Suplement – czerwiec/lipiec 2022

Page 1

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego MAGAZYN BEZPŁATNY czerwiec/lipiec 2022 ISSN 1739 -1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement”

Rektorat Uniwersytetu Śląskiego, ul. Bankowa 12, 40-007 Katowice

Nakład: 1000 egzemplarzy

Redaktor Naczelny: Robert Jakubczak (r.jakubczak97@gmail.com)

Zastępca Redaktora Naczelnego: Natalia Kubicius (n.kubicius@gmail.com)

Sekretarz redakcji: Natalia Sukiennik (natalia.sukiennik22@gmail.com)

Skład graficzny: Grzegorz Izdebski (izdebski.grzegorz@wp.pl)

Zespół korektorski: Natalia Bartnik, Aga Dziendziel, Magdalena Faryniak, Anita Głowacka, Agata Gołąbek, Katarzyna Grzelińska, Katarzyna Konieczna, Natalia Kubicius, Adam Pęczek, Kinga Richter, Tymoteusz Stefański, Anna Wach

Ilustracje: Martyna „TishBlack” Brzóska, Kinga Janota

Grafika na okładce: Anna Liwia Strutyńska (AneeDoveART)

Zdjęcia wizerunkowe: Matylda Klos (matyldaklos@us.edu.pl)

Wykorzystane zdjęcia: www.pexels.com, www.pixabay.com, unsplash.com, domena publiczna

Zespół redakcyjny: Robert Jakubczak Paweł Zberecki Anna Wach Katarzyna Grzelińska Martyna Brzóska Anna Jüngst Natalia Kubicius Adam Pęczek Bartosz Leszczyna Katarzyna Konieczna Natalia Bartnik Natalia Sukiennik Adam Posmyk Edyta Sztwiorok Katarzyna Kulyk Sara Galeja Magdalena Faryniak Agnieszka Dziendziel Emilia Nowak Kinga Richter Tymoteusz Stefański Patryk Jarmuła Agata Gołąbek Emilia Sorota Klaudia Borowiecka Iwona Smyrak Dawid Hornik Aleksandra Krupa Patrycja Czyżowska Anastasiia Hudym Martyna Grysla Angelika Nowak Kamil Kołacz Magdalena Lupa Anita Głowacka

A po śmierci będę… | Patrycja Czyżowska

Diament, koralowiec, drzewo, a może szklana kula – co można zrobić z ciałem po śmierci

Blisko 400 lat przechodzenia na „TY” | Bartosz Leszczyna

Ile tak naprawdę Tyski Browar znaczy dla miasta?

Chodź, pomaluj mój… pokój | Katarzyna Grzelińska

Kilka wskazówek, jak pozytywnie wpłynąć na własne samopoczucie za pomocą kolorów

Gumiklyjza western, czyli o śląskich kowbojach | Tymoteusz Stefański

O tym, jak za czasów Polski Ludowej jeden filmowiec-amator stworzył własną wizję Dzikiego Zachodu

Czego się boimy, czyli jak na przestrzeni lat zmieniły się horrory | Dawid Hornik

Ewolucja i doskonałe odbicie naszych lęków w horrorze

Kwietniowy boom tożsamości śląskiej | Kamil Baltaziak Działania podejmowane w społeczności akademickiej na rzecz śląskości oraz refleksja nad definicją tożsamości

Nieznana strona turystyki. Miasta kryjące setki tajemnic i tysiące ludzkich losów | Anastasiia Hudym Opuszczone miasta w aspekcie turystycznym. Czy ich zwiedzanie jest bezpieczne?

Nie masz żony? Porwij ją sobie! | Monika Szafrańska Śladem obyczaju – porywanie panien w XVII wieku

Wspomnienie pandemii | Patryk Jarmuła Jak pokolenie Z zapamięta pandemię? O efekcie lampy błyskowej

Obraz namalowany słowem | Edyta Sztwiorok Jak z pomocą sztuki wyrazić, co czujemy? O tym, jak metafora słów zostaje przeniesiona na skórę

Twoja historia. Przeczytaj i zdecyduj, co dalej. Cz. 2. Dalsze losy Uli – poprawka, praca, urodziny | Magdalena Lupa Interaktywna opowieść, której jesteś częścią. Cz. 2.

Zoomerzy kontra boomerzy, czyli o konflikcie pokoleń | Adam Pęczek Co charakteryzuje poszczególne pokolenia?

Zwyczaje średniowiecznych studentów | Aleksandra Krupa

Poznaj barwny świat średniowiecznych żaków i ich tradycje, które kontynuujemy

Wiersze zebrane | Dawid Hornik, Patrycja Czyżowska

Chwila wytchnienia dla każdego miłośnika liryki i nie tylko

Włącz myślenie – czas na łamigłówki! | Bartosz Leszczyna, Kamil Kołacz, Natalia Kubicius, Robert Jakubczak Zmierz się z wyzwaniami, które dla ciebie przygotowaliśmy!

6 8 10 12 14 16 18 20 22 24 26 28 30 32 34

Odwiedź nas:

www.magazynsuplement.us.edu.pl

www.facebook.com/magazynsuplement

www.instagram.com/magazynsuplement

Projekt współfinansowany ze środków przyznanych przez Uczelnianą Radę Samorządu Studenckiego Uniwersytetu Śląskiego

Egzaminy, podróże i inne studenckie dyrdymały

Sesja egzaminacyjna zbliża się wielkimi krokami (a może już minęła, bo odnalazłeś(-aś) swój egzemplarz Magazynu „Suplement” z opóźnieniem?). Nauka, dreszczyk emocji i testy – a to wszystko, by zakończyć kolejny etap edukacji. Podekscytowanie wyzwaniem oraz strach przed porażką. I oczywiście najważniejsze – oczekiwanie na wakacyjny odpoczynek!

Od wielu lat staram się, aby ta trzymiesięczna przerwa była najproduktywniejszym okresem w ciągu całego roku kalendarzowego. Wakacje to dla mnie odskocznia od schematycznego i poukładanego trybu dnia. Wymagają większej spontaniczności. Są również wspaniałą okazją na podróżowanie, poznawanie świata i odkrywanie nowych miejsc. Wyprawy są w mojej opinii czymś niezwykłym. Uważam za Henrym Millerem, że: „Cel podróży to nie miejsce, do którego zmierzasz, a nowa perspektywa, z jaką patrzysz na świat”. Dane miejsca mogą uczyć i fascynować, niekiedy również mrozić krew w żyłach. Także w bieżącym numerze Magazynu „Suplement” z pewnością odnajdziesz nieznane lądy.

O miastach widmach, które przyciągają swoją tajemniczością i niebezpieczeństwem, pisze Anastasiia Hudym w tekście pt. Nieznana strona turystyki. Miasta kryjące setki tajemnic i tysiące ludzkich losów. Inne warte odwiedzenia miejsce opisuje Bartosz Leszczyna w artykule o Tyskim Browarze. Oprócz fizycznych wypraw możemy również odbyć wędrówkę do wnętrza siebie. Dla tych, którzy chcą poznać swoje lęki i pragnienia, pomocny będzie seans horrorów – gatunek ten przedstawia i analizuje Dawid Hornik. Te szczególnie osobiste wyprawy i doświadczenia zainteresowani mogą sobie utrwalić za pomocą tatuażu. O arteterapeutycznych malowidłach na ciele opowiada Edyta Sztwiorok.

Nieważne, jaka podróż czeka cię w najbliższym czasie. Trudności przeminą, wyjątkowe chwile pozostaną w pamięci, a kareta pomknie dalej. Mam ogromną nadzieję, że pierwszym krokiem twojej nowej przygody będzie poznanie najnowszego numeru Magazynu, który właśnie trzymasz w rękach!

Redaktor Naczelny

A po śmierci będę…

Co można zrobić z ciałem po śmierci? Od razu do głowy przychodzi pochówek tradycyjny i kremacja ze złożeniem prochów w urnie. Ale czy to jedyne sposoby?

Zacznijmy od podstaw – do legalnych w Polsce sposobów grzebania ciała należą pochówek tradycyjny, kremacja i pochówek w morzu (w ściśle określonych sytuacjach), można też oddać ciało do badań albo zezwolić na oddanie jedynie narządów. Na świecie za to dozwolone jest m.in. trzymanie urny w domu, rozsypanie prochów z samolotu lub na łące czy – z ciekawszych sposobów – oddanie się na pożarcie ptakom (co praktykują np. mnisi w Tybecie i Persowie w Indiach). Można już także wystrzelić prochy w kosmos, zakupić sobie półkotrumnę albo trzymać prochy zmarłych w biżuterii pamięci. Tym razem jednak nie o tym. Jak to mawiają w kościele, z prochu powstałeś i…

…w diament się obrócisz?

Diamenty Pamięci to na pewno jedna z najbardziej estetycznych form przechowywania prochów zmarłych. Różne firmy opisują rozmaite sposoby ich powstawania – z prochów i z włosów. Wszystkie opierają się na węglu. Przykładowo: węgiel ze szczątków jest oczyszczany do 99% i przekształcany w miękki, czarny grafit, który poddaje się obróbce wysokim ciśnieniem i temperaturą. Po dziewięciu godzinach powstaje syntetyczny diament o niebieskawym odcieniu, ze względu na bor znajdujący się w ludzkim ciele. Z węgla uzyskuje się grafit, który wraz z „diamentem” zostaje umieszczony w odpowiednim pojemniku. Kluczowy jest katalizator, umożliwiający po stopieniu łączenie się atomów węgla w monokryształ. Całość zamyka się w specjalnej prasie, gdzie powstają warunki najbliższe takim, w których tworzą się prawdziwe diamenty. Gotowy syntetyk poddaje się specjalistycznej obróbce, szlifowaniu i polerowaniu. Niektóre firmy oferują grawerunek widoczny pod wielokrotnym przybliżeniem. Diament Pamięci trafia do ozdobnego pudełka i jest opisany certyfikatem. Można tak pochować również swoje zwierzęta.

…zostaniesz drzewem?

Capsula Mundi i Bios Incube mogą przemienić ludzkie szczątki w drzewo, obie te urny są biodegradowalne. Pierwsza to kapsuła grobowa w kształcie jajka, wykonana ze skrobi kukurydzianej i ziemniaczanej. Umieszcza się ją w ziemi, a na jej powierzchni sadzi wybrane drzewo. Druga to urna-inkubator, która przekształca prochy zmarłego w drzewo. Wystarczy zasadzić w niej prochy, a o roślinę pomoże zadbać specjalna aplikacja. Jest to możliwe dzięki czujnikom inkubatora, które mierzą wilgotność,

temperaturę i nasłonecznienie. Ekourny tworzą także inne firmy, np. Biodeco czy The Living Urn. W ofercie tej drugiej znajduje się też Flow Ice Urn, czyli pływająca lodowa skrzynka, która roztapia się w wodzie – rzece, jeziorze itp. – i uwalnia do niej prochy. W Polsce projektem biourny zajmowała się Małgorzata Dziembaj, niestety koszty produkcji okazały się za duże. Projekt dostał nagrodę Łódź Design Festival 2012.

…porosną cię koralowce?

U wybrzeży Key Biscayne na Florydzie, ok. 3 mil od brzegu i 40 stóp pod wodą znajduje się nietypowy cmentarz i jednocześnie największa rafa koralowa stworzona przez człowieka. Neptune Memorial Reef powstała na jałowym dnie oceanu jako podwodne mauzoleum. „Wdrożenie” szczątków do rafy odbywa się dzięki zmieszaniu prochów z materiałem tworzącym rafę, w wyniku czego tworzą się różnego rodzaju rzeźby albo struktury, do których mogą przyczepić się koralowce. Miejsce jest dostępne dla nurków, jego budowa nawiązuje do Atlantydy i taką nazwę pierwotnie nosiło. Podwodny cmentarz to również przestrzeń przyjazna rybom i innym mieszkańcom morskiej toni. Alternatywą są inne tego typu cmentarze, takie jak mieszane z ludzkimi prochami i wrzucane do morza betonowe kule, na których osiadają koralowce i które stają się domami dla morskich zwierząt.

…zamkniesz się w szklanej kuli?

Jedna łyżka naszych prochów wystarczy, aby zostać piękną, podświetlaną szklaną kulą, którą można postawić na półce. Takie rozwiązanie proponuje Artful Ashes. Do wyboru jest dowolny kolor i tekstura ornamentu, wokół którego przebiegać będzie strużka prochów zmarłego. Na życzenie klienta w szkle może znaleźć się też jakiś mądry cytat czy ulubione powiedzenie zmarłego. Kule tworzone są w kształcie klasycznym albo w kształcie serca.

…rozpuścisz się w wodzie?

Resomacja, aquamacja – te dwa tożsame pojęcia wchodzą razem z opisaną niżej promesją pod parasol biokremacji. Resomacja polega na hydrolizie alkalicznej, wymyślił ją biochemik ze Szkocji, Sandy Sullivan. Sposób ten służył początkowo utylizacji zwłok bydła, które padło ofiarą epidemii „szalonych krów”. W czasie całego procesu zużywa się jedynie 1/8 energii niezbędnej do przeprowadzenia tradycyjnej kremacji. Resomacja nie emi

s.6
-

tuje dwutlenku węgla, związków rtęci ani innych szkodliwych związków chemicznych. Zachodzi w stalowej kapsule, którą wypełnia się wodnym roztworem potasu, a następnie zanurza w niej zwłoki. Roztwór potasu, utrzymywany pod wysokim ciśnieniem (10 barów), podgrzewany jest do ok. 160–180°C. Ciśnienie zapobiega wrzeniu, a temperatura wpływa na szybszą mineralizację zwłok. Pełen rozkład ciała następuje po trzech godzinach. Pozostają kości, a także roztwór zawierający jedynie przyjazne środowisku naturalnemu aminokwasy, peptydy, cukry i sole. Kości mieli się na sterylnie czysty, biały proszek.

…w lód się obrócisz?

Na ten pomysł wpadła szwedzka biolożka Susanne Wiigh-Mäsak. Promesja polega na zamianie zamrożonego ciała zmarłego w drobne kryształki. Zwłoki zanurza się w ciekłym azocie i schładza w ten sposób do -196°C. W tym stanie ciało poddaje się wibracjom. Powstałe w efekcie tysiące kawałeczków osusza się (liofilizacja). Po wszystkich tych zabiegach pozostaje tylko ok. 30% pierwotnej masy ciała zmarłego w proszku. Umieszcza się go w specjalnej trumnie lub urnie i chowa dość płytko w ziemi – po kilku miesiącach ulega biodegradacji.

…zostaniesz grzybem?

Tu istnieją dwa warianty: garnitur grzybowy oraz grzybowa trumna. Ten pierwszy to Infinity Burial Suit, produkt firmy Coeio stworzony przez projektanta Daniela Silversteina. To całkowicie biodegradowalny garnitur – składa się z grzybów i innych mikroorganizmów, które pomagają w rozkładzie ciała, neutralizują toksyny znajdujące się w organizmie i przenoszą składniki odżywcze do roślin i gleby. Drugi sposób to trumna z grzybni stworzona przez Boba Hendrixa. Powstaje dzięki hodowli grzybni wokół ramy trumny. Trwa to zaledwie siedem dni i do jej wykonania nie potrzeba ani prądu, ani światła.

…przemienisz się w kompost?

Firma Recompose założona przez Katrinę Spade specjalizuje się w kompostowaniu ludzkich szczątek. Ciało umieszczone w specjalnej komorze przykrywa się kawałkami drewna i roślinami, po czym zostawia na trzydzieści dni. Na poziomie molekularnym wszystko rozkładają mikroby – powstaje bogata w składniki odżywcze gleba. Każde ciało tworzy ok. 0,75 m3 nawozu, który można zabrać ze sobą lub przekazać organizacji Bells Mountain.

Jak widać – jest wiele sposobów na artystyczny bądź ekologiczny pochówek. Większość z nich nie jest niestety dostępna w Polsce. Stanie się częścią natury, np. drzewem, wydaje się mimo wszystko kuszące i warto by było taką formę zalegalizować. Na szczęście to zapewne tylko kwestia czasu, a ja życzę nam go jak najwięcej!

Źródła:

Co mogę zrobić ze swoim ciałem po śmierci? (www.dziennikprawny .pl);

10 nietypowych zwyczajów pogrzebowych. (www.fakt.pl); @eko.paulinagorska (Instagram).

s.7
ilustracja: Martyna „Tishblack” Brzóska

Blisko 400 lat przechodzenia na „TY”

Miasto sypialni, hokej i... piwo – to z pewnością trzy pierwsze skojarzenia, które nasuwają się na myśl po usłyszeniu nazwy Tychy. Tyskie Browary Książęce, które od 1629 roku produkują uwielbiany na całym świecie napój, walnie przyczyniły się do rozwoju miasta i niebagatelnie wpływały na jego historię. Zanim w 1951 roku decyzją Józefa Cyrankiewicza Tychy otrzymały prawa miejskie, wskutek których miały stać się po rozbudowie miastem-sypialnią dla Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego, tętniącym sercem miasta był w dużej mierze browar.

Mając za sobą przyjemność 9-miesięcznego stażu pracy w Tyskim Browarze, trudno nie zetknąć się z krążącymi wokół wspomnieniami, opowieściami, a także legendami związanymi z działaniem zakładu. Wyraz „przyjemność” bynajmniej nie jest użyty w sarkastycznym znaczeniu. Zabytkowa architektura, pomieszczenia przemysłowe, których budowa datowana jest na przełom XIX i XX wieku, nadają dodatkowego uroku temu miejscu, wobec tego praca stawała się w gruncie rzeczy przyjemnością i okazją do tego, żeby nasycać się atmosferą historii, która od lat tworzyła się w murach browaru. Trzy kwartały, kiedy to byłem pracownikiem najpierw działu warzelni, a następnie działu filtracji, dostarczyły mi masy informacji i podań historycznych, które natchnęły mnie do poświęcenia uwagi Tyskim Browarom Książęcym na łamach Magazynu „Suplement”.

Od początku, pokrótce

Początki funkcjonowania Tyskich Browarów datuje się na rok 1629, kiedy były one własnością rodu Promnoców. Niemniej jednak ponad 200 lat później zyskały prawdziwy blask i rozpoczęły fazę rozkwitu. W 1861 roku jeden z czołowych pruskich przedsiębiorców, książę Jan Henryk XI Hochberg, postanowił zainwestować pokaźną sumę w rozbudowę dotychczas, można by rzec, prowincjonalnego browaru. Nadawszy mu należyty rozmach, nadal poświęcał mu sporo uwagi, według licznych informacji był on jego „oczkiem w głowie”. Dowodem na zaangażowanie pruskiego inwestora w działanie i rozwój browaru

niech będzie fakt, że w 1890 roku, 11 lat po przełomowym wynalezieniu przez Thomasa Edisona żarówki, zakład był już wyposażony w oświetlenie elektryczne. W 1897 roku z inicjatywy spółki Brieger Aktien-Brauerei-Gesellschaft nieopodal Browaru Książęcego powstał Browar Obywatelski, którego mury znajdują się w pobliżu dworca kolejowego w Tychach. W tym samym roku Browar Książęcy mógł poszczycić się produkcją na poziomie 10 milionów litrów rocznie. Piwo produkowane w nowo powstałym zakładzie stało się konkurencją dla pioniera piwowarstwa we wsi Tychy. W 1918 doszło do skupu 90% akcji Browaru Obywatelskiego przez Zarząd Dóbr Książęcych w Pszczynie, co wykluczyło wzajemną rywalizację na rynku. 1 lutego 1939 roku sąsiadujący konkurent wraz z Browarem Książęcym wszedł w skład nowo powstałej spółki akcyjnej „Książęce Browary S.A. w Tychach”.

Serce miasta

Choć browar wcale nie jest zlokalizowany w centrum Tychów, to bez wątpienia można określać go mianem „serca miasta”. Znajdujący się w północnej części zakład umiejscowiony jest w najstarszej dzielnicy zwanej także Starymi Tychami, w sąsiedztwie kościoła pw. św. Marii Magdaleny, wybudowanego w swojej nieco odmiennej od dzisiejszej formie na początku XVI wieku. Obok bramy południowej, która prowadzi do Muzeum Piwowarstwa, przemianowanego z biegiem czasu na Tyskie Browarium, stoją budynki, które choć dzisiaj nieużywane i nisz-

s.8
Bartosz Leszczyna bartekL265@gmail.com

czejące, dawniej pełniły bardzo ważną rolę dla zakładu. Znajdowały się tam bowiem mieszkania pracownicze. Fakt, że zatrudnieni mężczyźni nie tylko pracowali, ale także mieszkali wraz ze swoimi rodzinami na terenie browaru, powodował, że stworzono tam swego rodzaju miasteczko w mieście. Jest to idealna egzemplifikacja lansowanego w czasach PRL hasła „zakład pracy twoim drugim domem”, choć w tym przypadku bardziej stosowne byłoby pominięcie liczebnika „drugim”. Skoro browar był nierzadko również domem dla pracowników, to w myśl staropolskiego powiedzenia „gość w dom, Bóg w dom” wypadało należycie potraktować przejeżdżających przez teren zakładu podróżników. Według podań na początku ubiegłego wieku takowi wizytujący częstowani byli niczym innym, jak świeżo uwarzonym piwem (przejeżdżając przez dzisiejszą ul. Mikołowską – wobec wzmożonego ruchu na tej arterii nie ma już jednak co liczyć na podtrzymanie dawnego zwyczaju). Wspomniane Browarium zresztą znajduje się obecnie w dawnym budynku sakralnym. Był on bowiem kaplicą ewangelicką, wybudowaną w 1902 roku przez... a jakże, księcia Jana Henryka. U schyłku XIX wieku Browar Książęcy połączono linią kolejową z dworcem w Tychach, co znacznie ułatwiło transport słodu, który jako jeden z elementarnych składników piwa używany jest w ogromnych ilościach. Linię tę wykorzystuje się po dziś dzień. W 1949 roku swoją działalność rozpoczęło Technikum Przemysłu Browarniczego, placówka unikatowa w skali całego kraju. Mieściło się ono obok budynków Browaru Obywatelskiego,

w którym uczniowie odbywali praktyki. Szkoła wychowała pokolenia piwowarów i operatorów procesu produkcyjnego. Obecna kadra pracownicza składa się w znacznej mierze z absolwentów popularnego „browarnika”, który choć od lat nie prowadzi już kształcenia w kierunku piwowarskim, to nadal jest określany właśnie tym mianem.

Rehabilitacja w browarze

Po serii peanów na cześć historii miejsca, któremu poświęcam mój tekst, przyszedł jednak czas na pewien fakt, który nie jest powszechnie znany, a w pewnym stopniu stanowi mroczną część historii browaru. Po upaństwowieniu przedsiębiorstwa w wyniku zmian politycznych po II Wojnie Światowej warunki pracy stały się nieznośne, a odpływ dotychczasowych pracowników zdeterminował zmiany w strukturze zatrudnienia. Jak zatem poradzono sobie ze złą sławą, która otaczała pracę w tyskim browarze? Znaczną część personelu pracowniczego zaczęli stanowić więźniowie. Ta sytuacja utrzymywała się aż do lat 90. ubiegłego stulecia, kiedy to z przyczyn naturalnych, podobnie jak w wielu innych upaństwowionych w latach 40. i 50. XX wieku przedsiębiorstwach, w tyskim browarze nastąpił szereg zmian, które wpłynęły także na kadrę zakładu. W tej części tekstu nie bez powodu powstrzymuję się od używania nazwy Tyskie Browary Książęce, ponieważ w roku 1946 doszło do ich przemianowania na Browar nr 1 w Tychach, a z etykiet zniknęła książęca korona, która powróciła na butelki dopiero w 1982 roku.

Nowy start

W 1991 roku Browary Tyskie stały się jednoosobową spółką skarbu państwa, rozpoczęto kolejne procesy modernizacyjne, a w 1999 roku, wraz z browarem w Białymstoku i Poznaniu, została utworzona Kompania Piwowarska SA. Spółka przechodziła z biegiem lat z rąk państwa w posiadanie zagranicznych gigantów rynku piwowarskiego, aż w 2017 została częścią japońskiej grupy Asahi.

Lider

10 milionów litrów piwa produkowanego w Tychach u schyłku XIX wieku jest liczbą, która może pobudzać zmysły i robić wrażenie. Z perspektywy czasu jednak te dane prezentują się blado w stosunku do aktualnych zdolności produkcyjnych. Obecnie taką ilość piwa wytwarza się w niespełna tydzień. Dysproporcja ta nie bierze się jedynie z postępu technicznego. Tyskie Browary Książęce zajmują się nie tylko warzeniem dla polskiego klienta. Poza szeroką gamą propozycji przeznaczonych na rynek ojczysty w Tychach produkuje się również piwa włoskie, rumuńskie i węgierskie. Do niedawna w poczet produktów wytwarzanych w tyskim browarze wchodziło również kultowe piwo Pilsner Urquell.

„Przeżyj to sam”

W tym roku planowane jest ponowne otwarcie Muzeum Piwowarstwa, które od dwóch lat przechodzi renowację. Wizyta w browarze jest doskonałą okazją do zweryfikowania informacji zawartych w tekście, napawania się atmosferą panującą w miejscu niewątpliwie historycznym dla Tychów, Górnego Śląska i polskiego przemysłu piwowarskiego, a co najprzyjemniejsze – spróbowania świeżego piwa.

s.9

Chodź, pomaluj mój… pokój

Zewsząd otoczeni jesteśmy różnorodnością barw. Kolory wypełniają przestrzeń, w której przebywamy. Dzięki nim w pewien sposób definiujemy rzeczywistość. Już od czasów starożytnych wiązano symbolikę koloru ze sposobem myślenia, uczuciami czy emocjami. Psychologia koloru ma na nas olbrzymi wpływ w codziennym funkcjonowaniu. Dlatego bardzo ważne jest to, jakie barwy dominują w miejscach, w których spędzamy najwięcej czasu. Może warto wziąć pod uwagę to zagadnienie przy wyborze kolorów ścian podczas najbliższego remontu?

Istotne jest to, aby w swojej sypialni czy miejscu pracy czuć się w pełni komfortowo – warto, by ściany w takich pomieszczeniach były w lubianych przez nas kolorach. Jednak przy wyborze farby opłaca się skupić uwagę nie tylko na naszych preferencjach, ale również właściwościach danej barwy. Czy wiecie, jak duże znaczenie na kondycję naszego umysłu mają kolory, którymi się otaczamy? Może to właśnie przez czerwone ściany w pokoju macie problemy z zaśnięciem? Kto wie? Poszukajmy odpowiedzi!

Obudzone umysły

Pracując czy ucząc się w domu, potrzebujemy odpowiedniej stymulacji naszego mózgu, by zwiększyć koncentrację, pobudzić kreatywność czy ułatwić podejmowanie decyzji. W home office naszym sprzymierzeńcem zdecydowanie może być niebieski. Jest to kolor, który poprawia produktywność i nie rozprasza – dlatego jest najczęściej używany w pomieszczeniach biurowych. Niebieski to jedna z podstawowych barw. Wśród malarzy jej najbardziej popularnym odcieniem jest „błękit oceanu” – niezwykle drogi, ale nadający obrazom wyraźnego ożywienia. Niebieski niesie za sobą mnogość pozytywnych znaczeń w różnych kulturach. W starożytnej Grecji i Rzymie symbolizował najważniejszych bogów – Zeusa i Jupitera. Również w Egipcie kojarzony był z kultem religijnym – lapis lazuli (niebieski kamień), według tamtejszych wierzeń, stał się miejscem przebywania bóstwa, które zapewniało szczęście każdemu posiadaczowi minerału. Mimo że jest to najzimniejsza barwa, nie ma w sobie złych emocji – jest pełna pozytywnych konotacji. To kolor harmonii, fantazji, duchowości, wierności, współczucia i przyjaźni.

We wnętrzach niebieski – zwłaszcza jego jasne odcienie – powiększa optycznie przestrzeń. Ponadto uspokaja i odpręża. Nic dziwnego, że stanowi jeden z najchętniej używanych kolorów. Notabene, według statystyk jest to ulubiony kolor większości mężczyzn. Należy jednak zwrócić uwagę, że jego nadmierna ilość w otoczeniu może prowadzić do przygnębienia. Ciekawe, czy tym sugerował się Cliff Arnall, wprowadzając termin Blue Monday…

Jeżeli szukacie alternatywy dla niebieskiego, która również zadziała uspokajająco, będzie stymulować umysł do działania i poprawi kreatywność – warto postawić na fiolet. Należy jednak pamiętać, że po męczącym dniu może utrudnić odpoczynek, dlatego warto połączyć go z jaśniejszym odcieniem lub innym kolorem.

Coś na ząb

Czy wiedzieliście, że oprócz kuszących zapachów jedzenia barwy również mogą wzbudzić apetyt? Jeżeli chcecie zachęcić gości do skosztowania przygotowanych przez was pyszności, warto zaprosić ich do czerwonej jadalni. Czerwień wyróżnia się wśród innych kolorów, jest atrakcyjna, dynamiczna, uwodzicielska, przyciąga uwagę, pobudza rozmowę i tworzy towarzyską atmosferę. Z tym że czerwony jako mocny i wyróżniający się kolor w dużych ilościach może przyprawiać o ból głowy czy nawet wzbudzać agresję. By tego uniknąć, można pomalować czerwoną farbą tylko jedną ścianę lub po prostu wyposażyć wnętrze w akcesoria o tym kolorze, np. zasłony czy lampy. Mimo entuzjastycznych właściwości czerwieni nie poleca się tej barwy jako koloru ścian w sypialni, gdyż utrudnia ona zasypianie.

Równie ciekawą opcją wystroju jadalni może okazać się pomarańcz – nadaje po-

mieszczeniu ciepły, kojący efekt, sprzyja pozytywnym emocjom, wywołuje apetyt i wspomaga poczucie smaków. Jednak jako wyrazista barwa może sprawić, że pomieszczenie będzie wyglądać na mniejsze, dlatego zaleca się używania go tylko w pokojach, w których jest dużo światła.

Z kolei kolor, który świetnie nadaje się do mniejszych pomieszczeń, to żółty. Wzbudza optymizm, wesołość, nadaje wnętrzom pozytywnej energii. Dobrym pomysłem jest wykorzystanie go w kuchni, ponieważ podobno odstrasza owady.

Odrobina świętego (s)pokoju

W sypialni czy w salonie warto postawić na barwy, które stymulują dobry nastrój. Ciekawą propozycją będzie zieleń – sprawia, że ludzie czują się mniej zestresowani oraz łatwiej jest im się zrelaksować. Nadaje pomieszczeniom świeżość, kojarzy się ze zdrowiem, naturą czy regeneracją. By zielony pokój całkowicie nas nie rozleniwiał, można wyposażyć go w dodatki o wyrazistych barwach.

Oprócz tego przy wyborze koloru do sypialni niezłą sugestią będzie róż – symbolizuje wdzięk i uprzejmość, przywodzi na myśl romantyczne uniesienia. Jego jasne odcienie odprężają, nadają wnętrzu harmonii, natomiast ciemne rozbudzają namiętność. Dobierając do różowej sypialni np. czarne akcenty, można dodać jej odrobinę „pazura” i zniwelować dziewczęcy efekt.

Klasyka gatunku

Wysublimowania i odrobiny luksusu wnętrzu nadadzą neutralne kolory, tj. beż, brąz, czerń, biel czy szarość. Czarna barwa kojarzy się z elegancją i wyrafinowaniem. Jako kolor ścian w pomieszczeniu może wydawać się nieco ekscentryczna. Sprawdzi się natomiast przy dodatkach czy akce-

s.10

soriach lub w połączeniu z innym kolorem na pozostałych ścianach.

Biel w kolorystyce pokoi jest najbardziej elastyczna – pasuje do wszystkich innych barw i odcieni. Świetnie sprawdzi się jako tło dla wyposażenia o intensywnych kolorach. Nadaje pomieszczeniu świeżości i minimalistycznej prostoty. Z pewnością przyniesie ukojenie osobom, które na co dzień nadwyrężają wzrok.

Dla osób preferujących neutralne barwy bezpiecznym rozwiązaniem w salonie będą różne odcienie brązu, beżu i szarości. By nieco ożywić pomieszczenie, można postawić na jedną ścianę w intensywnym kolorze – to pobudzi nasz wzrok i umysł do działania.

Wybierając kolory farb podczas remontu mieszkania, można zainspirować się psychologią kolorów. Należy jednak wiedzieć, że wpływ każdej barwy czasami zależy od naszych indywidualnych doświadczeń i jest powiązany z cechami konkretnego człowieka. Sugestie zawarte w artykule są jedynie przydatną formą przedstawienia oddziaływania kolorów przez wpływy komercyjne i artystyczne.

Źródła:

Interiors design blog: Psychologia koloru, czyli jak kolory we wnętrzach wpływają na nasze samopoczucie (www.youtube.com);

Psychologia koloru: co oznaczają kolory i jaki mają na nas wpływ (www.pieknoumyslu.com).

Gumiklyjza western, czyli o śląskich kowbojach

Kazik Staszewski mylił się, śpiewając, że „szeryfów nie ma”. Wręcz przeciwnie – są, z całą swoją bogatą menażerią, i to nawet na naszym podwórku. Nie widzimy ich, ponieważ zamiast poganiać bydło i urządzać bijatyki w barach, zaszyli się w piwnicy ostatniego śląskiego rewolwerowca.

Urodzony w 1950 r. Józef Kłyk przez większość swojej młodości mieszkał w pobliżu bojszowskiej karczmy, gdzie zorganizowane było kino. Film towarzyszył mu bez przerwy, więc naturalną koleją rzeczy było kupno kamery. Około siedemnastoletni Kłyk przeżywał w tamtym czasie fascynację Charliem Chaplinem i to nim inspirował się podczas swoich (jak można by za nim powiedzieć, gdyż wstydził się nazywać siebie „reżyserem”) pierwszych prób „realizatorskich”.

Idole szybko zmieniali się i w końcu nadeszła era Douglasa Fairbanksa, ekranowego Zorro, Robin Hooda, ale też okazjonalnie kowboja. Wraz z pojawieniem się nowej inspiracji powstał pomysł na Napad na dyliżans, stanowiący przełom dla dalszej twórczości. Choć Kłyk starał się o odpowiednią scenografię i kostiumy, to nie wszystko był w stanie zapewnić w pojedynkę. Z te-

go powodu pozostawał otwarty na wkład reszty ekipy filmowej złożonej z naturszczyków. To właśnie w ten sposób, nieco przypadkiem, Kłyk zainteresował się połączeniem śląskości z Dzikim Zachodem, kiedy aktor prowadzący tytułowy powóz przywdział do filmu własny zwyczajowy strój do pracy w polu –pszczyński kapelusz z szerokim rondem, przewiązaną na szyi chustę, flanelową koszulę, kamizelkę, obcisłe spodnie i wysokie skórzane buty.

Lekcja historii

W tym momencie należy zaznaczyć, że „śląski western” nie stanowi tylko abstrakcyjnego wymysłu Józefa Kłyka, a żeby to udowodnić, wystarczy cofnąć się w przeszłość. Historia osadnictwa w Ameryce to proces kształtowania się na tamtejszych

s.12
Tymoteusz Stefański tymoteusz.stefanski3@gmail.com

terenach tygla narodowościowego. Nowe ziemie kusiły ogromem możliwości wielu, w tym Polaków, czego przykładem jest historia powstania pierwszej polskiej osady w Stanach Zjednoczonych.

Za całym przedsięwzięciem miał stać niejaki Leopold Moczygemba, franciszkanin, który od 1852 r. przebywał na misji w Teksasie z ramienia osadnictwa niemieckiego. Zakonnik bardzo szybko zaczął przygotowywać grunt pod sprowadzenie kolonistów ze swoich rodzinnych stron, czyli śląskiej Płużnicy Wielkiej. Pierwsze efekty jego działań były widoczne już w 1854 r. wraz z pojawieniem się na kontynencie grup polskich emigrantów, którym w końcu udało się dotrzeć na miejsce w Wigilię Bożego Narodzenia. Ich wyprawa została oficjalnie zakończona przez Moczygembę mszą świętą, co uznawane jest za moment powstania Panny Marii – nie tyle pierwszego polskiego miasteczka, co właśnie śląskiego.

Historyczne ślady Ślązaków w Teksasie nie pozostają tu bez znaczenia, ponieważ opowieści o Pannie Marii dotarły do Józefa Kłyka. Już w latach 70. powstały pierwsze średniometrażowe perypetie „hanysów” na Dzikim Zachodzie. W tym samym okresie filmowiec zaczął pracować jako kinooperator, odbył zasadniczą służbę wojskową w oddziale saperskim, podczas której lepiej poznał działanie materiałów wybuchowych, oraz na zlecenie Gminnej Spółdzielni dokumentował codzienne życie rodzinnych Bojszów, dzięki czemu zyskał dostęp do lepszego sprzętu.

Jedyny sprawiedliwy Rozwój oraz nowo nabytą wiedzę szczególnie widać w nagrywanej w latach 80. trylogii Szlakiem bezprawia, która miała stanowić podsumowanie dotychczasowej twórczości. Biorąc pod uwagę ograniczone możliwości, nie można odmówić Kłykowi ambicji w jej realizacji. Efekty pirotechniczne wyglądają całkiem imponująco, z kolei choreografia walk nie trąci sztucznością – panowie na ekranie niczym profesjonaliści okładają się pięściami oraz rozbijają sobie na głowach butelki. Stroje są przekonujące, a z czasem zwiększa się też skala scenografii – o ile w pierwszym filmie z serii, Człowieku znikąd, miasteczko na prerii odgrywa zaledwie parę stylizowanych domów, o tyle w kolejnych częściach mamy już do czynienia z faktycznym planem filmowym. Bardziej profesjonalny staje się też format –całość została nagrana kamerą 16 mm w pełnym metrażu. Fabuła Szlakiem bezprawia opowiada historię Wawrzyna Złotko, kowala spod Pszczyny, który z powodu swojego buńczucznego charakteru popada w konflikt z pruskimi żandarmami i ucieka do Nowego Świata. Ślązak bardzo szybko odczuwa na własnej skórze, że Stany Zjednoczone w ogóle nie przypominają krainy mlekiem i miodem płynącej, której obraz stworzyły opowieści. Człowiek znikąd skupia się właśnie na pierwszych przygodach Wawrzyna na Dzikim Zachodzie, przedstawiając je w ramach lekkiego, acz klimatycznego, awanturniczego westernu. Druga część, Full śmierci, stanowi już dojrzalsze podejście do tematu – główny bohater próbuje się ustatkować, jednak skutki „chacharskiego” życia wciąż dają mu się we znaki. Pojawiają się wątki sporu z Ku Klux Klanem, sutenerstwa, ale też po prostu poszukiwania swojego miejsca. Z kolei w ostatniej i najosobliwszej odsłonie cyklu, Wolnym człowieku, doświadczony rewolwerowiec powraca w rodzinne progi. Z jednej strony następuje zwrot w stronę niewesternowej filmografii wspomnianego Fairbanksa (Złotko niczym Zorro przywdziewa czarny strój,

aby bronić mieszkańców Pszczyny przed złym panem na Jedlinie i jego świtą), a z drugiej – Kłyk stworzył laurkę dla swojej małej ojczyzny oraz miejscowego folkloru.

Warto wspomnieć, że swego czasu Człowiek znikąd utworzył wokół postaci Kłyka nie lada burzę medialną. Wieści o dokonaniach filmowca z Bojszów dotarły za granicę, w tym za ocean Jego plan filmowy odwiedzały zarówno redakcje krajowe, jak i te obcojęzyczne, wśród których można wymienić CBS, ABC News czy ZDF. W realizowanych przez nie reportażach Kłyk miał szansę, aby propagować swoją pasję oraz region, otrzymując w zamian materiały. To właśnie dzięki zdobytej w ten sposób taśmie filmowej udało mu się nakręcić pozostałe dwie części trylogii. O twórczości amatora dowiedział się również reżyser Kazimierz Kutz, który próbował go wypromować. Za jego sprawą Kłyk m.in. został zaproszony na IX Festiwal Filmów Fabularnych w Gdańsku, gdzie odebrał specjalną nagrodę „Gazety Festiwalowej” za „dotarcie do korzeni kina”.

Co teraz?

W 2015 r. miała miejsce premiera ostatniego filmu Józefa Kłyka pt. Śląski szeryf. Czy oznacza to koniec filmowej przygody? W rozmowie z samym zainteresowanym oraz jego współpracownikiem, Grzegorzem Sztolerem, udało mi się dowiedzieć, że na realizację czeka jeszcze jeden scenariusz do westernu mającego być ukłonem dla kina niemego, jednak plany te pokrzyżowała pandemia. Obecnie pan Józef spełnia się jako malarz. Jego piwnica od lat stanowi prawdziwy kowbojski saloon, gdzie trzyma swoje rekwizyty. Część jego dorobku twórczego (w tym omawiane Szlakiem bezprawia) została zamieszczona w zbiorach Śląskiej Biblioteki Cyfrowej (sbc.org.pl), a przyjaciele realizatora próbują powiększyć liczbę ogólnodostępnych filmów. Mają też marzenie, aby odrestaurować przygody Wawrzyna Złotko, gdyż Kłyk wciąż jest w posiadaniu oryginalnych taśm. Jak na razie ich pomysł nie spotkał się z aprobatą instytucji, które mogłyby to umożliwić, a szkoda, ponieważ jest to część śląskiej kultury, która wciąż pozostaje szerzej nieznana. Ale kto wie? Może z obecnym wzrostem popularności polskiego kina gatunkowego ktoś jeszcze przypomni sobie o tym, jak Ślązacy zdobywali Dziki Zachód, a autorski „gumiklyjza western” w odświeżonej formie wybrzmi raz jeszcze…

Źródła:

Filmowe Południe: Józef Kłyk. Samotny strzelec (youtube.com);

M. Gliński: Panna Maria na Dzikim Zachodzie (culture.pl);

Józef Kłyk (bojszowy.pl);

Józef Kłyk; O. Leopold Moczygemba (slask-texas.org);

A. Musialik, H. Grzonka: Śląski szeryf (radio.katowice.pl);

Panna Maria: Śląska osada w Teksasie (1854) – historia (antryj.pl);

G. Sztoler (red.): Droga do westernu. Filmowiec Józef Kłyk z Bojszów opowiada o narodzinach swojej pasji (pszczyna.naszemiasto.pl);

G. Sztoler (red.): Serce mam w filmie Józef Kłyk.

s.13
zdjęcie pochodzi z Archiwum Prywatnego Filmowca Józefa Kłyka

Czego się boimy, czyli jak na przestrzeni lat zmieniły się horrory

Strach towarzyszy nam od zawsze. Jest jedną z najbardziej pierwotnych cech, dzięki której ludzie i zwierzęta umieją poradzić sobie z zagrożeniem. Potrafi paraliżować, ale ma też działanie motywujące oraz pobudza do podjęcia walki bądź ucieczki. Ewolucję naszych lęków da się zaobserwować w horrorze, który na przestrzeni lat stanowi ich doskonałe odbicie.

Będąc dzieckiem, na pewno każdy z nas się czegoś bał. Mógł to być bohater bajki czy filmu, miejsce albo przedmiot. Wraz z wiekiem najczęściej wyrastamy z tych lęków i nawet budzą one w nas rozbawienie. Jednak jako dorośli ludzie wcale nie jesteśmy wolni od uczucia niepokoju. Co więcej, sami go poszukujemy, oglądając horrory. Ów gatunek filmowy nie pozostał obojętny na zmieniającą się rzeczywistość i stał się lustrem, w którym odbijają się nasze lęki. Co mogliśmy zobaczyć na szklanym ekranie w XX wieku? Jak twórcy próbują wywołać w nas niepokój? Dlaczego sami sięgamy po to, co sprawia, że zostajemy wyciągnięci ze swojej strefy komfortu?

I tak to się zaczęło…

Pojęcie „horror” zostało zaczerpnięte z języka angielskiego i oznacza coś, co wywołuje strach, lęk, przerażenie. Jak zauważa w książce Horror w literaturze współczesnej i filmie Anita Has-Tokarz, gatunek ten posługuje się takimi treściami i rekwizytami, które mają wzbudzać w nas przerażenie, a jego ramy i wyznaczniki gatunkowe są na tyle nieostre, że trudno w jednoznaczny sposób określić, co do niego przynależy, a co nie. Począwszy od ustnego przekazu, poprzez słowo pisane, aż do wynalezienia

kinematografu opowieści mające wywołać strach były bardzo popularne. W XVIII wieku pojawiły się powieści gotyckie, które charakteryzowały: tajemnica, budująca napięcie narracja, odczuwane podczas lektury poczucie grozy, nawiedzone budowle, średniowieczne gotyckie zamki, pułapki, śmierć, choroba, szaleństwo, klątwa itp. Koniec XIX wieku stał się momentem przełomowym w kinematografii. Georges Méliès był autorem ponad 500 filmów, w tym produkcji o duchach i nienaturalnych zjawiskach. Mianem pierwszego horroru został uznany jego krótkometrażowy Nawiedzony zamek z 1896 roku. Natomiast zbliżający się XX wiek pokaże, że horror na dobre rozgości się na szklanym ekranie, zyskując popularność i niemałe grono wielbicieli.

Lata dwudzieste, lata trzydzieste…

W latach 20. XX wieku do głosu doszedł niemiecki ekspresjonizm. Takie filmy jak Student z Pragi (1913), Gabinet doktora Caligari (1920), Nosferatu – symfonia grozy (1922) czy Doktor Mabuse (1922) przeszły do historii jako arcydzieła kina grozy. Co możemy w nich odnaleźć? Nawiedzone miejsca, magię, wampiry, choroby psychiczne, motyw śmierci oraz nienaturalnie wyglądających i zachowujących się ludzi.

Nie ma natomiast w tych produkcjach bardzo drastycznych scen czy obficie lejącej się krwi – panuje tu swego rodzaju umowność, wynikająca również z dostępnych wówczas możliwości technologicznych. Można więc zaryzykować tezę, że ówcześnie tym, czego się bano i co znajdywało swoje odbicie w horrorach, była inność. Z jednej strony kryła się pod nią ciekawość, z drugiej – poczucie dyskomfortu.

Kolejne lata i przełom dźwiękowy sprawiły, że można było jeszcze bardziej spotęgować poczucie grozy. Takie filmy jak Dracula (1931) lub Frankenstein (1931) w dalszym ciągu opierały się na motywie wampirów czy eksperymentów medycznych, ale zawierały nowy element – budo wały napięcie dźwiękiem. Muzyka oraz odgłosy spoza kadru sprawiały, że u widzów uruchamiała się najniebezpieczniejsza broń – wyobraźnia. Popularne powiedzenie mówi, że strach ma wielkie oczy. Często sami wyolbrzymiamy to, czego nie widzimy, dokonując tzw. samonakręcania się. Twórcy horrorów po przełomie dźwiękowym to wiedzieli i od tamtej pory dobra ścieżka dźwiękowa w filmach grozy stanowi połowę sukcesu produkcji. Podsumowując pierwsze półwiecze XX wieku, można powiedzieć, że horror opierał się na poczuciu inności oraz lękach związa-

nych z rozwijającą się i eksperymentującą medycyną. Powracający motyw hipnozy, problemów psychicznych czy zmartwychwstania odbijał jak w lustrze niepokoje ówczesnych ludzi.

Z wiaderkiem pod ekran

Lata 50. przyniosły rewolucję gatunkową. Skończyła się umowność, a zaczęła dosłowność w tym, co było pokazywane na ekranie. Przyszedł też czas na werbalizowanie lęków związanych z kosmosem. Zło musiało pochodzić spoza naszego świata. Na ekranie pojawiały się więc często bezkształtne, nienazwane i agresywnie nastawione do ludzi stwory lub zmutowane zwierzęta. Przykładem mogą być takie filmy jak Najeźdźcy z Marsa (1953), Wojna światów (1953), Inwazja porywaczy ciał (1956) czy Godzilla (1954). W latach 60. pojawiły się filmy gore, które zawierały wiele brutalnych i często obrzydzających motywów.

Za pierwsze takie produkcje uznaje się te stworzone przez Herschella Gordona Lewisa – Blood Feast (1963) czy Two Thousand Maniacs! (1965). Od tego momentu krew i brutalność staną się głównym motywem przewodnim horrorów, a elementy gore będą czymś powszechnym. Lata 70. i 80. zostają zdominowane przez tematykę science fiction, której niekwestionowanym królem jest Obcy – ósmy pasażer Nostromo z 1979 roku. Poznajemy też Freddy’ego Kruegera, nawiedzającego podczas snu dzieci mieszkające przy ulicy Wiązów. Lata 90. zdaniem wielu to złoty czas w historii kina grozy. Ostatnia dekada XX wieku dostarczyła wielu kultowych horrorów i niezapomnianych makabrycznych postaci psychopatów, którzy postanowili mordować ludzi. Przykładami takich filmów może być Koszmar minionego lata (1997) czy Krzyk (1996). Podsumowując drugą połowę XX wieku, należy zwrócić uwagę, że ekran zdominowali przybysze z innej planety, a także psychopatyczni mordercy, co korelowało ze zwiększonym akcentem na dosłowność i krwistość przekazu.

Strach się bać

Najbardziej kluczowe pozostaje pytanie: dlaczego tak chętnie sięgamy po horrory? Najprościej byłoby powiedzieć, że potrzebujemy adrenaliny i mamy w naturze chęć poszukiwania mocniejszych wrażeń. Należy jednak na to spojrzeć szerzej. Jak za-

uważa dr Wojciech Sitek z Instytutu Nauk o Kulturze UŚ: – Horror z pewnością dostarcza estetycznej przyjemności i poznawczej satysfakcji, konfrontując widza z obrazami przerażających miejsc i niepokojących istot. Przy okazji, bazując na uniwersalnych lękach, wyzwala bardzo intensywne reakcje emocjonalne. Psychoanalitycy twierdzą przykładowo, że opowieści grozy w zawoalowany sposób zaspokajają tłumione na co dzień pragnienia. Mnie najbliższe jest inne wyjaśnienie, związane z lekturą horroru w kluczu alegorycznym. Filmowe zło jest oczywiście nośnikiem różnych lęków, ale jednocześnie definiuje rzeczywistość, w jakiej zaistniało. Krachy ekonomiczne, napięcia społeczne, starcia światopoglądowe i kryzysy polityczne przyjmują w kinie grozy kształty potworów ze snów, nawiedzonych domów czy statków kosmicznych oddalonych od cywilizacyjnego centrum. Horrory opowiadają o problemach codzienności i mrocznym obliczu świata, dając zarazem możliwość symbolicznego przepracowania niepokojów.

Współczesne horrory coraz bardziej oddalają się od grozy. Oczywiście zdarzają się twórcy, którzy kładą nacisk na kameralność i budowanie nastrojowości. Przykładem może tu być Obecność (2013) w reżyserii Jamesa Wana. Częściej jednak filmy grozy zamiast strachu mają wywołać u nas szok, dlatego twórcy prześcigają się w kreatywnych pomysłach, co jeszcze można pokazać. Nie brakuje więc krwi, wnętrzności, tortur oraz perwersyjnego erotyzmu. Lustro, jakim były przez lata horrory, zaczęło odbijać mocno wykrzywiony obraz naszych lęków. One jednak też na przestrzeni lat uległy zmianie. Możemy być jednak pewni, że w tym gatunku filmowym nie zostało jeszcze powiedziane ostatnie słowo. W końcu, jak stwierdził Freddy Krueger: „Każde miasto ma swoją ulicę Wiązów”.

Źródła:

A. Has-Tokarz: Horror w literaturze współczesnej i filmie; Historia Horroru [ARTYKUŁ] Czyli Dlaczego Strach Jest Przyjemny? (mfcinerama.pl);

Filmowy horror w latach 50-tych. Groza z kosmosu, potwory i neoklasyczne horrory (horror.com.pl);

M. Mielke:”To tylko film”. Dlaczego kochamy horrory? (rozrywka.trojmiasto.pl).

Kwietniowy boom tożsamości śląskiej

Czy tożsamość śląska staje się znów atrakcyjna?

A może zawsze taka była? Ostatnimi czasy wydarzenia o tematyce związanej z naszym regionem zaczęły pojawiać się częściej niż zwykle. Spotkania te cieszą się popularnością, a dzięki nim przyszłość tożsamości śląskiej zdaje się malować w jasnych barwach.

Co ciekawe, według niektórych naukowców panuje tzw. moda na śląskość, dzięki której wzrasta aprobata śląskich inicjatyw oraz zainteresowanie nimi. „Tożsamość śląska” to dość szerokie pojęcie – bo przecież co to znaczy być Ślązakiem? Czy można się nim urodzić bądź stać w ciągu życia? Czy tożsamość śląska jest inna niż polska? Wszystkie te pytania padają podczas wydarzeń, o których piszę. Zresztą sprawa dotyczy tożsamości tworzącej się od wieków w obrębie różnych granic, języków, ustrojów czy religii. Tożsamości, która przez wielu bywała krytykowana oraz marginalizowana.

Spotkania śląskie

W kwietniu 2022 roku miało miejsce spotkanie zorganizowane przez SIPE (Śląski Instytut Edukacji Politycznej) z Jego Magnificencją Rektorem UŚ, prof. Ryszardem Koziołkiem. Wydarzenie to odbyło się pod nazwą: „Jak śląski jest Uniwersytet Śląski?”. Organizatorzy wyznaczyli sobie za cel debatę dotyczącą wpływu uniwersytetu na kształtowanie oraz promocję tożsamości śląskiej. Pod koniec tego samego miesiąca miało miejsce kolejne spotkanie: „Sam kaj my sōm – WNS odkrywa Śląsk od nowa”, organizowane przez Samorząd Studencki Wydziału Nauk Społecznych UŚ. Podczas tego wydarzenia dyskutowano z politykami, młodzieżą oraz naukowcami na tematy związane ze śląskością i jej przyszłością. Co ciekawe, spotkania cieszyły się dużą popularnością, a zebrane osoby aktywnie w nich uczestniczyły. Pokazuje to, że tematyka tożsamości odradza się, staje ciekawa, a nawet modna.

Śląska godka

Nieodłącznym tematem spotkań z zakresu śląskości jest również kwestia tzw. śląskiej godki, a raczej problem z jej uznaniem przez władze polskie. Śląska godka w Polsce nie jest uważana za język regionalny. Swego czasu prof. Jolanta Tambor z Instytutu Języka Polskiego im. Ireny Bajerowej UŚ pisała: „Etnolekt śląski zasłużył w pełni na status języka regionalnego”, natomiast prof. Małgorzata Myśliwiec z Instytutu Nauk Politycznych UŚ mówiła o śląskiej godce jako o języku „żywym, którym posługujemy się, tworząc sztukę wysoką, nawiązującą do naszej historii i tradycji, a także komunikując się przy użyciu nowoczesnych narzędzi”. Długo by wymieniać naukowców z naszego uniwersytetu, któ-

s.16

rzy są orędownikami uznania śląskiej godki za język regionalny. Takie stanowisko zajmuje również sporo studentów i studentek z naszej społeczności akademickiej.

Śląski kwiecień

Jak to możliwe, że w jednym miesiącu wydarzyło się na naszej uczelni tak wiele w kwestii śląskości? Przede wszystkim stało się to za sprawą studentek i studentów UŚ – to oni zainicjowali i zorganizowali te przedsięwzięcia. Optymizmem napawa to, że oddolne działania związane z tożsamością regionalną stają się czymś na porządku dziennym, a przede wszystkim inicjują dyskusję. Oby tak dalej!

Czym jest tożsamość?

Dyskutując o tożsamości śląskiej, warto wspomnieć, czym ona sama w sobie jest. Według Wielkiego słownika języka polskiego PAN to m.in. „świadomość wspólnych cech i poczucie jedności z innymi w danej grupie społecznej”. W tym znaczeniu nie sposób rozumieć jej inaczej niż jako coś, co powiązane jest z grupą społeczną. Jednak czy to oznacza, że tożsamość nie może być jednostkowa? Absolutnie nie! Ten sam słownik podaje również inną definicję tego pojęcia: „świadomość własnych cech i własnej odrębności danej osoby”. Odczytując znaczenie tożsamości poprzez pryzmat tej definicji, odbieramy ją jako coś związanego z jednostką, a niekoniecznie z grupą społeczną. Jest to zaskakujące, tym bardziej że obie definicje pochodzą z jednego źródła. Przede wszystkim uświadamiamy sobie, z jak rozległym pojęciem mamy do czynienia.

Nie inaczej jest z tożsamością śląską. Osoby wychowujące się w tym regionie pewnie pamiętają jakieś tradycje, zwyczaje czy język wyniesiony z domu. Są to niewątpliwie elementy tożsamości. Patrząc z socjologicznego punktu widzenia, jednostki prezentujące własną tożsamość tworzą tym samym tożsamość grupy społecznej. Pojawia się więc pytanie: czy tożsamość zbiorowa stworzona jest z tych indywidualnych? Czy może jest zupełnie odwrotnie – indywidualne wywodzą się ze zbiorowej? Poglądy na ten temat są różne, a obu teoriom nie brakuje zwolenników. Poprzez obie definicje ukazuje się nam tożsamość jako coś różnorodnego, zmiennego oraz obszernego i nie do końca definiowalnego. Jest ona tak naprawdę tym, co uznajemy za swoje, czego bronimy i w czym się dobrze czujemy.

Przyszłość śląskości

Jaka będzie przyszłość tożsamości śląskiej? Niestety nie znajdziemy na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Powody są chociażby dwa: nikt z nas nie zna przyszłości oraz nikt nie wie, jak tożsamość śląska będzie się zmieniała. Pozostaje nadzieja, że zainteresowanie śląskością będzie się pogłębiało, zarówno w sferze naukowej, jak i tej społecznej. Działania studentów naszej społeczności dają szansę, że właśnie tak się stanie.

Źródła:

J. Tambor: Etnolekt śląski jako język regionalny. Uzasadnienie stanowiska;

P. Osadnik: Język śląski pojawił się w Parlamencie Europejskim. Zostanie w Polsce uznany za język mniejszości? (www.24kato.pl).

s.17

Nieznana strona turystyki. Miasta kryjące

setki tajemnic i tysiące ludzkich losów

Ogromna liczba miast, które niegdyś były pełne życia, dzisiaj jest powoli opanowywana przez naturę.

Historia każdego ghost town na ogół wiąże się ze śmiercią, szaleństwem, bankructwem albo tragedią.

Dlaczego zamiast wakacji nad słonecznym morzem lub w górach oferujących niesamowite widoki turyści często wybierają wyjazd do naprawdę niebezpiecznych miejsc? Pierwsze słowo, które przychodzi na myśl, to adrenalina. Uczucie niebezpieczeństwa i bycia w sytuacji o krok od prawdopodobnego końca daje ludziom poczucie satysfakcji i dostarcza silnych emocji. Także zwykła ciekawość i chęć odpowiedzi na pytanie: „Co wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu i spowodowało, że całe miasto zostało opuszczone w jeden dzień?” prowokują do szukania wrażeń. Na naszym szlaku porównamy dwie historie, które mają w sobie więcej podobieństw, niż wydaje się na pierwszy rzut oka…

Miasto na końcu świata

Pyramiden to radziecka opuszczona osada górnicza na archipelagu Svalbard, na wyspie Spitsbergen (Norwegia). Prawdopodobnie to jedyne miasteczko widmo, na którego ulicach można zobaczyć niedźwiedzie polarne, lisy arktyczne i pomnik Lenina. Pochodzenie jego nazwy można wytłumaczyć w bardzo łatwy sposób – miejscowość przylega do pobliskiej góry w kształcie piramidy.

Około 100 lat temu Szwedzi, do których należało wówczas Pyramiden i znajdująca się w nim kopalnia, sprzedali ZSRR prawo do wydobycia węgla. Od tego momentu rozpoczął się tam swego rodzaju radziecki eksperyment – Pyramiden miało stać się miejscem utopijnym, wzorcem socjalistycznego państwa, w którym ludzie żyją w dobrobycie i są szczęśliwi. Praca w kopalni była jednak trudnym i kosztownym zadaniem. Aby dostać się do pokładów węgla, górnicy nie schodzili w głąb, lecz odwrotnie – wspinali się na wysokość 400 metrów. Rocznie wydobywano jedynie 235 tysięcy ton, co ekonomicznie było nieopłacalne dla ZSRR. Miasto jednak funkcjonowało wbrew naturze, logice i ekonomii.

Mimo niesprzyjających warunków ludzie dosłownie marzyli o pracy na arktycznej wyspie, ponieważ średnia wysokość zarobków mieszkańca Pyramiden była dwa razy większa niż przeciętnego obywatela ZSRR na kontynencie. Ciekawostką jest też fakt, że w lokalnej stołówce posiłki dla mieszkańców i pracowników były bezpłatne i wydawane całodobowo. W dodatku jedzenie serwowano w formie bufetu, gdzie każdy mógł nałożyć na talerz tyle, ile chciał.

Większość budynków w mieście wybudowano z drewna, a jak wiadomo, w arktycznym klimacie drzewa nie rosną, dlatego wszystkie materiały budowlane były przywożone na Spitsbergen z kontynentu. Dzięki niskim temperaturom zarówno na zewnątrz, jak i w środku większość obiektów zostało niemal

nietkniętych zębem czasu do dziś: dom kultury, kino, basen czy kompleks sportowy. Także szkoła i przedszkole wewnątrz wyglądają identycznie jak w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Wyjątkowo ciekawym obiektem w mieście jest magazyn, w którym przechowuje się ponad 600 taśm filmowych. Pomiędzy wysokimi regałami można zobaczyć stary radziecki, co ważne, wciąż sprawny podnośnik załadunkowy, za pomocą którego z górnych półek można zdjąć ciężkie skrzynki z taśmami. Za perełkę filmowej kolekcji uważa się film Pół żartem, pół serio w wersji bez cenzury, w którym zawarte są sceny erotyczne – to zdecydowanie nietypowy fakt w historii ZSRR.

Po zamknięciu kopalni w 1998 ewakuowano stamtąd ludność, a Pyramiden zyskało miano miasta duchów. Jednak turyści wciąż mogą je odwiedzać, a nawet zatrzymać się w przeznaczonym dla nich hotelu. Ci, którzy przyjeżdżają do tego miejsca, muszą się sporo natrudzić: najpierw trzeba dotrzeć do odległego miasta Longyearbyen, a następnie pokonać łodzią lub skuterem śnieżnym ostatni odcinek drogi. Na dodatek zwiedzanie terenu opuszczonego miasta i okolicy bez przewodnika posiadającego broń jest po prostu niemożliwe, ze względu na niebezpieczeństwo w postaci niedźwiedzi polarnych.

Miasto rozbite na atomy Prypeć jest jednym z najpopularniejszych miast widm w Europie. Jeszcze przed wybuchem pandemii koronawirusa w 2019 roku odwiedziło je ponad 120 tysięcy turystów. Jeśli chodzi o cudzoziemców, to najwięcej osób przyjechało z Wielkiej Brytanii, Polski i Niemiec. Szczególnie dużym zainteresowaniem wśród zagranicznych turystów „strefa wykluczenia” zaczęła cieszyć się po premierze amerykańskiego serialu Czarnobyl na platformie HBO, a ich liczba zwiększyła się o 40%.

Miasto powstało w 1970 roku jako osiedle dla pracowników Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Jednak w nocy z 25 na 26 kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu reaktora nr 4 w elektrowni, a ponad 55 tysięcy mieszkańców ewakuowano. Była to największa katastrofa w historii energetyki jądrowej i jedna z największych katastrof przemysłowych XX wieku. Ludność miasta miała jedynie kilka godzin na spakowanie walizek z najważniejszymi rzeczami i szybki wyjazd z miasta. W 2022 roku minęło 36 lat od tych tragicznych wydarzeń, jednak teraźniejszość w postaci wojny dodaje kolejnych zniszczeń na mapie całej „sfery wykluczenia”.

Tematem tego tekstu jest jednak turystyczny aspekt miasta, które wciąż wygląda dokładnie tak, jak w dniu ewakuacji: można tu zobaczyć porzucone rzeczy osobiste, książki, zabawki… Na te-

renie Prypeci znajduje się kilkaset budynków – w większości są to bloki mieszkalne, ale też dużo obiektów użyteczności publicznej: szkoły, przedszkola, sklepy, szpital, pływalnie, park rozrywki ze stadionem z pięcioma tysiącami miejsc siedzących, poczta, dom kultury czy kawiarnia „Prypeć”.

Za najbardziej niebezpieczne miejsce uważa się Szpital nr 126, w którego piwnicach do dziś w jednym z pokojów znajdują się stroje ochronne strażaków. To oni jako pierwsi uczestniczyli w gaszeniu pożaru wewnątrz reaktora, co przypłacili życiem – w ciągu kilku tygodni od katastrofy umierali w szpitalu w Moskwie.

Park rozrywki w samym centrum Prypeci niesie ze sobą podwójną dawkę smutku, a jego popularność wśród turystów można wytłumaczyć jedynie za pomocą kontrastu między niewinnością dzieciństwa a straszną rzeczywistością, która zmieniła los całego pokolenia w jeden dzień. Jego otwarcie było zaplanowane na 1 maja – w Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy, natomiast zamiast śmiechu dzieci zapanowała tam tragiczna cisza.

W 30. rocznicę katastrofy ukraiński zespół muzyczny Onuka poświęcił jej całą płytę pod nazwą Vidlik. Wokalistka zespołu, Nata Żyżczenko, pragnęła za pomocą muzyki poruszyć kwestie społeczne i ponownie zwrócić uwagę na tragiczne wydarzenia sprzed trzech dekad.

Miejscowość wokół Czarnobyla została opanowana przez dziką przyrodę. Swobodnie żyją tutaj żubry, dziki, łosie, wilki, bobry i sokoły. Na dachach sowieckich bloków mieszkalnych w opuszczonej Prypeci gniazdują orły. W Czerwonym Lesie można podziwiać nawet konie Przewalskiego, należące do bardzo rzadkiego i zagrożonego wyginięciem gatunku.

Muzeum pod gołym niebem Prypeć przyciąga podróżnych z całego świata. Swoistym magnesem jest tu promieniowanie radioaktywne odnotowywane w całej „strefie wykluczenia”, powodujące wśród turystów dreszcz emocji. Miasto stanowi zwierciadło współczesnej walki człowieka z naturą, którą ten zdecydowanie przegrał. W Pyramiden głównym zagrożeniem są niedźwiedzie polarne, żyjące w odległości jedynie 12 kilometrów od miasteczka. Często można je podziwiać nie tylko na ulicach miasta, ale także wewnątrz budynków, w których szukają jedzenia. Co ciekawe, każdy fakt zabicia niedźwiedzia polarnego jest sprawdzany przez policję, ponieważ strzelanie do nich jest uzasadnione tylko w przypadku samoobrony, a to wymaga udowodnienia.

Prypeć przypomina betonową dżunglę, w której centrum i wszystkie przyległe terytoria porosły trawą i drzewami, a korzenie przebiły się przez beton. Większość budynków jest bardzo zniszczona i grozi zawaleniem. Miasto ulega działaniom czasu, warunków pogodowych, człowieka, a także skutkom wojny w 2022 roku. W odróżnieniu od ukraińskiego ghost town Pyramiden przetrwało w bardzo dobrym stanie dzięki lokalnemu klimatowi, a więc szczególnie niskim temperaturom. Nawet drewniane domy liczące kilkadziesiąt lat wyglądają tu dokładnie tak, jakby zostały zbudowane wczoraj.

Miasta będące muzeum pod gołym niebem, niegdyś opuszczone w ciągu jednego dnia, w XXI wieku zaczynają życie w nowej odsłonie – turystycznej.

Źródła: Лофотены и Шпицберген. Очень необычное заполярье. Большой выпуск. (www.youtube.com); Чернобыль сегодня: туризм, радиация, люди. Большой выпуск. (www.youtube.com).

Nie masz żony? Porwij ją sobie!

Tinder, randki, śluby w ciemno… A w XVII wieku porywali panny! W niniejszym tekście w ogromnym skrócie opowiadam o przestępstwie uprowadzania panien w dawnych wiekach. Jednak pod żadnym pozorem nie namawiam do czynienia takich rzeczy – tytuł ma na celu jedynie wstępne przyciągnięcie uwagi czytelnika.

Rapt to wyraz, który współczesne słowniki języka polskiego kwalifikują jako dawny. Pochodzi od łacińskiego czasownika rapio, rapere oznaczającego ogólnie pewne gwałtowne czyny, takie jak chwycenie, wyrwanie, rabowanie, niszczenie, zmuszanie kogoś do zrobienia czegoś czy porwanie kogoś. Szczególny przypadek raptu to raptus puellae – porwanie panny. Uprowadzenie panny jeszcze w czasach plemiennych było jednym ze sposobów zawierania małżeństwa (poza kupnem żony i zawarciem umowy). Od średniowiecza stało się natomiast środkiem prowadzącym do zaślubin. Prawo (świeckie i kościelne) jednoznacznie określało rapt jako przestępstwo. Ponieważ panna traciła posag, porywacz musiał ją uposażyć. Groziła mu też utrata czci i dobrego imienia, ekskomunika, a nawet śmierć, natomiast ksiądz, który udzielił ślubu, tracił przynależną mu godność.

Co wiemy o takich historiach?

Niestety znamy jedynie wycinek rzeczywistości (sprawy z ograniczonego obszaru i czasu). Rapty (w większości z XVII wieku) opisali przede wszystkim historycy i badacze obyczajów. Przykłady pojawiają się m.in. w pamiętnikach, listach, a także w utworach literackich (jeden z nich opowiada nawet o porwaniu panny ze Śląska; zob. informacja pod artykułem), jednak podstawowym źródłem, w którym można znaleźć ślady spraw o rapt, są księgi sądowe. Porwanie było przestępstwem prywatnym, więc żeby machina prawa ruszyła, należało złożyć protestację w urzędzie grodzkim. Składała ją oczywiście strona poszkodowana – opiekunowie prawni porwanej panny (często zdarzało się, że jej ojciec nie żył), krewni, a czasem nawet grupa osób (np. siostry zakonne). Protestacje bywały krótkie i konkretne, ale też obszerne, szczegółowo relacjonujące moment uprowadzenia. Z reguły żalono się w nich na porywacza, stawiając go w jak najgorszym świetle, a od siebie odsuwano jakiekolwiek podejrzenia o współudział.

Jak porwać pannę i się z nią ożenić?

To nie takie proste. Samemu niewiele się zdziała. Z przykładów spraw sądowych wyłania się pewien mechanizm. Rapty zdarzały się najczęściej pośród szlachty osiadłej, choć pojawiła się też jedna historia szlachcianki uciekającej z chłopem i kilka takich, w których ofiarami były mieszczanki. Porywano panny osierocone, uprowadzano z domów, z miejsc publicznych, a także z klasztorów. Nie zawsze siłą – nieraz panna albo jej opiekunowie zgadzali się na ucieczkę. Dobrą porą była noc, ale wykradano i za dnia. Powodzeniu akcji sprzyjało zapewnienie sobie sprzymierzeńców, którzy pomogliby np. ukryć pannę po rapcie, pożyczyć konie czy kolasę albo wesprzeć zbrojnie porywacza i dokonać napaści

wspólnie. Trzeba też było opracować plan działania, a potem zaczekać na odpowiedni moment, najlepiej gdy wokół dziewczyny będzie jak najmniej osób. I najważniejsze – rozwiązać podstawowy problem, czyli znaleźć księdza, który zgodziłby się dać ślub takiej parze.

Dziura w płocie to must have

Z ciekawszych raptów (dotychczas zebrałam ponad czterdzieści przykładów) warto przywołać sprawę dwukrotnego porwania z zakonu panny Leonory Szczawińskiej (siostry Franciszki), chorążanki wyszogrodzkiej. Panna mieszkała u przemyskich dominikanek. Czekała na matkę, żeby odbyć uroczysty akt obłóczyn, ale w tym czasie w Przemyślu pojawił się młody szlachcic Samuel Kurdwanowski. Z zeznań przeora wynika, że przebiegły kawaler widywał się z panną za kratą, bo „był jej krewnym”. Tym chytrym sposobem namówili się (a przy okazji przekonali do pomocy zakonnicę, która miała wartę przy furcie) i nocą 12 listopada 1634 roku uciekli razem. Porywacz dokładnie zaplanował całą akcję. Usunął kilka desek z płotu i zaczaił się pod oknem panny, dając jej znak. Siostra Franciszka wymknęła się i w stajence przyklasztornej przeszła szybką metamorfozę (przebrała się w szlacheckie suknie), stając się panną Leonorą. W mieszkaniu Kurdwanowskiego na parę czekali już ksiądz i świadkowie, a na ziemi ślubny kobierzec. Pan młody miał dopilnować każdego szczegółu ceremonii, poprawiając nawet księdza, który zapomniał o związaniu rąk stułą. Ślub się odbył, Kurdwanowski podziękował uczestnikom i został z Leonorą przez całą noc. Rano dał jej na powrót habit, odprowadził do klasztoru i naprawił płot. To nie koniec tej historii, bo w lutym 1635 roku matka Leonory/Franciszki przyjechała do Przemyśla na obłóczyny. Poślubiony w tajemnicy małżonek nagle zaczął opowiadać o ślubie, posłał nawet do klasztoru kobierzec, żeby panna przysięgła Bogu na tym samym, co jemu. Obłóczyny i tak się odbyły. Kilka miesięcy później, 1 sierpnia 1635 roku, Kurdwanowski porwał siostrę Franciszkę drugi raz, ukrył ją w gospodzie, przebrał za mężczyznę i przewiózł na łodzi przez San. Tam na parę czekała już kareta…

Do trzech razy sztuka?

Nieco niezrozumiałe może wydawać się zachowanie Wojciecha Pamiętowskiego z Rozłucza, który trzykrotnie napadał na dwór w Boberkach. Za pierwszym razem włamał się do dworu Maruchny Dwernickiej i poniszczył pokoje, szukając jej córki Katarzyny, o którą wcześniej się starał. Matka odmówiła mu ręki panny i obiecała ją Remigianowi Tyszkowskiemu. Pamiętowski,

s.20

który zastraszył wszystkich domowników, znalazł w końcu dziewczynę, a potem rozkazał swoim ludziom sprowadzić popa i pod groźbą śmierci udzielić sakramentu. Po ceremonii odjechał, pozostawiając Katarzynę w Boberkach. Dwernicka jakiś czas później wyprawiła córce i Tyszkowskiemu wesele. Pamiętowski na nie wtargnął, ranił szablą pana młodego i uwiózł pannę młodą do swojego dworu w Rozłuczu. Co ciekawe, potem niepodziewanie odwiózł Katarzynę z powrotem do matki i jej prawowitego męża. Cztery tygodnie później trzeci raz najechał dwór i znów porwał Katarzynę (już Tyszkowską). Mąż kobiety nie wytrzymał i pojechał po nią do Rozłucza. Jednak tam zginął z rąk porywacza, który odciął mu głowę i potem jeszcze strzelał do niej z łuku…

O kolejnych przykładach można by opowiadać i opowiadać. Warto też zacytować chyba najsłynniejsze zdanie z Prawem i lewem Władysława Łozińskiego, będące komentarzem do akt grodzkich województwa ruskiego w XVII wieku: „Co za świat, co za świat! Groźny, dziki, zabójczy. Świat ucisku i przemocy. Świat bez władzy, bez rządu, bez ładu i bez miłosierdzia. Krew w nim tańsza od wina, człowiek tańszy od konia. Świat, w którym łatwo zabić, trudno nie być zabitym. Kogo nie zabił Tatarzyn, tego za-

bił opryszek, kogo nie zabił opryszek, zabił go sąsiad. Świat, w którym cnotliwym być trudno, spokojnym nie podobna”. Ach, jakże uprowadzenie panny wpisuje się w tę pełną gwałtowności rzeczywistość! Porwania niczym z kroniki kryminalnej to historie sensacyjne, jednak znacznie ciekawsze okazują się te, które opowiedziano na kartach literatury – tam rapt wyrażał miłość.

Artykuł powstał podczas realizacji projektu badawczego Preludium 37 (pt. Raptus puellae – między życiem a literaturą. Nieznany wiersz z sylwy Aleksandra Minora, cześnika chełmskiego, jako nowe źródło do literackiej tradycji raptu) o nr 2020/37/N/ HS2/03660, finansowanego ze środków Narodowego Centrum Nauki.

Źródła:

M. Szafrańska: Boronowska opowieść. Rapt J[ej]m[ości] Panny Dzierżanowskiej przez J[ego]m[ości] P[an]a Frantemberka [– –] –edycja utworu. „Odrodzenie i Reformacja w Polsce” 2021, nr 65;

P. Klint: Sprawy o rapt w księgach grodzkich wielkopolskich w XVII wieku. „Genealogia. Studia i Materiały Historyczne”, t. 18;

W. Łoziński: Prawem i lewem Obyczaje na Czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku

s.21

Wspomnienie pandemii

Efekt lampy błyskowej miał być specjalną formą zapamiętywania wydarzeń. Późniejsze badania nad tym zjawiskiem wykazały zaskakujące rezultaty.

Błysk. Wykonujemy zdjęcie, które pozostanie z nami najprawdopodobniej na zawsze. Będą na nim widoczne wspomnienia, trochę emocji, a jeśli wystarczająco długo i często będziemy je oglądać zaraz po wykonaniu, może zapamiętamy znacznie więcej szczegółów. A wszystko to zachowane w naszej pamięci jako efekt lampy błyskowej.

Pojęcie Browna i Kulika

Termin ten wprowadzili Roger Brown oraz James Kulik w 1977 r. Ich pracom przyglądano się w szczególności w latach 80. oraz 90., kiedy nastąpił wyraźny wzrost zainteresowania badaniami nad pamięcią autobiograficzną. Początki tego zjawiska sięgają jednak już 1899 roku, kiedy to psycholog Colgrove zapytał ludzi o okoliczności dowiedzenia się o zabójstwie prezydenta Lincolna. Efekt lampy błyskowej miał być wyjątkową formą zapisu informacji w mózgu: są to niezwykle barwne w opisie, żywe i wyraźne wspomnienia. Deskrypcje tych wydarzeń mają kanoniczne cechy, takie jak dokładne informacje na temat miejsca, emocji, aktualnej aktywności czy też osób towarzyszących. Szczególnie wyróżnia się to, iż dana osoba myśli, że jest nieomylna w swoim opisie, co niestety często łączy się z niską trafnością. Opisy mają przede wszystkim znaczenie osobiste dla konkretnego człowieka. Rzadko łączą się z ważnymi wydarzeniami społecznymi, chyba że wywierają wpływ na tę osobę lub są dla niej nowym, nieznanym wcześniej doświadczeniem. Zapytani ludzie przytaczali również nieznaczące szczegóły dotyczące zdarzenia fleszowego, które zazwyczaj są zapominane. Badania Agnieszki Niedźwieńskiej pokazały różnice płciowe w zapamiętywaniu zdarzeń – rozbieżności dotyczyły przede wszystkim ich rodzaju, szczegółowości oraz informacji o emocjonalności wokół zdarzenia.

Wyjątkowość wspomnień

Zdarzenia fleszowe w porównaniu do innych wydarzeń charakteryzują się intensywnością wspomnienia. Ważny jest tutaj również aspekt indywidualności – dla każdego zdarzeniem fleszowym będzie co innego. Nawet istotne zdarzenie społeczne, takie jak np. śmierć polityka, które uważa się za znaczące dla człowieka, nie musi wpływać bezpośrednio na jego życie. Badacze pamięci również doszli do wniosku, iż zdarzenia społeczne uznane za fleszowe muszą pojawić się w życiu danej osoby czy całej grupy po raz pierwszy – mózg włączy wtedy tryb pełnej gotowości i zapisu. Następne, podobne już wydarzenia będą przetwarzane schematycznie. Czy efekt ten jest więc wyjąt-

kowy? To zależy. Nie wyróżnia się niczym na tle całej pamięci autobiograficznej, jest jedynie jej uzupełnieniem.

