22 minute read

Doro

Advertisement

Życie jest krótkie, więc daję z siebie wszystko

Doro jest niepodważalnie królową metalu - ale poza tym, nie tylko prywatnie, także królową dobrego wychowania i człowieczeństwa. Rozmowa z nią okazała się bliższa atmosferze spotkania z przyjaciółką przy kawie, niż onieśmielającego spotkania z gigantem gatunku. Nie ma drugiej osoby, dla której fani byliby ważni do tego stopnia, by zastąpić jej rodzinę i od kilkudziesięciu lat zawsze stawiać ich zawsze na pierwszym miejscu. To nie są tylko puste słowa. W naszej rozmowie Doro wspominała o fanach prawie przy każdej możliwej okazji. Jak sama twierdzi, dobrem, które wysyła w świat, chce się odwdzięczyć za dobro, które okazali jej nie tylko słuchacze, ale też blisko związane z nią legendy, w tym Dio i Lemmy. Niedawno zrobiła dla świata coś jeszcze - nagrała na nowo kultowy dziś album "Triumph and Agony" w wersji koncertowej. Jak się okazuje, szykuje jeszcze więcej niespodzianek - nową solową płytę, trasę i… odwiedziny w Polsce. O planach na przyszłość, pracy we własnej wytwórni i miłości do wszystkiego, co oldschoolowe, opowiedziała w rozmowie dla Heavy Metal Pages.

HMP: Po pierwsze, bardzo się cieszę, że możemy dziś ze sobą porozmawiać i gratuluję świetnego nowego albumu, wersji live "Triumph and Agony " , dziś już mającego status klasyka. Brzmisz równie dobrze, co w latach 80.! Doro: (śmiech) Dziękuję, świetnie się bawiłam mogąc go znów zaśpiewać! Granie na żywo jest zawsze najlepszą opcją. Brzmienie, fani, żadna płyta nagrywana w studio nie może się z tym równać. W zeszłym roku planowaliśmy tyle tras, festiwali i wszystko zostało odwołane. Kiedy wróciłam do studia, zaczęłam pisać piosenki na nowy album. Pomyślałam, że nareszWydanie live albumu to w dzisiejszych czasach świetna opcja, żeby podtrzymać kontakt z fanami, gdy granie na żywo jest utrudnione. Czy to również był powód, dla którego zdecydowaliście się na taką formę?

cie mamy czas spotkać się całym zespołem i coś nagrać, ale każdego dnia coś nas zaskakiwało. Na początku nasz gitarzysta nie mógł opuścić Włoch z powodu lockdownu, później nie mogliśmy pojechać do Stanów, więc zamiast pracy w studio zaczęłam przeglądać nasze archiwa. Trafiłam na zdjęcia i nagrania z czasów "Triumph and Agony". Pierwszym festiwalem, jaki nam się nawinął, był Sweden Rock i właśnie wtedy postanowiliśmy zagrać tę płytę w całości. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. To było tak magiczne, że stwierdziliśmy, że musimy wydać Blu-Ray z tego wydarzenia. Na początku chcieliśmy wydać też DVD, ale stanęło tylko na tym. To mix pomiędzy Sweden Rock i koncertem w Hiszpanii. W sumie skończenie prac zajęło nam pół roku. Musieliśmy naprawić trochę rzeczy w mixie, wiesz, zawsze trafi się jakieś spięcie w kablu, hałas, niechciany feedback. Dobrą stroną tego wszystkiego był fakt, że każdy z nas mógł pracować w swoim domowym studio.

Foto:TimTronckoe

Tak, oczywiście! Podczas grania na żywo uwalniany jest zupełnie inny duch, inne emocje i chcieliśmy je przekazać również fanom. Nie tylko mix, ale również późniejsze oglądanie tego koncertu dało mi sporo radości. Minęło dużo czasu, ale wszystko powoli wraca do normy. Praca nad tą płytą pomogła mi też rozruszać się w studio. Jak mówiłam, nie może się to równać z byciem w trasie, ale kocham tam przesiadywać, pomaga mi to utrzymać spokój ducha. Nie miałam czasu, żeby popaść w depresję (śmiech). Moje myśli były skupione tylko wokół tego, że mogę zrobić coś dla fanów, co, jak miałam nadzieję, im się spodoba. Tak, fani są dla ciebie wyjątkowo ważni. Macie bardzo bliską relację. Oczywiście, to zawsze był, jest i będzie najważniejszy aspekt mojej pracy. Fani są w moim życiu numerem jeden. Nic nie może się nawet zbliżyć do tej pozycji.

Mówiłaś też o blu-rayu. Album będzie wydany również na CD, winylu i w specjalnym boxie. To świetna rzecz dla kolekcjonerów i wielu fanów, ale czy ty, osobiście, również wierzysz w fizyczne wydania? Wiem, że kolekcjonujesz materiały z przeszłości. W metalu zawsze chodziło o płyty, kasety, plakaty, ale to się zmienia. A może takie rzeczy pozostają niezmienne? W końcu trzy lata temu stałaś się numerem 1 w Niemczech, jeśli chodzi o sprzedaż winyli. To był pierwszy raz, gdy zajęliśmy pierwsze miejsce, byliśmy tacy szczęśliwi! Uwielbiam wszystko, co jest oldschoolowe. To zupełnie inne doświadczenie, niż stykać się z rzeczami tylko w internecie. Lubię móc trzymać coś we własnych rękach, szczególnie okładki winyli. Wkładki, ilustracje, to wszystko zawsze miało dla mnie ogromne znaczenie. Lubię też samo brzmienie płyty winylowej, jest o wiele cieplejsze. Co do naszego nowego albumu, powiem więcej, wyjdzie również na kasecie. A w specjalnym boxie znajdą się też naszywki, przypinki i warlockowa figurka, inspirowana oryginalną okładką "Triumph and Agony". Dwie małe postacie. Kiedy w zeszłym tygodniu zobaczyłam prototypy, uznałam, że są takie urocze! Będą świetnie wyglądać obok figurek Kiss (śmiech). Trudno mi uwierzyć, że ktoś jeszcze ma odtwarzacz do kaset, ale stwierdziłam, że musimy to wydać również w tym formacie.

Ja jeszcze mam! Będę musiała kupić to wydanie (śmiech). Naprawdę? (śmiech) To zdecydowanie coś dla prawdziwych kolekcjonerów. Kompletny oldschool. Oczywiście, płyta trafi też na serwisy streamingowe, żeby mogli jej też posłuchać ludzie, którzy w całości przerzucili się na ten sposób. Ale dla mnie stara szkoła wydawania i słuchania muzyki ma szczególne, większe znaczenie. Nadal zbieram płyty zespołów, które mi się podobają. Jestem jeszcze szczęśliwsza, gdy ktoś sprezentuje mi jakiś bootleg, często dostaję takie rzeczy od fanów. Czasem pokazują mi różne, dziwne wydania i pytają "widziałaś to?", a ja myślę, "muszę wiedzieć, skąd to masz!" (śmiech). Lubię kolekcjonować to, co jest dla mnie w jakikolwiek sposób ważne. Wierzę, że fani czują to samo.

Byłaś również grafikiem. Wiem, że kochasz sztukę i, oczywiście, prace Geofrrey ' a Gillespie, twórcy wielu okładek Warlocka. Zastanawiam się, czy to był twój pomysł, żeby na okładce wersji live "Triumph and Agony " , umieścić oryginał pomieszany z kolażem archiwalnych zdjęć. Tak, to mój pomysł! Mam tu jednego grafika i zawsze tłumaczy mi, które rozwiązania są możliwe, a które nie. Pracujemy razem już od naprawdę długiego czasu, czasem dzwonię do Geoffrey'a i pytam, czy może namalować coś nowego. Oboje jesteśmy tym tak samo przejęci, ale faktycznie, to był mój pomysł, żeby stworzyć ten kolaż. Oryginalna okładka zawsze wydawała mi się ikoniczna, ale postanowiłam, że trzeba umieścić tam też fragmenty zdjęć z występów na żywo i oczywiście fanów wszystkie te podniesione ręce, jeden koleś trzyma nawet piwo (śmiech). Takie detale są super

i można je dostrzec dopiero, gdy długo wpatrujesz się w tę okładkę. Zamysł na nową wersję przyszedł mi bardzo naturalnie, nie musiałam tego planować.

Od kilku lat masz własną wytwórnię, Rare Diamonds Productions i "Triumph and Agony Live " również zostanie przez nią wydany. Czy posiadanie wytwórni jest ułatwieniem, czy trudno jest musieć samemu wszystko nadzorować? Czy na decyzję o założeniu własnej działalności wpłynęły wcześniejsze problemy z wytwórniami, czy nawet początki Warlock, kiedy podpisywaliście podejrzane kontrakty? Kilka lat temu, uzyskałam od wielu różnych wytwórni prawa do ponownego wydania moich płyt. Pytanie brzmiało, czy mam w związku z tym poszukać kogoś, kto zajmie się wznowieniem katalogu, czy nie. Wtedy stwierdziłam, że dam radę zrobić to sama. Myślę, że to była najlepsza opcja. Mogłam się wszystkim zaopiekować, miałam dostęp do muzyki i filmów, których nigdzie nie dało się dostać, nie były już produkowane. Pomyślałam, że to wstyd, że ludzie nie mają do tego dostępu, wiesz, na przykład "Calling the Wild", "Fear no Evil", "Warrior Soul". Byłam zdecydowana, żeby je wznowić. Oczywiście, mam ludzi, którzy pomagają mi z wytwórnią. Nie przeszkadza mi stres i duża ilość pracy, prawdę mówiąc, mogłabym to robić 24 godziny na dobę (śmiech). Trochę dziwnie tylko łączyć to z koncertowaniem, jednego dnia wskakuję na scenę, a kiedy z niej schodzę, biegnę doglądać wytwórni. Ale całkiem to lubię, zawsze wierzę, że wszystko się uda, choć czasami pojawiają się problemy. Niedawno pracowaliśmy nad jakąś reedycją i musieliśmy przygotować do niej archiwalne zdjęcia. Zobaczyłam wtedy rzeczy, jakich nigdy, przenigdy nie chciałabym pamiętać (śmiech). Nie chciałam wydawać czegoś takiego, odrzuciłam większość, a potrzebowaliśmy zdjęć. Dla mnie to mus. W pracy z poprzednimi wytwórniami zawsze mnie irytowało, że reedycje nie miały żadnych dodatków. To nie jest fair wobec fanów, którzy kupią coś takiego i nie dostaną niczego specjalnego, żadnych fotografii, żadnych bonus tracków. Również z tego powodu stwierdziłam, że muszę zająć się tym sama. Praca we własnej wytwórni sporo mnie też nauczyła przez te kilka lat. To dzięki niej jest też możliwa nawet nasza dzisiejsza rozmowa! Wiesz, kiedyś często pytałam, dlaczego nie bierzemy pod uwagę niektórych krajów, dlaczego nie robimy tam wywiadów, a w odpowiedzi słyszałam, że tam nie ukaże się moja płyta. Myślałam wtedy "o nie, chcę dotrzeć do fanów na całym świecie!". To się zdarzało szczególnie w tych największych wytwórniach. Ograniczanie się tylko do konkretnych krajów zawsze sprawiało mi przykrość. Samodzielna praca daje mi dużo radości, sama decyduję też nie tylko o tym, jak wyglądają moje płyty, ale też mój kontakt z fanami.

Planujesz wydawać w przyszłości, poprzez Rare Diamonds Productions, również płyty innych artystów? Mówiąc szczerze, póki co skupiałam się głównie na "Triumph and Agony Live" i "Magic Diamonds" wydanym w zeszłym roku, coś w stylu the best of, ponad pięćdziesiąt piosenek, niektóre w nietypowych wersjach, również na żywo. Tak wyszło, że nigdy nie wydawałam innych artystów. Może w przyszłości, jeśli znalazłby się zainteresowany współpracą, może młody zespół i poczuję, że będę mogła ich w ten sposób wesprzeć, to dlaczego nie? Na ten moment ogranicza mnie też czas. Gdybym tylko mogła, pracowałabym jeszcze więcej, ale to nie jest fizycznie możliwe. Inna kwestia to czas, który spędzę w trasie. Sporo planujemy, ale to zależy od sytuacji na świecie.

Właśnie, jak teraz wygląda kwestia twoich koncertów? Niedawno zagrałam pierwsze dwa koncerty w tym roku. Dokładniej dwa tygodnie temu, w Niemczech. Planujemy też pojechać do Belgii, na Alcatraz Festival, to wspaniała, duża impreza, a później Wacken, mamy nadzieję, że się odbędzie. W zeszłym roku zagraliśmy kilka wyjątkowych gigów na wybrzeżach, a w tym roku planujemy zagrać też na plażach. Publiczność była rozpalona do granic! To zupełnie inne doświadczenie, ale o wiele lepsze, niż siedzenie bezczynnie w domu. Trzeba umieć dostosować się do nowych warunków, kiedy ludzie są daleko od ciebie i musisz pracować dziesięć razy ciężej, by móc utrzymać z nimi kontakt. Po tak długiej przerwie, kiedy wracałam po koncertach do domu, bolało mnie całe ciało. Traktuję to jako wyzwanie. Mam nadzieję, że nasze koncertowe plany na jesień się udadzą i odwiedzimy również Polskę. Dokładniej, planujemy zagrać w Warszawie, w klubie Proxima.

To świetne miejsce, jestem pewna, że będziecie się dobrze bawić. Tak, jak twoja mama, jestem z Wrocławia i myślę, że w tym mieście również by ci się spodobało. Może tam zagracie kolejny koncert (śmiech). (śmiech) Dobrze to słyszeć! Właśnie sprawdziłam, w Warszawie zagramy 24 listopada, jestem bardzo podekscytowana. Co do reszty planów, chcemy też jechać w trasę do Anglii z Michaelem Schenkerem. To przezabawny gość. Poznaliśmy się w 1986 roku na legendarnym już Monsters of Rock. Bardzo się cieszę, że będę mieć okazję dłużej przebywać z ludźmi, których uwielbiam i których znam już tak długo. Jestem pewna, że słyszałaś, że Mike Howe z Metal Church nie jest już dłużej z nami, prawda?

Tak, to ogromna strata dla całego środowiska. Podczas mojej ostatniej trasy po Ameryce 2019 roku objechaliśmy z Metal Church cały kraj. Mike był takim miłym człowiekiem. Zawsze graliśmy razem "Breaking the Law" na koniec koncertu. Wielka strata. A później jeszcze perkusista Slipknot, basista ZZ Top… W takich momentach uświadamiasz sobie, jak krótkie jest życie. Dlatego chcę dawać z siebie wszystko.

Jak zawsze! (śmiech) To prawda, jak zawsze. A może nawet jeszcze więcej. Teraz czuję, że to możliwe. Jesteśmy bardzo podekscytowani na myśl o podróżach, koncertach i festiwalach. Jeśli nie będą mogły się odbyć, wrócę do studia do pracy nad nowym albumem, który planuję wydać najprawdopodobniej w przyszłym roku, w 2022, poprzez Nuclear Blast.

Tak, oprócz

"Triumph and Agony Live " możemy się spodziewać też twojego nowego, solowego albumu, który promuje singiel "Bric-kwall" . To bardziej klasyczne brzmienie, w stylu metalowych ballad z lat 80. i rockowych szlagierów. Bardziej eksperymen-

towałaś na "Love Me In Black" , niedawno nagrałaś na-wet nową wersję tytułowego utworu. Czy na nowej płycie pojawią się podobne, lub jeszcze inne eksperymenty? Chciałabym utrzymać tę płytę w ciężkim klimacie. Dużo klasycznego metalu, ale też rockowych hymnów, pracuję właśnie nad jednym, nie jest jeszcze właściwie nagrany, ale samo demo brzmi świetnie. To numer w stylu "All for Metal". Cały album będzie miksem pomiędzy czymś ciężkim, a uduchowionym, pełnym uczuć, ale również niespodzianek. Pełne spektrum, tak, jak zawsze lubiłam. Czasem, gdy planujesz napisać nową płytę, coś cię zatrzymuje i idziesz w zupełnie innym kierunku. Mogę opowiedzieć ci zabawną historię! Kiedy skończyliśmy nagrywać "Triumph and Agony" w 1987 roku, byliśmy bardzo szczęśliwi, wszystkie kawałki brzmiały tak, jak chcieliśmy, wiedzieliśmy, że są wśród nich mocni kandydaci na singiel lub teledysk, jak "All We Are". O, tu jeszcze dygresja, pamiętam, jak zebraliśmy w studio wszystkich muzyków,

dźwiękowców i przyjaciół, żeby nagrać chórki do tego numeru. Gdy zobaczyłam, jak z całych sił śpiewają refren z wielkimi uśmiechami na twarzach, poczułam, że to prawdziwa magia! Wracając, uznaliśmy płytę za skończoną, mieliśmy dziewięć utworów. Było mi jednak bardzo smutno, że to już koniec. To takie samo uczucie, jak kiedy skończysz trasę - wszyscy się rozchodzą, mija podekscytowanie i nie wiesz, co masz ze sobą zrobić. Siedziałam wtedy w Nowym Jorku razem z Joeyem Balinem, producentem albumu. Oboje czuliśmy tę pustkę. Spytał mnie: "Co teraz?", a ja nie miałam pojęcia, zapytałam, czy chce gdzieś wyjść albo coś zjeść, ale to nie było rozwiązanie. W pewnym momencie wpadłam na pomysł. Może powinniśmy napisać jeszcze jedną piosenkę? To go ożywiło. Zapytał, w jakim stylu. Stwierdziłam, że skoro płyta jest już gotowa, zróbmy wściekły, najszybszy, najbardziej brutalny numer na świecie. I tak powstał "Für immer" piękna, słodka ballada (śmiech).

(śmiech) To prawie nie do uwierzenia! To było tak dziwne! Gdy już wstępnie zarejestrowaliśmy ten utwór, wtedy na kasecie, włączyliśmy go na walkmanie i poszliśmy na próbę do studio SIR w Nowym Jorku - czegoś pomiędzy salami prób, a studiem nagraniowym, więc mieliśmy możliwość od razu go nagrać. Wtedy poczuliśmy, ile w "Für immer" jest magii. Nic dziwnego, że stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych utworów na "Triumph and Agony". Jest nim do dziś, obok "All We Are" - nie wyobrażam sobie bez nich koncertu. A także "I Rule The Ruins", którym kiedyś zazwyczaj zaczynaliśmy setlistę.

Właśnie, tym razem "Triumph and Agony Live " zaczęliście od "Touch of Evil" . W setliście znalazły się też te, które śpiewałaś na żywo bardzo rzadko, jak "Three Minute Warning " czy "Kiss of Death" . Jakie to uczucie wrócić do nich po tych wszystkich latach? Coś byś w nich zmieniła, czy cieszyły cię takie, jakimi są? To była czysta przyjemność! To idealna płyta do zagrania jej w całości, wiesz, jest mnóstwo moich albumów, które kocham, ale ten jest wyjątkowy. Nie mogę powiedzieć, że to mój ulubiony, ale zdecydowanie są z nim związane

Foto:TammyGreen

najlepsze wspomnienia. 1987r. to też najlepszy czas dla metalu, wszyscy ci fani, magazyny… Wydaje mi się, że "Make Time For Love" i "Kiss of Death" nigdy nie zagraliśmy na żywo, a przynajmniej nie pamiętam ich z prób (śmiech). W ten sposób mogliśmy uczcić kolejną rocznicę tej płyty. Zadzwoniłam do mojego dawnego gitarzysty, Andy'ego Bruhna i zapytałam, czy chciałby zagrać "Triumph and Agony" od początku do końca. Odpowiedział: "Doro, trzydzieści lat czekałem na taki telefon!" (śmiech). Zawsze byliśmy przyjaciółmi, czasem zabieraliśmy go na trasy jako gościa specjalnego, ale nigdy nie planowaliśmy niczego tak wielkiego. Mimo to się zgodził. Kiedy zaczęliśmy próby, szczególnie cieszyło mnie właśnie granie tych trzech piosenek, które wspomniałyśmy: "Three Minute Warning", "Kiss of Death" i "Make Time for Love". Tęskniłam za nimi. Co do "Touch of Evil", zdarzało mi się rozpoczynać nim koncert, ale jest bardzo wymagający wokalnie jak na pierwszy kawałek.

Szkoda, bo jako otwarcie sprawdza się znakomicie. Ma w sobie mnóstwo energii. Tak i do tego jest bardzo tajemniczy, zawsze w nim to lubiłam. Tylko te wszystkie te szalone krzyki bardzo męczyły moje gardło. Jeśli nadużyję głosu już w pierwszej piosence, to źle wróży pozostałym (śmiech). Kiedy trasa jest bardzo długa, albo jest brzydka pogoda, raczej rezygnuję ze śpiewania go na początku. Czy pod koniec listopada w Warszawie będzie chłodno?

(śmiech) To bardzo prawdopodobne. (śmiech) Więc prawdopodobnie nie zaczniemy od "Touch of Evil". Mimo wszystko go kocham i mam świetne wspomnienia związane z nagrywaniem go. No i, nawiasem mówiąc, zagrał w nim Cozy Powell, legendarny perkusista. Pamiętam, że kiedy weszłam do studia, dostałam taki zastrzyk energii, że wydobywałam z siebie naprawdę mocne, wysokie dźwięki, a inżynier dźwięku i producent mówili: "właśnie tak, Doro, śpiewaj to w ten sposób!". W tamtych czasach, w Niemczech, kiedy nagrywaliśmy materiał, w każdym studio ludzie byli bardzo krytyczni, więc kiedy przyjechałam do Nowego Jorku, to była miła odmiana. Dali mi sporo wolności i pozwolili robić swoje, bo dobrze to dla nich brzmiało. Krzyczałam więc jak szalona! Mieliśmy tylko nadzieję, że słuchawki nie wybuchną. I wtedy zobaczyliśmy jakąś kulkę światła przelatującą za jedynym, małym okienkiem, prawdopodobnie błyskawicę. Wszyscy byli przerażeni, bo gdyby w nas uderzyła, byłoby naprawdę źle. Tej nocy od razu opuściliśmy studio. Pomyślałam, że stworzyliśmy przy tym kawałku tak dużo energii, że aż się w ten sposób skumulowała. Coś niesamowitego. To było studio The Power Station.

"Touch of Evil" pojawiający się na początku płyty to nie jedyna zmiana. Zmieniła się też kolejność niektórych kawałków. To celowy zabieg, płyta stanowi teraz, jako całość, zupełnie inną opowieść? Oczywiście rozumiem, że największy hit musiałaś zostawić na koniec (śmiech). (śmiech) Oczywiście, nie mogłam zacząć od "All We Are". Zawsze w naszej setliście znajduje się na końcu, przed bisami. Zdarzały się koncerty, kiedy graliśmy go nawet trzy razy. Po kilku pierwszych kawałkach ktoś z publiczności w pierwszym rzędzie zaczynał śpiewać refren, więc stwierdzaliśmy, że zagramy go wcześniej. Ale po kilku kolejnych sytuacja się powtarzała! Stwierdziłam, że skoro tego chcą fani, to właśnie to zrobimy. Kiedy doszliśmy do końca setlisty powiedziałam, że jesteśmy dziś dobrze przygotowani i publiczność może wybrać sobie dodatkową piosenkę, którą chcą usłyszeć. I znów domagali się "All We Are"! To było przezabawne, ale najważniejsze, że ci ludzie tak dobrze się bawili. To ten rodzaj piosenki, przy którym wszystkie problemy gdzieś znikają i po prostu śpiewasz z tłumem z całego serca, poznajesz innych metalowców, automatycznie zdobywasz nowych przyjaciół i idziesz na piwo (śmiech). Miło jest zmienić kolejność utworów, ale jestem między innymi przyzwyczajona, by w środku był "Für immer", zawsze tworzy wyjątkową atmosferę. "Touch of Evil" znalazło się na początku, żeby wprowadzić publiczność w odpowiedni nastrój - jest ciężki, bardzo energiczny. Na próbach próbowaliśmy zacząć innym utworem, ale nic tak dobrze nie pasowało. Kolejność utworów różni się też w zależności od nośnika, CD jest nieco inne, niż winyl, ale to kwestia techniczna, bo trzeba uwzględnić długość trwania poszczególnych stron.

Dio, ale zastanawia mnie, czy słuchasz coverów swoich utworów? Jeśli tak, masz swoich ulubieńców? Tak, dobrze pamiętam cover, który zrobił Sabaton, zagrali "Für Immer". Wyszło im świetnie. Była też dziewczyna, która coverowała "Mr. Gold", wokalistka Crystal Viper. Płyta nazywa się "Metal Queens" i jest na niej mnóstwo wspaniałych kawałków. Bardzo się ucieszyłam, że znalazł się tam "Mr. Gold". Kiedy to usłyszałam, pomyślałam, "wow, nie graliśmy tego od lat!". Bardzo dobry wybór, bardzo dobra wersja. Na wielu festiwalach, głównie thrash metalowych i death metalowych słyszałam też, że zespoły grające te gatunki coverowały "All We Are". Ciężkie gitary przestrojone w dół, brzmiało niesamowicie!

Niedawno miałam okazję porozmawiać ze Schmierem z Destruction. Opowiadał, jak wyglądało środowisko metalowe w Niemczech, gdy nie było oficjalnych magazynów, co ty również wspominałaś w wywiadach, ludzi rozumiejących muzykę, którą chciał grać, było bardzo niewielu, a scenę odkrył dopiero, gdy pojechał do większego miasta. Jak z twojej perspektywy, w twoim otoczeniu wyglądała scena niemiecka w latach 80.? Czułaś się, poza swoim zespołem, wyobcowana? Kiedy zaczynałam, niemiecka scena metalowa była bardzo mała. Faktycznie, istniały tylko niewielkie fanziny, do tego pisane ręcznie i limitowane do niewielu kopii. Dla porównania w innych krajach, między innymi w Anglii, mieli już wtedy świetne drukowane magazyny. Na przykład Kerrang, dla nas szczególnie istotny. Był też jeden w Holandii, drukowany w kolorze, na lepszym papierze, dla nas coś nieosiągalnego. Kiedy w latach 80. podpisywaliśmy kontrakt płytowy, zamiast Niemiec zdecydowaliśmy się na Belgię, bo tam scena metalowa o wiele lepiej się rozwijała, tak jak w Holandii i Luksemburgu. Często jeździliśmy więc tam w trasy. Graliśmy ze świetnymi zespołami, miło wspominam Venom. Dopiero później scena niemiecka stała się tak duża. Początki były trudne, nie mieliśmy okazji, by więcej koncertować we własnym kraju. Dobrze pamiętam koncert Metalliki. Mieli ich supportować Twisted Sister, ale coś im wypadło, więc organizatorzy skontaktowali się z nami. Powiedzieli, że chodzi o duży zespół z Ameryki, nie mieliśmy pojęcia, kto to jest. Zagraliśmy z nimi w bardzo małym klubie w Holandii, ale koncert był niesamowity. Szczególnie publiczność, wszyscy w katanach z naszywkami, nie widzieliśmy czegoś takiego za często. O, tak, tęsknię za czasami, kiedy każdy na koncercie taką nosił (śmiech). W tamtym czasie oprócz grania miałam jeszcze pracę, pamiętam, jak prosiłam, żeby nie wracać zbyt późno, bo musiałam wstać o szóstej, a na dodatek prowadziłam. Ale i tak zaproponowałam, żebyśmy zostali usłyszeć chociaż kilka kawałków tego drugiego zespołu. I to była Metallica! Oczywiście, zostaliśmy do tej szóstej rano (śmiech). To był świetny okres, kiedy mieliśmy możliwość koncertować za granicą. Parę lat później to wybuchło i Niemcy miały już swoje wielkie zespoły i magazyny. Pamiętam, jak wybrałam się na koncert Judas Priest i supportował ich Accept. Nie miałam pojęcia, że są Niemcami! Trudno było wtedy znaleźć takie informacje. Odkryłam to dopiero po latach. Później wszyscy staliśmy się przyjaciółmi, wszystkie niemieckie zespoły. Ja, Udo Dirkschneider, oczywiście również Schmier. Nawet grał z nami jakiś czas temu. Pojawił się na twoim " 25 Years in Rock" . Zastanawiałam się, czy jesteście blisko. Nawet dubbingowaliście razem postaci w Metalocalypse. Tak, ty wiesz wszystko! (śmiech). Jako niemiecka scena jesteśmy zgraną drużyną. Na "Forever Warriors, Forever United" nagraliśmy wspólnie "All For Metal". Pojawia się tam tyle wspaniałych osób, nawet Mille z Kreatora i Andy Brings, który grał z Sodom. Świetne doświadczenie. Ale oczywiście to działa tak samo na całym świecie, bo wszyscy metalheads, niezależnie od kraju, z którego pochodzą, są jedną wielką rodziną. Bardzo doceniam takie przyjaźnie.

Wspominałaś już, że zwykle byłaś kierowcą podczas tras koncertowych. Niedawno na swoim fanpage ' u podzieliłaś się fragmentem dokumentu, na którym prowadzisz ciężarówkę. Mogłabyś podzielić się historią z tobą jako kierowcą w roli głównej, którą pamiętasz najwyraźniej? To bardzo odpowiedzialna funkcja. Tak, zawsze byłam dość odpowiedzialną osobą. Mój ojciec był kierowcą ciężarówki, więc miałam z tym kontakt już od małego. Za ojca także czułam się odpowiedzialna. Byliśmy zgraną drużyną. Kiedy skończyłam osiemnaście lat i zrobiłam prawo jazdy, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było poproszenie go, żeby pozwolił mi poprowadzić swoją ciężarówkę. Byłam taka szczęśliwa, a on taki dumny (śmiech). Naturalnie zostałam więc kierowcą naszego zespołu. Pewnego razu wracaliśmy z zagranicznej trasy, to był wczesny okres Warlock. Tylko ja wtedy pracowałam. Skończyła nam się benzyna. Wielka ciężarówka, nic nie działało, na początku nie mogłam rozgryźć, dlaczego właściwie stoimy (śmiech). Autostrada, środek nocy, kiepskie nastroje. Pojechałam autostopem do moich rodziców po pieniądze, co zajęło mi kilka godzin. Później musiałam, również autostopem, jechać na najbliższą stację benzynową, żeby napełnić kontenery i je przywieźć. Kiedy w końcu wróciłam, nikogo z zespołu już nie było. Wszyscy byli tak pijani, że wdali się w bójki, bo to była jedna z naszych pierwszych tras i nic nie szło po naszej myśli. Został tylko menadżer, siedział i płakał, to on powiedział mi, że chłopaki sobie poszli. Pojechałam więc do mojej pracy, do Düsseldorf. Nie mam pojęcia, jak reszta dotarła wtedy do domów. To był pierwszy raz, kiedy zespół się rozpadł. Nawet jeszcze dobrze nie zaczęliśmy! (śmiech). Nie mieliśmy nawet nagranej żadnej płyty. Tak to jest, kiedy jest się nastolatkiem, pije trochę za dużo i emocje biorą górę.

Nie boisz się angażować w istotne kwestie, które wielu mogłoby uznać za polityczne, na przykład, gdy napisałaś ważny utwór o rasizmie, "Bad Blood" . Promowałaś akcje krwiodawstwa, a niedawno w telewizji poruszyłaś temat okrutnych powodzi w Niemczech. W tej muzyce jest niewielu artystów, którzy w ten sposób wykorzystują swój wizerunek. Wiem, że wierzysz, że metalowcy mają dobre serce. O, tak, to prawda.

Kiedy zdecydowałaś, że będziesz w ten sposób używać swojej popularności, by tworzyć prawdziwą zmianę, mówić o tym, co ważne? To wychodzi naturalnie prosto z mojego serca. Kiedy dostrzegam gdzieś niesprawiedliwość, muszę reagować. Jest jedna kwestia, która szczególnie mnie porusza i są to zwierzęta.

Właśnie, w dalszym ciągu jesteś weganką? Tak, na stałe przeszłam na weganizm i nie noszę już prawdziwej skóry. Wszystkie moje kurtki i kamizelki są sztuczne, ale wyglądają równie dobrze! Nie widzę szczególnej różnicy, a co najważniejsze, nie umiera żadne zwierzę. Myślę, że stałam się świadoma rzeczy, na które jako nastolatka nawet nie zwracałam uwagi. Wtedy po prostu robisz swoje, grasz koncerty, piszesz muzykę i to tyle. Im uważniej obserwuję świat, tym bardziej widzę, że trzeba walczyć o dobro, wspierać się nawzajem, także pomiędzy krajami. Szczególnie w ostatnich latach sytuacja na świecie jest trudna. Nie wszędzie to, że możesz śpiewać i robić to, co chcesz jest takie oczywiste. Jeśli mogę zrobić coś dobrego, to to robię. To dla mnie naturalne. Pamiętam jak podczas festiwalu w Wacken była wśród nas osoba z nowotworem. Na koncert przyszło mnóstwo fanów, więc zaproponowałam, żebyśmy zwrócili się do nich z prośbą o pomoc, żeby chociaż część wpłaciła małą kwotę na leczenie. Tak długo, jak żyję i jestem zdrowa będę pomagać innym. Mam szczęście, że wokół mnie są wspaniali ludzie, którzy wiele razy pomogli także mnie, jak Lemmy i Dio. Byli dla mnie olbrzymim wsparciem. Już od pierwszej trasy, Judas Priest, W.A.S.P., Motorhead, Saxon, to wszystko świetne osoby, które zawsze wyciągały pomocną dłoń. Nawet Gene Simmons z Kiss, kiedy pracowaliśmy razem nad jednym nagraniem, powiedział mi: "Nie chcę, żebyś po prostu nagrała płytę. Chcę, żebyś się też czegoś nauczyła". I faktycznie, nauczył mnie bardzo dużo. Staram się więc odwdzięczać dobrem za dobro, które mi okazano. Nie jesteśmy nawet rodziną ani bliskimi przyjaciółmi, ale proszę, ty też dbaj o siebie, szczególnie w tym trudnym czasie.

Ty również. Bycie po prostu dobrym człowiekiem jest chyba najważniejszą rzeczą w życiu. Bardzo dziękuję ci za dzisiejszą rozmowę. Było mi bardzo miło, dziękuję, że mogłam pojawić się w waszym magazynie. Chciałabym móc porozmawiać dłużej. Wywiady zawsze są dla mnie bardzo intymne, zbliżają do siebie ludzi. Bądźmy w kontakcie, a może spotkamy się jeszcze po koncercie w Polsce i wtedy możemy kontynuować (śmiech).

Bardzo chętnie! Świetnie. Życzę ci miłej reszty dnia. Bądź zdrowa i co najważniejsze - szczęśliwa!

Iga Gromska

This article is from: