redakcjaBB #03

Page 1

#03

ludzie

BIELSKO-BIAŁA

#SZKOŁA #STEREOTYPY #PO ANGIELSKU #NASZE OPINIE #AKTORSTWO #KULOODPORNI #DEPRESJA #PRACA

#cena:

0.00 zł

opinie

w sieci

jesień/zima 2015

#RĘKODZIEŁO #DIY #NASZE DOŚWIADCZENIA #HARCERSTWO #WOLONTARIAT #WYWIADY #BLOGOWANIE #HISTORIA

MAGAZYN TWORZONY PRZEZ MŁODYCH LUDZI I ISSN 2449-6952


42

– 43

JEMY… TYLKO JAK?

SZKOŁA (DO) PRZETRWANIA

36 – 37

PROJEKT OKŁADKI:

DAWID STERNAL W kolażu zostały wykorzystane zdjęcia portretowe członków redakcji. BB

12 – 13 rozmowa z Lidią Sztwiertnią

6 8 – 69

60 – 61

rozmowa z Joanną Glogazą

ROZMOWA Z MICHAŁEM TARGOSZEM

78 W RESTAURACJI, CZYLI WIERSZ ANTYDIETETYCZNY


28 – 2 9

8

O CZYM SIĘ NIE MÓWI

10

PSYCHOL ŚWIR

W SUBIEKTYWIE ZOŚKI

12

KAŻDY MOŻE BYĆ ANIOŁEM

14

SŁOWIAŃSKI CZARODZIEJ BETONU

16

BIELSKO I BIAŁA NIEZAISTNIAŁE

18

MIEJSCA, KTÓRE ISTNIEJĄ OD ZAWSZE

20

ŻYCIE W CHMURACH

22

GDZIE ZACZYNA SIĘ CZAS

24

MANIA HANDIMANII

26

NAJWAŻNIEJSZY JEST POMYSŁ

28

DAWNEGO MIASTA CZAR

30

W SUBIEKTYWIE ZOŚKI

32

MIASTO, JAKIEGO NIE PAMIĘTACIE

34

LUBIĘ W SZKOLE

35

NIE LUBIĘ W SZKOLE

36

SZKOŁA (DO) PRZETRWANIA

38

SKLEPIKOWA REWOLUCJA

42

JEMY… TYLKO JAK?

44

ROUGH DIAMONDS

49

46

JOIN THE COLOURBLIND

PAINTBALL W PUSTYCH BOKSACH TO NA RAZIE MARZENIE

46

A BIT ABOUT REFUGEES

48

MAKARONIZMY OD KUCHNI

49

PAINTBALL W PUSTYCH BOKSACH TO NA RAZIE MARZENIE

50

ROK TEMU JESZCZE BYŁAM PATRIOTKĄ

52

CHCIAŁAM, ŻEBY ZAUFALI MI ZWYKLI LUDZIE

54

ZAPOMNIANE CHWILE POWRACAJĄ W SNACH

56

KULOODPORNI – SILNI MIMO PRZESZKÓD

58

SPORTOWCY W KRZYWYM ZWIERCIADLE

60

LUTNIKIEM BYŁ STRADIVARIUS. JA BUDUJĘ GITARY

62

DLACZEGO LEWICA JEST PASSÉ?

66

MAMO, TATO, JESTEM… BLOGEREM

68

MODOWA REWOLUCJONISTKA

70

PRZEZ TRUD DO HOLLYWOOD

72

PRACA NA WAKACJACH OPOWIEŚĆ PRAWDZIWA

74

ABECADŁO Z JEŻA SPADŁO

76

NASZE ZETHAPE

78

W RESTAURACJI, CZYLI WIERSZ ANTYDIETETYCZNY

SPIS TREŚCI

08 – 09 O CZYM SIĘ NIE MÓWI

24 – 25 MANIA HANDIMANII

46 – 47 A BIT ABOUT REFUGEES


CZEŚĆ! T

rzeci numer magazynu redakcjaBB jest już w Waszych rękach! Jak zwykle robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby było jak najciekawiej. Udało się? Oceńcie sami! Nasza redakcja liczy już ponad stu młodych i kreatywnych z ponad dwudziestu szkół z Bielska-Białej. Spotykamy się w siedzibie redakcji, dyskutujemy, uczymy się od siebie nawzajem, podejmujemy nowe wyzwania, a co najważniejsze – działamy! Maga-

zyn, portal www.redakcjaBB.pl, redakcyjny kanał YouTube są tego najlepszymi przykładami. Jesteśmy też na Facebooku i Instagramie. Znajdźcie nas i wpadnijcie do naszej siedziby! Czekamy na Was od poniedziałku do piątku od 12 do 19 przy ulicy Krasińskiego 5A.

A cały zespół redakcyjny możecie poznać na następnej stronie. Z tego miejsca chcielibyśmy również podziękować wszystkim, którzy nas wspierają. Projekt „Młodzi Kreatywni: redakcjaBB” jest realizowany w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG oraz ze środków finansowych Urzędu Miasta Bielska-Białej. Szczególne podziękowania kierujemy także do Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia, które nam patronuje.

Czy okładka trzeciego numeru magazynu redakcjaBB kogoś Wam przypomina? Jeśli tak, to znaczy, że dobrze nas znacie! Tak, to nasza prawdziwa, redakcyjna twarz. Każdy jej element należy do kogoś z naszego zespołu.

KONTAKT:

WYDAWCA:

redakcjaBB ul. Krasińskiego 5 A, 1. piętro 43-300 Bielsko-Biała, telefon: 698 900 450, redakcja@redakcjaBB.pl, www.redakcjaBB.pl, facebook.com/redakcjaBB, instagram/redakcjaBB

Towarzystwo Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia ul. Krasińskiego 5 A 43-300 Bielsko-Biała

Wiecie, co jest najlepsze? To nie koniec! Od razu zabieramy się do pracy nad nowym numerem! Macie ochotę dołączyć i stworzyć z nami kolejny magazyn redakcjaBB? Piszecie, robicie zdjęcia lub grafiki, kręcicie filmy, chcecie się czegoś nauczyć i poznać nowych ludzi? Koniecznie do nas napiszcie: redakcja@redakcjaBB.pl. Czekamy na Was! W imieniu redakcji – Anna Cieśla

Redaktorka Naczelna: Anna Cieśla Magazyn bezpłatny wydany 23 listopada 2015 w Bielsku-Białej, wydrukowany przez Drukarnię REMI-B (www.remib.eu) nr #03 jesień/zima 2015 Nakład: 2000 szt.

MAJA DĘBOWSKA

ANNA CIEŚLA

ALICJA JAKIMÓW

EWA FURTAK

inicjatorka pomysłu, zarządzanie

koordynacja projektu, animatorka

opracowanie graficzne, skład oraz wsparcie fotograficzne

wsparcie dziennikarskie, redakcja tekstów

BARTEK TABAK

BEATA OWCZAREK

ANNA SMOLAREK

ANNA CIEPLAK

NATALIE MENEZES

treści wideo, wsparcie mentorskie

projektowanie graficzne, skład

prawa człowieka, treści anglojęzyczne

wsparcie dziennikarskie, redakcja tekstów

prawa człowieka, treści anglojęzyczne

EWA KUCHTA

KATARZYNA SZUTA

KINGA RACZEK

ALEKSANDRA DĘBIŃSKA

ANNA WOWRA

korekta

asystentka projektu

stażystka

stażystka, korekta

treści wideo, wsparcie mentorskie

MŁODY ZESPÓŁ REDAKCYJNY W TWORZENIU TREŚCI WSPIERALI:

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

4

MAGAZYN redakcjaBB


Wyrazy wdzięczności za wsparcie przy realizacji tego projektu kierujemy do: Pani Grażyny Staniszewskiej, Pani Grażyny Hernik, Pani Olgi Suwaj, Pana Jarosława Warzechy, Pani Agaty Smalcerz, Pana Adama Krokowskiego, Pana Krzysztofa Boińskiego, Pani Magdy Jeż oraz Drukarni REMI-B, Klubokawiarni Aquarium, Galerii Bielskiej BWA, Dzielnicowej Biblioteki Publicznej, Książnicy Beskidzkiej i Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej. Szczególne podziękowania dla Livity i Live Magazine (www.livemaguk.com) za inspirację.

Partnerami projektu są: Stowarzyszenie Montaż oraz Niezwykłe Studio.

www.facebook.com/stowarzyszenie.montaz www.facebook.com/niezwyklestudio

Projekt “Młodzi Kreatywni: redakcjaBB” jest realizowany przez Towarzystwo Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia, współfinansowany z Funduszy EOG w ramach programu Obywatele dla Demokracji oraz środków finansowych Urzędu Miasta w Bielsku-Białej, zadanie: redakcjaBB - nowy wątek w kulturze bielskiej młodzieży - cd.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

5

MAGAZYN redakcjaBB


ZESPÓŁ

REDAKCYJNY BENITA KABOCIK

ALEKSANDRA PŁONKA

MICHALINA URBANIEC

KRYSPIN MURAS

KAMILA KATSU CHROBAK

JUDYTA NIEDOŚPIAŁ

JUSTYNA LAMEŃSKA

SARA KURCJUS

ZOSIA

PIETRZYKOWSKA

AGNIESZKA PATERAK

KAJA BEDNARSKA

DOBROCHNA GRZESIAK

FILIP PERINGER

JUSTYNA FOŁTA

JULIA DWORNIK

PATRYK FROSZTĘGA

ZOFIA SIWY

ŁUKASZ PARTYKA

NATALIA MYŚLIŃSKA

SANDRA SZUTA

PATRYCJA MATLAK

NINA MIZGAŁA

NATALIA ŁĄCZYŃSKA

SEBASTIAN WÓJCIK

MARCIN NIEDZIAŁEK

MACIEK BOGUSZ

MACIEJ ZUZIAK

JUSTYNA GÓRKA

DAWID STERNAL

BARTŁOMIEJ MALEC

ŁUKASZ GIERTLER

ALICJA WOLANIN

KLAUDIA KÓZKA

DOMINIKA TRĘBACZ

KASIA FABER

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

6

MAGAZYN redakcjaBB


PAWEŁ SODZAWICZNY

ZUZANNA PYCLIK

DOMINIKA NADOLNA

MACIEJ GODLEWSKI

OLGA THEN

KATE GROBELNIAK

BALBINA FABIA

KLAUDIA OLSZEWSKA

PIOTR WIELGUS

KASIA JONKISZ

KAROLINA KANIA

MICHAŁ GĄSIOR

KINGA BUDZYN

WOJTEK PRZEWOŹNIK

MACIEJ STRAŚ

KASIA BIAŁKOWSKA

DAWID SZCZYRBOWSKI

MAGDA BREWCZYK

KACPER KAMIŃSKI

MACIEK GAŁUSZKA

KRYSTIAN SEKUT

KRZYSZTOF FIJAŁ

OSKAR REK

DAWID SZULKIN

MAREK SZYMIK

SZYMON SPORYSZ

ALLAN MIARKA

LIDIA LE THANH

MATEUSZ PYDYN

MACIEJ TONDERSKI

KLAUDIA KUJAWA

WERONIKA ORMANIEC

MICHAŁ REZIK

KASJAN ORZOŁ

OSKAR ŚLIWKA

DOMINIKA JEZIORSKA

WOJTEK KAPAŁA

RAFAŁ ZASUWA

KAJETAN WOŹNIKOWSKI

JOANNA BIESOK

PATRYCJA LEŚ

ROBERT RACINIEWSKI

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

7

MAGAZYN redakcjaBB


O CZYM SIĘ NIE MÓWI „Imperium zła”. Te słowa, wypowiedziane przez Ronalda Reagana, dały sygnał do wsparcia antykomunistycznych ruchów na całym globie. „I have a dream”. Snem Martina Luthera Kinga było „pozwolić zatriumfować rządom wolności”. A Ty, jakie słowa dusisz w sobie? TEKST:

JUDYTA NIEDOŚPIAŁ NATALIA ŁĄCZYŃSKA

ZDJĘCIE:

S

łowa ranią. Leczą. Wywołują i łagodzą konflikty. Dzięki nim kształtujemy swój wizerunek. Osoby stawiające „myśleć” przed „robić” prawdopodobnie wiedzą, o czym mówić się nie powinno. Dzieci tabu nie znają. Na wielu policzkach z pewnością nieraz pojawił się szkarłatny rumieniec zażenowania swoją wypowiedzią. O czym więc nie wypada mówić w towarzystwie? I dlaczego akurat o tym? Postanowiłam pochylić się nad tym tematem i rozszerzyć go skromnie na swój, niepoważny, sposób. O gustach Bezmyślnie powtarzany frazes o gustach, o których dyskutować się nie powinno, wywołuje u mnie drgającą żyłkę na skroni. Rzymianie, oprócz przywłaszczenia greckiej mitologii, nie popisali się i w temacie paremii. Jak właściwie możemy zdefiniować gust? Czy ogranicza się on tylko do podzbioru literatury, malarstwa, mody? Czy może obejmuje także

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ulubioną pizzę bądź urlopowy pensjonat? Gdyby odjąć każdy temat, który chociażby kolanem ociera się o gusta, nie moglibyśmy nawet rozmawiać o pogodzie. „Uwielbiam deszczową pogodę”. „No co Ty, słońce jest najlepsze”. „O gustach się nie dyskutuje!”.

O liściu na głowie, koszulce założonej tył na przód, koperku między zębami rozmówcy. Łapię się na odczuciach, że zwrócenie uwagi jest o wiele bardziej krępujące dla mnie niż dla osoby, której tę dobrą uwagę daję.

O tuszy Skąd wzięło się społeczne przyzwolenie na określenia krzywdzące osoby szczupłe, a niemile widziane jest używanie równoważnych wyrażeń w stosunku do osób otyłych? Najprościej. Myślę o komentarzach pod zdjęciami modelek. „Szkapa”. „Deska”. I mało kto się w tym momencie oburza. Natomiast jeżeli napiszemy pod modelką plus size „schudnij” czy „świnia”, to natychmiast podniosą się głosy, że „kochanego ciałka nigdy za wiele”, „tarczyca”, „geny”. Niekończące się usprawiedliwienia.

O sukcesach O nich to tylko w gronie najbliższej rodziny i starannie wyselekcjonowanych przyjaciół. Nie daj borze szumiący pochwalić się sąsiadce z antenką na głowie, że wczoraj dostało się zasłużony awans. Czy aby na pewno była to zasługa intelektu? Ciężkiej pracy? A może koneksji rodzinnych lub jędrnego biustu? Zresztą – z rodziną i ostrożnie wypada, aby z zakurzonego notatnika „stryjeczny wuj szwagra mego drugiego męża” nie zadzwonił z grzecz-

8

nym pytaniem, czy nie znalazłaby się może „za granico” jakaś przyjemna praca dla jego Joli? O noworodkach O noworodkach mówi się albo dobrze, albo wcale. No, faktycznie prześliczne te pokryte śluzem buzie. A cóż za doskonały sinoczerwony odcień! Nie wiem. Bliższe spotkanie z tym zjawiskiem czeka mnie niebawem. Już teraz przygotowuję sobie listę komplementów: „Ale mały, zabawne ma te drobne stópki, fajnie leży/krzyczy/śpi”. Nie mówię, że powinno się walić prosto z mostu „brzydal”, ale zachwyty? Rozanielone twarze? A niechby ktoś otwarcie coś niepochlebnego rzekł przez swoją nieuwagę – zginie niechybnie. O liściu... ...na głowie, koszulce założonej tył na przód, koperku między zębami rozmówcy. Łapię się na odczuciach, że zwrócenie uwagi jest o wiele bardziej krępujące dla mnie niż dla osoby, której tę

MAGAZYN redakcjaBB


dobrą uwagę daję. Przecież nikt nie lubi wyglądać śmiesznie. Dlaczego więc mało kto zwróci uwagę mijanej dziewczynie, że zrobiła się jej panda wokół oczu? O błędach Szczególnie ortograficznych. Włonczyłem, ubrałam buty. Włączasz włącznikiem czy włancznikiem? W co ubrałaś buty? Zdarza się, że ktoś podziękuje za wskazówkę i następnym razem się do niej dostosuje. Często jednak można usłyszeć wątpliwy komplement: „polonista od siedmiu boleści”. Przykład idzie z góry i dała go sama posłanka Pawłowicz. „Stosowanie (...) często prymitywnych skrótów jest Waszą, lewactwa cechą, przejętą zresztą po komunistach psujących język”. O co poszło? O „wziąść”. Stronię od polityki, jednak komentarz pod przypadkowym kwejkiem wyjątkowo mnie rozbawił, zatem pozwolę się nim posłużyć: „Wziąć” wywodzi się od „brać”, a nie „kraść”. Przyszłości nie znam, jestem jednak pewna, że powyższe zagadnienia nie wpłyną na bieg historii tak jak słowa Luthera Kinga czy Reagana. Jednakże pewien mądry człowiek ułożył schemat, że aby zacząć zmieniać świat, najpierw trzeba zacząć od siebie. Następnie jest rodzina, sąsiedzi, okolica dalsza i bliższa. Po niej można dopiero myśleć o szerszym zasięgu. Warto jednak mieć marzenie i znosić piekące rumieńce po wypowiedzianych nieopatrznie słowach.


moje doświadczenie

PSYCHOL ŚWIR Dochodzi pierwsza w nocy, normalni ludzie (czyli nie ja) kładą się spać. TEKST: ZDJĘCIE:

G

dyby ktoś mnie zapytał: „Co Cię inspiruje?”, to poza literaturą i sztuką wymieniłbym ludzi. Zwykłych ludzi, na których nikt nie zwraca uwagi na ulicy. Jako osoba świadomie uzależniona od mediów społecznościowych posiadam konto w portalu Tumblr. Mikroblog ze zdjęciami, cytatami itp. Posty, które dodają tam ludzie często są obrazem tego, co właśnie czują. W funkcjach bloga została przewidziana opcja „zapytaj”. Zdarza się, że ludzie, którzy zadają mi tam pytania, zwierzają się ze swoich problemów, szukają pomocy. Inspirują mnie niemalże tak samo jak sztuka, którą tam zamieszczam. Dlatego chciałbym z tego miejsca poruszyć kwestię, o której się nie mówi, „bo nie wypada”. Temat tabu, który mnie dotknął. Jak inni chorzy nie mówiłem o tym głośno, bo bałem się reakcji ludzi. W mniemaniu wielu osób moje życie jest usłane różami. Mam w swoim życiu autorytety. To najczęściej ludzie, którzy dzięki ciężkiej pracy i silnej woli spełnili swoje marzenia. Pewnego dnia ze

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ŁUKASZ PARTYKA KASIA BIAŁKOWSKA

swoją chorobą ujawniła się multimedalistka – Justyna Kowalczyk. Tak, proszę państwa, depresja może dosięgnąć każdego! Nawet ludzi, którzy są na szczycie i osiągnęli wszystko. Przyczyny? Pogoń za sukcesem, presja społeczeństwa, dążenie do nieistniejącej perfekcji czy zdarzające się wśród młodzieży wykluczenie ze społeczności rówieśników.

żyć, że całe moje życie jest porażką. Bałem się. Z każdym kolejnym dniem w mojej głowie było coraz ciemniej. Mama umówiła mnie na spotkanie z psychoterapeutą. Zdiagnozowano u mnie silne stany lękowe i depresyjne. Wydawało mi się, że po wizycie będzie lepiej. Przecież było mi tylko smutno, jak to niby powinno się leczyć? Jeśli miałbym do czegoś porównać ten okres, powiedziałbym, że to był krzyk o pomoc, którego nikt nie słyszał. Nawet osoby, które kochałem. Zawiodła mnie przede wszystkim moja licealna miłość, która była wtedy całym moim światem. Nienawidziłem siebie, tego, jaki jestem. Wydawało mi się, że jestem najgorszy. Leżałem na podłodze i płakałem. Obok mnie leżał telefon komórkowy pełen kontaktów, ale nie było tam numeru nikogo, do kogo mógłbym zadzwonić. Wydawało mi się, że absolutnie wszyscy są przeciwko mnie.

Depresja uznawana jest dziś za najczęstszą chorobę cywilizacyjną. W Polsce co roku z powodu depresji samobójstwo popełnia 6 tysięcy osób. „A każdego dnia siedemnastu z nas z parapetu okna skoczy, zatrzaskując oczy” – jak śpiewa Maria Peszek… Wyznanie Justyny Kowalczyk i niestety wielu innych osób sprawiło, że odważyłem się przyznać do tego, że również miałem depresję. Ten rodzaj „coming outu” był dla mnie swoistym katharsis. Oczywiście nie ogłosiłem tego na Facebooku, ale przestałem udawać, że wszystko jest w porządku. Miałem tylko 17 lat, nie wiedziałem, co mi jest. Odkryłem, że nie chce mi się już

Pewnego dnia w szkole natknąłem się na plakat. Pierwszy plakat magazynu redakcjaBB, który miał dopiero powstać. Czułem potrzebę przynależenia

10

do jakiejś grupy. Bycia „jakimś kimś”. Spędziłem kilka nocy na dopracowywaniu swojego tekstu, kiedy moja dziewczyna wraz ze znajomymi bawiła się w najlepsze. W redakcji poznałem wtedy wiele „dziwnych” na swój sposób osób. Dalej czułem, że nie pasuję do tego świata. Z czasem jednak ludzie z redakcji stali się moim oparciem i motywacją do życia. W końcu poznałem lepiej siebie i własne możliwości. Mogłem się spełniać i czymś zająć głowę. Kolejne miesiące przyniosły nowe doświadczenia. To m.in. podróże, podczas których zastanawiałem się, jak ułożyć sobie wszystko w głowie, by być zdrowym, a nie „psycholem” albo „nienormalnym”, jak czasami o sobie słyszałem. Momentem, w którym się przełamałem, a przez czarne chmury nad moją głową zaczęło przebijać się słońce, okazał się wyjazd na obóz judo. Wiem, że chłopaki nie płaczą, ale to były moje pierwsze łzy szczęścia, kiedy podczas treningu dałem z siebie naprawdę wszystko. Pomyślałem wtedy: „Ty? Ty taki słaby? Taki nikt? Dałeś radę?”. Lejący się ze mnie pot

MAGAZYN redakcjaBB


i zadyszka idealnie zakamuflowały mój stan... Pokonałem własnego demona.

Depresja uznawana jest dziś za najczęstszą chorobę cywilizacyjną. W Polsce co roku z powodu depresji samobójstwo popełnia 6 tysięcy osób. Koniec wakacji, nadszedł nowy rok szkolny, matura za pasem. Poznałem wtedy dwie osoby, które pomogły mi odzyskać marzenia i poczucie własnej wartości. Po roku męczarni po raz pierwszy komuś zaufałem. Przyjaciele pomogli mi zagoić wszystkie brzydkie rany. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy moi znajomi (i nieznajomi) chwycą się za głowę, czytając to, a ich umysł ogarnie współczująca żałość. Ale to nie do nich kieruję moje słowa. Chcę, żebyście pamiętali, że nie jesteście sami. Wiem, że nie jestem jedynym dzieciakiem zagubionym w tym okrutnym świecie. Wydaje się to banalne, ale czasami naprawdę nie potrzeba więcej niż poczucie, że ktoś jest i wierzy w to, że temu zagubionemu dzieciakowi się uda. Minęły już prawie dwa lata od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło. Zaczynam powoli na nowo żyć. I powiem Wam, że warto. Dlatego nawet w najczarniejszej godzinie nigdy, ale to nigdy się nie poddawajcie, bo wszystko jeszcze przed Wami. Nawet kiedy zdaje się, że to koniec. Potrzebujesz wsparcia? Skorzystaj z bezpłatnego telefonu zaufania dla młodzieży: 116111 Więcej na www.116111.pl/ mlodziez


rozmowa z Lidią Sztwiertnią

KAŻDY MOŻE BYĆ ANIOŁEM

Rzeźbi anioły, słucha rocka i black metalu. Lidia Sztwiertnia o swojej sztuce, ławeczce pod bielskim teatrem i roli muzyki w jej życiu. redakcjaBB BALBINA FABIA

ROZMAWIAŁA: ZDJĘCIE:

Czy od zawsze chciała Pani rzeźbić? LIDIA SZTWIERTNIA: Nie, na początku dostałam się na konserwację malarstwa w Warszawie, ale po tygodniu przyszedł dziekan i zapytał, czy ktoś nie chce przenieść się na konserwację rzeźby. Nigdy nie miałam styczności z rzeźbą, ale pomyślałam: „Czemu nie? Spróbuję!”. Podczas wspólnych zajęć zaprzyjaźniłam się ze studentami wydziału rzeźby i postanowiłam, że się do nich przeniosę. Miałam trochę problemów, bo nie byłam tak dobrze przygotowana jak reszta. Większość ukończyła słynne Liceum Plastyczne im. Kenara w Zakopanem. Profesor jednak jakimś cudem się zgodził. Tym sposobem znalazłam się na rzeźbie. Wcześniej nigdy o tym nie myślałam. Dopiero po studiach okazało się, że to jednak metal zostanie moją domeną. Życie przynosiło mi fajne niespodzianki i mam nadzieję, że jeszcze ich parę przyniesie.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Czy Pani rodzice nie mieli nic przeciwko temu, że chciała Pani studiować sztukę, a nie prawo lub medycynę?

Jakiej muzyki Pani słucha? Słucham rocka, metalu progresywnego i black metalu. Oprócz tego wielu różnych, dziwnych rzeczy. Lubię, gdy muzyka jest autorska, kiedy nie można jej zaszufladkować. W szkole średniej zakochałam się w genialnym zespole Colosseum. Dziesięć lat temu poznałam się z jego wokalistą. Teraz jesteśmy przyjaciółmi. Miałam również okazję poznać się z muzykami świetnego szwedzkiego zespołu metalu progresywnego – Opeth. Myślę, że powstanie z tej znajomości jakaś rzeźba, „noszę” ją już w głowie.

Nie. Pozwolili mi zdecydować, kim chcę być w przyszłości. Mimo tego, że mój tata skończył studia na politechnice, cieszył się, że wybrałam Akademię Sztuk Pięknych. Często odwiedzał mnie w Warszawie i bardzo mi pomagał. Zorganizował dla naszego roku plener rzeźbiarski w Szczyrku. Wydaje mi się, że rodzice byli ze mnie bardzo dumni. Skąd Pani czerpie inspiracje?

Dlaczego zdecydowała się Pani tworzyć rzeźby aniołów?

Z najprostszych rzeczy. Po studiach ciężko było mi znaleźć swoją własną ścieżkę twórczą. Postanowiłam nie iść za tym, co modne, ale za tym, co ważne. Od lat nie zmienia się jedno – uczucia. Doszłam do wniosku, że będę robić rzeźby wtedy, gdy coś lub ktoś mnie do tego zainspiruje. Często wymyślam je na przykład w czasie koncertów. Praktycznie połowa moich rzeźb jest związana właśnie z muzyką.

Anioły to wiele możliwości. Przecież to, jak będzie wyglądał anioł zależy tylko od wyobrażenia twórcy. Anioł jest takim alter ego, opisem człowieka. Każdy ma w sobie innego anioła. Ewa Demarczyk od zawsze była nazywana „czarnym aniołem polskiej piosenki”. Ale ja nie szłam tym kluczem, bo to było-

12

by za proste. Ja inaczej widzę Ewę. Zrobiłam ją całą w złotych liliach i nazwałam rzeźbę Anioł Wewnętrzny Złoty. Ten kolor skojarzył mi się z sercem Ewy. Kiedy jej to powiedziałam, ona tylko zaczęła się śmiać i powiedziała: „Lidka, jestem w złotym płaszczu. Uwielbiam ten kolor”. To jest właśnie taka rzeźba zainspirowana. Tam nawet podwinięty palec ma swoje znaczenie. Symbolizuje poczucie humoru Ewy. Ona opowiada naprawdę świetne anegdoty! Skąd pomysł na ławeczkę pod Teatrem Polskim w Bielsku-Białej? Pani dyrektor teatru bardzo chciała, żeby jakaś moja rzeźba tam powstała, najlepiej coś o miłości, żeby była taka ławeczka zakochanych. Doszłam do wniosku, że zrobię ją, ale nie tak jak te wszystkie, których nienawidzę. Fajnych jest kilka, ale robienie ich wszystkim ludziom, którzy w życiu by na takiej nie usiedli, to jest tandetny pomysł, by kogoś uhonorować. Na przykład piłkarza, bo on, jak siedzi,

MAGAZYN redakcjaBB


to na ławce rezerwowych. Tak więc doszłam do wniosku, że jeżeli będę robić ławeczki, jeżeli ktokolwiek będzie u mnie zamawiał, to zrobię tak, żeby żywy człowiek, który siada, był ich podmiotem. Więc zrobiłam takiego amorka, trochę liści i ogólnie elementów, które tworzą nastrój. Nie miało to głębszego podtekstu. Przynajmniej nie jest to ławeczka z brązu, gdzie siedzi para zakochanych. Człowiek ma być tam zakochany i mieć tę scenografię dla siebie. Według Pani sztuka powinna być kontrowersyjna czy jest jakaś granica, której nie powinna przekraczać? Na pewno nie powinna przekraczać jednej granicy, czyli wolności drugiego człowieka. Kontrowersja jest jak najbardziej wskazana. Nawet w moich rzeźbach dla wielu niedopuszczalne jest, że anioły to zawsze nadzy mężczyźni. Łatwo jest zrobić gruby tytuł, by ludzie to oglądali. A stworzyć coś mądrego, co nie jest skandaliczne, to już wyższa szkoła jazdy. Założyłam sobie, że będę zawsze pokazywać dobro w sztuce, bez względu na to, jakie jest moje myślenie o nim.

Najbardziej nas cieszyło to, że nie byliśmy lansowani. Żaden producent nas nie zaprosił i nie powiedział: „Macie, piszcie”, tylko to wszystko było stworzone przez nas, z pasji.

Czy dąży Pani do tego, by znał Panią cały świat? Ze swoją twórczością docieram do pewnej grupy ludzi. I tak nie dotrę do całego świata. Naprawdę wolę być zauważona tutaj niż gdziekolwiek indziej. Zajmując się czymś własnym, staram się robić dobrze to, co robię. To mi naprawdę wystarcza.

Lidia Sztwiertnia urodziła się pod Jasną Górą. Sama nie wie, czy w samochodzie, na noszach, czy w zupełnie innym miejscu. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie na Wydziale Rzeźby w pracowni prof. Bogdana Chmielewskiego. Mieszka i tworzy w Bielsku-Białej. Zajmuje się rzeźbą w brązie w technologii odlewu na wosk tracony. Zorganizowała kilkadziesiąt wystaw indywidualnych i zbiorowych w Polsce oraz za granicą.


SŁOWIAŃSKI CZARoDZIEJ BETONu

moim zdaniem

Kolejne wymysły architektoniczne mojego sąsiada stały się początkiem moich rozważań. Co z naszą świadomością estetyczną? TEKST:

Z

tolerancją patrzyłem, jak pomalował płot na różowo. Bez złości przyjąłem fakt, że całe otynkowanie domu, aby pasowało kolorystycznie do płotu, zostało pomalowane na zielono. Nie spędzała mi snu z powiek ani niebieska dobudówka, ani czerwona dachówka. Pewnego poranka jednak moja estetyczna tolerancja została wystawiona na ciężką próbę. Było to w dniu, w którym uświadomiłem sobie, że ostatnim etapem Słowiańskiej Twierdzy mojego zaściankowego przyjaciela jest Cementowa Baszta, która będzie królowała nad całym projektem. Przejażdżka krajobrazowa

Nie będę nawet próbował ukrywać, że inspiracją dla mojego artykułu jest mój sąsiad. Nie wiem, czy przeczyta ten artykuł i czy poczuje się urażony. Jeśli tak, to nie przepraszam. Bo cierpienie wywołane jedną opinią o absolutnym braku gustu estetycznego nijak ma się do cierpienia wywołanego zmuszeniem kogoś do oglądania efektów braku owego gustu. To nie Ty, drogi sąsiedzie, musisz żyć z bolesną świado-

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

MACIEJ ZuZIAK

mością, że ten jeden nieszczęsny przypadek to tylko kropla betonu w betoniarce polskiego budownictwa. W rzeczy samej, wystarczy krótka przejażdżka po Szpachlowiu Małym albo jakichś innych Januszach Wielkich, żeby zobaczyć, że Polacy wykształcili własny gust architektoniczny. Jest on dziwnym połączeniem gotowych wzorców z Zachodu i koślawych fanaberii ze Wschodu. A wypadkowa tego połączenia leży gdzieś między modernistycznymi, betonowymi kwadratami a wymyślnymi i pełnymi słowiańskiej fantazji różowymi rezydencjami. W pewnym sensie można nawet powiedzieć, że jesteśmy takim architektonicznym Istambułem. Łączymy ideę Wschodu i Zachodu.

człowiek nie jest w stanie się już nauczyć, że stawianie rekonstrukcji rezydencji Siemowita IV nie jest najlepszym pomysłem. Wiem za to, że to, czym się otaczamy wpływa w znacznym stopniu na to, co uznajemy za gustowne, a co za kiczowate. Najprzyjemniejszym wytłumaczeniem dla nas wszystkich byłoby zapewne zwalenie całej winy na wszechogarniający nas za czasów komuny socrealizm. Czy to jednak socrealizm nauczył nas malować dachówkę na zielono? Jakby nie patrzeć, modernizm w czerwonej oprawie może do pięknych nie należał, ale nie można było mu odmówić praktyczności. Co jest praktycznego w zielonej dachówce?

Jak powstaje beton?

Wydaje mi się jednak, że upadek komunizmu znacznie przyczynił się do powstania tego specyficznego krajobrazu, który możemy obserwować w Polsce. Po wielu latach szarej i dodatkowo jeszcze kwadratowej rzeczywistości dostaliśmy dość dużą wolność w wyrażaniu siebie i własnych pomysłów. Może właśnie dlatego nasza architektura przypomina

Kwadratowa rzeczywistość

Dużo bardziej niż na krytyce zależy mi na genezie tego zjawiska. Ponoć gustu nie da się nauczyć. Ja bym jednak chętnie z tym polemizował. Nie wiem, na jakim etapie człowiek nabiera świadomości estetycznej. Nie wiem też, czy jest jakaś górna granica wiekowa, po której przekroczeniu

14

trochę syndrom dziecka, któremu rodzice nigdy nie pozwalali jeść słodyczy, aż do czasu, kiedy to dostał wielkie wiadro czekolady od babci pod choinkę. Ale czy to, że mamy faktycznie tyle czekolady usprawiedliwia nas, że tak usilnie próbujemy się nią zatruć? Czasami może po prostu wystarczy się delektować przez chwilę kostką lub dwiema, a nie żreć bez opamiętania czwartą tabliczkę? Prywatna kupka żelbetu To, czego się nie nauczyliśmy to odpowiedzialność. Odpowiedzialność za to, że mój dom nie jest tylko moją prywatną kupką żelbetu, ale również częścią krajobrazu i czynnikiem, który wpływa na klimat danej miejscowości. Musimy się nauczyć, że spójność (a przez to i niesamowity wygląd) krajobrazu architektonicznego buduje się nie tylko przez prywatne inwestycje, ale również poprzez wspólne działanie i trzymanie się raz ustalonej koncepcji. Musimy szybko odrobić lekcję. W przeciwnym wypadku możemy się odrodzić w halucynogennym śnie rodem z Kajko i Kokosza.

MAGAZYN redakcjaBB


ZDJĘCIE: MARCIN NIEDZIAŁEK


BIELSKO I BIAŁA NIEZAISTNIAŁE

rozmowa z Przemysławem Czernkiem

O tym, co jest, a czego nie ma w Bielsku-Białej opowiada znawca architektury – Przemysław Czernek. ROZMAWIAŁA: WERONIKA ORMANIEC GRAFIKA Z ARCHIWUM PAŃSTWOWEGO W KATOWICACH

Skąd pomysł, żeby zostać historykiem architektury? Nie jest to chyba bardzo popularny zawód? PRZEMYSŁAW CZERNEK : W Polsce nie ma takiego kierunku studiów, jak historia architektury. Dlatego wiedzę zdobywa się, studiując architekturę, konserwację zabytków albo historię sztuki. Ja jestem historykiem sztuki, ale postanowiłem się zająć architekturą. To mnie najbardziej interesowało. Studiowałem w Warszawie, ciekawym laboratorium architektury XX wieku, mieście, które jest eksperymentem modernizmu. Pierwszym moim kontaktem z architekturą była praca prof. Ewy Chojeckiej „Architektura i urbanistyka Bielska-Białej”. Jak powstało „Bielsko i Biała niezaistniałe”? Studiując w Warszawie, podpatrzyłem kilka takich pomysłów. Jednym z nich była książka Jarosława Trybusia „Warszawa niezaistniała”. Stwierdziłem, że

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

warto byłoby spojrzeć w ten sposób na Bielsko-Białą i nie pomyliłem się. Szukając materiałów do pracy doktorskiej, trafiłem na wiele dokumentów dotyczących niezrealizowanych projektów, niektóre były bardzo ambitne.

Projektowano sale taneczne, sale do prób teatralnych, salę kinową, bibliotekę. Za czasów okupacji miał zostać całkowicie przebudowany obecny Teatr Polski, chciano dobudować reprezentacyjne foyer. Przypuszczam, że hitlerowcy myśleli o wyburzeniu wysokiego trotuaru, bo chcieli w tamtą stronę rozbudowywać teatr. Miała być typowa architektura III Rzeszy. Całe szczęście, że to nie doszło do skutku. Okupanci chcieli również puścić dwutorową linię tramwajową do Czechowic. Na terenie Komorowic i placu przed dworcem kolejowym miały powstać reprezentacyjne obiekty, w tym bardzo wysokie wieżowce. W miejscu, gdzie obecnie jest centrum handlowe Sarni Stok miały powstać zakłady przemysłowe produkujące żyroskopy do Wunderwaffe do rakiet V1 i V2.

Już pod koniec lat 60. XX wieku powstał pomysł, że Bielsko-Biała ma stać się miastem wojewódzkim, ale mieliśmy pecha i stało się to dopiero w 1975 roku. To już był upadek gospodarczy PRL-u, wszystkie wielkie projekty były odkładane albo wykreślane. Lata 80. to już była totalna zapaść gospodarcza. I tak większość wspaniałych rzeczy pozostała na papierze. Mógłby Pan podać przykłady najbardziej interesujących „niezaistniałych” w Bielsku-Białej?

Od początku pechową inwestycją była budowa hali widowiskowo-sportowej, której lokalizacje pojawiały się od lat 50. XX wieku. Wybrano miejsce przy ulicy Warszawskiej. Obiekt zaprojektował około 1968 roku

W miejscu, gdzie jest liceum imienia Stefana Żeromskiego miał powstać dom oświatowy. Projekty są datowane na lipiec i sierpień 1939 roku. Miały tam być kawiarnia i restauracja.

16

inż. Jerzy Gottfried. Miała ona mieć otwierany dach i nawet zaczęto ją budować, ale niestety nie zrealizowano do końca i kilka lat temu wyburzono. To był wybitny projekt. To miała być taka wizytówka otwierająca śródmieście. Nieukończenie jej jest wielką stratą dla Bielska-Białej. Jej projekt ukazywał wszystkie możliwości architektury lat 60. To miał być fantastyczny obiekt. A dzisiaj doczekaliśmy się naprawdę paskudnej hali pod Dębowcem. A czy są w Bielsku jeszcze inne miejsca, które się Panu nie podobają? Są dwie takie inwestycje, które mi się szalenie nie podobają. To jest przede wszystkim okropnie przebudowany Park Słowackiego. Zniszczono bardzo piękne miejsce. Postawiono „szpetny” parking wielopoziomowy. Ordynarną inwestycją jest stadion, którego sama forma nie jest tragiczna, natomiast lokalizacja jest skandaliczna. Został on „wciśnięty” pomiędzy dwa osiedla mieszkaniowe, to jest miej-

MAGAZYN redakcjaBB


Przemysław Czernek

Ur. 1985. Magister historii sztuki szczególnie zainteresowany architekturą modernizmu. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim. Autor książki „Śladami cieszyńskiej moderny"”i prezentacji „Bielsko i Biała niezaistniałe".

Hala Widowiskowa przy ul. Warszawskiej. Autor: Jerzy Gottfried

sce, które uniemożliwia rozwój stadionu. Stadion może być czynnikiem „miastotwórczym”, natomiast w tamtym miejscu zupełnie tej roli nie spełni. Według pierwotnych projektów z lat 70. XX wieku miał być budowany na Błoniach i miał być częścią parku rekreacyjno-sportowego. Pana ulubiony budynek w Bielsku-Białej? Zdecydowanie bank na placu Chrobrego z 1938 roku, projektu Pawła Juraszki. Co Pan lubi w architekturze Bielska-Białej, a czego Pan nie lubi?

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Bardzo podoba mi się architektura z okresu lat 20., 30. i 60. XX wieku. Nie podoba mi się to, co budowano w latach 90. Uważam ten okres za tandetny i byle jaki.

nie do przejeżdżania, tam nie ma w ogóle życia. Piękne fasady kamienic są czarne od brudu. To piękne miejsce z ogromnym potencjałem, które przez ruch samochodowy zupełnie umarło.

Negację dziedzictwa PRL widać również w zaprojektowanym w poprzedniej dekadzie i w ostatnich latach centrum handlowym Sfera. Jej projektanci w ogóle nie wzięli pod uwagę budynku Klimczoka. Padły nawet opinie, że Klimczok jest nieporozumieniem. Ale to „nieporozumienie” jest faktem, prawda? Sfera nie ma żadnego powiązania z Klimczokiem, a powinna. Dużą stratą dla miasta jest niezamknięcie dla ruchu ulic Zamkowej i 3 Maja. Te ulice służą jedy-

Uważa Pan, że nasze miasto jest słusznie nazywane małym Wiedniem? Częściowo, ale nazywano je też małym Berlinem. Oczywiście Wiedeń jako stolica do 1918 roku był pewnym wzorcem, wyznacznikiem. Przyjeżdżali tu architekci wiedeńscy. Ale w okresie międzywojennym wzorcem dla architektów był bardziej Berlin, Warszawa czy chociażby Katowice.

17

Ma Pan jakieś rady dla młodych architektów, którzy będą dopiero tworzyć nasze otoczenie? Zachęcam młodych architektów do twórczej pasji, do przychodzenia na wykłady z historii architektury. Zachęcam ich, żeby byli otwarci, żeby wkładali w to, co robią jak najwięcej pasji. Zachęcam, żeby mieli na swoim koncie takie projekty, z których nawet po dwudziestu latach będą dumni.

MAGAZYN redakcjaBB


MIEJSCA, KTÓRE ISTNIEJĄ OD ZAWSZE Dawid Szczyrbowski

Kate Grobelniak

Klimczok, czar minionej epoki

Złota Rybka i koty

Jest 1988 rok, schyłek komunizmu. Polacy wychodzą na ulice, strajkują, protestują przeciwko polityce państwa. Chcą lepszych płac i wielkich inwestycji.

W roku 1957 na ulicy Krasińskiego 6 powstała mała hodowla ptaków, która z czasem przerodziła się w sklep zoologiczny zwany Złotą Rybką.

Oczekiwania ludzi spełniają włodarze Bielska-Białej. 19 grudnia 1988 roku następuje uroczyste otwarcie Domu Handlowego Klimczok. Na placu Wojska Polskiego zbierają się tłumy. Wiadomość o wydarzeniu podaje nawet Dziennik Telewizyjny, główne narzędzie propagandy PRL. Reporter dumnie obwieszcza

telewidzom: „To największy na Podbeskidziu i jeden z największych w kraju dom handlowy”. Pierwsi klienci zostają wpuszczeni do sklepu w samo południe. Tłum napiera z każdej strony, porządku muszą pilnować milicjanci. Są przepychanki, potyczki słowne. Sceny rodem z Lidla, gdy klienci walczą o taniego karpia albo z Biedronki, gdzie trwa bój o ostatni telewizor z przeceny. Reporter oznajmia: „Tu rozegrał się po prostu ludzki dramat”. Bielski Klimczok ma dzisiaj 27 lat. Dawny monopolista na rynku dzisiaj dalej przyciąga klientów.

Udało nam się porozmawiać z wnukiem pierwszego właściciela, który zdradził nam tajniki swej codziennej pracy. Poza sprzedażą zwierząt domowych, karm oraz akcesoriów dla milusińskich sklep zajmuje się również opieką nad bezdomnymi kotami. Rekord to 40 kotów,

które znalazły domy w jednym sezonie. To nie taka łatwa sprawa, jak mogłoby się wydawać. Na pierwszy rzut oka nie widać przecież, czy osoba zainteresowana będzie dobrym opiekunem dla kota. To nie jedyny problem. Po prawie sześćdziesięciu latach na rynku interes zaczyna podupadać przez to, że ludzie wolą obejrzeć zwierzęta w telewizji, zamiast zająć się nimi osobiście. Mimo to właściciel nie chce zamknąć sklepu, byłoby mu go bardzo szkoda.

Kamila Katsu Chrobak

Delicje z kultowymi deserami Są takie miejsca, które wspominają bielszczanie. Przedstawiam jedno z nich. Babcia wspomina czasem Murzynka, gdzie spotykano się na kawę i ciastko. Mama opowiadała mi ostatnio o Radosnej, miejscu, w którym spotykali się wszyscy. Przychodzili tam zarówno na kawę i ciastka, jak i na potańcówki. Największym postrachem byli nauczyciele, którzy od czasu do czasu sprawdzali, jak bawią się ich uczniowie. Mnie z dzieciństwem najbardziej kojarzą się Delicje. Orygi-

ZDJĘCIA: WOJTEK PRZEWOŹNIK

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

18

nalny smak i tajna receptura – nawet Grycan by tego lepiej nie wymyślił. Najmilej wspominam Mikołaja, koniecznie z lodami orzechowymi i waniliowymi. Nieważne z jakiej okazji, bo każda była dobra, by wyskoczyć do Frykasa na lody. Owa „pamiątka” lat minionych dostała niedawno drugie życie wraz z remontem w 2012 roku i ma teraz zdecydowanie przyjemniejsze wnętrza. Ale to dla mnie nieistotne. Ważne, że lody orzechowe są tak dobre, jak były kiedyś.

MAGAZYN redakcjaBB


Agnieszka Paterak

Alicja Wolanin

Optyk Jan Kulka

Bar Pierożek. Tam, gdzie zatrzymał się czas

Na ulicy 3 Maja jest lokal z napisem na szyldzie: „Optyk Jan Kulka”. Zakład istnieje na tej samej ulicy od prawie stu lat! Ten niewielki zakład przypomina o wielokulturowej historii naszego miasta. Powstał w 1924 roku. Jego założycielem był Leon Kulka. Była to dochodowa i szanowana profesja, więc Leon zdecydował się powierzyć zakład swojemu synowi Janowi. Jeszcze do 2014 roku mogliśmy spotkać pana Jana w pracy. Miał wtedy 89 lat i był jednym z najbardziej zasłużonych mieszkańców Bielska-Białej. Zapamiętano go jako wybitnego działacza społecznego i mistrza Polski w piłce wodnej oraz skokach do wody z 1947 roku. Miał także swój udział w kilku znanych filmach, m.in. „Jutro Meksyk”. W latach 90. powstał dokument opowiadający o losach

Alicji Wolanin o Pierożku opowiada Katarzyna Kwaśny, szefowa baru:

braci Jana i Roberta Kulków, stworzony przez Stevena Spielberga. Spielberg, twórca m.in. legendarnej „Listy Schindlera”, założył fundację zajmującą się upamiętnianiem i badaniem losów osób ocalałych z Holocaustu. Fundacja udokumentowała historie ponad 30 tys. rodzin z całego świata, w tym rodziny Kulków. Dokument można znaleźć na stronie fundacji Spielberga.

- Inicjatorką powstania baru mlecznego w Bielsku-Białej była moja mama. Pierożek był własnością PSS-u, w którym pracowała. Dawniej była to państwowa instytucja, teraz jest całkowicie prywatna. Lokal wynajmuję od miasta. Nigdy nie zdarzyło się, żeby Pierożek był niedochodowy. Zawsze mieliśmy i mamy klientów. Gdy lokal powstał, w Bielsku-Białej były oczywiście różne bary, ale w menu dominowały potrawy mięsne. Moja mama wymyśliła, by podawać kluski, pierogi i tego typu potrawy. Od Justyna Lameńska

Oskar, kawiarnia zakochanych Kawiarnia Oskar istnieje od 1997 roku, przez dwa lata jej siedziba znajdowała się w dawnej Karczmie Słupskiej.

Filip Peringer

Mozaika, która może nie przetrwać Coś, co od zawsze otacza człowieka, a co często bywa pomijane, to sztuka. Pod tym względem Bielsko-Biała nie różni się od reszty świata. Jadąc w stronę centrum autobusem z okolic Mikuszowic Śląskich, łatwo przeoczyć tuż obok przystanku Partyzantów/ Belos mozaikę Ignacego Bieńka. Kim jest Ignacy Bieniek? To malarz z Bystrej Krakowskiej związany z Bielskiem-Białą, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, grafik nawiązujący do kultury ludowej i twórca dwóch znakomi-

03 JESIEŃ/ZIMA JESIEŃ/ZIMA 2015 2015 ##03

czterdziestu lat nie zmieniły się nasze receptury. Wszystko przyrządzane jest z przepisów mojej mamy. Mało kto robi, np. kluski na parze, dlatego że to czasochłonne i drogie. Takie kluski robi się minimum trzy godziny. U nas nic nie może zostać na drugi dzień, codziennie robimy wszystko na świeżo. Mało kto się w to bawi. Lubię to, co robię. Czasem chodzę do kuchni, lepię pierogi, gotuję. Pracuje u nas 8 osób, oni też nie zmieniają się od lat. Razem się rozwijaliśmy, razem starzejemy. Mam stałych klientów, którzy jedli tu, będąc dziećmi, a teraz wracają z całymi rodzinami, czasem nawet z innych krajów, do których się przenieśli.

By zachować specyficzny klimat, od szesnastu lat nie zmieniono wystroju lokalu. Kawiarnia ma stałych bywalców, którzy przychodzą tutaj między innymi na korzenny jabłecznik i pyszne kawy, np. Amsterdam z gorzką czekoladą i cynamonem. Z Oskarem związana jest ciekawa historia. Przed świętami Oskar został okradziony przez rabusiów, którzy po roku zostali złapani. Wówczas do kawiarni przyszedł ich herszt z przeprosinami, zagwarantował dozgonną ochronę przed napadami szajki. Oskar posiada również stałą klientkę, pewną starszą Romkę, która jest traktowana tutaj na specjalnych warunkach. Nazwa

tych mozaik w naszym mieście. Drugą można podziwiać już tylko na zdjęciach – została zniszczona podczas wyburzania tkalni Welur, w miejscu której stoi obecnie Gemini Park. W zamian inny wybitny malarz – Leon Tarasewicz – stworzył pracę, którą można było oglądać na murze galerii przed jej rozbudową. Dzisiaj ostatnia mozaika Bieńka jest zaniedbana. Graffiti przysłaniają jej dawne piękno, a wciąż powstające nowe murale i grafiki na bielskich ścianach stawiają przyszłość pracy Bieńka pod znakiem zapytania...

19 19

oraz pomysł na wystrój kawiarni zostały wykupione od małżeństwa, które nie posiadało dzieci, a sympatią obdarzyło obecnych właścicieli, proponując im przejęcie lokalu. Zmieniają się tutaj tylko małe detale.

