plamy dźwięku, są też – jak na debiutanckim EP – intrygujące żeńskie wokale, urozmaicające całość. Mamy pierwsze przeboje – brawurową interpretację Wicked Game Chrisa Isaaka, chwytliwy Your Sweet Six Six Six oraz melancholijny When Love and Death Embrace. W ich cieniu zaś pozostają nie mniej interesujące It’s All Tears (Drown in This Love), For You (w wydaniu fińskim otwierający płytę), na nowo nagrany, łagodniejszy The Heartless oraz cover utworu Blue Öyster Cult – (Don’t Fear) The Reaper. HIM gra głośno, głośno też zaczyna się o nich robić w Europie.

52


Razorblade Romance (1999)

Druga płyta „pełnometrażowa” i wielki przełom – zespół słychać w każdej stacji radiowej, telewizje muzyczne na okrągło emitują teledyski, przede wszystkim ten do megaprzeboju Join Me in Death (dla potrzeb promocji tytuł skrócono po prostu do Join Me). Wizerunek zespołu i brzmienie wygładzono, ale wciąż słychać moc, spontaniczność i radość z grania, dlatego pomimo próby trafienia „pod strzechy” jest to wciąż jedna z najlepszych płyt HIM. Wciągająca od początku do końca, łącząca dynamiczne numery w stylu I Love You (Prelude to Tragedy) czy Razorblade Kiss z nastrojowymi „pościelówkami”, jak Bury Me Deep Inside Your Heart albo One Last Time. W wersji limitowanej dodano dwa utwory, z których pierwszy to nowa wersja Stigmata Diaboli (tu jako Sigillum Diaboli), a drugi – szybka wersja One Last Time, zatytułowana The 9th Circle (OLT). Nie ma co się wstydzić różowej okładki – nie gryzie, a muzyka naprawdę zacna.

Deep Shadows and Brilliant Highlights (2001)

Cienie tu rzeczywiście głębokie (żeby nie powiedzieć – dno), a przebłysków jak na lekarstwo. Niestety gitary zepchnięto na drugi plan, a produkcja przypomina pracę szalonego cukiernika, który polał wszystko grubą warstwą lukru. Ville Valo tłumaczył po kilku latach, że to wynik wymagań ze strony wytwórni – „grube ryby” chciały jeszcze zdyskontować sukces poprzedniego albumu i poszerzyć grono słuchaczy, w efekcie czego powstała płyta miałka i banalna. Na wydanej jakiś czas temu składance Uneasy Listening Vol. 2 słychać we fragmentach, jak to wszystko miało w zamyśle brzmieć, gdyby ktoś nie postanowił inaczej. Jeżeli komuś uda się przebrnąć przez całość, zaliczy po drodze niezły singiel In Joy and Sorrow oraz tandetną kompozycję Don’t Close Your Heart z koszmarnym motywem klawiszowym w refrenie, a w nagrodę dostanie na koniec najjaśniejszy punkt tego „dzieła” – spokojny, uwodzicielski Love You Like I Do. To chyba jedyny „brilliant highlight” tej płyty. Niewiele wnoszą dodatki z edycji limitowanej – You Are the One jeszcze się broni ładną melodią, ale In Love and Lonely to zwykły gniot. Niestety – trochę prezent dla wroga.

Love Metal (2003)

Na czwartej płycie HIM częściowo wylizał rany i wrócił do formy. Za konsoletą ponownie zawitał Hiili Hiilesmaa, dzięki czemu gitary znów są na pierwszym planie (wraz z barytonem Valo, ma się rozumieć), słychać też odejście od silenia się na przystępność. Oczywiście piosenki HIM są melodyjne z natury, ale przynajmniej nie brzmią już jak muzak dla supermarketów. Przykład? Promowany w mediach Buried Alive by Love (czyżby nawiązanie do utworu Venom?), jakże inny od popowego Pretending. Są i inne „pikantne” kawałki, np. Beyond Redemption i Soul on Fire. W drugiej części płyta nieco traci rozpęd – This Fortress of Tears, Circle of Fear i Endless Dark są nijakie – ale sytuację ratuje finałowy The Path, spokojna rzecz z bardzo interesującą produkcją. Limitowany digipack zawiera Love’s Requiem – najdłuższy do tamtej pory utwór Finów. Dobry, ale można bez niego żyć. W sumie niezły album, trochę nowatorski i poszukujący (w kategoriach HIM, oczywiście), ale przez to miejscami, nomen omen, zagubiony.

ROCK AXXESS

53


Dark Light (2005)

Nowa wytwórnia, nowe wyzwania. Po zerwaniu z BMG HIM związał się z amerykańskim labelem Sire, co słusznie sugerowało bliższy flirt ze słuchaczami zza Atlantyku. Hit jest – Dark Light kupiło pół miliona fanów w USA, czyniąc płytę największym fińskim bestsellerem po tamtej stronie Wielkiej Wody. Szkoda, że za ilością nie zawsze idzie jakość – trzeba sobie powiedzieć, że po Deep Shadows and Brilliant Highlights jest to najsłabsza pozycja w dorobku zespołu. Są momenty olśnienia, np. Under the Rose, singlowy Killing Loneliness, Drunk on Shadows czy Play Dead, ale reszta uparcie nie chce zapaść w pamięć, co czyni album w najlepszym razie takim sobie. Co ciekawe, płyta miała cztery wydania, w tym jedno japońskie (z ciekawym coverem Poison Heart z repertuaru The Ramones) oraz dwa limitowane, z których jedno można było kupić tylko przez Internet. To ostatnie zawiera dwa dodatkowe utwory – Venus (In Our Blood), zalatujący mocno The Funeral of Hearts, oraz The Cage, podobny trochę do niczego. Wszystkie niestandardowe edycje połączył wydany na końcu winyl, zawierający komplet „ekstrasów” z wersji kompaktowych.

Venus Doom (2007)

Chyba dla uczczenia 10-lecia wydania debiutanckiego LP HIM powrócił do grania z przytupem. Stylistycznie jest to inna moc niż na Greatest Lovesongs Vol. 666, ale jakościowo album dorównuje pierwszej płycie. Za „sterami” znów Hiili, wspierany przez Tima Palmera, twórcę brzmienia Dark Light. Kompozycje są mocne, wykonanie – przekonujące, a całość przywraca nadwątloną wiarę w umiejętności i prawdziwe inspiracje Finów. Zaczyna się od soczystego utworu tytułowego, po nim następuje nie mniej „mięsisty” Love in Cold Blood, a dalej – Passion’s Killing Floor, wykorzystany na ścieżce dźwiękowej do jednej z części kinowej superprodukcji Transformers. Wisienką na torcie jest dziesięciominutowy (nowy rekord!), rozbudowany Sleepwalking Past Hope, w którym łatwo znaleźć nawiązania do Black Sabbath, a nawet bezpośrednie zapożyczenia z ich dzieł. Interesująco wypada też akustyczna miniatura Song or Suicide, robiąca z początku wrażenie wersji demo, która jakoś przemknęła się na album. Na koniec dobre Cyanide Sun. Cała płyta ma dwa słabsze momenty – Dead Lovers’ Lane i singlowy Bleed Well. Dobór singli to w ogóle nie najmocniejsza strona Venus Doom – drugi z

utworów promujących wydawnictwo (The Kiss of Dawn) jest sam w sobie dobry, ale mało przebojowy. Tak czy inaczej, album rozpalił nadzieję na lepsze czasy.

Screamworks: Love in Theory and Practice, Chapters 1–13 (2010)

Kto liczył na ciąg dalszy dobrej passy, ten się nie zawiódł, choć z pewnością nie jest to stylistyczna kontynuacja poprzedniego krążka. Jest jednak jakaś logika: jeżeli Venus Doom nawiązywała do debiutu, Screamworks wydaje się drugą częścią Razorblade Romance. Spontanicznie, energicznie, melodyjnie, bez zadęcia i nowocześnie – taki HIM naprawdę daje się lubić. Krótkie piosenki prawie bez wyjątku nadają się na single, ale te znów wybrano nie najlepiej. Heartkiller nie budzi zastrzeżeń i dobrze wywiązuje się z roli „promotora”, ale już Scared to Death to taka sobie rzewna balladka, za sprawą klawiszowego motywu otwierającego utwór nieodparcie kojarząca się ze szlagierem disco polo Jesteś Szalona. Poza tym dzieje się dużo dobrego – In Venere Veritas, Dying Song, Love, the Hardest Way, Catherine Wheel, In the Arms of Rain i Acoustic Funeral (For Love in Limbo) to zestaw koncertowych pewniaków. Nie brak też wycieczek w mocniejsze rejony pod postacią Ode to Solitude, Shatter Me with Hope czy Like St. Valentine. Na koniec ciekawostka w postaci The Foreboding Sense of Impending Happiness – pierwszy utwór HIM bez gitar, bazujący wyłącznie na brzmieniach syntetycznych. Całość podszyta bystrymi tekstami, w wielu miejscach opartymi na dwuznacznościach i grach słów. Najlepsza z przystępnych płyt HIM od lat. Apetyt rośnie. Mamy nadzieję, że nadchodzący Tears on Tape nie podtrzyma tendencji swoich poprzedników i nie będzie w najmniejszym stopniu odnosił się do Deep Shadows and Brilliant Highlights – nie chcemy ronić łez nad tą taśmą płytą. Według zapowiedzi nowy album ma łączyć Metallikę i Motörhead z jednej strony z Royem Orbisonem z drugiej, więc powinno być ciekawie, ale ostateczny efekt poznamy w marcu/kwietniu 2013. Oby do wiosny!


rock axxess polska

Perły

literatury w mocnej odsłonie

Agata Sternal, fot. Pospolite Ruszenie


Chyba każdy pamięta, jak na języku polskim w szkole trzeba było interpretować wiersze. O zgrozo... Do dziś mam ciarki na plecach, a okazuje się, że wcale nie musi być tak strasznie. Pospolite Ruszenie jest wybawieniem dla wszystkich, którzy ten koszmar przeżywają na co dzień albo pamiętają go z lat wcześniejszych. Zespół odkurza książki z poprzedniej epoki zawierające perły polskiej literatury pięknej i podaje je w zupełnie nowej aranżacji.

Zacznijmy od prostego pytania: skąd wziął się zespół? Zaczynając od początku, chciałem grać z Jaśkiem Trębaczem (Illuminamdi – gitara i śpiew / w Pospolitym Ruszeniu wokal i lira korbowa). Spotkaliśmy się grubo kilka lat temu, a z racji tego, że zawsze chciałem mieć zespół, w sumie chcieliśmy mieć zespół, Jasiek namówił mnie do jego założenia. Chciał także, żebyśmy grali muzykę dawną, celtycką. I to był początek. Jasiek, myśląc o zespole, zawsze myślał o połączeniu muzyki dawnej z rockiem. Dogadaliśmy się i rozpoczęliśmy poszukiwania składu.

Niestety wszystko szło dość opornie i w końcu nadszedł taki moment, przy okazji nagrywania płyty przez jego macierzysty zespół Illuminandi, kiedy poznaliśmy Pawła Iwaszkiewicza z Open Folk. Paweł był obecny przy nagrywaniu ich ostatniej płyty In Via (zarejestrował tam gościnnie partie fletów i szałamai), zaproponowaliśmy mu z Johnnym współpracę, a on się zgodził. Mieliśmy już trzy osoby. W tym miejscu muszę podkreślić, że mnie zawsze ciągnęło, żeby robić muzykę po polsku. Jestem przeciwny wszechobecnej amerykanizacji i chciałem, żeby nasza twórczość była oparta na rodzimej kulturze.

Mówisz, że chciałeś żeby wasza twórczość była oparta o rodzimą kulturę. W takim razie jak powstają wasze kawałki? Nasza muzyka wzięła się stąd, że najpierw stworzyliśmy muzykę, wiesz, z takiego przypadkowego grania, a później szukaliśmy odpowiednich tekstów, oryginalnych. Szukaliśmy wierszy, kolęd, psalmów. Tekstów szukaliśmy w Internecie. Nasze połączenia wychodziły raz lepiej, raz gorzej, ale już coś mieliśmy. W tym czasie Paweł zaczął nam podsyłać inne przykłady takiej muzyki. Były to głównie piosenki religijne i dzięki temu nasze piosenki też są religijne. Wiąże się to tak-

że z epoką, z której czerpiemy inspiracje. I tak to wygląda. Wiesz, ja chciałem grać też muzykę rockową połączoną z irlandzką, bo bardzo ją lubię, ale wyszło jak wyszło.

Teksty pisane są staropolszczyzną, która nie jest prosta w odbiorze. Wiele słów wyszło z użycia, niektóre ewoluowały, a ludzie, jak czegoś nie rozumieją, to nie starają się, żeby zrozumieć. Nie boicie się, że teksty, którym nadajecie drugą młodość, nie dotrą do odbiorców? Czy teksty dotrą do ludzi, to nie wiem, trzeba by się ludzi spytać, czy do nich trafiają. Nagraliśmy singiel i jego odbiór był bardzo pozytywny. Uważam, że jeżeli coś jest zrobione dobrze i profesjonalnie, a przede wszystkim – szczerze, to zawsze znajdzie swoich odbiorców. Język angielski też nie jest zrozumiały dla wszystkich, a jednak ma swoich odbiorców. Czyli można powiedzieć, że nie celujecie do bardzo dużej grupy odbiorców? Poezja nie jest przecież dla wszystkich… Chcesz mnie zniechęcić do tego, co robię? (śmiech)

Nie, nie, skądże, próbuję się tylko dowiedzieć, jak to wygląda od waszej strony, czyli od strony twórcy muzyki niszowej. Miłe są sytuacje, gdy twoja twórczość jest doceniana, znajduje odbiorców i jeśli zespół może grać koncerty, bo to mu pozwala funkcjonować. Dla mnie osobiście jest ważne, jak ludzie odbierają to, co robimy i ile ludzi potrafimy zebrać pod sceną. Dzisiaj świetność zaczynają przeżywać rekonstruktorzy historyczni, w tym bractwa rycerskie, i to jest bardzo fajne. Uważam, że jeżeli nie idzie się sprawdzoną drogą, utartymi szlakami, nie naśladuje się przykładowo gwiazd muzyki pop, to zawsze jest ryzyko, że będzie to niezrozumiałe. Z drugiej strony – zawsze jest szansa, że będzie się pierwszym,


w naszym przypadku, zespołem, w danej dziedzinie. A to jest niesamowicie ekscytujące. Wzorując się na innych, można być jedynie naśladowcą, a nie twórcą.

Barok i renesans – to epoki, z których pochodzą wasze teksty, dlaczego właśnie te, a nie inne? Przecież mamy na przykład piękny romantyzm. Nasze teksty zahaczają także o średniowiecze. Dlaczego właśnie takie epoki? Chodziło o to, żeby grać muzykę dawną z rockiem. Chodziło o to, żeby wybrać takie epoki, które są możliwe najbardziej odległe od czasów współczesnych, a jednocześnie bogate w twórczość literacką. A muzyka dawna w waszym rozumieniu to? Ja to widzę tak: my odświeżamy coś, co jest w pewien sposób zakurzone. Podoba mi się to, że opieramy się na kulturze – naszej, polskiej, która była kilkaset lat temu. Myślę, że możemy być dumni z naszych przodków, bo kiedy na terenach obecnych Stanów Zjednoczonych hasały bizony, my robiliśmy sztukę przez duże „S”. I właśnie ten skok z czasów współczesnych do czasów naszych przodków jest tak fascynujący i oryginalny w tym wszystkim. Rzecz polega na tym, że serwujemy coś zupełnie innego, niż serwują dzisiaj media.

A religia, która jest obecna w waszych tekstach, Bóg, który dzisiaj spychany jest na dalszy plan albo w ogóle wypychany z życia – to niekoniecznie musi być chwytliwe. Wasze połączenie raczej nie nadaje się do słuchania przez słuchawki np. podczas zakupów albo przy innych czynnościach… Trzeba by się zapytać naszych fanów, czy faktycznie idąc po mieście nie słuchają naszej muzyki, ale tak na poważnie – wiem, o co tobie chodzi. Nie jest tak, że się boimy tego, co robimy, i tekstów, które przedstawiamy. Nie wyobrażam so-

bie sytuacji, że biorę udział w projekcie, w którym śpiewane teksty są niezgodne ze mną albo tak monotonne i wtórne, że tylko można złapać się za głowę. To, co robię; tekst, które piszę, śpiewam, czy gram, to wszystko musi być zgodne ze mną, bo inaczej nie będzie szczere i nigdy nie trafi do odbiorcy, a nawet jeżeli trafi, to nie zostanie z nim na długo. Wiesz, wystarczy chwilę posłuchać radia. Tam są, w większości przypadków, teksty pisane po to, żeby się komuś spodobały. My tak nie robimy. My bierzemy teksty takimi, jakie są i wierzymy, że nasz słuchacz będzie wiedział, o co chodzi. Wiemy, że nasi odbiorcy są inteligentni. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której my zniżamy poziom naszej twórczości tylko dlatego, żeby słuchało nas więcej ludzi. Szanujemy odbiorcę i zawsze stawiamy sobie jego na pierwszym planie. Czasami mam wrażenie, że ci, którzy piszą teksty o niskiej wartości, nie do końca szanują odbiorcę. Ale wracając do Boga, który pojawił się w pytaniu – na naszej najnowszej płycie, która ukaże się niebawem, są także utwory świeckie, więc każdy u nas znajdzie coś dla siebie. Będzie sześć utworów religijnych i cztery świeckie, chcieliśmy troszkę więcej utworów świeckich, ale niestety czas nam na to nie pozwolił. Chcemy, żeby najnowszy krążek ukazał się na wiosnę. Mimo wplatania piosenek świeckich przeważają na waszych płytach utwory religijne. Można was w takim razie nazwać zespołem religijnym? Nie, my nie chcemy być zespołem religijnym. Gramy muzykę religijną, bo taka była epoka, z której czerpiemy inspiracje. Ja osobiście się identyfikuję z tymi utworami, ale nie oznacza to religijności zespołu, a poza tym mamy też teksty świeckie. Wasza najnowsza płyta będzie miała 10 utworów, a singiel – 3. Z czego wynika dość niska liczba utworów na waszych wydawnictwach?

ROCK AXXESS

57


Wynika to z tego, że zespół nie jest z jednego miasta. Rozrzuceni jesteśmy w sumie po całej Polsce. Kilku z nas jest z Warszawy, Poznania, Dębicy, no i ja jestem z Krakowa. Dlatego płytę chcieliśmy nagrać za jednym razem. Wiesz, nasza nazwa nie wzięła się znikąd. My faktycznie jesteśmy takim Pospolitym Ruszeniem. W momencie, kiedy trzeba zagrać koncert albo nagrać materiał, to my się uruchamiamy. Dlatego na singlu znalazły się trzy utwory. Nagraliśmy je i chcieliśmy zobaczyć, co z tego będzie, a że ruszyło, to na wiosnę spodziewamy się nowej płyty.

A jak wygląda proces twórczy? Znajdujecie tekst, który chcecie przearanżować i co dalej? To jest tak: bierzemy konkretny utwór, który ma tekst i melodię. Następnie ja robię taki główny aranż tego, czyli nadaje temu rysy rockowe. Na próbach to gramy, testujemy, modyfikujemy; jeżeli któryś z kolegów ma jakieś propozycje to sprawdzamy, wprowadzamy lub też nie i tak to wychodzi. Wiele rzeczy związanych z aranżem robię na komputerze. Dzięki temu możemy sporo przetestować bez prób i spotykania się. Dzięki temu wiemy mniej więcej, jak to brzmi, później taki materiał wysyłam kolegom i oni oceniają. Ostatnio Jasiek produkował kilka utworów i jego krytyka była bardzo pomocna. Dzięki współpracy dochodzimy do finalnych efektów. Zdarza się, że niektóre tematy musimy przetworzyć – zarówno jeśli chodzi o melodię, jak i o ilość głosów, na które został dany tekst napisany. Musimy też wybrać, ile zwrotek zaśpiewać, bo w większości przypadków te utwory w wersji pierwotnej są bardzo długie. Wybieramy 3-4 zwrotki, żeby piosenka miała krótką formę i mieściła się, powiedzmy, w 4 minutach, tak jak typowy utwór rockowy.

Mieliście kiedyś problem z instrumentami? Wiadomo, że gitary i perkusja to nie jedyne instrumenty, z jakich korzystacie. Tak. Dopóki nie było z nami Pawła Iwaszkiewicza, to w ogóle nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić i skąd zdobyć takie instrumenty. Paweł gra między innymi na dudach czy fletach i to on wniósł te instrumenty do zespołu. Teraz Paweł podjął decyzje, że nie jest w stanie się angażować w zespół, ale mamy innych muzyków, którzy będą brali udział przy nagrywaniu płyty. Czyli targi, wyprzedaże, tego typu miejsca odwiedzacie regularnie? Nie, nie jest tak. Wiesz, zespół istnieje już jakiś czas i my coraz lepiej znamy to środowisko i ludzi z nim związanych. Teraz wystarczy telefon do znajomego, przykładowo do Henryka Kasperczaka, który zawsze bardzo nam pomaga, zresztą na Akademii Muzycznej w Poznaniu wykłada lutnię. Ostatnio to on pomagał nam w złożeniu kompletu instrumentów. Sam Henryk stwierdził, że nie jest łatwo w Polsce znaleźć ludzi do robienia takiej muzyki, ale mimo wszystko ostatnimi czasy chętnych przybywa. Już samo to pokazuje, że jest zapotrzebowanie na kulturę dawną, ta dziedzina się rozwija. Ludzie chcą takiej muzyki. Bywacie na piknikach stylizowanych na epokę średniowiecza? Oczywiście, że byliśmy kilka razy. Graliśmy tam koncerty. Dla mnie osobiście historia jest bardzo fascynująca. Ja nie jestem w żadnej grupie rekonstrukcyjnej. Granie i tworzenie muzyki zajmuje tyle czasu, że na tego typu grupy już go brakuje. Ale uważam to za bardzo fajne przedsięwzięcie. Mnie się to podoba, bo to jest odświeżenie historii. My się czasami dajemy

wpędzać w kompleksy, a przecież Polacy nie gęsi… do takich grup zapisuje się coraz więcej młodych ludzi, którzy tę kulturę zgłębiają. Klimat w trakcie takich spotkań jest niesamowity. Graliśmy kiedyś koncert w Owidzu, gdzie odtworzone są takie chałupy. Owidz to z tego, co pamiętam miejsce związane z wczesnym średniowieczem. W Owidzu spotkaliśmy też panie z Koła Gospodyń Wiejskich. Ich smalczyk i bigos to jest po prostu poezja.

O, bigos i smalczyk, teraz mi zrobiłeś apetyt. Ale tak na poważnie: powiedziałeś, że Polacy nie gęsi, swój język mają, ale przeglądając wasz profil na Facebooku można zauważyć, że więcej recenzji waszej twórczości dochodzi z zagranicy, a nie z Polski. Myślisz, że my nie cenimy swojej kultury? Tak do końca to nie wiem, ale powiem tobie tak, wydaje mi się, że to wynika z tego, że scena rockowa związana z muzyką średniowieczną jest bardzo rozbudowana w Niemczech i Skandynawii, a w Polsce jesteśmy chyba pierwszym zespołem, który tworzy taką muzykę. Druga sprawa jest taka, powiedz mi, z jakim krajem kojarzą się dudy?


Z Irlandią? Tak, masz rację i każdy by tak odpowiedział, a mało, kto wie, że był to także instrument polski, a dlaczego nie jest kojarzony z Polską? Nie wiem i tu właśnie jest ukryta odpowiedź na pytanie, dlaczego doceniają nas bardziej za granicą. Mam takie wrażenie, że na zachodzie tradycja i kultura jest pielęgnowana. Tam nikt się nie wstydzi swojej kultury i swoich przodków, a u nas tego nie ma. Oczywiście generalizuję teraz, ale coś w tym jednak jest. Przykładów daleko nie trzeba szukać, nasza słowiańska coca-cola, czyli kwas chlebowy, który bardzo lubię i jak się pytam o niego w niektórych miejscach, to okazuje się, że niewielu słyszało, a jak już słyszało – to niewielu próbowało. Nie do końca to rozumiem, bo po pierwsze – kwas chlebowy jest smaczny, a po drugie – zdrowy. Takich przykładów jest więcej. Mam wrażenie, że my swojej kultury po prostu nie pielęgnujemy. Dlatego zgadzam się z tobą, że faktycznie z zagranicy napływa więcej recenzji. Może się okazać, że pewnego dnia będziemy bardziej znani za granicą niż w Polsce. Podsumowując, zespoły bardziej folkowe mają niepisane przyzwolenie, żeby śpiewać w swoim ojczystym języku, a scena meta-

lowa wymaga od twórcy, żeby śpiewał po angielsku.

Planujecie kiedyś śpiewać po angielsku? Trudno powiedzieć. Nie chcę być też odebrany jako zagorzały zwolennik staropolszczyzny, który uważa, że ma być tylko ona i już. Nie wykluczam takiej sytuacji, ale ciężko klarownie odpowiedzieć na to pytanie po wydaniu singla. Myślę, że po wydaniu płyty i obserwowaniu tego, co się będzie z nią działo, łatwiej będzie mi odpowiedzieć na to pytanie.

Jakie macie plany na najbliższy czas? Poza wydaniem płyty, to wszystko jest kwestią pieniędzy. My w tej chwili szukamy też sponsorów na płytę i ewentualnego sponsora teledysku. Oprócz tego chcielibyśmy zagrać na Grunwaldzie. Poznaliśmy już dyrektorów festiwalu, więc mamy nadzieję, że nas zaproszą, no, bo XV wiek to akurat my. W takim razie ja trzymam mocno kciuki, żeby wam się udało zrealizować wszystkie plany i zdobyć sponsora. Bardzo dziękuję za rozmowę.


dark access

Theatres des Vampires

Suicide Vampire Leszek Mokijewski foto: Krzysztof Zatycki


While the people sleeps I rise from my bier And begins my life, My life of a vampire

K

rwawy księżyc ukazał swój blask. Dźwięki gitar w opętańczym pędzie kładą kres ciszy. Przeszywający growl Alexandra prowadzi w głąb opowieści. Powstańcie, dzieci nocy. To już czas, by po raz kolejny wystąpić na deskach wampirzego teatru. Słyszycie tę muzykę pełną bólu i cierpienia. Ona gra dla was i dla naszych śpiących widzów. Perkusja w rytmie szybko bijącego serca prowadzi dalej. Nie każcie im dłużej czekać. Niech posmakują rozkoszy w namiętnym tańcu spragnionych świeżej krwi. Ten odwieczny głód nieśmiertelnych, prastara żądza, odzywa się wraz ze zmierzchem. My, dzieci nocy, pragniemy waszych ludzkich ciał.

Night without moon... obscure clouds in the sky Whispers from twilight... terrors so fine! Ancient omen of cursed age Hell is coming on the earth

Chór nieśmiertelnych rozpoczyna swój śpiew. Przy dźwiękach organów zwraca się do swej bogini. O Lilith, jesteśmy twymi dziećmi, stworzyłaś nas na swoje podobieństwo. Gdy niebo ogarnia czerń, a światło dnia zastępuje księżycowa poświata. Budzimy się ze snu i zaczynamy poszukiwania kolejnej ofiary, by poczuć smak jej krwi na naszych ustach. W niekończącym się tańcu namiętności oddajemy ci cześć. Heavymetalowe gitary prowadzą dalej. Ty, która kochasz ból. Ty, która pożądasz ludzkiej krwi. W twoje imię atakujemy znienacka, wynurzając się z cienia. Królowo potępionych, pamiętamy nasze narodziny dla świata. Ostatni zachód słońca, po którym nic już nie wyglądało tak samo. Nie dałaś nam wyboru. Jesteśmy twym narzędziem, a ty jesteś naszą królową. My, dzieci narodzone dla nocy z twej krwi.

Will become a vampire! Will look with other eyes! Will listen with other ears! Will drink with another mouth!

Wydana w 2002 roku przez Theatres des Vampires płyta zatytułowana Suicide Vampire to muzyczny kult wampiryzmu. Zawarte na niej historie jak opowieść na deskach teatru ukazują nam w pełnej okazałości krwiożercze istoty. Mocny growl wokalisty Alexandra przyprawia o ciarki na plecach, a wampiry odgrywają swe role w naszej wyobraźni niczym wytrawni aktorzy. Ciężkie metalowe riffy w połączeniu z klawiszowymi wstawkami świetnie współgrają, tworząc muzyczne misterium grozy i niepokoju, który towarzyszy słuchaczowi przez cały album. Theatres des Vampires uważany jest za jednego pionierów vampiric metal. Muzyczna mieszanka black metalu z mocnymi wpływami gotyckiego rocka zawarta na płycie w pełni to potwierdza. Słuchając Suicide Vampire, można poczuć się niemal jak w teatralnej loży. Wampiry zapraszają na swoje przedstawienie. Czy odważysz się zajrzeć za kurtynę?


map of rock

ROCK in the

EVOL Karolina Karbownik, fot. Karolina Karbownik; 123rf.com

photo: 123rf.com

city of


Czy w mieście miłości można znaleźć miejsca, które nieźle rockują? Oto sprawdzona lista dobrego rocka z gotyckim tłem. Do obejrzenia w Paryżu.

G

dyby nie Gojira i coroczny Hellfest, Francja nie kojarzyłaby się nam z mocniejszym brzmieniem i jego mrocznymi odcieniami. Może z wyjątkiem grupki dekadentów poszerzających swój horyzont o francuską literaturę epok dawno minionych – chociaż muszę przyznać z bólem, że takich coraz mniej. Czytamy nałogowo całe wiersze wypisywane przez znajomych na Facebooku. Paryż kojarzymy ze sztuką, jednak podążając utartym szlakiem wcale nie zaglądamy w te zakamarki, gdzie możemy odkryć jej mroczne oblicze. Tymczasem z butelką dobrego wina za dwa euro i bagietką pod pachą możemy odbyć niezwykłą podróż krajoznawczo-zakupową po mieście miłości.

dla kochających zakupy

Zaczniemy od image’u. Czyli jak i gdzie możemy się ubrać? Krótki dystans, jak najbardziej do pokonania na piechotę, dzieli od siebie kilka butików całkiem dobrze zaopatrzonych w stylowe ciuchy, akcesoria (biżuterię, torebki, paski, ćwieki). Le Grouft (28 Rue de la Grande-Truanderie) to jaskinia pełna czarnych ubrań, skóry, lateksu i wszelkich dodatków, podobnie jak mieszczący się 200 metrów dalej, przy 5-7-8 Rue du Cigne, butik Boy Loove Girl. Oprócz szerokiego wyboru butów New Rock sklep oferuje ubrania idealne na gotyckie imprezy. Miłośnicy fetyszu powinni także, przy okazji wizyty na Père-Lachaise, odwiedzić butik Dèmonia – w asortymencie pieszczochy, obroże i małe co nieco z lateksu.

Obowiązkowym punktem dla każdego rockowego turysty w Paryżu jest znajdujący się przy 11 Rue du Plâtre butik Edemonium. To istny pałac mrocznej sztuki, której nie uświadczysz nigdzie indziej na świecie! Są tu dekoracje do wyposażenia mieszkania, meble, figurki: czaszki, diabły, węże, robale i wszelkie wstrętności. Chociaż małe, wnętrze Edemonium jest niezwykłe – przyciągnie każde oko, niekoniecznie natomiast portfel. Odważniej ubierające się osoby o artystycznej duszy mogą włączyć do swojego maratonu Théatr’Hall mieszczący się przy 3 Carrefour de l’Odéon. Znajdziecie tu niesamowite ciuchy niczym z teatru z XVIII i XIX wieku. Gotyk mile widziany. Pięć minut dalej przy 17 Rue Lagrange swój raj znajdą miłośnicy stylu Harajuku, słodkich lolitek wyciągniętych prosto z japońskiego kawaii.

ROCK AXXESS

63


Ubrani już od stóp do głów zahaczamy o Gibert Joseph, gdzieś w połowie drogi pomiędzy ostatnimi wyżej wymienionymi pozycjami. Dużo miejsca zajmują tu winyle, limitowane wydania płyt, czasem jakieś gadżety. To miejsce idealne zwłaszcza dla kolekcjonerów bardziej popularnych wydawnictw legendarnych czy mainstreamowych zespołów. W okolicznych kamienicach w dzielnicy Saint Germain znajdziecie wiele więcej antykwariatów i małych przytulnych sklepików, które w jakiś sposób oparły się korporacyjnej konkurencji.

miłe piwko

photo: 123rf.com

Udane zakupy trzeba opić w barze, w którym przygrywa dobra mocna muzyka. Tu – do wyboru, do koloru. Jeśli jesteście w okolicach cmentarza Père-Lachaise, a Waszym głównym etapem tej podróży jest odwiedzenie grobu Jima Morrisona, zapewne spodoba Wam się kawiarnia La Renaissance zaraz na rogu w bloku mieszczącym się przy głównym wejściu na cmentarz. Obsługa jest przyzwyczajona do wyma-

66

gającej klienteli – ma pełną dyskografię The Doors. Dwa razy w roku, 3 lipca oraz 8 grudnia, czyli w rocznicę śmierci Morrisona oraz w jego urodziny, zbierają się tu fani przybyli z wielu krajów. Spędzają w kawiarni cały dzień, zanim przeniosą się do któregoś z klubów oferujących koncert ku pamięci Morrisona. W pobliżu cmentarza polecam także La Cantada przy 13 Rue Moret. Tu – uwaga – w menu absynt i średniowieczne piwo! Do tego czasem jakaś większa impreza z DJ-em, koncert lub emisja filmu. W okolicy, w której robiliśmy już zakupy, dla tych, którzy chcą spędzić wieczór przy dźwiękach mocnej muzyki, rekomendowanym miejscem jest pub Blackdog. Do rana można bawić się na gotyckich imprezach w La Loco pod numerem 90 na Boulevard de Clichy oraz w Caves Saint-Sabin przy 50 Rue Saint-Sabin. Drugi z wymienionych klubów jest jednym z legendarnych punktów na mapie industrialno-gotyckiego Paryża. Imprezy w Caves Saint-Sabin przeszły już do historii. Tu jak nigdzie indziej możesz poczuć ducha punka, gotyku i ambientu z lat 80. Organizowane są tu także imprezy pod nazwą Taverne Médievale podczas których nie brakuje rycerzy w zbrojach. Ciekawie bywa także w Théatre de Ne-


O imprezach, koncertach i innych wydarzeniach dowiesz się, odwiedzając wspomniane wyżej sklepy, w których nie brakuje ulotek reklamujących życie nocne.

miłość i krew

photo: 123rf.com

O zwiedzaniu Paryża z gotyckim, dekadenckim, hippisowskim, wampirycznym tudzież jeszcze innym tłem można by napisać osobny przewodnik. Takie, rzecz jasna, niszowo powstają. Piszą je pasjonaci, których również można za odpowiednią sumę wynająć, by oprowadzili nas po ciemniejszej historii miasta. Mysteries of Paris to wycieczka po miejscach nawiedzanych przez duchy i przez historię absyntem skro-

pioną. Prywatne Muzeum Wampirów to z kolei podróż w czasie przez opowieści o upiorach, wampirach i wilkołakach. Aby zwiedzić mieszczącą się na obrzeżach miasta przy 14, Rue Jules David ekspozycję należy najpierw umówić się z właścicielem placówki, gdyż Le Musée des Vampires otwiera się na żądanie. Już samo zarezerwowanie terminu wysysa z niemówiących po francusku gości trochę sił (następuje to automatycznie, a dostępne godziny i dni są podawane w języku francuskim). Jednak na miejscu okazuje się, że oprowadzający po swojej ekspozycji Jacques swobodnie włada językiem angielskim. Historie przez niego opowiadane są fascynujące, podobnie jak eksponaty: od fotografii wampirów przez autografy aktorów grających we wszystkich hollywoodzkich ekranizacjach Draculi po mumię kota znalezionego na cmentarzu Père Lachaise. Dużo można dowiedzieć się o folklorze z kroplą krwi na zębach, zwyczajach i legendach wampirów. Na koniec każdego pobytu polecam wieczór na cypelku Ile de la Cité. Wystarczy usiąść nad Sekwaną, spojrzeć przed siebie i chłonąć zapach wina wydobywający się z właśnie otwartej butelki. Niejedna gotycka legenda jeszcze przed nami.

photo: Karolina Karbownik

sle (8 Rue de Nesle), jednak jest tylko jeden klub w Paryżu, gdzie nocą można spotkać Drakulę! Bal des Vampires mieści się przy 7, Rue Lechapelais. Przy drzwiach zgarną zaraz 14 Euro, ale wliczą w to już drinka.

ROCK AXXESS

67


ROCK in the

EVOL city of

Karolina Karbownik, photography: Karolina Karbownik; 123rf.com


Can you find any hard rocking places in the city of love? Here’s a list of rock and goth spots in Paris.

I

f it wasn’t for Gojira and the annual Hellfest, France would not really seem to us like a country with dark and heavy rock tradition bar a small group of decadents who enrich their lives with old French literature. Although I must admit those are in minority nowadays. We can still read whole verses of poetry written by our Facebook friends. We associate Paris with art but walking through the usual paths we don’t go to hidden places where we can find the art’s dark side.

and you like being a bit naughty, you should also consider visiting Demonia. They have some great spikes, collars and some latex stuff.

for those who love shopping

A must-visit place for every rock tourist in Paris is the Edemonium boutique located at 11 Rue de Platre. It’s a real dark art palace. You won’t see this anywhere else. You’ll find some house stuff here, furniture and figures of all kinds: skulls, devils, snakes, worms and other creepy stuff. Despite the limited space, Edemonium’s interiors are extraordinary. Your eyes are gonna love it. Your wallet maybe a bit less.

Let’s start with your image. Here are some places you can enhance your look. Within walking distance there are a couple of boutiques that are well stocked with stylish clothes and accessories (jewelry, bags, belts and spikes). Le Grouft (28 Rue de la Grande-Truanderie) is a perfect place if you love black clothes, leather, latex and all kinds of accessories. Just as great is Boy Loove Girl, a boutique that is located some 200 meters farther, at 5-7-8 Rue du Cigne. Apart from wide variety of New Rock shoes, the shop offers attire ideal for all kinds of goth parties. If you are going to Pere Lachaise

Already dressed head to toes? We can still go to Gibert Joseph, halfway between the last two mentioned places. It’s all stuffed with vinyl records, limited edition albums and ga-

If your dress-code seems to be a bit more adventurous and you’re the artistic soul type of a person, you might check out Theatr’Hall at 3 Carrefour de l’Odeon. You’ll find some amazing stuff that looks like as if it was taken straight from the 18th or 19th century theater. Gothic style is well represented. A five minute walk from Theatr’Hall we have 17 Rue Lagrange – a real paradise for all fans of Harajuku girls – sweet lolitas inspired by Japanese kawaii.

ROCK AXXESS

67


nice beer

After you’re done with your shopping, you have to celebrate it in a bar. Preferably one that plays good, heavy music. Plenty at choice around here. If you happen to be somewhere near the Pere Lachaise cemetery, and you wish to visit Jim Morrison’s gravesite, you’ll most probably love La Renaissance café that is located just outside the main entrance to the cemetery. They are well used to demanding clientele and have an entire Doors’ discography to play. Twice a year, on 3 July and 8 December – which is Morrison’s death and birth

anniversary respectively – it is the place where most visitors from other countries gather and spend most of the day before they move into one of the clubs that offers Morrison tribute concerts. I’d also recommend La Cantada at 13 Rue Moret. Here you can try absinth and some medieval beer. From time to time they hold a bigger party with a DJ, a concert or some movie screening. Going back to the area where we did our shopping, if you want to spend your evening listening to some heavy stuff, try the Blackdog pub. You can have fun till the early morning hours at goth parties in La Loco, located at 90 Boulevard de Clichy and in Caves St-Sabin at 50 Rue St Sabin. The latter club is one of the cult spots on the industrial-goth map of Paris. Parties at Caves St-Sabin are legendary. Like nowhere else you can feel the spirit of punk, goth and 80’s ambient in here. They also organize Taverne Medievale events where you can find people dressed as medieval knights in armors. Theatre de Nesle (8 Rue de Nesle) might be an interesting place to visit but there’s only one place in Paris

photo: Karolina Karbownik

dgets. It’s a perfect spot for collectors, especially those who look for some stuff by legendary mainstream bands. In the surrounding tenement houses in Saint German district you will find more cozy second-hand shops that somehow survived in these corporate times.


If you want to know more about parties, concerts and events, try one of the aforementioned shops where they distribute leaflets advertising the city’s nightlife.

love and blood

photo: 123rf,com

One could write a whole guide for those who want to visit Paris and see its most gothic, decadent, hip or vampire-style places. Of course, there are some low-key ones. They are written by truly passionate people who will be more than happy to serve as your guide through the city’s dark history, if you’re ready to pay. Mysteries of Paris is a tour through haunted places and absinth-induced stories. Private Vampi-

re Museum is a journey through time accompanied by tales about ghosts, vampires and werewolves. If you want to see the exposition located at 14 Rue Jules David, you have to contact the owner first, because Le Musee des Vampires is only open on request. Booking the date is already stressful enough for anyone who doesn’t speak French (it’s automatic and the available dates and hours are given in French). But once you get there it turns out that Jacques, the place’s owner and guide, speaks fluent English. The stories told by him are fascinating, so are the exhibits. You’ll find photos of vampires, autographs from all actors who played in Hollywood versions of Dracula films and a mummy of a cat that was found on the Pere Lachaise cemetery. A great place to get to know something about the vampire folklore, customs and legends. To end the evening I’d recommend Ile de la Cite. You can sit by the Seine, look ahead and smell the aroma of wine from the freshly opened bottle. There are far more gothic legends still to be told.

photo: VSpectrum

where you can meet Dracula! Bal de Vampires is located at 7 Rue Lechapelais. The entry fee is 14 euro, one drink included.


rock shot

śmierć po południu* death in the afternoon* Wlać kieliszek absyntu do kieliszka na szampana.

Pour one jigger of absinthe into a Champagne glass.

Nie wyobrażać sobie za dużo!

Do not imagine too much!

Dolać tyle schłodzonego szampana, aby kolor napoju był opalizująco mętny.

*oryginalny przepis z książki Ernesta Hemingwaya Śmierć po południu.

Add chilled Champagne until it attains the proper opalescent milkiness

*original receipe from Ernest Hemingway’s Death in the Afternoon


rock screen

prosta historia z

blantami tle Agnieszka Lenczewska fot. mat. prasowe

w

cztery słońca


CZESKOŚĆ, NUTKA TĘSKNOTY I SUBTELNY GORZKI HUMOR. „CZTERY SŁOŃCA” BOHDANA SLAMY JUŻ NA EKRANACH KIN.

K

inematografia czeska od wielu lat gromadzi liczne grono miłośników. Opowieści o współczesności w wykonaniu twórców z krainy Hrabala podobają się pod każdą szerokością geograficzną. Nutka tęsknoty, wszechobecny, czasami subtelny, gorzki humor, owa „czeskość” i prostota przekazu znajdują fanów wszędzie. Uniwersalność zapisanych na taśmie filmowej prostych historii trafia po prostu do każdego. Nie inaczej jest z goszczącym od 4 stycznia na polskich ekranach najnowszym filmem Bohdana Slámy Cztery słońca (Čtyři slunce). Twórca Mojego nauczyciela, Dzikich pszczół czy Szczęścia w obrazie prezentowanym w ramach przeglądu World Cinema Dramatic Competition podczas Sundance Film Festival po raz kolejny przygląda się współczesnej rzeczywistości naszych południowych sąsiadów. Tym razem jednak znienacka wpuszcza do niej opary palonej ukradkiem marihuany.

Cztery słońca to opowieść o współczesnej rodzinie walczącej ze swoimi słabościami, frustracjami, pokusami czy wręcz dezintegracją. Sláma patrzy na bohaterów wnikliwie, ze zrozumieniem, właściwym Czechom dystansem i poczuciem humoru, tworząc film w tradycji najlepszych dzieł Anglika Mike’a Leigha. Urodzony w 1967 roku w Opavie reżyser Czterech słońc był wielokrotnie nagradzany podczas przeglądów i festiwali filmowych. Jego pełnometrażowy debiut, Dzikie pszczoły, miał premierę w 2002 roku na festiwalu w Rotterdamie, gdzie uhonorowano go Złotym Tygrysem. Kolejny film czeskiego twórcy, Szczęście, miał międzynarodową

premierę w 2005 roku na festiwalu w San Sebastian i zdobył zarówno główną nagrodę, jak i trofeum dla najlepszej aktorki, a następnie prawa do dystrybucji kupiło ponad dwadzieścia krajów. Po jego trzecim pełnometrażowym filmie Mój nauczyciel prestiżowy branżowy magazyn Variety umieścił Slámę na liście 10 reżyserów świata, których należy obserwować. Rodzina. Ojciec to czterdziestoletni przeciętniak (w tej roli Jaroslav Plesl). Jest też męcząca się w banalnym, nieudanym związku matka (Anna Geislerová), dwójka dzieciaków (w tym syn będący na etapie buntu przeciwko „starym”) oraz duchowy przewodnik Karel (świetny Karel Roden). Obserwujemy rodzinną tragedię rozgrywającą się na tle niekończących się rozmów „przy obieraniu ziemniaków”. Domownicy są do bólu przeciętni i zmęczeni sobą, bezustannie krzyczą na siebie. Dezintegracja? Jaranie jako próba zabicia poczucia winy. Przypalanie jointem życiowych porażek. Miotanie się, zagubienie, poszukiwanie duchowego absolutu przy pomocy „wioskowego Rasputina”. Czechy to kraj laicki. Ci jednak, dla których Boga nie ma, odczuwają podświadomą tęsknotę do czerpania, chociażby z ziemi, jakiejś energii, siły, by przetrwać stratę pracy, śmierć dziecka. Zapełnić poczucie pustki, osamotnienia w tłumie. Te uczucia są bliskie samemu reżyserowi. „Po tragicznej śmierci mojego syna byłem przytłoczony obwinianiem siebie za wszystkie momenty, kiedy byłem złym ojcem, za wszystkie rzeczy, których dla niego nie zrobiłem, kiedy dorastał. W głowie powtarzałem sobie bez końca nasze rozmowy. I z tego właśnie narodził się bohater mojego filmu Jára”. Reżyser wprowadził zatem do filmu postać Karela – mistrza, guru, lokalnego oszołoma z rozbieganymi oczyma. Sláma dodaje: „historia ta nabrała dla mnie prawdziwego znaczenia, kiedy pojawił się w niej Karel. Jest on, jak każdy szaman i mistyk, połączeniem między światem realnym, widzialnym, i tym niematerialnym. Brzemię duchowego zadania, jakie na nim ciąży jest jednocześnie zabawne i pełne tajemnicy, ale jestem Karelowi wdzięczny przede wszystkim za to, że to dzięki niemu na końcu tej opowieści pojawia się nadzieja”.


To prosta historia, jakich wiele wokół nas. Banalność egzystencji. Prostota każdej czynności. Zwyczajność i przeciętniactwo. Bohaterowie filmu Slámy nie są intelektualistami, nie biorą udziału w wyścigu szczurów. Nie zależy im na najnowszych gadżetach. Funkcjonują gdzieś na obrzeżach wielkiego, hałaśliwego świata. Niewiele wymagają. Żyją wśród takich jak oni. Przeciętnych, małomiasteczkowych, „knedliczkowych” bytów. Istotne znaczenie w obrazie Slámy odgrywa muzyka. Jeszcze w fazie przedprodukcji reżyser zaprosił do współpracy Michala Maredę, lidera kultowej czeskiej grupy rockowej Vypsaná fiXa. Mareda, znany na czeskiej scenie alternatywno-rockowej jako Márdi, przygotował na podstawie

scenariusza i rozmów z reżyserem zestaw piosenek, dla których inspiracją były historie bohaterów filmu Slamy. Towarzysząca premierze filmu EP-ka zawiera wszystkie utwory napisane przez Maredę na potrzeby ścieżki dźwiękowej . Do utworu tytułowego Čtyři slunce nakręcono również teledysk. Istotnym elementem promocji zarówno filmu, jak i płyty była trasa koncertowa czeskiego zespołu. Koncerty zaplanowano niemalże na całym obszarze Republiki Czeskiej. Słodko-gorzki ten film. Warto go jednak obejrzeć. Dla muzyki, prostoty przekazu, może nawet po to, by odpowiedzieć sobie, co jest tak naprawdę w życiu ważne. Bohaterowie Czterech słońc próbowali znaleźć odpowiedź na to pytanie. Happy end?

ROCK AXXESS

65


Europe na Ĺźywo

tekst i foto: Katarzyna Strzelec


MOŻNA SIĘ UZALEŻNIĆ

8.11.2012 Praga, KC Vltavska 9.11.2012 Berlin, Columbiahalle.

photo: Katarzyna Strzelec

Od ponad piętnastu lat interesuję się Europe. Paradoksalnie początki mojej fascynacji muzyką Szwedów zaczęły się w 1997 roku, czyli po pięciu latach od zawieszenia działalności. Wielokrotnie marzyłam, że muzycy podejmą decyzję o powrocie na estrady świata i będę mogła pojechać na koncert, a najlepiej – na kilka. Na szczęście nie kazali na siebie zbyt długo czekać. W 2004 roku powrócili z albumem „Start From the Dark”. Jednak chęć zobaczenia zespołu na żywo, i to nie raz, ale dzień po dniu, musiałam odłożyć w czasie. Na szczęście udało się!


Najbardziej zastanawiało mnie, czy grając dwa koncerty w odstępie 24 godzin, muzycy zaprezentują tą samą setlistę. Oba występy otwierały trzy mocne utwory z ostatniej płyty, kolejno: Riches to Rag, Not Supposed to Sing the Blues oraz Firebox. Takie rozpoczęcie gigów było odejściem zespołu od dotychczasowej tradycji przywitania publiczności numerem tytułowym z promowanego albumu. Tym razem jednak Tempest i spółka zdecydowali, że zagrają zgodnie z kolejnością ścieżek na CD – z drobnymi zmianami przy secie akustycznym. Przy tej trasie zdecydowanie postawiono na utwory z najnowszego krążka. Zazwyczaj było to tylko kilka nowych piosenek, tym razem zabrzmiała ponad polowa płyty. Dla fanów starych brzmień Europe przygotowało coś naprawdę specjalnego, czyli bardzo rzadko grany numer Wings of Tomorrow z drugiego albumu formacji. Z najwcześniejszego dorobku wybrano również Superstitious z wplecionym fragmentem Here I Go Again Whitesnake, którego w Niemczech nie było, znacznie mocniej zaaranżowane Scream of Anger i Girl From Lebanon. Balladowe oblicze Europe reprezentowane było m.in. przez Open Your Heart i Carrie, najlepsze stare kawałki, na które wszyscy czekają, aby wspólnie je zaśpiewać – w szczególności płeć piękna. Nie zabrakło utworów z trzech poprzednich płyt wydanych po reaktywacji, jednak nie zdominowały one setlisty. Cały koncert to prawie dwóch godziny zabawy przy brzmieniach zdecydowanie mocniejszych niż te znane dotychczas z nagrań w studiu.

W przeciwieństwie do praskiego klubu, berlińska Columbiahalle świeciła pustkami. Publiczność nie dopisała. Jak

dowiedziałam się nieoficjalnie, powodem była zbyt wysoka cena biletów, jaką narzucił organizator, a na którą zespół nie miał wpływu. Być może to właśnie wpłynęło na skrócenie show. W Berlinie nie mieliśmy okazji usłyszeć przede wszystkim: Wings of Tomorrow, Dreamer i Ready or Not. W zamian pojawiła się bardzo duża niespodzianka, którą był zagrany pierwszy raz od bardzo dawna, Sign of the Times. W takich momentach często zastanawiam się, jak niesamowite musiały być występy w latach 80., kiedy grali tylko numery z wczesnych płyt, a młodziutkich chłopaków ze Skandynawii rozpierała energia. Zresztą pragnieniem fanów jest, aby zespół wykonywał jak najwięcej utworów z czasów pierwszej dekady istnienia Europe. Mimo to obecny dorobek Szwedów jest bardzo dobry i nie wyobrażam sobie koncertu bez Last Look at Eden, The Beast czy Bag of Bones. Wszystkie wymienione piosenki można było usłyszeć podczas tej trasy. Mam również nadzieję, że w przyszłości będzie można szaleć przy Demon Head czy złapać chwile wytchnienia przy akustycznej wersji Drink and a Smile. Podobnie jak w Pradze, nie zabrakło akustycznego setu, rozpoczętego przez Johna Noruma coverem The World Keep on Turning Fleetwood Mac. John potrafi zarówno świetnie śpiewać, jak i grać na gitarze, co niejednokrotnie udowodnił na swoich solowych albumach.

Oba koncerty były pełne pasji, energii i rock’n’rolla na najwyższym poziomie. Tym samym, muzycy po raz kolejny udowodnili, że na scenie czują się rewelacyjne, a ich nagrania idealnie brzmią w szybszych aranżacjach. Europe to zespół, który na żywo przeradza się w bestię i hipnotyzuje swoją publiczność. Potrafią porwać nawet tych fanów, którzy czekają na ten jeden utwór, który zgodnie z tradycją wybrzmiewa jako ostatni. Dla mnie wyprawa do europejskich stolic i dwa koncerty dzień po dniu to spełnienie marzeń. Przekonałam się, że koncerty nie są reżyserowane, a nawet jeśli tak, to gwiazdy bawią się i czują tak swobodnie na scenie, że nie jestem w stanie tego stwierdzić. Każdy występ był inny i inne były emocje przekazywane przez członków zespołu. Gdybym tylko mogła, pojechałabym na kolejne koncerty na tej trasie. Od Europe na żywo można się uzależnić.

photo: Katarzyna Strzelec

W

2012 roku Europe wydało swoją najlepszą, moim zdaniem, płytę: Bag of Bones. Następnie wyruszyli w długą i intensywną trasę, która zaczęła się koncertem 1 maja we Wrocławiu. Dla niejednego fana start trasy w jego kraju to nie lada wyróżnienie. Dla mnie od początku to tournée wiązało się z realizacją planu zobaczenia kilku występów. Kiedy tylko został ogłoszony harmonogram i okazało się, że Europe zagra 8 listopada w Pradze, a 9 listopada w Berlinie, wiedziałam, że tam będę.


photo: Katarzyna Strzelec


Into Darkness Tour

Fot. Krzysztof Zatycki


Scar of the Sun, Lake of Tears, Swallow the Sun, Moonspell, PAIN

Warszawa, Progresja, 18.11.2012 Katarzyna Strzelec foto: Krzysztof Zatycki

P

Po udanym występie Finów przyszła kolej na Moonspell. Pomimo że Portugalczycy nie zagrali jako headliner, to oni przyciągnęli najliczniejszą publikę. Fernando Ribeiro w żelaznym helleńskim hełmie na głowie zaintonował Axis Mundi, pierwszy utwór z ostatniego albumu Alpha Noir. Energia, z jaką muzycy zagrali, udzieliła się wszystkim już od samego początku. Na parkiecie fani skakali, krzyczeli i śpiewali ze swoimi idolami. Setlista była raczej standardowa, nie zabrakło Opium, Lickanthrope czy Vampirii. Tuż przed wykonaniem Alma Mater Fernando komplementował publiczność, wspominając gorące przyjęcie podczas pierwszego koncertu w naszym kraju w 1992 roku. W ramach podziękowania dla fanów zaśpiewał cały numer, trzymając polską flagę w dłoni.

Fot. Krzysztof Zatycki

rogresja była niemalże pełna. Tłumnie przybyli fani Moonspell dziwili się, że ich idole grają przed Pain, jednak nie da się zaprzeczyć, że wszystkie zespoły pokazały klasę. Niestety nie zdążyliśmy na pierwsze dwa występy, które odbywały się równocześnie ze spotkaniem z Moonspell w salonie Riff. Gdy dotarliśmy do Progresji Lake of Tears żegnał się z publicznością. Sporo ludzi zebrało się pod sceną – widać, że Szwedzi mają swoich wiernych fanów w naszym kraju. Po szybkiej wymianie sprzętu na deskach klubu pojawił się Swallow the Sun. Finowie w ubiegłym roku wydali bardzo dobry album Emerald Forest and the Blackbird i tytułowym numerem zaczęli swój występ. Na uwagę zasługuje wokalista Mikko Kotamäki, który potrafi zarówno popisać się growlem czy mocnym metalowym rykiem, jak i zaśpiewać szeptem. Taki rozstrzał i możliwości głosowe nadają niesamowity klimat utworom i, nie powiem, świetnie się tego słuchało na żywo. Muzycznie Swallow the Sun to mieszanka doom i death metalu. Mocne gitary, melodyjne brzmienie i utrzymane w różnej stylistyce wokalnej kawałki w połączeniu z charyzmą frontmana stworzyły wręcz hipnotyzujący klimat. Cały set trwał 45 minut. Z ostatniej płyty publiczność usłyszała m. in. Labyrinth of London, Night will Forgive Us czy Cathedral Walls – w studyjnym nagraniu tego ostatniego utworu gościnnie zaśpiewała Anette Olzon [ex-Nightwish].


ten mroźny listopadowy wieczór Progresja była niemalże pełna. Tłumnie przybyli fani Moonspell dziwili się wprawdzie, że ich idole grają przed Pain, ale nie da się zaprzeczyć, że koncert był rewelacyjny. Każda z kapel pokazała swój kunszt i zagrała świetnie. Niestety na dwa pierwsze zespoły nie zdążyliśmy ze względu na spotkanie z Portugalczykami w salonie Riff. W momencie naszego pojawienia się w Progresji Lake of Tears żegnał się z publicznością. Sporo ludzi zebrało się pod sceną – widać, że Szwedzi mają swoich wiernych fanów w naszym kraju. Po szybkiej wymianie sprzętu na deskach klubu pojawił się Swallow the Sun. Finowie w ubiegłym roku wydali bardzo dobry album Emerald Forest and the Blackbird i tytułowym numerem zaczęli swój występ. Na uwagę zasługuje wokalista Mikko Kotamäki, który potrafi zarówno popisać się growlem czy mocnym metalowym rykiem, jak i zaśpiewać szeptem. Taki rozstrzał i możliwości głosowe nadają niesamowity klimat utworom i, nie powiem, świetnie się tego słuchało na żywo. Muzycznie

Główną gwiazdą Into Darkness Tour 2012 był zespół Pain. Już raz miałam okazję widzieć ich na żywo – na festiwalu Masters of Rock 2012 w Czechach, gdzie moją uwagę przykuł Peter Tägtgren, który na scenie pojawił się w rozwiązanym kaftanie bezpieczeństwa. Image, który prezentują Szwedzi oraz brzmienie określane jako industrialny metal z elementami techno to mieszanka, która nie wszystkim może odpowiadać. Elektroniczne wstawki połączone z mocnymi gitarami i melodyjnym wokalem spowodowały, że pod sceną zostali jedynie fani tego rodzaju klimatu. Mimo że publiczność była mniej liczna, wszyscy bawili się znakomicie. W końcu poprzednie kapele rozgrzały oczekujący tłum do czerwoności, a energia udzielała się każdemu. Pain zaczął od Some Old Song i zaprezentował przekrojowy materiał ze swoich płyt. Nie zabrakło Dirty Woman, Monkey Business, On

78

and On czy wyczekiwanego hitu Shut Your Mouth, zaczynającego się od melodyjki jakby z pozytywki, odśpiewanego przez całą salę. Setlista była krótsza od tej w Vizovicach, ale i mniejsze było zaangażowanie zespołu. Wydawało się, jakby Peter chciał jak najszybciej zakończyć ten występ. To był dziesiąty koncert z rzędu zagrany podczas tej trasy. A to dopiero połowa występów zaplanowanych na całe tournée. Starali się dać z siebie wszystko, a większość fanów pewnie nawet nie zwróciła uwagi na niższą formę kapeli. Najbardziej mi jednak brakowało lepszego kontaktu muzyków z publicznością.

Całość spotkania oceniam bardzo wysoko, choć podzielam zasłyszane od fanów opinie, że w przyszłości powinno być o jedną kapelę mniej, dzieki czemu koncerty skończyłyby się szybciej. Niedziela to też nie najodpowiedniejszy dzień na pięć zespołów, szczególnie jeśli w perspektywie ma się kilkugodzinny powrót i kolejny dzień pracy. Skład Into Darkness Tour 2012 mocny, warto było przejechać tyle kilometrów i zobaczyć tych wszystkich wykonawców. Cieszę się, że takie kapele jak Swallow the Sun, Moonspell czy Pain chcą grać w naszym kraju. Oby jak najwięcej tak dobrych koncertów w tym roku, tego życzę nam wszystkim.

photo. Krzysztof Zatycki

Ten gest na długo pozostanie nie tylko w mojej pamięci. To był właśnie jeden z tych momentów, kiedy odczuwa się tą niezwykłą metalową więź i wzajemny szacunek. Jednak to był już przedostatni numer, na koniec usłyszeliśmy jeszcze Full Moon Madness i kapela zaczęła się żegnać. Nikt nie dowierzał, że koncert tak szybko się skończył. Moonspell zszedł ze sceny, pozostawiając w zgromadzonych niedosyt mrocznych historii i ciężkich brzmień.


Jørn Lande Wrocław, Od Zmierzchu do Świtu 27.11.2012 Agnieszka Lenczewska foto: Katarzyna Strzelec

T

ego listopadowego dnia Wrocław stał się na chwilę koncertową stolicą Polski. Zarówno koncert Brytyjczyków z Marillion, jak i występ Jørna Lande przyciągnęły tłumy spragnionych dźwięków fanów. Pomimo, że warunki w kultowym, choć maleńkim wrocławskim klubie Od Zmierzchu do Świtu były więcej niż spartańskie, dobiegające ze sceny dźwięki w 100% rekompensowały ścisk pod sceną. Jørn Lande przez całą swoją, blisko dwudziestoletnią, karierę muzyczną zawsze utrzymywał wysoki poziom. Pomimo większych i mniejszych problemów zawsze prezentował to, co najlepsze: znakomity głos. Dla mnie Lande, obok Rusella Allena (m.in. Symphony X), jest najlepszym współczesnym wokalistą rockowym. Swoją klasę pokazał również podczas wrocławskiego koncertu. Niewielka, ciasna scena Od Zmierzchu do Świtu z pewnością zaskoczyła muzyków towarzyszących Jørnowi podczas koncertu. Zastanawiałam się wręcz, czy któryś z nich czasem z niej nie spadnie. Mogę jednak zaryzykować tezę, że te niedogodności uskrzydliły muzyków. Zagrali wyborny koncert, pełen pasji i zaangażowania. Podczas blisko

dwugodzinnego koncertu usłyszeliśmy takie rockowe killery jak m. in.: Road of The Cross, Bring Heavy Rock to the Land, Time to Be King, Man of the Dark czy zagrane na bis Lonely Are We Brave i War of the World. Dodatkowo zwróciłam uwagę na znakomitą kondycję Jørna. Widać było, że wokalista zaczął dbać o siebie. Zrzucił niepotrzebne kilogramy i ograniczył używki, co przełożyło się na rewelacyjną dyspozycję wokalną. Tego wieczoru wszystkie, nawet najtrudniejsze partie wokalne zaśpiewane zostały przez Jørna czyściutko, bez wysiłku, lekko i bardzo pewnie. Pamiętam bardzo przeciętny koncert Norwega podczas Metalmanii 2007, stąd też miałam sporo wątpliwości co do formy artysty. Świetny, dynamiczny występ we Wrocławiu, złożony z samych rockowych hitów zdecydowanie je rozwiał. Tego właśnie oczekiwałam od prawdziwego rockowego koncertu: autentyczności i szczerości. Wypisane były one na twarzach zachwyconej publiczności, skandującej imię wokalisty, jak i na twarzach muzyków. To był świetny wieczór we Wrocławiu. Mieście, które na chwilę stało się koncertową stolicą naszego kraju.

ROCK AXXESS

81


Selah

Sue Warszawa, Stodoła, 19 grudnia 2012 Jakub „Bizon” Michalski

R

zadko sięgamy na łamach Rock Axxess po wykonawców, którzy nie są jednoznacznie kojarzeni z muzyką rockową i metalową. Nie ma co ukrywać – najlepiej czujemy się w ciężkich klimatach. Czasami jednak trafia się artysta z innej muzycznej bajki, którego aż szkoda byłoby przegapić. Taką osobą na pewno jest Selah Sue. Młoda Belgijka zasłynęła w Polsce utworem This World wykorzystanym w pewnej popularnej reklamie telewizyjnej i z miejsca podbiła serca polskich słuchaczy. Po wyprzedanych marcowych występach w naszym kraju wróciła do Polski w grudniu na kolejne pięć koncertów i ponownie zapełniła duże koncertowe sale. Artystka odwiedziła nas w ramach promocji swojej debiutanckiej płyty. Ale jak to? Przecież płyta wyszła prawie 2 lata temu... Owszem, ale tym razem, jak to ostatnio często bywa, wytwórnia postanowiła chyba szybko zdyskontować sukces młodej wokalistki i wypuściła dwupłytową rozszerzoną wersję debiutu. Utworów z obu krążków nie zabrakło grudniowego wieczora w Stodole. Fani po raz kolejny odśpiewali z Belgijką jej najbardziej znane kompozycje – This World, Raggamuffin, Crazy Vibes i

82

Fyah Fyah. Wokalistka zapewniała publiczność, że po marcowym koncercie w tym samym miejscu nie mogła doczekać się powtórki. Być może to zwykła kurtuazja, ale wydaje się, że Selah faktycznie może liczyć u nas na najcieplejsze przyjęcie.

Wciąż jednak nie wyjaśniłem, czemu tak naprawdę piszemy w magazynie o tej artystce. No cóż, mówiąc wprost – dziewczyna ma według mnie rockową duszę. Może nie słychać tego tak bardzo w jej muzyce, przesiąkniętej raczej brzmieniami soulowymi z domieszką reggae, ale jej sceniczny wdzięk i energia oraz znakomity zespół wspomagający sprawiają, że rockowcy znajdą podczas jej występów coś dla siebie. Z pewnością tak właśnie się stało, bo publiczność w Stodole była tyleż liczna, co różnorodna. Były świetne melodie, energia, dobry rytm i trochę akustycznych ballad, w których Selah brała do ręki gitarę. W takim przypadku nawet ultraszybkie solówki wydają się zbędne. Anglicy powiedzieliby pewnie: „This girl rocks”... Ja za to napiszę, że dziewczyna całkiem nieźle ro(c)kuje.


DragonForce Eagleheart Wrocław, Club Alibi 29.11.2012

Agnieszka Lenczewska, foto: Katarzyna Strzelec


R

zadko chodzę na typowo powermetalowe koncerty. Być może zbyt poważnie podchodzę do tych „epickich” (pojęcie użyte z premedytacją) opowieści o smokach, magicznych szmaragdowych mieczach, tajemniczych poszukiwaczach Graala. Śmieszy mnie patos, potęga i mrok (jasne) oraz powaga, z jaką muzycy tego gatunku podchodzą do własnej twórczości. Ot, taka konwencja. Z drugiej strony, nie ma nic lepszego niż poprawienie sobie nastroju dwoma godzinami klasycznej „patatajni”. Wszystkich miłośników melodyjnego power metalu ucieszyła wiadomość o trzech koncertach DragonForce w naszym kraju. Z sympatycznymi muzykami fani mogli się spotkać podczas sesji meet & greet w warszawskim salonie RIFF (Rock Axxess objął wydarzenie patronatem medialnym oraz był współorganizatorem tego spotkania). Zapis rozmowy z muzykami DragonForce możecie znaleźć w niniejszym numerze naszego pisma. Karawana o wdzięcznej nazwie The Power Within Europe Tour 2012 dotarła również do wrocławskiego klubu Alibi.

Gwiazda wieczoru pokazała wielką klasę. Koncert wprawdzie nie był zbyt długi (trwał niespełna półtorej godziny) za to emocji było co niemiara. Moc, agresja, niesamowita, piorunująca wręcz szybkość – te wszystkie epitety w skrócie, choć niezbyt dokładnie, opisują DragonForce na scenie. Wokalista zespołu, przesympatyczny Marc Hudson, niemalże nienaganną polszczyzną opowiadał o rzeczach „małych i wielkich” oraz komplementował publiczność. Tłok i szaleństwo pod sceną trwały przez cały koncert (w związku z czym część fotografów w obawie o własny sprzęt stamtąd uciekła). Bawili się zarówno ci, którzy poznali twórczość DragonForce dzięki Guitar Hero, jak i oddani fani zespołu. Duzi i mniejsi, ci star-

si oraz młodsi śpiewali wraz z Markiem Hudsonem refreny „smoczych” hymnów. Każdy utwór zagrany przez zespół wywoływał entuzjastyczną reakcję fanów. Wspólne śpiewanie takich powermetalowych utworów, jak m.in.: Operation Ground and Pound, Heroes of our Time, Fury of the Storm czy zagrane na bis Valley of the Damned z pewnością wywarło wrażenie na członkach zespołu. Co niektórzy wtórowali Hermanowi Li, grając na niewidzialnych gitarach. Nikt nie wyszedł z wrocławskiego Alibi z poczuciem niedosytu. Niestety parametry akustyczne Alibi nie pozwalały w pełni cieszyć się muzyką. Przed gwiazdą wieczoru wystąpili muzycy z czeskiego Eagleheart. Ich krótki (grali pół godziny), acz treściwy i dynamiczny set mógł się podobać każdemu miłośnikowi prog/ power metalu. Zaproszeni niemal w ostatniej chwili na trasę z DragonForce nasi południowi sąsiedzi bez kompleksów spełnili się w roli supportu i zaprezentowali wrocławskiej publiczności materiał pochodzący z dwóch płyt. Bardzo dobrze zgrani, dysponujący sporymi umiejętnościami technicznymi, świetnymi harmoniami wokalnymi oraz więcej niż przyzwoitymi kompozycjami, Czesi wywarli na mnie jak najbardziej pozytywne wrażenie. Świetnie zabrzmiały utwory z ostatniego albumu formacji, Dreamtherapy (2011), z monumentalnym Wheel of Sorrow na czele. Zwróćcie zatem uwagę na ekipę dowodzoną przez wokalistę Vojtěcha Šimoníka.

Summa summarum: wieczór spędzony we wrocławskim Alibi uważam za bardzo udany. Pomimo że nie jestem maniaczką tego gatunku muzyki,chwile spędzone w towarzystwie obu zespołów, spowodowały, że częściej będę poprawiać sobie nastrój dawką koncertowego power metalu. Uwierzcie, działa lepiej niż gaz rozweselający.


god rotting SEED CRADLE CHRIST

of filth

Warszawa, Progresja, 22.11.2012 Karolina Karbownik, foto: Karolina Karbownik

P

rzeprawa przez Warszawę w środku tygodnia po południu do przyjemnych nie należy. Stąd też moje koncertowe lenistwo, które owocuje restrykcyjną selekcją imprez, na które się wybieram. Skąd więc pomysł na listopadowy blackmetalowy czwartek? Dobre pytanie. Miałam przyjemność jakiś czas temu spędzić kilka godzin w towarzystwie Paula i Daniego z Cradle of Filth. Bardzo ich polubiłam, a przede wszystkim – poznałam w zupełnie innym świetle niż to sceniczne. Teraz miałam szansę zobaczyć zespół z innym niż wcześniej nastawieniem.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do Progresji, musieliśmy minąć całkiem pokaźną grupę osób, których nazwiska poznikały z list gości, dziennikarzy i fotografów. Po chwili miało się okazać, że w nadmiarze karteczek i karteluszek, na których spisane na różne sposoby są nazwiska, nas też nie ma. Problem udało się rozwiązać, niemniej jednak w takich sytuacjach zawsze z tęsknotą wspominam wejścia na koncerty, na które dostarczano listę gości w porządku alfabetycznym. Wszystko jednak przed nami.

No to wchodzimy… i Rotting Christ opuszcza scenę. Szkoda. Liczyliśmy, że wystąpią tuż przed Cradle of Filth, a nie pomiędzy, powiedzmy, mniej oczekiwanymi kapelami wieczoru: uprawiającymi blackmetalowy pilates Dark End i majestatycznymi God Seed. O co kaman? Opieram się na relacji mojej koleżanki, która załapała się na pilates w postaci zwol-

nionych ruchów złożonych prosto dłoni. Myślę, że wśród osób, które Rotting Christ kochają do bólu, nie ma wielkiego znaczenia, co i jak zagrają. Będą tu zawsze miłe gesty kierowane przez zespół do uwielbiającego ich tłumu, który odwdzięczy się ciepłą reakcją. Słyszałam opinie, że nudny, że nic nowego. Słyszałam też, że dobry, czyli bez zmian. Sama, ze względu na opóźnienie, wypowiedzieć się nie mogę.

Ciekawa tego, co zaprezentuje mieszanka Gorgoroth i nie-Gorgoroth, poszłam na koncert God Seed. Wejście na scenę i pierwszych kilkadziesiąt sekund włączono w zwolnionym tempie, toteż późniejsze uderzenia wywołały u mnie niemały chaos, ale przecież „na początku był chaos”. God Seed może się podobać. Bez efektów, bez szału – po prostu majestatyczne, złowieszcze, klimatyczne granie i to nie byle czego, tylko ciekawszych kawałków z repertuaru Gorgoroth. Przyszło mi się jednak zniecierpliwić, bo już tak strasznie czekałam na wybuch bomby na scenie. Wreszcie – Cradle of Filth odpalił! Dymu nie brakło. Moc, z jaką rozpoczęli i pociągnęli przez 15 kawałków swoje przedstawienie Paul, Dani i spółka, rozsadzała publiczność. Szkoda, że nie tak tłumną jak przed paru laty. Setlista? Dla każdego coś mrocznego: od Tragic Kingdom przez Cthulhu Dawn, Funeral in Carpathia, Lilith Immaculate, Nymphetamine Fix, Her Ghost in the Fog… Myślę, że po poznaniu jaśniejszej, codziennej strony Daniego, koncert, na którym jedynie dym i farby na twarzy mają jasne kolory, podobał mi się jeszcze bardziej.

