2 minute read

Free jazz jako powiew Świeżego pu nka

Free jazz jako powiew

świeżego punka

Advertisement

Każda generacja ma swoją muzykę buntu, na tyle niepokorną i ekspresywną, że zdolną do wykrzyczenia wszystkich bolączek trapiących młodego człowieka. Muzykę buntu przeciw całemu światu od jego fasady aż po sam koniec.

Zdj ęcie tekst : jan : Małgorzata gałosz

tomczak

Nasi dziadkowie mieli raczkujący europejski jazz, Krzysztofa Komedę, Tomasza Stańkę czy Zbigniewa Namysłowskiego. Ich dzieci dostały taką samą dawkę społeczno-umuzykalnionej kontestacji w formie punka czy metalu. Kapele takie jak Dezerter albo Siekiera królowały pośród młodych zbuntowanych. A ze strony młodych XXI w. słychać tylko zgrzyt niezadowolenia, że brak nam jakiegoś wyrazu sprzeciwu, namiastki swobody, świeżego anarchizmu, a nie odgrzewanego kotleta z czasów naszych rodziców.

Na szczęście pomocną dłoń wyciąga do nas awangarda. Free jazz – jak sama nazwa wskazuje – to muzyka wyzwolona. Młodzi muzycy nie zostają w starym, konserwatywnym jazzowym zaścianku, który stał się już pewnego rodzaju archetypem. Myśląc o jazzmanach, mamy przed oczami wizję starszego pana z zakurzonym kontrabasem i w jeszcze bardziej zakurzonym garniturze, który gra pięćdziesiąty standard z kolei w małej, ciemnej kawiarni na końcu ulicy. Ale jak to mają w zwyczaju zastane stereotypy, na szczęście w większości mijają się z prawdą.

Teraz ta nisza została wypełniona przez młodych, żądnych krwi i potu muzyków. Są bardzo ekspresywni w swoich utworach, komponują jak szaleni i chyba już nikt ani nic nie zatrzyma tego rozpędzonego pociągu, który w ruch wprawiają młodość i niechęć do trzymania się jakichkolwiek schematów. W P olsce ta muzyka dochodzi do głosu za sprawą takich ludzi, jak Jerzy Mączyński, Szymon Wójcik, Szymon „Pimpon” Gąsiorek, Franciszek Pospieszalski, Kamil Piotrowicz i wielu innych.

Wszyscy ci twórcy sprzeciwili się obecnemu podejściu do edukacji muzycznej w P olsce, twierdząc, że jest ona zastała i nieprzystosowana do oczekiwań młodych, którzy chcą tworzyć, a nie odtwarzać. Sztuka w jakimkolwiek wydaniu powinna iść naprzód, a nie stać w miejscu i jedynie powielać dokonania poprzedników. A niestety takie można odnieść wrażenie, gdy na akademiach muzycznych studenta przystawia się do ściany, narzuca mu się granie pięćdziesięcioletnich utworów i prowadzi jak konia z klapkami na oczach. Zamiast tego ci artyści wybrali naukę na uczelniach w D anii czy Niemczech, gdzie stawia się nacisk na kreatywność, a nie odtwórczość.

W ich muzyce nie ma strachu przed pomyłkami, każdy błąd tworzy nowe spektrum możliwości. Nasza wizja tego, co ma się stać dalej, zależy tylko od naszej inwencji. Dzięki wplataniu do muzyki akustycznej elektroniki, ambientu czy noise’u strukturą przypomina ona bigos – jest w niej wszystko, wymieszane w przeróżnych konfiguracjach i proporcjach. Do myślenia dają nazwy takie jak RASP Lovers, czyli Romantic Alternative Schizophrenic Punk, przy czym samo słowo rasp oznacza po angielsku zgrzyt, trzask. Zespół stworzony przez piątkę przyjaciół, która połączyła na pierwszy rzut oka niemożliwe – bo jak zgrać ze sobą niepoukładanego punka z finezyjnym jazzem? Są jednak szaleńcy, którzy podjęli się takiego wyzwania, i wyszło im to genialnie. Jak mówi autor projektu, Szymon Wójcik, nazwa jest wypadkową każdego z członków zespołu, każdy ma w sobie pierwiastek składający się na tę wyrazistą całość.

Zacznijmy wychodzić poza naszą muzyczną strefę komfortu. Zostańmy słuchaczami poszukującymi, wpływającym na nieznane wody. Łapmy za nogi to, co mamy, co jest wolne, młode i świeże, bo kiedyś następne pokolenia pozazdroszczą nam tego, czego naocznymi świadkami możemy być.

This article is from: