12 minute read

Wściekłość i wrzask

SEBASTIAN ADAMCZYK Laureat Nagrody 30 Kreatywnych Wrocławia, o życiu w kryzysie bezdomności

w rozmowie z IZĄ JÓŹWIK

Advertisement

Życie na ulicy to codzienna walka o przetrwanie, ale przede wszystkim o godność. Osoby bezdomne, żyjące w przestrzeni miejskiej, to osoby najbardziej publiczne, a jednocześnie najbardziej niewidoczne dla drugiego człowieka.

Z powodu COVID-19 nie widzieliśmy się parę miesięcy, a Ty w międzyczasie razem z MiserArtem zostałeś jednym z 30 Kreatywnych Wrocławia. Faktycznie, wraz z MiserArtem zostałem nagrodzony tym tytułem. To wyróżnienie było dla nas miłym zaskoczeniem, ale mam nadzieję, że będzie przede wszystkim motywacją i bodźcem dla poszerzania wrażliwości społecznej na problemy osób w kryzysie bezdomności.

Czym zajmuje się MiserArt? Warto rozróżnić czas pandemiczny i czas działania w normalnych okolicznościach. Obecnie skupiamy się głównie na pomocy osobom żyjącym i po20

zostającym w kryzysie bezdomności ulicznej, które stricte żyją na ulicy, nie w placówkach. Naszym projektem flagowym jest wrocławski Streetbus. Jego działalność rozpoczęła się 4 stycznia 2020 roku, więc jeszcze przed wybuchem pandemii, ale już w połowie marca musieliśmy zrezygnować z pierwotnej formuły. Polegała ona na tym, że dzięki uprzejmości MPK jeździliśmy autobusem przegubowym, który już wysłużył się dla miasta, ale u nas mógł dostać drugie życie, co zresztą bardzo fajnie wpisuje się w ogólną ideę MiserArtu. Zostały w nim zamontowane specjalne stoliczki, obejmy na termosy z ciepłą zupą. Chodziło o to, aby zapewnić osobom żyjącym na ulicy ciepły posiłek i zredukować szkody, które nasi streetworkerzy od wielu lat zauważają, wychodząc na ulicę do osób bezdomnych. Bo to w efekcie tych szkód ludzie żyjący na ulicy po prostu umierają.

W sensie dosłownym. Tak, dosłownie umierają. Przykładem jest owiany złą sławą wrocławski Trójkąt Bermudzki, gdzie jeszcze parę lat temu można było spotkać kilkadziesiąt osób bezdomnych, teraz jest ich tam kilkanaście. Tu należy podkreślić, że Streetbus nie ma na celu pomocy w kontekście wyjścia z kryzysu bezdomności, bo nie ma takiej możliwości. Polega przede wszystkim właśnie na redukcji szkód.

Gdzie można było wsiąść do Streetbusa? Streetbus zatrzymywał się na czterech wrocławskich przystankach: na Sieradzkiej, Bzowej przy Grabiszyńskiej, potem przy Katedrze, a ostatnim przystankiem była ulica Sucha koło Dworca Głównego. Stamtąd już bezpośrednio jechaliśmy do ogrzewalni, w której pracuję. Mogliśmy zawsze kilka osób do niej zaprosić, żeby mogły przespać się w ciepłym, albo przyjąć na stałe jako mieszkańców ogrzewalni. Mieliśmy też przystanki na żądanie, czyli Hallera, FAT, Orląt Lwowskich, Galeria Dominikańska i Pułaskiego. Osoba, która nie zdążyła wsiąść na przystanku stacjonarnym, mogła zamachać na wyżej wymienionych i wsiąść, wypić ciepłą herbatę, zjeść zupę, porozmawiać. To ważny aspekt: relacje z człowiekiem. Dużo osób mówiło, że zupa jest dobra, ale przychodzą, żeby porozmawiać, pobyć. To potwierdza, że osoby żyjące na ulicy są w ogromnym stopniu marginalizowane i również z tego powodu bardzo samotne.

Mówisz o działalności Streetbusa przed pandemią? Tak, od 16 marca, z przyczyn bezpie-

Sebastian Adamczyk

czeństwa, musieliśmy zrezygnować z dużego autobusu i teraz – również dzięki uprzejmości MPK – jeździmy busikiem dziewięcioosobowym, który na co dzień przewozi m.in. osoby z niepełnosprawnościami na mecze Śląska. Zup teraz nie rozlewamy do biodegradowalnych miseczek z trzciny cukrowej, jak to robiliśmy wcześniej, tylko pakujemy w mniej ekologiczne pojemniki na wynos. Gdyby była taka możliwość, na pewno skorzystalibyśmy z bardziej ekologicznych rozwiązań, niestety wiąże się to z większymi kosztami, na które na razie nie możemy sobie pozwolić. Wszystko wydajemy w osobnym opakowaniu, łącznie z porcjami chleba.

Kto gotuje zupę do Streetbusa? W poprzednim sezonie robiliśmy to my, teraz dostajemy już gotową zupę od fundacji KOBE, przywożoną w termoboxach.

Kto tworzy Wasz zespół? MiserArt tworzą osoby z doświadczeniem bezdomności, takie jak ja oraz streetworkerzy. Wszyscy jesteśmy jednym, zgranym zespołem, mającym wyraźny cel. W każdym zespole musi być szef, osoba decyzyjna. U nas jest to nasz mentor i pomysłodawca całego projektu, Andrzej Ptak, który całe swoje życie poświęcił osobom dotkniętym bezdomnością. Na tę chwilę jest nas około 20 osób.

Jesteście wspierani finansowo przez miasto? Odkąd w 2014 roku pod fundacją Homosacer powstał MiserArt, jego działania są realizowane dzięki projektom miejskim i ministerialnym. Byliśmy też wspierani przez Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta. Od tego roku działamy na własną rękę i jak już powiedziałem, wciąż korzystamy z projektów miejskich, ostatnio weszliśmy także w projekt unijny.

Na jakie wsparcie może liczyć osoba bezdomna we Wrocławiu? Jako że pracuję w placówce pomocowej Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, mogę opowiedzieć o placówkach przez nie prowadzonych. Przy ulicy Strzegomskiej znajduje się schronisko dla kobiet – gdy nie ma obostrzeń pandemicznych, jest tam około 60 miejsc. Jest schronisko przy ulicy Bogedaina na Tarnogaju – tam jest miejsc dla około 70 osób, a także noclegownia na Małachowskiego, gdzie zmieści się około 200 osób. W związku z pandemią tych miejsc jest dwa razy mniej. Miasto postawiło przed noclegownią kontenery mieszkalne, w których przechodzi się kwarantannę. Wcześniej kwarantanna odbywała się w noclegowni, co dodatkowo skutkowało zmniejszeniem liczby miejsc. Jest jeszcze schronisko w Szczodrem, do którego przyjeżdża spora liczba osób z Wrocławia. Powiedzmy, że te placówki albertowskie są w stanie normalnie pomieścić około 850 osób. To zdecydowanie za mało, a w sytuacji pandemicznej jest to jeszcze dwa razy mniej. To ogromny problem. Wg naszych wyliczeń, we Wrocławiu przed pandemią żyło około 3 tysięcy osób bezdomnych. Są wśród nich osoby, które korzystają z pomocy placówek i te, które żyją na ulicy na własną rękę.

Czemu nie chcą pomocy? Trudne pytanie. Powodów jest wiele, jedni tak wybrali, innym tak wygodniej, bo w różnych placówkach pracownicy przedstawiają różne podejście.

A jakie jest Twoje podejście? Takie, jak do każdej innej osoby. Osoba bezdomna, poza swoim ciężkim bagażem doświadczeń, jest taką samą osobą, jak każdy inny człowiek, ma podobne potrzeby. Do każdego podchodzę indywidualnie, staram się nie szu-

fladkować, stygmatyzować czy ulegać stereotypom. Działam w paru inicjatywach we Wrocławiu, sam byłem bezdomny przez 4 lata, ludzie na ulicy trochę mnie znają i w związku z tym mam dosyć kumpelskie podejście. Choć wiadomo, granice trzeba stawiać, bo jak się tego nie zrobi, natychmiast może to zostać wykorzystane. Osoby bezdomne przez sytuację życiową, w jakiej tkwią, często są nauczone niezdrowych mechanizmów obronnych, które pomagają im po prostu przeżyć, muszą kombinować, żeby z wielkim wysiłkiem zaspokoić swoje podstawowe potrzeby. Życie na ulicy to jest codzienna walka o przetrwanie, ale przede wszystkim o godność. Osoby bezdomne żyjące w przestrzeni miejskiej, to osoby najbardziej publiczne, a jednocześnie najbardziej niewidoczne dla drugiego człowieka.

Patrzysz na mnie jakbyś wiedział, o co chcę teraz zapytać. Bo wiem. O powody bezdomności i wiesz przecież, że na to pytanie nie ma oczywistej odpowiedzi, bo jest ich wiele, dlatego, że każdy człowiek to inna historia. Nie ma bezdomności z wyboru. Czasem jest to choroba psychiczna, czasem inna, która uniemożliwia samodzielne utrzymanie się, śmierć bliskiej osoby, inna tragedia życiowa, załamanie ciągłości dotychczasowego życia. To powoduje lawinę dalszych tąpnięć, w konsekwencji których człowiek ląduje na ulicy. Kolejnym powodem bezdomności jest uzależnienie od alkoholu, narkotyków, leków. Co też może być efektem wcześniej wymienionych sytuacji. To często działa na zasadzie domina. Niestety, coraz młodsze osoby trafiają na ulicę, w przedziale wieku od 18 do 30 lat.

A jak Ty tam trafiłeś? Przez uzależnienie od narkotyków. Na ulicę trafiłem w wieku 21 lat, teraz mam 28. Byłem typowym nastolatkiem z normalnej, polskiej rodziny. Dobrze zapowiadającym się, niesprawiającym kłopotów wychowawczych.

No to skąd te narkotyki? Zawsze winiłem za to ciekawość, ale ostatnio pomyślałem, że chyba z poczucia samotności. A jak ma się narkotyki i pieniądze, to zawsze znajdą się ludzie, którzy koło ciebie będą się kręcić. To dawało mi poczucie przynależności, ale też dawało szansę się wyszaleć. Zacząłem od marihuany, a potem próbowałem już prawie wszystkiego: amfetamina, meta amfetamina, mefedron, dopalacze. Chciałbym zaznaczyć, że jestem wielkim przeciwnikiem narkotyków.

Rodzice nie reagowali? Dobrze się kryłem, a poza tym okres mojego największego uzależnienia przypadł na czas rozwodu moich rodziców. Trudny czas, by skupić się całkowicie na swoim dziecku, prawda? Było mi to wtedy na rękę. Niekończące się bale. Nadszedł czas, że ojciec się wyprowadził, mnie już wtedy drugi raz wyrzucili ze szkoły, nie miałem pieniędzy, na co nie mogłem sobie pozwolić, bo uzależnienie trwało, zacząłem więc dilerkę. Innej pracy po gimnazjum nie mogłem złapać, więc to było najłatwiejsze wyjście. Mogłem wrócić do szkoły i skończyć edukację, ale to, że brałem wtedy narkotyki, i trudna sytuacja rodzinna zaburzyły moją decyzyjność i ostatecznie były dla mnie fatalne w skutkach. Uzależnienie postępowało, pojawiły się długi u osób, u których nikt nie chciałby ich mieć. Matka zaczęła coraz więcej dostrzegać i któregoś dnia po prostu wyrzuciła mnie z domu. To na pewno była dla niej bardzo trudna decyzja, choć w mojej ocenie jedyna słuszna, bo w tamtym

momencie byłem w takim stanie, że nic innego nie dało się dla mnie zrobić.

Zamykają się przed Tobą drzwi od mieszkania i co? Na początku nie dowierzałem, że to może być długotrwała sytuacja. Krótkie spodenki, lekka bluza. Jeden, drugi, trzeci dzień u kogoś, ale ile to może trwać? Po tygodniu wróciłem do domu, przeprosiłem, znalazłem pracę. Ale schemat znów się powtórzył, wróciłem do narkotyków. Tych powrotów do domu było kilka, no i za którymś razem już nie było szansy na następny. Na początku nie dochodziło do mnie, że nie mam gdzie mieszkać, kręciłem się po tych swoich rejonach, miałem też na osiedlu dostęp do jednej z piwnic, w której mieliśmy „miejsce spotkań”. Poza tym, jak było ciepło, spałem na ławce, dwadzieścia parę stopni. Nic tam wielkiego.

Przygoda. Tak wtedy o tym myślałem. Zaczęło być zimniej, chodziłem po klatkach w swojej okolicy. Miałem nadzieję, że może mama mnie zobaczy, zrobi się jej mnie żal i wpuści do domu. To jednak nie nastąpiło. Mieszkałem w tej piwnicy, z której też musiałem w końcu odejść, bo sąsiedzi widzieli, że tam pomieszkuję. Kiedy zorientowałem się, że sytuacja może nie być tymczasowa, opuściłem moje rejony kompletnie, z poczucia wstydu.

Bezradność? To pojawiło się później. Zacząłem przebywać na obrzeżach miasta, szybko zrozumiałem, że nie mogę funkcjonować w tej sytuacji w grupie, że lepiej mi będzie, jak zostanę samotnym wilkiem. Cały czas brałem narkotyki. Jeśli zarabiałem pieniądze, wszystko wydawałem na imprezy. Lubiłem chodzić po hotelach, mój ulubiony to hotel na Kołłątaja, 280 zł za noc, pokoje dla palących. Narkotyki, alkohol, panie do towarzystwa.

Jednym z pośrednich powodów bezdomności jest brak konstruktywnych relacji budujących sieć wsparcia. Czyli samotność. Ty wybrałeś ją podczas okresu bezdomności. W najgorszych momentach gadałem sam do siebie, częściowo był to efekt brania narkotyków, ale była to kontrowersyjna relacja (śmiech). Muzyka też była ważną dla mnie relacją, miałem telefon, na którym miałem nagrane 200 instrumentali czy bitów i siedziałem sobie w krzakach, fristajlowałem. To też było jakąś odskocznią.

W końcu musiał nastąpić moment graniczny, kiedy powiedziałeś: dość. Mieszkałem wtedy w altance przy moście Milenijnym. Skądś wracałem, była ulewa. Patrzę na tę budę zabitą dechami i mówię do siebie cały przemoczony, brudny: co jest? Moi rówieśnicy kończą studia, zakładają rodziny, a ja się bujam z jedną torbą, całym swoim dobytkiem i po prostu ćpam. Byłem zagorzałym ateistą, ale że kompletnie nie wiedziałem, co ja mam właściwie z sobą zrobić, więc zgodnie z zasadą, jak trwoga to do Boga, wyszedłem przed tę budę. Leje jak z cebra, pioruny walą, a ja zaczynam krzyczeć: Boże, jeżeli jesteś, to mi pomóż, bo ja nie mam ani siły, ani pomysłu, co zrobić. Wiadomo, co się mogło stać? Piorun mógł walnąć w budkę, a ja mogłem się przenieść do pałacu i moje życie mogło się zmienić od pstryknięcia palcem. Tak się oczywiście nie stało. Tamtej nocy zrobiłem z tej bezradności pewnie jedną z najgorszych rzeczy, jaką mogłem zrobić. Podciąłem sobie żyły. Nie widziałem innego rozwiązania. Rano się obudziłem. Podejrzewam, że w nocy zasnąłem, co było

teoretycznie niemożliwe ze względu na to, że byłem na przepotężnej „bombie”. Myślę, że z wycieńczenia organizmu. Ale obudziłem się. Żywy i wściekły na Boga. Wróciłem do wiary. Teraz myślę, że w tamtym momencie mnie wysłuchał, potem postawił ludzi na mojej drodze, którzy pomogli mi stanąć na nogi. Zwróciłem się o pomoc do placówki albertowskiej.

Jakie to było uczucie? Pamiętasz? Z jednej strony wściekłość, że w ogóle muszę, z drugiej ulga, wdzięczność za to, że mam materac, kołdrę, poduszkę. Znowu tak, jak do domu, kilka razy wracałem do ogrzewalni. Raz, dziś już mój dobry kolega, nie przyjął mnie. Biorąc pod uwagę moją osobistą historię, nie jest mi łatwo odmówić komuś przyjęcia do placówki, ale coraz częściej my, pracownicy, musimy to robić. Ze względu na obostrzenia związane z pandemią, skupiamy się przede wszystkim na starszych osobach, wycieńczonych, w złym stanie ogólnym, młodsze odsyłamy do schronisk. A wracając do mojego osobistego doświadczenia, za którymś razem trafiłem do ogrzewalni na trzy miesiące i potem do MiserArtu. W normalnych, poza pandemicznych okolicznościach, co jakiś czas zapraszamy mieszkańców ogrzewalni do nas na pokazy filmowe. I zawsze trzy-cztery osoby decydują się zostać na pokazy, podczas których można coś zjeść, napić się czegoś ciepłego, porozmawiać. Mamy warsztaty stolarskie, robimy stoły z upcyklingu i różne przedmioty w naszej pracowni. Poprzez kreatywne i twórcze działanie, kładziemy nacisk na rozwój, chcemy także uciec od rutyny, stagnacji, która niestety często panuje w schroniskach. Dać osobom żyjącym w placówkach pomocowych możliwość czegoś więcej, bo człowiek nie żyje przecież tylko dachem nad głową. Taki był zamysł inicjatora Miser24

-Artu, Andrzeja Ptaka. Dając zużytym rzeczom drugie życie, z których często może powstać dzieło sztuki, chcemy pokazać analogię do osób bezdomnych, niestety często odczłowieczanych przez społeczeństwo i traktowanych jak śmieci, a których wartość nie ma przecież nic wspólnego z tym, że w jakimś momencie życia, wskutek trudnych okoliczności życiowych, podjęły złą decyzję.

Jak mieszkańcy mogą włączyć się w pomoc? Przede wszystkim nie bać się. Podejść, zapytać, pomóc, wezwać karetkę. Czasem taki drobny gest może uratować życie. Ludzi żyjących na ulicy jest coraz więcej, więcej niż przed pandemią, a miejsc dwa razy mniej. Podczas streetworkingu coraz częściej spotykam nowe osoby. Te historie się powtarzają. Przez pandemię stracił pracę, nie ma oszczędności, staje się niewydolny finansowo i ląduje na ulicy. To już teraz jest ogromny problem, wielu osobom muszę codziennie odmawiać przyjęcia do placówki, a myślę, że sytuacja będzie się tylko pogarszać. Mam nadzieję, że nasi włodarze miejscy uruchomią jakieś dodatkowe miejsca. Przyjmujemy w MiserArcie ciepłe rękawiczki, czapki, szaliki, karimaty, śpiwory, kurtki, buty, które nasi streetworkerzy rozdają później na ulicy. Można je oddać nie tylko do nas, ale i do Caritasu, i wszelkich pomocowych placówek, bo są braki w tej kwestii. Przy tej okazji podkreślę, że jeżeli ktoś będzie miał chęć nam coś przekazać, pamiętajmy o tym, by były to rzeczy w dobrym stanie. Przemyślmy, co oddajemy, tak żeby to potem komuś służyło, bo to jest bardzo częsta praktyka, że ludzie chcą pozbyć się rzeczy z szafy i oddają do ogrzewalni na przykład ubranka dziecięce. Można nas wesprzeć finansowo, wpłacając pieniądze na konto fundacji Homosacer. Mamy też do dyspozycji karetkę, w której każdy może otrzymać nieodpłatną pomoc medyczną, jeździmy na interwencje do potrzebujących. W razie wszelkich wątpliwości, warto do nas pisać na Facebooku. Można się również włączyć do oddolnej akcji społecznej, Zupa na Wolności, w której zresztą przecież działamy oboje i która robi wspaniałą robotę, m.in. realizując w czasie pandemii we współpracy z MiserArtem tzw. Mały Street. Możliwości jest dużo, jeśli tylko są chęci.

Jakie plany na przyszłość, Sebastianie? Prozaiczne. Dom, rodzina.

This article is from: