Wasz cyrk, moje małpy. Chronologiczny alfabet moich autorów. Tom 1

Page 1


WASZ CYRK MOJE MAŁPYTOM I CHRONOLOGICZNY ALFABET MOICH AUTORÓW

Maciej Parowski

KRAKÓW 2019


Wstęp W ostatnich latach wydawałem recenzje książek i filmów, a także eseje i dyskusje o zjawiskach, odmianach i przemianach fantastyki. Redefiniowałem science fiction i jej korzenie, badałem przemiany sztuki wyobraźni pod wpływem mediów wizualnych i odwrotnie – wpływ fantastyki na współczesne kino, malarstwo, komiks, gry. Czas na zmianę perspektywy, na inne spojrzenie. Przez trzydzieści lat promowałem przecież polską fantastykę jako paradę osobowości, talentów i charakterów. Praktycznie wszyscy aktywni dziś autorzy zaczynali bądź drukowali w „Fantastyce” i „Nowej Fantastyce”. Publikowałem pierwsze teksty Baranieckiego, Dukaja, Sapkowskiego, Komudy, Cyrana, Soboty, Nowaka, Białołęckiej, Szostaka, Lewandowskiego, Kołodziejczaka, Szydy, Inglota, Kosika… O tej przygodzie, o spotkaniu z gatunkiem, który reprezentowali wciąż nowi autorzy – a więc i o spotkaniu z ich pasjami, fobiami, dramatami i biografiami – traktuje niniejszy leksykon. Alfabetyczny, ale i chronologiczny, bo nie chodzi o bałaganiarski misz-masz od A do Z, ale o podążanie za przemianami i ekspansją gatunku w formie anegdot o pisarzach – tak jak się zjawiali w kolejnych pięciolatkach w PRL, a potem III RP. Od dawna namawialiśmy się z Wojtkiem Sedeńką na takie przedsięwzięcie. Wojtek cisnął Lecha Jęczmyka, żeby opowiedział o swoich autorach zagranicznych, mnie – bym zajął się Polakami. Sam wypuścił książkę Pejzaż z gwiazdami pełną rozmów z gośćmi jego Nidzic, Stawigud, spotkań w Olsztynie, w Kalborni czy nad Serwentem. Kto nie odwiedził ani jednego z Wojtkowych Festiwali Fantastyki, ten za sprawą tych tomów będzie 7


Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

miał wrażenie osobistego kontaktu z kreatorami swych marzeń, z trenerami intelektualnej czujności i przewodnikami wyobraźni. Fantastyka była i jest dla nas spotkaniem z literaturą, ze sztuką, a zatem także z osobowościami i charakterami. Pisząc wymarzony co najmniej od dekady Chronologiczny alfabet moich autorów, wracam do setek spotkań z przeszłości, wkraczam w labirynty olśnień i wspomnień. Ale nie tylko, bo na zakrętach dziejów rozbrzmiewają do dziś echa wielkich awantur, ostrych polemik, nawet bijatyk i silnych emocji. Czekają na bilans niewyrównane rachunki. Już w Małpach Pana Boga (Słowach, Obrazach, Kukułce na koniu trojańskim) odszczekiwałem niektóre opinie, zmieniałem zdanie, czasem trwałem przy swoim. Tyle spraw z perspektywy trzech dekad wygląda inaczej. Wchodzę w las przeszłości, w labirynty wspomnień, nie do końca wiedząc, gdzie mnie to doprowadzi. Buszuję w zszywkach, w elektronicznych wydaniach pisma, przemierzając czas bez wstawania od komputera. Po latach zacierają się twarze, uciekają z pamięci szczegóły, korzystam więc z Wojtkowej encyklopedii fantastyki, z krytycznych książek kolegów i własnych. Skanuje stare negatywy i zdjęcia, robię nowe fotki. Wspomnienia dopadają mnie w różnych momentach, a ja wszystko notuję, dziwując się, jakież fascynujące zajęcie powierzono mi przed trzydziestu sześciu laty. Polscy fantaści byli moimi wakacjami na Wyspach Kanaryjskich, wyprawą na lodowce i do jaskiń, moim Akropolem i Machu Picchu. Sam trafiałem na wybitnych nauczycieli, a niektóre największe Gwiazdy do dziś traktują mnie jak gęsi pana Lorentza – zachowują się, jakbym był ich rodzicem. A miałem po prostu fart, w dobrym momencie przyjęto mnie do ekspandującego miesięcznika obleganego przez setki utalentowanych autorów. Teraz oni i ja powoli przechodzimy do legendy. Maciej Parowski


CZĘŚĆ 2. CHRONOLOGICZNY ALFABET MOICH AUTORÓW


Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

Janusz Andrzej Zajdel (1938–1985) Za jego życia nie wydrukowałem mu w „Fantastyce” żadnego tekstu. Był bratem Wieśka, kolegi z roku na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej, który pokpiwał z mojego pisania i prorokował, że też skończę jako fantasta. Broniliśmy się tego samego dnia, 1 kwietnia 1970 roku, a Jadwiga, żona Janusza, pracująca w sekretariacie mojego wydziału, przyglądała się radosnym tańcom świeżo upieczonych magistrów inżynierów. Z Januszem poznaliśmy się jesienią 1973 roku w Naszej Księgarni podczas wręczania nagród w konkursie na opowiadanie „Młodego Technika”. Wiktor Żwikiewicz dojechał na tę uroczystość taksówką z Bydgoszczy i spłacał kierowcę w kuluarach ze świeżo odebranej koperty. Janusz, sporo wówczas przed czterdziestką – bardzo młody, ale bujny zarost trochę go postarzał – matkował czy też ojcował nam dostojnie z też zarośniętym Konradem Fiałkowskim. A Zbigniew Przyrowski rozdawał nagrodzonym i wyróżnionym ciepły jeszcze produkt Naszej Księgarni, pięknie zilustrowaną przez Alinę i Daniela Mrozów antologię Nowa cywilizacja1 zawierającą prozę wielkich poprzedników.

W tomie znalazły się opowiadania i fragmenty tekstów Ignacego Krasickiego, Karola Libelta, Sygurda Wiśniowskiego, Bolesława Prusa, Władysława Umińskiego, Antoniego Lange, Jerzego Żuławskiego, Stefana Grabińskiego, Stefana Żeromskiego, Jana Karczewskiego, Stanisława Lema, Konrada Fiałkowskiego. A.D. 1973 to był ten aktualny punkt odniesienia. 1

360


Janusz Andrzej Zajdel Spotykaliśmy się potem przypadkiem na mieście1. Od 1976 roku byliśmy sąsiadami na Bródnie, ale odwiedziłem Jadwigę i Janusza na Suwalskiej dopiero wiosną 1982 roku, z prośbą o opowiadanie dla zbierającej się do skoku „Fantastyki”. Dostałem short Utopia, kpinę ze stanu wojennego i cenzury, koledzy w redakcji przestraszyli się, że to może za ostre. Szczerze mówiąc, też się bałem. Tekst ukazał się dopiero w 1986 roku, Mirek Kowalski pokazał go w Almanachu Literackim ISKIER 4. Szły inne czasy, choć w tym jeszcze roku konspekty powieści Zajdla (Enklawa, Macki, Resi­ duum,) ukazały się w „Fantastyce” (2/1986) bez paru kwestii. Dopiero po odzyskaniu wolności poszły w całości, jak trzeba, w Co większych muchach. Pisałem tam w notce o Januszu: „Powieści Zajdla czytane namiętnie, często wznawiane, tworzyły klimat dekady również po jego śmierci, także poza gettem SF. Były rozpisaną na różne warianty fabularne wielopostaciową demaskacją stanu zniewolenia politycznego, narodowego, intelektual­ nego, które dotknęło narody Związku Sowieckiego i państwa tak zwanej Demokracji Ludowej. Dokładnie tak były odczytywane przez zwolenników i przeciwników autora. To swoisty fenomen. Zajdel wychował swą prozą wielu młodych i bardzo podwyższył wymogi intelektualne wobec polskiej SF politycznej. Także rozkwit noweli fantasmagoryjnej, onirycznej, poetyckiej i nawet fantasy może być, paradoksalnie, po części jego zasługą, bowiem książki Zajdla zdawały się zwalniać młodych autorów od obowiązku wypowiadania się na trudne tematy współczesne. Zajdel zajął się politycznymi systemami, dzięki temu młodzi bardziej z usposobienia poetyc­cy mogli wejść głębiej w dusze bądź badać magiczną istotę rzeczy. On negliżował modelowo różne aspekty komunizmu, oni skorzystali z lekcji jego prozy, by opowiedzieć swe sny”. W dyskusji redakcyjnej z 1990 roku, zamykającej antologię, Lech Jęczmyk zwracał uwagę, jak bardzo fabuły zarysowane w konspektach zrobiły   Raz w kawiarni w empiku, gdzie z Julią Nidecką, koleżanką z pracy w Celorze (Centralnym Laboratorium Ochrony Radiologicznej), ustalali szczegóły w pokreślonych maszynopisach. Julia ze swoim opowiadaniem Wilki na wyspie okazała się prekursorką nurtu socjologicznego, a Janusz we wstępie do Wyjścia z cienia (1983) dziękował jej za inspirację (konkretnie za mrówki).

1

361


Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

się aktualne, jak proroczo nazywał Janusz wyzwania groźne dla Polski po 1989 roku. W 1983 roku, niedługo po ukazaniu się Limes inferior, powieści najwyżej stojącej w czytelniczym i wewnętrznym rankingu „Fantastyki”, Zajdel udzielił nam wywiadu. Pada w nim węzłowa diagnoza science fiction jako modelowego odwetu na rzeczywistości (a niekoniecznie jej precyzyjnego wizerunku). Janusz określa się jako przeciwnik kijów-samobijów i innych cudeniek, a zwolennik fantastyki racjonalnej. Rozmowę realizowaliśmy przez telefon, ale w ciepłe miesiące robiłem sobie do niego długie wieczorne spacery, żeby pogadać, coś ustalić, wychylić kieliszek becherovki. Janusz srożył się na kolaborujących z systemem oportunistów, a także na krytyków, którzy szumnie odtrąbili zmierzch „literatury aluzyjnej, literatury zamiast”, akurat gdy jego najcelniejsze powieści (Limes… i Paradyzja) przebijały się do czytelnika. Zajrzał kiedyś do siedziby pisma na Służby Polsce wspólnie z Krzysztofem Boruniem i pamiętam, jak przekonywał, że pozytywne skutki palenia papierosów przeważają u niego nad negatywnymi, bo krew i pomysły uderzają do głowy z każdym sztachnięciem. Tyle że niedługo potem zmienił ton, gdy wykryto u niego naciek w płucach, zaordynowano operację. Po wyjściu ze szpitala, osłabiony, próbował mimo wszystko pracować i opowiadał, że śni mu się czasem, że pali i budzi się wtedy przerażony i zlany potem. W Staszowie ’84 zrezygnowali z Jadwigą z pokazu Blade Runnera, bo sala pełna była aktywnych palaczy. Jacek Rodek podczas ostatniego naszego spotkania z Januszem w szpitalu obiecał ponownie wpaść z telewizorkiem i filmem, ale nie zdążył. Janusz umierał świadom własnej wartości, jakoś spełniony, bo wyszły wszystkie jego książki, wcześniej torpedowane na różnych etapach, a wielu ludzi okazywało mu serdeczność i uznanie. Ale Jadwiga znalazła potem jego wiersz, w którym ze smutkiem mówi o swoim kresie, o „życiu jak o wodzie wypływającej przez palce złożonych rąk, o drzewie, które umrze na progu lata…”. Nawet w tym czasie nie skupiał się tylko na sobie. Rzeźbił w gipsie i wytłaczał w aluminiowej blasze matryce medalu imienia George’a Orwella, na którym gołąb wyrywa się z klatki południków i równoleżników. Chciał to wręczać młodym utalentowanym autorom. Kierując 362


Janusz Andrzej Zajdel się żądzą zysku, napisaliśmy wspólnie z Januszem do fińskiego fanzinu „Aikakone” szkic o najnowszej polskiej fantastyce, ale nie było zań obiecanej kasy. W 1984 roku w Staszowie dostał Janusz od „Fantastyki” nie tyle nagrodę za książkę roku, ile równorzędne wyróżnienie za Wyjście z cienia (1993) ex aequo z Pierwszym Ziemianinem Bohdana Peteckiego. Oramus słusznie się pieklił na ten wybieg redakcji, żeby nie dawać Zajdlowi pierwszeństwa za buntowniczy całokształt albo za wcześniejszy Limes… Miał natomiast Janusz enigmatyczny, ale gustowny plastikowy obelisk, nagrodę Ministra Kultury i Sztuki jeszcze z 1980 roku, a także prześliczną Sepulkę A.D. 1983 od OKMFiSF – wyróżnienie, które trzy lata później zastąpiła prestiżowa nagroda jego imienia. Pierwszym Laureatem został Marek Baraniecki za powieść Głowa Kasandry. Janusz Nagrody Zajdla oczywiście nie dostał. Natomiast wymyślony przezeń medal Orwella1 otrzymały między innymi Joasia, córka pisarza, i żona Jadwiga na Festiwalu Komiksu w Łodzi 2012 z okazji X-lecia „Czasu Fantastyki”. Obecność Zajdla wśród dzisiejszych fantastów realizuje się dwutorowo. Przytomni dostrzegają w jego dziele wymiar uniwersalny i proroczy, najlepsi autorzy dostają nagrodę jego imienia, a superNOWA organizuje owocny, jak się okazuje, konkurs na kontynuację powieści Cała prawda o planecie Ksi2 z uwzględnieniem pozostawionych przez Janusza konspektów. Przeciwnicy wyrokują, że jest to już dziś proza mało odkrywcza i nawet emocjonalnie zwietrzała, bo uwikłana w problemy i wyzwania PRL-u, który przeminął. I tak na przykład pierwsi zwracają uwagę na obecną w Paradyzji wizjonerską technikę oszukiwania komputerów poetycką mową wiązaną, podkreślając, że współcześni Chińczycy stosują taki sam wybieg wobec dolegliwej cenzury w swoim internecie. Drudzy, jak Sebastian Chosiński,   Wykonany na zlecenie Narodowego Centrum Kultury przez Marka Skotarskiego, według szczegółowego projektu Nikodema Cabały. 2   O Marcinie Kowalczyku, autorze nagrodzonej kontynuacji, Drugie spojrzenie na planetę Ksi (superNOWA 2014), piszę w drugim tomie.

1

363


Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

recenzent „Esensji”, piszący o wznowieniu Całej prawdy… w 2005 roku dają wyraz niechęci i młodzieńczej ślepocie: „Nie można pozbyć się denerwującego wrażenia, że mamy do czynienia z modelem teoretycznym, nie zaś powieścią pisaną z głębi serca. Zajdel najprawdopodobniej założył sobie, że przedstawi – a może raczej: wiernie odmaluje – schemat przejęcia władzy przez grupę rewolucjonistów, co w konsekwencji powinno doprowadzić do stworzenia nowego społeczeństwa”. Kulą w płot, a nawet w parę płotów, pała z empatii. Ksi… to najbardziej emocjonalna, najwścieklejsza powieść Janusza. Kolega pisarz zestrzelił mu ją w tajnej recenzji (bo położył też na stole drugą, pochwalną), stąd oprócz systemowej wizji morderczego puczu mamy tam przerażający zapis moralnego staczania się kolaboranta, zwanego Jedenastką. Powieść to ewidentnie pierwsza część cyklu, początkiem większej całości przerwanej przez śmierć, ale dzisiejszy arogancki recenzent ma pretensje, że autor nie rozwinął tego, co miało być clou kontynuacji, czyli wszechświatowego spisku rewolucjonistów. „A szkoda – mądrzy się małodusznie – bo właśnie ten temat, odpowiednio rozbudowany, pomógłby Całej prawdzie… wyjść poza opłotki »powieści z tezą«”. Do kitu z taką krytyczną refleksją! Do tego rada, by Janusz wzorem Hein­leina oderwał powieść od politycznego kontekstu i tworzył dzieło ponadczasowe, brzmi dziecinnie. Najpierw niech recenzent nauczy się czytać uniwersalnie i ponadczasowo. Szczęśliwie recenzja ta doczekała się eleganckiego odporu i przytomnego komentarza ze strony czytelników „Esensji”, co poprawiło mi humor i usposobiło pojednawczo.


Ewa Białołęcka

Ewa Białołęcka (1967) Mieszkanka Trójmiasta, była nauczycielką w przedszkolu, robiła piękne witraże. Współpracowała z Runą, a obecnie z Fabryką Słów jako redaktor i tłumacz z języka rosyjskiego. Jest pierwszą kobietą, która zdobyła nagrodę imienia Janusza A. Zajdla – za opowiadanie Tkacz iluzji („NF” 8/1994). Tekst dostarczył do redakcji ówczesny kumpel Białołęckich, Konrad T. Lewandowski, który przekonał autorkę, że nie jestem aż takim patafianem, jak mnie opisują wrogowie. Przedtem miała Ewa teksty w „Czerwonym Karle”, „Fantasy Click”, „Fenixie”; między innymi opowiadanie Jestem lamia (słyszałem o nim, ale go nie dostałem). Potem był i drugi Zajdel (za Błękit maga z 1997 roku), i nagroda Sfinks, i Śląkfa… Dziś się lubimy, choć w antologii Miłosne dotknięcie nowego wieku (Prószyński i S-ka, 1998) stoi w notce, że darliśmy koty. Ba, Ewa z Jackiem dopuścili się wobec mnie przemocy fizycznej, a ja stawiałem im czoła. Na początku lat 90. na Nordconie w Jastrzębiej Górze organizatorzy postanowili skarcić dział polski „NF”; na proces i egzekucję konwojowali podsądnego strażnicy – Jacek i Ewa. Zaczęło się w celi, to znaczy w pakamerze pełnej materacy gimnastycznych, gdzie konwojenci przystąpili do obezwładniania. Wyrywałem się, Jacek chwycił za jedną rękę, Ewa wojowniczo sapała, wieszając się u drugiej, weszliśmy w role strażników i więźniów, prawie jak amerykańscy studenci w eksperymencie Philipa Zimbardo. Potem był proces; wznosiłem okrzyki, żeby mi darowano: „Dałem wam Dukaja, dałem wam Sapkowskiego, dałem wam Huberatha…”. Ale odrzucano te apelacje, przywołując mniej szlachetne nazwiska z łamów „F” i „NF”. No i była 375


Wasz cyrk, moje małpy. Tom 1

czapa, przed egzekucją dostałem wybór między dziewczyną a kieliszkiem. Pocałowałem dziewczynę w rękę, ale sięgnąłem po koniak, bo jestem monogamistą, poza tym kiedy się da, piję za cudze. Czytelnicy z całej Polski bardzo wysoko ocenili Tkacza… i jego kontynuacje – Okrąg pożeraczy drzew (1995) i wspomniany Błękit maga. Są to opowiadania pełne barwnych zdarzeń i ciepłych, kobiecych, uniwersalnie oddziałujących emocji, brzmiących dziwnie świeżo w ówczesnym zmaskulinizowanym światku czytelników i twórców gatunku1. Utrzymana w bliskowschodnich klimatach, mądra fantasy, opowiada o duchowym rozwoju Kamyka, upośledzonego geniusza magii, o zdobywaniu przezeń przyjaciół i odkrywaniu powołania. W kręgu towarzyskim, fandomowym Ewy istniał pierwowzór Kamyka, utalentowany chłopiec z wadą słuchu. Ewa okazała się autorką empatyczną nie tylko w tym przypadku – z moich zwierzeń na temat autystycznej wnuczki Hani wysnuła opowiadanie Łżer (8/2009). Czytelnik długo tu towarzyszy dramatycznym scenom kidnapingu, który okazuje się zabiegiem leczniczym. Wstrząs spowodowany pozornym porwaniem wyrwie ze stuporu zablokowaną dziewczynkę. Tkacz iluzji wygrał także wewnętrzny plebiscyt „NF” na opowiadanie roku. Sprawdziliśmy na próbce kilkuset ankiet, czy to kobiety dały Ewie zwycięstwo czy proporcje oddanych głosów ułożyły się jak w innych kategoriach. Otóż nie było bezwiednej damskiej zmowy, jak przy innych typowaniach głosowało na Ewę 80 procent chłopów i 20 procent dziewuch. Tak czy owak zwiastowana Tkaczem… feministyczna przemiana okazała się faktem. Nawet na lampie/witrażu, który Ewa zrobiła dla mojej rodziny, żona (zodiakalna Panna) wyraźnie dominuje nade mną (Koziorożcem) i synem (Lwem).

Przemianami tego świata i języka zajmuje się Katarzyna Kaczor w pracy Z getta do mainstreamu, o której więcej piszę w części eseistycznej. Do feministycznego spojrzenia na fantastykę i toczących ją konfliktów, w których odgrywam rolę czarnego luda, przymierza się – też w ramach doktoratu – Maria Sadłocha z Wrocławia, gość Koperniconu 2017 i Festiwalu Fantastyki w nie-Nidzicy / Mierkach 2018. 1


Koniec fragmentu. Zapraszamy do księgarń.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.