Architektura niezrównoważona

Page 1

Synchronizacja

2016

Projekty dla miast przyszłości

Architek­ tura niezrównoważona tytuł

autor zy

wydawca

Baboci, Borret, Bukowiecki, Christiansen, Costa, Cymer, Drozda, Frąckowiak, Gadanho, Kiecko, Klein, Kowalewski, Krzaczkowski, Kuciewicz / De Iacobis, Mazur, Mendel, Ostrowski, parerga, Pawełek, Sieverts, Smith, Stone, Twardoch, Yoshimura, Żabicki / Drozdowska, Kościńska, Lewicki, Momot, Przepiórkowski, Tomkowska, Trepka

Fundacja ­ Bęc Zmiana

miejsce i czas

Warszawa 2016


Architektura niezrównoważona


Synchronizacja

2016

Projekty dla miast przyszłości

tytuł

Architektura niezrówno­ ważona

autor zy

Baboci, Borret, Bukowiecki, Christiansen, Costa, Cymer, Drozda, Frąckowiak, Gadanho, Kiecko, Klein, Kowalewski, Krzaczkowski, Kuciewicz / De Iacobis, Mazur, Mendel, Ostrowski, parerga, Pawełek, Sieverts, Smith, Stone, Twardoch, Yoshimura, Żabicki / Drozdowska, Kościńska, Lewicki, Momot, Przepiórkowski, Tomkowska, Trepka

wydawca

Fundacja ­ Bęc Zmiana

miejsce i czas

Warszawa 2016


część

strona

tytuł

autor /ka /zy

Spis treści Wprowa­ dzenie

I

Było, nie minęło

II

Biedamodernizm

11

Stypa w Atomicach, czyli życie w czasach biedamodernizmu

Kacper Pobłocki

23

Wizjonerzy, utopiści, futuryści

Anna Cymer

33

Przeciążenie

Paweł Krzaczkowski

40

Projektowanie niemożliwego

Anna Cymer

50

Megastruktury

Emilia Kiecko

77

Niezrównoważony urbanizm

Agata Twardoch

92

Dyktatura kierowców

Łukasz Drozda

Nieracjonalność systemu transportowego Warszawy 110

Zmiany, które (nie) zaszły

Marek Ostrowski

123

Martwe miejsca

Maciej Kowalewski

134

Urbanistyka i architektura szkolnictwa ­wy­ż­­szego w Polsce w kontekście idei ­zrówno­ważonego rozwoju

Piotr Żabicki

155

Prawo do zamku

Łukasz Bukowiecki

Społeczna gra interesów o Zamek Królewski w Warszawie w powojennych planach odbudowy i muzealizacji


część

strona

tytuł

autor /ka /zy

Urbanizacja przyrody

167

Niech utoną

Naomi Klein

III

IV

Nadmiar

Dehumanizacja „innych” w epoce globalnego ocieplenia

Miejskie wyspy ciepła

Brian Stone

201

Ideologia przyrody

Neil Smith

Stop!

Architekci naczelni

389

221

Krajobraz jako żywy atlas: opowieść łąki

Kaja Pawełek

230

Burza piaskowa

Łukasz Mazur

243

Międzymieście

Thomas Sieverts

263

Nowa Ziemia Obiecana

Adrianna Drozdowska, Justyna Kościńska, Mikołaj Lewicki, Kamila Momot, Mikołaj Przepiór­ kowski, Ewa Tomkowska, Kamil Trepka

285

Transformacja terenów postindustrialnych w Warszawie

Maximilian Mendel

303

Anatomia nadregulacji

Yasutaka Yoshimura

311

Proste historie

parerga

326

Architektura czasów nadprodukcji

Anna Cymer

337

Niedziałanie w przestrzeni

Maciej Frąckowiak

345

Twórcza konserwacja

Bogna Świątkowska

Wywiad z Pedrem Gadanho 355

Przestańcie budować

Pedro Gadanho

360

Niedokończony jako kategoria ontologiczna

Christian Costa

tytuł

autor /ka /zy

Włączyć wszystkich

Bogna Świątkowska

Wywiad z Janem Christiansenem – kopenhaga

415

200 lat ogrodów działkowych w polskich miastach

V

VI

strona

396

182

Nowe formy miejskości na warszawskiej Białołęce

część

Nowe oprogramowanie Wywiad z Jonim Babocim – tirana

Jola Starzak, Dawid Strębicki

Laboratorium przyszłości

Dawid Strębicki

Wywiad z Kristiaanem Borretem – bruksela

Manual

English text

425

Dachologia

445

Synchronizacja 2016. Wydarzenia

473

Unhinged architecture

Małgorzata Kuciewicz, Simone De Iacobis

Kacper Pobłocki


Wprowadzenie


strona 11

tytuł

Stypa w Atomi­ cach, czyli życie w czasach bieda­ modernizmu autor /ka /zy

podtytuł

tłumaczenie

rozmawiał /a

Kacper Pobłocki

biogram

Kacper Pobłocki jest antropolo­ giem społecznym. Pracuje w Instytucie Etnologii i Antropo­ logii Kulturowej UAM w Poznaniu oraz w Centrum Europejskich Studiów Lokalnych i Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. Jego praca doktorska pt. The Cunning of Class – Urbanization of In­ equality in Post-war Poland została wyróżniona nagrodą Prezesa Rady Ministrów, a książka Anty-bezrad­ nik przestrzenny – prawo do miasta w działaniu, której jest współauto­ rem, otrzymała Nagrodę im. Jerze­ go Regulskiego za upowszechnia­ nie idei ładu przestrzennego. Jest także autorem książki Kapitalizm. Historia krótkiego trwania, Bęc Zmiana 2017.

detale


strona 12

1. Cytaty za: B. Stone, The City and the Coming Climate. Climate Change in the Places We Live, Cambridge University ­Press, Cambridge 2012, s. 1. 2. Tamże.

3. Dane za: www.eurosurve­ illance.org, dostęp 4 listo­ pada 2016.

część Wprowadzenie

autor /ka /zy Kacper Pobłocki

„Nieoczekiwane promyki słońca mogą rozjaśnić nadchodzący weekend dla milionów mieszkańców południowej Anglii” 1 – pisała w kwietniu 2003 roku jedna z brytyjskich gazet. Faktycznie, temperatury prze­ kraczające dwadzieścia stopni Celsjusza, a czasem dochodzące nawet i do trzydziestu stopni, zdawały się darem niebios. Gdy nadszedł week­ end wielkanocny, brytyjskie wybrzeże zostało opanowane przez plażo­ wiczów. „Pogoda jest lepsza niż na Florydzie” – cieszył się inny dziennik2.  Słoneczny i przyjemny kwiecień wydawał się dziejową rekompensatą za stulecia, które Brytyjczycy spędzili w deszczowej i ponurej aurze. Owe promyki radości były efektem frontu atmosferycznego znad Skandynawii, który wyłapywał cieplejsze powietrze z daleka i zwięk­ szał temperaturę w całej Europie. Ale nie był to chwilowy kaprys natury. Już w kwietniu tego roku w niemieckim Fryburgu zanotowano opady o sześćdziesiąt procent mniejsze niż zwykle. W maju opady na całym kontynencie były o od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu pięciu procent niższe niż wcześniej, a średnia temperatura dla tego miesiąca wzrosła o cztery stopnie w stosunku do poprzednich lat. W czerwcu nie było już wątpliwości, że do Europy zawitała fala upałów. Na połu­ dniu Francji temperatury dochodziły do czterdziestu stopni za dnia, w Genewie nocą rzadko spadały poniżej dwudziestu siedmiu stopni. Gdy w Anglii po raz pierwszy temperatura osiągnęła pułap trzydziestu dwóch stopni Celsjusza, bukmacherzy zaczęli przyjmować zakłady, czy zostanie przekroczony niewyobrażalny jak na Wyspy próg stu stopni w skali Fahrenheita. Rekord ten padł dziesiątego sierpnia, gdy w hrab­ stwie Kent zanotowano temperaturę o wysokości 101,3 stopnia Fahren­ heita (trzydziestu ośmiu i pół stopnia Celsjusza). Temperatury w oko­ licach czterdziestu stopni Celsjusza zaobserwowano tego lata również w Lizbonie, Paryżu, Madrycie i Luksemburgu3.  Do szpitali zaczęło się zgłaszać coraz więcej osób skarżących się na zmęczenie czy problemy z oddychaniem. Jako że tego rodzaju objawy mogą mieć bardzo różne przyczyny, lekarze początkowo nie kojarzyli ich z falą upałów. Jak ujął to jeden z francuskich medyków: „Ludzie, gdy przychodzą do szpitala, nie mają na czołach wypisane «umie­ ram z przegrzania»” . Ludzki organizm jest zdolny do radzenia sobie z jednostkowymi skokami temperatury – wie to każdy amator sauny. W takiej sytuacji krew jest szybciej pompowana w ciele, aby lepiej roz­ prowadzić konieczną do chłodzenia organizmu wodę. Jeśli taki stan się przeciąga (bo na przykład temperatura nie spada nawet w nocy), może to się okazać zbyt dużym obciążeniem dla serca. Również inne organy

strona 13

4. B. Stone, The City…, dz. cyt., s. 3–4.

5. Tamże, s. 12.

6. Zob. Ch. Parenti, Tropic of Chaos: Climate Change and the New Geography of Violence, Naton Books, New York 2011. 7. B. Stone, Miej­ skie wyspy ciepła, przeł. K. Banach, w niniejszym tomie, s. 182.

8. B. Stone, The City…, dz. cyt., s. 55.

tytuł Stypa w Atomicach, czyli życie w czasach bieda­modernizmu

w takiej sytuacji mogą ucierpieć, na przykład ze względu na utratę soli mineralnych będącą efektem długotrwałego pocenia się. Jeśli nie uzu­ pełnia się soli, mięśnie oraz organy przestają normalnie funkcjonować. Gdy stała temperatura ludzkiego ciała – z powodu długotrwałego prze­ bywania w wysokiej temperaturze – podniesie się o dwa–trzy stopnie, człowiek dostaje udaru cieplnego i może umrzeć” 4 . Na terenie całej Unii Europejskiej na skutek komplikacji zdrowo­ tnych wywołanych przez falę upałów z 2003 roku życie straciło około siedemdziesięciu tysięcy osób. Jak przypomina Brian Stone, to więcej niż pochłonęła jakakolwiek inna katastrofa naturalna, jaka nawiedziła kraje Zachodu. To nawet więcej niż straty amerykańskie podczas wojny w Wietnamie5 . Jednakże ze względu na to, że nie było to jednostkowe wydarzenie ( jak trzęsienie ziemi czy huragan), a większość ofiar była starsza lub mieszkała samotnie (często w lokalach bez klimatyzacji) oraz niejednokrotnie umierała w osamotnieniu, wydarzenie to nie zapisało się w naszej zbiorowej pamięci. Większość z nas nawet o tym nie słyszała. Globalne ocieplenie bowiem zabija po cichu6 . Przytłaczająca większość ofiar gorąca z 2003 roku była mieszkań­ cami dużych aglomeracji. Miasta, jak pokazuje Stone w tekście Miej­ skie wyspy ciepła7 , same nie wywołują fal upałów, ale je dramatycznie amplifikują. Obliczenia dotyczące globalnego ocieplenia odnoszą się zwykle do emisji dwutlenku węgla i obejmują całą planetę. Jednakże siedemdziesiąt jeden procent powierzchni Ziemi to oceany. A ludzie nie mieszkają na wodzie. Dlatego realne, odczuwalne dla nas ocieplenie jest większe, gdyż temperatura na lądzie jest z reguły wyższa niż glo­ balnie uśredniona. Co więcej, badania klimatyczne głównie skupiają się na emisji gazów cieplarnianych, które sprawiają, że ciepło zatrzymuje się w niższych warstwach atmosfery. Stone zwraca uwagę na drugi, za­ skakująco często pomijany aspekt ocieplania się klimatu. Wyobraźmy sobie garnek z wodą na palniku. Można przyspieszyć proces gotowania wody, nakładając na naczynie przykrywkę – tak działa zwiększona emisja gazów cieplarnianych. To samo można osiągnąć, podkręcając kurek. Taki wpływ na środowisko ma urbanizacja8 . Nasze miasta zamieniają się nieubłaganie w istne betonowe pusty­ nie. Zamiast odbijać promieniowanie słoneczne, tak jak robią to w większym stopniu tereny niezabudowane lub z dużą ilością zieleni, gromadzą je w budynkach, chodnikach czy ulicach. Dlatego pojawiają się coraz większe różnice w wysokości temperatur nawet w obrę­ bie tej samej aglomeracji, w zależności od intensywności zabudowy.


strona 14

9. Por. raport Miejska wyspa ciepła, oprac. Pol­ ska Akademia Nauk i Insty­ tut Geografii i Przestrzennego Zagospoda­ rowania im. S. Leszczyckiego, Wydawnictwo Akademickie SEDNO, Warsza­ wa 2014, www.rcin.org.pl, dostęp 4 listopa­ da 2016. 10. Zob. W. Karpieszuk, Dlaczego znika w mieście zieleń? Dookoła beto­ nowe pustynie, www.warszawa. wyborcza.pl, dostęp 4 listo­ pada 2016, oraz M. Łań, Wisła oddaje kolejne zabytki z okresu potopu, www. um.warszawa.pl, dostęp 4 listopa­ da 2016. 11. P. Halicki, Skarby z Wisły wydobyte! Pomógł policyjny śmigłowiec, www.warszawa. onet.pl, dostęp 4 listopa­ da 2016.

część Wprowadzenie

autor /ka /zy Kacper Pobłocki

W Warszawie na przykład średnia różnica temperatury pomiędzy dzielnicami śródmiejskimi a podmiejskimi wynosi dwa stopnie Cel­ sjusza, ale w upalnie dni może to być nawet kilkanaście stopni 9 . A gdy beton już raz się nagrzeje, to trzyma ciepło, nawet jeśli słońce przestaje świecić. W ramach „modernizacji” w samej tylko Warszawie w latach 2009 –2014 wycięto aż sto czterdzieści siedem tysięcy drzew 10 . Trudno się zatem dziwić, że letnie noce w naszych miastach stały się tak upal­ ne, podczas gdy na terenach niezabudowanych temperatura po zmroku spada szybciej lub bardziej. Obliczenia zespołu kierowanego przez Sto­ ne’a pokazują, że realna skala ocieplenia naszej planety, jeśli uwzględ­ nimy urbanizację, może być nawet dwukrotnie większa niż obliczenia, które biorą pod uwagę jedynie emisję gazów cieplarnianych. Tymczasem, gdy w roku 2014 poziom Wisły w Warszawie spadł do najniższego pułapu od 1797 roku, czyli od pierwszego pomiaru, i w niektórych miejscach wynosił tylko czterdzieści cztery centyme­ try, reakcja zarówno opinii publicznej, jak i decydentów pokazywała ab­solutny brak zrozumienia faktu, że również to wydarzenie można uznać za alarmujące. Taką reakcję na pewno wywołałaby powódź. Za­ miast o tym, że rok 2014 był kolejnym najgorętszym rokiem we współ­ czesnej historii, urzędnicy i dziennikarze dyskutowali o „skarbach” , które wyłoniły się ze znikającej rzeki: kulach armatnich zostawionych przez uciekającą armię szwedzką podczas słynnego potopu, siedemna­ stowiecznych butelkach po winie, kawałkach starego mostu czy wrak statku. Do wydobywania tych „skarbów” z rzeki zaangażowano nawet policyjny śmigłowiec, a decydenci cieszyli się, że „Wisła oddaje kolejne zabytki” 11.  Wydarzenie to zainicjowało dyskusję o polskiej historii, a nie o niepokojącym stanie naszej planety. Znowu okazało się, że naj­ bardziej niebezpieczny aspekt globalnego ocieplenia to fakt, że nawet poważne katastrofy potrafią być niepozorne na pierwszy rzut oka, gdyż wymykają się powszechnie przyjętej definicji klęski żywiołowej.

*** Analizę Stone’a, który pokazuje, że w ostatnich latach istotnie zwięk­ szyła się liczba niespodziewanych i ekstremalnych incydentów pogodo­ wych, jak opisywana fala upałów z 2003 roku, można uznać za po­ twierdzenie starej tezy Hymana Minsky’ego: stabilizacja destabilizuje. Jeszcze do niedawna słowa te brzmiały niczym herezja. Pax Americana, który miał nastać po upadku Muru Berlińskiego, zapowiadał się czas

strona 15

tytuł Stypa w Atomicach, czyli życie w czasach bieda­modernizmu

powszechnego spokoju. Jednakże obiecywana przez decydentów, eko­ nomistów czy futurologów równowaga – rynków, sił geopolitycznych czy społeczeństw – się nie ziściła. Gdy w 2008 roku amerykański sys­ tem finansowy wpadł w największą recesję znaną współczesnej historii, Ben Bernanke, który był wówczas szefem Rezerwy Federalnej (banku centralnego USA), oświadczył z rozbrajającą szczerością: „Jeśli tego nie zrobimy [to znaczy: nie uratujemy sektora finansowego przy wyko­ rzystaniu publicznych pieniędzy – K.P.] jutro, to w poniedziałek nie będziemy mieli gospodarki” . Wcześniej Bernanke, podobnie jak więk­ szość ekonomistów, twierdził, że nastała era Wielkiej Stabilizacji (The Great Moderation). Brytyjski dziennik „The Times” jeszcze w styczniu 2007 roku uspokajał swoich czytelników nagłówkiem o treści: „Witamy 12. G. Baker, w czasach Wielkiej Stabilizacji” 12 . ­Welcome to „the Great Gdy Królowa Elżbieta zapytała czołowych brytyjskich ekonomistów, Moderation” , dlaczego żaden z nich nie był w stanie przewidzieć nadchodzącego „The ­Times” 19 ­stycznia 2007. krachu, ci z równie rozbrajającą szczerością przyznali, że zawiodła 13. H. Stewart, „zbiorowa wyobraźnia” oraz zadziałał „mechanizm wyparcia” 13 . Fak­ This is how we let tycznie, to brak zrozumienia, że przyszłość może nie być po prostu the credit crunch happen, Ma’am…, kontynuacją teraźniejszości, bo globalne społeczeństwo przechodzi „The Observer” , właśnie proces fundamentalnej zmiany, po której nic nigdy już nie 26 lipca 2009. będzie takie samo, był jednym z elementów tego zbiorowego aktu 14. J. Ferguson, Expectations wyparcia. Stan naszej zbiorowej (nie)świadomości dobrze ujął James of Modernity: Ferguson: „Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że zmieniło się moje ­Myths and Me­ anings of Urban spojrzenie na «nowoczesność»” , pisał w 1999 roku, „nie podczas badań Life on the Zam­ terenowych w Zambii, ale kilka lat wcześniej, gdy po raz pierwszy od­ bian Copperbelt, wiedziłem Disneyland jako dorosły” 14 . Magiczne Królestwo ewident­ University of California Press, nie „traciło swoją magię” 15 . Największym zaskoczeniem dla Fergusona Berkeley 1999, była część zwana Tomorrowland: „jako dziecko ochoczo chłonąłem s. 166. 15. Tamże. atmosferę przedstawianych tam futurystycznych wizji, wspaniałej zau­ 16. Tamże. tomatyzowanej nowej ery, jaka miała nadejść: statki rakietowe na Mar­ 17. Por. D. Priest­ sa, wycieczka Monsanto do wnętrza atomu czy kuchnia Westinghouse, land, The Red Flag: Commu­ w której roboty i magia techniki miały odmienić pracę w gospodar­ nism and the stwie domowym” . To, co uderzyło Fergusona, to nie fakt, iż Tomorrow­ Making of the Modern World, land był wizją przyszłości: raczej był on wizją przeszłości: „kiepski żart Penguin, London lub miejsce nostalgii w najlepszym razie: humorystycznie archaiczna 2009, s. 341–350. skamielina ambitnego futuryzmu Ameryki lat 50. i 60.” 16 . 18. S. Mrożek, Wesele w Ato­ Ów modernistyczny futuryzm był oczywiście globalnym zjawis­ micach, Noir sur kiem17 . W Polsce świetnie ujął jego ducha, oczywiście w ironiczny Blanc, Warszawa sposób, Sławomir Mrożek w swoim opowiadaniu Wesele w Atomicach18 . 1999.


strona 16

19. W. Orliński, Hibernatus, 31 maja 2015, blog Ekskursje w dyskursie, www.wo.blox.pl, dostęp 4 listopa­ da 2016. 20. Tamże.

21. O tym, że większość innowacji tech­ nologicznych po­ stało w sektorze państwowym, a nie prywatnym, pisze M. Maz­ zucato, The Enterprenourial State: Debunking Public vs Private Sector Myths, Anthem Press, London 2013.

część Wprowadzenie

autor /ka /zy Kacper Pobłocki

Optymizm i wiara w lepszą przyszłość oraz transformacyjną siłę technologii zniknęły, ale wiele innych elementów pozostało. „Wbrew popularnej opinii – zauważył Wojciech Orliński – wcale nie żyjemy w czasach przyśpieszonego rozwoju. Odwrotnie, uważam, że żyje­ my w czasach stagnacji” 19 . Przez ostatnich pięćdziesiąt lat postęp technologiczny skupiał się na udoskonalaniu wynalazków z lat 60. Internet, wirtualna rzeczywistość, telefony komórkowe – wszystko to zostało wynalezione właśnie wtedy. „Zasady działania iPhone’a by­ łoby łatwo wytłumaczyć komuś, kto w 1969 roku trzymał rękę na pulsie ówczesnych nowinek technicznych” 20 . Jednakże wycieczka w czasie między rokiem 1919 a 1969 byłaby podróżą między zu­ pełnie innymi światami. W tym sensie ostatnie pół wieku to czasy wielkiej – intelektualnej – stagnacji 21 . Jak pokazuje Emilia Kiecko, również w dziedzinie architektury jesteśmy zakładnikami debat z lat 60. Łukasz Drozda omawia to na polu transportu – mimo że od lat 50. XX wieku wiadomo, że budowa kolejnych autostrad wcale nie rozładowuje korków, a wręcz je po­ tęguje, polityka transportowa Warszawy nie jest w stanie wyciągnąć wniosków z tego elementarnego i powszechnie znanego faktu. Marek Ostrowski z kolei, porównując współczesne realizacje deweloperskie z projektami mieszkań z okresu PRL-u, pokazuje, że różnią się one jedynie kubaturą oraz jakością wykonania. Nawet najbardziej ambitne projekty mieszka­niowe ostatniej dekady są po prostu uproszczoną i często okrojoną wersją architektury modernistycznej z poprzedniej epoki. Dlatego dominujący dziś prąd architektoniczny oraz urba­ nistyczny bardziej niż postmodernizmem należy nazwać po prostu biedamodernizmem. Jest to modernizm tylko w swojej powierzchow­ nej postaci – technokratyzm wyprany z jakiejkolwiek misji postępu cy­ wilizacyjnego czy radykalnej transformacji społeczeństwa i człowieka, a jedynie ukierunkowany na efektywność w wyciskaniu możliwie wysokiego zysku z każdego metra kwadratowego powierzchni. To, że urbanistyczna bylejakość jest zjawiskiem globalnym, pokazuje w swo­ im tekście Anna Cymer. Gdziekolwiek by spojrzeć, w Polsce wyłazi biedamodernizm: od blaszanych namiotów zwanych hipermarketami, które jak grzyby po deszczu wyrastały przez ostatnie ćwierćwiecze w całym kraju, przez nowe kampusy uniwersyteckie (będące, jak pokazuje tekst Piotra ­Żabickiego, realizacją anachronicznych pomysłów), po miejskie cmenta­ rze (o których pisze Maciej Kowalewski). Przekrojową analizę nowych

strona 17

tytuł Stypa w Atomicach, czyli życie w czasach bieda­modernizmu

form przestrzennych, jakie wyrosły na peryferiach Warszawy na prze­ strzeni ostatnich dwóch dekad, dostarcza tekst zespołu kierowanego przez Mikołaja Lewickiego. Chyba najlepszym dowodem na dominację biedamodernizmu jest fakt, iż piosenka ułożona przez propagandzistów z filmu Miś (1980) jest wciąż aktualna: „Hej, młody Junaku / Smutek zwalcz i strach./ Przecież na tym piachu za trzydzieści lat / Przebiegnie, być może,/ Jasna, długa, prosta,/ Szeroka jak morze, Trasa Łazienkow­ ska./ I z brzegiem zepnie drugi brzeg,/ Na którym twój ojciec legł” . To trzydzieści lat dawno już minęło. Projekt przecięcia Polski pasmem autostrad, rozpoczęty w latach 70., właśnie doprowadzono do końca. Marzenie gierkowskich inżynierów zostało spełnione. Mimo to współ­ czesne myślenie o urbanistyce jest jednak, dokładnie jak w tej piosence, połączeniem miałkiego technokratyzmu – lub jak ujął to Maciej Frącko­ wiak: doktryny „mimowolnego zaniechania” – z martyrologią. Jedyne bowiem, co zmieniło się po 1989 roku, to fakt, że to „przeszłość stała się przyszłością” . Nie zawsze biedamodernizm jest efektem wycofania się władz – czasami, jak pokazuje Yasutaka Yoshimura, może być dzieckiem nadregulacji. Tym niemniej, czego dowodzą Anna Cymer oraz Łukasz Bukowiecki, najbardziej gorące debaty dotyczą dziś tego, w jaki sposób przywrócić – również w architekturze – dawną świetność lub jak kulty­ wować „styl narodowy” , a nie jak sprostać wymaganiom przyszłości.

***

22. V. Smil, Mak­ ing the Modern World: Materials and Dematerial­ ization, Wiley, London 2014, s. 55, 91.

Tymczasem wyzwania, które przed nami stoją, są poważne. Ostatnia dekada to nie są już czasy dążenia do równowagi, ale pogłębiającego się chaosu. Można postrzegać go jako rachunek za obfity posiłek, którym uprzywilejowana część ludzkości raczyła się przez ostatnie lata. Upa­ dek Muru Berlińskiego przyniósł bowiem nie tyle koniec historii czy ostateczny triumf liberalnej demokracji, ile największą rewolucję prze­ mysłową w historii naszej planety oraz bezprecedensową jej urbaniza­ cję. Tylko w ciągu trzech lat (między 2009 a 2011 rokiem) Chiny zużyły do budowy miast i dróg więcej cementu, niż USA przez cały XX wiek (pięć i pół miliarda w stosunku do czterech i poł miliarda ton)22 . Singa­ pur – miasto-państwo o niezaspokojonym popycie na piasek, opisywa­ ne przez Łukasza Mazura – jest tylko jednym z tysięcy spektakularnych przykładów tego zjawiska. Biedamodernizm pod kątem intelektualnym nie dorasta do pięt swemu protoplaście, ale zdecydowanie przebija go w skali materialnej transformacji naszej planety.


strona 18

23. C.P. Kelley, S. Mohtadi, M.A. Cane, R. Seager, Y. Ku­ shnir, Climate Change in the Fertile Crescent and Implications of the Recent Syrian Drought, „Proceedings of the Natio­ nal Academy of Sciences” , t. 112, nr 11, s. 3241–3246.

część Wprowadzenie

autor /ka /zy Kacper Pobłocki

Globalna industrializacja i urbanizacja ostatniego ćwierćwiecza sprawiły, że zmiany klimatyczne nie są problemem, z którym będą borykać się nasi wnukowie, ale jednym z najważniejszych wyzwań tu i teraz. Nie byłoby Arabskiej Wiosny bez czteroletniej suszy, która nawiedziła Syrię i która wypchnęła półtora miliona osób ze wsi do miast 23 . A bez wojny w Syrii nie byłoby kryzysu uchodźczego, który zachwiał całą Unią Europejską i być może przechylił szalę na rzecz ­Brexitu – obrazy „barbarzyńców u bram” były jednym z istotnych na­ rzędzi retorycznych używanych przez zwolenników wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Wojna w Syrii oraz skala dewastacji tego kraju mają z kolei istotne konsekwencje dla środowiska. Jak pokazuje Naomi Klein, nieprzypadkowo ruchy radykalnego islamu pojawiają się na określonej szerokości geograficznej – z reguły są to obszary objęte długoletnią suszą. Dominujący obraz wpływu zmian klimatycznych na nasze życie to wizja topniejących lodowców i podnoszącego się poziomu oceanów, który z kolei oznacza zalanie wielu terenów nad­ morskich, w tym miast. To nie nastąpi w ciągu kolejnych kilkudziesię­ ciu lat, dlatego większość z nas śpi spokojnie. Klein pokazuje, że glo­ balne ocieplenie już dziś wpływa na nasze życie, tyle że skutki zmian klimatycznych mają wymiar polityczny – począwszy od lokalnych konfliktów (które często zaczynają się jako spory o zasoby naturalne) na destabilizacji sceny geopolitycznej kończąc. Z drugiej strony ocieplanie się Ziemi jest efektem bardzo konkret­ nych decyzji, które na pierwszy rzut oka niewiele mają wspólnego z klimatem. Dlatego tak ważne jest przemyślenie najbardziej elemen­ tarnych założeń, które stoją za naszym myśleniem o mieście. O tym, jak powierzchowna jest recepcja idei „miasta zrównoważonego” w Pol­ sce, oraz o zaletach idei „miasta zwartego” pisze Agata Twardoch. Thomas Sieverts z kolei przypomina, że aby faktycznie zmierzyć się z globalnymi wyzwaniami, które w tej chwili przed nami stoją, trzeba odrzucić zachodni model rozwoju (oraz ideę miasta zwartego) jako najważniejszy punkt odniesienia w myśleniu o tym, czym mogłoby być miasto – i nasza zurbanizowana już planeta – w przyszłości. Jednym z istotnych narzędzi takiego przewartościowania intelektualnego jest odrzucenie dychotomii miasto–wieś. Po pierwsze, jak pokazuje Sie­ verts, nie jest ona już adekwatna. A po drugie, jak pokazuje Neil Smith, nasze potoczne rozumienie (i sposób doświadczania) przyrody, jest dzieckiem dziewiętnastowiecznej zachodniej industrializacji. Dzisiej­ sze wyzwania zaś należą już do innego porządku.

strona 19

24. M. Davis, Kto zbuduje arkę?, „Res Publica Nowa” 2012, nr 19, s. 32–35.

tytuł Stypa w Atomicach, czyli życie w czasach bieda­modernizmu

Oczywiście modernistyczny paradygmat planowania na „surowym korzeniu” nie jest, jak pokazuje Sieverts, już nawet możliwy do wskrze­ szenia. Budowanie alternatywy dla biedamodernizmu należy zacząć od szukania ukrytego potencjału w tym, co już jest. Dlatego też przyglą­ damy się dziedzictwu ogrodów działkowych (tekst Paula Cetnarskiego, Dominiki Dymek, Mirabeli Jurczenko, Wojciecha Mazana i Rafała Śliwy), temu, w jaki sposób historia polityczna jest przechowywana w krajobrazie (tekst Kai Pawełek) oraz transformacji terenów postin­ dustrialnych w Warszawie (Maximilian Mendel). Czy urbanizacja, która jest jednym z głównych powodów globalnego ocieplenia i pro­ blemów politycznych, które na nas spadły w ostatnich latach, może być też rozwiązaniem? A jeśli tak, to kto, jak ujął to kiedyś Mike Davis, „zbuduje dla nas nową Arkę Noego” 24? Jak zacząć na nowo myśleć o architekturze i urbanistyce i stawiać odważne pytania ( jak przypomi­ na Paweł Krzaczkowski)? Między innymi o to zapytaliśmy naczelnych architektów Kopenhagi, Tirany i Brukseli. Christian Costa z kolei na przykładach z Bangkoku, Bejrutu oraz Sycylii zastanawia się, jaka może być wartość kategorii niedokończoności w architekturze. Jak radykalne powinny być nasze kolejne kroki? Czy wręcz należy, jak twierdzi Pedro Gadanho, przestać budować? Zamiast cieszyć się z tego, że wysychająca rzeka oddaje nam „skar­ by” z naszej narodowej przeszłości, powinniśmy przenieść uwagę na wyzwania, które przed nami stoją. Bowiem przyszłość w postaci globalnego ocieplenia już do nas zawitała. Czas zatem przestać wypie­ rać ten chyba najbardziej elementarny i jednocześnie najistotniejszy z faktów.



I – Było, nie minęło


strona 23

tytuł

Wizjonerzy, utopiści, futuryści autor /ka /zy

podtytuł

tłumaczenie

rozmawiał /a

Anna Cymer

biogram

Anna Cymer jest historyczką sztuki i architektury, której zainteresowa­ nia skupiają się głównie na archi­ tekturze nowoczesnej i najnowszej. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W 2017 roku nakładem wydawnic­ twa Centrum Architektury ukaże się jej książka o polskiej architektu­ rze drugiej połowy XX wieku.

detale


strona 24

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

strona 25

XX wiek obfitował w wizjonerskie projekty – społeczne, kulturowe, polityczne, technologiczne, a zmiany, które w czasie tego stulecia zachodziły na świecie, stały się doskonałym tłem do tworzenia bardzo zróżnicowanych konceptów architektonicznych i urbanistycznych. To wtedy Le Corbusier mógł rozwijać swoje futurystyczne, supermoder­ nistyczne wizje miast składających się tylko z wieżowców. W 1961 roku kilku brytyjskich architektów mogło założyć grupę Archigram, która w czasach pop-artu, komiksów i kultury masowej, filmów science fiction, a przede wszystkim rozwoju badań kosmosu (program Apollo ruszył w 1961 roku, zwieńczony osiem lat później lądowaniem czło­ wieka na Księżycu) rysowała miasta wędrujące na wielkich nogach (Walking City) lub komponowane dowolnie z łączących się ze sobą niczym klocki pojedynczych elementów (Plug-In City). Choć wydaje się, że ekologia dopiero teraz interesuje projektantów, Paolo Soleri już w 1970 roku wymyślił utopijne ekomiasto Arcosanti, bazując na opra­ cowanej przez siebie idei arcology – architektury integralnie połączo­ nej z naturą. W odróżnieniu od innych eksperymentalnych koncepcji, Arcosanti przybrało materialną postać – powstało w Arizonie jako osada zaprojektowana tak, by w jak najmniejszym stopniu ingerować w naturalny porządek przyrody.

Wizja czy misja

1. L. Niemojew­ ski, Uczniowie cieśli. Rozważa­ nia nad zawo­ dem architekta, Trzaska, Evert i Michalski, Warszawa 1948, reprint 1999, s. 206.

„Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jak wielką bierze na siebie odpo­ wiedzialność – sięgając po linię i cyrkiel architekta. […] zawód, jaki wy­ konuje architekt, nie jest rzemiosłem, lecz jest posłannictwem” 1 – pisał w 1948 roku Lech Niemojewski w książce Uczniowie cieśli. Publikacja (za którą w 1952 roku Niemojewski został przez stalinowskie władze pozbawiony tytułu profesora i stanowiska na Politechnice Warszaw­ skiej, gdzie był wykładowcą od 1922 roku) to rozważania na temat etyki zawodowej, odpowiedzialności, sensu pracy architekta. Choć pisana w specyficznych okolicznościach – kierowana była do studentów archi­ tektury w zrujnowanym wojną kraju – jest wynikiem nie tylko osobi­ stych poglądów autora, ale też analizy teoretycznych dzieł dotyczących architektury, przede wszystkim rozmyślań Witruwiusza. „Rozpoczyna­ jąc rozważania, ustaliliśmy w pierwszym rozdziale jako punkt wyjścia, że będziemy uważali architekturę za pewną ideę. Powiedzieliśmy, że jest ona nauką, sztuką i mądrością, zwłaszcza mądrością, dlatego, że ogarnia wszelakie przejawy życia ludzkiego, a zadanie jej polega

2. J. Wujek, Mity i utopie architek­ tury XX wieku, Arkady, Warszawa 1986, s. 23. 3. Tamże.

tytuł Wizjonerzy, utopiści, futuryści

na zrozumieniu tych przejawów i znalezieniu dla nich najdoskonalszej formy” – pisze Niemojewski. Te słowa można uznać za swego rodzaju kwintesencję zawodu, którego przedstawiciele mają ogromny wpływ na życie innych, a swoje artystyczne wizje muszą przekładać na język inżynierii. Ten dość skomplikowany system zależności, pomieszanie wolności twórczej z pętami narzuconymi przez fizykę i matematy­ kę, zawsze miał wpływ na postawy architektów – jedni zasadom się podporządkowywali, inni starali się spod nich wyzwolić, przełamując schematy i przyzwyczajenia, dając pierwszeństwo swojej wyobraźni. Wizjonerskie, utopijne, futurystyczne projekty architektoniczne rodzą się od wieków. Zazwyczaj powstają w ścisłym związku z pa­ nującymi aktualnie poglądami politycznymi, zjawiskami społeczny­ mi, trendami w myśleniu. Starożytni kreślili wizje wyimaginowanej krainy szczęścia, uczciwości – utopijnej Atlantydy; w epoce oświecenia idealne miasta zakładane na geometrycznej siatce ulic miały sym­ bolizować harmonię i ład opartego na wiedzy i rozumie renesansu. Piętnastowieczny architekt i myśliciel, Leon Battista Alberti, w erudy­ cyjnym dziesięcioksięgu O sztuce budowania za najdoskonalszą uważał architekturę opartą na znajomości matematyki i wzorcach czerpanych z antyku. Aż do XVIII wieku architekturę utopijną utożsamiano z po­ jęciem piękna, a największymi wizjonerami byli ci architekci, którzy szukali form harmonijnych, doskonałych w swoim matematycznym uporządkowaniu. Co ciekawe, mimo zmieniających się trendów tym niedoścignionym wzorcem architektury doskonałej pozostawał aż do przełomu XIX i XX wieku antyk. „Autorzy wielkich dzieł o sztu­ ce budowania [między innymi Witruwiusz, Palladio, Alberti – A.C.] przekazywali swoim następcom całą swą wiedzę, wierząc, że pozwoli im ona przybliżyć się do mistrzostwa, do ideału piękna” 2 – tłumaczy Jakub Wujek w książce Mity i utopie architektury XX wieku i cytuje słowa osiemnastowiecznego niemieckiego historyka sztuki, Johanna Joachima Winckelmanna: „Jedna jest tylko droga, która wzniesie nas na wyżyny wielkości, gdzie nikt nas naśladować nie zdoła – ta droga to naśladowanie starożytnych” 3 . Nawet dwaj najważniejsi wizjonerzy tamtego czasu, Étienne-Louis Boullée i Claude Nicolas Ledoux, swoje utopijne architektoniczne projekty tworzyli w oparciu o antyczne wzory. W ich wizjach monumentalnych, nierzadko fantastycznych bu­ dowli (na przykład w kształcie gigantycznej kuli czy ostrosłupa) stałym elementem są kolumnady, tympanony, kasetonowe sklepienia żywcem wyjęte z Panteonu, nakryte kopułami rotundy.


strona 26

4. A. Sant’Elia: Manifest futurystyczny, „Architektura Futurystyczna” , 11 lipca 1914, www.rewolta. wordpress.com, dostęp 20 lutego 2016.

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

Pierwszą oznaką nadchodzących zmian w myśleniu o architektu­ rze było nastanie epoki romantyzmu, która zaczęła doceniać indywi­ dualizm. To wtedy dostrzeżono nieograniczone możliwości ludzkiej wyobraźni, narodził się kult jednostki i jej własnych uczuć. Kolejnym etapem w rozwoju fantazji architektów była rewolucja przemysłowa, dająca poczucie nieograniczonych możliwości epoka pary i elektrycz­ ności, stalowych konstrukcji i żelbetu, pozwalających na realizację wielu do niedawna przekraczających wyobraźnię budowli. Pałac Kryształowy w Londynie czy Wieża Eiffla w Paryżu pokazały, że tech­ niczne ograniczenia przestają być przeszkodą w realizowaniu wielkich wizji. Do języka architektury wchodzi po raz pierwszy słowo „eks­ peryment” , określające projekt wykraczający poza znane normy, formy, przełamujący tradycje i przyzwyczajenia. Wcześniej słowo to nie miało zastosowania w architekturze, bo ta zawsze powstawała w odniesieniu do niedoścignionych wzorców z przeszłości. 11 lipca 1914 roku Antonio Sant’Elia opublikował manifest archi­ tektury futurystycznej, w którym w wyrazisty sposób potępił „główny imbecylizm architektury współczesnej, powtarzający się ciągle dzięki pomocy sprzedajnych akademii, tych domowych aresztów inteligen­ cji, gdzie zmusza się młodych do onanistycznego kopiowania modeli klasycznych, miast nastawiać ich umysły na wyznaczanie zakresu i poszukiwanie rozwiązań dla nowej, władczej problematyki: futury­ stycznego domu i futurystycznego miasta. Dom oraz miasto są nasze materialnie i duchowo; tutaj możemy się hałaśliwie krzątać, nie popa­ dając w groteskowy anachronizm” 4 . Sant’Elia był jednym z pierwszych architektów, który uznał, że hamulce i ograniczenia nie służą projekto­ waniu. Rysował wizjonerskie metropolie ze szkła i betonu, wieżowce w kształcie piramid, żelbetowe megaosiedla pasujące do „epoki ma­ szyny” . Podobną drogą podążyli radzieccy konstruktywiści. Natchnieni robotniczą rewolucją projektowali dynamiczne konstrukcje, w których obok fascynacji nowoczesnością i technicznymi możliwościami kryła się polityczna symbolika. Przykładem może być pomnik III Między­ narodówki Władimira Tatlina z 1919 roku. El Lissitzky stwierdził, że była to jedna z pierwszych prób syntezy pierwiastków technicznego i artystycznego, a w niej dążenie całej nowej sztuki budownictwa w kierunku rozluźnienia woluminu oraz przestrzennego przenikania zewnętrznego i wewnętrznego. Instytut Lenina – utopijny gmach pro­ jektu Iwana Leonidowa – miał przypominać skomplikowaną konstruk­ cję z różnych brył geometrycznych, w tym ze szklanej kuli wiszącej na

strona 27

5. B. van Berkel, C. Bos, Nie­ poprawni wizjo­ nerzy, Wydaw­ nictwo Murator, Warszawa 2000, s. 7.

tytuł Wizjonerzy, utopiści, futuryści

linach z sąsiedniego wieżowca i mieszczącej audytorium dla czterech tysięcy widzów. W krajach anglosaskich popularne powiedzenie mówi: „marzenie architekta to koszmar inżyniera” (an architect’s dream is an engineer’s nightmare) – im bardziej widowiskowa wizja projektanta, tym trudniej opracować dla niej realną, trwałą, wytrzymałą konstrukcję. Jednak to właśnie futurystyczne projekty, eksperymenty i utopijne propozycje od dawna inspirują jak najbardziej realny postęp. „Architektura jest w najwyższym stopniu środkiem tworzenia nowych możliwości” 5 – piszą Ben van Berkel i Caroline Bos, twórcy pracowni UNStudio. Choć szklane kopuły, które Richard Buckminster Fuller chciał rozpinać nad Manhattanem, nigdy nie powstały, jego badania i projekty przysłu­ żyły się rozwojowi technologii budowlanych, podobnie jak pozornie szalone konstrukcje z siatek i tkanin, jakie dla obiektów sportowych czy hal widowiskowych projektował Frei Otto. Shigeru Ban w latach 80. projektował z tekturowych tub małe domki i pawilony, dziś techni­ ka pozwala na wznoszenie z tego materiału gmachów użyteczności publicznej (w Christchurch w Nowej Zelandii w 2013 roku powstała katedra dla siedmiuset wiernych wykonana z tektury, drewna i szkła). W XXI wieku architektoniczna futurologia stoi przed nowymi wyzwaniami. Szczególnie w rozwiniętych krajach tak zwanego Zachodu, w których przepisów, regulacji, wymogów i ograniczeń odnoszących się do architektury z roku na rok przybywa. Czy moż­ na zaprojektować odlotowy budynek, gdy trzeba się jednocześnie podporządkować dziesiątkom przepisów dotyczących udogodnień dla niepełnosprawnych, zużycia wody, segregacji śmieci, pozyskiwania energii, zachowania powierzchni biologicznie czynnych, zlokalizo­ wania parkingów, dostępu do światła dziennego, dopasowania do sąsiedniej zabudowy i układu drogowego, i wielu innych regulacji, których współczesny architekt nie może obejść? Jeszcze niedawno Helmut Jahn, projektant swego czasu uważanego za wizjonerski kom­ pleksu ­rozrywkowo-biurowego przy placu Poczdamskim w Berlinie (budowanego w latach 1993–2000), mówił wprost, że dziś naprawdę szalone wizje da się realizować tylko w Chinach. To dlatego tam wła­ śnie swoje filie otworzyły największe pracownie architektoniczne, od SOM po Zahę Hadid, OMA Rema Koolhaasa czy Herzog & de Meuron. Przyciągały ich nie tylko atrakcyjne oferty (projektowanie siedzib władz czy korporacji, ekstrawaganckich oper, filharmonii i muzeów, gigantycznych stadionów), ale też wymarzeni inwe­storzy: nieliczący


strona 28

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

6. Wywiad z A. Gottesma­ nem, Więcej niż to, co widzimy, www.exclusive­ mag.pl, dostęp 25 lutego 2016.

się z kosztami, otwarci na szalone pomysły, marzący o budowlach większych i bardziej widowiskowych niż te w krajach Zachodu. Ale nawet w Chinach rodzi się sprzeciw wobec „dziwactw” . Na początku 2016 roku chiński rząd ogłosił plan zaostrzenia przepisów i działania, mające na celu ukróce­nie rozwoju „dziwnej architektury” . Chińscy de­ cydenci dostrzegli zagrożenia płynące z niepohamowanego rozwoju wizjonerskiej, ale i przeskalowanej, absurdalnie drogiej i zupełnie nieszanującej kontekstu architektury. Przedstawiciele chińskich władz postanowili ukrócić te praktyki i położyć nacisk na rozwój budownictwa bardziej związanego z miejscową tradycją i kulturą, dopasowanego skalą do potrzeb, a także ekologicznego – szanującego środowisko, energooszczędnego. W oświadczeniu wydanym przez przedstawicieli chińskiej partii rządzącej na początku roku można znaleźć tezę, w Europie wprowadzoną w życie wraz z modernizmem, że w architekturze to funkcja determinuje formę. Dziś widowiskowe gmachy jeszcze silniej niż kiedyś powiązane są z polityką (i politycznym marketingiem): często fundują je władze kra­ jów o wątpliwej reputacji, dla których efekt marketingowy jest ważniej­ szy niż koszty czy regulacje prawne (w tym gronie prym wiodą bogate kraje rejonu Zatoki Perskiej). Przykładem politycznego zaangażowania jest też Astana, nowa stolica Kazachstanu, w której w ciągu ostatnich kilkunastu lat wybudowano nowe centrum z siedzibami władz, ośrod­ kami kultury czy sportu zgrupowanymi wzdłuż paradnego bulwaru. Przeskalowane, monumentalne, ociekające złotem potężne gmachy są emanacją potęgi prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, rządzącego krajem od 1991 roku. W zmieniającym się świecie rola architekta także podlega ewolucji. Choć prawdziwych, pozbawionych hamulców i wręcz oderwanych od rzeczywistości wizjonerów nie ma wielu, nawet w ramach dopusz­ czanych przepisami granic projektanci tworzą oryginalne, nietypowe obiekty. „Istnieje błędne mniemanie co do roli architekta – tak jakby materia wizualna czy estetyka były głównymi obszarami zaintereso­ wania tego zawodu. Chodzi o znacznie więcej niż to, co widzimy. To bardziej złożone zagadnienia. To, co definiuje społeczeństwa – liczne siły działające w nich, ich zainteresowania – dzięki architekturze staje się namacalne. Aspekty związane z klimatem, lokalizacją, demografią, kulturą, polityką, gospodarką, technologią, problemami społecznymi, a także aspiracje grup ludzkich i nasze własne ja – to wszystko jest nie­ zmiennie obecne w każdym projekcie” 6 – tłumaczył Asaf Gottesman

strona 29

7. Zob. fragment filmu The Fountainhead: A Touch of the New, a Touch of the Old, www. youtube.com, dostęp 17 paź­ dziernika 2016.

tytuł Wizjonerzy, utopiści, futuryści

z pracowni Gottesman–Szmelcman Architecture. To międzynarodowe biuro odpowiada za projekt wielofunkcyjnego gmachu OVO we Wrocła­ wiu, wyróżniającego się zarówno rzadko spotykanym połączeniem funkcji (hotel, mieszkania, sklepy, biura), jak i ekspresyjnym kształtem o zaokrąglonych narożach, podobnych do kształtu jaja. Większość współcześnie działających architektów przyznaje, że ich praca to najczęściej pasmo kompromisów i wyborów „złotego środka” . Rzadko dziś można spotkać architektów tak pewnych swej nietypowej, przełamującej standardy wizji jak Howard Roark, bohater powieści Ayn Rand The Fountainhead (na jej podstawie w 1949 roku powstał film, w którym upartego architekta grał Gary Cooper). Roark na zamówienie wielkiej korporacji zaprojektował potężny gmach – jego surowa forma jednak nie spodobała się inwestorom, żądającym dodania do niej klasy­ cystycznych detali. Architekt nie zgodził się na ten kompromis – stracił nie tylko to zlecenie, ale też pracę, a na życie zaczął zarabiać, pracując jako robotnik. „Nie buduję, żeby mieć klientów, ale mam klientów, żeby budować” – mówił Roark w obronie swojej autorskiej wizji, gdy rezygnował z projektu, który zapewne otworzyłby przed nim drzwi do wielkiej kariery 7 . Czy dziś taka postawa jest możliwa?

Poczet najsłynniejszych wizjonerów architektury Giovanni Battista Piranesi – osiemnastowieczny włoski artysta, wsła­ wił się jako autor wykonywanych w technice akwaforty, urzekających starannością oddania szczegółów, widoków Rzymu, ale i cyklem grafik Carceri d’Invenzione, przedstawiających fantastyczne, wizjonerskie, przerażające i opresyjne wnętrza więzienne. Étienne-Louis Boullée i Claude Nicolas Ledoux – dwóch najważniejszych architektów francuskiego neoklasycyzmu, którzy poza projektowaniem rzeczywistych obiektów rysowali przeskalowane, monumentalne, fanta­ styczne gmachy, wymyślali miasta idealne oraz wizjonerskie ogrody. Antonio Sant’Elia – włoski futurysta, autor manifestu, w którym apeluje o zerwanie z wszelką tradycją i projektowanie miast i budynków pasu­ jących do nowych czasów maszyn. Od 1912 roku opracowywał projekty futurystycznego miasta Città Nuova, zapełnionego przez drapacze chmur połączone mostami i wiaduktami.


strona 30

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

Archigram – założona w 1961 roku brytyjska grupa, w skład której weszli doświadczeni i utytułowani architekci (Warren Chalk, Dennis Crompton i Ron Herron) oraz młodzi adepci studiów (David Greene, Peter Cook i Mike „Spider” Webb), wspólnie buntujący się przeciwko skostniałym zasadom i przyzwyczajeniom pętającym architekturę. Projektowali utopijne miasta, futurystyczne domy, a nawet wizjoner­ skie pojazdy czy ogrody, wszystkie swoje propozycje przedstawiali w estetyce komiksu i pop-artu. Richard Buckminster Fuller – to chyba najbardziej prominentny wizjoner architektury, powszechnie szanowany autorytet, posiadacz dwudziestu ośmiu patentów, autor dwudziestu ośmiu książek i lau­ reat czterdziestu siedmiu honorowych stopni naukowych. W jego wizjonerskiej twórczości przeplatały się: architektura, wzornictwo, zaawansowana inżynieria, kartografia, biofizyka i filozofia. Najbar­ dziej znaną jego konstrukcją jest kopuła geodezyjna – wielościan, w którym z trójkątów równoramiennych tworzy się wytrzymała, odporna, a zarazem bardzo lekka kula (wiele takich konstrukcji powstało, znacznie większymi Buckminster Fuller chciał nakrywać całe miasta). Oskar i Zofia Hansenowie – polscy architekci, autorzy koncepcji Linearnego Systemu Ciągłego (LSC) – utopijnej wizji nowej organizacji przestrzeni zarówno miasta, jak i kraju. LSC zakładał budowę w Polsce systemu wielkich miast w formie pasów ciągnących się z południa na północ. W owych miastach wszystkie funkcje: praca, mieszkanie, re­ kreacja, przemysł, usługi miały biec w układzie równoległych stref od­ powiednio rozdzielonych pasami zieleni. LSC był wyrazem sprzeciwu wobec tradycyjnie kształtowanych miast, rozlewających się w różnych kierunkach wokół centrum. Jan Kaplický – Czech od 1968 roku żyjący w Wielkiej Brytanii, twórca pracowni Future Systems. Budował gmachy o futurystycznych formach (na przykład centrum handlowe Selfridges w Birmingham), rysował też utopijne wizje miast przyszłości. W 2009 roku wygrał konkurs na projekt nowej siedziby Biblioteki Narodowej w Pradze. S ­ zalony, kontrowersyjny, został poddany miażdżącej krytyce. Stres związa­ ny z koniecznością obrony projektu był podobno przyczyną nagłej śmierci architekta.

strona 31

tytuł Wizjonerzy, utopiści, futuryści

big – Bjarke Ingels Group – duńska pracownia prowadzona przez Bjarke Ingelsa, który poza wizjonerskimi pomysłami poświęca wiele czasu na edukowanie w sprawach architektury, promowanie nowator­ skich rozwiązań i tłumaczenie swoich koncepcji. W dorobku pracowni znajduje się tak samo wiele zrealizowanych i utopijnych wizji. Vincent Callebaut – ekowizjoner, autor najbardziej spektakularnych koncepcji pływających i podwodnych miast, samowystarczalnych, po­ rośniętych przez lasy wieżowców, budynków inspirowanych strukturą ludzkiego DNA czy gigantycznych superekologicznych osiedli dla ty­ sięcy mieszkańców. Czterdziestoletni Belg pracuje na stałe we Francji, a wszystkie swoje wizje uzasadnia koniecznością zmiany myślenia o architekturze wymuszoną przez zmiany klimatyczne, zanieczysz­ czenie powietrza i czekającą nas zapewne z tego powodu katastrofą ekologiczną.

Wizje zrealizowane – symbole swoich czasów Walt Disney Concert Hall, Los Angeles, projekt Franka Gehry’ego Niektórzy uważają, że od tego się wszystko zaczęło – widowisko­ wy, oderwany od kontekstu i niepodobny do żadnej innej istniejącej budow­li gmach miał zapoczątkować pod koniec lat 90. XX wieku falę ekstrawaganckich, ekspresyjnych, szalonych budynków. Gehry halę widowi­skową dla wytwórni Disneya zaczął projektować pod koniec lat 80., niedługo później stworzył wizję ikonicznego Muzeum Gug­ genheima w Bilbao. Oba te obiekty do dziś są symbolami nowej epoki w myśleniu o architekturze. Siedziba CCTV, Pekin, projekt Rema Koolhaasa To ten budynek, oddany do użytku w 2012 roku, stał się pretekstem do zmiany przepisów zapowiedzianej w styczniu 2016 roku przez chiński rząd. Wysoki na dwieście trzydzieści cztery metry, ekspresyjnie łamany biurowiec – siedziba głównej chińskiej stacji telewizyjnej – jest jednym z najbardziej dziś rozpoznawalnych współczesnych obiektów architek­ tonicznych. Choć jeszcze niedawno opisywany był jako ucieleśnienie wizjonerskiej koncepcji, został uznany za zbyt drogi i za duży do swojej lokalizacji, stając się symbolem wynaturzenia, jakie nastąpiło w ostat­ nich latach w chińskiej architekturze.


strona 32

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

Burdż Chalifa (Burj Khalifa), Dubaj, projekt Adriana Smitha i SOM Najwyższy budynek świata, sięgający blisko ośmiuset trzydziestu metrów, powstał w 2010 roku. Jest ucieleśnieniem marzenia o budowa­ niu bardzo wysoko – gdy go stawiano, przewyższył dotychczasowego rekordzistę, budynek Taipei 101, o ponad trzysta metrów. Pasja do budowania wysokościowców trwa na świecie od początku XX wieku, od kiedy zdobycze techniki pozwoliły na wznoszenie takich obiektów. Mimo że dubajski drapacz chmur okazał się finansową porażką, trwają prace nad pobiciem jego rekordu wysokości. Bosco Verticale, Mediolan, projektu Stefana Boeriego Mówi się, że to właśnie w stronę integrowania architektury i natury musimy zmierzać, że w obliczu problemów ekologicznych – zanie­ czyszczenia środowiska czy wyczerpywania się zasobów energii – architektura musi się diametralnie zmienić, zarówno pod względem technologicznym, jak i formalnym. Wertykalny Las, wybudowane w 2014 roku w Mediolanie dwa wieżowce mieszkalne gęsto porośnięte zintegrowaną z architekturą zielenią, może być pierwszym zwiastu­ nem tych zmian.

strona 33

tytuł

Przeciążenie

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Paweł Krzaczkowski

biogram

Paweł Krzaczkowski jest libre­ cistą, kuratorem, poetą, eseistą, redaktorem licznych publikacji dotyczących teorii architektury, m.in. Przewodnika dla dryfujących. Publikuje teksty poświęcone współczesnej audiokulturze, archi­ tekturze i literaturze. Jako kurator organizuje koncerty muzyki współ­ czesnej – ostatnio cykl koncertów 4 for Beckett (TR Warszawa). Jako librecista współpracował z takimi kompozytorami jak Sławomir Kupczak (Report), Dominik Karski (Osoby te od wieczności dzieli tylko półtorej minuty), Sławomir Woj­ ciechowski (Pokój 404) czy Kacper Ziemianin (Alphaville). Autor książki poetyckiej Wstęgi Möbiusa i współzałożyciel duetu muzyczne­ go Klangwerk 936.

detale


strona 34

1. Księga Rodzaju 11,4.

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Paweł Krzaczkowski

W wydanej w 1679 roku książce Turris Babel Athanasius Kircher opisał eksperyment myślowy nawiązujący do biblijnej opowieści, którą można streścić jednym zdaniem: „Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba” 1 . Jako jezuita wierny doktrynie katolickiej Kircher trwał jeszcze przy Ptolemejskich wyobrażeniach dotyczących układu słonecznego. Dlatego Ziemia nadal okupuje centralną pozycję we Wszechświecie. Sąsiaduje z nią sfera księżycowa, jej najbliższa granica. W interpretacji Kirchera wysoka na sto siedemdziesiąt osiem tysięcy sześćset siedem­ dziesiąt dwie mile wieża Babel powinna zatem sięgać Księżyca, i tak też przedstawia ją na rycinie. Górnej części obiektu towarzyszy sześć inskrypcji, które w różnych wersjach językowych podają wcześniej przywołany cytat. Niżej Kircher umieścił dwie kolejne inskrypcje, w których odnotowuje, że budynek taki byłby cięższy od samej Ziemi i że nowe ciało składające się z planety i budynku wytrąciłoby Ziemię z jej centralnej pozycji, przez co „Słońce i Księżyc nie mogłyby więcej oświecać globu ziemskiego” 2 w tym samym stopniu co wcześniej. Dla życia miałoby to katastrofalne skutki. „Nikt nie mógłby ostać się na globie ziemskim, chyba że w stanie dzikości” . Eksperyment Kirchera mógłby znaleźć się w katalogu potencjalnych „miast przyszłości” , który w 1971 roku opublikowała grupa Super­studio. Ich publikacja nosi tytuł Dwanaście ostrzegawczych historii na Boże Narodzenie, a podtytuł wyjaśnia, że chodzi o „niepokojące intuicje do­ tyczące mistycznego odrodzenia miejskości” 3 . W tym konceptualnym przedsięwzięciu, jak głoszą autorzy, przedstawionych zostało „dwana­ ście wizji idealnych miast, najwyższe osiągnięcie dwudziestu tysięcy lat cywilizacji, krwi, potu i łez; ostateczne Niebo człowieka, który posiadł prawdę; człowieka wolnego od sprzeczności, dwuznaczności i waha­ nia; całkowicie i na zawsze wypełnionego swoją własną doskonałością” . Superstudio wychodzi tutaj od wyobrażenia historii jako postępu, ukształtowanego w kulturze Zachodu w XIX wieku w związku z przy­ spieszeniem rozwoju mocy wytwórczych, które wytworzyło i roz­ powszechniło nowy sposób odnoszenia się do przyszłości wyobrażonej w postaci formy technologicznej wraz z jej społecznymi implikacjami. 2. Wszystkie cytaty z Kirchera za fotokopią starodruku ze strony: www.standrewsrarebooks.word­ press.com, dostęp 14 listopada 2016.

3. ­Superstudio, Twelve Cautionary Tales for Christmas (12 Ideal Cities), angielskie tłumaczenie artykułu z 1971 roku dostępne na stronie www.socks-studio.com, dostęp 14 listopada 2016.

strona 35

tytuł Przeciążenie

Objawiało się to w szczególności kolejnymi wizjami miast przyszłości, nowym gatunkiem weduty o charakterze prognostycznym lub progno­ styczno-normatywnym, który wyznacza kierunek zagospodarowania potencjału technologicznego do nowej formy społecznej czy też no­ wych form życia. Ta utopistyka, pierwotnie dynamicznie rozwijająca się w beletry­ styce i publicystyce, zacznie się przekładać na realne formy architek­ toniczne dopiero wraz z ukształtowaniem się idei modernistycznych, choć bez uprzednio wyobrażonego i quasi-religijnej wiary wytwarza­ nej przez wyobrażone realna praktyka architektury modernistycznej nie zyskałaby najpewniej przysługującego jej impetu ani zrozumienia. Wizje miast stworzone przez Superstudio zatem odnoszą się do tej dziewiętnastowiecznej formy, która w XX wieku przekształciła się z fantazjowania na temat społeczeństwa przyszłości przedstawiane­ go poprzez jego formę miejską w poważne propozycje projektowe w ­obszarze ruchu modernistycznego, jak choćby u Ludwiga Hilber­ seimera czy Le Corbusiera, gdzie szuka się nowej formy miasta dla nowej formy społecznej, czy też dla nowej jakości kluczowej w życiu społecznym – przyspieszenia. Dwanaście opowieści grupy Superstudio należy zatem czytać jako krytykę tendencji obserwowanych w historii architektury modernistycznej postrzeganej jako forma niosąca zbawie­ nie, przy czym zbawienie architektury leży w jej identyfikacji z urbani­ styką, będącą z kolei formą całościową, która określałaby życie populacji. Opisane przez Superstudio modele są systemami samozamknię­ tymi, które nie posiadają żadnego zewnętrza i które są samozwrotne i obiektywne, dlatego jawią się jako w pełni stabilne. Wszystkie je łączy charakter megastrukturalny, poprzez który Superstudio omawia warun­ki brzegowe miejskości jako „życia na ograniczonym obszarze masy receptywnej” . Będąc strukturami holistycznymi i solipsystyczny­ mi, nie tylko zawierają całość biosu, ale też domykają jego historię. Są to zatem produkty finalne. Więzienia historii, w których życie może tylko podlegać iterowaniu uwiecznionej formy. Na przykład miasto numer jeden zwane Miastem 2000 Ton, „równe i doskonałe, leży pośród zielonych trawników, słonecznych wzgórz i zalesionych gór. Wąskie i wysokie tafle niekończących się budynków krzyżują się na rygorystycznej, kwadratowej siatce co jedną milę” . Każ­ dy bok siatki to wertykalna kumulacja nałożonych na siebie komórek mieszkalnych. „W każdej komórce znajduje się indywiduum, które­ go impulsy mózgowe są nieustannie przesyłane do elektronicznego


strona 36

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Paweł Krzaczkowski

analizatora, umieszczonego na szczycie budynku” , który „selekcjonuje, porównuje i interpretuje pragnienia każdego indywiduum, progra­ mując życie całego miasta moment po momencie” , a w razie wykrycia niewłaściwej myśli decyduje o opadaniu sufitu „z siłą dwóch tysię­ cy ton, aż dosięga podłogi” . W innym mieście wszyscy chcą poznać „wielkiego innego” , co w żadnej mierze im się nie udaje, i tak upływa im wieczność. Jest też miasto na osiem milionów mieszkańców, które przemieszcza się po powierzchni Ziemi, pochłaniając i przekształcając napotkaną materię w coraz nowsze budowle i ulice układane we wzór szachownicy. Najwyższe szczęście polega tu na przenoszeniu się do nowych budynków, by być jak najbliżej Wielkiej Fabryki, znajdującej się na czele pochodu. Jest wreszcie miasto numer dziewięć, „tak wielka maszyna, że nawet mieszkańcy nie znają jej rozmiarów. Jego rurociągi, jego rzędy mechanizmów zębatkowych, taśmy transportowe, korbowo­ dy rozciągają się poza zasięgiem wzroku, gdziekolwiek by spojrzeć” . We wszystkich dwunastu przykładach miasto jest światem sa­ mym dla siebie, pozbawionym zewnętrza, a transformacja odbywa się jedynie na zasadzie powtórzenia. Poprzednie od następnego rozdziela pragnienie nowego jako tego samego, przy czym samo pragnienie także jest powtórzeniem. Podmiotowość jest redundantna, a miasto – staty­ czne nawet w ruchu. Totalność realnego kompensują sny i symulakry, będące strukturami ogarniającymi całość doznawania. Decyzje są wpisane w kalkulacje systemowe, a system zawiera wszystko. Świat jest sumą mechanizmów, a pragnienia są wytwarzane równomiernie i w pełni zaspokajane przez produkcję mechanizmów. Produkowanie w formie pracy nie jest potrzebne. Rację istnienia ma wyłącznie to, co sfabrykowane, w szczególności życie. Są to zatem opowieści o końcu historii na mocy architektury i działaniu jej snu o finalnym kształcie jako totalnej formie urbanistycznej; snu, który ukształtował się pod ko­ niec XIX wieku, kiedy to architektura i urbanistyka splotły się w nową całość na płaszczyźnie imperatywu utopisyki. King Gillette, który był jednym z pionierów takiego myślenia, w książce The Human Drift zaproponował koncepcję miasta jako sumy tego samego, które nie potrzebuje zewnętrza, będąc jedyną strukturą na świecie. Pracę zastępują tam mechanizmy, a ludzie żyją w identycz­ nych komórkach mieszkalnych, przemieszczają się pomiędzy takimi sa­ mymi budynkami. O ile u Gillette’a to jeszcze natura, ściślej wodospad Niagara, stanowi źródło energii utrzymującej w ruchu całą maszynerię metropolii, o tyle w obrazie La Città Nuova Antonia Sant’Elii pojawia

strona 37

tytuł Przeciążenie

się pragnienie, by miasto żywiło się immanentnie, swoją własną dyna­ miką. Dlatego wygląda ono jak zapora wodna i rzeka jednocześnie. Ar­ chitektura w tym wyobrażeniu staje się ramą i zwieńczeniem procesu historycznego, bo jako jedyna jest w stanie całościowo zorganizować społeczeństwo, tak by stało się samozwrotnym systemem. Dzięki niej system ten osiąga stadium pełnej stabilności i na tej zasadzie – samo­ zwrotności. Nie produkuje nic poza samym sobą i może skupić się na ­samopowtórzeniu. „Maszyna jest samowystarczalna” , jak głosi opis miasta numer dziewięć. W przypadku La Città Nuova mamy więc do czynienia z pomnikiem wieczności stawianym sobie i dla siebie jako nieskończoną i jednomiarową iterację, w której ruch jest swoim włas­ nym paradoksem, jako wszechobecna niemożliwość. Pół wieku później styl googie oznajmi, że przyszłość istnieje tylko w formie teraźniejszo­ ści, jako park rozrywki uprzystępniony w formie towaru, co w XXI wie­ ku kontynuuje architektura parametryczna. Architektura mogła się w ten sposób określić tylko dzięki przyjęciu wizji historii jako procesu całościowego i jednokierunkowego. Tak pojęta historia stała się niejako ideologią architektury, która mogła się względem niej usytuować jako siła nadrzędna. Przyczyn tego feno­ menu należy szukać ponownie w XIX wieku i mieszczańskim pojęciu postępu, rozumianego jako samoistny rozwój technologiczny, które w XX wieku upowszechniło się także w obszarze socjaldemokracji, dotykając dużą część ruchu architektury nowoczesnej. Założenie to po­ legało na takim wyobrażeniu historii, w którym rozwój kapitału i tech­ nologii przynosi, tak po prostu, więcej szczęścia dla świata. Brakowało tu zatem obserwacji podstawowego konfliktu wpisanego w rozwój środków produkcji. Historia została przez to wyobrażona jako jednoli­ cie odmierzany, pusty czas, ornamentowany wydarzeniami. Mają one wszakże jednego projektanta i jeden kierunek. Postęp jako taki podle­ gał tu oczywistej fetyszyzacji, był odmianą dzisiejszej ideologii skapy­ wania. Takiej wizji historii można przeciwstawić ideę procesu histo­ rycznego jako rezultatu konfliktów społecznych, tworzących się wokół nich ciał społecznych, wielokierunkowego renegocjowania układu sił i zakresów praw w obszarze struktur społecznych. Taka historia jest bardziej zjawiskiem kłączowatym, nie posiada bowiem jasno naszkico­ wanego planu historycznego jako postępu. W połowie XIX wieku malarstwo i sztuki wizualne przyglądają się zmianom technologicznym i przekształceniom krajobrazu. Malarstwo jednak wówczas zdaje się zupełnie nie rozumieć tego fenomenu.


strona 38

4. Cyt. za: www. gerald-massey. org.uk, dostęp 14 listopada 2016.

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Paweł Krzaczkowski

Za przykład niech posłuży obraz Edwarda Goodalla z 1852 roku, który przedstawia Manchester zgodnie z ówczesnym kanonem akademickim i konwencją picturesque. Zwraca tu uwagę kilka elementów. Widzenie ustawione jest w znacznej odległości od miasta. Na pierwszym planie pojawiają się typowe składowe malarstwa krajobrazowego o bukolicz­ nym wydźwięku. Pięknie udrapowane drzewa i krzewy, odpoczywają­ ce w zieleni zwierzęta, kobieta z dzieckiem siedząca na trawie, a więc sielankowo upozowany lud. Dopiero na ostatnim planie pojawia się oświetlona rozproszonymi promieniami intensywnie świecącego słoń­ ca panorama Manchesteru, zdominowana wertykalnie przez las dymią­ cych kominów. Miasto zatem zostało przefiltrowane przez bukoliczny krajobraz. Ewidentne napięcie pomiędzy jednym a drugim autor pracy raczej łagodzi, niż podkreśla, a przemysłowe miasto pokazane jest jak w klasycznym malarstwie wedutowym. Jakby kominy były wieżyczka­ mi. Widzenie trzyma się na dystans i nie nadąża za historią. W tym kontekście istotna wydaje się praca Angielskie miasto au­ torstwa Ernesta Jonesa, przedstawiciela ruchu Chartist, a więc naj­ większej w tamtym czasie na ziemi brytyjskiej organizacji walczącą o prawa robotników. Warto przy tym wspomnieć specyficzny kontekst jej powstania. Cofnijmy się do roku 1848, kiedy to w Manchesterze doszło do jednego z największych zgromadzeń i manifestacji robotni­ czych pierwszej połowy XIX wieku. Do ogromnego tłumu przemawiał wówczas Ernest Jones, nawołując: „zorganizujcie się, a wkrótce na parlamencie zawiśnie zielona flaga” 4 . Za wspomniane słowa został aresztowany i osadzony na kilka lat w dramatycznie upokarzających i wyniszczających fizycznie warunkach. Odebrano mu wszystkie prawa, zamknięto w ciemnej, wilgotnej celi bez żadnego wyposażania. Zakaza­ no mu posiadania jakichkolwiek przyborów do pisania, lektur, a nawet, co wówczas było wyjątkowo drastyczną karą, Biblii. Mimo tych oko­ liczności Jones kontynuował swoją walkę. Ze znalezionych ptasich piór przygotowywał przybory do pisania. Wiersze utrwalał własną krwią. Narysował też Angielskie miasto, obraz, który stanowczo wymyka się kanonom połowy XIX wieku, jakby protoekspresjonistyczny w charak­ terze. Przedstawia miasto przemysłowe w porze nocnej. Hale z pierw­ szego planu to najprawdopodobniej wariacja na temat Murrays’ Mills z Manchesteru, które były w swoim czasie największym kompleksem przędzalniczym na świecie. Na budynkach znajdują się różne szyldy, między innymi „Moloch and Mammon Brothers” . Prawdopodobnie to znowu nawiązanie do Murrays’ Mills, należących do dwóch braci

strona 39

tytuł Przeciążenie

Murray. Po drugiej stronie, na gzymsie, widać napisy „Bone Grinder & Co” oraz „Killmen Bros” . W środku pierwszego planu – rozświetloną tawernę. Na drugim planie Jones umieścił dwa budynki, w których światła są zgaszone. To baraki oraz nowe więzienie. Obramowują one plac, którego jedną pierzeję stanowi kolejny bar z napisem „Gin” . Fron­ talnie usytuowany jest kościół w stylu neogotyckim. Znajduje się on na tej samej osi kompozycyjnej co tawerna poniżej, jakby autor, zdecydo­ wany przeciwnik kościoła i kleru, umiejscowił je w jednym porządku funkcjonalnym. Za kościołem są kolejne fabryki, z których wystają dymiące kominy, układające się w symetryczny wzór wobec centralnie zlokalizowanej wieży kościoła, która w tym kontekście staje się raczej kominem krematoryjnym. Na pierwszym planie widać jeszcze kanał wodny, którym przemykają parowce, i przejeżdżający pociąg. Obraz ten, mimo retorycznych implementacji tekstowych o bar­ dzo „pedagogicznym” wydźwięku, wydaje się zjawiskiem niezwykłym. W przeciwieństwie do pracy Goodalla miasto postrzegane jest tu z perspektywy wnętrza. Zamiast słońca mamy noc. Zamiast przyrody i zieleni – surowy krajobraz architektoniczny. Wszystko jest sztucz­ ne, wykreowane. Niebo jako takie nie istnieje. Miasto jest całością, poza którą nie widać niczego więcej. Jest ruchome, ale to monotonny, statyczny ruch. Złamanie perspektywy jest tutaj jedynym elemen­ tem, który nie zgadza się na wieczność takiego obrazu, wprowadza­ jąc subiektywne zaburzenie obiektywnego przedstawienia. Otwiera ono zarazem obraz na obszar historii jako możliwości, kontrastujący z mechaniczną koniecznością samego przedstawienia. Na Angielskim mieście Jones uchwycił moment, kiedy architektura przestaje być tylko formą estetyczną, a staje się formą polityczną. W tym sensie pokazuje on architekturę jako zjawisko par excellence polityczne i potencjalnie opresyjne. Architektura jest tutaj sposobem pytania o świat, w którym nie da się oddzielić świata od architektury, czyli formy przestrzennej, w której świat społeczny się przejawia i realizuje; jest stanem katastro­ fy urzeczywistnionej.


strona 40

tytuł

Projektowanie niemożliwego

strona 41

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Anna Cymer

biogram

Zob. s. 23

detale

tytuł Projektowanie niemożliwego

„To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” – miał 20 lipca 1969 roku powiedzieć Neil Armstrong, krocząc – jako pierw­ szy człowiek w dziejach – po powierzchni Srebrnego Globu. Uwień­ czona lądowaniem na Księżycu misja Apollo 11 nie rozpoczęła ( jak liczono) wielkiego podboju kosmosu, stała się jednak ważnym i sym­ bolicznym momentem w rozwoju nauki. Ale nie tylko. Badania nad tym, jak dotrzeć na Księżyc i na inne planety odcisnęły swoje piętno także na… architekturze. Rozwijające się w podobnym czasie – w la­ tach 60. – w USA i ZSRR programy kosmiczne oraz cały propagandowy szum, który wokół tych przedsięwzięć się roznosił, oddziaływały na pomysły i fascynacje architektów. Estetyka science fiction inspirowa­ na wnętrzami statków kosmicznych, formami rakiet, futurystyczne pomysły na domy na innych planetach – wszystko to zaistniało w ar­ chitekturze zarówno krajów tak zwanego Zachodu, jak i Wschodu. W obu częściach świata, niezależnie od położenia względem Żelaznej Kurtyny, wizja podboju kosmosu rozpalała wyobraźnię wszystkich, także architektów. W 1964 roku w Nowym Jorku odbyła się wystawa światowa Expo. Do dziś uznawana jest za jeden z najbardziej wyrazistych przejawów architektury epoki podboju kosmosu. Podczas wystawy można było oglądać Space Park zbudowany we współpracy z NASA i Departa­ mentem Obrony – pawilon tematyczny prezentujący stan badań nad kosmosem oraz rozwój technologii mających pomóc w jego zdoby­ ciu. W krajach Zachodu, a szczególnie w USA, fascynacja kosmosem przejawiała się w architekturze na różne sposoby. Jedni projektanci tworzyli utopijne, futurystyczne wizje idealnych miast na Księżycu albo superzaawansowanych pod względem technologicznym budyn­ ków-maszyn. Inni ekscytację lotami w kosmos przekuwali na swojskie formy codziennych zabudowań. Ten nurt otrzymał nawet swoją nazwę, googie architecture – balansująca na granicy kiczu architektura o for­ mach będących swobodną zabawą kształtami inspirowanymi epoką nowoczesnych technologii (googie narodziła się w czasach popula­ ryzacji samochodów; kolejne zdobycze techniki tylko ją ubogacały). Pomiędzy tymi utopijnymi wizjami a radosną twórczością budowni­ czych prowincjonalnych stacji benzynowych i przydrożnych barów (tam najsilniej objawił się nurt googie) powstawały w pełni funkcjo­ nalne gmachy, których formy uznaje się za echo marzeń o obecności człowieka w przestrzeni kosmicznej i estetyki rakiet. Jednym z takich obiektów jest budynek TWA Flight Center na lotnisku imienia Johna


strona 42

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

strona 43

tytuł Projektowanie niemożliwego

2. J. Wujek, Mity i utopie architektury XX wieku, Arkady, Warsza­ wa 1986, s. 153.

działalność jest obwarowana zestawem państwowych przepisów i normatywów? Przez cztery dekady, od drugiej połowy lat 40. do połowy lat 80., proces projektowania architektonicznego był w Polsce właściwie w całości upaństwowiony. Nie istniały prywatne pracownie – archi­ tekci mogli pracować tylko w państwowych biurach projektowych; zmonopolizowana była produkcja materiałów budowlanych; gabaryty, metraże, a nierzadko i formy budynków nie zależały od potrzeb użyt­ kownika czy wyobraźni i wiedzy architekta, ale od państwowych wy­ mogów, zapisów w planach gospodarczych, decyzji urzędników. Choć na przestrzeni lat egzekwowanie tych regulacji się zmieniało (w zależ­ ności od sytuacji politycznej zaostrzało się lub liberalizowało), co do zasady pozostawało jednak niezmienne: architekci swoją twórczość projektową powinni byli mieścić w ramach ustanowionych państwowo normatywów i przepisów. Nie ma chyba jednak takich kodeksów, które zatrzymałyby ludzką wyobraźnię. Stąd też nawet wśród ograniczających regulacji, jakie na pracę architekta nałożył aparat państwowy Polski Ludowej, rodziły się projekty wizjonerskie, wyprzedzające swój czas albo przełamujące panujący schemat myślenia. Poza „głównym obiegiem” inwestycyjnym powstawały wizje futurystyczne albo przeciwnie – postulujące powrót do rozwiązań najprostszych. Jedne były wynikiem sprzeciwu wobec narzuconych modernistycznych normatywów, inne chęcią ucieczki w świat niekonwencjonalnych form, jeszcze inne rodziły się z chęci zaproponowania rozwiązań mogących poprawić jakość życia, będących odpowiedzią na aktualne problemy. Ważną inspiracją był też rozwój technologii: po II wojnie światowej znacznie poszerzył się zasób moż­ liwości technicznych, rozwiązań konstrukcyjnych, materiałów, którymi mógł się posługiwać architekt (w Polsce wybór ten bywał niestety ogra­ niczony). „Dla rybaków penetrujących przybrzeżne wody archipelagu Utopii każdy wynalazek, nowa maszyna, usprawnienie produkcyjne stawało się złotą rybką, obiecującą spełnić wypowiedzia­ne prośby. Mieli poczucie, że w swe sieci zagarnęli złotych rybek tysiące; o pogod­ nej przyszłości przekonywały ławice nowych – granice składanych im «próśb» określały jedynie możliwości wyobraźni” – tak metaforycznie o fascynacji techniką pisał Jakub Wujek w książce Mity i utopie archi­ tektury XX wieku2 . Projektowanie bez oglądania się na warunki i realia może rozwijać się w różnych sytuacjach. Jedne z najciekawszych, a zarazem bardziej

F. Kennedy’ego w Nowym Jorku. Oddana do użytku w 1962 roku futu­ rystyczna bryła to projekt pochodzącego z Finlandii amerykańskiego architekta Eera Saarinena. Mniej typowym wcieleniem fascynacji lotami w kosmos, a zarazem przeglądem wyobrażeń o supernowoczesnej przyszłości, była kresków­ ka Jetsonowie wymyślona przez słynny duet Hanna-Barbera. Pierwszy odcinek serialu o rodzinie żyjącej w XXI wieku został wyemitowany w 1963 roku. W wyścigu o podbój kosmosu USA i ZSRR przez długi czas szły łeb w łeb (Związek Radziecki pierwszy wysłał człowieka w kosmos, jednak to Amerykanin pierwszy postawił nogę na Księżycu). Za Żelazną Kur­ tyną też dawało się odczuć ekscytację kosmiczną ekspansją. Ta rywali­ zacja pomiędzy Wschodem a Zachodem miała ogromne znaczenie poli­ tyczne i propagandowe, a architektura była służącym temu narzędziem. Od początku lat 60. pod Moskwą budowano Kosmiczne / Gwiezdne Miasteczko – ośrodek badawczy i szkoleniowy, który miał być dowo­ dem na zaawansowanie prac nad podbojem kosmosu. Centralnym jego punktem było Centrum Wyszkolenia Kosmonautów imienia Jurija Ga­ garina. Znany i do dziś budzący fascynację wielbicieli architektury jest zbiór obiektów wzniesionych głównie w latach 70. w kurortach na terenie różnych byłych republik radzieckich, a utrzymanych w estetyce będącej połączeniem brutalizmu i futuryzmu. Widowiskowe hotele nad Morzem Czarnym – to także dzieci epoki lotów na Księżyc i ma­ rzeń o podboju kosmosu. W Polsce lat powojennych zajmowano się bardziej przyziemnymi problemami, jak choćby kwestią wciąż niezaspokajającego potrzeb budownictwa mieszkaniowego. Ale mimo to wśród tych doczesnych spraw działało grono architektów, których pomysły wykraczały daleko poza zmaganie się z codzienną rzeczywistością.

Przełamać schemat

1. W. Zabłocki, Architektura, BOSZ, Olszanica 2007, s. 7.

„Uważa się, że człowiek poszukuje jednocześnie ładu i rozmaito­ ści, a nasz umysł potrzebuje kontrastujących ze sobą zmiennych form – także w procesie percepcji dzieł architektonicznych. Znużenie i emocjonalna obojętność pojawiają się, gdy w architekturze występu­ je zbyt wiele powtórzeń” – pisał Wojciech Zabłocki w swojej książce pod tytułem Architektura1 . Ale jak kreować zróżnicowane, pozbawione monotonii i pobudzające emocje formy w czasach, gdy każda twórcza


strona 44

3. P. Kibort, Maciej Nowic­ ki – twórca nowej Warszawy, [w:] Synchroniza­ cja – Chwała miasta, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012, s. 315–323. 4. Tamże, s. 317

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

postępowych wizji dotyczących urbanistyki i architektury sporządzali polscy architekci w czasie II wojny światowej – podziemne pracow­ nie architektoniczne działały przede wszystkim w Warszawie i wraz z przybywaniem zniszczeń opracowywały nie tylko wizje odbudowy, ale też modernizacji miasta. Piotr Biegański, członek powołanej przez Stefana Starzyńskiego Komisji Urbanistycznej (zajmowała się kierun­ kami rozwoju Warszawy po wojnie), a później szef Biura Odbudowy Stolicy wspominał, że nikt nie spodziewał się takiej skali zniszczeń, projektanci postanowili jednak ten dramat wykorzystać – obrócić na korzyść miasta, modernizując nie tylko jego zabudowę, lecz także urbanistykę. W czasie okupacji we wspomnianej Komisji Urbanistycz­ nej, w założonej przez przedwojennych awangardzistów Pracowni Architektoniczno-Urbanistycznej, w Wydziale Planowania Miasta (ta przedwojenna instytucja po wojnie przestała istnieć), a także na konspiracyjnym Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej rodziły się dziesiątki wizji i opracowań tego, jak powinna wyglądać i funkcjonować odbudowana Warszawa. Część z powstałych wtedy propozycji została wykorzystana (na przykład przebieg trasy W–Z), wiele pozostało na papierze, do dziś stanowiąc wzorzec nowoczesnego myślenia o mieście. Na tle zazwyczaj jednak futurystycznych i utopij­ nych wizji szkicowanych w czasie okupacji w Warszawie wyróżniają się projekty Macieja Nowickiego dotyczące centrum stolicy. Szczegó­ łowo opisał je Piotr Kibort na łamach tomu podsumowującego projekt Synchronizacja / Chwała miasta3 z 2012 roku. Nowicki, którego błysko­ tliwą międzynarodową karierę przerwała tragiczna śmierć, w czasie II wojny światowej rysował przyszłe centrum Warszawy, rozumiejąc problemy urbanistyczne wielkiego miasta w sposób wizjonerski, bo do dziś aktualny. „Podstawową cechą terenu centralnego dzielnicy biuro­ wo-handlowej miały być różnice poziomów gruntu, wynoszące od dwóch i pół do trzech metrów, utworzone poprzez pozostawienie na miejscu nasypów z gruzu. Dawało to możliwość ukształtowania ciągów pieszych na innym poziomie niż trasy ruchu kołowego” 4 – pisał Piotr Kibort. Choć mało kto wtedy myślał tak o mieście, Nowicki w latach 40. projektował zabudowę, biorąc pod uwagę walory widokowe: chciał, by sylweta miasta równie dobrze prezentowała się z punktu widzenia pie­ szego, jak kierowcy samochodu; sporą przestrzeń śródmieścia chciał też pozostawić dla pieszych. „Szkicom konkretnych rozwiązań dla miasta towarzyszył namysł teoretyczny nad funkcją i kształtem archi­ tektury we współczesnym społeczeństwie oraz sytuacją budownictwa

strona 45

tytuł Projektowanie niemożliwego

po zniszczeniach wojennych” – dodaje Kibort, zaznaczając zarazem, że wizje Nowickiego były tyleż innowacyjne, ile utopijne. „Artyści, a architekci w szczególności, poddani byli działaniom wielu potężnych i sprzecznych sił. Z jednej strony wielkim projek­ tem podejmowanym przez PRL była właśnie modernizacja. Z drugiej strony architektura i w ogóle estetyka były sprawami politycznymi, zależnymi od zmiennych strategii komunistycznej władzy. Do tego wszystkiego, przy całych swych modernizacyjnych ambicjach, PRL był krajem ubogim; ograniczone środki na równi z polityczną kontrolą limitowały ­urzeczywistnianie śmiałych wizji projektantów” – pisał Stach Szabłow­ski na łamach „Dziennika” przy okazji wystawy poświę­ 5. S. Szabłowski, conej Stanisławowi Zamecznikowi w Zachęcie w 2010 roku5 . PRL była Futurystyczne państwem paradoksów, w którym odgórnie zadekretowana „innowa­ retro, www.kul­ tura.dziennik.pl, cyjność i postęp” szły w parze z roku na rok rosnącymi ograniczeniami dostęp 27 maja w doborze form czy materiałów. W latach 60. i 70. w Polsce rozstrzy­ 2016. gnięto dziesiątki konkursów na nowe wizje centrów miast. Zwyciężały w nich propozycje odważne, tworzone z rozmachem (badacz architek­ tury drugiej połowy XX wieku Tadeusz Przemysław Szafer niejedno­ krotnie je krytykował za niedopasowanie do ekonomicznych możliwo­ ści kraju). Architekci rysowali strzeliste wieżowce wzdłuż szerokich arterii i odseparowane od ruchu kołowego pasaże dla śródmieścia Wrocławia, Krakowa, Bydgoszczy czy Zielonej Góry. Większość z tych marzeń o „wielkomiejskości” nie została zrealizowana; ich częściową materializację można zobaczyć w Warszawie (tak zwany Zachodni Rejon Centrum Warszawy), Poznaniu (fragment zabudowy ulicy św. Marcin) czy w centrum Katowic albo… poza granicami kraju. Bo jak zauważa: „sukcesy w wielkich międzynarodowych konkursach stały się udziałem Polaków w dużej części właśnie przy projektowaniu miej­ 6. T. Przemysław skich zespołów centralnych” 6 . Polskie zespoły odnosiły spore sukcesy, Szafer, Nowa projektując kompleksy śródmiejskie poza granicami Polski. Jak to architektura polska. Diariusz obliczył Błażej Ciarkowski, tylko w latach 60. nasi projektanci z zagra­ lat 1971 –1975, nicy przywieźli ponad sześćdziesiąt nagród z różnych międzynarodo­ Arkady, Warsza­ wych konkursów i przeglądów. „Wielki wysiłek włożony przez długie wa 1979, s. 321. lata w rozwiązywanie trudnych i bardzo skomplikowanych centrów 7. Tamże. miejskich przyczynił się do wykształcenia dużej kadry projektantów” 7 – pisze Szafer. I za największy z tych międzynarodowych sukcesów uznał zwycięstwo polskiego zespołu w konkursie na centrum nowego miasta Espoo w Finlandii (autorzy: Jan Maciej Chmielewski, Janusz Kazubiński, Krzysztof Kuraś, współpraca: Janusz Foks, Sławomir Gzell, Jacek Cynke).


strona 46

8. H. Adamczew­ ska-Wejchert, K. Wejchert, Jak powstawało mia­ sto, Pergamon, Tychy 1995, s. 58.

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

Pozostając w kręgu dużych założeń urbanistycznych: ciekawym przypadkiem utopijnego jak na swoje czasy projektu, ponadto będą­ cego dowodem na ewolucję poglądów autora, jest wizja osiedla Stella w Tychach. Zaprojektowali je Hanna Adamczewska-Wejchert i Kazi­ mierz Wejchert, czyli autorzy całościowej wizji tego modernistycznego miasta. Oni też nieco ponad dwadzieścia lat po rozpoczęciu budowy Tychów zorientowali się, że nie sprawdzają się dotychczas realizowane wizje osiedli. Pod koniec lat 70. podjęli się więc opracowania zupełnie nowej koncepcji: „Celem projektu było danie odpowiedzi na pytanie, jak kształtować środowisko mieszkaniowe i mieszkalne obywatela polskiego w niedalekiej przyszłości po roku 1990, aby poprawić jakość życia w miastach” 8 – pisali. Było to niezwykłe przedsięwzięcie, całko­ wicie różne od obowiązujących w tej dekadzie modeli budownictwa mieszkaniowego. Wejchertowie postawili na ludzką skalę, na do­ pasowaną do konkretnych potrzeb różnorodność, odejście od unifikacji, od prefabrykacji. Wielo- i jednorodzinne domy architekci rozstawili wzdłuż uliczek, tworząc pierzeje handlowo-usługowe oraz dbając o „właściwą relację «przestrzeni prywatnej» mieszkania do «przestrze­ ni społecznej», przychylnej dla każdego mieszkańca” . Osiedle Stella nie powstało, ale projekt Wejchertów z dzisiejszej perspektywy wydaje się wyprzedzać znacząco swój czas, przeciwstawiając się blokowej, wielko­płytowej monokulturze i będąc zapowiedzią charakterystycz­ nych już bardziej dla naszych czasów idei Nowego Urbanizmu.

Futuryzm stosowany

9. I. Wisłocka, Dom i miasto jutra, Arkady, Warszawa 1971.

„Awangardowa architektura i urbanistyka włącza się coraz bardziej w nurt postępu technicznego, ale nawet najciekawsze, najbardziej wnikliwe, a przy tym śmiałe projekty domu i miasta przyszłości tak długo będą trafiać w próżnię, dopóki nie wychowamy społeczeństwa w duchu rozumienia nowej skali zachodzących przemian” – pisała w 1970 roku badaczka awangardowej architektury XX wieku Izabela Wisłocka w książce Dom i miasto jutra9.  Z tymi słowami zgodziłby się pewnie Witold Lipiński, architekt-eksperymentator, który zrealizował kilka ze swoich nietypowych wizji. Jego własny dom, stojący w kame­ ralnej, zabytkowej dzielnicy Wrocławia – Zalesiu, od początku istnie­ nia (czyli od 1962 roku) był nawiedzany przez grupy zainteresowane zwiedzaniem nietypowej konstrukcji; do dziś zresztą wzbudza zainte­ resowanie. W wywiadach architekt kilka razy mówił o uciążliwościach

strona 47

10. Katalog do wystawy Witold Lipiński. Miękkie lądowanie w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu, 22 lutego – 22 kwietnia 2013, www.jednostka­ architektury.pl, dostęp 20 maja 2016.

tytuł Projektowanie niemożliwego

związanych z takimi wycieczkami. Dom własny Witolda Lipińskiego przypomina igloo. Paradoksalnie ta oryginalna forma półokrągłej kopuły była w owym czasie tańsza w budowie niż tradycyjny budynek; została też zaprojektowana tak, by zoptymalizować zużycie energii czy warunki termiczne wewnątrz. Lipiński jest autorem jeszcze innej budowli o nietypowym kształcie, kojarzonej ze statkiem kosmicznym, czyli Obserwatorium Meteorologicznego na Śnieżce (1966 –1974), ale większość jego niezwykłych pomysłów pozostała na papierze. „Lipiń­ skiego interesowała: chemia, botanika i szybownictwo. Albo inaczej: proces, zmienność, przepływ. Albo tak: równowaga, rozwój i prze­ strzeń. Architektura. Lipiński był zawodowym outsiderem. Zamiast kostki zbudował igloo. Zamiast modernistycznego bloku – spodek. Kiedy w latach 70. budowano więcej i szybciej – on skupiał się na ­energooszczędności i zieleni. Jak wszystko miało być standardem – on szukał indywidualizmu. Kiedy wokół niwelowano tereny pod nowe osiedla – on namiętnie wykorzystywał topografię” 10 – pisał Łukasz Wojciechowski przy okazji wystawy poświęconej architektowi w Mu­ zeum Współczesnym we Wrocławiu w 2013 roku. Lipiński opraco­ wywał kopulaste konstrukcje domów mieszkalnych czy gmachów użyteczności publicznej, obiektów o małej skali (na przykład futury­ styczny kiosk kwiatowy) i dużych (zawieszone nad przepaścią górskie schronisko turystyczne, nakryte kolebkową powłoką betonową czy Klub Energetyka w Bogatyni skomponowany z wielościennych seg­ mentów niczym łazik wysłany na Księżyc). Architekt eksperymentuje nie tylko z konstrukcjami, ale też materiałami – interesuje się możli­ wościami tworzyw sztucznych, lecz także materiałów z odzysku (swój dom zbudował z cegły rozbiórkowej, a schody w nim – ze znalezionych w pobliskim parku pieńków), tworzy obiekty z modułów czy tymcza­ sowe struktury pneumatyczne. Eksperymenty Lipińskiego bazowały na nowych możliwościach technicznych, ale nie były tylko konstruk­ cyjnymi popisami – zawsze ich celem było opracowanie funkcjonalnej przestrzeni uwzględniającej potrzeby potencjalnego użytkownika oraz kontekst przyrodniczy. Futurystyczne, eksperymentalne, utopijne projektowanie miało się zaskakująco dobrze w kraju pełnym obostrzeń i ograniczeń dotyczą­ cych twórczości. Swoje na poły filozoficzne, utopijne wizje Linearnego Systemu Ciągłego oraz Formy Otwartej rozwijał tu intelektualista Oskar Hansen, futurystyczne i poetyckie zarazem wizje obracających się wieżowców i budowli z innych planet rysował Jan Głuszak (na


strona 48

11. M. Czarnecki, Matematyczna struktura, [w:] „Architektu­ ra – Murator” 2012, nr 5, s. 26

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Anna Cymer

co dzień pracujący jako nocny stróż). Wojciech Zabłocki czy Wacław ­ alewski projektowali zaprzeczające prawom fizyki konstrukcje Z z betonu, wiszące, falujące dachy i szklane ekspresyjne struktury. Jerzy Kuźmienko i Andrzej Fajans, co prawda dopiero w latach 90., do­ kończyli budowę niezwykłego kościoła swego projektu (z konkursu z 1958 roku) – Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Kaliszu. „Powsta­ jące od wczesnych lat 50. budowle o przekryciach łupinowych były z reguły znacznie mniejsze od kaliskiego kościoła. Dotąd projektanci posługiwali się prostszymi geometrycznie formami o mniejszych roz­ miarach. Tymczasem zadaszenie nawy kościoła Miłosierdzia Bożego w Kaliszu przykrywa powierzchnię około tysiąca metrów kwadrato­ wych, sięgając wysokości czterdziestu pięciu metrów w zwieńczeniu. Przy tych rozmiarach grubość łupiny – od czternastu do zaledwie sześciu centymetrów na środku wielkiego łuku nawy – budzi słuszny respekt”– pisał na łamach miesięcznika „Architektura – Murator” Maciej Czarnecki 11 . W latach 80. do katalogu formalnych poszukiwań polskich ar­ chitektów doszedł nowy motyw: poszukiwanie „stylu narodowego” . Na fali Karnawału „Solidarności” wzrósł popyt na architekturę patrio­ tyczną, a spowodowane kryzysem ekonomicznym poluzowanie państwowych reguł dotyczących użycia materiałów czy możliwości in­ westycyjnych umożliwiło tworzenie form wcześniej nieużywanych. Na to ­nałożyła się także popularność przybyłych z Zachodu idei postmo­ dernizmu – wszystko to zaowocowało wysypem projektów o formach od historyzujących po wernakularny „powrót do korzeni” . W 1986 roku redaktorka miesięcznika „Architektura” Ewa Przestaszewska-­Porębska pisała o tym, że jednym przejawów odwrotu od modernizmu stał się w Polsce „nowy tradycjonalizm”: powrót do form historycznych, co więcej – zróżnicowanych ze względu na region. Architekci z­ aczęli sięgać po formy pojawiające się w przeszłości; odżyły dążenia do stworzenia „stylu narodowego” , wrócił styl dworkowy, zaczęto na nowo interpretować kształt polskiej chaty czy romantycznego za­ łożenia krajobrazowego, eksponować naturalne materiały – drewno, cegłę. Większość tych pomysłów można było jednak zobaczyć przede wszystkim na wystawach i przeglądach prac projektowych – niewiele trafiało do realizacji. Projektowanie niemożliwego – tworzenie wizji, o których zwy­ kle z góry wiadomo, że nie zostaną zrealizowane – zajmowało wielu architektów. Niektórym te teoretyczne opracowania „pomagały”

strona 49

12. J. Wujek, Mity i utopie…, dz. cyt., s. 31.

tytuł Projektowanie niemożliwego

w projektach przeznaczonych do budowy (widowiskowe sklepienia hal sportowych projektu Wojciecha Zabłockiego były efektem jego obliczeń prowadzonych przy okazji eksperymentów na papierze), innym – jak Witoldowi Lipińskiemu – dawały możliwość tworzenia form pozostających poza „głównym nurtem” , dla jeszcze innych były po prostu odskocznią od szarej rzeczywistości prefabrykowanych blo­ ków opracowywanych w państwowych biurach projektowych. „Jeżeli […] realizacja «innego» – «nowego» w odniesieniu do obrazu, rzeźby, poematu czy też utworu muzycznego jest decyzją samego twórcy (można na obraz nie patrzeć, muzyki nie słuchać, poematu nie czytać), to w przypadku bezpośredniego przeniesienia tych tendencji na grunt architektury nasuwa się wiele wątpliwości, ponieważ tutaj «nowe» musi (czy się to architektom podoba, czy nie) liczyć się z opinią przy­ szłych użytkowników” 12 – pisał Jakub Wujek. Może więc o to chodzi w projektowaniu niemożliwego?


strona 50

tytuł

Megastruktury

strona 51

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Emilia Kiecko

biogram

Emilia Kiecko jest historyczką sztuki i adiunktką na Uniwersy­ tecie Wrocławskim, należy do Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Jest laureatką Nagrody im. ks. Szczęsnego Dettloffa. Jej zainteresowania badawcze skupiają się wokół historii i teorii architektury XX wieku, teorii urba­ nistyki nowoczesnej oraz utopii architektonicznych.

1. D. Rouillard, Superarchitec­ ture: le futur de l’architecture 1950 –1970, Editions de la Villette, Paris 2004.

detale

tytuł Megastruktury

Jednym z ważniejszych fenomenów w architekturze lat 60. i 70. XX wieku były megastruktury, uznawane wówczas za przedstawienia architektonicznej przyszłości. Powodem dla takiego ich postrzegania był z jednej strony ich dostrzegalny, choć nie zawsze oczywisty, zwią­ zek ze scenariuszami prognozującymi przyszłość, kreowanymi w tym samym czasie w ramach prężnie rozwijającego się i bardzo „medial­ nego” trendu w nauce i publicystyce zwanego futurologią. Z drugiej strony zaś – ich oderwanie od współczesnej im praktyki i techniki architektoniczno-budowlanej, które przyniosło im też inne określenia: architektura wizjonerska, fantastyczna czy utopijna. Megastruktury były modą, zresztą o światowym zasięgu. Ich przy­ kłady pochodzą zarówno z krajów zachodnich: między innymi Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec Zachodnich czy Japonii, jak i z tych nale­ żących ówcześnie do bloku wschodniego: ZSRR, Czechosłowacji czy Polski. Była to jednak moda szczególnego rodzaju, gdyż jej wytwory nie stanowiły jednolitego fenomenu, lecz kryły za sobą wielość rozmaitych koncepcji, skupionych wszakże wokół zbliżonych problemów, przede wszystkim techniczno-formalnych, ale też właśnie, jak słusznie wska­ zuje Dominique Rouillard, pewnego stosunku do świata i społeczeń­ stwa, zarówno istniejących, jak i możliwych do wyobrażenia1 . Do jednych z najczęściej wymienianych w kontekście ruchu mega­ strukturalnego nazwisk i grup należą: Yona Friedman i związane z nim francuskie grupy GEAM i GIAP, Archigram, japońscy metaboliści, a także związani z nimi Kenzō Tange i Arata Isozaki, Constant, Paolo Soleri, Günther Domenig i Eilfried Huth, Friedrich St. Florian, grupy Coop Himmelb(l)au i Haus-Rucker-Co oraz Moshe Safdie. Do megastruktu­ ralizmu zaliczany jest także, starszy o więcej niż pokolenie od większo­ ści spośród wymienionych, Richard Buckminster Fuller. Do rzadziej wspominanych w tym kontekście należą twórcy radzieccy, na przykład grupa NER czy A. i E. Szipkowowie, Brytyjczyk Cedric Price, francuskie grupy Architecture Principe i Utopie. Wśród rodzimych twórców na uwagę zasługują między innymi Oskar Hansen, Włodzimierz Grusz­ czyński, Jan Głuszak, Ryszard Semka czy Wiesław Nowak. Czymże zatem była megastruktura, jeśli termin ten rozumieć stricte w kontekście „papierowej architektury” lat (głównie) 60., nie zaś używać go jako wygodnego określenia dla wszystkich „megabudowli”? Pojęcie to zostało spopularyzowane przez kanoniczną i wciąż aktualną książkę Reynera Banhama Megastructure: Urban Futures of the Recent Past z 1976 roku. Nie zostało ono jednak wymyślone przez Brytyjczyka,


strona 52

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

strona 53

choć jego zasługą jest być może najlepsza konceptualizacja tego termi­ nu. Wskazał dwie najważniejsze właściwości megastruktur, które miały odziedziczyć po swym wspólnym przodku – projekcie Fort l’Empe­ reur (1931) z planu Le Corbusiera dla Algieru. Pierwszą było rozdzie­ lenie budowli na ogólną, monumentalną ramę i umieszczone w niej pojemniki użytkowe. Drugą zaś, logicznie wynikającą z takiego rozwią­ zania, było rozgraniczenie kompetencji architekta (autora owej ramy) i użytkownika, któremu miała być pozostawiona swoboda organizacji prywatnej przestrzeni życiowej 2 . Uzupełniając swoje spostrzeżenia, Banham zwracał uwagę także na stojące za megastrukturami dążenie do przekroczenia granicy między budynkiem a kontekstem miasta, które miało być odpowiedzią na współczesną dezintegrację przestrzeni miejskiej 3 . Dostrzegał jednak również rozwój zjawiska megastruk­ tur polegający na popychaniu ku pewnym ekstremom idei, które od początku były dla niego kluczowe: przede wszystkim elastyczności i mobilności architektury. W efekcie, tak jak były powiązane pewnymi zależnościami o charakterze „genealogicznym” , także na poziomie po­ jęciowym zostały przez niego połączone budowle dużych rozmiarów, niejednokrotnie stanowiące „miasto” skondensowane do pojedynczej skomplikowanej struktury, i niewielkie samodzielne jednostki-kapsuły czy też w skrajnych przypadkach tylko urządzenia zakładane przez człowieka na siebie i tworzące dla niego prywatne „architektoniczne środowisko” . Ta sama ewolucja została dostrzeżona przez bardziej współczesnych nam autorów, czego przykład można znaleźć między innymi w artykule Sabriny van der Ley i Markusa Richtera opatrzonym znaczącym tytułem Megastructure Reloaded. From Space Frame to Spa­ tial Monad and Back4 . Dominique Rouillard słusznie określa megastruktury mianem „innowacji” , aczkolwiek były to innowacje, które wyrosły na solidnym gruncie wcześniejszych idei. Jej refleksja, prowadzona między innymi pod kątem wychwytywania cech owej innowacyjności, do pewnego stopnia znajduje odpowiednik w rozważaniach snutych kilkadzie­ siąt lat wcześniej przez Hansa Sedlmayra w jego Verlust der Mitte. W tej książce wprowadził jako narzędzie badawcze pojęcie „formy 2. R. Banham, Megastructure: Urban Futures of the Recent Past, Harper and Row, New York 1976, s. 8. 3. Tamże, s. 32. 4. Zob. S. van der Ley, M. Richter, Megastructure

Reloaded. From Space Frame to Spatial Monad and Back, [w:] Megastructure Reloaded. Visionary Architecture and Urban Design of the Sixties Reflected by Contemporary Artists, red. S. van

der Ley, M. Richter, Hatje Cantz, Ostfildern 2008, s. 28–32. Zob. również R. Eaton, Ideal Cities. Utopianism and the (Un)Built Environment, Thames & Hudson, London 2002, s. 219.

tytuł Megastruktury

krytycznej” , a zatem takiej, która pojawia się w sztuce jako nowość, radykalnie odcinając się od reszty współczesnych jej form kontynuują­ 5. H. Sedlmayr, cych już istniejące wzorce5 . Cechy charakteryzujące „formy krytyczne” , Verlust der Mitte: zidentyfikowane przez niego w architekturze od końca XVIII wieku do die bildende Kunst des 19. und czasów niemal współczesnych jego pracy, to: wykorzystanie najprost­ 20. Jahrhunderts szych form geometrycznych i stereometrycznych jako wzorców dla als Symptom kształtów budynków lub ich części, co w skrajnych przypadkach pro­ und Symbol der Zeit, Otto Müller, wadzi do tworzenia projektów budowli na przykład w formie stożka, Salz­burg 1983, piramidy czy kuli; dążenie do oderwania budynku od ziemi (innymi s. 9. słowy: „przezwyciężenie fundamentu”) – tendencja ta dla S ­ edlmayra oznacza tworzenie koncepcji budowli nie tylko wyniesionych po­ nad ziemię, lecz także odcinających się od otoczenia zewnętrznego; atektoniczność wynikająca z wyżej wymienionej jakości; postrzeganie budynku jako „maszyny” . Dokonując pewnego przeglądu wizji megastrukturalnych, chciała­ bym posłużyć się jako porządkującym narzędziem wymienianymi przez niemieckiego badacza cechami „form krytycznych” , uzupeł­ niając je zarazem swoimi spostrzeżeniami. Pojęcie to, moim zdaniem, odpowia­da w dość dużym stopniu naturze megastruktur. Odwołując się do niego, muszę jednak zaznaczyć, że będę traktować je tylko in­ strumentalnie, odżegnując się właściwie całkowicie od otoczki teore­ tycznej, w której sama kategoria „formy krytycznej” została osadzona w Verlust der Mitte. Chcąc uzupełnić ten zestaw cech, należy wpisać do niego także: syntezę skali architektonicznej i urbanistycznej, która miała prowadzić do powstania hybrydy, lakonicznie charakteryzowanej przez metaforę 6. Zob. J. Bar­ „miasta jako jednego budynku” 6 , niestandardowe sposoby konstruowa­ nett, The Elusive nia budowli, ich nową skalę (i nowe lokalizacje), a także przewidywany City: Five Cen­ turies of Design, w projektach partycypacyjny sposób tworzenia budynków. Od tych Ambition and cech, które uważam za najistotniejsze, pragnę też zacząć skrótową Miscalculation, charakterystykę megastruktur. Harper & Row, New York 1986.

Miasto jako budowla Cechująca większość megastruktur synteza jakości architektonicznych i urbanistycznych wyrażała się w tym, że będąc (w szerokim rozumie­ niu tego pojęcia) budowlami, z reguły miały pełnić więcej niż jedną funkcję, nieraz zaś pokładano w nich ambicję pomieszczenia całego miasta z jego ciągami komunikacyjnymi, przestrzeniami publicznymi,


strona 54

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

usługami itd. Takie rozwiązanie, choć w o wiele mniejszej skali, pojawi­ło się już wcześniej w zrealizowanych projektach, takich jak Unité d’habitation Le Corbusiera w Marsylii, gdzie oprócz mieszkań można było znaleźć sklepy, restaurację, a także urządzenia sportowe. Mega­struktura jako „miasto-budowla” miała być środkiem reintegracji nowoczesnego miasta podzielonego za sprawą zasady rozgranicze­ nia czterech funkcji: mieszkania, pracy, wypoczynku i komunikacji, wdrażanej już na etapie planowania miejskiego. Ambicją megastruktu­ ralistów było ponowne ich zbliżenie, tak aby w miejsce miasta „po­ segregowanego” otrzymać takie, które tętniłoby różnorodnością znaną z przeszłości, a zarazem cechowałoby się łatwością dostępu do każdej z usług czy rozrywek. Próby te jednakże nie zawsze wypadały prze­ konująco – jak zauważył Banham, funkcje miasta, tak jak wcześniej były podzielone w poziomie, tak w megastrukturach z reguły zostały rozdzielone w pionie. Prawdziwe ich przemieszanie jednak w istocie nie jest ani możliwe, ani pożądane. Kluczowe znaczenie dla idei megastruktury jako miasta-budowli miał pomysł zastosowania w niej na wielką skalę klimatyzacji, zakła­ dany w licznych wizjach między innymi w Miastach Przestrzennych Friedmana, Nowym Babilonie Constanta, Kontrolowany Klimatycz­ nych Zespołach Mieszkalnych Ryszarda Semki i Jacka Popka (1969), przede wszystkim zaś w projektach struktur przeznaczonych do ekstremalnego klimatu, jak w pracy pod tytułem Piramidy mieszkalne w Norylsku dla dwudziestu pięciu tysięcy mieszkańców A. i E. Szipkow­ ów, A. Grawillina i A. Popowa. Klimatyzacja przedefiniowała i przesunęła tradycyjnie pojmowane granice między tym, co na zewnątrz, a tym, co wewnątrz, między prze­ strzenią publiczną a prywatną. Dzięki niej stały się one jakby jednym homogenicznym środowiskiem, odrębnym od tego, które panuje poza megastrukturą. Zdaniem Rouillard klimatyzacja przejęła w ten sposób podstawową rolę architektury, jaką jest ochrona przed niekorzystnym wpływem otoczenia zewnętrznego. Miało to poważne konsekwencje dla rozwoju megastruktur: ściany zewnętrzne budowli, pozbawione funkcji ochronnej, mogły stawać się coraz bardziej zdematerializowane, być tylko ekranami lub też przejrzystymi powłokami, jak w przypadku jednego z punktów krańcowych ich ewolucji – lekkich nadmuchiwa­ nych struktur. Transformacyjna rola klimatyzacji zmierzała zresztą dalej i te jej konsekwencje również były eksplorowane w projektach megastruktur.

strona 55

tytuł Megastruktury

Rouillard pisze, że pozwalała ona myśleć o przyszłym świecie jako o pozbawionym architektury terenie „stechnologizowanego pikniku” , w którym człowiek umieszczony w korzystnych dla siebie sztucznie wytworzonych warunkach, właściwie nagi, gdyż tak jak nie potrze­ buje już budynków do ochrony, tak zbędne staje się dla niego ubranie, wymaga tylko rozlokowanych w różnych miejscach urządzeń wykonu­ jących dla niego rozmaite usługi 7 , które mógłby w razie potrzeby wy­ korzystać. Takie utopijne przekształcenie świata nie było jednak celem większości megastruktur. Koncepcja „miasta-budowli” podejmuje jeszcze jedną kwestię: stosunku megastrukturalistów do realiów urbanistycznych. Urbani­ sta, projektując, napotyka na swej drodze wiele barier, spośród któ­ rych najważniejsze są obostrzenia administracyjne, prawa własności gruntów, wreszcie zaś wymagania społeczne. Umieszczenie miasta w jednej strukturze, a zwłaszcza symptomatyczne dla megastruktur „oderwanie od ziemi” , wydaje się próbą ucieczki przed tymi ogranicze­ niami. Ten eskapizm był zresztą jednym z najpoważniejszych zarzutów stawianych megastrukturalistom przez krytyków 8 . Ucieczka przed realiami podejmowana była zresztą przez nich nierzadko z pełną świadomością, czego przykładami mogą być projekty morskich miast metabolistów, którzy zdaniem Robina Boyda chcieli wyjść poza ląd zniechęceni niweczącą wysiłki planowania na nim zupełną niemocą administracji miejskiej 9 , która nie pozwala myśleć o stworzeniu miasta o właściwej formie.

Konstrukcja megastruktur Podstawę większości megastruktur stanowiła wielka „rama” prze­ strzenna, w której w różny sposób miały być umieszczane „komórki” 7. Rouillard zaznacza, że ta „rajska” wizja człowieka wyzwolonego od architektury (i właściwie przez nią) oraz ograniczeń natury wymaga istnienia „piwnicy pracy” – zaplecza produkcyjnego, które do­ starcza niezbędnych towarów na­ ziemnej sieci zaopatrzenia, z której korzystają ludzie. Jak słusznie zauważa, wizja ta przy­pomina (do pewnego stopnia) te snute przez Herberta George’a Wellsa (Wehikuł czasu) czy Fritza Langa

(Metropolis). Dobrą ilustrację przejścia od współczesnego miasta poprzez megastrukturę (miasto przestrzenne) do tej przyszłej krainy stanowi reprodukowany przez Rouillard rysunek Friedma­ na Transformation de la psychologie collective (1961). Zob. D. Rouillard, ­Superarchitecture..., dz. cyt., s. 138.

8. M. Tafuri, F. Dal Co, Modern Architecture, t. 2, Faber and Faber, London–Milano 1986, s. 360. 9. R. Pernice, Metabolist Movement between Tokyo Bay Planning and Urban Utopias in Years of Rapid Economic Growth 1958 –1964, Wase­ da University, Waseda 2007, s. 6.


strona 56

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

użytkowe. Pojawiło się co najmniej kilka odmian tej konstrukcji. Mogły to być zarówno modularne kratownice wspierane na różnej wielkości podporach (na przykład Zespoły Wieżowe Wiesława Nowaka, ­ Jadwigi Grębeckiej i Tadeusza Kobylańskiego zaprojektowane w latach 1967 –1969), jak i wolnostojące „regały” przestrzenne, trzony konstruk­ cyjne, do których w różny sposób mocowane były jednostki użytkowe, wielkie platformy ( jak w projekcie Kenzō Tangego dla Zatoki Tokij­ skiej z 1961 roku), rozległy „kontener” przestrzenny ( jak w Nowym Babilonie Constanta) lub też rozpięte na dużej przestrzeni przekry­ cia w formie kopuły ( jak w pracach Fullera czy w Kontrolowanych Klimatycznych Zespołach Mieszkalnych Semki i Popka) albo struktur namiotowych ( jak w projektach Frei Otta). Stanowiąca podstawę tego rozwiązania zasada konstrukcyjna pole­ gająca na rozdzieleniu elementów trwałych, czyli struktury wsporczej (owej „ramy”), i zużywalnych komórek użytkowych, miała nadawać megastrukturom cechy elastyczności, a zatem możliwości przystoso­ wania do zmieniających się potrzeb, między innymi w zakresie funkcji pełnionych przez środowisko miejskie albo sposobów życia i zamiesz­ kiwania. Problem zmienności tkanki miejskiej żywo interesował megastrukturalistów, być może najpełniejsze swe odzwierciedlenie teoretyczne znajdując w poglądach rozwijanych przez metabolistów, którzy notabene sformułowali zasadę „stała struktura + tymczasowe wypełnienie” . Zdaniem badaczy ten pomysł powstał w reakcji na do­ strzeganą w powojennych dekadach zwiększoną ruchliwość społeczną, a także gwałtowność dokonujących się przemian o charakterze zarów­ no obyczajowym, jak i politycznym. Megastrukturaliści mieli przy tym świadomość, jak dużą rolę odgrywa w takich przemianach przestrzeń miejska jako arena ścierania się, nieraz zresztą bardzo gwałtownego, rozmaitych postaw. Z tej perspektywy motywy umożliwiające wpro­ wadzanie idei elastyczności do koncepcji megastruktur ukazywałyby swoje „polityczne” oblicze: miasto elastyczne to takie, w którym ist­ nieje możliwość szybkiego wdrażania zmian, których potrzeba mani­ festowana jest przez jego mieszkańców, a przez to pozwalające szybko i we właściwy sposób rozbroić narastające konflikty, zanim zdążą one przybrać gwałtowną postać. Nie wszystkie megastruktury wykorzystywały jednak opisaną wyżej zasadę konstrukcyjną. Spora część z nich została zaprojektowana jako budowle monolityczne, w których przestrzenie użytkowe i konstrukcja stanowią całość. Wśród przykładów można wymienić projekt piramid

strona 57

tytuł Megastruktury

mieszkalnych Szipkowów, Gawrillina i Popowa, Urban Matrix (1969) czy Instant City (1968) Stanleya Tigermana. Szczególną grupę wśród monolitycznych struktur stanowiły te, które miały powstawać w spo­ sób naśladujący w pewnym sensie procesy powstawania form w natu­ rze. Takie koncepcje zaproponował na przykład Rudolf Doernach: jego Biotectal City (1964) zlokalizowane za kołem podbiegunowym miało stanowić sztuczną „górę lodową” wyt­worzoną przez kondensację gazu. We wnętrzu tej góry później miały być wytapiane potrzebne prze­ strzenie. W innych jego projektach, Hydropolis I (1966–1967) i Hydro­ polis II (1969), pierwotne, bazowe struktury wykonane ze sztucznych materiałów miały być porastane przez mikroorganizmy, które tworzy­ łyby formy podobne do raf koralowych – po usunięciu bazy nadawałby one właściwy kształt budowli. Jeszcze inny sposób tworzenia archi­ tektury proponował William Katavolos w projekcie Chemical Marine City (1960): na powierzchnię morza miały być wylewane substancja oleista i masa plastyczna, z których później byłyby formowane, bardziej rzeźbiarskimi niż architektonicznymi metodami, kształty budowli. Część megastruktur była projektowana jako „skupiska komórkowe” ,  w których jednostki użytkowe o rozmaitych kształtach (prostopadło­ ścienne, heksagonalne itd.) były grupowane bez konstrukcji wsporczych jakiegokolwiek typu lub przy ich bardzo ograniczonym wykorzystaniu. Przykładów dostarczają takie projekty jak: Composite Linear City with Hexagonal Residential Cells (1969) Herberta Pradera, Franza Fehringe­ ra i Ericha Otta, który zakładał, że heksagonalne cienkościenne jed­ nostki mieszkalne będą układane na sobie do wysokości aż dwudziestu pięciu kondygnacji, czy Maison Diamant (1967) Paula Maymonta. Takie jednostki przestrzenne proponowane były też jako zupełnie samodziel­ ne, wolnostojące obiekty architektoniczne – wśród przykładów można wymienić Trigonic Spatial Cells (1965) Justusa Dahindena. Struktury pneumatyczne szczególnym powodzeniem cieszyły się pod koniec lat 60. Były projektowane jako formy miejskie, tu przykładem może być Dyodon (1967) Jeana-Paula Jungmanna przewidywa­ny jako swego rodzaju miasto wypoczynkowe, przekrycia miast lokowanych w ekstremalnych warunkach klimatycznych, na przykład Stadt in der Antarktis Frei Otta, a przede wszystkim jako samodzielne niewielkie formy głównie o przeznaczeniu mieszkalnym, stałe, jak La Maison Pneumatique (1967) grupy Utopie, i mobilne jak Air-Hab (1967) Rona Herrona i Barry’ego Snowdena czy Cushicle i Suitaloon (1966) ­Michaela Webba.


strona 58

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

Partycypacja użytkowników w powstawaniu megastruktury

10. Jednakże część jednostek mieszkalnych została zapro­ jektowana przez architektów do ostatniego szczegółu. Zob. J. Dahinden, Urban Structures for the Future, Pall Mall Press, London 1972, s. 138. 11. Zob. Y. Fried­ man, Dare to Live, [w:] J. Da­ hinden, Urban Structures..., dz. cyt., s. 197.

W megastrukturalnych projektach można wyróżnić kilka sygna­ łów wskazujących na to, że przewidywano partycypację mieszkań­ ców w ich budowie i późniejszych transformacjach. Należą do nich przede wszystkim: uwzględnienie w konstrukcji urządzeń (przeważ­ nie dźwigów), które umożliwiają dokonywanie zmian w strukturze przez dodanie jednostki użytkowej lub jej przeniesienie, jak również użycie łatwo wymienialnych elementów, takich jak kapsuły czy lżejsze moduły (na przykład gotowe pomieszczenia łazienkowe i kuchnie, ale także pojedyncze ścianki, podłogi itp.), z których przestrzenie użytko­ we miały być montowane dopiero na placu budowy. Dźwigi pojawiają się przede wszystkim w projektach Archigramu, na przykład w Plug-In City (1964) Cooka czy Capsule Tower Warrena Chalka, ale także w koncepcjach autorów japońskich. Nie były one jednak tylko niezbędnym elementem systemu do przemieszczania rzeczy. Nad tą ich funkcją przeważała bowiem inna, czysto symbolicz­ na. Odgrywały bowiem rolę jednych z narzędzi do generowania aury „niekompletności” wokół przedstawianych struktur, ich otwartości na zmiany i podatności na ewolucję. Zakres pozostawianej mieszkańcom swobody w kształtowaniu własnego otoczenia architektonicznego był różny, w niektórych projektach, jak w Urban Nucleus (High Density Terraced Town). Sunset Mountain Park (1965) Cesara Pelliego i Anthony’ego Lumsdena ograniczała się jedynie do wykończenia mieszkania, które w drodze pewnego wyjątku pozostawiane było w stanie „nieukończenia” 10 , w innych zaś mieszkaniec zupełnie samodzielnie miał decydować o całościowym obrazie swojego domostwa, począwszy od lokalizacji w strukturze, poprzez wielkość, aż po materiał wykorzystany do jego budowy. Taka swoboda została przewidziana na przykład w projek­ tach „miast przestrzennych” Friedmana czy Eckharda Schulzego-Fie­ litza. Friedman praktycznie od początku swej kariery kwestionował zasadność ograniczenia prawa do tworzenia architektury tylko dla architektów i wyłączenia z tego procesu przyszłych jej użytkowników. Uważał, że to właśnie oni będą ponosili konsekwencje decyzji pro­ jektowych, a zatem sami zgodnie ze swoimi potrzebami powinni móc je podejmować 11 . By im to ułatwić, zaproponował nawet, przy okazji Expo w Osace w 1970 roku, tak zwany Flatwriter – rodzaj komputera służącego pomocą przyszłym mieszkańcom w wyborze miejsca na dom w przestrzennej strukturze, w wyborze sąsiedztwa, określeniu

strona 59

tytuł Megastruktury

kosztów, projektu i wyposażenia12 , a zatem praktycznie zastępujący architekta w roli projektanta. Czynnik partycypacji jeszcze mocniej akcentowany był w projekcie Plug-In City, zgodnie z którym od potrzeb mieszkańca miała zależeć egzystencja całych fragmentów miasta i zawartej w nich infrastruktury, burzonych, przebudowywanych lub wznoszonych. Jak pisała Priscil­ la Chapman: miasto to, „będąc samoniszczącym, samobudującym się systemem, jest łatwo wtłaczalne w kształt, w jakim chcą go widzieć lu­ dzie – raczej niż wtłaczającym ludzi w [jakiś – E.K.] kształt” 13 . Najbar­ dziej ekstremalną propozycją partycypacyjną był chyba jednak Nowy Babilon Constanta. Mieszkańcy, prowadząc w jego nieskończonych przestrzeniach koczowniczy tryb życia, mieli budować dla siebie stale nowe aranżacje przestrzenne, w których rozgrywałyby się angażujące ich „zabawy” (może lepszym określeniem byłyby „psychodramy”). Jak pisał autor, wśród tworzonych przez nich przestrzeni można by zna­ leźć „specjalne hale do gier radiofonicznych, gier kinematograficznych, gier psychoanalitycznych, gier erotycznych, gier opartych na przypad­ ku i zbiegu okoliczności” 14 .

Nowa skala Granice „nowej skali” , po jaką sięgnęli megastrukturaliści w swych projektach, wyznaczały z jednej strony koncepcje struktur rozciągają­ cych się na obszar całego globu (choć szczęśliwie bez intencji szczel­ nego objęcia go), z drugiej zaś wspomniane już wcześniej urządzenia tworzące dla ich użytkownika „osobiste otoczenie architektoniczne” 15 , wśród których wymienić można Info-Gonks (1968) Cooka. Miał to być szczególnego rodzaju zestaw składający się okularów z wbudo­ wanym niewielkim odbiornikiem telewizyjnym, którego rolą było 12. Zob. Superarchitecture…, dz. cyt., s. 100. Zob. również W.B. Newsome, French Urban Planning 1940 –1968. The Construction and Deconstruc­ tion of an Authoritarian System, Peter Lang, New York 2009, s. 179. 13. P. Chapman, The Plug-In City, [w:] Exit Utopia: Architectural Provocations, 1956–76, red. M. van Schaik, O. Máčel, Prestel, Munchen – London – New York 2005, s. 71.

14. Cyt. za: S. McQuire, Media City: Media, Architecture and Urban Spa­ ce, Sage, London 2008, s. 94. Myśląc o pracy Constanta, należy pamiętać, że nawet sam autor nie traktował jej jako koncepcji architektonicznej. W 1963 roku pisał bowiem: „Nowy Babilon nie jest projektem urbani­ stycznym, lecz raczej sposobem myślenia, wyobrażania i patrze­ nia na rzeczy i ludzi” ­– cyt. za: M. Wark, 50 Years of Recuperation of the Situationist International,

1957–2007, Temple Hoyne Buell Center for the Study of American Architecture: Princeton Architectu­ ral Press, New York 2008, s. 24. 15. Takie „otoczenie” wytwarzać miały także różnego rodzaju piguł­ ki przyjmowane przez ludzi. Ten pomysł oczywiście należy wiązać z ówczesną popularnością narko­ tyków takich jak LSD. Pigułki takie zaproponowali na przykład Hans Hollein (Architecture Pill, 1967) czy Ron Herron (Enviro-Pill, 1969).


strona 60

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

strona 61

odseparowanie użytkownika od jego otoczenia i tworzenie dla niego rodzaju wirtualnej rzeczywistości podawanej bezpośrednio do jego zmysłu wzroku. Przy tej pierwszej granicy plasują się takie projekty jak Ecumenopolis (1970) Constantinosa Doxiadisa – przedstawiający miasto, które miało powstać z połączenia już istniejących metropolii w jeden wielki ciągły organizm urbanistyczny. Innym przykładem mia­ sta „globalnego” już w założeniach było Linear Global City (1962 –1964) Carla Pruschy, mające powstawać na zasadzie nieco zbliżonej do tej, która przyświecała formowaniu Ecumenopolis. Zbliżały się do niej też takie koncepcje, w których nieograniczony rozwój traktowany był jako pewna potencjalność, której jednak struktura nie musiała koniecznie w pełni realizować. Wśród nich najwięcej było wizji struktur linear­ nych, szczególnie w niezwykle popularnej w latach 60. odmianie, jaką były „miasta sieciowe” , na przykład Plug-In City, Ville en X (1964) zaprojektowane przez André Birò i Jeana-Jacquesa Ferniera. Sugestię nieograniczonego rozwoju zawierały także struktury wykorzystujące modularne kratownice, „miasta przestrzenne” . Wielka skala nie była kwestią jedynie rozciągłości horyzontalnej. Wśród projektów mega­ strukturalnych nierzadko zdarzały się koncepcje budowli o bardzo dużych wymiarach pionowych. Przykładów na to mogą dostarczyć na przykład projekty: Tetra City (1966) Fullera i Soji Sadao, zakładający powstanie piramidy o wysokości trzech tysięcy metrów, Hexahe­ dron (1970) Soleriego, w myśl którego budynek miał się wznosić na wysokość tysiąca stu metrów, czy liczne koncepcje Jana Głuszaka, na przykład projekt zatytułowany Nawodne jednostki mieszkalne dla wiel­ kich aglomeracji miejskich, typ „szklane góry” wys. 7 km (1964). Wielki rozmiar proponowanych struktur pociągał za sobą odpo­ wiednio ogromną liczbę ludzi, którym za pomocą jednego projektu architekt chciał zaaranżować całe środowisko życiowe. Palmę pierw­ szeństwa dzierżą tu oczywiście pomysły „totalnej urbanizacji” , na przykład w Ecumenopolis Doxiadisa miałyby mieszkać miliardy ludzi 16 . Wśród innych ekstremalnych propozycji można wymienić też Total City – ­Integral Urban (1968) Fritza Hallera, które miało mieścić sześć milionów mieszkańców w strukturze, która stanowiła 16. Doxiadis zakładał, że minimal­ na szacowana liczba mieszkańców Ziemi w przyszłości osiągnie około dwudziestu miliardów. W swym projekcie przyjmował, że z tej liczby dwa miliardy z nich będą

mieszkać na terenach rolniczych poza Ecumenopolis. Z tych kalku­ lacji wynika zatem, że przewidy­ wana liczba mieszkańców opraco­ wanej przezeń struktury miejskiej będzie wynosić osiemnaście

miliardów. Zob. G. Feuerstein, Urban Fiction: Strolling Thro­ ugh Ideal Cities from Antiquity to the Present Day, Edition Axel Menges, Stuttgart–London 2008, s. 308.

tytuł Megastruktury

raczej reminiscencję awangardowych projektów urbanistycznych z lat międzywojennych niż nawiązanie do współczesnych jej wizji architek­ tonicznych17 . Zdecydowana większość spośród megastruktur w zamie­ rzeniach miała osiągać „umiarkowany” poziom zaludnienia, sięgający od kilku do kilku­dziesięciu tysięcy mieszkańców (rzadziej kilkuset tysięcy) i stosunkowo skromne wymiary: wysokość proponowanych budowli wynosiła przeważnie do kilkudziesięciu pięter.

Oderwanie od powierzchni ziemi oraz relacja z miastem i środowiskiem Dla Hansa Sedlmayra budowle, które hołdowały tej idei, miały w sobie coś ze statków kosmicznych, które „przysiadły” na ziemi. To obrazowe porównanie należy uznać przynajmniej do pewnego stopnia za trafne, szczególnie że implikuje obcość wobec siebie owego statku i gruntu, na którym wylądował. Zupełne zarzucenie ziemskiego fundamentu nie jest oczywiście możliwe, dlatego też w megastrukturach, tak jak i we wcześniejszych awangardowych koncepcjach, sposobem na zane­gowa­ nie go było dążenie do maksymalnego ograniczenia punktów styku z powierzchnią gruntu. Dwie najważniejsze strategie w tym zakresie obejmowały zastosowanie transparentnych, nieraz samonośnych konstrukcji oraz projektowanie budowli o formach diagonalnych lub rozszerzających się ku górze: z ziemią styka się tylko podstawa trzonu podtrzymującego strukturę użytkową lub też podstawa obiektu. Szczególnym przypadkiem wśród pierwszego wymienionego typu były te megastruktury, które wykorzystywały konstrukcje kablowe – ­ na przykład Village de vacances suspendu Paula Maymonta. One też w najdoskonalszy sposób ucieleśniały pomysł przezwyciężenia łączno­ ści z lądem. Osadzone w nich pudełka przestrzenne sprawiają wraże­ nie, jakby lewitowały nad ziemią. Do drugiej z wymienionych grup należał między innymi projekt Clusters in the Air (1960 –1962) Araty Isozakiego. Megastruktury przybierały w nim postać zbliżoną do schematycznie potraktowa­ nych drzew, których „korony” tworzone były przez zamocowane do 17. Owo gigantyczne miasto zostało zaprojektowane na bardzo schematycznym i regularnym planie: po obu stronach wy­ dłużonego centrum miejskiego miały się znajdować dwie strefy

mieszkalne złożone z regularnie rozstawionych dwudziestocztero­ piętrowych bloków, mieszczących po tysiąc dwustu pięćdziesięciu mieszkańców.


strona 62

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

masywnych trzonów rzędy kubików. Podobne miało być także Intrapo­ lis (1960) Waltera Jonasa – miasto tarasowe w formie zbliżonej do kie­ licha – czy Turbo-City (1960) Claude’a Parenta. Wśród form „diagonal­ nych” należy wymienić Instant City Tigermana czy Cité oblique (1965) Paula Virilia o pilastym przekroju tworzonym przez oparte o siebie pochyłe masywne płyty. Wyniesione nad ziemię megastruktury najczęściej miały być loko­ wane na wolnym terenie, niektóre jednak także na obszarze istniejące­ go już miasta18 . Wśród tego typu koncepcji wymienić można Clusters in the Air (z lokalizacją w Tokio) oraz projekt przebudowy Moskwy (1966) zespołu składającego się z W. Kalinina, Y. Iwanowa, P. Kowalio­ wa, W. Maguidowa, W. Tarassewicza i innych. Rouillard pisze, iż moty­ wacji do budowania nie na dziewiczym miejscu (a więc przeciwnie do marzeń poprzednich generacji architektów), lecz tam, gdzie istnieje już to, co można określić jako „kultura miejska” , dostarczała chęć „przy­ śpieszenia działania” 19 . Megastruktura nałożona na istniejące miasto i jego infrastrukturę techniczną, kulturalną, usługową itp. mogłaby natychmiast zacząć z niej korzystać dla swoich potrzeb. Można mieć wątpliwości, czy taka koegzystencja w dłuższej perspektywie wyszłaby naziemnemu miastu na dobre i czy jego dobro byłoby w istocie brane pod uwagę podczas projektowania megastruktury. Relacje między nimi można sobie bowiem wyobrazić tak, że miasto naziemne stawałoby się niejako – nawet jeśli tylko w początkowym okresie istnienia nad nim nowej struktury, na przykład dopóki nie wykształci ona własnych usług – „żywicielem” podejmującym ryzyko, że zostanie całkowicie wydrenowane przez swego „gościa” , przede wszystkim z mieszkańców skuszonych oferowaną przez megastrukturę elastycznością, większą lub mniejszą możliwością indywidualnej kreacji swojego otoczenia architektonicznego czy po prostu nowością i niezwykłością takiego tworu. Ostateczną tego konsekwencją mogłaby być jego zagłada. Wydaje się jednak, że tak agresywne działanie nie było tym, cze­ go chcieli sami megastrukturaliści, a przynajmniej większość z nich. Przykładem, choć może dość dyskusyjnym, może być wspomnia­ ny wyżej projekt moskiewski, w którym mimo zasadniczo sporych 18. Lokalizację taką wybierano tak­ że dla tych megastruktur, które nie miały ambicji zaprzeczania tekto­ nice. Przykłady: The Spoon City of Tel-Aviv (1963) Jana Lubicza-Nicza

czy Salzburg-Superpolis (1965) Günthera Feuersteina. 19. D. Rouillard, Superarchitecture…, dz. cyt., s. 149.

strona 63

tytuł Megastruktury

przekształceń, jakie miały zostać wprowadzone w zabudowie tego miasta przy wznoszeniu w nim „dogęszczających” megastruktur, myślano o tym, by zminimalizować (o ile byłoby to możliwe) przytła­ czające oddziaływanie na resztę tkanki miejskiej poprzez umieszczenie budowli w dużych odległościach od siebie. Podobnie, w założeniach autora, nieantagonistycznie miały współżyć z naziemnym miastem megastruktury Friedmana. Jak pisał o swej koncepcji „przestrzenne­ go miasta” nad Paryżem: „Najistotniejsze cechy projektu polegają na budowie nowych kwartałów nad istniejącym miastem w taki sposób, by nowe konstrukcje nie pociągały za sobą znaczących wyburzeń” 20 . Czasem jednak megastruktury przedstawiane były jako środek słu­ żący celowej sanacji miasta poprzez inicjowanie usunięcia jego „cho­ rych” fragmentów. Przykładem takiego ich planowanego zastosowania był wspólny projekt Buckminstera Fullera, Soji Sadao i June Jordan z 1965 roku, znany jako East Harlem Plan lub Skyrise for Harlem21 . Zakładał on nałożenie na strukturę przeznaczonego do odnowy terenu miejskiego wielkich, studziesięciopiętrowych wież o trzonolinowej konstrukcji połączonych ze sobą nadziemnymi drogami, wyposażo­ nych w usługi, sklepy, szkoły. Miały one stopniowo zbierać w sobie okoliczną ludność, która porzucałaby dla nich swe dotychczasowe mieszkania. Wyludnione w ten sposób kwartały miały być zamieniane na tereny zielone i rekreacyjne22 . Podobne sanacyjne zamierzenia stały też za projektem Linearnego Systemu Ciągłego Oskara Hansena (1967). „Oderwanie się od ziemi” , obcość wobec niej to w oczywisty sposób wyrwanie z kontekstu otoczenia. Ignorowanie tego kontekstu przez megastruktury należy przypisać tym, które w intencjach autorów mogły rozciągać się nieprzerwanie na wielkich obszarach, tym, które miały się rozprzestrzeniać przez replikację (tu przykładem służyć może wspomniane Intrapolis), czy tym, które zakładały daleko idące przekształcenia swego otoczenia, jak projekt The Total City – Integral Urban Hallera, zakładający nawet zmianę biegu rzek. Znaczących zmian w środowisku, choć na stosunkowo niewielkich obszarach, dokonywać miały też te spośród megastruktur, które chciano umie­ ścić w ekstremalnych środowiskach. Sensem ich istnienia miało być 20. Cyt. za: L. Busbea, Topolo­ gies: The Urban Utopia in France, 1960 –1970, MIT Press, Cambridge 2007, s. 127.

21. G. Feuerstein podaje jeszcze inną nazwę tej wizji: The Cylinder Towers of Slum Redevelopment in Harlem, dobrze oddającą rolę, jaką miały odgrywać zaproponowane

przez Fullera, Sadao i Jor­ dan obiekty. Zob. G. Feuerstein, Urban Fiction…, dz. cyt., s. 315. 22. Tamże, s. 315–316.


strona 64

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

bowiem przekształcanie istniejących, niekorzystnych dla człowieka warunków klimatycznych w takie, które umożliwiałyby mu przeżycie. Część spośród megastruktur celowała jednak w inny sposób współ­ życia z otoczeniem – miały się w nie wpisywać. Taka motywacja stała na przykład za projektami Merete Mattern. W jej koncepcji opraco­ wanej dla Fort Lincoln (1969) budowle miały stanowić dopełnienie i kontynuację górzystego krajobrazu. Podobne intencje deklarował Chanéac w odniesieniu do swoich Villes cratères – jego zdaniem stworzyłyby one sztuczny krajobraz intensyfikujący ten naturalny. Pozytywne współistnienie między megastrukturą a otaczającym ją środowiskiem deklarował też William Katavolos, jego struktury miały bowiem powstawać na zasadach zbliżonych do tych, jakie tworzą for­ my przyrodnicze.

Megastruktura i geometria Identyfikując utożsamienie architektury z geometrią jako cechę „form krytycznych” , Sedlmayr chciał zaakcentować sytuację, w której forma geometryczna (a precyzyjniej może – stereometryczna) staje się auto­ nomicznym generatorem kształtu architektonicznego. Wśród mega­ struktur można odnaleźć sporą liczbę budowli, których części przybie­ rały kształty brył geometrycznych, nieraz bardzo zresztą złożonych, lub które miały być takie w całości. Do przykładów projektów budowli tego typu należą obiekty zaproponowane przez Głuszaka w pracy pod tytułem Morule – klimatrony. Jednostki mieszkalne o zmiennych prze­ grodach klimatycznych, wys. ~ 250 m (1963) czy Instant City Tigermana. Fascynacja geometrią w koncepcjach megastrukturalnych nie ograniczała się jedynie do transponowania brył stereometrycznych na formy budowli czy ich części. Bez zastosowania wyrafinowanej matematyki nie byłoby przecież możliwe skonstruowanie struktur, które tak bardzo zaważyły na obrazie ruchu megastrukturalnego: kopuł geodezyjnych i kratownic przestrzennych. W obu przypadkach wydają się one nieledwie „czystą geometrią” , której nadano fizycz­ ny kształt: umiejscowienie każdej ich części, łączników i belek nie wynika bowiem z żadnych innych zasad poza tymi, które wywodzą się z wykresów układów sił. Ich popularność, choć niewątpliwie była konsekwencją wielu zalet użytkowych, musiała wynikać zapew­ ne również z fascynacji geometryczną elegancją i wyrafinowaniem. Tłumacząc ich popularność, Romuald Tarczewski pisze, że „miały

strona 65

tytuł Megastruktury

walor niebanalnej regularności, podobnej do spotykanej w kryształach różnych minerałów” 23 . Dużej roli przyznawanej geometrii przez megastrukturalistów może dowodzić znaczne zainteresowanie, jakie przede wszystkim w kręgu francuskich architektów w latach 60. budził prężnie rozwijają­ cy się w XX wieku dział matematyki – topologia. Larry Busbea w na­ stępujący sposób tłumaczy jej popularność: „W latach 60. we Francji i poza nią koncepcja topologii, którą Le Ricolais definiował jako science de la structure de la structure, stała się czymś więcej niż podejściem do geometrii. Zaczęła reprezentować możliwość rygorystycznego i matematycznie spójnego opisu i generowania morfologicznie nie­ zdeterminowanej formy, otwartych i dynamicznych form, wolnych form, które były pomimo to wewnętrznie i logicznie spójne” 24 . Tymi formami, które mogłyby być wyrażane za pomocą języka matematycz­ nej topologii, były kratownicowe struktury przestrzenne. W topologii widziano także zbiór zasad, które miałyby opisywać przekształcenia zachodzące w ramach takich struktur, a także ich przestrzenny rozwój. Urastała ona zatem do roli swego rodzaju „gramatyki przestrzen­ nej” , na jej bazie tworzono też (David Georges Emmerich) koncepcję rozumienia samej przestrzeni: „Do zdefiniowania przestrzeni natu­ ra elementów […] nie ma znaczenia; jedyna rzecz, która się liczy, to sytuacja między elementami, to znaczy topologiczna struktura ich grupowania […]. Przestrzeń jest rozmieszczeniem” 25 . Jeżeli zatem te same zasady rządzą zarówno przestrzenią, jak i strukturami wsta­ wionymi w nią, nasuwa się konstatacja, że architektura oparta na zasadach topologicznych mogłaby odzwierciedlać abstrakcyjne zasady uporządkowania świata.

Budynek jako maszyna Maszyna stanowi jeden z mitów modernistycznej architektury – była podziwiana za swą efektywność i całkowite dostosowanie do pełnio­ nej funkcji, a także, jak się wydaje, za „obiektywność” , wyrażającą się w tym, że wygląda i funkcjonuje tak samo w każdym otoczeniu 23. R. Tarczewski, Topologia form strukturalnych. Naturalne i tworzo­ ne przez człowieka prototypy form konstrukcyjnych w architekturze, Oficyna Wydawnicza Politechniki Wrocławskiej, Wrocław 2011, s. 11.

24. L. Busbea, Topologies…, dz. cyt., s. 153. 25. Tamże, s. 143.


strona 66

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

i (niemal) każdych warunkach. Architektura, która według Sedlmay­ ra tworzona jest w paradygmacie „maszynistycznym” , cechowała się upodobnianiem zarówno do wyglądu, jak i do sposobu działania maszy­ny (przede wszystkim jeśli chodzi o mobilność elementów i całości budynku). Wśród wszystkich przejawów „maszynistyczne­ go” charakteru megastruktur najbardziej rzuca się w oczy sposób ich powstawania zakładany w projektach. Spora część tych budowli miała być przecież nie tyle budowana, ile raczej montowana na sposób urządzeń mechanicznych. Stwierdzenie to dotyczy zarówno ich struktury nośnej, jak i przede wszystkim modułów mieszkal­ nych. W części projektów zakładano, że moduły takie będą składa­ ne na miejscu budowy z gotowych prefabrykowanych elementów, które użytkownicy będą mogli wybierać z zazwyczaj określonego z góry zestawu. Również sposób umieszczania tych jednostek w ogólnej strukturze w wielu przypadkach wydaje się wprost zaczerpnięty z praktyki uży­ wania różnych urządzeń: miały być one bowiem podłączane do struk­ tury przestrzennej, a także znajdujących się w niej sieci, na przykład zasilania, tak jak podłączane są do prądu rozmaite sprzęty 26.  Wprost do takiego rozwiązania, nie tylko zresztą swą nazwą, odwoływało się Plug­ -In City, a inne bardzo dobitne przykłady to Pneumacosm (1967) Haus-Rucker-Co – pneumatyczne jednostki mieszkalne były w nim osadzone jak żarówki w oprawce – czy Campo Mondo (1965) Klausa Gartlera i Helmu­ta Riedera – struktura ta miała być swego rodzaju stacją doku­ jącą dla mobilnych kapsuł mieszkalnych, które mogłyby w niej między innymi uzupełniać swoje zaopatrzenie w różne towary. Idea plug-and­ -play przyświecała też projektom Friedmana, dlatego w jego rozważa­ niach sporo miejsca zajmował problem infrastruktury technicznej, do której mieszkańcy miast mieliby się przyłączać ze swymi domami.

Mobilność i cybernetyka Kolejnym wyraźnym symptomem obecności idei architektury jako maszyny jest charakterystyczna dla megastruktur mobilność: osób 26. Mike Barnard i David Greene pisali: „Podłączanie się (plug-in) natomiast określa postawę, nie styl, sposób myślenia, który pokazuje przesunięcie zainteresowania z budynku na urządzenie”;

www.archigram.westminster.ac.uk, dostęp 18 czerwca 2016.

strona 67

27. Zob. Sarah Deyong, Plane­ tary Habitat: the Origins of a Phantom Movement, „The Journal of Ar­ chitecture” 2001, t. 6, nr 2, s. 121.

tytuł Megastruktury

i towarów, a przede wszystkim całych tych budowli i ich części. Problem organizacji ruchu miejskiego zajmował megastruktura­ listów nieraz do tego stopnia, że skłonił późniejszych badaczy do postrzegania w nim jednego z ważnych czynników formotwór­ czych dla megastruktur27 . Oczywiście bez choćby sugestii sposobu rozwiązania tej kwestii trudno mówić o jakimś tworze architek­ toniczno-urbanistycznym jako o skończonej koncepcji, czego owi twórcy z pewnością byli świadomi. Co ciekawe jednak, sposób rozwiązania problemu (przede wszystkim mechanicznego) ruchu miejskiego w części z nich, a szczególnie usytuowanie jego ciągów, może sugerować, że konieczność uwzględnienia ruchu traktowano raczej jako pewną uciążliwość w projektowaniu budowli i jej funk­ cjonowaniu. Z drugiej strony jednak rozpowszechnienie koncepcji miast linearnych (projekt tokijski Tangego, Metro Linear zapro­ ponowane około roku 1960 przez Reginalda Malcolmsona, Miasto Wstęgowe Sprzężonej Komunikacji Gruszczyńskiego z 1966 roku) czy quasi-linearnych (miasta o strukturze rozgałęziającej się albo sieciowej, takie jak Ville en X Birò i Ferniera), organicznie zwią­ zanych z ideą doskonale zorganizowanego i efektywnego ruchu miejskiego, świadczy o dużym zainteresowaniu tą kwestią wśród projektantów. Nawet w tych koncepcjach, w których problem ruchu został potraktowany z zauważalną rezerwą, można dostrzec charaktery­ styczne dla megastruktur dążenie do ścisłej segregacji wszystkich rodzajów poruszania się i środków transportu, co w przestrzeni miasta mogło dawać złożone kilkupoziomowe układy komunika­ cyjne, tworzone przez kombinacje ruchomych chodników, różnego typu kolei (w tym monoraili), samochodów, wind i eskalatorów 28 . Segregacja ruchu świadczy o dążeniach do uzyskania jak najwięk­ szej efektywności i bezkolizyjności. Podobnie wymogowi sprawno­ ści poruszania się w mieście podporządkowana była równie typowa dla megastruktur inklinacja do stosowania najrozmaitszych środków mechanicznego wspomagania ruchu pieszego, przede wszystkim ruchomych chodników, czasem różnicowanych nawet w układy

28. Przykładem takiego kilku­ Yamamori, Kazunori Odahara poziomowego układu może być w 1966 roku na konkurs Urban projekt przedstawiony przez zespół: Residences and their Connective Akira Shibuya, Kinji Nakamura, Systems zorganizowany przez Hideo Shimizu, Kikuo Kawasa­ magazyn „The Japan Architect” . mi, Susumu Abukawa, Yoshio Autorzy przewidzieli w nim system

składający się z mono­raili o różnej prędkości i różnym zasięgu umiesz­ czonych na osobnych poziomach, a także z autostrad, wind i rucho­ mych chodników.


strona 68

31. L. Busbea, Topologies…, dz. cyt., s. 54.

32. Tamże.

33. Tamże, s. 54–55.

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

o kilku prędkościach przemieszczania się29 . W obu tych tendencjach łatwo jednak rozpoznać dążenie o charakterze wymogu estetycz­ nego raczej niż funkcjonalnego: uporządkowany w ten sposób ruch przydaje megastrukturze podobieństwa do wielkiego mechanizmu30 . Złożone systemy ruchu wewnątrz budowli, a także jej dodatkowa komplikacja przez mobilność części składowych, wymagały narzę­ dzi do ich opanowania. Dostarczyła ich niezwykle modna od lat 50. cybernetyka. Odkryte przez nią istnienie w każdym właściwie układzie sprzężenia zwrotnego, pozwalającego na natychmiastową reakcję na zachodzące w nim zmiany, zapewniało możliwość zarządzania procesami zachodzącymi w megastrukturze. Nieprzypadkowo zatem cybernetyką zainteresowani byli szczególnie: Archigram, metaboliści i „urbaniści przestrzenni” , a zatem ci spośród megastrukturalistów, któ­ rych projekty mogły przewidywać największy zakres przekształceń. W kontekście cybernetyki szczególnie dwie koncepcje warte są przywołania: Ville cybernetique (1955) Nicolasa Schöffera i Computer City (1964) Dennisa Cromptona. Jak pisze Busbea, inspirowane praca­ mi Norberta Wienera miasto cybernetyczne francuskiego projektanta miało być swego rodzaju „wielkim komputerem, którego główną dzia­ łalnością byłaby produkcja otaczających przestrzeni przeznaczonych do różnorodnych funkcji” 31.  Oprócz tego miało ono zawierać w swym centrum trzy komputery o następujących funkcjach: „Ordinateur A kon­ trolowałby informacje i zachowania; B […] modyfikacje i perturbacje; C rozdzielał rządowe upoważnienia i regulacje. Relacja między miastem a jego organizacyjnym jądrem byłaby obiegiem w stanie ciągłych mody­ fikacji” 32.  Wszystkie te komputery tak naprawdę miały sterować życiem społecznym miasta. W tym kontekście najbardziej interesujący jest Ordinateur B – miał się zajmować kontrolą nad niepokojami społeczny­ mi, które, jak zauważa Busbea, dla Schöffera nie były właściwie niczym szczególnym, właściwe „cybernetyczne” zaś podejście do nich miało jego zdaniem zapewnić możliwie najłagodniejszy ich przebieg 33.  Projekt Computer City, jak wskazuje data jego powstania, był roz­ wijany równolegle z Plug-In City Cooka. Dotyczył on sieci elektro­ nicznej, która miała zbierać informacje o procesach zachodzących 29. Takie rozwiązanie zastosowane zostało na przykład w projekcie The Total City – Integral Urban Fritza Hallera. 30. Kilkupoziomowe trasy komuni­ kacyjne były istotnym elementem

wizjonerskich przedstawień miej­ skich już od pierwszych dziesięcio­ leci XX wieku. Przykładami są King’s Views of New York (1911 –1912) Mosesa Kinga czy Great City of the Future (1908) Williama R. Leigha.

strona 69

tytuł Megastruktury

w mieście i przygotowywać na nie odpowiedzi (właściwie w czasie rzeczywistym). Zakres zbieranych informacji miał być bardzo szero­ki, włącznie z danymi o temperaturze, liczbie zgonów i urodzin, do­ starczanej energii i pożywieniu, systemie transportowym, rekreacji, konsumpcji itd. Ta sieć zatem właściwie w pełni miałaby odpowiadać cybernetycznemu układowi ze sprzężeniem zwrotnym34 .

Urządzenia architektoniczne Najbardziej ikoniczne dla zjawiska megastrukturalnego koncepcje ruchomych miast i obiektów architektonicznych stworzył Archigram: przykładami są zarówno Walking City (1964) Rona Herrona – całe miasto zamknięte w formie „kontenera” przypominającego nieco wielkiego żuka poruszającego się na kilku teleskopowo wysuwanych odnóżach, jak i mniejsze mobilne obiekty, takie jak Living Pod (1966) Davida Greene’a w formie „bloba” również zaopatrzonego w tele­ skopowe wysięgniki czy Cushicle i Suitaloon (1966) Michaela Webba. Interesujące są zwłaszcza te dwa ostatnie „urządzenia architektonicz­ ne”: miały to być mobilne, całkowicie stechnicyzowane domy, prze­ noszone przez człowieka i używane właściwie jak ubrania. „Odziany” w nie człowiek stawałby się niemalże samowystarczalnym cybor­ giem35 , wspomaganym umieszczonymi w nich aparatami służącymi do łączności: telewizorem, radiem, ale też potrzebnymi do przemieszcza­ nia się (ta rola była przeznaczona dla Cushicle). „Cyborgiczny” miał być też proces jego zaopatrywania w pozostałe potrzebne do życia rzeczy, mógł je uzyskać po podłączeniu do uniwersalnego systemu usługowego. Owe architektoniczne urządzenia, tworzone nie tylko przez brytyj­ ską grupę, miały spełniać różne funkcje, ale ich wspólnym mianow­ nikiem byłaby interakcja z ciałem użytkownika. Ciekawymi przykła­ dami są prace Coop-Himmelb(l)au: Hertzraum i Harter Raum (1969), według których urządzenie sięgałoby do głębi ciała, oba bowiem miały być sterowane przez bicie serca używających je ludzi. W pierwszym przypadku jego uderzenia wywołałyby impulsy świetlne, w drugim zaś 34. Na marginesie należy za­ uważyć, że proponowany przez Cromptona projekt jest bardzo kontrowersyjny – opasająca Computer City siatka czujników czyni zeń miejsce totalnej kontroli,

jakby rozciągnięty na skalę miejską Panoptikon Benthama.

35. Por. H.A. Steiner, Bathrooms, Bubbles and Systems: Archigram and the Landscapes of Transience, roz­ prawa doktorska, Massachusetts In­ stitute of T ­ echnology, Cambridge 2001, s. 129.


strona 70

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

strona 71

– eksplozje materiałów wybuchowych rozmieszczonych na otwartym terenie. Podobnym aparatem, choć zatrzymującym się na powierzchni ciała, było Facial Space (1969) zaprojektowane przez tę samą grupę. Ruchy mimiczne twarzy użytkownika były przekształcane w sygnały świetlne i dźwiękowe. W tych trzech przypadkach ar­chitektura, o ile jeszcze można mówić tu o jej istnieniu, używana była jako narzędzie do wpływania na otoczenie. Nieco inny charakter miały urządzenia w for­ mie nakładanych na głowę hełmów projektowane przez grupę Haus­ -Rucker-Co, na przykład Flyhead, View Atomizer czy Dizzler (1968), które służyłyby (podobnie jak Info-Gonks Cooka) do przekształcania percepcji noszących je ludzi. Warto dodać, że pojawienie się zarówno w twórczości Archigra­ mu, jak i austriackich projektantów „architektonicznych urządzeń” , choć w dużym stopniu wynikało z doprowadzenia do logicznej kon­ sekwencji myśli o architekturze jako maszynie – swego czasu nawet Banham w prowokacyjny sposób pytał, po co mieć fizyczny, zbudowany dom, jeśli może go utworzyć zestaw zgromadzonych w nim urządzeń i instalacji 36 – w dość czytelny sposób da się powiązać ze współczesny­ mi zjawiskami w sztuce. Jak zauważa Laura Beloff, można je łączyć z obecnym w sztuce lat 50. i 60. ożywionym zainteresowaniem ciałem i sztukami opartymi na czasie (w tym performansem), które zaowoco­ wało pojawianiem się dzieł o charakterze zbliżonym do ubrań. Jako przykład podaje Electric Dress z 1959 roku japońskiej artystki Atsuko Tanaki 37.  Z drugiej strony właściwie równocześnie z pracami tych projek­ tantów podejmowane były pionierskie eksperymenty na polu sztuki interaktywnej i multimedialnej; zajmowali się tym tacy twórcy jak Morton Heilig, Bobb Goldsteinn, Robert Rauschenberg i Billy Klüvert 38 czy Myron W. Krueger. Warto zwrócić uwagę na spore podobieństwo, które cechuje pochodzące z 1969 roku Glowflow Kruegera i Action Circus (1970) Coop Himmelb(l)au. W obu instalacjach ruch odwie­ dzających je ludzi, „obserwowany” przez stanowiące ich część urzą­ dzenia, był przekształcany w pokazywane widzom impulsy świetlne i dźwiękowe39 . 36. R.P. Banham, A Home is Not a House, „Art in America” 1965, t. 2, s. 70–79. 37. L. Beloff, The Hybronaut, An Early Protonaut Of The Future – on wearable technologies as cultural

artifacts, s. 3, www.realitydisfunc­ tion.org, dostęp 24 czerwca 2016. 38. Zob. E.A. Shanken, Historia i przyszłość labu, [w:] Medialab. Instrukcja obsługi, red. M. Fili­ ciak, A. Tarkowski, A. Jałosińska,

Fundacja Ortus, Chrzelice 2011, s. 89–90. 39. Zob. R.W. Kluszczyński, Dylematy interaktywności (sztuka w kulturze partycypacji), „Przegląd Kulturoznawczy” 2006, nr 1, s. 62.

tytuł Megastruktury

Na marginesie – życie w megastrukturze Powyższe rozważania, jak każde dotyczące architektury, należy uzu­ pełnić o kwestię założonego w omawianych koncepcjach sposobu życia. Ten problem stanowi właściwie najsłabszy element wizji megastruk­ tur40 , którego marginalizowanie było jednym z głównych zarzutów im stawianych41 . Jak każda generalizacja, nie do końca słusznie: duża ich część to po prostu architektoniczne fantazje na papierze, nie zaś projekty przeznaczone do realizacji. Poza tym były wśród nich także takie, w których egzystencja mieszkańców została dość szczegółowo zaprogramowana, nie zawsze zresztą w sposób, który podobałby się krytykom, czego przykładem może być koncepcja A New Society ze­ społu Kunihika Hayakawy z 1966 roku, stanowiąca pewną reminiscen­ cję pomysłów awangardowych architektów radzieckich z przełomu lat 20. i 30. XX wieku42 . Poza pewnymi wyjątkami zasadniczo każda z wizji życia wpisanych w megastruktury była mniej lub bardziej odważnym rozwinięciem współczesnych im warunków społeczno-gospodarczych (na przykład zwiększonej mobilności ludzi, mniejszej trwałości rodzin, wzrostu poziomu i technologizacji życia, coraz większej automatyzacji pracy). Nie ma w tym nic dziwnego, sprawia to jednak, że dość trudno odna­ leźć wśród nich projekty mające charakter utopii, a zatem proponu­ jące alternatywną formułę życia. Do takich wyjątków należy zaliczyć koncepcje metabolistów 43 czy LSC Oskara Hansena. Przedstawione w pracach Archigramu formy „nowoczesnego” , stechnologizowanego nomadyzmu, mimo swej ekstremalności, bardzo dobrze ilustrują za­ korzenienie megastruktur w optymistycznie interpretowanych współ­ czesnych realiach i ich możliwych do wyobrażenia konsekwencjach. Pojawiały się również interpretacje negatywne, których przykładem jest projekt Paryż pod Sekwaną (1962) Paula Maymonta, obrazujący 40. Dla przykładu: jak można wyobrazić sobie ewakuację ludzi z umieszczonego kilkanaście metrów nad ziemią „miasta prze­ strzennego” Friedmana w wypad­ ku gwałtownego pożaru? 41. Zob. J. Joedicke, Introductory Remark. Town-planning – Experi­ ments and Utopias, „Bauen + Woh­ nen” 1967, nr 5, s. 165; O. Szwidkow­­ ski, Estetyka miasta przyszłości, „Architektura” 1969, nr 6, s. 197.

42. Oparta była na przekonaniu, że tradycyjne rodziny są przestarza­ łe – dzieci miały być zabierane rodzicom i oddawane na wychowa­ nie i edukację przez społeczność. Poszczególne grupy: single, rodziny z małymi dziećmi, bezdzietne, starsi itd. miały zamieszkiwać w wyznaczonym otoczeniu.

43. Jak pisze Rafaelle Pernice, dla jednego z metabolistów, Kisho Kurokawy, metabolizm miał być wy­ razem „ery życia” , która miała nastać w XXI wieku, a bazować na współży­ ciu rozmaitych kultur. Ta nowa era miałaby być przeciwieństwem „ery maszyny” charakterystycznej dla pierwszej połowy XX wieku, opartej na racjonalizmie, technologii, nauce. Zob. R. Pernice, Metabolist Move­ ment…, dz. cyt., s. 115.


strona 72

część I – Było, nie minęło

autor /ka /zy Emilia Kiecko

kilkunastopoziomowe miasto ukryte pod wodą, mające służyć jako schron na wypadek ataku militarnego. Do ciekawych wniosków skłaniają takie koncepcje jak Intra­ polis Jonasa, w którym zestaw funkcji sugeruje, że nawet mieszkając w wielkim „kielichu” , ludzie nadal oddają dzieci do przedszkoli, chodzą do kawiarni i restauracji i załatwiają sprawy w urzędzie. Czy zatem megastrukturaliści (lub część z nich) porzucili fundamentalną dla modernizmu wiarę w to, że otoczenie architektoniczne determinuje sposób życia człowieka, która musiałaby oznaczać, że niestandardo­ wa forma architektoniczno-urbanistyczna wymaga niestandardowej formy egzystencji? Wydaje się, że taki wniosek nie byłby do końca uprawniony. Bliższa prawdy mogłaby być konstatacja, że przynajmniej niektórzy z nich postanowili zrzucić z siebie obowiązek wymyślania ludziom życia – może w przekonaniu, że osiągnęło już ono wystarcza­ jąco „nowoczesne” kształty lub też, że nie jest przedmiotem kreacji architekta. Jeśli nawet twórcy ci odrobili tę lekcję z modernizmu, nie potrafili uwolnić się od jego najgorszej cechy, a mianowicie tendencji do unifikacji, która dobitnie przebija przez ich projekty. Nieprzekonu­ jąco wypadają też ich zapewnienia o zamierzonym ofiarowaniu mieszkańcom tych struktur warunków do maksymalnego rozwoju ich indywidualności. Być może takim właśnie dążeniem do ujednolicenia podyktowana była na przykład sformułowana przez Friedmana idea „miejskiego rolnika” , jakby mutacji Marksowskiego postulatu znie­ sienia przeciwieństw między miastem a wsią, ale przez ograniczenie możliwo­ści wyboru. Megastruktura może być zatem pojmowana jako wielka „republika” równych, oferująca wszystkim w zasadzie takie same warunki, ale też takie same możliwości. Megastruktury, mimo że w pewnej mierze wykraczały poza realia czasów, w których je kreowano, były w nich silnie zakorzenione, choć­ by dlatego, że korzystały z ówczesnych osiągnięć nauki i techniki, towa­ rzyszyły poszukiwaniom artystycznym czy odnosiły się do aktualnych wówczas problemów społecznych i politycznych. Nietrudno odnaleźć w nich na przykład reminiscencje klimatu lat 60., kiedy miasta stały się areną walki na tych dwóch polach. Zajmowały jednak ambiwa­ lentne stanowisko wobec tych kwestii, w którym eskapizm mieszał się z poszukiwaniem sposobów raczej rozładowania niż rozwiązywania problemów. Choć pozornie różniły się znacznie od awangardowych koncepcji międzywojennych, pozostawały w kręgu tych samych, nadal nieprzetrawionych przez modernistyczną architekturę idei.

strona 73

tytuł Megastruktury

Ostatecznie, razem z ich politycznym niedookreśleniem i niemożnością zaproponowania jakiejkolwiek prawdziwie atrakcyjnej – szczególnie dla zrewoltowanej młodzieży końca tamtej dekady – wizji rzeczywisto­ ści, musiało to doprowadzić do ich odrzucenia. To, co najtrafniej je opisuje, to ich „liminalny” , „niezrównoważony” charakter, który determinował fundamentalny dla nich brak spójnej koncepcji tego, czym ma być architektura i gdzie są jej granice, zarów­ no przestrzenne, jak i „operacyjne” , odnoszące się do dopuszczalnego zakresu ingerencji w życie i ciało człowieka.



II – Biedamodernizm


strona 77

tytuł

Niezrównoważony urbanizm

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Agata Twardoch

biogram

Agata Twardoch jest architektką i urbanistką, adiunktką w Kate­ drze Urbanistyki i Planowania Przestrzennego na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej, współprowadzi Pracownię 44STO. Zajmuje się dostępnym budownic­ twem mieszkaniowym i alterna­ tywnymi formami zamieszkania, prowadzi badania naukowe, otwar­ te wykłady popularyzatorskie i warsztaty projektowe. Pisze do czasopism branżowych. Projektuje architekturę i wnętrza.

detale


strona 78

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

strona 79

Mimo 1 370 000 wyników, jakie najpopularniejsza wyszukiwarka wypluwa w ciągu 0,45 sekundy, „zrównoważony rozwój” jest jak yeti – wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go jeszcze nie widział. Termin „zrównoważony rozwój” od 1987 roku, gdy pojawił się w pre­ ambule raportu Our Common Future przygotowanego przez WCED1 , doczekał się nieskończonej liczby definicji, których autorzy próbują odnieść zdanie: „Na obecnym poziomie cywilizacyjnym możli­wy jest rozwój zrównoważony, to jest taki rozwój, w którym potrzeby obecnego pokolenia mogą być zaspokojone bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie” do dziedziny, którą się zaj­ mują. Biorąc pod uwagę koncepcję „zwartego miasta” (compact city), którego nazwa pochodzi z 1973 roku, a założenia oparte są na jeszcze wcześniejszej publikacji 2 , można powiedzieć, że próba zdefiniowania pojęcia zrównoważonego rozwoju w teorii urbanistyki jest starsza niż samo pojęcie. Potrzeba operacjonalizacji bardzo ogólnego konceptu zrównoważonego rozwoju jest szczególnie istotna dla urbanistyki i planowania przestrzennego – dziedzin, które do kwestii rozwo­ ju odnoszą się w sposób bezpośredni. Autorzy kolejnych koncepcji rozwoju miast starają się zatem w taki sposób określić poszczególne zasady, żeby te mogły zostać ujęte w systemach prawnych w zakresie planowania przestrzennego. Wspomniana wcześniej idea „zwartego miasta” , która zakłada między innymi zwartą3 , zróżnicowaną funkcjo­ nalnie zabudowę lokowaną głównie na terenach uprzednio zainwe­ stowanych4 , budownictwo ekologiczne i – dzięki sprawnemu trans­ portowi publicznemu oraz zmniejszeniu odległości między obszarami pełniącymi poszczególne funkcje w mieście – redukcję wykorzy­ stania samochodów, za sprawą raportu sir Richarda Rogersa i grupy Urban Task Force już w 1996 roku zostaje wpisana do brytyjskiego 1. Światowa Komisja ds. Środo­ wiska i Rozwoju przy UE pod przewodnictwem Gro Harlem Brundtland. 2. Określenie powstało w 1973 roku jako opis utopii stworzonej przez dwóch matematyków. Zob. G. Dantzig, T.L. Saaty, Compact City: Plan for a Liveable Urban Environment, W.H. Freeman & Co., San Francisco 1973. Idea natomiast wywodzi się z książki J. Jacobs, The Death and Life of Great

American Cities, Random House, New York 1961. 3. Minimum trzydzieści miesz­ kań na hektarze na terenach rezydencjonalnych. 4. Tak zwanych brownfields – mini­ mum sześćdziesiąt procent w 1997 roku i osiemdziesiąt pro­ cent w 2009.

5. Por. Planning Policy Guidance on Housing PPG3, www.planning­ guidance.communities.gov.uk, dostęp 26 października 2016 oraz raport The Urban White Paper, Our Towns and Cities: The Future, Sta­ tionery Office Books, Londyn 2000. Zob. też The Compact City: A Susta­ inable Urban Form?, red. M. Jenks, E. Burton, K. Williams, E. & F.N. Spon, London 1996.

tytuł Niezrównoważony urbanizm

dokumentu strategicznego określającego cele polityki mieszkanio­ wej 5 . W tym samym roku w Wielkiej Brytanii rusza program budowy i odnowy dzielnic według schematu urban village, czyli przełożenia idei „zwartego miasta” na konkretne realizacje. Są to zwarte komplek­ sy o szerokim spektrum funkcji (mieszkania i miejsca pracy w stosun­ ku 1:1), o ograniczonej wielkości (według zasady „wszystko w zasięgu dziesięciominutowego spaceru” , na obszarze około sześćset na sześćset metrów), znajdujące się w obrębie miasta lub z dogodną komunika­ cją publiczną. Wielkość zespołów ma być na tyle duża, żeby opłacało się wprowadzić transport publiczny oraz urządzenia społeczne, i na tyle mała, by mieszkańcy mogli się rozpoznawać. W każdym zespole znajdują się mieszkania dla różnych grup społecznych. W ciągu kilku lat jest realizowanych pięćdziesiąt pięć inwestycji, które mieszczą się w szerokim nurcie „miejskich wiosek” , między innymi: Hulme w Man­ chesterze, Crown Street w Glasgow, Poundbury w Dorset. Uruchomio­ ny zostaje także rządowy program Millenium Communities, w ramach którego powstaje siedem nowych dzielnic pokazowych, między innymi Greenwich Millennium Village zaprojektowana przez Ralpha Erskina na terenie nieczynnej gazowni. W podobnym czasie przez europejskich urbanistów zostaje uchwa­ lona Nowa Karta Ateńska6 , w której postuluje się dążenie do osiągniecia społecznej, ekonomicznej oraz środowiskowej spójności miast. W Sta­ nach Zjednoczonych natomiast powstaje Karta Nowej Urbanistyki 7 , która określa zasady zrównoważonego planowania w skali regionu, miasta i dzielnicy oraz definiuje reguły urbanistyczne w stosunku do pojedynczych budynków, a jej postulaty stają się przyczynkiem do zmiany amerykańskiej praktyki urbanistycznej. Kształtuje się także koncepcja „wzrostu inteligentnego” (smart growth8) i dziesięć definiu­ jących ją punktów: 6. La Nouvelle Charte d’­Athènes – Karta Miast Europejskich w XXI wieku; spisana po raz pierwszy w 1998 roku przez członków ECTP­ -CEU (European Council of Spatial Planners – Conseil Europeen des Urbanistes; Europejskiej Rady Urbanistów), powołanej do życia w 1985 roku, przez stowarzyszenia urbanistów z krajów Unii Europej­ skiej. Uak­tualniona w 2003 roku. 7. Nowy Urbanizm / Nowa Urba­ nistyka (New Urbanism) – nurt

zapoczątkowany w 1993 roku przez P. Calthorpe’a, A. Duany’ego, E. Mou­le, E. Plater-Zyberk, S. Poly­ zoidesa oraz D. Solomona w celu wypracowania alternatywy dla amerykańskiego modelu rozproszo­ nej zabudowy podmiejskiej. W ra­ mach koncepcji powstają także na­ rzędzia planistyczne (np. smartcode czy transect) służące do projekto­ wania dzielnic mieszkaniowych. 8. Nurt zapoczątkowany przez Amerykańską Agencję Ochrony

Środowiska (Environmental ­Protection Agency; EPA) w reakcji na negatywny wpływ, jaki rozpro­ szona zabudowa mieszkaniowa wywiera na środowisko przyrod­ nicze, stosunki społeczne oraz ekonomie.

9. Zob. D. Farr, Sustainable Urba­ nism: Urban Design With Nature, Wiley, Hoboken 2007.


strona 80

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

strona 81

1. mieszanie użytkowania terenów, 2. wykorzystanie zwartego projektowania zabudowy, 3. tworzenie oferty mieszkaniowej o wielu możliwościach i szerokim wyborze, 4. budowanie dzielnic przyjaznych pieszym, 5. promowanie wyróżniających się, atrakcyjnych środowisk o silnej tożsamości miejsca, 6. zachowanie przestrzeni otwartych, obszarów uprawnych, natural­ nego krajobrazu i obszarów wrażliwych środowiskowo, 7. wzmacnianie rozwoju i kierowanie nim w stronę istniejących środowisk, 8. zapewnienie zróżnicowanych możliwości transportowych, 9. podejmowanie przewidywalnych, sprawiedliwych i opłacalnych decyzji rozwojowych, 10. zachęcanie mieszkańców i interesariuszy do współpracy w podejmowaniu decyzji. W ciągu kolejnej półtorej dekady niektóre z koncepcji zostają dopraco­ wane, pojawiają się też nowe, na przykład zrównoważony urbanizm9 , zielony urbanizm oraz resilient city. Podsumowując: zrównoważoną urbanistykę, jak zbiorczo nazywa to zjawisko Michał Stangel 10 w monografii poświęconej zagadnieniu, charakteryzuje kilka nadrzędnych zasad zagospodarowania terenu11.

Zasada 1: Zwarta zabudowa mieszkaniowa, dobrze powiązana przestrzennie i komunikacyjnie ze strukturą miasta. Zwarta zabudowa to w uproszczeniu taka, która najefektywniej wy­ korzystuje przeznaczony na nią teren, z tym że efekt nie jest rozumiany jako maksymalna możliwa do osiągnięcia liczba metrów kwadrato­ wych przestrzeni użytkowej, ale jako wynikowa pomiędzy największą pożądaną liczbą mieszkańców na danym terenie a charakterem miejsca, przy zachowaniu optymalnych warunków zamieszkania. Intensywność 10. M. Stangel, Kształtowanie współczesnych obszarów miejskich w kontekście zrównoważonego roz­ woju, Wydawnictwo Politechniki Śląskiej, Gliwice 2013, s. 21.

11. T. Bradecki, A. Twardoch, Współczesne kierunki kształtowania zabudowy mieszkaniowej, Wydaw­ nictwo Politechniki Śląskiej, Gliwice 2013, s. 14.

12. D. Rudlin, N. Falk, Building the 21st Century Home – the Sustain­ able Urban Neighbourhood, Archi­ tectural Press, Oxford 1999, str. 219.

13. R. Nowicki i inni, Opinie i ekspertyzy na konferencję o ekonomicz­ nych stratach i społecznych kosztach niekon­ trolowanej urba­ nizacji w Polsce,

tytuł Niezrównoważony urbanizm

zabudowy powinna być zatem zupełnie różna na obszarach o odmien­ nym charakterze – inaczej definiujemy zarówno liczbę mieszkańców, jak i komfort zamieszkania w zależności od strefy urbanizacyjnej. Przyj­ muje się na przykład, że minimalna gęstość zaludnienia stu osób na hektar brutto (w przybliżeniu dwieście-trzysta osób na hektar lub pięć­ dziesiąt–sto mieszkań na hektar netto) daje ekonomiczne podstawy do zastosowania często kursującego i niedrogiego autobusu, a do opłacal­ ności tramwaju konieczna jest gęstość co najmniej dwustu czterdziestu osób na hektar brutto12 . Osoby mieszkające w strefie centralnej mogą zatem liczyć na szybki i wygodny transport publiczny, ale nie powinny oczekiwać dużego prywatnego ogródka czy widoku na otwartą prze­ strzeń. I na odwrót – tam, gdzie mają do dyspozycji otwartą przestrzeń, nie mogą oczekiwać rewelacyjnego transportu publicznego czy szero­ kiej oferty kulturalnej. Uznaje się, że w ogóle nie powinno się stosować intensywności zabudowy poniżej trzydziestu mieszkań na hektar (poza szczególnymi przypadkami zabudowy za­grodowej), gdyż takie rozpro­ szenie przynosi poważne straty ekonomiczne i środowiskowe w postaci zbyt kosztownej infrastruktury, zanikania terenów otwartych oraz odcięcia mieszkańców od usług i komunikacji publicznej. Ponieważ tę samą liczbę mieszkań na hektar można wybudować w zupełnie inny sposób (na przykład w bloku lub szeregowcu), poza wskaźnikiem liczby mieszkań na hektar do określania zwartości miasta przydatne są także wskaźniki gęstości zabudowy (czyli stosunek powierzchni budynków do powierzchni terenu) oraz jej intensywności (stosunek powierzchni wszystkich kondygnacji do powierzchni terenu). Upraszczając: istotna jest gęsta siatka ulic i kwartałów, która zapewni odpowiednią strukturę zabudowie o danej liczbie mieszkań. Dobra struktura zabudowy natomiast stanowi kontynuację istniejącego układu urbanistycznego i sprawia, że miasta są intuicyjnie zrozumiałe, gwarantuje ciągłość pomiędzy poszczególnymi ich fragmentami, a tak­ że w naturalny sposób zapewnia podział na strefy publiczne i prywatne. Niestety stan zagospodarowania naszego kraju nie ma wiele wspól­ nego z zabudową zwartą i powiązaną ze strukturą miasta. Z jednej strony miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, uchwa­ lone przed końcem 2012 roku, w skali kraju umożliwiają zasiedlenie sześćdziesięciu dwóm milionom osób, a chłonność demograficzna terenów według studiów uwarunkowań i kierunków zagospodarowa­ nia przestrzennego sześciokrotnie przekracza obecną liczbę mieszkań­ ców (dwieście dwadzieścia dziewięć milionów versus trzydzieści osiem


strona 82

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

milionów)13.  Nowo powstająca zabudowa jest coraz bardziej rozproszo­ na: 94,2 procenta budowli postawionych w 2014 roku stanowią budynki jednomieszkaniowe, średnia liczba mieszkań w jednym budynku spada z 6,35 w latach 70. do 3,05 po roku 2011 (dane GUS). Wśród urbanistów, nie bez powodu, popularne stało się określenie „zabudowa łanowa”, określające podłużne pasy domów jednorodzin­ nych, często szeregowych, powstające na odrolnionych działkach o kształcie, który jest wynikiem wielu podziałów pomiędzy kolejnych spadkobierców. Według Raportu o ekonomicznych stratach i społecz­ nych kosztach niekontrolowanej urbanizacji w Polsce przygotowanego na Kongres Budownictwa i Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej same szacunkowe koszty dojazdów do pracy (eksploatacji pojazdów i paliwa) związane z rozpraszaniem zabudowy wynoszą 28,5 miliar­ da złotych rocznie (dwanaście i pół procenta komunikacją publiczną i osiemdziesiąt siedem i pół procenta indywidualną), a koszty liczone na podstawie straty czasu – 8,4 miliarda złotych rocznie14 . Pozostałe bardzo trudne do oszacowania koszty to wydatki gmin (między inny­ mi na wykup gruntów pod drogi, budowy i utrzymanie infrastruktury technicznej 15 i społecznej, utrata opłaty planistycznej), koszty społecz­ ne (na przykład zanikanie więzi sąsiedzkich, ograniczenie życia wspól­ notowego z powodu braku przestrzeni publicznych, oraz czasu, który jest poświęcany na dojazdy, zahamowanie drobnej przedsiębiorczości, nieopłacalnej przy dużym rozproszeniu i braku lokalnych centrów) oraz całkowicie niepoliczalne koszty środowiskowe (zanieczyszczenie powietrza spalinami, niska emisja związana z ogrzewaniem w zabudo­ wie jednorodzinnej, zanieczyszczenie gleby i wód wynikające z nie­ dostatecznego skanalizowania, zanikanie terenów otwartych, krajobra­ zów wiejskich oraz korytarzy ekologicznych i klinów prze­wietrzających, pogarszanie warunków życia w związku z przekraczaniem lokalnej Sejm – Sala Kolumnowa, 30 czerw­ ca 2014, Kongres Budownictwa, Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej, Warszawa 2014. 14. Tamże.

15. Trzykrotny wzrost długości sie­ ci wodociągowej i kanalizacyjnej, który zawdzięczamy działaniom modernizacyjnym prowadzonym między innymi dzięki funduszom

europejskim, spowodował wzrost o jedną piątą liczby gospodarstw domowych przyłączonych do sieci.

strona 83

tytuł Niezrównoważony urbanizm

pojemności środowiska). Z drugiej strony polskie miasta nadal mają bar­ dzo duży potencjał rozwoju wewnętrznego. Badania prze­prowadzone na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej 16 wykazały, że przy za­ chowaniu struktury zabudowy wynikającej z planowania miejscowego, bez zajmowania terenów zieleni, powierzchnia zabudowy możliwa do uzyskania w ramach zagospodarowania istniejących luk w samym ści­ słym centrum Katowic to 22 260 metrów kwadratowych (powierzchnia całkowita to 91 400 metrów kwadratowych), co daje możliwość uzyska­ nia17: trzystu osiemdziesięciu ośmiu mieszkań typu „M3” (64,5 metra kwadratowego na mieszkanie, łącznie: 25 026 metrów kwadratowych), 48 356 metrów kwadratowych powierzchni usługowej oraz siedemset pięćdziesiąt miejsc parkingowych (łącznie: 18 000 metrów kwadrato­ wych). Rozlewanie się zabudowy nie jest zatem konieczne.

Zasada 2: Wykorzystanie komunikacji publicznej i rowerowej jako podstawowej. Zasada 3: Prymat ruchu pieszego nad kołowym, przyjazne i atrakcyjne ulice oraz przestrzenie wspólne, podstawowe funk­ cje w zasięgu dziesięciominutowego spaceru. Zastosowanie komunikacji publicznej oraz rowerowej i pieszej jako podstawowych środków poruszania się w miastach przynosi kon­ kretne zyski: ekonomiczne, środowiskowe oraz – co nie mniej istot­ ne – zdrowo­tne. Zyski ekonomiczne związane są ze wzrostem wyko­ rzystania usług lokalnych: zakupy robione „po drodze” , u lokalnych przedsiębiorców, dzięki czemu zarówno pieniądze, jak i podatki zostają redystrybuowane lokalnie18 . Badania cytowane przez Jeffa Specka19 16. S. Sacała, Zwarte miasto Kato­ wice. Typologia ubytków w tkance miejskiej na przykładzie śródmie­ ścia Katowic wraz z modelowymi rozwiązaniami zabudowy uzupeł­ niającej, praca magisterska pod kierunkiem A. Twardoch, Gliwice 2013 / 2014. 17. Dla proporcji ustalonych przez SUiKZP.

18. Dzięki redukcji użytkowania samochodów w Waszyngtonie sto dwadzieścia siedem milionów dolarów zostaje każdego roku w budżecie lokalnej populacji, por. J. Speck, Walkable City. How Down­ town Can Save America, One Step at a Time, Farrar, Straus and Giroux, New York 2012. 19. J. Speck, Walkable City…, dz. cyt.


strona 84

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

strona 85

7. za to zwiększono liczbę barierek, które uniemożliwiają przechodze­ nie przez jezdnię poza przejściami, oraz 8. wprowadzono konieczność wciśnięcia przycisku przed każdym przejściem ze światłami. Obecnie 9. pasy zieleni przy drogach stopniowo są zamieniane w parkingi, a w planach jest wybudowanie 10. przejścia podziemnego z dworca kolejowego w stronę rynku oraz 11. przecięcia ulicą parku przy miasteczku akademickim – dla polep­ szenia połączeń z Drogową Trasą Średnicową.

wskazują na znaczy wzrost wartości nieruchomości w miastach zmie­ niających się w bardziej przyjazne pieszym20 . Zyski środowiskowe są oczywiste: związane z mniejszym wykorzystaniem paliw kopalnych i idącą za tym zmniejszoną emisją, ale także z redukcją zapotrzebowa­ nia na powierzchnie utwardzone – co pozwala na zwiększenie reten­ cji wody oraz ograniczenie kumulacji ciepła, a pośrednio powoduje zmniejszanie się miejskich wysp ciepła. Jeżeli chodzi o kwestie zdro­ wotne: nie bez przyczyny ogólny stan zdrowia mieszkańców Stanów Zjednoczonych jest najgorszy ze wszystkich krajów rozwiniętych – jest to związane z kryzysem amerykańskiej urbanistyki i całkowitą domina­ cją komunikacji samochodowej: poruszanie się pieszo oraz na rowerze zapewnia minimum ruchu niezbędnego dla zdrowia. Doświadczenia amerykańskie pokazują, że miasta, które zmieniły swój układ na bardziej przyjazny dla pieszych i oparty na komunikacji publicznej, zyskują mieszkańców 21.  Polacy jednak jak zwykle wiedzą lepiej i odpływ mieszkańców nadal starają się uzyskać dzięki zwiększa­ niu przepustowości dróg. Otwarte kilka lat temu w Gliwicach centrum sterowania ruchem wyposażono w najnowocześniejsze w tamtym mo­ mencie urządzenia do monitorowania ruchu i rozpoczęto modernizację układu komunikacyjnego miasta. W ciągu kilku lat: 1. zlikwidowano całą sieć tramwajową, 2. przez miasto przeprowadzono Drogową Trasę Średnicową, która odcina dworzec od rynku; wprawdzie pod samą główną ulicą Zwy­ cięstwa przebiega ona w tunelu, ale na górze tego tunelu zorganizo­ wano parking naziemny, a zaraz za strefą ścisłego centrum posta­ wiono wysokie ekrany akustyczne, 3. w bezpośrednim sąsiedztwie miasta otwarto dwie autostrady, 4. w związku z tym zmniejszono liczbę lokalnych połączeń kolejo­ wych oraz autobusowych, 5. przejścia przez istniejące kilkupasmowe ulice w samym centrum przedzielono w taki sposób, że piesi nie są w stanie pokonać ich podczas jednej zmiany świateł, 6. zmniejszono liczbę przejść dla pieszych, 20. Na przykładzie Charlotte w Karolinie Północne zbadano, że wzrost wskaźnika Walk Score z 54 (somewhat walkable) do 71 (very walkable) wiąże się ze średnim wzrostem cen mieszkań z dwustu

osiemdziesięciu tysięcy dolarów do trzystu czternastu tysięcy dolarów, czyli około dwóch tysięcy dolarów za jeden punkt.

21. Waszyngton w latach 2005– 2009 zyskał prawie szesnaście tysięcy mieszkańców, tracąc przy tym piętnaście tysięcy zarejestro­ wanych samochodów, por. J. Speck, Walkable City…, dz. cyt. s. 31.

tytuł Niezrównoważony urbanizm

22. J. Speck, Walkable City…, dz. cyt., s. 82.

Takie zmiany będą zachodziły w wielu polskich miastach, dopóki zarzą­ dzaniem nimi będą zajmowali się specjaliści w dziedzinie zarządzania ruchem, których wyuczonym celem jest zwiększanie przepustowości: płynności ruchu samochodowego. Cytowany już Jeff Speck argumentu­ je, że analizy ruchu, które są nieusuwalnym elementem każdej decyzji przestrzennej podejmowanej także w polskich miastach, właśnie z powodu jednowymiarowego spojrzenia specjalistów od transportu są niewiele warte, a w szerszym ujęciu – wręcz szkodliwe. Popraw­ ność prognoz wypluwanych przez programy komputerowe zależy od poprawności i doboru dostarczanych danych, których tendencyjny wybór skutkuje tendencyjnymi wynikami, podczas gdy władze miast traktują takie raporty jak prawdę objawioną. Drugim problemem jest to, że analizami ruchu zajmują się ci sami ludzie, którzy potem projektują i budują drogi – nic dziwnego, że ich punkt widzenia jest specyficzny. Najważniejszym jednak czynnikiem, który nie jest, a powinien być, uwzględniany przy analizach ruchu oraz w planowaniu infrastruktury drogowej, jest popyt pochodny, zwany także popytem indukowanym (induced demand). Z popytem pochodnym mamy do czynienia wtedy, gdy wzrost podaży, a przez to obniżenie cen i zwiększenie dostępności produktu, powoduje taki wzrost popytu, który równoważy wcześniej­ szy wzrost podaży. W przypadku analiz komunikacyjnych nie jest brana pod uwagę prawidłowość, według której średnio dziesięcioprocentowy przyrost liczby pasów jezdni powoduje natychmiastowy czteropro­ centowy wzrost liczby przejechanych kilometrów, a w ciągu kilku lat wzrasta do tego stopnia, że całkowicie wypełnia zwiększoną pojemność dróg, powodując takie same problemy, z jakimi mieliśmy do czynienia wcześniej, jednak tym razem w większej skali 22.  W przypadku komuni­ kacji samochodowej zjawisko to łączy się dodatkowo z powiększaniem się stref suburbanizacji za każdym razem, gdy ułatwiony zostaje dojazd


strona 86

23. Ocena układu tras i linii komunikacyjnych w Gliwicach oraz koncepcja zmian. Raport końcowy, Katowice 2012, www.bip.gliwice. eu, dostęp: wrze­ sień 2016.

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

strona 87

z danego kierunku. W analizie funkcjonowania komunikacji publicznej dla Gliwic23 prognozuje się znaczący wzrost liczby samochodów osobo­ wych oraz stały spadek zapotrzebowania na przejazdy komunikacją zbiorową, a w związku z tym planuje się likwidację kolejnych odcinków linii autobusowych. Trudno o lepszą ilustrację dla określenia „samo­ spełniająca się przepowiednia” . Od czasu gdy w Gliwicach wprowadzo­ no opisane powyżej zmiany, rzeczywiście nieco zmalały korki – trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że stało się to dzięki dwudziestu tysiącom obywateli, którzy w ciągu ostatnich piętnastu lat opuścili miasto.

Zasada 4: Zróżnicowana funkcjonalnie struktura zabudowy (mixed use). Zróżnicowana funkcjonalnie zabudowa przynosi korzyści związane ze znacznymi oszczędnościami: czasu, pieniędzy i środowiska, przyczynia się także do wzrostu bezpieczeństwa. Oszczędzamy czas, kiedy mamy blisko do sklepu i do pracy, pieniądze – bo nie tracimy czasu ani benzyny na dojazdy, ale także z powodu lepszego wykorzystania infrastruktury. Środowisko z kolei chronimy, kiedy nie produkujemy tylu spalin i znowu: efektywniej wykorzystujemy infrastrukturę. Wzrost bezpieczeństwa zawdzięczamy większej liczbie użytkowników i wydłużeniu dzienne­ go okresu eksploatacji przestrzeni. Zespoły monofunkcyjne zawsze działają „od… do…”: mieszkaniowe średnio od 17.00 do 7.00 rano, biurowe odwrotnie, od 7.00 do 17.00, stąd puste ulice oraz wzrastająca potrzeba monitoringu i płatnej ochrony w pozostałych godzinach. Projektowanie zespołów mieszanych jest oczywiście znacznie trudniejsze niż komplek­ sów monofunkcyjnych. W końcu poszczególne role nie mogą ze sobą kolidować. W pewien sposób należy rozdzielić ścieżki dostępu, żeby właściciel biura detektywistycznego nie wchodził do naszego dużego pokoju, a dzieci jednak nie bawiły się z pacjentami dermatologa. Znacz­ nie trudniejsze jest także zarządzanie zespołami o uzupełniających się funkcjach, bardziej skomplikowany jest podział własności gruntu (szcze­ gólnie, jeżeli wychodzimy z założenia, że grunt w miastach powinien być własnością prywatną, co nie jest takie oczywiste) i współżycie. Jeżeli jednak komuś zależy na łatwych zadaniach, nie powinien zajmować się ani architekturą i urbanistyką, ani zarządzaniem miastami. Mixed use jest w pewnym sensie zasadą uzupełniającą, lokująca się gdzieś pomię­ dzy zasadą trzecią (powyżej), a piątą (poniżej): tam gdzie nie występuje zróżnicowane funkcjonalnie użytkowanie terenu, nie może być mowy

tytuł Niezrównoważony urbanizm

o ulicach przyjaznych pieszym (trudno wyobrazić sobie przyjazne pie­ szym miasto, po którym nie ma po co chodzić), od zespołu monofunkcyj­ nego natomiast już tylko krok do zespołu homogenicznego.

Zasada 5: Mieszanie mieszkań o zróżnicowanym standardzie, wielkości, typie oraz sposobie zasiedlenia (mixed tenure) w celu stworzenia warunków do powstania niejednorodnych społecz­ nie wspólnot (mixed communities).

24. The Tudor Walters Commit­ tee on Standards of Local Autho­ rity Housing, HMSO, London 1918.

Prawie sto lat temu, w bardzo podzielonej klasowo Wielkiej Bry­ tanii, w raporcie Komisji Tudora Waltersa na temat standardów mieszkaniowej zabudowy miejskiej 24 znalazło się zdanie: „Pokry­ cie dużych przestrzeni domami jednej wielkości, przeznaczonymi tylko dla jednego rodzaju mieszkańców, nieurozmaiconymi przez jakikolwiek inny rodzaj mieszkań przeznaczonych dla innych klas lub społeczności jest w najwyższym stopniu niepożądane” . Tym­ czasem w 2007 roku w samej stolicy teoretycznie egalitarnej Polski jest ponad czterysta osiedli grodzonych, które nie tylko składają się z domów jednej wielkości przeznaczonych dla tego samego rodzaju mieszkańców, ale też dodatkowo są otoczone płotem i objęte pełnym monitoringiem, żeby żadni inni ludzie tam nie zamieszkali, a nawet nie mogli tamtędy przejść. Mimo że o zgubnym wpływie osiedli grodzonych na strukturę miast i na życie społeczne napisano bardzo wiele, a badania socjologiczne bezpośrednio wskazu­ją, że mieszka­ nie na osiedlu grodzonym nie tylko nie przekłada się na rzeczywisty wzrost bezpieczeństwa, lecz także nawet nie wiąże się ze wzrostem poczucia bezpieczeństwa, marketingowcom przez ponad dziesięć lat udawało się przekonywać Polaków, że tego właśnie potrzebu­ ją. W końcu trudno się dziwić: socjologowie nie ilustrują swoich badań kolorowymi infografikami i zdjęciami roześmianych dzieci. W 2016 roku wydaje się, że dzięki wprowadzonej rok wcześniej ustawie krajobrazowej, ale przede wszystkim z powodu mizerności rozwiązań wizualno-przestrzennych, które stały za grodzeniem, fe­ nomen osiedla zamkniętego zostanie ograniczony. Kolejny raz ratuje nas kwestia smaku: największe miasta starają się wykorzystać dostęp­ ne narzędzia planistyczne i wypowiadają walkę płotom, którą nieco wcześniej wypowiedziały reklamom w przestrzeni publicznej. Osiedla grodzone są jednak tylko częścią, nawet nie tą najbardziej radykalną, nurtu fragmentaryzacji miasta. Dudziarska w Warszawie,


strona 88

25. T. Bradecki, A. Twardoch, Współczesne kie­ runki…, dz. cyt.

26. Za występo­ wanie poważ­ nych niepokojów społecznych w podpary­ skich osiedlach z wielkiej płyty, na przykład w 2005 roku, obwinia się w znacznej mie­ rze homogenicz­ ność struktury społecznej.

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

Wolska w Będzinie, Mroza w Radomiu, Towarowa w Olsztynie, Kolejo­ wa w Żorach – działania władz przeciwko grodzeniu przestrzeni nie dotykają problemu wyizolowania osiedli socjalnych ze struktury miasta, bo w tej walce nie o inkluzyjność przestrzeni chodzi, a o este­ tykę; ustawa jest przecież krajobrazowa. Najtańsze grunty, których żaden deweloper nie chce wykupić i poddać „gettoizacji” , zamieniamy w getta już bez cudzysłowu. W Polsce AD 2016 bowiem mieszkania socjalne nadal lokalizuje się razem, na peryferyjnych terenach pod­ miejskich, między torami kolejowymi a obwodnicą, bez dostępu do komunikacji publicznej czy do usług. Stosowane w Anglii zasady pepper-potting – rozmieszczania lokali wspomaganych wśród zabu­ dowy komercyjnej, tenure blindness – ukrywania statusu materialnego mieszkańców, oraz mixed tenure – zróżnicowania podstaw zasiedlenia, wydają się nam nie tylko niewyobrażalne, ale co gorsza niepożąda­ ne. Badania, przeprowadzone na nowej zabudowie mieszkaniowej w miastach Górnośląskiego Związku Metropolitalnego25 , wskazują, że powstające zespoły mieszkaniowe nie tylko nie łączą zabudowy komer­cyjnej ze wspomaganą, na potwierdzenie czego w końcu nie trzeba było przeprowadzać badań, i w ogóle nie łączą różnych form własności lokali (własnościowe i wynajmowane), ale też w ogóle nie łączą nawet różnych typów mieszkań, co pozwoliłoby na osiągnięcie minimalnego zróżnicowania przynajmniej w obrębie danej grupy spo­ łecznej. Jeżeli do wprowadzenia rozwiązań, które mogłyby zapewnić większe zróżnicowanie społeczne w miastach (mixed communities), nie przekonują argumenty wypływające z solidarności społecznej, za­ chęcić powinien fakt związany ze wzrostem bezpieczeństwa, w końcu wszystkie badania dotyczące wyborów mieszkaniowych dowodzą, że bezpieczeństwo stawiamy w czołówce swoich potrzeb. Zróżnicowanie społeczności jest gwarantem większego bezpie­ czeństwa nie tylko lokalnie, lecz także w skali ogólnej. Lokalnie, dzięki kontroli sprawowanej przez grupę sąsiedzką: wyglądającej przez okno starszej pani, rodziców pilnujących dzieci w piaskownicy czy nawet popijających piwo bezrobotnych nie zastąpi rotacyjny pracownik agencji ochrony zatrudniony na śmieciówce. W skali ogólnej włączanie różnych warstw społecznych, w tym niezamożnych mieszkańców lokali socjalnych, w żywą strukturę społeczności miejskiej zamiast izolowania ich na osiedlach poza miastem nie tylko minimalizuje ryzyko wystą­ pienia niepokojów społecznych26,  lecz także znacznie zwiększa szansę na wyjście tych osób z systemu pomocy społecznej. Zróżnicowane

strona 89

tytuł Niezrównoważony urbanizm

sąsiedztwo odgrywa także ważną rolę edukacyjną, której wpływ na późniejsze funkcjonowanie w społeczeństwie jest nie do przecenienia: w końcu jak można przygotować dziecko do życia w tym bardzo spo­ łecznie zróżnicowanym świecie, jeśli zapewnia mu się kontakt jedynie z osobami takimi samymi jak ono, mającymi takich jak ono rodziców?

Zasada 6: Użycie energooszczędnych i ekologicznych rozwią­ zań w skalach urbanistycznej i architektonicznej.

27. Chyba że mamy do czynie­ nia z mieszka­ niem socjalnym, które przy mini­ malnej izolacji termicznej może być ogrzewane nieefektyw­ nym i drogim przedpłacanym systemem elektrycznym.

Nad użyciem energooszczędnych rozwiązań w skali architektonicznej czuwają coraz bardziej restrykcyjne zasady certyfikacji charakterystyki energetycznej. Dzięki dyrektywom Unii Europejskiej nie postawimy bu­ dynku, który w trakcie eksploatacji będzie pochłaniał zbyt dużo energii nieodnawialnej 27.  Na rynku materiałów budowlanych możemy znaleźć okna o profilach siedmiokomorowych, na forach budowlanych – rady, żeby domy okładać pięćdziesięciocentymetrową warstwą styropianu oraz koniecznie stosować wentylację mechaniczną z rekuperacją. Tylko co z tego, jeżeli w garażu stoją dwa SUV-y z silnikami diesla, przed domem jest osiemset metrów kwadratowych idealnie utrzymanego trawnika, w kotłowni piec na ekogroszek (chapeaux bas dla kogoś, kto wymyślił taką nazwę dla węgla), a w bagażniku samochodu co ty­ dzień nadmiar egzotycznego jedzenia w plastikowych opakowaniach? Odpowiedź na to pytanie oczywiście zależy od tego, z jakiego powodu założyliśmy w domu siedmiokomorowe plastikowe profile okienne. Je­ żeli z powodu przynależności klasowej, to cel został osiągnięty, zdjęcia z budowy możemy pokazywać na każdych imieninach przez następne lata, aż staną się popularne okna ośmiokomorowe. Jeżeli z powodu oszczędności kosztów ogrzewania, to jeśli budowaliśmy dom na kredyt, może się okazać, że przyszłe oszczędności, w związku z wahaniem kursów walut czy wzrostem stóp procentowych, nie zniwelują dzisiaj poniesionych wydatków. Kredytowanie rozwiązań mających w przy­ szłości przynieść oszczędności jest zakładem z wieloma zmiennymi i jak w każdym zakładzie – można wygrać, ale można też przegrać. Dodatkowo rzeczywista skuteczność takiej izolacji zależy nie tylko od samej warstwy ociepliny, ale też od jakości wykonania wszystkich de­ tali, wyeliminowania mostków termicznych, przenikalności ciepła dla zastosowanych przegród czy rodzaju wentylacji, w znacznym stopniu także od sposobu użytkowania domu. Dla przykładu: domu pasywnego, w celu pełnego wykorzystania jego właściwości, nie należy wietrzyć,


strona 90

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Agata Twardoch

więc dzieci notorycznie niezamykające drzwi dodatkowo zmniejszają naszą szansę na wygraną. Jeżeli natomiast przeszło nam przez myśl, że pięćdziesiąt centymetrów styropianu stosujemy ze względu na zrów­ noważony rozwój, ponieśliśmy całkowitą porażkę. W uproszczeniu: styropian jest spienianą ropą naftową, praktycznie nie ulega biodegra­ dacji, znacznie jednak zwiększa objętość wysypisk śmieci. Na ocieple­ nie samych ścian zewnętrznych domu jednorodzinnego (dziesięć na dziesięć metrów, dwie kondygnacje) warstwą o grubości pięćdziesięciu centymetrów zużyjemy sto dwadzieścia metrów ­sześciennych styro­ pianu. Choć istnieją technologie wtórnego jego użycia, ze względu na niskie koszty materiału praktycznie nie są stosowane. Jeżeli chcemy działać zgodnie z zasadą zrównoważonego rozwoju, po pierwsze w ogóle nie powinniśmy budować domu jednogodzin­ nego, ale o tym także pisałam wcześniej. Jeżeli już jednak zbudujemy taki dom albo w ogóle prowadzimy jakiekolwiek działania związane z ingerencją w przestrzeń, powinniśmy patrzeć na środowisko, w któ­ rym operujemy, jak na system. Materiały budowlane powinny nie tylko zapewniać dobrą izolację cieplną, lecz także możliwość późniejszego przetworzenia, powinny być nie tylko wydajne, lecz także w miarę możliwości lokalne, bo w ich bilans energetyczny musimy wliczyć pali­wo zużyte na transport. Jeżeli decydujemy się na kolektory sło­ neczne, zakup modelu wyprodukowanego w Chinach, do którego produkcji zużyto więcej energii niż kiedykolwiek uda się dzięki nim odzyskać, jest raczej manifestem, działaniem pozorowanym pozba­ wionym rzeczywistego znaczenia. Podobnie może być w przypadku ­niklowo-kadmowych baterii w samochodzie elektrycznym. Zrównoważony rozwój wymaga w pewnym sensie ograniczonego zaufania do mód, trendów, informacji handlowych i powszechnie stoso­ wanych rozwiązań. Metody pomiarów satelitarnych ujawniły, że w USA prawie sto trzydzieści tysięcy kilometrów kwadratowych (znacznie ponad jedną trzecią powierzchni Polski) zajmują same trawniki i stano­ wią największą monokulturę hodowlaną w tym kraju: do ich podlewania przeznacza się sześćdziesiąt procent wody zużywanej przez gospodar­ stwa domowe, a nawozy, środki owadobójcze, eksterminacja kretów, nor­ nic i innych zwierząt uważanych za szkodniki przynoszą nieodwracalne starty dla ekosystemu, na przykład powodują wymieranie pszczół. Czy komuś przyszło do głowy, że pielęgnacja trawnika we własnym ogródku może się okazać tak szkodliwa dla ekosystemu? Krytyczne myślenie jest szczególnie ważne w przypadku proekologicznych rozwiązań w skali

strona 91

tytuł Niezrównoważony urbanizm

urbanistycznej. Wiele korzyści o znaczeniu środowiskowym, ale także podnoszących komfort życia, przynoszą rozwiązania związane z plano­ waniem zabudowy w relacji do warunków klimatycznych: przewietrza­ nia, nasłonecznienia, wykorzystania naturalnych osłon i ukształtowania terenu. Wiedza na ten temat, teoretycznie dostępna każdemu architekto­ wi, jest w praktyce często ignorowana – bo jak zająć się kwestią wietrze­ nia i naturalnych przegród, gdy trzeba z działki wycisnąć maksimum PUM-u, czyli powierzchni użytkowo-mieszkalnej? Mocno niedoceniane jest znaczenie zieleni w miastach: drzewa, oprócz funkcji społecznych, mają ogromne znaczenie dla miejskiego klimatu: redukują miejską wyspę ciepła, zacieniają latem, zimą chronią przed wiatrem, filtrują powietrze, produkują tlen, podnoszą wilgot­ ność powietrza, wspomagają naturalną retencję wody, wspomagają bioróżno­rodność i zmniejszają hałas. Drzewa, a nie kulki na patyku. Podobnie niedoceniana jest rola wody opadowej w miejskim ekosyste­ mie, dlatego obowiązek odprowadzania wody deszczowej do kanaliza­ cji jest w Polsce praktycznie nienegocjowalny. Ekologia stała się u nas modną religią klasy średniej: praktykujemy ob­ rzędy, nie zawsze wiedząc, dlaczego to robimy, okna z pięcioprofilowymi szybami kupujemy jak talizmany, które ochronią nas przed mitycznym glo­ balnym ociepleniem, a przed znajomymi prędzej przyznamy się do jedze­ nia kiełbasy w piątek niż do niesegregowania śmieci. Religijny charakter wiary w ekologię sprawia, że częściej pozawalamy sobie na małe grzechy.

Niezrównoważony urbanizm Kilka zasad zrównoważonej urbanistyki znacznie łatwiej jest wpisać w ustawy i rozporządzenia niż bardzo ogólne pojęcie zrównoważo­ nego rozwoju, które notabene do tej pory w polskim prawodawstwie jest zdefiniowane jedynie w ustawie Prawo ochrony przyrody i może dlatego traktowane tak jak ochrona przyrody, czyli nie do końca poważnie. Do czasu gdy przy każdej decyzji z zakresu planowania przestrzennego zastanowimy się, jakie niesie ona za sobą konsekwen­ cje, rozwój pozostanie niezrównoważony, czyli parafrazując: nie za­ spakajając swoich obecnych potrzeb, umniejszymy szanse przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie. Na razie wydaje się jednak, że w pol­ skich miastach znacznie większe piętno niż pierwsze zdanie raportu komisji pani Brundt­land odcisnęły słowa zupełnie innej kobiety: Après nous, le déluge.


strona 92

tytuł

Dyktatura kierowców

strona 93

podtytuł

Nieracjonalność systemu transportowego Warszawy tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Łukasz Drozda

biogram

Łukasz Drozda jest politolo­ giem, doktorantem w Kolegium Ekonomiczno-Społecznym Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, absolwentem Instytutu Nauk Poli­ tycznych Uniwersytetu Warszaw­ skiego oraz studentem gospodarki przestrzennej w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w War­ szawie. Laureat Programu Nauko­ wych Stypendiów Doktoranckich Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności „PhDo w Stoczni”. Stały współpracownik polskiej edycji magazynu „Le Monde Diploma­ tique”, autor książki Lewactwo. Historia dyskursu o polskiej lewicy radykalnej. Pisze doktorat po­ święcony waloryzacji przestrzeni zurbanizowanych wytwarzanych przez ruchy społeczne. Zdekla­ rowany lewicowiec i rowerzysta, chociaż ma też własny samochód.

detale

tytuł Dyktatura kierowców

Wstęp Z upływem lat i rosnącym udziałem ruchu samochodowego kierow­ cy stali się dominującymi użytkownikami przestrzeni miejskiej, jej nie­formalnymi „dyktatorami” . Zwolennicy ograniczania motoryzacji zaczęli być z kolei określani mianem „terrorystów” czy „lewaków” . Sen­ sem i zasadniczym spoiwem eklektycznej i niedookreślonej kategorii „lewactwa” jest brak rozumności (definiowanej jako akceptacja zuni­ wersalizowanego modelu wolnorynkowego i opór wobec „wyduma­ nej” tolerancji dla innych niż tradycyjny stylów życia). Przyjęcie tych etykiet, właściwych dla zaadaptowanego przez współczesną prawicę dyskursu stalinowskiego1, charakteryzuje się odrzuceniem możliwości oporu wobec samochodu, tutaj symbolu nowoczesności i statusu. Auto manifestuje też wolność – w warunkach realnego socjalizmu było do­ brem trudno dostępnym. To podejście, wzmacnianie logiką neoliberal­ nych stosunków społecznych, klasyfikuje bunt przeciw samochodom jako wyraz braku racjonalności, a auta czyni narzędziem dyscyplinowa­ nia miejskiej społeczności. Jakkolwiek kierowcy obniżają jakość środo­ wiskową przestrzeni zamieszkanej, stają się w myśl tej prawidłowości ofiarami przemocy „wściekłych” przeciwników aut. Współcześnie wizja miasta samochodowego, kiedyś idealizowana jako perspektywa na urzeczywistnienie wymarzonej utopii racjonalne­ go systemu transportowego, coraz częściej jest jednak postrzegana jako wręcz dystopijna, a samochód osobowy – jako główny problem w efek­ tywnym i zrównoważonym kształtowaniu wartościowej przestrzeni. Tezą niniejszego artykułu jest stwierdzenie, że Warszawa stanowi przykład miasta niezrównoważonego komunikacyjnie. Niezależnie od ogromnych kosztów przekształcania przestrzeni zurbanizowanej, zarówno finansowych, jak i społecznych, możliwe jest mimo wszystko poprawienie jej funkcjonalności, co nie w każdym przypadku wymaga inwestycji o wielkiej skali, tej przestrzennej oraz odnoszącej się do wielkości ponoszonych nakładów. Opracowane przez autora dane oparto na wynikach badań ruchu przeprowadzanych pod różnymi nazwami w aglomeracji warszaw­ skiej w latach 1979–80, 1993, 1998, 2005 oraz 2015. Tego typu badanie 1. Ł. Drozda, Lewactwo. Historia dyskursu o polskiej lewicy radykalnej, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2015, s. 26, 222.


strona 94

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

stanowi opracowanie najpełniejsze, powtarzalne i umożliwiające generalizacje statystyczne, służące ukazaniu wszystkich tendencji transportowych aglomeracji Warszawy2. W analizie, oprócz literatury przedmiotu, zostały wykorzystane dane pochodzące z systemu roweru miejskiego Veturilo. Do prezentacji danych wykorzystano tabele, wy­ kresy i ilustracje oraz technikę mapowania. Najdokładniejsze informa­ cje dotyczą roku 2015, wobec którego autor dysponował dostępem do kompleksowej bazy badania gospodarstw domowych uczestniczących w badaniu ruchu. Stanowi ona zapis trzydziestu sześciu i pół tysiąca podróży odbywanych w tym na terenie Warszawy. Dane z tej bazy zo­ stały wykorzystane do opracowania uproszczonej więźby ruchu3 oraz mapy zróżnicowania komunikacyjnego rejonów Warszawy.

Dystopia miasta samochodowego Wbrew popularnej teorii miasta Cesarstwa Rzymskiego wcale nie były odwzorowaniem planu obozu wojskowego. To raczej on wzorował się „na mieście, ponieważ miał za zadanie zapewnić żołnierzom więcej niż tymczasowy dom”4. Jak podaje J. Rykwert, miasto jest wytwarza­ ne społecznie, a nie „zgodnie z quasi-naturalnymi prawami” przez bez­osobowe siły ekonomiczne5. Z drugiej strony to Rzymianie, twórcy pierwszego w Europie megamiasta o blisko milionowej populacji6, stworzyli sieć miast połączonych racjonalnie zaplanowanym syste­ mem dróg oraz dążyli do sprawnej organizacji przepływów ludzi czy towarów. Marzenie o mieście racjonalnym wyprzedziło nowoczesność i haussmanizację7 nie tylko w koncepcjach filozoficznych, ale też w sferze praktyki urbanistycznej. Pojawienie się samochodu, dzisiaj ocenianego jako wysokoemisyjny i nieefektywny środek transportu, było u swojego zarania postrzegane 2. Choć należy pamiętać o nie­ ścisłościach metodologicznych: zob. P. Śleszyński, Warszawa jako ośrodek dojazdów pracowniczych, „Studia Regionalne i Lokalne” 2013, nr 1. 3. Siatka obrazująca natężenie potoków ruchu między wybranymi lokalizacjami. 4. J. Rykwert, Pokusa miejsca. Prze­ szłość i przyszłość miast, Międzyna­ rodowe Centrum Kultury, Kraków 2013, s. 22–23.

5. Tamże. 6. S. Ruciński, Czy starożytny Rzym był milionowym miastem?, „Mean­ der” 2007, nr 3–4, s. 305. 7. Określenie odnoszące się do aktywnej roli władz w bezwzględ­ nym przekształcaniu struktury urbanistycznej, pochodzące od nazwiska G. Haussmanna, autora przebudowy Paryża z lat 1852 –1870. Zob. A. Merrifield, Nowa kwestia miejska, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2016, s. 62–66.

strona 95

8. J. Rykwert, Pokusa miejsca…, dz. cyt., s. 138.

9. Ch. Mont­ gomery, Miasto Szczęśliwe. Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta, Wysoki Zamek, Kraków 2015, ebook.

10. Tamże.

11. M. Mogridge, Travel in Towns. Jam Yesterday, Jam Today and Jam Tomorrow?, Macmillian Press, London 1990. 12. D. Braess, A. Nagurney, T. Wakolbinger, On a Paradox of Traffic Planning, „Transportation Science” 2005, nr 4.

tytuł Dyktatura kierowców

w roli środka miejskiej higieny, mogącego rozwiązać problem końskiego łajna masowo zalegającego na ulicach8. Fascynacja swobodą przemiesz­ czania się: szybkim tempem jazdy, mniejszym zmęczeniem podróżą czy zwiększeniem zasięgu dostępnych obszarów, to kluczowy, acz nie jedy­ ny kontekst promujący upowszechnienie się motoryzacji w ubiegłym stuleciu. Samochód był jednak rekwizytem kontrowersyjnym, którego funkcjonowanie w przestrzeni od początku kwestionowano ze wzglę­ du na koszty alternatywne towarzyszące jego działalności. Zwracano uwagę na większą zdolność przewozową transportu zbiorowego czy niebezpieczeństwa wywoływane w ruchu ulicznym. „Kierowcy, którym zdarzyło się przypadkowo zabić przechodnia, sami padali najpierw ofia­ rą rozwścieczonego tłumu, a następnie skazywani byli nie za narusze­ nie przepisów prawa drogowego, lecz za zabójstwo”9. Nastawienie do samochodów uległo zmianie dopiero dzięki ukonstytuowaniu się lobby, które to powołało do życia ruch Motordom, promujący auta jako symbol indywidualistycznie rozumianej wolności i niezależności, korzystający ze wsparcia koncernów kierujących się własnym interesem w popula­ ryzacji aut. Historycznym symbolem działań Motordomu stała się Futu­ rama, makieta miasta samochodowego w kształcie prognozowanym na rok 1960, przygotowana na nowojorską wystawę światową w 1939 roku. Instalację wspartą przez koncerny Shell i General Motors obejrzały dwadzieścia cztery miliony zwiedzających10. Współczesne miasta z sze­ rokimi arteriami o ograniczonej dostępności, takimi jak stołeczna Trasa Łazienkowska, są historyczną realizacją wizji Futuramy. Utopijne miasto samochodowe, jak dowodzi kilka dekad jego funkcjonowania, przeczy zasadom zrównoważonego rozwoju. Roz­ budowa poświęconej samochodom infrastruktury nie tylko okazała się kosztowna i zmieniła styl życia, ale też doprowadziła do dekoncen­ tracji przestrzeni zamieszkanej. Dzięki samochodom dostępne stały się odległe obszary, których mieszkańcy są uzależnieni od zindywi­ dualizowanych środków transportu. Uruchomiony proces suburba­ nizacji zaowocował prawidłowościami nieprzewidzianymi przez pomysło­dawców miasta samochodowego. Jak wykazało tak zwane prawo Lewisa-­Mogridge’a11, rozbudowa tras mająca na celu polepsze­ nie ich przepustowości doprowadza tylko do chwilowej poprawy, bo szybko zaczynają się tworzyć nowe zatory powiększane przez rozrost przestrzeni zamieszkanej, korzystającej z coraz bardziej dalekosięż­ nych udogodnień infrastrukturalnych. Błędne koło transportowe pogłębia prawidłowość paradoksu Braessa12. Twierdzenie to pokazuje


strona 96

13. Badania ruchu z lat 1980 i 2015.

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

strona 97

koncentrację ruchu drogowego na wybranych odcinkach dróg o teo­ retycznie największej przepustowości, doprowadzającą do nierówno­ miernego rozkładu ruchu i zatkania całego układu. W 1980 roku w Warszawie można było znaleźć dzielnice, w których na tysiąc mieszkańców przypadało mniej niż pięćdziesiąt samochodów osobowych. Z kolei w 2015 roku już dwie trzecie (65,4 procenta) miesz­ kańców aglomeracji, w tym na przykład 90,6 procenta mieszkańców Wilanowa i 88,3 procenta osób z Rembertowa, deklarowało możliwość swobodnego korzystania z samochodu. Równolegle taką możliwość miało raptem 40,4 procenta mieszkańców Pragi Północ13. Samochód stał się dominującym elementem kształtowania stosunków społecz­ nych w przestrzeni publicznej Warszawy oraz narzędziem segregacji ekonomicznej jej mieszkańców. Motoryzacja pociąga za sobą również koszty ekologiczne. Stolica regularnie przekracza normę emisji pyłu M10, prawnie dopuszczanej tylko przez trzydzieści pięć dni w roku. W „najczystszym powietrznie” Wawrze norma łamana jest przez sześć­ dziesiąt sześć dni w roku, a we wspomnianym Wilanowie aż przez sto jeden dni14. Na tle i tak niskiej jakości powietrza w polskich miastach wyróżnikiem stolicy stał się wysoki poziom emisji zanieczyszczeń wywoływanych przez samochody. Według opinii powszechnie panującej wśród urbanistów, pod­ porządkowanie miejskiego życia logice motoryzacji wywołuje wiele przemian, dotyczących zarówno procesu projektowego15, jak i egzy­ stencji użytkowników przestrzeni zamieszkanej. Na przykład Jan Gehl przywołuje zasady opieki nad dziećmi, które w ramach życia wśród ruchliwych i niebezpiecznych przestrzeni gęstego ruchu ulicznego poddawane są nieomal panoptycznej kontroli16, a Gil Peñalosa, kiedy mówi o „samochodocentryczności” środowiska zurbanizowanego, wskazuje na takie kwestie jak bezpieczeństwo związane z poruszaniem się aut (o ile prędkość trzydziestu kilometrów na godzinę powoduje śmiertelne skutki raptem dla pięciu procent pieszych uczestniczących w kolizjach, przy pięćdziesięciu kilometrach na godzinę jest to aż osiemdziesiąt pięć procent) oraz koszty ich utrzymania w ogromnym stopniu obciążające budżety domowe kierowców17. Podobne tendencje

14. Roczna ocena jakości powietrza w województwie mazowieckim. Raport za rok 2014, Wojewódz­ ki Inspektorat Ochrony Środowi­ ska w Warszawie, Warszawa 2015, www.bit.ly / 1Uj9zHD, dostęp 28 kwietnia 2016.

15. Zob. opis Strip [w:] R. Venturi, D. Scott-Brown, S. Izenour, Uczyć się od Las Vegas. Zapomniana symbolika formy architektonicznej, Karakter, Kraków 2013, s. 54–90.

16. J. Gehl, B. Svarr, How to Study Public Life, Island Press, Washing­ ton 2013, s. 103. 17. G. Peñalosa, Wszyscy jesteśmy pieszymi, „Miasta” 2016, nr 2, s. 17 –18.

18. Tamże, s. 70.

tytuł Dyktatura kierowców

dotyczą sposobów użytkowania przestrzeni publicznych. Ograniczają w konsekwencji wspólnotowy wymiar miast zamieszkiwanych przez ludzi pozbawionych okazji do interakcji z innymi mieszkańcami, spotykających się najczęściej w kontrolowanych przez wielki kapitał centrach handlowych, dysponujących stosownymi parkingami. Po­ stulowane są środki zaradcze: uspokajanie ruchu i zniechęcanie do podróżowania samochodami osobowymi. Wzorem staje się aktywność fizyczna związana ze skalą ulicy – poruszanie się pieszo i rowerem. Co­ raz częściej komentowanym terminem jest „wygoda” życia (livability), definiowana potocznie jako „zdolność do zawiezienia dzieci do szkoły, dostania się do pracy, lekarza i pojawienia się w drogerii lub na poczcie, pójścia na obiad i film czy zabawy z dziećmi w parku – a to wszystko bez konieczności skorzystania z samochodu”18. Miasto przyjazne do życia w myśl tego podejścia ma być miejscem nadającym się do ruchu pieszego (walkable), a ograniczającym ruch samochodowy. Futurama zaś staje się dystopią, odrzuconym projektem utopijnej racjonalności.

Niezrównoważony układ komunikacyjny Warszawy Obrazem przeciążonego układu komunikacyjnego jest współczesna Warszawa. Stolica stanowi jeden z kluczowych węzłów komuni­ kacyjnych państwa i całej Europy Środkowej. Obejmuje on między innymi sześć dróg krajowych (cztery o znaczeniu międzynarodowym), trzynaście wojewódzkich oraz wiele innych połączeń19. Warszawa jest też samodzielną, rozrastającą się oraz narażoną na ryzyko znacznej kongestii (przeciążenia układu drogowego) aglomeracją, w której odbywa się około 4,6 miliona podróży dziennie20. Układ głównych dróg, wraz z lokalizacją linii kolejowych i portów lotniczych w oto­ czeniu aglomeracji Warszawskiej, przedstawiono na ilustracji 1. Na schemacie świadomie pominięto sieć rzeczną, pełniącą marginalne funkcje komunikacyjne w mieście. Transport w Warszawie i okoli­ cach jest oparty przede wszystkim na przeładowanej infrastruktu­ rze drogowej, cechującej się większym stopniem rozwoju w części zachodniej, przy niedomknięciu obwodnicy wschodniej. Sieć kolejowa 19. Warszawa jako węzeł drogowy. Połączenia drogowe, www.trans­ port.um.warszawa.pl / drogi, dostęp 27 kwietnia 2016.

20. Te i następne dane na podsta­ wie badań ruchu z lat 1980–2015. Jako podróż definiuje się zmianę miejsca pobytu dokonaną jednym lub kilkoma środkami transportu, posiadającą określony cel i dłuższą

niż sto metrów. Podróż niepieszą wiąże się z wykorzystaniem środka transportu.


strona 98

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

(nawet po dodaniu do niej metra) jest w stanie obsługiwać tylko część aglomeracji. Większe natężenie ruchu występuje w zachodniej części miasta. Uproszczona więźba ruchu wskazuje na dominację części zachod­ niej, ze szczególnym uwzględnieniem Śródmieścia, Mokotowa, Woli, Ochoty i Ursynowa. Wszystkie dzielnice są też w większym stopniu powiązane ze Śródmieściem aniżeli z pozostałymi częściami miasta, nawet sąsiednimi. W przypadku wschodniej części pod względem liczby podróży delikatnie wybija się na pierwszy plan Praga Południe, duża i znacznie zaludniona dzielnica o centralnym położeniu. Wesoła i Rembertów to z kolei dzielnice o najmniejszej liczbie podróży. Ilustracja 2, ukazująca potoki ruchu na przykładzie poszczególnych dzielnic, potwierdza prawidłowość zaobserwowaną na bazie więź­ by. Większe natężenie ruchu następuje w centralnej części miasta, ze szczególnym uwzględnieniem Śródmieścia, gdzie liczba inicjowanych podróży stanowi dwieście dziewięćdziesiąt sześć procent średniej dla wszystkich dzielnic. Także w sercu miasta zlokalizowana jest więk­ szość najpopularniejszych rejonów21 podróży. Wbrew intuicyjnym przypuszczeniom nie są to przeważnie centra handlowe, z wyjątkiem Dworca Centralnego powiązanego bezpośrednio z centrum Złote Tara­ sy. Więźba pokazuje kongestię w sercu miasta i sugeruje konieczność prowadzenia polityki służącej do ograniczenia ruchu samochodowego. Samochody osobowe nie mają wprawdzie największego udziału w podziale zadań przewozowych w podróżach niepieszych wewnątrz miasta, ale na przestrzeni lat daje się zauważyć systematyczny i zde­ cydowanie najwyższy wzrost liczby podróży pojazdami tego rodzaju (o dwieście dziewięćdziesiąt dwa procent), wobec spadku o trzydzieści cztery procent liczby podróży przy wykorzystaniu transportu zbioro­ wego. W ostatnim okresie zauważalny stał się wzrost użytkowania rowerów, w dalszym ciągu używanych jednak blisko trzynaście razy rzadziej niż samochody osobowe. Co istotne, duży udział w podróżach ma metro. Chociaż funkcjo­ nują zaledwie dwie linie kolejki podziemnej, w tym jedna ukończona, jest ona środkiem transportu obecnym w 11,5 procentach podróży. 21. Ponad osiemset obszarów przyjętych w badaniu ruchu, ­cechujących się większym stop­ niem szczegółowości niż osiemna­ ście dzielnic administracyjnych.

strona 99

tytuł Dyktatura kierowców

Ilustracja 1 Uproszczony układ drogowy aglomeracji warszawskiej (2016) opracowanie własne Legenda Autostrady i drogi ekspresowe Inne drogi krajowe Linie kolejowe Porty lotnicze

Ilustracja 2 Uproszczona więźba ruchu w Warszawie: liczba podróży międzydzielnico­ wych (2015) Legenda 1–50 50–100 100–150 150–200 200–250 250–500 500–750 750–1007

Ilustracja 3 Podróże między­dzielnicowe w Warszawie według ich liczby oraz rejony najczęstszych podróży (2015) Legenda 30 najczęstszych regionów początków podróży Początki podróży według dzielnic (% średniej wszystkich dzielnic) 17–50 % 50–100 % 100–150 % 150–200 % 200–250 % 250–296 %


22. Na wykresach numer 1 i 3 autor świadomie zrezygnował z porów­ nywania danych dotyczących ogółu aglomeracji warszawskiej, mimo badania strefy podmiejskiej w ba­ daniach ruchu prowadzonych na

3,8 3,8 0,7 0,7

2005

2015

Rowery

1,2% 1,2% 1,2%

Rowery

0,7% 0,7%0,7%

0,8% 0,8%0,8%

1,1 0,4

9,3% 9,3% 9,3%

3,8% 3,8%3,8%

5,2% 5,2%5,2%

29,6% 29,6%29,6%

3,8 0,7

1998

1993

43

44Rowery

41

43

44 32

41 32

44 32

32 41

16 29 16

17 32

32 14

1993

1998 16 1998

2005 17 2005

2015 14 2015

1993

1998

2005

2015

45 25

45 23

25 17

17 23

17 25

17 23 1993 17

1980

38,6 38,6 56,9 56,9 56,9 2015

Samochody osobowe

1980 17 1980

38,6

2015

2005

45 45 Samochody osobowe 45 45

Legenda Samochód osobowy Transport zbiorowy Pieszo

1,1 1,1 0,4 0,4

2005

1998

0,6 0,5

1998

1993

Samochody osobowe

Wykres 3 Średni czas podróży w Warszawie (1980–2015)23 , na podstawie badania ruchu 1980–2015

29,6

29,6 29,6 68,5

66 32,4 32,4 66 0,9 0,9 0,9 56,9% 56,9% 56,9% 0,1 0,1 0,1

32,4

29 29 38,6% 38,6% 38,6%

Legenda Cała aglomeracja Mieszkańcy Warszawy Mieszkańcy przedmieść

1980

1993

50,0% 50,0% 50,0%

0,1

1980

0,6 0,6 0,6 59,9% 59,9%59,9% 29

1980

44,0% 44,0% 44,0%

Wykres 2 Podział zadań przewozowych w podróżach niepieszych w aglo­ meracji warszawskiej (2015), na podstawie badania ruchu 2015

66

69,6 69,6 69,6

86,1 13,2 13,2 13,2

Legenda Samochody osobowe Transport zbiorowy Rowery Inne środki transportu

86,1 86,1

Wykres 1 Podział zadań przewozowych w podróżach niepieszych miesz­ kańców Warszawy (1980–2015)22 , na podstawie badania ruchu 1980–2015

strona 101

68,5 68,5

autor /ka /zy Łukasz Drozda

0,6 0,6 0,5 0,5

część II – Biedamodernizm

0,1 0,1

strona 100

29 43 29

przestrzeni lat. Zdecydowanym przemianom podlegały granice aglo­ meracji, a także sposób użytkowania i zabudowy. Pewnym modyfikacjom uległy też granice samego miasta, jednak w tym przypadku porównanie

17

14

wydaje się bardziej zasadne – władze stolicy są odpowiedzialne za cało­ kształt jej granic, a porównanie tego rodzaju pozwala sprawdzić, na ile rozbudowa miasta wpłynęła na jakość przemieszczania się po Warszawie.

tytuł Dyktatura kierowców

Rozbudowana sieć infrastruktury tramwajowej jest wykorzystywa­ na w 17,8 procenta podróży. Podważa to trafność obiegowej opinii wskazującej na efektywne zastępowanie metra przez tę sieć, wyjątko­ wo rozwiniętą względem zachodnioeuropejskich metropolii. Do­ póki Warszawa nie doczeka się szybkiego tramwaju z prawdziwego zdarze­nia, cechującego się większą zdolnością przewozową, tramwa­ je będą konkurencyjne względem samochodu wyłącznie w przypadku zakorkowanej jezdni. W skali całej aglomeracji (wykres 2), użytkowanie samochodów jest częstsze niż w samym mieście. Dołączenie do klasyfikacji przedmieść Warszawy (obszar dawnego województwa warszawskiego oraz powia­ tu mińskiego) powoduje uzyskanie największego udziału samochodów osobowych (prawie sześćdziesiąt procent) w podziale przewozów, co stanowi przeszło dwa razy więcej od udziału transportu zbiorowego. Aspektem, na który warto zwrócić uwagę, jest niewielki stopień wykorzystania samochodów – choć większość pojazdów mogłoby po­ mieścić pięć osób, ich średnie wypełnienie to 1,4 osoby. Współczynnik ten na przestrzeni lat utrzymuje się na stałym poziomie, z niewielką tendencją spadkową, mogącą sugerować, że auta poruszają się coraz bardziej puste. Stosunkowo marginalne znaczenie ma tak zwany car­ -sharing24, słabo upowszechniony w stolicy. W przypadku samochodo­ wych podróży do pracy jedna osoba znajduje się w aż 84 procentach samochodów, a trzy osoby podróżują wspólnie w zaledwie 1,7 procenta przypadków! We wszystkich typach podróży samochodowych (do domu, na wyższą uczelnię, zakupy itp.) naj­częściej spotykane są te od­ bywane indywidualne. Jedyną grupą, w której dominuje większa liczba pasażerów (50,3 procenta udziału podróży trzyosobowych i 41,4 pro­ centa dwuosobowych), są podróże samochodowe do szkoły. Nawet i w tym przypadku zauważalne są jednak podróże indywidualne 24. Czas podróży samochodem osobowym w 1980 roku liczony na podstawie kategorii „komunikacja indywidualna” , a w 2005 roku tylko w odniesieniu do dni roboczych.

24. System wspólnego użytkowania samochodów osobowych funkcjo­ nujący w ponad sześciuset miastach na świecie. Samochody są udo­ stępniane za opłatą użytkowni­kom przez operatorów floty pojazdów, którymi są różne spółki, agencje publiczne, spółdzielnie, stowarzy­ szenia lub grupy osób fi ­ zycznych. Stosowanie tego systemu zwiększa intensywność wykorzystania pojazdów w ciągu doby, co pro­ wadzi do zahamowania wzrostu

liczby samochodów rejestrowanych prywatnie, [za:] Słownik Pojęć SRT, Załącznik nr 1 do Projektu Strategii Rozwoju Transportu do 2020 roku, Ministerstwo Transportu, Bu­ downictwa i Gospodarki Wodnej, www.bip.transport.gov.pl , dostęp 1 października 2016.


strona 102

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

niektórych uczniów-kierowców (3,8 procenta). Ogółem 48,5 procent dzieci w wieku od sześciu do piętnastu lat porusza się samochodem osobowym, co sugeruje, że masowo są one dowożone autami do szkół. Jedenaście razy częściej niż na rowerze samochodami poruszają się osoby w wieku 26–44 lat. Nawet w grupie wiekowej 20–25 lat, w której samochód osobowy ma tylko dwudziestoprocentowy udział w podzia­ le zadań przewozowych w podróżach niepieszych, sześć razy więcej osób decyduje się na własne auto niż na tradycyjny jednoślad. Istotnym aspektem przesądzającym o jakości transportu w mieście jest uśredniony czas trwania podróży. Obrazuje go wykres numer 3, pokazujący skutki wzrostu znaczenia transportu samochodowego. Mimo rozbudowy infrastruktury, włącznie z wybudowaniem autostra­ dy, części obwodnicy i trzech nowych mostów na Wiśle od 1993 roku średni czas podróży samochodem wzrósł z dwudziestu trzech do trzydziestu dwóch minut (o trzydzieści dziewięć procent). W tym samym czasie niewielki spadek odnotowano w odniesieniu do czasu podróży przy wykorzystaniu transportu zbiorowego oraz komunikacji pieszej, co zresztą można łączyć (krótszy czas dojścia do przystanków bardziej dostępnej komunikacji miejskiej). Transport zbiorowy w dal­ szym ciągu nie oferuje jednak szybszego dojazdu, co w połączeniu z inwestycjami prowadzonymi na rzecz infrastruktury samochodowej zniechęca warszawiaków do zmiany sposobu podróżowania. Bardziej konkurencyjnym środkiem jest rower, aktualnie najszybszy sposób przemieszczania się po Warszawie – średnio dwadzieścia pięć minut. Rowery nie zostały uwzględnione na wykresie numer 3 ze względu na wątpliwą wartość porównawczą w zestawieniu z historycznymi badaniami ruchu. Przy uwzględnianiu przedziałów czasowych określających długość trwania podróży samochodowych w aglomeracji zwraca uwagę to, że najczęściej trwają one od szesnastu do trzydziestu minut (37,4 procenta takich podróży) lub do piętnastu minut (27,3 procenta). Tylko 6,4 pro­ centa podróży samochodowych trwa powyżej godziny. W przypadku transportu zbiorowego najkrótszy z powyższych czasów dotyczy tylko 9,9 procenta podróży oraz aż 11,1 procenta ponadgodzinnych podróży z wykorzystaniem komunikacji publicznej – dwa razy więcej niż w przy­ padku aut. Jednocześnie na przykładzie praktyki funkcjonowania układu komunikacyjnego Warszawy możliwe jest wskazanie skutków zwią­ zanych z ograniczeniem przepustowości jednej z kluczowych tras

strona 103

tytuł Dyktatura kierowców

Ilustracja 4 Uproszczona więźba ruchu syste­ mu roweru miejskiego ­Veturilo (2015), opracowanie własne na pod­ stawie www.rowero­zofia.blox.pl

Legenda Popularne połączenia Veturilo

Obszary problemowe: Aleje Jerozolimskie Trasa Łazienkowska Skarpa Warszawska

drogowych. Wyłączenie Mostu Łazienkowskiego z ruchu na osiem miesięcy, z powodu pożaru w lutym 2015 roku, do pewnego stopnia pozwoliło zmotywować mieszkańców do zmiany środka transportu. Awaria i wytyczenie objazdów spowodowały spadek liczby osób poko­ nujących tę trasę samochodem osobowym z 56,6 do 42,5 procenta oraz wzrost liczby pasażerów transportu zbiorowego z 43 do 54,8 procenta. Istotnym powodem popularności ruchu samochodowego natomiast jest słabość sieci kolejowej, często nierozwiniętej i powolnej. Problem ten dotyka zwłaszcza mieszkańców przedmieść, częściej decydują­ cych się na wybór auta. Chociaż tylko 16,6 procenta pasażerów kolei dojeżdża z odległości większej niż siedemdziesiąt pięć kilo­metrów, aż 25,3 procenta jedzie do miasta ponad półtorej godziny. Ponadto ciekawych informacji dostarcza uproszczona więźba ruchu rowerowego, opracowana na podstawie tysiąca najbardziej popularnych tras roweru miejskiego Veturilo (ilustracja 4). Na mapie ukazującej centralną część miasta zaznaczono przykładowe obszary problemowe: „dziury” w siatce połączeń. Barierami w ruchu rowero­ wym są szerokie arterie, zmuszające rowerzystów do zejścia z roweru i skorzystania z w niewygodnych przejściach podziemnych (Aleje


strona 104

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

Jerozolimskie), pozbawione równoległych dróg rowerowych25 (Trasa Łazienkowska) czy zniechęcające ukształtowaniem terenu (Skarpa Warszawska).

Dyktatura kierowców Kierowcy, w dużych miastach najzamożniejsza i tym samym wpływo­ wa grupa społeczna, są też najbardziej aktywnymi in­westorami rynku mieszkaniowego. To oni są najściślej powiązani z suburbanizacyjnym wymiarem neoliberalnej, ekstensywnej urbanizacji26 – miasta rozwija­ jącego się z dala od centrum dzięki rozbudowywanej infrastrukturze drogowej i większej dostępności samochodów. Przykład Wilanowa z jego dziewięćdziesięcioprocentowym udziałem ludności dysponują­ cej własnymi autami jest tutaj emblematyczny. Dzielnica ta w znacz­ nym stopniu została zbudowa­na na „surowym korzeniu” – dawnym klinie napowietrzającym miasto (osiedle Miasteczko Wilanów), ale też na takich peryferiach jak chaotycznie rozbudowywane Wały Zawa­ dowskie, tereny zalewowe zabudowywane willami. Opór wobec ograniczania motoryzacji i promocja miasta samo­ chodowego są wyrazem taktyki neoliberalnej, w krytyce „lewackich” oponentów pomijającej modernistyczny (z lewicowym rysem) ro­ dowód zachwytu nad upowszechnieniem samochodu osobowego jako ucieczki od dziewiętnastowiecznej stęchlizny wielkomiejskiej, przeludnionej przestrzeni pełnej podwórek-studni i ciasnych ciągów komunikacyjnych27. Alternatywna narracja, właściwa dla przedstawi­ cieli „nowego urbanizmu” forsowanego przez takie postaci jak książę Karol28, czy poglądy Czesława Bieleckiego, piszącego o „konserwatyw­ nej rewolucji w komunikacji kołowej” , która „w latach osiemdziesią­ tych i dziewięć­dziesiątych […] [w – Ł.D.] inżynierii ruchu drogowego 25. Autor stosuje termin „drogi rowerowe” zawarty w ustawie o drogach publicznych z 21 mar­ ca 1985 roku (Dz.U. 1985, nr 14, poz. 60) w przeciwieństwie do niepojawiającego się w tym akcie, a funkcjonującego wśród aktywi­ stów rowerowych terminu „droga dla rowerów” (DDR). 26. Ł. Drozda, Miejska wspólnota nie dla każdego, „Autoportret” 2015, nr 4, s. 95–96.

27. Le Corbusier, Urbanistyka, Centrum Architektury, Warszawa 2015, s. 192–194. 28. Por. Jego Wysokość Książę Wa­ lii, Przemówienie w Mansion House, [w:] Teorie i manifesty architektury współczesnej, red. Ch. Jencks, K. Kropf, Grupa Sztuka Architektu­ ry, Warszawa 2013. 29. Cz. Bielecki, Gra w miasto, Funda­cja Dom Dostępny, Warsza­ wa 1996, s. 63.

strona 105

tytuł Dyktatura kierowców

[wyrażała się – Ł.D.] w umiejętnym jego spowolnieniu”29, mają wy­ raźną proweniencję prawicową. Ostatni z wymienionych autorów w 2010 roku był zresztą kandydatem na prezydenta Warszawy z ramie­ nia Prawa i Sprawiedliwości, głównej (i prawicowej) siły opozycyjnej w lokalnym samorządzie. Spór wokół ruchu samochodowego przybiera charakter totalny i antagonizuje obie strony, wiążąc je z etykietami ideologicznymi. Rowerzy­ści stają się tutaj „lewakami” przeciwnymi polskiej tradycji30, najwyraźniej krótkiej, skoro motoryzacja nie miała powszechnego charakteru przed rokiem 1989. Mniejsze napięcie zdaje się towarzyszyć ruchowi pieszemu, albowiem naturalny sposób poruszania się trudniej osadzić w kontekście „lewackiego” wynaturzenia.

Podsumowanie i wnioski Źródło utopijnej koncepcji racjonalnego miasta samochodowego stano­ wi historyczny postulat efektywnego gospodarowania przestrzenią w oparciu o maksymalizację użyteczności jej układu komunikacyjnego. W wyniku wcielenia tej idei w życie dominującymi aktorami przestrze­ ni współczesnego miasta stali się kierowcy. Pojawienie się samocho­ dów zmieniło miejski styl życia oraz układ urbanistyczny przestrzeni zamieszkanej. Współcześnie postuluje się ograniczenie i uspokojenie ruchu samochodowego, zwiększające „wygodę” życia i podnoszące jakość środowiska zurbanizowanego. Tutejszy układ drogowy jest przeciążony mimo rozwoju infra­ strukturalnego, a rosnący czas podróży samochodowych wskazuje na obniżanie się ich jakości. Generująca wysokie koszty środowiskowe motoryzacja indywidualna blokuje rozwój innych środków transportu, które ciągle oferują swoim użytkownikom stosunkowo mniejsze korzy­ ści. Częścią miasta najbardziej newralgiczną pod względem komunika­ cyjnym jest lewobrzeżna strona stolicy, a także ścisłe centrum, które zasługuje na szczególną uwagę. Budowa infrastruktury transportowej jest kapitałochłonna, szczegól­ nie w przypadku obszaru o gęstej zabudowie. Za najbardziej efektywną 30. P. Cielej, Minister Waszczy­ kowski w wywiadzie dla „Bilda”: Poprzedni rząd chciał świata złożonego z rowerzystów i wegeta­ rian, www.natemat.pl, dostęp 29 kwietnia 2015.


strona 106

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

metodę poprawy transportu w Warszawie zapewne należałoby uznać wybudowanie kilku nowych linii metra: najpopularniejszego środka transportu publicznego o największej zdolności przewozowej. Ze wzglę­ du na uwarunkowania finansowe tej inwestycji (bardziej dotkliwe od technologicznych) zasadne staje się jednak stosowanie „miękkich” narzę­ dzi. Wyjątek stanowi w tym zakresie konieczność rozbudowy obwodnicy miasta o brakującą wschodnią część, co pozwoliłoby odciążyć centrum aglomeracji. Z kolei niekoniecznie najbardziej niezbędna jest budowa kolejnych mostów na Wiśle. Układ potoków ruchu widoczny na ilustra­ cji numer 2 stawia pod znakiem zapytania budowę Mostu na Zaporze, planowanego między Wawrem a Wilanowem. Ruch wewnątrzmiejski między brzegami rzeki w południowej części miasta jest niewielki, przez co bardziej uzasadniona w tym miejscu wydaje się tylko jedna, większa przeprawa służąca domknięciu wschodniej flanki obwodnicy, a nie sta­ wianie oprócz niej dodatkowego mostu, który mógłby się okazać inwesty­ cją równie przeskalowaną co Most Marii Skłodowskiej-Curie (tak zwany Północny) lub wręcz zakorko­wałby peryferyjne dzielnice. Koniecznością wydaje się rozwój transportu zbiorowego. Nisko­ emisyjna komunikacja publiczna w przypadku sieci tramwajowej może się opierać wyłącznie na tworzeniu nowych linii szybkiego tramwaju. Dotychczasowa, co prawda ponadprzeciętnie rozwinięta, siatka tram­ wajów cechuje się niewielką zdolnością przewozową i jest stosunkowo niechętnie wykorzystywana przez pasażerów, nie stanowi także kon­ kurencyjnego środka transportu wobec metra. Być może wymagającym mniejszych nakładów finansowych i bardziej efektywnym rozwiąza­ niem byłoby dalsze rozwijanie taboru tańszych w zakupie i eksploatacji elektrobusów, obecnych już w stolicy, a po­ruszających się buspasami łatwiejszymi w wykonaniu i konserwacji od trakcji tramwajowej. Połączenie ciągów komunikacyjnych autobusów i tramwajów może pozwolić na zwężenie szerokości całej korony drogi. Na przykład wyty­ czenie trambuspasa przy ulicy Puławskiej na Mokotowie i redukcja liczby pasów na jezdni z trzech do dwóch pozwoliłyby równocześnie zwiększyć przepustowość ciągów transportu zbiorowego i ograniczyć ruch samochodowy, ale bez paraliżu ważnej trasy wylotowej. Pomimo wąskiego przekroju ulicznego umożliwiłoby to poszerzenie chodni­ ków, wygospodarowanie miejsca na drogę rowerową czy poprawienie jakości infrastruktury zielonej. Dzisiaj na opisywanym odcinku tej ulicy powierzchnia dostępna dla pieszych stanowi niekiedy mniej niż dzie­ sięć procent przekroju, będąc dwukrotnie węższą od szerokości miejsc

strona 107

tytuł Dyktatura kierowców

Ilustracja 5 Ulica Puławska w Warszawie (2016), fot. autor

do parkowania równo­ległego. Możliwość poruszania się rowerem jest ograniczona do starć z pieszymi na półtorametrowym chodniku lub jazdy w gęstym ruchu ulicznym na trzypasmowej drodze wylotowej z miasta (ilustracja 5). Obok poszerzania przestrzeni pieszej i rowero­ wej wskazane jest wdrażanie rozwiązań projektowania uniwersalnego, zwiększającego dostępność przestrzeni dla wszystkich grup jej użytko­ wników31. Konieczne jest likwidowanie przejść nad- i podziemnych na rzecz wygodnych przepraw na poziomie jezdni. Opór osób z niepełno­ sprawnością narządu wzroku, wysoko oceniających separację tras pieszych tego rodzaju, może zostać ograniczony przez ujednolicenie sygnalizacji dźwiękowej przy przejściach naziemnych. Konieczne jest rozwijanie infrastruktury rowerowej. Tutaj mogą zostać zastosowane rozwiązania tak zwanej urbanistyki taktycznej (tacti­cal urbanism)32. Doraźnie należy wytyczać pasy rowerowe na jezdni. 31. Zob. E. Kuryłowicz, Projektowa­ nie uniwersalne. Uwarunkowania architektoniczne kształtowania otoczenia wybudowanego przyja­ znego dla osób niepełnosprawnych, Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji, Warszawa 2005. 32. „Taktyczna urbanistyka to na­ stawienie do projektowania i akty­ wizowania otoczenia przy pomocy krótkoterminowych, niskokoszto­ wych i małoskalowych interwencji i polityk. Taktyczna urbanistyka

jest stosowana przez wielu ak­ torów, włączając władze, biznes i podmioty prowadzące działalność non-profit, grupy obywatelskie i użytkowników indywidualnych” . Za: M. Lydon, A. Garcia, Tactical Urbanism. Short-term Action for Long-term Change, Island Press, Washington 2015, s. 2.


strona 108

Ilustracja 6 Pas rowerowy w Barcelonie częściowo od­ separowany od jezdni – rozwią­ zanie pośrednie (2014), fot. autor

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Drozda

strona 109

Ilustracja 7 Zadaszony par­ king rowerowy w Kolonii (2016), fot. autor

Używający ich rowerzyści stają się lepiej widoczni dla innych uczestni­ ków ruchu poruszających się po jezdni (zwłaszcza na skrzyżowaniach). Docelowym rozwiązaniem powinny być jednak drogi rowerowe. Pasy są przystosowane do ruchu osób o wyższej sprawności fizycznej, tym samym sprzeciwiają się zasadom projektowania uniwersalnego – są szczególnie niebezpieczne dla dzieci i seniorów. Możliwe jest zastoso­ wanie barier oddzielających (ilustracja 6) pasy od reszty jezdni, na przy­ kład krawężnika. Ze względu na konieczność wygospodarowania miejsc parkingowych, niemożliwych do wyrugowania z obszaru miasta (cho­ ciażby ze względu na osoby z niepełnosprawnością), bardziej właściwe wydaje się jednak oddzielanie dróg rowerowych od jezdni przez miejsca parkingowe, z buforem utrudniającym „wpadanie” osób wysiadających z aut na rowerzystów, a także ograniczenie liczby „zielonych strzałek” na skrzyżowaniach z drogami rowerowymi. Istniejącą sieć dróg rowerowych należy powiększać o „rowerostrady” możliwe do wytyczenia zwłaszcza w szerszych przekrojach ulicznych (na przykład na ulicy Marszałkow­ skiej). W ramach urbanistyki taktycznej należy też rozwijać sieć parkin­ gów rowerowych. Oprócz wygodnych stojaków typu „U” warto poprawić jakość podróży rowerem poprzez zadaszenie parkingów (ilustracja 7).

33. K. Nawratek, Dziury w całym. Wstęp do miej­ skich rewolucji, Wydawnictwo Krytyki Politycz­ nej, Warszawa 2012, s. 87.

tytuł Dyktatura kierowców

To jest szczególnie istotne w przypadku rowerów mogących pełnić inne funkcje niż dojazdowa, związane na przykład z przewożeniem zakupów czy dzieci, kiedy ekspozycja na warunki atmosferyczne może być bar­ dziej kłopotliwa. Należy też dążyć do integracji przestrzennej miasta dla potrzeb ruchu rowerowego – oprócz nowych tras przez Wisłę możliwe byłoby na przykład uruchomienie „wind” rowerowych na Skarpie, czyli wyciągów zlokalizowanych przy większych stromiznach (na przykład na ulicy Oboźnej i Tamce). Uzupełnieniem projektów powinny być działania administracyjne. Władze miasta muszą poszerzyć strefę płatnego parkowania. Nie­ zależnie od podwyższania opłat, obecnie niemożliwego do zastosowania w Warszawie ze względu na brak swobody w kształtowaniu stawek przez samorząd (dopuszczalne widełki są wąskie, a stolica już stosuje maksymalną stawkę), należy uszczelnić siatkę strefy. Aktualnie jest dziu­ rawa, przez co auta zalewają niektóre obszary sąsiednie (na przykład zatłoczenie „bezpłatnych” uliczek Starego Mokotowa). Opłaty za sam wjazd do miasta wydają się nieuniknione ze względu na skalę przecią­ żenia układu drogowego oraz jego stan środowiskowy, mimo prawdopo­ dobnego wzmocnienia segregacji ekonomicznej kierowców33. Kolejnym instrumentem ograniczania ruchu powinno być też doinwestowywanie placówek oświaty na obszarach peryferyjnych. Inwestycje na tym obsza­ rze oraz promocja samych szkół podmiejskich są nieuniknione, o ile ma być ograniczona skala dowożenia uczniów samochodami osobowymi, dotyczącego dzisiaj niemal co drugiego dziecka w Warszawie. Powyższe działania musi scalać spójny charakter planowania prze­ strzennego, organizujący uzupełniające się wzajemnie działania mięk­ kie (administracyjne i taktyczne) oraz twarde (stosownie do możliwo­ ści finansowych). Bez polityki miejskiej tego rodzaju Warszawa będzie miejscem pogrążającym się w samochodowej dystopii.


strona 110

tytuł

Zmiany, które (nie) zaszły

strona 111

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Marek Ostrowski

1. K. Kwiatkow­ ski, Kreacja, odtwarzanie, podtrzymywanie więzi społecznej w zespołach mieszkaniowych, „Architecturae et Artibus” 2010, nr 1, s. 46–52.

biogram

Marek Ostrowski jest architek­ tem i twórcą audiowizualnym, ab­solwentem architektury na Wy­ dziale Budownictwa i Ar­chitektury Politechniki Szczecińskiej. Od 2008 roku jest asystentem w Za­ kładzie Projektowania Architek­ tonicznego Instytutu Architektury i Planowania Przestrzennego WBiA ZUT w Szczecinie, a od 2016 roku asystentem w Zakładzie Architek­ t­ury Użyteczności Publicznej Katedry Projektowania Architek­ tonicznego WBiA ZUT. W pracy naukowej zajmuje się problematy­ ką mieszkalnictwa i zagadnieniami społecznymi w architekturze. Jest także założycielem multi­ dyscyplinarnego studia Soda oraz inicjatorem projektu maramut.pl oraz członkiem i współzałożyciel nowofalowego zespołu Mizeria.

detale

tytuł Zmiany, które (nie) zaszły

Przez ostatnie dziesięciolecia obserwowaliśmy dynamiczny rozwój otaczającego nas świata, a postępujące zmiany pociągają za sobą ­konieczność zmiany myślenia o architekturze – przede wszystkim o architekturze mieszkaniowej. Ewoluujący model rodziny, łatwość i nierzadko konieczność zmiany miejsca zamieszkania oraz tempo życia wpływają na potrzeby współczesnych użytkowników. Jak pisze Krzysztof Kwiatkowski: „Żyjemy w epoce indywidualizmu wynikającego z przesłanek ekonomicznych, psychologicznych i kulturowych. Jednak cechą polskiego poszerzonego indywidualizmu jest familizm – wyłączne koncentrowanie się na życiu i korzyściach rodziny oraz ograniczenie udziału w życiu społecznym, co utrudnia budowanie silniejszych więzi społecznych”1 . W wielorodzinnym budownictwie mieszkaniowym, na­ rzucającym poniekąd swoim mieszkańcom model życia poprzez ukształ­ towanie przestrzeni i przyjęte rozwiązania programowo-funkcjonalne, podążanie za zmieniającymi się potrzebami społeczeństwa ponowocze­ snego wydaje się nieuniknione i konieczne. Współczesne zatomizowane i wyobcowane społeczeństwo, uciekające w wolnym czasie do podmiej­ skich centrów handlowych, zasiedla rozlewające się i nadmiernie zmoto­ ryzowane miasta. Mieszkanie staje się społeczną ostoją – niejednokrot­ nie na równi z miejscem pracy, odpoczynku i całodziennej aktywności. Patrząc jednak na powstające ostatnio liczne kompleksy mieszkaniowe, można odnieść wrażenie, że sposób myślenia projektantów i dewelo­ perów o „typowym” mieszkaniu się nie zmienił i nadal powiela wzorce wypracowane w ciągu ostatnich czterdziestu lat XX wieku. Współczesna wielorodzinna architektura mieszkaniowa, w porów­ naniu do licznych realizacji z okresu PRL-u, które zdefiniowały i zdo­ minowały krajobraz wielu polskich miast, uległa niewątpliwej ewolucji w warstwie wizualnej. Szarość wielkiej płyty, dziś osłoniętej pstroka­ tym styropianem, zastąpiły budynki w stonowanych kolorach. Projek­ tanci coraz chętniej sięgają po naturalne materiały – do łask wróciły kamień i drewno, podnosząc estetykę nowych bloków. Współczesne elewacje dają mieszkańcom poczucie ucieczki z typowego PRL-owskie­ go blokowiska. Niejednokrotnie jednak pod tą nową, bogatszą fasadą odnajdujemy technologię tradycyjną, sięgającą korzeniami wzorców przedwojennych budynków wznoszonych z cegły. Źle kojarząca się prefabrykacja, tak chętnie używana w okresie socjalizmu, nie znajduje dziś szerszego zastosowania, mimo że wraca do łask w krajach zachod­ nich, tak chętnie stawianych nam za wzór do naśladowania w dziedzi­ nie nowoczesnej architektury.


strona 112

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Marek Ostrowski

strona 113

tytuł Zmiany, które (nie) zaszły

u góry: osiedle Wzgórze Hetmańskie w Szczecinie na dole: zespół zabudowy przy ul. Duńskiej w Szczecinie, autor (2016)

Wyraźna zmiana w sposobie kształtowania współczesnych osiedli dokonała się również w skali urbanistycznej. Nowe zespoły mieszka­ niowe ewoluowały między innymi z powodu rosnącej liczby samo­ chodów2 , co zwiększyło wagę układów komunikacyjnych i wyraźnie wpłynęło na liczbę miejsc postojowych. We współczesnych zespołach mieszkaniowych często brakuje miejsca na rozległe skwery, place czy parki, które choć nie zawsze budowane, chętnie były projektowane przez architektów w latach 70. i 80. XX wieku. Próżno dziś też szukać z pomysłem zaprojektowanych przestrzeni publicznych i półpublicz­ nych, a lokale handlowo-usługowe szczątkowo występujące w no­ wych budynkach dostępne są przede wszystkim we wszechobecnych centrach handlowych i towarzyszą sklepom wielkopowierzchniowym. Na kształt współczesnej architektury mieszkaniowej duży wpływ mają również zmieniające się przepisy prawa budowlanego, w szczególności zapisy odnoszące się do ochrony przeciwpożarowej i BHP, czego skut­ kiem są na przykład szersze klatki schodowe, korytarze, dojścia i dojaz­ dy. Ta wyraźna zmiana w stosunku do bloków z lat 70. i 80. ubiegłego wieku jest jednak podyktowana głównie wymogami obowiązującego prawa, rzadziej myśleniem o komforcie i jakości życia mieszkańców. Mimo tych licznych zmian, wynikających przede wszystkim z koniecz­ ności dostosowania rozwiązań funkcjonalno-przestrzennych do obecnych uwarunkowań, ewolucja na poziomie pojedynczej jednostki mieszkaniowej wydaje się pozorna. Układy funkcjonalne i powierzch­ nie nowo powstających mieszkań podyktowane są przede wszystkim ekonomią przyjętych rozwiązań. Powodów takiego stanu rzeczy można się doszukiwać w narastającym od lat 50. problemie braku mieszkań. Jak zauważa Robert Idem: „Niezaspokojenie potrzeb ilościowych budownictwa mieszkaniowego w Polsce hamuje działania na rzecz jego jakości. Warunki mieszkaniowe, w jakich mieszkają Polacy, różnią się na niekorzyść w porównaniu z innymi krajami europejskimi” 3 . Warto zauważyć, że duży wpływ na kształt współcześnie budowanych mieszkań mają również programy rządowe, takie jak Rodzina na swoim czy Mieszkanie dla młodych, narzucające normatyw powierzchniowy nabywanych lokali i ograniczenia z tym związane.

2. Jak pokazują dane Eurostatu w Polsce w 2012 roku na tysiąc mieszkańców przypadało czterysta osiemdziesiąt sześć samochodów, www.appsso.eurostat.ec.europa.eu, dostęp: czerwiec 2016

3. R. Idem, Problem wspólnoto­ wego kształtowania środowiska mieszkaniowego, [w:] praca zbio­ rowa, Habitaty – zrównoważony rozwój środowiska mieszkaniowego, Oficyna Wydawnicza Politechniki

Wrocławskiej, Wrocław 2011, s. 54–58.


strona 114

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Marek Ostrowski

strona 115

Istotnym czynnikiem wpływającym na jakość rozwiązań zdaje się również chęć utrzymania maksymalnego zysku przez deweloperów, co w efekcie przekłada się na wysoką cenę metra kwadratowego mieszkań w dużych miastach4.  Powoduje to dominację na rynku nieruchomości jednostek mieszkaniowych „minimum” , gdzie przestrzeń życiowa do­ stępna dla przeciętnego nabywcy ograniczona jest do powierzchni nie­ zbędnej do zapewnienia pozoru wygodnego życia. Przyglądając się nowo powstającym mieszkaniom, trudno oprzeć się wrażeniu, że nadal prze­ ważającym modelem jest mieszkanie, w którym salon z otwartą kuch­ nią, ślepą łazienką i sypialnią o powierzchni niezbędnej do wstawienia dwuosobowego łóżka i szafy jest szczytem marzeń trzyosobowej rodziny. Takie rozwiązania przywodzą na myśl mieszkanie-­maszynę, lansowaną przez modernistów w pierwszej połowie XX wieku, której ostateczny wyraz możemy znaleźć w Jednostce Marsylskiej Le Corbusiera, nazy­ wanej matką wszystkich powojennych bloków. O ile jednak architekturę mieszkaniową okresu modernizmu uzupełniały programowe działania polegające na tworzeniu przestrzeni wspólnych oraz ogólnodostępnych terenów rekreacyjnych, które dopełniały ograniczoną przestrzeń życio­ wą mieszkańców, o tyle na współczesnych osiedlach program towarzy­ szący budownictwu mieszkaniowemu został zmniejszony do niezbęd­ nego minimum narzucanego przez przepisy prawa. Nieliczne inwestycje wyłamujące się z tej grupy proponują swoim mieszkańcom rozsądnie zaprojektowane przestrzenie przydomowe i tereny rekreacyjne, jednak większości nowych zespołów mieszkaniowych nie towarzyszy nic wię­ cej poza rozległym parkingiem i skromnym placem zabaw.

Mieszkanie dla dwojga Zdawać by się mogło, że nowe technologie w budownictwie dają projektantom nieograniczone możliwości kreowania współczesnych mieszkań. Otwarty plan, umożliwiający ewolucję mieszkania wraz ze zmieniającymi się potrzebami, którego początki znajdujemy w ar­ chitekturze przełomu XIX i XX wieku, możliwość dowolnej aranżacji i podatność wnętrza na zmiany nie znajdują jednak zastosowania we 4. Jak pokazują dane, firmy ­deweloperskie w ostatnim czasie na metr kwadratowy nowo oddane­ go do użytku mieszkania wykazują średnio od tysiąca do półtora tysią­ ca złotych marży, co przekłada się

na zysk w granicach piętnastu– –trzydziestu procent w zależności od regionu kraju. W porównaniu z latami 2007–2008, kiedy dewe­ loperzy zanotowali największe zyski, ich marża spadła o połowę,

­ ww.­archiwum.businessinsider. w com.pl, dostęp: czerwiec 2016.

tytuł Zmiany, które (nie) zaszły

współczesnym budownictwie mieszkaniowym. Przykłady pokazują, że myślenie o architekturze i jej wnętrzu, a przede wszystkim o jej przyszłych użytkownikach, nie zmieniło się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Pozorna zmiana, która dokonała się na naszych oczach, ogranicza się przede wszystkim do fasady współczesnego bloku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wewnątrz powielane są schematy funkcjonalne rodem z PRL-u, a krytykowane blokowiska z lat 70. i 80. ubiegłego wieku zdają się nadal odciskać silne piętno na współcze­ snych realizacjach. O ile jednak w okresie realnego socjalizmu niedobór mieszkań na rynku ograniczał możliwość wyboru przestrzeni życiowej do tej przydzielonej przez instytucje państwowe5,  o tyle dziś, zdawało­ by się, deweloperzy powinni walczyć o nabywcę, proponując mu rozwiązania przyjazne, wygodne i uniwersalne. Niestety, jak pokazują poniższe przykłady, nadal pokutuje normatyw powierzchniowy sprzed lat, a brak precyzyjnych przepisów prawa budowlanego odnośnie do kształtowania jednostek mieszkalnych skrzętnie wykorzystywany jest przez deweloperów i skutkuje wprowadzaniem na rynek rozwiązań substandardowych6.  Znajduje to swoje odbicie przede wszystkim w zbyt dużych głębokościach traktów czy w postaci wąskich i nie­ ustawnych pomieszczeń. Dominujący czynnik ekonomiczny powoduje nachalne trzymanie się minimalnej wielkości powierzchni mieszkalnej, co skutkuje powstawaniem rozwiązań wadliwych i niekorzystnych dla użytkowników. Przejawem takiego stanu rzeczy jest poniższy przy­ kład z budynku przy ulicy Złotowskiej w Szczecinie wybudowanego przez jednego z większych lokalnych deweloperów (ilustracja 1b). Układ funkcjonalny prezentowanego mieszkania żywo przypomina mieszkanie wybudowane w latach 70. XX wieku w budynku pięciokon­ dygnacyjnym na osiedlu Wzgórze Hetmańskie w Szczecinie (ilustra­ cja 1a). Analizując poniższe przykłady, warto pamiętać, że mieszkanie 5. M. Jewdokimow, Magazyn masek. Mieszkanie a więź społeczna, [w:] G. Woroniecka, Co znaczy mieszkać. Szkice antropologiczne, Trio, Warszawa 2007, s. 88 –103. 6. Przykładem może tu być zbyt ogólne ujęcie normatywnych gaba­ rytów pomieszczeń w budynkach wielorodzinnych, ograniczające się jedynie do podania niezbędnej szerokości w świetle ścian, bez uwzględnienia ich głębokości czy też niezbędnej powierzchni.

(Rozporządzenie Ministra In­ frastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 roku w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usy­ tuowanie, Rozdział 7: Szczególne wymagania dotyczące mieszkań w budynkach wielorodzinnych, § 94).


strona 116

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Marek Ostrowski

Ilustracja 1a, po lewej Mieszkanie na osiedlu Wzgórze Hetmańskie w Szczecinie, lata 70., opracowanie na podstawie książki Osiedle mieszkaniowe…7,  aranżacja własna Ilustracja 1b, po prawej Mieszkanie przy ul. Złotowskiej w Szczecinie, rok 2012

7. G. Wojtkun, Osiedle mieszka­ niowe w struktu­ rze miasta XX w., Wydawnictwo Politechniki Szczecińskiej, Szczecin 2004  8. Tamże.

wybudowane w okresie PRL-u opierało się na zdecydowanie mniej korzystnych, z punktu widzenia dzisiejszych standardów, przepisach prawa budowlanego. Pomimo mniejszej powierzchni kształt pomiesz­ czeń mieszka­nia na osiedlu Wzgórze Hetmańskie wydaje się lepszy ze względu na możliwą aranżację wnętrza. Uwagę zwraca zbliżona po­ wierzchnia pokoi, pomimo znacznej różnicy w powierzchni całkowitej obu mieszkań, odpowiednio 47,04 metra kwadratowego w mieszkaniu z lat 70. i 54,98 metra kwadratowego w mieszkaniu z roku 2012. W no­ wym budynku mamy możliwość otwarcia kuchni na pokój dzienny oraz wydzielenia garderoby z części pokoju. Jednak z uwagi na wyraźne podobieństwa niską wartość funkcjonalną obu prezentowanych miesz­ kań podkreślają słowa Grzegorza Wojtkuna, który w komentarzu do prezentowanego mieszkania z lat 70. pisze: „Przykładowe rozwiązania układów funkcjonalno-przestrzennych mieszkań w budynkach pięcioi dziewięciokondygnacyjnych odzwierciedlają siermiężne tendencje lat 60. w tym zakresie. Mieszkania najwyższej kategorii miały najbardziej niekorzystny stosunek powierzchni mieszkalnej (Pm) do powierzchni użytkowej (Pu), co w połączeniu z nieelastycznym układem funkcjonal­ no-przestrzennym dało rażąco niski standard użytkowy” 8.

strona 117

tytuł Zmiany, które (nie) zaszły

Mieszkanie rodzinne We współczesnym społeczeństwie oczywista wydaje się potrzeba dostosowywania przestrzeni życiowej do aktualnych potrzeb i zmie­ niającej się struktury rodziny. Może to się odbywać dwojako – przez zmianę miejsca zamieszkania lub przez rearanżację już zajmowanej przestrzeni. Taki cykl zdaje się naturalny i znajduje swoje potwier­ dzenie w sposobie funkcjonowania społeczeństw świata zachodniego, do którego tak chętnie się zaliczamy. Sytuacja ekonomiczna większo­ ści rodzin w Polsce nie pozwala jednak na swobodną realizację pierw­ szego scenariusza. Mieszkania kupowane przez większość lokatorów są niejednokrotnie lokalami docelowymi – jedynie nieliczna grupa, dysponująca wystarczającym kapitałem ekonomicznym, może sobie pozwolić na swobodną zamianę mieszkania w przypadku zmieniają­ cych się potrzeb. Jednocześnie wciąż w Polsce silne jest przekonanie o potrzebie nabywania mieszkania na własność, choć coraz częściej spotykamy się z sytuacją, gdy młodzi ludzie jak najdłużej zwlekają z zakupem własnego „M” , gdyż koszt wynajmu jest porównywalny lub niejednokrotnie niższy niż miesięczny koszt kredytu hipotecz­ nego rozłożonego na trzydzieści lat. Ponadto wynajem pozostawia większą swobodę ewentualnej zmiany lokum lub wręcz miasta czy kraju. Oceniając współczesną architekturę mieszkaniową, warto jednak przyjrzeć się większym mieszkaniom, w swoim założeniu ofe­ rującym komfortową przestrzeń życiową, w której każdy z lokatorów ma swój pokój. Poniższy przykład prezentuje jedno z mieszkań dostępnych na szczecińskim rynku, zlokalizowanych w zespole budynków wybudo­ wanych w latach 2008–2012 przy ul. Duńskiej. Okazała bryła kom­ pleksu mieszkaniowego jest doskonałym przykładem estetycznej zmiany, jaka zaszła na przestrzeni ostatnich lat. Nowoczesna forma, geometryczne wzory na elewacji, użycie cegły klinkierowej oraz towarzyszące budynkom przestrzenie publiczne i miejsca ogólno­ dostępne dla mieszkańców przywodzą na myśl najlepsze projekty niemieckie czy holenderskie. Większość mieszkań na parterach ma przedogródki wychodzące na wspólne tereny zielone i rekreacyjne, przez co zespół mieszkaniowy, pomimo znacznej wysokości docho­ dzącej do ośmiu kondygnacji, sprawia wrażenie miejsca przyjaznego i zachęcającego mieszkańców do aktywności w przestrzeni osiedla. Przyjazny charakter „blokowej” architektury nie idzie jednak w pa­ rze z układem funkcjonalnym mieszkań. Mała podatność na zmiany


strona 118

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Marek Ostrowski

nawet dużych jednostek, ślepe łazienki i korytarzowy układ wnętrza w połączeniu z wąskimi pokojami tworzą wrażenie klaustrofobicz­ nej przestrzeni hotelowej. Mieszkania wielopokojowe, w założeniu przeznaczone dla wielodzietnej rodziny, mają charakter mieszkań­ -sypialni, których bolączki stara się rekompensować rozległa część dzienna. W omawianym przykładzie, przy metrażu blisko siedemdziesięciu czterech metrów kwadratowych, projektantom udało się umieścić po­ kój dzienny z aneksem kuchennym, łazienkę, toaletę oraz trzy sypial­ 9. S. Żydek, nie. Takie rozwiązanie przywodzi na myśl realizacje z lat 70., „kiedy Rozmowa to w pięćdziesięciu metrach kwadratowych były rozmieszczone trzy z Magdaleną Zakrzewską, [w:] pokoje, w których mieszkała czteroosobowa rodzina” 9.  W prezento­ Redukcja / Mikro­ wanym współczesnym przykładzie (ilustracja 2a) szczególnie rzuca przestrzenie. się w oczy bardzo mała powierzchnia pokoi oraz minimalna szerokość Synchronizacja, red. B. Świąt­ sypialni dwuosobowej (2,7 metra), gdzie po wstawieniu łóżka i sza­ kowska, Funda­ fy nie ma już miejsca na swobodne przejście. Mieszkanie, przy dość cja Bęc Zmiana, znacznym metrażu, nie oferuje również wystarczającej powierzchni Warszawa 2010, s. 121 –127. „magazynowej” , co w przypadku czteroosobowej rodziny jest niezbędne do wygodnego funkcjonowania. Dla porównania przedstawiono miesz­ kanie trzypokojowe w budynku na osiedlu Słonecznym w Szczecinie, wybudowane na przełomie lat 70. i 80. XX wieku (ilustracja 2b). W obu prezentowanych przykładach rzuca się w oczy identyczny układ jednostki na planie litery L oraz główny problem wzajemnego ułożenia stref dziennej i nocnej, a także ich lokalizacja w odniesieniu do wej­ ścia do mieszkania. Powierzchnia obu mieszkań jest zbliżona i wy­ nosi odpowiednio 67,60 metra kwadratowego w mieszkaniu z lat 70. i 73,39 metra kwadratowego w tym z 2012 roku. W nowszym projekcie, tak jak w przykładzie prezentowanym wcześniej (ilustracja 1b), salon łączy się z kuchnią, jednak w obu przypadkach powierzchnia części dziennej jest zbliżona.

Minimum mieszkaniowe Mały metraż mieszkań, podyktowany wysoką ceną metra kwadrato­ wego powierzchni użytkowej, stanowi duże wyzwanie zarówno dla projektantów, jak i przyszłych mieszkańców. Chcąc zmieścić wszyst­ ko co niezbędne do komfortowego życia na niewielkiej powierzchni, projektanci często muszą iść na kompromis pomiędzy funkcjonal­ nością a jakością przyjętych rozwiązań. Nierzadko małe mieszkania,

strona 119

Ilustracja 2b Mieszkanie na osiedlu Słonecz­ nym w Szczeci­ nie, lata 70., opracowanie na podstawie książki Osiedle mieszkanio­ we…10, aranżacja własna

10. G. Wojtkun, Osiedle mieszka­ niowe…, dz. cyt.

tytuł Zmiany, które (nie) zaszły

Ilustracja 2a Mieszkanie przy ulicy w Duńskiej w Szczeci­nie, rok 2012, opracowa­ nie na podstawie materiałów de­ welopera, aran­ żacja dewelopera

niejednokrotnie pozbawione w swojej wewnętrznej strukturze ścian nośnych, dają większą możliwość swobodnej aranżacji niż jednostki o większym metrażu, choć i w przypadku niewielkich lokali, anali­ zując przykłady niedawnych realizacji, odnajdujemy rozwiązania niewygodne i dyskomfortowe. Przy porównaniu lokali o podobnym metrażu w budynkach stawianych współcześnie do tych w blokach z lat 70. rzuca się w oczy różnica w myśleniu o przestrzeni. Współ­ czesny przykład to mieszkanie jednopokojowe w zespole budynków przy ulicy Kusocińskiego w Szczecinie (ilustracja 3a), którego budowę ukończono w 2015 roku. Dla porównania przedstawiono mieszkanie jednopokojowe w budynku dziewięciokondygnacyjnym na osiedlu Wzgórze Hetmańskie w Szczecinie (ilustracja 3b). Pomimo licznych wad, przede wszystkim technologicznych, mieszkania z okresu PRL-u w blokach z wielkiej płyty charakteryzował w miarę przemyślany układ funkcjonalny, dbałość o rozdzielnie funkcji czy chociażby zapewnienie niezbędnej przestrzeni magazynowej. Obecnie budowane mieszka­ nia swoim układem raczej przypominają pokoje hotelowe, w których przestrzeń określają wstawione meble, a nie przemyślany plan lokalu. Dominującym modelem mieszkania jest salon z otwartą kuchnią, co


strona 120

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Marek Ostrowski

strona 121

Ilustracja 3a, po lewej mieszkanie przy ul. Kusocińskiego w Szczecinie, rok 2012, opraco­ wanie na podstawie materiałów dewelopera, aranżacja własna Ilustracja 3b, po prawej mieszka­ nie na osiedlu Wzgórze Hetmań­ skie w Szczecinie, lata 70., opraco­ wanie na podstawie książki Osiedle mieszkaniowe… 11   ,  aranżacja własna

12. Badania własne. 11. Tamże.

w przypadku małych jednostek wydaje się zabiegiem jak najbardziej uzasadnionym. Przestrzeni mieszkalnej zazwyczaj towarzyszy nie­ wielka ślepa łazienka oraz wnęka w przedpokoju, przeznaczona na wstawienie szafy. Takie rozwiązania są bardzo zbliżone do tych pro­ ponowanych w okresie PRL-u. Oczywiście, w odniesieniu do dzisiej­ szych standardów, występujące w prezentowanym przykładzie z lat 70. charakterystyczne wydzielanie aneksu kuchennego ścianką z oknem może wywoływać pobłażliwy uśmiech. Jednak po likwidacji tej lekkiej przegrody otrzymalibyśmy rozwiązanie funkcjonalne identyczne z dziś proponowanymi. Powierzchnia użytkowa obu mieszkań jest zbliżona i wynosi odpowiednio 28,74 metra kwadratowego w mieszkaniu z lat 70. i 26,84 metra kwadratowego w mieszkaniu z 2015 roku. Do zastanowie­ nia skłania fakt, że normatyw powierzchniowy obowiązujący w latach 70. i 80. zapewniał mieszkańcom nieznacznie większą powierzchnię życiową w stosunku do wielu współczesnych realizacji, szczególnie je­ śli weźmie się pod uwagę, że prezentowane mieszkanie jednopokojowe z 2015 roku nie jest najmniejszym z obecnie oferowanych. Przytoczone przykłady stanowią jedynie wycinek nierucho­mości dostępnych na rynku mieszkań. Nie są to jednak przypadki odosobnione

tytuł Zmiany, które (nie) zaszły

czy tak zwane mieszkania wynikowe. Wyraźnie rzuca się w oczy mała dbałość projektantów i deweloperów o potrzeby użytkowników, szcze­ gólnie w odniesieniu do możliwości swobodnej aranżacji, zapewnie­ nia wygodnej powierzchni życiowej i magazynowej oraz intymności, co w efekcie znacznie obniża komfort zamieszkania. Ciągły deficyt mieszkań w Polsce, wysokie ceny metra kwadratowego, a co za tym idzie – czynnik ekonomiczny silnie kształtujący rynek nieruchomości, przyczyniają się do wprowadzania rozwiązań niekorzystnych, nie dają­ cych szansy przystosowania układu funkcjonalnego do indywidualnych potrzeb. Taki stan rzeczy niejednokrotnie wymusza zakup kolejnego, większego mieszkania lub rezygnację z niektórych jego funkcji. W bada­ niach nad mieszkalnictwem jakość architektury opisywana jest przede wszystkim przez pryzmat szerszego oglądu zespołów mieszkanio­ wych – ich warstwy estetycznej, ogólnoużytkowej, dostępności podsta­ wowych i ponadpodstawowych funkcji oraz w odniesieniu do obsługi komunikacyjnej i sąsiedztwa terenów rekreacyjnych. Wydaje się jednak, że wartością nadrzędną charakteryzującą wartość mieszkania dla więk­ szości lokatorów jest lokum na własność. Z przeprowadzonych wywia­ dów 12 płynie wniosek, że dla współczesnego użytkownika to właśnie jakość prywatnej przestrzeni życiowej jest najważniejsza, a program uzupełniający zespoły mieszkaniowe schodzi na dalszy plan i jest nieja­ ko wartością dodaną. Próbując określić gradację wagi elementów skła­ dających się na ocenę miejsca zamieszkania, można pokusić się o stwier­ dzenie, że to właśnie funkcjonalność rozwiązań indywidualnej jednostki mieszkalnej jest głównym punktem odniesienia do oceny całościowej zespołu mieszkaniowego pod kątem komfortu zamieszkiwania. Dopiero na dalszym miejscu mieszkańcy wymieniają dostępność miejsc postojo­ wych, komunikacji miejskiej, sklepów czy terenów rekreacyjnych. Nasze miasta rozrastają się w niekontrolowany sposób, powodując ucieczkę mieszkańców na rozległe przedmieścia. Powstające podmiej­ skie aglomeracje powoli przestają zasilać swoimi mieszkańcami centra dużych miast, a poprzez znaczne oddalenie od miejskich atrakcji mieszkańcy podmiejskich osiedli zaszywają się we własnych „M” . W takiej sytuacji dbałość o układ mieszkania, jego podatność na zmiany, możliwość dostosowania do aktualnych potrzeb wydają się najważ­ niejsze. Trudno o receptę na przyszłość i odpowiedź na pytanie, jak powinno wyglądać uniwersalne, idealne mieszkanie. Wszak potrzeby każdego z nas są inne. Śmiało można jednak stwierdzić, że stosowanie otwartego planu i większa elastyczność planów funkcjonalnych, brak


strona 122

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Marek Ostrowski

sztywnego trzymania się minimalnych wymiarów wynikających jedy­ nie z obowiązujących przepisów, zapewnienie większej przestrzeni życiowej każdemu z mieszkańców przyniesie nieporównywalnie więk­ sze korzyści niż projektowanie wymyślnych elewacji. Proces ewolucji architektury mieszkaniowej ciągle trwa i możemy mieć tylko nadzieję, że zmiana, która nastąpi, będzie zmianą na lepsze.

strona 123

tytuł

Martwe miejsca

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Maciej Kowalewski

biogram

Maciej Kowalewski jest adiunktem w Instytucie Socjologii Uniwersy­ tetu Szczecińskiego. Specjalizuje się w socjologii miasta i studiach miejskich. Publikował m.in. w „Przeglądzie Socjologicznym”, „Kulturze i Społeczeństwie”, „Stu­ diach Regionalnych i Lokalnych”. Jest autorem książki Protest miejski. Przestrzenie, tożsamości i praktyki niezadowolonych obywateli miast.

detale


strona 124

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Maciej Kowalewski

Wstęp Architektura cmentarzy obnaża logikę funkcjonowania współczesne­ go miasta. Zunifikowany, wypchnięty donikąd – na peryferia – nowy cmentarz przypomina rozlewające się miasto, pęczniejące na swoich obrzeżach, ubrane w przezroczyste, zdehumanizowane i zunifikowa­ ne osiedla deweloperskie. Założenia cmentarne w Polsce w ostatnich dwóch dekadach powstawały z racjonalnych pobudek – przepełnione stare nekropolie nie były w stanie przyjmować nowych ­pochówków. Nowe cmentarze wypychane z centrów znalazły się poza strefą wpływów, utraciły swoje znaczenia symboliczne chociażby dlatego, że przestały przyciągać uprawiających tanatoturystykę1 . Bez uświet­ nienia mogiłami znaczących postaci, bez architektonicznych pereł i zabytków cmentarz pozbył się swojej magii, stając się „tylko” miej­ scem użytkowym, najczęściej trudnym w użyciu. Czy jest to – jak pisze Kolbuszewski – wyraz (współczesnego) kryzysu śmierci 2 , czy raczej kryzysu miasta, wysługującego się niezrównoważoną lub po prostu złą architekturą?

Architektura oswojonej traumy, czyli dla kogo jest cmentarz Cmentarze były i są projektowane przede wszystkim dla życia i żywych ludzi 3 . Architektura cmentarzy „od zawsze” jest uwikłana w kontekst kulturowy i religijny 4 , jednak to narodziny nowoczesności wytworzy­ ły pewne wspólne cechy przestrzenne nekropolii, takie jak granice, wejście, indywidualizacja grobów 5 . W koncepcji cmentarza-ogrodu, opracowanej w połowie XIX wieku przez Johna Claudiusa Loudona, uniwersalny model nekropolii zawiera elementy moralne, ekonomicz­ ne, estetyczne i edukacyjne spajane przez postulat funkcji ochrony (pamięci i przyrody), zachowywania i przekraczania przeszłości 6.  1. Więcej na temat turystyki tropa­ mi miejsc pochówku zob. S. Tanaś, Przestrzeń turystyczna cmentarzy. Wstęp do tanatoturystyki, Wydaw­ nictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2008. 2. Por. J. Kolbuszewski, Cmenta­ rze, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1996. 3. P. Johnson, The Modern Ceme­ tery: A Design for Life, „Social & Cultural Geography” 2008, nr 9 (7), s. 777–790.

4. K. Bierwiaczonek, B. Lewicka, T. Nawrocki, Rynki, malle i cmenta­ rze. Przestrzeń publiczna miast śląskich w oglądzie socjologicznym, Nomos, Kraków 2012. 5. J. Rugg, Defining the Place of Burial: What Makes a Cemetery a Cemetery?, „Mortality” 2000, nr 5 (3), s. 262. 6. P. Johnson, The Modern Cemete­ ry…, dz. cyt., s. 787.

strona 125

tytuł Martwe miejsca

Od tego momentu podstawową cechą architektury cmentarnej staje się funkcjonalność 7 . Chyba najjaskrawiej widać to w Stanach Zjednoczo­ nych, gdzie „łatwość w utrzymaniu” (to jest: wygoda zachowywania czystości płyty nagrobnej, sadzenie zieleni niewymagającej uwagi itp.) jest cechą krajobrazu cmentarnego8 . Wybujała europejska sztuka ­sepulkralna także wydaje się w odwrocie, przynajmniej w tym sensie, że minimalizm i chłód pojawiają się w miejsce barokowych zdobień. Coraz częściej cmentarze rozszerzają swoje funkcje społeczne, takie jak rekreacja, zachowanie zieleni, tworzenie miejsc spotkań. W taki sposób działały zresztą europejskie cmentarze przednowoczesne, któ­ re w XIV i XV wieku bywały miejscem świeckich przedstawień, spotkań cechów, handlu, uprawiania świeckich profesji, tańców i śpiewów 9 . Zbliżenie przestrzeni miejskiej i cmentarza widoczne jest dzisiaj może nie tyle w funkcjach publicznych przestrzeni, ile w trwającym odzwier­ ciedlaniu struktury i morfologii miasta. Cmentarne ulice, place, insty­ tucje, a nawet dzielnice pozostają w wielu kulturach oznaką statusowej i wyznaniowej segregacji. Szczególnie prestiżowe są w nekropoliach miejsca związane z polityką historyczną: monumentalizm pojawia się zwykle tam, gdzie cmentarze działają jako pomniki pamięci. Nekro­ polie wojskowe zwykle epatują rozmachem, a czasami niebezpiecznie przybliżają się do przesady i kiczu. W nowych natomiast brakuje alei zasłużonych: szczególnie prestiżowych dla społeczności (lub nawet całego kraju) lokalizacji, sugerujących godne upamiętnienie znaczą­ cych postaci. Bez wątpienia cmentarz jest narzędziem pedagogiki, kształtującym dyskurs upamiętniania, ale „lekcja” cmentarnej architektury to coś więcej niż tylko pamięć o przeszłości. Nowożytny projekt cmentarza-­ -ogrodu jest jednocześnie planem cywilizowania miejskiej natury, zaplanowaną formą przeżywania śmierci w środowisku udającym naturalne. To, co wspólne większości europejskich (nowych) cmenta­ rzy, to uporządkowany plan przestrzenny, wykorzystanie roślinności i materiałów powiązanych z kontekstem wytworzenia, użytych jednak w różnych konwencjach. Anna Długozima i Mateusz Rej wymieniają różne formy: śródziemnomorską, skandynawską, zachodnioeuropejską, 7. J. Rugg, A Few Remarks on Modern Sepulture: Current Trends and New Directions in Cemete­ ry Research, „Mortality” 1998, nr 3 (2), s. 114.

8. Por. D.C. Sloane, The Last Great Necessity: Cemeteries in American History, Johns Hopkins University Press, Baltimore 1995.

9. J. Heers, Święta głupców i kar­ nawały, przeł. G. Majcher, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1995, s. 37.


strona 126

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Maciej Kowalewski

strona 127

w nich wszystkich jednak dominuje projekt prośrodowiskowy 10.  Ro­ ślinność jednak z czasem staje się problematyczna: drzewa sprawiają kłopot nie tylko przy pochówku, lecz także w związku z utrzymaniem cmentarza. Konieczność pielęgnacji i wycinki starych drzew oznacza zwiększone koszty komunalne. James Cloke wskazuje, że współcześnie flora (i fauna) cmentarna pełnią funkcję nonhuman agents11.  Drzewa jako „nieludzie” zostają włączone w dyskurs nie tylko ekologiczny, ale też symboliczny, ekonomiczny, a nawet polityczny. W 1765 roku Parlament Paryża zdecydował o przeniesieniu sto­ łecznych cmentarzy na peryferia i powierzeniu odpowiedzialności za pochówek (świeckim) władzom komunalnym12 . Życie w mieście europejskiego oświecenia domagało się racjonalnej polityki uporząd­ kowania przestrzeni i kwestii związanych z pochówkiem. Szczególnej bio­polityki, rozwiązującej nie tylko problem braku miejsca, ale też obejmującej zarządzanie higieną i zagrożeniami medycznymi, pocho­ dzącymi z rozkładających się ciał. Jak zauważa Foucault: „W gruncie rzeczy było to dość naturalne, że w epoce rzeczywistej wiary w zmar­ twychwstanie ciał i nieśmiertelność duszy szczątkom cielesnym nie przypisywano nadrzędnego znaczenia. Przeciwnie, od momentu gdy ludzie przestali być pewni, czy mają dusze i czy ich ciała odzyskają życie, konieczne stało się przypuszczalnie poświęcenie większej uwagi martwemu ciału, które jest ostatecznie jedynym śladem naszej egzy­ stencji pośród świata i pośród słów” 13 . Trudno odmówić spojrzenia perspektywicznego władzom miast konfrontowanych z brakiem miejsc pochówku. Ale można mieć wątpliwości, czy „rozwiązanie problemu” przestrzeni grzebalnych mieści się w ramach troski o wspólnotę, w wy­ obrażeniu miasta, które jest czymś więcej niż tylko firmą, sprawnym za­ rządcą i dostarczycielem usług. Wizja, w której pochowanie zmarłych jest fundamentalną kwestią ludzkiego wymiaru przestrzeni, najczęściej rozmija się z chłodną logiką biopolityki. Usuwanie cmentarzy z pola widzenia i odczłowieczanie przestrzeni nekropolii próbowano i próbu­ je się nadal równoważyć ekologicznymi projektami cmentarza-ogrodu, cmentarza-parku, cmentarza-rezerwatu przyrody. Także współcze­ śnie coraz częściej mówi się o bioużyteczności po śmierci, wpływie na 10. A. Długozima, M. Rej, Współ­ czesne tendencje w projektowaniu cmentarzy w Europie, „Przestrzeń i Forma” 2014, nr 21, s. 405.

11. P. Cloke, O. Jones, Turning in the Graveyard: Trees and the Hybrid Geographies of Dwelling, Moni­ toring and Resistance in a Bristol Cemetery, „Cultural Geographies” 2004, nr 11 (3), s. 314.

12. J. Rugg, A Few Remarks on Mo­ dern Sepulture…, dz. cyt., s. 114. 13. M. Foucault, Inne przestrzenie, przeł. A. Rejniak-Majewska, „Tek­ sty Drugie” 2005, nr 6, s. 122.

14. R. Eveleth, The New Urban Cemetery, „Atlantic” , www. theatlantic.com, dostęp 9 wrze­ śnia 2014.

15. Por. A. Długo­ zima, M. Rej, Współczesne ten­ dencje…, dz. cyt., s. 403–416.

16. A.M. Króliko­ wska, Estetyka współczesnych cmentarzy, „Opuscula Socio­ logica” 2012, nr 1, s. 65.

tytuł Martwe miejsca

środowisko (nie tylko w znaczeniu zachowywania bioróżno­rodności fauny i flory cmentarza). Inaczej jednak niż w oświeceniu, martwe ciało nie jest zagrożeniem epidemiologicznym, jest natomiast biolo­ gicznym zasobem, energią do wykorzystania i ponownego przetwo­ rzenia. Nieco przerażająca wizja cmentarza-kompostownika ubrana jest w narrację bioproduktywności, powrotu do natury, ponownego złączenia ze światem przyrody. Słuszny argument chowania niedegra­ dowalnych lub trudno degradowalnych materiałów (stali, tworzyw sztucznych itd.) towarzyszących tradycyjnym pochówkom14 miesza się z argumentami o użyźnianiu i pożytkach płynących z rozkładu ciała. Chowanie zmarłych, zakorzenione w relacjach społecznych i relac­jach przestrzennych, przede wszystkim dotyczy mikro­wymiaru egzystencji, intymności i indywidualnego radzenia sobie ze śmiercią bliskich. Widać to może jeszcze lepiej współcześnie − rola cmentarzy jako repozytoriów pamięci lokalnej społeczności traci na znaczeniu, ciągle pozostają depozytami pamięci rodzinnej. Wciąż są również częścią procesu socjalizacji: uzmysłowiają młodemu pokoleniu roz­ budowanie więzów rodzinnych, nieuchronność odchodzenia, potrzebę tworzenia wspólnoty z umarłymi. Cmentarze stanowią część rodzinnej narracji, która może być przecież budowana według własnych potrzeb. Zwolennicy wolnorynkowej dzikości i odgórnej kontroli nad wyglądem indywidualnych grobów walczą ze sobą głównie na polu estetyki. Pol­ ski cmentarz bywa – mocniej niż w Europie Zachodniej15 – związany z wizją organicznej swobody, przez to też częściej zbliża się do krzy­ kliwej szyldozy, ostentacyjnej praktyki wzmacniania prestiżu przepy­ chem. Tak pisze o tym zjawisku Anna Królikowska: „Pomimo starań, a raczej w ich efekcie, w wygląd wielu nagrobków wkrada się kicz i rzemieślnicza sztampa. Można dostrzec zmienność mód. W kształ­ tach i wystroju grobów odbija się z jednej strony zasobność poszczegól­ nych rodzin, ale też standard życia całego społeczeństwa – dają o sobie znać braki materiałowe siermiężnych nagrobków z okresu Polski Ludowej, w taflach marmurów odbija się względny kapitalistyczny dobrobyt osiągnięty w III Rzeczpospolitej”16 . Dodajmy do tego muśnię­ cie globalizacji, przynoszącej chińskie kolorowe tworzywa sztuczne łatwo dostępne cenowo, a zobaczymy cmentarz bardzo podobny do przestrzeni publicznych polskich miast. Z tego pewnie powodu słychać głosy o potrzebie wprowadzenia odgórnych zasad, ograniczających dowolność i indywidualizm wystroju nagrobków.


strona 128

17. M. Foucault, Inne przestrze­ nie, dz. cyt., s. 123.

18. Tamże, s. 118.

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Maciej Kowalewski

Zdaniem Foucaulta,cmentarz i praktyki z nim związane scalają inne przestrzenie, łącząc sprawy życia i śmierci, kontestując i odtwarzając relacje zakorzenione w różnych wymiarach życia17 . Polityka nie tyle wdziera się w obszar cmentarza, ile jest na nim od zawsze obecna. Spo­ ry o możliwość pochowania w danym miejscu, dyskusje o tym, komu i gdzie wolno spoczywać odżywają nie tylko w okresach politycznej zmiany, mówi przecież o nich choćby Norwid w wierszu Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie. Zniszczenie cmentarzy żydowskich, przekształca­ nie niemieckich cmentarzy na parki, używanie płyt nagrobnych jako budulca – zdarzało się to nie tylko na Ziemiach Zachodnich, nie tylko w Polsce. Burzenie pomników reprezentujących obcość lub po prostu inne wizje historii i przeszłości nie omija miejsc pochówku i chociaż bezczeszczenie grobów jest absolutnym tabu, to jednak całkiem na serio wspomina się czasem o konieczności ekshumacji i przeniesienia szczątków wrogów politycznych w inne, mniej godne miejsca. Relacje społeczne żywych wyznaczają miejsce i formy pochówku umarłych (co wprost nawiązuje do Foucaultowskiej kategorii emplacement – usytuo­ wania18), czyniąc znaczące cmentarze obiektem zmagań w wojnach symbolicznych.

Kremacje, racjonalizacje. Nowe cmentarze Współczesna architektura cmentarna – podobnie jak we wcześniej­ szych epokach – odpowiada na przeobrażenia dyskursu śmierci i ciała. Widoczne tendencje w projektowaniu cmentarzy przyszłości to: zmiana skali, dominacja terenów zielonych, otwarcie na organizację wydarzeń pozareligijnych, ujednolicanie, odpowiedź na zróżnicowa­ nie religijne / duchowe, odchodzenie od tradycyjnych (nieekologicz­ nych) materiałów 19.  Alexandra Lange poważnie się zastanawia, czy w czasach, w których symbolizm wypierany jest przez dosłowność selfie, cmentarze przyszłości będą dawać możliwość przeglądania zdjęć zmarłego na cyfrowym monitorze umieszczonym na nagrobku20 . Znane z rosyjskiej sztuki sepulkralnej realistyczne portrety zmarłych wyryte w kamieniu techniką laserową są krokiem w tym kierunku. To 19. P.M. Bartsche, Design and Plan­ ning Roundtable. Cemetery Design Trends: 4 Industry Experts Share Their Insights, www.tributeinc. com, dostęp 14 lutego 2015.

20. A. Lange, The Past and Future of Cemeteries, „New Yorker” , www. newyorker.com, dostęp 23 paź­ dziernika 2014.

strona 129

21. J. Rugg, A Few Remarks on Modern…, dz. cyt., s. 118.

22. M. Cooper­ -White, Crema­ tion Is More Po­ pular Than Ever, And Here’s Why, „The Huffington Post” , www. huffingtonpost. com, dostęp 13 sierpnia 2014.

tytuł Martwe miejsca

tylko jeden z przykładów na to, że cmentarze pozostają w związku ze światem żywych, stając się rozszerzeniem obszarów zastosowania rozwiązań technologicznych. Wyrażenie „miejsce pochówku” niesie jednak ze sobą nie tylko znaczenia symboliczne, odnoszące się do potencjalnego miejsca ­upamiętnienia. Dzisiaj, w sytuacji złożenia szczątków (ciała lub pro­ chów powstałych z jego spalenia) w ziemi, zyskuje wymiar praktyczny, ekonomiczny. Znaleźć miejsce na grób – to przedsięwzięcie, zadanie, które w sytuacji ograniczonych miejsc grzebalnych staje się wyjątkowo trudne. Tym bardziej że w wielu krajach przyzwolenie na ponowne użycie starych grobów jest ciągle niewielkie. Studia brytyjskie prze­ konują, że paradoksalnie to starsi obywatele są bardziej pragmatyczni i częściej niż młodzi skłonni przystać na wprowadzenie regulacji dotyczących ponownego użycia zapomnianych (czy raczej nieopłaca­ nych) miejsc pochówku21 . Ratunkiem okazał się „przełom kremacyjny” . Tablice pamięci, zbiorowe kolumbaria zajmują zdecydowanie mniej miejsca, sam pochówek staje się znacznie tańszy. Ekonomizacja i re­ cykling dotyczą nie tylko problemu ponownego wykorzystania miejsc grzebalnych, ale też właśnie użycia i przetworzenia skremowanych szczątków. Oprócz rozsypania popiołów przemysł kremacyjny oferuje tworzenie biżuterii, ołówków, płyt winylowych, klepsydr, maskotek, fajerwerków 22 . Rozsypywanie skremowanych prochów – w krajach, gdzie jest to możliwe – zrywa ścisły związek miejsca żywych i umarłych, miasta i cmentarza. Prochy rozsypane na wiatr lub w morzu stają się częścią przyrody, Ziemi, wszechświata, a nie konkretnego miejsca. Z kolei przerobione na biżuterię zostają oderwane od miejsca jeszcze w inny sposób, pozostając w rodzinie, na ręku, blisko ciała osoby żyjącej. Taka indywidualizacja ma także swoje wady – tradycyjne, zinstytucjona­ lizowane cmentarne upamiętnienie zapewnia większą stabilność niż pamięć rodzinna. W czasach zwiększonej mobilności przeprowadz­ ka do kolejnego domu wymusza zabranie ze sobą prochów „swoich zmarłych” . Wspomniane metody przetwarzania prochów zmarłych należą w Polsce do wyjątków, podobnie jak świecka obrzędowość pogrzebu. Pochówek kremacyjny jest w pewnym sensie wyłomem od tradycji, być może po prostu efektem sekularyzacji. Na pewno jest wynikiem kalku­ lacji: kryteria ekonomiczne są decydujące, ponieważ koszty pochówku kremacyjnego, blisko o połowę niższe od tradycyjnego, pozwalają na


strona 130

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Maciej Kowalewski

strona 131

zamknięcie wydatków w kwocie zasiłku pogrzebowego wypłacanego przez ZUS. Szacuje się, że w ogólnej liczbie aktualnych pochówków w Polsce stanowią już blisko połowę (choć liczba ta jest różna w za­ leżności od regionu23) . W Szczecinie w 2015 roku pochowano cztery tysiące sześćset dwadzieścia osób, z czego dwa tysiące pięćdziesiąt poddano kremacji. Przez blisko dziesięć lat (od momentu uruchomie­ nia krematorium w 2005 roku) liczba kremacji zwiększyła się prawie czterokrotnie24 . W całej Polsce działa czterdzieści pięć krematoriów 25 . Mimo zwiększającej się popularności pochówków kremacyjnych z czasem coraz wyraźniejszy staje się problem braku miejsc na do­ tychczasowych cmentarzach polskich miast. O tym, kto i gdzie może być pochowany, nie decydują kwestie wyznaniowe (odmówienie pochówku na cmentarzu wyznaniowym jest sprzeczne z prawem), ale kwestie ekonomiczne lub formalne, związane z polityką społeczną gminy. Problem zameldowania lub zgonu na jej terenie ma szczególne znaczenie w przypadku osób bezdomnych. W takiej sytuacji pochówek realizują ośrodki pomocy społecznej, zajmujące się także pogrzebami osób samotnych lub członków rodzin korzystających ze świadczeń społecznych26 . Pogrzeb zlecany jest wtedy firmie wyłonionej w prze­ targu, która zaproponowała najniższą cenę. Pochówki kremacyjne osób bezdomnych i objętych opieką społeczną już teraz stanowią większość. Racjonalizacja lokalnych polityk pogrzebowych nie ogranicza się tylko do zlecania zadań i oszczędności. Głównym wyzwaniem jest stworzenie nowych (lub rezerwowych) cmentarzy – nie tylko w więk­ szych miastach, lecz także w mniejszych miejscowościach. Powstają poza centrum i poza zabudową mieszkaniową, podporządkowując się nie tylko wartości działek, ale też sprzeciwom nowych mieszkańców terenów podmiejskich. Nowe cmentarze w większości wyróżnia kom­ pleksowy program techniczny: plan nasadzeń krzewów (zadrzewienia 23. A. Tyczyńska, Pochówki urnowe modne i ekonomiczne. W Łódzkiem rośnie liczba kremacji, „Dziennik Łódzki” , www.dzienniklodzki.pl, dostęp 24 listopada 2014. 24. Zob. Rośnie liczba kremacji. To już ponad połowa pochówków, szczeciński dodatek do „Gazety Wyborczej” 10 stycznia 2014, www. szczecin.wyborcza.pl, dostęp 15 września 2016.

25. Stan na 5 maja 2016 roku, Kre­ matoria w Polsce, www.polskiesto­ warzyszeniepogrzebowe.pl, dostęp 15 września 2016. 26. Sprawa nie jest jednak tak jednoznaczna: z orzeczenia Woje­wódzkiego Sądu Administra­ cyjnego w Gorzowie Wielkopol­ skim wynika, że ośrodek pomocy społecz­nej nie może przyjąć na siebie obowiązku organizacji pogrzebu, gdy wystąpi o to osoba bliska zmarłego. W tym wypadku

uchwała rady gminy, dopuszczająca możliwość ubiegania się o wsparcie, została uznana za sprzeczną z Usta­ wą z dnia 12 marca 2004 roku o po­ mocy społecznej (Dz.U. 2004, nr 64, poz. 593 ze zmianami). Zob. Wyrok WSA w Gorzowie Wielkopolskim z 15 stycznia 2015 roku, sygnatura akt II SA / Go 878 / 14.

tytuł Martwe miejsca

należą do rzadkości), oświetlenie, monitoring, kolumbarium, miejsca parkingowe. Projekty stają się przedmiotem dumy z rozwiązania problemu, co przypomina kult cargo, kierowany na nowe infrastruk­ turalne inwestycje. Czytamy na przykład o cmentarzu w Bartoszach: „wybudowane zostały także drogi wewnętrzne z placami manewro­ wymi, chodniki i parkingi. Powstały też sieci kanalizacji sanitarnej, deszczowej i wodociągowej wraz z przyłączami oraz przyłącze tele­ techniczne, energetyczne i oświetlenie. W ramach prac wykonano też elementy małej architektury i oznakowano sektory, a także ogrodzono cały teren” 27 . Podobnie jak w przypadku inwestycji w obwodnice czy stadiony widać tu relacje pomiędzy państwem a sektorem prywatnym (biznesem). W Podgórkach Tynieckich koło Krakowa przetarg na projekt i budowę wygrało prywatne polsko-włoskie konsorcjum, które sfinansuje koszt budowy w zamian za zyski z działalności cmentarza i krematorium przez trzydzieści lat 28 .

Cmentarz Zachodni w Szczecinie, czyli pogrzeb na peryferiach Przykładem nowej, niezrównoważonej architektury cmentarza, sku­ piającej zarysowane wyżej problemy nieskutecznej polityki lokalnej, jest Cmentarz Zachodni w Szczecinie oddany do użytku w 2013 roku. Zajmuje powierzchnię siedemnastu hektarów (docelowo: siedemdzie­ siąt hektarów), przygotowanych na ponad dwanaście tysięcy pochów­ ków urnowych i tyle samo miejsc na tradycyjne groby 29 . Od początku ujawniły się znane problemy inwestycji komunalnych: nieobecność nadzoru, nieadekwatność projektu, brak infrastruktury odpowiadają­ cej potrzebom społecznym. Inwestycja opóźniła się o dwa lata, a brak właściwego odwodnienia spowodował, że od chwili otwarcia cmenta­ rza miejsca pochówków były systematycznie zalewane30 . Utrudniony 27. Nowy cmentarz w Bartoszach oddany do użytku, www.elk.pl / ak­ tualności, dostęp 15 września 2016. 28. Powstanie nowy cmentarz komunalny za 24,5 mln zł, wia­ domości.onet.pl / kraków, dostęp 15 września 2016.

29. M. Rudnicki, Cmentarz przy Bronowickiej w Szczecinie otwarty. Dwa lata po terminie, „Głos Szcze­ ciński” , www.gs24.pl / wiadomo­ ści / szczecin, dostęp 29 maja 2013. 30. Coraz więcej pochówków przy Bronowickiej, www.radioszczecin. pl, dostęp 15 września 2016.


strona 132

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Maciej Kowalewski

dojazd z centrum miasta, nieobecność punktów handlowych ze zniczami i kwiatami sprawiły, że cmentarz straszy pustkami. W tekście z 2014 roku czytamy: „Na nowym cmentarzu nie ma zbyt wielu grobów. Od maja 2013 roku w tradycyjnych grobach pochowano tu dwadzieścia dwie osoby, z czego w tym roku osiem. Dla porównania: w 2013 roku w Szczecinie odbyły się cztery tysiące czterysta sześć pochówków, z czego trzy tysiące osiemset osiemdziesiąt osiem na cmentarzu Cen­ tralnym. Widać, że mogiły na Cmentarzu Zachodnim są rzadko odwie­ dzane. Niektóre całkowicie się zapadły. Nie ma ani jednego pomnika” . Od tej pory sytuacja się zmienia, chociaż bardzo powoli – przybywa pochówków (zwłaszcza urnowych). Przygotowany za kwotę dwudziestu milionów złotych (roczny koszt utrzymania to około dwustu tysięcy złotych) i pomyślany jako funkcjo­ nalne uzupełnienie Cmentarza Centralnego stał się tej nekropolii niezamierzonym kontrapunktem. Cmentarz Centralny – największy w Polsce, stworzony w początkach XX wieku jako założenie ogrodo­ we, z czytelnym i przejrzystym układem komunikacyjnym i wielością funkcji, z powierzchnią ponad dziesięciokrotnie większą od Cmenta­ rza Zachodniego – jest dla niego aż nadto wyrazistą antynomią. Ten rozdźwięk wzmacnia fakt, że Cmentarz Centralny stał się faktycznie głównym miejscem pochówku, stanowiąc prawdziwe miasto w mieście. To przestrzeń święto-świecka, będąca miejscem spacerów i wypraw rowerowych, wycieczek turystycznych i wydarzeń artystycznych ( jak coroczne wykonania Requiem przy pomniku dedykowanym tym, którzy nie powrócili z morza). Cmentarz Centralny przechodzi zresztą swoją drogę transformacji – historyczny pomnik najpierw wypierał z pamię­ ci niemieckie miejsca pochówku, teraz na powrót je odkrywa. Mimo że to trzecia co do wielkości nekropolia w Europie, boryka się jednak z powszechnymi problemami braku miejsca. Jak informuje Zakład Usług Komunalnych: „W około stu dziesięciu tysiącach grobów jest pochowanych blisko sto osiemdziesiąt tysięcy osób. Prawie co dwudziesty grób jest nieopłacony” . ZUK szacuje, że mimo wymuszonej ponownej eksploatacji nieopłaconych miejsc pochówku roczne zapotrzebowanie na nowe miejsca wyniesie co najmniej półtora tysiąca. Pochówki na nowym Cmentarzu Zachod­ nim staną się koniecznością i pozostaje liczyć na to, że wypchnięty na peryferia cmentarz obrośnie właściwą infrastrukturą i dopasuje swoją hiperskalę do potrzeb użytkowników.

strona 133

31. M. Augé, Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowocze­ sności, przeł. R. Chymkowski, PWN, Warszawa 2010.

tytuł Martwe miejsca

Cmentarze odzwierciedlają społeczny stosunek do śmierci, reli­gii, ale także miejskiej przestrzeni. Nowy szczeciński cmentarz powsta­ wał jako narzędzie racjonalizacji obsługi pochówku, ale stał się – czy mimowolnie? – symbolem „wypychania” i usuwania kwestii proble­ matycznych z pola widzenia miejskiej polityki. Przedłużające się terminy odbioru szczecińskiego Cmentarza Zachodniego, tamtejsze problemy z podmakaniem grobów, brakami dogodnego dojazdu i in­ frastruktury handlowej sprawiły, że na ziejących pustką siedemnastu hektarach pogrzeby należą – jeszcze – do rzadkości. W opisywanym przypadku racjonalizacja śmierci styka się także z problemem mar­ ginalizacji. Cmentarz Zachodni stał się głównie miejscem pochówku podopiecznych miejskiego systemu pomocy społecznej, grzebanych „z urzędu” . Zapadające się groby i zaniedbane alejki są ich rozpaczli­ wym wołaniem o szacunek po śmierci. Zarządzanie, ochrona, nadzór, kwantyfikacja przyświecają (być może) autorom polityki komunalnej w sprawie pochówków. Realizacja przynosi jednak ostatecznie odwró­ cenie tych założeń: brak zorganizowania, ochrony, wadliwe projekty inżynierskie, wycofywanie się z funkcji społecznych i ekonomicznych. Opuszczone, wypchnięte upodabniają się do „nie-miejsca” 31 . Groby, których nikt nie odwiedza, cmentarze ziejące pustką. Martwe miejsca.


strona 134

tytuł

Urbanistyka i architektu­ ra szkolnictwa wyższego w Polsce w kontekście idei zrównoważonego rozwoju autor /ka /zy

strona 135

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

podtytuł

tłumaczenie

rozmawiał /a

Piotr Żabicki

biogram

Piotr Żabicki jest wspólnikiem i architektem w pracowni Kuryło­ wicz & Associates, rzeczoznawcą budowlanym, biegłym sądowym i doktorantem na Wydziale Ar­ chitektury Politechniki Warszaw­ skiej. Jest współautorem projektów, m.in. Ratusza Wilanów, Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskie­ go, stacji metra Dworzec Gdański, budynków biurowych w War­ szawie, Wrocławiu i Katowicach, budynków mieszkalnych, jest także laureatem konkursów i na­ gród architektonicznych. Redaktor naczelny i wydawca miesięcznika „Czaso-Pismo” . W czasie wolnym lata na paralotni, gra w tenisa ziemnego, uprawia narciarstwo, żegluje i angażuje się w działalność społeczną.

Mapa inwestycji w obszarze szkolnictwa wyższego w latach 2004–2015

detale

Początek XXI wieku stanowi w Polsce okres intensywnych działań inwestycyjnych w zakresie rozwoju infrastruktury szkolnictwa wyż­ szego. W latach 2004–2015 powstało ponad sto sześćdziesiąt nowych gmachów uczelni. W dużej mierze stało się tak na skutek wejścia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku i dzięki związanemu z tym faktem napływowi funduszy unijnych. Z racji swojej misji edukacyjnej, kulturo- i opiniotwórczej uczelnie powinny być zainteresowane promowaniem architektury zrówno­ ważonej, aby rozwijając się, minimalizowały niekorzystny wpływ na środowisko i kształtowały proekologiczne postawy obywatelskie. Dla szkolnictwa kwestie ekologii powinny mieć wartość imperatywu moral­nego i być wyrazem odpowiedzialności społecznej. Tym bardziej że w strukturze miasta kampusy uczelni wyższych stanowią istotny ele­ ment i mogłyby stać się modelem dla szerszej architektury i urbanistyki,


strona 136

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 137

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

Ocena urbanistyki i architektury wiąże się z ustaleniem kryteriów i metodologii, które zostały dość wyczerpująco opisane w literaturze przedmiotu. Elżbieta Niezabitowska i Dariusz Masły podają zestawie­ nie różnych metod i narzędzi badania jakości architektury 3.  Pomimo du­ żej liczby sposobów oceny należy stwierdzić, że żaden z nich nie jest na tyle uniwersalny, aby objął wszystkie aspekty oddziaływania kampusu uczelni wyższej na środowisko i człowieka. Dlatego autor niniejszego tekstu opracował własną wielokryterialną metodologię oceny jakościo­ wej inwestycji szkolnictwa wyższego, która składa się z ocen kryteriów: • lokalizacyjnych (urbanistyka w skali miasta i dzielnicy) – oceniana jest lokalizacja inwestycji względem terenów zurbanizowanych, do­ stępność komunikacyjna w skali miasta i dzielnicy, ciągłość i atrak­ cyjność przestrzeni publicznych w skali miasta i dzielnicy, zróżnico­ wanie funkcjonalne; • zagospodarowania terenu (urbanistyka w skali kampusu) – ­ ocena uwarunkowań terenu inwestycji (między innymi ukształtowanie powierzchni, warunki geologiczne, dostępność sieci infrastruk­ tury, konieczność rewitalizacji i wyburzeń, istniejąca zieleń), powyżej: Zrównoważony współczesny kampus uniwer­ sytecki w cen­ trum Wiednia, fot. autor

z wzorcowymi miejscami do nauki i pracy, zamieszkania i wypoczynku. Tak się dzieje w Europie Zachodniej, w Polsce – niestety nie.

Definicje i metodologia oceny kampusu zrównoważonego Cechy zrównoważonego rozwoju w urbanistyce i architekturze są wy­ czerpująco opisane w literaturze przedmiotu (na przykład przez: Jana Macieja Chmielewskiego, Andrzeja Baranowskiego, Michała Stangla, Marię Stawicką-Wałkowską, Alinę Drapellę-Hermansdorfer, Elżbietę Niezabitowską i Dariusza Masłego1). Pojęcie zrównoważonego rozwoju oznacza „racjonalne, oszczędne i wydajne gospodarowanie zasobami. Nieraz sprowadza się rozwój zrównoważony do dbania o środowisko naturalne, ale postulaty pro­ ekologiczne wynikają z podstawowego postulatu racjonalnego dbania o podstawowe zasoby, umożliwiające funkcjonowanie i rozwój społe­ czeństw. Określenie „zasoby” jest pojęciem bardzo pojemnym; w od­ niesieniu do miasta są nimi na przykład przestrzeń, surowce, energia i kapitał, ale również tak zwane zasoby ludzkie, kapitał społeczny czy też czas [mieszkańców – P.Ż.]” 2 .

1. Chmielewski zrównoważony rozwój charakteryzuje między innymi jako: „ograniczenie rozrostu terytorialnego miast na rzecz uzupełniania […] istniejącej tkanki urbanistycznej, uzyskiwanie równowagi między przestrzeniami zabudowanymi i niezabudowa­ nymi […], utrzymywanie ciągłych systemów terenów otwartych jako pasm o walorach ekologicznych i rekreacyjnych, redukcję ruchu samochodowego i promocję trans­ portu zbiorowego i lekkiego […], prowadzenie gospodarki odpadami nastawionej na minimalizowanie ilości odpadów […], stosowanie trwałych i wysokiej jakości oraz przyjaznych środowisku materia­ łów budowlanych, z równoczes­ nym dążeniem do ponownego zastosowania zużytych już mate­ riałów, prowadzenie gospodarki wodnej podtrzymującej jej natural­ ny obieg w przyrodzie, restrykcyjną oszczędność energii pochodzącej ze źródeł nieodnawialnych na

rzecz energii uzyskiwanej ze źródeł alternatywnych” , por. J.M. Chmielewski, Teoria urbani­ styki w projektowaniu i planowaniu miast, Wydawnictwo Politechniki Warszawskiej, Warszawa 2010. Zob. także: A. Baranowski, Projekto­ wanie zrównoważone w architek­ turze, Wydawnictwo Politechniki Gdańskiej, Gdańsk 1998; M. Stangel, Kształtowanie współczesnych obszarów miejskich w kontek­ ście zrównoważonego rozwoju, Politechnika Śląska, Gliwice 2013; M. Stawicka-Wałkowska, Procesy wdrażania zrównoważonego rozwo­ ju w budownictwie, ITB, Warszawa 2001 oraz tejże, Budownictwo przyjazne środowisku naturalnemu w aspekcie strategii zrównowa­ żonego rozwoju, Sekcja Fizyki Budowli Komitetu Inżynierii Lądowej i Wodnej PAN, Łódź 2011; Oblicza równowagi: architektura, urbanistyka, planowanie u progu międzynarodowej dekady edukacji na rzecz zrównoważonego rozwoju,

red. A. Drapella-Hermansdorfer, Wydawnictwo Politechniki Wro­ cławskiej, Wrocław 2005; Ocena jakości środowiska zabudowanego i ich znaczenie dla rozwoju kon­ cepcji budynku zrównoważonego, red. E. Niezabitowska, D. Masły, Wydawnictwo Politechniki Śląskiej, Gliwice 2007. 2. M. Stangel, Kształtowanie…, dz. cyt., s. 19. 3. Zob. E. Niezabitowska, Metody i techniki badawcze w architekturze, Wydawnictwo Politechniki Śląskiej, Gliwice 2014 oraz Oceny jakości środowiska…, dz. cyt.


strona 138

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

komunikacji na terenie inwestycji (rozwiązania dla ruchu koło­ wego pod kątem efektywności, bezpieczeństwa itp.), infrastruk­ tury i atrakcyjności ruchu rowerowego i pieszego, powiązania z układem transportu ­publicznego; ocenie podlega także prze­ strzeń publiczna kampusu – jej ciągłość i atrakcyjność, dostępność i bezpieczeństwo, właściwe strefowanie, wykorzystanie zieleni, wody i wiatru jako czynników tworzących mikroklimat, ukształto­ wanie zabudowy, obecność funkcji komplementarnych, tożsamość przestrzeni; estetycznych, przestrzennych i funkcjonalno-użytkowych – ocenia­ na jest forma architektoniczna w kontekście otoczenia (między in­ nymi adekwatność parametrów i struktury zabudowy oraz stosunek inwestycji do otoczenia), estetyka, łatwość adaptacji (elastyczność) obiektu, efektywność wykorzystania przestrzeni i prawidłowość układu funkcjonalnego; techniczno-materiałowych – ocena jakościowa: konstrukcji, wykoń­ czenia wnętrz (między innymi jakość realizacji i materiałów oraz zastosowanie produktów przyjaznych dla środowiska i człowieka), fasad i przegród zewnętrznych (na przykład energooszczędność elewacji), rozwiązań instalacyjnych (w aspekcie ich efektywności i przyjazności dla środowiska), oraz ocena systemów pozyskiwania energii odnawialnej; behawioralnych – poczucia bezpieczeństwa i komfortu ( jakość powietrza, akustyka wnętrz, jakość oświetlenia, ergonomia, kontakt wizualny z otoczeniem); społeczno-ekonomicznych – ewaluacja zysków i kosztów społecz­ nych inwestycji (na przykład wpływ na liczbę miejsc pracy, jakość przestrzeni życiowej i zmiany wartości nieruchomości), wykorzy­ stania potencjału przestrzennego i zasobów ludzkich oraz ocena jakości zarządzania (obiekty powinny być dostępne i otwarte dla lokalnych społeczności, wspierać lokalne inicjatywy obywatelskie), kosztu ekonomicznego inwestycji i jej utrzymania.

Wnioski w niniejszej pracy są sformułowane na bazie analiz i ocen opracowanych przy wykorzystaniu powyższych kryteriów. Oceniając inwestycję pod kątem zrównoważonego rozwoju, należy pamiętać, że jej efekt (pozytywny bądź negatywny) jest uzależniony nie tylko od projektu, ale też od uwarunkowań zewnętrznych oraz od decyzji i działań podjętych przez inwestora, a zwłaszcza od:

strona 139

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

• decyzji o lokalizacji obiektu; • przygotowania inwestycji: rzetelnego określenia potrzeb i uwarun­ kowań oraz poprawnie przyjętych parametrów; • konsultacji społecznych podczas opracowywania programu inwe­ stycji, przeprowadzonych zarówno z przyszłymi użytkownikami, jak i z potencjalnymi sąsiadami; • określenia rzeczywistego i stałego budżetu; • sposobu wyboru projektanta i realizacji inwestycji. Każdy z wyżej wymienionych procesów może zadecydować o porażce lub sukcesie, na przykład błędna decyzja o lokalizacji inwestycji i jej parametrach nie może zostać naprawiona przez dobry projekt. Przy­j­ rzyjmy się zatem uwarunkowaniom powstawania obiektów uczelnia­ nych w Polsce.

Kryzys polityki przestrzennej i prymat doktryny liberalnej w planowaniu

4. M. Kocha­ nowski, Bardzo krótka historia współczesnych doktryn urbani­ stycznych, [w:] Wybrane teorie współczesnej urbanistyki, red. P. Lorens, I. Mironowicz, Akapit-DTP, Gdańsk 2013, s. 250.

Marginalizacja przez kolejne władze polityczne, samorządowe i uczel­ niane spraw polityki przestrzennej i urbanistyki powoduje, że doktryną rozstrzygającą w kwestiach inwestycji i rozwoju jest liberalizm oraz krótkowzroczny „pragmatyzm”: „To rynek decyduje w większości o in­ westycjach, a więc o faktycznym zagospodarowaniu przestrzeni. Mecha­ nizmy rynkowe niewątpliwie dynamizują rozwój miasta […], jednak nie podnoszą ładu i jakości przestrzeni, nie usprawniają też funkcjonowania struktur miejskich” 4.  Kryzys systemu planowania przestrzennego wy­ wołuje dominującą wśród inwestorów tendencję do ograniczania czasu i cięcia kosztów przeznaczonych na analizy studialne, co powoduje „wy­ rwanie” obiektów (w tym uczelnianych) z ich urbanistycznego kontekstu. Bolączką współczesnych polskich miast jest również brak miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. W 2014 roku zaledwie dwa­ dzieścia pięć procent powierzchni Polski miało ważne miejscowe plany zagospodarowania. Przekłada się to na marnowanie szans na wykorzy­ stanie inwestycji uczelnianych do poprawy funkcjonowania całych dziel­ nic czy miast. W Europie Zachodniej takie inwestycje często wpisują się w miejskie strategie rewitalizacji zaniedbanych czy poprzemysłowych dzielnic i są efektem kompleksowych działań planistycznych. W Polsce raczej jest to żywiołowy proces, powodowany dostępnością tańszych obiektów czy gruntów i bieżącymi potrzebami uczelni.


strona 140

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 141

Wyprowadzka uczelni z centralnych obszarów miast

5. J. Głaz, Nauka a rozwój miasta, „Architektura & Biznes” 2014, t. 262, nr 5, s. 44.

Tendencje do zabudowywania terenów podmiejskich, na krótką metę korzystne dla uczelni (tańszy grunt), w dłuższej perspekty­ wie powodują znaczne koszty społeczne i infrastrukturalne. Wielu uczelnianych decydentów nadal dąży do powstania wyodrębnionych ze struktury miasta, akademickich, ekstensywnie zabudowanych enklaw, co jest pokłosiem idei modernistów, dziś powszechnie krytykowanych przez urbanistów. Takimi enklawami są ostatnio zabudowywane kompleksy: kampus Morasko Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w ­Poznaniu, Kampus 600-lecia Odnowienia Uniwersy­ tetu Jagiellońskiego w Krakowie, Bałtycki Kampus Uniwersytetu Gdańskiego w Gdańsku Oliwie, kampus Kortowo Uniwersytetu ­Warmińsko-Mazurskiego, kampus Politechniki Rzeszowskiej i inne. Odwiedzając te miejsca poza godzinami studenckich zajęć, można odczuć ich pustkę i brak życia społecznego. Negatywny wpływ przeprowadzki szkoły wyższej ze śródmieścia na tereny podmiejskie zauważają między innymi poznaniacy: „Już teraz znaczna część śródmieścia zapadła się, strasząc witrynami pustych parterów, anemicznym ulicznym życiem i coraz większą liczbą pusto­stanów. Coraz częstsze są więc dyskusje nad sensem wyprowadzki naukowców na obrzeża. Trudno będzie bowiem ożywić w przyszłości wyludniające się serce miasta bez najbardziej żywioło­ wej i dynamicznej grupy: studentów i pracowników nauki” 5 . 5 czerwca 2014 roku odbyło się na Uniwersytecie Adama Mickiewicza semina­ rium ­Uniwersytet w mieście – uniwersytet dla miasta, w ramach którego swoje poglądy przedstawili między innymi profesorowie Jerzy Guraw­ ski (Przygody przestrzenne kampusu na Morasku) i Ewa Rewers (Exodus vs powrót uniwersytetów do miasta). Ewa Rewers pozostaje krytyczna wobec kampusu UAM, nazywając go „gettem Morasko” , gdzie ograni­ czeniem są tory kolejowe odcinające dzielnicę uniwersytecką od miasta i utrudniające komunikację. Trudno również uznać za prawidłowe w sensie przestrzennym uczynienie osią kampusu ciągu parkingów. To pokazuje, jak daleko jesteśmy od idei projektowania przestrzeni przyja­ znej człowiekowi. Również krakowski Trzeci Kampus Uniwersytetu Jagiellońskiego jest krytykowany ze względu na peryferyjne położenie. Henryk Tram­ mer pisze: „Decyzja o utworzeniu tak zwanego Trzeciego Kampusu Uniwersytetu Jagiellońskiego na polach Pychowic wydaje się trudna

na tej stronie: Kampus Morasko UAM w Poznaniu. Źródło: www. samorzad.amu. edu.pl

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...


strona 142

obok: Fragment Trze­ ciego Kampusu UJ w Krakowie Źródło: www. fais.uj.edu.pl poniżej: Kampus Powiśle UW, fot. z archiwum ­Kuryłowicz & Associates

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 143

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

do usprawiedliwienia. Jego początki to lata 90. XX wieku. Wówczas zarówno idee zrównoważonego rozwoju, jak i uciążliwości rozproszo­ nych aglomeracji były w Polsce powszechnie znane” 6 . Przenoszenie uczelni na tereny podmiejskie stoi w opozycji do współczesnej światowej myśli urbanistycznej i idei zrównoważone­ go rozwoju. Europejska Perspektywa Rozwoju Przestrzennego preferuje model miasta zwartego, który jest zgodny z zasadami zrównoważonego roz­ woju (Karta Nowej Urbanistyki). Deglomeracja i zabudowa przedmieść rodzi chaos przestrzenny, niszczy wartości przyrodnicze i kulturo­ we, nie jest racjonalna ekonomicznie i nie wspiera zrównoważonego rozwoju miasta – a w przypadku zabudowy przedmieść odbywają­ cej się przy wykorzystaniu środków publicznych jest tym bardziej niezrozumiała. Znacznie lepiej byłoby wykorzystywać fundusze publiczne do wspierania reurbanizacji 7 i rewitalizacji 8 miast. Pozytywne oddziały­ wanie inwestycji uczelnianych na miasto można wyraźnie zaobserwo­ wać na przykład w kompleksie uczelnianym Uniwersytetu Warszaw­ skiego na Powiślu. Powstała tam biblioteka uniwersytecka (projektu Marka Budzyńskiego), a następnie Wydział Nauk Filologicznych i Ling­wistyki (zaprojektowany przez pracownię Kuryłowicz & Associa­ tes). W miejscu, gdzie wcześniej „nic się nie działo” , nowe budynki za­ owocowały ożywionym życiem miasta i przyciągnęły kolejne inwesty­ cje. Nieopodal znajduje się świetny budynek Akademii Sztuk Pięknych (projektu pracowni JEMS).

6. H. Trammer, Wpływ sposobu ­lokalizacji obiektów wyższych uczel­ ni na rozwój miast. Próba oceny na wybranych przykładach polskich, [w:] Nauka – Architektura – Edu­ kacja, red. J.C. Żarnowiecka, A. Owerczuk, Wydział Architek­ tury Politechniki Białostockiej, Białystok 2006, s. 150–154.

7. Reurbanizacja to proces zmierzający do odbudowy struktur miejskich i racjonalnego dogęszczenia miejskich prze­ strzeni zurbanizowanych. Dzięki lokowaniu uczelni w centralnych obszarach miast można odtwarzać „kulturę miejską” , a przestrzeń miejską przygotowywać do inten­ sywnego, multifunkcjo­nalnego wykorzystywania.

8. Rewitalizacja to skoordynowany proces planistyczno-inwestycyjny zmierzający do społeczno-gospo­ darczego ożywienia części lub całej jednostki osadniczej, powiązanego z odbudową zdolności do rozwoju obszarów miejskich zdegradowa­ nych społecznie, ekonomicznie i fizycznie.


strona 144

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 145

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

Niedostatki urbanistyczne polskich kampusów Z badań typologii urbanistycznej kampusów w Polsce wynika, że większość z nich to zgrupowania budynków powstających w sposób nieskoordynowany, w celu zaspokajania doraźnych potrzeb uczelni, przez Briana Edwardsa nazywany „planem ad hoc” 9.  Takie założenia nie tworzą związków pomiędzy budynkami, nie kształtują tożsamo­ ści miejsca, ale również nie funkcjonują poprawnie. Przykładem może tu być kampus Bałtycki Uniwersytetu Gdańskiego który, mimo że architektura kilku obiektów stoi na wysokim poziomie, sprawia przygnębiające wrażenie ekstensywnie, bez pomysłu i chaotycznie zagospodarowanej przestrzeni. Kampus wyraźnie powstaje w celu za­ spokajania doraźnych potrzeb uczelni („plan ad hoc”). Kolejne budynki były stawiane na wolnych przestrzeniach kampusu, a projektantów wybierano w przetargach i konkursach, jednak bez spójnej i klarownej wizji urbanistycznej całego miasteczka uniwersyteckiego. Przestrzenie publiczne kampusu ani nie są ciekawe, ani nie zachęcają do spędzania tam wolnego czasu. Za to widoczny jest brak pomysłu na zagospodaro­ wanie przestrzeni – pomiędzy budynkami królują parkingi i trawniki. O niewykorzystanym potencjale mówią sami mieszkańcy Gdańska i studenci 10 , a próbą odpowiedzi na ten głos jest pomysł władz uczelni, aby pomiędzy budynkami wydziałowymi (biologii, chemii oraz mate­ matyki, fizyki i informatyki) stworzyć EkoPark, który ma pełnić funkcje dydaktyczne i rekreacyjne. Na kampusie brakuje części sportowej i usługowej, które mogłyby ożywić to miejsce. Bardzo istotnym proble­ mem w wykorzystaniu tego ośrodka akademickiego przez społeczność miejską jest fakt ogrodzenia go i zamykania wejścia na jego teren o godzinie 22.00. Jest to rzecz niespotykana na współczesnych kampu­ sach europejskich i warto rozpocząć dyskusję o grodzeniu kampusów w Polsce (podobnej do dyskusji o grodzeniu osiedli mieszkalnych) – bo staje się to niechlubną normą na naszych uczelniach. Podstawowym problemem urbanistyki polskich miasteczek akade­ mickich jest brak poszanowania przestrzeni. Objawia się to błędnymi decyzjami lokalizacyjnymi, brakiem dbałości o estetykę i odpowied­ nie zagospodarowanie miejsc publicznych. Przestrzeń jest bardzo 9. Zob. B. Edwards, University Architecture, Spon Press, Lon­ don – New York 2000, s. 7–13.

10. A. Kozłowska, Na kampusie UG powstanie EkoPark, 24 czerwca 2015, www.trojmiasto. wyborcza.pl, dostęp 8 listopada 2016.

na tej stronie: Kampus Bałtycki UG, fot. autor


strona 146

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 147

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

istotnym (i ograniczonym) elementem zasobów Ziemi. Nieracjonalne gospodaro­wanie przestrzenią na polskich kampusach to podstawowy dowód na ich niezrównoważenie.

Wpływ ustawy o prawie zamówień publicznych na niezrównoważenie inwestycji

powyżej: Narodowe Centrum Pro­ mieniowania Elektromagnetyczne­ go UJ (projekt: Alpine Construction Polska), fot. autor

poniżej: Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie (projekt: JEMS), fot. autor

Wpływ na niezrównoważenie polskich kampusów miały i nadal mają uwarunkowania formalno-prawne wynikające z ustawy z 29 stycznia 2004 roku Prawo zamówień publicznych (Dz.U. 2004 nr 19 poz. 177). Zwłaszcza ogromne znaczenie ma tu tryb wyboru projektów i pro­ jektantów oraz realizacji zamierzeń inwestycyjnych przez uczelnie publiczne. Wybór projektanta często odbywa się w ramach przetargu na podstawie kryterium najniższej ceny, mają też miejsce tak zwane przetargi „zaprojektuj i wybuduj” , które inwestorom wydają się atrak­ cyjne, jednak w ich efekcie kampusy stają się zbiorem przypadkowych budynków stawianych pod dyktando niskiego budżetu i zaprojektowa­ nych przez osobę kierującą się nastawieniem na najniższy koszt wyko­ nania. Dominuje tendencja do ograniczania czasu i finansów na analizy studialne, co powoduje „wyrwanie” obiektów z ich urbanistycznego kontekstu i brak należytego wpisania ich w przestrzeń miasta. Uczelnie publiczne realizują swoje inwestycje zgodnie z obowią­ zującymi przepisami, stosując jedną z niżej przedstawionych ścieżek proceduralnych: • przetarg design & build („zaprojektuj i wybuduj”); • osobne przetargi na projekt i na wykonawstwo (według kryteriów cenowych); • konkurs na projekt i przetarg na wykonawstwo. Najlepsze efekty na płaszczyźnie urbanistyczno-architektonicznej daje wybór przez inwestora trzeciego scenariusza realizacji inwestycji. Jednocześnie tryb ten jest najrzadziej stosowany. Często projektant jest wybierany w przetargu z decydującym kryterium najniższej ceny albo w ramach przetargu „zaprojektuj i wybuduj” , które dla inwestora są atrakcyjne, gdyż zamiast dwóch zamówień publicznych wymagają przygotowania tylko jednego. Pozwala to zaoszczędzić czas na reali­ zację (tylko teoretycznie, co pokazują wieloletnie opóźnienia takich inwestycji), a odpowiedzialność za projekt spada na wykonawcę.


strona 148

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 149

W systemie „zaprojektuj i wybuduj” często to uczelnia organizuje osob­ ny przetarg na wyłonienie wykonawcy wstępnej koncepcji z progra­ mem funkcjonalno-użytkowym. To opracowania następnie załącza się do Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ) w przetargu na kolejne fazy projektu i wykonawstwo. W efekcie takiego działania kampusy stają się zbiorem przypadkowych budynków, które powiąza­ ne są jedynie tym, że stanowią własność uczelni.

komunikacyj­na, ilość zieleni, dostępność obiektów sportowych, rekreacyjnych i kulturalnych, racjonalna gospodarka odpadami; • wydajność: wykorzystanie powierzchni, liczba użytkowników na metr kwadratowy, liczba absolwentów. Jeśli uczelnia chce zyskać przewagę konkurencyjną i przyciągnąć studentów, to jednym ze sposobów na osiągnięcie tego jest zwiększe­ nie atrakcyjności kampusu i budynków, które się na nim znajdują. Gdy przeanalizuje się działalność inwestycyjną najbardziej znaczących szkół wyższych, można zaobserwować, że angażują one cenionych architektów lub organizują konkursy mające na celu wytypowanie najbardziej wartościowych projektów:

Uczelnia jako zleceniodawca – specyfika inwestora

11. Diagnoza stanu szkolnic­ twa wyższego w Polsce, raport cząstkowy przy­ gotowany przez konsorcjum Ernst & Young Bussines Adivsor i Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową 2009, s. 70.

Truizmem jest stwierdzenie, że na jakość architektury duży wpływ ma inwestor. To on dokonuje wyboru projektanta, koncepcji architektonicz­ nej, wydaje wytyczne do projektu, określa budżet inwestycji, a w czasie jej trwania prowadzi nadzór. Publiczna szkoła wyższa jest organizmem, którego funkcjonowania nie ułatwia skomplikowana struktura. Duża au­ tonomia wydziałów powoduje, że brakuje strategicznych wizji rozwoju całych ośrodków akademickich. Często na terenie kampusu wydziela się obszary na potrzeby kolejnych inwestycji wydziałowych, bez poświę­ cania należnej uwagi całościowemu założeniu architektonicznemu. Obiekty nie są ze sobą powiązane, a przestrzeń pomiędzy nimi staje się „wynikową” tego, co się na niej mieści. Częstym problemem wyni­ kającym z organizacji uczelni jest brak „profesjonalnych programów zagospodarowania zespołów akademickich, uwzględniających wiedzę i tendencje w zakresie planowania obiektów akademickich” 11.

• dla Massachusetts Institute of Technology w Cambridge projekto­ wali: Frank Gehry (Stata Center), Alvar Aalto (Baker Dormitory), Steven Holl (Simmons Hall); • na kampusie Yale University w New Haven (USA), oprócz wieko­ wych monumentalnych budowli w neogotyckim i wiktoriańskim stylu znajdują się budynki zbudowane według projektów Phi­ lipa Johnsona, Louisa Kahna, Paula Rudolpha, Eero Saarinena, sir ­Michaela Hopkinsa, Césara Pelliego i Normana Fostera.

Strategia uczelni i jej wpływ na wymiar przestrzenny Uczelnie europejskie i szerzej: światowe swoją misję realizują w ra­ mach określonego budżetu i według strategii biznesowej, której elemen­tem są kluczowe wskaźniki wydajności uczelni (KPI – Key Performance Indicators), na przykład: • przewaga konkurencyjna: miejsce w rankingach, reputacja, udział w rynku rekrutacji absolwentów, atrakcyjność kampusu i miasta, liczba publikacji i cytowań, patentów, pracowników naukowych; • rentowność; • zrównoważony rozwój: satysfakcja użytkowników, koszt utrzy­ mania, w tym poziom zużycia energii przypadający na użytkow­ nika lub jednostkę powierzchni, jakość przestrzeni, dostępność

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

12. R. Loegler, Architektura miejsc kształce­ nia – architek­ tura kształcąca, [w:] Nauka – Ar­ chitektura – Edu­ kacja, dz. cyt., s. 148.

W Polsce, niestety, jak pisze Romuald Loegler: „Wizerunek uczelni do niedawna ograniczał się do obiegowej o niej opinii – o poziomie kształ­ cenia, o kadrze naukowej itp. W cieniu zainteresowania pozostawał wizualny obraz uczelni. Obiekty niejednokrotnie «rozsiane» po całej przestrzeni miast, mniej lub bardziej prowizorycznie przystosowane do celów dydaktycznych, lub budowane w okresie Polskiej Rzecz­pospolitej Ludowej, czyli o architekturze będącej rezultatem «systemowego» my­ ślenia wynikającego ze specyficznych, ekonomicznych przesłanek – cią­ gle jeszcze dominują w zasobach lokalowych państwowych uczelni” 12.

Nieobecność polskich uczelni w organizacjach międzynarodowych Wagę tworzenia ekologicznej przestrzeni dla edukacji i nauki pod­ kreśla działalność organizacji międzynarodowych, na przykład Inter­ national Sustainable Campus Network (ISCN) oraz Association for the Advancement of Sustainability in Higher Education (AASHE). Stanowią


strona 150

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

one forum wspierające szkoły wyższe w zakresie wymiany informacji, pomysłów i najlepszych praktyk w celu osiągnięcia zrównoważonej działalności kampusu oraz umożliwiające wypracowanie narzędzi mających pomóc uczelniom w zrównoważonym rozwoju. Nieobecność polskich uczelni w międzynarodowych organizacjach potwierdza, że nasze szkoły wyższe nie są zainteresowane wymianą informacji i najlepszych praktyk w celu osiągnięcia zrównoważonej działalności kampusu. Niewdrożenie systemów typu Eco-Manage­ ment and Audit Scheme (EMAS) dowodzi, że polskie szkoły wyższe nie wykorzystują w efektywny sposób istniejącej bazy uczelni oraz nie są zainteresowane inwestowaniem w rozbudowę z zachowaniem zasad zrównoważonego rozwoju.

Brak informacji i profesjonalnych kadr uczelni w zakresie zrównoważonego rozwoju Najważniejsze uczelnie światowe publikują coroczne raporty na temat stosowanych praktyk dotyczących zrównoważonego rozwoju oraz efektów ich stosowania. Niestety żadna z polskich uczelni nie wydaje podobnych publikacji. Co więcej: z ankiet rozesłanych do trzydziestu dwóch rektorów uczelni wyższych w Polsce wynika, że uczelnie nie dysponują ani zintegrowaną wiedzą o własnych zasobach i działaniach w kierunku zrównoważonego rozwoju, ani nawet nie mają strategicznych planów na przyszłość i opracowań w tej dziedzinie. Pytania w ankietach dotyczyły podstawowych informacji na temat: • jakie obiekty kubaturowe i projekty dotyczące przestrzeni publicz­ nych uczelni zostały przez nią zrealizowane po 2004 roku; • czy uczelnia posiada dokument określający strategię rozwoju przestrzennego; • jakie działania podejmują władze uczelni w celu ograniczenia niekorzystnego oddziaływania na środowisko; • jakie są dane dotyczące liczby studentów, pracowników, powierzch­ ni obiektów, łącznego zużycia mediów. Na powyższą ankietę odpowiedziały władze zaledwie dwóch uczelni (Uniwersytetu w Białymstoku i częściowo Uniwersytetu Warszawskie­ go). Sześć szkół wyższych odmówiło udziału w badaniu (ze względu

strona 151

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

na brak informacji lub brak kompetentnej kadry mogącej się wypowie­ dzieć w tych kwestiach), z dwudziestu czterech szkół zaś nie przyszły żadne odpowiedzi.

Elementy idei zrównoważonego rozwoju w niektórych inwestycjach uczelnianych W Polsce na miano proekologicznych zasługuje niestety zaledwie kilkanaście pojedynczych obiektów. Zastosowano w nich elementy odzysku ciepła albo pozyskiwanie energii odnawialnej, inteligentne systemy sterujące urządzeniami, zielone dachy. Na przykład: na Uni­ wersytecie Jagiellońskim realizowany jest projekt pozyskiwania energii odnawialnej ze słońca oraz ograniczenia zużycia energii elektrycz­ nej. W poprzednich latach na zbudowanie zintegrowanego systemu pozyskiwania i dystrybucji energii powstałej ze źródeł odnawialnych na terenie Trzeciego Kampusu Uniwersytetu Jagiellońskiego uzyskano współ­finansowanie z EFRR (z projektu Działanie 7.2 Poprawa jakości powietrza i zwiększenie wykorzystania odnawialnych źródeł energii). Dzięki temu zainstalowano systemy fotowoltaiczne, kolektory słonecz­ ne zapewniające pozyskiwanie energii cieplnej oraz zmodernizowano oświetlenie (zamiana na LED). Te rozwiązania przyniosły korzyści zarówno materialne, jak i środowiskowe: oszczędność środków finan­ sowych oraz zmniejszenie emisji zanieczyszczeń (w tym dwutlenku węgla) do atmosfery. Niestety takich inwestycji ciągle jest za mało. Polskie uczelnie w większości nie mają strategii rozwoju prze­ strzennego skonstruowanej w oparciu o idee zrównoważonego rozwoju albo nie realizują jej konsekwentnie. Tylko gdzieniegdzie kadra naukowa opracowuje projekty naukowe dotyczące zrównoważo­ nych kampusów ( jak choćby na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej, gdzie pod kierunkiem Aliny Drapelli-Hermansdorfer powstaje strategia optymalnego wykorzystania posiadanych terenów, budynków oraz kapitału ludzkiego − zarówno w świetle potrzeb włas­ nych uczelni, jak i w kontekście potrzeb miasta i regionu).

Wnioski Okres ostatnich kilkunastu lat zaowocował wieloma realizacjami ar­ chitektonicznymi w obszarze szkolnictwa wyższego. Gdyby oceniać je według dawnych sposobów wartościowania (na przykład na podstawie


strona 152

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Piotr Żabicki

strona 153

tytuł Urbanistyka i architektura szkolnictwa wyższego...

W kontekście urbanistycznym ocena uczelnianych inwestycji w zdecydowanej większości jest negatywna. Przeprowadzki niektórych szkół wyższych ze śródmieścia na peryferia (na przykład uniwersytety w Poznaniu i Krakowie) są oceniane negatywnie i spotykają się z kryty­ ką zarówno naukową, jak i społeczną. Urbanistykę współczesnych polskich kampusów należy poddać krytyce za: • brak dbałości o przestrzeń publiczną (skupienie aktywności na realizacji jedynie kubatur bazy naukowo-dydaktycznej); • brak stosowania zasad zrównoważonego rozwoju; • brak konsekwentnie realizowanej strategii przestrzennej (opraco­ wanej na bazie spójnej koncepcji urbanistycznej kampusu powiąza­ nej z miastem); • zagospodarowywanie kampusów metodą ad hoc, w celu zaspokaja­ nia doraźnych potrzeb uczelni. Źródłami niekorzystnych tendencji urbanistycznych są między innymi:

powyżej: Wydział Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ; nad wejściem widać panele fotowoltaiczne, fot. autor

triady: forma, funkcja, konstrukcja), można by powiedzieć, że powstały obiekty uczelniane spełniające współczesne standardy, odpowiada­ jące estetyką, rozwiązaniami technicznymi i funkcjonalnymi temu, co w architekturze dzieje się w lepiej rozwiniętych krajach Euro­ py. Współcześnie jednak architektura musi być również społecznie odpowiedzialna – a to może być zapewnione jedynie przez stosowanie zasad zrównoważonego rozwoju. W tym obszarze uczelnie polskie nie nadążają za tendencjami światowymi. Duża część polskich realizacji to „architektoniczne stracone szanse” , a źródła tych porażek (oprócz niskiej świadomości architektonicznej spo­ łeczeństwa i inwestorów) należy szukać w wadliwym prawie regulującym kwestie zamówień publicznych, które pozwala inwestorom na wybór pro­ jektantów według kryterium najniższej ceny, a nie na podstawie wskaźni­ ków jakościowych. Tryb wyboru projektanta bezpośrednio wpływa na jakość uzyskanych efektów. Inwestycje zrealizowane według projektu wybranego w konkursie architektonicznym są wyższej jakości niż te powstające w wyniku rozstrzygnięcia przetargu na najtańszy projekt lub w ramach zasady „zaprojektuj i wybuduj” , która sprawia, że projektant staje się „zakładnikiem” wykonawcy, a nie reprezentantem inwestora.

• kryzys polityki przestrzennej i prymat doktryny liberalnej w planowaniu przestrzennym i polityce miejskiej; • brak planów miejscowych i brak właściwej koordynacji planów inwestycyjnych uczelni i miast; • brak świadomości urbanistycznej decydentów (uczelnianych i miejskich) prowadzący do niekonsekwentnie realizowanych strategii przestrzennych polskich uczelni; • wadliwe prawo, które prowadzi do marnotrawienia publicznych pieniędzy na budowle, które nie realizują publicznego interesu. Uczelnie w Polsce często pełnią swoją misję z pominięciem właściwej dbałości o zrównoważony rozwój. A jest to przecież kierunek określony jako priorytet w gospodarce europejskiej i opłaca się nawet firmom pry­ watnym. O ileż bardziej istotne zatem wydaje się wprowadzenie go na kampusach uczelni publicznych – instytucji, które wykorzystują środki publiczne do swojego funkcjonowania i rozwoju, przez co powinny być zobligowana do racjonalnego, oszczędnego i wydajnego gospodarowa­ nia zasobami, z dbałością o sprawy społeczne i przyszłe pokolenia.


strona 154

część II – Biedamodernizm

strona 155

tytuł

Prawo do zamku

podtytuł

Społeczna gra ­interesów o Zamek Królewski w Warszawie w powo­ jennych planach odbudo­ wy i muzealizacji tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Łukasz Bukowiecki

biogram

Łukasz Bukowiecki jest kulturo­ znawcą i historykiem kultury. Interesuje się ochroną dziedzictwa kulturowego i historią jej instytu­ cjonalizacji, a także kulturą miejską i północnym sąsiedztwem Europy Środkowej. W Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszaw­ skiego przygotowuje rozprawę doktorską na temat niezrealizowa­ nych planów utworzenia nowych muzeów w Warszawie w XX wieku. W 2015 roku opublikował mono­ grafię Czas przeszły zatrzymany. Kulturowa historia skansenów w Szwecji i w Polsce. Należy do Pracowni Studiów Miejskich UW, współpracuje z Muzeum Warsza­ wy. Prowadzi stronę internetową www.miastomuzeow.pl.

obok: Zamek Królewski w Warszawie. fot. By CLI – Own work, GFDL, www.commons.wikimedia.org

detale


strona 156

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Bukowiecki

Zamek Królewski w Warszawie – w formie, w jakiej dziś go zna­ my – reprezentuje szczególny rodzaj architektury niezrównoważo­ nej: architekturę przeciwhistoryczną, stojącą w kontrze naraz wobec przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Zamek na wielu poziomach przeczy własnej historii, maskuje uwarunkowania swojej odbudowy, a zarazem antycypuje rozwiązania – architektoniczne, konserwatorskie, ekonomiczne – o których nie śniło się tym, którzy decydowali o jego wskrzeszeniu z ruin.

strona 157

tytuł Prawo do zamku

3. Tamże.

narodowej i symbol Polski”3), przez względy konserwatorskie (zacho­ wane i / lub odtworzone fragmenty zabudowań zamkowych, między innymi piwnice, Pałac Ślubów, Pałac pod Blachą, Biblioteka Stanisła­ wowska), muzealne (uratowane historyczne elementy wyposażenia wnętrz) i urbanistyczne („bolesna wyrwa” w panoramie Warszawy między Starówką a Traktem Królewskim, które odbudowano) po argu­ menty ekonomiczne. Otóż, wedle wyliczeń przytoczonych w artykule Lorenza, dałoby się sfinansować odbudowę Zamku nawet bez wsparcia budżetu państwa wyłącznie dzięki ofiarności społeczeństwa, której zresztą Lorenz wprost od czytelników swojego eseju oczekuje. Nie oznacza to bynajmniej, że odbudowa miała być inwestycją niedrogą. Szacując łączny jej koszt na maksymalnie pięćset milionów ówczesnych złotych i czas wraz z wykończeniem rekonstruowanych wnętrz na około dziesięć lat, autor eseju pyta retorycznie: „A więc trze­ ba zebrać rocznie od czterdziestu do pięćdziesięciu milionów złotych w kraju i zagranicą. Czy można wątpić, że da się to osiągnąć?”4. Sprawdźmy! Według danych ZUS przeciętne wynagrodzenie pracow­ ników w Polsce w roku 1970 wynosiło dwa tysiące dwieście trzydzieści pięć złotych, a w 2015 – trzy tysiące dziewięćset złotych5, więc – po­ mijając w tym miejscu ocenę metodyki wyliczeń ZUS-u, kwestię siły nabywczej tego pieniądza i historię hiperinflacji, a później denominacji polskiej waluty – możemy przyjąć, że wezwanie do zebrania w ciągu roku pięćdziesięciu milionów złotych na początku lat 70. XX wieku od­ powiadałoby dzisiaj proporcjonalnie zbiórce około dziewięćdziesięciu milionów złotych rocznie, łączny koszt odbudowy Zamku zaś wyniósłby dziewięćset milionów złotych. Na czytelnikach dziennika wrażenie musiała robić zarówno astronomiczna kwota, którą trzeba przeznaczyć na odbudowę, jak i optymizm, z jakim Lorenz podchodzi do możliwo­ ści uzyskania jej drogą publicznej zbiórki, ale istotnie – rozłożona na dziesięć lat i wpłaty kilkudziesięciu milionów Polaków „w kraju i zagra­ nicą” – nie jest (i jak się okazało, nie była, ale o tym dalej) niemożliwa do pozyskania, o ile tylko zaangażuje się w ten proces odpowiednio dużo osób. Jak przekonywał autor eseju: „Na odbudowę Zamku w Warszawie powinni składać indywidualne ofiary Polacy w kraju i Polacy z zagrani­ cy, zakłady pracy, instytucje, organizacje i stowarzyszenia. Deklarować trzeba prace w czynie społecznym i fachowe usługi”6. Lorenz akcentuje symboliczną wymowę zarówno zniszczenia Zam­ ku przez Niemców w czasie wojny, jak i jego pożądanego wskrzeszenia

Cały naród buduje swój zamek

1. PAP, Zamek w Warszawie – będzie odbu­ dowany, „Życie Warszawy” 21 stycznia 1971, s. 1. 2. S. Lorenz, Za­ mek w Warsza­ wie – symbolem więzi narodowej, „Życie Warsza­ wy” 21 stycznia 1971, s. 3.

W czwartek 21 stycznia 1971 roku z pierwszej strony „Życia Warszawy” krzyczał nagłówek: Zamek w Warszawie – będzie odbudowany. Opa­ trzony nim artykuł Polskiej Agencji Prasowej relacjonował spotkanie Edwarda Gierka z „czołowymi przedstawicielami środowisk twór­ czych” , które odbyło się dzień wcześniej, równo miesiąc po tym, jak Gierek objął funkcję I sekretarza PZPR. Podczas narady nowy przy­ wódca partii przedstawił reprezentantom związków i stowarzyszeń twórczych decyzję Biura Politycznego KC o odbudowie Zamku, podjętą w odpowiedzi na propozycję – jak czytamy w relacji PAP – „władz i przedstawicieli społeczeństwa Warszawy”1 . W morzu ogólników o wzajemnym poparciu i zrozumieniu elit władzy i elit kultury była to właściwie jedyna konkretna zapowiedź, dodatkowo wzmocniona artykułem Zamek w Warszawie – symbolem więzi narodowej autorstwa Stanisława Lorenza2 , wieloletniego dyrek­ tora Muzeum Narodowego w Warszawie, który o odbudowę zabiegał konsekwentnie od końca wojny. W swoim eseju Lorenz przedstawia przyszły odbudowany Zamek jako „wzruszający pomnik polskości” , który łączyłby funkcję gmachu reprezentacyjnego (zarówno dla władz państwowych, jak i środowisk polonijnych) oraz siedziby muzeum poświęconego „najwyższym osiągnięciom polskim w dziedzinie nauki, sztuki i kultury” (nazywanego roboczo w tekście Muzeum Pamięci Narodowej i Panteonem Kultury Polskiej). Przede wszystkim jednak tekst ten zbiera różnorakie – wykorzy­ stywane zresztą i wcześniej, i później – argumenty przemawiające za odbudową: poczynając od masowego poparcia społecznego („Jeśli ogromna większość Polaków, zamieszkałych w kraju i zamieszkałych za granicą, gorąco pragnęła i pragnie odbudować Zamek Królewski w Warszawie, to najpierw dlatego, że stanowi on symbol przeszłości

4. Tamże.

5. Por. Przecięt­ ne wynagro­ dzenie w latach 1950–2015, ­serwis ZUS, www.zus.pl, dostęp 31 lipca 2016.

6. S. Lorenz, Zamek w War­ szawie…, dz. cyt.


strona 158

7. PAP, Zamek w Warszawie…, dz. cyt.

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Bukowiecki

z ruin („Odbudowa Zamku jest sprawą ogólnonarodową Polaków w kraju i na całym świecie”), odwołując się przy tym tyleż do obser­ wowanej, ile oczekiwanej „wspólnoty afektów” łączącej potencjalnych darczyńców („Powinien to być akt woli zbiorowej, wyraz uczuć patrio­ tycznych i świadomości wspólnoty narodowej”). Artykuł Lorenza wzmacniał oficjalną narrację władz PRL, którym po wydarzeniach z grudnia 1970 roku zależało na społecznej legitymacji i wyciszeniu konfliktów. Nie pierwszy raz w historii Polski Ludowej wykorzystano w tym celu ideologię „jedności narodowej” . Nieprzypad­ kowo cytowany przez PAP Gierek mówił o Zamku podczas spotkania z przedstawicielami środowisk twórczych jako o „symbolu kultury na­ rodowej, którą usiłował zniszczyć hitleryzm, a która w Polsce Ludowej odrodziła się i rozwija”7. Jak sądzę, pomysł na finansowanie odbudowy Zamku ze środków społecznych również służył tonowaniu pogrudnio­ wych nastrojów, a jednocześnie umożliwiał ucieczkę do przodu – łą­ czył emocjonalną wspólnotę zaangażowanych darczyńców nowym, wspólnym, pozytywnym celem. Zaangażowanie prywatnych środków społeczeństwa mogło być wówczas – głównie z powodów, które nazwalibyśmy dziś wizerunko­ wymi – bodaj łatwiejsze niż wygospodarowanie odpowiednich sum z budżetu centralnego. W tym sensie wydaje się, że argument o spo­ łecznym finansowaniu odbudowy był tu także próbą przekonania tych czytelników (w tym przedstawicieli władz partyjnych i państwowych niższych szczebli), którzy mogli być potencjalnie nieprzychylni odbu­ dowie Zamku Królewskiego jako zbytkownej, niepotrzebnej w momen­ cie, w którym plan zbilansowania budżetu państwowego podwyżkami cen żywności wywołał grudniowe protesty. Jak wiadomo, władze wycofały się z tej podwyżki, więc ewentualne wygospodarowanie fun­ duszy na odbudowę Zamku mogłoby zostać przez część opinii publicz­ nej odebrane jako prowokacja i wywołać kolejną eskalację konfliktu społecznego: „Jak to? Miesiąc temu chcieli podnieść ceny żywności, a dziś sobie pałace budują?” . Do niczego takiego jednak nie doszło. Wręcz przeciwnie, skala społecznego odzewu mogła zaskoczyć inicjatorów i stronników odbu­ dowy Zamku. Już następnego dnia po ogłoszeniu decyzji o odbudowie, w piątek 22 stycznia 1971 roku „Życie Warszawy” podało sensacyjne wyniki ogólnopolskiej „błyskawicznej” ankiety przeprowadzonej przez PAP na próbie piętnastu tysięcy osób. Na pytanie: „Czy uważasz odbu­ dowę Zamku za słuszną?” odpowiedziało w niej „tak” 86,1 procenta

strona 159

8. W.D., Na­ tychmiastowy odzew, „Życie ­Warszawy” 22 stycznia 1971, s. 1.

tytuł Prawo do zamku

ankietowanych, a „nie” – 9,4 procenta; wyniki te podano w nagłówku pierwszej strony gazety. Masowe poparcie dla odbudowy przełożyło się na pierwsze za­ powiedzi wykonania prac w czynie społecznym, a przede wszystkim deklaracje darowizn rzeczowych i wpłat. Na te ostatnie nikt jeszcze nie był przygotowany. Redakcja „Życia Warszawy” z rozbrajającą szczero­ ścią informowała w tym samym numerze czytelników: „Wiele osób prosiło nas o podanie konta, na które można by wpłacać pieniądze na Zamek. Informujemy więc, że na razie nie ma osobnego konta, na któ­ rym będą gromadzone pieniądze na odbudowę Zamku Królewskiego”8 . Tak niedorzeczne tłumaczenie zakrawa na najgorzej przygotowaną kampanię społeczną w historii Polski Ludowej, ale zarazem sugeru­ je wiarygodność podawanych informacji i każe wierzyć, że odzew społeczny był faktycznie spontaniczny, niewyreżyserowany, wręcz do pewnego stopnia nieprzewidziany. Inicjatywa odbudowy Zamku, tak ochoczo podchwycona przez społeczeństwo, pozbawiona była w pierwszych dniach nie tylko rachunku bankowego, lecz także zaplecza organizacyjnego i – jakże to nietypowe w warunkach centralnego planowania państwowe­ go – jakiejkolwiek zinstytucjonalizowanej koordynacji. Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku Królewskiego ukonstytuował się „dopiero” 26 stycznia 1971 roku. Niezależnie od tego swoistego falstartu składka na odbudowę Zam­ ku Królewskiego była zapewne w dziejach Polski największą – spośród dobrowolnych – zbiórką publiczną czy, jak powiedzielibyśmy dzisiaj: akcją crowdfundingową. Łącznie w latach 1971 –1984 ze składek uzbie­ rano ponad miliard złotych i osiemset tysięcy dolarów amerykańskich, dzięki czemu do końca lat 70. Zamek był odbudowywany i urządzany wyłącznie ze środków społecznych. W pewnym momencie pienię­ dzy było tak dużo, że inicjatorzy odbudowy Zamku Królewskiego postanowili przeznaczyć część środków na odbudowę jeszcze jednej królewskiej rezydencji – Zamku Ujazdowskiego. Z czasem w wyniku pogarsza­jącej się koniunktury gospodarczej okazało się jednak, że nawet tak ogromne fundusze nie wystarczą na ukończenie inwestycji i konieczne jest dodatkowe wsparcie finansowe z budżetu państwa. Być może, gdyby od początku było wiadomo, że i tak przecież astro­ nomiczna suma pięciuset milionów złotych podawana przez Lorenza okaże się niewystarczająca, nie przystąpiono by do odbudowy Zamku. Stało się jednak inaczej, a społecznego entuzjazmu nie gasił nawet brak


strona 160

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Bukowiecki

konkretów odnośnie przyszłego przeznaczenia Zamku. Ważniejsze było to, żeby stał na swoim miejscu, niż to, co się w nim znajdzie. Wymowne w tym kontekście jest pytanie zadane w ankiecie – pyta­ no wszak o to, czy odbudowa Zamku jest słuszna, a nie – czy (i do cze­ go) jest potrzebna. Chodziło bowiem przede wszystkim o wypełnienie zaległego wspólnotowego zobowiązania. Innymi słowy, Zamek należa­ ło odbudować nie tyle „w celu” , ile raczej „z powodu” , a powodem tym był fakt… że jeszcze go nie odbudowano.

Fantomowy zamek króla

9. J. Sigalin, Nad Wisłą wstaje warszawski dzień… (szkice), Iskry, Warszawa 1963, s. 121.

Zniszczony przez niemieckich saperów we wrześniu 1944 roku jako bodaj najważniejszy gmach publiczny w okupowanej Polsce (sym­ bol polskiej państwowości) Zamek był przez kolejne ćwierćwiecze gmachem-widmem – zatrzymany między istnieniem a nieistnieniem, domagał się albo pogrzebania, albo wskrzeszenia do życia, jego ruiny straszyły (nawet po uporządkowaniu terenu po Zamku w latach 60. celowo zachowano ścianę z tak zwanym oknem Żeromskiego), a wizje odbudowy nawiedzały kolejnych decydentów, architektów, konserwa­ torów zabytków i zwykłych warszawiaków. Józef Sigalin, współtwórca Biura Odbudowy Stolicy i naczelny architekt Warszawy czasów socrealizmu, gdy pisał w wydanych w połowie lat 60. XX wieku wspomnieniach o roli „czynników uczu­ ciowych” w planowaniu i budowie miasta, przywołał właśnie przykład Zamku: „trudno o konkretną decyzję przystąpienia do realizacji, ale niechby znalazł się śmiały, który by powziął wbrew powszechnemu nieomal głosowi ludu uchwałę o nieodbudowaniu już nigdy Zamku Królewskiego!”9 . Dojmująca, zdaniem opinii publicznej, nieobecność Zamku do­ magała się reakcji, mimo że w socjalistycznej republice nie mógłby on pełnić swoich historycznych funkcji. W czasach przedrozbioro­ wych – rezyden­cja królewska, w II RP – siedziba prezydenta, w Polsce Ludowej, w której nie było ani króla, ani nawet (po 1952 roku) prezy­ denta, Zamek był potrzebny jako symbol, ale nie jako budynek. Prozamkowy sentyment był podszyty antyniemieckim resentymen­ tem. Najważniejszym – choć nie zawsze uświadomionym – powodem, dla którego Zamek powinien zostać odbudowany, były okoliczności tego, kiedy, przez kogo i dlaczego został zniszczony. Zarazem Zamek

strona 161

tytuł Prawo do zamku

nieodbudowany znacznie wymowniej dokumentował niemieckie zbrodnie na nieujarzmionym mieście niż Zamek odbudowany. Plany zagospodarowania przyszłych pomieszczeń zamkowych najczęściej miały charakter pretekstowy i wtórny wobec idei odbudo­ wy samego gmachu. Zamek miał być odbudowany ze względu na swoje znaczenie, a nie przeznaczenie. W tym sensie wszystkie projekty jego rekonstrukcji, ze zrealizowanym włącznie, przeczyły modernistycznej dewizie form follows function, która zasadniczo towarzyszyła powojen­ nej odbudowie Warszawy10, a zamiast niej wprowadzały regułę form is function. Jej wyrazem jest nadana Zamkowi w 1979 oficjalna nazwa, z której zrezygnowano dopiero w 2014 roku: Zamek Królewski – Po­ mnik Historii i Kultury Narodowej11. Jeśli przyjrzeć się uważniej chronologii zdarzeń, które rozgrywały się między placem Zamkowym a skarpą wiślaną w Warszawie od końca wojny do dziś, trudno będzie wskazać faktyczny początek i koniec odbudowy Zamku. Pierwsze prace zabezpieczające i porządkowe rozpoczęły się zaraz po wojnie, w 1947 roku na zlecenie służb konserwatorskich odbudowa­ no Bramę Grodzką, a w lipcu 1949 roku Sejm Ustawodawczy jedno­ głośnie przyjął Uchwałę w sprawie odbudowy Zamku Warszawskiego, którą poprzedziła seria memoriałów w tej sprawie Biura Odbudowy Stolicy i Urzędu Konserwatorskiego oraz stosowna uchwała KC PZPR. W 1955 roku rozstrzygnięto konkurs na projekt odbudowy Zamku, w którym wygrała praca autorstwa Jana Bogusławskiego, późniejszego kierownika Pracowni Projektowej „Zamek” i generalnego projektanta odbudowy. Zamek Królewski w Warszawie był w tych pierwszych powojen­ nych planach szykowany na siedzibę prezydenta RP (taką funkcję pełnił przed wojną i taki urząd istniał w Polsce do przyjęcia Konstytucji PRL w 1952 roku) i / lub muzeum historyczne o bliżej nieustalonej kolek­ cji, ale z zadanym – czy może raczej zadawanym, bo plany te ulegały licznym modyfikacjom (muzeum kultury polskiej, muzeum ruchów rewolucyjnych… i tak dalej) – programem „narracji” . Prawdopodob­ nie ustąpił innej ważnej inwestycji lat 50. XX wieku, od której mógłby 10. Por. P. Majewski, Ideologia i konserwacja. Architektura zabyt­ kowa w Polsce w czasach socreali­ zmu, Trio, Warszawa 2009.

11. Por. Zarządzenie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z dnia 1 kwietnia 2014 roku w spra­ wie zmiany nazwy Zamku Królew­ skiego w Warszawie – Pomnika Historii i Kultury Narodowej

(Dz. Urz. MKiDN z dnia 2 kwietnia 2014, pozycja 21). Nowa nazwa zamku brzmi: Zamek Królewski w Warszawie – Muzeum. Rezyden­ cja Królów i Rzeczypospolitej.


strona 162

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Bukowiecki

„niepotrzebnie” odwracać uwagę – Pałacowi Kultury i Nauki. Gotowe w połowie dekady plany odbudowy Zamku musiały więc zaczekać w szufladzie na bardziej sprzyjający czas aż do początku lat 70., gdy okres odbudowy Warszawy wydawał się już dawno zamkniętą epoką. W międzyczasie, kiedy władze państwowe i kościelne rozpoczęły konkurencyjne przygotowania do obchodów tysiąclecia państwowo­ ści / chrztu Polski, wśród licznych funkcji-pretekstów, jakie mógłby pełnić odbudowany Zamek, pojawiła się jeszcze jedna propozycja: Muzeum Tysiąclecia Państwa Polskiego. Projekt ten „przegrał” za­ pewne z ogólnopolskim programem budowy tysiąca szkół – muzeum takiego nie otwarto ani na Zamku, ani nigdzie indziej. Zamek nie miał szans, ponieważ Władysławowi Gomułce kojarzył się z „najgorszymi” tradycjami państwa i narodu: sarmacką Rzeczpospolitą szlachecką i sanacyjną II RP. Nawet jednak w niesprzyjających odbudowie Zamku latach 60., gdy działalność Pracowni „Zamek” zawieszono, w ramach prac budowla­no­-konserwatorskich Pracownia Konserwacji Zabytków poddała rewitalizacji zachowane zamkowe piwnice gotyckie, zre­ konstruowała Bibliotekę Stanisławowską i odbudowała tak zwaną Bacciarellówkę (Pałac Ślubów). Oficjalnie za datę rozpoczęcia prac nad rekonstrukcją Zamku przyj­ muje się styczeń 1971 roku, gdy po wieloletnich staraniach profesorów Jana Zachwatowicza i Stanisława Lorenza (wieloletniego dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie) na restytucję gmachu wyraził zgodę nowo wybrany I sekretarz partii Edward Gierek, ale przez pierwsze pół roku inwestycja nie wyszła poza fazę planów, przygoto­ wań i konsultacji. Dopóki siedemnastego września – oddolnie! – nie zarządzono położenia pierwszej cegły, sytuacja mogła więc przypo­ minać tę z przełomu lat 40. i 50. XX wieku: po kilku latach planowego przemilczenia tematu o Zamku znów można było dużo przeczytać i usłyszeć, ale zasadniczo nie przekładało się to na działania na placu budowy. Nowy-stary Zamek był gotowy w stanie surowym trzy i pół roku później. W piątek 19 lipca 1974 roku na oczach zebranych tłumów o godzinie 11.15 ruszyły wskazówki zegara na wieży zamkowej, które właśnie o tej godzinie zatrzymały się, gdy podczas bombardowania Warszawy 17 września 1939 roku na Zamku wybuchł pożar. Z urucho­ mienia zegara po dokładnie trzydziestu pięciu latach zrezygnowano za­ pewne z tego względu, że data dzienna pożaru na Zamku w społecznej

strona 163

tytuł Prawo do zamku

pamięci kojarzyła się przede wszystkim z wkroczeniem do Polski Armii Czerwonej i jakiekolwiek zgromadzenia publiczne siedemna­ stego września mogłyby przerodzić się w niepożądane przez władze manifestacje antyradzieckie. Symbolicznym zwieńczeniem prac rekon­ strukcyjnych przy zamkowych wnętrzach było z kolei udostępnienie publiczności Sali Wielkiej w 1988 roku, choć znacznie częściej wymie­ nia się w kontekście zakończenia prac przy odbudowie Zamku sierpień 1984 roku, gdy rozwiązał się Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku Królewskiego, a Zamek – choć nieukończony – uroczyście otwarto dla publiczności.

Zamek jaki jest, nie każdy widzi Brytyjski antropolog polskiego pochodzenia Michał Murawski w swo­ jej ankiecie „pałacologicznej” , przeprowadzonej w ramach badań „społecznego życia” Pałacu Kultury i Nauki we współczesnej Warsza­ wie12, zadał między innymi pytanie o to, który warszawski budynek chcielibyśmy ocalić, gdybyśmy mogli uchronić od wyburzenia tylko jeden. Chyba dość nieoczekiwanie także dla samego badacza najwię­ cej spośród 5281 respondentów wskazało w tej roli Zamek Królewski (1677 wskazań, to jest 31,7 procenta), a niewiele mniej – kamienice przy Rynku Starego Miasta (1042 wskazań, 19,7 procenta)13. Uzyskane wyniki świadczą o tym, że zdaniem ankietowanych obiekty, które już raz zostały odbudowane, najtrudniej skazać na ponowną destrukcję, co może, w zależności od kompetencji poszczególnych uczestników badania, świadczyć zarówno o wciąż żywej pamięci odbudowy („Prze­ cież tak niedawno podźwignęliśmy ten obszar z ruin”), jak i – wręcz przeciwnie – o braku świadomości, że mamy do czynienia z efektem kreacji konserwatorskiej i wielkiej kampanii społecznej sprzed raptem kilkudziesięciu lat („Przecież to najstarsze zabytki Warszawy”). Mimo że odbudowa była finansowana ze składek zbieranych przez komitet obywatelski, a wiele prac przy gmachu wykonano w ramach tak zwanych czynów społecznych, Zamek bywa dziś traktowany po prostu jako reprezentacyjny gmach władzy, miejsce ważnych 12. Por. M. Murawski, Kompleks Pałacu. Życie społeczne stalinow­ skiego wieżowca w kapitalistycznej Warszawie, przeł. E. Klekot, Muzeum ­Warszawy, Warszawa 2015.

13. Wyniki badań nie są reprezen­ tatywne dla całej populacji miesz­ kańców Warszawy, ale pozwoliły wychwycić dominujące tendencje wśród „osób zainteresowanych architekturą i przestrzenią miejską”

(za takie uważało się siedemdzie­ siąt osiem procent respondentów) oraz wśród „osób zainteresowa­ nych Warszawą i jej dziejami” (siedemdziesiąt trzy procent). Por. tamże.


strona 164

część II – Biedamodernizm

autor /ka /zy Łukasz Bukowiecki

uroczystości państwowych oraz przestrzeń do spotkań elit artystycz­ nych i intelektualnych, pamięć o wspólnotowym zaangażowaniu w finansowanie jego odbudowy zaś jest obecnie właściwie przemilcza­ na, a w każdym razie nie jest politycznie wyzyskana – niemal nikt nie mówi: „Zamek jest nasz” , mimo że prawie każdy miałby do tego prawo. Być może zamkowa rewolucja partycypacyjna dopiero przed nami. Za to sama odbudowa Zamku stała się argumentem zarówno w war­ szawskich, jak i ogólnopolskich czy nawet środkowoeuropejskich dyskusjach o tym, czy i jak wolno – a może wręcz, czy należy – odbudo­ wywać zabytki. Pod tym względem Zamek wyprzedził całą epokę. Dość przypomnieć, że w ostatnich latach nowe-stare zamki powstały między innymi w Trokach na Litwie i w Poznaniu, w Berlinie trwa rekonstruk­ cja Zamku Miejskiego (z przeznaczeniem na hotel i muzeum sztuki) w miejscu, w którym w okresie NRD działał Pałac Republiki (ale zamek był tam pierwszy), a w Warszawie co jakiś czas wraca dyskusja o odbu­ dowie Pałacu Saskiego. Zarazem Zamek Królewski w Warszawie – równolatek niejednego warszawskiego bloku z wielkiej płyty – jeszcze przed oficjalnym ukoń­ czeniem odbudowy (1984 rok) został wraz z całą Starówką wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO (1980 rok), choć cały program „wskrzeszania” Starej Warszawy z ruin nie miał nic wspólnego z obo­ wiązującymi doktrynami konserwatorskimi. „Historyczne centrum Warszawy” zostało zresztą wpisane nie ze względu na stan zachowania substancji zabytkowej i walory formy architektonicznej czy urbani­ stycznej, lecz jako „wyjątkowy przykład całkowitej rekonstrukcji zespołu historycznego” . W tym sensie zresztą wpis ten, dokumentując przejawy unikalnej „wiedzy lokalnej” i efekty związanych z nią praktyk, w pewnym sensie antycypował późniejszą o dwie dekady listę nie­ materialnego dziedzictwa.


III – Urbanizacja przyrody


strona 167

tytuł

Niech utoną

podtytuł

Dehumanizacja „innych” w epoce globalnego ocieplenia tłumaczenie

Izabela Suchan

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Naomi Klein

biogram

Naomi Klein – dziennikarka, pisarka i aktywistka społeczna. Autorka książki No Logo, która stała się manifestem alterglobali­ zmu, oraz książek Doktryna szoku i To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat.

detale

Tekst pochodzi z czasopisma „Lon­ don Review of Books” z 2 czerwca 2016, t. 38, nr 11, s. 11–14.


strona 168

1. Wykład Naomi Klein poświęco­ ny pamięci Edwarda Saida, który wygłosiła w Londynie 5 maja 2016. 2. E.W. Said, Za ostatnim niebem, przeł. M. Lipszyc, Fun­ dacja Aletheia, Warszawa 2002, s. 88. 3. Tamże.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

Edward Said nie był typem ekologa przykuwającego się do drzewa. Potomek rodziny kupców, rzemieślników i przedstawicieli wolnych zawodów określał się mianem „miejskiego Palestyńczyka, którego stosunek do ziemi jest z gruntu metaforyczny” 1,2. W książce Za ostat­ nim niebem, opowieści inspirowanej fotografiami Jeana Mohra, Said ukazuje najbardziej prywatne sfery życia Palestyńczyków: ich gościn­ ność, zajęcia sportowe, wystrój domów. Najdrobniejszy detal – miejsce powieszenia obrazu, buntownicza postawa dziecka – staje się dla niego punktem wyjścia do głębszej refleksji. Jednakże w zetknięciu ze zdję­ ciami przedstawiającymi palestyńskich chłopów – wypasających swoje stada czy pracujących w polu – ta szczególna wrażliwość Saida nagle znika. Nie wiemy, jakie rośliny są uprawiane, czy gleba jest żyzna i czy jest dostęp do wody. „Nadal postrzegam populację biednych, cierpią­ cych, czasem barwnych wieśniaków [jako – I.S.] niezmienną i kolek­ tywną”3 – wyznał Said. Jego percepcja – sam to przyznawał – miała charakter mityczny. Skoro rolnictwo było dla Saida obcym światem, to ci, którzy przeciw­stawiają się zanieczyszczeniu wody i powietrza, musieli mu się jawić jako mieszkańcy innej planety. W rozmowie ze swoim kolegą Robem Nixonem powiedział wprost, że ruch na rzecz ochrony środo­ wiska to „rozrywka rozkapryszonych ekologów, którzy nie widzą praw­ dziwych problemów” . Dzisiaj jednak zagrożenie środowiska na Bliskim Wschodzie jest na tyle poważne, że ludzie mocno zaangażowani w geopolitykę, jak swego czasu Said, nie mogą tego lekceważyć. W tym regionie panują upały i brakuje wody, podnosi się poziom mórz, a zie­ mia ulega pustynnieniu (dezertyfikacji). W artykule opublikowanym ostatnio w miesięczniku „Nature Climate Change” czytamy, że jeżeli w krótkim czasie nie ograniczymy znacząco emisji dwutlenku węgla, to prawdopodobnie jeszcze przed końcem stulecia duża część Bliskiego Wschodu będzie narażona na temperatury nietolerowane przez ludzki organizm. Sytuacja jest rzeczywiście tak krytyczna, jak przedstawia­ ją to klimatolodzy. Mimo tego problem ochrony środowiska w tym regionie nadal uważa się za kwestię drugorzędną lub zbędną ekstrawa­ gancję. Powodem nie jest ignorancja czy obojętność, ale odpowiedni dystans czasowy. Zmiany klimatyczne niosą ze sobą realną groźbę, ale postrzegamy ją w perspektywie średnioterminowej. W krótkotermi­ nowej zawsze istnieją inne zagrożenia, którym trzeba stawić czoło już teraz: okupacje wojskowe, ataki powietrzne, dyskryminacja systemowa, embarga. To oczywiste, że te problemy są dziś najważniejsze.

strona 169

tytuł Niech utoną

Są jeszcze inne powody, dla których ochrona środowiska mogła się wydawać Saidowi jedynie burżuazyjną rozrywką. Izrael bardzo długo skrywał za „zieloną zasłoną” projekt budowy państwa naro­ dowego – sadzenie drzew było bowiem istotną częścią pionierskiego etosu Syjonistów: powrotu do ziemi przodków. W tym kontekście drzewa stały się potężną bronią wykorzystywaną w celu zawłaszcza­ nia i okupowania kolejnych terenów. Nie chodzi tylko o niezliczone gaje oliwne i pistacjowe, które wykarczowano pod budowę nowych osiedli i dróg. Miejsca po dawnych gajach i opuszczonych palestyń­ skich wioskach nasadzano sosnami i eukaliptusami, głównie za sprawą Żydowskiego Funduszu Narodowego, który pod hasłem „zazieleniania pustyni” , począwszy od 1901 roku, zasadził w Izraelu dwieście pięć­ dziesiąt milionów drzew; wiele z nich to gatunki nierodzime. W mate­ riałach reklamowych ŻFN przedstawia się jako ekologiczna organizacja pozarządowa zajmująca się gospodarką leśną i wodną oraz parkami i terenami rekreacyjnymi. Tak się składa, że ŻFN to również największy prywatny właściciel ziemi w Izraelu i pomimo pewnej ilości zaskarżo­ nych decyzji, konsekwentnie odmawia nie-Żydom prawa do dzierżawy lub kupna ziemi. Wychowywałam się w żydowskiej społeczności, w której każda okaz­ja, na przykład urodziny, śmierć, Dzień Matki czy bar micwa, łączyła się z chlubnym zwyczajem uhonorowania danej osoby kupnem drzewa od ŻFN. Dopiero gdy dorosłam, zrozumiałam, że te zamorskie iglaki, z których byliśmy tak dumni – świadectwa ich zakupu zdobiły ściany mojej szkoły podstawowej w Montrealu – nie były niewinny­ mi roślinami, które się sadzi i pielęgnuje. W rzeczywistości można je uznać za jeden z najbardziej rażących symboli izraelskiego systemu dyskryminacji – systemu, który trzeba zdemontować, jeżeli zależy nam na pokojowym współistnieniu. ŻFN to skrajny przykład zjawiska zwanego „zielonym kolonializ­ mem” . Proces ten nie jest nowy i dotyczy nie tylko Izraela. W obu Amerykach niektóre obszary dziewiczej puszczy przekształcono w re­ zerwaty przyrody i powołując się na ten status, zakazano pierwotnym mieszkańcom wstępu na ziemię ich przodków, na której od wieków mieszkali, polowali, łowili ryby. Tak było kiedyś i tak jest teraz. Współ­ czesna wersja tego zjawiska bywa też motywowana kompensacją emisji dwutlenku węgla. Rdzenni mieszkańcy Brazylii czy Ugandy mogli się już przekonać, że w niektórych przypadkach to właśnie organizacje proekologiczne są odpowiedzialne za zawłaszczenie ich ziemi. Nagle


strona 170

4. Organizacja zarządzająca parkami narodo­ wymi i rezerwa­ tami przyrody w Izraelu.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

jakiś las zostaje przemianowany na strefę kompensacji emisji, skutkiem czego staje się niedostępny dla mieszkających tam ludzi. Rynek związa­ ny z kompensacją emisji stworzył też nową kategorię naruszania praw człowieka spowodowaną owym „zielonym kolonializmem” – zdarza się bowiem, że straż leśna lub prywatna ochrona atakuje rolników i rdzen­ nych mieszkańców, gdy ci próbują się dostać się na własne ziemie. Komentarz Saida na temat ekologów powinno się rozpatrywać również w tym kontekście. W tym samym roku, w którym umarł Said, zakończono budowę „muru bezpieczeństwa” , bariery, która wydzieliła ogromne połacie ziemi na Zachodnim Brzegu, odcinając palestyńskich robotników od miejsc pracy, rolników od pól, pacjentów od szpitali – brutalnie rozdzielając całe rodziny. Argumentów przeciwko budowie muru było aż nadto, wystarczyło powołać się choćby na prawa człowieka. Jednak to nie o nich najgłośniej mówiono wówczas w Izraelu. Tym, co najbar­ dziej zaniepokoiło Yehudit Naot, ówczesną izraelską minister środo­ wiska, był raport informujący, że „mur bezpieczeństwa […] powstał ze szkodą dla krajobrazu, zagraża okolicznej florze i faunie, stanowi prze­ szkodę dla korytarzy ekologicznych i strumieni” . Naot stwierdziła: „Nie chcę, by zatrzymano lub odwlekano budowę tego muru, ale obawiam się szkód, jakie w efekcie poniesie środowisko naturalne” . Jak później zauważył palestyński aktywista Omar Barghouti, kierowane przez Naot ministerstwo wraz z National Parks Protection Authority4 dołożyło wielu starań, by uratować zagrożony rezerwat irysów – w tym celu kwiaty zostały przeniesione do innego rezerwatu. Ponadto w murze utworzono niewielkie przejścia dla zwierząt. W tym kontekście cyniczny stosunek do działań ruchów ekologicz­ nych wydaje się uzasadniony. Ludzie stają się cyniczni, gdy widzą, że ich życie znaczy mniej niż życie gadów czy kwiatów. W bogatej spuściźnie intelektualnej Saida można znaleźć zarówno odpowiedź na pytanie o przyczyny globalnego kryzysu ekologicznego, jak i sposób na jego rozwiązanie, bardziej zintegrowany niż dotychczasowe działania: nie chodzi wszak o to, by ludzie cierpiący z powodu wojny, niedostat­ ku, rasizmu myśleli przede wszystkim o „ratowaniu środowiska” , ale trzeba wykazać, że wszystkie kryzysy są ściśle powiązane, a to oznacza, że rozwiązania też mogą być wspólne. Mówiąc krótko: Said nie po­ święcił zbyt wiele czasu ekologom, ale ekolodzy powinni znaleźć czas dla Saida, a także dla innych postkolonialnych, nastawionych antyim­ perialistycznie myślicieli, ponieważ bez ich pomocy nie dowiemy się,

strona 171

tytuł Niech utoną

dlaczego znaleźliśmy się w tak niebezpiecznym położeniu ani jak się z niego wydostać. Poniższe refleksje – nie wyczerpujące tematu – po­ mogą być może odpowiedzieć na pytanie, co daje nam lektura Saida dzisiaj, w epoce globalnego ocieplenia. Said, jako wybitny teoretyk postkolonialny, w sugestywny sposób opisał kondycję wygnania i tęsknoty za domem – choć, jak twierdził, był to dom, który zmienił się tak bardzo, że właściwie przestał istnieć. Stanowisko tego myśliciela było złożone: zaciekle bronił prawa do po­ wrotu, ale nigdy nie twierdził, że dom jest czymś stałym, niezmiennym. Za najważniejsze uważał poszanowanie praw człowieka i konieczność oparcia wszelkiej działalności i polityki na zasadzie sprawiedliwości naprawczej. Taka perspektywa wydaje się niezwykle istotna właśnie dzisiaj, gdy obserwujemy erozję wybrzeży, zanikanie całych nacji wskutek podnoszącego się poziomu morza, wybielanie raf koralowych będących nieraz źródłem utrzymania dla lokalnych społeczności, ocie­ planie klimatu na Arktyce. Tęsknimy za odmienioną ojczyzną – domem, który być może już nie istnieje – i stan ten zaczyna być odczuwalny globalnie. W marcu ukazały się dwie publikacje (poddane procesowi peer review, czyli ocenie recenzentów) alarmujące, że poziom wód może znacząco wzrosnąć w czasie krótszym, niż przewidywano. Współ­autorem pierwszej z nich jest James Hansen – jeden z najwybit­ niejszych klimatologów na świecie. Hansen uważa, że obecna emisja dwutlenku węgla może doprowadzić do zniszczenia wszystkich miast nadmorskich, w tym największych aglomeracji wraz z całym ich dziedzictwem kulturowym – i stanie się to nie w perspektywie tysięcy lat, ale jeszcze przed końcem naszego stulecia. Jeśli więc nie będziemy domagać się radykalnych zmian, to może się okazać, że jako pierwsi będziemy szukać domu, który przestał istnieć. Dzięki Saidowi możemy sobie wyobrazić inną przyszłość. Autor spopularyzował arabskie słowo sumud (pozostać na miejscu, trwać): oznacza ono niezgodę na opuszczenie własnej ziemi nawet w sytuacji przymusowych przesiedleń i trwałego zagrożenia. Słowo to najlepiej opisuje sytuację w Hebronie i Stefie Gazy, ale równie dobrze można je odnieść do mieszkańców wybrzeży Luizjany, budujących domy na palach, by zabezpieczyć się przed powodzią, czy mieszkańców wysp Pacyfiku, którym przyświeca hasło: „Nie toniemy – walczymy” . Na Wyspach Marshalla, Fidżi czy Tuwalu ludzie wiedzą, że poziom morza nieustannie się podnosi i kiedyś ich kraje znikną z powierzchni ziemi. Mimo to nie zajmują się logistyką ewentualnej relokacji i nie robiliby


strona 172

5. E.W. Said, Orientalizm, przeł. W. Ka­ linowski, PIW, Warszawa 1991.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

tego, nawet gdyby jakieś bezpieczniej położone państwa otworzyły przed nimi swoje granice – co wcale nie jest pewne, bo prawo między­ narodowe nie uwzględnia statusu uchodźcy klimatycznego. Zamiast tego wyspiarze aktywnie protestują: swoimi kanoe blokują australijskie statki węglowe, zakłócają przebieg międzynarodowych negocjacji klimatycznych, domagają się bardziej zdecydowanych działań na rzecz ochrony klimatu. Fakt, że na kwietniowym szczycie w Paryżu mogli­ śmy świętować podpisanie porozumienia klimatycznego – co prawda nie jest ono wystarczające – zawdzięczamy właśnie takim posunięciom, które można nazwać strategią sumud w trosce o klimat (climate sumud). Ale to tylko mała próbka tego, czego możemy się dowiedzieć, czyta­ jąc Saida w epoce globalnego ocieplenia. Oczywiście Said przeanalizo­ wał dogłębnie proces konstruowania wizerunku „innego” , który – jak opisał w Orientalizmie5 – łączy się pogardliwym, esencjalistycznym, dehumanizującym podejściem do innych kultur, ludzi i regionów geograficznych. Kiedy już uzna się ich „inność” , łatwiej przekraczać granice i stosować przemoc, stąd brutalne wypędzenia, zawłaszczanie ziemi, przesiedlenia, najazdy. Wszak w klasyfikowaniu jakiejś grupy jako „innych” chodzi o to, że nie mają oni takich samych praw i nie są takimi samymi ludźmi jak ci, którzy dokonują rozróżnienia. Czy to ma coś wspólnego ze zmianami klimatycznymi? Bardzo wiele. Podgrzaliśmy już wystarczająco atmosferę na naszej planecie, ale rządzący nadal nie podejmują zdecydowanych działań. Swego czasu można to było tłumaczyć brakiem wiedzy. Jednak trzydzieści lat po utworzeniu Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu i rozpoczęciu negocjacji klimatycznych odmowa ograniczenia emisji gazów cieplarnianych odbywa się już przy pełnej świadomości istnieją­ cego zagrożenia. Ten brak odpowiedzialności byłby nie do pomyślenia bez pomocy takich narzędzi, jak na przykład instytucjonalny rasizm (nawet jeśli utajony) czy orientalizm, które pozwalają silnym nie liczyć się z życiem słabszych. Te potężne instrumenty – relatywizujące wartość człowieka – pozwalają spisać na straty całe narody i dawne kultury. I to za ich pomocą wykopany został cały ten węgiel, od którego teraz zacznę. Spalanie paliw kopalnych nie jest jedynym czynnikiem wpływają­ cym na zmianę klimatu – jest jeszcze rolnictwo przemysłowe i defo­ restacja – ale to ono najbardziej zanieczyszcza atmosferę. Produkty spalania są toksyczne i degradują zarówno organizm człowieka, jak i środowisko: ludzie pracujący w kopalniach węgla nadwyrężają swoje

strona 173

tytuł Niech utoną

6. Pożar w mie­ ście wybuchł na początku maja 2016 i trwał pod­ czas wygłaszania wykładu N.K.

zdrowie, tam zaś gdzie wydobywa się surowce metodą odkrywkową, niszczą ziemię i zatruwają wodę. W latach siedemdziesiątych naukow­ cy doradzający rządowi amerykańskiemu zaproponowali, by w nie­ których częściach kraju wydzielić „obszary spisane na straty” (national sacrifice area). Przykładem takiego obszaru są Appalachy, gdzie znajdu­ ją się odkrywkowe kopalnie węgla – stosowana tam metoda wydobycia zwana „usuwaniem szczytów” jest znacznie tańsza niż metoda głębino­ wa. Aby usprawiedliwić degradację krajobrazu, potrzeba teorii uzasad­ niających, dlatego ludzie zamieszkujący dany teren są „inni”: biedni i zacofani do tego stopnia, że ich życie i kultura nie zasługują na ochro­ nę. Skoro są tylko „ciemnymi góralami” , to nikt nie będzie troszczył się o ich góry. Wydobyty węgiel trzeba potem przetworzyć na energię elektryczną i tu również potrzeba wskazania „innych” , którzy poniosą konsekwencje tego procesu: tym razem będą to mieszkańcy podmiej­ skich terenów leżących w pobliżu elektrowni i rafinerii. W Ameryce Północnej są to głównie społeczności kolorowe złożone z Afroame­ rykanów i Latynosów, to oni ponoszą koszty naszego uzależnienia od paliw kopalnych. Notuje się wśród nich zwiększoną liczbę zachorowań na choroby układu oddechowego i raka. W celu przeciwdziałania tego rodzaju „uwarunkowanemu ekologicznie rasizmowi” powstał ruch na rzecz sprawiedliwości klimatycznej. Na mapie świata nie brakuje miejsc, które ucierpiały wskutek eksploatacji paliw kopalnych. Należy do nich Delta Nigru, gdzie ilość ropy wyciekającej każdego roku prze­ kroczyła już wyciek podczas katastrofy tankowca Exxon-Valdez. Pisarz i działacz ekologiczny Ken Saro-Wiwa, skazany na śmierć przez nige­ ryjski rząd, nazwał ten proces ekologicznym ludobójstwem. Egzekucje liderów lokalnej społeczności skwitował słowami: „wszystko dla Shella” . W moim kraju, Kanadzie, decyzja o eksploatacji piasków bitumicznych (gęstej mieszaniny piasku i ropy) w prowincji Alberta wymagała pod­ pisania traktatów z Pierwszymi Narodami i z Koroną Brytyjską, gwa­ rantujących rdzennym mieszkańcom prawo do polowania, łowienia ryb i zamieszkiwania na ziemiach przodków. Postawienie tych warunków było konieczne, ponieważ zbyt często prawa mieszkańców są margina­ lizowane; tereny ulegają degradacji, woda w rzekach zanieczyszczeniu, a łosie i ryby chorują na nowotwory. Ale bywa znacznie gorzej: Fort McMurray – miasto leżące w centrum roponośnego zagłębia, w którym mieszka i wydaje swoje zarobki wiele osób zatrudnionych w kopal­ niach – trawi dziś ogień6. Jest tam tak gorąco i sucho jak w piekle. Być może sytuacja ma związek z tym, co się wydobywa w okolicy.


strona 174

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

Nie potrzeba tak drastycznych przykładów, by stwierdzić, że agresywnie prowadzona eksploatacja surowców jest formą przemocy: degradacja środowiska i uniemożliwianie rdzennym społecznościom dotychczasowego stylu życia, prowadzi do wymierania kultur wyro­ słych na danym obszarze. Odcięcie rdzennych mieszkańców od ich tradycji było wpisane w oficjalną politykę kanadyjskiego rządu: dzieci odbierano rodzinom i umieszczano je w szkołach z internatem, gdzie nie mogły posługiwać się swoim językiem ani kultywować tradycji, nierzadko padały tam ofiarą przemocy i były seksualnie wykorzy­ stywane. W opublikowanym niedawno raporcie Prawda i pojednanie kanadyjskiej komisji rządowej nazwano te praktyki „kulturowym ludobójstwem” . Narastająca latami trauma spowodowana przymuso­ wym zerwaniem z ziemią, kulturą i rodziną spotęgowała poczucie beznadziei wszechobecne dziś w społeczności Pierwszych Narodów. Tylko jednego wieczoru, w sobotnią noc w miejscowości Attawapi­ skat liczącej dwa tysiące mieszkańców aż jedenaście osób próbowało odebrać sobie życie. Niedawno De Beers, potentat na rynku diamentów, otworzył na terenach należących do tej społeczności nową kopalnię; jak wszystkie wydobywcze projekty, tak i ten budzi nadzieję i niesie nowe możliwości. „Dlaczego ci ludzie po prostu nie wyjadą?” – pytają politycy i eksperci. Wiele osób wyjeżdża. Wyemigrowały też tysiące kobiet, głównie do dużych miast, co w części przypadków zakończy­ ło się ich zaginięciem, a nawet śmiercią. W mediach rzadko zwraca się uwagę na związek między stosowaniem przemocy wobec kobiet i wobec ziemi, którą wykorzystuje się, by zdobyć surowce – a jednak taka korelacja istnieje. Każdy nowy rząd obejmujący władzę obiecuje, że będzie szanował prawa rdzennej ludności. A jednak tego nie robi, ponieważ zgodnie z Powszechną Deklaracją Praw Ludów Tubylczych mają one prawo nie zgodzić się na realizację projektów wydobyw­ czych – nawet wówczas, gdy projekty te przyczyniają się do wzrostu gospodarczego. W tym właśnie tkwi problem, bo dążenie do wzrostu gospodarczego stało się naszą religią, sposobem na życie. I nawet nowy premier Kanady, przystojny i sympatyczny, podjął decyzję o rozbudo­ wie kopalni piasków bitumicznych wbrew woli lokalnych społeczności, które obawiają się zanieczyszczenia wód i nie chcą uczestniczyć w dal­ szym destabilizowaniu sytuacji klimatycznej. Wydobycie paliw kopalnych zawsze wymagało ofiar. Nie da się jed­ nak tworzyć systemu opartego na poświęcaniu kolejnych miejsc i ludzi bez teoretycznej podbudowy, która usprawiedliwiałaby sens składania

strona 175

tytuł Niech utoną

tych ofiar; przykłady takich uzasadnień można by mnożyć, począwszy od teorii o Boskim Przeznaczeniu (Manifest Destiny) poprzez zasa­ dę Terra Nullius aż po projekt orientalizmu; od zacofanych górali po zacofa­nych Indian. Często słyszy się, że za zmiany klimatu odpowie­ dzialna jest „ludzka natura” , wrodzona chciwość i krótkowzroczność naszego gatunku. Zdominowaliśmy środowisko, i to w skali całej planety; żyjemy wszak w epoce nazwanej antropocenem, czyli epoką człowieka. Takie tłumaczenia zakładają jednak, że wszyscy ludzie na­ leżą do jednego typu, że ludzkiej naturze można przypisać niezmienny zbiór cech, które doprowadziły do obecnego kryzysu. Nie uwzględniają również faktu, że część ludzkości stworzyła systemy, które inna część uparcie kontestuje – kapitalizm, kolonializm, patriarchat. A przecież istnieją systemy organizujące życie w inny sposób: takie, w których ludzie myślą o przyszłości w perspektywie siedmiu pokoleń (seven generation sustainability); chcą być nie tylko dobrymi obywatelami, ale też odpowiedzialnymi przodkami; nie biorą więcej niż to, co potrzebne i dbają o ziemię; chcą ją chronić i rekultywować. Takie systemy istniały i istnieją, ale niszczymy je za każdym razem, gdy mówimy, że kryzys klimatyczny jest kryzysem „ludzkiej natury” i że żyjemy w „epoce czło­ wieka” . Prawdziwy atak na te systemy odbywa się jednak podczas re­ alizacji wielkich projektów, jak na przykład budowa zapory wodnej na rzece Gualcarque w Hondurasie, przeciwko której protestowała obroń­ czyni środowiska Berta Cáceres, zamordowana w marcu 2016 roku. Niektórzy twierdzą, że nie musi być aż tak źle. Możemy przecież wydobywać surowce, nie niszcząc środowiska, unikać takich sytua­ cji jak w Hondurasie, Delcie Nigru czy Albercie. Problem w tym, że możliwości taniego i łatwego wydobycia paliw kopalnych powoli się wyczerpują i dlatego coraz częściej sięga się po takie metody jak szczelinowanie hydrauliczne czy ekstrakcja roponośnych piasków. Pora więc zawrzeć iście faustowski pakt ery industrialnej: najwięk­ sze ryzyko powinno stać się przedmiotem „outsourcingu” , trzeba je odsunąć, przenieść na innych – najlepiej gdzieś na peryferia. A takie miejsca coraz trudniej znaleźć. Szczelinowanie może zagrozić nawet najpiękniejszym zakątkom Wielkiej Brytanii, jeśli „strefa spisana na straty” obejmie miejsca, które do tej pory wydawały się bezpieczne. Nie wystarczy wzdychać, że piaski bitumiczne są brzydkie. Trzeba głośno powiedzieć, że nie istnieje czysta, bezpieczna, nietoksyczna metoda prowadzenia gospodarki opartej na paliwach kopalnych. I ­nigdy nie istniała.


strona 176

7. E. Weizman i F. Sheikh, The Conflict Shoreline, Steidl, Göttingen 2015.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

Wiele wskazuje na to, że nie ma również pokojowej metody. Prob­ lem ma charakter strukturalny. Złoża paliw kopalnych, w odróżnieniu od odnawialnych źródeł energii, pochodzącej na przykład z wiatru czy słońca, nie są rozmieszczone na Ziemi równomiernie, ich największe skupiska zlokalizowane są w określonych miejscach i tak się pechowo składa, że miejsca te znajdują się zwykle na terytoriach innych państw. Dotyczy to zwłaszcza najbardziej cennego i pożądanego paliwa – ropy naftowej. To dlatego orientalizm jako projekt obsadzania Arabów i muzuł­manów w roli „innych” stał się cichym wspólnikiem uzależ­ nienia się Zachodu od ropy – i nierozerwalnie z tym związanej zmia­ ny klimatu. Jeżeli całe narody i poszczególnych ludzi klasyfikuje się jako „innych” – egzotycznych, prymitywnych, żądnych krwi, jak pisał w latach siedemdziesiątych Said, łatwiej jest prowadzić wojny i doko­ nywać zamachów stanu, gdy owi „inni” wpadną na szalony pomysł, że mogliby na przykład zarządzać wydobyciem ropy we własnym intere­ sie. W 1953 roku Wielka Brytania i USA wspólnie obaliły demokratycz­ nie wybrany rząd Mohammada Mosaddegha, który znacjonalizował Angielsko-Perską Kompanię Olejową kontrolującą irański przemysł naftowy (obecnie BP). W 2003 roku, dokładnie pięćdziesiąt lat później, doszło do kolejnego brytyjsko-amerykańskiego sojuszu – nielegal­ nej inwazji na Irak i okupacji jego terytorium. Do dziś świat zmaga się zarówno z politycznymi następstwami obu tych interwencji, jak i z zanieczyszczeniem powstałym wskutek spalenia irackiej ropy. Bliski Wschód znalazł się w pułapce: z jednej strony grozi mu nieustanny konflikt o surowce, z drugiej zaś skutki spalania tychże. W swojej ostatniej książce The Conflict Shoreline7 izraelski archi­ tekt Eyal Weizman zawarł przełomową analizę zależności łączących oba te zjawiska. Granica pustyni w Afryce i na Bliskim Wschodzie, tak jak ją powszechnie rozumiemy, przebiega wzdłuż tak zwanej linii nieurodzaju (aridity line), wyznaczającej obszar, na którym roczna ilość opadów wynosi średnio dwieście milimetrów: jest to minimalna wartość, poniżej której nie da się uprawiać zbóż na dużą skalę bez dodatkowego nawadniania terenu. Owe granice meteorologiczne nie są stałe, na ich fluktuacje oddziałują rozmaite czynniki, między innymi zalesianie pustyni w Izraelu i cykliczne susze. W dobie zmian klima­ tycznych to właśnie długotrwałe susze będą mieć zasadniczy wpływ na tereny sąsiadujące z „linią nieurodzaju” . Weizman zwrócił uwagę, że na tej linii leży również przygraniczne miasto Daraa w Syrii. Obszar ten padł ofiarą największej w historii kraju suszy, z powodu której rzesze

strona 177

tytuł Niech utoną

rolników pozbawionych źródeł utrzymania wyemigrowały do miast; był to jeden z czynników prowadzących do wybuchu syryjskiej wojny domowej w 2011 roku. Kryzys wywołała nie tylko susza, ale też fakt, że półtora miliona osób przeniosło się do miast, z pewnością przyczynił się do destabilizacji kraju. To, że istnieją związki pomiędzy upałami i deficytem wody a ­wybuchającymi konfliktami, zdają się potwierdzać punkty wyznaczo­ne na „linii nieurodzaju”: od Libii przez Palestynę po najbardziej krwawe pola bitwy w Afganistanie i Pakistanie można wskazać miejsca, w których panuje susza, brakuje wody, utrzymują się wysokie temperatury i jednocześnie trwa konflikt militarny. Weizman odkrył również pewną – jak to określił – „zdumiewają­ cą zbieżność” . Otóż, jeśli przyjrzymy się mapie celów atakowanych przez zachodnie drony, okaże się, że wiele z nich – od południowego Wazyry­stanu poprzez północny Jemen, Somalię, Mali, Irak, Strefę Gazy i Libię – leży na „linii nieurodzaju” lub w jej pobliżu. Czerwone punkty na mapie oznaczają miejsca największej koncentracji tych ataków. Dla mnie ta mapa to wstrząsająca próba zwizualizowania najbardziej brutalnego aspektu kryzysu klimatycznego. O tym wszystkim pisano już dziesięć lat temu w amerykańskim raporcie wojskowym: „Bliski


strona 178

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

Wschód był zawsze uzależniony od dwóch naturalnych źródeł: ropy (ze względu na jej duże zasoby) i wody (ze względu na jej brak)” . Brzmi to przekonująco. W tym kontekście wspomniane zależności stają się jeszcze bardziej czytelne: najpierw tam, gdzie były owe zasoby ropy, pojawiły się zachodnie myśliwce, teraz zachodnie drony latają tam, gdzie brakuje wody, gdyż susza zaostrza konflikt. Tam, gdzie jest ropa, spadają bomby; tam, gdzie brakuje wody, latają drony; a z miejsc, gdzie jest i ropa, i susza, wyruszają łodzie pełne uchodźców, którzy uciekli z domów leżących na „linii nieurodzaju” , zniszczonych przez wojnę i suszę. Ten sam mechanizm służący de­ humanizowaniu „innych” , który usprawiedliwiał użycie bomb i dro­ nów, stosuje się teraz wobec emigrantów: ich dążenie do zapewnienia sobie bezpieczeństwa postrzegamy jako zagrożenie, a desperacką ucieczkę – jak inwazję wrogiej armii. Rozwiązania wypracowane na Zachodnim Brzegu i w strefach okupowanych przenoszą się do Amery­ ki Północnej i Europy. Donald Trump, zapowiadający budowę muru na granicy z Meksykiem, z lubością powtarza: „Zapytajcie Izrael – mur się sprawdził” . W Calais buldożery wjechały do obozu uchodźców, tysią­ ce ludzi utonęło w Morzu Śródziemnym, rząd Australii przetrzymuje uciekinierów na odległych wyspach Nauru i Manus. Warunki panują­ ce na Nauru są tak fatalne, że w ubiegłym miesiącu uchodźca z Iranu podpalił się w geście protestu i zmarł. Kilka dni później dwudziestojed­ noletnia Somalijka również usiłowała dokonać samospalenia. Premier Malcolm Turnbull powiedział Australijczykom, że „nie powinni się tym przejmować, ponieważ trzeba twardo bronić interesu państwa” . Pamię­ tajmy jednak o Nauru na wypadek, gdyby kolejny felietonista w gazecie ­Murdocha napisał – tak jak Katie Hopkins w minionym roku – że Wiel­ ka Brytania powinna „brać przykład z Australii. Zorganizować śmigłow­ ce, zmusić uchodźców, żeby odpłynęli z powrotem i spalić im statki” . Symboliczną wymowę ma tu fakt, że Nauru jest jedną z wysp Pacyfiku, której powierzchnia zmniejsza się wskutek wzrostu poziomu morza. Mieszkańcy Nauru, którzy obserwują dziś, jak ich dom zmienia się w więzienie, być może sami będą musieli emigrować. Niewykluczone, że dzisiejsi strażnicy w przyszłości będą uchodźcami klimatycznymi. Trzeba mieć świadomość, że to co się dzieje się na wyspie Nau­ ru i to, co dzieje się z samą wyspą, jest wypadkową tej samej logiki. Kultura, w której życie ludzi o czarnym bądź ciemnym kolorze skóry jest tak mało warte, że pozwala, by tonęli lub podpalali się w więzie­ niu, z pewnością przyzwoli na to, by ich kraje pochłonęła woda lub

strona 179

tytuł Niech utoną

strawił upał. A gdy to nastąpi, powstaną teorie na temat hierarchii społecznej – wszak najpierw trzeba troszczyć się o siebie – mające usprawiedliwić i zracjonalizować haniebne decyzje. Zresztą już je racjonalizujemy, choć w sposób nieoczywisty. Wiadomo, że zmiana kli­ matu w dalszej perspektywie zagrozi całej ludzkości, już teraz jednak widać jej dyskryminacyjny charakter – w pierwszej kolejności skutki odczuwają najbiedniejsi, niezależnie od tego, czy są to ofiary huraganu Katrina w Nowym Orleanie, czy ofiary powodzi chroniące się na da­ chach domów, czy głodujący z powodu suszy w południowej i wschod­ niej Afryce, których liczba – według danych ONZ – sięga trzydziestu sześciu milionów. Nasza obecna sytuacja jest krytyczna, a jednak nie podejmujemy wystarczających działań. Porozumienie klimatyczne zawarte w Paryżu zakłada utrzymanie wzrostu temperatury na poziomie poniżej dwóch stopni Celsjusza. Nie jest to bezpieczna granica. Już w 2009 roku w Kopenhadze delegaci z Afryki mówili, że dla nich oznacza to wyrok śmierci. Również na niektórych nisko położonych wyspach warunkiem przetrwania jest utrzymanie wzrostu na poziomie półtora stopnia Cel­ sjusza. W ostatniej chwili dodano więc do porozumienia klimatyczne­ go klauzulę mówiącą o tym, że państwa będą „dążyły do ograniczenia wzrostu temperatury na poziomie półtora stopnia Celsjusza” . Jednak klauzula ta nie ma mocy wiążącej i jest kłamliwa, bo w rzeczywistości nie podejmujemy takich wysiłków. Rządy, które podpisały zobowią­ zanie, nadal wspierają wydobycie surowców metodą szczelinowania i ekstrakcję piasków bitumicznych, a to z pewnością uniemożliwi utrzymanie wzrostu temperatury na poziomie dwóch stopni Celsjusza, nie mówiąc już o półtora stopnia. Dzieje się tak, ponieważ najbardziej zamożni mieszkańcy najbogat­ szych krajów świata są przekonani, że wszystko będzie dobrze, że ryzy­ ko zostanie przerzucone na innych i nawet jeśli nastąpi zmiana klimatu, to oni sami będą bezpieczni. Jednak nie mają racji. O tym, co przyniesie przyszłość, mogliśmy się przekonać, gdy w grudniu i styczniu Anglię nawiedziła fala powodzi, która zatopiła szesnaście tysięcy domów. Dotknię­te klęską społeczności musiały się zmierzyć nie tylko z naj­ bardziej mokrym grudniem od wielu lat, lecz także z rządem, który przypuścił atak na instytucje publiczne i lokalne samorządy odpowie­ dzialne za ochronę przeciwpowodziową. To zrozumiałe, że wiele osób chciało odwrócić uwagę od zaniedbań i przerzucić odpowiedzialność na innych. Padały więc pytania, dlaczego w Wielkiej Brytanii tak dużo


strona 180

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Naomi Klein

pieniędzy wydaje się na uchodźców i organizacje międzynarodowe, zamiast przeznaczyć je na własne potrzeby. „Zapomnijmy o pomocy międzynarodowej” – pisał „Daily Mail”. „Zajmijmy się pomocą dla wła­ snego kraju” . Z kolei „Telegraph” pytał: „Dlaczego brytyjscy podatnicy mają łożyć na ochronę przeciwpowodziową gdzieś za­granicą, skoro pieniądze potrzebne są na miejscu?” . Nie jestem pewna, ale może dlate­ go, że to w Wielkiej Brytanii wynaleziono maszynę parową napędzaną węglem i to Wielka Brytania wykorzystuje paliwa kopalne dłużej niż ja­ kiekolwiek inne państwo na Ziemi? Ale to tylko dygresja. Był wówczas dobry moment, aby uświadomić sobie, że zmiana klimatu uderza w nas wszystkich i dlatego musimy działać wspólnie i solidarnie. Zmiana klimatu oznacza nie tylko wzrost temperatury i poziomu wody: w na­ szym modelu politycznym i ekonomicznym zmiana klimatu powoduje, że świat staje się biedniejszy i brzydszy. Najważniejszy wniosek, jaki płynie z tej historii, jest taki, że do kryzysu klimatycznego nie można podchodzić w sposób technokratyczny, w oderwaniu od innych proble­ mów. Trzeba go rozpatrywać w kontekście takich kwestii, jak polityka oszczędnościowa i prywatyzacja, kolonializm i militaryzm, a także rozmaitych praktyk prowadzących do wykluczeń, na których opiera się istniejący stan rzeczy. Związki i zależności pomiędzy tymi kwestiami są oczywiste, ale zazwyczaj każdy problem rozpatruje się osobno. Ci, którzy protestują przeciwko polityce oszczędnościowej, rzadko wypo­ wiadają się na temat zmian klimatycznych, z kolei specjaliści od zmian klimatycznych nie komentują wojen czy okupacji. Nieczęsto łączy się takie fakty, jak użycie broni przeciwko Afroamerykanom na ulicach amerykańskich miast lub w policyjnym areszcie, z zastosowaniem środków o wiele potężniejszych, które prowadzą do tego, że ludzie giną z powodu suszy lub toną, przeprawiając się przez morze. Przezwyciężenie tych podziałów – powiązanie różnych proble­ mów i skonsolidowanie różnych ruchów – to najpilniejsze zadanie dla każdego, kto jest zaangażowany w działania na rzecz sprawiedli­ wości społecznej i gospodarczej. Tylko w ten sposób możemy stwo­ rzyć przeciwwagę dla sił stojących na straży przynoszącego zyski, ale ­niedającego się już obronić status quo. Zmiana klimatu wzmaga wiele schorzeń naszej cywilizacji – nierówności społeczne, wojny, rasizm – ale równie dobrze może stymulować siły antymilitarystyczne, szukające pokojowych rozwiązań. Istotnie, kryzys klimatyczny – jako egzystencjalne zagrożenie dla naszego gatunku mające nastąpić w realnej perspektywie – może stać się katalizatorem niezbędnym,

strona 181

tytuł Niech utoną

by zjednoczyć wiele potężnych ruchów, które łączy wiara w przyro­ dzoną wartość i godność każdego człowieka i które zdecydowanie odrzucają konieczność poświęcania ludzi i miejsc w imię wzrostu gospodarczego. Stoimy w obliczu wielu nakładających się kryzysów i dlatego nie możemy każdego z nich rozwiązywać osobno. Potrzebu­ jemy rozwiązań integralnych, mających na celu nie tylko ograniczenie emisji gazów, ale też stworzenie godnych miejsc pracy i zapewnienie sprawiedliwości wszystkim tym, którzy w warunkach prowadzonej obecnie gospodarki zostali wykluczeni i skrzywdzeni. Said umarł w tym samym roku, w którym dokonano inwazji na Irak, widział zrabowane biblioteki i muzea, gmach ministerstwa ropy był dobrze strzeżony. Nadzieję na powstrzymanie przemocy dostrzegał w globalnym ruchu na rzecz pokoju i w nowych formach komunikacji oddolnej, rozwijającej się dzięki nowym technologiom; uważał, że na całym świecie istnieją alternatywne wspólnoty, bazujące na alterna­ tywnych źródłach informacji, świadome praw człowieka i wspierające ochronę środowiska, jak również libertariański impuls łączący nas wszystkich na tej małej planecie. W jego wizji znalazło się też miejsce dla ekologów. Przypomniałam sobie jego słowa niedawno, czytając o powodzi w Anglii. Wśród komentarzy – jak zwykle w takich przypad­ kach szukano kozła ofiarnego i typowano winnych – trafiłam na post niejakiego Liama Coxa. Nie podobało mu się, że niektóre media wy­ korzystują powódź, by wzbudzać antyimigranckie nastroje: „Mieszkam w Hebden Bridge, w Yorkshire, w jednym z miejsc, które najbardziej ucierpiały podczas powodzi. Wszystko było zalane. Ale… przeżyłem. Moja rodzina jest bezpieczna. Nie żyjemy w strachu. Jestem wolny. Kule nie latają nam nad głowami. Bomby nie spadają. Nie muszę ucie­ kać z własnego domu, najbogatsze państwo świata nie odwraca się ode mnie, a jego mieszkańcy mnie nie krytykują. Wszystkim idiotom zaśle­ pionym ksenofobią, którzy mówią, że powinniśmy wydawać pieniądze tylko na własne potrzeby, radzę, żeby spojrzeli w lustro. I zadali sobie bardzo ważne pytanie… Czy jestem dobrym i prawym człowiekiem? Bo dom to nie tylko Wielka Brytania, naszym domem jest cała planeta” . Myślę, że jego słowa to doskonała puenta powyższych rozważań.


strona 182

tytuł

Miejskie wyspy ciepła autor /ka /zy

strona 183

podtytuł

tłumaczenie

Katarzyna Banach

rozmawiał /a

Brian Stone

biogram

Brian Stone, Jr. – profesor w School of City and Research Planning w Georgia Institute of Technology, gdzie zajmuje się kwestią planowania i designu środowiskowego w mieście. Dyrek­ tor Urban Climate Lab oraz autor książki The City and the Coming Climate.

detale

Tekst pochodzi z książki The City and the Coming Climate: Climate Change in the Places We Live, Cam­ bridge University Press, Cambridge 2012, s. 68–96 [fragmenty].

tytuł Miejskie wyspy ciepła

14 sierpnia 2003 roku o godzinie 16.10 inżynierowie w sterowni New York Independent System Operator (NYISO), niezależnego operatora systemu odpowiedzialnego za funkcjonowanie elektroenergetycznej sieci przesyłowej w stanie Nowy Jork, otrzymali ostrzeżenie o nagłym, potężnym przepięciu w zachodnim regionie stanu. W ciągu kilku se­ kund intensywność tego przepięcia wzrosła i impulsem wróciło ono do systemu stanu Nowy Jork, uruchamiając szereg wyłączników automa­ tycznych, które rozdzieliły sieć stanową na dwie części, aby zapobiec całkowitemu jej wyłączeniu. Wpatrując się w zajmujący całą ścianę ekran kontrolny NYISO, operatorzy systemu patrzyli bezsilnie, jak setki kontrolek oznaczających podstawowe elementy stanowej sieci elek­ trycznej po kolei zmieniają kolor na czerwony i zaczynają migać. Do godziny 16.14 gospodarcza stolica świata zniknęła z ekranów kompute­ rów na całym globie i nikt nie wiedział dlaczego. Operatorzy NYISO byli w czasie rzeczywistym świadkami początku największej przerwy w dostawie prądu w historii Ameryki. W ciągu kilku minut tego dnia, który pod innymi względami niczym się nie wyróżniał, pięćdziesiąt pięć milionów mieszkańców miast Środkowe­ go Zachodu i Północnego Wschodu USA, jak również części Kanady, zostało całkowicie odciętych od energii elektrycznej. Przypuszczając, że przerwa w dostawie prądu jest lokalna i prawdopodobnie krótko potrwa, wielu nowojorczyków spokojnie siedziało przed wyłączonymi ekranami komputerów w swoich ciemnych biurach, podczas gdy inni starali się zachować cierpliwość w zatrzymanych wagonach metra pod ulicami miasta i w unieruchomionych windach. Ponieważ rozmiary awarii wkrótce stały się oczywiste, pracownicy zaczęli wychodzić z bu­ dynków na gorące ulice, aby udać się do domów – pieszo. Reszta kraju przyglądała się, jak cywile kierują ruchem pod zgaszo­ nymi światłami sygnalizatorów drogowych, podczas gdy tysiące ludzi na piechotę przechodzą przez most Brookliński, innym zaś pozostaje spędzić noc na chodnikach Manhattanu – przerwa w dostawie prądu z 2003 roku pozostawiła wyraźne i niepokojące wrażenie: warstwa technologiczna oddzielająca świat nowoczesny od przednowoczesnego stała się nieprzyjemnie cienka. Pierwotną przyczynę braku prądu stanowił upał. Choć był on mniej intensywny niż fala gorąca, która tego lata zalała kraje leżące po drugiej stronie Atlantyku, krótki okres wysokich temperatur w północ­no-wschodniej części Stanów Zjednoczonych powodował wzrost zapo­ trzebowania na energię elektryczną w tym regionie. Z powodu


strona 184

1. Summary of Vital Statistics 2003: The City on New York, New York City Department of Health and Mental Hygiene, 2004.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

utrzymującego się przez dziesięciolecia braku wystarczających inwe­ stycji w infrastrukturę przesyłową wiele regionów Stanów Zjednoczo­ nych polega na stosunkowo niewielkiej liczbie korytarzy przesyłowych służących do przenoszenia nadmiernych obciążeń elektrycznych w okresach dużego zapotrzebowania. W jednym z takich korytarzy na obszarach wiejskich Ohio popyt wzrósł tak bardzo, że linie wysokiego napięcia zaczęły fizycznie opadać w reakcji na wysoką temperaturę związaną z ekstremalnymi obciążeniami elektrycznymi. Przeciążo­ ne kable energetyczne, zwieszone o ponad metr niżej w stosunku do normalnej wysokości, zetknęły się z gałęziami drzew rosnących pod nimi i doszło do zwarcia, które wyłączyło linię przesyłową. Nagły spadek przesyłu energii elektrycznej do pobliskich miast spowodował przepięcie ze wschodu w celu zrównoważenia, co z kolei stworzyło pustkę energetyczną w regionie Nowego Jorku wymagającą przepię­ cia od dostawców z zachodu. Aby uniknąć uszkodzenia elektrowni wskutek kaskady przepięć, system regionalny wkrótce został całko­ wicie wyłączony. W miarę jak w ciągu następnej doby upał ustępował, powoli ponownie uruchamiano elektrownie i przywracano działanie sieci regionalnej. Nowojorczycy i mieszkańcy innych miast sparaliżowanych rozległą przerwą w dostawie prądu na ogół dobrze znieśli to wydarzenie – wie­ le osób z przyjemnością powitało krótki powrót odgłosów owadów i widoku gwiazd na spokojnym nocnym niebie. Niestety nawet krótki brak prądu w Nowym Jorku może spowodować śmierć, gdyż w ciągu jednej nocy wskutek upału zmarło co najmniej sześć osób1 . W świetle tych doświadczeń pozostaje rozważyć konsekwencje coraz bardziej prawdopodobnego scenariusza: zbiegu przedłużającej się fali upałów z wielodniową przerwą w dostawie energii elektrycznej. Rosnące prawdopodobieństwo zaistnienia takiej sytuacji nasuwa niepokojące pytania o przygotowanie miast do sprostania choćby umiarkowanemu utrzymującemu się wzrostowi temperatur w okresie letnim, gdyż jak nowojorczycy doświadczyli na własnej skórze, energia elektryczna zasila nie tylko komputery, lodówki i klimatyzację, lecz także w pewien sposób wszystkie środki transportu zmechanizowanego – od metra po pompy paliwowe na stacjach benzynowych i wieże kontrolne na lotniskach. Jeszcze większe znaczenie niż transport czy klimatyzacja ma dosta­ wa wody, która jest napędzana ogromną siecią pomp elektrycznych. Ja­ kie systemy awaryjne byłyby dostępne, gdyby wskutek przedłużających

strona 185

tytuł Miejskie wyspy ciepła

się fal upałów występowały wielodniowe przerwy w dostawie prądu? W jaki sposób można by zaspokoić potrzeby ludności miejskiej, która nie może wydostać się poza strefę braku prądu i nie ma dostępu do czy­ stej wody? Czy istnieją systemy awaryjne działające w tak dużej skali?

*** Zmianę klimatu zwiększa prawdopodobieństwo występowania takiego scenariusza ze względu na większą częstotliwość i intensywność fal upałów. Teoretycznie wraz ze wzrostem średniej rocznej temperatury na naszej planecie częstotliwość fal upałów również powinna rosnąć, przy założeniu, że próg historyczny przyjęty na potrzeby definiowania zdarzenia określanego jako fala upałów pozostanie niezmieniony przez ten czas. Aby sprawdzić tę teorię, moja grupa badawcza z Instytutu Technologii Stanu Georgia, z Laboratorium do spraw Klimatu Miejskie­ go, współpracowała z amerykańskimi Centrami do spraw Za­pobiegania i Kontroli Chorób nad analizą danych dziennych dotyczących pogody w odniesieniu do ponad pięćdziesięciu największych miast USA w okre­ sie od lat 50. ubiegłego wieku do chwili obecnej. Podobnie jak w innych badaniach nad zmianą klimatu, mierzymy tendencje temperatury na przestrzeni wielu dziesięcioleci, aby uwzględnić wszelkie krótkotrwałe zmiany klimatu – takie jak te związane z jedenastoletnim cyklem sło­ necznym lub z oscylacją południową El Niño występującą z częstotli­ wością od dwóch do siedmiu lat – które mogłyby spowodować tymcza­ sowy wzrost częstotliwości występowania fal upałów. Przy pomiarze częstotliwości fal upałów w czasie należy pamiętać, że to, co stanowi niezwykle gorący dzień w Phoenix, różni się od tego, co uchodzi za taki dzień w Chicago. Powodem są nie tylko różnice w szerokości geograficznej i klimacie między Phoenix a Chicago, lecz także, co ważniejsze, aklimatyzacja ludności każdego z tych regionów do „normalnego” zakresu temperatur. Jest mało prawdopodobne, żeby mieszkańcy Phoenix, przyzwyczajeni do gorącej i suchej pogody panu­ jącej po południu w tym regionie, doświadczali powszechnego stresu cieplnego przy temperaturach popołudniowych rzędu trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza, należałoby oczekiwać natomiast, że oddziały pomocy doraźnej w Chicago w takiej sytuacji odnotowałyby wyraźny wzrost liczby zachorowań spowodowanych upałem. Dlatego też określenie tego, co stanowi niezwykle gorący dzień w ja­ kimkolwiek regionie, opiera się na odchyleniu od długoterminowego


strona 186

2. D. Gaffen, R. Ross, Increased Summertime Heat Stress in the U.S., „Nature” 1998, nr 396, s. 529–530.

3. B. Stone, J. Hess, H. Frum­ kin, Urban Form and Extreme Heat Events, „Environmental Health Perspec­ tive” 2010, nr 118, s. 1425 –1428.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

strona 187

normalnego zakresu temperatur specyficznego dla tego regionu. Takie sytuacje, nazywane technicznie „zdarzeniami ekstremalnego upa­ łu” , definiuje się jako każdy dzień, w którym temperatura przekracza osiemdziesiąty piąty percentyl długoterminowego zakresu temperatur występujących w danej okolicy 2 . Na przykład w moim regionie, czyli w Atlancie w stanie Georgia, każdy dzień, kiedy najwyższa tempera­ tura przekracza trzydzieści cztery stopnie Celsjusza, a najniższa nie spada poniżej dwudziestu pięciu stopni, zostałby uznany za zdarzenie ekstremalnego upału. Jako próg wykorzystuje się osiemdziesiąty piąty percentyl z długoterminowego rozkładu temperatur, ponieważ badania wykazały, że kiedy próg ten zostaje przekroczony, zwykle do szpitali przyjmowani są pacjenci ze schorzeniami związanymi z upałem. Korzystając z tego podejścia, stwierdziliśmy, że liczba dni ekstre­ malnego upału w skali roku w dużych miastach Stanów Zjednoczonych szybko wzrasta. Typowe duże miasto amerykańskie doświadczało średnio około dziesięciu dni ekstremalnego upału rocznie w połowie lat 50. ubiegłego wieku. Do połowy pierwszej dekady XXI wieku liczba ta się podwoiła. Jest to zadziwiające: przez około trzy tygodnie w roku temperatury w miastach Stanów Zjednoczonych są na tyle wysokie, że mieszkańcy trafiają do szpitali. Jeszcze bardziej zadziwiające jest tem­ po zmian: częstotliwość zdarzeń ekstremalnego upału wzrosła o ponad sto procent w ciągu zaledwie pięćdziesięciu lat, czyli w okresie, w któ­ rym średnia temperatura naszej planety wzrosła o niewiele więcej niż pół stopnia3 .

Ilustracja 1 Zmiana rocznej liczby zdarzeń eks­ tremalnego upału: lata 1956–2005. Na podstawie B. Stone, J. Hess, H. Frumkin, Urban Form and Extreme Heat..., dz. cyt.

< 0 0–0,2 0,2–0,4 0,4–0,5 > 0,5

tytuł Miejskie wyspy ciepła

Oczywiście te dane liczbowe odnoszą się do przeciętnego ameryka­ ńskiego miasta. Jak pokazano na ilustracji 1, w wielu miastach na­ stępuje znacznie szybszy wzrost liczby przypadków ekstremalnego upału. W ostatnim dziesięcioleciu połowa z tych miast doświadczyła ponad miesiąca ekstremalnie upalnych dni w ciągu roku. W tym czasie co trzecie letnie popołudnie jest niebezpiecznie gorące, a te skrajne temperatury nie są ograniczone do samego pasa słonecznego Stanów Zjednoczonych. Salt Lake City (Utah), Columbus (Ohio) i Syracuse (Nowy Jork) – w każdym z tych miast w ostatniej dekadzie wystąpiło ponad trzydzieści dni ekstremalnego upału w ciągu jednego roku; San Francisco, znane ze swoich chłodnych letnich wieczorów, doświadczy­ ło ponad pięćdziesięciu dni ekstremalnego upału w 2003 roku i ponad siedemdziesięciu w 2004 roku. Chociaż wszystkie amerykańskie miasta są coraz bardziej narażone na większą częstotliwość fal upałów i wzmożone ryzyko przerw w do­ stawie energii elektrycznej, nasze badanie wykazało, że liczba skrajnie gorących dni w najrozleglejszych miastach Stanów Zjednoczonych rośnie ponad dwa razy szybciej niż w przypadku miast o najbardziej zwartej zabudowie. Na przykład stwierdzono, że miasta nowsze i szyb­ ciej rozwijające się, takie jak: Atlanta, Greensboro i Phoenix, są bardziej narażone na zdarzenia ekstremalnego upału niż miasta starsze i wol­ niej się rozwijające, takie jak: Boston, Baltimore i Chicago. Przyczyną tej różnicy nie jest położenie tej pierwszej grupy miast w pasie słonecz­ nym, lecz raczej tempo, w jakim ich krajobraz naturalny jest modyfiko­ wany. Podobnie jak w przypadku ostatnich zmian w dorzeczu Amazon­ ki i w południowo-zachodniej Australii tempo utraty naturalnego pokrycia terenu w tych miastach jest czynnikiem przyczyniającym się do zmiany klimatu w takim samym stopniu (lub nawet większym) jak emisje gazów cieplarnianych. Związane z klimatem skutki wylesiania w miastach są jednak znacznie większe niż w przypadku wycinki lasów na obszarach wiejskich. Zmiana krajobrazu miast, nazywana formalnie „efektem miejskiej wyspy ciepła” , staje się obecnie głównym zagroże­ niem dla zdrowia człowieka związanym z klimatem, jednak w środo­ wisku klimatologów temu zjawisku poświęca się stosunkowo niewiele uwagi. To niedopatrzenie okazuje się kosztowne.

***


strona 188

4. P. Blessel­ mann, E. Arens, K. Dunker, Urban Form and Climate: Case Study, Toronto, „Journal of the American Plan­ ning Associa­ tion” 1995, nr 61, s. 226–239.

5. L. Howard, The Climate of London, W. Phi­ lips & G. Yard, 1818.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

Pojawienie się, w okresie od początku do połowy XX wieku, ruchu na rzecz planowania „nowych miast” w Stanach Zjednoczonych stworzy­ ło możliwość obserwowania wpływu urbanizacji na klimat regionalny. Ruch ten, zapoczątkowany w odpowiedzi na niezdrowe warunki panu­ jące w dziewiętnastowiecznych miastach przemysłowych – środowi­ sko sprzyjające szerzeniu się chorób i poważnie zanieczyszczone przez przemysł – miał na celu decentralizację starszych ośrodków przemy­ słowych poprzez zakładanie osiedli na wcześniej niezagospodarowa­ nych obszarach wiejskich. Chociaż głównym zadaniem tych osiedli było zmniejszenie presji wynikającej z gęstości zaludnienia w dużych miastach, zmiana przeznaczenia gruntów uprawnych na potrzeby roz­ woju miast umożliwia również pomiar ewolucji klimatu towarzyszącej urbanizacji w miarę upływu czasu. Od wieków zdawano sobie sprawę z tego, że miasta mogą modyfiko­ wać swój klimat. Na przykład w epoce Cesarstwa Rzymskiego projek­ tanci starożytnych metropolii zauważyli, że ulice w Rzymie stały się cieplejsze po poszerzeniu ich w okresie panowania cesarza Nerona na potrzeby rozwijającego się handlu. W celu rozwiązania tego problemu zalecono, aby ulice „budować wąskie, z wysokimi domami zapewniają­ cymi cień” 4 . Podobnie na Bliskim Wschodzie miasta od dawna charak­ teryzują się układem wąskich, krętych i nieciągłych ulic, który utrudnia przenikanie piasku niesionego wiatrem do dzielnic mieszkalnych. W kontekście Stanów Zjednoczonych Thomas Jefferson zapropono­ wał wzór szachownicy złożonej z parków i zabudowanych kwartałów jako idealny projekt południowego miasta, teoretyzując, że taki układ będzie sprzyjał cyrkulacji powietrza poprzez konwekcję i zmniejszeniu wilgotności. Chociaż pierwsi projektanci miast byli świadomi tego, że urbaniza­ cja może wpływać na temperaturę, dopiero w XIX wieku opracowano odpowiednie instrumenty umożliwiające pomiar tego efektu. W jednej z pierwszych książek opublikowanych na temat klimatologii miejskiej Luke Howard, meteorolog amator, przedstawił cykl pomiarów tempe­ ratury w Londynie i wokół niego w 1818 roku. Pomiary te wykazały, że w centrum miasta panowała zazwyczaj temperatura nieco ponad dwa stopnie Celsjusza wyższa niż na okolicznych obszarach wiejskich – było to pierwsze formalne udokumentowanie efektu miejskiej wyspy ciepła5 . Mnóstwo badań przeprowadzonych w tym czasie dowiodło, że cztery główne cechy miast zwykle sprawiają, że środowiska te są cieplejsze niż otaczające je tereny wiejskie. Pierwszą cechą jest

strona 189

tytuł Miejskie wyspy ciepła

ograniczenie chłodzenia wyparnego spowodowane zastąpieniem roślinności ulicami, parkingami i budynkami. Jako że materiały wyko­ rzystywane do budowy tych obiektów są na ogół odporne na wodę, po­ wierzchnie miejskie zatrzymują mniejszą część opadów, które ulegają parowaniu. Tak samo zmniejszona powierzchnia obszarów zielonych ogranicza ilość wilgoci zatrzymywanej w roślinach i parującej z nich w procesie transpiracji. Podobnie jak w przypadku wylesiania na ob­ szarach wiejskich, zmniejszenie dostępności wilgoci powoduje zmianę bilansu energetycznego powierzchni ze strumienia ciepła utajonego na strumień ciepła jawnego, zwiększając ilość ciepła uwalnianego do atmosfery. Drugą cechą miast sprzyjającą większemu ociepleniu jest niski współczynnik odbicia powierzchni. Z powodu ciemnej barwy różno­ rakich nawierzchni, takich jak asfalt, oraz pokryć dachowych absorbo­ wana jest większa ilość energii słonecznej niż na sąsiednich obszarach wiejskich o wyższym współczynniku odbicia. Wskutek braku możli­ wości zrównoważenia zwiększonego pochłaniania energii słonecznej wzrostem ewapotranspiracji większy odsetek tej pochłoniętej energii powraca do atmosfery w postaci ciepła jawnego i promieniowania dłu­ gofalowego, co podnosi temperaturę. Problem ograniczonego odbijania energii słonecznej jest potęgowa­ ny reabsorpcją odbitego promieniowania przez pionowe powierzchnie wysokich budynków. Ponieważ promieniowanie słoneczne odbite od powierzchni terenu rozchodzi się we wszystkich kierunkach, pewna jego część zostaje pochłonięta przez powierzchnie budynków, które blokują wolną drogę do nieba. Po pochłonięciu przez te powierzch­ nie (lub ponownym odbiciu w kierunku innych budynków i ziemi) dodatkowa energia cieplna jest uwalniana do atmosfery w pobliżu powierzchni. Tworzenie takich „kanionów miejskich” w dzielnicach o dużej gęstości zabudowy stanowi zatem trzecią cechę miast, która zwykle powoduje podniesienie temperatury w stosunku do okolicz­ nych obszarów wiejskich. Wreszcie, oprócz zwiększania ilości pochłanianej i zatrzymywanej energii cieplnej emitowanej przez Słońce, środowiska miejskie generu­ ją duże ilości ciepła odpadowego w wyniku procesów mechanicznych, które może dodatkowo podnosić temperaturę przy powierzchni. Takie antropogeniczne źródła ciepła – w tym spaliny samochodowe, ciepło odpadowe emitowane przez elektrownie i wskutek innej działalności przemysłowej oraz ciepło usuwane mechanicznie z budynków poprzez


strona 190

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

systemy klimatyzacji – stanowią ważne źródło energii cieplnej, które jest znacznie większe w obrębie miast niż poza ich obszarem. Stopień, w jakim te cztery cechy miast podwyższają temperaturę, był formalnym przedmiotem badań nad klimatem od połowy XX wieku. Wpływ urbanizacji na klimat może być jednak trudny do zmierzenia. Na przykład oprócz urbanizacji na temperaturę powietrza bezpośred­ nio oddziałują także zmiany wysokości. Jeżeli więc miejska stacja meteorologiczna znajduje się niżej niż pobliska wiejska stacja meteoro­ logiczna, temperatury mierzone w mieście prawdopodobnie będą wyż­ sze niż mierzone na obszarach wiejskich, niezależnie od jakich­kolwiek różnic w pokryciu terenu. Różnice w temperaturach na obszarach miejskich i wiejskich zarejestrowane przez Howarda w XIX wieku mogą zatem nie odzwierciedlać wpływu samej urbanizacji. To właśnie z tego powodu pojawienie się ruchu na rzecz nowych miast w okresie od początku do połowy XX wieku stworzyło doskona­ łą okazję do bezpośredniego pomiaru wpływu urbanizacji na klimat. Jedno z takich nowych miast, Columbia w stanie Maryland, zostało założone przez Jamesa Rouse’a w 1960 roku w charakterze ekspery­ mentu społecznego i gospodarczego. Podczas projektowania i budowa­ nia miasta od podstaw Rouse był zdania, że innowacyjne rozwiązania w projektach dzielnic mogą sprzyjać silniejszym interakcjom społecz­ nym. Na przykład grupowanie osiedli wokół szkół publicznych i ma­ łych obszarów handlowych oraz łączenie ich siecią dróg rowerowych i pieszych miało na celu ograniczenie korzystania z pojazdów silniko­ wych i umożliwienie ludziom mieszkanie i pracowanie w obrębie tej samej małej społeczności. Aby jednak nowe miasto miało sens z gospo­ darczego punktu widzenia, musiało być położone poza istniejącymi obszarami miejskimi, tam gdzie wartość gruntów była niska. Dostrzegł­ szy wartość tego proponowanego miasta nie tylko jako eksperymentu społecznego, lecz także jako miejsca pomiaru naturalnego rozrastania się miejskiej wyspy ciepła, klimatolog Helmut Landsberg zaczął mie­ rzyć temperaturę na tym terenie od początku procesu rozwoju miasta. Na początkowym etapie, w 1968 roku Landsberg stwierdził, że maksymalna różnica temperatur między różnymi miejscami w gra­ nicach miasta Columbia a pobliskimi obszarami wiejskimi wynosi około jednego stopnia Celsjusza. W ciągu następnych sześciu lat liczba ludności szybko tam wzrosła, z około tysiąca do dwudziestu tysięcy mieszkańców, a wraz z tym doszło do istotnych zmian w klimacie miasta. Do 1974 roku Landsberg stwierdził, że temperatury w centrum

strona 191

6. H. Landsberg, The Urban Cli­ mate, Academic Press, New York 1981.

7. T. Oke, Boundary Layer Clima­ tes, Routledge, London 1987.

tytuł Miejskie wyspy ciepła

są nawet o siedem stopni Celsjusza wyższe niż na okolicznych terenach wiejskich, co oznacza, że miejska wyspa ciepła zwiększyła się niemal siedmiokrotnie6 . Chociaż taki poziom zmiany w ciągu sześciu lat jest zadziwiający, jeszcze większe wrażenie robi poziom doświadczanego ocieplenia. Wzrost temperatury o siedem stopni stanowi ocieplenie większe niż to, które miało miejsce na poziomie globalnym między pełnią ostatniego zlodowacenia a obecnym okresem, oraz niż to, które Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change, IPCC) przewidział w najbardziej pesymi­ stycznym scenariuszu dotyczącym globalnego ocieplenia w ciągu obecnego wieku. Dane zgromadzone przez Landsberga na początku lat 70. ubiegłego wieku wykazały, że urbanizacja stale prowadzi do zmiany klimatu głębszej i następującej w znacznie krótszym czasie niż zmierzona zmiana wywołana gazami cieplarnianymi w dowolnej skali przestrzennej. Od czasu publikacji ustaleń Landsberga istnienie efektu miejskiej wyspy ciepła było mierzone w ramach setek badań we wszystkich regionach naszej planety. W badaniach tych wykorzystano wszelkie możliwe sposoby pomiaru temperatury na obszarach miejskich i wiej­ skich, począwszy od czujników umieszczonych na dachach samocho­ dów po czujniki termiczne o wysokiej rozdzielczości znajdujące się na pokładzie satelitów na orbicie. Miliony osób dojeżdżających do pracy w amerykańskich miastach nieświadomie codziennie przepro­ wadzają ten eksperyment, ponieważ termometry stanowiące element wyposażenia nowoczesnych pojazdów rejestrują malejący gradient temperatury podczas jazdy późnym popołudniem z centrum miasta na przedmieścia. Wszystkie te badania wykazały, że urbanizacja prowadzi do wzrostu temperatur w dużych miastach o od jednego do pięciu i pół stopnia Celsjusza, przy czym największy zmierzony wzrost spowo­ dowany wyspą ciepła wynosił ponad jedenaście stopni 7 . Dowiedziono, że wyspy ciepła są najbardziej intensywne w okresach bezchmurnej i bezwietrznej pogody oraz że zwiększają się proporcjonalnie do liczby ludności. Co być może najważniejsze: wykazano, że miejskie wyspy ciepła znacznie nasilają występowanie niezwykle gorących dni w po­ równaniu z okolicznymi obszarami wiejskimi. Na ilustracji 2 przedstawiono zmianę intensywności wysp ciepła w trakcie przedłużającej się fali upałów na Środkowym Zachodzie Stanów Zjednoczonych w 1999 roku. Podczas tego przez dwa tygodnie lipca odnotowywano temperatury powyżej trzydziestu dwóch stopni


strona 192

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

strona 193

8

Różnice temperatur (°C)

7 6 5 4 3 2 1 0

17

19

21

Ilustracja 2 Różnica temperatury na obszarach miejskich i wiejskich w Chicago i St. Louis podczas fali upałów w 1999 roku

23 25 Dni w lipcu 1999

27

29

31

Porównanie temperatur na obszarach miejskich i wiejskich w dniach 17–31 lipca 1999 roku, ­obraz za zgodą Midwestern Regio­ nal Climate Center, Illinois State Water Survey

Celsjusza, które spowodowały kilkaset zgonów, kiedy fala upałów osiągnęła szczytowy poziom. Podobnie jak wynikało z danych zgro­ madzonych w 2003 roku podczas fali upałów w Europie, temperatury na obszarach miejskich okazały się znacznie wyższe niż na pobliskich terenach wiejskich, a wskutek tego miasta odczuły największe nega­ tywne skutki upałów. Dane dotyczące sytuacji z 1999 roku sugerują jednak, że w miastach nie tylko było goręcej niż na obszarach wiej­ skich – czego można było się spodziewać w wyniku powstania wysp ciepła – środowiska miejskie były także nieproporcjonalnie cieplejsze. Jak wynika z danych z Chicago i St. Louis, różnica między temperaturą na obszarach wiejskich i miejskich niemal podwoiła się w okresie mię­ dzy początkiem fali upałów a jej szczytowym poziomem. Wykazano, że intensywność wyspy ciepła rzędu 1,1 –1,7 stopnia Celsjusza przed szczy­ towym poziomem fali upałów uległa wzmocnieniu do niemal 2,8 stop­ nia w St. Louis i ponad 3,3 stopnia w Chicago. Przyrosty te nakładały się na wzrost temperatur spowodowany samą falą ciepła.

***

tytuł Miejskie wyspy ciepła

Tendencja wzmacniania fal upałów przez obszary zurbanizowane prowadzi do powstania niezmiernie ważnego, ale rzadko analizowa­ nego pytania: w jakim stopniu potęguje to globalne ocieplenie? Należy zwrócić uwagę, że trendy globalne rzadko, jeśli w ogóle, odzwierciedla­ ją trendy klimatyczne doświadczane w skali osadnictwa ludzkiego. Ze względu na ogromną bezwładność cieplną oceanów (to jest zdolność oceanu do powolnego rozprowadzenia ciepła w głąb jego słupa wody) należy oczekiwać, że temperatura powierzchni oceanów będzie rosła wolniej niż temperatura powierzchni lądu, pomniejszając poziom zmiany globalnej średniej temperatury. Do celów pomiaru globalnych tendencji w zmianach temperatu­ ry klimatolodzy najczęściej używają sieci stacji meteorologicznych rozmieszczonych na całej powierzchni Ziemi. Jedna z nich, Globalna Sieć Klimatologii Historycznej (Global Historical Climatology Network, GHCN) składa się z ponad sześciu tysięcy stacji meteorologicznych usytuowanych na każdym kontynencie i oceanie. Ze względu na zapo­ trzebowanie na dane dotyczące pogody panującej w pobliżu najgęściej zaludnionych regionów duży odsetek stacji meteorologicznych wcho­ dzących w skład GHCN znajduje się na obszarach metropolitalnych. Ponieważ wiadomo, że na te stacje meteorologiczne oddziałuje efekt miejskiej wyspy ciepła, nadmierne poleganie na nich przy szacowaniu średniej temperatury globalnej może sztucznie zawyżać szacunki glo­ balnych tendencji klimatycznych. Ze względu na ten potencjalny błąd w analizach klimatolodzy statystycznie korygują obserwacje z terenów miejskich, tak aby odzwierciedlały prawidłowości odnotowane na pobliskich obszarach wiejskich. Faktycznym wynikiem takich korekt statystycznych jest to, że zbiór danych dotyczących klimatu globalnego odzwierciedla wyłącznie trendy z obszarów wiejskich. Takie wykluczenie ze zbiorów danych nieskorygowanych obserwacji temperatury na obszarach miejskich oznacza subtelne, ale znaczące odejście od powszechnie aprobowanych celów badań nad klimatem. Ko­ rygując obserwacje temperatury na obszarach, na które oddziałuje zmia­ na sposobu użytkowania gruntów, klimatolodzy w rzeczywistości usu­ wają skutki tej zmiany z rejestrów temperatury globalnej. W rezultacie zamierzony cel badań nad klimatem ulega przeformułowaniu w kluczo­ wym aspekcie: zamiast pomiaru stopnia, w jakim nasza planeta ociepla się w wartościach bezwzględnych, takie analizy mierzą stopień, w jakim Ziemia ociepla się wyłącznie wskutek emisji gazów cieplarnianych. Jakie są w skali globalnej konsekwencje takiego ukierunkowania ba­ dań na ocieplenie spowodowane gazami cieplarnianymi? Ze względu na


autor /ka /zy Brian Stone

to, że miasta zajmują niewielki odsetek powierzchni lądów – szacowany na około trzy procent 8 – korekta obserwacji temperatury z obszarów miejskich dokonywana w tych analizach prawdopodobnie ma niewiel­ ki wpływ na trendy klimatyczne mierzone w skali ogólnoświatowej. W skali lokalnej i regionalnej skupienie się tylko na ociepleniu spowodo­ wanym gazami cieplarnianymi prowadzi jednak do znacznego zaniżenia panujących tendencji temperatury, ponieważ wykazano, że zmiana spo­ sobu użytkowania gruntów polegająca na wylesianiu i urbanizacji ma duży wpływ na klimat. Pomiar tempa ewolucji klimatu w skali globalnej jest niezwykle ważny. Wiele czynników wpływających na klimat od­ działuje na dużych obszarach geograficznych, dlatego dowód istnienia średnich zmian w skali ogólnoświatowej stanowi chyba najważniejszą miarę globalnej zmiany klimatu. Skutki tej zmiany istotne dla polityki nie występują jednak w skali globalnej. Zmierzyliśmy zatem różni­ cę między trendami temperatury na obszarach miejskich i wiejskich w pięćdziesięciu regionach metropolitalnych Stanów Zjednoczonych o największej liczbie ludności, biorąc pod uwagę okres pięćdziesięciu lat, rozpoczynający się w latach 60. ubiegłego wieku. W każdym regionie skompilowano dane dotyczące średnich temperatur rocznych zarówno dla rejonów miejskich, jak i z pobliskich wiejskich stacji meteorologicz­ nych. Wyniki tej analizy przedstawiono na ilustracji 4. Można z niego wyciągnąć trzy podstawowe wnioski. Po pierwsze, obszary miejskie są przeciętnie wymiernie cieplejsze niż wiejskie. Pio­ nowa odległość pomiędzy dwiema liniami obrazującymi tendencje jest bezpośrednim dowodem na istnienie efektu miejskiej wyspy ciepła, me­ chanizmu, poprzez który zmiana sposobu użytkowania gruntów i emisja ciepła odpadowego w miastach podwyższają temperaturę. Różnica pomiędzy temperaturami na obszarach miejskich i wiejskich w pięćdzie­ sięciu regionach, mierzona jako średnia roczna, wynosi około 0,8 stopnia Celsjusza. Ta stosunkowo niewielka różnica maskuje o wiele większą różnicę temperatur występujących w typowe letnie popołudnie. Wynika to z tego, że intensywność wysp ciepła zmienia się w zależności od pory dnia i pory roku. Uśrednienie wartości ze wszystkich pór dnia i miesięcy powoduje zatem znaczne zmniejszenie maksymalnych różnic dziennych. Drugi ważny wynik uwydatniony przez te dwie linie dotyczy względnego znaczenia dwóch mechanizmów ocieplenia oddziałują­ cych na obszarach miejskich. Zerowa linia anomalii na wykresie ozna­ cza długoterminową średnią temperaturę dla wiejskich stacji meteoro­ logicznych uwzględnionych w analizie, mierzoną w ciągu trzydziestu

strona 195

tytuł Miejskie wyspy ciepła

8 7

Anomalie temperatur (°F)

8. The Growing Urbanization of the World, Co­ lumbia Earth In­ stitute, 2005, www.earthin­ stitute.columbia. edu , dostęp 20 grudnia 2016.

część III – Urbanizacja przyrody

6 5 4 3 2 1 0

1880

1900

Ilustracja 3 Globalny indeks temperatury według Instytutu Badań Kosmicz­ nych im. Goddarda

1920

1940

1960

1980

2000

Źródło: Instytut Badań Ko­ smicznych im. Goddarda, NASA, www.data.giss.nasa.gov, dostęp 30 października 2016

8 7 6

Anomalie temperatur (°F)

strona 194

5 4 3 2 1 0 0

1965

Ilustracja 4 Anomalie temperatur na obszarach miejskich i wiejskich w dużych miastach Stanów Zjednoczonych: lata 1961–2010. Dane przedsta­ wione jako średnie z pięciu lat

1975

1985

w odniesieniu do pięćdziesięciu regionów metropolitalnych Stanów Zjednoczonych o największej liczbie ludności

1995

2005

Zaktualizowane na podsta­ wie B. Stone, Urban and Rural Temperature Trends in Proximity to Large U.S. Cities: 1951–2000, „­International Journal of Climato­ logy” 2007, nr 27, s. 1801 –1807


strona 196

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

strona 197

lat. Wszelkie lata, w których trend z obszarów wiejskich znajduje się poniżej tej linii, stanowią okresy względnego ochłodzenia, natomiast lata, w których trend ten znajduje się powyżej linii – to okresy względ­ nego ocieplenia. Na podstawie tej prostej zależności można stwierdzić, że wiejskie stacje meteorologiczne odnotowują dominującą tendencję do ocieplenia ze średnią długoterminową wynoszącą około 0,6 stopnia Celsjusza. Ta wartość liczbowa jest zbliżona do wielkości ocieplenia ustalonej dla całej planety w tym okresie, jak pokazano na ilustracji 3, i jest związana ze wzrostem stężenia gazów cieplarnianych z upływem czasu, ponieważ obszary, na których nastąpiła znaczna zmiana sposobu użytkowania gruntów, zostały wyłączone poprzez wybór wiejskich stacji meteorologicznych. Pionowa odległość między zerową linią anomalii a linią trendu odnoszącą się do obszarów wiejskich oznacza wielkość ocieplenia względem linii bazowej odnoszącej się do obszarów wiejskich, wyni­ kającą z dwóch mechanizmów powodujących zmianę klimatu: global­ nego efektu cieplarnianego i efektu lokalnej wyspy ciepła. Ponieważ regionalne stężenia gazów cieplarnianych, które wpływają na obszary wiejskie, oddziałują również na pobliskie obszary miejskie. Przestrzeń pod linią trendu odnoszącą się do obszarów wiejskich i powyżej zero­ wej linii anomalii odzwierciedla wielkość ocieplenia spowodowanego gazami cieplarnianymi zarówno na terenach wiejskich, jak i miejskich. Względny udział efektu miejskiej wyspy ciepła jest zatem reprezento­ wany w sposób najbardziej bezpośredni przez odległość między linia­ mi trendu odnoszącymi się do obszarów miejskich i wiejskich9 . W odniesieniu do tych zależności należy podkreślić, że ocieple­ nie spowodowane efektem miejskiej wyspy ciepła – pionowa odle­ głość między liniami trendu odnoszącymi się do obszarów wiejskich i miejskich – jest większa w okresie pięćdziesięciu lat niż ocieplenie 9. W odniesieniu do tego drugiego wniosku należy stwierdzić, że miasta mogą również doświad­ czać silniejszego efektu ocieple­ nia wskutek wyższego stężenia gazów cieplarnianych w kopułach powietrza ponad nimi. Chociaż zwykle uważa się, że gazy cieplar­ niane takie jak CO² są globalnie rozproszone poprzez mieszanie się atmosfery, badania wykazały wyż­ sze ich stężenie nad miastami – to zjawisko zwane „kopułami CO²” .

Badania, w których skoncentro­ wano się na tym, w jakim stopniu wyższe stężenie CO² w kopułach powietrza nad miastami przyczy­ nia się do wzrostu temperatury, wykazały jednak, że ten wpływ jest bardzo ograniczony i na przykład w Phoenix mierzy około 0,1 stopnia Celsjusza, co stanowi niewielką składową wzrostu temperatury o 2,8–5,5 stopnia Celsjusza przypi­ sywanego efektowi miejskiej wyspy ciepła, por. R. Balling, R. Cerveny,

C. Idso, Does the Urban CO² Dome of Phoenix, Arizona Contribute to Its Heat Island?, „Geophysical Research Letters” 2001, t. 28, s. 4599–4601.

tytuł Miejskie wyspy ciepła

związane z globalnym efektem cieplarnianym (pionowa odległości między zerową linią anomalii a linią trendu odnoszącą się do obsza­ rów wiejskich). Ujmując rzecz prościej: w miastach zmiana sposobu użytkowania gruntów i emisja ciepła odpadowego odgrywają znacznie istotniejszą rolę w kształtowaniu panujących tendencji ocieplenia niż emisja gazów cieplarnianych. Duże miasta w Stanach Zjednoczonych odnotowują ocieplenie średnio o pięćdziesiąt procent większe niż na pobliskich obszarach wiejskich. Ponieważ w próbie wiejskich stacji meteorologicznych uję­ tych w naszej analizie odnotowuje się ocieplenie o takiej samej ogólnej wartości jak w odniesieniu do całej planety, możemy stwierdzić, że duże miasta amerykańskie uległy ociepleniu około półtora raza większemu niż poziom globalnego ocieplenia w tym okresie. W przypadku ponad siedemdziesięciu procent badanych miast stwierdziliśmy, że tempera­ tura w nich rośnie średnio o 0,3 stopnia Celsjusza na dekadę, natomiast na obszarach wiejskich – o 0,15 stopnia Celsjusza w ciągu dziesięciu lat. Te dane liczbowe sugerują, że w większości dużych obszarów metro­ politalnych w Stanach Zjednoczonych temperatura wzrasta o wartość o sto procent wyższą niż na pobliskich obszarach wiejskich. Większość amerykańskich miast zatem nie tylko ulega ociepleniu szybciej niż cała nasza planeta, lecz także ociepla się o wartość dwukrotnie większą od poziomu globalnej zmiany klimatu. W licznych badaniach dotyczących tempa ocieplenia w skali miej­ skiej stwierdzono, że tempo zmiany klimatu w miastach znacznie prze­ wyższa tendencje ocieplenia na obszarach wiejskich. Jak można było oczekiwać, najbardziej przyspieszone ocieplenie obserwuje się w naj­ szybciej rozrastających się miastach. Na przykład od lat 60. XX wie­ ku Pekin ulegał ociepleniu w tempie ponad pięć razy szybszym niż okoliczne obszary wiejskie10 . Podobnie Tokio przez co najmniej sto lat ocieplało się pięć razy szybciej niż obszary wiejskie11 . W Pekinie i Tokio ocieplenie jest nawet w osiemdziesięciu procentach wynikiem samej urbanizacji, pozostały odsetek zaś związany jest z globalnym efektem cieplarnianym. W dużych miastach Korei Południowej urbanizacja odpowiada za dwie trzecie ostatnich trendów ocieplenia12 . 10. G. Ren, Z. Chu, Z. Chen i in., Implications of Temporal Change in Urban Heat Island Intensity Observed at Beijing and Wuhan Stations, „Geophysical Research Letters” 2007, t. 34, L05711.

11. F. Fujibe, Detection of Urban Warming in Recent Temperature Trend in Japan, „International Journal of Climatology” 2009, t. 29, s. 1811 –1822.


strona 198

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

strona 199

*** Ocieplenie obszarów miejskich przekraczające tendencje ocieplenia na obszarach wiejskich lub występujące w skali globalnej nie ogra­ nicza się do dużych miast Stanów Zjednoczonych czy Azji. Okazało się na przykład, że w Madrycie temperatura wzrosła o sześćdziesiąt procent w stosunku do pobliskich obszarów wiejskich13,14.  Poziom wzrostu letniej wyspy ciepła w Londynie w drugiej połowie XX wieku mniej więcej odpowiadał globalnemu poziomowi ocieplenia związa­ nego z efektem cieplarnianym15 . Stwierdzono, że wiele z największych obszarów miejskich na świecie, w tym najbardziej zaludnione regiony Ameryki Północnej, Europy i Azji, w ostatnich dziesięcioleciach ulegało ociepleniu ponad dwukrotnie większemu niż to, które odnotowano w odniesieniu do całej planety 16,17 . Oczywisty wniosek, jaki można wyciągnąć z tych badań, jest taki, że w najbardziej zaludnionych regionach Ziemi zmiana sposobu użyt­ kowania gruntów często odgrywa większą rolę w kształtowaniu się tendencji ocieplenia niż emisja gazów cieplarnianych. Pomimo tego faktu jak dotąd w polityce zajmującej się klimatem nadal jednak niemal jednogłośnie przedkłada się kontrolę emisji nad strategie zarządzania dotyczące użytkowania gruntów – strategie, które nazywam „łagodze­ niem poprzez wykorzystanie terenu” . To, że IPCC i innym organizacjom klimatologicznym nie udało się w wystarczającym stopniu zakomuni­ kować wpływu zmiany sposobu użytkowania gruntów na klimat, przy­ najmniej częściowo spowodowało, że większość osób odpowiedzial­ nych za wyznaczanie kierunków prowadzenia polityki na obszarach miejskich przygotowuje się (o ile w ogóle się przygotowuje) na ocieple­ nie odpowiadające prognozom globalnym. W założeniu tym poważnie zaniża się wielkość ocieplenia, z którą ma do czynienia ludność miejska. 12. M. Kim, I. Kang, C. Kwak, The 14. C. Yague, E. Zurita, A. Martinez, 16. Trendy ocieplenia obszarów Estimation of Urban Warming Amo­ Statistical Analysis of the Madrid miejskich przedstawione w [15] unts Due to Urbanization in Korea i [17] porównano z trendami śred­ Urban Heat Island, „Atmosphe­ ric Environment” 1991, t. 25B, niej temperatury globalnej w tych for the Recent 40 Years, „Journal s. 327–332. samych okresach obserwacji. of Korean Meteorological Society” 15. R. Wilby, Past and Projec­ 17. Y. Lim, M. Cai, E. Kalnay i in., 1999, t. 35, s. 118 –126. ted Trends in London’s Urban 13. Należy zauważyć, że trendy Observational Evidence of Sensiti­ vity of Surface Climate Changes Heat Island, „Weather” 2003, t. 58, temperatury na obszarach miej­ skich i wiejskich przedstawione s. 251–260. to Land Types and Urbanization, w [14] odnoszą się do nakładają­ „Geo­physical Research Letters” cych się okresów. 2005, t. 32, L22714.

18. J. Tan, Y. Zheng, X. Tang i in., The Urban Heat Island and Its Impact on Heat Waves and Human Health in Shanghai, „Inter­ national Journal of Biometeoro­ logy” 2010, t. 54, s. 75–84.

tytuł Miejskie wyspy ciepła

Długoterminowe badanie rozwoju obszarów miejskich i ekstremal­ nych upałów w Szanghaju, największym mieście Chin, jest reprezenta­ tywne dla tendencji obecnych w wielu dużych miastach na całym świe­ cie18 . Przy wzroście liczby ludności w Szanghaju o ponad pięćdziesiąt procent w latach 1975–2004 średnia intensywność tamtejszej wyspy ciepła wzrosła z około 0,4 stopnia Celsjusza do 1,5 stopnia, czyli niemal czterokrotnie. W wyniku tak szybkiego wzrostu miejskiej wyspy ciepła liczba skrajnie gorących dni, zdefiniowanych jako dni, w których temperatura przekracza trzydzieści pięć stopni Celsjusza, również się zwiększyła. Liczba takich dni w Szanghaju rośnie przeciętnie o 0,6 dnia rocznie, co wskazuje na występowanie około sześciu dodatkowych dni ekstremalnego upału na dekadę. Jeżeli zatem trend ten utrzyma się przez pięćdziesiąt lat, można się spodziewać, że liczba skrajnie go­ rących dni zwiększy się z obecnej średniej wynoszącej jedenaście dni rocznie do ponad czterdziestu. Jeśli założymy, że istniejące w Chinach mechanizmy wymuszania klimatycznego w skali lokalnej i globalnej staną się w ciągu następnych kilkudziesięciu lat jeszcze silniejsze, to faktyczna liczba zdarzeń ekstremalnego upału rocznie prawdopodob­ nie będzie znacznie większa. Najbardziej pouczający w zmieniającym się klimacie Szanghaju jest fakt, że wzrost częstotliwości dni ekstremalnego upału jest w dużej mierze powodowany przez samo miasto. W coraz większym stopniu skrajne temperatury są mniej zależne od warunków pogodowych panujących na rozległym obszarze geograficznym, a bardziej uwarun­ kowane lokalnymi mechanizmami ocieplenia oddziałującymi tylko na obszarze metropolitalnym. Na przykład w 1983 roku ponad osiemdzie­ siąt procent zdarzeń ekstremalnego upału, do których doszło w Szang­ haju, wystąpiło również na terenach wiejskich otaczających miasto, co wskazuje na działanie pogody w skali regionalnej. Do 2003 roku mniej niż trzydzieści procent takich zdarzeń, które miały miejsce w tym mieście, wystąpiło również poza nim. W miarę upływu czasu Szanghaj w coraz większym stopniu sam wywołuje panującą w nim pogodę. Wskutek tych tendencji liczba zdarzeń ekstremalnego upału rośnie znacznie szybciej w Szanghaju niż na pobliskich obszarach wiejskich. Dane pochodzące z wiejskich stacji meteorologicznych położonych niedaleko miasta wykazują, że częstotliwość występowania skrajnie ­gorących dni rośnie na tych terenach o 0,3 dnia rocznie, czyli o oko­ ło trzy dni na dekadę, natomiast w Szanghaju – o sześć dni. Można oczekiwać, że w tym tempie obszary wiejskie, na które nie oddziałuje


strona 200

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Brian Stone

szanghajska wyspa ciepła, będą w ciągu pięćdziesięciu lat doświadczać o połowę mniej zdarzeń ekstremalnego upału niż miasto. Większy problem niż całkowita liczba skrajnie gorących dni stanowi tendencja do grupowania się takich dni w fale upałów. Jak zaobserwo­ wano podczas europejskiej fali upałów w 2003 roku, to właśnie seria skrajnie gorących dni, a nie sama intensywność upałów, skutkuje największą liczbą zgonów spowodowanych wysoką temperaturą. Podobnie jak dane dotyczące sytuacji w Europie, dane z Szanghaju również wykazują, że częstotliwość występowania przedłużających się fal upałów jest znacznie większa na obszarach miejskich niż poza nimi. W trakcie trzydziestu lat objętych badaniem na obszarach wiejskich poza Szanghajem średnio doszło do pięciu fal upałów trwających pięć dni lub dłużej, natomiast w Szanghaju wystąpiło ich osiemnaście. Pięć fal upałów trwało w mieście dłużej niż dziesięć dni, podczas gdy ani jedna fala upałów poza miastem nie utrzymywała się tak długo. Ta różnica w czasie trwania fal upałów na obszarach miejskich i wiejskich jest mierzona bezpośrednio w kategoriach utraty życia. Wskutek fal upałów umiera więcej mieszkańców miast niż mieszkań­ ców wsi – nie z powodu większego zaludnienia miast, lecz raczej ze względu na różnice w intensywności i czasie trwania upału. Fakt ten stał się oczywisty podczas fali intensywnych upałów w 1998 roku, kiedy to wskaźnik umieralności związanej z gorącem na sto tysięcy mieszkańców był około czterech razy wyższy w mieście niż poza nim – współczynnik ten odzwierciedla rezultaty fal upałów w wielu regionach świata. Jak wyraźnie pokazuje najnowsza historia Szanghaju i innych dużych miast na świecie, sama fizyczna struktura środowiska miejskiego często jest czynnikiem bardziej przyczyniającym się do zmiany klimatu niż globalny efekt cieplarniany. Połączenie obu tych mechanizmów wymuszania klimatycznego będzie w nadchodzących dekadach wymagało zasadniczych zmian w projektowaniu miast i za­ rządzaniu nimi.

strona 201

tytuł

Ideologia natury1

podtytuł

tłumaczenie

Anna Derelkowska-Misiuna

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Neil Smith

biogram

Neil Smith (1954–2012) wykładał antropologię i geografię w Gradua­ te Center na City University w Nowym Jorku, był dyrektorem tamtejszego Center for Place, Culture and Politics. Autor prac na temat nierównego rozwoju geograficznego, gentryfikacji, miejskiego neoliberalizmu i wy­ twarzania przyrody, m.in. Uneven Development: Nature, Capital, and the Production of Space, The New Urban Frontier: Gentrification and the Revanchist City, American Empire: Roosevelt’s Geographer and the Prelude to Globalization, The Endgame of Globalization.

detale

Tekst pochodzi z książki Uneven Development: Nature, Capital, and the Production of Space, University of Georgia Press, Athens 2008, s. 10–48 [fragmenty]. 1. W oryginale autor używa angielskiego określenia nature, co oznacza zarówno naturę, jak i przy­ rodę. W tłumaczeniu określenie „przyroda” pojawia się tam, gdzie kontekst jest oczywisty.


strona 202

2. E. Finbar Murphy, Govern­ ing Nature, ­Quadrangle Books, Chicago 1967, s. 11; M. Horkheimer, T. Adorno, Dialectic of Enlightenment, Stanford Univer­ sity Press, New York 1972.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

Bardziej niż jakiekolwiek inne zjawisko to właśnie powstanie kapita­ lizmu przemysłowego jest odpowiedzialne za ustanowienie współ­ czesnych poglądów na przyrodę. Ta globalna transformacja, zarówno według jej apologetów, jak i krytyków, wzmogła fizyczne i intelektualne wykorzystywanie natury. Pozwoliło to odfiltrować stare, już nieaktualne poglądy i przyspieszyło uformowanie się nowych. Zdominowanie przy­ rody jest ogólnie przyjętym faktem, niezależnie od tego, czy postrzegamy je z podziwem, jako dowód na postęp ludzkości, czy z obawą, jako zwia­ stun nadchodzącej katastrofy. Podczas gdy jedni uważają, że „całkowita kontrola nad naturą w bliskiej przyszłości będzie możliwa” , inni rozpa­ czają, że człowiek i społeczeństwo stają się tylko „straszliwym hałasem w naturze”2.  Dla wszystkich jednak dominacja ludzkości nad przyrodą jest faktem, nawet jeśli skala tego zjawiska jest przedmiotem dyskusji, a jego moralny wydźwięk – tematem zażartych polemik. Jednak chociaż doznanie to jest powszechne zarówno na pozio­ mie codziennego życia zwykłego człowieka, jak i społeczeństwa jako całości, nasze postrzeganie natury nie jest wcale jednoznaczne; nie jest też zwykłym pojęciowym odzwierciedleniem społecznego doświad­ czania natury, zaistniałego zresztą dość niedawno. Podobnie jak pień rosnącego drzewa z każdym rokiem zyskuje kolejny pierścień, tak społeczne postrzeganie natury przez wieki obrosło w niezliczone war­ stwy znaczeniowe. I podobnie jak ścięcie drzewa odsłania jego słoje, zanim pień znajdzie się w tartaku i zostanie przerobiony na przedmiot służący człowiekowi, tak kapitalizm przemysłowy przeciął kolejne warstwy rozumienia natury, aby można je było przekształcić w wizję dostosowaną do obecnych potrzeb. Te dawne koncepcje nie są jednak odrzucane, ale raczej przyłączane do współczesnych teorii. Dlatego też pomimo wspólnych początków doświadczania natury poglądy na nią i jej pojmowanie są często skrajnie odmienne i sprzeczne ze sobą. Natura jest materialna i duchowa, jest dana i tworzona, czysta i skalana, jest porządkiem i nieporządkiem, jest uduchowiona i laicka, zdomino­ wana i zwycięska, jest całością i zbiorem części, kobietą i przedmiotem, organizmem i maszyną. Jest też darem od Boga i wytworem własnej ewolucji, jest uniwersalna poza historią i jest pokłosiem tejże, efektem przypadku i planu, dzikością i ogrodem. W naszym postrzeganiu natu­ ry wszystkie te pojęcia mają rację bytu, a nawet w swojej złożoności tworzą pewien dualizm, kluczowy dla jej zrozumienia. Z jednej strony przyroda jest czymś zewnętrznym, rzeczą, kró­ lestwem rzeczy znajdujących się poza człowiekiem i procesów

strona 203

3. Y. Yovel, Kant and the Philoso­ phy of History, Wiley, Princeton 1980, s. 181; R.G. Collingwo­ od, The Idea of Nature, Oxford University Press, London 1945, s. 116 –120. 4. Por. C. Glac­ ken, Traces on the Rhodian Sho­ re, University of California Press, Berkeley 1967.

tytuł Ideologia natury

istniejących poza społeczeństwem. Zewnętrzna natura jest nieskazi­ telna, dana przez Boga, autonomiczna; to surowy budulec, z którego powstało społeczeństwo, a kapitalizm przemysłowy bezustannie prze­ suwa jej granice. Ta zewnętrzna natura: jak drzewa, skały, rzeki i ulewy oczekuje na włączenie do procesu produkcji społecznej. Z drugiej stro­ ny natura jest także uniwersalna. Obok zewnętrznej przyrody bowiem mamy naturę ludzką, z czego wynika, że istoty ludzkie i ich zachowania społeczne są tak samo „naturalne” jak tak zwane zewnętrzne cechy przyrody. Takie podejście lokuje gatunek ludzki jako jeden z wielu ele­ mentów przyrody. W przeciwieństwie do zewnętrznego pojmowania natury, jej rozumienie uniwersalne ustawia człowieka obok czynników nieludzkich. Natura zewnętrzna i uniwersalna nie dają się łatwo pogo­ dzić, bo choć utrzymuje się, że przyroda jest zewnętrzna dla człowieka, w rzeczywistości jest ona jednocześnie wewnętrzna i zewnętrzna. Ten koncepcyjny dualizm nie jest jednak niepodważalny. Niezależ­ nie bowiem od tego, jak sprzeczne są te sposoby pojmowania natury, i tak często w praktyce się je myli, nie są też wyraźnie rozdzielone. Historyczne korzenie tego dualizmu można znaleźć u Kanta, chociaż oczywiście niektóre idee pojawiają się w całej judeochrześcijańskiej tradycji intelektualnej. Kant rozróżniał kilka rodzajów natury, ale najważniejszy dla naszych celów i najtrwalszy historycznie jest jego podział na naturę wewnętrzną i zewnętrzną. Według Kanta wewnętrz­ na natura istot ludzkich składa się z ich prymitywnych namiętności, podczas gdy zewnętrzna jest społecznym i fizycznym środowiskiem, w którym istoty te żyją. Rozróżnienie to musiał przyjąć jako konse­ kwencję systemu epistemologicznego, którym się posługiwał. Cha­ rakterystyczne, że w tym dualizmie sam umysł ludzki nie pojawia się wcale, gdyż według Kanta to właśnie umysł jest ostatecznym środ­ kiem przezwyciężającym ten podział: pojedynczy świadomy umysł doświad­cza natury jako jedności, a na poziomie gatunku to kultura ma za zadanie przezwyciężyć ów paradoks wewnętrznego zwierzęcia i ze­ wnętrznej przyrody3 . W ten sposób początkowy dualizm prowokuje lub przynajmniej implikuje inne, znane nam dobrze dzisiaj podziały: umysł i natura, kultura i natura. Na tych właśnie filozoficznych dychotomiach używanych przez Kanta zbudowana jest współczesna mieszczańska ideologia natury. Tematyka natury realnej i konceptualnej przewija się w całym za­ chodnim myśleniu. Proste podsumowanie najważniejszych koncepcji do czasów Kanta jest zadaniem olbrzymim4 , ale równie trudna byłaby


strona 204

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

strona 205

próba podsumowania ostatnich dwóch stuleci. Wtedy bowiem społecz­ ny związek z przyrodą uległ niezwykłemu przekształceniu. Jedno­ cześnie wiele starych teorii okazało się skamielinami muzealnymi, a inne często mało znane szybko nabrały znaczenia. To właśnie w tym czasie dualizm właściwy Kantowi utrwalił się jako kręgosłup miesz­ czańskiego pojmowania natury. Biorąc pod uwagę poziom skompliko­ wania problemu, nie jesteśmy w stanie w tym rozdziale prześledzić hi­ storycznego rozwoju tej ideologii. Zamiast tego po prostu zilustrujemy ją, omawiając dwa konkretne sposoby doświadczania natury i myślenia o niej: naukowy i – nazwijmy go tak z braku lepszego określenia – poe­ tycki. Nie próbujemy nawet udawać, że jest to lista kompletna; w obu przypadkach opis jest wybiórczy, bo ma na celu właśnie zilustrowanie, a nie ostateczne udowodnienie mieszczańskiego pojmowania natury.

Natura w nauce Tradycyjnie korzeni współczesnej nauki upatruje się w początkach XVII wieku u Francisa Bacona. Bacon jest znany z entuzjastycznego gło­ szenia tezy o hegemonii człowieka nad przyrodą. Panowanie nad przy­ rodą, twierdził, jest podróżą usankcjonowaną przez Boga, a konieczną po wygnaniu z raju. Chociaż niewinność została utracona na zawsze, można było odzyskać jakiś element harmonijnej równowagi między człowiekiem a przyrodą dzięki wielkodusznej zwierzchności ludzkości nad nią. Można to osiągnąć dzięki zastosowaniu kunsztu mechaniki, który z kolei da się rozwijać dzięki badaniu przyrody. Tylko wnikliwe zgłębianie wiedzy przyrodniczej może przynieść człowiekowi środki umożliwiające panowanie nad przyrodą; człowiek panuje nad przy­ rodą, wsłuchując się w nią5 . Ten tok myślenia doprowadził Bacona do przeświadczenia, że istotne jest ustanowienie instytucjonalnych środ­ ków systematyzujących zadania naukowe. Wizję tę utrwalił w Nowej Atlantydzie; nigdy jednak za jego życia nie została ona zrealizowana6.  Trudno nam dziś docenić, jak oryginalne były wizje Bacona, bo wie­ le z nich weszło już na stałe do naszego języka. Nie zmienia to jednak faktu, że sformułowane przez niego pojęcie przyrody jest w sposób 5. Swój szczególny stosunek do przyrody Bacon podkreśla, uży­ wając zaimka she (ang.) – „ona” , zamiast it – „to” (przyp. tłum.).

6. B. Farrington, Francis Bacon: Philosopher of Industrial Science, Henry Schuman, New York 1961; P. Rossi, Francis Bacon: From Magic to Science, London 1968; W. Leiss, The Domination of Nature, Boston 1974.

7. I. Kant, Of the Proficience and Advancement of Learning, Divine and Humane, [cyt. za:] Leiss, Domination…, dz. cyt., s. 56–57.

tytuł Ideologia natury

oczywisty zewnętrzne w stosunku do społeczeństwa ludzkiego: jest to obiekt, który należy opanować i którym można manipulować. W od­ niesieniu do wcześniejszych wyobrażeń idea związków z przyrodą przedstawiana przez Bacona jest bardziej mechaniczna niż organicz­ na. Społeczeństwo jako domena człowieka pozostaje oddzielone od przyrody i przy odpowiednim zarządzaniu może to wykorzystać do panowania nad nią. Oczywiście polityczne korzyści okiełznania natury były dla Lorda Kanclerza Anglii niewątpliwe. Nie tylko potwierdza on zewnętrzność natury, ale też widząc potencjał do kontroli społecz­ nej nierozerwalnie związanej z nauką wyprzedza niejako podział Kanta na naturę wewnętrzną i zewnętrzną: „Nie jest też oczywiście ta druga korzyść z nauki tłumienie niedogodności, które pojawiają się między ludźmi – mniej ważna od poprzedniej: umniejszania potrzeb wynikających z przyrody […]. [Ponieważ ludzie – K.B.] są pełni dzi­ kich i niespełnionych żądz korzyści, zemsty i pożądania, które póki słuchają [oni – K.B.] nakazów, praw, religii, póki stykają się z delikatną elokwencją i perswazją książek, kazań i mów utrzymują pokój w spo­ łeczeństwie; ale gdyby te instrumenty miały zamilknąć albo gdyby nie było ich słychać przez podburzanie i zgiełk, wszystko rozpłynęłoby się w anarchii i chaosie”7 . Badania naukowe dają też możliwość okiełzna­ nia natury ludzkiej i ograniczenia szkodliwych konsekwencji namięt­ ności, chciwości i pragnień. Od czasów Bacona w nauce powszechna stała się idea zewnętrz­ ności przyrody. Oznacza to, że metody i procedury naukowe nakazują całkowite oderwanie zarówno od społecznego kontekstu badanych zdarzeń i obiektów, jak i od społecznego kontekstu samej działalności naukowej. Mechanika newtonowska uznaje miejsce Boga w natural­ nym wszechświecie, w którym nie ma miejsca dla społeczeństw ani pojedynczych ludzi. Patrząc na spadające jabłko, Newton nie pytał o społeczne siły i wydarzenia, które doprowadziły do zasadzenia ja­ błoni i zaprojektowania ogrodu, co przesądziło o miejscu, w którym to jabłko spadnie. Nie pytał też o udomowienie drzew owocowych, które nadało jabłku jego formę. Pytał raczej o „naturalne” zdarzenie, opisy­ wane w oderwaniu od kontekstu społecznego. Podobnie bezpośrednim obiektem teorii względności Einsteina był świat ruchów atomów i czą­ stek subatomowych w czasoprzestrzeni, czyli świat, który nawet nie istnieje na płaszczyźnie bezpośrednio doświadczanej przez człowieka. Oczywiście można uogólnić wyniki tych badań jako fizyczne wyda­ rzenia w skali społecznej, tak jak teoria grawitacji Newtona stosuje


strona 206

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

się zarówno do ludzkiego ciała, jak i do jabłka, ale w obu przypadkach społeczne produkty i wydarzenia przedstawiają zasadę naukową jako fenomen naturalny, a nie społeczny. Usytuowanie społeczne i takiż kontekst spadającego (ludzkiego) ciała nie mają żadnego znaczenia, jeśli stanowią ilustrację teorii względności. Umiejscowienie natury jako obiektu zewnętrznego nie jest ani arbitralne, ani przypadkowe. Chociaż ówczesny związek między prze­ mysłem i metodą naukową jest dzisiaj dość słaby, był on dla Bacona zupełnie oczywisty. W procesie wytwarzania istoty ludzkie traktują materiały jako zewnętrzne obiekty pracy, które mają zostać przetwo­ rzone na towary. Producenci umieszczają „kunszt mechaniki” między sobą a przetwarzanymi obiektami dla zwiększenia produktywności pracy, jeśli więc nauka ma być środkiem służącym do rozwijania tych „sztuk mechanicznych” , również ona musi traktować naturę jako obiekt zewnętrzny. Nauka oparta na moralnej logice religii protestanckiej może mieć różne zalety, ale taka logika nie byłaby przydatna w roz­ wijaniu sztuk mechanicznych. Niemal sto lat później Newton po­ twierdził istnienie bezpośredniego związku między nauką a „praktyką mechaniczną”8 . Obecnie nie wszystkie gałęzie nauki są tak bezpośred­ nio powiązane z produkcją. Nauka nie jest już dziedziną raczkującą; przeciwnie, stała się bardzo ważną instytucją społeczną. I choć z jednej strony przez wielką liczbę laboratoriów została zaprzęgnięta do współ­ pracy z kapitalizmem przemysłowym, to z drugiej dzięki instytucjom zajmującym się wyłącznie nauką zyskała sporą dozę suwerenności od bezpośrednich potrzeb produkcyjnych. Najważniejsze jednak, że nie­ zależnie od tego, jak blisko jest dzisiaj związana z przemysłem, w dal­ szym ciągu dzieli z Baconem i Newtonem epistemologiczne założenie natury zewnętrznej, uprzedmiotowionej w teorii tak, jak w praktyce uprzedmiotowiona jest w procesie produkcji. Jednak w tradycji współczesnej nauki natura nie jest jedynie ze­ wnętrzna: jest ona jednocześnie uniwersalna. W początkach tej koncep­ cji źródło jedności i uniwersalizmu było religijne. Dla Bacona religijne szaty, w które ubierał naukę, nie były tylko wygodnym politycznie dodatkiem, ale też integralnym elementem przedsięwzięć naukowych. 8. Na przykład: „Geometria została stworzona na podstawie praktycznej mechaniki i nie jest niczym więcej, jak tylko częścią uniwersalnej mechaniki, która dokładnie o ­ pisuje i pokazuje sztukę

mierzenia” – [cyt. za:] M. Jammer, Concepts of Space, Harvard Univer­ sity Press, Cambridge, 1969, s. 96.

strona 207

9. P. Rossi, Francis Bacon…, dz. cyt., s. 26.

10. Interesu­ jącą dyskusję o Newtonie można znaleźć w: M. Jammer, Concepts…, dz. cyt.

tytuł Ideologia natury

Bacon uznawał biblijną wizję stworzenia i nawet jeśli wierzył, że harmonijna jedność przyrody została zniszczona w wyniku wygnania ludzi z raju, było to tylko zjawisko częściowe i czasowe. Nauka była dla niego chwalebnym przedsięwzięciem, gdyż dzięki niej i poprzez ujarzmienie przyrody ludzie mogli przywrócić harmonię, tym samym spełniając wolę Boga. Chociaż Bacon stanowczo rozdzielał zewnętrzną przyrodę od świata społecznego, twierdził, że przedmioty „naturalne” i „sztuczne” mają tę samą formę i treść, a różnią się tylko bezpośredni­ mi przyczynami9 . O ile zrównanie natury i formy nie przetrwało, o tyle równanie natury i istoty jest kluczowe dla współczesnego języka i myśli. Mówiąc o „naturze” jakiegoś obiektu albo zdarzenia, mamy na myśli jego istotę; poza nią jest tylko wygląd. Wszystkie zjawiska społeczne czy przyrodnicze mają swoją istotę, i w tym sensie natura jest uniwersalna. Także u Newtona uniwersalizm natury miał jasne fizyczne wy­ jaśnienie w uniwersalizmie praw przyrody, ale podobnie jak Bacon, Newton oparł swoją wizję uniwersalności natury na przesłankach reli­ gijnych. Nie zgadzał się bowiem z wcześniejszymi opisami przestrzeni i materii. Swoją koncepcją przestrzeni absolutnej, która nawet dzisiaj wpływa na nasze zdroworozsądkowe postrzeganie kosmosu, otworzył furtkę do powstania poglądu, że to czas i przestrzeń, a nie materia, są podstawowymi elementami natury. Pod naciskiem krytyki religijnej i filozoficznej coraz bardziej zaczął utożsamiać przestrzeń absolutną z Bogiem, a pod koniec życia twierdził, że wszystkie jego odkrycia w dziedzinie fizyki podlegały tej filozoficznej idei. O ile ruch obiektów jest całkowicie określony prawami fizyki, to wszechobecność Boga jest wyrażana przez przestrzeń, w której się te ciała poruszają. Dlatego też możemy domniemywać, że pojęcie natury łączy się z wizją kosmosu10 . Współczesna nauka w dalszym ciągu wykorzystuje uniwersalną ideę natury, ale już nie patrzy na nią przez pryzmat religii. Od czasów Darwina biologia jest postrzegana systemowo, a nie jako zbiór przy­ padków rozrzuconych w historii. Biologia człowieka jest tylko częścią tego systemu. W ten sposób Darwin dostarczył naukowej podstawy do traktowania niektórych zjawisk społecznych tak samo, jak traktowane są zjawiska chemiczne i w końcu również fizyczne. Trzeba pamiętać, że niektóre ważne poglądy Darwina zostały zapożyczone z dziewięt­ nastowiecznej ekonomii politycznej. Ci, którzy powołują się na Darwi­ na i często nadużywają jego nazwiska, próbują z powrotem rozciągnąć jego teorię na świat społeczny. Najnowsza i najbardziej wyrafinowana z tych prób została podjęta przez zwolenników socjobiologii. Starają


strona 208

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

się oni wyjaśnić zawiłości zachowań ludzkich poprzez odniesienia do biologii, tworząc z tak postrzeganego społeczeństwa byt biologiczny11 . Nie ma znaczenia, że ten biologiczny redukcjonizm nie znajduje po­ parcia w oczach większości biologów. Jest to wizja uniwersalnej natury z biologią jako głównym filarem; ludzka natura jest według niej tylko podzbiorem natury biologicznej. Wśród naukowców większy szacunek budzi fizyczna teoria natury uniwersalnej. Zgodnie z nią to świat fizyczny, a nie biologiczny, leży u podstaw natury. Od czasu podważenia przez Einsteina teorii Newtona i powstania teorii kwantowej trwa debata, czy to przestrzeń i czas, czy też materia są podstawowymi elementami zdarzeń fizycznych. Nie­ zależnie jednak od odpowiedzi na to pytanie w tym sposobie rozumie­ nia zdarzenia biologiczne są zredukowane do fizycznych, działających bezpośrednio lub też poprzez chemię. Jak się wydaje, taki pogląd na uniwersalizm natury fizycznej jest szeroko akceptowany. U źródeł natury znajduje się materia, więc natura jest „z natury” materialna. Ten pogląd wynika z poszukiwania fizjologicznego wyjaśnienia zachowań psychologicznych. Fizyk Carl Friedrich von Weizsäcker przedstawił tezę jedności natury w sposób optymistyczny i programowy. Fizyka, jak twierdzi, „to nauka, która powinna wyrażać jedność natury” . Tę jedność pozwalają zrozumieć trzy podstawowe kroki. Po pierwsze, królestwa organiczne i nieorganiczne trzeba zredukować do fizyki, w ten sposób sugerując fizykalną teorię biologii. Po drugie, musi zaistnieć „genetyczne wpisa­ nie człowieka w naturę poprzez teorię ewolucji” . Trzecim krokiem jest „fizykalna teoria działań ludzkich” zapoczątkowana przez cybernetykę12 . Chociaż sam Weizsäcker nie był pozytywistą, udzielił w tym przypad­ ku głosu większemu i często pomijanemu pojęciu nauki pozytywistycz­ nej. Broniąc bowiem poglądu o jedności natury, jednocześnie akceptuje jej podział, choćby podczas opisywania drugiego etapu, gdy stawia na­ turę i człowieka naprzeciw siebie. Natura jest jednocześnie zewnętrzna wobec człowieka, jest tym, czym człowiek nie jest, ale też zarazem człowiek jest naturą. Według Weizsäckera istnieją dwie natury: ta poza człowiekiem i ta, która obejmuje także jego. 11. E. Wilson, Sociobiology, Harvard University Press, Cambridge 1975; tegoż, On Human Nature, Harvard University Press, Cambridge 1978; A. Caplan, The Sociobiology Debate, HarperCollins, New York 1978.

12. C.F. von Weizsäcker, The Unity of Nature, Farrar Straus Giroux, New York 1980, s. 6–7.

strona 209

tytuł Ideologia natury

Natura poetycka – krajobraz amerykański

13. H.N. Smith, Virgin Land, Cambridge 1950, s. 260; L. Marx, The Machine in the Garden, Oxford Univer­ sity Press, New York 1964, s. 110.

Henry Nash Smith – kończąc swoje niezwykle znaczące badanie nad amerykańskim krajobrazem jako symbolem i mitem – napisał: „Najważ­ niejszym problemem amerykańskiej gospodarki rolnej jest to, że przyjęła dwie przeciwstawne idee, wskazując przyrodę i cywilizację jako podsta­ wę interpretacji historycznej i społecznej” . Przyroda, a szczególnie ta jej część, którą możemy zaobserwować w krajobrazie, została przez Smitha określona jako najważniejszy symbol w dziewiętnastowiecznej Ameryce. Dzicz lub ogród, pierwotny albo arkadyjski – krajobraz ucieleśniał na­ dzieję i obietnicę amerykańskiej przyszłości. Ta poetycka zbitka geografii fizycznej z kulturowym mitem została przez Leo Marxa nazwana moral­ ną geografią dziewiętnastowiecznej Ameryki. Owa moralna geografia jest w pewnym sensie typowo amerykańska, bo właśnie tam podział na naturę i cywilizację był wyraźniejszy niż w Starym Świecie. Dążeń do postępu, tak cenionego w dobie wczesnego kapitalizmu, nie krępowały dawne formy społeczne, boleśnie zderzone z geograficzną naturą znacz­ nie bardziej niezwykłą od obumierającego feudalizmu. W Ameryce, wobec niedostatku uznanych instytucji, „związek między człowiekiem a środowiskiem jest zwykle decydujący”13 . Podczas gdy główne społecz­ ne symbole Starego Świata wywodziły swoją siłę i zasadność z historii, symbole Nowego Świata znacznie częściej odwoływały się do przyrody. Jeśli więc w amerykańskiej tradycji natura jest tym ważniejszym i wyraźniejszym społecznym symbolem, nie może być uznana za byt zwyczajny i całkiem oczywisty. Przy całej jej symbolicznej mocy, pojęcie natury jest nieopisanie złożone. Można jednak skonstruować kilka uogól­ nień dotyczących sposobów jej postrzegania wywodzących się z „ame­ rykańskiej podróży w dzicz” . Razem bowiem z naukowym doświadcza­ niem przyrody, jej poetycka percepcja wywarła niezwykle silny wpływ na wizję natury, którą dzisiaj uznajemy za bezdyskusyjną. Dotyczy to nie tylko Ameryki, definiowanej geograficznie i kulturowo, lecz także Starego Świata. Po pierwsze, konfrontacja z przyrodą nie miała miejsca wyłącznie w Ameryce, chociaż tam przebiegała najgwałtowniej, ale była efektem rodzącego się kapitalizmu, dlatego też znaczna część tego doświadczenia odbywała się poza granicami USA. Po drugie, kulturowe doświadczenie Ameryki wpłynęło na ten sam Stary Świat, z którego się wywodziło. Od samego początku, a już na pewno od czasów Szekspira, amerykańskie pojmowanie przyrody było częściowo pochodną europej­ skiego do niej stosunku. Leo Marx twierdzi, że topografia Burzy przewi­ duje moralną geografię amerykańskiej wyobraźni. Nieco bardziej ogólnie


strona 210

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

Roderick Nash zauważa „głębokie odbicie dziczy jako koncept w myśli zachodniej”14.  Po krótkim zapoznaniu się z takim podejściem do natury można uzmysłowić sobie ten sam koncepcyjny dualizm natury zewnętrz­ nej i uniwersalnej, z którym spotkaliśmy się w przypadku teorii nauko­ wych. Tak jak poprzednio, zajmiemy się najpierw naturą zewnętrzną. Młody Alexis de Tocqueville, po powrocie z wędrówki w dzicz ­Terytorium Michigan w lipcu 1831 roku, gdzie wybrał się z Europy, po­ wiedział o amerykańskiej przyrodzie: „O ile chętnie przyznaję, że Ame­ rykanie nie mają poetów, nie mogę odmówić im poetycznych pomysłów. W Europie ludzie dużo mówią o wielkich obszarach amerykańskiej dziczy, ale sami Amerykanie nigdy o nich nie myślą. Są nieczuli na cuda natury nieożywionej i można powiedzieć, że nie doceniają otaczają­ cych ich wielkich puszcz, dopóki nie padną one pod toporem. Ich oczy skupio­ne są na innym obrazie: lud amerykański patrzy na swój własny marsz przez dzicz; osuszanie bagien, zawracanie rzek, zaludnianie pustkowi i podporządkowywanie sobie przyrody. Ten wspaniały obraz ich samych nie pojawia im się przed oczami tylko okresowo; można po­ wiedzieć, że towarzyszy im wszystkim w najmniej ważnych i najważ­ niejszych zajęciach, że zawsze mają go w pamięci”15 . Te same tematy powracają w całej literaturze podboju, często wręcz przedstawiane graficznie, od czasów purytańskich do dziewiętnastego wieku. Lasy Massachusetts, opisane przez Cottona Mathera, to pierwotne gniazda smoków, diabłów, czarownic i „latających węży ognistych” – stworzeń mitycznych, to prawda, ale będących nie wytworami czystej wyobraźni, lecz imaginacji purytańskiej, zderzonej z prawdziwymi wydarzeniami. Dziewiętnastowieczna literatura podboju ukazuje tę samą niechęć do dzikiej natury i chociaż jej język jest dopracowany, a wyobraźnia mniej aktywna, to nadal kładzie nacisk na sam podbój, a nie na podbijanych16 . Dzicz jest antytezą cywilizacji: jest naga, straszna, nawet wroga, jest nie tylko domem dzikusa, ale też wręcz jego naturalnym środowiskiem. Dzicz i dzicy byli jednym: przeszkodą, którą trzeba pokonać w marszu do postępu i cywilizacji. Ta tradycyjna niechęć powstaje na samej rubieży (frontier), tam gdzie zewnętrzność natury jest odczuwana najboleśniej. Jest tak głośna, 14. L. Marx, Machine…, dz. cyt., s. 72; R. Nash, Wilderness and the American Mind, Yale University Press, New Haven 1967, s. 8; por. P. Miller, Nature’s Nation, Harvard University Press, Cambridge 1967.

15. A. de Tocqueville, Democracy in America, New York 1945, t. 2, s. 78. 16. R. Nash, Wilderness…, dz. cyt., s. 28–43.

strona 211

tytuł Ideologia natury

używając określenia Nasha, że współczesne opisy „miejskiej dziczy” czy „miejskiej rubieży” mają w sobie taki sam ładunek odrazy, zawarty w nich celowo bądź przypadkiem17 . Jednak w miarę poskramiania dzi­ czy zewnętrzna natura nabierała nieco mniej przerażającego wyglądu. Wyrąbywanie i ociosywanie przyrody ustąpiło nieco ostrożniejszemu jej traktowaniu w imię nauki, a fascynacja zastąpiła strach. Jeśli chodzi o artystyczne przedstawienia przyrody, tę zmianę można zauważyć dzięki pojawieniu się specyficznego rodzaju malarstwa: szczegółowych badań i zbliżeń różnych gatunków zwierząt i roślin, czyli tak zwanego studium natury. Do tej tradycji przyłożyli się zarówno naukowcy, jak i artyści, ludzie tacy jak Alexander von Humboldt, Frederic Edwin Church i John James Audubon, którzy wykonywali rysunki, szki­ ce i malunki roślin, kwiatów i ptaków18 . Te szczegółowe studia nad obiektami przyrody przyczyniły się z kolei do powstania szerszego społecznego ruchu, równie wpływowego jak ten opisujący doświad­ czenia dziczy, ale zupełnie odwrotnego w założeniu. Tam gdzie dzicz była wroga, okiełznana przez człowieka przyroda przedstawiana przez dziewiętnastowieczny ruch „powrotu do natury” okazywała się w zasadzie przyjazna. Jednakże czy wroga, czy przyjazna, zawsze była zewnętrzna: to świat do podbicia albo miejsce na wycieczki. Ruch „powrotu do natury” nie został zainicjowany przez pionierów podboju amerykańskiego kresu (frontier), ale przez mieszkańców miast. „Zaczęliśmy w miastach doceniać dzicz. To literat piórem, a nie pionier toporem wykonał pierwszy gest oporu wobec silnego nurtu antypatii”19.  Autorzy piszący dla tak popularnych czasopism jak „House and Garden” , „Ladies Home Journal” , „Nature-Study Review” , „Good House­keeping” i wielu innych pod koniec dziewiętnastego wieku zaczęli wprowadzać przyrodę do salonów w domach na przedmieściach. Udomowiona, zdezynfekowana i postawiona na stolikach do kawy stała się częścią do­ mostw tak samo jak kot. Poprzez wiele działań, w znacznej części skie­ rowanych do dzieci, kult natury stał się pierwszym wyróżnikiem klasy średniej, a potem, w bardziej ograniczonej formie, reszty zurbanizowa­ nej Ameryki. Modne stały się wakacje w dziczy, szczególnie od kiedy fotografia pozwoliła na wierne odtwarzanie scenerii; spopularyzowało 17. Por. S.B. Warner, The Urban Wilderness, University of California Press, New York 1972. „Miejska granica” i „miejski pionier” to dość nowe terminy odnoszące się do „podboju” dzielnic klas

pracujących przez profesjonalistów z klasy średniej: złe i ciemne miej­ sca w mieście są „podbijane” przez cywilizację i służą społecznemu postępowi wszystkich.

18. B. Novak, Nature and Culture: American Landscape and Painting 1825 –1875, Oxford University Press, New York 1980, s. 101–134. 19. R. Nash, Wilderness…, dz. cyt., s. 44.


strona 212

20. P. Schmitt, Back to Nature, Johns Hopkins University Press, New York 1969.

21. P. Miller, Na­ ture’s…, dz. cyt., s. 197; G. Mowry, The Urban Na­ tion 1920–1960, Hill and Wang, New York 1965, s. 2. Zob. też: M. i L. White, The Intellectu­ al Versus the City, Literary Licensing, Oxford 1977, gdzie omówiono ideologię anty­ urbanizacyjną.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

się uprawianie sportów w lesie, a dzieci wyjeżdżały na obozy w szla­ chetnym otoczeniu czystej przyrody. Wprowadzono do szkół naukę o przyrodzie. Społecznicy zaczęli zakładać fundusze na rzecz finan­ sowania dzieciom ze slumsów całodniowych wycieczek za miasto, na świeże powietrze; rozwinął się ruch harcerski, który miał za zadanie wpajanie młodzieży wartości obywatelskich poprzez prostotę i wyjazdy do lasów, kształtujące zarazem umiejętność współpracy i indywidu­ alizm20.  Dzisiaj transformacja znacznych obszarów wiejskiej Ameryki w miejsca odpoczynku dla osób z miast jest bardziej zaawansowana, ale skauci, letnie obozy i sezony polowań pozostają wciąż popularne, i to właśnie w tej ogólnej chęci ucieczki z miasta wyraża się współcześnie wizja „powrotu do natury” . To, co przeniknęło do kultury popularnej i działań z końca stulecia, było już widoczne wcześniej, w bardziej ekskluzywnych kręgach. Na przykład do końca dziewiętnastego wieku typowy dla malarzy kraj­ obrazowych był pogląd, że istnieje „fundamentalna opozycja natury względem cywilizacji, przy założeniu, że cnota, odpoczynek i godność są po stronie Natury – pisanej wielką literą i określanej żeńskim zaim­ kiem – w kontraście do brzydkiej, nędznej i obłudnej cywilizacji, wobec której używano zaimka «to»” . Ta wersja podziału na naturę i cywiliza­ cję dominowała już w połowie dziewiętnastego wieku, kiedy granica (frontier) opisana przez de Tocqueville’a przesuwała się coraz dalej pod ciosami topora i stawała się coraz bardziej dostępna dzięki kolejom. Ale podobnie jak wizja wrogiej dziczy pełniła funkcję społeczną, legitymi­ zując atak na przyrodę, taką samą rolę odgrywała wizja szlachetnej na­ tury. Konserwatywny historyk George Mowry twierdził, że entuzjazm, jakim obdarzano naturę i świat zewnętrzny, był przejawem ekologicz­ nej nostalgii, „wygodnej politycznie dla rządzących klas ekonomicznych Ameryki” i mającej na celu „kultywowanie wiejskich cnót”21.  Chociaż postrzeganie natury jako zjawiska zewnętrznego połączy­ ło w sobie wrogość wobec niej i jej idealizowanie, przekształcenie prostego utylitaryzmu ludzi rubieży w wyrafinowany idealizm ruchu „powrotu do natury” nie następowało liniowo. Literaci z miast, całko­ wicie oddani drugiej z tych wizji, wiele zawdzięczali poprzedniemu pokoleniu pisarzy i artystów odpowiedzialnych za romantyczną trady­ cję wieku dziewiętnastego. U nich właśnie nie zewnętrzność natury jest najbardziej widoczna, lecz jej uniwersalizm. Wszyscy ci wielcy twórcy napisali o romantyzmie tak wiele i z tak różnych punktów widzenia, że w żadnym razie nie da się ustalić pełnej ani nawet reprezentatywnej

strona 213

22. B. Novak, Nature and Culture…, dz. cyt., s. 17; określenie „chrześcijański naturalizm” jest autorstwa Perry’ego Millera. Zob. też: A.K. Weinberg, Manifest Destiny, Literary Licen­ sing, Gloucester 1958.

tytuł Ideologia natury

listy. Aby stworzyć sugestywny obraz uniwersalnej natury, przedstawi­ my tylko kilka najważniejszych tematów. To współczesne konwencje każą nam patrzeć na robione z natury szkice ptaków i roślin – wykonywane jako cele same w sobie – jak na czysty realizm i mniej interpretacyjne przedstawienie niż wytwory romantycznego malarstwa krajobrazowego. Pomijanie albo umniejsza­ nie kontekstu stojącego za szkicami botanicznymi jest taką samą interpretacją artystyczną jak zastosowanie światła do zasugerowania boskiej obecności albo przedstawienie ludzi w cieniu wielkiej, maje­ statycznej przyrody, czasem nawet wśród niej zagubionych. Te dwie konwencje to tylko dwa najpopularniejsze chwyty stosowane w roman­ tycznych pejzażach Thomasa Cole’a, Frederica Edwina Churcha, Ashera Browna Duranda i niezliczonych innych artystów. Ich wspól­ nym mianownikiem jest miejsce Boga w naturze. Natura to święty tekst, który w każdym miejscu nosi piętno boskości, a ludzkość jest częścią tej natury. Istniała wtedy „trójca Boga, Człowieka i Natury” . Jeśli więc Bóg był obecny w naturze, teksty natury zawierały wszystkie prawdy moralne umieszczane na pejzażach przez dziewiętnastowiecznych artystów. W tym „chrześcijańskim naturalizmie” Bóg i natura przestały być osobne; natura stała się nie tylko tekstem Boga, ale wręcz samym Bogiem. „Jedność natury oznaczała jedność Boga” . Nawet jeśli czasami, szczególnie w Ameryce, ten „chrześcijański naturalizm” przyjmował barwy mocno nacjonalistyczne, w dalszym ciągu podkreślał integral­ ność całego rodzaju ludzkiego z Bogiem i naturą. Ideologia Boskiego Przeznaczenia, z jej przedziwnym pomieszaniem nacjonalizmu i uni­ wersalizmu religijnego, powstała właśnie na tych fundamentach22 . Podobną wizję natury miało wielu ówczesnych pisarzy. Przedstaw­ my przypadek oczywisty: Ralph Waldo Emerson postrzega naturę jako formę o głębszym duchowym znaczeniu. „Każde zjawisko naturalne jest symbolem jakiegoś zjawiska duchowego. Każde zdarzenie w natu­ rze odpowiada jakiemuś stanowi umysłu, a ten stan umysłu można opi­ sać, jedynie pokazując obraz tego zdarzenia. Każdy naturalny proces to rodzaj moralnego twierdzenia” . Ta „jedność natury” jest tak intymna, że „leży pod najbardziej wewnętrzną warstwą natury i zdradza swoje źródło w Uniwersalnym Duchu. Najszlachetniejszym zadaniem natury jest trwać jako wizja Boga. To organ, przez który Uniwersalny Duch przemawia do ludzi i stara się ich z powrotem do siebie przywieść. Człowiek to głowa i serce natury; znajduje coś z siebie samego w każ­ dej wielkiej i małej rzeczy, w każdej warstwie góry, w każdym nowym


strona 214

23. R.W. Emer­ son, Nature, [w:] tegoż, Selected Writings, New York 1965, s. 186–223.

24. L. Marx, ­Machine…, dz. cyt., s. 96.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

związku między barwami, zdarzeniu astronomicznym albo zjawisku atmosferycznym, które można zaobserwować i zanalizować”23 . Ta idealistyczna jedność natury wyraźnie rożni się od materiali­ stycznej jedności nauki Newtonowskiej, nawet jeśli w obu przypadkach obecny jest Bóg. Nie jest ona jednak całkowicie odmienna, jak pisze Leo Marx: „Chociaż wiedza naukowa pozbawiła niektóre tradycyjne religijne mity siły i mocy przekonywania, tak że nie możemy już czytać Księgi Rodzaju w taki sposób, jak odczytywano ją kiedyś, ta sama wiedza umoż­ liwia artystom napełnienie świata nowymi mitotwórczy­mi wartościami. Ruchy ciał niebieskich, kosmos (ta wspaniała, niewyobrażalna nieskoń­ czoność kosmosu) i sam krajobraz – wszystko to miało stać się składami emocji poprzednio zarezerwowanymi tylko dla majestatu Boga. Dla tego nowego świata nie wystarczało określenie «piękny», on był podniosły”24.  Nawet niektórzy transcendentaliści nie zawsze widzieli kontrast między rozwojem przemysłowym a wyrafinowaniem natury. Tacy ludzie jak Henry David Thoreau byli raczej wrogo nastawieni do inwazji przemysłu na tereny pozamiejskie, ale Emerson przyjmował z otwartymi ramionami innowacje, na przykład koleje, aby dzięki nim stworzyć bardziej perfekcyjną i kompletą wizję przyrody. Rajska wizja natury skoncentrowana na Bogu była coraz częściej zastępowana wizją antropomorficzną. O ile oryginalna dzicz była ogrodem podarowanym przez Boga, ten nowy, „uczłowieczony” ogród był według niektórych próbą wygładzenia natury w bardziej harmonijną całość. Uniwersalizm natury zachował się w sielankowym krajobrazie, ale postaci ludzi i ich przymioty stawały się w nim większe, a boskie światło znikało. Nie zniknęła jednak potencjalna sprzeczność i powstał problem: jeśli postęp naukowy i przemysłowy oznacza coraz większe podporząd­ kowanie sobie natury, to siłą rzeczy oznaczało to również okiełznanie znajdującego się w niej Boga. To było zaś świętokradztwem. To „wzglę­ dy praktyczne” , jak twierdzi historyczka sztuki Barbara Novak, „pokaza­ ły, że naturę można «uczłowieczyć» bez naruszania natury-jako-Boga”25 . I tak się stało. Wizję rozciągnięto jeszcze dalej. Do tej pory Amerykanów łączył popularny pogląd na temat ich przeznaczenia: widzieli siebie jako „tworzących społeczeństwo w wizji ogrodu” . A skoro maszyna została 25. B. Novak, Nature…, dz. cyt., s. 157. Ta sprzeczność była tak utrwalona, że wciąż znajduje się w ogłoszeniu Fredericka Jacksona Turnera o koń­ cu granicy. Zob.: F.J. Turner, The Frontier in American History, New

York 1920; N.H. Smith, Virgin Land, dz. cyt., rozdz. 22.

strona 215

26. L. Marx, Machine…, dz. cyt., s. 195.

27. Tamże, s. 93. Por. też: Ray­ mond Williams, The Country and the City, St. ­Alban’s 1975.

tytuł Ideologia natury

już bezpiecznie umiejscowiona w ogrodzie, pojawiała się „retoryka technologicznego majestatu”26 . Technologię zaczęto postrzegać jako ważną część krajobrazu. Podobnie jak Georg Mowry zwraca uwagę na ideologiczną funkcję zewnętrznej natury przedstawianej jako pełnej zalet, tak Leo Marx wskazuje na klasowe podstawy samej formy projek­ towania ogrodów. Odnosząc się najpierw do osiemnastowiecznej Anglii, mówi, że „formalny styl ogrodu odrzucany przez Addisona to ucieleśnie­ nie jawnego marnotrawstwa, ideału arystokracji i klasy próżniaczej. Oddziela piękno od przydatności i pracy” . Marx sugeruje rozciągnięcie tej analizy na „całą wieś” , twierdząc, że Addison zrobił to samo27 . Tak nadmuchana bańka sprzeczności musiała pęknąć. O nagłą śmierć romantyzmu standardowo obwinia się Darwina, ale był to raczej pierwszy impuls niż odosobniony przypadek. Jednak koniec romanty­ zmu nie oznaczał końca ery natury uniwersalnej. Wizja ta żyje w nauce, we współczesnej ideologii „powrotu do natury” albo jako ich połącze­ nie w nostalgicznych odłamach ruchów ekologicznych. Rzeczywistość produkcji przemysłowej przeważyła w końcu nad romantycznym poj­ mowaniem przyrody jako tradycji artystycznej i intelektualnej, choć nie do końca nad samą tradycją romantyczną. Zasugerowany tu dualizm jako przeciwieństwa natury zewnętrznej i uniwersalnej nie został wyraźnie dostrzeżony w literaturze filozoficz­ nej, chociaż był czasem sygnalizowany. Joshua Taylor w rozważaniu Ameryka jako sztuka zaznacza, że „dzicz jako transcendentny związek z rzeczywistością w przyrodzie i dzicz jako ucieczka od ograniczeń cywilizacji to wizje mające pewne wspólne cechy pomimo wielkich różnic” . Emerson we wstępie do swojego eseju odróżnia dwa znaczenia słowa „natura” , w których można dostrzec podobieństwo między kon­ cepcją natury uniwersalnej i zewnętrznej28.  Opisując dualizm, rozdzieli­ liśmy te dwa pojęcia, chociaż w rzeczywistości są one blisko powiązane. 28. J.C. Taylor, America as Art, Harper Row, New York 1976, s. 178; R.W. Emerson, Selected Writings, dz. cyt., s. 187. Interpretując ten trudny fragment u Emersona, Morton i Lucia White piszą: „Jak wskazał Emerson, słowo «natura» ma dwa znaczenia. Według jednego z nich, odnosi się do całości rzeczy, procesów i wydarzeń we wszech­ świecie; według drugiego – od­ nosi się do wszechświata jakim byłby, gdyby nie dotknął go żaden

człowiek ani nie zmienił swoim «zachowaniem»” . Zob. tychże, Intellectual Versus the City, dz. cyt., s. 233. To oczywiście dokładny opis dualizmu natury uniwersalnej i zewnętrznej, ale uważam, że jego dokładność bierze się po części z in­ terpretacji. Emerson nie wypowia­ da się tak jasno na temat istnienia dwóch natur.


strona 216

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

Najłatwiej to dostrzec w związku natury romantycznej z naturą pusto­ szoną przez postęp cywilizacyjny. Romantyzm dziewiętnastowiecznej Ameryki był bezpośrednią odpowiedzią na uprzedmiotowienie przyrody w procesie pracy. Jest to podwójnie prawdziwe. Po pierwsze, uroman­ tycznienie natury nie było możliwe, dopóki nie została ona dostatecznie ujarzmiona, bo dopóki większość Amerykanów walczyła z nią o prze­ trwanie, dopóty romantyczny stosunek do niej byłby szaleństwem albo wręcz aktem samobójczym. Nie głaszcze się grzechotnika, dopóki ma zęby jadowe; dopiero po ich usunięciu można go wziąć do ręki, żeby podziwiać jego piękno. Po drugie, romantyzm był ideologiczną koniecznością. Podbój dziczy nigdzie nie był tak szybki, tak brutalny i tak bezczelny jak na maszerującej w stronę zachodniego wybrzeża amerykańskiej rubieży, a im głębsza była rana zadawana przez cywilizację Bogu i naturze, tym gwałtowniejsze były próby legitymizacji tego procesu. „Trzeba było znaleźć jakiś sposób, aby ten najbardziej utylitarny podbój w historii przedstawić nie jako kalkulację wartości ziemi i kosztów inwestycji, ale – pomimo różnych spekulacji – jako coś, co wymagało niezwykłej siły ducha”29.  Albo jak ujęła to Barbara Novak: „religijna, moralna i często nacjonalistyczna wizja natury” z tradycji romantycznej została wykorzystana jako „retoryczny parawan, za którym można było bez przeszkód dokonywać agresywnego podboju kraju”30 . Idea natury jest złożona i nabrzmiała od metafor, ale prawdopodob­ nie żadna z nich nie jest tak ważna ani tak ugruntowana jak wyobraże­ nie jej kobiecości. Co ciekawe, traktowanie kobiet w społeczeństwie ka­ pitalistycznym jest odzwierciedlane przez sposób traktowania przyrody. Tak jak w przypadku natury zewnętrznej, kobiety są postrzegane przez mężczyzn jako obiekty, które można podporządkować sobie i zniewolić; zniszczyć i wyidealizować; są przedmiotami do zdobywania i penetracji, podobnie jak do bałwochwalstwa i podziwu. Używa się tego samego języka w stosunku do nich i do natury. Kobiety stawia się na piedestale, ale dopiero kiedy są już społecznie zdominowane; tak samo postępuje się w przypadku przyrody, a romantyczne podejście do niej również jest formą kontroli. Jednak kobiety nigdy nie mogą być całkowicie 29. P. Miller, Errand Into the Wilder­ness, Harvard University Press, Cambridge 1956. 30. P. Miller, N ­ ature’s…, dz. cyt., s. 199; B. Novak, Nature and Culture, dz. cyt., s. 38.

strona 217

tytuł Ideologia natury

„zewnętrzne” , gdyż przechowuje się w nich płodność i możliwość reprodukcji biologicznej. W tym sensie są częścią natury uniwersalnej: matki i karmicielki, właścicielki tajemniczej „kobiecej intuicji” . Nie jest to miejsce, żeby rozwodzić się nad metaforą natury jako kobiety ani też na jej analizę, gdyż pomimo ciekawych wniosków, które takie studia mogłyby zaoferować – dotyczących ucisku kobiet, ideologii natury i roz­ woju społecznych związków z przyrodą – powstało na ten temat mało badań31 . Tutaj celem było tylko wskazanie na podobieństwo traktowa­ nia, co sprawia, że kobiecość jest tak „naturalną” metaforą natury. Możemy wreszcie omówić dokładniej wzajemne związki pojęć „ze­ wnętrzność” i „uniwersalność” w znaczeniu naukowego i poetyckiego doświadczania natury. Tradycyjnie postrzega się dziewiętnastowieczne amerykańskie pejzaże jako podróż do natury, z której ostatecznie wra­ ca się do miasta. Celem tej podróży jednak nie było miasto, z którego się wyruszyło; było nim, mówiąc słowami Bernarda Rosenthala, „miasto natury”32 . Miała to być podróż do dziewiczej dziczy i arkadyjskich widoków. W tym znaczeniu możemy kontynuować podróż z natury zewnętrznej do uniwersalnej; od dosadnej faktycznej zewnętrzności natury do jej ożywionej duchowej uniwersalności. Przebywając w par­ kach narodowych, górach i podczas weekendów na wsi, przeżywamy podobną podróż od zewnętrzności natury, jaką oferuje miasto, do jej uniwersalności, w którą chcemy się zanurzyć. Zewnętrzność zostaje zastąpiona przez uniwersalizm, przynajmniej na czas weekendu. Ta poetycka podróż w naturę zaczyna się tam, gdzie kończy się podróż na­ ukowa. Jeśli podróż poetycka zaczyna się od zewnętrzności natury, któ­ rą stara się zuniwersalizować, to podróż naukowa akceptuje uniwersal­ ność natury jako materii albo jako czasu i przestrzeni, którą ciągle się stara przemienić w zewnętrzny obiekt pracy. W tym sensie romantyzm natury był reakcją na postęp przemysłowy, a naukowe i poetyckie do­ świadczenia zetknęły się w procesie produkcji, i to właśnie tam natura zewnętrzna w pewnym stopniu łączy się z uniwersalną. Podsumowując, w samej idei natury zawarty jest niezbędny dualizm między zewnętrznością a uniwersalnością. Oba te sposoby postrzega­ nia natury są zarazem wzajemnie powiązane i sprzeczne. Możemy 31. Zob.: A. Kolodny, The Lay of the Land, Chapel Hill 1975; C. Merchant, The Death of Nature, San Francisco 1980; Sh.B. Ortner, Is Female to Male as Nature Is to Culture?, [w:] Woman, Culture,

and Society, red. M.Z. Rosaldo, L. Lamphere, Stanford Universi­ ty Press, Stanford 1974, s. 67–87; F. Engels, The Origin of the Family, Private Property, and the State, New York 1972. Tekst Smitha powstał

na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Oczywiście od tamtego czasu liczba publikacji na ten temat się zwiększyła (przyp. red.). 32. B. Rosenthal, The City of Natu­ re, Newark 1980.


strona 218

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

wręcz uważać, że są one od siebie zależne, gdyż bez zewnętrznej natu­ ry nie ma sensu podkreślać jej uniwersalności. Podejście zewnętrzne jest bezpośrednim skutkiem upodmiotowienia natury w procesie pro­ dukcji. Jednak niezależnie od tego, jak wydajna jest to produkcja i jak bardzo wpływa na uzewnętrznienie natury – innymi słowy: niezależnie od tego, jak efektywnie uniezależnia społeczeństwo od przyrody – lu­ dzie, społeczeństwa i ich wytwory w dalszym ciągu podlegają „natural­ nym” prawom i procesom. Podejście zewnętrzne daje nam tylko część obrazu natury; konieczna jest także taka koncepcja, która wyjaśniałaby obecność w niej człowieka. Ten dualizm konceptualny stwarza określony problem. Czy w rze­ czywistości istnieją dwie natury? Jeśli o dualizmie mówi się wyłącznie w kontekście epistemologicznym, a nie ontologicznym – czy możemy zatem zadowolić się dualną koncepcją pojedynczej rzeczywistości? To jednak wydaje się mało zadowalające, zresztą nie jest to nawet najważ­ niejszy problem. Idea natury to produkt społeczeństwa, a przyglądając się kwestii amerykańskiej rubieży, zauważyliśmy, że pełni ona oczywi­ stą funkcję społeczną i polityczną. Wrogość natury zewnętrznej uza­ sadniła jej dominację, a duchowa moralność natury uniwersalnej dała nam model zachowań społecznych. To właśnie mam na myśli, pisząc o „ideologii natury” . Ideologia to nie tylko zestaw kiepskich idei, ale też zbiór pojęć zakorzenionych w praktycznym doświadczeniu, chociażby tylko w doświadczeniu konkretnej klasy społecznej, która postrzega rzeczywistość ze swojej perspektywy i dlatego widzi tylko jej część. To właśnie częściowe postrzeganie rzeczywistości często staje się punk­ tem odniesienia do formułowania ogólnych poglądów. Nie ma większego znaczenia, czy ktoś zgadza się całkowicie z tą definicją ideologii, albo nawet czy zgadza się na przypięcie łatki „ideo­ logii” do tego wzajemnie sprzecznego dualizmu natury. Sednem tej definicji jest to – chociaż może wydawać się to dziś mniej wyraźne niż w zestawieniu z amerykańskim krajobrazem jeszcze sto lat temu – że ta udoskonalona koncepcja natury odgrywa podobną rolę. Po pierwsze, przyroda jest dzisiaj do tego stopnia ujarzmiona, że konotacje z wro­ gością są z reguły zarezerwowane dla ekstremalnych i nieczęstych zjawisk, takich jak wysoki poziom morza, powodzie czy huragany. Jest wroga czy nie, sam fakt zewnętrzności natury wystarcza do uprawo­ mocnienia jej podporządkowania, a proces jej ujarzmiania jest dzisiaj postrzegany jako „naturalny” . Druga, ważniejsza dzisiaj, jest ideolo­ giczna funkcja koncepcji uniwersalnej. Nie działa już jako „zasłona

strona 219

tytuł Ideologia natury

retoryczna” , pomagająca uzasadnić podbój zewnętrznej natury, ani jako wizja moralna, mająca stymulować zachowania społeczne właściwe klasie rządzącej. Funkcje te zlały się w jedno. W efekcie dalej chodzi o podbój – albo dokładniej mówiąc: o kontrolę – a jej celem jest w dal­ szym ciągu zachowanie społeczne. Najważniejszą funkcją koncepcji uniwersalnej jest obecnie uzasadnianie pewnych zachowań społecz­ nych poprzez nadawanie im statusu „naturalne” , co ma sprawić, że te zachowania i cechy stają się normalne, dane przez Boga i niezmienne. Konkurencja, zysk, wojna, własność prywatna, seksizm, heteroseksizm, rasizm, podział na tych, którzy posiadają wiele, i na tych, którzy nie mają nic, na „władców i Indian” – lista jest długa i wszystko to bywa określane mianem „naturalnego” . Obwinia się o to naturę, a nie ludzką historię. Kapitalizm traktowany jest nie jako zdarzenie historyczne, ale jako uniwersalny i nieunikniony produkt natury, będący dzisiaj w rozkwicie, ale który można było znaleźć już w starożytnym Rzymie i wśród wędrujących małp, bo z zasady przeżywali najsilniejsi. Kapita­ lizm jest naturalny, a walka z nim oznacza walkę z naturą ludzką. Spór człowieka z naturą jest jednym z najważniejszych w miesz­ czańskim portfolio. To klejnot w koronie natury uniwersalnej33. Ale istotne jest również to, że ten spór rozpływa się w nicość, jeśli z jakiego­kolwiek powodu zewnętrzność przyrody zostanie zanego­ wana. Aby „natura ludzka” spełniła swoją ideologiczną funkcję, musi istnieć osobna natura z własnymi nietykalnymi mocami, bo to wła­ śnie z tej natury owa „natura ludzka” czerpie możliwość przetrwania. Aby utrzymać ten wrażliwy koncept ideologiczny w jego delikatnej sprzeczności, trzeba zdobyć się na dziwne i potrzebne odejście od idei natury. Z samej definicji zewnętrzna natura wyklucza działalność człowieka, ale natura uniwersalna również ją wyklucza, z wyjątkiem najbardziej abstrakcyjnego podejścia, że trud jest konieczny i godny. „Retoryka technologicznego majestatu” Leo Marxa i obraz maszyny w ogrodzie są wyjątkami, które potwierdzają regułę. Tam widzieli­ śmy, że pomimo obecności ludzkich wytworów idea przekazywana przez zhumanizowany „środkowy krajobraz” jest następująca: tech­ nologia jest całkowicie integralna z krajobrazem i stała się taka dzięki 33. H. Lefebvre, The Sociology of Marx, New York 1968, s. 64. Zob. też: J. Larrain, The Concept of Ideology, Hutchinson, Athens, 1979; B. Parekh, Marx’s Theory of

Ideology, Johns Hopkins University Press, Baltimore 1982.


strona 220

34. Milton Fisk, The Human-Na­ ture Argument, „Social Praxis” 1980, nr 5, s. 343–361.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Neil Smith

wyłączeniu prawdziwej, konkretnej pracy i poprzez „znaturalizowanie” wytworów ludzkich, które w innej sytuacji naruszyły granicę natury34. Wyłączenie konkretnej pracy z uniwersalizmu natury nie jest tylko środkiem służącym do pozbawienia klasę pracującą jej historii ani też rytualną zgodą na delikatną wrażliwość klasy próżniaczej, która po skonfrontowaniu z prawdziwym źródłem swego bogactwa mdleje na sam widok pracy. W tym samym stopniu jest to „wyegzorcyzmowa­ nie” działalności społecznej z uniwersalnej natury w celu złagodzenia sprzeczności między naturą zewnętrzną a uniwersalną. Możliwości zsocjalizowania natury uniwersalnej odmawia się w końcu nie na podstawie historycznych doświadczeń, ale poprzez kontrast z naturą zewnętrzną. Taka jest ideologia natury.

strona 221

tytuł

Krajobraz jako żywy atlas: opowieść łąki autor /ka /zy

podtytuł

tłumaczenie

rozmawiał /a

Kaja Pawełek

biogram

Kaja Pawełek jest historyczką sztu­ ki. Od 2005 roku pracuje w Cen­ trum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Była kuratorką projek­ tów publicznych i wystaw, m.in.: Dotleniacza Joanny Rajkowskiej, Diverçity. Learning from Istanbul, Banksia oraz Działań na terenie zaludnionym Jakuba Szczęsnego, wystaw indywidualnych Marthy Rosler oraz Broomberga & Chanarina. Aktualnie pracuje nad doktoratem na Kingston Uni­ versity w Londynie poświęconym przemianom przestrzeni publicz­ nej w Warszawie po 1989 roku z perspektywy sztuki.

detale


strona 222

1. Introduction, [w:] Landscape. Politics and Perspectives, red. B. Bender, Berg, Oxford 1993, s. 1.

2. Tamże. 3. B. Bender, Introduction, [w:] B. Bender, M. Winer, Conte­ sted Landscapes. Movement, Exile and Place, Bloomsbury Pu­ blishing, London 2001, s. 3.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Kaja Pawełek

We współczesnej kulturze Zachodu krajobraz jest widokiem ukształto­ wanym z antropocentrycznej perspektywy, a jego postrzeganie determi­ nują powierzchnia i forma. Jednak w innych kręgach kulturowych odczy­ tywanie i znaczenie pejzażu jest dużo bardziej złożone, i nie zawsze daje się uchwycić jedynie za pomocą obrazu i mapy. Równie ważne jest to, co niewidoczne, ukryte pod ziemią i znajdujące się ponad nią1 , a także skom­ plikowane relacje nie tylko pomiędzy ludźmi, między ludźmi a przyrodą, lecz także wewnątrz natury. Jak pisze Barbara Bender: „krajobraz nigdy nie jest bezczynny, ludzie w nim działają, przekształcają go, adaptują, zdobywają. Jest to część procesu, w którym tożsamości są kształtowane i dyskutowane, zarówno na poziomie jednostki, jak i grupy czy państwa. Działając na styku historii i polityki, relacji społecznych i percepcji kulturowej, krajobraz musi być […] «pojęciem o silnym napięciu»” 2 oraz: „krajobrazy są zawsze w procesie, w potencjalnym konflikcie, nieupo­ rządkowane i niespokojne” 3.  W Europie i Ameryce Północnej krajobraz został ujęty w ramy narodowej tożsamości i identyfikacji, nic dziwnego, że europejscy kolonizatorzy nowym osadom nie tylko nadawali istniejące już nazwy, ale też często wybierali miejsca przypominające ich rodzinne strony. Pradziadkowie pewnej znajomej Amerykanki, przybyli z Norwe­ gii farmerzy, w pejzażu stanu Waszyngton odnaleźli swojski widok, ale jak można się domyślać, odczytywali go przede wszystkim poprzez jego głębszy potencjał ukryty w ziemi, obietnicę pracy i nowego życia.

strona 223

tytuł Krajobraz jako żywy atlas: opowieść łąki

4. S. Küchler, Landscape as Memory: the Mapping of Process and its Representation in a Melanesian Society, [w:] Con­ tested Landsca­ pes. Movement, Exile and Place, Bloomsbury Pu­ blishing, London 2001, s. 96–97.

mapę «zapomnianych» miejsc. […] powierzchnia «krajobrazu» świadczy w równym stopniu o tym, co znajduje się pod lasem, co jest wyobrażo­ ne i zapamiętane, jak i o tym, co jest widoczne i znane” 4 i dalej: „Las wtórny i ogród otaczające każdą osadę umożliwiają długą podróż do pogrzebanych miejsc pamięci. Ścieżki, które łączą ogrody, osady i wioski, łączą również przeszłe osady, co powoduje, że każda piesza podróż jest wyprawą, podczas której pogrzebany, zapomniany krajobraz jest cał­ kiem dosłownie przypominany wraz ze zbieranymi z drzew orzechami i owocami. […] Każdy mężczyzna i każda kobieta umie rozpoznać drze­ wa z byłych ogrodów, które kiedyś założyli, a także drzewa z ogrodów, w których mieli zaledwie kawałek ziemi uprawnej. To, co wydaje się jedynie drzewami wśród drzew w lesie wtórnym, jest pamięcią miejsca, której można użyć do odtworzenia relacji o znaczącej długości w czasie, ponieważ prawa do byłych ogrodów są przekazywane przez pokolenia” 5 .

5. Tamże, s. 100.

Historia odczytana w barwinku i konwalii

Ścieżki społecznej pamięci Romantyczno-narodowa wersja naturalnego krajobrazu jest oparta na dużo twardszych podstawach prawa i ekonomii, wyznaczających często granice nie według naturalnych podziałów terenu, takich jak rzeki czy pasma górskie, ale według „nienaturalnych” linii cyrkla. Całkiem odmienne rozumienie przestrzeni i przynależności do ziemi zachowało się w pozaeuropejskich kulturach. Niemiecka antropolożka Susanne Küchler opisuje, z jaką trudnością rysowała mapę układu przestrzen­ nego pewnej melanezyjskiej wioski do momentu, gdy wyjaśniono jej, że ta metoda nie ma najmniejszego sensu, ponieważ układ za chwilę się zmieni: „Poinstruowano mnie, żebym nie rysowała wioski, jak ją widziałam, ale żebym zanotowała mentalną mapę miejsc, które niegdyś służyły do mieszkania, a teraz przekształciły się w ogrody, lub były ogrodami kiedyś, a teraz porósł je wtórny las. Za każdym razem, gdy po­ dejmowane są decyzje o przeniesieniu wioski, sięga się po tę mentalną

6. C. Ginzburg, Morelli, Freud and Sherlock Holmes. Clues and Scientific Method, „History Workshop Jour­ nal” 1980, nr 9, s. 5–36.

Proces, który doprowadził do powstania Chwastów Karoliny Grzywno­ wicz – przeszczepionego na warszawski grunt fragmentu bieszczadz­ kich łąk z przedwojennych wielokulturowych wsi wysiedlonych tuż po wojnie – obejmował praktykę badawczą znaną z geografii, antropologii, archeologii, botaniki, historii, kryminalistyki. Łączył fizyczną wędrów­ kę, mapowanie, nabywanie umiejętności czytania krajobrazu poprzez jego biologiczną strukturę. Rozpoczął się od rozpoznania nieregular­ ności w naturalnym pejzażu, od wychwycenia szczegółów, które nie zdradzały na pozór żadnej historii, a jednak wydały się intrygujące. Tropienie roślinnych śladów wpisuje się tym samym w historię metod badawczych wspólnych dla wielu dyscyplin, a wywodzących się od rozpoznawania śladów przez prehistorycznych myśliwych. Czytanie znaków, empiryczne doświadczenie i skupienie uwagi na informacjach pobocznych, drobnych szczegółach umykających w głównej narracji czy obrazie są wspólne dla historii medycyny, kryminalistyki, historii sztuki i psychoanalizy 6 . Proces odczytywania krajobrazu stał się w tym wypadku tożsamy z artystycznym procesem badawczym.

Scenografie exodusu Powojenna fala wysiedleń, przesiedleń, wygnań, wykorzenienia, uchodź­ stwa, utraty domu, ziemi i wysiłek konstruowania życia od podstaw


strona 224

7. M. Grzebał­ kowska, 1945. Wojna i pokój, Agora, Warszawa 2015, e-book.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Kaja Pawełek

należą do chaotycznego czasu mierzenia się z materialnym i niematerial­ nym odciskiem wojny na krajobrazie i indywidualnym losie, wymagają­ cego zapewne równie wiele siły i wytrwałości, co czas wojny. Powojnie to okres dopasowywania kształtu życia do politycznych decyzji, rozryso­ wywanych na nowo map, linii granic wykreślanych na konferencyjnych stołach: „Przyszli do Sanoka z dziećmi i pierzynami. Kto miał konia, przyszedł z koniem. Komu została krowa, przyciągnął ją na powrozie. Czy mieli z sobą coś do jedzenia? Chleb upieczony po raz ostatni, zanim piec spłonął z domem? Może biały ser zawinięty w czystą szmatkę? Raczej nie. Kiedy płonie dom, najpierw sprawdzasz, gdzie są dzieci, potem lecisz odwiązać krowę z obórki, wygonić konia z podwórka i bie­ giem w ogień po pierzyny. Dlaczego akurat po nie? Może dają poczucie bezpieczeństwa większe niż uratowane z pożaru korale przywiezione z jarmarku w Sanoku? Nie wiem. Ale we wspomnieniach pogorzelców matki zawsze biegną w ostatniej chwili ratować piernaty. A potem rusza­ li do miasta. Po schronienie i ratunek. Szli Polacy ze wsi spalonych przez Ukraińców. Ukraińcy ze wsi spalonych przez Polaków zostawali na pogorzeliskach. Policzono, że ci, co przyszli do Sanoka, mieli z sobą ty­ siąc sztuk bydła. Zajęli puste domy przy ulicy Cerkiewnej, Jagiellońskiej, Zamkowej (niektóre z nich przed wojną należały do sanockich Żydów). Zwierzęta zabrali z sobą do mieszkań” 7.  Obrazy dramatycznych losów cywilów zmuszonych do ucieczki przez wojnę i konflikty mają powtarzalne elementy: spalone domy, głód, prowizoryczne noclegi, zwierzęta towarzyszące ludziom w wygnaniu. Walka o ocalenie podstawowej materialności koniecznej do przetrwa­ nia. Peryferyjne elementy wojennej scenografii – drzewa, ogrody, pola, w których można się ukryć, niewykopane, uchowane przed rabunkiem warzywa zapewniające niejednokrotnie ratunek w najczarniejszej godzinie, stają się niemal niewidoczne. Jabłoni nie da się zabrać ani ukraść jak krowy. Natura pozostaje w szarej sferze przynależności i tożsamości, zwłaszcza w Europie Wschodniej, gdzie sąsiedzi różnych narodowości uprawiają te same zboża, owoce i warzywa; gdzie roślin­ ność nie ma jeszcze dodatkowych licznych znaczeń kulturowej obcości i swojskości, importu i eksportu, jak w historii „zielonego imperiali­ zmu” . Symbolem władzy i nośnikiem wartości symbolicznych jest architektura, kąt nachylenia dachu, materiały budowlane, inskrypcje na fasadach, które można starannie odkuć lub zamalować. Architekturę czyta się w pierwszej kolejności, na niej skupia się uwaga, ją się burzy i odbudowuje, ona tworzy ruiny. Ale drzewa, kwiaty? Czy ta jabłoń jest

strona 225

tytuł Krajobraz jako żywy atlas: opowieść łąki

polska, czy ukraińska? Ile lat może mieć ten dąb, chyba zasadzili go jeszcze Niemcy?… Zbawienne zawieszenie pomiędzy ludzkim a nie­ ludzkim, pozorna neutralność natury pozwala jej przetrwać, łatwo daje się zaadaptować w nowy krajobraz.

Łąka zaczyna mówić

8. K. Grzywno­ wicz w rozmo­ wie z K. Sulej, Tam, gdzie rosną czereśnie, „Wyso­ kie Obcasy” , 19 września 2015, nr 219, do­ datek do „Gazety Wyborczej” .

Historia wysiedleń pod koniec i po zakończeniu drugiej wojny w połu­ dniowo-wschodniej Polsce oraz późniejszej operacji „Wisła” , niszcze­ nie ukraińskich, bojkowskich, łemkowskich i polskich wiosek nie jest już historyczną białą plamą, mimo że wciąż może być przedmiotem dyskusji, kontrowersji i przepracowania powojennych narodowych tożsamości. Okazuje się jednak, że historia ma zapomnianą organicz­ ną materialność, krajobraz jest żywym archiwum, i to właśnie z nim pracuje Karolina Grzywnowicz. Jak mówi artystka, odciśnięte w przy­ rodzie ludzkie ślady można nie tylko zobaczyć, ale też ich dotknąć, powąchać je i zjeść 8 . Ich wyjątkowość polega na wyjściu poza klasycz­ ny obraz archeologii i ruin jako świadectwa zapisanego i zamrożonego w czasie; to archiwum jest zapisem przeszłości, ale jednocześnie zmie­ nia się, odradza, przekształca jako żywa materia. Genotyp krajobrazu zawiera informacje o ludziach, którzy w nim żyli, uprawiali ziemię. Przyroda pełni tu podwójną funkcję – z jednej strony pustka i pozorna dzikość maskują przeszły obraz intensywnego życia w wielokulturo­ wych wioskach, z drugiej są niemal jedynym autentycznym śladem ludzkiej obecności. Karolina Grzywnowicz, korzystając z przedwo­ jennych map, ponownie zlokalizowała wymazane miejscowości, przy okazji odkrywając, że ich powojenne oznaczenia były często niedo­ kładne. Rozmowy z dzisiejszymi mieszkańcami, kluczowy element artystycznego procesu badawczego, ujawniły praktykowane skuteczne zapominanie, jakby istniejące ślady stały się naprawdę niewidzialne, oddane z ulgą „dzikiej przyrodzie” . Jednocześnie okazało się, że wciąż żyją i pamiętają ci, dla których te żywe ruiny są aż nadto czytelne jako utracone domy, wspomnienia nieistniejących wspólnot. Obecność artystki stała się pretekstem, by ich głos stał się słyszalny – i zaciekawił tych, którzy o lokalnej historii nic nie wiedzą albo dopiero teraz zdecy­ dowali się z nią skonfrontować. Być może po raz pierwszy odczytywali znajomy krajobraz z nowej perspektywy, za przewodników mając tych, którzy ze swoją pamięcią byli do tej pory sami. Ten pierwszy etap pro­ jektu, uaktywnienie lokalnej pracy pamięci, to zakończenie terenowej


strona 226

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Kaja Pawełek

pracy badawczej. Jej efektem jest miniatlas roślin z bieszczadzkich wysiedleńczych łąk oraz mapa przedwojennych wsi, dostępne na inter­ netowej stronie projektu9 .

Od land-artu do geografii eksperymentalnej Krajobraz w ujęciu artystów w latach 60. i 70. był antytezą zurbani­ zowanego świata sterylnych i ograniczonych przestrzeni galerii; miał uniwersalistyczny charakter opozycji natury wobec cywilizacji, ale niekoniecznie opozycji człowieka i natury. Naturalistyczne podejście, kategoria dzikiej przyrody (w 1964 roku w USA zostaje uchwalony Wilderness Act, otwierający drogę prawną do ochrony wybranych terenów federalnych przed ingerencją i zabudową) tworzą czytelny podział, w którym jednak zacierają się choćby relacje z ziemią rdzen­ nych mieszkańców. W 1953 roku amerykański naturalista William Beebe publikuje książ­ kę Unseen Life of New York o dzikim życiu metropolii, a nieco ponad dekadę później Alan Sonfist rozpoczyna swój projekt Time Landscape10 , w ramach którego chce stworzyć rezerwaty odtworzonego przedkolo­ nialnego pejzażu Manhattanu, odwołując się do osiemnastowiecznych brytyjskich map wyspy. Sonfist proponuje zastąpienie upamiętniania wydarzeń z dziejów ludzkości pomnikami historii naturalnej, dla któ­ rych wyznacza ponad sto lokalizacji. W 1978 roku udaje mu się zrealizo­ wać Native Forest Landscape – ogrodzony skwer na skrzyżowaniu La Guardia Place i West Houston Street, istniejący tam do dziś. Z kolei olbrzymia łąka hermana de vriesa11 , o powierzchni czte­ rech kilometrów kwadratowych, założona w Eschenau w Niemczech w 1986 roku, była propozycją rekultywacji i renaturalizacji tamtejszego krajobrazu, odtworzeniem jego pierwotnej (?) formy 12 . W projektach Sonfista i de vriesa natura ma odrębny status mitycznego ogrodu pierwotnego i cieszy się przywilejem historii naturalnej, której przy­ pisana zostaje moralna wyższość nad krajobrazem „skażonym” ludzką ręką i stopą. Gest przeniesienia przez Marka Diona do galerii w Rio de Janeiro jednego metra kwadratowego amazońskiej dżungli (1992) czy 9. www.chwasty.com, dostęp 5 paź­ dziernika 2016. 10. www.timelandscapes.com, dostęp 5 października 2016.

11. Zapis imienia i nazwiska zgodny z życzeniem artysty. 12. www.hermandevries.org / work­ -meadow.php, dostęp 5 października 2016.

strona 227

tytuł Krajobraz jako żywy atlas: opowieść łąki

przebadania biologicznej struktury metra łąki we Fryburgu (1995) był bardziej odwołaniem do analitycznych metod dziewiętnastowiecznych botaników, w tym powtórzeniem badania jarda kwadratowego ziemi z Brazylii przeprowadzonego na statku w drodze do Nowego Jorku w 1918 roku przez Williama Beebe’ego, które ujawniło mikroorganizmy żyjące w zebranym leśnym poszyciu. Działania Diona miały charakter performatywny poprzez organizację warsztatu badawczego w galerii, pracę nad zebranym materiałem w obecności publiczności, nawiązują­ cą do metod „prawdziwych” botaników, ale jednocześnie bez udawania, że jest się jednym z nich, bez grania żadnej roli 13 . Renaturalizacja i import / eksport przyrody wciąż bywają strate­ gicznym narzędziem o kulturowym znaczeniu. Zauważony podczas wycieczki do lasu niepozorny głaz może okazać się spalonym frag­ mentem czyjegoś domu, nie tak dawno starannie usuniętego z pejza­ żu, jak arabskie osady znikające wśród sosnowego lasu definiującego terytorium młodego państwa Izrael 14 . Natura służy tu, jak wielokrotnie w historii operacji militarnych, za kamuflaż, maskuje usunięty kraj­ obraz ludzkiego życia. Jest obszarem ciągłego konfliktu, w którym oczywiste granice multiplikowane są wieloma innymi: widzialnymi i niewidzialnymi, podziemnymi, naziemnymi, powietrznymi, a walka toczy się również między auto- i alochtonicznymi gatunkami definiu­ jącymi narodową tożsamość i terytorium. Jako motto do publikacji towarzyszącej projektowi fotograficznemu zatytułowanemu Garden State, dokumentującemu uprawy roślin jako narzędzie kolonizacji w konflikcie izraelsko-palestyńskim, Corinne Silva wybrała wątpliwy bon mot autorstwa Winstona Churchilla: „Wojna jest normalnym ludz­ kim zajęciem. Wojna – i ogrodnictwo” 15 . Jednym z łączników pomiędzy tradycją lat 60. i 70. a nowym uję­ ciem krajobrazu / ziemi / terytorium stała się działalność założonego w 1994 roku i inspirowanego koncepcjami Roberta Smithsona The Center for Land Use Interpretation. Instytucja, skupiająca specjalistów wielu dziedzin i budująca bazę interdyscyplinarnej wiedzy o kraj­ obrazie, odchodzi od definicji tej działalności na polu sztuki, szczegól­ nie jako indywidualnej ekspresji / dzieła, na rzecz kolektywnego 13. Zob. M. Dion w rozmowie z M. Kwon, [w:] L. Graziose Corrin, M. Kwon, N. Bryson, Mark Dion, Phaidon, London 1997, s. 25.

14. A. Broomberg i O. Chanarin w rozmowie z K. Pawełek, Komedia i ból, [w:] A. Broomberg i O. Cha­ narin, Rudiments / Podstawowe zasady, CSW Zamek Ujazdowski, Warszawa 2015, s. 75.

15. C. Silva, Garden State, Ffotogal­ lery /  The Mosaic Rooms, London 2016.


strona 228

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Kaja Pawełek

strona 229

gromadzenia materiałów, przy jednoczesnym dystansie wobec jedno­ znacznych ideologicznie interpretacji, choćby ze strony ekologicznych aktywistów, rozmaitych agend i lobbystów 16 . Wielu artystów podąży tą drogą, prowadząc badania, których celem jest włączenie się w dyskusję o powiązaniach geografii, ekonomii, prawa i polityki, szczególnie wo­ bec coraz czytelniejszego dominującego wpływu człowieka na planetę. Jak zauważa Jedediah Purdy: „kształtując krajobraz, prawo kształtuje również sposoby jego doświadczania, niektóre celebrując i wzmacnia­ jąc, a inne usuwając w cień. Pejzaż kształtowany przez prawo jest geografią doświadczenia w takim samym stopniu jak formacją terenu i obiektów” 17.  I dalej: „Historia prawa, polityki i władzy jest również historią wyobraźni. Krajobrazy, naturalne i stworzone przez człowie­ ka, są kształtowane przez obie. Historia ujawnia teraźniejszość jako wspólny twór władzy i wyobraźni, włączając władzę polityczną – cza­ sem, ale nie zawsze demokratyczną – którą umożliwia wyobraźnia” 18 .

żywe, z drugiej uporczywie trwała, przywołuje na myśl raczej splot ­egzystencji ludzi i natury, w którym ostatecznie jedynym śladem po życiu pozostaje kępka traw i kwiatów. Gest przywiezienia fragmentu bieszczadzkiej ziemi do stolicy ma oczywiście też drugi wymiar: symboliczny i polityczny, jako gest wpro­ wadzenia do debaty publicznej tematu powojennych wysiedleń i etni­ cznej segregacji oraz próby włączenia go w szerszy kontekst historii migracji, szczególnie w momencie jednego z najgłębszych kryzysów uchodźczych w historii Europy. Przesadzone rośliny są świadectwem, dowodem i zapisem historii, które można rozpatrywać w ramach dys­ kusji o sprawiedliwości społecznej, państwach narodowych, widmie nacjonalizmu krążącym nad Europą.

Migracja z punktu widzenia roślin

Pamięć przeszczepiona Łąka przeniesiona przez Karolinę Grzywnowicz do galerii Miejsce Projektów Zachęty, a następnie przesadzona na trawnik na Wybrze­ żu Kościuszkowskim na warszawskim Powiślu pochodzi z dwóch miejscowości: bieszczadzkiej wsi Stańkowa oraz nieistniejącej wsi Przybyszów w Beskidzie Niskim, niedaleko Komańczy. Ten drugi etap artystycznego działania, gest przeniesienia fragmentu pejzażu w dość przypadkowe miejsce w centrum stolicy, przypomina o brutalnym, chaotycznym procesie wykorzeniania i zakorzeniania gdzie indziej tych, którzy zmuszeni byli opuścić dotychczasowy dom. Chwasty stają się żywym pomnikiem, obcym fragmentem biomaterii, który jednocze­ śnie dobrze kamufluje się w istniejącym ekosystemie (o ile nie zostanie przypadkiem przycięty przez nadgorliwego miejskiego ogrodnika). Jeśli punktowe rezerwaty w sercu Manhattanu Alana Sonfista czy enklawy łąk hermana de vriesa miały być pomnikami dzikiej, natural­ nej przyrody, to Chwasty nie są opowieścią o wyidealizowanej, lepszej naturze. Ich materialność, z jednej strony delikatna jak wszystko co 16. Introduction. Contemporary Art and the Politics of Land Use, [w:] Critical Landscapes. Art, Space, Politics, red. E.E. Scott, K. Swen­ son, University of California Press, Oakland 2015, s. 7.

17. J. Purdy, After Nature. A Politics for the Anthropocene, Harvard ­University Press, Cambridge 2015, s. 25. 18. Tamże, s. 30.

tytuł Krajobraz jako żywy atlas: opowieść łąki

19. Zob. M.Pollan, The Botany of De­ sire: A Plant’s Eye-View on the World, Blooms­ bury, London 2002.

Fascynujące ujęcie, które przewrotnie proponuje Michael Pollan, to świat widziany z perspektywy natury, świat, w którym to nie tylko ludzie uprawiają przyrodę, ale też są jednymi z narzędzi ekosystemu, podobnie jak owady przenoszące pyłki 19 . Ostatecznie, jak przypomina Pollan, rośliny istnieją na Ziemi o wiele dłużej niż człowiek. Można by zaryzykować przypuszczenie, że również przetrwają dłużej niż on. W tym ujęciu rośliny z bieszczadzkich łąk mają zapewne własną, ewoluującą strategię przetrwania, a Chwasty są jednym z etapów w ich długim cyklu migracji i odradzania.


strona 230

tytuł

Burza piaskowa

strona 231

Monopol na piasek

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Łukasz Mazur

1. Film Sand Wars, reż. D. Delestrac, www.pbsinter­ national.org, dostęp 4 paź­ dziernika 2016.

biogram

Łukasz Mazur – pasjonat ar­chitektury oraz przestrzeni miejskiej, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Wro­ cławskiej, specjalizacji Urbani­ styka. Praktykujący architekt z kilkuletnim stażem zawodowym. Projektuje zarówno budynki usłu­ gowe, mieszkaniowe, jak i budynki użyteczności publicznej. Specjali­ zujący się w problematyce archi­ tektury mieszkaniowej, która jest tematem jego pracy doktorskiej. Do grona jego zainteresowań nale­ ży projektowanie uwzględniające zrównoważony rozwój. Miłośnik gotowania oraz fotografii.

2. Tamże.

detale

tytuł Burza piaskowa

3. W. Raczkie­ wicz, ­Beton – – materiał budowlany znany od wieków, „Przegląd Bu­ dowlany” 2012, nr 10, s. 16. 4. Let’s Talk about Sand: De­ nis Delestrac at TEDxBarcelona, YouTube, dostęp 23 czerwca 2016. 5. K. Pytko, Czy czeka nas globalna wojna o piasek?, „Focus” , nr 232, s. 72–75.

Słońce, ciepłe morze i piaszczysta plaża – dla wielu jest to scenariusz na przeżycie udanych wakacji. Piasek kojarzy się z odpoczynkiem oraz błogo spędzonym czasem na urlopie. Nie dla wszystkich jest jednak oczywiste, jaki wpływ wywarł na XXI wiek i jaką odegrał rolę w postępie technologicznym. Piasek ma zastosowanie w wielu dziedzi­ nach życia codziennego, na przykład jest potrzebny do wytwarzania szkła, środków czystości, kosmetyków, past do zębów, wina, żywości, lakierów do włosów, farb, opon. Wykorzystywany jest również przy produkcji części składowych samolotów 1 . Bez pierwiastków zawartych w piasku niemożliwe byłoby wydanie książki (którą czytasz) czy korzy­ stanie z internetu. Przede wszystkim jest on podstawowym budulcem mikroprocesorów, a bez nich nie byłoby kart kredytowych, telefonów komórkowych oraz wielu innych urządzeń elektronicznych. „Czerpie­ my z niego ważne pierwiastki: krzem, tor, tytan, uran. Bez wysokiej jakości kwarcu nie powstałyby komputery ani inne urządzenia elektro­ niczne… Jest jak powietrze, nie myślimy o nim, ale bez niego trudno żyć” – mówi Kiran Pereira z King’s College w Londynie2 . Mit o darmowym i nieskończonym pokładzie piasku na ziemi zapoczątkował „ojciec betonu” samozwańczy inżynier John Smeaton (1724 –1792), który prowadził doświadczenia nad mieszankami na bazie spoiw z różnymi dodatkami (na przykład piasku). Efektem jego pracy była między innymi mieszanka betonowa, która została wykorzystana do wzniesienia w 1776 roku dwudziestoczterometrowej latarni mor­ skiej zwanej Smeatone’s Tower w Eddystone w zatoce Plymouth. Od tego momentu przez ostatnich dwieście sześćdziesiąt lat technologia w budownictwie opiera się na wykorzystywaniu betonu, a jego głów­ nym składnikiem obok cementu jest właśnie piasek3 . Beton z uwagi na wysoką wytrzymałość i niskie koszty produkcji zyskał miano podsta­ wowego materiału budowlanego. W dzisiejszych czasach osiemdziesiąt procent wszystkich nowych budowli powstaje przy użyciu betonu. Zu­ życie piasku jest tak duże, że znajduje się on na trzeciej pozycji wśród surowców najbardziej potrzebnych człowiekowi – zaraz po powietrzu i wodzie4 . Roczne zapotrzebowanie na ten surowiec można zilustro­ wać wyobrażeniem wału o wysokości i szerokości dwudziestu siedmiu metrów usypanego wzdłuż równika5 . Do zbudowania średniej wielkości domu wykorzystuje się około dwustu ton piasku, szpital to trzy tysiące ton, kilometr autostrady wy­ maga użycia trzydziestu tysięcy ton, natomiast przy budowie elektrowni


strona 232

6. D. Delestrac, Sand Wars…, dz. cyt. 7. Tamże.

8. K. Pytko, Czy czeka nas globalna wojna o piasek?…, dz. cyt., s. 72–75.

9. Earthship Bio­ tecture – Radical­ ly Sustainable Buildings, www. earthship.com, dostęp 28 czerw­ ca 2016.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Łukasz Mazur

atomowej zużywa się dwanaście milionów ton tego surowca. „Użytego raz piasku nie da się odzyskać” – komentuje Michael Welland, brytyjski geolog 6.  Dlaczego więc nie eksploatujemy pustyń? Taki piasek nie nadaje się do budownictwa. Michael Welland tłumaczy dalej: „Wystawione na działanie wiatru ziarnka są zbyt gładkie i obłe, do podobnych inwestycji nadają się ziarnka o chropowatej powierzchni, wtedy lepiej wiążą” 7.  Piasek jest również cenionym kruszcem na rynku energetycznym. Społeczeństwo Stanów Zjednoczony wytwarza największy produkt krajowy brutto, wskaźnik ten jest jednym z wyznaczników wielkości gospodarki. USA na swoim rynku największe zapotrzebowanie na piasek odnotowuje w sektorze budowlanym, następne są koncerny paliwowe. Amerykanie opierają swoją technologię wydobywania gazu i ropy z łupków na prostym schemacie: do odwiertów tłoczy się pod ciśnieniem piasek, wodę oraz substancję chemiczne. Największa go­ spodarka świata odczuwa brak tego tak potrzebnego kruszywa, o czym świadczyć mogą rosnące ceny. Powstała więc przedziwna sytuacja: ropa tanieje, piasek drożeje8 . W XXI wielu zbudowano cywilizację opartą na bezproblemowym dostępie do piasku. Rynek nie jest przygotowany na jego brak oraz nie ma alternatywnego rozwiązania dla tak dużego zapotrzebowania. Sa­ mego piasku nie da się odzyskać, jednak możliwy jest recykling szkla­ nych butelek oraz gruzu budowlanego pozyskanego z rozbiórek starych budynków czy fabryk. Można też budować domy z drewna, bambusa, słomy czy też gliny. Przykładem alternatywnym do wykorzystywa­ nia piasku w budownictwie jednorodzinnym są budynki typu earth­ ship – projektowane z lokalnie dostępnych materiałów oraz odpadów 9 . Liczba ludności zamieszkującej miasta stale rośnie, a powiększanie się metropolii jest procesem nieuniknionym. W niedalekiej przyszłości sprostanie zapotrzebowaniu na piasek wielkich aglomeracji wydaje się niemożliwe do osiągnięcia. Rozwój miast oraz deficyt piasku są zjawi­ skami dostrzeganymi przez inwestorów oraz zarządców miast w kra­ jach globalnego Południa. W jaki sposób dzisiaj z problemem deficytu surowców naturalnych radzą sobie „miasta przyszłości”?

Szklane domy w mieście lwa Singapur jest położony w Azji Południowo-Wschodniej, u wybrze­ ża Półwyspu Malajskiego. To miasto-państwo jest unikatową na skalę światową mieszanką kultury malajskiej, chińskiej, hinduskiej

strona 233

10. Singapore in Figures 2015, www.singstat. gov.sg, dostęp 4 października 2016.

11. E. Waluś i in. Singapur, Agora, Warszawa 2012.

12. K. Ple­ skaczyńska, J. Pelczar, Singapur – mia­ sto przyjaznej przestrzeni. Singapore – City of Friendly Space, UAP, Poznań 2013, s. 7.

13. Wyniki badań bieżących – Baza Demogra­ fia – Główny Urząd Staty­ styczny, www. demografia.stat. gov.pl, dostęp 23 czerwca 2016.

tytuł Burza piaskowa

i europejskiej. W obrębie jego granic terytorialnych znajduje się jedna duża wyspa oraz sześćdziesiąt mniejszych, o łącznej powierzchni 719,1 kilometrów kwadratowych10 . Jest jednym z najmniejszych, a jed­ nocześnie najzamożniejszych państw na świecie, a tę pozycję utrzymu­ je dzięki jednemu z najważniejszych światowych portów oraz prężnie rozwijającemu się centrum finansowemu. Jego nazwa wywodzi się z języka malajskiego, w którym singa zna­ czy „lew” , a pura – „miasto” . Początki miasta sięgają 1819 roku, kiedy zo­ stało założone jako brytyjska kolonia handlowa. Od tego czasu przeszło długą drogę do niepodległości, zamożności, by stać się nowoczesnym miastem przyszłości 11 . Współczesna historia Singapuru zaczyna się 16 czerwca 1963 roku, kiedy to ówczesny premier, Lee Kuan Yew, zasa­ dził drzewo. Było to drzewo dość rozpowszechnione w Azji Południo­ wo-Wschodniej z gatunku Cratoxylum formosum, popularnie zwane mempat tree. Nie byłoby w tym niczego szczególnego, gdyby nie fakt, że wydarzenie to zainicjowało proces wdrażania, na niespotykaną dotąd na świecie skalę, zmian prowadzących do stworzenia nowego oblicza miasta – zielonego i czystego, miasta-ogrodu – miejsca przyjaznego i wygodnego, w którym mieszkańcy mają znaleźć ukojenie, relaks i bli­ ski kontakt z przyrodą12 . Turyści, odwiedzający Singapur dla urokliwych zabytkowych miejsc przypominających o życiu w odległej epoce, poczują się mocno roz­ czarowani. Trudno odnaleźć tu bowiem przepiękne pałace, wydarte dżungli świątynie oraz inne relikty przeszłości. Dziś, po pięćdziesięciu latach, widać niezwykłe efekty wizjonerskich pomysłów i niestrudzo­ nych działań światłego polityka Lee Kuana Yewa. Władze podjęły wiele działań, w myśl których Singapur ma stać się miejscem przyjaznym śro­ dowisku oraz mieszkańcom. W metropolii, w której gęstość zaludnienia wynosi 7 540 osób na kilometr kwadratowy (dla porównania w Warsza­ wie są to 3 373 osoby na kilometr kwadratowy 13), głównym założeniem było stworzenie atrakcyjnych przestrzeni publicznych, w których mogą się relaksować i aktywnie spędzać czas wszyscy mieszkańcy, bez wzglę­ du na pochodzenie, religię czy zamożność. Kolejnymi zrównoważonymi działaniami była ochrona już istniejącej przyrody (w tym niewycinanie w centrum drzew na rzecz urbanizacji), poszerzanie obszarów zielo­ nych, wprowadzenie ograniczeń związanych z ruchem samochodowym poprzez podniesienie podatków przy jednoczesnym rozbudowaniu systemu komunikacji miejskiej, w tym gęstej sieci metra. Wszystkie te działania były powiązane na szeroką skalę z akcjami edukacyjnymi


strona 234

14. K. Pleska­ czyńska, J. Pel­ czar, Singapur…, dz. cyt., s. 8 –10, 22–29.

15. K. Ryż, Singapur. Obiekty w przestrzeni publicznej, „Nowoczesne Budownictwo Inżynieryjne” 2014, t. 54, nr 3, s. 24–33.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Łukasz Mazur

i kampaniami społecznymi; dbanie o ten ład reguluje również pra­ wo14 . Singapur stał się miastem kar i zakazów, wymierzonych zarówno w obywateli, jak i odwiedzających go turystów, w którym za plucie na ulicy oraz żucie gumy płaci się mandat w wysokości tysiąca dolarów. Singapur jest miastem zaplanowanym od początku do końca. Dyna­ miczny rozwój spowodował możliwości inwestycyjne państwa, które rozpoczęły się od oryginalnego układu urbanistycznego, rozwiniętej infrastruktury komunikacyjnej oraz światowej jakości architektury. Z powodu ograniczonej powierzchni oraz działania na rzecz powstania miasta-ogrodu współczesna architektura pnie się tam w górę, dominu­ ją wieżowce. Zabudowana nimi nie jest wyłącznie dzielnica finansowa, jak na przykład w Nowym Jorku, Dubaju, Tokio czy Paryżu – drapacze chmur są projektowane również jako budynki mieszkalne. Oprócz nich miasto wzbogaciło się ostatnio o liczne obiekty użyteczności publicznej (muzea, teatry, hotele), cechujące się najwyższej jakości architekturą na światowym poziomie15 . Architektoniczną wizytówką Singapuru niezaprzeczalnie stał się budynek hotelu Marina Bay Sands, który powstał w 2011 roku pod okiem zespołu projektantów kierowanego przez Moshe Safdiego, współczesnego architekta o międzynarodowej sławie, znanego między innymi dzięki projektowi Habitat 67 wniesio­ nemu na wystawę światową Expo w Montrealu w 1967 roku. Budynek hotelu tworzą trzy wieże o wysokości stu dziewięćdziesięciu pięciu metrów, w których znajdują się luksusowe pokoje hotelowe. Budowle mają wspólny, łączący je dach o powierzchni dwunastu tysięcy cztery­ stu metrów kwadratowych, na którym znajdują się restauracje, ogrody oraz basen, będący jednocześnie najlepszym punktem widokowym na panoramę miasta. Singapur dąży do przemiany w ekomiasto, w którym przede wszystkim energia elektryczna ma być pozyskiwana wyłącznie z odnawialnych źródeł (energia słoneczna, wiatrowa, wodna). Właśnie poprzez wprowadzenie zdecydowanych działań w chwili obecnej Singapur staje się „miastem w ogrodzie” , w którym zieleń sta­ nowi ponad pięćdziesiąt procent powierzchni. Już milion drzew zosta­ ło objętych ochroną konserwatorską przez arborystów posiadających międzynarodowe certyfikaty, sto sześćdziesiąt najstarszych okazów uzyskało status pomnika przyrody. Wzdłuż ulic nasadzono dwa miliony drzew, powstają nowe parki, rozwijane są programy promujące zakła­ danie ogrodów w nietypowych miejscach – na dachach, ścianach czy balkonach. Od roku 1963 stale powiększane są obszary zielone, które tworzą nie tylko parki, lecz także tereny wzdłuż ulic i autostrad, dachy,

strona 235

16. Tamże, s. 26.

17. Asian Green City Index, Mo­ nachium 2011, www.sg.siemens. com, dostęp 4 października 2016.

18. J. Batten, Sustainable Cities Index 2015, www.arcadis. com, dostęp 4 października 2016.

tytuł Burza piaskowa

tarasy, ściany, skwery i nieużytki. Oficjalną opiekę nad zielenią parków Singapuru sprawuje National Parks Board (NParks), który zarządza ponad trzystoma parkami oraz czterema rezerwatami przyrody, ale można z przekonaniem stwierdzić, że opiekę nad miastem-ogrodem sprawują w dużej mierze jego mieszkańcy. Animowanych jest wiele działań, mających na celu zmobilizowanie singapurczyków do otocze­ nia opieką swojej wyspy 16 . Promowanie Singapuru jako zrównoważonego miasta przyszłości dostrzegane jest przez wiele organizacji pozarządowych. „Miasto lwa” notuje wysoką pozycję w światowych rankingach, gdzie staje w szranki z największymi stolicami świata. Raport Siemensa oceniający wydaj­ ność ekologiczną dwudziestu dwóch miast Azji uplasował Singapur na pierwszym miejscu, przyznając mu pozycję lidera zrównoważonego rozwoju wśród miast w Azji. W tych badaniach miasta były oceniane w ośmiu kategoriach: zużycie energii oraz emisja dwutlenku węgla, transport, wykorzystanie wody, czystość powietrza, wykorzystanie terenu oraz budynków, gospodarowanie odpadami, dostęp do sanita­ riatów oraz zarządzanie środowiskiem. We wszystkich przypadkach Singa­pur w porównaniu do innych miast zajął pozycję „powyżej śred­ niej” albo „znacznie powyżej średniej” 17 . Kolejnym raportem dostrzegającym starania Singapuru jest Sustain­ able Cities Index 2015. Bierze on pod uwagę trzy kryteria, które muszą spełnić miasta przyszłości: potrzeby ludzi, środowiska naturalnego oraz ekonomiczne. Ranking ten przedstawia pięćdziesiąt miast lide­ rów zrównoważonego rozwoju oraz klasyfikuje je na odpowiednich pozycjach. Singapur w ogólnym zestawieniu zajmuje dziesiątą pozycję. Wyprzedziły go między innymi Madryt, Berlin, Londyn czy Frankfurt, który jest pierwszy w zestawieniu18 . Wyniki raportów odnoszą się do sytuacji, która aktualnie panuje w danym mieście, oraz do jego dostatku, niestety nie bierze się pod uwagę tego, jakim kosztem dla środowiska nastąpił tak wysoko ceniony postęp. W analizach raportów brakuje również informacji dotyczących zużycia surowców naturalnych, miejsc ich pozyskania oraz negatywne­ go oddziaływania na środowisko przy ich wydobywaniu. Zatem, czy jest to tylko utopijna wizja na temat zrównoważonego miasta? Singapur za czasów administracji Lee Kuana Yewa stał się ruchli­ wą metropolią, rocznie odwiedzaną przez miliony turystów. Czeka na nich bogata baza hotelowa (na ogół o wysokim standardzie), baseny, pola golfowe, korty tenisowe. A jednak ten kraj swoje bogactwo tylko


strona 236

19. K. Ryż, Sin­ gapur. Obiekty..., dz. cyt. 20. Tamże, s. 25.

21. J. Gudowski, A. Lisowski, Encyklopedia geograficzna świata. Azja, Kraków 1977, t. 6, s. 465.

22. Sand Wars…, dz. cyt.

23. K. Pytko: Czy czeka nas globalna wojna o piasek?…, dz. cyt., s. 72–75.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Łukasz Mazur

w niewielkim stopniu zawdzięcza turystyce. Podstawą gospodarki są bowiem operacje finansowo-ubezpieczeniowe, dynamicznie rozwijający się przemysł oraz obroty wolnocłowego portu morskiego19 . Obecność stu siedemdziesięciu banków czyni Singapur czwartym na świecie ośrod­ kiem finansowym, tuż obok Nowego Jorku, Londynu i Tokio20.  Kraj po­ zbawiony bogactw mineralnych musi je importować, żeby harmonijnie się rozwijać. Rolnictwo odgrywa tam niewielką rolę, żywność jest spro­ wadzana z zagranicy, nawet wodę importuje się rurociągiem z Malezji 21.  Dzięki dynamicznemu rozrostowi w ciągu ostatnich trzydziestu lat miasto-państwo zostało okrzyknięte Szwajcarią Azji. Władze nie planują jednak zahamowania rozwoju, wręcz przeciwnie – dążą do ciągłego postępu. Singapur potrzebuje lądu. Lądu, którego nie ma, ale w dzisiejszych czasach wszystko ma swoją cenę. Miasto lwa regularnie od 1950 roku powiększa swoje terytorium, nie wywołując przy tym zatargu z sąsiadami. Przekształcono w ląd sto trzydzieści kilometrów kwadratowych morza, do roku 2030 planuje się zasypa­ nie kolejnych stu kilometrów kwadratowych. „W ostatnich czter­ dziestu latach powierzchnię aglomeracji powiększono o dwadzieścia procent, przesuwając linię brzegową. Ten wynik osiągnięto, zasypu­ jąc morze i tworząc nową linię brzegową” – mówi George Boden z Transparency International 22 . Przetransportowanie pięciuset milionów ton piasku na wybrzeża Singa­puru kosztowało fortunę i przyczyniło to się degradacji dziesiąt­ ków kilometrów wybrzeża sąsiedniej Malezji. W 1997 roku władze Malezji wprowadziły embargo na eksport piasku. Singapurskie firmy za­ częły więc eksploatować Indonezję – z powodu erozji plaż, braku piasku oraz podnoszenia się poziomu wody z powierzchni ziemi zniknęły tam dwadzieścia cztery wyspy. Dziś już nie ma ich na mapach. W 2007 roku rząd Indonezji również wprowadził piaskowe embargo. Firmy zostały zmuszone do kupowania piasku od daleko leżących państw z całego świata np. z Australii. W związku z czym cena tony piasku w Singapurze skoczyła z trzech do stu dziewięćdziesięciu dolarów 23 . Jednak uzależnie­ nie od piasku jest silniejsze. Singapurowi zarzuca się poszerzanie linii brzegowej piaskiem z nielegalnych źródeł. Tamtejsi handlarze pod fał­ szywymi nazwiskami i za pomocą podstawionych firm skupują ten kru­ szec w sąsiednich państwach. Omijają prawo z cichym przyzwoleniem władz – najlepszego klienta. „Handel piaskiem to jedna wielka hipo­ kryzja na forum stowarzyszenia narodów Azji Południowo-Wschodniej. Singapur kreuje się na lidera w ochronie środowiska. Zwołuje światowe

strona 237

tytuł Burza piaskowa

Rysunek 1 Mapa rozbudo­ wy Singapuru. Jasnym kolorem zaznaczona jest historyczna powierzchnia Singapuru, ciemniejszym stan obecny, a najciemniej­ szym planowane powiększenie Singapuru.

konferencje. W istocie singapurskie firmy łamią prawa człowieka, przy­ czyniają się do degradacji środowiska i pozbawiają lokalne społeczności źródeł utrzymania” – komentuje George Boden24 . Jak sprostać takiemu zapotrzebowaniu na ten surowiec? Popyt nie maleje, z podażą natomiast bywa różnie. Podziemne złoża piasku eks­ ploatowane na potrzeby budowy osiedli, dróg i mostów powoli się wy­ czerpują. Branża wydobywcza sięgnęła po darmowy piasek znajdujący się w korytach rzek – niestety takie działania skutkowały częstszymi powodziami. Teraz pozyskuje się go z mórz i oceanów. Wydobycie osią­ ga gigantyczne rozmiary, pogłębiarki pompujące go na powierzchnię potrafią pozyskać nawet czterysta tysięcy metrów sześciennych piasku każdego dnia. Ceny tych pogłębiarek wahają się od dwudziestu pięciu do dwustu milionów dolarów, ale sam surowiec jest za darmo. Tysiące maszyn przeczesują dno oceanów tylko po to, by zaspokoić rosnące zapotrzebowanie. Działania pogłębiarek negatywnie oddziałują na środowisko. Siedliska na dnach mórz i oceanów są dewastowane. Miliony żywych organizmów bezpowrotnie tracą miejsce do życia. „Oprócz piasku pogłębiarki wybierają żywe organizmy zasiedlające morskie dno. Flora

24. Sand Wars…, dz. cyt.


strona 238

25. Tamże.

26. Tamże.

27. Tamże.

28. Tamże.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Łukasz Mazur

i fauna ulegają zagładzie” – mówi doktor Chou Loke Ming, biolog mor­ ski z Narodowego Uniwersytetu w Singapurze25.  Naturalne środowiska zostają zniszczone, zwierzęta są zmuszane do znalezienia nowego miejsca do życia. Cierpi na tym także rybołówstwo: „Dziewięćdziesiąt dwa procent ryb spożywanych przez Indonezyjczy­ ków pochodzi z rybostanu tradycyjnego. Wydobycie piasku zagraża rafie koralowej, ryby wymierają, a rybacy tracą źródło utrzymania. Cierpią na tym wszyscy” – komentuje Riza Damanik, dyrektor orga­ nizacji Indonesia for Global Justice26 . Zagłada morskiego ekosystemu bezpośrednio zagraża tysiącom indonezyjskich rodzin. Pogłębiarki zakłócają również procesy naturalne, które zachodzą na dnach mórz i oceanów. Michael Welland ostrzega: „Zabierając piasek, naruszamy naturalną równowagę, fale i prądy wypłuczą resztę osa­ du” 27 . Po usunięciu piasku z dna fale, prądy morskie oraz siła grawitacji wypełniają powstałą lukę. To z pewnością odbije się na okolicznych plażach i wyspach. Działalność pogłębiarek oraz naturalne dążenie przyrody do równo­ wagi powodują zanikanie plaż. „Na świecie zanika od siedemdziesięciu pięciu do dziewięćdziesięciu procent plaż, to postępujące zjawisko” – informuje profesor Gary Griggs z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Dzia­ łalność pogłębiarek zagraża całej planecie: „Wybierają piasek z dna i twierdzą, że to pomoże odbudować plażę. W istocie tylko pogarszają sytuację. Pogłębiarki zaburzają naturalną równowagę nie tylko w mo­ rzu, lecz także na lądzie; to, co zbiorą z dna, mielą i pompują na plaże, a zasiedlające je organizmy zostają pogrzebane żywcem. To dobijanie natury dla zysku” – informuje Dick Holmberg 28 .

Życie bez piasku Tysiąc dwieście wysp porozrzucanych po błękitnych wodach Ocea­ nu Indyjskiego tworzy jeden z najpiękniejszych dziewiczych terenów na Ziemi – Malediwy. Złoty piasek i rafa koralowa obfitująca w różno­ rodną faunę i florę w kontraście z luksusowymi hotelami zapewniają niepowtarzalne warunki, ze względu na które co roku odwiedzają to miejsce rzesze turystów z całego świata. Turystyka stała tam się obec­ nie głównym sektorem gospodarki. Raj na ziemi ma jednak duży problem. Wielu mieszkańców zosta­ ło zmuszonych do przeniesienia się z przybrzeżnych terenów wysp na obszary wyżej położone i lepiej chronione. Erozja plaż, coraz

strona 239

tytuł Burza piaskowa

mocniejsze sztormy i nieustanny wzrost poziomu wody powodują degradację delikatnego ekosystemu kraju. Ze względu na wysokie fale i powodzie, które nawiedzały wyspy, dookoła stolicy – Male – zostały wybudowane falochrony, które mają za zadanie uchronić miasto przed dalszymi zniszczeniami 29 . Obywatele wysp będą zmuszeni do przesiedlenia się do innych krajów, do Indii lub Sri Lanki. Malediwy ulegają gwałtownej degradacji, choć mieszkańcy starają się chronić swoje domostwa, po wielu plażach pozostało tylko wspomnienie30 . „Dawno temu brzeg morza znajdował się sześćdziesiąt metrów od osiedli, na plaży grywaliśmy w piłkę. Pia­ sek zniknął, bo ludzie wybierają go niedaleko wyspy” – mówi mieszka­ niec Malediwów 31 . Wciąż nie wiadomo jednak, czy państwo, wykorzystując znaczną część przychodów z turystyki, będzie poszukiwało nowego domu dla swoich obywateli – suwerennego terytorium w pobliskich krajach lub dalszych, które przyczyniają się do zmian klimatycznych, takich jak Stany Zjedno­czone lub Chiny. Gdziekolwiek to będzie, trzysta dziewięćdziesięciu trzy tysiące dwustu pięćdziesięciu trzech miesz­ kańców Malediwów bardzo szybko musi znaleźć nowe, bezpieczne schronienie32 . „Nasza cywilizacja liczy pięć tysięcy lat, pierwsze źródła pisane – dwa tysiące lat. Nie możemy tak po prostu zniknąć” – konsta­ tuje Mohamed Nasheed, były prezydent Malediwów 33 . Do 2070 roku siedemdziesiąt procent powierzchni tego kraju znajdzie się pod wodą – szacuje ONZ. Architektura w dzisiejszych czasach stawia dużo trudnych do poko­ nania wyzwań, takich jak rekord wysokości, maksymalne nadwieszenie oraz zaniżanie kosztów. Zapomina się jednak o najważniejszym – na­ leży przede wszystkim przestać dewastować środowisko naturalne. Jak tego dokonać? Liczba ludności ciągle rośnie, napędza postęp przy jednoczesnym nieodwracalnym eksploatowaniu środowiska. Profe­ sor James Wines tak odnosi się do tej kwestii: „demonstracją potęgi biznesu są coraz to wyższe, bijące kolejne rekordy wysokości biurowce i hektary powierzchni szklanych. Wykazuje to dobitnie, że zbiorowa świadomość zawiera w sobie podświadomą definicję postępu, a język 29. J. Składanek, 8 miejsc, które warto zobaczyć zanim znikną z powierzchni ziemi, www.monoloco.pl / podroze, dostęp 23 czerwca 2016.

30. Tamże. 32. J. Składanek, 8 miejsc, które warto zobaczyć…, dz. cyt. 33. Sand Wars…, dz. cyt.


strona 240

34. J. Wines, P. Jodidio, M. Frankowski, Zielona architek­ tura, Taschen, Raszyn 2008.

część III – Urbanizacja przyrody

autor /ka /zy Łukasz Mazur

wypracowany przez architekturę łączy aspiracje obu tych stref. Jeśli przeanalizujemy teraz to zdanie, to dojdziemy nieuchronnie do wnio­ sku, że oznacza ono podporządkowanie się prawom ekonomii, a nie natury. To właśnie z powodu tej destrukcyjnej fantazji nieuchronnie zagrożona jest ciągłość życia na Ziemi” 34 . Czy środowisko naturalne jest w stanie udźwignąć więcej takich miast jak Singapur?


IV – Nadmiar


strona 243

tytuł

Międzymieście

podtytuł

tłumaczenie

reddo Translations

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Thomas Sieverts

biogram

Thomas Sieverts jest niemieckim achitektem i urbanistą, wykładał m.in. na Technische Universität w Berlinie oraz Technische Univer­ sität w Darmstadt. Autor książki Zwischenstadt, w której przedsta­ wił teorię międzymieścia.

detale

Tekst pochodzi z książki Where We Live Now, red. M. Stadler, Suddenly.org 2008, s. 21–81 [fragmenty].


strona 244

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

Rozwój miast oznaczał zagarnianie terenów wiejskich od momentu, gdy pociągi, samochody i elektronika pozwoliły przełamać przestrzen­ ne ograniczenia narzucane niegdyś przez siłę mięśni ludzi i zwierząt. Rozwój miast oraz stopień ich dyfuzji wiązały się ściśle z postępem technologicznym w dziedzinie łączności i transportu. Kolej przyczyniła się do promienistego i liniowego rozwoju miast, samochody pozwoliły zapełnić niezagospodarowane tereny, a elektronika otworzyła drzwi do praktycznie nieograniczonej ekspansji. Ta historia rozwoju formy miejskiej nie tylko jest oparta na wynalazkach technicznych, lecz także ma głęboko zakorzenione przyczyny historyczne. Nawet jeszcze przed nastaniem ery tych wynalazków technicznych, wyczerpały się siły, które stały za powstaniem zwartego miasta i utrzymywały je w ryzach przez sto pięćdziesiąt lub dwieście pokoleń, czyli siła feudalizmu i cechów rzemieślniczych, mury i rynki, świątynie i kościoły, kapłani i królowie, rycerze i mnisi. Być może zwarte miasto stanowi zaledwie jeden z etapów w długim procesie ewolucji sposobów, w jakie ludzie żyją obok siebie. Z perspek­ tywy teorii ewolucji istoty ludzkie należą do ssaków naczelnych o szczególnie rozwiniętych zdolnościach socjalnych, które preferują życie w luźno powiązanych ze sobą skupiskach, na otwartej sawannie lub na skraju lasu. Zwarte, otoczone murami miasto stanowi zatem uwarunkowaną historycznie formę, za przyjęciem której stoją siły historyczne. Wraz z zanikiem tych sił, forma ta w „naturalny” sposób ponownie ulegnie zatarciu. Odmienne argumenty mógłby podnosić historyk kultury, twierdząc, że rozwój kultury człowieka w ciągu ostatnich pięciu tysięcy lat jest nierozerwalnie związany z rozwojem zwartego miasta. Dlatego też miasto stanowi element esencji ludzi jako istot kulturowych – zanik zwartego miasta byłby groźny dla ludzkiej kultury. Na początku XIX wieku rozebrano mury okalające europejskie mia­ sta i zasypano fosy – dyskusja na temat tego, czy to było korzystne, jest tak stara, jak same te wydarzenia. Od początku zdania były podzielone: niektórzy uważali, że otwarcie miasta na otaczające je tereny naraża mieszkańców na nowe zagrożenia; inni z kolei powitali to jako wyzwo­ lenie z tłoku i ścisku. Wśród osób, które przyjęły to z entuzjazmem, był Goethe: „Nawet większe miasta rozbierają teraz swoje mury, zasypuje się fosy wokół zamków; miasta to obecnie nic innego niż duże połacie terenu, podróżny przyglądający się im mógłby pomyśleć, że osiągnięto na świecie powszechny pokój i że zbliża się złoty wiek. Nikt nie czuje

strona 245

tytuł Międzymieście

się dobrze w ogrodzie, jeżeli nie wygląda on jak otwarty wiejski kraj­ obraz; nic nie powinno przypominać o sztuczności, o ograniczeniach, chcemy oddychać swobodnie”1 . Niezależnie od tego, jak mogli wtedy reagować na te zmiany miesz­ kańcy, jedno jest pewne: obecnie na całym świecie miasta sięgają po otaczające je przestrzenie, tworząc własną formę zurbanizowanych terenów wiejskich lub wiejskiego miasta. Zgodnie z tradycją taką zabudowę wciąż określa się mianem „miasta” . Powstają też takie abstrakcyjne koncepcje jak „konurbacja” , „region metropolitalny” lub „zurbanizowana wieś” (urbanized country­ side), ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo te przestrzenie nie wpisują się w nasze rozumienie miasta, które powszechnie koja­ rzy się zgoła inaczej. Nie istnieje jednak lepszy termin, dlatego będę określał taką formę, pełniącą różne funkcje i obejmującą wiele stylów i rodzajów topografii, mianem „międzymieścia” . Krajobrazy między­ mieścia rozciągają się na rozległych terenach, łącząc cechy miejskie i wiejskie. Plasuje się ono gdzieś pomiędzy pojedynczym, konkretnym miejscem geograficzno-historycznym a identycznymi przestrzeniami rozsianymi globalnie; pomiędzy przestrzenią podlegającą bezpośre­ dniemu doświadczeniu a przestrzenią rozumianą jako odległość mierzona wyłącznie na podstawie upływu czasu; pomiędzy utrwalo­ nymi mitami miasta i wsi, które są głęboko zakorzenione w naszych wyobrażeniach. Międzymieście, które nie jest ani miastem, ani wsią, a raczej zawiera elementy charakterystyczne dla obu, nie ma konkretnej definicji ani też żadnych godnych odnotowania cech wizualnych. Pomimo braku defini­ cji można je spotkać na całym świecie: wraz z globalizacją modeli pro­ dukcji kapitalistyczno-przemysłowej, towarzyszące jej schematy życia i wykorzystania terenów rozpowszechniły się globalnie. Międzymiejski krajobraz zasiedla od dwudziestu do trzydziestu milionów mieszkań­ ców na terenie Azji i Ameryki Południowej. Oprócz olbrzymich różnic gospodarczych, kulturowych i topograficznych, tego rodzaju pośred­ nie krajobrazy na całym świecie mają jedną wspólną cechę: nie mają prawie żadnego związku z miejscowymi formami miejskimi z czasów 1. J.W. Goethe, Elective Affinities, [w:] Zur Ästhetik des Territoriums. przeł. D. Constantine, Oxford Dialektik, red. C. Friemert, Meiner, University Press, Oxford 1999, s. 171, Hamburg 1994. [cyt. za:] M. Warnke, Natur nach dem Fall der Mauern,


strona 246

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

poprzedzających industrializację. Wśród różnych kultur międzymieś­ cia mają te same cechy wspólne: pozornie rozproszoną, nieuporządko­ waną strukturę urbanistyczną, obejmującą oddzielone od siebie wyspy charakteryzujące się geometrycznym uporządkowaniem, brak jasno odgraniczonego centrum oraz wiele funkcjonalnie zróżnicowanych odnóg, sieci i węzłów. Peryferia miejskie, czyli zurbanizowane tereny wiejskie, często są postrzegane jako kulturowa pustka. Treść kulturowa międzymieścia nie przystaje do żadnych istniejących miar kultury wysokiej ani popularnej, nie spełnia kryteriów piękna krajobrazu czy piękna natury. Oferowa­ ne przez nie możliwości wizualne i formalne również nie poddają się takiemu pojmowaniu. Aby zrozumieć i rozwinąć kompozycję formalną kraj­obrazu pośredniego, należy poszukać innych źródeł i perspektyw. Pomiędzy ekstremami znajdujemy codzienne elementy międzymieścia: osiedla domów jednorodzinnych, ciągi przemysłowe obejmujące niesa­ mowitą mieszankę wciąż działających warsztatów, ale też wille, puste szopy i magazyny, zarośnięte ogrody i porzucone pola, kluby nocne i dys­ konty. Są tam również szpitale, stajnie i pozostałości gospodarstw rolnych, wykroty i stawy, linie energetyczne, stare tory kolejowe, wały i ścieżki. Niezależnie od zróżnicowania przyczyn urbanizacji na całym świe­ cie: przemysł węglowy i stalowy w Zagłębiu Ruhry w Niemczech lub w Midlands w Wielkiej Brytanii czy też migracja z przeludnionych pro­ wincji w Indiach, Afryce i Ameryce Południowej, tendencje do koncen­ tracji bogactwa w majątkach osobistych i pragnienie przeprowadzki na przystępne cenowo tereny, jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych i w Europie – rozproszony krajobraz międzymieścia zawsze odrywa się od wzorcowego miasta ( jeżeli w ogóle kiedykolwiek coś takiego istnia­ ło) i nabiera autonomicznego charakteru. Aglomeracja Tokio i Zagłębie Ruhry, Mexico City i Mumbaj oraz São Paulo i BosWash (konurbacja Bostonu i Waszyngtonu) łączą wspólne cechy. Nawet aglomerację Stutt­ gartu lub aglomerację Ren-Men można scharakteryzować jako kraj­ obrazy pośrednie. Różnice między miejscami tego typu dotyczą gęstości zaludnienia i natężenia ruchu. Krajobrazy pośrednie Trzeciego Świata są bardziej zagęszczone i skoncentrowane niż rozproszone formy krajobrazów pośrednich w świecie uprzemysłowionym. W porówna­ niu do gigantycznych krajobrazów międzymiejskich Trzeciego Świata, liczących sobie po dwadzieścia lub więcej milionów mieszkańców, być może należałoby spojrzeć na coraz ściślej połączone ze sobą rozwinięte rejony Niemiec jak na jeden krajobraz międzymiejski?

strona 247

tytuł Międzymieście

*** Wydaje się, że rozproszone miasta są pozbawione planu, natomiast kształtują je niezliczone, podejmowane indywidualnie racjonalne decyzje – racjonalne w perspektywie ograniczonej do jednostkowych upodobań. Typowy przykład ze starych terenów przemysłowych: istniała droga, następnie wybudowano fabrykę, w której przetwarzano na przykład produkty miejscowych gospodarstw rolnych albo minera­ ły. W ślad za fabryką zaczęły się pojawiać domy robotników, co z kolei spowodowało zakładanie ogrodów, które zapewniały źródło pożywie­ nia. Ludzie potrzebowali szkół i sklepów. Rozwijający się rynek pracy i rynek konsumencki pociągnęły za sobą dalszy rozwój, zwiększało się bogactwo społeczne, co stanowiło podstawę do dalszej specjaliza­ cji i podziału pracy, konieczne stały się dodatkowe drogi i placówki publiczne. Tak właśnie rozwój miejski postępuje bez planu, zgodnie z zasadą „osadnictwo tworzy osadnictwo” . Inny przykład, tym razem zaczerpnięty z rzeczywistości Trzecie­ go Świata: stare miasto przyciąga imigrantów, którzy opuścili swoje wioski z bardzo różnych powodów, na przykład ze względu na prze­ ludnienie i brak jedzenia, podążają za pracą lub kierowani nadzieją, że życie w mieście przyniesie im jakiś rodzaj wolności. Ci osadnicy chcą dostępu do korzyści płynących z mieszkania w mieście i jednocześnie pragną wieść tylko częściowo zurbanizowane życie, mocno osadzone w tradycji rolniczej. Konsekwencją takich decyzji, które są logiczne z indywidualnego punktu widzenia, jest powstawanie nieustruktury­ zowanego, otwartego terenu osadnictwa między miastem a wsią, który rozwija się, tworząc własne miejsca pracy i sklepy, przekształcając się w niezależny krajobraz, który nie jest ani miejski, ani wiejski. Nabywcy domów w miastach Europy Zachodniej wpisują się w po­ równywalne pod względem struktury wzorce. Tego rodzaju ludzie szukają działek, na które mogą sobie pozwolić, z których można łatwo dotrzeć do centrum miasta i do okolicznych terenów niezurbanizowa­ nych. Takie decyzje, znowu – indywidualnie uzasadnione, jednak za bardzo rozpowszechnione – prowadzą do zagęszczenia krajobrazu; najpierw ma on charakter prawie wyłącznie mieszkalny, a później, po okresie budowy i konsolidacji, zaczynają się tam pojawiać rów­ nież zakłady pracy i centra handlowe. Dopiero na tym etapie staje się krajobrazem pośrednim, oddzielnym od centrum miasta, autonomicz­ nym, zdolnym do nawiązywania dwustronnych relacji handlowych ze śródmieściem.


strona 248

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

W każdym krajobrazie pośrednim przestrzenie zabudowane i otwarte mieszają się ze sobą. Wspólną cechą tych krajobrazów jest ciągłe dążenie do zrealizowania tak zwanej zasady Tucholsky’ego, nazwanej tak przez analogię do wiersza Kurta Tucholsky’ego Das Ideal (Ideał), w którym podmiot liryczny zwraca się do osoby, której dom znajduje się jednocześnie na ulicach Berlina i nad brzegiem Morza Bałtyckiego. Zasada Tucholsky’ego to próba pogodzenia przeciwieństw, polegająca na czerpaniu korzyści ze społeczeństwa i z natury, mająca na celu połączenie wiejskiej idylli z komfortem nowoczesnego życia w mieście2 . Wcześni socjaliści Robert Owen i Charles Fourier rów­ nież starali się zjednoczyć centrum miasta z otwartym krajobrazem wiejskim, podobnie jak reformatorzy urbanistyki: Ildefons Cerdà i Ebenezer Howard oraz architekci-wizjonerzy: Frank Lloyd Wright czy Le Corbusier, a w Niemczech – Ludwig Hilberseimer3 . Obecnie codzienna praktyka niezliczonych nabywców domów pokrywa się z tymi tendencjami, co prowadzi do maksymalnego wykorzystania stref granicznych między zasiedlonymi a otwartymi przestrzeniami. Te waż­ ne z eko­logicznego punkt widzenia obszary, które przyciągały naszych praprzodków, ostatnio również przykuły uwagę matematyków, którzy próbowali przekształcić rozwój miast we ­fraktale4.  Uzyskane przez nich prowokacyjne wyniki wskazują, że po pierwsze, w skali makro w regionach metropolitalnych wzorce rozwoju miast oraz rozkładu osadnictwa różnych rozmiarów są bardzo podobne na całym świecie, a po drugie, tak jak w przypadku fraktali, wzorce te są do siebie podob­ ne w różnej skali. Występują one prawie niezależnie od uwarunkowań politycznych, kulturowych i socjoekonomicznych. W Niemczech te prawie uniwersalne modele wynikają ze szczegól­ nej formy samorządu miejskiego i zależności między nim a tenden­ cjami migracyjnymi: „Rozwój jest napędzany imigracją i segregacją, 2. Por. P.G. Rowe, Making a Middle Landscape, MIT Press, Cambrid­ ge, 1991. K. Humpert, S. Becker, K. Brenner, Entwicklung großstädti­ scher Agglomerationen, [w:] Prozeß und Form natürlicher Konstruktio­ nen, red. K. Teichmann, J. Wilke, Ernst & Sohn, Berlin 1996, s. 182.

3. Por. F.L. Wright, When Demo­ cracy Builds, University of Chicago Press, Chicago 1945; G. de Bruyn, Die Diktatur der Philanthropen, Vieweg-Verlag, Wiesbaden 1996; L. Hilberseimer, Entwicklung einer Planungsidee, Bauwerkfundamente, Berlin 1963. 4. Por. P. Frankenhauser, Fraktales Stadtwachstum, „Arch+Heft” 1991, nr 109–110. K. Humpert, S. Becker, K. Brenner, Entwicklung großstädti­ scher…, dz. cyt., s. 182.

strona 249

tytuł Międzymieście

nad czym urbanizacja nie ma żadnej kontroli. Są to również problemy, które mieszkańcy sami wywołują swoimi decyzjami i jednocześnie to ci sami mieszkańcy odczuwają ich skutki. Dlatego też większe znaczenie miałoby nie tyle określenie zasad urbanizacji w ramach próby zanego­ wania takich tendencji, ile raczej przyjęcie ich w charakterze założenia do rozwiązania tych problemów. Co więcej, rozwój jest uwarunkowany faktem, że każda gmina, wieś i włączony obszar muszą dbać o własne interesy. Konkurując ze sobą, gminy korzystają z faktu swojego umiejscowienia na peryferiach ośrod­ ków zasiedlonych, które z kolei dążą do rozszerzenia tych peryferii, co przynosi im korzyści. Urbanizacja jest tu bezsilna, przynajmniej w za­ kresie «planowania regionalnego». I nie może być inaczej, jak długo oddzielne gminy wchodzące w skład konurbacji nie połączą się w jedną jednostkę samorządową. Aby to uczynić natomiast, każda gmina musia­ łaby w dużej mierze wyrzec się swojego bytu politycznego lub rozszerzyć go, w zależności od okoliczności, a jest to mało prawdopodobne”5 . Planowanie jest ograniczone nie tylko na poziomie gmin – ograni­ czona ilość funduszy publicznych również wytycza dla niego wąskie ramy. Wraz z topnieniem dostępnych środków na infrastrukturę i roboty publiczne traci się kolejny spośród i tak niewielu instrumen­ tów planowania regionalnego, który pozwalał w skuteczny i aktywny sposób wpływać na rozwój regionalny.

*** W niedalekiej przyszłości połowa ludzkości będzie mieszkać na terenach międzymieści. Struktury te będą często tak duże – liczba ich mieszkańców może sięgać od dziesięciu do trzydziestu milionów osób – że ci mieszkańcy w swojej codzienności nigdy nie będą mieli 5. Por. R. Mackenson, Ist Stadten­ twicklung planbar?, niepublikowa­ ny wykład dotyczący emerytury Reinharta Breita, wygłoszony na Technische Universität w Berlinie w 1996 roku. A. Kagermeier, Jenseits von Suburbia, [w:] Tendenzen der Stadtentwicklung in der Region München aus Verkehrsgeographi­ scher Sicht, red. R. Poesler, K. Rög­ner, Mitteilungen der Geographis­chen Gesellschaft, Munich 1994, nr 97;

Nachhaltige Stadtentwicklung: Herausforderung an einen resour­ censchonenden und umweltver­ träglichen Städtebau [Sustainable Urban Development: A Challenge to Resource Conversation and Environmental-friendly Town Plan­ ning], Bundesforschungsanstalt für Landeskunde und Raumforschung [Federal Research Studies and Planning Research Institute], Bad Godesberg, Bonn 1996.


strona 250

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

strona 251

tytuł Międzymieście

8. T. Sieverts, Studium plano­ wania dla miasta Bonn [materiały badawcze].

pionowo na jednej działce. Zagęszczenie oraz mieszane wykorzystania przestrzeni pozwalają skrócić dystans do pokonania. Mieszane wyko­ rzystanie, ponownie połączone z zagęszczeniem, zapewnia pełne życia obszary publiczne i bogate doznania, zwłaszcza dla dzieci. I w końcu: gęstość tworzy charakterystyczne, pełne kontrastów rozgraniczenie między miastem a wsią. Pomimo wszystkich oczywistych zalet obecnie jesteśmy w stanie zbudować nowe miasto w tym modelu (lub nową dzielnicę miasta tego typu) tylko w wyjątkowych przypadkach. Warunki społeczne, gospo­ darcze, kulturowe i polityczne zmieniły się zbyt diametralnie. Wszystkie próby (i mówię to, choć sam do niedawna w to nie wierzy­ łem) bezpośredniego przekształcenia wizerunku i struktury historycz­ nego miasta europejskiego w uniwersalny i łączący model na przyszłość są skazane na porażkę. Pójdę nawet o krok dalej i stwierdzę, że nie jest to kwestia spokojnego pogodzenia się z sytuacją, a raczej pożegnania się z tym uwielbianym modelem, z pewną dozą pozbawionej złudzeń żałoby. Żegnając się z wizerunkiem, który jest tak bardzo pożądany w czasach obecnej popularności turystyki miejskiej, wizerunkiem tak niewyczerpanym w swojej kulturowej złożoności, należy zachować w pamięci następujące kwestie: miłość do miasta to względnie młode zjawisko. Od ery pogardy dla miast dzieli nas tylko jedno pokolenie. Pożegnanie się z miastem, żałoba po nim oraz ponowna interpre­ tacja jego historii oznacza również opowiedzenie się za zachowaniem, a tam gdzie została ona zniszczona, za odbudowaniem historycznej formy miasta, która już nigdy się nie powtórzy. Wszędzie tam, gdzie to możliwe, należy podejmować wszystkie możliwe wysiłki, aby utrzy­ mać istniejące stare miasta w ich obecnej formie, chronić i zachowy­ wać je, dokładać starań, aby nie niszczono ich tkanki użytkowaniem wyjaławia­jącym je lub wręcz niszczącym, jak to obecnie ma miejsce w wielu przypadkach. Pamiętam swoje zaskoczenie i niepokój, gdy w toku prac nad pla­ nem średniowiecznego centrum miasta dowiedziałem się, że najemcy lokali na parterze historycznych budynków usunęli klatki schodowe, aby zyskać trzy dodatkowe metry kwadratowe powierzchni handlowej oraz półtora metra witryny. Na górne piętro można było dotrzeć, tylko wspinając się po prawie pionowych żelaznych szczeblach zamocowa­ nych do tylnej ściany budynku. Puste pokoje zostały wyposażone w okiennice i elektryczność, tak aby zasymulować w nich „życie” . Nie warto było już nawet podejmować próby wykorzystania tych pięter8.

okazji opuścić krajobrazu międzymiejskiego. Wszystkie potrzeby życia codziennego będą musiały zostać zaspokojone w jego granicach, w tym także w zakresie produkcji żywności opartej na idei urban farming (miejskie ogrodnictwo). Ziemie uprawne w międzymieściu mają również za zadanie utrzymywanie równowagi ekologicznej, ponieważ krajobraz pośredni nie dysponuje żadnymi „przestrzeniami zewnętrz­ nymi” , które mogłyby wyrównać brak owej równowagi. Los krajobrazu pośredniego to odzwierciedlenie losu ludzkości. Żaden kraj na wyjściu nie miał w tym względzie danej z góry przewagi; każda kultura może się uczyć od pozostałych. W tym zakresie podział świata na Pierwszy, Drugi i Trzeci staje się jeszcze bardziej krzywdzą­ cy, a my, mieszkańcy tak zwanego Pierwszego Świata, musimy wyzbyć się aroganckiej roli nauczyciela i nawiązać dialog, aby uczyć się od innych kultur6.  Potwierdza się to szczególnie w warunkach niedobo­ rów gospodarczych i ekologicznych, z którymi Pierwszy Świat będzie musiał się zmierzyć, dobrowolnie albo w odpowiedzi na katastrofy, kiedy przyjdzie mu przeżyć przy wykorzystaniu tylko swojej części globalnych zasobów. W kontekście negatywnie postrzeganej ekspansji miasta na otacza­ jące je tereny prowadzona jest intensywna kampania promująca tradycyjne, zwięzłe miasto europejskie, w którym mieszają się różne funkcje społeczne, struktura jest podzielona na działki gruntowe oraz przestrzenie publiczne odgraniczone ścianami budynków; wszystkie te cechy są podtrzymywane jako jedyny model współczesnych miast7.  Najlepsze argumenty są dość złożone: zwarte miasto pozwala oszczę­ dzać energię ze względu na swoją dość niewielką powierzchnię oraz duże zagęszczenie budowli; pozwala zoptymalizować wykorzysta­ nie przestrzeni, zwłaszcza gdy powierzchnie służące różnym celom o zróżnicowanym zapotrzebowaniu na światło dzienne umieszcza się 6. Por. R. Lepennies, Das Ende der Überheblichkeit, „Die Zeit” , 24 listopada 1995, nr 48, s. 62. 7. Por. A. Feldkeller, Die Zweckent­ fremdete Stadt: Wider die Zerstörung des öffentlichen Raums, Frankfurt – New York, 1995; D. Hotf­mann-Axthelm, Die dritte Stadt, Suhrkamp, Frankfurt 1995; F. Neumeyer, Im Zauberland der Peripherie: Das Verschwin­ den der Stadt in der Landschaft, [w:] Die verstädterte Landschaft,

red. Westphalia Arts Association, Aries, Munich 1995, s. 31; G. Mo­ eves, Die Stadt, die Arbeit, und die Entropie, Jahrbuch für Architektur, Frankfurt 1995. H. Kahmann, Was geändert werden muß, damit sich wirklich was ändert [niepublikowa­ ny rękopis]; A. Brandt, R. Böttcher, Bauten und Projekte, Ernst & Sohn, Berlin 1995, zwłaszcza s. 46.


strona 252

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

Ten zbyt sugestywny obraz starego miasta, które staje się pustą karykaturą samego siebie, podwójnie zakłóca nasze obecne postrzega­ nie rzeczywistości w miastach, w których historyczne centrum stano­ wi zaledwie fragment całej aglomeracji. Moc starówki staje się nagle wyraźnie widoczna w następującym eksperymencie myślowym: nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić miasta, które znamy, nawet miasta, w którym dorastaliśmy, bez jego centrum, choćby przestrzeń zbudowa­ na wokół była dziesięciokrotnie większa. Skupienie się na starym mieście wywołuje uprzedzenia związane z obserwacją i oceną przedmieść i peryferii. W tym zakresie, jeżeli pochopnie używa się lekceważących określeń, takich jak: „rozlewanie się miast” , „nowotworowy rozwój” , „nadmierna zabudowa” , „naduży­ wanie” i „pustkowie” . Ta splątana masa przesądów zaburza nasze postrzeganie nie tylko przestrzeni peryferyjnej międzymieścia, lecz także bieżącej rzeczy­ wistości centrów miast. Jeżeli nie zadowala nas powierzchowne spoglądanie na stare fasady, a przyjrzymy się im bliżej, zobaczymy, że historyczne centra miast coraz bardziej przypominają centra handlowe na przedmieściach. Wysokie czynsze i konkurencja z centrami handlo­ wymi położonymi na terenach zielonych pod miastem oznacza, że tylko sklepy sieciowe lub usługi z wysoką marżą mogą być lokalizowa­ ne w centrach miast. Jednocześnie zanikanie kultury mieszczańskiej sprawia, że co­ dzienne życie miasta jest wypierane z centrum; nie ma tam już lokalnego rzemiosła i wielu usług, jak również niczego dziwnego czy unikalnego. Z pomocą planistów wyposażonych w specjalne wytyczne historyczne centrum po cichu przekształca się w zwyczajne centrum handlowe. Brzemię spoczywające na jego barkach, czyli funkcja nośni­ ka tożsamości całego miasta, rośnie, w miarę jak równowaga między centrum a peryferiami przesuwa się coraz bardziej na zewnątrz. Struktura będąca nośnikiem tożsamości, określana mianem „miasta”, jest przeciążona i się rozpada. Dlatego też nie powinniśmy kochać centrów naszych miast do grobowej deski, wypełniać ich pseudohistorycznymi budynkami i nadmiernie obciążać pozornie miejskimi funkcjami, na przykład żą­ dając sklepów detalicznych. Prowadzi to do zniszczenia miasta. Jeżeli chcemy chronić stare miasto, musimy wykorzystać wszystkie dostępne zasoby, aby wesprzeć lokalne życie. Musimy otworzyć „śródmiejskie” funkcje na nowych terenach w innych częściach miasta, aby zmniejszyć

strona 253

9. R. Koolhaas, Generic Cities, [w:] R. Kool­ haas, B. Mau, S, M, L, XL, OMA, Rotterdam 1995.

tytuł Międzymieście

presję wywieraną na historyczne centrum. Takie nowe przestrzenie umożliwiają uniezależnienie się międzymieścia od starego miasta. Jeżeli chcemy uznać i zaakceptować całe miasto w jego rzeczywi­ stym kształcie, co stanowi minimalne wymaganie dla tego, aby nawią­ zać z nim przemyślaną relację, musimy wykorzystać zestaw koncepcji zrównoważonych pięknymi starymi obrazami; musimy testować te koncepcje pod kątem ich dzisiejszej użyteczności. Będziemy musieli uprzątnąć wiele retorycznego gruzu, aby dotrzeć do sedna miasta. Jest to kwestia prostych spraw oraz połączeń, o których zazwyczaj zapomi­ namy lub które tłumimy9 .

*** Koncepcję miejskości najlepiej oddaje przypisanie jej jako cechy dystynktywnej modelu miasta oświeceniowego; miejskość oznacza społeczno-kulturowy sposób życia, a nie cechę konkretnej struktury przestrzennej. Tam, gdzie miejskość dominuje, mieszkańcy miasta traktują obcych i siebie nawzajem w sposób naznaczony tolerancją, ­kosmopolityczny10 . Obecnie koncepcja miejskości jest często ograniczo­ na zaledwie do obrazu gęstego miasta dziewiętnastowiecznego; utrata miejskości jest dyskredytowana i mówi się, że działania planistyczne w miastach mają tę miejskość przywracać. W tej ogólnej dyskusji pojawia się, wciąż nieco jednowymiarowo i niekonkretnie zarysowana, ale bardzo sugestywna, koncepcja miejskości społecznej. W tym kon­ tekście miejskość, w przeciwieństwie do prowincjonalności, oznacza atmosferę kosmopolityzmu, tolerancji, zaangażowania intelektualnego i ciekawości. Niemniej jednak w naszej wyobraźni ta społeczna kon­ cepcja miejskości jest wciąż zbyt ściśle połączona z obrazem tętnią­ cych życiem ulic handlowych, placów i rynków, ożywionych dyskusji

10. Ta dyskusja dotycząca pojęcia miejskości rozpoczęła się podczas wykładu Edgara Salina zatytuło­ wanego Urbanity, wygłoszonego podczas 11. Kongresu Miast Nie­ mieckich (German City Congress) w Augsburgu w lipcu 1961 roku. Wykład został opublikowany w Erneuerung unsere Städte Kohlhammera (Stuttgart–Kolonia 1960). Salin podkreślał społeczny, kulturowy i polityczny wymiar miejskości. Koncepcja ta stała się

modna i nabrała merytorycznego w „miejskość poprzez odtwarza­ nie ról” (E. Salin, Von Urbanität znaczenia. Dziesięć lat później zur ‘Urbanistik’ , „Kylos” 1970, Salin protestował przeciwko t. 23); krytyczne uwagi dotyczące nadużywaniu jej jako nowinki terminologicznej: „«Miejskość» nie tego tematu patrz: W. Durth, Die żyje i czystej wody oszustwem jest „Inszenierung der Alltagswelt” , Braunschwieg, Wiesbaden 1977. udawać, że można ją przywrócić Tendencje w latach 80., patrz: przed zakończeniem wieku mas H. Häußermann, W. Siebel, Neue i drapaczy chmur, i autostrad Urbanität, Suhrkamp, Frankfurt budowanych dla mas… Miejskość 1987 oraz R. Sennett, Rise and Fall to sposób życia; obecnie nigdzie of Public Man, W.W. Norton & Co., nie może rozkwitać” , „miejskość New York 1992. poprzez zagęszczenie” przeszła


strona 254

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

w kawiarniach, uwodzicielskiej obfitości towarów i usług. Koncepcja miejskości wciąż nie jest wystarczająco ściśle połączona z konkretnym kosmopolitycznym sposobem życia. W tym obrazie miasta można dostrzec ważny niedobór. W obliczu braku ­gęstego i ożywionego życia ulicznego często wymuszamy miejskość ulic poprzez budowanie cią­ głych fasad, placów i alei, które kojarzą nam się z ożywioną miejskością. Miejskość w dużej mierze jest zdeterminowana historycznie. Jest ona oparta nie tyle na społecznych i politycznych zaletach, ile na wyidealizowanym obrazie miasta europejskiego z końca osiemnastego i początków dziewiętnastego wieku, które opisywano w powieściach mieszczańskich i pismach podróżniczych. Wczesne badania socjo­ logiczne Georga Simmela są jednakże bardzo krytyczne w stosunku do tego rodzaju miejskości11.  Możemy gardzić sprowadzaniem koncepcji miejskości do czegoś, co jest zaledwie karykaturą, ale karykatura ta wciąż wywiera potężny wpływ na myślenie o mieście. Obecnie ten ideal­ny obraz miejskości jest pozbawiony żebraków i złodziei, nie widać na nim pręgieża czy szubienicy, które w wyraźny sposób naznaczały kli­ mat osiemnastowiecznych miast, przynajmniej w takim samym stopniu, jak entuzjastyczna wrzawa panująca na rynkach i placach. Wszystko to pozostaje elementem chemicznie oczyszczonego obrazu miejskości. Sceny uliczne zarejestrowane w osiemnastowiecznych i dziewięt­ nastowiecznych pismach podróżniczych pokazują bujne życie uliczne, które dziś jest prawie nie do pomyślenia; w Europie Środkowej do­ świadczamy czegoś takiego tylko podczas dużych festiwali organizo­ wanych na otwartej przestrzeni, takich jak monachijski Oktoberfest. Tego rodzaju gęste życie uliczne w jego przedprzemysłowej formie również można zaobserwować w krajach rozwijających się; ten rodzaj miejskości jest kluczowym elementem obecnie rozwijającej się lawi­ nowo turystyki miejskiej. Natomiast wyraźnie widać, że forma przed­ przemysłowa musi być odczytywana jako odzwierciedlenie określonej sytua­cji społeczno-gospodarczej, nawet w przypadku niedostateczne­ go rozwoju. My, Europejczycy, na dłuższą metę nie bylibyśmy w stanie wytrzymać takiego sposobu życia.

11. Por. S. Hauser, Urbane Wahr­ nemungsformen: vom überleben alter Muster, zwłaszcza rozdział 3: Inszenierung alter Muster und neue Einkaufslust, [w:] Stadt und Mensch zwischen Chaos und

Ordnung, red. D. Roller, Peter Lang Publishers, Frankfurt 1996.

strona 255

tytuł Międzymieście

Zabawny opis trudności związanych z życiem w gęsto zaludnionym mieście i z mieszanym wykorzystaniem terenów mojego rodzinnego miasta, Hamburga, w Książeczce o łabędziach znad Łaby (Elbschwanen­ büchlein) przedstawił barokowy poeta oraz imperialny hrabia palatyn Wedla Johann Rist (1606 –1667). Pisał w siedemnastym wieku, ale panujące wtedy warunki nie różniły się znacznie od tych z początku wieku dziewiętnastego: „Podczas ostatniej wojny musiałem spędzić nieco czasu w sławnym w całym świecie Hamburgu, gdzie doświad­ czyłem wyraźnej różnicy między życiem w mieście a życiem na wsi. Mieszkałem na jednej z najmodniejszych ulic, która była również główną arterią miasta. Przez cały czas jeździły po niej wózki i wozy, o wczesnych i późnych godzinach; często spotykały się ze sobą, a po­ nieważ nie mogły się łatwo minąć na wąskiej ulicy, woźnicy przeklinali tak szpetnie, że myślałem, że dachy zwalą się nam na głowę i pogrzebią nas wszystkich za te bluźnierstwa. W dużym i przestronnym budynku, w który mieszkałem, przetwarzano cukier, co wiązało się z ogromną aktywnością; w dzień i w nocy pracownicy nosili cukier na górę i na dół, hałasując nieustannie. Moim sąsiadem po prawej stronie był złotnik; po lewej mieszkał kotlarz, który oprócz produkcji kotłów przeprowadzał w swoim domu prace budowlane. Można sobie wyobrazić, jak przez cały dzień hałasowali cieśle; nieustające walenie młotkami i uderzenia, raz dochodzące z domu złotnika, raz z domu kotlarza, od wczesnych godzin porannych do późnej nocy, mogłyby każdego doprowadzić do szaleństwa. Po przeciwnej stronie ulicy mieszkał rzemieślnik trudniący się wyrobem ostróg, który piłował swoimi pilnikami, aż mi głowa pęka­ ła; często chciałem, żeby zabrał te pilniki do Augsburga i siedział z nimi na rynku przez cały dzień. Co jednak najgorsze, w tym czasie byłem przykuty do łóżka w nieopisanych cierpieniach z powodu urazu nogi, którego doznałem w wypadku; nie opuszczałem domu całymi tygo­ dniami. Gdy w końcu wyjechałem z miasta i wróciłem do siebie na wieś, choć zastałem tam dewastację i chaos po splądrowaniu, wciąż było to dla mnie niebo w porównaniu z piekłem, które zostawiłem za sobą; tak męczące było dla mnie głośne życie w mieście” . Życie w atrakcyjnych, romantycznych miejscach odwiedzanych w ramach turystyki miejskiej dzisiejszego Trzeciego Świata, jak rów­ nież życie uliczne i życie pubów w europejskich miastach dziewięt­ nastowiecznych może być postrzegane jako drugie oblicze czasami bardzo ciężkich warunków życia i pracy. Czy naprawdę chcielibyśmy żyć tak jak nasi dziadkowie i uciekać z zatłoczonych mieszkań do


strona 256

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

jedynej dostępnej nam wolnej przestrzeni, czyli na ulice? Traktować pub jako przedłużenie własnego salonu? Innymi słowy: negatywnie postrzegana utrata miejskiego charakteru naszych europejskich miast jest również bezpośrednią konsekwencją znacznej poprawy warunków życia i pracy; wiele czynności, które kiedyś przenoszono do prze­ strzeni publicznej lub częściowo publicznej, można teraz wykonywać w mieszkaniach, biurach i warsztatach. Utrata miejskości idzie dla nas ramię w ramię z uwolnieniem z okowów nadmiernej kontroli społecz­ nej, daje też większy poziom indywidualnej wolności i swobody. Strata ta jest częścią emancypacji z gospodarczych, społecznych i natural­ nych ograniczeń. Emancypacja ta ma jednak swoją cenę ekologiczną i społecz­ną; nie wiemy dokładnie, jak długo będziemy mogli sobie pozwolić na jej opłacanie.

*** Rozwój w kierunku orientacji transprzestrzennej mógłby ulec spowol­ nieniu: można zwiększyć „opór przestrzenny” , zwalniając ekspansję systemu autostrad i podnosząc koszty jazdy samochodem, tym samym zwiększając wartość mniejszych odległości. Natomiast nie można odwrócić ogólnej tendencji. Dość dużym osiągnięciem byłoby lepsze wykorzystanie możliwości całego budynku poprzez czasowe połącze­ nie różnych działań prowadzonych tam „na zmianę”; w ten sposób zwiększyłaby się gęstość wykorzystania przestrzeni i intensywność kontaktów międzyludzkich. Niemniej jednak, pomimo utraty bez­ pośredniego znaczenia społecznego, pomimo rozmycia funkcji i po­ mimo rozwoju orientacji transprzestrzennej, przestrzenie publiczne pozostają fundamentem całego układu: krajobraz, w którym żyjemy, możemy postrzegać i rozumieć tylko poprzez przestrzenie publiczne. Przestrzeń publiczna, która stanowi ramy odniesienia dla doświadcza­ nia oraz jest znakiem tożsamości, stała się ważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej do zrozumienia i odczytywania krajobrazu. Jeżeli z jednej strony niczym niezmącona atrakcyjność centrum handlowego wskazuje na głód miejskości, a z drugiej – nie jesteśmy w stanie zaspokoić tego głodu miejskością zapewnianą przez detali­ stów, jakie praktyczne znaczenie dzisiaj ma koncepcja miejskości? Jakie aspekty jej szerszego rozumienia są wciąż istotne dla miasta? Nie chcemy żyć bez miejskości, nawet w jej oczyszczonej formie, pozbawionej brudu i cierpienia, ponieważ oznaczałoby to zupełne

strona 257

tytuł Międzymieście

porzucenie ważnych cech charakterystycznych europejskiego miasta. Dlatego też musimy podejmować wysiłki, aby tworzyć nowe formy i nowe przestrzenie miejskie. W dziewiętnastym wieku mieszane wykorzystanie gruntów w du­ żych miastach, takich jak Wiedeń, Berlin i Budapeszt, miało strukturę budownictwa zoptymalizowanego z punktu widzenia gospodarki i architektury: lokalizacje o różnej jakości dostępne w różnych cenach, takie jak przedzamcze (gdzie wysokość czynszu różniła się w zależności od lokalizacji: piwnice, piano nobile, górne piętra i front), warsztaty dla rzemieślników, przestrzeń magazynowa i nie mniej ważne zamknięte podwórza (Hinterhof) dla mniej zamożnych najemców. Wszystkie te elementy tworzyły rodzaj budownictwa optymalizujący wykorzystanie gruntów. Jednocześnie, ponieważ w takim układzie ryzyko było podzie­ lone, takie budownictwo minimalizowało nakłady kapitałowe, zapewnia­ jąc swojego rodzaju „ubezpieczenie emerytalne” , zwłaszcza uwzględnia­ jąc szeroką gamę inwestycji, które są dostępne teraz, a nie były dostępne wtedy. Mieszane wykorzystanie działek prowadziło do rozdrobnionej struktury społecznej, która wiązała się z istotnymi korzyściami12.  Obecnie jednak nie ma warunków socjoekonomicznych dla tego rodzaju budownictwa. Współcześnie trudno byłoby w jednym budynku wertykalnie połączyć różne rodzaje wykorzystania przestrzeni, które stały się znacznie bardziej wyspecjalizowane od dziewiętnastowiecz­ nych. Kryteria standardów mieszkaniowych są ustanawiane przez przepisy prawa. Niemniej jednak, co najważniejsze, rzadko się zdarza, że właściciel tego rodzaju budynku o mieszanym wykorzystaniu pochodzi z klasy średniej. Na jego miejsce wkroczyły wielkie koncerny, kombina­ ty, korporacje, banki i towarzystwa ubezpieczeniowe, posługujące się anonimowymi funduszami. Tendencja do odchodzenia od lokowania kapitału w przedmiotach materialnych i inwestowania w koncepcje abstrakcyjne, takie jak akcje, banknoty i fundusze z pewnością nie zo­ stanie zatrzymana, należy natomiast podjąć wszelkie możliwe działania, aby obywatel był powiązany z miastem jako właściciel budynku13 . Być może udałoby się połączyć małe, lokalne firmy z branży nieruchomości z kapita­łem lokalnym i zobowiązaniami na rynku lokalnym. 12. Por. L. Scarpa, Gemeinwohl und lokale Macht, Honoratioren und Armenwesen in der Berliner Luisenvorstadt im 19. Jahrhundert, New Providence, Munich 1995, cytat

z Hobrechta na temat mieszania się w społeczeństwie, s. 233. 13. Por. J. Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, Ran­ dom House, New York 1961.


strona 258

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

14. Por. W.A. Mitchell, Recombinant Architecture, [w:] tegoż, City of Bits: Space, Place, and the Infobahn, MIT Press, Cam­ bridge 1995, s. 46.

Mieszane wykorzystanie jednego budynku stanie się istotne jeszcze w innym aspekcie: czasu. W przyszłości budynki będzie trzeba do­ stosowywać do zmieniających się wymagań, stawiając sobie za cel u­zy­ skanie oszczędnej długowieczności, przechodzenie od wykorzystania biurowego do mieszkaniowego i z powrotem. Zakłada to powstawanie budowli, których funkcje nie są wąsko wyspecjalizowane, co jedno­ cześnie jest warunkiem koniecznym do wprowadzenia mieszanego wykorzystania na mniejszą skalę. Utrzymanie elastycznego charakteru budynków, które będą mogły obsłużyć różne formy wykorzystania w przyszłości, zakłada pewną redundancję przestrzeni, na przykład poprzez zwiększanie wysokości kondygnacji i zapewnianie miejsca na rozbudowę. Czy inwestorzy myślą w perspektywie długoterminowej i są gotowi inwestować w elastyczność? Obecnie normą jest rozdzie­ lenie sposobów wykorzystania przestrzeni w różnych budynkach usytuowanych wzdłuż ulicy, pomimo faktu, że takie rozmieszczenie niweczy szanse mieszanego wykorzystania na mniejszą skalę. Sposo­ by wykorzystania są również rozdzielone według osiedli lub dzielnic: w jednej wzdłuż głównej drogi można skupić obiekty wymagające dużej przestrzeni, generujące natężony ruch i stężenie szkodliwych zanieczyszczeń, tak aby zapewnić spokój w okolicy mieszkalnej i w pobliżu miejsca pracy (struktura, którą planista Roland Rainer chciał uczynić swoją wiodącą zasadą, rozplanowując Wiedeń w latach sześćdziesiątych). Być może w międzymieściach tendencja zmierzająca do coraz więk­ szej przestrzeni na mieszkańca zostanie odwrócona poprzez przenie­ sienie pewnych czynności poza mieszkania i tak jak w Japonii skoncen­ trowanie ich w dużych, bardziej luksusowych obiektach użyteczności publicznej, takich jak łaźnie, warsztaty hobbystyczne i kluby. Być może nie jest to jeszcze oczywiste, natomiast spadek mocy nabywczej zmusi nas pewnego dnia do mieszkania bliżej siebie; dzieje się to już w bied­ niejszych dzielnicach wewnątrz miast. Dzielnice miejskie o mieszanym wykorzystaniu oferują pewnej części populacji możliwość dotarcia do sklepów i miejsca pracy na rowerze lub piechotą. Elektronika również pomoże w decentralizacji, nie tylko zapewniając możliwość pracy z domu, lecz także poprzez decentralizację biur14 . Oprócz tego dzielnice miejskie o mieszanym wykorzystaniu są po prostu ciekawsze. Oferują dzieciom i młodzieży bardziej zróżnicowane bodźce, osobom mniej wykształconym i gorzej radzącym sobie w życiu dają więcej możliwości podjęcia zatrudnienia na pół etatu lub pracy dorywczej.

strona 259

15. Por. K. Gan­ ser, Die öko­ logische, öko­ nomische und sozialverträgliche Stadt – eine Utopie?, wykład wygłoszony podczas Forum Budowlanego w Münster, luty 1996.

tytuł Międzymieście

Tego rodzaju dzielnice pozwalają również na lepszą integra­cję bezro­ botnych i nowych przybyszów. Dzielnice o mieszanym wykorzystaniu zapewniają również prze­ strzeń do rozwoju nowych form pomocy wzajemnej; sąsiedzi mogą po­ dejmować funkcje socjalne, których instytucje publiczne już nie oferują ze względu na brak środków. Obecnie mocno scentralizowany system pomocy społecznej jest kosztowny i powoduje wyobcowanie, dlatego też konieczna będzie jego decentralizacja15 . I w końcu dzielnice o mie­ szanym wykorzystaniu mogą zachęcać do tworzenia zorientowanych ekologicznie spółdzielni energetycznych, w których energia z odpadów lub same odpady mogłyby być przetwarzane na miejscu. Z wielu powo­ dów dzielnice o mieszanym wykorzystaniu są lepiej przygotowane na ciężkie czasy.

*** Jeżeli obecnie istnieje jakikolwiek bezsporny cel rozwoju miast, jest to cel związany ze zrównoważonym rozwojem. Dotyczy on jak najbar­ dziej ścisłego zintegrowania miasta z naturą. Słusznie ekologia stała się najważniejszą koncepcją planowania miejskiego. Prosty ekspery­ ment myślowy wystarczy, aby pokazać, że obecnie cały świat nie może powtarzać dokładnie takich samych scenariuszy rozwoju miejskiego, jakie realizowały narody zindustrializowane; doprowadziłoby to świa­ towy ekosystem do zapaści. Dlatego też istnieje pilna potrzeba przekie­ rowania tego wzrostu. Spojrzenie na zdjęcia lotnicze większości dużych konurbacji po­ kazuje, że zależność przestrzenna między miastem a wsią uległa od­ wróceniu. Otwarte tereny wiejskie stały się granicą na tle osadnictwa; zasiedlony obszar można postrzegać jako specjalną formę krajobrazu, który otacza tereny otwarte. Oba te miejsca, niezabudowane centrum i otaczające je tereny zamieszkałe, są prawie w całości wytworzone przez człowieka: można stwierdzić, że przynajmniej w regionach zur­ banizowanych zarówno obszary miejskie, jak i wiejskie zostały wytwo­ rzone przez człowieka. Możemy krytykować tę sytuację lub lamento­ wać nad nią, ale nie możemy jej cofnąć. Jeżeli tylko nieznacznie zradykalizuje się ten tok myślenia, uwzględniając tło historyczne rozwoju naszej kultury, zauważy się, że między miastem a wsią istnieje ekologiczne i kulturowe kontinuum. Ta cultura, w oryginalnym łacińskim znaczeniu obejmującym zarówno


strona 260

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

to, co uprawiane, jak i to, co budowane, jest reprezentowana na zopty­ malizowanych pod kątem uprawy i opłacalności terenach rolniczych, w szklarniach, w ogrodach, w starych osiedlach domów jednorodzin­ nych usytuowanych na olbrzymich połaciach zieleni, w koloniach, w dziewiętnastowiecznych osiedlach miejskich, które były prawie w całości pokryte brukiem i jedynie upstrzone niewielkimi ogrodami, jak również w drapaczach chmur z „zielonymi” dachami. Wszystkie te obiekty, a nie tylko obszary niezabudowane, wnoszą swój wkład w pojęcie cultura, wspierając socjoekonomiczne i naturalne podstawy naszego życia. Oznacza to założenie radykalnej reinterpretacji pojęcia „budynku”: budynkiem mogą być również „sztuczne klify” , na których mogą znajdować się różnorodne rośliny i zwierzęta, a dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze należy chronić i rozwijać w tym samym stop­ niu. „Co za tym idzie, terminu «budynek» nie wolno postrzegać jako zamachu na naturę i krajobraz, a raczej jako nasienie zmiany tworzącej 16. Por. K. Neu­ nowe przestrzenie i obszary, które również zasługują na ochronę”16 . mann, T. Sieverts, Przyjęcie takiego stanowiska oznaczałoby, że sami jesteśmy odpo­ Das Meßdorfer Feld: Konzeptio­ wiedzialni za fundamenty naszego życia. Zrozumielibyśmy wtedy, że nelle Ansätze für nie możemy zanieczyszczać na kredyt ani wprowadzać sankcji środo­ eine langfristige wiskowych czy działań kompensacyjnych, aby uzyskać rozgrzeszenie und ökologisch od Matki Natury, która działa na nasze żądanie. Zrozumielibyśmy, że orientierte ­Sicherung und nie możemy kupić sobie spokoju i w ten sposób uniknąć pytania doty­ Weiterentwic­ czącego tego, jakiej natury naprawdę chcemy. klung, sprawo­ zdanie planistów Próba zbilansowania przepisów dotyczących „zanieczyszcza­ miasta Bonn, nia / kompensaty” często prowadzi do absurdów. Wydaje się, że niektó­ maj 1995. re agencje odpowiedzialne za ochronę środowiska dbają tylko o za­ bezpieczenie wysokich kompensat z tytułu szczególnie szkodliwych projektów budowlanych; środki te zapewne można by wykorzystać do wybudowania w innym miejscu małej biokopuły. Obciążenie ekologiczne jest tak czy inaczej niewystarczająco odzwierciedlone w przepisach dotyczących ochrony środowiska, co widać na przykładzie koncepcji śladu ekologicznego. Konsekwencje ekologiczne wynikające z rozwoju miast, na przykład na skutek impor­ tu surowców i eksportu śmieci, mają zasięg znacznie przekracza­jący ich bezpośrednie otoczenie, sięgają do innych krajów i na inne konty­ nenty. Dlatego też przepisy, które są tak bardzo istotne w okresie przej­ ściowym, zanim będą stosowane racjonalnie, stanowią niewiele ponad wyraz obciążonego sumienia, tak naprawdę ukrywając prawdziwe

strona 261

17. Por. H. Küster, Geschichte der Landschaft der Mittel Europa, Beck, München 1995.

18. Por. K. Neu­ mann, T. Sieverts, Das Meßdorfer Feld…, dz. cyt.

tytuł Międzymieście

problemy, które wymagają bardziej kompleksowej, radykalnej perspek­ tywy oraz innej koncepcji krajobrazu kulturowego. Historia krajobrazu kulturowego pokazuje, że zawsze znajduje się on w okresie transformacji. Rodzaj krajobrazu wytworzonego, który przyjmujemy obecnie za punkt odniesienia dla zagadnień ochrony kul­ tury i przyrody, w tym na przykład sady, powstał pod koniec dziewięt­ nastego i na początku dwudziestego wieku i od początku nosił wszyst­ kie cechy etapu przejściowego do naszej obecnej epoki17 . „Umiłowane dziś krajobrazy to tak naprawdę wynik gwałtownych interwencji. Na przykład to, co uznajemy za ucieleśnienie krajobrazu kulturowego i krajobraz zasługujący na ochronę, czyli wrzosowiska. Jest to wynik systematycznej wycinki lasów i katastrofalnych, nadmier­ nych upraw; niemniej jednak ochrona wrzosowisk jest uznawana za ważne zadanie w ramach ochrony środowiska. Obejmuje to ochronę krajobrazu kulturowego minionych wieków, a jednocześnie ochro­ nę równoległej ewolucji krajobrazu wraz z jego florą i fauną. Nawet istotne z kulturowego punktu widzenia i zasługujące na ochronę tereny parkowe, takie jak Muskau w Saksonii, stanowią relikty trwającej w przeszłości transformacji panujących wówczas warunków. Wielki projektant ogrodów, książę Pückler-Muskau, przekształcał istnieją­ cy krajobraz i praktycznie wywracał go do góry nogami; w tamtych czasach był znienawidzony za ataki na naturę. «Ukarał» sam siebie, dając miastu w zamian nowy ratusz. Natomiast gwałtowne interwencje w krajobraz z tamtych czasów to dokładnie to, co uznajemy teraz za istotne z punktu widzenia kultury i środowiska naturalnego, tak godne zachowania w Muskau i jego okolicach. W duchu tej dynamicznej ewolucji celem powinno być opracowanie nowego rodzaju krajobrazu kulturowego, w którym produkcja żywno­ ści, równowaga ekologiczna oraz rekreacja zostają zsyntetyzowane na nowo. To samo można powiedzieć o budownictwie: opozycja między terenami zabudowanymi i terenami wiejskimi musi zostać pokonana w tej nowej syntezie”18 . Jako wniosek można podać kolejną rekomendację dotyczącą badań nad ekosystemem: „Miasta muszą być znacznie bardziej zintegrowane z otaczającym je krajobrazem. Woda pitna powinna w średniookreso­ wej perspektywie być czerpana z wód powierzchniowych, które mogą być uzupełniane, a nie z głębszych, delikatniejszych warstw wodo­ nośnych. Ścieki bytowe należy oczyszczać po oddzieleniu ścieków przemysłowych lub łącznie z nimi, po uprzednim ich oczyszczeniu,


strona 262

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Thomas Sieverts

strona 263

tak jak to się dzieje na obszarach wiejskich. Aby zminimalizować ilość ciepła pochłanianego przez miasta, jak największe obszary (w tym dachy i fasady budynków) należy obsadzać roślinnością, a deszczówki nie należy odprowadzać, tylko wykorzystywać ją na potrzeby upraw. Żywność w końcu należy wytwarzać lokalnie, blisko miasta, aby zmini­ malizować koszty transportu. Część żywności można wytwarzać rów­ nież w szklarniach na granicach miasta. Można próbować sztucznymi metodami przetwarzać jadalną biomasę (algi, trzcinę) na żywność dla ludzi (na przykład na ryby)”19 . Nie możemy uniknąć rozważań na temat krajobrazu kulturowego najlepiej dostosowanego do naszego społeczeństwa; będzie musiał się różnić od starego krajobrazu kulturowego, który znamy i kochamy. Ten nowy krajobraz musi występować na zurbanizowanych tere­ nach ­wiejskich, w regionie zurbanizowanym, rozciągać się między naturą a kulturą20 . „Na miasto jutra składa się koncentracja zwartych osiedli, będą się tam znajdowały połacie otwartej przestrzeni zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz zasiedlonych terenów; te wewnętrzne i zewnętrzne krajobrazy będą pełniły określone funkcje urbanistyczne. Otwarte przestrzenie jako struktura wewnętrzna miasta tworzą potencjalne powierzchnie do obiegu wody i powietrza. Te nowe perspektywy funkcjonalne wywierają też retrospektywny wpływ na obiekty rolnicze i osadnicze, na postrzeganie krajobrazu oraz na jego funkcję rekreacyj­ ną. Tożsamość miasta budują nie tylko jego powierzchnie zabudowane, lecz także te niezabudowane, «wegetacyjne»”21 . Miasto i wieś muszą połączyć się w nowej symbiozie, z jednej strony spolaryzowanej pomiędzy systemami biotechnologicznymi w mieście, a z drugiej – „nową dziczą” na terenach wiejskich. Ekologia urbani­ styczna zmieni się z nauki stosowanej przede wszystkim do analizy i ochrony zachowanych krajobrazów w dyscyplinę, która będzie aktyw­ nie rozwijać nowe formy miejskich krajobrazów kulturowych.

19. W. Ripl i Ch. Hildman, Öko­ systeme als thermodynamische Notwendigkeit, [w:] O. Fränzle, F. Müller, W. Schröder, Handbuch der Umweltwissenschaften, Wiley, Landsberg 1997.

20. Por. Perspektiven künftiger Sie­ dlungsentwicklung, red. T. Sieverts, [w:] Papers on Science and Techno­ logy, seria 50, Darmstadt 1989.

21. Por. M. Buchholz, Biofeedback – Aspekte einer nachhaltigen Stad­ tententwicklung, niepublikowany rękopis, Technische Universität w Berlinie, Instytut Architektury Krajobrazu, Berlin 1995.

tytuł

Nowa Ziemia Obiecana

podtytuł

Nowe formy miejskości na warszawskiej Białołęce

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Adrianna Drozdowska, Justyna Kościńska, Mikołaj Lewicki, Kamila Momot, Mikołaj Przepiórkowski, Ewa Tomkowska, Kamil Trepka biogram

Badania Białołęki były prowa­ dzone przez zespół złożony ze studentów, obecnie również absolwentów, Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, któ­ rych różnorodne zainteresowania przełożyły się na szeroki wachlarz perspektyw zastosowanych w badaniu. Adrianna Drozdowska, zwolenniczka stosowania metody badań terenowych w socjologii i wszelkich studiów nad regionami, swoją wiedzę oraz skrupulatność wykorzystała do przeprowadzenia analiz demograficznych. Podziały przestrzenne i społeczne dzielnicy zostały zauważone i zbadane przez zwolenników służącej ludziom socjologii praktycznej: Ewę Tomkowską – dziennikarkę „Gazety Wyborczej”, oraz Mikołaja Przepiórkowskiego – entuzjastę interakcjonizmu symbolicznego, fenomenologii i konstrukcjoni­ zmu, a także pasjonata kultury japońskiej i zawodowego muzyka death metalowego. Kamila Momot swoje zamiłowanie do urbanistyki i eksplorowania kolejnych współ­ rzędnych geograficznych oraz tytuł inżyniera architekta przełożyła na analizy planowania przestrzen­ nego i procesów inwestycyjnych.

Kamil Trepka, aspirujący urbanista i wierny fan SimCity, zbadał stan usług publicznych i infrastruktury społecznej na Białołęce. Rozległą analizę procesów wyborczych i artykulację interesów przez polityków przeprowadziła Justyna Kościńska – ­doktorantka w Insty­ tucie Socjologii UW zajmująca się socjologią miasta oraz aktywistka miejska. Badania Białołęki zainicjo­ wał dr Mikołaj Lewicki – wytraw­ ny kolarz miejski, który zapewne dzięki wytrwałości do jazdy nawet zimą konsekwentnie wspierał i ko­ ordynował cały proces badawczy.

detale


strona 264

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

Zamiast dymiących kominów – łódzkiego symbolu rodem z Ziemi Obiecanej Władysława Reymonta – rozrzucone w polu apartamentow­ ce na Zielonej Białołęce; to, co łączy oba obrazy, literacki i ten bardzo współczesny, to błotny dojazd. Są jeszcze ludzie: masy nowo przyby­ łych, którzy rozpoczynają wielkomiejskie życie. Ci przybysze, zwani także „słoikami” , są jak osadnicy na rubieżach – torują przejazdy do głównych dróg, jadą godzinę do pracy, choć jej lokalizacja nie wydaje się tak odległa, podobnie zresztą jak szkoła, do której dowożą dzie­ ci. Pionierzy nie postrzegają siebie samych jako ofiar. „Radzą sobie” w taki sposób, który zamienia jednostkowe wybory w proces. Proces ten z jednej strony zdaje się przeczyć dotychczasowym wyobrażeniom o modernistycznym porządku, z drugiej – nie jest w gruncie rzeczy „neoliberalnym koszmarem” . Podczas badań bez mała siedemdziesięciu czterech kilometrów kwadratowych, prowadzonych w tej części Warszawy, która należy do najdynamiczniej się rozwijających, pokrytej w czterdziestu pro­ centach planami zagospodarowania, przebyliśmy drogę od pytania: „Dlaczego się nie planuje?” do pytania: „Co musiałoby się zdarzyć, by planowanie urbanizacji w ogóle było możliwe?” . Badania procesów urbanizacji Białołęki, jednej z największych dzielnic stolicy, skłaniają do refleksji nad tym, czy współcześnie jest możliwy skoordynowany rozwój miasta. Być może wyobrażenie przewidywalnego, w miarę spójnego i zrównoważonego rozwoju metropolii należy już do prze­ szłości? W niniejszym tekście pytamy, jakie tendencje i jakie procesy łączą, a jakie dzielą dzielnicę – ten formalnie spójny organizm ad­ ministracyjny i polityczny. Starsi czytelnicy przyzwyczajeni są do traktowania współcze­ snych procesów – a nade wszystko ich dynamiki – jako okresu przejściowego (transformacji) i wciąż oczekują nowego porządku. Młodsi zapewne już pogodzili się z chaosem w Warszawie. Trudno obecnie odnieść się do wcześniejszego stanu, tymczasem przyszłość ani nie obiecuje nowego porządku, ani też nie gwarantuje przeminię­ cia chaosu. Wręcz przeciwnie, jak pokażemy, raczej należy spodzie­ wać się kolejnych odsłon konsekwencji żywiołowego eksperymentu bez planowania. To niczym współczesna wersja „eksperymentów społecznych” , modernizacji z czasów PRL-u, tyle że tym razem z pustym miejscem za kierownicą. Jest to więc prawdziwa „jazda bez trzymanki” .

strona 265

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

Biała Karta? Relatywnie szybko uświadomiliśmy sobie, że powszechne przeciwsta­ wienie: „plany oznaczają porządek, a WZ-ki 1 chaos” nie jest adekwatne do przypadku Białołęki. Planów jest tu całkiem sporo, a co więcej – na­ wet tam, gdzie istniały w czasach „boomu” , panuje niesamowity chaos przestrzenny. Właśnie w takich miejscach spotkamy się z niezaspoko­ jeniem potrzeb ogółu społeczeństwa i deficytem podstawowej infra­ struktury, zarówno technicznej, jak i społecznej. Z kolei tam, gdzie obowiązujących planów jeszcze nie ma, niekoniecznie panuje chaos. Dlaczego jednak w analizach socjologicznych pojawia się pytanie o plany zagospodarowania? W naszych badaniach szukaliśmy „ukryte­ go programu” , wedle którego postępują procesy urbanizacji Białołęki. Ów ukryty program jest wypadkową działań zaplanowanych, zawar­ tych w dokumentach oraz wyartykułowanych przez różnorakich uczestników czy decydentów, a także działań niezamierzonych lub po prostu – indywidualnych, niekoniecznie podejmowanych w po­ rozumieniu z innymi. Taką akcję stanowi choćby decyzja o zakupie mieszkania w konkretnym miejscu na Białołęce. Na skutek rozmaitych czynników, związanych nie tylko z kompozycją społeczną, inwestycja­ mi samorządowymi czy działaniem rynku nieruchomości, lecz także z „długim trwaniem” ukształtowania terenu, jego tradycji społecznych, a przede wszystkim – powstających konfiguracji przestrzennych, mo­ żemy dostrzec procesy, które prowokują radykalne pytanie: „A może współcześnie planowanie urbanizacji wcale nie jest możliwe?” . Jednym z najbardziej charakterystycznych efektów samoregulacji rynkowej są cykle koniunktury, które układają się niemal tak samo, jak kształtuje się saldo migracji 2 na Białołęce. Równolegle do procesów rynkowych zmienia się więc struktura społeczna mieszkańców tej dzielnicy. Na Białołęce widać wyraźnie zależności między rozwojem rynku nieruchomości a rozwojem miasta; co ważne – wykraczają one poza lokalność. Rozwój rynku mieszkaniowego nie byłby tak dynami­ czny, gdyby nie ogólna koniunktura gospodarcza, niskie oprocento­ wanie pożyczek oraz gwałtowny wzrost dostępności kredytów hipo­ tecznych. Te ostatnie, głównie za sprawą kredytów denominowanych 1. WZ-ka to potoczna nazwa wyda­ wanej przez gminę Decyzji o Wa­ runkach Zabudowy, zezwalającej na inwestycję budowlaną. 2. Saldo migracji w tym przy­ padku jest różnicą między

domeldowującymi się a wymel­ dowującymi się mieszkańcami. Dodatnie oznacza przybywanie ludzi spoza miasta lub spoza danej dzielnicy, ujemne zaś – ich odpływ.


strona 266

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

i indeksowanych do obcych walut, diametralnie zwiększyły popyt na mieszkania, wiążąc jednocześnie ich posiadaczy z globalnym rynkiem walut. Zakup mieszkania na własność, możliwy dzięki hipotece, został wzmocniony „dopalaczami” – jak jeden z ekspertów od nieruchomo­ ści określa rządowe programy. Miało to i nadal ma bezpośrednie przełożenie na urbanizację Białołęki. Tak zwani MDM-owcy 3 nabywali mieszkania w tych rejonach dzielnicy, które wcześniej, ze względu na oddalenie od centrum miasta, postrzegano jako mniej atrakcyjne. Za sprawą tanich gruntów jednak obszary te stały się nową ziemią obieca­ ną – miejscem, w którym osoby migrujące do Warszawy znajdywały swój upragniony kąt. W tym sensie na Białołęce krzyżują się zależności daleko wykraczające ponad administrowanie czy też inwestowanie w jednej z kilkunastu dzielnic Warszawy.

Masowa obietnica lepszego życia Zmiany ludności na Białołęce w latach 1995–20144 przekonują o gwał­ townym rozwoju. W ciągu minionego dwudziestolecia populacja dziel­ nicy 5 zwiększyła się ponad trzykrotnie – z poziomu około trzydziestu sześciu tysięcy mieszkańców w ostatnim dniu roku 1995 do ponad stu dziewięciu tysięcy pod koniec 2014 roku. Oznacza to przyrost ludności o niemalże siedemdziesiąt pięć tysięcy osób. Co warte podkreślenia, w analogicznym okresie cała ludność Warszawy oficjalnie zwiększy­ ła się o około sto tysięcy osób. Imponujący rozwój Białołęki dobrze obrazuje zmiana w udziale procentowym w populacji całego miasta. W 1995 roku mieszkańcy Białołęki stanowili 2,1 procenta warszawia­ ków, natomiast w 2014 roku – już 6,3 procenta. Analiza danych demograficznych pozwala na wyznaczenie trzech okresów rozwoju dzielnicy. Pierwszy – lata 1995 –1998 – charakteryzuje ustabilizowana liczebność populacji. Kolejny – lata 1999–2007 – to czas gwałtownego przyrostu ludności Białołęki. Z roku na rok zameldowana populacja zwiększa się o kolejne sześć–dziesięć procent. Po roku 2007 zaś następuje uspokojenie, choć liczba ludności nadal systematycznie się powiększa. 3. Mieszkanie dla Młodych to rządowy program wsparcia przy nabyciu pierwszego w życiu lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego.

4. Opracowane według danych pochodzących ze zbiorów Główne­ go Urzędu Statystycznego. 5. Należy pamiętać o tym, że nie wszystkie przemieszczenia ludności zostają zarejestrowane.

Szacowaniem właściwej wielkości populacji zajmują się lokalne orga­ ny, między innymi komendy policji czy urzędy. W przypadku Białołęki spodziewamy się, że stałych miesz­ kańców może być więcej.

strona 267

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

Liczebność populacji zmienia się wskutek dwóch podstawowych czynników – przyrostu naturalnego oraz salda migracji. Pierwszy jest różnicą między urodzeniami a zgonami, drugi – zameldowaniami a wymeldowaniami. Kiedy myślimy o Białołęce jako bycie eksperymen­ talnym przyciągającym pionierów, szczególnie skupiamy się na saldzie migracji. W 2002 roku nowi mieszkańcy dzielnicy tworzyli dwadzie­ ścia siedem procent stołecznego salda (co oznacza, że ponad co czwar­ te nowe zameldowanie w stolicy miało miejsce na terenie Białołęki), w kolejnym roku – trzydzieści sześć procent, a w 2004 roku – nawet trzydzieści siedem procent, chociaż ich populacja nie przekraczała wówczas czterech procent ogółu osób zameldowanych w Warszawie. Nawet mimo spowolnienia z ostatnich lat Białołęka pozostaje pod tym względem najprężniej rozwijającą się dzielnicą miasta. Liczba nowych mieszkańców Białołęki, pozostająca co roku mniej więcej proporcjonalna do liczby powstających w Warszawie inwestycji, stanowi lwią część wszystkich nowych warszawiaków. To pokazuje, jak masowo kupowane są mieszkania w tamtejszych budynkach dewelo­ perskich; w budynkach, które wrosły już na stałe w krajobraz najmłod­ szej dzielnicy Warszawy. Gwałtowny rozwój dzielnicy rozpoczął się około roku 1999. Wów­ czas oddano do użytku kilka pierwszych dużych inwestycji miesz­ kaniowych, zdecydowanie wzrosła też liczba mieszkańców. W tym czasie Białołęka – najbardziej aktywna gmina w (nie)planowaniu przestrzennym – uchwaliła w ciągu pięciu lat (1997–2002) dwadzie­ ścia jeden miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Wschodnia część dzielnicy, czyli dzisiejsza Zielona Białołęka, to dawny ­Obszar X-716 , na którym przez kilka dekad planowano budowę elektrowni. Poprzez uchwalenie tych planów utworzono około tysiąc dwieście hektarów działek budowlanych na terenie, który do 1992 roku był wyłączony z zabudowy mieszkaniowej. W krótkim czasie poja­ wiła się na rynku nieruchomości relatywnie duża ilość taniej ziemi, „ugoru” , na której można było zbudować niemal wszystko. Umożli­ wienie postawienia tam wszelkiego rodzaju budynków mieszkal­ nych przyczyniło się do dynamicznego, trochę przypadkowego 6. Obszar X-71 – nazwa terenu w okresie PRL-u zarezerwowane­ go do specjalnych celów, z za­ kazem zabudowy mieszkalnej, który znajdował się po wschod­ niej stronie ulicy Głębockiej,

a więc we wschodniej części Zielonej Białołęki.


strona 268

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

zasiedlania tego fragmentu dzielnicy i powstania szeroko pojętego chaosu przestrzennego. Równolegle z dynamiczną zabudową Zielonej Białołęki intensywnie zasiedlana była zachodnia część dzielnicy – Tarchomin i Nowodwo­ ry. Ten obszar aż do roku 2010 w większości nie był objęty planami miejscowymi. Zabudowa powstawała głównie na podstawie decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu, tak zwanych WZ-ek. Jeśli nie ocenia się walorów estetycznych, te tereny wydają się tworzyć uporządkowaną przestrzeń życiową, wyposażoną w deficyto­ wą na Zielonej Białołęce infrastrukturę techniczną – utwardzone drogi, sprawne wodociągi i kanalizację. Wyższy w porównaniu do innych części dzielnicy koszt zakupu mieszkania na Tarchominie spowodowa­ ny jest między innymi większym komfortem zamieszkiwania, którego materialnym ekwiwalentem, oprócz transportu publicznego, są także parki, brak ogrodzeń między osiedlami umożliwiający w miarę swo­ bodne przemieszczanie się po przestrzeni publicznej, w której znajdują się różne usługi, nie tylko komercyjne. Ceny mieszkań na Białołęce, które od lat są jednymi z najniższych w stolicy, kształtowane są poprzez wiele czynników. Czasochłonny dojazd do centrum miasta, skromna infrastruktura miejska i opinia odległej dzielnicy – to te najbardziej widoczne i dyskutowane. Duży wpływ na wysokość kredytów hipotecznych zaciąganych przez więk­ szość mieszkańców ma także cena gruntu. Zarówno dzisiaj, jak i w la­ tach 90. peryferyjność okolicy i wysoka dostępność działek gwarantują deweloperom kupno terenu pod kolejne inwestycje w niezwykle, jak na Warszawę, przystępnych cenach. Wbrew naszym intuicjom, pierwsze skrzypce w inwestycjach grają lokalni przedsiębiorcy, często niegdy­ siejsi właściciele parceli, którzy reinwestowali kapitał w „deweloperkę” . Możliwość prowadzenia rentownych inwestycji zainteresowała także dużych graczy z rynku deweloperskiego. Pierwsze budowle – osiedle Derby – były prawdziwym hitem, ale za nimi przyszedł czas także na wielkie pułapki, na przykład osiedla położone na północnym skraju dzielnicy, gdzie czasem brakuje wody i prądu, a opowieści mieszkań­ ców o tamtejszym standardzie życia przypominają gagi z PRL-owskiego serialu Alternatywy 4. Coraz gęstsza zabudowa Tarchomina powoduje wysoki koszt zaku­ pu ostatnich wolnych działek budowlanych na tym osiedlu. Powiększa się więc różnica w cenach mieszkań w obrębie dzielnicy – między ­Tarchominem, Nowodworami i Środkową oraz Zieloną Białołęką.

strona 269

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

Mimo to duża powierzchnia i ilość dostępnych terenów Białołęki Środkowej i Zielonej zagwarantuje niezmienny charakter tego ob­ szaru – dzielnicy „MDM-owej” . Oddalając się od centrum w kierunku północnym, trafimy na zabudowę jednorodzinną, osiedla domków na Choszczówce czy Biało­łęce Szlacheckiej. Zielona Białołęka jest dużo lepiej skomunikowana z centrami handlowymi niż z urzędem dzielnicy, szpitalem, szkołą lub przedszkolem. Z kolei na Choszczówce nie ma nawet większych sklepów – duże markety są oddalone, a niemal jedyną infrastrukturę usług publicznych tworzą szkoły podstawowe. Na tych hybrydowych terenach przedmieścia brakuje latarni, chodników, wo­ dociągów, ­publicznych przedszkoli.

Trzy Białołęki Deweloperzy na Białołęce mają różne strategie marketingowe. Folde­ ry reklamowe i zawarte w nich opisy inwestycji zależą od lokalizacji. Określając docelowe grupy społeczne, segregują potencjalnych miesz­ kańców. Mamy więc nawiązania do miasta-ogrodu w ofertach osiedli domków jednorodzinnych, nawiązania do modernistycznej architektu­ ry Żoliborza w apartamentowcach, symbolikę aktywnej klasy średniej na Zielonej Białołęce oraz wielkomiejskość w ofertach z Tarchomina czy Nowodworów. Te „kotwice znaczeń” powiązane są ze standardem życia tak, wydawałoby się, jednorodnej nowoczesnej klasy średniej. Inwestycje zlokalizowane na Tarchominie i Nowodworach zazwyczaj są kierowane do aktywnych młodych ludzi codziennie dojeżdżających do centrum miasta – zarówno singli, jak i rodzin z dziećmi. Białołęka Środkowa to domy, wille miejskie i przestronne działki. Zielona Biało­ łęka zbudowana jest z kolei z inwestycji, które są dedykowane rodzi­ nom z dziećmi. W folderach dostrzegamy dostępność najpotrzebniej­ szych im usług, szkół i przedszkoli oraz niskie koszty utrzymania domu lub mieszkania. Możliwość powiększenia przestrzeni o poddasze lub antresolę także wydaje się kluczowa. To, co priorytetowe na Tarchomi­ nie – czas dojazdu do centrum miasta – na Zielonej Białołęce zostało dopasowane do programu MDM, poprzez ustawienie cen metra kwadra­ towego nieruchomości tuż poniżej progu określającego maksymalną kwotę, która kwalifikuje kupujących do dofinansowania publicznego. Współczesna klasa średnia nie jest tak spójna i dobrze opisana, jak się wydaje. Z naszych badań wynika, że istnieje co najmniej tyle jej ro­ dzajów, ile wariantów samochodów dla niej przeznaczonych. Są duże


strona 270

część IV – Nadmiar

Tarchomin i Nowodwory Tarchomin i Nowodwory

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

strona 271

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

wszechstronne kombi, SUV-y, miejskie samochody kompaktowe i auta, które można zaparkować między dwoma słupkami. Wewnętrzne zróż­ nicowanie dzielnicy odpowiada tej mozaice potrzeb przypisywanych klasie średniej. W pewnym uproszczeniu można stwierdzić, że miesz­ kańcy Tarchomina pragną poczuć „smak miasta” , Choszczówka i Biało­ łęka Dworska zamieszkałe są przez poszukiwaczy „podmiejskości” , a Zielona Białołęka to hybryda dwóch poprzednich części, która wciąż nie zyskała jednolitego charakteru. Trudno więc mówić o charakterze danej klasy bez przyjrzenia się miejscu jej zamieszkania i panującej tam „kulturze” . Wybór przestrzeni jest świadomą decyzją konsumenta, który pragnie mieszkać w miejscu odpowiadającym jego stylowi życia. Nie można też zapominać, że „kultura” danego miejsca wciąż wpływa na jego mieszkańców, tworząc spójny i indywidualny charakter.

Przestrzeń

Białołęka Środkowa Białołęka Środkowa

Zielona Białołęka Zielona Białołęka

Białołękę można podzielić geograficznie i komunikacyjnie ze względu na układ ulic, skądinąd powstały raczej w wyniku sankcjonowania istniejących, oddolnych, „wydeptanych” porządków bądź też „odwiecz­ nych” arterii prowadzących do Warszawy, aniżeli w efekcie planowa­ nia. Można ją także poparcelować ze względu na miejskość – gęstość zabudowy, dostępną (bądź nie) przestrzeń publiczną – czy wreszcie pod kątem stylów życia jej mieszkańców. Tarchomin i Nowodwory są dość dobrze skomunikowane z centrum miasta. W wielkomiejskiej części Białołęki mieszkają zarówno „osiadli z przydziału” w latach 80., jak i młodzi wynajmujący, oszczędzający na zakup mieszkania na dalszej Zielonej Białołęce. Choć na Tarchominie czy nieco dalej na północ – w Nowodworach, buduje się intensywnie, na zakup mieszka­ nia stać raczej relatywnie lepiej uposażonych. Na Zielonej Biało­ łęce, położonej na wschód od ulicy Modlińskiej oraz na północ od Płochocińskiej rozpościera się obszar kilkuset hektarów chaotycznej zabudowy, czasem typowo wiejskiej, czasem podmiejskiej, a czasem charakterystycznej dla zamkniętych osiedli. Pomiędzy wspomnianymi częściami znajduje się niegdyś planowana jako miasto-ogród Białołęka Środkowa, na którą składają się przede wszystkim Choszczówka, Biało­ łęka Szlachecka oraz Dworska. Pośród leśnej zieleni zbudowano więc osiedla domów jednorodzinnych. Mało tam infrastruktury, za to gęsto od nieformalnych relacji sąsiedzkich.


strona 272

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

Czas

7. Por. N. Elias, J.L. Scotson, The Established and the Outsiders. Frank Cass & Co., London 1965.

Osoby osiedlające się na Tarchominie, jeśli tylko miały taką możli­ wości, w latach 2005–2015 brały kredyt i kupowały nowe mieszkania na Białołęce po to, by je wynajmować. Powodzenie „przyjezdnych” pierwszej dekady nowego stulecia zależało wprost od koniunktury na rynku mieszkaniowym oraz finansowym. To pierwsze wiązało się z prostą zależnością: im później podczas boomu kupuje się nierucho­ mość, tym większą wielokrotność wyjściowej ceny, z „dołka” rynku, trzeba zapłacić. A zatem, gdy „osiadli” 7 mieszkańcy Tarchomina kupowali kawalerkę pod wynajem, powiedzmy w 2005 roku, płacili za nią nie więcej niż sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. W roku 2008, a zatem w szczycie boomu, „przyjezdni” płacili za podobne mieszkanie dwa razy więcej. Jednocześnie owi „przyjezdni” otrzymywali kredyty na najbardziej zliberalizowanych zasadach, wówczas bowiem niemal spowszechniały hipoteki walutowe, obciążone ryzykiem problemów ze spłacalnością. Nowi mieszkańcy Tarchomina to rodziny, które decydu­ jąc się na zamieszkanie w tej części dzielnicy, wzięli na siebie duże obciążenie kosztami mieszkania. W ten sposób powstał podział na dwa Tarchominy. Na starszym osiedla domów wielorodzinnych raczej nie są grodzone, między nimi znajdują się pawilony usługowe, gęstnieje sieć transportu publicznego. Są też osiedla zamknięte, gdzie występuje wyraźna segregacja standardu mieszkań. Powstała więc relatywnie gę­ sta zabudowa, z ewidentnie miejską tkanką usług, przestrzeni publicz­ nej i transportu. W nowszych częściach Tarchomina i Nowodworów brakuje miejsc parkingowych, poza sklepami i punktami usługowymi właściwie nie istnieje przestrzeń publiczna, a mieszkańcy skarżą się na ciasnotę, życie blok w blok i okno w okno. Fala migracji na Białołękę dotarła także na tereny Zielonej Białołęki, gdzie ceny mieszkań były znacznie niższe, ale jednocześnie standard życia, mierzony odległością od centrum, infrastrukturą – zarówno tą podstawową (drogi i transport publiczny, przestrzeń publiczna), jak i społeczną (usługi publiczne czy komercyjne) – również był zdecydo­ wanie niższy. Mieszkania budowane na Zielonej Białołęce i dalszych Nowodworach powstawały w ekspresowym tempie, niemal w polu i wedle rastra łanów ziemi. Dynamikę i rozwój Białołęki coraz wy­ raźniej wyznaczała cena nieruchomości, bez względu na dostępność usług, odległość od miejsc pracy czy obecność publicznego transportu. Podziały generowane przez tempo transakcji rynkowych odzwier­ ciedlają także możliwości komunikacji na terenie dzielnicy. Przejazd

strona 273

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

transportem publicznym z Zielonej Białołęki na Tarchomin, na przy­ kład do jedynego ośrodka kultury, zajmuje niewiele mniej czasu niż dotarcie na lewobrzeżną część Warszawy. Podziały społeczne układają się zatem zgodnie z cyklami koniunkturalnymi. Wszelkie inne racje, jak na przykład sektora usług publicznych, podążają za rynkiem. Jednak to „wychylenie” w przyszłość – nadzieja na zyski oraz wzrost wartości nieruchomości – wydaje się mechanizmem i paliwem urbanizacji, dzia­ łającym przy jednoczesnym wykluczeniu kwestii publicznej.

Style życia Życie w takich rejonach Białołęki jak Choszczówka czy Białołęka Dworska przypomina życie na przedmieściach: wokół dużo zieleni, niemal wyłącznie niska, jednorodzinna zabudowa lub osiedla domków i szeregowców. Te części Białołęki są odseparowane od reszty i samo­ wystarczalne: silne więzi sąsiedzkie, podobieństwo w stylu życia, wyrażające się choćby tym, że na wspólnie organizowane wyjazdy narciarskie zbiera się grupa ponad stu osób. Osiedlają się tutaj rodziny, które zapragnęły „życia pod miastem” , we własnym domu z ogrodem. Potrzeby związane z usługami są zaspokajane w centrum, na terenie lewobrzeżnej Warszawy. Tu, podobnie jak na Zielonej Białołęce, do­ minuje „kultura automobilizmu” – bez samochodu trudno ruszyć się z domu. To w tej części dzielnicy mieszka największy odsetek rdzen­ nych warszawiaków. Mają oni własne „trzecie miejsca” – poza prywat­ nymi mieszkaniami oraz infrastrukturą publiczną, która ogranicza się do dróg. Tam organizują spotkania towarzyskie, imprezy czy wydarze­ nia kulturalne. Las i zieleń oddzielają ich nie tylko fizycznie, lecz także mentalnie od reszty Białołęki. Zielona Białołęka, poza zwartą zabudową osiedla Derby, budo­ wanego do tej pory w czternastu etapach, to przede wszystkim niska zabudowa lub skupiska niewielkich osiedli mieszkaniowych, rozrzuco­ nych po dużym terenie. Łączą je wąskie jezdnie, często za­korkowane; stamtąd łatwo dojechać tylko do centrów handlowych oraz przeloto­ wych arterii łączących Białołękę z lewobrzeżną Warszawą lub Pragą. Na Zielonej Białołęce osiedlają się „MDM-owcy” , a więc beneficjenci rządowego programu (wcześniej nieco innego, ale o podobnej na­ turze – Rodzina na swoim), którzy wybrali tę część miasta przede wszystkim ze względu na cenę oraz zdecydowanie niewielkomiejski klimat. Z uwagi na brak usług publicznych na Zielonej Białołęce płaci


strona 274

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

się za opiekę nad dziećmi (brak przedszkoli), opiekę zdrowotną czy korzystanie z usług. Wyjątek stanowią 3 Pokoje z Kuchnią – projekt Białołęckiego Ośrodka Kultury, jedynej placówki publicznej poza szko­ łami. Na Zielonej Białołęce, jeśli się o coś walczy, to o dojazd do osiedla, poszerzenie drogi lub miejsce w klasie w szkole podstawowej. Frustra­ cję wywołują nie tylko źle zbudowane drogi – „za mało, za wąskie, zła nawierzchnia” , lecz także grodzenie osiedli utrudniające dojście do pobliskiego lokalu usługowego. Przystanki znajdują się w dużej odległości od domu, wąskie uliczki są niewyobrażalnie zakorkowane ze względu na podobną porę wyjazdów i powrotów z pracy. Dlatego mieszkańcy są przekonani, że miasto trwoni ich pieniądze, nie zapew­ niając odpowiedniej, głównie drogowej, infrastruktury. Zielona Biało­ łęka stanowi rodzaj hybrydy: są tam tereny zielone, więcej przestrzeni, ale przypominającej raczej mazowiecką wieś aniżeli leśne tereny wspomnianego białołęckiego miasta-ogrodu, a jej zabudowa – choć podobna do tej z Tarchomina czy Nowodworów – często kryje braki podstawowej infrastruktury. Mieszkańcy za ten stan rzeczy mają żal i do miasta, i do deweloperów. Mamy więc nacisk obiektywnych uwarunkowań rynkowych i dewe­ loperów na przekształcanie niedoszłych stref przemysłowych w „uwol­ niony” obszar dla inwestorów – patrząc oczami firmy – pewnego rodza­ ju „raj możliwości”: reklamowania, budowania, „wpasowywania się” i „pływania” między barierami prawnymi. Różnice między częściami Białołęki są widoczne dla samych mieszkańców. Ci ze starego Tarcho­ mina krytykują procesy pozbawiające dzielnicę zarówno miejskiej tkan­ ki, jaki i przestrzeni publicznej umożliwiającej integrację; są przeciwni grodzeniu osiedli, negatywnie oceniają urbanizację opartą na prawach rynku nieuwzględniających potrzeb, w tym możliwości prowadzenia życia społecznego. Styl życia mieszkańców nowego Tarchomina czy Nowodworów jest organizowany wokół wiary w merytokratyczny po­ rządek – indywidualne osiągnięcia, które pozwalają traktować wszelkie niedogodności jako stan przejściowy w drodze „na górę” , do nabycia własnego domu z ogródkiem. Choć Nowodwory i Tarchomin nie są tak bardzo oddalone od wielkomiejskiej tkanki, wciąż nie do końca ją przy­ pominają. Warto podkreślić, że w tej części Białołęki nie zawiązują się intensywne relacje sąsiedzkie. Na awans trzeba zapracować, pozostaje więc niewiele czasu na budowanie innych relacji niż te najbliższe. Z kolei styl życia mieszkańców Choszczówki jest raczej konstru­ owany w opozycji do pracy: przebywanie w miejscu zamieszkania

strona 275

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

to przebywanie na łonie natury, odpoczynek w czasie wolnym, prze­ znaczonym dla siebie i na budowanie relacji społecznych. To raczej rodziny „spełnione” , które tworzą swoją autonomiczną przestrzeń skupioną wokół rozrywki czy kultury – w kameralnym wydaniu. Brak urbanizacji jest tym, czego szukały i co daje im poczucie bezpieczeń­ stwa. Mieszkańcy Zielonej Białołęki wytworzyli wyraźnie powtarzalny we wszystkich wywiadach skrypt „radzenia sobie” . Przybiera on kilka form – na przykład mieszkaniec osiedla Regaty z jednej strony doskona­ le zdaje sobie sprawę z „przekrętów dewelopera” (obiecywanie szybkiej rozbudowy okolicy, gdy tak naprawdę planowana jest ona na okres dwudziestu lat, zniechęcanie do zakupu miejsc parkingowych ze wzglę­ du na ich brak, walka z oddolną działalnością mieszkańców w radzie osiedla i w stowarzyszeniu funkcjonującym w okolicy) oraz z błędów wynikających z oszczędności podczas inwestycji (źle wyprowadzony i niebezpieczny dla pieszych oraz kierowców podjazd, słabe materiały, deformacje konstrukcji nośnych, zbyt wąskie drogi, brak miejsc par­ kingowych). Z drugiej strony zaś ma poczucie, że niewiele da się z tym zrobić, więc trzeba „sobie jakoś radzić” w rzeczywistości zastanej – szu­ kać objazdów, uważać, zorganizować akcję uświadamiającą problem lub niebezpieczeństwo, przeprowadzić zbiórkę na budowę placu zabaw. Inną formę „radzenia sobie” stanowi czysty utylitaryzm i ignorancja wobec problemów sprawianych innym osobom – na przykład grillo­ wanie na balkonie czy parkowanie przy sklepie, bo nie wykupiło się miejsca parkingowego. Jednocześnie to na Zielonej Białołęce funkcjo­ nuje wyjątkowy w skali Warszawy ośrodek życia kulturalnego i społecz­ nego – 3 Pokoje z Kuchnią, gdzie rola organizatorów, zatrudnionych przez Ośrodek Kultury, sprowadza się do animacji, gros aktywności zaś to współpraca między sąsiadami – mieszkańcami jednej dzielnicy. Z jednej strony więc uwarunkowania przestrzenne, materialne i spo­ łeczne „pchają” mieszkańców Zielonej Białołęki ku stylowi życia, który można by opisać jako radykalna wersja indywidualizmu, ocierająca się z jednej strony o „libertarianizm” , z drugiej zaś – o anomię społeczną. Jedno z najciekawszych i zarazem najbardziej paradoksalnych pytań, jakie sobie zadawaliśmy, dotyczyło tego, na ile w tak podzielonym i de facto zantagonizowanym świecie możliwe są alianse, współpraca czy identyfikacja wspólnych interesów i potrzeb. Mieszkańcy Zielonej Białołęki muszą „sobie radzić” z problemami, szukając własnej dro­ gi, choć zmęczeni pracą i kłopotami izolują się niekiedy od sąsiadów. Osoby z Białołęki Środkowej rekompensują sobie braki infrastruktury,


strona 276

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

mówiąc o zaletach przedmieścia, własnym kapitale ekonomicznym pozwalającym im poruszać się samochodami, budować, ogrzewać i upiększać domy nawet w sytuacji całkowitego braku wsparcia ze strony miasta. W atmosferze „przedmieścia w środku miasta” wytwa­ rza się wspólnotowość. Również wspólnotowość, ale raczej w formach klasycznie miejskich, czyli na otwartych podwórkach, występuje na Sta­ rym Tarchominie, gdzie czyni życie ludzi satysfakcjonującym. Wyraźny klimat przejściowości i poczucia niezakorzenienia na Nowym Tarcho­ minie oraz Nowodworach odbija się w braku integracji, również w wal­ ce o swoje – tym razem głównie z „zagęszczaniem przestrzeni” . Na Białołęce żadna ze wspomnianych społeczności nie dominuje w sensie politycznym i symbolicznym. Czy w takim układzie możliwa jest jaka­ kolwiek równowaga, która generowałaby zrówno­ważony rozwój?

Splatanie tego, co podzielone Kamieniem milowym w historii Białołęki był marzec 1994 roku. Wtedy też na mocy ustawy o ustroju miasta stołecznego Sejm RP włączył ją w poczet gmin warszawskich. Już w czerwcu odbyły się pierwsze wybory samorządowe wyznaczające symboliczny początek oficjalnego myślenia o polityce na Białołęce. Ówczesny ustrój (okręgi jednoman­ datowe i ordynacja większościowa obowiązująca na terenach poniżej czterdziestu tysięcy mieszkańców) przekazywał wiele kompetencji w ręce radnych dzielnicy-gminy. Niekwestionowanym zwycięzcą czerwcowych wyborów było Porozumienie Wyborcze „Gospodarność” Jerzego Smoczyńskiego (burmistrz Białołęki w latach 1994–2006). „Gospodarność” przodowała w wyborach przez kolejne trzy kadencje, do dzisiaj utrzymuje się na arenie politycznej Białołęki. Jednak najbardziej znaczącym momentem w historii polityczności na Białołęce był rok 2002 i przekształcenie gminy w jedną z dzielnic Warszawy. Nowy ustrój wprowadzał ordynację proporcjonalną oraz okręgi wielomandatowe. Ponadto na ten okres datuje się wyłonienie ogólnopolskich partii, które do dzisiaj funkcjonują w polityce (na przy­ kład koło Platformy Obywatelskiej na Białołęce założone przez Jacka Kaznowskiego). Od tego roku rozpoczynają się rozgrywki partyjne oraz „walka o stołki” w białołęckim Ratuszu. Przemiany te były kontrowersyjne i przeszły przez Warszawę z wielkim hukiem. Większość mocy decyzyjnej została przeniesio­ na z rąk Rady Dzielnicy do Rady Miasta; to na poziomie Miasta

strona 277

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

podejmowane są kluczowe ustalenia. Jednocześnie wejście w skład Rady Miasta oznacza rezygnację z zajmowania się polityką jedynie w kontekście lokalnym i przejście na wyższy poziom, ogólnomiejski. Warto zaznaczyć, że jest on zdominowany przez partie polityczne. Pro­ ściej mówiąc: kandydatura do Rady Miasta wiąże się ze zrzeszeniem z większymi ugrupowaniami, często partyjnymi. Nie jest to jednak jedy­na możliwa droga. Przykładem mogą być kandydaci Gospodar­ ności, którzy w ostatnich wyborach (w 2014 roku) weszli w koalicję z Warszawską Wspólnotą Samorządową Piotra Guziała. W wyborach listy WWS nie uzyskały jednak wystarczającego poparcia, a władza pozostała w rękach ogólnopolskich partii politycznych. Świadczy to o tym, że Gospodarność pomimo swojego silnie politycznego charakte­ ru wciąż się nie upartyjniła. Jednocześnie zmiana ustroju w 2002 roku wyraźnie podzieliła dzielnicę na dwie części, de facto wzdłuż ulicy Modlińskiej, czyniąc wyraźny rozłam na część wschodnią i zachodnią. Można uznać, że to właśnie wtedy Zielona Białołęka, wcześniej podzielona, zyskała toż­ samość – początkowo administracyjną, później (być może) społeczną. Symboliczny podział reprodukuje się w podziale wyznaczonym przez okręgi wyborcze. Być może ugrupowania lokalne z większą precyzją potrafią opisać problemy specyficzne dla każdego z okręgów i odnieść się bezpośrednio do mieszkańców, tym samym zyskując przewagę nad partiami politycznymi, których program dla dzielnicy jest ubogi. W tym sensie podział społeczny faktycznie przekładałby się na oddane głosy; byłby subtelny i świadczyłby o dobrym dostosowaniu lokalnych ugru­ powań do interesów mieszkańców. Ostatnie wybory samorządowe w Warszawie odbyły się w roku 2014. Na Białołęce zostały wydzielone cztery okręgi wyborcze w niewielkim stopniu różniące się kształtem od tych, obowiązujących w poprzednich wyborach z 2010 roku. Domniemywać można, że w grę wchodził pe­ wien gerrymandering 8 i manipulacje ekipy będącej ówcześnie u wła­ dzy – jednak brakuje na to twardych dowodów. W świetle tych danych nie dziwi fakt, że Platforma Obywatelska zdobyła aż dwanaście z dwu­ dziestu czterech mandatów, co dało jej siłę nie do przezwyciężenia. 8. Gerrymandering – tym terminem określa się celowe manipula­ cje prze wytyczaniu okręgów wyborczych w celu uzyskania lepszego wyniku. Nazwa ta po­ chodzi od nazwiska Amerykanina

Elbridge’a Gerry’ego, który jako gubernator w jednym ze stanów przed wyborami wykreślił okręgi w sposób preferujący kandydatów z jego partii politycznej.


strona 278

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

Mimo przeciwności w tych wyborach ogromny sukces odniosło istnie­ jące od 2010 roku ugrupowanie Piotra Basińskiego – Inicjatywa Miesz­ kańców Białołęki. Sumarycznie IMB wprowadziła swojego przedstawi­ ciela w każdym okręgu wyborczym. W 2015 roku rozpoczął się kryzys w polityce na Białołęce, którego pokłosie czuć do dzisiaj. Po rozłamie w miejscowym klubie Platformy Obywatelskiej i późniejszych pertur­ bacjach związanych z odraczaniem terminu obrad w marcu 2016 roku doszło do wymuszonej koalicji trzech radnych niezależnych z Platfor­ mą. Burmistrzynią Białołęki została Ilona Soja-Kozłowska. W umowie koalicyjnej znalazło się wiele założeń. Radni niezależni wynegocjowali z Platformą środki (czterdzieści milionów) na budowę szpitala na oraz (trzydzieści milionów) na rozbudowę dróg i infrastruktury w dzielnicy. Przykład Białołęki pokazuje kontrdrogę w stosunku do tendencji centralizacyjnych. Pomimo ordynacji wyborczej, która wpływa na roz­ wój i preferuje duże partie, lokalne stowarzyszenia wciąż utrzymują się na arenie politycznej. Co więcej, jak pokazuje niedawna decyzja o budo­ wie szpitala, ich postulaty są uwzględniane i często stanowią kartę przetargową w negocjacjach. To od radnych z lokalnych ugrupowań zależy kierunek objętej polityki (na przykład to, z kim wejdą w koalicję, decyduje o tym, kto będzie miał władzę). Ugrupowania lokalne istnie­ ją i ich znaczenie nie maleje. Wyciągnąć można wnioski, że program, który mają lokalne stowarzyszenia, odpowiada interesom mieszkańców, a miejscowe ugrupowania dobrze te interesy reprezentują. Ciekawym tropem jest spostrzeżenie, że w wyborach parlamentarnych miesz­ kańcy Białołęki mają tendencję do głosowania na partie prezentujące program neoliberalny, takie jak Nowoczesna czy Platforma Obywatel­ ska. Tymczasem w przypadku wyborów do dzielnic wciąż część z nich oddaje głos na niezależnego kandydata. Wniosek, który można wycią­ gnąć, jest dość optymistyczny. Mieszkańcy Białołęki są świadomi róż­ nicy pomiędzy polityką lokalną a ogólnopolską. Na poziomie lokalnym wybierają ugrupowania najlepiej reprezentujące ich interesy – w tym przypadku okazuje się, że są to ugrupowania niepartyjne.

Taktyka SimCity Na początku września 2015 roku warszawskie media lokalne podały bardzo nietypową informację: w nowiutkiej filii Szkoły Podstawowej numer 342 przy ulicy Topolowej na Nowodworach uruchomiono właśnie osiemnaście klas pierwszych (od A do R), „poprawiając” wynik

strona 279

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

z poprzedniego roku o dwie klasy. Niewiele lepiej wyglądała sytuacja w „siostrzanej” szkole numer 356 przy ulicy Głębockiej, która została zbudowana na podstawie podobnego projektu (różniącego się głównie kolorem elewacji): w placówce obsługującej między innymi osiedle Derby uruchomiono siedemnaście klas pierwszych, aż o trzy więcej niż w poprzednim roku szkolnym. Jak to możliwe, że stołeczny Ra­ tusz wraz z zarządem dzielnicy dopuściły do sytuacji, w której dwie dopiero co oddane do użytku placówki – rozpoczęły działalność we wrześniu 2014 roku – są przeludnione od samego początku ­swojego funkcjonowa­nia? Czy władze samorządowe nie zarejestrowały po­ trojenia (!) liczby mieszkańców Białołęki w porównaniu ze stanem z 1995 roku, któremu towarzyszył ponadprzeciętny jak na warszawskie standardy przyrost naturalny? Aby zrozumieć, jakie są źródła przeludnienia białołęckich podsta­ wówek, musimy cofnąć się do przełomu tysiącleci. W latach 1990–2002 Białołęka była autonomiczną gminą warszawską. Wtedy powstała większość miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego tych obszarów, które „chorują” dziś na przeróżne braki infrastruktury społecznej, typu przedszkola, szkoły, parki, place zabaw, orliki, nie wspominając o domach kultury czy obiektach sportowych. Uchwalo­ ne wówczas plany miejscowe, obejmujące między innymi wschodnią część Nowodworów, dzisiejsze okolice osiedla Derby wraz z przyle­ głymi inwestycjami oraz blokowiska przy ulicy Kobiałka, cechowały się przede wszystkim prostotą. Mimo szerokiej gamy instrumentów planistycznych twórcy aktów prawa miejscowego nie wyznaczyli wystarczającej liczby działek przeznaczonych na „usługi oświatowe” albo na ogólnodostępną przestrzeń publiczną – w niektórych skrajnych przypadkach plany zawierają jedynie skromną siatkę ulic, jednocze­ śnie dają inwestorom niemalże bezgraniczną swobodę w decydowaniu o tym, co powinno się znajdować na należących do nich działkach. Choć takie działanie samorządu na pierwszy rzut oka wydaje się nierozsądne, nie było ono jednak pozbawiane sensu. Wy­znaczając lege artis miejską siatkę ulic i działki przeznaczone na cele pożytku publicz­ nego, ówczesna gmina Białołęka ryzykowała konieczność zapłacenia sowitych odszkodowań właścicielom dotkniętych gruntów. Warto też mieć na uwadze, że to właśnie „libertariański” plan zagospodarowa­ nia przestrzennego jest największą zachętą do inwestycji na danym obszarze, większą nawet niż brak planu – z jednej strony daje ogromną swobodę kształtowania zabudowań, z drugiej jego istnienie skraca


strona 280

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

postępowania administracyjne, gdyż na objętych przezeń działkach nie jest wymagane uzyskanie decyzji o warunkach zabudowy, która kosztu­ je dużo czasu i cierpliwości. Taka logika „libertariańskiego” planowa­ nia wydaje się żywcem wzięta z popularnego symulatora miejskiego SimCity: najpierw budujemy minimalną infrastrukturę i dopuszczamy nieograniczoną zabudowę, aby wraz ze wzrostem liczby mieszkańców i idących za nimi podatkami poprawić w odpowiednim czasie zanie­ dbania przeszłości. Niestety warszawska rzeczywistość nie jest tak prosta i klarowna jak rzeczywistość SimCity. Niezmiernie trudno pozyskać odpowiednią działkę należącą do prywatnego właściciela, a wręcz niemożliwe jest zburzenie zbudowanych już bloków mieszkalnych w celu wykrojenia miejsca na poszerzenie chodnika, założenie parku czy zbudowania placówki oświatowej. Do tego dochodzą skomplikowane postępowania administracyjne, żmudne przetargi budowlane i konieczność wy­ gospodarowania stosownych środków budżetowych, będących przed­ miotem sporu politycznego o ograniczony przecież zasób finansów publicznych. Taką polityką „przenoszenia kosztów na później” po­ szkodowana jest większość osób uwikłanych w proces urbanizacji: ro­ dzice są zmuszeni poświęcić cenny czas, aby zawieźć dzieci do szkoły oddalonej daleko od domu, czy też wyłożyć niemałą kwotę na czesne w niepublicznej placówce; dzieci z kolei muszą uczyć się w przepełnio­ nych szkołach, w niektórych przypadkach nawet na dwie zmiany, co naraża je na niebezpieczny powrót ze szkoły po zmroku i komplikuje ich rozkład dnia; młodzież nie ma odpowiednich miejsc do spotkań, co prowadzi do tego, że coraz więcej czasu spędza w dzielnicach central­ nych, marnując godziny na dojazdy komunikacją miejską; samorząd ma ogromne kłopoty ze znalezieniem odpowiednich działek budowla­ nych na coraz bardziej potrzebną infrastrukturę społeczną. Idealnym przykładem jest wspomniana już Szkoła Podstawowa numer 356, która znajduje się na zupełnych obrzeżach osiedla Derby, czy też plano­ wany i pilnie potrzebny zespół szkolno-gimnazjalny w pobliżu ulicy Gerbero­wej, który ma powstać na obrzeżnej działce w środku… kępy. Koniec końców na „libertariańskim” planowaniu zyskują przede wszystkim dwie grupy uczestników procesów urbanizacyjnych: inwestorzy, którzy pozbawieni obostrzeń planów zagospodarowania przestrzeni mogą skutecznie obniżać koszty budowy, oraz przedsię­ biorcy z branży edukacyjnej. Pod koniec stycznia 2014 roku na Białołę­ ce na dwanaście publicznych przedszkoli przypadały aż sześćdziesiąt

strona 281

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

cztery (!) prywatne placówki 9! Dla porównania: w mającym podobną liczbę mieszkańców, ale o wiele dłuższą historię urbanizacyjną, war­ szawskim Śródmieściu na czterdzieści prywatnych placówek przed­ szkolnych przypadało tylko siedem przedszkoli prowadzonych przez stołeczny samorząd. Nie znaleźliśmy żadnych dowodów na poparcie tezy, że istniały lub istnieją tajne plany, aby uczynić z Białołęki swoiste laboratorium neoli­ beralnego systemu edukacji, pozbawionego publicznych szkół i przed­ szkoli. Wręcz przeciwnie, warszawski Ratusz zabrał się do rozwiązywa­ nia problemu przeludnionych szkół i brakujących przedszkoli z godnym stolicy rozmachem: w latach 2007–2022, w przeciągu zaledwie pięt­ nastu lat, zamierza zainwestować w białołęcką oświatę niebagatelną sumę czterystu sześćdziesięciu siedmiu milionów złotych, w latach 2016–2019 wzbogacając ofertę edukacyjną tej okolicy o pięćset nowych miejsc w żłobkach, tysiąc miejsc w przedszkolach, około dwa tysiące sześćset miejsc w szkołach podstawowych (z możliwością wzrostu tej liczby do czterech tysięcy siedmiuset w przypadku wprowadzenia nauki na dwie zmiany) oraz tysiąc pięćset miejsc w gimnazjach. Plany samo­ rządu z pewnością pozwolą rozładować część napięć wokół edukacji w północno-wschodniej dzielnicy Warszawy – zwłaszcza jeśli chodzi o podstawówki i gimnazja, gdzie mimo paru wciąż pojawiających się „kwiatków” planistycznych uda się stworzyć w miarę równo­mierną sieć rozłożoną na cały obszar dzielnicy. Z wielkim prawdopodobieństwem plany nie uzdrowią jednak tragicznej dostępności do publicznych żłobków1  0 i przedszkoli. W obliczu ogromnej dynamiki demograficznej należałoby jednak zwielokrotnić środki inwestycyjne na opiekę żłobko­ wo-przedszkolną, aby nie tylko powstrzymać dalsze urynkowienie tego segmentu oświaty, ale też wręcz upaństwowić go co najmniej do pozio­ mu uzyskanego chociażby na Śródmieściu. Warto także odnotować, że planiści ze stołecznego magistratu wyciągnęli pewne wnioski z braku zapału władz ówczesnej gminy Białołęka do wyznaczenia działek na potrzeby edukacyjne: sześć z trzynastu planowanych tam inwestycji powstaje na działkach, które w obowiązujących planach zagospodaro­ wania przestrzennego są przeznaczone pod usługi oświatowe. Państwo 9. Wykaz na podstawie danych Biura Edukacji Miasta Stołecznego Warszawy – stan na 30 stycznia 2014 roku. Kategoria prywatnych placówek przedszkolnych obejmu­ je: niepubliczne przedszkola,

punkty przedszkolne oraz ze­ społy wychowania w kategorii „przedszkola” .

10. Pod koniec września 2016 roku Białołękę obsługiwał tylko jeden żłobek publiczny – Żłobek Publicz­ ny nr 36 „Strumyczek” przy ulicy Strumykowej na Nowodworach.


strona 282

11. Zob. M. ­Lewicki, Podsumowanie badań, [w:] A. Drozdo­ wska i in., Nowa ziemia obiecana. Procesy urbanizacji na warszawskiej Białołęce, raport badawczy, Insty­ tut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2016.

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

w szatach stołecznego samorządu powraca więc na obszaru, na którym było niewidoczne przez ponad dekadę. Jego czasowa absencja doprowa­ dziła do sytuacji, w której krótkoterminowe zyski jednych (­deweloperzy, przedsiębiorcy edukacyjni) doprowadziły do długotrwałych kosz­ tów – zarówno finansowych, jak i społecznych – poniesionych przez mieszkańców nie tylko Białołęki, lecz także całej Warszawy. Stołeczny Ratusz częściowo odrobił lekcje, co pokazuje chociaż­ by projekt planu dla Anecina (osiedla stanowiącego de facto część wschodnich Nowodworów). Planiści przewidują na tym obszarze nie tylko miejsce na oświatę, ale też działkę pod obiekty sportowe, siatkę ulic oraz obowiązkową zabudowę pierzejową wzbogaconą szpalerem drzew na fragmencie ulicy Ćwiklińskiej, która ma stanowić kręgosłup tej części Nowodworów. Satysfakcję z poprawy jakości sporządzanych w Warszawie planów relatywizuje jednak powolne tempo procesu ich uchwalania: plan dla Anecina procedowany jest od października 2006 roku i mimo upływu tak długiego czasu nie udało się go wprowa­ dzić w życie (stan na wrzesień 2016 roku). Najpierw „libertariańskie” plany miejscowe, potem flegmatyczny proces sporządzania nowych – Białołęka nie ma szczęścia do urbanistyki. Dziś Białołęka znajduje się w specyficznym momencie swojego rozwoju. „Rolowanie państwa” , czyli opisany przez Mikołaja Lewickie­ go proces polegający na przenoszeniu kosztów 11 – zarówno społecz­ nych, jak i finansowych – urbanizacji na przyszłe pokolenia działa tylko wtedy, kiedy istnieje realna perspektywa „powrotu” instytucji państwo­ wych tudzież samorządowych na dany obszar. Samo „rolowanie” można podzielić na trzy etapy: po pierwsze, zaniechanie koniecznych inwestycji w usługi publiczne; po drugie, „powrót” usług publicznych poprzez „gaszenie pożarów” , a więc reagowanie w sytuacjach wielo­ letnich zaniedbań; po trzecie, funkcjonowanie instytucji publicznych według standardów zbliżonych do konstytucyjnych. Zróżnicowana pod względem rozwoju i infrastruktury społecznej Białołęka znaj­ duje się zatem jednocześnie na trzech etapach „rolowania”: znaczne obszary Środkowej i Zielonej Białołęki na pierwszym, osiedle Derby, otaczające je inwestycje oraz północna i wschodnia część Nowodwo­ rów na drugim, południowa część Nowodworów i Tarchomin zaś na trzecim. Odmienna sytuacja różnych obszarów komplikuje stworzenie wspólnej ogólnodzielnicowej agendy politycznej – mieszkańcy każdej części dzielnicy inaczej odczuwają obecność instytucji publicznych, co może doprowadzić do napięć w procesie ustalania priorytetów

strona 283

tytuł Nowa Ziemia Obiecana

inwestycyjnych. Postulat jednych, na przykład rozbudowa ośrodka kultury, drugim może wydawać się niepotrzebną fanaberią, realizowa­ ną kosztem tak bardzo wyczekiwanej szkoły. Podsumowując, należy stwierdzić, że „rolowanie państwa” , będące wynikiem umyślnie popeł­ nionych grzechów w przeszłości, czyli przede wszystkim nieroztrop­ nego planowania przestrzennego i nadmiernej wiary w mechanizmy rynkowej urbanizacji, prowadzi nie tylko do problemów występujących na obszarach dotkniętych tym fenomenem, lecz także do konfliktów na poziomie dzielnicy czy nawet miasta. Urbanizacja zawsze wymaga nakładów finansowych za strony samorządu – nie da się jej przeprowa­ dzić „bezpłatnie” albo wyłącznie na koszt podmiotów związanych z rynkiem deweloperskim. Roztropne plany zagospodarowania pociągają za sobą doraźne koszty dla samorządów, ale zmniejszają je w przyszłości.

Rozwijanie zrolowanej Białołęki W świetle żywiołowych procesów urbanizacji Białołęki można by uznać, że granicą tego procesu jest z jednej strony przestrzeń – admini­ stracyjne granice Warszawy (i dzielnicy), z drugiej zaś odległość od cen­ trum. Wraz z innymi czynnikami determinującymi „samoregulujący się rynek” te granice sprawią, że proces naturalnie się zatrzyma. Choć – jak mówi prawo spekulacji i cykli baniek cenowych oraz ich pękania (tak zwane boom and bust cycle) na rynku nieruchomości – zatrzymanie się urbanizacji będzie dla niektórych bolesne. Jest to jednak wciąż opty­ mistyczna wizja uprawomocniająca każdorazowy wybór pojedynczych aktorów; deweloper ma nadzieję, że choć coraz bardziej oddalone od centrum tanie grunty pozwolą mu na dobrą stopę zysku, „bo przecież dookoła tyle się buduje”; urzędnicy bankowi liberalizują kryteria kre­ dytowe tak, by zwiększyć zysk w czasach koniunktury; indywidualni inwestorzy, czyli mieszkańcy Białołęki liczą, że nawet jeśli daleko po­ łożone, to mieszkanie w Warszawie jest wielopokoleniową inwestycją, a przede wszystkim „pójściem na swoje” . W ten sposób powstaje układ generujący rynkowy optymizm, a w przypadku mieszkańców – nadzieję na realizację życiowych planów. A nadzieja umiera ostatnia. Proces ten oparty jest jednocześnie na „rolowaniu” państwa i tego, co publiczne. Granicami urbanizacji Białołęki są narastające w czasie i przestrzeni „punkty zapalne” , czyli takie miejsca jak potencjalne i zaplanowane tereny pod szkoły, szpitale, zajezdnie autobusowe,


strona 284

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Mikołaj Lewicki z zespołem

nowy transformator, lokalny sklep, których wartość rynkowa, choć stale rośnie, wcale nie nabiera w równym tempie wartości poza­ ekonomicznej – społecznej. Ta ostatnia jest raczej „wywalczona” przez mieszkańców Białołęki, którzy często, mimo że tracą nadzieję jako jednostki, konstruują tożsamość zbiorową, najpierw wokół uwspólnia­ nej frustracji, z czasem przekształcając się w grupę interesu, potem zaś w ruch miejski. A zatem, w zależności od wielu konfiguracji lokalnych, które wskazaliśmy w tekście, powstają warunki do tworzenia alian­ sów, które uspołeczniają12 przestrzeń, w pierwszej kolejności nadając jej ponadjednostkowy charakter (dlatego też śmierć nadziei może okazać się produktywna), a w drugiej dadzą asumpt do formowania się więzi – począwszy od stowarzyszeń i grup sąsiedzkich, na kultu­ rze politycznej kończąc. Niemniej należy podkreślić, że im szybciej rozwija się proces oparty na „rynkowej samoregulacji” i nadziei, tym bardziej wzmaga się intensywność spraw do załatwienia w przestrzeni, „zrolowanych” na nowych (kolejnych) mieszkańców oraz następne po­ kolenia, a potencjał konfliktów i gęstość punktów zapalnych wzrastają. Punktem zapalnym może być samochód zaparkowany tuż przy płocie (brak parkingów), korek na dojeździe do szkoły, ale może też nim być brak standardów współżycia oraz zasad, choćby określonych w pla­ nach miejscowych, do których można by się odwołać przy urządzaniu przestrzeni. Wskazujemy na ambiwalencję tego procesu. „Wyrolowani” mieszkańcy Białołęki mają jednocześnie szansę na stworzenie nowe­ go suwerena w przestrzeni. Twierdzimy zatem, że prawdopodobnie w takich miejscach jak Białołęka nie będzie dochodziło do takiego pla­ nowania, jakie znamy (według schematu: rozpoznanie potrzeb przez planistę → plan → proces inwestycyjny). Planowanie będzie pozorne, tak jak pozorne są plany dla Zielonej Białołęki. Ale jednocześnie, być może, to sami mieszkańcy będą w stanie zdefiniować swoją przestrzeń oraz ją uspołecznić.

12. Zgodnie z teoriami socjologicz­ nymi, przestrzeń jest zawsze uspołeczniona (por. B. Jałowiecki, M. Szczepański, Miasto i przestrzeń w perspektywie socjologicznej, Scho­ lar, Warszawa 2006); tu chcemy

podkreślić wymiar konstruowania wspólnych znaczeń oraz praktyk, dzięki którym przestrzeń uprzed­ nio oznaczona jako „niczyja” , gminna lub prywatna, nabiera charakteru lokalnego zasobu lub

też – jest konstruowana społecz­ nie, gdy mieszkańcy zaczynają się domagać miejsca pod szkołę czy też miejsca na park.

strona 285

tytuł

Transformacja terenów post­ industrialnych w Warszawie autor /ka /zy

podtytuł

tłumaczenie

reddo Translations

rozmawiał /a

Maximilian Mendel

biogram

Maximilian Mendel jest absolwen­ tem interdyscyplinarnych studiów planowania przestrzennego na Uniwersytecie w Dortmundzie. Stopień doktora uzyskał w Instytu­ cie Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego Polskiej Akademii Nauk, broniąc dysertacji na temat roli deweloperów mieszkaniowych w transformacji przestrzeni miej­ skiej w postsocjalistycznej Warsza­ wie. Współpracuje z deweloperami, inwestorami, bankami, samorzą­ dami oraz innymi podmiotami działającymi w sektorze mieszka­ niowym, a także z firmą doradczą REAS specjalizującą się w zagad­ nieniach związanych z rynkiem mieszkaniowym. Prowadził wiele projektów badawczych i konsul­ tingowych, nie tylko w Polsce, ale też w całym regionie, w tym w Czechach, Rumunii, Bułgarii, na Słowacji i Ukrainie. Jest członkiem Royal Institution of Chartered Surveyors, Urban Land Institute oraz Polskiego Stowarzyszenia Doradców Rynku Nieruchomości.

detale


strona 286

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

W czasach PRL-u w Warszawie ulokowano przemysł ciężki i lekki, hołdując socjalistycznym ideałom przemiany społecznej. Po zmianie ustroju większość z tych zakładów przemysłowych uległa likwidacji, została porzucona i pozostawała wykorzystywana jedynie w niewiel­ kim stopniu. Deweloperzy i inwestorzy względnie szybko odkryli wartość tych terenów poprzemysłowych i możliwości ich ponownej zabudowy. Wyjściowo skupiono się na inwestycjach komercyjnych, przede wszystkim z myślą o tworzeniu powierzchni biurowej i w pew­ nym zakresie – handlowej. W ostatnich latach ciężar przesunął się bar­ dziej na projekty mieszkaniowe. Pojawiły się zupełnie nowe dzielnice. Magazyny, składowiska i zakłady przemysłu lekkiego znajdujące się na ulicy Jana Kazimierza na Odolanach ustąpiły miejsca nowoczesnej zabudowie wielorodzinnej z powierzchniami handlowymi i usługowy­ mi umiejscowionymi na parterze. Dawne tereny przemysłowe w okoli­ cy ulicy Rydygiera na Żoliborzu zostały przekształcone w dzielnicę mieszkaniową, którą obecnie zamieszkuje około dwudziestu tysięcy osób. W ostatnich latach biznesowa dzielnica Służewiec, n ­ iesławny „Mordor” , została zabudowana nowymi budynkami mieszkalnymi, wtulonymi między kompleksy biurowe, odznaczającymi się różną jakością architektoniczną i wiekiem. Wkrótce mają zostać podjęte inne, zakrojone na dużą skalę działania, mające na celu wdrożenie projektów nowej zabudowy na terenach postindustrialnych. Obejmują one olbrzy­ mie inwestycje w utworzenie nowych powierzchni mieszkaniowych w miejscu byłej fabryki ciągników w Ursusie, fabryki FSO w dzielnicy Praga-Północ oraz dawnej stalowni Huty Warszawa.

Korzyści płynące z ponownej zabudowy terenów poprzemysłowych Tereny poprzemysłowe to jeden z rodzajów gruntów wykorzystywanych przez deweloperów pod zabudowę mieszkaniową. Dowody empiryczne zgromadzone z ponad półtora tysiąca tego rodzaju projektów zapewniły podstawę do rozróżnienia pięciu różnych form zabudowy w Warszawie: 1. rozwój rozległych terenów wcześniej niezabudowanych, niestanowiących części istniejącej tkanki miejskiej (greenfield), 2. rewitalizację terenów postindustrialnych (brownfield), 3. przebudowa istniejących nieruchomości zdegradowanych (greyfield),

strona 287

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

4. projekty rewitalizacyjne oraz 5. wypełnienie istniejącej tkanki miejskiej 1 . Typologia ta ma charakter roboczy i niektóre wydzielone w niej rodzaje nakładają się na siebie. Niemniej jednak wydaje się, że istnieją niezbite dowody potwierdzające różnorodność wpływu wywieranego przez projekty deweloperskie na transformację miejską, w zależności od tego, jaka jest wcześniejsza historia zagospodarowywanego obszaru. W dalszej części niniejszego opracowania główny nacisk położono na ponowną zabudowę terenów poprzemysłowych, rozumianą jako realizacja projektów budowlanych na gruntach, które były uprzednio wykorzystywane do celów industrialnych, budowy zakładów przemy­ słu lekkiego lub magazynów. Wykorzystywanie takich terenów do celów zabudowy mieszka­ niowej i tworzenia miejsc pracy stanowi temat nieco kontrowersyjny, ponieważ konieczne może być usunięcie zanieczyszczeń wynikających z zalegania tam dużej ilości niebezpiecznych odpadów oraz wcześniej­ szego wykorzystania przemysłowego lub handlowego. Niemniej jednak jasne jest, że najgorsze zagrożenie dla zdrowia wynika z pozostawienia terenów poprzemysłowych bez jakiegokolwiek ich uprzątnięcia. Ponie­ waż usuwanie zanieczyszczeń jest drogie, skażone obszary najczęściej nie zostają odpowiednio oczyszczone i poddane rewitalizacji, jeżeli nie jest przewidziany żaden nowy sposób ich zagospodarowania, który sprawiłby, że będzie to finansowo opłacalne. Ponowna zabudowa terenów poprzemysłowych gwarantuje (lub przynajmniej powinna), że zagrożenia dla zdrowia i bezpieczeństwa zostaną usunięte. Pomaga to poprawić wizerunek dzielnicy oraz warunki panujące w otoczeniu. Co więcej, ponowna zabudowa zlokalizowanych w miastach miejsc poprzemysłowych może być postrzegana jako koncepcja przeciwstaw­ na względem projektów deweloperskich realizowanych na wcześniej niezabudowanych peryferiach miast, a co za tym idzie, jako sposób na zapobieganie eksurbanizacji. Dzięki temu obszary uprzednio nieza­ budowane mogą zostać zachowane jako tereny rolnicze lub miejsca o dużym znaczeniu dla środowiska naturalnego. 1. Por. M. Mendel, Residential De­ velopers as Actors of Urban Trans­ formation in Post-socialist Warsaw, praca doktorska, Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowa­ nia, Polska Akademia Nauk, 2013.


strona 288

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

strona 289

Tereny poprzemysłowe często są zlokalizowane blisko centrów miast postsocjalistycznych i dlatego też mogą być ponownie zabu­ dowywane w ramach naturalnej ekspansji tkanki miejskiej. Innymi słowy – mogą umożliwić inteligentny rozwój miasta poprzez intensy­ fikację lub „dobre zagęszczanie” (good density 2). Umożliwia to budowę obiektów w miejscach, które są łatwo dostępne za pośrednictwem istniejącej infrastruktury miejskiej. Jest to olbrzymia korzyść wynika­ jąca z centralnego położenia terenów poprzemysłowych, której nie są w stanie zapewnić miejsca uprzednio niezabudowane zlokalizowane na przedmieściach, zazwyczaj wymagające dużych inwestycji w infra­ strukturę techniczną i obiekty socjalne. Podsumowując, inteligentne inwestycje w ponowną zabudowę obszarów poprzemysłowych mogą prowadzić do osiągnięcia wielu korzyści środowiskowych, społecznych i gospodarczych.

Rewitalizacja terenów poprzemysłowych w Warszawie Ze względu na rozwój przemysłu w czasach reżimu socjalistycznego do 1989 roku Warszawa odznaczała się dość dużą liczbą obiektów przemysłowych zlokalizowanych w granicach miasta3 . Te obszary przemysłowe zostały zaplanowane i zabudowane w postaci stref pełniących jedną funkcję, zgodnie z modernistycznym podejściem do podziału przestrzeni miejskiej 4 . W niespokojnych czasach transforma­ cji ustrojowej po upadku socjalizmu zlikwidowano wiele firm i fabryk. Doprowadziło to do powstawania coraz większej liczby terenów poprzemysłowych, z których wiele znajdowało się na dobrze położo­ nych działkach tylko nieznacznie oddalonych od centrum lub z dobrym połączeniem komunikacyjnym. Niemniej jednak ponowne wykorzysta­ nie i zabudowa obszarów poprzemysłowych zostały opóźnione z kilku 2. Por. G. Clark and T. Moonen, The Density Dividend: Solutions for Growing and Shrinking Cities, Urban Land Institute, TH Real Esta­ te, London, 2015. 3. G. Węcławowicz, Die ­sozialräumliche Struktur War­ schaus – Ausgangslage und postkommunistische Umgestaltung, [w:] ISR – Forschungsberichte, t. 8, Institut für Stadt- und Regionalfor­ schung, Wien 1993.

4. M. Staniszkis, Continuity of Change vs. Change of Continuity: A Diagnosis and Evaluation of War­ saw’s Urban Transformation, [w:] Chasing Warsaw – Socio-Material Dynamics of Urban Change since 1990, red. M. Grubbauer, Cam­ pus Verlag, Frankfurt – New York 2012, s. 81 –108.

5. L. Sýkora i S. ­Bouzarovski, Multiple Trans­ formations: Conceptualising the Post-Commu­ nist Urban Tran­ sition, „Urban Studies”, marzec 2011, t. 49, nr 1, s. 43–60.

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

powodów: problemy prawne, roszczenia reprywatyzacyjne, opóźniona prywatyzacja, kwestie biurokratyczne, brak uchwalonych planów zagospodarowania przestrzennego umożliwiających pełnienie innych funkcji niż przemysłowe lub zbyt wysokich oczekiwań cenowych ze strony właściciela nieruchomości (często należących do Skarbu Państwa). Jednocześnie ponowna zabudowa miejsc poprzemysłowych często oznacza dodatkowe koszty związane z pracami rozbiórkowymi lub rewitalizacją. Ryzyko wynikające z ewentualnego skażenia lub zanieczyszczenia stanowi dodatkowe zagrożenie dla inwestorów, co odwodzi ich od sięgania po te tereny, zwłaszcza na potrzeby inwestycji mieszkaniowych. Zmieniło się to wraz z rozwojem pierwotnego rynku mieszkaniowego w okresie po wstąpieniu Polski do Unii Europej­ skiej. Wzrost cen mieszkań oraz zacięta konkurencja na rynku działek nadających się pod zabudowę doprowadziły do tego, że deweloperzy zaczęli inwestować w miejsca niegdyś zajmowane przez przemysł. Napływ zagranicznych deweloperów, posiadających doświadczenie w zakresie ponownej zabudowy terenów typu brownfield, stanowił do­ datkowy czynnik umożliwiający sięgnięcie po drzemiący tam potencjał. Inwesty­cje deweloperskie powodują zagęszczenie krajobrazu w cen­ trach miast, natomiast tereny poprzemysłowe powstające na skutek deindustrializacji obecnych centrów miast dają szansę na kompletne przemodelowanie istniejących obiektów, oczywiście jeżeli występuje wystarczające zainteresowanie po stronie inwestorów 5 . Pierwsze projekty ponownej zabudowy obszarów postindustrial­ nych w Warszawie były realizowane przede wszystkim na działkach poprzemysłowych na zachodnim brzegu Wisły. Na początku nacisk kładziono na inwestycje komercyjne. Dobrym przykładem są inwe­ stycje w obiekty biurowe realizowane na działkach poprzemysłowych w biznesowej części Mokotowa, czyli na Służewcu, i na Woli. Ponow­ na zabudowa tych miejsc na potrzeby mieszkaniowe została nieco odłożona w czasie – pierwsze transakcje zakupu zostały zawarte około 2006 roku, a pierwsze projekty ukończono w 2008 i 2009 roku. Więk­ szość z tych projektów mieszkaniowych zrealizowano w dzielnicach położonych nieopodal centrum, czyli na Mokotowie, Woli i Żoli­ borzu. Względnie wysokie ceny na miejscowym rynku uzasadniały lokalizowa­nie inwestycji na poprzemysłowych obszarach Mokotowa i Żoliborza. W przypadku Woli deweloperzy liczyli na znaczny wzrost cen ze względu na niewielką odległość od centrum oraz centrum biznesowego miasta. Można to wyjaśnić, odwołując się do zależności


część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

strona 291

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

między możliwymi do uzyskania cenami mieszkań a osiąganymi w ten sposób przychodami oraz względnie wysokimi cenami lub ryzykiem ponoszenia wyższych kosztów w związku z ponowną zabudową terenów przemysłowych. W wielu przypadkach maksymalna możli­ wa do uzyskania cena sprzedaży mieszkania w dzielnicach takich jak Praga-Południe, Praga-Północ, Targówek lub Białołęka nie uzasadniała ponoszenia kosztów odkażania czy marketingu, niezbędnych do wybu­ dowania i sprzedaży mieszkań na terenach typu brownfield. Jednocze­ śnie działki na wschodnim brzegu Wisły oraz na peryferiach stanowiły bardziej atrakcyjne finansowo alternatywy w postaci miejsc uprzednio niezabudowanych lub uzupełniania istniejącej tkanki miejskiej. Dawne tereny przemysłowe, na których deweloperzy mieszkaniowi prowadzili intensywną działalność, obejmują:

6 000

4 500

3 000

1 500

Rozwój zabudowy mieszkaniowej na wybranych obszarach

Służewiec   Żoliborz Przemysłowy  Odolany

Opracowanie własne autora na podstawie danych REAS

2016

2015

2014

2013

2012

2011

2010

2009

2008

2007

2006

2005

2004

2003

2002

0 2001

Ponowna zabudowa miejsc poprzemysłowych realizowana przez deweloperów mieszkaniowych, która rozpoczęła się w ostatnich latach, jest elementem trwającego procesu transformacji przestrzeni miejskiej w Warszawie. Strefy szczególnie intensywnej zabudowy koncentrują się w okolicy Żoliborza Przemysłowego, Odolan i Służewca. Dewelo­ perzy przekształcili dawne obszary przemysłowe w dzielnice mieszka­ niowe. Na każdym z nich w 2008 roku nie istniała praktycznie żadna zabudowa mieszkaniowa, a w 2016 roku jest tam już nawet od czterech i pół tysiąca do sześciu tysięcy mieszkań. W oparciu o sukcesy odnoszo­ ne przez innych deweloperów, kolejne firmy ogłosiły swoje plany inwestowania na innych terenach poprzemysłowych w Warszawie. W całej stolicy można znaleźć wiele przykładów już zrealizowanych, trwających i planowanych projektów ponownej zabudowy miejsc tego

Duże obszary poprzemysłowe w Warszawie, na terenie których były lub będą realizowane projekty deweloperskie

2000

• na Woli: sąsiadujące ze sobą osiedla Odolany i Czyste, również ob­ szar pomiędzy ulicą Górczewską i ulicą Olbrachta, strefę w okolicy ulicy Burakowskiej oraz ulic Obozowej, Ostroroga, Banderii; • na Mokotowie: dzielnicę Służewiec oraz tereny wokół ulic Chełm­ skiej, Bobrowieckiej, Kierbedzia; • na Żoliborzu: dzielnicę Żoliborz Przemysłowy; • w Śródmieściu: tereny wokół ulic Słomińskiego, Inflanckiej, Stawki; • na Bemowie: tereny wokół ulic Pełczyńskiego i Górczewskiej; • na Bielanach: kwartał pomiędzy ulicami Nocznickiego i Sokratesa; • na Białołęce: tereny wokół ulic Klasyków i Krokwi; • na Pradze-Południe: tereny pomiędzy ulicą Mińską a linią kolejową.

Liczba mieszkań

strona 290


strona 292

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

typu. Najbardziej spektakularne plany, które zostały ogłoszone, dotyczą trzech obszarów: stalowni Huty Warszawa na Bielanach, starej fabryki FSO na Pelcowiźnie i dawnej fabryki ciągników w Ursusie.

Żoliborz (po)Przemysłowy lub Nowy Żoliborz Południowy Wielu ludzi określa dawne tereny poprzemysłowe w tej okolicy mia­ nem „Żoliborz Przemysłowy” . Co bardziej progresywne osoby przeszły już na stosowanie nazwy „Żoliborz Poprzemysłowy” , natomiast lokalne inicjatywy nowych mieszkańców zupełnie pomijają dawny charakter tych obszarów i promują nazwę „Nowy Żoliborz Południowy” . Jest on usytuowany w dzielnicy Żoliborz, na północ od centrum Warszawy. Ograniczają go linie kolejowe od strony południowej, ulica Krasińskie­ go od północnej, Broniewskiego od północno-wschodniej oraz aleja Jana Pawła II od wschodu. W kierunku zachodnim niektórzy wskazują ulicę Powązkowską jako granicę, natomiast inni twierdzą, że sięga on dalej na południowy wschód, aż do granic dzielnicy. W tym artykule przyjęto to drugie, szerzej zakrojone, podejście. W okresie PRL-u Żoliborz Przemysłowy był terenem industrialnym, na którym znajdowały się magazyny oraz przemysł lekki. Była tam również część fabryki samochodów FSO. Choć większość zakładów zamknięto w latach 90., większość tego obszaru zachowała swój indu­ strialny charakter aż do 2008 roku. Jedynym pionierskim projektem mieszkaniowym w tym miejscu przed 2008 rokiem była zrealizowana w 2001 roku przez Com Investment niewielka inwestycja zakrojona na zaledwie około dwudziestu mieszkań. Do dziś przetrwało tylko kilka pamiątek z tamtego okresu, w tym dwa instytuty: Instytut Chemii Prze­ mysłowej na ulicy Rydygiera 8 oraz Instytut Mechaniki Precyzyjnej na ulicy Duchickiej 3. Cały obszar ma zostać przekształcony w nową dziel­ nicę mieszkaniową. Do 2008 roku kilku deweloperów zakupiło tam znaczną liczbę działek, przygotowując się do zmiany sposobu ich użyt­ kowania na cele mieszkaniowe. Do początku 2016 roku jedenastu de­ weloperów wybudowało tam ponad cztery tysiące sto mieszkań: w tym budowany przez Robyg projekt City Apartments liczący około tysiąc sto pięćdziesiąt mieszkań oraz budowany przez Turret Development Zielony Żoliborz przewidujący powstanie około tysiąca mieszkań. Do końca roku planowane jest zakończenie kolejnych czterech inwestycji, liczących prawie sześćset mieszkań. A to nie koniec. Hiszpański inwe­ stor posiada dużą działkę, na której przewiduje budowę ponad tysiąca

strona 293

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

mieszkań. Realizowany przez spółkę Layetana projekt sPlace, w ramach którego wybudowano dotychczas jeden budynek z sześćdziesięcioma sześcioma mieszkaniami, umożliwia powstanie kolejnych siedmiuset mieszkań. Łącznie z oczekującymi na ukończenie czterystoma mieszka­ niami w projekcie Żoliborz Artystyczny Dom Development przewiduje powstanie tam tysiąca siedmiuset mieszkań. Oprócz tego na mniej­ szych działkach w okolicy planuje się ponad tysiąc kolejnych mieszkań. W ujęciu ogólnym można szacować, że tereny poprzemysłowe na tym obszarze zostaną ponownie zabudowane i utworzą dzielnicę mieszka­ niową liczącą około ośmiu tysięcy mieszkań w zabudowie wielorodzin­ nej. Uwzględniając strukturę oraz rozmiary mieszkań realizowanych w ramach tych projektów, jak również średnie rozmiary gospodarstwa domowego w Warszawie, można się spodziewać napływu nowych mieszkańców w liczbie około piętnastu–dwudziestu tysięcy osób.

Odolany: transformacja ulicy Jana Kazimierza Ograniczone ulicami Wolską i Kasprzaka od północy, a od pozostałych stron liniami kolejowymi osiedle Odolany leży w południowo-zachod­ nim rogu dzielnicy Wola, na zachód od centrum miasta. Podobnie jak w przypadku Żoliborza Poprzemysłowego, duże części tego osiedla mie­ ściły w czasach socjalistycznych zakłady przemysłu lekkiego i magazyny. Południową część tego obszaru zajmują przede wszystkim obiekty kole­ jowe. W latach 90. większość firm zakończyła działalność, a działki po­ zostały niezagospodarowane. Napływ kapitału inwestycyjnego w postaci deweloperów mieszkaniowych rozpoczął się w okresie boomu miesz­ kaniowego. Realizację pierwszych projektów rozpoczęły w 2007 roku Pekao Property, Home Invest oraz Dantex. W wyniku ich działań do 2009 roku zbudowano pierwsze budynki mieszkalne. W międzyczasie kilku innych deweloperów poszło w ślady swoich konkurentów i zainte­ resowało się tym obszarem. Do pierwszego kwartału 2016 roku jede­ nastu deweloperów ukończyło trzydzieści pięć faz w ramach jedenastu projektów, budując łącznie prawie pięć tysięcy czterysta mieszkań. Największy udział w tych inwestycjach mają obiekty wchodzące w skład kompleksu Bliska Wola (firmy J.W. Construction), gdzie powstało ponad tysiąc mieszkań. Kompleks Villa Arte (Bouygues Immobilier Polska) obejmuje siedemset mieszkań; Wola Prestige (Home Invest) – około sześćset trzydzieści mieszkań, Osiedle Dobrolin – około sześćset miesz­ kań, oraz Dobra Wola – około pięćset mieszkań (oba realizowane przez


strona 294

na górze: Żoliborz na dole: Odolany

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

Dantex); osiedle Intenso (Neocity Group) – około czterysta mieszkań, oraz Osiedle Espresso (Ronson) – około trzystu pięćdziesięciu miesz­ kań. Oprócz tego wciąż trwa budowa ponad pięciuset mieszkań, które mają zostać ukończone jeszcze w 2016 roku. Skala inwestycji, które są obecnie w budowie, jest olbrzymia. Na nadchodzące lata zapowiedziano powstanie ponad trzech tysięcy mieszkań. Inni duzi właściciele nieru­ chomości, tacy jak spółka kolejowa PKP oraz należący do Skarbu Państwa Polski Holding Nieruchomości, jeszcze nie ujawniły dokładnych planów

strona 295

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

powyżej: Służewiec

dotyczących działek, które są ich własnością. Same tereny należące do PKP mogą pomieścić około dwóch tysięcy mieszkań. Konsekwencje tego procesu transformacji dla osiedla Odolany są nawet dalej idące niż w przypadku Żoliborza Przemysłowego. Dewelo­ perzy wykupili większość działek przemysłowych i poprzemysłowych na południe od ulicy Jana Kazimierza, jak również większość działek na północ od niej. Z wyjątkiem północno-wschodniej części ulicy Jana Kazimierza, kilku działek przylegających do ulicy Kasprzaka oraz wschodniej granicy tego terenu na Odolanach nie zostały już żadne obszary przemysłowe ani komercyjne. Obecnie dużą część osiedla Odolany wokół ulicy Jana Kazimierza zajmują obiekty mieszkaniowe lub też miejsca przeznaczone pod inwestycje tego typu. Na tym obsza­ rze wybudowano już ponad pięć tysięcy czterysta mieszkań, a w ciągu kolejnych dwóch i pół roku planuje się jeszcze trzy tysiące. Łącznie na terenach poprzemysłowych na osiedlu Odolany deweloperzy planują powstanie ponad dziesięciu tysięcy mieszkań. Zakładając, że gospodar­ stwo domowe liczy średnio dwie i pół osoby, przełoży się to na napływ około dwudziestu pięciu tysięcy nowych mieszkańców.


strona 296

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

Służewiec Przemysłowy przekształcony w mieszane tereny biznesowo-mieszkalne W latach 50. rząd socjalistyczny zdecydował o wybudowaniu komplek­ su przemysłowego o nazwie Służewiec Przemysłowy, który obejmował dzisiejszą dzielnicę Służewiec oraz obszary zlokalizowane na południe od niego, wcześniej należące do wsi Służewiec istniejącej przed 1939 ro­ kiem. Strefę tę ograniczają od zachodu linie kolejowe, od północy ulica Woronicza i ulica Bokserska od południa. Co do wschodniej granicy nie ma zgody, czy należy ją wytyczyć na linii ulic Wołoskiej i Obrzeźnej, czy też pociągnąć dalej. Wiele ulic na terenie Służewca zostało nazwanych na cześć osiągnięć socjalizmu, mamy tu więc takie ulice jak: Cybernety­ ki, Konstruktorska, Postępu oraz Racjonalizacji. Po upadku socjalizmu tereny na północ od ulicy Marynarskiej stopniowo przekształcały się w centrum biurowe, korzystając z względnie niedużej odległości od cen­ trum miasta oraz z dobrego transportu publicznego w postaci linii tram­ wajowych i autobusowych. Proces transformacji terenów na południe od ulicy Marynarskiej rozpoczął się nieco później i dominowała tam zabudowa mieszkaniowa. W 2007 roku trzech deweloperów rozpoczęło realizację projektów mieszkaniowych: jeden budynek był budowany przez Rogowski Development, a dwa wieloetapowe projekty wdrażali inni inwestorzy: osiedle Hubertus – Eco Classic, a Galerię Park – spółka docelowa pod tą samą nazwą, prowadzona przez izraelskiego inwesto­ ra. Jednocześnie hiszpański inwestor Sando (obecnie IP Inverpolska Development) rozpoczął budowę Alanda Residence na ulicy Woronicza w północnej części Służewca Przemysłowego. Kolejni deweloperzy z Izraela, Hiszpanii i Belgii poszli w jego ślady. Do początku 2016 roku w ramach trzydziestu trzech faz inwestycji szesnastu deweloperów postawiło tam ponad cztery tysiące sześćset mieszkań. Kolejnych około tysiąc dwieście nadal jest w trakcie budowy w ramach działań sześciu deweloperów. W dalszych planach znajdują się również budynki wielo­ rodzinne. Niemniej jednak trudno obecnie oszacować możliwości roz­ woju zabudowy mieszkaniowej na tych terenach ze względu na zajadłą konkurencję o działki pomiędzy deweloperami komercyjnymi i miesz­ kaniowymi. Aby jeszcze bardziej skomplikować obraz sytuacji, na rynku pojawiły się plotki o pierwszych deweloperach planujących przekształ­ cenie słabo dziś funkcjonujących kompleksów biurowych z lat 90. na obiekty mieszkaniowe. Z pewnością można powiedzieć, że Służewiec stanie się wkrótce domem dla przynajmniej dwunastu–piętnastu tysięcy osób, a w dalszej perspektywie być może też dla kolejnych.

strona 297

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

Proces transformacji terenów poprzemysłowych doprowadził do wymieszania funkcji na Służewcu. Obecnie dzielnicę można podzielić na dwie połowy rozdzielone ulicą Marynarską, na północ od której dominu­ je zabudowa biurowa, a na południe – mieszkaniowa. Wyjątkiem od tej ogólnej zasady są z jednej strony nowe projekty mieszkaniowe realizo­ wane w północno-zachodniej części Służewca w okolicach ulic Woroni­ cza, Racjonalizacji i Magazynowej, a z drugiej strony, ze względu na ich eksponowaną lokalizację, budynki biurowe skoncentrowane na terenach przylegających do ulicy Marynarskiej. Służewiec, który już oferuje ponad milion metrów powierzchni biurowej, określany również mia­ nem Centrum Biznesowego na Mokotowie, zapewnia obecnie miejsca pracy osiemdziesięciu trzem tysiącom osób. Codzienne dojazdy do tego największego zagłębia biurowego w Warszawie spowodowały olbrzymie zmiany w ruchu ulicznym. Służewiec cieszy się złą sławą ze względu na codzienne korki i problemy z parkowaniem, dzięki czemu dorobił się niesławnego pseudonimu „Mordor” . Niedawne zwiększenie ilości przestrzeni mieszkaniowej częściowo ogranicza dalszy rozwój obiektów komercyjnych. W ten sposób liczba osób dojeżdżających codziennie do pracy zostaje zastąpiona mieszkańcami, którzy będą żądać czegoś więcej niż przestrzeń biurowa: szkół, przedszkoli oraz innych obiektów socjal­ nych, restauracji i kawiarni, terenów zielonych i tym podobnych.

Wnioski i perspektywy na przyszłość Opisany proces ponownego zagospodarowania terenów poprzemysło­ wych w Warszawie nosi pewne znamiona sukcesu. Stanowi prawdzi­ we osiągnięcie, ponieważ dzięki niemu dawne obszary przemysłowe zostały przekształcone w nowoczesne dzielnice mieszkaniowe. Jest to osiągnięcie zarówno z punktu widzenia ciągłego niedoboru mieszkań w stolicy, jak i jeżeli chodzi o korzyści płynące z ponownej zabudo­ wy miejsc poprzemysłowych, to jest poprawę otoczenia i wizerunku osiedli, inteligentny rozwój poprzez ekspansję tkanki miejskiej, zapo­ bieganie eksurbanizacji i tak dalej. Niemniej jednak historia sukcesu rewitalizacji obszarów postindustrialnych w Warszawie ma w sobie łyżkę dziegciu, którą stanowi nieco losowy charakter tych projektów, które nie są w żaden sposób dopasowane do większej strategii rozwoju miasta. Inwestycje na terenach poprzemysłowych wydają się pozosta­ wione w całości we władaniu sił rynkowych, bez żadnej koordynacji ze


strona 298

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

strona 299

strony władz lokalnych. Otwiera to pytanie dotyczące odpowiedzial­ ności między innymi za następujące kwestie: zapewnienie niezbędnej infrastruktury społecznej; zarezerwowanie terenów do potrzeb rekre­ acyjnych, na parki i obszary zielone; uwzględnienie odpowiedniego po­ łączenia różnych funkcji przestrzeni; kontrola nad usuwaniem skażeń; pozostawienie miejsc na mieszkania w przystępnych cenach. Analiza prowadzonych do tej pory projektów deweloperskich powinna zostać wykorzystana do refleksji nad lepszymi sposobami inwestowania na terenach poprzemysłowych w przyszłości.

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

innych przede wszystkim oznaczała zapewnienie niezbędnych nowych mieszkań. Jednocześnie miasto mogło wypełnić luki w postaci opusz­ czonych lub niewykorzystywanych w pełni działek w atrakcyjnych lokalizacjach. Poprzez ten rozwój Warszawa rozwijała się wewnętrz­ nie, zamiast zajmować nowe tereny. Prawdopodobnie nakłady na infra­ strukturę na tych obszarach poprzemysłowych były znacznie niższe niż na porównywalne projekty realizowane w miejscach uprzednio niezabudowanych na peryferiach miasta. Na koniec, choć jest to nie mniej ważne, do uprzątnięcia terenów poprzemysłowych wykorzysta­ no kapitał prywatny, a nie mocno napięty budżet miasta.

Korzyści odniesione do dziś Stwierdzono, że siły rynkowe są wystarczająco mocne, aby zainicjować i przeprowadzić w Warszawie projekty ponownej zabudowy terenów postindustrialnych. Wartość znajdujących się w stolicy miejsc porzuco­ nych w przeszłości przez przemysł i firmy została odkryta zarówno przez deweloperów mieszkaniowych, jak i komercyjnych. Dla nich działki poprzemysłowe są atrakcyjnymi terenami inwestycyjnymi, zwłaszcza te usytuowane w korzystnych lokalizacjach, na które należy się spodziewać dużego popytu. Ci gracze rynkowi nie dali się odstra­ szyć ryzyku skażenia, z którym w większości przypadków byli w stanie sobie skutecznie poradzić. Deweloperzy zdali sobie sprawę z tego, że mogą budować i wzmacniać swoją markę, wykorzystując zaangażo­ wanie na rzecz poprawy jakości dzielnic oraz środowiska. Dostrzegli w tym również w końcu korzyści finansowe ze względu na niższe koszty inwestycji infrastrukturalnych w porównaniu z uprzednio niezabudowanymi przedmieściami, jak również ze względu na często korzystny stosunek ceny gruntu i zwrotu z inwestycji. Dla mieszkańców korzyści z uprzątniętych terenów poprzemysło­ wych polegają na możliwości zakupu mieszkań po względnie niskich cenach. We wczesnych latach procesu deweloperskiego pierwsi miesz­ kańcy są najczęściej skłonni płacić niższe kwoty niż w okolicznych dziel­ nicach z pewnymi tradycjami. Niemniej jednak ci pionierzy często muszą zmagać się z trudnościami związanymi z całym cyklem budowy. Ozna­ cza to nie tylko hałas i zapylenie, lecz również często ograniczoną ilość zieleni, infrastruktury społecznej i brak obiektów handlowych w ciągu kilku pierwszych lat. Jeżeli chodzi o rozwój urbanistyczny Warszawy zabudowa terenów postindustrialnych w dzielnicach Służewiec, Odolany, Żoliborz oraz

Skażenie

6. Federal Environmental Agency, The Future Lies on Brownfields, Dessau 2005.

Niedawno w Warszawie dochodziło do przypadków wykrycia przez deweloperów wyższego poziomu skażenia niż wyjściowo przewidywali, co przekładało się na opóźnienia w budowie oraz zwiększone zaintere­ sowanie mediów. Niebezpieczeństwo jest realne, ponieważ nieprawi­ dłowe uprzątnięcie terenu może stanowić zagrożenie dla zdrowia przyszłych mieszkańców. Tak naprawdę tego typu przypadki mogą podważać reputację całej branży deweloperskiej i zagrażać jej prawi­ dłowemu funkcjonowaniu. Żaden inwestor przyjmujący długotermino­ wą perspektywę na rynku nieruchomości nie będzie zainteresowany złą sławą, jaką mogą mu przynieść nierozwiązane problemy ze skażeniem, co może się również przekładać na niekorzystne konsekwencje finanso­ we, problemy ze sprzedażą i niepowodzenie całego przedsięwzięcia. Tak naprawdę nieznane zagrożenia to swoisty „stygmat” terenów poprzemysłowych, zwłaszcza jeżeli chodzi o poziom skażenia6 . Anali­ za sposobu zagospodarowania dawnych terenów przemysłowych jest niezbędna do określenia poziomu ryzyka w kontekście kosztów związanych z ponowną zabudową. Do tej pory projekty rewitalizacji tego typu obszarów były realizowane głównie w obrębie centralnej Warszawy, gdzie ryzyko wyższych kosztów jest w pewnym zakresie bilansowane przez potencjalne ceny sprzedaży. Niemniej jednak na terenach położonych bardziej na uboczu ryzyko ponoszenia ukrytych kosztów może uniemożliwić dokończenie inwestycji deweloperskich, które są pożądane z punktu widzenia planowania urbanistycznego i rozwoju miasta. W wielu krajach Europy Zachodniej i Ameryki Północnej jasne stało się, że zabudowa terenów postindustrialnych oraz problemy


strona 300

7. Federal Environmental Agency, The Future lies on Brownfields, Dessau 2005. 8. A. Schulze Bäing i C. Wong, Brown­field Residential De­ velopment: What Happens to the Most Deprived Neighbourho­ ods in England, „Urban Studies” 2012, t. 49, nr 14, s. 2989–3008.

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

związane ze skażeniem nie mogą pozostać w rękach graczy rynko­ wych, a muszą być uzgadniane z właściwymi władzami 7 . W ten spo­ sób władze lokalne mogą nie tylko lepiej kontrolować proces uprząta­ nia, lecz także lepiej sterować rozwojem miasta. W wielu przypadkach specjaliści wyraźnie opowiadają się za tym, żeby uprząta­nie obszarów poprzemysłowych dotować z funduszy rządowych, czyli wspierać finansowo pożądane inwestycje8 . W Polsce obecnie zdaje się to nie do pomyślenia, uwzględniając ograniczone możliwości budżetów publicznych oraz dość neoliberalne podejście do inwestowania, panu­ jące zarówno wśród graczy publicznych, jak i prywatnych. Niemniej jednak Polska może czerpać z zagranicznych doświadczeń, również dlatego, że oznaczałoby to krok naprzód w kierunku bardziej proak­ tywnego zarządzania rozwojem miast. Oprócz zarządzania proce­ sem rozbudowy miasta władze mogłyby rezerwować przestrzeń na inne cele, w tym obiekty infrastruktury społecznej, mieszkania w przystępnych cenach lub parki. Jednak wymagałoby to bardziej aktywnego podejścia do inwestowania oraz większych środków z miejskiego budżetu.

Planowanie urbanistyczne i rozwój miast Oprócz problemu usuwania skażeń często pomija się jeszcze jedną ważną kwestię. Jeżeli chodzi o wszystkie argumenty przemawiające za ponowną zabudową terenów poprzemysłowych, w interesie miasta powinno leżeć nie tylko ułatwianie realizacji inwestycji, lecz także prowadzenie ich w pożądanym kierunku. Faktem jest, że w połowie 2016 roku, po kilku latach prac deweloperskich na poprzemysłowych terenach Żoliborza, wciąż większość tych obszarów nie jest objęta żadnym wiążącym planem zagospodarowania przestrzennego. Planu takiego nie uchwalono również dla całego osiedla Odolany. Obecnie prawie cały Służewiec jest objęty dwoma wiążącymi planami zagospo­ darowania przestrzennego. Niemniej jednak plany te zostały uchwalo­ ne dopiero w grudniu 2011 roku oraz listopadzie 2012 roku. Oznacza to, że większość inwestycji nie była realizowana w oparciu o uregulo­ wania w nich zawarte. Podsumowując, z pewnością władze lokalne nie przyjęły żadnego holistycznego podejścia do zarządzania działalnością deweloperską na terenach poprzemysłowych. Miasto powinno większą wagę przywiązywać do kierowania pro­ cesem deweloperskim na obszarach poprzemysłowych, nie tylko ze

strona 301

tytuł Transformacja terenów post­industrialnych w Warszawie

względu na problemy dotyczące skażenia. Czy istnieje szansa na to, aby te kwestie zmieniły się w Warszawie na lepsze? Przykłady Ursusa i Huty Warszawa pokazują zwiększone zainteresowanie lokalnych władz kwestią aktywnego zarządzania projektami ponownej zabudo­ wy terenów poprzemysłowych oraz większą gotowość ze strony deweloperów do współpracy z miastem. Przed rozpoczęciem procesu zabudowy prawie cały obszar dawnej fabryki ciągników Ursus, czyli sto siedemdziesiąt hektarów, był objęty wiążącym miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Według inwestora plan powi­ nien umożliwiać realizację nowoczesnej, zrównoważonej zabudowy miejskiej z uwzględnieniem rozwiązań przyjaznych dla środowiska, jak również z pełną gamą obiektów infrastruktury socjalnej, sportowej i handlowej, w tym terenami zielonymi. W przypadku Huty Warszawa trwają prace nad obejmującym około trzysta siedemdziesiąt hekta­ rów miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Wizja przebudowy terenów dawnej stalowni jest równie ambitna. W obu przypadkach dopiero zobaczymy, czy współpraca między władzami miasta, deweloperami, planistami oraz innymi interesariuszami spełni pokładane w niej nadzieje. Ogólne perspektywy rozwoju obszarów poprzemysłowych w War­ szawie są wspaniałe, zarówno jeżeli chodzi o skalę, jak i zdatność tych miejsc do pożądanego rozwoju miasta. Tereny, na których do tej pory rozpoczęto projekty ponownej zabudowy, wciąż oferują miejsce do dalszej ekspansji. Nowe dzielnice stanowią uzupełnienie tkanki miejskiej, ponieważ większość z nich jest atrakcyjnie położona w po­ bliżu centrum miasta. Niemniej jednak wciąż istnieją duże obszary poprzemysłowe na obrzeżach, niektóre z nich dobrze skomunikowane z centrum. Ursus znajduje się przy liniach kolejowych na zachód od centrum miasta, Huta Warszawa – na końcowej stacji pierwszej linii metra w północnej części stolicy. Oprócz tego tereny poprzemysłowe są zlokalizowane w pobliżu centrum, gdzie stanowią naturalne miejsca ekspansji miasta, takie jak obszar byłej fabryki samochodów FSO lub tereny na Targówku i Pradze-Południe. Pomimo istnienia tych potencjalnych terenów inwestycyjnych, duża część obecnego rozwoju miasta przebiega w miejscach uprzed­ nio niezabudowanych, w dzielnicach znajdujących się na obrzeżach miasta. Choć dla deweloperów korzyści finansowe są kluczową kwestią, niezależnie od miejsca realizacji projektu miasto powinno mieć wła­ sny punkt widzenia, oparty na perspektywie pożądanych kierunków


strona 302

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Maximilian Mendel

zrówno­ważonego rozwoju. Lokalne władze powinny wspierać inwe­ stycje w obszarach wpasowujących się w inteligentną strategię rozwoju miasta. Natomiast większość terenów poprzemysłowych ma wymaga­ ne cechy, aby należeć do grupy uprzywilejowanych miejsc inwestycyj­ nych. Jednocześnie władze lokalne powinny narzucić warunki dzia­ łalności deweloperskiej. W przypadku ponownej zabudowy terenów poprzemysłowych standardem powinno być przeprowadzenie dokład­ nych i jawnych prac związanych z uprzątnięciem. Oprócz tego nie­ które tereny poprzemysłowe mogą stanowić podstawę do stworzenia zupełnie nowych dzielnic, pełniących wiele funkcji, w tym zapewnia­ jących mieszkania, miejsca pracy, obiekty handlowe i usługowe. Miasto powinno wspierać takie połączenie sposobów użytkowania i przeciw­ działać koncentracji tylko jednej funkcji. Z pewnością proces ponow­ nej zabudowy terenów poprzemysłowych musi być koordynowany w większym stopniu niż miało to miejsce dotychczas. Korzystne dla Warszawy byłoby również skoncentrowanie rozwoju miasta najpierw na rozbudowie istniejącej tkanki miejskiej, przy jednoczesnej ochronie obszarów zielonych przed eksurbanizacją. Ponowne wykorzystanie terenów poprzemysłowych doskonale wpasowuje się w tę wizję i nale­ ży je postrzegać jako szansę na inteligentny rozwój z wykorzystaniem kapitału prywatnego na jasno określonych zasadach strategii rozwoju miasta opracowanej przez władze lokalne.

strona 303

tytuł

Anatomia nadregulacji

podtytuł

tłumaczenie

Magda Szalewicz

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Yasutaka Yoshimura

biogram

Yasutaka Yoshimura jest architek­ tem, założycielem biura Yasutaka Yoshimura Architects, profesorem na Uniwersytecie Meiji w Tokio. Jest również laureatem wielu konkursów architektonicznych, ­autorem artykułów i książek, mię­ dzy innymi Behaviors and Protocols, EX-CONTAINER i Super Legal Buildings.

detale

Teksty pochodzą z książki Tokyo Totem: a Guide to Tokyo, red. E. Gardner i Ch. Fruneaux, Flick Studio, Tokyo 2015, oraz Yasutaka Yoshimura, Super Legal Buildings, Shokokusha Publishing, Tokyo 2006.


strona 304

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Yasutaka Yoshimura

strona 305

tytuł Anatomia nadregulacji

Kiedy w roku 2001 po dwuletnim pobycie w Holandii wróciłem do Tokio, krajobraz tej metropolii, niegdyś znajomy i swojski, wydał mi się nagle osobliwy. Szeregi małych, jednorodzinnych domków stłoczonych w samym centrum miasta, fasady wieżowców powyginane w nierozsąd­ ne kształty, nawet drobne akcenty, takie jak balkony i schody, sprawiały wrażenie w jakiś sposób dziwnych. Tokio to szesnaście milionów ludzi codziennie dojeżdżających do szkoły i pracy koleją, około ośmiu tysięcy ton śmieci generowanych każdego dnia1, prawie siedem tysięcy sklepów oferujących ponad trzy tysiące artykułów dostępnych przez całą dobę. Fakt, że architektura jest zarazem integralną częścią tego chaosu urbanistycznego i wysoce funkcjonalnym naczyniem życia społecznego, wydawał mi się wtedy niepojęty. W pewnym momencie przyszła mi do głowy następująca hipoteza: pozorna przypadkowość architektury i pejzażu Tokio w rzeczywisto­ ści nie jest przypadkowa. Żeby się o tym przekonać, postanowiłem przeprowadzić badania terenowe z moimi studentami. Celem mia­ ła być identyfikacja prawdopodobnych przyczyn tego stanu rzeczy, zrozumienie, dlaczego budynki w Tokio zdają się swobodnie pogrążać w szaleństwie. Okazało się, że za ich osobliwym wyglądem stoi wiele konkretnych regulacji prawnych – budynki te wykształciły tak unikal­ ne formy albo przez próbę obejścia obowiązujących przepisów, albo w wyniku przestrzegania ich nazbyt sumiennie. W związku z tym określiłem je zbiorczym mianem „nadregulacji” (super legal buildings). Wyniki przeprowadzonych badań zilustrowaliśmy serią grafik ukazu­ jących widzialne efekty niewidzialnych wytycznych tworzonych przez prawo. Ostatecznie powstała z tego książka Super Legal Buildings Guide (Przewodnik po miejskiej nadregulacji).

1. Całkowita ilość odpadów wyprodukowanych w dwudziestu trzech dzielnicach Tokio w roku 2013 to 2 816 809 ton (czyli 7717 ton dziennie), co daje 857 gramów w przeliczeniu na osobę dziennie (populacja tych dzielnic w paź­ dzierniku 2013 roku wynosiła 9 008 999 osób).

Budynek-lawina

Jeśli obiekt stoi przy co najmniej dwóch drogach o różnej szeroko­ ści, węższą z nich uznaje się za równą szerszej, w rezultacie czego ograniczenie wysokości budyn­ ku, zależne od szerokości drogi, zostaje podniesione dla części budynku. Regulację tę stosuje się do przestrzeni położonej w obrębie dwukrotnej szerokości większej drogi, mierzonej od skrzyżowania (nie może to być jednak więcej niż trzydzieści pięć metrów), a także

do części położonej co najmniej dziesięć metrów od środka węższej drogi. Efektem zastosowania tych przepisów są bryły o nierównej for­ mie, która sprawia wrażenie, jakby część budynku się zawaliła.


strona 306

część IV – Nadmiar

Balkonowe oczy

autor /ka /zy Yasutaka Yoshimura

Żeby balkon mógł zostać uznany za drogę ewakuacyjną, należy zbudować włazy umożliwiające przedostanie się przez niego na dół. Aby wyeliminować ryzyko upadku ze znacznej wysokości, przejścia nie mogą być umieszczone bezpo­ średnio pod sobą. W związku z tym okrągłe włazy rozmieszcza się raz po prawej, raz po lewej stronie okrągłych balkonów, które wyglą­ dają przez to jak gałki oczne roz­ glądające się na wszystkie strony.

strona 307

Półpiętra

tytuł Anatomia nadregulacji

Powierzchnie magazynowe miesz­ czące się na strychach i podda­ szach o wysokości mniejszej niż 1,4 metra oraz wielkości mniejszej niż pół piętra oficjalnie nie stano­ wią pięter. Rysunek przedstawia wnętrze komercyjnej nieruchomo­ ści mieszkalnej, która wykorzystuje ten fakt jako atut. Uważam, że tego typu przestrzenie dodane, leżące pod podłogą albo nad sufitem, mają wiele uroku.


strona 308

część IV – Nadmiar

Budynek-żyrafa

autor /ka /zy Yasutaka Yoshimura

Przepisy regulujące kwestię dostę­ pu światła mają na celu niwelowa­ nie niedogodności wynikających z cieni rzucanych przez średnią i wysoką zabudowę. Podstawą oce­ ny budynku pod tym względem jest nie tyle obszar, który on zacienia, ile czas, przez jaki cień pozostaje w danym miejscu. Cienie rzucane przez wyższe części budyn­ku przesuwają się szybciej niż te powodowane przez części dolne, w związku z czym najbardziej

strona 309

opłacalna okazuje się rozbudowa góry budowli. Wieżowce z ciężkimi górami, takie jak ten przedstawio­ ny na rysunku, można napotkać w wielu częściach miasta.

Dom-brama

tytuł Anatomia nadregulacji

Poszczególne działki w Tokio z czasem stają się coraz mniejsze, w wyniku tendencji do podziału gruntów wynikającej z wysokiego podatku spadkowego. Miejsce styku działki i drogi musi mieć szerokość co najmniej dwóch metrów, w związku z czym posesje często przypominają kształtem flagę wiszącą na maszcie: tylko jej wąski trzon dochodzi do drogi, jednak przestrzeń poszerza się na tyłach. Rysunek przedstawia

jeszcze bardziej skrajny przypadek działki w kształcie masztu bez flagi, z trzypiętrowym domem mieszkal­ nym o szerokości nie większej od bramy.


strona 310

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Yasutaka Yoshimura

strona 311

tytuł

podtytuł

Proste historie. 200 lat ogrodów działkowych w polskich miastach

Zapomniany i niedocenia­ ny element miejskiego ogrodnictwa

autor /ka /zy

rozmawiał /a

tłumaczenie

parerga: Paul Cetnarski, Dominika Dymek, Mira­ bela Jurczenko, Wojciech Mazan, Rafał Śliwa biogram

PARERGA, czyli liczba mnoga od greckiego parergon, gdzie para znaczy „dodatkowe” , „poboczne”; a ergon – „praca” . Dzieło poboczne, niezaliczane do głównej twórczości autora to wszystko, co robimy poza potocznie rozumianą pracą. Grupa została wyróżniona w konkursie EUROPAN, a także za projekt Proste historie zdobyła drugą nagrodę w konkursie na projekt kuratorski wystawy w Pawilonie „Polonia” na 15. Międzynarodowej Wystawie Ar­ chitektury – La Biennale di Venezia.

Ulica butów

Jeśli przewiduje się w przyszłości poszerzenie drogi, powstające przy niej budynki podlegają ogranicze­ niom w zakresie wielkości i kształtu. Sposób, w jaki wobec tego się je projektuje, z niższą częścią przednią i wyższym tyłem, sprawia, że wy­ glądają jak rzędy butów ustawione wzdłuż ulicy. Niższy przód sprawia wrażenie umiarkowanej skali, optymalnej dla niewielkich sklepów. Tego typu budynki spotyka się za­ zwyczaj przy ruchliwych arteriach.

Proste historie to projekt badający społeczne i przestrzenne aspekty ogrodów działkowych w Polsce w okresie od XIX do XXI wieku. Wnioski z badania zostały pokaza­ ne w formie wystawy w ramach polskiej sekcji pierwszego Biennale Urbana w Wenecji w 2016 roku, pod kuratorstwem Fundacji Bęc Zmiana. Obecnie projekt jest rozwijany we współpracy z fun­ dacją i Europejską Stolicą Kultury Wrocław 2016. W ramach projektu obecnie pracują: Paul Cetnarski – architekt, studiował na Wydziale Architek­ tury Politechniki Wrocławskiej

i Strelka Institute for Architecture, Media and Design w Moskwie. Do­ świadczenie zawodowe zdobywał w Hiszpanii, Polsce i Rosji, gdzie obecnie zajmuje się projektami przebudowy przestrzeni publicz­ nych i ulic. Dominika Dymek – projektantka zieleni, studiowała na Wydziale Ogrodnictwa i Architektury Kraj­ obrazu Uniwersytetu Przyrodni­ czego w Poznaniu, gdzie obecnie kontynuuje naukę na studiach doktoranckich, badając miejskie ogrody działkowe.

Rafał Śliwa – magistrant na Wy­ dziale Architektury Politechniki Wrocławskiej, studiował również na portugalskich uczelniach w Guimarães, Porto oraz w Coim­ brze. Doświadczenie zawodowe uzyskał w pracowniach w Polsce i Portugalii. W projekcie Proste historie do tej pory uczestniczyli również: Maciej Frąckowiak, Marta Kowal­ czyk, Anna Molenda i Roman Rutkowski.

Mirabela Jurczenko – architektka, studiowała na Wydziale Archi­ tektury Politechniki Wrocław­ detale skiej i Universidade do Minho w Guimarães. Pracowała w biurach architektonicznych w Polsce, obec­ nie mieszka i projektuje w Holandii. Wojciech Mazan – architekt, stu­ diował na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej i Rotter­ dam Academy of Architecture and Urban Design. Pracował w biurach architektonicznych w Polsce, Hisz­ panii, Holandii i Meksyku, obecnie mieszka i pracuje w Austrii.


strona 312

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

strona 313

tytuł Proste historie

Fot. Paul Cetnarski

rozrywek i umilają spędzanie czasu wolnego. Dziś ogrody służą hob­ bystycznej produkcji żywności, pielęgnowaniu nasadzeń i rekreacji. Głównie zajmują się nimi osoby starsze i rodziny z dziećmi. Co ciekawe, można zaobserwować wzrost zainteresowania użytkowaniem działek przez młodych ludzi. Ogrody wprowadzają równowagę pomiędzy tym, co prywatne (mieszkanie), a tym, co publiczne (przestrzeń miejska), dając mieszkańcom miast dostęp do prywatnej przestrzeni otwartej. Dziś Polska posiada 433,5 kilometra kwadratowego przestrzeni ogrodowej, co przekłada się na około pięć tysięcy ogrodów i prawie milion działek. Z przeliczenia tych wartości wynika, że średnio na każdego mieszkańca Polski przypada 11,26 metra kwadratowego przestrzeni działkowej. Same ogrody stanową około 0,14 procenta powierzchni kraju, a ich obecność jest silnie powiązana z terenami zurbanizowanymi.

Prolog O miejskim ogrodnictwie pisze się i mówi coraz więcej i coraz częściej. Jeszcze kilka lat temu mało kto znał to hasło, pod którym kryje się ruch społeczny uprawiający ziemię w miastach. Jego pierwotnym celem było lokalne produkowanie żywności, dziś doszła do tego rekreacja, społecz­ ne inicjatywy oraz dbałość o poprawę jakości przestrzeni miejskich, a to tylko kilka z podstawowych funkcji, które można przypisać ogrodom. Obecnie wielkomiejskie ogrodnictwo, uprawy balkonowe, „jadalne parapety” , zielone dachy, bomby nasienne czy ogrodnicza partyzantka zagościły na dobre w polskiej kulturze i mediach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że miej­ skie ogrodnictwo jest obecne w kulturze polskich miast od prawie dwu­ stu lat, a jego idea rozwijała się równolegle do światowych tendencji. Za tą tradycją w Polsce kryją się zapomniane i niedoceniane ogro­ dy działkowe, które do niedawna były postrzegane jako przaśny relikt PRL-owskiego stylu życia i kojarzone głównie ze starszymi pokoleniami Polaków. Jednak to także w miejskim ogrodnictwie się zmienia. Nasta­ wienie do ogrodów działkowych ewoluuje, inspirowane podobnymi działaniami w Stanach Zjednoczonych i dzięki takim samym inicjaty­ wom w zachodniej Europie. Przez ostatnie lata tematyką ogrodów działkowych zajmowało się wielu specjalistów, spora część polskich mediów i urzędów miast. Pomimo tego znaczenie tych miejsc w polskich miastach dalej nie jest jednoznacznie zdefiniowane, a same ogrody często są traktowa­ ne przedmiotowo, jako rezerwuar wolnych terenów inwestycyjnych. ­Tymczasem ogrody działkowe w Polsce są niewątpliwie interesującym zjawiskiem. Ten niezależny twór miejski jest odporny na upływ czasu, zmiany społeczne, gospodarcze, polityczne i ekonomiczne. O jego wyjątkowości świadczy prawie dwustuletnia historia oraz fakt, że praktycznie w niezmienionej formie przetrwał dwie wojny światowe, odzyskanie niepodległości i kilka ustrojów politycznych, ale co najważ­ niejsze: ogrody są niemym świadkiem życia co najmniej pięciu genera­ cji Polaków i wszystko wskazuje na to, że doczekają jeszcze kilku. Jako główny powód powstania ogrodów przyjęto potrzebę produko­ wania żywności w czasach niedostatku; takie same rozwiązania pojawi­ ły się w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Rosji. Bardzo szybko stało się jasne, że funkcja ogrodów jest bardziej złożona: przyczyniają się one do poprawy jakości życia mieszkańców miasta, zwiększają asortyment


strona 314

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

Skala metropolitalna Relacja miasta i znajdujących się w nim ogrodów działkowych jest przykładem niewidocznej symbiozy. Ogrody wprowadzają równowa­ gę w mieście, mimo że nie są w nim zauważane. Jest to tym bardziej zaskakujące, że powstawanie, funkcjonowanie i rozwój ogrodnictwa działkowego są ściśle związane z obszarami miejskimi. Ogrody działko­ we w Warszawie zajmują powierzchnię jedenastu kilometrów kwadrato­ wych, co daje szacowany dostęp ponad stu dwudziestu tysiącom warsza­ wiaków. We Wrocławiu ogrody zajmują 14,35 kilometra kwadratowego, co oznacza, że dostęp do nich ma sto czterdzieści tysięcy wrocławian, w Szczecinie natomiast ogrody leżą na 9,9 kilometra kwadratowego, co przekłada się na możliwość uprawiania działek przez sto tysięcy szczeci­ nian. Szacunkowo dostęp do ogrodów działkowych ma prawie siedem procent warszawiaków, dwadzieścia dwa procent wrocławian i dwadzie­ ścia pięć procent szczecinian. Te dane wydają się prawdziwe tylko z per­ spektywy założeń Polskiego Związku Działkowców (PZD), w których zarząd przyjmuje, że średnio z jednej działki korzystają cztery osoby. Wydaje się, że te liczby mają mniejsze znaczenie w dzisiejszych czasach, kiedy coraz popularniejsze staje się kolektywne uprawianie działek. Lokalizacja ogrodów w wyżej wymienionych miastach odpowiada następującemu schematowi. W promieniu pięciu kilometrów od ścisłe­ go centrum nie ma ogrodów, ich największe zagęszczenie znajduje się w przedziale od dziesięciu do dwudziestu kilometrów od centrum miasta. Są lokowane tam, gdzie jest najwięcej ludzi, występuje wyso­ kie zagęszczenie zabudowy mieszkaniowej, a komunikacja miejska i infrastruktura są dobrze zorganizowane. W zależności od miasta zanikanie ogrodów następuje z dwóch powodów: dystansu od zabudo­ wy wielorodzinnej i braku komunikacji miejskiej (w Warszawie jest to dwadzieścia kilometrów, we Wrocławiu czterdzieści, a w Szczecinie dziesięć). W przypadku stolicy przyczyną jest zabudowa jednorodzinna, we Wrocławiu jest to ściśle powiązane z rozkładem dzielnic mieszka­ niowych, natomiast w Szczecinie powodem jest rzeka, która przecina miasto i zwiększa dystanse. To, że schemat powtarza się w tych trzech miastach, świadczy o tym, że pomimo braku jasnej strategii dotyczącej rozwoju ogrodów pozostają one w pozornej równowadze z miastem. Genezą tej niby-symbiozy jest wspólna historia. W ciągu prawie dwustu lat ogrody pojawiały się wszędzie tam, gdzie puste przestrzenie miejskie były zlokalizowane niedaleko skupisk ludzkich. Postępujący

strona 315

tytuł Proste historie

trend przepływu ludzi ze wsi do miast powoduje zagęszczanie się pol­ skich metropolii, przez co istnienie ogrodów na terenach miejskich bliżej centrum staje się problematyczne dla władz lokalnych, chcących realizo­ wać zrównoważoną politykę mieszkaniową. Spór o tereny, na których są ogrody, wydaje się wyjątkowo trudny. Każda ze stron posługuje się argu­ mentami równej wagi. W wielu przypadkach głównym problemem jest brak długofalowego planowania, co ujawniło się dość widocznie w ciągu ostatnich piętnastu lat. W obliczu braku jasnej strategii wiele ogrodów jest zagrożonych likwidacją bądź przeniesieniem. Tutaj pojawia się paradoks – poza obszarami miejskimi ogrodnic­ two działkowe traci cały swój sens, a dokładnie poza tymi obszarami, które próbują się od niego uwolnić. Niezależnie od tego, jak rozwinie się sytuacja ogrodów w miastach, należy pamiętać, że dziś po prawie dwustu latach współistnienia wprowadzają one równowagę w sferze urbanistycznej oraz lokalnym ekosystemie.

Skala urbanistyczna Relacje poszczególnych ogrodów z miastem możemy rozważać na dwóch płaszczyznach – przestrzennej i społecznej. W obu tych aspek­ tach nie jest to związek łatwy. Pojawiają się przykłady pozytywne i ne­ gatywne, takie, które wprowadzają w mieście równowagę, i takie, które powodują jej zaburzenie. W kontekście przestrzennym ogrody trwale wpisały się w tkankę polskich miast, natomiast pod względem społecz­ nym ich obecność w zbiorowej świadomości jest zróżnicowana. Nie­ które grupy ludności zdają sobie sprawę z ich istnienia, z kolei inne nie wykazują nimi zainteresowania, są one dla nich niewidoczne. To tylko jeden z wielu dysonansów w stosunku do ogrodów, który uwypukla istotną ich cechę – autonomię. Zjawisko to dotyczy różnych sfer życia miejskiego: społecznej, lokalnej, architektonicznej, urbanistycznej, koń­ cząc na prawnych i ekonomicznych. Przez pryzmat tej wielopoziomo­ wej suwerenności możemy analizować to, jak niezależność ogrodów względem miast wprowadza równowagę lub ją zaburza.

Równowaga W przypadku kwestii społecznych ogrody od początku swojego istnie­ nia były i nadal są miejscem ucieczki dla mieszkańców, przestrzenią


strona 316

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

alternatywną do tego, co oferuje miasto, bądź miejscem odnalezienia tego, czego miastu brakuje. Ogrody w wielu przypadkach są przestrze­ nią zarówno upraw, jak i rekreacji. Pozwalają najmniej uprzywilejo­ wanym grupom społecznym na posiadanie zielonego skrawka ziemi oraz, co ważne, wprowadzają równowagę w dostępie mieszkańców do zieleni. W przypadku aspektów przestrzennych szczególną uwagę zwra­ ca niezależność projektowania rozkładu działek wewnątrz ogrodu. W większości przypadków stosowane są proste układy ortogonalne, które są rozwiązaniem racjonalnym. Nieskomplikowane schematy pojawiają się niezależnie od tego, co znajduje się w otoczeniu danego zespołu. Ogrody z racji swojej niezależności i niedużych wymagań są zakładane praktycznie wszędzie, wypełniają miejskie pustostany. Znajdują się w miejscach, które nie mogłyby pełnić żadnej innej funkcji. Dzięki temu, zamiast pustych terenów przykolejowych, nieużytków przy brzegach rzek czy niezagospodarowanych terenów obok komple­ ksów przemysłowych, w miastach znajdują się cenne enklawy zieleni, do których działkowcy są przywiązani. Stąd można wnioskować, że ogrody pełnią funkcję narzędzia do rekultywacji niechcianych prze­ strzeni w mieście. Zwłaszcza dziś, kiedy dyskusja o architekturze zrównoważonej, to znaczy nakierowanej na środowisko naturalne, jest obecna w debacie publicznej, wydaje się, że nie do końca doceniamy rolę ogrodów w utrzymywaniu właśnie tej, jakże niezbędnej, równo­ wagi i cennego balansu w polskich miastach.

Brak równowagi W kwestii społecznej ogrody z założenia są przestrzeniami egalitar­ nymi. Przecież były zakładane na terenach Skarbu Państwa bądź nale­ żących do gminy. Niestety w praktyce dostępne są tylko dla wąskiego grona osób dzierżawiących działki. Powoduje to poważny konflikt interesów. Tworzą się dwie grupy: pierwsza to osoby użytkujące ogrody, które automatycznie są ich zwolennikami, druga to ludzie nieposiada­ jący działek, którzy zazwyczaj stoją w opozycji do ruchu ogrodowego lub są wobec niego obojętni. Nierówny dostęp jest przyczyną kolejne­ go zjawiska destabilizującego działanie ruchu działkowego w Polsce, a mianowicie nieobecności ogrodów w świadomości społecznej. Ob­ jawia się to najczęściej kojarzeniem ogrodnictwa działkowego z po­ przednim systemem politycznym bądź wyobrażeniem o działkowcu jako osobie starszej, nieprzystającej do „nowoczesnych” czasów.

strona 317

tytuł Proste historie

W przypadku aspektów przestrzennych nie jest inaczej. Również tutaj ogrody bywają elementem przeszkadzającym w zrównoważonym funkcjonowaniu miast. Problemy przestrzenne wynikają z kwestii społecznych. Przez to często ogrody stają się białymi plamami na funk­ cjonalnej mapie miasta. Działają jako przestrzenie równoległe, nie­ dostępne dla ogółu, zazwyczaj ogrodzone, stanowiące barierę w mie­ ście. Nie docenia się ich potencjału oraz możliwości wykorzystania mogących wynikać ze wzbogacenia ich kontekstu. Często również od­ grywają rolę destabilizującą miasto, na przykład w przypadku nowych inwestycji, które mogłyby powstać na terenie Rodzinnych Ogrodów Działkowych (ROD). Wymienione wyżej przykłady są tylko potwierdzeniem hipotezy o tym, że w ogrodach drzemią nieograniczone możliwości. Auto­ nomia tych miejsc wzmacnia fakt, że mogą tam zajść wydarzenia ekstremalne w sensie społecznym i przestrzennym. Pytanie, czy polskie miasta posiadają dziś narzędzia, aby ten potencjał zaczął działać na korzyść miasta i żeby te często niezrównoważone w sensie przestrzennym obszary stały się widocznym dodatkiem na mapie funkcjonalnej miast.

Skala mikrourbanistyczna Podobne rozbieżności występują na kolejnym poziomie, czyli skali mikrourbanistycznej, która przedstawia szczegółową analizę układów przestrzennych pojedynczych działek. W wyniku przemian społeczno­­ -gospodarczych, które nastąpiły w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, oraz zdecydowanego zliberalizowania prawa działkowego doszło do istotnych przemian, które bezpośrednio rzutują na dzisiejszy układ przestrzenny ogrodów. Dawniej dominował ortogonalny podział kwater. Centralny rdzeń kompozycyjny stanowiły zlokalizowane osiowo: furtka, ścieżka oraz wejście do altany. Układ działek po bokach był symetryczny. Od frontu zakładano warzywniak, środkowy człon zazwyczaj stanowiła drzewia­ sta kwatera sadownicza, a na tyłach, w bezpośrednim sąsiedztwie altany projektowano niewielką przestrzeń rekreacyjno-wypoczynkową. Wzdłuż granic działki sadzono krzewy owocowe, natomiast ażurowe ogrodzenie o wysokości około jednego metra stawiano jedynie od fron­ tu. Przeważały ścieżki gruntowe. Występował także określony skład


strona 318

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

gatunkowy roślin ozdobnych, w zdecydowanej większości kwiato­ wych. Nieodłącznym elementem wielu działek była znajdująca się pod kranem wanna, która pozwalała na oszczędne gospodarowanie wodą, oraz kompostownik. Kolejnym elementem wyróżniającym ogrodo­ we wzornictwo były obrzeża zaznaczone bielonymi kamieniami czy krawężnikami, które stanowiły nawiązanie do pni drzew owocowych pokrytych wapnem. Z uwagi na utrudnioną dostępność produktów żywnościowych oprócz upraw ważny element działek stanowiła hodo­ wla. Najczęściej były to kury, króliki, gołębie czy pszczoły. Zarówno układ przestrzenny, jak i formy poszczególnych elementów zagospo­ darowania i wyposażenia działek umożliwiały całkowity wgląd w to, co aktualnie dzieje się na działce. Sprzyjało to nawiązywaniu więzi sąsiedzkich i silnie integrowało społeczność działkowiczów. Obecnie zasady kształtowania przestrzeni działek uległy zmianom. Dawne ortogonalne podziały są stopniowo wypierane przez łuki i linie swobodne. Symetrię i geometrię zastępują formy bardziej naturalne. Prowadzone uprawy mają przeważnie charakter hobbystyczno-ekspe­ rymentalny, przez co zdecydowanie zmniejszył się ich udział w całko­ witej powierzchni działek. Miejsce dawnych warzywniaków zastępują trawniki, często z widocznymi pozostałościami obrzeży grządek, oraz rabaty kwiatowe. Z powodu szerokiego asortymentu szkółek i marke­ tów ogrodniczych skład gatunkowy roślin ozdobnych uległ znacznemu rozszerzeniu, niekiedy o bardzo wyszukane odmiany. We frontowych częściach działek, a więc tych najbardziej reprezentacyjnych, pojawia­ ją się elementy dekoracyjne, to jest skalniaki, oczka i kaskady wodne, rzeźby w postaci krasnali czy aniołów. Niekiedy bogactwo tych nie­ spotykanych dawniej form jest tak ogromne, że wprowadza totalny chaos, przez co flora schodzi na drugi plan. Na wielu działkach została zasadzona frontowa zieleń maskująca oraz zbudowano ogrodzenia wewnętrzne, które z jednej strony zwiększają poczucie prywatności i intymności, a z drugiej utrudniają spontaniczne kontakty społeczne. Dawne atrybuty działek w postaci wanny czy bielonych obrzeży są co­ raz rzadziej spotykane. Ich miejsce zajęły prefabrykowane elementy, na przykład altanki, ogrodzenia, trejaże, ozdobne formy studni czy różne­ go typu nawierzchnie, głównie betonowe. Dawniej działkowcy musieli wykazać się dużym sprytem w pozyskiwaniu potrzebnych materiałów budowlanych, a następnie co najmniej ponadprzeciętnymi umiejętno­ ściami i kreatywnością w ich wykorzystaniu. Taki stan rzeczy można ocenić dwojako. Z jednej strony może to doprowadzić do poprawy

strona 319

tytuł Proste historie

estetyki działek, która często jest dość kontrowersyjna. Z drugiej strony zaś oznacza to zanik bardzo unikalnego wzornictwa działkowego, które stanowi wielopokoleniową tożsamość działkowców i namacalny dowód specyficznej, często trudniej do zrozumienia przez osoby spoza środowiska, więzi między daną osobą a jej działką. Z powodu łatwo dostępnej żywności odsetek działek, na których prowadzona jest hodo­ wla, stanowi niewielki margines. Zazwyczaj można spotkać hobby­ styczne hodowle gołębi lub pszczół. Wiele działek wyposażonych jest w elementy służące dzieciom do zabawy. Coraz częściej można spotkać także urządzenia i instalacje proekologiczne, chociażby budki i karmni­ ki dla ptaków czy hotele dla owadów. Szczegółowo opisane zmiany w wymiarze mikrourbanistycznym wy­ raźnie wskazują na pojawienie się nowej grupy użytkowników działek, którzy szukają w ogrodach wyciszenia i odpoczynku, a nie­koniecznie ciężkiej pracy przy uprawie warzyw czy owoców. Biorąc pod uwagę tradycyjne, a więc bazujące na produkcji żywności, użytkowanie tych stosunkowo niewielkich powierzchni, obecne trendy coraz częściej podporządkowane rekreacji i wypoczynkowi stanowią duży rozdźwięk. Dawniej działkowców obowiązywały restrykcyjne normy dotyczące maksymalnej dozwolonej powierzchni trawnika, które blokowały rozwój działek jako przestrzeni służącej wypoczynkowi i rekreacji. Teraz nie istnieją żadne tego typu zapisy, dzięki czemu każdy działkowiec może sam decydować o tym, w jaki sposób będzie użytkował swoją działkę, co w przyszłości może doprowadzić do całkowitego zaniku uprawowej funkcji ogrodów, ze względu na którą były one pierwotnie zakładane. Dysharmonia pomiędzy starą szkołą działkową a nową jest na tyle silna, że można by zaryzykować stwierdzenie, iż mamy do czynienia z przejściem z jednej skrajności w drugą. Dawniej działki praktycznie w stu procentach były przeznaczone do uprawy. Obecnie wielu dział­ kowców zrezygnowało z grządek i kwater sadowniczych, najczęściej ich miejsce zastępuje trawnik. Coraz większy udział trawników w ogrodach, często pokrywających całą powierzchnię z wyłączeniem miejsca na altanę, całkowicie zmienia charakter działek, robiąc z nich przestrzenie rekreacyjno-wypoczynkowe. Odsetek działek, na których została zacho­ wana równowaga, jest stosunkowo niewielki. Takie wyraźne tendencje w sposobie zagospodarowania wynikają także z faktu, że działki są upra­ wiane w zależności od możliwości czasowych i sił witalnych poszczegól­ nych działkowców. Jednak można też odnieść wrażenie, że konsekwent­ ne zwiększanie powierzchni trawnika jest swego rodzaju manifestem


strona 320

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

niezależności i przejęcia całkowitej kontroli nad tym niewielkim ka­ wałkiem ziemi. Robi się to niejako na przekór staremu porządkowi, co wydaje się typowe dla polskiej mentalności i bardzo powszechne.

Skala architektoniczna Altanka jest obrazem temperamentu działkowca. Każda jest niepowta­ rzalna jak jej właściciel. Podejmując decyzje o wyborze roślinności: kwiatów, ziół, warzyw czy owoców, działkowiec myśli też o symbolicz­ nym domu, miniaturze przestrzeni do życia. Autonomia, tak powszech­ nie pojawiająca się podczas dyskusji o ogrodach, przejawia się i tutaj. Działkowiec wie, że ze swoim domkiem teoretycznie (bo w ramach regulaminu PZD) może zrobić wszystko, jednakże często nie ma na to środków finansowych. Żyje we wspólnocie, obserwuje i wie, że inni też na niego patrzą, dlatego chce się wyróżnić i dać upust swojej fantazji, w związku z czym krajobraz altanek w polskich ogrodach działkowych jest niemożliwy do jednoznacznej klasyfikacji. Zaskakuje bogactwo, po­ mysłowość i różnorodność form. Nie sposób znaleźć dwie takie same altanki, nawet gdy powstały w na podstawie identycznych projektów. Działkowca można przyrównać do człowieka pierwotnego, brico­ leur, o którym pisze Claude Lévi-Strauss. To zbieracz, majsterkowicz, który komponuje i myśli rękami, a zarazem tym, co znalazł lub posiada. Pod tym względem jest bardziej artystą niż inżynierem, bliższy nawet postawie architekta. Pierwotne społeczności najpierw szukały zasto­ sowań rzeczy, dokonując selekcji w klasyfikacji roślin i zwierząt na te przydatne i nieprzydatne. Altanka w swojej podstawowej formie zazwy­ czaj spełnia funkcje utylitarne: magazynowe, gospodarcze, rekreacyjne, może być schronieniem, a nawet miejscem do mieszkania. Odzwier­ ciedla czynności ogrodowe oraz zamiary właściciela. Skrzynie, kosze, wiadra, łopaty i łopatki, grabie, miotły, młotki, piły, nożyce ogrodowe, śrubokręty, kombinerki, gwoździe, sznurki, konewki, spryskiwacze to tylko część zestawu, bez którego działkowiec nie może pielęgnować, uprawiać i budować. Na tym etapie altana jest warsztatem i magazynem. Tym narzędziom zazwyczaj towarzyszą meble, które właśnie skończy­ ły swój żywot w mieszkaniach i w tej przestrzeni dostają drugie życie, często zmieniając swoje podstawowe przeznaczenie. Z biegiem czasu, kiedy funkcjonalność jest zapewniona, naturalnie pojawia się miejsce na kulturę. Działkowiec zaczyna szukać zabawy formą, ujawniają się

strona 321

tytuł Proste historie

jego fascynacje, zainteresowania i gust. Patrząc na innych i ich altanki, chce zbudować swoją, wyjątkową, z którą zadzierzgnie więź i będzie się identyfikować. Temu zjawisku pomaga fakt pozycjonowania altanek. Te są zawsze niedużymi obiektami, wolnostojącymi na działce, nigdy nie łączą się z sąsiadującymi domkami, które mają równe uprawnienia i bardzo podobne uwarunkowania terenowe. Fortunnie lub nie, sprzyja to indywidualizacji samej formy. Altanka przestaje być tylko narzę­ dziem, staje się również zabawką wystawioną na widok publiczny. Niemożliwe jest stworzenie obiektywnej typologii altan działko­ wych. Należy zacząć od najbardziej podstawowego przypadku. Wy­ obraźmy sobie, jak dziecko rysuje dom, archetyp, który naturalnie ujawnił się w formie altany. Cztery ściany, kwadrat lub prostokąt w planie, drzwi, okno lub dwa oraz dach, często dwuspadowy. Zbudo­ wana całkowicie z drewna albo mająca ceglane ściany, czasem tylko pod­murówkę. Na tym etapie altany wyróżniają się detalami. Dla wielu to skala najbardziej komunikatywna, wobec czego klamki, oprawy okienne, drzwi, deskowanie, spadki dachu, kolory i wzory wykończe­ nia są obiektem zainteresowania. Temperament bardziej twórczych budowniczych nie umiera z braku możliwości. Kultura zbieracza-maj­ sterkowicza ujawnia się w jego umiejętności montowania niedużych dodatków, form zupełnie nowych, powstałych z resztek. To właśnie różnorodność materiałowa daje, w pierwszej kolejności, wrażenie tak szerokiej rozmaitości wizualnej altanek. Odbywa się to nawet wtedy, kiedy formalnie geometria domków pozostaje podstawowa. Jeżeli poprzedni typ i jego wariacje można było określić jako arche­ typ domu, to wszystkie kolejne należałoby nazwać antyarchetypami. Co bardziej ekspresyjni działkowcy będą uciekać od podstawowej for­ my, rozbudowując altankę na potrzeby rekreacji, warsztatu bądź miesz­ kania. Altanka może rozwinąć się zgodnie z logiką swojej formy albo mieszać materiały lub nawet mieć dobudowane kompletnie odmienne ciało, o innej geometrii, z innych surowców. Nie ma tu widocznych tendencji. Działkowiec będzie chętnie naśladował znane formy, które można by określić jako podtypy. Spadziste schrony górskie, kubiki z blokowisk, wiejskie chałupy, domki z bajek, a co odważniejsi próbują imitacji bunkrów, wymyślnych futurystycznych obiektów z otworami o rozmaitych kształtach, zdarzają się również adaptacje niedużych obiektów, jak starego wagonu tramwajowego lub kiosku Ruchu. Nie jest to rzecz nowa, ponieważ radykalne formy pojawiały się już w la­ tach sześćdziesiątych. Budowanie z prefabrykatów było standardem


strona 322

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Lecz nawet wewnątrz tych podtypów występuje tyle rozbieżności formalno-materiałowych, że liczba wyjątków uniemożliwia jasne określenie grup. Te zapożyczenia z kultury są rzeczą naturalną dla każdego twórcy, ale krajobraz, jaki ujawnia zespół altanek, jest wielokrotnie bardziej osobli­ wy i niezrównoważony. Najrzadziej pojawiają się altanki tworzone dla czystego wizerunku, jak znany przypadek zamku w ROD przy ulicy Gajo­ wej we Wrocławiu. Możliwe, że zaangażowanie działkowców wspierają konkursy na najpiękniejszą altanę organizowane przez PZD. Niezrówno­ ważenie, o którym mowa, jest wynikiem nieskrępowanych działań. Tam, gdzie ujawniają się zwykłe ludzkie głosy, zaczyna się owa architektura. Jednak działkowiec nie żyje w kulturze człowieka pierwotnego. Jego działania są ograniczone literą prawa oraz niepisanymi regułami życia we wspólnocie. Ostatnio zaktualizowane przepisy określają maksymal­ ną wielkość altanki – trzydzieści pięć metrów kwadratowych. Zdarzają się jednostkowe przypadki, kiedy ludzie budują wręcz domy miesz­ kalne o dużo większej powierzchni, co wykazały raporty kontrolne w wybranych ogrodach działkowych. Pomijając aspekty ekonomiczne, świadczy to o tym, że ludziom jest na tyle dobrze na działkach, że mają ochotę tam zamieszkać, mimo ewentualnych negatywnych tego konse­ kwencji w skali ogrodu, takich jak ryzyko przekształcenia go w osiedle mieszkaniowe. W tym wszystkim wciąż najważniejszy jest kontakt człowieka z na­ turą. Wydaje się, że nie ma nic bardziej zrównoważonego i spajającego wszystkie kultury świata niż uprawa ziemi. Działka i altanka są prze­ dłużeniem współczesnej codzienności mieszkaniowej, często występu­ ją też jako alternatywa do niej. Jednak warunki, które się przyczyniły do zaistnienia funkcji mieszkalno-rekreacyjnych w polskich ogrodach działkowych, są kompletnie pozbawione równowagi. Wygląd altanek jest zjawiskiem bardzo osobliwym i zmieniającym się całkowicie poza kontrolą. Spojrzenie na taką przestrzeń narzuca trafne odczucia, że w tak alternatywnym miejscu mogą się dziać tylko równie alternatyw­ ne wydarzenia i historie.

Proste historie Ostatni rozdział porusza najbardziej osobisty aspekt ogrodów dział­ kowych: historie samych działek i działkowców. W pewnym sensie

strona 323

tytuł Proste historie

działka funkcjonuje tutaj jako zupełnie oderwana jednostka, w której może wydarzyć się wszystko. Z drugiej strony zdarzenia te często są echem tego, co dzieje się poza granicami ogrodu. Ta sprzeczność powo­ duje, że trudno jest zaklasyfikować te historie. Ogrody, choć w aspekcie przestrzennym oderwane od kontekstu miasta, w specyficzny sposób reagują na to, co dzieje się w ich otoczeniu w sensie społecznym, poli­ tycznym i ekonomicznym. Analiza prawie dwustu lat istnienia ogrodów w Polsce pozwala utworzyć chronologiczny zbiór nietypowych wydarzeń, które są związane z ruchem działkowym. Mają one charakter osobisty, religijny bądź społeczny. W pewnym sensie ogrody działkowe napisały własną, alternatywną historię kraju. Powstały dla „polepszenia kultury gospodarczej” i były przydzie­ lane wielu grupom społecznym, bez względu na ich status. W Polsce pierwszy ogród działkowy został założony w 1824 roku w Koźminie Wielkopolskim. Z końcem XIX wieku w Grudziądzu, jako odpowiedź na rewolucję przemysłową, Jan Jalkowski utworzył ogrody z obawy o zdrowie publiczne, zwłaszcza klasy robotniczej, której ulubionymi aktywnościami były „kąpiele słoneczne” i wspólne leżakowanie. Początek XX wieku przyniósł do Mysłowic fascynację miastami-ogrodami. Powstał tam ROD „Jaśmin” , który służył piciu herbaty, brandy, graniu w karty, paleniu cygar i promował nowy styl życia w mieście. W trakcie II wojny światowej ogrody stały się rozwiązaniem pro­ blemu niedoboru żywności. Niedocenione i niekontrolowane przez niemieckich okupantów ujawniły swój potencjał jako idealne miejsce do przechowywania broni dla Armii Krajowej. Polska Ludowa i zmiany ustrojowe tchnęły nowe życie w ogro­ dy, społeczeństwo kolektywnie zabrało się do ich porządkowania i re­organizacji. W ramach programu UNRRA dostarczono z Ameryki pierwsze nasiona. Lata siedemdziesiąte zastały Polaków w prefabry­ kowanych blokowiskach i z pustymi półkami sklepowymi. W Bykowie mieszkańcy zaczęli organizować dzikie ogrody działkowe na dawnych hałdach, przekształcając industrialny krajobraz w przestrzeń służącą odpoczynkowi i produkcji żywności. W połowie lat osiemdziesiątych doszło do domniemanego objawienia Matki Boskiej w jednej z alta­ nek w Oławie. Tłumy pielgrzymów liczone w tysiącach wędrowały do domku pana Kazimierza Domańskiego, żeby prosić o łaski i uzdrowie­ nie. W tym miejscu po wielu sporach z administracją kościelną wierni doczekali się budowy świątyni.


strona 324

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy parerga

W konsekwencji zmian ustrojowych w 1989 roku ogrody otrzyma­ ły nową infrastrukturę, dostęp do wody, elektryczności i narzędzia ogrodowe produkowane na zachodzie. Ogrodnictwo zostało przede­ finiowane po raz kolejny, stało się na nowo stylem życia, czego przy­ kładem może być pierwsza olimpiada ogrodowa, która miała miejsce w Kajetanach. Z końcem XX wieku ogródki musiały zmierzyć się z konsekwencja­ mi wywłaszczeń – działkowcy zaczęli się organizować w celu obrony terenów, które uprawiają. Ich wytrwałość i skuteczność w działaniu jest widoczna do dzisiaj. W dobie internetu i relatywnie ograniczonego dostępu do nowych działek powstaje kolejny ruch wewnątrz ogrodnic­ twa działkowego – kolektywne i eksperymentalne uprawianie działek. Amatorzy zbierają się w grupy i próbują nowych metod uprawy (ogród perma­kulturowy), obserwują dziki, zarośnięty ogród, usuwają słabsze okazy i rozważnie planują bioróżnorodność. Kolejną zmianą w tym ruchu jest sposób komunikacji. Dziś wiele ROD-ów posiada swoją stronę internetową, zbiera i udostępnia wszystkie najważniejsze informacje, a w bardzo wielu przypadkach – ogrodnicy sami organizują się w me­ diach społecznościowych, usprawniając komunikację, zarządzanie i rozwój ogrodów. W historiach działek i ich użytkowników ujawnia się czytelna i po­ wtarzalna charakterystyka: reagują na aktualne wydarzenia w kontek­ ście historycznym, ekonomicznym, ale jednocześnie prowadzą swój autonomiczny rozwój, niejednokrotnie kompletnie odmienny od kultu­ ry miejskiej. Wydaje się, że stan wykluczenia, na jaki wskazują analizy metropolitarne i urbanistyczne, jest kluczowym aspektem wytwarza­ jącym nową, radykalnie inną przestrzeń wewnątrz miasta, tak zwaną heterotopię.

Epilog Ogrodnictwo działkowe bez wątpienia stanowi istotny element krajo­ brazu polskich miast. Wprowadza równowagę w przestrzeń miejską, stara się neutralizować szkodliwe skutki życia na obszarze zurbanizo­ wanym, a przede wszystkim stało się ważnym elementem codzienności znacznej części społeczeństwa. Pierwotnie ogrody były zakładane głównie w celu produkcji żywności, dziś w sposób naturalny ewolu­ owały i działają jako przedłużenie przestrzeni prywatnej, jako miejsce

strona 325

tytuł Proste historie

rekreacji. Ten naturalny proces jest wynikową uwarunkowań panują­ cych w miastach i prawdopodobnie będzie postępował. Na podstawie poszczególnych analizowanych skal widać, jak wiele problemów napotyka ruch działkowy, niejednokrotnie sam będąc ich przyczyną. Nadrzędną cechą ogrodów w skali kraju stało się utrzyma­ nie skomplikowanej równowagi pomiędzy tym, co oferuje miasto, a tym, co umożliwia ogród w aspektach przestrzennych i społecznych. Za każdym razem podczas analizy ogrodów ujawnia się postępujące płynne przejście od pozornej równowagi do jej braku. Odpowiednia dla miasta polityka przestrzenna, zmiany w sposobie użytkowania działek czy absolutna dowolność w kwestii altan są tylko kilkoma spośród wie­ lu przykładów. W ciągu ostatnich paru lat zespoły działkowe były powodem wielu kontrowersji, przede wszystkim związanych z własnością gruntów i presją ze strony inwestorów. Nałożyły się na to nieprawdziwe in­ formacje o skali nielegalnego zamieszkiwania altan. Po dwudziestu siedmiu latach od transformacji ustrojowej w Polsce potrzebna jest poważna debata na temat przyszłości ogrodów działkowych. Najważ­ niejszą kwestią jest tworzenie nowych planów zagospodarowania przestrzennego, ponieważ obecne często wykluczają istnienie ogro­ dów w tkance miejskiej. Mimo że ROD-y niejednokrotnie całkowicie zmieniają sposób funkcjonowania i rozwój miast, ich obecność jest bez wątpienia uzasadniona z uwagi na ogromne znaczenie społeczne oraz fakt, że stanowią ważne tereny zielone, które są niezbędne do prawi­ dłowego działania miejskich ekosystemów. Pełne antynomii ogrody działkowe dzięki swoim nietypowym lokalizacjom, układom urbanistycznym, architekturze, zieleni oraz wydarzeniom, które tam się rozgrywają, paradoksalnie wprowadzają w polskich miastach równowagę, oferując mieszkańcom, którzy mają działki, więcej niż obecne budownictwo mieszkaniowe.


strona 326

tytuł

Architektura czasów nadprodukcji autor /ka /zy

strona 327

podtytuł

tłumaczenie

rozmawiał /a

Anna Cymer

biogram

Zob. s. 23

detale

1. N. Pevsner, Historia ar­ chitektury euro­ pejskiej, przeł. A. Morawińska, H. Pawlikowska, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, War­ szawa 1976, s. 11.

tytuł Architektura czasów nadprodukcji

„Szopa na rowery jest budynkiem, katedra w Lincoln – dziełem ar­ chitektonicznym. Prawie wszystko, co zawiera przestrzeń w skali wystarczającej, by mogła poruszać się w niej ludzka istota, jest bu­ dynkiem; termin «architektura» stosuje się tylko do budynków pro­ jektowanych z myślą o wyrazie estetycznym”1 – pisał w 1943 roku jeden z najważniejszych badaczy nowoczesnej architektury, Nikolaus Pevsner. Z dzisiejszej perspektywy to wyraziste rozgraniczenie pomię­ dzy zwykłym budynkiem a dziełem architektonicznym wydaje się co najmniej anachroniczne. O ile jeszcze pół wieku temu dyskusje na te­ mat artystycznych walorów obiektów budownictwa miały może swoje uzasadnienie, o tyle dziś trudno zdefiniować nie tylko co jest architek­ turą rozumianą jako dzieło sztuki, ale co jest architekturą w ogóle… „98 procent tego, co się dziś buduje, to gówno” – tymi słowami, wypowiedzianymi jesienią 2014 roku podczas wywiadu ­udzielanego hiszpańskim dziennikarzom, Frank Gehry wywołał sporą burzę. Oburzenie wzbudziły nie tylko ostra krytyka, ale też fakt, że słynny architekt swoje dzieła zaklasyfikował do tych lepszych dwóch procent… Abstrahując od rozdętego ego starchitekta, warto się jednak zastano­ wić: czy rzeczywiście spośród otaczających nas budowli tylko maleńka grupa to obiekty warte uwagi, wartościowe, ciekawe? A może po prostu dziś pojęcie architektury stało się tak pojemne, że należy zmienić swoje ­estetyczne przyzwyczajenia oraz poszerzyć definicje? Być może za kilkaset lat badacze znajdą, opiszą, określą jakiś dominujący trend w architekturze początku XXI wieku, ale my, szukając go dziś, bliżsi jesteśmy twierdzenia, że takowy nie istnieje. Liczba pomysłów reali­ zowanych w ramach projektowania architektonicznego, ale i mnogość politycznych, ekonomicznych, kulturowych, technologicznych uwa­ runkowań, którym poddana jest architektura, powodują, że ta dzie­ dzina ludzkiej twórczości rozwija się w niezliczonej i niemożliwej do typologicznego ujęcia liczbie wariantów. Utilitas, firmitas, venustas – trwałość, użyteczność, piękno – cechy, którymi powinna się według Witruwiusza odznaczać architektura, w naszych czasach wydają się nieaktualne. Powstaje przecież architek­ tura tymczasowa, powstają budowle-ikony, których funkcja jest kwestią drugoplanową, wreszcie buduje się obiekty, w których ważniejsze niż powszechnie rozumiane piękno jest chociażby zastosowanie pocho­ dzących z recyklingu materiałów. Kiedyś estetyka rządziła architektu­ rą – oceniano ją według jej zasad i kryteriów; dziś – w obliczu ekono­ micznych kryzysów czy zagrożeń związanych z zanieczyszczeniem


strona 328

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Anna Cymer

środowiska – coraz częściej mówi się też o etyce, a więc projektowaniu reagującym na czynniki do tej pory w architekturze raczej nieuwzględ­ niane. Już nie piękno starannie zaprojektowanej formy czy wygoda użytkownika wyróżniają dobry projekt; nie mniej wartościowy może być budynek skromny, wręcz ostentacyjnie ubogi, wzniesiony z „byle czego” , nawet z odpadów.

strona 329

2. A. Winston, Bjarke Ingels on New Styles of Vernacular Architecture, www.dezeen. com, dostęp 17 marca 2016. 3. Tamże.

Architektura globalna versus wernakularna Jednym z najważniejszych zjawisk wpływających na współczesną architekturę jest globalizacja. Nawet moderniści, projektujący swoje pudełkowe domy bez uwzględniania lokalnego kontekstu, nie mogli marzyć o tym, że świat zaleją kiedyś jednakowe budowle. W Bombaju, Nowym Jorku, Berlinie, Caracas czy Johannesburgu stoją takie same budynki – szklane biurowce, kubiczne domy mieszkalne, betonowo­­ -minimalistyczne obiekty publiczne. Coraz więcej biur architektonicz­ nych działa globalnie, podobne obiekty są projektowane na każdym kontynencie. Doskonałym tego przykładem jest architektoniczna kor­ poracja Skidmore, Owings and Merrill (SOM), której podobne, superno­ woczesne i bardzo efektowne, szklane wieżowce stoją w USA, Bahrajnie, Meksyku, Chinach, Emiratach Arabskich, na Filipinach, w Wielkiej Brytanii czy Polsce (wieża Rondo 1 w Warszawie). Gdy w 2007 roku emocje Polaków rozgrzała informacja o projekcie wysokościow­ ca, który dla Warszawy przygotowała Zaha Hadid, zarzucano jej, że dwustusześćdziesięciometrowy gmach narysowała, chociaż nigdy nie była w Polsce i nie miała pojęcia o tym, jak wygląda jej stolica i miejsce, w którym budynek miał powstać. To częsta praktyka – w zglobalizowa­ nym świecie nie ma znaczenia nie tylko ulokowanie działki, ale też kul­ turowe uwarunkowania, lokalne tradycje i przyzwyczajenia, a nawet warunki geograficzne czy klimatyczne. Po co więc architekt ma je po­ znawać, skoro to nie one mają wpływ na ostateczny kształt budynku? Wielkie korporacje czy sieci hotelowe chcą, aby ich siedziby na każdym kontynencie wyglądały podobnie, a dzięki elektronicznym mediom mody na kolejne rozwiązania formalne czy materiały rozchodzą się po świecie błyskawicznie i ulegają im nawet mali, prywatni inwestorzy. Krytycznie na temat globalizacji w architekturze wypowiada się Bjarke Ingels, tyleż niepokorny, co sławny projektant, twórca biura BIG (Bjarke Ingels Group). Duńczyk uważa, że to właśnie modernizm do­ prowadził do globalizacji: „Dziś na całym świecie buduje się jednakowo,

4. B. Rudofsky, Architecture Without Archi­ tects, Doubleday & Company, New York 1964, s. 6.

tytuł Architektura czasów nadprodukcji

w stylu będącym mieszanką form modernistycznych i technicznych rozwiązań, zapewniających komfort użytkownikom” 2 – mówi ­Ingels, porównując współczesną architekturę do „nudnych pudełek, opako­ wań z piwnicą pełną maszynerii, która wcale nie powoduje, że budynki są bardziej przyjazne” 3 . Architekt postuluje więc powrót do regionali­ zmów, do architektury wernakularnej, przy czym sam ów styl nazywa Wernakularyzmem 2.0. Chce przy pomocy najnowocześniejszych narzędzi i zaawansowanej inżynierii tworzyć budowle nawiązujące do lokalnych tradycji, przyjazne i bliskie ludziom, a także odpowiadające zróżnicowaniu ich sposobów życia (a to według Ingelsa odebrał mo­ dernizm, zmuszając każdego do życia w jednakowych przestrzeniach). Pochodzący z Moraw amerykański architekt, badacz i krytyk Bernard Rudofsky już w 1964 roku wydał książkę pod tytułem: Ar­ chitektura bez architektów, będącą plonem jego wieloletnich podróży po świecie i badania budowli powstałych dla zaspokojenia realnych potrzeb, z materiałów dostępnych na miejscu, zbudowanych przez miejscowych fachowców, a nie wykształconych architektów. Rudofsky uważał, że architektura wernakularna jest najdoskonalszym wciele­ niem budownictwa, bo pozbawiona zewnętrznych wpływów czy mód jest niezmienna, niewymagająca udoskonaleń, po prostu pełni swoją funkcję. Ale nie tylko doskonałe połączenie formy i funkcji doceniał Rudofsky w obiektach wzniesionych w prymitywny sposób. Także ich zmysłowość przedkładał nad intelektualne pojęcie i walory artystyczne. Cenił też społeczny charakter architektury wernakularnej – zwykle takie budynki wznosiły wspólnymi siłami całe społeczności, grupy sąsiedzkie lub rodziny. „Sens tej architektury pozostaje poza uwarun­ kowaniami ekonomicznymi czy estetycznymi. Ważniejsze było, jak żyć w społeczności, wśród innych i z innymi” 4 – pisał Rudofsky. Dziś jego badania dotyczące architektury wernakularnej wykorzystują zwolennicy „slow dizajnu” – projektowania zindywidualizowanego, skoncentrowanego na potrzebach konkretnego odbiorcy, a zarazem pozwalającego w najlepszy sposób na uczestniczenie w życiu społecz­ ności. Odmianą „slow architektury” jest choćby działalność fundacji Cohabitat, która promuje budowanie z „prymitywnych” materiałów (słoma, glina) domów przyjaznych zarówno użytkownikowi, jak i śro­ dowisku. W tych projektach kluczowy nie jest wymiar estetyczny, ale tworzenie budowli maksymalnie naturalnych, bliskich naturze, nie­ ingerujących w porządek przyrody. Cohabitat wspiera też realizowanie budów rękami przyszłych użytkowników, ich przyjaciół czy sąsiadów,


strona 330

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Anna Cymer

a więc integrujące działanie grupowe. Opracowany przez siebie katalog technologii i produktów fundacja udostępnia na zasadzie open source każdemu, kto chce dowiedzieć się więcej o budowie autonomicznych przestrzeni zamieszkiwania. Tym samym, choć do zespołu Cohabitat należą architekci, z ich dorobku może skorzystać każdy, także nieposia­ dający kierunkowego wykształcenia czy doświadczenia projektowego ani budowlanego.

Domy z odzysku Ze „slow architekturą” ściśle wiąże się kolejne zjawisko, czyli ponow­ ne wykorzystanie różnych materiałów budowlanych. Recykling – to jedno z haseł coraz silniej obecnych we współczesnej architekturze. Recyklin­gowi można poddawać zrujnowane budowle, można też budować z materiałów pochodzących z odzysku. W pierwszych latach XXI wieku szczególnie popularna była rewitalizacja obiektów poprze­ mysłowych – dawne fabryki, elektrownie, magazyny portowe zamie­ niano masowo na muzea, teatry czy luksusowe domy mieszkalne, na przykład lofty. Dziś recykling budynków ma o wiele więcej wymiarów, nie musi wiązać się z powstawaniem ekskluzywnych obiektów. Char­ lotte von Moos i Florian Sauter w 2012 roku zaprojektowali renowację i rozbudowę pochodzącego z lat 30. XX wieku domu w Bazylei. Po­ wierzchnię murowanego budynku powiększyli, dostawiając do niego mniejsze bryły o zupełnie innej formie – kubiczne, drewniane dobu­ dówki powstały z desek z recyklingu. Architekci nie chcieli tworzyć sztucznej „rekonstrukcji” przedwojennej bryły, zdecydowali się na dialog pomiędzy ­istniejącą i nową formą. Ważną inspiracją było też wysokie, stare drzewo rosnące tuż obok domu – i dla niego architekci przewidzieli współczesną przeciwwagę: postawili maszt, zwieńczony panelami fotowoltaicznymi. W 2012 roku w finale prestiżowego kon­ kursu Stirling Prize znalazła się realizacja pracowni architektonicznej Witherford Watson Mann – rozbudowa pochodzącego z XII wieku i znacznie zniszczonego podczas pożaru w 1978 roku domu Astley Castle w hrabstwie Warwickshire. W zabytkowe mury została tu wsta­ wiona zupełnie współczesna bryła, bardzo wyraźnie odcinająca się od średniowiecznych reliktów.
Recyklingowi można poddawać zachowa­ ne mury starych budynków, można też nowe obiekty wznosić z ma­ teriałów z odzysku. To proekologiczne podejście jest ostatnio coraz bardziej rozpowszechnione. Pracujący w Polsce i Niemczech architekt

strona 331

tytuł Architektura czasów nadprodukcji

Piotr Kuczia, będący na naszym rynku promotorem rozwiązań bliskich naturze, jest autorem projektu domu wzniesionego w całości z desek rozbiórkowych. Jak mówi projektant, sięgnięto po nie nie tylko z etycz­ nych, ale też estetycznych powodów – zróżnicowane pod względem koloru, faktury, stopnia zużycia drewno pozwoliło zaprojektować budowlę o wyjątkowym, unikalnym wyglądzie. Sto osiemdziesiąt par używanych drewnianych drzwi posłużyło do wybudowania w Paryżu pawilonu wystawowego (projektu Encore Heureux). Stał on w cen­ trum miasta w czasie konferencji COP21 dotyczącej zmian klimatycz­ nych – prezentowano w nim wystawę, która zachwalała proekologicz­ ne rozwiązania w ar­chitekturze. 
Kolejnym „materiałem” z recyklingu, który wciąż zyskuje na popularności, są kontenery. O ile do budowania z desek niezbędna jest wiedza z zakresu projektowania, o tyle dom, sklep czy biuro w kontenerze jest o wiele łatwiej założyć. Odzyskiwane głównie ze statków transportowych stalowe boksy służą dziś nie tylko jako alternatywne miejsca do mieszkania – buduje się z nich o wiele większe struktury. Na nabrzeżu w nowojorskiej dzielnicy Chelsea ma powstać dwukondygnacyjne centrum handlowe w całości wzniesione z pochodzących z recyklingu kontenerów. Posadowione na wodzie ma mieścić sklepy, restauracje i kawiarnie oraz kluby, a jednym z ma­ gnesów przyciągających klientów ma być właśnie fakt użycia budulca nietypowego dla obiektów tej skali. Za projekt centrum handlowego odpowiada pracownia LOT-EK, która od lat zajmuje się edukowaniem, jak budować z kontenerów. W Nowym Jorku stoi już sklep zbudowany przez to biuro: to salon firmowy marki Puma, umieszczony w kon­ strukcji składającej się z jedenastu stalowych kontenerów.
Najbardziej znaną realizacją architektury z recyklingu w Polsce jest dom wybudo­ wany przez rodzinę Egiertów w Mierzeszynie, dwadzieścia kilometrów od Pruszcza Gdańskiego. Budynek o powierzchni trzydziestu pięciu metrów kwadratowych został wybudowany z opon, puszek i butelek. Wszystkie materiały użyte do budowy to odpady. Budynek ma w mi­ nimalnym stopniu korzystać z zewnętrznych źródeł energii, znaczna część wody ma pochodzić z deszczówki. Budowli towarzyszy wiatrak do produkcji prądu.

Architektura ratunkowa Dla inwestorów domu w Mierzeszynie jego forma architektoniczna miała drugoplanowe znaczenie. Podobnie jest w przypadku budowli


strona 332

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Anna Cymer

wznoszonych dla ofiar klęsk żywiołowych czy też na terenie slumsów i faweli. To architektura wynikająca zwykle z pilnej potrzeby i najczę­ ściej jest realizowana bez udziału architektów i inżynierów, a także bez dostępu do pełnego wachlarza materiałów budowlanych. W przypadku tych obiektów nie ma zastosowania ani jeden z elementów witru­ wiańskiej triady, a jednocześnie według badaczy to właśnie slumsy są jednym z najszybciej rozwijających się sposobów zamieszkiwania: powstające bez planów, projektów, bez udziału specjalistów, kleco­ ne zwykle ze znalezionych przypadkowych materiałów. Takie domy w 2012 roku dawały schronienie trzydziestu trzem procentom ludno­ ści świata. Coraz więcej uwagi projektantów zajmuje też budowanie obiektów tymczasowych dla ofiar klęsk żywiołowych. Z powodu zmian klimatycznych będzie przybywać dramatycznych zdarzeń pogodowych, a co za tym idzie – coraz częściej trzeba będzie budować osady na tere­ nach zniszczonych w wyniku powodzi czy trzęsienia ziemi. Shigeru Ban za swoje projekty dla poszkodowanych w 2014 otrzymał roku Nagrodę Pritzkera. Jego opracowana w latach 80. technika budowania z tekturowych rurek znalazła zastosowanie w wielu miejscach do­ tkniętych żywiołem. Sam architekt rozwinął ją też do tego stopnia, że dziś z tektury buduje nie tylko domy, lecz także gmachy użyteczności publicznej czy kościoły (na przykład katedrę w zniszczonym w wyniku trzęsienia ziemi Christchurch w Nowej Zelandii). Nie mniej ważnym zagadnieniem jest architektura dla uchodźców – migracje ogrom­ nych grup ludzi zmuszonych do ucieczki ze swoich krajów to kolejne zjawisko charakterystyczne dla naszych czasów. Wielu projektantów pochyla się nad losem mieszkańców obozów dla uchodźców, w których zwykle warunki życia są bardzo złe. To kolejna dynamicznie rozwija­ jąca się dziedzina współczesnej architektury, przełamująca tradycyjne jej rozumienie. Nawet znana firma meblarska IKEA w ramach swojego programu działalności charytatywnej rozpoczęła produkcję prefabry­ kowanych pawilonów, którymi tanio i szybko można zastąpić namioty w obozach dla uchodźców i poprawić w ten sposób panujące tam warunki życia.

Parametrycyzm We współczesnej architekturze rozwija się jeszcze jeden trend, którego nie mógł przewidzieć ani Witruwiusz, ani nawet dwudziestowiecz­ ni architekci. Pozostaje on daleko od tego, co tradycyjnie zwykliśmy

strona 333

5. Wywiad z E. Kuryłowicz, Architektura to opowieść o czasie, 17 lutego 2014, www.property­ news.pl, dostęp 19 marca 2016.

6. J.A. Włodar­ czyk, Kondycja architektury naszej współcze­ sności: primum; secundum; czyż­ by też i tertium datur?, www. wa.pb.edu.pl, dostęp 19 marca 2016.

tytuł Architektura czasów nadprodukcji

rozumieć jako architekturę, bo wykorzystuje nieznane wcześniej narzędzia i rządzi się innymi prawami. Patrik Schumacher, partner w pracowni Zahy Hadid, już w 2008 roku uznał parametrycyzm za glo­ balną tendencję stylistyczną, która z czasem będzie się stawała coraz bardziej powszechna. Chodzi o budowle projektowane wyłącznie przy użyciu najbardziej zaawansowanego oprogramowania, które dobiera odpowiednie parametry i kształtuje formę budynku. „Parametrycyzm umożliwia projektowanie na trójwymiarowych modelach w różnych branżach, praktycznie bez ograniczeń, jeśli chodzi o formę obiektu, z niejednokrotnie trudnymi geometriami” 5 – tłumaczyła prof. Ewa Kuryłowicz w wywiadzie udzielonym portalowi Propertydesign.pl. Twórczość Zahy Hadid jest przykładem wykorzystania projektowania parametrycznego, ale – co podkreśla wielu architektów – parame­ trycyzm nie służy tylko do tworzenia widowiskowych, efektownych form, ale też pozwala usprawnić, przyspieszyć, zoptymalizować proces projektowania nawet bardzo skomplikowanych struktur. Gdy mowa o nowych technologiach we współczesnej architekturze, nie można za­ pominać także o pozostających co prawda wciąż z sferze eksperymen­ tów budynkach powstających z wykorzystaniem drukarek 3D. Niektó­ rzy twierdzą, że to właśnie ta technika już niedługo przyczyni się do kolonizacji Księżyca – pozwoli na budowanie tam domów bez koniecz­ ności dostarczenia na miejsce licznych materiałów budowlanych. „Tak gdzieś od lat dwudziestych po osiemdziesiąte ubiegłego wieku architektura była w miarę powszechnie nowoczesna, w rozumie­ niu założeń idei, czyli egalitarna – dla każdego; prosta, pozbawiona bowiem ornamentu; przewidywalna, gdyż wierna i podporządkowana regułom ustalanym przez światową czołówkę twórców i decydentów, też więc i przez prawo egzekwowaną; spełniająca wymogi przestrzen­ nego ładu” 6 – pisał w 2012 roku Janusz Andrzej Włodarczyk na łamach magazynu „Architecturae et Artibus” . Dziś wiele się zmieniło. Nie tylko zwiększył się wachlarz form (wiele rozwiązań uznawanych za niszowe zyskało na popularności), ewolucja dokonała się także w pojmowaniu roli architekta, wyznaczaniu zadań, jakie może czy powinien spełniać. Radykalne poszerzenie pojęć związanych z architekturą niesie ze sobą różne zagrożenia – wyrazistym tego przykładem jest powstałe w la­ tach 90. zjawisko starchitektów i projektowanych przez nich budyn­ ków-ikon. Dość szybko wynaturzyło się ono, zamieniając się w wyścig na efektowne, ale niefunkcjonalne i nikomu niepotrzebne obiekty. Brak dominującego, powszechnie akceptowanego stylu w połączeniu


strona 334

7. P. Winskowski, Ponowoczesne interpretacje nowoczesnej architektury, „Estetyka i Krytyka” 2001, nr 2 (3), s. 6.

część IV – Nadmiar

autor /ka /zy Anna Cymer

z globalizacją i błyskawiczną wymianą myśli poskutkował zalaniem świata przez widowiskowe obiekty, reprezentujące całkowitą dowol­ ność form, kształtów, rozwiązań przestrzennych czy zastosowanych materiałów. Jednocześnie jednak otworzyło się pole dla realizacji, które jeszcze pół wieku temu uznano by za niewarte uwagi. Kiedyś marginalne domy z odpadów czy kontenerów, obiekty tymczasowe, eksperymentalne realizacje z dziedziny architektury wernakularnej czy budowle świadomie prymitywne dziś weszły do oficjalnego dyskursu. Co więcej, architekturą określa się także istniejące tylko w kompute­ rach utopijne wizje ekspresyjnych budowli lub miast przyszłości. „Architekci tworzący wczesne obiekty postmodernistyczne, radykal­ nie zrywające z chłodem stylu międzynarodowego, dążyli do ożywienia architektury przez zamierzone deformacje kodów znaczeniowych i obszarów interpretacji form” 7 – pisał w 2002 roku na łamach maga­ zynu „Estetyka i Krytyka” Piotr Winskowski. Parafrazując te słowa: dziś mamy do czynienia z niepoliczalną ilością kodów znaczeniowych i niekończącą się liczbą obszarów interpretacji form. Ta nadprodukcja idei utrudnia debatę, bo obecnie niełatwo określić wyraźnie, co jest architekturą, a co nie, co ma wartość wykraczającą poza funkcjonal­ ność, a co jest tylko zwykłym budownictwem. Nie mamy wciąż jednej metodologii czy sprecyzowanych narzędzi do rozróżnienia jakościowe­ go współczesnych realizacji, brak dominującego stylu pozbawił nas też punktu odniesienia, uniemożliwił stworzenie nowej hierarchii warto­ ści. „Każda nowa sytuacja wymaga nowej architektury” – mawia Jean Nouvel. Mnogość stylów, nurtów, pomysłów i architektonicznych idei wskazuje, że żyjemy w wyjątkowo produktywnych czasach.


V – Stop!


strona 337

tytuł

Niedziałanie w przestrzeni

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Maciej Frąckowiak

biogram

Maciej Frąckowiak to socjolog zainteresowany formami aktyw­ ności i bezczynności społecznej w miastach, edukacją w kulturze, a także obrazem, który próbuje traktować jako narzędzie i pretekst do badań oraz zmiany relacji spo­ łecznych. Inicjator oraz uczestnik działań badawczych, artystycznych i sieciujących w tych obszarach. Współredaktor książek: Badania wizualne w działaniu. Antologia tekstów, Kolaboratorium. Zmiana i współdziałanie, Smutek konkretu, współautor książki Narzędziownia. Jak badaliśmy (niewidzialne) mia­ sto, a także autor kilkudziesięciu tekstów naukowych i nienauko­ wych. W Instytucje Socjologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza przygotowuje rozprawę doktorską poświęconą współczesnym inter­ wencjom wizualnym.

detale


strona 338

część V – Stop!

autor /ka /zy Maciej Frąckowiak

Pamiętam, jak podczas obiadu, który jedliśmy w Wenecji w podnajętym mieszkaniu, wspólnie z Igą Kołodziej, Jakubem Szczęsnym, Marle­ną Happach i Bogną Świątkowską, dyskutując o Biennale Architektury, ta ostatnia zapytała, co można by w polskim pawilonie pokazać jako przykład prospołecznych działań inicjowanych przez władze, nie aktywistów. Przyszło mi wtedy do głowy, że czymś takim mogłoby być mimowolne zaniechanie. Tylko jemu zawdzięczamy fakt, że rozwijają się w miastach nie tylko takie zjawiska jak Niewidzialne Miasto1 , które pokazywaliśmy w Wenecji na wystawie w trakcie Biennale Urbana, lecz także dzikie nadbrzeża rzek, tereny ogródków działkowych, nieza­ budowane działki po kamienicach zniszczonych podczas wojny – część funkcjonuje dzisiaj jako parkingi, relatywnie duże obszary zielone przy instytucjach publicznych, opuszczone przestrzenie poprzemysłowe albo tereny po przyzakładowych czy spółdzielnianych klubach sporto­ wych, które widać na pocztówkach zebranych ostatnio przez Mikołaja Długosza2 . Wszystkie one tętnią dzisiaj alternatywnym, ciekawym życiem, inspirującym zwłaszcza z perspektywy obecnego kryzysu ­paradygmatu rozwoju miast. Przestrzenie te nie zostały przecież pozostawione same sobie w ramach jakiegoś planu. Były po prostu inne tereny, łatwiejsze do spieniężenia czy wkomponowania w bieżącą gospodarkę miejską. Każdy, kto choć trochę interesuje się urbanistyką, przynajmniej raz słyszał narzekania na powolność czy afazję decyzyjną Skarbu Państwa, który wyjątkowo długo zbywa lub porządkuje swoje tereny. To żółwie tempo będziemy pewnie jeszcze wspominać z nostalgią, jako rodzaj długoterminowej lokaty, która pozwala uruchamiać zasoby dopiero po osiągnięciu transformacyjnej pełnoletności, kiedy o mieście nie myśli się już tylko w kategoriach pionierów kolonizujących na własność ko­ lejne jego obszary, ale jak o parku narodowym, który należy wyłączyć 1. Niewidzialne Miasto to projekt zainicjowany przez Zakład Badań Kultury Wizualnej i ­Materialnej w Instytucie Socjologii UAM w Poznaniu oraz firmę Metropolis, a polegający na prezentacji i anali­ zie spontanicznych form twórczej aktywności obecnej w przestrzeni miejskiej w latach 2009–2012, realizowany w ramach grantu Niewidzialne miasto. Cele i konse­ kwencje pozainstytucjonalnych form modyfikowania przestrzeni dużych

polskich miast oraz metodologiczne problemy ich badania z użyciem danych wizualnych. Strona interne­ towa projektu: www.niewidzialne­ miasto.pl. Zob. Niewidzialne Miasto, red. M. Krajewski, Fundacja Bęc Zmiana, Warszawa 2012. 2. Zob. M. Długosz, Latem w mie­ ście, Bęc Zmiana, Warszawa 2016.

strona 339

3. Zob. www.re­ claimthefieldspl. noblogs.org, do­ stęp 6 paździer­ nika 2016.

tytuł Niedziałanie w przestrzeni

z bezpośredniej gry rynkowej. Patrząc chociażby na historię działają­ cego w Warszawie kolektywu ROD, eksperymentującego na terenach opuszczonych działek z suwerennością energetyczną i żywnościową3 , wcale nie jest przesądzone, że podobne miejsca przetrwają. Wręcz odwrotnie, powoli i na nie kierują swoją uwagę rozmaici inwestorzy. By tych przestrzeni skutecznie bronić, trzeba nauczyć się je odróżniać od takich, które trwają w podobnym opuszczeniu, ale stanowią realną szkodę dla miasta, jak na przykład dzikie wysypiska śmieci. Fenomen mimowolnego zaniechania należałoby zastąpić celową strategią powstrzymywania się. W tym miejscu Biennale Urbana, ze swoim zogniskowaniem na nieużytki i postawą aktywnej bierności, okazuje się modelem dla myślenia o przemianach miasta w ogóle4 . Gdy­ by się głębiej zastanowić, to szybko się okaże, że całkiem spora część architektury właśnie na tym polega – na niebudowaniu. Czym innym jest przecież ustalanie planów zagospodarowania miejscowego, które bronią niektórych terenów przed zabudową, a czym innym konserwa­ torskie obostrzenia zachęcające, by raczej restaurować niż budować od nowa. Wszystkie te zadania wymagają od architektów nowych umiejęt­ ności badawczych i komunikacyjnych – trzeba zbierać opinie, dokony­ wać przekładu, konsultować i wreszcie skutecznie bronić publicznego interesu związanego z materialną interwencją w przestrzeń miejską. Z rzadka, ale jednak czasem mamy też do czynienia ze swoistą biernością obywatelską, która objawia się rezygnacją z podjęcia się zadań projektowych z powodów etycznych czy ze względu na etos architekta. Pedro Gadanho, portugalski krytyk i kurator, właśnie wokół niebudowania konstruuje swój manifest programowy, nawołując do zakazu tworzenia w miastach nowych struktur, by w to miejsce zajmować się przetwarzaniem i adaptacją istniejących pustostanów 5 . Tak zwane przestrzenie pustki są także istotnym tematem refleksji

4. Koncepcja Biennale Urbana sytuuje się wobec „biennalizacji” Wenecji. W pierwszej kolejności to bardziej biennale reagowania niż laboratoryzacji – by odwołać się do znanego pojęcia, którym Bruno La­ tour opisuje proces przeobrażenia świata tak, by zjawiska obserwo­ wane w uproszczonej rzeczywi­ stości laboratorium funkcjonowały podobnie także poza nią. Inaczej niż biennale architektury, pawilony na­ rodowe nie przypominają ambasad,

eksterytorialnych obszarów odda­ nych we władanie poszczególnym kuratorom. W trakcie Biennale Urbana kuratorzy mierzą się raczej z realną Wenecją, starając się ekspo­ nować właśnie ją, zamiast siebie. By stworzyć ku temu warunki, Bienna­ le Urbana przypomina jeden wielki couch surfing, w którym miejsca wy­ stawowe zgłaszane są przez miesz­ kańców i gdzie przez kilka miesięcy gości się jednocześnie nie więcej niż dwie–trzy ekipy narodowe. Tylko

wtedy można nie tylko odpowiadać na rzeczywistość – jak głosiło hasło jednej z dyskusji w trakcie tegorocz­ nego Biennale Architektury, ale też jej doświadczać. Kolejna specyfika Biennale Urbana polega na tym, że wystawy są tu jedynie stanem przej­ ściowym, jednym z użyć przestrzeni, w których się odbywają, a nie jej do­ celowym sposobem funkcjonowania. 5. P. Gadanho, Przestańcie budować, przeł. A. Derelkowska-Misiuna, w niniejszym tomie, s. 355.


strona 340

6. Por. nr Prze­ strzenie pustki, „Autoportret” 2010.

7. J. Rancière, Nienawiść do demokracji, Książka i Prasa, Warszawa 2008.

część V – Stop!

autor /ka /zy Maciej Frąckowiak

architektonicznej, kojarzonej z tworzeniem miejsc sprzyjających kontemplacji 6 . Pustka znajduje się także w centrum zainteresowania coraz silniejszych ruchów społecznych i artystycznych, które dzia­ łają na rzecz nieużytków. Celowe powstrzymywanie się jest zresztą, przynajmniej zdaniem niektórych filozofów zajmujących się miastem, rdzeniem demokracji w ogóle – gra na zwłokę i zestaw reguł samoogra­ niczania służą przecież ochronie słabszych przed silniejszymi 7 . Większość ze wspomnianych działań ma jednak tę wspólną cechę, że tak naprawdę wynikają ze strachu przed pustką, dlatego starają się ją jakoś wypełnić, ożywić. Stosunkowo łatwo zrozumieć, dlaczego pustka nie pociąga inwestorów. Można też prosto wyjaśnić, dlaczego nie kusi władz miejskich, a nawet części mieszkańców: jeśli w ogóle kojarzy się z życiem, to jest to życie nierozwinięte, wegetatywne, bezplano­ we – zoe, by się odwołać do języka filozofii 8 . Jest życiem w formie, na którą urzędnicy i sojusznicy Roberta Mosesa ukuli określenie blight, obszarem zdegenerowanym, uzasadniającym programy miejskiej odnowy, które na mocy skojarzenia podobnych miejsc z niebezpie­ czeństwem uprawomocniały procesy gentryfikacyjne9 . Tereny puste mają też w sobie coś z miejsc niczyich, o których przypomina Nicholas Mirzoeff, opisując praktyki kolonizatorów Afryki, dla których wstępem do szafowania – przyznawania sobie prawa do ziemi – było celowe nie­ uznawanie takich lokalnych form uprawy, które są mniej widoczne, bo nie przypominają zachodnich wzorców 10 . Powinniśmy nieco zmienić brzmienie zdania, które padło wcześniej: pustka może być inwestycyj­ nie bardzo pociągająca, o ile uda się wszystkich dookoła przekonać, że jest bez wartości lub stanowi zagrożenie. Dlaczego jednak pustka może przeszkadzać osobom, którym dobro miasta leży na sercu, działającym bezinteresownie społecznikom, ide­ owym architektom, wrażliwym na otoczenie urzędnikom czy pracow­ nikom miejskich instytucji? Niechęć do pustki czy powstrzymywania się od działania można próbować tłumaczyć związkiem pomiędzy ak­ tywizmem i nowoczesnością oraz zmęczeniem. Jak przekonuje Marek Krajewski: nie byłoby nowoczesności bez nieustanych prób narusza­ nia porządku. Ale relację między zmęczeniem a działaniem można 8. Na ten trop naprowadziła mnie recenzja książki Po człowieku zamieszczona przez B. Mroczkow­ skiego na blogu Machina myśli, www.machinamysli.wordpress.com, dostęp 6 października 2016.

9. W. Graham, Miasta wyśnione, Karakter, Kraków 2016, s. 207–208. 10. N. Mirzoeff, Jak zobaczyć świat, Karakter, Kraków 2016, s. 122.

strona 341

11. M. Krajewski, Wprowadzenie. Zmęczenie – pro­ duktywny pro­ blem nowocze­ sności, „Kultura Współczesna” 2016, t. 91, nr 3. 12. R. Lewan­ dowski, Estetyka pustki…, [w:] Przestrzenie pustki, dz. cyt., s. 8–11. 13. P. Schmidt, Ciężar pustego placu, [w:] tamże, s. 21–23.

tytuł Niedziałanie w przestrzeni

też / rozumieć inaczej niż zwykle. Zmęczenie bowiem raczej poprzedza aktywizm, a nie stanowi jego rezultat – uzasadnia na przykład zbioro­ we wysiłki na rzecz walki z nierównościami 11 . W tej tradycji myślenia trudno wyobrazić sobie zmianę na lepsze, której nie towarzyszyła by jakaś aktywność, interwencja. Niechęć do pustki w naszym kręgu cywilizacyjnym można tłuma­ czyć także w inny sposób. Jak zwraca uwagę Robert Lewandowski – na Zachodzie pustka kojarzy się przede wszystkim z kataklizmem12 . Wi­ dać to dobrze w przypadku takich projektów jak Gauforum w Weima­ rze, gdzie plac, który celowo pozostawiono pusty, ma upamiętniać niebezpieczne utopie totalitaryzmów 13 . Pustka musi być zawsze ideal­ na i wzniosła. Jak dowodzą zdjęcia umierającego Detroit czy pustosze­ jących miast wschodnioniemieckich, reguła ta nie zmienia się nawet wtedy, gdy trauma pustki nie wiąże się z doświadczeniami wojny, ale rynkowej nierentowności czy ginącego miasta. Swoją drogą, wystarczy jednak tylko trochę zmienić sposób fotografowania, by zamiast po­ grzebu miasta, celebrować jego odrodzenie14 . Zbyt często dajemy sobie wmawiać, że przestrzenie umierają, kiedy w rzeczywistości zaczynają żyć inaczej. Diagnozę deficytu zastąpić trzeba diagnozą potencjału15 . Bez tego każda rewitalizacja będzie w nieuprawniony sposób premio­ wać określoną formę życia. Będzie je więc nie tyle przywracać, co standaryzować. Są jednak inne tradycje myślenia pustką. Dużo miejsca poświęca jej myśl wschodnia. Pustka oznacza tam nie traumę, a wolność. Ciekawe, w jaki sposób można by wykorzystać takie właśnie pojmowanie pustki do planowania i działania w mieście. Nawet gdyby w praktyce miało to oznaczać – dosyć perwersyjnie – powstrzymywanie się zamiast wzmo­ żonej aktywności, zakasywania rękawów i spędzania większości czasu na placu budowy, a więc aktywności kojarzonych z zaangażowaniem

14. Na szczęście Detroit pełni pokazać zasoby). Zob. D. Jordano, funkcję laboratorium nie tylko do seria zdjęć Detroit – Unbroken rozprawiania o przyczynach upad­ Down, www.featureshoot.com, ku pewnej koncepcji miasta, ale też dostęp 6 października 2016. mechanizmów, które pozwalają od­ 15. Dyskusja o roli „diagnozy radzać się w innej postaci. Widać negatywnej” w niedostrzeganiu to także w niektórych fotorepor­ zasobów i pozytywnych szans tażach – tak jakby ich autorzy do­ na zmianę lub alternatywne strzegli swoją sprawczą rolę w two­ i pełnoprawne życie prowadzona rzeniu narracji, która przekłada się jest obecnie bardzo intensywnie na na klimat emocjonalny, a co za tym polu antropologicznie zorientowa­ nych badań nad rozwojem lokal­ idzie – także procesy rozwojowe nym, szczególnie w środowiskach (koniec z opłakiwaniem, trzeba

zubożałych, zob. T. Rakowski, A. Skórzyńska, Ujęcia. Metodologie kulturowe w diagnozie, [w:] Diagno­ za w kulturze, red. M. Krajewski, A. Skórzyńska, w druku.


strona 342

część V – Stop!

autor /ka /zy Maciej Frąckowiak

w czasach kryzysu. Jeśli rację ma Rafał Drozdowski, kiedy – analizując różne formy miejskiego zaangażowania – pisze, że aktywność może utrzymywać miasta w bezruchu, podczas gdy realną zmianę może wy­ wołać właśnie brak działania16 , to najbardziej zrównoważona okazuje się dzisiaj cierpliwość. To ona pozwala miastom odzyskać utraconą przyszłość. I chodzi tu nie tyle o wyjście poza myślenie, że wszystko już było17,  ile w ogóle o zdolność do przesunięcia perspektywy o więcej niż kilka lat w przód. To cierpliwość właśnie pozwalałaby na przykład powstrzymać się od wysprzedawania inwestorom dysponującym na bieżąco dużymi środkami terenów będących własnością miasta tylko dlatego, że póki co nie ma się na nie pomysłu; że stoją puste. Myślę o wyzwaniach, które to ze sobą niesie. Koniec końców tradycja wschodnia opiera się na determinizmie oraz istotowym myśleniu o naturalnym porządku rzeczy, które jest mi obce, bo wprowadzanie zewnętrznej siły sprawczej zawsze trochę pachnie despotyzmem lub przynajmniej dydaktyzmem. Zastanawiam się też nad potencjałami. Jestem coraz bardziej przekonany, że właśnie z takich alternatywnych przestrzeni można dzisiaj wywieść nowe ścieżki miejskiego rozwoju. Są cenne w pierwszej kolejności dlatego, że afirmują produktywną witalność, jak to nazywa Braidotti 18 , a więc taką formę życia, dla której człowiek renesansowy – przekonany o swoich możliwościach mężczyzna świata Zachodu – nie stanowi już punktu odniesienia19 . Wartościowe też dlatego, że być może pozwala­ ją przekroczyć pewne ograniczenia popularnego myślenia w katego­ riach human scale, które niebezpiecznie się ostatnio zbliża do „este­ tyki moralnej” w duchu Arts and Crafts, przez co grozi mu podobne niebezpieczeństwo zamiany szczytnej idei walki z uprzemysłowie­ niem, standaryzacją i dehumanizacją na narzędzie cementujące ten porządek20 . Może zamiast w wyłącznie ludzkiej skali trzeba, zgodnie 16. R. Drozdowski, W stronę mia­ stotwórczego bezruchu, „Ruch Praw­ niczy, Ekonomiczny i Socjologiczny” 2015, t. 77, nr 1, s. 397–408. 17. Por. tekst K. Pobłockiego War­ szawa jako miasto przyszłości, w któ­ rym analizuje porządek dyskursu wokół miasta współczesnego, który de facto uniemożliwia planowanie i myślenie o przyszłości, [w:] Mia­ sto – Nauka – Sztuka – Gospodarka, red. K. Sadowy, Res Publica Nova, Warszawa 2014.

18. R. Braidotti, Po człowieku, PWN, Warszawa 2014, s. 138–139. 19. Co ma chociażby tę zaletę, że otwiera na myślenie w kategoriach zagrożeń antropocenu – absoluty­ styczne wyobrażenie człowieka i jego potęgi nie pomaga w czasach, gdy swoją władzą może on znisz­ czyć nie tylko miasta. 20. W. Graham, Miasta…, dz. cyt., s. 22–33.

strona 343

tytuł Niedziałanie w przestrzeni

z nowym paradygmatem antropologii 21 , nauczyć się myśleć w wielu skalach, także tych mniejszych, skoro nawet beton zaczyna dzisiaj zawierać żywy komponent 22 . Wreszcie, uznanie pustki, powstrzymanie się od działania to jedyny sposób ucieczki przed logiką i konsekwencjami modernizacji. Mam tu na myśli przede wszystkim jej eksploatacyjne podejście do wszelkich zasobów, także ludzkiego ciała. Marek Krajewski twierdzi, że można to osiągnąć, „odmawiając udziału w aktywizmie nowoczesności, świado­ mie nie wykorzystując do kresu dostępnych nam potencjałów. Nie tyle odpoczywając, co próbując skomunikować się z samym sobą i pogodzić się z własną niemocą […]. Chodzi o wolność nierobienia tego, co można zrobić” 23 . Niedziałanie nie jest więc sposobem na odpoczynek, ale formą medytacji. Środkiem, dzięki któremu może przetrwać zarówno miasto – ma miejsce, żeby się inaczej obrócić, zmienić, jak i jego miesz­ kańcy, którzy przez kontakt z pustką mają szansę nauczyć się doceniać to, co istnieje, ale też przekonać się, że miasto zawsze może być czymś innym, niż jest. W tym sensie pustka stanowi przestrzeń biernego opo­ ru wobec przemocowych miejskich sił. Jestem prawie pewny, że zaprzepaścimy tę okazję, jeśli zamiast wy­ wodzić z pustych przestrzeni nowe formy miejskiego życia, będziemy wobec nich działać „po staremu” , starając się rozmaitymi formami ar­ chitektury adaptywnej czy efemerycznej wypełniać je życiem. Zastana­ wiam się, jak można postępować inaczej. Niektórzy proponują, by prze­ strzenie kojarzone z brakiem, upadkiem, ogólnym zaniedbaniem po prostu pozostawić i czekać, aż pokryje je zieleń. Można też skorzystać z zasady Zumthora, by zamiast projektowania pustki projektować jej granice24 , otwierając ją tym samym na ludzkie doświadczenie. Jakimś przykładem, jak to może wyglądać w praktyce, jest drewniana ścieżka, wybudowana w poprzek parku przy Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, która umożliwia inne doświadczenie tej przestrzeni, ucieczkę od zgiełku25 . Kolejnym: Ćwiczenia z zaniechania – dwudniowa akcja zainicjowana przez Elżbietę Jabłońską w Sopocie, która stano­ wiła zachętę do wspólnego nudzenia się w ramach pełnego atrakcji miasta i festiwalu artystycznego goszczącego ten projekt 26 . Jeszcze 21. Mam tu na myśli tak zwaną wielostanowiskowość, zob. np. Multi-Sited Ethnography: Problems and Possibilities in the Trans­ location of Research Methods,

red. S. Coleman, P. von Hellermann, Routledge, Nowy Jork 2011. 22. M. Miodownik, W rzeczy samej, Karaker, Kraków 2016, s. 286–299. 23. M. Krajewski, Zmęczenie…, dz. cyt.

24. P. Zumhtor, Myślenie architek­ turą, Karakter, Kraków 2013. 25. E. Dłużewska, Jazdów się zmienia, ale nie zniknie, „Gazeta Stołeczna” , dodatek do „Gazety Wyborczej, 5 lipca 2016.


strona 344

część V – Stop!

26. Idea i wizu­ a­lny zapis akcji dostępny na stro­ nie: www.cwi­ czeniazzanie­ chania.pl, dostęp 19 października 2016.

innym: zorganizowane wycieczki na Osiedle Przyjaźń, w trakcie któ­ rych mieszkańcy Warszawy ruszali spod Pałacu Kultury, by nierzadko po raz pierwszy zobaczyć tę szczególną przestrzeń o niepewnym losie, zagrożoną obecnie inwestycją deweloperską. Szczególnie ostatni przykład dowodzi, że pustka nie musi być wcale formą przestrzenną, ale raczej postawą świadomego powstrzymywania się. Często puste wcale nie jest puste, raczej toczy swoje życie, które domaga się uznania. Paradoks ten dobrze ilustruje historia instalacji Karoliny Grzywnowicz. Fragment bieszczadzkiej łąki został najpierw z wielkim trudem zasadzony na Powiślu, by odwołać się w ten sposób w centrum Warszawy do nieszczęścia przesiedleń, a potem skoszony przez pomyłkę przez służby troszczące się o miejską zieleń 27 . Na pust­ kę, a więc także kontemplację miasta, niekoniecznie otwierać muszą działania minimalistyczne, równie dobrze mogą to być interwencje bar­ dziej radykalne. Pamiętam, jak w konsultacjach społecznych na pomysł zmiany zagospodarowania ulicy Św. Marcin w Poznaniu, przestrzeni budowanej jako reprezentacja pruskiej władzy, potem głównej ulicy handlowej, która obecnie straszy – no właśnie – pustką (nawet Google Maps trasę pieszą wyznacza naokoło), ktoś zaproponował, by zamknąć ją z dwóch stron dla ruchu kołowego i na odcinku półtora kilometra założyć pole kukurydzy. Sam taki pomysł, gdyby się poważnie zastanowić, wcale nie jest zupełnie niedorzeczny. Przypomina dyskusje o konkursie na przebudo­ wę placu Defilad, nieustannie nierozstrzygniętym, bo projekty za mało wpisują się w kontekst, ale pewnie też dlatego, że wszyscy powoli się po prostu nudzimy kolejnymi wariacjami na temat Jana Gehla, spod znaku nasadzeń, ławek i rozbudowy infrastruktury rowerowej 28.  Starając się myśleć pustką, proponuję, byśmy przestali się przejmować kontekstem wyznaczanym przez gmach, który pierwotnie wybudowano właśnie po to, by ów kontekst go gwałcił. Lepiej rozkopać cały plac, posadzić na nim łąkę i tak oczekiwać na lepszy pomysł. Byłby to całkiem tani i przy­ jemny sygnał, że nie wszystko w mieście musi się dziać od razu i teraz. Powoli, ale jednak uczymy się pokory wobec kontekstu i użytkownika. Gorzej idzie nam wszystkim z nauką pokory wobec czasu.

27. Zob. tekst Kai Pawełek, Kraj­obraz jako żywy atlas: opowieść łąki, w niniejszym tomie, s. 221.

28. Inna sprawa, że idee Gehla są w Polsce zbyt często infantylizowa­ ne i kopiowane bez uwzględniania lokalnej specyfiki. Oryginalne założenia Gehl wyłożył w swoich książkach, między innymi: Życie

autor /ka /zy Maciej Frąckowiak

między budynkami, RAM, Wrocław 2009 oraz Miasta dla ludzi, MOCAK, Kraków 2014.

strona 345

tytuł

Twórcza konserwacja

podtytuł

tłumaczenie

Magda Szalewicz

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Pedro Gadanho

Bogna Świątkowska

biogram

Pedro Gadanho jest architektem, kuratorem i autorem tekstów krytycznych poświęconych ar­chitekturze współczesnej. Dy­ rektor artystyczny Museu de Arte, Arquitetura e Tecnologia (MAAT) w Lizbonie, ufundowanego przez EDP – Energias de Portugal. Wcze­ śniej od 2012 roku zajmował stano­ wisko kuratora w Departamencie Architektury i Dizajnu Muzeum Sztuki Nowoczesnej MoMA w No­ wym Jorku. Jest autorem licznych tekstów dotyczących zagadnień związanych z projektowaniem, a także publikacji Arquitectura em Público; prowadzi blog shrapnel­ contemporary.wordpress.com. Współorganizował I Międzyna­ rodową Konferencję poświęconą Architekturze i Fikcji „Once Upon a Place” .

detale


strona 346

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

Przez ostatnie lata kierowałeś departamentem dizajnu i architektury w nowojorskim MoMA, co jest znaczącym zawodowym osiągnięciem, o którym wielu marzy. Tymczasem rzuciłeś to, by kierować nowym muzeum w rodzinnej Portugalii. Dobrze być z powrotem w Europie? O tak [śmiech], zdecydowanie! Dlaczego? Muszę powiedzieć, że po pewnym czasie spędzonym w Nowym Jorku doznałem rozczarowania poziomem intelektualnym tamtejszej dyskusji o architekturze. Jeśli weźmie się pod uwagę bogactwo produk­ cji kulturalnej dotyczącej architektury i sztuki w Europie, wszystko to, co dzieje się w tylu miastach i ośrodkach, położonych całkiem nie­ daleko od siebie, łatwo zrozumieć, że mamy na naszym kontynencie do czynienia ze znacznie bogatszą teksturą, a w związku z tym z dyskusją o wiele ciekawszą od tej, która toczy się w USA. Zwłaszcza w Nowym Jorku atmosfera wokół tematów związanych z projektowaniem stała się bardzo konserwatywna, mocno prawicowa i naznaczona podzia­ łem na bogatych i biednych. W tej silnie skomercjalizowanej kulturze, kształtowanej przede wszystkim przez wymogi rynku, toczy się dość niefortunna debata, w której niewiele jest miejsca na idee. Dlatego rzeczywiście byłem bardzo szczęśliwy, wracając do Europy. Prosto do niezwykłego nowego muzeum, które w październiku otwie­ ra się w Lizbonie i ma łączyć obszary refleksji nad architekturą, sztuką i technologią. Jego koncepcję architektoniczną stworzyła Amanda Levete wraz z pracownią al_a. Goszcząc wiosną w Warszawie na zaproszenie Fundacji im. Stefana Kuryłowicza, opowiadała o procesie powstawania tego budynku. Chciałbym to zobaczyć [śmiech]. Dołączyłem do zespołu muzeum w ostatnim stadium jego powstawania, proces budowy trwał już od trzech czy czterech lat. Miałeś coś do powiedzenia przy podejmowaniu decyzji? Zanim objąłem stanowisko w nowym muzeum, przez kilka miesięcy byłem konsultantem tego projektu, więc miałem możliwość zgłaszania pewnych uwag czy sugerowania drobnych zmian, które były konieczne, gdy ostatecznie opracowano już program instytucji. Gdy rozpoczynano budowę, był on jeszcze mocno niedookreślony. Kiedy przyszedłem, wciąż do ustalenia pozostawały konkretne tematy, z którymi miała się

strona 347

tytuł Twórcza konserwacja

zmierzyć ta placówka – stąd też wynikło kilka niezbędnych decyzji w zakresie zmiany niektórych z przestrzeni „wielofunkcyjnych” w coś bardziej przypominającego galerię sztuki współczesnej. Działasz na styku różnych dyscyplin, takie też ma być nowe muzeum. Na początku roku byłeś jurorem w niezwykle ciekawym konkursie Tak­ ing Buildings Down ogłoszonym przez nowojorską organizację Store­ front for Art and Architecture1 . Mówiąc kolokwialnie, był to konkurs na „odejmowanie” , co ma pewien związek z tematem tegorocznej edycji cyklu Synchronizacja, realizowanego od lat przez Bęc Zmianę – czyli z architekturą niezrównoważoną. Temat konkursu naprawdę mnie zafrapował, bo w naszej rzeczywistości, straumatyzowanej historią, wojnami i galopującym neoliberalizmem, rozbiórka budynków i ich znikanie są raczej postrzegane jako coś złego. Nie mogę się z tym zgodzić. Czy zmiana w sposobie myślenia o architekturze jako o czymś, co daje się usuwać i jest nietrwałe, wydaje ci się dziś konieczna? Rzeczywiście, ten temat jest mi bardzo bliski. Zajmowałem się tą pro­ blematyką jeszcze w Portugalii, kiedy byłem praktykującym architek­ tem. Napisałem nawet polemiczny artykuł wzywający architektów, by powiedzieli ludziom: „Przestańcie budować!” i stanęli na czele wielkie­ go krajowego planu rozbiórki, jeśli mogę to tak określić. Chodzi o to, by wyburzyć wszystko, co w ciągu ostatnich trzydziestu lat gwałtownego 1. W konkursie tym pierwszą nagrodę otrzymał ex aequo zespół projektantów odpowiedzialnych za architekturę wystawy Spór o od­ budowę eksponowanej w ramach festiwalu Warszawa w Budowie w 2015 roku w składzie: Maciej Siuda, Rodrigo García González, Aleksandra Borecka, Agnieszka Wach, Katarzyna Dąbkowska. Ta głośna, znakomita wystawa, której kuratorem był Tomasz Fudala, prezentowana była w dawnym liceum im. Klementyny Hoffmano­ wej w Warszawie. Budynek, stojący na atrakcyjnej inwestycyjnie działce, został przeznaczony do rozbiórki. Przeciwko tej decyzji wielokrotnie protestował kolektyw Syrena, który zresztą brał udział

w przygotowywaniu wystawy Spór o odbudowę, zwłaszcza części dotyczącej praw lokatorów, reprywatyzacji i konsekwencji dla dzisiejszych mieszkańców stolicy dekretu Bieruta z października 1945 roku, na mocy którego na wła­ sność gminy m.st. Warszawy miały przejść wszelkie grunty w przed­ wojennych granicach miasta. W ostatnich miesiącach między in­ nymi dzięki organizacji Miasto jest Nasze i idącym za jej odkryciami publikacjom w „Gazecie Stołecznej” (warszawskim dodatku do „Gazety Wyborczej”) na jaw wyszły trwają­ ce od wielu lat nieprawidłowości przy procedurach reprywatyza­ cyjnych. Konsekwencją było trzę­ sienie ziemi w ratuszu, burzliwa

sesja Rady Warszawy i wniosek o przeprowadzenie referenedum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz.


strona 348

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

rozwoju ekonomicznego zostało zbudowane źle, przy użyciu materia­ łów koszmarnej jakości, co zniszczyło naturalny krajobraz, prowadząc do powstania terenów niezrównoważonych. Aby przywrócić utraconą w ten sposób równowagę, należałoby z chirurgiczną precyzją wyburzyć wiele budynków. Takie właśnie postulaty wysunąłem w eseju, którego nie chciała opublikować żadna z większych gazet, pewnie dlatego, że nikt jeszcze wówczas nie przewidywał kryzysu z 2008 roku [śmiech]. Dlatego tekst ukazał się tylko w książce poświęconej modernizacji istniejących budynków, co odsyła do innego rodzaju rozbiórki – prze­ budowy wnętrza i tworzenia czegoś nowego w starym budynku. Tego typu podejście wpisane było w moją ówczesną praktykę. Wiązała się ona z wyborem o charakterze politycznym – robiłem tylko wnętrza, bo nie chciałem stawiać nowych budynków. Uważałem, że to nieekologicz­ ne, że stoi za tym tylko spekulacja, bo wcale nie trzeba budować więcej, niż jest. W rzeczywistości centra większości portugalskich miast były puste, tak jak w wielu innych miejscach w Europie, tymczasem ciągle rozbudowywano ich obrzeża. Podobna logika być może wciąż funk­ cjonuje w Polsce. Ciągłej potrzebie budowy nowych mieszkań i innych obiektów w Warszawie towarzyszy zjawisko pustoszenia centrum, które zaczyna się rozpadać. Stąd pomysł, by rozbiórka stała się częścią więk­ szego planu urbanistycznego, w ramach którego wyburzanie budynków stanowi ważny element równania. Oczywiście nigdy nie byłem specjal­ nie przywiązany do idei wiecznotrwałych budynków lub pojmowania architektury jako czegoś, co ma być na zawsze. Wręcz przeciwnie, doce­ niam polityczny charakter efemerycznej architektury i jestem pogodzo­ ny z faktem, że rynkowa rzeczywistość szybko się zmienia i wszystko podlega ciągłemu niszczeniu i odnawianiu, permanentnym przeróbkom. Jedna z myśli, która powraca do mnie w tym kontekście, dotyczy tego, że teksty, książki i słowa będą trwały dłużej niż jakikolwiek budynek wyko­ nany z kamienia. Z perspektywy architekta taka myśl może wydawać się dość prowokacyjna i trudna do przełknięcia. Co wobec tego jest rzeczywiście warte zachowania? Cóż, to pytanie odsyła do kilku odrębnych zagadnień. Po pierwsze, gdy mówimy o trwałości i równowadze (sustainability), to wiadomo, że trwalszy budynek jest lepszy niż taki, który zawali się po trzydziestu latach – to oczywiste. Dlatego architektura od zawsze była dziedzi­ ną zrównoważenia, zanim jeszcze to słowo stało się modną mantrą. Niektóre szkoły architektury, na przykład portugalska i hiszpańska,

strona 349

tytuł Twórcza konserwacja

nadal bronią budynków z kamienia, twierdząc, że architektura lepszej jakości jest trwalsza, co na dłuższą metę ma być bardziej ekologiczne, zwłaszcza w porównaniu z projektami realizowanymi po kosztach, które zaczną niszczeć już po kilku latach istnienia. Nie neguję faktu, że budowanie z odpowiednich materiałów pozwala tworzyć budyn­ ki nieco bardziej trwałe. Ale takie podejście przeczy logice systemu kapitalistycznego, w ramach którego żyjemy. System ten opiera się na tworzeniu produktów, których atrakcyjność wyczerpuje się w cyklu konsumpcji. Potem trzeba wyprodukować nowe towary, uruchamiając tym samym nowy cykl, i tak w kółko. Architektura jest jak samochód czy szampon, ma ograniczoną wartość rynkową. Dlatego broniłbym praktyki, którą można nazwać twórczą konserwacją. Jestem za zacho­ waniem istniejących budynków pod warunkiem, że da się je odnowić, poddać recyklingowi i zaktualizować tak, by odpowiadały bieżącym potrzebom. W ramach tej logiki nadal można być twórcą, architektem, bo tego typu interwencje przeprowadza się w możliwie najbardziej kreatywny sposób. Właśnie tak podchodziłem do recyklingu wnętrz. W kategoriach operacji architektonicznych były to działania bardzo poetyckie i konceptualne, a przy tym wyrażały myśl, że da się za­ chować budynek, który stanowi pewną wartość w kontekście miasta, za­razem całkowicie go przerabiając, tak by pasował do aktualnych potrzeb. Te potrzeby mają również charakter estetyczny – chcemy posiadać domy dostosowane do naszych oczekiwań konsumenckich. Wydaje mi się, że architekci mają tu ogromne pole do popisu: mogą realizować swoją kreatywność, nie budując nowych struktur prze­ kształcających zastaną tkankę miejską. Po co stawiać nowe budynki w miejscach, gdzie populacja się zmniejsza? Wierzę nawet w twórczą transformację fasad – pięknym ćwiczeniem z tej dyscypliny okazał się projekt mojego przyjaciela, który przez renowację wnętrza i ze­ wnętrza z bardzo brzydkiego domu uczynił naprawdę interesującą konstrukcję. W Portugalii jest mnóstwo okropnych budynków z okresu trwającego od końca lat 70. wzrostu ekonomicznego. Architektura tworzona była wówczas przez emigrantów zarobkowych, którzy wracali do Portugalii ze Szwajcarii, Francji i innych zachodnich krajów, przynosząc ze sobą wyrwane z pierwotnych kontekstów wzorce es­ tetyczne. Próbowali budować szwajcarskie chatki przy użyciu portu­ galskich materiałów i technik, generując swego rodzaju postmoderni­ styczny miszmasz. Przekształcenie czegoś takiego w bryłę cechującą się elegancją jest całkiem interesującym ćwiczeniem z zakresu


strona 350

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

architektury. Niewiele osób się tego podejmuje. Wolą zniszczyć to, co zastane, i wybudować coś nowego od podstaw. Może dlatego, że rewitalizacja wymaga dużych nakładów energii, cza­ su i pieniędzy. W jaki sposób łączysz kwestie ekonomii i estetyki? Jak postrzegasz rolę estetyki w nowoczesnej urbanistyce i projektowaniu? Estetyka tworzy dystynkcje, w tym także dystynkcje społeczne. Ludzie potwierdzają swój status społeczny poprzez estetykę. Zosta­ ło to bardzo dobrze opisane przez Pierre’a Bourdieu w kontekście analizy sądów smaku Immanuela Kanta. Wydaje mi się, że kiedy ludzie podejmują różnorakie wysiłki projektowe, a co za tym idzie: mają na to środki, to zawsze podążają za jakąś modą, kreowaną albo przez deko­ ratorów i popularne czasopisma, albo przez świat architektury. Myślę, że nastąpiło tu pewne przesunięcie – ludzie coraz częściej podążają za tym, co proponuje architektura. Obecnie identyfikują się z czymś, co można nazwać eleganckim minimalizmem, w związku z czym pro­ jektanci muszą pójść krok dalej, jeśli chcą pozostać w awangardzie ar­chitektury, jeśli chcą ją rozwijać. Gdy ludzie doganiają ich gusta, architekci muszą szukać innej przestrzeni estetycznej, czegoś bardziej prowokującego. Za jakiś czas ludzie znowu to przyswoją. Tak wygląda typowy cykl mody, jak opisywał go Georg Simmel. Wydaje mi się, że gust jest mocno związany z gospodarką i że da się tworzyć wartości estetyczne w ramach logiki ekonomicznej. Wracając jeszcze do kwestii architektury niezrównoważonej: ma ona swoje dobre i złe strony. Lokalny charakter architektury – dobór ma­ teriałów i stylu, o czym wspominałeś przed chwilą – jest czymś w dob­ rym sensie niezrównoważonym, stojącym w opozycji do globalizacji i mieszania stylów architektonicznych z całego świata. Dla ciebie jako architekta i kuratora ciekawsze jest wnętrze czy zewnętrze świata architektury? Fakt, iż podjąłem pracę w muzeum, które jest w gruncie rzeczy instytucją sztuki, pokazuje chyba dość wyraźnie, gdzie plasują się moje zainteresowania. Jestem bardzo ciekawy powiązań między światem sztuki i architekturą, ponieważ myślę, że te dziedziny są sobie bardzo bliskie, a powinny stać się jeszcze bliższe. Pisałem o tym, że świat architektury, podobnie jak przedtem świat sztuki, dzieli się obecnie na dwie części. Jedna to wysoce autonomiczne praktyki artystyczne, które tworzą teorię i praktykę architektury; druga odpowiada gustom

strona 351

tytuł Twórcza konserwacja

głównego nurtu, który z pewnym opóźnieniem przyswaja formy i pomysły tworzone przez awangardę. Taka dynamika już od dawna funkcjonuje w świecie sztuki. Wydaje mi się, że warto postrzegać sztukę jako przestrzeń wzorców dających się aplikować w dziedzinie architektury. Istnieją praktyki korporacyjne, mainstreamowe, które w sposób funkcjonalny odpowiadają na określone wymagania rynku, ale jest też sfera, która należy do kręgu kultury, a rozwija się w prze­ strzeniach muzeów, na łamach branżowych magazynów i tak dalej. Ta właśnie sfera determinuje ewolucję gustu, podczas gdy praktyki main­ streamowe, mocno osadzone w kontekście ekonomicznym, odpowiada­ ją za rozpowszechnianie wypracowanych wzorców w coraz szerszych kręgach konsumentów. Dla mnie jednak najbardziej interesujące jest to, w jaki sposób archi­ tektura może wywierać wpływ społeczny, wykraczając poza wartość czysto estetyczną albo konsumpcyjną, tak jak robi to sztuka współcze­ sna. Dlatego jednym z podstawowych celów nowego muzeum będzie tworzenie wystaw, dzięki którym architekci uzyskają możliwość for­ mułowania wypowiedzi podobną do tej, jaką mają artyści. Ich projekty prezentowane będą na podobnych zasadach jak dzieła sztuki – w kon­ tekście stojących za nimi idei. Moją rolą jest szukanie tematów, których naświetlanie może w równym stopniu angażować architektów i arty­ stów. Pierwszym będzie „Utopia i dystopia” . One zawsze interesowały architektów, a ci obecni na wystawie – między innymi Superstudio i Archigram – wywodzą się z pokolenia, które jeszcze w latach 70. ­sondowało nowe możliwości organizacji społecznej. Artyści także często nawiązywali do pojęcia utopii w ramach krytyki społecznej i po­ litycznej, aczkolwiek równie dużo miejsca zajmowała w ich myśleniu dystopia. Skonfrontowanie tych wizji ze sobą i sprowokowanie dialogu między nimi z pewnością zaowocuje ciekawymi narracjami, które mają szansę dostarczyć nowych wglądów w obydwie dyscypliny. Wydaje mi się, że zarówno artyści, jak i architekci mogą na tym dialogu skorzystać. Chcesz im stworzyć przestrzeń do eksperymentów? Jako kuratora nieszczególnie interesuje mnie historia sztuki. Nie jestem historykiem sztuki, więc ważne są dla mnie eksperymenty, wy­ miana wglądów na temat teraźniejszości, prezentacja pomysłów, które tworzą inni, konfrontacja różnorakich idei, tak, aby widz wyniósł z wy­ stawy coś więcej niż tylko doświadczenie czysto estetyczne, wygodną kontemplację.


strona 352

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

strona 353

tytuł Twórcza konserwacja

Myślisz, że te eksperymenty dostarczają nam jakichś odpowiedzi? Cóż, wydaje mi się, że są w stanie prowokować pytania, a to już jest coś [śmiech]. Ale myślę, że czasami sugerują również odpowiedzi, a przede wszystkim tworzą przestrzeń, w której widz ma szansę pew­ ne rzeczy sobie dopowiedzieć. W ten sposób praca sięga dalej, Umber­ to Eco nazywał to „dziełem otwartym” . Jeśli więc uda się zapłodnić umysły choćby kilku członków publiczności, to już zrobiło się coś istotnego. Choć oczywiście najlepiej byłoby dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Czy twoim zdaniem w kulturze istnieją jeszcze jakieś tematy tabu? Oczywiście! [śmiech] Myślę, że wciąż jest ich bardzo wiele. W Polsce takim tabu jest kwestia rozbiórki. Właściwie w ogóle się tego wątku nie podejmuje… Myślę, że jednym z głównych tematów tabu jest poprawność poli­ tyczna, w związku z czym pewnych tematów nie sposób nawet poru­ szać poza jej ramami. Ponieważ lubię prowokacje intelektualne, tabu to czasem bywa dla mnie kłopotliwe. Na przykład ostatnio zostałem zaproszony na odbywającą się w Berlinie konferencję poświęconą przestrzeni publicznej i pojęciu partycypacji, pod hasłem „Walka lub fikcja” . Przez wszystkich przyjmowane jest ono z takim entuzjazmem, że zaczęło wydawać mi się problematyczne. Może nazbyt mocno wierzymy obecnie w siłę partycypacji i w społeczną misję architektury, dizajnu czy sztuki. Partycypacja staje się nowym tabu, truizmem obo­ wiązującym w ramach poprawności politycznej. Tej wiosny byłem na placu Tahrir w Kairze i widziałem, jak po fali powszechnych demon­ stracji przyszedł nowy rząd i natychmiast w celu uniknięcia przyszłych demonstracji stworzył dystopijną przestrzeń publiczną. Ludzie muszą być świadomi, że rzeczy nie zawsze działają tak, jak byśmy tego chcieli. Idealistyczne dążenia trzeba starannie przemyśleć, jeśli chce się unik­ nąć jeszcze bardziej totalitarnych represji ze strony państwa. Pozornie niewinne tabu też może sankcjonować pewne sposoby myślenia i dzia­ łania, a w konsekwencji odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Jak głosił napis na jednej z instalacji stworzonych przez Jenny Holzer: „Chroń mnie od tego, czego pragnę” .

na tej i następnej stronie: Budynek Museu de Arte, Arquitetura e Tecnologia w Lizbonie, fot. AL_A


strona 354

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

strona 355

tytuł

Przestańcie budować

podtytuł

tłumaczenie

autor /ka /zy

Pedro Gadanho

rozmawiał /a

Anna Derelkowska-Misiuna

biogram

Zob. s. 345

detale

Tekst pochodzi z książki Living City / Habitar a Cidade, red. J.M. das Neves, True Team, Cascais 2010. Dzięki uprzejmości projektanta graficznego Ricarda Tadeu Barrosa.


strona 356

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

1. Living City / Habitar a Cidade, red. J.M. das Neves, True Team, Cascais 2010.

Prace zebrane w tej książce1 dotyczą niezwykle ważnego aspektu na­ szej dzisiejszej sytuacji. Nie odnoszę się oczywiście do tego, że archi­ tekci wiedzą, jak budować ciekawe rzeczy. Takie jest ich zadanie i tego od nich oczekujemy. Oprócz tego, co oczywiste, powinniśmy jednak, jak sugerował Sigmund Kracauer, czytać między wierszami tego, co jest dziś budo­ wane, co jest dziś widoczne i postarać się wyjaśnić, dlaczego obecnie architektura i architekci wracają do historycznych trzonów naszych miast. Nieprzypadkowo żaden z pokazanych tu domów nie jest nowym budynkiem. Wszystkie te budowle powstały w wyniku przetwarzania, wy­ burzania wnętrz, przekształcania, zmieniania i udoskonalania istnieją­ cej struktury miasta. Oznacza to, że są one aktem odzyskiwania. I to jest dobre zjawisko. Jeszcze kilka lat temu tylko stare-nowe byłoby uhonorowane wydaniem poważnej publikacji. Jeszcze kilka lat temu domy te zostałyby uznane za pomniejsze twory, skandalicz­ nie niemal bliskie zwykłej dekoracji wnętrz. Niearchitekturę. To było przed zapaścią kredytową, zanim w wyniku kryzysu świadomość kur­ czących się środków zaczęła się rozprzestrzeniać w coraz szerszych kręgach społecznych. W okresie nieregulowanego wzrostu, po maso­ wej konstrukcji-destrukcji na terenie Portugalii, w wyniku presji urba­ nizacyjnej i korupcji, my, architekci, pokornie wracamy do centrów miast. Jeszcze kilka lat temu nie zawracałbym sobie głowy (od)budową domu w centrum Porto czy Lizbony. Byłby to długi, irytujący i ogłupia­ jący proces. Na pewno musiałbym się posunąć do korupcji – drobnej, bezczelnej i skutecznej – albo obserwować mozolne starania o uzyska­ nie pozwolenia na budowę, które byłby nie do zniesienia ekonomicznie i psychologicznie, tak że nie miałbym innego wyboru, jak kategorycznie odrzucić system, nawet jeśli oznaczałoby to działanie jawnie nielegal­ ne. Ponadto wobec barbarzyństwa istniejących planów miast i dążenia do rozwoju kraju budowanie na dziewiczych terenach było znacznie bardziej pociągające i gwarantowało natychmiastową nagrodę – i było też lepiej postrzegane przez architektów. Ten stan rzeczy musiał ulec zmianie, aby architekci zgodzili się użyć swoich szarych komó­ rek w odniesieniu do historycznych centrów najważniejszych miast w Portugalii. Rada Miasta Lizbony, gdzie przynajmniej dzisiaj architekt avant la lettre zajmuje się kwestiami planowania miasta, wreszcie zde­ cydowała się odrzucić status quo i ogłosiła, że zamierza przyspieszyć proces decyzyjny.

strona 357

tytuł Przestańcie budować

Wspaniały cel, nie ma co do tego wątpliwości. Nie zmienia to jednak faktu, że ogłaszając zaaprobowanie za jednym zamachem czterdziestu projektów w dzielnicy Baixa w Lizbonie, radny zapomniał dodać, że tylko wykonywał swoją pracę. Od architektów wymaga się projekto­ wania i przedstawiania społeczeństwu interesujących propozycji, a od instytucji wyrażania szybkiej zgody na wszystkie projekty korzystne gospodarczo, społecznie i estetycznie, które, zgodnie z oczekiwaniami, odpowiadają aktualnym potrzebom tego samego społeczeństwa. Mimo to zmiana w mentalności i nastawieniu była niezbędna, żeby nastał kres biurokratycznej ślamazarności obiecywany lizbończykom i mieszkańcom pozostałych portugalskich miast. Ludzie muszą zrozumieć, że ważniejsze było zezwolenie na szybką regenerację historycznych centrów miast, które dziś cierpią na wylud­ nienie, od służenia, jak było w zwyczaju, drobnym interesom i szarej strefie, czyli stałym grupom. Nadszedł czas na zrozumienie, że to już absolutna konieczność: musimy zacząć odbudowywać, zamiast budo­ wać, czyli niszczyć nasze miasta. Ktoś gdzieś w końcu pomyślał: „Strzelaliśmy sobie w stopę przez trzydzieści pięć lat. Jeśli mamy przetrwać ten kryzys, musimy zmienić sposób myślenia. Nadszedł czas, abyśmy przemyśleli ekonomiczne kwestie odbudowywania naszych miast” . I tu właśnie pojawiają się architekci, tu następuje ich powrót do miast. Nie mogą jednak wrócić wyłącznie po to, aby usankcjonować i zagwarantować ekonomiczną wartość dodaną produktów wyraźnie komercyjnych, czego budowniczowie miast szybko się nauczyli. Musisz zapewnić coś więcej niż tylko usługę techniczną i / lub pod­ pis. Musisz wziąć na siebie odpowiedzialność. Nadszedł czas, aby sami architekci zaczęli sobie radzić z teraźniej­ szością i z tym, co Edgar Morin nazywa „zmianą paradygmatu”. Teraz jest odpowiedni moment, żeby architekci zmienili swoje na­ stawienie. Odpowiedni moment, żeby wyszli ze swoich nor. Odpowied­ ni moment, żeby byli skromni, ale jednocześnie potrafili przeciwstawić się swoim klientom i wykonawcom. Na szkodę własnych portfeli, ale żeby zapewnić przetrwanie naszym dzieciom. Teraz jest odpowiedni moment, żeby architekci powiedzieli społeczeństwu, że musimy prze­ stać budować. Nadszedł czas, żebyśmy zaczęli przywiązywać większą wagę do naprawiania, przerabiania, odnawiania, odbudowywania, rehabilito­ wania, odzyskiwania, przeprojektowywania i przystosowywania do


strona 358

część V – Stop!

autor /ka /zy Pedro Gadanho

ponownego użycia wszystkich tych przestrzeni, które portugalskie miasta ciągle mają do zaoferowania. Nie powinniśmy przejmować się niezabudowanymi obszarami; puste przestrzenie, które wciąż istnieją w miastach, znajdują się też w społeczeństwie i w umysłach. Puste przestrzenie w naszych miastach powinny pozostać niezabudowane. Co więcej, powinny stać się zielone. Martwić się powinniśmy raczej o przestrzenie zabudowane, ale nie­ używane. Pełne i jednocześnie puste obszary magazynów w lizbońskiej Baixa, pełne i jednocześnie puste przestrzenie zastawione budynka­ mi i pozostawione, by stały się przedmiotem spekulacji lub popadły w ruinę: oto miejsca, które powinniśmy szybko odzyskać. (Squattersi, wracajcie, wszystko zostało wybaczone! Ekonomia was zalegalizowała). Jak widać, architekci muszą zmienić swoją mentalność i zaprzestać wychwalania tylko starego-nowego, nowo wybudowanego. Powinniśmy teraz przyjrzeć się bliżej działaniom, które w rzeczy­ wistości zajmują się tym, co już istnieje, pod przebraniem symbiozy i środków administracyjnych. Działaniom, które nie zajmują się nie­ potrzebnymi konstrukcjami wokół nas – co w istniejącym chaotycznym krajobrazie było dobrą praktyką polityczną i estetyczną – ale raczej tym, co już istnieje i czego rdzeń musimy ponownie wypełnić. Musimy również zatroszczyć się o możliwe języki architektury, za pomocą których moglibyśmy prowadzić dialog z tymi bytami. Jednak, jak wiemy, każdy przypadek jest inny. „Pombalińska klatka” w Lizbonie to jeden przypadek. Wąskie domki w Porto to kolejny. Lofty – następny. Podobnie to stare biuro. Zupełnie inny przykład to sklep, który niegdyś był domem (!). Gdy się nad tym zastanowić, nie istnieje taka jedna myśl, jedno podejście, jedno nastawienie, które możemy za każdym razem zastoso­ wać do swoich potrzeb. U źródeł każdego przypadku znajdujemy inną jakość i inny czas. Każdy przypadek ma swoje własne niuanse prze­ strzenne. Albo na samym początku: każdy przypadek wymaga innej wrażliwości. W ten sposób względna różnorodność tego zbioru prac (a podkreśl­ my, że różnorodność podejść i nastawień mogła być znacznie więk­ sza) po prostu pokazuje pewną logikę. Nieuniknione jest to, że dużo wąskich budynków zbudowanych mniej więcej w tym samym czasie i niewiele się od siebie różniących, zaadaptowanych przez architektów reprezentujących te same szkoły i okresy stylistyczne, da mnogość

strona 359

tytuł Przestańcie budować

bardzo podobnych projektów. To jednak jest drobiazg. Prędzej czy później różnorodność przypadków przełoży się na różnorodność rozwiązań. Tu i teraz liczy się tylko to, że zarówno z ogólnego, jak i ze spe­ cjalistycznego punktu widzenia wszyscy, społeczeństwo i architekci, przywracamy wartość idei rekonstrukcji. Wciąż odległa jest przyszłość, w której podniesienie się poziomu mórz przekształci nasze miasta w piękne Atlantydy, a wtedy bez wąt­ pienia ponownie będziemy martwić się o nieprzyjazne tereny. Teraz jednak musimy się przygotować na scenariusz, w którym wszystkie stare-nowe budowy, te na dziewiczych terenach, zostaną zabronione. Zasadniczo to właśnie mamy na myśli, kiedy mówimy o zrównoważo­ nym rozwoju. Wszystko inne to kłamstwa.


strona 360

tytuł

Niedokończony jako kategoria ontologiczna autor /ka /zy

strona 361

podtytuł

Fragmenty rozmów z grupą Analogique, Fadim Shayyą i Lucrezią Cippitelli tłumaczenie

rozmawiał /a

Christian Costa

biogram

Christian Costa jest artystą wizualnym, mieszka i pracuje w Neapolu i w Warszawie, gdzie się urodził. Pisał na temat muzyki i sztuk wizualnych do magazynów „Rumore” , „NextExit” , „SuccoAci­ do” . Jego opowiadania zostały zilustrowane przez L. Dalisiego, M. Galatea, P. Mezzacapa, z który­ mi w 2002 roku stworzył grupę artystyczną Container. Uczestniczy w wielu projektach związanych z przestrzenią miejska i sztuką publiczną. W swojej działalności używa takich mediów jak instalacja, fotografia, video i performance, zazwyczaj zwraca szczególną uwagę na element dźwięku (sound art, instalacje dźwiękowe). Kon­ cepcja „miejsca” jest jego medium: tożsamość związana z miejscami i sposób, w jaki jest ona spo­ strzegana przez tych, którzy tam mieszkają i tych, którzy pochodzą z zewnątrz. Interesują go wzajem­ ne relacje między tożsamością / pa­ mięcią a przestrzenią fizyczną oraz sposoby oddziaływania procesów społeczno-ekonomicznych na per­ cepcję przestrzeni kulturowej.

detale

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

Witajcie na pustyni rzeczywistości Weźmy Włochy, na przykład. Trzy najważniejsze przedsięwzięcia publiczne ostatnich dziesięcioleci: most nad cieśniną Messyny (nie­ zrealizowany), Expo w Mediolanie i system MOSE w Wenecji, okazały się trzema czarnymi dziurami, trzema katastrofami, które wysłały do więzień kilkuset polityków, administratorów i przedsiębiorców, ujaw­ niając głębokie infiltracje mafii i świata przestępczego. Czy most nad cieśniną Messyny, na który państwo włoskie od lat 70. do dziś wydało kilkaset milionów euro, wciąż może być uznany za „niedokończony”? Czy obecnie jego status ontologiczny nie został poddany nieodwracalnej mutacji jako przedmiotu w tym samym czasie istniejącego i nieistniejącego? Ile pieniędzy trzeba wydać, ile czasu musi upłynąć lub jaki procent pracy należy wykonać, aby budowla mogła przynajmniej zostać uznana za „niedokończoną”? Termin ten odnosi się do statusu ekonomicznego, politycznego, kulturalnego czy jeszcze jakiegoś innego? Jeśli Sycylijski Niedokończony jest „najważniejszym włoskim stylem architektonicznym od czasów powojennych aż do dzisiaj” 1 , 1. Definicja „niedokończony” – ogólnie rzecz ujmując – prawdopodobnie może być grupy Alterazio­ najważniejszą formą architektury XX i XXI wieku. ni Video zob. Od południowych Włoch do byłych krajów komunistycznych, od www.incompiu­ tosiciliano.org, Morza Śródziemnego do postkolonialnej Afryki, od Azji do Amery­ dostęp 8 listo­ ki Łacińskiej, od krajów anglosaskich lub północnoeuropejskich do pada 2016. slumsów Trzeciego Świata globalnie dostępne technologie umożliwiają tworzenie na całym świecie form i rozwiązań konstrukcyjnych ujed­ noliconych wizualnie, często oczywiście z powodów ekonomicznych, pewien rodzaj miejskiego krajobrazu. Jedyną rzeczą, która zmienia się w różnych miejscach, a zatem zdecydowanie wartą zbadania, jest kon­ tekst kulturowy, który oddaje prawdziwy etos danego społeczeństwa. Czy w tym kontekście na pewno dialektyka „dokończone” /„  nie­ dokończone” jest właściwa? Nie zdarza się, że jest po prostu nie­ możliwe, w niektórych sytuacjach i dyskursach, wybierać to, co „niedokończone” 2? 2. S. Žižek, Benvenuti nel Niezależnie od tego dialektyka „dokończone” /„  niedokończone” deserto del reale, wciąż okazuje się dyscyplinująca i służy systemowi wartości (zwy­ Meltemi, Roma 2002, s. 9 (cytaty kle wyznawanemu przez bogatych białych mieszkańców Zachodu), z włoskiego który z historii sztuki i architektury przeniósł się na arenę polityczną, przeł. Ch. Costa). i w pełni stosuje teoremat Duchampa-Rancière’a: jeśli cała rzeczywi­ stość wchodzi w domenę estetyki oraz wszystko to, co estetyczne, jest


strona 362

3. Por. tamże, s. 15.

4. Por. tamże, s. 11.

5. Por. tamże, s. 12.

6. Por. tamże, s. 17.

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

również polityczne, to cała rzeczywistość nabiera wymiaru polityczne­ go poprzez używanie języków estetycznych. „Niedokończony” zatem jest w najwyższym stopniu przestrzenią in­ ności. Zbyt rozpoznawalne są te budynki / konstrukcje / kompleksy, aby były nieznane. Zbyt niezdefiniowane, niezrealizowane i pełne funkcjo­ nalnych obietnic, aby nie wywołać marzeń czy pragnień „brakującego” , „niezbędnego” , „niewykonalnego” . Ten wirtualny wymiar powoduje ich zniknięcie z naszych miast i przemianę w coś „innego” 3 . Czyż miejsca „niedokończone” często nie wydają się bardziej realne niż te dokończone? Czy moc potencjalności (niezrealizowanej, zmarno­ wanej lub wyobrażonej) nie jest często potężniejsza od żałosności inter­ wencji dokończonych? Czy „niedokończony” nie jest raną lub bramą do rzeczywistości polityczno-ekonomiczno-mafijnych stosunków władzy, które rządzą terytoriami, choć nie chcemy tego przyjąć do wiadomości4? Czy zewnętrzność w stosunku do globalnego systemu kapitalistycz­ nego nie przybiera kształtu także przez ponowne wykorzystanie (re-­use) odpadów architektoniczno-urbanistycznych? Czy główną różnicą pomię­ dzy Pierwszym, Drugim i Trzecim Światem nie jest ta zachodząca między społeczeństwami zużycia / marnowania a społeczeństwami ponownego użycia / naprawiania? Być może już samo podnoszenie kwestii „niedo­ kończonego” i ponownego wykorzystywania oznacza przynależność do kultury peryferyjnej w odniesieniu do państwowego konsumpcjonizmu5 ? Miejsca „niedokończone” fascynują z powodu swojej potencjalnej inności. Są poniekąd tabula rasa, na którą można nałożyć każde marze­ nie lub projekt. I z powodu ich nadmiaru realności wydają się prawdzi­ we, niewątpliwie są prawdziwe, ponieważ nie miały czasu stać się fał­ szywe lub zwodnicze. Twarz może kłamać, radiografia nie. Jeśli „raj […] późnego kapitalizmu konsumpcyjnego jest – właśnie w swoim hiperrze­ czywistym wymiarze – w jakiś sposób nierzeczywisty, brakuje mu cię­ żaru materii” 6,  to właśnie dlatego te miejsca wydają się o wiele bardziej realne i prawdziwe. Poczucie dezorientującej nierealności ogarnia nas w kontekstach tak uporządkowanych, że wydają się fałszywe, nieżywot­ ne, powstające z niczego przez zestawienie elementów tożsamościo­ wych ( jak na przykład różne niby-irlandzkie puby rozsiane po całym świecie albo „etniczne” lub „historyczne” wioski w USA). To uczucie jest absolutnie nieobecne, gdy obserwuje się niesamowitą, niekończącą się liczbę nielegalnych i niedokończonych budynków na libańskich rów­ ninach. W takich przypadkach, wręcz przeciwnie, „ostrość przemocy obecnej jako takiej jest postrzegana jako znak autentyczności” 7.

strona 363

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

Jaką ideę rzeczywistości zatem przekazują miejsca „niedokoń­ czone”? Miejsca „żyjące” nie mają tej ​​czystości planu filmowego lub sceny teatralnej, jaką posiada większość powierzchownych interwencji urbanistycznych, w których politycy są zleceniodawcami, a architek­ ci wykonawcami. W „niedokończonych” miejscach do tej silnej nuty rzeczywistości dołącza się fascynacja ukrytym potencjałem, co czyni je, w onirycznym sensie, „bardziej rzeczywistymi niż rzeczywistość” . Miejsca „niedokończone” są również pełne „libidinalnej inwesty­ cji” 8 , ponieważ zostały już przerobione przez społeczność dzięki pracy komików (na przykład Maurizio Crozza9) czy dziennikarzy (Gian Antonio Stella). Myśl, ogólnie nie do przyjęcia, na przykład o niedokoń­ czonym stadionie, teatrze czy szpitalu, już jest przedmiotem fantazji 10 , stąd niedowierzanie, które ogarnia nas przed faktycznym wystąpie­ niem czegoś, co już poznaliśmy / wyobraziliśmy sobie. Trzeba także „rozważyć kwestię, w jaki sposób my sami, którzy stosujemy prawo, jesteśmy zaangażowani w to, przeciwko czemu wal­ czymy” 11 . Łatwo oburzać się z powodu korupcji lub zdewastowanego środowiska czy pogardy w stosunku do prawa, ale tak naprawdę należy się zastanowić, jak bardzo wszyscy jesteśmy częścią systemu, który tworzy te „niedokończone” miejsca. Te miejsca są usunięte ze zbiorowej świadomości, a jednocześnie przyciągają nasze spojrzenia, wzbudzają gniewu i słuszne oburzenie. Są jak wnętrzności systemu demokratycznego, w którym, jak nam się wydaje, żyjemy, a które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Stąd bierze się to poczucie niepewności, które ogarnia nas za każdym razem, kiedy za­ głębiamy się w jedno z tych miejsc, jak byśmy byli w brzuchu jakiegoś Le­ wiatana… To jest Władza, która nas obserwuje: „To nie my patrzymy na te przestrzenie, lecz one nas obserwują, zawstydzając nas i przytłaczając” 12.

MahaNakhon, Bangkok Wieżowiec MahaNakhon w Bangkoku to przykład tego, kiedy nie­ dokończone staje się dokończone. Wymiar pośredni postrzegany / pro­ jektowany / zrealizowany jako stan ostateczny. 7. Tamże, s. 11. 8. Tamże, s. 19. 9. Zob. Crozza nel Pa­ ese delle Meraviglie (La 7), www.dailymotion.com / video, dostęp 8 listopada 2016.

10. Por. S. Žižek, Benvenuti, dz. cyt., s. 20. 11. Tamże, s. 62. 12. Zob. Manifesto degli spazi „docili”, www.spazidocili.org, dostęp 8 listopada 2016.


strona 364

13. Seria filmów: Mad Max (1979), Mad Max 2: The Road Warrior (1981), Mad Max Beyond Thun­ derdome (1985), Mad Max: Fury Road (2015), reż. G. Miller.

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 365

Może płynna nowoczesność Baumana zaczyna przenikać także do naszego postrzegania rzeczywistości? Masowe używanie dużej liczby struktur, budynków, kompleksów, których nie można określić jako „ukończone i funkcjonujące” , przypomina swego rodzaju post­ apokaliptyczną przyszłość à la Mad Max 13 , w której każdy bierze to, co jest dostępne, w takim stanie, w jakim jest, nie będąc zbyt wybrednym. Podobnie dzieje się w spontanicznych miastach i fawelach na całym świecie, gdzie wszystko jest używane i może zostać ponownie wyko­ rzystane, niezależnie od tego, jaki ma status: śmiecia czy przedmiotu użytkowego. „Niedokończony” staje się punktem kontaktowym pomiędzy mia­ stem formalnym / planowanym (z którego wypada jako część nieza­ kończona) a miastem spontanicznym, które często zawłaszcza go sobie, znajdując w nim wyższy poziom „skończoności” niż w improwizowa­ nej autokonstrukcji. We fraktalnym wymiarze elementu ­miejskiego XXI wieku „niedokoń­ czone” osiąga pośredni poziom realności / skończoności / używalności. Podobnie jak Gwiazda Śmierci z pierwszych Gwiezdnych wojen14 , niedokończona, ale sprawna, lub świat Matrixa15,  który umieszcza koło siebie futurystyczne technologie i ludzi ubranych w podziu­ rawione szmaty, śpiących w zardzewiałych budach, MahaNakhon wciela pośredni wymiar rzeczywistości typowy dla science fiction. Wyobrażenia przyszłości zawsze były podzielone między „czystą” science fiction – jak w sterylnych i doskonałych wnętrzach z filmu 2001: Odyseja kosmiczna16 , gdzie idea i forma panują nad mate­ rią – i „brudną” fantastyką naukową, na przykład w filmie Obcy 17 , na zgniłych planetach pełnych gruzu, śmieci i ruin, na których materia triumfuje nad formą i sama przybiera formę dzięki obecności „ob­ cego” . Ostatnio post-postmodernizm próbuje łączyć te sprzeczno­ ści – podobnie jak w Elizjum18 , gdzie w prostszy i bardziej mark­ sistowski sposób bogaci żyją w przyszłości doskonałości, a ubodzy w przyszłości wysypiskowej. Te skojarzenia wyobrażeniowe i ich funkcje dyscyplinujące, będą­ ce „produkcją estetyczną systemu kapitalistycznego, która stara się

14. Star Wars: Episode IV – A New Hope, reż. G. Lucas, USA 1977. 15. The Matrix, reż. A. Wachowski, L. Wachowski, Australia, USA 1999. 16. 2001: A Space Odyssey, reż. S. Ku­ brick, USA, Wielka Brytania 1968.

17. Seria filmów: Obcy: 8. Pasażer „Nostromo” , reż. R. Scott, USA, Wielka Brytania 1979; Obcy: Decydujące starcie, reż. J. Cameron, USA, Wielka Brytania 1986; Obcy 3, reż. D. Fincher, USA 1992; Obcy:

Przebudzenie, reż. J.-P. Jeunet, USA 1997. 18. Elizjum, reż. N. Blomkamp, USA 2013.

19. Ch. Costa, The Future Survives in the Genius Loci, „The Survivalist Series Publica­ tion”, CAAPO, Cardiff, 2015. Zob. www.creati­ veassault.org, dostęp 8 listo­ pada 2016. 20. Ch. Salmon, La politica nell’era dello storytelling, Fazi Editore, Roma 2014, s. 55.

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

przyzwyczaić nas do idei przyszłości jako zwykłego zagwarantowania bytu” 19 , definiują także kontekst naszej relacji z rzeczywistością, tym, co określamy jako „dokończone” lub „niedokończone” . „Niedokończone” ujawnia „wyczerpanie pewnego reżimu «zaufania» w polityce” 20 , w rzeczywistości. „Niedokończone” wychodzi z domeny „niedostępnego” , aby wejść w domenę „możliwego” (przez okupację, tymczasowe użytkowanie, rozbiórkę, zniszczenie…), gdy Władza, która powinna uczynić je „dokończonym” , jest postrzegana jako słaba, daleka, nieobecna. Jako pewnego rodzaju sondaż wyborczy zapisany w cemen­ cie „niedokończone” staje się znakiem relacji wspólnoty z Władzą.


strona 366

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 367

Rozmowa z grupą Analogique21 Jakim projektem jest Incompiuto Siciliano (Sycylijski Niedokończony)? Jakie kwestie teoretyczne, praktyczne i operacyjne zostały w nim poruszone? Incompiuto Siciliano to projekt artystyczny rozpoczęty w 2007 roku przez grupę Alterazioni Video22 , któremu przewodzi idea analizowa­ nia percepcji zjawiska niedokończonych prac budowlanych w celu opracowania planu bezpośredniej interwencji w konkretnym miejscu. Projekt ten jest realizowany w dwóch zakresach: pierwszy to spon­ taniczne zbieranie danych przez dużą grupę ludzi i publikowanie ich na stronie internetowej, drugi – prace site-specific, mające na celu poszerzenie wiedzy o tych miejscach i wyobrażenie sobie możliwych ich transformacji. Podczas poszukiwań znaków i właściwości tego nowego stylu mia­ sto Giarre na Sycylii, oddalone o dwadzieścia kilometrów od Katanii, przybrało metaforyczną postać „stolicy niedokończonego” , gdzie rady­ kalny podbój krajobrazu przez człowieka jest najbardziej widoczny. W Giarre grupa Alterazioni Video zaproponowała utworzenie Parku Archeologicznego Sycylijskiego Niedokończonego23 na obszarze trzy­ stu hektarów. Od 2007 roku ogromna liczba warsztatów, spotkań i akcji fotograficznych umożliwia stworzenie wespół ze społecznością lokalną nowej, zbiorowej, świadomej relacji między miastem a niedokończony­ mi budynkami. Jednocześnie zostały zaktualizowane spisy i pomiary „niedokończonego dziedzictwa narodowego” , aby uznać, skatalogować i zarchiwizować te budowle. Niedokończone inwestycje pozostają w stanie prawnego zawie­ szenia, także ze względu na ograniczenia, które uniemożliwiają ich

21. Analogique to studio architek­ toniczne powstałe na Sycylii w 2015 roku. Założyli je: Claudia Cosentino, Dario Felice i Antonio Rizzo. Działa w dziedzinach ar­ chitektury, urbanistyki i krajobra­ zu, projektowania wnętrz i prak­ tyki kuratorskiej. W 2015 roku wygrało międzynarodowy konkurs na przebudowę nadmorskiego Parku Murów Dionizosa w Syraku­ zach i zbudowało dwie konstrukcje pneumatyczne w Rzymie i Wenecji.

W 2016 roku Analogique roku brało udział w XV Biennale Architektury w Wenecji, przedstawiając w pa­ wilonie Venezia projekt dotyczący Portu Marghera. Realizuje też nową przestrzeń wystawienniczą dla Farm Cultural Park w Favarze. Zostało wybrane do IFLA 2016. Zob. www.analogique.net, dostęp 8 listo­ pada 2016.

22. Alterazioni Video to grupa artystyczna, którą założyli w Me­ diolanie w 2004 roku: Paololuca Barbieri Marchi, Alberto Caffarelli, Matteo Erenbourg, Andrea Masu i Giacomo Porfiri. 23. Alterazioni Video, Il Parco archeologico dell’incompiuto Siciliano di Giarre, „Abitare” , październik 2008, nr 486. Zob. www.alterazionivideo.com, dostęp 8 listopada 2016.

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

uwolnienie od statusu „w budowie” , z powodu ustaw i przepisów bu­ dowlanych niezdolnych sprostać potrzebom współczesnego miasta. Jaka była wasza rola w tym projekcie? Jak chcecie kontynuować tę pracę? W ramach Incompiuto Siciliano założyciele Analogique od 2010 roku koordynowali dwa warsztaty w Giarre, przy stadionie do gry w polo – symbolicznym paradoksie nigdy nieskończonej budowli. Podczas tych warsztatów staraliśmy się spotkać z osobami, które codziennie bezprawnie używają boiska, żeby zbadać ich aspiracje i potrzeby. Analogique wciąż wyobraża sobie Incompiuto Siciliano jako radykalną formę badania nowych narzędzi służących do pragmatycz­ nego i wizjonerskiego projektowania. „Niedokończony” wyraża więc pewne nastawienie do rzeczywistości oraz nowe sposoby odczytywa­ nia roli architektury i infrastruktury. „Niedokończony” zakłóca linear­ ne i ustalone mechanizmy planowania, które przechodzą od projektu do realizacji, od zarządzania do konserwacji, odpowiada na nieznane dynamiki różnorodności i wyjątkowości. Analogique niedawno uruchomiła Patrimoni 2.0 (Dziedzictwo 2.0), projekt mający na celu aktywację procesów wymiany pomiędzy miejsc­ ami a społecznościami, poprzez przejmowanie publicznych funduszy przeznaczonych na pokrycie kosztów administracyjnych prywatnych schronisk dla uchodźców i kierowanie ich na cel adaptacji i dokończe­ nia budowy budynków niedokończonych. Patrimoni 2.0 wyszukuje podmioty prywatne zainteresowane pozyska­ niem na mocy umowy użyczenia budynków niedokończonych, zarzą­ dzaniem procesem przekształcania tych budowli dzięki własnym inwe­ stycjom i później czerpaniem zysków z ich funkcjonowania, aż do końca kryzysu uchodźczego. Wtedy każdy z tych budynków zostanie z powro­ tem oddany właścicielom – administracji państwowej albo organom pu­ blicznym – którzy zwrócą je społeczności jako nowe wspólne dziedzictwo. Ile czasu musi minąć lub co musi się stać, aby można było uznać budow­lę za „niedokończoną”? Ile czasu musi minąć, aby niedokoń­ czona budowla mogła przekształcić się w „pomnik” lub w coś innego, w odniesieniu do polityczno-kulturowego momentu, który ją stworzył? Niedokończone są wszystkie te budowle publiczne lub prywatne, które przechodzą przez długi okres zahamowania budowy, a zatem znajdują się w stanie kompletnego opuszczenia. Do najczęstszych


strona 368

24. A. Rossi, L’architettura della città, Quod­ libet Abitare, Macerata 2011.

25. R. Koolhaas, Delirious New York, Electa Mondadori, Milano 2001.

26. P. Virilio, Abitare l’inabi­ tuale, „Abitare” , październik 2008, nr 486.

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 369

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

przyczyn należą: niewystarczające fundusze, korupcja, upadłość wyko­ nawców, stosowanie nieodpowiednich materiałów. Trudno obliczyć czas opóźnienia, ale na Sycylii zostały pobite już wszystkie rekordy. Cesarz Qin Shi Huang, który w pięćdziesiąt pięć lat zbudował chiński mur, został pokonany przez ludzi z Giarre: teatr zaplanowany przez byłego burmistrza miasta, Giuseppe Russa, roz­ poczęty w 1952 roku jeszcze nie został ukończony… Niedokończone budowle to niezamierzone pomniki naszych czasów, jako „pozostałości stanowią przeszłość, której wciąż możemy doświad­ czyć” 24 . W Giarre niektóre z tych miejsc już są skolonizowane przez lokalną społeczność, która spontanicznie je sobie przywłaszczyła. Są pomnikami użytkowania, bezkształtnej zdolności dostosowania się do różnych i nieprzewidzianych potrzeb. Zainteresowanie Analogique tymi „niedokończonymi” budowlami nie polega na podkreślaniu wyjątkowości każdej z nich, ale na dostrzeganiu wyjątkowości całego „niedokończonego dziedzictwa” . „Poza pewną masą krytyczną każda struktura staje się monumentem, a przynajmniej budzi takie oczekiwania po prostu przez swoją wiel­ kość, nawet jeśli zestaw lub charakter zajęć, które w niej się odbywają, nie przewiduje monumentalności. […] Ten rodzaj monumentu określa radykalne i moralnie traumatyczne zerwanie z konwencjami symbo­ licznymi: jego fizyczna manifestacja nie reprezentuje abstrakcyjnego ideału, instytucji o wyjątkowym znaczeniu, trójwymiarowej i zro­ zumiałej artykulacji hierarchii społecznej, upamiętnienia; on jest po prostu samym sobą, a ze względu na swoją wielkość nie może uniknąć stania się symbolem – może pustym, gotowym do przyjęcia znaczeń w taki sam sposób, jak billboard wita plakat” 25 . Jaka jest różnica między „ruiną” a „niedokończonym”? Ruiny to miejsca, które przyciągały i intrygowały ludzi od zawsze. Ich obecność mówi różnymi językami i jest pełna znaczenia. One, jak ​​ starzy ludzie, mogą uczyć, dawać wskazówki, pokazywać możliwości. „Niedokończony” natomiast zawiera obietnicę, „nie jest ruiną, ale budowlą w budowie” 26 . On jest ponadczasowy, istnieje i opowiada nie­ skończone historie, bez początku ani końca, jak w cykliczności mitu. „Niedokończony” jest również doskonałą okazją do wdrożenia no­ wych strategii relacji między miastami i lokalnymi społecznościami. Ce­ dric Price, ojciec współczesnego radykalizmu w architekturze, miał wła­ sną koncepcję zakończonej pracy, która nie zależała od stanu fizycznego

Park Chico Mendez, dom dziecka, Giarre 1975, z archiwum Analogique


strona 370

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 371

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

po lewej: Mapa Sycylijskiego Niedokończonego i zabytków sy­ cylijskich, z archiwum Analogique

powyżej: Stadion do gry w polo, Giarre 2016, fot. autor

poniżej: Basen regionalny, Giarre 1985. Wizja możliwego wykorzy­ stania nieregularnego zbiornika. Basen o długości 39 metrów miał być basenem olimpijskim (40 me­ trów), z archiwum Analogique


strona 372

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 373

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

po lewej: Historyczne centrum Bejrutu, 2012 – ze względów komercyjnych przemianowane na BCD (Beirut Central District). Nakładają się tam na siebie różne warstwy: budowle archeologiczne, nowoczesne budynki, architektura służąca religijnej rywalizacji, grób zamordowanego premiera, dzieło starchitekta, fot. Fadi Shayya poniżej: March 8 Camp, ­Bejrut, 2007 – zwarte stare miasto w historycznym centrum Bejrutu, zmodernizowane przez Turków osmańskich, było burzone w czasach, gdy Liban był teryto­ rium mandatowym Francji (lata 20. i 30.). Potem wojna domowa chirurgicznie okaleczyła archi­ tektoniczny krajobraz, następnie polityka neoliberalna ponownie zniszczyła tkankę miejską, aż w końcu regionalna geopolityka zawiesiła działania urbanizacyjne, fot. Fadi Shayya

po prawej: Zone 1, Liban, ­2005 – linia graniczna podczas wojny domowej (znana jako Green Line) między wschod­ nim a zachodnim Libanem. Na budynkach są blizny spowo­ dowane przez wojnę, trwającą co najmniej od 1860 roku, które pozostają widoczne nawet po odnowieniu fasad, fot. Fadi Shayya


strona 374

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 375

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

powyżej: Moravia i Medellín – widok z góry, fot. Lucrezia Cippitelli po lewej na górze: Centrum Kultury, Moravia, Medellín, fot. Lucrezia Cippitelli po lewej na dole: Moravia, Medellín, fot. Lucrezia Cippitelli


strona 376

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

strona 377

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

budynku, ale raczej od „zdolności pewnej przestrzeni lub struktury do funkcjonowania i generowania interakcji i wydarzeń wewnątrz siebie, jak również wywoływania skutków w otaczającym środowisku” 27.

Alamar, Hawana, 2006, fot. Lucrezia Cippitelli

Jaka jest specyfika włoska, południowa, sycylijska „niedokończonej” architektury, którą badaliście w waszym regionie? Jakie są czynniki kulturowe, które czynią ją wyjątkową? Klasa rządząca Bel Paese28 w ciągu pięćdziesięciu lat wyproduko­ wała ponad tysiąc niedokończonych budowli publicznych. Znajdują się one i w zabytkowych centrach miast, i na peryferiach, określają wizeru­ nek państwa, które doświadczyło pokoleniowej przemiany: generacja lat 50. była w stanie zmienić cele inwestycji państwowych, produkując architekturę wstydu29 lub wprowadzając możliwość zmiany. Aby zinterpretować to zjawisko, musimy cofnąć się do początków Republiki Włoskiej i do politycznej hegemonii partii Democrazia Cristiana30 , trwającej bez przerwy przez pięćdziesiąt lat. DC udzielała gwarancji Sycylijczykom i w zamian oni głosowali na tę partię. „Nie­ dokończone” prace są wynikiem aktów miłości, ogromnej miłości, in­ stynktu ojcowskiego wobec podwładnych. Realizacja projektów, takich jak stadion do gry w polo w Giarre, w rzeczywistości nie ma sensu poza tym, żeby „coś robić”: robić tak, aby pieniądze się kręciły, pozwalając firmom na zatrudnienie wyborców. Rodzi się w tych czasach współczesne zwierzę polityczne, uwo­ dziciel, kusiciel; po Grekach, Rzymianach, Bizantyjczykach, Arabach, Normanach, Hiszpanach nadeszli ludzie z DC. Sycylia, kraina tysiąca twarzy, ponownie podbita urokiem oratorstwa31 , znajduje się dziś w po­ trzebie językowego zdefiniowania obiektów tradycyjnej architektury generowanej przez innowacyjną logikę spekulatywną, która określiła nowe zakresy współczesnego miasta. Obiekty, o których mowa, to dzie­ ła Sycylijskiego Niedokończonego. Był to wynalazek partii DC. Sycylia posiada dwieście czterdzieści przykładów tego typu, których stolicą jest Giarre z dwunastoma niedokończonymi budynkami publicznymi.

27. A. Orlandoni, T. Porter, Will Alsop-more Noise, LetteraVentidue, Siracusa 2016. 28. Bel Paese [wł. Piękny Kraj] – poetyckie określenie Włoch,

po raz pierwszy użyte w poezji Dantego i Petrarki. 29. Zob. www.architectureofshame. org, dostęp 8 listopada 2016. 30. Democrazia Cristiana (w skró­ cie DC) to partia o orientacji

demokratyczno-chrześcijań­ skiej i umiarkowanej założona w 1942 roku, najdłużej istniejąca we włoskiej historii. 31. Zob. Rozwód po włosku, reż. P. Germi, Włochy 1961.


strona 378

32. Superstudio, Salvataggi dei centri storici in Italia, „Argo­ menti e imma­ gini di design, Distruzione e riappropria­ zione della città” , „IN Magazine” maj–wrzesień 1972, nr 5.

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

Dlaczego kategoria „niedokończonego” jest aktualna i przydatna do zrozumienia współczesnego miasta? Niedokończone prace przekazują nowy obraz nieokreślonego. Potencjalnie są mutantami i wydaje się, że ich redefinicja obala granice pomiędzy publicznym i prywatnym, wewnętrznym i zewnętrznym, zabudowaniami i krajobrazem. Zjawisko „niedokończonego” jest wynikiem szalonych i nieodpowiedzialnych wydatków, dużych ruchów publicznych pieniędzy od ośrodków władzy w stronę niekontrolo­ wanych „peryferii” , polityków niezdolnych do uruchomienia planów i strategii inwestycyjnych, których wyniki byłyby odczuwalne długo­ terminowo. Może „niedokończone” jest zapowiedzią naszej najbliższej przyszłości? „Uratować, aby zniszczyć, zniszczyć, aby się uratować; w czasach apokaliptycznych skrajności się stykają, przeciwieństwa się wyrów­ nują. Czy nie widzicie, jak każdy wysiłek, każda próba skorygowania błędów, naprawy katastrof, uniknięcia zniszczenia niechybnie zmienia się w coraz bardziej ostateczne błędy, bardziej nieodwracalne katastro­ fy, w coraz większym stopniu nieuchronne zniszczenia? Człowiek nie posiada już żadnej innej nauki od tej dotyczącej własnego zniszcze­ nia” 32 . W taki sposób Superstudio rozpoczęło przedstawienie projektu Ratowanie centrów historycznych we Włoszech. Co zatem ratować, a co zniszczyć? Decyzja ta wytyczy linię demarkacyjną i poskutkuje sfomułowaniem, być może nawet nieświadomym, (nowego?) systemu wartości.

strona 379

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

Rozmowa z Fadim Shayyą33 Dlaczego kategoria „niedokończonego” jest aktualna i przydatna do zrozumienia współczesnego miasta? Osobiście rozumiem „niedokończone” nie jako przeciwieństwo „dokończonego” , lecz jako cechę deficytową sytuacji materialnej w emulacji dyskursywnych pragnień biopolityki i kosmopolityki. Powtarzające się kryzysy w gospodarce kapitalistycznej i pojawie­ nie się nowych obaw psychospołecznych w wyniku rozpadu Związku Radzieckiego wstrząsnęły naszymi pseudostabilnymi przekonaniami o stworzeniu nowoczesności. Podczas gdy pozorny szczyt racjo­ nalistycznej ekonomii i nauki utrwalał „dokończony” stan egzystencji, gdzie hierarchie klasy, rasy, religii, gender i środowiska są ustalane w obrębie terytoriów państwowych i międzynarodowych, transforma­ cje powojennego świata od podstawowych praw obywatelskich i praw człowieka do wyzwolenia w sprawach gender i seksu, wzrost post­ kolonialny, globalna migracja i zmiany klimatyczne odkryły „niedokoń­ czony” stan świata i kruchość tego, co sobie wyobrażaliśmy jako nasze środowisko polityczne. Miasta przekształcają się w coraz większe aglomeracje, które czerpią energię, siłę roboczą i środki z krajowych i międzynarodowych kontekstów, reorganizując w trakcie tego procesu ustalone granice przestrzenno-terytorialne, dystrybucję ekonomiczną produkcji i kon­ sumpcji oraz wymianę, adaptację i przywłaszczenie sobie elementów kulturowych. Przestrzeń miejska stała się nowym obszarem ludzkiej kolonizacji, a jej status „niedokończony” – bardziej niż miast – stał się podobny do „niedokończonej” nowoczesności i ­ponowoczesności. Niedawne obawy odnośnie do „niecywilizowanych uchodźców” i „zacofanych wyznań religijnych” oraz takie praktyki jak budowanie murów, brutalność policji czy obsesja na punkcie bezpieczeństwa można interpretować jako cechy deficytowe sytuacji materialnych, które nie są w stanie zaspokoić pragnienia kontrolowania ludzi i zarządzania zasobami.

33. Fadi Shayya jest urbanistą i architektem, który łączy w swej pracy teorię przestrzeni miejskiej, ekonomię polityczną, nauki tech­ nologiczne i analizy dyskursywne. Jego obecne badania doktorskie

koncentrują się na techno-politycz­ nych i materialistycznych relacjach między urbanizacją a militaryzacją w USA i na Bliskim Wschodzie. Por. tegoż, At the Edge of the City. Reinhabiting Public Space Toward

the Recovery of Beirut’s Horsh Al­ -Sanawbar, Discursive Formations, Beirut 2010.


strona 380

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

W jaki sposób to pojęcie jest w stanie określić sytuację takiego kraju jak Liban? Rozwój nowoczesnego Libanu, od XVII wieku aż do chwili obecnej, obfituje w różne sytuacje, w których suwerenny rząd, sekta lub klasa pragnęły kontrolować resztę ludności i zarządzać środowiskowymi i kulturowymi zasobami. Choć wielu mogłoby twierdzić, że Liban – jako niezależny podmiot polityczny – to fikcyjne lub rodzące się pań­ stwo narodowe, uważam, że jest on „niedokończoną” ekologią politycz­ ną (political ecology), która zmienia się wraz z przekształcaniem się warunków materialnych ludności (odsyłam do sekciarskiej równowagi pomiędzy mieszkańcami i imigrantami), gospodarki ( jedwab, tranzyt, bankowość, turystyka, przekazy pieniężne, nafta) i kultury (liberalnej, konserwatywnej, zawodowej, politycznej). Ile czasu musi minąć lub co musi się stać, aby można było uznać budowlę za „niedokończoną”? Ile czasu musi minąć, aby niedo­ kończona budowla mogła przekształcić się w „pomnik” lub w coś innego, w odniesieniu do polityczno-kulturowego momentu, który ją stworzył? Podobnie jak inne projekty polityczne i materialne, budowle są „niedokończonymi” techniczno-politycznymi i kulturalnymi projektami. One stale podlegają przywłaszczeniom i adaptacjom i przekształcają się w zależności od warunków materialnych (krzemionka / piasek, wapno / cement, gruz). Czas pozwala różnym cechom materialnym na utrzymywanie się lub przekształcanie, ten stan techniczny „czasowo­ ści” się nie liczy, jeśli nie przypisze się do niej cechy politycznej – oto pewien rodzaj biopolityki budynków. Wyrazem pewnej politycznej woli suwerennej władzy (co niekiedy zbiega się z samą ekonomią) jest to, że pozwala na zinstytucjonalizowanie budynków jako pomników lub legitymizuje je jako ruiny. Jaka jest różnica między „ruiną” a „niedokończonym”? „Niedokończone” to stały stan materialnej budowli, jak wyjaśniono powyżej. Status „ruina” stanowi kolejny poziom polityczny, który pod­ kreśla uznanie przez suwerenną władzę polityki poprzednich rządzą­ cych. Ta forma politycznego uznania może wskazywać na szacunek, chlubę lub po prostu władzę, a niedokończone obiekty mogą stać się źródłami wiedzy uprawomocnionymi przez biopolitykę i kosmopo­ litykę suwerennej władzy.

strona 381

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

Jaka jest libańska specyfika „niedokończonej” architektury? Jakie są czynniki kulturowe, które czynią ją wyjątkową? Dlaczego warto ją poznać? Republika Libańska sama jest projektem „niedokończonym” , cho­ ciaż konstytucja stanowi, że Liban jest „ostatecznym państwem naro­ dowym dla wszystkich swoich obywateli” . Język ujawnia manipulację polityczną zawartą w tej głoszonej ostateczności: Libańczycy wciąż kłócą się, kto jest obywatelem pierwszej klasy, a kto drugiej, Fenicjanin czy Arab, chrześcijanin czy muzułmanin. Znajduje to odzwierciedlenie w różnych materializacjach Republiki Libańskiej: od jej demokratycz­ nych instytucji do procesów zarządzania, a tym bardziej jeśli chodzi o dziewiczy czy zabudowany krajobraz. Godna uwagi jest sieć infra­ struktury (energia, woda, transport itd.), która dostarcza niezbędne minimum do przetrwania w kraju słynącym z gospodarki usługowej, w której ostatni kryzys związany ze zbieraniem śmieci był jak najbar­ dziej symboliczny.


strona 382

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

Rozmowa z Lucrezią Cippitelli 34 Dlaczego kategoria „niedokończonego” jest aktualna i przydatna do zrozumienia współczesnego miasta? Moje doświadczenie jest raczej zdecentralizowane w porównaniu z doświadczeniem badaczy urbanizmu aktywnych w Europie i na Zachodzie, ponieważ nauczyłam się obserwować współczesne miasto z perspektywy stolic dawnych imperiów kolonialnych, miast, które nie istniały w książkach, z wyjątkiem tych założonych przez Europejczy­ ków i nieposiadających cech polis lub „cytowanych” , czyli wymyślonych przez „wielkich” zachodnich architektów racjonalistycznych (na przy­ kład miasto Chandigarh i rozwiązania Le Corbusiera). Interesuje mnie relacja między tym, co dzieje się w obszarach miejskich, i aktywacja nieprzewidzianych skojarzeń wyobrażenio­ wych. Myślę, że takie procesy przebiegają w sposób bardziej realny i organiczny, daleko od historycznych centrów miast Zachodu, gdzie utrzymuje się stan „niedokończoności” . „Niezmienność” miast zachod­ niej Europy opiera się na funkcjonalności, jednorodności i estetycznej przyjemności oraz organizacji życia i pracy. Wynika ona z zarządzeń, które nie pozostawiają (prawie) nic przypadkowi. Rzym, moje miasto, choć chaotyczne i „niewychowane” , zakazało już trzydzieści lat temu umieszczania szyldów na fasadach w centrum: wszystko musi być czy­ ste, eleganckie, witające, gustowne, bez zniekształcania historycznych budynków i ogólnie przyjętego decorum. W jaki sposób ten koncept jest w stanie określić sytuację krajów afrykańskich lub Ameryki Łacińskiej? W miastach, w których miałam okazję pracować i studiować, w Afryce czy Ameryce Łacińskiej, „niedokończony” nie znaczy „taki, 34. Lucrezia Cippitelli – profesor na Wydziale Estetyki na Akademii Sztuk Pięknych we Florencji i na Wydziale Sztuk Wizualnych na Uniwersytecie w Addis Abebie. Inicjuje i koordynuje projekty dotyczące artystów, przestrzeni pu­ blicznej, edukacji i innowacji spo­ łecznej. Studiowała historię i teorię sztuki, ale swoje zainteresowania ukształtowała, bywając na squa­ tach i pracując w Wolnym Radiu oraz w krajach Ameryki Łacińskiej

i Afryki. Por. tejże, Eurocentrismo, modernismi, arte globale, estetiche della resistenza, Bulzoni, Rzym 2013; tejże, Alamar Express Lab, Gangemi, Roma 2007; Connecting La Havana, pod red. tejże, Digicult, Milano 2011; Tania Bruguera, pod red. tejże, Postmedia Books, Milano 2010.

strona 383

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

któremu czegoś brakuje” . Wierzę, że to pojęcie może wskazywać na strategię, która opiera się na ciągłej ewolucji poprzez zmianę środo­ wiska i partycypację. Nie istnieje punkt docelowy, ale są różne fazy, w których przestrzenie, sytuacje, życie codzienne tymczasowo się ukła­ dają, aby później zostać wchłonięte i podjąć drogę, która czasem jest odległa od pierwotnego założenia. To nie przypadek, że często zachod­ ni turyści (zwłaszcza europejscy) kojarzą ten stan rzeczy z „brakiem planowania” i „brzydotą” . Na przykład te miasta Ameryki Południowej, które nie zostały założone przez Hiszpanów (lub których centrum historyczne zostało rozszerzone lub zniekształcone przez nawarstwie­ nie nowoczesnych budynków), są często klasyfikowane jako „brzydkie” , „bezkształtne” , „nieokreślone” z punktu widzenia podróżników. Ale tej wizualnej nieokreśloności odpowiada intensywne i prawdziwe życie. Sarah Nuttall w tekście Beautiful / Ugly 35 używa właśnie tych dwóch kategorii do określenia afrykańskiej estetyki. A Rodney Place, architekt i artysta z Johannesburga, odnosząc się do obszarów miejskich w Połu­ dniowej Afryce i do ich „otwartości do życia” , a nie do sztywnej funk­ cjonalności, pisze: „trzeba cały czas zmieniać punkt ostrości – czasem daleko, czasem blisko – i cały czas obracać głową” 36 . W Medellín w Kolumbii większość pejzażu miejskiego składa się z nieotynkowanych domów. „Niedokończenie” tutaj nie jest oznaką braku zainteresowania lub wynikiem skorumpowania instytucji, które zaniedbują budowle publiczne, ale odpowiedzią człowieka na potrze­ bę rozwiązania problemu: nie warto tynkować domu, który być może będzie wymagał rozbudowy w pionie lub poziomie. W ścisłym centrum Medellín znajduje się góra, która utworzyła się w ciągu ostatnich dziesięcioleci w wyniku stratyfikacji wysypiska śmie­ ci. Wokół powstała wspólnota, która zbudowała domy na zboczach: nieformalni pracownicy wysypiska, którzy przekształcali i sprzedawali znalezione tam rzeczy. Dziś Moravia37 to dzielnica domów z blachy i cegieł. Podczas nie­ dawnej akcji przekształcania miasta przeprowadzonej w formie spo­ łecznej innowacji poprzez interwencje architektoniczne nie przewi­ dziano zlikwidowania wysypiska oraz jego nieformalnego sąsiedztwa, 35. S. Nuttall, Beautiful / Ugly: Afri­ can and Diaspora Aesthetics, Duke University Press, Durham 2006. 36. R. Place, Urban Imagining: The Friche Waiting to Happen, S. Nuttal, Beautiful / Ugly…, dz. cyt., s. 316–339.

37. D.A. Osorio Gaviria, Moravia: The Story Of A Slum On A Hill Of Garbage, www.academia.edu, dostęp 8 listopada 2016.


strona 384

38. L. Cippitelli, J. Sandoval, P.E.A.R. Paper for Emerging Architectural Re­ search, „Medellín Through a Kalei­ doscope” 2012, nr 5, London.

część V – Stop!

autor /ka /zy Christian Costa

tylko przekształcenie go w park, w którym działania różnych artystów sprawiły, że życie we wspólnocie stało się bardziej sensowne. Miasto ufundowało centrum kultury, które zostało powierzone konceptual­ nemu artyście, Carlosowi Uribemu, który przekształcił je w żywą przestrzeń, udostępniającą bogatą ofertę edukacyjną, umożliwiającą rekreację i wymianę pomysłów. Nieformalne miasto nadal się po­ większa wokół tej perły, ale celem osób, które zarządzają przestrzenią publiczną i kulturą, nie jest „usztywnienie” tego ciągle ewoluującego obszaru miejskiego, tylko konstruowanie przestrzeni społecznych, któ­ re przekształcają to, co „niedokończone”, w coś „żyjącego” 38 . Ile czasu musi minąć lub co musi się stać, aby można było uznać ­budowlę za „niedokończoną”? Ile czasu musi minąć, aby niedokoń­ czona budowla mogła przekształcić się w „pomnik” lub w coś innego, w odniesieniu do polityczno-kulturowego momentu, który ją stworzył? Myślę, że takie postrzeganie rzeczywistości jest typowe dla myśle­ nia Zachodu; przekonanie, że „niedokończone” mogą być tylko jakieś inwestycje publiczne lub pomniki, związane z planowaniem i pro­ jektowaniem przestrzeni miejskiej na papierze, tak jakby te miejsca były odłączone od życia toczącego się wokół nich. Wierzę również, że stałym elementem społeczeństw globalnego Południa jest burzliwa i bardzo szybka transformacja przestrzeni fizycznej i konstrukcji spo­ łecznej. Często te niedokończone obiekty po prostu przestają „działać” w specyficznym momencie historycznym. Przykładem, który przycho­ dzi mi do głowy, jest amfiteatr w Alamar na przedmieściach Hawany, gdzie dziesięć lat temu wybudowałam Media Center. Alamar powstał w latach 70. i 80. Został postawiony przez rząd kubański jako ekspansja racjonalistycznego budownictwa socjalnego: małe budynki mieszkalne w sąsiedztwie koszar, plaż i ogromnych pustych przestrzeni. Upadek ZSRR, głównego sponsora Kuby, spowodował zakończenie projektu we wczesnych latach 90. i powolne porzucanie lub opuszczanie tamtej­ szej infrastruktury i niektórych przestrzeni publicznych dzielnicy. Dotyczyło to między innymi amfiteatru, który w połowie lat 90. został uporządkowany i oddany w zarząd Omni Zonafranca, kolektywowi dzielnicowych artystów (formalnie niewykształconych w kierunku artystycznym) w celu organizowania występów i slamów poetyckich. Amfiteatr w tym przypadku nie jest czymś „niedokończonym” , lecz raczej pewną „hipotezą” miejską, która popadła w ruinę. Ale jego „nie­ dokończoność” powoduje także reakcję społeczności dzielnicy, która

strona 385

tytuł Niedokończony jako kategoria ontologiczna

dzięki tamtejszemu genius loci przekształca to miejsce w przestrzeń budowania tożsamości, tworzenia autonarracji, dającą możliwości po­ głębiania więzi wewnątrz mikrospołeczeństwa zgromadzonego wokół.

39. Zob. www. urbanscenos.org, dostęp 8 listopa­ da 2016.

Jaka jest specyfika afrykańskiej lub południowoamerykańskiej „niedo­ kończonej” architektury? Jakie są czynniki kulturowe, które sprawiają, że jest ona wyjątkowa? W latach 2012 i 2013 byłam współkuratorką festiwalu Urban Sce­ nos39 , projektu podróżującego przez afrykańskie i afrokaraibskie stolice, który stworzyli dwaj francuscy scenografowie. Charakterystyczne dla niego jest to, że kształtuje się w wyniku długotrwałego pobytu grupy afrykańskich artystów w określonej dzielnicy miasta; współpracują oni z lokalną społecznością i żyją na prawach normalnych mieszkańców, a nie jako turyści. Przebywaliśmy wtedy w Ouakam, byłej wiosce rybac­ kiej później włączonej do Dakaru, stolicy Senegalu. Ouakam to plaża, na której żyją rybacy Lébous – wyznawcy animizmu. Wszystko tam ma sens, który wykracza poza funkcję danej rzeczy czy miejsca: wysypi­ sko to ogrodzony teren zamieszkany przez złe duchy, baobab stanowi symbol otwartego i przestronnego obszaru socjalnego, gdzie rozstrzyga się spory i problemy społeczne, stalowa rura stojąca na samym środku małej uliczki (pozostałość po nieukończonym betonowym budynku) jest obiektem, który ucieleśnia pewne wspomnienie, osobę, historię i dlatego stała się częścią życia społecznego. Nie ma „niedokończone­ go” , bo niedokończoność (bez względu na wiek przedmiotu) staje się częścią codziennego życia i narracji małej wsi, w której wszystko dzieje się poza przestrzenią prywatną (wesela, chrzciny, wymiany, umowy, imprezy, dyskusje). W takich kontekstach odnajduję relację z miejscami, która powstała w powiązaniu z życiem codziennym, czasami jako wynik konkretnej analizy terenu. To pewien rodzaj „ciepłej” psychogeografii, w której ba­ danie skutków wpływu obszaru miejskiego na reakcje ludzi to pierwszy etap działania mającego na celu wprowadzenie innowacji społecznych.



VI – Architekci naczelni


strona 389

tytuł

Włączyć wszystkich

podtytuł

tłumaczenie

Katarzyna Banach

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Jan Christiansen

Bogna Świątkowska

biogram

Jan Christiansen jest członkiem krajowego zespołu doradców duńskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych ds. estetyki w ar­ chitekturze, krajobrazie i sztuce. Jako naczelny architekt Kopenhagi w latach 2001–2010 doprowadził do największego rozwoju miasta w ostatnim stuleciu. Dzięki niemu Kopenhaga – zachowując swój szczególny charakter – zyskała nowe przestrzenie miejskie, two­ rzące ramy dla codziennego życia jej mieszkańców.

detale


strona 390

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Jan Christiansen

Niezrównoważona architektura, czy szerzej: urbanistyka, jest bar­ dzo widoczna w Warszawie, ale czy utrzymanie równowagi jest dziś w ogóle możliwe? W świecie, w którym działają agresywne siły eko­ nomiczne, zachodzą głębokie zmiany w strukturze społecznej wskutek migracji i napływu ludności do miast, które rozrastają się niezwykle szybko. Czy w ogóle można zaspokoić potrzebę równowagi? Pytanie o równowagę jest ważne. Wydaje mi się, że to właśnie jest problemem w Warszawie. Byłem tu pięć czy sześć lat temu, jestem tu dzisiaj, a to wciąż jest miasto chaosu, niezrównoważonych proporcji i zachwianych relacji między budynkami. Jednak istnieje też jakiś dynamiczny chaos. Nie widać tu możliwości, które dawałyby szansę na homogeniczność. Wydaje się, że nie możecie jej osiągnąć. Być może jednak jesteście w stanie wypracować jakiś sposób kształtowania miasta, polegający na akceptacji swojej sytuacji. Przyjmując ją taką, jaka jest, możecie stworzyć nową tendencję. Pod pewnym względem podobają mi się te szerokie korytarze drogowe przecinające miasto. Są fantastyczne i dynamiczne, zupełnie niekopenhaskie. Może w Warsza­ wie dałoby się zwęzić pasy ruchu samochodowego, zachęcić niektó­ rych kierowców samochodów, żeby przesiedli się na rowery, ale przy tym zachować dynamikę i oblicze architektoniczne? Macie miasto, które wciąż jest jak noworodek – można je kształtować i sprawić, żeby było wspaniałe. Marzę, że za dziesięć lat wrócę do Warszawy i zobaczę, jak ludzie przekształcają to miasto w zupełnie nowy sposób – nie na wzór amsterdamski, berliński czy kopenhaski, ale warszawski, poszu­ kując tożsamości miasta, podobnie jak my to robimy u nas. Próbujemy znaleźć to, co jest szczególne w tym mieście. Wielcy architekci z całego świata przyjeżdżają i mówią: „Och, Kopenhaga jest taka fantastyczna, dbajcie o nią, musicie o nią dbać!” . Wy też powinniście dbać o Warsza­ wę, przekształcać ją w ten pragmatyczny, ale jednocześnie chaotyczny, nowy, nowoczesny sposób. Uważa się pan za radykała? Nie, nie. Nazwałbym siebie realistą oraz romantykiem, i może pragmatykiem. Jako naczelny architekt miasta odniósł pan duży sukces, wprowadza­ jąc nową formę Kopenhagi. Tak, dzięki fantastycznej koniunkturze gospodarczej, jaką mieliśmy w 2000 roku. Zanosiło się na nią w latach 90., mogliśmy zauważyć, że

strona 391

tytuł Włączyć wszystkich

coś się dzieje. W 1994 roku Kopenhaga znajdowała się w rozsypce i była przebudowywana. Przybywało wielu inwestorów. Zauważyliśmy, że coś się zmienia, zaczęliśmy budowę metra, obiektów kultury i tak dalej… Mój najlepszy przyjaciel – niestety nieżyjący – Boje Lundgaard, jeden z najważniejszych architektów w Kopenhadze, kiedy postanowi­ łem starać się o stanowisko naczelnego architekta miasta, powiedział mi: „Masz teraz szansę. Masz szansę stworzyć nową Kopenhagę” . Na­ prawdę mnie wspierał. Razem wykładaliśmy architekturę. Powiedział mi dwie rzeczy: po pierwsze, że powinienem mieć polityków po swojej stronie, a po drugie, żebym organizował dużo konkursów, co ściągnie do Kopenhagi ludzi z całego świata. Być może to było przyczyną magii, która się wtedy wytworzyła. Mieliśmy dużo pieniędzy i mogliśmy zrobić wszystko. Mogliśmy powiedzieć wszystkim nudnym, pozba­ wionym talentu architektom, żeby po prostu wynieśli się do Szwecji [śmiech]. Mieliśmy szansę stworzyć niesamowite miasto. Pod pewnymi względami nam się udało. Oczywiście nie do końca, bo zaliczyliśmy kilka wpadek. W Kopenhadze wbrew pozorom nie prowadzimy wielu dyskusji na temat architektury. Mamy oczywiście różne spory, dyskusje. Podobnie jak wy w Polsce, mamy w Danii partię, która moim zdaniem zanadto urosła w siłę. Konserwatywna Duńska Partia Ludowa chce architektów rodem z XVI wieku, boją się modernizmu. Ale to u nas jest Christiania, potrafimy mieć nowe spojrzenie na życie. Jako architekt odnosiłem sukcesy, wygrałem wiele konkursów, byłem wiarygodny. Architekci byli więc po mojej stronie, podobnie jak politycy i burmistrzowie, ponieważ dołożyłem starań, aby byli ze mną. Powiedziałem im otwarcie: „Musicie mnie wspierać, w przeciwnym ra­ zie odchodzę” . Do lat 2008–2009 było ciężko, ale dziś wszystko zostało uporządkowane, a Tina Saaby, obecna naczelna architektka miasta, świetnie sobie radzi. Pytam o radykalizm, choć właściwie chodzi o umiejętność podejmowa­ nia decyzji nie zawsze łatwo akceptowanych. Ale ktoś w końcu musi podejmować decyzje, wziąć odpowiedzialność za realizację pomysłów. Tym kimś był pan, prawda? Tak, przy wsparciu ze strony dobrych architektów. A jak włączono obywateli w cały proces zmian miasta? To było dla mnie bardzo ważne. W swojej karierze zajmowałem się również osiedlami socjalnymi w Kopenhadze zamieszkanymi


strona 392

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Jan Christiansen

przez rodziny o niskich dochodach. Budynki te zostały przekształcone w nowy, zrównoważony sposób. Osiągnęliśmy to wspólnie z mieszkań­ cami. Przez dwadzieścia lat mojej praktyki uczyłem się rozmawiać ze zwykłymi ludźmi, przekonywać ich, że architektura to fantastyczna sprawa. Uważam, że to bardzo ważne, żeby mieszkańcy Kopenhagi byli po naszej stronie – mamy ich poparcie, ale nieustannie na nie pracujemy. Tak samo musieliśmy pracować nad pozyskaniem inwestorów. Pewien profesor powiedział mi: „Odniesiesz sukces tylko wtedy, gdy wszyscy będą działać zespołowo” . Mamy mieszkańców Kopenhagi, architektów, urzędników, potentatów finansowych, polityków, ale niezwykle ważni są inwestorzy. Zadanie polegało więc na przekonaniu ich, że to, co ro­ bimy, jest fantastyczne i że dzięki temu zarobią więcej, ponieważ ich nie­ ruchomości zyskają na wartości dzięki parkom i innym obiektom, które tworzymy. To samo można by powiedzieć o waszym mieście. Z pomocą architektów można zwiększyć wartość gruntów. To jest interesujące, ponieważ dobra architektura kosztuje tyle samo co architektura prze­ ciętna – to takie same materiały, takie same koszty. Z punktu widzenia inwestorów uzyskanie nowej jakości nic nie kosztuje. Można im to wy­ jaśniać, a co najważniejsze, można im pokazać przykłady działania tej metody: kiedy stworzyliśmy fantastyczną przestrzeń miejską, inwesto­ rzy mogli sprzedać swoje nieruchomości dwa razy drożej, niż wynosiła cena zakupu. Przychodzą i mówią: „Tak, chcemy ten dwupiętrowy budynek mieszkalny, nowoczesny i mały, ale… może wybudujmy budy­ nek dziesięciopiętrowy, będzie wspaniale!” . To pod pewnymi względami jest pragmatyzm [śmiech], kalkulacja, i za razem ten sposób myślenia, którym niektórzy architekci gardzą. Mówią: „Ech, ci kapitaliści, przy­ chodzą i wszystko niszczą…” . A to nie tak. Inwestorzy również powinni być obecni przy tej dyskusji, powinni rozumieć, że mogliby podchodzić do wykorzystywania architektury jako atutu swoich nieruchomości. Gęstość zabudowy i różne rodzaje podejścia do urbanistyki pod względem rozmieszczenia terenów zielonych przemieszanych z dziel­ nicami mieszkalnymi to czynniki, których znaczenie wydaje się kluczo­ we w tworzeniu przestrzeni miejskiej charakteryzującej się wysoką jakością. Jaki jest najlepszy sposób rozłożenia gęstości zabudowy w obrębie miasta? Polityka Kopenhagi dotycząca gęstości zabudowy oczywiście jest ukierunkowana na pozbycie się samochodów. Aby się ich pozbyć, potrzebne jest metro; same autobusy nie wystarczą, ponieważ one

strona 393

tytuł Włączyć wszystkich

również zapełniają ulice miasta. Budowa metra to jednak strasznie duży wydatek. Kto ma za to zapłacić? Sprzedajemy zatem grunty. Za każdym razem, gdy budowana jest nowa linia metra, w jej pobliżu działki drożeją. Poza tym jeśli mamy gęstą zabudowę wokół stacji, możemy skłonić ludzi, żeby przesiedli się z samochodów do metra. Ta strategia wydaje się kompletna pod względem komunikacyjnym. Ale z mojego punktu widzenia, czy też z punktu widzenia jakości miasta, gdy wykorzystujesz tę gęstość zabudowy w całym mieście, możesz wydać pieniądze na budowę metra, ale również na tworzenie parków miejskich. Moim zdaniem wielu młodych mieszkańców Kopenhagi lubi gęstą zabudowę, ludzi na ulicach, życie miejskie, ale także ceni ogrody i parki, do których można pójść z dziećmi. Tak więc zarządza­ nie gęstością zabudowy i zapewnianie otwartej przestrzeni to złożona kwestia. Myślę, że tego rodzaju dynamika jest dobra – poruszać się w gęsto zabudowanej przestrzeni, po czym przejść do parku, na tereny zielone. Istnieje pewne napięcie między obszarami o gęstej zabudowie, przestrzeniami miejskimi i terenami zielonymi – nie powinny być takie same, tylko różne. tamStare miasto w Kopenhadze jest teraz młodym miastem, zamieszkanym przez rodziny i studentów, którzy kochają to miejsce. Dlatego potrzebujemy parków. Mamy na przykład wiele otwartych terenów poprzemysłowych w porcie. Tam urządziliśmy miejsca spacerowe i parki. Dla osób z dziećmi istotna jest jakość miasta. Niektórzy ludzie oczywiście nadal przeprowadzają się na przedmieścia, ale większość, więcej niż myśleliśmy, zostaje w centrum, więc powinno ono służyć tym rodzinom. Uwielbiam tych dwóch inżynierów, którzy trzydzieści lat temu postanowili, że będziemy mieli czystą wodę w por­ cie, i to osiągnęli – to zasługa tylko dwóch osób! To, że w porcie jest czysto, można pływać, to rzadkość. Dbamy o to. Kiedy zimą w Kopen­ hadze pada śnieg, zbieramy go z ulic, ale nie możemy wywozić go do portu, żeby nie zanieczyścił wody. Czy jako naczelny architekt miasta kiedykolwiek nie zgadzał się pan z żądaniami obywateli lub czy protestowali oni przeciwko niektórym pańskim decyzjom? Tak. O co chodziło? W Kopenhadze doszło do protestów w miejscu o nazwie Krøy­ ers Plads, gdzie wybudowano domy z dachem dwuspadowym, które


strona 394

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Jan Christiansen

zdaniem mieszkańców tej okolicy były za wysokie. Ludzie z tej dzielni­ cy, Christianshavn, są z mojego pokolenia. Byliśmy tymi mieszkańcami Kopenhagi, którzy stworzyli Christianię, pokoleniem ‘68, lewicowcami, paliliśmy haszysz, robiliśmy wiele fantastycznych rzeczy, ale teraz jesteśmy starzy i konserwatywni. Byłem lewicowcem, ale dziś jestem konserwatystą. Tak więc mieszkańcy protestowali przeciwko tym budynkom, jeździli po całej Danii, protestowali przeciwko temu pro­ jektowi i uzyskali poparcie sześćdziesięciu tysięcy wyborców. Miesz­ kańcy Kopenhagi nie lubią wieżowców – dzisiaj mamy ich czterdzieści. Dopiero teraz, po długim czasie dyskusji i przekonywania, mieszkańcy zaakceptowali potrzebę zbudowania metra, uzyskania odpowiedniej gęstości zabudowy, zapewnienia większej liczby parków i zrewitalizo­ wania przedniej części portu. Jest to proces. Jak to się dzieje, że ludzie w Kopenhadze są skłonni do robienia rze­ czy, do których warszawiaków nawet nie da się na razie przekonać? Takich jak poruszanie się rowerem zamiast samochodem, zwężenie ulic, ograniczenie prędkości samochodów, słowem: korzystanie z miasta w sposób bardziej świadomy i przyjazny ludziom. Jak to możliwe, że wprowadza się w mieście pewne regulacje, które są nie tylko akcepto­ wane, ale też z zadowoleniem przyjmowane przez mieszkańców? Na czym polega ta technika współpracy, w jaki sposób skłonił pan ludność Kopenhagi do zrobienia tego, co było konieczne? Jak powiedziałem, jestem romantykiem, ale także romantycznym obywatelem. Moja realistyczna strona mówi, że wszyscy kochają swoje samochody, a my mamy ich tak wiele – większość rodzin posiada dwa auta. Ludzie korzystają z nich, żeby jeździć na wieś. Taka jest rzeczy­ wistość. Istnieje jednak nowy styl życia w dużych miastach. Być może on przybywa do Kopenhagi i oczywiście również do Warszawy z takich miast jak Nowy Jork, Paryż i Berlin. Trzeba go dostosować do sytuacji mieszkańców danego miasta. Każdy parlamentarzysta w Kopenhadze jeździ do pracy na rowerze. Wszystko zaczęło się w 2000 roku, ale to w latach 2005–2010 skupiliśmy się na walce z dominacją samochodów w mieście. Większość mieszkańców chciała jeździć autami, ale to było fizycznie niemożliwe. Jeżeli mamy metro i całą infrastrukturę, mamy również zdrowszą ludność. W Danii przeprowadzono badanie, które wykazało, że mieszkańcy Kopenhagi są zdrowsi niż w innych regionach kraju, ponieważ pięćdziesiąt pięć procent z nich codziennie rano jeździ na rowerze. Są po prostu w dobrej formie. Poza tym są w Kopenhadze

strona 395

tytuł Włączyć wszystkich

miejsca, w których można poćwiczyć, potańczyć, pogimnastykować się. To już pod pewnym względem nieprawda, że dla dobra ogólnego stanu zdrowia lepiej mieszkać na wsi niż w mieście. Dawniej, kiedy ktoś chciał żyć zdrowo, wyjeżdżał na wieś, ale teraz znacznie lepiej jest przyjechać do Kopenhagi [śmiech]. Można powiedzieć trochę roman­ tycznie, trochę realistycznie i trochę pragmatycznie: to jest miasto, wykorzystajmy je jak najlepiej. Spróbowaliśmy tego w Kopenhadze. Mieliśmy też to szczęście, że nie dotknęła nas żadna z wojen świato­ wych. Miasto jest nienaruszone. W Warszawie widzę wiele możliwości stworzenia czegoś, czego nie możemy zrobić u siebie, ponieważ każdy obszar Kopenhagi jest już ograniczony czymś istniejącym. Wy jednak nadal macie puste przestrzenie. Możecie powielać swoje najlepsze ob­ szary, możecie tworzyć nowe rzeczy, możecie zaczerpnąć jakiś element z tej radykalnej koncepcji lub wypracować nową. Widzę, że macie fantastycznych architektów. To młodzi, pragmatyczni ludzie, podobnie jak ci w Danii, którzy wiele się nauczyli w Holandii. Powinni częściej zajmować się nowymi formami zamiast tradycyjnymi rozwiązaniami estetycznymi. Oni mogliby stworzyć nową wizję tego miasta.


strona 396

tytuł

Nowe oprogramowanie

strona 397

podtytuł

tłumaczenie

Magda Szalewicz

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Joni Baboci

Jola Starzak, Dawid Strębicki

biogram

Joni Baboci jest architektem i urba­ nistą. Obecnie piastuje funkcję dyrektora generalnego do spraw planowania i rozwoju w urzędzie miasta Tirany. W latach 2014–2015 był dyrektorem Atelier Albania, eksperymentalnego wydziału ­Narodowej Agencji Planowania Przestrzennego w Albanii, badają­ cego między innymi oddolne inicja­ tywy w planowaniu przestrzennym. W ramach działalności w Atelier Albania uczestniczył w przygo­ towaniu książki Metabolism of ­Albania, wydanej w 2015 roku przez IABR we współpracy z rzą­ dem Albanii, Uniwersytetem Tech­ nicznym w Delft, .FABRIC i 51N4. detale

tytuł Nowe oprogramowanie

Zacznę od krótkiego wstępu na temat Albanii. Obecnie mamy około trzech milionów mieszkańców, a do zeszłego roku kraj był podzielony na trzysta sześćdziesiąt siedem jednostek samorządu terytorialne­ go i każdą z nich kierował burmistrz. Każdy z tych burmistrzów był odpowiedzialny za rozwój miejscowy i architektoniczny w granicach własnego, małego okręgu. Rok temu zrobiliśmy reformę terytorialną i liczbę gmin zmniejszono do sześćdzisięciu jeden. W związku z czym gminy stały się znacznie większe, dlatego teraz łatwiej jest planować i dyskutować. Podczas tej reformy stolica, Tirana, powiększyła się dwa­ dzieścia pięć razy pod względem powierzchni, a jej populacja wzrosła o około piętnaście–dwadzieścia procent. Tak więc miasto zyskało wiele pod względem powierzchni, lecz niekoniecznie dużo, jeśli chodzi o populację. Dzisiaj obszar metropolitalny Tirany liczy około ośmiuset tysięcy mieszkańców, ale znów – zaledwie trzydzieści lat temu było to tylko dwieście tysięcy. Te dynamiczne zmiany przyniosły wiele dziw­ nych, ale także ciekawych przekształceń. Współczesna Tirana to bar­ dzo zróżnicowane miasto z dużą liczbą mieszkańców pochodzących z całego kraju i z wieloma klasami społeczno-ekonomicznymi. Ludzie z całej Albanii ściągają do stolicy, bo jest to serce naszej gospodarki, wytwarza się tu około czterdziestu–pięćdziesięciu procent PKB całego kraju. Z drugiej strony, w Albanii ludzie lubią spędzać czas w prze­ strzeni publicznej. Jednym z naszych problemów jest to, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat poświęcono temu zagadnieniu o wiele za mało uwagi. Dlatego dziś miastu brakuje tego rodzaju miejsc, choć tutejsi mieszkańcy lubią żyć na zewnątrz – gdybym zabrał cię teraz na spacer, zobaczylibyśmy bardzo wiele osób siedzących w kawiarniach. W Tiranie jest ich około dziesięciu tysięcy, co oznacza, że na stu miesz­ kańców przypada ​​jedna kawiarnia, czyli naprawdę sporo w porówna­ niu do innych krajów. dawid strębicki: Przypuszczam, że Tirana zmieniła się radykalnie w ostatnich latach? Tak, absolutnie. Aż do lat 90. Tirana miała zaledwie dwieście tysięcy mieszkańców i niewielką liczbę samochodów. Praktycznie każda część miasta była zaprojektowana przez władzę centralną, nie było miejsca na inicjatywę prywatną, wszystko podlegało odgórnej kontroli. W ostatniej dekadzie XX wieku wszystko się odwróciło, miasto zaczęło się szybko rozrastać, a cały ten rozwój tworzyły inwestycje prywatne, ludzie robili, co chcieli – wiele spraw załatwiało się wtedy nieformalnie.


strona 398

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Joni Baboci

W Albanii i w Tiranie (która jest czymś w rodzaju lustrzanego odbicia całego kraju) nastąpiło przejście od społeczeństwa, w którym właści­ wie wszystko było wspólne i nie istniała żadna własność prywatna, do takiego, w którym wszystko stało się całkowicie prywatne. W pierw­ szych latach kapitalizmu ludzie starali się jakoś przetrwać ten począt­ kowy szok związany z wprowadzeniem wolnego rynku. To był czas największego rozrostu szarej strefy, ludzie przybywali z każdej części kraju i chcieli budować, żeby zainwestować swój kapitał w coś solidne­ go i konkretnego. W 1997 roku przyszło załamanie koniunktury, wiele osób straciło prawie wszystkie oszczędności, ale też całe zaufanie do systemu i rządu. Te czynniki złożyły się na przemiany, które zaszły w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat: przejście od społeczeństwa, które wszystko ​​ traktowało jako dobro wspólne, do takiego, które uważa, że każdy pracuje tylko sam na siebie. W chwili obecnej przechodzi­ my przez to raz jeszcze, bo dokonuje się legalizacja tych wszystkich nieformalnych przekształceń i inwestycji, mieszkańcy dostają prawa własności do swoich lokali. Tirana to bardzo ciekawe miasto, mnóstwo się tutaj dzieje w dziedzinie architektury, wielu świetnych, między­ narodowych architektów realizuje tu swoje projekty. Staramy się ich przyciągnąć, zachęcić do odwiedzenia naszego kraju i dać szanse zaprojektowania ciekawego dzieła architektonicznego albo krajobrazu. Ale jest też sporo architektury bardzo amatorskiej, brzydkiej, przesad­ nej albo wyłącznie funkcjonalnej, co tworzy ciekawy kontrast z punktu widzenia potencjalnej harmonii urbanistycznej. ds: Kolejne wydanie Synchronizacji dotyczy problemu równowagi oraz jej braku. Wspomniałeś o obiektach budowanych bez pozwolenia, o powstawaniu nowych budynków – takie posunięcia mają ogromny wpływ na miasto, definiują jego kształt, ale trudno byłoby je określić mianem planowania architektonicznego czy urbanistycznego. Jak postrzegasz je w kontekście dążenia do równowagi i rozwoju miasta? Myślę, że takie rzeczy obecnie nie mają miejsca, bo mamy już za sobą cały ten nieformalny okres, choć zrodził on rzeczywistość, z którą dzisiaj musimy się uporać. Przy czym wydaje mi się, że ten niekontrolo­ wany rozwój, brak planowania, był błędem, ale zarazem stanowił odpo­ wiedź na bardzo realne problemy – potrzeby mieszkaniowe setek tysię­ cy osób. Co ciekawe, w Tiranie większość miejsc, w których roz­budowa odbywała się w sposób nieformalny, stanowiła przedtem grunty rolne. Ludzie napływający z całej Albanii budowali się na działkach rolnych,

strona 399

tytuł Nowe oprogramowanie

które odziedziczyły określoną strukturę w postaci siatki kanałów służących nawadnianiu i odprowadzaniu wody, więc kiedy patrzysz na mapę miasta, widzisz, że w tym chaosie jest jakiś porządek, wszystko wygląda całkiem regularnie, nie sprawia wrażenia całkiem nieprze­ myślanego rozmieszczenia albo bałaganu. Jest to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności, bo dzisiaj te kanały dają nam miejsce na drogi. Nawet drogie, ekskluzywne budynki często dopiero teraz finalizują procesy legalizacyjne. Bardzo często ich twórcy mieli pozwolenie na budowę pięciu lub sześciu kondygnacji, ale ostatecznie stawiali osiem albo dziewięć. Dzisiaj musimy sobie poradzić z tego typu faktami, ze śladami, które te minione, niekontrolowane procesy pozostawiły w strukturze naszego miasta – musimy je zaakceptować, aby ruszyć do przodu. ds: Mieliście zatem najpierw cały ten niekontrolowany rozwój, ale dziś sytuacja wygląda już nieco inaczej. W jaki sposób staracie się osiągać równowagę w rozwijaniu miasta? Jeśli chodzi o główne problemy, z którymi musimy się w tym kon­ tekście mierzyć, to jest ich kilka. Jednym jest brak przestrzeni publicz­ nych. Mamy wprawdzie duży park w centrum, nie zmienia to jednak faktu, że w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat niekontrolowanego rozrostu miasta nikt nie myślał o przestrzeni publicznej i o miejscu na parki. Każdy deweloper i właściciel prywatny starał się zmaksy­ malizować swój zysk z posiadanych gruntów. W związku z tym nie było w ogóle miejsca na alternatywę – nie pozostawiono żadnej pustej przestrzeni, żadnych luk w krajobrazie miasta. Drugim problemem, który moim zdaniem jest bardzo istotny, jest mobilność. Tirana była kiedyś miastem, w którym prawie każdy poruszał się pieszo albo na rowerze – jak już wspomniałem, to było małe miasto. W latach 90. w tym krajobrazie pojawiły się samocho­ dy, podczas gdy rozbudowa na gruntach prywatnych postępowała w najlepsze i budowało się do skraju chodnika, tak aby zagarnąć jak najwięcej przestrzeni publicznej. Ludzie budowali jak najmniejsze chodniki, jak najwęższe drogi, ponieważ chcieli, żeby ich budynek miał tak duży metraż, jak to tylko możliwe. Co dzisiaj wydaje się rodzajem błogo­sławieństwa, bo budując większe drogi, tworzy się większy ruch – w ten sposób kreuje się popyt na samochody. W Ti­ ranie jednak nie ma takiej możliwości. Nie jesteśmy w stanie bu­ dować szerszych dróg, dlatego też, chociaż jesteśmy nękani przez


strona 400

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Joni Baboci

korki, stawia to miasto przed wyjątkową szansą zmiany paradygmatu mobilności: inwestowania przede wszystkim w ścieżki rowerowe, w obszary przeznaczone tylko dla pieszych, w poszerzanie chodników. Tirana nadal jest miastem raczej gęstej zabudowy i dość niewielkich odległości. Według danych Banku Światowego w Albanii (to średnia dla całego kraju) na tysiąc mieszkańców przypada sto osiemnaście samochodów, czyli niezbyt dużo. W Grecji, we Włoszech czy w Ho­ landii jest to około pięciuset–sześciuset samochodów. Gdyby brać pod uwagę te liczby, w przyszłości my również powinniśmy mieć około pięciuset samochodów na tysiąc mieszkańców, ale infrastruktura na to nie pozwoli. To stawia nas w sytuacji, w której, żeby znaleźć rozwią­ zanie, musimy przemyśleć cały problem na nowo. Jak również wiele innych problemów, na przykład brak planu zagospodarowania prze­ strzennego. Zwykliśmy myśleć o planowaniu jako o pewnym środku służącym rozbudowie – formalnej, prawnej podstawie budownictwa. Ale właśnie rozpoczęliśmy tworzenie nowego planu we współpra­ cy ze Stefanem Boerim. Staramy się wypracować trwały plan, który będzie zakładał i inkorporował rozwój mobilności, lokalnej gospodar­ ki, struktur społecznych i infrastruktury. Staramy się uwzględnić te wszystkie elementy, by na tej podstawie w dalszej kolejności wypraco­ wać pasujący do nich wzór rozwoju. jola starzak: Jak rozumiem, częścią tego procesu jest obserwowanie sytuacji w innych krajach, by na tej podstawie konstruować scenariusze na przyszłość, jak w przypadku liczby samochodów przypadających na mieszkańca. Uwzględnienie możliwego przebiegu danego procesu i przypuszczalnych efektów różnych posunięć pozwala lepiej panować nad własnym położeniem – na przykład skręcić w lewo zamiast w pra­ wo w odpowiednim momencie, bez powielania tych samych błędów. Zastanawia mnie, w jaki sposób przekazujecie te pomysły lokalnej społeczności: czy jest to raczej nieformalny proces, czy też bezpośred­ nio informujecie mieszkańców o swoich strategiach urbanistycznych, wykorzystując przykład takich miast jak Berlin czy Amsterdam? Jako miasto jesteśmy bardzo aktywni w mediach społecznościo­ wych – właściwie każdy projekt, który podejmujemy, jest przez nas ogłaszany i pokazywany. Jeśli chodzi o nadal stosunkowo niewielką liczbę samochodów, z jaką mamy do czynienia w Albanii, to jest to szczęście w nieszczęściu. Oczywiście staramy się rozwiązywać proble­ my, które się z tym wiążą, ale z drugiej strony wydaje mi się, że mamy

strona 401

tytuł Nowe oprogramowanie

dzięki temu wyjątkową szansę. Myślę, że głównym zadaniem, przed którym stoimy i które staramy się bardzo aktywnie rozwiązać, jest zwiększenie liczby alternatywnych środków transportu. Oczywiście można powiedzieć ludziom, że nie przeskoczy się problemu korków i złych warunków na drogach, ale trzeba również dostarczyć im inne rozwiązania: może to być spacer, rower, transport publiczny. To jest właśnie wyzwanie stojące przed miastem – jak możemy ulepszyć te środki transportu tak, by stały się bardziej atrakcyjne dla wszystkich. Większość ludzi w Tiranie porusza się pieszo lub jeździ na rowerze, więc zasadniczo nie jest to dla nich bardzo kłopotliwe. Należy jednak również mieć na uwadze fakt, że przez ostatnich dwadzieścia pięć lat cały proces planowania koncentrował się na samochodach i drogach. Dlatego jeden z naszych największych projektów, nad którym właśnie zaczynamy pracę, dotyczy wielkiego placu w centrum miasta, placu Skanderbeg. Chodzi o przekształcenie tego ogromnego ronda samo­ chodowego, położonego w najbardziej centralnym punkcie, w plac przeznaczony dla pieszych. ds: Jesteś architektem miejskim, ale istnieją również problemy, których rozwiązywanie leży w gestii polityków. W Polsce na przykład politycy wywodzą się głównie ze starszych pokoleń, które nadal tkwią w cza­ sach postkomunistycznych, w związku z czym w myśleniu o mobilności koncentrują się na ruchu samochodowym, a o rozwoju myślą w kate­ goriach inwestycji prywatnych. Jestem ciekaw, w jaki sposób pogodzić ze sobą ambicje architekta, polityka i obywatela, który chce po prostu żyć wygodnie. Jak można to osiągnąć? Przede wszystkim, i może trochę na marginesie, nasz burmistrz jest bardzo młody. Jeszcze jakieś pięć–sześć lat temu był aktywistą, po czym wszedł do polityki i najpierw został ministrem do spraw młodzieży, a następnie burmistrzem Tirany. Niedawno gmina kupiła mu samochód elektryczny (Toyotę Prius). To jego pierwszy samo­ chód w życiu i jest to również pierwsze auto z napędem hybrydowym w Tiranie. To oczywiście posunięcie czysto symboliczne, ale rezonu­ je w szerszym kontekście. Wydaje mi się, że warto mieć na uwadze, w jaki sposób takie zachowanie może wpływać na obywateli. Staramy się być jak najbardziej otwarci przy podejmowaniu prób komunikacji i tak progresywni jak to tylko możliwe w sposób logiczny i racjonalny. W związku z tym wszystkim wydaje mi się, że udział społeczeństwa w podejmowaniu decyzji to sprawa tylko z pozoru prosta – de facto


strona 402

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Joni Baboci

bardzo trudno jest to dobrze zorganizować. Urzędnikom często wydaje się, że stworzenie formalnej możliwości uczestnictwa wystarczy. Ale takie podejście rzadko kiedy faktycznie prowadzi do aktywnego za­ angażowania obywateli. Staramy się rozwiązać ten problem, działając na dwa fronty. Po pierwsze, nie zapraszamy do dyskusji na poziomie gminy, tylko prowadzimy konsultacje na poziomie dzielnic. W ten sposób władze miasta ​​zbliżają się do lokalnych społeczności i to miasto interesuje się pomysłami ludzi, a nie na odwrót. Takie podejście jest skuteczniejsze niż typowe posiedzenia gminy. Po drugie, staramy się używać mediów społecznościowych i internetu w taki sposób, żeby procesy decyzyjne przebiegały interaktywnie. Wszystkie szkice robo­ cze aktualnych planów są publikowane na stronie Tirana 030 w forma­ cie interaktywnym. Każdy może zapoznać się z projektem i w dowol­ nym momencie zaproponować zmiany, także anonimowo. Dzięki temu kanały komunikacji z obywatelami są stale otwarte. Ostatecznie samorząd jest najbardziej bezpośrednim wyrazem de­ mokracji; najtrudniejsza w całym tym procesie jest zdolność odróżnia­ nia roszczeń głośnych mniejszości od zasadnych obaw. Głośna mniej­ szość jest w stanie zmienić politykę przez wywieranie presji, protesty i media. Czasem ma to skutek pozytywny, ponieważ daje miastu wgląd w rzeczywiste bolączki obywateli, ale w większości przypadków głośna mniejszość niekoniecznie reprezentuje potrzeby i problemy miasta jako całości. Weźmy na przykład kierowców. W Tiranie mniej niż trzydzieści procent mieszkańców ma własny samochód, a tylko połowa z nich dojeżdza nim do pracy. Ale jeśli posiadasz samochód, to znaczy, że ​​jesteś bogatszy niż większość, a zatem masz większy dostęp do me­ diów i komunikacji. Kiedy zaczynaliśmy organizować raz w miesiącu Dni bez Samochodu, opór kierowców był ogromny. W takich przypad­ kach ważne jest zachowanie odpowiedniej perspektywy. Miasto było pełne pieszych, rowerzystów i użytkowników transportu publicznego, i oni wszyscy byli bardzo zadowoleni z nowo odnalezionej przestrzeni publicznej. To, że kierowcy więcej i głośniej narzekają, nie znaczy, że należy ignorować potrzeby siedemdziesięciu procent mieszkańców, którzy nie posiadają samochodu. js: To wszystko można chyba odnieść na zasadzie analogii do po­ działu na hardware i software? Idea odgórnie narzuconej, sztywnej strategii architektonicznej, centralnego planowania. Ty, jako architekt, jesteś kimś w rodzaju racjonalnego aktywisty, który stara się powiązać

strona 403

tytuł Nowe oprogramowanie

ze sobą rozmaite kwestie i naprawiać miasto przy pomocy różnych strategii komunikacyjnych. Rzeczywiście, dyskusja jest bardzo ważna przy wypracowywaniu najlepszej strategii ożywienia danego miejsca. Bardzo ciekawe i świeże są również okresowe wydarzenia organizowane w przestrzeni publicz­ nej, bo pokazują dynamikę miasta oraz różne role, jakie dane miejsce może odgrywać w życiu społeczności. Czasami wystarczy tylko dać ludziom wolną przestrzeń. Taką jak na przykład centralnie położony plac miejski Matki Teresy, gdzie po godzinie osiemnastej zabroniony jest ruch samochodowy, co pozwala ludziom korzystać z tej przestrze­ ni. W tym przypadku nie chodzi o architekturę, ale o pokazanie, w jaki sposób da się organizować możliwość interakcji. I to naprawdę spraw­ dza się jako metoda aktywizacji przestrzeni publicznej. Ponadto jest to też przykład wykorzystywania oddolnej aktywności, co obecnie jest bardzo na czasie. Sięgamy jednak również do tworzonych dawniej cen­ tralnych planów zagospodarowania i staramy się czegoś z nich nauczyć. Tirana do 1991 roku była miastem zarządzanym odgórnie – wtedy też powstał ostatni komunistyczny plan zagospodarowania, zatwier­ dzony przez ówczesnego premiera Adila Çarçaniego. Ten dokument wykorzys­tuje oczywiście odgórną metodę planowania, co jest typo­ we dla planistyki z tego okresu, i podąża ścieżkami wytyczonymi dla Tirany jeszcze przez austriackich i włoskich urbanistów w pierwszej połowie XX wieku. Głównym celem ich dalekosiężnych planów było stworzenie sieci dróg oraz czytelnej formy siatki miejskiej dla tego małego miasteczka, które przez pięć wieków rozrastało się w sposób organiczny. Zawsze uważałem, że planowanie jest zawodem między­ pokoleniowym. Decyzje podejmowane dziś mogą mieć praktyczne konsekwencje nie tylko jutro, w przyszłym roku czy w kolejnym cyklu wyborczym, ale też przez całe wieki. Dlatego te stuletnie, a po części nawet starsze plany wciąż mają daleko idące konsekwencje dla współ­ czesnych obywateli. Jednym z głównych działań infrastrukturalnych, jakie podjęliśmy w pierwszym roku pracy na rzecz gminy, było zakoń­ czenie budowy małej obwodnicy, a tym samym utorowanie drogi do przekształcenia centralnego placu Tirany w przestrzeń publiczną prze­ znaczoną wyłącznie dla pieszych. Budowę tej obwodnicy planowano już ponad sto lat temu, a jednak praktyczne skutki jej powstania stały się odczuwalne dla obywateli dopiero teraz, w 2016 roku – negatywne dla tych, którzy zostali wywłaszczeni, a pozytywne dla miasta jako całości, bo za jej sprawą udało się usprawnić ruch idący przez centrum.


strona 404

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Joni Baboci

Decyzje podejmowane dzisiaj, zarówno w sposób odgórny, jak i na zasadzie inicjatyw oddolnych, będą kształtować miejską tkankę przez wieki – tej odpowiedzialności nie wolno lekceważyć. ds: Podążając dalej tym tropem, chciałbym cię zapytać o konkurs kuratorski ogłoszony na stronie internetowej Atelier Albania – dotyczy on projektu Dzielnicy Muzeów i, co wydało mi się wartościowe, zakła­ da wykorzystanie budynków państwowych z poprzedniej epoki do nowych celów. Projekt, który wygrał, wprowadza niewielkie zmiany, dzięki czemu te budowle dostają niejako nowe życie. js: To jest ciekawy problem, bo w takich sytuacjach pojawia się dyle­ mat – czy tego rodzaju architektoniczne pomniki przeszłości należy traktować jako pełnoprawną część krajobrazu miasta i dostrzegać potencjał związany z przekształcaniem ich tak, by mogły pełnić nowe, inne funkcje, czy może przeciwnie, należy stwierdzić, że okej, mamy wprawdzie budynek, ale jest on obciążony niechlubną przeszłością, ma wiele negatywnych konotacji, więc lepiej będzie go zburzyć i zastą­ pić czymś bardziej nowoczesnym i lepiej pomyślanym. Wydaje mi się, że konkurs dotyczący zagospodarowania dzielnicy kulturalnej jest w tym kontekście faktycznie ciekawy, bo jest tam wiele budynków użyteczności publicznej – czyli de facto budynków pań­ stwowych niedostępnych dla szerszej publiczności. A chodzi o to, żeby je przekształcić w rzeczywiście otwarte i ogólnodostępne. Dziedzictwo architektoniczne Albanii jest niewątpliwie obciążone ładunkiem politycznym. Najlepszym tego przykładem jest Piramida Tirany stojąca przy głównej stołecznej alei, która pierwotnie miała mieścić muzeum dziedzictwa komunistycznego dyktatora Envera Hodży. Bydynek pełnił tę funkcję przez trzy lata, do 1991 roku, a od tamtej pory miał wiele innych wcieleń, zawsze efemerycznych: był centrum konferencyjnym, siedzibą ogólnokrajowego festiwalu jazzo­ wego, salą wykładową, teatrem, przestrzenią wystawową, potencjalną siedzibą parlamentu Albanii, centrum kultury, centrum dowodzenia NATO podczas operacji Allied Harbour oraz dynamiczną sceną kon­ certową – i przez cały ten czas wielokrotnie o włos unikał rozbiórki. Jednak polityczne znaczenie tej piramidy zawsze ocenia się w odwoła­ niu do pierwszych trzech lat jej istnienia, a nie w kontekście kolejnych dwudziestu pięciu. Dziś ten budynek stanowi najsłynniejszą albańską ­pozostałość dawnego systemu, jednak kryje w sobie potencjał, by poprzez

strona 405

tytuł Nowe oprogramowanie

Plan Tirana030, opracowany przez zespół pod kierownic­ twem Stefano Boeri ­Architetti i UnLab, we współpracy z pracowni­ kami Urzędu Miasta Tirany i architektem Jonim Babocim. Konsultacje na­ ukowe: Lorenza Baroncelli, Mi­ chele Brunello, Francesca Cesa Bianchi, Andreas Faoro oraz studio IND. Reprodukcje dzięki uprzejmo­ ści Joniego Babociego.

rewitalizację stać się jednym z najbardziej dynamicznych i ciekawych obiektów architektonicznych w Europie Wschodniej. Ale jego prze­ szłość i powiąza­nie z dyktatorem sprawiają, że politycy i obywatele mają poczucie, że to jest zły budynek, trzeba go wyburzyć i na jego miejscu postawić coś nowego. Wydaje mi się, że przypadek tej pirami­ dy (i ­innych gmachów z minionej epoki) dobrze ilustruje mój sposób myślenia o tych sprawach – uważam, że nie da się zniszczyć idei stojącej za architekturą przez jej wyburzanie; jedynym sposobem, żeby się jej pozbyć, jest wykorzystanie przestrzeni w nowy sposób, obalenie dawnego porządku przez „nowe oprogramowanie” .


strona 406

tytuł

Laboratorium przyszłości

strona 407

podtytuł

tłumaczenie

Magda Szalewicz

autor /ka /zy

rozmawiał /a rozmawiał  / a

Kristiaan Borret

Dawid Strębicki

biogram

Kristiaan Borret – ­inżynier, studiował w Leuven architekturę i filozofię na Katholieke Univer­ siteit oraz nauki polityczne na Université catholique de Louvain, a także urbanistykę na Universitat Politècnica de Catalunya w Bar­ celonie. Obecnie pełni funkcję naczelnego architekta Brukseli (Bouwmeester / Maître Architecte Bruxelles-Capitale). W latach 2006–2014 był naczelnym architektem Antwerpii oraz dziekanem Wydziału Nauk o Projektowaniu na tamtejszym uniwersytecie. Od 2005 roku jest profesorem urbanistyki na Uniwer­ sytecie w Gandawie. detale

tytuł Laboratorium przyszłości

W ostatnim czasie architekci i urbaniści próbują zgłębić zagadnie­ nie równowagi i nierównowagi w mieście. Dotychczas równo­waga rozumiana była w kontekście ekologicznej i zrównoważonej archi­ tektury oraz infrastruktury, co często sprowadza się do wdrażania w projektach rozwiązań zaawansowanych technicznie. Jestem dość sceptycznie nastawiony do takiego sposobu interpretowania tej tema­ tyki. Z drugiej strony istnieje intrygujący nurt myślowy zmierzający ku formułowaniu nowych podejść do ekologii. Czy mógłbyś rozwinąć ten temat? Wydaje mi się, że region Brukseli lokuje się w awangardzie debaty ekologicznej i myślenia w kategoriach zrównoważonego rozwoju. Od 1 stycznia 2015 roku wszystkie nowe mieszkania i biura muszą speł­ niać standardy domu pasywnego. To oznacza, że jako architekt miejski mogę się skoncentrować na równowadze innego rodzaju – a w grę wchodzą dwa poziomy działania. Po pierwsze, wiele budynków pa­ sywnych projektuje się w sposób niezwykle techniczny: architekt coś sobie wymyśla, a potem przychodzi inżynier, dodaje różne rozwiązania techno­logiczne, kładzie trochę paneli słonecznych na dachu i nagle część szklanej fasady zostaje zasłonięta. Dlatego należy się starać integrować rozwiązania proekologiczne i myśleć o równowadze już na wstępnym etapie procesu projektowego. Tak naprawdę trzeba je wpi­ sywać w sam projekt, a nie dodawać na końcu niczym przysłowiowy kwiatek do kożucha. Takie podejście pozwala mi oraz innym architek­ tom myśleć o równowadze w szerszej perspektywie, nie redukując jej do aspektów technicznych. Po drugie, istotne staje się przejście od myślenia o architekturze ekologicznej w skali pojedynczego budynku do myślenia w kategoriach zbiorowych, czyli w skali miasta. W wielu wypadkach, na przykład w kontekście systemu ogrzewania, rozwiązanie zbiorowe w postaci dzielnicowego systemu grzewczego może być korzystniejsze z punktu widzenia idei zrównoważonego rozwoju i ekologii – dlatego warto o tym myśleć z perspektywy miasta, zamiast skupiać się na pojedyn­ czym domu. To jedna z kwestii, którymi zajmuje się tutejszy oddział ekologii, a ja bardzo wspieram ich działania. Ważne jest również two­ rzenie lepszego obiegu, bardziej cyrkularnej godpodarki: stawianie na odzyskiwanie, przerabianie i recykling materiałów. Czy możesz powiedzieć coś więcej o odzyskiwaniu i przerabianiu budynków? Tego tematu dotyczą dwa prowadzone przez ciebie


strona 408

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Kristiaan Borret

strona 409

konkursy: jeden organizowany przez imal, a drugi przez Zinneke1. Ten ostatni zakłada ponowne wykorzystanie materiałów znalezio­ nych w okolicach Brukseli. Wydaje mi się, że po zakończeniu pionierskiej fazy wdrażania stan­ dardu domu pasywnego jesteśmy obecnie w pionierskiej fazie tworze­ nia cyrkularnej gospodarki. W gospodarce budowlanej istnieje możli­ wość ponownego użycia materiałów. W przypadku obu projektów, o których wspomniałeś, podstawowe założenie jest takie: nie rozbiera­ my budynku, tylko go przerabiamy, odświeżamy co trzeba, akceptując przy tym ewenutalne wady, zamiast wszystko wyburzać i zastępować czymś innym. W przypadku projektu Zinneke to idzie nawet dalej, bo powstaje on we współpracy z Rotor, belgijskim kolektywem architek­ tów, którzy mocno promują recykling w budownictwie i zbierają mate­ riały z placów budowy i terenów rozbiórki w całej Brukseli. W ramach tego projektu będziemy badać możliwości wykorzystania materiałów pozostałych po innych projektach lub pochodzących z wyburzonych budynków do przeprowadzenia remontu istniejącego obiektu. Takie inicjatywy są nadal czymś świeżym i raczej marginalnym, ale mam wrażenie, że Bruksela może stać się dla nich przestrzenią pionierską, podobnie jak to było kilka lat temu w przypadku domów pasywnych. Jednym z tematów włączających myślenie w skali ogólnomiejskiej jest transport. Przypuszczam, że również w Brukseli wielu ludzi codzien­ nie dojeżdżających do pracy wciąż korzysta z samochodów. Jak wychodzi­cie temu naprzeciw, skoro w planowaniu miejskim kładziecie nacisk na ekologię i zrównoważony rozwój? Niestety, jeśli chodzi o transport, architekt miejski ma niewiele do powiedzenia. Podobnie jak wielu urbanistów uważam, że pod tym względem Bruksela jest naprawdę daleko w tyle w porównaniu do innych miast. Mamy zbyt duży ruch samochodowy, zwłaszcza kierow­ ców dojeżdżających do pracy. Trzeba usprawnić system transportu publicznego; w tej dziedzinie planowane są ogromne inwestycje, więc sprawy zmierzają w dobrym kierunku. Politykę urbanistyczną i pla­ nowanie transportu powinno się ściśle łączyć, zwłaszcza gdy w grę 1. iMAL – Center for Digital Cultu­ res & Technology jest organizacją pozarządową mającą na celu wspieranie praktyk artystycz­ nych, których medium są nowe technologie (www. imal.org).

Zinneke – projekt służący rozwi­ janiu różnych form współpracy pomiędzy środowiskiem artystycz­ nym a inicjatywami społecznymi (www.zinneke.org). Kilka lat temu obydwie organizacje, by realizować

swoją misję, otrzymały od władz miejskich pustostany, które w naj­ bliższym czasie przejdą proces renowacji.

Projekt renowacji parku Bonnevie w Brukseli, fot. Suede 36


strona 410

część VI – Architekci naczelni

strona 411

po lewej i powyżej: Kolektyw Rotor w ramach projektu Rotor De­ construction pozyskuje materiały z poddanego renowacji budynku Génie Civil w Brukseli, fot. Olivier Beart

poniżej: Tymczasowy projekt dep­ taku w pobliżu wieżowca Madou w Brukseli, fot. Suede 36


strona 412

część VI – Architekci naczelni

strona 413

na tej rozkładowce: Plan Tirana030, Reprodukcje dzięki uprzej­ mości Joniego Babociego.


strona 414

część VI – Architekci naczelni

Narodowe Muzeum Historyczne w Tiranie, konkurs na renowację wygrało w 2015 roku biuro casanova+hernandez architects, fot. Joni Baboci

strona 415


strona 416

część VI – Architekci naczelni

strona 417

tytuł Laboratorium przyszłości

wchodzi zagęszczanie zabudowy określonych dzielnic, jak to się obec­ nie dzieje w Brukseli. Wybór obszarów, które mają zostać zagęszczone, powinien być powiązany z przepustowością transportu publicznego. To powinno być kluczowe kryterium – nowe osiedla należy budować tylko tam, gdzie można zagwarantować odpowiednią liczbę połączeń komunikacji miejskiej. Jestem pewny, że jeśli tylko stworzy się ludziom atrakcyjną alternatywę wobec samochodu, w pewnym momencie za­ czną wybierać transport publiczny po prostu dlatego, że w dzisiejszych czasach jest on szybszy od samochodowego.

u góry: Piramida, budynek zrealizowany i otwarty w Tiranie w 1988 roku jako Muzeum Envera Hodży, obecnie Międzynarodowe Centrum Kultury, fot. Joni Baboci

na dole: Plac Skanderberg (Sheshi Skënderbe), główny plac Tirany, w 2016 roku rozpoczęto realizację projektu autorstwa brukselskiej pracowni 51N4E, zakładającego całkowite wyłączenie ruchu zmo­ toryzowanego na tym obszarze

W większości europejskich miast duża część tego, co widzimy, patrząc przez okna, jest dziełem potężnych deweloperów. W Brukseli oprócz deweloperów bardzo istotną rolę odgrywa Unia Europejska. W jaki sposób dbasz o to, by te „normy jakości” były spełniane, także w sytu­ acjach, gdy jako naczelny architekt nie jesteś bezpośrednio zaangażo­ wany w tworzenie budynku? To zależy. Stworzyłem w tym celu specjalną „izbę jakości” – zbiera­ my się regularnie, co dwa tygodnie, wraz z urzędnikiem odpowie­ dzialnym za pozwolenia na budowę oraz przedstawicielem gabinetu premiera regionu Brukseli. We trójkę omawiamy z architektami i deweloperami jakość głównych, strategicznych projektów. Prowadzi­ my z nimi swego rodzaju dialog, choć w tych rozmowach jest też coś z szantażu albo negocjacji, w ramach których władze publiczne mówią: „Uważamy, że warto byłoby poprawić ten projekt” , co tak naprawdę oznacza: „Jeśli go nie poprawicie, to możecie nie uzyskać pozwolenia na budowę” . Uważam, że pozwolenia na budowę powinny służyć jako narzędzia nacisku pozwalające poprawić jakość projektów tworzonych przez inwestorów prywatnych. Jest to w gruncie rzeczy bardzo łatwe, ale władze często nie mają śmiałości sprzeciwiać się inwestorom, bo obawiają się, że ci zrezygnują z realizacji projektu albo zrealizują go w innym mieście. Nie sądzę, żeby tak to działało. Wydaje mi się, że posiadanie wyrobionych opinii jest częścią naszego powołania jako przedstawicieli władzy publicznej. Deweloperzy wolą stabilny klimat inwestycyjny, a władza mająca jasną wizję działań pomaga go tworzyć. Z drugiej strony deweloperzy nie są tacy źli i wcale nie jest tak, że cho­ dzi im tylko o pieniądze. Zdarzają się sytuacje, gdy na przykład sami proponują, żeby wspólnie z miastem zorganizować konkurs architekto­ niczny. Pracując w Brukseli, niejednokrotnie miałem okazję uczestni­ czyć we współtworzeniu takich inicjatyw.


strona 418

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Kristiaan Borret

Jeśli dobrze rozumiem, jako naczelny architekt udzielasz pewnych zaleceń i formułujesz określoną wizję, ale twoje wskazówki nie mają statusu uchwał i stosowanie się do nich nie jest obowiązkowe? Rzeczywiście, naczelny architekt miasta formułuje jedynie zalece­ nia. To rząd lub burmistrz, czyli organy polityczne, podejmują osta­ teczne decyzje, i wydaje mi się, że taki tryb jest właściwy. Jako archi­ tekt miejski za każdym razem muszę przekonywać władzę do swoich racji – i uważam, że to bardzo zdrowe, bo wymusza pracę nad rozwi­ janiem odpowiedniego typu motywacji. Jeśli wielokrotnie przedsta­ wiałeś szeroką, jasno ugruntowaną oraz odpowiednio umotywowaną wizję, po pewnym czasie uzyskasz pewien autorytet. Potem wszystko staje się łatwiejsze, ponieważ decydenci zaczynają chętniej liczyć się z twoimi opiniami. Chodzi więc o zbudowanie zaufania, ale też o to, by udowodnić, że troszczysz się przede wszystkim o jakość, a twoje argumenty mają charakter obiektywny i merytoryczny. Czy Bruksela posiada strategię rozwoju spisaną w formie jakiegoś do­ kumentu lub planu wskazującego kierunek, w którym miasto powinno podążać? A jeśli tak, to czy ten dokument ma rzeczywisty wpływ na podejmowane decyzje? I jak się go traktuje: raczej sztywno czy w spo­ sób elastyczny, dostosowując plan do zmieniających się warunków i potrzeb? Tak, istnieje taki dokument. Jednak podział administracyjny Brukseli jest dość zawiły. Na poziomie regionalnym funkcjonuje ona jako całość, ale oprócz tego ma również dziewiętnaście gmin, a każda z nich bardzo ceni własną autonomię. Wszelkie decyzje wymaga­ ją w związku z tym negocjacji politycznych między tymi różnymi poziomami, a to sprawia, że wszystko staje się bardzo skomplikowa­ ne. Istnieje pewien ogólny plan zagospodarowania przestrzennego regionu Brukseli, ale jest on raczej ogólnikowy i dotyczy głównie przeznaczenia konkretnych gruntów. To istotny dokument, ponie­ waż określa ich wartość, jednak nie ma w nim wielu wytycznych odnośnie do rozwoju strategicznego albo działań, które warto by podjąć – nie wyznacza żadnych priorytetów, nie szkicuje hierarchii celów. Istnieje również inny dokument, mający większy wpływ na rzeczywiste zarządzanie miastem, który formułuje wizję przyszłego rozwoju Brukseli i wyznacza dziesięć obszarów strategicznych. Jest on o tyle pomocny, że wskazuje konkretne rejony, nad którymi należy pracować.

strona 419

tytuł Laboratorium przyszłości

Twój zespół zaczyna właśnie prace nad terenem Kanału Brukselskiego, czyli jednym z owych dziesięciu obszarów strategicznych. Jak zamie­ rzacie go zmienić? Tak, okolice Kanału Brukselskiego są naszym priorytetem i strefą strategiczną. To specyficzny obszar, większy od wszystkich innych. Zajmując się tym terenem, współpracujemy z różnymi działami urzędu miasta. To znaczy, że zamiast koordynować pracę w ramach oddziałów, jak to zwykle bywa w organizacji miejskiej, działamy na płaszczyźnie poziomej, w grupie zrzeszającej ludzi z różnych działów. Mamy więc dwie osoby odpowiedzialne za pozwolenia na budowę, trzech mena­ dżerów projektu oraz trzy osoby prowadzące badania nad projek­ tem – i wszyscy ze sobą współpracują. To ważne, że prace nad tym obszarem odbywają się właśnie w takim trybie. Próbujemy pokazać, że władza publiczna również jest zdolna do projektowania i nie zawsze musi być zależna od architektów i dewelo­ perów, bo potrafi wnieść do przestrzeni miejskiej coś od siebie, tworzyć własne koncepcje i myśleć o mieście, wykorzystując jako narzędzie ry­ sunek i projekt. W dyskusjach na temat urbanistyki i rozwoju obszarów miejskich nie można posługiwać się tylko tekstami i tabelkami z Excela. Trzeba wykorzystywać również inne media: mapy, rysunki, obrazy, symulacje i modele. Jako zespół badawczo-projektowy tym właśnie się zajmujemy. Wydaje mi się, że rysunek w wielu przypadkach jest równie ważny i potrzebny jak tekst. Dużo mówi pan o odpowiedzialności społecznej wobec mieszkańców i o tym, że stara się pan ich reprezentować, a więc wykraczać poza punkt widzenia władz. Uważam, że organy władzy powinny działać w interesie dobra publicznego. W Polsce nie najlepiej wychodzi nam łączenie różnych poziomów dzia­ łania w mieście. Mamy więc polityka, mamy architekta albo urbanistę i mamy mieszkańca, a w ramach tego podziału każdy ma własne cele. Polityk chce mieć budynek gotowy w ciągu pięciu lat, żeby zdążyć przed następnymi wyborami i móc powiedzieć wyborcom: „Patrzcie, co dla was zrobiłem!” . Architekt ma wizję, przez co często jest trakto­ wany jako artysta tworzący na własnych warunkach. I wreszcie mamy mieszkańca – ten wprawdzie widzi, że coś tam się zmienia, ale nikt z nim niczego nie konsultuje ani nie zaprasza go do udziału w procesie


strona 420

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Kristiaan Borret

decyzyjnym. Mieszkaniec nie czuje się z tym dobrze. W Polsce komuni­ kacja między tymi trzema stronami właściwie nie działa. A jak wyglą­ da to u was? Jak się ze sobą porozumiewacie i co robicie, by w mieście żyło się lepiej? W Brukseli istnieje silna tradycja zaangażowania mieszkańców w politykę miejską, ludzie są dobrze zorganizowani i posiadają od­ powiednie struktury, na przykład w postaci stowarzyszeń. Z drugiej strony widać jednak, że ten system powoli osiąga granicę skuteczności, czemu staramy się zaradzić. Dlatego wciąż poszukujemy odpowiedzi na pytanie o to, jak zaangażować mieszkańców w nowy, inny sposób. Jestem przekonany, że mieszkańcy i stowarzyszenia obywatelskie powoli zyskują status profesjonalnych uczestników procesów rozwo­ ju obszarów miejskich. Są coraz lepiej zorganizowani i coraz częściej wychodzą z inicjatywą pozytywnej zmiany – nie są to jedynie głosy protestu i krytyki dyktowanej zasadą „nie w moim ogródku” . Przy­ kładowo Anspach Boulevard, czyli centralny bulwar Brukseli, jest obecnie przestrzenią wyłączoną z ruchu samochodowego tylko dzięki długotrwałym staraniom organizacji mieszkańców, którzy promowali alternatywną wizję tej przestrzeni w sposób tak przekonujący i pro­ fesjonalny, że politycy w końcu musieli się z nimi zgodzić. Wydaje mi się zatem, że obecnie mieszkańcy Brukseli bardziej niż kiedykolwiek są pełnoprawnymi współtwórcami miasta: są dobrze zorganizowani, profesjonalni i mają pozytywne podejście. Dla mnie są partnerami w dyskusji o mieście i liczę się z ich zdaniem. Uważam, że wiele z wy­ suwanych przez nich postulatów jest dobrze przemyślanych, więc nie ma powodów, by nie traktować ich poważnie. Jakiego rodzaju mechanizmy mogą być pomocne przy szukaniu od­ powiedzi na pytanie o aktualne potrzeby społeczeństwa? Wyobraże­ nia architektów i urbanistów na ten temat w przeszłości często okazy­ wały się błędne, to samo dotyczy zresztą pomysłów polityków. Jak szuka pan właściwej odpowiedzi? To trudna sprawa, bo chodzi tu o zdefiniowanie nie tyle tego, jakie są właściwe odpowiedzi, ile jak powinny brzmieć same pytania. Moja praca polega w znacznej mierze na organizacji i w tym się specjalizu­ ję. Jeśli więc podniesiony zostaje jakiś problem, organizuję konkurs na jego rozwiązanie. Czuwam nad tym, by zwycięski projekt dobrze odpowiadał na postawione pytanie oraz żeby wszystko odbywało się w sposób przyzwoity. Prawdziwy problem polega jednak na tym, czy

strona 421

tytuł Laboratorium przyszłości

samo pytanie było tym właściwym. Często nie umiem tego stwier­ dzić, co może świadczyć o słabości, ale jednocześnie wydaje mi się, że po­pełnianie błędów jest czymś normalnym i nieuniknionym. Bardzo wierzę w konkursy. Konkurs architektoniczny zawsze uznawałem za ostatnią instancję, która pozwala zakwestionować takie wątpliwości. Czasami, choć oczywiście nie zawsze, zdarza się, że architekt przycho­ dzi z projektem, który nie odpowiada na zadane pytanie, tylko propo­ nuje jakiś inny temat – i jako zleceniodawcy i organizatorzy konkursów powinniśmy być otwarci na każdą alternatywę, jaką się nam przedsta­ wia. To bywa bardzo pomocne. Poza tym wydaje mi się, że aby zadawać właściwe pytania, trzeba dysponować większą liczbą mechanizmów kontroli i utrzymywania równowagi. Im dokładniej sprawdza się i nad­ zoruje proces decyzyjny, tym większe są szanse, że ostatecznie dokona się wyboru, który będzie słuszny – przynajmniej taką mam nadzieję. Pomówmy więc o idei konkursu architektonicznego. W Europie istnieją różne rodzaje konkursów, lecz większość z nich – w tym także te orga­ nizowane w Polsce – jest oparta na nieodpłatnej pracy zespołów pro­ jektowych. Natomiast w Brukseli zaprasza się cztery czy pięć ­zespołów i płaci się im niewielką sumę pieniędzy za pracę, jakiej wymaga przy­ gotowanie projektu konkursowego. Czy z pana doświadczenia wynika, że wpływa to na podniesienie jakości zgłaszanych projektów? Tak, rzeczywiście taki mamy system. Myślę, że konkurs architekto­ niczny, jeśli ma się udać, powinien składać się z dwóch etapów. Pierw­ szym jest proces selekcji, podczas którego spośród wszystkich kan­ dydatów wyłania się mniej więcej pięciu, a dopiero potem organizuje się konkurs i płaci wybranym architektom za opracowanie propozycji. Wierzę w powiedzenie, że „jaka płaca, taka praca” . A jeśli zorganizu­ jesz dwuetapowy konkurs i zagwarantujesz wynagrodzenie za pracę faktycznie wykonaną w fazie konkursowej, to przyciągniesz lepszych kandydatów i otrzymasz lepsze propozycje. I ostatecznie powstanie lepszy budynek. Czy można powiedzieć, że Bruksela jest miastem otwartym? Na pewno jest to miasto zróżnicowane i wielokulturowe, złożone niejako z wielu odmiennych całości. Jak to wszystko współdziała? Bruksela nie jest miastem łatwym do zrozumienia, nie jest też bez­ problemowym miastem, w którym można się zakochać od pierwszego wejrzenia. Zorietowanie się w specyfice tego miejsca zajmuje trochę


strona 422

część VI – Architekci naczelni

autor /ka /zy Kristiaan Borret

czasu. Po części dlatego, że jest to rzeczywiście miasto bardzo zróżni­ cowane, policentryczne w sensie geograficznym, a także bardzo roz­ drobnione na poziomie instytucjonalnym – w zasadzie możemy mówić o wielu miastach funkcjonujących na kilku poziomach. Dodatkowo jest to aglomeracja niezwykle wielokulturowa: obecnie w Brukseli tylko trzydzieści procent mieszkańców to dzieci obojga rodziców urodzo­ nych w Belgii. Oznacza to, że w rzeczywistości Belgowie są w Brukseli mniejszością. Mieszka tu wielu cudzoziemców z różnych krajów Unii Europejskiej, tworzą oni mniej więcej jedną trzecią populacji, nato­ miast pozostała jedna trzecia to świeży imigranci lub osoby, których ro­ dzice są imigrantami. Nie traktuję tej różnorodności jako problemu – to raczej zapowiedź tego, co w przyszłości czeka wiele miast na naszym kontynencie. Bruksela to laboratorium przyszłości, ponieważ wiele europejskich miast będzie musiało się zmierzyć z organizacją coraz bardziej złożonej rzeczywistości. Staramy się radzić sobie z tym wy­ zwaniem, by potem móc mówić innym, co trzeba zrobić. To mnie cieszy. Wspominałeś o Anspach Boulevard, który jest obecnie wyłączony z ruchu samochodowego. Jak oceniasz takie tymczasowe, ekspery­ mentalne przemiany przestrzeni miejskiej? Uważasz, że są potrzebne i przynoszą wymierne korzyści? A może rzeczywistą zmianę zawsze powinien poprzedzać eksperyment? Albo inaczej: czy „prawdziwe” zmiany należy projektować? Owszem, z lepszym lub gorszym skutkiem. Jestem fanem tego rodzaju przejściowych faz badawczych, ale w przypadku Anspach ­Boulevard to trwa już zbyt długo. Wydaje mi się, że ludzie powoli zaczynają się niecierpliwić, bo chcieliby już zobaczyć efekty. Z dru­ giej strony jako architektci i urbaniści czasami popełniamy błędy. Nie wiemy, co tak naprawdę jest słuszne, choć zwykle jesteśmy przekonani o własnej racji, nawet jeśli potem okazuje się, że byliśmy w błędzie. Tego typu myślenie dotyczy zwłaszcza przestrzeni publicznej. Za­ projektowanie jej w taki sposób, by mieć pewność, że będzie później funkcjonować zgodnie z założeniami przyjętymi w planie, stanowi jedno z najtrudniejszych wyzwań. Dlatego – trochę dzięki inspiracji fazą testową Anspach Boulevard – ogłaszając konkurs na projekt no­ wego parku, zamierzamy prosić o zgłaszanie projektów ewoluujących, czyli takich koncepcji przestrzeni publicznej, które można po pewnym czasie dopasować do oczekiwań mieszkańców. Tak, żeby również po upływie roku albo dwóch można było dostosować przeznaczenie

strona 423

tytuł Laboratorium przyszłości

poszczególnych miejsc. Nie chodzi więc o to, żeby oddać w ręce mieszkańców gotowy park, ale by stworzyć coś w rodzaju struktury, do której w porozumieniu z jej użytkownikami można dodawać kolejne elementy. Czyli od architektów i twórców krajobrazu oczekujesz przede wszyst­ kim projektowania otwartych sytuacji? Tak, chodzi o to, by niczego z góry nie narzucać i nie definiować w sztywny sposób. Oczywiście architekt lub projektant krajobrazu musi mieć pewną wizję, która wyróżnia jego projekt spośród innych, ale może ona pozostawiać wiele niedopowiedzeń. W Antwerpii brałem udział w projektowaniu parku Spoor Noord. Celem było stworzenie neutralnego, otwartego układu przestrzennego, tak by w tygodniu w ciągu dnia park mógł być boiskiem do gry w piłkę nożną, w godzi­ nach wieczornych stawał się miejscem swobodnych spotkań i pikników, natomiast w weekendy był sceną dla przeróżnych wydarzeń. Taka przestrzeń nie ma jednej, konkretnej, ustalonej funkcji, tylko otwartą formę i neutralny charakter. Myślę, że taki model najlepiej odpowiada wielowymiarowości życia we współczesnym mieście.



Dachologia (manual)


strona 427

dachy zielone

dach, który był tarasem

tytuł

Dachologia

sprawdzenie statusu

podtytuł

Podwyższone miasto

kto go użytkuje księga wieczysta

infor­ macja zarządcy

tłumaczenie

dach, który jest tarasem

status

taras

autor /ka /zy

rozmawiał /a

Grupa projektowa centrala

dach spadzisty

dach

dostawienie do konstrukcji budynku

zamiana statusu dachu na taras

­ rzyjęcie p przez wspólnotę mieszkaniową uchwały pozwalają­ cej na budowę tarasu

wykona­nie projektu i pozyskanie ekspertyz

uzyskanie pozwolenia na budowę

pokrycie kosztów dodatko­ wej powierzchni wspólnej ( np. wynajem)

dojście z zew­nę­trznej klatki schodowej

pretekstowa funkcja

mebel

oparcie na ścianach obwodo­ wych / konstrukcyj­ nych budynku

konstrukcja

auto­ no­miczna kons­trukcja

taras na dachu bloku

dostęp

dojście z wewnętrznej klatki schodowej oparcie na komi­ nach

dachy na budynkach publicznych

wybicie otworu w dachu

biogram

spacery

Grupa projektowa centrala to platforma wspólnych poszukiwań architektów, designerów i artystów, m.in. Małgorzaty Kuciewicz, Jakuba Szczęsnego oraz Simone De Iacobisa. Projektowanie to dla nich proces twórczy, który nie może odbywać się w oderwaniu od współczesnej myśli filozoficznej oraz innych dziedzin sztuki. Obok projektów ściśle achitektonicznych i urbanistycznych tworzą projekty artystyczne będące krytyczną wypowiedzią na temat polskiej przestrzeni. centrala otrzymała nagrody lub wyróżnienia w wielu konkursach. Wiele spośród pro­ jektów grupy to próba wywołania dyskusji społecznej na temat ochrony i rewitalizacji dziedzictwa powojennej awangardy moderni­ stycznej. centrala 2016: Małgo­ rzata Kuciewicz, Jakub Szczęsny, Simone De Iacobis, Krzysztof Syruć, Patrycja Dyląg, Natalia Kowalska, Emma Lucek.

maj–wrzesień 2016

www.centrala.net.pl

współpraca

Centrum Nauki Kopernik, Dom Funkcjonalny, Fundacja Galerii Foksal, Galeria Piktogram, Level27, Muzeum Narodowe w Warsza­ wie, Muzeum Warszawskiej Pragi, PoLandscape, Prom Kultury Saska Kępa, Sąd Najwyższy, Teatr Wielki – Opera Narodowa, Wspólnota Mieszkaniowa Szklany Dom, Wspólnota Mieszkaniowa Targowa 15, Targi Designu WZORY w Browarze Perła w Lublinie, Biblioteka Uniwersytetu Warszaw­ skiego, Ognisko Pracy Pozaszkolnej nr 2 w Warszawie. podziękowania:

Andrzej Dobrowolski (dach przy ul. Ząbkowskiej) partner strategiczny

Geberit, www.geberit.pl


strona 428

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

Firmament jest kluczowy dla architektonicznego imaginarium. Koty, kuny i kominiarze doskonale znają krajobraz architektury dachowej, jego zarysy, nawierzchnie i tektonikę. Dla pozostałych ta wyniesiona grań miasta jest raczej niedostrzegalna. Spójrz w górę, podziwiaj piękno efemerycznej chmury. Ciesz się mocą architektury i ludzkich osiągnięć, podziwiając pano­ ramę miejską. Nasze miasta nie kończą się na poziomie ulicy. Postrze­ ganie ich nie zostanie wyczerpane podczas jazdy lub spaceru wzdłuż dróg lub poprzez place. To tylko część naszej rzeczywistości; cały obraz wymaga trójwymiarowości, wymaga poszukiwań także w pionie. Architekci rozpinają pomiędzy budynkami podniebne kładki zwane skywalks, ale nie służą one do przechadzek po niebie – z nich również patrzy się w dół, na ulice. Przez zbyt długi czas, używając pojęć takich jak „przestrzeń publiczna” czy „uliczne życie” , zaniedbywaliśmy dachy, miasto podniebne. Architektura jako dyscyplina współtworząca kulturę powinna przełamywać nawyki rozumienia przestrzeni miejskiej, nawet te po­ wszechnie przyjęte. Przyjrzeliśmy się temu, co podniebne, pokazaliśmy miejsca kontemplacji miejskich przestworzy i wytypowaliśmy te z nich, które mogłyby być przestrzenią wieloużytkową. Tarasy, które stały się dachami, bo od lat nie były używane, trzeba na powrót otworzyć. Umeblować można również dachy spiczaste. Na co dzień chodzimy po dachach kubatur podziemnych – najdłuższy dach w Warszawie to dach metra. Myśleć o dachach w szerszym ujęciu, jako o części powierzchni użytkowych naszych miast, to znaczy odnosić się do otoczenia miej­ skiego w sposób całościowy i świadomy. Tak powstała dachologia – podwyższone miasto.

strona 429

tytuł Dachologia

pulpitowy

dwuspadowy

czterospadowy

naczółkowy

półszczytowy

mansardowy

uskokowy

namiotowy

wklęsły

płaski

taras

zielony

łamany

kopulasty

szedowy

iglica

stożkowy baniasty cebulowy

powyżej: Typologia dachów, rys. Patrycja Dyląg, Grupa projek­ towa CENTRALA, 2016

obok: Wyłaz na dach Muzeum ­ arodowego w Warszawie, ekspe­ N dycja nr 3, czerwiec 2016, fot. PION


strona 430

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

strona 431

tytuł Dachologia

powyżej: Dach kamienicy przy ul. Targowej 15, arch. Juliusz N ­ agórski, 1928

Dach, który był tarasem – readaptacja

Co należy zrobić • Sprawdzenie statusu od dawna nieużywanego tarasu: czy jest o nim informacja w księdze wieczystej, czy jest „nieruchomością wspólną” (w wypadku gdy sąsiedzi tworzą wspólnotę miesz­ kaniową). Jeżeli formalnie były taras jest już dachem, to należy przeprowadzić proces ponownej adaptacji oraz przeliczenie proporcjonalne udziałów nieruchomości wspólnej wszystkich człon­ ków wspólnoty mieszka­ niowej. Jeżeli taka zmiana generuje dodatkowe comie­ sięczne koszty, należy szukać

powyżej: Wyłaz na dach ­ amienicy przy ulicy Targowej, k ekspedycja nr 1, maj 2016, fot. PION

sposobów ich pokrycia, np. wynajmując taras na sesje zdjęciowe. • Sprawdzenie dostępności, udrożnienie starych wyjść bez­ pośrednio z klatek schodowych. • Ocena zachowanych balu­ strad tarasowych: które są do remontu, których brakuje, które są do podwyższenia (nastąpiła zmiana przepisów, obecnie obo­ wiązuje minimalna wysokość 110 cm). • Diagnoza poszyć ­dachowych: czy dachowe materiały wykończeniowe sprawdzą się jako posadzka tarasu; jeżeli nie – ustawianie lekkich trapów na wierzch lub wymiana poszyć.

• Sprawdzenie poziomu kominów, wywiewek (czy nie wymagają podwyższenia), aby wykluczyć nieprzyjemne zapachy. • Sąsiedzkie zaprogramowanie i wyposażenie przestrzeni wraz z ustaleniem zasad udostępnia­ nia tarasu.

poniżej: Notatka z warsztatów dotyczących użytkowania dachów przy ul. Targowej


strona 432

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

strona 433

Taras społeczny – organizacja

Taras kamienicy, który stał się dachem. Ul. Królewska, kamienica Gurewicza, arch. Edward Zachariasz Eber, 1913

Co należy zrobić

Taras budynku publicznego, który stał się dachem. Zadaszenie tarasu na poziomie +7. Główny Urząd Statystyczny Warszawa, al. Niepodle­ głości 208. Projekt i realizacja: arch. Romuald Gutt, 1949–1952, fot. Błażej Pin­ dor, 2014

„Stąd rozciągał się fantastyzny widok na Ogród Saski i plac Pił­ sudskiego. Cały taras wysypany był grysem. Był tam też marmurowy krąg taneczny. Nad nim, na prze­ wodach, rozwieszono kolorowe

tytuł Dachologia

lampiony. Panowie siedzieli przy J.S. Majewski, ul. Królewska 23, kwadratowych stolikach wybitych „Gazeta Stołeczna” nr 150, zielonym suknem i rżnęli w brydża. wydanie z dnia 29.06.2000. Grała muzyka. W normalny dzień, gdy było ciepło, na tarasie opalali się mieszkańcy kamienicy” .

• Taras, który nie jest dostępny bezpośrednio z ulicy i do które­ go dostęp jest kontrolowany: aktualizacja reguł dotyczących udostępniania tarasu, sposobu zapisów mieszkańców, zasad wpuszczania gości, udostęp­ niania im toalet, sprzątania tarasu itd. • Prowadzenie kalendarium wydarzeń i uzupełnianie infra­ struktury, dostosowywanie do nowych potrzeb.

• Promocja dachu, informacja na temat możliwości korzystania z tarasu, również w samym budynku, np. w poczekalni, kawiarni. Informacja na temat godzin otwarcia lub procedur otwierania na zapytanie. • Organizowanie wydarzeń pu­ blicznych, np. spaceru, pikniku, obserwacji chmur, satelit czy gwiazd. Jednym z najpopular­ niejszych dachów zaadapto­ wanych na plac publiczny jest taras nad katedrą w Mediolanie, na którym organizowane są koncerty.

poniżej: Dach „Szklanego Domu”   (1938 – 1941), projektu znakomitego międzywojennego architekta Juliusza Żórawskiego, ul. Mickiewicza 34, Warszawa, ekspedycja nr 4, czerwiec 2016, fot. PION


strona 434

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

strona 435

tytuł Dachologia

Dach udomowiony

„2. Ogrody na dachu. Płaski dach wymaga systematycznego użytko­ wania dla potrzeb mieszkańców: taras na dachu, ogród na dachu. (…) Ogrody na dachu będą ukazywa­ ły niezwykle bujną roślinność. Krzewy a nawet małe drzewa do 3, 4 metrów mogą być sadzone. W ten sposób ogród na dachu będzie najbardziej wyróżnionym miejscem w budynku. Ogółem, ogrody na dachach oznaczają rege­ nerację terenów zabudowanych” .

5 zasad nowoczesnej architektury, Le Corbusier i Pierre Jeanneret, [w:] Bau und Wohnen, Fr. Weder­ kind & Co., Stuttgart 1927 . poniżej: Widok z tarasu „Szklane­ go Domu” w Warszawie, 2016. Tu w 1948 roku zostało wydane przy­ jęcie dla Pabla Picassa. Fot. PION na sąsiedniej stronie: Notatki z warsztatów dotyczących użytko­ wania tarasu „Szklanego Domu”


strona 436

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

Meble na dachy spadziste

Co należy zrobić • Struktura stawiana nad dachem musi pełnić również funk­ cję techniczną, serwisową dachu – być pomocna np. do mycia okien połaciowych albo być podstawą pod urządzenie, np. panel solarny. Funkcje rekre­ acyjne trzeba traktować jako dodatkowe i nieoficjalne. • Stworzenie bezpiecznego dojścia do pokładu – dostoso­ wanie, czasami przerobienie wyłazu dachowego, drabinki, kołnierza wokół wyłazu. Wyła­ zy lokalizowane nad klatkami schodowymi często stanowią też klapy oddymiające, trzeba to uwzględnić (sprawdzić

ekspertyzę techniczną z zakresu ochrony przeciwpożarowej). Ważnym aspektem jest wyko­ nanie pochwytów umożliwia­ jących wygodne wyjście oraz balustrady pokładu i ewentual­ nych trapów łączących wyjście z pokładem. • Pokład należy montować na podkonstrukcji rozkładającej ciężar na elementy nośne budynku, np. kominy, ściany szczytowe, filarki nad ścianami obwodowymi. Nie może on dociążać ani uszkadzać połaci dachowych. Pokład powinien być ażurowy i rozwiązany tak, aby woda z zalegającego śniegu mogła swobodnie odpływać do

istniejącego systemu odprowa­ dzania wody z dachu. • Warto rozwiązać sposób dopro­ wadzenia zasilania np. poprzez ogrodowy przedłużacz • wyprowadzany z okien dachowych. • Z uwagi na niewielki rozmiar ważne jest sąsiedzkie poro­ zumienie co do regulaminu korzystania z pokładu. poniżej: Wyjście na dach budynku mieszkalnego, ul. Ząbkowska, ekspedycja nr 7, wrzesień 2016,  fot. PION po prawej: Notatki z warsztatów dotyczących użytkowania dachu przy ul. Ząbkowskej

strona 437

tytuł Dachologia


strona 438

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

strona 439

część tytuł Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

Altany weneckie Le altane di Venezia to znajdujące się na dachach Wenecji budowle wpływające na charakter archi­ tektury tego miasta. Jest to rodzaj drewnianych tarasów wspartych na filarach. Często są umieszczone na wykonanych z cegieł kolumnach stojących na ścianach obwodowych budynku. Jeśli masz okazję stanąć na wieży lub na dachu budynku lub jeśli możesz po prostu spojrzeć w górę, idąc przez uliczki Wenecji, na pewno zauważysz kilka altan. Można z nich podziwiać niesamo­ wity widok na okolice i firmament.

powyżej: Vittore Carpaccio, Mi­ racle of the Relic of the Cross at the Ponte di Rialto (detal), ok. 1496

Obserwatorium

powyżej: Obserwatorium astrono­ miczne Jana Heweliusza w Gdań­ sku Sternenburg, 1641 (diorama: R. Kiełbasiński, 1979, Muzeum Techniki w Warszawie), fot. PION

po lewej: Gentile Bellini, Proces­ sion in St. Mark’s Square (detal), ok. 1496, tempera na płótnie


strona 440

część Dachologia (manual)

Dachy zielone, projektowane jako ogrody

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

strona 441

tytuł Dachologia

na górze: Centrum Nauki Kopernik na dole: Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego, czerwiec 2016, fot. PION

Przebudowa dachu na taras (adaptacja)

Co należy zrobić

powyżej: Warszawa, 2016, fot. PION

poszczególnych współwłaścicieli. w związku z pojawieniem się no­ wej części nieruchomości wspólnej, Znaczy to, że przy zgodzie wspól­ Wykonanie takiej inwestycji noty tylko część współwłaścicieli m.in. wprowadzić nowe zapisy wymaga dopełnienia formalności może zostać inwestorami tarasu. w aktach księgi wieczystej. wynikających z prawa budowlane­ Przy projektowaniu tarasu Dostosowując wyjścia na taras, go, czyli uzyskania pozwolenia na warto postawić na proces uczestni­ można rozważać: nową zewnętrz­ ną klatkę schodową (z ewentualną czący – warsztaty z mieszkańcami budowę. Aby je otrzymać, trzeba windą) przystawioną do budynku, określające nie tylko program i po­ mieć tytuł prawny do dysponowa­ nia nieruchomością na cele budow­ nadbudowę i podwyższenie ist­ trzeby co do wyposażenia tarasu, lane. W przypadku ingerencji niejącej klatki schodowej, wyjście ale również badające potencjalny w nieruchomość wspólną zabudo­ przez nowy otwór w elewacji stopień zaangażowania sąsiadów wy, jaką jest dach, niezbędna jest i spiralne schody wspinające się na w animację wydarzeń, które będą zgoda wspólnoty mieszkaniowej. dach. Dokonując wyboru, trzeba się tam odbywać. Taras wykonany bez uzyskania mieć na uwadze kontrolę dostępu. pozwolenia na budowę stanowi Warto pamiętać o możliwości okre­ ślenia sposobu korzystania z tarasu samowolę budowlaną. Wraz z rozpoczęciem procedury w drodze quoad usum – umowy adaptacji części płaskiego dachu na o dokonaniu podziału nieruchomo­ ści na części do wyłącznego użytku taras należy dopełnić formalności


strona 442

część Dachologia (manual)

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala centrala

tytuł Dachologia

Dachy przyjazne środowisku

Spektakularny krajobraz Kiedy widzimy interesujący budy­ nek o interesujących wnętrzach, możemy uznać za zasadę, że jeśli wieńcząca go kopuła lub sufit

strona 443

wyglądają spektakularnie od dołu lub od wewnątrz, to jest niemal pewne, że dach również warto poznać.

Czerwony

O pokryciu układanym z elementów ceramicznych. Dachówki są różnych kształtów i kolorów, w zależności od technologii wypalania i doda­ nych barwników, lecz dachy tradycyjne zwyczajowo nazywa się „czerwonymi” .

Niebieski

Wyposażony w zestawy solarne z paneli fotowoltaicznych lub tzw. blue roof z systemem retencji wody deszczowej. Dachy tego typu mogą być „pasywne” lub „aktywne” w zależności od kontroli ujścia deszczówki do rur spustowych. Systemy wykorzystujące prognozę pogody zostały po raz pierwszy zastosowane w Stanach Zjedno­ czonych w 2008 roku.

Biały

Przemalowanie na biało, np. dachu pokrytego papą, poprzez zwięk­ szenie albedo (zdolności odbijania promieni słonecznych) do 85 pro­ cent wpływa na zmniejszenie zużycia energii wykorzystywanej do schładzania pomieszczeń pod dachem o 40 procent. W zimie nie ma to znaczenia, a pokrywa ze śniegu i tak tworzy naturalny „biały dach” . Malowanie dachów na biało jest najtańszym sposobem uczynie­ nia dachu przyjaznym środowisku.

Zielony dach (dach odwrócony)

Warstwa roślinności na podłożu filtrującym, warstwie drenażu, warstwie zabezpieczającej, termoizolacyjnej, hydroizolacyj­ nej i stropie. Dach zielony może stanowić miejsce wypoczynku, zimą zapobiega dużym stratom cieplnym, latem zaś chroni przed nadmiernym nagrzewaniem się budynku, tłumi hałasy, pomaga ograniczyć występowanie zjawiska tzw. miejskiej wyspy ciepła oraz odgrywa bardzo ważną rolę w re­ tencji wód deszczowych. Dobrze zaprojektowany i wykonany zie­ lony dach może zatrzymywać do odparowania od 30 do 80 procent wód opadowych.

Szklana piramida dachu nad Aulą Spadochronową Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, proj. Jan Witkiewicz-Koszczyc, fot. Juliusz Sokołowski / MSN Biurowiec Prezydium Rządu (Ufficio Primo), ul. Wspólna 62, proj. Marek Leykam, 1952  fot. materiały prasowe Ufficio Primo

Nieoczywiste dachy Spacerując po mieście, nieświa­ domie wkraczamy na dachy. Pod poziomem ulicy często znajdują się podziemne parkingi, tunele. Warszawskie metro na odcinku budowanym w wykopie przekryte jest najdłuższym dachem w stolicy. Mosty, wiadukty i estakady to również miejskie zadaszenia.


strona 444

część Dachologia (manual)

Skywalks „To piękna idea: piesi poruszają się po otwartych, wielopoziomowych platformach, na których mogą swobodnie spędzać czas. Zamiast tłoczyć się z samochodami na poziomie terenu, mogą bezpiecz­ nie pokonywać odległości dzięki uniesionym kładkom. System po­ mostów powiązanych z niewielkimi sklepami i kawiarniami obsługuje publiczne budynki, które wyrastają

autor /ka /zy Grupa projektowa centrala

wysoko w niebo. Idea ta owładnęła umysłami architektów i urbanistów w połowie XX wieku. Dziś wiemy, że separacja ruchu kołowego i pie­ szego była błędem, ale to niejedyny powód, dla którego wiszące krajo­ brazy nie sprawdziły się. Wizje o otwartości i przestron­ ności przestrzeni publicznych były możliwe do realizacji także w byłym bloku sowieckim, ponie­ waż łatwo przekładały się na hasła polityczne. Podobne rozwiązania

można zaobserwować w całym regionie, szczególnie przy prestiżo­ wych i centrotwórczych obiektach użyteczności publicznej” . Łukasz Wojciechowski, We wstecz­ nym lusterku. Architektura i samo­ chody w XX wieku, Wydawnictwo Unpubleashed, SARP Oddział we Wrocławiu, Wrocław 2014.

Plus 15 Skywalk System, Cal­ gary – 18 km, 62 kładki, arch. Harold Hanen, 1969 Plus 15 Skywalks Calgary, Kanada, październik 2006


Synchronizacja 2016  – wystawy i wydarzenia


strona 446

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 447

Instytut Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi)

W Warszawie – stolicy, mieście o szczególnej i niezwykle ciekawej przeszłości, teraźniejszości i przy­ szłości architektonicznej – nie brak niezrównoważenia i chaotyczności. Brakuje natomiast instytucji, która systematyzowałaby ogromne pole wiedzy i praktyki architektonicznej, instytucji, która proponowałaby język i narzędzia pozwalające zrozumieć dynamikę miejskich zdarzeń. Dlatego postanowiliśmy powołać ją do życia. Tymczasowa siedziba Instytutu Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi)1 – w skrócie IZO(gu) – dzia­ łała od 27 listopada do 16 grudnia 2016 roku przy placu Trzech Krzyży w budynku zaprojektowa­ nym przez Stanisława Bieńkuń­ skiego i Stanisława Rychłowskiego, wzniesionym w 1948 roku jako część kompleksu Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Do budowy tej jednej z pierwszych realizacji w powojennej Warszawie użyto gruzobetonu – pozostałości zbu­ rzonego miasta – i produkowanych z niego na placu budowy pustaków. Niewielki budynek, zawierający właściwie jedynie schody, był łącznikiem między budynkiem mi­ nisterialnym (dziś Ministerstwem Rozwoju) a obiektem mieszkalnym, który wzniesiono w pierwszej ko­ lejności dla pracowników rządowej placówki. Teraz stał się siedzibą instytucji, której zadanie było podobne – IZO(gu) miał synchro­ nizować miasto rozumiane jako 1 . Nazwa powstała w trakcie spotkania w składzie: Aleksandra Kędziorek, Małgorzata Kuciewicz, Simone De Iacobis, Emma Lucek, Iga Koło­ dziej, Matylda Dobrowolska, Bogna Świątkowska.

administracja, przepisy i regulacje z potrzebami i priorytetami miesz­ kańców. Miała to być instytucja dedykowana materialności miasta z jednej strony i miejskiemu życiu społecznemu z drugiej. Miała służyć stworzeniu języka, jakim posługujemy się, gdy opisujemy otaczającą nas i kształtowaną przez nas przestrzeń.

Deklaracja programowa Budynek, którego główny element stanowią schody – detal archi­ tektoniczny związany z ruchem, przechodzeniem z punktu A do B – sam w sobie staje się ćwiczeniem w rozumieniu, że architektura nie tyle jest, ile działa. To czasownik uwięziony w rzeczownikach. Sytuacja, nie budynek. Możliwość ukryta w materii. Przepływ wiedzy i doświadczenia. Niezrównoważo­ ne myślenie i działanie w archi­ tekturze polega na ujawnianiu jej czasownikowego charakte­ ru – wszechogarniającej użytkolo­ gii architektonicznej! Instytut Zarządzania Otocze­ niem (godnym uwagi) chce działać na rzecz zrozumienia kultu­ rotwórczej i wspólnototwórczej roli architektury. IZO(gu) traktuje wiedzę jako jedno z podstawowych narzędzi użytkologicznych, a nie panteon martwych idei. Material­ ność przestrzeni architektonicznej uznaje za składnicę nawarstwiają­ cych się w czasie znaczeń, których należy używać. Dlatego instytut chce inicjować krytyczną debatę na temat tego, co, dlaczego i jak należy chronić. Istotną funkcją IZO(gu) powinno być sieciowanie środowisk architektów i archi­ tektek zarówno w kraju, jak i za granicą. Instytucja będzie się

również zajmować poszukiwaniem i promowaniem progresywnych rozwiązań dla problemów współ­ czesnych miast. Czasownikowy charakter architektury sprawia, że staje się ona częścią multidyscypli­ narnego pola namysłu łączącego dziedziny takie jak ekonomia, socjologia, zaangażowanie, nowe technologie, prawo czy materia­ łoznawstwo. IZO(gu) zamierza odgrywać rolę popularyzatorską oraz włączać mieszkańców miast i amatorów w praktykę architek­ toniczną, której są nieodłącznym elementem. Obecne w nazwie „Za­ rządzanie” nie oznacza bynajmniej chęci sprawowania kontroli – cho­ dzi raczej o świadome tworzenie sieci połączeń pomiędzy różnymi ludzkimi i nieludzkimi aktorami, które ostatecznie złożą się na mapę poznawczą Otoczenia. Zachęcamy, byście razem z nami zainauguro­ wali jej tworzenie. tekst

Magda Roszkowska i Bogna Świątkowska na bazie odpowiedzi nadesłanych przez kilkadziesiąt osób z całego kraju – architektów, urbanistów, projektantów, aktywi­ stów, teoretyków i badaczy miasta oraz mieszkańców. obok: Instytut Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi), pl. Trzech Krzyży, Warszawa, fot. Justyna Chmielewska następna rozkładówka: Klaser materii architektonicznej War­ szawy, kolekcja grupy projektowej CENTRALA, ekspozycja w IZO(gu), fot. Justyna Chmielewska

tytuł Instytut Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi)


strona 448

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 449

tytuł Instytut Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi)


strona 450

część Synchronizacja 2016

Warszawianka Rewitalizacja „Warszawianki” , konkurs Ctrl+Space Architectural Competitions, 2016

autor /ka /zy

strona 451

tytuł Instytut Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi)

powyżej: I nagroda Body, Time and Gravity, autorzy: Grzegorz Gądek, Jakub Szczęsny, Małgorzata Kuciewicz, Natalia Kowalska, Simone De Ia­ cobis (CENTRALA + Skwer Sportów Miejskich, Warszawa), 2016

strona 452: II nagroda Archeology of Moder­nism, autorzy: Patrycja Dyląg, Kacper Karpiński, Jan Przedpełski, Helena Wawrzeniuk (Warszawa), 2016

strona 452: Inteligentna mimikra, autorzy: paradigma:ariadné i T+U (Technologie und das Un­ heimliche): projekt nienagrodzony, 2016


strona 452

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 453

tytuł Instytut Zarządzania Otoczeniem (godnym uwagi)


strona 454

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 455

Interferencje

„Oscar Newman, autor koncepcji Underground Manhattan, nie tylko chciał podwoić domy, co całe miasta, a może nawet cały świat. Podkreślał przy tym, że brak słońca w podziemnym świecie nie musi wprowadzać większych zmian do życia, jako że «większość z nas i tak patrzy przez okno na ściany nale­ żące do kogoś innego»” – czytamy w tekście wprowadzającym do projektu napisanym przez kuratora Pawła Krzaczkowskiego. Unwell­ -Tuned Architecture of Dystopia to esej wizualno-dźwiękowy, dla którego punktem wyjścia są cztery idee architektoniczne – Athanasiu­ sa Kirchera, Ernesta Jonesa, Kinga Gillette’a oraz Oscara Newmana. Instalacja składa się z czte­ rech „stanowisk” – kolaży

architektonicznych autorstwa Marty Kowalczyk oraz stworzo­ nych specjalnie do tego projek­ tu kompozycji dźwiękowych Roberta Curgenvena. Kompozycje nawiązują do nieistniejących, choć zwizualizowanych przestrzeni, obiektów i miast. Na projekt składa się również ścieżka dźwiękowa emitowana przez subwoofery, które z jednej strony interferują z kompozycjami Curgenvena odtwarzanymi w słuchawkach, z drugiej zaś wchodzą w interakcję z akustyką miejsca ekspozycji prze­ kształconego na tę okazję w rodzaj instrumentu muzycznego.

3 – 4 grudnia 2016, Malarnia Teatru Studio, Warszawa muzyka

Robert Curgenven kolaże architektoniczne

Marta Kowalczyk kurator

Paweł Krzaczkowski partner

Teatr Studio  www.teatrstudio.pl ta i następna rozkładówka: Marta Kowalczyk, UnwellTuned Architecture of Dystopia, cykl kolaży, 2016

tytuł Interferencje


strona 456

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 457

tytuł Interferencje


strona 458

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 459

Centrum Niezrównoważenia

Na czas trwania wystawy zmie­ niliśmy biuro Fundacji Bęc Zmiana w Centrum Niezrównoważenia, którym przecież i tak w istocie jest. Działalność organizacji poza­ rządowych opiera się na koniecz­ ności zarządzania permanentnym niedoborem i podejmowania decyzji przy mnożących się zmien­ nych. Jest usiłowaniem wypraco­ wania stabilności w niestabilnym środowisku, łączeniem nowator­ stwa z niepewnością. Przyjmujemy różne metody działania i strate­ gie – niektóre z organizacji zajmu­ jących się miastem i architekturą, choć są malutkie i tworzone przez kilkuosobowe zespoły, noszą nobli­ we nazwy, symulujące nieistniejące instytucje, jak Centrum Archi­ tektury z Warszawy czy Instytut Architektury z Krakowa. Inne, jak Bęc Zmiana, nie ukrywają swojego improwizowanego charakteru, już nazwą sugerując swój napadowy charakter i faktyczną zdolność do długofalowej sprawczości. To niestabilne środowisko produkuje treści i propozycje nowych sposobów myślenia o mieście, możliwościach archi­ tektury i jej połączeniach z życiem społecznym. Realizując różnego rodzaju działania – od wydawania książek po prezentację wystaw

26.11 — 31.12.2016  problematyzujących najciekawsze zagadnienia współczesności – do­ Fundacja Bęc Zmiana, ciera do odbiorców, z którymi i dla których tworzy język nie tylko ul. Mokotowska 65 / 7, rozumienia przeszłości i teraźniej­ Warszawa szości miast, ale także wyobrażania ich wspólnie tworzonej przyszłości. To łączenie środowisk i treści, two­ artyści, którzy wzięli udział w wystawie rzenie często dziwnych asocjacji Simone De Iacobis, i burzenie podziałów między dyscyplinami polega na wytwarza­ Małgorzata Kuciewicz, niu platform, gdzie widzimy się nie tylko jako użytkownicy środowiska Jakub Szczęsny (centrala) / Fontarte / miejskiego, ale także jego aktywni twórcy, bez względu na wykony­ Karolina Grzywnowicz / wany zawód, choć nadal najwięk­ Marta Kowalczyk / sza odpowiedzialność spoczywa paciorex / ­ w trójkącie ekonomia-administra­ cja-architekci i projektanci. Ryszard Semka / Maciej Na wystawie zaproponowaliśmy Siuda / Kama ­Sokolnicka / więc kilka zagadnień do zastano­ wienia: migrację (instytucji, roślin, Aleksandra ­Wasilkowska / materiałów, funkcji); wykorzysta­ Alicja Wysocka / nie istniejących zasobów w nowy Karta Zakopiańska sposób (dachy, tarasy, pustostany, resztki); powstrzymywanie się zamiast nadprodukcji; przymie­ rze zamiast psucia przestrzeni; www.synchronicity.pl lokalność pokręconą z globalnością (bazary, ciuchy, jedzenie), a także niczym nieskrępowaną wyobraź­ nię: bezwstydną i inspirującą.

obok: Centrum Niezrówno­ ważenia, widok ogólny wystawy, fot. Justyna Chmielewska strony 460-461: Maciej Lands­ berg, Targowisko przy ul. Bakalar­ skiej w Warszawie, cykl fotografii, Centrum Niezrównoważenia

tytuł Centrum Niezrównoważenia


strona 460

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 461

następna rozkładówka: Maciej Landsberg, Targowisko przy ul. Ba­ kalarskiej w Warszawie, cykl foto­ grafii, Centrum Niezrównoważenia

tytuł Centrum Niezrównoważenia


strona 462

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 463

powyżej: Karta Zakopiańska (po lewej), spacer 360° po studio Macieja Siudy (po prawej), Centrum Niezrównoważenia, fot. Justyna Chmielewska po lewej: Centrum Niezrównowa­ żenia, widok ogólny, fot. Justyna Chmielewska na sąsiedniej stronie u góry: Pracownia Architektoniczna Aleksandra Wasilkowska, współ­ praca autorska: Karolina Kotlicka. Projekt modernizacji targowiska przy ul. Bakalarskiej w Warszawie, Centrum Niezrównoważenia, fot. Justyna Chmielewska na sąsiedniej stronie na dole: Centrum Niezrównoważenia, targowiska i bazary; w gablocie ma­ teriały dotyczące historii Jarmarku Europa działającego do 2010 roku na Stadionie X-lecia w Warszawie, fot. Justyna Chmielewska

tytuł Centrum Niezrównoważenia


strona 464

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 465

na tej stronie: Karta Zakopiańska, samowola budowlana, pięciokon­ dygnacyjny pensjonat przy wyciągu narciarskim na tzw. Ugorach w dzielnicy Pardałówka w Zakopa­ nem, nakaz rozbiórki od 2009 roku, stan z października 2016, Centrum Niezrównoważenia, fot. Daria Pawlaczyk na sąsiedniej stronie: Kama Sokolnicka, Schematy przepływów, seria proporczyków, Centrum Niezrównoważenia, fot. Justyna Chmielewska strony 466–467: Fontarte, cykl plakatów dla nieistniejącej instytucji, Centrum Niezrównoważenia

tytuł Centrum Niezrównoważenia


strona 466

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 467

tytuł Centrum Niezrównoważenia


strona 468

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 469

tytuł Centrum Niezrównoważenia

Magdalena Nowak, (ZA) MIESZKA­ NIE. Kooperatywy mieszkaniowe z miejscami pracy, praca dyplomo­ wa, makieta, 2015  na sąsiedniej stronie powyżej: Dom na wodzie w Porcie Czerniakowskim, projekt arch. Rafał Mazur i arch. Mai Bui, dzięki uprzejmości autorów na sąsiedniej stronie poniżej: Praca Maszyn, kadr z fil­ mu dokumentalnego w reżyserii Michała Mądrackiego, Macieja Mądrackiego, Gillesa Lepore. Producent: Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu. Film prezen­ towany był w ramach wystawy Smutek konkretu w Bibliotece m.st. Warszawy

na tych stronach: Ryszard Semka, Trzonolinowce, 1964–1966, Centrum Niezrówno­ ważenia, materiały archiwalne dzięki uprzejmości rodziny architekta


strona 470

część Synchronizacja 2016

autor /ka /zy

strona 471

tytuł Centrum Niezrównoważenia

na sąsiedniej stronie u góry: PACIOREX, pawilon z resztek, fot. Jan Grabowski na sąsiedniej stronie na dole: Jakub Szczęsny, Polish Refuge, Casa do Povo, São Paulo, 2016, fot. Chico Daviña na tej stronie: Karolina Grzywno­ wicz, Chwasty, instalacja w prze­ strzeni publicznej, Warszawa, 2016, fot. Michał Matejko / Jaśniej


strona 472

część Synchronizacja 2016

Swiss-Pol polsko-szwajcarska wymiana myśli architektonicznej, edycja 2016 5 listopada 2016

autor /ka /zy

goście

współpraca

Chasper Schmidlin (Schmidlin Ar­ chitekten), Hannes Oswald (Stich & Oswald), Małgorzata Kuciewicz i Simone De Iacobis (grupa projek­ towa CENTRALA), Kasia Jackowska

CSW Zamek Ujazdowski dofinansowanie

Pro Helvetia, fot. PION


English text


strona 475

Unhinged architecture Kacper Pobłocki

Contrary to popular belief, climate change is not simply a predicament that future generations will have to face, but a formidable social and political force that has dramatically altered the course of our lives today. When considering how the planet is warming, most of us imagine the melting polar ice caps melting and triggering rising ocean levels, ulti­ mately flooding our coasts – and many of the world’s major cities. Yet, the most profound consequ­ ences of climate change are not strictly limited to the environment. There can be severe economic and political consequences as well. For example, the Arab Spring in Syria and the ensuing and devastating war were a direct outcome of four consecutive years of drought in the nation’s rural areas, which drove more than 1.5 million people into the cities. The resulting compe­ tition for resources and employ­ ment are at the root of civic unrest in the region. In fact, areas that saw the greatest degree of militant radi­ cal Islamist movements emerging in recent years are precisely the same ones that have been plagued by unrelenting drought. Much of today’s political and economic turmoil stems directly or indirectly from climate change. Moreover, the conventional analysis of global warming tells only half of the story. Let us imagine our planet as a pot of boiling water. Its temperature can be increased further by covering it with a lid. This is how the release of carbon dioxide into our atmosphere generates the greenhouse effect, trapping hot air within the lower strata of the atmosphere. Increased urbanization contributes to global warming much like turning up the

Kacper Pobłocki is a social heat increases the temperature of anthropologist. He works at the our boiling pot. Because the land surface of metropolitan areas is lar­ Department of Ethnology and gely overdeveloped, it absorbs heat, Cultural Anthropology at Adam rather than reflect it, turning cities Mickiewicz University in Poznań into veritable furnaces. If we factor and at the Centre for European in the scale of urbanization, then Regional and Local Studies at the the actual rate of global warming on University of Warsaw. His doctoral land may constitute twice the global dissertation, The Cunning of Class: average. Traditional estimates are Urbanization of Inequality in Post­ -war Poland, won a prize from the based on temperature measu­ rements from all over the globe, Prime Minister of Poland. Spatial which includes 71 percent of the Anti-Helplessness Guide: The Right surface made up of seas and oceans. to the City in Action, which he co­ -authored, won the Jerzy Regulski In areas inhabited by humans, the real scale of warming is significantly Award for promotion of concepts of higher than the global mean. Hence, spatial order. He is also the author of Capitalism’s Brief History (2017). the rising occurrences of extreme weather events all over the planet. translated by In a world of cities that Agnes Monod-Gayraud function as heat-absorbing concrete deserts, combatting global warming requires not only a reduction of carbon emissions into the atmosphere, but also a fundamental rethinking of what kind of cities we build and what kind of environment we want to live in. The dominant outlook on urban development is still strongly attached to the 1960s-era modernist models of exponential and limitless growth. How shall we grapple with urbanization patterns that are running amok on a global scale? How can we get architecture back on a track that is environ­ mentally sound? The chapters in this volume address this burning question, describing the interstice between urbanization and global warming from a variety of perspec­ tives. Urban development is central to our environmental predicament. Rethinking architecture’s purpose vis-à-vis its potential may be part of the solution to improving our quality of life on a global scale.


Architektura niezrównoważona

redakcja merytoryczna Kacper Pobłocki, Bogna Świątkowska Warszawa 2016 © Fundacja Bęc Zmiana i autorzy ISBN 978–83–62418–66–4 koordynacja Iga Kołodziej, Matylda Dobrowolska

www.synchronicity.pl Publikacja wydana w ramach ­projektu Synchronizacja. Edycja 2016. Architektura niezrównoważona realizowanego dzięki wsparciu ­finansowemu otrzymanemu od m.st. Warszawy oraz Ministra ­Kultury i Dziedzic­ twa Narodowego

tłumaczenia Katarzyna Banach, Anna Derelkowska-Misiuna, Agnes Monod-Gayraud, Izabela Suchan, Magda Szalewicz, REDDO Translations redakcja językowa i korekta Agnieszka Radtke projekt graficzny Tomek Bersz skład Tomek Bersz, Tomek Wróblewski wydawca Fundacja Nowej Kultury Bęc Zmiana ul. Mokotowska 65/7 00–533 Warszawa www.beczmiana.pl www. sklep.beczmiana.pl sklep@beczmiana.pl druk Drukarnia Stabil ul. Nabielaka 16 31–410 Kraków

podziękowania Fundacja Pro Helvetia, AIR Laboratory CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie, Plac Zabaw nad Wisłą, Teatr Studio, Studio Macieja Siudy, Grzegorz Mika, Aleksandra Kędziorek, Dariusz Żukowski i AG Complex partner dachologii


Publikacje Fundacji Bęc Zmiana www.sklep.beczmiana.pl zamówienia: sklep@beczmiana.pl  seria Kieszonkowa

seria Design / Projektowanie

Markus Miessen, Koszmar partycy­ pacji, Warszawa 2013

Nerwowa drzemka. O poszerzaniu pola w projektowaniu, red. Seba­ stian Cichocki, Bogna Świątkowska, Warszawa 2009

McKenzie Wark, Spektakl dezinte­ gracji. Sytuacjonistyczne drogi wyj­ ścia z XX wieku, Warszawa 2014  Kuba Snopek, Bielajewo. Zabytek przyszłości, Warszawa 2014  Karolina Ziębińska-Lewandowska, Między dokumentalnością a ekspe­ rymentem. Krytyka fotograficzna w Polsce w latach 1946–1989, Warszawa 2014  Deindywiduacja. Socjologia zachowań zbiorowych, red. Marek Krajewski, Warszawa 2014  Błażej Prośniewski, Gust nasz pospolity, Warszawa 2014  Paweł Mościcki, My też mamy już przeszłość. Guy Debord i historia jako pole bitwy, współwydawca: Instytut Badań Literackich, Warszawa 2015  Andrzej Marzec, Widmontologia jako teoria filozoficzna i praktyka artystyczna ponowoczesności, Warszawa 2015  Przewodnik dla dryfujących. Antolo­ gia sytuacjonistycznych tekstów o mie­ ście, red. Mateusz Kwaterko, Paweł Krzaczkowski, Warszawa 2015  Koniec kultury – koniec Europy. O fundamentach polityki, red. Pascal Gielen, Warszawa 2015  Kuba Szreder, ABC Projektariatu. O nędzy projektowego życia, Warszawa 2016  Paweł Mościcki, Foto-konstelacje. Wokół Marka Piaseckiego, Warszawa 2016

Jakub Szczęsny, Wyspa. Synchroni­ zacja, red. Kaja Pawełek, Warszawa 2009

tr Laszuk. Dizajn i rewolucja w teatrze, współwydawca: tr War­ szawa, Warszawa 2013  Marek Krajewski, Są w życiu rzeczy… Szkice z socjologii przedmiotów, Warszawa 2013

Architektura VII dnia. Wydanie I, red. Kuba Snopek, Iza Cichońska, Karolina Popera, współwydawca: Biuro Festiwalowe Impart 2016, Warszawa 2016

seria Wizualna

David Harvey, Bunt miast. Prawo do miasta i miejska rewolucja, Warszawa 2012

Magda Szcześniak, Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji, współwydawca: Instytut Kultury Polskiej UW, Warszawa 2016

Niewidzialne miasto, red. Marek Krajewski, współpraca: Instytut Socjologii UAM, Warszawa 2012

Redukcja/Mikroprzestrzenie. Synchro­ nizacja, red. Bogna Świątkowska, Warszawa 2010

My i oni. Przestrzenie wspólne/pro­ jektowanie dla wspólnoty, red. Bo­ gna Świątkowska, Warszawa 2014

Artur Frankowski, Typespotting. Warszawa, Warszawa 2010

Justin McGuirk, Radykalne miasta: przez Amerykę Łacińską w poszuki­ waniu nowej architektury, współwydawca: Res Publica, Warszawa 2015

Chwała miasta, red. Bogna Świąt­ kowska, Warszawa 2012  Piotr Korduba, Ludowość na sprzedaż, Warszawa 2013

Katarzyna Krakowiak, Andrzej Kłosak, Słuchawy. Projektowanie dla ucha, Warszawa 2009

Formy przestrzenne jako centrum wszystkiego, red. Karolina Breguła, Warszawa 2012

TypoPolo. Album typograficzno-foto­ graficzny, red. Rene Wawrzkiewicz, Warszawa 2014

Maciej Rawluk, Przystanki polskie. Element infrastruktury punktowej systemu transportu zbiorowego, współwydawca: Narodowe Cen­ trum Kultury, Warszawa 2012

Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz, Podręcznik kolekcjonera sztuki naj­ nowszej, Warszawa–Kraków 2008

Adrichalim/Architekci, red. Bogna Świątkowska z zespołem, Warszawa 2016

Monika Rosińska, Przemyśleć u/życie. Projektanci. Przedmioty. Życie społeczne, Warszawa 2010

Natalia Fiedorczuk, Wynajęcie, Warszawa 2012

Znikanie. Instrukcja obsługi, red. zbiorowa, Warszawa 2009

Claire Bishop, Sztuczne piekła. Sztu­ ka partycypacyjna i polityka widowni, Warszawa 2015

Miasto-Zdrój. Architektura i pro­ gramowanie zmysłów, red. Bogna Świątkowska, Joanna Kusiak, Warszawa 2013

Piotr Bujas, Alicja Gzowska, Aleksandra Kędziorek, Łukasz Stanek, Postmodernizm jest prawie w porządku. Polska architektura po socjalistycznej globalizacji, partner: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa 2012

seria Orientuj się

Stadion X: miejsce, którego nie było, red. Joanna Warsza, Warszawa– Kraków 2008 (książka dostępna Magdalena Starska, Dawid Wiener, również w wersji angielskiej) Komunikacja. Pogłębianie poczucia Piotr Bazylko, Krzysztof Masiewicz, przestrzeni, Warszawa 2009  77 dzieł sztuki z historią. Opowiada­ nia zebrane, Warszawa 2010  Aleksandra Wasilkowska, Andrzej Nowak, Warszawa jako struktura Mikołaj Długosz, 1994, emergentna, Warszawa 2009  Warszawa 2010  Janek Simon, Szymon Wichary, Rafał Drozdowski, Marek Krajew­ Zmaganie umysłu ze światem. Gry ski, Za fotografię! W stronę radykal­ losowe, Warszawa 2009  nego programu socjologii wizualnej, Grzegorz Piątek, Marek Pieniążek, Warszawa 2010  Jan Dziaczkowski, Góry dla Warsza­ wy!, Warszawa 2009  Cecylia Malik, 365 drzew, Warszawa 2010  Kasia Fudakowski, David Álvarez Castillo, Pokonać obiekt. W wypadku Badania wizualne w działaniu. Antologia tekstów, red. Maciej rzeźby, Warszawa 2009  Frąckowiak, Krzysztof Olechnicki, Eksperyment. Leksykon. Zbiór współpraca wydawnicza: Instytut tekstów, red. zbiorowa, Socjologii UAM, Narodowy Insty­ Warszawa 2012  tut Audiowizualny, Warszawa 2011

Handmade. Praca rąk w postindu­ strialnej rzeczywistości, red. Marek Krajewski, Warszawa 2010

Coś, które nadchodzi. Architektu­ ra XXI wieku, red. Bogna Świątkow­ ska, Warszawa 2011

seria Eksperyment

Konrad Pustoła, Widoki władzy, Warszawa 2011

Rafał Drozdowski, Maciej Frącko­ wiak, Marek Krajewski, Łukasz Rogowski, Narzędziownia. Jak badaliśmy (niewidzialne) miasto, Warszawa 2012

Fanny Vaucher, Polskie pigułki / ­ olish Pills / Pilules polonaises, wyda­ P ne dzięki wsparciu Szwajcarskiej Fundacji dla Kultury Pro Helvetia oraz Instytutu Polskiego w Paryżu, współwydawca: Noir sur Blanc, Warszawa 2013  Janusz Minkiewicz (tekst), Eryk Li­ piński (ilustracje), O piesku dziwaku, Warszawa 2014  Andrzej Tobis, A–Z. Słownik ilustro­ wany języka niemieckiego i polskiego, współwydawca: Instytut Adama Mickiewicza, Warszawa 2014  Ha ha Ha-Ga, red. Anna Niestero­ wicz, Zuzanna Lipińska, Warszawa 2015  Gilles Deleuze, Félix Guattari, Kapi­ talizm i schizofrenia II: Tysiąc plateau, Warszawa 2015  Harry Lehmann, Rewolucja cyfrowa w muzyce. Filozofia muzyki, Warszawa 2016 (ebook) Fanny Vaucher, Polskie pigułki 2 / Polish Pills 2 / Pilules polonaises 2, współwydawca: Noir sur Blanc, Warszawa 2016  Zuzanna Fruba, Dziwny dom nad Wisłą, Warszawa 2016  Helibo Seyoman, red. Martin Conrads, Franziska Morlok, Bogna Świątkowska, partnerzy: design­ -transfer, Instytut Polski w Berlinie, Warszawa 2016


seria Kultura nie dla zysku

kwartalnik „Format P”

Czytanki dla robotników sztuki. Zeszyt 1, red. zbiorowa, Warszawa 2009

# 1 Piekło rzeczy, Warszawa 2009

Ivan Illich, Odszkolnić społeczeństwo, Warszawa 2010  Dragan Klaić, Mobilność wyobraźni. Międzynarodowa współpraca kultu­ ralna. Przewodnik, współwydawca: Narodowy Instytut Audiowizualny, Warszawa 2011  Wieczna radość. Ekonomia polityczna społecznej kreatywności, red. zbioro­ wa, Warszawa 2011  Fabryka Sztuki. Podział pracy oraz dystrybucja kapitałów w polu sztuk wizualnych we współczesnej Polsce, raport Wolnego Uniwersytetu Warszawy, Warszawa 2014 (wersja polska i angielska)

# 2 Bóle fantomowe, Warszawa 2009  # 3 Manifesty, Precz z neutralnością!, Warszawa 2009  # 4 The Future of Art Criticism as Pure Fiction, Warszawa 2011  # 5 Wystawy mówione / Spoken Exhibitions, Warszawa 2011  # 6 Publiczna kolekcja sztuki XXI wieku m.st. Warszawy, Warszawa 2012  # 7 Ziemia pracuje! Wystawa o mauzoleach, ruinach i szlamie, Warszawa 2013  # 8 Nieposłuszeństwo. Teoria i praktyka, Warszawa 2013  # 9 W stronę leksykonu użytkowania, Warszawa 2014  # 10 S ubterranea, Warszawa 2014


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.