Magazyn MNG - Wiosna/Lato 2012

Page 1

MAGAZYN MnB

REDUKCJA SZKOD ZDROWIE POLITYKA NARKOTYKOWA WIOSNA/LATO 2012 MAGAZYN MNB

ISSN 2082-2588

IA Z N E I W O HU R C D E I Z PO NY UŚM KRAI

E N Z C Y S K TO WIEŚCI OPO

E G Z E M P L A R Z B E Z P Ł AT N Y

WIOSNA/LATO 2012


63 Francuskie maki

MAGAZYN MnB www.magazynmnb.pl

KONTAKT: redakcja@magazynmnb.pl ADRES: ul. Św. Katarzyny 3 31-063 Kraków REDAKCJA: Grzegorz Wodowski Jastrzębie, gołębie i sowy WODOWSKI .... 3 STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Pozdrowienia z Krainy Uśmiechu. Jowita Fraś Rozmowa z Michałem Pauli .... 9 Krzysztof Grabowski Mateusz Klinowski Toksyczne opowieści FRAŚ ... 18 Maciej Kubat Wąglik w heroinie ... 35 Adam Nyk Paweł Siłakowski Wake up! WODOWSKI ... 36 Paweł Szatkowski Koniec z prohibicją (cz. II) COLE ... 40 TŁUMACZENIA I KONSULTACJE JĘZYKOWE: Za jakie grzechy, Dominika Braithwaite czyli rzecz o ograniczeniu wolności GRABOWSKI ... 48 KOREKTA JĘZYKOWA: Katarzyna Krzykawska Mój Głosków TYTMAN ... 53 DRUK: Pierwszy dom MONARU WANAT ... 56 Drukmar Passmores House MINDA ... 58 WYDANE PRZEZ: Stowarzyszenie JUMP’93 Rozmaitości ... 63 ZE ŚRODKÓW: Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii PROJEKT OKŁADKI: Jonna Weck

[

Rozmaitości

]

MATERIAŁY TU ZAWARTE DOTYCZĄ NARKOTYKÓW, PROBLEMÓW ZDROWOTNYCH I SPOŁECZNYCH OSÓB, KTÓRE ICH UŻYWAJĄ. NIE NAKŁANIAMY NIKOGO DO UŻYWANIA NARKOTYKÓW. CELEM NASZYCH PUBLIKACJI JEST UPOWSZECHNIANIE WIEDZY I KSZTALTOWANIE POSTAW, KTÓRE POMOGĄ OSOBOM UŻYWAJĄCYM NARKOTYKÓW I ICH BLISKIM ZACHOWAĆ ZDROWIE I BEZPIECZEŃSTWO.

Francja jest jednym z największych na Świecie producentów opium na potrzeby przemysłu farmaceutycznego. Każdego roku, mak lekarski jest uprawiany tu na około 10 tys. hektarów. Jakieś 80% areałów stanowi mak dający mleczko o wysokiej zawartości morfiny, reszta to mak lekarski o wysokiej zawrtości tebainy. Z tebainy, która sama w sobie nie ma większego zastosowania medycznego, syntetyzowana jest buprenorfina (wykorzystywana bardzo szeroko we Francji do leczenia substytucyjnego) oraz nalokson (najważniejsze antidotum na przedawkowanie heroiny). Produkcją maku lekarskiego zajmuje się w tym kraju około 900 farmerów, a ich uprawy są kontrolowane przez policję, szczególnie od okresie od kwitnienia maków do ich zbiorów.

Ecstasy może być jednak niebezpieczne

Podczas jednego z etapów tegorocznego wyscigu Tour de France. Fot: Stephane Mahe / Reuters

Jak wstępnie pokazują badania prowadzone przez Amsterdams Medisch Centrum (AMC) Centrum Medyczne w Amsterdamie mózgi osób regularnie używających ecstasy są mniejsze niż osób, które tego środka nie używają. Konkretnie chodzi hipokamp, element układu limbicznego mózgu. Hipokamp ma kluczowe znaczenie dla pamięci i wygląda na to, że regularne przyjmowanie ecstasy może zmniejszyć jego objętość nawet o 10 procent. Według badaczy przyczyną mogą być zaburzenia krążenia wywoływane przez środek także w obrębie mózgu.

Arabskie pobudzenie Po spożyciu khatu (czuwaliczki jadalnej) odczuwana jest euforia i trwające nieco ponad godzinę łagodne pobudzenie. Potem przychodzi faza wyciszenia i spadek nastroju. Odpowiedzialnym za takie działanie khatu jest przede wszystkim katynon, który pod względem struktury chemicznej i efektów działania przypomina amfetaminę. Umiarkowane zażywanie khatu, nawet przez ekspertów, zasadniczo nie jest uważane za szkodliwe. Można powiedzieć, że w niektórych krajach Półwyspu Arabskiego khat jest tym, czym dla Europejczyków alkohol. Islam go nie zakazuje, więc stał się główną używką, zakorzenioną w tradycji i kulturze społeczeństw tych krajów. Szacuje się, że regularnym żuciem liści khatu odurza się nawet do 20 mln osób.

Ubiegłoroczne protesty w Sanie (Jemen). Fot: Ahmed Jadallah / Reuters


3

Wstęp

Jastrzębie, gołębie i sowy - czyli politycy polscy o narkotykach Grzegorz Wodowski

T A ORNITOLOGICZNA KLASYFIKACJA nie dotyczy oczywiście jedynie postaw związanych z polityką narkotykową. Prawie w każdej kwestii społecznej, politycznej czy ekonomicznej znajdziemy radykalne jastrzębie, nastawione na twarde eliminowanie zachowań określanych jako niepożądane. Po drugiej stronie natrafimy na łagodne gołębie postrzegające te zachowania czy zjawiska jako naturalny element całości społecznej, dążące do ich akceptacji i ewentualnego niwelowania szkód z tym związanych. W centrum znajdować się będą sowy, zmierzające do wypracowania możliwych do zaakceptowania przez obie strony kompromisów.

W kwestii narkotyków jastrzębie są nieprzejednanymi zwolennikami bezwzględnej i rygorystycznej prohibicji. Dla nich nie tylko używanie narkotyków jest złem. Widzą konieczność ścigania tego zjawiska we wszystkich jego przejawach. Nie zadowolą się ściganiem dilerów, bo ich zdaniem może nim być każdy, kto ma przy sobie narkotyk. Na domiar tego jastrzębie uważają, że tylko kara może powstrzymać człowieka od używania narkotyków. Są bezkompromisowi w wojnie z narkotykami. Gołębie patrzą na narkotyki z innej perspektywy: uważają, że prohibicja przynosi więcej szkód niż korzyści i żądają diametralnych zmian przepisów prawa. Choć rzadko domagają się pełnej legalizacji wszystkich narkotyków, to uważają, że na przywilej ten zasłużyła nie tylko marihuana, ale także inne naturalnie występujące używki (np. liście koki) czy nawet syntetyczne substancje halucynogenne, jak LSD. Sowy podzielają pogląd gołębi, jeśli chodzi o szkodliwość prohibicji, jednak rozwiązania proponowane przez te ptaki dotyczą głównie depenalizacji posiadania narkotyków na własny użytek i tego, ażeby zjawiska związane z konsumpcją narkotyków przestały być problemem kryminalnym, a zaczęły być traktowane wyłącznie w kategoriach problemów polityki zdrowotnej i socjalnej.

Polskich parlamentarzystów zasadniczo możemy zaliczyć do stada jastrzębii polityki narkotykowej. Jak do tej pory chętniej zaostrzali oni prawo w tym zakresie (1999 i 2005 rok), aniżeli skłonni byli do jego liberalizacji. W efekcie mamy jedną z najbardziej represyjnych ustaw narkotykowych w Europie.


Magazyn MNB

4 Posługując się przytoczoną klasyfikacją spróbujmy przeanalizować postawy niektórych polskich polityków w kwestiach narkotykowych. Zaczniemy od polityka, który wydaje się, w ostatnim czasie zaskoczył wszystkich najbardziej.

Mea culpa Były prezydent Aleksander Kwaśniewski dołączył do coraz dłuższej listy byłych-ważnych-polityków, którzy teraz są „za”, choć kiedyś byli „przeciw”: Zakładaliśmy, że prawo do zatrzymania i karania osób za posiadanie nawet minimalnej ilości narkotyków, nawet marihuany, zwiększy skuteczność walki z handlarzami. Zakładaliśmy, że perspektywa więzienia odstraszy ludzi od używania narkotyków i tym samym obniży popyt na nie. Myliśmy się w obu sprawach. W ten sposób w artykule dla New York Timesa prezydent Kwaśniewski stara się wytłumaczyć powody, dla których on także zmienił zdanie na temat prowadzenia polityki narkotykowej. Kwaśniewski, odkąd stał się członkiem Światowej Komisji ds Polityki Narkotykowej, będzie już mądrą i wyważoną sową działającą na rzecz polityki, która zamiast piętnować i krzywdzić, ograniczy złe skutki narkotyków. W tym samym wywiadzie dla Gazety Wyborczej obiecuje, że będzie chciał spotkać się z prokuratorem generalnym, aby przekonać go do wydania wytycznych dla prokuratorów tak, aby art. 62a mógł wreszcie działać. Trzymamy za słowo.

FOT.: ARCHUIWUM

Aleksander Kwaśniewski: Karanie za narkotyki to mój błąd.

Przy kawie o trawie O dziwo, w tym samym kierunku wydaje się podążać minister Barbara Labuda. Być może ona (marihuana) nie powinna być uznawana za narkotyk – powiedziała niedawno Labuda w programie „Polityka przy kawie”. Przypominamy, jako sekretarz stanu w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego, była ona głównym motorniczym wprowadzenia nowelizacji w 1999 roku. Pani Minister była wtedy prawdziwym jastrzębiem polityki narkotykowej, a zaostrzenie przepisów miało być „maczugą na dilera”. Stało się jednak maczugą na użytkowników i uzależnionych od narkotyków. W związku z działaniami Pani Minister dochodziło nawet do dość kuriozalnych sytuacji. Senat jednego z uniwersytetów ustalił swojego czasu, że w tekście studenckiego ślubowania znajdzie się ustęp o powstrzymaniu się od sięgania po nielegalne używki, a w statucie zapis o wyrzucaniu takich studentów z uczelni. Jednym z powodów, dla których Barbara Labuda teraz zmieniła poglądy była, jak twierdzi, przesyłka, którą otrzymała suczka pewnej piosenkarki. Teraz Pani Minister może uchodzić za gołębicę.


5

Wstęp

Kierunek Holandia

Marihuana tylko dla chorych Zgoła inne poglądy ma szef partyjny Ryszarda Kalisza. Przewodniczący SLD, Leszek Miller, o czym już pisaliśmy, przestrzega przed wszelkimi próbami legalizacji marihuany i radzi jej zwolennikom, żeby podali marihuanę najpierw swoim dzieciom

FOT.: ARCHUIWUM

Ryszard Kalisz to niewątpliwie sowa, nie tylko zresztą w sprawach narkotykowych. Ja w ogóle jestem za tym, aby było prawo do posiadania niewielkiej ilości narkotyków. To rozwiązanie prawne, które było do 2000 roku w Polsce było najlepsze. Były minister spraw wewnętrznych i administracji wypowiadał się na temat legalizacji tzw. miękkich narkotyków, czyli marihuany – jak twierdzi w wywiadzie dla RMF FM – już w 2000 roku. Jako dobry sposób prowadzenia polityki narkotykowej, Ryszard Kalisz wskazuje Holandię. Ryszard Kalisz: Nadszedł czas reformy polityki narkotykowej w Polsce.

Niech się zaćpają! Prawo do jedzenia, picia i palenia, czego chcę (choćby był to cyjanek potasu), to moje prawo niezbywalne – i nikt nie ma prawa mi tego zabraniać ani na to zezwalać! – pisze Janusz Korwin-Mikke – Ci sympatyczni młodzi ludzie (uczestnicy Marszu Wyzwolenia Konopi - przyp. red.) zupełnie o tym nie myślą… Oni nie chcą zmieniać ustroju na liberalny – chcą tylko, by im KTOŚ pozwolił jarać! Godzą się być niewolnikami – byle u łaskawego Pana. Korwin jest niewątpliwie gołębiem w kwestii narkotyków, ale prezentuje to z zacięciem prawdziwego jastrzębia. Użytkowników narkotyków traktuje jak armatnie mięso, a nieograniczony dostęp do narkotyków ma jego zdaniem, stanowić okazję do udoskonalenia metod naturalnej selekcji obywateli. W jego wizji państwa nie ma leczenia dla uzależnionych; są jedynie schroniska, w których dogorywają bezdomni i chorzy narkomani. Przybytki te odwiedzane są przez uczniów, których ten nieprzyjemny widok ma skutecznie zniechęcać do sięgania po... legalne narkotyki.

FOT.: ARCHUIWUM

Do końca nie wiadomo, czy te poglądy płyną z głębi serca Żelaznego Kanclerza, czy też mają po prostu odróżnić SLD od Ruchu Palikota. Sam przecież nie stroni od używek, opowiadając z rozrzewnieniem chociażby o piciu „wódeczki” z Aleksandrem Kwaśniewskim. Dla zachowania pewnej lewicowej harmonii Miller nie wykluczył jednak swojego poparcia dla medycznej marihuany: Jeżeli projekt kładłby główny nacisk na zastosowanie marihuany do celów leczniczych, to zmienia postać rzeczy. Leszek Miller: Mam radę dla wszystkich, którzy są (za legalizacją marihuany - przyp. red.), niech zaczną ją podawać swoim dzieciom.


Magazyn MNB

6 Na zdrówko!

FOT.: ARCHUIWUM

Julia Pitera, gołąb alkoholu i jastrząb narkotyków. Różnica między alkoholem a narkotykiem jest taka, że narkotyki bierze młodzież – stwierdziła Pani Minister w telewizyjnej dyskusji z Kamilem Sipowiczem i Jędrzejem Sadowskim. Po czym dodała, że alkohol uzależnia znacznie mniej niż narkotyki.

FOT.: ARCHUIWUM

Julia Pitera: Będę przeciwnikiem narkotyków, ponieważ tak mówię.

Bolesław Piecha: W warunkach recydywy trudno jednak myśleć, że ktoś ma narkotyki ciągle na własny użytek.

A o co chodzi? Trzeba walczyć z marihuaną! – mówił już kilka lat temu premier Jarosław Kaczyński. Podczas tej samej konferencji prasowej sam zadał pytanie: Ale czy marihuana jest z konopi? I po chwili sam na nie odpowiedział: Chyba nie. Ja nic na ten temat nie wiem. Kaczyński tak zagrzewał do walki z narkotykami i tak przestrzegał przed łączeniem marihuany z konopiami, że zapis tego na YouTube od dawna bije rekordy oglądalności i staje się symbolem ignorancji polityków śmiało wypowiadających się w kwestiach, o których nie mają najmniejszego pojęcia. Jarosław Kaczyński, podobnie zresztą jak jego nieżyjący brat, prezydent Lech Kaczyński, zawsze nawoływał do zaostrzania prawa. Również narkotykowego.

Medyczna marihuana Znam osobę, która uległa poważnemu wypadkowi i cierpi na silne skurcze mięśni. Dzięki marihuanie może przespać całą noc, nie faszerując się ciężką chemią – mówi Michał Kabaciński z Ruchu Palikota – Marihuana wykazuje działanie rozkurczowe, może też być stosowana w stwardnieniu rozsianym. Parlamentarny Zespół ds. Racjonalnej Polityki Przeciwdziałania Narkomanii, którym kieruje poseł Kabaciński chce umożliwić stosowanie marihuany w celach medycznych. Gołębi zespół złożył już projekt odpowiedniej ustawy, który ma minimalne szansę na to, że ujrzy światło dzienne.

Potrzebuję dowodów! Również tytoń i alkohol stosowano kiedyś w celach medycznych. Medycyna jednak później od tego odeszła – przypomina były wiceminister zdrowia Bolesław Piecha z PiS. – Nie jest wykluczone, że marihuana, podobnie jak morfina, ma pewne działanie przydatne z punktu widzenia medycyny. Najpierw chciałbym jednak poznać naukowe dowody.


7

Wstęp

Czy rzeczywiście poseł Piecha nie może natrafić na żadne dowody naukowe dotyczące medycznej marihuany? Czy może jego jastrzębie oko po prostu nie chce na nie patrzeć?

Kempa: Ta ustawa jest Pierwsze, co zrobię po ostatecznym uchwaleniu ustawy (nowelizacji Beata szkodliwa dla naszych dzieci, ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii – przyp. red.) to skontaktuję nie idźcie w zaparte! się z kierownictwem policji, prokuratur y i resortów zdrowia i edukacji, żeby naradzić się na temat polityki antynarkotykowej. I z organizacjami pozarządowymi, na któr ych współpracę bardzo liczę – mówił w ubiegłym roku minister Krzysztof Kwiatkowski. Niestety, chwilę później Kwiatkowski przestał być ministrem sprawiedliwości, a jego następca jest prawdopodobnie zbyt zajęty ważniejszymi sprawami. Tymczasem nowe zapisy są niemal zupełnie ignorowane przez policję i prokuratur y. Jakby w ogóle nigdy ich nie wprowadzono. Należy niewątpliwie przyznać, że minister Kwiatkowski zachowując umiarkowane poglądy sowy walczył w parlamencie o przegłosowanie nowelizacji niczym lew.

Która mafia? Panie ministrze, nie odpowiedział pan dzisiaj na fundamentalne pytanie Polaków: którą mafię pan dzisiaj poparł – grzmiała w ubiegłym roku z sejmowej mównicy w stronę ministra Kwiatkowskiego Beata Kempa, wtedy jeszcze posłanka PiS-u, a obecnie Solidarnej Polski. Nieważne, tu czy tam – Kempa ma w sobie zawsze to samo jastrzębie zacięcie w sprawach polityki narkotykowej. Pewną rysę na tym niezłomnym wizerunku stanowi to, że gdy minister Kwiatkowski stawał na głowie, aby złagodzić kary dla drobnych posiadaczy narkotyków, Beata Kempa składała poręczenie za podejrzanego o handel narkotykami Piotra S., pseudonim „Staruch”.

FOT.: ARCHUIWUM

Nowelizacja przede wszystkim

Janusz Palikot: Nie zaprzestaniemy tej działalności tak długo, jak posiadanie niewielkich ilości marihuany nie będzie bezkarne.

No kto ma jointa? – pyta przywódca gołębi, Janusz Palikot, który regularnie pojawia się na Marszach Wolnych Konopi. 26 maja tego roku też maszerował, a potem poprosił o skręta i na oczach wszystkich porządnie się nim zaciągnął. Kilka miesięcy wcześniej, w słynnym sejmowym pokoju nr 143, polityk ograniczył się jednak tylko do zapalenia kadzidełek.

FOT.: ARCHUIWUM

Zalegalizować!


Magazyn MNB

8

FOT.: ARCHUIWUM

Ktoś zapowiedział wypalenie jointa, a uruchomiono służby, jakby to był zamach stanu – skomentował postawienie na nogi całego sejmu na wieść o tym, że zamierza palić tam marihuanę.

Nie polecam

Robert Biedroń: Po co człowiek dorosły ma odurzać się czymś takim?!

Skoro o tym mówię i apeluję o legalizację marihuany, to uznałem, że powinienem wiedzieć, o czym mówię. Udało mi się więc zdobyć marihuanę i w dobrym towarzystwie ją zapalić – przyznaje się do niecnych zachowań Robert Biedroń z Ruchu Palikota. Zaraz jednak dodaje, jak bardzo rozczarowało go działanie narkotyku. Zalegalizujcie to, ale nie reklamujcie – chciałoby się skomentować.

Gołąb twardziel

Marek Balicki: Stosowanie sprzedawanych bez recepty leków przeciwbólowych powoduje cztery tysiące zgonów rocznie w Polsce. Marihuana nie powoduje żadnego, a pomaga w leczeniu chorób przewlekłych.

Ja też palę – przechwalał się Andrzej Rozenek, poseł Ruchu Palikota. Polityk ponoć wie, że inni posłowie również nie ograniczają się tylko do tradycyjnych, legalnych używek, ale nikogo nie chce wkopać: nie jestem kapusiem. Te dwa fakty świadczą o tym, że Andrzej Rozenek zasługuje na miano gołębia-twardziela. Jego zdaniem, Janusz Palikot paląc skręta podczas Marszu Wolnych Konopi ośmieszył głupie prawo: tak postępował Gandhi. Wow!

Sowa weteran Dlaczego państwo uderza w użytkowników substancji, które są mniej szkodliwe od innych substancji psychoaktywnych, które są powszechnie dostępne? – pytał niedawno w radio TOK FM Marek Balicki. Były minister zdrowia podkreśla, że najwięcej szkód w Polsce powoduje substancja psychoaktywna pod nazwą alkohol. Balicki to prawdziwa sowa ze wskazaniem w stronę gołębi, od lat walczy o zracjonalizowanie prawa narkotykowego.

FOT.: ARCHUIWUM

Jastrząb alfa Uzyskaliśmy efekt najważniejszy z naszego punktu widzenia, to znaczy Polacy, w tym bardzo często dzieciaki, przestały chorować i umierać z powodu zażywania dopalaczy – powiedział kilka miesięcy temu Donald Tusk. Pomimo własnych doświadczeń z marihuaną, premier Tusk ma nie tylko wilcze oczy, ma także dziób jastrzębia. Jednak Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił jedną z decyzji Generalnego Inspektora Sanitarnego w sprawie dopalaczy i zobowiązał go do wykazania, dlaczego są one groźne dla zdrowia.


9

Rozmowa Magazynu MNB

Pozdrowienia z Krainy Uśmiechu

Tajlandia

Tajlandia to malowniczy kraj w Azji Południowo-Wschodniej, który zachwyci nas bogactwem barw, przepychem świątynnych wnętrz, bujną tropikalną przyrodą, pięknymi tradycjami, religią wkradającą się w codzienne życie mieszkańców oraz wszechobecnym uśmiechem. (ze stron jednego z biur turystycznych)

K ILKA LAT TEMU , kiedy IHRA podjęło decyzję o tym, że międzynarodowa konferencja na temat redukcji szkód będzie odbywać się w Bangkoku, wśród aktywistów zapanowała konsternacja. Szczególnie wśród tych, którzy reprezentowali środowiska użytkowników narkotyków. Powód był oczywisty – Tajlandia to jaskinia lwa, w której nie powinno się afiszować z narkotykami. Właśnie z Tajlandii mógł nigdy już nie powrócić Michał Pauli, którego sąd tajski skazał na wielokrotną karę śmierci. Za przemyt garści prochów.

Wyroki śmierci zamieniono mi na dożywocie, a po sześciu latach zostałem ułaskawiony. Ale w Tajlandii nie musisz wcale otrzymać wyroku śmierci, żeby już nigdy nie zobaczyć bliskich. Samo odbywanie kary w tajskim więzieniu może równać się karze śmierci. Jeśli w cywilizowanym świecie ktoś zostanie skazany na kilka lat więzienia to ma gwarancję, że po odgibaniu wyroku wyjdzie na wolność. Tam możesz nie przeżyć tych paru lat i nigdy nie zobaczyć tego, co jest za murem. Nie widziałem egzekucji, ale widziałem gości, którzy konali z powodu AIDS, na gruźlicę i inne choroby. Tam się szybko umiera.

Gdy przemycałeś narkotyki do Tajlandii, miałeś świadomość tego, jakie obowiązuje tam prawo. Na co liczyłeś? Myślałeś może, że kara śmierci za narkotyki to tylko część egzotycznego pijaru, żeby turyści czuli większy dreszczyk emocji?

FOT.: ARCHUIWUM

Michał, cieszymy się, że pomimo 12 wyroków śmierci, jesteś tutaj z nami, cały i zdrowy, i możemy spokojnie rozmawiać. Jak przeżyłeś ten koszmar?

Tajlandia utrzymuje karę śmierci za przestępstwa narkotykowe, choć w ostatnim okresie wyroki wykonywane są dość rzadko. W celach śmierci oczekuje na wyrok 708 więźniów, w tym 339 za przestępstwa narkotykowe. („The Death Penalty for Drug Offences, Global Overview 2011, IHRA)


Magazyn MNB

10 Owszem miałem świadomość konsekwencji, ale podszedłem do tego ignorancko. Wcześniej podróżując po Tajlandii miałem niejednokrotnie styczność z nielegalnymi używkami. Z ecstasy, z grzybami, no i oczywiście z marihuaną. Na tajskich wyspach to klasyka. Jest fajnie, przyjemnie i beztrosko. To mnie uśpiło i dałem się podejść. Jasne, że miałem świadomość wysokich kar, ale mnie to nie zniechęciło. Z drugiej strony, jak widzicie, jestem żywym przykładem, że wysokie kary nie odstraszają potencjalnych przestępców. Bo zysk jest wysoki.

Skąd w ogóle pomysł na handel narkotykami?

Widywałem obcokrajowców aresztowanych za kilka skrętów czy dwie pigułki. Najczęściej byli to ciężko przerażeni kolesie, przypominający mi samego siebie na początku. Wypytywali o rózne sprawy, narzekając na niesamowicie surowy wyrok. Dla mnie byli szczęściarzami, którzy spędzą tu góra pół roku i wrócą do siebie, skądkolwiek ich licho nie przyniosło. Mnie zaś czekało powolne gnicie w tym syfie... [Michał Pauli „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”]

Jeździłem do Tajlandii, fascynowała Azja. Pomysł z wysyłaniem tam piguł urodził się w dość trudnej dla mnie sytuacji. Kiedy wróciłem do Polski, byłem bez kasy, urzędy mnie ścigały i jedyne co miałem w głowie, to że fajnie by było pojechać do Tajlandii i zostać tam dłużej. Jak już wspomniałem, byłem spłukany. No i wtedy zadzwoniła Pim. Poznałem ją w Tajlandii, zwykle pomagała mi trochę w interesach, czasem dzwoniła z tematem, że znalazła dla mnie jakieś fajne rękodzieło. Teraz zaproponowała mi zupełnie inny temat…

Byłeś więc tylko nieświadomym narzędziem w rękach narkobiznesu… Powiem tak: sam nie wpadłbym na to. Nawet siedząc tutaj moglibyśmy rozważać, że przemyt narkotyków to intratny interes, wystarczy się trochę zakręcić – zrobić to i tamto. Jednak nie jesteśmy aż tak szaleni, aby wprowadzić to w życie. Sytuacja się zmienia, gdy dostajesz telefon albo przychodzi do ciebie dobry kumpel; ty jesteś w fatalnej sytuacji finansowej a on ci mówi: stary, jeżeli masz kontakty to, załatw mi trochę prochów i wyślij je do mnie, ja o resztę zadbam. Nikt nie będzie nic wiedział i wszystko będzie bezpieczne. Po prostu załatw te prochy! No i co wtedy? To jest właśnie tego typu sytuacja.

Zorganizowałeś dropsy i wysłałeś je do krainy uśmiechu. Wiesz przynajmniej, czy to było czyste MDMA? No kamon! Wiem, bo sprawdzałem. Nigdy nie uważałem się za narkomana, ale próbowałem tego i owego. Przebrnąłem przez te wszystkie czasy, kiedy LSD było modne, potem ecstasy i czuję różnicę pomiędzy zafałszowanymi pigułami a MDMA. To był towar pierwszorzędny, żadnych toksycznych domieszek.

A Tajowie, czy oni zrobili ekspertyzę? O tak, Tajowie mieli swoją ekspertyzę, a jakże! Ich ekspertyza była taka, że na dzień dobry wyszło im, że dostarczyłem 600 tabletek. Wyobraźcie sobie, ile musiałbym wysłać listów, aby przesłać 600 piguł. Sprawa


11

Tajlandia

jest o tyle typowa, że tajskie służby otrzymują odpowiednie nagrody od wartości przechwyconego narkotyku, czyli im jest go więcej, tym jest to bardziej opłacalne.

No, ale oni przecież niczego przy tobie nie znaleźli… To jest kolejny ciekawy temat – jak się odbył cały proces. Aresztowano mnie w Tajlandii i nic przy mnie nie znaleziono. Niemniej jednak, po pierwsze udowodniono mi, że nie tylko przesyłałem narkotyki, ale także przywiozłem je ze sobą. Wszystko oparte było na orzeczeniu policji, które okazało się zarazem… orzeczeniem sądu. Moim głównym oskarżycielem była Pim, dziewczyna która mnie do tego namówiła, a która zarazem pracowała dla policji, może dla DEA. Była kimś w rodzaju agenta operacyjnego.

Agent Tomek w tajskiej spódnicy? Tak, była dla mnie takim agentem Tomkiem. Oczywiście dziewczę nie zeznało tego, że mnie namówiła i zorganizowała wszystko w Tajlandii. Zresztą nawet, gdyby to zeznała to i tak byłoby to bez znaczenia, ponieważ w tajskim systemie prawnym prowokacja jest dozwolona.

Może sama była szantażowana przez tamtejsze służby? Mogło być z nią różnie. Do końca nie wiem. Mogło być nawet tak, że ją wcześniej złapali z dragami i dlatego ją podstawiali. To też jest możliwe.

Czy później ją jeszcze spotkałeś? Nie, już nigdy więcej jej nie spotkałem. Tak czy inaczej, jestem pewien, że partycypowała w profitach, które dostali za mnie. Odwaliła najcięższy kawał roboty – znalazła jelenia, który zgodził się przysłać narkotyki i przyjechać do Tajlandii. To też kosztuje. Ale jak jesteś agentem DEA to robisz cały biznesplan, szacujesz koszta, wynajmujesz hotele, musisz być tam, musisz zrobić to, obserwujesz jelenia i trzymasz rękę na pulsie. Masz wydatki i jest na to pula. Rocznie, dajmy na to, musisz zrobić sześć takich operacji. Tak jak w Polsce stójkowy musi wypisać kilka mandatów.

Albo złapać paru pijanych rowerzystów. Ta... No i wojna z narkotykami się kręci. Oprócz tego narobią fikcyjnych wydatków i wychodzą na swoje. Wszystko na koszt Wuja Sama. I jeszcze robią go w konia, bo jeleniowi dokładają nieziemskie ilości narkotyków.

Skąd to wszystko wiesz? Bo to nie jest tajemna wiedza. Na dodatek odczułem to na własnej skórze. W dokumentach mojej sprawy było napisane, że oni mnie wyczuli, że będę zainteresowany. Te akta nie do końca są mi znane. Ale są już w Polsce, więc niebawem je poznam.

To miejsce, oprócz dealerów i narkomanów, roiło się od zawodowych złodziei i morderców. W takiej dżungli trzeba się było nieźle pilnować. Średni wyrok za morderstwo wynosił 20 lat. Za narkotyki - 50 lat. Wynik był taki: narkotykowi stanowili ponad 70% więźniów i raczej stąd nie wychodzili. Reszta dostawała małe wyroki, często znacznie skracane amnestiami, które nie obejmowały narkotyków. [Michał Pauli „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”]


Magazyn MNB

12 Czego by tam nie było, bez urazy, ale okazałeś się płotką. Czy spotkałeś w tajskim więzieniu jakiegoś rekina? Nie przypominam sobie.

To może chociaż alimenciarza? Nie sądzę, aby w Tajlandii w ogóle było coś takiego, jak fundusz alimentacyjny. To jest Azja, tam nikt nie przejmuje się takimi sprawami. Wracając do dilerów, nie mówię, że ich tam nie było, ale osobiście nie spotkałem w tej mętnej wodzie żadnego rekina. Prawda jest taka, że za kratkami lądują ci, którzy nie mają tyle pieniędzy, aby w tym biznesie spokojnie sobie radzić. Fakt, że biznes nie słabnie, sprawia, że baronowie są nadal tam, gdzie byli i robią interesy. Wpadają płotki i kurierzy. Albo drobni hodowcy maku.

Właśnie, jak mają się producenci opium? Na północy Tajlandii agrokultura opiumowa sięga XVIII wieku. Na dobre wszystko zaczęło się w czasach Brytyjskiej Kampanii Wschodniej. Wielkie azjatyckie miasta jak Hongkong czy Singapur, powstały dzięki handlowi opium. W latach 40 ubiegłego wieku nawet CIA brało czynny udział w handlu białą śmiercią. Piszę o tym sporo w mojej książce. Obecnie, dzięki sporym dotacjom ze strony Amerykanów, zmilitaryzowane jednostki Tajów prowadzą na granicy Birmy i Laosu (złoty trójkąt) szeroko zakrojone akcje niszczenia upraw i rozprawiają się z nie mającymi innego sposobu na życie farmerami. Oficjalne statystyki mówią, że sprzedaż i produkcja spada. Prawda jest jednak taka, iż nie ma takiego zapotrzebowania na heroinę. Powstają nowe syntetyczne narkotyki, o wiele bardziej szkodliwe niż heroina, a wśród Azjatów jest spore zapotrzebowanie na te dragi. Chętnie zapaliłbym dobrego jointa, gdyby tylko się dało. Niestety, strażnicy nie handlowali takimi sprawami. Dla nich liczył się dobry zysk i łatwość przemycania. Heroina była do tego idealna. Na zewnątrz kosztowała grosze, tu mogli ją sprzedać z dziesięciokrotną przebitką. Mało ich obchodziło, że to jedno z najgorszych ścierw wśród substancji psychoaktywnych. [Michał Pauli „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”]

Czy budzisz się zlany potem w strachu, że ciągle jesteś w więzieniu? Bywają takie dni, chociaż teraz rzadziej. Czasem to się nasila, wtedy wracają do mnie te wszystkie koszmary. Ludzie, którzy przeżyli wojnę, mają jej syndrom. Ja też widziałem rzeczy niewyobrażalne i walczyłem, żeby przeżyć wśród tych okropności. Czasem w nocy mam takie stany na pograniczu snu i jawy, że nie wiem, gdzie jestem. W snach mój obecny świat przenosi się do tamtego świata i na odwrót. Powiem wam, że jak się raz w życiu zaznało koszmaru więzienia, to potem na wszystko patrzy się w inny sposób. Na przykład uświadamiasz sobie, że ta rzeczywistość, w której żyjesz, też jest więzieniem, tylko innego rodzaju. Masz większe możliwości…

Spacerniak jest trochę większy.


13 Pisząc książkę, omijałem te najbardziej drastyczne historie. Trochę z rozmysłem, ale też pewnie dlatego, że pamięć wypycha wspomnienia, do których nie chcesz wracać. Ja nie chcę wracać do tego całego więziennego szpitala, gdzie dogorywały ludzkie strzępy; do tej pieprzonej więziennej ergonomii, kiedy więźniom zdejmuje się łańcuchy dopiero po śmierci, bo łatwiej jest najpierw uciąć stopę, zsunąć obręcz i dopiero wtedy ją rozkuć. Nie chcesz znowu się w tym grzebać.

Po powrocie do Polski korzystałeś z pomocy psychologa, psychoterapeuty? Zaraz po powrocie może i bym skorzystał z pomocy psychologa, gdyby w ogóle polskim systemie ubezpieczeniowym był dostępny. Ale jak wróciłem, to na dzień dobry okazało się, że nie mam nic. Zabrano mi mieszkanie i nie miałem gdzie mieszkać. Nie miałem pieniędzy i pracy – to był mój realny problem. Poszedłem do urzędu pracy prosząc o kwitek dla bezrobotnych, ale tam okazało się, że mam ciągle jeszcze działalność gospodarczą. W ZUS-ie dowiedziałem się, że wiszę im 45 kawałków. Okazało, że aby przeżyć, mam tyle rzeczy do ogarnięcia, że na psychologa nie ma czasu. Jak już zacząłem pisać książkę, to ona była dla mnie jak katharsis i niejako sam dla siebie stałem się psychologiem.

Pomogło? Z grubsza. W psychologów i psychiatrów i tak nie bardzo wierzę. W przeszłości miałem kontakt z jednymi i drugimi. Bez wdawania się w szczegóły, te doświadczenia były raczej zniechęcające.

Czy te 6 lat więzienia cię zmieniły? Jesteś teraz innym człowiekiem? Tak, ale nie w ten sposób jak myślicie: nie mam katatonii, nie robię pod siebie, czasem nawet biorę prysznic. Natomiast wiele rzeczy uległo we mnie przewartościowaniom. Świadomość tego, że mogłoby mnie już nie być, to silny bodziec do zmian. Przestajesz przejmować się błahostkami, które kiedyś potrafiły wyprowadzić cię z równowagi. Stajesz się bardziej odporny i wyrozumiały. Z drugiej strony zobaczyłem tyle złych rzeczy, że mam powody do (dłuższa przerwa)… zwątpienia w ludzkość. Niektórzy oskarżają mnie o cynizm, ale to jest bardziej dystans do tego, co widzę i słyszę dookoła. Świadomość tego co się dzieje z tym wszystkim, co politycy wygłaszają w blasku fleszy, i jak w rezultacie wygląda rzeczywistość wykreowana przez te słowa. Widzę w co przeradzają się te górnolotne frazesy, które nazywają się wojną z narkotykami. W mojej głowie jest jeszcze wiele tych obrazów, nie potrafię o nich zapomnieć.

Tajlandia

Tatoo natomiast był heroinistą. Któregoś dnia szprycował się z kumplem w miejscu, które wynajmował. Coś musiało być nie tak z towarem lub tamten po prostu przedawkował. Jakkolwiek było, skończyło się śmiercią kolegi. Spanikowany Tatoo, nie bardzo wiedząc, co robić, zadzwonił natychmiast po pogotowie. Karetka przyjechała by stwierdzić zgon, a towarzysząca jej policja aresztowała Tatoo. Dostał rok za morderstwo oraz 25 lat za posiadanie heroiny. [Michał Pauli „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”]


Magazyn MNB

14 Czy więzienie stępiło twoją wrażliwość artysty? Myślę że trochę tak. Pobyt w tamtym więzieniu musiał stępić moją wrażliwość, inaczej nie byłbym w stanie przeżyć. Zawsze uważałem się za bardzo wrażliwego artystę, a z drugiej strony – właśnie wrażliwość – była ostatnią rzeczą potrzebną mi w tym miejscu.

Potrafisz płakać? Tak, jestem bardzo emocjonalny, chociaż pewne rzeczy już mnie nie ruszają. Ale to, że jestem wrażliwy jest kwestią charakteru i tego nie da się zmienić. Nie złamano mnie.

W co ty wierzysz? Jako człowiek. Nie wiem sam do końca w co wierzę. Dzisiaj będąc gościem w ośrodku dialogu międzywyznaniowego miałem spory problem. Rozwijaliśmy ten temat. Jakaś kobieta powiedziała, że pewnie ci Tajowie mieli jakieś wisiorki. A ty co miałeś? Ja na to, że stan umysłu niekoniecznie potrzebuje wisiorków. Nie trzeba mieć żadnego kijka, krzyża czy cokolwiek innego, by skutecznie szukać nadziei i pocieszenia. Pytano mnie, czy się modliłem...

Powiedz i nam... Trochę jestem Buddystą. Mam schronienie, ale też poznałem filozofię buddyjską na tyle, aby zrozumieć, że nie jestem buddystą. Wcześniej odrzucałem od siebie jakiekolwiek dogmaty religijne. I nagle taki ateista, jak ja (chociaż nim też nie jestem) trafia w miejsce, gdzie – jak się okazuje – jedynym jego przyjacielem jest… istota wyższa. Ta istota zaczyna być, gdy zaczyna się w nią wierzyć. To jest subiektywne i dość pokręcone. Jeśli czytaliście książkę to wiecie, że medytowałem. Przyjąłem w końcu postawę pokorną i dziękowałem za kolejny przeżyty dzień. Nadal wierzyłem w ogólną sprawiedliwość. W balans wszechświata. Jeśli zaś trzeba było obciąć coś większego, jak na przykład nogę, co zdarzało się tu często, wysyłano delikwenta do Lard Yao. Zakażone i gnijące kończyny były następnym, po HIV i gruźlicy, przekleństwem tego mijsca. Jesli już wdała się infekcja, o którą nie było trudno we wszechobecnym syfie, nie pozostawało nic innego jak amputacja. [Michał Pauli „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”]

Czy w tamtych w więzieniach dopuściłeś się rzeczy, których teraz żałujesz? W mojej książce opisuję pewną taką historię. Jednemu Tajowi złamałem szczękę w bójce. Ale tego akurat nie żałuję. Jeśli chodzi o prawdziwe świństwa, to w tym przodowali Tajowie. Robili to w sposób tak naturalny, jakby była to cecha narodowa. Rano są twoimi przyjaciółmi, a wieczorem sprzedają cię za parę groszy. Nie chcę uogólniać, ale wynika to z dużej podatności Azjatów na autorytaryzm.

Podatny grunt dla tej całej narkotykowej nagonki... Podatny na każdy rodzaj populizmu. System z łatwością indoktrynuje i wtłacza obywatelom do głów każdą prawdę promowaną przez państwo. Tajska telewizja pokazuje taki obrazek, gdzie facet pod wpływem jaba,


15

Tajlandia

tajskiej fety, wychodzi z dzieckiem na balkon z zamiarem wyrzucenia go z paru pięter na ulicę. Policja prowadzi z nim negocjacje. To jest następnie pokazywane jako przykład tego, co robią z człowiekiem narkotyki.

W Polsce stałeś się ikoną cierpienia z powodu restrykcyjnego prawa narkotykowego… Dla jednych tak. Dla innych jestem dziadem, który powinien był zgnić tam, gdzie był. Mimo to czuję się w obowiązku opowiedzieć o tym, co przeżyłem i co w związku z tym myślę. Mam jasność tego przekazu, bo widziałem, że wojna z narkotykami to wojna z ludźmi. Widziałem i odczuwałem jej skutki. Przepraszam – odczuwam. Pod pewnymi względami tylko wydaje się nam, że żyjemy w europejskim kraju. Jeśli chodzi o narkotyki, to tylko z perspektywy Tajlandii Polska leży w Europie. Nikt tu nie chce skumać, że podobnie jak ludzie, którzy lubią się napić codziennie kawy, czy walnąć sobie piwko – są i tacy, którzy lubią sobie zapalić jointa, bo wtedy się relaksują. Tyle.

Nie obawiasz się, że twój przekaz może być opatrznie zrozumiany? Nie jestem propagatorem używek i jestem absolutnie daleki od tego, aby kogoś nakłaniać do pójścia w te klimaty. Nie propaguję żadnych używek, w równym stopniu palenia fajek czy picia alkoholu. Nie propaguję też palenia jonitów, to nie mój cel. Mówię o tym, że należy dokonać dekryminalizacji tej dziedziny naszego życia społecznego. Kiedyś niektóre z tych substancji były używane przez szamanów po to, żeby zmienić percepcję i doznawać doświadczeń sakralnych. Ich konsumpcja wymagała odpowiedniego przygotowania, wiązała się z magią i okultyzmem. W naszym hedonistycznym społeczeństwie narkotyki stały się sposobem na zabawę i walkę ze stresem. Czy należy mieć pretensję do tych substancji? Nie. Czy można karać ludzi, którzy chcą się dzięki nim odprężyć? Stanowczo nie. Należy mieć pretensje do systemu. Jak ktoś mi mówi, że winę za uzależnienie ponoszą substancje, to nie traktuję tego poważnie. Bo winą jest tło.

I tak i nie. Sam mówisz, że ważne byłoby rozgraniczenie substancji… Jak najbardziej. Jestem totalnym przeciwnikiem udostępniania fety. Ten narkotyk bardzo źle działa społecznie. To samo z heroiną. Ale i tak posiadanie tych narkotyków powinno być zdekryminalizowane. Nie można wydawać publicznych pieniędzy na ganianie ludzi, którzy coś niewłaściwego robią z własnym życiem i zdrowiem. Należy ich edukować. Uzależnionym od nich należy pomagać tak, jak pomaga się alkoholikom czy seksoholikom. Osobiście dostałem się do samego piekła rozpętanego przez zwolenników wojny narkotykowej i na własne oczy zobaczyłem, ile cierpienia niesie ta wojna. W tym samym czasie alkohol

Mijały kolejne dni, a on wciąż leżał biadoląc coś pod nosem. Nikt się tym jednak specjalnie nie przejmował. Wreszcie po czterech dniach na ranem umarł. Nie miałem pojęcia, jaki miał problem. Dowiedziałem się tylko, że jego wyrok był niewielki. Za kilka tabletek ya-ba został skazany na dwa lata, z czego do wyjścia zostało mu już tylko dwa tygodnie. Nie udało się! [Michał Pauli „12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu”]


Magazyn MNB

16 jest sprzedawany na każdym rogu, konsumowany na każdym spotkaniu, nawet na imprezach sportowych. Moje pytanie brzmi: jaki sens ma wojna z narkotykami? Czy ktoś się jeszcze nad tym zastanawia?

ę z p rz eż yć Peł n ą re la cjic h ał a Pau li M zn aj d zi ec ie w Taj la n d ii je go k si ąż ce w . O p o w ie ść „1 2 x śm ie rć Uśm ie ch u”. z K ra iny ał a w yd an a K si ąż k a zo styd aw n ic tw o p rz ez w A R T E ST.

ac h Na m ar gi n esał em h ic M w yw ia d u z y sz k ic e, li śm w yk o rz ys taie w yk o nyw ał ja k b yt u p o d cz as p oia ch . en zi ię w ta js k ic h w

Jeśli to nie tajemnica handlowa – powiedz – ile do tej pory sprzedałeś książek. 24 tysiące. Musicie wiedzieć, że w Polsce taka ilość oznacza bestseller! To prawie cud, jeśli wziąć pod uwagę jej charakter i tematykę. To, że jestem w mediach to też jakiś ewenement, bo media ucinają takie rzeczy. Książkę napisałem dlatego, że kogo nie spotkałem to musiałem opowiadać o moich perypetiach. Więc stwierdziłem, że jak napiszę książkę, to nie będę musiał o tym gadać. A tu się okazuje, że teraz muszę jeszcze więcej o tym mówić. Zresztą nie tylko na spotkaniach z czytelnikami, również w prokuraturze…

Polska tobą?

prokuratura

interesuje

się

Polska prokuratura właśnie zawiesiła moją sprawę.

Masz tutaj sprawę o tamto przestępstwo? O to samo. Popełniłem przestępstwo, które jest w Polsce karane z urzędu. Zarzucają mi przemyt dużej ilości środków psychoaktywnych, czyli dokładnie to, za co byłem skazany w Tajlandii. Podwójna karalność, ale już tak jest. Twierdzą, że w myśl polskiego prawa trzeba mnie ukarać. W związku z tym, że nie mają wystarczającej ilości materiałów dowodowych zawiesili sprawę.

Niech przeczytają twoją książkę. Już próbowali mnie podejść. Zadali mi pytanie: Czy książka jest zgodna z prawdą? Odpowiedziałem: No, w części tak. A oni: W której? Odmówiłem dalszego składania zeznań…

Nie mogą tego odpuścić? Przecież byłeś skazany o wiele surowiej niż przewiduje polskie prawo. Nie wiem. Może 12 kar śmierci to za mało? Adwokaci się śmieją, że to jest groteska. Ale jak trafię na służbistę, to zrobi ze mną co zechce.

Na jakiej podstawie wszczęto postępowanie przeciwko tobie?


17

Tajlandia

Wybierałem się do Anglii i postanowiłem sprawdzić swoją sytuację prawną. Ostatni meldunek miałem w Łodzi, więc dzwonię do tamtejszej prokuratury, mówię co się stało, gdzie, i że dostałem karę śmierci. Zanim odłożono słuchawkę usłyszałem, że prokuratura to poważna instytucja i żebym przestał sobie robić jaja. W końcu jednak dostałem się do pani prokurator, która zajmowała się moją sprawą. Na pytanie o moją sytuację, pani odpowiedziała mniej więcej tak: Z tego, co ja tutaj widzę w dokumentach, to pan właśnie odsiaduje dożywocie w Tajlandii. Więc po cholerę mam za panem wysyłać listy gończe? (śmiech). Jednak rok później, po wydaniu książki, zostałem wezwany w charakterze oskarżonego i zaczęło się od nowa..

Może wróć do Tajlandii? Tam przynajmniej masz już to z głowy.

Dzięki za rozmowę.

Zdjęcie na koniec rozmowy, od lewej: Grzegorz Wodowski, Maciej Kubat, Mateusz Klinowski i sam bohater opowieści z Krainy Uśmiechu, Michał Pauli.

FOT.: EWA GÓRSKA

O nie. Wyobraźcie sobie kolesia, który napisał książkę o tym, że Tajlandia nie jest fajna. Oni tego nie lubią. Nie omieszkałem napisać w niej kilku paszkwili na ich temat. Więc jak sobie wyobrażacie mój powrót do krainy uśmiechu? Pod byle pretekstem wylądowałbym tam, gdzie byłem i gdzie mi się strasznie nie podobało.


Magazyn MNB

18

Toksyczne opowieści Jowita Fraś

Jeżeli ta maszyna tego nie potrafi, to pierdolę, tego nie da się zrobić. – pierwsze zdanie powieści Toma Robbinsa „Martwa natura z dzięciołem”

Reefer Madness. Tell Your Children. (Marihuanowe szaleństwo) 1936, reż. Louis J. Gasnier Złote lata propagandy Henry Aslingera. Do jakiego upadku może doprowadzić palenie marihuany. Ten zabójczy wirus rozprowadzany przez podstępnych dilerów sprawia, że młodzi ludzie pozbywają się zasad moralnych, a niektórzy stają się morderczymi bestiami. Gdyby nie fakt, jak silnie film ten wpłynął na społeczne postrzeganie marihuany przez wiele długich lat, można byłoby traktować go tylko w kategoriach komediowych.

Wyboru filmów i ich opisu dokonali: Jowita Fraś, Mateusz Klinowski i Grzegorz Wodowski.

O POWIEŚCI SĄ JAK LÓD na jeziorze, jak lustro czy ogród Alicji – nie wszystkie miejsca nadają się jednakowo dobrze na królicze nory. Bywa, że Opowieść ma fakturę lodowego bloku czy menhira w Stonehenge: nie wciśniesz noża ni paznokcia, nie mówiąc o przebiciu się na drugą stronę. Są ambitne, oporne i narowią się narcystycznym loa tym, którzy pragną ich dosiadać. Posiadają wewnętrzny kod, program chroniący je przed mieszaniem światów, szczególny rodzaj „praw autorskich” nie zezwalających na używanie niezgodne z przeznaczeniem. Na niezdrowe, rektogenitalne podniety zamiast trzeźwego dystansu profesjonalisty, na uzurpację twarzy i doznań. Nie pozwalają robić z siebie autoerotycznych zabawek. Niektóre noszą żelazny pas cnoty, a ekran emituje ochronne pole siłowe; zaczyna warczeć, kiedy próbujesz choćby zbliżyć się do opowieści, angażując w proces niższe centra energetyczne, nie mówiąc o jakimkolwiek utożsamieniu. Są zwolennikami trzeźwej rozdzielności światów i higieny informacji. Trzeba lojalnie przyznać, że opowieści trzymające widza na dystans, jedynie w sztuce znajdujące uprawomocnienie dla swej aseptycznej z nim relacji, to zazwyczaj obrazy wartościowe. Weźmy dla przykładu takiego Bergmana. Obcujemy z Jego sztuką z powagą i w natchnieniu, ale szczerze wątpię, czy ktoś chciałby się utożsamić z którąkolwiek z jego postaci w jakimś jałowym podprysznicowym akcie? Gdyby dajmy na to, interaktywne symulatory w rodzaju matrixowskich programów treningowych stały się faktem, czy ktoś miałby chęć załadować do swojego odtwarzacza Rycerza, jakichś cholernych kuglarzy, czy Śmierć – nawet dla ściśle ustalonej, zdefiniowanej na potrzeby rynku,


19

Narkokosmos

skomercjalizowanej wartości; uproszczonych ordynarnie psychicznych parametrów tych postaci? Opowieści dzielą się na trudne i łatwe, na uczciwe i upadłe. Te trudne są jak wrota otchłani – dostępu doń bronią potwory, a tak naprawdę sami nie chcemy się z nimi spoufalać. Chyba, że pragniemy realnego oczyszczenia; przemiany. Są jak psychodeliki i koty, nieprzewidywalne, kapryśne, odporne na próby negocjacji. Opowieści łatwe to zwykłe dziury w ziemi, ognie na bagnach, historie na korbkę podłączoną do czakry podbrzusza. Tymczasem Christiane z Dworca Zoo – po milion razy na dzień umierałaby w jakimś obskurnym kiblu w głowach nawiedzonych małolatów podpiętych do swoich dreszczy przez gniazdo w czaszce, a pirackie kopie z uproszczoną wersją jej interaktywnej historii opowiedzianą językiem niewybrednej kompilacji impulsów adresowanych prosto do mózgu zaścielałyby bazarowe stoiska na równi z chipami symulującymi neuronom ostatni orgazm Dody. *** Poradzono mi, abym weszła do Interfejsu właśnie przez nią, Christiane z filmu My, Dzieci z Dworca Zoo. Ta Opowieść to największa cholerna Szpara w historii kina narkotykowego, usłyszałam. Jest nagrzana jak ćpunka wdeptana przez miejscowego szeryfa w asfalt autostrady. A minęło już przeszło trzydzieści lat, więc pomyśl tylko... To prawdziwa femme fatale, i wciąż jest na topie. No, może ostatnio miała trochę problemów z konkurencją, ale która wygra z dziwką, co szczerze kocha swoją robotę? Zrekonfigurowałam swoją przestrzeń wewnętrzną aranżując ją na potrzeby rytuału przejścia, jakbym przygotowywała się do seansu spirytystycznego. Zapaliłam metaforyczne świece i kadzidełka, przygotowałam akcesoria... Odpaliłam Czarną Mambę i wymamrotałam w wyszukiwarkę zaklęcie. You Tube eksplodował setkami filmików, zmutowanych urywków opowieści różniących się od siebie pojedynczymi genami, chromosomami. Świat, w którym się znajduję, kołysze się na cienkiej nitce ontologicznego niezdecydowania. Sprawia wrażenie zatrzymanego w pół drogi pomiędzy niebytem a pełnoprawnym istnieniem, całkiem, jakby kapryśny stwórca zaniechał go, przewrócił kartkę dziecięcej malowanki i zajął się wydobywaniem z pustki kolejnego dzieła. Trójwymiarowy apatyczny konstrukt wygląda na minimalistyczne wprawdzie, ale jednak stabilne umeblowanie tej przestrzeni, czymkolwiek ona jest albo nie jest – jak te wszystkie okropne „systemowe” gadżety: badziewne dzwonki i grafiki w telefonie, szare tapety i kraciaste firanki w familijnych symulatorach

Panic in the Needle Park (Narkomani) 1971, reż. Jerry Schatzberg Idealnie tło dla antynarkotykowej krucjaty Amerykanów. Al Pacino kreuje wzorzec atrakcyjnego ćpuna wciągającego swym urokiem w nałóg niewinne panienki. Potem równia pochyła w czystej formie. Szkoda, że jeszcze nie było HIV-a, bo z całą pewnością ktoś wymachiwałby na ulicy zakrwawioną strzykawką.


Magazyn MNB

20 dla dzieci, dwa krzesła, stolik plus pusta lodówka w hotelu; telewizor i wódka za dopłatą. Jestem niemal gotowa zgrać się do ostatniego impulsu nerwowego, byle tylko wlać w ten anemiczny pejzaż trochę kalorii, ale nie wiem jak.

Altered States (Odmienne stany świadomości) 1980, reż. Ken Russel Meksykańskie halucynogeny zażywane w komorze deprywacji sensorycznej mają doprowadzić dr Jessupa do genetycznej i ewolucyjnej regresji. W konsekwencji, naukowiec ląduje w pobliskim ZOO podgryzając kozłom gardła. W filmie wyraźnie dostrzegalne są związki z antropologicznymi odkryciami Carlosa Castanedy. Oglądając kultowy kiedyś obraz, dzisiaj trudno jest zachować przez cały czas powagę.

Rozglądam się i rozpoznaję kontury: ruchliwa ulica dwupasmowa aleja wielkiego miasta, samochody, coś jakby fasada dworca, widmowe jak papier gazetowy awatary przechodniów. Postanawiam przyjąć strategię znaną z gier komputerowych, ostatecznie ten świat wygląda jak gdyby tylko czekał, aż ktoś da mu sójkę w bok; pretekst do zaistnienia bardziej jakimś mocniejszym akordem. Napinam mięśnie wyobraźni. Świat zaczyna nasycać się dźwiękiem, głębią i barwą, pije kolory jak hippisowska tunika z pieluchy w zanurzona w kotle farbiarni na Haight Ashbury. Początkowo utrzymanie go w tym stanie angażuje całą moją energię i czujność, a rezultat i tak jest mierny: świat szarpie, cofa, blednie, znów nabiera realności i tak w kółko, niestabilny zupełnie jak Uciekająca Medytacja niedoświadczonego mnicha, tylko trochę na odwrót. Zirytowana rozluźniam wodze koncentracji, pewna, że teraz lipne dekoracje z hukiem zwalą mi się na głowę i zaczynam iść wzdłuż ruchliwej ulicy. I nagle czuję, jak świat wlewa się we mnie i zaczyna wić się w moich żyłach, tak jak ja krążę jego arteriami. Dziewczyna, idąca nadbrzeżem ulicy tuż przy krawężniku, ma długie czerwono-rude włosy, krótką kurteczkę, obcisłe spodnie, buty na obcasach i reklamówkę. Dokładnie tak. Jej dizajn to schemat, minimum pozwalające jej zaistnieć w tym świecie jako Christiane F. z mojej wyobraźni. Rysunek dziecka, muliste wspomnienie na tyłach umysłu. Podchodzę bliżej i kładę jej rękę na ramieniu. Christiane odwraca się gwałtownie, ale w zwolnionym tempie, włamując twarzą; trzy-czwartą profilu w kadr tuż przed moim nosem. Włosy jak zwykle w takim przypadku mają kilka sekund poślizgu. Typowa dramaturgia komiksu. W porównaniu z resztą, twarz wydaje się zaskakująco wyrazista w swym amorficznym pięknie lolitki czy manekina wystawowego, zdolnym udźwignąć ciężar psychicznego make-up każdej tragedii bez szkody dla swego wizerunku. Alchemia popkultury. – Was ist denn, Mensch? – krzyczy wykrzywiając twarz w przedobrzonym grymasie, dźga słowa szpicrutą akcentu berlińskiej echte Hure, wymachując przy tym zawadiacko nunczako reklamówki. – Fuckin’ spinnst du, oder...? Scheisse! – Opuszcza ręce wzdłuż ciała, odrzuca głowę do tyłu, wybucha śmiechem, zatacza się jak pijany pomnik na cokole swoich gigantycznych koturnowych obcasów, w których wygląda odrobinę groteskowo z tą swoją chudością; uciekająca dłużniczka mafii w cementowych butach albo żeński Oskar.


21

Narkokosmos

Wygląda na to, że to krótkie spięcie pomiędzy nami automatycznie uruchomiło standardowy interaktywny panel reklamowy, zupełnie jak na tych futurystycznych filmach. Opowieść skanuje mnie, znajduje ulubioną scenę i rekonfiguruje dyskretnie, bez szkody dla Opowieści włączając mnie w tok narracji. Christiane natomiast przechodzi na tryb profesjonalny. – Znam cię kotku i wiem na co cię stać. Zabawmy się! Wybierz Opowieść. Chcesz Babsi, tej zdziry? Nisko upadła! Gdybyś wiedziała jakim narracyjnym gównem handluje. Kompletne zero klasy, null wyobraźni. Najtańszy stuff, Pierwszy Kop Siedmiolatki i tym podobne badziewie. Siedmiolatki, czujesz to, Mensch? Pierdolona pedofilka. – Pamietasz ten kibel na Kudammie? Tam mnie dostaniesz, razem z moim najlepszym wejściem i co tylko wymyślimy – Christiane wdmuchuje mi do ucha bańki mydlane pokusy, jak etatowa kurwa imaginacji. – Czekaj, czekaj. Wiem, przypominam sobie – kładzie mi palec na ustach, które od tej całej gadki nabrały silikonu, nos też wydaje się w atrofii, dwie kropki i maźnięcie pędzla, istna manga. Oczy są większe niż prawa anatomii przewidują i chyba tylko takie są w stanie unieść ten stutonowy makijaż w stylu cyber-coś-tam, po ramionach pełzną mi kolorowe dredy, nogi oplatają luksusowe kabaretki, a pod stopami czuję platformy i obcasy najlepszych kurewskich boots firmy Venus In Furs. Wygląda na to, że klepsydra mojej gęby naprawdę się odwróciła. – Ty jesteś ta od specjalnych życzeń. Lubisz jak cię trochę potelepie, potrzęsie. Poszukam wobec tego Detlefa i pojedziemy do mojej starej chaty. Co prawda, jako czołowa celebrytka tej krainy naprawdę mieszkam teraz w rezydencji, o tam, na wzgórzach, ale dla klientów i Ich Wysokości Opowieści mogę spać nawet w bramie. Poleżymy, pozdychamy, porzygamy. Ciocia Christiane rozumie takie rzeczy. – Z rozkoszą – mówię – ale nie tym razem. Delikatnym ruchem odsuwam ją od siebie. – Dziś jestem tu... służbowo. Christiane cofa się, zatacza, ale „cementowe” buciki zapewniają jej stopom solidny interfejs z podłożem i nie pozwalają jej odlecieć. – Scheisse! – wrzeszczy, tupie nogą, na ile pozwalają jej na to buty i przewraca oczami. Potem zbliża twarz do mojej i macha mi palcem wskazującym przed nosem, jak metronomem, w pijackim geście rozpiętym

Sid and Nancy 1986, reż. Alex Cox Melodramatyczna, rock’n’rollowa drug-love-story ze świetlistymi taksówkami OD’jeżdżającymi w stronę horyzontu poszatkowanego mozaiką wielkomiejskiego krajobrazu. Fantazje egzaltowanych nastolatek (i co poniektórych czterdziestolatek) rozkodowane i podane na talerzu.

Christiane F. - Wir Kinder vom Bahnhof Zoo (My, dzieci z dworca Zoo) 1981, reż. Uli Edel Rzecz niby o heroinie, ale tak naprawdę o tym, że nawet odpływając można wypłynąć i zarobić. Swoiste potwierdzenie idei warholianizmu. Jedno z tych miejsc w Opowieści, gdzie powierzchnia Lustra jest najcieńsza i najczęściej dochodzi do pęknięcia. Postać z krwi i kości miesza się z idolem.


Magazyn MNB

22 gdzieś między groźbą, niedowierzaniem a pragnieniem przekreślenia całej sytuacji. – Jesteś gliną? Wykonuje obrót dookoła osi na demonstracyjnie ugiętych nogach, poczym bezceremonialnie siada na chodniku, przemieszczając całe ciało względem nieruchomego postumentu konkret-butów, powoli wypuszcza powietrze z płuc. Standardowa uliczna szopka. – Dobra, Chris, będzie tej szopki – mówię. – Chcę pogadać. Ale nie o tym, jak zostałaś ćpunką. Jaja sobie robisz? O tym to już ponoć nawet w szkołach uczą, serio. Chcę mówić o prostytucji wśród Opowieści. O tym, jak Upadłe Historie, takie jak twoja, zakażają ludzi. I o tym, jak dochodzi do tego, że to, co teoretycznie powinno pełnić rolę znaku ostrzegawczego ograniczenia prędkości, każe co poniektórym wcisnąć pedał gazu do oporu. ***

Dogs in space (Psy w kosmosie) 1986, reż. Richard Lowenstein Meganiszowa australijska produkcja, absolutny unikat. Ciągnęliśmy to z netu tyleż namiętnie, co nadaremnie. Udało się zassać wszystkiego kilka kilobajtów w parę dni. Łzawa opowiastka o życiu australijskich skłotersów z Davidem Hutchencem w roli głównej i ścieżką dźwiękową INXS. Lukrowana konwencja w stylu „sweet commercial darkness”, naśladująca klimaty znane już z „Sid’n’Nancy” – tym razem rolę zaświatowego transportera pełni ślubna limuzyna. Z jakiegoś powodu te dwa filmy nasuwają nieodparte, natrętne skojarzenia z różową watą cukrową.

Siedzimy na tarasie rezydencji Christiane w Interfejsie i popijamy latte, czekoladę, Martini i wcinamy ciastka z bitą śmietaną. Chris na teraz 47 lat i wygląda jak archetypiczna zachodnioeuropejska podstarzała freakówa z życiorysem. Pomarańczowe lateksowe rurki opinające pupę, czarna skórzana kurteczka, autorska stylizacja na głowie, w pół drogi pomiędzy sypialnią a salonem fryzur alternatywnych, czapeczka z daszkiem a la rasta, piercing i mnóstwo przestrzeni do działania dla Photoshopa. Ale nawet teraz widać, że kiedyś musiała być naprawdę piękną dziewczyną. Najwyraźniej zachowała dawny sentyment do ciężkich butów. Zaciąga się papierosem do samego dna płuc, odchyla głowę do tyłu i manierycznie powoli wydmuchuje dym prawą połową ust. – To nie moja wina. Nie moja, Mensch. Był ze mnie naprawdę kawał niezłej dupy – mówi chrypiąc jak wszystkie te podupadłe warholiańskie gwiazdeczki drugiego i trzeciego planu, drugiej i trzeciej sypialni, jednej nocy, kilku fleszy i piętnastu minut sławy. Widać, że jak wszystkie one nie stroni od alkoholu i innych używek. – Myślę, że to zadecydowało, dodaje. Byłam idealnym surowcem. – Wyciągnęli mnie z jakiejś dziury, zrobili wywiad, nacykali fotek. Potem znaleźli aktorkę, tę, no Brunholtz, czy jak jej tam z tą swoją urodą w stylu wielkie usta-dwie kropki zamiast nosa-wielkie oczy i naciągnęli ją na blejtram mojego wizerunku, zmonopolizowali wyobraźnię widzów jej twarzą łamaną przez moją.


23 – Spójrz na te wszystkie współczesne gotyckie małolaty i pomyśl, o co im chodzi. Ich fantazje używają tego samego pasma transmisyjnego: cierpienie znajdujące swój limit w konkretnej estetyce. Christiane nachyla się do mnie i wydmuchuje mi w twarz sporą dawkę biernej nikotyny. – Rozumiesz, skarbie – pyta, stwierdza i sięga po Martini.

Narkokosmos

Naked Lunch (Nagi lancz) 1991, reż. David Cronenberg Genialny film i jeszcze chyba bardziej porypany niż książka Borroughsa. W rolach głównych: Bill Lee, dwie maszyny do pisania i proszek na karaluchy. Opowieść o tym jak w jednym filmie można dwa razy zastrzelić własną żonę i wcale się z tym nie identyfikować.

– Cała nasza zachodnia kultura na tym jedzie, w ten czy inny sposób – odchyla się do tyłu i znów zaciąga dymem. – Czego pragną te dzieciaki? Być męczennikami, ale nie cierpieć. Być na głodzie, ale tak, żeby nie ciekło z nosa. Być spragnionym, ale nie pragnąć. Chcą etykietki, medalu, pustego rzeczownika albo przymiotnika w funkcji rzeczownika, nie uprawomocnionego czasownikiem. Nasza kultura jest kulturą rzeczowników. Kulturą domknięcia, a nie procesu. Jak dajmy na to, kultura wschodu. Chcą umierać w pełnym makijażu, który celowo rozmazują. – Ich rodzice robią to samo. Najchętniej weszliby do telewizora w sam środek jakiegoś cholernego Czasu Apokalipsy czy innej jatki. Problem w tym, że tego po prostu nie da się zrobić. Nawet tutaj. Znowu macha mi przed nosem palcem, jest już nieźle podchmielona. – A zatem to wina odbiorców, że rozkodowują i tak już patologiczne postulaty kultury w tak skrajnie destrukcyjny dla siebie sposob? – pytam. Plask. Plask. Plask. Brawo, brawo, brawo. Marion Silver z Requiem dla snu błyskawicznie dociera do granicy materializacji, zupełnie jakby ktoś zainstalował w pułapce na duchy jej ulubiony smakołyk. Klaszcze w dłonie w tym starym geście pod tytułem „wszystko słyszałam, bardzo ładnie, ale teraz koniec zabawy i zrobimy to po mojemu”. Uśmiecha się profesjonalnie, rozsiada i zajmuje sobą całą przestrzeń, a przynajmniej tą jej warstwę, w obrębie której toczy się debata. Zupełnie jak Monika Olejnik. Harry, którego ze sobą przyprowadziła przynależy do sfery jej urody, jakby stanowił jej przedłużenie. Cokolwiek by nie mówić, pasuje jej do nazwiska. Silver i Goldfarb. W powieści nazywała się Kleinmetz, czy jakoś tak. Ale Aronofsky bardzo się postarał, aby wszystkie elementy układanki idealnie do siebie pasowały. – Zdaje się, że zjawiam się we właściwym momencie – cedzi protekcjonalnie Marion Silver aka Kleinmetz, bo jeszcze moment, a dojdzie tu do jakiegoś

Drugstore Cowboy (Narkotykowy kowboj) 1989, reż. Gus Van Sant Gusa Van Santa narkotyki bez dydaktyki, za to z Burroughsem wizytującym film w unikatowej roli emerytowanego księdza na metadonie. Prawdziwy rarytas. Przypomina o zapomnianych już dzisiaj sposobach robienia zakupów w aptekach.


Magazyn MNB

24 linczu. Rozgląda się wyzywająco, wgryza spojrzeniem w twarze. – Harry, daj mi szluga. Szluga, mówiłam, po cholerę mi cała paczka. Marion wykonuje o wiele więcej ruchów, niż, jak się wydaje, wymaga tego wydobycie papierosa, odwraca kolejność, trzymając za koniec szluga kołysze paczką wahadłowym ruchem, tak, że ten wysuwa się coraz bardziej, raczej otrzepuje go z paczki niż z niej wyjmuje. W końcu dostaje swoje, a prawo grawitacji swoje: pudełko ląduje na stole, a papierosy rozsypują się jak bierki. – No przypal – pochyla się do Harry’ego i wreszcie srebrny dym graweruje jej kobaltowo-szafirowe paznokcie, woła ją po nazwisku. Silver and Gold. – Cześć, Marion, cześć Harry, jak to miło, że wpadliście – Christiane nawet nie próbuje przykryć kipiącego sarkazmu pokrywką. – Zawsze to dobrze wiedzieć, co tam u konkurencji. – Mensch – zwraca się do mnie, poznaj drugą w kolejności Upadłą Opowieść – potentatkę tej krainy, reprezentowaną przez Marion i Harry’ego. – Proszę państwa – chichocze porządnie już napruta – and the Oskar goes to... Requiem dla snu! Marion przygląda się Christiane z niemal radioaktywną luminescencyjną intensywnością, wwierca się weń ze starannie wystylizowanym psychiatrycznym zatroskaniem przeżenionym gliniarskim krytycyzmem i wrogością nawleczonymi na blejtram tłumionego rozbawienia. Zupełnie jakby obserwowała jakieś wyjątkowo interesujące zjawisko przyrodnicze.

Rush (W matni) 1991, reż. Lili Fini Zanuck Ach jakże dramatyczne perypetie pary gliniarzy-agentów narkotykowych, którzy zapragnęli się uwiarygodnić w swych działaniach pod przykrywką. Puenta w stylu don’t play with me, ‘cos you play with fire. Przetłumaczone jako „Gorączka”, „W matni” i „Kop”. Do wyboru i do koloru. Pod względem warsztatowym klisza zdarta z „Panic”. Lata 70-te, Nowy Jork i skórzane płaszcze wcięte w pasie.

– Daj spokój, Chris – mówi wreszcie z godnością – jesteś pijana. I to ty jesteś moją kon-Hure-ncją, a nie odwrotnie. – Choć istotnie, trzeba przyznać, że masz kurewskie powodzenie. Czemu po prawdzie doprawdy trudno się dziwić bo, na Boga – Marion wystrzela w górę jak gorejący krzak w swojej zamaszystej gestykulacji żydowskiej dziewczyny – ta twoja opowieść to prawdziwe porno dla umysłów. Nic dziwnego, że cały nakład schodzi na pniu, a ci kretyni jeszcze domagają sie dodruku. – Posłuchaj mnie, Chris – ciągnie dalej – twoja Opowieść została skonstruowana według wszelkich standardów klasycznego brukowca, a to oznacza, że jest intencjonalnie skurwiona i adresowana do najniższych instynktów. Model działania brukowej opowieści eksploatuje stary sprawdzony schemat, o którym byłaś uprzejma wspomnieć, choć w nieco innym kontekście. Piękna i Bestia, taaaa. Wykorzystuje taktykę zaskoczenia i kontrastu: zrywa się zasłonę jednym gwałtownym ruchem, by następnie obnażyć i zderzyć ze sobą milion ton ohydy i biedną nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności uwikłaną weń Sierotkę Perełkę.


25

Narkokosmos

– W zasadzie trudno oczekiwać, że ludzie zareagują w zdrowy sposób. Głównym choć niepisanym powodem popularności szmatławcow jest perwersyjne utożsamienie. Do cholery, kartel narkotykowy powinien płacić jakiś trybut tym, co cię wylansowali, mam rację, Harry, bejbe? – Taest – odpowiada Harry. *** – Nasza historia to całkiem inna bajka – Marion głaszcze Harry’ego po dłoni i bierze od niego jointa – Aronofsky to artysta, nie stręczyciel Opowieści, i jako taki znajduje się poza zasięgiem wulgarnie spolaryzowanej oceny moralnej. Jego film jest cudownie harmonijny, kiedy o nim myślę mam przed oczyma doskonale naoliwiony mechanizm, coś w rodzaju... płynnej ruchomej mandali, nad którą unosi się mgiełka; delikatny liryczny opar. Zbyt wyrafinowany, aby można go było nazwać dydaktycznym, niesie jednak ze sobą pewne konkretne przesłanie dotyczące... sposobu obchodzenia się przez człowieka z rzeczywistością i samym sobą. – No wiecie, ta żydowska obsesja badania granic ludzkich uprawnień. To przesłanie jest cholernie wyraźne w teorii, a jednak gdy przychodzi co do czego, coś jakby mowa ciała filmu kompletnie niweczy pierwotny zamysł. – Być może się mylę, ale nadmiar wyrafinowania nie działa korzystnie na naszą zdolność przyswajania lekcji, przynajmniej tych bardziej surowych. Rozproszenie energii. Sprzeczne sygnały, dysonans poznawczy. Credo deprywacji i ascezy, choćby nie wiadomo jak słusznej nie wybrzmi właściwie na greckim sympozjonie ani nawet w renesansowej katedrze... – Ależ oczywiście, że Harry z ropiejącą dziurą w żyle jest na swój sposób piękny. A ściślej mówiąc, stanowi bardzo istotny element estetyki, w tym przypadku antyestetyki, tak czy inaczej czegoś, co zmonopolizowało ekspresję tej opowieści. – Kilka epizodów dalej mamy doskonały przykład, jak kumulacja tragedii, przekroczenie punktu krytycznego w zakresie natężenia okropieństwa czyli ilości, prowadzi do zmian w zakresie jakości. Jednostka grozy działa zgodnie z instrukcją, ze swoim przyrodzonym „wektorem” wywołując w nas adekwatne do sytuacji uczucia: lęk, czasami odrazę, unikanie. Chyba, że od początku konsekwentnie zniewala nas wspomniana wcześniej estetyka.

Pulp Fiction 1994, reż. Quentin Tarantino Uma Thurman dowiaduje się czym różni się dobra heroina od koksu. Gdyby Tarantino nie kazał swoim aktorom wstrzykiwać w jej serce adrenaliny, a zamiast tego podać jej narkan lub ją reanimować – niechybnie zostałby okrzyknięty guru wszystkich działaczy spod znaku redukcji szkód.

The Junky’s Christmas (Święta ćpuna) 1993, reż. Nick Donkin, Melodie McDaniel Proza Burroughsa. Wzruszająca opowieść wigilijna zaadoptowana do bynajmniej nie świątecznych realiów, opowiedziana przy użyciu adekwatnego do okoliczności instrumentarium.


Magazyn MNB

26 – Ta sama groza podniesiona do potęgi ma sporą szansę zapaść się pod własnym ciężarem, przetoczyć w kierunku przeciwnego bieguna doznań. O ile widok Harry’ego wbijającego igłę w swój, hm... naturalny wenflon mieniący się wszystkimi odcieniami gangreny może budzić wstręt, o tyle tenże Harry zwisający za jedną rękę na kajdankach przed Doktorkiem z Texasu, kilka dni dołka dalej zmienia kategorię. Staje się martyrologiczny. Jego cierpienie zyskuje wybitnie epicki wymiar i to w zupełności wystarcza. Marion wypuszcza dym i oddaje jointa Harry’emu. – Taki byłeś cudowny w tej scenie, mój skarbie – mówi patrząc mu w oczy, bierze go za rękę – mój Jezusik kochany! Masz pojęcie, bejbe, ile ludzi rajcuje się tą sceną? – A ja w tym samym czasie na innym planie ssałam tego cholernego czarnego gumowego druta. Tak mi wstyd, Harry. Harry spogląda na nią niepewnie.

Trainspotting 1996, reż. Danny Boyle Film plus książka. Ani jednego, ani drugiego nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać. „Takiego orgazmu nie miałem od meczu z Holandią w 1978”.

– Aleś się zjarała. Jezusik, kurwa! Robiliśmy tyle dubli że myślałem, że naprawdę kurwa stracę tą pieprzoną rękę. Spoglądamy na siebie z Chris i dopada nas głupawka: chichot uchodzi z nas w nieregularnych spazmach, jak z przekłutego balonu, który ktoś rozpaczliwie próbuje załatać. Marion jest już na ziemi z powrotem i próbuje ukryć zażenowanie. *** A przypominacie sobie epizod paniki na zapleczu supermarketu? Ciężarówka z Florydy, pamiętacie? Ta scena jest tak dynamiczna, drapieżna i w specyficzny sposób odrealniona, że może się widzowi zdawać jakimś przećpanym majakiem albo głodową wariacją koszmaru o znikającej obfitości. Tak zajebiście wyrafinowany epizod poniekąd przeczy samemu sobie; przekreśla sam siebie w tym sensie, że dla tak zwanej dydaktyki staje się kompletnie bezużyteczny.

Gridlock’d (Klincz) 1997, reż. Vondie Curtis-Hall Miejska odyseja uzależnionych, tym razem takich, którym przyszło do głowy zerwać z nałogiem na detoksie. Droga przez wszystkie kręgi biurokratycznego piekła.

Z definicji scena jest... no, niespecjalnie piknikowa – dramatyczna, niepokojąca, montaż jak lokomotywa nabiera tempa: para-buch, koła-w ruch, pękają jeden po drugim barometry adrenaliny, mrok się ścina, krąg się zacieśnia, zaciskają się zęby i pięści – ale kto by nie chciał znaleźć się na zapleczu tego sklepu razem z Ty’em i moim


27

Narkokosmos

Harrym, boskim Hefajstionem, Jaredem Leto odchudzonym na potrzeby filmu o piętnaście kilogramów? Ludzie przegryźliby cholerny kineskop, byle tylko zbliżyć się do archetypu. Marion bierze łyk Martini, najwyraźniej zaschło jej w ustach od tej gadki, oblizuje wargi. Harry milczy i robi za archetyp. Aronofsky chyba faktycznie wyciągnął go prosto z gotyckich piwnic zbiorowych wyobrażeń o współczesnym męczenniku, bohaterze romantycznym. Trzeba lojalnie przyznać, że ma facet wyczucie. Harry sam jeden, swoją obecnością położyłby każdą pogadankę antynarkotykową. Wystarczy, żeby stanął w kącie żeńskiej klasy, gdzie nastolatki z czarną koronką na przegubach zamiast bandaża czytają Meyer i czekają na swój osobisty Zmierzch z charyzmatycznym suchotnikiem. – Pamiętasz tą scenę – wypala nagle Marion – kiedy Sid i Nancy jadą metrem po towar? No, w Sid’n’Nancy. Sid jest na głodzie, telepie go niemal jak w Egzorcyście. Wreszcie, kurwa, dragi monopolizują epizod, do ostatniego cholernego piksela. Wreszcie nie musimy się zastanawiać, czy koleś jest na skręcie, czy może złapał katar sienny. U nosa wisi mu nawet idealnie okrągła nadmuchana bańka mydlana śluzu, co – szczerze powiedziawszy – niweczy efekt śmiertelnej serialowej powagi. Zawsze w tym momencie dostaję głupawki, bo w życiu nie widziałam nikogo, kto potrafiłby puszczać nosem bańki z kataru. Wkurwia mnie to, szczerze powiedziawszy. Nie lubię takich niespodzianek, wjazdów nie w tempo, kiedy się już nastroję na nokturnowo i… koturnowo. – Tak czy inaczej, z bąbelkami czy bez historyjka wymiata. Żadnych artystycznych niedopowiedzeń i dyskretnych sugestii, pieprzonych dwuznaczności. Żeby rozwiać ewentualne wątpliwości do końca biedny Sid chlipie, że, cytuję, „go, kurwa, wszystko napierdala”. Słynne ćpuńskie „wszystko”, co nie? Nancy go obejmuje, próbuje uspokajać. A w następnym ujęciu w malowniczy sposób wywleka rzygającego z otchłani metra, by w końcu pomóc mu dowlec się na miejsce rozdania.W przeciwnym razie upadłby dokładnie tam gdzie stoi i bez wątpienia skonał w potwornych męczarniach, prawda? A między oknem a parterem kursuje na sznureczku, tam i z powrotem zardzewiała puszeczka z nabazgranym „thank you”. – I co? Mamy tu rodzaj ekspresji rodem z serialu: reżyser podaje nam bohaterów jako danie gotowe i podpowiada, jak mają nam smakować, cierpienie przepełnia czarę okropnego kiczowatego patosu apelując do naszych najniższych „portów USB”, komiksowe uproszczenie, a równocześnie przerysowanie postaci ułatwia konsumpcję. Tak jak keczup pozwala zjeść hamburgera, a charakterystyczny, typowy dla produkcji niskobudżetowych „skrót przez tło” daje specyficzny efekt zmniejszenia skali i serialowej przytulności typu Na Wspólnej: Nowy Jork staje przydomowym ogródkiem; podwórkiem; sumą swoich najbardziej

Fear and Loathing in Las Vegas (Las Vegas Parano) 1998, reż. Terry Gilliam Podróż Raula Duke’a i Dr Gonzo w samo serce Amerykańskiego Marzenia wyreżyserowana przez jednego z członków grupy Monthy Phyton. Film jest adaptacją demaskatorskiej książki dziennikarza i happenera Huntera S. Thompsona, twórcy reportażu Gonzo, gdzie od wiernego opisu zdarzeń i postaci ważniejszy jest opis wrażeń wywołanych przyjęciem w otoczeniu tych zdarzeń i postaci odpowiedniej dawki psychoaktywnych środków. Thomspon zaczął od reportaży sportowych, ale szybko stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych i wpływowych dziennikarzy politycznych, poruszających problemy definiujące ówczesną Amerykę. Życie zakończył strzelając sobie w łeb. Terry Gilliam zdołał stworzyć film, w którym daje się to poczuć. Nie znam zbyt wielu konsumentów narkotyków, którzy nie byliby skłonny oglądać tego filmu w nieskończoność.


Magazyn MNB

28 stereotypowych atrybutów i wyobrażeń: metra, żółtych taksówek, niby szemranych, ale w gruncie rzeczy przyjaznych klientowi punktów dystrybucji narkotyków i tak dalej. – Jakby rzecz działa się w przestrzeni dwóch, góra trzech przecznic. Odwrotnie niż u nas, prawda? – Ta historia i jeszcze kilka innych to zwykły mózgojeb. Prosta technologia z taśmy, która leci przez łeb jak petarda i ostro czesze, co akurat nie jest niczym szczególnym. Mała rzecz a czesze, co nie? – Co mnie jednakże naprawdę intryguje – Marion poprawia się na krześle i zapala szluga – to kompromitująca wspólnota doznań z innymi o wiele bardziej ambitnymi dziełami. Jakby już sama obecność narkotyków w Opowieści w jakiś sposób ograniczała sposób odbioru dzieła. I to w taki sposób, że staje się ono Zaraźliwe niezależnie od intencji i poziomu. ***

Broken Vessels (Ostra jazda) 1998, reż. Scott Ziehl Dwóch ćpających sanitariuszy kursuje od zapaści do postrzału, od postrzału do strzału. Tu wykopią nadmiar towaru z receptorów jakiegoś amatora, tam osobiście się nim raczą, tu postawią kogoś do pionu, tam sami zaliczą glebę.

– Z drugiej strony pomyśl o A Scanner Darkly... – Sid’n’Nancy to historia z gruntu komiksowa, tyle, że zaangażowali żywych aktorów, zamiast ich narysować. Może wyszło im taniej. – Z kolei A Scanner Darkly to obraz wtórnie s-ko-miksowany. Technicznie i metaforycznie. Bohaterowie są optycznie nieuchwytni, permanentnie w fazie o krok od przekroczenia narzuconej im formuły, obraz droczy się z widzem, kiedy próbujesz go przyszpilić i unieruchomić; zamknąć w jednej konkretnej konwencji. – LA... to LA. Totalne. Absolutne. Wspólny mianownik; dekoracja wyciągnięta z rekwizytorni zbiorowej wyobraźni. Nawet jeśli nigdy nie byłeś w LA, nie potrzebujesz GPSa, żeby dowiedzieć się, dokąd zawiał cię ten gorący wiatr.

Human Traffic 1999, reż. Justin Kerrigan Kultura klubowa i ectasy sportretowane na przykładzie paczki przyjaciół i ich codziennych problemów. Jeden z pierwszych i chyba najlepszy film poświęcony wyspiarskiemu clubbingowi lat 90-tych. Prosty, bezpretensjonalny, ale zadziwiająco trafny.

– A Scanner Darkly jest powściągliwy. Żadnych strzykawek, żadnych uronionych po drodze tandetnych efektów specjalnych, tylko precyzyjnie i systematycznie nadbudowywana atmosfera niepokoju i nasilającego się poczucia osaczenia. Zmierzająca prosto do surowej puenty: narkomanów uprawia się na równi z surowcem do produkcji narkotyków – w chwili inicjacji umierają dla samych siebie i świata, rodząc się dla pasożytniczego cyklu,


29

Narkokosmos

stają się ogniwem narkotykowej antyutopii: całkowicie samowystarczalnego perpetuum mobile, zoptymalizowanego do granic możliwości zamkniętego obiegu pozyskiwania energii i sprawowania kontroli. – Ścięgna w korzenie, żyły w łodygi, oczy w błękitne kwiatki. Zero strat. Totalny recycling. Wypaleni metadonowcy albo neofici zatrudnieni przy produkcji heroiny, pomyśl tylko. Nie dziwię się, że nikt nie pragnie utożsamiać się z bohaterem. Kto chciałby myśleć o sobie jak o nawozie? *** – Wiesz, Marion – mówię – kiedy narkotyk rozrasta się do rozmiarów ciężkiego problemu filozoficzno-społecznego zamiast zabawy w celne oko i dobrą żyłę, filmy robią się bardziej higieniczne. Zawsze to łatwiej udawać, że chodzi tylko o to, co na pierwszym planie, co nie? Poharatane łapy, ropnie i odrobina kataru na końcu nosa nie są ostatecznie najgorszą możliwą opcją, ponieważ uzależnieniowa opowieść pełna jest demonów po stokroć potworniejszych. Igły i najeżona gadka nigdy nie sięgną maszynowni Matrixa, która jest z pewnością ostatnim miejscem, gdzie zapuściłby się z własnej woli amator tanich dreszczy. Zewnętrzne, najbardziej wulgarne, krzykliwe, płytkie i stereotypowe obrazy związane z uzależnieniem zawsze będą sprzedawać się najlepiej. – Zwłaszcza, jeśli nikt nie zada sobie trudu prześledzenia drogi od tej, było-nie było, atrakcyjnej fasady, do kuchni, gdzie się wszystko pichci. – Może to zatem kwestia, no wiesz, języka, sposobu przekazu czy tam rodzaju użytej ekspresji? – mówię – może zresztą chodzi o coś jeszcze. Na przykład o bańkę na końcu nosa, jak czerwony nos klauna, heh? Skoro jedna niezaplanowana bańka smarków rozśmieszając cię potrafiła narobić tyle zamieszania, że prawie położyła dla ciebie tę historię, pomyśl, czego może dokonać petarda z poczucia humoru, po którą trzeba nurkować na rafach kibla. – Trainspotting, myślisz? – rzuca Marion nonszalancko, szybkim, przesadnie kanciastym ruchem lalki przytyka dwa palce do warg robiąc wąsik Hitlera, wkłada papierosa do ust jak smoczek i ssie dym, a jej policzki niemal się sklejają. – Chociażby – ciągnę nawijając pukiel włosów na palec. Chociażby. – Ogromna popularność, a mimo to nie słyszałam o zbyt wielu Zakażeniach. ***

Requiem for a Dream (Requiem dla snu) 2000, reż. Darren Aronafsky Sfilmowana powieść Huberta Selby’ego Juniora. Dla wielu Number One na tej liście. Drapieżność i dosadność przekazu w przedziwny sposób koegzystuje z subtelną nutą romantyzmu i odrealnienia. Film, który każdego przyzywa „po imieniu”, dostosowując częstotliwość dyskursu do oczekiwań i możliwości intelektualnych widza. Kolejna wysoce mitogenna narracja, która na You Tube żyje życiem niekontrolowanym, zwielokrotnionym przez rzesze fanów. Jednak tendencja do wymykania się spod kontroli i mutowania nie jest wadą. To elitarny przywilej, wyróżnik arcydzieła.


Magazyn MNB

30 Traffic 2000, reż. Steven Soderbergh Walczymy z wami i potrzebujemy was. Robert Wakefield walczy z kartelami, a tymczasem jego córka uzależnia się od narkotyków. Dzisiaj wiemy, że powstanie filmu zbiegło się początkiem prawdziwej wojny narkotykowej w Meksyku. Kartele są silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, a Meksyk stoi w obliczu politycznej i społecznej katastrofy.

I nic nie wiem, jakoby Mark Renton zamierzał się budować w tej dzielnicy. Być może, jeśli używa się szokującej retoryki, na przykład, hm... rozregulowanych funkcji fizjologicznych i innych wątków wstrząsowych w kreatywny a przede wszystkim humorystyczny sposób, gaśnie hipnotyzująca moc romantycznotragicznego bieguna, a uwolniona energia pozwala obcować z Opowieścią w mniej rygorystyczny, bardziej urozmaicony i bezpieczny sposób. Zalety śmiechu jako sposobu istnienia doceniano już w starożytności, i jakkolwiek obłąkany bibliotekarz Jorge z Imienia Róży Umberto Eco uznaje śmiech za diabelski podmuch, to jednak zawsze trzeba się zastanowić o jakiej ustalonej wartości „diabelstwa” mówimy. Cóż, reakcja widza na filmowe narkotykowe Opowieści plasuje się zazwyczaj gdzieś pomiędzy trzema biegunami: tragedii, patosu plus/lub sensacji, komedii/humoru w stylu noir/surrealizmu lub wręcz odwrotnie: surowego realizmu. Naturalnie rzadko kiedy spotyka się... typ czysty. [Opowieści skonstruowane są jak... perfumy w filmie Kolskiego Jasminum. Zgodnie z ideogramem. Nuta Podstawy; osnowa: to, o czym mówi historia, Nuta Głowy czyli refleksja i Nuta Serca; Wszystko Co Najważniejsze; to, co zostaje, wnika w pory duszy, jest jak melodia-trop ze snu, Ścieżka Śpiewu, którą rozpoznasz na końcu świata. Niektórym Opowieściom wyraźnie brakuje Nuty Serca, a Nuta Głowy, cóż, polega głównie na tym, że idzie do głowy, niewiele więcej. Trzeba przyznać, Marion, że twoje Requiem..., niezależnie od skutków ubocznych ma... serce jak dzwon. To cholernie dobra Opowieść. Taaaa... ]

Blow 2001, reż. Ted Demme Zamaszysty film quasi-biograficzny. Pierwowzorem dla postaci granej przez Johnny Depp’a jest George Jung, hippis z Bostonu, który zaczynał od przerzucania samolotem konopi z Meksyku do Stanów. Potem zajął się bardziej intratnym biznesem, jakim jest kokaina. Skończył dość paskudnie. W więzieniu.

Realizm nie jest złą opcją, jeśli chodzi o higienę informacji i profilaktykę Zakażeń, choć w oczywisty sposób wachlarz narcystycznych doznań jest tu raczej ubogi. Kto chciałby się utożsamiać z bohaterami serialu The Corner? Twarze bohaterów nie są tam ucharakteryzowane bólem od Lancome’a czy Margaret Astor. Są nim równomiernie przyprószone. Ćpuński znój wżera się weń powoli modulując rysy twarzy; tworząc makijaż permanentny, brzydką zawiesinę wrośniętą w cerę, ubranie, w duszę jak szary pył u mieszkańców górniczych regionów świata. Brak tu jakiejkolwiek dramaturgii, napięcia, a jedyny „event” to uporczywie powracająca potrzeba, której zaspokajanie już dawno utraciło swój ekscytujący walor. Jakby na obiektyw założono filtr egzystencjalnej nudy, daremnej cykliczności i mdłości.


31

Narkokosmos

Bohaterowie nie staczają się po równi pochyłej, nie spadają na łeb, na szyję, nie czepiają się wypustek iluzji, wreszcie nie odkrywają gorzko-słodkiego smaku wczesnej fazy upadku; ulgi, jaką niesie wywieszenie po raz pierwszy białej flagi i przybicie piątki z porażką. Reżyser ujmuje ich w fatalnej dla dramaturgii fazie long-years-after: stabilizacji i wyciszenia tragedii, kiedy to podłączeni do swych minimalistycznych potrzeb funkcjonują bez szemrania w rytmie swych żałośnie prozaicznych obsesji. W zasadzie nawet pojęcie „obsesja” jest w tym przypadku pewnym nadużyciem, ponieważ, z jakiegoś powodu w potocznym rozumieniu uchodzi za mocny akord; mroczny artefakt zakotwiczony mackami gdzieś za kotarą, w darkroomie umysłu, a przecież wszelka intensywność i tajemnica nie pasują do tego wypranego krajobrazu, gdzie wszystko widoczne jest gołym okiem, podane jak na patelni. Albo na łyżce. – Jestem na haju, byłem na haju, będę na haju. – Byłeś kurwa na haju, a ja nie byłam na haju. Jak mogłeś?! – A zatem powiadam ci, że będę na haju, a ty nie będziesz na haju. Haj jest tutaj jałowym ochłapem nanizanym na trójząb czasu. Ktoś zwrócił mi uwagę, że dialogi w tym filmie to niewiele więcej, niż niekończące się powtórki z deklinacji. Istotnie, bohaterowie porozumiewają się ze sobą precyzyjnym jak równanie językiem najprostszych potrzeb. Język jest miarą degradacji ponieważ traci swe bogactwo i abstrakcyjną wieloznaczność w sposób wprost proporcjonalny do stopnia zaawansowania choroby. W ten sposób staje się na powrót niskokalorycznym językiem małpim, przeznaczonym do rozmowy o bananach: dobry towar na rogu, słodkie banany na tej palmie. *** Obawiam się, że powracam z tej wyprawy z pustym plecakiem, w którym nie ma żadnej genialnej puenty, a tylko kilka pustych ampułek po zużytych Opowieściach. Mam też prawdopodobnie cały bagażnik nikomu niepotrzebnych produktów ubocznych tej podróży. Pewnie zostanę oskarżona o sprzeniewierzenie środków przeznaczonych na badania, ale jak każdy narkoman nie mogłam oprzeć się pokusie, aby nie potraktować tej odpowiedzialnej misji jako kolejnej okazji, aby dać sobie trochę po neuronach. Dodatkowo moja metodologia zbierania dowodów pozostawia sporo do życzenia, pod względem etycznym i zawodowym. Szkoda tylko, że nie stoi przy mnie żaden Doktor Gonzo. A może stoi? Ćpanie, Amerykańskie Marzenie, Opowieści o Ćpaniu – to wszystko towar, który mocno kopie. Naturalnie, możemy zawsze próbować poddać te rzeczy reglamentacji, podzielić na soft, który utrzymuje przyzwoity artystyczny

Spun 2002, reż. Jonas Akerlund Metamfetamina na amerykańskiej prowincji. Młodzi ludzie z biednych dzielnic w poszukiwaniu ukojenia za pomocą maksymalnego pobudzenia, w kraju, gdzie najbardziej naćpana jest Policja. A na deser Mickey Rouke w naturze, bez charakteryzacji, czyli chodząca antyreklama mety.


Magazyn MNB

32 dystans i hard, który owija się wokół twojego mózgu jak trujący bluszcz, szukając przedłużenia dla swej egzystencji. Możemy nawet opracować jakąś kilkupunktową skalę ryzyka dla całych filmów, albo nawet poszczególnych epizodów. Po przekroczeniu ustawowej granicy mechanizm autocenzury samoistnie uruchamiałby toksyczny alarm. Kino powstało jako cięta, technologiczna riposta, nowa błyskotliwa odpowiedź na odwieczny głód mitu. Wcześniej były opowieści przyogniskowe w surowym formacie 3D, z bezimienną grozą czającą się poza magicznym kręgiem światła. Granica pomiędzy słuchaczem a narracją była krucha i wątła. Były też rytuały i, na Boga, nikt nie może powiedzieć, że po kilku łykach wywaru, paru okrążeniach fajki nie były one interaktywne, o nie. W teatrze i wczesnym kinie kobiety mdlały, rozbijając się o niewidzialną granicę, tak silny był magnetyzm ciągnący je na „na drugą stronę”, ku utożsamieniu z upragnioną bohaterką, ku spotkaniu z amantem idealnym, jak w Purpurowej Róży z Kairu.

Maria Full of Grace (Maria łaski pełna) 2004, reż. Joshua Marston Podróż młodej Kolumbijki z Bogoty do Nowego Jorku z kokainą w żołądku. Wszyscy wiedzą, co dziewczyna ma w sobie, ale ta jest w ciąży i DEA nie może jej prześwietlić. Więc gliniarze mają na nią oko i czekają, aż „muł” wyrzuci z siebie towar i pojawią się ci, którzy mają go odebrać. Jedni i drudzy obejdą się smakiem. Film oparty na tysiącu prawdziwych historii.

Prawda jest taka, że kino nie powstało, aby nas umoralniać. Wyrafinowane doznania artystyczne odcinające się od jakichkolwiek utożsamień, dydaktyka, rozwidlenia na chłodne off ’y i komercyjne kasowe achy i takie tam, to stosunkowo młode pomysły. Kino jest jak dziwka, która się dorobiła, zmieniła dizajn, kupiła dom w szanowanej dzielnicy i tytuł szlachecki, opłaciła kurs savoir-vivre’u, ale pomimo to, w jej obecności faceci wciąż robią się rozkojarzeni i nerwowi. Filmy mają uwodzenie wpisane w swoje celuloidowe DNA, podobnie jak Zakażanie i tendencję do prokurowania toksycznych zbliżeń. To – można powiedzieć – mroczna strona ich dziedzictwa; pamiątka z czasów, kiedy narracje dysponowały władzą absolutną tworzenia i niszczenia światów i nie podlegały niczyjej jurysdykcji. Naturalnie, zawsze możemy sporządzić listę pozycji bezpiecznych; rodzaj prewencyjnej ściągawki, takiej, jakie rozdaje się w dyskotekach, aby zmniejszyć ryzyko związane z przygodnym seksem: Jeżeli już musisz ćpać celuloidowe gówno, wybieraj z katalogu 24 Hour Party People filmy o możliwie najniższym potencjale 2002, reż. Michael Winterbottom uzależniającym. I tak dalej.

Pełen metafor i symboli film o muzycznym fenomenie Madchester i jego głównym napędowym - Tony Wilsonie. Narodziny muzyki klubowej, punk rock, Joy Division - wszystko za sprawą jednego reportera, który ponad pieniądze postawił prawdę i… narkotyki. Przeszedł do historii, także narkotyków, ale umarł w biedzie. Doskonała rola Steve Coogana.

Rzecz w tym, że idąc tym tropem musielibyśmy wprowadzić embargo na wszystkie docierające do nas treści, jako że żyjemy w totalnie zainfekowanym środowisku, gdzie higiena informacji jest pobożnożyczeniową fikcją, zupełnie tak samo jak świat bez narkotyków, czy świat bez cholernego M jak miłość.


33 Może i Opowieści mają w sobie coś z femme fatale, metresy czy kurwy. Ale kim byłaby dziwka bez swojego klienta? Zbłąkanym duchem bez egzorcysty, tortem bez smakosza, biało-białymi szachami, czarno-czarnym tao.

Narkokosmos

Skazany na bluesa 2005, reż. Jan Kidawa-Błoński Smutny film o Riedlu i do bólu moralizatorski. Świetna rola Tomasza Kota, który uczył się zwisów od najlepszych. Na krakowskim bajzlu.

Widz rozkodowuje jej sens według swojego osobistego klucza. A Ona, jak każda dziwka, zgrywa Enigmę, a jest co najwyżej szafą grającą: Tylko dla ciebie śpiewam, tylko ty potrafisz do mnie dotrzeć, tylko ty mnie czytasz, przed innymi udaję. W rzeczywistości każdy, kto ją otworzy, zobaczy i usłyszy dokładnie to, czego pragnie, swój ulubiony szlagier, ponieważ opowieść, dziwka, wieszczka i maszyna grająca na monety to jedno i to samo. Myślisz, ze wreszcie znalazłeś bratnią duszę, równie popieprzoną jak ty, a ona tylko podsuwa ci lusterko. Masz, przeczytaj sam siebie. Wykłamuje ci w twarz twoją własną prawdę, gra na tobie. Harry ze zgangrenowaną ręką wcale nie jest obiektywnie piękny, to tylko obraz-wytrych pasujący do twojego wstydliwego sadomasochistycznego sekretu. Wysłany przez Opowieść sygnał jest zasadniczo neutralny, nieskończenie wieloznaczny, a zarazem pozbawiony mocy sprawczej, dopóki nie zostanie przełamany przez umysł widza. Aby otrzymać klucz do swoich fantasmagorii, rodzaj zwrotnego sygnału, linku jaki przychodzi na twoją pocztę odbiorca musi najpierw zobaczyć Opowieść przez pryzmat swoich osobistych soczewek. Musi się doń zalogować używając swoich prywatnych intymnych narzędzi. Pomiędzy Opowieścią a Odbiorcą istnieje specyficzny rodzaj chemii; migotliwego dialogu, który w rzeczywistości jest partią śpiewaną unisono; takiego, jaki przydarza się ustawionym naprzeciwko siebie lustrom. Czy jednak da się zobaczyć coś, czego w ogóle nie ma? Może ręka Harry’ego jest skonstruowana tak, aby wysyłać skrajnie sprzeczne sygnały, a pomiędzy nimi nieograniczoną ilość tych pośrednich? Kto wie czy pozorna pustka lustra nie jest sposobem, w jaki manifestuje się nieskończoność interpretacji, nieznająca granic rozrzutność? W widzu znajduje swoje uzasadnienie, dopełnienie, przedłużenie swojego życia. Opowieść miesza swój materiał genetyczny z DNA widza. Składa w jego umyśle larwy i w ten sposób ostatecznie zrywa wszelką więź z reżyserem i jego ideą, rozpoczynając nową, autonomiczną egzystencję. Powstała tym sposobem progenitura dysponuje naturą w znacznej mierze nieprzewidywalną, zmutowaną i nierzadko pasożytniczą. Jak te filmiki na You Tube. Ale to ty zaprosiłeś ją do tańca, pamiętasz?

A Scanner Darkly (Przez ciemne zwierciadło) 2006, reż. Richard Linklater Ekranizacja książki Filipa Dicka pod tym samym tytułem. Supernarkotyki i superagenci. Schizofreniczna postać głównego bohatera pokazuje, jak płynna jest narkobarykada. Kto kogo ściga i kto produkuje substancję D? Film nakręcony techniką animacji rotoskopowej, polegającej na obrysowaniach konturów sfilmowanych postaci.


Magazyn MNB

34 Historie uwielbiają, kiedy poświęca się im sporo uwagi. Lubią kiedy piecze się je na wolnym ogniu z najwyższym trudem hamowanej pasji, zostawia do ostygnięcia i odchodzi, by wrócić, międli na języku i skanuje powoli jak nadziewaną czekoladkę, aż słodka powłoka zacznie broczyć i szczękościsku nie da się już powstrzymać. Spekulacje i rozmyślania na ich temat działają nań jak pieszczota, wilgotne ciepło komory lęgowej – wówczas pączkują, kwitną, pylą, rodzą, sieją, obrastają w nowy sens. Nawet najuczciwsza Opowieść może stopnieć, jak Lula z filmu Dzikość serca, jeśli trafi w ręce szaleńca: gdy przelotem odwiedzi ją jakiś Bobby Peru, który wsadzi jej w majtki swoje brudne łapy onanisty, oczywistego impotenta i psychola. Będzie klikał i klikał tym swoim paluchem, biorąc najwulgarniejszy i najprostszy z akordów, a ona będzie odskakiwać wolniej i wolniej, aż wreszcie pieprzony świr wydrze jej z gardła swoje upragnione fuck me. Filmy, a zwłaszcza te o narkotykach, są jak kobiety, a kobiety są jak makaron: straight, til gettin’ wet. Podobnie zresztą jak ich Adresaci.

American Gangster (Amerykański gangster) 2007, reż. Ridley Scott Film z kategorii wojennych. Dwie wojny: jedna w Wietnamie, druga na ulicach Harlemu. Łączy je z sobą heroina podróżująca z Azji do Stanów w workach ze zwłokami amerykańskich żołnierzy. Film to także kolejny dowód na niezwykłą przedsiębiorczość Amerykanów.

Być może zatem kwestia grzechu, jakim obciążona jest współczesna kultura masowa sprowadza się do pytania: czy to Opowieść jest dziwką, czy może Odbiorca jest psycholem? Dylemat ten wydaje się zmodernizowaną lub raczej po-postmodernistyczną wariacją daremnego jajo-kurzego dyskursu. Rozglądam się dookoła. Christiane już dawno wyprztykała się ze swego wątłego istnienia, ulotniła się w oparach dyskusji i alkoholu. Ostatecznie w tym tekście zaistniała tylko jako figura retoryczna, czy coś w tym stylu, mocą różnicy potencjałów pomiędzy wyznaczoną jej rolą a zewnętrzem. Zniknęła kiedy tylko „zgrała się” z powierzonej sobie roli. Podobnie Marion; ona też wydaje się coraz bardziej... niewyraźna, jak postaci w którymś z filmów Limitless (Jestem bogiem) Woody Allena. Zupełnie, jakby nie była 2011, reż. Neil Burger zdolna unieść, udźwignąć sama siebie, Mało wyszukany dylemat. Jesteś kiedy „intensywność” projekcji spada przeciętniakiem, ale w zasięgu twojej ręki pojawia się narkotyk, któ- poniżej krytycznej wartości. W końcu cały ry sprawi, że będziesz najlepszy we pejzaż odchodzi bez pożegnania, nieludzko, wszystkim, czego się tylko tkniesz. przemieszczając się nie w przestrzeni, Poprawi ci samopoczucie i zniesie ale w istnieniu, jak wyegzorcyzmowany ograniczenia. W przeciwieństwie do wirus, program komputerowy czy po większości narkotyków – nie będzie to tylko subiektywne wyobrażenie. prostu widmo. Nie próbuję go zatrzymać, Masz jednak świadomość, że jeśli zatykając wentyl, którym ulatnia się zeń odstawisz narkotyk – zgaśniesz owo istnienie. Życie się stopniuje. Niech w mgnieniu oka. Czy mimo to nadal idzie. Let it blow... Blow. chcesz spróbować? Mało oryginalne, choć ciekawe widowisko.


35 Wąglik w heroinie: śmiertelne zagrożenie dla użytkowników narkotyku. Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii oraz Krajowe Biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii ostrzega użytkowników heroiny przed możliwością zakażenia wąglikiem.

dowej. Nie jest jasne czy ma to związek z epidemią wąglika wśród iniekcyjnych użytkowników narkotyków w Szkocji bowiem w świetle dostępnych informacji osoba ta nie podróżowała do Szkocji.

Wąglik jest ostrą chorobą zakaźną wywołaną laseczką wąglika bacillus anthracis. Najczęściej występuje ona u zwierząt. W większości krajów uprzemysłowionych wąglik występuje rzadko. Do zakażenia może dochodzić podczas kontaktu z wyrobami pochodzącymi od zakażonych zwierząt lub poprzez wdychanie bakterii ze skażonych produktów odzwierzęcych. Zdarzają się infekcje spowodowane spożyciem niedogotowanego mięsa pochodzącego od zakażonego zwierzęcia. Ryzyko przeniesienia choroby z człowieka na człowieka jest niezwykle niskie.

W roku bieżącym pojawiły się trzy kolejne zakażenia wąglikiem w Niemczech oraz jedno w Danii (w Kopenhadze). Zakażenia są związane najprawdopodobniej ze skażoną partią heroiny. Analizy porównawcze szczepów dotyczące przypadków z 2010 oraz 2012 sugerują to samo źródło zakażenia. Oznacza to, że zakażona heroina ciągle jest obecna na rynku, albo na nowo pojawiła się w Europie.

Jak się okazało zakażenie jest możliwe także poprzez wstrzykiwanie, a nawet wdychanie skażonych wąglikiem narkotyków. Szkocja: Pod koniec 2009 roku potwierdzono przypadki zakażenia wąglikiem w Glasgow, w tym jeden śmiertelny. Na początku 2010 roku potwierdzono już 14-ście przypadków, w tym 7 śmiertelnych. Wszystkie zakażone osoby używały heroiny (w jednym przypadku śmiertelnym stosowanie narkotyku odbywało się poprzez palenie i wdychanie heroiny). Wszystkie te zakażenia miały miejsce w okresie kilku tygodni: pierwszą osobę hospitalizowano 7 grudnia 2009 r., a ostatni przypadek zarejestrowano 6 stycznia roku następnego. Analiza genotypowa wąglika wykazała, że we wszystkich przypadkach do zakażenia doszło z tego samego źródła. Niemcy: Na początku stycznia 2010 roku ogłoszono przypadek zgonu z powodu zakażenia wąglikiem u 42 letniego mężczyzny przyjmującego iniekcyjnie heroinę. Wystąpił u niego obrzęk i opuchlizna nogi po podkolanowej iniekcji. Pomimo terapii antybiotykowej mężczyzna zmarł. Zgon nastąpił wskutek niewydolności wielonarzą-

Mając na względzie drogi dystrybucji heroiny na terenie UE, możliwy staje się kontakt ze skażoną partią heroiny w wielu krajach członkowskich wspólnoty. Do chwili obecnej w Polsce nie odnotowano żadnego przypadku zakażenia wąglikiem wśród osób używających heroiny w iniekcjach. Z uwagi jednak na fakt, że niektóre z zakażeń wystąpiły w kraju sąsiadującym z Polską, nie można wykluczyć, że skażona wąglikiem heroina może pojawić się również w naszym kraju. Objawy zakażenia wąglikiem Okres inkubacji wynosi zwykle od 1 do 7 dni, jednak może wydłużyć się do nawet 2 miesięcy. Wczesne wykrycie wąglika może być trudne, ponieważ objawy początkowe przypominają inne choroby. Wąglik skórny. Najczęściej na rękach, łokciach, głowie i szyi. Zmiana skórna ma zwykle miejscowy charakter. Do tygodnie po kontakcie bakterii ze skórą pojawia się swędząca, nabrzmiała krosta, która przechodzi w liszaj a następnie pęcherz. Towarzyszy temu rozległy obrzęk lub spora opuchlizna, która jest bezbolesna. Pęcherzyk wypełnia się płynem, a następnie po 2-6 dniach

pojawia się klasyczny czarny strup. W przypadku niepodjęcia leczenia zakażenie może dojść do sepsy. Wąglik płucny. Na początku objawy przypominają grypę (gorączka, ból głowy, bóle mięśni i suchy kaszel), po czym po 2-6 dniach rozwija się ciężka niewydolność oddechowa oraz następuje wstrząs toksyczny, który zwykle kończy się zgonem. Wąglik jelitowy. Rozwija się w efekcie strawienia zakażonego mięsa. Jest to poważna choroba, która może być śmiertelna. Występuje w niektórych częściach świata gdzie wartość niespodziewanie zdechłego zwierzęcia przewyższa obawy przed zarażaniem się chorobą. Za każdym razem leczenie należy podjąć jak najszybciej. Jeśli nie zostanie podjęte, śmiertelność w przypadku wąglika skórnego waha się od 5 do 20%, zaś w przypadku wąglika płucnego i jelitowego dochodzi do 85%. Reasumując, szczególnie radzimy zwrócić uwagę na: (1) rozlege obrzęki i zaczerwienienia w miejscach, gdzie dokonywana była iniekcja, (2) gorączkę i bóle głowy, (3) uczucie słabości i trudności z oddychaniem. Pamiętaj, możesz zakazić się wąglikiem bez względu na drogę przyjęcia skażonej heroiny. Nie ma możliwości samemu zidentyfikować czy zneutralizować bakterię wąglika w zakupionej dawce heroiny. Podstawowe wskazówki, ażeby ograniczyć szkody dotyczą: (1) zaprzestania używania heroiny w jakiejkolwiek formie. (2) skorzystania z oferty leczniczej (substytucja, drug-free). (3) uważnego obserwowania niepokojących symptomów i szybkiego zgłoszenia się do lekarza.


Magazyn MNB

36

Wake up! Grzegorz Wodowski

Wojny narkotykowe. Doniesienia z pola walki. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011

C ZYTAJĄC TĘ KSIĄŻKĘ poczujesz się jak Neo, który odkrywa, że istnieje jeszcze jedna rzeczywistość. Oprócz Matrixa, który cię otacza i którym na co dzień jesteś karmiony przez media i polityków – jest jeszcze jeden świat, w którym nie jest tak łatwo powiedzieć narkotykom „nie”. Świat mniej jednoznaczny, wymykający się prostym schematom sloganów profilaktycznych i seriali kryminalnych. Jeśli wybierzesz czerwoną pigułkę i sięgniesz po książkę, zobaczysz go. Zobaczysz narkotyki z innej perspektywy niż ta, do której cię przyzwyczajano w szkole.

Publikację Krytyki Politycznej stanowi zbiór tekstów z różnych stron świata, gdzie toczy się wojna z narkotykami i gdzie jej konsekwencje są najbardziej widoczne. Znajdziesz tu reportaże i wywiady z dziennikarzami, naukowcami i ekspertami zajmującymi się problematyką narkotykową nie tylko dla niej samej, ale w rozmaitych kontekstach społecznych i kulturowych. Ich lektura porwie cię w podróż dookoła świata, więc zapnij pasy Dorotko i pożegnaj się z Kansas!

Ameryka łacińska Swoją podróż rozpoczniesz od Ameryki łacińskiej i wraz z Rubenem Cesarem Fernandesem zobaczysz jak liście koki zamieniają się kokainę. Dowiesz się jak narkobiznes wyjaławia gospodarkę, zobaczysz ludzi mieszkających w fawelach i biednych rolników uprawiających kokę. Żeby ją zniszczyć stosowana jest taktyka spalonej ziemi, w tym przypadku zupełnie nieskuteczna: Zrzucanie napalmu na uprawy należące do mieszkańców Andów jest przestępstwem wobec tych ludzi i całego społeczeństwa. W dodatku nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Nie zmniejsza produkcji – rolnicy po prostu przeprowadzają się w inne miejsca. Niestety, jesteśmy


37

Polecamy książkę

świadkami niekończącej się historii zabijania i palenia, a uprawy jak istniały, tak istnieją. I będą istnieć nadal. Z Charlesem Bowdenem i Molly Molloy odwiedzisz Meksyk, gdzie wojna z narkotykami zbiera najkrwawsze żniwo i, ażeby było ciekawiej, to nie do końca wiadomo, kto jeszcze czerpie z niej zyski. W wojnie z kartelami narkotykowymi meksykańscy żołnierze wydają się być niewrażliwi na kule. Spośród 8 tysięcy zabitych w Meksyku w samym tylko 2009 roku straty armii to 35 osób. Według Reporterów bez Granic od 2000 roku zostało zabitych sześćdziesięciu siedmiu dziennikarzy, a od 2003 roku zginęło kolejnych jedenastu. Meksyk jest obecnie najniebezpieczniejszym miejscem na świecie dla dziennikarzy. I być może najbezpieczniejszym dla żołnierzy. Z Arturem Domosławskim będziesz zastanawiał się z nad tym, dlaczego zmiana polityki narkotykowej jest taka trudna: Przez dekady rozpętano taką propagandę przeciwko narkotykom jako złu absolutnemu, że większość ludzi myśli wedle szablonów. Innymi słowy – nie ma społecznego przyzwolenia na legalizację. Dlatego urzędujący politycy lub ci, którzy ubiegają się o mandat, nie mają odwagi poprzeć choćby dekryminalizacji narkotyków.

Zaraz potem z Tomem Kramerem wybierzesz się do Azji i odwiedzisz Złoty Trójkąt, podupadający rejon produkcji opium. Kiedyś produkowana tu heroina zalewała zachodni świat, dzisiaj zalewa lokalne, azjatyckie rynki. Wraz nią rośnie liczba uzależnionych. Jeśli spojrzysz na ośrodki w Chinach, to zobaczysz, że wyglądają niemal jak więzienia. Można zadawać pytanie, czy jest to ludzkie, natomiast nie można dyskutować z tym, że jest nieskuteczne. Z punktu widzenia odpowiedzialności politycznej tego typu rozwiązania nie mają najmniejszego sensu. To jest jak efekt dmuchanego materaca. Powietrze z uciskanego miejsca przenosi się w inne. Tak stało się z produkcją opium w Azji – stosowane przez rządy Laosu, Birmy i Tajlandii pod wpływem DEA nieludzkie metody wojen narkotykowych spowodowały, że produkcja heroiny znalazła inne miejsce – Afganistan. O tych procesach opowie ci Robert Stefanicki. Aktualna mapa narkotykowa świata zawsze będzie wypadkową trzech zmiennych: konfliktów zbrojnych (wojny napędzają narkobiznes, a zyski z niego przedłużają wojny), sytuacji gospodarczej (nędza i brak perspektyw to doskonała pożywka dla narkotyków) oraz polityki poszczególnych rządów wobec ich produkcji i konsumpcji – w tym doraźnych wojen narkotykowych. Z kim, jak nie z Wojciechem Jagielskim miałbyś wybrać się w podróż do Afganistanu? To tutaj jest światowe centrum upraw opium i tutaj zamienia się ono w heroinę. Złote Trójkąty, Złote Półksiężyce nie produkują dzisiaj

FOT.: ARCHUIWUM

Azja

Wojna narkotykowa w Meksyku to dramat tego kraju. Relacje o ofiarach krwawych porachunków między gangami praktycznie nie schodzą z pierwszych gazet.


Magazyn MNB

38 nawet jednej dziesiątej tego, co wytwarzane jest w tym górzystym kraju. Szacuje się, że z narkotyków żyje co dziesiąty Afgańczyk, a jednak: najwyżej jedna piąta opiumowych dolarów trafia do kieszeni afgańskich chłopów. Reszta, prawdziwe miliardy dolarów, wędrują na bankowe konta hersztów narkotykowych mafii i ich politycznych opiekunów.

FOT.: ARCHUIWUM

Afryka

„Tańsza i silniejsza”. Afgańska heroina dociera do amerykańskich nabywców.

FOT.: ARCHUIWUM

Południowoamerykańska kokaina przedziera się przez Afrykę do Europy. Zarekwirowany przez morze towar na jednej z plaż w Gwinea Bissau.

Afryce, jak się wydawało do niedawna, jest daleko do prawdziwych problemów narkotykowych, nie licząc upraw konopi, no i oczywiście szerokiego jej spożycia. Adam Leszczyński twierdzi, że Afryka jest nadal zbyt biedna, żeby mogła stanowić odpowiedni rynek zbytu dla drogich, twardych narkotyków. Jednak jej wybrzeża stały się portem przeładunkowym dla tych substancji na rynek europejski: zachodnie wybrzeże – dla południowoamerykańskiej kokainy i wschodnie dla heroiny z Azji: Do Bissau (Gwinea Bissau)przerzuca się tak dużo kokainy, że zawinięte w plastik pakunki z narkotykiem morze często wyrzuca na brzeg. Wieśniacy używają nieznanej substancji do użyźniania pól albo malowania ścian swoich lepianek. O tym, jak najbiedniejsze kraje afrykańskie zamieniają się w narkopaństwa opowie ci Grant Ferret i Ed Vuliamy. Uliczna wartość przerzucanych narkotyków daleko przekracza produkt krajowy brutto. Zdaniem UNODC jedna czwarta całej kokainy zużywanej w Europie Zachodniej przechodzi przez Afrykę Zachodnią. Jej wartość hurtowa to około 1,8 miliarda dolarów, a detaliczna w Europie – 10 razy tyle.

Europa Wschodnia Z Afryki udasz się prosto do Rosji wraz z Aleksandrem Ciechanowiczem, który opowie ci o tym jak doszło do tego, że rozwijająca się w zastraszającym tempie epidemia HIV zawdzięcza swoją dynamikę używaniu narkotyków. Zdarzyło mi się niedawno przeczytać stenogram z posiedzenia Rady Obrony Państwa z udziałem Putina, Miedwiediewa, Golikowej, a także ludzi z niesławnego Instytutu Serbskiego. Rozmawiali o zagrożeniach dla kraju. Wśród nich wymienili politykę redukcji szkód – mówili o tym, jako o „zarazie z Zachodu”. Z Kateryną Miszczenko wybierzesz się na spacer po Palermo. Nie będzie to jednak sycylijska metropolia, ale mikrodzielnica Odessy na Ukrainie. Narkotyki i wszystkie związane z nimi zjawiska lokalizowano na niewielkim obszarze miasta, gdzie przez długi czas nie było latarń. Dla mieszkańców sąsiednich mikrodzielnic, Palermo było ciemnym wrogim lasem, do którego nie puszcza się małych dzieci i o którym lepiej milczeć w kraju, mimo międzynarodowej sławy tego miejsca.


Na koniec jeszcze mały spacerek po Polsce, a dokładnie rzecz biorąc Jan Smoleński oprowadzi cię po historii rodzimej polityki narkotykowej, której przełomowym momentem był 2000 rok i pamiętna nowelizacja, która ostatecznie pogrzebała możliwość humanitarnego traktowania użytkowników narkotyków. Inicjatywa Lecha Kaczyńskiego, ideologiczne wsparcie Barbary Labudy i podpis Aleksandra Kwaśniewskiego rozpoczęły trwający do dzisiaj katastrofalny w skutkach eksperyment. Posiadanie niewielkiej ilości marihuany, najczęściej na własny użytek, ewentualnie na jointa w grupie znajomych, ma niewielką szkodliwość społeczną, z kolei kara więzienia jest najwyższym wymiarem kary przewidzianym przez polskie prawo. Tak skonstruowane prawo, zdaniem Wiktora Osiatyńskiego, narusza prawo do wolności osobistej. Prawo do ochrony przed arbitralnością – policja może kogoś zatrzymać albo nie, w zależności od widzimisię policjanta, a nie czytelnej reguły. Prawo do własnego stylu życia. Prawo do rozporządzania własnym ciałem… Jak Post scriptum zabrzmi tekst Tomasza Pulki o jednym dniu z życia krakowskiego dilera zakończonym zjedzeniem całego towaru, by nie wpaść z narkotykami w łapy policji. Niewiele myśląc, zaczynamy połykać pakowane po trzydzieści „białe serduszka” i popijać kupioną za parkiem wodą. Do okna nawet nie podchodzimy, żeby nie przyspieszyć interwencji. I zrobione. Tak, zrobione. Twoja podróż się kończy, ale historia trwa dalej. I jeszcze jedno – jeśli wybierzesz niebieską pigułkę i olejesz książkę – o wszystkim zapomnisz, obudzisz się we własnym łóżku i wrócisz do swojego dwuwymiarowego wyobrażenia o narkotykach, opartego o schemat: diler – konsument. Na powrót staniesz się pionkiem w świecie antynarkotykowej propagandy.

W nastepnym numerze polecimy Wam książkę Ioana Grillo „El Narco”. To relacja z samej linii frontu meksykańskiej katastrofy narkotykowej.

Polecamy książkę

FOT.: ARCHUIWUM

39

Epidemia HIV/AIDS dotyka w Rosji głównie narkomanów. Na zdjęciu – osoby zakażone HIV domagają się zapewnienia ich leczenia.


Magazyn MNB

40

Koniec z prohibicją – część II Jack A. Cole

W POPRZEDNIM NUMERZE zamieściliśmy pierwszą część eseju Jacka A. Cole’a. Zaczyna się on od stwierdzenia, że amerykańska wojna z narkotykami „była, jest i zawsze będzie całkowitym i żałosnym niepowodzeniem”. Jack wie, co mówi – przez 12 lat był policyjnym agentem ds. narkotyków, zamykał narkomanów, ścigał ulicznych handlarzy i tropił bossów narkotykowych i doskonale wie, w czyim interesie jest utrzymanie prohibicji narkotykowej. Na koniec swojej policyjnej pracy wykonał woltę o 180 stopni i zdezerterował z linii frontu. Teraz robi wszystko, aby ludzie uświadomili sobie, iż wojna z narkotykami pochłania zbyt wiele niewinnych ofiar. Oddajemy głos Jack’owi.

Skąd biorą się przedawkowania?

Jack A. Cole to emerytowany, amerykański policjant, pracujący przez większość swojej kariery jako tajny agent ścigający przestepstwa narkotykowe. Dzisiaj otwarcie krytykuje politykę prohibicji narkotykowej, uważając, że jest ona z jednej strony nieludzka; z drugiej - zupełnie nieskuteczna.

Prawdopodobieństwo śmierci z przedawkowania wśród dzisiejszych użytkowników heroiny jest czterokrotnie wyższe niż w roku 1979. Dlaczego ilość przypadków przedawkowania jest dziś tak duża? Nie jest prawdą, że narkomani każdego dnia zażywają coraz więcej narkotyku, aż do momentu, gdy ich organizm nie może już tolerować wielkiej dawki trucizny i umiera. To mit. Jeżeli z jakiegoś powodu, diler pomyli się przy mieszaniu prawie czystej heroiny z przemytu z substancją używaną do rozcieńczania narkotyku przed sprzedażą, otrzyma „nierówny” pod względem stężenia produkt. Tego dnia, niektórzy z klientów będą bardzo niezadowoleni myśląc, że diler chciał ich oszukać, bo otrzymają porcję zawierającą właściwie sam rozcieńczalnik. Ale inna grupa jego klientów będzie miała mniej szczęścia, otrzymując tą część mieszanki, która zawiera prawie czystą heroinę. Myśląc, że narkotyk zawiera 10-cio procentową heroinę przygotowują zastrzyk i dokonują


41

Policja przeciw prohibicji

iniekcji z 80 lub 90 procentowej heroiny. Ci jednak już nie mają pretensji do dilera, ponieważ umierają. Nie ma już dla nich drugiej szansy. To dlatego coraz częściej słyszy się o przypadkach gdy 5, 10 lub nawet 20 osób przedawkowuje narkotyk tego samego dnia w tej samej okolicy. To wina nierównomiernego wymieszania substancji. Pomyślcie, że wszystkie te dzieciaki umierające z przedawkowania są czyimiś dziećmi. Pomyślcie, że to mogłyby być moje dzieci albo wasze.

Handlarze? To zły kierunek! Tradycyjnie problem jest tym głębszy, im więcej policjantów i pieniędzy wprowadzimy do naszego równania. Policja lokalna i stanowa nie są jedynymi instytucjami czerpiącymi korzyści z napływu „grubej kasy” oferowanej im na prowadzenie wojny z narkotykami. Kiedy w 1972 roku stworzono Rządową Agencję do Walki z Narkotykami (DEA) mającą zastąpić stare Biuro ds. Narkotyków i Środków Niebezpiecznych, zatrudniała ona 2 775 pracowników. Do roku 2005 personel DEA zwiększył się czterokrotnie, ale jej budżet – pieniądze, które płacimy na prowadzenie tej nieudanej wojny – jest 34 razy większy niż na początku (z 65 milionów dolarów w roku 1972 do ponad 2,1 miliarda w 2006). Kiedy 1980 roku w Białym Domu pojawił się nowy człowiek (prezydent Ronald Reagan) powiedział nam, że wykonujemy dobrą robotę aresztując ludzi, ale podążamy w złym kierunku. „Pomyślcie o sprawie jak o równaniu ekonomicznym”. Powiedział, że „aresztując handlarzy narkotyków skupiacie się na stronie dostawców, podczas gdy powinniście się skupić na stronie odbiorców i zacząć aresztowania użytkowników narkotyków. Jeżeli aresztujecie dostatecznie dużo użytkowników, odstraszycie innych, a bez kupujących nie ma dilerów”. Mniej więcej w tym samym czasie politycy powiedzieli policjantom: „Pracujcie wydajniej. Aresztujcie więcej ludzi, a my będziemy was wspierać w stu procentach. Wprowadzimy najbardziej surowe przepisy w historii (określone obligatoryjne minimum kary, zasada „trzy razy i po tobie”). Pozamykajcie ich i wyrzućcie klucze, a nasz problem będzie rozwiązany”. No cóż, ludzi pozamykaliśmy, ale nasz problem wcale się nie rozwiązał.

FOT.: ARCHUIWUM

Według Matthew Robinsona i Renee Scherlen, badaczy zajmujących się tematyką narkotyków, „rosnący w wyniku prohibicji śmiercionośny charakter narkotyków doprowadził w 2000 roku do 15000 zgonów więcej, niż prawdopodobnie miało by miejsce, gdyby prohibicja nie uczyniła narkotyków bardziej niebezpiecznymi (niż były w roku 1979), przy założeniu, że inne czynniki pozostają niezmienne”. Drugiej szansy nie będzie miał też Bradley Nowell. Uzależniony od heroiny wokalista i gitarzysta kalifornijskiej grupy Sublime zmarł 25 maja 1996 roku w wyniku jej przedawkowania w wieku 28 lat.


Magazyn MNB

42 Wojna z narkotykami jest absolutna

Prezydent Ronald Regan zdecydowanie zaostrzył wysiłki amerykańskich służb na froncie wojny z narkotykami. Wcześniej, jako aktor zachęcał do wysyłania przyjaciołom chesterfieldów jako prezentyów świątecznych.

Wtedy właśnie „wojna z narkotykami” stała się doktryną o utrwalonej pozycji i stale rozszerzającą swój zakres. Do roku 2004 doprowadziliśmy do czterokrotnego wzrostu liczby aresztowań w stosunku do roku 1970. Dziś dokonujemy 1,9 miliona aresztowań nieagresywnych sprawców wykroczeń narkotykowych każdego roku. Prawie połowa ogólnej liczby aresztowań jest związana z marihuaną, a ponieważ Reagan kazał zamykać użytkowników, 88% aresztowań związanych z marihuaną jest za jej posiadanie. Rzucam tutaj liczby, które poza kontekstem nic nie znaczą. Ile to jest 1,9 miliona osób? To więcej niż wynosi liczba ludności stanu Nowy Meksyk. Wyobraźcie więc sobie, że w tym roku zamkniemy każdego mężczyznę, kobietę, dziecko czy niemowlę w stanie Nowy Meksyk. W następnym roku będziemy musieli znaleźć nowy stan, by utrzymać liczbę aresztowań na poziomie 1,9 miliona rocznie.

FOT.: ARCHUIWUM

W wyniku mojej pracy jako tajnego agenta aresztowano ponad tysiąc osób. Trudno mi powiedzieć, jak wielu spośród tych młodych ludzi wiodłoby doskonale produktywne życie, gdyby nie moje działania, ale na pewno bardzo wielu. W LEAP mamy takie powiedzenie: „Możesz pokonać uzależnienie, ale nie pokonasz wyroku”. Wyrok będzie się za Tobą ciągnął przez całe życie, bo zawsze będzie zarejestrowany w komputerach. Każdego razu, gdy będziesz się starał o pracę, wyrok będzie wisiał nad twoją głową jak wstrętna, burzowa chmura. I powiem Wam, że nawet mógłbym z tym żyć, gdyby moje działania przyczyniły się do zmniejszenia śmiertelności wśród narkomanów, do spadku ilości zachorowań, zmniejszenia przestępczości, czy ilości osób uzależnionych, ale tak się nie stało. Ta polityka jest tylko destruktywna. Pomyślcie o ludziach, których znacie osobiście, którzy w młodości mieli kontakt z nielegalnymi narkotykami a potem przestali ich używać i teraz wiodą szczęśliwe, produktywne życie. I jeżeli nawet nikt taki nie przychodzi wam do głowy mogę podać kilka przykładów. Pamiętacie gościa, o którym było głośno w wiadomościach kilka lat temu? Tego, który palił ale się nie zaciągał? Tak, prezydent Bill Clinton. Ale nie chcę wskazywać tylko na Demokratów. Dzisiaj w Białym Domu mamy człowieka, który używał narkotyków – George’a W. Busha (tekst pochodzi sprzed kilku lat - przyp. red.). Także wiceprezydenci – Al Gore i Dan Quail oraz były rzecznik Białego Domu Newt Gingrich używali zakazanych środków. Lista jest za długa, by wymienić wszystkich, ale ogół tych ludzi łączą dwie sprawy. Wszyscy w młodości zażywali narkotyki, a potem porzucili je i stali się wpływowymi politykami. Wszyscy, gdy już osiągnęli swoją pozycję, zapadli na rodzaj selektywnej amnezji. Zapomnieli jacy


43

Policja przeciw prohibicji

byli dawniej. Nagle nabrali przekonania, że policja powinna aresztować młodych ludzi za te same rzeczy, które i oni kiedyś robili. Wszystko po to by chronić młodzież i zagwarantować, żeby ci aresztowani nigdy nie osiągnęli sukcesu równego ich własnemu.

Lawina narkotyków

Prawie dwie i pół tony kokainy, a według New York Times’a taka akcja nie zasłużyła nawet na jeden artykuł, a co dopiero na notatki zamieszczane każdego dnia przez okrągły tydzień. „Jak to możliwe?” możecie zapytać. Jak mogliśmy upaść tak nisko, że przejęcie ponad dwóch ton kokainy właściwie nie ma znaczenia? Powiem wam jak to możliwe. Stało się tak, ponieważ przed rokiem 1994 policja wykonywała świetną robotę przechwytując regularnie tony, nie tylko kokainy ale i heroiny. Konfiskowaliśmy tak dużo narkotyków, że najwyraźniej New York Times nie mógł nadążyć z pisaniem artykułów, więc po prostu dziennikarze zaczęli sumować te wielotonowe dostawy. Tak jak to zrobiono w artykule Josepha B. Treastera w wydaniu z 15 czerwca 1994 r., zamieszczonego na stronie B3 gazety, a zatytułowanego „3 osoby aresztowane w związku z przemytem kokainy znalezionym w terminalu towarowym w Newark”. Pan Treaster pisze o przejęciu „trzech ton kokainy ukrytej w ładunku w porcie Newark”, ale wspomina także o „pięciu tonach kokainy w Houston, trzech następnych tonach w San Francisco, pięciu kolejnych tonach w El Paso” – a wszystko na przestrzeni trzech miesięcy. Teraz możecie uświadomić sobie jak długą drogę przeszliśmy od owych 19 funtów. Dziś zalewa nas powódź wysokogatunkowych twardych narkotyków.

Mission impossible A jak wojna z narkotykami pomogła naszym dzieciom? Czy zmniejszyła dostępność czy spożycie narkotyków w naszych szkołach? Kiedy wygłaszam odczyty, zawsze pytam ilu z moich słuchaczy wie, kim jest

FOT.: ARCHUIWUM

Czego udało się nam dokonać naszą ciężką pracą i inwestycjami finansowymi? W lutym 1994 roku z gazety New York Times wyciąłem pewną fotografię. Przykuła ona moja uwagę z kilku powodów. Nie towarzyszył jej żaden artykuł. Było tylko zdjęcie zaszyte gdzieś na 23 stronie gazety. Sfotografowane zdarzenie miało miejsce w Corona, części dzielnicy Queens w Nowym Jorku, niedaleko miejsca, w którym 17 lat wcześniej dokonałem największej konfiskaty brązowej heroiny, tych 19 funtów. Jak możecie stwierdzić, dziś policji poszło lepiej niż mi wtedy. Podpis pod zdjęciem głosił: „policja i władze federalne dokonały konfiskaty 4800 funtów kokainy o wartości rynkowej 350 milionów dolarów”.

Drug Enforcement Administration — agencja rządu Stanów Zjednoczonych do wdrożenia legalnego obrotu lekarstw, m.in. walki z narkotykami, utworzona w 1973 r. Jej zadaniem jest egzekwowanie prawa zawartego w Controled Substances Act z 1970 r. Jest także odpowiedzialna za sprawy narkotykowe związane z USA, odbywające się poza granicami kraju.


Magazyn MNB

44

FOT.: ARCHUIWUM

John Walters. Prawie nikt nie wie. John Walters jest „antynarkotykowym carem” Stanów Zjednoczonych, „supergliną” – człowiekiem, który dowodzi i koordynuje działaniami amerykańskiej wojny z narkotykami. Ale dodaję też, że nie ma powodu, by znali to nazwisko, ponieważ prawie każdego roku detronizuje się starego „cara” i wybiera nowego, bo żaden nigdy nie był w stanie zredukować problemu narkotyków w kraju.

Car narkotykowy (drug czar) to nieformalne określenie osoby odpowiedzialnej za politykę narkotykową w USA. Zwykle jest to szef biura National Drug Control Policy. Od 7 maja 2009 roku funkcję tą piastuje Richard Gil Kerlikowske.

Ja jednakże zawsze sugeruję, że nie powinniśmy być dla „carów” zbyt surowi, ponieważ obarczamy ich zadaniem niemożliwym do wykonania. Przecież nie można „aresztować” problemu z narkotykami. Więc jedyna rzecz, jaka zmienia się wraz z nastaniem nowego „cara” to fakt, że nowy jest na ogół lepszym kłamcą niż poprzedni. A w tej dziedzinie John Walters jest naprawdę kimś. Próbuje wmówić ludziom, że wygrywamy tę walkę. Powołując się na „Monitoring the Future 2002” opłacone przez rząd, największe dotychczas wykonane opracowanie dotyczące zachowań, postaw i wartości wśród amerykańskiej młodzieży licealnej, studentów i ludzi na progu dorosłości, Walters powiedział, że „badanie to potwierdza, iż nasze wysiłki w dziedzinie zapobiegania narkomanii przynoszą rezultaty”. Co naprawdę jednak mówi raport? Wynik badania pokazuje, że w okresie dziesięciu lat, pomiędzy rokiem 1991 a 2002, na terenie całych Stanów Zjednoczonych wzrosło użycie marihuany wśród uczniów i studentów wszystkich roczników. Jak duży był ten wzrost? Wśród uczniów dwunastych klas wyniósł 30%, dziesiątych klas – 65%, a wśród ósmoklasistów aż 88%! Na jakiej więc podstawie John Walters twierdzi, że działania profilaktyczne przynoszą skutek? Czy jest możliwe, aby antynarkotykowi wojownicy, ot tak po prostu kłamali?

Narkotyki łatwiejsze niż alkohol Ankieta przeprowadzona w 2002 roku przez działające przy Uniwersytecie Columbia Narodowe Centrum d/s Uzależnień i Nadużywania Substancji Odurzających (National Center on Addiction and Substance Abuse) pokazuje, że w całym kraju młodzież szkolna przyznaje, iż zakup marihuany jest łatwiejszy niż zakup piwa czy papierosów. Jak to możliwe? Odpowiedź jest dość nieskomplikowana. Kiedy po raz pierwszy pracowałem „pod przykrywką” spotykałem się pod lokalną kręgielnią z grupą około 20 młodych ludzi. Nie byli kryminalistami, nie zaczepiali nikogo, nie napadali na nikogo, niczego nie kradli. Nie byli handlarzami narkotyków, przynajmniej w moim rozumieniu. Jak powiedział jeden z odważniejszych sędziów Sądu dla Nieletnich, który prowadził później wiele tego typu spraw, „oni nie sprzedawali narkotyków, oni po prostu zaopatrywali przyjaciół”. Scenariusz był następujący: jednego wieczora osoba A, mająca możliwość skorzystania z samochodu rodziców jechała


45

Policja przeciw prohibicji

Ponieważ zaprzyjaźniłem się z nimi, również mogłem kupować narkotyki w ten sposób. W końcu na tym polega praca tajnego agenta. Nie ma w tej pracy nic z wyidealizowanego obrazu przedstawianego w filmach czy telewizji. Każda wojna ma swoich szpiegów, a w trakcie wojny z narkotykami role szpiegów pełnią tajni agenci. Kultura narkotykowa może nie wiązać się z przestępstwami bez ofiar, ale zawsze wiąże się z przestępstwami popełnianymi za obopólną zgodą. Poprzez dokonanie transakcji zarówno sprzedający, jak i kupujący uzyskują pożądaną korzyść, a żadna ze stron nie ma zamiaru donieść policji na drugą. Dlatego niezbędna jest infiltracja tego światka przez tajnych agentów, którzy mają na celu aresztowanie obu członków obu drużyn; zarówno dilerów jak i użytkowników. Zadaniem każdego tajnego agenta jest zdobycie przyjaźni, stanie się powiernikiem osób, przeciw którym działają, by później je zdradzić i wsadzić do więzienia. Gdy już skończą z jednym celem zabierają się za następny i wzorzec się powtarza – przyjaźń-zdrada-więzienie – w kółko, setki razy. Wróćmy na chwilę do tych dzieciaków sprzed kręgielni. Żadne z nich nie ukończyło jeszcze 21 roku życia, ale już mogli sprzedać mi każdy rodzaj narkotyku o jakim mogłem pomyśleć. Jednakże często przychodzili do mnie mówiąc: „Jack, chce nam się pić. Czy mógłbyś pójść do sklepu monopolowego i kupić nam kilka piw? Nam nie wolno jeszcze kupować piwa.” Mogli kupić każdy nielegalny narkotyk, który chcieli, a nie mogli kupować piwa. Jak to możliwe? Odpowiedź jest tak prosta, że najwyraźniej nie przyszła do głowy żadnemu z naszych antynarkotykowych carów. Piwo i papierosy są legalnymi towarami i koncesjonowani kupcy mogą nimi handlować. Sprzedawanie tych narkotyków jest ich źródłem utrzymania i zrobią wszystko, by chronić swoje koncesje. Nie twierdzę, że gdyby narkotyki były legalne, żadne dziecko nie mogłoby ich nabyć. Nic nie działa doskonale. Ale żaden handlarz nielegalnych narkotyków nie zada sobie trudu by sprawdzić datę urodzenia i stwierdzić czy dzieciak ma dość lat by dokonać zakupu. Dilera interesuje tylko jedno – „pokaż pieniądze!”. Gdy są pieniądze, nie ma znaczenia, czy dzieciak ma cztery lata czy więcej – i tak dostanie czego chce. Wiemy, że tak się dzieje, ponieważ zanotowaliśmy przypadki dokładnie takiego postępowania.

FOT.: ARCHUIWUM

do Nowego Jorku i kupowała narkotyki dla całej grupy. W początkowych latach wojny z narkotykami trzeba było pojechać do dużego miasta, by się w nie zaopatrzyć. Następnego wieczora to osoba B lub C mogła pojechać na zakupy. Ktokolwiek wyruszał na taką wyprawę, najpierw odwiedzał przyjaciół, zbierał zamówienia i pieniądze. Po powrocie z miasta dostarczał pojedyncze porcje narkotyków osobom zamawiającym. Z tych transakcji dostarczający nie czerpał żadnych zysków. Prawdopodobnie często musiał sam zapłacić za paliwo.

Dilera interesuje tylko jedno – „pokaż pieniądze!”. A gdy pieniądze są, nie ma znaczenia czy dzieciak ma cztery lata czy więcej – i tak dostanie czego chce.


Magazyn MNB

46

FOT.: ARCHUIWUM

Czysty zysk

Jedną z głównych różnic pomiędzy tymi dziedzinami jest to, że ludzie z branży tekstylnej osiągają tylko kilka procent zysku z inwestycji. W branży narkotykowej prawie wszystko jest czystym zyskiem.

Więc o jakim rzędzie kwot tutaj mówię? O kwocie wystarczającej na przekupienie policjanta? Wystarczającej, by kupić sędziego lub polityka? Wystarczającej by przekonać bankiera, by wyprał tą brudną forsę w swoim banku? Tylko w bankach działających na południu Florydy wyprano ponad 7 miliardów dolarów w przeciągu jednego roku. Nie twierdzę, że pieniędzy wydawanych każdego roku na świecie na zakup nielegalnych narkotyków starczyło by na przekupienie policjanta. Twierdzę, że starczyło by ich na zakup całego kraju. Każdego roku ludzie wydają na narkotyki ponad 500 miliardów dolarów. To dużo pieniędzy. Do zeszłego roku kwota ta przekraczała o 100 miliardów dolarów budżet obronny Stanów Zjednoczonych, a jest on większy niż budżety 13 zamożnych krajów razem wziętych. Kwota wydawana na narkotyki jest równa 8% wartości całej międzynarodowej wymiany handlowej i prawie taka sama, jak kwota obrotów całego międzynarodowego handlu odzieżowego. Jedną z głównych różnic pomiędzy tymi dziedzinami jest to, że ludzie z branży tekstylnej osiągają tylko kilka procent zysku z inwestycji. W branży narkotykowej prawie wszystko jest czystym zyskiem. W końcu to, o czym tutaj mówię sprowadza się do chwastów: nie ma znaczenia, czy chodzi o krzaki konopi, kokainę z krzewów koki czy heroinę z makówek. Wszystkie te rośliny to zwykłe zielsko. Ci z nas, którzy są odpowiedzialni za ich niszczenie ścinają je, wyrywają z korzeniami lub spryskują trucizną z powietrza, zatruwając w ten sposób również tych biednych ludzi, którzy zajmują się uprawą. Ale wydaje się, że nie jest to dla nas powodem do zmartwień. Sedno sprawy leży jednak w tym, że każdego roku musimy tam wracać i niszczyć uprawy od nowa. To są bardzo odporne rośliny, mogą rosnąć właściwie wszędzie i mają dosłownie zerową wartość. Jest tak dopóki nie uczynimy ich nielegalnymi. Kiedy tylko zostaną zakazane ich wartość staje się astronomicznie wysoka, prawie niewyobrażalnie wysoka. Tak wysoka, że przy przeliczeniu uncja do uncji, marihuana jest droższa od złota, heroina droższa od uranu, a cena kokainy plasuje się gdzieś między nimi. Od miejsc uprawy, przeważnie w którymś z krajów trzeciego świata, jak Afganistan czy Kolumbia, do Nowego Jorku czy Los Angeles, gdzie są sprzedawane, wzrost wartości może osiągnąć 17000%! Jak by się wam podobało, drodzy czytelnicy, gdyby wartość produktu waszej firmy wzrosła nagle o 17000%? Już dawno temu zauważyłem, że gdy mundurowi policjanci aresztują złodzieja lub gwałciciela spada liczba gwałtów i kradzieży. Przestępca znika z okolicy, więc staje się ona bezpieczniejsza dla wszystkich. Ale kiedy ja zamknąłem dilera, poziom sprzedaży narkotyków wcale się nie zmieniał. To było jak tworzenie miejsc pracy dla wielkiej grupy ludzi, która mając w perspektywie krociowe zyski gotowa była zaryzykować


47

Policja przeciw prohibicji

aresztowanie. Nawet gorzej; tworzyłem nie tylko nowe, ale i bezpieczne miejsca pracy. Gdyby ktoś próbował wejść na rynek zajęty przez innego handlarza, prawdopodobnie zostałby zastrzelony. Chcę przez to powiedzieć, że nawet całe armie policjantów nie powstrzymają handlu narkotykami, kiedy zyski z niego są tak wysokie.

Wielkość niezmienna Sto lat temu w Stanach Zjednoczonych był tylko jeden narkotyk zakazany prawem federalnym. W roku 1914 rząd amerykański, chcąc uzasadnić delegalizację pewnych substancji, oświadczył że 1,3% populacji jest uzależniona od narkotyków. „Na to nie możemy pozwolić” stwierdzili przedstawiciele rządu i wprowadzili Ustawę Antynarkotykową Harrisona. 56 lat później rząd USA, chcąc uzasadnić wprowadzenie doktryny wojny z narkotykami, przeprowadził badanie, w wyniku którego stwierdzono, że 1.3% populacji jest uzależniona od narkotyków. I jakie rezultaty przyniosły cztery dekady wojny, która pochłonęła prawie bilion dolarów z naszych podatków i zamknęła do więzień za przestępstwa narkotykowe bez użycia przemocy prawie 38 milionów ludzi? Nasz system wymiaru sprawiedliwości dławi się rosnącą liczbą aktów oskarżenia. Czterokrotny wzrost liczby osadzonych spowodował, że budowa więzień jest najszybciej rozwijająca się gałęzią gospodarki w kraju. Obecnie kary odbywa 2,2 miliona więźniów, a każdego roku przybywa kolejne 1,9 miliona skazanych za przestępstwa narkotykowe bez użycia przemocy. W przeliczeniu na głowę statystycznego mieszkańca to najwyższa liczba na świecie. Czy widać koniec? Stany Zjednoczone zamieszkuje 4.6 % populacji świata oraz 22.5% wszystkich więźniów. Oto „kraina wolności”! I nadal 1,3% mieszkańców USA jest uzależniona od narkotyków. Jedyna zmiana, jaka nastąpiła w ciągu stu lat, niezależnie od tego, czy narkotyki były legalne czy nie, lub też były nielegalne, a my prowadziliśmy z nimi wojnę to fakt, że dziś są tańsze, mocniejsze i znacznie bardziej dostępne dla młodych ludzi. Narkotykowi baronowie bogacą się z roku na rok, terroryści zbijają fortuny na handlu narkotykami, a nasi rodacy umierają na ulicach. Ta wojna tworzy definicję nieudanej polityki społecznej. Jak powiedział Will Rogers: „kiedy zorientujesz się, że siedzisz w głębokim dole powinieneś od razu przestać kopać”. Jako członkowie LEAP apelujemy, by w końcu przestać kopać dół nieudanej wojny z narkotykami i zacząć szukać alternatywnych strategii. Tłumaczenie: Paweł Szatkowski Śródtytuły pochodzą od redakcji. Dokończenie w następnym numerze.

Esej autorstwa Jacka Cole’a pt. „Koniec z prohibicją!” został wskazany przez Międzynarodowe Stowarzyszenie na Rzecz Redukcji Szkód jako „jeden z 50 dokumentów dostarczających najlepszych na świecie informacji na temat zapewnienia ochrony i redukcji szkód związanych z używaniem narkotyków”.


Magazyn MNB

Pomoc prawną osoby uzależnione i używające narkotyków mogą otrzymać umawiając się wcześniej telefonicznie: Warszawa - Biuro Rzecznika Praw Osób Uzaleznionych (517 933 301) Kraków - Poradnia MONAR (12 430 61 35)

48

Za jakie grzechy, czyli rzecz o ograniczeniu wolności Krzysztof Grabowski

K ARA OGRANICZENIA wolności, bo o niej będzie mowa, jest niezłym rozwiązaniem stosowanym za niektóre przestępstwa, za które mogłoby grozić pozbawienie wolności. Ograniczenie wolności jest pozbawione wielu wad, które niesie za sobą kara więzienia. Przede wszystkim jednak pozwala uniknąć przeludnionej celi i nie wyrywa nas ze środowiska, pozwalając utrzymać normalny kontakt z rodziną i znajomymi.

Pozostawiono także furtkę dla sprawców przestępstw, które są zagrożone karą pozbawienia wolności. Jeżeli takie zagrożenie nie przekracza 5 lat pozbawienia wolności, sąd na mocy szczególnego przepisu może wymierzyć karę ograniczenia wolności. Ten szczególny przepis otwiera wielu sprawcom przestępstw narkotykowych drogę do skorzystania z tej łagodniejszej kary.

Żeby w ogóle myśleć o karze ograniczenia wolności – przestępstwo, którego się dopuściliśmy musi być nią zagrożone. Tak dzieje się zazwyczaj przy mniej poważnych przestępstwach. Wiele z nich można znaleźć w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii. Będą to przede wszystkim tak zwane wypadki mniejszej wagi przestępstw narkotykowych, oprócz posiadania niewielkich ilości narkotyków, to także przemyt niewielkich ilości narkotyków, wprowadzanie do obrotu niewielkich ilości narkotyków i inne. Można znaleźć też te „mniej poważne” przestępstwa w kodeksie karnym. Wśród nich najczęściej przydarzają się takie, jak prowadzenie samochodu czy roweru w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem narkotyków, niealimentacja, fałszowanie recept, groźba popełnienia przestępstwa i inne.


49 Na miejscu i od zaraz Karę ograniczenia wolności wykonuje się w miejscu stałego pobytu lub zatrudnienia skazanego, albo w niewielkiej odległości od tego miejsca, chyba że ważne względy przemawiają za wykonaniem kary w innym miejscu. Kara ograniczenia wolności trwa najkrócej miesiąc, najdłużej zaś 12 miesięcy. Dla recydywistów maksymalny jej wymiar jest podwyższony i może dochodzić do 18 miesięcy. Wykonywana w ramach kary ograniczenia wolności praca jest oczywiście nieodpłatna i powinna dotyczyć celów społecznych. To ostatnie oznacza, że nie może polegać ona na pracy np. w pobliskim warsztacie blacharskim. Miesięczny zakres pracy może mieć wymiar od 20 do 40 godzin.

Ograniczenie wolności

Karę ograniczenia wolności można orzec także wobec pracującej osoby. Wtedy zamiast wykonywania pracy będzie jej potrącane z pensji od 10 do 25 % zarobków.

Kontrola Wykonywanie pracy społecznie użytecznej jest nadzorowane. Nadzór sprawuje sąd oraz kurator zawodowy. Sąd i kurator mogą w każdym czasie żądać od skazanego wyjaśnień dotyczących przebiegu odbywania kary ograniczenia wolności i w tym celu wezwać skazanego do osobistego stawiennictwa. Oprócz tego, oczywiście trzeba poddać się rygorom występującym w zakładzie pracy, w którym odbywa się karę. Nie są to jedyne uciążliwości kary ograniczenia wolności. Dla niektórych dokuczliwy może okazać się zakaz zmiany miejsca pobytu w czasie odbywania kary bez zgody sądu. Oprócz tego uwiązania sąd wymierzając tę karę może nałożyć różne inne obowiązki, w tym powstrzymania się od nadużywania alkoholu lub używania innych środków odurzających.

Ważna korzyść Kara ograniczenia wolności ma jedną niezaprzeczalną zaletę, o której często zapomina się. Orzeczenie kary ograniczenia wolności nie powoduje obligatoryjnego zarządzenia wykonania zawieszonej kary, nawet jeżeli popełniono przestępstwo podobne. Wyobraźmy sobie sytuację, że ktoś został skazany na karę pozbawienia wolności, którą warunkowo zawieszono. Następnie, w okresie próby popełnił podobne przestępstwo. W przypadku wymierzenia za to kolejne przestępstwo kary pozbawienia wolności – sąd bez pola manewru musi odwiesić pierwszą karę. Wtedy pozostaje jedynie wnioskowanie o odroczenie wykonania kary lub prośba o ułaskawienie do prezyden-

Sąd wymierzając karę ograniczenia wolności może nałożyć różne inne obowiązki, w tym powstrzymania się od nadużywania alkoholu lub używania innych środków odurzających.


Magazyn MNB

Uzyskanie miejsca w ośrodku rehabilitacyjno-readaptacyjnym stanowić powinno solidną podstawę do starania się o odroczenie wykonania kary. Zwłaszcza kiedy niestawiennictwo w ośrodku grozi zepchnięciem na ostatnie miejsce w kolejce.

50 ta. Jednak, jeżeli zorientujemy się zawczasu, że jest możliwość orzeczenia kary ograniczenia wolności, zwolnimy sąd ze smutnego obowiązku zarządzenia wykonania zawieszonej wcześniej kary pozbawienia wolności. Oczywiście, sąd może mimo wszystko zarządzić wykonanie tej kary, jednak nie będzie to już obowiązkowe.

Zawieszenie Podobnie, jak każdą inną karę, tak i karę ograniczenia wolności można warunkowo zawiesić. Karę ograniczenia wolności można zawiesić na okres od 1 roku do 3 lat. Sąd może warunkowo zawiesić tę karę, jeżeli postawa sprawcy, jego właściwości i warunki osobiste, dotychczasowy sposób życia oraz zachowanie po popełnieniu przestępstwa za tym przemawiają. Możliwość zawieszenia kary ograniczenia wolności nie dotyczy jednak sprawców przestępstw chuligańskich.

Zwolnienie z reszty kary Również, jak w wypadku kary pozbawienia wolności, tak i w wypadku kary ograniczenia wolności sąd może zwolnić z reszty kary. Przy czym resztę kary, od której sąd zwolnił, uznaje się za wykonaną. Żeby skorzystać z tego dobrodziejstwa trzeba jednak odbyć przynajmniej połowę orzeczonej kary. Należy przy tym przestrzegać porządku prawnego i sumiennie wykonywać wskazaną pracę, jak również spełnić nałożone obowiązki.

Odroczenie Można się także starać o odroczenie wykonania kary ograniczenia wolności. Sąd może odroczyć wykonanie kary ograniczenia wolności na czas do 6 miesięcy, jeżeli natychmiastowe wykonanie kary pociągnęłoby dla skazanego lub jego rodziny zbyt ciężkie skutki.

Przerwa Ponadto ustawodawca uwzględnił możliwość pogorszenia się stanu zdrowia skazanego. Jeżeli podczas kary ograniczenia wolności, skazany ciężko zachoruje, może ubiegać się o przerwę w jej wykonywaniu. Sąd w tej sytuacji jest zobowiązany udzielić przerwy w wykonywaniu kary do czasu ustania przeszkody. Oczywiście choroba musi być udo-


51 kumentowana, bo same nasze zapewnienia, jak się fatalnie czujemy mogą nie wystarczyć. Dopuszczalne jest także udzielenie przerwy w wykonywaniu kary ograniczenia wolności ze względów osobistych lub rodzinnych. Z tych względów sąd może zarządzić nawet roczną przerwę.

Postaraj się! Walcząc o wymierzenie kary ograniczenia wolności w naszej sprawie warto pamiętać o następującej zasadzie. Otóż jedną z reguł prawa karnego jest preferencja kar nieizolacyjnych (np. ograniczenia wolności) nad karami izolacyjnymi (karą pozbawienia wolności). Zatem jeżeli sąd ma do wyboru zastosowanie kary pozbawienia wolności i kary ograniczenia wolności, a zarazem nie ma przeszkód do zastosowania kary ograniczenia wolności, to powinien ją zastosować. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy ktoś nie chce, ażeby postępowanie karne toczyło się zbyt długo i składa wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Powinien już na etapie składania wniosku zachować czujność. Praktyka w Polsce niestety jest taka, że prokuratorzy prawie zawsze proponują kary pozbawienia wolności w zawieszeniu. Dlatego podczas rozmowy z prokuratorem należy wnieść o zastosowanie kary ograniczenia wolności. Jeżeli prokurator będzie kręcił nosem, można dodać, że przestępstwo charakteryzuje się niewielką szkodliwością społeczną, a kodeks karny preferuje kary nieizolacyjne nad izolacyjnymi. Dodatkowo można powiedzieć, że dysponuje się czasem, który mógłby być korzystnie spożytkowany dla społeczeństwa. Sądy powinny chętniej niż prokuratorzy przychylać się do wymierzania kary ograniczenia wolności. Jednak wolę wykonania takiej kary wraz z uzasadnieniem powinno się sformułować na piśmie i złożyć do akt sprawy lub poprosić o zaprotokołowanie wniosku podczas rozprawy.

Miejsce wykonywania kary Jeśli ktoś ma upatrzone miejsce wykonywania kary ograniczenia wolności, powinien po ogłoszeniu wyroku wnieść o wyznaczenie miejsca wykonywania kary ograniczenia wolności. Najlepiej gdyby miał jeszcze zgodę zarządzającego upatrzonym miejscem. Skazany nie powinien też za długo zwlekać z złożeniem takiego wniosku. Bezpiecznie

Ograniczenie wolności

Jeżeli urodzi się nam dziecko i nie ma się kto nim opiekować lub konieczna jest pomoc całodobowa u boku chorego członka rodziny można się zasadnie starać o przerwę w wykonywaniu kary ograniczenia wolności.


Magazyn MNB

52 jest złożyć taki wniosek do ok. 2 tyg. od ogłoszenia wyroku w sprawie. Dłuższe zwlekanie naraża nas na wyznaczenie miejsca z urzędu bez uwzględnienia naszych preferencji.

Redukcja ilości godzin Przepisy przewidują także możliwość zmniejszenia liczby godzin do odpracowania. Jeżeli ktoś, podczas wykonywania kary ograniczenia wolności zdobędzie jakąś dodatkową pracę lub inne względy wychowawcze będą przemawiać za ograniczeniem liczby godzin w miesiącu do odpracowania, sąd może tę liczbę zmniejszyć. Sad jednak nie zmniejszy liczby godzin poniżej minimum ustawowe, to znaczy poniżej 20 godzin.

Samowolka Jeśli skazany wykonał część kary ograniczenia wolności, sąd zarządza wykonanie zastępczej kary pozbawienia wolności w wymiarze odpowiadającym karze ograniczenia wolności pozostałej do wykonania.

Jeżeli skazany na własną rękę zmniejszy sobie liczbę godzin do odpracowania naraża się na nieprzyjemne konsekwencje. Sąd, w takiej sytuacji, ma obowiązek zarządzić wykonanie zastępczej kary pozbawienia wolności. Jeśli skazany wykonał część kary ograniczenia wolności, sąd zarządza wykonanie zastępczej kary pozbawienia wolności w wymiarze odpowiadającym karze ograniczenia wolności pozostałej do wykonania. Przyjmuje wtedy, że jeden dzień zastępczej kary pozbawienia wolności jest równoważny dwóm dniom kary ograniczenia wolności. Ostatnią deską ratunku jest wniesienie zażalenia na postanowienie sądu w przedmiocie zarządzenia kary zastępczej. Warto w takiej sytuacji zgłosić się wcześniej do prawnika. Z racji, że biegną terminy do złożenia zażalenia nie należy zwlekać z uzyskaniem porady prawnej. Powodzenia.


53

Przewodnik po ośrodkach

Mój Głosków Janusz Tytman

Jest początek listopada 1978 roku. Za chwilę zacznie się zima stulecia, eksploduje Rotunda w Warszawie, a Polak zostanie papieżem. Leżę na szpitalnym łóżku w towarzystwie podobnych do mnie chudzielców. Nie bardzo zdaję sobie sprawę, po co tu trafiłem. Moje samopoczucie poprawia się z każdym dniem. Nieśmiało zaglądam przez dziurkę od klucza na oddział terapeutyczny. Nic ciekawego – stół pingpongowy i spacerujący dookoła pensjonariusze, tak jak ja bardzo młodzi. Wytrzymałem tam kilka dni i zdecydowałem, jadę do Głoskowa.

Ośrodek Pierwsze dni w ośrodku przeżyłem w wielkim szoku: prawie trzydzieści obcych sobie osób, zasady jak w wojsku i ciągła rotacja pacjentów. Codziennie nowe przyjęcia oraz wyjazdy tych, którzy zwątpili. Któregoś dnia ktoś krzyknął: – Dzisiaj jest społeczność. Przyjeżdża Kotan!

FOT.: ARCHUIWUM

D ETOKS W GARWOLINIE. Któregoś dnia wyrywa mnie ze snu krzyk: „Jak długo, kurwa, zamierzacie tak leżeć? Wstawać, jedziemy budować ośrodek!”. Psycholog z oddziału terapeutycznego robi straszny dym, ale przy tym jest niezwykle przekonujący, ma w sobie jakiś ogień. Wtedy jeszcze nie wiem, że to On właśnie zmieni całkowicie moje życie. Kiedy wyszedł dowiedziałem się, że był to jakiś „Kotan” , i że od około miesiąca z grupą pacjentów buduje nieopodal nowy ośrodek. W Głoskowie. Od tej pory nazwa „Głosków” dźwięczy w moich uszach praktycznie codziennie.

Janusz Tytman jest pedagogiem i specjalistą terapii uzależnień. Pracuje w Poradni MONAR na Hożej w Warszawie, a od trzech lat w Ośrodku w Głoskowie. Ojciec trójki dzieci i zapalony sportowiec. Mimo, że już po 50-ce, to w zeszłym roku przebiegł swój pierwszy maraton.


Magazyn MNB

KONTAKT Z OŚRODKIEM: Ośrodek Rehabilitacyjno-Readaptacyjny MONAR w Głoskowie Głosków 43

54 – Co to takiego? – Zobaczysz… – odpowiedział z uśmiechem. Nigdy wcześniej nie brałem w czymś takim udziału, nie wiedziałem, czego spodziewać i czułem niepokój. Społeczność z Kotanem była jak uderzenie ogromnym młotem w głowę. Pamiętam, że trudno mi było potem zasnąć. Myślę, że wtedy zaczął się we mnie proces zdrowienia, który w konsekwencji doprowadził mnie do zakończenia mojej pierwszej i ostatniej terapii odwykowej. Dwa lata ciężkiej pracy nad sobą, ciągłego pokonywania słabości. Mozolna przemiana chłopca w mężczyznę, ale jednocześnie niezwykła przygoda, która pozwoliła mi odnaleźć sens tego, co chciałbym w życiu robić.

08-412 Borowie tel.: 25 683 0533 faks: 25 681 64 24 e-mail: gloskow@monar.org www.monar-gloskow.com.pl

Dworek w Głoskowie to malownicze miejsce, również zimą.

Rocznica Od tamtej pory minęło trzydzieści lat, a ja – od ponad piętnastu pracuję jako terapeuta. Grupy, terapia indywidualna, ośrodek na Wenedów. Głosków, choć ciągle ważny w moim życiu, był przez ten czas bardzo odległy. Nie byłem tam ładnych parę lat i sam nie wiem do końca, co spowodowało, że pojechałem na 30-tą rocznicę powstania ośrodka. Chyba była to chęć spotkania starych znajomych. Dowiedzenia się jak im się wiedzie? Takie tam ośrodkowe kombatanctwo.

FOT.: ARCHUIWUM OŚRODKA W GŁOSKOWIE

To niezwykłe, ile osób z tak zwanego „mojego rocznika” pojawiło się na rocznicy. Uświadomiłem sobie, jak ważne miejsce w sercu każdego absolwenta zajmuje Głosków. Nawet po tak długim czasie, nie zważając na odległość (niektórzy przyjechali z zagranicy), ludzie lgną do tego miejsca.

Znowu Głosków Coś wtedy zaiskrzyło w mojej głowie, coś co rozbudziło tęsknotę za tym miejscem. Nieśmiało zacząłem myśleć o tym, że chciałbym tam wrócić, ale jako terapeuta. Niemożliwe, to się nigdy nie zdarzy – myślałem. A jednak stało się. Ela Zielińska, kierowniczka ośrodka w Głoskowie, zaproponowała mi pracę.


55

Przewodnik po ośrodkach

Niedawno zapytałem ją, jak to się stało, że zadzwoniła właśnie do mnie? – Przypomniałeś mi o sobie – odpowiedziała. Rzeczywiście, w czasie rocznicy rozmawialiśmy, między innymi o tym, że zrobiłem specjalizację terapeutyczną, że pracuję w poradni, itp. Wielka radość, ale również wielka obawa. Czy podołam? Jak zostanę przyjęty przez kadrę i pacjentów? Mijają trzy lata mojej pracy w Głoskowie, więc chyba nie poszło tak źle.

Magia miejsca Mówią, że Głosków to magiczne miejsce, ale trzeba tu być, by to zrozumieć. Miejsce to tworzą pacjenci oraz kadra, praktycznie niezmienna od początku istnienia ośrodka. Metoda pracy oparta, jak w wielu innych ośrodkach, na społeczności terapeutycznej. Jednak atmosfera panująca tutaj jest niepowtarzalna. Traktujemy Głosków jak swój dom i kładziemy duży nacisk na to, aby wszyscy zwracali się do siebie z szacunkiem i życzliwością, aby byli dla siebie wsparciem i służyli sobie pomocą. To naprawdę działa.

No smoking!

Mimo upływu lat, zmieniających się realiów, innego rodzaju klientów uzależnionych od coraz to nowych narkotyków oraz zaburzeń towarzyszących uzależnieniom, „głoskowska” metoda drug free, oparta na zasadach starej, dobrej społeczności terapeutycznej, okazuje się być ciągle skuteczna. Mam świadomość, że wiele osób słysząc o długoterminowych ośrodkach dostaje gęsiej skórki. Ten, kto spróbuje w Głoskowie może być mile rozczarowany. Czym różni się dzisiejszy Głosków od tego, sprzed 30. lat? Gdy wspominam dawny ośrodek, przychodzi mi na myśl zapał, entuzjazm i poszukiwanie. Gdy myślę o dzisiejszym Głoskowie, widzę profesjonalizm, kompetencje i doświadczenie. Ale duch tamtych czasów przetrwał.

Tablice informujące o zakazie palenia na terenie ośrodka skutecznie uprzykrzają życie wszystkim odwiedzającym.

FOT.: ARCHUIWUM OŚRODKA W GŁOSKOWIE

Co powoduje, że niektórzy omijają Głosków? Prawdopodobnie to, że jest to chyba jedyny ośrodek w Polsce dla osób dorosłych, w którym nikt, łącznie z kadrą, nie pali papierosów. Okropne? Dla osoby uzależnionej, która zwykle pali więcej niż przeciętny palacz, bywa, że jest to warunek nie do spełnienia. Ci, którzy jednak decydują się podjąć wyzwanie, przechodzą okres odstawienia nadzwyczaj łagodnie. Dowodzi to faktu, że w odpowiednich warunkach, jest to możliwe nawet dla tych, którzy uważali zerwanie z nikotyną za nierealne.


Magazyn MNB

56

Pierwszy dom MONARU Wojciech Wanat

FOT.: ARCHIWUM

M ÓWIĄ O NIM RÓŻNIE – Ośrodek-matka albo lager Głosków. Pierwszy dom Monaru. Dla mnie to także miejsce, w którym moja córka stawiała pierwsze kroki. Co ciekawe, źle o Głoskowie mówią ludzie, którzy znają ośrodek tylko opowiadań. Jaki jest w rzeczywistości najstarszy dom Monaru?

Wojciech Wanat, studiował chemię, był nauczycielem w kilku szkołach, teraz usiłuje skończyć studia pedagogiczne. Związany z klubem młodzieżowym Grodziska Alternatywa. Ojciec dwojga dzieci. Jak twierdzi, bez specjalnego powodzenia startuje w pieszych maratonach na orientację na dystansie 50km. Spod jego pióra wyszły dwie książki „Rok w Monarze” i „Narkotyki Narkomania – Odlot Donikąd”.

Usłyszałem o Głoskowie pod koniec lat dziewięćdziesiątych od naocznego świadka. Rzecz cała miała miejsce na warszawskim Grochowie, nieopodal trzepaka. Mój rozmówca był przez kilka dni w Głoskowie i opowiadał, jak jest tam strasznie. Rano wstajesz i najpierw, deszcz czy upał, idziesz na zaprawę, później do roboty. I rozumiesz, trzeciego dnia kazali mi zamiatać staw! Normalnie psychiatryk! Wtedy poczułem, że mam już dość i wyjechałem.

Przy kominku Jakiś czas później, kiedy mój terapeuta, Tomek Harasimowicz kierował mnie do ośrodka i gdy usłyszałem: dla Ciebie najlepszy będzie Głosków – przypomniało mi się określenie Lager Głosków. Wszystko, co słyszałem o tym i innych podobnych miejscach przemknęło mi przez głowę i, co tu dożo gadać, zmroziło mnie. Przyjąłem jednak radę Tomka i postanowiłem osobiście przekonać się, jak tam jest.


57

Przewodnik po ośrodkach

Pierwsze wrażenie było pozytywne. Chyba nigdzie nie spotkałem się z taką ilością bezinteresownej życzliwości. To, co pamiętam z pierwszych dni, to niesamowita atmosfera jaką czuje się, gdy po wyczerpującej górskiej wędrówce zimą, znajdujesz schronisko i siadasz przy kominku. Byłem tu nowy i obcy, ale ludzie nie tyle pilnowali mnie, co dbali o mnie. Z czasem było jeszcze lepiej. Spędziłem w Głoskowie szmat czasu i dokładnie wiem, jak traktuje się tam ludzi.

Dobre życie Głosków pracuje w myśl zasady, że jeśli chcesz osiągnąć trwałą zmianę, nie koncentruj się tylko na swojej trzeźwości, ale naucz się satysfakcjonującego życia. Musisz żyć inaczej niż do tej pory, z innych rzeczy czerpać podnietę. Wtedy staniesz się wolny i szczęśliwy. Ale nie chodzi tu o zwykłe zastąpienie amfetaminy adrenaliną, bo z czasem możesz wrócić znów do „chemicznego życia”. Z jednej z pierwszych społeczności zapamiętałem zdanie Andrzeja Zielińskiego: Nie jesteście tu po to żeby leczyć się z narkomanii. Musicie nauczyć się żyć, tak żebyście byli wolni i szczęśliwi, nauczyć dobrego życia. W Głoskowie człowiek znajduje się jakby poza czasem. Gromadzone przez lata doświadczenia pokazują, że zmiany wymagają czasu. Człowiek pracujący nad sobą potrzebuje go sporo, trudno tak naprawdę określić ile. Z miesiąca na miesiąc masz tu coraz więcej wolności, ale i coraz większa na tobie spoczywa odpowiedzialność. Przede wszystkim za siebie.

Głosków pomógł wielu osobom. Odsetek utrzymujących abstynencję po pięciu, czy dziesięciu latach od rozpoczęciu terapii jest kilkukrotnie wyższy od średniej skuteczności podawanej przez Światową Organizację Zdrowia.

Czego nauczyłem się w Głoskowie? W Głoskowie nauczyłem się cieszyć z każdego dnia i tego, że mam prawo do bycia szczęśliwym, bo jestem dzieckiem wszechświata, tak samo jak gwiazdy i drzewa. Nauczyłem się tego, że wszystkich bez wyjątku obowiązują zasady i, że dotyczy to także mnie. Nie znaczy to wcale, że nie wsiądę do autobusu bez biletu. Każdemu może zabraknąć czasu na

FOT.: ARCHUIWUM OŚRODKA W GŁOSKOWIE

Proste zasady


Magazyn MNB

58 jego kupienie. Ale jeśli łamie pewną umowę, to jestem gotowy ponieść konsekwencje i wyjść z tego cało. I to jest pierwsza rzecz, której nauczyłem się w Głoskowie – ponoszenia konsekwencji swoich działań. Innym ważną, wyniesioną z Głoskowa nauką jest dla mnie pochylanie się nad moim własnym życiem i szukaniem swoich dróg. Zastanawianie się nad tym, co mogę zrobić, żeby moje życie było lepsze. Ważne, żeby nie poprzestawać na samych przemyśleniach. Musisz wierzyć, że możesz i musisz działać. W Głoskowie obowiązują jasne zasady. Choćby, dlatego, że są one niezbędne w każdej grupie. A tu przecież trafiają ludzie z bardzo różnych miejsc, także wprost z ulicy czy klatki schodowej. Na dobrą sprawę, obowiązujące tu zasady służą przede wszystkim chronieniu słabszych, tych, którzy dopiero zaczynają pracę nad sobą. Także przed kontaktami z narkotykami.

O Głoskowie powstało kilka filmów. Najbardziej znane to „Jestem przeciw” i „Psychodrama”. Akcja filmu „Jestem przeciw” (1985, reż. Andrzej Trzos-Rastawiecki) dzieje się latach, kiedy na polskiej scenie narkotykowej bezsprzecznie króluje kompot. Bajzel, śmiertelne przedawkowania, ucieczki z ośrodków, a w tym wszystkim dramatyczne losy młodych ludzi uzależnionych od heroiny. Główny bohater filmu, Grzegorz, grany przez Daniela Olbryskiego, to tak naprawdę młody Marek Kotański. Interesująca ścieżka dźwiękowa filmu podkreśla klimat tamtych czasów (m.in. Siekiera „Ja stoję, ja tańczę, ja walczę” i „Jest bezpiecznie”).

Czekając na zmianę Osoby, które mają zaległości edukacyjne, mają tutaj okazję żeby je wyrównać. Podczas pobytu w ośrodku można uczyć się w szkole ponadgimnazjalnej, można zdać maturę. Są też znakomite warunki dla matek z dziećmi. Nasz dom to spokojna przystań w wielkim gospodarstwie. Nic tak jak praca na wsi nie pomaga wrócić do normalnego rytmu życia. Praca to swoiste ćwiczenie terapeutyczne, które pozwala podnosić przeróżne umiejętności. Wszyscy mamy coś do zrobienia. Szpitalne łóżko i pielęgniarka przynosząca basen nie jest środowiskiem sprzyjającym rozwojowi. Jeśli jest praca do wykonania, to się ją wykonuje: zbiera siano z łąki, czy karmi zwierzęta. Nie wymyślamy pracy tylko po to, żeby było, co robić. Praca musi mieć sens. Z kolei ćwiczenia (przez niektórych określane dociążeniami) to np. obowiązek rozmawiania z innymi członkami społeczności, albo robienia czegoś miłego. Czasem komuś pomaga to, że się wykrzyczy, albo obejrzy wiadomości i dowie się, że świat nie kończy się na sąsiedniej gminie. Nie sprawdzamy czyjejś motywacji do leczenia przez kopanie dołów dwa na dwa i zakopywanie w nich narkomanii. *** Zamiatanie stawu? Zamiatałem także tam staw. Zimą, kiedy staw zamarza jeździ się na nim na łyżwach i gra w hokeja. Tylko wcześniej trzeba zmieść z niego śnieg.


59

Przewodnik po ośrodkach

Passmores House Sylwia Minda

P OŁOWA KWIETNIA 2012 roku, Harlow (hrabstwo Essex) na północ od Londynu, deszczowy, chłodny poranek – jak zwykle w tej części Europy. Jest bardzo zielono, mnóstwo drzew, krzewów, kwiatów. Spokojna okolica. Po półgodzinnym spacerze dochodzę do Passmores House – detoksu i ośrodka terapii dla osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych. Jest on uważany za jedno z najlepszych miejsc leczenia stacjonarnego w Anglii (85% pacjentów kończy terapię). To tutaj spędzę staż w ramach europejskiego programu Access Project.

Od kuchni

Schodzę do recepcji, gdzie poznaję mnóstwo osób, że nie jestem w stanie zapamiętać imion. Nie mam pojęcia, kto jest pacjentem, terapeutą, pielęgniarką. Każdy zadaje pytanie Co tu robisz? Na jakiej uczelni studiujesz? Jak długo z nami będziesz? Większość wyraża zdziwienie, że pochodzę z Polski i na co dzień pracuję z osobami uzależnionymi. Poznaję Bev, niską, wiecznie uśmiechniętą blondynkę, opiekunkę mojego stażu i menadżerkę ośrodka, która odpowiada za program terapeutyczny. W ośrodku mieszka siedmiu pacjentów. Poznasz ich za pół godziny podczas terapii grupowej. Większość z nich uzależniona jest od alkoholu i kokainy. Przyjmujemy też osoby biorące heroinę i benzodiazepiny. W drugiej części budynku znajduje się detoks, gdzie mamy dziewięć miejsc. Spędzisz tam kilka dni swojego stażu. – tłumaczy Mick, 60-letni terapeuta.

FOT.: ARCHIWUM

Przekraczam bramę Passmores i od razu zauważam, że różni się on od ośrodków terapii w Polsce. W recepcji otrzymuję przypominający wyglądem zegarek, elektroniczny klucz pozwalający na otwieranie wszystkich drzwi. Niedługo później zaczynam korzystać z tego ciekawego urządzenia zaglądając do każdego pomieszczenia w budynku. Sala terapii grupowej z wygodnymi fotelami, plazmowy telewizor w pokoju do odpoczynku, jadalnia z kuchnią, w której posiłki przygotowuje wykwalifikowany kucharz, miejsce do masażu i relaksacji, przestronny pokój terapeutów i indywidualne pokoje pacjentów – to wszystko robi na mnie wrażenie.

Sylwia Minda jako specjalista terapii uzależnień (jest w trakcie certyfikacji) pracuje w Rodzinnej Poradni Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Warszawie.


Magazyn MNB

60 Przyjęcie do ośrodka Pacjenci zwykle są kierowani na leczenie przez różne instytucje, poradnie, ośrodki zajmujące się opieką socjalną. Na miejsce czekają co najmniej kilka miesięcy. Każda osoba ma swojego opiekuna, który głównie pracuje z nią przed przyjęciem do placówki nad motywacją do zmiany swojego obecnego życia. – mówi Denise zajmująca się nowoprzybyłymi pacjentami. Jeśli klient otrzyma pieniądze na leczenie, może z niego zrezygnować przed zakończeniem, ale ta decyzja wiąże się z wysokim prawdopodobieństwem nieotrzymania po raz kolejny pieniędzy na terapię. Do Passmores trafiają osoby zwykle na 3 do 6 miesięcy. Czas terapii zależy od decyzji ubezpieczyciela lub organizacji finansującej.

Program terapeutyczny

FOT.: SYLWIA MINDA

Sala terapii grupowej z wygodnymi fotelami, plazmowy telewizor w pokoju do odpoczynku, jadalnia z kuchnią, w której posiłki przygotowuje wykwalifikowany kucharz, miejsce do masażu i relaksacji, przestronny pokój terapeutów i indywidualne pokoje pacjentów – to wszystko robi na mnie wrażenie.

Pacjenci Passmores, jedna kobieta i sześciu mężczyzn. Głównie uzależnieni od alkoholu. Mają od 27 do 60 lat, ale czuję, że pomimo dużej różnicy wieku, mają ze sobą dobry kontakt. Uśmiechają się do siebie, żartują, tworzą rodzinną atmosferę. Na sesji terapii grupowej jestem każdego dnia. Poznaję program, omawiane tematy, codziennie dostaję mnóstwo materiałów do czytania. Terapeuci starają się urozmaicać zajęcia, wykorzystują w pracy rysunek i muzykę. Często słyszę słowo „szacunek”. To najważniejsza zasada pracy z pacjentami. Szacunek względem mieszkańców widoczny jest w każdej chwili mojego pobytu w ośrodku. Zajęcia terapii grupowej rozpisane są na osiem tygodni i dotyczą uzależnienia, nawrotów, relacji interpersonalnych i emocji. Pacjenci biorą także udział w terapii indywidualnej i rodzinnej.

Zasady ośrodka Mijają kolejne dni. Uzyskuję więcej informacji na temat historii Passmores, metod leczenia, drogi pacjenta od przybycia do opuszczenia ośrodka. Jest jednak jedno pytanie, na które trudno uzyskać mi jednoznaczną odpowiedź. Jakie zasady panują w domu? Jakie są kary, gdy ktoś je złamie? Pacjenci mówią: mamy mnóstwo zasad! Problem pojawia się, gdy proszę o ich wymienienie. Kadra z kolei tłumaczy, że zasady często się zmieniają. Po przeprowadzeniu kilku rozmów dowiaduję się w końcu, że każdego obowiązuje zakaz używania jakiejkolwiek formy przemocy. Inne reguły dotyczą życia codziennego – punktualności, porządkowania wspólnej przestrzeni. Za ich złamanie nie ma kar, czy tak zwanych dociążeń. Po prostu terapeuta rozmawia z osobą na temat wpływu tego typu decyzji na przyszłe jej życie.


61

Przewodnik po ośrodkach

Terapia komplementarna Jest sala, która budzi moje największe zainteresowanie. Dobiega z niej relaksacyjna muzyka i zapach olejków aromatycznych. Zdejmujemy buty, wygodnie siadamy na krzesłach, pomieszczenie wypełnia blask porozstawianych dookoła świec. Medytację prowadzi Karen.

Zakończenie terapii Nie zawsze ma się szczęście by zobaczyć koniec terapii. Tego dnia Mark jest podenerwowany, wszyscy mówią tylko o nim i o dzisiejszym popołudniu. Godzina druga po południu, w sali terapii grupowej stoi około 30 krzeseł. Obecni są pacjenci, terapeuci, a także byli mieszkańcy domu. Bev tłumaczy zasady tego, czego za chwilę będę świadkiem. Zaraz przyjdzie tutaj Mark. Kilka osób razem z nim odegra scenki – to, co prawdopodobnie się wydarzy, gdy Mark wróci do domu po terapii. Dla niego bardzo ważna jest praca. Jest pierwszy dzień swoim biurze. Nagle przychodzi do niego kilka osób: klienci i znajomi. Kto chce być kim? – pyta Karen. Następuje rozdzielenie ról. Wchodzi lekko wystraszony Mark, siada na krześle w rogu. Bev tłumaczy, czego będzie dotyczyła scenka. Podnoszą się kolejne osoby: niezadowolony klient, kolega namawiający do wyjścia z nim na piwo. Nagle wbiega Liz – przyjaciółka Marka, która wręcza mu butelkę whisky. Zmieszanie Marka, strach w oczach pacjentów, czuć nerwową atmosferę. To najbardziej poruszający moment. Po zakończeniu scenki wszyscy biją brawo. Każdy dzieli się swoimi spostrzeżeniami i uczuciami. Bev czyta list do Marka od żony i od byłego pacjenta, dla którego był ważną osobą. Wręczenie prezentów od pacjentów i kadry. Na zakończenie każdy mówi o zmianie Marka, o jego mocnych stronach, o cechach, za które jest ceniony przez innych. Chwila, która daje poczucie siły, jedności, wspólnoty, bycia ważnym, wartościowym i akceptowanym przez innych.

Detoks Otwieram drzwi na detoks, na który mogą wchodzić tylko terapeuci. Nie różni się wiele od ośrodka, jest tu może nieco ciszej. Pacjenci siedzą w salonie, niewiele co mówią. Rachel czyta książkę, Ben śpi na siedząco,

FOT.: SYLWIA MINDA

Rozmawiam z nią po zajęciach. Dla mnie najważniejsze jest, żeby nauczyć pacjentów, aby akceptowali i kochali samych siebie. Na pierwszym miejscu jest człowiek, taki jaki jest – ze swoimi wadami i zaletami. Później dopiero jest uzależnienie. Karen spotyka się na indywidualnych sesjach z mieszkańcami. Uczy ich umiejętności kontroli oddechu, napięcia mięśniowego, relaksacji. Wykonuje także masaże, które często pozwalają na uwolnienie emocji.

Zdejmujemy buty, wygodnie siadamy na krzesłach, pomieszczenie wypełnia blask porozstawianych dookoła świec.


Magazyn MNB

62

FOT.: SYLWIA MINDA

Tom wpatruje się w ziemię, Carol przegląda gazetę, Nick pali papierosa. Ożywiają się zwykle dwa razy dziennie podczas terapii grupowej. Zaczynają rozmawiać, mówić o swoich trudnościach, o uzależnieniu, planach związanych z dalszym leczeniem. Terapeuci są bardzo elastyczni. Akceptują fakt, że każdy pacjent w inny sposób przechodzi detoks, dlatego nie przeszkadza im nawet ciche chrapanie Bena. Starają się jak najbardziej aktywować mieszkańców. Klienci dostają także zestaw pytań związanych z aktualnie omawianym tematem, na które odpowiadają w przerwie pomiędzy zajęciami. Biorą także udział w terapii prowadzonej przez Karen.

Często słyszę słowo „szacunek”. To najważniejsza zasada pracy z pacjentami. Szacunek względem mieszkańców widoczny jest w każdej chwili mojego pobytu w ośrodku.

Jedną z „atrakcji” mojego pobytu na detoksie jest podróż z Brianem – konserwatorem, kierowcą i opiekunem ośrodka po nowego pacjenta. Podczas godzinnej jazdy Brian opowiada mi o swoich obowiązkach: Każdego pacjenta, który zostaje przyjęty na detoks, zawożę do Passmores i odwożę do domu. Staramy się, aby każdy pacjent bezpiecznie dotarł do nas i wrócił do swojego środowiska. Jesteśmy jednym z nielicznych miejsc, gdzie oferowane są tego typu usługi.

Passmores oczami pacjentów Zastanawiam się, co myślą o ośrodku sami pacjenci. Mamy zbyt dużo wolnego czasu. Chciałbym, żeby był lepszy przepływ informacji między kadrą i mieszkańcami. – to zarzut, który pada z ust większości mieszkańców. Jim niby niezainteresowany rozmową, nagle podnosi głowę znad książki i patrzy w moją stronę: Wiesz, dla mnie kilka godzin dziennie braku jakichkolwiek zajęć ma duże znaczenie. Przez ostatnie kilka lat piłem w samotności. Właśnie wtedy, gdy doskwierała mi nuda, gdy czułem się samotny, nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Tutaj nauczyłem się, co mogę zrobić, gdy po pracy wracam do pustego mieszkania. Za chwilę Greg dodaje: Ja jestem wdzięczny terapeutom za ich podejście. Oni traktują mnie, jak dorosłą osobę. Czuję, że jestem w stanie sobie poradzić z moimi trudnościami. Ci ludzie mnie wspierają, wierzą we mnie. Wiem, że nie jestem sam. Jako ostatni głos zabiera Tim: Cieszę się, że tutaj trafiłem. Dzięki temu, że jestem traktowany z szacunkiem, zaczynam nabierać szacunku do samego siebie. Rozumiem, że jestem wartościowym człowiekiem, że zasługuję na miłość, że mogę być szczęśliwy, jeśli tylko będę tego chciał. Ci ludzie w Passmores pomagają mi to zrozumieć. Ostatnie spotkanie z pacjentami i terapeutami. Podsumowanie stażu i podziękowania. Wręczamy sobie upominki, dostaję pamiątkowe kartki. Oddaję mój „klucz”. Zamykam za sobą drzwi i po raz ostatni przemierzam spokojne uliczki Harlow. Wracam do Warszawy, bogatsza o nowe doświadczenie nie tylko pracy z klientami, ale przede wszystkim o nowe spojrzenie na nich i na terapię.


63 Francuskie maki

MAGAZYN MnB www.magazynmnb.pl

KONTAKT: redakcja@magazynmnb.pl ADRES: ul. Św. Katarzyny 3 31-063 Kraków REDAKCJA: Grzegorz Wodowski Jastrzębie, gołębie i sowy WODOWSKI .... 3 STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Pozdrowienia z Krainy Uśmiechu. Jowita Fraś Rozmowa z Michałem Pauli .... 9 Krzysztof Grabowski Mateusz Klinowski Toksyczne opowieści FRAŚ ... 18 Maciej Kubat Wąglik w heroinie ... 35 Adam Nyk Paweł Siłakowski Wake up! WODOWSKI ... 36 Paweł Szatkowski Koniec z prohibicją (cz. II) COLE ... 40 TŁUMACZENIA I KONSULTACJE JĘZYKOWE: Za jakie grzechy, Dominika Braithwaite czyli rzecz o ograniczeniu wolności GRABOWSKI ... 48 KOREKTA JĘZYKOWA: Katarzyna Krzykawska Mój Głosków TYTMAN ... 53 DRUK: Pierwszy dom MONARU WANAT ... 56 Drukmar Passmores House MINDA ... 58 WYDANE PRZEZ: Stowarzyszenie JUMP’93 Rozmaitości ... 63 ZE ŚRODKÓW: Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii PROJEKT OKŁADKI: Jonna Weck

[

Rozmaitości

]

MATERIAŁY TU ZAWARTE DOTYCZĄ NARKOTYKÓW, PROBLEMÓW ZDROWOTNYCH I SPOŁECZNYCH OSÓB, KTÓRE ICH UŻYWAJĄ. NIE NAKŁANIAMY NIKOGO DO UŻYWANIA NARKOTYKÓW. CELEM NASZYCH PUBLIKACJI JEST UPOWSZECHNIANIE WIEDZY I KSZTALTOWANIE POSTAW, KTÓRE POMOGĄ OSOBOM UŻYWAJĄCYM NARKOTYKÓW I ICH BLISKIM ZACHOWAĆ ZDROWIE I BEZPIECZEŃSTWO.

Francja jest jednym z największych na Świecie producentów opium na potrzeby przemysłu farmaceutycznego. Każdego roku, mak lekarski jest uprawiany tu na około 10 tys. hektarów. Jakieś 80% areałów stanowi mak dający mleczko o wysokiej zawartości morfiny, reszta to mak lekarski o wysokiej zawrtości tebainy. Z tebainy, która sama w sobie nie ma większego zastosowania medycznego, syntetyzowana jest buprenorfina (wykorzystywana bardzo szeroko we Francji do leczenia substytucyjnego) oraz nalokson (najważniejsze antidotum na przedawkowanie heroiny). Produkcją maku lekarskiego zajmuje się w tym kraju około 900 farmerów, a ich uprawy są kontrolowane przez policję, szczególnie od okresie od kwitnienia maków do ich zbiorów.

Ecstasy może być jednak niebezpieczne

Podczas jednego z etapów tegorocznego wyscigu Tour de France. Fot: Stephane Mahe / Reuters

Jak wstępnie pokazują badania prowadzone przez Amsterdams Medisch Centrum (AMC) Centrum Medyczne w Amsterdamie mózgi osób regularnie używających ecstasy są mniejsze niż osób, które tego środka nie używają. Konkretnie chodzi hipokamp, element układu limbicznego mózgu. Hipokamp ma kluczowe znaczenie dla pamięci i wygląda na to, że regularne przyjmowanie ecstasy może zmniejszyć jego objętość nawet o 10 procent. Według badaczy przyczyną mogą być zaburzenia krążenia wywoływane przez środek także w obrębie mózgu.

Arabskie pobudzenie Po spożyciu khatu (czuwaliczki jadalnej) odczuwana jest euforia i trwające nieco ponad godzinę łagodne pobudzenie. Potem przychodzi faza wyciszenia i spadek nastroju. Odpowiedzialnym za takie działanie khatu jest przede wszystkim katynon, który pod względem struktury chemicznej i efektów działania przypomina amfetaminę. Umiarkowane zażywanie khatu, nawet przez ekspertów, zasadniczo nie jest uważane za szkodliwe. Można powiedzieć, że w niektórych krajach Półwyspu Arabskiego khat jest tym, czym dla Europejczyków alkohol. Islam go nie zakazuje, więc stał się główną używką, zakorzenioną w tradycji i kulturze społeczeństw tych krajów. Szacuje się, że regularnym żuciem liści khatu odurza się nawet do 20 mln osób.

Ubiegłoroczne protesty w Sanie (Jemen). Fot: Ahmed Jadallah / Reuters


MAGAZYN MnB

REDUKCJA SZKOD ZDROWIE POLITYKA NARKOTYKOWA WIOSNA/LATO 2012 MAGAZYN MNB

ISSN 2082-2588

IA Z N E I W O HU R C D E I Z PO NY UŚM KRAI

E N Z C Y S K TO WIEŚCI OPO

E G Z E M P L A R Z B E Z P Ł AT N Y

WIOSNA/LATO 2012


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.