MAGAZYN redakcjaBB redakcjaBB MAGAZYN


rozmowa z witoldem sasem

ŻYCIE W CHMURACH

W powietrzu spędza dużą część swojego życia. Zwiedza świat, patrząc na niego z góry – dosłownie. O swojej pasji, najpiękniejszych momentach uprawiania paralotniarstwa i szacunku do tego sportu opowiada Witold Sas. redakcjaBB KAROLINA KANIA

ROZMAWIAŁA: ZDJĘCIE:

Jak zaczęła się Pana pasja? WITOLD SAS: Jeszcze w szkole średniej dowiedziałem się, że w aeroklubie mogę zacząć latać i skakać ze spadochronem. Na początku chciałem zostać pilotem szybowcowym, jednak nie przyjęto mnie z powodu braku miejsc. Zaproponowano mi skoki ze spadochronem. Mieszkałem wtedy w Gorzowie Wielkopolskim. Aeroklub był w Zielonej Górze, czyli ponad sto kilometrów dalej. Nie było łatwo, no ale tak to się zaczęło. Dwa lata później zacząłem szkolenie szybowcowe. Jako całkiem dobrze zapowiadającego się lotnika nauczyciele widzieli mnie w wojsku, ale ja oczywiście tego nie chciałem. Czułem, że nie podporządkuję się wojskowym rygorom. Wybrałem Wrocławską Akademię Wychowania Fizycznego ze specjalizacją sportów lotniczych. W czasie studiów cały czas skakałem ze spadochronem i odbyłem szkolenie samolotowe. Pracując potem w aeroklubie, holowałem szybowce, wywoziłem skoczków spadochronowych, latałem sportowo.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Jak się Pan orientuje w terenie, gdy jest Pan w powietrzu?

Wilga, który miał zdjęte drzwi. Nie dość więc, że był to mój pierwszy skok ze spadochronem, to w dodatku pierwszy raz w życiu leciałem samolotem z otwartymi drzwiami. Gdy skoczek wyskoczy za późno, wiatr może go gdzieś znieść, musieliśmy więc zrobić jeszcze jedno podejście. Wyskoczyłem dopiero za drugim razem.

Wszystko dobrze widać (śmiech). Jeżeli zna się teren, w którym się lata, to w przestrzeni trójwymiarowej naprawdę wszystko widać. Gdy jest się w nowym miejscu, pomagają przyrządy. Jest GPS, z którym trudno się zgubić: widać prędkość i czas lotu, położenie. Nawet mapki są wyświetlane na przyrządzie.

Jakie kraje udało się Panu dotąd odwiedzić w związku z paralotniarstwem?

Czy ten GPS mówi: „Skręć w lewo” itd.?

Byłem w Nepalu, wielokrotnie w Indiach, w Chile. Wybieramy się do Kolumbii. W Europie byłem wszędzie tam, gdzie są góry – w Austrii, Szwajcarii, Macedonii, Hiszpanii, Francji, we Włoszech i wszędzie tam, gdzie można latać. Czy jest jakieś miejsce, które Pan najlepiej wspomina?

To tak nie działa, bo w powietrzu nie mamy dróg. Nie ma słownej informacji, ale jest mapa, dzięki której widzę swoje położenie w przestrzeni. Oprócz tego jest busola i inne przyrządy do nawigacji w powietrzu. Pamięta Pan swój pierwszy lot?

Chyba najlepiej wspominam miejscowość Bir w północnych Indiach, około 400 kilometrów od Delhi. W październiku lata się tam cudownie. Szybuje się z wielkimi sępami himalajskimi w tych samych kominach termicznych.

Pamiętam swój pierwszy skok ze spadochronem. Bardzo się bałem. Do tego stopnia, że w momencie, w którym miałem wyskoczyć, nie zrobiłem tego. Lecieliśmy trzyosobowym samolotem typu

20

Co dzieje się, gdy paralotniarz w Indiach czy Nepalu zawiśnie na drzewie? O, to jest ciężka sprawa. Nie wolno robić takich rzeczy. Gdy się zawiśnie na drzewie, nie da się zadzwonić do odpowiednika naszego GOPR-u, żeby za chwilę przyleciał śmigłowiec. To jest całkowite odludzie, ogromny teren. Można liczyć tylko na pomoc wojska. My oczywiście jesteśmy odpowiednio ubezpieczeni, ale lepiej jednak na drzewie nie wisieć. (śmiech) Czy są ograniczenia zdrowotne uniemożliwiające latanie na paralotniach? Jeżeli chodzi o paralotniarstwo, nie obowiązują żadne badania okresowe. Każdy, kto chce, może latać. Nie ma żadnych formalnych ograniczeń. Trzeba zdroworozsądkowo ocenić swoje możliwości. A zgłaszają się starsze osoby zainteresowane lataniem?

MAGAZYN redakcjaBB


Zdarzają się. Jeden z naszych kolegów ma w tej chwili 81 lat. Skończył kurs, gdy już miał ponad 70 lat. Cały czas lata. Czy istnieją jakieś dokumenty potwierdzające umiejętności paralotniarzy? Tak. Żeby latać, trzeba mieć licencję paralotniarską, czyli świadectwo kwalifikacji. Uzyskuje się je po dwustopniowym dwutygodniowym szkoleniu, które kończy się egzaminem. Czy w razie jakichś problemów da się uratować sytuację w powietrzu? Tak. Pozwala na to odpowiednie wyszkolenie pilota i wykorzystanie urządzeń. Są różne etapy latania, jest latanie rekreacyjne i sportowe. To różny sprzęt i inne poziomy bezpieczeństwa. Uważam, że jeżeli ktoś myśli i podchodzi do latania z szacunkiem, paralotniarstwo w jego wykonaniu jest w stu procentach bezpieczne. Wypadki się zdarzają, ale jest ich naprawdę bardzo mało. Jakie są najbardziej odpowiednie warunki do latania? Głównym zagrożeniem ze strony pogody są wiatry. Wiatr nie może przekraczać 20km/h. Jeżeli chodzi o technikę startu – zawsze startuje się pod wiatr, który powinien wiać w stronę zbocza. Jakie są inne Pana zainteresowania? Latem zajmuję się paralotniarstwem, a zimą jestem instruktorem snowboardu i narciarstwa. Prowadzę Szkołę Bezpiecznego Latania w Szczyrku – najstarszą w Polsce szkołę uczącą latania na paralotniach. Sport to całe moje życie.

Witold Sas pilot samolotowy, szybowcowy i instruktor spadochroniarstwa. Jeden z pierwszych instruktorów paralotniarstwa w Polsce. W 1991 roku założył Szkołę Bezpiecznego Latania, najstarszą szkołę paralotniarstwa w Polsce. Więcej na www.paralotnie.szczyrk.pl


ZDJĘCIE: ROBERT RACINIEWSKI


GDZIE ZACZYNA SIĘ CZAS

okiem Patryka

Wyobraźcie sobie tętniące życiem miasto. Place skąpane w słońcu, bruk oblany wodą z fontanny i zapach pieczonego chleba wydobywający się z pobliskiej piekarni. Przenieście się myślami do szerokiej, ogarniętej spokojem łąki, pełnej koców i piknikowych koszyków. TEKST:

T

aka sceneria jest nie tylko wytworem wyobraźni scenografa, ale nas otacza, jest na wyciągnięcie ręki. Pierwsze wyobrażenie można zlokalizować w samym centrum Bielska-Białej. Mowa tu o rynku na starówce. Budynki pięknie zdobione ornamentami, nasłoneczniony plac z fontanną pośrodku – miejscem zabaw najmłodszych. Miejsce to jest swoistym ośrodkiem spotkań pokoleń – dzieci bawiące się w wodzie czy jeżdżące na rowerach, rodzice odpoczywający na ławkach, nastolatkowie przesiadujący w okolicznych knajpach. Zderzenie tak różnych od siebie światów następuje swobodnie, nie prowadzi do żadnych zwad. Rynek wydaje się być miejscem zawieszonym w obyczajowej powieści, małą społecznością, w której każdy robi to, co lubi najbardziej, jednocześnie nie przeszkadzając w realizacji planów innym.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

PATRYK FROSZTĘGA

Warto też wspomnieć o – moim skromnym zdaniem – najbardziej intrygującej części starówki, ulicy Schodowej. Na pierwszy rzut oka wydaje się być nieprzeciętna, jednak uważny obserwator zauważy w niej coś naprawdę wyjątkowego. Budowle strzegące schodów, piękno pojedynczej lampy wiszącej nad głową – to wszystko skrywa w sobie ducha tego miejsca. Ulica ta nieraz stawała się tłem dla zdjęć, twórcy potrzebujący natchnienia znaleźli je właśnie tam.

ście miejsc dla starszych odwiedzających – altana z grillem, szlak prowadzący na Klimczok czy czterogwiazdkowy hotel to tylko kilka z nich. Pisząc o zieleni na terenie Bielska-Białej, koniecznie trzeba wspomnieć o chyba najbardziej lubianym miejscu, o Cygańskim Lesie. Cel większości szkolnych jednodniowych wycieczek, magnes dla ludzi spragnionych pieszych wycieczek wśród natury czy też dla tych, którzy pragną przesiedzieć całą noc przy ognisku.

Przenieśmy się teraz do wyobrażenia sielankowej polany. Obrazu zabarwionego słodyczą dzieciństwa – huśtawki wysokie do nieba, na których potrafiłem spędzać całe dnie. Takie właśnie były dawniej Błonia. Dziś tych huśtawek już nie ma, a w ich miejscu pojawiło się dużo nowych atrakcji. Spragniony zabawy może więc pojeździć w skateparku czy wspinać się w parku linowym, a zwolennik „tradycyjnych” placów zabaw również znajdzie coś dla siebie. Nie brakuje tam oczywi-

Pierwszy raz odwiedzany Cygański Las wydaje się być labiryntem drzew i krzewów. Wiele różnych ścieżek przeplata się i nachodzi na siebie, wywołując dezorientację u samotnego wędrowca czy znajomych, którzy odcięli się od reszty grupy. Miejsca takie jak te pozwalają zdobyć się na chwilę zadumy, zwolnić tempo i, jak nasi przodkowie, połączyć się z naturą.

23

Widać więc, że nie tylko miejsca opuszczone, wyzwolone spod panowania człowieka są warte naszej uwagi (o czym pisałem w poprzednim numerze magazynu). Okolice żywe kuszą swym pięknem, już nie mrocznym i tajemniczym, ale jasnym i czystym. Będąc w jednym z takich miejsc, warto zatrzymać na chwilę szaleńczy bieg, głęboko odetchnąć i zamknąwszy oczy, wsłuchać się w równe tętno życia. W szmer kół roweru na bruku, w wesoły plusk wody, toczoną półszeptem rozmowę kochanków. Warto rozchylić oczy i zobaczyć całą arię barw cieknących przez fontannę, przyjacielski uścisk i miłosny dotyk. Warto przejść parę kroków i otworzyć swe serce przed przypadkowym przechodniem, tylko po to, by zobaczyć, co się stanie.

MAGAZYN redakcjaBB


Wywiad z manu i szymonem

MANIA HANDIMANII

Szymon i Manuela, twórcy Handimania.com, zarażają swoją pasją i inspirują do odkrywania w nas samych talentów manualnych. ROZMAWIAŁY:

Jak narodziła się przygoda z Handimanią? MANUELA: Od zawsze pasjonowałam się dzierganiem, mimo że nigdy nie wiązałam z tym mojej przyszłości zawodowej. Po prostu bardzo to lubiłam. Dopiero w 2012 roku mój mąż Szymon założył fanpage, na którym miałam prezentować swoje prace wykonane na drutach i szydełku. To był początek Handimanii. Pół roku później uruchomiliśmy stronę Handimania.com. W pierwszym miesiącu odwiedziło nas prawie 100 tysięcy osób! Z jednej strony sukces bardzo nas zaskoczył, z drugiej niesamowicie zmotywował do działania. Zaczęliśmy wgłębiać się w temat DIY (Do It Yourself), szukać nowych pomysłów. Najpierw robiliśmy zdjęcia, a pod koniec 2013 roku zdecydowaliśmy się rozpocząć przygodę z video. SZYMON: Założenie kanału na YouTube było dla nas momentem przełomowym. Po pierwszych dwóch filmach zostaliśmy zauważeni przez jedną

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ZOSIA PIETRZYKOWSKA, ZOSIA SIWY ZDJĘCIE: KAJA BEDNARSKA

z amerykańskich stacji telewizyjnych. Prowadzenie Handimanii w języku angielskim pozwoliło nam zaistnieć. Zależało nam, aby dotrzeć do szerokiego grona odbiorców i udało się.

W każdy projekt, w każdy film wkładamy taką samą pracę. Robimy testy, dobieramy kolory, sprawdzamy każdą instrukcję. Chcemy być jak najbardziej profesjonalni.

Czy związanie się zawodowo z Handimanią było dla Was łatwe? S: Na pewno nie. Gdy uruchomiliśmy stronę internetową musieliśmy podjąć decyzję: mogliśmy szukać innej pracy lub zaryzykować i związać nasze życie zawodowe właśnie z tym projektem. Wtedy urodziła się też nasza córeczka Anuszka.

Kto Was inspiruje? M: Pierwszą osobą, która mnie zainspirowała była tak naprawdę moja mama. Przez lata tego nie dostrzegałam, ale atmosfera domu, w którym się wychowałam bardzo mnie ukształtowała. Moja mama robiła wszystko sama. Szyła, szydełkowała, robiła na drutach, tapicerowała. Wtedy tego nie doceniałam. Narzekałam, że muszę chodzić w swetrach zrobionych przez mamę. (śmiech)

M: Wcześniej wykonywałam różne zawody. Byłam nauczycielką, opiekunką do dzieci, asystentką stomatologiczną. Cały czas nie mogłam znaleźć swojego miejsca. Zawsze marzyłam o połączeniu moich pasji i pracy zawodowej. Z perspektywy czasu wiem, że dzięki Handimanii udało mi się zrealizować to marzenie. Chociaż żeby to osiągnąć, musieliśmy podjąć naprawdę duże ryzyko.

S: Dla mnie inspiracją są wszystkie osoby, które posiadają ukryte talenty. Chciałbym, aby nasza praca pomagała w odkrywaniu

24

drzemiących w nas samych talentów manualnych, żeby motywowała do działania. M: Warto też dodać, że my sami bardzo się inspirujemy. W końcu spędzamy ze sobą 24 godziny na dobę w domu i w pracy. (śmiech) Kiedy czujecie największą satysfakcję z Waszej pracy? S: Dostajemy bardzo wiele wiadomości, w których ludzie piszą, że to, co robimy jest świetne. Jednak powiem szczerze, że najbardziej zależy nam na konkretnym rezultacie. Największą satysfakcję z naszej pracy odczuwamy, kiedy po opublikowaniu video nasi odbiorcy chwalą się efektami swojej pracy. Ktoś upiekł ciasto dla żony i ciekawie je ozdobił, ktoś inny zrobił torbę ze starego T-shirtu. Dzieci w szkole w Stanach Zjednoczonych udekorowały swoją klasę trójwymiarowymi gwiazdami z papieru według instrukcji z naszej strony. To tak naprawdę jest dla nas najważniejsze.

MAGAZYN redakcjaBB


Naszym ulubionym pomysłem prezentowanym na portalu Handimania jest obieranie jabłka wiertarką. Jakie są Wasze? M: Niesamowicie dobrze się bawiłam, kiedy przygotowywaliśmy świecące słoiki. Obudziło się wtedy we mnie moje wewnętrzne dziecko. Przez kilka dni próbowaliśmy tego, co świeci, a co nie świeci. Robiliśmy doświadczenia. Zawsze marzyłam o pracy, która pozwoli mi, chociaż na chwilę, zapomnieć o troskach dorosłego życia. Taka jest Handimania.

Zawsze marzyłam o połączeniu moich pasji i pracy zawodowej. Dzięki Handimanii udało mi się zrealizować to marzenie. Chociaż żeby to osiągnąć, musieliśmy podjąć naprawdę duże ryzyko. Z jakimi trudnościami muszą sobie radzić osoby pracujące w Internecie? S: Nie zawsze wystarcza dobry pomysł. Ważnym elementem pracy w Internecie są algorytmy działające na platformach społecznościowych. Dlatego też nie zawsze możemy zrobić wszystko tak, jakbyśmy chcieli. Musimy patrzeć na wykresy wyświetleń. Szczególnie istotny jest dla nas kanał YouTube, który stał się głównym źródłem naszego utrzymania. Zawsze trzeba pamiętać, że poza pomysłem na treść należy mieć pomysł na marketing.

M: W każdy projekt, w każdy film wkładamy taką samą pracę. Robimy testy, dobieramy kolory, sprawdzamy każdą instrukcję. Chcemy być jak najbardziej profesjonalni. Okazuje się jednak, że nie wszystko przebija się przez wspomniane algorytmy. Mimo tego, że wkładamy w naszą pracę olbrzymi wysiłek, nie zawsze możemy zobaczyć jej konkretny efekt. Między innymi właśnie dlatego wyrywam się do pracy lokalnie. Patronuję „Sobotniej Manii Dziergania”, która odbywa się w Celna 10 w Bielsku-Białej, prowadzę warsztaty. Kontakt z ludźmi jest dla mnie niezwykle istotny. Czym jest „Sobotnia Mania Dziergania”? M: To spotkania, podczas których wspólnie dziergamy. Każdy przynosi swoje robótki na drutach i szydełku, rozmawiamy, żartujemy, inspirujemy się do pracy. Chciałabym, aby na spotkania przychodzili chłopcy i dziewczyny w Waszym wieku. W ogóle zależy mi, aby łączyć w ten sposób pokolenia. Starsze osoby, które znają tradycyjne metody mogą się dużo nauczyć od młodych. Na drutach można robić świetne, nowoczesne wzory. Na Zachodzie jest już na to szał. Jeszcze raz zapraszam wszystkich do dziergania!

www.handimania.com www.fb.com/handimania.fp

Manuela i Szymon Rączka rocznik 80'. W 2012 założyli stronę Handimania.com, która jest odzwierciedleniem ich pasji do wszelkiego rodzaju rękodzieła i projektów „Zrób to sam''. Czując potencjał Internetu i języka angielskiego, zaczęli kręcić tutoriale video i przez przypadek stali się Youtuberami znanymi w odległych zakątkach świata. Przyznają jednak, że Ich najlepszym „projektem" są dzieci Anuszka i Dorian.


#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

26

MAGAZYN redakcjaBB


NAJWAŻNIEJSZY JEST POMYSŁ Moda na rękodzieło trwa, a zwolenniczek tego rodzaju sztuki ciągle przybywa. Handmade staje się dla nich sposobem na życie i źródłem utrzymania albo pasją, która pozwala oderwać się na chwilę od codziennej rutyny. TEKST I ZDJĘCIA:

B

ielsko-Biała również może pochwalić się liczną rzeszą miłośniczek tworzenia rzeczy oryginalnych, niebanalnych, innych niż te, które można kupić w „sieciówkach”. Handmade to jednak nie tylko coraz częściej spotykane szycie, dzierganie czy decoupage. Rękodzieło to również projekty rzadko spotykane, których kluczem do sukcesu jest własny, oryginalny i często zadziwiający pomysł. Taki właśnie miała Anita Bujakowska, założycielka bloga i sklepu Unicatella, która maluje kamienie i tworzy z nich m.in. piękne magnesy ze zwierzętami, ludźmi czy napisami. „Lubię szydełkowanie, malowanie, robienie na drutach, itp., ale chciałam robić coś oryginalnego, niebanalnego i niepowtarzalnego. Malowanie kamieni było idealnym pomysłem na stworzenie czegoś, czego nikt inny nie robi... Spróbowałam i spodobało mi się. Jest to dla mnie odskocznia od codzienności, relaks i niesamowita frajda” – mówi artystka. W wyniku

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

KASIA JONKISZ

oryginalnej pasji powstała też bielska pracownia tkactwa tabliczkowego E&S Handicraft, która za pomocą tej średniowiecznej techniki tworzy m.in. bransoletki. „Moja przygoda z rękodziełem naprawdę wzięła się z głębokiej fascynacji tkactwem wczesnego średniowiecza. Przekopując zasoby biblioteczne i internetowe, zagłębiałam się w świat nieograniczonych tkackich możliwości. Z czasem okazało się, że moje wyroby zachwycają nie tylko odtwórców historycznych. Tak narodziły się bransoletki tkane. Te z koralików były naturalną konsekwencją poszukiwań nowych materiałów pozwalających na komponowanie równie ciekawych wzorów. Pomysłów wciąż przybywało, pasję zaczęły dzielić kolejne „zdolne łapki” – powstała pracownia” – czytamy na stronie internetowej.

naszego małego babskiego biznesu narodził się z potrzeby stworzenia pierwszej pary kokardek dla siebie, aby zakryć wadę obuwia. Później stwierdziłam, że można rozwinąć ten temat i tak powstała Broshka” – mówi właścicielka.

Lubię szydełkowanie, malowanie, robienie na drutach, ale chciałam robić coś oryginalnego, niebanalnego i niepowtarzalnego. Malowanie kamieni było idealnym pomysłem na stworzenie czegoś, czego nikt inny nie robi. Ciekawym rodzajem handmade’u jest też biżuteria z żywicy, którą od 2008 roku tworzy Jolanta Witalińska, założycielka bloga Vitalijsky i sklepu internetowego Qferek. Pomysł pojawił się w czasie podróży do Chin, gdzie artystka po raz

Zupełnie inaczej było w przypadku sklepu Broshka.pl, którego właścicielka, Joanna Gajny, zajmuje się tworzeniem ozdobnych klipsów do butów i torebek. „Pomysł rozpoczęcia

27

pierwszy zobaczyła tego typu rzeczy. „Żywica u nas w domu funkcjonuje od ponad trzydziestu lat, ponieważ używa jej mój mąż do nieco innych projektów. Wyszukaliśmy taką żywicę, która nadawała się do moich realizacji. W tamtym czasie nie było żadnych wskazówek w tym temacie. Do wszystkiego doszłam metodą prób i błędów, ale dzięki temu bardzo zaprzyjaźniłam się z tym materiałem i dzisiaj świetnie się rozumiemy... W żywicy zatopić można właściwie wszystko, niektóre rzeczy wymagają tylko specjalnego przygotowania” – mówi artystka. Co łączy te wszystkie inicjatywy? Pomysł! Oryginalny, wyróżniający się, zaskakujący. Właśnie on znacznie przyczynia się do sukcesu tego typu przedsięwzięć. Więcej na:

www.vitalijsky.blogspot.com www.eshandicraft.pl FB.com/Unicatella1 FB.com/BroshkaplOzdobyDoButowITorebek

MAGAZYN redakcjaBB


historia

DAWNEGO MIASTA CZAR

Zapraszam na podróż po miejscach już nieistniejących, a tak bliskich wielu bielszczanom. Kawiarnie – to w nich nawiązywano znajomości, tutaj spotykali się przyjaciele, zakochani. Małe kina miały klimat, a nie klimatyzację jak te w dużych multipleksach. TEKST:

JuSTYNA LAMEŃSKA KRYSPIN MuRAS

ZDJĘCIA:

Z

apewne wielu z Was nie pamięta już tych punktów na mapie naszego miasta, które kiedyś jednak tętniły życiem. W tym artykule chciałabym więc przybliżyć ich klimat i magię oraz przywołać wspomnienia wszystkim, którzy w nich bywali. Rozmowy, tańce i wagary przy kawie

Do jednych z najsłynniejszych lokali należała Patria na ul. Wzgórze. Była to restauracja w stylu retro, jej wystrój przypominał zamkowe wnętrza, odbywały się tam wspaniałe dancingi przy akompaniamencie orkiestry. Bywali tam niemalże wszyscy mieszkańcy Bielska-Białej. Mnie udało się jeszcze odwiedzić Patrię, jak byłam mała, z mamą i babcią, lecz już wtedy okres jej świetności dawno przeminął. Została zamknięta w latach 90. Na jej miejscu znajduje się galeria. Na ulicy 1 Maja znajdowała się piękna kawiarnia Teatralna z dużą, dwupoziomową salą

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

i schodami, które prowadziły na balkony. Miała swoisty klimat, który sprawiał, że była popularnym miejscem spotkań. Ludzie spotykali się tam po to, by wypić kawę, można było tam także coś zjeść. Teraz lokal czeka na kogoś, kto – być może – przywróci mu dawny blask.

spędzała czas właśnie w tej kawiarni. Wystrój nie był zbyt wyrafinowany, ale było tam bardzo przytulnie. Na zewnątrz znajdował się taras ze stolikami, który latem przyciągał wielu gości. Teraz jest tam sklep. Bajka – to przez nią codziennie przewijały się tłumy młodzieży. Znajdowała się w pobliżu budynku BWA. Mieściła się w piwnicy, posiadała trzy sale. Panował tam artystyczny nastrój. I w tym momencie chciałabym przytoczyć pewną ciekawą historię, którą opowiedziała mi babcia. Będąc właśnie w tej kawiarni, zauważyła, że siedzący kilka stolików dalej mężczyzna pilnie jej się przypatruje. Z początku zlekceważyła to. Jednak po jakimś czasie zorientowała się, że ów człowiek nadal ją obserwuje, co ją zaniepokoiło i poirytowało. W końcu mężczyzna wstał i wychodząc z kawiarni, położył mojej babci na stoliku jej portret, który wcześniej narysował. Później okazało się, że był to profesor Akademii Sztuk Pięknych.

Do jednych z najsłynniejszych lokali należała Patria na ul. Wzgórze. Była to restauracja w stylu retro, jej wystrój przypominał zamkowe wnętrza, odbywały się tam wspaniałe dancingi przy akompaniamencie orkiestry. Innym przykładem jest Parkowa. Znajdowała się ona przy Parku Słowackiego. Najczęściej spotykała się tam młodzież. Często zamiast w szkole

28

Po kinie Wanda nie ma już śladu – zostało zmiecione z powierzchni ziemi, choć był to zabytek. Mieściło się w bardzo urokliwym, charakterystycznym budynku obok ratusza. Do bardzo lubianych miejsc należał również Murzynek z przyjemną, swojską atmosferą. Pachniało tam kawą i ciastkami. Była to kawiarnia i cukiernia. Tam przy dobrym ciastku i herbacie z rumem zazwyczaj spotykali się starsi ludzie. Jakieś dziesięć lat temu lokal został zamknięty. Był też Frykas z najlepszymi lodami – ulubione miejsce dzieci, jak i dorosłych. Znajdował się przy ul. Wzgórze, niedaleko zamku. Kto z nas nie chciałby, by chociaż jedno z tych miejsc powróciło albo znalazło swojego godnego następcę...

MAGAZYN redakcjaBB


Przeminęły z wiatrem... Dawniej mało kto posiadał w domu telewizor, chodziło się do kin. Były mniejsze i również o skromniejszym repertuarze niż teraz. Mimo to cieszyły się wielką popularnością, bo miały swój klimat. Ileż to trzeba było zachodu i stania w kolejce, żeby dostać się na konkretny seans! Obok siebie były dwa kina – Rialto i Apollo o specyficznej atmosferze. To tam wyświetlano największy przebój dużego ekranu – „Przeminęło z wiatrem”. Dla bielszczan to była sensacja! Bilety wykupywano z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Sale były małe i przytulne. Teraz znajdują się tam sklepy z ubraniami. Po kinie Wanda nie ma już śladu – zostało zmiecione z powierzchni ziemi, choć był to zabytek. Mieściło się w bardzo urokliwym, charakterystycznym budynku obok ratusza. Później postawiono tam pomnik ku czci radzieckiej armii. - Wiele razy stałam w kolejce ze strachem, że nie dostanę biletów na wymarzony seans? Jednak opłacało się, gdyż niczego nie wspominam lepiej niż tej dusznej, zatłoczonej sali i gwaru, który mimo wszystko nie przeszkadzał w cieszeniu się z oglądanego filmu – wspomina moja mama. Bielsko-Biała było kiedyś miastem tętniącym życiem towarzyskim. Teraz, niestety, nie ma już takich miejsc, już nigdy nie powrócą. Żyją jedynie we wspomnieniach ludzi. Teraz w naszym mieście mamy pełno kawiarni, nie brakuje również kin, ale czy one zapiszą się w naszej pamięci, skoro wszystkie są bardzo podobne i nie mają duszy?


W SUBIEKTYWIE ZOŚKI Tu mam szkołę, przyjaciół i swoje magiczne miejsca. Tu wychodzi się „na pole”, a nie „na dwór”. Tu nie kupisz francuza tak uwielbianego przez moją mamę, w zamian mogę zaproponować Ci weka, który wygląda i smakuje identycznie, ale nie dla wszystkich… TEKST:

ZOSIA PIETRZYKOWSKA KRYSPIN MURAS

ZDJĘCIE:

B

ielsko nazywane było Małym Wiedniem. Dawniej bielska arystokracja po kilku godzinach jazdy szybkim i wygodnym pociągiem mogła przechadzać się po eleganckich ulicach Wiednia, a potem wieczorem zasiąść na widowni w operze. Podobieństw do dużego Wiednia jest sporo, nie ma się czemu dziwić, bo nasze Bielsko było drugim najlepiej prosperującym miastem Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Powiew historii z proszkiem do prania w tle Subiektywne spojrzenie na Bielsko, Białą i Bielsko-Białą nie obędzie się bez historycznych zakrętów i skojarzeń. Zgłębianie przeszłości jest dla mnie przyjemnością. Znajomych przyjeżdżających do nas oprowadzam, opowiadając zawiłą historię obu miast, których losy splatały się lub rozdzielały za sprawą niepozornej rzeki Białej. Biała była granicą księstw, państw czy zaborów, by zupełnie niedawno skleić dwa miasta w jeden organizm (1951 r.).

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Podobieństwa i różnice Bielska i Białej widać dokładniej, gdy spacerujemy głównym deptakiem miasta. Niegdyś władali tu Piastowie cieszyńscy, później Czesi, Schaffgotschowie czy ród Habsburgów. Z przeszłością obu miast związanych jest wiele zabawnych, ale też i dramatycznych wydarzeń. Na deptaku zmieniam się w szalonego przewodnika i dzielę się anegdotkami. Zbieram też stare pocztówki, by móc porównać obecny wygląd miasta do wcześniejszego. Nie opowiadam o faktach, które można bez trudu znaleźć w każdym przewodniku czy Internecie. Jedna z moich sztandarowych opowieści to historia sklepu – manufaktury, w którym z wielkim powodzeniem fałszowano proszek do prania. Fałszerz ów wpadł przez zbytnią precyzję. Podrobione przez niego opakowania proszku okazały się lepsze od oryginałów!

rów z KL Auschwitz. Miejsce to było również sprawnym punktem przekazywania grypsów – docierały do adresatów w dwa dni. Opowiadam też o niezwykłych losach esesmana – strażnika wspomnianego już obozu zagłady. Urodził się jako Niemiec – Edward Lubusch, zmarł jako Polak – Bronisław Żołnierowicz. W czasie wojny ryzykował swoim życiem, by pomagać więźniom. Wychowany w Bielsku, wśród wielu narodów i religii, nie mógł znieść bezsensu wojny. W czerwcu 1944 roku dzięki jego zaangażowaniu doszła do skutku głośna ucieczka dwojga młodych zakochanych w sobie ludzi – Polaka, Edka Galińskiego i Żydówki, Mali Zimetbaum. Dom, w którym mieszkał Lubusch stoi do dziś. Tam, gdzie Bolek, Lolek i Reksio W 1948 roku powstało w Bielsku Studio Filmów Rysunkowych. Można było nie umieć wskazać, gdzie na mapie jest Bielsko, a potem Bielsko-Biała, ale każdy wiedział, skąd jest Bolek i Lolek. Dlatego obowiązkowym

Z inną historią związany jest dom, w którym w czasie okupacji była pralnia mundurów dla niemieckich ofice-

30

punktem na mojej autorskiej mapie zwiedzania miasta są Reksio i sławni bracia. Uwielbiam patrzeć, jak dzieci tulą się do figurek. Dawniej myślałam, że są bardzo nieudane i mizerne. Zmieniłam diametralnie zdanie, gdy moje dwie małe kuzyneczki czule obejmowały Bolka i Lolka i aż piszczały z zachwytu przy Reksiu. Zrozumiałam, że postacie zostały zaprojektowane wprost idealnie. Pomniki wykonano z brązu, miejsca na nich stale dotykane przez dziecięce rączki są dobrze wypolerowane i świecą z daleka. Oblicza Bielska-Białej Dla młodej osoby rys historyczny Bielska-Białej oraz jego minione wydarzenia mają znikomy wpływ na postrzeganie miasta. Dla młodych bardziej liczy się, czy można bez trudu iść na basen, łyżwy, czy są modne knajpki i kafejki, w których można spotkać się ze znajomymi. Ja też mam takie swoje ulubione miejsca na spotkania towarzyskie. Jest też jedno, gdzie lubię bywać sama.

MAGAZYN redakcjaBB


Nie zdradzę nikomu lokalizacji, mogę jedynie to miejsce opisać: ma doskonałe światło i plenery do robienia oryginalnych zdjęć, bo jest z dala od typowych, codziennych szlaków. Cisza i spokój. Nasze miasto nie tylko jest piękne, ale ma też swoje piękne twarze. Stąd pochodzą zdobywczynie koron najpiękniejszych – Renata Fatla, Elżbieta Dziech, Jadwiga Flank czy Natalia Janoszek. Ta ostatnia urodziwa bielszczanka to modelka i aktorka hinduskiego kina Bollywood oraz amerykańskiej fabryki snów Hollywood! Sacher z kawą, żurek lub pierogi Bielsko-Biała jest niewielkie, zawzięty piechur pokona je wzdłuż, wszerz i w górę (Klimczok 1117 m n.p.m.) bez najmniejszego trudu, a w nagrodę może udać się do legendarnego baru „Pierożek”, w którym jadał ponoć Edward Gierek. Różnica wzniesień to tylko – lub aż – 850 metrów, gdyby ktoś potrzebował odpoczynku i solidnego posiłku, to żurek, kluski na parze i ruskie pierogi można tam polecać z czystym sumieniem. Znam miejsce, gdzie można napić się świetnej kawy po wiedeńsku, podawanej obowiązkowo ze słodkim deserem w postaci tortu Sachera lub z sernikiem. Równie dobry kawałek ciasta jak w Café Sacher przy Philharmonikerstrasse 4 zjesz w bielskiej restauracji „Mały Wiedeń”. Na koniec zagadka: W jakim zaborze znajdowało się Bielsko?


MIASTO, JAKIEGO NIE PAMIĘTACIE

historia

Bielsko-Biała, powstałe niegdyś z dwóch osobno działających organizmów miejskich, zaskakuje do dziś niezbadanymi do końca ciekawostkami historycznymi. Niewątpliwie jeden z bardziej interesujących tematów dotyczy kolejnictwa i linii tramwajowych w Bielsku. TEKST:

W

ielu bielszczan do dziś pamięta ulice miasta, których krajobraz urozmaicały tramwaje. „Bielsko-Bialska Elektryczna Kolej Lokalna” została założona już w 1895 r. To powód do dumy, biorąc pod uwagę, że było to trzecie na dzisiejszych ziemiach polskich miejsce, w którym pojawiły się tramwaje. Pierwsza bielska linia jeździła na trasie Dworzec Kolejowy – Cygański Las, druga natomiast prowadziła z dworca na Hulankę. Została jednak utworzona o wiele później, bo dopiero w 1951 r. Biało-czerwone tramwaje od początku swego istnienia służyły nie tylko mieszkańcom, ale także przyjezdnym. Turyści chętnie wsiadali do tramwaju, udając się do Cygańskiego Lasu, skąd mogli rozpocząć górską wycieczkę w przepiękne Beskidy. Zajezdnia tramwajowa znajdowała się przy dzisiejszej ulicy Partyzantów, obok Centrali Elektrycznej. Zaszczytu, jakim był pierwszy przejazd, dostąpili przedstawiciele Komitetu Akcyjnego (w tym oczywiście założyciele Alojzy Bernaczik i Max Déri),

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ŁUKASZ GIERTLER

Rada Gminna, burmistrz Karol Steffan oraz zaproszeni goście.

przemysłowe do fabryk znajdujących się na Żywieckim Przedmieściu. Przewozy towarowe odbywały się przeważnie nocą, przez użycie specjalnych wozów towarowych zakupionych w Austrii. Mało kto pamięta, że dawniej linia biegła dzisiejszą ulicą 1 Maja, ale została zmodyfikowana ze względu na mieszkańców, którym przeszkadzał hałas towarzyszący przejazdom tramwajów.

Z utęsknieniem i łezką w oku wspominają dziś bielszczanie swoje przejażdżki tramwajem po urokliwych ulicach dawnego Bielska, przede wszystkim pod Wysokim Trotuarem, czyli nieistniejącym dziś podzamczem.

Bilety początkowo można było nabyć u konduktora. W czasach Franciszka Józefa bilet na całą trasę kosztował 40 halerzy, współcześni bielszczanie pamiętają jednak późniejszy okres, gdy kupowali je za złotówkę. Postęp techniki spowodował, że bilety kupowano już nie u konduktora, ale przez mechaniczny biletomat, który znajdował się w środku tramwaju. Po wrzuceniu złotówki naciskało się przycisk, po czym wysuwał się bilet, który należało oderwać od taśmy i skasować. Kasowniki posiadały dźwignię, którą po włożeniu biletu trzeba było unieść do góry. Wtedy na bilecie pojawiała się dziurka, w ten sposób się go kasowało.

Tabor początkowo liczył 9 wozów motorowych, 8 doczepnych i 1 specjalny. Przedsiębiorstwo stale się rozwijało i tak w 1927 r. tabor liczył już 11 wozów motorowych, 10 doczepnych, 3 specjalne i 7 towarowych. Trasę o długości 4,85 km z dworca kolejowego do Cygańskiego Lasu tramwaj pokonywał w czasie 22 minut, utrzymując prędkość 8-16 km/h. Ciekawostką są wspomniane wozy towarowe. Otóż przed wojną zbudowano 3 bocznice

32

Z utęsknieniem i łezką w oku wspominają dziś bielszczanie swoje przejażdżki tramwajem po urokliwych ulicach dawnego Bielska, przede wszystkim pod Wysokim Trotuarem, czyli

W czasach Franciszka Józefa bilet na całą trasę kosztował 40 halerzy, współcześni bielszczanie pamiętają jednak późniejszy okres, gdy kupowali je za złotówkę. nieistniejącym dziś podzamczem. Niestety, zapadła decyzja o usunięciu tramwajów z Bielska i tak w 1971 r. miasto pożegnało ostatniego przedstawiciela „Bielsko-Bialskiej Lokalnej Kolei Żelaznej”. Na pamiątkę pozostawiono jednak słup trakcyjny, który znajduje się przy ulicy Zamenhofa, nieopodal hotelu President, odsłonięto też pomnik w postaci fragmentu szyn przed wejściem głównym na dworzec.

MAGAZYN redakcjaBB


ZDJĘCIE: NINA MIZGAŁA

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

33

MAGAZYN redakcjaBB


moim zdaniem

LUBIĘ W SZKOLE

Maciek Bogusz

Kate Grobelniak

Patrycja Matlak

NIE ŁATWE, ALE PRAWDZIWE

CZEGO CHCEMY I... NIE CHCEMy

CIĄGŁA SOCJALIZACJA

b l i

Ciężko napisać, co się lubi w szkole, żeby nie wyjść na lizusa i pozostać w zgodzie z samym sobą. Jeszcze ciężej napisać, że w ogóle lubi się w niej cokolwiek. Ale pomiędzy znanymi nam wszystkim wadami trafiają się jakieś jasne punkty. W szkole przede wszystkim lubię ludzi (oczywiście nie mam na myśli wszystkich), bo to oni ją tworzą. To chyba najlepsze miejsce na zawarcie nowych znajomości – szczególnie będąc w pierwszych klasach, łatwo je nawiązać. Wspólne spędzanie czasu stopniowo zacieśnia więzi międzyludzkie. W szkole jak na tacy widać każdą „inność“ – daje to unikalną możliwość zderzenia się z granicami tolerancji w społeczeństwie i poradzenia sobie z nimi. Zawsze zdarza sie jakaś osoba odstająca od „grupy“. Mniej lub bardziej brutalnie można dowiedzieć się, jak poprawić swoje postępowanie, jeśli komuś ono przeszkadza lub wyrobić sobie odporność na różnego typu zaczepki. Ale chyba najlepsze jest poczucie więzi, tak trudne do uzyskania, które przecież objawia się w najprostszych czynnościach: wspólnym śmiechu, pomocy przy zadaniu czy jednomyślnej chęci gry w piłkę nożną.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Weronika Ormaniec

Ę

Jedną z największych zalet szkoły jest to, że daje nam możliwość przebywania z ludźmi. Wyobraź sobie teraz siebie w świecie bez szkół. Pierwsza myśl? Jak super! Ale czy na pewno? Wiele osób właśnie w szkole poznało pierwszą miłość, przyjaciela czy chociażby wroga. Ludzie, którymi się otaczamy mają na nas ogromny wpływ. Często dzięki rozmowom z naszymi kolegami z klasy poznajemy nowe zespoły, filmy, zaczynamy interesować się rzeczami, o których wcześniej nie słyszeliśmy. Około 70% naszych znajomych to ludzie poznani na szkolnych korytarzach. To w szkole zaczyna się proces kształtowania naszej osobowości, a ludzie w niej poznani są w nim niezbędnym elementem. Uczymy się rozmawiać, dyskutować, wyrażać własną opinię i walczyć o swoje. Czy gdybyś nie chodził do szkoły, poznałbyś wszystkich tych ludzi? Nie? No właśnie!

Większość uczniów notorycznie narzeka na szkołę, na to, że trzeba wcześnie wstawać, odrabiać lekcje i użerać się z nauczycielami. Sądzę, że warto skupić się na zaletach, których – o dziwo – wcale nie jest tak mało. Ja w szkole najbardziej lubię to, że daje nam szerokie możliwości kształcenia się w tym kierunku, który nam odpowiada. Poza zajęciami możemy uczęszczać na kółka zainteresowań różnego rodzaju. Oprócz kółek typowych takich, jak chemiczne, matematyczne, plastyczne czy teatralne w szkołach możemy spotkać również kółka dość nietypowe, jak na przykład filmowe lub gier planszowych. Po gimnazjum sami decydujemy, do jakiej szkoły chcemy się udać, możemy wybrać zwykłe liceum, jednak do dyspozycji mamy również wiele profilowanych techników oraz szkół zawodowych. Już na tym etapie decydujemy, czy chcemy zostać fryzjerem, policjantem, naukowcem lub lekarzem. Często pasje te zmieniają się w trakcie chodzenia do szkół średnich, jednak mimo to zyskujemy wiele wartościowych doświadczeń i wiemy przynajmniej, czego nie chcemy robić w życiu, a to jest równie istotne.

34

WIEDZA (NIE)KONIECZNA

Czy zastanawiałeś/zastanawiałaś się kiedyś, jak wyglądałoby Twoje życie bez szkoły? Wstawanie w południe, masa wolnego czasu i… prawdopodobnie brak umiejętności i możliwości, by ten czas wykorzystać. Gdy przychodzisz do szkoły po raz pierwszy, bierzesz podręcznik i dostajesz możliwość zdobycia wiedzy. Uczysz się czytać, pisać, liczyć… Poznajesz podstawy i nikt nie ma wątpliwości, że są one konieczne. Z biegiem czasu dowiadujesz się coraz więcej i więcej… aż w pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że poznana wiedza wcale Ci się nie przyda, że większość informacji wręcz zaśmieca Ci mózg. Więc co w tym wszystkim można lubić? Właśnie tę z pozoru niepotrzebną wiedzę, bo któraś z tych „nieprzydatnych” rzeczy może Cię zainteresować. I nawet się nie zorientujesz, kiedy zaczniesz uczęszczać na zajęcia dodatkowe, koła zainteresowań… Właśnie za to doceniam szkołę.

MAGAZYN redakcjaBB


NIE LUBIĘ W SZKOLE Judyta Niedośpiał

Alicja Wolanin

ni e

Benita Kabocik

Filip Peringer WYPALENIE

MOTYW: NIE

CUDZA ŚMIETANKA

NA MARGINESIE

Nie stanęłabym z pikietą na ulicy i nie namawiałabym przechodniów do zlikwidowania instytucji szkoły, ale też nie podpisałabym dokumentu, że oświata jest doskonale zorganizowana. Nie odpowiada mi pomysł mieszania w klasach uczniów na różnych poziomach umiejętności. Jako osobę dążącą do rozwoju osobistego drażniło mnie, gdy w gimnazjum zajęcia były rujnowane przez niewychowanych uczniów, a mówiąc wprost, przez uosobienia abderytów. Wiązało się to z odpowiedzialnością zbiorową. Nauczycielka nie jest w stanie ogarnąć trzech chuliganów? Proszę, zatem cała klasa wyrecytuje siedemdziesiąt wersów z „Pana Tadeusza”. I o ile tym małym degeneratom będzie powiewać, że dostaną kolejną jedynkę (przecież i tak nikt nie chce z nimi walczyć przez następne x lat), o tyle osoby z ogładą będą miały poczucie niesprawiedliwości. Gdy w AIESEC dostałam swój własny zespół, nauczyłam się, że lepiej stosować metodę marchewki niż kija. I nie rozczulać się nad każdym, bo nie każdy rokuje. Dlaczego ja w wieku lat dwudziestu potrafiłam to zauważyć, a nauczycielka z dwudziestoletnim stażem nie?

Szkoła? Można tam zdobyć wiele umiejętności. Czy jednak szkoła nie przywłaszcza sobie wszystkiego, co potrafimy? Od zawsze denerwuje mnie przypisywanie sobie osiągnięć innych. Już od czasów, gdy byłam mała i w bajce zdarzała się niesprawiedliwość, byłam wściekła tak bardzo, że musiałam wyłączać dobranockę. Jednak to nic w porównaniu ze szkołą. Ta wspaniała instytucja zagrabia dosłownie wszystko, co udało się nam w życiu. Przykład? Na zakończeniu roku nagrody odbierali olimpijczycy. U nas żaden nauczyciel nie przygotowuje uczniów do konkursów przedmiotowych, ale na stronie internetowej szkoły wyraźnie widać: uczeń NASZEJ szkoły zajął takie a takie miejsce, w takim a takim konkursie. Jaki udział miała szkoła w JEGO sukcesie? Nie mam na myśli tylko olimpiad. To my płacimy za dodatkowe lekcje czy treningi. Dlaczego tak łatwo oddajemy szkole to, z czym ona nie ma nic wspólnego? Dzięki naszej pracy szkoła jest wyżej w rankingu i uatrakcyjnia swoją stronę internetową, sama nie robiąc nic. Szkoła to mistrzyni w zgarnianiu śmietanki z cudzych osiągnięć.

Grono pedagogiczne często wpaja uczniom swe tradycyjne wartości. Bardziej oporni spychani są na margines i skazywani na wieczne potępienie. Nietrudno jest uprzykrzyć sobie kolejne trzy lata edukacji – wystarczy nieodpowiednia fryzura, określana jako „nieschludna”. Nieschludną fryzurą mogą być krótkie włosy u kobiety czy długie u mężczyzny. O ile swój wizerunek większość z nas jest w stanie dostosować do wymogów regulaminu szkolnego, dużo większym problemem jest brak tolerancji dla wszelkich mniejszości. Cięższym od nieodpowiedniej fryzury występkiem będzie nieodpowiednia orientacja seksualna. To temat tabu. O ile możliwe jest odpieranie czy zwyczajne ignorowanie „ataków” mniej tolerancyjnych przechodniów, dużo trudniej wyobrazić sobie codzienną, kilkugodzinną styczność z brakiem akceptacji wśród nauczycieli, a często nawet nagabywanie przez nich rówieśników.

moim zdaniem

Szkoła bywa dżunglą i jedną z wielu rzeczy, jakich możemy nauczyć się od tropikalnych zwierząt, musi być w tym przypadku chociaż minimalna nieufność wobec ludzi. Uśmiechnięty nauczyciel może być zwiastunem zarówno udanego dnia, jak i niezapowiedzianej kartkówki. Praca w grupie może okazać się mile spędzonym czasem lub indywidualną walką z całym zespołem. Nie dowiesz się, czy sprzątaczki albo woźni szanują Cię, czy mają Cię zdecydowanie dość. W tym wypadku jednak wszystko zależy od Twojego charakteru – od Twojego nastawienia wobec innych, od Twoich zalet i wad. Ostatecznie to właśnie ludzie mogą też do szkoły przyciągać. Co natomiast najbardziej przybija w szkole, niezależnie od usposobienia, to cała rutyna tej instytucji. Codzienny rytuał – wstać, przetrwać, zasnąć – wypala ucznia (nauczyciela być może także). Nawet testniespodzianka, który w teorii powinien być nieprzewidziany, staje się frazesem. Od zakończenia podstawówki nadzieja na naukę poprzez zabawę powoli, powolutku umiera – odskocznia od życia codziennego stała się nagle banałem, od którego chce się odskakiwać.

b i l Ę

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

35

MAGAZYN redakcjaBB


SZKOŁA (DO) PRZETRWANIA Z doświadczenia wiem, że żadna inna instytucja państwowa nie uczy życia równie boleśnie jak szkoła średnia. I nie chodzi mi o naukę podczas lekcji. Jak więc złagodzić ból piekącego dotyku niewidzialnej ręki edukacji? FILIP PERINGER NATALIA ŁĄCZYŃSKA

TEKST: ZDJĘCIE:

KLASA PIERWSZA! Między gimnazjum a liceum jest przepaść? Bzdura! Przepaścią jest właśnie liceum! Ale bez obaw – mając odpowiedni sprzęt wspinaczkowy, zejdziesz na sam dół bez większych problemów. Poważnie, szkoła średnia to kontynuacja przygody/męki z oświatą, więc pierwsza klasa zbytnio nie podnosi poziomu. Jest to natomiast doskonały moment, aby pokazać nowej placówce, jaka bestia w Tobie drzemie – nauczyciele powinni przez ten rok poznać Twoje talenty i mocne strony (te słabe niekoniecznie). Udzielaj się, bierz udział w konkursach, rozwijaj umiejętności, zdobywaj jak najwięcej znajomości, nie obijaj się zbytnio, nie drażnij belfrów. Co do nauki – przydałoby się przykręcić śrubę choć trochę, w końcu masz pokazać się z najlepszej możliwej strony. Nie martw się – będziesz mógł odetchnąć w kolejnym roku.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Jeżeli w Twoich żyłach zamiast krwi płynie lawa, nerwy masz ze stali nierdzewnej, a Twoja głowa mieści więcej pamięci niż wszystkie komputery NASA razem wzięte, możesz już w pierwszej klasie wziąć udział w olimpiadzie.

ku! Jeżeli widzisz już siebie w roli kolejnego Polaka z Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury, ekonomii lub fizyki, to bardzo dobrze, idź w tym kierunku! Skup 75% swojej uwagi na przedmiotach, które za rok przydadzą Ci się na maturze, chodź na zajęcia dodatkowe i douczania, weź udział w olimpiadzie (i zostań laureatem). Po co? Żebyś za rok nie musiał rwać włosów z głowy – łysina nie jest modna w tym sezonie. Im więcej wiedzy nabierzesz teraz, tym mniej będziesz musiał nadrabiać za rok.

KLASA DRUGA!! Przeżyłeś klasę pierwszą? Świetnie! Jesteś na półmetku, więc czas na odrobinę wytchnienia... Może. Oto trzy opcje na wesołe spędzenie kolejnych dwóch semestrów! Opcja pierwsza – odpoczynek. Pierwszy rok był wymagający? Zapomnij o nim, ciesz się chwilą, olej naukę, zdaj prawo jazdy, udaj się w wymarzoną podróż, spotkaj miłość swojego życia i pod żadnym pozorem nie myśl o tym, że właśnie popełniasz być może największy błąd w swoim dotychczasowym życiu.

Przeżyłeś klasę pierwszą? Świetnie! Jesteś na półmetku, więc czas na odrobinę wytchnienia... Może. Opcja trzecia – wypalanie szlaku! Lawa w Twoich żyłach nie wystygła? Dobrze! Napisz dwie albo lepiej – TRZY olimpiady! Zdobywaj same szóstki! Wygraj konkurs międzynarodowy oraz mistrzostwa szachistów! Zbuduj

Opcja druga – szukanie drogi! Za wcześnie na myślenie o studiach? W żadnym wypad-

36

dom! Zasadź drzewo! Kup prywatny odrzutowiec i wyspę! Dobra, może to trochę za dużo, ale jeśli nadal masz w płucach więcej pary niż turecka sauna, dwie/trzy olimpiady powinny być dla Ciebie jak znalazł. Naturalnie możesz czerpać po trochu z każdej opcji – to też rozwiązanie. KLASA TRZECIA!!! Pamiętasz motto z początku o gimnazjum, liceum i przepaści? Hip hip hurra! Dotarłeś właśnie na samo dno. Rok trzeci nie bez przyczyny nazywa się „klasą maturalną”, ponieważ (niespodzianka!) będziesz pisać maturę. Na te dziesięć miesięcy nie ma przepisu – teraz pozostaje już tylko rozliczenie. Więc, jak minęły Ci wymarzone roczne wakacje? Mam nadzieję, że było odjazdowo, bo teraz z samego szczytu boskiego Olimpu trafiłeś na dno Hadesu. Nie będę ukrywał – obijanie się przez dwa długie lata nie było (delikatnie mówiąc) najlepszym pomysłem i teraz, jeżeli nie

MAGAZYN redakcjaBB


jesteś urodzonym geniuszem, pewnie tkwisz w głębokim dole. Nie, żadne repetytoria i ściągi Ci nie pomogą. Pora płakać i żałować.

Ciesz się chwilą, olej naukę, zdaj prawo jazdy, udaj się w wymarzoną podróż, spotkaj miłość swojego życia i pod żadnym pozorem nie myśl o tym, że właśnie popełniasz być może największy błąd w swoim dotychczasowym życiu. Jednak trochę się uczyłeś? Choć troszeczkę? Należysz zatem do większości młodych obywateli naszego kraju, którzy albo zdają, albo nie zdają. Dokładnie – statystycznie rzecz biorąc, w Twoim przypadku jest to po prostu ruletka. Miejmy zatem nadzieję, że nie wierzysz statystykom i potrafisz odróżnić iloraz od iloczynu, Mickiewicza od Słowackiego oraz „your” od „you’re”. A jeżeli od początku do końca byłeś twardzielem? Cóż, w takim razie zapewne koktajle i małe śmieszne parasoleczki należą teraz do Ciebie, a brytyjskie i amerykańskie uczelnie walczą między sobą na śmierć i życie o Twoją obecność wśród swoich studentów.


#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

38

MAGAZYN redakcjaBB


SKLEPIKOWA REWOLUCJA Rewolucja rozpoczęła się dokładnie 2 września 2015 roku wczesnym rankiem. Wtedy po wakacjach szkolne sklepiki znów zostały otwarte. Większość klientów nie dowierzała własnym oczom. TEKST:

DAWID SZCZYRBOWSKI BALBINA FABIA

ZDJĘCIE:

Z

półek zniknęły napoje gazowane, chipsy, batony, fast foody. Tylko niewielka liczba kupujących była przygotowana na tak radykalne zmiany. Przepisy wprowadzające zakaz sprzedaży niezdrowej żywności w szkołach uchwalono pod koniec 2014 roku. Z projektem nowelizacji ustawy wystąpił klub Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wnioskodawcy zaproponowali, by miejsce śmieciowego jedzenia zajęły pożywne przekąski, kanapki, jogurty i inne produkty mleczne, których listę ustali minister zdrowia. Posłowie, o dziwo, głosowali prawie jednomyślnie, bo aż 426 z nich poparło inicjatywę. Zdecydowana większość społeczeństwa przyjęła zmiany z radością i satysfakcją. Z ulgą na pewno odetchnęli rodzice, chociaż wielu zauważyło, że placówki oświatowe już od dłuższego czasu proponują uczniom bezpłatne kartoniki mleka, świeże jabłka czy pokrojone w plasterki warzywa. Nie doczekano się też marszów

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

i demonstracji młodzieży, która coraz częściej dobrowolnie i świadomie wybiera zdrową żywność.

zwyczajone do starych upodobań i nawyków żywieniowych, zacznie kupować swój prowiant właśnie tam. I kto kogo w tej sytuacji przechytrzy?

Bawimy się w grę, którą od kilku lat proponuje nam Unia Europejska. Ciągłe zakazywanie czegoś zastąpiło edukację i świadomy wybór.

Należy zwrócić uwagę na nieciekawą sytuację, w jakiej znajdą się teraz szkolne sklepiki. Raczej oczywiste jest, że wiele z nich straci klientów, a w związku z tym gwałtownie spadną dochody ich właścicieli. Szkolni sklepikarze boją się, że nie poradzą sobie z nowymi przepisami, obowiązkowymi zmianami oraz bardzo dużą konkurencją na rynku, że w ich oczy zajrzy widmo bankructwa. W obecnej sytuacji sprzedawcy muszą być przygotowani na częstsze kontrole inspekcji sanitarnej i związany z tym stres. Wykrycie nieprawidłowości w działalności szkolnego sklepiku lub niedostosowanie się do obowiązującego prawa może sporo kosztować, ustawa przewiduje od tysiąca do nawet pięciu tysięcy złotych kary.

Zawrzało jednak na internetowych forach i muszę przyznać, że podzielam zdanie niektórych internautów. Większość z nich zauważa, że bawimy się w grę, którą od kilku lat proponuje nam Unia Europejska. Ciągłe zakazywanie czegoś zastąpiło edukację i świadomy wybór. Przecież sprzedawania niezdrowego pożywienia zabroniono tylko w szkołach. Tymczasem wszystkie okoliczne markety mają dalej w swojej ofercie chipsy, kolorowe oranżady, słodkie czekoladowe ciasteczka. Dziecko, tak bardzo przy-

39

Na razie mamy do czynienia z wielkim eksperymentem. Za jakiś czas przekonamy się, jakie zmiany wniesie on do mentalności polskiej młodzieży. Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie zakazu sprzedaży niezdrowej żywności w szkołach było koniecznym i potrzebnym krokiem. Ta sprawa na pewno wymaga jeszcze dopracowania. Należałoby uświadomić obywatelom wagę problemu, przeprowadzić zakrojoną na wielką skalę kampanię informacyjną. Warto dostrzec interesy każdej ze stron, pochylić się nad losem szkolnych sklepikarzy, zrozumieć ich sytuację i wysłuchać wysuwanych argumentów. Na razie mamy do czynienia z wielkim eksperymentem. Za jakiś czas przekonamy się, jakie zmiany wniesie on do mentalności polskiej młodzieży.

MAGAZYN redakcjaBB


ZDJĘCIE: SANDRA SZUTA


ZDJĘCIE: BALBINA FABIA



JEMY… TYLKO JAK? Temat odżywiania nie znika z pierwszych stron gazet. Ilu ludzi, tyle różnych diet i sposobów żywienia: od mięsożerców po wegan. Trudno jest znaleźć złoty środek, ale może warto skupić się na chwilę na pozornie nudnym, przewidywalnym domowym jedzeniu? OLA PŁONKA SEBASTIAN WÓJCIK

TEKST: ZDJĘCIE:

N

aszą cywilizację opanowuje bylejakość jedzenia. Nie ma się czemu dziwić, biorąc pod uwagę zwyczaje żywieniowe niektórych z nas. Płaczemy nad przybywającymi kilogramami, a czy zadajemy sobie choć trochę trudu, by powiązać to z dietą? Niezdrowe jedzenie jest wszędzie, ale pojawiają się wobec niego różne alternatywy. Fast food vs moda na zdrowe odżywianie Bardzo popularne stało się slow food promujące żywność naturalnego pochodzenia, bez sztucznych dodatków. Jest ono częścią zjawiska slow life – przeciwieństwa życia w wiecznym pędzie. Jednak pomimo mody na zdrowe odżywianie budy z fast foodem mnożą się jak grzyby po deszczu. My z kolei płacimy niemałe pieniądze za chwilowe oszukanie głodu. Myślimy, że to nic złego. Przecież czasami można sobie pozwolić na coś takiego i na pewno nie stanie się to przyczyną problemów ze zdrowiem. Szkoda, że tych razów robi się coraz

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

więcej... Ale zaraz, wcale nie musi tak być!

sklepikach – zakazano sprzedaży produktów zawierających za dużo soli czy cukru. Z półek zniknęły batony, ciastka, lizaki, żelki, cukierki… W stołówkach zrezygnowano z podawania doprawionych solą dań i słodkich produktów. Niemniej jednak uczniowie mogą przecież przynosić do szkoły takie jedzenie kupione gdzieś indziej. Byle do obiadu w domu.

Food trucki Ostatnio coraz częściej można natknąć się na food trucki, czyli budki z jedzeniem na kółkach, które serwują oryginalne potrawy autorskiej kuchni. Organizowane są też zjazdy miłośników takich pojazdów (np. w Katowicach), będące rajem dla smakoszy szukających nowych doznań kulinarnych. Food trucki to dowód na to, że nie wszyscy ulegamy wszechogarniającemu, wszędzie smakującemu tak samo śmieciowemu jedzeniu.

Domowe jedzenie Niestety, często do zjedzenia czegoś wartościowego nie dochodzi – jest mnóstwo innych spraw do załatwienia, więc oczywiście kończy się na kupnie gotowego jedzenia lub dań instant. I tak to się kołem toczy.

Szkoła a zdrowa żywność Kiedyś dzieci nosiły do szkoły drugie śniadanie z domu, teraz różnie to wygląda. Znaczna większość kupuje coś w szkolnym sklepiku i z reguły nie jest to kanapka. Dorośli robią podobnie, w drodze do lub z pracy wpadają do sklepu po przekąskę, żeby tylko uciszyć burczenie w brzuchu. We wrześniu 2015 roku nastąpiła rewolucja w szkolnych

Wydawać by się mogło, że na porządny posiłek trzeba sobie zasłużyć, ale przede wszystkim mieć też czas. Dużo czasu. Ziemniaki gotują się niemal godzinę, mięso należy wcześniej przygotować w odpowiedni sposób. Do tego najlepiej zrobić jeszcze jakąś surówkę. Pół dnia roboty. Tylko czy domowe jedzenie to

43

synonim panierowanego kotleta z ziemniakami? Cóż, nie sądzę. Jeśli nie próbowaliście nigdy ugotować makaronu lub kaszy, dodać do tego warzyw lub mięsa, to nie dziw, że nie wiecie, jakie to proste i… przyjemne. Co się zaś tyczy drugiego śniadania, gdy nie ma czasu na zrobienie kanapki, znacznie łatwiej spakować jabłko, pokrojoną marchewkę, arbuza czy ogórka, jogurt i kawałek ciasta, którego upieczenie zajmuje pół godziny. A na podwieczorek smaczniej, zdrowiej i jakże milej będzie zjeść naleśniki z łyżką śmietany, posypane borówkami czy malinami, posmarowane dżemem lub miodem. Brzmi kusząco, prawda? A co u Was wygrywa? Frytki, w których skład wchodzi wszystko oprócz ziemniaków czy spaghetti z tuńczykiem i świeżymi pomidorami? Pytanie zawieszam w powietrzu i biegnę zrobić koktajl z malin i melona.

MAGAZYN redakcjaBB


en

ROUGH DIAMONDS They hear us all the same, if not with their ears. A conversation between Footloose and Kimmy about novels on extraordinary topics. TEXT: IMAGE:

Kimmy: An epic crime romance about a deaf diamond magnate and a world famous opera singer. We Are All Diamonds is definitely something different. The story touches on the topic of discrimination against deaf people, but it’s more than that, isn’t it? Footloose: I started with one theme that affects everyone in everyday life regardless of their situation: the separation of people from other people. It doesn’t matter if someone is an acclaimed opera singer or a billionaire diamond magnate. On the outside, those people might seem to have everything and no reason to complain. No one sees beneath the surface, past all the glamour, to the person inside who is hurting because they don’t have a connection to other people anymore. If they’ve ever had one in the first place. K: There are many shocking facts about what communication is to deaf people, especially those who are born without hearing, or - like Arthur - lost it

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

KINGA BUDZYN DAWID STERNAL

very early in their lives. Imagine there are schools where teacher only speaks to deaf children just louder and clearer. And even in schools where teachers sign, the language is a sort of translation to signing - very different from natural sign language kids learn at home. So essentially they start their basic education in a foreign language!

very different. To people with their hearing intact, language is something vocal, we know what the words sound like and associate them not just with meaning, but also with sound. For deaf people, it’s not an idea easy to grasp. Connecting word with the meaning becomes more difficult.

F: Yes, there are a limited educational opportunities, fewer teachers who are trained in specialised education. Interpreters are very difficult to obtain unless you live in one of the larger cities. If you are bilingual, like Arthur is in We Are All Diamonds, it’s even more difficult to get an interpreter in the less-widely spoken language. Although society is becoming more aware about the need for more accessibility, the resources are hardly ever there.

Can you imagine how frightening it is to have to deal with people in positions of authority (i.e. police) and not being able to communicate with them? F: I believe Helen Keller said it best, that deafness isolates people from other people because they are cut off from the very thing that forms the basis of society - not language, but communication. Deaf people live exactly like hearing people do. There’s absolutely no difference. But because of that isola-

K: Sadly, just another reason why deaf people are the most isolated group out of those with disabilities. It is mainly because their perception of the world is

44

tion from the rest of the society, they’ve formed their own culture and sense of identity. K: About that - I’d like to mention a part of your story that really touched me deeply. It was Arthur talking to Merlin through closed doors of the bathroom. That was crashing, but really eye-opening - the realisation that as much as he can live “normally” there are still some seemingly trivial matters that deaf people will never be able to face as anything but obstacles. F: A person with a disability interacts more with their surrounding than the average person would. They have to adapt to their environment, and if possible, make it work for them. But sometimes their environment works against them, like trying to have a conversation through closed doors, not understanding why everyone is evacuating during a fire alarm, missing out on a conversation between passengers in a car because they’re the ones driving and they need to focus on

MAGAZYN redakcjaBB


driving above all else. Can you imagine how frightening it is to have to deal with people in positions of authority (i.e. police) and not being able to communicate with them? To be treated poorly because they don’t realise that the obstacle isn’t the person, but communication? What most people would take for granted isn’t something that someone with a disability can deal with lightly or easily.

Deafness isolates people from other people because they are cut off from the very thing that forms the basis of society - not language, but communication. K: They may seem everyday matters, but for them they become something huge and impassable. You know, lately, often when I was in the city centre, I started seeing an older couple, who always argued on their way, signing. And then I realised that they may be communicating differently, but they are there and they are the same, and their disability isn’t a problem for them when it comes to making a scene in the middle of the street. It was enlightening. It made me realise that sometimes even a conversation is enough - a reminder that if the problem doesn’t concern us personally, it doesn’t mean it doesn’t exist at all. If you’re interested to know more scan the QR code for the whole book We Are All Diamonds by Footloose.


JOIN THE COLOURBLIND

A BIT ABOUT REFUGEES

The lack of non-white people in Poland does not mean that racism is nonexistent here.

Many people say that they do not want strangers in our country.

TEXT:

I

have come across people who think of racism as a problem of the past. Even though I’d love it to be this way, it’s not true. According to studies from the United States, a country considered modern and open by lots of Poles, the citizens are still less willing to pay blacks for the same service as whites, teachers favor white males over everyone else and black teenagers are 21 times more likely to be shot by the police.

I, personally, am not prejudiced when it comes to skin color. I guess that’s also because I have never known people other than whites. So I didn’t even have a chance to develop any bias. Racists in Poland mostly hate just for FUN, not because of a specific reason (like there’s a proper one anyway). Racism as a problem is not a popular subject in Polish media nor daily conversations. Most Polish people don’t interact with people of different origins – as there are so few of them

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

TEXT:

SZYMON SPORYSZ

WERONIKA ORMANIEC DAWID STERNAL

PHOTOS:

P

here. We have a white majority, so when someone different appears, the local community gets scared. Very often hateful messages are not directed at any specific, real people, but at the idea of a group of people who is different from us. Either way, it is not right.

olish people are scared that our culture, economy and safety are endangered. While I was reading and listening to the negative comments about exiles, I started looking at Polish refugees around the world in the past.

In September and October 1939 the Kingdom of Hungary accepted 140 000 refugees from Poland after the German invasion. An internment camp was organised. Polish people could have left it, if they had wanted to. Polish children could learn at a school opened in Balatonboglár in their native language. Although they could have been punished, Hungarians had helped Polish people to escape to the West.

To fulfill our dream of a world without hate, we have to react. Especially in situations where we can have an impact. Why would you even want to be around someone guilty of hurting others like that? Do anything that’ll work - for some the best option would be a simple chat. The declaration of human rights doesn’t even mention skin color. Because it doesn’t (shouldn’t?) change anything. Nobody is allowed to take away your rights based on your skin color. Or anyone else’s for that matter. React to racist comments (and actions!) by your peers, family or strangers.

In 1941 the Polish Army headed by General Władysław Anders needed to flee from Russia, because of the cold, lack of food and horrible living conditions. As a result, between March and September 1942, more than 110 000 Polish refugees arrived in Iran. They were settled in refugee camps and Polish housing estates were created. The exiles had access to healthcare, education and culture.

Join the colourblind.

46

Polish refugees have not always received the help they very much needed. In 1831 after the November rebellion about 50 000 Polish people fled to Prussia and Austria. Many of them were sent to transit camps in Russia and relocated to Siberia. In May and June 1939 almost 1 000 Jews from Eastern Europe, who were travelling on the ship MS St. Louis were not allowed into the USA, Canada and Cuba. They were shipped back to Europe where about 1/3 of them perished in the Holocaust. Some difficult questions According to Millward Brown’s survey 63% Polish people do not want to give refuge to refugees from Africa and the Middle East. In this situation we should maybe ask ourselves some questions. What would have happened if Hungary and Iraq had not helped Polish refugees? Could people from MS St. Louise and from transit camps in Prussia and Austria have been rescued? What will happen to exiles from Africa and the Middle East if we do not help them?

MAGAZYN redakcjaBB


#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

47

MAGAZYN redakcjaBB


MAKARONIZMY oD KuCHNI

językowo

Równolegle z całą gamą produktów mącznych, w szeregach której figurują farfalle, cannelloni i gemelli, nasza polska codzienność stale poszerza się i o inne apetyczne zjawiska – makaronizmy. TEKST:

KATARZYNA FABER

C

hoć termin „makaroni- wyrazu. Można by było – zamiast zmy” nie ogranicza się do „robić w HR” – zarządzać kadrami włoskich pojęć, począt- (co akurat brzmi dla mnie równie kowo służył on określaniu słów, enigmatycznie), jednak polszczyktóre do naszego języka prze- zna nasycona pewną manierą nikały z łaciny, począwszy od staje się dla braci spragnionej XVI w. Tak więc wtręty rzucane własnego Manhattanu niezwynolens volens wśród przedstakle atrakcyjna. Nietrudno natowicieli szlachty miały przysporzyć miast o zaburzenie tej chwiejnej im uznania czy też zawładnąć równowagi. niewieścimi sercami. Słowem, choć pochodzenie zapożyczeń uległo zmianie, zamierzenia Wtręty rzucane amatorów dam i lingwistyki nolens volens wśród pozostały te same. Rys histoprzedstawicieli ryczny wypada jeszcze zakończyć szlachty miały rzeczą oczywistą – latynizmy wyparły wkrótce kalki z języka przysporzyć francuskiego, a vis-à-vis potrze- im uznania czy bom współczesnych wyszła też zawładnąć angielszczyzna.

brzmiącymi nazwami – Copernicus Square, Imperial Residence, Wola Prestige – zewsząd czuć woń sukcesu i spełnienia. Pierwiastek poezji wkradł się więc i do żargonu inwestorów, lecz poza zmianą naszych wyobrażeń i – w stosunku do nich – oczekiwań, nie niesie on za sobą nagłej metamorfozy standardów apartamentów, uwypukla natomiast rosnący w siłę trend podpierania się językiem Szekspira. Nie jest to bynajmniej następstwem rażących luk czy braków w naszym narodowym słownictwie, a wynika raczej z ulotnych wrażeń, jakich dostarczają nam obce – nie tylko angielskie – określenia, które „sucho” na polski przełożone zdecydowanie nie trąciłyby erudycją. Kolejny przykład z Pańskiej Skórki wyjęty: na dźwięk słów Campo Verde (kolejna warszawska inwestycja) pewnie połowa z Was jest już w rozkołysanej śpiewem i winem słonecznej Italii, podczas gdy Zielone Pole niczyjej wyobraźni tak nie rozbudza. Na tej prostej zasadzie, zdaje się, opiera się nomenklatura przeważającej większości lokali związanych

niewieścimi sercami.

Nie da się ukryć, że w pełni odpowiada ona rozwojowi dzisiejszych społeczeństw. Komputer można by było wprawdzie nazwać, w ślad za Hiszpanami, porządkowaczem (ordenador), zamiast uprawiania joggingu – truchtać, w fast foodzie domagać się serowej kanapki i marzyć po prostu o końcu tygodnia, odrzucając zamknięcie go w ramy jednego

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Wskazują na to, między innymi, twórcy strony o językowo purystycznej, do bólu polskiej nazwie – Pańska Skórka. W tekście pt.: „Rolowanie po Warszawie” podkreślają oni rolę inwencji miejscowych deweloperów, którzy zainteresowanych nowo powstałymi kompleksami przyciągają jakże szumnie i dumnie

48

Pierwiastek poezji wkradł się do żargonu inwestorów, lecz poza zmianą naszych wyobrażeń i – w stosunku do nich – oczekiwań, nie niesie on za sobą nagłej metamorfozy standardów apartamentów. Uwypukla natomiast rosnący w siłę trend podpierania się językiem Szekspira. z usługami gastronomicznymi, o ile ich motywem nie jest oczywiście kuchnia polska. W tym wypadku przejdą nawet tak wdzięcznie słowiańskie nazwy, jak Gospoda pod młynem czy Chłopska chata. Objąwszy zatem całość klamrami kulinarnymi, jako że goni mnie deadline, życzę Wam chillu lub – jak kto woli – spokoju!

MAGAZYN redakcjaBB


PAINTBALL W PUSTYCH BOKSACH

wolontariat

TO NA RAZIE MARZENIE

Sobota to dla wielu z nas dzień wyjątkowy. Na samą myśl o sobocie w naszej głowie pojawiają się wizje upragnionego czasu wolnego. Jest jednak w Bielsku-Białej ktoś, kto na sobotę czeka z innych powodów niż my. TEKST:

WERONIKA SZŁAPA NINA MIZGAŁA

GRAFIKA:

T

ego dnia grupa wolontariuszy wyprowadza na spacer psy z bielskiego Miejskiego Schroniska Dla Bezdomnych Zwierząt „Reksio”. Nazwali się „Psia Ekipa” i – jak sami przyznają – potrzebują tego tak samo mocno, jak wyprowadzane przez nich zwierzęta. To grupa „zwierzolubów”, znają imię każdego psa w schronisku, potrafią o nich wiele opowiedzieć. W psach najbardziej lubią to, że nimi po prostu są: dają im poczucie swobody, zapewniają proste komunikaty. Psi świat to świat bez podtekstów, fałszywych uśmiechów i krzywych spojrzeń.

Wolontariuszem może zostać każdy, kto choć odrobinę kocha zwierzęta. Młodzież, ludzie dorośli, seniorzy. Uczniowie, emeryci, biznesmeni, nauczyciele, lekarze. Gdy zajmują się zwierzętami, ich życie prywatne schodzi na dalszy plan. W schronisku każdy ma takie same obowiązki, wykonuje identyczną pracę. Dla wielu z nich pomaganie czworonogom stało się już sposobem na życie, pomimo

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

łączenia pracy z wolontariatem, zmęczenia i sprzeciwów rodziny, gdy chcą zaadoptować jeszcze jednego zwierzaka.

Wolontariusze zgodnie przyznają: pomaganie psom to ich sposób na życie. Coś, co uzależnia jest jak pozytywny wirus. Ich największe marzenie? W pewien słoneczny, pogodny dzień zagrać w paintball w niepotrzebnych już żadnym psom pustych boksach w schronisku.

Psi świat to świat bez podtekstów, fałszywych uśmiechów i krzywych spojrzeń. Jednak „Psia Ekipa” nie zajmuje się wyłącznie spacerami. Ważne jest dla nich także edukowanie ludzi. Pokazywanie, że na weekendową przechadzkę można zabrać nie tylko swojego psa. Przedstawiają też schroniskowe psy w innym świetle: obdarzone miłością, uwagą, szczęśliwe, które każdemu odwdzięczą się tym samym. Na uwagę zasługuje także facebookowy fanpage „Psiej Ekipy”, na którym regularnie pojawiają się informacje o życiu schroniska, o psach od lat czekających na opiekunów oraz tych, które dopiero co straciły domy.

Chcesz pomagać? Skontaktuj się z nami! Wolontariat przy Miejskim Schronisku Dla Bezdomnych Zwierząt Reksio, ul. Reksia 48, Bielsko-Biała. Asia: 608 427 792 Gaba: 721 336 432 Kasia: 604 960 469 FB.com/psiaekipa

49

MAGAZYN redakcjaBB


moje doświadczenie

ROK TEMU JESZCZE BYŁAM PATRIOTKĄ

Jesteś z Bielska? A poszłabyś walczyć na przykład o Gdańsk, gdyby większość jego mieszkańców nagle stwierdziła, że nie chce dłużej należeć do Polski i chce autonomii? No, co byś zrobiła, gdyby ktoś Ci kazał? TEKST:

JUSTYNA FOŁTA BEATA OWCZAREK

ILUSTRACJA:

Diana Dorosh, lat 24, ukraińska bankierka Godzina 5:30. Patrzę w stronę wyczekiwanego autobusu. Nagle widzę ją. Malutka, ładna blondynka. Idzie z przeciwnej strony ulicy z innego przystanku. Ona wstaje jeszcze wcześniej, żeby zdążyć na autobus. - Cześć! – Uśmiechnięta od ucha do ucha, mówi to z tym swoim wschodnim akcentem. Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę i pyta, czy wszystko w porządku. Diana zawsze wyglądała na wypoczętą, a ja najwidoczniej jakbym była chora, chociaż wstawałam później niż ona. W drodze do pracy nie mówimy dużo. Dłuższe rozmowy zostawiamy na potem, aby ciągłe przekładanie pudeł, sprawdzanie i znaczenie części nie było aż tak bardzo monotonne. Zazwyczaj wtedy pyta mnie, do której zostaję w pracy. Jej nie trzeba o to pytać. Zawsze pracuje 12 godzin. - Jak będzie dużo towaru, to zostanę godzinkę, dwie dłużej. - Mówi to tak, jakby praca po trzynaście, czternaście godzin,

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

była „normalną” pracą. Ale przecież nikt jej do tego nie zmusza. Robiąc nadgodziny, więcej zarobi.

Wojna wojną, ale przyziemne problemy nie przestają istnieć. Z pracy zwalniają, obniżają pensje, a ceny w sklepach rosną. Obraz zwyczajnej Ukrainy oczami zwykłej obywatelki. Od południa na hali jest bardzo duszno. Nic dziwnego, skoro trwają upały – w końcu przecież są wakacje. Otwieramy kolejne pudła, przesypujemy kilkaset części do pojemnika, znaczymy je i z powrotem do kartonów – gorąc i monotonia wzajemnie się przenikają. Diana głównie pyta mnie o różne zwroty i słowa po polsku, więc szkolę ją w poprawnej polszczyźnie, a ona uczy mnie trochę po ukraińsku i rosyjsku. Nawet nie wiem, kiedy

zaczynamy rozmawiać o jedzeniu. - Justyna, a co to jest bigos? – odpowiadam na każde jej pytanie i czuję się, jakbym pisała książkę kucharską, jednak ona słucha z zaciekawieniem. Z tego wszystkiego zaczyna nam burczeć w brzuchach. Idziemy na przerwę. Dlaczego taka młoda i wykształcona dziewczyna przyjechała do Polski, żeby tak ciężko pracować? Pewnie przez tę całą wojnę na Ukrainie – pomyślałam. Początkowo nie chciałam jej o to pytać. Bałam się, że to może być drażliwy temat, ale czekał nas jeszcze stos kartonów z częściami do sprawdzenia, więc postanowiłam zaryzykować. W naszym kraju Diana była kilka miesięcy. Mimo to bardzo dobrze mówiła po polsku. Pewnie pochodzi z terenów gdzieś blisko granicy. - Nie, ja mieszkam na północ od centrum Ukrainy, ale polski język nie jest trudny dla Ukraińców. Jest podobny do naszego. Dużo rozumiemy, ale gorzej z mówieniem, u was wszystko mówi się

50

inaczej. Pełno „ą, ę, ź, ć, ś”. Trochę twardy język. Ale nam łatwiej mówić po polsku niż wam po rosyjsku, bo ukraińskiego raczej nie znacie.

Chciałabym iść tu u was na studia, ale to może kiedyś. Nie mam czasu, bo muszę pracować, sama się utrzymać. Poza tym trzeba bardzo dobrze znać język. My wyjeżdżamy do Polski, tak jak wy do Holandii, Anglii czy Irlandii. Żyć czy przeżyć? Wojna wojną, ale przyziemne problemy nie przestają istnieć. Z pracy zwalniają, obniżają pensje, a ceny w sklepach rosną. Obraz zwyczajnej Ukrainy oczami zwykłej obywatelki.

MAGAZYN redakcjaBB


Ona miała więcej szczęścia. Nie zwolnili jej, sama odeszła. Po studiach rozpoczęła pracę w banku. Pracowała tam 2 lata. Dobrze zarabiała. Miała pieniądze na mieszkanie, jedzenie i na drobne przyjemności. Potem zaczęły się zwolnienia i cięcia zarobków, ceny rosły. Na to wszystko miała wpływ wojna. Jej wypłata wystarczała już tylko na zapłacenie rachunków, więc razem z chłopakiem postanowili przyjechać tutaj. Zresztą, i tak mieli wyjechać. Diana nie chciała, żeby zabrali go do wojska. Musieli tylko poczekać na wizy do Polski. Resztę załatwiła agencja pracy. Z pewnością nie o takiej pracy marzyła, jednak ona nie należała do osób, które lubią narzekać. - Chciałabym iść tu u was na studia, ale to może kiedyś. Nie mam czasu, bo muszę pracować, sama się utrzymać. Poza tym trzeba bardzo dobrze znać język. My wyjeżdżamy do Polski, tak jak wy do Holandii, Anglii czy Irlandii. Tu i tak zarobimy więcej niż u siebie, nieważne jaka praca. - tłumaczy. Kto o zdanie pyta obywatela? - Ta cała wojna jest bez sensu... – dodała po chwili milczenia. - Jesteś z Bielska? A poszłabyś walczyć na przykład o Gdańsk, gdyby większość jego mieszkańców nagle stwierdziła, że nie chce dłużej należeć do Polski i chce autonomii? No, co byś zrobiła, gdyby ktoś Ci kazał? Tak jest w Doniecku czy Donbasie, ale to tylko moje zdanie. Musiałabyś popytać innych, jak oni to widzą. Mimo wszystko chciałam wiedzieć, czy nie tęskni za swoim domem, czy nie tęskni za Ukrainą. - Polsza to Polsza, a ja Ukrainka,

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ale to już nie ta sama Ukraina, rozumiesz? Rok temu jeszcze byłam patriotką, ale rząd nic nie robi, żeby było lepiej, jest tylko gorzej. U nas króluje korupcja. Ludzie się nie liczą. Podobno przeznaczono miliony euro z Unii dla ludzi na ubrania na wojnę, a rodzice sami muszą kupować mundury swoim synom. Chłopaki dostają tylko pobór do wojska. Sami muszą zapewnić sobie cały ekwipunek, a rodziny często nie mają na to pieniędzy. Prawda jest taka, że ja już tylko za rodzicami tęsknię... Chciałam ją jakoś pocieszyć, mówiąc, że korupcja jest wszędzie, jednak ona tylko zaśmiała się ironicznie. - Jakoś nie zauważyłam, żeby u was policja zatrzymywała samochody ot tak po prostu i żądała pieniędzy za zgodę na dalszy przejazd. U nas nikt się z tym nie kryje. Zapragnęłam zmienić temat. To był dobry moment. Przypomniałam sobie, że za tydzień jedzie na swój wymarzony urlop, do rodziców na Ukrainę. Mówiła, że już odlicza dni, była taka podekscytowana. - Nie mogę się doczekać! Mój chłopak nie może jechać ze mną, bo od razu wezmą go do wojska. Jego tata dostał wczoraj wezwanie dla niego. Ja na pewno muszę w końcu odwiedzić babcię. W ogródku ma dużo owoców, więc zawsze coś podkradnę. Później razem robimy pierogi z serem i z malinami. Pycha! Zazwyczaj jak tam jestem, to trochę jej sprzątam. Ciągle powtarza, że nie muszę tego robić, ale na koniec zawsze mnie całuje i mówi, że jestem kochaną wnuczką - mówiąc to, ma łzy w oczach. Odwraca głowę, żebym tego nie widziała. Milknie i wracamy do pracy.

51

MAGAZYN redakcjaBB


Wywiad z grażyną staniszewską

CHCIAŁAM, ŻEBY ZAuFALI MI ZWYKLI LuDZIE

Strasznie nie lubię działań na pokaz i uważam, że jeżeli coś ma sens, to po prostu trzeba w to wejść i zrealizować. Tak się wciągnęłam w ruch Solidarności. ROZMAWIALI:

Uwzględniając własne przeżycia, jak zdefiniowałaby Pani patriotyzm? GRAŻYNA STANISZEWSKA: Dla mnie patriotyzm to jest włączanie się we wszystko, co się dzieje, począwszy od osiedla, szkoły czy miejsca pracy aż po cały kraj. Wcale nie chodzi o pokazywanie się ze sztandarami i podobne działania, to tylko fasada. Co sprawia, że jest Pani tak bardzo związana ze swoją małą ojczyzną? Myślę, że każdy jest związany ze swoją małą ojczyzną. Nawet jeśli sobie z tego nie zdaje sprawy, to w momencie, gdy wyjedzie na dłuższy czas, natychmiast mu się przypomina „kraj lat dziecinnych” i tęskni za krajobrazem, za miastem, za ludźmi. Ci, którzy przyjeżdżają tu z nizin mają poczucie klaustrofobii, braku przestrzeni i oddechu. Ja jako prawie góralka odbieram to dokładnie na odwrót. W młodym wieku człowiek chce się wyrwać w wielki świat, więc zostawia

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

DOBROCHNA GRZESIAK, DAWID SZCZYRBOWSKI ZDJĘCIE: KLAUDIA OLSZEWSKA Jakie cechy charakteru powinien mieć polityk i działacz społeczny, żeby zwielokrotnić swoją szansę osiągnięcia sukcesu?

wszystko i wyjeżdża gdzieś daleko. Później okazuje się, że aż w dołku gniecie, bo tak by się wróciło do tych ludzi, z którymi się wychowywało, których się zna i którzy człowieka rozumieją.

Przede wszystkim umiejętność skupiania wokół siebie ludzi. Nawet nie chodzi o posiadanie pomysłów, bo większość tych rzeczy, które ja realizowałam nie pochodziła ode mnie. Wynikały z burzy mózgów, z dyskusji w różnych środowiskach, gdzie powstawała wizja, do której wystarczyło się przymierzyć i wprowadzić w życie. Byłam już tylko wykonawcą. Moje działanie polegało na kombinowaniu, jak coś załatwić. Na tym właśnie polega praca społecznika. Trzeba wiedzieć, co ludziom w duszy gra, potem to realizować. To już jest polityka, długofalowe działanie dla dobra wspólnego. Żeby zostać wybranym, trzeba pokazać ludziom, że jest się uczciwym, że nie pracuje się tylko na własną korzyść, że potrafi się przeforsować swoje racje. Najważniejsze jest działanie. Dobry polityk umie szukać i znajdować rozwiązania trudnych

Dobry polityk umie szukać i znajdować rozwiązania trudnych spraw, a nie tylko przekazywać odczucia. Czy praca dla społeczeństwa może sprawiać satysfakcję? Gdy komuś się pomogło i widzi się uśmiech na jego twarzy, satysfakcja jest ogromna. Moi rodzice byli nauczycielami, ja też przez kilka lat podążałam tą drogą. To chyba jest we krwi nauczycieli, że oprócz pracy w szkole angażują się społecznie. Niedaleko pada jabłko od jabłoni, tak zostałam wychowana.

52

spraw, a nie tylko przekazywać odczucia. Gdyby jeszcze tak wyborcy chcieli oceniać ludzi według skuteczności, a nie po tym, jak wychodzą na zdjęciach!

Gdy komuś się pomogło i widzi się uśmiech na jego twarzy, satysfakcja jest ogromna. Ma Pani bogate doświadczenie parlamentarne. Była Pani parlamentarzystką i europarlamentarzystką. Taka praca należy do przyjemnych? Nigdy nie marzyłam o takiej karierze. Zawsze chciałam być radną. Zaczynałam dorosłe życie w ustroju, w którym tylko ludzie wyznaczeni przez PZPR i SB mogli pełnić jakieś funkcje. Odkąd skończyłam studia, marzyło mi się, żeby na mnie po prostu zagłosowano, żeby zaufali mi zwykli ludzie. Potem wciągnął mnie wir historii. Wynikało to również

MAGAZYN redakcjaBB


z tego, że ja strasznie nie lubię działań na pokaz i uważam, że jeżeli coś ma sens, to po prostu trzeba w to wejść i zrealizować. Tak się wciągnęłam w ruch Solidarności. Przyszło jakieś przypadkowe zaproszenie z Gdańska, a ja z niego natychmiast skorzystałam. Jak już pojechałam, zobaczyłam atmosferę, to stwierdziłam, że trzeba to kontynuować. Potem zostałam wybrana delegatką na zjazd regionalny, na zjeździe wybrano mnie z kolei do zarządu regionu Solidarności i na zjazd krajowy. Będąc w zarządzie, coś trzeba było robić, nie tylko figurować, dlatego założyłam Wszechnicę Podbeskidzia. Zapraszaliśmy tam ludzi z opozycji przedsierpniowej, którzy drukowali w podziemiu książki. Wszechnica służyła prezentacji ich sylwetek, ponieważ żadne media ich nie pokazywały. Właśnie za to mnie internowano. Pod koniec lat 80. trafiłam do struktury krajowej Solidarności, podziemnej krajowej komisji wykonawczej, do której zaczęły dochodzić sygnały ze strony PZPR, że trzeba się porozumieć. Oni nie radzili sobie już zupełnie, a my czuliśmy, że nasz ruch słabnie. Coraz więcej ludzi odchodziło, bo chcieli normalnego życia. Obie strony były słabe i dlatego udało się zasiąść do rozmów bez zbyt wygórowanych ambicji i coś pouzgadniać. Chcieli nas wciągnąć do swojej gry, ale nie daliśmy się. Potem był apel, że wszyscy, którzy uczestniczyli w obradach okrągłego stołu muszą kandydować, dlatego że są jako tako znani, że inaczej przegramy te wybory. Tak zostałam posłem, chociaż na początku naprawdę nie chciałam. To moi koledzy, Adam Michnik i Bronisław Geremek powiedzieli, że muszę wystartować.

Moja pierwsza kadencja została przerwana po dwóch i pół roku i znowu trzeba było kandydować, następna została przerwana po półtora roku. Dopiero trzecia z kolei była pełna, czteroletnia, wtedy już się w to wciągnęłam. Początkowo miałam wrażenie, że jestem kompletnie niekompetentna i po nocach nie spałam z nerwów, bałam się ciążącej na mnie odpowiedzialności. Jednak te kilka lat wszystko zmieniło, wiele się nauczyłam. Tak zostało do samego końca.

Dla mnie patriotyzm to jest włączanie się we wszystko, co się dzieje, począwszy od osiedla, szkoły czy miejsca pracy aż po cały kraj. Swoją pracę wielokrotnie dedykowała Pani młodym. Czym młodzież zasłużyła sobie na tak przychylne podejście z Pani strony? To jest absolutnie oczywiste. Jedno życie się kończy, a po nim musi nadejść nowe. Każdy dorosły człowiek prędzej czy później zaczyna dbać o następne pokolenie, choćby po to, żeby mieć komu przekazać życiowy dorobek czy po to, by zapewnić sobie wygodę. W pewnym momencie każdemu zaczyna na tym zależeć.

grażyna staniszewska

Ur. 1949 w Białej. Polityk, działaczka „ społeczna, legenda „Solidarności , uczestniczka obrad Okrągłego Stołu. Pełniła funkcję posłanki na Sejm, senatorki, europarlamentarzystki, radnej. Założycielka i prezeska Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia.


ZAPOMNIANE CHWILE POWRACAJĄ W SNACH Historia niezłomnej starszej pani, w której oczach wciąż widnieje obraz wydarzeń z młodzieńczych lat. Zderzenie z brutalną, wojenną rzeczywistością zapisało się w jej sercu na zawsze. SARA KURCJUS ARCHIWUM RODZINNE

TEKST: ZDJĘCIA:

Opowiem Wam moją historię... Urodziłam się w Kaczynie, w małej wiosce nieopodal Wadowic. Mieszkałam z rodzicami i trzema siostrami. Gdy nadeszła okupacja niemiecka w 1940 roku, zgodnie z poleceniem Niemców, został sporządzony spis ludzi zmuszonych do pracy u niemieckich właścicieli ziemskich. Mimo że miałam zaledwie 14 lat, widniała na nim moja godność: Zofia Tomiczek. Zostaliśmy przewiezieni do Cieszyna. Tam musiałam rozstać się z mamą. Po ośmiu miesiącach męczącej pracy w polu, przepełniona tęsknotą za domem, znalazłam w sobie odwagę na ucieczkę. Po przekroczeniu polskiej granicy bez strachu mogłyśmy rozmawiać w ojczystym języku. Na dworcu czekał już na mnie tatuś, którego wcześniej uprzedziłam, że jeżeli się uda, to wrócę do domu na święta. Z radości skoczyłam mu na szyję i razem utonęliśmy w śniegu, który sięgał po kolana. Sielanka nie trwała długo. Spokój zburzył list od niemieckiego właściciela ziemskiego, który

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Na trzynaście godzin harówki chwila ulgi, a wynagrodzenie w postaci bochenka chleba, który miał starczyć na tydzień. Nieraz jedna drugiej chowała graham, żeby za szybko nie zjadła. Jako „współmieszkanki” wiele rzeczy robiłyśmy dla siebie. Nieraz dziergałyśmy ubrania na drutach.

zorientował się, że uciekłam. Rozkazał mi w ciągu tygodnia wrócić do pracy. Próbowałam ukryć się u siostry w Wadowicach, zmieniając nawet tożsamość. Od tamtej pory przedstawiałam się jako Anna Zatorska. Niestety, Gestapo przypadkowo natknęło się na mnie w mieście. Wywieźli mnie do pracy w Schwanebergu. Cały dzień pilnował nas uzbrojony Niemiec. Każdego wieczoru inny Niemiec sprawdzał obecność robotników w barakach. Z ośmioma dziewczynami mieszkałam w małej kajucie, która miała najwyżej 15 metrów kwadratowych. Każde łóżko przydzielone było dwóm osobom, a worek wypchany słomą pełnił rolę poduszki. Zimą bywało tak mroźno, że nieraz koc przymarzał do ściany. Tam gotowałyśmy obiady i odśnieżałyśmy tory kolejowe. Od rana, dokąd było widno.

Człowiek nie pamięta na bieżąco, ale nieraz, jak leżę, to śnią mi się historie z 1945 roku. I myślę tylko o tym, jak dobrze być w domu. Mój tata był przesłuchiwany przez Niemców do końca okupacji. Próbowali torturami wymusić od niego miejsce mojego pobytu. Nigdy tego nie zrobił. I tak to wszystko trwało, aż do pięknego dnia – dziesiątego kwietnia 1945 roku. Rozpoczęły się naloty samolotowe. Niemcy próbowali zorganizować nam zebranie w ogromnym hanga-

Lato również nas nie oszczędzało. Pracowałyśmy boso w polu. Żmudna praca ustawała jedynie na 15 minut odpoczynku na obiad, który składał się z kaszy, między którą goniła brukiew.

54

rze. W końcu stało się jasne, że chcieli nas zagazować. Na szczęście Amerykanie zdążyli przyjechać do Schwanebergu. W maju zrobili listę osób, które chcą jechać na Zachód, a które na Wschód. Po powrocie do domu czekała na mnie smutna wiadomość. Mama zachorowała na raka, ale tak się ucieszyła na mój przyjazd, że upiekła pachnący bochen chleba. Zmarła pół roku po moim powrocie, a ja w 1946 roku trafiłam do więzienia. Podejrzewali, że jestem szpiegiem, bo późno wróciłam do Polski, ale szwagier wyciągnął mnie zza kratek sześć miesięcy później. W moim wieku człowiek z takich wspomnień potrafi się śmiać. Tyle człowiek lat żyje i tyle przeżył. Ludzie z czasem zaczęli wyrzucać wszystko, co przypominało im o okupacji, bo nie chciano powrotów reminiscencji. Człowiek nie pamięta na bieżąco, ale nieraz, jak leżę, to śnią mi się historie z 1945 roku. I myślę tylko o tym, jak dobrze być w domu.

MAGAZYN redakcjaBB



KULOODPORNI – SILNI MIMO PRZESZKÓD Kiedy duch i serce jest silniejsze niż ciało, To ból wśród nieszczęść uczynił Cię skałą. Tylu już przegrało, zabiła ich słabość, Ty wśród nich wyciągasz dłoń po wygraną. Luxtorpeda – Hymn TEKST:

A

mp Futbol jest w Polsce nową, prężnie rozwijającą się dyscypliną. Mogą ją uprawiać osoby po jednostronnej amputacji kończyny (zawodnicy grający w polu są po amputacji kończyny dolnej, a bramkarze kończyny górnej) oraz z innymi, jednostronnymi wadami kończyn. Sport ten różni się od jedenastoosobowej piłki m.in. czasem gry – ograniczonym do pięćdziesięciu minut, mniejszą ilością zawodników w każdej z drużyn – gra ich bowiem siedmioro oraz wymiarami boiska – które jest wielkości popularnego Orlika. W naszym kraju istnieje pięć klubów Amp Futbolu, z których najmłodszym są bielscy Kuloodporni. Drużyna spod Szyndzielni powstała w lutym 2015 r. dzięki staraniom fizjoterapeuty Daniela Kawki. To on wziął na swoje barki przygotowanie pierwszych treningów, ale jak sam podkreśla: „Zajęcia jakościowo nie wyglądały zbyt dobrze, bo

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

KLAUDIA KÓZKA, PIOTREK WIELGUS ZDJĘCIE: NINA MIZGAŁA

ja, jako fizjoterapeuta, po prostu się na tym nie znam. Potrzebny był profesjonalny trener”. Tego wyzwania podjął się Maciej Kozik, który na cotygodniowe treningi przyjeżdża z Katowic.

kryli zadowolenia ze swojego występu. Jednym z najbardziej wyróżniających się piłkarzy był Mariusz Krzempek, który ma na swoim koncie występ w koszulce z orłem na piersi. Jak zdradza Daniel Kawka: „Reprezentacja interesuje się również kolejnymi dwoma piłkarzami z Bielska-Białej. Jest to dla nich budujące, ponieważ są ludźmi, którzy kilka lat temu stracili nogę, ich życie się załamało. Słyszeli od lekarzy, że już nie będą biegać, nie będą skakać, trudna będzie jazda samochodem. Dla młodej osoby to jest dramat. A tu nagle się okazuje, że dostają powołanie do reprezentacji, interesują się nimi media, udzielają wywiadów. To podnosi ich na duchu i powoduje, że zaczynają bardziej dbać o swoje zdrowie”.

Kadra Kuloodpornych liczy aktualnie jedenastu zawodników. „Nie wiadomo, gdzie szukać kolejnych. Nie ma żadnych baz czy stowarzyszeń osób po amputacjach” – dodaje Daniel Kawka. Jednak reklama drużyny w lokalnych mediach i na portalach społecznościowych przynosi oczekiwane rezultaty. Co jakiś czas na treningach pojawiają się nowe twarze. Ostatnio szeregi bielskiego klubu zasilił dwunastoletni Jacek, co spowodowało uruchomienie sekcji dziecięco-młodzieżowej, pierwszej tego typu w kraju.

Bielska drużyna, jak każda inna, ma przed sobą jasno postawiony cel: wziąć udział w Amp Futbol Ekstraklasie w 2016 roku. Mistrz Polski jest wyłaniany na podstawie zestawienia wyników

Oficjalny debiut Kuloodpornych miał miejsce 28 czerwca podczas sparingu z Lampartem Warszawa. Pomimo porażki 0:10 trener i zawodnicy nie

56

z turniejów organizowanych przez każdy z klubów biorących udział w rozgrywkach. W tym roku przystąpiły do nich cztery zespoły: Lampart Warszawa, Gryf Szczecin, AMP Futbol Kraków i GKS Góra. Ostatni z czterech turniejów w 2015 roku odbył się w Szczecinie. Kuloodporni bardzo chętnie podejmują współpracę z lokalnymi społecznościami, czego przykładem jest choćby wspólna sesja treningowa z TS Podbeskidzie Bielsko-Biała czy zajęcia z podopiecznymi Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych z Bielska-Białej. Po naszej wizycie na treningu bielskiego klubu pojawiła się idea rozegrania meczu przyjaźni między drużyną wystawioną przez projekt redakcjaBB i podopiecznymi Macieja Kozika. Spotkanie obfitowało w wiele emocji nie tylko na boisku, ale również wśród publiki, która licznie przybyła na trybuny, by wesprzeć swoich ulubieńców

MAGAZYN redakcjaBB


(relację z wydarzenia można obejrzeć na kanale YouTube redakcjaBB lub po zeskanowaniu kodu QR poniżej). Z powodu braku uregulowań prawnych klub na razie nie otrzymuje znaczącego wsparcia ze strony miasta i sponsorów. By otrzymać pomoc finansową lub materialną potrzebne jest założenie fundacji, nad czym pracuje Daniel Kawka. Jest to jednak długotrwały proces. „Na razie finansujemy wszystko z własnych środków. Docelowo będę chciał zwracać wszystkim koszty transportu, bo piłkarze dojeżdżają ze Świętochłowic, z Gliwic czy z Czańca. Fundusze będą też potrzebne na to, żeby jeździć na turnieje, które będą się odbywały w różnych miejscach Polski. To generuje duże koszty, na przykład noclegów czy przejazdów, liczone w tysiącach” – dodaje. Zawodnicy napotykają na swojej drodze wiele trudności – związanych z dojazdami, organizacją czasu, pogodzeniem treningów z pracą czy nauką. Mimo to żaden z nich się nie poddaje i wytrwale szlifuje formę nie tylko na sobotnich treningach, ale również w ciągu tygodnia na siłowni czy lokalnych boiskach. To nie jest amatorszczyzna. To profesjonalna piłka, która obfituje w efektowne zagrania, dryblingi czy parady bramkarskie. Nie wierzysz? Zbierz swoją drużynę i przyjdź na trening, by zagrać przeciwko Kuloodpornym. Powodzenia! Przydatne linki: Oficjalny fanpage drużyny: FB.com/AmpFutbolBielsko Strona internetowa stowarzyszenia AMP Futbol Polska: www.ampfutbol.pl


#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

58

MAGAZYN redakcjaBB


SPORTOWCY W KRZYWYM ZWIERCIADLE Większość ludzi powiela krzywdzące stereotypy na temat sportowców. Nie sposób w jednym tekście wymienić wszystkich uprzedzeń wobec tej grupy. TEKST:

BARTŁOMIEJ MALEC KAROLINA KANIA

ZDJĘCE::

Ś

rodowisko sportowców jest dosyć hermetyczne. Ja jednak spróbowałem zagłębić się w temat i dotrzeć do samego środka, żeby porozmawiać z nimi o stereotypach. Na ten temat dyskutowałem z piłkarzami BTS Rekord Bielsko-Biała, w tym reprezentantem Polski U-21 w futsalu – Michałem Kałużą oraz z czterokrotnym mistrzem młodzieżowych mistrzostw Polski – Igorem Borowiczem. Najczęściej mówi się, że sportowcy są niewykształceni albo mało inteligentni. Ta „łatka” krzywdzi ich najbardziej. Gdy zestawiono wyniki szwedzkich badań, w których oceniano zdolności poznawcze i mentalne różnych grup społecznych, okazało się, że piłkarze znajdują się w czołówce wszystkich badanych. To ciekawe, że nie łączymy gry w nogę z umiejętnością strategicznego myślenia, czyli tego, które jest przydatne na przykład w… matematyce. Przecież piłkarze nie biegają ślepo za piłką, tylko znają wiele taktyk pracy grupowej.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Oczywiście są pojedyncze przypadki, kiedy sportowiec całkowicie oddaje się pasji i porzuca szkołę. W zmianie negatywnej oceny intetelektu sportowców nie pomagają niektóre wypowiedzi, np. skoczka Piotra Żyły. Jednak to tylko pojedyncze przypadki. Piłkarze, siatkarze czy piłkarze ręczni często zmieniają kraje, gdzie grają w klubach, muszą uczyć się języków. Bez ciężkiej pracy, poświęcenia i nauki ta wiedza sama nie przyjdzie.

Najczęściej mówi się, że sportowcy są niewykształceni albo mało inteligentni. Taka „łatka” krzywdzi ich najbardziej.

czości i Zarządzania w Łodzi, Monika Pyrek jest absolwentką Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, a Grzegorz Krychowiak ukończył zarządzanie organizacjami sportowymi na Uniwersytecie w Lyonie. Zawodnikom ciężko jest połączyć naukę ze sportem, a jednak wielu się to udało. Zdarza się też, że nazywa się sportowców przysłowiowymi „lalusiami” – narcyzami skupionymi na sobie i własnym wyglądzie. Czasem zarzuca się im, że niczego innego w głowie nie mają poza uwodzeniem kobiet lub mężczyzn. Większość ludzi, którzy uprawiają sport po prostu się z tego śmieje i przyjmuje z dystansem uwagi tego typu. To, że sportowcy są atrakcyjni jest przecież efektem ćwiczeń i zdrowego trybu życia, a nie pogonią za idealnym wyglądem.

Przyjrzyjmy się zresztą, jakie wykształcenie mają znani sportowcy. Justyna Kowalczyk jest doktorem nauk o kulturze fizycznej, Mariusz Pudzianowski uzyskał tytuł magistra w Wyższej Szkole Przedsiębior-

Zdarza się, że dyskryminowani są sportowcy „kupieni” z innych krajów do polskich klubów. Na co dzień możemy spotkać się z różnymi mniejszościami narodowymi. Nieraz tacy zawodnicy są dyskryminowani podwójnie.

59

Pamiętna sytuacja miała miejsce kilkanaście lat temu, kiedy ze względu na kolor skóry jednego z piłkarzy reprezentacji obrzucono bananami. Od tego czasu takie incydenty nie miały miejsca, ale to nie oznacza, że w Polsce problem dyskryminacji osób innej narodowości nie istnieje. Najłatwiej jest oceniać i krzywo patrzeć, a przecież każdy z nas może wyjechać do innego kraju. Za granicą Polacy też są postrzegani przez pryzmat stereotypów. Piękna maksyma głosi: „Nie czyń drugiemu, co Tobie niemiłe” – lepiej wziąć sobie ją do serca. Stereotypy były, są i będą. Ulegając im, możemy skrzywdzić drugą osobę, a co więcej, sami żyć z błędnym przekonaniem na temat innych, mieć nieprawdziwy obraz rzeczywistości. Sportowcy są zazwyczaj obiektem zazdrości ludzi, którzy doszukują się w nich złych cech zupełnie na siłę. Często po prostu leczą tym własne kompleksy.

MAGAZYN redakcjaBB


LUTNIKIEM BYŁ STRADIVARIUS. JA BUDUJĘ GITARY Tylko instrument świadczy o klasie twórcy. Nie pomogą ani agresywny marketing, ani duża rozpoznawalność marki. O historii i sztuce tworzenia instrumentów strunowych, również w Bielsku-Białej, opowiada Michał Targosz. TEKST:

PAWEŁ SODZAWICZNY KLAUDIA OLSZEWSKA

ZDJĘCIE:

C

hociaż historia instrumentów strunowych ma ponad cztery tysiące lat, a wynalazek progów bardzo podobnych do tych montowanych w dzisiejszych gitarach elektrycznych wywodzi się z Babilonu, to zawód lutnika taki, jaki znamy dziś, pojawił się w okolicach XVI wieku. Wtedy opuszczono utarte ramy lutni i, wychodząc naprzeciw rosnącym potrzebom muzyków, zaczęto tworzyć nowe instrumenty takie, jak skrzypce czy sześciostrunowa gitara. Przez wieki zawód lutnika prężnie się rozwijał w całej Europie. Powstało wiele lutniczych ośrodków. Do XVIII wieku również polska szkoła lutnicza stała na światowym poziomie. Dopiero później straciła na znaczeniu.

Bielska historia produkcji gitar sięga lat 50. XX w., kiedy to Alfred Kopoczek otworzył pierwszy taki warsztat, następnie jego uczeń Aleksander Benedykt kontynuował dzieło mistrza. W latach 80. pojawił się Javelin, który szybko stał się kultowym produktem i do dziś można go spotkać na rynku,

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

choć już bardziej w charakterze ciekawostki niż instrumentu studyjnego.

basista Robert Szewczuga, Albert Kokoszewski z Riffertone czy też endorser marki Ibanez – Tomasz Andrzejewski. Sam twierdzi jednak: „Niezależnie dla kogo wykonuję instrument, staram się robić to zawsze tak samo dobrze” i dodaje: „Jeśli mnie coś satysfakcjonuje, to klienta na pewno to satysfakcjonuje”. Majesty Customs na brak zamówień nie narzeka. Próby przeprowadzenia wywiadu były doskonałym dowodem na prawdziwość tych słów. Gdy przychodziłem spontanicznie o nieumówionych porach, musiałem przekładać rozmowę na inny dzień – Michał zawsze miał coś do zrobienia w warsztacie.

Zawód nie dla każdego Dziś tradycję kultywuje Michał Targosz, założyciel Majesty Customs, który od dziesięciu lat zajmuje się tworzeniem gitar elektrycznych, a jego ostatnie dzieło nosi już pięćdziesiąty drugi numer. Gitara od zawsze towarzyszyła Targoszowi. Już jako dziecko miał styczność z muzykami, a w wieku dziesięciu lat zmodyfikował swojego Javelina. Gdy w dwutysięcznym roku kupił swoją drugą profesjonalną gitarę, stała się ona podstawą do wszelkich możliwych lutniczych edycji, począwszy od lekkich przeróbek osprzętu, na wymianie gryfu kończąc. Jego praca w sklepie muzycznym dobitnie utwierdziła go w przekonaniu, co tak naprawdę chce robić w życiu.

Usługi lutnicze, mimo iż krąg zainteresowanych jest dość hermetyczny, działają podobnie jak mechanika samochodowa. Gitary, tak samo jak samochód, zużywają się i od czasu do czasu wymagają przynajmniej przeglądu.

Pracownię Targosza odwiedzają znani muzycy, jak na przykład członkowie zespołu Akurat,

60

Dziś Bielsko-Biała, jutro cały świat Michał Targosz mówi: „Jeżeli robisz coś bez przekonania, to nigdy dużo nie osiągniesz”. Podczas naszych rozmów poruszyliśmy też kwestie rzemieślnictwa i artyzmu, dyskutując, co jest inspiracją, co kopią, a co produktem tworzonym tylko w celach zarobkowych. Wniosek nasunął się sam – każda rzecz musi być natchniona i mieć cel. Bez tych dwóch elementów nie da się stworzyć dobrego instrumentu. Kilka wizyt, które złożyłem w pracowni Michała Targosza, niezależnie, czy oddawałem swojego akustyka do regulacji, czy wpadałem po prostu porozmawiać, utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to człowiek, który naprawdę dobrze wykonuje swoją pracę. Mam nadzieję, że kiedyś doczekam się na swojej ścianie gitary sygnowanej logiem Majesty Customs.

MAGAZYN redakcjaBB


Michał Targosz

Ur. 1983. Założyciel warsztatu lutniczego Majesty Customs w Bielsku-Białej. Od dziesięciu lat buduje i naprawia gitary. Do niedawna gitarzysta bielskiego hard-rockowego zespołu Imaginarium.


DLACZEGO LEWICA JEST PASSÉ?

moim zdaniem

Z poglądami lewicowymi, czy w ogóle nieprawicowymi, w moim pokoleniu jest spory problem. Tak jakby lewicowość miała być powodem do wstydu albo była passé. TEKST:

MACIEJ BOGUSZ NINA MIZGAŁA

GRAFIKI:

C

hociaż młodzież kojarzy się z liberalizmem i swobodą, to właśnie postacie „medialne” i wypowiadające się przeciwko wolności innych (najczęściej po prostu obrażające innych) królują w tej grupie na wykresach poparcia. Im więcej hejtu, tym więcej zwolenników. Nie trzeba nawet śledzić wyników wyborów, żeby zobaczyć, kto cieszy się największym zainteresowaniem wśród młodych. Wystarczy prześledzić najpopularniejsze kanały YouTube, fanpejdże czy pooglądać memy. To dosyć dziwne, że młodzież woli przeciwników wolności czy osoby jawnie nawołujące do nienawiści, np. wobec osób biednych, bezrobotnych czy pochodzących z innych krajów i kultur. Lewica odwołuje się do haseł wolności, równości i braterstwa, ale w imieniu tych, których prawa nie są respektowane. Tak jak ostatnio w przypadku uchodźców. To lewicowe organizacje i media próbują walczyć o ich prawa w imię wolności i sprawiedliwo-

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ści. W odbiorze sprawa wolności „do” według lewicy kojarzona jest wyłącznie ze swobodą obyczajową. Przedstawiana jest najczęściej jako wolny seks, brak odpowiedzialności i zobowiązań.

się automatycznie z byciem „lewakiem”. To wyraz obraźliwy – nie brzmi zbyt przyjaźnie i nie niesie ze sobą pozytywnego ładunku emocjonalnego. Wynika z tego, że lewica jest również napiętnowana językowo, gdyż nie ma równoważnego słowa dla osób o prawicowym światopoglądzie. Swoją drogą ciekawe, dlaczego nie powstała jakaś kontrująca odpowiedź na „lewaka”? Albo internetowe tytuły: „Janusz Korwin-Mikke masakruje lewaka…” czy „robi rosół z...” bla bla bla. Taki urok mowy nienawiści.

Może taki zwrot w prawo wiąże się z brakiem zaufania społecznego w Polsce? Jeśli nie tropisz teorii spiskowych i nie podejrzewasz o kolejne niecne czyny władzy, to wygląda to podejrzanie. Osoba o poglądach lewicowych w odbiorze powszechnym to ktoś mający zawsze coś „za uszami”: donosiciel i postkomunista. Do tego dochodzą nowe „łatki” wynikające z potrzeby chwili: genderysta, gej, wróg Kościoła, popierający mrożenie ludzi, zwolennik morderczej aborcji i odrzucający wartości moralne degenerat. Wróg numer jeden – zbudowany na zasadzie negacji „porządku dziejowego”. A przecież śledząc historię idei, myśl lewicowa wiąże się z wolnością jednostki, przemianami ogólnymi społecznymi i sprawiedliwością. Dodatkowo „lewicowość” łączy

Jednorazowa wypowiedź na wybrany temat w debacie publicznej wystarczy, żeby zostać przypisanym do „obozu lewicowych radykałów”. Dziś często używa się tego określenia wobec każdej osoby o myśli nieprawico-

62

wej. „Lewakiem” może być zarówno przedstawiciel PO, jak i Dariusz Michalczewski – bokser, który uważa, że osoby homoseksualne mają prawo do szczęścia. Jednorazowa wypowiedź na wybrany temat w debacie publicznej wystarczy, żeby zostać przypisanym do „obozu lewicowych radykałów”. Ponadto do zakrzywienia obrazu mocno przyczynił się SLD ze swoją słodko-żałosną kampanią nie – dialogu zaangażowanego i rozmownego. Ilu ludzi o lewicowych poglądach tak naprawdę chce rozbijać rodziny i prześladować katolików? Czy ktoś siłą ciągnie do kliniki aborcyjnej (swoją drogą – teoretycznie takich nie ma, bo aborcja jest nielegalna w Polsce), tudzież zmusza do in vitro? Aż żal słów na odpowiedź. Wydaje się, że często przez stereotypy i brak dialogu, niezależnie już po której stronie, nie ma żadnych propozycji dla ludzi myślących. Bez dialogu i próby zrozumienia nigdy nie będzie dobrze – ani prawicy, ani lewicy.

MAGAZYN redakcjaBB


ZDJĘCIE: KASIA JONKISZ

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

63

MAGAZYN redakcjaBB


ZDJĘCIE: KAROLINA KANIA


ZDJĘCIE: KLAUDIA OLSZEWSKA


MAMO, TATO, JESTEM... BLOGEREM

w sieci

Z pozoru jest bardzo przeciętny. Nie wyróżnia się z tłumu, mało kto rozpozna go na ulicy – nie jest w końcu celebrytą. Różnica jest taka, że orientuje się w social mediach o wiele lepiej niż zwykli zjadacze chleba. I jest blogerem. TEKST:

DOMINIKA NADOLNA JUSTYNA GÓRKA

ZDJĘCIE:

W

ciągu kilku ostatnich lat polska blogosfera przeszła metamorfozę. To już nie te czasy, kiedy blogowanie było domeną sfrustrowanych nastolatek traktujących bloga jako internetowy pamiętniczek. Dzisiaj to wygląda inaczej. Przede wszystkim zmieniła się tematyka oraz polepszyła jakość. Jest wiele różnych blogów, od lajfstajlowych i parentingowych, przez fitblogi, aż po blogi książkowe. Każdy pisze o czymś innym, więc każdy znajdzie coś dla siebie – wystarczy tylko trochę poszukać. A kiedy znajdziecie swoje perełki... voilà – jesteście straceni dla świata.

A wiecie, podawanie dalej, szerowanie tekstu jest trochę jak rzucanie karteczkami w podstawówce (a rzućcie sobie). Wymienianie się żetonami przeistoczyło się w wymianę komentarzy na małych blogach. W sumie, cały ten Internet to takie przedłużenie dzieciństwa, tylko teksty nam się pozmieniały. źródło: hania.es

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

Najważniejszą zmianą jest chyba też to, że blogowanie to już nie tylko hobby, ale też praca. Ani prosta, ani łatwa. Nie wystarczy założyć bloga, napisać coś raz na miesiąc, a reklamodawcy będą się do nas dobijać. To tak nie działa. Blogowanie jest jak posiadanie własnej, jednoosobowej firmy. Bloger zajmuje się wszystkim. Pisze teksty, pracuje nad designem, wdraża nowe pomysły, zajmuje się reklamą, prowadzi rozmowy biznesowe. Ciągle się stara, żeby wszystko szło po jego myśli i dobrze prosperowało. Daje radę, bo robi to, co kocha.

Co najbardziej lubi się w blogowaniu? Co sprawia największą frajdę? Każdy bloger słyszał to pytanie co najmniej milion razy. W zależności od tego, kogo spytacie odpowiedzi mogą być różne, jednak często mogą się sprowadzać do jednego słowa – wszystko. Coraz częściej autorzy blogów docierają do odbiorców już nie tylko poprzez teksty. Nagrywają filmiki i wrzucają na YouTube. Na Snapchacie udostępniają 10 sekund (faktycznie to jednak trochę więcej) swojego życia – pokazują, nad czym pracują, gdzie są. Za to na Periscope robią relacje z Q&A, dzielą się spostrzeżeniami, opowiadają o swojej książce. A to wszystko odbywa się tu i teraz, na żywo. Tak po prostu. Bo chcą. Bo ludzie są tego wszystkiego ciekawi.

Jestem w fantastycznej sytuacji. Zajęciem, z którego się utrzymuję jest publikowanie w Sieci. Robię to, co kocham. Nie muszę utrzymywać balansu pomiędzy pracą i życiem, bo nie czuję między nimi podziału. Gdybym miał dzień wolnego i mógł zająć się robieniem czegokolwiek, to… robiłbym to samo co zwykle. Moja praca to moje hobby. źródło: zombiesamurai.pl

Blogowanie bardzo dużo daje. I nie mówię o pieniądzach, bo nie zawsze się na tym zarabia. Uczy systematyczności i organizacji. Z pewnością też rozwija, poszerza zasób słów, więc

66

nasze teksty są coraz lepsze. Pozwala wyrażać własne poglądy i opinie, i nie bać się tego, że komuś się to nie spodoba. Haters gonna hate i nic na to nie poradzisz. Ostatnio dorobiłem się osobistego hejtera, mimo braku szczególnie kontrowersyjnych treści, które na tym skromnym blogu publikuję. Właściwie dorobiłem się hejterki, (...) do której buduję przy każdym kolejnym spotkaniu sentyment. Kiedy na początku byłem podirytowany, nie mogąc w pełni cieszyć się smakiem śniadaniowej kawy przez mało pomagające mi się rozwinąć słowa, tak teraz uważam jej zachowanie za urocze. źródło: joszka.pl Blogi, które polecam: joszka.pl ksiazkoville.pl zombiesamurai.pl hania.es fabjulus.pl kasiagandor.com

MAGAZYN redakcjaBB


SŁOWNICZEK social media – media społecznościowe, czyli strony takie, jak np. Facebook, Twitter blog lajfstajlowy – blog o życiu, nie ma zdefiniowanej tematyki, jest zbiorem przemyśleń, przeżyć i różnych poglądów na świat; każdy blog charakteryzuje się czymś innym i na inne rzeczy zwraca uwagę blog parentingowy – blogi parentingowe to takie blogi lajfstajlowe, tylko kręcą się wokół bycia rodzicem fitblog – blog o zdrowym trybie życia szerować – ang. share – udostępniać Snapchat – aplikacja, gdzie zdjęcia i filmy wysyłane do konkretnych osób mogą istnieć maksymalnie 10 sekund, natomiast te, które każdy może zobaczyć znikają po dobie Periscope – aplikacja, dzięki której w ciągu kilku sekund można uruchomić wideo na żywo i pokazać coś widzom, można również otrzymywać komentarze na bieżąco Q&A – sesja pytań i odpowiedzi


Wywiad z Joanną Glogazą

MODOWA REWOLUCJONISTKA

Budzisz się, wstajesz z łóżka, podchodzisz do szafy. Ze środka wysypuje się na Ciebie lawina ubrań. Krzyczysz: „Nie mam się w co ubrać!”. Brzmi znajomo? Masz już tego dość? Spróbuj modowej rewolucji Asi Glogazy. ROZMAWIAŁA: ZDJĘCIE:

Czym właściwie jest slow fashion? Czy nazwanie go filozofią nie jest zbyt dużym słowem? Nie użyłabym słowa „filozofia”, bo tak naprawdę slow fashion jest bardzo przyziemne i praktyczne. Polega na tym, że zamiast podążania za sezonowymi trendami i kupowania w nadmiarze, organizujemy swoją garderobę tak, żeby mieć dokładnie tyle rzeczy, ile potrzebujemy. Dzięki temu możemy być naprawdę zadowoleni ze swojej szafy. Jednocześnie ma bardzo dobry wpływ na ważne kwestie ekologiczne i etyczne związane z modą. Skąd wzięło się rosnące zainteresowanie slow fashion w Polsce? Po wielkim „bum” na kupowanie ludzie zaczynają czuć się zmęczeni i znudzeni, dlatego szukają spokoju w ruchach takich jak minimalizm czy slow fashion. Myślisz, że możliwy jest całkowity detoks? Moment, w którym cały świat odkopuje

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

DOMINIKA TRĘBACZ NINA MIZGAŁA

się spod sterty ubrań i nawraca na slow fashion?

Bardzo lubię kupować w second handach i znajdować perełki takie, jak kaszmirowe swetry czy jedwabne sukienki za grosze. Dużo nauczyłam się też o rodzajach materiałów. W sklepach zawsze zwracam na nie uwagę i oglądam ubrania z każdej strony.

Zdecydowanie nie, to zbyt radykalna zmiana. Ale kupujemy naprawdę ogromne ilości rzeczy. Liczę na to, że uda nam się jednak ograniczyć tę konsumpcję, a ludzie wreszcie zaczną kupować z głową. Co jest największą przeszkodą w byciu slow?

Po wielkim „bum” na kupowanie ludzie zaczynają czuć się zmęczeni i znudzeni, dlatego szukają spokoju w ruchach takich jak minimalizm czy slow fashion.

Wielu firmom zależy na tym, żebyśmy kupowali jak najwięcej. Dlatego jesteśmy z każdej strony atakowani przez reklamy i chwyty marketingowe, które w zasadzie zmuszają nas do kupowania. Krzyczą: „Jeśli nie kupisz tej sukienki, nikt nie umówi się z Tobą na randkę”.

Co w celebrowaniu codzienności sprawia Ci największą przyjemność?

W jaki sposób przekładasz manifest slow fashion na swoje codzienne życie?

Małe rzeczy. Ostatnio zrobiłam sobie plik w notatniku i spisuję tam wszystkie małe rzeczy, które sprawiły mi przyjemność. Dużo jest tam jedzenia.

Po pierwsze robię zakupy sezonowo. Nie wchodzę do galerii, gdy są wyprzedaże, gdy mam zły humor, tylko wtedy, kiedy naprawdę czegoś potrzebuję.

68

Jakie są Twoje relacje z czytelniczkami? Czujesz się za nie odpowiedzialna? Może nie tyle za czytelniczki, co za komunikat, który przekazuję na blogu i co ludzie z niego wynoszą. Dlatego na przykład staram się polecać tylko sprawdzone rzeczy. Co najciekawsze, odkąd zaczęłam więcej pisać o tych najbardziej przyziemnych kwestiach związanych z ubieraniem się, czytelnicy, a właściwie głównie czytelniczki, dużo bardziej się angażują. Co najbardziej lubisz w swojej pracy? To, że cały czas się zmienia. Odkąd zaczęłam pisać bloga, robię bardzo dużo rzeczy. Pisanie książki i praca z wydawnictwem, podróże, poznawanie nowych ludzi. Jaki trend w modzie najbardziej Cię irytuje? Moda na bycie jak Kim Kardashian. Sztuczność. Konkurs na najmocniej pomalowane brwi

MAGAZYN redakcjaBB


i usta, na najbardziej napompowane policzki. To zupełnie nie moja estetyka. W takim razie, kto jest Twoją ikoną stylu? Siostry Olsen zawsze wyglądają super, chociaż sama nigdy bym się tak nie ubrała. Francuskie piosenkarki, od Charlotte Gainsbourg po Carlę Bruni. Zdecydowanie luz i nonszalancja niż odpicowanie.

Jestem na etapie tworzenia zespołu, żeby usprawnić działanie bloga i firmy pod moją nieobecność. Po drugie, edukacja internetowa. Napisałam e-booka dla blogerów – o tworzeniu treści, budowaniu zaangażowanej społeczności. Mnóstwo osób ma do powiedzenia wiele ciekawych rzeczy, ale nie znając praw rządzących blogosferą, ich teksty niesłusznie giną w sieci. Czujesz, że się rozwijasz?

W jakich trzech słowach określiłabyś swój styl? Wygodny, dziewczęcy, zainspirowany męską szafą. Często mówisz o tym, że jesteś w pełni zadowolona ze swojego wyglądu. W takim razie, jak udało Ci się wygrać z kompleksami? Gdy byłam młodsza, rzeczywiście wydawało mi się, że nigdy nie będę wyglądać dobrze, bo nie mam takich długich nóg jak modelki. Ale to przechodzi z wiekiem. Pomaga też odkrywanie, w czym dobrze się czujemy i dobrze wyglądamy. Trzeba pamiętać, że to, co widzimy w mediach nie jest do końca prawdziwe. Gdy byłaś w naszym wieku, miałaś 18-19 lat, co było dla Ciebie najważniejsze w stroju i wyglądzie? Właśnie wtedy założyłam bloga i zaczęłam przywiązywać dużą wagę do swojego wyglądu. Chciałam wyglądać spektakularnie i się wyróżniać.

Zdecydowanie tak. Od kiedy powiększył mi się zespół, pojawia się mnóstwo nowych wspaniałych pomysłów, o których sama nigdy bym nie pomyślała. Jak w takim razie znajdujesz czas dla siebie? Przede wszystkim staram się nie pisać w weekendy. Nauczyłam się też dzielić czas na okresy rzetelnej pracy i bezstresowego odpoczynku, co wcale nie jest takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Co mogłabyś przekazać polskim nastolatkom zagubionym w wirze szybkiej mody? Warto skupiać się na tym, w czym czujemy się najlepiej, w czym jesteśmy naprawdę sobą. Wierzę w to, że sami doskonale wiemy, co jest dla nas najlepsze, ale gubimy się przez presję kupowania nowych rzeczy i wyróżniania się. Warto znaleźć własną drogę i trzymać się jej.

Joanna Glogaza

ur. 1989. Propagatorka Slow fashion. Od 2008 roku prowadzi popularnego bloga StyleDigger. Jest autorką książki „Slow Fashion. Modowa rewolucja" oraz założycielką marki odzieżowej Lunaby. Z wykształcenia socjolog i trend forecaster. Uwielbia podróże, dobre jedzenie i spacery ze swoim psem Chrupkiem.

www.styledigger.com www.lunaby.com

Prowadzisz znanego bloga, wydałaś książkę i masz własną firmę – dużo osiągnęłaś. Jakie są teraz Twoje cele i plany?

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

69

MAGAZYN redakcjaBB


PRZEZ TRUD DO HOLLYWOOD

decyzje

Wszyscy znamy wielkich aktorów z Bielska-Białej. Nie każdy jednak wie, że w naszym mieście działają także teatry amatorskie. Oto cztery grupy, cztery osoby, cztery charaktery, jeden cel. TEKST: ZDJĘCIA:

Julia (13 l.) z Proscenionu (zdj. 1) Na pierwsze zajęcia teatralne zapisałam się w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Wcześniej chciałam zostać malarką, piosenkarką, a nawet fryzjerką. Razem ze szkolnym kółkiem teatralnym „Wyjście Awaryjne” jeździłam na przeglądy przez trzy lata. Moim pierwszym przedstawieniem było „W Melamelandii”, w którym grałam dziewczynkę z przedszkola i moim zadaniem było kłócenie się z innymi dziećmi. Potem zaczęłam się rozkręcać i grałam coraz to ważniejsze role. W szóstej klasie razem z moimi koleżankami chciałyśmy spróbować czegoś nowego. Dowiedziałyśmy się o grupie Proscenion, która działała w Teatrze Polskim. Według mnie najbardziej stresującą sytuacją dla aktora jest ostatni moment przed wyjściem na scenę. Wtedy pojawia się trema. Na szczęście to zazwyczaj mija po wyjściu zza kulis. Jednak zdarzają się też pomyłki. Czasami ktoś

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

JULIA DWORNIK MACIEK GAŁUSZKA

może powiedzieć dwa razy to samo zdanie i wówczas trzeba improwizować. Myślę, że każda rola na swój sposób jest trudna. Trzeba odpowiednio dobrać mimikę i ruch sceniczny. Uwielbiam grać czarne charaktery, ponieważ są to bardzo konkretne, wyraziste i dające duże pole do popisu role. Jeżeli chodzi o moją aktorską przyszłość, to chciałabym wystąpić w filmie i pójść do szkoły teatralnej. Taki jest mój plan na dorosłe życie.

trudność sprawiało mi wtedy zapamiętywanie ogromnej ilości tekstu. Na jednym ze spektakli chłopak, który grał Kaja zbyt mocno zepchnął mnie z podestu, potknęłam się i prawie wpadłam na widownię. Na szczęście nic się nie stało i improwizując, pociągnęliśmy sztukę dalej. Potem dostałam jeszcze kilka głównych ról. Byłam Lisą w „Dzieciach z Bullerbyn” i Małą Księżniczką. Chciałabym kiedyś zagrać postać, która odzwierciedlałaby mój charakter: nieśmiałą, ale radosną. Myślałam o tym, żeby związać moją przyszłość z aktorstwem, na przykład wystąpić w jakimś filmie lub zdawać do szkoły teatralnej. Alternatywą będą studia medyczne.

Justyna (14 l.) z Protalentu (zdj. 4) Nigdy nie myślałam o tym, żeby zostać aktorką. Za to zawsze kochałam śpiewać. Do Protalentu trafiłam przypadkiem półtora roku temu. Chciałam wtedy znaleźć nauczycielkę, która pomogłaby mi udoskonalić mój wokal. Graliśmy wówczas „Królową Śniegu”. Zostałam od razu wrzucona na głęboką wodę. Na początku bardzo się bałam, bo przecież nigdy nie miałam do czynienia z aktorstwem. Największą

Patryk (15 l.) z Bielskiej Autorskiej Szkoły Aktorskiej (zdj. 2) Aktorstwo towarzyszyło mi już od najmłodszych lat. Jako dziecko uwielbiałem występować na scenie. Wszystko zaczęło się jeszcze w przed-

70

szkolu. Pani wyznaczyła mi rolę pastuszka w przedstawieniu jasełkowym. Byłem zbyt mały, żeby cokolwiek z tego dnia pamiętać. Na szczęście moja mama wszystko nagrała. Kiedy dorosłem, zacząłem chodzić na różne kółka teatralne i zapisałem się do agencji aktorskiej. Choć nie ukrywam, że występowanie w produkcjach telewizyjnych niezbyt mnie interesuje. Wolę, kiedy mam przed sobą żywą publiczność, a pod stopami sceniczne deski. Ostatnio gram w spektaklu „Ania z Zielonego Wzgórza” w Bielskiej Autorskiej Szkole Aktorskiej. Według mnie najtrudniejsze w pracy aktora jest granie roli, która całkiem odbiega od naszego charakteru. Jakiś czas temu miałem taką sytuację. Trafiła mi się bardzo smutna i melancholijna postać, będąca całkowitym przeciwieństwem mojej osobowości. W przyszłości planuję zdawać do szkoły teatralnej, ale jeśli nie dostanę indeksu, nie odejdę daleko i spróbuję z dziennikarstwem radiowym.

MAGAZYN redakcjaBB


1

2

3

4

Paweł (16 l.) z Kulis (zdj. 3) Od pierwszej klasy brałem udział w konkursach recytatorskich. Moim pierwszym wierszykiem był „Paweł i Gaweł”. W czasie występu miałem na głowie czapkę. Daszkiem w przód lub w tył, w zależności, o którym chłopaku mówiłem. Jednak nie można było tego nazwać aktorstwem. Swoją przygodę z teatrem zacząłem przypadkiem. Pewnego razu, podczas zajęć z pierwszej pomocy, zostałem poproszony o odegranie krótkiej scenki. Spodobało mi się to i pomyślałem: „Dlaczego nie?”. Później zapisałem się na kółko teatralne działające w mojej szkole. W sztuce „Pociąg Życia” dostałem jedną z głównych ról. Wtedy wydawała mi się bardzo trudna, gdyż jednym z jej elementów były relacje między chłopakiem a dziewczyną. Teraz patrząc z perspektywy czasu, nie miałbym z nią większego problemu. W drugiej klasie gimnazjum zapisałem się do Kulis. Zagrałem w „Moralitecie” i „Drodze Makbeta”. Myślę, że trudność w aktorstwie może sprawiać wiele rzeczy. To zależy od predyspozycji. Na pewno początkujący mają dużo problemów z improwizacjami, lecz ja osobiście bardzo je lubię. Za niezwykle inspirujące uważam role takie, jak stół lub drzewo. Są w pewien sposób interesujące, ale też trudne. Kiedyś, jak każdy mały chłopiec, chciałem być żołnierzem albo policjantem. Obecnie swój profil w liceum ukierunkowałem na medycynę ze specjalizacją ratownika, ale życie może potoczyć się inaczej.


PRACA NA WAKACJACH OPOWIEŚĆ PRAWDZIWA

moje doświadczenie

Nim znajdzie się pracę na wakacje, trzeba przebrnąć przez długą drogę od drzwi do drzwi. I wydrukować dużo CV. TEKST: ZDJĘCIE:

J

eszcze przed wakacjami miałam silne postanowienie znalezienia pracy. Tygodniami chodziłam i roznosiłam CV. Wszędzie jedyną odpowiedzią było: „Nie masz osiemnastki? Nie ma mowy” lub „Na same wakacje? Zapomnij”. Załamałam się, gdy przeszłam całą Sferę, rynek i Gemini, dalej będąc bezrobotną. Wydawało mi się, że przy takim zagęszczeniu sklepów, jakie mamy w Bielsku-Białej, powinnam coś znaleźć. Kilka osób wspomniało mi o programie pracy na wakacje dla młodzieży w jednej z sieci restauracji. Czytałam parę artykułów na ten temat, widziałam reklamy. Pełna nadziei, że wreszcie jakaś firma mnie zechce, poszłam tam. Grzecznie zapytałam jednej z pracownic o możliwość znalezienia zatrudnienia, opowiedziałam też, co słyszałam na temat akcji pracy dla młodzieży. Kobieta popatrzyła na mnie, jakbym się zgubiła lub pomyliła miejsca. „O czym pani mówi?”, zawołała

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

ALICJA WOLANIN KASIA BIAŁKOWSKA

oburzona. „No, o Waszej akcji” – odpowiedziałam nieco zbita z tropu. Kobieta poszła na zaplecze, ale zaraz wróciła z jeszcze bardziej tajemniczą miną. „Gdzie pani o tym słyszała?!” – zapytała, jakbym co najmniej powiedziała, że restauracja za darmo rozdaje jedzenie. „Artykuły, radio, reklamy…” – wymieniłam. Kobieta zrobiła obrażoną minę. Powiedziała, że chyba coś mi się pomyliło i tutaj nie ma takiej możliwości. Dorzuciła „do widzenia” i wróciła na zaplecze.

lepszej pracy, ale bez rezultatu. O pracę na wakacje wcale nie tak łatwo. Rzeczywistość brutalnie pokazała nam, jak bardzo myliliśmy się, myśląc, że do jej znalezienia wystarczą chęci i ładne CV. Później złapałam jeszcze parę innych chwilowych prac, między innymi roznoszenie ulotek. O niczym innym nie było mowy, bo „nie mam osiemnastu lat”. Lekcja dorosłości nr 2: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma

Lekcja dorosłości nr 1: reklamy kłamią

Już myślałam, że spędzę całe wakacje na zmianę w hali-piekarniku albo biegając z ulotkami, kiedy zmęczona i zrezygnowana przyszłam do włoskiej restauracji. Z ostatkiem nadziei w głosie spytałam, czy nie szukają kogoś. Okazało się, że tak.

Po tej rozmowie prawie straciłam nadzieję, byłam wściekła. Jak to możliwe, że tak bardzo chcę pracować za pół darmo i nikt nie chce mnie przyjąć? W końcu po znajomości znalazłam pracę w supermarkecie. 6,20 zł za godzinę harówki w czasie masakrycznych upałów. Wykładanie towaru, mycie półek. Było trochę osób w moim wieku, przynajmniej miałam z kim zamienić parę słów. Oni też szukali wcześniej

Jednak właściciel, Włoch, patrzył na mnie nieprzychylnym okiem. „NO, NO, NO” – powiedział, gdy dowiedział się, ile mam lat. Na moje „brak doświadczenia w gastronomii” usłyszałam

72

kolejne „NO, NO, NO”. Nie ma szans. Wtedy wstawiły się za mną kelnerki, które powiedziały, że nauczą mnie wszystkiego i niemal siłą zmusiły szefa do zatrudnienia mnie. W ten sposób, dzięki wsparciu życzliwych osób, dostałam pracę. Lekcja dorosłości nr 3: w życiu potrzeba trochę farta, którego nic nie może zastąpić To była jedna z prac, w której wiele się nauczyłam i którą naprawdę polubiłam. Oczywiście robiłam masę błędów, które nigdy nie umykały uwadze szefa. Widelec nie po tej stronie, zła szklanka, itp. A jeszcze niedawno kelner wydawał mi się banalnym zawodem. Myślę, że przez ten jeden miesiąc nauczyłam się więcej, niż nauczyłabym się przez lata nie „dotykając” żadnej wakacyjnej profesji. Praca wakacyjna to tak naprawdę przygotowanie nas (młodzieży) do czekającej nas w przyszłości odpowiedzial-

MAGAZYN redakcjaBB


ności, a poszukiwania zatrudnienia to jedna z największych nauczek w życiu. „Szukają państwo kogoś do pracy na wakacje?” – to pytanie zadałam wiele razy, zanim wreszcie znalazłam. Czułam, że wręcz mam je wypisane na czole, gdy wchodziłam do kolejnego sklepu. Na OLX, gdzie też szukałam pracy, miałam zaznaczonych 50 ofert. Większość moich przyjaciół miała pracę załatwioną „po znajomości”. Zazdrościłam im. Uważam jednak, że wytrwałość się opłaca.

Praca wakacyjna to tak naprawdę przygotowanie nas (młodzieży) do czekającej nas w przyszłości odpowiedzialności, a poszukiwania zatrudnienia to jedna z największych nauczek w życiu. Chciałabym, żeby ten artykuł był swojego rodzaju apelem do właścicieli i menadżerów. Zatrudniajcie młode osoby! Nikt od razu nie jest doświadczonym pracownikiem. Każdy był przecież w takim wieku. Niestety, polskie prawo znacznie i skutecznie utrudnia młodym znalezienie pracy. Chciałabym, by można było przepisy zmienić, obniżyć podatki od pensji niepełnoletnich, zorganizować kampanię na rzecz tworzenia miejsc pracy dla nas. Chciałabym, żeby ktoś wreszcie pomyślał o tym, że młodzież naprawdę chce pracować.


ABECADŁO Z JEŻA SPADŁO

Wywiad z magdaleną Jeż

Są różne typy wywiadów. Może być rzeką, może być niezobowiązującą rozmową. Ale świat wyjątkowych ludzi można opisać też inaczej. Zapraszam na abecadło Rybki M. TEKST:

KAMILA KATSU CHROBAK NINA MIZGAŁA

ZDJĘCIE:

A jak Aquarium. Miejsce, o którym zawsze myślałam, że fantastycznie, gdyby się pojawiło w Bielsku-Białej. Miejsce z dobrą kawą, w którym jest przyjemnie, gdzie dba się o szczegóły i gdzie odbywają się wydarzenia kulturalne z różnych dziedzin. Zawsze mi go brakowało, a tu proszę – moje życie tak się potoczyło, że udało mi się otworzyć takie miejsce. To spełnienie moich marzeń, a raczej marzenie, które cały czas się spełnia. B jak Bartek. Moje dziecko, moje wszystko. Moja radość i motywacja do tego, by Aquarium było wyjątkowe. Chciałabym, żeby zawsze chętnie tu przychodził – najpierw na kakao, a potem na kawę. C jak Cieszyn. Miasto, w którym skończyłam dwa kierunki studiów – animację społeczno-kulturalną i etnologię. Dzięki nim nabrałam ochoty na działanie w zakresie kultury. D jak Dom. Najważniejszy jest dla mnie dom rodzinny: rodzice, siostry, babcia. Patrząc szerzej, moim miejscem na ziemi zdecydowanie jest Bielsko-Biała i nie

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

wyobrażam sobie, że mogłabym mieszkać gdzieś indziej. To tutaj jestem zakorzeniona. Nasze miasto jest niesamowite – wystarczy wsiąść do autobusu i w ciągu dziesięciu minut jest się na szlaku górskim. Mało które miasto może się czymś takim poszczycić. E jak Ekran kinowy. Oglądanie filmów to jedna z moich pasji. W 2005 roku zaczęłam jeździć na festiwale filmowe – Nowe Horyzonty, Kino na Granicy i inne. Bardzo cenię dobre, niszowe filmy i kino pełne kształtujących mnie wrażeń. F jak Fundacja Kultury Kalejdoskop. Założyłam ją w 2012 roku, by działać w zakresie kultury. Fundacja pomogła mi realizować się i po studiach działać aktywnie na tym polu. G jak Galeria Bielska BWA. Miejsce, gdzie Aquarium jest zlokalizowane. Nie wyobrażam sobie, byśmy mogli funkcjonować gdzieś indziej, nie w otoczeniu sztuki. H jak Harcerstwo. Przez pięć lat prowadziłam drużynę starszoharcerską „Wilki”. Chodziliśmy

po górach, graliśmy na gitarach. Harcerstwo mnie ukształtowało, to były moje pierwsze działania z ludźmi. I jak Iwan. Mój mąż, który pozwala mi być sobą. Wspiera mnie we wszystkich moich szalonych i niestandardowych pomysłach. Jego wsparcie jest dla mnie bardzo ważne. J jak Jeż. To naprawdę ciekawe zwierzę. Jest pokryte kolcami, wygląda na silne, niezależne, umiejące się obronić, ale wewnątrz jest bardzo delikatne i wrażliwe. K jak Kawa i Kultura. Są to dwie najważniejsze rzeczy w Aquarium. Kawa, o którą najbardziej tu dbamy, jakości speciality, parzona na różne sposoby, również alternatywne oraz kultura, którą w Aquarium upowszechniamy, organizując prawie każdego dnia różne wydarzenia kulturalne. L jak Ludzie. Lubię ludzi i cieszę się, że pracuję w miejscu odwiedzanym przez tyle fajnych osób. Daje mi to możliwość prowadzenia wielu ciekawych rozmów, a uważam, że

74

najlepszą rzeczą, którą możemy sobie dać jako ludzie to właśnie rozmowa, wymiana myśli. M jak Magurka. Zdecydowanie moja ulubiona góra i ulubione schronisko. To tam z drużyną harcerską mieliśmy większość ognisk i biwaków, tam odbyło się moje wesele, tam spędzamy co roku rocznicę ślubu. N jak Nie warto rezygnować z marzeń! To właśnie marzenia dają nam siłę napędową do działania i nawet jeżeli nie wszystkie uda nam się zrealizować, to pięknie jest żyć marzeniami. Nie odmawiajmy sobie tego. O jak Och, życie! Życie jest cudowne, a świat piękny i chociaż otacza nas wiele trudnych tematów, to możliwość życia jest czymś wspaniałym i ważne, by przeżywać życie jak najpełniej. P jak Podróże. Jedna z moich pasji. Mam na myśli podróżowanie alternatywne, bez biur podróży, na własną rękę. Poznawanie ludzi, ich kultury, przemieszczanie się autostopem, poznawanie miejsc „od środka”.

MAGAZYN redakcjaBB


R jak Rybki. Osoby, które ze mną pracują i tworzą Aquarium, które oddają swoją energię i zaangażowanie, dzięki czemu to miejsce wygląda tak, a nie inaczej. Sympatycznie nazywamy same siebie Rybkami. Również nasi goście tak się do nas zwracają. S jak Sylwia. Moja najlepsza przyjaciółka. Zawsze wysłucha i doradzi, pomaluje mi paznokcie i zrobi pyszny obiad, a gdy trzeba, da kopa i powie: „Ogarnij się!”. T jak Trzydziestka. W tym roku miałam trzydzieste urodziny. Z radością zrobiłam podsumowanie minionych lat. Żyję tak, jak zawsze chciałam. Raczej niczego bym nie zmieniła. U jak Urlop macierzyński. Okres, w którym Aquarium powstało w mojej głowie. Urodzenie dziecka dało mi siłę, by walczyć o to, co dla mnie ważne. Nabrałam też przekonania, że wszystko się uda. W jak Wolontariat. Najpierw harcerstwo, później wolontariat w instytucjach kultury i w trakcie różnych festiwali oraz imprez. Dzięki wolontariatowi od razu znalazłam pracę w zawodzie, jeszcze w trakcie studiów. Y jak Y. Do „Y” wszystko się zmieści, zwłaszcza to, co lubię: spanie w namiocie, włoskie jedzenie, długie rozmowy przez telefon, jazda pociągiem i jeszcze kawa. Czarna, bez cukru. Z jak Zawsze za mało czasu. Mam zawsze więcej pomysłów niż czasu na ich wykonanie. Ale w sumie dzięki temu zawsze zostaje coś do zrobienia. www.facebook.pl/klubokawiarnia. aquarium

magdalena jeż Ur.1985. Studiowała animację społeczno-kulturalną oraz etnologię w Cieszynie. Założycielka Fundacji Kultury „Kalejdoskop", która prowadzi Klubokawiarnię Aquarium w Galerii Bielskiej BWA. Pasjonatka kultury, kawy i podróży.


NASZE ZETHAPE

pozarządowo i z pasją

We współczesnym świecie harcerze są bezbarwni. Kojarzeni z zabawą w błocie lub sprzedawaniem zniczy. W środku lasu, bez zasięgu, zawsze brudni, chodzą w moro i podobno dobrze się przy tym bawią. Co w tym fajnego? ZDJĘCIA:

D

o harcerstwa przyległy łatki. Gdy słyszymy słowo „harcerz”, przed oczami mamy obraz brudnego dziecka w zbyt dużym moro, glanach i śmiesznym mundurze poobwieszanym jakimiś plakietkami. W tle nieodzownie widać las, namioty, ognisko. Istnieje jeszcze druga wizja – harcerka, czyli dziewczynka z warkoczykami, w mundurku, spódniczce i kolorowych getrach, a za nią gromadka dzieci. Sprzedają znicze i dumnie trzymają jakiś kij z flagą. Jaki z tego wniosek? Ten, kto zostaje harcerzem, musi być naprawdę niespełna rozumu.

TEKST: PATRYCJA LEŚ PIOTR KONECKI (DOLNE ZDJĘCIE), KRZYSZTOF PRUDEL

się na samorozwój, która opiera się na określonych zasadach – Prawie Harcerskim. Nie każdy harcerz przestrzega prawa. Do tego się dąży, ale harcerze to wciąż zwykli ludzie. Mają jednak wspólne cele.

Jestem w stanie uwierzyć, że 90% osób, które mają taki obraz harcerstwa, nigdy nie miały z tą organizacją nic wspólnego. Myślę, że czas obalić mity.

Te wspólne cele dają niesamowitą energię i siłę do ich realizacji. W harcerstwie jest dużo możliwości, a co ważniejsze, wielu ludzi, którzy chcą się zaangażować. - Niełatwo znaleźć grupę bardziej inspirujących ludzi niż harcerze – stwierdza kolejny harcerz. Z tych inspiracji czerpie się pomysły, a z pomysłów projekty i sposób na ich wykonanie. Brzmi poważnie, ale to świetna zabawa. Jesteśmy młodzi. Możemy osiągnąć bardzo dużo, tylko trzeba nam motywacji.

Przede wszystkim harcerstwo to nie zajęcia dodatkowe. Nie zostaje się harcerzem, by nauczyć się tańczyć czy pływać. - Harcerstwo uczy, nawet jeżeli się tego nie spodziewasz – mówi jeden z członków naszej kadry. To organizacja, w której stawia

Zostając harcerzem, najpierw jest się pod czyjąś opieką, a później, jeżeli ktoś ma takie ambicje, zostaje się opiekunem. Taki opiekun, nazywany instruktorem, jest mentorem dla harcerza, którego wychowuje. Nie dostaje za to żadnej pensji, nie

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

(GÓRNE ZDJĘCIE)

budują mu pomników, jednak widzi efekty swojej pracy i sam się dzięki temu kształci. - Jestem drużynową, bo mogę zrobić coś dla swoich podopiecznych, a ich uśmiech jest dla mnie najlepszą nagrodą – mówi drużynowa jednej z drużyn naszego hufca. „Być wychowywanym” nie jest trudno, ale „wychowywać” to co innego. Tego możemy nauczyć się tylko w praktyce. Harcerze już od 90 lat na terenie Bielska-Białej i okolic wychowują, uczą się, bawią. Chcemy pokazać młodzieży, że harcerstwo to organizacja, w której mogą zaczerpnąć trochę pozytywnej energii od innych. Kształcenie się wśród ludzi także pragnących rozwoju jest dużo prostsze i przyjemniejsze do zrealizowania. Na nasze spotkania zapraszamy właściwie każdą osobę, która lubi działać i dobrze się bawić. O tym, kto, gdzie i kiedy, dowiecie się na stronie hufca beskidzki.zhp.pl.

76

CO SIĘ U NAS DZIEJE? Wspomniane 90-lecie harcerstwa w Hufcu Beskidzkim nie jest przypadkowe. We wrześniu 2015 roku obchodziliśmy swój jubileusz na Wilczysku w Wilkowicach. Tam jest baza naszego hufca. W ramach jubileuszu oraz rozpoczynającego się roku harcerskiego zorganizowaliśmy imprezę dla wszystkich jednostek – gromad zuchowych (klasy 1-3 szkoły podstawowej), harcerzy (klasy 4-6 szkoły podstawowej), harcerzy starszych (gimnazjum), wędrowników (szkoła średnia i wyżej). Dla zuchów został przygotowany osobny program – gra terenowa o tematyce leśnej. Dzieci mogły poznać inne gromady w hufcu i ich charakterystyczne elementy. Natomiast dla starszych uczestników zorganizowano bieg na orientację. Było to coś nowego i zdobyło uznanie uczestników. Oprócz tego wszyscy razem mogliśmy spędzić wieczór na ogniobraniu, na którym podsumowaliśmy 90 lat pracy naszego hufca. Teraz czekamy na szczęśliwą setkę!

MAGAZYN redakcjaBB



W RESTAURACJI, czyli

WIERSZ ANTYDIETETYCZNY

TEKST:

FILIP PERINGER BEATA OWCZAREK

ILUSTRACJA:

- Czy chce pan zamówić jedzenie? - A skąd! To jest złe na trawienie! - To może szklankę wody? - Nie, od tego są wrzody! - A talerz chociaż może? - No skąd, dobry Boże! - A widelce? - Są złe na serce! - A noże lub łyżki? - Są złe na kiszki! - To może powietrza pan sobie raczy? - Brzmi smakowicie, lecz co to znaczy? - To puste przestrzenie z gazu. - Zamawiam dwadzieścia od razu! Jadł zatem wiatr z solą i pieprzem I zmarł z przejedzenia powietrzem.

#03

JESIEŃ/ZIMA 2015

78

MAGAZYN redakcjaBB



CHCESZ TWORZYĆ Z NAMI

KOLEJNY NUMER

MAGAZYNU redakcjaBB Dołącz do zespołu redakcyjnego!

?

Jak? Wyślij nam próbkę swojej twórczości – teksty, zdjęcia, grafiki lub filmy – na adres: redakcja@redakcjaBB.pl i krótkie uzasadnienie (max. 250 słów) dlaczego chcesz z nami współpracować. Szczegóły na naszej stronie: www.redakcjaBB.pl

A jeśli masz swój własny pomysł i potrzebujesz wsparcia, by go zrealizować (miejsca spotkań, sprzętu, oprogramowania) – przyjdź do naszej siedziby! Znajdziesz nas przy ul. Krasińskiego 5 A (1. piętro) od poniedziałku do piątku w godzinach popołudniowych. Wstęp wolny, dla wszystkich, bez wyjątku!

Więcej na: www.facebook.com/redakcjaBB i www.redakcjaBB.pl

Projekt Młodzi Kreatywni: redakcjaBB jest realizowany przez Towarzystwo Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia w ramach Programu Obywatele dla Demokracji finansowanego z Funduszy EOG oraz środków finansowych Urzędu Miasta Bielska-Białej zadanie: redakcjaBB – nowy wątek w kulturze bielskiej młodzieży – cd.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.