2023IIB080 COP 27 We Still have a Chance Polish

Page 1

GreenFutures

Wciąż mamy szansę

COP27 Stories Translated into Polish by Zuzanna Bialas


Copyright LEGAL NOTICE: All rights reserved. No part of this book may be reproduced, or stored in a retrieval system, or transmitted in any form, or by any means without prior permission from the editors or The University of Exeter and other copyright holders. www.exeter.ac.uk/greenfutures

ISBN: 978-1-3999-3844-0 Front cover image credit: ESO/M. Kornmesser NOT FOR REPRODUCTION

2


We Still Have a Chance was born in translation, of art and science, of planetary health and activism, and of course of the stories themselves. Storytelling is part of all languages and languages have their own stories to tell about people and places. That is why We Still Have a Chance also has translation at its heart: experience and understanding of climate change is felt differently in different languages. To explore how other languages tell the stories, a team of undergraduate student interns recruited from Exeter’s Department of Languages, Cultures and Visual Studies have translated into languages studied for their degrees or in which they were already bi- or trilingual, from Afrikaans to Welsh. We’re sharing their translations here, to open We Still Have a Chance to new readership in other languages, to celebrate our students’ work, and to provide an example of how translation can give hope that we do indeed still have a chance.

Translations into: Afrikaans, by Anthony de Carlile French and Italian, by Emily Cooper and Anthony de Carlile Polish, by Zuzanna Bialas Spanish, by Emily Cooper and Paula Berriel Welsh, by Rhian Hutchings

1


Wciąż mamy szansę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 Wiek rozsądku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4 Syrenie Łzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Powietrze jak woda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 Pęknięcie na niebie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 Déjà Vu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 Przetrwanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28 Wskrzeszenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32 Adham i sen o Nu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37 Rybak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45 Zostań tutaj . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51 Mieszkanie nad rzeką . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 54 Aish Baladi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58

2


Wciąż mamy szansę Wyjątkowy zbiór mikrohistorii, które zjednoczą nas w wyobrażeniu sobie i stworzeniu zrównoważonego, zdrowszego i sprawiedliwego społecznie świata. Współtworzony przez klimatologów, pracowników służby zdrowia, młodzieżowych aktywistów klimatycznych, pisarzy, tłumaczy i artystów z Egiptu i Exeter, z okazji rozpoczęcia Konferencji Klimatycznej COP27 w Sharm El-Sheikh w Egipcie w listopadzie 2022 r.

3


Wiek rozsądku

Karim El Hayawan

4


D

zieci nie znają jeszcze świata takiego, jakim my go znamy. Mają swoje własne sposoby szyfrowania i rozszyfrowywania informacji. Nazywają po swojemu przedmioty, które znajdują, nadając im zupełnie inny wymiar. Dopiero wkraczając w dorosłość zobowiązują się do dopasowania swojego zachowania i sposobu rozumowania do nas. Akceptują to, że chmura to po prostu chmura, a nie oddech olbrzyma, a gwiazdy to nie punkciki na czarnym aksamicie nieba. Hashem był jednak inny. Był przeraźliwie racjonalnym dzieckiem. Od dnia, w którym po raz pierwszy postawił stopę na ziemi, pozbawiony był dziecięcych złudzeń. W świecie pomiędzy dwoma podróżami, widział życie w jego prawdziwej postaci. „Powiedziałaś, że wróble nie zmieniają się we wrony, prawda, mamo?” Powiedział Hashem, mój siedmioletni syn. „Tak, kochanie, wróble to wróble, a wrony to wrony”. „Czy ptaki mogą zrezygnować ze swoich kolorów i stać się czarno-białe?” „Nie, Hashem. Wrony są czarne, ale inne ptaki muszą zachować swoje kolory już do końca świata”. „Na pewno, mamo?”

5


„Tak, Hashem.” Byłam pewna. Nie wiedziałam wtedy tego, co wiedział mój siedmiolatek. Chciał mi wierzyć. Byłam w końcu jego matka. Potrząsał jednak głową. Kojąca zasłona iluzji wtem została rozdarta, a Hashem patrzył na świat wprost przez owe rozdarcie. „Nie, mamo”. Powiedział. Tak trudno przypomnieć sobie teraz jaskrawość tych kolorów. Stały się one jedynie odległym wspomnieniem. Świat opanowały wrony.

6


Syrenie Łzy

Karim El Hayawan

*W arabskim folklorze Egipski Nil nawiedza El Naddaha… coś jakby lorelei czy syrena. Odłamki plastiku niszczące rzeki, morza i oceny. Naukowcy natomiast określają to zjawisko „syrenimi łzami”.

7


S

łońce okala rozległe połacie piany i plastiku. Salman krzyknął znad brzegu i szybko złożył wędkę. Dopadły go zawroty głowy i z trudem łapał oddech – zbyt długo przebywał w tym upale. Głód zaczął doskwierać nie tylko jemu, lecz całej jego rodzinie. Jak ma wrócić do domu bez jedzenia? Zaczął brodzić więc wzdłuż wybrzeża, potykając się co i raz o liny służące niegdyś rybakom do cumowania łodzi. Dotarł w końcu do gigantycznej skały i położył się w jej cieniu. Od lat dzieci nazywały ją swoją fortecą, a zakochani grawerowali na niej swoje przysięgi i inicjały. Zaczęło robić się ciemno, gdy Salman zdał sobie sprawę, że ktoś go obserwuje. Po przeciwnej stronie granitowego zbocza siedziała kobieta. Miała długie, lśniące włosy i ubrana była w sukienkę – przejrzystą – niczym woda za dawnych lat. „Na co się tak gapisz? Co robisz?” Gardło miał boleśnie wysuszone, a głos zachrypnięty. „Jaki sens ma łowienie ryb w tym brudzie?” Jej ton był łagodny. Zdawał się płynąć w jego kierunku. Jej twarz jaśniała jak księżyc, który stawał się coraz wyraźniejszy na ciemniejącym niebie. „Morze zmieniłoby się w nawałnicę jakby tak wrzucić do niego ten twój cały gniew!” Zaśmiała się. Salman odwrócił się i wycelował haczykiem w kierunku błysków w jej oczach, przypominających mu, o czasach, kiedy rybacy wypływali codziennie o zachodzie słońca i wracali z sieciami pełnymi okoni. Kiedy opowiadali o dobrodziejstwach wody i przestrzegali dzieci, żeby szanowały moc morza, i jego dary.

8


Kobieta wskazała na kupkę kości, alg i wodorostów, i westchnęła. Nagły powiew bryzy zaskoczył Salmana. Ogarnięty jej spokojem padł na kolana i pozwolił haczykowi zanurzyć się w piasku. „To moja córka. Jest bardzo chorowita. Ma tak od urodzenia. Nie trawi mleka, które daje jej matka. Boję się, że wkrótce umrze”. Jego twarz pokrywały liczne pęcherze i pęknięcia. Woda dosięgła jego stóp, a z oczu poleciały łzy. „Przestań zawodzić. Wyjrzyj poza linię brzegową. Spójrz na horyzont, tam, gdzie woda jest czysta”. Powiedziała kobieta. Promienie słoneczne zalewały plażę i słabły. Nawet w stanie przypominającym trans Salman widział błyszczące na włosach kobiety drobne plastikowe koraliki. „Mogę zabrać cię stąd, poza tę truciznę. Nie dasz rady ocalić wdów i osieroconych dzieci, ale mogę pomóc ci ocalić siebie. Salman zacisnął pięści na słowa kobiety. Co ona wie o codziennych problemach jego i mieszkańców wioski? Czy nie wie, że przewożą tu ziemię, żeby uratować rolnictwo i rybołówstwo w delcie? Niezmiernie doskwiera mu dzisiaj głód. Spogląda na kobietę i widzi teraz ogon czerwieniących się rybich łusek. Musi mieć halucynacje. Kobieta kontynuuje, a jej głos zaczyna przypominać kołysanką. „Obserwowałam, jak budowali Zaporę Asuańską i jak osuwał się piach i pył. Susza, powodzie, głód. Już to widziałam”. „Czym jesteś?” Ostrzegano go: El Naddaha – syrena Nilu – ukrywa się jak zły omen, spragniona zemsty, zwodzi mężczyzn i patrzy jak umierają.

9


Wypowiedział na głos „El Naddaha”, kobieta ześlizgnęła się jednak ze skały. Zaczęła unosić się na wodzie, a brud i szczątki rozstąpiły się przed nią. „Popłyń za mną, a zabiorę cię w miejsce, gdzie nie ma łez. Zjesz, jak król. Ucieknij od tych strzępków ludzkości”. Światło księżyca tańczyło na falach, oświetlając ścieżkę. Przypomniał sobie kojącą wodę, w której stała niegdyś agora, i studnię, gaszącą pragnienie mieszkańców wioski i przejeżdżających podróżnych. „Spójrz” szepnęła syrena „planety ustawiły się w jednej linii”. Wyglądało to, jak gdyby odbicia gwiazd były światłami małych łodzi rybackich - a daleko na wodzie czekali na niego ojciec, wujek, brat i dziadek. „Jesteś dobrym człowiekiem. Mogę zabrać cię w miejsce, w którym nie ma łez. Mojego oddechu wystarczy dla nas obydwu. Nie spędzaj swoich ostatnich dni w miejscu pełnym gniewu i żalu”. Ciemna jak wino woda przerażała go mniej niż wyschnięte jeziora i spalona ziemia za nim. Pragnie dowiedzieć się, gdzie brodzą czaple, mewy latają wysoko i gdzie łowić zdrowe ryby. El Naddaha – zaczęła odpływać. Obydwoje wiedzieli, że nic nie powstrzyma natury. Miasta tonęły już wcześniej. Ludzie nadal będą zanieczyszczać otoczenie. „To twoja jedyna szansa” zawołała poprzez niedopałki papierosów, stare strzykawki, plastikowe torby i butelki. W krainie tysiąca bogów i tysiąca obietnic Salman modli się za zmarłych i umierających – i czuje siłę wszystkich przypływów świata.

10


Na pewno gdzieś jest jeszcze kawałek czystego, przejrzystego oceanu. On może uratować to pokolenie. Stoi wyprostowany na krawędzi skały. Tęcza chemikaliów rozpościera się przed nim, a on nurkuje. Na podstawie opowiadania Elyanny Choi dla 12 Stories for 12 Days of COP27

11


Powietrze jak woda

Corinna Wagner

12


O

sman usłyszał przerażający krzyk. Wychylił się szybko zza kłosów ryżu zasłaniając oczy przed oślepiającymi promieniami słońca. Pośrodku pola dostrzegł swojego tatę, potrząsającego głową w zamyśleniu i drapiącego się po karku. Nie było w tym widoku niczego szczególnie niepokojącego. Po chwili jednak, powiew wiatru przyniósł ze sobą specyficzny zapach zgnilizny i śmieci. Pochylając się, żeby zdjąć buty Osman zdał sobie sprawę, że zapach ten był wszechobecny, a nie tylko przywiany z tą lekką letnią bryzą, która chwilę temu spowiła jego twarz. Dlaczego nie poczuł go wcześniej? Wygląda na to, że zdążył się do niego przyzwyczaić. Zapomniał już jak pachniało powietrze podczas grania w piłkę z przyjaciółmi. Wydaję się, że nie pachniało. Po prostu było. Biegając wciągali powietrze ogromnymi haustami. Ścigali się, kopali piłkę zachłystując się nim. Nie myśleli o nim. Nie musieli się zastanawiać nad tym co wdychają i wydychają. Powietrze ich otaczało. Po prostu było wszędzie tam, gdzie oddychali. W niektóre dni czuli jego obecność bardziej niż zwykle. W dni, w które pachniało trzciną i zostawiało w ustach posmak rzeki, albo ziemi nagrzanej od słońca. Smaki te pojawiały się i znikały. Tak ulotne, pobudzały zmysły na chwilę i nigdy nie unosiły się w powietrzu na dłużej. Osman wyprostował się i znów spojrzał na ojca, pochylonego teraz do ziemi przy rozlewni na przeciwnym brzegu rzeki. Z kominów przysadzistego szarego budynku buchał dymem zakłócając błękit nieba. To właśnie to sprawiło, że przestał grać w piłkę z kolegami. 13


Fabrykę pobudowano na placu, na którym niegdyś codziennie spotykali się z chłopakami. Powietrze stało się tam niezdatne do oddychania. „To absurd. Powietrze powinno nadawać się do oddychania!” pomyślał „a przynajmniej w moim ulubionym miejscu…”. Ojciec Osmana znalazł chyba w ziemi fragment plastiku. Od dawna na to narzekał. Orka i przygotowanie do letnich zbiorów zajmują mu teraz znacznie więcej czasu. Małe, łatwe do przeoczenia odpadki spędzają mu sen z powiek. Jakimś cudem dostają się dosłownie wszędzie. Ojciec niezłomnie podejmuje się syzyfowej pracy polegającej na wybieraniu ich z pola kawałeczek po kawałeczku. Coraz trudniej jest mu utrzymać gospodarstwo. Zwłaszcza o tej porze roku, kiedy woda z rzeki wylewa i zbiera się na polu. Jednak muszą sobie jakoś radzić. Dostosowują się. „Do każdej zmiany można się przecież przyzwyczaić” pomyślał Osman „ale byłoby cudownie, gdyby choć raz była to zmiana ona na lepsze” Złapał łopatę i zaczął brodzić boso w kierunku ojca. Zatrzymał go przyprawiający o mdłości smród. Wydobywał się z ziemi wzburzonej jego krokami. Był to najgorszy zapach jaki kiedykolwiek poczuł. Z przerażeniem wbił wzrok w ziemię. Myśl o jego własnych palcach gnijących w tym potwornym odorze uderzyła go nagle, potęgując uczucie zgorszenia i odruch wymiotny. Wyobraził sobie swoje kości obdarte ze skóry, tonące w tym zanieczyszczonym, śmierdzącym błocie. Poruszył palcami, żeby upewnić się, czy są jeszcze na swoim miejscu. Ze łzami w oczach wydobył z siebie przerażający krzyk. Taki sam jak ten, który usłyszał niecałe pięć minut temu z ust swojego ojca. Woda, na którą patrzył była mętna, wręcz smolista, w czerwono-fioletowym kolorze. Woda, która 14


nawadniała ich ziemię, odżywiała rośliny. Woda, która służyła do uprawy ryżu, sprzedawanego przez jego ojca by wykarmić jego, jego brata, siostry, matkę i babcię. Woda, a raczej to co kiedyś nią było, nie była już przejrzysta jak dawniej. Ciemna i mętna maź pod jego stopami nie przypominała już wody. Zamknął oczy i zaczął kołysać się, zanurzony w niej po kostki. Starał się przypomnieć sobie żywą zieleń pędów ryżu sprzed lat i klekotanie bocianów przelatujących nad głowami ludzi. „Powietrze nie pachnie, woda nie jest przejrzysta” myślał „Czy tak powinno być?”. Zebrał w sobie resztki sił, zacisnął zęby i brodził dalej. „Bez wody nie ma ryżu. Bez ryżu nie ma pieniędzy. Bez pieniędzy nie ma szkoły.” Brnie dalej przez bród. Zobaczył, jak ojciec wyciąga kłos ryż z grządki. Skażony. Odrzuca go na bok. Zupełnie jakby miało to jakiekolwiek znaczenie, w obliczu całego zanieczyszczonego pola. Fabryka musiała wyrzucić właśnie kolejną falę trujących odpadów do rzeki. „Pomóż!” krzyknął ojciec. „Pomóż?” Z każdym ruchem łopaty narastał w Osmanie gniew. „Czym jest ta jego pomoc w obliczu tego brudu i zanieczyszczenia?”. Jednak nie do każdej zmiany można się przyzwyczaić.

15


Pęknięcie na niebie

Karim El Hayawan

16


B

anany…, słodkie i delikatne…, rozpływające się na języku. Nie mogła przestać zachwycać się ich smakiem i konsystencją. Więcej ich złotozielonych kiści gotowych do zerwania zwisało tuż nad jej głową. Po przebudzeniu, Shamsi wciąż czuła ich smak. Nie otwierała oczu jakby miało to zatrzymać tę chwilę na dłużej. Tej nocy wróciła na farmę bananów, na której się wychowała. Sunęła między rzędami pnących się ku górze bananowców, a jej stopy ślizgały się po ziemi, jakby lewitowała. Gdyby nie dzisiejszy sen, zapewne straciłaby to wspomnienie z dzieciństwa. Za każdym razem po deszczu, towarzyszyło jej uczucie podekscytowania i niespełnionej obietnicy. Uczucie, o którego istnieniu niemalże zapomniała. Deszcz sprawiał, że wszystko wydawało się nowe. Shamsi rozpaczliwie próbowała podążyć za snem. Chciałaby go przywrócić, zanurzyć się w nim ponownie i zatrzymać w pamięci. Oprócz żywych zapachów, smaków, kolorów i wszechobecnej jasności było w nim też poczucie stabilizacji. Wszystko wydawało się tak stałe. Dni mijały, a pewność, że jej życie już zawsze będzie tak wyglądało nie opuszczała jej ani na chwilę. Skurcz żołądka wyrwał ją z zamyślenia. Poczuła kolejny ucisk głodu. Usiadła i przetarła oczy. Nie udało jej się złapać uciekającego wspomnienia. Sen zupełnie się ulotnił. Ostatnio często śni o jedzeniu po ominięciu kolacji. W mgnieniu oka została sama, z uczuciem oczekiwania i niepokoju. Zupełnie jakby coś się miało wydarzyć. 17


Mieszkali niegdyś na plantacji bananów. Rośliny były zielone i bujne, a z przesiąkniętej deszczem gleby unosił się zapach świeżości. Niebiański zapach. Odwiedzenie tego miejsca we śnie i poczucie go raz jeszcze było swego rodzaju darem. Ujrzenie go takim jakie było przed laty to teraz błogosławieństwo. Zapomnienie choć na chwilę o widoku zwiędłych i poczerniałych bananowców to chwila wytchnienia. Oderwanie się od smutnej rzeczywistości, od patrzenia na twarde, nigdy niedojrzewające owoce, nieprzystosowane do gwałtownych fali upałów. Nieprzystosowane do wyczekiwania na nienadchodzące deszcze, które wciąż zawodzą nie tylko rośliny, lecz także wiecznie wyczekujących ludzi, zmuszonych patrzeć, jak umierają ich najsłodsze wspomnienia. Żyją teraz na skraju. Na skraju miasta, głodu i bezpieczeństwa. Rodzice Shamsi podejmują się każdej możliwej pracy, aby tylko utrzymać rodzinę. Nie zawsze im się udaje. Bywają dni, kiedy omijają posiłki. Shamsi zdaje sobie sprawę, że ostatnimi czasy rodzice odejmują sobie od ust, byleby ona mogła cokolwiek zjeść. Bywają też takie, kiedy jedzenie znów się pojawia. Otwierając oczy po przebudzeniu nie wie, na który z tych dni trafi. „Bój tak chciał” tak twierdzą rodzice. Ich bierność doprowadza ją do szaleństwa. „Dlaczego?” pyta. „Dlaczego pogoda się zmieniła? Dlaczego Bóg zmienił pogodę? Czy zamierza zmienić ją z powrotem? Czy na pewno to było Jego wolą? Czy to ma być kara dla nas? Co zrobiliśmy nie tak? Czy są jakieś inne rośliny, które moglibyśmy hodować w tej temperaturze?”

18


„Nie nas o to pytać, Shamsi” odpowiada jej matka „nie jesteś już małym dzieckiem, żeby ciągle tylko pytać dlaczego, i dlaczego”. Shamsi nie przestała jednak pytać. Zaczęła od pytania swoich sąsiadów na przedmieściach, w slumsach. Wielu z nich podzielało los jej rodziny. Deszcze wszystkich zawiodły. Przestały padać, a plony przestały rosnąć, dla bydła zabrakło jedzenia, a rodziny pouciekały do miasta. Żyją teraz nie mając niczego prócz siebie nawzajem. Walczą o przetrwanie, trzymając się za ręce i modląc o lepszą przyszłość. „Dlaczego?” w odpowiedzi otrzymuje jedynie żałosne kręcenie głową albo wzruszenie ramionami. Wszystkie zasłyszane przez nią historie opisywały jedynie „co”, a nie „dlaczego”. Spytała nawet swoją babcię, będącą skarbnicą wszelkiej starożytnej wiedzy, ale i ona nie wiedziała „dlaczego”. Wspomniała za to, że „wspólnymi siłami, i pęknięcie na niebie można załatać”. „To jest to” stwierdziła Shamsi „Wspólnymi siłami…, ale najpierw musimy się dowiedzieć, co spowodowało pęknięcie”. Znów zaczęła pytać. Bezskutecznie pytała nauczycieli i kaznodziejów, młodzież i starszych, przyjaciół i nieznajomych, aż napotkała Fatmę. Fatma była młodą aktywistką. Przeprowadzała ankietę dla dużej organizacji. Jej głowę zdobiła fioletowa chusta, a w oczach błyszczała pasja, mimo strasznych faktów, którymi się dzieliła. „Straciliście ziemię z powodu globalnego ocieplenia?” Shamsi nie zrozumiała ani słowa, lecz nie przestała pytać. „Globalne ocieplenie”, „zmiana klimatu”, „rosnący poziom dwutlenku węgla”. Słowa zaczynały nabierać znaczenia i układać się w jedną całość. Niestety im więcej rozumiała, tym bardziej przepełniało ją poczucie smutku i beznadziei. „Jak ty to robisz, że nie przytłacza cię

19


strach?” pytała Fatmę. „Podejmując działanie, krzycząc! Mówiąc o tym ludziom i łącząc się z nimi” odpowiadała. „Bądź zmianą, którą chciałabyś zobaczyć”. Słowa te napełniły Shamsi nadzieją. Rodzice Shamsi mieli jednak inny plan na wyciągnięcie rodziny z biedy. Zaplanowali wydanie dziewczyny za mąż za bogatego mężczyznę. W końcu: Jest piękną, młodą kobietą. Ma niesamowicie urzekające spojrzenie i powinna zrobić z niego pożytek. Powinna wykorzystać swoje atuty mądrze, a za razem skromnie. Skończyła szesnaście lat i tym samym osiągnęła idealny wiek do wyjścia za mąż, a rodzice znajdą jej bogatego mężczyznę. Mężczyzna ten, pomimo biedy, z pewnością nie będzie mógł oprzeć się jej młodości i urodzie. Najważniejszym atrybutem mężczyzny wybranego dla Shamsi przez rodziców, będzie oczywiście jego bogactwo. Jak już wyjdzie za niego za mąż wszyscy będą wreszcie mieli wystarczająco jedzenia. Już nigdy nie położą się spać głodni. Shamsi co najmniej raz w tygodniu dostawać będzie chałwę na deser. Co najmniej raz w tygodniu! (Wiedzą, że ją uwielbia). Jest ostatnią nadzieją rodziców. To w jej rękach leży przyszłość rodziny. Uczynienie rodziców szczęśliwymi i zadbanie o godne życie rodziny to coś o czym Shamsi od dawna marzyła. Oczywiście, że zależy jej na wyciągnięciu rodziny z biedy. Jednak nie chce wyjść za mąż. Nie teraz. Dziewczyny wychodzące za mąż i rodzące dzieci w jej wieku 20


wypalają się przed dwudziestką! Ich drogą życiową staje się trud i akceptacja, i bierność w obliczu prawdziwych problemów świata. W ich życiu nic się nie dzieje. One też nie podejmują działania. Nie taki los wybrała dla siebie Shamsi. Zwinęła matę i położyła ją pod ścianą. Odświeżając się pod stróżką wody w misce przypomniała sobie, dlaczego notorycznie towarzyszy jej to nieprzyjemne uczucie niepokoju. Postanowiła, że powie rodzicom, że nie poślubi bogatego mężczyzny, którego dla niej wybrali. Jeszcze nie. Inaczej zaplanowała swoje życie. Zostanie aktywistką! Eko-wojowniczką! Nie obchodzi ją uroda. Niczym sobie na nią nie zasłużyła. Nie zapracowała na nią. Urodziła się taka i tak wygląda Powierzchowne piękno kiedyś przeminie. Shamsi chciałaby zadbać o swój umysł. Swoje zdolności poznawcze i możliwości nauki. Chciałaby znaleźć inne sposoby rozwiązywania problemów. Chciałaby nieść za sobą dobre zmiany. Chciałaby być zmianą. „Możesz albo być górą, albo oprzeć się o górę” powtarzała jej babcia. Shamsi zamierza być górą. Musi tylko przekonać rodziców.

21


Déjà Vu

Pam Gurney

22


B

udzi cię szuranie ptaków w wysuszonej rynnie nad oknem. Paski światła przecinające żaluzje dzielą łóżko na równe fragmenty. Czujesz suchość w gardle. Nadal masz na sobie te same ubrania, co wtedy, gdy wszedłeś do mieszkania o 3 nad ranem poprzedniego wieczoru. Ciężko pracujesz, masz dobrą pracę, powinieneś mieć możliwość odprężenia się jedną lub dwie (lub cztery) noce w tygodniu. Zajmujesz się pisaniem ogłoszeń publicznych. To o raku skóry, z tatą i jego dzieckiem na plaży, było twoje. Za każdym razem, gdy słyszałeś o kimś, kto poszedł sprawdzić pieprzyk u dermatologa, czułeś lekki dreszczyk dumy. Tęsknisz za takim rodzajem pracy. Za pracą, która sprawia, że ludzie się jednoczą. Teraz praktycznie wszystkie twoje kontrakty dotyczą recyklingu lub zużycia energii. Całe dnie spędzasz, przeglądając obrazy topniejących czap lodowych i zasypanych plastikiem plaż, próbując znaleźć coś, z czym ludzie będą mogli się utożsamić. Śpiewa teraz jeden z ptaków. Dwie powtarzające się nuty, jak syrena. To jest to, nad czym pracowałeś przez te wszystkie lata: mieszkanie w dobrej dzielnicy, w pobliżu parku, w którym ptaki śpiewają jak tylko budzisz się rano. Wstając z łóżka, jak zawsze, myślisz, że naprawdę powinieneś nauczyć się ich imion. Z powodu prac, których się podejmujesz, ludzie zawsze zakładają, że wiesz więcej o świecie przyrody. Byłoby miło stać się osobą, która słysząc śpiew ptaka, wie co to za ptak. Może dzisiaj w drodze powrotnej z pracy wpadniesz do księgarni i kupisz jakiś przewodnik.

23


Telewizor w drugim pokoju od poprzedniego wieczoru jest włączony. Spogląda z niego surowa twarz lektora. Cichy szmer katastrofy, zakurzone miasto, rzędy ciężarówek z wodą. Podczas kryzysu każde miejsce na świecie wygląda bardzo podobnie. Rzucasz na bok pojemnik po jedzeniu na wynos, naciskasz na pilota i obraz znika. Lustro w łazience pokazuje człowieka, którego ominąłbyś szerokim łukiem na ulicy. Naprawdę przydałyby się wakacje albo chociaż dzień wolny, ale za dwadzieścia minut trzeba być już w pracy. Odkręcasz kran. Bulgocze, dudni. Woda nie wypływa. Zakręcasz i odkręcasz ponownie. Tym razem nie wydaje żadnego dźwięku. Wychodzisz do kuchni i testujesz tamten kran, z takim samym skutkiem. To niewiarygodne – naprawdę czyszczą teraz zbiorniki na wodę bez żadnego uprzedzenia? Co oni mają w głowie, że robią to akurat o tej porze, gdy wszyscy szykują się do pracy? Wyciągasz butelkę wody z lodówki i połowę jej zużywasz do mycia twarzy i zębów. Poprawiając ubranie, wybiegasz z mieszkania, by znaleźć dozorcę. Na dole w korytarzu panuje cisza. Dozorca śpi w swoim gabinecie. Drzwi są otwarte i widać, jak garbi się bez koszuli na starym krześle ogrodowym, wachlując się wczorajszą gazetą. Stajesz w drzwiach i chrząkasz, ale on cię nie zauważa. W końcu pukasz. Otwiera raptownie oczy i zaczyna wpatrywać się w ciebie. Znowu odchrząkujesz. „Jak możesz, u licha, czyścić zbiorniki bez wcześniejszego powiadomienia?” „Zbiorniki?”

24


„Tak, zbiorniki wodne. Jak mamy się wszyscy wyszykować do pracy, jeśli…” „W całym mieście nie ma wody”. „Jak to? Kiedy to się stało?” „Jakoś wczoraj wieczorem. Zauważyłem, jak się obudziłem”, kącik jego ust drgnął delikatnie, „około 3 nad ranem”. Czujesz rumieniec na policzkach. „Cóż, kiedy z powrotem będzie woda?” Wzrusza ramionami, zamyka oczy i znów siada na krześle. Chciałbyś krzyknąć i zacząć awanturę na tyle głośną, żeby wszyscy mieszkańcy słyszeli. Żeby wiedzieli, że jest ktoś, kto próbuje coś z tą sytuacją zrobić. Zamiast tego robisz jednak to co zwykle. Wycofujesz się. Jedziesz do pracy. Ulice w centrum miasta są przyjemnie czyste i chłodzi cię klimatyzacja. Pomimo kilkuminutowego spóźnienia, zastajesz prawie puste biuro. W toalecie nakładasz mydło na ręce nim zdajesz sobie sprawę, że i tutaj nie ma wody. Kiedy wycierasz ręce papierem wchodzi jeden ze współpracowników i uśmiecha się z politowaniem. Robisz sobie pół filiżanki kawy z wody, która została w czajniku z wczoraj. Idziesz do swojego biurka wyławiając z kubka płatki kamienia. Otwierasz ogłoszenie społeczne, nad którym pracujesz, a następnie przeglądasz wiadomości. Naprawdę wyłączono wodę w całym mieście. Rząd nie wydał jeszcze oficjalnego oświadczenia, ale pojawiają się spekulacje o pęknięciu głównego przewodu. Bez wątpienia wróci popołudniu, ale może jest to coś, czego mógłbyś użyć. W dokumencie wpisujesz „Z ostatniej chwili”. Pogrubiasz

25


czcionkę, zwiększasz rozmiar liter, próbujesz kursywę, ale za chwilę znów przełączasz się na „standard”. Nie chcesz przesadzić. To może być właśnie ten rodzaj wiadomości, która łączy. Gdybyś jeszcze tylko znalazł odpowiedni obrazek, kojarzący się z nadciągającym kryzysem. Przewijasz wiadomości w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się nadać. Rozwścieczone twarze, gromadzące się tłumy, ulice przepełnione samochodami. Wszystkie obrazy, do których przywykłeś słysząc wiadomości z innych krajów, nagle pojawiły się tutaj, tu, gdzie mieszkasz. Kogo obchodzi, że niedobór wody będzie trwał tylko jeden dzień. Ludzie to zapamiętają, to może być wiadomość, która w końcu trafi do domów. Już to widzisz – twoje plakaty na każdej ścianie, szef gratulujący ci tak śmiałej i podjętej w odpowiedniej chwili decyzji, telefony od ministrów, awans… Minęło trochę czasu nim zorientowałeś się, że jesteś jedyną osobą w biurze. Podchodzisz do okna i wyglądasz na zewnątrz. Biuro znajduje się na siódmym piętrze i widać z niego prawie całą dzielnicę handlową. Drogi wydają się dzisiaj niesamowicie ciche, a budynki w większości opustoszałe. Wracasz do biurka, kończysz pracę i wysyłasz. Filiżanka zimnej kawy stoi na biurku, a na jej powierzchni połyskuje piana. Powinieneś już wychodzić, ale odwracasz się i dopijasz ją. Wracasz do domu przez centrum miasta, a drogi nadal są ciche. Dwie ulice od twojego bloku zauważasz gromadzący się tłum. W oddali widać kształt ciężarówki wodnej. Parkujesz samochód. Przyjeżdża coraz więcej ludzi z plastikowymi pojemnikami, butelkami, a nawet dzbankami i miskami. Wszyscy ci ludzie, twoi znajomi i sąsiedzi, już po jednym dniu panikują i ustawiają

26


się w kolejkach po wodę. Tłum i hałas na ulicy narastają. Zanim zorientowałeś się co robisz, chwyciłeś starą butelkę znalezioną na wycieraczce w samochodzie. Stoisz teraz w upale i czujesz na sobie nacisk ciał. Im bliżej ciężarówki, tym większy tłum. Podnoszą się głosy, ktoś krzyczy. Udaje ci się napełnić butelkę i próbujesz wydostać się z tłumu. Wszędzie ciała i rozwścieczone twarze. Hałas narasta. Ktoś łapie za twoją butelkę. Wyszarpujesz ją i uciekasz. Na klatce schodowej panuje cisza. Opierasz się o ścianę i drżącymi od adrenaliny rękami odkręcasz butelkę. Tylko łyk. „Ja to wezmę.” Rozległ się niski i spokojny głos dozorcy. „Co?” Udało ci się wykrztusić. „Ja to wezmę” Ubrany jest teraz w czystą koszulę khali zapięta pod szyję. Stoi wysoki w wąskim korytarzu. Zdajesz sobie sprawę, że to tej pory widywałeś go tylko siedzącego. „Wprowadziliśmy racje na wodę,” mówi. „Nie każdemu udało się dostać do ciężarówki, więc zdecydowaliśmy, że ja będę przechowywał i wydzielał zapasy w budynku. Tak będzie sprawiedliwie.” Z ostatnim słowem wykrzywiły mu się usta odsłaniając zęby. Zakręcasz z powrotem butelkę. „Kto… kto zdecydował?” Po powrocie do mieszkania otwierasz lodówkę i wyjmujesz tę w połowie pustą butelkę wody, którą myłeś się rano. Kładziesz ją na stole i siadasz. Gardło masz wysuszone, ale nie pijesz. Zamykasz oczy. Myślisz o ogłoszeniu, które dziś napisałeś. Zastanawiasz się, czy ktoś je w ogóle przeczyta. Za oknem śpiewa ptak. Dwie powtarzające się nuty, jak syrena.

27


Przetrwanie

Pam Gurney

28


Tygrys! Tygrys! Jasno płoniesz W nocnych lasów ciemnej toni, Nieśmiertelne jakież oko Twą symetrię mogło począć? (William Blake – 1794, przeł. Maciej Froński)

„I

nagle… pojawił się… oczy niczym dwa medaliony. Błysk bursztynu i czerni, i zniknął. Wtopił się w las.”

„Poszedł?” „Tak mi się wydawało… ale gdy tylko się odwróciłem… rzucił się na mnie!” Tamasi podskoczyła na kolanach dziadka i zachichotała głośno, gdy ten udał ryk tygrysa, a jego siwe wąsy zawinęły się zabawnie w kącikach ust. „Oczywiście, nie przeżyłbym, gdyby naprawdę mnie zaatakował”. Przerwał, aby zaczerpnąć oddech. „To takie potężne zwierzęta”. „Ale naprawdę widziałeś tygrysa, dziadku?” Mężczyzna zaczął kasłać. Zasłonił usta chusteczką i pokazał Tamasi żeby wyszła na chwilę na zewnątrz. Często wyganiali ją na otoczony murami dziedziniec. Zwłaszcza gdy dorośli rozmawiali. Mury oddzielały ją od zgiełku i smogu miasta. Na dziedzińcu znajdował się też sznur na pranie, rozklekotany stolik, kilka garnków i maleńki kawałek trawy będący dla Tamasi niczym klejnot osadzony w betonie. Do zadań dziewczynki należało wylewanie zużytej wody ze zlewu na trawę, aby stawała się zielona i żywa. Kiedy kładła się na ziemi i patrząc na trawę mrużyła oczy, zdawała się widzieć bujne poszycie leśne, a liście roślin w doniczkach tworzyły gęsty baldachim i stawały się dla 29


niej osłoną przed słońcem. Kałuża wody pod schnącym praniem była czasem tropikalnym basenem. Mogła myśleć o drzewach, owadach, gadach, ssakach i ptakach. W świecie wyobraźni widziała zwierzęta, o których dowiedziała się w szkole i od dziadka. Jednak żadne stworzenie nie fascynowało jej tak jak tajemniczy tygrys. Zawsze z szeroko otwartymi oczami przysłuchiwała się swojemu nauczycielowi, opowiadającemu o siedliskach, w których niegdyś chowały się dzikie zwierzęta. Tamasi nigdy nie mogła zapomnieć: „Tygrysy są zagrożone”. Cykada wylądowała tuż pod ubraniami ociekającymi na sznurze. Dziewczynka wzięła ją ostrożnie na ręce i położyła jej przemoczone ciałko na kawałku trawy. „Zostaw tę kałużę w spokoju! Pełno w niej zarazków!” zawołała mama, ocierając pot z policzków. „Ty jak zwykle z głową w chmurach…” słowa mamy zagłuszył wzbijający się w niebo samolot. Chyba właśnie startował z miejskiego lotniska. Tamasi rozumiała, że ceny jedzenia znowu wzrosły. Wiedziała, że nie powinna wspominać mamie, że jest głodna. Tegoroczne zbiory zrujnowały powodzie, najgorsze jakie Bombaj widział od lat. „5500 rupii za worek ryżu na dzisiejszym targu, świat oszalał!” Krzyknął ojciec po powrocie z pracy w zeszłym tygodniu, zmagając się z zepsutą nóżką skutera. „Nie mamy wejścia, musimy zacisnąć pasy”. „Tato, przecież nie nosisz żadnych pasów” odpowiedziała. „Nie ma pasów, to nie ma problemu!” powiedział dziadek potrząsając siwymi wąsami, a Tamasi zachichotała głośno, „Chodź, Tamasi, pobawimy się w tygrysy” kontynuował. Nagle zabrakło mu jednak tchu i musiał usiąść. 30


„Jesteśmy w lepszej sytuacji niż inni.” dodała mama „Oszczędziła nas cholera. Przynajmniej Tamasi może nadal chodzić do szkoły. Ale powinna przestać chodzić z głową w chmurach. A ty wcale nie pomagasz,” rzuciła pełne dezaprobaty spojrzenie w kierunku dziadka. „zaśmiecasz jej tylko głowę zwierzętami, których nigdy nie będzie mogła zobaczyć.” „Pozwól jej marzyć.” Jego wąsy znowu zadrżały. „Potrzebujemy dziecięcej wyobraźni do ratowania tego świata, oczyszczenia powietrza”. „Za późno już na to,” mama odwróciła się i ruszyła w stronę kuchni, gdzie znów zaczęła szczękać garnkami i sztućcami. Cykada z ogródka odleciała, a Tamasi obserwowała samoloty. Dym z ich silników nakreślił na niebie ogromny krzyż. Wypowiedziała w myślach życzenie, aby móc podróżować z dziadkiem i zobaczyć tygrysy na wolności, jak będzie duża. Później tej nocy obudziła się nagle i gdzieś poza odległym odgłosem sapania dziadka usłyszała miałczenie. Zaczęły pojawiać się plotki o dzikich kotach uciekających do miast po wycinaniu lasów, w których mieszkały. A co, jeśli to mały zagubiony albo osierocony kotek? Albo co gorsza, zraniony? Miałczenie stawało się coraz głośniejsze. Tamasi wiedziała, że nie może tak tego zostawić. Wkroczyła boso na ulicę – widziała, że musi pomóc przetrwać każdemu zwierzątku pozostawionemu samemu na świecie. *Indyjski „Projekt Tygrys” ma na celu zwiększenie dzikiej populacji zwierząt do nawet 4000 w ciągu następnych 10 lat, poprzez działania ochronne ograniczające kłusownictwo, ochronę siedlisk przed działalnością człowieka i przywracanie gatunków drapieżnych. Fotograf: Dibyangshu Sarkar/AFP/Getty/Images

31


Wskrzeszenie

Corinna Wagner

32


M

róz ciął tak ostro, że noc wydawała się niemożliwie przejrzysta. Przez okno ogień rzucał długi cień Hilde na śnieg, tak biały, że wydawał się razić w oczy. Stając w ciszy, z rękami na biodrach, pochylając się nad miską ziemniaków, usłyszała swój własny oddech. Poczuła też tępy ból w nadgarstkach i kolanach, oraz nieopisany smutek. Gdy zaczął się hałas i zapłonął ogień, gdy doszedł do niej huk z oddali i niedaleki dźwięk chybionych strzałów, chłopcy i mężczyźni wyjeżdżali, i wracali czasami cali i zdrowi, czasami nie. Rodziny, kurczowo trzymające się swoich najcenniejszych rzeczy, zostawiały za sobą ruiny swojego dawnego życia. Nieśmiały chłopiec z sąsiedztwa przestał mówić. Mimo że przyszedł rzucać ziarno kurczakom Hilde, głowa Brunona była teraz pochylona do przodu, a fala czarnych, gęstych włosów zasłaniała mu twarz. Kiedy tylko znalazł słowa, zdawał się wykrztuszać je z siebie. Bełkotał uporczywie ściskając rękawy koszuli. Pewnego dnia wyjechał, aby dołączyć do szaleństwa gdzieś indziej. Był nawet w Egipcie – w Egipcie! Hilde często zastanawiała się jak tam jest. Próbowała wyobrazić sobie co przeżył Brunon, ale nie mogła. Potrafiła jednak wyobrazić go sobie w piasku – różniącym się tak bardzo od ciemnej ziemi nad rzeką. Jej oczy zaszkliły się trochę, otoczenie straciło ostrość. Obraz piramid i wielbłądów z jej wyobraźni odcisnął się na śniegu za oknem. Nigdy się nie ruszały, były niczym martwa natura przeniesiona z obrazkowego zbioru opowiadań ze Starego Testamentu. Potem śnieżny piach zakłuł jej oczy jeszcze bardziej, wydając się jeszcze bielszym, jeszcze gorętszym. Potem nastała czerwień. 33


Płomień uformował się w kulę. Bomba, kometa przebiła atramentowe niebo i wbiła się w ziemię. Tylko gdzie? Chyba gdzieś w pobliżu rzeki, na mokradłach. Co to było? Pytania te zawisły w zimnym powietrzu jej małej kuchni. Ogień za jej plecami i cień ponownie rozciągający się na śniegu. Wszystko znów stało się nieruchome i czarno-białe. Hilde nie widziała, a Brunon nigdy się nie dowie, że kometa, która właśnie z hukiem wbiła się w ziemię była samolotem. Samolot ten został tam, pogrzebany w porowatej, czarnej ziemi, która utzymywała jej długie, a jego krótkie życie, pod gęstym, bezlitosnym lodem dorzecza Bzury. W górze krążył księżyc i wschodziło słońce. Ludzie z wioski zastanawiali się czym było to co utkwiło w ich rzece, ale czego nie mogli dosięgnąć. Pory roku się zmieniały. Żołnierze odmaszerowywali i ginęli. Muchy złożyły jaja w ich ustach i oczach. Wojna się skończyła, nadeszła rewolucja. Marks wystawiony został na próbę. Ludzie uciekali przed drobnymi, lecz poważnymi konfliktami Starego Świata. Nastała nowa władza, Ameryka dała światu telewizję i stacjonarne komputery. Plastik unosił się nad ziemią. Także nad tą czarną ziemią nad Bzurą będącą miejscem pochówku Hilde. Rzeka wiła się w kierunku Warszawy, gdzie jak zawsze łączyła się z Wisłą, w drodze do Bałtyku. Brunon leżał bezimienny w El Alamein, gdzie maszyny przerzucały piasek, zmuszając jeziora i trawę do powstawania przy nowych osiedlach mieszkalnych na wybrzeżach Morza Śródziemnego. Łodzie tych wydziedziczonych i bezimiennych dryfowały nieopodal, a pod nimi rozciągała się nieskończoność łazików i nomadów.

34


Przyszedł też czas, kiedy to lato zrobiło się cieplejsze a Bzura oderwała się od brzegów, pozostawiając szczeliny w wyschniętym korycie rzeki, odsłoniła część swych tajemnic. Opony, buty, plastikowe torebki, żyłka wędkarska, wózek, czaszka psa. Gorące, suche lato 2015 roku ujawniło jeszcze więcej. Żydowskie listy pięły się w górę rzeki na fragmentach nagrobków z czasów, kiedy Hilde zobaczyła na niebie kometę, a Brunon został pochowany w piasku nad Morzem Śródziemnym. Tego lata, w okolicy, w której urodziła się Hilde i Brunon przechadzała się mała dziewczynka w poszukiwaniu skarbów i przygód. Nic nie satysfakcjonowało jej bardziej od szperania w wyschniętym korycie rzeki, szukając szczątków wszelkich przeżytych istnień. Wyciągając je z brudu uwielbiała odgadywać ich pochodzenie. Tego szczególnie upalnego dnia jednak, natrafiła na coś zdecydowanie bardziej ekscytującego niż zwykła stara butelka czy naczynie. Powąchała to najpierw. Rdza, benzyna, cierpka i jakby starożytna. Wtedy to zobaczyła. Sczerniałe i wypalone, powykręcane i w stanie rozkładu. Nowe znalezisko zawsze ją ekscytowało, jednak kształt czegoś, co mogło być wyłącznie ludzkimi kośćmi, wyłaniającymi się spośród sterty metalu, sprawiło teraz, że wstrzymała oddech. Bała się, że dopuszczając zapach znalezionego ciała do siebie w jakiś sposób się zatruje. Zapamiętała więc tylko ten widok i szybko wróciła do domu. Jeszcze o tym nie wiedziała, ale znalazła dokładnie to, co przecięło nocne niebo Hilde. Była to ów kometa, która przebiła się przez twardy lód Bzury, widziana ostatnio przez dawno już zmarłych świadków zdarzenia, w styczniu 1945 roku. Był to

35


Rosyjski bombowiec, który wysechł po raz pierwszy tego lata 2015. Współczesny Łazarz skamieniał w płaszczu z owczej skóry. Wskrzeszony, powstał z wodnego grobu oznaczonego jedynie znaczkami na tablicy rozdzielczej. Połamane żydowskie nagrobki w dole rzeki, upamiętniające niegdyś zmarłych, opowiadają teraz o powolnej śmierci Wisły w ocieplającym się klimacie. Patrząc na te wyschnięte mokradła i brzegi, miejscowi zaczynają się zastanawiać, czy ten czas ognia naprawdę się skończył. I czy ciała te powstaną jeszcze z martwych wskazując na siebie spiczastymi palcami.

36


Adham i sen o Nu

Corinna Wagner

37


A

dham przechadzał się po pokoju z rękami na biodrach. Patrzył jak jego żona z córką zbliżają się do wejścia do domu z dzbanami wody na głowach. Kurz kłębił się za nimi, a słońce chyliło się ku horyzontowi na zachodnim brzegu Nilu, gdzie przodkowie ze starożytności wciąż zatrzymują się, obserwują i nasłuchują. Nawet o zmierzchu Adham czuł ciążący gorąc. Cegły miały działać chłodzącą, jednak tego dnia nawet murowane ściany domu zdawały się pocić z niepokoju i oczekiwania. 30-letni Adham był wysoki i dobrze zbudowany. Zahartowała go praca przy uprawie bawełny z ojcem i matką. Jego starszy brat, Ashraf, rozpoczął służbę wojskową rok temu. Adham przysiągł wtedy pozostać w domu, jednak postanowienie to uległo zmianie. Nie sypiał dobrze od tygodni i zdecydował, że dziś będzie ten dzień – dzień, w którym zbierze się na odwagę i poinformuje rodziców, że opuszcza wioskę i ich farmę, i udaje się do miasta. Może zrozumieją, dlaczego musi opuścić Fatimę, a swoją 5-letnią córkę Aminę wysłać w podróż na północ. Bawił się haftem na obszyciu swojej abai1 gdy do pokoju wkroczyła Fatima. „Słyszałam twoje kroki już z drugiej strony tir’a” zażartowała. „Gdzie jest Amina?” „Pomaga twojej matce nakryć do stołu”. Głos Fatimy był delikatny niczym letnia bryza. Uspokajał go, choćby na chwilę. W żółtym świetle latarni sylwetka żony stawała się mirażem rozłożystych szat. „Wszystko będzie dobrze, inshallah2, Adham – zaufaj sercu.” Odwróciła się by zdjąć nakrycie głowy, rozpuścić i wyszczotkować włosy. 1 Abaja - długie okrycie bez rękawów noszone w krajach muzułmańskich 2 Inshallah – z arabskiego: jeśli Bóg pozwoli

38


Problemem Adhama nie jest zaufanie. Miasto go wzywa, a on zmuszony jest odpowiedzieć, ufając jego orędziu. Rosnące niedobory wody w wiosce i okolicach przyczyniły się do zniszczenia większości pól uprawnych, a rząd ponownie zmniejszył racje wody przeznaczonej do nawadniania. Piąty raz w ciągu pięciu lat. Docierały do nich tylko tragiczne wieści z Kairu. Nagle wybuchła wojna na Ukrainie, nieprzewidywalność monsunów i susz, w Etiopii, konflikty dotyczące tamy. Zachłystnął się prawie własnymi słowami: „Co mają zrobić farmerzy, żeby przetrwać?” Fatima kontynuowała czesanie włosów unikając jego wzroku. „Może Bóg sprowadził cię na ten świat, żebyś znalazł odpowiedź?” Adham wyjrzał na zewnątrz. Słońce prawie zniknęło, żarzyło się na horyzoncie, a ściany zdawały się wpełzać do środka mieszkania. Fatima sunęła w kierunku korytarza. Minęła go i dotknęła w łokieć, a on poczuł jej piękny, kwiatowy zapach. Jego serce wciąż drżało z wątpliwości. „Chodź, Adhamie, bo kolacja ostygnie!” Głos matki odbił się echem od ścian domu, jakby był on starożytną świątynią dzierżącą autorytet faraonów. Dorosły mężczyzna, a wołanie matki nadal nim wstrząsa. Wygładził swoją abaję i udał się w kierunku stołu. Wzrok Adhma spotkał się ze wzrokiem jego ojca. „Siadaj!” Matka przerwała krążenie Adhama wokół stołu. Przypominał sokoła polującego na mysz. „Ty też, Adham,” matka z pewnością wyczuje od niego lęki. Jego córka zwolniła i wślizgnęła się na krzesło. Adham pospiesznie zajął miejsce tuż obok, chwycił ollę i nalał jej trochę wody.

39


„Żniwa będą niewielkie w tym roku.” Ojciec urwał kawałek chleba i zanurzył go w kishku3. „Bawełna jest spragniona.” „Przeklęty rząd! Jak mamy nawadniać ziemię bez wody?” Odpowiedziała matka. „Nic nie jesz, Adham,” „Nie jestem w nastroju na jedzenie, mamo. Za gorąco jest.” „Będziesz potrzebował siły na jutro; musimy wyrwać usychające rośliny i wyznaczyć nowe miejsca na skiby.” Ojciec zaczął jeść. „Nastrój nie ma z tym nic wspólnego, Adham” Zbeształa go matka. „Co się z tobą dzieje?” Adham tak często rozmyślał nad tysiącami sposobów na wyjaśnienie rodzicom, dlaczego musi opuścić farmę i udać się do miasta, a przyszło mu zrobić to w najbardziej bezpośredni jaki tylko istniał. „Po tych żniwach opuszczamy wioskę i przeprowadzamy się do Kairu.” W pokoju zapadła cisza. Ojciec odchylił się i oparł na krześle. Rzucił chleb na stół. „Żeby robić co?” „Pójdę na studia i…” „A ziemia? Kto pomoże ojcu z bawełną? Nie jest już młody jak kiedyś.” Przerwała mu matka. „Nie rób ze mnie ciężaru dla syna, ya haga4 – pozwól mu, niech nas zostawi i niech go zeżre betonowa dżungla.” „To nie tak, tato – muszę zabezpieczyć przyszłość mojej rodziny, mojej córki. Rząd będzie co roku ograniczał racje nawadniające, aż w końcu cała dolina wyschnie.” „Pieprzyć rząd!” Wrzasnęła matka. 3 Kishk – danie podobne do zupy, robione z kaszy bulgur, pszenicy oraz mleka lub jogurtu 4 Ya haga – z arabskiego: cokolwiek (ang. whatever), oznacza obojętność

40


„Y’ama5, co mają zrobić? Problemy są ogromne, też poza Masrem, nie tylko tutaj. Etiopia ogranicza dostawy. Woda na całym świecie jest zagrożona, mamo” Amina, aby i ją dostrzeżono w dyskusji krzyknęła, „Tato, zobacz, mogę mniej pić,” i zademonstrowała, jak bierze malutki, choć głośny łyk wody. Ojciec nie podnosił wzroku znad miski kishku. „Problem z niedoborem wody będzie się tylko pogarszał. Pustynia w końcu nas dosięgnie.” Kontynuował Adham. „To nie pierwszy raz, kiedy brakuje wody w dolinie, a państwo ogranicza nawadnianie dla ‘dobra ogółu’. Egipt zawsze dominował. Nasza wioska nadal trwa. Fellaheen6 zawsze jakoś przez to przechodzili, zawsze razem.” „Ale jeśli teraz nie zaczniemy wprowadzać zmian, farma opustoszeje, nim Amina dorośnie.” Matka Adhama pokręciła głową. „Więc uważasz, że opuszczenie wioski zabezpieczy przyszłość twojej rodziny? Jak, tak żebyście mieli ładny apartament w Kairze i prowadzili życie zawatów7? „Farma jest moim domem, mamo.” „Więc dlaczego ją opuszczasz? Twoi przodkowie pracowali i trudzili się w tej ziemi, wtopili się w kurz unoszący się nad nią, zostali pogrzebani pod jej powierzchnią. Gdzie jest twoje dziedzictwo, jeśli nie tutaj, z nami?” „Adham, synu, od zawsze byliśmy farmerami.” „Ale czym jest farma bez wody?” Zapytał Adham. „Więc, sprowadzisz nam z Kairu wodę?” zadrwiła matka. 5 Y’ama – zwrot do mamy z szacunkiem 6 Fellaheen – z arabskiego: mieszkańcy wioski, chłopi, wieśniacy 7 Życie zawatów – życie w stylu zachodnim, życie arystokrackie

41


„Nie, ale będę studiował ekologię i nauki o środowisku, i spróbuję pomóc rządowi znaleźć wyjście z problemów, także dla nas fallaheen. „Ostatnie czego potrzebujemy to kolejny uczony czy polityk próbujący zmienić wolę Boga.” „Nie musisz iść na studia, żeby dbać o ziemię.” Wtrącił się ojciec. „Tato, ty i mama już jesteście ekologami, bo ekologia to nic innego jak dbanie o ziemię i miłość. I ja nauczyłem się tego od was.” Matka pozostała zarumieniona. „Przekonuje cię to, Fatimo?” „Tak, wierzę w to, w co wierzy Adham. To coś, co musimy zrobić. Jeśli Bóg zechce, pomoże ocalić dolinę.” Wsparcie żony dodało Adhamowi śmiałości. „Znam innych z uniwersytetu w Kairze, którzy też desperacko próbują znaleźć rozwiązanie. Gdy jestem tutaj, przyglądam się tylko jak nasze życia toną w korycie znikającej rzeki. To nie może być to, czego chcieliby nasi przodkowie.” „Twoi przodkowie nie opuściliby swojej rodziny i ziemi, synu,” odpowiedział ojciec. „Ale ja nie opuszczam naszej ziemi, tato. Zamierzam nauczyć się jak ją uratować.” „I co zrobisz po studiach?” Spytał ojciec. „Będę doradzał rządzącym. Chcę wprowadzić zmiany.”

42


„Więc nie wrócisz… tak jak Ashaf nigdy nie wrócił?” Szepnęła matka. Adham wiedział, że nie powinien kwestionować tego co powiedziała. Nadal nie było oficjalnych wieści o losie jego brata – a przeżycie tak nagłej i silnej burzy było praktycznie niemożliwe. „Wszędzie na świecie pogoda jest nieprzewidywalna, mamo. Nie tylko tutaj. Dlatego właśnie musimy znaleźć rozwiązanie – mamy kryzys klimatyczny. Rządy krajów muszą współpracować. Chciałbym być częścią zmiany na lepsze, zanim będzie za późno.” Matka wpatrywała się w niego. Widział w jej oczach łzy. „Mamo... Ja pokazuję odwagę i miłość do naszej ziemi.” Fatima wyciągnęła do niego rękę i uśmiechnęła się. Napięcie w pomieszczeniu nieco opadło. Noc za ścianami rozbrzmiewała echem, świerszcze zaczynały właśnie swój koncert. „Niech więc Bóg ma cię w swojej opiece, synu.” Powiedział ojciec, pochylając się w kierunki matki i całując ją w czoło. Amina widząc łkającą babcię zeskoczyła z krzesła i wspięła jej się na kolana. „Rozumiem – niech Bóg będzie z tobą, synku, cokolwiek postanowisz.” Otarła łzy.

* * * Tej nocy Adham śni, że unosi się i przenika przez dach, leci nad spragnionymi palmami, wzdłuż delty i nad lśniącymi wodami Morza Śródziemnego. Widzi pierwotne Nu, dające życie, uzdrawiające

43


świat desperacko pragnący czystej wody i pożywienia. Wie, że naukowcy eksperymentują z morską trawą, która może czyścić oceany i przywracać ekosystemy. Z rękami wyciągniętymi daleko przed siebie lewituje wysoko w atmosferze, gdzie z pewnością znajdzie rozwiązanie. Za chwilę, widzi w chmurach zmęczoną twarz ojca i łzy swojej matki. Może powinien zostać w domu, na farmie, aby ratować ich środki do życia i dom rodzinny. Promienie słoneczne oświetlają morze, a on wspomina swojego brata. Wie już co musi zrobić, aby ochronić Ziemię. Od zawsze czuł w sobie nadzieję na bardziej zieloną pustynię.

* SEKEM (ze staroegipskiego: „witalność płynąca ze słońca”), to projekt rozwijający rolnictwo ekonomiczne na pustyni. Założony w 1977 roku przez Dr Ibrahima Abouleisha w celu trwałej i zrównoważonej odnowy kulturalnej Egiptu. Zlokalizowana na północny-wschód od Kairu organizacja zajmuje się rolnictwem biodynamicznym, firmami handlowymi produkującymi i przetwarzającymi produkty, w tym produkty z bawełny organicznej i wieloma innymi. www.sekem.com.

44


Rybak

Aldward Castillo

45


M

ahmoud oglądał zachód słońca siedząc na drodze wzdłuż wybrzeża, u boku urwiska. Noha i Khaled bawili się w piasku a fale uderzały o klif. Bursztynowa kula słońca sunęła ku horyzontowi. Powoli zlewając się z wodą zmieniała morze w płynne złoto oświetlające budynki wybrzeża Aleksandrii. Po zakończeniu połowu i zaniesieniu ryb na targ, Mahmoud nie miał już nic do roboty poza zapaleniem papierosa i podziwianiem tego pięknego widoku. Niestety Mahmoud nie był zwykłym szczęśliwym człowiekiem. Smutek zalewał jego duszę niczym trucizna. Od zawsze ciężko pracował i to się nie zmieniło. Tak jak swój ojciec, codziennie wychodził na Morze Śródziemne i z modlitwą na ustach zarzucał sieci w jego lśniące wody. Budził się zawsze nim wstało słońce, byleby złowić tę najlepszą, najtłustszą, najsmaczniejszą i najbardziej soczystą rybę. Rybę, którą złowić można tylko o świcie. Miał na głowie całą rodzinę, a od śmierci żony, święć Panie nad jej duszą, został zupełnie sam ze swoimi dziećmi. Były jego największym skarbem i dumą. Rosły zdrowo i dobrze sobie radziły. Młodsze nadal w szkole, a najstarsza córka, Esraa, studiowała nauki ścisłe na uczelni. Na każdym kroku starała się edukować starego ojca. Uczyła go o braku równowagi w ekosystemie, uwalnianiu się śmiertelnych gazów cieplarnianych. Zarzucała go faktami o plastikowych odpadach. Ciągle tylko zagłada, mrok, nędza, zniszczenie. Rzeczy nie do pojęcia dla prostego rybaka. „Ty się edukuj, ja będę łowił ryby” powtarzał podkręcając muzykę i podrygując w rytm głosu Umm Kalthum. Uwielbiał się przy tym wygłupiać i rozśmieszać rodzinę. Był kochanym ojcem i to także się nie zmieniło. 46


Teraz jednak, zachód słońca zdawał się zostawiać gorzki smak w jego ustach. „Widzę, że najtrudniejszy okres już za tobą, bracie” powiedział, Ahmed, sąsiad i przyjaciel Mahmouda, gdy grali w Tawlę w pewne sobotnie popołudnie. W odpowiedzi skinął tylko głową i spróbował się uśmiechnąć. Nie był w stanie nic powiedzieć. Pożałował na chwilę, że kupił wszystkim miętową herbatę i ciasto. Pewnie zauważyli, że zaczęło mu się lepiej powodzić. Ahmed miał na myśli ten okres, kiedy to wracał z połowów z pustymi rękami. Nie było po co wchodzić na łódź. Kiedy to co chwila szarpał za sieci z nadzieją, że coś w nich będzie. Czuł czasem ciężar ryb, który za każdym razem zapalał w nim płomyk nadziei. Niestety zawsze gasł on po chwili. Wyciągał sieci pełne martwych ryb, które wyrzucał z powrotem do morza. Dzień po dniu. Jakby był przeklęty. A to stanowiło jedynie ułamek jego ówczesnych problemów. Miał troje dzieci do wykarmienia i nikogo, do kogo mógłby się zwrócić o pomoc. Pożyczył pieniądze od znajomego. Zaczął ogarniać go strach. Decyzja zapadła sama. Tak to dla niego wyglądało. Może zawsze to właśnie tak wygląda przestępstwo w oczach sprawcy. Przecież nie postanowił sobie, że „zacznie zatrzymywać te martwe ryby i sprzedawać je, udając, że jeszcze żyły w momencie złowienia”. Po prostu pewnego dnia się na tym przyłapał. Ryby przynosiły mu niezłe sumy, a nikt się nie zorientował. I tak to się zaczęło. Za każdym razem bał się, że go nakryją, ale jak gdyby nigdy nic załadowywali ryby na ciężarówki i znikali gdzieś w głębi lasu. Nawet jakby ktoś się rozchorował przy stoliku w Damanhour albo po wizycie w kawiarni w Tanta co by to miało wspólnego z Mahmoudem? 47


Nie był już dobrym człowiekiem. To się zmieniło. Wykańczało go to i coraz ciężej było mu to ukryć przed dziećmi. Na szczęście Esraa zajęta była swoimi własnymi sprawami. Dołączyła do kółka ekologicznego. Chodziła w wielkich koszulkach z nadrukiem „Guardian of the Sea” na przodzie. Trzymała się tylko ze swoją grupą aktywistów. Mahmoud nie wnikał w szczegóły. Najważniejsze, że Esraa miała swoje własne zajęcie i nie zwracała uwagi na sprawy ojca. Znacznie trudniej było mu się ukryć przed jedenastoletnią Nohą. Od małego była tak bystra, że nic jej nie umknęło. „Baba, co się stało? Dlaczego jesteś taki smutny?” pytała. Przypominała swoją matkę, gdy tak patrzyła na niego z zatroskaniem i niemalże prześwietlała go wzrokiem. „Nic takiego” odpowiadał jej zawsze, próbując się uśmiechnąć. Patrzył teraz jak szeptała coś Khaledowi do ucha na plaży. Nagła myśl o sobie i tym co robił sprawiła, że zakręciło mu się w głowie. Nie widział jednak innego wyjścia. Sapnął ze zmęczeniem i dźwignął się z ziemi. „Chodźcie dzieciaki, idziemy do domu” powiedział. Kilka dni później urządzili grilla na plaży. Jak tylko dotarł do wybrzeża powitały go radosne okrzyki. Znajomi siedzieli w grupkach. Na kolanach mieli talerze z przyrządzonymi na ogniu rybami. Wypatrzył wśród nich Ahmeda i paru innych, z którymi grywał w Talwa. Dostrzegł też przyjaciół dzieciaków. Noha podbiegła do niego i złapała go za rękę. „Baba, to dla ciebie!” krzyknęła z radością. Zebrali się dzisiaj na zakup i jedzenie ryb. „Moja ryba?”

48


„Chcieliśmy zrobić ci niespodziankę!” Przez sekundę albo raczej ułamek sekundy znów poczuł się szczęśliwy. Dzieci zorganizowały dla niego to przyjęcie na pocieszenie. To takie dobre dzieciaki. Kochał je całym sercem. Otaczał go ich śmiech i skwierczenie ryb smażonych na ogniu. Stał na piasku i przez ten maleńki ułamek sekundy udało mu się odrzucić na bok świadomość o stanie tych ryb. Były trujące. Coś w nim pękło. „Nie!” krzyknął. „Stop!”. Po przyznaniu się do winy. Po błaganiu o przebaczenie. Po zwalczeniu zatrucia u dzieci. Po tym wszystkim usiadł przy kuchennym stole z głową ukrytą w dłoniach. Po tym wszystkim zaczął słuchać tego, co mówiła najstarsza córka. „To ludzie zabijają ryby śmieciami wrzucanymi do naszego morza” tłumaczyła. Wiedział, że to prawda. Przez długi czas nie chciał wiedzieć. Nadszedł teraz czas na spojrzenie w twarz faktom i to napełniło go niepokojem. Poczuł rozpacz. „Jak na to zaradzić?” spytał. „Sprzątać. Przestać śmiecić. Ograniczyć zużycie plastiku. Informować i edukować ludzi”. „Co ja mogę zrobić” „Powiedzieć innym rybakom co wiesz. Spraw, żeby cię wysłuchali”.

49


Od tamtej pory, co sobotę, zamiast grać w Tawlę w kawiarni, Mahmoud staje na czele grupy rybaków. Ubierają białe koszuli i zbierają śmieci z plaży. Zaprasza na swoje łodzie młodych strażników, nurków i zbieraczy plastiku. Wspólnie wychodzą na Morze Śródziemne i z modlitwą na ustach rzucają się w jego lśniące wody, sprzątają. Później rzucają sieci.

50


Zostań tutaj

Karim El Hayawan

51


P

ies wylegiwał się po boku ścieżki w blasku pustynnego słońca.

„Kadin!” Zawołała go Miriam. „Kadin do nogi.” Szukała go już od kilku godzin, a on przez ten cały czas spał tuż przed jej domem. Mama nie ucieszyłaby się, gdyby zobaczyła bezpańskiego psa. Ale był on wiernym towarzyszem Miriam, a mamy akurat nie było w pobliżu. „Zostań tutaj i czekaj na mnie”, powiedziała do Miriam przed wyjściem. „Pójdę tylko po wodę, wrócę najszybciej jak się da. Nie odchodź nigdzie”. Matka jednak wciąż nie wracała. A wczoraj, może nawet przedwczoraj albo i jeszcze wcześniej, ostatni ludzie opuścili wioskę zabierając ze sobą wszystkie zwierzęta. Pastwiska z okolicy zniknęły i musieli się udać gdzieś indziej. Miriam schowała się wśród tamaryndowców. Gdyby gdzieś stamtąd odeszła jak mama by ją znalazła? Schroniła się pod suchymi liśćmi drzew, a Kardin dołączył do niej, żeby nie czuła się samotna. Woda, którą zostawiła jej mama już dawno się skończyła. Oczywiście podzieliła się nią z Kardinem. Sama wypiła jednak więcej, a jemu dała tylko troszeczkę. W końcu była od niego większa i siłą rzeczy potrzebowała więcej wody do picia. Wylizawszy wiadro, piesek wystawił język pokazując, że odrobina, którą mu dała nie wystarczy. „Wstawaj, Kardin” załkała dziewczynka. Powinna była lepiej się nim opiekować. Szumiało jej w uszach, a światło słoneczne kłuło w oczy i uniemożliwiało widzenie. To pewnie dla tego wcześniej nie zauważyła Kardina. Przypominał maleńką kupkę futra wśród rozsypanych odpadów powyrzucanych przez ludzi opuszczających osadę. Miriam stała teraz samotnie na polnej ścieżce między dwoma kamiennymi budynkami, w centralnej części wioski. Kardin nadal 52


się nie podniósł. Usiadła więc obok niego i położyła rękę na jego sztywnej skórze. Poczuła przerażającą samotność. Gdy się obudziła było już ciemno. Drżała od zimnej, pustynnej bryzy wiejącej z południa. Zapatrzona w nocne niebo zdawała się widzieć, jak gwiazdy suną w jej kierunku. Zdawało jej się, że słyszy kobiecy głos. Po chwili zlał się on jednak z lamentującą pieśnią piasków wirujących wokół wydm. Nastał poranek, ale musiała jeszcze chwilę poczekać. Wstała dopiero gdy sońce wzeszło na tyle wysoko by ogrzać jej zmarznięte kończyny, tak aby mogła nimi poruszać. Język miała spuchnięty i zupełnie nie mogła przełykać. Spojrzała w dolinę. Rozpostarły się przed nią kilometry czerwonego piasku przeplatanego szarymi zaroślami i kamieniami. Matka idąc miałaby na sobie plecak z butelką wody i pojemnik w ręku. Nie poruszałaby się szybko. Widziała czarną kropeczkę na horyzoncie. Ta jednak falowała utrudniając skupienie na sobie przemęczonego wzroku. Miriam nie mogła zawiesić na niej spojrzenia i nieważne jak się starała, nie potrafiła dostrzec w niej zarysu ludzkiej postaci. Odwróciła się i zerknęła ku górze. Fale piasku osuwały się po zboczu tworząc pękate grzbiety. Po niewzruszonym błękitnym niebie krążyły dwa sępy. Położyła się z powrotem, czekając na mamę.

53


Mieszkanie nad rzeką

Karim El Hayawan

54


W

stałem przed świtem, zanim turyści zerwali się jak muchy lgnące do śmieci. Moja praca polega na wodowaniu małej łódki z pomostu, załadowanej sieciami różnych rozmiarów, służącymi mi do wyławiania śmieci. (Ludzie nie chcą, aby im przypominano, że zanieczyszczają świat.) Z zaledwie kilku metrów wygrzebałem dziś puszki po piwie, plastikowe butelki i torby, koło rowerowe, dziecięcy but. Odzyskuję jak najwięcej z tego co znajdę, zgodnie z wytycznymi władz. Są jednak dni, kiedy czuję, że tylko ja jeden zbieram i sortuję śmieci, że jestem sam i przegrywam tę walkę. Można by pomyśleć, że ludzie, chcieliby, aby woda była czysta, przejrzysta i płynąca. W zeszłym tygodniu uratowałem kolejną, uwięzioną w trzcinach gęś z plastikiem w dziobie. Teraz zakazano nam dotykania ptaków z uwagi na ptasią grypę. Zatrzymać rozprzestrzenianie się zarazy – woda może przenosić choroby. Płynąca woda od zawsze mnie fascynowała. Gdy miałem dziesięć lat rodzice kupili mi globus. Przemierzałem palcem największe rzeki, od gór, przez doliny, rozszerzały się i dzieliły, aż docierały do mórz i oceanów. Nadal mam ten globus, ale przestał się obracać dziesiątki lat temu, a kolory wyblakły. Teraz trudno odróżnić na nim morze od lądu. Za dwa tygodnie przechodzę na emeryturę. Nie mogę się doczekać. Błyszczący samochód kempingowy, który niedawno kupiłem, czeka tylko na odjazd. Wyjadę daleko na wieś, będę podążał za rzeką, znajdę jej źródło. Ulgą będzie niezajmowanie się 55


ludzkimi śmieciami. Wynająłem dom za śmieszną sumę pieniędzy. Rodziny desperacko szukają przyzwoitych domów. Tak mi szkoda bezdomnych żyjących pod mostem. Tych, którzy dopiero co przetrwali zeszłoroczny potop. Muszę lepiej poznać rzekę, każdy jej zakręt, każdą jej płyciznę i zagłębienie, znaleźć jej bijące serce. Rzeki są niczym tętnice i żyły, krążący w nich tlen, próbuje wypłukać toksyny. Rzeka, nad którą mieszkam czerwienieje od fabryk i farm wykrwawiających do niej swoje odpady. Krew i woda wydają się jednoczyć. Podobnie jak ryby, nie mogę już tam pływać. Algi rozprzestrzeniają się jak plamy oleju, a woda płynie niesamowicie wolno. Chciałbym zobaczyć wodospady i lśniące strumienie – odkryć co dzieje się w górze rzeki, ponieważ tam, gdzie kończy się jej podróż, moja rzeka choruje. Potrzebuje deszczu. Dzikie orchidee potrzebują deszczu, drzewa eukaliptusowe potrzebują deszczu. A może ktoś lub coś zmienia bieg rzeki? Mojego ostatniego dnia pracy nie było przyjęcia pożegnalnego. Ludzie nie mogą się gromadzić. Pasowało mi to. Chciałem być sam. Prowadzę teraz samochód. Minąłem chłopca z farbą w sprayu, malującego graffiti na tablicach kolejowych. Minąłem kupujących czekających w kolejce w maskach na twarzach, aż w końcu droga zaczęła pustoszeć, a ja skierowałem się w góry, ku niebu. Im wyżej się wspinam, tym bardziej rzeka się zwęża. Zaparkowałem. Wysiadłem z furgonetki i spojrzałem na dachy miasta. Dźwięki tutaj wydają się inne – skowronek być może, brzęczenie owadów i szum wody ściekającej po skałach. Przyciąga mnie strumień. Zanurzyłem ręce w wodzie i przemyłem twarz. „Czy wszystko w porządku?” Usłyszałem nagle.

56


Nie planowałem dołączać do Melissy i Johna na kolację, którą przyrządzili na kuchence kempingowej. Zostałem tylko dlatego, że wydawali się kochać rzekę tak samo jak ja. I rozumieli, dlaczego podróżuję sam – moja praca się skończyła, moja żona niedawno zmarła. „Covid?” Spytała Melissa. „Zakrzepy krwi.” Zdołałem odpowiedzieć. Strumień nadal błyszczał i bulgotał, jakby przepłukując nasze wspólne myśli. „Dołącz do nas jutro. Będziemy sprzątać plażę. Jesteś w końcu ekspertem. Będzie nas sporo.” Następnego dnia szedłem z innymi wzdłuż wybrzeża. Każdy zaopatrzony był w torbę i szczypce do zbierania śmieci. Czułem jak morze się podnosi, a rzeka cofa. Myślałem o przyszłości, o tym, czego potrzebują ludzie i o tym czego potrzebuje świat. Zanim się nie obejrzałem zrobiło się ciemno. Zgromadziliśmy się wokół ogniska z gitarami i kocykami. Ziemia się kręci, księżyc oświetla fale, a czyiś głos śpiewa „OCALIMY TEN PIĘKNY ŚWIAT”.

57


Aish Baladi

Karim El Hayawan

58


W

ysoko w górach, na szczycie, turyści i ich przewodnicy obserwowaliby wschód słońca nad Synajem i wybieraliby teraz szlak prowadzący do zejścia. Byliby tu za jakieś pół godziny, chcąc zjeść śniadanie w małej stołówce Mustafy na zboczu góry lub jakiejś innej, jednej z wielu rozsianych wzdłuż torów. Rozpalił ogień, zagotował wodę w czajniku, wystawił miód i Nutellę, i czyste kubki, aby napełnić je gorącą kawą lub herbatą. Naciągnął wełnianą czapkę na uszy i stał rozgrzewając ręce przy ogniu. Wkrótce upał zacznie narastać, na razie jednak wciąż panował w powietrzu przyjemny, nocny chłód. Był tu już przed świtem. Zamknął oczy i podziękował w duchu. Za swoją żonę, która jak zwykle pomodliła się z nim zanim opuścił wioskę i ucałowała na pożegnanie. Za swoją córkę Zahrę, jego kwiatuszka. Za swój skromny dom w wiosce u podnóża góry. Za chleb, który miał właśnie wypiekać na rozżarzonych kamieniach, aish baladi, za dary życia codziennego. Za tę górę, to święte miejsce i za bliskość Boga. Wdzięczność przepłynęła przez niego niczym światło słoneczne przez liście. Później jednak, jak zwykle, negatywne myśli zaczęły wdzierać się w jego modlitwę. Myślał o tym, jak bardzo chciałby być turystą. Podróżować po świecie, zwiedzać różne kraje, podziwiać wschodzące słońce z różnych zakątków świata. Chciałby wsiąść do samolotu i spojrzeć na wszystko z góry. Chciałby być ponad tą rzeczywistością, poza nią, nie w niej. Utknął jednak, nie ruszając się nigdzie, z wyjątkiem wspinania się i ponownego schodzenia z góry, dzień po dniu, z plecami uginającymi się pod dźwiganym przez niego ciężarem. Chciałby odłożyć trochę pieniędzy i zapewnić dom Zahrze, gdy już dorośnie i wyjdzie za mąż. Niestety już teraz 59


było im ciężko, nie wspominając o marnych perspektywach na poprawę sytuacji w przyszłości. Nie samym chlebem żyje człowiek. Mówi się, że biedni żyją bliżej natury. Prawdopodobnie dlatego, że nie stać ich na ściany, buty, czapki czy krem z filtrem. Dźwigają ciężar zmieniającego się klimatu bez żadnego zabezpieczenia. Ta wysuszona, spalona ziemia, na której nic już nie rosło, na której nie było już traw czy pastwisk, tkwiła w skórze Mustafy, jego spracowanym ciele, popękanych piętach. Marzył o czymś lepszym dla swojej córki. Pragnął tego. Otworzył oczy i zamrugał kilkakrotnie by je oczyścić, jednak otoczenie pozostało niewyraźne. Powietrze straciło swoją zwykłą przejrzystość, a niebo było sinofioletowe. Potrząsnął głową by rozwiać swoje bezużyteczne fantazje i poszedł po wyrastające ciasto. Rzucił je na posypaną mąką deskę i jednym uderzeniem wybił z niego powietrze. Rozpracowywał na nim swoją frustrację, ugniatając je kostkami. Spłaszczał je i rozciągał, uderzał sprężystą mieszankę, aż uzyskała odpowiednią konsystencję. W południe słońce było równie gorące jak dogasający płomień jego ognia, a chleba zabrakło. Nastał czas pakowania. Spojrzał na szlak wypatrując ostatnich wędrowców, kogoś spragnionego, kto kupiłby od niego napój. Pierwsza kropla deszczu wbiła mu się w policzek jak sztylet. Odskoczył zaskoczony. Jak tylko spojrzał w górę nadleciały ciemne chmury. W mgnieniu oka gęstniały i łączyły się zakrywając niebo. Matar. Deszcz. Nie mógł w to uwierzyć.

60


Krople spadały na niego wprost z ciężkiego nieba. Wodospad lejącej się z góry wody tworzył potop, jakiego jeszcze nigdy nie widział. W ciągu kilku sekund stał się zupełnie przemoczony, a włosy lepiły mu się do głowy, ubranie przylegało do chudego ciała. Biegł, krzycząc do innych by się do niego przyłączyli. Ścieżka w ułamku sekundy przerodziła się w wartki strumień. Potykał się i ślizgał na mokrych kamykach, nie upadł jednak. Inni mężczyźni, pracujący w górach, będący dla niego jak bracia, przyłączyli się do niego. Mimo braku ochrony stąpali pewnie, pędząc w dół. Kiedy dotarli do podstawy góry, droga była już rwącą rzeką, bezsolnym morzem, a wioska wydawała się nieosiągalna. Przerażeni mężczyźni z powrotem zaczęli się wspinać. Wspięli się na tyle wysoko, aby znaleźć się nad wzbierającą wodą. Schronili się w najbliższej kawiarni na zboczu góry. Mężczyzna, który ją prowadził był miłym starszym panem. Dał im koce i zaparzył herbatę, a oni czekali. Nie rozmawiali ani o swoich żonach, ani o dzieciach. Siedzieli w milczeniu, w agonii niewiedzy, ledwie mogąc spojrzeć sobie w oczy. Minęły dwie godziny zanim zaczęło się rozpogadzać. Niebo wyrzucało z siebie ostatnie krople deszczu. Minęły noc i dzień zanim woda opadła na tyle, aby mogli wrócić do wioski. Mustafa uklęknął na grubej warstwie błota, w miejscu, w którym jeszcze niedawno stał jego dom, i płakał. Inni mężczyźni zrobili to samo, kopiąc rękami w ziemi, rozmazując błoto na swoich twarzach. Wszystkie budynki zostały zniszczone i nikt nie ocalał.

61


Ciała obmyła ulewa. Pochowano je w osuwisku. Stali razem i modlili się o przebaczenie zmarłych i o to, aby zaznali pokoju, i wiecznego szczęścia na tamtym świecie. Rozeszli się potem, każdy z żałobą w sercu, ze swym własnym cierpieniem. Mustafa wrócił na górę Synaj. Wspiął się na sam szczyt i zasnął otulony wiatrem, a jedynymi towarzyszami były mu gwiazdy. Następnego dnia zszedł z małą łopatą w ręce, którą zwykł trzymać w stołówce. Zaczął kopać. Kopał cały dzień aż wrócił na górę spać. Robił to dzień po dniu, a kolejni mężczyźni dołączali do niego, kopiąc jakby od tego zależało ich życie, podnosząc i obracając ziemię, będąc świadkami zmiany. To, co niegdyś nazywali kurzem, zmieniło się w żyzną glebę. Mężczyźni zebrali się, aby kupić nasiona. Pewnego jasnego poranka, Mustafa dostrzegł połysk różu u swoich stóp. Pochylił się i zobaczył mały kwiatek. Ziemia była gotowa do siewu. Przykucnął. „Zbuduję dla ciebie dom, Zahra”, powiedział na głos. Zebrał kilka kamieni i umieścił je wokół kwiatu, aby go chroniły. Tego dnia rozpoczęło się sadzenie.

62


GreenFutures


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.