3 minute read

TRÓJMIEJSKIE FIGHTERKI – KLAUDIA KRAUSE-BACIA

Trojmiejskie Fighterki

klAudiA krAuse-bACiA

Advertisement

Dziennikarka, wieloletnia redaktor magazynu W Ślizgu!, a obecnie zastępca redaktora naczelnego Prestiżu. Absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego i Antwerpskiego. Na swoim koncie ma nie tylko setki tekstów, ale i kilka publikacji naukowych. Prywatnie właścicielka i driver @Prosecco na kółkach, wielka miłośniczka Maanamu, a także alternatywnych podróży i Bałtyku.

TeaTr BaduszkoWej

Mówią, że była kobietą, która nie żyła w teatrze, lecz żyła teatrem. Spędzała w nim całe dnie, wieczory, a nawet noce. Próby z nią były albo urokiem albo koszmarem. Nie liczył się czas, tylko perfekcja. Gdy wszyscy zataczali się ze zmęczenia, ona ze stoickim spokojem nad stosem tlących się jeszcze niedopałków, zarządzała kolejnego dubla. Była w ciągłym ruchu - dosłownie i w przenośni - nieustannie szukając teatru wymarzonego, współczesnego, własnego… Właściwie nazywała się Karolina Korzeniowska i była absolwentką Akademii Handlu Zagranicznego we Lwowie. W tym mieście ukończyła także naukę muzyki w klasie fortepianu profesor Wandy Głuszkiewicz. Jednak pianistką i handlowcem pozostała już tylko w dokumentach, usuwając się w cień i zostawiając na pierwszym planie drugie swoje drugie oblicze: Danutę Baduszkową, człowieka współczesnego teatru.

Swoją przygodę z teatrem rozpoczęła na Śląsku, gdzie mieszkała od 1940 roku. Przez wiele lat związana była z teatrem amatorskim, w szczególności z Teatrem Związku Zawodowego Kolejarzy w Czechowicach. Sukces tego zespołu na festiwalu teatrów amatorskich otworzył Baduszkowej drzwi do profesjonalnej kariery. Mimo że współpracowała prawie ze wszystkimi polskimi teatrami muzycznymi, jej nazwisko nierozerwalnie jest związane z teatrem gdyńskim. Nie bez kozery nadmorski Teatr Muzyczny zwykło się nazywać Teatrem Baduszkowej. To właśnie ona zainicjowała powstanie tej sceny, przez lata nią kierowała, a przede wszystkim wprowadziła niesamowite tempo i dyscyplinę. Była inspicjentką, suflerem, garderobianą, pomagała zmieniać dekoracje na scenie, a nawet przybijała gwoździe. Prywatnie dyrektor Baduszkowa dzień zaczynała od kawy i papierosów, a w drodze do pracy często towarzyszył jej czarny pudel - Wojtek. Mimo że miała jednego z pierwszych fiatów na Świętojańskiej, to nigdy nie nauczyła się prowadzić auta. Wiecznie brakowało jej czasu, bo miłość pochłaniała ją całkowicie. Miłość do teatru.

Receptę miała na wszystko. Problem braku profesjonalnych aktorów rozwiązała poprzez założone w 1966 roku Studium Wokalno-Aktorskie, które po dzień dzisiejszy jest prawdziwą kuźnią aktorskich talentów. To niekwestionowane osiągnięcie Baduszkowej było przez nią szczególnie hołubione. W końcu spośród wielu solistów sama mogła wybierać tych, którzy w przyszłości realizować będą wymarzony przez nią „nowoczesny teatr muzyczny”. Tak pieczołowicie dopracowana machina musiała osiągnąć sukces. Wówczas brakowało tylko jednego - nowoczesnego gmachu, który reprezentowałby erę nadchodzących zmian. Lecz również tutaj, nie dała za wygraną. W 1972 roku wmurowała kamień węgielny pod budowę jednego z najpiękniejszych powojennych gmachów teatralnych w Polsce. Co więcej, osobiście nadzorowała każdy etap jego budowy. W surowych murach nowej placówki pod Kamienną Górą zdążyła jeszcze wyreżyserować spektakl dla telewizji, jednak inauguracji sceny nie było jej dane doczekać. Zmarła 15 grudnia 1978 roku po długiej chorobie. Wówczas wszyscy krytycy muzyczni postulowali, by nadać temu teatrowi imię jego twórczyni. Władze kulturalne Wybrzeża nie odpowiedziały jednak na te prośby. Dopiero czternaście lat później Teatrowi Muzycznemu w pełni zasłużenie nadano imię Danuty Baduszkowej. Pewne jest, że to ona nadała gdyńskiej scenie rozmach i styl. Dzięki niej w repertuarze pojawiły się też musicale, które dziś dosłownie „trzęsą” Teatrem Muzycznym.

Przed nami koniec kolejnego, nieprzeciętnego i trudnego roku. Tak jak w przypadku wielu innych świąt i ważnych wydarzeń, tak samo i z ostatnim dniem roku wiążą się pewne tradycje sylwestrowe. Niektórzy mówią, że należy spisać wszystkie złe wspomnienia, a następnie spalić. Inni, że lepiej nie robić tego dnia porządków, bo wraz z brudem można wykurzyć również szczęście… Natomiast ja swoją małą noworoczną tradycję wiążę właśnie z Muzycznym. Od siedmiu lat w gronie najbliższych wybieramy się na Koncert Sylwestrowy. Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale tuż przed jego zakończeniem każdorazowo pojawia się specjalne hasło wspólnie wykrzykiwane przez aktorów i publiczność, które gdzieś z tyłu głowy, towarzyszy mi przez cały następny rok! Warto doświadczyć tego na własnej skórze, a niecierpliwców, którzy natychmiast potrzebują zastrzyku pozytywnej energii, odsyłam do okładkowego wywiadu z Urszulą Dudziak, która jest prawdziwą, dojrzałą „wisienką na torcie” tego wydania.