5 minute read

Nie ma czegoś takiego jak KINO SUPERBOHATERSKIE

Rzućmy okiem na wybrane wysokobudżetowe filmy, które miały swoją premierę w 2016 roku − Deadpool, Batman vs Superman, Captain America: Civil War, X-men: Age of Apocalypse, Suicide Squad, Dr Strange. W telewizji możemy oglądać: Agentów S.H.I.E.L.D., Daredevila, Iron Fista, Luke’a Cage’a, Legiona, Jessicę Jones, Legends of Tomorrow, Flasha i Arrowa Na pewno coś przeoczyłem, ale i bez tego można zauważyć, że oto telewizję i kino okupują superbohaterowie.

Ów zalew odbierany jest różnie. Nawet temu, kto ograniczy produkcje, które ogląda, do tych superbohaterskich, może nie wystarczyć czasu na wszystko. Niektórzy z tego powodu wprost kipią z radości, inni pytają − ile można? − i filmom o trykociarzach wieszczą koniec tak spektakularny jak ich początek.

Na początku był chaos...

Żeby obalić ich argumenty, cofnijmy się do roku 1938, kiedy dwaj żydowscy dwudziestoparolatkowie sprzedali rozpisaną na trzynaście stron historię walczącego w imię prawdy, sprawiedliwości i amerykańskiego stylu życia, silnego jak lokomotywa i przeskakującego budynki jednym susem człowieka ze stali − Supermana.

Albo nie, cofnijmy się jeszcze wcześniej, bo do starożytności, kiedy powstał archetyp herosa. Herkules był supersilnym bękartem Zeusa. Zrobił z drzewa ogromną maczugę i w ramach pokuty za popełnioną w amoku zbrodnię przeszedł przez szereg heroicznych prób. Z kolei nadludzka siła Samsona była współmierna do długości jego włosów. Pozbawionemu ich biblijnemu bohaterowi pozostawała gorliwa wiara i żelazny honor. Wreszcie nordycki bóg Thor miał potężny, miotający piorunami młot, który on jedyny mógł dzierżyć. Ich przygody przetrwały tysiąclecia. Z biegiem czasu, straciły religijny kontekst. Z pozycji sacrum zeszły do popkulturowego profanum, ale dzięki temu stały się uniwersalne i przemawiają do nas aż do dziś. Mało tego, każdy z wymienionych bohaterów odnalazł się w komiksowym uniwersum Marvela. W komiksach Hercules ma teraz problemy z alkoholizmem, dr Samson pomagał Bruce’owi Bannerowi ujarzmić drzemiącego w nim Hulka, a Thor wkrótce doczeka się trzeciego filmu o swoich przygodach.

Współczesna mitologia

Za tysiące lat nawet najbardziej dociekliwi historycy nie odróżnią mitologicznych dziejów wspomnianych postaci od ich komiksowych wersji. Potrzeba kreowania mitów z herosami w roli głównej najwidoczniej leży w naszej naturze, skoro kolejne z nich wciąż powstają.

Ba, do klasycznego panteonu dołączył nowy. Indiańska mitologia nie wystarczyła amerykanom. Z problemem braku kulturowej tożsamości nowy naród poradził sobie błyskawicznie. Na początku XX wieku wraz z klasą robotniczą kwitły media masowe − pulpowa, wysokonakładowa literatura i słuchowiska radiowe. Nowe media adaptowały niskie gatunki związane z grozą, romansem i zbrodnią. W tym samym czasie wybucha wojna, ludzie potrzebują otuchy, nadziei i inspiracji i odnajdują je w herosach. Pierwszymi przeciwnikami Supermana nie byli kosmiczni zbrodniarze ani inni szaleni naukowcy, a skorumpowani biznesmeni i przestępcy. Chłopcy w kaszkietach i krótkich spodenkach sprzedają na ulicach zeszyty, gdzie absurdalny Kapitan Ameryka okłada pięścią Adolfa Hitlera. Komiks Timely Comics (później Marvel) rozszedł się w milionach egzemplarzy.

Największa supermoc

Komiksy o superbohaterach były ważnym źródłem dochodu wydawnictw, ale nie najważniejszym. Twórcy równie chętnie sięgali po opowieści o potworach, erotykę i kryminały. Swoją dominację superbohaterowie zawdzięczają niesławnemu psychiatrze − Fredricowi Werthamowi. W opracowaniu Seduction of the Innocent sprowadził wszystkie problemy trapiące młodzież do komiksów. Był jak ksiądz Natanek, tyle tylko, że ludzie potraktowali go poważnie. Na okładkach komiksów pojawił się certyfikat Comics Code Authority świadczący o tym, że komiks jest przyjazny najmłodszym.

Mroczny i brutalny Batman, sukcesor Shadowa i Zorro, stał się jaskrawy i przyjazny. Za to historie o wampirach i innych potworach Frankensteina zupełnie zniknęły z półek. Superbohaterowie, choć zalatujący familijnym smrodkiem, byli jedyną tematyką na tyle uniwersalną, ażeby godzić zróżnicowaną grupę odbiorców.

Rynek komiksów przechodził wzloty i upadki. Niezależnie jednak, kto władał DC Comics czy Marvelem, wiodąca tematyka komiksów pozostawała ta sama. Superbohaterska kosmologia obu wydawnictw rozszerzała się razem z zapotrzebowaniem odbiorców. Fantastyczna Czwórka odpowiadała na powszechną i podszytą obawami fascynację lotami w kosmos. Spider-Man i Niesamowity Hulk byli efektem promieniowania. Kapitan Ameryka został wybudzony z hibernacji, żeby zaangażować się w Zimną Wojnę. Wreszcie X-men, ludzie którzy urodzili się z różnorodnymi mutacjami, byli odpowiedzią Marvela na problemy dyskryminacji mniejszości. Magneto, polski żyd i ofiara holokaustu, miał dosyć złego traktowania i pragnął odwrócenia statusu quo i zemsty. Tymczasem Xavier proponował pokojowe rozwiązanie. Problem w tym, że sam nie wiedział, jak je zaprowadzić. Jak widzicie, największą mocą superbohaterów, przewyższającą telepatię, latanie i nadludzką siłę, jest różnorodność.

Z komiksów na ekrany

Stan XX-wiecznej technologii stał na przeszkodzie przejścia superbohaterów na srebrne ekrany. Najambitniejszą próbą był Superman z 1978 roku. Film reklamował slogan: „Uwierzysz, że człowiek potrafi latać”. Udało się, uwierzyły miliony widzów na całym świecie, a film stał się klasykiem kina science fiction i początkiem dla kolejnych, niestety coraz gorszych kontynuacji. Powstawały też filmy, które miały osiągnąć to samo, co Superman, tyle, że z marnym skutkiem i bez uroku.

Pierwszym sukcesem od czasu Supermana był Batman z 1989 roku w reżyserii Tima Burtona. Groteskowy wizjoner przerobił materiał źródłowy na swoją modłę. Stworzył dylogię z artystycznymi pretensjami, gotyckim mrokiem i niezapomnianymi, niepokojącymi kreacjami. Oba filmy koncentrowały się zarówno na Batmanie, jak i jego przeciwniku. Krytycy rozpływali się, a rodzice gorszyli, jak ich dzieci napotykały na sceny, gdzie demoniczny Pingwin wygryza mężczyźnie nos. Producenci zaś brali kąpiele w basenach wypełnionych banknotami z pudełek śniadaniowych, ubrań i zabawek.

Na stołku reżyserskim Burtona zastąpił Joel Schumacher, ale faktyczne kierownictwo nad marką było w posiadaniu wspomnianych producentów. Fabuła kolejnych dwóch Batmanów była pretekstowa − sprowadzała się do prezentacji coraz to bardziej kuriozalnych kostiumów Batmana i jego batrodziny, by sprzedać jeszcze więcej wariantów zabawek.

Z tego powodu, Batman, a tym samym superbohaterowie, jako tacy, stali się synonimem obciachu i bezdusznej komercji. Po superbohaterów sięgali tylko twórcy kina klasy B, trafiającego prosto do wypożyczalni VHS. Z marazmu superbohaterów wydobyła seria filmów o Bladzie i nowatorskie

X-Men Briana Singera. Problem w tym, że obie produkcje, jakkolwiek udane, zdawały się wstydzić materiału źródłowego.

Zwłaszcza X-men porzucił kolorowe trykoty mutantów na rzecz jednolitych, skórzanych uniformów.

Bardziej śmiałą wizję zaprezentował Spider-Man Sama Raimiego, seria, tak jak Batman, zapadła się pod ciężarem wybujałych dyrektyw studia. Jej komercyjny sukces, bo historia lubi się powtarzać, spowodował wysyp niezbyt udanych, bezdusznych imitacji, takich jak filmowa Fantastyczna Czwórka, Daredevil czy inna marność pokroju Ghost Rider

Nie ma czegoś takiego jak kino superbohaterskie Pora rozwiać wątpliwości i tym samym wrócić do tezy z tytułu. Superbohaterowie walczyli przez dekady o skuteczne i trwałe zakotwiczenie w kinematografii. Dziś szeroka publika poznaje bohaterów, którzy od lat znani byli przede wszystkim fanom komiksu. Po pierwsze, dzięki technologii umożliwiającej pokazanie ich w pełnej krasie. Po drugie, dzięki temu, że filmowcy odkryli, jak się robi filmy z superbohaterami, tak, żeby się nie znudziły. Pamiętacie, co jest największą mocą superbohaterów? Różnorodność! Twórcy sięgają po różnorodne konwencje. The Dark Knight jest thrillerem psychologicznym, Guardians of the Galaxy − space operą, Ant-Man to heist film, Thor to fantasy, Captain America: Winter Soldier jest filmem szpiegowskim a Deadpool, przynajmniej w pewnym sensie, komedią romantyczną.

Rozumiecie, co mam na myśli, mówiąc że, czegoś takiego jak kino superbohaterskie nie ma? To nie są westerny, które spaja wspólny czas i miejsce akcji oraz postacie szeryfa, kowboja i Apacza. „Film superbohaterski” może być westernem. Podejść do takich produkcji może być tyle, ile samych superbohaterów. A nie zapominajmy, iż wielu z nich jest stworzonych w taki sposób, że bez trudów można by ich było włożyć w odmienne od siebie stylistyki!

Porażka niektórych filmów o superbohaterach wynikała z niezrozumienia tego, co opisałem wyżej. Powinni poszukiwać gatunku, w ramach którego funkcjonowałby dany bohater, ale w zamian papugowali konkurencję. Następnie, gdy z rozżaleniem odkrywali, że ich dzieło okazało się porażką, okrzykiwali, że odbiorcom superbohaterowie „wyszli bokiem”. Uspokajam więc drogich twórców − nie dość, że nie wyszli, to prawdopodobnie nigdy nie wyjdą. Potrzebujemy bohaterów.