Dlaczego w trawie piszczy?

Page 1

Dlaczego w trawie piszczy? GAW DY SIMONY KOSSAK


Poświęcamy pamięci Profesor Simony Kossak



Adam Sieńko Prezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w Białymstoku

Jednym z elementów strategii działania Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Białymstoku jest wspieranie i prowadzenie edukacji ekologicznej. Edukację ekologiczną realizujemy poprzez różne formy kształcenia i wychowywania społeczeństwa w duchu poszanowania środowiska przyrodniczego zgodnie z hasłem „Myśleć globalnie – działać lokalnie”. Chcemy wpływać na poziom świadomości ekologicznej, prowadzący do korzystania ze środowiska naturalnego, sprzyjający zachowaniu i odpowiedzialności za jego zasoby, przy pełnym zrozumieniu potrzeb człowieka i konsekwencji jego działalności. Książka, którą trzymacie teraz Państwo w rękach jest swoistym pomnikiem pamięci Pani Profesor Simony Kossak. Jej niezapomniane gawędy niejednemu z nas otworzyły oczy na to, co jest tak blisko, co nas otacza, co każdego dnia nam towarzyszy i co nie

było zrozumiałe, a teraz jest tak oczywiste. Pasja, ogromna wiedza, piękna polszczyzna, łatwość opowiadania i przekazania tylu wiadomości w trakcie gawęd na zawsze pozostaje w pamięci tych, którzy mieli szczęście słuchać audycji radiowych. Dzięki tej książce i nagraniom jej towarzyszącym możemy dalej przekazać tekst i słowo Pani Profesor. Gawędy Simony Kossak mimo upływającego czasu są ciągle aktualne. Wszystko co jest ich tematem na szczęście jeszcze pozostaje blisko nas. Mam głębokie przekonanie o tym, że wszyscy czytelnicy i słuchacze po przeczytaniu i odsłuchaniu gawęd w dużej mierze będą postrzegać otaczające nas środowisko tak, jak chciałaby Pani Profesor. Mam także przekonanie, że wydanie gawęd drukiem i na płytach CD jest swoistym podziękowaniem dla Pani Profesor składanym przez wszystkich, którzy przyczynili się do ukazania się tego wydawnictwa.


Lech Magrel Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Białymstoku

Mamy wyjątkową przyjemność oddać w Państwa ręce książkę szczególną dla Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Białymstoku. Naszą pracę traktujemy jako służbę na rzecz dziedzictwa przyrodniczego. Mamy powody do dumy, bo region Podlasia znany jest przede wszystkim z bogactwa przyrody, czystości środowiska i obszarów cennych przyrodniczo. To tu można podziwiać dziewicze piękno Puszcz: Augustowskiej, Knyszyńskiej i Białowieskiej. Dzięki czterem Parkom Narodowym: Biebrzańskiemu, Białowieskiemu, Narwiańskiemu i Wigierskiemu, które zadziwiają swoją różnorodnością, nasz region nazywany jest Zielonymi Płucami Polski. Te tereny, razem z rezerwatami, parkami krajobrazowymi, obszarami chronionymi „Natura 2000” pokrywają ponad połowę powierzchni województwa podlaskiego. Niniejsza publikacja jest najlepszym dowodem na to, że cenimy te niepowtarzalne przyrodniczo miejsca, ze względu na ich

wartości historyczne i kulturowe. Nie ograniczamy naszych działań do zapewnienia fizycznego przetrwania różnorodnych obiektów przyrodniczych. Staramy się zrobić więcej – utrwalić pamięć o nich poprzez słowo pisane. Termin wydania książki z gawędami Simony Kossak zbiega się z pierwszą rocznicą powstania Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Białymstoku. Jestem przekonany, że opowieści Pani Profesor będą świetną promocją piękna i przyrodniczego bogactwa naszego regionu, która zwiększy zainteresowanie mieszkańców województwa i turystów obcowaniem z naturą. Z pewnością gawędy spowodują, że wszelkie tajemnice przyrody staną się bardziej zrozumiałe. Ta wyjątkowa publikacja trafi do wszystkich instytucji samorządowych, oświatowych i rządowych województwa. Będzie godnym pomnikiem wyjątkowej osobowości, jaką była profesor Simona Kossak.


Barbara Bojaryn-Kazberuk Mirosław Bielawski Polskie Radio Białystok

Profesor Simona Kossak kochała ludzi i zwierzęta – z wzajemnością. Poprzez gawędy, które ukazywały się przez wiele lat na antenie Polskiego Radia Białystok, stała się członkiem naszej radiowej rodziny i przyjacielem naszych słuchaczy. Do Pani Profesor przyjechaliśmy tylko na chwilę. Było to latem 2006 roku. Spotkaliśmy się, by porozmawiać o naszej dalszej współpracy. Było oczywiste, że bez gawęd Simony Kossak Polskie Radio Białystok nie byłoby tym samym radiem. Pani Profesor w dużych kubkach zaparzyła kawę po turecku. Rozmawialiśmy trzy godziny. Rozstaliśmy się jak dobrzy starzy znajomi. Nie sądziliśmy, że to ostatnie spotkanie. Odeszła tak nagle. Czuliśmy, że radio utraciło przyjaciela, członka radiowej rodziny. My radiowcy, a także nasi słuchacze, straciliśmy kogoś bliskiego. Zdecydowaliśmy, że głos Pani Profesor zostanie z nami na antenie. Dzięki temu jej niesamowitych gawęd o przyrodzie będę mogli posłuchać też nasi nowi słuchacze.

Powitanie wiosny, delektowanie się latem, kontemplacja jesieni i zmaganie się z zimą. W otoczeniu roślin i zwierząt. Nietoperze, które przepowiadają pogodę, popielice – psotnice, gdzie śpi jaszczurka, dlaczego ropucha to nie żaba, co żyje na dzierzbie gąsiorku, kto ma największy apetyt na orzechy i GPS w dziobie…. Wszystko wiemy od Niej. Jakże ubogaca to naszą wiedzę o świecie i uświadamia, że my, ludzie, wcale nie jesteśmy tacy wyjątkowi i genialni. Miłości, empatii i sztuki przetrwania możemy uczyć się od zwierząt. Pod warunkiem, że zechcemy i potrafimy poznać ich naturę. Właśnie tego uczy nas Pani Profesor. Teraz mamy możliwość oddania w Państwa ręce opowieści i obrazów, które przeniosą nas do świata Simony Kossak. Będzie naszym przewodnikiem, jeśli sięgniemy po płyty z Jej głosem. Dowiemy się wówczas „Dlaczego w trawie piszczy”… Pani Profesor – dziękujemy.


Jerzy Leszczyński Polskie Radio Białystok Współpraca Jarosław Iwaniuk

Panią Profesor Simonę Kossak poznałem w 1991 lub 1992 roku podczas jednej z licznych konferencji międzynarodowych poświęconych ochronie przyrody Puszczy Białowieskiej. Wówczas, powstała po rozpadzie Związku Radzieckiego, Białoruś objęła ochroną całą swoją część puszczy. U nas była to wciąż niewielka część Białowieskiego Parku Narodowego. Urzekła mnie wiedza Pani Profesor i to w jaki sposób ją przekazywała. Mówiła bardzo obrazowo, jednocześnie prosto, docierając do każdego. Wpadliśmy wspólnie na pomysł, by zrealizować cykl audycji o przyrodzie. Trzeba było tylko wymyślić tytuł. Coś o puszczy…, coś o przyrodzie…, a może o żubrze..? Albo, trochę trywialne – „Co w trawie piszczy?” A może nie „co”, a „dlaczego” w trawie piszczy. Pani Profesor była wręcz zachwycona. „Radio – przekonywała – dużo mówi, opisuje, ale rzadko wyjaśnia zjawiska. Odpowiada na pytanie co, ale z rzadka – dlaczego? Zatem postarajmy się to zrobić my!? I tak powstały Gawędy Simony Kossak „Dlaczego w trawie piszczy?”.

Pierwsze gawędy nagrywaliśmy w naturalnych warunkach, na łonie przyrody. Pamiętam nagranie o osach, trzmielach i szerszeniach. W pewnym momencie, jak na zawołanie nadleciał szerszeń. „Szybko! Szybko nagrywajcie! Nagrywajcie! słyszycie jak buczy? Taki bombowiec” – mówiła Pani Profesor . Tak, nagrywajcie, gdy zimny pot oblewa twarz ze strachu przed użądleniem szerszenia. Pani Profesor widząc nasze przerażenie spokojnie stwierdziła tylko: „Nie bójcie się, to truteń. On nie ma żądła. Widzicie te antenki na głowie?” Nasze gawędy trafiły do innych regionalnych rozgłośni Polskiego Radia – w Poznaniu, Gdańsku, Krakowie. W ciągu prawie sześciu lat naszej współpracy z Panią Profesor zrealizowaliśmy niemal 1.800 premierowych gawęd. Większość z nich była kilkakrotnie powtarzana. W sumie jest to niezły dorobek, chociaż z drugiej strony, szkoda, że te gawędy nie zaczęły się ukazywać na naszej antenie kilka lat wcześniej…


Lech Wilczek, życiowy partner i przyjaciel Simony Kossak

Na bogatym w puszcze i rzeki Podlasiu wciąż jeszcze czuje się świeży oddech ziemi. Krajobraz jest tu mniej ubezwłasnowolniony przez ludzi, większa w nim domieszka natury. Latem uprawy częściej się stroją w chabry, maki, kąkole i wykę. Pośród miododajnych ostów pląsają motyle. Na przydrożnych skarpach kwitnie żółto rozchodnik i liliowieją płaty macierzanki. Częstsze są też życzliwe rozmaitym dzikim istnieniom enklawy nieużytków i zapuszczeń. Przewaga wolnej przestrzeni nad zabudowaną działa tutaj na ludzką wyobraźnię jak narkotyk, mamiący złudzeniem, że dla potężniejącej z roku na rok o nowe 80 milionów ludzkiej lawiny, wciąż jeszcze jest na naszej planecie mnóstwo miejsca.

Od przystanku Pekaesu wiodła wąska, kręta droga ku dalekiemu wzniesieniu. Widać było za nim dymki jakiejś wioski. Samotny, tęgi mężczyzna z daleka zaczął wymachiwać ręką. Zatrzymałem się. – Dokąd pan jedzie? – zapytał. Pytanie było tak dobrodusznie obcesowe, że żartobliwie zacząłem wymieniać kolejne miejscowości na trasie do celu: Łomża, Piątnica, Czarnockie Budy, Kisielnica, Boćki, Spychowo, Kobylin, Stawiska, Poryte. – Zabierze mnie Pan? Ja tu niedaleko, tylko kilkanaście kilometrów. Przełożyłem bagaż z prawego siedzenia na tył samochodu, robiąc miejsce. Tęgawy mężczyzna o z grubsza ciosanej, uśmiech-


niętej twarzy, wsiadł i rozgadał się. Nie byłem w towarzyskim nastroju, słabo podtrzymywałem rozmowę. Zapadło milczenie. Nagle powiedział: – A w Porytem to jest pochowana Profesor Simona Kossak. Jak ja lubię słuchać tych jej audycji... Nagłe wzruszenie ścisnęło mnie za gardło i odebrało mowę. Także tutaj, do odległego zakątka, do niewidocznej z szosy wioski przyfrunęła Simonka na falach eteru i rozgościła się w jaźni wdzięcznego słuchacza. Po dłuższej przerwie odezwałem się. – Właśnie tam jadę, przeżyliśmy razem w puszczy trzydzieści pięć lat... Przygodny pasażer obrzucił mnie szybkim, uważnym spojrzeniem. Nie powiedział ani słowa. W ciszy mijały kilometry. Byłem świadkiem nagrywania ostatnich gawęd Simony dla Polskiego Radia Białystok. Ciężka choroba nie była w stanie zmóc jej niespożytego ducha. Siedziała na łóżku, w specjalnie wydzielonej salce szpitala w Hajnówce. Na twarzy miała uśmiech. Z ust płynął do mikrofonu potok słów wspomagany żywą gestykulacją. Rejestrator dźwięku stał na szpitalnym stoliku. Obok ze słuchawkami na uszach siedział na krześle Jarek Iwaniuk. Rzadko interweniował. Simona z wyczuciem mieściła

się w 3-4 minutowych sekwencjach poszczególnych gawęd. Jak zwykle nie czytała z kartki. To, co miała do powiedzenia, było w głowie. Co najwyżej sprawdzała kolejność. Nie trafiały się przestoje i zbędne słowa. Interesujące, świadczące o emocjonalnym zaangażowaniu gawędy, którymi tak świetnie trafiała do słuchaczy, bazowały na rzetelnej wiedzy. Ich autorka miała rozległe zainteresowania. W naszej bibliotece, zasobnej w setki książek z różnych dziedzin, było mnóstwo opracowań dotyczących zwierząt i roślin. Zasób wiadomości pomnażał codzienny kontakt z różnymi zwierzętami w domu i w puszczy. W parze z wiedzą szła serdeczność Simony wobec wszelkiego żywego stworzenia. Przy okazji przekazywania merytorycznych treści starała się nią natchnąć odbiorców swego przesłania. Pomnażanie ludzkiej wrażliwości i miłosierdzia decydującego o naszym człowieczeństwie traktowała jak swoją specjalną misję. Godny podziwu był jej dar posługiwania się potoczyście żywym, zbornym słowem. Kiedyś po wysłuchaniu natchnionego okolicznościowego przemówienia wygłoszonego bez żadnego przygotowania przed licznym audytorium zapytałem: – Jak ty to robisz?


– Sama się dziwię – odpowiedziała. – To co chcę powiedzieć, po prostu najpierw widzę. Kiedy zaczynam mówić, mam wrażenie jakby mi się w głowie włączał jakiś przycisk. Zaraz pojawiają się słowa, ustawiają się w kolejce, łączą w zdania. Ja tylko się staram odpowiednio je wygłosić. W rozmaitych dyskusjach pomagał jej błyskawiczny refleks i niezawodne poczucie humoru. W ramach popularyzowania rozmaitych przyrodniczych zjawisk i problemów miewała w Białowieży przemówienia podczas konferencji ludzi określonych profesji, na przykład prawników czy ekonomistów. Nazywała je żartobliwie „prelekcjami do kotleta”. Tym razem w białowieskim Soplicowie opowiadała lekarzom o samolecznictwie zwierząt, które swoje dolegliwości potrafią leczyć jedząc odpowiednie zioła. Odnośne wiadomości zaczerpnęła z fachowej literatury i własnych długotrwałych obserwacji swojej grupki saren. Ich pokarmowe zachowania były tematem jej doktoratu. Jeden z lekarzy, wyraźnie na rauszu, wstał i oświadczył, że ziołolecznictwo to niebezpieczna bzdura. – Czy leczyła się pani kiedykolwiek ziołami? – Tak – oświadczyła Simona.

– A czy pani pomogły? – Nie zaszkodziły – odpowiedziała z powagą Simona. Adwersarz usiadł. Simona otrzymała od lekarzy brawa. Otrzymałem następujący list. Szanowny Panie, Chciałam zwrócić się do Pana z prośbą. Prośbą o napisanie książki o Simonie Kossak. Pani Profesor była moją niedoszłą promotorką pracy doktoranckiej. Rozpoczęliśmy temat, ale niestety Pani Prof. zmarła. Miałam okazję rozmawiać z Nią osobiście kilkakrotnie i te rozmowy wywarły na mnie wielkie wrażenie. Tak wielkie, że w jakimś stopniu zmieniły moje życie. W ubiegłym tygodniu odwiedziłam jej grób, powaliło mnie na kolana zdjęcie zamieszczone na płycie. Panie Lechu, wiem, że jest wiele osób, które bardzo ceniły i nadal cenią Panią Prof. Chętnie sięgnęłyby do Pana wspomnień o Niej. Bo któż może lepiej Ją opisać niż Pan? Ponieważ często jestem na Podlasiu, słucham radia białostockiego i audycji Pani Simony, pomyślałam, że może wraz z książką o Niej wydać również płytę z Gawędami. Z poważaniem, J. Pietrzyk


Szanowna, nie znana mi osobiście Jolanto. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spełniają się Pani życzenia, powielone o życzenia licznej rzeszy, podobnie jak Pani, zafascynowanych Simoną osób. Dzięki chwalebnej inicjatywie i zaangażowaniu Polskiego Radia Białystok i Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska ukazała się właśnie oczekiwana książka pt. „Dlaczego w trawie piszczy? Gawędy Simony Kossak”. Ja z kolei przygotowałem książkę-album „Gawędy o profesor Simonie”. Jest już gotowa do druku, zawiera wiele unikalnych zdjęć obrazujących barwne życie Simony na „Dziedzince” po-

śród białowieskiej puszczy. Tekst mówi o jej niezwykłej osobowości, o jej przygodach, o wartościach, którym była wierna i o które odważnie walczyła. Te dwie publikacje korzystnie się uzupełniają. Nie wyczerpują oczywiście tematu, ale w dużej mierze mogą spełnić oczekiwania wszystkich spragnionych pogłębionego wizerunku Simony. Pamięć o Simonie Kossak jest ważna. W życiowej postawie tej postaci jest wiele wątków mogących pomóc w budowaniu pozytywnego mocnego, własnego ja w służbie słuszności. Lech Wilczek


Profesor Simona Kossak (1943-2007)

Profesor Simona Kossak z wykształcenia była biologiem, z zamiłowania natomiast zoopsychologiem (tak o sobie mówiła), charyzmatyczną działaczką na rzecz ochrony przyrody i niestrudzonym popularyzatorem wiedzy o Puszczy Białowieskiej. Słynęła z bezkompromisowych poglądów i wrażliwości na los zwierząt. Urodziła się w Krakowie 30 maja 1943 roku, w znanej artystycznej rodzinie. Wychowała się w Kossakówce. To córka Jerzego, wnuczka Wojciecha, prawnuczka Juliusza Kossaków – trzech malarzy rozmiłowanych w koniach, ojczystym krajobrazie i polskiej historii. To także siostrzenica Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Ukończyła studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Następnie podjęła pracę w Zakładzie Badania Ssaków PAN w Białowieży, a 5 lat później

w Instytucie Badawczym Leśnictwa. Od tej chwili związała swoje życie z Puszczą Białowieską, gdzie mieszkała przez ponad 30 lat wraz z fotografikiem Lechem Wilczkiem w rozsławionej przez nich leśniczówce „Dziedzince”. Lata pracy owocowały kolejnymi tytułami naukowymi, prestiżowymi stanowiskami i odznaczeniami. Stopień naukowy doktora nauk leśnych nadała jej w 1980 roku Rada Naukowa Instytutu Badawczego Leśnictwa w Warszawie. Jedenaście lat później otrzymała stopień naukowy doktora habilitowanego nauk leśnych. Rok 2000 przyniósł jej tytuł profesora nauk leśnych. Od stycznia 2003 roku pełniła funkcję kierownika Zakładu Lasów Naturalnych IBL w Białowieży. Pod koniec 2004 roku została przewodniczącą Rady Naukowej Białowieskiego Parku Narodowego. Była też redaktorem naczelnym Wydawnictw Instytutu Badawczego Leśnictwa, czasopism „Prace IBL” i „Leśne


Prace Badawcze” oraz „Parki Narodowe i Rezerwaty Przyrody”. Od 2002 roku prowadziła zajęcia z ekologii i ekofilozofii na Zamiejscowym Wydziale Zarządzania Środowiskiem Politechniki Białostockiej. W uznaniu zasług na polu nauki i popularyzowania ochrony przyrody w 1997 roku otrzymała Złotą Odznakę „Za Zasługi dla Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej”, w 2000 roku – Złoty Krzyż Zasługi, a w 2003 roku – Medal im. Wiktora Godlewskiego. Szczególnym uznaniem i popularnością cieszyła się jej działalność informacyjno-edukacyjna i dydaktyczna. Była autorką ponad 140 oryginalnych opracowań naukowych, artykułów popularnonaukowych, niepublikowanych dokumentacji naukowych i 4 książek: „Opowiadania o ziołach i zwierzętach”, „Wilk – zabójca zwierząt gospodarskich?”, „Saga Puszczy Białowieskiej” i „Park Narodowy w Puszczy Białowieskiej”. Realizowała również filmy przyrodnicze, prezentowane i nagradzane na ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach. Są to „Motyle”, „Opiekun”, „Życie żaby” i „Kamasutra”. Przekazywała je nieodpłatnie młodzieżowym ośrodkom edukacji ekologicznej, domom opieki społecznej i osobom prywatnym.

Od kwietnia 2001 roku, przez 6 lat, codziennie na antenie Polskiego Radia Białystok opowiadała ciekawie i z sercem o rozmaitych stworzeniach, starając się uczulić ludzi na los ich braci mniejszych. Gawędy „Dlaczego w trawie piszczy?” zawsze miały rzesze wiernych słuchaczy, zafascynowanych zarówno przyrodą, jak i porywającym, emocjonalnym sposobem opowiadania Simony Kossak. Ukazywały barwny świat roślin i zwierząt. Uczyły patrzeć, czuć i rozumieć przyrodę. Miarą popularności gawęd i ich autorki było przyznanie jej przez słuchaczy Radia Gdańsk w 2003 roku tytułu „Osobowość Radiowa Roku”. Po długiej i ciężkiej chorobie, zmarła 15 marca 2007 roku w białostockim szpitalu klinicznym. Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Porytem k. Stawisk – miejscowości, w której ślub brali jej dziadek, Wojciech Kossak i babka, Maria z Kisielnickich. Trzy miesiące później Rada Powiatu Hajnowskiego podjęła decyzję o utworzeniu Powiatowego Funduszu Stypendialnego im. Prof. Simony Kossak. W kwietniu 2008 roku Rada Miejska Białegostoku nadała imię Simony Kossak jednej z ulic na osiedlu Wygoda w Białymstoku. W oddziale 364 Puszczy Białowieskiej rośnie „Dąb Prof. Simony Kossak”.



Wiosna


przylaszczki


Wiosenne wyzwania

wiosna

O

d tygodnia w puszczy gości wiosna. O jej nadejściu informuje nas przede wszystkim zapach unoszący się w powietrzu. Jest to związany wyłącznie z wiosną zapach wilgotnej, parującej ziemi. Leśna droga o tej porze roku jest pełna niespodzianek. Gdzieniegdzie ziemia jest jeszcze zamrożona, miejscami zamienia się w błotniste jezioro. Bywa również, że jest już mocno podsuszona. Na skrzyżowaniu leśnych dróg w miejscu bardzo nasłonecznionym można spotkać wielkie pryzmy śniegu, odrzucone przez pługi jeszcze w okresie zimowym. Jeżdżąc przez las mogę obserwować, jak te brunatne, twarde z wierzchu zwaliska pod wpływem ciepła z dnia na dzień zmniejszają się. Choć w głębi lasu nadal leży śnieg, to wiosenne rośliny już budzą się do życia. Jedną z nich jest przebiśnieg. Ten niewielki kwiatek, który – jak sama nazwa wskazuje – przebija śnieg, co roku odbywa zdumiewającą drogę do momentu kwitnięcia. Na przykład wczoraj w ogrodzie znajdującym się w naszej leśniczówce, zobaczyliśmy kiełki przebiśniegu.

17


przebiśniegi

Można by powiedzieć, że nie ma w tym nic dziwnego, gdyż jak wiadomo jest on pierwszym zwiastunem wiosny. Jednak w jaki sposób ten zielony, wiotki kwiatuszek radzi sobie z nadal zmarzniętą o tej porze roku ziemią? Należy pamiętać, że dodatkowo ziemię pokrywa solidna warstwa śniegu, która nawet pod dużym ciężarem wydaje się nie drgać. Dla roślinki to nie lada wyzwanie, gdyż nie jest ona ani tak twarda jak gałąź, ani też tak ostra, jak kolec czy cierń. A jednak każdego roku, wraz z nadejściem wiosny w bryłach śniegu można napotkać malutkie, wytopione kółeczka, w środku których widnieją zielone łodyżki przebiśniegów. W jakiś sposób kwiatek przebija zmarzniętą ziemię oraz śnieg, mimo że nie posiada przecież własnej temperatury. Jednoznacznego tłumaczenia tego nie znamy. Jestem skłonna przypuszczać, że być może kwiatki wydzielają odpowiednie substancje powodujące topnienie śniegu. Inne zjawisko, które można obserwować na przełomie okresu zimowego i wiosennego, związane jest z niewielkim


zawilec gajowy


Ĺ‚asica w sukni letniej


wiosna

łasica w sukni zimowej

zwierzątkiem, jakim jest łasica. Latem jej futerko ma ciemny, brązowy odcień, jedynie brzuszek zwierzątka jest w białym kolorze. Zimą natomiast łasiczka jest w całości śnieżnobiała. Dzięki temu dostosowuje się do otaczającej aury. Najciekawszą sytuację można zauważyć w momencie zmiany pór roku, z okresu zimowego w przedwiośnie. Często bywa tak, że w tym właśnie czasie, kiedy to w wielu miejscach śnieg już stopniał, zwierzątko nie zdążyło jeszcze zmienić barwy. Sytuacja ta jest bardzo zabawna, gdyż łasiczka niczego nieświadoma, całkowicie biała, porusza się po ciemnej, delikatnie ogrzanej Słońcem ziemi. Zwierzątko żyje w tym przejściowym okresie zupełnie pewne i spokojne, że go nie widać. Tymczasem jest ono widoczne jak na dłoni.

1

21


Słychać wiosnę

samiec zięby


wiosna

W

dzięcioł pstry

raz z nadejściem wiosny w świecie zwierząt zachodzi wiele zmian. Jedna z nich dotyczy głosów ptaków. Na przykład sójki zmieniają swój zimowy, kontaktowy, porozumiewawczy głosik, na miły, cichutki śpiew. Oprócz tego można usłyszeć ziębę, która ma radosny, żywiołowy trel. Ta miła kaskada dźwięków kojarzy się ze słoneczkiem, ciepełkiem i kwiatkami. Początkowo ptaszki, które przyleciały z ciepłych krajów, muszą przyzwyczaić się do naszych nadal zimnych, wczesnowiosennych nocy. Poza tym o tej porze roku nasionek jest dość mało, bo przecież większość pokarmu wyjadły inne ptaki, zimujące w naszej puszczy. Jednak pewnie wszystkie ptaszki jakoś sobie poradzą (przecież to nie pierwszy raz wiosna przyszła o czasie, a ptaki wróciły z dalekiej podróży). W lesie słychać także werble dzięciołów, które świetnie sobie radzą u nas przez cały rok (są to nasze osiadłe ptaki). Nic im się nie stanie, nawet jeśli nocą wrócą przymrozki. Ich wspaniałe werblowanie po suchych pniach

23


koziołek sarny

i konarach drzew przepięknie rozchodzi się po lesie. To właśnie jest głos wiosny. W południe widuje się na kopcach mrowisk pierwsze, senne, duże mrówki. Wyłażą bardzo powolutku, spacerują, a na noc chowają się w głąb gniazda. Mrowisko, jeśli jest wystawione na słońce, w godzinach południowych nagrzewa się i wiosenne ciepło dochodzi do wnętrza gniazda. Spacerując po lesie można zobaczyć także sarny, ale już nie w grupach, jak to bywa w okresie zimowym, tylko poje-

dyncze osobniki. Kozły mają swoje wspaniałe poroża jeszcze w scypułach, czyli w skórce porośniętej futerkiem. Jednak właśnie nadszedł czas, kiedy skóra w tym miejscu obumiera i lada dzień najsilniejsze kozły zaczną wycierać parostki. Będą z dużą energią, zapalczywie pocierać nimi o gałęzie oraz pnie drzew tak, aby pozbyć się skórki i błysnąć białymi grotami. Z biegiem czasu „rogi” wybarwią się, zbrunatnieją i będą dla nich orężem do walki z innymi samcami o leśne terytoria. Najsilniejsze kozły właśnie teraz wracają


myszołów

w te miejsca, które w zeszłym roku okupowały w ciągu wiosny i lata. Samiczki w tym czasie poruszają się po lesie. Dorosłe sarny już niedługo będą rodzić. Pojawi się nowe pokolenie. Oprócz zwierząt typowo leśnych wczesną wiosną pojawiają się też te nasze ptaki, które zimowały nieopodal na południu. Pięknym widokiem jest krążący nad puszczą myszołów, kwilący powitalnym, radosnym głosem. Jednak przy wiosennym powitaniu te piękne ptaki może spotkać niespodzianka. Myszołowy wiją gniazda na czubkach starych drzew. Często zdarza się, że gdy właściciel gniazda (myszołów) wraca do swojego domu, niestety zastaje w nim dzikich lokatorów, na przykład kruki, które bardzo lubią cudze gniazda. Podobnie jak myszołowy wybierają wysokie drzewa. Dobrze czują się także w koronach drzew. Kruki przystępują do lęgów wcześnie. W tej chwili krucze mamy już wysiadują jajka. Jeżeli myszołów znajduje swój dom już zajęty, musi wraz ze swoją samicą wić nowe gniazdo.

1



Witamy bociany

wiosna

B

ociany mają swój wewnętrzny, precyzyjny kalendarz, według którego przylatują do nas po zimie. Chociaż – na przykład w zeszłym roku, kiedy wczesna wiosna była wyjątkowo ciepła, pierwsze boćki faktycznie przyleciały no nas kilka dni wcześniej niż zwykle. Jednak regułą dla tego gatunku jest pojawianie się na terenie północno-wschodniej Polski w pierwszych dniach kwietnia. W Białowieży sporo mamy gniazd bocianich, zarówno w przysiółkach, jak i w okolicznych wioseczkach. Gdy patrzę na nie jesienią, na przełomie października i listopada, myślę, że są nieprawdopodobnie smutne – takie opuszczone i biedne, podczas gdy ich właściciele lecą gdzieś w przestworzach do Afryki. Natomiast w ostatnich dniach marca i na początku kwietnia gniazda te są wielką nadzieją na to, że zaraz pojawią się w nich bociany. Wiele osób pomaga ptakom w budowie gniazd. Powstają nowe platformy, nowe zawiązki, a wszystko z nadzieją, że być może będą one zasiedlone przez ptasie rodziny. Na naszym budynku w Białowieży, na wysokim, carskim kominie, od lat

27


28 wiosna

mamy gniazdo bocianie. Jednak do tej pory nie miało ono szczęścia. Zdarzało się, że pisklęta nie wychowywały się należycie, często ginęły w młodości lub też para bocianów w ogóle nie wyprowadzała lęgów. Wiedzieliśmy, że nasze gniazdo trzeba wzmocnić. W tym roku przed przylotem bocianów przeprowadziliśmy akcję zabezpieczania i poszerzania gniazda. Zrobiliśmy nowy wieniec zbudowany z chrustu i faszyny, skręcony dodatkowo drutem. Na tak przygotowanej podstawie umieściliśmy nieduże gniazdo, które przez lata osypywało się z naszego komina. Oczywiście sprawdziliśmy także dach, na wypadek, gdyby miały być na nim niebezpieczne dla boćków, sterczące druty. W końcu wszystko było gotowe i niecierpliwie czekaliśmy na powrót ptaków. Proszę sobie wyobrazić – a był to ostatni tydzień marca – że jeszcze tego samego dnia pojawił się bocian. Ogarnęło nas niesamowite rozczulenie. Niestety nie był to jeszcze nasz bocian, gdyż po nabraniu sił po nocnym odpoczynku, ptak odleciał do swojego prawdziwego gniazda. Kilka dni później postanowi-

łam sprawdzić, czy w okolicznych gniazdach są już lokatorzy, a właściwie ptasi właściciele. Jak się okazało, tylko w jednym z nich zadomowił się bociek. Był to dla mnie wyraźny znak, że stado nadal jest w drodze. Gdy za jakiś czas dotrze na miejsce, będziemy mogli obserwować, czy nasze gniazdo zostanie zasiedlone, i czy pojawią się lęgi w bocianiej rodzinie. W Białowieży mieszka dziewięcioletni chłopczyk, którego szkolni koledzy przezywają „Bocian”. Chłopiec chętnie słucha opowiadanych przeze mnie opowieści o bocianach, gdyż chce pokazać rówieśnikom, że „Bocian” to dobre przezwisko i bardzo dobrze o nim świadczy. I tak rzeczywiście jest, bo bociany – jako bardzo mądre ptaki – budują gniazda, które mogą przetrwać wiele, wiele lat. Ich podstawą może być naturalna gałąź, konar lub ścięte drzewo, może to być także komin bądź też płaski występ na dachu. Zaczynając wicie gniazda, bociany przynoszą w dziobach długie, nawet półtorametrowe gałęzie, z których budują dno i mocną, odporną na wiatr konstrukcję. Następnie mniejszymi kawałeczkami,


wiosna

na przykład kępami korzonków, wyściełają wnętrze. Drobne korzenie znakomicie nadają się do tego, by solidnie uszczelnić gniazdo. Oprócz bocianów w takim ptasim domku bardzo chętnie mieszkają także wróble, a czasem nawet szpaki. Gdy bociani dom jest już gotowy, samica znosi jaja. Zazwyczaj w gnieździe znajduje się od trzech do pięciu jaj. Na terenie pełnym jezior, bagien, podmokłych łąk (na przykład bliżej Mazur, czy też Suwałk), w połowie lata w bocianim gnieździe można dostrzec pięcioro młodych. Natomiast na terenach mniej podmokłych najczęściej wyhodują się dwa małe boćki. Po trzydziestu trzech, trzydziestu czterech dniach wysiadywania, pojawiają się pisklęta. Bociany wysiadują jaja na zmianę. Kiedy jeden z nich najedzony wróci do gniazda, drugi schodzi z jaj i odlatuje w poszukiwaniu pokarmu. Jak wynika z obserwacji, przez większość dnia to samiec wysiaduje jaja. Natomiast nocą na jajach zawsze siedzi samica. Podczas siedzenia na jajach jest ona bezbronna, dlatego samiec stoi w gnieździe i czuwa. Prawdopodobnie dzieje się tak na wy-

padek, gdyby pod osłoną nocy sowa lub kuna chciały zdobyć jajko. W takiej sytuacji samiec swoim długim dziobem obroniłby rodzinę przed niebezpieczeństwem.

1

29


walka bocian贸w




Magiczne ptaki

wiosna

B

ocian jest ptakiem pełnym niespodzianek. Jak wytłumaczyć fakt, że w Polsce żyje ich bardzo dużo, natomiast w krajach Europy Zachodniej prawie ich nie ma? Można by powiedzieć, że nic szczególnego w bocianie nie ma. Ptak jak ptak – duży, czarno-biały, z czerwonym dziobem; nawet nie śpiewa, czasami jedynie klekocze. Jednak to, co naprawdę jest w nim ujmującego, to kontakt z człowiekiem. Bocian lubi być ze Słowianinem w jednym obejściu. Tak jest na całej Słowiańszczyźnie. Nie wiadomo, czy jest to przyczyna, czy skutek. Nie wiemy, czy dobry stosunek Słowianina do bociana sprawił, że ptak zaprzyjaźnił się z nim, czy może było odwrotnie – bocian pierwszy wysunął dziób do zgody i Słowianin polubił bociana. Jak było naprawdę, tego już nie dowiemy się. Jednak jak pamięć ludzka sięga wstecz, dwa ptaki: jaskółka dymówka oraz bocian, były uznawane przez Polaków za boże ptaki, czyli ptaki święte. Z takiego przekonania zrodził się absolutny zakaz ich krzywdzenia, natomiast pojawił się nakaz szacunku oraz niesienia pomocy. Nie było

33


34 wiosna

wśród Polaków i innych Słowian człowieka, który chciałby spożywać mięso bocianie lub jaskółcze. Przyrodnicy i historycy kultury wielokrotnie badali korzenie tej ogromnej sympatii pomiędzy człowiekiem i bocianem. Jak się okazuje, w wielu prastarych legendach, baśniach, podaniach pojawiał się motyw pokrewieństwa bociana i człowieka. Jedna ze starych legend nawiązuje do stworzenia świata. W tamtym właśnie czasie Panu Bogu nie wszystko się udało. Przez to na ziemi pojawiły się jadowite, brzydkie, śliskie stworzenia, a konkretniej: gady i płazy. Bóg bardzo zmartwił się faktem, że wyprodukował takie świństwo. Wziął więc worek, wszystko to do niego pozbierał, porządnie zawiązał i zawołał Adama. Nakazał mu zabrać wór i wyrzucić go daleko, tak, by Dobry Bóg więcej go nie widział. Człowiek wziął worek i odszedł kilka kroków. Był bardzo ciekawy co jest wewnątrz, więc otworzył go i wszystkie stworzenia wyszły z powrotem na ziemię. Wówczas Bóg straszliwie rozgniewał się na Adama i powiedział, że skoro człowiek tak postępuje, to zamieni go

w ptaka i od tego czasu będzie on musiał przez całe życie zbierać to świństwo z ziemi. W taki właśnie sposób powstał bocian. Opowieść ta prawdopodobnie stanowi nawiązanie do dalekich, greckich mitów. Być może odwołuje się ona do mitu o puszce Pandory, do ciekawości kobiecej. Jednak w naszej opowieści była mowa o mężczyźnie... Inna, przepiękna polska legenda mówi o tym, że bocian lecąc do nas na wiosnę pod swoimi skrzydłami przynosi klucz do otwierania ziemi, dzięki któremu może wypuścić rośliny. Natomiast nasi sąsiedzi – Czesi mają jeszcze piękniejsze podanie traktujące o tym, że bocian lecąc z Afryki pod swoimi skrzydłami przynosi motyle. Bo przecież mniej więcej w tym samym czasie, kiedy nastają pierwsze ciepłe dni, pojawiają zarówno bociany, jak i motyle. Kolejna piękna opowieść mówi o tym, jak to dawno temu włościanin, wieśniak, zamiast w niedzielę iść do kościoła, poszedł na pole orać ziemię. Za ten śmiertelny grzech Pan Bóg postanowił go ukarać i zamienił grzesznika w bociana. Kara


wiosna

polegała na tym, że ptak przez całe życie miał chodzić za pługiem. Nawet teraz, gdy mamy okazję widzieć orane pole, to często za ciągnikiem, a właściwie za skibą, czy też bruzdą, idą bociany i zjadają drobne gryzonie. Tam bowiem małe szkodniki wyorywane są z ziemi. Rzeczywiście faktem jest, że obok sympatii człowieka do bociana, pojawia się również coś ujmującego ze strony samego ptaka. Bocian garnie się do ludzi. Jak świat światem, w wiejskich obejściach od zawsze budowane były gniazda. Ludzie byli przekonani, że znajdujące się na dachach ich domów bocianie gniazda chronią przed piorunami, gradem, nieszczęściem. Być może jest to prawdą. Po pierwsze, tradycja ta sprawdzana była przez setki lat. Jak się okazało, domy, na których znajdowały się gniazda, rzadziej były uszkadzane od pozostałych. Z drugiej strony należy pamiętać, że bociany tak jak inne ptaki, mają instynkt. Jeżeli jakakolwiek konstrukcja jest niepewna, na przykład drzewo jest w środku spróchniałe, to wiele dużych ptaków, które wiją gniazda na

czubkach takich drzew, przenosi swoje domy w inne miejsce. Dźwięk tego spróchniałego drzewa ostrzega je przed niebezpieczeństwem. Dzięki temu instynktownie przenoszą się gdzie indziej, wiedząc, że w razie wichury to drzewo może się złamać i gniazdo spadnie na ziemię. Aby zachęcić bociana i sprawić, by osiedlił się w obejściu oraz strzegł domu, przez całe wieki celowo zaciągano na dachy brony oraz koła od starych wozów. Poza tym dawniej obok gniazda chętnie wieszano czerwoną, dużą szmatkę. Zwyczaj ten tłumaczony był w dwojaki sposób. Po pierwsze wierzono, że ptak ten lubi czerwony kolor i osiedli się na dachu, na którym jest wesoło. Z drugiej strony szmatka ta była analogią do wieszania czerwonych wstążeczek koniom przy uździe, lub też do przywiązywania ich przy wózkach i kołyskach dziecięcych. Czerwone wstążki miały chronić dzieci oraz zwierzęta przed tak zwanym „złym okiem”. ...Jak się okazuje, nasz spokojny bocian uprawia (wyłącznie!) dobrą magię.

1

35


gniazdo bociana czarnego


Dach dachowi nierówny B

wiosna

ocianie gniazda mają wiele zalet. Są one wytrzymałe, mogą przetrwać wiele, wiele lat. Dzięki temu bociany co roku zasiedlają te same miejsca. Ułożona z gałęzi konstrukcja gniazda może osiągnąć rekordową wysokość półtora, a nawet dwóch metrów. Jednak tak wysoki bociani dom może być niebezpieczny. Podczas silnego wiatru lub burzy, gniazdo może przechylić się i spaść. Być może nie całe, a jego część, jednak taka sytuacja jest poważnym zagrożeniem. Szczególnie, gdy wewnątrz znajdują się jaja lub młode boćki. Wyliczenia dotyczące gniazd wskazują, że ponad połowa z nich zakładana jest na dachach. Dawniej były to głównie dachy stodół, budynków gospodarczych, obór, rzadziej natomiast dachy domów. Współcześnie bardzo często bocianie gniazda można spotkać na słupach energetycznych. Choć rzadko spotyka się je na drzewach, to obserwując wiejskie tereny północno-wschodniej Polski, można zauważyć ścięte na pewnej wysokości grube, stare drzewa, na któ-

37


38 wiosna

rych po założeniu platformy bociany bardzo chętnie się gnieżdżą. Wybierane przez ptaki dachy również muszą być odpowiednie, bo przecież dach dachowi nierówny. Okazuje się, że ponad 83 % dachów, na których żyją bociany, pokrytych jest dachówką. Bociany nie przepadają za blachą, nie cierpią też eternitu, którym polskie domy w minionych latach były zbyt często zadaszane. Niechęć ptaków do blaszanych dachów jest uzasadniona. Otóż styk blachy i eternitu na krańcu dachu tworzy ostrą krawędź, na której bociany nie potrafią samodzielnie zbudować gniazda. Oglądając pocztówki, stare zdjęcia, bądź też jeżdżąc po Polsce, można zaobserwować sporą ilość bocianich gniazd znajdujących się na kominach. Tymczasem okazuje się, że tak usytuowanych ptasich domów jest bardzo mało, bo tylko 5%. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że na wsiach nawet latem od czasu do czasu pali się w piecach, a kto by chciał być tak wędzony? Na przykład w Białowieży znajduje

się gniazdo podniesione na drucianych nogach zaczepionych o komin. Jest ono tam od bardzo, bardzo dawna. Dawniej widywało się smużkę dymu wydobywającą się z tego komina. Obecnie piec jest raczej nie używany i bociany chętnie osiedlają się tam. Jednak ptaki najbardziej ukochały sobie wiejskie domy kryte strzechą, zarówno słomą, jak i trzciną. Podczas akcji organizowanych co dziesięć lat, mających na celu liczenie bocianów oraz ich gniazd, zwraca się również uwagę na zniszczone gniazda albo utratę bocianów. Podczas takich akcji sprawdza się też, które gniazda najczęściej narażone są na zniszczenie. Niestety okazało się, że (choć bezsprzecznie kochamy bociany) najbardziej narażone są te usytuowane na naszych domach. Pierwszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest wzbogacenie się właściciela domu. Często bywa tak, że gdy gospodarz decyduje się na zmianę pokrycia dachu, czy to ze względu na chęć posiadania modniejszego domu, czy też ze względu na to, że stary dach przecieka, likwiduje on bezpowrotnie bocianie gniazdo. A szkoda,


bo przecież nie ma większej dumy dla człowieka od posiadania bocianiego gniazda na dachu własnego domu. Bocian jest najlepszym dowodem na to, że gospodarstwo należy do dobrych ludzi. Następną przyczyną utraty gniazd z dachów jest popadanie budynków w ruinę. Stare, piękne, podlaskie wsie coraz częściej są opuszczane. Dzieci dawno wyjechały do miast, a stare obejścia i chaty chylą się ku upadkowi. W takich sytuacjach gniazda skazane są na zagładę.

1


Na pomoc

ropucha szara


żabom i ropuchom K

wiosna

ilka lat temu prasę obiegła sensacyjna wiadomość zaopatrzona zdjęciami przedstawiającymi człowieka, który wiosną chodzi wzdłuż szosy z cebrzykiem i zbiera żaby. Ten miłośnik małych zwierzątek przenosił je na drugą stronę drogi, gdyż wiedział, że jeśli im nie pomoże, wiele z nich zostanie rozjechanych przez samochody. Wesoła wiadomość wzbudziła uznanie, choć początkowo wydawało się, że cała historia ucichnie. Jednak okazało się, że akcja nabrała rozpędu. Obserwując uważnie rozwój sytuacji zrozumiałam, że obecnie jest to bardzo poważne wiosenne działanie, z każdym rokiem coraz lepiej zorganizowane i najczęściej już za pieniądze. Cała akcja polega na tym, żeby żabom i ropuchom budzącym się ze snu zimowego, spędzonego na twardym gruncie, pomóc dotrzeć do zbiornika wodnego na gody i na zostawienie tam potomstwa. Przemarsz z miejsca zimowania do wody od wieków odbywa się tymi samymi trasami. Żabki mają te miejsca zakodowane w pamięci, doskonale je znają i wiedzą w którym kierunku

41


42 wiosna

powinny iść, by dotrzeć do wody. Na trasie ich wędrówki bardzo często znajduje się szosa. Czasami (gdy mają szczęście) bywa to droga wiejska, jednak na ogół jest to niebezpieczna dla zwierzątek autostrada. W takich sytuacjach tysiące płazów idących wolnym tempem na rozród wpadają pod samochody. Pomoc ludzi polega na tym, że w znanych miejscach wędrówek płazów stawiane są nieduże płotki, zaopatrzone w plastikową lub drucianą siatkę. Co kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów wzdłuż płotka wykopywany jest dołek do którego wkłada się wiaderko. Płazy chcąc przejść na drugą stronę szosy napotykają na długą siatkę i aby pokonać przeszkodę poruszają się wzdłuż niej. W rezultacie wpadają do pojemnika. Osoby zaangażowane w akcję kilka razy na dobę przychodzą po wiaderka i przenoszą je na drugą stronę drogi, do lasu. Nie noszą ich daleko – do wody, bo żaby same najlepiej wiedzą, dokąd chcą się udać.

Jak wygląda jazda człowieka niewrażliwego i kierowcy wrażliwego w miejscach, w których takich płotków jeszcze nie ma i płazy same przeprawiają się na drugą stronę, mam okazję co roku doświadczać. Otóż w naszych okolicach wędrówki odbywają głównie ropuchy. Kiedy taka ropucha porusza się po jezdni, to właściwie patrząc na nią z góry niewiele widać. A to dlatego, że zwierzątko jest osobliwie szare, brunatne i posiada na skórze specyficzne gruzełki. Ropuchy mają ciekawy zwyczaj. Gdy nadjeżdża jakiś pojazd (wówczas ziemia drga z bardzo dużego dystansu), zwierzątka siadają sobie na pupkach z twarzyczką skierowaną w kierunku nadjeżdżającego samochodu. W reflektorach auta (bo przemarsz zazwyczaj odbywa się wieczorem) odbijają się świecące, żółto-białe brzuszki ropuch. Światło jest naprawdę silne, przypominające to, jakie możemy obserwować w jarzeniówkach. Jest to świetny znak dla kierowcy. Jeśli tylko zechce ominąć świecące brzuszki, wówczas robi slalom i zwierzątko jest uratowane. W momen-


wiosna

cie, gdy jest jedna żabka na kilometr, czy nawet na pół kilometra, to nie ma z tym żadnego problemu. Na przykład mnie często się zdarza, że widząc świecącą ropuszkę zatrzymuję samochód i przenoszę ją na drugą stronę drogi (bo jednocześnie wiem, dokąd one idą). Natomiast, jeżeli jest to kwietniowa noc, w dodatku po ciepłym deszczu, to właściwie jazda szosą jest niemożliwa. Otóż kilka lat temu jechałam sobie w okolicach Biebrzy i w pewnym momencie musiałam stanąć i zawrócić. Aby dotrzeć do celu pojechałam drogą dłuższą o 20 km, ale taką, która biegła daleko od zbiorników wodnych. Przejechanie krótszą drogą bez rozjechania setek stworzeń było zupełnie niemożliwe. Mając na względzie swoje doświadczenie, uważam, że zwyczaj umieszczania płotków i wiaderek wzdłuż szos jest cudownym sposobem na ratowanie zwierzątek. Dobrze, że został on zaakceptowany i mam nadzieję, że będzie rozpowszechniony we wszystkich miejscach, będących szlakiem wędrownym małych płazów.

1

ropucha zielona

grzebiuszka ziemna

43


ropuchy szare


Ropusze namiętności O

ropusze kijanki

d końca marca (kiedy nadchodzą pierwsze ciepłe dni) właściwie do końca kwietnia trwają wędrówki ropuch. Ropuchy są wspaniałymi stworzonkami i warto wiedzieć, że to jedne z najstarszych zwierząt żyjących na ziemi w niezmienionej postaci. Niestety sporo ludzi albo się ich brzydzi, albo wierzy w związane z nimi nieprawdziwie historie. Ropucha, jeśli lepiej jej się przyjrzeć, jest bardzo mądrym i pożytecznym zwierzęciem. Wprawdzie, oceniając według kanonów urody, nie jest ona zbyt zgrabna. Jednak to, co podoba się nam dzisiaj, nie musiało podobać się matce naturze sprzed milionów lat. Ropucha jest krępym zwierzątkiem, ma tłusty brzuszek. Natomiast nie ma wyraźnie zarysowanej szyi, jej głowa połączona jest z tułowiem. Oprócz tego ma klockowate, mocno zbudowane nogi. Ropucha (jeśli nie zostanie spłoszona) porusza się bardzo dostojnym krokiem, maszerując na lekko uniesionych nóżkach. Gdy jest młodziutka, to skacze nawet całkiem sprawnie. Natomiast ropucha w sile wieku próbuje czasem podskakiwać (gdy jest przestraszona),


46 wiosna

ale nie są to zbyt doskonałe skoki. Za uszami tego stworzenia znajdują się księżycowate, nerkowate gruczoły, z których za jego wolą wydobywa się trująca, nieprzyjemna, drażniąca wydzielina. Jej zadaniem jest obrona przed niebezpieczeństwem, przez zjedzeniem ropuchy przez wroga. Ona sama nie atakuje żadnego żywego stworzenia. Jest bezbronna. Całą zimę przesypia gdzieś daleko od zbiorników wodnych, często w lesie lub na łące. Na sen wykopuje sobie głęboką norkę. Zdarza się też, że wykorzystuje norki innych zwierzątek leśnych (na przykład myszy) i tam sobie zimuje. Ropucha jest jednym z płazów najwcześniej budzących się z zimowego snu. Zaraz po pobudce zwierzątko maszeruje do zbiornika wodnego na gody. Często wędruje do zbiornika, w którym samo się wychowało i niekiedy musi pokonać całkiem spory dystans, żeby się tam dostać. Gdyby w tym okresie popatrzeć z góry na oczko wodne lub staw, to można by powiedzieć, że ropuchy wędrują do niego ze wszystkich możliwych kierunków. Jedna idzie z zachodu,

druga ze wschodu, trzecia z południa, a jeszcze kolejna z północy. Obserwowanie całej sytuacji z brzegu takiego zbiornika jest bardzo ciekawe. Najczęściej już samo miejsce jest malownicze. Wokół rosną pożółkłe trzciny, na wodzie o tej porze roku pięknie odbija się niebieskie niebo, w wodzie natomiast panuje lekkie poruszenie, gdyż część ropuch już dotarła na miejsce. Nagle gdzieś na brzegu słychać szelest. Przez suche trawy, przepychając się między korzonkami i łodyżkami (a wcale nie jest to łatwe), człapie wielka, przelewająca się z boku na bok ropucha. Na pewno jest to samica, bo to one właśnie są okrągłe i wielkie. Zbliżając się do brzegu, pokonuje patyki, kamienie i zupełnie jej z tym niewygodnie. Tym bardziej, że jest cała suchutka, szarawa, przyprószona kurzem podróżnym. Wreszcie dochodzi do miejsca, w którym woda styka się z lądem, zatapia przednie nogi i zamiera. Jej skóra momentalnie chłonie wilgoć i ciemnieje. W pewnym momencie z ulgą, pomalutku zanurza się i przez chwilę trwa nieruchomo chłonąc wodę. Zaraz po tym odpływa w stronę


wiosna

trzcin swoimi dość sprawnymi, choć mało zgrabnymi ruchami. Tam zaczyna się wielkie kłębowisko – preludium ropuszych godów. Jeżeli do danego zbiornika przywędruje dużo samic, to prawie każdy samczyk znajdzie partnerkę, z którą stworzy parę. Odbywa się to w następujący sposób. Samiec wchodzi na samiczkę, ściska ją mocno łapkami i w momencie kiedy ona wydziela skrzek, wówczas on zapładnia jajeczka. Jeżeli natomiast mamy taki rok lub zbiornik, gdzie samiczek jest mniej, to możemy obserwować wielkie widowisko. Mianowicie: samce w walce o partnerkę rzucają się na siebie tworząc ogromny, przewalający się kłąb. Nie daj Boże, żeby w takim towarzystwie samych samców znalazła się jedna dama. Wtedy wszystkie samce na nią i na siebie nawzajem włażą. Oczywiście całe towarzystwo zanurza się pod wodę. Biedna samiczka nie może złapać powietrza. Woda dosłownie się gotuje! Patrzymy na takie sceny miłosne ropuch i myślimy sobie, że są to zwierzęta zimnokrwiste, mało namiętne. Otóż wcale

tak nie jest. Gody ropuch w rzeczywistości są niezwykle malownicze, pełne pierwotnej siły i namiętności. Całości towarzyszy cichy, miły głos. Choć zwierzątka te nie posiadają worka rezonansowego, to jednak wydzielają ładny, płazi dźwięk. Jest nim melodyjne, cichutkie pokumkiwanie.

1

47


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.