Michał Zygmunt - Lata walk ulicznych

Page 1


Michał Zygmunt, Lata walk ulicznych Warszawa 2010 © Copyright by Michał Zygmunt, 2010 © Copyright for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010 Wydanie I Printed in Poland ISBN 978-83-61006-95-4 Redakcja: Julian Kutyła Korekta: Joanna Dzik Projekt okładki i ilustracje: Karol Radziszewski Układ typograficzny i łamanie: rzeczyobrazkowe.pl Na okładce wykorzystano zdjęcie autorstwa Kuby Dąbrowskiego. W książce wykorzystano sample z następujących utworów: Philip K. Dick, Ubik, przeł. Michał Ronikier, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2000 Yukio Mishima, Mój przyjaciel Hitler, przeł. Maciej Kanert, Estera Żeromska, w: Mishima Yukio (1925–1970), red. Beata Bochorodycz, Estera Żeromska, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2008 The Smiths, There is a light that never goes out The Smiths, You’ve got everything now The Teenagers, Homecoming stenogram procesu Nicolae i Eleny Ceauşescu w tłumaczeniu Michała Zygmunta fragmenty telewizyjnej debaty Lech Wałęsa – Alfred Miodowicz Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca www.drukarnia-anczyca.com.pl Wydawnictwo Krytyki Politycznej ul. Nowy Świat 63 00-042 Warszawa www.krytykapolityczna.pl redakcja@krytykapolityczna.pl Seria Literacka, t. IX



Agnieszka Czamiłło wkracza na salę średniaków młodszych Po raz pierwszy spotykam Agnieszkę Czamiłło w przedszkolu, mam cztery lata i potworną wadę zgryzu. Czamiłło ma rozpuszczone włosy, ostrzyżone pod zdumiewającym kątem, przywodzące na myśl elewacje modernistycznych kamienic, jakich pełno wokół rynku. Są jasnorude, jakby jakiś szaleniec polał je szklanką wiewiórczej krwi. Pani Lidka wprowadza ją na salę w czasie popołudniowej zabawy klockami. Zwykle nowy przedszkolak cieszy się powszechnym zainteresowaniem, zwłaszcza ze strony przedstawicieli własnej płci. Czamiłło jest jednak ignorowana przez dziewczyny, prawdopodobnie z powodu koloru włosów. Karolina Niezabitowska, najładniejsza z dziewcząt, a co za tym idzie, ich naturalna liderka, wydyma pogardliwie wargi i nieznoszącym sprzeciwu gestem powstrzymuje dwie roześmiane koleżanki próbujące raczkować w stronę Agnieszki. Ta olewa Niezabitowską, szybko omiata wzrokiem salę, zauważa mnie i natychmiast rusza w moim kierunku. Stawia dziwne kroki, jej ramiona nie unoszą się rytmicznie, pozostają cały czas w tym samym położeniu, jakby przeszczepiono jej nogi robota kroczącego ze Star Wars. Do-


24

pada mnie i klęka naprzeciwko, opiera dłonie na wykładzinie i patrzy mi w oczy z kwaśnym uśmiechem. Obok prawego kącika ust ma mały, brązowy pieprzyk w kształcie Sycylii. Wpadam w panikę; klocków jest w przedszkolu z a m a ł o , codziennie po południu toczy się o nie zacięta bitwa, kłębiący się tłum dzieci piszczy, płacze, popycha się i warczy, jak stado wygłodniałych psów, którym rzucono właśnie kość obrośniętą chrząstkami i mięsem. Przedszkolanki próbują stosować reglamentację, wydzielając każdemu dziecku taką samą ilość. Ta metoda jednak nie sprawdza się; przedszkolanki są kompletnymi idiotkami i mają problem ze zliczeniem do pięciu, zatem prędzej czy później zapas kończy się i dochodzi do gigantycznej jatki, wreszcie dzieci najsilniejsze gromadzą najwięcej klocków, a takim jak ja pozostaje kilka na krzyż. Zdobycie ich to pasmo twardej walki i upokorzenia, dlatego jadowite spojrzenie Czamiłło, które łakomie omiata mały kopczyk usypany obok moich stóp, doprowadza mnie na krawędź rozpaczy. W dalszym ciągu nic nie mówimy, taksujemy się wzajemnie wzrokiem, w końcu Czamiłło uderza znienacka, jak nepalska kobra, i zagarnia większość moich klocków obiema rękami, jednocześnie osłaniając je ramionami. Odpycham ją, jednak widząc, że odsuwając się, zabiera ze sobą klocki, zmieniam taktykę i szarpię ją za sweter, usiłując ją od nich odciągnąć. Agnieszka odwraca głowę i bez namysłu, dwoma szybkimi kłapnięciami gryzie mnie w oba nadgarstki; prawy niemal tego nie odczuwa, jednak


25

z lewego złazi płachetek skóry. Jęczę cicho, ranka na nadgarstku cholernie piecze, próbuję uderzyć ją drugą ręką, jednak Czamiłło zręcznie uchyla się od ciosu i odsuwa z moimi klockami na bezpieczną odległość. Łzy cisną mi się do oczu, jednak biorę głęboki oddech i mocno zaciskam powieki. Nie mogę sobie pozwolić na to, by płakać przy innych chłopcach. To byłoby cywilne samobójstwo. Oceniam liczbę klocków, która mi pozostała – wynosi ona P I Ę Ć , na dodatek dwa z nich to te gorsze, z przezroczystego plastiku, który chyba zmieszano z trocinami; cały usiany jest siatką dziwnych obiektów grubości końskiego włosa. Nie pozostaje mi nic innego, jak robić dobrą minę do złej gry, próbuję więc coś zbudować, do głowy ciśnie mi się wiele przekleństw, a właściwie dwa, które do tej pory poznałem – „kurwa” i „spieprzaj”. Spieprzaj kurwo, spieprzaj, myślę, ręce zaczynają mi drżeć i mam straszną ochotę nimi potrzepotać, jak kurczak, kiedy usiłuje wzbić się do lotu. Bardzo mnie to uspokaja, jednak matka zawsze krzyczy, kiedy widzi, że to robię, i żąda, żebym przestał. Powstrzymuję się zatem i zamiast trzepotać rękami, zaczynam się rytmicznie kiwać, wykrzywiając twarz. Wyobrażam sobie, jak obcinam Czamiłło rudy łeb mieczem świetlnym, a potem odlatuję sokołem millenium na planetę pełną klocków. Tego samego dnia wracam z matką do domu, widzę ojca siedzącego na kanapie przed telewizorem, plecami do mnie. Ojciec nie zwraca na nas uwagi, ogląda Teatr Telewizji; na ekranie widzę dwóch mężczyzn


26

w mundurach. Jeden z nich ma charakterystyczny wąsik, drugi, niezwykle gruby, uśmiecha się złośliwie. Przypomina mi namokniętego ślimaka wypłoszonego przez deszcz. Przyglądam się mężczyznom i słucham ich rozmowy. – Świetnie ci poszło, Adolfie. To było piękne, dobitne przemówienie. Faktycznie, jesteś prawdziwym artystą. – Chcesz powiedzieć, że jestem artystą, nie żołnierzem? – Właśnie. To Bóg przypisał nam życiowe role. Z Adolfa uczynił artystę, z Ernesta – żołnierza. – A twoje żołnierzyki nadal są pełne zapału i woli walki? – Pójdą za tobą na złamanie karku, Adolfie. – Pamiętasz lata dwudzieste, okres naszego mitu, naszej walki? – To było dziesięć lat temu. – Zawsze byłeś dzielny, Erneście. – Czasem posuwaliśmy się za daleko. – Teraz też posuwamy się za daleko.


Spis rzeczy Koniec Gaz, krew i msza Agnieszka Czamiłło wkracza na salę średniaków młodszych Konikau #1 Ząb w nodze Stacja benzynowa Ragazzo dell’Europa Studia prawnicze w czasach kryzysu gospodarczego Przemiana Vitesse maximale Selekcja Żółć i łysina w Nowej Rudzie Towarzystwo tarczy Ostateczne rozwiązanie na szosie wrocławskiej Wypadek Daniel Business meeting Korespondencja Grill bar Madonna Plaża w Brazzaville Ciemność Więzienie #2 Początek

5 12 23 27 35 48 53 70 90 98 127 131 137 144 154 169 180 187 201 229 249 276 286 305 311 330


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.