ROCK AXXESS nr 12 / no. 12

Page 1

‡ ed mundell {‡ {‡ riverside ‡ behemoth ‡ ‡ killswitch engage ‡ ‡ folk & rock fashion ‡ ‡ slash ‡ whitesnake ‡ ‡ lords of salem ‡ ‡ hala stulecia ‡ ‡ and more... kwiecień’13 april’13 no

.

12



kwiecień/ april 2013

16 & 19

40

42 & 47

22 & 32

4 & 10 POLSKI

ENGLISH

rock art dali: geopolityczne dziecko obserwujące...

3

rock art dali: geopoliticus child watching the birth of...

3

ROCK TALK ed mundell: galaktyczne serenady

4

ROCK TALK ed mundell: galactic serenades

10

ROCK taLK killswitch engage: naprawdę podoba mi się... 16

ROCK TALK killswitch engage: i really like the record

19

rock talk riverside: ciężko być zespołem progresywnym 22

rock talk riverside: it’s not easy to be a progressive band

32

rock shop spring time for rockin’ family

40

ROCK SHOP spring time for rockin’ family

40

backstage access rock’n’roll bez zasad

42

BACKSTAGE ACCESS no rules in rock’n’roll

47

rock fashion punk is not dead

54

ROCK FASHION punk is not dead

54

style pages folk’n’rock 62

STYLE PAGES folk’n’rock 62

rock axxess polska materia 76

ROCK SHOT rock bomb 85

rock shot rockowa bomba 85

map of rock ferroconrete jubilarian

99

rock screen lords of salem

rock live behemoth: boa, full of hate, metalfest

102

86

hity znacie... whitesnake 90

54

dark access satyricon: nemesis divine

96

map of rock żelbetonowa jubilatka: hala stulecia

97

rock live behemoth: boa, full of hate, metalfest

102

63

okładka / cover: ed mundell photography: karen m. mundell

76

86

102

ROCK AXXESS TEAM: Karolina Karbownik (editor-in-chief), Jakub „Bizon” Michalski (translation editor), Agnieszka Lenczewska (editor) CONTRIBUTORS: Falk-Hagen Bernshausen, Marcelina Gadecka, Marek Koprowski, Leszek Mokijewski, Paweł Kukliński, Annie Christina Laviour, Miss Shela, Betsy Rudy, Jakub Rozwadowski, Agata Sternal, Katarzyna Strzelec, Weronika Sztorc, Krzysztof Zatycki, Dorota Żulikowska ADVERTISING Katarzyna Strzelec, MARKETING Bartosz Płótniak EVENTS Dorota Żulikowska GRAPHIC DESIGNER/DTP Karolina Karbownik ASSISTANCE / TECHNICAL SUPPORT Krzysztof Zatycki ROCK AXXESS LOGO Dominik Nowak PUBLISHER All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa CONTACT contact@rockaxxess.com


Pięknie wykluwają się nowe muzyczne dzieła tej wiosny! Moja lista tegorocznych hitów się wydłuża i bardzo cieszę się, że z częścią artystów udaje nam się zamienić mniej czy więcej słów na temat ich działalności. „Mniej” – to bywa czasem pochwała w stylu „well done” albo, tak jak sobie zażyczył tego Adam Dutkiewicz z Killswitch Engage: „Naprawdę podoba mi się ta płyta!”. Tak, Adamowi podoba się jego nowa płyta, o której kilka minut sobie niedawno porozmawialiśmy. Dłuższa dysputa wywiązała się pomiędzy Bizonem a Riverside – stąd polska gwiazda rocka progresywnego już drugi raz z rzędu gości na łamach Rock Axxess. Część druga wywiadu z tym znakomitym bandem na naszych stronach. I jeszcze więcej! Ed Mundell, którego doskonale znacie z Monster Magnet i Atomic Bitchwax, zdradza, jak przyjęło go Los Angeles, dokąd wyprowadził się kilka lat temu, i kogo wysłałby w kosmos. Potwierdzamy, że rock nie umarł. Punk też nie. Kwietniowy Rock Axxess przed Wami!

editorial

Karolina Karbownik editor-in-chief

rock axxess recommends

Great music starts to emerge this spring. My list of this year’s hit recordings is getting longer and I’m glad we have a chance to talk with some of their authors. Sometimes it’s only a “well done” or, as Adam Dutkiewicz from Killswitch Engaged wished, “I really like this record!”. Indeed, Adam likes his new album and we talked about it for a couple of minutes not long ago. Bizon had a much longer discussion with Riverside, and that’s why these fantastic Polish stars of progressive music are featured in Rock Axxess for the second time in a row with the second part of the interview. And we’ve got more! Ed Mundell, who I’m sure you know very well from Monster Magnet and Atomic Bitchwax, reveals how he feels in Los Angeles, where he moved a couple of years ago, and who would he gladly send to outer space. Rock is definitely not dead, neither is punk. Here’s the April issue of Rock Axxess for you!


rock art

Salvador Dalí Geopoliticus Child Watching the Birth of the New Man Geopolityczne dziecko obserwujące narodziny nowego człowieka autor / author

Salvador Dalí

data powstania / completion date

1943

styl / style

Realizm / Realism technika / technique

Farba olejna / Oil podłoże / material

Płótno / Canvas wymiary / dimensions

85cm x 90cm

gdzie zobaczyć / where to see

The image is used for non-profit purposes.

The Dali Museum, St. Petersburg, Florida USA

Dzieło powstało podczas pobytu Dalego w Stanach Zjednoczonych. Jest to, jak się powszechnie twierdzi, apoteoza nowego porządku świata. Skarlała Europa na tle potężnej siły USA. Nowe społeczeństwo, nowy porządek świata.

This painting was done during Dalí’s stay in the United States in the 1940’s. This painting depicts the effects of World War II on the world, as told by Dali. The message is fairly clear. The United States of America is emerging as the major force in the world. The “geopoliticus child” represents a new society and world order.

3


erenady

alaktyczn


rock talk

ED MUNDELL karolina karbownik foto: karen m. mundell

photo: Karen M. Mundell

„Lubię ciągle grać i dobrze bawię się, współpracując z różnymi muzykami i producentami.” – mówi Ed Mundell, gitarzysta niegdyś doskonale znany z zespołów Monster Magnet i Atomic Bitchwax. Właśnie ukazał się album jego projektu The Ultra Electric Mega Galactic, a to nie koniec mocnych riffów, które w tym roku wyjdą spod palców gitarzysty.


Twoje nowe nagrania brzmią świetnie! Co sprawiło, że postanowiłeś założyć grupę The Ultra Electric Mega Galactic? Zawsze czułem wewnętrzną potrzebę grania bez żadnych ograniczeń. Tak, bym czuł się w tym całkiem wolny. Ten projekt zapewnił mi tę wolność i nie miałem nic do stracenia. Właśnie to chciałem robić. Przedstaw proszę resztę zespołu. Perkusistę Ricka Ferrante spotkałem na koncercie Nashville Pussy. Gra w zespole Sasquatch. Rick przedstawił mi Collyna McCoya, który jest zdecydowanie najlepszym basistą, z jakim miałem przyjemność grać. Okazało się, że Collyn ma świetny głos, więc na płycie usłyszycie też jego wokale. Śpiewa niczym krzyżówka Lemmy’ego, Phila Lynotta i Ozzy’ego, ma obłędny głos! Zatem na nowym albumie będą partie wokalne. Wiem już, że kompozycje na płycie The Ultra Electric Mega Galactic powstawały w bardzo naturalny sposób, podczas improwizacji z resztą zespołu. Wygląda na to, że powstają z twojej miłości do muzyki. Tak właśnie jest. Trafiłaś w samo sedno! Nie zamierzaliśmy nagrywać płyty, po prostu jammowaliśmy i nagle z dwudziestominutowych jamów zaczęły powstawać piosenki. Co wszyscy członkowie The Ultra Electric Mega Galactic mają ze sobą wspólnego? W którym miejscu spotykają się Wasze muzyczne zainteresowania oraz osobowości? Wszyscy mieliśmy gdzieś, czy to, co gramy komukolwiek się spodoba. Graliśmy dla samych siebie i tworzyliśmy taką muzykę, jakiej sami chcielibyśmy słuchać. Mieliśmy ten luksus, że mogliśmy sami wydać naszą muzykę (przez wytwórnię Orbit Unlimited), więc żadna wytwórnia płytowa nie stawiała nam warunków. Nagrywamy obecnie nasze koncerty, bo chcemy udostępniać je tanio za pośrednictwem naszej strony internetowej, by fani mogli śledzić nasz rozwój.

Pomówmy o utworze numer 3 – Get off My World. Kogo chcesz pozbyć się z tego świata? Nikogo konkretnego. To po prostu tytuł książki science fiction, którą akurat czytałem i po zarejestrowaniu tego jamu potrzebowaliśmy jakiegoś tytułu… a ten był akurat pod ręką. To był pierwszy kawałek, który nagraliśmy. Tak

6

photo: Karen M. Mundell

W utworach z płyty TUEMG prezentujecie sporą różnorodność stylistyczną. Jak bardzo artysta musi być świadomy muzycznie jeśli chodzi o strukturę utworów i różnorodność dźwiękową, żeby stworzyć coś tak różnorodnego, ale jednocześnie spójnego? Szczerze mówiąc, gram to, co przychodzi mi naturalnie. Nagraliśmy całą płytę na żywo, ze wszystkimi muzykami w jednym pomieszczeniu. Potem dodaliśmy nakładki na zarejestrowane ścieżki, by wszystko brzmiało nieco mocniej, ale wszystko wychodziło bardzo naturalnie.


naprawdę, to tylko testowaliśmy ustawienia sprzętu i zarejestrowaliśmy ten osiemnastominutowy jam i właśnie z niego powstał ten utwór. Nigdy właściwie nie miał być prawdziwą kompozycją. Opowiedz coś o utworze, którego tytuł należy do moich ulubionych – Rockets Aren’t Cheap Enough [Rakiety nie są wystarczająco tanie – RA]. Gdyby były tańsze, poleciałbyś w kosmos? Jeśli wszystko pójdzie po myśli Richarda Bransona, to niedługo wszyscy będziemy mogli latać w kosmos… Pewnie, że bym poleciał. Chociaż, gdy już się tam dotrze, to chyba nie ma za dużo do roboty, a jedzenie nie jest najlepsze. Poza samym Tobą, co wspólnego mają ze sobą wszystkie Twoje projekty – 9 Chambers, TUEMG i Space Time…? A może spytam inaczej: czemu używasz różnych nazw, skoro wszystkie te projekty mają pokazać Ciebie jako artystę? Lubię ciągle grać i dobrze bawię się, współpracując z różnymi muzykami i producentami. 9 Chambers powstało, gdyż chciałem pograć z Vinnym Appice’em i Jorgenem Carlssonem, którzy są według mnie niesamowitymi muzykami. Space Time Employment Agency to z kolei projekt, nad którym pracuję od wielu lat, a owoce tej pracy ukażą się jeszcze w tym roku. Czemu postanowiłeś pracować z zespołem zamiast nagrywać pod własnym nazwiskiem, jak robi wielu znanych gitarzystów? Space Time Employment Agency, nad którym pracowałem od dawna ukaże się jako moja płyta solowa. Mam mnóstwo materiału na nią. Chcę, żeby zagrali i zaśpiewali na niej moi przyjaciele. Wydaje ją w swojej własnej wytwórni (Orbit Unlimited). Muszę tylko wybrać odpowiedni materiał i zaprosić kumpli do studia. Przede wszystkim lubię pracować z innymi muzykami, uwielbiam proces twórczy. Nazwa Twojego zespołu jest bardzo długa, brzmi niezwykle… hmm, ultragalaktycznie – inaczej, kosmicznie. W pewien sposób kojarzy mi się z niektórymi motywami przewijającymi się w twórczości Monster Magnet, ale wiem też, że inspirujesz się w bardzo dużym stopniu klasycznym hard rockiem. W jaki sposób w Twojej muzyce spotykają się te dwa obszary – kosmos, wolność a z drugiej strony ten bardzo przyziemny hard rock? W muzyce Monster Magnet słychać wiele z tego, czym inspirowałem się jako dzieciak: na przykład Hawkwind i Thin Lizzy. Wszyscy dorastaliśmy w New Jersey i mieliśmy w domach te same płyty. A co do nazwy The Ultra Electric Mega Galactic – miałem jak w banku, że nikt wcześniej jej nie używał (i nikt by nawet nie chciał!), ale ta nazwa zawiera też trochę tego niekomercyjnego, kosmicznego klimatu, który chciałem zawrzeć na płycie.

7


26

photo: Karen M. Mundell


photo: Karen M. Mundell

Byłeś już wcześniej fanem muzyki akustycznej czy po prostu chciałeś pójść teraz w takim kierunku? Zawsze lubiłem muzykę akustyczną. Bardzo często kombinuję ze strojami alternatywnymi na gitarach akustycznych. Lubię bawić się tą hardrockową wolnością. Poza tym wszyscy uwielbiamy pierwsze płyty Led Zeppelin, na których Jimmy Page zawsze dorzucał jakieś krótkie akustyczne wstawki. A poza tym moja żona uwielbia, gdy dla niej gram. Pamiętam, że zawsze masz przy sobie gitarę. Co sprawia, że jesteś tak wierny temu instrumentowi? Uwielbiam grać na gitarze. Gdy byłem mały i mieszkałem w New Jersey, mój tata miał leworęczną gitarę i nie mogłem jej rozgryźć. W końcu dorwałem praworęczną i nagle wszystko zaskoczyło. Jestem samoukiem. Grałem do utworów Teda Nugenta, Tommy’ego Bolina, Kiss czy AC/ DC. Tam wszystko jest zagrane w E lub A. Nie da się tego spieprzyć! Gram codziennie, przez cały czas. Mam tylko nadzieję, że ludziom spodoba się moja nowa muzyka. Kto sprawił, że zapragnąłeś grać na gitarze? Na początku był to Ted Nugent, potem Jimi Hendrix, a następnie odkryłem Tommy’ego Bolina, który w pełni mną zawładnął. Do dziś nie ma drugiego takiego jak Tommy. Posłuchaj płyty Spectrum Billy’ego Cobhama, jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości. Jaki był pierwszy utwór, który nauczyłeś się grać? Stranglehold Teda Nugenta. Do dzisiaj go uwielbiam! A jaki jest Twój ulubiony model gitary? Gram na Fenderach Stratocasterach i ich kopiach. Mam też gitary Gibson SG, których używam do uzyskiwania różnych brzmień. Kolekcjonujesz gitary? Masz jakieś specjalne pomieszczenie w domu, w którym je trzymasz? Mam studio, w którym nagrywam, ale gitary i tak są wszędzie. Opanowały cały dom! Na szczęście mam cudowną

żonę, której nie przeszkadza to, że wszędzie dookoła są gitary. Gdy braliśmy ślub, miała nawet kilka wzmacniaczy Marshalla… taki bonus. Przeprowadziłeś się z New Jersey do Los Angeles – dwa zupełnie różne miejsca, różni ludzie, być może także odmienne punkty widzenia. Czy to wpłynęło w jakikolwiek sposób na Twoje postrzeganie muzyki? Poznałem tu masę świetnych muzyków, w tym Jorgena Carlssona (Gov’t Mule), Vinny’ego Appice’a, jego brata Carmine’a, Keitha Emersona… to wspaniali muzycy. Nigdy nie wiesz, na kogo wpadniesz. Nie zmieniło to moich poglądów dotyczących muzyki, ale swobodny dostęp do tak wielu utalentowanych muzyków jest czymś zupełnie nowym w porównaniu z New Jersey. Jednak muzycznie wciąż interesuje mnie to samo. Jak powitało Cię Los Angeles? Nagrywałem tu już wcześniej kilka płyt z Monster Magnet, więc znałem miasto. Teraz mam okazję nagrywać w studio z nowymi muzykami i producentami. To miasto pozwoliło mi zobaczyć kilka z moich ulubionych zespołów i jammować z nimi co wieczór. Poza tym jest słonecznie i ciepło! Na scenie zawsze wyglądasz na wyluzowanego. Denerwujesz się kiedykolwiek przed wyjściem na scenę? [śmiech] Zabawne pytanie. Zawsze się denerwuję i nigdy nie wiem, co mam w ogóle grać! Minęło już trochę czasu, odkąd fani mogli podziwiać Cię na scenie. Wrócisz do nas nie tylko za sprawą nowych kawałków, ale też osobiście? Oczywiście. Nie wyobrażam już sobie jechania w trzymiesięczne tournee, ale zamierzam przyjechać na parę festiwali lub zagrać jakąś krótką trasę. Uwielbiam grać na żywo. Nic nie może się z tym równać. Na pewno w przyszłości przyjadę do Europy i na Wyspy. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy i wypijemy trochę tej wspaniałej polskiej wódki!

9


erenade

alacti


KARolina karbownik photographer: karen m. mundell and lamaquinadehuesos.com

ED MUNDELL

photo: Karen M. Mundell

rock talk


„I like to keep busy playing and it’s fun to collaborate with different musicians and producers.” - says Ed Mundell, ex-guitarist of Monster Magnet and Atomic Bitchwax. He’s just released an album with his own project, The Ultra Electric Mega Galactic. And this is not the end of powerful riffs from him this year.

Your new recordings sound awesome! How did you come up with the concept for the Ultra Electric Mega Galactic band? I have always had this feeling inside me that I wanted to play totally free. Without anyone restricting me from playing what I feel. This project allowed me that freedom and I have nothing to lose. It is exactly what I want to do. Please, introduce the rest of the band. Rick Ferrante, the drummer I met at a Nashville Pussy show. He is from the band Sasquatch. Rick introduced me to Collyn McCoy, who is by far the best bass player I have had the privilege to work with. Come to find out Collyn has an incredible voice, so you’ll be hearing him sing on the next album. His voice is like Lemmy married with Phil Lynott and Ozzy! His voice is crazy! So there will be vocals on the next album. What I already know about the compositions of TUEMG is that they were developed when you were jamming with the rest of the band, so it’s a kind of natural music, if I can call it this way. Sounds like all comes from your passion to music. You got it exactly. You hit the nail on the head! We didn’t intend to make a record, we just jammed and all of a sudden songs came out of our 20 minute jams. What do all members of The Ultra Electric Mega Galactic have in common? I mean, where do your musical influences, interests and personalities meet? None of us gave a rat’s ass if anyone liked what we played or not. We played for ourselves and did the kind of music we wanted to hear. We had the luxury of releasing

12

the album ourselves (under Orbit Ulimited) so there was no record label making demands. We are now taping our live shows into pro tools so we can make those available for cheap on the web site, so our fans can see a band evolving. On many tracks on TUEMG album you explore different musical styles. How aware of music, its structures and its variety of sound artist must be to create so diverse but also coherent music? Honestly, I just play whatever comes naturally. We recorded the whole album live with everyone in the same room, and then overdubbed on top of the live performance to build the layers of sound with whatever came naturally. Track no.3 – Get of My World. Who do you want to throw away from this world? No one in particular! It was the title of a sci-fi book I was reading at the time and after recording a live jam we had no name for it… so the title came in handy. It was the first track we recorded. Actually we were just checking sound levels and did an 18 minute jam. So the song came out of that 18 minutes and really was never meant to be a song at all! Please tell me more about my favorite title: Rockets Aren’t Cheap Enough. If they were cheaper, would you go to space? Well, if Richard Branson has his way, we are not too far off from being able to go to space… Sure I’d go! Though once you are up there, it doesn’t sound like much fun or very good food!


photo: Karen M. Mundell

photo: Karen M. Mundell

What do all your projects - 9 Chambers, UEMG and Space Time… - have in common, except for you? Or maybe why do they have different names if they are all meant to create you as an artist? I like to keep busy playing and it’s fun to collaborate with different musicians and producers. I did 9 Chambers as I wanted to work with Vinny Appice and Jorgen Carlsson, who I think are amazing musicians. Space Time Employment Agency is a project I have been working on for years and it will come out later this year. Why did you decide to work as a band, not to record under your name, like very famous guitarists do? Well, I have solo album coming out later this year, have been working on my solo album, Space Time Employment Agency for years and I have tons of material to edit down. I plan to have friends and special guests/vocalists on it. I am releasing it through my own label (Orbit Unlimited). So really it is down to editing it down and bringing some friends into the studio. But the bottom line is I like working with other musicians and the collaborative process. The name of the band is ultra long, sounds so … well, ultra galactic – different, space-like. In some ways it reminds me a bit of some themes common for Monster Magnet, but on the other hand I know what your classical hard rock influences are. Where these two

things - space, kind of freedom and your favorite down to earth hard rock - meet in your music? When you listen to Monster Magnet, you hear all the same things I was influenced by when I was a kid: Hawkwind and Thin Lizzy, for example. All of us growing up in New Jersey had the same record collections. As for the band name The Ultra Electric Mega Galactic it was a name I could guarantee no one else was using (nor would they want to!) but also it conveyed the non-commercial vibe of a space rock instrumental album I was going for. Have you been a fan of acoustic music already or was this something that you just wanted to explore? I have always been a fan of acoustic music. I explore open tunings on acoustic all the time. I really enjoy the freedom from the hard rock element and we all love the early Led Zeppelin records where there was always a nice Jimmy Page acoustic break. Plus my wife loves to be serenaded! I remember you always holding a guitar. What makes you so loyal to this instrument? I really enjoy playing guitar. When I was a kid in New Jersey, my dad had a left-handed guitar and I could never figure it out! I finally got my hands on a right-handed guitar and it clicked. I am self-taught as I learned playing

13


photo: Karen M. Mundell

photo: lamaquinadehuesos.com


along with Ted Nugent, Tommy Bolin, KISS and AC/DC records (where everything is in the key of E or A). You can’t fuck it up! I play every day all the time. I just hope people dig the new music I am doing! Who turned you on and made you want to play guitar? At first it was Ted Nugent, then it was Jimi Hendrix, and then I discovered Tommy Bolin and that rocked my world. There is still no one else like Tommy. Listen to Billy Cobham’s Spectrum album if you have any doubts. What was the first song you learned to play? Stranglehold by Ted Nugent. And it still rules! What is your favorite guitar model and why? I play Fender Stratocasters and Strat copies. I also have Gibson SG’s that I use for different layers. Do you collect guitars? Do they have a separate room at your house? I have a studio room where I record, but guitars are everywhere. They own the house! I am thankful to have a lovely wife who doesn’t mind guitars everywhere and even had a few Marshall amps when I married her… a bonus! You moved from New Jersey to Los Angeles – two opposite locations, different people, [maybe] a different point of view. Did it change your view on music? I met a bunch of great new musicians out here, like Jorgen Carlsson (Govt Mule) and Vinny Appice and his brother Carmine, Keith Emerson… great musicians. You never know who you will run into. It didn’t change my view on music, but having access to so many talented musicians is totally different than in New Jersey. But I am still on the same course musically. How did Los Angeles welcome you? I’ve recorded several albums out here so I knew LA from the old Monster Magnet days. Now I welcome the opportunity to do more studio work with new musicians and producers. This city gives me the opportunity to see some of my favorite bands and jam with them any night of the week. Plus, it’s sunny and warm! When you are on stage, you always look so calm. Were you ever nervous getting on stage playing? [laughs] That is a funny question! I am always nervous and never know what the hell I am going to play! It’s been a while since your fans had a chance to see you on stage. Will you get back to us, not only through new tunes but also you, personally? Absolutely, I don’t see myself doing three month tours any more but I do plan on coming over for festivals and smaller tours. I love playing live. There is nothing like it. So I’ll be back over in the EU/UK in the future. Hope to see you soon and have some of that great Polish Vodka!

15


rock talk

killswitch

photo: Miss Shela

engage

dutkiewicz:

naprawdę podoba mi się ta płyta


KILLSWITCH ENGAGE WRACA Z NOWĄ PŁYTĄ NAGRANĄ Z NOWYM-STARYM WOKALISTĄ, JESSE’EM LEACHEM. MIELIŚMY OKAZJĘ POROZMAWIAĆ CHWILĘ Z GITARZYSTĄ GRUPY I PRODUCENTEM NOWEJ PŁYTY, ADAMEM DUTKIEWICZEM. OTO, CO POWIEDZIAŁ NAM O SWOJEJ NOWEJ MUZYCE, WIZERUNKU GRUPY I CZYTANIU RECENZJI WŁASNYCH ALBUMÓW.

Karolina karbownik transkrypcja: jakub „Bizon” michalski foto: miss shela

Gdy przygotowywałam się do tego wywiadu, spytałam kilkoro przyjaciół o Killswitch Engage. Wszyscy odpowiedzieli w ten sam sposób: „Killswitch? Są naprawdę cool!” Co to znaczy, że zespół lub jego muzycy są „cool”? Może po prostu dali się nabrać [śmiech]. Ale to dobrze, jeśli ludzie mówią o nas miłe rzeczy. Dziennikarze pewnie zadają ci ciągle te same pytania. Nie kusi cię, żeby za każdym razem wymyślać inne odpowiedzi? To mogłaby być niezła zabawa, ale nie lubię kłamać [śmiech]. No, to mam szczęście [śmiech]. Czy to prawda, że łatwiej namówić cię do opowiedzenia dowcipu niż do mówienia o muzyce? Lubię jedno i drugie. Muzyka jest całym moim życiem, ale lubię też dobrze się bawić. To bardzo ważne. Jeśli nie można śmiać się z życia, to co innego nam zostaje? W porządku, ale skupmy się jednak na muzyce, bo promujecie nowy album. Określa się was mianem ojców muzyki metalcore. Śledzisz to, co dzieje się w tym gatunku wśród zespołów, które się na was wzorują? Szczerze mówiąc, nie zwracam na to zbyt dużej uwagi,

bo na rynku jest zbyt wiele zespołów. Trudno to wszystko śledzić. Ale jest sporo dobrych grup, więc jest ok. Zdjęcia do wkładki Waszej nowej płyty wykonał Jeremy Saffer. Miałam przyjemność przeprowadzać z nim wywiad kilka miesięcy temu. Dlaczego wybraliście właśnie jego? Jeremy jest moim dobrym kumplem. Mieliśmy po prostu pomysł, żeby tym razem spróbować czegoś nowego. Bardzo spodobały nam się zdjęcia, które nam zrobił. Jak ważny jest dla Was fotograf? Zespoły blackmetalowe chcą fotografa, który wydobędzie z nich tę ciemną, złą stronę. Muzycy hairmetalowi z kolei chcą na fotkach wyglądać seksownie. Co jest ważne dla Killswitch Engage? Żebyśmy wyglądali na mniej brzydkich [śmiech]. Nie mamy konkretnych oczekiwań. Nie dbamy o wizerunek, nie obchodzi nas to, jak wyglądamy. A już najmniej obchodzi to mnie. Ale oczywiście jest mnóstwo osób, które interesują się tym, jak prezentują się ich ulubione zespoły, zwracają uwagę na ich wizerunek. My wolimy koncentrować się na muzyce. Kolejnym znanym nazwiskiem, które zaangażowane było w proces tworzenia płyty jest Andy Sneap, który

17


photo: Miss Shela

photo: Miss Shela

Jeszcze jedno znane nazwisko – producent Adam Dutkiewicz. Dlaczego zdecydowałeś się samemu produkować nową płytę? Lubimy pracować w luźniejszej atmosferze. Zbieramy się w rodzinnej atmosferze, robimy wszystko we własnym gronie. Podoba nam się to, że jako zespół jesteśmy samowystarczalni. Jesteś gitarzystą, perkusistą, wokalistą, producentem i członkiem kilku zespołów. W jaki sposób te wszystkie czynniki tworzą artystę Adama Dutkiewicza? Ja po prostu uwielbiam tworzyć muzykę. Nie musze wybierać między różnymi rolami, mogę robić wszystko. Chcę tworzyć muzykę na wszystkie dostępne mi sposoby. Każdego dnia robię rzeczy, które związane są z muzyką. To daje mi kopa, to moja pasja.

18

Co podoba ci się najbardziej na waszej nowej płycie? Podoba mi się to, że więcej na niej agresji. Do tego brzmi świeżo, gdyż mamy przecież nowego-starego wokalistę. Czuć tam sporo entuzjazmu. Domyślam się, że dostajesz mnóstwo pytań na temat powrotu wokalisty. O co w takim razie powinnam cię spytać, żeby nie powtarzać tego, o co pytają wszyscy? [śmiech] Mogę ci powiedzieć, że jest szczęśliwy. Kiedyś dzięki niemu ja wróciłem do muzyki. Nadal jesteśmy przyjaciółmi i wszystko gra. Lubisz czytać recenzje swoich płyt? O, nie. Staram się nie czytać niczego o moim zespole [śmiech]. photo: Miss Shela

zajął się miksem. Jakich cech i umiejętności szukasz u potencjalnych współpracowników? Bardzo cenię Andy’ego, bo doskonale umie sprawić, że wszystko brzmi niezwykle wyraźnie. Jego brzmienie jest bardzo selektywne. Ufam mu nie tylko ze względu na jego reputację, ale też dlatego, że podoba mi się to, co robi z naszymi kawałkami. Wszystko świetnie do siebie pasuje. I o to właśnie nam chodzi.

Skoro nie lubisz czytać recenzji, to masz szansę stworzyć własną. Jaką recenzję płyty Disarm the Descent chciałbyś przeczytać? Nie czytam recenzji głównie dlatego, że jeśli przeczyta się za dużo pozytywnych słów o sobie, to natychmiast rośnie ego. Natomiast jeśli przeczytasz sporo negatywnych opinii, to zaczynasz inaczej patrzeć na swój zespół. Dlatego wolę tego nie robić. Ale chciałbym przeczytać o swojej muzyce coś w stylu: „Naprawdę podoba mi się ta płyta!” [śmiech]


rock talk

killswitch engage

dutkiewicz:

I really like the record 19


Karolina karbownik transcription: jakub „Bizon” michalski photography: miss shela

RECORDED WITH A NEW/OLD SINGER, JESSE LEACH. WE HAD A SHORT TALK WITH THE BAND’S LEAD GUITAR PLAYER AND PRODUCER, ADAM DUTKIEWICZ. HERE’S WHAT HE TOLD US ABOUT HIS NEW MUSIC, THE BAND’S IMAGE AND READING REVIEWS OF THE BAND’S ALBUMS.

When I was doing my research to prepare for this interview, I asked some of my friends about Killswitch Engage. They all gave me the same answer: “Oh, Killswitch? They are so cool!” What does it mean that the band or its members are “cool”? Maybe we fooled them [laughs]. I like thinking that people think nice things about us. Journalists ask you the same questions over and over again. Were you ever tempted to make up different stories for the same questions? It would be kinda fun but I don’t like lying to people [laughs]. Good for me [laughs]. Is it true that it’s easier to convince you to tell a joke than to speak about music? I like both. Music is my life, I love it. But I also like having a good time. That’s very important. If you can’t laugh at life, then what can you do? OK, but today let’s talk about music, because you’re promoting the new album. You are recognized as the fathers of metalcore. Have you followed the development of metalcore scene, the whole genre and the artists that you’ve influenced since you established Killswitch Engage?

20

photo: Miss Shela

KILLSWITCH ENGAGE IS BACK WITH A NEW ALBUM

To be honest, I don’t really pay attention to that because there are so many bands out there. It’s hard to follow everybody. But there’s a lot of good bands, it’s pretty cool. The author of your cover and layout photos for the new album is Jeremy Saffer, who I had the pleasure to interview a couple of months ago. Why did you choose him to work with? Jeremy is actually a good friend of mine. It was just kinda cool idea trying something different for this record. We really liked the photos he supplied us with. How important is the photographer for you? I mean, black metal bands want a photographer to dig up their evil and dark side. Hair metal musicians want to look sexy in the photos. What is important for Killswitch Engage? I guess to make us look less ugly [laughs]. We’re not looking for anything specific. We’re not really image-conscious people, we don’t care that much how we look like. Especially me, I just really don’t care. But of course I’m sure there are some people out there that are interested in how the bands look like, their image and all that stuff. We concentrate more on music.


photo: Miss Shela

Another big name involved with the band recently is Andy Sneap, who mixed the album. What kind of features or skills do you look for when you decide who should mix your albums? Well, the reason I like Andy so much is because he’s great at making you hear everything very clearly, he creates a very polished sound. I trust him a lot with it because of his reputation and what he’s capable of doing with our tracks. He makes everything fit nicely. That’s pretty much it. One other big name – the producer Adam Dutkiewicz. Why did you decide to produce the album yourself? We just like doing it ourselves in a more relaxed environment. We like working that way, getting together and making it feel homegrown, DIY. We like being self-sufficient as a band. You are a guitar player, drummer, singer, producer and a member of more than one band. How do all these components create the artist – Adam Dutkiewicz? The thing is I just like to make music. It’s not really one thing or another, it’s everything. I want to make music in any possible way I can. I do something connected with music every day of my life. That’s what drives me, that’s my passion. Any way I can do it, I’m gonna do it.

What is the thing that you like the most on your new record? I like the fact that there’s more aggression. It feels fresh because, of course, we have a new-old singer again. You can feel the excitement in it. I imagine you had lots of questions about the new-old singer so what should I ask not to repeat the same questions everyone asks? [laughs] [laughs] I can tell you he’s happy, he made me come back to music at some point, we’re all still friends and everything is good. Do you like reading reviews of your albums? No, I try not to read anything about my band [laughs]. Ok, so if you don’t like them, now you have a chance to tell your perfect review of Disarm the Descent. The kind of review you would like to read. I don’t read reviews because I just feel that if you read too much positive stuff about yourself, it can inflate your ego and if you read too much negative stuff, it can change the way you look at the band. So I don’t really do that but a good review would be like – “I really like the record” [laughs].

21


photo: Marek Koprowski

RIVERSIDE


rock talk

ciężko być zespołem

prog resywnym Jakub „Bizon” Michalski foto: Marek koprowski


na KRĄŻku SHRINE OF NEW GENERATION SLAVES, riverside PO RAZ KOLEJNY ZASKakuje SŁUCHACZY. UKŁON W STRONĘ KLASYCZNYCH HARDROCKOWYCH BRZMIEŃ ZOSTAŁ ZNAKOMICIE PRZYJĘTY PRZEz FANÓW I PRASĘ MUZYCZNĄ NA CAŁYM ŚWIECIE. RIVERSIDE MAJĄ JUŻ ZA SOBĄ PIERWSZĄ CZĘŚĆ EUROPEJSKIEJ TRASY, JUŻ NIEDŁUGO MUZYCY UDADZĄ SIĘ DO STANÓW. CZY STANY TO ZIEMIA OBIECANA? DOWIECIE SIĘ TEGO, CZYTAJĄC DRUGĄ CZĘŚĆ NASZEJ ROZMOWY Z MARIUSZEM DUDĄ I PIOTREM GRUDZIŃSKIM.

Na początku trochę porównywano was do Porcupine Tree, potem do Dream Theater, co wiem, że uwielbiasz [śmiech]. Teraz z kolei w każdym wywiadzie macie to nieszczęsne Deep Purple. Nie czujecie, że wpadliście z deszczu pod rynnę? Co byście nie zrobili, to i tak wrzucą was w jakąś szufladkę. MD: No tak, ostatnio w jednej z recenzji, chyba na ProgArchives, przeczytałem: „Daję tej płycie trzy gwiazdki, ponieważ zespół jest otagowany jako progresywny metal, a tam w ogóle nie ma metalu”. No cóż… nie ukrywam, że ciężko być zespołem progresywnym. Ludzie zawsze będą porównywali nas do innych zespołów, chociażby po to, żeby podczas konwersacji ktoś inny mógł to sobie jakoś wyobrazić, by miał punkt odniesienia. Absolutnie nie mam nic przeciwko. Czekam na moment za jakieś dziesięć lat, gdy ktoś spyta – „A słyszałeś nową płytę Riverside?” – „A jak oni grają?” – „No, jak Riverside.” Jesteśmy coraz bliżej tego stanu, ale zawsze będą pojawiać się jakieś nazwy zespołów. PG: Chyba wczoraj odpowiadałem na podobne pytanie i ktoś powiedział, że brzmimy tak, jakby połączyć Deep Purple i Pink Floyd. Oczywiście można znaleźć jakieś podobieństwa, ale gdyby tak rozebrać tę płytę na czynniki pierwsze, to te wpływy pojawiają się może w trzech utworach, a utworów jest osiem. Tymczasem po pierwszym utworze pojawiają się głosy o całej płycie, że to jest Deep Purple. A tak nie jest.

24

Myślę, że to kwestia singla. Ludzie często oceniają płytę przez pryzmat singla, czasami w ogóle nie znając reszty materiału. MD: Na pewno. Poza tym był to dość nowy element w naszej twórczości. Wcześniej, na ADHD, trochę z tym eksperymentowaliśmy, ta końcówka Left Out była taka trochę hardrockowa. Teraz na tej płycie pojawiło się tego więcej, Hammond w końcu został lepiej nagrany, a z czym kojarzy się Hammond? Z Jonem Lordem i z Deep Purple. Bogu dzięki nikt w Porcupine Tree ani w Dream Theater nie gra na Hammondzie, bo wtedy mielibyśmy przerąbane. A tak jest ok. To w sumie chodzi o całe lata 70., ale Deep Purple jest z tym najbardziej kojarzone. Tym bardziej, że Michał ma taki styl grania. No właśnie chciałem zahaczyć o Michała. Tak jak mówiliśmy, te wpływy hard rocka to może dwa albo trzy kawałki, ale odniosłem wrażenie, że Michał na tych pierwszych płytach z wami, gdy był nowy w zespole, grał trochę „pod was”, a od ADHD bardzo rozwinął skrzydła i w większym stopniu pokazuje siebie. MD: To bierze się z tego, że Michał jest bardzo dobrym muzykiem. Trylogia miała taki, a nie inny charakter. Była bardzo gitarowa. Anno Domini High Definition miało być płytą, na której wszystkie instrumenty będą się przeplatały. A że Michał potrafi grać solówki i inne fajne rzeczy, dlatego zależało mi na tym, żeby każdy z instrumentów pokazywał się z jakiejś strony. Żeby był słyszalny bas i


photo: Marek Koprowski

bardziej wyeksponowane klawisze, nie tylko robiące podkłady. Teraz mieliśmy pomysł, żeby rozwinąć bardziej hard rocka i ja sam chciałem postawić bardziej na bas i na klawisze. To nie bierze się stąd, że Michał w pewnym momencie dostał skrzydeł. Oczywiście Michał ma możliwość rozwinąć skrzydła. Szkoda, że często trzeba go o to prosić, bo jest bardzo nieśmiały, więc kiedy daje mu się pole do popisu, jest w stanie to jak najbardziej zagospodarować. Teraz dostał bardzo dużo wolnej przestrzeni i wydaje mi się, że spisał się na medal. PG: Do tego rzeczywiście dochodzi to, że kiedy Michał dołączał do zespołu, był dość młody i miał jakąś swoją zajawkę na grę, ale tak jak powiedziałeś, musiał się trochę dopasować. Kazaliśmy mu kupować klawisze cyfrowe, bo wtedy akurat Jacek [Melnicki, pierwszy klawiszowiec Riverside – przyp. red.] miał takie klawisze i chodziło o wykorzystanie pewnych brzmień, które były nam potrzebne. A Michał zawsze chciał iść w analogi. Dopiero całkiem niedawno kupił sobie swojego pierwszego wymarzonego Hammonda i głośniki Leslie i najchętniej grałby tylko na Hammondzie i na niczym więcej. No, może jeszcze czasem na syntezatorze Prophet. Ale rzeczywiście na początku trochę się dopasowywał, a teraz tak naprawdę robi już to, co chce i w jaki sposób chce. MD: My też mamy tak, że czasem wygłupiamy się z Michałem i gramy jakieś dziwne hardrockowe riffy, które do

niczego nam nie pasują. Jakbyśmy wrzucili wszystkie te nasze hardrockowe pomysły na tę płytę, to wyszłaby bardzo dziwna. Nie ukrywam, że to był też taki punkt wyjścia – ok, jeśli chcemy rozwinąć nieco tych purplowych klimatów, to musimy postawić bardziej na Hammonda, na niski bas. Nie jesteśmy w stanie uzyskać efektu czadu przez nakładanie kolejnych gitar, bo ich nie mamy. Mamy jednego Piotrka, który może grać z oktawerem, ale się nie rozczworzy. W studio to jeszcze pół biedy, potem to trzeba na koncertach zagrać… MD: Dokładnie. Trzeba o tym pamiętać. Byliśmy kiedyś na festiwalu Bospop w Holandii na koncercie Europe. Zagrali riff. Stanęliśmy z Michałem jak wryci. Brzmiało to potężnie. Zastanawialiśmy się, co się dzieje. Okazało się, że tam gitara grała unisono z klawiszami. Klawisz miał takie właśnie brzmienie. To był ten moment kiedy pomyślałem sobie, ze fajnie byłoby rozwinąć nasze brzmienie w ten sposób. Żeby dodać trochę dziwnych elementów na klawiszach i przez to uzyskać ten element czadu. Oprócz Hammondów jest też wyeksponowany inny klawisz, który zastępuje gitarę rytmiczną. Dlatego Michał gra tu więcej, częściej i gęściej. Ty sobie lunatykujesz na boku, a jak pozostali? Piotrek? PG: My też sobie lunatykujemy [śmiech]. Kiedyś powie-

25


8


działem sobie, że może mi się uda chociaż jedną płytę autorską zrobić w życiu… może. Chociaż żeby taką płytę stworzyć samemu, tak jak Mariusz, to trzeba umieć poukładać sobie te wszystkie klocki. Ja nie ukrywam, że nie mam takich zdolności jak Mariusz, nie jestem tak utalentowany… MD: Och… PG: To nie jest kokieteria… Dobra, może kiedyś będzie… Były progresywne rzeczy, było trochę ambientu, było trochę metalu na ADHD, teraz jest nieco hard rocka. Jak znam wasz zespół, to następna płyta będzie zupełnie inna. Gdzie stąd można jeszcze pójść? Chórki jak w Queen? MD: Dobry pomysł [śmiech]. Tylko kto by miał je robić? Bo ja co prawda pamiętam, że Michał miał kiedyś na koncertach mikrofon przed sobą i nawet coś tam podśpiewywał, ale... MD: Jak to kto? Chórki w dzisiejszych czasach będą robiły komputery [śmiech]. PG: Mieliśmy taki plan, że ta płyta miała w ogóle inaczej się nazywać, miała być o czymś innym i miała być inna. Ale jest taka, jaka jest. Marzyliśmy o takiej płycie drogi, o płycie filmowej trochę. Mam nadzieję, że w końcu uda nam się taką płytę nagrać. Taką, która będzie miała jeszcze więcej przestrzeni, mniej konkretów, ale więcej powietrza. Tylko też nie wiem, czy to miałby być Riverside, czy coś innego. MD: Myślę, że możemy rozwinąć to wszystko, co dzieje się w Riverside i może czas na jakiś podwójny album w końcu. Patrząc na dyskografię Led Zeppelin, to przy szóstej płycie trzeba by było już coś zrobić.

photo: Marek Koprowski

No tak, ale Physical Graffiti byłaby niezła, gdyby wyciąć tak połowę z tych dwóch płyt. MD: No właśnie tego trochę się boję, żeby nie była przegadana. Ale ja nie lubię przegadanych płyt. Lubię Tales from Topographic Oceans [dwupłytowy album Yes], ale z reguły jak słucham pierwszej płyty, to drugiej nie chce mi się włączać [śmiech]. Musiałyby być dwie czterdziestominutówki. PG: Ja uważam, że to pewne ryzyko, zwłaszcza że z każdą kolejną płytą zespół osiąga w jakimś stopniu większy sukces, ale jeśli nie podejmuje się ryzyka, to w którymś momencie trzeba się zatrzymać i zacząć odcinać kupony, a chciałbym, żeby ten moment nastąpił jak najpóźniej. Takie wyzwanie byłoby fajne, zwłaszcza że mamy ciągoty w tym kierunku. MD: Myślę, że zrobimy płytę, która będzie ładnie brzmiała, będzie ładnie zaaranżowana i będzie miała ładne melodie, ale tak jak tu były elementy hard rocka, tak na następnej wymyślimy sobie jakiś element, który sprawi, że

27


photo: Marek Koprowski

do zespołów Porcupine Tree, Dream Theater i Deep Purple dołączy kolejny… na przykład Jamiroquai [śmiech].

MD: Albo podrzucić pięć płyt reżyserowi filmu Sęp, żeby Sęp 2 został zrobiony z innym soundtrackiem [śmiech].

Mówiliście trochę o filmach. A nie ciągnęło was na przykład do stworzenia ścieżki dźwiękowej do jakiejś gry komputerowej, typu Silent Hill na przykład? MD: Ależ proszę bardzo. Czekam na telefon. Jeśli tylko dostanę telefon – „Słuchaj, jest najnowszy Silent Hill do zrobienia, wchodzisz w to?” – to ja wtedy powiem „Tak, wchodzę w to!” – „Ale sam czy z Riverside?” – „Sam.” Tak powiem bezczelnie. Natomiast jeśli Riverside dostanie jakąkolwiek inną propozycję – Silent Hill jest zarezerwowany dla mnie – to jak najbardziej. Myślę, że byłoby to bardzo ciekawe. Chociaż nie wiem, czy nie byłoby to bardziej w stylu Night Sessions niż Volte-Face.

Wiem, że z koncertowego DVD z Woodstocku nic nie wyszło, przynajmniej na razie, bo nie dogadaliście się z WOŚP. Reality Dream już trochę się zestarzało. Kilka lat minęło, a wy też nie byliście do końca zadowoleni z ekipy. Fani z kolei nie byli szczęśliwi, że koncert nie wyszedł w 5.1. Nie myślicie, że już pora na kolejne DVD? MD: Myślimy, że w tym roku będziemy coś nagrywali. Czas na to. Wytwórnia zaczyna wywierać na nas delikatną presję. Najchętniej chcieliby, żeby nagrywać to DVD na pierwszych koncertach trasy, ale wspólnie pomyślimy, jak to rozwiązać i jeśli będziemy coś nagrywali, to przy drugiej edycji trasy, jesienią. Tak, żeby wydać coś w 2014 roku. Ale myślę też, że w miarę szybko zaczniemy prace nad kolejną płytą, bo na razie jest ok. Zgadzam się, że czas na to nowe DVD i prędzej czy później będziemy starali się je nagrać. Kto wie, czy nie połączymy tego nawet jakoś z tym koncertem z Woodstocku.

