Praca konkursowa: "Przyroda nie przemawia do nas ludzkim głosem..." (2003)

Page 1

KONKURS: VII Ogólnopolski Konkurs na Pracę z Literatury dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych Pałac Młodzieży, Katowice, 2003

TEMAT KONKURSU (nr VIII): Przyroda nie przemawia do nas ludzkim głosem tylko pięknem i ciszą (M. Juchnik). Realizując temat, odwołaj się do różnych tekstów kultury (literatura, malarstwo, muzyka, film).

AUTORKA PRACY: Katarzyna Anuszkiewicz

OPIEKUN MERYTORYCZNY: dr Stanisław Wawrzyniec Zając

WYNIK KONKURSU: III miejsce spośród 1650 prac

1


Siądź z książką na fontanny krawędzi kamiennej Gdzie ogród się odbija i błękit czysty Połóż przy sobie uschły kwiat, pożółkłe listy Wstążkę i mandolinę – instrument piosenny. Słowami przesyconymi melodią uschłych kwiatów, pożółkłych listów, zapachem wspomnień pragnę rozpocząć moje rozważania. Właśnie w takiej scenerii, opisanej przez Leopolda Staffa w wierszu „Jak czytać wiersze”, powinieneś się znaleźć drogi czytelniku, aby w pełni zrozumieć mój wywód. Chcąc ukazać odwieczny związek Człowieka z naturą, pozwolę go sobie podzielić na kilka części.

ODKRYJ SIEBIE... W LITERACKIM ZWIERCIADLE PRZYRODY Cuda przyrody otaczają nas. Dziecko widzi ich piękno, wchłania je, stanowią one dla niego swego rodzaju objawienie, wielkie odkrycie. Ta żywa istota, nieukształtowana jeszcze przez społeczeństwo, czuje, iż jego miejsce jest wśród jezior, gór, dolin – nie autostrad, betonowych gmaszysk czy zatrutych wód. Zastanawia mnie więc, dlaczego w miarę dojrzewania, a szczególnie wyraźnie objawia się to wśród ludzi dorosłych, tracimy zdolność widzenia cudów natury. W pościgu za „marnością”, o której pisał już Kohelet, kurzem obrastają nadzieje na piękny świat. Smutnym jest fakt, że pod ciężarem życia codziennego znika on z czasem w zapomnieniu. Istnieją jednak ludzie, którzy zdolność widzenia piękna przechowują i pielęgnują jak najcenniejszy skarb. Poeci – bo o nich mowa – mistrzowską ręką kreślą wizerunki przyrody. Ich słowa, posiadające niewątpliwie moc tworzenia, przenoszą nas z betonowej pustyni w świat piękna. Siedząc w wygodnym fotelu, możemy spacerować brzegiem morza, przyglądać się falom kipieli morskiej, zaglądać w głąb skalistej przepaści, przemierzać pustkowia, obserwować samotne unoszenie się w powietrzu motyla czy szukać topielic w gładkiej tafli jeziora. Zgłębiając kolejne stronice dzieła literackiego, niejednokrotnie zmienia się nasz nastrój, pojawia się głęboka zaduma nad harmonią oraz doskonałością świata. Poddajemy refleksji fakt, jak to się stało, że zagubiliśmy w zgiełku szaleńczo pędzącego życia swoje własne ja, swoją tożsamość. Dlaczego więc przestaliśmy widzieć piękno.

2


Każdy z nas samotny Każdy z nas samotny Czemuż, czemuż więc my, Gwiezdne dzieci, w krajobraz piękny przepiękny wręcz Nie skupimy serc?. (Edward Stachura – „Wszechświat”) Jak już wspomniałam pozbawiona fałszu i tętniąca życiem przyroda od zawsze fascynowała artystów swym niepowtarzalnym urokiem. Poeci, ukazując w przeróżny sposób jej barwy, ruchy, odgłosy, zapach, starają się wywołać określoną reakcję w czytelniku. Rozważania na temat funkcji krajobrazu w twórczości pisarzy różnych epok pragnę rozpocząć balladą Adama Mickiewicza „Lilie”. Akcja tegoż utworu rozgrywa się w czasach wyprawy Bolesława Śmiałego na Kijów, kiedy to król wyznacza karę dla tych niewiast, które zdradziły swych mężów podczas ich nieobecności. Ballada rozpoczyna się informacją o zbrodni, jakiej dopuściła się wiarołomna żona w obawie przed surową karą: Zbrodnia to niesłychana, Pani zabija pana; Zabiwszy grzebie w gaju, Na łączce przy ruczaju. Po zabójstwie bohaterką zaczynają targać sprzeczne namiętności i niepokoje. Biegnie zatem przez mroczny las do pustelnika po poradę. Na tle ciemnej i wietrznej nocy w lesie dają się słyszeć pohukiwania puchacza oraz złowróżbne krakanie wron:

Wrona gdzieniegdzie kracze I puchają puchacze [...] Zmrok pada, wietrzyk wieje; Ciemno, wietrzno, ponuro. Do końca swych dni Pani nie potrafi zapomnieć o zabójstwie:

Zawsze na sercu nudno, Nigdy na ustach śmiechu, 3


Nigdy snu na źrenicy! Bo często w nocnej porze Coś stuka na dworze, Coś chodzi po świetlicy [...] Zaledwie przymknę oczy, Traf, traf klamka odskoczy, Budzę się, widzę, słyszę, Jak idzie i jak dysze, Jak dysze i jak tupa, Ach widzę, słyszę trupa!. Adam Mickiewicz ukazał w tejże balladzie kobietę dręczoną wyrzutami sumienia i strachem przed zdemaskowaniem. Szczególną rolę odgrywają tu liczne opisy przyrody. Jest ona groźna, surowa, nieokiełznana, wywołuje specyficzny, jakże niespokojny, tajemniczy, a jednocześnie dziwnie zniewalający i pociągający nastrój. Zdajemy sobie sprawę, że człowiek – wydawać by się mogło władca świata – nie ma wpływu na przyrodę, może jedynie biernie się jej poddawać. Wszystko to ma w równym stopniu pobudzić wyobraźnię czytelnika, zachwycić go, co i zafascynować oraz przybliżyć mu świat wewnętrznych przeżyć bohaterów. Mickiewicz niejednokrotnie traktuje naturę jako siłę rządzącą światem i człowiekiem. W swych utworach autor „Ballad i romansów” niweluje granicę między światem ludzi, a światem przyrody. Dzięki temu przyrodzie, będącej bezsprzecznie bohaterką całego cyklu, dość niepostrzeżenie przypisana zostaje dusza. Kolejna ballada tegoż autora – „Świteź” – przedstawia zagadkową historię związaną z jeziorem o tejże nazwie. Ciemność gęstej, groźnej i surowej puszczy, okalającej szklaną taflę, sprawia, iż człowiek czuje się jakby osaczany przez ów bór. Szary, zamglony krajobraz ogranicza przestrzeń. Zdać by się mogło, iż jego gałęzie niczym macki oplatają ciało wędrowca i odcinają możliwość ucieczki. Człowiek jest jak zwierzę schwytane w pułapkę. Świteź spowija mgła, wprowadzająca klimat niezwykłej tajemniczości, która potęguje się zwłaszcza w nocy: Lecz żeby w nocy jechać do jeziora, Trzeba być najśmielszym z ludzi Bo jakie szatan wyprawia tam harce! Jakie się larwy szamocą! [...] 4


Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście, Ogień i dym bucha gęsty, I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście, I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty. Przedziwne i jakże niepokojące odgłosy są przyczyną wielu domysłów: Co to ma znaczyć? – różni różnie plotą, Cóż kiedy nie był nikt na dnie; Biegają wieści pomiędzy prostotą, Lecz któż z nich prawdę odgadnie?. Trudno się oprzeć temu, by nie przytoczyć jeszcze paru szczegółów tej zniewalającej historii, której dał się również uwieść zaintrygowany dziedzic z Płuży. Postanowił on bowiem zbadać tajemnicę jeziora. Ale wpierw sprowadził księdza, by boska opaczność czuwała nad pracą ludzi. Ci zaś, zarzuciwszy sieć, wyłowili rusałkę. Kobieta o jasnym i łagodnym licu opowiedziała zgromadzonym historię grodu litewskiego, rozciągającego się niegdyś w miejscu jeziora. Otóż pewnego razu car Rusi wraz z wojskiem obległ Mendoga. Książe, zdjęty trwogą, prosił o wsparcie Tuhana – ojca opowiadającej historię dziewczyny. Wtedy też wszyscy silni i sprawni mężczyźni, zamieszkujący gród, wyruszyli, ażeby pomóc swemu oblężonemu narodowi. Jednakże, zaniepokojeni losem pozostawionych i bezbronnych kobiet, dzieci oraz starców, postanowili zawrócić: Jaż własnych mieszkańców Dla obcej zgubię odsieczy? Wszak wiesz, że Świteź nie ma innych szańców Prócz naszych piersi i mieczy. Jeśli rozdzielę szczupłe wojsko moje, Krewnemu nie dam obrony; A jeśli wszyscy pociągniem na boje, Jak będą córy i żony?.

5


Córka Tuhana, rozwiewając ich wątpliwości, rzekła: Ojcze [...] lękasz się niewcześnie, Idź, kędy sława cię woła, Bóg nas obroni: dziś nad miastem we śnie Widziałam jego anioła. Niedługo po tym, uspokojeni mężowie znowuż wyruszyli, pozostawiając gród pod opieką dziewic i drobnych dzieci. Wtedy to zewsząd dały się słyszeć przerażające okrzyki – wróg stał u bram. Córka Tuhana, protestując przeciw pogańskiemu pomysłowi samounicestwienia, błagała Boga o śmierć: Jeśli nie możem ujść nieprzyjaciela, O śmierć błagamy u ciebie, Niechaj nas lepiej twój piorun wystrzela Lub żywych ziemia pogrzebie. Wówczas Bóg wysłuchał tejże prośby i pozamieniał ludzi w zioła. Każdy, kto kiedykolwiek ośmielił się je zerwać, natychmiast ginął. Minęło od tych wydarzeń wiele czasu, jednakże nazwa kwiecia stale przypomina o rozegranej niegdyś tragedii. Choć czas te dzieje wymazał z pamięci, Pozostał sam odgłos kary, Dotąd w swych baśniach prostota go święci I kwiaty nazywa cary. Opowiedziawszy ową historię, rusałka znikła. I więcej nie słychać o niej. Świat w balladach Mickiewiczowskich – zharmonizowany oraz pełen niesamowitych wydarzeń – jest niezwykle groźny, budzi lęk i strach. Podobnie jest wszakże z naturą, która wraz z niepojętymi człowiekowi siłami wymierza kary, dotykające bohaterów. Te – jakże ponure – siły świecą tryumf nad ludzkością, udowadniając jej, że jest jedynie marionetką 6


w ich rękach. Czyż nie jest prawdą, iż człowiek nie jest zdolny przeciwstawić się ich wyrokom, bądź chociażby zrozumieć ich sens? Natura – ten tajemniczy twór – nie odkrywa przed śmiertelnikiem swych sekretów. Są one zaledwie sygnalizowane w opowieściach ludowych. Jednak i te tajemnice odkrywa przed nami ktoś, kto reprezentuje owe siły – jak dziewczę z ruin zatopionego miasta. Jak już wspomniałam świat zjawisk irracjonalnych w różnym stopniu osądza, co i wprowadza ład w zachwiany porządek świata ludzi. Żal duszę ogarnia, albowiem przykłady ballad, w których natura budzi uczucie grozy można by mnożyć. Jednak nie chcę, mój drogi Czytelniku, zanudzić Cię swoimi rozważaniami, wzywa nas bowiem piękny świat przyrody. Dlatego też, ostatnim już – lecz niemniej ważnym – przykładem tejże funkcji przyrody jest ballada „Król Olszyn” Johanna Wolfganga von Goethego. Utwór traktuje o ojcu, w którego silnych ramionach spoczywa omdlałe dziecię. Podróżując konno, zmierzają oni do bezpiecznego dworu, goni ich czas. Shama1 szykuje bowiem miejsce w swym ogrodzie śmierci. Chłopiec zaczyna słyszeć czyjś głos, dobiegający z mrocznego lasu. Głos Króla Olch. Z początku miły, łagodny, wabiący, zachęcający zabawkami, ubraniami, pięknymi córami, ale z czasem nalegający: Chodź do mnie, chłopczyno, zapraszam najmilej, Pięknymi zabawki będziem się bawili, Chodź na brzeg, tu kwiatki kraśnieją i płoną, A moja ci mama da suknię złoconą [...]. Chodź do mnie, chłopczyno, poigrasz z rozkoszą Mam córki, co ciebie czekają i proszą, Czekają na ciebie z biesiady nocnymi, Zaśpiewasz, potańczysz, zabawisz się z nimi [...]. Chodź do mnie, mój chłopcze, dopóki masz porę. Gdy chętnie nie przyjdziesz, toć gwałtem zabiorę.

1

Niegdyś – w kraju Nieńców - wierzono, iż jest pięć żywiołów: woda, ogień, ziemia, powietrze, kamień. Shama nie tylko opiekował się piątym z wyżej wymienionych, był ponadto bogiem śmierci. W posiadaniu swym miał ogród, ogród – jak można wywnioskować - śmierci. Każda dusza, trafiając w Jego ręce zmieniała się w piękny, czarny kwiat, by zdobić kolejny skrawek ziemi...

7


Przestraszone dziecię opowiada ojcu o swych wizjach. Drobne ciałko drży ze strachu przed potężnym Władcą: Czy widzisz, mój ojcze? Król olszyn w tej stronie, Król olszyn w koronie, z ogonem jak żmija!. Boleść chwyta za serce ojca – toż to jego dziecina ginie. Stara się tedy wytłumaczyć, iż to jedynie mroczna, otaczająca ich zewsząd przyroda. To tylko, mój synu, mgła nocna się zwija. Chłopiec, stojąc na pograniczu dwóch światów, balansując na cienkiej linii życia i śmierci, postrzega otaczający go krajobraz zupełnie inaczej niż patriarcha. Przyroda jest dlań baśniowym bohaterem, goszczącym postacie elfów, rusałek i innych podobnych im stworzeń. Dziecko – jako nieukształtowany jeszcze „twór” – należy do Natury. Ramiona Ojca – starające się za wszelką cenę ochronić drżące ciałko – są dla Natury przezroczyste, reprezentują inny świat, świat „ludzi dorosłych” i niewrażliwych. Wszystko przerywa śmierć chłopca: > Mój ojcze, mój ojcze! ratujcie dziecinę! Król olszyn mnie dusi... mnie słabo... ja ginę...< Ojcowi bolesno... on pędzi jak strzała. Na rękach mu jęczy dziecina omdlała. Dolata na dworzec... lecz próżna otucha! Na ręku ojcowskim już dziecię bez ducha. Autor, opisując w balladzie przedziwne kształty, otulone mgłą drzewa, otaczające bohaterów ciemności, wprowadza do niego – podobnie jak Mickiewicz – nastrój grozy i tajemniczości: To tylko, mój synu, mgła nocna się zwija [...]. To tylko wiatr cichy po liściach szeleszcze [...]. To wierzba swe stare gałęzie rozwala.

8


Dziecię, oddając się we władanie Króla Olch, uznaje wyższość świata przyrody nad rzeczywistością. Pozornie wydaje się, iż omówione przeze mnie utwory dalece odbiegają od tematu – miałam wszak koncentrować się na pięknie przyrody. Lecz któż wytłumaczy, czym jest piękno? Czy w ogóle istnieje rzecz piękna pod każdym względem? Piękno jest tym co wywołuje w nas zachwyt. Kryje się ono w barwach i kształtach – stwierdził Janusz Lech Jakubowski

we „Fragmentach autobiografii”.

Piękna tego –

dodał

szukałem

w czasie licznych podróży po całym świecie: w deszczowych lasach tropikalnych i sawannach, na rafach koralowych i w otwartym morzu, w wysokich górach, na szczytach wulkanów i na pustyniach. Stare powiedzenie mówi „de gustibus non est disputandum”, czyli „w sprawach gustów nie ma dyskusji”. Jeśli choć jedna osoba, w swym zachwycie nad mrocznym krajobrazem wypowie w zadumie słowa: „jakież to piękne”; jeśli choć przez chwilę obserwator straci dech w piersiach, a serce rozrywać będzie radość (że oto był świadkiem niezwykle emocjonującego wydarzenia); jeśli kontemplacja tychże widoków pozwoli mu zrozumieć choćby przez sekundę Wszechświat – to nie wolno nam zapomnieć o takim właśnie, specyficznym pięknie. Przeciwieństwem do budzącego trwogę, mrocznego krajobrazu winien być krajobraz wiejski. Artyści, obserwując ludzkie zagubienie, niejednokrotnie gorąco apelowali, by wsłuchać się we własne wnętrze i – idąc za głosem pierwotnego instynktu – powrócić do życia zgodnego z naturą. Ponoć, żyjąc na wsi, zapewniamy sobie spokój i pogodę ducha. Czy rzeczywiście dzieciństwo pełne samotnych wędrówek oraz bliskiego kontaktu z naturą potrafi sprawić, iż ciężka praca na roli staje się przyjemna? Czy osobowość ukształtowana zarówno przez piękno, jak i naturalny strach przed nieznanym jest w jakiś sposób „bogatsza” od nas „mieszczuchów”? Zobaczmy, co na ten temat mają do powiedzenia poeci. Jan Kochanowski w „Pieśni Świętojańskiej o Sobótce” odwołuje się do słynnej maksymy Terencjusza, iż „jestem człowiekiem i nic co ludzkie nie jest mi obce”. Kochanowski twierdził, że człowiekowi nieobca jest tęsknota za życiem beztroskim, radosnym, zgodnym z rytmem przyrody. W swym cyklu dwunastu pieśni zauważył, że praca na roli dostarcza niezwykłej wręcz satysfakcji, ponieważ ziemia – szanowana i zadbana – wynagradza człowiekowi trud, jaki włożył, by ją uprawiać. Akcja utworu skupia się wokół ludowego obrzędu Sobótki, przypadającej na dzień 23 czerwca:

9


Gdy słońce Raka zagrzewa, A słowik więcej nie śpiewa, Sobótkę, jako czas niesie, Zapalono w Czarnym Lesie. Przy ognisku rozbrzmiewają donośne głosy dwunastu dziewek – pieśnią opowiadających o życiu na wsi.

Siedli wszyscy na murawie; Potym wstało sześć par prawie Dziewek jednako ubranych I belicą przepasanych. Wszytki spiewać nauczone, W tańcu także niezganione. Przedstawiony obraz życia, które prowadzą mieszkańcy wsi jest wyidealizowany. Dowiadujemy się więc, że rolnik ze zbiorów uzyskanych z ofiarnej pracy może wyżywić siebie, rodzinę oraz służbę. Oracz pługiem zarznie w ziemię; Stąd i siebie, i swe plemię, Stąd roczną czeladź i wszytek Opatruje swój dobyte. Co roku drzewa uginają się pod ciężarem owoców, niczym we fragmencie utworu Edwarda Stachury – „Dookoła mgła”: Na drzewach owoce i strąca je wiatr do kosza je zbiera ta ręka jak kwiat. Chów owiec przynosi na świat kolejne pokolenia jagniątek oraz – dającą ciepło i życiodajną energię w czasie zim – wełnę. Pszczoły, radośnie brzęcząc, dają miód, łąki i pola przynoszą roczne zapasy paszy oraz jedzenia, rzeki obfitują w ryby, lasy w zwierzynę. „Życie cudem 10


jest!” – zdaje się krzyczeć gospodarz, gdy wieczorem, po skończonej pracy w kominku wesoło skwierczy ogień, kobieta przynosi pachnące jadło, a młode pokolenie – skromne i zawstydzone – chyli się ku starszej głowie. Nawet i oracz ubogi śpiewa, choć od pracej aż omdlewa. A panny, wychodząc z założenia, że nikt nie jest tak bogaty, żeby pogardzić uśmiechem, ani tak biedny, żeby nie móc nim darzyć, śpiewają wesoło: Ja sie nie umiem frasować, Toż radzę drugim zachować; Bo w trosce człowiek zgrzybieje Pierwej, niż sie sam spodzieje. Ale gdzie dobra myśl płuży, Tan i zdrowie lepiej służy [...] Śmiejmy sie! Czy nie masz czemu? Śmiejże sie przynamniej temu, Że, nie mówiąc nic trefnego, Chcę po was śmiechu śmiesznego. Nie brakuje pierwszych zauroczeń i większych miłostek. Komum ja kwiateczki rwała, A ten wianek gotowała? Tobie, miły, nie inszemu, Któryś sam mił sercu memu. Utwór Jana Kochanowskiego emanuje niewysłowioną radością i miłością do – jak można odczytać – krainy wiecznego szczęścia, którą jest tu wieś. Czemuż niewysłowioną, skoro napisał tenże utwór – zapytasz? Ostatnia z panien w radości swej zauważa: Wsi spokojna, wsi wesoła, Który głos twej chwale zdoła? Kto twe wczasy, kto pożytki Może wspomnieć za raz wszytki? [...] 11


Dzień tu, ale jasne zorze Zapadłyby znowu w morze, Niżby mój głos wyrzekł wszytki Wieśne wczasy i pożytki. Czytając ten optymistyczny utwór zapomniałam całkowicie o troskach i kłopotach, z którymi borykają się każdego dnia rolnicy. Sen z powiek potrafi spędzić im ciemne niebo, gdyż zwiastować może grad. Niebo ciemne, strop się chmurzy ale burza i orkan daleko. (Stanisław Wyspiański – „Wesele”) Kochanowski zdaje się nie zauważać, iż życie bajką nie jest. Natomiast my, będąc bacznymi i nader dociekliwymi badaczami literatury, zauważamy wyraźne podobieństwo opisanej przez Kochanowskiego wsi do Arkadii – pierwotnej krainy szczęśliwości. Pierwotna i szczęśliwa, ponieważ ulokowana wśród pięknej przyrody i krajobrazów, oddalona od miast, zamieszkiwana przez ludzi cieszących się życiem. Opiewana w „Pieśni świętojańskiej o Sobótce” kultura ludowa przechowuje pouczające nakazy moralne, które radują człowieka. Tak widział wieś Jan Kochanowski, ja natomiast, dla kontrastu pragnę przedstawić utwór Szymona Szymonowica pt. „Żeńcy”. Polska wieś XVI wieku ma także swoje wady – stara się udowodnić renesansowy pisarz Szymon Szymonowic. Sam – będąc pierwszym mieszczaninem, który został ważnym i znanym pisarzem – znosił trudy wiejskiego życia. Tym razem lud pańszczyźniany został przedstawiony z realistycznego punktu widzenia. Wreszcie pojawił się pisarz, który nie obserwował świata, spoglądając na niego poprzez pryzmat „różowych – arkadyjskich okularów”. Jego dzieło obnażyło trud i znój pracy chłopów. W sielance tej (owszem, mimo wszystko jest to sielanka) występują dwie młode chłopki, odrabiające pańszczyznę oraz starosta – bacznym okiem strzegący, by nikt nie odpoczywał. Oluchna i Pietrucha – bo tak zwą się dziewki – bez wytchnienia pracują od wschodu do zachodu słońca. Już południe przychodzi, a my jeszcze żniemy. Czy tego chce urzędnik, że tu pomdlejemy?.

12


Znoszą głód, zmęczenie, rzadkie przerwy na odpoczynek oraz kary cielesne. Nawet słowa Eleanory Roosevelt, iż „nikt nie może cię poniżyć bez twojej zgody” tracą tutaj niejako znaczenie. W strachu przed biczem przytroczonym do pasa ekonoma, chłopki zważają na każde swe słowo: Nie gadaj głosem, aby nie usłyszał tego Abo nie widzisz bicza za pasem u niego? Prędko nas nim namaca; zły frymark – za słowa Bicz na grzbiecie, a jam nań nie barzo gotowa. Tymczasem Pietrucha – pomimo zmęczenia – śpiewa hymn do słońca. W słowach hymnu wyraźnie widać opozycję, jaka tworzy się na linii przyroda – postępowanie ekonoma: Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego! Nie jesteś ty zwyczajów starosty naszego. Ty wstajesz, kiedy twój czas, jemu się zda mało, Chciałby on, żebyś ty o północy wstawało. Dalsze porównania również wskazują, iż starosta jest znacznie bardziej wymagający niż słoneczko. Ty dzień po dniu prowadzisz, aż długi rok minie, A on wszystko porobić chce w jednej godzinie. Podczas, gdy ekonom biczem rozcina skórę chorej Maruszki, Pietrucha zawodzi: Starosto, nie bedziesz ty słoneczkiem na niebie! Ni panienka, ni wdowa nie pójdzie za ciebie! Wszędzie cie, bo nas bijesz, wszędzie osławiemy, Babę, boś tego godzien, babę–ć narajemy, Babę o czterech zębach. Miło będzie na cie Patrzyć, gdy przy niej siędziesz jako w majestacie.

13


Wspomniałam wcześniej, że utwór „Żeńcy” wpisuje się w gatunek sielanki. Nie jest to jednak typowa sielanka taka, jak na przykład „Pieśń świętojańska o Sobótce” Kochanowskiego czy „Żywot człowieka poćciwego” Reja – o którym będę pisać w dalszej części niniejszego wywodu. Sielanka Szymonowica to wizja prezentująca i obnażająca trud pracy, zmęczenie, głód, konflikt między szlachtą i chłopem. Nie jest to idylliczny obraz ukazujący harmonię i pochwałę życia wiejskiego. O sielankowym charakterze utworu decyduje więc nie temat, lecz sama kreacja dzieła literackiego, w którym niebagatelną rolę odgrywa pieśń ludowa. Element piosenki o słoneczku nie jest w stanie jednak zmienić całościowej wymowy utworu. Warto wspomnieć, że chłopki, mimo iż brutalnie traktowane, starają się żyć w zgodzie z naturą. Pora zatem, by sięgnąć po – sygnalizowane wcześniej – dzieło Mikołaja Reja pt. „Żywot człowieka poćciwego”. Być może powinnam była wspomnieć o tym utworze już w czasie omawiania podobnej wizji życia na wsi (mam na myśli sielankę Jana Kochanowskiego), jednakże celowo posługuję się kontrastowymi zestawieniami. Czemuż tak postępuję? Otóż dostrzegam w tym pewną myśl, ale o tym w dalszej części pracy. Zdaniem autora „Krótkiej rozprawy...” przyroda i ludzie współistnieją ze sobą, do tego stopnia, że nasza egzystencja warunkowana jest kolejnymi porami roku: wiosna – to dzieciństwo, lato – młodość, jesień – wiek dojrzały, zima – starość. Każda pora roku i każdy etap życia nie tylko przynoszą nam zarówno wiele radości, jak i smutków, ale mają one także swoje prawa. O tych właśnie prawach powinien pamiętać człowiek poczciwy. Kimże on jest? – zapytacie. Człowiek poczciwy, w rozumieniu autora, to przede wszystkim osoba, która pokój czyni na ziemi: Albowiem kto przegląda pokój Rzeczypospolitej [...] temu zabiega, jakoby sie krew niewinna nie lała po ziemi, a jakoby głos krzyczący nie leciał o pomstę do Pana Boga swego. Utworowi przyświeca pewien ideał, zresztą bardzo szczegółowo nakreślony przez Reja. Dowiadujemy się więc, że szlachcic powinien wystrzegać się pychy, która – w oczach pisarza – wynosi go ponad innych: Cień upatruje, spluwa, choć mu nie trzeba, rękawicę z tej ręki, na której sygnet, sejmie, a w drugiej ją dzierży, kaszle, krząka, choć mu się nie chce, z kamyka na kamyk stąpa,

14


kroku strzeże, aby go nie zmylił, na pachołki się ogląda, jeśli je ma. Chwalone jest natomiast prawdziwe szlachectwo i cnota, które uczą rzeczy potrzebnych i ważnych – nie pustych i nic nieznaczących formułek. Ale po sobie to czytaj, co by cię nadobnych cnót a poćciwego żywota uczyło, bo cię to może piękniej ozdobić niźli fabuły niepotrzebne. Dlatego też prawdziwe szlachectwo człowieka poczciwego nie miało opierać się na herbach, zasługach przodków czy bogactwie: Tedyć jeszcze nie to prawe źlachectwo, gdy cnotami nie będzie ozdobione, iż tak go zowią albo iż sygnet z jakim herbem na palcu nosi, [...] albo iż się chłubi dziady, pradziady albo inszymi przodki swymi, toć jeszcze mało na tym. Życie, wiedzione przez człowieka szlachetnego winno być także zgodne z rytmem natury. Wszak to ona wyznacza kolejność prac w gospodarstwie. W utworze błahe sprawy, jak zbieranie plonów czy sadzenie drzewek, urastają do rangi rzeczy najistotniejszych oraz przynoszących największą radość w życiu. Wieś to miejsce niezwykle spokojne, dalekie od niepokojów i kłopotów, jakie niesie za sobą pobyt w mieście. Tylko tam człowiek może odnaleźć szczęście oraz zbudować własną idyllę. Spokojny, pogodny, cnotliwy i zgodny z naturą tryb życia oraz korzystanie z wszelkich dóbr, jakie przynoszą kolejne pory roku – tak powinna wyglądać egzystencja człowieka poćciwego. Przyjrzyjmy się jeszcze jednemu utworowi, a mianowicie pierwszej polskiej powieści nowożytnej „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki” autorstwa Ignacego Krasickiego. W dziele swym Książe Biskup Warmiński – w formie pamiętnika głównego bohatera – starał się ukazać wszelkie wady ówczesnego społeczeństwa. Autor, kreśląc bardzo plastycznie poszczególne etapy życia Mikołaja, krytykuje jego sarmacką obyczajowość. Powieść Ignacego Krasickiego, która ukazywać ma moralnie zatrważający stan osiemnastowiecznego społeczeństwa polskiego, w pełni popiera życie na wsi. Co ciekawe, autor jako jedyny zwrócił uwagę na to, że przyroda wiejska ma zupełnie inny od dotychczasowych wizerunek. Nie jest to bajkowa, nierealna, idylliczna rzeczywistość, a wręcz przeciwnie. Przyroda żyje i nie komponuje się w uładzone formy tak, jak tego chcemy. Ludzie w swej pysze przenosić 15


pragną wodospady, rzeki, lasy, tworząc nowe – modne – kompozycje mieszkalne. I chociaż „wiara przenosi góry”, to natura nie pozwala sobą manipulować. To, co mnie najbardziej uderza w tych utworach, to fakt, że wszystkich pisarzy łączyło głębokie umiłowanie natury. Jednak wykreowane przez nich obrazy znacznie się od siebie różniły. Wszak „nigdy nie spojrzeli sobie w oczy. Szli zapatrzeni we wspólny cel”– zauważył ktoś. Zaskakujące, nieprawdaż? Niejednokrotnie lektura jakiejś nieciekawej książki staje się przyczyną tego, że przyklejamy do niej niechlubną etykietę. Czy można tak postępować ze wszystkimi dziełami ukazującymi wrażliwość człowieka na przyrodę? Sądzę, iż jest to niesprawiedliwe. Bo czy można generalizować literackie obrazy przyrody? Przecież sama przyroda jawi nam się tak różną paletą barw. A zdać by się mogło, iż ogród ogrodowi winien być równy. Nic bardziej mylnego. Utwór Frances Hoggson Burnett pt. „Tajemniczy ogród”, posiadający niewątpliwie wiele ukrytych symboli i przesłań, pragnęłam początkowo ulokować w symbolicznej funkcji przyrody. Zauważyłam jednak, iż wykreowany przez pisarkę ogród – dziki i naturalny – stoi w wyraźnej opozycji do omówionych wcześniej dzieł. Wzruszające opowiadanie F. H. Burnett jest nie tylko historią doświadczonych przez los dzieci oraz ich przyjaźni, mówi ono również o niezwykłej roli ogrodu. Ta przestrzeń – pamiętająca wspaniałą miłość małżonków w biegu wydarzeń – skazana została na zapomnienie: Był kiedyś piękny ogród – pełen kwiatów, słońca, drzew i ptaków. Ale gdy nagle umarła ogrodniczka, ktoś kazał zamknąć ogród na zawsze. Mijały lata. Ogród zarósł chwastami, kwiaty zmarniały, tylko ptaki nadal wiły tam swoje gniazda. Ogród – jeszcze smutniejszy, bo wyzbyty wcześniej panującej w nim radości – cichutko dogasa za murem. Przestrzeń ogrodu można by porównać do świata przedstawionego w wierszu Edwarda Stachury pt. „Jesień”: Chodzić od drzewa do drzewa Od bólu i znów do bólu [...] I liście zrywać kolejno z uśmiechem ciepłym i smutnym A mały listek ostatni Zostawić komuś i umrzeć. 16


Właśnie taki mały listek – wspomnienie chwil radości i szczęścia, ta naturalna cząstka ukochanej kobiety, która na zawsze utkwiła w pamięci męża – został w ogrodzie. Mimo, iż coraz mniej wspomnień układała się w dawno odeszłą, harmonijną jedność, krajobraz wciąż ranił serce. Tajemnicze miejsce zdawało się wołać innym już głosem: Ogród w słonecznym blasku stygnie już krzepnie w zmierzch, Nie zamkniesz chwil w więzieniu Ich własnych złotych wież [...]. (Louis MacNeice – ***) Toteż ogród został zamknięty. Ale pojawiła się pewna istota, osierocona dziewczynka Mary, której losy nierozerwalnie złączyły się z tą zaczarowaną – jak się później okazało – formacją roślinną: Pewnego dnia klucz do ogrodu znalazła mała, samotna dziewczynka, która myślała, że nikt się z nią nie chce przyjaźnić. Otworzyła furtkę do ogrodu i wtedy zaczęły działać czary [...]. Mary, opiekując się drzewami, samotnie okopując grządki, sadząc rośliny, po raz pierwszy poczuła się potrzebna: Było to tajemniczo wyglądające, najrozkoszniejsze miejsce, jakie można było sobie wyobrazić. Wszystko dookoła dziwne było i pełne ciszy, i zdawało się, że Mary setki mil oddalona jest od wszystkiego co żyje, a jednakże nie czuła się wcale osamotniona w tej chwili [...]. Do zaczarowanego ogrodu trafiają kolejne osoby: Dick – ubogi syn wieśniaków – oraz Colin, chory chłopiec. Cudowna moc rozkwitającej wokół przyrody oraz atmosfera radosnego podniecenia, jaką bez trudu można było odczuć w tajemniczym ogrodzie sprawiły, iż chłopiec również zapragnął – tak jak zwierzęta i rośliny wiosną – narodzić się do nowego życia [...]. 17


Zaczarowany ogród łączy dzieci i staje się dla nich jednocześnie symbolem szczęścia. Nic nie szkodzi, że kiedyś przeminie ich żywot, wszak mogli odkrywać najrozmaitsze tajemnice głęboko ukryte w kwiatach, krzewach, gałęziach drzew. Bo, jak uczą słowa innej skarbnicy myśli o ogrodach: Nie oczekując łaski, wiem – W sercu skrzepnie zmierzch, Lecz dobrze, że choć razem mieliśmy grzmot i deszcz I ogród też i ogród w słonecznym blasku. (Louis MacNeice – ***) Dzięki tej niezrozumiałej dla nas mocy, dzięki tajemniczej mądrości i życiodajnej sile ogrodu Mary znalazła przyjaciół i przestała myśleć wyłącznie o sobie, Colin uwolnił się z histerycznego amoku, a Dick – chłopiec z wrzosowisk – nauczył się dostrzegać piękno w przyrodzie. Ta książka uczy odnajdywania szczęścia i radości w drobiazgach, miniaturach, które mieści w sobie przyroda. Jednak nie wszyscy pisarze ukazywali

w swych dziełach odradzanie się

i zmartwychwstawanie przyrody. „Pan” Brunona Schulza, mimo iż zawiera liczne opisy ogrodu, przedstawia ten twór natury z zupełnie innej perspektywy. W nim to sad jest, czy też raczej był, kawałkiem opuszczonej ziemi, umieszczonej przy starej, zapomnianej już fabryce wody sodowej. Prowadziła do niego jedna zaledwie droga: Strużka czarnej, śmierdzącej wody, żyła gnijącego, tłustego błota, nigdy nie wysychająca. Ogród był wielki i zdziczały. Grusze i jabłonie – wznoszące swe ramiona ku niebu – rosły z rzadka potężnymi grupami. Źdźbła nieskoszonej trawy delikatnie szeleściły ogrzewane ciepłem wesołych promyków. Wygrzewały się także dzikie pietruszki i marchwie, a wszędobylska pokrzywa roztaczała wokół zapach mięty. Atmosferze przesiąkniętej łagodnością nie przeszkadzał nawet unoszący się przy każdym powiewie wiatru puch. Jednak pod i za ogrodzeniem teren wyraźnie pochmurniał, stawał się opryskliwy i niedbały. Tam to nie był już sad, tylko paroksyzm szaleństwa, wybuch wściekłości, cyniczny bezwstyd i rozpusta. Tam, gdzie rośliny nie miały swego miejsca zapanował nieład i dysharmonia. Kapusta bezceremonialnie obnażała swe wdzięki, jeżyły się bodiaki, srożyły się pokrzywy, 18


sędziwe listki bluszczu zezwalały sobie na wszędobylstwo, a chwasty zaglądały na nie łapczywym okiem. Tam, rozbestwione, dając upust swej pasji, panoszyły się puste, zdziczałe kapusty łopuchów – ogromne wiedźmy, rozdziewające się w biały dzień ze swych szerokich spódnic, zrzucając je z siebie, spódnica za spódnicą, aż ich wzdęte, szelestne, dziurawe łachmany oszalałymi płatami grzebały Pod sobą kłótliwe to plemię bękarcie. Mimo, że wszystko to, splątane i puszyste, przepojone było łagodnym powietrzem, podbite błękitnym wiatrem i napuszczone niebem, dzikość ogrodu sprawiała, że serce pod natłokiem wrażeń głucho łopotało. Zauważamy więc, że sad Schulza eksploduje dynamiką, ekspresją, a rzeczywistość jest w nim zdeformowana. To nie jest ogród, w którym krajobraz uświadamia nam jedność z otaczającą przyrodą, nie jest to również dość wiarygodna kopia natury, z którą człowiek czuje się niezwykle związany i zespolony. A już nie sposób tu mówić o Raju, Arkadii, czy Edenie. To – moim zdaniem – kwintesencja chaosu, bezładu zatracającego się w szaleństwie i zdziczeniu. A jednak istnieją ogrody, których obraz człowiek skrzętnie przechowuje i pielęgnuje w myślach i – jak twierdzi Jonasz Kofta – winien nigdy o nich nie zapomnieć.

Bluszczem ku oknom Kwiatom w samotność Poszumem traw Drzewem co stoi Uspokojenie Wśród tylu spraw Pamiętajcie o ogrodach Przecież stamtąd przyszliście W żar epoki użyczą wam chłodu Tylko drzewo Tylko liście Pamiętajcie o ogrodach [...]. (Jonasz Kofta – „Pamiętajcie o ogrodach”)

19


Są to ogrody, których bramy otwieramy z chęcią, ażeby znów ujrzeć piękno poranka, wchłaniać wzrokiem cuda przyrody. Po nocach szalonych mordem i grabieżą... ... obudzić się w godzinie wschodu I na słońce, na zieleń niewinną i świeżą. Otworzyć drzwi do OGRODU. (Leopold Staff – „W tych czasach”) Pewną odmianą ogrodu jest sad, w którym harmonia i schludność przeplata się z wesołym żywotem roślin. Przyjrzyjmy się w tym kontekście naszej narodowej epopei. W „Panie Tadeuszu” Adama Mickiewicza kwitnące kwiaty wznosiły swe listki ku słońcu, powietrze połyskiwało od wesoło igrających promyków, a nieliczne drzewa owocowe, chyląc swe gałązki, użyczały przechodniom chłodu. I tu za ogrodzeniem teren stawał się uboższy, bez drzew, krzewów i kwiatów. Zamieszkiwały go jednak żywe, pełne radości i witalizmu zastępy warzyw. W ogrodzie tym – zdaje się wyidealizowanym – rośliny spokojnie spoglądały na błękit nieba i obłoków. Daleko od znojów ciężkiego życia i zgiełku natura spokojnie drzemała, zmęczona wylegiwała się, a poszczególne jej elementy dożywały swej starości. Tu kapusta, sędziwe schylając łysiny, Siedzi i zda się dumać o losach jarzyny. Optymistycznie nastawionym do życia i innych roślin buraczkom, nie przeszkadza nawet wtaczający się między nie arbuz. Gdzieniegdzie otyłego widać brzuch harbuza, Który od swej łodygi aż w daleką stronę Wtoczył się jak gość między buraki czerwone. Jarzyny zaś wonią swych drobnych listków starają się uchronić przed gąsienicami i owadami inne – słabiutkie – roślinki.

Cyprysy jarzyn; ciche, proste i zielone. Ich liście i woń służą grzędom za obronę, 20


Bo przez ich liście nie śmie przecisnąć się źmija, A ich woń gąsienice i owad zabija. Nikt nie waży się wrzucić tutaj nawet kamyka, gdyż to mogłoby zmącić harmonię idealnego krajobrazu. Można tylko powiedzieć: „życie jest piękne”. Co ciekawe, ogród nie zawsze przedstawiano jako idylliczną harmonię lub wręcz przeciwnie, jako bezładnie eksplodujący twór. Nieraz, co może zabrzmieć nieco paradoksalnie, był to ogród przyjmujący wizerunek pustyni: Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie i zmienił go w straszną, okropną pustelnię z ponurym na piersi zwieszonym szedł czołem i kwiaty kwitnące posypał popiołem. Trawniki zarzucił bryłami kamienia i posiał szał trwogi i śmierć przerażenia. Aż strwożon swym dziełem – brzemieniem ołowiu położył się na tym kamiennym pustkowiu [...]. (Leopold Staff – „Deszcz jesienny”) Tym sposobem można by jeszcze mnożyć – niczym Schulzowskie „paroksyzmy szaleństwa” – literackie przykłady, w których natura milknie, a człowiek „kwili” nad jej pięknem. Dość jeszcze powiedzieć, że przyroda może również wzbudzać wzniosłe, bo patriotyczne i nostalgiczne uczucia. Oto kilka dowodów: Ojczyzna twa, dziecię, To cały ten kraj. To lasy i pola. Ten ogród i gaj. I strumień, co srebrnie Pod słońca blask drga: To wszystko, to wszystko Ojczyzna jest twa!. (Artur Oppman – „Twoja Ojczyzna”)

21


Do kraju tego, gdzie winą jest dużą Popsować gniazdo na gruszy bocianie, Bo wszystkim służą... Tęskno mi, Panie... (Cyprian Norwid – „Moja piosenka II”) Litwo! Piały mi wdzięczniej twe szumiące lasy Niż słowiki Bajadaru, Salhiry dziewice, I weselszy deptałem twoje trzęsawice Niż rubinowe morwy, złote ananasy. (Adam Mickiewicz – „Stepy Akermańskie”)

Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił. Dziś piękność twa w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknie po tobie. (Adam Mickiewicz – „Pan Tadeusz”)

CZEGO OCZY NIE WIDZĄ TEGO DUSZY NIE ŻAL? – PRZYRODA W MALARSTWIE Czy zastanawiałeś się już kiedyś, drogi Czytelniku, czym jest malarstwo? Niektórzy twierdzą, iż jest to największą potrzebą życiową. Właśnie ono pozwala na uchwycenie tego, co pozornie „znane”. Ponoć malarstwo przemawia do duszy. Te emocje, które w formie plastycznej starają się nam przekazać malarze, niejednokrotnie nie dają się ująć w sztywną materię słów i znaczeń. To właśnie dzięki ich próbom ukazywania tego, co zmienne, niepostrzeżenie docieramy do istoty natury. Wszyscy chcą zrozumieć malarstwo. Dlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków? – pytał Pablo Picasso. Rzadko do końca rozumiemy dzieła

22


artystów, rzadko też rozumiemy tajemnicę, jaka jest w nich zawarta. I chociaż artyści starają się nam wytłumaczyć, jakie emocje kierowały nimi podczas tworzenia dzieł, to słowa Gaspara Davia Freidrich’a nadal budzą ogromny respekt: Malarz powinien malować nie tylko to, co widzi przed sobą, ale i to, co widzi w sobie. Niegdyś Georg Wilhelm Hegel zauważył, że dzieło sztuki stoi wyżej niż dzieło natury. Być może nierealne sceny, gwałtowne erupcje światła i cienia oraz wyidealizowane wizje były dlań znacznie piękniejsze od naturalnych, prawdziwych krajobrazów. Jednak – jak ziemia długa i szeroka – nie sposób znaleźć dwóch identycznie myślących ludzi. Swój wkład w rozwój sztuki mieli więc i tacy artyści, którzy prawdziwy geniusz widzieli w scenerii naturalnej. Malarze holenderscy w niezrównany sposób ukazywali niepowtarzalność ich rodzimego krajobrazu. W swych obrazach – poprzez bezpośrednią obserwację – starali się wiernie oddać klimat i pory dnia. Jacob van Ruisdael poza rejestracją rzeczywistości, uchwycił również na płótnie specyficzny nastrój. Malował wydmy, opuszczone miejsca, miotane wiatrem ciemne lasy, zdeformowane i powykrzywiane drzewa, pejzaże górskie, leniwie płynące rzeki, polne drogi wijące się aż po horyzont. Nad zabudowaniami czy też ruinami, gnane gwałtownym wichrem kłębiły się ciężkie, szare obłoki. Niejednokrotnie, ukazując naturę niespokojną i poruszoną, nadawał jej symboliczny sens. Złamany pień nie przedstawiał więc zwycięstwa szaleńczej wichury nad starym – próchniejącym być może – drzewem, ukazywał on raczej przerwany żywot ludzki. Drżące krople potoku górskiego, w swej szaleńczej pogoni, symbolizować zaś miały niepowstrzymany upływ życia ludzkiego. Nawet stały i spokojny rytm obracających się skrzydeł wiatraka, miał swoje znaczenie. Mówi bowiem o podporządkowaniu się rytmowi świata. Mimo, iż pejzaże Ruisdaela – przesiąknięte zadumą i melancholią – przedstawiają realistyczne widoki i krajobrazy, malarz przeszedł do historii sztuki słynnym pejzażem „Cmentarz żydowski”. Domyślasz się zapewne, drogi Czytelniku, że płótno to nie przedstawia realistycznych zabudowań i krajobrazów. Jacob zestawił na nim dwa różne motywy: zespół grobów z cmentarza Bent Haim oraz fantazję opartą o na ruinach opactwa w Egmond i gotyckiego kościoła Buurkerk w Egmond-Binnen. Obraz nie jest więc wiernym odzwierciedleniem krajobrazu, bo takowy nie istnieje. Drzewo – w jakby najwyższym stanie cierpienia – „mocuje się bez ruchu” z niewidocznym przeciwnikiem. Być może ze śmiercią, wszak ona zewsząd je otacza. Nurt strumienia, cmentarz, ruiny, grobowce, mroczne chmury sunące po nieboskłonie – wszystko to wywołuje nastrój zagrożenia, jakiegoś dramatyzmu. Jest jednak nadzieja – tęcza, symbolizująca przebaczenie i pojednanie Boga z ludźmi.

23


(Jacob van Ruisdael – „Cmentarz żydowski”) Sięgnijmy jeszcze po wspaniały, miejski krajobraz zatytułowany „Widok z Delft” Johannesa van der Meera. Być może dla Ciebie, drogi Czytelniku, pejzaż ten nie ukazuje piękna przyrody. Zwróć jednakże uwagę na kłębiaste obłoki, stwarzające sugestię otwartej, rozległej przestrzeni. Zwróć uwagę na leniwie płynącą rzekę, w której odbija się spokój, powaga i nostalgia. Jeśli nadal nie zauważasz tchnących zeń ciszy i piękna, pomyśl, iż przepaść między artystą, a tzw. „konsumentem” dotyka Cię szczególnie.

(Johannes van der Meer – „Widok z Delft”) Natomiast obraz wybitnego portrecisty Caspara Davida Friedricha „Krzyż w górach” to widok ruin cmentarza, umieszczonych na skalistym występie. Zewsząd otacza je żyjąca natura, która według Friedricha jest wrogiem człowieka. Głównym celem jego prac

24


było oddanie małości człowieka wobec ogromu przytłaczającej przyrody. Potęga natury sprawiała, iż człowiek był niczym drobny intruz, wkradający się w pejzaż.

(Caspar David Friedrich – „Krzyż w górach”) Toteż mając na uwadze ogromne niebezpieczeństwo ukryte w wygórowanych aspiracjach opowiadania o obrazach – pozostawmy w ciszy ukryte w pejzażach piękno przyrody.

„Ruchome obrazy” – PRZYRODA W FILMIE Od chwili, gdy w roku 1932, BBC po raz pierwszy w historii rozpoczęła nadawanie eksperymentalnego stałego serwisu informacyjnego, telewizja przeszła długą drogę, zyskując sobie pozycję najpotężniejszego i najbardziej wpływowego we wszystkich znanych na świecie mediów. (Świat Wiedzy, Sztuka) Wiele filmów rodzi się z prostego pomysłu, pod wpływem nagłego impulsu. Możliwe, że filmy, ukazujące piękno przyrody powstają z inicjatywy nikogo innego, jak samej natury. Wszakże:

25


Od dziecka spotkania z przyrodą były dla mnie codziennością. Dzieciństwo spędzone nad rzeką, wśród lasów, łąk i pól wykształciło we mnie chęć utrwalenia tego co najpiękniejsze i ulotne. Sięgnąłem więc po aparat, aby zatrzymać to ginące piękno... (autor nieznany) „Cóż za banalny przykład!” – mógłbyś stwierdzić, Czytelniku. Czy jednak zdarzyło się kiedyś, iż umysł Twój natchnęła myśl: „jakaż to fascynująca i godna uwagi jest praca przyrodników!”. Zapewne nie. Dziwnym jest fakt, że często zapomina się o ludziach, którzy naiwnie wierzą, iż ukazując piękno, delikatność, siłę oraz bogactwo przyrody – zmienią świat. Wyruszają w plener, gdy świat zatopiony jest jeszcze w mroku, a poranna mgła słodko drzemie. Przemierzają dziesiątki kilometrów tylko po to, by trafić na ów moment cudownego zespolenia z naturą. Wdrapując się na drzewo i przygotowując budkę, w której następnie czatować będą wiele godzin, mają nadzieję, że zmieni się układ chmur, ustanie wiatr. Wtedy będą mogli ukazać – ten jakże tajemniczy i dotąd niepoznany – świat pyłków, roślin, traw, królestwo owadów, sarn, jeleni, ptaków. Nieraz w mrozie i deszczu ledwie udaje im się opanować szczękanie zębów. Jakież może to mieć znaczenie, jeśli uda im się złowić niezwykłe chwile i zarejestrować je na filmowej taśmie. Boli ich, gdy kolejna tchnąca życiem łąka zmienia się w dzikie wysypisko, gdy kolejny las przyozdabia się plastikowymi butelkami. Spieszą się, by ukazać to, co jeszcze żyje, to, co nadal można uratować... Nie tracą nadziei nawet słysząc, że; Filmy są ładne, ale może za rok, najlepiej za darmo, a może wcale, a w ogóle to, co w tym takiego ciekawego, ot kwiaty, drzewa, ptaszki. (autor nieznany) Tak wiele ich różni – płeć, zawód, wykształcenie, zainteresowania, wiek, gusta, doświadczenia. Łączy ich zaś wrażliwość na piękno natury i... wiara. Wiara, że to, co robią ma sens. Przede mną rozwarła się otchłań, ciemna i mroczna paszcza, gardziel, która zadawszy pytanie, echem odbija je od kolejnych warstw skalnych półek i sterczących korzeni. „Czy powinnam zmącić nastrój zasypując tekst nic nieznaczącymi tytułami filmów przyrodniczych?”. Otchłań myśli, pogłos rodzących się pytań. Czy rozpoczynać opisy filmów, ukazujących majestatyczne piękno szczytów górskich, lśniącą toń jezior, rwące 26


potoki, bystre strumienie, kręte ścieżki kanionów bądź niczym nienaruszoną ciszę lasów? Czyż warto opisywać ostre, postrzępione szczyty, otoczone przez – wylewające się jak zastygła rzeka – masy śniegu? Czy opis błyszczących kryształków lodu, oświetlonych przez bladosrebrny sierp wschodzącego księżyca, powykręcanych karłowatych brzóz lub kwiecia, wyrastającego spomiędzy omszałych kamieni, ma jakiś sens? Sądzę, że nie.

WSŁUCHAJ SIĘ... OTO NATURA PRZEMAWIA DO CIEBIE! – CZYLI IMPRESJA MUZYCZNA W NATURZE Muzyka to mniej lub bardziej udana mieszanina dźwięków. Świat marzeń, do którego uciekamy, gdy nie możemy znaleźć sobie miejsca. Wielka niespodzianka; sekret i tajemnica, która nam się objawia. Budzi do życia, dodaje energii, otula swoimi dźwiękami. Wieczorne niebo, z nutami zamiast gwiazd. Pasja. Skoro architektura jest zamrożoną muzyką, muzyka jest płynną architekturą. Ponoć to prajęzyk sprzed podziałów, sprzed wieży Babel. Muzyka to drgania powietrza docierające do ucha. To jedna ze sztuk pięknych, której zasadniczą istotą jest dźwięk i rytm. Jest wymagająca, zmienia nastrój, kieruje naszymi poczynaniami. Paul Claudel powiedział, że „od muzyki piękniejsza jest tylko cisza”. Pośród rozgardiaszu różnych rodzajów muzyki – jazz, rock, punk rock, pop, blues, techno, disco, metal, country, reggae, soul – czasem warto odnaleźć taką, która niejako łączy nas z naturą. Ona sprawia, że mamy ochotę znaleźć się na polanie, pośród ciemnego, gęstego listowa boru i… poruszać się w rytm granej przezeń muzyki. „Po czym dźwięki, coraz szybsze, niczym woda w rzece bystrej...” – muzyka ilustracyjna. Ludwiga van Beethovena zgodnie uważamy za jednego z najwybitniejszych twórców muzyki wszechczasów. Nadał on sztuce kompozycji wymiar dotąd niespotykany. Dzięki pomocy materialnej możnych mecenasów, Ludwig tworzył jako niezależny artysta. Znienawidzenie owej finansowej zależności, rewolucyjne sympatie, niespełnione porywy serca, hasła subiektywizmu i uwielbienia natury legły u podstaw jego sprzeciwu wobec konwencji. W utworach Beethovena pojawiało się dążenie do głębi namiętności, gwałtowność, brak ciągłości i raptowne przeciwstawianie motywów. Właśnie ta niespokojna jedność rytmu i harmonii – burząca wcześniejszą równowagę sztuki – przemawiała do każdego słuchacza z osobna. Eugéne Louis Lami w swej pracy „Słuchając symfonii 27


Beethovena”, ukazał jak bardzo muzyka „szaleńca” wpływa na ludzi. Każdy z siedzących w pomieszczeniu mężczyzn przebywa we własnym, prywatnym, wyimaginowanym świecie muzyki, zapominając o istnieniu innych ludzi. Giuseppe Cambini, wspominając o muzyce Beethovena, pisał: Raz wzlatuje majestatycznie niczym orzeł, po czym pełza groteskowo po zawiłych ścieżkach. Przenika duszę słodką melancholią, aby zaraz zadać jej ranę barbarzyńskim spiętrzeniem akordów. Zdaje się skrywać w sobie gołębie i krokodyle. Słuch kompozytora ulegał stopniowemu osłabieniu. Dowiedziawszy się od lekarzy, iż proces ten jest nieodwracalny pragnął popełnić samobójstwo. Muzyka, którą wtedy tworzył odzwierciedlała wzloty i upadki jego duszy. Powstawały najważniejsze dzieła, ujawniał się geniusz Beethovena. Wśród utworów symfonicznych warto wyróżnić VI Symfonię Pastoralną. Nazwano ją pastoralną, bowiem jej akcja – jeśli takiego można użyć terminu – rozgrywa się na wsi. Kolejne dźwięki przesycone są odgłosami natury, które próbuję przybliżyć nam następujące słowa: Czuć, że rosa z kwiatów spływa, Po czym dźwięki, coraz szybsze Niczym woda w rzece bystrej [...]. Czuję wokół zapach trawy Wiatru powiew na mej twarzy. Ciepło słońca wyczarował Słowik w drzewach się gdzieś chował [...]. (Symfonie Beethovena w wierszu) Kimkolwiek jest autor owego wiersza, zauważył kwestię najistotniejszą, a mianowicie ostro grzmiący głos natury. Kompozytor natchnął uwerturę szumem wody, grzmotem burzy, a jego nuty są pisane jakby na tęczy. Lecz człowiek nade wszystko lubi śpiewać, a pieśni i piosenki towarzyszą nam stale od narodzin, aż po kres życia. Są z nami wszędzie, począwszy od gwarnych miast, a na dzikich leśnych uroczyskach zakończywszy. Zjawiają się w chwilach radosnych, dzielą z nami smutki, koją żal. Są jak przyjaciółki, powiernice. Pozwalają lepiej zrozumieć świat. Czy pogrążony czasem w zadumie, nie zdajesz sobie nagle sprawy, iż ta właśnie piosnka opisuje Ciebie, Twoje życie? Już nasi praojcowie – ludzie pierwotni – tworzyli własną muzykę 28


poprzez naśladowanie natury. Codziennym czynnościom, jak uprawie ziemi, polowaniu lub rytualnym obrzędom towarzyszyły krótkie muzyczne motywy. Trzeba jednak przyznać, że najwięcej piosenek wychwalających piękno przyrody powstaje dla dzieci. Czemuż to? Zapewne artyści chcą, aby te – nieukształtowane jeszcze stworzenia – poprawiły sytuację dewastowanej natury. Wiadomo, o zagrożeniu różnych gatunków roślin i zwierząt mówi się od lat. Przyzwyczailiśmy się do tego, może nawet nauczyliśmy się puszczać te informacje mimo uszu, bo przecież – choć ekolodzy stale alarmują – w naturze ciągle żyją słonie, tygrysy czy szympansy. Artyści wierzą, że właśnie te młode dusze, wykażą się większą wrażliwością na cierpienie natury, tylko trzeba je odpowiednio przygotować... My chcemy grać w zielone I chcemy by za domem rosło drzewo I żeby ptak śpiewał! Nim zepsujecie wszystko Zostawcie nam po listku Małej trawce i po truskawce! I jedną czystą rzeczkę! Krajobraz na wycieczkę! Z kwiatkiem łąkę i biedronkę zostawcie! (Majka Jeżowska – „My chcemy grać w zielone”) Podajmy sobie ręce w zabawie i w piosence W ogródku zielonym na łące znajomej. Podajmy sobie ręce przez burze i przez tęcze Pod gwiazdą daleką, nad rzeczką i rzeką. (Dorota Gellner – „Podajmy sobie ręce”) Gdy ktoś czasem w lesie śmieci Zaraz duszek za nim leci Zaraz siada mu na ręce Grzecznie prosi: - Nie śmieć więcej! (Dorota Gellner – „Duszki, duszki”)

29


„SZEROKO ROZWARTE ŹRENICE CHŁONĘŁY ZAPIERAJĄCY DECH W PIERSIACH SPEKTAKL” – Z DOŚWIADCZEŃ WŁASNYCH

Długo zastanawiałam się cóż takiego fascynującego dostrzegamy w „pokracznie ułożonych” stertach kamieni, ziemi, listowia. Zagrzebałam się w zakamarkach mego jestestwa, w płynnej nieraz pamięci i już wiem, że było warto – przepełnia mnie zrozumie dla piękna gór. Przed oczami płynąć poczęły kolejne obrazy. Mocno trzymając ojcowską dłoń, wjeżdżałam dziwnym pojazdem po górskim zboczu. Zaciekawiona starałam się przecisnąć do okna, jednak niezadowoleni z takiego stanu rzeczy ludzie, dumnie unosząc głowy, stali nieporuszeni. Pozostało mi jedynie z rzadka dostrzegać mijające nas świerki i sosny. Wreszcie, gdy tato oznajmił: „jesteśmy na miejscu”, a ja spojrzałam za siebie. Przez szarą, brudną i zamazaną szybę ledwie dojrzałam skalne nawisy i stoki. Wiatr ciskał nam w twarz kłęby ostrego, zlodowaciałego śniegu, gdy tylko wyszliśmy z „tramwaju”. Początkowo nie widzieliśmy nic, wkrótce jednak śnieg opadł. Przed nami rozciągał się widok na otwarte, niegdyś porośnięte trawą zbocza. Góry wysoko unosiły swe cieniutkie główki. Oniemiała z zachwytu nad niezwykłym pięknem natury, stałam zapatrzona. Szeroko rozwarte źrenice chłonęły zapierający dech w piersiach spektakl. Gdzieniegdzie, spod pociemniałego śniegu wystawały drobne – jak się zdawało – skałki. Wesołe promyki, co rusz zmieniały kolorystykę warstw skalnych, a śnieg, który z taką siłą ciął nasze twarze mienił się przeróżnymi barwami. Zaprawdę, widok ten – podziwiany przez chwilę zaledwie – głęboko wyrył się w mej pamięci. Nie myśl jednak, że góry przyciągają jedynie malowniczymi krajobrazami, o nie! Człowiek często całkowicie zapomina o surowym krajobrazie, o soczyście prezentujących się barwach kwiatów, o bogactwie fauny i flory. Zapuszcza się bowiem w przenikliwy mrok jaskiń i grot. Dochodząc głębiej i znaczenie dalej niż inni, zapomina o świetle poranka, gdzie towarzyszą mu barwy, których nie spotkasz nigdzie indziej. Ciemność – pulsująca, nieogarnięta – fascynuje, mami i kusi. Góry przyciągają również dusze sportowe – alpinistów, skoczków, narciarzy, bowiem tylko tam mogą się „wyżyć”, zupełnie się zatracić.

30


SŁOWO KOŃCOWE, ALE NIE

KOŃCZĄCE

Nieubłaganie zbliżamy się do końca. Pewnie odetchnąłeś z ulgą, drogi czytelniku? Nie dziwię się, gdyż temat przyrody jest „głęboki jak rzeka”. Niemniej jednak, chciałabym – jeśli to w ogóle możliwe – podsumować moją pracę. Człowiek odczuwa jedność z przyrodą, która podobnie jak my powstała z pierwotnej i czystej siły. Po raz pierwszy zetknąwszy się z nią w Raju, tam gdzie: ... promień za promieniem cały winograd uplótł, a gdy wiatr blask pchnął dalej, stał się jednym promieniem promieniejący ogród (Konstanty Ildefons Gałczyński – „Noctes aninenses”) – patrzy nań z niejasną tęsknotą. Ponoć można patrzeć w ciemność, wręcz otchłań śmierci i nie tracić z oczu bliskich sercu krajobrazów. Ponoć można cierpieć i przeżyć wiele katastrof, a jednocześnie nie zwątpić w dobro. Ponoć nawet w najczarniejszej godzinie dostrzec można piękno natury. Artyści od wieków przelewali swą miłość do natury na papier, płótno, pięciolinię, a ostatnimi czasy na kasetę magnetofonową. Czy udało mi się udowodnić, że przyroda przemawia do nas pięknem i ciszą? Nie wiem. Dziękuję Ci jednak, że zechciałeś przeczytać mój – miejscami chaotyczny, ale niezwykle naturalny, bo z głębi płynący – wywód.

31


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.