ROCK AXXESS

85



rock live - polecamy

never

or

NOW

Agata Sternal fot. materiały prasowe / Tom Barnes

2 marca w poznańskim Resecie odbędzie się pierwsza edycja minifestiwalu Now or Never. Zagrają Bury Tomorrow, The Defiled, Eris Is My Homegirl, Eye Sea I, Final Sacrifice oraz Before a Burning Earth. rozmawiamy z Damianem Ekmanem, organizatorem festiwalu.

W Poznaniu jest już kilka cieszących się popularnością festiwali. Dlatego zacznijmy od prostego, a może i nieprostego pytania: skąd wziął się pomysł na festiwal? To prawda, w Poznaniu jest kilka dobrych festiwali muzycznych, ale z tego, co wiem, nie dotyczą one innego rodzaju muzyki. Now or Never trudno nazwać festiwalem, jest to raczej duży koncert, na którym zagra sześć zespołów. Ja bym to nazwał minifestiwalem gatunku stosunkowo mało znanego w Polsce, ale takiego, który od jakiegoś czasu staje się coraz popularniejszy. Jest to metalcore, deathcore, electrocore a scena tej muzyki tak naprawdę w Polsce bardzo prężnie się rozwija. Mam nadzieję, że z czasem nie będziemy musieli ograniczać się do sześciu zespołów. Możliwe, że kiedyś koncerty będą trwały dwa, a może i więcej dni, że będą się odbywały w wielkich halach, a może i w plenerze. Prężnie współpracujemy z agencją United Vision i staramy się, żeby to wydarzenie było na najwyższym poziomie i żeby przyciągnęło nowych słuchaczy jakkolwiek rozumianego „core’u”. Ale także, żeby starzy wyjadacze byli jak najbardziej zadowoleni. Na chwilę obecną zapowiedzianych jest sześć zespołów, który z nich było najtrudniej zaprosić? Tak naprawdę to z żadnym nie było problemu. Dostałem możliwość zaproszenia zespołu Bury Tomorrow dzięki The Agency Group. Oni zaproponowali także występ The Defilad – nie jest to zespół, który jakoś szczególnie cenię, ale tak doszło do zwerbowania tych dwóch grup. Resztę zespołów znam osobiście od lat, w sumie od początku ich działalności. Zapraszanie ich wyglądało tak, że pisałem maila lub dzwoniłem, mówiłem o moim pomyśle, a oni się zgadzali. Wszystko szło jak po maśle w tej kwestii, mam nadzieję, że w przyszłości też tak będzie. Obracasz się głownie w muzyce deathcore’owej, metal-

core’owej itd. Co jest w niej takiego fascynującego z twojego punktu widzenia? Kto jest najlepszy w tym gatunku, co jest warte uwagi? Wiesz, wszystko zależy od osobistych preferencji słuchacza i ciężko jest namawiać kogoś do zmiany tych preferencji. W Polsce jest to dość ciężkie z jednego prostego powodu – u nas dość dobrze rozwinięta jest scena metalowa, jest ona także bardzo konserwatywna. Takie zespoły, jak Vader, Behemot czy Decapitated, oprócz tego, że grają metal na najwyższym poziomie, wręcz na światowym poziomie, mają swoją publiczność. Natomiast zespoły, które grają metalcore czy deathcore – są to młode zespoły, które często dopiero zaczynają swoją karierę, tworzą nowe elementy swojej tożsamości , pewną subkulturę. Dla mnie osobiście liderem wśród, nazwijmy to, „core’ów” jest Heaven Shall Burn. Ale też nie chcę stawiać niepotrzebnych ścian między gatunkami. Jeżeli pytasz o ten konkretny gatunek, to właśnie ten zespół. Udało mi się sprowadzić go do Polski. Wcześniej grali na Woodstocku. To było takie moje spełnienie marzeń. Oni według mnie są klasyką gatunku, chociaż mimo to ciężko jest mówić o klasyce gatunku. Metal powstał przecież dużo, dużo wcześniej niż metalcore. Metalcore można datować na początek, może połowę lat 90. Metal jest już zakorzeniony, ma swoje tradycje, ale metalcore i pochodne nie zostają mu dłużne i tworzą własną kulturę. Moim zdaniem ten gatunek wprowadza dużo świeżości do technicznego grania na gitarze i innych instrumentach, do trzepania głowami pod sceną. Ale nie zrozum mnie źle, nie chcę nikogo urazić, bo sam metalu słucham, chodzi mi o to, że metalcore, deathcore to pewna nowość, świeżość, którą warto odkryć. Uważam, że trzeba się otwierać na gatunki, a w Polsce takie „otwieranie się” nadal raczkuje. Ludzie ciągle wkładają muzykę w szufladki. Na koncerty chodzą rzadko, a jeżeli już – to na takie, których słucha ich kolega. Gdy próbują posłuchać czegoś innego, sta-

ROCK AXXESS

87


photo: Tom Barnes


ją się pewnego rodzaju pośmiewiskiem. Przykładowo Eris Is My Homegirl jest bardzo kontrowersyjnym zespołem w naszym kraju, a np. w Stanach spotkaliśmy się z wpisem na blogu, gdzie autor był zdumiony, że zespół, który gra taki rodzaj muzyki, zagrał przed czteromilionową publicznością, oczywiście przed telewizorami, ale jednak. Ludziom się przecież ta muzyka musiała w jakiś sposób spodobać.

No właśnie, skąd się bierze taki negatywny stosunek do Eris Is My Homegirl? To jest tylko jeden z przykładów, bo takich zespołów, które w Polsce zostały negatywnie przyjęte, a za granica robią karierę, jest bardzo dużo. W Polsce niestety panuje pewna hipokryzja, bo bardzo chwalimy sobie to, co jest z zagranicy. Przykładowo zespół Asking Alexandria. Ich płyty produkowane są na najwyższym poziomie, a ich management wpycha ich na wszystkie największe festiwale. Natomiast ich granie na żywo daleko odbiega od tego, co można usłyszeć na płycie. Polacy bardzo chwalą sobie to, co ma fiszkę „USA” albo „UK”, uważają, że wszystko to, co jest z zagranicy jest lepsze. W Polsce ciągle nie ma nic, a jak już coś jest, to jest nie do słuchania, nie do noszenia, nie do oglądania, jak kto woli. A prawda jest taka, że na naszym rodzimym podwórku są kapele, które mają potencjał. Niestety przez to, że nie są szanowane we własnym kraju, podcina im się skrzydła i one znikają. To jest dla mnie najdziwniejsze i w pewien sposób niezrozumiałe, bo powinniśmy patrzeć najpierw na to, co mamy na wyciągnięcie ręki i dzięki temu wspierać to co nasze, a dopiero później patrzeć na to, co jest za granicą. Oczywiście nie zakazuje nikomu słuchać zagranicznych zespołów, bo to jest każdego indywidualna sprawa. Nie mówię też, że wszystko na naszej scenie jest dobre, bo tak nie jest. Chcę jedynie zwrócić uwagę na to, że mamy bardzo utalentowanych, młodych ludzi w Polsce. Gdybyś miał wybrać kilka najlepszych wydarzeń, płyt, artystów w metalcore w ostatnim roku, co by to było? Ostatnio moją uwagę przykuła płyta, a właściwie EP-ka, zespołu Suicide Seed. Oni są chyba z Leszna, kiedyś ich widziałem na żywo, a w ostatnim roku było o nich coraz więcej słychać. Co jeszcze… na pewno dużym wydarzeniem była trasa koncertowa Frontside wraz z Drown My Day. Z własnego podwórka – kontrowersyjna była trasa Vadera z Eris is My Homegirl. Były różne komentarze na ten temat np. jak taki zespół jak Vader może grać z takim zespołem jak Eris? A trasa się udała, pod sceną było dość dużo ludzi, więc nie ma co narzekać. Ciężko mi teraz więcej wymieniać, ale niech będzie, że te trzy wydarzenia najbardziej zapadły mi w pamięć.

A jak oceniasz rynek muzyczny w Polsce? Mamy bardzo dużo młodych, zdolnych artystów i warto im dawać szansę. Niestety praktyka pokazuje, że prawie nikt nie chce inwestować w te zespoły. Może ze strachu, że nie będą się dobrze sprzedawać, może z innych powodów. Jeśli koncert jest organizowany w klubie, to klub potrafi kapelę wykasować dosłownie za wszystko. Wiadomo, że jak się jest młodym zespołem, to każdy grosz się liczy, a często tych groszy nie ma i młodzi zdolni nie mają gdzie grać. To samo tyczy się wytwórni. Duże zdzierają za wszystko, małe boją się inwestować albo nic nie robią, tylko przylepiają swój znaczek na płytę. Jesteśmy w takim momencie, że mało jest takich wytwórni pośrednich, które nie boją się inwestować w młodych i są one po prostu dostępne dla małych zespołów. Ale wiesz, portali o młodych zespołach także jest bardzo mało. Portale się otwierają i za chwile zamykają. Nie wiem, czy mają jakiś

problem, czy co. Czasem powracają z nową szatą graficzną, ale to nic nie daje, bo nie ma ciągłości. To wszystko wpływa na to, że te zespoły nie są znane, bo nie ma po prostu informacji o nich albo tych informacji trzeba szukać w czeluściach Internetu. Komu się chce i kto ma na to czas? Każdy lubi mieć informacje podane na tacy. Jak oceniasz konkursy telewizyjne dla artystów? Coś dają takie programy czy nie? Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jest to bardzo dobry start. Jest to dobra trampolina, z której można się wybić, ale później trzeba bardzo dużo udowadniać. Udowadniać trzeba, że zasłużyło się na to zwycięstwo. Niestety wiele zespołów czy wokalistów nie radzi sobie z tą presją bądź ktoś, kto je prowadzi sobie z tym nie radzi. Takie programy dają możliwość pokazania się z jak najlepszej strony, potem można to gdzieś zgubić, a można też cały czas pułap dobrego zespołu trzymać i go podwyższać. Dobrym przykładem jest zespół Enej czy Lemon, oni świetnie sobie radzą z sukcesem, jaki osiągnęli w programie. Da się na pewno po takim programie zrobić karierę i fajnie, że daje się artystom możliwość pokazania się, ale należy bardzo ciężko pracować po programie. Przykładowo Must Be the Music jest jednym z elementów całej tej układanki, która się nazywa „karierą”. Wydaje mi się, że zwieńczeniem tej walki o karierę jest płyta, bo do tego każdy zespół dąży. Dopiero po wydaniu krążka można tak naprawdę powiedzieć, czy program się przydał, czy też był gwoździem do trumny. Wróćmy teraz do festiwalu. Z którego zespołu jesteś najbardziej dumny, że zagra 2 marca w Resecie? Headlinerem jest zespół Bury Tomorrow. Zespół na pewno zasłużony i bardzo utalentowany, więc oczywiście na ich koncert zapraszam przede wszystkim. Natomiast moim osobistym headlinerem jest zespół, który wyszperałem jakiś czas temu, będąc na jednej z tras po Europie - Eye Sea I z Estonii. Moim zdaniem jest to zespół, o którym już niedługo usłyszy cała Europa i cieszę się bardzo, że mogę z nimi współpracować.

Który z zespołów chciałbyś zaprosić na kolejną edycję festiwalu i byłby on spełnieniem twoich marzeń? Takich zespołów jest bardzo dużo, ale odpowiem biorąc pod uwagę kryteria finansowe. Gdybym mógł, to bardzo chętnie sprowadziłbym Asking Alexandrię. Jeszcze nie grali w Polsce. Niestety bardzo ciężko jest się dogadać z ich managementem. Gdyby jednak udało się z nimi dogadać, to jest jeden z zespołów, które chętnie zobaczyłbym w naszym kraju. Do festiwalu został niecały miesiąc. Masz już plany na kolejną edycję? Na pewno chciałbym dać więcej szansy polskim zespołom. Takie wydarzenia to dobra okazja do tego, żeby pokazać ludziom, to co mamy dobrego na własnym podwórku. Chciałbym pokazać, że polska scena jest bogata w dobre, zdolne zespoły. Jeżeli chodzi o gwiazdy zza granicy, to myślę, że to będzie jeden zespół. Mam w planach zaprosić dwa młode polskie zespoły, których muzyka ostatnio bardzo mi się spodobała i wydaje mi się, że warto ich pokazać. Możesz zdradzić, co to za zespoły? Nie, na razie nie, bo nawet jeszcze do nich nie dzwoniłem. W takim razie widzimy się 2 marca w poznańskim Resecie. Jak najbardziej, zapraszam wszystkich serdecznie!

ROCK AXXESS

89


HIPROCKE

ROCKOWA IMPREZA NA STATKU Betsy Rudy foto: Miss Shela


photo: Miss Shela

FESTIWAL NA CZTERY DNI I CZTERY NOCE, CZTERY SCENY I TRZYNAŚCIE PIĘTER. PŁYNĄ Z NAMI: KORN P.O.D. GEOFF TATE GODSMACK GIBLY CLARKE FIVE DEATH PUNCH SEVENDUST I INNI.

N

ie ma drugiego takiego festiwalu muzycznego jak ShipRocked. Podobnie jak na większości największych imprez tego typu musi być duży zespół w charakterze gwiazdy dnia, trochę weteranów oraz grupka zespołów rozgrzewających, które sprawią, że nawet najtwardsi fani rocka wytrzęsą pod sceną resztki mózgu. Czym więc ShipRocked różni się od innych festiwali? Tym, że wszystkie cztery dni i noce impreza odbywa się na luksusowym statku MSC Poesia, który zmierza do niezwykle popularnych kurortów wakacyjnych – Key West na Florydzie i Nassau na Bahamach.

Byłyśmy na najbardziej jak dotąd udanej czwartej edycji festiwalu, który określany jest jako najlepsza wakacyjna rockowa impreza na statku. Wyprzedane bilety, ponad dwa tysiące fanów rocka i wielkie gwiazdy muzyki rockowej, w tym Godsmack, Korn, Five Finger Death Punch, P.O.D., Sevendust, Filter, Fuel, 10 Years, Pop Evil, Lit, Helmet, In This Moment, Geoff Tate (wokalista Queensryche), The Halo Method, Gilby Clarke, The Letter Black, Pianotarium oraz Andy Wood’s Lonely Yacht Club Band, który jak zwykle zapewnił rozrywkę na najwyższym poziomie. Nie było żadnych wątpliwości, że to będzie impreza życia – rockowa balanga, która zachwyci nawet najbardziej doświadczonego rockmana.

ahoj za horyzont Po przybyciu do Port Everglades w Fort Lauderdale na Florydzie i ujrzeniu wielkiego statku, na którym miałyśmy przeżyć nasz karnawał chaosu, czuć było unoszące się w powietrzu podniecenie i oczekiwanie na przygodę. Czekając w kolejce do wejścia fani rozmawiali i wiwatowali, gdy muzycy Five Finger Death Punch, P.O.D. i Sevendust wraz ze swoimi ekipami wchodzili na pokład. To wtedy właśnie dotarło do nas, że spędzimy urlop z największymi gwiazdami rocka! Niewątpliwie gwiazdy te także były zadowolone z tego, że spędzą kilka dni ze swoimi największymi fanami ze wszystkich stanów oraz innych krajów.

Na statku znajdowały się cztery sceny. Scena Monster Energy została umiejscowiona na 13. piętrze na górnym pokładzie, na wolnym powietrzu. Dzięki temu można było chłonąć muzykę, opalając się na słońcu, zażywając gorącej kąpieli w wannach i basenach lub po prostu obserwując gwiazdy. Scena Carlo Felice była przytulnym miejscem mogącym pomieścić do tysiąca osób. Wokół niej znajdowały się pluszowe lub aksamitne purpurowe kanapy, a na suficie dostrzec można było migające światełka. Jej zaletą było też ge-

ROCK AXXESS

91


Paradise Beach in Nassau, Bahamas

photo: Miss Shela photo: Miss Shela

Autorka relacji oraz Marco Curiel (P.O.D.) w Nassau. The author of this article and Marco Curiel (P.O.D.) in Nassau.


photo: Miss Shela

MSC Poesia lobby


nialne brzmienie. Zebra Lounge było niezwykle przytulnym miejscem, wyglądającym jak idealna miejscówka na koncert rockowy. Jak można się spodziewać, całe pomieszczenie udekorowane było czarno-białymi pasami. Ostatnia sala koncertowa, wyposażona w pluszowe kanapy, otrzymała nazwę Pigalle Lounge i była kolejnym kameralnym miejscem tworzącym luźną atmosferę. Cały statek został tak wyposażony, by każdy przeżył swoje wymarzone rockowe wakacje. W ciągu pierwszych kilku godzin po przybyciu i w czasie zaznajamiania się z przepisami bezpieczeństwa udało nam się już pogadać z muzykami Korn, Sevendust i P.O.D. Chłopcy byli bardzo mili i uśmiechnięci i szybko wdali się w rozmowy z fanami. Gdy już poznałyśmy wszystkie procedury bezpieczeństwa i poczułyśmy się przygotowane na wszelkie możliwe kataklizmy, zaczęłyśmy szykować się na pierwszy występ gwiazdy rejsu, czyli koncert Godsmack na scenie pokładowej. Rejs był spełnieniem marzeń każdego fana rocka. Wyobraźcie sobie tylko: Godsmack gra pod gwiazdami, ciepły oceaniczny wiatr rozwiewa twoje włosy, a grupa wykonuje akustyczny set, podczas którego Sully śpiewa kawałki takich artystów jak Metallica, Joe Walsh, Alice Cooper, Led Zeppelin i The Doobie Brothers… tak, to działo się naprawdę! Całkiem niezły początek rejsu. Aż chce się krzyczeć z radości.

Pierwszego wieczora zagrało siedmiu wykonawców. Oprócz Godsmack wystąpili także 10 Years, Sevendust, The Letter Black, In This Moment, Pop Evil i Five Finger Death Punch. Trudno było zaplanować wieczór tak, by obejrzeć ich wszystkich, lecz każdy z zespołów miał podczas rejsu zagrać dwukrotnie, więc jeśli raz przegapiło się jakiegoś artystę, można to było nadrobić. My załapałyśmy się na gorący, powalający występ 5FDP na scenie Carlos Felice. Grupa oszołomiła fanów i rozkołysała całą łajbę. Wokalista żartował, że założył się z kimś, że pięć osób utonie. Na szczęście nie wygrał, choć po pokładzie chodziły plotki, że ktoś wyskoczył ze statku (lecz przeżył). Czekałyśmy bardzo długo na późny występ Marii Brink i In This Moment w Zebra Lounge. Wszystkie zespoły były chyba lekko spóźnione, ale fani chyba nie mieli im tego za złe. Maria dała świetny występ, udowadniając, że potrafi przebić wiele grup metalowych, którym przewodzą faceci. Jednocześnie w swoich blond włosach i seksownych strojach w każdym calu wyglądała jak rockandrollowa bogini. Prezentowała się niczym gorętsza, heavymetalowa wersja Lady Gagi. Pod koniec pierwszego dnia nasze wątroby niemal błagały o litość, ale my wiedziałyśmy już, że podczas tej imprezy nie będzie zbyt wielu okazji do odpoczynku.

korn o jedzeniu

Drugi dzień przywitał nas błękitnym niebem i pięknymi wodami Key West. Zwleczenie poobijanych tyłków z łóżek było prawdziwą mordęgą i zaczęłyśmy zastanawiać się, czy nie lepiej odespać… lecz gdy tylko wyjrzałyśmy na zewnątrz, uznałyśmy, że wyśpimy się po śmierci. Spędziłyśmy kilka godzin na zwiedzaniu wyspy i wpadłyśmy na Sully’ego Ernę i Shannona Larkina z Godsmack, którzy robili zakupy w sklepie z pamiątkami Hog’s Breath Saloon. Byli bardzo mili i uśmiechnięci i sprawiali wrażenie szczerze podekscytowanych wyprawą. Sully zdradził wcześniej, że był to jego pierwszy rejs, ale trzymał się bardzo dobrze. Spotkałyśmy przy okazji wielu członków ekip technicznych i innych pasażerów, którzy znakomicie się bawili, co okazywali przez

częste świecenie gołymi tyłkami podczas wejścia na pokład. I jak tu nie kochać rock‘n’rolla?

Skład koncertowy dnia drugiego przedstawiał się następująco: Lit, Gilby Clarke (były gitarzysta Guns n’Roses), Halo Method, In This Moment, Fuel, Filter, Geoff Tate i zamykający dzień Andy Wood’s Lonely Yacht Club Band. No i nie można zapomnieć o wyczekiwanym przez wielu ostatnim dodatku do składu ShipRocked – zespole Korn. Fani czekali wiele godzin, by zająć dogodne miejsca w bardzo małym pomieszczeniu, gdzie ulokowano scenę Carlos Felice.

Drugi dzień na środku Atlantyku dostarczył wszystkim wielu niezapomnianych momentów. Jednym z nich był pierwszy koncert supergrupy Halo Method, składającej się z byłych członków Evanescence, Papa Roach i Rock Star Supernova. Muzycy zdecydowanie nie zawiedli. Kolejny energetyczny występ P.O.D. sprawił, że chciałyśmy jeszcze więcej. Sonny zszedł ze sceny i, podtrzymywany przez fanów, wyśpiewywał nasze ulubione utwory P.O.D. Na moment oddał mikrofon jednemu z fanów, który skorzystał z okazji i poprosił o rękę swoją dziewczynę. Na scenę wyszli też muzycy legendarnego Korn i dali jeden z najbardziej niesamowitych występów podczas całego festiwalu. Jonathan David rozdawał fanom uśmiechy i starał się przekazywać ze sceny dobre wibracje. Widzowie z pewnością byli pod wrażeniem.

Przed występem grupy miałyśmy okazję porozmawiać z perkusistą Korn, Rayem Luzierem. Mówił, że to jego pierwszy rejs, podawał w wątpliwość jakość jedzenia i opowiadał o tym, że zgubił się na statku. Żartował, że ten rejs to coś na kształt trzęsienia ziemi w Los Angeles. Mówił też o tym, że świetnie bawi się, oglądając występy innych zespołów, relacjonował swój wypad do Key West oraz opowiadał o tym, jak wygrał… ale później przegrał wszystko w kasynie. Przyznał się też, że był pierwszym perkusistą Steel Panther oraz że jest perkusyjną dziwką, bo grał w mnóstwie różnych zespołów. Opowiadał o tym, że Paul Gilbert z Mr. Big był jego sąsiadem w Filadelfii i to on przekonał go do przenosin do Los Angeles. Jego rodzice nalegali, by zdobył wykształcenie, więc znalazł dwudziestoczterogodzinną szkołę w Los Angeles, Musicians Institute, i uczył się gry na perkusji. Potrzebował jakiejkolwiek wymówki, by wyruszyć do Los Angeles i spełniać swoje marzenia. Zdradził, że nie było mu na początku łatwo i dostał niezłą lekcję życia. Wymieniał też niezwykle utalentowanych muzyków, którzy chodzili z nim na zajęcia – członków zespołu Alanis Morissette i Chada Smitha z Red Hot Chili Peppers. Opowiadał o bębnieniu w zespole Davida Lee Rotha oraz supergrupie Arny Of Anyone, w skład której wchodzili członkowie Fuel i Stone Temple Pilots. Ujawnił nam także, na kim się wzorował oraz jak wielkim szokiem i jednocześnie spełnieniem marzeń była oferta grania w Korn. Powiedział, że jego ulubionymi perkusistami na statku są Morgan Rose z Sevendust, Shannon Larkin z Godsmack i Wuv z P.O.D. Jako swój wzór wymienił Terry’ego Bozzio z grupy Missing Persons i zespołu Franka Zappy. Na koniec zdradził, że późną wiosną możemy spodziewać się nowej płyty Korn. Miejcie oczy i uszy otwarte!

bahama mama

W czwartek, trzeciego dnia naszej rockandrollowej przygody, obudziłyśmy się w zapierającym dech w piersiach


photo: Miss Shela

Geoff Tate

Nassau na Bahamach. Walcząc z kacem i sennością zeszłyśmy na ląd. Wkrótce pojawiły się pierwsze gwiazdy rocka w osobach gitarzysty P.O.D. Marcosa Curiela i klawiszowca Luisa „Dreda”, nazwanego tak dzięki pięknym dredom. Obaj wypożyczyli skutery i powiedzieli nam, że mają zamiar wypoczywać na plaży, tarzać się w piasku, wejść do oceanu i cieszyć się chwilą. Wpadłyśmy też na gitarzystę Sevendust, Clinta Lowery’ego, który zajrzał na obiad do Hard Rock Cafe. Spotkałyśmy także ponownie niesamowicie utalentowanego perkusistę Godsmack, Shannona Larkina, który właśnie wracał na statek. Było wiele okazji, by trafić na swoich ulubionych muzyków, gdyż wiele z takich spotkań zostało zorganizowanych oficjalnie w ramach festiwalu. Jeśli jednak ktoś przegapił sesje podpisywania płyt, mógł spotkać swoje ulubione gwiazdy rocka podczas posiłku w bufecie, gry w kasynie, na zakupach na jednej z wysp lub nawet przy drinku w barze. Pełny dostęp przez cały czas. Trzeciego dnia wystąpili Gilby Clarke, Helmet, Lit, Godsmack, Filter, Pop Evil i Five Finger Death Punch. Znowu

znakomity skład, kolejny dzień rockandrollowej przygody i dalsze niesamowite koncerty. Poinformowano nas o zbliżającym się sztormie, więc kapitan zdecydował, że zostaniemy w porcie, byśmy nie stracili koncertów przez niepewne warunki pogodowe. Nieoczekiwanie najlepszy występ wieczoru dali Five Fingers Death Punch, którzy wystąpili pod gwiazdami na scenie pokładowej. Jak zwykle był to niezwykle dynamiczny koncert. Tym razem jednak wokalista Ivan Moody powalił mnie wykonaniem Remember Everything, podczas którego wraz z wieloma fanami starał się powstrzymywać wzruszenie. Nalegał też, by podczas White Knuckles pod sceną utworzono młyn, mimo że regulamin wyraźnie tego zakazywał. „Co zrobią? Wywalą nas stąd? Wszyscy jesteśmy po jednej stronie. Jak ktoś upadnie, podnieście go… zaczynamy!” Wywołał tym szaleństwo, jakie tylko Five Finger Death Punch są w stanie wzniecić. Noc zakończyła impreza tematyczna, nazwana Yachtrocked. Gości zachęcano, by przebrali się w stroje o tematyce podwodnej. Zabawa trwała całą noc, a drinki lały się strumieniami. Kolejna noc pełna wrażeń.

ROCK AXXESS

95


photo: Miss Shela

Sevendust


P.O.D.

chaos dobija brzegu Piątek, dzień czwarty. Ostatni dzień naszego rockandrollowego rejsu po Atlantyku. Wypełniły go wszelkiego rodzaju zabawy, aukcje charytatywne, spotkania z zespołami, imprezy tematyczne oraz, oczywiście, powalające koncerty. Zagrali między innymi The Letter Black, Helmet, Geoff Tate, Fuel, Sevendust, P.O.D., The Halo Method, Ten Years oraz Andy Wood. Jako ostatni miał wystąpić Korn.

Był to kolejny dzień niezapomnianych występów. Geoff Tate podczas występu na scenie pokładowej powalił nas swoim głosem i grą na saksofonie. Za mało w dzisiejszych czasach dęciaków w rocku! Przypomniał nam, że mamy masę szczęścia, gdyż „moglibyśmy teraz pracować albo marznąć na śniegu. Zamiast tego jesteśmy tutaj, na środku oceanu. Życie jest dobre.” Wspomniał też: „Nieważne, jak wysoko się wznosisz, jedną nogę zawsze trzeba mieć na ziemi.” Dodał, że „dzięki wierze można zrobić wszystko. Można zbudować statek i grać dla ludzi, którzy nie będą spali przez pięć kolejnych dni.” Wypada tylko się zgodzić. Sevendust zagrali znakomity i pełen emocji koncert w niezwykle kameralnej atmosferze sceny Carlos Felice. Lajon Witherspoon wzruszył się kilka razy i dziękował fanom za to, że może przed nimi występować i że trwają przy nim i jego rodzinie, czyli pozostałych muzykach zespołu. Wskazywał też na swój tatuaż przedstawiający Jezusa i ciągle dziękował Bogu.

Podczas koncertu P.O.D. nie dało się spokojnie siedzieć. To kolejny zespół, który zawsze okazuje niezwykłe przywiązanie do fanów i dziękuje im za nieustające wsparcie oraz zwraca się podczas koncertów do Boga. Występ ten z pierwszego rzędu obserwował Lajon Witherspoon z Sevendust. Był to niewątpliwie jeden z najlepszych koncertów podczas całej wyprawy. Miałyśmy okazję porozmawiać z niezwykle skromnym rockmanem, wokalistą P.O.D. Sonnym Sandovalem. Wywiadu szukajcie w tym numerze magazynu.

photo: Miss Shela

Któż mógłby zwieńczyć tę szaloną imprezę lepiej niż Korn? Ostatni koncert odbył się na scenie pokładowej pod pełnym gwiazd niebem, na wodach Atlantyku. Fani Korna, którzy tam byli, zapamiętają ten występ na całe życie. Jonathan powalił wszystkich na łopatki, a fani mogli dosłownie zobaczyć muzykę wypływającą z gitary basowej Fieldy’ego, gdy struny jego basu wibrowały i lśniły w blasku księżyca. Chłopcy byli w fantastycznej formie i powalili wszystkich fanów na pokładzie. Genialne zakończenie genialnego rejsu ShipRocked. Ostatniego dnia zdołałyśmy przetrwać bez snu niezwykle męczący, wyznaczony na siódmą rano proces opuszczenia statku, który zdawał się trwać wieczność. Zwłaszcza jeśli człowiek miał zniszczoną wątrobę, nie jadł i nie spał porządnie od kilku dni, i miał jeszcze lekkiego kaca. Choć była to droga przez mękę, śmiałyśmy się i już zaczynałyśmy wspominać najlepszą przygodę życia, przeżytą ze starymi i nowymi przyjaciółmi – gwiazdami rocka. Dla większości było to coś więcej niż tylko spełnienie marzeń. To najlepsze chwile naszego życia! Nie ma wątpliwości, że każda osoba, która była na pokładzie w 2012 roku, zrobi wszystko, by powrócić w tym roku, choć na pewno sporym wyzwaniem będzie zapewnienie tak znakomitego składu muzycznego.

ROCK AXXESS

97


photo: Miss Shela

Five Finger Death Punch


photo: Miss Shela

Korn


Betsy Rudy photography: Miss Shela

HIPROCKE

ROCK PARTY ON THE SEAS


photo: Miss Shela

FOUR DAYS AND FOUR NIGHTS, FOUR STAGES AND THIRTEEN FLOORS. ON THE BOARD: KORN P.O.D GEOFF TATE GODSMACK GIBLY CLARKE FIVE DEATH PUNCH SEVENDUST AND MORE.

S

ShipRocked is a music festival unlike any other. Like every successful, major rock festival, you follow the formula of: a headliner of rock star, golden god proportions, and a lineup of support to make any hardcore rock fan loose what’s left of their ever lovin’, headbanggin’ mind. What makes ShipRocked so amazingly different is you are experiencing it for four days and four nights upon the luxury cruise liner, the MSC Poesia, in route to beautiful vacation destinations Key West, FL and Nassau, Bahamas.

Dubbed the ultimate rock cruise vacation, this was ShipRocked’s fourth and most successful year. A sold out ship, over 2000 rock fans, and some of the biggest names in rock, including, Godsmack, Korn, Five Finger Death Punch, P.O.D, Sevendust, Filter, Fuel, 10 Years, Pop Evil, Lit, Helmet, In This Moment, Geoff Tate (of Queensyrche), The Halo Method, Gilby Clarke, The Letter Black, Pianotarium, and the ever entertaining and guitar phenom Andy Wood’s Lonely Yacht Club Band. There was no doubt that this was sure to be the rock adventure of a lifetime! A rock adventure that would easily put the most experienced rock superfan into sensory overload.

land ho! Arriving at Port Everglades in Fort Lauderdale, Fl and witnessing the incredible size of what was to be our floating carnival of chaos, you could sense the excitement, and anticipation in the air! While waiting in line fans chatted and cheered when the likes of Five Finger Death Punch, P.O.D. and Sevendust with entourages in tow, passed us by in rock star fashion, bypassing the line and making their way to board. This is when the realization set in that we were all about to spend our vacations, hang out and meet with some of the biggest rock stars in the country! No doubt these rock stars were sure to be feeling the very same love in the realization they were going to be spending their vacations with their biggest fans from 50 states and countries all over the world. The ship consisted of four venues. The Monster Energy upper deck stage, on the 13th floor, was located outside and you could enjoy the show basking in the sunshine, in a hot tub, in the pool, or under the stars. There was the Carlo Felice stage that was a nice, small venue holding around 1000

ROCK AXXESS

97


people with plush, velvety, purple couches, twinkling lights from the ceiling and killer sound. The Zebra Lounge which was very intimate, decorated just as you would suspect, with zebra print everywhere and looked every bit the part a rock venue should be. And lastly, the Pigalle Lounge that was another small, intimate venue, with a relaxed atmosphere and lots of plush couch seating. This ship was fully equipped to give you a rock experience you would not easily forget!

Within the first few hours after arrival, and during the safety drill we were already hanging out with the likes of members of Korn, Sevendust, and P.O.D. These boys were friendly, chatted with fans and were all smiles! After the drill was over and we felt completely prepared for any impending disasters, we immediately began preparing for the first rock show of the trip with headlining artist Godsmack on the deck stage. This cruise was a superfans’ rock n’ roll fantasy. Picture this if you will: Godsmack under the stars, a warm ocean breeze whipping through your hair, and an acoustic, cover bonanza, with Sully singing hits from artists like Metallica, Joe Walsh, Alice Cooper, Led Zeppelin and the Doobie Brothers…. yeah, it happened! Not a bad way to get his ShipRoc-

ked party started… You couldn’t help but wanna scream, „I’m on a boat, bitch!”

The first night’s lineup consisted of 7 bands, Godsmack kicking things off, and performances by: 10 years, Sevendust, The Letter Black, In This Moment, Pop Evil, and Five Finger Death Punch. It was a tough feat to catch all of them, but all bands were scheduled to play twice throughout the trip, so if you missed one of the performances, you had the opportunity to catch another in one of the other venues during the trip. We caught the energetic, face melting performance of 5FDP in the Carlos Felice theater that had the fans in a tizzy and the boat rocking. Lead singer Ivan Moody joked that he had a bet that 5 people would drown! Luckily he didn’t win that bet, but it was rumored that someone did jump, but survived. We also waited a long time for the very lovely Maria Brink of In this Moment to take the stage later in the evening at the Zebra lounge. It seemed that all the bands went on a little late, but fans didn’t complain or seem to mind. Maria put on a heavy metal performance that would be a kick in the nuts to many guy-fronted metal bands! But looked the part of a rock n’ roll goddess with her beautiful blonde mane


In this Moment

validating it by giving us the obligatory mooning before re-boarding the ship. Gotta love rock n’ roll!

The lineup of rock scheduled for the day included Lit, Gilby Clark (former member of Guns n’ Roses), Halo Method, In This Moment, Fuel, Filter, Geoff Tate, with Andy Wood’s Lonely Yacht Club Band scheduled to end the night. Let’s not forget the much anticipated, fashionably late addition to the ShipRocked line up, Korn. Fans waited in line for hours to reserve their spot in the very small Carlos Felice theater.

photo: Miss Shela

There were many memorable moments and performances throughout the day and night in the middle of the Atlantic Ocean on day two. One of them bein the very first live performance by a super group, Halo Method. Consisting of former members of Evanescence, Papa Roach, and Rock Star Supernova, they did not disappoint. Another high energy, in your face performance by P.O.D. left us wanting more. Sonny stepped off stage, into the crowd, held up by adoring fans, while belting out our favorite P.O.D. hits. He handed the mic over to a fan who took the opportunity to propose to his soon to be bride! And of course, the legendary Korn took the stage and put on one of the most exciting and flawless performances of this trip. Jonathan Davis was smiling and laughing and even throwing up spirit fingers throughout the set. Fans were impressed.

and sexy outfit changes. She was very reminiscent of Lady Gaga – a hotter, heavy metal version. With day 1 coming to a close, and our livers already begging for mercy, sleep was not looking to be an option over the course of this vacation.

korn on food

Day two, we awoke to the beautiful, deep blue ocean and crystal clear skies of Key West. It was a feat to drag our tattered asses out of bed, and we debated if sleeping was a reasonable option… but once we laid our eyes on this beautiful scene, it was easily decided that sleeping is for the dead, and it’s just not our time!!! We spent a few short hours exploring the island and bumped into Sully Erna and Shannon Larkin of Godsmack shopping at the Hog’s Breath Saloon gift shop. They were pleasant and smiling and seemed genuinely excited about the trip. Sully shared earlier that it was his first cruise, and he seemed to be holding up well. We also bumped into many of our road crew friends and shipmates that were obviously having an amazing time,

We had an opportunity to chat with drummer Ray Luzier of Korn before their set. Luzier chatted about getting lost on the boat and this being his very first cruise, and questioned the food. He joked about living in LA and compared the cruise to an earthquake of sorts. Ray also talked to us about having a good time watching the bands, how he got to venture off the boat in Key West, how he won… but then lost at the casino. He also informed us that he was the original drummer of Steel Panther for six years and that he had been in a ton of bands and was a self-admitted drumming slut! He spoke of how Paul Gilbert of Mr. Big was his neighbor in Philadelphia and convinced him to go to LA. His parents insisted that he get an education, so he found a 24 hour music school in LA, Musicians Institute, and studied the drums. Luzier needed any excuse to go to LA and follow his dream. He spoke of getting his ass kicked and learning how much he didn’t know once he got there. He spoke of all the amazing talent coming out of his class, like the guys from Alanis Morissette’s band, and Chad Smith from the Chili Peppers. He spoke of drumming for David Lee Roth and being in the super group Army of Anyone that consisted of members from Fuel and Stone Temple Pilots. He then revealed his inspirations and expressed what a dream and shock it was to land the job with Korn. We were informed that a few of his favorite drummers on the ship were Morgan Rose of Sevendust, Shannon Larkin of Godsmack and Wuv of P.O.D. He named Terry Bozzio of Missing Persons and Frank Zappa’s band as his biggest influence. Ray also informed us that Korn will be dropping a new record in late spring. Keep an eye and two ears open for that one!

bahama mama

On Thursday, and day three of our rock n’ roll adventure, we awoke to the breathtakingly beautiful Nassau, Bahamas! Fighting our hangovers and the desire to keep our eyes clo-


photo: Miss Shela

P.O.D.


photo: Miss Shela

photo: Miss Shela

fieldy (korn), wuv (p.o.d.), clint lowery (sevendust), morgan rose (sevendust)


sed, we ventured off the boat and onto the island. The first rock star sightings came in the form of P.O.D. guitarist Marcos Curiel and keyboard player, Luis „Dread”, playfully dubbed for his beautiful dread locks, who had rented scooters and told us they were off to relax at the beach, roll around in the sand, take a dip in the ocean and take in this moment. We also bumped into Sevendust guitarist Clint Lowery, having dinner at the Hard Rock Café. We once again bumped into the incredibly talented drummer of Godsmack, Shannon Larkin, heading back to board the ship. There were many opportunities to meet the bands of your obsessions with scheduled meet and greets, but if you didn’t make it to one of the signing sessions, chances were you would run into one of your favorite rock stars having a bite at the buffet, gambling in the casino, shopping on one of the islands, or even throwing back some drinks at the bar. It was all access all the time.

The days lineup included Gilby Clark, Helmet, Lit, Godsmack, Filter, Pop Evil and Five Finger Death Punch. Another outstanding lineup, another day of rock n’ roll adventure, and more tremendous performances. We were informed of a storm brewing and it was decided by the captain that we would stay docked so that we wouldn’t have to miss our rocking adventure due to inclement weather conditions. I have to say my favorite performance came from, surprisingly, Five Finger Death Punch, on the deck stage under a full moon. It was the

usual water to the face, kick ass performance. But this night an emotional Ivan Moody brought tears to my eyes with his rendition of the song Remember Everything where he and many fans fought to keep composure. He also insisted on a mosh pit during the song White Knuckles even though there was a no moshing rule. He said, “What are they going to do? Kick us all off? We are all on the same team! Somebody falls, pick ‚em up… let’s go!”, ensuing frenzy like only 5FDP can do. The night ended with a themed party called Yachtrocked were guest were encouraged to dress in their best nautical themed outfits. The party lasted all night and drinks didn’t seem to stop flowing, another restless night to remember.

chaos reaches the shore

Friday, day four, and the final rock n’ roll day of our ultimate rock cruise vacation, known as ShipRocked, was spent cruising the Atlantic. It was filled with activities, games, a charity auction, meet and greets, themed parties and, of course, mindblowing rock performances. Scheduled performances included: The Letter Black, Helmet, Geoff Tate, Fuel, Sevendust, P.O.D., The Halo Method, Ten Years and Andy Wood. Korn was set to close out the night.

photo: Miss Shela

Korn


photo: Miss Shela

Paradise Beach, Nassau This was another day of memorable, emotional performances. Geoff Tate blew us away with his amazing voice and his saxophone skills on the deck stage. There just isn’t enough horns in rock these days! He reminded us how lucky we are, that “we could be at our jobs, or in the cold snow. Instead we are here, in the middle of the ocean. Life is good.” Also telling us “no matter how high you fly, you gotta keep one foot in the dirt” and also stating that “with faith you can do anything! You can build a ship and play music and people will come out for 5 days straight without sleep!” I couldn’t argue or agree more. Sevendust gave a stellar and emotional performance in the very intimate setting of the Carlos Felice theater. Lajon Witherspoon breaking down several times, thanking fans for giving him this amazing job, and sticking by him and his family... his band. Pointing to his Jesus tattoo and up to the heavens and thanking God over and over. P.O.D delivered a high energy set that makes it impossible to sit still. They are another band that always shows mad love to their fans, thanking them for their constant love and support, and thanking God and pointing to the heavens during their performance. Lajon Witherspoon of Sevendust even came down to enjoy the show front row. It was, as always, one the best performances of the trip. We had a chan-

ce to chat with the very humble, hard rocking singer, Sonny Sandoval of P.O.D., look for this interview in this issue.

Who better to end the mayhem then Korn? The last show took place on the deck stage under a star filled sky and full moon on the Atlantic ocean. These Korn fans will never be the same. Jonathan rocked us to the core during this performance and you could literally see the music as Fieldy’s bass strings vibrated and illuminated under the lights as he gave his bass hell. The boys were in top notch form and blew away every fan on the ship. It was the ultimate ending to the ultimate ShipRocked vacation cruise. On our final day, with no sleep we made our way through a mindcrushing 7am de-boarding process that seemed an eternity! Especially when you have destroyed your liver, deprived yourself of food and sleep and were ever so slightly hungover. As painful as it was, we were laughing and already reminiscing about the most amazing adventure we’ve ever had with our old and new rock star friends on vacation. It was more then a dream come true for most. We had the time of our lives! There is no doubt that anyone who was there in 2012 will make every effort to be there in 2013. Although with this lineup, it will be interesting to see who can fill these shoes.


photo: Miss Shela

Geoff Tate


photo: Miss Shela

photo: Miss Shela

Five Finger Death Punch

P.O.D.


photo: Miss Shela

photo: Miss Shela

P.O.D.

Korn


photo: Miss Shela

photo: Miss Shela

In this Moment

Halo Method


photo: Miss Shela

Korn


photo: Miss Shela

Sevendust



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.