8 minute read

Martyr

Planeta metalu

Fani pamiętający czasy świetności europejskiego heavy lat 80. hołubią w kolekcjach płyty Martyr. Grupa z Utrechtu nie zdołała wtedy zaistnieć jakoś szerzej, ale po reaktywacji w roku 2005 nadrabia stracony czas. Jej kolejny album to "Planet Metalhead", realizacja w praktyce maksymy, że w dzisiejszych czasach trzeba myśleć o tym, co można zrobić, a nie skupiać się na tym, czego nie można. Przed wami Rick Bouwman, gitarzysta i jeden z dwóch oryginalnych muzyków grupy.

Advertisement

HMP: Ciągle słyszy się, a już szczególnie od tych, którzy nie pamiętają tych czasów, że lata 80. były najlepsze dla metalu. Trudno się z tym nie zgodzić, jednak jest też druga strona medalu, bowiem dla wielu zespołów, w tym również Martyr, pod względem biznesowym były to bardzo ciężkie czasy - paradoksalnie znacznie lepiej radzicie sobie po reaktywacji, bo wydajecie właśnie trzeci album od roku 2011, a w tak zwanym międzyczasie wypuściliście też przecież koncertówkę "Live In Japan "? Rick Bouwman: Tak, zgadza się, na początku lat 80. byliśmy młodziutkim zespołem, nasza kariera dopiero się rozpoczynała. Nagraliśmy dwa albumy, znaleźliśmy się na kilku kompilacjach i zagraliśmy kilka koncertów, ale głównie w Niemczech, Niderlandach i w Belgii. Po powrocie koncertowaliśmy znacznie więcej, jeździliśmy po całej Europie i byliśmy nawet w Japonii. Wydajemy kolejne płyty i zainwestowaliśmy w zespół więcej pieniędzy, a to owocuje rosnącą popularnością.

W tym czasie byliście w uderzeniu, pracowaliście też już nad nowym materiałem tymczasem przyszła pandemia i przewartościowała wszystko, jedyne co można było robić to tworzyć dalej? Już przed pandemią pracowaliśmy nad materiałem do "Planet Metalhead", ale szło to dość powoli. Z reguły dużo koncertujemy i wtedy proces pisania utworów idzie wolniej. Więc gdy nadeszła pandemia, okazało się że mamy bardzo dużo wolnego czasu i możemy zająć się tworzeniem. Dzięki temu mogliśmy bardziej skupić się na detalach i dopieścić utwory do ostatniej nuty. Czerpiemy satysfakcję z każdego kawałka, słychać że ta muzyka żyje.

Dlatego też w roku 2020 przypominaliście o sobie kolejnymi singlami "No Time For "Fire Of Rebellions " i "Raise Your Horns, Unite!" , przekładając premierę już gotowego albumu "Planet Metalhead" dopiero na luty tego roku? Martyr skupia się na koncertowaniu, więc album mógł być wydany tylko w momencie, w którym moglibyśmy promować go na scenie, i grać dla fanów nowe utwory, to było głównym powodem. Oczywiście nikt nie przewidział, kiedy pandemia się skończy, albo chociaż restrykcje zostaną zniesione, abyśmy mogli świętować wydanie płyty w "normalny" sposób. Na razie sprawy wyglądają obiecująco, więc myślę że postąpiliśmy słusznie planując wypuszczenie albumu na 24 lutego, a początek trasy na 12 marca.

Już japoński bonus "English Forces " z

"Live In Japan " pokazał, że wracacie do korzeni, do tego, co graliście w latach 80., a singlowe utwory tylko potwierdziły, że Martyr nie powiedział jeszcze ostatniego słowa? "Live In Japan" to prawdziwy metalowy album koncertowy, prezentujący kim naprawdę jesteśmy oraz to, że dajemy czadu na scenie. W 2018 roku dołączyli do nas basista Vinnie Wassink, perkusista Rick Valcon i gitarzysta Geoffrey Mass. Razem ze mną i wokalistą Ropem Van Harenem, dwoma oryginalnymi członkami zespołu, Martyr tworzy świetny skład i w końcu ma muzyków, którzy pozwalają mu ponownie grać z energią, agresją i prędkością. Po prostu tak jak robiło się to kiedyś. My się nigdzie nie wybieramy, udowodnił to ostatni album, jesteśmy lepsi niż kiedykolwiek, świadczy też o tym świetny odbiór i same pozytywne recenzje nowego albumu.

