9 minute read

Lee Aaron

Foto:SpiritAdrift

Advertisement

"Forge Your Future " ma jedną z najpiękniejszych okładek, jakie ostatnio widziałam w metalu, świetnie współgrającą z zawartością. Jak wpadliście na ten koncept? Czy to śmierć stawiająca czoła słońcu, a może pustce? Czy to metaforyczna okładka? Chciałem czegoś naprawdę psychodelicznego. Udało mi się znaleźć Kubę Sokolskiego, artystę z Polski i podesłałem mu teksty piosenek. Chciałem, żeby każdy element oprawy graficznej współgrał z każdym utworem. Postać z okładki jest rozdarta pomiędzy dwoma niebezpiecznymi ścieżkami, więc decyduje się podążyć swoją własną. Każdy z nas jest w stanie wytyczyć sobie w życiu własną ścieżkę.

Od momentu rozpoczęcia działalności zespołu, Spirit Adrift wydawało album prawie każdego roku (poza 2018, ale wydaliście wtedy przynajmniej singla). Jak znajdujesz energię, czas i inspirację, żeby to robić i utrzymywać to na niezmiennie wysokim poziomie? Każdą sekundę mojego życia poświęcam na rozwój i stawanie się lepszym muzykiem. Wszystko, co robię, jest powiązane z muzyką. To cały mój świat. Nawet, gdy robię sobie przerwy, wychodzę na kontakt z przyrodą, pływam kajakiem, spaceruję, czy cokolwiek w tym stylu, używam tych doświadczeń, by znaleźć w nich inspirację do kolejnych, muzycznych dążeń.

Podejrzewam, że w 2021, a może 2022, pojawi się wasze nowe LP. Mógłbyś zdradzić więcej szczegółów? Skończyłem nagrywać demówki na nasz następny album. Mamy zamiar nagrać go studyjnie w przyszłym roku, kiedyś. Jeszcze zobaczymy, co się wydarzy.

Teksty na EPce "Forge your Future " są niczym ostrzeżenie dla ludzkiej rasy. To pandemia spowodowała, że podjąłeś taki temat, czy ogólna kondycja świata? Co więcej, inspirują cię teksty Judas Priest i Dio. Kto, poza nimi, jest twoim ulubionym tekściarzem? Tak, rasa ludzka ma prawdopodobnie przejebane. Ale nie mam na to żadnego wpływu, więc staram się żyć pełnią życia i pozostawać wdzięcznym za każdy dzień. Moim ulubionym tekściarzem wszechczasów jest najprawdopodniej Tom Petty. Nie mieści się w głowie jak jeden człowiek mógł napisać tyle perfekcyjnych piosenek. Niedawno miała miejsce premiera teledysku do "Wake Up " . Płyty winylowe odgrywają w nim ważną rolę. Czy dla ciebie, osobiście, również są tak ważne? Wierzysz w fizyczność w erze streamingu w przemyśle muzycznym? Dorastałem słuchając muzyki zanim istniało coś takiego jak streaming. Okładki płyt i możliwość posiadania fizycznej kopii są dla mnie kluczowe. W innym przypadku pozbawiasz się pełnego doświadczenia. Byłem naprawdę zaangażowany w słuchanie każdego albumu, który kupiłem, ponieważ musiałem pracować, by pozwolić sobie na ich zakup. To była inwestycja - i to zupełnie inne doświadczenie, niż bezmyślne streamowanie jakiegoś gówna całymi dniami, poświęcając tylko częściowo uwagę temu, czego się własciwie słucha.

Czy możesz powiedzieć coś więcej o samej pracy nad teledyskiem, konceptem, procesie powstawania? Nasz przyjaciel, Guilherme Enriques z Portugalii nakręcił ten teledysk. Pracowaliśmy razem jak do tej pory już trzy razy. Po prostu podsyłam mu swoje pomysły, przedyskutowujemy je i za każdym razem robi fantastyczną robotę.

Jaki był najlepszy koncert, który kiedykolwiek zagraliście? Najlepszym koncertem był prawdopodobnie ten w Turbo Haus w Montrealu, w Kanadzie. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem aż takiej mocnej reakcji ze strony publiczności. Ich miłość i ekscytacja były wręcz przytłaczające!

Wasza najnowsza EPka idealnie oddaje ewolucję od czasów "Chained to Oblivion " do współczesności. Pierwsza płyta była bardziej doomowa, powolna, melancholijna, "Forge of Future " jest szybsza i weselsza, ale wciąż w stylu Spirit Adrift. Jak opisałbyś wasz progres? Jest coś, czego chciałbyś jeszcze spróbować w przyszłości? Nasz rozwój jest kompletnie naturalny i szczery. Ostatnio widziałem wypowiedź Fenriza, powiedział, że "nie jesteśmy sztucznymi, plastikowymi produktami, któte pozostają takie same, jesteśmy żyjącymi istotami, które naturalnie ewoluują". Coś w tym stylu. Zawsze potrafi świetnie ująć wszystko odpowiednimi słowami. Czuję to samo, co on. HMP: Cześć Lee, jak się masz? Oczywiście rozmawiamy, bo Twój nowy album "Radio On!" jest już dostępny! Lee, jesteś na muzycznej scenie od lat 80-tych, czy wciąż czujesz ekscytację kiedy wychodzi Twoja nowa muzyka? Lee Aaron: Jaja sobie robisz? Pewnie że tak! Jestem bardziej podjarana nowymi kawałkami niż rzeczami które robiłam w przeszłości. Wiesz, zawsze czuję że moja nowa muzyka to najlepsze co mam do zaoferowania. Z roku na rok czuję że jestem lepszą wokalistką, kompozytorką, producentką. Więc jak widzisz, powodów do ekscytacji jest dość dużo!

"Radio On!" to dla mnie album którego tytuł w zasadzie wykłada wszystkie karty na stół. To po prostu wysokiej jakości radiowy rock. Dobrze odczytałem tytuł? No tak, zdecydowanie w tytule jest dość duża podpowiedź i konotacja z AOR i radiowymi klimatami. I tak, czujemy że ta muzyka należy do radia, o tak. Każdy kawałek ma tą charakterystyczną, samośpiewną melodię, solidny refren no i tę muzykalność. Wydaje mi się że ludzie tęsknią za taka muzą. Ja tęsknię na pewno.

Taki "Vampin " od razu narzuca skojarzenia z blues rockiem w trochę Aerosmithowym stylu. Nawet pierwszy akord gitarowy już zdradza, czego możemy oczekiwać... Wspaniale! Bardzo mi to schlebia, że widzisz to w ten sposób. Nasz gitarzysta, Sean przyniósł ten riff na jedną z naszych sesji kompozytorskich i od razu się zakochałam - czysty, młodzieżowo-rockowy riff, trochę heavy, trochę blues rocka a i mój głos jakoś od razu jakoś w naturalny sposób dopasował się do tego stylu i co najważniejsze, ten kawałek nadał ton całemu albumowi. Chcieliśmy otworzyć płytę mocnym, wykopnym kawałkiem, tak aby ludzie od razu zrozumieli czego powinni oczekiwać.

Następne dwa numery są z kolei nieco bardziej hard rockowe, nawet jeśli refreny wciąż pozostają mocno chwytliwe... Co jest złego w chwytliwych refrenach? Dla mnie to trochę bez sensu, że w hard rockowym gatunku istnieje przekonanie, że jeśli zaśpiewasz chwytliwy refren, albo że ludzie złapią się na tym, że podśpiewują jakiś fragment albo wystukują rytm palcami, to jest to swego rodzaju zdrada gatunku czy coś w tym stylu. To dla mnie kompletnie bez sensu. Sądzę, że to jest właśnie sens pisania numerów, żeby każdy kawałek miał jakiś haczyk, coś na co złapią się ludzie i co będzie przy nich cały czas.

Racja. Dla mnie idealnym tego przykładem jest "Devils Gold" , kawałek który brzmi trochę jak młodszy brat "The Ghost Of Tom Joad" Springsteena. (śmiech) Uznam to za komplement! Choć w sumie ktoś już kiedyś powiedział mi, że to brzmi jak Fleetwood Mac, więc może coś w tym jest. To interesujące jak ludzie różnie widzą i słyszą nasze kawałki. Chciałam napisać coś klimatycznego ale też przerażającego, jako swego rodzaju komentarz do świata dzisiejszych, przeciętnych konsumentów. Wiesz, zawsze wydaje nam się że więcej rzeczy i pieniędzy uczynią nasze życie lepszym, ale nie zawsze tak jest. I o tym jest właśnie "Devils Gold".

Dobrze mi z tym

Lee Aaron to ciekawa postać. Nagrała kilka naprawdę wspaniałych płyt, które fani hard'n'heavy pamiętają po dziś dzień. Dziś kanadyjska wokalistka wciąż aktywnie kreuje swoją muzyczną drogę, choć już na zdecydowanie innej płaszczyźnie. To co Lee nagrywa obecnie, to po prostu przyjazny dla ucha, radiowy rock, którego słucha się zdecydowanie przyjemnie, choć bez wielkich wypieków na twarzy. Mimo to, miło było pogawędzić z niegdysiejszą, samozwańczą "Królową Metalu".

wał o podobnych rzeczach (śmiech). Ale tak, to był oczywiście komplement, bo uwielbiam The Bossa. Fajnym highlightem Twojej nowej płyty jest też dla mnie numer "Wasted" , numer który zaczyna się od spokojnej ballady a przeradza się w intensywnego rockera, ze świetną gitarową solówką! Dzięki! Kiedy Sean przyniósł ten akustyczny fragment na próbę, od razu wpadłam na pomysł, że ten numer może być czymś w rodzaju historii, która zaczyna się cicho i spokojnie, aby potem nabrać na intensywności - tak właśnie narodził się ten numer. To opowieść o dziewczynie która w końcu postanawia się odciąć od zaborczej rodziny. To numer nie o byciu straconym, bardziej o miłości która została w pewien sposób stracona. A Sean faktycznie zagrał tu nieprawdopodobne solo, uwielbiam je! pięknych wspomnień i historii związanych z tamtymi kawałkami i te utwory, te płyty znaczą dla nich wciąż bardzo, bardzo dużo.

Wiesz co mnie zastanawia? Wiele kobiet, które zaczynały od heavy metalu, poszły jednak w późniejszym okresie swojej kariery w bardziej radiowe klimaty - dajmy na to Doro Pesch, która najpierw dawała czadu z Warlock a potem na początku swojej solowej kariery znacznie uprościła swoją muzę stawiając na komercyjne brzmienia i eksperymenty. Ty zrobiłaś to samo. Powiesz mi jaka historia się

To co rzuciło mi się w uszy podczas słuchania "Radio On!" , to produkcja, która uwypukla sekcję rytmiczną i czyni płytę dość " groovy " , wówczas kiedy styl kompozycji jest zorientowany jednak w soft rockową formułę. Takie było założenie? Wiesz co, to mój band jest "groovy"! (śmiech). Mają ten specyficzny vibe i powiem Ci, że uwielbiam to w nich! Stonesi czy Aerosmith też mieli coś takiego specyficznego w brzmieniu. I widzisz, uważam że głównym aspektem dobrej produkcji, jest uchwycić ten specyficzny klimat kapeli. Ja produkowałam ten album i chciałam uchwycić ten klimat żywego bandu, nie nagrywaliśmy płyty ścieżka po ścieżce, po prostu chłopaki weszli w tym samym dniu do tego samego pokoju, rozstawili graty i dali czadu! Potem to wszystko zmiksował Mike Fraser, facet który pracował z AC/DC czy właśnie z Aerosmith. Wydobył z tych nagrań to co najlepsze, jednocześnie to całe ciepło, ale też naturalne brzmienie gitar czy wokali. Wyszło świetnie!

Wiesz, rozmawiamy o klasycznym, rockowym graniu, ale robimy to na łamach Heavy Metal Pages czyli gazety bardziej o heavy metalu (śmiech). Wiesz, że fani wciąż uwielbiają takie Twoje płyty jak "Metal Queen " czy "Call of the Wild"? Bardzo mnie to cieszy. Cały czas gramy na koncertach "Metal Queen" czy "Barley Holding On". Moje występy to taki mix starego z nowym. Szanuje to, że wielu fanów wciąż słucha moich starych płyt. Myślę, że wszyscy kochamy muzykę, która była soundtrackiem naszej młodości. Wielu fanów mówi mi, że ma wiele za tym kryje? Cóż, tak naprawdę nie ma wielu kapel, które pozostały takie same przez całą swoją karierę. Chyba tylko AC/DC to taki band, któremu to się udało! Wiesz, ja lubię myśleć, że moja muzyka po prostu ewoluuje, tak jak i moje umiejętności kompozytorskie. Nigdy nie podchodziłam do tego na takiej zasadzie, że muszę nagrać kolejną płytę w stylu "Metal Queen". Po prostu siadam do pianina i gram piosenki, jeśli uważam że są dobre, to chce je nagrywać i nie zastanawiam się czy są w stylu moich starych płyt. Wydaje mi się że tak czy inaczej, ale każdy mój album brzmi jak Lee Aaron, ale tak, zdaję sobie sprawę że z biegiem czasu, moje kawałki stały się bardziej melodyjne i generalnie, dobrze mi z tym. Nie zastanawiam się nad tym zbyt dużo, nie analizuje. Wiem, że niektóre kawałki które były hitami w Kanadzie, nie stały się zbyt popularne w Europie. Ale ludzie na całym świecie mają różne gusta i wydaje mi się, że niemożliwym jest zaspokoić wszystkich jednocześnie, więc lepiej jest po prostu zaspokoić samą siebie (śmiech).

Lee, dziękuje Ci za Twój czas. Jakieś słowo na koniec w stronę Polskich fanów Twojej twórczości? Oh, nigdy nie byłam w Polsce, ale chętnie bym się tam w końcu pojawiła! Może w 2022 uda się zabookować jakiś gig albo festiwal dla Lee Aaron band, kiedy to całe covidowe szaleństwo w końcu się skończy!

Marcin Jakub

This article is from: