Notes.na.6.tygodni#72

Page 60

nasz stary, fajny świat, który jeszcze czasem usiłujemy przeciągnąć w tych latach 40. do momentu, w którym w 1949 roku komuna już wie, że jakoś opanowała sytuację, może wziąć wszystkich za gardła, zabrać im wszystkie prawa autorskie, nakłady, papiery i co tylko. A niektórych wsadzi do pierdla, żeby sobie nie myśleli.

śmieci. W różnych muzeach, bibliotekach są działy, które zbierają dokumenty życia społecznego, druki ulotne. Ale tutaj trzeba pewnej wizji, żeby zbudować z tego ogromnego zbioru jakiś obraz. To nie polega na tym, że się tę masę kategoryzuje, wkłada do teczuszek, żeby to tam leżało. To musi być kawałek misji takiej instytucji. A takiej instytucji w Polsce zwyczajnie brak.

Prezentowany w książce materiał wizualny jest po prostu fascynujący. Ale jest to zaledwie część tego, co mogłoby i powinno być ujawnione. Nie gęsi wyraźnie ujawniają lukę w funkcjonowaniu polskich instytucji kulturalnych, które jakoś nie dbają o to, żeby po pierwsze zabezpieczyć, stworzyć tę pamięć, a następnie jeszcze poddać te zbiory intelektualnej obróbce, wyeksponować treści, które w tej chwili wyrywasz, mam wrażenie, trzewiom historii i punktom skupu makulatury. Twoja refleksja mogłaby być dużo głębsza i iść dużo dalej, gdybyś pracował z materiałem, który został już przygotowany.

I swoją książką ujawniasz ten brak.

Miałbym tylko mniej frajdy, ale to jest zupełnie inna rzecz. Może miałbyś inną frajdę. Dlaczego twoim zdaniem ani w PRL-u, ani po 1989 r. nie powstała instytucja, która zajmowałaby się tą częścią kultury, dzisiaj definiowaną jako niezwykle istotna, czyli narzędziami, którymi się komunikujemy społecznie?

Ci

architekci, którzy

Wydaje mi się, że jednak w PRL-u winie dostali posad siała nad tym mglista czapa niekomupaństwowych, myśleli nikacji społecznej. Tamto państwo nie sobie: dom potrafię było zainteresowane komunikacją społeczną, a nawet jeśli mówiło, że było, zrobić, to okładkę i zakładało różne instytuty czy instychyba też potrafię tucje, które miały się tym zajmować, trzasnąć. I oni wywarli pisano różne interesujące książki na teogromny wpływ na mat Romana Jacobsona i teorii komupolskie projektowanie nikacji, to działało w bardzo ułomny przedwojenne sposób. Po drugie, społeczeństwa, które szanują tego typu rzeczy, funkcjonują w innej strukturze gospodarczej. Bo projektowanie jest na tyle związane z rynkami, że te rynki w pewien sposób czują się odpowiedzialne za podtrzymywanie tradycji. Nawet w taki sposób, że fundują galerii zakup modelu Ferrari, żeby mogła go pokazać jako wytwór XX-wiecznego projektowania. Wydaje się, że dopiero dzisiaj jesteśmy w stanie dobrze ocenić istotność tamtego projektowania. Nie będę powtarzał komunału, ale powiem go raz – Polacy słabo szanują tradycję opartą na wiedzy. Wolą różne mity na swój temat. Mniej lubią się przyjrzeć rzeczy, jak ona rzeczywiście mogła wyglądać, i przeanalizować związane z nią procesy. Poza tym pewnie z punktu widzenia muzeów, poważnych zbiorów i tak dalej, to, czemu się w książce przyglądam, to nadal 116

notes 71 / 11–12.2011 / czytelnia

Więcej – wypowiem teraz groźbę: ja i kilku kolekcjonerów zebraliśmy te rozsypane klocki. Niektórzy zbierali je przez lata. Ale te klocki znowu się rozsypią. Nie będziemy muzealnikami, nie będziemy trzymali tego w naszych małych mieszkankach. Wiedza i dokumentacja, która znalazła się w książce, zostanie. Ale cała reszta się rozsypie. Niedobrze. Jest to bardzo wyraźna propozycja pod adresem czynników państwowych pod tytułem „wyskakiwać z kasy” na powoływanie kolejnej instytucji, co dziś nie budzi entuzjazmu (śmiech). W takim razie wprowadźmy inny wątek. Szalenie interesujące jest to, co piszesz o połączeniu śmiałego dizajnu przedwojennego ze środowiskiem architektów. Jak przebiegały punkty styczne? Dzisiaj tego rodzaju połączenia są znacznie słabsze.

Warszawa w końcu lat 20. i w latach 30. była czymś w rodzaju twórczej centrali. Działały tu dwie szkoły: Akademia Sztuk Pięknych, gdzie kształcono „artystów”, i Politechnika, która miała bardzo ciekawy pomysł na edukację. Moim zdaniem to było w ogóle najlepsze środowisko przed wojną w Polsce, najbardziej światłych ludzi, którzy do tego potrafili jeszcze coś zbudować. Wiedzieli, co się działo w innych krajach, co się działo np. w Bauhausie, i na tyle, na ile mogli to robić, wdrażali pewne rozwiązania również u siebie na Wydziale Architektury. Oprócz tego, że studenci musieli potrafić budować domy, projektować, to musieli się też nauczyć fotografii, rysunku, fotomontażu, plakatu. To były normalne zadania na drugim, trzecim roku. Musieli zasuwać. Jednak nawet przy tym ówczesnym względnym boomie gospodarczym nie wszyscy architekci dostawali dobre zamówienia i posady. Marzeniem było zresztą dostać posadę państwową, bo jednak panowała bieda. W związku z czym ci, którzy posady nie dostali, reszta dziewcząt i chłopaków, łapała się za tę grafikę i po prostu smarowała okładki. Myśleli sobie: dom potrafię zrobić, to okładkę chyba też potrafię trzasnąć. I oni wywarli ogromny wpływ na polskie projektowanie przedwojenne. Podaj jakieś przykłady.

Co najmniej połowa grafików funkcjonujących na warszawskim rynku projektowym, a więc też i ogólnopolskim, przeszła przez Wydział Architektury. Bardzo często szli na rok na ASP albo ludzie z ASP przenosili się na rok na Polibudę, żeby się dokształcić. Ta grupa projektantów wprowadziła też dość charakterystyczny sposób komponowania, właściwy architektom – kompozycja jest u nich zorganizowana, podziały są mocno rysowane. Przykładem jest środowisko zgromadzone wokół grupy Praesens – przede wszystkim architekci, Strzemiński, Stażewski i tak dalej. W latach 30. wszystkie czasopisma są robione przez nich: i architektoniczne, i medyczne, właściwie każde. To byli

notes 71 / 11–12.2011 / czytelnia

117


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.