W takiej sytuacji ma chyba nic bardziej irytującego niż oczekiwanie na nową płytę, ale nie było innego wyjścia - tym bardziej, że poświęciliście jej zbyt dużo czasu i pracy, żeby po prostu gdzieś przepadła w powodzi innych wydawnictw doby pandemii? Skończyliśmy miksy i mastering w sierpniu zeszłego roku, daliśmy sobie trochę czasu żeby dobrze przygotować wydanie albumu, więc nie odnieśliśmy wrażenia, że musimy jakoś długo czekać. Mieliśmy też zajęcia, którymi się w tym czasie zajmowaliśmy, na przykład szukaliśmy partnerskich wytwórni w celu zawarcia umów licencyjnych, aby album był łatwo dostępny na przykład w Ameryce Południowej i Północnej, Chinach i Japonii, wydaliśmy też kilka starych kawałków w Ameryce Południowej, aby otworzyć rynek na nowy materiał, zajęliśmy się też sprawami organizacyjnymi i podjęciem kilku decyzji. Mimo, że nie występowaliśmy, to i tak cały czas mieliśmy ręce pełne roboty, czy to działając w sprawie nowego albumu, czy szukając okazji do zagrania w przyszłości.

Czy sesja nagraniowa "Planet Metalhead" różniła się czymś od nagrywania waszej poprzedniej płyty? Zdecydowanie, tym razem nagrywanie miało inny proces, każdy z nas nagrał swoje partie w swoim domowym studio. Ja i Rop nagraliśmy ścieżki demo partii wokalnych i perkusyjnych i wysłaliśmy je do chłopaków, wszystko przez ówczesne restrykcje narzucające dystans społeczny. Pamiętam moment kiedy Rick wysłał swoje pierwsze partie, dało mi to tak dużo inspiracji, że zmieniłem i ulepszyłem całe utwory. Ten album nagrywaliśmy kawałek po kawałku, nawet miksowaliśmy każdy po kolei.

gdy normalnie najpierw nagrywamy wszystkie partie perkusji, potem gitary itd., a na końcu to razem kleimy i miksujemy; tym razem zrobiliśmy to inaczej bo chcieliśmy wypuścić szybciej pierwsze trzy utwory. Gdy wypuszczaliśmy więc wideo singiel "No Time For Goodbyes", to pracowaliśmy już nad "Fire Rebellions".

Tworzenie muzyki jest więc dla was swego rodzaju ucieczką od rzeczywistości, coraz gorszej i bardziej przytłaczającej? Bycie kreatywnym i tworzenie czegoś z niczego to coś niesamowitego, jest jak terapia. Kiedy zajmujesz się muzyką, nic innego w danym momencie nie istnieje.

Tym sposobem nieoczekiwanie przygotowaliście sobie i fanom prezent na 40-lecie powstania zespołu. Celebrujecie takie rocznice, zważywszy, że po roku 1989 mieliście kilkunastoletnią przerwę? Tak, 12 marca w naszym rodzinnym Utrecht świętujemy wydanie płyty i 40-lecie powstania zespołu, spodziewamy się wielkiej imprezy.

Ważny jest chyba jednak sam fakt, że Martyr zdołał się odrodzić, a do tego nie staliście się własnym cover bandem, grającym w kółko garść starych utworów, macie bowiem wciąż coś nowego do zaproponowania, regularnie wydajecie płyty z premierowym materiałem? Zgadza się, mamy w zespole tyle jakości i tyle kreatywności, że lubimy raczyć naszych fanów nowymi rzeczami, mimo, że nie wydajemy płyt zbyt często, nasz poprzedni album ukazał się w 2016 roku. Chcemy z każdym kolejnym utworem stawać się lepszym zespołem i ciągle się rozwijać. Nie chcemy się powtarzać, chcemy pokazywać, że stale ewoluujemy i poprawiamy się, dojrzewamy z każdym kolejnym albumem. Na dowód tego, na nadchodzącej imprezie z okazji wydania albumu, zagramy aż dziewięć nowych utworów z "Planet Metalhead".

Jednak z wiekiem nie łagodniejecie, ale przeciwnie brzmicie nawet mocniej niż kiedyś. Chyba nie jest to tylko kwestia wykorzystywania tego całego nowoczesnego sprzętu, którego nie było w latach 80., już bardziej tego, że macie mieszany skład, w którym doświadczenie łączy się z młodością? Pisząc ten album chcieliśmy aby nasza muzyka była cięższa, szybsza i bardziej skomplikowana technicznie. Nie baliśmy się połączyć duszy metalu lat 80. z nową technologią i brzmieniami. Z biegiem lat staliśmy się lepszymi muzykami, jesteśmy zespołem, który wie czego chce. Mamy wspólny target, wszyscy chcemy brzmieć ciężej niż dotychczas, ale nie odkładamy na bok melodyjności i harmonii.

Deklaracja z tytułu waszego pierwszego demo "If It' s Too Loud, You ' re Too Old" nie straciła więc nic a nic z aktualności? (śmiech) Zdecydowanie tak, to już nawet wygląda jak przepowiednia. (śmiech)

Tytuł "Planet Metalhead" również jest dosyć jednoznaczny - myślisz, że po latach dominacji plastikowej, nijakiej muzyki metal ma szanse powrócić do mainstreamu w szerszej reprezentacji niż tylko kilku jego najbardziej znanych przedstawicieli jak Iron Maiden czy Metallica? Mam nadzieję, że jeszcze znajdzie się miejsce dla metalowych zespołów. Uważam, że obecnie scena metalowa jest mniej zwarta i podzielona na wiele odłamów. Dostrzegamy tak wiele różnych podgatunków metalu, ogromna ilość zespołów wypuszcza też swoją muzykę. Oczywiście to dobrze, jednak w tym całym natłoku materiału może umknąć nam prawdziwy talent. Bardzo trudno jest teraz osiągnąć status legendy, jaki mają te największe zespoły lat 80. jak Metallica czy Iron Maiden.

Album brzmi surowo i klarownie - chyba nie kombinowaliście zbytnio z obróbką dźwięku w studio, chcieliście zabrzmieć niczym na koncercie? Dokładnie, teraz jak gramy te kawałki na próbach, to mogę powiedzieć, że nam się udało. Utwory na żywo, mają tyle samo energii i mocy co na nagraniu. W kwestii produkcji również nie "zabiliśmy" tego efektu. Tak więc na "Planet Metalhead" usłyszycie i doświadczycie koncertowej atmosfery.

Zbyt dużo mamy chyba obecnie marnie brzmiących zespołów, bazujących na cyfrowej technologii, czasem nawet niezbyt dobrze radzących sobie w czasie sesji nagraniowej to chyba też znak czasów, co kiedyś było nie do pomyślenia, bo studio było drogie i nie każdy miał szanse się w nim znaleźć? Właśnie to miałem na myśli odpowiadając na wcześniejsze pytanie. Jest tak wiele zespołów i mimo, że często brakuje im talentu i nieraz nie mają w sobie "tego czegoś" to nagrywają w domach i wydają muzykę. Większość z tych produkcji jest niewiele warta. Nie mam nic przeciwko nagrywaniu w zaciszu domowym, sami tak zrobiliśmy, ale mamy w swoich domach profesjonalne studio i pracował z nami Rick Valcon, doświadczony producent i inżynier dźwięku, który miał narzędzia i umiejętności, aby zrobić to dobrze.

Jak postrzegasz rolę i pozycję Martyr na współczesnej scenie metalowej? Z jednej strony dwie pierwsze płyty z lat 80. dały wam pozycję grupy klasycznej, dla niektórych fanów nawet kultowej, ale dla wielu słuchaczy wciąż jesteście stosunkowo mało znani, co jest dla was szansą, że poszerzycie krąg odbiorców? Liczymy, że nasz nowy album okaże się tym najlepszym. Może i jesteśmy klasykiem z lat 80. i mamy za sobą tylko dwie płyty studyjne, ale nasza baza fanów rośnie na całym świecie. Jesteśmy trochę zespołem DIY, staramy się większość robić sami i być niezależni (mamy wytwórnie i menedżera, ale są to dla nas bardzo bliscy ludzie). Naszym celem jest odwiedzenie wielu miejsc i granie na festiwalach, szczególnie tych większych i myślę, że ten album pomoże nam go osiągnąć.

Z tak udanym materiałem jak "Planet Metalhead" nie powinno być z tym problemów jak zamierzacie promować ten album w dobie omikronu? Jedziemy w trasę i będziemy się starać grać jak najwięcej na żywo. Mamy kilka świetnych umów na dystrybucję płyty na całym świecie. Dawanie wywiadów dla radia i metalowych magazynów również pomaga, doceniamy każdy rodzaj pomocy. Co więcej takie wywiady możemy przeprowadzać zdalnie, czyli nie przeszkodzi nam w tym pandemia. Potrafimy myśleć nieszablonowo, to właśnie robiliśmy przez ostatnie dwa lata i nie mamy zamiaru przestawać. W dzisiejszych czasach trzeba myśleć o tym, co możesz zrobić, a nie skupiać się na tym, czego nie możesz.

Wojciech Chamryk & Szymon Tryk

This article is from: