8 minute read

Maria Wolska „Nie żyje dla gór, tylko dla życia” – Halina Kruger-Syrokomska

„NIE ŻYJE DLA GÓR, TYLKO DLA ŻYCIA”- HALINA KRUGER-SYROKOMSKA Maria Wolska

Pierwotnie miałam umieścić we wstępie zupełnie inne słowa. Dla wielu kontrowersyjne, szokujące, nawet bolesne. Chciałam pisać o niesprawiedliwości, zapomnieniu i straszliwym pominięciu, a także zazdrości i okrajaniu faktów. Sądzę, że w przypadku Haliny KrügerSyrokomskiej miałabym do tego pełne prawo. Pokazałabym, że pamiętamy jej niesamowite osiągnięcia i równie fascynujący życiorys. Jak również to, że nie znosiła nieuczciwości. W tym miejscu nie mam jednak zamiaru rozpamiętywać dawne czyny i wybory ludzi, których wielu nie ma już dzisiaj z nami. Większość z nich zginęła w górach, los dopadł ich tam, gdzie zabrał również Halinę. Zjednoczeni wspólną pasją, żyli burzliwie i na krawędzi. Wanda i Edmund Krzyśkowie, rodzice Haliny, w latach trzydziestych dwudziestego wieku zamieszkiwali kamienicę przy ulicy Mazowieckiej 3 w Warszawie. Straszliwy pech chciał, że 25 września 1939 roku świeżo upieczone małżeństwo znajdowało się w mieszkaniu. Podczas bombardowania na dom Krzyśków spadła bomba, od której zginęli rodzice dziewczynki oraz jej babcia - Wanda. Ocalała jedynie niespełna półtoraroczna Halina, ponieważ szczebelki jej łóżeczka ułożyły się nad nią w rodzaj namiotu i uratowały dziecko przed spadającym gruzem. Sama często mówiła potem, że żyje na kredyt. Po tragedii dziewczynka mieszkała przez rok u rodziny wuja - Jana Krauze, gdzie nazywano ją „Jagódką”. W grudniu 1940 roku Maria Krüger, kuzynka ówczesnego opiekuna Haliny, zainteresowała się sprawą osieroconej dziewczynki i zapragnęła wziąć ją do siebie. Listownie starała się przekonać krewnego, że jest w stanie zadbać o jej edukację i wychowanie. Maria nie miała dzieci, ale była zamężna, podczas gdy Jan Krauze posiadał liczną rodzinę. Bardzo chciała wejść w rolę kochającej matki. Po adoptowaniu Haliny spełniła się w niej absolutnie i wraz z Henrykiem Krügerem starali się córce przychylić nieba.

Advertisement

Dziewczynka była w rodzinie uroczą i dobrą duszą, którą wszyscy starannie się opiekowali. Kiedy rozpoczęła naukę w szkole podstawowej, sytuacja nieco się zmieniła. Halina lalki odrzuciła w kąt, a wybrała wspinanie po drzewach i nawet(!) incydentalne bicie kolegów. Nadal zachowała jednak dobre serce – powiedział jej kuzyn Witold, z którym często się wtedy bawiła. Wraz z coraz większym ryzykiem podejmowanych zabaw, w 1948 roku pojawiły się również góry. Pierwsze zdobyte szczyty to te w Górach Izerskich, na które Halina weszła ze swoją mamą Marią, obie zrobiły to dumnie w sukienkach. Dwa lata później zza horyzontu wyłoniły się Tatry z krzyżem na Giewoncie i schroniskiem Murowaniec, które na dwa wakacyjne miesiące w roku stawały się drugim domem rodziny Krügerów. Przełom w górskiej historii Haliny nadszedł w momencie, gdy ta postanowiła zdobyć najwyższy szczyt Polski - Rysy. Ponieważ w tamtych czasach było to możliwe tylko z przewodnikiem, zapisała się na zorganizowaną wycieczkę (której przewodziła zresztą legendarna postać Tatr – Józef Krzeptowski „Ujek”) i spotkała tam Jacka Kolbuszewskiego, wraz z którym okazali się być najmłodszymi uczestnikami „wyprawy”. Z powodu złej pogody szczytu wprawdzie nie zdobyli, ale za to nawiązali znaczącą znajomość. Od tamtej pory, to znaczy od 1955 roku, w każde wakacje wyjeżdżali razem w góry, aby pokonywać tatrzańskie szlaki i spać w schroniskach, a wkrótce zgłębić także sztukę wspinaczki. Warto wspomnieć, że w czasie gdy Halina dojrzewała jako tatrzańska turystka, stała się również licealistką. I to nie byle jaką! Żeńskie Liceum im. Narcyzy Żmichowskiej przyulicy Klonowej 16 w Warszawie, gdzie pracował także Henryk (nieoficjalny ojciec Haliny - do końca nie wiadomo, dlaczego nie przyznano mu praw rodzicielskich), stało się dla dziewczyny ważnym miejscem edukacji i osobistego rozwoju. Większość kadry nauczycielskiej stanowiły wtedy starsze, przedwojenne nauczycielki, a żmichowianki miały być skromne panienki. W szkole nie było miejsca na żadne eksperymenty z urodą, farbowanie czy kręcenie włosów – mówiła Anna Kiljan, była uczennica Żmichowskiej. Halina została zapamiętana jako dziewczyna z reguły zamknięta w sobie, o głębokim spojrzeniu, nie podkreślająca swojej urody, ale obdarzona poczuciem humoru i serdecznością. Mocny umysł ścisły. Wraz z przyjaciółką Krystyną WojtulewiczPotocką snuła odważne plany na przyszłość, które często dotyczyły uprawiania sportów ekstremalnych. Jak się później okazało, miała odwagę i siłę w dążeniu do spełnienia. Żmichowska pomagała wykształcić w uczennicach pewność siebie, mądrość, szeroko pojęty szacunek oraz zapał do ciężkiej pracy. Rozwijanie swoich własnych umiejętności było jednym z najważniejszych haseł liceum i pozwoliło nabrać pewności siebie wielu jego absolwentkom. Choćby to, że przez całe życie Halina dążyła do emancypacji kobiecego wspinania, miało niewątpliwie związek ze szkołą, do której uczęszczała. Nauka nauką, ale w 1956 roku, zaraz po zdaniu przez Halinę egzaminów na Uniwersytet Warszawski i dostaniu się na historię sztuki, studentka pierwszego roku znowu wyjechała w góry. Było to jej pierwsze lato, w którym Jacek Kolbuszewski wprowadził ją w tajniki technik wspinaczkowych. Złazili Tatry wzdłuż i wszerz – Mylna Przełęcz, Przełęcz pod Kopą, Zmarzły Staw… Halina w górach zaczynała czuć się lepiej, niż gdziekolwiek indziej. Posiadała świetne predyspozycje do pokonywania najtrudniejszych w Polsce wspinaczkowych przejść. Poza tym, była lojalna wobec sportowego partnera i swobodna w rozmowie, co w zespole wspinaczkowym, zwłaszcza w sytuacjach trudnych czy niebezpiecznych, stanowiło dużą wartość.

Halina szybko stała się częścią polskiego środowiska wspinaczkowego. Całe lato spędzała w Morskim Oku, śpiąc w śpiworze w „kurniku”, czyli sławnej noclegowni ówczesnej górskiej młodzieży, gdzie cena pobytu była akurat na jej kieszeń. Panowała tam znacząca swoboda słów i obyczajów. Czuć było wolność młodości. Halina dobrze się tam odnajdywała, opowiadała dowcipy i przeklinała na równi z kolegami. Jej niecenzuralny język nie raził, ponieważ używała go z uśmiechem na ustach i ciepłem w sercu. Bywały jednak momenty, kiedy była twarda, stanowcza i nie szczędząca zgryźliwych uwag. Paliła fajkę, dyskutowała. Wtedy, w tamtym środowisku, trzeba było mieć charakter, żeby coś osiągnąć. 17 sierpnia 1960 roku Halina i Danuta Topczewska zrobiły klasyczną drogę na Zamarłej Turni. Były tym samym pierwszym czysto kobiecym zespołem, który po skończonym przejściu wrócił stamtąd żywy. Tragedia sióstr Skotnicówien z 1929 roku napawała grozą. Dziewczyny zawiódł wtedy sprzęt - rok po tragedii znaleziono w ścianie zardzewiały karabinek, odgięty po mocnym szarpnięciu liny, gdy jedna ze wspinaczek odpadła od ściany i pociągnęła za sobą siostrę. Halina i Danuta odczarowały dla kobiet Zamarłą Turnię. Samodzielnie, bez wsparcia mężczyzn, rozpoczęły działalność swojej płci w Tatrach, sprawiając, że kolejne dobre przejścia pojawiały się z dnia na dzień. Halina wraz z Janiną Zygadlewicz (znów jako pierwszy zespół kobiecy) weszły na Mnicha wariantem R. W 1962 roku ona i Wanda Błeszyńska-Łącka pokonały Drogę Długosza na północno-wschodniej ścianie Kazalnicy Mięguszowieckiej. Mimo popełnionych błędów i pomocy kolegów, doszły na wierzchołek, co ponownie powiększyło pulę kobiecych tatrzańskich przejść. Pojawiające się coraz częściej sukcesy nie spotkały się u wszystkich z aprobatą. Mężczyźni byli niezadowoleni, że płeć przeciwna tak szybko zdołała dojść na ich wspinaczkowy poziom. W środowisku wykształcił się wtedy pogląd, że kobiety w Tatrach są w stanie robić swoje przejścia, ale Alpy to dużo wyższy, nieosiągalny dla nich poziom. W 1967 roku Halina, pięć lat po zawarciu z Januszem Syrokomskim związku małżeńskiego, na nieszczęście jej nieżyczliwym, wyruszyła na podbój europejskich Himalajów. Halina i Wanda Błaszkiewicz (później Rutkiewicz) wyjechały na obóz we francuskim Chamonix, aby zapoczątkować alpejską działalność kobiet z Tatr. Zespołowi udało się przejść ośmiuset metrową wschodnią ścianę szczytu Aiguille du Grépon o wysokości 3482 m n.p.m., co było wtedy niebywałym sukcesem. Zmotywowane, po paru dniach postanowiły skierować się ku wierzchołkowi Grand Capucin, ale ze względu na trudne warunki, podjęły decyzję o odwrocie.

Rok później Halina i Wanda znów spotkały się razem w górach, tym razem w Norwegii, i jako pierwsze kobiety na świecie przeszły wschodni filar Trollryggenu, co uważane było za jeden z największych sukcesów wspinaczkowych.

W międzyczasie, w roku 1967, pomiędzy wyjazdami w Alpy, Halina rozpoczęła pracę w warszawskim magazynie „Fotografia”. Nie tylko góry, ale również praca dziennikarska leżały w kręgu jej zainteresowań i codziennych zajęć. Po znamienitych sportowych wyczynach w kraju i za granicą, przyszedł w końcu czas na góry wysokie. Najpierw, w 1970 roku Halina oraz Wanda Rutkiewicz zostały

przez Klub Wysokogórski Warszawa skierowane na wyprawę w Pamir. 10 sierpnia odbył się udany atak szczytowy na siedmiotysięczny Pik Lenina. Niestety, na kolejne wyjazdy w góry wysokie alina musiała długo poczekać. W 1971 roku urodziła córkę – Mariannę. W latach 197274 nie chciano wydać jej paszportu, który umożliwiłby wyjazd na wyprawy, na które była zaproszona. Decyzję tę spowodowało opublikowanie w magazynie „Fotografia”, w którym straciła wtedy pracę, artykułu „szkodliwego politycznie”. Lata, kiedy była zmuszona pozostać w Polsce, poświęciła na opiekę nad domem i prowadzenie kursów wspinaczkowych w Tatrach. Stała się uznaną i doświadczoną w środowisku instruktorką, z którą wspinało się tak dobrze, jak rozmawiało o życiu.

W 1975 roku Halina dostała upragniony paszport i wyjechała na kierowaną przez Wandę Rutkiewicz kobiecą wyprawę w Himalaje, której celem było zdobycie Gasherbruma III. Wspinacze nie mieli przed wyjazdem czasu na regularne treningi, ponieważ cały wolny czas pochłaniała organizacja wyprawy; uzyskanie sponsorów, zakup sprzętu i załatwianie formalności. Członkowie, bo na wyprawie znajdowała się również część męska, pojechali więc w Himalaje w słabej kondycji, do tego od początku widać było pomiędzy nimi napięcia. W 1976 roku powstał krótki dokument Temperatura wrzenia (reż. Andrzej Zajączkowski), który obnażył konflikty pomiędzy himalaistami. Pomimo wszystko, Halinie i Annie Okopińskiej udało się wejść na szczyt Gasherbrum II, a tym samym stały się pierwszym samodzielnym zespołem kobiecym, który stanął na ośmiotysięczniku. W wyniku serii nieporozumień nie wszystko odbyło się zgodnie z planem, ale polska kobieca wyprawa mogła pochwalić się zdobyciem aż dwóch Gasherbrumów - Wanda Rutkiewicz weszła na Gasherbrum III w zespole mieszanym (damsko-męskim). W sierpniu roku 1978 Halina pojechała na wyprawę na Makalu, ale nie miała stamtąd dobrych wspomnień. Kobieta była w słabej formie fizycznej, podczas podejścia do bazy dokuczały pijawki, a najgorsze – pogrzeb kolegi Andrzeja Młynarczyka, który niespodziewanie zmarł w nocy w namiocie, tragicznie osłabił morale wyprawy. Na domiar, niestety, złego, Wanda Rutkiewicz zdobyła na sąsiedniej wyprawie Everest, czyli wyprzedziła Halinę w rekordzie wysokości, co również nie zadziałało pokrzepiająco. Dręczyły ją silne bóle żołądka i nie była w stanie podejmować żadnej dłuższej akcji górskiej. W tamtym czasie dowiedziała się także o śmierci swojej górskiej koleżanki – Alison Chadwick-Onyszkiewicz. Koniec wyprawy nadszedł po czterech długich miesiącach, bez sukcesu.

Halina, jako pomoc dla Wandy Rutkiewicz, która zmagała się z kontuzją, w 1981 roku dołączyła do organizacji długo wyczekiwanej kobiecej wyprawy na K2. W wirze obowiązków coraz bardziej podupadała na zdrowiu, ucierpiała również podczas wypadku w Tatrach, ale nie chciała rezygnować – kierowniczce Wandzie

This article is from: