Notes.na.6.tygodni #81

Page 107

Jak jednak podkreśla Richard Reynolds, partyzantka ogrodnicza to coś więcej niż rzucanie bomb nasiennych — o rośliny trzeba po prostu dbać. Na marginesie, czasem widzę projekty artystyczne wykorzystujące rośliny, które zamieniają się w swoje przeciwieństwo, bo po pewnym czasie organizatorzy/artyści/instytucje zwyczajnie o nich zapominają. W dodatku partyzanci-ogrodnicy nie mogą mieć pretensji do świata i nie mogą się nań obrażać, że nie docenia ich wysiłków. A więc o ile takie działania świetnie wpisują się w polski etos powstańczy, buntowniczy i wolnościowy — notabene Reynolds, pisząc o genezie pojęcia „partyzantka”, przywołuje m.in. polskie powstania w XIX wieku — o tyle nieco gorzej jest już z anglosaskim duchem pragmatyzmu i konsekwencji. (śmiech) Rośliny wymagają troski, wytrwałości i czasu — zazwyczaj nie są to także działania spektakularne, a wiążą się z dużym wysiłkiem. Ciekawa jestem po prostu, czy obecna fala entuzjazmu przełoży się na kontynuację w postaci miejskich mikroogródków. Każda jednak zmiana stosunku do istot spoza świata ludzkiego, każdy symptom takiej zmiany jest w naszych warunkach bardzo pożądany i wnosi wiele radości, nadziei i optymizmu. Jedną z podstawowych kulturowych klisz jest kojarzenie kontrkultury z eksperymentowaniem z substancjami psychoaktywnymi. Giorgio Agamben w książce Infanzia e storia pisał: „Tym, co odróżnia ludzi współcześnie używających narkotyków od intelektualistów, którzy odkryli je w XIX wieku, jest fakt, że ci drudzy (przynajmniej ci najmniej klarowni spośród nich) mogli wciąż łudzić się, że poddają się nowemu doświadczeniu, podczas gdy dla tych pierwszych jest to nic więcej, tylko porzucenie wszelkiego doświadczenia” (tłum. Piotr Laskowski). Czy zgadzasz się z tak jednoznaczną oceną?

Zgadzam się, choć trzeba wprowadzić kilka subtelnych rozróżnień, bo to jest olbrzymi temat: od czasu kiedy eksperymentowanie z substancjami psychoaktywnymi stało się elementem kultury konsumpcyjnej oraz kapitalizmu opartego na mobilizowaniu tego, co egzotyczne i odmienne, nie jest ono — samo w sobie — działaniem nastawionym na zmianę. Warto tutaj przypomnieć wywiad z 1966 roku, jakiego Timothy Leary, psycholog i główny propagator zażywania substancji psychoaktywnych, udzielił „Playboyowi”. Jest on znamienny dla kultury ucieczki od rzeczywistości, pokazuje, że narkotyki to po prostu jeden z wielu hedonizmów. W tym sensie różnica pomiędzy zażywaniem alkoholu i substancji zabronionych jest pozorna, bo oba mogą służyć temu samemu. Paradoksalnie — jednym z ważniejszych obszarów eksperymentowania z substancjami psychoaktywnymi była i chyba wciąż jest wojskowość. Tu warto przywołać konsekwentnie realizowane przez CIA programy, o których piszę w książce, w tym słynne programy badań nad LSD. Dzisiaj natomiast wiadomo, że żołnierze podczas konfliktów zbrojnych powszechnie stosują substancje umożliwiające im przetrwać bez snu, co ma swoje poważne konsekwencje. Mnie w kontekście substancji psychoaktywnych szczególnie interesuje wątek o rysie neokolonialnym. Polega on na przejmowaniu wielu sposobów na prace z substancjami psychoaktywnymi od kultur plemiennych, które jednak pozostają bezimienne. Tak jest w przypadku niektórych nurtów neoszamanizmu — pojawia się recepta na warsztaty neoszamańskie sygnowana nazwiskiem „autora”, który odwołuje się do „setek rdzennych tradycji”. Neoszamanizm jest oczywiście zbyt złożonym zjawiskiem, aby opisywać go wyłącznie w takiej optyce — warto jednak pamiętać o tym, że często mamy tendencję do powielania ugruntowanych w kulturze i nauce Zachodu tendencji niemal wprost kolonialnych czy neokolonialnych. Dlatego cieszy mnie przywołany w książce J. L. Comaroff i J. Comaroff, Etniczność sp. z o.o. przykład firmy prowadzonej przez No81 / czytelnia

104—105


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.