Ronaldinho. Uśmiech futbolu

Page 1

LUCA CAIOLI

UŚMIECH FUTBOLU



R o n a l d i n h o



R o n a l d i n h o LUCA CAIOLI

UŚMIECH FUTBOLU

TŁUMACZENIE: BARBARA BARDADYN KRAKÓW 2017


Ronaldinho. La Sonrisa Del Fútbol wsqn.pl

Copyright © by Luca Caioli 2006, 2014 Copyright © for the Epilogue by Bartłomiej Rabij 2017 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2017 Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2017

WydawnictwoSQN wydawnictwosqn

Redakcja i korekta – Joanna Mika, Piotr Królak Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl Fotografia na I stronie okładki – Jasper Juinen / Getty Images Fotografia na IV stronie okładki – danvectorman / vecteezy.com

SQNPublishing wydawnictwosqn WydawnictwoSQN Sprzedaż internetowa labotiga.pl

B

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

306

Wydanie I, Kraków 2017 ISBN: 978-83-65836-55-7

E-booki Zrównoważona gospodarka leśna Tempori serviendum est


WSTĘP DO POLSKIEGO WYDANIA Karol Chowański

„Wiem, jakie wymagania stawia się tu trenerowi. Zdefiniowali je moi poprzednicy: Luis Enrique, Guardiola, Vilanova, Martino, Cruyff”. Zaraz po swojej prezentacji nowy trener Ernesto Valverde w dwóch zdaniach streścił tożsamość FC Barcelony. Ciągłość – stylu gry, sposobu pojmowania futbolu, barcelonizmu – jest w tym klubie ważniejsza niż gdziekolwiek indziej. Kubala, Cruyff, Guardiola, Xavi, Ronaldinho, Messi – miejsce szeroko uśmiechniętego Brazylijczyka w sztafecie pokoleń FC Barcelony jest bezdyskusyjne. Zawsze będzie. Kto oglądał go przed laty, wie, że Ronaldinho należy do wąskiego grona piłkarzy, których nie da się zapomnieć. W czasach gry dla Barçy rzadko mówiono o nim inaczej niż El Mágico, Magik. Internet stanowi kopalnię nagrań, na których w bordowo-granatowej koszulce robi z piłką cuda. Sięgając po analogię z NBA, Brazylijczyk w czasach świetności co tydzień rozgrywał swój Mecz Gwiazd. Ogromny talent i kreatywność w zamienianiu trudnych sytuacji meczowych na banalnie proste łączył z charakteryzującą tylko najlepszych umiejętnością osiągania najwyższej 7


formy w decydujących chwilach. Zachwycał fanów, onieśmielał rywali. Dał Dumie Katalonii wiele wyjątkowych zwycięstw. Wspomnienia boiskowej wielkości tylko częściowo oddają jego zasługi dla klubu. Miejsce Ronaldinho w historii Barçy to odzyskana duma, sportowe odrodzenie, ogólnospołeczna inspiracja i radość zwyciężania w wyjątkowy, najwspanialszy ze sposobów. Po swojemu. Guardiola i Messi to nazwiska jednoznacznie symbolizujące ostatnie sukcesy Barçy. Były piłkarz PSG przyszedł do Barcelony latem 2003 roku – dwa lata przed debiutanckim golem Argentyńczyka, pięć przed objęciem drużyny przez Pepa. Zjawił się w momencie, gdy sytuacja klubu była, ujmując rzecz delikatnie, beznadziejna. Na trofeum czekano od 1999 roku. Oba sezony przed sprowadzeniem Brazylijczyka Barça kończyła poza ligowym podium. Kampanię 2002/03 zamknęła na 6. miejscu w tabeli. W Katalonii przyjęto je z wielką ulgą. Jeszcze w lutym drużyna była 15. Po sezonie Joan Laporta został wybrany nowym prezydentem klubu, a wynikającą z tego rewolucję kadrową miał opanować rekomendowany przez Cruyffa Frank Rijkaard. Ronaldinho był najdroższym z kupionych latem piłkarzy. Błyskawicznie zaadaptował się do nowego otoczenia. Dla trenera i kolegów stał się naturalnym liderem. Z racji wyszkolenia technicznego, sposobu gry i szacunku do przeciwników odgrywał rolę faktycznego ambasadora FC Barcelony na długo przed tym, jak w lutym 2017 roku otrzymał ten tytuł oficjalnie. Inwestycja w mistrza świata z Japonii dała mistrzowskie efekty. W pierwszym sezonie z Ronaldinho Azulgrana zajęła drugie miejsce w lidze oraz solidnie wypadła w pucharach. W drugim zdobyła mistrzostwo Hiszpanii, a rok później obroniła ten tytuł i dodała Puchar Europy. O wyniku finału zdecydowali 8


inni, ale siedem goli i cztery asysty gracza z numerem 10 stanowiły główną przyczynę samego występu Barçy w Paryżu. Trzy lata po zbliżeniu się na trzy punkty do strefy spadkowej FC Barcelona rozsiadła się na futbolowym tronie. Dopiero drugi Puchar Europy w ponadstuletniej historii klubu był ogromnym sukcesem. Świętowano długo. Prawdę mówiąc, niektórzy członkowie tamtej drużyny świętowali kolejne dwa lata. Pożegnanie z Ronaldinho w 2008 roku było gorzkie i emocjonalne. Nieuniknione. FC Barcelona musiała iść naprzód, aby sięgać po kolejne sukcesy. Natchnieni przez Brazylijczyka Puyol, Valdés, Xavi, Messi i Iniesta wiedzieli już, co robić dalej. W 2002 roku nad kryzysem w Barcelonie ubolewał Raúl González, stwierdzając: „Nasza rywalizacja straciła swoją dramaturgię. To już nie to samo, gdy Barcelona przechodzi takie trudności”. Od tamtych słów do dziś ekipa z Camp Nou zdobyła dwukrotnie więcej tytułów od swego wielkiego przeciwnika. Nie wiem, czy o takie emocje chodziło byłemu napastnikowi Realu, ale to już pytanie do niego. Pewne pozostaje, że nowy cykl trofeów zaczął się w 2005 roku od Ronaldinho. Trwa do dzisiaj. FC Barcelona zawsze będzie mu wdzięczna. Również za wprowadzenie do wielkiego futbolu Messiego. Oczywiście, pierwszą bramkę dla podstawowej drużyny Barçy, w meczu przeciwko Albacete, Leo zdobył z podania swego przyjaciela… Dwie bramki, ściśle mówiąc. Dwa bezbłędne loby. Ten wcześniejszy o minutę został mylnie anulowany przez arbitra. Wspomniana inspiracja grą magika z Porto Alegre sięgała daleko poza Camp Nou. Po latach dotkliwych porażek Katalonia znów oglądała mecze Barçy z przyjemnością. Ludzie chodzili po ulicach z wyżej uniesioną głową. Myślę, że każdy miłośnik futbolu widział owację dla brazylijskiego syna Barcelony na Santiago 9


Bernabéu. Ta chwila zawsze będzie stanowić trafną podpowiedź, kim dla tego klubu jest i będzie Ronaldinho. Wyrażając przekonanie wielu ekspertów, dziennikarzy i fanów, Xavi stwierdził w niedawnym wywiadzie dla gazety „Sport”, że „historia Barcelony dzieli się na tą przed przybyciem Cruyffa oraz wszystko, co zdarzyło się później”. Chciałbym oglądać Cruyffa w grze. Urodziłem się później. Dla mnie i ludzi z mojego pokolenia na całym świecie kronika Barçy dzieli się na rozdziały przed Ronaldinho i po nim. Kronika Barçy czy kronika całego futbolu? Tę kwestię zostawiam otwartą – każdy z Was musi ją rozstrzygnąć sam. Karol Chowański, www.FCBarca.com www.FCBarca.com/w-ciszy-stadionu


RADOŚĆ

– Dlaczego zawsze jest pan uśmiechnięty, panie Ronaldinho? Pytanie banalne, a nawet zuchwałe. Wywołuje śmiech u rozmówcy. Ale, prawdę powiedziawszy, w przypadku Ronaldo de Assis Moreiry to pytanie jest obowiązkowe i jak najbardziej zasadne. Może ze względu na zęby à la Królik Bugs (które niedawno wyprostował za 50 tysięcy euro), a może charakter Brazylijczyka, jednak nie podlega dyskusji, że uśmiecha się on zawsze – w tunelu prowadzącym na plac gry; na boisku; wtedy, gdy celebruje strzelenie gola, ściskając swoich kolegów; kiedy pozdrawia publiczność i kiedy gra; kiedy dziękuje rywalom po meczu i kiedy podaje rękę kibicowi. Uśmiecha się, kiedy myli się w bardzo prostej akcji. Jest też w stanie się uśmiechać – sarkastycznie – do przeciwnika, który kopnął go w ochraniacz. Uśmiecha się – zakłopotany i zarazem z błagalnym wyrazem twarzy – do sędziego, który pokazuje mu czerwoną kartkę. Uśmiecha się nawet wtedy, gdy przegrywa, jak choćby 18 grudnia 2013 roku w Marrakeszu. Ronnie zmierza w stronę tunelu prowadzącego do szatni, ale jeden z piłkarzy Raja Casablanca zastępuje mu drogę. Chce się wymienić koszulką z autorem 11


najpiękniejszego gola meczu. Po kilku sekundach Brazylijczyk zostaje otoczony przez całą drużynę rywala, łącznie z zawodnikami rezerwowymi i sztabem szkoleniowym. Wszyscy chcą zamienić z nim słowo, podnieść na duchu, dotknąć. Ronnie się uśmiecha. To uśmiech nieśmiały, grzeczny, pełen wdzięczności i cierpliwości. Widać, że piłkarz jest przygnębiony. Jednak uśmiecha się, mimo że marokańska drużyna właśnie wyeliminowała jego Atlético Mineiro (1:3) w półfinale Klubowych Mistrzostw Świata. Uśmiecha się nawet wtedy, gdy Vivien Mabidé uwiesza mu się na szyi, mówiąc coś i całując go przez długie 15 sekund. Nie wiadomo, co Środkowoafrykańczyk szepcze mu do ucha, ale prawdopodobnie prosi go o jakąś pamiątkę z tego magicznego momentu, bo schyla się i z pomocą dwóch kolegów zaczyna zdejmować mu buty. Stojąc na środku boiska, Dinho robi, co może, żeby utrzymać równowagę. Tymczasem nie ustają brawa. Kibice go oklaskują, a on kładzie rękę na sercu, by im podziękować. Nieważne, że stracił właśnie – po raz drugi – szansę na zdobycie jednego z nielicznych trofeów, których mu brakuje. Liczy się to, że znów jest sobą. Wciąż ma charyzmę, ten urok, który sprawił, że stał się jednym z najbardziej uwielbianych i podziwianych piłkarzy na świecie. W trakcie swojej kariery popełniał błędy, ale jemu wybacza się praktycznie wszystko. I udaje mu się to bez czynienia wielkich wysiłków ani uderzania się w piersi. Nie, Ronaldinho posiada sekretną broń o wiele silniejszą niż jakikolwiek publicysta: swój uśmiech. Jego uśmiech nie jest tajemniczy jak ten Mony Lisy, lecz szczery i wyraźny. Stał się jego znakiem rozpoznawczym, który na całym świecie zawsze kojarzony jest z jego imieniem. Dziś Ronaldinho przeżywa ostatni etap piłkarskiej kariery, co nie znaczy, że stracił na popularności. Przeciwnie – wciąż jest 12


„czarodziejem wiecznego uśmiechu”. Podbija serca widzów, kibiców, sponsorów, futbolistów, byłych piłkarzy, dziennikarzy i innych ludzi z branży. Nieliczni zastanawiają się, co kryje się za tym uśmiechem – czy jest szczery, czy jest rodzajem maski, a może skrywa przebiegłość. Nikt jednak nie pyta, czy zachowanie Brazylijczyka jest zabiegiem marketingowym, czy jego wspinaczka na piłkarski szczyt to krok po kroku zaplanowana strategia. Ludzie po prostu dają się uwieść, ponieważ łatwiej jest wierzyć, że wszystko jest prawdziwe, wierzyć w bajkę ze szczęśliwym zakończeniem. Ronnie to Kapitan Uśmiech, obrońca wyobraźni i magii, przeciwnik nudy, objawiającej się w taktycznych schematach, ćwiczeniach i pressingu. Jest wiecznym chłopcem, dzięki któremu wszyscy na powrót stajemy się dziećmi zauroczonymi poskramiaczem lwów; jest czarodziejem, który wyciąga królika z kapelusza, albo gimnastykiem na trapezie, fruwającym pod sufitem. Razem z nim raz jeszcze przeżywaliśmy mecze rozgrywane na ubitej ziemi, na ulicy, na podwórku czy w szkole; czasy, kiedy podziwialiśmy kolegę z klasy, który był mistrzem piłki, potrafiącym przedryblować własny cień. Wówczas mecze przeciągały się aż do zapadnięcia zmroku i nawet jeśli strzelano nam sześć goli, to do domu i tak wracaliśmy szczęśliwi. Dzięki Ronaldinho ożywają wspomnienia kibiców, którzy w dzieciństwie sami grali w piłkę. Nawet dziś, mimo wzlotów i upadków, jakie miały miejsce w trakcie całej jego kariery, jest w stanie ożywić każdy mecz, bez względu na to, jak bardzo nudne i słabe byłoby to spotkanie. Gaúcho potrafi wykonać podanie, patrząc w stronę trybun, przedostać się tam, gdzie nie ma miejsca, przedryblować kilku przeciwników, zagrać piłkę piętą, przerzucić ją nad rywalem… Niewątpliwie najbardziej znane są jego zagrania na ścianę z dwoma zawodnikami, porównywalne z partią pinballa: 13


piłka zostaje wystrzelona po wypchnięciu przez dźwignię, zapalają się wszystkie światła, a punktacja zwiększa się w zawrotnym tempie. Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że nigdy nie wiadomo, jak dotknął piłki. Wszystko albo jest dla niego łatwe, albo przynajmniej potrafi on sprawić, że to, co trudne, wydaje się proste. To właśnie wprowadza dezorientację w szeregach rywali i wywołuje burzę braw na trybunach. W wieku 34 lat Ronaldinho nadal jest błogosławieństwem dla futbolu. Michel Platini powiedział o nim nawet, że „swoim uśmiechem zdobył serca ludzi na całym świecie”, zaś były włoski selekcjoner Marcello Lippi stwierdził: „Patrzy na ciebie, uśmiecha się, pokazując zęby, i natychmiast czujesz do niego sympatię”. Nieważne, co robi, nie mają znaczenia ani jego nocne eskapady, ani popełniane gafy. Ronaldinho i tak jest uwielbiany. Jego radość jest zaraźliwa i przewyższa wszystko inne. Oczywiście, że wie, co to buczenie i krytyka, wie, że trenerzy przestają w niego wierzyć i że media zapominają o jego osiągnięciach na boisku i skupiają się wyłącznie na jego wyczynach pozasportowych. Dinho jest geniuszem piłki, ale także piłkarzem nieregularnym, któremu dość często brakowało wystarczającej motywacji, aby w każdym meczu dawać z siebie 100 procent. To jest jego największa słabość, która zarazem zrównuje go z innymi śmiertelnikami. Jednak nawet w tych najgorszych momentach nigdy nie stracił radości z gry w piłkę. Rzadko widzieliśmy go poważnego, a jeszcze rzadziej złego. Również pod tym względem jest wyjątkiem, człowiekiem, który dobrze wie, że sportowe zachowanie to absolutna podstawa. Bez cienia wątpliwości Ronaldinho wprowadził trochę kolorytu do świata pełnego posępnych twarzy, brutalnych zagrań, wyzwisk i ciągle protestujących wielkich geniuszy. Dlatego – chociaż z biegiem lat to inni, młodsi piłkarze zaczęli zajmować pierwsze strony 14


gazet i sprzedawać więcej koszulek – Ronnie wciąż wywołuje powszechny podziw. Jaki inny futbolista może powiedzieć, że jego rywale na znak szacunku bili mu pokłony, jak w przypadku Jaira Torrico z boliwijskiej drużyny The Strongest? Albo że poderwał z krzesełek publiczność na Santiago Bernabéu, grając w koszulce Barcelony? Da się ich policzyć na palcach jednej ręki. Ronaldinho jest wyjątkowy, jest piłkarzem innym niż reszta, z nietypową karierą, ponieważ do gry na wysokim poziomie wrócił w wieku, w którym wielu myśli już o zawieszeniu butów na kołku. Zresztą w grudniu 2013 roku zdetronizował Neymara na pozycji najlepszego piłkarza występującego w Ameryce Łacińskiej. Nagroda, przyznawana przez urugwajski dziennik „El País”, jest uważana za Złotą Piłkę kontynentu. – Dlaczego zawsze jest pan uśmiechnięty, panie Ronaldinho? – Bo jestem szczęśliwy. Gram w piłkę, prowadzę życie, o jakim marzyłem od dziecka – wyjaśnia ze śmiechem. Pytający nie daje za wygraną: – Czy kiedyś przestaje się pan uśmiechać? – Owszem, są momenty, gdy się nie uśmiecham: kiedy się z czymś nie zgadzam, kiedy coś nie funkcjonuje, jak należy. Moi przyjaciele mogą to potwierdzić. Ale zdarza się to bardzo rzadko. Dlaczego? To proste: jestem w uprzywilejowanej sytuacji, moje życie to fiesta, ludzie okazują mi mnóstwo sympatii i uwagi. Ci, którzy mnie otaczają, są zadowoleni, jestem więc najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dlatego każdy moment przeżywam z radością. Skąd bierze się ta radość? „My, Brazylijczycy, jesteśmy szczęśliwi z natury, mamy ogromne szczęście być radosnym narodem. Wszystkich mieszkańców tego ogromnego kraju cechują dwie rzeczy: radość i zamiłowanie do 15


futbolu”, mawiał wspaniały pomocnik z Rio de Janeiro, Sócrates Brasileiro Sampaio de Souza Vieira de Oliveira. Jest jeszcze religia (i tu już nie żartujemy, ponieważ Ronaldinho jest wierzący). Piłkarz stwierdził kiedyś: „Każdy człowiek otrzymał od Boga dar: talent do śpiewania, tańczenia, malowania, pisania… Mnie dał możliwość uszczęśliwiania ludzi graniem w piłkę. Dlatego staram się maksymalnie wykorzystać tę szansę, którą dostałem od Pana…”.


ALBUM RODZINNY

Oto malec, który marzy, by zostać wielkim mistrzem. Jak każde dziecko, które potrafi kopać piłkę, kiedy pytano go, kim chce być, gdy dorośnie, odpowiadał, że piłkarzem. I nawet w szkolnych wypracowaniach pisał, jak bardzo chciałby naśladować wyczyny swojego idola. Oto Ronaldo – tak zawsze wołali na niego w domu. Ma zaledwie sześć lat i podobnie jak na wielu – by nie powiedzieć na wszystkich – zdjęciach z dzieciństwa, ma piłkę przy nodze. Jednak ta fotografia jest wyjątkowa. Są na niej wszyscy. Znajdujemy się na patio jego domu: ziemia, zakryty zaroślami mur, w głębi kilka drzew. Widać też białą ścianę sąsiedniego domu oraz stos cegieł, które z pewnością zostaną wykorzystane do jakichś prac remontowych. Sznury do suszenia prania przecinają niebo. Wisi na nich mnóstwo klamerek; tylko jedna z nich przytrzymuje biały element garderoby. Słup podpiera blaszany dach drewnianego domu. Z galerii całą scenę obserwuje jakaś postać. Po jej prawej stronie stoi druga: nagi tors i oczy uważnie śledzące ruch futbolówki. To Roberto, starszy brat Ronaldinho.

17


Na środku fotografii, w powietrzu, widnieje biała skórzana piłka, na której można nawet dostrzec szwy. Widzimy czarnoskórego chłopca w krótkich spodenkach, który lekko opiera na ziemi prawą stopę, przygotowując się do jej podniesienia. Jest bardzo skoncentrowany, uważnie patrzy na piłkę. Otwiera usta z wysiłku. Jest gotowy, by raz jeszcze podbić futbolówkę, nie pozwalając, żeby dotknęła ziemi. To zabawa, chodzi po prostu o odbijanie piłki, jednak mały chce pokazać swojemu starszemu bratu, że też jest dobry, że potrafi grać, że pewnego dnia będzie profesjonalnym piłkarzem i wystąpi w koszulce Grêmio oraz w reprezentacji. Przeglądając rodzinny album, cofnijmy się o kilka stron. Widzimy ołtarz kościoła São José de Vila Nova, gdzie 10 stycznia 1970 roku ślub wzięli João da Silva Moreira i Miguelina de Assis. Tam też sakramenty przyjęło rodzeństwo Ronniego. Teraz oglądamy zdjęcie z chrztu Ronaldinho. Ma cztery miesiące, jest ubrany na biało i ssie palec. Matka trzyma go w ramionach i uśmiecha się do niego. Obok niej ojciec, ojciec chrzestny, matka chrzestna i babcia Albertina. U stóp ołtarza widzimy kuzyna, dziewięcioletniego Roberto, i pięcioletnią Deisi, siostrę. Chłopiec przyszedł na świat 21 marca 1980 roku w Porto Alegre. Miasto liczy półtora miliona mieszkańców i jest stolicą Rio Grande do Sul, najdalej na południe wysuniętego stanu Brazylii, graniczącego z Urugwajem i Argentyną. Zbudowano je w XVIII wieku wraz z sukcesywnym napływem migrantów. Do tubylców dołączyli najpierw portugalscy kolonizatorzy, a później Hiszpanie, Afrykańczycy, Niemcy, Włosi, Polacy, Rosjanie, Ukraińcy oraz Żydzi, co przyczyniło się do powstania bardzo osobliwej mieszanki kulturowej. Mieszkańcy tego stanu nazywani są mianem Gaúchos, a ich symbolem jest Estátua do Laçador (pomnik przedstawiający gaúcho w tradycyjnym stroju, z lassem w prawej ręce). 18


Gaúcho to zresztą pierwszy przydomek, pod jakim dał się poznać Ronaldinho. Również 21 marca, 20 lat wcześniej, w São Paulo urodził się Ayrton Senna, niezapomniany, legendarny kierowca Formuły 1, chociaż w 1980 roku nikt nie łączył obu tych dat. Ronaldinho przyszedł na świat w dniu, który – pomimo zaczynającej się jesieni – był wyjątkowo upalny. W ciągu dnia temperatura wynosiła 32,8 stopnia Celsjusza, w nocy – dziewięć. Kiedy rozpoczęły się skurcze, termometry wciąż wskazywały 22 stopnie. Mały urodził się przez cesarskie cięcie o 3.20 nad ranem. Ważył 3790 gramów i mierzył 50 centymetrów. Był zdrowym dzieckiem, ale pediatra zauważył coś dziwnego w jego stopach, zwłaszcza w prawej, i poradził rodzicom, by poszli z nim do ortopedy. Lekarz ze Szpitala Uniwersyteckiego São Paulo Lucas da Puc miał rację – po wielu ortopedycznych konsultacjach okazało się, że mały musi nosić specjalne wkładki. W tamtym czasie nikt nie mógł wiedzieć, że naznaczą jego przyszłość i okażą się dla niego błogosławieństwem. Rok 1980 zaczął się źle. Wojska sowieckie wkroczyły do Afganistanu, a prezydent Stanów Zjednoczonych Jimmy Carter na znak protestu ogłosił bojkot igrzysk olimpijskich w Moskwie. W ślad za Ameryką poszło 61 państw. 24 kwietnia usiłowano uwolnić 50 amerykańskich zakładników, którzy od listopada 1979 roku byli zamknięci w amerykańskiej ambasadzie w Teheranie, lecz inicjatywa zakończyła się tragicznie – podczas operacji zginęło ośmiu żołnierzy. Był to jeden z powodów przegranej Cartera w wyborach prezydenckich, które odbyły się w tym samym roku. Na stanowisku zastąpił go były aktor, republikanin Ronald Reagan. Film Sprawa Kramerów triumfował na ceremonii wręczenia Oscarów, zdobywając pięć najważniejszych statuetek, łącznie z tą dla najlepszego aktora (Dustin Hoffman) i dla najlepszej aktorki 19


(Meryl Streep). Czas Apokalipsy musiał się zadowolić dwoma Oscarami: za zdjęcia i dźwięk. Premierę miał film Imperium kontratakuje, czyli druga część sagi Gwiezdne wojny, który na sprzedaży biletów zarobił ponad 500 milionów dolarów. Najważniejszym albumem roku okazało się The Wall grupy Pink Floyd. W Nowym Jorku, 6 grudnia, zastrzelono Johna Lennona, zaledwie kilka metrów od jego domu. W 1980 roku zmarli też Alfred Hitchcock, jugosłowiański prezydent Josip Broz Tito oraz Jean-Paul Sartre. W Brazylii rozpoczęło się powolne przejście od dyktatury wojskowej do demokracji. Generał João Baptista de Oliveira Figueiredo, prezydent republiki od marca 1979 roku, miał zagwarantować wolność torturowanym, umożliwić wolne wybory i partyjny pluralizm. Utworzono nowe partie, wśród których wyróżniała się Partido dos Trabalhadores (Partia Pracujących), której liderem był przewodniczący związkowców Luiz Inácio Lula da Silva. Papież Jan Paweł II przyjechał do Brazylii z 12-dniową wizytą. Kraj, wchodzący w okres ożywienia politycznego i związkowego, otwierał się na świat, jednak pogrążony był w głębokim kryzysie gospodarczym. Inflacja po raz pierwszy przekroczyła 100 procent, a recesja gospodarcza doprowadziła do dużego bezrobocia. 67 procent ludności mieszkało w wielkich miastach, a wielu Brazylijczyków opuściło tereny wiejskie w poszukiwaniu nowego źródła utrzymania. 25 procent mieszkańców kraju nie potrafiło czytać ani pisać. Przybywało faweli. To były ciężkie czasy. Rodzina Assis Moreirów nie opływała w dostatki: było w niej troje małych dzieci i niewiele pieniędzy. Mieszkali pod numerem 73 przy ulicy Jerolomo Minuzzo w Vila Nova, robotniczej 20


dzielnicy, w pokrytym blachą drewnianym domu o powierzchni 70 metrów kwadratowych. Znajdowały się tam trzy pokoje, kuchnia, łazienka, patio oraz cementowa esplanada, która służyła za parking i na której urządzano tradycyjne churrascadas*. Wesołego charakteru nadawały domowi kolory: bladoróżowy, niebieski, zielony. Z tyłu, w parterowym domku o takiej samej powierzchni, mieszkała babcia ze strony ojca, Albertina, razem z niektórymi ze swoich wnucząt. Kiedy Miguelina urodziła Ronaldinho, miała 32 lata. Pracować zaczęła już w wieku lat 12. Po ślubie posłuchała rady jednej z sąsiadek i postanowiła zająć się sprzedawaniem kosmetyków i biżuterii. Całymi dniami przemierzała dzielnice Vila Nova, Cavalhada, Camaqua i Cristal, chodząc od domu do domu. W 1987 roku zgłosiła się do konkursu zorganizowanego przez Urząd Miasta Porto Alegre na stanowisko pomocnicy kucharki i go wygrała. Zrobiła maturę i zdała egzamin do szkoły pielęgniarskiej. Zaczęła pracować w klinice pediatrycznej w dzielnicy Cidade Baixa, a później w szpitalu Ernesto Dornelles. Jej mąż João zaczynał jako sprzedawca; potem – podobnie jak wielu młodych w Porto Alegre – znalazł pracę w stoczni Estaleiro Só. Dzisiaj jest ona opuszczona, ale wówczas wodowano tam mnóstwo statków, a pracownicy przyprowadzali swoje rodziny, aby mogły zobaczyć widowisko. Ojciec Ronaldinho pracował jako spawacz do czasu wypadku, wskutek którego jego lewe ucho zostało trwale uszkodzone i przyznano mu rentę inwalidzką. Mały Ronaldo – jako że oboje rodzice pracowali – pozostawał pod opieką babci Albertiny i swojej siostry Deisi, wspieranych * Spotkania, podczas których grillowano na rożnie różne mięsa; od churrasco – grillowane mięso (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). 21


przez przyjaciół i krewnych, co było powszechne w wielu brazylijskich rodzinach. A krewnych nie brakowało: chłopiec miał 17 wujków i 64 kuzynów. Dorastał wśród dorosłych, a pierwszym prezentem, jaki dostał od swego ojca, była piłka i para piłkarskich butów. Pierworodny Roberto był jeszcze większym szczęściarzem: João podarował mu koszulkę i spodenki Grêmio, a kolega z pracy koszulkę i spodenki Internacional, czyli stroje dwóch najsłynniejszych drużyn w mieście. Ronaldinho zaczął chodzić, gdy skończył dziesięć miesięcy. Jego ojciec, wujkowie i brat rzucali przed nim piłkę, żeby próbował ją kopać. Od tamtej pory nie zostawił jej już nigdy – budził się z piłką i razem z nią zasypiał. Czasem matka i babcia zabraniały mu gry na ulicy albo na pobliskim boisku Periquito, esplanadzie, na której w weekendy okoliczne rodziny spotykały się na grillu, imprezach i meczach. Nie chciały, żeby ciągle tam chodził, brudził się i do domu wracał spocony i ubłocony. Wtedy chłopiec godził się grać na korytarzu w domu albo na patio. Dryblował między krzesłami, meblami i psami. Rodzina Assis Moreirów miała kilka psów. Bala, Boom Boom, Preta i Alfi były, obok kuzynów i przyjaciół Ronaldinho, jego pierwszymi kolegami z drużyny i przeciwnikami: „Kiedy moi przyjaciele byli zmęczeni graniem albo kiedy matki wołały ich do domu na obiad, ja grałem z psem – on jako jedyny nigdy się nie męczył”. Sprinty, podcinki i dryblingi miały nie pozwolić, żeby Boom Boom doskoczył do piłki, pogryzł ją i zabrał. Jedyne, czego nie mógł wykonać, to kanał, ponieważ zwierzę było zbyt niskie, żeby piłka mogła pod nim przejść. To była jego szkoła – sposób na naukę rozmaitych sztuczek, które później z dumą demonstrował ojcu i bratu. Zapewnia, że – z wyjątkiem przypadkowego trafiania 22


kogoś piłką w twarz – był spokojnym dzieckiem: „Nigdy mnie nie ganiono, robiłem tylko to, co robią wszystkie dzieci”. Jako siedmiolatek rozpoczął naukę w szkole stanowej imienia Alberto Torresa. Niespokojnemu chłopcu trudno było wytrzymać tyle godzin przy pulpicie, ale szybko się przystosował i na koniec roku miał dobre oceny. W Torresie skończył tylko pierwszą klasę; później poszedł do szkoły podstawowej Langendonk. Rodzina Assis Moreirów przeprowadziła się bowiem do Guarujá, bardziej zamożnej dzielnicy na południu miasta. Zawodowy kontrakt, jaki Roberto podpisał z Grêmio, gwarantował również dom. Nowe mieszkanie miało dużą kuchnię, jadalnię, z której wychodziło się do ogrodu, pokoje dla wszystkich dzieci, a nawet basen. Ronaldinho zawsze powtarzał, że „w Brazylii futbol i muzyka to dwie dziedziny, które pozwalają żyć na wyższym poziomie i pomagać bliskim”. Roberto się to udało. Dzięki niemu sytuacja jego rodziny diametralnie się zmieniła. Poza tym Grêmio zaoferowało João stanowisko parkingowego na nowo otwartym parkingu Stadionu Olimpijskiego Monumental. Czegóż mógł chcieć więcej? Bieda z czasów Vila Nova wreszcie się skończyła, jego pierworodny został profesjonalnym piłkarzem i grał w drużynie, której od zawsze kibicował. Oprócz tego wyglądało na to, że jego młodszy syn też ma spore umiejętności. Wszystko układało się wspaniale. Są dwie fotografie, na których uwieczniono to szczęście. Na pierwszej widać jeszcze tamtą skórzaną piłkę z wyraźnymi szwami wokół czarnych pięciokątów. Unosi się w powietrzu, między Ronaldinho a Roberto. Starszy chłopiec się śmieje, trzyma ręce za plecami, ma na sobie dżinsy i zieloną bluzę reprezentacji Brazylii. Młodszy z uwagą obserwuje lot futbolówki. Za nimi znów widzimy drzewa, jednak teraz mur jest nieskazitelnie biały; grają na zadbanej nawierzchni, a za nimi znajduje się basen. 23


Drugie zdjęcie przedstawia całą rodzinę na ulicy. W tle możemy dostrzec mieszkańców Porto Alegre, świętujących sukces Grêmio, które właśnie zdobyło mistrzostwo stanowe. Roberto Assis jest jednym z głównych bohaterów. Na środku papa João krzyczy coś do fotografa. Ma na sobie białą szarfę, na której widnieje napis „Tetra Campeão Gaúcho 1988” („Poczwórny Mistrz Gaúcho 1988”). Jednym ramieniem otacza Miguelinę, drugim – Roberto. Mały Ronaldo jest przyklejony do swego brata, który przytrzymuje go ręką. Ma białą koszulkę, kolorowe krótkie spodenki i rozwiązane sportowe buty. Uśmiecha się, tak samo jak dziś. Na twarzy Deisi także widać radość. Jest to jeden z ostatnich momentów szczęścia tej rodziny. To bowiem jedna z ostatnich fotografii João.


Alexander Hassenstein / Getty Images

Podczas Pucharu Konfederacji w 1999 roku w Meksyku. Został królem strzelców turnieju

Nigel French - EMPICS / Getty Images

W barwach Paris Saint-Germain


Podczas świętowania mistrzostwa świata w 2002 roku

Martin Rose / Getty Images

Andreas Rentz / Getty Images


Koniec fragmentu Zapraszamy do księgarń


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.