KOFEINA 04 SMALL VERSION

Page 1


Słowo od Naczelnika KOFEINA 04. Rozszerzamy zakres percepcji, ewoluujemy samoczynnie, dążymy, drążymy i szukamy. Potrzebujemy nośnika, nośnika który umożliwi ekspresję w duchu naturalnej wolności i ogólnospołecznej tolerancji. Obraz, słowo i zapis wideo zdają się uzupełniać, łączy je niezmienna chęć udokumentowania- wydarzeń, uczuć i emocji, przemyśleń. Wydaje nam się, że Internet, w przestrzeni którego jesteśmy dostępni dla każdego, daje największą szansę doświadczania twórczości ludzi zwykłch i niezwykłych, po to ta KOFEINA. Nie myślimy, naturalnie, o angażowaniu literatury w cokolwiek, myślimy, że literatura jest najbardziej zaangażowana w samą siebie i to nam wystarcza. Chcemy raczej rozciągać pojęcie sztuki i łaczyć je w różnych poziomach i płaszczyznach.

Wierzymy w abstrakcję.

Mananging Editor’s Word KOFEINA 04. We dilate our range of perception, evolve automatically, strive, pry and search. We need a media vehicle, which would allow us to express ourselves in the spirit of natural freedom and overall tolerance. Image, word and video seem to complement each other, they are unified by an unchanging will to keep track of events, feelings and emotions, thoughts. We think that Internet the network where we are constantly accessible for everyone gives us the best opportunity to experience creativity of both usual and unusual human beings and that’s what KOFEINA’s for. We do not want to engage literature in anything, we believe that literature is engaged mostly in itself and that is sufficient for us. We would rather widen the idea of art and combine in different levels and facets.

We believe in abstraction.




























John Finch- writer from the western United States. His first book, Gibralter (which features the fragment Another Job), is unfinished but still in the works. His poetry has appeared in Jerry Jazz Musician and the Bijou Poetry Review, as well as KOFIENA.








Małgorzata Maciaszek – ur. 1984 w Kaliszu. Studentka IV roku Wy-

działu Grafiki ASP w Poznaniu. Zajmuje się plastyką i literaturą, szczególnie malarstwem, plakatem, ilustracją oraz opowiadaniem. W bieżącym roku obroniła dyplom licencjacki w Pracowni Plakatu, temat: „Plakat feministyczny”. Wystawy: końcoworoczne na ASP w Poznaniu w 2008, 2009 i 2010 roku, wystawa plakatów „Global warming” w 2008 roku, wystawa „Ukryte” w BWA w Zielonej Górze w 2008 roku, w BWA Studio we Wrocławiu w 2009 roku.

























Oskar Kiefer-zabierający innym powietrze od 1990. Wbrew pozorom nie jest Niemcem. Urodzony w Poznaniu, zamieszkały w Gdyni, życzy wszystkim zainteresowanym przyjemnej lektury.




Michał Kmiecik- rocznik 92, Wrocław. brał udział w kilku konkursach ale żadnego nie wygrał napisał kilka dramatów ale nikt ich nie wystawił













Rafał Nowakowski- ur.1972, Warszawa. Poeta, pisarz, pracownik naukowy, agent chaosu. Wynurzył się z głębin warszawskich blokowisk i do dziś uwielbia miejskie dryfy. Ze Szkolnego Ośrodka Socjoterapii zawędrował na Filologię Polską UW, a potem, po wielu przygodach, odnalazł się w warszawskich instytucjach kultury (CSW, Muzeum Literatury, Muzeum Plakatu w Wilanowie). Romansował intelektualnie z anarchistami i okultystami, obecnie w stanie wolnym. Uczestniczył w wielu niepowtarzalnych akcjach artystycznych, wespół z tak niezwykłymi postaciami, jak Teresa Blask!, Amok, Kass, Malga Kubiak, czy Buchmacher. Realizuje projekty słowno-muzyczne spod znaku spoken word. Jako niezależny publicysta współpracował z pismami, m.in. Antena Krzyku, Exkluziv, Playboy, czy Polen Plus. Opublikował powieść futurologiczną „Rdza” (Świat Książki, 2009), obecnie przygotowuje tomik poetycki „Z dystansu”, zawierające prace archiwalne z lat 2000-2010. tekst ‘Kilka tysięcy znaków’ znajdzie się w tomiku Rafała „Z dystansu”, zawierającym utwory z lat 2000-2010. Wydanie w przygotowaniu w ramach Biblioteki Poetów Staromiejskiego Domu Kultury




























SMUTNI LUDZIE Sナ、BE IMPREZY














‘Zawsze chciałam mieć chłopaka...’


ナ「kasz Podgテウrni ----------___________--------======================= ======================================____________________ ____________-------------------------------------------__________--------------___ _________________------------------______-----------------------__________----------------____________________----------------_____________---------------------------______________________________________ ----------___________ --------=================================================== ==========________________________________------------------------------------------__________--------------____________________------------------___ ___-----------------------__________-----------------____________________---------------_____________----------------------------_________________________ _____________


> < ^ > < ^ kursor znajduje się wewnątrz ramki: co za dom zaznaczenia! kichnięcie w peruce wtyczki z przybitej wersji. gdy net zamula, budzą się demony. deszcz z chmury tagów, drodzy państwo, nie spadnie: balonik nie przejdzie do następnej klasy, jakby kierunkowskazom urosły długie włosy. z powyższym dziękujemy: (klejone w ciszy) za szept organizmów.


Tomek Janka – rocznik 84. skończył studia, ale się nie przykładał, miał kilkanaście adresów, zasiedział się w Krakowie. jak się upije to gra ważniaka, na trzeźwo jest nieśmiały. kocha dwie dziewczyny, nie wie którą bardziej


KOMBINAT, CZ. I Niezdrowe wyziewy i język lepiący się do podniebienia nie pozwalał kontynuować sennego koszmaru o goniącej mnie żabie. Wstałem ciężko, przeczesałem dłonią włosy i powlokłem do toalety, nie bez trudu trafiając bezkolizyjnie w futrynę. Myjąc zęby zastanawiałem się, nie wiedzieć czemu, dlaczego pomimo dwóch lat mieszkania w bloku nie poznałem żadnych sąsiadów. Nie to żeby mi zależało, tak po prostu. Z widzenia kilku kojarzę, ale bez zażyłości, wykraczającej poza zdawkowe „dzień dobry”. Nade mną żył starszy facet. Nazywałem go „niebieski ptak”, bo sprawiał wrażenie wyjątkowo beztroskiej istoty i miał siną twarz. Niemal codziennie kręcił się po osiedlu bez celu, czy też z takim, którego ja nie dostrzegałem, głównie przestając na parkingu z innymi lekkoduchami. Był całkiem sympatyczny, mieszkał sam. Tak samo jak kobieta mieszkającą obok. Też sama, już niemłoda. Wychodziła tylko z psem i była lekko stuknięta, bo słyszałem przez ścianę jak z nim gada. Zachowywała się, jakby za każdym razem widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Naprzeciwko mieszkała duża rodzina, sądząc po głosach dobiegających spoza zamkniętych drzwi. Nigdy ich nie widziałem. Patrzyłam na swoją twarz w lustrze i zastanawiałem, czy to przypadkiem nie jej wyraz jest powodem słabej komunikacji z otoczeniem. Oczy zapadnięte i wiecznie mętne, uśmiech na ustach nienaturalny, raczej ironiczny niż serdeczny. Kiedyś koleżanka określiła go jako zawadiacki, ale ja bym go tak nie nazwał. W lodówce pusto i śmierdzi, pomidor zgnił i przykleił się do szybki. Wyszedłem w klapkach. Wiosna rozkwitała w pełni. Pod trzepakiem siedzi dwóch panów popijając browarek i grzejąc twarz na słońcu. Obok, zaparkowane wózki ponad brzegi obładowane świeżo zdobytym badziewiem. Sąsiadka w szmacianych rękawiczkach zbiera z rabatki wszystkie, głównie moje pety, ale widzę że uśmiecha się delikatnie pod nosem. Trawnik upstrzony psimi gównami znowu stał się miejscem radosnych zabaw dzieciarni. Na śmietniku , jeszcze tak niedawno, ktoś napisał czarnym sprayem „ Zimo Wypierdalaj”. Na twarzach widać ulgę, że w końcu wypierdoliła, zwłaszcza, że to była kolejna w ostatnich latach zima stulecia. Wcześniej dresy przemykali niewidocznie między zaspami, teraz wylegują się na ławkach, część ma już nawet okulary przeciwsłoneczne. Głowy wysyłają świetlne refleksy. Na mojej drodze do spożywczaka, mijam siłownie, sklep monopolowy i centrum konferencyjno-weselne. Na tym ostatnim umieszczono w postaci graffiti podobiznę Krótkiego ( T stylizowane na krzyż ), kibica Wisły, co widać po białej gwieździe na piersi. Z domalowanej u dołu daty i stojących zniczy wynika, że miał 20 lat i poległ w tym miejscu. Dzisiaj jak widzę, nieznani sprawcy domalowali Krótkiemu kutasy na twarzy i opisy typu cwel i pedał. To chyba ostatni z takich sklepów. Duży, stary, obskurny, jakiś taki lepki, nazywany DeEsEm. Skansen prawie, gdyby nie kasy fiskalne i taśma na której przesuwają się produkty. Niby spożywczy, ale można było też kupić blaszane wiaderko, patelnie a nawet taki babciny fartuch we wzorki. Rodzynek wśród okolicznych mega-super-hipermarketów. Na mięsnym grube i stare baby podają wędliny gołymi rękami. Skoro tak dbają o higienę to wątpię czy po sraniu myją ręce. Niby nic, też czasami nie umyję, ale jak macają te wszystkie kiełbasy wolę patrzeć w drugą stronę. Nieraz jak skroiły za dużo to pakowały plaster bez skrepowania do ust i obsługiwały klientów przeżuwając jak krowy pasze, jednocześnie zachwalając. Ręce mają wytłuszczone. W kolejce staruszka stuka mnie koszykiem w tyłek. Popatrzyłem na nią z wyrzutem. Z premedytacją naparła na mnie zwalistym cielskiem o zapachu starego koca. Oczy pełne nienawiści i ślina w kącikach ust. Przywarłem do lady. - Co się pani pcha. - syknąłem. Kolejkowicze poodwracali głowy, niektórzy prychając z oburzeniem. Jakaś czterdziestka patrząc spode łba jak na zasikanego, powiedziała pod nosem, ale tak bym usłyszał: cham. Stara bezczelnie wypychała mnie z kolejki ciągnąc za koszulkę.


- Niech się pani, za przeproszeniem odpierdoli. - wśród ludzi przebiegło artykułowane zgorszenie. Co pan, co pan, jak tak można. - Pcha się. - skarżyłem się, szukając wokół przychylnej mi twarzy. - Nie wstyd panu. Starsza kobieta w kolejce, a pan młody, zdrowy nie przepuści. Gdzie kultura? - próbuje załagodzić ekspedientka. - Wie pani co ? - Co ? - Gówno. Kupiłem jogurt i zupę w proszku. Nad sklepem jest restauracja. Całkiem przyjemne miejsce. Za ladą około 60-letnia pudernica ze srebrnym zębem, a w kuchni, co widać przez otwarte drzwi, takie same stare baby jak na dole, palące kiepy bezpośrednio nad garnkami. Czasami zachodziłem tam zjeść coś ciepłego. Duże, wysokie pomieszczenie, około dwudziesty stolików z czerwonymi obrusami, przy których nikt nie siedział i stojąca wiecznie na posterunku, szara i nieruchoma babcia klozetowa. Trwała jak posąg z nieobecnym wzrokiem wbitym w okno. Pożytek z niej był żaden, a przynajmniej niedostrzegalny. Jak zamawiałem śmietanę do pierogów, dostawałem ją w szklance z metalowym uchwytem, na spodku i z łyżeczką. Jak herbatę. Pierogi z kolei palce lizać, chociaż jak byłem głodny to wszystko mi smakowało, a jadłem tylko kiedy byłem głodny. Kiedy wracałem, Krótkiego już zamalowywali jednolicie czarną farbą. Dlaczego czarną, a nie żółtą jak reszta tynku to nie wiem. Nie zdążyłem rozkruszyć makaronu jak wpadła Lalka. W zasadzie na imię miała Eulalia i stąd wielki kompleks, według mnie całkiem bezzasadny, bo to jedna z niewielu rzeczy jakie były w niej ładne. Została tak nazwana po babci. Stara Lalka mieszkała z kotem w dwupokojowym mieszkaniu w pochylonej przez czas kamienicy. Jeden pokój był babki, drugi kota. Była zdrowo szurnięta. Udawała czy też nie, że nikogo nie zna, z nikim nie rozmawiała, nie przyjmowała gości. Swoja drogą nikt o to nie zabiegał. Chyba nawet kot, bo gdy spacerowała z nim na smyczy po parku wyrywał się jak opętany, chcąc zapewne chociaż raz powędrować tam gdzie chce, bez uwiązanej do siebie babki. Czasami wychodziła przed dom, paliła zapałkę za zapałką i gruchała jak gołąb. Po śmierci okazało się że połowę pokoju kota zajmowały produkty spożywcze nabyte jeszcze przed transformacją ustrojową, tak jakby gromadziła zapasy na czas kryzysu, który nigdy nie nadszedł. Kot i babka zmarli jednocześnie. Chyba ze starości. Na mieście wszyscy znali starą Lalkę i wiedzieli że jest psychiczna. Znajomi młodej Lalki wiedzieli czyją jest wnuczką i strasznie to wszystkich bawiło, oczywiście z wyjątkiem jej samej. Próbowała nadać sobie bardziej przyjemne przezwisko typu Dzika lub Czarna, ale nikt nie podchwytywał jej sugestii i niezmiennie, ku jej rozpaczy, pozostawała Lalką. Wpadała do mnie zawsze niezapowiedziana, zwykle we wczesnych godzinach porannych, przed pracą. Była lichwiarą, to jest sprzedawała produkty bankowe. Czuła się jak u siebie i to mi nie przeszkadzało, gorzej, że wszystko przeszkadzało jej. - Człowieku, ten kran cieknie już przez miesiąc. Ciężko odkręcić, wsadzić uszczelkę, czy coś? Czy czasu masz za mało? - z kranu rzeczywiście, nawet nie ciekło, tylko się lało, ale przyzwyczaiłem się do zakręcania głównego zaworu. Uszczelki wymieniłem, ale nic nie dały. Kupiłem inny kran, to okazało się że jest coś takiego jak rozstaw śrub, a w tym co nabyłem rozstaw jest inny i nie pasuje. Głupio mi było zwracać do sklepu to wystawiłem na Allegro. Oszczędzając wodę, włączałem zmywarkę oraz pralkę i jednocześnie się kąpałem. Zwykle puszczałem sobie jej utyskiwania mimo uszu. Szkoda mi było się z nią kłócić, bo i tak była wiecznie pokrzywdzona. A to przez chłopaka, którego nie może sobie znaleźć, a to przez szefa, który nie docenia jej mrówczej pracy, a to przeze mnie... - Jutro jedziemy, więc nie wykręcaj żadnych numerów. - powiedziała wycierając ręce. Pamiętałem, ale żyłem nadzieją, że ona zapomni. Niedoczekanie. Łapczywie siorbałem zupę niemal czarną od pływającego pieprzu. Włosy stawały dęba. Głośno wypuściłem powietrze. -Bądź na PKP przed 9, bilet już ci kupiłam. -Będę, bez obaw. - może kolejarze zaczną strajkować, albo chociaż Lalka nogę złamie a ja zaproponuje jej opiekę. Chociaż nie, wtedy będę musiał sam pojechać, a to dopiero będzie trauma. Będę – powtórzyłem z rezygnacją. Małe paluszki dociskały struny, niezgrabnie się wyginając.


-Lewą rękę musisz mieć luźną. Nic na siłę Nataszka – starałem się pamiętać, żeby nie okazać irytacji. Mała bardzo się starała, ale granie na gitarze to chyba nie był najlepszy pomysł jej ambitnych rodziców. Basen, kółko teatralne, języki i co tam jeszcze. Za wszelką cenę starali się zrzucić odpowiedzialność za wychowanie córki na innych, zyskując przy tym czas na swoje zajęcia. I się jeszcze puszą, jacy to z nich zajebiści starzy. Nawet nie zauważą, kiedy mała zacznie pić, ćpać i się szlajać z tymi i tam gdzie nie powinna. I zacznie się lament, że my to dla ciebie wszystko, a ty niewdzięcznico takie rzeczy. Spotykaliśmy się od kilku tygodni. Natka jest córką kierowniczki Lalki, pretensjonalnej sztywniary. Wspomniała mimochodem, że chce małą wysłać na lekcje gitary, a siostrzyczka zarekomendowała mnie. Denerwuje mnie jej troska, ale nie oponowałem. Kasa była przyzwoita i długo się nie opierałem, zwłaszcza, że sztywniara – Ela była zdrową dupą, a jej mąż sprawiał wrażenie totalnej cioty. To też miałem zamiar wykorzystać. Dziewczynka z zaciśniętymi wargami wpatrywała się w nuty „Pojedziemy na łów”. Dźwięki wychodziły nieczysto. Natasza była sumienną 10-latką. Przykładała się do ćwiczeń, ale pomimo starań efekty były mizerne, tak samo, jak mizernym byłem pedagogiem. Chciałem ją czegoś nauczyć, ale zasób pomysłów się wyczerpywał. Miała malutkie dłonie i tyle. Wiedziałem, że u dzieciaków bardzo łatwo o rezygnację, ale ja nie chciałem sobie pozwolić na utratę tak łatwego dochodu i perspektywy dupczenia szefowej banku. -Zróbmy sobie przerwę Natka. Jak tam w szkole? - nie potrafiłem rozmawiać z dziećmi. -W której? -Eee... w podstawowej? - jak to, w której. -W podstawowej, dooobrze. Dzisiaj dostałam piątkę z polaka za odpowiedź, a Szymczuk się zsikał, bo pani nie chciała go puścić do ubikacji. -A to pizd...., - ugryzłem się w język. Natka się roześmiała. Ja też. – Jest ładna pogoda, jeśli masz ochotę możemy wyjść do parku, na trawę. Weźmiemy gitarę. Jak będziesz chciała to pograsz, a jak nie, to ja pogram Tobie. Co ty na to? Mała aż zesztywniała. Wbiła we mnie wzrok jak w puszystego szczeniaczka i radośnie klasnęła w dłonie. - No pewnie. Ty mi pograsz, a ja będę słuchała. Siedliśmy pod drzewem. Było ciepło i przyjemnie wiało. Oparłem się o konar i nawet nie zapaliłem. Pogoda była tak przyjemna, że wyciąganie szlug wydawało się niemal profanacją. Natasza z uśmiechem, jakiego jeszcze u niej nie widziałem, siedziała na kucaka i robiła jakiś bukiecik z chwastów. - Ile masz lat panie Dobro? - Jestem tak stary jak gra Tetris. - 25, tak? – mała była bystra. - No nawet 26. – brzdąkałem sobie cicho melodię improwizowaną do rytmu szumiących gałęzi. - Masz dziewczyne? – popatrzyła zalotnie. - Nie Natka, nie mam. - Dlaczego? - Bycie z kimś jest o wiele trudniejsze niż gra na gitarze. – odłożyłem pudło i zapaliłem fajkę, mała zadaje stresujące pytania. - Eee, chyba nie jest takie trudne. Jak się kocha, to się kocha i już. Nie zakochałeś się nigdy? – powiedziała z troską i z lekkim niedowierzaniem. - Byłem, tak mi się wydaje, sam nie wiem – popatrzyłem w górę. Przez gałęzie prześwitywało niebo, czyste, niebieskie i pogodne jak oczy Leny. Ją chyba kochałem. Napewno bardziej, niż Magdę, czy Darię. - Powinieneś się zakochać. - Jak będziesz miała 20 lat to może w tobie się zakocham, ok.? - Hehe, ty będziesz już wtedy stary – mała to bystrzak. Też się zaśmiałem.


Zacząłem grać. Natka położyła się na boku i głaskała policzek swoim bukieckiem. Myślałem o Lenie. Zobaczyłem ją tańczącą w dyskotece. Miała warkoczyki sterczące jak Pippi, tylko, że blond i ubrana była cała na różowo, co wcale nie wydało mi się tandetne, w tym przypadku było odwrotnie. Piękna istota. Podszedłem. Byłem przekonany, że mnie spławi, ale chciałem się zbliżyć, chociaż na chwilę. Próbowałem nawiązać rozmowę, ale było zbyt głośno. Pokazałem rękami, żebyśmy wyszli. Uśmiechnęła się. Rozmawialiśmy do 6 rano. Nie mogłem oderwać wzroku. Nie byłem mocno pijany, ona faktycznie była boska. Drobna, zgrabna jak pierwsza z lewej z Trzech Gracji, ale bardziej zwinna, wysportowana. Twierdziła, że dużo tańczy, biega i robi brzuszki. Każdy przechodzący facet oglądał się na nią z niedowierzaniem, że takie cudo tu, a potem na mnie, z zazdrością. Milutkie. Kilku bardziej wstawionych nawet próbowało wyznać jej miłość, ale w sympatyczny sposób. Śmiała się wtedy i kładła głowę na moim ramieniu. Nikt nie ośmielił się zachowywać niedpowiednio, jakby się ośmielił wygryzłbym takiemu aortę. Śmiała się często i serdecznie. Oczy zamieniały się w czarne kreseczki. Była 10 lat starsza ode mnie, wyjechała z kraju z mężem, zamieniając asystenturę na uniwerku na sprzątanie kibli w lokalu, do którego przychodzi wieczorami potańczyć. Dużo mówiła o mężu Bartku, który w jej relacjach okazywał się ciekawym facetem, o nieprzeciętnej osobowości i doświadczeniach. Dziennikarz śledczy z wilczym biletem. Polubiłem go nawet. Spotykaliśmy się niemal codziennie. Patrzyliśmy sobie w oczy i ciągle się śmieliśmy. Raz odprowadzałem w nocy Lenę do domu. Zadzwonił do niej mąż i zapytał gdzie jest. Ona, że u koleżanki. On, żeby nie kłamała i rozłączył się. Skręciliśmy w boczną, ciemną uliczkę. Co chwila zatrzymywaliśmy się by się pocałować lub chociaż na siebie popatrzeć. Nagle Lena odwróciła się. -Bartek idzie za nami. W naszą stronę szedł mężczyzna. Nogi się pode mną ugieły. Facet był duży i nie miałem wątpliwości, że wkurwiony maksymalnie. Czekaliśmy aż podejdzie. Wyciągnąłem rękę na przywitanie. Nie przyjął. Czerwony na twarzy, z żyła pulsującą na czole. Pięści zaciśnięte. Nawet nie popatrzył na Lenę, która stanęła w cieniu, jak tygrysica szykująca się do skoku. - Dobrze się bawisz z moją żoną? – wysapał z pianą na ustach. - Znakomicie. Twoja żona jest wyjątkowa. - Jak możesz? – w jego oczach pojawiły się łzy. Wolałem żeby mi przylał, nawet bym się nie bronił, należy mu się. Nie wiedziałem jak zareagować. - Przepraszam człowieku – prosiłem Lenie wcześniej żeby powiedziała Bartkowi od razu jak się sprawy mają, ona go zwodziła. Poczułem do niej żal. Facet zasługiwał na to by być wobec niego w porządku, przynajmniej na szczerość. - Jesteśmy małżeństwem. Kochamy się. Jak możesz to niszczyć – łzy spływały mu po policzkach, trząsł się. Wyglądał żałośnie. Myślałem, że się porzygam. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do domu. Lena powiedziała mu, że ich związek jest skończony, że teraz chce być ze mną. Bartek zamknął się w łazience i rozbitym lustrem podciął sobie żyły. Potem było coraz gorzej. - Chodźmy już Natka. - Dobrze – wstaliśmy i otrzepaliśmy spodnie. - Pan tak pięknie gra. Też bym tak chciała. Wziąłem mała za drobną, spoconą dłoń. Szliśmy przez park. Trzech dziadków drzemało na ławeczce siedząc ramie w ramie. Dalej, małe dziecko w wózku ciężko dyszało, co uchodziło uwadze opiekunki, leniwie czytającej kolorowe pismo. Obok gówniażernia łapała gałęzie dębu i zwieszała się z podkurczonymi nogami, krzycząc jakby ich zażynali. Dwie smukłe nastolatki śmignęły obok na rolkach, jedna przesłała mi buziaka. Odwróciłem się za nią, ona też, przez co wpadła na tą drugą i obie padły na asfalt raniąc sobie kolana. Znowu się zaczeliśmy śmiać. Odprowadziłem małą do domu. Podarowała mi zmaltretowany bukiet i wsiadła do auta, którym ciotowaty ojciec zawiózł ją na lekcje jazdy konnej. Ela zaprosiła mnie na koniak, na co chętnie przystałem. Siadła blisko i gadając o pierdołach dmuchała mi w ucho. Pachniała odurzająco, miała czystą cerę, białe zęby i wypielęgnowane dłonie. Pieprzyła się doskonale. Po zabiegu dopiłem koniak i wyszedłem zostawiając ją z gołą dupą.


Hanna Maria Zagulska- ur. 1991, Poznań. kawa, papierosy, kawa, wiersz; wojaczek, rimbaud, wojaczek - poezja!; dyskurs, niezgoda, nie, Ja; Ja, Hanna Maria Z, z domu, Lulin; 19, matura, studia, jutro, gdzieś, literatura;





Daniel Kot-’91, na styku Warszawy i Poznania. Leworęcznie przeklęty, nietańczący, niegotujący, piszący, nienachalny, lubi koty.


lśnienie albo złudzenie

(zapach

czasem chciałbym

kwaśnej zieleni; czystą jak krew wiatr śnił jeszcze

Czasem chciałbym żeby na tafli ciemnego lustra kawy wy rosło drzewo słuchałbym szu mnie poszukiwanych pytań a czasem siedziałbym najwyżej zatopiony w trzasku dnia

długo)

txt13 Starszy człowiek rozpoczyna z lekkim uśmiechem od przyjrzenia się wypełnionej po brzegi ludźmi sali. Po chwili, kiedy zapada cisza, zaczyna pocieszycielskim tonem. -Przeszłość nie jest do końca rozegrana. I ze spokojem kontynuuje:

Daniel Kot: ’Marry Jane,chyba musimy się rozstać na jakiś czas. Ostatnio sny zaczęły mieszać mi się ze wspomnieniami, a przeszłość zupełnie pozbawiona kontroli,swobodnie nachodzi się z teraźniejszością, a i zapewne z przyszłością. Momentami wydaje mi sie,ze nic juz nie pamietam. Marry, trochę jednak boję się schizofrenii’.

19 godz. temu przez Facebook dla iPhone · Dodaj komentarz · Lubię to!

rozgryzł miękki skrawek skóry jak łodygę rabarbaru

-Zastanówmy się nad takim przykładem- rozkładamy partię szachów i rozpoczynamy grę. W połowie kończymy, ale przed sprzątnięciem pionków zapamiętujemy położenie każdego z nich. Następnie zostawiamy pudełko na jakiś czas, a potem do niego wracamy i, przypomniawszy sobie, w którym momencie skończyliśmy, układamy je spowrotem identycznie, jak przedtem.

***

Przeszłość może rzutować na przyszłość, stąd wyjście od założenia, że wszystko się może zdarzyć może dać nadzieję w przeciwieństwie do założenia, że jakiś okres należy oddzielić kreską, zamknąć, jak przeczytany, a raczej napisany, rozdział.

1. Brunatne morze zawrzało pod ostrzałem pancernika

Jeżeli dwadzieścia sześć liter można teoretycznie układać w nieskończoną liczbę kombinacji, to gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, że przeżyte dotychczas chwile można w różnych zestawieniach wznawiać, ciągle- bez końca. Pozwala to uwierzyć, że pewne rzeczy po prostu nie mają zakończenia, mogą być co najwyżej odłożone na później, być może na ‘wieczne później’, ale to nigdy nie jest ostateczne zakończenie.

2. pięć palców powołuje w akcie stworzenia falę tsunami przypadkiem

chwilę milczy. -zwłaszcza jeśli przyjąć, że ‘śmierć jest żartem’. Następnie dziękuje i schodzi z mównicy, idąc prosto w stronę wyjścia.

3. pancernik awansuje od dziś staje sie koroną



CREDITS Autorzy/Authors: Adam Wyzujak (prose) Ewa Brzoza Birk (poems) Roman Bromboszcz (cyberpoetry) Rafał Czajka (graphics) Wojciech Dunin-Kozicki (poems,video) John Finch (prose) Małgorzata Maciaszek (pictures, prose) Paweł Hajduk (poems) Jolanta Nowaczyk (photos) Rafał Karcz (pictures) Oskar Kiefer (prose) Michał Kmiecik (play) Marta Marciniak (poems) Agnieszka Mirahina (poems) Rafał Nowakowski (poems) Pikaso (graffiti) Savio Debernardis (photos) Ewa Solska (poems) Michał Szymaniak (poems) Milena Tąta (prose) Bartosz Wójcik (poems) Anna Zakrzewska (prose) Łukasz Podgórni (cyberpoetry) Tomek Janka (prose) Hanna M. Zagulska (prose) Daniel Kot (prose, poems)

podziękowania/acknowledgement: Roman Bromboszcz, for cover design Małgorzata Maciaszek, for illustrations Adrian Szorc, for translate

zebrał do kupy/patch issue up:

Daniel Kot pan kierownik/mananging editor:

Daniel Kot

teksty prosimy przesyłać na/send your stuff please on:

kofeina.zin@gmail.com

www.kofeina-zin.blogspot.com


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.