Praca konkursowa: "Czy masz marzenia?" (2006)

Page 1

KONKURS: I Ogólnopolski Konkurs Literacki „Czy masz marzenia?” Gdańskie Wydawnictwo Oświatowe im. M. Dobrowolskiej, Gdańsk, 2006

TEMAT KONKURSU: Przedmiotem Konkursu są uczniowskie marzenia związane z wybranym kierunkiem studiów, z ulubionym przedmiotem nauki, z dziedziną osobistych zainteresowań. Marzenia dotyczące tego, co chce się osiągnąć w życiu. Marzenia w fazie realizacji i takie, które jeszcze w tę fazę nie weszły. Marzenia małe i marzenia duże. Marzenia piękne i marzenia użyteczne. Najpiękniejsze i najoryginalniej opisane, w dowolnie wybranej formie literackiej.

AUTORKA PRACY: Katarzyna Anuszkiewicz

OPIEKUN MERYTORYCZNY: dr Stanisław Wawrzyniec Zając

WYNIK KONKURSU: I miejsce spośród 80 prac


Wiem, że nic nie wiem.

*** ... tańczyła. Poruszała się dziwacznie i odpychająco, z ociężałością niedźwiadka, w jakimś nieprzyzwoicie obrzydliwym, spowolnionym rytmie. Miała zamknięte oczy i szeroko otwarte usta, z których spływała strużka śliny. Niezgrabnie podskakiwała na bosych, platfusowatych stopach, bezradnie wyrzucając rączki w górę. Na jej twarzy malował się bolesny wyraz zachwytu i nieobecności. Przymknięte powieki dawały jej niezbędne poczucie bezpieczeństwa; stanowiły granicę, poza którą rozpościerał się nieprzyjazny, okrutny świat – przestrzeń pełna wielkookich i obcych spojrzeń, obojętności, nienawiści lub nadmiaru zbędnego współczucia. Przejrzysta, kryształowa biel światła, spazmatycznie rozdzierająca atmosferę, wrzawa zaskakującej melodii słów, donośne dźwięki dochodzące z ulicy, szarość bloków mieszkalnych – wszystko to znikało, gdy tylko ukrywała skośne, podpuchnięte oczy pod nawisem grubych powiek. Otulały ją wtedy chmury wszelkich odcieni czerni, a ona mogła tańczyć w tej ciemności spokojnie i bezpiecznie, lekko i zwinnie. Czuła, że wiruje, wiruje, wiruje, jak pszczoła ponad kwiatami. Czuła, że ręce płynnie i z gracją uwypuklały ruchy jej ciała, nogi wyskakiwały wysoko w górę, lekkie jak motyle skrzydła, głowa dosięgała jednej ze stóp, a druga w tym czasie wspinała się na czubki palców i niemal odrywała od ziemi w szalonym piruecie. Tańcząc doznawała egzystencjalnego bólu – bardziej niż kiedykolwiek odczuwała swoje ciało, a właściwie skorupę, która ją więziła. Wierzyła, że poprzez taniec wyrwie się z niej. Chciała tańczyć tak wiecznie. Była śliczna i lekka niczym motyl. I nikt o tym nie wiedział oprócz mnie. - Przygłup! – krzyknął mały chłopiec. - A fuj! – wzdrygnęła się z obrzydzeniem towarzysząca mu dziewczynka. Mała tancerka ocknęła się. Osaczona agresywnymi okrzykami otworzyła oczy – wąskie szparki, z kącikami uniesionymi w górę – i dopiero wtedy dotarło do niej, że otoczył ją ciasny wieniec obcych twarzy. Rozczochrana, spocona, śliniąc się obficie, wpatrywała się ze strachem w nieprzyjemne i wrogie twarze. Krzyk wydobył się z jej ust...


*** ... trzymał w rękach kolorowe pudełko. Rozerwał przejrzystą folię i uniósł powoli wieczko. Wewnątrz znajdowały się czekoladki. Ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, żeby nie zacząć ich jeść, pakując garściami do buzi i śliniąc wszystkie po kolei. Do autobusu pewnym krokiem weszła młoda kobieta, ciągnąca za sobą kilkuletnią dziewczynkę. Uśmiechnął się do nich ufnie. Ten wyraz twarzy uwypuklał wszystkie cechy zespołu Downa. Chłopiec miał okrągłą, sympatyczną buzię, skośnie opadające fałdki nad oczami, krótki nosek, otwarte usta, język wsparty o dolną wargę. Miał też nieforemny, spłaszczony tył głowy, charakterystycznie szeroki kark, słabo umięśnione nogi i ręce oraz uderzająco krótkie i grube palce u rąk. Cały był gruby i nieforemny, jakby Stwórca pomylił proporcje. - Ceees? – zapytał dziewczynkę, sepleniąc po swojemu, i podsunął jej pudełko z czekoladkami. W tym czasie jego język, nieposłuszny, żyjący własnym rytmem, wysunął się z ust i wypuścił bąbelek śliny. Dziewczynka uśmiechnęła się i zanurzyła dłoń w stercie smakołyków. Wtedy wkroczyła matka. Siłą wyrwała dziewczynce czekoladkę. - Bydło! Tfu!- powiedziała dobitnie, spluwając na autobusową podłogę. Była zaniepokojona innością chłopca. Wychowano ją w strachu przed wszystkim, co odbiegało od normy. Głęboko wierzyła, iż „TO jest zaraźliwe”. - Nie przejmuj się. Ja dobrze wiem, że jest mądry, wrażliwy i dobry. Ja to wiem i to wystarczy – szepnęła cicho matka chłopca, przytulając go czule. Wiedziałyśmy to obie.


*** ... dolepił malutką grudkę gliny do naczynia. Trzymał ręce w lepkiej, żółtawej masie i zajmował się jej modelowaniem. Wokół słychać było głośne, męczące sapanie innych dzieci. I nie tylko dzieci. Byli tu też dorośli, równie ociężali jak on, nie umiejący poradzić sobie w życiu. Byli w Szkole Życia, gdzie uczyli się konkretnego fachu: wyplatali koszyki, robili pudełka, tkali kilimy, malowali szklane wyroby, rzeźbili w glinie... - Nazywamy je „Darami Pana”, wie pani? Lub „Dziećmi Boga”. Czasami mówi się także „dzieci czujące inaczej” – szepnęła do mnie nauczycielka. - Wolę nazwę: muminek. Lubię to określenie: jest ładne i serdeczne – wyjaśniłam ciepłym głosem. Wymyślone przez Tove Janssona stworzenia, mimo iż pulchne i bezkształtne, były pełne wdzięku – zupełnie, jak ludzie z zespołem Downa. Za sprawą banalnej nazwy, tak dobrze znanej z książek i telewizyjnych „dobranocek”, wypełniło mnie nagle niepojęte uczucie miłości do tych bezradnych istot, którym przyszło żyć w złym, plastikowym świecie. Rozejrzałam się. Tuż obok mnie, przy drewnianym stoliku, siedziała niemłoda dziewczyna. Z jej naznaczonych chorobą rysów twarzy emanowało ciepło. Uśmiechała się. Przypadkowy obserwator mógł pomyśleć, że to brzydki grymas. - Cześć. Co robisz? – spytałam cicho. Dziewczyna zmrużyła wąskie, opuchnięte oczy i uśmiechnęła się ufnie. Z półuchylonych ust wypełzła jej wąska strużka śliny, którą odruchowo wytarła skrajem rękawa. - Maluję wzory na zabawkach i na szkle – wydukała wolno. Zwierzyła mi się, że kolory którymi maluje, śpiewają. I że ona zawsze wie, jakiego koloru użyć, ponieważ rozmawia i słucha barw. - To dla Ciebie – usłyszałam nieśmiały głos. Odwróciłam się wolno. Przede mną stał „mały niedźwiadek”. Ufnie wyciągnął do mnie dłoń; poczułam mocny, ciepły uścisk. Jego ręka była nieforemna i krótkopalca, bezradna i spocona. - Dla Ciebie – powtórzył i wręczył mi prezent: gliniane naczynie. Było równie piękne, jak jego właściciel: na zewnątrz szare, nierówne, chropowate i poobijane, w środku zaś gładkie i delikatne, ale pełne charakterystycznych śladów wgłębień po palcach. Dziś, kiedy dotykam tych żłobień, znów czuję ciepło niedźwiadkowej kończyny.


*** Darami Pana są ziemia, gwiazdy, niebo, słońce, dzień i noc, kwiaty i nasiona, zwierzęta, wichry, pioruny, oceany, wulkany – i ludzie. Darami Pana są również ludzie upośledzeni. Dar to prezent, zazwyczaj szczelnie zapakowany. Osoba, która otrzymuje Dar, przeważnie nie zna jego zawartości; stanowi ona dla niego tajemnicę – i niespodziankę. Bardzo często zdarza się, że Obdarowani ludzie – nie rozumiejąc, dlaczego zostali wybrani do opieki nad dziećmi niepełnosprawnymi i upośledzonymi – odrzucają Dar Pana. Brak miłości i poczucia bezpieczeństwa, a także instynktowne wyczuwanie własnej inności owocują u Darów Pana wzmożoną potrzebą niewypowiedzianie bliskiego kontaktu. Gdy czują miłość i akceptację, to wszystko się w nich raduje – oczy, usta, język, nos, ręce, nogi, brzuch, włosy. Są niezwykle wrażliwe – wszystko może je zranić: zły grymas twarzy, szorstki materiał, ostry dźwięk, chropawy miąższ chleba, „brzydki” kolor. Mają swój własny, bogaty świat – wielką kulę pełną dźwięków, zapachów, wrażeń i uczuć, schowaną głęboko „w środku”. Żaden podręcznik, żaden lekarz, żaden najwybitniejszy specjalista nie powie mi nigdy, co jest we wnętrzu Darów Pana, ale ja i tak wiem: tam jest motyl, którego nigdy nie zobaczę. Tak, w poczwarce ich ciała skrywa się motyl, który trzepocze bezradnie niewidzialnymi dla ludzi skrzydłami. Czy mam marzenia? Oczywiście, mam ich kilka, a wszystkie one wiążą się z chęcią pomagania ludziom upośledzonym. Pragnę pielęgnować motyle ukryte w ciałach Darów Pana i głaskać je po wiecznie zwiniętych skrzydłach. Chcę ofiarować Darom Pana miłość i poczucie bezpieczeństwa. Marzę o tym, by studiować pedagogikę specjalną, a w dalszej przyszłości pracować w Szkole Życia i uczyć Dary Pana odpowiedniego fachu, który nie zniszczy tego „czegoś”, co drzemie w ich wnętrzu. Noszę się z zamiarem napisania, w dalekiej przyszłości, książki, umożliwiającej nietolerancyjnym, pełnosprawnym ludziom dostrzeżenie w Darach Pana motyli – fruwających, mieniących się tęczowo, tańczących w powietrzu i trzepoczących z radością skrzydełkami. Mam nadzieję, ba!, mocno wierzę w to, że pogłębianie mojej, jakże skromnej jeszcze wiedzy na temat zespołu Downa, pozwoli mi na zrealizowanie mego marzenia i dotarcie do wnętrza „poczwarek” – zarówno tych upośledzonych, jak i „normalnych”. Te właśnie marzenia prowadzą mnie przez życie, niczym ciepłe światło latarni morskiej.

Wiedza sama w sobie nie ma żadnej wartości. Cenną czyni ją jej STOSOWANIE.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.