Magazyn Semestr Wydanie ZIma 2011

Page 1

ISSN 1425-8307 / nr 11-12/2011 (161-162) / rok XVI / www.semestr.pl

Świąteczne przesądy Studenckie przekręty Pracuje nawet Paris Hilton

P A T R O N

W Y D A N I A



n a

/12

p o c z ą t e k

, 11

12

SPIS treści Te m a t n u m e r u 4… O co chodzi z tymi świętami? 10… Grosz na świąteczne szczęście 12… Świąteczne przesądy 13… Najbardziej nietrafione prezenty

6

Do Pracy! 14… Bądź flexi! 15… To nie jest takie trudne 16… Pracuje nawet Paris Hilton 18… Zawód: psycholog Na luzie 6… Zimą studenci się nudzą 20… Imprezowa bestia 21… Sylwestrowe frustracje 29… Gaz, hamulec, sprzęgło 30… Na rozgrzewkę Na studiach 22… Studenckie (mini, maxi?) przekręty 25… Mam papier na IQ 26… W mlecznym barze 27… Studia po dwudziestce piątce 28… Małżeństwa studenckie Na serio 24… Bez domu

www.semestr.pl

20

16 3


t e m a t

n u m e r u / Święta

świętami?

O co chodzi z tymi

Z

araz po pierwszym listopada, gdy sklepy przestaje zalewać masa zniczy i ozdób na Halloween, które powoli zaczyna zadamawiać się w Polsce, zaczynają pojawiać się artykuły związane ze świętami Bożego Narodzenia. W supermarketach wyeksponowane są zabawki dla dzieci, choinki, dekoracje świąteczne, zestawy kosmetyków. Korytarze galerii handlowych zdobią pięknie przybrane drzewka i kolorowe światełka. Mniej więcej w tym samym czasie w telewizji pojawiają się świąteczne reklamy. Przekonują, że to właśnie ten, a nie inny produkt będzie najlepszym prezentem dla naszych najbliższych. W radiu nieśmiało zaczynają brzmieć świąteczne piosenki. W takiej atmosferze trudno pamiętać, że to dopiero listopad, a do Świąt został jeszcze grubo ponad miesiąc. Boże Narodzenie jest chyba najbardziej komercyjnym ze świąt. Niektóre supermarkety w okresie przedświątecznym otwarte są całą dobę. Modne stało się także spędzanie z całą rodziną świąt w centrach handlowych. Irkowi z piątej klasy Boże Narodzenie kojarzy się między innymi z Realem, a jego kolega z klasy – Piotrek uważa, że w tych świętach najważniejsze jest to, że otwarta jest Biedronka. Będzie pewnie rozczarowany, gdyż w tym roku weszła ustawa zakazująca handlu w dwanaście dni świątecznych, w tym w święta Bożego Narodzenia. Przepytałam 27 dzieci w wieku szkolnym, z czym kojarzą im się Święta. Tylko dwoje z nich nie wymieniło prezentów. Prezenty są dla nas bardzo ważne. Potwierdzają to badania przeprowadzone przez Pracownię Badań Społecznych w 2005 roku. Według nich 78 % badanych obdarowuje się prezentami w czasie świąt Bożego Narodzenia. Według OśrodkaBadaniaOpiniiPublicznejw2006rokujużaż 86% Polaków miało zamiar obdarować się prezentami, a zamierzaliśmy na ten cel średnio wydać 240 złotych.

Santa Claus i Jingle Bells Prezenty coraz częściej wkładamy w skarpety, a nie – jak dotychczas w dniu św. Mikołaja – pod poduszkę, a w Wieczór wigilijny pod choinkę. W sklepach jest ogromny wybór kolorowych skarpet w różnych cenach. Niewielu z nas wie, że współczesny wygląd św. Mikołaja zawdzięczamy Coca-Coli. To właśnie ta firma w latach sześćdziesiątych zaczęła pokazywać w swoich reklamach św. Mikołaja jako sympatycznego starca z długą siwą brodą, w czerwonym kubraczku i workiem prezentów. Wcześniej św. Mikołaj przedstawiany był w postaci tzw. gwiazdora ubranego w szaty biskupie, z mitrą i pastorałem. 4

20% dzieci uznało „Jingle Bells” za swoją ulubioną kolędę. Dorośli także wolą anglojęzyczne piosenki. – Kiedy słyszę „Last Christmas” Georga Michaela, od razu czuję ducha świątecznego – twierdzi Kasia. Chyba dobrze te upodobania znają stacje radiowe i telewizyjne, bo zawsze w okresie przedświątecznym puszczają takie klasyki jak: „Merry Christmas Everyone” Shaikin’ Stevensa, „Driving Home for Christmas” Chrisa Rea, „All I want for Christmas is you” Mariah Carey czy „White Christmas” Michaela Boltona.

Kevin sam w domu i balkon w światełkach Stacje telewizyjne na Święta mają bogatą ofertę hitów dla całej rodzinny. I nic w tym dziwnego, skoro aż 86 % badanych przez PBS ma zamiar spędzić święta przed telewizorem. W tym czasie popularnością cieszą się filmy związane tematycznie z Bożym Narodzeniem, w tym i nieśmiertelny „Kevin sam w domu”. Coraz bardziej modne staje się u nas przyozdabianie na zewnątrz choinek, drzew liściastych, a nawet domów w kolorowe światełka. Moda ta przywędrowała całkiem niedawno ze Stanów Zjednoczonych. Tam prawie każdy dom zdobią kolorowe lampki i ozdoby świąteczne. Na ulicach jest jasno jak w dzień. W mniejszych miejscowościach organizowane są konkursy na najpiękniej przystrojony dom. U nas powoli zaczyna być podobnie. Mieszkańcy bloków, pozbawieni możliwości obwieszenia drzewek w ogródku świecidełkami, ubierają w nie swoje balkony. Zwyczaje przejmujemy nie tylko zza oceanu, ale także od naszych bliższych sąsiadów. Coraz częściej w naszych domach pojawiają się wieńce adwentowe i, choć ta niemiecka tradycja jest znana w Polsce od stu sześćdziesięciu lat, nigdy nie cieszyła się taką popularnością. Dzieci otrzymują natomiast kalendarze adwentowe. Niektóre zwyczaje stają się coraz bardziej popularne, a inne odchodzą niestety w niepamięć. Jest to na przykład zwyczaj wysyłania kartek świątecznych. Po co się męczyć, kupować kartki, wypisywać. Potem trzeba jeszcze kupić znaczki i wrzucić je do skrzynki. O wiele prościej jest wysłać sms-a, kartkę internetową, życzenia na gg czy po prostu zadzwonić. To najpopularniejsze formy składania sobie życzeń. Telefony są popularne, że w Sylwestra zaraz po północy wszyscy chwytają za aparaty, by do kogoś zadzwonić, powiedzieć mu „Szczęśliwego Nowego Roku”. Sieci komórkowe są w tym czasie tak obciążone, że dodzwonienie się do bliskich nam osób graniczy z cudem... Anita Zasońska

www.semestr.pl

fot. DigiTouch

Wkładanie prezentów w skarpety zamiast pod poduszkę, przyozdabianie lampkami domów i wszechobecne anglojęzyczne świąteczne piosenki. Mało brakuje, a zaczniemy piec indyka na Wigilię.


www.semestr.pl

5


l u z i e / Sporty zimowe

Zim¹ studenci siê nudz¹ N

ic, tylko zasiąść w wygodnym fotelu, zrobić sobie gorącą herbatę z cytryną i przesiedzieć tak zimowe miesiące, nie wynurzając nosa z domu. No bo cóż można robić zimą – tylko leniuchować. Nic bardziej mylnego – zima to sezon na sporty – jest biało do szaleństwa, więc można szaleć na całego. Tylko zimą jest śnieg i tylko zimą jest lód. Nie przegapcie tego!

Latać każdy może

Ach lato… Wtedy to człowiek może poszaleć. Surfing, kajaki, biegi przełajowe, lotnie i paralotnie, rower i taplanie się w ciepłym morzu. A zimą? Jak sama nazwa wskazuje: zimno, mokro, lód i zawieje, a w dodatku z nieba pada coś ładnego, co zamienia się niestety na jezdniach i chodnikach w paskudną breję. fot. Jacob Wester / Armada Skis / www.armadaskis.pl

n a

6

Prawy foka szot luz, lewy foka szot wybieraj! Latem można pożeglować, chwycić wiatr i złapać przygodę, a zimą? A zimą też! Wystarczy bojer (tzw. ice boat), czyli żaglówka na płozach, i zamarznięte jezioro. I już można latać, bo na bojerach – co jasne – lata się, a nie pływa. I to z jaką prędkością! Bojery to najszybsze pojazdy na Ziemi napędzane siłą wiatru! – W sprzyjających warunkach można się rozpędzić nawet do 140 km/h, a są zawodnicy, którzy twierdzą, że latali 160 km/h – mówi Tomasz Zakrzewski, bojerowiec z Floty Polskiej DN. – Jeśli ktoś kocha żagle, to na bojerach przeżyje żagle w zupełnie innym wymiarze. To są wrażenia, których nie da się opisać i nigdy się nie zapomni. Człowiek tęskni za nimi przez 8 miesięcy w roku – wyznaje Zakrzewski. Latać można zarówno w Polsce (głównie na Mazurach), jak i za granicą. – Żeglujemy w różnych częściach kraju i Europy: w Skandynawii, krajach nadbałtyckich, zdarzyło nam się nawet pojechać na Balaton – mówi Zakrzewski. Aby zacząć swoją przygodę z bojerami, można zdecydować się na tygodniowy kurs zakończony egzaminem na patent żeglarza lodowego (ośrodki oferujące takie kursy zlokalizowane są na Mazurach i w okolicach Zalewu Zegrzyńskiego pod Warszawą) albo podejść do sprawy bardziej rekreacyjnie, wybierając jeden z ośrodków na Mazurach, oferujących wczasy z instruktażem wprowadzającym w teorię i praktykę bojerową. Koszty, jak na studencką kieszeń, są dość wysokie. – Tygodniowe wczasy o wysokim standardzie kosztują około 350-400 zł za dzień, opłata pokrywa zakwaterowanie, wyżywienie, sprzęt – szacuje Zakrzewski. Samo wypożyczenie sprzętu kosztuje około 50-60 zł za dzień. Co ciekawe, wcale nie trzeba wypożyczać bojera, można go po prostu zbudować. W Internecie bezpłatnie dostępne są plany budowy najbardziej popularnych obecnie bojerów klasy DN. – Założenie jest takie, żeby każdy, kto może utrzymać w ręku piłę, umie skleić dwie deski drewna i ma jakiś zmysł techniczny, był w stanie zbudować bojer, nawet w warunkach garażowych – mówi Zakrzewski. Czego potrzeba, aby zacząć latać? Oprócz bojera potrzebny jest strój odpowiedni do temperatury, kurtka, ciepłe spodnie i buty, rękawice i kask, który otrzymamy w wypożyczalni bojerów. – Trzeba być przygotowanym zarówno na -10, jak i na +5 stopni oraz topniejący, mokry śnieg. Bojery powstały w XVII wieku jako bardzo duże konstrukcje służące do przewożenia ładunku po zamarzniętych kanałach w Holandii. Dopiero w XX wieku zaczyna się traktować je jako konstrukcje sportowe. Najbardziej popularna obecnie klasa DN powstała tuż przed II wojną światową. Wtedy uznano, że trzeba zbudować bojer trwały, tani w konstrukcji i dający się łatwo przewozić. W wyniku konkursu ogłoszonego przez amerykańską gazetę „Detroit News” powstał bojer i nazwana od jej tytułu klasa DN. Takie bojery pojawiły się w Polsce w połowie lat 60. Bojerowców (Flota Polska DN) jest w Polsce naprawdę sporo. – W sezonie mamy około 200 aktywnych zawodników. Żadna wodna klasa żeglarska, poza klasą Optymist (najpopularniejsza klasa żeglarska dla dzieci), nie posiada tylu aktywnych zawodników – mówi Zakrzewski. c.d. na str. 8 www.semestr.pl


www.semestr.pl

7


l u z i e / Sporty zimowe

fot. Jacob Wester / Armada Skis / www.armadaskis.pl

n a

dokończenie ze str. 6

Oszałamiające prędkości i lód na jeziorze – czy to bezpieczne? Przy prędkościach przekraczających 100 km/h wszystko dzieje się dużo szybciej niż w żeglarstwie wodnym. – Wypadki zdarzają się rzadko i w zdecydowanej większości są niegroźne. Ale jak w każdym sporcie trzeba mieć dużo wyobraźni – mówi Zakrzewski. – Dreszczowe sytuacje zdarzają się na zatokach. Kiedyś zostawiliśmy sprzęt w zatoczce na noc – rano przychodzimy i okazuje się, że wiatr oderwał krę. Kiedyś, z tego samego powodu, bojerowców ściągał z lodu helikopter wojskowy. Zawodnicy odpłynęli daleko od brzegu, oderwała się kra i nie mogli wrócić – opowiada. Weźcie zatem ze sobą trochę wyobraźni i lećcie z wiatrem!

Ludzie ze szczotkami – W tym sporcie jest wszystko: wysiłek fizyczny i elegancja, gra w zespole, strategia, taktyka i ogromne emocje! Zgadliście, o jakim sporcie mowa? To curling. – Curling przedstawiany jest często jako zabawna dyscyplina sportu, w której pojawiają się dziwne „czajniki”, a zawodnicy śmiesznie poruszają się po lodzie, wymachując szczotami – żali się Paweł Kubik, wiceprezes Polskiego Związku Curlingu. Tymczasem curling często bywa nazywany szachami na lodzie. Czemu? – W tym sporcie jest ponoć więcej możliwości zagrywek niż przy grze w szachy – mówi Andrzej Smak, trener w warszawskim City Curling Club. – Od każdego gracza wymaga zarówno myślenia, jak i aktywności fizycznej. Poznaje się wielu ludzi z różnych stron i środowisk. Po meczu dyskutujemy o grze i życiu, spędzamy ze sobą czas – dodaje. O wyjątkowości curlingu mówi też Paweł Kubik: – To jedna z nielicznych zimowych dyscyplin, która ma charakter zespołowy. Curling nazywany jest też sportem dla gentlemanów. – Oprócz zasad gry istnieje też swoisty kod etyczny podkreślający wzajemny szacunek zawodników – mówi Kubik. – Jeśli zawodnik popełni błąd, to sam się do niego przyznaje, nie czeka na reakcję drużyny przeciwnej, a tym bardziej sędziego – dodaje Andrzej Smak. Curling to też styl spędzania wolnego czasu. Związana jest z nim jedna bardzo ważna zasada – po meczu zwycięzcy zapraszają przegranych na drinka. – To jest reguła niepisana, ale obowiązująca, bez względu na rangę zawodów, niezależnie, czy są to 8

turnieje otwarte, czysto rekreacyjne, czy igrzyska olimpijskie – mówi Kubik. – Czego potrzebuję, aby zacząć grać w curling? – pytam Pawła Kubika. – Chęci i entuzjazmu! Poza tym do gry potrzebne są dwie czteroosobowe drużyny, specjalne kamienie z rączką (żartobliwie zwane ze względu na swój wygląd „czajnikami”), szczotki i specjalne obuwie albo nakładki na zwykłe buty sportowe. Sprzęt można bezproblemowo wypożyczyć w klubie. Niezbędne jest też lodowisko z torem o długości 44,5 metra. Na czym polega gra? – W wielkim skrócie: dwie drużyny na zmianę puszczają po tafli lodu po 8 kamieni. Wygrywa ta, która ma więcej kamieni bliżej środka tarczy namalowanej na lodzie, zwanej domem – mówi Paweł Kubik. Zawodnik zagrywający wypuszcza kamień w określony sposób i z odpowiednią siłą. Dwóch zawodników ze szczotkami, intensywnie „szczotkując”, koryguje tor kamienia tak, aby dotarł najbliżej celu. – W curlingu fascynująca jest też jego długa tradycja, która sięga XVI w., a wyrosła z wiejskiej zabawy – mówi Kubik. Wspomina też, że w tej materii istnieje pewien spór. Co prawda Szkoci uważają się za twórców curlingu, jednak gra pojawia się też na obrazach flamandzkich malarzy z XVI w. (np. u Petera Bruegla). Jako oficjalna dyscyplina na zimowej olimpiadzie curling zadebiutował w 1998 roku w Nagano. W Polsce pojawił się niedawno, sześć-siedem lat temu. „Przywędrował” z Czech, gdzie rozwijał się już od jakiegoś czasu. Pierwszy klub zarejestrowano oficjalnie w 2002 roku na Dolnym Śląsku. Dyscyplina rozwija się dość prężnie, chociaż pewnym ograniczeniem jest dostęp do odpowiednich krytych lodowisk. Według Pawła Kubika w Polsce jest około 230 graczy mających licencję Polskiego Związku Curlingu i około 400 osób grających okazjonalnie. W tym roku Polacy po raz pierwszy zagrają (drużyna kobieca) na Uniwersjadzie w styczniu w Chinach.

Narciarz wyzwolony Umówmy się: narty to frajda. Ale ileż razy można zjeżdżać góra – dół – kooooolejka do wyciągu – wyciąg. I od nowa. (No dobra wiem, że wiele razy, a i tak się nie nudzi.) Można też wprowadzać trochę urozmaicenia: raz boazeria, raz parapet… www.semestr.pl


n a

A może tchnąć w to wszystko trochę wolności, uwolnić narciarskiego ducha i spróbować trochę freeskiingu? – Freeskiing to sposób, żeby się wyrwać z ograniczeń, także na stoku. Nie ma określonych reguł, każdy może wyrazić siebie. Człowiek świetnie się bawi i odnajduje coś nowego w narciarstwie – mówi Jacek Będkowski, freeskier z Polskiego Stowarzyszenia Freeskiingu. Ale o co chodzi? Freeskiing to wyczynowa jazda na nartach. Składa się na niego freestyle i freeride. Freestyle to wykonywanie ewolucji: w wydaniu big air ewolucje (salta, obroty) wykonuje się podczas skoku ze skoczni. Oprócz big aira jest jeszcze jibbing, w którym ewolucje wykonuje się podczas jazdy po poręczach, murkach, boxach. Jakieś reguły? – Nie ma! To jest freestyle! Każdy robi to, co uważa za fajne – mówi Będkowski. Na zawodach bierze się oczywiście pod uwagę liczbę i rodzaj obrotów. Najważniejszy jest jednak styl, a styl to między innymi „graby”, czyli łapanie i przytrzymywanie krawędzi nart w czasie lotu i obrotów. W Polsce zimą zwykle powstaje kilka snowparków – wymarzonych miejsc dla freeskierów - np. w Zieleńcu czy w Szczyrku. – W Lublinie snowpark powstał w samym centrum miasta, w Warszawie jest kilka przeszkód na górce przy ulicy Kazury. Niektórzy do freeskiingu wykorzystują po prostu poręcze w mieście, niczym skaterzy. Nart nie szkoda, bardziej szkoda ciała – mówi Będkowski. Czego trzeba, żeby zacząć „freestylować”? Specjalnych nart, tzw. twin tipów, o identycznie zakończonych, zagiętych dziobach i piętkach, które umożliwiają jeżdżenie, wybijanie się ze skoczni i lądowanie zarówno przodem, jak i tyłem. – Takie narty zwykle zdobi grafika projektowana przez artystów, co jest nawiązaniem do źródeł tego sportu w snowboardzie czy deskorolkach, gdzie zawsze przykładano wagę do kwestii estetycznych – twierdzi Będkowski. Freeskierzy potrzebują jeszcze kijków i butów trochę bardziej elastycznych niż zwykłe buty narciarskie.

l u z i e / Sporty zimowe

Strój? Kolorowy, czasem dość szeroki, ale bywają różne mody. – Freeskierów łatwo poznać na stoku, tworzą bardzo kolorowy światek – mówi Będkowski. Z roku na rok na stokach pojawia się ich coraz więcej. – Kiedy 5 lat temu zaczynałem, były może 3 osoby w Warszawie, które w ogóle wiedziały, o co chodzi. W tej chwili około 10 osób aktywnie uczestniczy w różnych imprezach. Jest też rzesza ludzi, którzy nie pojawiają się na zawodach, tylko robią to po prostu dla siebie – dodaje. A gdzie się tego nauczyć? Polskie Stowarzyszenie Freeskiingu i największy portal freeskiingowy ski2die organizują szkolenia i wyjazdy szkoleniowe. Dat i miejsc można szukać na ich stronach internetowych (www.psfree.pl, www.skie2die.pl). A gdyby tak zostawić na śniegu pierwszy ślad? Od tego jest freeride, czyli jazda w wysokich górach, w puchu, po jeszcze niewytyczonych szlakach, dziewiczych stokach. – W Polsce zabronione jest co prawda poruszanie się poza szlakami, można jednak jeździć w pobliżu szlaków, na przykład w okolicach Kasprowego i Pilska (Korbielów) – radzi Będkowski. Uprawiając freeskiing, trzeba pamiętać o niebezpieczeństwach, jak np. zejście lawiny, duże prawdopodobieństwo urazów. Ale każdy porządny „freeskier” myśli o tym, zanim ruszy na stok.

Śnieg poszukiwany Czy przekonaliście się, że zimą można doznać niezwykłych sportowych wrażeń? Oprócz latania na bojerach, curlingu czy freeskiingu można spróbować też polatać na jeziorze na iceflyerze albo iceboardzie, sprawdzić, jak się jedzie w psim zaprzęgu albo biega z psem na nartach, można też poskakać jak Adam Małysz, być jak Jagna Marczułajtis albo Mateusz Ligocki. Lub po prostu – jak gwiazda – potańczyć na lodzie. Tymczasem przepraszam, muszę odejść od monitora, bo zima czeka! Anna Paluch

DUW\NXï VSRQVRURZDQ\

ȂǷ dz Ǧ ¦ Ñǡ ǡ Ă Ă ǡ © ¸ Ă ¸Ǧ ¦ǡ © Ȃ × ǡ Ƿ dz Ƥ Ǧ Ǥ ͕͔​͔ Ǧ × × × Ǧ Ǥ Ñ × Ǧ ¦ Ï ǡ ¦ ¸ Ǥ Ǥ ǡ Ƥ × ǡ ǡ ¦ Ǥ ¦ × Ăǡ Ï ¸ ¦ © ǡ × © ¸ǡ © ¸ Ǥ ¦ ¦ Ñ Ǧ Ï Ǥ × Ñ ¦ Ǧ Ï Ǥ Ȃ Ï ¦ ¦ Ƥ ¸ ¸ Ǥ O ©ǡ ä ä Ǧ ǡ Ï Ï¸ ä Ǧ Ȃ Ǥ ¦ Ï © ¸ Ǧ × ¦ × ǡ ¦

ĚĘğĞőĆ ėĊĐėĚęĆĈďĆ ĉĔ

ĊĉĞĈďĎ ćĊğĕőĆęēĞĈč ĘğĐĔđĊœ ćĎğēĊĘĔĜĞĈč ĕėĔĜĆĉğĔēĞĈč Ĝ ėĆĒĆĈč ĕėĔďĊĐęĚ Ƿ ĐĆĉĊĒĎĆ ĎĊĉğĞdzǤ ĕėĔČėĆǦ ĒĎĊ ĕĔēĆĉ ͕͔​͔ ČĔĉğĎē ĜĆėĘğęĆęŘĜ ĉĆďĩĈĞĈč ĚĈğĊĘęēĎĐĔĒ ĕėĆĐęĞĈğēĩ ĜĎĊĉğĻ Ď ĚĒĎĊďĻęēĔťĈĎ ĉĔęĞĈğĩĈĊ ĕėĔĜĆĉğĊēĎĆ ĜőĆĘēĊď ċĎėĒĞǤ ğĊĐĆĒĞ ēĆ ĜĔďĊ ğČőĔĘğĊēĎĊǨ

ǡ Ï Ï ä©Ǥ Ȃ ǡ Ă Ï Ă Ï ¸ Ǥ ¦ © Ă ¸ ÑǤ Ï ǡ ¦ Ǧ ǡ Ă Ï ¦ Ā© Ǥ ¦ Ï ǡ © Ï × © Ȃ ä Ǥ Ƿ dz ¦ ¦© Ï ǡ ǡ × Ñ Ï Ă Ă × Ǧ Ǥ ¦ Ï ǡ Ǧ ǡ × Ï ¦ Ï ¦ Ƥ ¸ ¦ © Ă ǡ Ǧ ǡ ¦ © ¸ǡ × Ï Ǥ

ǡ Ă ¸ Ǥ Ǥ Ǥ Ï Ï Ǥ Ǧ ¸ Ă Ñǡ Ǧ × Ǥ

Ƿ dz ×ÏƤ ä × Ï


n u m e r u / Święta

fot. DigiTouch

t e m a t

Grosz na œwi¹teczne

szczęście

Choinka, kolędy, biały obrus na stole, sianko, dzielenie się opłatkiem, obdarowywanie się prezentami, chodzenie na pasterkę. Te od wieków kultywowane tradycje wszyscy znamy. Do mniej popularnych zwyczajów należy całowanie się pod jemiołą czy wkładanie łuski z karpia do portfela. Niektóre rodziny mają jednak swoje własne obyczaje, bez których trudno im sobie wyobrazić święta Bożego Narodzenia. 10

– Mój dziadek co roku w Wigilię przebiera się za Mikołaja. Teraz ma już prawdziwy strój i sztuczną brodę, dostał go któregoś roku na gwiazdkę. Zanim sprezentowaliśmy mu przebranie, zakładał długi czerwony płaszcz mojej babci, a brodę miał z waty. Święty Mikołaj ma oczywiście swojego pomocnika renifera, jest nim najmłodsze dziecko w rodzinie. Kto ma być reniferem, wzbudza zawsze wiele emocji wśród moich braci. Każdy z nich chciałby nim być. Ja jestem jedną z najstarszych w rodzinie, dlatego reniferem byłam tylko raz. Renifer zawsze ubrany jest na czarno i ma na sobie dużą tekturową maskę z wielkimi srebrnymi rogami. Zawsze do wigilijnego stołu siada u mnie w domu bardzo dużo osób, około www.semestr.pl


t e m a t

dwudziesty pięciu, dlatego nie może obejść się bez zamieszania. Wykorzystuje to dziadek ze swoim pomocnikiem, by wymknąć się niepostrzeżenie. Jakoś zawsze im się to udaje. Po chwili do pokoju wraca już nie dziadek, ale Św. Mikołaj i renifer. Renifer ciągnie sanki z prezentami, które rozdaje wszystkim domownikom, a Mikołaj zabawia nas rozmową i różnymi opowieściami – opowiada Patrycja ze Starachowic. Po chwili dodaje: – Nie pamiętam już, kiedy ta tradycja rozpoczęła się w mojej rodzinie, było tak, odkąd pamiętam. Przebieranie się dziadka powoduje zawsze wiele śmiechu i radości w moim domu. Nie wyobrażam sobie bez tego Świąt. Kasi z Krakowa też trudno wyobrazić sobie Święta bez jej małego zwyczaju. – Zawsze razem z siostrą nie jemy słodyczy przez cały Adwent. Jest to forma pokuty, a nie sposób dbania o linię. Kiedy idziemy na pasterkę, napychamy kieszenie cukierkami, a w drodze powrotnej zjadamy je wszystkie, bo dopiero wtedy znów możemy jeść łakocie – uśmiecha się. – Zaczęłyśmy tak robić w podstawówce i trwa to do dziś, choć już nie pamiętam, która z nas wpadła na ten pomysł. Gosia pochodzi z Podkarpacia. – U mnie w domu było kilka tradycji, które, jak się później dowiedziałam, nie są praktykowane w całej Polsce. Po pierwsze, przy robieniu pierogów do kilku z nich wkładaliśmy z mamą grosiki. Moneta wróżyła temu, kto ją znalazł podczas wigilijnej kolacji i zjadł, szczęście

i bogactwo w nadchodzącym roku. Aby zapewnić szczęście całemu domowi, stawialiśmy także snopek słomy w kącie. Musiał on stać tam przez całą wigilijną noc. Mój tata w Wigilię chodził po sadzie i otrzepywał wszystkie drzewa. Po prostu trząsł każdym z nich. Tak jak się sypały patyki czy ostatnie resztki liści z drzew, tak miały się sypać pieniądze w nowym roku – opowiada Gosia. Niektóre zwyczaje dotyczą nie samych świąt Bożego Narodzenia, ale pierwszego dnia nowego roku. – U mnie w domu oprócz tradycyjnego dzielenia się opłatkiem w Wigilię robimy to jeszcze zawsze w Nowy Rok. Przy śniadaniu powtarzamy życzenia, znów łamiąc się przy tym opłatkiem. Nowe życzenia na nowy rok. Nie wiedziałem, że jest to tylko nasza tradycja, myślałem, że wszyscy tak robią – mówi Łukasz z Kielc. Wielu z nas święta kojarzą się z obżarstwem. Na wigilijnym stole nie może zabraknąć czerwonego barszczu, pierogów z grzybami i kapustą czy klusek z makiem. U niektórych jednak oprócz tradycyjnych potraw wigilijnych pojawiają się całkiem niespotykane. – Co roku Wigilię spędzamy z całą rodziną u babci. Moja babcia nie wyobraża sobie świątecznej kolacji bez dość specyficznego dania. Kupuje pieczarki wielkie jak dłonie, obtacza je w cieście i piecze – mówi Paulina ze Skarżyska. – To chyba dość dziwne świąteczne danie? – pyta.

n u m e r u / Święta

Natomiast u Bartka z Nowego Sącza przyrządza się mundurki. – Są to ziemniaki gotowane ze skórką, z których się potem wybiera środek i faszeruje. Nie wiem, co dokładnie składa się na farsz. Nigdy nie interesowałem się gotowaniem. Zajmuje się tym mama – wyjaśnia. W niektórych miejscowościach, zwłaszcza na wsiach, wciąż żywa jest tradycja kolędowania. – Mieszkam w małej miejscowości pod Kielcami. Co roku w Wigilię chodzi u mnie po wsi grupa kolędników. Zazwyczaj jest ich około dziesięciu. Są całkiem fajnie poprzebierani. Zawsze jest wśród nich anioł, diabeł i śmierć oraz kilka innych postaci. W zamian za parę groszy śpiewają kolędy – opowiada Gabrysia. Jednak wiele polskich rodzin nie ma swoich odrębnych zwyczajów świątecznych. – Jest tradycyjnie. Biały obrus, opłatek, dwanaście potraw, choinka, kolędy – odpowiada na moje pytanie o święta w jej domu Agnieszka z Katowic. Pytam, czy na stole zawsze pali się świeca z Caritas. – Tak, świecę kupujemy co roku – mówi. Podobny dialog przeprowadziłam z wieloma osobami. Kupowanie i zapalanie w czasie wigilijnej kolacji świecy Caritas stało się nową tradycją Polaków. Jest to zwyczaj stosunkowo nowy. Świece rozprowadzane są w parafiach od 1994 roku. Kupuje je co roku około czterech i pół miliona osób. Dochód z ich sprzedaży przeznaczony jest na pomoc najbardziej potrzebującym. Anita Zasońska

REKLAMA

SEJM I DAWNA RZECZPOSPOLITA

Marek Wrede

www.semestr.pl

Wydawnictwo Sejmowe

Wydawnictwo Sejmowe

tel. 22 694 15 97, 22 694 10 04

http://wydawnictwo.sejm.gov.pl

Nowości Andrzej Bałaban POZYCJA USTROJOWA I FUNKCJE SEJMU RP ISBN 978-83-7666-130-8

Jacek Zaleśny SYSTEM KONSTYTUCYJNY BIAŁORUSI ISBN 978-83-7666-066-0

Grzegorz Małachowski SYSTEM KONSTYTUCYJNY ARABII SAUDYJSKIEJ ISBN 978-83-7666-091-2

Przemysław Osóbka SYSTEM KONSTYTUCYJNY BOŚNI I HERCEGOWINY ISBN 978-83-7666-086-8 Jacek Wojnicki

SKUPSZTINA. ZGROMADZENIE REPUBLIKI CZARNOGÓRY ISBN 978-83-7666-127-8

Marek Wrede SEJM I DAWNA RZECZPOSPOLITA 11 ISBN 978-83-7666-090-5


t e m a t

n u m e r u / Święta

Świąteczne przes¹dy

Czarny kot, kominiarz, stłuczone lusterko… To jeszcze do ogarnięcia. Jak jednak podczas świątecznych przygotowań, przy pierniku i choince poradzić sobie z świątecznymi przesądami, których jest bez liku? Według przysłowia Wigilia musi być dniem idealnym. To, co przytrafi się nam 24 grudnia, będzie spotykało nas przez najbliższy rok. Rano wstańmy więc prawą nogą i koniecznie posmarujmy zęby czosnkiem, aby uchronić je od zepsucia. Na ból zębów pomaga podobno także zjedzenie orzechów. Zadbajmy o zdrowie, aby przez najbliższy rok nie chorować – warto jednak kichnąć, bo usłyszenie tradycyjnego „na zdrowie” zapewnia pomyślność. Pożyczki zaciągnięte w Wigilię będą za to ciągnęły się latami. To także zły czas na szycie lub domowe naprawy – oznacza ciągłe zmiany i nieustanne poprawki w nadchodzącym roku.

Po kolei… Panny powinny wymiatać śmieci „od drzwi”, by nie odstraszać kawalerów. A szukający miłości niech koniecznie zjedzą jabłko – parzysta liczba pestek oznacza miłość. W wigilijny dzień ważne są też telefony: jeśli jako pierwszy usłyszymy kobiecy głos – przyniesie nam pecha i niepowodzenie, głos mężczyzny jest zaś oznaką nadchodzącej pomyślności. Kolacji nie można rozpocząć bez pierwszej gwiazdki na niebie. Ile ma być potraw? Liczba dań powinna być nieparzysta, ale – według chrześcijańskiej tradycji – na świątecznym stole powinno znaleźć się tyle potraw, ilu było apostołów. Niezależnie od tego, ile potraw pomieści wigilijny stół, wszystkiego należy spróbować, aby w nadchodzącym roku niczego nam nie zabrakło. Parzysta liczba osób na wieczerzy zapobiegnie nieprzychylności w nadchodzącym roku, dlatego czasem warto zaprosić kogoś dodatkowego. Podczas kolacji nie należy dużo mówić, a tym bardziej przerywać innym – możemy stać się kłótliwi i skorzy do wyjawiania cudzych sekretów. Nie tylko to, co na talerzu, ale i to, co pod nim, ma znaczenie. Pod wigilijne nakrycie wsuńmy monetę – na dostatek, pod obrus sianko – na szczęście, a pod stołem połóżmy ostrą siekierę – na zdrowie. Pomyślność finansową zapewni też rybia łuska w portfelu.

12

Jaki sylwester, taki cały rok? Jak każe zwyczaj, spiżarnia w noc sylwestrową musi być pełna, aby w nowym roku nie doskwierała nam bieda. Pod żadnym pozorem w sylwestra nie wolno też sprzątać, by nie wymiatać szczęścia z domu. Zanim wybije północ, spłaćmy wszystkie długi, a na czerwonej kartce spiszmy listę problemów – karteczkę zaś spalmy. Gdy na wszystkich zegarach wskazówki pokażą północ – według starego porzekadła – najstarsza osoba w rodzinie powinna szeroko otworzyć okno i zaprosić nowy rok do mieszkania. Kilka minut po północy trzeba nakręcić zegar, aby w nowym roku czas mijał spokojnie i szczęśliwie. Także bąbelki w kieliszku sylwestrowego szampana wróżą przyszłość. Duże i chaotyczne zapowiadają rok przemian, drobne i unoszące się równymi łańcuszkami do góry zwiastują pogodne dni w życiu rodzinnym. Jeśli jednak łańcuszki krzyżują się, nie szastajmy pieniędzmi i zadbajmy o zdrowie. Samotne panie, zanim udadzą się na wieczorne przyjęcia i potańcówki, powinny nasypać odrobinę maku do butów – zapewni to tłumy adoratorów w nadchodzącym roku. Po północy powinny uważnie nasłuchiwać – pierwsze imię męskie, jakie usłyszą w gwarze rozmów, to imię ich przyszłego męża. Warto też założyć nowa bieliznę, najlepiej z metką (!) – zapewni szampańską zabawę i zainteresowanie płci przeciwnej. I jak sobie z tym wszystkim poradzić? Jedno jest pewne – ani Wigilia, ani sylwester nie wypadają na szczęście w piątek trzynastego.

Wierzyć, nie wierzyć? Świąteczne zabobony i przesądy mieszają się z tradycją i czasem trudno je odróżnić. Trzeba nieźle się nagimnastykować, żeby w nie uwierzyć. Świąteczna aura sprzyja jednak naginaniu granic wiary… Magdalena Gwóźdź

www.semestr.pl

fot. Wojciech Miatkowski

Jaka Wigilia, taki cały rok?


fot. z arch. Arka Bojanowskiego

Mam taką przypadłość, że o nietrafionych prezentach szybko zapominam. Te, które teraz przychodzą mi na myśl, to gwiazdkowe podarki od mojej mamy. Ta kobieta uważa, że jeśli sama nie kupi mi czegoś porządnego, to ja już na pewno tego nie zrobię. „Coś porządnego” w jej rozumieniu to sweterek świąteczny albo golf, który później więcej wspólnego ma z molami w szafie niż z moim ciałem… Przez długi czas jednak, rok w rok, takowe prezenty pojawiały się na moich półkach. Na pewno wynikało to z tego, że nie potrafię popsuć radości moich rodziców i nigdy nie mówię, że coś mi się nie podoba. Eskalacja tego zjawiska miała miejsce w okresie mojej nauki licealnej i na pierwszych latach studiów. Wtedy to na pytanie, czy chciałbym nowy prezent zabrać na studia, odpowiadałem, że szkoda by było go zniszczyć. Prezent zostawał w domu, a ja nie miałem obaw, że będę wysłuchiwał lamentów o braku porządnej odzieży w mojej szafie. Zresztą taka sytuacja sprawiała wszystkim dużo radości. Moi rodzice byli zadowoleni, że jestem wyjściowo ubrany, moi dziadkowie, że wnuczek wygląda jak człowiek, generalnie nie przynosiłem wstydu rodzinie. Ja też się cieszyłem, ponieważ radość mojej rodziny wiązała się z dobrą atmosferą w chacie i dodatkowymi profitami materialnymi. Po wielu latach docierania się i mojego dorastania, małymi krokami doszliśmy do konsensusu w dziedzinie mojego ubioru. Ja polubiłem „porządne” koszule, a moja mama ich kupowanie. Arek Bojanowski, absolwent architektury, PWr

n u m e r u / Święta

fot. z arch. Marty Dyl

Częstym nietrafionym prezentem są kolczyki, gdy ktoś nie ma przebitych uszu (faceci chyba nie widzą takich szczegółów). Uwaga do panów: nie należy kupować dziewczynom bielizny. Jak kupicie za duży rozmiar – obrazi się, bo pomyśli, że uważacie, że jest za chuda; jak kupicie za mały – też się obrazi, bo uzna, że uważacie, że jest za gruba… i tak źle, i tak niedobrze. Ryzykowne jest też kupowanie ubrań – sporo jest wtedy przykładów nietrafionych rozmiarów, kolorów (na przykład czerwony sweter dla blondynki o brzoskwiniowej cerze). Są prezenty, które większość osób uznałaby za uniwersalne i bezpieczne, na przykład perfumy, jednak nie każdy by się z perfum ucieszył. Ja osobiście, gdybym dostała zestaw ulubionych kosmetyków, byłabym wniebowzięta, ale moja koleżanka, która jest ,,full natural” i się nie maluje, uznałaby to za jakąś złośliwą sugestię. Na koniec nieco sarkastyczna rada na podstawie opowieści znajomych: Chcesz wiedzieć, czy przyjacielowi podobał się twój prezent? Sprawdź, co tuż po świętach wystawia na Allegro. Life is brutal… Marta Dyl, III rok psychologii, UWr

Było to już ładnych kilka lat temu. Jeden z moich znajomych – podobnie jak ja – jest z wykształcenia polonistą. Ponieważ jego rodzice również umieją docenić dobrą literaturę, postanowił kupić mamie pod choinkę tomik nagrodzony w owym roku nagrodą Nike. Była to książka Tadeusza Różewicza. Znakomity prezent dla starszej i nieco już schorowanej mamy – „Matka odchodzi”. Mama kolegi po rozpakowaniu prezentu zapewne zastanawiała się, dlaczego jedyny syn życzy jej rychłego zgonu… Inny znajomy zakupił okazyjnie przepiękną różową koszulkę nocną, wykonaną z jakiegoś syntetyku imitującego satynę. Na opakowaniu napisane było „rozmiar 75B”, a taki właśnie rozmiar biustu ma jego ukochana. Zachwycona dziewczyna natychmiast założyła koszulkę. Chciała podziękować swojemu mężczyźnie, wzięła głęboki wdech… i trrrach! Koszulka pękła. Owszem, 75B – ale na wydechu. Ewentualnie było to chińskie 75B… Marek Misiak, absolwent filologii polskiej, UWr fot. Marek Misiak

prezenty

Najbardziej nietrafione

t e m a t

DUW\NXï VSRQVRURZDQ\

ĆőŘƁ ĜőĆĘēĩ ċĎėĒĻǨ

Ċſ ĚĉğĎĆő Ĝ ͖Ǥ ĊĉĞĈďĎ ĈĞĐđĚ ćĊğĕőĆęēĞĈč ĘğĐĔđĊœ ćĎğēĊĘĔĜĞĈčǨ

ėĜĆďĩ ğĆĕĎĘĞ ēĆ ĜĆėĘğęĆęĞ ćĎğēĊĘĔĜĊ ğ ęĊĒĆęĞĐĎ ğĆĐőĆĉĆēĎĆ ĜőĆĘēĊď ċĎėĒĞǡ ėĊĆđĎğĔĜĆēĊ Ĝ ėĆĒĆĈč ĕėĔďĊĐęĚ Ƿ ėĔČėĆĒ

ēēĔĜĆĈďĆ Ď ĎĊĉğĆdzȋ ȌǤ ĆĕėĆĘğĆĒĞ ĘęĚĉĊēęŘĜǡ ĆćĘĔđĜĊēęŘĜǡ ĉĔĐęĔėĆēęŘĜ Ď ĕėĆĈĔĜēĎĐŘĜ ēĆĚĐĔĜĞĈč ĆğĔĜĘğĆǡ Ĝ ęĞĒ ĔĘĔćĞ ēĎĊĕĊőēĔĘĕėĆĜēĊǡ ĉĔ ĚĉğĎĆőĚ Ĝ ğĆďĻĈĎĆĈč ĕėĔĜĆĉğĔēĞĈč ĕėğĊğ ĕėĆĐęĞĐŘĜ Ď ĊĐĘĕĊėęŘĜ ćĎğēĊĘĚǤ Ĕ ĕĎĊėĜĘğĞ ĐėĔĐ ĉĔ ğĆőĔƁĊēĎĆ ĜőĆĘēĊď ċĎėĒĞǨ

Ƿ dz Ñǡ × ¦ Ï ǡ ¦ ¸ ǡ Ƥ × ǡ ¦ Ï ä Ǥ Ǧ ͕͔​͔ × ¸ ä Ǩ Ă Ï Ǧ Ï ¦ ¸ ¦ ¸©Ǥ ¸ × ǡ × ¦ Ï × Ǥ ¸ Ï Ƥ Ǥ × ǡ Ǧ ǡ Ă Ǥ ¦ Ï ä ǡ × ¦ ä Ï ¦ ©ǡ ǡ Ï ǡ Ǥ ǡ × ǡ Ă ǡ × × Ă¦ǡ ¦©ǡ Ï Ă ǡ Ă ©Ǥ Ă © ǡ © × ǡ © ¦ Ǧ Ƥ Ǥ ¸ ¦ ǡ × Ï ¸ × Ï ¸ × Ï © Ǥ Ï Ï © ǡ Ï Ǥ Ă ǡ × ¦ © Ï ǡ ¦ ǡ ¦ǡ ¸ © Ȃ × ǡ ǡ Ǥ ¸ Ǥ Ǥ ǡ Ï © Ï Ǧ Ǥ ¦ ¸ Ă Ñ Ǧ ÑǤ

Ǥ Ǥ

Ƿ dz ×ÏƤ ä × Ï


d o

p r a c y !

Bądź FLEXI!

fot. DigiTouch

Telepraca /praca zdalna – zatrudniony może pracować z dala od miejsca zatrudnienia przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii informacyjnych i komunikacyjnych. Jest to praca zdalna, wykonywana w uzgodnionym wcześniej z pracodawcą miejscu i czasie. W Stanach Zjednoczonych używa się na nią określenia telecommuting, natomiast w Europie powszechnie stosuje się określenie telework. Job-sharing – polega na podziale jednego etatu między kilku pracowników, którzy sami ustalają między sobą obowiązki. Pracują w niepełnym wymiarze godzin, a pracodawca płaci im proporcjonalnie do wykonanej pracy. Obecnie dużą grupę zatrudnionych w ten sposób stanowią kobiety. Takiej formy pracy nie można stosować na stanowiskach kierowniczych czy specjalistycznych, które wiążą się z dużą odpowiedzialnością. Work-sharing – polega na redukcji godzin pracy i wynagrodzenia grupie pracowników w celu unik-

14

Coraz więcej osób nie ma ochoty na spędzanie ośmiu godzin dziennie w miejscu zatrudnienia. Swoją pracę wolą wykonać w domowym zaciszu w dowolnie wybranym przez siebie czasie. To oni najczęściej korzystają z różnych form flexi-pracy.

fot. DigiTouch

P

ojęcie flexi-pracy pochodzi od angielskiego słowa flexible (elastyczny). Wiążą się z nim również pojęcia elastycznego czasu pracy (flexitime) oraz elastycznego miejsca zatrudnienia (flexiplace). Takie rozwiązania to odpowiedź na zmieniającą się sytuację na rynku pracy. Możliwe są dzięki powszechnemu dostępowi do Internetu i technologii mobilnych. Praca w domu i kontakt z pracodawcą poprzez wykorzystanie nowoczesnych technologii komunikacyjnych jest też szansą na aktywizację zawodową młodych mam, osób niepełnosprawnych, starszych czy studentów. Elastyczne formy zatrudnienia to jednak nie tylko nowe sposoby świadczenia pracy, jak np. telepraca, job-sharing czy work-sharing, ale również zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin, umowa na czas określony czy samozatrudnienie. W Polsce fleksi-praca nadal nie jest tak popularna jak w innych krajach Unii Europejskiej. Według badań TNS OBOP, przeprowadzonych na zlecenie D-Link, Intela i Toshiby, szansę na fleksi-pracę mają głównie kandydaci na stanowisko kierownika sklepu, kasjera, sprzedawcy, web community managera, konsultanta, pracownika do telefonicznego biura obsługi klienta, i lekarza oraz telemarketerzy, przedstawiciele medyczni i handlowi. Z tego typu rozwiązań korzystają również osoby wykonujące wolne zawody, np. dziennikarze, graficy, artyści.

– Pracodawcy boją się nowych rozwiązań, chociaż telepraca to normalna forma pracy – mówi Witold Polkowski, ekspert Konfederacji Pracodawców Polskich i doradca jej prezydenta. – Dopiero zaczynają zauważać pozytywny wpływ flexipracy na atrakcyjność firmy i często nie wyróżniają takiej informacji w ofercie. Jedynie 6 na 1000 ogłoszeń o pracę zawiera możliwość zatrudnienia w elastycznych godzinach pracy, choć pracownicy coraz częściej skłonni są z takich form korzystać. – Najprostszym, a zarazem najefektywniejszym sposobem na znalezienie telepracy jest rozsyłanie CV do potencjalnych pracodawców – mówi Witold Polkowski. – Podczas rozmowy rekrutacyjnej należy zapytać o możliwość zatrudnienia w systemie telepracy i elastycznych godzinach pracy. Wykonywanie pracy w domu, bez przymusu spędzania w biurze ośmiu godzin bywa z różnych powodów opłacalne nie tylko dla pracownika, ale i dla pracodawcy. Pracodawca staje się bardziej atrakcyjny, zyskuje możliwość zatrudniania pracowników z regionów o niższym poziomie płac i osób mieszkających w dużych odległościach od firmy, ogranicza biurokrację oraz koszty zatrudnienia, np. wynajem powierzchni biurowej, może dostosować liczbę personelu do swoich potrzeb. Elastyczne formy zatrudnienia pozwalają także na ograniczenie bezrobocia. Anna Podhalicz nięcia zwolnień w pracy. W ten sposób praca podzielona jest między większą liczbę osób. Takie rozwiązanie wprowadzane są w kryzysowych dla firmy sytuacjach i jest rozwiązaniem tymczasowym. Freelancer – „wolny strzelec”. Jest to osoba, która specjalizuje się w danej dziedzinie i realizuje związane z nią projekty. Zaletą takiej formy jest zarabianie bez konieczności nawiązywana stosunku pracy, gdyż freelancer podpisuje zwykle umowy o dzieło bądź zlecenie. „Wolny strzelec” ma swobodę działania – od niego zależy wybór czasu pracy, ważne jest tylko, aby tylko wykonał ją w terminie. Praca przerywana – praca, w której pracownik na zmianę pracuje i nie pracuje. Takie rozwiązanie jest stosowane, kiedy pracodawca z góry wie, w jakim czasie będzie potrzebował pracownika. W taki sposób zatrudniani mogą być np. instruktorzy sportowi czy przewodnicy turystyczni. Samozatrudnienie – polega na świadczeniu usług przez samodzielny podmiot prowadzący działalność gospodarczą. Samozatrudniony jest przedsiębiorcą. Często zdarza się, że pracodawcy namawiają swoich pracowników lub kandydatów do pracy do zakłada-

nia działalności gospodarczej. Subkontrakt – o takiej formie pracy można mówić, kiedy pracodawca powierza innym podmiotom do wykonania prace, które nie należą do zakresu jego działalności podstawowej. Usługobiorca zachowuje uprawnienia kierownicze, jest odpowiedzialny za prawidłowe wykonanie pracy, a tym samym bierze odpowiedzialność za pracowników. Wypożyczanie pracowników – pracodawca może „wypożyczać” swoich stałych pracowników (za ich zgodą) innym pracodawcom, którzy ich potrzebują. Praca na czas określony – polega na zatrudnieniu pracownika tylko na określony czas. Taka forma zatrudnienia jest korzystna dla pracodawcy, ponieważ chronią go krótkie okresy wypowiedzenia. Praca na wezwanie – pracodawca może wezwać pracownika w każdym wybranym przez siebie momencie. Pracownik musi być całkowicie dyspozycyjny, ponieważ nigdy nie wie, w jakich okresach będzie pracował. Praca na wezwanie ma swoje zastosowanie głównie w turystyce czy hotelarstwie. W Polsce nie można stosować takiej formy zatrudnienia. Anna Podhalicz

www.semestr.pl


d o

To nie jest takie trudne Kolejna rozmowa kwalifikacyjna zakończyła się fiaskiem? Tracisz nadzieję, bo mimo świetnego wykształcenia nikt nie jest Tobą zainteresowany? Nie poddawaj się tak szybko. Rozmowę kwalifikacyjną można zakończyć sukcesem! Trzeba się do niej tylko przygotować.

Wybierz sobie zawód

jest bardzo surowa. Kilka razy sprawdź list, daj go także do przeczytania innej osobie, aby przetestować, jaki wywołuje efekt. Pisząc list motywacyjny, pokaż, że wiesz, do kogo się zwracasz. Powinien on dać wyraz Twojej chęci pracy właśnie w tej konkretnej firmie.

Rozmowa kwalifikacyjna

Jeśli Twoje dokumenty zostaną wybrane ze stosu innych, czeka Cię rozmowa kwalifikacyjna. Stawiane podczas rozmowy pytania bywają podchwytliwe. Powinieneś się do nich przygotować. Możesz usłyszeć na przykład: – Dlaczego wybrałeś daną firmę? – Jeśli przyjechałeś z innego miasta, dlaczego właśnie w tym mieście zamierzasz pozostać? – Co Ci się podobało lub nie podczas odbytego stażu, jeśli już jakiś odbyłeś? Odpowiadając, musisz ostrożnie dobierać słowa. Dobrze jest przejrzeć wcześniej informacje o tym, czym się zajmuje firma, jakie są jej ostatnie osiągnięcia. W przypadku pytania o miasto, można powiedzieć o tym, co pozytywnie różni je od Twojego poprzedniego miejsca zamieszkania. Przy pytaniu o poprzedni staż czy pracę, nigdy nie narzekaj na byłego pracodawcę. Zawsze staraj się przedstawiać pozytywne doświadczenia zdobyte do tej pory. fot. endostock/Fotolia

Pierwszym krokiem jest rozpoznanie swojego miejsca na rynku. Zorientuj się, jakie kwalifikacje daje Ci Twój dyplom i na jakie stanowiska pracy możesz aplikować. Jeśli nie możesz na razie aplikować na dane stanowisko z powodu braku wymaganego doświadczenia, zorientuj się, przez jakie stopnie kariery musisz przejść, by było to możliwe. Nie zniechęcaj się faktem, że musisz zaczynać od niższej pozycji, może z czasem przekonasz pracodawcę, że należy Ci się awans.

p r a c y !

Dokumenty to podstawa Kolejnym krokiem jest poprawne przygoto-

wanie dokumentów aplikacyjnych, czyli CV oraz listu motywacyjnego. W CV powinieneś zawrzeć informacje o odbytych studiach i kursach, o doświadczeniach zdobytych na stażach lub w stowarzyszeniach studenckich czy młodzieżowych. Uwzględnij języki, którymi władasz. Pamiętaj także, by dołączyć zdjęcie, które nie będzie fotką z imienin u cioci, ale nie będzie też zbyt sztywne. Do przygotowania dokumentów warto się przyłożyć, ponieważ wstępna selekcja

Mowa ciała Podczas rozmowy zwróć też uwagę na mowę swojego ciała.

Przywitaj się i przedstaw, utrzymując przy tym kontakt wzrokowy. Postaraj się zrelaksować. Usiądź wygodnie na krześle. Jeśli nie wiesz, co zrobić z rękami, ułóż je sobie na kolanach lub oprzyj wygodnie na stole. Nie bój się gestykulacji, pozwoli Ci ona uniknąć ruchów zdradzających nerwowość, takich jak skubanie skórek czy bawienie się długopisem. Przede wszystkim unikaj postawy zamkniętej, czyli skrzyżowanych na piersiach rąk. Ważne, by rozmowa potoczyła się w jak najbardziej otwarty i naturalny sposób. Danuta Janicka-Mierzwa

REKLAMA

www.semestr.pl

15


p r a c y !

Pracuje nawet Paris Hilton C

zy specjalista ds. rekrutacji, czyli ten straszny osobnik po drugiej stronie biurka, przeprowadzający z Tobą rozmowę kwalifikacyjną, to Twój wróg? Niekoniecznie. Przedstawiam Wam dwoje takich osobników – sympatyczne (sic!) małżeństwo specjalistów do spraw rekrutacji. Zanim powiecie: „Niemożliwe!” i stwierdzicie, że Wy i oni stoicie po dwóch stronach barykady, poczytajcie i przyznajcie chociaż, że warto najpierw poznać wroga, zanim stanie się z nim oko w oko. Tym razem Joanna Piątek-Perlak i Mariusz Perlak opowiedzą Wam o tym, dlaczego praca jest tak istotna w życiu człowieka, dowiecie się także, co zrobić, by być absolwentem idealnym, 16

poszukiwanym na rynku pracy i dlaczego nie ma sensu bać się bezrobocia. A kiedy już uzyskacie tytuł mgr, tudzież inny równie zaszczytny, dzięki tym wszystkim informacjom będziecie przygotowani na każdą rozmowę kwalifikacyjną, a Wasza ścieżka kariery nie będzie się wić tysiącem zakrętów, a będzie prosta i gładka jak autostrada A4, czego Wam z całego serca życzę. Anna Paluch

PRACA TO WARTOŚĆ Joanna Piątek-Perlak: To, czy ktoś pracuje, czy nie, na pewno jest bardzo ważne dla jakości jego życia.

fot. Floyd – Fotolia

d o

Ale czy uważasz, że praca to wartość sama w sobie? Mariusz Perlak: Człowiek wymienia na ogół pracę jako jedną z trzech głównych wartości, obok rodziny i zdrowia. Zauważ, jeśli zapytasz kogoś: „Kim jesteś”, to odpowie: „Jestem murarzem, jestem psychologiem, dziennikarzem, tapeciarzem”. J: No tak, później dopiero pojawia się odpowiedź: jestem żoną, matką i tak dalej. Definicja „ja” powstaje głównie przez to, co robisz w życiu zawodowym. Dlatego każdy dąży do tego, żeby mieć jakąś pracę, zajęcie, żeby być użytecznym. Nawet starsze osoby, przechodzące na emeryturę, znajdują jakieś zajęcie zastępcze. M: Substytutem pracy mogą nawet być spotkania w jakimś klubie… www.semestr.pl


d o

J: Czy majsterkowanie, ogródek… M: Popatrz, nawet Paris Hilton pracuje, chociaż nie musi… Taplała się na przykład ostatnio gdzieś w błocie, choć ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie musieć tego robić. J: Człowiek czuje się bezwartościowy, nic nie robiąc. M: To dlatego, że człowiek jest twórcą i zawsze będzie dążył do tego, żeby coś wykonywać, tworzyć. J: Mój drogi, ale kwestia finansów też jest istotna. Kiedy nie masz za co opłacić mieszkania, nie masz za co żyć, rodzą się często frustracje, konflikty małżeńskie, rodzinne. Alkoholizm także wiąże się często z bezrobociem. Ale jednak nie chodzi tylko o to, żeby mieć jakąkolwiek pracę, ale też o to, żeby mieć świadomość tego, co naprawdę chce się robić w życiu. Jeśli będę robiła coś, co lubię, to będzie mi się znacznie lepiej pracowało. M: Ale nie można też zapominać o rozdzieleniu pracy i czasu wolnego, bo oprócz tego, że jestem pracownikiem, pełnię też wiele innych ról społecznych. Jestem także ojcem, mężem dziadkiem, mieszkańcem bloku i mam też inne obowiązki oprócz pracy. Ja jestem na przykład także panem domu i muszę dziś naprawić zamek w drzwiach.

BEZROBOCIE TO ILUZJA M: Bezrobocie to jest potężny obszar badań, jedna z poddziedzin psychologii pracy. J: Studenci boją się bezrobocia. Ale jeżeli jesteśmy cały czas aktywni na rynku pracy, to ono nam nie grozi. Nie ma sensu straszyć studentów bezrobociem, bo teraz jest tak naprawdę niedobór specjalistów, więc jeśli ktoś był aktywny na studiach, to nie ma się czego bać. M: Ale pokolenie wchodzące obecnie na rynek pracy, to pierwsze pokolenie, które bardzo mocno odczuwa efekty przemian gospodarczych. To jest tak zwane pokolenie Y (Why?), czyli pokolenie zadawania pytań. J: W tym pokoleniu bardzo często występuje postawa roszczeniowa i twierdzenia typu: „Nie po to robiłem studia i harowałem przez 5 lat, żeby teraz pracować za 1000 zł”. Ale tak naprawdę, dopóki nie zainwestuję w siebie, nie będę miała praktyki, nie odbędę stażu, nie będę miała doświadczenia, to nie mogę żądać od razu stanowiska kierowniczego i pięć razy wyższych zarobków. M: To nie znaczy, że nie należy się szanować. Nie powinno się zgadzać na zarobki za niskie, ale jeżeli zarobki nie odstają w znaczny sposób od tych oferowanych za dane stanowisko na rynku pracy, to nie ma sensu żądać dużo wyższych. Opowiem ci coś: przyszła do mnie kiedyś na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko telemarketera pewna pani, która właśnie wróciła z Anglii, gdzie pracowała w małej gastronomii, przygotowując kanapki czy coś takiego. Wszystko byłoby w porządku, ale pani powiedziała, że za mniej niż 4.000 zł ona nie będzie pracować, bo się ceni, i zagroziła mi, że w takim wypadku ona wraca do Anglii (śmiech). Tymczasem stanowisko telemarketera w Polsce jest warte ok. 1.200 zł.

www.semestr.pl

ABSOLWENT IDEALNY M: Załóżmy, że mamy absolwenta idealnego: skończył studia, odbył podczas nich praktyki, staże. Obecnie aktywnie szuka pracy, znajduje oferty, wysyła CV… i nic. J: Trzeba się zastanowić, dlaczego mu się nic nie udaje. Może aplikuje na zbyt wysokie stanowiska, może nie czyta dokładnie ogłoszeń… Jeśli rzeczywiście jest absolwentem idealnym, to już dawno powinien mieć pracę. M: Grunt, żeby nie zaszywał się w czterech ścianach, żeby się nie załamywał. Musi wyjść do ludzi. J: Trzeba spotykać się ze znajomymi. Jeśli mam sieć znajomych, taką sieć komunikacyjną, to zawsze jest szansa, że akurat znajomy mojego znajomego ma wakat w firmie i kogoś na to miejsce poszukuje, a my jesteśmy idealnym kandydatem. Ja na przykład stworzyłam swój profil na Goldenline.

p r a c y !

M: Tak, tam można się kontaktować z osobami z środowiska zawodowego, nawiązywać kontakty, uczyć się, być na bieżąco z rynkiem pracy. Przy bezrobociu istnieje ogromne ryzyko popadnięcia w tak zwaną wyuczoną bezradność: nic mi się nie udaje, nic mi się też w przyszłości nie uda, więc nie warto próbować… J: Dlatego trzeba robić wszystko, żeby w taką wyuczoną bezradność nie wpaść, nie brać na siebie zadań, które nas przerastają, i angażować się w różnego rodzaju aktywności. Chodzi o to, żeby próbować, nie siedzieć bezradnie. A studenci często mówią: „Ja i tak nie będę miał pracy”, wpadając tym samym w jakiś taki marazm. M: Tymczasem rynek pracodawcy staje się rynkiem pracownika. Minęły już czasy, kiedy na twoje miejsce było 15 innych chętnych i pracodawcy także muszą się z tym liczyć. Wysłuchała: Anna Paluch Współpraca: Zuzanna Skowron REKLAMA


d o

p r a c y !

Zawód: psycholog „Lekarze od duszy” – mówi się czasem o psychologach, chociaż ich zawód niewiele ma wspólnego z medycyną. Mimo że wokół psychologii narosło wiele mitów, i tak rzesze kandydatów corocznie starają się o przyjęcie na ten kierunek studiów. Co mogą robić jego absolwenci? Czym tak naprawdę zajmują się psycholodzy?

Przede wszystkim psycholog to nie lekarz! Psychologia bywa jednak mylona z psychiatrią i uważana błędnie za jedną z gałęzi medycyny. – Ludzie często pytają mnie, czy wypisuję recepty – przyznaje Ania Wagner, absolwentka psychologii w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania w Warszawie. Anię Ślusarz, także absolwentkę tej uczelni, rodzina często nazywa „panią doktor”. Z kolei psycholodzy spotykają się czasem z negatywnym nastawieniem ze strony lekarzy, którzy traktują ich jak szarlatanów – czerpiących wiedzę znikąd i zupełnie niepotrzebnych pacjentom.

Tymczasem zawód ten staje się coraz bardziej popularny, a psychologia na wszystkich uczelniach w kraju należy do najbardziej obleganych kierunków – kilkunastu kandydatów na jedno miejsce to już standard. Jaka jest tego przyczyna? – Wydaje mi się, że jest to niestety kwestia mody, która przyszła do Polski z Zachodu, przede wszystkim z USA. Młodzi ludzie decydują się na studiowanie psychologii, poddając się panującym trendom, często zupełnie nie wiedząc, co czeka ich na studiach – twierdzi Emilka Wietrak z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. – Psychologia nie przypomina żadnego szkolnego przedmiotu – zauważa Ania Wagner. – Dużo się o niej mówi, a w telewizji przy różnych okazjach w roli eksperta pojawiają się psychologowie – dodaje. Sprzyja to wytworzeniu specyficznego stereotypu psychologa jako kogoś, kto wszystko wie o pacjencie, a jednocześnie, niczym czarodziej, magicznym zaklęciem jest w stanie zlikwidować wszystkie jego problemy. Ania Ślusarz wyznaje, że wielokrotnie zdarzyło jej się słyszeć, jak fascynujące jest móc „czytać w ludzkich umysłach”. – W Polsce psycholog kojarzy się przede wszystkim z pracą w szpitalu, w szkole, czasem z terapeutą, który ma prywatny gabinet i zarabia dużo pieniędzy – mówi Emilka. – Czasami świadomość Polaków, a raczej jej brak, jest przerażająca. Kiedyś pan jadący ze mną pociągiem, słysząc, co studiuję, stwierdził całkiem poważnie: „Aaa! To jak skończy pani studia, to będzie pani leczyć wahadełkiem!”. Inny pan, który dowiedział się, że studiuję psychologię na UKSW, zapytał: „To co, po studiach będzie pani pewnie katechetką?” – wspomina Emilka.

Coś dla każdego Psycholog psychologowi nierówny, a mnogość teorii, które trzeba przyswoić podczas studiów, może przyprawić o zawrót głowy. Dzięki temu jednak każdy może wybrać drogę, która go interesuje. A możliwości jest wiele: psychologia społeczna, kliniczna, neuropsychologia, psychologia sportu, mediów i biznesu… – Psychologia nie stoi w miejscu, cały czas się rozwija. Można odnaleźć ją w każdej sferze życia – twierdzi Ania Ślusarz. Każda specjalizacja wymaga innych predyspozycji. Na przykład zadaniem psychologa biznesu nie jest wnikanie w problemy pacjenta, a analizowanie jego kompetencji i umiejętności. Z kolei psycholog sportu musi umieć zachęcić do walki i pomóc podnieść się po porażce. We wszystkich przypadkach ważna jest jednak empatia, umiejętność patrzenia na świat oczami drugiego człowieka i chęć zrozumienia go. Dobry psycholog nie daje rad, ale tak pomaga pacjentowi, żeby ten sam poradził sobie ze swoimi problemami. – Psycholog musi umieć słuchać. Nie powinien narzucać innym swojego zdania i poglądów – mówi Ania. 18

Między teorią a praktyką Jak widać, psycholodzy mogą pracować w wielu miejscach – potrzebują ich szkoły, przedszkola, sądy, więzienia, kluby sportowe, wielkie korporacje i czasopisma. Samo ukończenie studiów niewiele jednak daje. Najlepiej więc jak najwcześniej zorientować się, która specjalizacja nas najbardziej interesuje i konsekwentnie poszerzać wiedzę we właściwym kierunku, na przykład biorąc udział w warsztatach, kursach, szkoleniach. Warto też skorzystać z możliwości odbycia praktyk lub staży. Tu jednak zaczynają się największe problemy, które często uniemożliwiają absolwentom znalezienie pracy. – Najgorsze jest to, że za staże trzeba płacić – mówi z żalem Ania Ślusarz. – Skąd młody człowiek tuż po studiach ma wziąć na to pieniądze? Przecież jeżeli będzie na stażu, to nie będzie mógł pracować, a jak nie będzie mógł pracować, nie będzie mógł zarobić na staż. I tak koło się zamyka. Uważam, że coś z tym trzeba zrobić – mówi Ania. Same studia też wzbudzają mieszane odczucia. – Uczyłam się tego, co mnie interesuje – mówi Ania Wagner. – Dodałabym jednak więcej zajęć praktycznych. Samą teorią nie da się dobrze przygotować do wykonywania zawodu psychologa. Z drugiej strony niedostatek wiedzy teoretycznej również jest problemem. Nasz program był okrojony do minimum i wszyscy wykładowcy mieli wolną rękę, więc najczęściej mówili nam tylko o tym, co ich interesuje, najzwyczajniej zapominając, że studentom to może nie wystarczać – dodaje. Chociażby z tego powodu warto podczas studiów poznać inne punkty widzenia – wziąć udział w programie MOST lub Erasmus, by przekonać się, jak bardzo mogą różnić się zajęcia z tego samego przedmiotu na dwóch uczelniach.

Lekarzu, lecz się sam? Stereotypy dotyczą również studentów psychologii. Często uważa się, że studia te wybierają ludzie, którzy sami potrzebują pomocy i liczą na to, że uda im się rozwiązać na nich swój problem. – Tak naprawdę każdy z nas ma jakiś kłopot – uważa Ania Wagner. – Jeżeli jednak ktoś idzie na psychologię, bo chce poznać sam siebie, poradzić sobie ze swoimi problemami, szczerze odradzam. Zwłaszcza jeżeli jest to problem dużego kalibru, na przykład depresja, anoreksja, problemy w rodzinie. Niech nikt nie liczy na to, że sam się wyleczy. Psycholog powinien pomagać innym, nie sobie – kwituje. Joanna Niczyj www.semestr.pl

fot. DigiTouch

Psychologia: moda czy potrzeba?


d o

15 listopada ruszył nabór kandydatów do czwartej edycji międzynarodowej gry „Ace Manager�, przygotowanej dla studentów wszystkich uczelni i kierunków. Gracze będą musieli wykazać się wiedzą z zakresu bankowości, dobrą organizacją pracy i umiejętnością podejmowania trafnych decyzji. Dotychczas w konkursie wzięło udział ponad 25 tysięcy studentów z całego świata.

dla najlepszych

fot. Wojtek Miatkowski

W

arunkiem uczestnictwa w grze jest zarejestrowanie się do 20 lutego 2012 roku na stronie www.acemanager. bnpparibas.com lub na Facebooku na stronie BNP Paribas Ace Manager. Zabawa polega na rozwiązywaniu i analizie konkretnych przypadków z zakresu: Retail Banking, Investment Solutions, Corporate & Investment Banking. Rozgrywa się w wirtualnym środowisku „Universe-City�, gdzie uczestnik jako specjalista i manager banku rozwiązuje realne problemy. Rywalizacja online rozpocznie się 20 lutego i potrwa do 16 marca. W tym czasie druşyny w trzyosobowym składzie będą musiały rozwiązać specjalnie przygotowane zadania zamieszczone na stronie konkursu. Pięć druşyn, które zbiorą największą liczbę punktów, spotka się w kwietniu 2012 roku w wielkim finale w Paryşu. Druşyna, która najlepiej poradzi sobie z ostatnim zadaniem, otrzyma nagrodę w wysokości 9 tysięcy euro. Druga i trzecia w kolejności druşyna zostanie nagrodzona kwotami odpowiednio: 3 tysiące i 1 tysiąc euro.Członkowie najlepszych druşyn będą mieli szansę zatrudnienia w grupie BNP Paribas na całym świecie. Więcej informacji: http://www.facebook.com/BNPParibas.AceManager, http://acemanager.bnpparibas.com/ (KZ)

:LNWRULD 5LWD .UDZF]\N XURG]LĂŁD VLĆ MDNR ZF]HĘQLDN JUDP Z PLHVLĂźFX FLßČ\ 7XÄŚ SR XURG]HQLX SU]HV]ĂŁD WU]\ RSHUDFMH FKLUXUJLF]QH L ODVHURZĂź RSHUDFMĆ RF]X : WHM FKZLOL PD URNX -HV]F]H QLH FKRG]L 5HKDELOLWDFMD L ]DNXS VSHFMDOLVW\F]QHJR VSU]ĆWX VĂź EDUG]R NRV]WRZQH -HĘOL FKFHV] SRPyF :LNWRULL ÄŚHE\ PRJĂŁD FKRG]LĂž PRÄŚHV] SU]HND]DĂž SRGDWNX ]D URN QD 'ROQRĘOĂźVND )XQGDFMD 5R]ZRMX 2FKURQ\ =GURZLD 15 .56 : ]H]QDQLX SRGDWNRZ\P QDOHÄŚ\ SRGDĂž KDVĂŁR VXENRQWD Ă…5,7$Âľ :LĆFHM LQIRUPDFML QD VWURQLH ZZZ :LNWRULD5LWD SO =D RND]DQĂź SRPRF VHUGHF]QLH G]LĆNXMHP\ 5RG]LFH :LNWRULL ² /HV]HN L 'RURWD .UDZF]\NRZLH

Pomys³ na kasê Uczelniane şycie potrafi mocno podziurawić studencki portfel i sprawić, şe atrakcje dnia codziennego nie będą dostępne. Dlatego dla şaka kaşdy grosz się liczy, o czym bankowcy wiedzą doskonale.

S

tudenckiej braci mBank proponuje nie tylko całkowicie darmowe, internetowe eKONTO, ale takşe... dodatkowy sposób na uzupełnienie dziury budşetowej. Kaşdy klient banku, który skutecznie poleci rachunek innej osobie, otrzyma premię pienięşną. Wystarczy wziąć udział w programie rekomendacyjnym „PolecamBank�. Zasady akcji są proste: dotychczasowy klient moşe polecić osobie lub firmie nie związanej jeszcze z mBankiem jeden z rachunków: osobisty – eKONTO, oszczędnościowy – eMAX lub firmowy – mBIZNES konto. W zamian za skuteczną rekomendację, polecający otrzymuje premię w wysokości 50 zł. Im więcej osób zaprosi on do mBanku, tym więcej premii otrzyma. Polecać moşe kaşdy klient mBanku, posiadający eKONTO. Aby zostać uczestnikiem programu, naleşy zarejestrować się na stronie www.polecamBank.pl, zaakceptować regulamin, a następnie polecić innej osobie lub firmie rachunek w mBanku. Konieczne jest takşe przekazanie im dziesięciu ostatnich cyfr swojego numeru rachunku osobistego w mBanku. Aby polecający otrzymał premię 50 zł, nowy klient powinien aktywować rachunek oraz w ciągu 60 dni dokonać płatności kartą debetową lub kredytową na łączną kwotę minimum 300 zł. Jeśli nowym Klientem będzie osoba w wieku 18 do 26 lat, otrzyma ona gratis mPykacz – kartę zblişeniową MasterCard w postaci breloka oraz Pendrive 8 GB. Szczegóły promocji znajdują się na stronie www.mBank.pl/student. (KW)

300 000 miejsc w programach Microsoftu

Microsoft oferuje przeszĹ‚o Praktyki studenckie 300 000 miejsc w swoich To niepowtarzalna okazja dla studentĂłw, programach edukacyjnych by podczas staşów w Microsoft w Redmond w 2012 roku dla osĂłb z Polski. rozwinąć swoje umiejÄ™tnoĹ›ci, pracujÄ…c Oto niektĂłre z nich:

nad ciekawymi projektami.

ImagineCup

Student Partner Program

IT Academic Day

MSDN Alliance/Dream Spark

Technologiczny konkurs dla studentów z całego świata, w którym uczestnicy przygotowują projekty mające słuşyć rozwiązaniu największych problemów ludzkości. W tym roku światowe finały odbędą się w Australii. http://www.imaginecup.pl

W ramach tego przedsięwzięcia na terenie całego kraju odbywają się konferencje, których uczestnicy mogą zapoznać się z najnowszymi dokonaniami Microsoft w obszarze programowania, wziąć udział w bezpłatnych szkoleniach i bezpośrednio spotkać się z pracownikami firmy.