PG: Jeżeli Silent Hill, to pewnie tak. Kwestia tego, czy film, czy gra, bo to pewnie inne podejście. Jaki scenariusz… MD: Myślę, że byłoby to ciekawe doświadczenie. Ale wiem, że to nie tak łatwo, trzeba bardzo się starać. Mój kolega Steven Wilson, z którym się niedawno widziałem, i który też ma ciągoty do grania filmowych rzeczy, powiedział, że trzeba wokół tego chodzić i się starać, jeśli się chce. Ja na razie nie mam wokół kogo chodzić [śmiech]. Dobrych reżyserów w Polsce jest niewielu… PG: Albo nagrywać piosenki typu Angel Massive Attack i mieć dobrą firmę publishingową, i wtedy twoja piosenka pojawi się w dziesięciu albo piętnastu filmach.

28

Graliście już w Stanach, ale to były wyjazdy na jeden czy dwa koncerty. Teraz macie ich trochę więcej, bo aż siedem koncertów w Stanach i coś w Meksyku też. Wyszła z tego właściwie taka minitrasa. Czy te mityczne Stany to jest jakieś spełnienie marzeń? PG: Dobrze jest w końcu zagrać tam coś więcej niż tylko festiwal. Nie patrzę na Stany jak na ziemię obiecaną dla muzyków, bo tak naprawdę wyjazd do Stanów i zagranie tam trasy przysparza nam tylko dodatkowych proble-


photo: Marek Koprowski

mów. Wiadomo, że Polska ma cały czas nieuregulowaną sprawę z wizami. Trzeba się przy tym wszystkim nieźle nachodzić. Poza tym trudno jest przewidzieć, w jakich miejscach będziemy grać. Do europejskich standardów jesteśmy przyzwyczajeni, a ciężko powiedzieć, co spotka nas za oceanem i jak to będzie wyglądać – czym będziemy jeździć, na jakim sprzęcie będziemy grać. Ale z drugiej strony zawsze musi być jakiś pierwszy raz i to, że jedziemy na te kilka koncertów po Stanach pokaże też, w jakim jesteśmy miejscu. Co prawda to jest duży kraj, a my będziemy jeździć głównie po wschodzie. Gdybyśmy pchali się do Teksasu, to pewnie nikt by na ten koncert nie przyszedł. MD: Zobaczymy, ile teraz przyjdzie osób. Jeśli przyjdzie dużo, to na pewno będziemy mogli wrócić i zagrać w innych miejscach. PG: I być może wtedy w lepszych warunkach, z lepszą logistyką. A czym jest dla was sukces? Pamiętam, że jakiś czas temu na Facebooku był wrzucony cover waszego kawałka w wykonaniu zespołu z Iranu. O dziwo całkiem nieźle to brzmiało, ale to jakby mniej istotne. Ja chyba nawet napisałem wtedy pod tym linkiem, że dla mnie to jest właśnie sukces, bo jakiś zespół na drugim końcu świata w kraju, który w ogóle nie jest kojarzony z rockiem, nie tylko was zna, lecz także coveruje wasze kawałki. Dla mnie to jest właśnie miara sukcesu, a nie to, że sprzedaliście te 15 tysięcy płyt

i jesteście w jakimś radio, choć najczęściej wcale nie jesteście… PG: Ja się oczywiście z tobą zgadzam. Dodałbym nawet, że to nawet nie to, że Iran jest na drugim końcu świata, tylko że to jest kraj, który żyje w jakimś strasznym reżimie. Tam informacje często dochodzą z poważnym opóźnieniem, nie mówiąc już o kupowaniu płyt. To wszystko pochodzi z jakichś lewych źródeł i tak dalej. Więc jeśli widzę zespół irański coverujący Riverside, to jestem po prostu w szoku. Ja się z tym zgadzam – to jest też miara sukcesu, a nie tylko sprzedane płyty. Ludzie piszą – „Zagrajcie w Egipicie”, „Zagrajcie w Chile”, „Zagrajcie w Izraelu” – to są wyzwania, które może kiedyś uda nam się zrealizować. Do tej pory zastanawiam się, co by było, gdybyśmy zagrali koncert w tym Chile, bo co wrzucaliśmy jakieś newsy w Internecie, to było „come to Chile”. Kwestia tego, czy pisała to jedna osoba, czy pisało sto, a może więcej. MD: Ale fakt faktem, że dostajemy coraz więcej propozycji zagrania w Indiach, w Izraelu i tego typu miejscach. Nie możemy ze wszystkiego korzystać, bo z reguły koliduje to albo z nagrywaniem płyty, albo z trasą koncertową w innych miejscach. Może w tym roku uda się gdzieś pojechać? PG: Zwłaszcza że dwa lata temu poszliśmy się już szczepić, bo mieliśmy jechać na koncerty do Indii i do Dubaju. Mieliśmy lecieć samolotem do Delhi, potem jechać 500 kilometrów jakimś pociągiem. Ale ja nie wiem, w jakich warunkach będę jechał tym pociągiem i jak to w ogóle będzie wyglądało. To jest trochę jednak strach przed nie-

29


znanym. Ale może to wszystko warte jest zaryzykowania. To już tak zbliżając się do końca… Żyjecie bardzo dobrze ze swoim fanklubem. Nigdy nie było kłopotu, żeby pogadać z wami po koncercie czy podczas spotkania w studio. Pamiętam, że kilka lat temu wyszło coś takiego jak Głos Rzekibrzegu [magazyn fanklubu – przyp. red.] w formie papierowej. Ja w dalszym ciągu czekam na część drugą, żeby na przykład wypróbować kolejne przepisy kulinarne od ciebie, Piotrek [śmiech]. Macie coś takiego w planach, czy to raczej wychodzi od zarządu fanklubu? MD: Wychodzi od zarządu fanklubu, aczkolwiek nie ukrywam, że to dobry moment na reaktywację, bo to całkiem miłe jest, jeśli nawet raz czy dwa razy w roku coś takiego wychodzi. PG: Nie ukrywam, myślałem już o kolejnych przepisach… [śmiech]. MD: Myślę, że zgłosimy się do zarządu, bo Piotrek pod wpływem pewnych programów telewizyjnych, które są teraz niezwykle modne, stworzył już niejeden przepis, którym chciałby się podzielić ze wszystkimi. PG: Ja po prostu lubię gotować… Na sam koniec zupełnie od czapy – jakieś rewelacje muzyczne zawróciły wam ostatnio w głowie? Najlepsze płyty zeszłego roku albo może coś już w tym roku, poza wami, wyszło? MD: Na razie słyszałem tylko nowego Wilsona. Dobra płyta. Dobrych muzyków zebrał. A co do zeszłorocznych – dostałem taką propozycję od jednej z gazet, by wypowiedzieć się na temat nowych płyt. Nie słuchałem dużo przez nasze nagrywanie płyty. Bardzo spodobał mi się nowy The Swans – płyta The Seer. Dwie godziny apokalipsy, bardzo mi się to podobało. Wiem, że teraz będą grali w Stodole [Koncert odbył się już po wywiadzie, 16 marca – przyp. red.]. Podobało mi się Soulsavers z Davidem Gahanem. Podobał mi się nowy Muse, mimo że ludzie powiesili na nim psy. To fajna płyta. PG: Teraz był taki okres podsumowań zeszłego roku i patrzyłem na te zestawienia i myślę, że rok 2012 był dość ubogi… MD: Tak, to swoją drogą, nie było jakichś killerów. Tak samo zresztą było wszędzie – i w grach komputerowych, i w kinie. Jakaś taka bida była w tym 2012. PG: Pewnie wszyscy szykowali się na koniec świata… To tym optymistycznym akcentem zakończymy [śmiech]. MD: Ale w 2013 ma być lepiej [śmiech]. I tego się trzymamy. Dzięki wielkie za rozmowę. MD & PG: Również dziękujemy.

30


photo: Marek Koprowski


photo: Marek Koprowski

rock talk

RIVERSIDE


it’s not easy to be a

prog

ressive band Jakub „Bizon” Michalski PHotoGRAPHY: Marek koprowski


with their FIFTH STUDIO ALBUM, , riverside ONCE AGAIN SURPRISED THEIR FANS. THEIR HOMAGE TO CLASSIC HARD ROCK SOUND GOT ENTHUSIASTIC REVIEWS FROM THE LISTENERS AND THE MUSIC PRESS AROUND THE WORLD. THE BAND HAS JUST WRAPPED UP THE FIRST LEG OF THEIR EUROPEAN TOUR. SOON THEY WILL TRAVEL TO THE STATES. IS AMERICA REALLY THE PROMISE LAND FOR RIVERSIDE? LOOK FOR THE ANSWER IN THIS SECOND PART OF OUR LONG INTERVIEW WITH MARIUSZ DUDA AND PIOTR GRUDZIŃSKI.

At first you were compared to Porcupine Tree, then to Dream Theater, and I know you just love when people do that [laughs]. But now, in every interview people mention Deep Purple. Out of the frying pan into the fire? It seems that no matter what you do, you’re gonna get pigeonholed anyway. MD: I’ve read recently in one of the reviews – I think it was on ProgArchives – something like this: “I give this album 3 stars, because the band is tagged as progressive metal, and there’s no metal on this album at all.” Well, I have to say, it’s not easy to be a progressive band. People will always compare us to other bands, if only to have a point of reference during conversations. I have nothing against it. I’m waiting for the moment to come maybe in ten years, when someone will ask – “Did you hear the new Riverside album?” – “How does it sound?” – “Well, like Riverside.” We’re getting closer to it, but there will always be some names thrown in this context. PG: I think it was yesterday that I was answering a similar question and someone said we sound like a mix of Deep Purple and Pink Floyd. Of course, you can find similarities, but if you listen more carefully to the new album, these elements appear in maybe three songs, and there are eight compositions in total. And after the first track people were describing it as similar to Deep Purple, which is not true.

14

I think it’s because of the first single. People tend to evaluate the albums basing their opinions just on the singles, sometimes not even knowing the rest of it. MD: That’s true. Besides, it’s a new thing in our work. We kind of experimented with it a bit on ADHD, the ending of Left Out can be described as hard rock. We have some more of it on this album and we finally managed to record Hammond organs properly, and what is the first association with Hammond? Jon Lord and Deep Purple. Thank God no one plays Hammond organs in Porcupine Tree or Dream Theater, because we would be screwed. But it’s ok. It’s really about the 70s in general, but Deep Purple is simply the first band that comes to mind. Especially that it’s Michał’s natural style of playing. Speaking of Michał – like you just said, these hard rock elements are present in two or three tracks, but I got the impression that on the earlier albums, when Michał was new in the band, he used to play to fit your style, but since ADHD, he has spread his wings and shows more of himself on those new records. MD: Well, it all comes from the fact that Michał is a great musician. The trilogy was set in a certain area. It was very guitar-driven. Anno Domini High Definition was thought as an album where all the instruments would interweave. And since Michał can play solos and some other cool stuff, I wanted each and every instrument to shine.


photo: Marek Koprowski

To hear the bass clearly and to have the keys more exposed, not just doing some background noise. With this album we wanted to go into that hard rock territory a bit and to focus more on bass and keys. It’s not that Michał suddenly spread his wings. Of course he had an opportunity to spread his wings a bit more now. It’s a shame we have to ask him to do that, because he’s so shy, but when he’s given a chance to shine, he’s able to do that. On this album he was given a plenty of opportunities and I think he did an amazing job.

had put all our hard rock ideas on this record, it would’ve sounded very strange. I won’t deny, it was our conscious decision – ok, we want to have some of this purple stuff, so we’ve got to have some more Hammond organs and tune the bass a bit lower. We can’t make it heavier by having more guitar parts because we don’t have more guitars. We only have Piotr, who can use his octaver, but he won’t split in four.

PG: And it is true that when Michał joined the band, he was young and had his own ideas for playing, but – as you said – he had to adjust a bit. We told him to buy some digital keys, because Jacek [Melnicki, Riverside’s first keyboard player – RA] had those at that time and we needed to have certain sound. But Michał always wanted to use analog instruments. It was only recently that he finally bought his first Hammond organs and Leslie cabinet, and he would be happy to play Hammond and nothing more. Ok, maybe Prophet synthesizer from time to time, as well. But yeah, at first he was adjusting his style to the band a bit but now he plays what he wants and how he wants.

It’s not a big problem in the studio, but then you have to play those songs live… MD: Exactly. You have to keep that in mind. Some time ago we were at Bospop festival in the Netherlands and we saw Europe. They played a riff. We were standing there with Michał, completely flabbergasted. It sounded huge. We were wondering what’s going on. It turned out that the guitar player was playing in unison with the keys. The keys sounded like that. It was that moment when I started to think that it would be great to develop our sound in that direction. To add some strange things on keyboard and sound heavier. Apart from the Hammond organ, we also have other keyboard parts that act as a rhythm guitar. That’s why Michał plays more and heavier on this album.

MD: We sometimes fool around with Michał and play some weird hard rock riffs that don’t fit anywhere. If we

You turn into a lunatic [Lunatic Soul is Mariusz’s side-project] from time to time, but what about the

35


others? Piotr? PG: We turn into lunatics as well [laughs]. I once told myself that I’d like to do at least one solo album someday… maybe. But in order to create an album by yourself, like Mariusz does, you have to be able to put all those elements in their place. I’m not sure I can do that, I’m not as talented as Mariusz is… MD: Oh… PG: It’s not false modesty… Ok, let’s say I might release something one day… You have some progressive stuff, you recorded some ambient tunes, some metal on ADHD, and now some hard rock. As far as I know the band, I suspect that the next album will be totally different. Where can you go from here? Vocal harmonies like in Queen? [laughs] MD: Good idea. [laughs] But who would perform them? Because I do remember that Michał used to have a microphone in front of him during live shows and he even sang a bit, but… MD: Vocal harmonies will be done by computers, of course. [laughs] PG: At first we planned to name this album differently, to write about different things and it was generally supposed to be different. But it is what it is. We were thinking about more film-oriented music. I hope we do that someday. A record with music that would have more space and less substance. But I don’t know if we should release it as Riverside, or something else.

but just like we had some hard rock elements on this album, on the next one we’ll have something that will add another band to join Porcupine Tree, Dream Theater and Deep Purple on the comparison list… let’s say Jamiroquai [laughs]. You mentioned film music. And what about creating a soundtrack to a computer game, let’s say the next Silent Hill? MD: Yes, why not? I’m waiting for a call. If I get one and somebody says – “Listen, there’s a new Silent Hill soundtrack to be done, are you in?” – then I’m gonna say – “Yes, I’m in!” – “But solo or with Riverside?” – “Solo.” This is what I’m gonna say. But if Riverside gets any other offer – Silent Hill is all mine – then yes, why not? I think it could be really interesting, although it could be more like Night Sessions than Volte-Face. PG: Silent Hill could be interesting. It’s all about whether it would be a film or a game, because the approach is probably different. And it would depend on the script… MD: It could be an interesting experience. But I know it’s not that simple, you have to try hard. I’ve recently talked to Steven Wilson, who also likes to create some film-style music, and he said you have to constantly talk to different people and try to convince them if you want to do stuff like that. And for now, I don’t really see anyone to talk to [laughs]. We don’t have that many good directors in Poland… PG: Or you can record songs like Massive Attack’s Angel and have a good publishing deal and then your song ends up being used in ten or fifteen different films.

PG: It’s a bit risky, especially that with every album the band achieves more, but when you don’t take risk, there comes a time when you have to stop and ride on your past glory. I’d like to put off that moment as much as possible. A double album would be a good challenge for us, especially that we do have an inclination do go this way.

I know that, at least for now, there’s no chance of releasing a live album from the Polish Woodstock Festival, because you can’t reach an agreement with the organizer. Reality Dream is a bit old now. It was a couple of years ago and you were not entirely happy with the film crew. The fans, in turn, were disappointed that it was not mixed in 5.1. Don’t you think it’s time to release another live album? MD: I think we’re gonna record something this year. It’s about time we do that. Our record company started to put some pressure on us. They would like us to record a DVD during the very first concerts of this tour, but we’ll sit down with them and think about it, and if we decide to record something this year, it will be in autumn, during the second part of the tour. We want to release it in 2014. But I also think that we’re gonna start working on a new album relatively soon. I agree that it’s time for a new DVD and sooner or later we’ll try to record it. Who knows, maybe we’ll be able to release it along with the one from Woodstock.

MD: I think we might do an album that will sound nice, will be nicely arranged and will have some fine melodies

You’ve played in the States but these were one-off shows. This time there’s more, seven in the States

MD: I think it might be time to develop all the things we do in Riverside and finally record a double album. Looking at Led Zeppelin, the sixth album might be the right time to do it. Yeah, but Physical Graffiti could have been great if they got rid of half of the stuff from each album. MD: And that’s what bothers me a bit. I wouldn’t like it to be too wordy. I don’t like wordy albums. I like Tales from Topographic Oceans [double album by Yes], but usually when I listen to the first CD, I’m in no mood to play the second one [laughs]. It would have to be two times forty minutes.

36


photo: Marek Koprowski

plus one in Mexico. It turned out to be a mini-tour, really. Dreams come true? PG: It’s good to have something more than just a one-off festival gig over there. I don’t consider America to be promised land for musicians because, truth be told, playing there is a bit problematic for us. As we know, Polish citizens still need to have visas, so there’s a lot of walking around different offices. And it’s hard to tell how these places we’re gonna play in look like. We’re used to European standards, but we don’t know what’s there for us on the other side of the ocean – I’m talking about transport, equipment… But there’s always this first time and this trip to the States for a few gigs will show where we are right now. It’s a big country but we will be playing mainly on the East coast. If we went to Texas, probably no one would show up at our gig. MD: We’ll see how many people show up. If the numbers are satisfactory, we’ll probably have a chance to come back and play in other cities. PG: And maybe at better venues with much better logistics involved. What is your definition of success? I remember that not so long ago there was a video posted on Facebook with a cover of one of your songs played by a band from Iran. Surprisingly, it sounded quite good, but it’s not the most important thing. I remember that I commented on this video that this is my definition of success, because some band on the other side of the world, in a country that is not really a place associated with rock, not only knows your band, but also co-

vers your songs. This is what I’d call success, not the fact that you sold those 15 thousand copies of the new album in Poland and you’re played on the radio, though the truth is, you’re usually not… PG: And of course I agree with you. And it’s not even that Iran is that far from us, but the fact that they have this terrible regime. Any information reaches them with a huge delay, not mentioning the albums. The whole music thing is based on unofficial sources and so on. So if I see a band from Iran covering Riverside, I’m shocked. I agree – this is what success is all about, not only the number of albums sold. People keep on writing – “Play in Egypt”, “Play in Chile”, “Come to Israel” – these are the challenges that we hope we can realize one day. I still think how would it look like if we played in Chile, because every time we post some news on the Internet, we get comments like “Come to Chile”. It’s also a question – Is it one person writing it all the time or maybe one hundred people or more? MD: Yes, but it’s true that we get more and more offers from India, Israel and places like these. We can’t always accept those offers because usually we get them when we’re in the process of recording an album or when we’re already booked somewhere else. But maybe we’ll manage to go there this year. PG: Especially that two years ago we even got our vaccines because we were supposed to play in India and Dubai. We were supposed to fly to Delhi and then go 500 km by train. But we didn’t know what would this train look like and how would it all look like, in fact. There is this fear for the unknown. But maybe it’s worth taking that risk.

37


18

photo: Marek Koprowski


One more thing… You live very well with your fanclub. The fans could always talk to you after your shows, you invite your fans to the recording studio. I remember that a couple of years ago we got a paper issue of the fanclub magazine – Głos Rzekibrzegu (The Voice of Riverside). I’m still waiting for the second issue, so that I could try out some new recipes for some tasty food presented by you, Piotr [laughs]. Do you plan on doing something like this again or does the initiative come from the fanclub’s board? MD: It comes from the fanclub’s board but I agree, it’s a good time to reactivate this idea, because it’s a fun thing to do once or twice a year. PG: I can’t deny, I was thinking about some new recipes [laughs]. MD: I think we’re gonna talk to the fanclub’s board because Piotr have seen some TV shows, that are very popular nowadays and he created many recipes that he would like to share with everyone. PG: I simply like cooking… To conclude this interview – Did you find any exciting new music releases? Could you name your favorite albums of 2012? Or maybe there was already something great released this year, apart from Riverside? MD: I’ve only heard the new Steven Wilson’s album. Good stuff. He gathered some fine musicians. And as for the last year’s releases – I got an offer from one of the magazines to talk about new albums. I didn’t listen that much to new stuff because of the recording process of our own album. But I really liked the new Swans CD – The Seer. Two hours of total apocalypse. I truly like it. I know they’re playing in Warsaw soon [The gig took place soon after the interview, on 16 March – RA]. I also enjoyed Soulsavers with Dave Gahan. I liked the new Muse album, though some people panned it. It’s a good record. PG: Now we have this time of year when various polls of “The best of 2012” are being made. And I was looking at all those lists and I got the impression that 2012 was a rather unspectacular year… MD: Yes, that’s true. I don’t remember any real killer albums. But it was like that in every field – computer games, films… 2012 didn’t kick ass for sure. PG: Maybe they were all preparing for the end of the world… Oh, that’s a perfect way to conclude this interview [laughs]. MD: But I’ve heard 2013 is supposed to be better [laughs]. Let’s stick to that. Thanks for the conversation. MD & PG: Thank you as well.

39


rock shop

springtime for rockin’ family

6 5

2 4

1

7

3

1-4 Rock And Band caps www. therallyshack.co.uk, 5 Metallica Romper www. metallica.com, 6 Metallica T-shirt www. metallica.com, 7 AC/DC Statue Bear Onesie www.rockabilia.com, 8 Kiss Lil Monster T-shirt www.punkbabyclothes.com, 9 Pantera Lil Dragster Toddler T-shirt www. punkbabyclothes.com, 10 Geoff Rowley Motörhead Rowley Pro Men www.vans. com,11 Slayer Vans www.vans.com 12 Pink Slip On Shoes www.punkbabyclothes.com 13 High Heels by Ironfist,14 Six Bunnies Trucker Hat www.punkbabyclothes.com,15 Black Patent Ladies High Heels with Skull Detail by Funtasama, 16 Ruff Rider by Iron Fist

9 8 14

13 15

10

12

16 11


17

21

19

18

20

22 23

24

17 Metallica Sunglasess www.metallica. com, 18 Justice Sunglass Case www. metallica.com, 19 Megadeth Men’s Jacket www.megadeth.com, 20 Yellow Submarine Stroller www.thebeatlesonline.co.uk, 21 Demon Axe Purse www.kissarmywarehouse.com, 22 Pink Dress www.punkbabyclothes.com, 23 Heavy Metal Half Pint Toddler T-shirt www.punkbabyclothes.com, 24 KISS Faces Boxer Briefs www. kissarmywarehouse.com, 25 Joy Division lingerie, 26 Rob Zombie Super Monster Booty Shorts www.robzombie.com, 27 Black Rhino Gene Simmons Kiss Hoodie By Marc Ecko www. kissarmywarehouse.com

27 20

25 26

AZ

OR

ROZD

ROCK

NAGR - karnet dla dwóch osób na Seven Festival - 3 podwójne zaproszenia na rejs statkiem - 3 oficjalne koszulki Seven Festival

AJa

OWE

ODY

Przygotujcie się na rockowe wyzwanie! KONKURS OGŁOSIMY WKRÓTCE NA WWW.ROCKAXXESS.COM oraz WWW.FACEBOOK.COM/ROCKAXXESS

konkurs

reklama


ock’n’roll

bez zasad

annie christina laviour foto: annie christina laviour, archiwa prywatne


backstage access Praca, trasa, i wielka impreza. Tak się bawi ekipa Slasha! I wiesz, że to nie tylko słowa puszczone na wiatr, gdy nagle odkrywasz, że oprócz wywiadu masz też nagraną całą imprezę, do tego jakimś cudem przeteleportowałeś się do taksówki, a gdy właśnie odzyskujesz świadomość, okazuje się, że Twoi towarzysze imprezy… są już od dwóch godzin w pracy! Poznajcie więc Sama Risbridgera, „mamę” Slasha, Mylesa Kennedy’ego i the conspirators!

Na czym polega twoja praca? Cóż… na tej trasie jestem asystentem produkcji, zajmuję się garderobą, cateringiem, pokojami, w których przebywają muzycy na backstage. Po prostu wszystkim, by wszyscy byli zadowoleni! Opiekuję się zarówno ekipą, jak i zespołem. Na tym właśnie polega moja praca, jestem dla nich trochę jak taka mama. Powiedz mi, jak to wszystko się zaczęło, czy potrzebowałeś jakiegoś specjalnego kursu lub wykształcenia? Nie, nie, nie jestem w ogóle wykształcony. Przyjechałem do Chicago, poszedłem do baru, najlepszego punkrockowego baru w Chicago w tamtych czasach. Poznałem tamte dwie dziewczyny przy stoliku i to po prostu się stało… Nie byłem nawalony, ale wystarczająco pijany, by podejść i móc spokojnie do nich zagadać. One zajmowały się garderobą Aerosmith, a ja zaprzyjaźniłem się z nimi. Kilka miesięcy później zaoferowano mi pracę w trasie z Aerosmith. Z jakimi zespołami pracowałeś i ile miałeś lat gdy zaczynałeś? Miałem 23, 24 lata, czy coś takiego. Zaczynałem z Aerosmith i Velvet Revolver. Później pracowałem ze Stone Temple Pilots, potem z Marilynem Mansonem (robiłem jako jego osobisty asystent), byłem garderobianym dla Judas Priest, no i oczywiście dla Slasha! Opisz „zwyczajny” dzień twojej pracy, jak wiele godzin dziennie zwykle pracujesz? Tak ogólnie to zależy od trasy. Pracujemy o wiele więcej czasu, niż ludzie myślą. Kapela wsiada do tour busa, albo do samolotu, później jedzie na miejsce koncertu, wpina

kable w gitary i gra koncert, ale ich ekipa jest tam przez cały dzień! Jutro muszę wyjechać z hotelu o 10 rano, a koncert zaczyna się o 21, to daje nam 11 godzin! Musimy załadować sprzęt, urządzić odpowiednio pokoje i upewnić się, że wszystko gra. To oznacza, że pracuje jakieś 1415 godzin dziennie! Co chciałeś robić w życiu, zanim zacząłeś pracować w ten sposób? W liceum nie miałem pojęcia, co chciałbym robić. Kiedyś doradca szkolny zadał mi to samo pytanie „co chcesz robić w swoim życiu?” i powiedziałem mu, że chciałbym pracować z modelkami (pomagać im i tak dalej). Myślałem, że to byłoby dla mnie idealne, wiesz, latać dookoła świata z pięknymi modelkami, które pozują do magazynów i opiekować się nimi. Taki był mój pomysł na pracę idealną, a to dlatego, że chciałem być otoczony supermodelkami i, rzecz jasna, spotykać się z nimi. Gdzie się widzisz za kolejne 10 lat? Co chcesz robić w przyszłości? Za 10 lat mam nadzieję powoli kończyć taki tryb życia i mieć tyle zaoszczędzonych pieniędzy, żeby przejść na emeryturę. Nie chcę zupełnie przestać pracować, ale na pewno chcę skończyć z tego rodzaju pracą, jaką teraz wykonuję. Nie sądzę, żeby było dla mnie miejsce w tym biznesie w wieku 50 lat. Za 10 lat będę miał 45 lat. Może będę miał wystarczająco dużo kasy, żeby kupić jakąś działkę w Tajlandii i móc się tam przeprowadzić… Kocham Tajlandię. To jest moje sanktuarium. Co robisz, gdy nie ma cię w trasie? Jak spędzasz swój wolny czas?

43


Wolny czas spędzam w Tajlandii! (śmiech) Każdego roku w wolnym czasie odwiedzam Tajlandię i tam się odprężam. Tam zapominam o całym stresie związanym z pracą w trasie i o presji zawodowej. Wstaję, kiedy chcę, idę spać, kiedy chcę, jem, kiedy chcę, piję, kiedy chcę. Kiedy tam jestem, wreszcie żyję swoim życiem.

kiedy zechcę, irytuje mnie to, że nie mogę uczestniczyć w urodzinach, ślubach i pogrzebach, kiedy tego chcę. To irytujące i trudne, wiesz. Wkurza mnie to, że ludzie myślą, że imprezuję, a nie pracuję, kiedy ja naprawdę ciężko pracuję. Imprezuję też, ale jest w tym wiele pracy. Te rzeczy są irytujące.

Jakiego rodzaju muzyki słuchasz? Czy to tylko rock i metal, czy czasem potrzebujesz też jakiejś odskoczni od tego rodzaju muzyki, żeby się zrelaksować? To świetne pytanie. Oczywiście, na pierwszym miejscu zawsze będzie rock. Lubię klasyczny rock, kocham metal i punk rocka. To jest coś, w czym dorastałem. Kocham słuchać tego głośno, kocham dobrego rocka, ale wiesz, jak się jest w trasie przez rok, powiedzmy, z Judas Priest, po prostu muszę słuchać czegoś innego niż pieprzonego heavy metalu! (śmiech). Kocham Rihannę, całą muzykę „na topie”, nie będę tu ściemniał. Kocham hip-hop, słucham każdego rodzaju muzyki! Lubię stare kawałki, lata ‘50, ‘60, ‘70. Kocham popowy rock n’ roll, Ritchie’ego Valensa, Buddy’ego Holly’ego, klasyków, korzenie rocka. Po prostu starego, dobrego rock n’ rolla, początek wszystkiego! To muzyka popularna, radosna, i łatwa do słuchania! Mam playlistę na iTunes zatytułowaną „oldies” i kocham jej słuchać podczas pracy. Nigdy nie możesz słuchać ciągle rockowej, ciężkiej muzyki, kiedy przy niej pracujesz, wiesz…

Jak wiele osób powiedziało ci, że chcieliby robić to, co ty? Jakie cechy musi mieć osoba pracująca w ten sposób? Wszyscy ludzie, których spotkałem w życiu, mówili mi, że chcieliby pracować tak, jak ja, albo chociaż móc spróbować, ale nie sądzę, żeby oni w ogóle rozumieli, jak to naprawdę wygląda. Moim zdaniem jeśli chcesz lecieć w trasę koncertową z muzykami, musisz przede wszystkim umieć dogadywać się z ludźmi. Jeśli nie potrafisz zaakceptować ludzi takimi, jakimi są, i nie umiesz się z nimi obchodzić, to sobie nie poradzisz. Musisz umieć się dogadywać z ludźmi z ekipy i zespołem, i to cały czas, bo spędzasz z nimi 24 godziny na dobę – każdego dnia. Kiedy nie pracujesz i masz wolny dzień, to musisz spędzać go z tymi ludźmi… Jeśli nie będziesz się z nimi zgadzał, to wpakujesz się w kłopoty i nie poradzisz sobie z tą pracą.

Co najbardziej irytuje cię w pracy w trasie? Kocham moją pracę! Jeśli cokolwiek naprawdę by mnie w niej irytowało, to nie pracowałbym w ten sposób, a przynajmniej nie byłbym szczęśliwy (a jestem!). Na pewno irytujące jest to, że nie mogę widywać się z rodziną,

44

Co było najlepszą rzeczą, jakiej doświadczyłeś w trasie? To dość ogólne pytanie. Przebywam na backstage’u z największymi idolami, ja po prostu dla nich pracuję i są dla mnie kumplami, to moi szefowie. Patrzę na moich idoli, jak rozmawiają z innymi moimi idolami… to wspaniałe! Moi idole przedstawiają mnie innym moim idolom, np. Slash przedstawił mnie Lemmy’emu z Motörhead. To było cudowne doświadczenie. W takich chwi-


lach człowiek zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju pracę wykonuje – to styl życia. Jak wiele krajów odwiedziłeś? Czy znajdujesz czas na ich zwiedzanie i tak dalej, czy tylko pracujesz? Pracuję. Nie jestem zainteresowany zwiedzaniem czy łażeniem po muzeach. Byłem w 52 krajach i jestem jedyną z osób w tym biznesie, która naprawdę to liczy. Jestem z tego cholernie dumny! Mam teraz 34 lata, niedługo skończę 35. Myślę, że dla każdego Amerykanina to bardzo ważne, żeby odwiedzić tak wiele krajów, robiąc to, co się kocha. Mam małe sekretne miejsce w sercu, w którym to czuję i jestem z tego niezwykle dumny. Skończyłem tylko liceum, nie ukończyłem żadnego uniwersytetu czy college’u, a jednak mi się udało! Dla każdego Amerykanina zwiedzenie ponad 50 krajów jest czymś niezwykłym. Czy jakaś gwiazda rocka prosiła cię kiedyś o coś szczególnie dziwacznego? Czego nigdy nie zrobiłbyś dla swoich pracodawców? Pracowałem z gwiazdami rocka, które prosiły mnie o naprawdę dziwaczne rzeczy. Każda gwiazda rocka, tak samo jak każdy zespół, ma jakąś „swoją” dziwną rzecz, o którą prosi. I jeśli jest coś, czego bym dla nich nie zrobił, to… nigdy nie zrobiłbym loda żadnej gwieździe rocka i na pewno żadnej nie przedstawiłbym mojej dziewczyny! Przede wszystkim nigdy nie chciałbym mieć dziewczyny, która byłaby zainteresowana gwiazdami rocka! Jaka była najbardziej szalona przygoda, jaka przytrafiła ci się w pracy i z kim? Kiedyś byłem w Vegas z wielką gwiazdą z legendarnej rockowej kapeli… i dostałem od niej kasę, żeby pograć

sobie w kasynie. To było zajebiste, lubię tego typu zabawy i nie potrafię sobie wyobrazić niczego lepszego niż granie legendarną kasą gwiazd rocka! Jak to jest pracować ze Slashem? Pracuję z nim od siedmiu lat, jest jednym z moich bohaterów z dzieciństwa. To legendarny gitarzysta, prawdziwa ikona i gwiazdą rocka. Guns N’ Roses było moją ukochaną kapelą, kiedy byłem dzieciakiem. On jest jednym z najbardziej wyluzowanych, twardo stąpających po ziemi, miłych szefów, dla których miałem okazję kiedykolwiek pracować! Jest dobrym człowiekiem, bardzo o mnie dba. Kocham go! To wielka przyjemność móc dla niego pracować. Pracowałem dla wielu osób, o których w ogóle nie mógłbym tego powiedzieć… Zawsze przyjemnością jest móc pracować z kimś uprzejmym, miłym i twardo stąpającym po ziemi. Kiedy jesteś w trasie, codziennie widzisz te same twarze… Czy traktujecie się jak rodzina, pozostajecie w kontakcie, kiedy trasa się kończy, czy raczej traktujecie się nawzajem jak współpracowników? To jak każda praca, wiesz. Masz ludzi, z którymi pracujesz i którzy mają podobne zainteresowania do twoich, musisz się z nimi dogadywać, nie masz wyboru. Praca z nimi oznacza życie z nimi. Musicie dzielić te same hotele, koncerty, kluby, lotniska, żyjecie razem w tour busie, po prostu wszystko! Oczywiście nie wszyscy zostaną twoimi przyjaciółmi, ale z wszystkimi musisz się kontaktować. To oni są ludźmi, z którymi nawiązujesz przyjaźnie, ale to jest mimo wszystko praca, a prawdziwych przyjaciół masz tam, gdzie mieszkasz. Problem jest w tym, że ciebie prawie w ogóle tam nie ma, więc zamiast trzymać się

45


z nimi, trzymasz się z ludźmi, z którymi jesteś w trasie. Nawet jak w niej nie jesteś, to wiesz, co się z nimi dzieje, przez co przechodzą. Będąc w trasie, poznajesz ludzi, którzy pozostają twoimi przyjaciółmi na całe życie, rozumieją cię lepiej niż rodzina i najbliżsi przyjaciele. Żyjesz z nimi, pracujesz, pijesz, imprezujesz, płaczesz… Wszystko, co robisz, robisz z nimi. W pewnych momentach musisz podejmować wybory, a to jest ścieżka, jaką wybrałeś… Czy coś byś zmienił w swoim życiu, gdybyś miał szansę ponownie się narodzić? (śmiech) Wiesz, nie zmieniłbym żadnej pieprzonej rzeczy! Moje życie jest lepsze, niż mógłbym sobie kiedykolwiek wyobrazić! Moje życie to marzenie… Co w twojej pracy sprawia ci największą przyjemność, a co – największy ból? Lubię uszczęśliwiać tych, dla których pracuję. Mama dobrze mnie wychowała, pokazała mi, co jest dobre, a co złe. Nauczyła mnie, jak czerpać dumę z pracy, i tego, że należy traktować ludzi tak, jak chciałoby się być przez nich potraktowanym. Ból sprawia przebywanie daleko od rodziny. Brak możliwości uczestnictwa w uroczystościach, rocznicach i tak dalej… We wszystkim, co jest ważne; ludzie chcą, żebyś tam był, kiedy ty jesteś po drugiej stronie kuli ziemskiej. To najcięższa rzecz w tym biznesie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości! Z kim chciałbyś mieć szansę współpracować? To ciężkie pytanie! Każdy, kto nie pracował w trasie z zespołem twierdzi, że chciałby pracować dla swojego ulubionego zespołu czy artysty. Każdy ma swój ulubiony zespół i myśli, że praca dla niego byłaby czymś wspaniałym. Tak naprawdę to najgorsza rzecz, jaką można zrobić! Ciągle będą z nimi problemy, nigdy nie sprostasz ich wymaganiom, a twój obraz idoli zupełnie się zmieni w styczności z rzeczywistością. To sprawi, że będzie ci przykro i będziesz bardzo zawiedziony! Staną się dla ciebie zwykłymi ludźmi. W twojej głowie gwiazdy rocka są niezniszczalne, niepokonane i legendarne, ale kiedy naprawdę je poznasz, stają się dla ciebie po prostu normalnymi ludźmi, jak ty i ja, i to będzie problemem. Nigdy nie chciej pracować ze swoimi idolami! Jednym z moich ulubionych artystów wszech czasów jest Slash. Slash jest rzeczywiście bardzo fajnym facetem, zawsze mnie wspiera, a ja dla niego pracuję. On jest artystą, który szanuje mnie za to, co robię, a ja szanuję go za to, kim on jest. On nie jest taką gwiazdą rocka, jak sobie wyobrażasz. Jest dobrym i naprawdę rozsądnym facetem. Pracowałem wcześniej z artystami, których kochałem, a teraz już ich nie kocham. To jest rzeczywistość. Nigdy nie chcę już pracować dla nikogo, kogo słucham i doceniam jako muzyka. Czego takie życie cię nauczyło? Jakie ważne doświadczenie zdobyłeś? Życie w trasie nauczyło mnie akceptacji i szacunku do

46

wszystkich rodzaju ludzi i ich kultur. Musisz mieć otwarty umysł. W rock n’ rollu nie ma zasad! Doświadczyłem wielu ważnych rzeczy – to coś, co ta praca pomaga mi zyskać. Doświadczyłem życia w tych wszystkich krajach i kulturach. O czym myślisz, widząc tłum ludzi wykrzykujących imiona swoich idoli w oczekiwaniu na show? Rozumiesz, co oni czują? Czy pamiętaszm jak to było na ich miejscu? Te dzieciaki płacą mój czynsz i moje rachunki. Muszę powiedzieć, że doskonale pamiętam, jak to było być tym dzieciakiem! Niektóre chwile w pracy znaczą o wiele więcej niż inne, np. widok płaczących dzieciaków w pierwszym rzędzie. Doceniam to, że ci fani potrafią być aż tak oddani. To nie są moi fani, ale fani moich przyjaciół. Oni znają każdą pieprzoną piosenkę, śpiewają każdy tekst, a to sprawia, że czujesz się, jakbyś widział osobę, którą sam byłeś. Kiedy siedziałeś w swojej sypialni, w Michigan, słuchałeś muzyki i znałeś każdy tekst piosenki, śpiewałeś je w twojej sypialni. Co powiedziałbyś komuś, kto chciałby podjąć taką pracę? Powiedziałbym: bądź przygotowany na długie godziny pracy, brak możliwości widzenia się z bliskimi przez większość czasu i piekielną przejażdżkę…


no rules in


backstage access

Job, tour & an incredible party! That’s how it goes with the Slash crew! And you know, these are not just empty words when you wake up and suddenly realize you got teleported to the cab and when you just regained your consciousness, the guys you were partying with a few hours ago have already been working... for two hours! You’re asking yourself-How is that even possible?! Let me introduce The Only Den Mother for Slash, Myles Kennedy & The Conspirators - Sam Risbridger!

annie christina laviour photography: annie christina laviour, private archives


What kind of job do you have? What do you do in your work? Well… On this tour I’m a production assistant, I deal with wardrobe, dressing rooms, hospitality, catering. Basically everything, just to make everybody happy! I take care of the band and the crew, equally. That’s my job, kind of like a tour mother. Tell me from the beginning, how did it all start? Did you need any special degree? No, I’m not really educated. I went to Chicago, I was in a bar, the best punk rock bar in Chicago at that time. I’ve met those two girls at the table, and it just happened. I was not too drunk, but drunk enough where I could talk to these girls and be confident, but not overconfident. Those two girls did wardrobe for Aerosmith and I became friends with them and they asked me a few months later to join them on tour with Aerosmith. What bands did you work with? How old were you when you started? I was about 23, 24 or something like that. I started with Aerosmith and Velvet Revolver. After that I worked with Stone Temple Pilots and then I was personal assistant to Marilyn Manson, I worked with Judas Priest (I did wardrobe) and, of course, Slash! Describe your normal work day. How many hours a day do you normally work? In general, it depends on a tour. We work a lot more hours as a crew than people think. The band gets to the tour bus or to the plane, then goes to the venue, plugs their guitars into the amps and does the show, but the crew is there for all the day! Tomorrow, I have to leave my hotel at 10a.m. and we go on stage at 9p.m., so that’s eleven hours. We are loading out the gear, setting up the stage, setting up the dress room and making sure everything’s alright! That means I work 14-15 hours a day. What did you want to do in your life before you started doing this? In high school I had no idea what I wanted to do. Once the counselor in high school asked me, “what do you wanna do for living? What do you wanna do in your life?”, and I told him I wanted to be a scout for female models. You know, I thought that would be a really good job for me then to go around the world and looking for beautiful women who pose for the magazines. That was my idea of a job. It’s because I wanted to be around beautiful women and hang out with them, of course. What do you think you will be doing in 10 years time?

Who do you want to become in the future? I hope in 10 years I’m gonna be close to be done with this and have enough money saved where I can retire, I mean I don’t want to quit working but I’d like to quit doing this. I don’t think that job has any place for me at 50 years old. In 10 years I’ll be 45. Maybe I’ll have enough money to move to Thailand and buy some land… I love Thailand. It’s my sanctuary. What do you do when you’re off tour? How do you spend your free time? I spend my time off in Thailand! [laughs] Every single year when I have time I go to Thailand, I spend months there and I decompress. I forget about all the stress of tour life and pressure of being professional. I wake up when I want, I drink what I want, I eat what I want, I sleep when I want. When I go there, I live my life there. What kind of music do you listen to? Is it only rock/ metal or maybe sometimes you need to listen to something totally different just to relax? That’s a really good question. Of course my #1 music would be rock. I like classic rock and I love metal and punk rock is what I’ve grown up with and I love it loud, good rock music, but you know, when I’m on tour with Judas Priest for a year, for example, I need to listen to something totally different than fucking heavy metal [laughs]. I love Rihanna, I love top music, I’m not gonna lie. I love hip hop, I listen to all kinds of music. I listen to classic oldies, 50s, 60s, 70s, I love pop-rock n’ roll. Ritchie Valens, Buddy Holly, all the classics, the seeds… Just good old rock n’ roll music! Just the standards, the beginnings of it all. It’s pop music, it’s happy, it’s easy to listen to. I have an “oldies” playlist on my iTunes, and I love playing it during my work day. You can’t always have so much rock, heavy music in your life, you know… What irritates you the most about your job or on the tour? I love my job! If anything about my job irritated me I probably wouldn’t be happy doing it. What irritates me is I can’t see my family when I want and what irritates me is that I can’t be on birthdays and weddings and funerals when I want, you know. That’s irritating, that’s hard. It irritates me that sometimes people think that I just party for a living and I actually do WORK for a living. I party for a living too, but it’s also work there so these things are irritating, I guess. How many people told you they would have liked to have your job? What are the most important features one must have to have this job? Every single person I’ve ever met told me they want to

49


do my job or at least to try it, but I think they don’t really understand it. I think, if you wanna tour the world with musicians, you have to be able to just get along with people. If you can’t be open-minded and be personable with people it’s not gonna work, because you have to be able to work with crew guys, with the band guys all the time, 24 hours a day you are with these people. When you’re working, when you’ve got the day off, any country, you’re gonna run with these people. You’re gonna have problems with people if you don’t agree with them all the time, so you have to be able to do that. What was the most awesome thing you experienced on tour? That’s pretty general question, really. I’ve been backstage and right next to massive idols, and I just work for them and I know them as friends, and they’re my bosses. I can see certain idols of mine talking to the other idols and I’m there… That’s awesome to me! Having people like Slash introducing me to the other idols of mine, for example, Lemmy from Motörhead… That was an awesome experience. That’s the moment in time when you realize the kind of life you live doing this work. How many countries did you visit? Do you find time to see anything in these countries or it’s only work work work…? It’s only work work work… I’m not really interested in museums or tourist sites. I’ve been to 52 countries I

56

think, and I’m actually one of the only people in this business, that actually counts the countries that I’ve been to. I actually pride myself on it, as I’m an American going to so many countries. I’m 34 right now, soon to be 35. As I’m an American I think it’s important for me to have visited so many countries doing what I love! I actually really hold a secret place in my heart for that, and I really pride myself! As being high school educated person, with no university or college degree. As I’m an American to have gone to 50+ countries visited I found that really impressive. Did any rock star ask you for something strange or special? What was it? What would you never do for them? I’ve worked with rock stars who did ask me for strange things. Every rock star has their own thing and every band member has their own specific thing... and if there is anything I would never do for them… I would never give blow jobs to the rock stars and I would never EVER introduce my girlfriend to the rock stars. First of all – I would never have girlfriend who would be interested with any rock star! What was the craziest adventure you had and with whom? I once had a rock star, very big classic rock band… One of the craziest things was giving me money to gamble with him in Vegas. That was pretty cool, I quiet like gambling and I can’t think of anything better than gambling


in Las Vegas with a legendary rock stars’ money! What’s it like to work with Slash? I’ve worked with Slash for over 7 years and Slash is one of my childhood heroes. He is a legendary, iconic guitarist and rock star. Guns N’ Roses were my favorite rock band when I was a child. He is one of the most down to earth, coolest, nicest bosses in general, of all the jobs I’ve ever done, no matter what. He is one of the coolest, and the good guy, he takes care of me, and I love him! It’s pleasure to work for him. I worked with plenty of people that were not that way. It’s just an absolute pleasure to work with somebody who is so down to earth, friendly and genuine. When you’re on tour do you get to see the same faces every day. Do you treat each other like family, do you keep in touch when the tour is finished,? It’s like any job. You’re gonna have people that you work with and they have common interests, and you get along with. You have to work with them, you have no choice, working with them means living with them. You have to share same hotels, shows, venues, airports, live on the tour bus, everything! Of course, you’re not gonna get along with everybody you work with, but they’re all of these people that you make connections with, get along with and you make friends with. It is a job, you have your friends at home, and the thing is that all of those friends at home are there, and you’re not home that much so you can’t keep up

with them but you just have to keep up with people on tour, even if you’re not working you know what they’re going through. You meet some people on the tour that are your lifelong friends and they understand you better than your family or the closest friends, because you live, you work, you drink, you fucking party, you fucking cry. The whole fucking thing. This is not a job, this is a fucking lifestyle. You have to make the choices at some point and this is the way you choose, so… If you had a chance to live your life again, would you change anything or you would do exactly the same? [laughs] You know, I wouldn’t change a fucking thing! You know, my life worked out better than I could’ve ever imagine it would. I’m living the dream! What in your job gives you pleasure, and what gives pain? I like being able to make my crew guys and the band members comfortable and happy. My mother raised me right, my mother taught me the difference between wrong and right and she taught me how to take pride of my work, and what I do is I treat people as I’d like to be treated. The pain is being away from family and friends, not being around people when they want or need you to be there. When they are getting married and your friends are getting buried, whatever it is – birthdays, weddings, funerals, anniversaries. Anything that’s important and people want you to be there

57


when you’re on the other side of the planet, and you ca- What did that lifestyle teach you? What kind of expen’t go there and be there with them, that’s the hardest riences did you gain? part of this business, no doubt about it! I think this job has taught me to accept all kinds of different people and all of different kinds of cultures. You Who else would you like to work for? have to be open-minded. There’s no rules in rock n’ roll. That’s a tough question! Everybody who doesn’t do this I’ve gained all of kinds of experiences, that is what this job thinks that they want to work for their favorite artists. job is giving me! I’ve experienced being in all of these Everybody has the bands they love, and they think that countries and cultures. would be amazing to work for them, but actually I think the worst thing I could ever do is work for my favorite What do you think when you see a crowd of people artist. 9 times out of 10 you’re gonna find problems with waiting for their idol and screaming? Do you underthem, you’re never up to their expectations, and in your stand their feelings? Can you remember what it was head you have a certain image of them and actually in like to be on their side? reality they’re gonna disappoint you and they’re gonna Those are the kids that pay my bills, those are the kids who pay my rent. I completely remember being that kid! be real people. There are times when that means more than other times It’s in your mind that rock stars are legendary and invin- like seeing kids crying from the front row. I appreciate the cible, but when you actually get to know them, they’re fact that fans are so dedicated. They aren’t my fans but gonna become just people, and that’s the problem. So, those are the people I’m friends with. The kids are singing you never wanna work with your favorite artist, never! every fucking song, every lyric, they just feel it, and you In my case, one of my favorite artist of all time is Slash, remember when you were that kid! It makes you feel the and Slash is actually really cool guy, and he is always ta- person you were. Sitting in your bedroom and listening king care of me and I work for him. He is an artist who to the songs and you know every fucking lyric, singing respects me for what I do and I respect him for who he is, these songs in your fucking bedroom, in Michigan. because he is not the rock star that you think he is. He is a good guy, he is a really reasonable person and I worked What would you advice would you give someone mafor other artists that I loved and now I don’t love. That’s king the same career choice as yours? the reality. I would never wanna work for anybody whose I would say, be prepared for long hours, a lot of time without your loved ones, and one hell of a ride... music I actually enjoy!

58


58


rock fashion

p u n

k not

’ s

dead małgorzata poznańska

translation: Jakub „Bizon” Michalski photography: courtesy of metropolitan museum of art / press photos


Karl Lagerfeld (French, born Hamburg, 1938) for House of Chanel (French, founded 1913) Vogue, March 2011. Courtesy of The Metropolitan Museum of Art, Photograph by David Sims


PUNK - hasło, które budzi wśród dużej części społeczeństwa negatywne skojarzenia. Muzyka dla wielu stanowi zaprzeczenie wrażliwości, a osoby jej słuchające odbierane są jako buntownicy znajdujący ujście swojej negatywnej energii nieprzemijającej niezgody w krzykach i agresywnym zachowaniu. Moda, której hołdują też nie miała lekko - podarte spodnie czy T-shirty, wytarte skórzane kurtki, ciężkie buty (najczęściej glany), kolce i ćwieki kojarzyły się z niedbalstwem, daleko im było do idealnego związku z artyzmem.

P

unk w modzie gości już od lat 70. XX wieku. Początków można doszukiwać się w duecie Westwood i McLaren, ekscentrycznej parze projektantki i producenta muzycznego. W sklepie Let It Rock mieszczącym się w Londynie oferowali prowokacyjny i agresywny styl w modzie – podarte i zniszczone ubrania, nity, kolce i agrafki. Wraz z niezgodą na panujący rząd zaczęto gloryfikować hasło „No future”. Dzisiaj przewrotnie moda głośno mówi: „Yes future”, pokazując punka w nieco łagodniejszej wersji. Obserwując pokazy z ostatnich Tygodni Mody np: w Mediolanie czy Paryżu nie sposób było nie zauważyć inspiracji tą awangardową subkulturą. Propozycje na najbliższy sezon jesień/zima 2013 to nowoczesna odsłona punka – futrzane czuby, kolorowe dodatki, łańcuchy przy eleganckich botkach i kozakach, szpilki i seksowny makijaż z czerwona szminką w roli głównej. O zapożyczenia z tej kontrowersyjnej bohemy pokusili się sami najwięksi: Fendi, Saint Laurent, Haider Ackermann, Diesel Black Gold, Junya Watanabe czy sam Karl Lagerfeld dla marki Chanel. W ich odsłonach punk jawi się bardziej glamour niż dirty.

56

PUNK – a word that has negative connotations among a large part of society. The music is for many the antithesis of sensitivity and its listeners are seen as rebels who try to turn their negative energy and their rebellious attitude into aggressive behavior and shouts. Their dress code was equally criticized – ragged jeans and t-shirts, worn out leather jackets, heavy boots (usually combat boots), spikes and pins were associated with being untidy and pretty far from anything that could be considered art.

P

unk has had its place in the world of fashion since 1970s. Its beginnings can be traced in the work of the eccentric Westwood/McLaren duo – she was a fashion designer and he was a record producer. In their London Let It Rock boutique they were favoring provocative and aggressive clothing style – ragged clothes, rivets, spikes and safety-pins. Punks’ rebellion against the government popularized the “No future” slogan. Today’s fashion states “Yes future” and shows punk from a more gentle side. Looking at the last Fashion Week shows in Milan or Paris, it’s hard not to notice that many designers nowadays are influenced by that avant-garde subculture. Their designs for autumn/winter of 2013 present a modern twist on punk – furry crests, colorful accessories, chains added to elegant winter boots or high boots, stilettos and sexy make-up with red lipstick. The greatest of the fashion world borrow from that controversial bohemian culture: Fendi, Saint Laurent, Haider Ackerman, Diesel Black Gold, Junya Watanabe or even Chanel’s Karl Lagerfeld. Their version of punk is more glamour than dirty.


HAIDER ACKERMANN - nonszalancki zestaw dla nowoczesnej punkówy. HAIDER ACKERMANN – nonchalant clothes for a modern punk girl

FENDI i kolorowa kita lisa na głowie przypominająca charakterystyczny czub punka FENDI and a colorful fox tail hairstyle, similar to punk spike

JUNYA WATANABE – bunt z czerwonymi ustami i lakierowanymi szpilkami JUNYA WATANABE – rebellious red lipstick and patent stilettos

SAINT LAURENT - skórzana ramoneska, mocne buty, monochromatyczny look = punk girl! SAINT LAURENT – leather jacket, boots, monochromatic look = Punk girl!

63


CHANEL mocno zaakcentował drapieżną sylwetkę, wykorzystując łańcuchy CHANEL – chains used to accentuate the rebellious, dangerous look


Na rynku funkcjonują również marki mające stale w swojej kolekcji ekstrawaganckie modele. Brytyjską RELIGION i włoski DIESEL łączy zamiłowanie do surowych wykończeń, luźnych krojów i pewnej niedbałości. Ich kreacje, bardziej dostępne cenowo, zachwycają nie tylko wielbicieli punkowego brzmienia. There are also some brands that offer extravagant designs permanently. British RELIGION and Italian DIESEL both love austere decors, baggy designs and some carelessness. They have more accessible prices and will amaze not only fans of punk music.

65


Rodarte (American, founded 2005) Vogue, July 2008 Courtesy of The Metropolitan Museum of Art, Photograph by David Sims

Jordan, 1977 Courtesy of The Metropolitan Museum of Art, Photograph from Rex USA

Sid Vicious, 1977, Courtesy of The Metropolitan Museum of Art, Photograph Š Dennis Morris - all rights reserved


The influence this nonconformist attitude has on fashion is greater than we think. On 9 April, the great New York Metropolitan Museum of Art opens an exhibition called “PUNK: Chaos to Couture”. The collection presented focuses on the relation between the “do it yourself” attitude of punk and the “made-to-measure” concept. Clothes from the 70s are confronted with the ideas presented by the 21st century designers. Mannequins, multimedia and loud music are only some of the elements of this very interesting exhibition that deals with the world in which all boundaries are crossed and etiquette is forgotten.

Wpływ punka na modę z pewnością będzie przez wiele kolejnych lat ewoluował i zaskakiwał wizją twórców. Przenikanie się styli, łagodniejsze bądź ostrzejsze formy buntu - to elementy, których możemy się spodziewać w kolejnych sezonach.

The influence punk fashion has on modern brands will further evolve and surprise thanks to the designers’ imagination. Style blending and different forms of rebellion are what we can expect in the seasons to come.

Rei Kawakubo for Comme des Garçons, 1982 (Japanese, born 1942, founded1969). Courtesy of The Metropolitan Museum of Art, Photograph by Peter Lindbergh

Wpływ tej nonkonformistycznej postawy na modę jest większy, niż nam się wydaje. Znamienite w swojej klasie i tematyce Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku otwiera 9 maja wystawę „PUNK: Chaos to Couture”. Kolekcja dzieł skupiać będzie uwagę na relacji między punkową koncepcją „zrób to sam” a koncepcją krawiectwa „zrobione na wymiar”. Ubrania z lat 70. zostaną skonfrontowane z wizją światowych projektantów XXI wieku. Manekiny, multimedia i towarzysząca mocna muzyka to tylko niektóre z zapowiedzi tej bardzo ciekawej podróży po świecie przekraczania granic i niedbania o konwenanse.


FOLK zdjęcia / photography: Barbara Duchalska wizaż, stylizacja / make up, styling: Agnieszka Flisak blenda / reflector: Jacek Skrzypek realizacja / production: style’n’roll

rock style pages

ROCK zdjęcia / photography: Urszula Nowak stylizacja / styling: Ursuna Nowak wizaż / make up: Agnieszka Flisak realizacja / production: style’n’roll

FOLK „Jeżeli nerwica ma polegać na tym, że człowiek pragnie dwóch, zupełnie sprzecznych ze sobą rzeczy naraz, to, owszem, w takim razie jestem wariatką! Wiem, że przez całe życie będę się miotała pomiędzy różnymi, wykluczającymi się nawzajem pragnieniami” - Sylvia Plath

rock

e c a f o w t wom an

„If neurotic is wanting two mutually exclusive things at one and the same time, then I’m neurotic as hell. I’ll be flying back and forth between one mutually exclusive thing and another for the rest of my days.” - Sylvia Plath















rock axxess polska

materia nasalonach Agata sternal, foto: agata sternal, Dominik Ostrowski, www.facebook.com/materia.metal

Wystąpili w talent show i zachwycili jurorów. Zdobyli ich serca kołysanką . Czy zdobywają serca fanów? Jacy są? Co lubią, a czego nie? Odpowiedzi na te pytania, znajdziecie poniżej.


Działacie od czterech lat, ale tak naprawdę zrobiło się o was głośno, no, od powiedzmy… Michał: Dwóch lat. Największe kopyto to był Woodstock. Znaleźliśmy się tam, bo udało nam się wygrać konkurs. Wtedy zobaczyło nas mnóstwo ludzi. I to jest fakt, ale, jak graliśmy koncerty u nas w mieście lub w okolicy, to znajomi i znajomych znajomi nas oglądali, i publiczność też rosła. W tym czasie jeździliśmy też na różne przeglądy i sami organizowaliśmy sobie koncerty, i nie zawsze było tak, jak byśmy chcieli. Po Woodstocku faktycznie ludzi pod sceną było coraz więcej i więcej. Wielu ludzi po koncercie podchodziło do nas i mówiło: „Hej, widzieliśmy was na Woodstock”. Jednak z drugiej strony nie jest też tak, że dzwonią kluby lub organizatorzy i mówią: „Przyjedźcie tu i tu, my wam damy dużo pieniędzy, a wy zagracie koncert”. Koncerty i występy raczej sami sobie ogarniamy, tym bardziej, że to jest niszowa muzyka, która nie leci w radio. Chcielibyście, żeby naprawdę duże kluby do was dzwoniły? Tadeusz: Kurde, kto by nie chciał. Jasne, że byśmy chcieli, ale to, że nie dzwonią nie sprawia, że się dołujemy albo nie chcemy grać. Nasza sytuacja jest jaka jest, dla nas jest satysfakcjonująca, sprawia nam duża radości, a najważniejsze, że możemy grać i tworzyć. Wiesz, możemy grać koncert dla bardzo małej publiczności, a będziemy go wspominać najlepiej ze wszystkich. Czasami, nawet jak jest pięć osób pod sceną, może wytworzyć się tak niesamowita interakcja, że będzie bardzo fajnie. Który koncert na trasie TORTOUR wspominacie najlepiej? Michał: Zależy jak na to spojrzeć. Najwięcej ludzi było w Szczecinie, ok. 160-170. Ale to był pierwszy koncert. Tadeusz: Następnego dnia graliśmy w Goleniowie, gdzie była może 1/5 tego. Jak dobrze liczę, to 20 osób, a mimo to wytworzyła się tak niesamowita atmosfera, że ja osobiście bardzo miło wspominam ten koncert. Przyszła garstka ludzi, ale widać było, że wszyscy byli niesamowicie zadowoleni z tego, jak tam zagraliśmy. I to jest dowód na to, że można się dobrze bawić na koncercie, gdzie jest mało osób, a także może on być satysfakcjonujący dla sa-

mego artysty. Michał: Koncert w Węgorzynie był najsłabszy pod względem frekwencji, bo w Goleniowie to chyba było więcej osób niż Tadziu mówi. Według mnie to ze 40 osób… Tadeusz: Razem z muzykami, to było 40. Michał: A w Węgorzynie z biletów naliczyliśmy 17 osób, ale mimo to było mega fajnie. Koncert koncertem, ale kiedy skończyliśmy set zaczęliśmy jammowiać chyba do 4 w nocy i też się super bawiliśmy. Tu chodzi o to, żeby nie patrzeć na to, ile przyjdzie ludzi, tylko się dobrze bawić. Tadeusz: Dobrze się bawić i robić swoje. Jak byście określili muzykę, którą tworzycie? Pytam o to dość często, bo „rodzajów” muzyki ostatnio potworzyło się bardzo dużo, niektóre tak dziwne z nazwy, że nie wiadomo, o co chodzi. Tadeusz: Ja sam mam dość często problem z odpowiedzią na to pytanie. Można powiedzieć, że to, co gramy pochodzi od metalu. Natomiast wydaje mi się, że jakiejś konkretnej szufladki dla tej muzyki nie ma. Wynika to z tego, że jest duży rozstrzał w naszych kompozycjach. Niektóre są nawet rockowe, a niektóre takie, że trudno mi jakąś nazwę do tego znaleźć. Ostatnio chyba rytmiczny metal, gdzie dużą uwagę przywiązuje się do akcentów i polirytmii. Ale to nie obejmie wszystkiego, co stworzyliśmy. Są zespoły, które grają tylko w taki sposób, ale my do nich nie należymy. Reasumując, jakiejś konkretnej nazwy nie podam, bo po prostu nie wiem. Michał: Ja w sumie też nie wiem. Wynika to z tego, że nie skupiamy się na tym, żeby robić skonkretyzowany gatunek muzyki, tylko robimy sobie numery, które robimy i tyle. Później nie zastanawiamy się, jak to się nazywa albo jak powinno się nazywać. Wiesz, przychodzi impuls na taki, a nie inny kawałek i go po prostu robimy. Tadeusz: Dużą wagę przywiązujemy do tego, żeby nasza muzyka była emocjonalna, lekko dołująca czy wręcz rozpaczliwa. Robimy tak, bo wychowywaliśmy się na Kornie

77


i od tego zaczęła się ta nasza muzyka. Te nasze korzenie muzyczne mają wpływ na to, co robimy dzisiaj i tak samo jest z muzyką Korna, też trudno ją zakwalifikować do konkretnego gatunku. Ich granie jest typowe dla nich. Szczególnie ich pierwsze płyty. A jak powstał wasz zespół? Udało mi się dowiedzieć, że już w szkole podstawowej stawialiście pierwsze kroki, ale mniemam, że pani od polskiego nie wybierała was do śpiewania na apelach szkolnych. Michał: W zasadzie to było tak. Graliśmy w zespole, który się nazywał Hame. Ja miałem 10 lat, a chłopaki – po 11. W sumie nie pamiętam tak dokładnie, jak to się zaczęło. Na pewno wpływ na to mieli nasi rodzice, bo to oni jeździli po weselach i coś tam sobie grali w formie chałtury. Ojciec miał prywatną szkołę muzyczną i tam zapisaliśmy się na gitary i zaczęliśmy grać. Nie pamiętam konkretnego momentu, kiedy zaczęliśmy mieć zespół. Ale pamiętam, jak skończyło się granie z Hame. Ja miałem problemy z uchem i musiałem przestać grać. Pani doktor mi powiedziała, że nie mogę słuchać głośno muzyki, bo szkoda słuchu. Przez to miałem przerwę w graniu. Nawet rodzice wtedy nie zgadzali się na to, żebym grał i słuchał muzyki, przynajmniej bardzo głośno. No i po dwóch latach zespół się rozpadł. Tadeusz: Chyba jednak po roku się rozpadliśmy. Michał: A może po roku? Tadeusz: To były bardzo intensywny rok. Graliśmy w każdym możliwym momencie. Od dziecka kręciła nas muzyka i temat grania. Muzyka powoduje coś magicznego, nieuchwytnego. Nawet ciężko mi opisać to słowami. Chodzi mi o uczucia i emocje, które odczuwa się w trakcie grania. To jest takie coś jak ekstaza. Po prostu dotyka to drugiej natury człowieka, której nie widać na co dzień. Poza tym w trakcie grania można doświadczyć niesamowitej interakcji z drugim człowiekiem. Ja na przykład bardzo lubię koncerty, na których scena jest nisko, zespół jest blisko publiczności i nie ma bariery między publicznością a muzykami. To jest niesamowite uczucie, kiedy widać, jak ludzie pozytywnie reagują na muzykę, którą się komponuje. Takie doświadczenia zostawiają taką rysę na głowie, że później nie wyobrażasz sobie, żebyś mógł robić coś innego. Macie wykształcenie muzyczne? Tadeusz: Akurat ja z bratem nie mamy, ale nasz perkusista skończył drugi stopień szkoły muzycznej. Gitarzysta, którego dzisiaj z nami nie ma, bo akurat jest dość poważnie chory, też skończył drugi stopień. Michał: Nasz gitarzysta może nie jest już poważnie chory, bo go właśnie wyleczyli. Adrian miał zabieg na serce, ponieważ wykryli u niego wrodzoną wadę serca. Już jest po zabiegu, leży w szpitalu w Poznaniu. Niedługo wychodzi, ostatnie koncerty na trasie zagra z nami.

78

Da radę? Michał: Oczywiście. Adrian jest totalnym zapaleńcem, dla niego to nic trudnego. Ma najdłuższy staż grania w zespołach z nas wszystkich. Po tym jak nasz pierwszy zespół się rozpadł, to Adi zawsze gdzieś tam sobie grał, głównie w zespołach w Szczecinku. Ja jeździłem w tym czasie na rowerze. Tadziu też jeździł na rowerze. Później z Adim założyli kapele i strasznie byłem zazdrosny o to, że oni mają, a ja nie. Strasznie mnie ciągnęło do grania i tym sposobem znów się połączyliśmy i zaczęliśmy dalej działać. Wyobraźcie sobie teraz sytuację, że dostajecie najlepszy menagement na świecie. Macie możliwość nagrania płyty w najlepszych studiach na świecie. Trasa, na którą pojedziecie wyprzeda się w 100%. Tylko jest jeden haczyk. Muzyka, którą musicie wykonywać, totalnie odbiega od tego, co tworzycie teraz. Jest wręcz sprzeczna z tym, co robicie teraz. Zgodzilibyście się? Michał: Wątpię, żebyśmy się zgodzili. To jest naplucie fanom w twarz tak naprawdę. Chociaż wiesz, nie można też mówić na 100%, że byśmy tego nie zrobili, bo życie bywa różne i przewrotne. Ludziom czasem odbija pod wpływem sławy i pieniędzy i uważam, że gdybyśmy tak zrobili to byłoby to coś strasznego. I takie zdanie mam na przykład jeżeli chodzi o Agnieszkę Chylińską. Dawno temu robiła fajną muzykę, a jej ostatnie utwory to jest coś strasznego. Dla mnie to jest zniewaga ludzi, którzy do czasu tego albumu jej słuchali. Tadeusz: Ja mam może trochę pedantyczne podejście do własnej muzyki. Gdybym się zgodził na taki scenariusz, gdybym miał wbrew własnemu sumieniu coś robić, to mniemam, że bardzo szybko nabawiłbym się depresji. A jeszcze jakbym miał potem spojrzeć komuś w oczy i patrzeć na własne odbicie w lustrze, to chyba bym po prostu padł. Jestem przeciwny graniu i tworzeniu wbrew sobie. Michał: To już nie jest sztuka wtedy. Tadeusz: Tak, masz rację. Wiesz, to, co się obserwuje w mediach to też nie jest sztuka, tylko produkt. Taka bańka, która z zewnątrz wygląda ładnie, a w środku nic nie ma. I to kompletnie rozmija się z pojęciem sztuki. A słuchacie muzyki w radiu? Michał: Raczej nie. Nawet telewizora w pokoju nie mamy, a ten w dużym pokoju się kurzy. Radia też nie słuchamy. Chociaż jak jedziemy samochodem i płyty są już tak porysowane od wielokrotnego odtwarzania, że nie da się ich odtwarzać, to puszczamy radio. Ale jest jedna czy dwie stacje, które tolerujemy. Muzyki popularnej w popularnych stacjach nie da się znieść. To jest makabra jakaś. Każdy numer jest taki sam. Wałkuje się to samo. Łatwo jest mieć zespół? Michał: jak się chce, to wszystkie wyzwania są łatwe. Można szukać problemów na siłę, ale można też rozwią-


photo: Agata Sternal

zywać te, które faktycznie się pojawiają i iść dalej. Zdarza się, że dla niektórych problemem jest zadzwonić gdzieś, ogarnąć coś związanego z koncertami. Dla nas, przynajmniej dla mnie, to jest przyjemność. Wtedy mam poczucie, że żyję i że zespół do czegoś dąży i ja do czegoś dążę. A jeżeli chodzi o stosunki między nami w zespole, to na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, kiedy byliśmy na siebie źli. Ale każdy z nas ma taką zasadę, że zaraz rozmawiamy o takim problemie, nie dusimy go w sobie. Moja mama zawsze mówiła, że rozmowa jest najważniejsza, bo bez niej do niczego się nie dojdzie. My z zespołu czerpiemy cały czas przyjemność i trwale dążymy do celu. Marzenia nie spadają nagle z nieba. Marzenia to pewnego rodzaju praca. Lubicie życie w trasie koncertowej? Michał: Jasne, że tak. To jest to, co nas kręci. Nie pytam o to, co dzieje się w hotelach. Michał: Hoteli to raczej nie ma. Standardowo rozbijamy się po znajomych lub szukamy jakiś tańszych opcji, bo wiadomo, że hotele pochłaniają bardzo dużo pieniędzy, a pieniędzy mamy tyle, ilu ludzi przyjdzie na koncerty. Pierwszą dużą trasę zagraliśmy w wakacje. Kak wróciliśmy do domu i usiedliśmy w sali prób, pierwsze co się nasunęło, to: „kurczę ale szkoda, że się skończyło”. I od razu stwierdziliśmy, że trzeba organizować kolejne koncerty. Mnie osobiście niesamowitą radość sprawia granie koncertów, pomijam spotykanie znajomych albo spotkania po samym koncercie. Zabawne jest nawet to, jak auto się psuje na trasie. O, popsuł wam się samochód? Tadeusz: Tak, na poprzedniej trasie psuł się wielokrotnie. Wiele razy musieliśmy go pchać, próbowaliśmy go od-

palić na najróżniejsze sposoby, a okazało się, że wystarczyło dokręcić jeden malutki kabelek, który otwierał dopływ paliwa. Mieliśmy kilka przygód, ale zdecydowanie odradzam zakup starych aut. Powiedzcie mi, jak powstała płyta? Które piosenki są dla was najważniejsze? O czym one są? Bo wydaje mi się, że wy wiecie to najlepiej. Tadeusz: Płyta w zasadzie dotyczy dwóch aspektów, nawet lirykę można odbierać dwojako. Na naszą płytę można spojrzeć jako na zbiór globalnych problemów, ale jednocześnie można ją odbierać bardziej osobiście. Ostatnio słuchałem My Sin. Mimo że to mój brat napisał tekst do tej piosenki i generalnie zamysł był taki, że piosenka jest kierowana do drugiej osoby, to kiedy ją gram, ta piosenka bardziej działa na mnie samego niż na innych. My śpiewamy o własnych problemach czy rozterkach. Są też utwory, które jak System Falls opowiadają o globalnych zjawiskach. Tylko pamiętaj, że my raczej nigdy w bezpośredni sposób nie mówimy o rzeczach, które nas interesują lub dotykają, tylko w sposób metaforyczny. Dzięki temu odbiór może być bardzo różny. Michał: To jest płyta przekrojowa jeżeli chodzi o naszą twórczość. Na Case of Noise jest utwór, który nagraliśmy chyba jako trzeci. Są też numery, których nie było na naszych wcześniejszych nagraniach. Postanowiliśmy wybrać kawałki, które naszym zdaniem najlepiej określają nas i naszą twórczość. To pierwsze nasze tak poważne nagranie. Pierwsza płytę nagraliśmy własnym sumptem, epkę nagrywaliśmy w zasadzie u siebie w domu, a teraz pan Andrzej Puczyński zaprosił nas do studia i wiedzieliśmy, że to będzie poważna sprawa. Dlatego wybraliśmy numery, które najlepiej określają to, co robimy.

79


photo: Dominik Ostrowski

Tadeusz: Na płycie jest numer, który się nazywa Szajba. Jest prawie instrumentalny, bo Michu tam wykrzykuje tylko „A”. To też nie jest tak, że to jest numer o niczym. To numer o czymś, ale trudno powiedzieć, o czym. Sens płynie – tak mi się wydaje – od nas ze środka. To nasze osobiste przemyślenia. To, że nie ma tekstu, nie znaczy, że nie ma warstwy lirycznej. Oznacza to tylko tyle, że jest wielowymiarowe i na każdego działa inaczej. Ja np. bardzo to lubię, bo nie lubię bezpośrednio dotykać pewnych tematów. Dlatego ten numer jest moim ulubionym – bo jest uniwersalny. Z jednej strony to może być radość, z drugiej – smutek. Dla każdego to, co chce. Można to interpretować jako typowo techniczny numer. Taka zabawa wokalowa. Tam wokal idzie razem z gitarą i ktoś może to odebrać jako instrumentalne podejście do samego wokalu, także ja też na początku ten numer

80

właśnie tak odbierałem, bo byłem tak niesamowicie nim zajarany, samą piosenką i ideą. Na początku miał on dla mnie tylko takie znaczenie instrumentalne, ale szybko się to przemieniło w podejście emocjonalne, tak jak przy większości naszych piosenek. A pan Andrzej pomagał? Michał: W samym nagraniu? Tak ogólnie. Michał: On pomógł nam bardzo w kwestiach psychicznych. Jest bardzo mądrym gościem i pobyt u niego w studio dał nam dużo dystansu do tego, co robimy. On doszedł do tego, do czego my dążymy wiele lat temu i wie, jak to wszystko wygląda. Mówił nam bardzo przydatne rzeczy, które warto zapamiętać. Pan Andrzej to na-


prawdę skromny gość mimo tego, co dokonał w świecie muzyki. Dla niego nadal najważniejsza jest sama zajawka na muzykę, a nie pieniądze. Pobyt u niego uświadomił nam, że nie można myśleć o sobie jak o nie wiadomo kim. Bo dla jednego jest się kimś, a dla innego już nikim. Przykładowo James Hetfield nie powinien się uważać za nie wiadomo kogo. Ja go znam i wiem, kim jest i co zrobił, ale moja mama może już nie mieć pojęcia, kto to jest. Masz rację, moja mama też by go na pewno nie rozpoznała, a jak go słyszy, to każe natychmiast ściszyć. Michał: No właśnie, dlatego nie można uważać, że jest się kimś lepszym niż się faktycznie jest. Bo wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi i każdy powinien robić sobie to, co uważa za stosowne i co mu sprawia przyjemność.

Tadeusz: Na tej samej imprezie, ale na innej scenie. Ale jeżeli spojrzeć na to czasowo, to faktycznie graliśmy przed Matallicą. Nawet dzisiejszy koncert jest pewnie przed jakimś koncertem Metalliki. Jasne, więc inaczej. Jak wspominacie Sonisphere? Tadeusz: To było bardzo dawno i było dużo energy drinków.

photo: Agata Sternal

Mieliście okazję grać przed Metallicą. Michał: To tak nie do końca, bo graliśmy na innej scenie.

Michał: Generalnie w porządku i bardzo fajnie. Tylko ja byłem zaniepokojony o naszego bębniarza, bo graliśmy na dachu autobusu i tam było bardzo mało miejsca.

Tadeusz: Jednym z moich ulubionych zdarzeń z koncertów klubowych jest moment, gdy z gitarą schodzę ze sceny i gram wśród ludzi. To jest dla mnie coś niesamowitego, ale nie dzieje się na każdym koncercie. W sumie to nie wiem, od czego to zależy, że ja czuję, że to dobry moment żeby to zrobić. To się dzieje tylko na koncertach kameralnych.

photo: Agata Sternal

No właśnie, tam jest strasznie mało miejsca. Michał: Zgadza się. Tam jest szeroko, ale bardzo wąsko i wysoko – w końcu to dach autobusu. Pamiętam, że była masakra z wnoszeniem sprzętu, schody jak drabina. Ale to było tak zorganizowane, że grała kapela na dużej scenie, a w przepince na dużej scenie grała kapela na małej scenie. Pamiętam, że bardzo miłe było to, że ludzie, którzy w tym czasie szli po browar, zatrzymywali się i słuchali tego, co gramy. To było bardzo przyjemne. Oczywiście tam było bardzo dużo ludzi i to była dla nas duża promocja. Ale ja tak jak Tadziu wole grać koncerty, podczas których mam lepszy kontakt z publiką. Nie ma co ukrywać, że na Woodstock czy innych festiwalach nie ma takiej swobody, jak na klubowych koncertach. Nie można tak swobodnie pogadać, czy przybić piąteczki, ale festiwale też są ważne i są fajną promocją, czasem dają też fajny sprzęt do zagrania.


Zdarzyła wam się sytuacja, że ktoś was rozpoznał np. po nazwie? „Materia, Materia… ja was znam z Woodstock”? Michał: Mnie się taka sytuacja zdarzyła nawet na tej trasie, na koncercie. Najpierw graliśmy w Szczecinie, a później w Goleniowie. Potem nawet wróciliśmy z powrotem do Szczecina do naszych kolegów. Poszliśmy do pewnego klubu. Stoję sobie przy barze, podchodzi jakiś koleś i czuję, że patrzy na mnie z boku. Nagle do mnie mówi: „To ty, ten. Jesteś ze Szczecinka?” Ja na to, że tak, a on: „Grasz w Materii?” Ja na to, że tak. Powiedział jeszcze, że nie mógł być na koncercie, ale bardzo mu się podoba to, co robimy. Mnie się zrobiło bardzo miło. Później poszliśmy razem, usiedliśmy przy stoliku z jego znajomymi i naszymi, no i napiliśmy się razem piwa. Dla mnie to była bardzo miła sytuacja, bo nie zdarza się ich wiele. Miłe jest to, że ludziom podoba się nasza muzyka. Mnie nie obchodzi splendor i pokazywanie twarzy na okładkach. Fajne jest to, jak ludzie doceniają to, co się robi, bo my w naszą muzykę wkładamy 100% siebie. Nasz znajomy kiedyś powiedział, że dla artysty najważniejsze są brawa po koncercie, bo wtedy wiadomo, że się podobało. Pieniądze nie zastąpią uczuć i emocji, jakie dają brawa od zadowolonej publiki. Michał, czy ty jakoś szczególnie trenujesz swój głos? Michał: Nie. Nigdy nie brałem lekcji śpiewania. Raz tylko mieliśmy okazję brać udział w warsztatach z panią Elą Zapendowską przed programem. Jednak szło to zupełnie w inną stroną, bo to nie ten styl śpiewania. Nigdy się nie uczyłem od kogoś technik śpiewania. A zaczęło się tak, że puszczałem sobie w domu muzykę na maksa i próbowałem zbliżyć się brzmieniowo do wokalisty, który mi się podobał. Później zacząłem obczajać nowe patenty, że jeżeli zacznę wydobywać dźwięk gdzieś niżej to będzie inaczej, a jak wyżej, to też będzie inaczej. Ćwiczenie to podstawa. Nie da się nauczyć czegoś ot tak i już. To jest tak samo jak z jazdą samochodem. Jak chcesz się nauczyć, to musisz sam jeździć, a nie siedzieć obok i patrzeć. Myślisz, że każdy może śpiewać? Michał: Drzeć mordę albo growlować wydaje mi się, że może każdy. To nie zależy od predyspozycji, chociaż też trzeba mieć poczucie rytmu. Nie musisz mieć rozwiniętego słuchu, bo nie trzeba jakoś specjalnie trafiać w dźwięki, chociaż są na to patenty. Najgorsze jest to, jak ktoś nie ma poczucia rytmu, bo tego jest się bardzo ciężko nauczyć. W sumie to nie wiem, czy się da. Także drzeć mordę może każdy. Dobrym przykładem są kibice, bo oni to potrafią robić. Tadeusz: Myślę, że świetnie by się odnaleźli na scenie metalowej. Natomiast jeżeli chodzi o wokal, to dużo zależy od psychiki. Na gitarze czy na innym instrumencie to jest to kwestia manualna. Czasem ktoś mnie prosi, żebym na sucho coś zaśpiewał i wydobył z siebie growl, a ja po prostu nie mogę. Oczywiście potrafię, ale gdzieś tam z tyłu głowy pojawia się taka blokada. Jeżeli nie ma

82

okoliczności muzyki to się nie da. A na koncercie jest czasem tak, że jak coś fajnie brzmi. to już wiem, że jak zaraz ryknę do tego mikrofonu to będzie dokładnie to, o co mi chodzi. Dlatego wokal to coś, do czego trzeba podchodzić pewnie. Wydaje mi się, że większość wokalistów, szczególnie początkujących, ma problem z tą barierą psychiczną. Pewnie boją się, że im się nie uda i wtedy się faktycznie nie udaje. Michał: Zgadzam się z tobą w 100%. Pewność jest bardzo ważna. Sam się czasem na tym łapię, że sobie gram jakiś numer i zaczynam się zastanawiać, czy mi się uda wyciągnąć jakiś dźwięk… Tadeusz: I wtedy się właśnie nie udaje. Michał: Dokładnie. Czasem już niby jestem zmęczony i przypuszczam, że mi coś nie wyjdzie. Kiedy widzę, że ludziom się mega podoba, gramy bis, np. numer Inside (który jest wokalnie nie najprostszy, bo trzeba tam wyciągać wysokie dźwięki). Wtedy emocje sprawiają, że się nad tym nie zastanawiam, wszystko idzie jak z płatka i jest super. Psychika jest bardzo ważna. Tadeusz: W piosence B17 na letniej trasie koncertowej wymyśliłem sobie bardzo wysoki wokal i go po prostu śpiewałem. Jak wróciliśmy z trasy. usiadłem i uświadomiłem sobie, jaki ten dźwięk jest wysoki i aż się chwyciłem za głowę, że tak potrafię. Od tamtej pory mam problem, żeby to zaśpiewać. Zbliża się ten moment w piosence, a ja sobie myślę, że ni chu chu nie dam rady. Dlatego psychika jest ważna na wokalu, bo tu to dokładnie widać. Z gitarą jest w sumie tak samo. Jak się nastawisz, że coś nie zabrzmi, to nie zabrzmi choćby nie wiem, co. A może się stać zupełnie inaczej. Na jednym z koncertów przestała mi grać gitara – tragedia, ale co miałem zrobić? Wziąłem gitarę zastępczą i szło mi to jak krew z nosa, ale zagraliśmy koncert. Po występie podszedł do mnie koleś i mówi: „Ale wy super gracie”. Ja już w trakcie koncertu wiem albo domyślam się, jak to będzie. Mnie się może wydawać, że coś jest nie tak, a publiczność wcale tak tego nie odbierze. Wiadomo, że jak się tworzy muzykę, to chce się być perfekcjonistą – zwłaszcza kiedy ma się takie pedantyczne podejście jak ja. Staram się tego wyzbyć, ale nie jest to łatwe. Mam nadzieję, że się kiedyś tego nauczę. Macie albo miewaliście tremę? Tadeusz: Ja dzisiaj mam. Gramy na jedną gitarę i muszę jakoś zapełnić tą brakującą przestrzeń, jest to jakieś wyzwanie. Ale spotkaliśmy się już z opiniami, że mimo wszystko tej drugiej gitary nie brakowało. Nasi koledzy z zespołu, z którym gramy też grają na jedną gitarę i tez to nieźle brzmi. A widziałem przed koncertem, że trochę niepewnie do tego podchodzili. Lipali też gra na jedną gitarę. Ja wiem, że to inna muzyka, ale jednak. Tadeusz: No właśnie. Trzeba bardzo uważać, żeby sobie


nie spierniczyć wszystkiego we własnej głowie. Trzeba do wszystkiego podchodzić z dystansem. Zresztą nie odnosi się to tylko do muzyki. Tak jest też w życiu – jeżeli się pesymistycznie podchodzi do przyszłości, to wszystko się tak układa. Próbowaliście swoich sił w różnych talent show. Rozmawiałam z kilkoma osobami na ten temat i większość z nich uważa, że żeby wziąć udział w takim programie. trzeba mieć poukładane w głowie. Jak wy to odbieracie i co sądzicie o takich programach? Tadeusz: Takie programy dają dużo. Ogromną promocję, przede wszystkim. Nie ma innego sposobu, żeby osiągnąć dużą popularność w tak krótkim czasie. A to, że niektórzy sobie z tym nie radzą, może mieć właśnie związek z tym, że nagle można sobie uświadomić, oczywiście złudnie, że chwyciło się Pana Boga za nogi. Czasem spotyka to osoby, dla których najważniejsza nie jest sama pasja do muzykowania ale inne, poboczne sprawy. Tak, jak mówiliśmy wcześniej, pieniądze itd. Wydaje mi się, że takie programy mają tylko pomóc, żeby dalej tworzyć własną muzykę i to co się kocha. Michał: Poszliśmy tam z Tadziem do Szansy na Sukces i śpiewaliśmy w Sali Kongresowej, żeby wystąpić w naszych koszulkach. Ludzie tam nas docenili jako zespół, a nie jako wokalistów. Tydzień później byliśmy przed nagraniem na warsztatach, gdzie byli ludzie mniej więcej w naszym wieku, którym strasznie zależało, żeby być

wokalistą. My patrzyliśmy na to z boku i z dystansem… Tadeusz: Nigdy po prostu nie marzyliśmy o tym, żeby grać solo. Michał: No właśnie. I wtedy zauważyliśmy, że oni jakoś bez sensu się spinają. Skoro chcą śpiewać, to niech śpiewają i tyle. My zagraliśmy na kilku przeglądach. Na niektórych wygraliśmy, na innych – nie i nie sądzę, żeby to dużo zmieniło. My gramy już od kilku lat i przeglądy czy talent show raczej w zespole nic nie zmienią. Nadal będziemy robić to, co lubimy, czyli grać. A jeżeli dzięki temu na koncertach pojawi się więcej ludzi, to wspaniale, bo co by nie mówić, to takie przedsięwzięcia są mega promocją dla zespołu. Tadeusz: Mnie granie w Materii przyniosło jedne podstawowy dylemat, jak zrobić kolejny numer, żeby to fajnie zagadało i żeby była rzeźnia. Nic innego poza tym mnie nie obchodzi. Może to dziwne podejście, ale wydaje mi się, że wszystkie pozostałe sprawy są poboczne. Wiadomo, że dopóki nie mamy menagera, nie jesteśmy odpowiednio wypromowani i promocją musimy się zajmować sami. Ale w tej kwestii doskonale sprawdza się Michał. Michał: To proste. Samo załatwianie klubów na koncerty itd. Ale to muzyka jest najważniejsza – granie w zespole, a nie dzwonienie czy promowanie. Grafikę na płytę robiliście sami?

83


Michał: Nie. Robił ją Błażej Depczyk, który jest architektem. To nasz kumpel ze Szczecinka. Jest strasznie zdolny i w swoim fachu i czerpie z tego satysfakcję. Błażej ma fajne wizje. Wiadomo, że razem w tym projekcie działaliśmy, ale to on wszystko wykonał, zaprojektował i nadzorował. To na jego ręce trzeba składać podziękowania i gratulacje. A jak będę kiedyś bogaty, to na pewno zlecę mu zaprojektowanie domu. Tadeusz: Logo zrobił nam nasz przyjaciel Kuba Trzciński, który zresztą nam bardzo pomagał w zakresie grafiki. Logo zespołu i grafika na płycie jest jego autorstwa. Michał: Z Kubą znam się od trzeciego roku życia. Kuba zawsze robi nam plakaty, banery, loga, bo ja się na tym zupełnie nie znam. Jakie jest wasze największe marzenie? Michał: Moje największe marzenie jest takie, żebym nie musiał robić nic innego, tylko grać próby i koncerty. I tyle. Żebym np. nie musiał dzwonić do klubów i robić plakatów, bo to zabiera dużo czasu. Ja chcę grać i tyle. A co do dużych scen, to pewnie byłoby fajnie, ale i tak wolę koncerty klubowe. Tadeusz: Ja podłączam się do marzeń brata. Wiadomo, że chciałbym poświęcić cały dzień na granie, ale mimo to moim największym marzeniem jest, żeby kiedyś udało mi się skomponować taką muzykę, z której będę idealnie zadowolony. Na ten moment jeszcze mam różne podejście do swojej twórczości, ale to wynika z mojego pedantyzmu. Chwilami jestem opętany i szaleję ze szczęścia, a czasem widzę tylko niedociągnięcia. Ale to wynika z mojej psychiki i osobowości. Dlatego marzy mi się taki perfekcyjny numer. Czyli to jeszcze nie jest czysta Materia w Materii? Tadeusz: No właśnie, to jest rzecz gustu. Mówi się, że Metallica skończyła się po Kill’em All, a moją ulubioną płytą

jest St. Anger. To tylko i wyłącznie rzecz gustu. Michał: I całe szczęście, że tak jest. Nikt nikomu nie każe słuchać jakiejś muzyki. Tadeusz: Wyobraź sobie jak by to były, gdyby każdy miał taki sam gust. To jest jakaś abstrakcja. Więc, wracając do pytania o naszą płytę, wydaje mi się, że stać nas jeszcze na dużo. Widzę progres w tym, co robimy i co się dzieje. Wszystko, co związane z zespołem powoli ewoluuje. Już jakiś czas temu udało nam się zrobić muzykę na dość dobrym poziomie. Ale to jest moje subiektywne odczucie. Michał: Najlepiej przesłuchać naszą płytę i potem się wypowiedzieć. W tej muzyce jest dużo kontrastów i każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Ale nasz dobry znajomy stwierdził, że nasze wokale są pedalskie i jemu się to nie podoba, i tyle. Z jakimi jeszcze negatywnymi opiniami się spotkaliście? Michał: Pamiętam jedną opinię naszego kolegi ze Szczecinka, który powiedział, że wszystkie piosenki są na jedno kopyto i w ogóle to jest syf, i jemu się to nie podoba. To jego zdanie i ma do tego prawo. Tadeusz: Oczywiście. Mnie się też zdarza słuchać zespołów, które jakoś mi nie leżą, ale wszystko jest kwestią tolerancji. Co mi przeszkadza, że pan X robi taką i taką muzykę? No nic. Niech sobie ją robi. Ja nic nie mam do tego, że ktoś jest łysy czy czarny albo czy ma różowe kolczyki, albo słoniki na koszulce. Każdy powinien robić to, co lubi i nie powinien się przejmować krytyką osoby, która tak naprawdę nie jest w temacie. Mam duży dystans zarówno do pozytywnych, jak i do negatywnych komentarzy na nasz temat. Bardzo lubię komentarze i opinie w stylu:„Chłopaki, tu wam nie poszło, popracujcie nad tym”. Wtedy wiem, że ktoś faktycznie docenia to, co robimy i chce nam pomóc. A opinie w stylu: „niefajne, bo nie” mnie nie ruszają.


rock shot

! bomb

! bomba Rockowa

Bombardino to najbardziej popularny drink w alpejskich kurortach. Idealny na zakończenie dnia pełnego szaleństw na stoku, jak i wieczornych dyskusji przy kominku.

Rock

Bombardino is a drink very popular in Italian ski resorts. Perfect for an evening after a day full of ski madness, as well as for late night talk by a fireplace.

Ingredients:

Składniki:

1 part brandy 1 part advocaat (eggnog) whipped cream for garnish

1 porcja brandy 1 porcja likieru jajecznego (ajerkoniak, advocaat) bita śmietana lub/i płatki czekoladowe do dekoracji

Preparation:

Przygotowanie: Do podgrzanej porcji likieru jajecznego dodaj porcję brandy. Całość wlej do kubka pojemności Irish coffee. Na wierzch dodaj wielką porcję bitej śmietany. W zależności od zamiłowania możesz dodać do wersji podstawowej porcję espresso (bombardino calimero), rum (bombardino pirata) lub whisky (bombardino scozzese).

Poczuj siłę tyrolskiej bomby!

Add brandy to heated advocaat. Serve hot in an Irish coffee mug. On the top add whipped cream and dusting of chocolate powder.

Many versions exist, including the Pirata (with rum) and the Scozzese (with whisky). You can mix advocaat and freshly-brewed, dark roast coffee and top it with a bit of whipped cream (bombardino calimero).

Feel and enjoy the power of the Tyrolese bomb!

85


rock screen

the

Lords


of

salem


19 kwietnia odbędzie się amerykańska premiera filmu Roba Zombie . W rolach głównych wystąpią Sheri Moon Zombie, Bruce Davison i Jeffrey Daniel Phillips. O doskonałą muzykę do horroru zadbał maestro gitary: John 5 we współpracy z Griffinem Boice’em. karolina karbownik, foto: materiały prasowe


M

iasto Czarownic oznaczane na mapach jako Salem. Tu Abigail Williams i Betty Parris bawiły się szklaną Venus i jajkami, tu powieszono Dorothy Talbye. Tu toczyły się głośne procesy czarownic, które skazywano na śmierć. W Salem możecie pospacerować po Witch Way i zaopatrzyć się w szereg gadżetów Wicca i New Age. Miasteczko możecie też zobaczyć w serialu komediowym Bewitched lub w najnowszym filmie mistrza horroru – Roba Zombie. The Lords of Salem podbija świat. The Lords of Salem to historia Heidi Hawthorne (w tej roli muza Roba Zombie – Sheri Moon Zombie), didżejki lokalnego radia mieszkającej w Salem w stanie Massachusetts. Pewnego dnia otrzymuje drewniane pudełko, w którym znajduje się płyta winylowa rockowego zespołu The Lords. Heidi wraz z partnerującym jej w rozgłośni Whitneyem (Jeffrey Daniel Phillips) włączają muzykę The Lords. Dziwne staje się to, że płyta odtwarza się wstecz, wywołując u Heidi dziwne uczucia i niechciane wspomnienia. Co ciekawe, kiedy płytę The Lords odtwarza pod nieobecność Heidi Whitney, muzyka jest jak najbardziej zrozumiała, a co więcej – porywa wszystkich słuchaczy. Album The Lords uwalnia klątwę ciążącą nad Salem: wśród niewinnych ludzi skazanych trzysta lat wcześniej na śmierć za uprawianie czarnej magii są też cztery czarownice, które powrócą, by zemścić się za tortury i brutalną śmierć. Wkrótce Heidi otrzymuje kolejne pudełko, a w nim zaproszenie na koncert The Lords. Stacja radiowa mocno promuje wydarzenie, które okazuje się czymś zupełnie innym niż koncert rockowy. To prawdziwi Lordowie Salem powracają, by wypełnić swoją misję. Pokręconą i przerażającą historię, na której podstawie nakręcono The Lords of Salem napisał Rob Zombie. Jest on także reżyserem i współproducentem filmu. W roli głównej obsadził swą żonę, Sheri Moon Zombie, która pojawiała się już kilkakrotnie w filmach Roba, a także w jego wideoklipach (Sick Bubblegum oraz najnowszym Dead City Radio and the New Gods of Supertown). Partnerują jej Jefferey Daniel Philips, wcielający się w postać Whitneya, oraz Bruce Davison odgrywający rolę Francisa Matthiasa. W tle usłyszymy kilka dobrych kawałków rockowych, wśród nich The Spirit of Radio Rush, Blinded by the Light Bruce’a Springsteena, Venus in Furs i All Tomorrow’s Parties Velvet Underground, Crushing the Ritual Roba Zombie i Johna 5 oraz trochę klasyki jak Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta oraz Sei gegrüsset, Jesu gütig Johanna Sebastiana Bacha. W Europie DVD z filmem The Lords of Salem ma być dostępne w brytyjskim Amazon. com od 29 kwietnia.

79


hity znacie...

WHITESNAKE

JAKUB „BIZON” michalski

SŁYSZĄC NAZWĘ WHITESNAKE, PRZED OCZAMI MAMY NAJCZĘŚCIEJ WYTAPIROWANEGO DAVIDA COVERDALE’A I JEGO BYŁĄ MAŁŻONKĘ, WYGINAJĄCĄ ŚMIAŁO CIAŁO NA MASCE SAMOCHODU, ZAŚ W USZACH DZWONI NAM KLAWISZOWY WSTĘP DO „HERE I GO AGAIN”. NIE KAŻDY JEDNAK WIE, ŻE GRUPA TA ZACZYNAŁA JAKO ZESPÓŁ BLUESROCKOWY, CZERPIĄCY PEŁNYMI GARŚCIAMI Z PŁYT, KTÓRE COVERDALE NAGRYWAŁ W POŁOWIE LAT 70. Z DEEP PURPLE. HISTORIĘ WHITESNAKE MOŻNA DOŚĆ ŁATWO PODZIELIĆ NA DWA OKRESY: OKRES BRYTYJSKI, GDY ZESPÓŁ SPECJALIZOWAŁ SIĘ W TRADYCYJNEJ BLUES/HARDROCKOWEJ STYLISTYCE, ORAZ OKRES AMERYKAŃSKI, GDY COVERDALE Z KOLEJNYMI MUZYKAMI PRZEWIJAJĄCYMI SIĘ PRZEZ SZEREGI WHITESNAKE PODBIJAŁ RYNEK AMERYKAŃSKI DZIĘKI WIELKIM HITOM WYLANSOWANYM PRZY POMOCY KANAŁU MTV.

TROUBLE (1978) 9/10 Historia Whitesnake miała swój początek już kilka lat wcześniej, po rozpadzie czwartego składu Deep Purple. David Coverdale wydał dwie płyty solowe – White Snake i Northwinds – które były w pewnym sensie zapowiedzią powstania nowego zespołu. Część utworów z Northwinds wylądowała zresztą na EP Snakebite, poprzedzającym debiutancki album Whitesnake. Na Trouble stykamy się z brzmieniem znanym choćby z płyty Stormbringer, podszytym sporą dawką bluesa. Już od pierwszych sekund szybkiego Take Me with You zespół

atakuje słuchaczy znakomitym hard rockiem, mieszając utwory dynamiczne, jak The Time Is Right for Love czy znakomity instrumentalny kawałek Belgian Tom’s Hat Trick, z kompozycjami bardziej stonowanymi, opartymi na świetnych gitarowych riffach panów Micky’ego Moody’ego i Bernie’ego Marsdena, oraz partiach klawiszowych legendarnego Jona Lorda, jak Trouble czy Love to Keep You Warm. Prawdziwą perełką jest cover Beatlesowskiego Day Tripper, w którym zespół zrezygnował z lekkości i dynamiki oryginału na rzecz znakomitego bluesrockowego klimatu. Tro-

uble to debiut ze wszech miar udany – płyta, która określiła styl Whitesnake na kolejne 6 lat i 5 następnych płyt studyjnych. Do nowszych wydań płyty dołączono także cztery znakomite utwory z EP Snakebite, w tym najbardziej rozpoznawalną kompozycję wykonywaną przez to pierwsze wcielenie Whitesnake – Ain’t No Love in the Heart of the City, która jest co prawda przeróbką kawałka z repertuaru Bobby’ego Blanda, jednak to właśnie wersja Whitesnake stała się tą najbardziej znaną, a sam utwór przez ponad 30 lat był głównym punktem występów Coverdale’a i jego zespołu.


LOVEHUNTER (1979) 9/10 Nie zniechęćcie się niezwykle kiczowatą okładką, przedstawiającą nagą damę ujeżdżającą wielkiego węża (jakkolwiek to brzmi…) – Lovehunter to hard rock na najwyższym poziomie i znakomita kontynuacja debiutu. Płyta porywa od początku dzięki niezwykle chwytliwemu Long Way from Home i klasykowi wczesnego Whitesnake – Walking in the Shadow of the Blues. Nastrojowe, zahaczające o bluesa Help Me Thro’ the Day (cover utworu Leona Russella) oraz nieco rzewne, choć niepozbawione uroku We Wish You Well brzmią znakomicie obok dynamicznych kawałków, takich jak Mean Business czy Love Hunter, który równie dobrze mógłby znaleźć się kilka lat wcześniej na Purplowym albumie Burn. Dla fanów klasycznego, bujającego hard rocka z elementami bluesa to pozycja obowiązkowa. Whitesnake kojarzy ci się z pudel metalem z końca lat 80.? Sięgnij po ten krążek! Zanim na głowie pana Coverdale’a pojawił się „ejtisowy” tapir, a Whitesnake stał się w zasadzie zbieraniną muzyków towarzyszących wokaliście, zespół był znakomicie naoliwioną hardrockową maszyną i to słychać w każdej sekundzie tego krążka. Na nowym (i tanim!) wydaniu albumu znaleźć możemy kilka kawałków z debiutu i EP Snakebite w wersjach nagranych podczas sesji dla BBC. Znakomita sprawa!

READY AN’ WILLING (1980) 8/10 Co pozostaje zespołowi, który wystartował dwoma znakomitymi albumami? No cóż, można obniżyć loty (tzw. syndrom trzeciej płyty) lub nagrać kolejną świetną płytę. Grupa dowodzona przez Davida Coverdale’a na szczęście poszła drugą ścieżką. Ready an’ Willing to pierwszy album nagrany przez klasyczny skład Whitesnake, gdyż do zespołu dołączył perkusista Deep Purple, Ian Paice, zastępując Dave’a Dowle’a. W ten sposób uformował się skład Coverdale / Moody / Marsden / Lord / Murray / Paice, który był odpowiedzialny za trzy płyty studyjne grupy. Obecność w składzie aż trzech członków ostatniego wówczas wcielenia Deep Purple to niewątpliwie gratka dla wszystkich fanów Pur-

Tylko na jednej płycie spośród krążków Whitesnake oraz Coverdale’a solo zabrakło utworu tytułowego – na albumie wydanym w 1987 roku, zatytułowanym… „Whitesnake”. pli. Pomijając jednak wielkie nazwiska, muzyka zawarta na tym krążku znakomicie broni się sama. W końcu to tu mamy pierwszą (i najlepszą) studyjną wersję Fool for Your Loving (nagraną ponownie kilka lat później przez „amerykański” Whitesnake). To także tu znajduje się znakomity dynamiczny Sweet Talker z fantastycznymi hammondowymi wstawkami Jona Lorda. Kompozycja Ready an’ Willing kontynuuje tradycję niezwykle udanych utworów tytułowych na wczesnych płytach Whitesnake. Szukacie chwili wytchnienia od brzmień pełnych rockowej energii? Posłuchajcie Blindman – jednej z najpiękniejszych ballad spod pióra Coverdale’a, która początkowo znalazła się na pierwszej płycie solowej wokalisty. Warto także wspomnieć, że jest to pierwszy krążek Whitesnake, na którym nie ma coverów. Nowe wydania mają tradycyjnie już znakomite bonusy w postaci wersji koncertowych kompozycji z poprzednich płyt.

COME AN’ GET IT (1981) 5/10 Mały kryzys dopadł w końcu także ekipę spod znaku Białego Węża. Come an’ Get It w żadnym razie nie jest płytą złą czy nieudaną, ale wypada dość blado w porównaniu z fantastycznymi trzema pierwszymi albumami grupy czy nawet z EPką Snakebite. Trudno określić, czemu tak jest. Receptura muzyczna pozostała taka sama, skład osobowy również, klimatem ten krążek także nie odbiega od wcześniejszych albumów Whitesnake. A jednak coś sprawia, że nieco brakuje tu melodii, które słuchacz zapamiętywałby od pierwszego odsłuchu. Tym dziwniejsze jest to, że Come an’ Get It było wówczas największym komercyjnym sukcesem grupy i dotarło do 2. miejsca na brytyjskiej liście bestsellerów. Wyróżnia się świetnie bujający i bardzo chwytliwy utwór Lonely Days, Lonely Nights, który chyba jako

91


jedyny można postawić w jednym szeregu z najlepszymi momentami płyt poprzednich, oraz dynamiczny i przebojowy Hot Stuff. Po raz pierwszy zawodzi nieco kawałek tytułowy, chociaż może poprzeczka po trzech poprzednich podniesiona była trochę zbyt wysoko. Would I Lie to You to dość przyjemny numer z zabawnym tekstem, choć pewnie nie każdemu przypadną do gustu zwierzenia Coverdale’a, dotyczące prób pozbawienia pewnej damy odzieży. Również bonusy do tej płyty wypadają blado w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami. Niby jest ich tym razem więcej, ale to głównie wczesne miksy utworów znanych z zasadniczej części płyty. Come an’ Get It to wydawnictwo, które poleciłbym raczej osobom, chcącym mieć całą dyskografię wczesnego Whitesnake. Rozpoczęcie poznawania zespołu od tego krążka nie jest najlepszym pomysłem.

SAINTS & SINNERS (1982) 6/10 Saints & Sinners to ostatni krążek nagrany przez klasyczny skład Whitesnake, choć płyta ukazała się, gdy w zespole nie było już Iana Paice’a, Neila Murraya i Bernie’ego Marsdena. Proces twórczy naznaczony był licznymi problemami personalnymi i finansowymi. Muzycy byli zmęczeni swoim towarzystwem, a na dodatek, mimo wydania kilku znakomitych i dobrze sprzedających się albumów, nie zarabiali tyle, ile powinni. To wszystko doprowadziło do rozpadu grupy, który miał uwolnić Whitesnake od menadżera. Po kilku miesiącach Coverdale i Lord, wraz z Moodym, który wrócił do grupy po krótkim rozbracie, rozpoczęli poszukiwania nowych muzyków. Płyta była jednak w tym czasie już nagrana, więc jedynym wkładem „nowych” były chórki nagrane przez nowego gitarzystę grupy, Mela Galleya – znanego fanom „purpurowej rodziny” z gry w zespole Trapeze, którego wokalistą i basistą był partner Coverdale’a z Deep Purple, Glenn Hughes. Na Saints & Sinners wyróżniają się przede wszystkim dwa utwory, które 5 lat później nagrane ponownie trafiły na album Whitesnake – Crying in the Rain i największy hit grupy, Here I Go Again. O ile na temat wyższości

92

którejkolwiek wersji pierwszego z nich można się spierać, to już Here I Go Again prezentuje się zdecydowanie lepiej właśnie w swojej oryginalnej postaci, bez pudelmetalowej aranżacji i wygładzonej produkcji, których możemy uświadczyć w tej najbardziej znanej wersji. A reszta? Reszta jest tłem. Bardzo sprawnie skomponowanym i zagranym, lecz jedynie tłem.

SLIDE IT IN (1984) 7/10 Ostatnią płytę wczesnego Whitesnake można nazwać łącznikiem pomiędzy oboma tomami historii grupy. Krążek nagrano w składzie Coverdale / Lord/ Galley / Moody / Colin Hodgkinson / Cozy Powell, jednak tuż po premierze ponownie doszło do zmian w składzie i już na amerykańskim wydaniu płyty możemy usłyszeć basistę Neila Murraya, który powrócił do grupy po trzech latach przerwy, ówczesnego gitarzystę Thin Lizzy, Johna Sykesa, oraz dodatkowego klawiszowca Billa Cuomo. Wydania brytyjskie i amerykańskie różni także kolejność utworów oraz miks. Na pierwotnej wersji płyty znacznie bardziej wyeksponowane są partie basu i klawiszy, zaś na wersji amerykańskiej na przód wysuwają się bębny i gitary. Można więc powiedzieć, że Slide It In to symbol zmian, które czekały zespół, i oddalenia się od brytyjskich korzeni grupy w stronę bardziej skomercjalizowanego brzmienia, przygotowanego z myślą o rynku amerykańskim. A muzyka? Niewątpliwie słychać zmianę klimatu.

Bluesa tu jakby nieco mniej, choć nawiązania do poprzednich płyt są jeszcze dość mocne, jak w otwierającym album (w wersji brytyjskiej) utworze Gambler. Największa zmiana dotyczy chyba klawiszy. Soczyste hammondowe granie to już przeszłość i choć to wciąż dużo wyższa półka niż typowe dla lat osiemdziesiątych plastikowe brzmienie, to jednak chwilami można odnieść wrażenie, że Jona Lorda już w zespole nie było. Na krążku zdecydowanie wybija się kompozycja Love Ain’t No Stranger, choć ta najlepiej brzmiała w nagranej kilkanaście lat później wersji akustycznej. Warto zwrócić także uwagę na niezwykle chwytliwe, ale niezbyt skomplikowane nagranie Standing in the Shadow oraz na chyba najsilniej nawiązującą do stylistyki wczesnych płyt kompozycję Slow an’ Easy. Reszta jest więcej niż poprawna, jednak bez świeżości pierwszych trzech albumów..

WHITESNAKE (1987) 8/10 Zupełnie nowy skład (z wczesnego okresu ostał się jedynie Neil Murray, choć, jak sam przyznał w jednym z wywiadów, słychać go na tej płycie tak słabo, że równie dobrze mogłoby go na niej nie być), nowe logo, nowe brzmienie i nowe cele. Po kilku latach przerwy Biały Wąż powrócił, zaatakował rynek amerykański i podbił go natychmiast swoją najbardziej znaną


płytą. Tyle tylko, że ten nowy Whitesnake trudno nazwać prawdziwym zespołem równych sobie członków. Od tej płyty mamy raczej do czynienia z grupą Davida Coverdale’a, który na każdym kolejnym albumie dobierał sobie nowych muzyków, a przy wyborze niejednokrotnie równie ważny, jak warsztat muzyczny, był wygląd kandydatów. Brzmienie tego krążka w żaden sposób nie przypomina Whitesnake z pierwszych krążków, jednak nie można powiedzieć, że jest to zła płyta. Jest po prostu zupełnie inna. I o ile można krytykować zespół za zmasakrowanie jednej ze swoich starszych kompozycji (Here I Go Again) oraz przesadne wypolerowanie brzmienia i „pójście w komerchę”, tak nie da się ukryć, że znajdziemy tu także znakomite numery. Takim jest niewątpliwie Still of the Night, określane często najlepszą w historii zrzynką z Led Zeppelin. Nic dziwnego, że Coverdale nagrał kilka lat później płytę z Jimmym Page’em. Większość kompozycji może nie grzeszy nadmierną liczbą zaskakujących rozwiązań aranżacyjnych czy wirtuozerią, ale słucha się ich wręcz znakomicie. To niezwykle dynamiczny i pełen energii power rock na najwyższym poziomie. No bo jak tu nie pomachać czupryną przy Straight for the Heart, Bad Boys czy You’re Gonna Break My Heart Again? Tym, którzy potrzebują chwili wytchnienia Coverdale serwuje megahit Is This Love oraz potężną balladę Looking for Love. Płyta raczej nie dla

fanów blues rocka zakochanych w pierwszych albumach Whitesnake, za to miłośnicy pompatycznego rocka typowego dla drugiej połowy lat 80. będą wniebowzięci.

SLIP OF THE TONGUE (1989) 5/10 Zmiany, zmiany, zmiany… Whitesnake na Slip of the Tongue to znowu inny skład osobowy niż na płycie poprzedniej. Tym razem sekcję rytmiczną stanowili Rudy Sarzo i Tommy Aldridge (który w styczniu 2013 roku po raz trzeci dołączył do grupy), partie gitary zarejestrował zaś wirtuoz Steve Vai, ściągnięty w trybie awaryjnym, gdy współkompozytor większości materiału, Adrian Vandenberg, doznał kontuzji uniemożliwiającej udział w sesjach nagraniowych. Wśród gości pojawili się także Glenn Hughes (który był wtedy w tak kiepskiej formie, że jego partii w zasadzie nie słychać) oraz Don Airey, który wystąpił już na krążku poprzednim. Płyta odniosła spory sukces, jednak muzycy odeszli na niej jeszcze drastyczniej od brzmienia znanego z wcześniejszych dokonań Whitesnake. Nie brakuje tu świetnych kompozycji, ale okrop-

na plastikowa produkcja i sztuczne brzmienie klawiszy w połączeniu z grą Vaia, który gitarzystą jest wielkim, lecz do Whitesnake pasował jak pięść do nosa, przyniosły efekt w postaci efekciarskiego krążka. Być może album idealnie pasuje do klimatu MTV późnych lat 80., lecz słuchany po latach brzmi niezbyt świeżo i bez polotu. Niezłych pomysłów jednak nie brakowało. Judgement Day to z pewnością jeden z najlepszych utworów grupy w drugim okresie działalności, a The Deeper the Love i Sailing Ships to prawdziwe perełki, choć o niebo lepiej zabrzmiały kilka lat później przearanżowane na wersje akustyczne. Warto wspomnieć także, że grupa ponownie sięgnęła po sprawdzony (komercyjnie, bo przecież nie artystycznie…) patent i odkurzyła utwór z jednej z wcześniejszych płyt – Fool for Your Loving. Jak można się domyślić, nowa wersja absolutnie nie dorównuje oryginałowi. Podobnie jak Slip of the Tongue nie dorównuje większości płyt Whitesnake.

RESTLESS HEART (1997) 6/10 Po całkowitej zmianie wizerunku i

Na wszystkich płytach studyjnych Whitesnake (wliczając w to „Snakebite” oraz wszelkie bonusy) znajduje się aż 25 utworów ze słowem „Love” lub pochodnymi w tytule. Jedyną płytą, na której nie ma takich kompozycji, jest „Come an’ Get It”. Z litości nie doliczę kawałków z płyt solowych… 93


David Coverdale otrzymał podobno ofertę dołączenia do Black Sabbath po odejściu z grupy Ronnie’ego Dio. Odmówił. Nowym wokalistą został… jego poprzednik z Deep Purple, Ian Gillan. Ponadto w 1976 roku Coverdale był jednym z głównych kandydatów do objęcia posady wokalisty Uriah Heep po zwolnieniu Davida Byrona. Plany przekreśliła wiadomość o znalezieniu pieniędzy na sfinansowanie jego nagrań solowych. Ponadto lider Uriah Heep, Ken Hensley, wspominał: „To było straszne połączenie. Dopiero co zwolniliśmy pijącego wokalistę, który miał żonę z Niemiec, a tu nagle wchodzi David Coverdale ze swoją niemiecką dziewczyną i butelką Jacka Daniel’sa w dłoni. Śmieszna sytuacja.”

brzmienia grupy oraz wydaniu dwóch niezwykle popularnych albumów David Coverdale zawiesił działalność Whitesnake. W pierwszej połowie lat 90. nagrał płytę z Jimmym Page’em, a następnie ruszył w krótką trasę pod szyldem Whitesnake z kolejną zbieraniną muzyków, nie mających w większości nic wspólnego z poprzednimi wcieleniami grupy. Po kilku latach wokalista ponownie znalazł się w studio nagraniowym, gdzie wraz z Adrianem Vandenbergiem rejestrował materiał na solowy krążek. Presja wytwórni spowodowała, że płyta Restless Heart ukazała się pod szyldem David Coverdale & Whitesnake, choć zainteresowanie Ameryki znacznie spadło (pewnie spora w tym zasługa tsunami o nazwie grunge, które przetoczyło się przez Stany kilka lat wcześniej) i krążek nigdy nie ukazał się za wielką wodą. Choć skład osobowy nowego wcielenia Whitesnake znów niewiele mówił fanom zespołu (poza Vandenbergiem oraz basistą Guyem Prattem, znanym z wieloletniej współpracy z Pink Floyd), muzyka, którą zaserwował fanom Coverdale dużo bardziej przypominała płyty z pierwszej połowy lat 80. niż te późniejsze, wypełnione niezwykle przebojowym, choć jednocześnie dość kiczowatym i efek-

94

ciarskim graniem. Całość nie porywa. Są perełki. Do tych należą Don’t Fade Away czy Too Many Tears, a także znakomicie bujające Your Precious Love i chyba najlepsza z mocniejszych kompozycji – Crying. Brakuje tu jednak nieco pazura i rockowej zadziorności, a sprawę pogarszają jeszcze wszechobecne żeńskie chórki. To jednak dość przyjemna płyta. Na pewno milsza dla ucha niż poprzedniczka.

GOOD TO BE BAD (2008) 7/10 Kolejna kilkuletnia przerwa w działalności Whitesnake zaowocowała płytą solową Coverdale’a, Into the Light (tym razem wydaną faktycznie pod jego nazwiskiem). Biały Wąż powrócił jednak pod koniec poprzedniej dekady… ponownie w zupełnie innym niż wcześniej składzie. Kogo słyszymy na albumie Good to Be Bad? Gitary obsługują Doug Aldrich (który napisał z wokalistą wszystkie utwory na płytę) i Reb Beach, na basie gra Uriah Duffy, za bębnami usiadł Chris Frazier, zaś partiami klawiszy zajął się Timothy Drury. Jesteś fanem starego Whitesnake i nic ci nie mówią te nazwiska? Nie przejmuj się. Mimo że minęło zaledwie pięć lat od wydania tego krążka, w zespole wciąż grają jedynie obaj gitarzyści. Trzeba jednak przyznać, że

nowa ekipa nagrała naprawdę udany album. Nie jest to bluesrockowy Whitesnake z końca lat 70. i pierwszej połowy kolejnej dekady. Muzyka jest intensywniejsza, brzmienie gęstsze, a dynamika przywodzi na myśl płyty Whitesnake i Slip of the Tongue, jednak tutaj mamy do czynienia z rasowym hard rockiem bez plastikowych ozdobników. Być może brakuje tu hitów na miarę nagrań z dwóch wspomnianych albumów, ale za to całość brzmi dużo lepiej, bardziej soczyście i przede wszystkim – z jajami. To płyta, która ma szansę przypaść do gustu młodszym słuchaczom, lubiącym połączenie ciężaru z dobrymi melodiami, jak w Call On Me, które brzmi niemal metalowo. Fanom wydanego w 1987 roku albumu Whitesnake powinien spodobać się utwór All I Want All I Need, który konstrukcją i klimatem mocno nawiązuje do Is This Love. Warto zwrócić też uwagę na dynamiczny utwór tytułowy, ciężkie, lecz chwytliwe Lay Down Your Love oraz na fajnie bujający, choć nieco przydługi numer Summer Rain. Do klimatu pierwszych płyt Whitesnake wracamy zaś dzięki bluesującemu A Fool In Love. Good to Be Bad to nie jest płyta wybitna, lecz i tak spory postęp po niezbyt udanych dwóch poprzednich albumach.


FOREVERMORE (2011) 7/10 Kolejne zmiany personalne przyniosły nową sekcję rytmiczną w postaci duetu Michael Devin / Brian Tichy (tego ostatniego nie ma już zresztą w zespole, podobnie jak grającego tu już tylko gościnnie klawiszowca Timothy’ego Drury’ego). Nie przyniosły jednak wielkiej zmiany brzmienia w porównaniu z płytą poprzednią. Nic dziwnego. Za całość materiału ponownie odpowiadał duet Coverdale / Aldrich. O ile na koncertach Coverdale coraz częściej miewa problemy z głosem i coraz mocniej podpiera się chórkami swoich kolegów z zespołu

(czy może raczej pracowników?), to w studio w dalszym ciągu brzmi świetnie, nawet jeśli wyraźnie słychać, że ciepłe brzmienie jego głosu, znane z pierwszych płyt, ustąpiło pola bardziej szorstkiej barwie. Forevermore to sprawne połączenie amerykańskiego Whitesnake, znanego z płyty Whitesnake, z klimatem nawiązującym do wczesnych wydawnictw grupy. Wpadające w ucho All Out of Luck mogłoby z powodzeniem znaleźć się na płycie wydanej w 1987 roku (pomijając to, że pod względem produkcji brzmi dużo lepiej niż cokolwiek na tamtym krążku), podobnie jak przebojowe I

Need You (Shine a Light), zaś znakomite Love Will Set Your Free to głęboki ukłon w stronę fanów pierwszego wcielenia grupy. Nietrudno wyobrazić sobie tę kompozycję na płycie Trouble lub Lovehunter. Chwilę wytchnienia od soczystego łojenia zapewniają nieco ogniskowe One of These Days i Fare Thee Well. Na zakończenie zaś zespół serwuje nam świetnego, mocnego rock ‘n’ rolla w postaci My Evil Ways oraz prawdziwą wisienkę na torcie – monumentalny utwór tytułowy, który jest niewątpliwie jednym z najlepszych i najambitniejszych dzieł grupy w całej jej historii.

Oprócz Davida Coverdale’a na jego płytach solowych oraz na krążkach Whitesnake wystąpiło pięciu innych członków Deep Purple – Jon Lord, Ian Paice, Roger Glover, Glenn Hughes i Don Airey. To jednak nie wszyscy członkowie bardzo licznej purpurowej rodziny, którzy pojawiali się na płytach Coverdale’a. Swoje trzy grosze dorzucił Ronnie James Dio, wówczas wokalista Rainbow (płyta „Northwinds”), a członkami Whitesnake w latach 80. byli Cozy Powell (Rainbow) oraz Mel Galley (Trapeze).

To nie wszystko... Obok całej masy zupełnie niepotrzebnych płyt z cyklu Greatest Hits, grupa Whitesnake ma także w swoim dorobku kilka albumów koncertowych, z których na szczególną uwagę zasługuje wydawnictwo Live… In the Heart of the City z 1980 roku oraz krą-

żek Starkers in Tokyo wydany w 1998 roku, na którym David Coverdale I Adrian Vandenberg zaprezentowali 10 kompozycji w oszczędnych akustycznych wersjach. Uwagę zwraca zwłaszcza genialna dyspozycja głosowa Coverdale’a oraz przepiękne wykonanie Purplowego Soldier of Fortune.

Kolejna okazja do podziwiania koncertowej odsłony Whitesnake już wkrótce. Za kilka dni ukaże się koncertowa płyta Made in Japan, zarejestrowana pod koniec 2011 roku w Saitamie. Wybór tytułu bardzo odważny, ale kto mógłby sobie na to pozwolić, jeśli nie członek purpurowej rodziny?

95


dark access

satyricon nemesis divina

Leszek Mokijewski

kładowi. Wszyscy wygnańcy, którzy tak bardzo pragnęli

twej bliskości, tkwią pogrążeni w strachu przed zagroblack horse; I saw and beheld a n żeniem z ciała i krwi. Ich oczy pozostają zamknięte, a w he; And a cro yt sc a d a h im h n dusze – obojętne na niebezpieczeństwo zagrażające im And he that sat o rth conquering, samym i naszej odwiecznej naturze. O matko północy, fo t en w e h d n a Was given unto him zjednoczeni kroczymy razem przez oddychające twym and to conquer

P

ośród mroźnej ciszy północnych lasów rozlega się miarowe bicie piekielnych bębnów. Naprzeciw ludzkości i naturze na czarnym koniu kroczy śmierć. Złowieszczy growl oznajmia zmierzch nowej ery. Gitary w opętańczym tempie prowadzą na spotkanie z czystym złem. To czas głodu, miecza i rozpaczy pod krwawym spojrzeniem księżyca. Słońce straci swój blask spowite czernią, a wszelkie góry i lasy oddadzą pokłon Bestii. Nadchodzi Armagedon – żarliwym growlem wyznaje Satyr. Surowe dźwięki gitar wtórują apokaliptycznej wizji totalnego zniszczenia. Nadchodzi wielki dzień gniewu. Czy stąpa po ziemi ktoś godzien wyjść mu naprzeciw?

Sometimes in the dead of the night I mesmerize my soul Sights and visions prophecies and horror They all come in one Matko północy, czy twoje serce nie krwawi, gdy twoje dzieci odchodzą wraz gorejącymi lasami? Gdzie ci, którzy oddawali tobie hołd? Nikt nie broni już lasów i twego imienia. Wspomnienia chwalebnych czasów ulatują wraz z dymem palonego dziedzictwa. Wściekłym growlem przemawia Satyr. Zapomniane zostaną niedługo insygnia twej władzy, a twój lodowy tron ulegnie roz-

97

bólem lasy i bezkresne rubieże. Duchu północy, będę stał tutaj, gdy nawiedzisz dusze tych, którzy zwątpili.

Where the howling winds rage And the mountains are majestic I can breathe and where there is Human flesh I feel strangled

Wydana w 1996 roku płyta Nemesis Divina norweskiego zespołu Satyricon to podróż w głąb zimnych północnych rubieży. Wsłuchując się w muzykę zawartą na płycie, można wręcz poczuć powiew mroźnego powietrza wśród posępnych lasów. Tylko nielicznym udaje się tak wspaniale oddać atmosferę kraju będącego kolebką black metalu. Dzięki temu Nemesis Divina zyskała wśród wielu fanów status dzieła kultowego. Trzon zespołu po dziś dzień tworzy dwójka muzyków. Satyr odpowiedzialny za warstwę wokalną oraz gitary, a także Frost zasiadający za perkusją. Satyricon wspaniale łączy dzikość i surowość muzyki z monumentalizmem i mistrzowskim dopracowaniem poszczególnych elementów. Delikatność klawiszy wspaniale splata się z surowymi pędzącymi gitarami. Specyficzny mistyczny klimat, niczym gęste opary dymu, towarzyszy muzyce przez cały czas trwania albumu. To swoisty hołd oddany mroźnej północy. Nie bój się wyjść jej naprzeciw. Poczuj zew natury, wkrocz do muzycznego świata Nemesis Divina.


map of rock

żelbetonowa

jubilatka

agnieszka lenczewska foto: 123rf.com, krzysztof zatycki

wrocław - miasto spotkań. w 2016 roku jako europejska stolica kultury gościć będzie artystów ze wszystkich stron świata. muzyków, performerów, aktorów. Przestrzeń miasta zostanie symbolicznie i fizycznie przekazana sztuce. słowem - będzie się działo. na uwagę zasługują wrocławskie obiekty koncertowe. Królową wśród „koncertowni” jest bezsprzecznie Hala Stulecia.


H

ala Stulecia (znana jeszcze do niedawna pod nazwą Hala Ludowa) to jedno z miejsc magicznych miasta nad Odrą. Górująca nad okolicą, monumentalna budowla zgodnie z zamysłem twórcy, architekta Maxa Berga (1870– 1947), służyła jako obiekt wystawienniczo-rekreacyjny. Przybyły w 1909 roku do Wrocławia architekt-wizjoner, miłośnik nowych, często nietypowych rozwiązań architektonicznych, pozostawił po sobie bardzo bogatą spuściznę. Hala Stulecia stała się jego najbardziej znanym projektem i najsłynniejszym dziełem wrocławskiego modernizmu. Gigantyczny rozmach i krótki czas budowy (zaledwie 14 miesięcy) do dzisiejszego dnia zachwycają. Obiekt znalazł się we wszystkich publikacjach dotyczących architektury XX wieku. Jest przykładem nieograniczonej wyobraźni, innowacyjności i wiary człowieka w przekraczanie barier. Rozmach konstrukcji budził podziw i jednocześnie strach. Berg do samego końca budowy nie wiedział, czy po usunięciu rusztowań gigantyczna przestrzeń Hali Stulecia nie runie jak domek z kart. Przełomowe, wręcz szalone wyzwanie, jakim było zadaszenie kopułą (jest ona dwa razy większa od rzymskiego Panteonu) tak wielkiej przestrzeni, poruszyło nie tylko wrocławian. A przecież nazywali ją przed otwarciem „pudłem na kapelusze”, odwróconym dnem do góry koszem na ziemniaki, albo szklanym tortem. Berg miał trudne zadanie. Musiał skruszyć opór nie tylko radnych, ale także swoich kolegów po fachu. Pomimo oryginalnego, ale bardzo kontrowersyjnego projektu hali oraz wysokich kosztów jej wzniesienia (1,9 miliona marek), 28 czerwca 1911 roku uzyskał on formalne zezwolenie na budowę.

W 1948 roku zorganizowano Wystawę Ziem Odzyskanych (WZO). Trwająca od 21 lipca do 31 października wystawa przyciągnęła krajową i międzynarodową uwagę. Wedle zamysłu organizatorów, WZO ukazywać miała sukcesy władz na terytoriach zwróconych Polsce po II wojnie światowej. Prezentowano osiągnięcia w odbudowie powojennej gospodarki, jak i rozwijające się, reprezentacyjne gałęzie polskiego przemysłu. Wystawa miała charakter propagandowy. Pomimo sporej frekwencji (szacuje się, że tereny wystawowe odwiedziło ok. 2 mln zwiedzających) i obecności najwyższych władz, wydarzenie to skończyło się finansową klapą. Równolegle z wystawą odbywał się w tym miejscu Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Do udziału w tej propagandowej ustawce zaproszono m.in.: Pabla Picassa, Bertolda Brechta i Irene Joliot-Curie. Kongres skończył się skandalem. Radziecki pisarz, Aleksander Fadiejew, poddał krytyce „zachodni” tryb życia i „imperialistyczne zakusy USA”. Część delegatów po referacie Fadiejewa opuściła Wrocław. Pozostałością po WZO jest blisko 100-metrowa Iglica zaprojektowana przez Stanisława Hempla.

Obiekt otwarto 20 maja 1913 roku. Uroczystość, uświetniona obecnością następcy tronu Fryderyka Wilhelma z małżonką, koronowanych głów oraz licznie zaproszonych osobistości, zapadła w pamięć ówczesnym mieszkańcom Wrocławia. Uczestnicy wydarzenia mogli usłyszeć m.in. okolicznościową pieśń wykonaną przez sześćsetosobowy chór oraz wysłuchać przemówienia nadburmistrza Paula Mattinga. Nie obyło się bez skandalu. Zwiedzającym Tereny Wystawowe nie przedstawiono Hansa Poelziga, autora planu zagospodarowania obszaru i projektanta Pawilonu Czterech Kopuł. Afront odbił się szerokim echem we wrocławskim środowisku akademickim.

Na przestrzeni lat Hala Stulecia i Pawilon Czterech Kopuł (Wytwórnia Filmów Fabularnych) gościły w swych progach wielu znakomitych wykonawców. Do legendy przeszły koncerty Iron Maiden, zagrane przez zespół w latach 80. Szturmujący wejścia do hali tłum, stłuczone szkło, zamieszki oraz interwencja milicji i ZOMO składały się na ówczesny koncertowy klimat. Podobnie rzecz się miała z występami kultowej formacji Budgie. Wyprzedane bilety, obecność koników, kilkunastotysięczny tłum skandujący nazwę zespołu. Ostatnie lata przyniosły wręcz wysyp koncertów organizowanych w przestrzeni hali. Grali tutaj m.in.: The Australian Pink Floyd, Joe Cocker, Leonard Cohen, Deep Purple, Jean Michael Jarre, Kraftwerk, Paco De Lucia, Jesse Cook i Herbie Hancock. Gigantyczna powierzchnia, klimatyczna oprawa oraz dogodna lokalizacja sprawiają, że wszystkie wydarzenia nabierają unikalnego charakteru JUBILATKA i przyciągają szeroką rzeszę odbiorców. Program obchodów stulecia Hali zapowiada się bardzo interesująco. We wrocławskiej betonowej stulatce zagrają m.in.: Dead Can Dance (11 czerwca), Steve Vai z orkiestrą symfoniczną Evolution Tempo (12 czerwca) i Deep Purple (30 lipca). Kolejna odsłona Assymetry Festival (od 2 do 4 maja) odbędzie się również w Hali Stulecia.

Do wybuchu II wojny światowej zarówno w Hali Stulecia, jak i okolicznych Terenach Wystawowych odbył się szereg imprez: targi, koncerty, zawody sportowe, czy też nazistowskie parteitagi (wizyta Adolfa Hitlera). Otaczający całość Park Szczytnicki stał się jednym z ulubionych miejsc spacerów i wypoczynku wrocławian. Zniszczenia wojenne (twierdza Wrocław poddała się Armii Czerwonej po kapitulacji Berlina) na szczęście ominęły Halę i otaczające ją tereny wystawiennicze.

Imponująca, surowa konstrukcja, z monumentalną kopułą zapewniła w 2006 roku Hali Stulecia uznanie UNESCO i wpis na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego. Do dzisiaj kompleks Hali Stulecia to idealne miejsce spotkań wrocławian i gości z różnych stron świata. Perfekcyjne połączenie rozrywki, historii i świetnej architektury. Warto zajrzeć do Parku Szczytnickiego, zachwycić się pięknem Parku Japońskiego, usiąść na ławkach pod Pergolą i spojrzeć na Wrocławską Multimedialną Fontannę.

98


map of rock

FERROCONRETE

JUBILARIAN

fot. Krzysztof Zatycki

agnieszka lenczewska photography: krzysztof zatycki, , 123rf, miasto wrocław


S

ince 1913, the Centennial Hall (known until recently as the People’s Hall) has been one of the most magical places in the city on the River Oder. The monumental building that dominates over the neighborhood was designed by Max Berg (18701947) for the recreational and exhibitional purposes. The visionary architect, who came to Wrocław in 1909 and was known for his atypical architecural ideas, left a huge mark on the city’s landscape. The Centennial Hall became his most known project and the most famous representation of Wrocław’s modernism. The huge size of the building and a short completion time (only 14 months) amaze people to this day. The building has been mentioned in all publications about XX century architecture. It is a great example of unlimited imagination, innovative thinking and human belief in crossing all boundaries.

100

photo: Miasto Wrocław

Wrocław – the meeting place In 2016, as a European Capital of Culture, the city will host performances by artists from all over the world – musicians, actors and performers. In other words – a lot of things will be going on. Many tourists will visit the city and they will not only see the old town, Słodowa Island or the city zoo. The whole city area will be devoted to art, not only symbolically. That’s why it’s worth mentioning Wrocław’s most important music venues. The real queen of the city’s music halls is undeniably the Centennial Hall.

The building’s size caused both admiration and concern. Until the very last moment before all the erection stays were removed, Berg was not sure whether the whole gigantic construction would not go down like a house of cards. Placing the cupola (twice as big as the one in Roman Pantheon) over such a big area was a challenge both crazy and groundbreaking. It was an important event not only to the citizens of Wrocław. But only a couple of months before, they were calling the hall a hat case, a bucket placed upside down or a glass cake. Berg’s task was really hard. He had to deal with the resistance of not only the aldermen, but also fellow architects. Despite a very original but controversial project and huge costs of erecting the hall (1,9 million Goldmarks), on 29 June 1911 he was officially granted a building permit.


The venue was opened on 20 May 1913. The event was long remembered by the citizens of Wrocław and was attended by the German Emperor Wilhelm II and his wife, as well as many representatives of royal families and other invited dignitaries. The participants had a chance to hear a special composition performed by a choir of 600 people and to listen to a speech by supreme burgomaster Paul Matting. There was also a scandal when all the people that visited The Exhibition Center were not informed of Hans Poelzig, who was the author of the land development plan and designed the Pavilion of Four Domes. This offence was widely commented among the city’s academics.

The destruction Wrocław faced during the war (the city surrendered to the Red Army after the capitulation of Berlin) luckily did not reach the Hall or its surroundings. In 1948, the Hall hosted the Regained Territories Exhibition. It lasted from 21 July till 31 October and attracted attention not only in the country, but also abroad. According to the organizers’ idea, the exhibition was meant to show the success of the government on the land regained by Poland after World War II. It included not only the presentation of achievements in rebuilding Polish economy after the war, but also presented the best-developing branches of the country’s industry. The exhibition was all about the propaganda. Despite being well-attended (it was estimated that about 2 million people visited the exhibition grounds), also by the country’s leading politicians, the exhibition was a financial flop. At the same time, the Hall hosted a World Congress of Intellectuals in Defence of Peace. Many famous people, including Pablo Picasso, Bertold Brecht and Irene Joliot-Curie, were invitied to take part in this propaganda event. The congress ended with a scandal. Soviet author Alexander Fadeyev criticized the “western lifestyle” and “the States’ imperialistic ambitions”. Some delegates left Wrocław after Fadeyev’s speech. What reminds the citizens of the Congress is an almost 100 metre Iglica (The Spire), designed by Stanisław Hempel. Over the years, the Centennial Hall and the Pavilion of Four Domes hosted many great artists. Iron Maiden shows played there in the 1980s became legendary. The crowd forced their way into the Hall and broke many windows. The mood that day was spoiled by the intervention of the militia and ZOMO (Motorized Reserves of the Citizens’ Militia). The situation was similar during the concerts of a Welsh rock band Budgie, who achieved a cult status in Poland. Sold-out shows, ticket touts and more than ten thousand people chanting the band’s name. In recent years,

photo: 123rf.com

Before World War II, many events were held in the Centennial Hall and the neighboring Exhibition Center: fairs, concerts, sporting events and nazi parteitags (Adolf Hitler visited the Hall during one of those gatherings). The surrounding Szczytnicki Park became one of the citizens’ favourite walking and leisure grounds.

there’s been a true plenitude of shows in the premises of the Hall. Among the artists that played there are: The Australian Pink Floyd, Joe Cocker, Leonard Cohen, Deep Purple, Jean Michel Jarre, Kraftwerk, Paco de Lucia, Jesse Cook and Herbie Hancock. A huge area, atmospheric setting and good location help in making all the events hosted their unique and attracting huge crowds. The plans for the Hall’s 100th birthday celebrations look really interesting. The ferroconcrete Wrocław’s centenarian will host many artists, including Dead Can Dance (11 June), Steve Vai with Evolution Tempo symphonic orchestra (12 June) and Deep Purple (30 July). The Hall will also host this year’s edition of Assymetry Festival (2-4 May). The impressive, austere building with a monumental cupola secured the Hall a place on UNESCO’s World Heritage Site list in 2006. To this day the area serves all citizens of Wrocław as well as tourists from all parts of the world as a perfect meeting place. It’s a brilliant mix of entertainment, history and great architecture. Go to the Szczytnicki Park, come inside the beautiful Japanese Garden, sit on a bench under the Pergola and let yourself be amazed by the Wrocław Multimedia Fountain.

101


rock live

behemoth bloodstock open air 9.08.2012 united kingdom

photography: falk-hagen Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen



photo: Falk Hagen-Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen


photo: Falk Hagen-Bernshausen


behemoth full of hate, czech republic 23.02.2012

photo: Marek Koprowski

photography: marek koprowski



photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski



photo: Marek Koprowski


behemoth metalfest 2012, czech republic 8-10.06.2012

photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski

photography: marek koprowski


photo: Marek Koprowski


photo: Marek Koprowski

photo: Marek Koprowski




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.