Suplement - maj/czerwiec 2021

Page 1

MAGAZYN BEZPŁATNY maj/czerwiec 2021 ISSN 1739-1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”

Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice

Nakład: 500 egzemplarzy

Redaktor Naczelny: Robert Jakubczak (r.jakubczak97@gmail.com)

Zastępca Redaktora Naczelnego: Natalia Kubicius (n.kubicius@gmail.com)

Sekretarz redakcji: Natalia Sukiennik (natalia.sukiennik22@gmail.com)

Skład graficzny: Piotr Kaszuba (piotr.kaszuba@us.edu.pl)

Zespół korektorski: Natalia Bartnik, Magdalena Faryniak, Anita Głowacka, Agata Gołąbek, Aleksandra Konewka, Natalia Kubicius, Adam Pęczek, Katarzyna Smutek, Anna Wach

Ilustracje: Martyna „TishBlack” Brzóska, Martyna Strzałkowska, Piotr Kaszuba

Grafika na okładce: Grzegorz Chudy

Zdjęcia wizerunkowe: Kacper Trzeciak (kacper.s.trzeciak@gmail.com)

Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, unsplash.com, domena publiczna

Zespół redakcyjny:

Robert Jakubczak Natalia Kubicius Natalia Sukiennik Aleksandra Konewka Piotr Kaszuba Małgorzata Otorowska Katarzyna Kulyk Emilia Nowak Patrycja Grzebyk Anita Głowacka Natalia Bartnik Adam Pęczek Sandra Gottheit Agata Gołąbek Patryk Jarmuła Magdalena Faryniak Dawid Jureczko Katarzyna Jonkisz Dawid Hornik Paweł Zberecki Natalia Lizurej Katarzyna Smutek Kamil Kołacz Michał Denysenko Wiktoria Płatek Anna Porada Martyna Grysla Anna Wach Martyna Brzóska Karolina Rutkowska Emilia Sorota Kinga Skowronek Iwona Smyrak Oliwia Szymańska Julia Walczak Barbara Węglarska

Kosmos na miarę XXI wieku | Anna Wach

Na Marsa i w stronę gwiazd. Wywiad z Karolem Wójcickim o Elonie Musku

Poznajcie pszczołę influencerkę! | Barbara Węglarska Co pszczoła robi w social mediach? Dlaczego zapylacze decydują o naszym być albo nie być?

Jeśli nie McDonald’s, to co? | Katarzyna Smutek

Nietypowe zawody w Polsce, o których wcześniej nie słyszałeś/-aś

Granice bezcennej przestrzeni | Paweł Zberecki

Zestawienie dylematów mieszkaniowych młodych dorosłych

Dylematy wczesnej dorosłości | Oliwia Szymańska

Jakie rozterki mają młodzi? Czy na te wszystkie przeciwności, dylematy oraz lęk i niepewność istnieje jakieś lekarstwo?

Emocje w muzyce | Anna Porada

O tym, jak odbieramy muzykę i jakie emocje potrafi w nas wywołać

North Coast 500, czyli 500 mil niezwykłej podróży | Kinga Skowronek

Ile można zwiedzić w tydzień? Czyli o intensywnej podróży wokół północnej części Szkocji

Bezcenna moc uścisku | Julia Walczak

Dotyk jest tak naprawdę jedynym zmysłem potrzebnym do przetrwania. Jaką moc kryje w sobie przytulanie?

Bądź uważny tu i teraz | Emilia Nowak

Trening uważności zyskuje na popularności. Na czym polega? I czy rzeczywiście warto go praktykować?

Wypisane z historii: kobiecość socrealizmu | Karolina Rutkowska

Silna kobieta socrealizmu – czy istnieje również dziś?

Stara prasa wiecznie żywa | Adam Pęczek

Dlaczego warto wiedzieć, co w prasie piszczy?

Nic nie dzieje się przypadkiem, czyli słów kilka o teoriach spiskowych | Dawid Hornik

Teorie spiskowe mają w prosty sposób tłumaczyć przyczynę jakiegoś zjawiska, wskazując, że nie było tylko zrządzeniem losu

Wizerunkowa broń | Kamil Kołacz

Czy nasze twarze mogą zostać podrobione? Jaką władzę nad naszymi umysłami ma AI?

Terror – czy zabójstwo można uzasadnić moralnie? | Martyna Grysla

Czy w codziennym życiu mogą zdarzyć się sytuacje, w których zabójstwo okazuje się jedynym słusznym wyborem?

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Michał Denysenko, Robert Jakubczak, Kamil Kołacz, Natalia Kubicius Zmierz się z wyzwaniami, które dla Ciebie przygotowaliśmy!

6 8 10 12 14 16 18 20 22 24 26 28 30 32 34

Odwiedź nas:

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt współfinansowany ze środków przyznanych przez Uczelnianą Radę Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego

Trudne, więc piękne

Mój wykładowca z psychologii zwykł mawiać, że ludzie pływają w hedonistycznym sosie. Miarą szczęścia u młodych dorosłych staje się wszechogarniająca przyjemność. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego, skoro jesteśmy zwierzętami, które zdecydowanie chętniej wybiorą nagrodę niż karę. Łatwiej obejrzeć kolejny odcinek serialu na Netfliksie, aniżeli wziąć się za pisanie pracy dyplomowej. Ucieczka od wyzwań stała się na tyle popularna, że zaczynamy badać pozytywne aspekty prokrastynacji (o czym pisaliśmy w „Suplemencie” trzy numery temu). Oczywiście nie chodzi o to, aby ślepo pędzić w przyszłość, nakładać na siebie kolejne oczekiwania i żyć z presją za pan brat. Warto jednak dostrzec, że to, co trudne i początkowo niekomfortowe, w swej istocie jest piękne. Piękne, to znaczy pozytywne, harmonijne, powodujące wzrost i rozkwit (tak samo, jak piękne są kwiaty, które ochoczo zakwitają po mroźnej zimie). Nie ma niczego bardziej angażującego niż trudności, z którymi trzeba się zmierzyć (no, może z wyjątkiem dobrego filmu sensacyjnego). Nic nie wymaga takiej kreatywności i wniknięcia w samego siebie jak rozważenie i ustalenie największych życiowych dylematów, ustalenie swojej indywidualnej ścieżki. Nic nie nauczy nas więcej niż doświadczanie własnego życia. Takie przesłanie niesie łacińskie powiedzenie per aspera ad astra (przez trudności do gwiazd).

Każdą wędrówkę – niezależnie od tego, dokąd zmierzamy – warto rozpocząć od Magazynu „Suplement”! Kinga Skowronek w tekście North Coast 500, czyli 500 mil niezwykłej podróży zabierze Cię w świat wspomnień ze swojej wyprawy po malowniczej Szkocji. Będzie również trochę o najnowszych technologiach. Anna Wach porozmawia z Karolem Wójcickim, znanym z fanpage’u Z głową w gwiazdach, o największych wynalazkach Elona Muska. Natomiast Kamil Kołacz w tekście Wizerunkowa broń opisze korzyści i zagrożenia, które wynikają z rozwoju sztucznej inteligencji. Oczywiście będą również artykuły dotyczące życia studenckiego. Oliwia Szymańska przedstawi najważniejsze dylematy wczesnej dorosłości, a Paweł Zberecki przeanalizuje obecną sytuację młodych ludzi na rynku mieszkaniowym.

Dla tych, którzy właśnie mierzą się z wyzwaniami i trudnościami (a któż tego nie robi?), mamy coś, co pozwoli się odprężyć. W artykule Julii Walczak Bezcenna moc uścisku przeczytasz o terapii przytulaniem, Emilia Nowak z kolei w tekście Bądź uważny tu i teraz zaprezentuje inną formę relaksacji – mindfulness.

Dokąd nas to wszystko zaprowadzi? Nie wiadomo. I bardzo dobrze. Bo dzięki temu rzeczywistość jest ekscytująca i ciekawa. Mam ogromną nadzieję, że kolejnym krokiem Twojej wędrówki, Drogi Czytelniku, będzie zapoznanie się z kolejnym numerem naszego Magazynu.

Kosmos na miarę XXI wieku

O Elonie Musku – człowieku, który spełnia kosmiczne marzenia – porozmawiałam z Karolem Wójcickim, który nierzadko chodzi z głową w gwiazdach.

„Stamtąd na Marsa i w stronę gwiazd” – tak Elon Musk napisał o mieście, które zamierza stworzyć, przekształcając Boca Chica w stanie Teksas na Starbase. Już teraz SpaceX ma tam swoją siedzibę, w której realizują się marzenia nie tylko samego Muska. Właśnie o tych marzeniach i działalnościach znanego przedsiębiorcy opowiedział mi Karol Wójcicki – miłośnik nocnego nieba i popularyzator astronomii. Na co dzień z fascynacją opowiada o swojej pasji na fanpage’u Z głową w gwiazdach

AW: Elon Musk w styczniu stał się najbogatszym człowiekiem na świecie. Jak myślisz, jakie jest jego największe marzenie?

KW: Niewątpliwie to, co robi, jest ucieleśnieniem marzenia o tym, żeby wysłać ludzi na Marsa. To zresztą nie tylko jego marzenie. Jestem przekonany, że bardzo wielu z nas je podziela. Musk znajduje się w tej wyjątkowej sytuacji, że w tym czasie, kiedy inni głównie snuli fantazje, on sporą część życia poświęcił na to, aby te plany dzisiaj móc realizować. Załogowy lot na Marsa jest z pewnością jego największym marzeniem, choć można by nawet powiedzieć, że nie tylko to. Sama podróż na Czerwoną Planetę to tak naprawdę pierwszy krok. Tu wręcz jest mowa o założeniu miast na Marsie i sprawieniu, że lot na tę planetę może stać się rzeczą tak rutynową, jak np. lot z Warszawy do Nowego Jorku.

Niedawno mogliśmy podziwiać lądowanie łazika Perseverance na Marsie. Czy dzięki tej misji NASA Muskowi będzie łatwiej zrealizować swoje plany związane z tą planetą?

Tu trzeba rozróżnić dwa tory, które prowadzą do wspólnego celu. Mam poczucie, że one się jakoś specjalnie nie zazębiają. Jednym z nich jest bezzałogowa eksploracja Czerwonej Planety, prowadzona przez amerykańską agencję kosmiczną NASA, która wysłała łazik Perseverance na jej powierzchnię. Łazik ma za zadanie zbadać przeszłość Marsa oraz odpowiedzieć na pytania dotyczące jego obecnego statusu i panujących na nim warunków. Te informacje będą przydatne dla każdego, kto myśli o eksploracji planety. Równolegle do tego odbywają się przygotowania Muska do misji załogowej. Polegają one przede wszystkim na skonstruowaniu rakiety, stworzeniu skafandrów oraz zapewnieniu całej logistyki. Jest to rzecz pewnie

dużo większa. Łazik Perseverance z pewnością poszerzy zakres naszej wiedzy o Czerwonej Planecie, ale nie jestem przekonany co do tego, czy w jakimś bardzo znaczącym stopniu ułatwi firmom takim jak SpaceX lot na Marsa.

W ostatnim czasie odbywają się testowe loty rakiet Starship, które w przyszłości mają wynieść ludzi na Marsa. Czym różnią się one od dotychczas nam znanych?

Chyba wszystkim. Musk jest człowiekiem, którego śmiało możemy nazywać wizjonerem. Wprowadza pewną rewolucję w lotach kosmicznych. Jego rakiety tylko na pierwszy rzut oka przypominają to, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Ich możliwości są zdecydowanie większe. Era lotów kosmicznych trwa już od 60 lat. W tym czasie rakiety kosmiczne miały to do siebie, że były jednorazowego użytku. Oczywiście po drodze pojawiały się próby wykorzystywania niektórych elementów wielokrotnie. Jednak największe koszty wyniesienia ładunków w kosmos wiązały się ze skonstruowaniem rakiety, która po jednorazowym użytku była spisana na straty. To się zmieniło za sprawą Muska i firmy SpaceX, a przede wszystkim rakiet Falcon 9 – pierwszych w pełni odzyskiwalnych, mogących wykonywać co najmniej kilkukrotne loty. W przypadku Starshipa możemy mówić o czymś jeszcze większym, dlatego że to będzie naprawdę wielka rakieta. Jeśli wsadzimy ją na jej pierwszy stopień, który wciąż jest w budowie, czyli tzw. Super Heavy, to będziemy mieli do czynienia z najpotężniejszą rakietą, przewyższającą możliwościami również rakietę Saturn V. Rewolucyjne są nie tylko rozmiary i możliwość pomieszczenia nawet kilkudziesięciu ludzi, ale również system, który musi dać rakiecie możliwość wylądowania na powierzchni Czerwonej Planety, a później także na Ziemi.

Przejdźmy do Starlinków, które po raz pierwszy zostały wystrzelone w kosmos w maju 2019 roku. W jakim celu firma SpaceX tworzy tę „megakonstelację”?

Na orbicie ma zostać umieszczonych kilkanaście tysięcy satelitów, których celem będzie stworzenie globalnej sieci komunikacyjnej, zapewniającej dostęp do szerokopasmowego internetu niezależnie od miejsca zamieszkania. Nieważne, czy to będzie centrum dużego miasta czy jego

s. 6
Anna Wach
anawach19@gmail.com

przedmieścia, tereny górskie, zakamarki bieszczadzkie, Sahara, środek oceanu, czy szczyt Mount Everestu. Niezależnie od tego, gdzie się znajdziemy, jeśli będziemy dysponowali odpowiednią anteną, odbierzemy sygnał internetu. Było to spore wyzwanie. Prędkość łącza czasami pozostawiała wiele do życzenia, czyniąc wielu ludzi wykluczonymi cyfrowo. Musk, tworząc zupełnie nowy rodzaj technologii, daje rozwiązanie, które jeszcze kilka lat temu, za sprawą wysokich kosztów lotów kosmicznych, byłoby nie do zrealizowania. Liczba startów rakiet – uwzględniając nawet, że wznosi się po 60 satelitów jednocześnie – wciąż byłaby bardzo duża. Teraz można to robić przy wielokrotnym wykorzystaniu rakiet, i to jest dobry przykład, jak jedna rewolucyjna technologia za chwilę przynosi kolejną.

Wiemy, że Musk jest też prezesem firmy Tesla, która produkuje samochody na prąd. Czy Twoim zdaniem mamy do czynienia z kolejną rewolucją światowego transportu?

Czy to będzie rewolucja motoryzacyjna? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Z pewnością jest to bardzo niezwykła technologia. Tutaj raczej zwracałbym uwagę nie na sam sposób napędu takich samochodów, ale na to, co one potrafią. Samochody elektryczne Muska posiadają niezwykłe systemy nawigacyjne i bezpieczeństwa, które pewnie za parę lat staną się standardem. Należą do nich choćby zaawansowany autopilot czy czujniki wspomagające kierowcę, a czasami chroniące go w momentach, w których człowiek nie byłby w stanie wystarczająco szybko albo prawidłowo zareagować. Maszyna, która się nie męczy, nie ma słabości, może podejmować różne trudne i szybkie decyzje. Rozwiązania pojawiające się w pojazdach marki Tesla wciąż raczkują, nie są niezawodne, ale gdybym parę lat temu pomyślał, że za niedługo można będzie wsiąść do samochodu, który sam nas zawiezie do celu, uznałbym to za science fiction. Dzisiaj takie rzeczy się dzieją, i to jest niezwykłe.

Innym ciekawym pomysłem Muska jest połączenie ludzkiego mózgu z komputerem poprzez wszczepienie do głowy specjalnych elektrod. Myślę, że dla wielu osób brzmi to strasznie albo przynajmniej niezwykle dziwacznie. A co Ty myślisz o tym projekcie?

Ludzie jakoś boją się takich koncepcji, które rzeczywiście na pozór mogą wydawać się dziwaczne, ale my tutaj mówimy po prostu o bezpośrednim połączeniu różnych urządzeń elektronicznych z mózgiem. Teraz w zasadzie często utrzymujemy to połączenie w sposób równie ciągły, tylko nie bezpośredni. Warto zadać sobie pytanie, przyjrzeć się i pomierzyć, jak wiele godzin spędzamy ze smartfonem w dłoni, jak często mamy słuchawkę wsadzoną do ucha, ile czasu spędzamy na wpatrywaniu się w ekran komputera. Widzimy zatem, że zmieniłby się tylko sposób połączenia. Spięcie mózgu z urządzeniami elektrycznymi posłuży nie tylko zaspokojeniu potrzeb rozrywki. Może pomóc też monitorować stan zdrowia ludzi przewlekle chorych albo wręcz wpływać na pracę ich mózgu tak, aby w znaczącym stopniu podnieść komfort ich życia. Ten projekt może wydawać się dla wielu straszny, ale ja uważam, że jest on pewnego rodzaju szansą. Powiedzmy sobie szczerze, w wielkich miastach nikt Starlinków nie będzie potrzebował, ale są na świecie takie miejsca, w których mogą one przynieść prawdziwą rewolucję. Myślę, że podobnie będzie z programem Neuralink.

Prowadzisz największy w Polsce fanpage poświęcony astronomii – Z głową w gwiazdach. Powiedz, czemu tak uwielbiasz astronomię?

Jest w niej tak wiele rzeczy, które mnie kręcą, że wskazanie jednej byłoby niezwykle trudne. Astronomia to bardzo fajne oderwanie się od codziennej rzeczywistości. Możliwość wyrwania się nagle pod ciemne niebo, gdzieś na odległą łąkę albo w Bieszczady, bycie sam na sam z tym fenomenem kosmicznym daje cenne poczucie spokoju. Czasami potrzebuję też czegoś wręcz odwrotnego, bardzo silnych emocji, które może dać niebo. Pogoń za różnymi wyjątkowymi zjawiskami, takimi jak zaćmienia słońca czy zorze polarne, jest dla mnie czymś bardzo ważnym, dającym mi niezwykłego powera.

Na potrzeby magazynu wywiad został skrócony. Całość przeczytasz na stronie www.magazynsuplement.us.edu.pl.

s. 7

Selfie w lustrze, pozowanie na plaży i Q&A to domena nie tylko internetowych celebrytów. A przynajmniej nie tylko ludzkich… bo pewna pszczoła też postanowiła zostać influencerką, a to wszystko dla ratowania swojego gatunku na całym świecie. Jak wykorzystywać współczesne trendy, by ratować świat? Dlaczego każda pszczoła jest tak naprawdę influencerką? Jak ważne, ale i fascynujące są te owady? Wreszcie – kim są nasi skrzydlaci znajomi zamieszkujący kampus UŚ? Tego wszystkiego dowiecie się w niniejszym artykule.

Pewna wyjątkowa influencerka postanowiła wykorzystać swoje wpływy, by chronić własny gatunek. Wyjątkowa, bo z czułkami, skrzydłami i żądłem. Jest pierwszą influencerką w swoim gatunku, jak pisze na swoim profilu na Instagramie, który można znaleźć pod nazwą bee_nfluencer. Zaprasza do śledzenia, bo „im więcej ma obserwujących, tym więcej pszczół uratuje”. Mogłoby się wydawać, że znajdują się tam zdjęcia tych owadów na kwiatach czy gdzieś indziej. Nic bardziej mylnego! Pszczoła influencerka nie różni się niczym od innych influencerek (może poza budową ciała). Na Instagramie możemy zobaczyć, jak robi sobie selfie w lustrze, pozuje w okularach przeciwsłonecznych, piecze ciastka, odgrywa na dziobie statku scenę z Titanica, a nawet pokazuje typowe dla plażowiczów zdjęcie nóg (a raczej odnóży) z pięknym widokiem na morze. Wszystkie te grafiki są zabawne i urocze, pewnie dlatego przyciągają wielu odbiorców – bee_nfluencer obserwuje ponad 270 tysięcy użytkowników. Najważniejszym celem istnienia takiego profilu nie jest jednak rozrywka, ale dotarcie do jak największej liczby osób, by zwrócić ich uwagę na problem wymierania tych niezwykle ważnych dla środowiska owadów oraz zarabianie (dzięki współpracy z markami) pieniędzy przeznaczanych na ich ochronę. Profil bee_nfluencer jest prowadzony przez fundację Fondation de France, która założyła Bee Fund – specjalny fundusz mający wspierać finansowo działania służące ochronie pszczół.

Dlaczego akurat pszczoła?

Najważniejsze zadanie pszczół to zapylanie. Spora część roślin w Polsce należy do owadopylnych, więc aby mogły powstać nasiona, konieczne jest przeniesienie z jednego kwiatu na drugi pyłku właśnie przez owady. Dla pszczół natomiast wytwarzane przez rośliny nektar i pyłek pełnią rolę pokarmu. Przy pobieraniu nektaru pyłek osadza się na owadzim ciele. Jedną jego część pszczoła zabiera ze sobą, a druga, nieoczyszczona, zostaje przez nią przeniesiona na kolejny kwiat. Aż 1/3 naszych codziennych posiłków składa się z roślin zapylanych przez pszczoły. Warto więc poznać te owady bliżej.

Czy wszystkie pszczoły mieszkają w ulu?

Większość pszczół występujących w Polsce to gatunki samotne, inaczej samotnice. Nie żyją w ulu, ale zakładają gniazda w ziemi lub w różnych szczelinach. To właśnie m.in. dla samotnic stawiane są tzw. hotele dla owadów, w których mogą one założyć gniazdo i wychować potomstwo. Takie hotele zwykle składają się z kilku desek, bambusowych rurek, nawierconych gałęzi, a nawet z cegieł dziurawek. Można je zrobić samemu, postawić w swoim ogródku i obserwować pszczoły samotne, które przysłużą się naszym roślinom. Samotnice pozwalają ciekawskim oglądać swoje gniazda z dosyć bliska, gdyż nie strzegą swojego domu w przeciwieństwie do pszczół miodnych. Pszczoła samotna wygląda dosyć podobnie do pszczoły

s. 8
Poznajcie pszczołę influencerkę!

miodnej, choć zdarzają się wyjątki, jak np. zadrzechnia fioletowa. Osobnik tego gatunku jest zupełnie czarny, a jego skrzydła połyskują fioletem. W 2002 roku pszczoły te uznane zostały w Polsce za wymarłe lub prawdopodobnie wymarłe, po czym, jakby robiąc na przekór badaczom, w 2005 roku ponownie pojawiły się w naszym kraju.

Pszczela organizacja

W pszczelej rodzinie, opartej na hierarchii, najważniejsza jest królowa – inaczej matka. Składa nawet po dwa tysiące jaj dziennie. Inną rolę pełnią trutnie – jednym z ich zadań jest zapłodnienie królowej. Najliczniejszą grupę stanowią robotnice. Karmią młode, budują plastry, bronią ula i wylatują po niezbędne dla pszczół składniki. Pełnią też rolę zwiadowczyń. Po powrocie z patroli przekazują zdobyte informacje, posługując się swoistym językiem pszczół, czyli… tańcem. Polega on na wykonywaniu różnych ruchów na plastrze, okręgów, spirali czy wibrowaniu odwłokiem, w zależności od tego, co pszczoły chcą przekazać: poinformować o źródłach pożywienia, zaalarmować o niebezpieczeństwie lub wyrazić radość. Robotnice decydują też o sprawach związanych z ulem, np. gdyby zrobiło się w nim zbyt tłoczno, celowo uniemożliwią matce składanie jaj lub przestaną ją karmić. Traci ona wtedy na wadze i jest w stanie wylecieć z ula z częścią robotnic oraz z zapasami pokarmu, by założyć nową rodzinę. Natomiast ta, którą opuściła, hoduje sobie nową matkę. Poza tym jeśli królowa nie będzie spełniała się w swej roli najlepiej, robotnice są w stanie ją zabić i również wyhodować nową.

takie jak robinia akacjowa i lipa, wierzby znad Rawy czy tereny zielone przy Strefie Kultury. Jeden z opiekunów pasieki, Łukasz Nicewicz, opowiedział, co z pszczołami dzieje się podczas zimy: – Zimą pszczoły zbijają się w kłąb, ogrzewają wzajemnie i karmią. Zużywają stopniowo zapasy pokarmu i to, co pszczelarz im podał w zamian za zabrany miód, czyli w naszym przypadku gęsty syrop cukrowy (woda z cukrem). W momencie gdy się ociepla (+10 stopni), pszczoły wychodzą z ula, by załatwić potrzeby fizjologiczne oraz sprzątają ul, usuwając towarzyszki, które nie przeżyły zimy.

Ty też je polub!

Pszczoły są zarówno bardzo interesujące, jak i ważne dla środowiska. Nie należy się ich bać, użądlenie człowieka prowadzi do ich śmierci, więc naprawdę nie mają ochoty tego robić. Jak dodaje Nicewicz, naszą najlepszą pomocą dla nich jest im po prostu nie szkodzić. Nie stosować szkodliwych środków w ogrodzie. Dbać o środowisko, tak jak potrafimy. Opiekun pasieki odradza np. kładzenie łyżeczki cukru na parapecie, żeby nie uczyć owadów złych nawyków.

– Pszczoły są bardziej potrzebne ludziom niż my im, stąd dobrze by było, gdyby mogły się skupić na zapylaniu roślin –podkreśla Nicewicz. Warto więc pamiętać, że tak naprawdę wszystkie pszczoły to influencerki, bo wpływają nieustannie na nasze życie, i to na dużo większą skalę niż którykolwiek inny celebryta.

Wybrane źródła:

M. Kadej, A. Smolis: Znaczenie pszczół i dzikich zapylaczy w ochronie ekosystemów i rolnictwie;

Pszczoły na głowie prawników

Nie każdy wie, że na Wydziale Prawa i Administracji naszego uniwersytetu mieszkają pewni wyjątkowi, skrzydlaci katowiczanie – pszczoły miodne. Uniwersytecka pasieka mieści się na dachu WPiA niezmiennie od 2017 roku. Na pszczołach prowadzone są badania dotyczące wpływu miasta na ich funkcjonowanie. Pomysłodawcami pasieki są Łukasz Nicewicz i dr Agata Nicewicz z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska, natomiast opiekunem przedsięwzięcia jest dr hab. prof. UŚ Mirosław Nakonieczny oraz dr hab. Alina Kafel. Wyniki eksperymentu okazały się zaskakujące: miejskie pszczoły wytworzyły więcej miodu niż pszczoły żyjące w pasiece na terenach wiejskich. Miejsca, z których uniwersyteckie owady często czerpią pokarm, to kampus UŚ, drzewa przy ul. Warszawskiej,

M. Kłoskowicz: Słodko-gorzkie życie miejskiej pszczoły, „Gazeta Uniwersytecka UŚ” nr 7 (267) kwiecień 2019;

M. Wójcik: Rodzaje pszczół – królowa, robotnice i trutnie (lyson.com.pl).

s. 9
zdjęcie: Agnieszka Julia Szymala zdjęcie: Agnieszka Julia Szymala

Jeśli nie McDonald’s, to co?

Za kilka miesięcy wielu z nas opuści mury uczelni, by stawiać swoje pierwsze kroki na zawodowej ścieżce. Jako studenci ostatniego roku sporo myślimy o przyszłości, która czeka tuż za rogiem, rozważając dostępne możliwości. Często jednak zamykamy się na oryginalne, nietuzinkowe kierunki, przeważnie z niewiedzy. Aby to zmienić, przedstawiam wam moich faworytów wśród nietypowych zawodów w Polsce.

To już ten moment. Niedługo zostawię za sobą wieloletnie studia, tak dobrze mi znane, i wejdę w środowisko pracy, tak bardzo mi nieznane. Powoli zaczynam się martwić, czy zdobędę jakiś etat i czy ostatecznie nie wyląduję w McDonald’sie – korporacji, która stała się symbolem żartów o niespełnionych ambicjach naszego pokolenia. W tym wszystkim pociesza mnie fakt, że nie ja pierwsza doświadczam podobnych wątpliwości. Jak zauważa doradca zawodowy w Biurze Karier UŚ Ewelina Skubała: – Wejście na rynek pracy po zakończeniu edukacji to jeden z kluczowych momentów w życiu młodego człowieka. Przejście na inny tryb funkcjonowania zawsze wiąże się z pewnymi lękami czy obawami – studenci stojący przed wyborem swojej ścieżki zawodowej niejednokrotnie zastanawiają się, czy ich oczekiwania okażą się zgodne z rzeczywistością, która ich czeka. W takich momentach często pojawia się refleksja nad tym, czy planowana droga jest faktycznie tą, którą chcą podążać w życiu. Należy jednak dać sobie przyzwolenie na próbowanie i zbieranie nowych doświadczeń.

Warto więc na starcie nie odrzucać żadnych możliwości. Nawet jeśli od razu nie znajdziemy pracy marzeń, istnieje przyszłość poza McDonald’sem, i to nie mniej ciekawa. Poniżej znajdziecie kilka przykładów na potwierdzenie moich słów.

40 metrów nad ziemią. Po co? Aby z uzyskanych w ten sposób nasion sadzić nowe pokolenia sosen, świerków lub modrzewi.

Obecnie mamy w Polsce od 500 do 900 szyszkarzy. Ponieważ zbiory odbywają się tylko jesienią i zimą (sporadycznie latem), większość pracujących traktuje zbieranie szyszek jako dorywcze zajęcie. Kiedy nie ubierają kolczastych butów, są leśnikami, alpinistami, historykami, fizykami, muzykami, inżynierami, a nawet teologami. To nie oznacza jednak, że szyszkarzem może zostać każdy – najpierw należy ukończyć czterodniowe szkolenie i zdać egzamin w Leśnym Banku Genów w Kostrzycy. Zdobyta tam wiedza, jakie szyszki należy zerwać, jest niezmiernie ważna, ponieważ tylko te dobrze wyselekcjonowane dadzą najlepsze geny sadzonkom. Potem wystarczy wspinać się na drzewa i po zawodowej drabince, zaczynając od stanowiska podszyszkownika, a kończąc na nadszyszkowniku.

Giloszer poligraficzny

Wydawałoby się, że banknoty o takim samym nominale są identyczne, może różnią się tylko datą produkcji czy numerem serii, prawda? Nic bardziej mylnego. Wśród nas żyją osoby, które w godzinach pracy wymyślają ich unikatowy wygląd.

Giloszerzy poligraficzni, bo takie noszą miano, projektują linie, znaki wodne,

mikrodruki oraz tła, czyli gilosze (nazwa zawodu nie wzięła się znikąd) widoczne na banknotach. Do tego celu wykorzystują specjalne maszyny grawerujące, zapewne niemałą wyobraźnię i umiejętności zdobyte w szkołach poligraficznych lub na kierunku studiów papiernictwo i poligrafia. A wszystko po to, by pokrzyżować plany fałszerzom. Najbardziej utalentowanych giloszerów mogłaby przechytrzyć jedynie sama Nairobi, co może się kiedyś zdarzyć, biorąc pod uwagę, że pracują oni w mennicy państwowej…

Toromistrz

Czy wam też zdarzyło się czekać na opóźniony pociąg i z utęsknieniem patrzeć na tory ginące w oddali? A czy i wam zdarzyło się zobaczyć wtedy ludzi w kamizelkach, którzy chodzili po nich jak po chodniku, nie bojąc się wcale, że zaraz nadjedzie Intercity? Zawsze nazywałam ich samobójcami. Dziś wiem, że to po prostu toromistrzowie.

Ich zadaniem jest nadzorowanie stanu oraz dokonywanie napraw szyn, podłoża i urządzeń, dzięki czemu możemy bezpiecznie podróżować. Za pomocą toromierza przeprowadzają pomiary, sprawdzając, czy parametry są w normie, czy tory nie są zużyte lub przekrzywione, czy działa zasilanie trakcji i sterowanie ruchem, słowem – czy można zezwolić na wjazd pociągu.

Jeśli i ty chcesz bezkarnie spacerować po torach, nie słysząc za sobą głosów paniki, musisz udać się na kurs toromistrza w szkole policealnej i zdać egzamin przed Komisją Urzędu Dozoru Technicznego. Kto wie, może i ciebie posądzę kiedyś o samobójcze zapędy?

Tester wierności

Pamiętam, jak w liceum usłyszałam od nauczyciela, że najlepszym sposobem na przetestowanie narzeczonego jest zabranie go na wykańczającą wycieczkę po górach. Tylko… ja nie lubię gór, zmęczenia tym bardziej. Więc zaczęłam się zastanawiać, czy istnieje inna opcja?

Istnieje. Zawsze można wynająć testera wierności z agencji detektywistycznej.

Ta zyskująca na popularności profesja polega na uwiedzeniu figuranta, czyli osoby, w której monogamię zleceniodawca wątpi. Początkowo zbierany jest wywiad – gdzie figurant chętnie przebywa, co go u innych pociąga, jakie ma hobby, jak wygląda jego dzień. Na podstawie tych preferencji agencja wybiera najlepszego kandydata spośród swoich testerów i ustala plan działania. Podczas próby flirtu wszystko jest nagrywane, tak aby móc przedstawić zleceniodawcy dowody. Gdy tester osiągnie swój cel (usłyszy niemoralną propozycję, zdobędzie numer telefonu czy umówi się na randkę), wycofuje się z akcji, zanim sprawy zajdą za daleko od przestrzeni publicznej i zbliżą się zbytnio do łóżka. Wbrew pozorom to zajęcie nie tylko dla modelek i modelów. Gusta ludzkie są odmienne, dlatego do dyspozycji agencji pozostają testerzy w różnym wieku, o różnym typie urody i z szerokim wachlarzem zainteresowań, którzy najpierw przechodzą wielomiesięczne szkolenie, zgłębiając tajniki psychologii. Ponieważ tester za każdym razem musi stać się kimś innym, idealnie w tej roli spełniają się osoby z talentem aktorskim.

Doula

Moją subiektywną listę nietypowych zawodów zamyka egzotycznie

brzmiąca doula. Kiedy przetłumaczymy tę nazwę z języka starogreckiego, otrzymamy „służącą, niewolnicę”. Czy to już czas, by dzwonić do Rzecznika Praw Obywatelskich?

Cóż, przyszłe mamy nie byłyby tym zachwycone, bo to właśnie doula przeprowadza je przez drogę do macierzyństwa, stając się niekiedy jedyną powiernicą ich lęków i wątpliwości. Co prawda nie ma ona wykształcenia medycznego, ale po skończonym kursie potrafi wspierać emocjonalnie, udzielać praktycznych wskazówek, odpowiadać na pytania. Doula towarzyszy kobiecie zarówno w czasie ciąży, jak i podczas porodu czy pierwszych dni życia noworodka. Pomaga przygotować się do narodzin i oswoić z rolą matki, na sali porodowej staje się buforem bezpieczeństwa i łącznikiem między personelem a rodzącą, a potem udziela profesjonalnej pomocy przy pielęgnacji. Działa trochę jak świeżo upieczona babcia, tyle że nie ubiera wnuka w trzy sweterki, gdy za oknem upał.

Powyższe trzy kropki nie są pomyłką w druku. Wstawiłam je specjalnie, żeby każdy mógł dopisać w tym miejscu swój przyszły zawód. Nieważne, czy po studiach wchłonie was tak powszechna praca w korporacji, czy postanowicie pójść pod wiatr i zostać szyszkarzem. Tak naprawdę każda profesja jest na swój sposób wyjątkowa, zwłaszcza dla jej wykonawców. Zatem wspinajcie się na szczyty kariery, bezpiecznie podróżujcie, testujcie szefów, cieszcie się zarobionymi pieniędzmi i nie zapominajcie o rodzinie. A reszta się ułoży.

Źródła: Wyszukiwarka opisów zawodów. (www. psz.praca.gov.pl); Szyszkarze. (www.szyszkarze.pl); Doula w Polsce. (www.doula.org.pl); Tester wierności sprawdzi, czy możesz ufać partnerowi! (www.dziendobry. tvn.pl).

ilustracje: Martyna „TishBlack” Brzóska

Granice bezcennej przestrzeni

Dorosłość, jako etap życia często zmuszający do podejmowania nagłych i trudnych decyzji, stawia przed nami rozmaite wyzwania. Jednym z nich jest wybór momentu, w którym opuszczamy dom rodzinny w celu usamodzielnienia się. Niestety trudności, jakie możemy spotkać w trakcie realizacji tego planu, często uniemożliwiają jego ukończenie.

Wyzwanie, jakim jest znalezienie idealnego lokum, nie należy do najłatwiejszych. Niezależnie od preferencji rzadko udaje się znaleźć od razu odpowiadające naszym potrzebom przyszłe mieszkanie. Z pomocą przychodzą czasem biura nieruchomości, mające doświadczenie w wyszukiwaniu ofert na życzenie klienta oraz ogólne rozeznanie w realiach rynku. Ich działalność, uzależniona również od prowizyjnego systemu wynagradzania za wykonanie usługi, zwykle nie jest nastawiona na wsparcie młodej osoby w jej usamodzielnianiu się. Wiąże się to także z długą listą problemów dotyczących niemal każdego człowieka wkraczającego w dorosłość.

Samodzielna niemoc

Decyzja o zmianie miejsca zamieszkania należy do najtrudniejszych momentów w życiu młodego człowieka. Zwykle wymaga zestawienia możliwości finansowych z potrzebami oraz celem wyprowadzki. Często jesteśmy zmuszeni do odłożenia planów lub skonfrontowania ich z realiami rynku nieruchomości. W większości przypadków spontaniczność w zakresie znalezienia nowego lokum jest niemożliwa. Wydaje się, że regułę stanowi dokładne wyznaczenie terminu, w którym będziemy w pełni gotowi na niezależne życie.

Skomplikowany proces poszukiwania nowego mieszkania odbiera chęci do działania, zwłaszcza tuż po ukończeniu osiemnastego roku życia. Pragnienie życia w świecie odmiennym od

codziennej, domowej rutyny nieustannie konkuruje z niemożnością proporcjonalnego doboru zakresu obowiązków do spraw prywatnych. Przykrą koniecznością może okazać się rezygnacja z dalszej nauki na rzecz podjęcia pracy zarobkowej w celu utrzymania nowego mieszkania. Również presja rodzinna lub środowiskowa negatywnie wpływa na próby połączenia studiów i pracy zawodowej. Wszystko to sprawia, że zostaje zaburzony plan działania ludzi wkraczających w dorosłość.

Drogo, coraz drożej

Delikatna materia, jaką są marzenia o „nowym życiu”, zostaje także brutalnie zweryfikowana przez uwarunkowania rynkowe. Składają się na nie odpowiedzi na pytania zadawane przez młodych dorosłych poszukujących „własnego kąta”. Idealne dopasowanie wyobrażeń o przyszłym lokum do trendów branży nieruchomości bywa niemożliwe do zrealizowania. Silna wśród młodzieży chęć rozwoju kariery naturalnie zwraca jej przedstawicieli ku dużym ośrodkom miejskim. Ponadto mniejsze i średnie miejscowości, często oddalone od miast wojewódzkich, nie są konkurencyjne również pod względem liczby wydarzeń kulturowych, miejsc spotkań czy instytucji naukowych. To sprawia, że nawet najbardziej niechętni do opuszczenia rodzinnych okolic są zmuszeni zamienić je na pełne nowych możliwości metropolie.

Rozbieżność pomiędzy stolicami województw a prowincjonalnymi miasteczkami ma również znaczenie w innym

s. 12
Paweł Zberecki pawel.zberecki@gmail.com

kontekście, mianowicie cen wynajmu lub zakupu nieruchomości. Przytłaczająco wysokie koszty utrzymania, niepewność zatrudnienia oraz niestabilność stawek cyklicznych opłat są zaporą nie do przejścia dla osób myślących o stałym zamieszkaniu w ścisłym centrum. Największym argumentem przeciw dużym miastom są jednak ceny mieszkań w przeliczeniu na metr kwadratowy. Sięgające kilkunastu tysięcy złotych, zaporowe dla większości młodych ludzi dopiero wchodzących na rynek pracy kwoty sprawiają, że mieszkanie postrzega się jako dobro luksusowe. Prognozowane wzrosty cen wartości nieruchomości wraz z małą liczbą dostępnych i atrakcyjnych lokalizacji są powodem tego, że młodzi dorośli zaczynają poszukiwać innych rozwiązań.

Dlaczego tak niewiele?

Niestety i na tym polu mamy do czynienia z niekomfortową sytuacją osoby chcącej uzyskać niezależność. Tylko nieliczni mogą pozwolić sobie na bycie pierwotnym właścicielem lub najemcą nowo wybudowanej nieruchomości. Wynika to również z faktu, iż mieszkanie stanowi inwestycję na długie lata – także dla spekulantów skupujących hurtowo dostępne lokale. Ich działalność, opierająca się na prowadzeniu usługi masowego najmu, powoduje podniesienie i tak już mocno wygórowanych cen. Nieufność wobec takich osób wzrasta, choćby z powodu izolacji nowoczesnych osiedli od reszty miasta. Odgrodzone, zamknięte przed światem zewnętrznym ekskluzywne blokowiska budzą niechęć sąsiedztwa oraz są przedmiotem medialnych dyskusji. Mimo to nawet podawanie w wątpliwość zasadności ich tworzenia nie powoduje spadku ich popularności.

Z drugiej strony liczba mieszkań dostępnych na rynku wtórnym, czyli nabytych lub wynajętych od innej osoby, również jest znacząco ograniczona. Także ich standard może mocno odbiegać od wyobrażeń. Niedogodności, z jakimi spotykają się potencjalni przyszli lokatorzy na tym etapie, są charakterystyczne niemal wyłącznie dla starających się usamodzielnić młodych ludzi. Niewielki metraż, duża odległość od miejsc codziennych aktywności, zły stan techniczny – to tylko niektóre z wielu powodów odrzucenia dostępnych ofert. Rażące dysproporcje między wyidealizowanym światem wspomnianych wystawnych mieszkaniowych kolonii a powstałymi wiele lat wcześniej betonowymi dżunglami są wówczas najbardziej zauważalne.

Wojna o cztery ściany Ponadto przy wynajmie pojawiają się dodatkowe problemy związane z relacjami między wynajmującymi a najemcami. Sytuacja ekonomiczna zmusza tych drugich do konieczności koegzystowania na niewielkiej przestrzeni wraz z innymi osobami, będącymi w podobnym położeniu życiowym. Bardzo często ta współpraca wydaje się niemożliwa, gdyż losowo dobrani współlokatorzy nie zawsze są dobrymi partnerami i niekoniecznie dbają o wynajmowane lokum. W kontekście tego problemu istotne jest oparte na ekonomii współdzielonej pojęcie colivingu. Oznacza ono zorganizowane przez przedsiębiorstwa, rzadziej osoby fizyczne, wynajmowanie podzielonej nieruchomości kilku nieznajomym osobom na oznaczony, krótki okres.

Zazwyczaj profil użytkownika tej formy sprowadza się do ścisłego schematu, co wpływa na jej popularyzację. Przeciętny, pożądany przez usługodawcę klient usługi colivingu to młody człowiek, niewiążący przyszłości z danym miejscem, ceniący

sobie komfort i wygodę, zapracowany, samotny indywidualista. Niska cena tego typu usług świadczy o jej dużej atrakcyjności. Do naszej zaś oceny pozostaje kwestia, jak bardzo takie celowe kategoryzowanie wpływa na nasze plany życiowe.

Chodź, zbudujemy dom

Przedstawione powyżej dylematy nie mogą przesłonić nam celu, który chcemy osiągnąć. Usamodzielnienie się, mimo wielu trudności napotykanych po drodze, nie powinno pozostawać wyłącznie w sferze marzeń. Tylko od nas zależy, jak będziemy reagować na działania deweloperów, spekulantów czy wynajmujących.

Nawet jeżeli obecnie nie możemy pozwolić sobie na ustabilizowanie i niezależność, powinniśmy podejmować działania nakierowane ku zmianie tej rzeczywistości. Aktywne wspieranie inicjatyw nagłaśniających problemy mieszkaniowe młodych dorosłych powinno być ukierunkowane na zmniejszanie wygórowanych wymagań rynkowych. Szczególne znaczenie ma wywieranie presji na lokalne władze, gdyż to do nich powinien należeć obowiązek działania w tej sprawie. Dopiero w przypadku braku pomocy ze strony publicznych instytucji powinniśmy sami proponować innowacyjne rozwiązania. Nie możemy pozwolić na to, by marzenie o własnym domu nigdy nie zostało przez nas zrealizowane.

Źródło:

J. Kusiak: Chaos Warszawa. Porządki przestrzenne polskiego kapitalizmu

s. 13

Dylematy wczesnej dorosłości

Każdy etap życiowy ma swoje wyzwania i problemy. Często z łatwością przychodzi nam wyliczenie trudności, z jakimi na swojej drodze spotykają się nastolatkowie bądź dojrzali dorośli. Ale czy kiedykolwiek dokładniej zastanawialiśmy się nad dylematami okresu przejściowego, naszego wieku – wieku studenckiego?

Problemów nigdy nie powinniśmy wartościować czy stawiać na szali. Każdy z nich jest istotny. Niezależnie od tego, czy ktoś ma się od nas lepiej lub gorzej. Warto jednak wiedzieć, że wiele z pojawiających się teraz w naszym życiu rozterek to naturalna część rozwoju psychospołecznego człowieka. Z czym zmagamy się my – młodzi dorośli?

Młody ideał

Ukończenie szkoły średniej i rozpoczęcie studiów to czas, kiedy mnóstwo dorosłych z naszego otoczenia wymaga od nas dużej odpowiedzialności, decyzyjności i skonkretyzowanych planów na przyszłość, czy tę rodzinną, czy zawodową. Na każdym kroku słyszymy przecież, że „nie jesteśmy już dziećmi”. Z definicji wczesna dorosłość pozostaje okresem uczenia się, eksplorowania oraz podejmowania zobowiązań w obszarze zawodowym, bliskich relacji i związków, a także nabywania doświadczenia życiowego. To pewnego rodzaju transformacja. Nasza tożsamość stabilizuje się, my się usamodzielniamy i zaczynamy interesować już nie tylko sobą, ale też drugim człowiekiem. Podejmujemy się nowych ról, lepiej panujemy nad swoimi zachowaniami i procesami psychicznymi.

W psychologii koncepcja faz rozwoju od wielu, wielu lat nie jest już niczym niezwykłym. Erik H. Erikson sporządził jedną z najpopularniejszych klasyfikacji stadiów rozwoju psychospołecznego człowieka, dzieląc go na osiem etapów. Wczesną dorosłość badacz określa, nieco enigmatycznie, jako konflikt między intymnością a izolacją.

Intymność to coś, co szczególnie w obecnych czasach wywołuje w młodych ludziach lęk, ponieważ może wiązać się z niebezpieczeństwem utraty autonomii i poczucia własnego „ja”. Gdy lęk ten jest zbyt duży, istnieje prawdopodobieństwo, że doprowadzi do izolacji, unikania, trzymania innych na dystans, nieobecności czy braku zaangażowania w relacje. Bo tak niby łatwiej i bezpieczniej. Aby „wygrać” i odpowiednio rozwiązać powyższy konflikt, należy otworzyć się na drugą osobę, znaleźć własne miejsce w systemie relacji społecznych,

s. 14

stworzyć świadome związki przyjacielskie, partnerskie, a także małżeńskie.

Brzmi wspaniale, ale zazwyczaj rzeczywistość nie jest tak kolorowa, jak mogłoby się wydawać. Nikt z nas nie wpisuje się przecież w książkowy ideał. A etap budowania więzi, odkrywania przed innymi bywa problematyczny, wymaga dziesiątek prób i błędów, wywołuje stres czy nieprzespane noce.

Presja, zmiany, pytania i wymagania

Kontrowersyjna amerykańska youtuberka Niki Demartino w jednym ze swoich filmów poruszyła temat presji, która nieustannie towarzyszy dzisiejszym dwudziestoparolatkom. Celnie i obrazowo zwróciła uwagę, że ten wiek to czas, gdy nie rozpoznajemy już swoich znajomych na Facebooku, ponieważ prawie wszyscy są po ślubie i noszą inne nazwiska. Według influencerki dorosłość jest po prostu samotna i dziwna.

W tym przypadku Niki miała mnóstwo racji. Słowo „presja” powinno chyba zawsze zajmować miejsce obok „dorosłości”. To klucz do opisania tego, co obecnie towarzyszy młodym osobom. Wczesna dorosłość charakteryzuje się licznym stresorami, przede wszystkim tymi związanymi z podejmowaniem mnóstwa nowych ról życiowych –partnera, pracownika, a czasem nawet małżonka czy rodzica. Wiele się od nas wymaga, mamy poczucie, że szeroko pojęte społeczeństwo oczekuje zawsze odpowiedzialnych i trafnych decyzji, podjęcia dobrze płatnej pracy, bycia w stałym związku, odniesienia sukcesu. Nie liczy się już fakt, że jeszcze nie tak dawno temu byliśmy nastolatkami. Drzwi z napisem wolność, lekkość czy spontaniczność zostały dla nas bezpowrotnie zamknięte. Jakby tego było mało, presję wywieramy na sobie również my sami. Ciągle patrzymy w przyszłość, bierzemy udział w irracjonalnym wyścigu. Mimo że jesteśmy młodzi, słyszymy za uchem tykający zegar, a wręcz bombę, która zaraz wybuchnie, jeśli nie zrobimy czegoś

produktywnego i przyszłościowego. Cierpimy na wieczny brak czasu, wyrzuty sumienia. Porównujemy się z innymi, tymi, którym według nas się udało, choć często to tylko wykreowany na potrzeby mediów społecznościowych obrazek. Do tego dochodzi lęk przed nieznanym, niepewność dotycząca przyszłości, zagubienie, często wszechobecne skrajne emocje i niemało pytań pozostających jeszcze bez odpowiedzi.

Nie jesteś z tym sam

W dzisiejszych czasach nastawionych na natychmiastowość, materializm i hedonizm młode osoby stoją przed licznymi dylematami. Z kim i czy w ogóle się wiązać, jak znaleźć dobrą pracę, jak ułożyć sobie życie, jak się usamodzielnić?

Jesteśmy między młotem wieku nastoletniego a kowadłem dorosłości. Ale czy na przeciwności, dylematy, lęk i niepewność istnieje jakieś lekarstwo?

Przede wszystkim warto uświadomić sobie, że wielu z nas przeżywa podobne rozterki i nie zostajemy z tym sami. Taka jest po prostu kolej rzeczy. Może dobrym pomysłem byłaby szczera rozmowa z przyjaciółmi, bo jak to mówią – razem zawsze raźniej. Nie warto również aż tak bardzo przywiązywać się do ściśle określonych w literaturze psychologicznej zadań rozwojowych, które powinniśmy realizować. Każdy z nas pozostaje indywidualną jednostką, dorastającą w swoim, mimo wszystko, własnym rytmie. Człowiek nigdy nie jest zero-jedynkowy. Zajmijmy się tym, na co

mamy wpływ, a coś, co okazuje się nie do ruszenia, odpuśćmy.

Mówi się, że nasz wiek to najpiękniejszy okres, warto więc z niego korzystać. Raz podejmując odpowiedzialne, dojrzałe decyzje, a czasem dając się ponieść dziecięcej fantazji. Wszystko w życiu ma swój czas, a tego fajnego etapu dorosłości lepiej nie przegapić, ścigając się pod presją z sobą samym. Życzę nam wszystkim powodzenia, dużo wytrwałości i radości!

Źródła:

M. Jankowska: Sposoby rozwiązywania kryzysów w teorii psychospołecznego rozwoju E. H. Eriksona w aspekcie rozwoju człowieka i zdrowia psychicznego oraz zaburzeń w rozwoju. (www.stowarzyszeniefidesetratio.pl/Presentations0/20174-4Jankowska.pdf);

N. Demar: The Pressure of Being in Your 20’s. (www.youtube.com).

s. 15
ilustracje: Martyna „TishBlack” Brzóska

Emocje w muzyce

Muzyka towarzyszy nam każdego dnia, w prawie każdej naszej aktywności. Włączamy ulubioną playlistę i momentalnie, już po kilku pierwszych sekundach znajdujemy się w całkiem innym świecie – świecie dźwięków i melodii. Serce bije szybciej, przeszywa nas dreszcz, czujemy ucisk w gardle. Czasami zalewa nas fala melancholii, a czasem wraz z muzyką otrzymujemy nagły przypływ energii. Co sprawia, że zwykłe melodie potrafią na nas tak działać? Jak muzyka wpływa na emocje?

W naszym życiu pełni funkcję regulatora emocjonalnego, który nastraja w określony sposób i pozwala uwolnić zalegające w nas uczucia. Zapewne każdy z własnego doświadczenia wie, że w zależności od tego, czy jesteśmy pobudzeni, zdenerwowani czy spokojni, melancholijni, nasze wybory słuchanej muzyki się różnią. Wpływa ona na nasze stany emocjonalne, a my skłaniamy się ku tym utworom, które do nich pasują.

Powstawanie opinii

Kiedy czujemy się dobrze, wszystko idzie po naszej myśli i mamy dobry humor, wybieramy raczej te wesołe i skoczne, natomiast gdy jesteśmy przygnębieni, odtworzymy raczej Creep Radiohead niż Wannabe Spice Girls. Muzyka potrafi jednak działać również w taki sposób, że wywołuje pewne emocje, których przed jej wysłuchaniem jeszcze nie odczuwaliśmy. Podejrzewam, że nawet jeśli czytelnik tego artykułu ma względnie dobry humor, po odsłuchaniu np. utworu With or Without You U2 poczułby wyraźny spadek nastroju (w szczególności gdy piosenka wzbudza pewne konotacje osobiste, ale o tym więcej w dalszej części artykułu). W celu

dogłębnego zrozumienia przyczyny tego zjawiska zastanówmy się najpierw, w jaki sposób powstają reakcje emocjonalne na słuchaną muzykę. Pierwszy etap tego procesu to powstanie naszych oczekiwań związanych z utworem, którego właśnie mamy posłuchać. Być może jest on całkiem nowy, losowo wybrany przez aplikację muzyczną lub też mamy do czynienia z premierą długo zapowiadanego singla naszego ulubionego wykonawcy. Również to, czy znamy dany gatunek, artystę czy zespół, ma tutaj ogromne znaczenie. Niejednokrotnie w naszych głowach powstaje pewne wyobrażenie związane z utworem, a fizjologiczne pobudzenie organizmu stopniowo wzrasta. Szczególnie gdy znamy wykonawcę – śledzimy kolejne premiery płyt, orientujemy się w jego stylu itd. – jesteśmy w stanie wytworzyć sobie w głowie pewien prototyp tego, jaki utwór może być. Następnie, już po jego odsłuchaniu, pojawia się uczucie związane z potwierdzeniem się naszych przewidywań. Prawie równocześnie dokonujemy pobieżnej oceny wrażeń i wreszcie ostatni etap to wywołanie konkretnego stanu emocjonalnego. W zależności od tego, czy ocena końcowa jest pozytywna czy negatywna, kształtuje się w nas odpowiednia

s. 16

opinia o danym utworze. Na efekt końcowy wpływ ma wiele czynników związanych nie tylko z nami, ale także z sytuacją, w której znajdowaliśmy się, słuchając danej piosenki, oraz rodzajem muzyki.

Czynniki indywidualne

Duży wpływ na to, jak muzyka może na nas działać, mamy my sami. Wiadomo, że ta sama melodia może być skrajnie różnie odbierana przez dwie osoby przebywające w tym samym pomieszczeniu w tym samym czasie. Ile razy podczas wspólnych spotkań, kiedy jeden znajomy rwał się do tańca przy pewnym utworze, inny schodził z parkietu ze znudzonym wyrazem twarzy? Podobnie, kiedy podczas wspólnej podróży samochodem osoba siedząca obok przełączała stację akurat w momencie, gdy zaczęła rozbrzmiewać nasza ulubiona piosenka. Różnimy się między sobą tak samo, jak różnią się nasze preferencje. To, jakie emocje wzbudza w nas muzyka, zależy także od tego, jakie wiążą się z nią wspomnienia. Podejrzewam, że każdy z nas ma chociaż jedną piosenkę, która kojarzy mu się z bliską osobą albo ważnym wydarzeniem, i przez to podczas jej słuchania pojawia się fala nostalgii czy wzruszenia. Niestety, niezależnie od naszych chęci osoba, która nie jest częścią naszego wspomnienia, nie poczuje tego, co my. To jedna z niesamowitych funkcji muzyki – działa jak wehikuł czasu przenoszący do wybranych wydarzeń z przeszłości. Utwór może także nasuwać pewne skojarzenia, jeśli został wykorzystany w filmie, szczególnie podczas emocjonalnych czy kluczowych scen. Wspomniane już With or Without You U2 niektórym osobom nieodłącznie kojarzy się z wątkiem Rossa i Rachel z serialu Przyjaciele, Shape of My Heart Stinga może przywodzić na myśl wzruszającą scenę finałową z filmu Leon Zawodowiec, a You Never Can Tell Chucka Berry’ego sprawia, że momentalnie przed oczami pojawia nam się scena kultowego już twista z filmu Pulp Fiction. Duże znaczenie ma także to, czy mamy skłonność do odczuwania fizjologicznych reakcji podczas słuchania muzyki, np. ciarek, dreszczy lub, przy mocnym wzruszeniu, tzw. guli w gardle. Są ludzie, którym takie reakcje przychodzą naturalnie i często, niektórzy zaś nie odczuwają ich wcale.

Kontekst słuchania

Oprócz czynników indywidualnych wyróżniamy również te związane z otoczeniem, tzw. kontekst. W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na coś, co już sygnalizowałam na początku – znajomość utworu i wykonawcy. Jeśli znamy jego historię, interpretujemy piosenkę w trochę inny sposób niż osoba, która nie ma takiej wiedzy. W celu zobrazowania tego zjawiska przytoczę tutaj kilka najbardziej popularnych przykładów – historię utworu The Show Must Go On Queen oraz Tears in Heaven Erica Claptona. W pierwszym przypadku tłem dla powstania ballady jest rozwijająca się śmiertelna choroba Freddiego Mercury’ego, w drugim żałoba po tragicznie zmarłym synku wokalisty. Podobnie jest z Another Day in Paradise Phila Collinsa – dla większości osób to jeden z radiowych hitów, jednak być może niektórzy wiedzą, że piosenka porusza bardzo ważny problem ubóstwa w Stanach Zjednoczonych. Świadomość tych kontekstów sprawi, że nasze reakcje emocjonalne w odbiorze tych utworów będą z całą pewnością intensywniejsze i bogatsze. Warto także wspomnieć tutaj o sytuacji słuchania – na koncercie, przez głośniki w domu

czy może na słuchawkach w drodze na uczelnię. Dodatkowo ważne jest to, kto nam towarzyszy podczas słuchania – czy jesteśmy sami, w gronie przyjaciół czy wśród nieznajomych. Wiadomo, że w tej ostatniej sytuacji zwykle nie pozwalamy sobie na emocjonalne uniesienia – zwyczajnie nie mamy do tego warunków.

Charakterystyka muzyki

W końcu należy skupić się na samej muzyce – jaka powinna być, żeby wzbudzić konkretne emocje? Okazuje się, że wpływ na to mają jej: tonacja, harmonia, artykulacja, wysokość, melodia, tempo oraz rytm. Muzyka, która wzbudza w nas pozytywne uczucia, najprawdopodobniej cechuje się tonacją durową, prostą harmonią, artykulacją staccato, wysokimi dźwiękami (lub też dużym zróżnicowaniem wysokości), dużą rozpiętością melodii, szybkim tempem oraz powtarzalnymi formułami rytmicznymi. Natomiast smutek czy melancholię najpewniej wywoła muzyka o tonacji molowej, skomplikowanej harmonii, artykulacji legato, niskich dźwiękach, wąskim przedziale melodii oraz wolnym tempie. Gniew z kolei przyniesie nam utwór atonalny, o artykulacji staccato, skomplikowanej harmonii, mało zróżnicowanej wysokości dźwięków oraz szybkim tempie. W zależności od tego, jak łączą się ze sobą poszczególne czynniki, piosenka może wywołać u słuchacza także spokój, zaskoczenie, strach, rozmarzenie, powagę czy tęsknotę.

Niewątpliwie muzyka wpływa na emocje, współgra z nami, działa na nas w różny sposób. Jak napisał Éric-Emmanuel Schmitt w książce Kiki van Beethoven: „Nic nie dotyka nas głębiej ani szybciej niż muzyka”.

s. 17

North Coast 500, czyli 500 mil niezwykłej podróży

Kiedy wybieramy się w podróż, na ogół liczy się dla nas cel. Droga to tylko tymczasowy środek, potrzebny do tego, aby dotrzeć „tam”. A co, jeśli to ona jest celem samym w sobie? A raczej szeregiem celów – niesamowitych, zapierających dech w piersiach. Gdy czujesz, że każdy z nich powinien być tym ostatnim. Gdy wydaje ci się, że chcesz się zatrzymać, bo to, co miało być najpiękniejsze, jest właśnie tu.

North Coast 500 zaliczana jest przez wielu do najpiękniejszych nadmorskich dróg widokowych na świecie. Biegnie wokół północnej części Szkocji, a dokładniej regionu Highlands. Co kojarzy ci się z tym krajem? Czy jest to dla ciebie tylko jeden z kilku tworzących Wielką Brytanię? A może zdajesz sobie sprawę z jego oryginalnego piękna, magii, która kryje się w ciemnych jaskiniach, ruinach zamków czy na wzgórzach pokrytych niezliczoną ilością wrzosów?

Zamki, kilty i szkockie klany Przed wyjazdem do Szkocji nie wiedziałam o niej prawie nic, kojarzyła mi się z nieco „dzikszą” częścią Wielkiej Brytanii. Po powrocie – tęskniłam, czytając o tym kraju i wgłębiając się w historię, która po odwiedzeniu zamków i podziwianiu widoków stała się dla mnie jeszcze ciekawsza. Chciałabym cię zabrać w podróż, którą sama półtora roku temu przeżyłam. Wspominam ją, przeglądając zdjęcia nieoddające rzeczywistych widoków. Ogrzewam dłonie ciepłą herbatą, przypominając sobie chłodny wiatr, który nieustannie powodował u mnie gęsią skórkę.

Trasa North Coast 500 ma kształt pętli posiadającej swój początek i koniec w miejscowości Inverness, a dokładniej w warowni wzniesionej za panowania króla Malcolma III. Legenda mówi, że w tych okolicach stał wcześniej zamek, w którym Makbet miał zabić Duncana. Tereny te były też miejscem rozegrania się niezwykle ważnego dla Szkotów wydarzenia – to właśnie tu jakobici przegrali bitwę pod Culloden, co wpłynęło na stopniową zagładę szkockiej kultury.

Może niewielu z nas o tym pamięta, ale Szkoci, podobnie jak Polacy, przez lata walczyli o niepodległość swojego kraju oraz niezależność od Anglików. Niestety, po przegranej bitwie, o której wspomniałam, Anglicy wydali szereg zakazów obejmujących między innymi system klasowy, noszenie kiltów i posiadanie broni. Pomimo upływu tylu lat dwa pierwsze wymienione elementy nadal są charakterystyczne dla szkockiej kultury. Kilty kojarzy chyba każdy – to część męskiego ubioru w postaci spódnicy z tartanu, czyli materiału w kraciasty wzór. To właśnie tartan był i nadal jest, obok zawołania, godła i marszu klanowego granego na dudach, zewnętrznym wyróżnikiem przynależności klanowej.

Ta część historii stanowi tło serialu Outlander. Jego główną bohaterką jest Angielka, która przenosi się z XX do XVIII w., właśnie do Highlands. I choć sam serial nie należy do moich ulubionych, muszę przyznać, że zdjęcia i charyzmatyczność postaci zrobiły na mnie wrażenie. Zwłaszcza bohater Jamie uosabiał w moim odczuciu „tradycyjnego” mieszkańca tego rejonu – podkreślał to jego niezwykle mocny, szkocki akcent, przez który niekiedy zapominałam, że mężczyzna nadal mówi w języku angielskim.

Za krokiem krok, za kroplą coraz więcej kropel

Ale to przecież podróż, a podróż trwa dalej… Dojechaliśmy do Ben Nevis, co w języku celtyckim oznacza „złośliwą górę”. Gdy przypomnę sobie nasz zamiar zdobycia tego najwyższego szczytu Wysp Brytyjskich, mierzącego 1344 m n.p.m., który przecież wcale nie wydawał się aż tak wysoki, to aż czerwienię się z zażenowania. Byłam bowiem przekonana, że bez większego trudu poradzę sobie z górą. Tu także droga okazała się cenniejsza niż sam cel, a nazwa zadziwiająco zgodna z prawdą. Zaczęło się bowiem dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałam. Przemierzaliśmy niezwykle malowniczą dolinę Glen Nevis, już wyobrażając sobie widok ze szczytu, gdy nagle stało się coś, co podczas podróży po Szkocji spotyka niemal każdego. „If you don't like the weather, wait a minute”, czyli: „Jeśli nie podoba ci się pogoda, poczekaj minutę”. Tak oto przyjemną temperaturę i prawie błękitne niebo zastąpiły deszcz, silny wiatr i ograniczona widoczność spowodowana gęstą, białawą mgłą. W tym samym czasie trasa ze spaceru po pięknej dolinie zmieniła się w pokonywanie dość stromego szlaku.

18
s. Kinga Skowronek kinga.skowronek97@gmail.com

I dlatego nie dołączyliśmy do 100 tysięcy turystów, którzy co roku zdobywają ten szczyt. Przemoczeni i zmarznięci (co, nie ukrywam, zdarzyło się nam później jeszcze kilka razy) wróciliśmy do samochodu, nauczeni, że szkockiej pogody nie należy lekceważyć.

Ciekawe miejsca i niebezpieczne stwory

Przy trasie NC 500 leży także jedno z najpopularniejszych jezior w Europie, powstałe w miejscu wyrzeźbionym przez lodowiec w czasie ostatniej epoki lodowcowej. Swoją sławę zawdzięcza ono legendzie o rzekomo zamieszkującym w nim potworze. Mowa tu oczywiście o Loch Ness i stworze zwanym czasami Nessie. I choć potwór z Loch Ness zaliczany jest obecnie do kryptyd (hipotetycznych zwierząt, których istnienie jest obiektem badań kryptozoologów, lecz nie zostało potwierdzone przez zoologię; są to gatunki uznane za dawno wymarłe lub znane z przekazów), to legenda ta pobudza od lat wyobraźnię wielu ludzi, zastanawiających się, czym może być owo tajemnicze stworzenie. Pierwsze wzmianki o nim datowane są na ok. 700 r. n.e., choć dopiero po 1933 r. legenda o rzekomej bestii stała się słynna na cały świat. Stało się to za sprawą grupy osób, które w ciągu kilku miesięcy opisały niezwykłe stworzenie widziane w jeziorze. W kolejnych latach na terenie akwenu prowadzono wiele badań, jednak nigdy nie udowodniono istnienia potwora. Muszę przyznać, że okolice Loch Ness mają swój klimat – ogromne jezioro z mało przejrzystą wodą (za sprawą obecności dużych ilości torfu w otaczającej je ziemi) na tle wzgórz robi wrażenie, a na jego widok w głowie pojawiają

się pytania: Co działo się tu przed laty? Jakie tak naprawdę zwierzę, rzekomo widziane przez ludzi, stało się inspiracją do tylu badań i teorii?

Mniej i bardziej znane zakątki

Niesamowite miejsca na trasie North Coast 500 mogłabym opisywać jeszcze bardzo, bardzo długo. Jednak miejsce na mój tekst już powoli się kończy, więc chciałabym tylko wymienić inne obiekty, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie i może zainspirują cię do podróży w tę część Szkocji.

Zacznę od Wiaduktu Glenfinnan oraz jego okolic, które stały się miejscem nagrań dla kilku filmów, w tym bestsellerowej serii o młodym czarodzieju. Tak, dokładnie tutaj kręcono kultowe już sceny pociągu jadącego do Hogwartu! Sama trasa prowadząca w to miejsce jest niezwykła, dlatego stała się tłem dla wielu ekranizacji, takich jak Nieśmiertelny, Charlotte Gray czy Kamień przeznaczenia. Przy okazji udało nam się całkowicie przypadkiem odkryć bardzo ciekawą restaurację. Jeśli masz ochotę zjeść w wagonie stylizowanym na pociąg sprzed kilku laty, to „Glenfinnan Dining Car” jest idealnym do tego miejscem. Przy drogach znajduje się także sporo zamków, zarówno ruin (np. zamek Urquhart), jak i pałaców dostępnych do zwiedzania (np. zamek Dunrobin otoczony przepięknymi ogrodami).

Słynna trasa nie zawiedzie miłośników natury, zachwycając niesamowitymi wodospadami i nietkniętymi ręką człowieka rozległymi lasami. Sprawne oko przyrodnika zauważy ogromne ilości porostów świadczące o dobrej jakości powietrza na tych terenach. Koneserzy alkoholu z kolei będą mieli okazję zwiedzić wytwórnię whisky oraz wziąć udział w degustacji typowego dla tego kraju trunku.

Dzika przyroda, pola pełne wrzosów, ogromne jeziora, plaże skryte między skałami, niesamowite górskie krajobrazy, pałace, ruiny zamków, podwójne tęcze i włochate krowy – to wszystko towarzyszy nam podczas trasy North Coast 500. Nieco ponad 500 mil podróży, podczas której chcesz zatrzymywać się co kilka metrów i mieć oczy z obu stron głowy. s.

19

Bezcenna moc uścisku

„Przytulanie to jeden ze sposobów, w jaki przekazywana jest bezwarunkowa miłość i akceptacja” – pisze

Sujab Bhusal z Tribhuvan University w The power of hugs. Jak wygląda to zatem w przypadku intymnego, platonicznego kontaktu z osobą, z którą nie łączy nas głęboka więź emocjonalna? I dlaczego ludzie przytulają się za pieniądze?

Pandemia uświadomiła nam moc dotyku, a właściwie niezaspokojoną potrzebę bycia dotykanym. „By przeżyć, trzeba nam czterech uścisków dziennie. By zachować zdrowie, ośmiu uścisków dziennie. By się rozwijać, trzeba już ich dwanaście” – stwierdza przywołana we wspomnianym artykule Virginia Satir (amerykańska psychoterapeutka). To właśnie dotyk jest pierwszym formującym się u dziecka zmysłem, jedynym, którego tak naprawdę potrzebujemy, żeby przetrwać.

Naukowo o przytulaniu

„Przewidzieliśmy, że zmienna komfortu cielesnego będzie zmienną o wymiernej ważności, ale nie byliśmy przygotowani na wyniki wskazujące, że ta zmienna całkowicie przytłoczy i przysłoni wszystkie inne zmienne, łącznie z karmieniem” – tak o swoich badaniach z 1961 roku nad potrzebą bliskości i miłości wypowiada się amerykański psycholog Harry Harlow na nagraniu Michaela Bakera. Aby zbadać zachowanie rezusów (gatunek małp), skonstruowane zostały dwie matki zastępcze –jedna druciana, posiadająca butelkę z pokarmem, druga pokryta miłą w dotyku tkaniną. Okazało się, że małpki aż do 17 godzin w ciągu doby potrafiły spędzić w otoczeniu „miękkiej” matki, do której mogły się przytulić. Badania Harlowa udowodniły, jak istotny zarówno dla małp, jak i dla ludzi jest dotyk.

Ciepły fizyczny kontakt, nawet krótki, zwiększa stężenia oksytocyny, noradrenaliny i kortyzolu oraz ciśnienie krwi w osoczu. Przytulanie, dziesięć minut trzymania się za rękę, a nawet serdeczny uścisk dłoni mogą zmniejszyć poziom stresu

i zminimalizować jego fizyczne skutki. W wyniku tego ostatniego można zaobserwować zwiększoną produkcję endorfin –„hormonów szczęścia”, wzmacniających układ odpornościowy. Wszystkie te korzyści płyną właśnie z tak prostej czynności, jaką jest przytulanie.

Manekiny

Potrzeba przytulania i bycia przytulanym jest niesamowicie silna, o czym świadczy również pomysł stworzenia narzędzia do przytulania samego siebie. Sense-Roid wygląda jak zwykły manekin krawiecki połączony ze specjalną kamizelką. Może on jednak dać złudzenie prawdziwego uścisku. Kamizelka wyposażona jest w sprężarki powietrza i sztuczne, wibrujące mięśnie. Kiedy nosząca ją osoba dotknie manekina, doświadczy takiego wrażenia, jakby przytulał ją drugi człowiek. Sense-Roid został stworzony przez studentów japońskiego University of Electro––Communications w Tokio i jak na razie nie ma planów wprowadzenia tej technologii do komercyjnego obiegu. Członek grupy wynalazców Nobuhiro Takahashi mówi jednak, że przeznaczenie Sense-Roida widzi w dawaniu komfortu ludziom samotnym, przede wszystkim starszym.

Profesjonalni przytulacze

Każdy potrzebuje miłości, akceptacji i bliskości. Jako ludzie jesteśmy „zwierzętami stadnymi”, więc doznania te niejako wpisane są w nasze DNA, zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Większość z nas jednak nie doświadcza w życiu

s. 20

dostatecznie wielu znaczących relacji międzyludzkich, wystarczająco dużo bliskości. Z pomocą przychodzi Cuddlist. Według założycieli tej strony dotyk odgrywa niesamowicie ważną rolę w budowaniu relacji i poczucia bezpieczeństwa, a jego brak może prowadzić do wystąpienia depresji, lęków, a także innych problemów ze zdrowiem.

Portal Cuddlist (profesjonalna terapia przytulaniem) został utworzony w 2015 roku z inicjatywy Adama Lippina i Madelon Guinazzo, a jego misją od początku było stworzenie przestrzeni, w której każdy mógłby pokazać prawdziwego siebie towarzyszącemu mu profesjonaliście i tym samym odkryć to, co sprawia, że czuje się bezpiecznie.

„Postanowiliśmy połączyć ludzi, którzy potrzebują dotyku oraz zdrowych i znaczących relacji, z profesjonalnymi, przeszkolonymi praktykami” – pisze Lippin w portalu. Najważniejsze cechy terapeutycznego kontaktu fizycznego to platoniczność i obopólna zgoda (platonic and consensual touch).

Przytulanie.pl

Na wzór Cuddlist zaczęło powstawać więcej tego typu organizacji oraz prywatnych salonów przytulania. Trend ten dotarł już nawet do Polski. Pierwszy salon (Przytulanie.pl) został otwarty w 2017 roku w Warszawie przez Sylwię Kalinowską oraz Magdalenę Fiałkowską, aktualnie działa również filia w Krakowie. Tak założycielki piszą o nim na swojej stronie internetowej: „Naszą misją jest tworzenie przestrzeni, w której każdy czuje się bezpiecznie i komfortowo. Chcemy łagodzić stres, przeganiać smutki i dawać poczucie szczęścia i bezpieczeństwa”. Cena za pojedynczą sesję przytulania wynosi 199 zł (45 minut) lub 299 zł (75 minut). Niektórym może wydawać się to absurdalnie wysoką kwotą, dla innych jednak taka sesja ma szansę stać się chwilą odpoczynku od samotności i trwale poprawić samopoczucie.

Dotyk wirtualny

Pandemia zabrała każdemu z nas wiele naturalnych, codziennych źródeł dotyku. Przymus dystansu społecznego nie pozwala również działać profesjonalnym przytulaczom na całym świecie. Wielu z nich zaczęło więc korzystać z narzędzi wirtualnych. Czy mogą one jednak zastąpić moc prawdziwego dotyku? Sesje online najczęściej polegają na znalezieniu sobie komfortowej przestrzeni i wygodnej pozycji, a także na wizualizacji oraz samodzielnym masażu. Nie jest to na pewno rozwiązanie idealnie, brakuje mu wielu korzyści płynących z fizycznego kontaktu, jednak dla wielu klientów nawet taka forma może stać się sposobem na walkę z samotnością i przynieść ukojenie.

Braku dotyku – tak ważnego dla człowieka w każdym stadium rozwoju – wielu z nas doświadczało jeszcze przed pandemią. Przytulanie niesie ze sobą wiele drogocennych, a właściwie bezcennych korzyści, za które niektórzy są w stanie zapłacić naprawdę wysoką cenę.

Wybrane źródła:

L.M. Forsell, J.A. Åström: Meanings of hugging: from greeting behavior to touching implications. „Comprehensive Psychology”, nr 1/2012;

You’ve lost that lovin’ feelin. „The Economist”, 20–26.02.2021; Japan’s ‘Sense-roid’ replicates human hug. (www.phys.org);

S. Bhusal: The power of hugs;

M. Baker: Harlow's Studies on Dependency in Monkeys. (www. youtube.com);

A. Volpe: Embracing change: pandemic forces professional cuddlers to get creative. (www.theguardian.com).

s. 21

Bądź uważny tu i teraz

Ciągle za czymś gonimy – praca, studia, inne obowiązki. W tym zgiełku nie potrafimy cieszyć się małymi, drobnymi rzeczami. Skupiając się na jakiejś czynności, błądzimy myślami gdzieś indziej. A może by tak przez chwilę zatrzymać się i całym sobą zatracić w jednym momencie naszego życia, które tak szybko przemija?

Bycie obecnym tu i teraz to nie lada wyzwanie. Trening uważności może okazać się niezwykle trudny, ale niewątpliwie warto go wykonywać dla polepszenia jakości życia.

Czym jest mindfulness?

Jak twierdził Jon Kabat-Zinn, twórca pierwszego treningu uważności, mindfulness to „szczególny rodzaj uwagi: świadomej, nieosądzającej i skierowanej na bieżącą chwilę. Uważność jest umiejętnością bycia przytomnym i czujnym, jest zdolnością intencjonalnego, pozbawionego osądów bycia uważnym w chwili bieżącej”. Zatem ideę mindfulness można streścić jako przeżywanie teraźniejszości w sposób świadomy, doświadczanie wrażeń, uczuć, myśli, ciała tylko tu i teraz. Polega na zdolności zatrzymania się, wybrania jednej emocji i pobycia z nią przez moment, zagłębieniu się w jednej myśli, w odczuciu płynącym z naszego wnętrza. To wsłuchanie się w siebie, bez osądzania, czy dana chwila jest dobra czy zła. To zachwyt nad pięknem przyrody, zauważanie kropelek deszczu na szybie, dokładne przeżuwanie jedzenia albo uważne szczotkowanie zębów. Kiedy przestaniemy patrzeć na drobne czynności jak na coś, co szybko przemija, ten wybrany moment dzięki naszej uwadze nie będzie już taki sam. Zaczniemy przeżywać daną chwilę świadomie, pełnią siebie.

– Mindfulness ostatnimi czasy pozostaje bardzo modną praktyką, zaliczaną do grupy terapii ciała i umysłu. Określa się ją także

mianem „praktyki uważności”, bowiem praca nad kierowaniem uwagą (jednym z podstawowych procesów poznawczych) odgrywa w niej fundamentalną rolę. Jest wykorzystywana jako sposób radzenia sobie ze stresem, w pierwszej kolejności poprzez koncentrację i wprowadzenie w stan podobny do medytacji – mówi dr Edyta Nieduziak z Instytutu Pedagogiki UŚ.

Spójrzmy na następujący przykład. Wybieramy się na spacer z psem – idziemy wzdłuż drzew, ptaki pięknie śpiewają, wiatr mierzwi nam włosy, promienie słońca padają prosto na twarz. Ale my zamiast skupiać się na tych małych rzeczach, błądzimy myślami wokół wczorajszych wydarzeń, podczas gdy nasz pupil żyje tu i teraz. To właśnie on jest najlepszym nauczycielem uważności. Tkwimy umysłem w przyszłości albo przeszłości. Co zrobić na obiad, jaki jutro rano czeka nas trudny sprawdzian, co kupić na kolację, czemu przyjaciel powiedział nam przykre słowa czy jakie nieszczęście miało wczoraj miejsce. Zamartwiamy się, zadręczamy i przez to nie cieszymy teraźniejszością. Nie potrafimy być jak ten pies. Może pora to zmienić?

Myśli pojawiają się znikąd, bywają namolne, rozpraszają, nie pozwalają się skupić. I zanim spróbujemy skoncentrować się na jednej z nich, to już przychodzi druga, trzecia, i tak bez końca. Mamy wrażenie, że nie sprostamy praktyce uważności, ponieważ nie opanujemy mętliku w głowie. Ale ta umiejętność przyjdzie z czasem, dzięki regularnym ćwiczeniom.

s. 22
Emilia Nowak emilia.now14@gmail.com

MBSR czy MBCT?

Warto zaznaczyć, że wyróżniamy dwa typy treningów uważności. Pierwszy z nich nazywamy MBSR (ang. Mindfulness-Based Stress Reduction), a drugi MBCT (Mindfulness-Based Cognitive Therapy). MBSR to techniki redukcji stresu oparte na uważności, natomiast MBCT jest również bazującą na uważności terapią poznawczą.

MBSR został stworzony w 1979 roku przez wspomnianego Jona Kabata-Zinna i początkowo był przeznaczony dla osób cierpiących wskutek stresu chronicznego oraz napięcia spowodowanego przewlekłymi chorobami. Obecnie w takim treningu biorą udział wszyscy, którzy są nim zainteresowani. Podczas spotkania uczestnicy uczą się rozpoznawać zachowania wywołujące uczucie niepokoju. Dodatkowo dowiadują się, jak podchodzić do swoich doświadczeń w sposób bardziej akceptujący.

Z kolei MBCT, opracowany przez triadę naukowców i terapeutów, służy zapobieganiu ponawiania się stanów depresyjnych. Tym różni się od MBSR, że skierowany jest do osób zmagających się z nawracającą depresją oraz zauważających u siebie tendencję do ciągłego zamartwiania się, ruminacji. Poprzez praktykę uważności, psychoedukację oraz zadania z obszaru psychoterapii poznawczo-behawioralnej biorący udział w treningu zaznajamiają się z tym, jak poznawać swoje nawykowe wzorce myślenia, które mogą prowadzić do obniżonego nastroju oraz, w konsekwencji, do nawrotu depresji.

Co daje codzienne praktykowanie?

Jak każde ćwiczenia, tak i praktykowanie uważności przynosi liczne korzyści. Są to między innymi: obniżenie napięcia nerwowego, zmniejszenie lęku i osłabienie skłonności do zamartwiania się, radzenie sobie w sytuacjach stresujących, nauka koncentracji oraz docenianie tego, co małe i proste. Ponadto dzięki mindfulness zwiększamy wydajność układu immunologicznego w walce z chorobami i infekcjami. Praktyka uważności redukuje poziom występowania dolegliwości o charakterze psychosomatycznym wywołanych przez niepokój, wpływa także pozytywnie na serce i układ krwionośny poprzez obniżenie ciśnienia krwi.

Najważniejsze zasady

Mindfulness wypracowało kilka reguł, których przestrzeganie pomaga nam przywrócić uważność. Oto niektóre z nich:

1. Przede wszystkim w każdym momencie swojego życia staraj się oddychać świadomie. Zawsze, kiedy twoje myśli wędrują gdzieś indziej, spróbuj wziąć kilka głębokich wdechów i wydechów.

2. Nie rozpraszaj się, tylko skup na jednej czynności. Kiedy jesz śniadanie, całą swoją uwagę skieruj tylko na nie. Przyglądaj się kanapce, smakuj ją, powoli gryź i żuj. Tak naprawdę każda aktywność wykonywana w ciągu dnia może stać się świetnym treningiem uważności.

3. Staraj się zauważać emocje i nazywać je. Gdy o czymś myślisz, później zadaj sobie pytania: Co czuję? Czy to jest dla mnie ważne? Dzięki temu nauczysz się samoświadomości i zatrzymywania się.

4. I najważniejsza zasada – bądź, tak po prostu. Nie próbuj robić nic na siłę, nie wybiegaj w przyszłość. Skoncentruj się na tym, co tu i teraz. W efekcie wszystkie cele zostaną zrealizowane.

Odzyskaj spokój

Jesteś obecny, w twojej codzienności zagościła harmonia, doceniasz to, co przynosi ci życie. Budzisz się z uśmiechem i chęcią do pracy. Czujesz się dobrze, swobodnie sam ze sobą. Stajesz się swoim najlepszym przyjacielem. Wszystko ci sprzyja. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, a mimo to jesteś spełniony, silniejszy, masz więcej energii. Cieszy cię każda chwila, obiad smakuje dużo lepiej, śpisz spokojnie. Czy ten scenariusz nie brzmi idealnie?

Źródła:

J. Teasdale, M. Williams, Z. Segal: Praktyka uważności. Ośmiotygodniowy program ćwiczeń pozwalający uwolnić się od depresji i napięcia emocjonalnego;

V. Burch, D. Penman: Mindfulness dla zdrowia. Jak radzić sobie z bólem, stresem i zmęczeniem

23
s.

Wypisane z historii: kobiecość socrealizmu

Ceglarka, górniczka, traktorzystka, murarka. Dziś

nie budzą

wyraźnych skojarzeń. Inaczej jednak było jeszcze w czasach naszych dziadków, kiedy to kobiety z dumą wsiadały za kierownicę maszyn rolniczych czy pracowały przy odbudowie swojego kraju, odradzającego się po latach wojennej zawieruchy.

Choć socrealizm (1949–1954) był stosunkowo krótki, przyczynił się do znaczących zmian w polskiej kulturze, których ślady możemy znaleźć również dzisiaj. Przeobrażenia dotyczyły zwłaszcza tego, jak kształtował się stosunek do roli kobiet w ówczesnym społeczeństwie. Wielokrotnie mówi się o tym czasie jako o początkach wzmożonego ruchu emancypacyjnego w Polsce, co było mimo wszystko dalekie od prawdy.

Widzialnie niewidzialne

Doba socrealizmu pozostaje ważnym, a jednocześnie często pomijanym w nauce szkolnej etapem historii. W teorii był to okres szczególny ze względu na fakt, iż kobiety mogły podejmować się pracy w wielu obszarach przypisywanych mężczyznom, jak chociażby we wspomnianym górnictwie czy rolnictwie. Jednak w praktyce sprawa miała się zupełnie inaczej. Niebezpiecznie łatwo jest zestawiać ówczesną sytuację obywatelek bloku wschodniego z losem przedstawicielek tej samej płci ze Stanów Zjednoczonych, gdzie panie ubrane w piękne, rozkloszowane spódnice miały za zadanie przede wszystkim z uśmiechem na ustach dbać o dom i zmęczonego obowiązkami zawodowymi męża. W naszym przypadku pojawiły się tak zwane ,przodowniczki pracy, odznaczane na równi z mężczyznami za osiągnięcia na rzecz odbudowy państwa. Dobrze to zagadnienie ilustruje postać Magdaleny Figur, słynnej dziewczyny z plakatu „Kobiety na traktory”, swego rodzaju symbolu postępującej mechanizacji

wsi oraz siły pracującej w pocie czoła płci żeńskiej. Wraz ze zmianą ustroju doszło też do szeregu przekształceń w strukturze społecznej. Dziś niewiele osób jest w stanie zdziwić widok kobiety będącej inżynierem, prowadzącej autobus, naprawiającej samochód czy uprawiającej wyczynowo kojarzone z typowo męskimi dyscypliny sportu, na przykład piłkę nożną lub boks. Problem pojawia się wtedy, gdy uświadomimy sobie, że w rzeczywistości emancypacja ta była jedynie pozorna, a koncepcja kobiecości w społeczeństwie nie odbiegała tak bardzo od oficjalnych modeli propagowanych w tym samym czasie na Zachodzie.

Z fartuszkiem i kilofem

Zasadniczy kłopot dotyczy dwojakiego postrzegania płci żeńskiej oraz faktu, iż niemal zawsze była ona widziana oczami mężczyzn. Teoretycznie rzecz biorąc, panie mogły pracować z nimi ramię w ramię, lecz tak naprawdę nigdy nie zajmowały się niczym bez ich towarzystwa. Jeśli przyjrzymy się choćby literaturze lat pięćdziesiątych, zauważymy pewien schemat przedstawiania postaci kobiecych. Trudno tam znaleźć wyczerpujące opisy bohaterek, ponieważ nacisk w ich charakterystyce kładziony jest przede wszystkim na twarz i ręce, opisywane częstokroć przez mężczyzn jako „proste i ładne”, „drobne i twarde”. Zaledwie jedna postać w powieści Węgiel Aleksandra Ścibora-Rylskiego miała naznaczone ciężką pracą „nieforemne ręce robotnicy kopalnianej”. W przypadku charakterów negatywnych zachodzi jeszcze

s. 24
te słowa zbyt Karolina Rutkowska karolinarutkowska46@gmail.com

ciekawsze połączenie. Zwykle były to kobiety tęgie, niezgrabne, zaniedbane – reprezentowały zupełnie odmienny wizerunek od kreowanego na plakatach czy w ogólnopolskiej prasie skupiającej uwagę na kulcie młodości. Niejednokrotnie widać tam właśnie młode dziewczyny, w idealnie ułożonej fryzurze i pełnym makijażu, trzymające atrybut związany z wykonywanym zawodem. Ten starannie budowany obraz okazał się jednak sprzeczny z rzeczywistością. Wbrew oficjalnym deklaracjom już w roku 1947 zaczęto ograniczać paniom dostęp do niektórych posad, a w gazetach częstokroć pojawiały się wzmianki o tym, że „kobiety obniżyły wydajność w pracy i powinny zająć się domem i dziećmi”. Wielokrotnie też dochodziło do sytuacji, w których to sami mężczyźni nie byli skorzy do współpracy z reprezentantkami płci przeciwnej, co można zaobserwować chociażby przywołując postać majstra z filmu Przygoda na Mariensztacie, który przez dłuższy czas ze sporą dozą niechęci podchodził do pomysłu zatrudnienia kobiety na budowie.

Prasa skierowana do pań nie pozostawała w tyle, jeśli chodzi o sposób ich postrzegania. Magazyny, takie jak „Moda i Życie Praktyczne”, kreowały w początkach socrealizmu dwa kontrastujące ze sobą kanony: obiekt pożądania – przesiąknięty kobiecością, delikatnością, dla którego swoistym rajem staje się kuchnia i możliwość wychowywania dzieci – oraz wizerunek robotnicy pozbawionej takowych przymiotów. Warto tutaj przypomnieć, że ponieważ socrealizmu należał do relatywnie krótkich okresów, w chwili jego zakończenia wiele kobiet swoją posadę utraciło.

Jak twierdzi dr hab. prof. UŚ Magdalena Piekara: – Z prac Małgorzaty Fidelis znamy termin „emancypacja przez protekcję”, który oznacza, iż deklarowana nawet w ówczesnej konstytucji równość płci była pozorna – to mężczyźni

ustanawiali zakres równouprawnienia, bardzo często krytycznie oceniając „nadaktywność” kobiet (zarówno tę zawodową, jak i tę dotyczącą działalności społecznej), przypominając nieustannie o patriarchalnym (opisywanym jako naturalny) podziale ról. Dodajmy, że podział ten w rodzinie się nie zmienił – żona poza obowiązkami zawodowymi nadal wykonywała większość prac domowych: pranie, gotowanie, mycie okien, sprzątanie, zajmowanie się dziećmi. Zauważmy, że pod koniec lat czterdziestych rozpoczął się proces rugowania z języka żeńskich form zawodowych, a ich powrót obecnie często łączy się z ideologizacją mowy, mimo że, jak wiemy, było odwrotnie. W 1953 r. na mocy ustawy zniknęły stanowiska przeznaczone dla kobiet pracujących w kopalni „na dole”. Chociaż Ślązaczki uważały je za przywilej, i dzięki nim dobrze zarabiały, szybko musiały zrozumieć, że deklarowana w przemówieniach politycznych równość pozostawała jedynie pustym hasłem. Na poszczególne kierunki studiów pań nie przyjmowano, a już w szkołach średnich ustalano, które klasy są „żeńskie”, które zaś „męskie”. Wspomniane wcześniej traktorzystki czy murarki ukazywało się w czasach późniejszych w sposób karykaturalny. Dobrym przykładem jest ośmieszenie hasła „kobiety na traktory” w popularnym serialu Dom z lat osiemdziesiątych XX wieku – kobieta zostaje w nim przedstawiona jako ta, która nie zna się na sprzęcie mechanicznym, boi się go, psuje; stanowi ładny dodatek, nigdy zaś nie stanie się pełnowartościową pracownicą.

Traktorzystki wczoraj i dziś

Bez wątpienia od socrealizmu mnóstwo rzeczy uległo zmianie. Wybór pomiędzy pracą a życiem rodzinnym stał się kwestią bardzo indywidualną, tak samo jak podjęcie decyzji o samej ścieżce zawodowej. Napotykamy przy tym wiele trudności – począwszy od nierówności pod względem płac aż po oczekiwania społeczeństwa, którym nie zawsze jest łatwo sprostać. Wciąż jednak pozostaje w nas, kobietach, coś z tych socrealistycznych traktorzystek, gotowych stawić czoła wyzwaniom dnia codziennego. Warto przy tym pamiętać, że podobnie jak one kiedyś, tak i my teraz żyjemy w czasach niepokojów, konfliktów, nadciągających zmian. I że tak samo jak one jesteśmy częścią ważnej historii.

Źródła:

M. Fidelis: Szukając traktorzystki – kobiety i komunizm. (www. miesiecznik.znak.com.pl);

K. Stańczak-Wiślicz: Traktorzystka – o potędze wizerunku;

E. Toniak: Olbrzymki. Kobiety i socrealizm.

s. 25

Stara prasa wiecznie żywa

Prasa kojarzy się głównie z aktualnością przekazywanych w niej treści – czytamy ją, by poznać najświeższe informacje z kraju i ze świata. Czy zatem magazyny sprzed wielu lat są już dziś bezwartościowe? Nic bardziej mylnego, o czym przekonuje autor instagramowego profilu co_w_prasie_piszczy, Łukasz Słoński.

Mój rozmówca, absolwent kulturoznawstwa na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Opolskiego, na co dzień jest pracownikiem Działu Wystaw i Edukacji Muzealnej Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu. Opublikował kilkanaście artykułów naukowych oraz popularnonaukowych w takich czasopismach jak „Kultura Popularna”, „Trans/wizje” oraz „Zeszyty Komiksowe”. W wolnym czasie czyta i przegląda prasę, i właśnie o tej pasji opowiedział w niniejszym wywiadzie.

AP: Kiedy zaczął Pan interesować się prasą?

ŁS: Już w dzieciństwie. Pamiętam, że całe kieszonkowe wydawałem wtedy na czasopisma. Początkowo były to głównie gazety związane z grami komputerowymi, później doszły do tego tytuły poświęcone fantastyce. Tak bardzo lubiłem je czytać, że w momentach, gdy akurat nie miałem pieniędzy, kupowałem je na tzw. krechę. Długi u kioskarzy niezbyt spodobały się moim rodzicom, a to przecież ich wina – to oni wzbudzili we mnie pasję do prasy! Czytali jej naprawdę wiele.

Kiedy po latach zobaczyłem ich zbiory, postanowiłem, że podzielę się nimi ze światem. Właśnie w tym celu założyłem co_w_prasie_piszczy

Jaki jest największy biały kruk w Pana kolekcji?

Prawdopodobnie „Ty i Ja”. To magazyn, który otworzył Polakom okno na Zachód. Publikowano w nim artykuły o modzie, która panowała na ulicach Londynu czy Paryża, pisano o hollywoodzkim kinie oraz dawano rady, jak dobrze urządzić mieszkanie. Czasem drukowano też teksty z zagranicznej prasy. Poza tym „Ty i Ja” było świetnie projektowane – pojawiało się tam mnóstwo pięknych kolaży i fotomontaży.

Z obserwacji Pana profilu można wysnuć wniosek, że PRL-owska prasa, wbrew pozorom, była dość skomercjalizowana. W wielu tytułach pojawiają się przecież reklamy.

Reklamy były obecne już w latach 50. w takich magazynach jak „Dookoła Świata”, gdzie polecano radzieckie

zegarki czy leki. Ale towary konsumenckie promowano nie tylko w prasie. Gdy przejrzymy foldery wydawane przez organizatorów festiwali muzycznych w Sopocie albo Opolu, zauważymy, że jest tam dużo reklam krajowych firm: Społem, Pewexu czy Unitry.

A co z „Opinią. Magazynem Konsumenckim”? Tam reklama zdawała się odgrywać szczególną rolę.

Tak, bo łączono ją z oceną artykułów produkowanych w ówczesnej Polsce. W „Opinii” był dział, w którym polecano bądź odradzano poszczególne produkty. Autorzy nie owijali w bawełnę i często krytykowali nieudolnych producentów. Dostało się na przykład wyciskarce do pierogów, ponieważ nie spełniała określonych norm. Kiedy indziej stwierdzono, że pewne cukierki mają nijaki smak. „Opinia” była poza tym bardzo mocno zorientowana na potrzeby klienta – zwracano uwagę m.in. na to, jakie są relacje między sprzedawcą a kupującym oraz jak wyglądają warunki pracy w różnych zakładach. Jednak przede wszystkim

s. 26
Adam Pęczek adampeczek89@gmail.com

czasopismo to wyróżniała wspomniana krytyka produktów – bezprecedensowa w czasach partyjnej propagandy sukcesu.

A propos propagandy: na ile widoczna była jej obecność w ówczesnej prasie?

Elementy propagandowe występowały w niemal każdym magazynie. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że Związek Radziecki przedstawiano jako kraj niosący pokój i sprawiedliwość. Pod tym względem znamienne jest zdjęcie opublikowane w kalendarzu „Przyjaciółki”, które ukazuje pingwiny serdecznie witające radzieckich pilotów. Poza tym z dużym optymizmem pisano zawsze o rozbudowie mieszkań w Polsce oraz sukcesach kolejnych planów gospodarczych. Wizerunek Polski Ludowej i Związku Radzieckiego był zatem pozytywny, krytykowano natomiast działania Zachodu. W jednym z numerów „Dookoła Świata” „informowano” między innymi o tym, jak wielkie spustoszenie w społeczeństwach kapitalistycznych sieje marihuana. W „Świecie” z kolei raportowano o zabawkach, które mają sprawiać, że echa II wojny światowej są nadal widoczne. Indoktrynowano nawet dzieci – w „Płomyku” pojawiały się propagandowe treści związane z wojną w Wietnamie.

Śląskich czytelników szczególnie może zainteresować czasopismo „Panorama”, wydawane od 1954 roku w Katowicach. Na Wikipedii znajdziemy o nim taką wzmiankę: „Ze względu na silną pozycję katowickiego aparatu partyjnego «Panorama» mogła pozwolić sobie na nowinki niechętnie widziane przez cenzurę w innych czasopismach w PRL, np. na publikowanie fotografii aktów”. Czy rzeczywiście ten tygodnik wymykał się cenzurze?

„Panorama” była mocno upolityczniona, co mogło wynikać z faktu, że miała wysoki nakład i lupa cenzorska baczniej się jej przyglądała. Jednak, tak jak Pan wspomniał, pojawiały się w niej zdjęcia aktów, i to już w dość wczesnym PRL-u. Z czasem coraz więcej tytułów publikowało podobne fotografie, czego przykładem są czasopisma „Żołnierz Polski” czy wydawany u schyłku PRL-u „Pan”.

Przywołane przez Pana przykłady wydają się wiele mówić o zmieniającej się obyczajowości Polaków.

Skoro jesteśmy przy tematyce obyczajowości, warto również wspomnieć o tym, w jaki sposób pisano o seksualności. W latach 60. w „Żyjmy Dłużej” przestrzegano na przykład przed przykrymi skutkami chorób wenerycznych, jednak dopiero w latach 80. zaczęto na dobre łamać obyczajowe tabu. W tym kontekście ciekawy wydaje się dodatek do „Kuriera Polskiego” – „Relaks i Kolekcjoner Polski”. Pojawiały się w nim różnego rodzaju anonse, w których ludzie nierzadko poszukiwali partnera seksualnego. Co ciekawe, nie były to już tylko ogłoszenia w rodzaju „pan szuka pani”, ale także „pan szuka pana”. Takie treści w schyłkowym PRL-u zaczęto dopuszczać do druku, bo aparat cenzorski uległ wtedy pewnemu rozluźnieniu.

Pod koniec lat 80. i na początku 90. doszło do ciekawego zjawiska. Nagle zaczęły powstawać osobliwe czasopisma zajmujące się tematyką ufologiczną i zjawiskami paranormalnymi, takie jak: „UFO”, „Nieznany Świat”, „Sfinks”. Czy mógłby Pan opowiedzieć o nich coś więcej?

O UFO pisano już znacznie wcześniej, ale rzeczywiście, w okolicach roku 1990 wzrosła liczba tytułów informujących o zjawiskach paranormalnych. O ile jednak „UFO” skupiało się głównie na zagadnieniach związanych z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi, o tyle pisma takie jak „Sfinks” czy „Nieznany Świat” odznaczały się większą różnorodnością tematyczną. W „Nieznanym Świecie” pojawiały się artykuły związane między innymi z UFO, mediumizmem oraz przypadkami kontaktów z zaświatami. Pisano też dużo o bioenergoterapii i medycynie alternatywnej. Czy zainteresowanie tego rodzaju czasopismami wynikało z poczucia niepewności dziejowej? Trudno stwierdzić. Podejrzewam natomiast, że na ich wysoką sprzedaż wpływ mogła mieć duża popularność hipnotyzera Kaszpirowskiego i różnych grup ezoterycznych.

Jak przełom ustrojowy zmienił prasę?

Przede wszystkim prasa przestała już być wspierana przez państwo i stała się zależna od wyborów czytelników. Wiele

osób upatrywało w czasopismach szansy na duży zarobek, ale już wtedy okazało się, że są one ryzykownym biznesem. Charakterystyczny jest przykład magazynu komiksowego „Fan”, który wydawano w bardzo dużym nakładzie, ponieważ właściciele liczyli na szybki zwrot kosztów. Niestety oczekiwania te zostały boleśnie zweryfikowane przez prawa rynku i pismo po trzech numerach przestało się ukazywać. Inną ważną zmianą było pojawienie się tytułów na zachodniej licencji, które zaczęły rywalizować z polską prasą. Należy odnotować również fakt powolnego upadku licznych w PRL-u gazet hobbystycznych i środowiskowych.

Czy ubolewa Pan nad zmierzchem epoki tradycyjnej prasy?

Nie jestem konserwatystą, który żałowałby, że część treści przenosi się do internetu. To naturalny znak czasu. Sądzę, że dziennikarze mogą nam dostarczać wartościowych artykułów zarówno w formie papierowej, jak i cyfrowej, czego najlepszy przykład stanowi „Dwutygodnik”. Ważne jest natomiast, abyśmy wspierali czasopisma, które lubimy, kupując je w kiosku lub prenumerując dostęp do ich wydań w sieci.

Dlaczego nadal warto wiedzieć, co w prasie piszczy?

Prasa pozwala wyrobić sobie własne zdanie. Wychodzę z założenia, że aby poznać prawdę o wydarzeniach politycznych, należy czytać wiadomości z kilku źródeł. Zachęcam też do dowiadywania się, co piszczało w starej prasie. Dawne magazyny są kopalnią wiedzy o zainteresowaniach naszych dziadków i rodziców. Dzięki nim możemy lepiej poznać poprzednie pokolenia, a także w innym świetle zobaczyć samych siebie.

s. 27

Nic nie dzieje się przypadkiem, czyli słów kilka o teoriach spiskowych

Teorie spiskowe towarzyszą ludzkości niemal od zawsze. Do połowy XX wieku nie były jednak nazbyt skomplikowane, gdyż rozumienie i tłumaczenie świata pozostawało w zasięgu możliwości intelektualnych człowieka. Na początku XXI wieku zaczęło się to jednak zmieniać. Wraz z rozwojem nauki, lepszą dostępnością do informacji i możliwością łatwego i szybkiego ich przekazywania świat staje się coraz trudniejszy do zrozumienia. Prowokuje to więc zjawisko dezinformacji, fake newsów oraz wzmożoną aktywność spiskowców, którzy tworzą kolejne teorie spiskowe.

Jak byś zareagował, gdyby ktoś w twoim towarzystwie postulował, że Ziemia jest płaska albo że palenie papierosów nie powoduje raka? Zapewne potraktowałbyś to jako dobry żart. Niestety, nie brakuje ludzi, którzy naprawdę w to wierzą, odrzucając wiarygodne źródła czy osiągnięcia nauki. Tak rodzą się właśnie teorie spiskowe. Czym są? Dlaczego wydają się atrakcyjne, a zarazem mogą być niebezpieczne? Jak je weryfikować? I wreszcie czy należy je z góry negować?

Teorie w teorii

W najprostszym ujęciu teorie spiskowe mają za zadanie w prosty sposób tłumaczyć przyczynę jakiegoś zjawiska czy wydarzenia, wskazując, że nie było ono przypadkowe, gdyż ktoś je szczegółowo zaplanował. Z reguły ich wydźwięk jest negatywny, ponieważ dotyczą intrygi przygotowanej rzekomo przeciwko

społeczeństwu przez ludzi, którzy chcą robić interesy bądź je chronić. W artykule Janusza Guzowskiego Psychologiczne źródła teorii spiskowych autor przywołuje badania Michaela Barkuna, który wyróżnił trzy typy teorii spiskowych. I tak możemy mówić o teoriach dotyczących pojedynczego wydarzenia, teoriach systemowych, a także o superkonspiracjach.

Przykładem teorii dotyczącej konkretnego wydarzenia może być śmierć Jana Pawła I, którego pontyfikat trwał zaledwie 33 dni, a jego chęć gruntownego zreformowania Kościoła budziła w Watykanie postrach wśród kardynałów. W teoriach systemowych akcent kładzie się na jedną silną grupę, która zakulisowo rządzi światem i przesuwa wydarzeniami jak pionkami na wielkiej szachownicy, aby doprowadzić do realizacji swojego planu. Najczęściej wymieniani są przy tej okazji masoni, iluminaci czy templariusze.

Superkonspiracjami nazywamy natomiast wielopiętrowe, skomplikowane struktury, w których jedne teorie spiskowe nadbudowane są na innych. Idealnym przykładem są, obecnie najbardziej aktualne, teorie dotyczące technologii 5G czy koronawirusa.

Atrakcyjne-niebezpieczne

Teorie spisowe wydają się atrakcyjne z przynajmniej kilku powodów. Jak uważa prof. dr hab. Bogdan Dembiński z Instytutu Filozofii UŚ: – To są teorie proste, klarowne i zrozumiałe. Nie wymagają żadnych wielkich wysiłków i mają jedną zaletę: każdy, nawet niemający pojęcia o czymkolwiek człowiek może je zrozumieć. Im bardziej rozwinięta cywilizacja, tym większe niebezpieczeństwo istnienia teorii spiskowych, ponieważ rzetelne naukowe teorie opisujące naturę świata są zbyt skomplikowane dla przeciętnego odbiorcy. Ponieważ człowiek musi usensownić świat, sięga do teorii, które rozumie. Rozwiązania proste są niezwykle atrakcyjne i podatne na czynniki emocjonalne. Historia XX wieku obfituje w ich obecność. Wiele z tych teorii jest preparowanych przez różne agendy, które za cel stawiają sobie przekonanie czytelników do określonych działań i zachowań, szczególnie politycznych. Rozbudowane środki komunikacji stają się znakomitym podłożem dla ich szerzenia. Dlatego należy spodziewać się ich zwielokrotnienia. Trzeba też zauważyć, że próba realizacji teorii spiskowych i naiwnych utopii zawsze kończy się katastrofą. Ważnym czynnikiem wpływającym również na potencjalną atrakcyjność teorii spiskowych jest fakt, że choć nie

Dawid Hornik dawidhornik@yahoo.pl

wszyscy chcą się do tego przyznać, lubimy sensacje, często doszukujemy się drugiego dna oraz dorabiamy teorię do praktyki. Niemniej za tą fasadą atrakcyjności kryją się też niebezpieczeństwa. Zagłębianie się w jakiś temat i poszerzanie wiedzy poprzez czytanie artykułów, oglądanie filmów czy wymienianie opinii jest czymś, za co należy się pochwała. Problem pojawia się wtedy, gdy szukane przez nas informacje są jednostronne. Zamykanie się na inne punkty widzenia i opieranie na niewielu źródłach nigdy nie da wiarygodnych wyników. Poza tym jeśli otaczamy się tylko ludźmi czy źródłami popierającymi to, w co wierzymy, stworzymy wokół siebie tzw. bańkę informacyjną. Największym jednak niebezpieczeństwem, które niosą za sobą teorie spiskowe, jest ignorowanie zasad zdrowego rozsądku i szerzenie niesprawdzonych oraz nierzadko szkodliwych informacji.

Złoty środek znajdź…

W dobie internetu szczególnie łatwo puścić w świat tezę, która nie ma żadnego potwierdzenia w nauce lub jest zmanipulowana. Jeśli trafi ona na podatny grunt, może przynieść opłakane skutki. Dlatego tak ważne jest to, co udostępniamy innym oraz jak filtrujemy napływające do nas informacje. Świetnym przykładem niewyważenia racji i rozpowszechniania różnych teorii jest obecna pandemia wirusa SARSCoV-2. Na jednym biegunie znajdują się ci, którzy negują jego istnienie. Niektórzy prezentują również pogląd, że ów wirus to celowy zabieg partii rządzących, mający doprowadzić do depopulacji i tzw. wielkiego resetu. Tacy ludzie nie wierzą, że źródłem koronawirusa jest jakiś bliżej niezidentyfikowany nietoperz, a raczej eksperymenty wykonywane w chińskich laboratoriach. Na drugim biegunie są natomiast ludzie, którzy autentycznie boją się zarażenia lub ci, którzy bezrefleksyjnie stosują się do wszelkich zaleceń, opierając swoją wiedzę wyłącznie na przekazie medialnym, bez poszukiwania dodatkowych

informacji. W tej sytuacji najważniejsze jest złapanie balansu między własnymi bądź zasłyszanymi poglądami a faktami naukowymi – czyli znalezienie się pomiędzy biegunami. Warto przy tej okazji kierować się zasadą, iż żadna skrajność nigdy nie jest dobra. Najlepszym, co możemy zrobić, by zweryfikować prawdziwość jakiegoś poglądu, jest sprawdzenie informacji w kilku niezależnych źródłach. Warto byłoby też sięgnąć po dodatkową literaturę, w której opisano interesujące nas wydarzenie czy zjawisko. Jeśli na przykład ciekawi nas technologia 5G lub aktualna sytuacja epidemiczna, przejrzyjmy uznane w tej dziedzinie publikacje i porównajmy je z zarzutami zawartymi w teoriach spiskowych. Możliwe, że coś, co na pierwszy rzut oka wydawało się w jakiejś teorii logiczne, po głębszym zbadaniu okaże się pozbawione sensu. Innym działaniem, które powinniśmy wdrożyć, jest uważne czytanie bądź słuchanie. Jeśli autor ma uznane kwalifikacje i referencje w danej dziedzinie oraz wykorzystuje możliwe do zweryfikowania fakty i dowody pochodzące z badań naukowych lub akademickich – możemy mieć pewność, że nie mamy do czynienia z teorią spiskową. Najważniejsza jest jednak nasza inicjatywa badawcza i wytworzenie w sobie potrzeby szukania i weryfikowania faktów. Może to przynieść bardzo owocne rezultaty, gdyż w życiu nigdy nic nie jest albo

czarne, albo białe. Na kartach historii są bowiem przykłady pewnych przemilczanych czy negowanych tez, które mimo że zdawały się nieprawdopodobne, okazały się prawdziwe. To już jednak temat na inny artykuł…

W obecnej rzeczywistości, w której nie brakuje domorosłych specjalistów w dziedzinie prawa, konstytucji, medycyny czy polityki, powinniśmy z większą rezerwą podchodzić do tego, co pojawia się w przestrzeni publicznej. Oczywiście nie mamy całkowitej pewności, co wywołało wirusa albo z czym będziemy musieli się mierzyć w czasach postpandemicznych. Powinniśmy więc szukać wiarygodnych źródeł, rozmawiać z kompetentnymi ludźmi i, niczym w rozgrywce pokerowej, za każdym razem mówić: sprawdzam!

Źródła:

J. Guzowski: Psychologiczne źródła teorii spiskowych; Jak rozpoznać teorie spiskowe. (www. ec.europa.eu);

Ziemia jest płaska, a światem rządzą Iluminaci. Dlaczego wierzymy w teorie spiskowe? (www.psychomedic.pl);

Topowa Dycha: 10 teorii spiskowych, które okazały się prawdą. (www.youtube.com).

s. 29
ilustracje: Piotr Kaszuba

Wizerunkowa broń

Dożyliśmy ciekawych czasów. Korea Południowa zatrudnia prezenterkę SI do wiadomości, drony pomagają strzec porządku na świecie, a internet wrze od nowej technologii, która może zakwestionować wszystko, co wiemy i widzimy.

Minęło ponad 70 lat od wynalezienia pierwszego komputera o nazwie ENIAC (Elektroniczny, Numeryczny Integrator i Komputer). Maszynę zaprojektowali w 1945 roku naukowcy Uniwersytetu w Pensylwanii. Gdyby ówczesna śmietanka najwybitniejszych matematyków mogła ujrzeć obecny świat i postęp, jaki dokonywał się na płaszczyźnie informatyczno-technologicznej przez dekady, cóż… z pewnością byłaby zaskoczona. Dziś kupienie komputera nie wymaga dużych nakładów finansowych, a mnogość funkcji, jakie on posiada, pozwala artystom sceny niezależnej na wybicie się w sektorach dotychczas zarezerwowanych dla dużych firm.

Cyfrowy świat

Rozwój technologii łączy się również z niebezpieczeństwem. W ciągu ostatniej dekady nastąpił duży progres w ogólnodostępnej informatyce, którego apogeum mogliśmy zaobserwować na przełomie 2020 i 2021 roku. Mowa tu o technologii deepfake

Na wstępie wyjaśnię, czym jest to określenie. Deepfake polega na manipulacji plikiem filmowym w celu stworzenia kopii wizerunku danej osoby. W uproszczeniu: algorytm powiela twarz postaci i nakłada ją na nagranie przedstawiające drugą. Robi to, analizując ludzką mimikę w pojedynczych klatkach video. Brzmi jak science fiction? Niewątpliwie.

Rozrywka

Miłośnicy kinematografii od razu znaleźli pozytywny aspekt wykorzystania tej technologii. Kto nie chciałby zobaczyć nowej wersji filmu Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie z twarzą Harrisona Forda bądź Chrisa Pratta grającego Indianę Jonesa? Algorytm podbił internet i bardzo prawdopodobne, drogi czytelniku, że czytając ten artykuł, masz w głowie obraz Janusza KorwinMikkego śpiewającego Gdzie jest biały węgorz?. Tak, ten filmik również powstał dzięki sztucznej inteligencji. Wyjadacze kinematograficznego dorobku Disneya

wielokrotnie stykali się z tzw. „komputerowym wskrzeszeniem aktora”, czego przykładem może być powrót postaci Wilhuffa Tarkina z Gwiezdnych wojen, granego przez zmarłego Petera Cushinga. Dotychczas wspomagano się programami graficznymi, jednak w ostatnim czasie korporacja ogłosiła, że myśli o zastosowaniu AI w celu dokładniejszego odwzorowania detalów ludzkiej twarzy (warto dodać, iż jest to o wiele tańsza alternatywa).

Wizerunkowa wojna

Na pierwszy plan wysuwa się kilka istotnych problemów. Co, jeżeli ktoś wykorzysta AI w celu siania fake newsów? Spora część społeczeństwa nie będzie świadoma, że oglądane nagranie polityka nawołującego do bojkotu demokracji w rzeczywistości jest wytworem hakera. Takie działania często mają na celu zmianę wyniku wyborów w danym państwie. Oczywiście wspomniane sytuacje miały już miejsce, czego przykładem może być opublikowany w Belgii

30
s.
Kamil Kołacz smok7a@interia.pl

film z rzekomym Donaldem Trumpem, na którym były prezydent USA mówił o wycofaniu się Amerykanów z paryskiego porozumienia klimatycznego (wówczas jeszcze nie mówiono o tym oficjalnie).

Nękanie przybiera na sile

W internecie wrze od historii pokrzywdzonych kobiet, których wizerunek został użyty do nękania na podłożu seksualnym. Niezwykle przerażający jest fakt, że w najczęstszych przypadkach były to osoby prowadzące zwykłe życie, nieudzielające się na portalach społecznościowych. Kobiety, które padły ofiarą ataków, jawiły się w wizjach prześladowców jako gwiazdy filmów pornograficznych. Ich wizerunki wysyłano na pirackie strony. Zapewne wielu ludzi zaskoczy fakt, iż jest to najpowszechniejszy przykład wykorzystania deepfake’ów. Czasami warto więc zastanowić się, jakie dalekosiężne skutki może przynieść nieprzemyślane działanie w sieci.

„Wnikliwa” obrona – czy to możliwe?

W 2017 roku znacznie łatwiej dało się wykryć deepfaki. Zasada była prosta – fałszywe postacie nie potrafiły mrugać na filmach, co przy dłuższych

nagraniach łatwo demaskowało oszustów. Dziś niestety sprawa nie jest taka prosta. Rozwój AI umożliwia praktycznie niezauważalne z perspektywy przeciętnego internauty tworzenie iluzji. Od jakiegoś czasu służby specjalne zaczęły pracować nad programami mającymi na celu rozpoznanie deepfake’ów, dzięki czemu udało się zdemaskować pokaźną liczbę internetowych kłamstw.

Nie tylko ciemna strona mocy

Oczywiście są również pozytywne przykłady wykorzystania tej technologii. Narzędzie otwiera nowe drogi do działalności artystycznej. Przykładem takiego zastosowania może być powołanie do życia obrazów (na YouTubie przodują filmiki z mówiącą Mona Lisą ), tworzenie teledysków o artystycznym nacechowaniu bądź powrót nieżyjącego aktora do kontynuacji filmu, w którym wystąpił. Budzi to jednak pewne kontrowersje. Nie wiemy, czy dana osoba chciałaby, żeby jej twarz widniała w filmie.

Post-fake’owy świat Niewątpliwie czekają nas ciekawe czasy. Wizja przyszłości rysuje się zarówno intrygująco, jak i przerażająco. Dziś AI potrafi zmienić klatkę filmu. Kto

wie, czy nie dojdzie do tego, że nie będziemy w stanie odróżnić prawdziwych nagrań dźwiękowych od fałszywych. Czy możemy mówić o wojnie wizerunkowej? Tego nie wiem, ale mogę doradzić wam jedno – nie wierzcie od razu we wszystko, co widzicie w sieci.

Wybrane źródła:

J. Vincent: Disney’s deepfakes are getting closer to a big-screen debut . (www. theverge.com);

H. von der Burchard: Belgian socialist party circulates ‘deep fake’ Donald Trump video. (www.politico.eu);

M. Mamczur: Deepfake – co to takiego i jak go zrobić? (www.miroslawmamczur. pl);

K. Jabłonowski: Miała zagrażać politykom, a uderzyła w kobiety. Prawda o technologii deepfake . (www.konkret24. tvn24.pl).

31
s.

Terror – czy zabójstwo

można uzasadnić moralnie?

Mało kiedy czytelnik ma wpływ na to, jak zakończy się książka. Nieczęsto zdarza się też, że realnie może wcielić się w postać niebędącą głównym bohaterem. Wyobraź sobie, że jesteś berlińskim sędzią biorącym udział w procesie przeciwko majorowi, który zestrzelił samolot pasażerski wraz ze znajdującymi się na pokładzie 164 osobami. Winny czy niewinny? Wyrok zależy od ciebie.

Ferdinand von Schirach jest nie tylko pisarzem, ale i prawnikiem mieszkającym w Berlinie. W swoich książkach przedstawia szczegółowe opisy przebiegu procesów, które wciągają czytelnika od pierwszej strony. Dlaczego powołuję się akurat na Terror? Bo przedstawia dylemat moralny, który jeszcze na długo po zapoznaniu się z książką pozostaje w pamięci. Kiedy zostałam poproszona o jej przeczytanie w ramach seminarium z prawa karnego, nie sądziłam, że stanie się jedną z moich ulubionych lektur.

Wyrok skazujący czy uniewinniający?

„Zarzuca mu się, że 26 maja 2013 roku o godzinie 20:21 za pomocą pocisku powietrze–powietrze zestrzelił samolot pasażerski Airbus A320-100/200, lecący na zlecenie spółki Lufthansa z Berlina do Monachium, numer lotu LH 2047, wraz ze znajdującymi się na pokładzie stu sześćdziesięcioma czterema osobami. Zbrodnia morderstwa z § 211 ust. 2 grupa 2, wariant 3, 52 ust. 1 kodeksu karnego” – tak kończy się odczytanie aktu oskarżenia. Sprawa dotyczy majora Larsa Kocha, który wbrew rozkazowi przełożonego oddał strzał pociskiem rakietowym, celując w samolot pasażerski. Gdzie jest zatem wspomniany przeze mnie dylemat moralny? Otóż samolot ten

został uprowadzony przez islamskiego terrorystę, który chciał go rozbić na monachijskim stadionie podczas meczu piłkarskiego. Jego celem było zabicie 70 tysięcy ludzi. Przy uwzględnieniu, że samolot zostałby w czasie zamachu rozbity, dodatkową śmierć poniosłyby 164 osoby znajdujące się na pokładzie. Natomiast w sytuacji, gdyby któremuś z pasażerów udało się dostać do kokpitu i obezwładnić terrorystę – nie zginąłby nikt. Problem, który został tutaj poruszony, dotyczy tego, czy Lars Koch może odpowiadać karnie za zestrzelenie samolotu w celu uniknięcia śmierci większej liczby osób niż tej znajdującej się na pokładzie. Dodatkowym czynnikiem jest brak zgody przełożonego. Czy w codziennym życiu mogą zdarzyć się sytuacje, w których zabójstwo okazuje się jedynym słusznym wyborem?

Czy życie 164 osób ma taką samą wartość jak 70 tysięcy?

Autor książki w interesujący sposób relacjonuje czytelnikowi przebieg całego procesu. Dyskurs prowadzony pomiędzy obrońcą, prokuratorem, przewodniczącym składu sędziowskiego a nawet samym oskarżonym pozwala czytelnikowi przenieść się na salę rozpraw i wcielić w rolę widza. Dla osób, które nie mają na co dzień styczności z procesami sądowymi, może to być niepowtarzalna okazja, aby zaznajomić się z tym tematem

s. 32

i zobaczyć, jak rozprawa wygląda z bliska. Kulminacją emocji jest wydanie wyroku, który poprzedzają dwie mowy końcowe: ambitna prokuratora oraz racjonalna obrońcy. Należy jednak pamiętać, że książka dotyczy niemieckiego systemu prawnego. Jeśliby spróbować przeanalizować tę sprawę na podstawie polskiego kodeksu karnego, to prawdopodobnie Larsowi zostałby postawiony zarzut zabicia więcej niż jednej osoby jednym czynem w postaci zestrzelenia samolotu (art. 148 § 3 KK). Kara, która mogłaby mu za to grozić, to kolejno: 12 lat pozbawienia wolności, 25 lat pozbawienia wolności albo też dożywotnie pozbawienie wolności. W kwestii prawnego uzasadnienia należy wyjaśnić, że nasze prawo dopuszcza poświęcenie jednego dobra prawnie chronionego kosztem drugiego dobra (przedmiotowe poświęcenie nie będzie stanowić wtedy przestępstwa). Może to być poświęcenie dobra o wartości niższej (art. 26 § 1 KK), takiej samej lub wyższej (art. 26 § 2 KK). Warunkiem bezkarności poświęcenia dobra o wartości wyższej musi być obiektywna ocena, że dobro to nie przedstawia wartości oczywiście wyższej od dobra ratowanego. W opisywanym przypadku mamy kolizję następujących dóbr prawnych: życie 164 osób kontra życie 70 tysięcy. Prawo karne nakazuje jednak każdorazowo stawiać na równi życie ludzkie niezależnie od liczby osób, a więc zarówno życie 164 osób, jak i 70 tysięcy będzie mieć taką samą wartość. Poświęcenie życia mniejszej liczby osób nie stanowi poświęcenia dobra o niższej wartości. Co istotne, art. 26 § 2 KK, który będzie mieć tutaj zastosowanie, to okoliczność, która wyłącza winę sprawcy. Jest jeszcze druga przesłanka, znacząco utrudniająca wydanie wyroku. Można poświęcić inne dobro pod warunkiem, że niebezpieczeństwa (w przypadku analizowanej sytuacji –śmierci kibiców na stadionie) nie można było uniknąć.

Oczywiście na wyrok ma wpływ jeszcze wiele innych czynni ków, a w opisywanym przeze mnie fragmencie chciałam jedynie przybliżyć czytelnikowi kilka cennych uwag.

Do przeprowadzonej tu analizy odniosła się moja promotor ka, dr hab. Olga Sitarz, prof. UŚ: – Ciesząc się, że spotkanie semi naryjne zainspirowało do napisania artykułu, w pełni podzielam wybór tematu i zachwyt nad sztuką. Autorka publikacji bardzo celnie wypunktowała najważniejsze problemy prawne i dylema ty moralne, które towarzyszą człowiekowi w obecnych czasach. Mam wrażenie, że skromna analiza prawnokarna jeszcze bardziej zachęci studentów różnych kierunków do sięgnięcia po

Proces na żywo

Tyle z prawa karnego, czas na podsumowanie. prawdziwa gratka dla szerokiego grona odbiorców. Docenią ją zarówno prawnicy (zwłaszcza karniści) oraz studenci prawa, jak i czytelnicy niezajmujący się prawem. Warto również dodać, że na podstawie książki Teatr Śląski wystawiał spektakl, który rekonstruował proces. Aby podkreślić powagę decyzji, którą musiał podjąć sąd, sztukę przedstawiano w sali Sejmu Śląskiego. O tym, czy wyrok ma być skazujący czy uniewinniający, decydo wała publiczność poprzez głosowanie. Jak się później okazało, model angażujący widzów, od których zależało to, jaki wyrok

zapadnie w tej sprawie, doczekał się bardzo pozytywnego odbioru. Było to możliwe dzięki dwóm alternatywnym zakończeniom przewidzianym przez autora książki – aktorzy zagrali to, które wybrali widzowie obecni na „rozprawie”. Być może sztuka będzie ponownie wystawiana w 2021 roku. Myślę, że warto nabyć bilet i z niecierpliwością czekać na to, z jakimi widzami przyjdzie nam wydawać wyrok. To od nas zależeć będzie, czy Lars Koch zostanie uznany za winnego.

– Podzielając zachwyt nad Terrorem, warto zwrócić uwagę, jak często regulacje prawnokarne nas dotykają. Nie ma chyba wątpliwości, że nie trzeba być pilotem wojskowego samolotu, aby stanąć przed koniecznością podejmowania tak trudnych decyzji, z prokuratorem w tle. Czy w czasie pandemii przed podobnymi dylematami nie musieli stawać lekarze (zwłaszcza we Włoszech)? Czy przedsiębiorca niezarabiający z powodu kwarantanny może nie regulować rachunków, aby zapłacić pracownikom? I oto okazuje się, że zamiast widzami, stajemy się aktorami w teatrze wymiaru sprawiedliwości – dodaje dr hab. Olga Sitarz, prof. UŚ.

Jaki więc wydałbyś wyrok?

PS Dociekliwym polecam analizę wyroku TK z 30 września 2008 roku (sygn. akt: K 44/07). W wyroku tym stwierdzono, że przepis ustawy dotyczący prawa lotniczego, który pozwalał na zestrzelenie samolotu uprowadzonego do celów terrorystycznych, jest sprzeczny z Konstytucją. s.

ilustracje: Martyna Strzałkowska

33

Autorzy łamigłówek

Michał Denysenko, Robert Jakubczak, Kamil Kołacz, Natalia Kubicius

Włącz myślenie – czas na łamigłówki!

Jaka u Was pogoda za oknem? Nie bez powodu mówi się, że w marcu jak w garncu, a kwiecień plecień, bo przeplata… Islandczycy również mają na to specjalne powiedzenie, które i u nas coraz częściej się sprawdza: „Jeśli nie podoba ci się obecna aura, poczekaj pięć minut”.

W tak niedługim czasie oczekiwania na upragnione słońce można przejrzeć tablicę na Facebooku, odpisać na mejla, wziąć kilka łyków kawy, może nawet się zdrzemnąć (szczególnie po porannym budziku). Jest to też dobry czas, by stworzyć pomysł na bestsellerową powieść – wprawdzie J.K. Rowling miała w zanadrzu aż cztery godziny oczekiwania na spóźniony pociąg, by wymyślić chłopca o czarodziejskich mocach, ale kto powiedział, że nie wystarczyłoby jej kilka uderzeń zegara? W ciągu pięciu minut można wykonać poranną toaletę, posłuchać utworu, wyprzedzić rywala w wielkim wyścigu, a także podjąć decyzję, która zmieni nasze życie – złożyć podanie o przyjęcie do wymarzonej pracy, wyznać miłość ukochanej osobie (i stawić czoła bezpośrednim tego konsekwencjom!), kupić bilet na samolot w jedną stronę (ach, poleciałoby się…). Albo chwilę dłużej z tym wszystkim poczekać i w zamian zajrzeć do naszej krzyżówki (a wcześniej do artykułów, w których znajdziecie do niej odpowiedzi), wykreślanki oraz sudoku. Ale zaraz potem bierzemy się do roboty – w końcu każdy z nas ma szansę na swoje pięć minut!

WYKREŚLANKA

Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie, na ukos i wspak.

WYRAZY:

mieszkanie, dorosłość, proces, Szkocja, szyszka, węgiel, komputer, endorfiny, uważność, teorie, influencer, Mars, koncert, prasa, samodzielność, presja, terrorysta, wzrosty, tester, praca, matematyk, uścisk, myśli, cywilizacja, nektar, rakieta, emocje, płomyk, wynajem, intymność, wyrok, zawód, kanon, stres, konspiracja, pasieka, łazik.

s. 34

KRZYŻÓWKA

Zapraszamy do rozwiązania fantastycznej, studenckiej krzyżówki! Podpowiedzi znajdziecie w naszych artykułach.

1. Tytuł jednego z magazynów zajmującego się tematyką paranormalną.

2. Molowa lub durowa.

3. „Z głową w…” – astronomiczny fanpage prowadzony przez Karola Wójcickiego.

4. Tak nazywane są gatunki samotne pszczół.

5. Wyróżnił trzy typy teorii spiskowych.

6. Za pomocą tego przyrządu toromistrz przeprowadza pomiary.

7. Czynność życiowa związana z uzyskiwaniem przez organizm energii użytecznej biologicznie.

8. Jedna z życiowych ról, obok m.in. partnera, przyjaciela i pracownika.

9. Liczba codziennych uścisków, która wg Virginii Satir pozwala człowiekowi na rozwój.

10. Najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii.

11. Wokalista U2.

12. Nazwa budynku, w którym wystawiano sztukę Terror

13. Osoba, na rzecz której przekazuje się nieruchomość w użytkowanie.

14. Część ciała, na którą kładziono nacisk w powieściach lat pięćdziesiątych.

HASŁO: „Dzień, w którym Pan stworzył nadzieję, był prawdopodobnie tym samym dniem, w którym

________ ______”.
s. 35
– Bernard Williams
maj/czerwiec 2021
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.