Jest programem skupiajÄ…cym studentĂłw w spoĹ‚eczność entuzjastĂłw technologii Microsoft. UdziaĹ‚ w nim stwarza okazjÄ™ do spotkaĹ„ z najlepszymi menedĹźerami i programistami firmy, umoĹźliwia pracÄ™ przy realizacji róşnorodnych projektĂłw oraz poszerzenie kwalifikacji.

W ramach tej oferty istnieje moşliwość uzyskania przez studentów bezpłatnej licencji do korzystania z oprogramowania, narzędzi technologicznych oraz najnowszych systemów Microsoft. Warunkiem jest jedynie weryfikacja statusu akademickiego.

Więcej o programach studenckich na stronie http://www.microsoft.com/poland/edukacja. (JF, RED) www.semestr.pl

19

fot. DigiTouch

15 tysięcy euro

p r a c y !


n a

l u z i e

IMPREZOWA BESTIA czyli jak i gdzie bawią się studenci

P

rzyszło nam żyć w czasach, w których zarówno film „Gorączka sobotniej nocy”, jak i dosłowne znaczenie jego tytułu odeszły do lamusa. Powód? Dzisiejsi studenci tak doskonale radzą sobie z połączeniem studiowania i studentowania (czytaj: nauki i imprezowania), że każdy dzień tygodnia mogliby nazwać sobotą. Maraton zaczynają 1 października, zaś mianem mety określają czas w okolicach 30 czerwca, kiedy to kończy się okres sesyjnej „burzy mózgów”. Imprezują wszędzie: w domach, akademikach, pubach, a nawet na osiedlowych ławeczkach. Podobno wszędzie dobrze, ale gdzie studentowi najlepiej?

bardziej klimatyczne miejsce dla studentów. To tu odbywają się słynne „dżamprezy” i to tu co parę dni pije się integracyjne piwko z sąsiadami z piętra. – Kiedy większość z nas wróci z uniwerku, nie ma mowy, żeby czegoś nie zorganizować. Wiadomo, czasem jesteśmy zmęczeni, ale to nie przeszkadza nam w piciu „bro” – mówi Marcin, student mieszkający w warszawskim akademiku. – Sprawa rozluźnia się nieco tylko podczas sesji, kiedy naprawdę trzeba przyłożyć się do nauki. Mieszkańcy akademików szczycą się niesamowitą atmosferą panującą na imprezach. Krzysiek, student UMCS: – Tu nie chodzi o picie „szybko i porządnie”. My rzeczywiście się integrujemy. Często zapraszamy ludzi spoza akademika, rozmawiamy, po prostu relaksujemy się. Każda osoba to inne poglądy, inny styl. Ale u nas panuje luz, jesteśmy otwarci. Wydaje mi się, że dzięki temu pozornie różnym osobom przychodzącym do „aka” łatwiej jest znaleźć wspólny język. Czas na imprezy w akademikach nie jest wyznaczony przez nikogo, a tym samym nie jest ograniczony. Mieszkańcy organizują je, kiedy chcą. Najczęściej w tygodniu, bo weekendy mają zarezerwowane, jeśli nie dla rodziny, to na „wielkie wyjścia”.

PUBY To jedna z ulubionych studenckich form imprezowania. Niestety, trzeba

się trochę bardziej wykosztować, ale puby mają swój urok, co każdy porządny student wie. Po pierwsze, jest ich mnóstwo i usytuowane są w najrozmaitszych miejscach, co znacznie ułatwia do nich dostęp. Po drugie, można tam, w zależności od usposobienia, albo porozmawiać przy nastrojowej muzyce, popijając gorącą czekoladę, albo próbować przekrzyczeć grający w tle zespół. Do wyboru, do koloru. – Jeżeli chcemy ze znajomymi gdzieś się wybrać, zazwyczaj idziemy do pubu, fajna atmosfera, luz. Najczęściej wybieramy różne lokale, żeby mieć rozeznanie. Do najfajniejszych zawsze wracamy – mówi Monika, studentka UJ. Furorę robią też puby z karaoke, studenci to ich stali i najgłośniejsi bywalcy. W wielu lokalach można też potańczyć, jednak rzadko który student pisze się na takie dancingi. Przecież jeśli tańczyć, to w klubie!

BOUNCE

Kto jak kto, ale student wyszaleć się musi. A że parkiet mu niestraszny, na miejsce swoich szaleństw często wybiera kluby i dyskoteki. W nienagannym stroju zazwyczaj bez problemu przechodzi ewentualną selekcję i rozpoczyna za20

fot. DigiTouch

AKA Aka to oczywiście akademik – najważniejsze i naj-

bawę. Wiadomo – różne miejsca, różni ludzie, różne ceny. Jedno jest pewne: na to, że w portfelu zostaną nam pieniądze, nie ma co liczyć. Jednak z wygórowanymi cenami studenci umieją sobie poradzić... Oczywiście na takiego typu imprezy wybierają najczęściej weekendowe wieczory. – Kluby obstawiamy zazwyczaj w piątki, w soboty regenerujemy siły, a w niedzielę odpoczywamy po regeneracji sił – tak komentuje swoje cotygodniowe wypady ze znajomymi Michał, student informatyki. – To dobry sposób na odreagowanie, „wyrzucenie z siebie” tygodniowych frustracji. Wstyd i hańba tym, którzy z imprezy wychodzą przed trzecią. Noc pełna szaleństw kończy się najczęściej przejażdżką nocnym środkiem transportu. Wyprawa ta, o ile student wepcha się do zapełnionego autobusu i nie pojawi się kanar, może być niezłą przygodą. „Wesołe ikarusy” mają swój nieodparty urok, właśnie dlatego powroty z imprez są jednymi z najczęściej opowiadanych na wykładach anegdot.

NIE JEST ŹLE

Chociaż próbowanie co parę dni nowej formy imprezowania łatwe nie jest, to i tak studenci doskonale sobie radzą i mają powody do zadowolenia. Okazuje się bowiem, że chociaż czasem zdarza im się „przeholować”, to – jak mówi zastępca dyrektora Izby Wytrzeźwień na ulicy Kolskiej w Warszawie, Władysław Wójcik – studenci to tylko „kropla w morzu”. – W ciągu roku przyjmujemy od 200 do 300 studentów, co w porównaniu z 42 tys. pacjentów w skali roku nie jest wysoką liczbą. A co zrobić, aby nawet takie przypadki się nie zdarzały? – Zwyczajnie, bawić się z umiarem – radzi Wójcik. Gołym okiem widać, że student to imprezowa bestia i wyszaleć się musi. A ilu ludzi, tyle pomysłów na szaleństwa. Dopóki nie straszna nam myśl o sesji, do dzieła, studenci! Baw się, kto może! Iwona Rybicka www.semestr.pl


e w o r t s e w l y S frustracje

Dopiero co zaczął się listopad, a już otrzymałam pierwszy sygnał. Wiadomość brzmiała: „czas pomyśleć o sylwestrze”. W pierwszej chwili krzyknęłam: „Co?! Już?”.

www.bigfoto.com

laczego wszyscy powtarzają, że sylwester to nadzwyczajny dzień w roku i należy go hucznie obchodzić? Czyżby chodziło o to, że nagle stajemy się o rok starsi i nie chcąc dopuścić do siebie metafizycznych refleksji o przemijaniu, wolimy zaczynać Nowy Rok z hukiem i potwornym kacem? Zaczyna się przedsylwestrowa gorączka… Cierpią na to niemal wszyscy. Objawy tej choroby to: „Zajmę się tym jutro”; „Spokojnie, mam jeszcze czas”. Brzmi znajomo? Ta nieszczęsna dolegliwość może przynieść fatalne skutki. Aby lepiej unaocznić ten przykład, opowiem wam bajkę „O Jasiu, który zaspał w tym roku”. Jaś jest już właściwie dorosłym Janem, ale mentalnie wciąż czuje się Jasiem, dlatego tak go w dalszym ciągu będziemy nazywać. Jaś zaspał w tym roku. Miał w planach uczcić ostatnią noc starego roku w jakiś fenomenalny sposób, lecz – gdy nastał listopad i znajomi zaczęli się rozglądać za ciekawymi ofertami – Jaś machał na nich ręką i powtarzał: „No co wy! Jeszcze jest dużo czasu”. Znajomi dali mu spokój, zapisali się na studenckiego sylwestra w górach, w terminie opłacili koszty całej imprezy, a Jaś nadal się nie śpieszył. Na samym początku grudnia inni znajomi Jasia zaproponowali mu sylwestrowy bal przebierańców. Decyzję miał podjąć w ciągu jednego dnia, bo nazajutrz mijał termin wpłacania pieniędzy. Jaś długo kręcił nosem. Wolałby jakiś wypad w góry. Tylko że znajomi, na których machnął ręką w listopadzie, wszystko już dawno załatwili, wolnych miejsc już nie było. Jaś strzelił focha. Na bal durnych przebierańców też nie pójdzie. Zawsze może liczyć na Krzysia i jego radosne „domówki”. W połowie grudnia do Jasia dotarła straszliwa wiadomość – w tym roku nie będzie sylwestrowej imprezki u Krzysia. Co się stało? Krzyś postanowił w tym czasie pojechać z grupą znajomych do Barcelony. Biednemu wiatr w oczy wieje – pomyślał Jaś – i zadumał się nad swoim losem. Zaczynał wierzyć, że ta magiczna noc okaże się dla niego pechowa. Ostatecznie obiecał wpaść na „domówkę” do niejakiej Madzi. Średnio ją znał, a jej znajomych to już wcale. Jednak lepszy rydz niż nic, prawda? Na dwa dni przed sylwestrem Jaś dostał przerażającego SMS-a od wspomnianej wyżej Madzi. Rozchorowała się! Leży w łóżku z gorączką, impreza odwołana. „Że co?” – chciał krzyknąć Jaś do słuchawki – „Jak to odwołana?”. Osowiały Jaś zadumał się nad swoim smutnym losem. Był 31 grudnia, sylwester, a on nie miał co z sobą począć. W końcu włączył telewizor i zobaczył, że na rynku będzie koncert. Cóż innego mu pozostało? Pocieszające było to, że bawił się na nim lepiej, niż przypuszczał. Ale i tak doskonale zrozumiał morał tej bajki: planów sylwestrowych nie zostawiaj na ostatnią chwilę. Nadszedł grudzień, święta tuż-tuż. Do sylwestra pozostało już mało czasu. Czy wśród czytających znajdziemy jakiegoś Jasia? Wszystkim Jasiom i nie-Jasiom życzę Wesołych Świąt i jak najwspanialszego zakończenia tego roku. Joanna Kubica

REKLAMA

D

www.semestr.pl

21


s t u d i a c h

Student, jak każdy przeciętny Polak, kombinować potrafi. Umiejętności z zakresu „kombinatoryki” nabył już w szkole średniej. Na studiach poszerza jedynie wachlarz możliwości, które wykorzystuje na co dzień, aby przetrwać okres, zwany szkołą życia.

Wyzwaniem dla kotów jest złapanie myszy, co z powodów technicznych bywa czasem utrudnione. Dlatego też koty wymyślają coraz to nowe pułapki.

Zabawa w pirata Do niej zaliczamy wszelkie „formy aktywności”, które

fot. DigiTouch

n a

Studenckieprzekrêty

(mini, maxi?) P

omysłowość studentów nie zna granic, stosują oni rozmaite strategie. Jedni wykorzystują wyszukane sposoby, inni preferują bardziej konwencjonalne, nieliczni ku zdziwieniu znajomych nie próbują ułatwiać sobie życia i skupiają się na nauce. Jak stwierdza Agnieszka Gromkowska-Melosik, autorka książki „Ściągi, plagiaty, fałszywe dyplomy”, znajdujemy się w „pułapce etycznej”, więc nic dziwnego, że wielu z nas ulega pokusie. Czy te studenckie szulerstwa należy zaliczyć do kategorii „drobnych” i „niewinnych”, czy może raczej są to poważne oszustwa?

Zabawa w kotka i myszkę

Wykładowca jest jak kot na polowaniu. W rolę myszy wcielają się studenci, którzy korzystają z tzw. pomocy naukowych i próbują przechytrzyć wykładowców. Gra ta jest bardzo powszechna i często spotykana na egzaminach pisemnych. Studenci mają tu pole do popisu i wykazują się niebywałą kreatywnością. Krótko mówiąc, ilu jest studentów, tyle istnieje pomysłów na ściąganie. Każdy zna choćby jeden, więc nic odkrywczego tu nie znajdziecie. Pozostaje kwestia wyboru: korzystać z posiadanej wiedzy czy z posiadanych ściąg. Jak mówi Iza, studentka Uniwersytetu Wrocławskiego: – Dziewczyny mają większe możliwości: biustonosze, spódniczki, przyklejane karteczki pod rajstopami. Panowie z oczywistych powodów są w tym względzie ograniczeni. Bardziej wprawieni kombinatorzy używają ściąg harmonijkowych. Istnieje też opcja pisania gotowca pod warunkiem, że zna się wcześniej pytania. Pomysły z „wyższej półki” to: drukowanie ściągi na folii czy długopisy z ultrafioletem. Studenci pytani o to, czy ściąganie jest w porządku wobec kolegów i koleżanek, odpowiadali: – Jeśli jest to bardzo ważny przedmiot w przyszłym zawodzie studenta, to nie. Natomiast ja jestem na kosmetologii i miałam egzamin z prawa, a nie jest to związane z tym, co chcę robić i z moimi zainteresowaniami. W takiej sytuacji ściąganie jest bardziej uzasadnione – odpowiada Hania, studentka prywatnej uczelni. Odmienne zdanie ma Maciek, student IV roku Warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. – Sądzę, że w ściąganiu nie ma nic złego, żeby ściągać też trzeba się napracować. Poza tym Polska jest takim krajem, że jest to na porządku dziennym – mówi. – Świat jest brutalny i każdy broni swoich czterech liter – tłumaczy Iza. – Według mnie ściąganie jest nieetyczne, aczkolwiek jeśli miałabym wybierać między etyką a własnym przetrwaniem, powiedzmy ściągam na egzaminie ostatniej szansy i wiem, że bez tej ściągi nie napiszę go poprawnie, to olałabym etykę i moralność, a wybrałabym ściąganie. Mam świadomość, że jest to nieetyczne, ale i tak to robię. Ściąganie to sposób wypróbowany przez wielu studentów, choć wiąże się z pewnym ryzykiem – kot może okazać się sprytniejszy i szybszy od myszy bądź wykazać się nie lada cierpliwością i uporem. – Znam przypadek dziewczyny, która ściągała przez cały czas ze ściąg, które chowała w staniku – opowiada Iza. – Wykładowca wiedział, że ona ściąga, tylko nie wiedział, gdzie trzyma ściągi. Nigdy nie przyuważył, gdzie je ma, a wiedział, że nic nie umie. Kiedyś ta dziewczyna chwaliła się koleżankom, jak to znowu jej się udało, jak to znowu nie zauważył, kiedy wyciąga ściągę ze stanika i jaki to on jest ślepy. Kiedy przechwalała się swoimi osiągnięciami w ściąganiu, prowadzący właśnie przechodził przez korytarz i wszystko słyszał. Na kolejnym kole pilnował ją, wychwycił moment, kiedy wyciągała ściągę i skończyło się ściąganie. Sama wpadła w jego sidła. 22

naruszają regulacje prawne dotyczące praw autorskich. Jednym z rodzajów jest piractwo komputerowe. Pirat, czyli student posiadający nielegalne oprogramowanie, naraża się na prawne konsekwencje, gdyż zarówno programy komputerowe, jak i inne utwory podlegają ochronie. Piratów dzielimy na dwie kategorie: początkujących i tych z dłuższym stażem. Pierwsza grupa to ci niekoniecznie świadomi wagi swojego postępowania, jednakże nieznajomość prawa nie chroni przed odpowiedzialnością: student pożycza od któregoś ze znajomych kopię oprogramowania, aby zaoszczędzić, i wbrew warunkom licencyjnym instaluje ją na swoim komputerze. I tak zaczyna karierę pirata. Druga grupa to piraci bardziej zorientowani w sytuacji, próbujący obejść system i uniknąć tzw. nalotu, czyli kontroli policji. W tym celu montują dodatkowy dysk przenośny i na niego ściągają różne potrzebne im rzeczy. W razie wizyty nieproszonych gości odpinają dysk i w ten sposób pozbywają się dowodów przestępstwa. Jak wygląda to od strony prawnej, przedstawiła nam Małgorzata Czeredys, prawniczka z Wrocławia. – Jest to złamanie przepisów prawa, ale to, czy jest to wykroczenie, czy przestępstwo zależy od wartości mienia, które uległo zaborowi, bo jest to tak naprawdę kradzież. Regulują to przepisy kodeksu karnego i kodeksu wykroczeń. Sankcje określa ustawa o ochronie praw autorskich od art. 115 i są one zależne od charakteru przestępstwa. Potocznie mówiąc, bierzemy pod uwagę to, czy przestępstwo zostało wykonane po raz pierwszy, jaka była – tak jak to było wcześniej powiedziane – wartość tego skradzionego mienia (filmów, muzyki, oprogramowania i innych utworów). Zagrożenia są wykazane kolejno przez artykuły w zależności od tego, czy było to rozpowszechnianie, czy przetwarzanie, czy tylko i wyłącznie przywłaszczenie – kontynuuje Małgorzata Czeredys. Najwyższa sankcja, o ile dobrze pamiętam, jest do 5 lat pozbawienia wolności, w grę wchodzi również grzywna i przepadek przedmiotów. W sytuacji, kiedy następuje ujęcie przestępcy, komputer traktuje się jako przedmiot, który służył do popełnienia przestępstwa, i konfiskuje go.

Gra w „zgadnij, kto to” Jest to zabawa dla ludzi o mocnych nerwach.

Odważnych jednak nie brakuje, znajdują się śmiałkowie, którzy wypożyczają sobie na wieczne nieoddanie autorstwo cudzych tekstów. Licząc na nieuwagę promotora bądź też próbując go przechytrzyć, zmieniają jakiś fragment, nanoszą błędy stylistyczne czy gramatyczne, które pozorują samodzielność. W razie wątpliwości promotor ma prawo zgłosić pracę do sprawdzenia programem antyplagiatowym. Jednakże większość prowadzących w sytuacji podejrzenia o plagiat nie zgłasza tego faktu i radzi sobie na własną rękę. Daje studentowi drugą szansę albo też stawia ocenę niedostateczną. Uczelnie zabezpieczają się też przed tego typu niespodziankami, wymagając od studentów złożenia oświadczenia o samodzielnym przygotowaniu pracy. – Uważam, że istnienie programu antyplagiatowego to dobry pomysł, wpływa na samodyscyplinę. Nie jestem zwolennikiem takiej zewnętrznej presji, natomiast w sytuacji wątpliwości jest to przydatne. Zdarzały się kilka razy przypadki, że student cudzą własność potraktował jak swoją – mówi dr Teresa Neckar-Ilnicka z Instytutu Pedagogiki UWr. – To chyba jeszcze ze szkoły średniej studenci wynieśli przekonanie, że im więcej umieszczą w swoich tekstach cytatów, tym lepiej, bo to świadczy, że dokładnie znają intencje autora. W szkole średniej niby jest taka strategia, żeby kształcić samodzielne myślenie, jednak w praktyce nie liczy się umiejętność interpretacji, tylko odtworzenia. Człowiek zaczyna studia, mija pierwszy, drugi rok i w dalszym ciągu jest tak, że interpretacja mylona jest z odtwarzaniem słów, a stąd już jest bardzo blisko do przepisywania tekstów innych autorów, uznaje się, że tak trzeba. Studenci tłumaczą się, że powołują się na autora, że to jest tylko fragment. Czym innym jest powoływanie się, interpretacja, a czym innym dosłowne przepisywanie. Przyczyna może tkwić jeszcze w oczekiwaniach ze strony osób prowadzących – nas promotorów. Chcemy, żeby student dokładnie znał założenia, a nie ma to jak słowa autora, które to potwierdzają, więc im więcej w pracy myśli autora, tym lepiej. I schemat się powiela. Z drugiej strony problemem jest nadmierne dążenie studentów do sukcesu, otrzymania dobrego stopnia. Myślę, że pewną rolę odgrywa tu też łatwy dostęp do różnego rodzaju stron internetowych, z których można skorzystać – dodaje rozmówczyni. www.semestr.pl


n a

Gra w stylu wolnym Są to już bardziej wymyślne zagrywki: lewe zwolnie-

nia czy kupowanie prac pisemnych. Te rozwiązania wybierają ludzie, którzy mają „ważniejsze zajęcia” niż chodzenie na ćwiczenia czy pisanie prac, wykorzystują je zarówno studenci zaoczni, jak i dzienni. Osoby, które korzystają z prac napisanych przez innych, popełniają wykroczenie z art. 272 kodeksu karnego i podlegają karze pozbawienia wolności do lat 3 za wyłudzenie poświadczenia nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego. Autor pracy może być traktowany jako współsprawca, gdyż wie o zaistniałym wykroczeniu. – Na początku pomagałem znajomym i nie czerpałem z tego korzyści majątkowych. Po pewnym czasie rozmawiałem z koleżanką i wyszła taka propozycja, czy byłbym w stanie napisać licencjat. Tak pojawiło się pierwsze większe zlecenie. Miałem opory, ale wiadomo, że z wiekiem rosną wymagania, więc to, co kiedyś robiłem dla przyjemności, można było wykorzystać i jeszcze na tym zarobić. W trakcie studiów potrzebowałem pieniędzy na własny rozwój. To jest czarna strefa, ale w jakiś sposób pozwala piszącym takie prace na dodatkowy zarobek. Po zakończeniu studiów i pisaniu tych prac uważam, że jest dużo osób, które nie nadają się na studia. Prowadzący przepuszczają ich, produkując zbędnych magistrów, a oni powinni być eliminowani, gdyż na rynku pracy brakuje miejsc – mówi Zygmunt, absolwent administracji w Zielonej Górze.

Zabawa w kserowanie

Większość studentów cierpi na przypadłość zwaną chroniczną niewydolnością portfela. Z tego względu oszczędzają na wszystkim, jak tylko mogą. Dotyczy to też książek: zamiast je kupować, korzystają z wynalazku techniki, jakim jest ksero. Niejeden student nie jest w stanie sobie wyobrazić pięciu lat nauki bez możliwości kserowania. Choć wzrosła już świadomość szkodliwości zjawiska kopiowania książek, do dzisiaj niektórzy studenci nie zdają sobie sprawy, że łamią prawo. Znaczna część jest jednak tego świadoma, lecz z czystej kalkulacji decyduje się na tańsze rozwiązanie. – Ja kseruję, to dla mnie normalne. Książki w Polsce są drogie, a studentów na nie

s t u d i a c h

nie stać, bo są biedni. Jak się ma 400 zł miesięcznie na utrzymanie, to się nie kupuje książek – tłumaczy Maciek. Jak dowiedziałam się od Bożeny Damijan, zastępcy kierownika Księgarni Wydawnictwa Uniwersyteckiego we Wrocławiu, kserowanie książek jest przestępstwem przeciwko prawu autorskiemu, ale sankcje są niewielkie, bo nie ma jakichś okołokodeksowych przepisów pozwalających to egzekwować. Dlatego też wydawnictwa starają się przeciwdziałać temu zjawisku i wychodzą z propozycją w stronę klienta. – Wiem, że wydawnictwa robią promocje i wtedy można zakupić książki po niższej cenie, albo wydają je w miękkiej oprawie, żeby były tańsze – dodaje Bożena Damijan. Można długo dyskutować, czy kserowanie książek jest etyczne czy nieetyczne. Obie opinie mają tyle samo przeciwników, co zwolenników. Iza, pytana o zdanie w tej kwestii, odpowiada następująco: „W świetle prawa jest to wykroczenie, ale tak naprawdę czy jest to nieetyczne? Ja nie robię krzywdy ani tej książce, ani autorowi książki, bo nie zmieniam ani treści, ani nie podszywam się pod autora. Moim zdaniem nie jest to nieetyczne, bo czy jest etyczne zmuszać ludzi do kupowania książek za 120 zł?! To też jest nieetyczne, wymagać od kogoś, kto ledwo przędzie od pierwszego do pierwszego, żeby tyle wydawał na książki”.

Co o tym sądzą sami wykładowcy? – Młodzi ludzie znajdują się

współcześnie w swoistej pułapce etycznej. Z jednej strony żyją w społeczeństwie, w którym zachowania nieuczciwe stają się normą, z drugiej strony wywierana jest na nich ogromna presja w sferze osiągnięć naukowych czy zawodowych. Wydaje mi się, że w większości są to problemy z niewiedzą dotyczącą tego, że to jest nieetyczne, niemoralne i tak nie należy robić. Są też nadużycia wynikające zwyczajnie z lenistwa, niechęci do ciężkiej pracy. Studenci szukają rozwiązań, które są łatwiejsze. W przypadku ściągania pokutuje też przekonanie, że jak ktoś ściąga, jest bardziej błyskotliwy, potrafi coś załatwić szybciej niż inni. Kolejnym powodem mogą być inne wartości funkcjonowania szkolnictwa: edukacja wpisuje się w rynek, w usługę, np. napisanie pracy jest sytuacją zamkniętą, nie jest realizowaniem siebie, pasją, rozwijaniem zainteresowań, ale załatwieniem jednej sprawy. Można to zrobić etycznie albo nieetycznie – sądzi dr Teresa Neckar-Ilnicka. Dobrosława Kozińska-Kaleta

REKLAMA

www.semestr.pl

23


n a

s e r i o

P

an Józef ma 60 lat, a bezdomnym jest od 25-u. Kiedyś kradł, teraz już tego nie umie i nie chce umieć. Ma na swoim koncie rozwód z żoną, która wolała ułożyć sobie życie z innym mężczyzną, pożar noclegowni, w której mieszkał, ciężką operację kolana i podejrzenie zawału, potrafi jednak znaleźć w swoim życiu rzeczy, z których warto się cieszyć. Trudno o taki optymizm i o nadzieję na „lepsze jutro”, kiedy jest się bezdomnym – by przeżyć, codziennie trzeba walczyć ze światem i ze sobą, z przeszłością i złymi wspomnieniami, które ma się w głowie, ale też z uprzedzeniami, bo społeczeństwo postrzega bezdomnych jako margines, włóczęgów i pijaków, którzy na własne życzenie upadli tak nisko. – Kiedy jeszcze nie byłem bezdomnym, miałem żonę, dzieci i mieszkanie. Pracowałem w firmie budowlanej, prowadziliśmy przeciętne życie. Gdy dzieci rozeszły się każde w swoją stronę, między mną i żoną coś wygasło. Pojawiły się nieporozumienia i kłótnie – opowiada pan Stanisław. – Wtedy to doskonałą odskocznią od problemów stał się alkohol. Nie wiedząc kiedy, popadłem w nałóg i zrujnowałem sobie życie. Pewnego dnia żona wymieniła zamki w drzwiach, a moje rzeczy wystawiła na zewnątrz. W jednej chwili z ojca i męża stałem się bezwartościowym bezdomnym bez rodziny i jakichkolwiek środków do życia – wyznaje.

Bez domu fot. Wojtek Miatkowski

Tam panu pomogą

– Moje motto życiowe brzmi: „Uśmiech przede wszystkim” – stwierdza z dumą 50-letni bezdomny pan Józef, mieszkaniec schroniska. – Potrafię cieszyć się z drobnych rzeczy, chociażby z tego, że nie mam oczu podbitych, jak idę spać. Dziękuję Bogu, że mam dach nad głową i codziennie ciepły posiłek. Cieszę się nawet, jak ktoś rano się do mnie uśmiechnie i powie: „cześć”. 24

Wcale nie tak trudno zostać bezdomnym. Wielu z nich miało kiedyś normalne domy, rodziny. Niewiele trzeba, by bezproblemowe życie w dostatku przemieniło się w koszmar. Wystarczy jeden nieostrożny ruch, a reszta kłopotów toczy się jak lawina. – Miałem wszystko, o czym marzyłem – mówi pan Marek, 47-letni bezdomny z Wrocławia. – Mieszkałem w pięknym domu i jeździłem wysokiej klasy samochodami. Mogłem sobie pozwolić na wycieczki do egzotycznych krajów, markowe ubrania i… hazard. Tak, właśnie hazard mnie zgubił. Zaczęło się od drobnych zadłużeń, a skończyło na utracie domu, rodziny, całego dobytku – wyjaśnia ze smutkiem. Przyczyn bezdomności jest wiele, dach nad głową tracą nie tylko osoby, które nie radzą sobie ze sobą i swoimi nałogami. Do najczęstszych przyczyn należą: rozpad rodziny albo występująca w niej przemoc, eksmisja, opuszczenie domu dziecka. Wielu bezdomnych to mężczyźni, którzy po rozwodzie zostali zupełnie sami, bądź osoby starsze, które stały się dla rodziny balastem. Pomoc czeka, ale nie zawsze tak łatwo wyciągnąć po nią dłoń. Pan Marek miał szczęście w nieszczęściu: – Kiedy rodzina się ode mnie odwróciła, trafiłem na bruk. Nie wiedziałem, gdzie się podziać. Jedynym miejscem, które przychodziło mi do głowy, był oczywiście dworzec. Tam nauczyłem się być bezdomnym: alkohol, drobne kradzieże, brak nadziei na lepsze jutro – opowiada. – Jednak pewnego dnia wydarzyło się coś, co kompletnie zmieniło moje życie. Poprosiłem młodą dziewczynę o jakieś drobne pieniądze i wcale nie rozczarował mnie fakt, że odmówiła. Zdziwiłem się jednak, kiedy podarowała

mi małą kartkę i powiedziała: „Tam panu pomogą”. Jak się okazało, na skrawku papieru znajdował się adres schroniska im. św. Brata Alberta w Szczodrem koło Wrocławia. Była jesień, temperatura spadała w nocy do 1–2 stopni Celsjusza. Wiedziałem, że jeśli w najbliższych dniach nie podejmę jakichś kroków, moje życie będzie wkrótce w ogromnym niebezpieczeństwie. Pojechałem – wspomina. Schronisko im. św. Brata Alberta jest w stanie pomieścić 140 mężczyzn. To i tak czasami nie wystarcza. Podczas zimy wnętrze budynku wygląda jak budowa pełna rusztowań. Te rusztowania to piętrowe łóżka rozstawione nie tylko w salach, ale także na korytarzach czy w stołówce. Niektórzy bezdomni przebywają tam od kilkunastu lat. Inni pojawiają się tylko na okres zimy, by na wiosnę wrócić znów na ulice. Czemu? Pan Stanisław, który mieszka w schronisku od dziesięciu lat, wyjaśnia: – Bezdomni zamieszkujący schronisko muszą przestrzegać określonych zasad. Przede wszystkim obowiązuje zakaz spożywania alkoholu. Niestety nie wszyscy są wystarczająco silni psychicznie i wracają do nałogu. To z kolei równoznaczne jest z powrotem na dworzec. Sam to kiedyś przeżywałem – wyznaje.

Trzeba być silnym Nie tak łatwo jest poradzić so-

bie ze swoimi słabościami, kiedy nie ma się domu. Trzeba siły, by stawić czoła sobie, uwierzyć i starać się o nową szansę, nowe życie. Ale od dna można się odbić, choć nie jest to łatwe. – Kiedy trafiłem do schroniska, przestałem pić. Było mi bardzo ciężko, często miewałem chwile załamania i na pewien czas wracałem do butelki. Aż w końcu zmądrzałem, silna wola zadziałała. Oprócz tego bardzo pomogły mi terapie i rozmowy z psychologiem. Postanowiłem, że już nigdy nie wrócę do nałogu i tak też się stało. Od sześciu lat nie sięgnąłem po butelkę. Jak sobie z tym radzę? Po prostu, jestem tak zapracowany, że nie mam czasu na myślenie o alkoholu – mówi z dumą pan Stanisław.

Nieznośna lekkość bytu

Jak wygląda codzienne życie w schronisku? Pan Stanisław opowiada: – Mój dzień zaczyna się o godz. 7.00, a kończy o północy. Mam w pokoju sparaliżowanego kolegę i jest on dla mnie najważniejszy. Moje przyjemności odchodzą na bok. Od rana pomagam mu w wykonywaniu codziennych czynności, takich jak ubieranie się czy jedzenie. Nigdy nie wiadomo, kiedy my będziemy potrzebowali pomocy – wyjaśnia. – Oprócz tego wykonuję rozmaite prace dokoła schroniska, rąbię drewno, karmię zwierzęta, uprawiam ogródek. Tutaj zawsze znajdzie się coś do zrobienia. Niektórzy z nas pracują jednak poza schroniskiem i wracają do niego tylko na nocleg. Jest też grupa ciężko chorych, którzy często nie są w stanie wychodzić z łóżek. Tym należy się szczególna opieka. Bezdomni to ludzie, którzy w pewnym momencie swojego życia nie potrafili stawić czoła narastającym problemom i upadli na dno. Nie oznacza to jednak, że nie mogą się od niego odbić. Wiele zależy od ich starań, ale dużo także od nastawienia innych ludzi. Joanna Kapała

www.semestr.pl


n a

Mam papier na IQ

W

Nieco inne znaczenie Mensa ma swój początek w stowarzyszeniu, które założyli adwokat Roland Berrill oraz naukowiec i prawnik Lance Ware w 1946 r.Słowo „mensa” po łacinie znaczy „stół”. Nazwa nawiązuje do idei okrągłego stołu, gdzie nie ma miejsc ważniejszych i mniej ważnych. Dziś słowo to kojarzone jest przede wszystkim ze stowarzyszeniem dla inteligentnych. – Na terenie naszego kraju Mensa istnieje już od 18 lat. Najprościej mówiąc, jesteśmy klubem towarzyskim. Wspólnym mianownikiem, który łączy członków naszego stowarzyszenia, są wysokie parametry IQ. Przeprowadzamy sesje testowe w większych miastach Polski. Na każdy miesiąc przypada średnio jedna sesja – mówi Magdalena Kozioł, koordynator ds. rozwoju Mensy Polskiej. Specyficzny egzamin Jak się dostać do Mensy? To proste. – Osoba, która zda nasz egzamin, po pewnym czasie otrzymuje zaproszenie do Mensy Polskiej. Gdy wyrazi chęć włączenia się do klubu oraz wpłaci składkę członkowską, może uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich, które zwołujemy średnio raz w miesiącu, w towarzyszących im atrakcjom oraz w walnym zgromadzeniu. Otrzymuje również biuletyn m.in. z zabawami logicznymi. Mensa Polska zrzesza dziś około 3,5 tys. osób – tłumaczy Magdalena Kozioł. Każdorazowe podejście do egzaminu kosztuje, w zależności od sposobu płatności, od 20 do 25 złotych. Testy objęte są tajemnicą i nie są nigdzie publikowane. Każda z osób

IQ fot. iStock

arto wyjaśnić na początku, czym tak naprawdę jest IQ. Pojęcie ilorazu inteligencji (Inteligence Quotient) wprowadził William Stern w 1912 r. Najprostsza definicja mówi, że wyraża on iloraz wieku umysłowego przez wiek życia, pomnożony następnie przez 100. – Na poziom inteligencji wpływają dwa czynniki: genetyczny, czyli wrodzony, oraz środowiskowy, czyli nabyty, na który wpływ ma otoczenie, w jakim wychowywane jest dziecko. Ważne jest nie tylko to, czy rodzice zagwarantują dziecku możliwość samorealizacji i prawidłowego rozwoju psychofizycznego, ale również, czy ma ono zapewnione wszystkie potrzeby, nawet fizjologiczne. Myli się ten, kto sądzi, że czytanie większej ilości książek w późniejszym wieku zapewni mu wzrost ilorazu inteligencji, ponieważ to nie jedyny bodziec, który jest za inteligencję odpowiedzialny – mówi Mariusz Perlak, psycholog i specjalista ds. doradztwa personalnego. Przeciętny iloraz inteligencji mieści się w przedziale od 100 do 115 punktów.

s t u d i a c h

zna tylko swoje wyniki.– Pięć lat temu we Wrocławiu Mensa przeprowadzała egzaminy dla osób, które chciały sprawdzić swój poziom IQ. Testy były płatne. Poszłam na nie z czystej ciekawości. Na sali było kilkadziesiąt osób. Organizatorzy rozsadzili nas w osobnych ławkach i rozdali karty egzaminacyjne. Widniało na nich około 30 obrazkowych zadań. Z każdym następnym pytaniem wzrastał poziom trudności – wspomina Izabela Wierzchacz, członkini Mensy Polskiej. – Po miesiącu przysłano mi wyniki testów. Nie ukrywałam radości, gdy je zobaczyłam. Wypadły pozytywnie. Z początku chciałam się pochwalić i pokazywałam znajomym mensowską legitymację, ale szybko mi przeszło. Zazdrość niektórych osób często przeradzała się w złośliwość, a to przestawało być przyjemne.

Szkodliwe? Jak się okazuje, decyzję o podejściu do sesji powinniśmy podejmować z rozwagą i świadomością przyszłych konsekwencji. – Należy pamiętać, że wyniki testów sprawdzających iloraz inteligencji mogą bezpośrednio wpływać na czyjąś samoocenę. Ze względu na to egzaminy powinny przeprowadzać jedynie przeszkolone w tym zakresie osoby, np. psycholodzy. W przeciwnym razie testy tego typu mogą wywrzeć u osoby badanej negatywne skutki – ostrzega Mariusz Perlak. Osoby wrażliwe, o niskiej samoakceptacji mogą mieć jeszcze większe problemy osobowościowe, gdy okaże się, że oblały taką sesję. Czy Mensa Polska jest na to przygotowana? Magdalena Kozioł zapewnia, że tak: – Wszystkie organizowane przez nas testy, które mają na celu pomiar ilorazu inteligencji każdego z uczestników, są nadzorowane przez odpowiednie komisje i przeprowadzają je przeszkoleni w tej dziedzinie specjaliści. Różnorodni inteligentni Statystycznie na pięćdziesięciu ludzi jeden może zostać członkiem Mensy. Zarząd stowarzyszenia zauważa, że można spotkać Mensan przeważnie w wieku od 20 do 49 lat. Bardzo się różnią pod względem wykształcenia: od licealistów, przez studentów, aż po profesorów z licznymi doktorantami. Niektórzy są na zasiłku, a inni to milionerzy. Testy zdali reprezentanci wszelkich zawodów: od kierowców i robotników, poprzez lekarzy, informatyków, prawników, rolników, muzyków, aż po naukowców i poetów. Dla niektórych przynależność do Mensy nie ma i nigdy nie miała większego znaczenia. Mariusz Najwer

REKLAMA

www.semestr.pl

25


n a

s t u d i a c h

W mlecznym barze

„Kultura obowi¹zuje przy jedzeniu” PRL-owski nastrój mlecznego baru oddaje W mlecznym barze Centrum Katowic, „Euidealnie „misiowska” scena, w której pod ropa”. W środku przewijają się masy ludzi, w powienapisem: „Kultura obowiązuje przy jedze- trzu unosi się zapach jedzenia. Naleśniki – 2 złote, za złotówkę. Są też zestawy obiadowe, tradyniu” kłębili się ospali klienci. I choć po zupa cyjnie: ziemniaki, surówka, mięso, pierogi, większość talerzach przykręconych do stołu i lekkich nie kosztuje więcej niż pięć złotych. Wybór jest najak piórko sztućcach na łańcuchu nie ma prawdę duży. stałych klientek należy Ewa Kulig, studentka ASP: śladu, skojarzenia pozostały. Bezkonku- Do – Można mnie tu często spotkać. Nie chodzi o cenę, rencyjna cena i szybka obsługa wciąż przy- choć to też jest argument. Myślę, że gdyby nie było ciągają jednak nowych klientów.

Dawniej… Obecnie – ze względu na niską cenę

– bary mleczne uważane są za jadłodajnie dla tych najmniej zamożnych. Nie zawsze jednak tak było. Kiedyś bary mleczne cieszyły się renomą. Skupiały prawdziwą śmietankę towarzyską, w tym m.in. artystów. W „Karaluchu” na Krakowskim Przedmieściu można było spotkać Jacka Kuronia, Irenę Kwiatkowską, a także Tomasza Nałęcza. Warszawski bar „Pod Barbakanem” gościł między innymi Tadeusza Łomnickiego i Maję Komorowską. Sama idea baru mlecznego powstała już w 1896 roku. Założona przez hodowcę i rolnika, Stanisława Dłużewskiego, „Mleczarnia Nadświdrzańska” wzbudziła zainteresowanie, a sam pomysł zyskał wkrótce wielu naśladowców. W tych barach serwowano głównie kasze, pierogi, naleśniki, makarony. W kolejnych latach, obok przetworów mlecznych, zaczęły pojawiać się potrawy mięsne, warzywa, a nawet piwo. Niektórzy twierdzą, że bary mleczne podobne są do „snacków”, lecz podobieństwo do amerykańskich odpowiedników kończy się już na samym menu.

…dziś

Mogłoby się wydawać, że w dobie fast foodów, bufetów, jedzenia na wagę bary mleczne zajmują ostatnie miejsce. Nic bardziej mylnego! Gdyby tak było, z pewnością nie narosłoby tyle kontrowersji przy próbie zamknięcia „Europy” (najstarszego mlecznego baru w Katowicach), a także nie podnosiłoby się tyle głosów sprzeciwu przy próbach zamknięcia każdego kolejnego mlecznego baru (np. zamknięcie poznańskiego „Baru Średnicowego” do teraz wywołuje dyskusje).

26

tu dobrego jedzenia, nie przychodziłoby tylu ludzi. Przy tej cenie nie opłaca się gotować samemu. Opinie są jednak podzielone. Kasia Nowak, studiująca na Akademii Ekonomicznej w Katowicach, nie wspomina dobrze swojego pobytu w barze: – Kiedy tylko usiadłam, od razu stał nade mną bezdomny, wokół krzątali się brudni, niekulturalni ludzie, jedna z kobiet próbowała napluć na mój talerz. Poza tym te plastikowe stoły, komunistyczne naczynia bardziej przerażają niż pobudzają apetyt – dodaje. Incydent, jaki spotkał Kasię, na szczęście nie zdarza się często. Wielu klientów nigdy nie spotkało się z nachalnym zachowaniem ze strony innych. Arek Karolczyk, student socjologii i pracownik agencji ubezpieczeniowej, od półtora roku przychodzi na obiady do mlecznego baru: – Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś mnie tu zaczepił, zagroził czy

coś w tym stylu. Raczej spotykam się z kulturą ludzi, często robią miejsce obok, panie wydające posiłki nieraz porozmawiają, pożartują – opowiada Arek. Kiepskie warunki sanitarne, kapryśne kucharki, niesmaczne jedzenie. Czy to cechy taniej kuchni barów mlecznych? Niekoniecznie. W branży gastronomicznej częste są kontrole sanepidu, ciągle sprawdza się jakość. Na rzecz barów przemawiają też sprawdzone przepisy i choć receptury nie są niezwykle odkrywcze, to opierają się na wieloletniej praktyce i tradycji. A co do kapryśnych kucharek… – Jesteśmy tylko ludźmi, każdy ma lepsze i gorsze dni, jednak wszystkich klientów szanujemy – mówi Pani Ewa, wydająca posiłki w katowickiej jadłodajni. Klienci też są różni: wesołkowie, samotnicy, emeryci, pracownicy sąsiednich instytucji. Obsługa barów mlecznych najchętniej wita jednak studentów: – Świeże, zamyślone twarze. Uprzejmi, chętni do rozmowy – mówi Pani Ewa. W myśl zasady „coś za coś” niska cena posiłków wiąże się z nie najpiękniejszym wystrojem. Mleczne bary nie grzeszą blichtrem, ale za to na rynku mogą konkurować schludnością, dbaniem o klienta i jakością produktów. Ponoć prawdziwego studenta poznać można po pustym żołądku, pustych kieszeniach i nieskończonym apetycie, dlatego niektóre jadłodajnie (szczególnie te przy uczelniach) odpowiadają na potrzeby tej grupy. „Bar wiedeński” codziennie przyciąga gliwickich żaków. – Jest duży wybór jedzenia, zazwyczaj jest pięć zup do wyboru. Niektórzy wykupują abonament – mówi Jakub Wnuk, przyszły inżynier. Choć sam bywa tu nie częściej niż dwa razy w miesiącu, to przyznaje, że jedzenie jest smaczne. – Myślę, że to co ludzi powstrzymuje przed chodzeniem do barów, to przekonanie, że podawane są w nich posiłki, których jakość odpowiada cenie. Kiedyś zdarzyło mi się zjeść w jednym z takich barów i byłam mile zaskoczona. Myślę, że jeszcze kiedyś wybiorę się tam – opowiada Patrycja Adamus, studentka z Bielska-Białej. W centrach miast drzwi do barów mlecznych prawie się nie domykają. W godzinach porannych i popołudniowych przeżywają prawdziwe oblężenie. To zadziwia, szczególnie w przypadku, gdy lokale te graniczą z innymi restauracjami, jak KFC czy McDonald’s. Okazuje się, że młodzi ludzie odstępują od niezdrowego jedzenia na rzecz tradycyjnej kuchni. – Wolę domowe posiłki od tych zmielonych śmieci, tu przynajmniej wiem, co jem – mówi Daniel Makowski. Dla niego i wielu innych bary mleczne są odpowiednikiem domowej kuchni. Mimo że zapotrzebowania na nie jest spore, odchodzą do lamusa. Działające dzięki dotacjom państwowym oraz subwencjom miasta, z góry skazane są na przegraną ze względu na rosnące ceny produktów. Zanim zupełnie znikną z map polskich miast i przeniosą się do muzeum PRL-u, warto je odwiedzić. Aneta Bulkowska Korzystałam z: „Obyczaje w Polsce”, red. A. Chwalba, Warszawa 2004. www.semestr.pl


Ludowa mądrość głosi, że na naukę nigdy nie jest za późno. Na polskich uczelniach nie brakuje osób, które biorą to dosłownie.

fot. Alicja Kołodziejczyk

Studia po dwudziestce pi¹tce

n a

D

zień, w którym Ewa odebrała indeks wymarzonej historii na Uniwersytecie Warszawskim, był jednym z najpiękniejszych w jej życiu. Gdy usłyszała chór akademicki śpiewający „Gaudeamus igitur”, ze wzruszenia zakręciły się jej łzy w oczach, a po powrocie z uroczystej inauguracji – podekscytowana – obdzwoniła wszystkie koleżanki. Znajome jednak, zamiast gratulować, pytały nieufnie: – Dasz sobie radę? Jak ty się dogadasz z ludźmi z roku? Ewa nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Sama miała wątpliwości. Jak tu zresztą ich nie mieć, gdy jest się starszym od nowych znajomych o blisko siedem lat? Łukasz, kończąc studia na politologii Uniwersytetu Wrocławskiego, zdecydował się na spełnienie marzenia z dawnych czasów i złożył dokumenty na archeologię. Chociaż na pierwszym kierunku niedługo będzie bronił pracę magisterską, a osoby, z którymi przyszło mu studiować, są świeżo po maturze, nie przeszkadza mu to specjalnie. Uważa, że wiek niewiele ma wspólnego z dojrzałością emocjonalną. Mówi, że zna wielu trzydziestolatków zachowujących się bardziej dziecinnie niż jego koledzy z grupy. Ewa, po początkowych obawach, także przekonała się do swoich nowych znajomych z roku. – Rozmawiam z nimi jak równy z równym, zwłaszcza, że na tym kierunku jest wielu pasjonatów z dużą wiedzą – mówi.

Ludzie z pasją

Przyczyną podjęcia studiów dziennych „po dwudziestce piątce” jest zazwyczaj pasja. Ewa od zawsze marzyła o historii, ale za namową rodziców zdecydowała się na „bezpieczną” europeistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Teraz twierdzi zdecydowanie, że to był błąd. – Kwestie politycznoprawne to nie moja działka, a niestety studia były nimi przesycone. Męczyłam się i brnęłam dalej – opowiada. Pierwotnie zamierzała studiować historię jako drugi kierunek, lecz europeistyka okazała się dla niej zbyt dużym obciążeniem. Otoczenie różnie reaguje na młodych – starych studentów. Przyjaciele i rodzina pukają się w głowę… albo zazdroszczą. – Kiedy znajomi dowiedzieli się o mojej decyzji – opowiada Łukasz – reakcje były bardzo przychylne. Większość przyznała, że sami marzyli o archeologii, lecz zabrakło im odwagi, żeby te marzenia zrealizować. Ewa natomiast do dzisiaj w rozmowach z rodzicami unika tematu swojej edukacji. – Tak naprawdę nigdy nie pogodzili się z tym, że zamiast „robić karierę” wróciłam na uniwersytet – opowiada.

s t u d i a c h

z końcem studenckich przywilejów – na przykład z obowiązującą zniżką na bilety komunikacji miejskiej i PKP. Regulujące system ulg przepisy są przeszkodą nie tylko dla „wiecznych studentów”, lecz także dla osób, które chcą po prostu realizować swoje pasje naukowe. – Brak zniżek to pewien kłopot – przyznaje Ewa. – Gdyby w grę wchodziły regularne dojazdy do innej miejscowości, byłoby to dla mnie za duże obciążenie, no ale mam to szczęście, że mieszkam w mieście akademickim. A bilet miesięczny i tak muszę kupować. Pieniądze, a właściwie ich brak to problem często pojawiający się przy podejmowaniu decyzji o karierze akademickiej w „bardziej zaawansowanym” wieku. Ewa miała ogromny dylemat – jak się utrzymać? Większość jej koleżanek z europeistyki znalazła zatrudnienie w „poważnych” przedsiębiorstwach lub w administracji, tymczasem dla niej głównym kryterium przy szukaniu pracodawcy była elastyczność grafiku. Musiała się rozstać z pracą na etacie i obecnie pracuje przy obsłudze klienta w jednej z sieciowych księgarni. Łukasz był w bardziej komfortowej sytuacji – jako właściciel własnej niewielkiej firmy nie miał problemów z finansami ani wygospodarowaniem czasu na zajęcia. Oboje zgodnie twierdzą, że nie chcieliby okupić spełniania marzeń o studiach powrotem na garnuszek rodziców. – W moim wieku to byłby wstyd – mówi Ewa. Łukasz twierdzi: – Za bardzo przyzwyczaiłem się do samodzielności.

Nie żałują

Czy decyzja o rozpoczęciu wymarzonego kierunku była słuszna? Uśmiech Ewy wystarczy za odpowiedź. – Pół roku temu, pracując w biurze, czułam się jak stara i znudzona kobieta. Teraz nabrałam chęci do życia. Co prawda wciąż brakuje mi czasu i nie mam komfortu pracy na etacie, ale za to wreszcie zajmuję się tym, co sprawia mi przyjemność. Łukasz również się uśmiecha. – Nie żałuję wyboru – mówi. Archeologia stała się dla niego nie tylko przedmiotem pasji, lecz także kierunkiem, z którym wiąże plany zawodowe: – Wbrew pozorom po tych studiach mam dużo większe perspektywy niż po politologii. Może pasja stanie się sposobem na życie? – zastanawia się. Katarzyna Gągała REKLAMA

Czy nie jestem za stary?

Decyzji o rozpoczęciu kolejnych studiów towarzyszy wiele wątpliwości. „Czy nie jestem za stary?”, „Do jakiego wieku można studiować dziennie?” – od takich pytań roi się na forach internetowych poświęconych edukacji. W odpowiedzi wielokrotnie pada błędnie: „26 lat”. Większość uczelni nie stawia jednak formalnych przeszkód na drodze ku edukacji nawet starszym osobom. Wyjątkiem są niektóre kierunki wojskowe i artystyczne – na przykład ASP we Wrocławiu nie przyjmie w swoje mury potencjalnych studentów w wieku powyżej 27 lat. Różnice w rekrutacji osób z młodszych i starszych roczników jednak istnieją, lecz wynika to z różnic pomiędzy tzw. „starymi” a „nowymi” maturami. Uczelnie mają do rozwiązania nie lada problem – w jaki sposób porównać osiągnięcia z dwóch całkiem innych egzaminów dojrzałości? Uniwersytet Warszawski do tej pory proponował osobom ze starszych roczników napisanie egzaminu centralnego – testu będącego odpowiednikiem nowej matury. Niektóre uczelnie zdecydowały się natomiast na przyjmowanie na równych zasadach osób ze starymi i nowymi maturami z zastosowaniem określonego przelicznika ocen. Taką ścieżkę rekrutacyjną przeszedł na przykład Łukasz, któremu – żeby dostać się na archeologię – wystarczyło złożenie dokumentów.

Bez finansowego wsparcia

Studenci powyżej 26. roku życia mają jednak pod pewnymi względami trudniej. Przekroczenie tego wieku łączy się www.semestr.pl

27


n a

s t u d i a c h

fot. z archiwum prywatnego

Kiedy ślub?

MA£¯EÑSTWA STUDENCKIE Marek Misiak: – Dlaczego zdecydowaliście się pobrać się już na studiach? Ola: – Dojrzeliśmy do tej decyzji, a tak się akurat złożyło, że byliśmy na studiach. Rodzice popierali naszą decyzję, natomiast ojciec Tomasz, duszpasterz naszego Duszpasterstwa Akademickiego, odradzał. Mieliśmy brać ślub w lipcu między IV a V rokiem naszych studiów, potem postanowiliśmy przełożyć to na październik, potem – na kolejny lipiec, ale ojciec Tomasz słusznie stwierdził, że to nie ma sensu i żeby pobrać się teraz. Jacek: – Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że chcieliśmy spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, a przy życiu na dwa domy było to trudne. Chcieliśmy być razem, prowadzić dom. Wiedzieliśmy, czego chcemy – rozeznaliśmy się już w okresie narzeczeństwa. Ola: – Z tym rozeznawaniem chodzi o to, że kiedy byliśmy narzeczonymi, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu i ta decyzja miała okazję dojrzeć. Miłość między nami cały czas wzrastała. Jacek: – I nadal wzrasta [promienny uśmiech obojga]. – A co by było, gdybyście poczekali? Jacek: – Wkrótce po ślubie zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrze się stało, czy nie można było poczekać. Wiele małżeństw pobiera się po studiach, ale nam tak się życie potoczyło, że sami wyczuliśmy, kiedy był najlepszy czas na ślub, i teraz jest cudownie. Ola: – Kiedy rozmawiam ze znajomymi, którzy już się zaręczyli, i pytam: „Kiedy ślub?”, odpowiadają: „Najpierw skończymy studia”. Tracą w ten sposób niepowtarzalną okazję zakosztowania czegoś jedynego w swoim rodzaju – życia małżeńsko-studenckiego. Kiedy bierze się ślub po studiach, to potem następuje od razu „zwyczajne” życie małżeńskie, które i tak będzie się prędzej czy później wiodło. Jest też inna kwestia, związana ze znajomymi. Jak się bierze ślub, to małżonkowie są dla siebie najważniejsi i traci się kontakt ze znajomymi. Przecież przyjaciele 28

Małżeństwo kojarzy się najczęściej z własnym mieszkaniem, dziećmi, pracą. Jest jednak wiele par, które pobierają się jeszcze na studiach. Wielu studentów-narzeczonych pytanych, czy pobraliby się już teraz, mówi: „Na studiach? Coś ty! Gdzie byśmy mieszkali, z czego byśmy żyli?”. Czy rzeczywiście to takie szaleństwo? O byciu małżeństwem studenckim rozmawiam z Olą (V rok pedagogiki) i Jackiem (V rok informatyki) Typiakami – pobrali się kilka miesięcy temu.

i znajomi też są potrzebni, a na studiach ma się do nich łatwiejszy dostęp i mają dla nas więcej czasu. Ja już po pół roku życia w małżeństwie odczułam potrzebę kontaktu z innymi ludźmi. Widać to było przy kontaktach z moją najbliższą przyjaciółką – początkowo, gdy odwiedzała mnie po moim ślubie, to ona głównie mówiła o swoich problemach. Ale właśnie po jakichś 6 miesiącach od ślubu to mnie znów włączyło się gadanie [śmiech]. Ola: – Inna sprawa, że uważam, że nie można uzależniać momentu ślubu od czynników materialnych. Ludzie mówią, że najpierw skończą studia, potem, że muszą zdobyć mieszkanie, potem jeszcze coś innego i tak ślub odwleka się w nieskończoność. Lepiej pobrać się, kiedy zapadnie decyzja, że chcemy być ze sobą do końca życia. My wiedzieliśmy tylko, że chcemy być razem – zdecydowaliśmy, że się pobieramy i życie zaczęło się układać pod nas oboje, a nie pod każde z osobna – najpierw ja znalazłam pracę, potem Jacek dostał się na dziesięciomiesięczny staż w Irlandii (wyjeżdżamy w lipcu). Fakt faktem, że istnienie akademika rodzinnego PWr. ułatwiło decyzję, ale tylko ułatwiło. Jacek: – Gdybyśmy nie pobrali się teraz, to trzeba by na gwałt szykować ślub przed wyjazdem do Irlandii albo odwlec go o kolejne 10 miesięcy. Nie wiadomo, jak się życie potoczy, a teraz jesteśmy małżeństwem i nic tego nie zmieni. – Czy waszym zdaniem małżeństwa studenckie mają jakieś szczególne, charakterystyczne tylko dla nich problemy? Jacek: – Myślę, że nie. Chociaż… Jest nam łatwiej, bo nie mamy dzieci. Problemy są z finansowym odcięciem się od rodziców – oni czują, że to ich obowiązek wspierać nas, póki studiujemy, a my chcemy się już usamodzielnić – mam pracę i mogę na nas zarobić. Ola: – Ja zmieniłam nazwisko i powodowało to czasem zamieszanie na różnych listach. Jacek: – Przed ślubem normalne było dla mnie, że jadłem obiad przed komputerem, a teraz wypada zasiąść z żoną do wspólnego stołu [śmiech]. Trzeba też zrezygnować z pewnych swoich nawyków – lubiłem uczyć się przy muzyce, ale Olę muzyka rozprasza. Jak się żyje samemu, to można sobie dowolnie organizować czas: uczyć się przez tydzień bez przerwy i nikim nie przejmować, a w małżeństwie trzeba zjeść wspólnie obiad, pogadać. Potrzebna jest po prostu wrażliwość na drugą osobę – nie mogę się zaszyć w kącie z książką, uczyć i nie zwracać na Olę uwagi, mogła mieć zły dzień i może chcieć o tym pogadać. – Dziękuję za rozmowę. www.semestr.pl


n a

Gaz, hamulec, sprzêg³o

amo symboliczne znaczenie prawa jazdy byłoby materiałem na osobny tekst. Może ono być zarówno potwierdzeniem męskości (dla niektórych istotnie facet bez prawa jazdy to taki pół-facet), jak i udowodnieniem męskim szowinistom, że określenie „baba za kierownicą” nie jest warte funta kłaków. Może być sposobem na udowodnienie innym, że nie jest się ciamajdą. Na przełamanie własnych lęków. Może być talizmanem, kluczem (w umyśle zdającego) do otrzymania dobrej (lub jakiejkolwiek) pracy. Żeby jednak stało się czymkolwiek, trzeba je najpierw zdobyć. A to nie jest takie proste…

Szkolne błędy Nie można zrażać się po pierwszych

jazdach. Właśnie wtedy dochodzi do większości demotywujących błędów, opisywanych potem w rozmowach ze znajomymi. – Nauka jazdy nie może być i nigdy nie będzie bezstresowa, bo kursant musi uodpornić się na stres odczuwany podczas poruszania się samochodem. Inaczej nigdy nie będzie dobrym kierowcą – Paweł Żuraw nie pozostawia złudzeń. – Podczas pierwszych jazd pojawia się niemożność

Egzamin z piekła rodem

Do spróbowania jednoznacznie zachęca historia Idy Olechowskiej, studentki z Warszawy. Jest ona dowodem na to, że prawo jazdy naprawdę jest dla ludzi. – Na placu szkoleniowym chciałam ruszyć, nie zwalniając hamulca ręcznego – opowiada Ida. – Dopiero gdy egzaminator zwrócił mi uwagę, że nie ruszę na ręcznym, zorientowałam się. I tak się wtedy zdenerwowałam, że potem była już lawina błędów. Nie włączyłam kierunkowskazu, wyjeżdżając z ośrodka egzaminacyjnego na drogę główną, kilka razy przekroczyłam prędkość w mieście, bo noga ciążyła mi z nerwów, raz wparowałam na przejście dla pieszych tak, że ledwo zdążył z niego umknąć człowiek, no nie mówiąc już o tym, że w strategicznych momentach gasł mi silnik. Po powrocie do ośrodka byłam pewna, że oblałam, a tymczasem egzaminator z uśmiechem na twarzy oznajmił, że mam prawko. Gdy racjonalizuję sobie ten paradoks, to myślę, że mimo mojego stresu jednak zauważył we mnie jakiś potencjał na dobrego kierowcę – śmieje się Ida. Oprócz motywacji kluczowe jest wybranie właściwej szkoły jazdy. Ważna jest lokalizacja blisko strefy egzaminacyjnej, aby nie tracić czasu podczas zajęć praktycznych na dojazd do niej. Procent kursantów danej szkoły, który zdaje egzamin za pierwszym razem, też jest istotną informacją – dane takie można znaleźć w zestawieniach szkół z danego miasta, publikowanych w Internecie. Najważniejsza jednak jest opinia znajomych o szkole – o zaangażowaniu i kompetencji instruktorów czy jakości materiałów dydaktycznych. Studenci przy wyborze często kierują się ceną, ale niska cena nie zawsze łączy się z dobrą jakością usług. – Przed zapisaniem się na kurs warto umówić się na indywidualną rozmowę z właścicielem szkoły – tłumaczy Paweł Żuraw, właściciel szkoły jazdy „Żuraw” ze Świdnicy. – Łatwo można ocenić, czy ten ktoś chce rzeczywiście kursantów nauczyć jeździć, czy tylko wyciągnąć od nich pieniądze – zapewnia. www.semestr.pl

ruszenia, samochód szarpie lub gaśnie (tzw. „robienie kangurków”). Naturalne są też początkowe trudności w ocenie odległości od poprzedzającego samochodu czy nieumiejętność dostosowania prędkości do warunków jazdy. Z początku wielu kursantów nie umie płynnie zatrzymywać samochodu. Hamują zawsze gwałtownie, powodując w ten sposób duże zagrożenie dla innych kierowców. Poważnym problemem są kłopoty z podzielnością uwagi. Osoba ucząca się tak bardzo skoncentrowana jest na sytuacji drogowej i na tym, by na przykład nie wymusić pierwszeństwa, że wchodzi w zakręt bez zredukowania biegu i zmniejszenia prędkości. A potem dziwi się, czemu auto zaczyna szarpać. Bywa, że kursant wykonuje skręt i tak skupia się na manewrze, że ignoruje ograniczenie prędkości czy to, że jedzie dro-

gą podporządkowaną. Zdarzają się też osoby, które podczas zajęć na placu manewrowym nauczyły się hamowania przy użyciu sprzęgła i potem tak hamują na mieście – wylicza Paweł Żuraw. To wszystko da się wyeliminować w toku dalszej nauki, więc z początku nie można się tym zrażać.

Czego nie nauczy cię instruktor

Są też umiejętności, których nie da się tak naprawdę nabyć podczas kursu lub też nabywa się je tylko w niewielkim stopniu. Jest to przede wszystkim umiejętność prowadzenia samochodu poza miastem, z większą szybkością, zwłaszcza na autostradzie. Takie rzeczy powinny być ćwiczone na kursie, ale różnie z tym bywa. Podczas zajęć praktycznych bardzo rzadko ćwiczy się też wyprzedzanie, chyba że rowerzysty albo traktora. Warto więc dokupić przynajmniej kilka godzin dodatkowych jazd. – Moim zdaniem 30 godzin jazd to dla większości osób za mało, by nauczyć się wszystkich ważnych elementów bezpiecznej jazdy – stwierdza Paweł Żuraw. – Wiele szkół nie proponuje jednak jazd doszkalających, aby nie zostać posądzonymi o wyłudzanie pieniędzy od kursantów. Jeśli ktoś robi kurs w lecie, niekoniecznie musi odnaleźć się w warunkach zimowych, i odwrotnie. Wreszcie na kursie prawa jazdy nie ma możliwości nauczenia się hamowania awaryjnego, czyli ratowania się, gdy auto wpadnie w poślizg i leci bezwładnie – tłumaczy Paweł Żuraw. Wiele osób podczas kursu lub przed egzaminem doszkala się na własną rękę ze znajomymi. Czy w ten sposób można rzeczywiście podnieść poziom swoich umiejętności? – Jeżdżenia ze znajomymi nie polecam, nauczycie się ich nawyków, co może być potem problemem na egzaminie. Szczególnie nie polecam rodziców – śmieje się Marta Dyl, studentka psychologii z Wrocławia. – Doszkalając się na własną rękę, stwarzamy zagrożenie dla siebie i innych użytkowników drogi – dodaje Krzysztof Rola, doktorant na Politechnice Wrocławskiej. A zatem – za nabycie umiejętności trzeba zapłacić i tego problemu raczej nie da się obejść. Ważne, aby uświadomić sobie jedno: zdobycie prawa jazdy leży w zasięgu możliwości przeciętnego zjadacza chleba (pod warunkiem, że nie ma przeciwwskazań zdrowotnych). Jeden będzie uczył się szybciej, drugi wolniej, jeden zda za pierwszym razem, drugi za szóstym, ale zda. A prawo jazdy to przecież dokument na całe życie. W Polsce jest kilka milionów kierowców. Przede wszystkim należy spróbować, bo niezdatności do prowadzenia samochodu nie da się stwierdzić na podstawie autoanalizy. Marek Misiak 29

www.bigfoto.com

S

l u z i e


l u z i e

www.bigfoto.com

n a

Na rozgrzewkê

Muminek obudził się w zimie i z trwogą spojrzał na biały świat. Kiedyś rosły tu jabłka – wskazał na jabłonkę. – Teraz rośnie tu śnieg – oznajmiła TooTiki.

W zimie rosną też inne jadalne rzeczy – pyszna gorąca czekolada, aromatyczne świąteczne herbaty i kawy oraz to, co tygrysy nauki lubią najbardziej: grzańce maści przeróżnej – winnej, miodnej, nalewkowej… Zima. Mróz! W zimie! Czyli nareszcie wszystko na swoim miejscu. Świat się naprawił, teraz wszystko będzie dobrze. W końcu dowieźli nam śnieg na zimę, a to oznacza tylko jedno. Koniec kryzysu. A skoro tak, to i bez umiaru cieszmy się zimną porą, kiedy to, jak nigdy, smakują gorące płynne przysmaki.

Czekolada Można iść do pijalni, czekoladziarni czy manufaktury, lecz jeśli ktoś

ma ochotę sprawić sobie tę przyjemność we własnym domu, sprawa jest prosta. Otóż tabliczkę czekolady należy rozpuścić w mleku (0,5 l) i gęstej śmietanie (125 ml). Dodać cukier puder lub zwykły (dwie łyżeczki), łyżeczkę cynamonu i ze dwie szczypty chilli. Podgrzewać, lecz nie zagotowywać. Ponoć najlepsza jest po schłodzeniu i ponownym zagrzaniu, wtedy nabiera aromatu. Dodaje się też np. 3 łyżeczki naturalnego kakao, miód, cukier waniliowy, kardamon, imbir, a nawet goździki. Można wszystko naraz, a można osobno robić różne smakowe wersje. Niektórzy polecają też dodać odrobinę soli, bo tak jak chilli wydobywa i podkreśla smak. Czekoladę można roztapiać powoli na ogniu (z mlekiem mieszana od czasu do czasu nie przypali się), można w kąpieli wodnej lub w mikrofali. Są też finezyjne przepisy, które każą do niej dodać jedno ziarenko pieprzu, albo kawę rozpuszczalną czy gałkę muszkatołową. Podobno najlepiej do mieszania używać trzepaczki, bo doskonale likwiduje grudki. Nie można jej też za bardzo podgrzać, bo się przypali. Czekolada na gorąco nie tylko rozgrzewa, ale i dodaje energii, uspokaja, otwiera na świat i wywołuje w organizmie uczucie szczęścia. A do tego jest afrodyzjakiem. Do przyrządzania na gorąco najlepsza jest gorzka, ale może być nawet biała!

Grzane wino

W nieistniejącym już klubie Havana we Wrocławiu piłam kiedyś przepyszne grzane wino. Jego wyjątkowość polegała na tym, że cała szklanka wy-

pełniona była pokrojoną pomarańczą ze skórką. Klubu już nie ma, tradycję grzańca z pomarańczami przejęłam ja, więc najlepsze grzane wino w mieście jest u mnie! Co poza tym stwarza grzane wino? Wino, jeśli jest wytrawne, wymaga miodu lub cukru, inaczej będzie zbyt cierpkie. Najprościej kupić przyprawę korzenną. Jeszcze łatwiej gotowy grzaniec galicyjski – 14 zł za 1 l. Wystarczy zagrzać w mikrofali. Dla ambitniejszych: absolutna podstawa to kilka goździków i szczypta cynamonu, a potem wg uznania: ziele angielskie, ziele jałowca, imbir, gałka muszkatołowa, kardamon, anyż, kminek, wanilia, liść laurowy, starta skórka pomarańczy, sok z cytryny lub limonki, suszone śliwki. Wsypać do naczynia z winem, wrzucić na gaz lub do mikrofali, podgrzać tak, by wino przeszło aromatem przypraw, ale by się nie zagotowało, bo alkohol odparuje. To wszystko!

Grog – rat(r)unek marynarzy i studentów Może studentów jeszcze nie, ale

zważywszy na jego walory, powinien się przyjąć. Uratował Anglików pod Trafalgarem, bo dzięki niemu byli zdrowi i wygrali z liczebniejszymi Francuzami, którzy byli zdechlakami pijącymi brandy, które wypłukuje witaminy z organizmu. A grog ma niesamowicie dużo witaminy C! Jak się go przyrządza? Rum (150 ml ) + woda (600 ml), czyli zawsze ok. cztery razy więcej wody. Do tego sok z dwóch cytryn, dwie łyżki cukru, kilka goździków i szczypta cynamonu. Najpierw gotuje się wodę z przyprawami. Na koniec dodaje się rum i sok z cytryn.

Grzaniec piwny

Piwo, nawet nienajlepsze + goździki i cynamon + coś do posłodzenia (cukier lub miód) to podstawa. Potem według uznania: imbir, gałka muszkatołowa, ziele angielskie, czarny pieprz w ziarenkach. Czasem też sok malinowy, cytrynowy czy pomarańczowy. Można zagrzać w mikrofalówce, można też na kuchence. Po wlaniu do naczynia może się mocno spienić, ale w miarę ogrzewania piana zacznie znikać. Podgrzać, nie zagotowywać.

Grzaniec miodowy

Miód pitny + kilka łyżeczek miodu (miodu powinno być ok. sześć razy mniej niż miodu pitnego). Przyprawy korzenne – cynamon, imbir, goździki, pieprz czarny, wanilia, gałka muszkatołowa. Podgrzać do temp 50-60 °C. Utrzymać w tej temperaturze pod przykryciem kilka minut.

Grzaniec z bia³ego wina Podaje się z rodzynkami. Trzeba je najpierw sparzyć. Dodaje się je do podgrzanego z cynamonem i goździkami białego wina. Można dosłodzić cukrem lub miodem i dodać więcej przypraw tak, jak do czerwonego wina.

Krupnik

Tradycyjna polska wódka. Miód (30 dag) z przyprawami korzennymi i ziołami (pół laski wanilii, szczypta cynamonu, trzy goździki, ćwierć gałki muszkatołowej, kilka ziaren ziela angielskiego, trochę skórki pomarańczowej, kilka liści laurowych) zarumienić na ogniu. Wlać jedną czwartą litra wody i zagotować. Dodać pół litra spirytusu i wymieszać – nie zagotować. Przelać do butelki, zakorkować i odstawić na dobę. Przed podaniem przecedzić i podgrzać.

Grzaniec zbójnicki Do 150 ml soku jabłkowego wsypać trochę rodzynek i goź-

dzików, podgrzać. Na koniec dolać 50 ml krupniku i jeszcze chwilę podgrzać. Podawać w ogrzanym kubku.

Na koniec powiem, że barszczyk, nawet instant, podawany ze startą gałką muszkatołową, posiekanym ząbkiem czosnku i odrobiną pieprzu to na równi ze wszystkimi grzańcami świetna rozgrzewająca zimowa rewelacja!

BIURO REKLAMY tel. (071) 320-63-04; Grzegorz Szewczuk, (grzegorz_szewczuk@semestr.pl, wew. 36), Stefan Szymczyk, tel. 793-592-847 (sszymczyk@semestr.pl, wew. 36), faks – wew. 35 DZIAŁ PROMOCJI Jakub Tabisz, promocja@semestr.pl KOLPORTAŻ I DYSTRYBUCJA Zuzanna Skowron, REDAKCJA Witold Przydróżny (redaktor naczelny), Jakub Tabisz Dobrosława Kozińska-Kaleta, Marek Misiak ADMINISTRATOR SIECI KOMP. Tomasz Babczyński, Krzysztof Bojakowski (sekretarz redakcji), Marek Misiak, tel. (071) 320 63 04 wew. 32 KOREKTA Alicja Babraj STUDIO DTP Wojtek Miatkowski, dtp@semestr.pl STAŁA WSPÓŁPRACA Elżbieta Banach, Bartłomiej Belniak, Wojciech Busz, Jacek GRAFIKA NA OKŁADCE © Nejron Photo – Fotolia.com Czepułkowski, Marzena Cyboran, Kamil Dyba, Michał Grodecki, Ola Gryciuk, Emilia WYDAWCA Akademickie Stowarzyszenie VERUM Korczyńska, Dobroslawa Kozinska-Kaleta, Robert Lewandowski, Joanna Niczyj, DRUK ORTIS S.A., Bydgoszcz Mikołaj Niedbała, Tomasz Nykiel, Robert Palacz, Krzysztof Sabat, Piotr Sepski, ADRES REDAKCJI I WYDAWCY Miesięcznik SEMESTR, Akademickie Paweł Skarżyński, Elżbieta Skierska, Zuzanna Skowron, Ewelina Szafranska, Stowarzyszenie VERUM, ul. Górnickiego 22, 50-337 Wrocław, tel./fax (071) 320-63-04, e-mail: semestr@semestr.pl Piotr Szewczyk, Teresa Szymczyk, Paweł Szreder, Adam Topolski, Rafał Tałałaj, Damian Wojciechowski, Tomasz Zdunek, Andrzej Zowada WYDANIE INTERNETOWE www.semestr.pl Bezpłatny ogólnopolski magazyn studencki, dostępny w ponad 1070 punktach na 162 uczelniach w 54 ośrodkach akademickich w całej Polsce: www.kolportaz.semestr.pl

30

Elżbieta Banach Materiałów niezamówionych nie zwracamy i zastrzegamy sobie prawo ich redagowania oraz skracania. Za treść reklam i ogłoszeń Redakcja ani Wydawca nie odpowiada oraz rezerwuje sobie prawo do odmowy ich publikacji. Przedruki tylko za pisemną zgodą Wydawcy. Dziękujemy za wsparcie logistyczne i finansowe (dot. części nakładu dla studentow PWr) Politechnice Wrocławskiej. ZAPRASZAMY DO WSPÓŁPRACY: WSPOLPRACA@SEMESTR.PL Images Copyright © 2000 DigiTouch Nakład kontrolowany przez Związek Kontroli Dystrybucji Prasy.

www.semestr.pl




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.