Moja spowiedź

Page 1



MOJA

SPOWIEDŹ



DAWID

JANCZYK ORAZ PIOTR

DOBROWOLSKI ORA

MOJA

SPOWIEDŹ

KRAKÓW 2018


Dawid Janczyk. Moja spowiedź Copyright © by Dawid Janczyk 2018 Copyright © by Piotr Dobrowolski 2018 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2018 Redakcja – Joanna Mika Korekta – Grzegorz Krzymianowski Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl Fotografia na okładce – Aleksander Ikaniewicz

wsqn.pl WydawnictwoSQN

Autor i wydawca dołożyli wszelkich starań, by dotrzeć do wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich do ilustracji zamieszczonych w książce. Osoby, których nie udało nam się ustalić, prosimy o kontakt z wydawnictwem.

wydawnictwosqn SQNPublishing WydawnictwoSQN

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Sprzedaż internetowa labotiga.pl E-booki Zrównoważona gospodarka leśna Eheu, fugaces labuntur anni

379

Wydanie I, Kraków 2018 ISBN: 978-83-8129-252-8


Budzę się, z trudem otwieram oczy… Jest ciemno, więc to chyba noc. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to żaluzje są zasłonięte. I zaczyna się moja golgota. W ustach brak śliny, kapeć straszny. Boli mnie całe ciało – brzuch, kończyny, nawet opuszki palców. W głowie tylko jedna myśl: napić się! Jak wejdzie w krew, od razu będzie lepiej. Nie mam siły zwlec się z łóżka. Wyciągam rękę i szukam po omacku. Wcześniej, wiedząc, że w końcu będę tak słaby, że nie dam rady się podnieść, ustawiałem sobie przy łóżku kilka butelek. Jak była kasa, to łychę, jak nie, to tanią wódę. Brzęk szkła, kiedy po omacku szukam choćby sety. Nie ma, wszystkie flaszki puste! W panice wstaję ostatkiem sił. Opierając się o ścianę, dochodzę do szafki, w której mam rezerwę rezerwy, butelkę na czarną godzinę. Dominika wyczaiła czy nie? Uff, nie tym razem! Szybki łyk, drugi, trzeci. Cofka, niedobrze mi. Do łazienki. Oczy wychodzą z orbit, męczę się strasznie. Wreszcie wycieram usta i wracam do szafki. Pociągam kolejny łyk. Ten już się chyba przyjmie… Chwila niepewności. Znowu zwrócę czy nie… Jest dobrze! Żyjemy! I balet zaczyna się od nowa. A rano powtórka z rozrywki.



ZAMIAST WSTĘPU

Nazywam się Dawid Janczyk, mam 31 lat i jestem piłkarzem emerytem. Przynajmniej na tę chwilę. Chciałbym znów poczuć klimat szatni, wyjść i powalczyć, znów cieszyć się ze strzelonych goli. Tyle tylko, że nie wiem, czy jeszcze mam siłę. Mówiono i pisano o mnie, że jestem alkoholikiem. Określano jednym z największych talentów w polskiej piłce, który zmarnował dar od Boga. Nie wiem, czy jestem alkoholikiem. Pewnie tak… W każdym razie walczę ze swoimi słabościami. Żeby było jasne: nie mam zamiaru nikogo umoralniać, sprowadzać na dobrą drogę. Każdy sam pracuje na swój los. Kiedyś miałem wszystko. Było mnie stać, by co miesiąc kupować sobie mercedesa z salonu. Dziś nie mam pieniędzy i pracy, a przed sobą raczej średnie perspektywy – w wieku 31 lat. Ale i tak jestem szczęściarzem, bo nie odwrócili się ode mnie najbliżsi. Niech moja opowieść będzie przestrogą dla młodych chłopaków, dopiero wchodzących w dorosłą piłkę. Bo wiecie, co jest największym wrogiem piłkarza, który zagrał Zamiast wstępu | 9


