Notes.na.6.tygodni #75

Page 83

Fundacja Salony, którą prowadzisz w Zielonej Górze od ponad roku, w zdecydowany sposób wzmocniła dynamikę wydarzeń w mieście, które dzięki działaniom BWA Zielona Góra jest przecież od lat ważnym ośrodkiem prezentowania sztuki współczesnej. Ale skąd ta nazwa?

Salony to też nawiązanie do tradycji sztuki współczesnej — myśleliśmy o salonie jako nowatorskiej przestrzeni wystawienniczej, także przestrzeni publicznej. Myślałam też trochę przekornie o tradycji salonów jesiennych i wiosennych jako otwartym sposobie ekspozycji lokalnych artystów. W niektórych częściach dawnego NRD, szczególnie w Lipsku, salony wiosenne miały bardzo chlubną tradycję, często wiązały się z działaniami plenerowymi. W ten sposób podkreślamy też naszą otwartość na różne inicjatywy artystyczne. Nazwa miała być prosta i łatwa do zapamiętania, bez problemu weszła do języka mieszkańców, a nawet urzędników — teraz mówią: „idziemy na salony”. Prowadzimy galerię, działania edukacyjne, wspieramy artystów, ale działamy z myślą o mieszkańcach Zielonej Góry. Jak zareagowali na pojawienie się Salonów w mieście?

Na początku prowadziliśmy tylko czytelnię w małej piwnicy podnajętej od znajomych w samym centrum miasta. Teraz mamy zdecydowanie lepsze warunki — dużo większą i bardziej funkcjonalną przestrzeń, zresztą w zupełnie innym miejscu. Mieszkańcy nadal oswajają się z naszą obecnością, ale jak dotąd otrzymujemy dużo pozytywnych opinii, co bardzo mobilizuje nas do dalszego działania. Przychodzi sporo studentów Instytutu Sztuk Wizualnych Uniwersytetu Zielonogórskiego, ale cały czas musimy pracować nad pozyskiwaniem nowych odbiorców, tych młodszych i starszych. Wydaje mi się, że Zielonej Górze nadal brakuje takich inicjatyw, które mogłyby aktywizować mieszkańców, wejść z nimi w dialog. Jest u nas spora grupa kulturalnych aktywistów, którzy jednak nie potrafią się porozumieć i działają na zasadzie konkurencji. Tak jest na przykład z festiwalami filmowymi, które odbywają się w tym samym czasie. Dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby połączyły siły. Ubolewam nad takim podejściem do sprawy. Łączysz działalność wystawienniczą i edukacyjną, a jednocześnie Salony są bazą rezydencyjną dla lokalnych artystów — to mało popularna praktyka w Polsce. Jakie jest jej znaczenie, zwłaszcza w takim ośrodku jak Zielona Góra?

Prowadzimy dwa rodzaje rezydencji artystycznych. Pierwszy przeznaczony jest dla artystów lokalnych, na ogół trwa około czterech miesięcy, ale w zależności od projektu staramy się być elastyczni z terminami. Właśnie kończy się pobyt artystyczny Kamili Mankus, od maja pracownię zajmie Stefan Hanćkowiak. Rezydencja lokalna to nasza odpowiedź na problem braku dostępności pracowni dla artystów pracujących na miejscu. O lokale na preferencyjnych warunkach mogą się starać w Zielonej Górze wyłącznie organizacje pozarządowe; do tej pory monopol na pracownie miał miejscowy Związek Polskich Artystów Plastyków. Rezydencje lokalne to nasza doraźna pomoc, ale nadal istnieje potrzeba, by wypracować inne rozwiązania, sprzyjające artystom. Drugi typ rezydencji dedykowany jest artystom spoza Zielonej Góry, których czas pobytu również dostosowujemy do projektu. Tak naprawdę dopiero z tym ruszamy. Pierwszym rezydentem z zewnątrz będzie Konrad Pustoła, który spędzi w Zielonej Górze kilka dni i zrealizuje zielonogórską edycję Widoków władzy. Pobyt w pracowni to wygodniejsze rozwiązanie niż rezerwowanie hotelu, no i stwarza możliwość nawiązania dialogu z sąsiadującymi artystami, wprowadza więcej swobody.

Zielona Góra, kwartał fabryczny, po lewej stronie dawna tkalnia Eichmanna, obecnie Fundacja Salony. Fot. Marta Gendera

Niewielka liczba rezydencji w Polsce wiąże się głównie z problemami lokalowymi. Większe programy rezydencyjce prowadzą głównie duże instytucje kultury działające w olbrzymich sieciach, ambasady i podległe im instytuty kultury. Nasze rezydencje są kameralne, ale ich podstawą również mają być stałe kontakty i kierunki wymiany, sieciowanie na mniejszą skalę. W krótkim czasie przekonałaś lokalnych urzędników, że Salony są miejscem, które należy wspierać. W zeszłym roku podczas rewitalizacji otrzymałaś od miasta dosyć dużą przestrzeń w postindustrialnym kwartale miasta — górne piętro dawnej tkalni Eichmanna. Jak ci się to udało?

Naszą działalność rozpoczęliśmy od cyklu dyskusji dotyczących sytuacji artystów w mieście, na które zapraszaliśmy radnych i władze miasta. Gdy nie otrzymywaliśmy potwierdzenia, że się pojawią, dzwoniliśmy do każdego z osobna. Jesteśmy trochę nachalni. Tym samym od początku staramy się ich edukować, prezentować przykłady dobrych rozwiązań stosowanych w innych miastach, uzupełnione o spory materiał ilustracyjny. Zawsze chcą nas wysłuchać, czasami jednak nie słyszą (śmiech). Poza naszą bieżącą działalnością, staramy się włączać w inne, bieżące dyskusje dotyczące przyszłości miasta, jak strategia rozwoju miasta, próby ożywiania miejskiego deptaka. W wypracowaniu tej relacji pomogły nam też lokalne media, które są bardzo zainteresowane naszą działalnością i wspierają nasze inicjatywy. Tę przestrzeń, w której teraz działamy — to około 620 m2 — dzielimy z grupą zielonogórskich artystów: Olą Kubiak, Rafałem Wilkiem, Michałem Jankowskim, Jarkiem Jeschke i Markiem Lalko. Działa tu galeria i czytelnia z książkami, które trudno znaleźć w mieście. Funkcjonuje ona m.in. dzięki wsparciu Fundacji Bęc Zmiana, Korporacji Ha!art, Krytyki Politycznej i wielu innym organizacjom. To miejsce idealne do lektury: dobrze doświetlone i otwarte przez większą część dnia. Tu odbywają się spotkania, wykłady, dyskusje. Wszyscy z niego korzystamy.

No75 / czytelnia

162—163


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.