ROCK AXXESS nr 8 / no.8

Page 1

LISTOPAD / NOVEMBER 2012

the only rockstyle magazine in the universe

free copy

therion scorpions zombie marilyn manson lacrimosa Leash eye transilvania frederick moulaert kruk kiss

in LISH k G c ro EN e w H& LIS PO


ROCK YOUR LIFE & ROLL your business

ADVERTISE WITH US

CONTACT@ROCKAXXESS.COM


listopad / november 2012 3

edytorial / editorial

4

news access

rock talk

8

14

THERION - OPERA POD SZCZĘŚLIWĄ GWIAZDĄ THERION - OPERA UNDER THE LUCKY STAR

rock talk

23

SCORPIONS

rock fashion

rock style

27

HALLOWEEN

34

ZOMBIE, KTÓRY NIE PRZYSZEDŁ PO MIĘSO A ZOMBIE THAT DID NOT COME HERE SEARCHING FOR MEAT

38

rock shop

29

HALLOWEEN backstage access

40

44

FREDERICK MOULAERT. NAJSŁYNNIEJSZE DYNIE W HEAVY METALU. FREDERICK MOULAERT. THE MOST FAMOUS PUMPKINS IN HEAVY METAL.

rock shot

47

KRWAWY MÓZG THE BLOODY BRAIN SHOT

digging the rock

48

HITY ZNACIE... MARILYN MANSON

dark access

52

54

LACRIMOSA. W ŚWIECIE ELODI. BOGINI NIESPEŁNIONEJ MIŁOŚCI. rock access polska

HARD TRUCKING ROCK. LEASH EYE.


58

59

polski short rock savvy

RECORD LABELS. THE FINAL COUNTDOWN?

rock screen

62

65

68

KRUK. ŚMIERĆ TO DOPIERO POCZĄTEK. map of rock

ZAGUBIENI W KARPATACH LOST IN THE CARPATHIANS rock live

71

ANATHEMA

rock gallery

74

KISS

ROCK AXXESS TEAM: redaktor naczelna / dyrektor kreatywna editor in chief/ creative director Karolina Karbownik [k.karbownik@allaccess.com.pl] redaktor wydania angielskiego / translation editor Jakub Bizon Michalski [j.michalski@allaccess.com.pl] redaktorzy editors Agnieszka Lenczewska, Agata Sternal, Katarzyna Strzelec współpracownicy contributors: Apostate Falk - Hagen Bernshausen Marcelina Gadecka Marek Koprowski Leszek Mokijewski Jakub Rozwadowski Aleksandra “Zołza” Szewczak Krzysztof Zatycki korekta językowa Weronika Sztorc

dyrektor biura reklamy advertising director Katarzyna Strzelec [k.strzelec@allaccess.com.pl] grafik graphic designer, DTP Karolina Karbownik, Krzysztof Zatycki rock axxess logo i ikony rock axxess logo and icons Dominik Nowak

the only rockstyle magazine in the universe

www.facebook.com/rockaxxess

www.twitter.com/rockaxxess wydawca publisher All Access Media, ul. Szolc - Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa, Poland biuro@allaccess.com.pl kontakt z redakcją editor’s office contact@rockaxxess.com

na okładce on the cover KISS foto photography Falk - Hagen Bernshausen

Redakcja nie zwraca niezamówionych materiałow i zastrzega sobie prawo do skrótów i zmian w nadesłanych tekstach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i artykułów sponsorowanych. We do not accept responsibility for the content of the advertising published in the magazine.


ED TORIAL Y I

W

przedszkolu mojej trzyletniej córeczki wkrótce odbędzie się Bal Halloween. Wybrałyśmy się do wypożyczalni strojów, aby poszukać odpowiedniego kostiumu. Halloween… czarownice, pająki, wampiry, zombie. Młoda stwierdziła, że chce przebrać się albo za Myszkę Minnie lub za Tarję Turunen. Negocjacje trwają. Ja nadal z błyskiem w oku oglądam fantazyjne przebrania moich przyjaciół z USA. Za tzw. moich czasów bali halloweenowych nie było, to przecież tradycja, która była zbyt zachodnia jak na nasze polskie warunki. W najbliższych dniach wszelkich czarodziejów i wilkołaków spotkamy nie tylko w przedszkolach i teatrach, ale i na ulicach w niekończących się marszach, korowodach i paradach. Cieszę się, że takie inicjatywy powstają, że potrafimy się bawić. Na sceny teatrów trafi także za jakiś czas ekipa Therion, o czym opowiada u nas Christofer Johnsson, lider Therion. Pasja, z jaką podchodzi do muzyki i swoich pomysłów zaowocowała przeszło 45-minutową rozmową. Aby fani szwedzkiej rock opery dostali od nas jak najwięcej wywiad nie został skrócony – postanowiliśmy go opublikować w dwóch częściach, druga w numerze następnym.

Jak Halloween to także dynie. A jak dynie to Helloween. W tym temacie mamy dla Was wywiad z Frederickiem Moulaertem - kreatorem dyniowych postaci na okładkach płyt zespołu Helloween. Klimat ożywiają zombie, podróż po Transylwanii, Brandon Lee, Krwawy Mózg… Łakocie albo Rock Axxess!

T

here will be a Halloween Ball at my daughter’s nursery. We went to a costume rental shop to look for a perfect outfit. Halloween… witches, spiders, vampires, zombies. My three-year-old daughter said she wanted to be Minnie Mouse or Tarja Turunen. We’re still in the process of negotiating things but I somehow envy my friends from the States and their fanciful costumes. When I was my daughter’s age, there were no such parties. Western fashion was still miles away from Poland. In the days to come we will meet hordes of wizards and werewolves not only in nurseries and theaters, but also on the streets, during many marches and parades. I’m happy to see that we have such events, that maybe people know how to enjoy themselves. Theaters will also host the members of Therion quite soon – more about that in thAe interview with the band’s leader, Christofer Johnsson. The passion he shows for his ideas and music resulted in a 45-minute interview. We didn’t want to cut out anything so that the fans could read the whole thing – we decided to divide it into two parts. The second one will be published in the next issue of our magazine. Halloween also means pumpkins. And pumpkins mean Helloween. We talked to Frederick Moulaert who created many pumpkin characters for the covers of Helloween’s albums. There’s also something for the fans of zombies and those who would like to visit Transylvania, plus The Bloody Brain Shot. Trick or... Rock Axxess!

Karolina Karbownik, editor in chief

ROCK AXXESS

3


news access Karolina Karbownik, Agata Sternal, Jakub „Bizon” Michalski

wolfgang van halen atakuje

wypchany portfel claptona 34,2 mln dolarów, czyli prawie 170 milionów polskich złotych, zapłacił na aukcji Sotheby’s w Londynie anonimowy kupiec za obraz niemieckiego malarza Gerharda Richtera Abstraktes Bild. Tym samym został ustanowiony nowy rekord cenowy za obraz autorstwa żyjącego malarza. A kto na handlu dziełami sztuki tak się wzbogacił? Eric Clapton, który jest właścicielem ogromnej kolekcji obrazów najbardziej pożądanych artystów. Muzyk nabył Abstraktes Bild (804-9) w 2001 roku na aukcji Sotheby’s za kwotę dziewięć razy mniejszą. Abstraktes Bild należy do serii prac o wpólnym tytule 809. Nawiązuje do barw RGB - autor manipuluje kolorami: czerwonym, niebieskim i zielonym.

6

Śmieszna sprawa: Właśnie zostałem obrażony przez ten gówniany boysband, One Direction. Pozdrawiam Birmingham – tą wiadomością podzielił się na Twitterze Wolfgang Van Halen. Chwilę później dodał: Nie żartuję. To się naprawdę zdarzyło. Te dzieciaki z One Direction zachowały się wobec mnie i mojego zespołu jak k***sy. Oni muszą się nazywać One Direction, bo włosy ich wszystkich są skierowane w jednym kierunku. Boysbandowe chłopaki wobec ataku rockmana zmienili najwidoczniej kierunek, w sieci cisza.


metallikowe puzzle dla fanów Metallica dodała kolejną ciekawostkę do swojego oficjalnego sklepu z gadżetami. Tym razem fani mogą pobawić się w układanie puzzli z okładkami płyt swojego ulubionego zespołu. Za kilkanaście dolarów możemy sprawić sobie, lub swojej metalowej pociesze, sporo frajdy przy okładkach Master of Puppets i ...And Justice for All. Pierwszy z tych zestawów zawiera 500 elementów, drugi zaś 200. Według Rock Axxess jest to wręcz wymarzona rozrywka rodzinna na jesienne popołudnia i dobry sposób na spędzenie czasu z potomkami. Niech się młodzież opatrzy z klasyką! Przy okazji, nie możemy doczekać się kolejnych okładek w formie puzzli, zwłaszcza Czarnej Płyty...

duff mckagan w filmie

Duff McKagan znalazł dość ciekawy sposób na promowanie ostatniej płyty Loaded - The Taking - wydanej w 2011 roku. Już jakiś czas temu muzyk zapowiadał, że z albumem powiązany będzie pewien projekt filmowy. Wiadomo już, że nakręcono dziesięć krótkich filmików łączących się w jedną całość i opowiadających pewną historię. W pierwszym odcinku, który można już zobaczyć w sieci, Duff wyciąga swoich kolegów z łóżek wczesnym rankiem, by skrzyknąć całą ekipę na jakieś ważne spotkanie. Co będzie dalej - zobaczymy. W projekcie, oprócz członków Loaded, wystąpią między innymi: Jerry Cantrell i Sean Kinney z Alice in Chains, Gilby Clarke, Steve Jones z Sex Pistols, Billy Gibbons oraz Lemmy. Kolejne odcinki produkcji będą miały swoją premierę w każdy wtorek na profilu Loaded w serwisie YouTube.

tonąca w objęciach jacka osbourne’a Trzy pokolenia Osbourne’ów pojawiły się na Hawajach, gdzie 9 października Jack Osbourne poślubił swoją wieloletnią partnerkę Lisę Stelly. Impreza była kameralna - jak podaje brytyjski tabloid Hello! szczęście młodych świętowało zaledwie 50 gości. Druhną młodych była siostra Jacka, Kelly. Młodej parze towarzyszyła również ich pięciomiesięczna córeczka Pearla.

photo: Miss Shela, materiały prasowe

Powodów świętowania było jeszcze więcej, bowiem dwa dni po ślubie swoje sześćdziesiąte urodziny obchodziła seniorka rodu - Sharon Osbourne. W tych pięknych okolicznościach przyrody, jakie towarzyszyły pierwszym chwilom miodowego miesiąca Osbourne’ów, Jack okazał się prawdziwym bohaterem ratując tonącą kobietę. Zdarzeniem podzieliła się na Twitterze Lisa: Jestem bardzo dumna z Jacka i jego kumpla Tylera, którzy uratowali wczoraj na plaży kobietę, która dostała ataku serca i zaczęła tonąć. W kolejnym poście Lisa dodała, że jej mąż z kolegą panią reanimował do momentu przybycia pogotowia. Właśnie dowiedzieliśmy się, że jej stan jest bardzo dobry. Cudownie!

ROCK AXXESS

7


rock talk Aleksandra „Zołza” Szewczak foto: Aleksandra „Zołza” Szewczak, Hans Clijnk

pod szczęśliwą

photo: Aleksandra „Zołza” Szewczak

opera

gwiazdą


Zamierzam każdego dnia spędzić kilka godzin obok naszego stanowiska z gadżetami i dziękować naszym fanom. przez jakiś czas Therion skupi się na czymś innym. Będziemy robić rock operę. Myślę, że nasz najnowszy projekt wprawi w zakłopotanie wiele osób. Ale z czasem odkryją to, załapią. - mówi w rozmowie z rock axxess lider therion - christofer johnsson Kiedy spoglądasz teraz na samego siebie z późnych lat 80., gdy jako młody chłopak założyłeś deathmetalowy zespół Therion, jakie są twoje przemyślenia na temat tamtego okresu? Myślę, że mam praktycznie to samo podejście teraz, jak wtedy. Oczywiście byłem mniej doświadczony i nie miałem zbyt wielu pieniędzy na realizację moich planów, ale cel zawsze był ten sam. Szczerze mówiąc, gdy zaczynaliśmy, nie graliśmy death metalu. Gdy założyliśmy tę grupę w 1987 roku, graliśmy taką dziwną mieszankę w klimacie starej Metalliki, Venom, Motörhead i Slayera. Na początku grałem na basie. Graliśmy coś w rodzaju heavy i thrash metalu. Później, w roku 1988, zaczęliśmy grać bardziej w stylu deathmetalowym. Ale nawet wtedy próbowaliśmy brzmieć inaczej. Byliśmy jednym z niewielu zespołów, które zaczęły używać klawiszy, wprowadzać różne melodie rodem z Bliskiego Wschodu, zaczęliśmy też szukać bardziej symfonicznego brzmienia oraz eksperymentować z kobiecymi wokalami. Korzystaliśmy także z tradycji heavymetalowej z lat 80. Zawsze lubiliśmy dużo eksperymentować. Myślę więc, że moje podejście pozostało takie samo, chociaż oczywiście mam świadomość tego, jak wiele już zrobiliśmy i jak niewiele nowych rzeczy można jeszcze wymyślić w tym gatunku. Za każdym razem, kiedy nagrywam płytę jestem gotowy zaryzykować całą swoją karierę po to, aby zrobić to, co zamierzałem, co założyłem sobie na samym początku.

Nasze pierwsze cztery albumy kiepsko się sprzedawały. Robiliśmy płytę za płytą, a nikt ich nie kupował. Myślę, że wielu artystów w tym zawodzie powiedziałoby: Ok, zróbmy coś, czego oczekują od nas ludzie. Ale pomimo tego, że nasze nagrania nie zdobywały uznania zbyt wielu słuchaczy, nigdy się nie przestaliśmy robić rzeczy, w które wierzyliśmy. Po prostu nagrywaliśmy to, co nam się podobało. Wraz z wydaniem naszego piątego albumu, Theli, nagle zaczęliśmy sprzedawać sporo płyt. Mieliśmy po prostu szczęście wydając ją w odpowiednim czasie. Myślę, że gdyby Theli powstała trzy lata wcześniej, byłaby porażką, jak inne płyty. To ważne, by nie pozwolić, aby tlący się w nas ogień całkiem zgasł.

Kiedy myślę o sobie, jako o dwudziestolatku, oczywiście wiem, ze byłem naiwny, nie wiedziałem, na czym polega przemysł muzyczny. Teraz jestem artystą i biznesmenem, chociaż moja miłość i pasja do nagrywania nie zmieniły się. Wytłumaczę ci to na innym przykładzie. Wyobraź sobie, że masz chłopaka. Jego rodzice mają wpaść do ciebie na obiad, który masz przygotować. Gotujesz, próbujesz i stwierdzasz ech, to jest wstrętne! Nie podasz go, nie ma mowy! Ale innym razem robisz coś, na przykład bigos, i próbujesz: mmm, to jest wspaniałe, naprawdę wspaniałe! Smakuje ci i serwujesz danie innym. Tak samo jest z nagrywaniem. Jeśli sam nie będziesz przekonany, że płyta jest fantastyczna, nikt inny jej nie polubi. Tak więc zupełnie nie rozumiem podejścia w stylu ech tam - nagrajmy kolejną płytę, wyruszmy w trasę, jakoś to będzie. Każda płyta musi być unikalna, ale taka, jakiej chcesz. Czasem sprzeda się lepiej, czasem gorzej. Dla mnie ważne jest, aby ten ogień we mnie zawsze się palił. Zatem różnica pomiędzy mną w wieku 40 lat, a wtedy, w wieku lat 20, nie jest znacząca.

Ale nadal masz w sobie tę samą pasję i miłość do muzyki? Tak. Bycie czterdziestolatkiem nie oznacza, że jest się starym, ja jestem młody. Nie pozbędziecie się mnie tak szybko! Zamierzam robić to przez następne dwadzieścia pięć lat. Mam nawet więcej energii, niż kiedykolwiek. Zastanawiasz się, dlaczego chcę się teraz skupić na czymś innym? Właściwie jest to związane z tym, o czym właśnie mówię. Zamierzamy wystartować teraz z nowym projektem artystycznym, a stworzyć operę. Nie będziemy przez jakiś czas regularnie koncertować i nagrywać płyt. Skończyliśmy pracę nad czteroczęściową historią umieszczoną na czterech albumach, które w pewien sposób są połączone: Lemuria, Sirius B, Gothic Kabbalah i Sitra Ahra. Poczułem, że czegoś mi brakuje – co teraz powinienem zrobić? Typowym wyjściem z tej sytuacji byłaby kilkuletnia przerwa, podczas której inspiracja sama by wróciła. Nie mogę sobie wyobrazić, że robię płytę po to, by zaraz wyruszyć w trasę, zarobić trochę kasy i w ten sposób napędzić tę całą machinę. Zależy mi, aby robić to, czego chcę. Pomyślałem: może właśnie to jest ten czas, kiedy


photo: Hans Clijnk

powinienem skupić się na projekcie, który siedzi mi w głowie od lat? Taki czas na podtrzymanie tego ognia – zrobić coś co od dawna siedzi we mnie, podjąć jakieś ryzyko, być silnym. Łatwo jest mówić, że jesteś artystą z otwartym umysłem, który robi, co chce, kiedy masz za sobą wytwórnię płytową, która płaci za ciebie rachunki. Tak, wytwórnia jest bankiem, ale ona też ponosi ryzyko. Jeśli album dobrze się sprzedaje, jest ok, ale kiedy nie przynosisz dochodów, ty nic nie tracisz, bo to nie twoje pieniądze. W naszym przypadku to ja muszę włożyć własne pieniądze w to, co postanowiłem zrealizować. Wytwórnia powiedziała, że mój projekt jest zbyt wielki i zbyt pokręcony. Z Nuclear Blast żyjemy w dobrych stosunkach, mam z nimi cały czas doskonały kontakt. Nie chciałem na nich naciskać. Zaproponowali mi swoje rozwiązanie, pewien kompromis. Ale to tak jakby uprawiać seks z jakąś dziewczyną, która nagle mówi a tak przy okazji, jestem facetem po operacji. [śmiech] Właśnie tak wygląda pójście na kompromis z wydawcą płyty. A ja nie jestem typem człowieka, który przyjmuje takie warunki. Wiedziałem, że oni nie chcą, abym poszedł do konkurencji. Jestem ich artystą i nasza przyszłość pozostanie w rękach Nuclear Blast. Powiedziałem im więc tak: czy mogę wykupić wszystkie taśmy i wydać je samodzielnie? Przyznali, że to dobre rozwiązanie. Poszedłem do banku i mówię: Dzień dobry, jestem muzykiem, ale mój wydawca uważa, że moje nagrania są zbyt dziwne i nie chce ich wydać. Czy dacie mi pożyczkę w wysokości 85 tysięcy euro, żebym mógł wydać swoją muzykę? Pewnie normalnie wyrzuciliby mnie z banku sugerując, abym przestał brać narkotyki. [śmiech] A ja wyszedłem stamtąd z 85 tysiącami euro. Sama produkcja dźwięku kosztuje 75 tysięcy. Teraz finansuję to wszystko sam i mogę robić, co tylko chcę. Tym razem mam szansę na zrealizowanie swojej sztuki bez konieczności pójścia na kompromis. Muszę też udowodnić,

8

że potrafię zrealizować to, co sobie zakładam. Będą tacy, którym się to spodoba, ale będą też i tacy, którzy nie będą zachwyceni. Liczę jednak na to, że ludzie docenią fakt, że robię coś, czego naprawdę chcę. Bo jeśli bym tak nie postępował, to nie powstałby również żaden z ich ulubionych albumów.

Za każdym razem podejmuję jakieś ryzyko, jak w przypadku Theli, który był naszym przełomowym albumem, a w tym czasie nasze płyty sprzedawały się fatalnie. Ale udało mi się jakoś namówić wytwórnię, żeby opłaciła mi chór i studio. A był to największy budżet w historii Nuclear Blast, mimo że nie byliśmy wtedy najlepiej sprzedającym się artystą z ich stajni. Szaleństwo! Kiedy wreszcie osiągnęliśmy sukces z Theli, najłatwiej byłoby powiedzieć: skopiuj Theli, w końcu ci się udało, nie zawal tego. Oczywiście ludzie w wytwórni mówili, aby dalej robić coś, co brzmi podobnie. Nie, chcę iść w tym kierunku, - odpowiadałem. Więc zrobiliśmy coś bardziej wygładzonego, ja przestałem śpiewać. Zamiast robić kolejną napuszoną produkcję, jak Theli, zrobiliśmy coś co pozwoliło nam podwoić sprzedaż. Ale nerwy towarzyszyły wszystkim.

Łatwo jest powiedzieć - jestem artystą - kiedy wszystko idzie dobrze, rośnie sprzedaż i liczba fanów. Za czasów Deggial nie byliśmy już tacy klasyczni, nie mieliśmy żadnych hitów. Mniejsza sprzedaż nie miała dla mnie znaczenia. Wciąż byłem szczęśliwy, bo zrobiłem coś, czego pragnąłem. Potem nagraliśmy Secret of the Runes i początkowo była to totalna klapa. Sprzedaliśmy o połowę mniej kopii, niż w przypadku Vovin. Dla wielu ludzi niemieckie i szwedzkie teksty, starodawna muzyka, mniejszy nacisk na metal i rock, a większy na operę, to było za dużo. I co wtedy zrobiłem? Przy tak słabej sprzedaży poszedłem do wytwórni płytowej i powiedziałem: Słuchajcie, chcę więcej pieniędzy. Chcę jednocześnie wydać dwa albumy. Czy mogę dostać 100 tysięcy euro? Wielu powiedziałoby: Popieprzyło go? Przecież wiesz, jak wygląda rze-


czywistość. Spada sprzedaż, zespołowi nie idzie najlepiej. Nie możesz przyjść i prosić o dwa razy więcej kasy. Zgłupiałeś? Nie pozwoliłem, żeby takie sprawy stanęły mi na drodze. Oczywiście przekonałem wytwórnię. Wydaliśmy Lemuria i Sirius B, które sprawiły, że sprzedaż naszych płyt znacznie wzrosła. Nie mam pojęcia czy nade mną świeci jakaś szczęśliwa gwiazda, która mnie nagradza za to, że jestem odważny i gotowy zaryzykować swoją całą karierę za każdym razem, kiedy zabieram się za pracę nad nową płytą. Secret of the Runes dopiero teraz zdobywa uznanie. Według naszych fanów, to jest właśnie najlepszy album Therion. A kiedyś przecież ludzie krytykowali go, nie rozumieli. Recenzje były w miarę ok, ale od fanów słyszeliśmy hmmm, no nie wiem. Gdy ta płyta trafiła do sklepów, kupiło ją jakieś 60 tysięcy osób, więc oczywiście były dziesiątki tysięcy ludzi, którzy od razu ją pokochali, nie jest tak, że wszyscy ją nienawidzili. Jeśli spojrzysz jednak, co w tamtym czasie wypisywano w Internecie, zobaczysz, że dominowała ostra krytyka. Kiedy byliśmy w trasie koncertowej promującej tamten album, reakcje na piosenki z niego były bardzo chłodne, bardziej niż kiedykolwiek. Dzisiaj płyta ta wygrywa w każdym głosowaniu na nasze najlepsze wydawnictwo. Co więcej, kiedy wybraliśmy się w tym roku w trasę koncertową z okazji 25-lecia zespołu do Ameryki Łacińskiej, chcieliśmy dowiedzieć się, co chcieliby usłyszeć nasi fani. Na europejskiej trasie z okazji 20-lecia Therion graliśmy całą płytę Theli. Teraz okazało się, że ludzie chcą słyszeć Secret of the Runes. Przecież w momencie jej wydania nikt by w to nie uwierzył! Czasem musi upłynąć trochę czasu, nim zostaniesz nagrodzony za swoją odwagę.

photo: Hans Clijnk

Myślę, że nasz najnowszy projekt wprawi w zakłopotanie wiele osób. Znowu będą mówić: To jest na serio? O co chodzi? Nie rozumiem! Ale z czasem odkryją to, załapią. Ważne jest, aby mieć świadomość, że płyta jest jedynie częścią projektu artystycznego. Owszem, bardzo ważną, główną częścią, ale przecież trzeba zwrócić także uwagę na stronę wizualną, przedstawienie i wiele innych rzeczy, które są składnikami projektu, a których nie raz ludzie nie dostrzegają. Nie chcemy nic wyjaśniać, liczę na spontaniczne reakcje. Będziemy kontynuować ten projekt przez kilka kolejnych miesięcy. Może z czasem będę chciał coś ludziom wyjaśnić, a może odkryją wszystko sami. Mam nadzieję, że to będzie całkowicie przełomowy projekt. Dodatkowo powiem, że sprzedajemy specjalne wydania płyt na naszych koncertach, od razu do rąk fanów. Niektórzy dziennikarze nawet nie chcą z nami rozmawiać, ponieważ nie otrzymali promocyjnych egzemplarzy albumu. Pieprzę to. Nie chcą, nie muszą. Chcą być zawsze tak samo traktowani. Robiliśmy to rok po roku, album po albumie. Teraz wydajemy swój piętnasty studyjny krążek. Zawsze oczekuje się kolejnego egzemplarza promocyjnego, wywiadów, trasy i tak w kółko. A ja chcę złamać tę zasadę. Mówią mi: nie, nie możesz tak zrobić. Owszem, mogę, właśnie to robię. Chcę, aby dziennikarze muzyczni przychodzili na koncerty i dostawali to samo, co otrzymują fani. Kiedy będą pisać recenzję płyty, zrobią to na podstawie tego samego, co jest w posiadaniu fanów. Wysyła się tony egzemplarzy promocyjnych, niektóre poprzez wytwórnie płytowe. Nie zawierają one książeczki, nie mają okładki, pozbawione są jakiejkolwiek osobowości. Mam to gdzieś. Chcę, aby dziennikarze otrzymywali to samo i w tym samym czasie, co fani. 90 czy 95 procent dziennikarzy muzycznych to świetni ludzie, z którymi przez lata zdążyłem się zaprzyjaźnić, ale jest też te pięć procent totalnych dupków. Wrzucają płytę do sie-

ROCK AXXESS

9


ci dwadzieścia minut po tym, jak wyciągnęli ją ze skrzynki pocztowej. Fani dostają wtedy marnej jakości, nic nie warte mp3 i cieszą się słuchając muzyki przez słabe głośniczki miesiąc przed premierą, a w środku każdego kawałka słyszą tekst: To nowy album Therion, słuchasz właśnie utworu o takim czy takim tytule... Według mnie to kompletnie niszczy wszystko. Chociaż raz chciałbym, aby przynajmniej kilkuset fanów przyszło na nasz koncert nie wiedząc o nim nic. Wiem, że i tak wiele występów pojawia się zaraz w Internecie. Ale wreszcie jest szansa, aby pojawić się na koncercie, którego przebiegu nie znamy, kupić na nim płytę, wrócić do domu, wrzucić do odtwarzacza, posłuchać i czerpać z tego radość zupełnie tak, jak my cieszyliśmy się słuchając płyt w latach 80. To dużo dla mnie znaczy. Możliwe, że dla niektórych jest to zbyt wiele, ale właśnie tak chciałem, żeby to wyglądało.

Poza tym, naprawdę chcę spotkać się z fanami. Jak się domyślasz, zarówno ty nic nie wiesz o tej płycie, jak i organizatorzy koncertów. Nasz agent także nic nie wie – on również nie dostał płyty. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem: Chcę, żebyś zabukował nam trasę koncertową. On na to: Super, macie nową płytę? A ja mu mówię: No tak jakby. Nowy album jest, ale to nie jest normalne wydawnictwo. Prosił o wyjaśnienia, a ja mu na to, że nie wyjaśnię: Nie powiem ci nic. Nie możesz tego posłuchać, a ja ci nie powiem, jak to brzmi. To rodzaj sztuki, część większego projektu, w ramach którego wydajemy płytę i chcemy ruszyć w trasę koncertową. Zrobisz to dla nas, zaklepiesz koncerty? On mówi na to: Chcesz, żebym zadzwonił do organizatorów i powiedział – rezerwujcie terminy na Therion, dajcie pieniądze, więcej wam nic nie powiem? [śmiech] - Tak, to jest dokładnie to, czego chcę. Nasz agent oczywiście dzwonił do promotorów, a ci pytali no dobra, a jak to brzmi? – Nie mam pojęcia – odpowiadał. Ok, czyli chcesz żebyśmy dali kasę na koncert Therion, ale sam nie wiesz, co nam sprzedajesz? – Tak, dokładnie. Wiem, że brzmi to jak jakiś skecz Johna Cleese’a, ale to też stanowi część projektu. Testuję markę Therion. Na ile to, co budowaliśmy przez tak wiele lat, wzbudza zaufanie. Kto kupi produkt, jeśli go nie zna? To będzie także test dla naszych fanów, którzy kupili już bilety, a tak naprawdę nie wiedzą, na co. Właśnie dlatego chciałbym podać im rękę. Zamierzam każdego dnia spędzić kilka godzin obok naszego stanowiska z gadżetami i podziękować tym ludziom. Będzie w sprzedaży specjalna edycja CD, dostępna tylko na koncertach. Oczywiście album później będzie także w normalnej dystrybucji, ale wydanie specjalne jedynie teraz. Chcę podpisać każdą kopię płyty i sprzedawać je dziennikarzom i fanom. To dla mnie bardzo ważne. Zaskoczę cię, jak ci powiem, że od wielu lat nie piję alkoholu podczas tras koncertowych. Policzyłem ile piw wypiłem na naszej poprzedniej trasie. Dokładnie siedem! Tak, w zespole rockowym z nieograniczonym dostępem do piwa każdego dnia, wypiłem jedynie siedem piw. Zarobiłem już tyle pieniędzy, że mogę sobie kupić piwo w domu, a nie pić dlatego, że mam je za darmo. Po piwie robię się śpiący, ale nie jest to taki sen, jakiego potrzebuję. Ludzie płacą pieniądze za to, żeby zobaczyć as na żywo. Przecież jeśli pracujesz w banku czy prowadzisz autobus, to też wcześniej nie pijesz. Więc dlaczego ja miałbym robić inaczej? Bo jestem muzykiem? Nie, to głupie. Staram się bardzo profesjonalnie podchodzić do swojej pracy. Na tej trasie owszem, mogę wypić piwo po koncercie, ale to będzie jedno piwo z fanami. Tak dla relaksu?

10

Tak. To będzie bardzo osobista trasa. Nasza ostatnia na wiele lat, ponieważ jak już skończymy ten projekt, zamierzamy stworzyć rock operę. Gdzieś ktoś zrobił błąd w tłumaczeniu naszej informacji prasowej w Internecie. Źle przetłumaczono na hiszpański, a potem ktoś z hiszpańskiego przełożył to na angielski. Wielu ludzi wprowadzono w błąd. To absolutnie nie jest trasa pożegnalna. Po prostu przez jakiś czas Therion skupi się na czymś innym. Będziemy robić rock operę - jako Therion. To nie jest koniec Therion, ani Therion nie robi sobie przerwy. To po prostu kolejny etap działalności zespołu, podczas którego nie będziemy wydawać albumów, ani jeździć w trasy koncertowe. Będzie nas można zobaczyć podczas festiwali letnich, gdzie pojawimy się z jakimś godzinnym, czy 55-minutowym setem. Na pewno nie będzie to długa trasa z normalną setlistą. Opera zajmie nam wiele czasu. Tu nie chodzi jedynie o napisanie muzyki, ale także o scenografię, choreografię i stworzenie pewnej opowieści… …i kostiumów. Wiele mówisz o rock operze, aż muszę poprosić cię o ujawnienie kilku sekretów. O czym będzie ta opera? Jaki będzie jej tytuł? Nie mamy jeszcze tytułu, jest jedynie ogólny pomysł na treść. Nie chcę nic tu zdradzać, bo może się tak zdarzyć, że będziemy jeszcze to zmieniać. Punktem wyjścia dla nas jest muzyka. Tu mamy jeszcze wiele do zrobienia. Powiem jedynie, że nasza sztuka będzie oparta na motywach znanej powieści, której jeszcze nikt nie zrealizował w postaci opery. Jeśli to nie wyjdzie, pomyślimy nad czymś innym. To jeden z etapów tego szalonego projektu, tło dla niego. Przez dziesięć lat próbowałem pisać operę, jednak przez ostatnie dwa czy trzy nie napisałem nic. Nie mogłem pchnąć projektu dalej. Może udałoby mi się wyciągnąć z tego 40 minut muzyki, to wszystko. Widzisz, jeśli masz na przykład operę Wagnera, która trwa sześć godzin, możesz kupić jej najlepsze fragmenty na CD i posłuchać tych części, które ci się podobają. Dla ludzi, którzy nie mają cierpliwości do tego, aby słuchać aż sześciu godzin opery wystarczą jej najbardziej znane fragmenty. Umiem pisać tego rodzaju muzykę – części opery, które ludzie zapamiętają na długo. Sprawia mi jednak trudność stworzenie muzyki, która łączy te bardziej charakterystyczne momenty. Lubię takie utwory w wielu innych operach, ale sam nie potrafię ich napisać. Może mój mózg jest zbyt zniszczony przez muzykę rockową. Potrzebuję, by wokół mnie ciągle działo się coś ciekawego. Jeśli napiszę dwie godziny opery, podczas których będzie działo się zbyt wiele, ludzie nie będą mieli na tyle cierpliwości, aby tego słuchać. Czasami jako tło potrzebna jest prosta muzyka. Dla sztuki odgrywanej na scenie muzyka jest tłem. Gra aktorów ma ogromne znaczenie. Nie możesz mieć muzyki, która za bardzo zwraca na siebie uwagę, ponieważ wtedy odciągasz widza od spektaklu. Muzyka i aktorstwo muszą się łączyć. Uważam, że za dużo myślę o tym wszystkim z muzycznego punktu widzenia i to przeszkadza mi w zakończeniu prac nad projektem. A ponieważ przez wiele lat nic nowego nie napisałem, powiedziałem sobie: Może skupiam się nie na tym, na czym potrzeba? Może to nie jest to, co powinienem robić? Ludzie nie powinni starać się być kimś, kim nie są. Jeśli świetnie radzisz sobie z pisaniem metalowej opery, to rób to. Jeśli jesteś piłkarzem, nie próbuj grać w hokeja, tylko skup się na tym, w czym jesteś dobry.

Już wykorzystywałem elementy operowe w Therion, na przykład na początku i na końcu The Blood of Kingu. Podobnie w końcówce Land of Canaan. Doszedłem do wniosku, że aby stworzyć operę wystarczy wszystko stherio-


ROCK AXXESS

15

photo: Hans Clijnk


nizować. Termin rock opera to jedna wielka ściema. Nigdy nie było czegoś takiego, jak rock opera ponieważ nigdy nie było w tych przedstawieniach operowego śpiewu. Spójrz na najsłynniejszą rock operę czyli Jesus Christ Superstar. Jest wspaniała, uwielbiam ją! Jestem jej wielkim fanem, ale to żadna opera! To jest po prostu rockowy musical. Tak jest ze wszystkimi rock operami. Są one po prostu musicalami, bez śladów opery. A ja chciałbym zrobić pierwszą w historii rock operę, z prawdziwym operowym śpiewem, ale także z elementami muzyki rockowej i metalowej połączonymi z muzyką klasyczną. Zupełnie jak w muzyce Therion. Wyobraź sobie utwory takie jak Land of Canaan, Via Nocturna, Adulruna Rediviva, Siren of the Woods. Wydłuż je dwa lub trzy razy i umieść na jednej płycie. Każda z tych piosenek to osobny akt. I tak, mniej więcej, będzie wyglądało to, co zamierzamy zrobić. Teksty będą oczywiście streszczały całą historię, będzie też sporo aktorstwa. Taki jest ogólny zarys całości. A że napisałem dopiero jakieś 40 minut muzyki, wciąż mam mnóstwo do zrobienia. Inni członkowie Therion pomogą mi w ukończeniu dzieła, więc będziemy pracować nad nim jako zespół. Mimo że jestem tu kołem napędowym to nie jest mój solowy projekt. To dzieło Therion.

Wspomniałeś o tym, że brakuje ci cierpliwości, by skończyć operę. Planujesz zatem wymieszać ze sobą motywy prostsze z bardziej skomplikowanymi – metalowe piosenki i operowe kompozycje? Cóż, muzyka ma płynąć jak woda w rzece, więc nie będziemy się opierać na piosenkach. Będzie kilka różnych aktów. Na przykład akt pierwszy - dłuższy kawałek muzyki, może 20 minut lub pół godziny. Taki strumień muzyki - niektóre części łatwiejsze, niektóre bardziej zróżnicowane, w zależności od sceny. O tym, żeby napisać operę marzyłem odkąd zacząłem pisać muzykę. Niestety miałem do tego złe podejście. Pomyślałem, że mogę zamienić teksty piosenek w jakąś akcję. Ale z czasem okazało się, że to wcale nie działa w tę stronę. Musisz pracować nad całością dzieła. Czasem tworzysz muzykę inspirując się scenerią, nie zawsze możesz stworzyć scenerię, by pasowała do muzyki. Jeśli na scenie dzieje się coś ważnego, musisz mieć w tle delikatną muzykę, na przykład coś w stylu Pink Floyd. Ale kiedy w innej części to muzyka wysuwa się na pierwszy plan, powinna ona być dynamiczna, uderzająca, mocna, wagnerowska. Kiedy zrealizujemy ten projekt, będziemy chcieli tę sztukę sfilmować i wydać na DVD. Jak idziesz zobaczyć jakąś operę, oczywiście kupujesz potem CD, to zrozumiałe. Ale jeśli zaczniesz od słuchania muzyki, całkiem możliwe, że jej nie zrozumiesz. Chciałbym zrealizować DVD z naszą operą, żeby fani mogli obejrzeć ją na ekranie telewizora i, jeśli im się spodoba, kupić potem CD, którego mogliby słuchać w samochodzie czy gdziekolwiek indziej. Dzięki DVD możemy odbierać sztukę wszystkimi zmysłami. Tak. To wszystko jest dość nowe dla nas, zupełnie jak choreografia. Mieliśmy wprawdzie już proste układy w Therion, ponieważ musieliśmy zachować jakiś porządek na scenie stojąc na niej w osiem osób. Inaczej wyglądałoby to jak jakiś cyrk. Dla mnie, gitarzysty, 90 procent układu choreograficznego to trzymanie się z dala od wokalistów, więc to dość łatwe. Wokaliści mieli swoje układy, żeby mogli się zsynchronizować i wyglądało to całkiem nieźle. Znowu mogę porównać to z jedzeniem. Kiedy idziesz do restauracji, nie dostajesz talerza z przypadkowo rozrzuconym jedzeniem. Wszystko przecież musi wyglądać dobrze, pasować do sie-

12

bie, by cieszyć oko. Całość - restauracja, dekoracje, stoły i ładnie podane jedzenie - wywiera na tobie jakieś wrażenie. Zupełnie inaczej jesz coś w szkole, a inaczej w pięciogwiazdkowej restauracji. To też bierzemy pod uwagę. Chcemy, żeby wszystko dobrze prezentowało się także od strony wizualnej. Opera to nie dodatek, nie przyprawa, ale danie główne naszej sztuki. Nie możemy zagwarantować, że mamy odpowiednią wiedzę w tym temacie. Pewnie będziemy musieli zlecić część pracy profesjonalistom – choreografowi, który pomoże nam w tym, czego nie potrafimy. Jest jeszcze trochę innych rzeczy, których sami nigdy nie robiliśmy. Ale wiemy, że chcemy się tego podjąć. Jeśli gdzieś utkniemy, znajdziemy ludzi, którzy nas popchną dalej.

Możliwe, że ukończenie projektu zajmie nam wiele lat. Na razie pewne jest tylko to, że zaczniemy prace nad tym projektem i doprowadzimy go do końca, a potem zrobimy sobie przerwę. Myślę, że potem weźmiemy się za operę. I to wszystko, czego jestem pewien na obecną chwilę. Plus to, że projekt zrealizujemy bez względu na koszty. A jak i kiedy – nie mamy pojęcia. To wszystko się okaże. Prawdopodobnie stworzymy pierwszą wersję i zaprezentujemy ją wytwórni i różnym znajomym, którzy obejrzą to i być może powiedzą: no dobra, to jest do dupy. Wtedy wrócimy do pracy i dokonamy poprawek, żeby było lepiej. Możliwe, że tym samym powstanie kilka nieoficjalnych wersji, zanim odpowiednia trafi na scenę. Oczy-


photo: Aleksandra „Zołza” Szewczak photo: Aleksandra „Zołza” Szewczak

wiście nie bez znaczenia dla nas jest to, że tworzymy operę w momencie, kiedy jesteśmy znanym zespołem i mamy za sobą tłum ludzi, który będzie nią zainteresowany. Inaczej nikt przecież nie otworzyłby przed nami drzwi teatru. Fani metalu to jednak widownia na jedno przedstawienie. Ci, którzy dają nam szansę na realizację projektu chcieliby oczywiście, aby opera była grana dłużej. Więc musimy zobaczyć też, jak przyjmą ją zwykli ludzie, dla których nasza muzyka często jest zbyt skomplikowana, ale być może będzie przyswajalna właśnie w formie rock opery. Potem nasze dzieło będzie porównane do innych oper rockowych, przy których pracują profesjonalni choreografowie i inni fachowcy. Jeśli wypadniemy przy nich blado, krytyka nie zostawi na nas suchej nitki. Możemy być gwiazdami, czy jak tam nas określają na metalowej scenie, ale na scenach operowych jesteśmy nikim, musimy więc dostarczyć ludziom coś naprawdę dobrego. Inaczej zaraz wyproszą nas ze sceny. Musimy zaprezentować się fantastycznie. Będzie to wymagało wiele pieniędzy, jak i pracy, ale taki jest nasz plan i do tego dążymy. Mówisz o nowych doświadczeniach, tworzeniu historii. A kto zagra w tym przedstawieniu? Czy zobaczymy w nim członków Therion, czy może zamierzasz zaangażować innych aktorów? Zagra zespół i trochę innych osób. Będziemy potrzebować więcej wokalistów. Na pewno wystąpi Thomas Vikström,

który jest przecież śpiewakiem operowym oraz Lori Lewis. Dwie role są zarezerwowane dla nich, ale oczywiście musimy zaangażować więcej osób, które wcielą się w inne postacie. Potrzebna też będzie nam mała orkiestra. Praca z większą, wagnerowską orkiestrą byłaby za droga. Kiedy graliśmy koncerty w Rumunii i na Węgrzech, każdy z nich kosztował nas 100 tysięcy euro. Nie były to nasze pieniądze, ale nie zmienia to faktu, że trzeba zapłacić ludziom za ich pracę i próby. Wszyscy muszą też jeść i gdzieś spać, trzeba ich przewieźć, spełnić ich żądania techniczne i tak dalej. To kosztowało o wiele za dużo. Pieniądze pochodziły z wielu źródeł, od sponsorów i z dotacji państwowych. Wynajęcie sali, w której zmieściłoby się tyle osób to też ogromny koszt, dlatego postaramy się popracować w nieco mniejszych pomieszczeniach, z mniejszą orkiestrą, być może nawet kameralną. To bardziej realny scenariusz. Nie chcemy, aby po takich nakładach pracy wszystko zakończyło się na zagraniu zaledwie dwóch spektakli. Bardzo chcielibyśmy móc zagrać operę w Europie, może poza nią. Jeśli zmieścimy się do trzech autobusów, to ma to szansę wypalić, także od strony technicznej. Może będzie nam potrzebny trzeci gitarzysta, który zagra wybrane partie? Zobaczymy. Na razie wszystko to szkic, ponieważ skupiamy się teraz na Les Fleurs Du Mal. O operze będziemy mogli pogadać, kiedy ta stanie się już poważniejszym tematem, po tym, jak zakończymy projekt Les Fleurs Du Mal. Ciąg dalszy wywiadu w następnym numerze ROCK AXXESS.


Aleksandra „Zołza” Szewczak photography: Aleksandra „Zołza” Szewczak, Hans Clijnk

opera

under the lucky


photo: Hans Clijnk

STAR


I’m gonna stay a few hours every day of the tour on the merch stand and thank our fans. Therion is going to have a different focus. We will do the rock opera. A lot of people will be very confused but they will get it after some time eventually. - says christofer johnsson, the leader of therion.

When you go back to the beginning – the late 1980s, when you were a youngster, who set up the death metal band Therion – what are your thoughts and memories about that period of time? -I think I had pretty much the same attitude then like now. Of course, I was less experienced and didn’t have big budget to work with, but my aim has always been the same. Actually, as a matter of fact, we didn’t start as a death metal band. When we founded the band in 1987, we played some sort of strange mixture between old Metallica, Venom, Motörhead and Slayer. I played the bass at the beginning. We were more like a heavy metal/thrash metal band. Then, in 1988, we changed more into death metal. Even when we were a death metal band, we tried to do something different back then. We were one of this few bands that thought of using keyboards, we started using a lot of melodies from the Middle East, like a type of scales and we started to create more symphonic sound. We used some female vocals, used some traditional heavy metal 80’s style in death metal. We were always about experimenting a lot. I believe that now we have the same attitude that we had then, except of course we did so much now, so it’s not so much left to do to be revolutionary. Every time I make a record, I’m prepared to risk my career to do what I really want to do and this is what I meant at the beginning. The first four albums sold really, really bad. We were making record after record and nobody fucking bought the records. I think a lot of bands in that profession would have been like: Okay, let’s try to do something that people want. But even though we didn’t sell records, I never gave up doing what I really wanted to do – I just made the records that I

16

liked. With our fifth album - that was the Theli album – all of the sudden we just sold records. We were just lucky to do the right thing at the right time. I think if Theli would have been released three years earlier, it would have been a flop, just like the other records. So I think it’s very important to keep this fire alive.

When I think of myself as a twenty-year-old – of course I was naive, not knowing how the music business works. Now I’m experienced. I’m an artist and a businessman, but my love for music and passion for making records have not changed at all. I would like to put it differently. Imagine if you have a new boyfriend, and your boyfriend’s parents come to your house and you’ve got to cook dinner. You make dinner, you taste it and you say: Wow, it tastes awful! You will never serve it - of course not! But if you want to do something, you test it on yourself, you try it on yourself like: Mmm, this is great! Really good!, like bigos or whatever you want to do. And then, when you like it, you serve it to the others. This is like cooking, this is the same thing with the record. If I don’t think it’s fantastic, how can anybody else think it’s fantastic? So, to do this business like: Let’s make another record and go on tour or whatever – I’ve never understood that attitude. Every record has to be unique, has to be what you really want to do and sometimes you sell more, sometimes you sell less. For me, it’s very important to keep this fire going, so therefore the difference between me as a forty-year-old - like I’m now - and a twenty-year-old is not really big. But still it’s the same passion and love for music and all that you do… Yes, you know – I’m not forty years old – I’m forty years


photo: Aleksandra „Zołza” Szewczak

young. You’re not gonna get rid of me that easy. I’m gonna do this for another twenty five years. I have more energy than ever. Probably you are interested in knowing why we’re gonna have this different focus for a few years and this is kinda related to what we’ve talked about now. We’re going to make this art project and this opera, we’re not going to tour regularly for long while or make regular albums. This is exactly because of what we talked about, because we’ve just finished that quadrology – that would be four albums that are linked together: Lemuria, Sirius B, Gothic Kabbalah and Sitra Ahra, and I felt such emptiness – what should I do now? Normally I would take a few years break and let the inspiration come back. I couldn’t just put together an album just so we can make a tour, make some money and make things work – I really want to do something I want to do, so I felt: maybe now is a right time to start some crazy project that I had in my mind for many years. This is the way of preserving this fire – to do everything with this burning ambition, but also to be able to take risks, to be able to be brave, because when you have a record company backing you up and they pay all the bills, it’s easy to say: I’m an open-minded artist and I do what I want. Yes, they’re the bank, they are taking the risk. If your album sell shit – okay, you won’t make money, but you won’t lose money – they are taking the risk. So, in this case, I have to put my money where my mouth is, because the record label said: You know, this is too spectacular for us, this is too weird. We have a fantastic relation with Nuclear Blast, we live in a very good relation. I didn’t want to push them. They suggested a compromise. To make a compromise with a record is like: you have sex with the girl and all of the sudden she tells you in the middle of it: Oh, by the way, I’m a man, I’ve had an operation! [laughs] That’s how it feels to compromise

with the record. I’m a uncompromising type of person, you know, and I realized they don’t want me to go to a concurring label. We are a Nuclear Blast artist and our future albums should be Nuclear Blast releases. So I told them: Can I buy back the master tapes and release it myself?. They said: Okay, that’s a good solution, so I went to the bank and told them: Hi, I’m a musician and my record company thinks my record is too strange, so they don’t want to release it. Can I borrow 85,000 euro and release it myself? Normally you would think they would throw me out of the bank and say something like: Stop taking drugs [laughs]. Actually, I walked out of the bank with the loan of 85,000 euro. Only the sound production is 75,000. Now I’m financing this myself and I can do whatever I want. This really is like taking chances for the sake of my art with no compromise and this time I really have to prove it. I have to put my money where my mouth is. I really hope that… you know, some people will like it, some people will not, but at least I hope that even people who don’t like it will respect me a lot for doing what I really want, because if I wouldn’t do that, none of their favorite albums would have been born either.

Every time I take a risk, like Theli, when we broke through, we were having terrible sales, really terrible sales. And then I was more or less tricking the record company into paying for the choir, the studio… We had the highest budget in the history of Nuclear Blast when we made Theli and we were not one of their best-selling acts. It was totally crazy, but we succeeded. When we finally succeeded with Theli, one could tend to think – copy Theli now, you finally have success, don’t drop the ball, you finally made it. And record company was of course like trying: Shouldn’t you try to make it

ROCK AXXESS

17


24

photo: Hans Clijnk


sound like Theli?. No, I wanna go this direction. So we’ve made something polished, I stopped doing vocals. Instead of being bombastic like Theli or atmospheric. Everybody was nervous, but we doubled the sales. It’s easy to say: I’m an artist, when everything goes upwards – you sell more and get more famous, but then with Deggial we were no more classical and didn’t have any hit songs – just more like the whole record, kind of thing and we lost sales, but I was still happy – I did what I wanted. And we made Secret of the Runes and it was a flop at the time. We sold maybe half of what we did of Vovin. There were lyrics in Swedish or German and some old music and there were no metal vocals, no rock vocals – only opera singing – too much for the lot of people back then. After z drop in sales, what did I do next time? I went to the record company with the dropping sales and said: I want more money. I want to make two albums at the same time. Can I have 100,000 euro, please?. Normally you would think: What the fuck is wrong with this guy? You have to see what reality looks like, you’re losing sales, your band is going down, you can’t go and ask for twice the amount of money, are you stupid? I’ve never let those things stop me, I just did what I believed in and I obviously managed to convince the record company, because we did Lemuria and Sirius B and that time our sales were going up a lot again.

I don’t know if it’s some lucky star rewarding me for being brave and prepared to risk my career every time I make a record. And with Secret of the Runes you can also see the reward now. If you ask fans today, it’s the most popular album among the die-hard fans. Back then people were slagging it off, not understanding it. The reviews in the press were ok, but reaction from fans was like: Mmm… I don’t know. It sold at least 60,000 copies when it was released so obviously there were tens of thousands of people who loved this, so it’s not like everybody hated it. But if you would read the Internet back from that times, most people slagged it off. When we toured the album and played the new songs, these were probably the lamest reactions for the new songs we ever had with a new record. Today, if you put up a poll on a forum and let the fans vote, the majority thinks that Secret of the Runes is our best album and when we toured Latin America to celebrate our 25th anniversary early this year, we tried to find out what the fans wanted. When we celebrated the 20th anniversary in Europe, we played the whole Theli album. Now we wanted to see what fans in Latin America wanted and by far they wanted Secret of the Runes – nobody would have believed that when we made the record. Sometimes you get rewarded for being brave and courageous afterwards. I think, with this art project, a lot of people will be very confused. It will be like: Seriously, what the fuck is this? I don’t understand anything! But I think people will get it after some time eventually. Also it’s important to stress the record is just the part of the art project – it’s the main part, the most important part of it, but there are also other things like visual art, performance art – there’s a lot of things involved in this and a lot of people will not understand it at all at the beginning. It shouldn’t be explained – I want to have the spontaneous reactions and then this project will continue for a few months, then maybe afterwards I’ll explain some of it for people to get it eventually. It suppose to be something ground-breaking. For instance, one of the things is that I’m selling the special edition of the CD at the shows straight to the fans and some music journalist didn’t want to do an

interview, because he didn’t get the promo copy. Okay, fuck them. If they don’t want to do it, they don’t have to do it. We made this year after year, album after album. This is our 15th studio album. It’s always like: It’s another promo copy, you do the interviews, you do the touring and the wheel goes on and on. I’d like to break the rules. They say, you can’t to this. Yes, I can – I’m doing it right now. I want a music journalist to come to the show and share what the fans have, so when you make a review, you make it from the same standpoint as they do. You send tons of promos, some via labels and it’s very impersonal and the package is not with the full book and everything. Fuck that, I want a journalist to have the real stuff at the same time as the fans. Also another part of the art project is, I hate this thing that… let’s face it, 90 or 95 percent of music journalists are really cool people. Many of them I’ve been friends with for years, but then you have this five percent assholes. They put up the record on the Internet 20 minutes after they have it in their mail box. Fans nowadays can listen to some low-quality shit mp3 on the Internet and enjoy it through the crappy computer speakers one month before the release and in the middle of the song they would have this: This is the new Therion album, you’re listening to the song called bla bla bla…. This completely ruins everything to me. Just once I would like at least a few hundred fans – because after we’ve done some shows there would be somebody putting it on the Internet as well – but at least people will come to the first, maybe the second show and not know anything about it, buy the record there, go home and listen to this on their stereo, look in the artwork and enjoy the album – just like I enjoyed the albums growing up in 80s. That means a lot to me. There might be people saying that’s a lot of complicated things just to achieve that, but that’s some act of art and this is what I want and I’m gonna do that. Another thing is to really meet the fans, because you can imagine – you know nothing about this record and people who book the show, they know nothing about this record. I was calling our booking agent, who doesn’t know anything about the record either – nobody knows anything about it, I don’t give copies to anybody. I called my booking agent and said: - I want you to book a tour for us, and he said: - Okay, cool, you have a new record? - Yeah, sort of. New album, but not a regular new album. - Okay, can you explain? - No. - What? -Yeah, I won’t tell you anything. You cannot hear it and I can’t tell you how it sounds like, it’s an art project and a part of this art project is to release the record and we want to make a tour. Can you book it for us?. And he was like: - You want me to call the promoter and say: ‘Hi, if you want to book a show with Therion, I won’t tell you anything, just give us some money’?. [laughs] - Yeah, that’s exactly what I want. He would call the promoters and they would say: - Okay, so how does it sound? - I have no idea. - OK, you want to book a show for Therion and you don’t even know what you are selling to us? - Yeah, exactly.

It’s like a John Cleese comedy sketch, but this is also a part of the art project. I want to test the trademark of The-

ROCK AXXESS

19


photo: Hans Clijnk


rion – how much is it trustworthy that we’ve been building up for all these years – who would buy the product that he doesn’t know what it is yet. This would also be a test for the fans – you have fans that bought tickets to the show and they don’t even know what they are buying the tickets for. Because of that I really would like to shake the hands of all these people. I’m gonna stay a few hours every day of the tour on the merch stand and thank these people, talk with people. We will be selling a special edition CD only available at the shows. The album will be distributed normally later, but at the shows it will be a special edition. I want to sign and dedicate every copy I sell there to music journalists and the fans. This is very important to me. You may be surprised, but I completely stopped drinking on tour many years ago. I counted how many beers I drank on the last tour and it was seven beers! For a rock band, with an unlimited access to beer every day, I drank seven beers on the entire tour. I earn enough money to buy beer at home, I don’t need to drink it just because it’s free. It makes me fall asleep easily when I drink beer, but I don’t have a quality sleep – I’m always a bit tired and if I’m tired, I don’t play 100 percent – maybe 90 percent and that’s not good enough. People pay money to see us live and if you work at a bank it’s not okay if you drink beer before you go there or if you drive a bus. So why should I do this, just because I am a musician – it’s stupid. I’ve tried to have this very professional attitude but at this tour I want to have one beer after each show with the fans.

Just to relax? Yeah. It will be a very personal tour. This will be the final tour for many years, because we are going to do this rock opera later, after we finish this art project. There’s been some mistranslation from the press release on the Internet. It was translated into Spanish in the wrong way and then somebody was shocked and he translated the wrong Spanish one back to English, so that’s why many people had the wrong idea. This is absolutely not the farewell tour or anything. For a number of years Therion is going to have a different focus. We will do this rock opera – it’s the Therion rock opera – it will be the band Therion doing it. It’s not like it’s the end of Therion or Therion is taking a break. It will be Therion musical activity, but we are not going to make a regular album for many years, we are also not going to do a regular tour for many years. We will do festivals – we’re going to play some festivals – a 1 hour or maybe a 55 minute set. There are gonna be some festival dates here and there but we’re not going to do a long tour with a regular set. This opera is going to take a really long time to finish. It’s not just writing the music – you have to make staging, choreography, you need to write the story… ...and also to design costumes. You are talking a lot about your rock opera, but I would like to ask you to reveal a few secrets. What will it be about? What’s the title for it? We haven’t given it a title yet, we have an idea for the synopsis. I don’t want to reveal it, because it could be that we change it. We’re starting it from the musical standpoint, this is why we have so much work left to do. Let’s just say that I want to base it on a famous novel, but nobody has made an opera about it before. We’ll see. If it doesn’t work, we’ll take something else. It’s a part of a crazy process, the whole background of it. I’ve been trying to write a regular opera for 10

years and in the last two - three years I wrote nothing on it. I couldn’t get any further. I wrote maybe 40 minutes worth of music. The problem is that when you have a six hour Wagner opera or something, you can buy this highlight CDs – they play only the hit part songs. For people who don’t have patience to listen to the six-hour-long opera, they can hear the famous parts. I can write that type of parts – the parts, which people would remember – the best parts of the opera, but I have a serious problem to write the transporting music, that takes you from A to B. I like that music in another operas, but I just cannot write it myself. Maybe my brain is damaged from rock music or something, my way of thinking is damaged because of writing rock music. I have the need for something interesting to happen all the time. If you’re writing a two hour opera and too many interesting things happen all of the time, then nobody will have patience to listen to this – it will be too complex. Sometimes you need simple music for the action – if you have a play on stage and you’re doing a theme, the acting of the theatrical part of the opera is important too. You can’t have too interesting music – you would take away the focus from what’s happening on the stage. The music needs to play together with the acting on the stage. I’m thinking too much from the musical standpoint – it’s preventing me from completing it. Since I didn’t write something for years, one day I just said to myself: Maybe I’m having a wrong focus here, maybe this is not what I should be doing? Look – don’t try to be something you’re not. You’re fantastic in making metal opera – you should do that. If you are a football player, you don’t need to try and be a hockey player – just do what you are good at.

I’ve already been taking parts of the opera to Therion like the beginning and the end of The Blood of Kingu for instance. This is something borrowed from an opera to Therion. The end of Land of Canaan, for instance, I took a little bit of that from an opera. I realized the thing is just to therionize everything – to turn it into Therion opera instead. When you think about a word rock opera, that expression is just a big lie. There has never been any rock opera ever made, because there’s no fucking opera singing in it. If you take the most famous rock opera – it would be Jesus Christ Superstar… It’s great, I love it – I’m a big fan of it, but it’s not a fucking rock opera – it’s a rock musical! It’s something different. All rock operas are in reality just rock musicals, there’s no opera in it. I would like to make the first real rock opera ever – true opera singing, but also with rock and metal music, together with classical music – pretty much how Therion sounds. If you imagine taking songs like: Land of Canaan, Via Nocturna, Adulruna Rediviva, Siren of the Woods – take these songs and make them twice or three times as long and put them on the same record. Each of the song would be an act. Then, you have pretty much where we’re going. But the lyrics for it would be a synopsis – a play and there would be some staging – acting on stage. This is the idea and the background of it. Since I wrote 40 minutes worth of music, there’s still more

ROCK AXXESS

21


music to be written. The other guys in the band are invited to help me complete it – we will do this as a band. I’m the main force behind it but it’s not my solo thing. It’s a Therion project.

You’ve been talking about a lack of patience to finish the opera. Do you plan to mix some simpler music with more sophisticated forms – metal and opera songs, right? Well, the music will flow like a river, so it won’t be song-based. There will be different acts. You have for an example Act One – there would be a long piece of music – maybe 20 minutes or half an hour. There will be a flow of music, but some parts within that flow, some of them will be simple, some will be more complex – it depends on the scene. My approach in writing an opera was wrong from the beginning, because I started writing music and then I thought: I can make lyrics to turn it into action. I realized sometimes it doesn’t work this way – you need to have the whole picture. Sometimes you need to create music because of the scenery, you cannot always adapt the scenery to the music. It could be that in some part, where the important thing is what’s happening on the stage, you should have some very soft background music – maybe Pink Floydish kind of stuff – and then, in the next part, music is the main thing, you the very bombastic, strong Wagnerian melodies. When we release this, we will have to do a DVD with the filming of the play as well, because if you go and see the opera and then you buy the CD, it makes sense. But if you start listening to the music, you may not really understand, how we think. My idea is to make a DVD with the opera, so you can actually check it on your TV first and then, when you’re into it, you can also enjoy the CD in your car or whatever.

You will also enjoy it with all your senses, thanks to the DVD. Yeah, this is all new to us, like with the choreography. We’ve had some simple choreography with Therion already, because we’re usually eight people on stage and if we didn’t have a choreography, everybody would run into each other. We would look like a circus. We have some choreography, but being a guitar player, 90 percent of my choreography is to stay out of the way of the singers [laughs] and it’s quite easy. The singers have some choreography, they do something synchronized and it looks good. The same thing is when you compare it with food again. If you go to a restaurant, they don’t take the food and just put it on a plate. You have to put it in a nice way to please the eye as well. It’s a whole experience – a nice restaurant, decorations, tables, food nicely laid. There should be a difference between how you eat food at school and in a five star restaurant. We have that thing in mind too. We’d like to make things visually nice, but when we do the opera, this is not a spice – this in an essential part of what the art is. We cannot guarantee we have the knowledge to do that well. It might be that we’ll need to hire a professional choreographer to help us with that, we don’t know. There are so many things we don’t know, because we’ve never done it. We just know we’re going to do that. If we get stuck somewhere, we might have to solve problems and it could take years to complete this. The only thing we know is we’re going to start it and after the art project is finished, we’re going to take a break and do some festivals next summer. By this time next year maybe we can get started with the opera. This is the only thing we know - when we start. We also know we’re going to finish it at any costs, but we don’t know how and

22

when, or how much time it’s gonna take. This is something we need to figure out.

Probably we’re going to make one version and maybe stage it with someone from the record company and some friends watching it and they can tell us: Okay, this thing sucks. Then we can to go back and change things and maybe do a few unofficial versions until we finally nail this and then we can stage it officially. One thing to remember is that the fundament for being able to do this is that we are the famous metal band and we have the crowd that would be interested. Otherwise, nobody would be able to open the theatre for us just to do this. The metal fans would be enough to do one show. The people, who stage this sort of things would like to have a longer run on this and see if this appeals to ordinary people that would think our music is too complicated normally, but who might get it if it’s served this way – as a rock opera. Then we’re going to get compared with other rock operas, which have professional choreographers, stagers, so if we make it look amateurish, they’re going to slag us off immediately. We might be stars, or whatever you wanna call us, on metal scene, but on their scene we are nobody – we need to deliver good stuff. If we don’t deliver good stuff, they will slag us off – as simple as that. We need to be able to present something that looks fantastic, basically. It’s going to require a lot of cash and a lot of effort, but this is this the plan – this is what we’re going to work for.

You are talking about trying some new experiences, creating the whole concept, but who’s going to perform your show? Will it be Therion band or are you going to involve some actors in it? It will be the band plus other people. We’re going to need more singers: obviously Thomas Vikström – he’s an opera singer and Lori Lewis. They’re going to have two of the roles, but then we need to get other singers for the other roles in the play. We’re going to need a small orchestra, because it’s so expensive to do it with full Wagner-sized Therion orchestra. When we did the show in Romania and Hungary, we spent around 100,000 euro for a show. Actually, we didn’t spend it – they spent 100,000 euro on the show, because there were so many people that were going to get paid and there were so many people to be paid for the rehearsals. All those people had to eat and sleep somewhere, stay somewhere, they needed to be transported, also all the technical equipment everybody needs, and in-ear, so they can hear the click track and you know – all these things. It was way out of proportions cost-wise. So they need to get money from the state and sponsors and also you need a huge place, which is very expensive to rent, so we’re going to try to work at a bit smaller theatres, smaller orchestra – maybe a chamber orchestra or something. It’s more realistic that we actually can perform it, because we are not going to do all this work and maybe do two shows and that’s it. We would really like to be able to stage this and continue for a while in Europe and maybe other places. If you can transport the company in three tour buses, then maybe it could work technically and at all levels as well. We might need a third guitar player to do some stuff as well, to fill in sometimes, we will see. We’re still having it on the sketch board and right now we’re working with this Les Fleurs Du Mal. We only have discussions about the rock opera, we will take it more seriously exactly how we’re going to do things when Les Fleurs Du Mal cultural project is over.


rock talk

scorpions Agnieszka Lenczewska, foto: Katarzyna Strzelec


photo: Katarzyna Strzelec

Jesteśmy dumni z tego, ze możemy zagrać WIND OF CHANGE w tak historycznym miejscu. - MÓWIĄ MUZYCY LEGENDARNEJ GRUPY SCORPIONS PODCZAS KONFERENCJI PRASOWEJ WE WROCŁAWIU 30 SIERPNIA 2012.

Dzisiaj odbędzie się impreza z okazji urodzin Rudolfa Schenkera. Cały dochód z niej zostanie przeznaczony na budowę ośrodka dla osób autystycznych. Jesteście zaangażowani w prace fundacji wspierających osoby dotknięte autyzmem. Czy moglibyście powiedzieć na ten temat coś więcej? Chciałbym powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni, że możemy tutaj [we Wrocławiu – RA] wystąpić i dziękujemy za zaproszenie. Co do imprezy w klubie BAD – nie chciałbym zdradzać wielu szczegółów. Sam zainteresowany [Rudolf Schenker – RA] uchyli rąbka tajemnicy. Jeżeli chodzi o naszą działalność charytatywną to jesteśmy zaangażowani w działania fundacji wspierającej dzieci z autyzmem. W podobne akcje zaczę-

24

liśmy angażować się na początku lat 90., pod hasłem muzyka leczy. I chcielibyśmy, by to, co dziś wieczorem się wydarzy było wsparciem dla tych dzieci. Cieszymy się, że i tym razem będziemy mogli pomóc.Nagraliście utwór symbol. Wind of Change opowiada o tym wietrze zmian. Gdybyście mogli wrócić do tych wydarzeń, o których śpiewaliście, to jak z perspektywy tych ponad 20 lat odbieracie zmiany w Europie Środkowo-Wschodniej? Jesteśmy dumni z tego, ze możemy zagrać ten utwór w tak historycznym miejscu. Wiem, że Wind of Change wzbudza niesamowite emocje. Kiedy napisałem tę piosenkę spodziewałem się, że będzie to dla nas szczególny utwór. Pamiętam zwłaszcza przełom lat 80. i 90., kiedy graliśmy ją na


photo: Katarzyna Strzelec

koncertach w Moskwie. Było to dla nas, młodych wówczas chłopaków, których rodzice przeżyli II wojnę światową, bardzo ważne. W 1989 roku czuliśmy, że ta zmiana jest tuż za rogiem, że ten wiatr, o którym śpiewamy, rzeczywiście zaczyna wiać. Czuliśmy to jako muzycy i widzieliśmy tę zmianę wśród młodych ludzi. Wykonując Wind of Change wiedzieliśmy, że oni są tą nadzieją na lepsze, na zmiany. Dlatego chcę raz jeszcze podkreślić, że dla nas, jako Niemców, dla naszych rodziców, którzy przeżyli II wojnę światową było to niesłychanie ważne wydarzenie. Wiedzieliśmy, że prawdopodobnie bierzemy udział w jednym z najważniejszych wydarzeń XX wieku. I patrząc na te wydarzenia z perspektywy czasu, rzeczywiście wzbudzały one w nas niesamowite emocje. Młodzi ludzie, dla których śpiewaliśmy, byli tego najlepszym dowodem.

W filmie Oto Spinal Tap, członkowie zespołu podczas imprezy branżowej dowiadują się, że okładka ich płyty została ocenzurowana. W latach 70. byliście jednym z zespołów, które miały problemy z cenzurą okładek (np.: Virgin Killer). Z drugiej strony, nad waszymi oprawą graficzną waszych płyt pracowali bardzo znani graficy, współpracujący chociażby z Pink Floyd. Jak z perspektywy czasu patrzycie na to całe cenzorskie zamieszanie? Okładki naszych albumów z lat 70. i skontrastowane z tymi drastycznymi okładkami teksty utworów rzeczywiście mogły powodować konsternację. Chcę jednak wspomnieć, że to, co zrobiliśmy chociażby z okładką Virgin Killer, było dość przewrotne. Przewrotność ta polegała na tym, że okładka, jak na ówczesne standardy, była dosyć drastyczna, natomiast teksty były zdecydowanie łagodniejsze. Z pewnością chcieliśmy wówczas zwrócić uwagę na to, że krytycy i dziennikarze bardzo często piszą swoje opinie nie opierając się na treści piosenek i nie kierując się muzyką zawartą na płycie. W pewien sposób chcieliśmy to podejście wykpić. Krytycy bardzo często mają swoje zdanie o tym, czym jest album, czym jest dana kreacja artystyczna. Dlatego w przypadku wspomnianej przez ciebie okładki Virgin Killer chcieliśmy odwrócić

kota ogonem, pokazując że ta „drastyczna” okładka, tak naprawdę nie ma odzwierciedlenia w tekstach zawartych na albumie. My zamawialiśmy te okładki w określonym czasie. Dzisiaj raczej byśmy tego nie zrobili, chwycilibyśmy się raczej innych środków artystycznego wyrazu. Dla nas była to wówczas pełna radość. Strasznie cieszyło nas to, że zrobiliśmy coś, co jest kontrowersyjne. Jednak patrząc z perspektywy czasu na te okładki wiem, że sporo ryzykowaliśmy. Mieliśmy jednak szczęście współpracować z fantastycznymi artystami, twórcami, dla których tworzenie dla nas i dla innych wykonawców, jak Pink Floyd, było czymś rzeczywiście ważnym.

Matthias Jabs w jednym z internetowych wywiadów powiedział, że po zakończeniu Final Sting World Tour rozpadacie się. Czy to prawda? Nigdy nie mówiliśmy, że po skończeniu tej trasy się rozpadamy. Tak naprawdę koncertujemy od 34 lat, więc doszliśmy do wniosku, że czas na przerwę. Od początku lat 80. tak naprawdę nigdy się nie zatrzymaliśmy, zawsze byliśmy w trasie. Oczywiście jest to nasza pożegnalna trasa, ale nie wykluczamy pojedynczych występów na dużych imprezach. Myślę, że będziemy się zbierać i koncertować przy różnych okazjach, uczestniczyć w jakiś większych wydarzeniach. Jednak rzeczywiście zwalniamy obroty. Dzięki temu będziemy w końcu mieć czas na projekty indywidualne, które do tej pory ciągle odkładaliśmy. Czy przygotowaliście coś specjalnego na ten koncert we Wrocławiu? Występując we Wrocławiu pamiętamy, w jakim miejscu przyjdzie nam grać. Byliśmy wcześniej w Gdańsku i znamy znaczenie Gdańska i Wrocławia dla historii Polski oraz rozwoju Solidarności. Oczywiście zagramy Wind of Change. Będzie to miało dla nas szczególne znaczenie, bo zagramy w kolebce dolnośląskiej Solidarności. Na pewno w ostatniej chwili wpadniemy na pomysł ubarwienia koncertu. Bardzo byśmy chcieli, by dla nas i dla ludzi, którzy pojawią się ju-

ROCK AXXESS

25


tro wieczorem na koncercie było to specjalne wydarzenie. Chcielibyśmy, by ludzie podczas naszego show dobrze się bawili, śpiewali z nami. Zagramy oczywiście utwory, które już znacie, ale będzie również kilka staroci. Co do reszty zdamy się na wrocławską publiczność, dla której ten koncert będzie, mam nadzieję, wyjątkowy. Zdajemy sobie sprawę ze znaczenia ruchu Solidarność w historii Polski i nie tylko. Trzeba pamiętać, że był to bardzo silny ruch, bardzo silnych i odważnych ludzi, że na długo przed upadkiem muru berlińskiego, tutaj w Polsce byli ludzie, którzy zmienili oblicze świata. Nie obawiali się wypowiadać swojego zdania, protestować, co czasami było bardzo niebezpieczne. Występując będziemy mieli tego świadomość.

Jak wpłynęła na was informacja o śmierci Jona Lorda? Jon i całe Deep Purple to legendy rocka. Mieliśmy przyjemność wiele razy dzielić z nim scenę, zarówno z Deep Purple, jak i solowym zespołem Jona. To była niesamowita osobowość, prawdziwy gentleman klawiszy i przemiły człowiek. Chciałbym nawiązać do faktu, ze trend grania z orkiestrami, które rozpoczęło Deep Purple, to połączenie muzyki rockowej z muzyką symfoniczną, było czymś przełomowym w rozwoju muzyki. Mieliśmy okazję grać z Filharmonikami Berlińskimi, ale to Deep Purple było pierwszym zespołem, który połączył te dwa, wydawać by się mogło przeciwległe światy. Im i Jonowi Lordowi należy się ta palma pierwszeństwa.

Zagraliście z Rogerem Watersem. Graliście w Gdańsku, a jutro wystąpicie we Wrocławiu. Czy nie za dużo zaangażowania politycznego jak na rockersów? Oczywiście moglibyśmy być zespołem typowo rockowym, który śpiewa emocjonalnie ładne piosenki, ale zupełnie bez wyrazu, o niczym. My chcieliśmy śpiewając opisywać rzeczywistość, która nas otacza, jak chociażby upadek muru berlińskiego. Chcemy śpiewać o tym, co jest dla nas i dla naszych odbiorców znaczące. Patrząc z takiej perspektywy – tak, rzeczywiście jesteśmy zespołem rozpolitykowanym i prawdopodobnie dzięki tym utworom, tym tematom, które poruszamy byliśmy zapraszani do wielu miejsc, o których rzeczywiście można powiedzieć, że mają polityczne konotacje. Co dla nas oznaczają teksty, które śpiewam? Są dla nas bardzo ważne i mam nadzieję, że dla naszych słuchaczy również. Przede wszystkim jednak muzyka jest narzędziem docierania do ludzi. My oczywiście jesteśmy zespołem rockowym i muzyka jest dla nas punktem wyjścia do ludzi, do naszych słuchaczy. Muzyka jest narzędziem, które przekonuje ludzi do nas, i jako takim narzędziem posługujemy się w kontaktach z innymi. Dlatego moim zdaniem nie jest ważne, czy jesteśmy zespołem określanym jako „rozpolitykowany” mniej lub bardziej. Nie nazwałbym tego, co robimy śpiewaniem politycznym, ale niech każdy nazywa to jak chce. Dla nas istotne jest to, że czujemy, że ludzie dla których gramy są szczęśliwi. Muzyka jest kochanką duszy i to jest dla nas najważniejsze.

photo: Katarzyna Strzelec

Pierwszy album Scorpions, Lonesome Crow, zdecydowanie się różni od pozostałych płyt zespołu. Jak z perspektywy czterdziestu lat wspominacie te nagrania? Jeśli mówić o tym, co się wydarzyło przy tworzeniu naszego pierwszego albumu, to dla nas jest to niesamowita sprawa. Wyobraźcie sobie pięciu facetów z Hannoveru, którzy zaczynają tworzyć własną muzykę. Każdy z nas miał wkład w

tworzenie muzyki. Każdy z nas był inny i to na tym albumie słychać. Jak dziś słucham Lonesome..., to odnoszę wrażenie, że jest to świetny album z bardzo dobrą pierwszą stroną i świetnymi kawałkami na drugiej stronie [śmiech]. Najlepsze jest to, że usiedliśmy niedawno wszyscy i posłuchaliśmy tego krążka. Naprawdę jestem dumny z Lonesome Crow.

32


HALLOWEEN

rock fashion Karolina Karbownik photography: promo


Bloody skeleton earings Claire’s

BLOODY FALSE NAILS Claire’s

Bloody hand necklace Claire’s Coffin ring Claire’s

LITA FAB - RAINBOW GALAXY Black Milk Clothing

GLITTER SPIDER WEB TATTOO Claire’s

Devil horn headband Claire’s ROb ZOMBIE SKULL MASK Total Skull

LEG BONES LEGGINGS Top Shop

28

Scarf Total Skull


rock style

Zombie

, który nie przyszedł po

mięso

Karolina Karbownik foto: Karolina Karbownik 123rf.com materiały prasowe


Fascynacja zombie trwa od wielu lat. Niedobitki stają się bohaterami filmów, gier wideo i bali Halloweenowych. Coraz popularniejsze stają się marsze zombie. Kiedy artysta uliczny Jacek Michalczyk i Róża Ludwikowska rzucili pomysł zorganizowania pochodu żywych-umarłych ulicami Olsztyna, dołączyło do nich kilkadziesiąt osób, chcących przez parę godzin poczuć się jak w zaświatach. Albo horrorach.

M

arsze zombie coraz częściej przemierzają ulice miast na całym świecie. Niektóre imprezy są spontanicznie, inne, jak obchody ustanowionego w 2008 roku przez organizację It’s Alive Show Światowego Dnia Zombie (World Zombie Day) to spektakularne wydarzenia poprzedzone wielomiesięcznymi przygotowaniami. Zombie mają dobrą passę. Rick Genest zapragnął przemienić się w zombie kilka lat temu. Po metamorfozie znamy go jako Zombie Boya – modela, który z miejsca stał się ulubieńcem światowej sławy projektantów i stałym bywalcem sesji modowych poczytnych pism, z Vogue na czele. Robert Bartleh Cummings oficjalnie zmienił nazwisko w 1996 roku i dziś w dokumentach figuruje jako Rob Zombie. Przemycił wiele elementów zombiepodobnych do swojego wizerunku, ubioru oraz, oczywiście, muzyki, malarstwa i filmów, które reżyseruje. Estetyka rodem z horrorów dominuje także w realizowanych przez tego artystę spotach reklamowych: zarówno preparatu owadobójczego, jak i proszku do prania, który nie torturuje ubrań.

z duszą w butelce

Zombie. Pierwsze skojarzenie? Obryzgany krwią, brudny, rozczochrany niedobitek ślepo wpatrzony w przestrzeń, poruszający się chwiejnym krokiem, wprawiający w przerażenie każdego napotkanego po drodze. Zombie znane nam z kultu voodoo praktykowanego na Haiti nikogo nie straszyli. Tam przemiana żyjącego w zombie służyć miała głównie uzdrowieniu. Mieszkańcy Haiti wierzyli w dualizm duszy (n’âmm): jej jedna część, zwana większym aniołem stróżem

30

(gro bonanj), reprezentowała świadomość i osobowość łączące duszę ze światem żywych. Część druga – mały anioł stróż (ti bonanj) – to część nieśmiertelna, czyli sumienie i energia duszy. Większy anioł stróż po śmierci człowieka dołączał do świata duchów.

Człowiek mógł zostać przemieniony w zombie przez czarownika (Bokor) posługującego się złymi mocami lub przez Hougana (zazwyczaj był to kapłan voodoo, uzdrowiciel i pośrednik pomiędzy światem żywych ludzi i duchów). Praktyki Hougana i Bokora różniły się od siebie. Najczęściej dokumentowanym sposobem przemiany w zombie było podanie przez Bokora trucizny – napoju zawierającego tetrodoksyny obecne u kilku gatunków ryb. Po spożyciu takiego napoju człowiek wpadał w stan katalepsji, chociaż wydawał się świadom tego, co się wokół niego działo. Chowano go żywcem. W nocy Bokor odkopywał grób, pomagał mu się z niego wydostać i za pomocą swoich zdolności kierował zachowaniem ti bonanj, czyli małego anioła stróża. Ofiara z mglistym spojrzeniem, i monotonnym głosem, pozbawiona kontroli nad swoimi ruchami, bez świadomości i pamięci wykonywała to, co Bokor jej zlecał. W tamtych czasach toczyła się gra o wydajną pracę niewolniczą i ujarzmienie antyspołecznych jednostek. Haiti było kolonizowane przez Hiszpan i Francuzów aż do uzyskania niepodległości w 1804 roku. Miejscowa ludność żyła w ciągłym strachu, bo gdy wzięto kogoś do niewoli, do końca życia pozbawiano go szacunku, własnego zdania i osobowości. W tym rozumieniu antyspołeczna jednostka to często buntownik pragnący swojej wolności. Ludzi przemienionych w zombie przez czarownika wykorzystywa-


White Zombie, fot. materiały prasowe

no w magii. Hougan zwykł wykorzystywać do swoich celów ofiary wypadków bądź kobiety bezpłodne, u których dokonywał rozdziału ciała i duszy. Duszę więziono w słoiku.

ulep sobie zombie

Pochodzący z 1932 roku film Białe Zombie w reżyserii Victora i Edwarda Halperinów nawiązuje do tradycji haitańskich zombie. Opowiada o młodej parze: Madeleine i Neilu, którzy zamierzają się pobrać na Haiti na plantacji Charlesa Beaumonta. Właściciel plantacji również zakochuje się w pięknej Madeleine. Aby posiąść władzę nad jej uczuciami, Charles postanawia przemienić ją w zombie i zniewolić. Dziewczyna dostaje do wypicia truciznę. Madeleine pozornie umiera i zostaje pogrzebana. W nocy Beaumont i mistrz voodoo Murder uwalniają ciało Madeleine z grobu. Chwilę później zrozpaczony Neil pod wpływem alkoholu chce jeszcze raz spojrzeć na ukochaną, więc udaje się na miejsce pochówku. Tam odkrywa, iż ciało narzeczonej zniknęło. Fakt ten zgłasza lokalnemu misjonarzowi Brunerowi, która zna praktyki voodoo i wie, gdzie można Madeleine znaleźć. W międzyczasie Charles zauważa, że dziewczyna straciła zdolność odczuwania wszelki emocji i sam przestaje żywić do niej uczucie. Dramaty się kłębią, ostatecznie Murder umiera, a wraz z jego śmiercią przestaje działać magia. Zombie stworzone przez Murdera wracają do życia. Aż strach się bać! W 1968 roku niskobudżetowy film w reżyserii George’a Romero tchnął w zombie nowe życie. Niesamowity sukces Nocy żywych trupów zapoczątkował nową erę filmów grozy.

Zainteresowanie konsumentów kultury masowej osiągnęło takie rozmiary, że sama seria rozpoczęta przez Noc … to czternaście jej części i remake’ów. Zombie w wersji Romera nie przypominają tych znanych nam z kultu voodoo. Powstają z grobów, a całe ich hordy atakują ludzi, bo chcą nasycić się ich mięsem. Scenę, w której zmarła Sarah pożywia się mięsem swojego nieżyjącego ojca zna zapewne każdy fan zombie. Taki obraz był wówczas nowością – nigdy wcześniej zombie nie ukazywano jako kanibali. A dziś? Zombie potrzebują świeżego ludzkiego mięsa, aby przeżyć. George Romero inspirował się powieścią Richarda Mathesona Jestem legendą, w której ostatniego żyjącego na ziemi człowieka otaczają mięsożerne mutanty. Były one niegdyś ludźmi, lecz uśmiercił ich wszechobecny wirus zwany vampiris, który sprawił, że odtąd mogą być aktywni jedynie w nocy. W ten sposób obraz zombie splata się z postacią spokrewnionego z nimi wampira. Filmowa wizja procesu rodzenia się zombie rzadko ulega zmianom. Na ogół przemianę w zombie wywołuje promieniowanie radioaktywne, jakaś wszechmocna bakteria, skażenie, trucizna lub nieudany eksperyment medyczny. Ale już na przykład w pochodzącym z 1994 roku filmie Dellamorte Dellamore (reż. Michele Soavi) ciała pogrzebane na cmentarzu w północnowłoskim miasteczku Buffalora powstają z niewytłumaczalnych powodów. Główny bohater, Francesco Dellamorte (w tej roli Rupert Everett) stara się je zapędzić z powrotem do grobów. W 2004 roku, przeszło ćwierć wieku po premierze drugiej części Nocy… zatytułowanej Świt żywych trupów, reżyser Zack Snyder daje światu remake filmu i wzbogaca świat zombie o kolejne przymioty – umarlaki są coraz bardziej

ROCK AXXESS

31


SSci Fi London Parade, www.123rf.com

ekspresywne i żwawe. Tu doskonale widać, jaka wielka przepaść czasowa dzieli obydwa filmy pod tym samym tytułem. Podczas gdy Romero tworzył swoje postaci w oparciu o opowiadania o wampirach i własną wyobraźnię, Snyder miał już do dyspozycji długą listę filmów, gier komputerowych, komiksów, a przede wszystkim również świadomość oczekiwań publiczności uwielbiającej się bać podczas filmów. Publiczność ta znacznie się zmieniła. Nie zaskoczy już jej ani nie przerazi niskobudżetowy horror bez zaawansowanych efektów specjalnych. W 2005 roku Romero powraca z wizją mniej inteligentnych zombie w swoim czwartym horrorze zatytułowanym Ziemia żywych trupów.

zagraj w zombie

Bardziej chwiejnym krokiem weszły zombie do świata gier wideo. W latach 80. nikt nie myślał o tym, aby umarlakami się bawić. Przecież gry komputerowe w tamtym czasie były rozrywką kierowaną tylko do dzieci. Dopiero w 1996 roku, mniej więcej wraz z pojawieniem się pierwszej konsoli Playstation, miała nadejść zmiana. Firma Capcom

32

wprowadzała na rynek grę Biohazard, znaną światu jako Resident Evil. Jej designer Shinji Mikami chciał, aby głównym bohaterem nowej kreacji był strach. Zespół Mikamiego miał stworzyć przerażającą postać chodzącego umarlaka. Mikami przyznał, że inspiracją były dla niego filmy Romera oraz włoski horror Zombie - pożeracze mięsa w reżyserii Lucia Fulciego. Sukces gry pozwolił na stworzenie jej drugiej części, którą poprzedziła wysokobudżetowa kampania reklamowa. Spot zapowiadający Resident Evil II wyreżyserował nie kto inny, jak sam George Romero. O skali sukcesu rozrywki w towarzystwie zombie świadczy to, że do dziś powstało pięć części gry, która stała się inspiracją dla filmu o takim samym tytule. Nietrudno się domyślić, że za ciosem powstało wiele innych gier, których bohaterowie wstają z grobów. W niektórych przypadkach grający może nawet wybierać, czy chce być człowiekiem, czy też zombie. Nie od początku zombie pokochała literatura. Jeszcze w latach 90. XX wieku książki o żyjących umarlakach nie wróżyły sukcesów. Dopiero przeniesienie na papier postaci i fabuły z ekranów gier takich jak Resident Evil oraz filmów 28 dni później, Ziemi żywych trupów i remake’u Poranku żywych


The Walking Dead, fot. materiały prasowe

trupów coś zmieniły. Ścieżkę pomógł udeptać Max Brookes, wydając The Zombie Survival Guide (2003) oraz World War Z (2006). Pierwsza z pozycji to doskonały przewodnik po świecie zombie. Mamy tu wskazane różne typy umarlaków oraz sposoby podejmowania walki z nimi, wskazówki, jak się ukrywać lub jak je zabić. Wielu autorów horrorów podkreśla, że inspiracją do powstania ich opowiadań były filmy Romera, a niektórzy nawet, jak Kim Paffenroth, dedykują swoje dzieła reżyserowi, który tchnął w zombie życie.

Jak to z ulubionymi postaciami z filmów i książek bywa – lubimy się za nie przebierać. Być może komuś nie wystarczy odbywający się zaledwie raz w roku bal karnawałowy lub Halloween. Ale nic straconego. Zombie można być częściej! Marsze i zgromadzenia żywych umarlaków stają się bardzo popularne na całym świecie. Oprócz październikowego Światowego Dnia Zombie odbywa się szereg imprez, podczas których kreatywność uczestników nie ma granic. Możesz przyjść obryzgany ketchupem, możesz mieć na sobie podarte prześcieradło, a i tak przyjmą cię jak swojego. Pierwszy marsz zombie odbył się w 2001 roku w Sacramento w Kalifornii. 11 lat później w marszu tym uczestniczyło już 1000 osób. W

Pittsburghu w Pensylwanii w 2006 roku ustanowiono rekord Guinnessa. 894 osób pomaszerowało w imprezie nazwanej Walk of the Dead. Pittsburgh ponownie zapisał się na kartach Księgi rekordów Guinnessa w latach 2007 i 2009. Było tam także Toronto z liczbą zombie 1100, potem australijskie Brisbane. Aż 4000 zombie przemaszerowało przez angielskie Ledbury, a 8000 – przez Grand Rapids w amerykańskim stanie Michigan. Uznanym obecnie rekordem świata jest ustanowiony w listopadzie 2011 roku w Meksyku – 9806 zombie. Niektóre imprezy organizowane są w celach charytatywnych. Pierwszy olsztyński marsz zachęcił kilkadziesiąt osób. Organizowane są kolejne imprezy, najbliższa podczas Halloween. Przechodnie fotografują się z niecodziennymi okazami, jakimi są zombie. Wiwatują im, wspólnie się bawią. Polak potrafi, więc stworzy efekty specjalne nawet z papieru toaletowego. Ktoś zatańczy do Thriller Michaela Jacksona. Wszystko odbywa się pokojowo. Niechlubnym wyjątkiem był marsz zombie w Rosji – tam maszerujący w obronie Pussy Riot zostali przepędzeni przez władze. Czasem zdarzyć się może, że ktoś w obawie o swoje ciało zgłosi zombie na policję. Ale takie rzeczy raczej w filmie.

ROCK AXXESS

33


zombie

a that did not come here

Meat searching for

Karolina Karbownik photography: Karolina Karbownik, 123rf.com, promo


Aurillac International Street Theatre Festival 2012 , 123rf.com

People have been fascinated by zombies for many years. The undead became the heroes of films, video games and Halloween parties. The marches of zombies have also gained some popularity. When Jacek Michalczyk and Róża Ludwikowska got the idea to organize one on the streets of Olsztyn (Poland), they managed to attract many people who, just for a couple of hours, wanted to feel like they were (not) living in another world. Or to feel like in horror movies.

Z

ombie marches are becoming more popular in different cities all over the world. Some of them are spontaneous, other, like the World Zombie Day celebrations (created by It’s Alive in 2008) turn into spectacular events that are prepared for several months. Zombies have quite a good press lately. A couple of years ago, Rick Genest decided that he wanted to be one of them. Now we know him as Zombie Boy – a model that immediately became very popular with world’s most famous fashion designers and has been featured in many fashion magazines, including Vogue. Robert Bartleh Cummings legally changed his name in 1996 and since that time he’s been officially known as Rob Zombie. Many zombie-like elements are featured in his image and clo-

thing, but also his music, art and films that he directs. Horror also dominates in his commercials – from insecticides to washing powder that won’t torture your clothes.

soul hidden in a bottle

Zombie. First thing that comes to your mind? Drenched in blood, dirty and tousled living (?) wreck that stares into the far distance, wobbles and scares the hell out of every person that comes in his way. But the zombies known in Haitian Voodoo were not scaring other people. Turning into zombie was supposed to heal a person. Haitians believed in

ROCK AXXESS

35


the duality of soul (n’amm): its’ one part, known as the big guardian angel (gro bonanj) represented consciousness and personality that linked the soul to the world of the dead. The other part – little guardian angel (ti bonanj) was immortal – conscience and soul’s energy. The big guardian angel joined the world of ghosts after a person’s death.

A man could be turned into zombie by a priest (Bokor) who used black magic or by a Hougan (usually it was a voodoo priest, a healer and a medium between the worlds of those living and those who died). The methods used by Hougan and Bokor were different. The most well-documented way of turning a person into a zombie was by forcing someone to take a poison prepared by Bokor – the liquid contained tetrodotoxines present in some species of fish. After this drink, people fell into catalepsy, though they seemed conscious of what was going on around them. They were often buried alive. At night, Bokor dug out the graves, helped them out and, using his powers, he controlled the ti bonanj – the little guardian angel. The victims – with hazy eyes and monotonous voices, without any control over their movement and with no conscience or memory – were doing everything Bokor told them to. Those days efficient slaves were valuable. Moreover, antisocial people had to be tamed. Haiti was colonized by Spain and France until 1804, when it gained independence. Locals lived in fear because if once made a slave, a person was losing social respect for the rest of their lives and could not have their own opinion or personality. Antisocial person was thus someone who rebelled for their own freedom. People turned zombie were often used for magical purposes. Hougan used victims of accidents or infertile women, taking their souls from their bodies and putting those souls inside a jar.

form your own zombie

1932 movie White Zombie, directed by Victor and Edward Halperin refers to the tradition of Haitian zombies. It tells a story of a young couple – Madeleine and Neil – who plan to get married in Haiti, on Charles Beaumont’s plantation. Its’ owner also falls in love with the beautiful Madeleine. To take control over her feelings, Charles decides to turn her into a zombie. The girl drinks a poison. She’s seemingly dead and buried. At night, Beaumont and voodoo priest Murder take her out of the grave. Meanwhile, desperate and drunk Neil decides to go to the cemetery, to see his beloved girl for the last time. He discovers that her body is missing. He goes to the local missionary – Bruner – and tells him about it. Bruner is aware of the voodoo rituals and knows where to look for Madeleine. Charles, meanwhile, discovers that the girl lost her ability to feel anything and loses his interest in her. The drama goes on. Eventually Murder dies and with his death, the magic spell is gone. Zombies created by Murder come back to life. Scary as hell!

In 1968, a low-budget film directed by George Romero gave zombies a brand new… life. An enormous success of Night of the Living Dead started a new era in horror films. The interest of mass consumers was so great that the series went on to have 14 installments and remakes. Zombies Romero-style don’t look like those known to us from voodoo. They rise from graves and walk in their hordes to attack people and eat their flesh. The scene in which dead Sarah eats her

36

father’s flesh is probably known to every fan of zombies. At that time it was something new – zombies were never presented as cannibals before.

And what about today? Zombies need fresh human meat to survive. But it was Romero who first showed cannibalism among zombies. He was inspired by Richard Matheson’s novel, I Am Legend, in which the last person living on Earth is surrounded by carnivorous mutants. They were once humans but succumbed to a virus called vampiris. Because of it, they can only be active at night. This way zombies are presented in a similar way to vampires. Film ideas for the birth of zombies are usually similar to each other. It’s often caused by some radioactive substances, a mighty bacteria, pollution, poison or a medical experiment gone bad. But in the 1994 Michele Soavi’s Dellamorte Dellamore, the bodies buried in a cemetery in an Italian town of Buffalora rise from the graves from some unexplainable reasons. The main hero, Francesco Dellamorte (played by Rupert Everett) tries to make them go back to where they came from. In 2004, over a quarter century after the second installment of the Living Dead franchise (Dawn of the Dead) had its’ premiere, Zack Snyder directed a remake of the film and gave zombies new attributes. The undead were now much more… lively and expressive. It’s easy to see all the time that passed between the production of both films of the same title. While Romero created his characters based on old vampire stories and his own imagination, Snyder could use an extensive list of films, computer games and comic books. He also knew what people expected and he was well aware that they like to be scared. The audience changed over the years. People won’t be scared or surprised by a low-budget horror without advanced special effects. In 2005, Romero came back with his own vision of less intelligent zombies in his fourth horror film titled Land of the Dead.

let’s play zombie

Zombies’ journey into the world of computer games was not that simple. In the 80s, no-one though about playing with the undead. Computer games at that time were designed only for kids. A change came in 1996, with the first Playstation console. Capcon released a game called Biohazard, better known as Resident Evil. The game’s designer, Shinji Mikami, wanted fear to be the main hero of his creation. His team wanted to have a really terrifying undead creature. Mikami admitted that he was heavily inspired by Romero’s films as well as by Lucia Fulci’s Zombie 2. The game’s success meant that a sequel could be produced. This time it was promoted by a costly commercial campaign. Resident Evil II’s trailer was directed by no other than George Romero himself. The franchise continues to be highly successful. It comprises of five installments, it also inspired a series of films of the same title. As you can probably imagine, a whole bunch of zombie-themed games was created as a consequence. In some of them a player can even choose between being a human being or a zombie.

The world of literature was not in love with zombies at first. Even in early 90s zombie-themed books were not successful. It all changed only when books were written based on Resident Evil franchise or films such as 28 Days Later,


Rob Zombie, photo: Karolina Karbownik

Land of the Dead and the remake of Dawn of the Dead. Max Brookes helped to pave the way in this new territory with his The Zombie Survival Guide (2003) and World War Z (2006). The first one, as its’ title suggests, is a fantastic guide through the world of zombies. We have different types of the undead described here, along with some hints concerning the methods of fighting against them or hiding from them. Many horror writers admit that they were inspired by Romero’s films. Some, like Kim Paffenroth, even dedicate their work to the director who brought zombies back to life. Just like with all other popular film and book characters – we like to dress as zombies. Maybe for some of you, Halloween party or carnival will not be enough. But don’t be afraid! You can be a zombie more often. Marches of the undead are becoming more and more popular around the world. Apart from the World Zombie Day every October, one can attend a whole variety of events where the creativity of the participants knows no boundaries. You can come covered in ketchup or dressed in a torn bed sheet. The rest will welcome you like a family member. The first zombie march took place in 2001 in Sacramento, California. 11 years later the march

gathered around 1000 people. The Guinness World Record was set in Pittsburgh, Pennsylvania in 2006. 894 people marched during an event called Walk of the Dead. Pittsburgh set further records again in 2007 and 2009. Toronto did not want to be worse with 1100 participants, then Australia’s Brisbane joined the competition. About 4000 zombies marched through English town of Ledbury and an astonishing number of 8000 did that in Grand Rapids in Michigan. The current world record was set in November 2011 in Mexico – 9806 zombies! It should also be noted that some of those events are organized for charity. Passers-by take pictures of themselves with those unusual characters. They cheer and join the fun. Polish people also know how to party so they use toilet paper to create their own special effects. Someone will always start dancing the famous zombie-walk dance from Michael Jackson’s Thriller. Everyone is peaceful and happy. Well, almost everyone. Zombie march in Russia that was organized to support Pussy Riot was interrupted by the officials. It’s always possible that someone may call the police fearing for their bodies when zombies are around. But it usually happens only in films.

ROCK AXXESS

37


rock shop

Karolina Karbownik, photo: promo

HALLOWEEN GROUND BREAKER W LANTERN 18 inch halloween decoration www.thehorrordome.com

the crow eric draven figure www.otherlandtoys.co.uk

STANDING REAPER WITH MOVING JAW halloween decoration www.thehorrordome.com

scarecrow woman standinG halloween decoration www.thehorrordome.com

COUNT VON MORTIS animated halloween decoration www.thehorrordome.com

CORPSE REANIMATED decoration www.thehorrordome.com

THE CROW rooftop battle - action figures www.otherlandtoys.co.uk


walking dead slith throad accessory www.rockabilia.com

walking dead jaw costume accessory www.rockabilia.com

WALKING DEAD zombie mask www.rockabilia.com

PREDATOR mask www.rockabilia.com

TEXAS CHAINSAW MASSACRE mask www.rockabilia.com

walking dead CLEAVER costume www.rockabilia.com SLIPKNOT COREY TAYLOR mask www.rockabilia.com

SLIPKNOT MASK www.rockabilia.com SLIPKNOT MASK www.slipknot.shop.bravadousa.com

SLIPKNOT SID MASK www.slipknot.shop. bravadousa.com

rob zombie mask www.rockabilia.com SLIPKNOT PAUL MASK www.rockabilia.com

misfits fiend skull mask www.thehorrordome.com

iron maiden mask www.thehorrordome.com

Deluxe Flesh Zombie Hands www.thehorrordome.com

SLIPKNOT CLOWN MASK www.slipknot.shop. bravadousa.com

ROB ZOMBIE MASK www.robzombie.com


backstage access

najsłynniejsze

DYNIE w heavy metalu

Karolina Karbownik, il. Frederick Moulaert


PODEJRZEWAM, ŻE NIEJEDEN Z WAS POMYLIŁ SIĘ PISZĄC SŁOWO HALLOWEEN I WYSZŁO NIE ŚWIĘTO ŚWIĘTYCH LECZ ŚWIĘTO PIEKIELNE - HELLOWEEN. NIECH TAK WŁAŚNIE NA NASTĘPNE KILKA MINUT ZOSTANIE, BO WŁAŚNIE O HELLOWEEN BĘDZIE MOWA. OTO PRZED WAMI I DLA WAS FREDERICK MOULAERT - GRAFIK, FOTOGRAF I BASISTA ZESPOŁU STEVE AUSTIN OPOWIADA, JAK STWORZYŁ SŁYNNE DYNIE, KTÓRE ZNACIE NIE TYLKO Z OKŁADEK ALBUMÓW HELLOWEEN.

Wielu nastoletnich fanów bazgrze na ostatnich stronach zeszytów loga ulubionych zespołów. Zdajesz sobie sprawę, ilu z nich szkicuje dyńki, które ty powołałeś do życia? Tak, ja też to robiłem – rysowałem Eddie’ego, maskotkę Iron Maiden. Kilka razy widziałem zrobione przez fanów rysunki dyń... a nawet tatuaże. Sprawiło mi to wiele radości. A kiedy zobaczyłem Steve’a Harrisa i Bruce’a Dickinsona z Iron Maiden w koszulkach Helloween z moimi grafikami, byłem bardzo dumny. Wówczas obydwa zespoły miały ten sam management i tę samą wytwórnię płytową.

bez szkiców ołówkiem. Później akwarelami… Trwało to około godziny.

Z rysownika dyń wyrosłeś także na portrecistę Helloween. Okładka Live in the U.K. to też twoje dzieło. Ile czasu zajęło ci sportretowanie całego zespołu grającego dla publiczności składającej się z dyń? Zrobiłem najpierw kilka szkiców z różnych pozycji i ostatecznie wybrałem widok z publiczności. Szkicowanie zajęło mi jedno popołudnie, wykończenie wybranej wersji ołówkiem i tuszem jeden dzień. Kolejny na nałożenie kolorów. W tamtych czasach okładki rysowało się piórem kulkowym,

Jak wyglądała praca nad okładkami do płyt w czasach, gdy nie było Internetu, komputery były wolniejsze, mniej zaawansowane itd.? Tak, nie było Internetu, ale używaliśmy faksu. Mieszkałem i pracowałem w Brukseli, a zespół był w Hamburgu. Mieli tylko okazję zobaczyć moje pierwsze szkice na biało-czarnym faksie bez odcieni szarości i tak naprawdę niewiele widzieli do momentu, aż otrzymali ostateczną wersję wysłaną pocztą albo kurierem. Pierwszy raz wykorzystałem w pracy kompu-

Jak i kiedy zaczęła się współpraca twoja i Helloween? To było w 1985 czy 1986 roku. Wysłałem zespołowi kilka zdjęć koncertowych, które miały być wykorzystane jako okładka singla, a swój list (przecież nie było e-maili!) podpisałem małą dyńką. Michaelowi i Kaiowi bardzo się ten rysunek spodobał. Poprosili mnie, żebym narysował więcej. Cokolwiek tylko chciałem. I stąd wszystkie dynie wykorzystane na Keeper of the 7 Keys Part I były mojego autorstwa, a przecież zupełnie nie wiązały się z tytułem płyty. We wkładce do albumu wydrukowano wszystkie szkice i próbki, które im wysłałem bez wyjątku.

To były lata osiemdziesiąte. Opowiedz więcej o ówczesnych sposobach projektowania okładek. Najpierw robiło się szybki szkic ołówkiem, potem nakładało się tusz. Trzeba było poczekać aż wyschnie, a następnie wymazać kreski narysowane ołówkiem. Akwarele nakładano pędzlami. Dynie rysowałem ręcznie i często bardzo szybko, żeby nadać im taki surowy i żywy wygląd. Ale dodam, że pierwsza pełna okładka, którą zaprojektowałem – Master of the Rings – powstała w latach 1993-94 na moim pierwszym komputerze Apple i przy użyciu Photoshopa. Na tylnej części okładki widać moje ręce. Ostatnia dynia, która powstała w 100% ręcznie to ta narysowana na potrzeby wewnętrznej okładki Chameleon w 1992 roku (wyd. 1993). Wszystkie dynie we wkładce oraz te użyte w merchandisingu na The Time of the Oath także powstały ręcznie, ale już same kolory nakładałem w Photoshopie. Na tym albumie zajmowałem się także składem i komputerowym przygotowaniem całości do druku. Jedyną rzeczą, której tam nie robiłem, były malunki na przedniej i tylnej okładce.

ROCK AXXESS

41


ter podczas projektowania okładki singla Number One, zaraz przed wydaniem albumu Chameleon. Dynia z koroną… Wiele godzin zajęło mi nadanie dyni idealnego wyglądu. Wysłałem ją chyba na kartridżu o pojemności 44MB. Miała wysoką rozdzielczość, ale mały rozmiar. Drukarz, który pracował na zlecenie wytwórni płytowej niewiele wiedział na temat przechowywania plików z danymi i wydrukował obrazek w bardzo niskiej rozdzielczości. Byłem bardzo rozczarowany, gdy zobaczyłem efekty. Piksele strasznie przebijały. Mam jednak na pamiątkę wydruk w dobrej jakości. Jedna dynia pali jointa, pijany Perfect Gentleman podpiera latarnię, dynia podbija Dziki Zachód… Jak wyglądała praca nad wizerunkiem poszczególnych dyń? Znałeś treść piosenek, płyt czy miałeś wolną rękę w ich tworzeniu? Zespół poprosił mnie, żebym zilustrował niektóre z piosenek przeznaczonych na single i na album, a także zrobił parę projektów na potrzeby merchandisingu. Miałem pełną dowolność i mogłem robić, co tylko chciałem. Nigdy mną nie kierowali, ale też nie wykorzystywali wszystkich rysunków. Pewnego dnia po koncercie w Londynie Kai zapytał mnie, czy paliłem trawkę lub cokolwiek innego, by znaleźć inspirację [śmiech]. Nigdy tego nie robiłem, pomysły same przychodziły do głowy.

Czy członkowie Helloween byli wybredni i często musiałeś poprawiać obrazki, czy może od razu wpasowałeś się w ich gusta? Nie, zawsze byli dla mnie mili i fajni. Dawali mi dużo wolności. Miałem z Michaelem, Kaiem, Markusem i Ingiem bardzo dobre relacje. Z późniejszymi członkami zespołu kontakt był już słabszy, ale tylko dlatego, że już nie jeździłem tak często na ich koncerty. Szkice dyń do Chameleon można było kupić na aukcji. Czy fani Helloween mogą spodziewać się więcej takich pamiątek? Nigdy nie sprzedawałem niczego na aukcjach. Rozdaję wszystko za darmo. Kilka rysunków pochodzi z albumu Chameleon, kilka z The Time of the Oak. Zachowałem oryginały – skanowałem i kolorowałem je na komputerze. Wiele rysunków trzymają też wytwórnie płytowe, NOIZE i EMI. Możliwe, że coś jeszcze rozdam fanom, gdy tylko odkopię to, co jest jeszcze na strychu. Kiedyś…

42

Kiedy zakończyła się twoja współpraca z Helloween? Gdzie dzisiaj możemy zobaczyć twoje obecne prace? Pewnego dnia na początku 1998 roku nowy menedżer poprosił mnie o narysowanie szkiców do mającego wkrótce ukazać się albumu Better than Raw. To był czas, kiedy zakończyłem swoją pracę jako dyrektor artystyczny w jednej z brukselskich agencji reklamowych. Podróżowałem przez około dwa miesiące, a nastepnie założyłem własną firmę – studio graficzne Hypnotized. Nie za bardzo miałem czas na to zlecenie i nie odpowiedziałem na nie tak szybko, jak powinienem. Dopiero po miesiącu powiedziałem menedżerowi, że nie mam czasu, aby zaangażować się w nowy projekt. I tak zakończyła się moja dziesięcioletnia współpraca z Helloween. Nikt się nie obraził… Dzisiaj wciąż fotografuję – www. hypnoluxo.com i projektuję strony internetowe www.hypnotized.org


il. Frederick Moulaert


the most famous

PUMPKINS in heavy metal Karolina Karbownik, il. Frederick Moulaert


I’M SURE THAT MANY OF YOU MISSPELLED HALLOWEEN TURNING IT INTO A TRULY HELLISH CELEBRATION - HELLOWEEN. LET’S LEAVE IT THIS WAY FOR A COUPLE OF MINUTES, BECAUSE IT’S HELLOWEEN THAT WE’RE GOING TO TALK ABOUT NOW. HERE’S FOR YOU - FREDERICK MOULAERT - GRAPHIC DESIGNER, PHOTOGRAPHER AND BASS PLAYER FOR THE BAND STEVE AUSTIN TELLS US HOW HE CREATED HIS FAMOUS PUMPKINS THAT YOU KNOW FROM HELLOWEEN’S COVERS AND MERCH.

Many teenage fans scribble their favourite bands’ logos on the back of their notebooks. Are you aware of the fact that so many of them draw the pumpkins that you created? Yes, I did that as well with Iron Maiden’s Eddie back in the days, so yes, I’ve seen quite a few of them pumpkins re-drawn by fans... and quite a few tattoos as well... I was really happy to see all of that. Also when I saw Steve Harris or Bruce Dickinson of Iron Maiden wearing Helloween t-shirts with my designs, I was so proud... They had the same management and record company in those days.

When did you start working with Helloween? It was in 1985-1986, I’ve sent the band some live photos to be used for a single and I signed my letter (no emails back then) with a little pumpkin. Michael loved the drawing and so did Kai. So they asked me to do more. Anything I wanted. Therefore, all pumpkins used for Keeper of the 7 Keys Part I were made totally drawn regardless of the album titles, they just printed all the little sketches and tryouts that I’ve sent them back then. No exception... From the pumpkins you moved on to portray also the band members. The Live in the U.K. cover is also your work. How much time did it take to potray the whole band playing in front of the pumpkin crowd? I did a few sketches first and tried a few angles. I finally chose the view from the crowd. It took me about one afternoon

for the sketches, one day for the final drawing (pencil & ink) and another day for the colors. The back of the cover was made directly with a ballpen, no pencil sketch first, then watercolor... about an hour or so.

It was still the 80s. Did you draw all those things with your own hands back then, without using any then-modern technology? Yes, indeed, first some quick sketches with a pencil, then the inking process, let it dry and erase the unused pencil lines. Then there was the watercolor process with brushes. Most of the pumpkins were handmade and very quickly to have this raw and alive feeling. However, I did the whole Master of the Rings album booklet with my first Apple Computer & Photoshop (1993-94). These are my arms on the backside. The last pumpkins 100% hand-made were done for the inner cover of Chameleon in 1992 (released in 1993). All the pumpkins in the inner leaflet and merchandising for The Time of the Oath were made manually but the colors were made in Photoshop. I also did the whole typesetting and desktop publishing of this album. The only thing I didn’t do was the front cover/back cover painting designs. What did the work on the covers look like back in those times when there was no Internet, the computers were slower and less advanced? There was no internet indeed, so we used faxes for projects. I lived and worked in Brussels and the band was in Ham-

ROCK AXXESS

45


burg. Once they’ve seen the first sketches on a black & white fax with no grey levels, they didn’t see a thing until the final artwork was sent by the Post or DHL. The first computer design I did for the band was the single Number One just before the Chameleon album. A pumpkin with a crown... It took me hours to render the image to give it a perfect look. Then I’ve sent the artwork on a 44MB data cartridge, I think. In high resolution but a small CD size. But the record company’s printer wasn’t very familiar with data devices and he printed a low-resolution version of my image... I was so dissapointed when I saw the final results, you could see the huge pixels coming through. I have a well-printed version just for me. [laughs]

One of your pumpkins is smokin’ a joint, drunk Perfect Gentleman is leaning against a street lamp, another pumpkin is conquering the Wild West... What was the process of working on the pumpkins? Did you know the content of the albums and the songs or could you do whatever you wanted with the pumpkins? The band asked me to illustrate some of their songs. Either for singles or for the albums. Or merchandising... I was totally free to do whatever I wanted to. They never told me what to do, but they didn’t use all of my drawings. One day, after a show in London, Kai asked me if I was smoking weed or anything else to find inspiration [laughs] But I never did, it all came through just like that. Were Helloween band members picky? Did you have to make changes to your work frequently or was it more like you instantly knew what they were looking for and could fit in with your ideas? No, they have always been nice and cool with me. I’ve had total freedom and I’ve always had a very good contact with Michael, Kai, Markus and Ingo. A little less contact with the other line-ups afterwards but that’s only because I was less travelling everywhere to see them live...

The sketches of the Chameleon pumpkins were available for purchase on auctions. Can Helloween fans expect more of such memorabilia for sale in the future? I’ve never sold anything on auctions. I gave everything away for free. A few of the drawings were coming from the Chameleon album but most of them were from The Time of the Oath album. I could keep those originals because I’ve scanned and colorized the drawings with the computer. Most of my originals were kept by the record companies (NOIZE ad EMI) but I still have some coming from singles and merchandising... I could give them away to fans once I dig them from boxes in my attic, one day... [laughs]

When did you stop working with the band and where can we currently see you new work? One day in early 1998 the new manager asked me to do a sketch for the forthcoming album (Better Than Raw). This was the time where I quit my job as an A.D. in a advertising company in Brussels, took 2 months off travelling and set up my own graphic design company called Hypnotized. It was a bad timing for me and I didn’t react as quick as I should have. After a month I told him that I was too busy to get involved in a new project and that’s how we ended our 10-year collaboration. No hards feelings on either side. Now I still do photography www.hypnoluxo.com and websites design www.hypnotized.org.

46


rock shot

Agnieszka Lenczewska, photography: Krzysztof Zatycki Przepis prosto z horroru, czyli świętuj Halloween shotem

Krwawy Mózg! Składniki:

15 ml likieru brzoskwiniowego. 15 ml Irish Cream/Bayleys. 1 kropla syropu Grenadine.

Przygotowanie:

Do porcji likieru brzoskwiniowego dolej porcję Irish Cream/Bayleys. Powoli dodaj kroplę syropu Grenadine, wlewając ją po wierzchu odwróconej, ciepłej łyżeczki do herbaty. Gotowy drink podaj gościom zaproszonym na Twoje Halloween Party! Z pewnością zaskoczysz ich tym napojem! Widok jest przerażający! Shot przypomina mózg oblany krwią!

Celebrate your Halloween Party and serve

The Bloody Brain shot! Ingredients: 0.5 oz peach schnapps. 0.5 oz Irish Cream/Baileys. 1 drop Grenadine.

Preparation:

Pour half a shot of peach schnapps into the glass and add half a shot of Irish Cream or Baileys, Slowly drop a little grenadine syrup into the glass over the back of a warm tea spoon. Serve The Bloody Brain shot to your Halloween Party guests!


digging the rock

hity znacie... Karolina Karbownik foto: materiały prasowe

72


Krzycząc, że rock już umarł, zapisuje się w historii jako jedna z najważniejszych postaci w muzyce rockowej. Można także wpisać go na listę malarzy, poetów, skandalistów, antychrystów… My jednak zostaniemy przy muzyce z małym wątkiem literackim na koniec każdej z recenzji. Oto dziewięć długogrających pozycji studyjnych z dyskografii Marilyna Mansona, które podzieliły świat na fanów i absolutnych przeciwników.

Portrait of an American Family (1994) Mocny debiut Marilyna Mansona, obok którego nie można przejść obojętnie. Jeszcze przed wydaniem płyty zespół, znany wcześniej jako Spooky Kids, zdążył już zebrać sobie pokaźną grupę fanów, a nawet wyznawców, szybko powiększającą się wraz z każdym koncertem promującym Portrait…. Wieść o krążku stwora porównywanego do Alice’a Coopera połączonego z W.A.S.P. i Nine Inch Nails (płytę wyprodukował Trent Reznor) rozeszła się szybko. USA, a za nimi cały świat, musiały przyjąć wykrzyczaną prawdę o swojej hipokryzji, moralności (tudzież jej braku), pomysłach na wychowanie dzieci, etyce itd. A prawda bywa okrutna. Muzyka – mniej, chyba że się jest zagorzałym przeciwnikiem industrialnych dźwięków, bo właśnie takie tu dominują. Połączone z agresywnymi gitarami i perkusją dają mieszankę, która doskonale wpasowuje się w swoje czasy i muzyczną modę połowy lat 90. Oprócz wydanego na singlu doskonałego Lunchbox, moje typy to brudny Cake and Sodomy, rozdzierający trzynastominutowy Misery Machine, dobrze wykrzyczany Dogma i spokojniejszy Sweet Tooth. Do reszty przyczepić się nie można, chociaż Cyclops warto przeskoczyć. Zainteresowanym dorzucę informację, że te same kawałki zamieszczone na albumie The Manson Family Album, jeszcze sprzed miksów Renzora, brzmią zupełnie inaczej. Aha: teksty! Warto do nich zajrzeć. Ulubiony fragment tekstu: I am the face of piss and shit and sugar. (Organ Grinder)

Antichrist Superstar (1996) Tu mamy niezłą dawkę tego, co lubimy. Zacznę od basisty, Twiggy’ego Ramireza, który zastąpił Gidgeta Geina. Twiggy śmiało przemycił swoje pomysły do zespołu, współtworząc niemal wszystkie antychrystowskie utwory, i dał słuchaczom drażliwe, głośne i rytmicznie, nieźle żrące partie basowe. Mamy tu Mansona w najwyższej jakości: prowokującego, inteligentnego, krzyczącego, ale też melodyjnego, zapamiętywalnego. I mamy zapowiedź ogromnej muzycznej przygody – Antichrist Superstar to koncepcyjny album rozpoczynający trylogię. Dzieło podzielone jest na trzy cykle, różniące się od siebie zarówno strukturą, jak i nastrojem. Każdy z nich to zbiór ciekawych tekstów, z którymi trzeba się zapoznać. Oprócz hitu The Beautiful People, który do dzisiaj należy do najlepszych kompozycji w dorobku Mansona, na płycie jest cała lista pokręconych kawałków, których przedsmak mamy już na samym początku w postaci Irrensponsible Hate Anthem. Mocny utwór tytułowy stał się etykietką same-

go wokalisty zespołu. Mój ulubiony cykl to II – Inauguration of the Worm. Kompletnie pokręcony, z dziwnymi dźwiękami, wokalami i nastrojami, składa się z siedmiu kawałków zakończonych Kinderfeld. Cykl ostatni Disintegrator Rising mnie osobiście albo nudzi, albo drażni. Często wyłączam płytę przed końcem, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie Antichrist Superstar pomniejszonego o ostatnie ponure dwadzieścia kilka minut. Ulubiony fragment tekstu: I went to god just to see, and I was looking at me. (The Reflecting God)

Mechanical Animals (1998) Pamiętam jakąś starą recenzję zaczynającą się od słów: Manson ma jaja. Ale nie na okładce. Opis niezwykle trafny. Album, stanowiący drugą część trylogii, opowiada o kosmicie zwanym Omegą, który podobnie jak kiedyś Ziggy Stardust, wylądował na ziemi. To porównanie ma niemałe znaczenie – nie chodzi tu jedynie o samą wizję artysty, kosmity, kogoś, kto nam dostarcza zupełnie nowych, nieznanych doznań muzycznych i estetycznych. Marilyn Manson wraz z tą płytą zwraca się mocno w stronę glam rocka. Całość otwiera intro Great Big White World – dość powolne… ot, takie ładne. Pierwszy kawałek można uznać za doskonały wstęp do tego, co nas przez najbliższą godzinę czeka: Mechanical Animals to płyta zdecydowanie różniąca się od poprzedniczki nastrojem, tempem i konstrukcją. Mamy tu utwory spokojniejsze i pozbawione agresji, zupełnie jakby Marilyn Manson wraz z wydaniem poprzednich albumów zdążył już wykrzyczeć, co siedziało mu na wątrobie. Nie znaczy to, że płyta jest nudna. Oprócz hitów, które pamięta się już do końca życia, jak The Dope Show czy I Don’t Like the Drugs (But The Drugs Like Me), mamy tu przepiękną balladę Coma White oraz The Speed of Pain z ciekawym klimatem i ciekawą aranżacją. Do najciekawszych pozycji na tym albumie należy także Disassociative. Obok bardzo emocjonującego głosu Mansona są tu wspaniale zaaranżowane partie gitar i perkusji. Miłośnicy Matrix zapewne znają Rock is Dead. Rytm tego utworu bez wątpienia szybko zapisuje się w pamięci, ale jeszcze szybciej się nudzi. Najsłabszym punktem na płycie są Posthuman i User Friendly. Warto dodać, że gitarki na I Don’t Like the Drugs… nagrał Dave Navarro, a w trasę koncertową promującą płytę zespół wyruszył w najbardziej lubianym przez fanów składzie, mianowicie: Marilyn Manson, Twiggy Ramirez, Zum Zum, Ginger Fish i John 5. Ulubiony fragment tekstu: I don’t like the drugs, but the drugs like me. I Don’t Like the Drugs (But The Drugs Like Me)

ROCK AXXESS

49


Holy Wood (In the Shadow of the Valley of Death) (2000) Ostatnia część trylogii okazała się jej pierwszą – wraz z Holy Wood fani dostali muzyczną historię, która traktuje o tym, co było jeszcze przed Mechanical Animals, podczas gdy znany już nam Antichrist Superstar ma stanowić część ostatnią Mansonowskiej rock opery. W pewnym stopniu zespół powraca do muzycznych tradycji industrialnych, pozostawiając sobie z mieniącego się wokół Antychrysta glam rocka to, co najlepsze. Kilka genialnych kompozycji ukazało się na singlach i z miejsca stało się hitami. Do tych należą The Fight Song, Disposable Teens i The Nobodies, wszystkie absolutnie perfekcyjne, ciekawe, uderzające. Chociaż wybór kilku perełek z aż 19 kompozycji jest ciężki, stawiam na Valentines Day z genialną pracą Johna 5 oraz Target Audience (Narcissus Narcosis), w której wokal Mansona jest wprost powalający. Gdzieś tam w środku płyty mamy miejsce na kilka ballad. Mroczna In the Shadow of the Valley of Death jest moją ulubioną, chociaż nie sposób nie wymienić zaśpiewanej na niskich tonach Cruci-Fiction in Space. Na uwagę zasługuje także agresywny utwór The Death Song, który być może wzbudza zainteresowanie swoją melodią i przekazem, a może po prostu jest dobrze trafioną kontynuacją pobudki po wolniejszej części. Według mnie słabym punktem tej produkcji jest zdecydowanie jej długość. Są momenty, w których po prostu się przysypia, żeby zaraz stanąć na nogi przy mocnych dźwiękach wymienionych wyżej kompozycji przeplecionych nudniejszymi wstawkami. Ulubiony fragment tekstu: Just cut our wrists like cheap coupons and say that death was on sale today. (The Fight Song)

The Golden Age of Grotesque (2003) Najbardziej spektakularna produkcja Marilyna Mansona promowana widowiskową trasą koncertową. Złota era w historii zespołu wzbudzała zarówno zachwyt, jak i wiele kontrowersji. Ale kim byłby Marilyn Manson bez kontrowersji? No właśnie. Chciałabym napisać, że jest to najlepszy album w dorobku grupy, ale wiem, że wielu fanów zdania tego nie podziela. Dla mnie jednak jest to ulubiony krążek Mansona. Dlaczego? Okres promocji Golden Age… to czas niesamowitego klimatu wylewającego się i z samej muzyki i z klipów, szalonych koncertów z tancerkami, fortepianem i całym zespołem z dopracowanym wizerunkiem. To wszystko pompowane przez media donoszące o związku Mansona z Ditą Von Teese. Płyta doskonale łączy muzykę metalową ze swingiem lat 20. Ma niesamowity rytm, rewelacyjne tempo i genialne teksty – nawet jeśli w ciągu kilkuminutowego kawałka 33 razy pada słowo fuck. Do tekstów zajrzę na końcu, najpierw o muzyce. Intro u Mansona musi być, więc jest. Brzmi mechanicznie, intrygująco, z miejsca wciąga. Podobnie jak This is the New Sh**, znowu znany z Matrix Reaktywacja hicior, który nie bez powodu uderzył na listy przebojów. Opatrzony ciężkimi gitarami Johna 5 mObscene to z kolei pierwszy singiel z płyty, pięknie szalony, z seksownymi kobiecymi głosami w chórkach. Jeśli wydaje się komuś, że nic bardziej nie rozgrzeje niż mObscene ten jest w błędzie, bo oto trzeci (nie licząc intro) kawałek, szybki Doll-Dagga-Buzz-Buzz-Ziggedy-Zag to absolutnie numer jeden na krążku. Hmm, najlepszy? No to się wkopałam, bo teraz nie wiem, gdzie umieścić kolejne elementy tego sznura pereł, jakim jest płyta: The Bright Young Things, Spade, Ka-Boom! Ka-Boom!. Miejsce się kończy,

50

a ja wymieniać mogę dalej. Dlatego ograniczę się do wskazania utworu, który przeskakuję. Takiego nie ma. Ulubiony fragment tekstu: Cocaingels and asses, give me opium masses, fill your churn porn preachers we’ll fill up your glasses (Doll-Dagga-Buzz-Buzz-Ziggedy-Zag)

Eat Me, Drink Me (2007) Nie chciałam słuchać tej płyty, bo nie odpowiadała mi otoczka. Złota era minęła, w zespole nie było ani Ramireza, ani Johna 5, w mediach huczało po rozwodzie Mansona z Ditą, a do tego personel pokładowy w domowym studio, gdzie album zarejestrowano był dwuosobowy: Marilyn Manson i Tim Sköld. Czy chce się tego słuchać, jeśli ma się w pamięci spektakularne koncerty sprzed paru lat, odbywające się w znakomitym rytmie, składzie i pięknej scenografii? Nie. Ale… Manson ma siłę przyciągania być może większą niż siłę odrzutu. Więc musiałam. Sięgnęłam po Eat Me, Drink Me, które po drugim, może trzecim, słuchaniu zwyczajnie się pożera zapamiętując proste, wpadające w ucho rytmy. Manson nie szokuje, ale nadal daje nam ciekawe teksty utrzymane w ciemnych kolorach – ponure i zapadające w pamięć. Muzyka mocno opiera się na gitarach, a także, oczywiście, na charakterystycznym wokalu Mansona i syntezatorach wyjęte z ery New Wave. Nic tu się nie dłuży – tym razem 11 kompozycji mieści się w pięćdziesięciu kilku minutach. Moimi faworytami na tej płycie są Are you the Rabbit?, w którym uwielbiam gitary i całą aranżację, oraz Heart-shaped Glasses – uwierzcie mi, tytuł to jedyna wada tego utworu, do którego nakręcono ostry wideoklip z udziałem Evan Rachel Wood, ówczesnej partnerki Mansona. Polecam także Putting Holes in Happiness, If I Was Your Vampire i The Red Carpet Grave. Nie jest to album, po który sięgam często. Jednak kiedy już go włączę, słucham kilka razy z rzędu. Ulubiony fragment tekstu: You are an unmarked car, I can’t remember where I parked you. (Are You the Rabbit?)


The High End of Low (2009)

Born Villain (2012)

Niesamowite. Włączasz płytę i słuchasz jęków and I’ll love you… and I’ll love you, oh oh oh…, które nagle wybuchają i przeradzają się w pełen emocji, pełen pary, siły i mocy album The High End of Low. Ci, którzy twierdzili, że Manson już się skończył, niech natychmiast to odszczekają! Niemałe znaczenie ma powrót Twiggy’ego Ramireza, odpowiedzianlego za wiele kompozycji oraz, oczywiście, partie basowe i gitary. Jego obecność na albumie jest nie do przecenienia. Szał ciał zaczyna się w pierwszych minutach i trwa ponad godzinę. Dla zwolenników cięższych dźwięków numerem jeden powinien stać się Pretty as a Swatstika, drugi kawałek na płycie. Oczekujący następczyni Coma White mogą zatopić się w balladzie Running to the Edge of the World z przejmującym, pięknym refrenem lub Into the Fire, kolejnej ujmującej balladzie, w której na klawiszach gra Ginger Fish. Ci, którym odpowiada ta pokręcona, skomplikowana i intrygująca strona Mansona, zapewne będą zachwyceni dziewięciominutowym utworem I Want to Kill You Like They Do in the Movies, który zaaranżowany jest jak praca nad filmem – Manson szepce: Line up, Roll camera, you pretend, I’ll pretend and… cut, cut, cut… Moim ulubionym kawałkiem jest Arma-Goddamn-Motherfuckin in’-Geddon. Chociaż bas Ramireza słychać w każdym utworze, tu jego partie najbardziej przypadają mi do gustu. Leave a Scar i WOW nawiązują do minionych związków Mansona, czyli małżeństwa z Ditą Von Teese oraz równie głośnego romansu z Evan Rachel Wood. Oprócz tego mamy jeszcze kilka godnych zapamiętania kawałków. Odkryjcie je sami – jest z czego wybierać! Ulubiony fragment tekstu: The TV said it’s a tropical depression, pointless intervention, legal separation, call my dealer or my lawyer, „We’ve got a situation!” (Arma-Goddamm-Motherfuckin in’-Geddon)

Najświeższy album Mansona nie promowały ani skandale, ani romanse z pięknymi kobietami. Zanim jednak krążek ujrzał światło dzienne, wiadomo było, że grupę opuścił Ginger Fish, a w jednym z utworów na gitarze i perkusji zagra Johnny Depp. I chociażby dlatego wielu odbiorców płyty zaczyna jej słuchanie od piętnastego i ostatniego kawałka, czyli coveru hitu Carly Simon, You’re So Vain, zagranego przez aktora, który coraz częściej pojawia się w towarzystwie takich gwiazd rocka jak Aerosmith i Alice Cooper. O tym, że album jest mroczny, industrialny i pokręcony wspominać już nie trzeba – wszak cały czas mówimy o Marilynie Mansonie. Wielu fanów i krytyków okrzyknęło płytę powrotem Mansona, nie doceniając tego, co było zawarte na dwóch poprzednich albumach. Ja tego zdania nie podzielam, bo bardziej podobał mi się The High End of Low niż Born Villain. Również tutaj wszelkie riffowowe zakręty (czy krętactwa) są zasługą Ramireza. Mój absolutny hit to Murderers Are Getting Prettier Every Day – jeden z cięższych utworów w całej dyskografii Mansona. Według wytwórni płytowej przebojem miał być wydany na singlu No Reflection, który stawiano na równi z największymi rockowymi hitami Mansona. Ciekawą dyskotekową wstawką jest The Gardener, wyróżniający się na tle innych kawałków, co nie znaczy, że należący do czołówki. Zaraz po nim na płycie jest Flower of Evil, kolejny kawałek, który doskonale sprawdziłby się w towarzystwie stroboskopów na jakiejś potańcówce. Kojarzy mi się nieco z produkcjami z repertuaru Sisters of Mercy. Na szczęście jedyny w swoim rodzaju głos należy do Mansona i niech tak zostanie. Ulubiony fragment tekstu: I spoke the spell and I becamean entrance wound to your bedroom grave, and I was paid with the shadow of consensual rape. (Murderers Are Getting Prettier Every Day)

ROCK AXXESS

51


LACRIMOSA

dark access

w świecie elodi bogini niespełnionej miłości Leszek Mokijewski fot. materiały prasowe


W

tle szarej i smutnej melodii rozpoczyna się miłosna historia. Fortepian i skrzypce wprowadzają w głąb opowieści zawartej na Elodi, jednej z najpiękniejszych płyt Lacrimosy. Nastał czas. Kurtyna w górę! Za drzwiami komnaty rozpoczyna się przedstawienie.

Einsam - gemeinsam Wir haben verlernt uns neu zu suchen Tanz - mein Leben - tanz Tanz mit mir Tanz mit mir noch einmal

Na końcu krótkiego życia jesteś tylko Ty - moja zwiewna miłości. Tilo Wolff niczym Romeo na scenie szekspirowskiej sztuki zwraca się do swej miłości Julii i zarazem wokalistki Lacrimosy Anne Nurmi. Zmrożony oddech poranka zastąpił ciepło Twego śmiechu. W modlitwie każdego dnia wypowiadam Twe imię. Wiem, że oddaliśmy się od siebie w ciszy, a kłamstwo rosło z każdym dniem. Lecz me oczy pragną kolorów miłości. Mam już dość smutnych barw! Więc chwyć mą dłoń i wróć do mnie. Daj mi, choć trochę nadziei, Moja miłości, moje życie zatańcz ze mną jeszcze raz! Gitary nadają tempo, muzyka wzmaga się. Pełna żaru nagle gaśnie. Elodio - czy jeszcze za mną zatańczysz?

Das Leben brennt mir von der Seele Die Sehnsucht erfüllt mir tapfer ihre Pflicht Halt mich - mein Leben - halt mich!

Tilo głosem pełnym żalu śpiewa dalej. Czuję jak wypala się me życie, wraz z każdą wskazówką zegara tęsknota się nasila. Skrzypce grają smutną arię, a ja a ja w tańcu potykam się o bolące wspomnienia. Czuję, Moja Droga, jak otwierają się drzwi dawnych ran. Zatrzymaj mnie moje życie! Będę trwał tak długo, jak trwa czas - śpiewa Tilo Wolff, któremu odpowiada jego ukochana Anne Nurmi: Ach mój jedyny, w końcu zrozumiałam! Moje życie gasło bez Ciebie. Pokazałeś mi, że dwie połowy to jedność, bez której nie potrafię żyć. Dziękuje za Twe uczucie. Dziś stoję przed Tobą - proszę weź mą rękę i pójdźmy razem. Zatańcz ze mną jeszcze raz w komnacie ludzkiego życia...

Und die liebe soll mich tragen Wenn der Schmerz die Hoffnung bricht Czy czułeś kiedyś smutek po stracie bliskiej sercu osoby? Jeśli tak, to na pewno zrozumiesz Elodię. Szósty album w dyskografii Lacrimosy, to dzieło kompletne. Symfonia bólu i rozpaczy za utraconą miłością. Ujmujące smutkiem dźwięki skrzypiec, gra fortepianu i anielski głos Anne Nurmi na przemian z wokalizami Tilo Wolffa od pierwszych taktów chwytają najczulszą cząstkę serca. Ciężko oddać słowami mnogość wrażeń, których dozna wrażliwa dusza podczas obcowania z muzyką Lacrimosy. Symfoniczne klasyczne pejzaże wspaniale współgrają z ciężkimi gitarami, które co pewien czas dają o sobie znać. Tilo Wolf zaprosił do współpracy Londyńską Orkiestrę Symfoniczną i niesamowity gotycki klimat jest niewątpliwie także jej zasługą. Elodia to kreteńska bogini niespełnionej miłości. Słyszysz jak Cię woła? Nie czekaj dłużej, chwyć ją za rękę. Drzwi do jej królestwa otwiera sam Arlekin Jester.


rock access polska

Hard Trucking

Rock Agata Sternal, foto: materiały prasowe


z całkiem niezłą przyczepnością, jak na polskie drogi, od wielu lat zapewniają nam prawdziwą hardrockową jazdę. opath zabiera nas NA przejażdżkę po trasie leash eye. Zacznijmy od historii, pierwsza nazwa zespołu to Mad Dog, powiedz mi skąd się to wzięło i dlaczego ostatecznie jest Leash Eye? Opath: Nie jestem do końca pewny czy pierwszą nazwą zespołu był Mad Dog, przychylałbym się nawet do wersji, że nie. Po prostu tak zostało to gdzieś zapisane w jakiejś biografii. Wiesz, to był sam początek, zespół nazywał się też Rusty Cage i możliwe, że jeszcze jakoś. Z nazwą mieliśmy też pewien problem, bo na początku chcieliśmy śpiewać po polsku i chcieliśmy, żeby nazwa była spójna z językiem, w którym śpiewamy, jednak mimo to zostawiliśmy sobie pewną furtkę i nazwa zespołu jest angielska, ale z polskim akcentem, czyli Lisz Aj. Natomiast wymawiać to należy jako dwa oddzielone wyrazy. W obecnym składzie zespołu jest dwóch założycieli, a ogólnie jest was piątka. Wiem też, że przez lata działalności skład zespołu dość często się zmieniał, opowiedz proszę jak kształtował się obecny line-up. Przyczyn tych zmian do końca nie znam, bo z żadnym z byłych członków nie rozeszliśmy się w niezgodzie. Wszystkie zmiany odbyły się bezboleśnie. Nie chodziło nawet o to, że nie pasowaliśmy do siebie jako ludzie, wydaje mi się, że po prostu zespół nie pasował do danej osoby. I rzeczywiście Marecki, czyli basista i ja jesteśmy od początku tego składu. Faktycznie trochę czasu nam zeszło. Pierwsze lata zespołu to były bardziej próby i tworzenie niż koncerty. Można rzec, że ten czas przeleciał przez palce. Różne są tego przyczyny. Należy też pamiętać, że kiedy zaczynaliśmy były troszkę inne czasy, np. trudniej było dotrzeć do słuchacza. No dobrze, ciężko było dotrzeć do słuchacza, ale jednak koncerty mimo to się odbywały, płyty się nagrywały, a wy waszą pierwszą płytę V.E.N.I. wydaliście dopiero w 2009 roku - zespół powstał w 1996. Czemu płyta powstała tak późno? Jeżeli mamy doszukiwać się jakichś powodów, to wydaje mi się, że główną przyczyną były wspomniane już zmiany w składzie. Może nie było ich strasznie dużo, ale jednak. Ja jestem taką osobą, która wierzy w ludzi i zawsze chce dać im szansę. I tak się to po prostu ciągnęło. Teraz wiem, że nie było to dobre dla zespołu, ale co było to było, trzeba patrzeć do przodu. A może taki stan był jednak dobry dla zespołu? Kto wie? Na pewno był dobry dla nas, jako ludzi, bo z nikim nie mamy zatargów i niefajnych spraw. Płytę faktycznie wydaliśmy w 2009 roku, a same utwory powstawały przez dość długi okres. Nie było tak, że powstały one w rok albo dwa po dołączeniu Sebastiana do zespołu. Samo przyjście Sebastiana traktujemy trochę jak przełom w historii Leash Eye, a kiedy on się pojawił mieliśmy już prawie całą płytę gotową. Z nim tak naprawdę nagraliśmy tylko dwa numery.

Zostaliście jednak przy języku angielskim. Dlaczego? Lepiej wam się tworzy w tym języku? Na początku bardzo chcieliśmy śpiewać po polsku i przez długi czas nie chcieliśmy tego zmieniać, jednak w późniejszym czasie i późniejszej pracy doszliśmy do wniosku, że jednak lepiej się śpiewa i tworzy po angielsku. To było też korzystne dla naszego wokalisty SEBBY, który na co dzień jest lektorem języka angielskiego. Dzięki temu nie baliśmy się zmiany języka, bo wiedzieiśmy, że wszystko będzie dobrze zarówno jeżeli chodzi o wymowę, jak i o gramatykę. Swoją muzykę określacie jako Hard Trucking Rock. Co to znaczy dla was? To jest kolejna nasza zabawa słowem, po tym jak nazwaliśmy zespół Leash Eye Lisz Aj. Jest to też próba scharakteryzowania naszej muzyki w konkretny sposób. Chcieliśmy uniknąć katalogowania nas jako zespół np. gitarowy, czy metalowy. W dzisiejszych czasach takowe nazywanie muzyki traci sens, bo tak naprawdę nie wiadomo już co dana nazwa oznacza, bo oznaczać może wszystko. Nazwanie naszej muzyki Hard Trucking Rock jest pewnego rodzaju chwytem marketingowym, a wzięło się to stąd, że nasi znajomi twierdzili, że brzmimy dość ciężko, trochę jak ciężarówka, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jesteśmy zespołem, który gra muzykę hard rockową, zwłaszcza od momentu pojawienia się w zespole klawiszowca. Samą nazwę wymyślił nasz perkusista Konar, a reszcie zespołu wydało się to fajne, zwłaszcza, że mamy kilka piosenek o ciężarówkach.

Zadam teraz dość standardowe i może oklepane pytanie. Kto jest waszym idolem, na kim się wzorujecie? Staramy się nie wzorować na nikim jakoś szczególnie mocno. Nie chcemy być zespołem coverującym, a jedynie zespołem niezależnym, tworzącym własna muzykę. A co do naszych fascynacji muzycznych, to jest ich dość dużo, bo każdy z nas lubi coś innego, jednak to co nas spaja od jakiegoś czasu to muzyka z południa Stanów Zjednoczonych, w tym również country. Ja osobiście mam nadzieję, że tę nutę Ameryki słychać w naszych utworach. Czerpiemy też z rocka brytyjskiego lat 70. i dobarwiamy to południem USA. Czy ta fascynacja Stanami świadczy o tym, że waszym marzeniem było zostać kierowcami tirów? Wydaje mi się, że każdy z nas chciałby spróbować przynajmniej przejechać się takim osiemnastokołowcem. Ale to co bardziej związane z południem Stanów to rodzaj dróg, które tam występują, a ściślej mówiąc bezdroża. Wasz występ na Sonisphere, to chyba jeden z większych koncertów, w których wzięliście udział. Powiedz, proszę jak go wspominasz? Była trema przed Motörhead?

ROCK AXXESS

55


Bardzo dobrze wspominam ten koncert, bo to tak naprawdę był pierwszy nasz duży koncert. Koncert dla tysięcy ludzi. A co do tremy, to może to dziwne ale tremy nie mam i nie miałem i śmiało mogę powiedzieć, że moi koledzy z zespołu także. My gramy ze sobą już kilka lat i też mamy swoje lata, a to już coś znaczy. Aczkolwiek, jeżeli już mamy mówić o tremie, to mogłem ją mieć przed koncertem przed Judas Priest. I najgorsze nie było dla mnie granie, ale sam moment oczekiwania na występ, bo management zażyczył sobie, żebyśmy dziesięć minut przed występem stali przy scenie gotowi i czekali na sygnał. To było najdłuższe dziesięć minut w moim życiu. Natomiast na co dzień nie mam tremy, bo po tylu latach na scenę wychodzi się, gra pierwsze dźwięki i całe napięcie mija. Ale nie jest tak, że wychodzisz na scenę, chwytasz za gitarę i po prostu odgrywasz kolejne dźwięki i schodzisz ze sceny… Nie, może dopadłoby mnie coś takiego gdybym się zawodowo zajmował muzyką i grał kilka koncertów w tygodniu. Natomiast mogę sobie wyobrazić taką rutynę w przypadku muzyków, którzy z grania się utrzymują, bo przecież scena jest ich miejscem pracy, oni kiedy grają koncert są w pracy. Natomiast nas to na razie nie dotyczy i mam nadzieję, że nigdy nie będzie dotyczyło. To można powiedzieć, że Leash Eye to pewnego rodzaju zabawa. Na pewno tak, jednak staramy się, żeby zespół nie przysłaniał nam spraw życia codziennego. Każdy z nas ma rodzinę,

78

pracę i to są nasze priorytety. Natomiast zabawa w zespół jest bardzo czasochłonna i dlatego zabawę w zespół warto umieszczać w cudzysłowie, bo żeby było fajnie, to najpierw trzeba się napracować. Próby, sprzęt i nagrania, to wcale nie trwa pięciu minut, ale mimo to jest to fajna odskocznia. Jak idzie to jest wspaniale, a idzie prawda? Mam nadzieję, że tak szybko się nie skończy. Co prawda żałuję, że nie da się na chwilę obecną utrzymać z zespołu, ale nie ma co narzekać.

No stety, albo niestety nasz rynek nie wygląda tak jak rynki zagraniczne, gdzie zarabia się miliony. Ale wydaje mi się, że taka zabawa, jakkolwiek to brzmi może dać dużo więcej satysfakcji i radości niż niejedna praca zarobkowa. Oczywiście. Ja śledzę scenę warszawską od dłuższego czasu, od nastu lat tak naprawdę i widać, że jest to zabawa dla najbardziej wytrwałych. Tylko ci z dużym samozaparciem pozostali na scenie, mimo swojego wieku i najróżniejszej sytuacji życiowej. Niestety wielu się albo nie chciało, albo nie wiem co się z nimi stało i po prostu nie ma ich już na scenie. Przy produkcji waszej płyty V.I.D.I. współpracowaliście z Orionem z Behemoth, a na samej płycie gościnnie pojawił się Piotr Cugowski. Powiedz proszę, jak się z nimi współpracowało, jakie są ich mocne i słabe strony w pracy i czy przy kolejnych płytach też będziecie chcieli współpracować z tymi osobami? Ja szczerze powiedziawszy bardzo chętnie kolejną płytę nagrałbym w tym składzie. Zarówno Orion jak i Heinrich z Vesa-


ni, który także był przy produkcji płyty, to bardzo ważne osoby dla tej płyty. Orionowi powierzyliśmy produkcję płyty i on miał wpływ na to jak ona brzmi w ostatecznej wersji. Orion jest oficjalnym producentem płyty, ale obaj mieli wpływ na jej kształt. I szczerze każdemu polecam tę drużynę, bo fajnie się dogadują, znają się z Vesani, mieszkali obok siebie i po prostu dobrze się znają. Co do ich słabych stron, to ciężko mi powiedzieć, bo to przecież też ludzie i każdy ma wady, ale nie jest to istotne przy procesie nagrywania. Gdyby mieli wady, które nie pozwalałyby im nagrywać muzyki w taki sposób jak to robią, to mniemam, że by tego nie robili. Co do Piotrka Cugowskiego, to jego udział wyszedł tak naprawdę w ostatniej chwili. Znaleźliśmy go przez Facebook, wysłaliśmy mu nasze nagrania, on przyjechał do Warszawy, nagrał jeden utwór z nami. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej współpracy, bo nie było żadnych zgrzytów, zresztą nie jest to człowiek skory do kłótni. Nie obrażał się gdy realizatorzy mieli jakieś uwagi, przyjmował je z pokorą i poprawiał to co było nie tak. Nie zachowywał się jak gwiazda, którą niewątpliwie jest na polskiej scenie. To normalny, sympatyczny facet.

Płyta zgarnęła same pozytywne recenzje. Wyobraź sobie, że teraz tobie przychodzi zrecenzowanie płyty V.I.D.I. Jakbyś to zrobił? Powiedziałbym tak: jest to płyta na miarę obecnych czasów. Nagrana jest bardzo solidnie i dobrze wyprodukowana. Jej mocną stroną jest duża melodyjność przy zachowaniu ciężkiego brzmienia. Na tej płycie znaleźć można wpływy muzyki lat 70., ale słychać ją w inny sposób niż na płytach tych zespo-

łów, które odwołują się wprost do tego okresu w historii muzyki. Ciężko mi wskazać konkretnie, które ale jest ich trochę zarówno na polskiej scenie, jak i zagranicznej. My jesteśmy bardziej metalowi, ciężko brzmimy ale przy tym jesteśmy melodyjni i taka właśnie jest nasza płyta. Pierwsza płyta to V.E.N.I., druga to V.I.D.I., czy to może oznaczać, że trzecia będzie nosić tytuł V.I.C.I.? Kiedy myśleliśmy nad nazwą pierwszej płyty, Marecki wpadł na pomysł, żeby nazywała się ona V.E.N.I. bo dzięki temu mielibyśmy załatwione tytuły na dwie kolejne płyty. I faktycznie taki zamysł na początku był. Ale czy tak się stanie? Nie wiem. Gdyby jednak trzecia płyta otrzymała taki tytuł możnaby pomyśleć, że jest to wasza kropka nad i: to już wszystko i na więcej nie ma co liczyć. Tak, masz rację. Mógłby to być nasz koniec. Ale na razie przed nami bardzo trudne zadanie. Płyta zebrała same pozytywne recenzje, co stawia przed nami poprzeczkę bardzo wysoko i my musimy pokazać, że umiemy to dźwignąć. A co za tym idzie, kolejna płyta musi być jeszcze lepsza niż obecna. 15 września wzięliście udział w koncercie z okazji urodzin klubu Progresja. Jaki był ten koncert? Że tak powiem nasze miejsce w szeregu nie było zbyt wysokie, bo po nas grały cztery zespoły, w tym dwie zagraniczne gwiazdy czyli Soulfly i Tim Ripper Owens. Graliśmy na początku, mieliśmy pół godziny na występ i myślę, że wybraliśmy numery najlepsze na taki koncert. Staraliśmy się, żeby było krótko, ale treściwie.

O czym i jaki będzie wasz najnowszy teledysk? Do końca nie powiem wszystkiego, bo tak naprawdę nie wiem co nasz kolega, reżyser zaplanował. To on ma wizję tego teledysku, dla mnie to też będzie pewnego rodzaju niespodzianka. Mogę powiedzieć, że nie będzie to teledysk fabularny, ale będzie on spójny z tytułem piosenki Headin’ for Disaster, czyli zmierzając ku katastrofie. Teledysk będzie się starał tłumaczyć te słowa. The Most Wanted Tour Coming Soon? Możemy się spodziewać dużej trasy która odbije się echem w świecie muzycznym? Na dużą trasę jesteśmy za mali finansowo. To będzie krótka trasa, wezmą w niej udział Leash Eye, Chain Reaction i Exlibris, czyli zespoły związane i zaprzyjaźnione ze sobą. Perkusista Chain Reaction Konar gra również w Leash Eye, nasz organista Voltan gra też w Exlibris i stąd między innymi się znamy. No i Dani, który gra na gitarze w Exlibris i Chain Reaction. Jesteśmy mocno ze sobą powiązani.

W jakich miastach zagracie w ramach tej trasy? Odwiedzimy Lublin, Kraków, Skarżysko-Kamienną, Łódź, Łomżę i Ciechanów. To będzie wasza jedyna trasa w tym roku, tej jesieni? Tej jesieni pewnie tak, ale zobaczymy co się wydarzy na wiosnę. A wiosna może być bardzo pracowita, bo we wrześniu przyszłego roku planujemy wejść do studia. Dlatego zobaczymy jak to będzie. Bardzo dziękuję za poświęcony czas. Dziękuję i zapraszam na nasze koncerty.

ROCKAXXESS AXXESS 79 57 ROCK


polski short los comy 15 lat działalności zobowiązuje, o czym pamięta łódzka Coma. Zespół będzie świątował urodziny podczas jesiennej trasy koncertowej. Setlista? No właśnie. Mająca na koncie cztery albumy grupa zdaje się na los. Wybór piosenek będzie należał do specjalnie zaprojektowanej maszyny losującej, która podczas każdego koncertu wybierze utwory spośród około 60 tytułów. Fani będą mogli usłyszeć kawałki dawno lub nigdy nie grane. Jaki będzie efekt? Dowiemy się już niedługo.

kim nowak z nową płytą 6 listopada światło dzienne ujrzy nowy krążek zespołu Kim Nowak. Na płycie znajdzie się 12 utworów, które mają zaskoczyć fanów formacji. Muzycy uchylają rąbek tajemnicy i przyznają, że inspiracji szukali w muzyce rockowej końca lat 60. Autorem tekstów jest Fisz. Muzyka to dzieło wszystkich członków. Tracklista: 1. Lodowiec gigant 2. Krew 3. Mokry pies 4. Wczoraj 5. Skrzydła 6. Prosto w ogień feat. Izabela Skrybant Dziewiątkowska 7. Okno 8. Noc 9. Aniele 10. Chmury 11. Dwie kropki 12. Wilk

soundedit’12 - hołdys, osborne, wilder i inni łódź 26-28 października 2012

W październiku w łódzkiej Wytwórni odbędzie się czwarta edycja Międzynarodowego Festiwalu Producentów Muzycznych Soundedit. Steve Osborne, producent należący do elitarnego klubu 140dB, opowie jak nagrywać bestsellerowe albumy. Zbigniew Hołdys podczas panelu ZAiKS i ZPAV poruszy aspekty praw autorskich. Zainteresowani tą tematyką będą mogli wziąć udział w panelu dyskusyjnym Poznaj swoje prawa, który odbędzie się 27.10. o godzinie 11.30. Doskonałą zabawę zapewnią gościom Soundedit tacy wykonawcy jak: Brygada Kryzys, The Eden House, Gavin Friday, David J. Będzie można również wziąć udział w warsztatach prowadzonych przez Igora Kruszewskiego, Wojtka Pilichowskiego, Władysława Komendarka, Haydna Bendalla i Andy’ego Jacksona. Soundedit’12 po raz drugi został nominowany do nagrody Festival Awards Europe w kategorii Best Small Festival!

złote strachy Niedawno światło dzienne ujrzał teledysk zespołu Strachy Na Lachy, Mokotów, promujący DVD Przejście. DVD ukazało się 27 września i jest zapowiedzią studyjnego albumu zespołu, którego premierę zaplanowano na luty 2013 roku. Podczas koncertu 20 października w klubie Palladium artyści otrzymają Złotą Płytę za album Dekada.

58

muzycy nie narzekają Związek Zawodowy Muzyków to nowa inicjatywa, która na Facebooku zrzesza już pięć tysięcy osób. Na jego czele stoją Voytek Konikiewicz, Piotr Dubiel, Ryszard Wojciul i Tomek Lipiński. Inicjatorzy, po konsultacjach z prawnikami przedstawią pierwsze kierunki działań. Założyciele grupy na Facebooku przyznają, że: Najważniejsze wszakże jest to, żebyśmy nie stali się jeszcze jednym sejmikiem, na którym wszyscy gadają, tylko efektów nie ma. Zrywamy z tradycją narzekania, kwękania i wyliczania przeszkód w nieskończoność, a koncentrujemy się na rozwiązaniach, trzymając się ściśle celu, w jakim ta grupa powstała. Inaczej będzie jak zwykle - a z pewnością nie chcemy brać przykładu z debat sejmowych i telewizyjnych. Bądźmy odwrotnością tego, co tak nam się w dzisiejszej Polsce nie podoba - wypowiadajmy się zwięźle i konstruktywnie. Padło tu dziś wiele ciekawych propozycji i twórczych wniosków. Tak trzymać! Dzięki Wam wszystkim! Możemy coś zmienić i to jest najważniejsze! Kto w to nie wierzy, niech zaczeka, może się przekona.


rock savvy

Record Labels

The Final Countdown? Marcelina Gadecka photography: media.soundonsound.com


Fans and even artists themselves think that days of record labels are numbered. Everyone blames technology for turning music industry upside-down. The Internet has popularized the piracy and drastically changed the selling ratio of music formats. Moreover, the open source software provided artists with tools to record, mix and distribute their albums all by themselves. However, record companies are also at fault as they have problems catching up with these fast changes. There’s no doubt that it is a rough time for record labels. But, let’s start from the beginning...

T

1887-1970 selling the talent

he history of record labels starts probably in 1887 when Emil Berliner upgraded Thomas Edison’s phonograph cylinder. However, it was just after introduction of cheap gramophones when the sale of vinyl records have started: since 1900 over 3 million records have been sold in the USA only, while circa 1921 the number has increased to 106 million. This was the time when new record labels have come into being: Music Corporation of America (MCA) and German Polydor were established in 1924, General Electric created Radio Corporation of America (RCA) in 1926, while EMI started in 1931. Unfortunately, the 1930s started with troubles: The Great Depression in the USA has considerably decreased records sales. Moreover, at that time radio became more popular and record labels started competing with each other to decrease album prices. Record labels started to go broke. Better times started with the World War II as countries were purchasing record players to provide their soldiers with some entertainment. Even though record sales have increased, it became apparent that artists themselves were not very happy with record labels. The next problem started in the USA with a lawsuit artists filed against radio stations as musicians did

60

not receive any royalties for playing their music. The conflict became aggravated with a Petrillo’s War. In 1942, James Petrillo, the CEO of American Federation of Music, demanded that the labels pay royalties for playing music on the radio and off jukeboxes. The labels refused to participate, which ended up with a collective artists strike. Between 1942 and 1944, no records were recorded, excluding albums made for military purposes.

The 1950s unveiled a brand new face of the labels, which can be summarised perfectly by the cover art of Warrant’s – Dirty Rotten Filthy Stinking Rich. The unexpected success of then newly-introduced LP was quickly monetised by the labels. The LPs were strikingly more expensive than the smaller 10” recordings, the standard format for singles. If a song, then, had a chance to become a potential hit, a label would not have it released as a single, forcing fans to purchase a more expensive (almost four times) LP instead. Needless to say, until the late 1960s, the labels operated within a simple scheme: find a talent, record an album and sell it. An artist needed to be talented and play, play, and play live in order to be discovered by the label. If he didn’t play live, he didn’t exist.


1970-1990 creating (and selling) talents In late sixties and early seventies, when the likes of The Beatles, The Rolling Stones, The Yardbrids or The Who had been signed, two new trends became widespread. Firstly, the labels merged and swallowed the smaller and more independent ones, and became increasingly corporate creations. Secondly, the promotion activities offered by the radio, TV, and Top 10 Charts were conducive for the labels to create artists which seemed to reflect the requirements of the media. The era of talent creation has arrived. In the 1970s, the labels, reinforced with the revenue coming from album sales and inter-label mergers, created massive departments solely responsible for media, marketing and A&R (Art & Repertoire), gradually overcrowding the charts with their products. Bands like Queen, The Police, U2, and later Radiohead or Oasis became part of the old school and their popularity had surged due to extensive performing, before they signed to the majors.

The 1980s were characterised by acronyms: CD, MTV and A&R. Compact Discs, boasting with increased capacity and miniaturised size, were a huge milestone. On the other hand, CD was nothing else but a brand new format used for the very same old albums, which, in turn, meant that the labels succeeded in selling the same product twice (!). Also, the singles returned, and although there were no phenomenal source of income at all, they were successfully encouraging people to buy full albums. The labels invested thousands of dollars in videos, and the old formula: if you are not playing live, you don’t exist, became the new one: if you’re not on the MTV, you don’t exist. Increasingly complex A&R departments worked hard to create new artists in a way that they would perfectly fit the newest trends straight from the charts. Let’s take a look at Heart, who in the 1970s had been known as bell-bottoms-wearing-Led-Zeppelin-worshipping band. After being signed to Capitol, a sudden change in band’s style and fashion occurred, with make-up and perms, and the focus on recording only the songs which the label suggested. So, they debuted in Capitol with the self-titled, soft rock album (their ninth), and the hits were many: What About Love, Never, These Dreams, If Looks Could Kill and Nothing At All. The album stayed at Billboard 200 for 92 weeks. Does it really matter that only Never was composed by the Wilson sisters? Long live the talent creation!

1990 - 2012 runaway talent (and money) Until the late 1990s, the labels were enjoying a peaceful time. The symbiotic scheme of cohabitation worked: artists would find labels (or vice versa), contracts were signed, albums would sell and be promoted, revenue would be shared and everybody was more or less satisfied. Albums released by the labels were the sole source of acquiring new music, and the possibility of becoming known in the business depended on the ability to record and promote while being

supported by labels. In the late 1990s, CD sales reached its peak. However, everything was to change soon. Thanks to the digital technology, the whole process of recording music became more approachable both in professional studios and in the peace and quiet of one’s home. It meant that the label was no longer irreplaceable for recording professionally sounding albums. Not only did the available technology facilitate album recording, it also opened doors to the media, distribution and promotion, which had been previously the domain of the labels. A considerably extreme move was made by Radiohead who in 2007, after their contract with EMI had expired, decided to release their next album In Rainbows on their own. The album was initially available only via band’s website and fans were expected to pay for the download as much (or as little) as they wanted. Apparently, the experiment did work.

But let’s go back to the beginning of 1990s. With the emergence of the Internet and mp3s, CD copying and conversion to low-size mp3s became cost-free and widespread. When in 1999 Napster, the very first P2P service which allowed every connected user to share files, was established, music fans tasted what unrestricted access to music means. Irrespective of the fact that Napster was shut down in 2001, the heyday of music piracy would still wait in the wings, bringing supposed financial to labels, and accusations from artists: It’s only their fault for letting foxes get into the hen house and then wondering why there’s no eggs or chickens. Every little college kid, every freshly-scrubbed little kid’s face should have been sued off the face of the earth. They should have taken their houses and cars and nipped it right there in the beginning, commented Gene Simmons in 2007. It would be easy to agree with the labels and the aforementioned Simmons, if it wasn’t for the fact that illegal file sharing hasn’t been the only source of labels’ problems.

Napster contributed to a different trend too: legal trading of music files. In 2001, Apple founded iTunes, and online service which sold 25 million songs in the first year of its operation. Yes, songs, not albums. It was a true revolution in the music business which changed completely the model of selling music. For the first time, music fans could buy only those songs which they wanted to listen to. So, the ethos of a income-boosting album began to collapse. Beginning with 2002, the number of albums sold decreased from 900 million to 250 million in 2010. Well? The truth is that the main reason of financial troubles of the labels is due to the general decreasing trend in album sales and the fact that the labels were completely unprepared for such a drastic drop in revenues.

The old model of label operation and unrestricted acquisition of copyrights won’t come back. Currently, the labels need a new, but not yet defined, business model which could bring quick revenues. How does the future look like for the labels? Probably, they will go back to the roots. The small, more independent ones, will look for talents and promote them. And thanks to free opportunities that the Internet offers – they will create revenues. Unfortunately, the majors which need big revenues, are dead men walking. Surely, they will try to stay afloat with new solutions but even now they focus more on the sales of electronic formats, become followers of streaming and utilise product placement in videos. Are the days of record labels numbered? Citing Fifth Angel – Time Will Tell.

ROCK AXXESS

61


rock screen

KRUK śmierć to dopiero początek

Katarzyna Strzelec foto: materiały prasowe


Zanim jeszcze film pojawił się na ekranach kin, już zdobył rozgłos. Jednak nie stało się tak dzięki nakładom finansowym czy wykorzystaniu niesamowitych efektów specjalnych, choć i tych też nie brakuje, ale z powodu śmierci na planie filmowym odtwórcy głównej roli.

ROCK AXXESS

63


D

o dziś nie wyjaśniono, jak to się stało, że w broni były prawdziwe naboje, a nie ślepaki. Kto zawinił? Tego nie ustalono. Faktem jest, że młody i utalentowany aktor – Brandon Lee, który wciela się w postać głównego bohatera, Erica Dravena – umarł podczas kręcenia jednej z ostatnich scen. Czyżby klątwa smoka, która ciążyła na rodzinie Lee, jednak była prawdą? Przecież ojciec Brandona, znany mistrz sztuk walki Bruce Lee zmarł nagle tuż przed premierą filmu Wejście Smoka. Istnieje hipoteza, że za ich śmierć odpowiedzialni są mnisi z klasztoru Shaolin, którzy w ten sposób chcieli się zemścić za ujawnienie tajemnic sztuk walki i wykorzystanie ich w filmach.

Film Kruk powstał na podstawie komiksu stworzonego przez Jamesa O’Barra, który ukazywał się w latach 19891991. Choć historię śmierci głównych postaci zmieniono na potrzeby ekranizacji, to schemat fabuły pozostaje ten sam. W Noc Diabła, czyli wigilię Halloween, gwiazdor rocka, Eric Draven (Brandon Lee) i jego partnerka Shelly Webster (Sofia Shinas), zostają brutalnie zamordowani we własnym mieszkaniu na poddaszu. On zostaje postrzelony i wyrzucony przez okno. Ona, zgwałcona i pobita, umiera w okropnych bólach po przewiezieniu do szpitala. Planowali wspólne życie, które w brutalny sposób zostało przerwane przez miejscowy gang. Jednak policji nie udaje się wyjaśnić przyczyny morderstwa ani nawet znaleźć winnych tej wstrząsającej zbrodni, więc sprawa zostaje zamknięta. Dokładnie rok po tej tragedii, za sprawą tajemniczego kruka, Eric zostaje wskrzeszony. Nie jest ani żywy, ani martwy. Powrócił, aby zemścić się na swych oprawcach i tym samym uzyskać spokój duszy. Według legendy jeśli życie człowieka zostało przerwane w nieodpowiednim momencie, kruk może sprawić, że zmarły powróci do krainy żywych, nadać mu nadludzkie moce i pomóc w znalezieniu ukojenia. Eric wraca do swojego mieszkania. Ponieważ zyskał zdolność odczuwania emocji i uczuć przez dotknięcie przedmiotu lub człowieka, od nowa przeżywa cierpienia nocy sprzed roku. Za wszelką cenę postanawia zemścić się na zabójcach i dotrzeć do ich zleceniodawcy. Wewnętrzna siła każe mu w charakterystyczny sposób pomalować twarz W ten sposób Draven staje się jednością z krukiem, który jest również jego oczami. Eric mści się na Fun Boyu i Tin Tinie, członkach gangu, siejąc tym samym postrach wśród bandytów. Jednocześnie zbiera dalsze informacje o okolicznościach swojej śmierci. Dociera

64

do kolejnych uczestników tragicznych wydarzeń, którzy, nieświadomi nadprzyrodzonej mocy Erica, próbują ponownie go zabić zwykłymi ludzkimi sposobami. Jednak nie wiedzą, że Eric jest nieśmiertelny. Dawny muzyk krok po kroku dokonuje zemsty, aby móc w końcu spocząć w grobie i na zawsze połączyć swoją duszę z ukochaną.

Cały film jest utrzymany w mrocznym klimacie. Tło dla porachunkówpomiędzy Dravenem i jego prześladowcami stanowią padający nieustannie deszcz, ciemność, krzyki i syreny policyjne. Dodatkowo całość okraszona jest świetną muzyką, która wprowadza atmosferę grozy i nie pozwala oderwać się od ekranu. Na ścieżkę dźwiękową składają się takie utwory jak m.in.: Burn The Cure, Dead Souls Nine Inch Nails, The Badge Pantera czy Darkness Rage Against the Machine. Całość sprawia, że film stał się obrazem kultowym i zyskał rzeszę miłośników na całym świecie. Kruk w reżyserii Alexa Proyasa po raz pierwszy ujrzał światło dzienne w 1994 roku i został ukończony jedynie dzięki zgodzie rodziny Brandona. Oczywiście nie obyło się bez pomocy dublera i bez wykorzystania rewolucyjnych, jak na tamte czasy, możliwości grafiki komputerowej. Scena, podczas kręcenia której postrzelono aktora była jedną z ostatnich zaplanowanych, choć jedną z pierwszych w filmie. Brandon Lee zginął osiem dni przed zakończeniem zdjęć. To miała być prosta scena. W mieszkaniu na poddaszu Fun Boy (Michael Massee) strzelił do Dravena z broni, w której, jak się okazało, pozostały fragmenty ostrej amunicji używanej w jednej ze wcześniejszych scen. Aktor zmarł w szpitalu po 12 godzinach od przewiezienia go tam z planu filmowego. Przyczyną śmierci był krwotok wewnętrzny spowodowany postrzałem w brzuch. Nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności za ten tragiczny incydent.

Kruk to przede wszystkim historia o prawdziwej i bardzo silnej miłości dwojga młodych ludzi, których nie jest w stanie rozdzielić nawet śmierć. Fantastyczna scenografia, tematyka walki w imię miłości i kunszt aktorów sprawiają, że film ogląda się rewelacyjnie. Obraz wciąż inspiruje kolejnych filmowców, którzy tworzą postacie na podobieństwo Kruka – wystarczy spojrzeć na pomalowaną twarz Heatha Ledgera wcielającego się w rolę Jokera w filmie Mroczny Rycerz. Nie tylko postacie, które grali były podobne – ich los również.


map of rock

zagubieni w

KARPATACH

Agnieszka Lenczewska, fot. 123rf.com


Winds carry me through Transylvania Virgin evil hidden in the blackest heart...

W

idzę, że jak ja podziwiasz piękno szarpanych wichrami, skąpanych w świetle zachodu słońca dzikich gór tej krainy. Wiem, piękny jest kraj moich przodków, nawet dla takiego ignoranta z Zachodu jak ty, mój przyjacielu. To ziemia urodzonych wojowników, hardo stawiających czoła zawirowaniom losu, zwykłych ludzi, wyrywającym tej surowej ziemi swoje miejsce. Agresywnych, dzikich jak karpackie wilki, nieokiełznanych. Władców tych ziem, a nawet królów. Jednemu z rodu Batorych udało się nawet zasiąść na polskim tronie. Jakże on się nazywał? Stefan?

My, ludzie z krainy za lasami, zawsze walczyliśmy o ten skrawek ziemi i oddalibyśmy za niego ostatnią kroplę krwi. Naszej rodowej krwi. My, wojownicy z Zakonu Smoka, nigdy nie byliśmy tchórzami. Kochaliśmy te poszarpane szczyty Karpat, rozległe równiny, małe, zagubione na górskich szlakach wioski bez Boga, za to z ludową tradycją pachnącą czosnkiem i brzmiącą odgłosem osinowego kołka. Zawsze

66


jesteśmy, byliśmy i będziemy tutaj – silni i niezależni, gotowi bronić swej ziemi – jak wilcza sfora, ponieważ ta ziemia żyje dla nas, a my jesteśmy jej życiem. Witaj, mój przyjacielu w Transylwanii. Krainie pięknej i posępnej.

Lata minęły, świat się zmienił. Piszą o nas, o naszej historii, ludziach i wydarzeniach. Mój kraj stał się inspiracją dla pisarzy. Piękno Transylwanii opiewali poeci. Filmowcy do dzisiaj szukają tu pięknych plenerów, a muzycy zamieniają tę fascynację Siedmiogrodem w lawinę dźwięków. Nie tylko Wojciech Kilar (ścieżka dźwiękowa do Draculi Francisa Forda Coppoli), ale również muzycy, których z pewnością nie można zaliczyć do grona filharmoników. Tak samo nieokiełznani, dzicy, jak mieszkańcy tych ziem. Popatrz, takie małe urządzenie z jabłkiem na wierzchu, a ile przyjemności. Jakże miło i ciepło mi na sercu, kiedy słyszę pierwsze takty Transylvanii z debiutanckiego albumu Iron Maiden (1980). Jakże rozkoszne są te dźwięki, jakże chwytają za serce proste, może dla Was z Zachodu śmieszne, teksty Petra Stepana z XIII. století. Czesi połączyli muzyczną prostotę, rockową motorykę oraz bombastyczny, mroczny klimat naszej ziemi w jedną spójną całość. Słyszysz? To dzieci nocy! Wilki! Polski Behemoth również opiewa mroczne piękno naszych lasów (Transylvanian Forest). Zdaję sobie sprawę, mój przyjacielu, że przyjechałeś do Transylwanii zobaczyć piękne saksońskie kościoły warowne wpisane na listę UNESCO, nasze urocze miasta oraz ten zamek. Siedzibę legendarnego Drakuli, który tak naprawdę nie był władcą Transylwanii, a włodarzem Wołoszczyzny. Zostawmy te drobne historyczne nieścisłości. Bram Stoker napisał swą powieść Dracula (1897) i od tej chwili historia potoczyła się gładko.

Czy widzisz te tłumy turystów przeciskające się przez wąskie korytarze zamku w Branie? Ponoć sam Dracula zaszczycił swą obecnością mury tego uroczego zamczyska, a w każdym razie taką informację, jak kit, wciskają miejscowi przewodnicy turystom. Szczerze powiedziawszy, lepiej by było gdybyś, mój Przyjacielu pojechał do Sighişoary. W tym mieście urodził się Wlad Palownik (1431-1476), którego życiorys stał się dla Brama Stokera inspiracją do napisania słynnej powieści. Dracula? Jakże innym był wampirem niż współcześni metroseksualni i grzeczni przedstawiciele wampirzej sfory, którą znamy z sagi Zmierzch czy seriali telewizyjnych. Jego żądza życia, nieposkromiona seksualna aktywność. Nosferatu! Czy oglądając film Wernera Herzoga Nosferatu wampir zwróciłeś uwagę na niesamowitą ścieżkę dźwiękową autorstwa krautrockowców z Popol Vuh? Jeśli nie, to zachęcam. Myślę, że Vlad The Impaler Theatres des Vampires również może się podobać wszystkim maniakom wampirzej muzyki. Zresztą posępność mojej ojczyzny była wielokrotnie przekładana na język dźwięków. Spójrz, przyjacielu na wyświetlacz mojego szykownego odtwarzacza. Szwedzi z Dark Funeral (Shadows Over Transylvania) czy norwescy blackmetalowcy z Darkthrone (Transilvanian Hunger). Mistrz metal horroru, Rob Zombie, również nie pozostał obojętny na mroczny urok transylwańskich krajobrazów (Transylvania Transmission Pt.1). Jeżeli jednak poszukujesz weselszej, bardziej pastiszowej wizji Siedmiogrodu, to nie zawiedzie stary, dobry Mel Brooks. Welcome to Transylvania lub Transylvania Mania z Młodego Frankensteina będą idealnym wyborem na wieczór z lampką wytrawnego, lokalnego wina.

Piękna jest kraina siedmiu wielkich miast saskich oraz zagubionych gdzieś w dolinach maleńkich wioseczek jak z powieści Juliusza Verne’a Zamek w Karpatach. Ubolewam jednak nad tym, że odrażająca postać Vlada wampira doskonale sprzedaje się na wolnym rynku. Patronuje hotelom, knajpom i tandetnym pamiątkom.

A co powiesz na temat Elżbiety Batory? Pięknej, a okrutnej siostrzenicy Stefana Batorego? Kim była? Bestialską wampirzycą kąpiącą się w krwi dziewic, chorą psychicznie sadystką czy niewinną ofiarą królewskiego spisku? Pochodziła z jednego z najznakomitszych i najstarszych rodów Siedmiogrodu, była spokrewniona z wieloma znaczącymi osobistościami ówczesnych czasów. Oczywiście widziałeś Opowieści niemoralne Władysława Borowczyka ze zjawiskową Palomą Picasso. Zło wcielone w piękno oraz poszukiwanie wiecznej młodości. Wykształcona, władająca kilkoma językami Elżbieta odznaczała się niezwykłą na swe czasy, ponadprzeciętną urodą. Biała cera, bujne kruczoczarne włosy i czarujące oczy. Majętna pani urządziła w swoim zamku w Čachticach domowe SPA oraz centrum odnowy biologicznej, a potomni z jej fascynacji wieczną młodością robią wielkie aj-waj. Krew darem życia, nieprawdaż? Lepsze to niż zastrzyki z botoksu i sztuczny biust. Tak, oczywiście słyszałeś Cruelty and the Beast (1998) tych wymalowanych, angielskich pajaców z Cradle of Filth. Swoją drogą to świetny album. Piękna laurka opiewająca życie krwawej hrabiny” Dani Filth z kolegami nagrali płytę przełomową w historii black metalu. Piękno, krew, zbrodnia, sadyzm. Okrucieństwo. Swój mroczny przydomek hrabina zyskała bowiem właśnie dlatego, że do najważniejszego płynu ustrojowego człowieka miała faktycznie wyjątkowy, nienaturalny, wręcz obsesyjny pociąg. Poszukiwanie eliksiru młodości skończyło się dla hrabiny, jak wiadomo, tragicznie. Ją samą, oskarżaną wcześniej przez lud o wampiryzm, likantropię i czarnoksięstwo, żywcem zamurowano, odizolowano od świata w mrocznej siedzibie. Oszczędzono jej wprawdzie publicznej hańby, ale została zapamiętana jako wampir z Siedmiogrodu. Temat tajemniczego i mrocznego życia Elżbiety Batory wielokrotnie wykorzystywały liczne zespoły, głównie z nurtów metalu i rocka gotyckiego. Okrutną, sadystyczną piękność opiewali Slayer (Beauty through Order), Kamelot (Elizabeth I. Mirror Mirror, Elizabeth II. Requiem for the Innocent, Elizabeth III. Fall from Grace), Tormentor (Elisbeth Bathory), blackmetalowcy z Venom (Countess Bathory) czy wspomniane już XIII. století (Elizabeth). Nie można oczywiście nie wspomnieć o muzykach z zespołu Bathory, których niemalże cała twórczość była peanem na cześć pani na Čachticach, a utwór Woman of Dark Desires stał się ich opus magnum. Burzliwe dzieje Siedmiogrodu pozostawiły ślad w postaci potężnych twierdz i zamków, zabytkowych staromiejskich murów i kamienic oraz pięknych miejsc kultu różnych religii. Jego urok zaklęty jest również w muzyce. Warto odwiedzić Transylwanię. Na wyprawę koniecznie trzeba zabrać ze sobą zestaw rockowych czy metalowych utworów zadedykowanych tej krainie oraz jej mieszkańcom.

Przyjacielu, tak sobie wędrujemy przez krainę wilków, zamków chłopskich, pięknych miast. Słońca i mroku. Jednak nie przedstawiłem ci się jeszcze. Czy mówi ci coś nazwisko Tepes?

ROCK AXXESS

67


Lost in the

Carpathians Agnieszka Lenczewska, photography: 123.rf.com

ROCK AXXESS

95


Winds carry me through Transylvania Virgin evil hidden in the blackest heart...

I

see that, just like me, you admire the beauty of those wild mountains troubled by gusts of wind and bathed in the sunset. I know – the land of my fathers is indeed beautiful, even for a western ignorant like you, my friend. It is a land of natural born warriors who fearlessly fight against all odds. They are simple people who try to find their place in this barren land. They’re aggressive and wild like the Carpathian wolves. They rule this land. One of them even became the King of Poland. What was his name? Stephen?

We, the people from the land „beyond the forest”, always fought for this piece of land and would drew our last blood for it. Our family blood. The warriors of the Temple of the Dragon were never cowards. We loved those jagged mountain tops of the Carpathians, those vast plains, small villages hidden along the mountain paths that knew no God but had their own tradition connected with garlic and wooden pegs. We always were and always will be here – strong and independent, ready to defend our land – like a wolf pack – because this land lives for us and we are its life. Welcome to Transylvania, my friend. The land of beauty and gloom. Years have passed and times have changed. Some write about us, about our history, people and events from the past. My country has become an inspiration for writers. Poets praised the beauty of Transylvania. To this day, the filmmakers come here to search for amazing open-air settings and the musicians are so fascinated by the area that they turn this fascination into sound. Not only Wojciech Kilar (the author of the score to Francis Ford Coppola’s Dracula) but also musicians that have little to do with Philharmonics. They are as wild and uncontrollable as the people living in this area.

Look, such a small device with an apple on top and it gives so much pleasure. How heartwarming it is to hear the first bars of Iron Maiden’s Transylvania from the band’s debut album (1980). How delightful is the sound and how touching are the simple, maybe even funny for you – people from the West – lyrics written by XIII. Stoleti’s Petr Stepan. The Czechs combined musical simplicity, rock drive and the bombastic, dark atmosphere of our land. Can you hear that? These are the children of the night. The wolves. Polish Behemoth also praises the dark beauty of our forests (Transylvanian Forest). I am well aware, my friend, that you came here to see the wonderful Saxon fortified churches, our delightful towns and the castle – the home of the legendary Dracula, who, in truth, was not the ruler of Transylvania, but of Wallachia. But these minor historical inaccuracies are of no importance. Bram Stoker wrote his novel called Dracula in 1897 and after that all hell broke loose. Can you see those hordes of tourists squeezing in the narrow corridors of the Bran Castle? It is said that Dracula himself graced this place with his presence. At least that’s what the guides are trying to make the tourist believe in. To be honest, my dear friend, it would be better if you went to Sighişoara. It is the place where Vlad the Impaler (1431-1476) was born. His life became an inspiration to Bram Stoker when he was writing his famous novel. Dracula? How different was he from today’s metrosexual and polite members of the vampire race that we know from the Twilight saga or various TV series. It was all about the lust for life and sexual activity. Nosferatu! While watching Werner Herzog’s Nosferatu the Vampyre, have you noticed the amazing score written by the krautrock band Popol Vuh? If not, I strongly recommend you do so. I think that Theatres des Vampires’s Vlad the Impaler is also something that will

ROCK AXXESS

69


attract all lovers of the vampire music. The gloom of my homeland was often transferred to the world of music, among others by the Swedes from Dark Funeral (Shadows Over Transylvania) and the Norwegian black metal group Darkthrone (Transilvanian Hunger). The master of horror metal, Rob Zombie, was also seduced by the delightful gloom of the Transylvanian landscapes (Transylvania Transmission Pt.1). But if you’re looking for a more joyful and pastiche view on Transylvania, good old Mel Brooks will help you. Welcome to Transylvania or Transylvania Mania from Young Frankenstein will be perfect for an evening with a glass of local dry wine. The land of the seven Saxon cities and small villages placed somewhere in the valleys is truly beautiful, just like in Jules Verne’s The Carpathian Castle. So sad it is, however, that the hideous vampire Vlad is so overused for commercial purposes. His name is used for hotels, bars and cheap souvenirs. And what about Elizabeth Bathory – the beautiful and cruel niece of Stephen Bathory? Who was she? Bestial vampiress bathing in the blood of virgins, sadistic psychopath or maybe just an innocent victim of conspiracy? She was a member of one of the oldest and most distinguished families in Transylvania, and she was related to many famous personas of that times. You’ve probably seen Walerian Borowczyk’s Immoral Tales with the phenomenal Paloma Picasso. The evil personified in the beauty and the search for eternal youth. The well-educated and multilingual Elizabeth was said to be exceptionally beautiful. Pale complexion, thick black hair and charming eyes. The wealthy lady turned her castle in Čachtice into a little home spa and people made big fuss about it. After all, the blood is what keeps us alive, isn’t it? It’s better than Botox and fake boobs. Of course, you must have heard Cruelty and the Beast (1998) by those English make-up clowns from Cradle of Filth. It’s a truly great album – a real homage to the bloody lady. Danny Filth and

his friends recorded an album that served as a breakthrough in the history of black metal. Beauty, blood, crime and sadism. The cruelty. The countess gained her scary nickname because she was truly obsessed by the man’s most important bodily fluid. The search for a youth elixir ended, as we know, not so well. First accused by the folk of lycanthropy, witchcraft and being a vampire, she was imprisoned and isolated in her dark castle. She was spared a public humiliation but was remembered as the Transylvanian vampire. The theme of Elizabeth Bathory’s mysterious and gloomy life was often used by many musicians, mostly from the gothic rock and metal genre. The cruel and sadistic countess was hailed by Slayer (Beauty through Order), Kamelot (Elizabeth I. Mirror Mirror, Elizabeth II. Requiem for the Innocent, Elizabeth III. Fall from Grace), Tormentor (Elisbeth Bathory), black metal band Venom (Countess Bathory) or the aforementioned XIII. Stoleti (Elizabeth). Of course, the band Bathory must be mentioned here. Most of their work praised the lady of Čachtice, and the song Woman of Dark Desires is a real opus magnum among musical homage to Elizabeth. My friend, here we are wandering through this land of wolves, old castles and beautiful towns. The land of the sun and darkness. But I forgot to introduce myself. Does the name Tepes ring a bell?

The turbulent history of Transylvania can be seen through looking at the great castles and fortresses, old city walls and tenement houses and the beautiful worship sites of different religions. The charm of this place is also contained in music. Transylvania is surely worth visiting. If you happen to be there, don’t forget to take with you some rock or metal compositions dedicated to that land and its dwellers.

ROCK AXXESS

97


rock live

ANATHEMA KLUB PROGRESJA, WARSZAWA 5 PAŹDZIERNIKA 2012

photo: VSpectrum

Jakub „Bizon” Michalski foto: VSpectrum


Nadmierna ciekawość to zła cecha, która psuje nieco zabawę podczas koncertów. Wiedziony nią sprawdziłem oczywiście, co takiego zespół z Liverpoolu gra na tej części trasy Weather Systems. Z lekkim rozczarowaniem zauważyłem, że set jest w zasadzie niemal identyczny z kwietniowym. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy jest sens oglą-

dać to samo po raz drugi. Koncert w warszawskiej Progresji udowodnił mi jednak, że nawet podobny program nie musi oznaczać nudy.

Anathema ma szczęście do dobrych supportów. Wiosną rozgrzewkę zapewniała bardzo ciekawa grupa Amplifier, tym razem padło na niemieckie trio A Dog Called Ego. Nazwa kompletnie mi obca, ale od tego właśnie mamy supporty na koncertach, żeby poznawać nowe zespoły. Okazało się, że muzycy z Anathemy nie wybierają swoich gości przypadkowo. Niemcy zaprezentowali kilkadziesiąt minut bardzo dynamicznego i energicznego grania, przyprawionego tu i tam nutką melancholii. Nie jest to może muzyka najłatwiejsza w odbiorze, ale swoją intensywnością idealnie wręcz spełniała zadanie obudzenia zgromadzonej gawiedzi. Sądząc po reakcjach publiczności, zespół zdobył w Polsce trochę nowych fanów. Warto zwrócić uwagę na A Dog Called Ego – myślę, że jeszcze o nich usłyszymy.

Gwiazda wieczoru rozpoczęła od obu części Untouchable ze swojej najnowszej płyty. Utwory z Weather Systems dominowały podczas pierwszej części koncertu. Set, zgod-

photo: VSpectrum

K

iedy ktoś pyta mnie o moje ulubione wspomnienia koncertowe, odpowiadam: Uriah Heep w Warszawie i Bernie Shaw śpiewający najlepszy utwór wszech czasów – July Morning – siedząc na brzegu sceny metr ode mnie; Slash i Duff wyłaniający się z ciemności na początku praskiego koncertu Velvet Revolver; In Two Minds usłyszane dwa razy – dzień po dniu – na dwóch ostatnich koncertach trasy Anno Domini High Definition zespołu Riverside; Freddie Mercury wirtualnie śpiewający Bijou podczas koncertu projektu Queen + Paul Rodgers w Pradze… Mógłbym pewnie wymienić jeszcze przynajmniej kilka takich chwil. Do wspomnień tych dołącza warszawski występ grupy Anathema, zaproszonej do Polski po raz drugi w tym roku przez Rock Serwis. Zespół zagrał bowiem koncert, którego zapomnieć się nie da.


Spodziewałem się, że Anathema to jeden z tych zespołów, które ściśle trzymają się tego, co mają nabazgrane na kartkach przyklejonych do podłogi na scenie i po ich występie nie należy spodziewać się zmian czy improwizacji. Błąd!

Druga część koncertu udowodniła, że jest w ich show miejsce na dość niespodziewane zwroty akcji i spontaniczne decyzje. Sporym zaskoczeniem był znakomicie zagrany cover Metalliki, Orion. Jeszcze większym niegrany zbyt często w tym roku utwór One Last Goodbye.

Cudowny klimat pod sceną oraz wspólne śpiewy podczas Closer, A Natural Disaster i Flying sprawiły, że nikt nie miał prawa wyjść z Progresji zawiedziony. Warto wspomnieć, że niecałe pół godziny po zakończeniu koncertu swoje 40 urodziny mógł już świętować Danny Cavanagh. Prawdziwą wisienką na urodzinowym torcie było zakończenie koncertu – z głośników puszczono zapętloną partię saksofonu z utworu Careless Whisper, a będący w świetnych humorach muzycy grupy, z Dannym i Lee na czele, odśpiewali fragmenty klasyka z repertuaru George’a Michaela, co wywołało uśmiech na twarzy chyba każdej z osób w klubie. Uśmiech tym większy, że już kilkanaście minut po zejściu ze sceny członkowie zespołu pojawili się, zgodnie z zapowiedziami, przy stoisku z koszulkami. Na samo zakończenie występu Vincent Cavanagh ogłosił, że Untouchable, Part 1 zostało nowym numerem jeden na Liście Przebojów Programu Trzeciego. Zasłużyli.

photo: VSpectrum

nie z przewidywaniami, niemal nie różnił się od wiosennego. Nie znaczy to jednak, że mieliśmy do czynienia z kopią krakowskiego występu. Wiosenne koncerty w Polsce były pierwszymi na trasie promującej nowy album. Miało to swój niezaprzeczalny urok. Wykonania nowych utworów były ich koncertowymi premierami, a przez cały czas można było odnieść wrażenie, że zespół gra przed nami jeszcze ostatnie próby. Sporadyczne pomyłki dodawały tylko uroku tym występom. Tym razem zobaczyliśmy znakomitą koncertową maszynę, idealnie naoliwioną i znakomicie zgraną. Ze sceny aż biło radością z grania i rodzinną atmosferą (nic dziwnego, skoro tylko nowy klawiszowiec Daniel Cardoso nie jest spokrewniony z żadnym innym członkiem zespołu). Utwory z już nie tak nowej płyty zabrzmiały lepiej niż wiosną. Owacją przyjęto wyśpiewany przez Lee Douglas Lightning Song oraz następujący po nim The Storm Before the Calm – jeden z moich ulubionych fragmentów koncertu.


KISS

HMV Forum London, 4 July 2012


photo: Falk - Hagen Bernshausen

photography: Falk - Hagen Bernshausen


photo: Falk - Hagen Bernshausen


photo: Falk - Hagen Bernshausen


photo: Falk - Hagen Bernshausen


photo: Falk - Hagen Bernshausen


photo: Falk - Hagen Bernshausen


photo: Falk - Hagen Bernshausen


ROCK YOUR LIFE & ROLL your business

REKLAMUJ SIĘ Z NAMI CONTACT@ROCKAXXESS.COM


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.