kilka dobrych meczów, pokazał się, zapracował na lukratywny transfer? Nie wóda, nie hazard, nie balety ani tłumy panienek na skinienie. To oczywiście też jest złe, ale prawdziwą zgubą jest przeświadczenie, że niezależnie, ile wydam, to jestem w stanie to odrobić. Bo jestem dobry, bo jestem młody, bo przede mną jeszcze przynajmniej kilka lat na topie. Bzdura! Mam 31 lat i wygrzebuję się z mułu. Nikt nie pamięta, że 11 lat temu to Agüero porównywano do mnie. Dziś to tylko ciekawostka dla historyków futbolu. Przepraszam, jeśli pominąłem jakieś fakty, pomyliłem się w chronologii. Czas i – co tu kryć – zmęczenie materiału robią swoje. Zresztą moim zamysłem nie było stworzenie chronologicznego zapisu przygody z seniorską piłką, ale pokazanie kolejnych szczebli upadku. Mam świadomość, że wielu piłkarzy ze znacznie większymi nazwiskami niż moje nie podjęło się spisania swoich historii. Bali się, czy są wystarczająco dobrzy, by swoimi losami zainteresować czytelników. Ja jestem skromny chłopak z Nowego Sącza i też się boję, bo gdzie mi tam stawać w jednym szeregu z moimi idolami. Ale jestem to winien i tym młodym chłopakom cieszącym się bramkami w juniorkach, i przede wszystkim rodzinie – żonie Dominice, córkom, rodzicom, rodzeństwu. Miałem dla nich zostać gwiazdą. Nie udało się. Okazałem się słabszy od życia. Do działania i walki napędza mnie jednak wiara, że – mimo wszystko – dla bliskich pozostałem dobrym człowiekiem.


1 MISTRZOSTWA ŚWIATA W KANADZIE, REPREZENTACJA POLSKI



Schodziłem z boiska wściekły. Z bezsilności, z żalu, z rozczarowania. W oczach miałem łzy, a w środku aż się gotowałem. Był 12 lipca 2007 roku, a reprezentacja Polski żegnała się z mistrzostwami świata do lat 20. Rozpoczęła się pierwsza minuta doliczonego czasu w meczu 1/8 finału z Argentyną. Przegrywaliśmy 1:3 i już było jasne, że odpadliśmy. Kiedy chłopaki jeszcze walczyły, ja ze spuszczoną głową zmierzałem do szatni. Chwilę wcześniej dostałem drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę – za ruch głową w kierunku sędziego, który został później zinterpretowany jako próba uderzenia z byka. Było to kompletną bzdurą, chciałem tylko pokazać arbitrowi, by ruszył głową i chociaż w końcówce zaczął zwracać uwagę na chamskie zachowanie i faule Argentyńczyków. Kiedy zmierzałem do tunelu, ktoś z trybun rzucił mi szalik Sandecji. Złapałem go w locie. Nagle poczułem, że wszystkie zapory puszczą i rozpłaczę się na oczach prawie 50 tysięcy ludzi na stadionie i milionów telewidzów. Tak mocno przygryzłem wargę, że aż poczułem smak krwi. Ostatnie metry do tunelu pokonałem niemal truchtem. Byłem zdruzgotany. To były moje mistrzostwa. Strzelałem gole i gdybyśmy przeszli Argentynę, jak się okazało – Mistrzostwa świata w Kanadzie | 13


późniejszych mistrzów świata, to zagralibyśmy w ćwierćfinale. A tam wszystko mogło się zdarzyć. Może jakiś gol, potem skuteczna obrona i półfinał, a potem? Przecież tak właśnie do meczu o złoto doszli Czesi z moim późniejszym druhem z CSKA Moskwa Lubošem Kaloudą w składzie. Rozczarowanie było tym większe, że zaczęło się znakomicie dla nas. W 33. minucie dostałem rewelacyjne podanie od Patryka Małeckiego, wyszedłem sam na sam z bramkarzem i strzeliłem w długi róg. Potem, nie czekając na gratulacje od chłopaków, podbiegłem do argentyńskiej ławki rezerwowych i położyłem palec na ustach, nakazując im ciszę. Czułem straszną satysfakcję: oto zemściłem się za całą naszą drużynę, za to, że jeden z rywali opluł Polaka w tunelu przed meczem, za ich chamstwo, butę, arogancję. Na papierze nie mieliśmy z nimi szans. Sergio Agüero – wtedy Atlético Madryt, dziś Manchester City, Ángel Di María – SL Benfica, teraz PSG, Gabriel Mercado – Racing Club, dziś Sevilla, Éver Banega – Boca Juniors, dziś Sevilla, Pablo Piatti – Estudiantes La Plata, obecnie RCD Espanyol, Sergio Romero – wtedy Alkmaar, a dziś Manchester United. Mógłbym wymienić jeszcze kilka znanych na całym świecie nazwisk zawodników, którzy już 11 lat temu uznawani byli za czołowych piłkarzy świata w swojej kategorii wiekowej. Dla nich byliśmy anonimami. – No to co, że są bardziej znani?! Wyjdźcie i walczcie. Pokażmy dumę, że jesteśmy Polakami – krzyczał w szatni

14 | DAWID JANCZYK. MOJA SPOWIEDŹ


Jarek Fojut, lider naszej obrony, który przeciwko Argentynie nie mógł zagrać za żółte kartki. Do przerwy jeszcze jakoś się trzymaliśmy, choć tuż przed końcem pierwszej połowy Di María wyrównał. Owszem, gnietli nas bardzo, ale dawaliśmy radę. Trzeba uczciwie przyznać, że byli piłkarsko lepsi, ale nie spodziewałem się, że takie z nich fiuty. Co chwilę jakieś złośliwości, lekceważące uśmieszki, dogadywania. Mnie faulowali niemal w każdej akcji od pierwszej minuty. Wiedzieli, że gramy jednym napastnikiem i że jak mnie skasują, to nasi będą mieli spory kłopot. Tak mną poniewierali, że na przerwę zszedłem cały posiniaczony, z naciągniętym mięśniem czworogłowym. Masażyści sugerowali trenerowi Globiszowi zmianę, ale uparłem się, że nie zostawię chłopaków, że stać nas, by odpłacić tym gwiazdorkom za ich zachowanie i wygrać. Nie myślałem o żadnej koronie króla strzelców ani o tym, że po pierwszej połowie mieliśmy z Agüero po trzy gole zdobyte na mundialu. Chciałem wyjść i walczyć, pokazać, że nie jesteśmy jakimiś kelnerami, że nie można nas bezkarnie poniżać. Trochę przeliczyłem się z siłami. „Czwórka” tak dawała mi się we znaki, że częściej dreptałem po murawie, niż biegałem. Ale nie mogłem zostawić kolegów. Zresztą każdy z chłopaków myślał tak samo. Walczyliśmy do upadłego. Niestety – jeszcze zanim dobrze zdążyliśmy się ustawić, Agüero trafił na 2:1. W końcówce strzelił trzeciego gola i było pozamiatane. Może gdyby był z nami Jarek Fojut,

Mistrzostwa świata w Kanadzie | 15


wszystko potoczyłoby się inaczej? Nie wiadomo. Choć z drugiej strony Agüero już wtedy umiał wszystko… Jednego jestem pewien: obarczanie winą za porażkę Krzyśka Strugarka, który zastąpił Fojuta, jest bardzo niesprawiedliwe. Chłopak robił, co mógł. Nie dał rady, ale obrońcy większego kalibru też nie radzili sobie z byłym zięciem Diego Maradony. Po meczu w szatni panowała cisza tak gęsta, że powietrze można było ciąć nożem. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zaprzepaściliśmy życiową szansę, że być może już nigdy więcej nie zagramy w mistrzostwach świata. Odpadnięcie z turnieju bolało tym bardziej, że ta drużyna była ukierunkowana na sukces. Mimo młodego wieku wiedzieliśmy, po co przylecieliśmy do Kanady. Chcieliśmy tam coś wygrać… Było nam żal, że już trzeba wracać do Polski, bo wiedzieliśmy, że awans na mundial zapewniliśmy sobie fartem, rzutem na taśmę. O wszystkim zdecydował mecz z Belgią podczas rozgrywanych rok wcześniej w Wielkopolsce mistrzostw Europy do lat 19. W pierwszym spotkaniu przegraliśmy z Austrią 0:1 i musieliśmy pokonać Belgów, by w ogóle marzyć o wyjeździe za ocean. Zwycięskiego gola dla Austriaków strzelił mój bardzo dobry kumpel Daniel Sikorski, który potem dobrze radził sobie w Górniku Zabrze i już trochę gorzej w Polonii Warszawa, a dziś jest czołową postacią rumuńskiego Gaz Metan Mediaș. Przeciwko Belgom wyszedłem szczególnie zmotywowany, bo to mnie prasa określiła winnym przegranej z Austriakami. Miałem kilka okazji, których nie wykorzystałem, 16 | DAWID JANCZYK. MOJA SPOWIEDŹ


