Notes.na.6.tygodni #81

Page 164

z wyrzucaniem, ciągle wierzę, że coś się przyda, i tak powstają, obok tych zamierzonych — zabawki, włosy, gumy etc., moje niekontrolowane kolekcje. Mam chyba kilkadziesiąt niewyrzuconych opakowań po dezodorantach w kulce... Może to starość? Kompulsywnie zostawiam sobie rzeczy, w każdej umiem zobaczyć coś — nazwijmy to — ważnego i potrzebnego. Aha, kumam: rozwarcie uroczyska potencjalności, raczej podnoszenie rzuconego czaru niż starość. Czyli nie zlikwidujesz rynku (a już myślałem!), ale wyczarujesz mu bęben opuszczonych kadłubów, staruszków, wyprowadzasz z miasta zużyte czarodziejskie różdżki. A czy sam z siebie wskazałbyś tradycję własną, wydzieliłbyś „morgę inspiracji”, inspiracji-inspiracji odnawiających cię?

Inspiracją może być wszystko, tzw. „życie”. Najzwyklejsze rzeczy, rozglądanie się albo w ogóle niepatrzenie. Sztuka pewnie też mnie inspiruje, ale bardziej jakoś podświadomie, kiedyś było dla mnie ważne, żeby oglądać prace innych, chodzić na wystawy, jeździć na biennale, triennale, pięcianalle, teraz coraz rzadziej mi się chce. Inspirują mnie rzeczy, które widzę, czy widziałem i zapamiętałem. Mam wrażenie, że posiadam potłuczoną pamięć, zdolność do zapamiętywania pozornie nieistotnych rzeczy, nie pamiętam tych „ważnych”, tych złotych myśli, dat, ważnych nazwisk. Bardziej inspiruje mnie podsłuchana rozmowa na ławce niż wykład w muzeum. Można przeczytać, że „tworzysz sztukę sprywatyzowaną, okolicznościową i nierzadko incydentalną” — na co pojawia się reakcja, ludzie pytają: czy to jakaś odmiana przewrotnej art terapii w dobie galopującej, a częstokroć rentierskiej, protetycznej czy przemocnie wypożyczalnej kreatywności?

Może racja, może to jest Art Terapia, coś jak zapalanie papierosa, często odruch, wiesz: widzisz na ulicy 50 zł i je podnosisz. Kiedy w zasadzie moich prac nie było w obiegu, produkowałem jakieś rzeczy, zachowywałem w tzw. szufladzie, na dysku. Coś zaobserwowywałem i miałem gotową pracę. Robiłem np. projekt z kartkami z plamą od łyżki z kawą. Siedziałem sześć miesięcy na stażu w krakowskim Muzeum Narodowym, szukałem jakiegokolwiek zajęcia zastępczego i wyszła mi taka praca — zbiór kartek, każda oznaczona plamą-odciskiem łyżki odłożonej po mieszaniu codziennej, urzędniczej kawy. Większość prac mam takich. To nie są projekty, do których rozpisuję plany, szkicuję, robię makietę, wycenę, rysunek techniczny i 200 stron opisu, ileś kilo kilobajtów w komputerze, kosztorys, biznesplany, pomiary. To są w zasadzie bardzo szybkie myśli z automatyczną realizacją. Może mam w mózgu kieszonki na rzepy. Cyk otwarte/zamknięte. Czasem kropka mazakiem. To są właśnie incydenty. Też mam dużo (zwłaszcza starszych) prac moich bliskich i najbliższego otoczenia, rodziny, domu itd. To nigdy nie jest globalny kaliber, problemy świata, polityka, problemy z mapy. Kiedyś pokazywałem pewnemu kuratorowi portfolio, zobaczył mydło wilkołaka i zamilkł, zamlaskał, głęboko westchnął i zachwycił się, że to „bardzo mocna praca o Holokauście”, a ja mu na to: „Nie! To jest mydło, którym umył się wilkołak!”. Wszystkie moje prace są jak bielizna. Twoja propozycja to swoisty nośnik wymykania się, czytamy, że „dokonujesz nieznacznych «przestawień» i zbliżeń na nieostre punkty rzeczywistości kulturowej i codzienności”, jesteś „tropicielem drobnych przeoczeń i niedociągnięć”. Tak określone stanowisko sugeruje istnienie pirackiego remedium. To tak jakby przysłowiowy błąd wskazywał drogę do kryjówki. Dlaczego ważne jest to, żeby korzystać z takich szczelin?

Robię rzeczy, które czuję, ale też wierzę, że powstają obiekty ciekawie wyglądające dla osoby trzeciej, która może nawet nie budować sobie tej bajki albo


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.