Opowiadanie narracyjne

Równie interesującą kwestią dotyczącą pamięci autobiograficznej jest fakt, że jako ludzie mamy skłonność do budowania scenariuszy i opowiadań związanych ze zdarzeniami, jakie nam się przytrafiają. Tworzymy własne fabuły, które później opowiadamy w sposób narracyjny. Pojawia się tutaj efekt pierwszeństwa. Pamiętamy zazwyczaj to, co wydarzyło się pierwsze i ostatnie, oraz bardzo mgliście (lub wcale) to, co działo się pomiędzy. Wyjątkiem są jednak momenty nacechowane emocjonalnie albo takie, które niosą za sobą duże konsekwencje. Zachowujemy również zdarzenia rutynowe. Pamięć rutyny polega jednak na ogólnikach – nie pamiętamy, jak dokładnie przebiegały te wydarzenia.

Pokolenie Z a rozpoczęcie pandemii

W ramach obserwacji efektu lampy błyskowej zapytałem przedstawicieli pokolenia Z, w jaki sposób zapamiętali rozpoczęcie pandemii koronawirusa i pierwszy lockdown w Polsce.

Patryk: Moje wspomnienia z rozpoczęciem pandemii to przede wszystkim wyjście do kina. Obejrzałem wtedy dwa filmy, pierwszy z nich to bajka Naprzód. Drugim natomiast była druga część Sali Samobójców. Po wyjściu z seansu dostałem mail z pracy,

s.22

że na dwa tygodnie zostajemy zamknięci. Jak się potem okazało, były to bardzo długie dwa tygodnie.

Michał: Początek pandemii przeżyłem w Kokoszycach. Mało mnie interesowało, co się dzieje poza nimi, ale pierwsze szczątkowe informacje o jakimś wirusie zaczęły docierać do mnie pod koniec lutego. Okazało się, że z tą pandemią jest coś na poważnie, kiedy zamknęli nam kuchnię i trzeba było wracać do domów, żebyśmy z kolegami rocznikowymi nie umarli z głodu.

Julia: Początki pandemii pamiętam dosyć szczegółowo, przede wszystkim, wieści o nowym wirusie dotarły do mnie dosyć szybko. Przeglądałam akurat strony z wiadomościami, a moi rodzice codziennie oglądają Panoramy, tak że wiedziałam o nim bardzo wcześnie. Jestem również użytkowniczką forum paranormalne.pl, na którym omawia się różne zjawiska, i ktoś założył tam bardzo szybko temat dot. COVID-u. Osoby wypowiadające się wklejały informacje czy wpisy ludzi z Wuhanu, które niekoniecznie pojawiały się w telewizji, a dyskusja była bardzo ożywiona. Jedni sądzili, że warto się martwić, inni – że nie. Wtedy uważałam, że ludzkość zlekceważy tego wirusa i będzie miała potem problem, czego efekty można teraz obserwować. Kilka lat przed pandemią czytałam, że nie ma na świecie siły, która w jeden dzień zamknęłaby ruch powietrzny i wodny, a nieodpowiedzialność ludzi doprowadzałaby do łamania wytycznych WHO, jednak teraz to zaobserwowaliśmy. Na początku nikt nie wiedział, czego się

właściwie spodziewać, ale dla mnie sytuacja od początku była poważna jako dla osoby z chorymi drogami oddechowymi.

Dominik: O wybuchu pandemii dowiedziałem się w dzień ukończenia przeze mnie zajęć indywidualnych i równocześnie zaplanowanego od dawna wyjazdu na miniwakacje. Uznałem, że nie będę marnować miesiąca przygotowań, bo świeża pandemia, więc trzeba o siebie jedynie zadbać i przestrzegać zasad, co dla mnie nie było żadnym problemem. Nie przestraszyłem się, jedynie inni uznali, że jestem nieodpowiedzialny i głupi, a na mnie to wrażenia nie zrobiło. Zakończyłem też wtedy swój długi związek, więc nie byłem jakoś przejęty pandemią. Trochę się bałem jedynie, że ludzie nie ogarną, jak się zachowywać, bo było to do przewidzenia, i że ktoś bliski ucierpi.

Kuba: [Dowiedziałem się] Z telewizji. Dopóki nie dotknęło to Polski, to zbytnio się nie przejmowałem, za to później był jakiś strach. Potem było coraz gorzej. Strata pracy. Mania słuchania tego, ile ogłoszą zgonów, zachorowań itd. Nadmierna troska o bliskich.

Źródła:

A. Niedźwieńska: Co jest szczególnego w efekcie lampy błyskowej?;

A. Ziółkowska: Czy wspomnienia fleszowe są szczególnym rodzajem pamięci autobiograficznej?

s.23

Obraz namalowany słowem

Nieustannie podążamy za rozwojem kultury, muzyki i sztuki. Otoczeni trendami z różnych krajów, atakowani różnorodnymi bodźcami, mamy możliwość swobodnego wyrażania siebie. Trudno jednak zdecydować, kiedy ma się tak ogromny wybór. Nasze upodobania nie są niczym ograniczone. Nawet jeśli w drodze do szkoły słuchamy hard rocka, w naszym pokoju tuż obok płyt z taką muzyką może leżeć album ulubionego kompozytora muzyki poważnej.

Symbolizuję siebie

Jak więc z pomocą sztuki wyrazić to, co czujemy? Wielu młodych ludzi podejmuje eksperymenty związane nie tylko z wystrojem wnętrz czy zmianą trybu życia na charakterystyczny dla danej subkultury – opowieść tworzymy, wykorzystując także własne ciało. Farbujemy włosy, ścinamy je lub układamy w wysokie irokezy. Naszywamy na ciuchy logo ulubionego zespołu, doklejamy ćwieki, przekłuwamy uszy, pępki i co tylko się da. W końcu każdemu przez głowę przemknęło kiedyś zrobienie sobie tatuażu. Z jednej strony – pociągające, z drugiej – poważne, bo zostaje z nami na całe życie. W symboliczny sposób młody człowiek decyduje się pokazać kawałek swojego wnętrza.

Jakiś czas temu, zupełnie przypadkiem, przeglądając na Instagramie wzory tatuaży, natknęłam się na niezwykle ciekawy profil. Artepeutyczne tatuaże – jaka oryginalna i nieoczywista nazwa, pomyślałam. Kiedy scrollowałam kolejne zdjęcia, byłam coraz bardziej zafascynowana tajemniczymi wzorami. Ich niezwykła forma przywodziła na myśl pewien szyfr, nie wyrażała dosłownie tego, co miała przedstawiać. Zaintrygowana formą wykonania, postanowiłam skontaktować się z autorką dzieł, Gabrielą Stokłosą. Przybliżyła mi charakter spotkań, polegający na nadaniu kształtu doświadczeniom, a następnie przeniesieniu ich na skórę. Artepeutyczny tatuaż, czyli opowieść zobrazowana na ciele. Podczas rozmowy autorka tworzy wzory utrwalające wspomnienia, ważne myśli, sny czy marzenia. To, o czym opowiadamy, ona przekształca w projekt, którego abstrakcyjna forma zachowuje intymnośc doświadczenia. Umawiając się z tatuażystką, decydujemy się na podróż w nieznane. Możemy jedynie wcześniej zastanowić się, jak opowiedzieć o tym, co dla nas ważne.

Terapeutyczna sztuka

Nasza opowieść właśnie wtedy ma swojego rodzaju charakter terapeutyczny. Nazwa „artepeutyczny tatuaż” oznacza tatuaż leczący sztuką. Chodzi o sposób jego wykonania, nie sam fakt tatuowania się. Ważna jest rozmowa, zakodowanie lub wyrzucenie z siebie czegoś cennego, co zostaje ubrane w symbol. Nasze słowa zostają namalowane, a emocje zinterpretowane w formie obrazu. Kiedy ktoś mnie pyta, czy mam tatuaż, odpowiadam, że nie – mam obraz namalowany na skórze. Najpiękniejsze jest to, że jedynie wykonawca i osoba tatuowana wiedzą, co ów znak przedstawia. Jest swojego rodzaju sekretem i najintymniejszą pamiątką. Inni mogą próbować ją zinterpretować, jest to cie-

kawy sposób przekonania się, jak ludzie widzą symbole i jak je odczytują w kontekście osób, które znają.

Kiedy jechałam do Krakowa na spotkanie, zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Tym, co najbardziej mnie dziwiło, był jednak brak stresu. Byłam jedynie pewna, że wrócę do domu dokładnie z tym, czego chcę. Gabriela przekonała mnie, że to współpraca. Projekt jest współtworzony – ja mówię, ona słucha i wyraża moje słowa obrazem. To, co jest dla mnie ważne: historia z życia lub coś charakterystycznego, co mnie przedstawia. Dostałam możliwość noszenia tego ze sobą, utrwalenia, co czasem może działać motywująco. Mogę patrzeć na metaforę wartości, do której doprowadziło mnie to, co w dzisiejszych czasach coraz bardziej unikalne – rozmowa z drugim człowiekiem o moim wnętrzu, o tym, co czuję.

Jeśli chodzi o terapeutyczną formę, wcale nie łączy się to z cyklicznością ani nie działa na zasadzie medycznego podejścia. To forma wyrażenia uczuć i samego siebie oraz ich utrwalenie. Rozmowa podczas tworzenia projektu może okazać się niezwykle cennym doświadczeniem. Nagle zaczynamy się zastanawiać, z czym kojarzą nam się ludzie, albo jak chcemy przedstawić swój ból. Myślimy o tym, czy życie jest dla nas ciągłą kreską, czy może przerywaną linią lub falą i zastanawiamy się, co to właściwie dla nas znaczy. Nadajemy temu indywidualny sens, tworzymy. Opowiadamy o wartościach w najmniej dosłowny sposób, operujemy skojarzeniami i symbolami, kreując nieodgadnioną tajemnicę.

Śniła piękno

Pomysł oraz forma przeprowadzania spotkań została stworzona przez Gabrielę. Niedawno zdecydowała się opowiedzieć na swoim profilu na Instagramie, jak zrodziła się w niej potrzeba wyrażania emocji za pomocą sztuki. Przyznała, że już od najmłodszych lat razem z siostrą namawiały rodziców do kupna zmywalnych tatuaży. Obklejały całe ciała, nie pozostawiając pustej przestrzeni. Ręce, brzuch i szyja ozdobione słoneczkami i kwiatami – to właśnie jej pierwsze wspomnienie związane z tatuażem. Później uzewnętrznienie emocji wyrażała przez ubiór oraz projektowanie i przeróbkę odzieży. Był to sposób pracy z wyobraźnią, a także odkrywanie swojej osobowości. Kolejnym etapem okazał się teatr, któremu Gabriela poświęciła wiele uwagi, skupiając się na mimice i palecie emocji wyrażanej na podstawie scenariuszy. Przyznała również, że lubiła się wcielać w różne postaci i pokazywać to, co mogliby poczuć lub pomy-

s.24

śleć inni. Potem pojawiła się fascynacja obrazem, szczególnie przy tworzeniu fotografii analogowej i wideo. Interesującym i pociągającym doświadczeniem był dla niej również bezpośredni kontakt z obcymi ludźmi. Przekonała się o tym podczas nagrań dokumentów, kiedy to pytała przypadkowych przechodniów o pojęcie szczęścia czy miłości. Mniej więcej w tamtym czasie przyśnił jej się niesamowity sen. Był tak piękny i symboliczny, że zapragnęła go uwiecznić. Zapisanie go wydało się niewystarczające, ponieważ to właśnie obrazy, jak przyznaje, od zawsze najlepiej utrwalały się w jej pamięci. Wtedy pojawił się pomysł, aby zilustrować sen, a następnie wytatuować go, by zawsze mogła do niego wrócić. Research wykazał, że w Polsce ani Europie nikt nie zajmuje się tak minimalistycznymi i abstrakcyjnymi tatuażami, tworzonymi na podstawie snów i opowieści. Pomysł czekał jeszcze kilka lat, podczas których Gabriela doszkalała swój warsztat na ASP, organizowała wystawy i performance’y. Te doświadczenia uświadomiły jej, że dociekliwość jej prac opiera się nieustannie na symbolice, percepcji i psychologii związanej z ciałem, a także tym, jak ważną rolę w jej twórczości odgrywają emocje. Przychodziły trudne momenty, kiedy zadręczały ją pytania, jak dać upust energii, którą posiada, a której nie potrafi nadać odpowiedniej formy czy kierunku. Już wtedy była pewna, że chce pracować z ludźmi i tworzyć. Chciała, by jej praca była nie tylko wyzwaniem dla jej kreatywności, ale także opierała się na pomocy ludziom. Zafascynowana psychiką ludzką odnalazła w sztuce abstrakcyjne i konceptualne rozwiązanie. Właśnie wtedy dowiedziała się o technice tatuowania handpoke

Refleksja o śnie

Sny od zawsze były dla niej istotną i inspirującą częścią życia. To właśnie od nich wszystko się zaczęło. Magister Anna Cieplak, wykładowczyni Uniwersytetu Śląskiego prowadząca liczne warsztaty związane z interpretacją oraz symboliką, przyznała, że w pracach Gabrieli szczególnie zainteresował ją właśnie wątek snu i symboliczne ukazywanie go w formie tatuażu. Od jakiegoś czasu w ramach warsztatów twórczego pisania prowadząca eksploruje ze studentami i studentkami UŚ ten temat, zastanawiając się w jakim stopniu sny, pamięć i podświadomość wpływają na to, co tworzymy, i jak wiele jest ścieżek korzystania z tych obszarów w celu napisania tekstu. Wielu pisarzy i pisarek czerpie ze snów inspiracje. Ów wątek od starożytności był przedmiotem zainteresowań, interpretacji (zarówno symbolicznej, jak i terapeutycznej), a obecnie stał się polem walki. Snu przecież jesteśmy pozbawiani, zauważa pani magister. Wraz z rozwojem społecznym i technologicznym śpimy coraz mniej i pracujemy coraz więcej lub oddajemy nasz czas na odpoczynek platformom cyfrowym. Sen w dobie kapitalizmu wydaje się gestem zwrotu ku uważności oraz lepszego rozpoznania zarówno swojego otoczenia, jak i siebie.

Powinniśmy więc podnieść rangę snu, a tworząc na jego podstawie obraz na skórze, pozwalamy mu zostać widocznym na zawsze. Oryginalna propozycja tego, jak mogą wyglądać spotkania z tatuatorem, jak współpracować przy tworzeniu personalnego projektu i wreszcie tego, jak może na nas wpływać znak na ciele, jest niezwykłym sposobem na poznanie siebie i rozpoznanie tego, jak postrzegamy symbole i emocje.

modelka: Paulina Toczydłowska autorka zdjęcia: Gabriela Stokłosa

s.25

Twoja historia.

Przeczytaj i zdecyduj, co dalej. Cz.2.

Dalsze losy Uli – poprawka, praca, urodziny

Założę się, że wielokrotnie zdarzyło ci się być zawiedzionym tym, jakie ktoś inny podjął decyzje. Właśnie w takich chwilach pojawia się w głowie myśl „Ja zrobiłbym to zupełnie inaczej.” Czy lepiej? Nie wiadomo, ale z pewnością w zupełnie inny sposób. Za nami kolejne miesiące, wiosna przeminęła w mgnieniu oka. W naszych wspomnieniach wciąż tkwi letnia sesja egzaminacyjna, przed częścią z nas poprawki, a u szczęśliwców panuje jeszcze wakacyjny klimat i ani im się śni powracać do uczelnianej rzeczywistości pełnej rutyny i obowiązków. Chwileczkę! Pełnej rutyny i obowiązków? O nie, nie. Nie w twoim przypadku, prawda? Ula też by się z tym nie zgodziła. Oto przed tobą druga część opowiadania, w której Ula… Właśnie. Ula co? Ty dokończ.

marionetką a sterowanie nią

Jak kreowanie fikcyjnej rzeczywistości na nas wpływa? I kiedy ją stworzymy, to czy przestaje być wytworem naszej wyobraźni i staje się częścią realnego świata? Przecież wirtualna rzeczywistość to też rzeczywistość. Dlatego to, co piszemy, mówimy i myślimy ma ogromne znaczenie. Nasze słowa mają wielką moc. Moc tworzenia. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaki potencjał kryje się w naszej wyobraźni. Człowiek od wieków tworzy. Można by stwierdzić, że jesteśmy stworzeni do tworzenia. Początkowo działo się tak z potrzeby przetrwania, następnie dzięki woli utrzymania się na nogach i w końcu dzięki chęci osiągnięcia czegoś więcej. Cokolwiek to miałoby być. Nic nie bierze się z niczego. Zawsze coś jest pierwsze – pierwsze słowo, pierwsza myśl, pierwszy znak, dźwięk. Zawsze to pierwsze „coś” determinuje pojawienie się czegoś drugiego. Pierwszy rozdział tej historii już powstał, teraz ty dopisz drugi. Ula nie jest marionetką. Owszem, czytelnicy pociągają za niewidzialne sznurki kierując losami bohaterki, lecz ona nie da się zaszufladkować. Jest studentką taką jak ty, tylko z podejmowaniem wyborów sobie nie radzi. Dlatego to zadanie należy teraz do ciebie. Podejmowanie decyzji nie zawsze jest łatwe i przyjemne. Pokaż, że masz swój własny głos. Bo jak nie ty, to kto?

Czerwiec 2022

– Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania dotyczące dzisiejszych zajęć? Nie? Dobrze, dziękuję i do zobaczenia za tydzień – powiedział profesor, poprawiając okulary i pakując teczkę.

Ula wychodząc już z sali, usłyszała głos prowadzącego zajęcia:

– Tylko nie zapomnijcie przygotować się do egzaminu!

Oto jak jednym zdaniem można komuś doszczętnie zepsuć całkiem nieźle zapowiadający się dzień. To były już ostatnie zajęcia tego dnia i Ula postanowiła wykorzystać to ciepłe, czerwcowe popołudnie najlepiej, jak potrafiła. Już za tydzień czekał ją pierwszy egzamin w sesji, ale dziewczyna uznała, że może odpuścić sobie naukę tego dnia, a od jutra przygotowania do

testu ruszą pełną parą. Na szczęście miała łącznie jedynie trzy egzaminy, a na pozostałe dwa materiały opanowała niemal do perfekcji. Miała nadzieję, że uda jej się spotkać ze znajomymi, ale jak to bywa w świecie dorosłych, zabieganych ludzi – każdy miał już swoje plany i ostatecznie Ula postanowiła odpocząć na parkowej ławce, wygrzewając się w promieniach popołudniowego słońca, a jedynym towarzyszem tej chwili odpoczynku była kojąca muzyka płynąca z słuchawek. Tydzień później nie mogła uwierzyć, że nie zdała pierwszego egzaminu. Z niedowierzaniem spoglądała to na swoją pracę, to na profesora, który tego dnia nie wykazywał się zbytnim zrozumieniem i dobrym nastrojem. Cóż, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Dwa kolejne egzaminy zdała bez problemu, ale wciąż czekała ją wrześniowa poprawka. Tak minął jej czerwiec. Na wygrzewaniu się na parkowych ławkach i egzaminach.

Lipiec 2022

– Ula, przysięgam, że prędzej czy później wyważę te drzwi! Liczę do trzech i…

– Tylko do tylu potrafisz doliczyć?

Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od złośliwego komentarza. Wiedziała, że jej współlokatorce się to nie spodoba i zapewne do końca tygodnia będzie musiała ją przekonywać, że wcale nie chciała jej obrazić swoimi słowami.

– Przez ciebie znów spóźnię się do pracy, natychmiast wyjdź z łazienki – odparła wściekła do granic możliwości Sara, która ani przez chwilę nie żartowała z zamiaru wyważenia drzwi.

Ula kierując się zasadą, że „w konflikcie osoba mądrzejsza powinna pierwsza odpuścić” (zasadę tę wpoiła jej babcia), przekręciła zamek w drzwiach i otworzyła je na oścież. Wzburzona Sara nawet na nią nie spojrzała, tylko od razu wbiegła do łazienki i z impetem trzasnęła drzwiami. Ula nie lubiła kłótni i wiedziała, że pomimo temperamentu swojej koleżanki, dziewczyna nie będzie się na nią długo gniewać. Najprawdopodobniej jeszcze dziś zasiądą razem przed laptopem i będą żartować z jakiegoś

s.26

filmu. Jednak zanim nadszedł czas na odpoczynek, Ula skierowała się do swojego pokoju i jak co dzień kontynuowała naukę do egzaminu poprawkowego już przy trzecim kubku kawy tego dnia, choć była dopiero 9 rano. Wieczorami dziewczyna przeszukiwała oferty zatrudnienia na czas wakacji, licząc, że tym razem los się do niej uśmiechnie i szybko znajdzie coś odpowiedniego. Tak minął jej lipiec. Na sprzeczkach z koleżanką, przygotowaniach do poprawki, niekontrolowanym piciu kawy i szukaniu wakacyjnej pracy.

Sierpień 2022

– Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?

– A czy gdyby takie nie było, to byłoby równie ciekawie? –odpowiedziała z uśmiechem druga współlokatorka Uli, Hania. Była przeciwieństwem niecierpliwej Sary. Hanna emanowała spokojem i wiecznym optymizmem.

– Będzie, co ma być, głowa do góry. Zdasz to śpiewająco, a później będziemy świętować – dodała Hania.

– Dzięki za te słowa, ale muszę już uciekać do pracy – powiedziała Ula, obejmując koleżankę i kierując się do drzwi wyjściowych. Ciepły piasek, delikatna morska bryza, szumiące fale i wygodny hamak w cieniu palm jednak znacznie odbiegały od rzeczywistości w jakiej znajdowała się Ula. W pomieszczeniu, w którym przebywała dziewczyna, panowała niesamowita duchota, klimatyzator odmówił posłuszeństwa już dwa tygodnie temu, a wszechobecny zapach stęchlizny i chemicznych środków czyszczących wypełniał całą przestrzeń. Gęste, gorące powietrze było przesiąknięte dymem papierosowym i nieznośnym upałem. Nagle do uszu dziewczyny dotarł dźwięk dzwonka umieszczonego przy drzwiach kawiarni, który sygnalizował nadejście kolejnego klienta. Ula natychmiast otworzyła oczy, tym samym zapominając o wakacyjnym raju, który jeszcze przed chwilą zaprzątał jej myśli, i wróciła do rzeczywistości. Poprawiła fartuch, cały w plamach po najróżniejszych napojach i z uśmiechem na twarzy powitała nowego klienta, proponując mrożoną kawę, idealną na upalną pogodę. Tak minął jej sierpień. Na pracy.

Wrzesień 2022

Przed kilkoma godzinami Ula skończyła pisać egzamin poprawkowy. Była istnym kłębkiem nerwów. Uczyła się wytrwale, ale gdzieś głęboko w jej podświadomości tliła się myśl, że mogła nie zdać. Odświeżała elektroniczną pocztę, z wielką niecierpliwością

czekając na wiadomość o wyniku poprawki. Po pełnym napięcia, dłużącym się w nieskończoność oczekiwaniu jej oczom ukazał się nowy mail o treści:

Witam,

z dzisiejszego egzaminu otrzymała Pani ocenę 4.

Z wyrazami szacunku

Kamień spadł Uli z serca. Z promiennym uśmiechem wymalowanym na twarzy wylogowała się z poczty i od razu podłączyła telefon do niewielkiego głośnika leżącego na jej biurku. Po krótkiej chwili całe mieszkanie wypełniło się jedynymi w swoim rodzaju dźwiękami utworu Been Down So Long The Doors. Właśnie w taki sposób Ula obwieściła światu, że jest szczęśliwa i już żadna poprawka nie stoi na jej dalszej drodze do ukończenia studiów. Przynajmniej nie w tym semestrze.

Trzy dni przed rozpoczęciem nowego semestru Ula otrzymała zaproszenie na imprezę urodzinową swojej przyjaciółki z czasów liceum. Przyjęcie ma odbyć się w Zakopanem, w połowie października. Wizja wyjazdu w samym środku nowego semestru nie przemawia do dziewczyny, jednak z drugiej strony bardzo chce tam być. Co zrobi Ula?

TWÓJ WYBÓR:

A. Ula mimo wszystko jedzie na urodziny i poznaje nowe osoby. Oceny się pogarszają. W następnej części będzie musiała poświęcić więcej czasu na naukę.

B. Ula postanawia odpuścić przyjęcie i skupić się na nauce. Jej relacje przyjacielskie przez to ucierpią, jednak jej oceny się poprawią.

C. Ula waha się, czy przyjąć zaproszenie i nikomu nic nie mówiąc, postanawia poszukać stałej pracy. 50% szans, że Ula zmieni zdanie i w ostatniej chwili pojawi się na urodzinach –oceny ulegną pogorszeniu; 50% szans, że Ula skupi się na znalezieniu pracy i ominie imprezę – oceny pozostaną bez zmian, możliwe rozmowy kwalifikacyjne. Jeśli wygra ta opcja, wtedy zdecyduję, która z dwóch możliwych sytuacji się wydarzy, tak aby czytelnicy mieli niespodziankę (urodziny lub praca).

To właśnie ten moment, na który niecierpliwie czekała nasza wspólna bohaterka.

Wybierz jedną z trzech podanych możliwości i napisz na naszego maila magazyn.suplement@gmail.com, co wybrałaś(-eś). Możesz też napisać do nas na Instagramie @magazynsuplement lub Facebooku. Jeśli masz jakikolwiek pomysł na kontynuację historii – daj nam znać! Z wielką chęcią dowiemy się o twoich uwagach i sugestiach. Pamiętaj – masz wpływ na dalsze losy Uli i twoje zdanie ma dla nas znaczenie! Na naszym Instagramie i Facebooku pojawią się ankiety na pasku relacji, więc klikaj śmiało. Ula już nie może się doczekać, żeby przekonać się, jaką drogę dla niej wybierzesz. W następnym numerze „Suplementu”, na końcu artykułu o Uli również pojawi się opcja wyboru!

Jeśli masz świetny pomysł, kogo chciał_byś umieścić w tym opowiadaniu i chcesz, żeby twoja postać pojawiła się w kolejnym numerze, napisz do nas i krótko scharakteryzuj bohatera, którego widzisz w tej historii. Co będzie lubił, jak będzie wyglądał i jak pozna naszą bohaterkę. Będą przyjaciółmi czy wrogami? To może być student, pracownik uczelni, wykładowca, sąsiad, a może ktoś z rodziny. Ktokolwiek. Pisz śmiało!

s.27
…”

Zoomerzy kontra boomerzy, czyli o konflikcie pokoleń

Konflikt pokoleń jest czymś starym jak świat, ale w ostatnich latach, również za sprawą internetowych memów, staje się on coraz bardziej zauważalny. Co tak naprawdę różni nas od naszych dziadków i rodziców?

Nie da się ukryć, że żyjemy w czasach, w których międzypokoleniowe „spięcia” ujawniają się z całą ostrością niemal na każdej płaszczyźnie komunikacji społecznej. Młodszych i starszych różni dziś prawie wszystko – podejście do życia, rodzaj preferowanej pracy, sposób spędzania wolnego czasu, poczucie humoru oraz – co wydaje się chyba najbardziej istotne – system wyznawanych wartości i przekonań. Takie przeciwieństwa zdają się tworzyć granicę, za którą nie ma już porozumienia. Tymczasem bardziej od silnych antagonizmów potrzebna jest nam dziś zwykła akceptacja i zrozumienie: swoich potrzeb, przyzwyczajeń czy nawyków. Co różni poszczególne generacje? I czym się one charakteryzują?

Silent generation (ciche pokolenie)

Najstarszym żyjącym obecnie pokoleniem jest silent generation. Urodzeni w latach 1928-1945. Ich osobowość w największym stopniu ukształtowały wydarzenia wojenne, choć należy pamiętać, że wiele osób z tej generacji nie pamięta wielkiego konfliktu. O cichym pokoleniu mówi się, że jest na ogół przywiązane do tradycyjnych wartości i niechętnie podchodzi do jakichkolwiek zmian. Przedstawiciele silent generation nie poszukują nowych przygód, wyzwań czy doświadczeń. Najważniejsza jest dla nich rodzina oraz praca – zazwyczaj ta sama przez całe życie.

Baby boomers

Kolejna generacja, znana głównie z popularnego, świetnie ukazującego międzypokoleniowe różnice powiedzenia „OK boomer”, to baby boomers, czyli dzisiejsi 50- i 60-latkowie. Nie mają oni dobrej opinii, wszak często mówi się o nich: dorobkiewicze, którzy żyją po to, aby pracować. Rzeczywiście, praca jest dla nich wielką świętością, potrafili spędzać w niej długie godziny. Pobudki ich pracoholizmu są różne, czasem egoistyczne, czasem jednak bardziej szlachetne, jak np. chęć zapewnienia rodzinie dobrobytu.

Pokolenie baby boomers dorastało w czasach silnej hierarchizacji, gdy podważanie powszechnie szanowanych autorytetów było czymś nie do pomyślenia. Kwestionowanie opinii szefa? To raczej nie w ich stylu. Skoro o autorytetach mowa, warto dodać, że chodzi tu przede wszystkim o autorytety męskie. Patriarchalizm miał się wtedy dobrze, a kobiety skazane były głównie na wykonywanie obowiązków domowych.

Pokolenie X

Pokolenie X przyszło na świat w latach 1965-1979. Jego przedstawiciele z nieco większym sceptycyzmem podchodzą do wszelkich hierarchii, także tych płciowych, choć nadal silną rolę w ich życiu odgrywa patriarchat. Mają także inny od swoich rodziców stosunek do pracy. O ile poprzednie pokolenie żyło, aby pracować, o tyle oni pracują, aby żyć.

Są indywidualistami, nie przepadają za stagnacją, bardzo cenią wolność. Na ich oczach świat uległ znacznej zmianie – solidny, wyuczony w szkołach czy na uniwersytetach zawód przestał wystarczać, zaczęli więc coraz większą wagę przywiązywać do rozwoju dodatkowych kompetencji, takich jak np. umiejętność skutecznej komunikacji.

W Polsce dla tego pokolenia wydarzeniem generacyjnym była przemiana ustrojowa, która otworzyła nowe ścieżki rozwoju zawodowego oraz stworzyła szansę zaspokojenia (nierzadko bardzo dużych) ambicji osobistych.

Millenialsi (pokolenie Y)

Bohaterowie licznych memów i internetowych „śmieszków”, millenialsi, urodzili się w latach 80. i na początku lat 90. Na ogół dorastali we względnym dobrobycie, zapewnionym im przez troskliwych rodziców, którzy nie szczędzili pieniędzy na ich wychowanie. Ta staranna opieka, jaką byli otoczeni od najmłodszych lat, przyczyniła się do ukształtowania w nich poczucia własnej wyjątkowości, którego – jak powiadają złośliwi – konsekwencją jest roszczeniowość, przejawiająca się zwłaszcza w stosunkach z pracodawcą. Przedstawiciele pokolenia Y raczej nie poszukują w życiu stabilizacji, dlatego zmiana pracy, gdy ta akurat przestanie im się podobać, nie stanowi dla nich większego problemu. W kontaktach z szefami są dość bezpośredni i znacznie śmielej od swoich poprzedników artykułują własne potrzeby. Czasem – jak sądzę, bardzo na wyrost – mówi się nawet, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej to oni stawiają warunki dotyczące przyszłych zarobków. Millenialsi co prawda urodzili się w czasach bez komputerów i smartfonów, ale świetnie radzą sobie z nowymi technologiami. Z dużą swobodą korzystają z programów komputerowych, serwisów streamingowych, komunikatorów czy mediów społecznościowych.

Pokolenie Z

Pokolenie Z, zwane również zoomerami lub śnieżynkami, tworzą ludzie urodzeni po 1995 r. Przedstawicieli tej generacji

s.28

określa się mianem nadmiernie wrażliwych i zbyt emocjonalnych. Łatwo ich urazić, bo nie przyjmują żadnej krytyki, nawet tej konstruktywnej – powiadają eksperci. Zoomerów cechować ma także spore poczucie niepokoju oraz problemy z braniem odpowiedzialności za własne życie. W pracy bardziej od wysokich zarobków cenią sobie przyjazną atmosferę.

Szukają takiej formy zatrudnienia, która da im satysfakcję i szansę rozwoju swoich pasji. Pracodawcy szczególnie mocno cenią ich kreatywność, a także łatwość w zdobywaniu nowych umiejętności. Pokolenie to wyróżnia się jeszcze dwiema innymi cechami. Po pierwsze, zoomerzy są już generacją w pełni cyfrową. W internecie czują się jak ryby w wodzie, choć fakt ten, oprócz pozytywów, niesie ze sobą także skutki negatywne, takie jak uzależnienie czy nieumiejętność nawiązywania relacji interpersonalnych. Ich drugą ważną cechą jest mocne zaangażowanie w sprawy społeczne, zwłaszcza te związane z ekologią.

Różnic coraz więcej

Zeszłoroczne badania wykazały, że pandemia pogłębiła, i tak już znaczące, różnice pomiędzy poszczególnymi pokoleniami. Najważniejsze z nich – poza tymi wynikającymi z odmiennego stosunku do pracy, rodziny czy wartości – dotyczą trzech spraw: środowiska, technologii i postawy wobec pandemii. Według statystyk 40 procent osób w wieku od 18 do 34 lat obwinia baby boomersów o konsumpcjonizm, który doprowadził do katastrofy klimatycznej.

Jeśli chodzi o technologię, tutaj młodszych od starszych oddala przede wszystkim internet wraz z jego specyficzną kulturą językową i ikonograficzną – dla ludzi wychowanych w czasach przedcyfrowych kompletnie niezrozumiałą. I wreszcie trzecia oś sporu (która, dodam, jest dla mnie dość zaskakująca i, delikatnie mówiąc, mało humanitarna), czyli podejście do restrykcji związanych z koronawirusem. Prawie połowa badanych stwierdziła, że ochrona zdrowia osób w podeszłym wieku kosztowała za dużo naszą gospodarkę i stabilność finansową.

Olga Tokarczuk pisała: „Wnuków od dziadków dzieli dziś więcej niż kiedyś mieszkańców Nowego Jorku i Sandomierza”. Brzmi strasznie, prawda? Problem wydaje się bardzo złożony i z pewnością nie da się go tak łatwo rozwiązać. Warto byłoby jednak przyłożyć małą cegiełkę do tego, by dla dobra wspólnego ten ogromny dystans choć trochę się zmniejszył.

Źródła:

Milenialsi, generacja Z… Skąd wiadomo, do którego pokolenia się należy? (www.polityka.pl);

M. Rojewska: Milenialsi, pokolenie Z, Y, X, generacja baby boomers –kto to? (www.interviewme.pl);

J. Łowińska: Nie tylko generacja Z i millenialsi. Kim jest „lost generation’’ i co charakteryzowało inne pokolenia (www.natemat.pl); Pokolenie płatków śniegu – czy istnieje? Czym wyróżnia się generacja Z? (www.mbridge.pl);

Różnice między pokoleniami coraz bardziej widoczne. Co nas różni najbardziej? [RAPORT] (www.brief.pl);

O. Tokarczuk: Człowiek na krańcach świata. „Polityka’’. Nr 40, 2020.

s.29

Zwyczaje średniowiecznych studentów

Czy rozpoczynając studia, słysząc w czasie inauguracji Gaudeamus igitur, czuliście się spadkobiercami tradycji średniowiecznych żaków? Czy ciesząc się z czasu zabawy otrzęsin i juwenaliów, myśleliście o ich źródłach oraz dawnym przebiegu?

Studia jako czas młodości, zabawy i emocji związanych z egzaminami, to niezmienne dziedzictwo sięgające do samych źródeł uniwersytetów. Choć dzisiaj naszym językiem wykładowym nie jest łacina, a strojem czarna szata, to jesteśmy kontynuatorami tradycji średniowiecznych.

Tożsamość

Na uniwersytetach w Paryżu, Padwie czy Bolonii studiowała młodzież o różnym pochodzeniu narodowym i klasowym. Tak różnorodna grupa musiała wypracować swoje kryteria tożsamościowe. Cel ten pragnęły osiągnąć władze uniwersyteckie, kreując wzór pobożnego i pracowitego żaka poprzez wewnętrzne prawo oraz zasady zachowania w bursach. Ideałem wyrażonym w statutach burs było wspólne życie studentów, niwelujące różnice stanowe oraz stanowiące wzór społeczności, stąd wspólne, identyczne posiłki z odsłuchiwaniem Ewangelii, modlitwy czy zakazy tworzenia zamkniętych grup oraz prowokowania konfliktów na tle pochodzenia. Hierarchia miała być oparta na zaawansowaniu w wiedzy oraz stażu i to od nich miała zależeć kolejność wydawania posiłków, zajmowanych miejsc przy stole, kominku czy procesjach. Studenci tworzyli własne zwyczaje oraz ceremonie wtajemniczenia. Charakterystycznym obrzędem dla braci studenckich był zwyczaj otrzęsin zwanych depositio beanorum, czyli rytuał przejścia i inicjacji, decydujący o przynależności do społeczności żaków. Miało być to symboliczne odrzucenie nieokrzesanego, ciemnego życia, wystawiające ochotnika na próbę determinacji i cierpliwości. Praktykowano je powszechnie we wszystkich uniwersytetach, pomimo sprzeciwu rektorów. Według jednej z relacji, beanów (z fr. żółtodziobów) przyprowadzano o północy na miejsce ceremonii. Przyszłego studenta sadzano na drewnianym koźle, a następnie znęcano się nad nim, kpiąc z niego, szarpiąc, szczypiąc, równocześnie próbując go zrzucić. Podczas próby był również malowany farbami, przebierany za zwierzę, polewany winem. Żartobliwie i symbolicznie mierzono go, aby sprawdzić, czy wciąż jest dzieckiem, odgrywano golenie brody drewnianą brzytwą, czy prace ciesielskie, gdyż bean był postrzegany jako „nieociosany kloc”. Okrutne zabawy zależały od zaangażowania żaków i ich wyrafinowania w złośliwych zabawach, ale zwieńczone były uznaniem wymęczonego młodzieńca za jednego ze studentów.

Zabawy

Studia nie tylko dzisiaj kojarzą się z ekspresją młodości. Dla wielu młodzieńców był to przełomowy moment życia wiążący się z daleką, często zagraniczną podróżą. Było to spotkanie z inną kulturą, tradycjami, barwną społecznością miejską oraz

studencką. Prawa uniwersyteckie i surowe zakazy burs miały utrzymywać dyscyplinę wśród żaków (często bardzo młodych, nawet czternastoletnich), ale uczniowie notorycznie je obchodzili, a raz do roku cały świat stawał na opak. Dzisiejsze juwenalia nawiązują do starego zwyczaju studenckiego karnawału. Jego korzenie sięgają tradycji klasztornych obchodów święta Świętych Młodzieniaszków, w ramach którego opata zastępował młody mnich i parodiował sprawowaną władzę. W czasie swojego święta studenci wybierali króla żaków i podczas jego koronacji śpiewali Breve regnum (łac. Krótkie panowanie). Zabawom towarzyszył nieodłączny śpiew, pochody i tańce na ulicach miasta. Do innych rozrywek studenckich, niezwykle popularnych, choć powszechnienie zakazywanych przez władze uniwersytetów i burs należały pobyty w karczmach, włóczenie się po mieście, nieobyczajny śpiew, tańce, gra w kości, karty, szachy, jak również hulanki, bijatyki i romanse oraz obserwowanie występów kuglarzy i błaznów. Dla przeciwwagi do dozwolonych uciech zaliczano grę w orła i reszkę, w piłkę, crosse (poprzednik golfa) lub krokieta, czyli przetaczanie kuli przez bramki drewnianym młotkiem. Studenci lubili też recytować poematy, mierzyć się w turniejach łacińskiej wersyfikacji i śpiewali w chórach. Środowisku żaków Uniwersytetu Krakowskiego zawdzięczamy spisane po łacinie i polsku średniowieczne listy miłosne: Saluto te speciosa, Dawnom zwiedził cudze strony, W jedności stałości serca mego, Es enim stella virginum.

Egzaminy

Nieodłączną częścią nauki były egzaminy poprzedzone uroczystymi przysięgami. Oświadczano swoją pilność w zajęciach, przestrzeganie zasad uniwersytetu i niewręczanie egzaminatorowi podarunków. Student musiał się też zobowiązać, że nigdy nie przyniesie hańby swojej Alma Mater, ale też… że nie użyje przemocy względem swojego egzaminatora. Testowanie wiedzy odbywało się zawsze ustnie i musiało udowodnić umiejętność dyskutowania oraz erudycję studenta. Nikt dzisiaj nie powinien mieć problemu z wczuciem się w stres i emocje zdającego, dodajmy jeszcze atmosferę potęgowaną przez kaznodziejów odwołujących się wówczas do Sądu Ostatecznego, którego już żadna dusza nie będzie mogła powtarzać. Uwieńczeniem drogi studenta było uzyskanie tytułu doktora. Kandydat głośno obwieszczał na ulicach miasta swoje przystąpienie do egzaminu. Symbolami udowodnionej wiedzy i zdobytego tytułu były uroczyście nadane: księga, złoty pierścień (znak zaślubin z nauką) oraz biret profesorski, czyli nakrycie głowy. Nowy doktor organizował następnie ucztę z muzykami dla uniwersyteckiej społeczności oraz korowód tańców po udekorowanym mieście.

s.30

Awanturnicy czy wolni artyści?

Do grupy tworzącej żywą do dziś legendę o barwnych, awanturniczych żakach należeli goliardzi, czyli wędrowni studenci. Ubodzy uczniowie podróżujący od uniwersytetu do uniwersytetu, lecz nieoficjalni studenci, bo niezdolni do zapłacenia opłat oraz poddania się dyscyplinie burs. Tworzyli piosenki uliczne, biesiadne i miłosne, jak również krytykowali ówczesną kondycję społeczeństwa. Czasami, aby utrzymać się, zostawali żonglerami, błaznami, a w potrzebie nawet uciekali się do żebrania o posiłek. Pieśń do dzisiaj uwznioślająca uroczyste rozpoczęcie roku Gaudeamus igitur (łac. Radujmy się więc) pochodząca z XIII-XIV wieku, była piosenką żaków, śpiewaną podczas swobodnych spotkań. Czy słysząc ją po raz pierwszy, pomyśleliście, o takim jej pochodzeniu? Świadomość żywotności trady-

cji takich jak juwenalia, otrzęsiny, śpiewane pieśni, czy wciąż te same emocje towarzyszące egzaminom, wskazują na żywe dziedzictwo średniowiecznych uniwersytetów nawet w XXI wieku. Podczas najbliższej studenckiej zabawy czy intensywnej nauki uśmiechnijcie się, pamiętając o tym, że jesteście członkami społeczności o tak długiej i barwnej tradycji.

Źródła

J. L. Goff: Inteligencja w wiekach średnich;

J. Sprutta: Zwyczaje żaków w dawnej Polsce. „Nauczyciel i szkoła”. Numer 2 2014;

K. Boroda: Studenci uniwersytetu krakowskiego w późnym średniowieczu;

L. Moulin: Średniowieczni szkolarze i ich mistrzowie

s.31

Do wszystkich kobiet świata!

Macie dokoła siebie mężczyzn: niebrzydkich, niegłupich i bardzo kochanych. Mimo to ciągle o książętach na białych rumakach marzycie, którzy jestestwem swoim zapewnić wam mają długie i szczęśliwe życie. Marzenia te, choć piękne i nie błahe w swej formie, mają jednak pewną wadę, o której tu wspomnę.

Życie nie jest baśniową aleją, więc i książęta na białych koniach NIE ISTNIEJĄ.

Kochane niewiasty, co wzrok swój wciąż za księciem wytężacie.

Apeluję i pytam zarazem: dlaczego równie pięknych paziów nie dostrzegacie?!

Dlaczego, mając ich tylu dokoła, tylko przed księciem chcecie chylić czoła?!

Ja na to patrzę – z boku stoję. I paziem, i księciem się zostać boję.

A strach mój bierze się stąd, iż sam już nie wiem, czy lepiej być niedostrzeganym paziem, czy księciem, który nie istnieje…

s.32
Apel

Usycham

Wypluwam grudki

Suchutkiej ziemi

Spragnione płatki

Wyciągam ku górze

Korzenie wydłużam Usycham

Próbują mnie poić

Podlewać tą wodą

Ale ja tej wody

Nie potrafię przyjąć

Nie daje mi ona

Najmniejszego nawet Ukojenia

Być może i jestem

Samotną czerwoną różą

Mówią że jestem piękna

A jednak mam kolce

I karmi mnie nie woda

Lecz świeża krew i własna

Miłość

Skręcają się me płatki

Usychają listeczki

Korzenie się kurczą

Sam kielich się chyli

Trucizna trucizna

Łodygę zabija ta okropna

Woda

Ta woda mnie truje

Pluję nią krztuszę

Dusi mnie jej smak

Jej zapach jej stan

Nie mogę rozkwitnąć

Wolno mi tylko z bólu

Umrzeć

s.33

Włącz myślenie – czas na łamigłówki!

Pozwól, że zaproponuję ci pewne ćwiczenie. Pomyśl o kilku cechach, z którymi najmocniej się utożsamiasz. A potem wyobraź sobie, że przez ich pryzmat ktoś nazywa cię osobą żałosną i zdegenerowaną.

Niektórzy nie muszą sobie wyobrażać takiej sytuacji, bo doświadczają jej na własnej skórze. Powyższe określenia to tylko ułamek mowy nienawiści przenikającej do naszego studenckiego środowiska. Autorzy tych słów zaprzeczają najważniejszej wartości, która powinna przyświecać nie tylko uniwersytetowi, ale i każdemu innemu miejscu we wszechświecie – akceptacji inności. Brzmi pompatycznie? Jeśli twoją twarz wykrzywia właśnie grymas zdegustowania, wróć do początkowego ćwiczenia. Wracaj tak często, jak tylko się da. Zawieś je sobie nad łóżkiem, lustrem czy na lodówce. A najlepiej wszędzie.

Mam jednak nadzieję, że zrodziła się w tobie złość – nie ta niszcząca, lecz budująca. Złość na myśl o braku miłości. Złość, która odrzuci uprzedzenia i o tę miłość zawalczy. Trudne do zrobienia? W porównaniu do tego nasza wykreślanka, krzyżówka i rebus to łatwizna. Ale gdy już włączysz myślenie, by przebrnąć przez wszystkie łamigłówki, absolutnie go nie wyłączaj. Nigdy przenigdy. Brzmi roszczeniowo? To świetnie, bo tak właśnie miało zabrzmieć. Tak więc pozwól, że zaproponuję ci pewne ćwiczenie – rozgrzewkę przed każdym momentem twojego życia.

WYKREŚLANKA

Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie i na ukos.

HASŁA:

żak, juwenalia, uniwersytet, elektrownia, wyspa, kopalnia, horror, groza, krzyk, sen, interpretacja, obraz, kolor, farba, psychologia, wybór, poprawka, marionetka, biodegradowalne, garnitur, Brown, pamięć, western, hanys, rewolwer, rapt, Łoziński, pokolenia, generacje, konflikt

s.34
Autorzy łamigłówek Bartosz Leszczyna, Kamil Kołacz, Natalia Kubicius, Robert Jakubczak

KRZYŻÓWKA

Zapraszamy do rozwiązania fantastycznej, studenckiej krzyżówki! Podpowiedzi znajdziecie w naszych artykułach. Nie czekaj, staw czoło wyzwaniu!

1. … igitur – średniowieczna pieśń śpiewana podczas inauguracji roku akademickiego.

2. Podgatunek horroru charakteryzujący się brutalnością.

3. Miejscowość, z której pochodzi Józef Kłyk.

4. … Brown – jeden z autorów pojęcia efektu lampy błyskowej.

5. Przedstawiciel pokolenia, które jest uważane za nadmiernie wrażliwe.

6. Imię rzymskiego boga, które znajduje się w nazwie rafy-nekropolii.

7. … Książęcy w Tychach.

8. Nazwisko autora określenia Blue Monday.

9. Technika tatuowania, która polega na wbijaniu kropka po kropce tuszu pod naskórek.

10. Za najbardziej niebezpieczne miejsce w Prypeci uważa się…

11. Imię jednej ze współlokatorek Uli.

HASŁO: Lato jest porą ___________________

s.35
— Ann Brashare
czerwiec /lipiec 2022
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.