i zaczęła się jazda. Ja wam pokażę, myślałem, czytając relacje prasowe. – Dawid, nie zaprzątaj sobie głowy tym, co piszą – powiedział trener Michał Globisz. – Wiesz, co masz robić. Wierzę w ciebie. – Klepnął mnie w plecy i wyszliśmy zmierzyć się z Belgami. Dwie bramki zdobyłem jeszcze w pierwszej połowie: pierwszą w 10. minucie, drugą na dwie minuty przed przerwą. Właśnie ten gol został określony jako najładniejsze trafienie tamtych mistrzostw Europy. Dostałem piłkę z boku pola karnego i huknąłem z bardzo ostrego kąta. Nie analizowałem, czy wpadnie, to był odruch. Wpadła! Wyszedł kapitalny gol. Hat-tricka ustrzeliłem w 57. minucie, a Czerwone Diabły dobił w ostatniej akcji spotkania Artur Marciniak. Rywali stać było tylko na honorowe trafienie. Byli na deskach, a my w raju. Schodząc do szatni, serdecznie wyściskałem Mariusza Sachę, który przy dwóch bramkach dograł mi na nos. – Cieszę się, że udało nam się odrodzić po tej porażce z Austrią. Zdaję sobie sprawę, że w tamtym meczu zawiodłem. Ale dziękuję przede wszystkim kolegom za podania, bo bez nich nie strzeliłbym tych goli. Hat-tricki zdarzały mi się już w karierze, ale ten cieszy szczególnie – mówiłem dziennikarzom po triumfie nad Belgią (4:1). Z kolei trener Globisz na konferencji prasowej stwierdził: – Spotkanie świetnie nam się ułożyło, a tym rodzynkiem w dobrym cieście był bez wątpienia Dawid Janczyk. Jego bramki uskrzydliły pozostałych kolegów. Mistrzostwa świata w Kanadzie | 17


W ostatnim meczu przegraliśmy 0:2 z Czechami, ale to już nie miało znaczenia, bo choć rywalizację grupową zakończyliśmy na trzecim miejscu, to znaleźliśmy się w gronie sześciu drużyn z Europy, które wywalczyły promocję na mistrzostwa świata. Nie jestem żadnym szpanerem ani bufonem, ale byłem pewien, że jeśli będę zdrowy, to znajdę się w kadrze na mistrzostwa. Trener Globisz przekonał się do mnie w towarzyskim meczu z Norwegią we wrześniu 2005 roku. Wygraliśmy 5:3, a ja strzeliłem trzy gole. Tak budowałem swoją pozycję w drużynach narodowych prowadzonych przez tego szkoleniowca – zresztą mojego ulubionego. Choć prawda jest taka, że pierwsze powołanie na konsultacje i mecze towarzyskie w drużynie Michała Globisza zawdzięczam świętej pamięci trenerowi Januszowi Wójcikowi i Jurkowi Kopcowi. Obaj mocno lobbowali w PZPN, żeby nikomu nieznany chłopak z trzecioligowej wówczas Sandecji Nowy Sącz dostał szansę i mógł się pokazać selekcjonerowi młodzieżówki. Chyba nieźle się zaprezentowałem, bo w trakcie serii tamtych konsultacji byłem na testach w Chelsea, a następnie przeszedłem do Legii… Zatem znalazłem się w samolocie do Kanady. Siedziałem obok Krzysia Króla, mojego najlepszego kumpla w kadrze i bardzo dobrego, dynamicznego lewego obrońcy. Chłopaki traktowały go trochę z przymrużeniem oka, bo Krzysiek lubił w swoich opowieściach mocno koloryzować. A mówiąc wprost – często ściemniał bez opamiętania. Niektórych to śmieszyło, innych denerwowało, ja natomiast 18 | DAWID JANCZYK. MOJA SPOWIEDŹ


wiedziałem, że z Królem nie da się nudzić. Należy tylko wszystko, co powie, dzielić przez trzy. W hotelu w Montrealu dzieliliśmy pokój. Zanim jeszcze dobrze się rozpakowaliśmy, Krzysiek skasował mi wartego wtedy pięć tysięcy złotych laptopa. Pamiętam, że byłem na niego wściekły, bo pięć tysięcy to była dla mnie góra pieniędzy. „Królik” coś opowiadał, trzymając w ręce otwarty napój. Ostro gestykulował. Łapy mu latały jak gałęzie w czasie burzy. Machał i machał, aż… wymachał. Potknął się o coś, chyba leżącego na podłodze klapka, i chlusnął napojem na kompa. Próbowałem ratować sprzęt. Ekspresowo wpadłem do łazienki, złapałem za ręczniki i zacząłem reanimować swój skarb. Na darmo. Laptop jak zgasł, tak już nie dało się go odpalić. Obiecałem sobie w duchu, że będę Króla ignorował. I ignorowałem. Przez dziesięć minut. Przy nim nie da się milczeć i być obojętnym na jego gadkę. Krzysiek rozbawiłby i nieboszczyka. W oczekiwaniu na pierwszy mecz mundialu, z Brazylią, głównie siedzieliśmy w hotelu. Jeśli już wyjeżdżaliśmy, to tylko na treningi. Odnowę, zazwyczaj basen, też mieliśmy na terenie kompleksu, w którym mieszkaliśmy. Ktoś powie: nuda i monotonia. Nic z tych rzeczy! Adrenalina, nerwy i odliczanie czasu do debiutu w mistrzostwach świata sprawiały, że nikt się nie nudził. Organizatorzy, żeby urozmaicić nam pobyt, zorganizowali spotkanie drużyny z miejscową Polonią. W przykościelnej sali, w której się odbyło, tłoczyło się kilkaset osób. My w reprezentacyjnych dresach Pumy, naprzeciwko tłum Mistrzostwa świata w Kanadzie | 19


ludzi z biało-czerwonymi flagami. Pogadaliśmy, rodacy życzyli nam powodzenia i zapewnili, że w każdym z trzech meczów w Montrealu dadzą nam takie wsparcie z trybun, że będziemy się czuć jak w domu. Kiedy już zbieraliśmy się do powrotu, podeszła do mnie jakaś dziewczyna. – Moja koleżanka bardzo chciałaby cię poznać. Jeżeli będziesz miał czas, to co wieczór jesteśmy w klubie. Zadzwoń, a przyjedziemy po ciebie, kiedy będziesz chciał – powiedziała, wciskając mi w dłoń karteczkę z numerem telefonu i imieniem „Paulina”. – Nie ma szans, gramy mecz z Brazylią – odparłem, ale na wszelki wypadek karteczkę z namiarami schowałem do kieszeni. W przeddzień każdego spotkania na mistrzostwach świata trener Globisz zarządzał odprawę. Tak w Montrealu, jak i już po awansie do 1/8 finału, w Toronto, zbieraliśmy się w sali konferencyjnej hotelu. Ludzie ze sztabu szkoleniowego gasili światło i puszczali nam filmiki z nagraniami fragmentów meczów najbliższego rywala oraz naszymi najlepszymi zagraniami. W tle leciała muzyka Michała Bajora. Chłopaki różnie na nią reagowały, ale mnie pasowała. Lubiłem przed meczem, koncentrując się w szatni, ze słuchawkami na uszach, odciąć się od świata przy utworach Bajora, Grzegorza Turnaua, ale i Eminema. Repertuar zależał od nastroju. Odprawa trwała 15–20 minut. Potem mieliśmy się przespać z tym, co obejrzeliśmy, a w dniu meczu robiono nam powtórkę. Trener Globisz tak poukładał zespół, 20 | DAWID JANCZYK. MOJA SPOWIEDŹ


że każdy wiedział, co ma robić, i tuż przed wyjściem na boisko żadne przemowy motywacyjne nie były nam potrzebne. Kiedy po rozgrzewce wracaliśmy do szatni, szkoleniowiec każdemu podawał rękę i rzucał tekst w rodzaju: – Idźmy i zróbmy to, co do nas należy. Przeciwko Brazylii zagraliśmy przy 50 tysiącach widzów. Wspierało nas dobrych kilka tysięcy Polonusów. To jest coś niesamowitego, kiedy wychodzisz na stadion tak daleko od ojczyzny, a na trybunach mnóstwo polskich flag. A potem hymn. Serce mało nie wyskoczy z ramy, gęsia skórka… Chciałbyś już, teraz, natychmiast rzucić się na rywali. Nie ma co czarować – Canarinhos nas zlekceważyli. Oni, czterokrotni mistrzowie świata, a my absolutni debiutanci, którzy zagrali na mundialu po 24 latach nieobecności. Jeszcze w tunelu Brazylijczycy byli wyluzowani, szeroko się uśmiechali. Sprawiali wrażenie, że mecz z Polską to dla nich tylko jedna z niewiele znaczących przeszkód w drodze do finału. Byli tak pewni siebie, że oszczędzali na przykład Marcelo. Najlepszy obecnie lewy obrońca świata i gwiazdor Realu Madryt, dokąd trafił z Fluminense właśnie po tamtych mistrzostwach, wszedł na boisko dopiero w 66. minucie, kiedy grunt już im się palił pod nogami. Myśleli, że się ich przestraszymy. Żarty! Od początku na każdy cios odpowiadaliśmy ciosem. Tomek Cywka już bodaj w ósmej minucie, po dobrym podaniu od Artura Marciniaka, przeniósł piłkę minimalnie nad poprzeczką. Aż wreszcie nadeszła 23. minuta i faul na którymś Mistrzostwa świata w Kanadzie | 21


z naszych 25 metrów od bramki. Chciałem wziąć piłkę i uderzyć z wolnego, ale uprzedził mnie Grzesiek Krychowiak. Choć miał wtedy tylko 17 lat i był od nas o trzy lata młodszy, to bez kompleksów zgarnął futbolówkę i huknął nie do obrony. Kurwa, goool!!! Nie wierzyłem! Mocno go uściskałem, zapominając, że przed chwilą byłem na niego strasznie wkurzony, bo nie dał mi wykonać tego wolnego. Ale dobrze się stało. Może bym nie trafił albo bramkarz by obronił? W każdym razie – my w szoku, Brazylijczycy w jeszcze większym. Chyba w tym momencie zaczęli nas szanować. – Koncentracja! Koncentracja! – krzyczał z ławki trener Globisz, bo nie minęły trzy minuty od naszego gola, a już mogło być 1:1. Alexandre Pato uderzył spod kolana, ale nasz kapitan Bartek Białkowski świetnie interweniował i wybił piłkę na róg. W 27. minucie zrobiło się nam ciepło, bo czerwoną kartkę dostał Krzysiek Król. Schodził i płakał. Było mi go strasznie szkoda. A ukarał go człowiek, który rok później, podczas „dorosłego” Euro w Austrii, stał się naszym narodowym wrogiem numer jeden. Sędzia z Anglii… Howard Webb. Od tego momentu strasznie nas Brazylijczycy cisnęli. Mieliśmy problemy, żeby wyjść z własnej połowy. W przerwie w szatni był spokój. Krzysiek przepraszał drużynę, a my go pocieszaliśmy. Trener uczulił nas, żebyśmy wcześniej wychodzili do rywali i starali się nie dopuszczać ich do naszej bramki. Nie miałem jakichś szczególnie dobrych okazji do strzelenia gola, a na dodatek podkręciłem 22 | DAWID JANCZYK. MOJA SPOWIEDŹ


kostkę i w 73. minucie musiał mnie zmienić Łukasz „Ecik” Janoszka. Było ciężko, ale chłopaki dowieźli prowadzenie do końca. Trzydziestego czerwca 2007 roku – tej daty nie zapomnę do końca życia. Po meczu do naszej szatni wszedł towarzyszący drużynie w Kanadzie selekcjoner pierwszej reprezentacji Leo Beenhakker. Pogratulował nam wygranej, a mnie poradził, żebym całą noc trzymał nogę w lodzie, to opuchlizna z kostki zejdzie. To był w zasadzie mój jedyny kontakt z Holendrem podczas mistrzostw, bo w czasie treningów Leo stał z boku i tylko obserwował pracę trenera Globisza. Zresztą po drugim meczu zawinął się i wrócił do Europy. Kiedy już w szatni nacieszyliśmy się z wygranej, zebraliśmy sprzęt, wsiedliśmy w autokar i ruszyliśmy do hotelu. Zjedliśmy kolację i poszliśmy odpocząć w pokojach. Tyle że kto odpoczywał, to odpoczywał. Krzysiek, któremu po zwycięstwie minęły wyrzuty sumienia, że osłabił zespół, chciał jeszcze celebrować wygraną. – Murzyn, masz kartkę z telefonem do tej laski? – spytał. Przytaknąłem. I już nie wiem, czy to on, czy ja, w każdym razie któryś z nas zadzwonił do Pauliny. Przyjechała po godzinie, wypasionym land roverem. Za kierownicą siedział przypakowany gościu o ciemnej, takiej cygańskiej karnacji, z wytatuowanym godłem Polski na ramieniu. Podczas rozmowy telefonicznej uprzedziliśmy nową koleżankę, że będzie nas dwóch, więc i Paulina zabrała ze sobą przyjaciółkę. Pojechaliśmy do klubu, podobno bardzo modnego, już nie pamiętam nazwy. Przed Mistrzostwa świata w Kanadzie | 23


wejściem – długa kolejka oczekujących na wpuszczenie do środka. My w dresach kadry. „Cygan” i dziewczyny poprowadzili nas bokiem, ominęliśmy tłum i wkrótce weszliśmy do środka. Klub był zwyczajny, te lepsze wszędzie wyglądają podobnie. Potańczyliśmy, pobawiliśmy się, wypiliśmy po kilka piwek i zarządziłem odwrót. Nie miałem żadnych planów w stosunku do Pauliny. Za to Krzysiowi tak spodobała się druga z lasek, że przez całe mistrzostwa pozostawał z nią w kontakcie telefonicznym, a kiedy po Argentynie wracaliśmy do domu, to zakomunikował trenerowi, że się zakochał i zostaje u dziewczyny w Kanadzie. I został! Nie pamiętam, jak długo trwał ten płomienny romans i kiedy Krzysiek przyleciał do Polski, ale jednego jestem pewien – z nami nie wracał. „Cygan” przywiózł nas pod hotel około 4.00 nad ranem. Od razu zastrzegam: nie byliśmy pijani, najwyżej po kilku piwach! Ostrożnie przemknęliśmy przez foyer, niezauważeni przez przysypiającego recepcjonistę, i kiedy cieszyliśmy się, że bez konsekwencji dotrzemy do pokoju, a o nocnej eskapadzie nikt się nie dowie, zrzedły nam miny. Lekarz reprezentacji miał taki zwyczaj, że na klamkach drzwi do pokojów piłkarzy wieszał tubki z suplementami. Zabieraliśmy je o określonej porze. Kiedy zobaczyliśmy, że na naszych drzwiach nie ma tubek, wiedzieliśmy, że jest niedobrze. Doktor musiał je zostawić, a kiedy wrócił po puste, zorientował się, że skoro nie zażyliśmy zawartości, to znaczy, że nie było nas w pokoju.


Jeżeli nie zaznaczono inaczej, fotografie pochodzą z prywatnego archiwum Dawida Janczyka

Kiedy miałem 5 lat, zajadałem się chipsami. Kiedy dorosłem, zacząłem preferować napoje…

W drugiej klasie przebrany za kowboja (pierwszy z prawej)


Na wycieczce szkolnej w Tatrach

Byłem takim grzecznym dzieckiem…


Koniec fragmentu Zapraszamy do księgarń


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.