HMP 65

Page 1



Spis tresci

Intro

Crystal Viper nie był jedyną ekipą szykowaną na okładkę tego numeru. Tak, myśleliśmy zamiar powtórzyć pomysł z przed kilku numerów z dwiema okładkami. Na drugiej obwolucie miał być Attacker. Najnowszy ich album "Sins of the World" jest równie udany, co jego poprzednik "Giants of Canaan", więc nie powinien was dziwić nasz wybór. Niestety Amerykanie nie przewidzieli, że ktoś będzie chciał umieścić ich na okładce i nie zrobili odpowiednich zdjęć. Owszem przy poprzedniej sesji powstały stosowne fotografie, ale niestety przez te parę lat skład grupy uległ korekcie, więc nie było sensu mieszać wam w głowach przypominając ich stary wizerunek. Niemniej deklaruję, że ten zespół jeszcze znajdzie się na okładce naszego e-magazynu. Was powinno ucieszyć, że obie formacje podeszły do zadania ambitnie i udzieliły długich i ciekawych wywiadów. Dobór pozostałych rozmów oparty był na tym samym schemacie, który wypracowaliśmy ostatnim czasem, czyli przede wszystkim wszelkie nowości z odmian heavy, power i thrash metalu. W wypadku tej edycji trochę mniej jest thrash metalu ale fani tego odłamu i tak będą mieli sporo artykułów do wyboru. W tym wypadku sugerowałbym zainteresowanie się

rozmowami z świeżo reaktywowanymi Infernal Majesty oraz Vendetta. Z sporej grupki młodych przedstawicieli na uwagę zasługuje austriacki, Wildhunt. Silną reprezentacje ma również Polska, do przeczytania są wywiady z Hellias, War-Saw oraz Deathinition. A do konwersacji z Kreator i Overkill nie musze nikogo namawiać. Zdecydowanie więcej do wyboru jest z tradycyjnego heavy metalu. Nawet trudno zdecydować się, co wam polecić. Na początku wstępu pisałem o polskich kapelach. Jeszcze raz wymienię krakowski Roadhog. Dopiero co nagrali swój drugi album "The Oppressors" i o nim właśnie będzie mogli dowiedzieć się więcej, czytając wywiad z gitarzystą Przemkiem Murzynem. W momencie gdy przeprowadzona była rozmowa, muzycy jeszcze nie wiedzieli, kto będzie ich wydawcą. Teraz wszystko jest jasne, "The Oppressors" wyda amerykańskie Stormspell Records. Jak dla mnie krakowianie robią bardzo wiele aby na świecie dobrze mówiono o polskim heavy metalu. Nie ma co się oszukiwać, w tym wydaniu, to młodzi heavy metalowcy rządzą. Są wśród nich tacy co zyskali już uznanie: Striker, Horisont, Screamer oraz ci, co dopiero zaczynają rozpychać się na scenie: Assassin's Blade, Seven Sisters, Flight, itd. Jest też spory blok zespołów będących w głównym nurcie epickiego metalu lub bardzo mocno z nim związanych: Hellwell, Virgin Steele, Skullwinx, Holy Martyr, Grey Wolf, Lunar Shadow, Arduini / Balich, Eternal Champion. W tym wypadku jest to mieszanka młodych i doświadczonych muzyków. Takiego Hellwell czy Virgin Steele chyba nie trzeba przedstawiać. Ja jednak zwróciłbym szczególną uwagę na duet Arduini / Balich, dowodzony przez byłego gitarzystę Fates Warning, Victora Arduini. Ich album "Dawn of Ages" to istny majstersztyk. Do tego grona doliczyłbym jeszcze The Ossuary, The Doomsday Kingdom i Lord Vicar. Co prawda są to przedstawiciele doom metalu ale ich muzykę cechuje mocne epickie wpływy. Oprócz młodych muzyków parających sie graniem heavy metalu, znajdziemy też przedstawicieli starszego pokolenia muzyków, wystarczy wymienić Armored Saint, Quartz, Tempest czy Banshee. Oczywiście oprócz odłamów heavy, power i thrash w nowym numerze odnajdziecie inne odmiany klasycznych frakcji np. Crystal Ball, Serious Black (melodyjny power metal), Psychoprism (progresywny power metal), Epica (symfoniczny metal), Diaboł Boruta (folk metal), HellHaven (melodyjny death/power metal). Tym razem tej różnorodności jest więcej niż zwykle, ale to chyba nie problem. Jak zwykle nie możliwym jest, aby w wstępie omówić wszystkie formacje, które znalazły się w naszym 65 numerze. Obok znajdziecie spis, gdzie wypisane są wszystkie przygotowane przez nas wywiady, a także zajawka Wacken Open Air 2017, relacja z koncertu Devin Townsend Project oraz cała masa recenzji. Jest tego nie mało, więc mam nadziej, że każdy z czytelników odnajdzie coś dla siebie. Michał Mazur

Konkurs Bohaterami aktualnej edycji konkursu są polskie kapele, War-Saw, Nasty Crue i Łysa Góra. Są one przedstawicielami z goła odmiennych odłamów heavy metalu, pierwszy to przedstawiciel wyśmienitego thrash metalu, drugi glamowo-hair metalowej frakcji, trzeci zaś zaprasza do zabawy przy słowiańskim folklorze w nierzadko metalowej oprawie. Każda z nich promuje swoje świeżo nagrane albumy: "The Manifest", "Riots In Heaven" oraz "Siadaj, nie gadaj". Właśnie te płyty stanowią nagrody w bieżącej odsłonie konkursu. Jak zwykle, aby znaleźć się wśród laureatów należy prawidłowo odpowiedzieć na poniższe pytania: War-Saw 1. Z jakiego zespołu jest perkusista, który zagrał z nami gościnnie na festiwalu Dark Fest w Byczynie, na którym zagraliśmy razem z Vader i Decapitated? 2. W jakim zespole obecnie występuje wokalista, który zaśpiewał na płycie "The Manifest"? 3. Fragmenty jakiego kompozytora muzyki klasycznej występują na najnowszej płycie "The Manifest"? Nasty Crue 1.Kto odpowiada za mastering na płycie "Riots In

Heaven"? 2. Wymień choć jednego gościa pojawiającego się na płycie. 3. W którym roku ukazał się pierwszy singiel zespołu? Łysa Góra 1. Jak nazywała się pierwsza płyta zespołu Łysa Góra? 2. W jakim paśmie górskim znajduje się Łysa Góra od której pochodzi nazwa zespołu 3. Kto jest autorem credo zespołu "Z punktu widzenia Drogi Mlecznej wszyscy jesteśmy ze wsi" Odpowiedzi należy przesłać na adres pocztowy (poniżej) lub na adres mailowy: hmpmagazine@gmail. com Nie zapomnijcie podać imienia i nazwiska oraz adresu zwrotnego. Pseudonimy, ksywki, adresy mailowe nie będą brane pod uwagę. Życzymy powodzenia w zabawie! Heavy Metal Pages ul. Balkonowa 3/11 03-329 Warszawa

Foto: Black Mausoleum Arts

To co dzieje sie wokoło Nocnego Kochanka może skłaniać do sformułowania opinii, że na polskiej scenie heavy metalowej dzieje się bardzo dobrze. Nic bardziej mylnego. Sami muzycy Nocnego Kochanka wiedzą, że tak nie jest, doskonale zdają sobie sprawę, że takich sukcesów nie osiągnęliby z macierzystym zespołem, Night Mistress, który tworzy i gra znakomity heavy metal. Dotyczy się to każdej pozostałej polskiej heavy metalowej kapeli, czy to starych wyjadaczy, jak CETI, młodych wyróżniających się: Axe Crazy, Divine Weep, Roadhog, czy też stawiających ciągle pierwsze kroki na heavy metalowej ścieżce BulletRaid i Dormant Dissident. Owszem każda z tych kapel walczy, nie brak im animuszu, ma swoje niewielkie grono oddanych fanów, ale daleko im do pozycji chociażby młodych szwedzkich kapel. Poniektórzy próbują przeskoczyć tę beznadzieję nawiązując współpracę z wytwórniami z zachodu (choć są wyjątki). I bardzo dobrze, niech próbują. Na tym polu największe osiągnięcia ma Crystal Viper. Od kilku ładnych lat współpracuje z AFM Records, wydali już kilka udanych krążków, ma wyrobioną markę na europejskiej scenie (i nie tylko), wiele koncertów w Europie oraz niedawno tourne z Bloodbound. Jednak przez ostatnie lata katowickie komando milczało, co nie napawało optymizmem. Okazało się, że obawy były uzasadnione, bowiem choroba centralnej postaci zespołu, Marty Gabriel, mogła zakończyć jego działalność. Całe szczęście złe chwile minęły i Crystal Viper powrócił z bardzo dobrym albumem "Queen of ther Witches". Tylko życzyć sobie aby ich kolejne płyty były równie udane. Ich kariera, nowy album, to powód, dla którego na okładce znalazł się Crystal Viper. Za pozostałe polskie grupy trzymam kciuki aby uzyskały podobne sukcesy, a kto wie, może znajdą się tacy, co zdołają przebić osiągnięcia katowiczan. W każdym razie Crystal Viper daje przykład, że z trudem ale jednak można.

3 4 8 10 12 14 16 20 22 24 27 30 34 37 38 40 44 45 46 48 50 52 55 58 60 62 64 66 69 70 72 74 77 78 79 80 82 84 86 88 90 92 94 96 98 102 103 104 106 107 108 110 112 114 116 118 120 122 126 127 128 130 132 134 136 138 140 142 144 146 147 166

Intro Crystal Viper Attacker Kreator Infernal Majesty Overkill Armored Saint Vendetta BulletRaid War-Saw Deathinition Wildhunt Roadhog Xenophile Dormant Dissident Hellias Toxic Waltz Angerhead Kryptos Bestial Invasion The Ossuary Hellwell Virgin Steele Skullwinx Holy Martyr Grey Wolf Lunar Shadow Arduini / Balich Eternal Champion The Doomsday Kingdom Lord Vicar Assassin’s Blade Striker Horisont Raven Lord Metal Witch Screamer Existance Lorraine Cross Seven Sisters Vandallus Lady Beast Flight Legion Rampart Temtris Iron Fire Silverbones Lancer Hellion Prime Medevil Quartz Tempest Banshee Civil War Iron Mask Gloryful Seyminhol Psychoprism Crimson Fire Serious Black Crystal Ball Krossfire Diaboł Boruta Ciryam Epica Hegemony HellHaven Wacken Open Air 2017 Live From The Crime Scenne Decibels` Storm Old, Classic, Forgotten...

3


Czarownica wróciła! Po długich czterech latach od ostatniego albumu i na całe szczęście, po przezwyciężeniu problemów zdrowotnych przez Martę Gabriel, nasza eksportowa heavy metalowa załoga powróciła z mocą. Ich nowy album "Queen of Witches" to materiał lepszy niż poprzednik, a do tego czuć na nim ewidentną pasję i radość grania. Świetnie skomponowany, zagrany i profesjonalnie brzmiący heavy metal w wykonaniu Crystal Viper porywa od pierwszych dźwięków. Na pełen opis płyty za-praszam do recenzji, a resztę w długim i ciekawym wywiadzie opowie liderka, główna kompozytorka, gitarzystka i wokalistka Marta Gabriel. HMP: Witam. Jakie nastroje panują w ekipie Crystal Viper? Duże podekscytowanie nowym krążkiem po czterech latach przerwy? Marta Gabriel: Witaj Maćku! Nastroje jak się łatwo domyślić są bardzo pozytywne. To zawsze ekscytujący moment, kiedy wydaje się płytę czy gra koncert, ale tym razem faktycznie jest inaczej. Przez te cztery lata energia i chęć grania buzowała w nas i narastała, i w końcu znalazła ujście. Przerwa była spowodowana Twoimi proble mami zdrowotnymi. Wszystko już jest w porządku? Naprawdę rozważaliście zakończenie działalności Crystal Viper? Tak, rozważaliśmy dość poważnie zakończenie

stko, i niczego nie oczekiwać. Przypomniałam sobie, jak to jest totalnie zatracić się w muzyce grając na żywo, przejść do innego wymiaru, w którym scena i publiczność są całym światem, i gdzie liczy się tylko ta energia. Aczkolwiek muszę się przyznać, że poranek w dniu koncertu był dość bolesny, bo noc wcześniej dość ostro świętowaliśmy premierę płyty, i powrót na scenę (śmiech). Między "Possession", a "Queen Of The Witches" była, jak już wspomnieliśmy wcześniej czteroletnia przerwa. Czy przez cały ten czas powstawały nowe numery czy może wzięłaś się za komponowanie stosunkowo niedawno? Utwory powstają cały czas, właściwie cały czas

zespół jednak wróci. Słyszę też w tych utworach wkurwienie, któremu dałam upust komponując w czasie, gdy zespół był w stanie zawieszenia. Ta płyta to nie tylko piosenki, utwory, czy historia i koncept do opowiedzenia, ale przede wszystkim prawdziwe emocje. Sesja nagraniowa była dla mnie prawdziwą przyjemnością, i miłą odmianą po nagrywaniu ostatniej płyty, kiedy to miałam już problemy ze zdrowiem. Słuchając "Possession", słyszę jak męczyłam się podczas nagrywania wokali. Wiem, że osoby z zewnątrz pewnie tego nie zauważają, ale jest to jeden z powodów, dla których nie lubię słuchać tej płyty. Płłyta jest z jednej strony spójna, a z drugiej bardzo zróżnicowana, co doskonale można zaobserwować po czterech pierwszych utworach, z których każdy jest w innym stylu. Konkretny strzał w szczękę na początek, czyli "The Witch Is Back", klasyczny, kojarzący się z NWo BHM "I Fear No Evil", marszowy hymn "When The Sun Goes Down" i delikatna ballada z pianinem w tle "Trapped Behind". Czy takie urozmaicenie było w pełni świadome, czy nagrywałaś po prostu to co Ci przychodziło do głowy bez względu na styl? Zawsze nagrywam to, co przychodzi mi w danym momencie do głowy. Komputer, na którym nagrywam muzykę, zawiera nie tylko utwory heavymetalowe. Zdarza mi się nagrać hard rocka, doom metal, utwory fortepianowe, których zresztą jest najwięcej, lekkie rockowe klimaty, aż po jakieś totalnie zwariowane rzeczy, których nawet nie potrafię sklasyfikować. Co najważniejsze, nigdy nie stawiam sobie wytycznych w stylu "robię teraz kawałek heavymetalowy". To wychodzi samo. Ponownie sama napisałaś całą muzykę. Jestem ciekaw w jaki sposób wygląda u Ciebie komponowanie? Co pojawia się w Twojej głowie jako pierwsze: riff, melodia? Myślisz bardziej jako wokalistka czy gitarzystka? Mój mąż twierdzi, że to muzyczna schizofrenia, i chyba faktycznie tak jest (śmiech). Ciężko mi to wytłumaczyć, to trochę tak, jakby zespół siedział mi w głowie i grał - słyszę, a raczej wyobrażam sobie prawie kompletny aranż. Komponuję przede wszystkim na pianinie, aczkolwiek często zależy od zupełnego przypadku, czy zarejestruję dany, grający mi w głowie utwór akurat na pianinie, czy też na gitarze, czy może go zanucę i nagram na telefon. Nie ma tu jakiejś reguły. Oczywiście nie znaczy to, że dany, wymyślony utwór nadaje się na płytę - bardzo często łączę ze sobą fragmenty kilku czy też kilkunastu kompozycji.

Foto: Black Mausoleum Arts

działalności Crystal Viper, ze względu na mój stan zdrowia. Braliśmy pod uwagę inne opcje, jak na przykład zaangażowanie innej wokalistki, aczkolwiek to chyba nie byłby ten sam zespół. Gdyby doszło do takiej sytuacji, na pewno nie oznaczałoby to końca mojej działalności muzycznej - oprócz śpiewania, cały czas komponuję, gram na fortepianie, gitarze i basie. Na szczęście nie musimy się już zastanawiać nad tym "co by było gdyby", wszystko wróciło do normy. Czarownica wróciła (śmiech). Swój powrotny koncert zagraliście na Heavy Metal's Calling w Monachium. Jakie to uczu cie wyjść na scenę po takiej przerwie? Wszystko poszło zgodnie z planem? Nie było jako takiego planu, a przynajmniej nie był on inny niż zawsze, czyli dać z siebie wszy-

4

CRYSTAL VIPER

komponuję. Nie ma sytuacji, że siadam z zamysłem "dobra, muszę napisać płytę". Po prostu raz na jakiś czas okazuje się, że materiał na płytę jest już gotowy, albo jest go na tyle dużo, że jest z czego wybierać. "Queen Of The Witches" jest bardzo mocnym powrotem i jak dla mnie lepszym krążkiem niż "Possession". Jednak, przynajmniej na razie, nie wskoczył na sam top waszych wydawnictw. Co Ty sądzisz na ten temat? Uważasz, że jest to wasze najlepsze dzieło? Jeśli tak, to dlaczego? Czy to najlepsze dzieło to nie mnie oceniać, aczkolwiek zdecydowanie jest to moja ulubiona płyta Crystal Viper. Słuchając jej, czuję tę radość i podekscytowanie, które towarzyszyły nam w studiu, kiedy było już wiadomo, że

Czy dopuszczasz pomysły pozostałych muzyków czy może wszystko zależy od Ciebie, a zespół tylko to odgrywa? Wszystko komponuję sama, ale oczywiście dopuszczam i zachęcam pozostałych muzyków do komponowania - tyle, że oni chyba nie okazują zbytniego zainteresowania tematem (śmiech). Aczkolwiek tak na poważnie, każdy utwór, który napiszę, a który później wspólnie nagramy czy odgrywamy na koncertach, zawiera w sobie pewien procent każdej osoby, która jest w zespole. Andy moim riffom da brzmienie płynące z jego ręki, zagra piękne solówki, Golem nie tylko nabija rytm, on naprawdę gra, każde uderzenie perkusji to nuta, w jego stylu, i z jego pasją, a Błażej połączy rytm perkusji z gitarami i wokalem w jedną, spójną całość. Tak więc jak widzisz nie tylko utwory tworzą płytę i jej brzmienie, czynnik ludzki jest również bardzo istotny. Stworzyłaś wszystkie teksty, które tworzą pe-


wien koncept. Możesz powiedzieć coś więcej na temat historii zawartej w lirykach? Cała historia to opowieść o walce ze złem które żyje w niektórych ludziach, i zemście, aczkolwiek nie chcę dokładnie opowiadać o czym jest każdy tekst, żeby nie spoilerować tematu osobom, które będą się chciały w nie zagłębić. Czytanie tekstów jest, jak czytanie książki, a jeśli masz bujną wyobraźnię, to jak oglądanie filmu. Ponadto każdy tekst jest napisany w taki sposób, że może być interpretowany w oddzielny sposób, totalnie nie związany z konceptem i tematem przewodnim płyty, który jak można zorientować się po tytule, nawiązuje do czarownic i magii. Jak to u was często bywa na nowym krążku pojawili się również znakomici goście. Podejrzewam, że z Rossem the Bossem, Mantasem jak i Steve'em Bettney'em z Saracen znacie się już jakiś czas, więc chyba nie było trudno namówić ich na współpracę? Jak podoba się im cały "Queen Of The Witches"? Z Rossem i Mantasem znamy się i przyjaźnimy faktycznie już jakiś czas. Ze Stevem nie mieliśmy wcześniej styczności, dlatego tym bardziej miło nam, że zgodził się wystąpić na naszej płycie nie znając nas wcześniej. To dla nas swego rodzaju tradycja, praktycznie na każdym z naszych albumów mamy gości. Chcemy w ten sposób pokazać jakie są muzyczne korzenie Crystal Viper, skąd pochodzi to co gramy i to co proponujemy naszym fanom. Z jednej strony to hołd dla naszych bohaterów i przyjaciół, a z drugiej strony podkreślenie naszej tożsamości. Masz jakiegoś wymarzonego muzyka, którego chciałabyś usłyszeć kiedyś na płycie Crystal Viper? Tak, to Mike Oldfield. Jego twórczość miała przeogromny wypływ na mnie jako na muzyka. Pamiętam, że jak grałam na pianinie w wieku 7 lat, mój tata siadał obok mnie na krześle z magnetofonem, puszczał mi z kaset utwory Oldfielda, i później prosił, żebym je grała na pianinie. Fajne wspomnienia... Do dzisiaj jestem ogromną fanką jego muzyki, i czasami smuci mnie to, że kiedy o nim wspominam, w większości przypadków ludzie reagują tekstem w stylu "to ten od "Moonlight Shadow"?". Gość nagrał płyty z przepiękną, fenomenalną wręcz muzyką, i nadal jest w formie. Jego nowa płyta "Return To Ommadawn" jest rewelacyjna! Płytę ponownie wyprodukował Twój mąż Bart i ponownie brzmi ona świetnie. Chyba ciężko by było znaleźć kogoś kto by wiedział lepiej jak ma brzmieć Crystal Viper? Bart jest bardzo dobrym producentem, gdyż rozumie, że brzmienie płyty musi przede wszystkim oddawać charakter zespołu, a nie wpasowywać się w trendy czy jakieś standardy. On nigdy nie próbuje zmieniać niczego "bo tak się nie robi", "tak się teraz nie gra" albo "to nie pasuje". Gdy produkuje płytę, pierwsze co robi, to stara się zrozumieć muzyków i ich wizję, i stara się nie zatracić jej do samego końca, jednocześnie uzyskując do tego jak najlepszą jakość brzmienia. Jednocześnie stara się zostawiać za drzwiami swój własny gust i własne preferencje, zresztą żartuje, że gdyby było inaczej, każda płyta, którą produkuje brzmiałaby jak wczesny King Diamond (śmiech). Kiedy posłuchasz płyt jakie zrobił z innymi zespołami, nie znajdziesz raczej wspólnych elementów, nie dochodzi do sytuacji, gdzie zaczyna dominować nad zespołem i zaczyna im narzucać swoje brzmienie, co przytrafia się wielu innym producentom. Tak więc sumując, Crystal Viper brzmi raczej

jak Crystal Viper, aczkolwiek to duże ułatwienie i szczęście, że możemy z nim pracować. Nagraliście dwa teledyski do "The Witch is Back" oraz "When the Sun Goes Down". Pierwszy przedstawia grający zespół, natomiast drugi pokazuje was od tej bardziej prywatnej strony i podczas nagrywania. Skąd pomysł akurat na takie obrazki do tych dwóch utworów? Nie myśleliście o zrobieniu bardziej fabularnych klipów nawiązujących do tekstu, jak np. "Witch's Mark"? Teledysk do "The Witch Is Back" zrealizowaliśmy z Grupą 13. Chcieliśmy zrobić coś na wysokim poziomie, z najlepszą możliwą jakością - znaliśmy klipy jakie zrobili dla Amon Amarth, Kreator czy Behemoth, i wiedzieliśmy, że to będą odpowiedni ludzie. Chcieliśmy aby ten klip pokazywał obecną energię jaka panuje w Crystal Viper, stąd pomysł na ujęcia z samym zespołem. Klip do "When The Sun Goes Down" został zmontowany z materiałów nagranych w studio podczas nagrywania płyty. Przez

schall był pierwszą osobą, o której pomyśleliśmy, ponieważ jego styl idealnie pasował do tego, co mieliśmy w głowie. Przesłaliśmy mu swój pomysł i wizję o co nam chodzi, aczkolwiek to co zrobił, przerosło nasze oczekiwania. Nie bez powodu jest uważany za jednego z najlepszych artystów w branży. Na każdej kolejnej waszej płycie pojawiają się covery co stało się już tradycją. Na najnowszym zdecydowaliście się na "See You in Hell" Grim Reaper oraz tylko na wersji winylowej "Long Live the Loud" Exciter. Czemu postanowiliście tak rozdzielić te kawałki pomiędzy dwa wydania? Jest wiele osób, które kupują i winyl, i CD. Chcieliśmy więc żeby na każdej z wersji znalazło się coś innego, żeby każde wydawnictwo było w jakimś sensie wyjątkowe. Zrobiliśmy już tak przy poprzednich dwóch płytach, i pomysł się przyjął, wielu osobom się to podoba. Prawda jest taka, że raczej nikt nie kupuje naszych płyt ze względu na bonus tracki - więc skoro już ktoś

Foto: Black Mausoleum Arts

prawie cały czas towarzyszyły nam kamery, i uznaliśmy, że skoro tyle się nagrało, to można to jakoś wykorzystać. Co do reszty, to najchętniej zrobilibyśmy klipy do całej płyty, i każdy klip z fabułą, bo jak wiadomo, teledysk to chyba najlepsza forma promocji zespołu. Niestety jednak jest to dość droga zabawa. Okładkę namalował sam Andreas Marschall twórca okładek do ogromnej ilości kultowych płyt (wspomnę chociażby Blind Guardian, Kreator, Running Wild, Grave Digger). Trudno było namówić go do współpracy? Czy ta okładka dokładnie odzwierciedla to o co wam chodziło? Daliście mu wolną rękę czy też pracował według waszych wytycznych? Tutaj historia wygląda chyba dość niestandardowo, ponieważ znamy się z Andreasem już dłuższy czas, a nasza znajomość zaczęła się od filmu "Masks". Wiele osób o tym nie wie, ale Andreas jest reżyserem filmowym - kiedy pracował nad "Masks", thrillerem w stylu Giallo, poprosił mnie o nagranie utworu, który pojawi się w filmie. Jest tam taka scena, gdzie na deski sceny w teatrze wychodzi aktorka i śpiewa piosenkę po polsku - można wtedy usłyszeć mój głos (można to zresztą znaleźć na YouTube). Kiedy już pracowaliśmy nad płytą i pojawił się pomysł co ma być na okładce, Andreas Mar-

się decyduje nabyć oba formaty, to może mieć coś ekstra. To już wasz czwarty album wydany nakładem AFM. Jak oceniacie współpracę z nimi? Wszystko jest ok, czy może pojawiają się cza sem jakieś zgrzyty? Macie zamiar kontynuować tę współpracę w przyszłości? Wydaje mi się, że nie mogliśmy trafić lepiej. Kiedy podpisywaliśmy z nimi papiery, mieliśmy kilka innych ofert, ale bardzo się cieszę, że wybraliśmy akurat tą. To była dobra decyzja. AFM wspiera nas we wszystkim co robimy, mają świetną dystrybucję i zapewniają nam bardzo dobrą promocję. Czasem dają nam alternatywny punkt widzenia na niektóre sprawy, bo nie ukrywam, że my często myślimy bardziej jak fani. Tak więc jak na razie nie myślimy o zmianie stajni. Pod koniec marca zaczynacie europejską trasę "Dragons & Witches" wspólnie ze Szwedami z Bloodbound. Czemu wybór padł akurat na nich? Kto będzie zamykał koncerty? Tutaj więcej mógłby powiedzieć nasz menadżer, aczkolwiek uważam, że fajnie się złożyło, iż ruszamy w trasę z zespołem z tej samej wytwórni, który w podobnym czasie wydaje nową płytą, i który gra coś trochę innego niż my.

CRYSTAL VIPER

5


Bloodbound to zespół power metalowy, a my zdecydowanie identyfikujemy się jako grupa grająca klasyczny heavy metal, tak więc o ile jakaś grupa fanów na pewno będzie wspólna, tak na pewno będzie nam dane zagrać dla nowych osób, które nigdy o nas nie słyszały. I Crystal Viper i Bloodbound będą występować z setem takiej samej długości jako co-headlinerzy, ale to Szwedzi będą zamykać koncerty. Trasę zaczynacie od dwóch koncertów w Polsce. Czy szykujecie się jakoś specjalnie do nich? Jak wiadomo polska publika jest dość specyficzna. Nie powiedziałabym, że szykujemy się jakoś specjalnie, tak samo jak nie powiedziałabym, że polska publiczność jest jakoś specjalnie inna od tej w innych krajach. Ze swojej strony za ka-

jemność, a nie przejmować się i sugerować tym co narzucają mu inni. Wielokrotnie byłam świadkiem sytuacji, że ktoś nie przyznawał się do tego, że lubi dany zespół, bo było to źle widziane w jego towarzystwie, albo z drugiej strony starał się udowadniać wszystkim wokół, że zna wszystkie zespoły na świecie. Po co to, przecież to do niczego nie prowadzi. Tak więc jeśli ktoś jest szczęśliwy znając tylko kilka zespołów, to niech tak pozostanie. Planujecie może jakieś niespodzianki, dawno nie grane numery? Jak będzie wyglądało teraz show w wykonaniu Crystal Viper? No tak, ułożenie setlisty po 6 albumach i paru singlach nie było prostym wyzwaniem, szczególnie, że standardowo koncert trwa około godziny. Nie planujemy jak ma wyglądać show Cry-

Foto: Black Mausoleum Arts

żdym razem dajemy z siebie wszystko, mamy ogromny szacunek do osób które płacą za bilety i kupują płyty, i nie ma dla nas znaczenia czy gramy dla 10 osób czy dla 10 000 tysięcy. Cenimy tak samo fanów z Polski jak i z każdego innego kraju, wszyscy jesteśmy jedną wielką heavymetalową nacją. Jesteście najbardziej znanym i najlepszym obecnie polskim zespołem heavy metalowym. Czemu w takim razie nie jesteście dostate cznie doceniani we własnym kraju? Czy nie uważasz, że wynika to z ignorancji większości polskich (oczywiście nie tylko) metalowców, którzy wolą słuchać to co im się podstawi bezpośrednio pod twarz i zamykają się w kręgu 1015 zespołów? Lepiej dla nich kupić Metallice czy Acid Drinkers bez względu na poziom muzyczny niż poszukać czegoś głębiej. Dziękuję za miłe słowa! Nie zastanawiam się nad tym, czy jesteśmy doceniani w Polsce czy też nie, ponieważ jakkolwiek sytuacja by nie wyglądała, i tak dalej będziemy robić swoje dopóki starczy nam sił i energii, i będziemy szczerzy wobec samych siebie i swoich fanów. Gramy heavy metal, muzykę którą kochamy i która sprawia nam przyjemność, i mamy świadomość tego, iż nie jest to najbardziej popularny w naszym kraju gatunek. Nikomu się nie narzucamy. Jeśli komuś się podoba to co robimy, to wspaniale, jeśli komuś się nie podoba, to też wspaniale, bo i tak zapewne ma te kilka swoich ulubionych zespołów. Każdy powinien słuchać tego co mu się podoba i tego co mu sprawia przy-

6

CRYSTAL VIPER

stal Viper, po prostu wychodzimy na scenę i dajemy z siebie wszystko. Na tym polega heavy metal. Bez jakiego utworu nie może się obyć żaden koncert Crystal Viper? Który doprowadza publikę do największego amoku? Wydaje mi się, że publiczność nie pozwoliłaby nam zejść ze sceny bez "The Last Axeman" i "Metal Nation", aczkolwiek po ostatnim występie muszę powiedzieć, że nowe numery też się świetnie sprawdzają. Planujecie w tym roku występy na jakichś letnich festiwalach? Na ten moment bardziej koncentrujemy się na trasie koncertowej, ale wystąpimy także na Bang Your Head w Niemczech - po raz kolejny zresztą, i na Ostrava W Plamenech w Czechach, gdzie będziemy dzielić scenę z m.in. Loudness i Arch Enemy. Oczywiście mam nadzieję, że do listy dojdzie więcej koncertów. Macie w planach nagranie albumu live z prawdziwego zdarzenia? Może jakieś DVD? Nie mamy takich planów ze względów finansowych. Płyty live i koncerty DVD sprawdzają się bardziej w przypadku naprawdę dużych zespołów, gdzie są zresztą traktowane bardziej jako gadżet, niż jako integralna część dyskografii. Póki co koncentrujemy się nowym albumie i jego promocji, aczkolwiek kto wie, może jeśli uda się nagrać coś fajnego, to postanowimy to wydać. Na ten moment jednak nie mamy takich

planów. Czemu basista Michał Badocha odszedł z zespołu po zaledwie trzech latach? Jeśli zespół nie utrzymuje się z grania, i każdy muzyk ma normalną pracę, to ciężko jest tak naprawdę utrzymać jeden skład przez wiele lat, bo każdego w końcu dopada życie. Z tego co nam wiadomo, Michał zakończył na dobre przygodę z graniem i skoncentrował się na studiach i pracy. Nie było wiadomo czy Crystal Viper wróci po przerwie, więc może ta sytuacja też wpłynęła na jego decyzję. Nikt do nikogo nie ma pretensji, wszystko odbyło się całkowicie normalnie i bez kwasów, zresztą nadal się przyjaźnimy. Na nowym krążku można już usłyszeć nowego bassmana Błażeja Grygiela. Jak doszło do tego, że to właśnie on wstąpił w szeregi Crystal Viper? I to jest w tej sytuacji najzabawniejsze: to Michał Badocha zaproponował Błażeja na swoje miejsce, są przyjaciółmi. Jakby tego było mało, w pewnym momencie wyglądali bardzo podobnie do siebie, kiedy na naszej stronie pojawiły się już zdjęcia z Błażejem, wiele osób myślało, że to Michał. Kiedy po odejściu z zespołu Michał ściął włosy, można ich łatwiej odróżnić (śmiech). W 2010 roku pojawiła się EPka "Neverending Fire" projektu Born Again, w którego składzie oprócz Ciebie i Golema byli też Martin Albrecht (ex-Mystic Prophecy, ex-Stormwitch) oraz Bjorn Daigger (Stormwarrior, ex-Majesty). Co się dzieje z tym zespołem? Jest szansa na jakiś nowy materiał nagrany pod tą nazwą? Born Again jest cały czas w stanie zawieszenia. Czy coś jeszcze z tego będzie, nie wiem. Nie ukrywam, że bardzo bym chciała, w końcu powstał całkiem fajny materiał na całą płytę, ale jak na razie każdy z muzyków ma tyle różnych zajęć i spraw na głowie, że wątpię, czy coś jeszcze z tego będzie. Marta, zajmujesz się również projektowaniem odzieży scenicznej dla różnej maści artystów. Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? Zawsze chciałam fajnie wyglądać na scenie, a w sklepach jakoś nigdy nie było ubrań, którym by było po drodze z moim gustem. Szyłam więc sama, na początku dość nieporadnie, ale jakoś to szło. Później robiłam stroje dla chłopaków z zespołu, później kilka innych osób zaczęło mnie pytać o nasze ubrania, i prosić, żebym zrobiła też coś dla nich. Oczywiście trwało to wszystko bardzo długo, ale w pewnym momencie byłam w tym już na tyle dobra, że Bart zapytał, dlaczego nie rzucę w cholerę swojej pracy, i nie zajmę się tym profesjonalnie. Postawiłam więc wszystko na jedną kartę, wykształciłam się w tym kierunku, nabrałam doświadczania, zwolniłam z pracy, założyłam własną firmę, no i stworzyłam markę odzieżową, pod którą sama projektuję i szyję. Na ten moment mam już swoje duże studio w centrum miasta, połączone ze studiem fotograficznym, i robiłam już stroje dla Samanthy Fox, Vadera, Sabaton, Wolf i innych artystów, i obecnie pracuję nad kilkoma projektami z innymi świetnymi muzykami. Taka praca daje mi możliwość dysponowania czasem tak jak tego potrzebuję, więc nie muszę się do nikogo dostosowywać, nie mam przykładowo problemów z urlopem na koncerty Crystal Viper. Oczywiście wymaga to bardzo dużo dyscypliny i dobrej organizacji, ale najważniejsze jest to, że jest to bardzo kreatywne zajęcie.


Jesteś również koncertową gitarzystką w Jack Starr's Burning Starr. Jak do tego doszło? Właściwie to przez przypadek. Znamy się z Jackiem już bardzo długo, między innymi dlatego, że mamy tego samego menadżera i producenta. Kiedy Bart zabookował ich na festiwal Keep It True gdzie mieli nagrywać koncertówkę, okazało się, że nie mają gitarzysty - więc ktoś rzucił hasło "no to może Marta z nami wystąpi". Zagraliśmy kilka prób w Niemczech i całość wypadła na tyle dobrze, że panowie stwierdzili, że nie muszą już nikogo szukać jak będą lecieć do Europy - no i rok później zagrałam z nimi trasę koncertową. Tutaj muszę zaznaczyć, że miałam dzięki nim swój chyba największy "fan moment". Virgin Steele to jeden z moich absolutnie ulubionych zespołów, więc fakt, że gram w jednej grupie z ich założycielem i autorem nazwy, to coś naprawdę niesamowitego!

organizator albo nie czytał ridera, albo nie miał pojęcia co gramy, i wtedy różnie bywało. Miło wspominamy nasz pierwszy koncert w Danii, gdzie okazało się, że facet od świateł jest niedysponowany, i gdzie Bart przejął konsolę. Po tym jak stwierdził, że oprawa ma wyglądać jak koncerty Venom, które oglądał z taśm video, odpalił wszystkie światła, i dojebał taką ilością dymu, że chyba wykorzystał cały zapas fluidu jaki był w maszynach (śmiech). Pamiętam też jeden koncert w Czechach, graliśmy w deszczu pod przeciekającym prowizorycznym dachem. Koło nóg Golema leżał w wodzie iskrzący kabel, potem eksplodowały wzmacniacze. Ale koncert skończyliśmy! Zjechaliście spory kawałek świata, więc zastanawia mnie, w którym kraju publika przyj mowała was najbardziej entuzjastycznie? Wydaje mi się, że reakcje są mniej więcej po-

mi lub uczestnikami. Możesz zdradzić kilka naszym czytelnikom? Praktycznie przy okazji każdego koncertu, sesji nagraniowej czy wydarzenia związanego z zespołem, dzieje się coś co mogłoby znaleźć się w filmie "Spinal Tap", przynajmniej u nas. Trzymamy się zasady, że co stało się w trasie zostaje w trasie, poza tym większość tych historii nie nadaje się do publikacji (śmiech)... Z tych lżejszych rzeczy, nie wiem, przykładowo było kilka zabawnych sytuacji w czasie kiedy graliśmy koncerty wysmarowani krwią (okres albumu "Crimen Excepta" - nasz image miał nawiązywać do tortur w salach świętej inkwizycji) - często nie było możliwości umycia się po koncercie, więc ujebani krwią jechaliśmy albo na następny koncert albo do hotelu, no i dochodziło do sytuacji naprawdę komicznych. Innego razu pomyliliśmy kierunki i nie mając paszportów znaleźliśmy się w kraju, który nie

Wystąpiłaś gościnnie na wielu płytach różnych wykonawców. Który z tych występów wspominasz najlepiej? Na pewno było mi bardzo miło, gdy David DeFeis wrzucił wspólnie nagrany "Blood And Gasoline" na reedycję "Marriage Of Heaven And Hell". Bardzo miło wspominam też nie nagranie, ale mój pierwszy gościnny występ z Manilla Road. 11 lat temu nagraliśmy swoją wersję "Flaming Metal Systems", i z tego co wiem, Mark Shelton bardzo nas chwalił za ten cover. Kilka lat później, na festiwalu Metal Assault, na którym Manilla Road byli headlinerem, a na który pojechaliśmy jako fani, Mark zapytał mnie, czy zaśpiewam z nimi ten kawałek. To był naprawdę ogromny zaszczyt, występowałam z nimi jeszcze kilka razy, bo przez lata wielokrotnie dzieliliśmy scenę z Manilla Road, aczkolwiek ten pierwszy raz utkwił mi w pamięci najbardziej. W tym roku właśnie mija 10 lat od wydania waszego debiutu "The Curse of Crystal Viper". Czy planujecie coś z tej okazji? Raczej nie, najważniejsza dla nas jest obecnie nowa płyta i to w nią wkładamy całą naszą energię i zapał. Staramy się patrzeć w przyszłość, a nie za siebie. Jak podsumowałabyś tę dekadę Crystal Viper? Miejsce, w którym byliście jako zespół wtedy i w którym jesteście dzisiaj? Dorośliśmy w tym zespole. Dojrzeliśmy i zmieniliśmy się jako ludzie, i jako muzycy. Może właśnie dlatego już tyle lat jesteśmy razem, mieliśmy swoje wzloty i upadki, uczyliśmy się siebie nawzajem przez wiele lat. Jedno co się nie zmieniło, to nasze podejście do grania, wciąż jesteśmy tymi samymi świrami, którzy są w stanie rzucić pracę, żeby tylko pojechać zagrać koncert. Jakie wydarzenie uważacie za największy do tej pory wasz sukces? Z czego jesteście najbardziej dumni? Sukces jest czymś niewymiernym, i dla każdego z nas oznacza coś innego. Dla mnie sukcesem jest każda płyta i każdy koncert, to sukces, że mimo wzlotów i upadków udaje nam się tyle lat robić to co naprawdę kochamy. Mam nadzieję, że taki stan rzeczy będzie trwał bez końca, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez muzyki, bez heavy metalu. Mamy to we krwi, to część naszego DNA z którego jesteśmy dumni. Zagraliście też mnóstwo koncertów. Czy jest taki, który wspominacie najlepiej i taki, który był całkowitym nieporozumieniem? Było kilka koncertów, które najchętniej wymazalibyśmy z pamięci (śmiech). Zdarzało się, że

Foto: Black Mausoleum Arts

dobne, aczkolwiek ostatni koncert w Monachium zrobił na nas spore wrażenie. Nie mieliśmy pojęcia czego się spodziewać po tak dłu-giej przerwie, czy ktoś nas w ogóle pamięta. Okazało się, że sala jest pełna, a ludzie znają nasze teksty. Naprawdę było to coś niesamowitego. Poznaliście przez te wszystkie lata całe mnóstwo wielkich postaci ze świata heavy metalu. Jestem ciekaw, którzy z nich wywarli na was najlepsze wrażenie? Których z nich można nazwać nie tylko wielkimi artystami, ale też taki mi samymi ludźmi? Albo wszyscy muzycy i osoby związane z muzyką to zajebiści ludzie, albo może po prostu zawsze mam szczęście, że trafiam w dobre towarzystwo. Zazwyczaj wszyscy są uśmiechnięci i mili dla innych, może więc to właśnie heavy metal tak działa i tworzy pozytywną aurę.

należy do Unii Europejskiej, i do teraz nikt nie wie, jak udało nam się przekroczyć granicę... Innym z kolei razem wjechaliśmy do miasta, gdzie drogę zagrodził nam płonący kontener na śmieci - okazało się, że jesteśmy w środku jakiejś bitwy z policją... Naprawdę sporo tego, chyba czas wydać książkę o przygodach Crystal Viper. Zresztą taka książka już powstała. Jakie cele stawiacie sobie przed zespołem? Co jeszcze chcielibyście osiągnąć? Mogą być zarówno realne jak i te troszkę mniej (śmiech). Osobiście nie stawiam sobie żadnych celów. Robię to co kocham, i żyję każdą chwilą. Jeśli wydarzy się coś więcej, byłoby zajebiście, jeśli nie, to też zajebiście, bo to wszystko co osiągnęliśmy do tej pory kiedyś było dla mnie nierealne. Na pewno chcę do końca życia grać, mam nadzieję, że los mi tego nie odbierze.

No i biorąc ten temat z drugiej strony, czy był ktoś kto zaskoczył was z niemiłej strony? Nie przypominam sobie takich sytuacji. Zresztą nawet gdyby miały miejsce, to i tak raczej bym ich nie rozpamiętywała - staram się koncentrować na rzeczach pozytywnych, i trzymać się z daleka od tych negatywnych.

Ok, to już wszystko z mojej strony. Jakieś przesłanie dla fanów na koniec? Tak, bardzo dziękuję za wsparcie okazywane i nam i innym zespołom heavymetalowym. Fani są najważniejszą częścią tej układanki, chodząc na koncerty i kupując płyty sprawiacie, że to wszystko działa!

Jak wiadomo metal to nie tylko muzyka, ale też wszystko co się z nią wiąże. Na pewno przez te wszystkie lata wydarzyła się masa zabawnych historii, których byliście świadka-

Wielkie dzięki za wywiad i powodzenia. Dziękuje za wywiad, wszystkiego dobrego! Maciej Osipiak

CRYSTAL VIPER

7


Potem każdy z nas dokładał do tego jakąś swoją cegiełkę. Mike napisał całą muzykę sam i jest w tym bardzo dobry. Czasem rozszerzamy niektóre partie do wokali, jeśli Bobby czuje, że jest taka potrzeba, albo zmieniamy jakiś fragment, jeśli chłopaki wpadną na jakiś pomysł. Baza utworu jest nam przedstawiana, a następnie dodajemy jakieś nasze pomysły, żeby zrobić z tego najlepszy utwór na jaki nas stać.

Pogódź się ze swoim stwórcą Po fantastycznym "Giants of Canaan" wydawało mi sie, że Attacker osiągnął już swoje absolutne wyżyny twórcze. Jednak najnowszy, fenomenalny album "Sins of the World" kazał mi zweryfikować tę opinię i w tej chwili uważam, ze nie ma dla tych power metalowców z New Jersey poprzeczki, której by nie byli w stanie przeskoczyć. Na razie swoją robotę wykonali wzorowo, czyli stworzyli jeden z najlepszych materiałów 2016 roku w metalu bez podziału na gatunki. Teraz reszta należy do was, żeby odpowiednio docenić to dzieło i sprawić, by Attacker osiągnął wreszcie taki status na jaki zasługuje od dawna. Zapraszam do przeczytania rozmowy z gitarzystą Michael'em Sabatinim, którego wspomagał wokalista i autor bardzo ciekawych tekstów Bobby Lucas.

Każdy utwór to petarda i totalny łamacz karków. Jednak nawet wśród tylu zajebistych numerów takie wałki jak "Carcosa", "World Destroyer" czy "Archangel" na tę chwilę niszczą mnie najbardziej. A jakich wy macie faworytów? Michael Sabatini: Dziękuję za tak miłe słowa! Moje ulubione to te, które wymyniłeś plus "Where the Serpent Lies" i "We Rise". Uwielbiam je wszystkie, ale na razie to są moje ulubione. To naprawdę agresywny album.

HMP: "Giants of Canaan" był albumem po prostu fenomenalnym i jak dla mnie chyba waszym najlepszym obok debiutu. Jak po przeszło trzech latach odbieracie ten krążek? Michael Sabatini: Nadal uwielbiam tę płytę. To świetne uczucie wrócić po kilku latach i stworzyć coś, co w naszym odczuciu jest wysokiej jakości muzyką. Kiedy recenzenci i fani mówią, że to może być najlepszy album jaki zrobiliśmy, to wielki komplement.

Podobno doszło do małej obsuwy i premiera płyty trochę się opóźniła czym były spowodowane te problemy? Michael Sabatini: W tłoczni nie mieli plastikowych pudełek - jewel cases - (te, które dostali były z zewnętrznej firmy, okazały się wadliwe i czekali na inne), więc nie wyprodukowali płyt dopóki nie dostali brakującego detalu. Podczas kiedy czekali na firmę, która miała dostarczyć opakowania, mogli wytłoczyć same dyski, wydrukować obwoluty i dać jakiejś wytwórni do sprzedaży...

Uważacie, że z "Sins of the World" udało wam się przebić poprzednika? Moim zdaniem jesteście tego bardzo bliscy, a płyta z każdym przesłuchaniem rośnie. Michael Sabatini: Uważam, że jest to bardziej zwarty i jednolity krążek. Jeden z tych, którego można słuchać z pzyjemnością i ze zdziwieniem przyjmować fakt, że tak szybko się skończył. Jednoczesnie pozostawia apetyt na więcej, co jest dobre! Ogólnie powiedziałbym, że tak, to jest lepsza płyta niż "Giants of Canaan". Jakie widzicie największe różnice między tymi płytami? Michael Sabatini: Ten najnowszy jest dużo bardziej agresywny. "Giants of Canaan" miał

swoje momenty, ale nowa płyta jest, jak uderzenie młotkiem w głowę. Bombarduje słuchacza swoją zaciekłością. To chyba największa różnica. Istnieje też sporo podobieństw, ponieważ Mike Benetatos napisał większość "Giants of Canaan" i praktycznie całe "Sins of the World". Również styl pisania tekstów Bobby'ego jest tym, co łączy te dwie produkcje. Kiedy zaczęliście pisać utwory z myślą o tym krążku? Od razy po ukończeniu "Giants of Canaan" czy może jednak zrobiliście sobie przerwę? Michael Sabatini: Napisaliśmy "Garudę" i "Choice of Weapon" w 2014r., ale całą resztę zebraliśmy dopiero w 2016r. Mike Benetatos miał już wtedy dużo pomysłów na riffy, ale sklecił je w formie kawałków dopiero w zeszłym roku, przed nagraniem. W jaki sposób powstawała muzyka na "Sins of the World"? Mike Benetatos skomponował większość muzyki czy też ktoś mu w tym pomógł? Michael Sabatini: Mike Benetatos nagrywał kompozycje, które napisał i wysyłał nam mailem jako pliki mp3, żebyśmy się ich nauczyli.

Foto: Attacker

8

ATTACKER

"Sins of the World" ponownie wydaliście nakładem Metal On Metal. Jak widać współpraca z Jowitą i Simone układa się owocnie? Michael Sabatini: Tak, mamy wspólne doświadczenia, ponieważ Jowita w przeszłości robiła dla nas okładki zanim założyła z Simone wytwórnię. Są też świetnymi przyjaciółmi. Bardzo podoba nam się praca z nimi i wolimy ich wytwórnię od innych niezależnych, które podpisują praktycznie z każdym możliwym zespołem. Zawsze fajnie się z nimi spotkać kiedy gramy w Europie! Zresztą Jowita po raz kolejny stworzyła okładkę waszej płyty. W jaki sposób ten obraz koresponduje z warstwą liryczną "Sins of the World"? Michael Sabatini: Tekst w "Sin of Man" mówi o tym, co robimy na naszej planecie, "We Rise" traktuje o Annunaki i Obcych, którzy nawiedzili Ziemię w starożytnych czasach i możliwe, że to oni umieścili nas na tej planecie. "World Destroyer" mówi o planecie Nibiru, która podobno ma zderzyć się z Ziemią i całkowicie ją zniszczyć. "Archangel" jest o aniołach, lub bogach, którzy przyszli z nieba, ale prawdopobodnie byli kosmitami, którzy nawiedzili Ziemię tysiące lat temu. Pozostając w tej tematyce muszę zapytać o wasze jak zwykle bardzo interesujące teksty. Ponownie obracacie się w tematyce literatury fantasy, sf czy też Biblii. Możecie zdradzić historie jakie się za nimi kryją? Bobby Lucas: Dziękuję. Staram się tworzyć interesujące teksty. Po prostu piszę o tym, co mnie fascynuje, albo o tym, co lubię. Od kiedy byłem chłopcem, ciągnęło mnie do dziwnych i nadprzyrodzonych zjawisk, filmów o potworach i science-fiction. Kiedyś zbierałem komiksy Conana, potem przeczytałem parę książek Roberta E. Howarda. Jestem też fanem Solomona Kane'a. A "By the Will of Crom / Where The Serpent Lies" jest utworem upamiętniającym film Johna Miliusa z Arnoldem Schwarz-


eneggerem w roli Conana i z Jamesem Earlem Jonesem jako Thulsą Doom. Postać Thulsy Doom jest trochę zmieniona w porównaniu do komiksu. Jest liderem kultu kanibalistycznego węża, a nie czarodziejem z twarzą czaszki z książek pana Howarda. Sądzę, że gra Jamesa Earla Jonesa była w tym filmie świetna. Ten film jako całość nadal wyróżnia się pomimo, że wyszedł w 1982r. To jeden z najbardziej epickich filmów typu Sword and Sorcery wszechczasów. John Milius to świetny reżyser. Michael Sabatini: Fascynują mnie Biblijne proroctwa. Teraz, bardziej niż kiedyś, szydzi się z Biblii, ale nie da się ukryć, że wiele biblijnych przepowiedni się spełniło i nadal są aktualne. Dzisiejszy świat jest chaotyczny i wygląda na to, że jest coraz gorzej. Dlatego głównym przesłaniem płyty "Sins of the World" jest "pogódź się ze swoim stwórcą", bo koniec się zbliża. W Biblii jest Wormwood (Piołun) - spadająca gwiazda, która uderzy w Ziemię. Czy to przypadek, że naukowcy odkryli Planetę X, opublikowali informację na ten temat w popularnym czasopiśmie naukowym w latach 60-tych, a potem po kilku latach przestali o tym mówić? Ta Planeta X/Wormwood/Nemezis - jakkolwiek chcecie ją nazywać, była przez starożytnych Sumerów nazywana Nibiru. Rząd wie, że ona istnieje i że zbliża się do Ziemii po eliptycznej orbicie. Nie zachowuje się jak normalna planeta. Nie krąży w koło, ale po jajowatej orbicie i za każdym razem, kiedy mija Ziemię (mniej więcej co 3600 lat), zbliża się do nas coraz bardziej, a przyciąganie magnetyczne już spowodowało w przeszłości katastrofy na Ziemii. Kilka mniejszych planet krąży wokół niej, ma ogon jak kometa wypełniony odłamkami i kosmicznymi śmieciami. Mniejsze asteroidy. W obecnej chwili, z niektórych części świata można oglądać Nibiru, ale głównie o wschodzie i zachodzie, ponieważ jest jakby za Słońcem. Zechariah Sitchin jest przez niektórych wielbiony, a przez innych krytykowany, ponieważ przetłumaczył kilka sumetyjskich tablic. Jest jakiś związek między planetą Nibru, a Annunaki. "We Rise" jest o zniewoleniu człowieka przez Annunaki, którzy mają pewnego dnia powrócić. Ale myślę, że niektórzy tu zostali i są gdzieś w miejscu mocy, sterujący wszystkim zza kulis, a jednocześnie przed naszymi oczami. Tu jest to połączenie z Illuminati. Jest jakiś wspólny mianownik łączący te teksty ze sobą czy może każdy z nich należy traktować całkowicie odrębnie? Bobby Lucas: Na albumie wszystko składa się w całość, choć nie jest to prawdziwy koncepcyjny album. Podobny motyw przewija się przez mniej więcej cztery utwory. "Archangel" jest jego częścią i stawia pytania. Anioły i demony, pozaziemskie rasy (a może nawet między-wymiarowe) toczą wojnę o naszą planetę. Jedna strona chce uratować ludzkość, a druga, zła pragnie ludzkość zniewolić? Czy człowiek jest wynikiem genetycznej modyfikacji wcześniejszych człekokształtnych istot stworzonym przez tę złowrogą rasę? Może teoria Darwina to kłamstwo? Dobrze jest kwestionować różne rzeczy. Żyjemy w dobie komputerów. Informacje mamy w zasięgu ręki. Jeśli cokolwiek o czym piszę kogoś interesuje, mogą zrobić rozeznanie w temacie i dojść do własnych wniosków. O to w tym chodzi. Koniec końców, jeśli coś jest interesujące i możesz się czegoś z tego nauczyć - fantastycznie! W pełni się z tym zgadzam. Na płycie po raz pierwszy możemy usłyszeć basistę Briana Smitha, który do Attacker dołączył w 2014 roku. Jak na niego trafiliście i czemu jego poprzednik Jon Hanemann nie zagrzał dłużej

miejsca? Michael Sabatini: Jon Hanemann postanowił zrobić coś innego i krótko po tym, jak odszedł z zespołu przeprowadził się z New Jersey do Nashville w stanie Tennesseee. Nadal od czasu do czasu rozmawiamy, to bardzo spoko facet. Brian został do nas przyprowadzony przez znajomego, który też jest perkusistą i dzieli z nami salę prób. Po odejściu Jona powiedział, że ma kumpla, który idealnie wpasowałby się w styl Attackera. Brian przyszedł i zrobił kawał dobrej roboty na przesłuchaniu, więc zaprosiliśmy go do zespołu. Warto dodać, że bardzo łatwo pracuje się z Brianem, co jest bardzo ważne dla chemii zespołu. Na "Sins of the World" zagrał jeszcze Pat Marinelli, który był zawsze i od zawsze w

najwięcej sensu. Jeśli byśmy mogli, z największą chęcią byśmy zrobili trasę, ale wszystkie ważne rzeczy, takie jak pieniądze muszą się zgadzać. Trasa to drogi interes i niestety, nie jesteśmy na tyle bogaci, żeby samemu sobie takową zafundować! Jak zrobimy kilka dobrych festiwali i koncertów, jesteśmy zadowoleni. Nasze harmonogramy potrafią być wymagające, więc co za dużo, to nie zdrowo. Najbardziej rzecz jasna interesują mnie ter miny w Europie. Czy oprócz Headbangers Open Air, Up the Hammers i Pounding Metal Fest prowadzicie rozmowy z organizatora mi jakichś innych festów? Michael Sabatini: Zawsze staram się zaanonsować, że jesteśmy zainteresowani graniem na innych europejskich festiwalach, ale ciężko do-

Foto: Attacker

szeregach Attacker. Czemu po nagraniach opuścił zespół? Michael Sabatini: Pat powiedział nam na początku nagrań, że odchodzi. Pierwotnie nie miał grać na najnowszej płycie, ale po rozmowie z Mike'm Benetatosem zgodził się zagrać kilka solówek. Miał wtedy pewne problemy osobiste i nie był za bardzo szczęśliwy, więc dobrze, że kontunuujemy bez niego. Kim jest jego następca Jon Hasselbrink? Bobby Lucas: Znamy Jona Hasslebrinka od lat. Kiedy byliśmy młodsi, można powiedzieć, że byliśmy w rywalizujących zespołach. To jest weteran. Grał z Floor 13 i Mr. Grimm, a ja grałem z nim w 2005r. w mojej kapeli Morbid Sin. Nagraliśmy cztero-utworową EPkę "13th Child", która ciągle nie miała prawdziwej premiery. To prawdopodobnie najcięższa i najbardziej techniczna produkcja Morbid Sin i nadal jedna z moich ulubionych. Wiedziałem, że umiejętności Jona były odpowiednie dla Attackera po tym jak Pat odszedł. Był pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy. Ma talent i pasuje do Mike Benetatosa jak ulał. Chemia jest niesamowita, mamy odświeżony skład i jesteśmy nie do zatrzymania! Jak na razie nie macie zbyt wielu koncertów zabukowanych na ten rok. Czy ta lista się jeszcze poszerzy? Michael Sabatini: Niewiele. Przez nasze regularne prace, nie możemy zrobić porządnej trasy. Dla nas festiwale i pojedyncze koncerty mają

stać się na te większe. Cieszymy się z tego, co nadchodzi. Trzeba doceniać to, co masz, a jeśli trafi się coś większego, to fajnie. W jaki sposób wy i wasza wytwórnia promuje cie "Sins of the World"? Taki album zasługuje na rozgłos. Michael Sabatini: Głównie przez internet. Małe wytwórnie mają ograniczony budżet na promocję. Dzisiejszy świat jest tak połączony przez internet, że w sumie nie potrzeba niczego więcej. Trasa jest kolejnym dobrym sposobem, ale tak jak wspomniałem wcześniej, nie możemy pozwolić sobie obecnie na pełnowymiarową trasę. Jak wygram w totka, to zabiorę zespół w trasę po całym świecie! Macie może w planach nagranie klipu? Jeśli tak to do jakiego utworu i jak byście chcieli, żeby wyglądał? Michael Sabatini: Rozmawiamy o tym i zrobilibyśmy teledysk do "Archangel", z racji tego, że jest ulubionym kawałkiem dla prawie wszystkich. Będziemy musieli też wpaść na dobry pomysł, żeby nie było to nudne video. W utworze jest zawarta dobra tematyka na ciekawą fabułę teledysku. Zobaczymy! Nie da się ukryć, że "Sins of the World" to ścisła czołówka jeśli idzie o klasyczny metal w roku 2016. A jakie krążki zrobiły na was wrażenie w roku ubiegłym? Michael Sabatini: Nie słyszałem za wiele krążków z 2016r., ale podobało mi się "Vampiro"

ATTACKER

9


Foto: Attacker

HMP: Jak się masz Sami? Jesteś podekscytowany nowym albumem czy jest to po prostu kolejna płyta i trasa promocyjna. Sami Yli-Sirniö: Hej, dzięki wszystko idzie dobrze. Trasa dopiero ruszyła z kopyta. Jestem ekstremalnie podekscytowany tym wszystkim. Nowy album z Kreatorem zdarza się co 4/5 lat więc zawsze są duże emocje z tym związane. Jesteście po koncercie premierowym. Jak on wypadł? Jak fani reagują na nowy materiał? Zagraliśmy tylko sześć nowych utworów. Sądzę, że moglibyśmy zagrać ich nawet więcej, ale wtedy nie starczyłoby czasu na starsze utwory podczas koncertów. Minęło pięć lat od wydania "Phantom Antichrist" do wypuszczenia "Gods of Violence", dlaczego musieliśmy czekać aż tyle na nowy materiał. Bardzo dużo czasu spędziliśmy na trasie promocyjnej "Phantom Antichrist". Prawdopodobnie była to najbardziej intensywna trasa promocyjna w historii zespołu. Kto wie jak, będzie tym razem.

Helstara i płyta Denner/Shermann. 2016 był dla mnie ciężkim rokiem, gdzie po śmierci mojej mamy musiałem dokończyć pisanie i nagrywanie nowego albumu. Dlatego nie zwracałem specjalnie uwagi na to, co działo się w zeszłym roku. Nagraliście cover Riot "Fire Down Under" na składankę poświęcona temu legendarnemu bandowi oraz na składankę Keep it True. Czemu wybór padł akurat na tę, skądinąd znakomitą kompozycję? Rozważaliście inne propozycje? Michael Sabatini: "Fire Down Under" jest jednym z moich ulubionych krążków, więc uważałem, że utwór tytułowy będzie dobrym wyborem, tym bardziej, że mocno kopie tyłki. Na początku lat 80-tych kiedy byliśmy początkującym coverującym zespołem zrobiliśmy kawałek "Swords and Tequila". Bobby wspomniał o "Hard Lovin' Man", ale dla mnie "Fire Down Under" to Riot! Jakie jest wasze zdanie na temat obecnego wcielenia Riot, niestety już bez śp. Marka Reale? Moim zdaniem "Unleash the Fire" to świetny krążek, a nagrywanie takiej znakomitej muzyki pod tym szyldem jest najlepszym sposobem na oddanie hołdu Markowi. Michael Sabatini: Sądzę, że mimo, że już go wśród nas nie ma, Riot grający z ludźmi, z którymi grali przez jakiś czas jest lepszy niż brak Riot. Ich muzyka zasługuje na kontynuację. "Unleash the Fire" to killer album i naprawdę oddaje cześć Markowi tak, jak należy. Gratulacje dla tych chłopaków, że utrzymują ten zespół przy życiu! Jak to jest, że muzycy w waszym wieku potrafią tak bezlitośnie skopać dupę i grać heavy metal z taką energią jakiej ciężko uświadczyć wśród większości młodych zespołów? Michael Sabatini: Cóż, czym jestem starszy, tym z większym trudem mi to przychodzi, ale na szczęście na scenie dostaje się kopa adrenaliny i to pobudza mnie przez cały koncert. Kiedy jesteś zmęczony po całym dniu pracy, próby mogą być ciężkie, ale koncert jest tym, co się liczy najbardziej. Wszyscy próbujemy dać z siebie wszystko w czasie show pod względem

10

ATTACKER

muzycznym i rozrywkowym. Chyba muzyka w naszych żyłach pomaga nam utrzymać odpowiedni poziom energii. No właśnie, skoro już jesteśmy przy młodych załogach, to czy są jakieś nazwy godne uwagi według was? Michael Sabatini: Szczerze, nie słyszałem jeszcze żadnego z nowszych zespołów, przy którym zatrzymałbym się i powiedział "ja pierdzielę... oni są świetni". Sądzę, że te, które słyszałem powinny dodać coś nowego do "oldschoolowego" stylu, a nie tylko go kopiować. Moim zdaniem to sprawiłoby, że ich twórczość byłaby bardziej interesująca. Ale czasem muzykom ciężko zaiponować, jeśli chodzi o inne zespoły i chyba nie jestem tu wyjątkiem! To już prawie wszystko z mojej strony. Chcielibyście dodać coś na koniec dla polskich fanów? Michael Sabatini: Mam nadzieję, że zobaczę polskich fanów podczas europejskich festiwali w nadchodzących miesiącach! Warto będzie pojechać do Hiszpanii, Grecji albo Niemiec, żeby nas zobaczyć... obiecujemy! Wielkie dzięki za wywiad! Michael Sabatini: Dzięki za możliwość popularyzowania słowa i muzyki Attacker! Maciej Osipiak Tłumaczenie: Krzysztof Pigoń

Jak długo komponowaliście nowy materiał i ile zajęła wam praca w studiu? Około trzech lat i definitywnie wykorzystaliśmy ten czas. Chcieliśmy mieć pewność, że wszystkie te piosenki były wystarczająco dobre, aby umieścić je na tym wydawnictwie. Trzy utwory nie znalazły się na płycie, ale prawdopodobnie usłyszycie je w odpowiednim momencie. Riffy i teksty na tym wydawnictwie były głównie pomysłem Mila czy miałeś też swój wpływ w tworzenie? Mille jest głównym twórcą utworów. Udało mi się wymyślić kilka patentów, które weszły na album. Petrozza napisał wszystkie teksty. Kim są bogowie przemocy? Czy jesteście nim wy jako zespół? Nie. Nie wierzę w żadnych bogów ani bóstwa, ale tytuł ma reprezentować tę złą naturę, która jest w nas wszystkich. Wydaliście pierwszy singiel połączony z teledyskiem. To nie pierwszy raz, kiedy wizualizację do waszej muzyki stworzyła Grupa 13 z Wrocławia. Co wam się podoba we współ0pracy z nimi, jak przebiegał proces tworzenia teledysku? Są oni totalnie profesjonalni oraz mieli genialny pomysł, do stworzenia trylogii teledysków, dla naszej muzyki. Mam nadzieję na dalszą współpracę z nimi w przyszłości. Prawdziwi artyści w każdym znaczeniu tego słowa. Ten teledysk jest, moim zdaniem, podobny do klipu Behemotha do utworu "Ov Fire And The Void". Widziałeś kiedyś ten teledysk i czy widzisz jakieś podobieństwa? Niektóre wizualizacje są zbliżone, ale nie widzę w tym nic negatywnego. Kiedy pierwszy raz usłyszałem "Gods of Violence", był to dla mnie miks thrash metalu z power metalem spod znaku Helloween. Jesteś fanem power metalu? Nie specjalnie. Jestem pewien, że są oni genialni w swoim gatunku, ale nie utożsamiam się z nimi. Power metal kojarzy mi się z wysokim, rozbrzmiałym operowym wokalem, którego szczęśliwie nie wyobrażam sobie w muzyce Kreatora. Kilka lat temu graliśmy wspólną trasę z Helloween po Ameryce Południowej. Było to fajne doświadczenie i chłopaki z zespołu są su-


Grałem tylko część trasy. Mam zobowiązania z Kreatorem. Mr. Kimmo Korhonen, genialny gitarzysta, mnie zastępuje. Na pewno będzie więcej koncertów.

Nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich wspomnień z Polsk Są zespoły, których przedstawiać nie trzeba. Każdy chyba zna Kreatora thrash metalową hordę za zachodniej granicy. Mimo, że zespół swoje najlepsze lata ma już za sobą, to jednak stara się nie zwalniać tempa i właśnie wydaje kolejny studyjny album. Jest to okazja do krótkiej pogawędki z przemiłym Finem, pełniącym w zespole rolę gitarzysty. per ludźmi. Zanim wydam opinie o ich muzyce powinienem jednak ich dłużej posłuchać. Po wydaniu "Violent Revolution" zaczeliście umieszczać w waszej muzyce coraz więcej melodii. "Phantom Anthiris" był genialnym miksem agresji z melodią. Czy to Twój pomysł, aby dodać do Kreatora melodie? Czasem Milles. Czasem ja. Najważniejsze, żeby to służyło utworowi. Czy na albumie będzie jakaś ,,thrashowa bal lada" taka jak "Your Heaven, My Hell" na poprzednim? Osobiście stawiam na "Death Becomes My Light". Możesz coś powiedzieć o moich przypuszczeniach? Napisałem intro do tego utworu, jak się potem okazało, jest to motyw przewodni i outro. Ten numer opowiada o doświadczeniach poprzedzających śmierć oraz o tym, że śmierć jest naturalną częścią życia i nie należy się jej obawiać. A co z "Fallen Brother"? Słysząc ten tytuł, wyobrażam sobie to jako hołd dla zmarłych muzyków takich jak np: Jeff Hanneman, czy mam rację? Tak. Pojawiają się tam też inne osoby, które opuściły nas za wcześnie.

perkusji. Pamiętasz swój pierwszy kontakt z Kreatorem? To było w roku 1997. Wybrałem się z Tommym Vetterli na Europejską trasę. Exodus też wtedy tam był, pamiętam, jak wokalista wierzył, że jest aktualnie w USA. Trochę zły kontynent (śmiech). Na szczęście Mille miał trochę mniejszy mętlik w głowie i zrobił na mnie oszołamiające pierwsze wrażenie.

Jaka jest różnica w tworzeniu materiału dla Kreatora, a jaka dla Barren Earth? Jest totalnie różny proces komponowania. Muzycy w Barren Earth potrafią czytać i pisać muzykę w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, przez co wszystko jest szybsze i łatwiejsze. Nie mówię, że taka metoda jest lepsza od innych. Jest to po prostu największa różnica w tworzeniu muzyki, dla tych zespołów. Masz jakieś swoje ulubione wspomnienia ze spotkać z fanami? Bardzo dużo i mam nadzieję, że po tej trasie będzie ich więcej. Masz jakieś poza muzyczce hobby? Nie za dużo. Uwielbiam głównie muzykę i to jej poświęcam czas. Lubię nurkować w fajnych miejscach. Czasem gram w tenisa, ale minęło naprawdę dużo czasu od ostatniej gry.

Kreator nie jest Twoim jedynym zespołem. Grasz jeszcze w Barren Earth. Na początku 2017 roku zagraliście kilka koncertów. Barren Earth będzie wchodzić do studia w tym roku, aby nagrać nowy album. Jeśli się interesujesz takim klimatem sprawdź sobie Jimsonweed "Ghosts of Kopli", kolejny mój muzyczny trud wydany w listopadzie ostatniego roku.

Dzięki za mega wywiad. Do zobaczenia na koncercie w Warszawie. Mógłbyś coś powiedzieć polskim fanom przed lutowym rozpier dolem? To będzie noc metalu, którą zapamiętanie na zawsze. Przyjdźcie i przekonajcie się sami. Cztery zespoły grające różną odmianę metalu, dadzą wam wszystko od siebie tej nocy. Bądźcie tam albo bądźcie gotowi na konsekwencje. Dzięki za wywiad i miłego weekendu.

Jak to było grać z tym zespołem? Planujecie może więcej koncertów, może wreszcie jakiś w Polsce?

Kacper Hawryluk

Dlaczego zdecydowaliście się na zrobienie dwóch okładek nowego albumu? Po prostu zostały one przedstawione nam praktycznie równocześnie... Jak doszło do wybrania zespołów na trasę pro mującą nowy album? Czy jesteś może fanem "nowej sepultury", czy tylko tej, w której był Max Cavalera? Sepultura dawniej była genialnym zespołem i obecnie też jest na bardzo wysokim poziomie. Jestem zdumiony zdolnościami ich nowego perkusisty. On jest prawdziwą bestią za perkusją. Planujecie jakąś festiwalową trasę na lato? Wiem, że będziecie grać na Masters of Rock, ale czy planujecie też jakieś inne festiwale? Lato to najlepszy czas, dla muzyków. Festiwale są w weekendy, a reszta czasu to wolne. Oczywiście kocham też bycie na trasie. Oczywiście nie zabrakło Polski w waszych planach. Co czyni mój kraj takim specjalnym, że często i chętnie do nas wracacie? Wracaliśmy do Polski zawsze regularnie przez wiele lat, ponieważ zawsze jak tu wracamy mamy genialne przyjęcie przez fanów. Warszawa, Kraków i festiwal Woodstock… nie jestem w stanie zliczyć tych wszystkich wspomnień z Polski. Na pierwszych nagraniach kreatora Ventor udzielał się wokalnie. Czemu aktualnie już tego nie robi? Jego głos był genialny. Zgadzam się. On zaniża swoje zdolności. Mówi także, że rozpraszało to go podczas grania na

Foto: Nuclear Blast

KREATOR

11


my za taką muzyką. To część naszych korzeni.

Każda religia jest chora i anty-ludzka Nie pamiętam, czy na jakikolwiek inny thrashowy album czekałem w ostatnim dziesięcioleciu z takim utęsknieniem jak na nowy Infernal Majesty. Nareszcie po 13-u latach "No God" ujrzał światło dzienne i jest gotowy, by nieść światu ogień zniszczenia. Słychać, że ci kanadyjscy psychopaci nie zapomnieli jak zabijać za pomocą dźwięków, a ich najnowsze dzieło to prawdziwa uczta dla fanatyków brutalnego thrashu. Poniżej możecie przeczytać, co do powiedzenia na temat "No God" i paru innych spraw ma wokalista Chris Bailey. HMP: Wreszcie po 13 latach lada moment ukaże się nowy, czwarty album Infernal Majesty "No God". Muszę zacząć od tego pytania. Czemu tak długo to trwało? Chris Bailey: Jak z większością sytuacji w życiu, nigdy nie chodzi o jedną sprawę, ale nagromadzenie różnych zdarzeń, albo ich ciąg. Osobiste demony, brak przezorności, czy zmiany w składzie były tylko szczytem góry lodowej. Między innymi to zainspirowało mnie do pisania książki. Ile czasu powstawał materiał, który możemy

z siebie wszystko. Nadal się kumplujemy. Potrzebowaliśmy silnych psychicznie i utalentowanych muzyków na ich miejsce. Kiel Wilson, nasz nowy perkusista, grał kiedyś u nas na basie, ale skupił się na nauce gry na perkusji, aktualnie jest już znakomitym bębniarzem, co sami usłyszycie na płycie. Daniel Nargang z Kick Axe dołączył do nas dzięki łutowi szczęścia w lokalnym pubie. W jaki sposób piszecie swoja muzykę? Kto odpowiada za komponowanie? Zgadzacie się ze sobą w tej kwestii czy może czasem pojawiają

Album nosi prosty i bezpośredni tytuł "No God". Czy ten tytuł dokładnie odzwierciedla przekaz, który zawarliście na płycie? Nie mogliśmy znieść wszechobecnego chaosu i destrukcji, dlatego doszliśmy do takiego wniosku. Wszystkie utwory mają ten zasadniczy motyw. Uważamy, że nie ma przyszłości dla ludzkości dopóki każda religia nie zostanie zniesiona albo ograniczona do bardzo małych, nieznaczących grup. Nie ma Boga, jesteś tylko ty! Powiecie kilka zdań na temat tekstów? Jakie tematy tym razem w nich poruszyliście? Czy tytuł płyty można potraktować jako wspólny mianownik? "No God" to wątek, który łączy wszystkie utwory. Przez obecne i historyczne wydarzenia, przekaz braku Boga jest wyraźny. Ideologia wszystkich dogmatów religijnych przysłania umiejętność racjonalnego myślenia i zrozumienia tym, którzy są pod ich wpływem. W instrumentalnym kawałku "False Flag" słychać głosy reporterów relacjonujących zamachy na Wold Trade Center. Biorąc pod uwagę tytuł wychodzi na to, że uważacie te zamachy za operację fałszywej flagi? Jesteście zwolen nikami teorii, ze to rząd USA za tym stał? To hołd ofiarom WTC. Poszukujemy prawdy. Uważamy, że istnieje możliwość ich współudziału. Byłoby potrzebne pełne, sądowe śledztwo i wierzymy, że należy dotrzeć do prawdy. Nie tworzymy teorii spiskowych, ale rozumiemy, że są tacy ludzie. Jak dla mnie "No God" rozpierdala doszczęt nie i jest waszym najlepszym krążkiem od czasu debiutu "None Shall Defy". Jakie wy macie zdanie na ten temat? Możecie z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to wasz najlep szy materiał od 1987 roku? Osobiście uważam, że to nasz najlepszy produkt od debiutu. Chcieliśmy zwrócić trochę uwagi i przywrócić elementy muzyki sięgające do naszych korzeni, które nie były tak oczywiste na poprzednich dwóch krążkach.

Foto: Infernal Majesty

usłyszeć na nowym krążku? Kiedy zaczęliście nad nim pracę? Muzykę do "No God" pisaliśmy i nagrywaliśmy około trzech lat. Dużo się wtedy działo. W tym samym czasie przygotowywaliśmy się do nagrania albumu i pisaliśmy materiał. Było mnóstwo nauki, ponieważ nigdy nie nagrywaliśmy płyty sami. Chcieliśmy też sami ją zmiksować, ale po odważnej próbie zdecydowaliśmy, że mimo zadowalających rezultatów, nie były one wystarczające. Przez to mieliśmy blisko rok opóźnienia. Zdecydowaliśmy się na współpracę z Chris'em "Hollywood" Holmes'em, który dokończył miksy. W międzyczasie zmieniła się u was sekcja ryt miczna. Dlaczego odeszli Kris i Eric? Kim są nowi muzycy i czemu wybraliście właśnie ich? Odeszli między innymi dlatego, że mieli inne zobowiązania, które wymagały mnóstwo uwagi. Nigdy nie mieliśmy żadnych spięć, a oni dawali

12

INFERNAL MAJESTY

się jakieś małe lub większe spięcia? Od czasu do czasu zdarza nam się pokłócić, jest tak kiedy zderzają się ze sobą kreatywności, ale zawsze z tego wychodziliśmy. Naszą metodą jest niewypuszczanie niczego, co nam się nie podoba. Jeśli jest jakaś partia, która działa któremuś z nas na nerwach, to robimy potrzebne zmiany i idziemy na kompromis. Płyta brzmi bardzo przestrzennie co zwiększa jeszcze ciemną i tajemniczą atmosferę. Kto wykręcił wam taki sound? To naturalny efekt naszej pracy. Świetnie udało wam się połączyć dzisiejsze brzmienie z mrocznym, oldschoolowym klimatem. Czy właśnie takie założenie mieliście przed wejściem do studia? Miło mi usłyszeć taki opis. To była świadoma decyzja podczas tworzenia kawałków. Tęskni-

A jak porównalibyście "No God" do poprzed nich krążków? Które elementy na nowej płycie decydują o jej wyższości chocby nad poprzed nią? Jesteśmy dumni z naszej twórczości, ale sądzimy, że po czterech albumach jesteśmy tu, gdzie powinniśmy być. Nasza poprzednia płyta była trochę inna, bardziej death metalowa. Moim zdaniem "No God" przywraca trochę satanistycznego thrash metalu w naszych utworach. Okładka przedstawia najprawdopodobniej upadłego anioła i samą kolorystyką fajnie współgra z nastrojem muzyki. Kto odpowiada za ten obraz? Jakie ma on dla was znaczenie? To olej na płótnie, szukaliśmy go ponad rok, już podczas pisania albumu, aż w końcu się udało. Zachwycił nas ten obraz, ponieważ obejmuje wszystko to, co chcieliśmy wyrazić na płycie. Został stworzony przez Safira i Rifasa z Rumunii. W momencie, gdy go ujrzałem, zrozumiałem, że religia umarła. Album wyda High Roller Records. Co spowodowało, że wybraliście akurat ten label? Oni zgłosili się do was czy może to była wasza inicjatywa? Skontaktowali się z nami pod koniec pisania albumu. Spodobało nam się to, co nam zaproponowali. Są dla nas powiewem świeżego po-


wietrza. W przeszłości mieliśmy pecha z wytwórniami. Czasami wiedzieliśmy, że ryzykujemy. W przypadku propozycji od High Roller tak nie jest. Czy w ramach promocji "No God" możemy oczekiwać waszej koncertowej ofensywy? Gdzie będzie można was zobaczyć? To jeden z naszych priorytetów. Nie chcemy już bukować sami naszych koncertów. Czynimy postęp na tym froncie. Niebawem można się spodziewać wielu zapowiedzi naszych występów. Jest szansa na jakiś gig w Polsce? Kontaktował się kiedykolwiek z wami ktoś z naszego kraju w tej sprawie? Nie mam jeszcze konkretnej daty, ale mogę obiecać, że zagramy w Polsce. Niewielu wie, że w 1998 byliśmy u was na krótko z Cannibal Corpse i Dark Funeral. Przez nasze kanadyjskie obywatelstwo nie mieliśmy możliwości zagrać. Jedyne co pamiętam to 18 godzin w taksówce chcąc wyjechać z Rosji, żebyśmy mogli dołączyć do busa rano po koncercie, a następnie kontynuować trasę do następnego kraju. Ta sytuacja pozostawiła we mnie puste miejsce, które chcę wypełnić. Z niecierpliwością czekamy na powrót.

spróbować czegoś nowego. Niestety, nie był to szczęśliwy wybór. Niepokój zżerał mnie od środka. Kiedy zobaczyłem, że po demku "Demon God" wszystko się sypie, postanowiłem zadzwonić do Steve'a i Kenny'ego i dowiedzieć się co się stało. Wtedy zdecydowaliśmy się napisać "No God". Jedyny materiał jaki zarejestrowaliście z Brianem to EPka "Demon God" z 2007 roku. Ukazała się tylko jako CDR i do tego w bardzo limitowanej ilości. Czemu nie zdecydowaliś cie się bardziej rozpowszechnić tego materiału? "Demon God" będzie znowu dostępny, ale teraz mamy tyle na głowie, że musimy rozważnie wybierać priorytety. Pamiętamy o tym i za jakiś czas wypuścimy to ponownie dla naszych wiernych fanów. W ubiegłym roku ukazała się nakładem Vic Records kompilacja waszych demówek nagranych w latach 1986-1991, "Nigrescent Years of Chaos". Kilka słów na temat tego, skądinąd niezmiernie ciekawego wydawnictwa? Kiedy odezwali się do nas ludzie z Vic Records byłem mega podekscytowany. I tak chciałem je

bardziej ekstremalnych odmian metalu. Dużo osób wymienia was jednym tchem z takimi załogami jak Slayer, Dark Angel czy Possessed. Jak często dochodziły was głosy, że byliście inspiracją dla zespołu x czy y? To dla nas zaszczyt. Tak samo my ich uwielbiamy, jak oni nas. Wszyscy jedziemy w tą samą stronę, napędzani przez tą samą pasję. Śledzicie co się dzieje na obecnej scenie metalowej czy słuchacie tylko starych klasyków? Są jakieś nowe zespoły, które zrobiły ostatnio na was wrażenie? Tak, lubię i stare, i nowe ekipy. Moje osobiste "top 10" zawiera jednak głównie klasyki. Lubię również ponure, brudne nagrania mrocznych zespołów. Jako zespół z ogromnym doświadczeniem zagraliście mnóstwo koncertów w wielu miejs cach na świecie. Czy jest jakiś gig lub cała trasa, którą wspominacie z największym sen tymentem? Nasz pierwszy koncert jako Infernal Majesty. Graliśmy w sali koncertowej w Toronto. To był mój pierwszy raz na scenie jako wokalista. Mnóstwo moich znajomych z liceum z Port Hope

Foto: Infernal Majesty

W jaki jeszcze sposób poza koncertami będzie promowany "No God"? Szkoda by było, żeby taki kopiący dupę materiał przeszedł bez większego echa. Wywiady, single, teledyski i nasza obecność w mediach społecznościowych. Chcemy dotrzeć z naszym przekazem do jak największej liczby osób. Wideo do "House of War" jest już na naszym kanale YouTube. Mamy prawie gotowy teledysk do "No God". Data zapowiedzi jest bliska. Czy oprócz wydania w digipaku planujecie też inne wersje? Będzie winyl "No God"? Oprócz digipacka, w przedsprzedaży dostępna jest również limitowana edycja winylowa w kolorystyce royal blue. Wygląda naprawdę srogo. Nagraliście klip do zajebistego wałka "House of War". Możecie powiedzieć kilka słów na jego temat? Czyj pomysł, scenariusz, gdzie nagrywaliście etc. Przez klip przewijają się migawki z różnych miejsc Northumberland i Hope Township w prowincji Ontario. Sceny teledysku nagrane są w opuszczonym niemieckim obozie dla jeńców z Drugiej Wojny Światowej w Bowmanville, Ontario. Muzykę nagraliśmy w naszym nowym studio Infernal Majesty w Vancouver w Kanadzie. Steve wpadł na pomysł, by przedstawić "House of War" jako metaforę Białego Domu i rządu amerykańskiego. W najczystszym sensie, jest to kawałek antywojenny. Dochodzą już do was reakcje na "No God"? Jeśli tak to jakie i czy takich właśnie się spodziewaliście? Staramy się nie mieć oczekiwań. Reakcje na nową płytę zatykają dech w piersiach. Recenzje są wspaniałe. Między latami 2005 a 2011 byłeś poza zespołem, zastępował cię Brian Langley (Aggression, Tyrants Blood). Czemu opuściłeś zespół na sześć lat? Dostałem mocno w kość. Straciłem impet. Byliśmy jak statek widmo na morzu. Staraliśmy się wszystko zrozumieć, ale w powietrzu unosi się zapach porażki. Koniec końców problemy z pracą spowodowały, że musiałem odejść i

wydać, ale w Vic Records powiedzieli, że wydanie kompilacji demek będzie najlepszym sposobem, żeby zarchiwizować wszystkie w jednym miejscu. Wydało mi się to sensowne, więc chciałem nazwać ją tak, żeby łączyła wszystkie nasze dema i odzwierciedlała atmosferę, która nam wtedy towarzyszyła. W latach 90., gdy scena thrashowa ledwo zipała, wy jeździliście w trasy z kapelami death i black metalowymi (Dark Funeral, Vader, Cannibal Corpse). Jako, że wasz thrash zawsze był dość brutalny, to chyba nie odstawaliście jakoś bardzo od tych ekip? Jak przyjmowała was publika? Powiedzieć, że byliśmy w szoku, to za mało powiedziane. Byliśmy niezmiernie zadowoleni z ciepłego przyjęcia, które otrzymaliśmy. Na koncertach muzyka ożywa. To chyba był zawsze jeden z naszych największych atutów. Zawsze dajemy z siebie wszystko na koncertach. Granie z tyloma świetnymi zespołami przez lata bardzo służy jakości naszej muzyki. Zawsze mieliście dobrą markę wśród fanów

przyjechało żeby nas zobaczyć i wspierać. Użyliśmy klipu z tego koncertu do teledysku "None Shall Defy". Scena kanadyjska zawsze słynęła z bezkom promisowości. Wystarczy wspomnieć takie ekipy jak Wy, Sacrifice, Exciter, Razor, Piledriver, Voivod czy późniejsze, totalnie ekstremalne jak choćby Blasphemy, Conqueror czy Revenge Jak sądzicie, skąd to się u was wzięło? Oni wszyscy są drodzy mojemu sercu. Jak pozostałe zakątki globu, Kanada ma do zaoferowania światu swoją unikalną miksturę metalu. Osobiście uważam, że jedna z podstaw kanadyjskiego metalu jest zakorzeniona w silnym systemie szkół publicznych, w których się uczyliśmy. Tam wszystko się zaczyna. Wasze teksty, image etc. są wyraźnie antychrześcijańskie. W dzisiejszych czasach ta religia jest co raz słabsza, a co raz więcej do powiedzenia, zwłaszcza w Europie ma islam ze swoimi chorymi i antyludzkim ideałami. Czy przeciwko wyznawcom Mahometa tez

INFERNAL MAJESTY

13


HMP: Wydaliście swój dziewiętnasty album studyjny 10-tego lutego. Czekaliście na ten fakt z niecierpliwością, czy był to dla was po prostu kolejny album? Bobby "Blitz" Ellsworth: No wiesz, słuchając go czuć to podekscytowanie. Myślę, że wydaje się oczywiste podczas słuchania, że nasz zespół nadal uwielbia grać i tworzyć muzykę. Wciąż czujemy, że piszemy muzykę stosowną dla obecnych czasów. Dlatego, byliśmy bardzo podekscytowani, co słychać w każdej sekundzie "The Grinding Wheel".

Foto: Infernal Majesty

będziecie występować tak jak przeciwko wyznawcom Chrystusa? Jesteśmy przeciwko wszystkim doktrynom religijnym. Uważamy, że każda religia jest chora i anty-ludzka. Nie sądzę, że wymagasz wiary, jako moralnego przewodnictwa jeśli chodzi o wyciągnięcie ręki go potrzebującego. Jest tylko jedna rasa, rasa ludzi. Jeden rodzaj człowieka, Homo Sapiens. Cała reszta to puch. Jest szansa, że na kolejną płytę Infernal Majesty poczekamy nieco krócej niż w przypadku "No God" (śmiech)? Często ostatnio dostawaliśmy to pytanie! (śmiech) Mogę powiedzieć z całą pewnością, że następca "No God" będzie gotów wcześniej, niż niektórzy mogą się spodziewać. Mamy już zarys utworów i obecnie pracujemy na perkusją. Nie tracimy czasu. Mamy również zaplanowane wydanie "One Who Points To Death Redox" w najbliższym czasie. Będzie świetnym uzupełnieniem oryginału. Co byście przekazali na koniec maniakom Infernal Majesty z Polski, których jest naprawdę sporo? Też jesteśmy takimi maniakami jak wy, więc bądźcie silni i dzięki za inspirację. Będziecie świecić w ciemności. Nie możemy doczekać się spotkania z wami. Trzymajcie się.

Jakie znaczenie ma dla was tytuł "The Grinding Wheel"? Słowo "grind" jest częścią języka regionalnego, jest używane jako amerykański slang. "Rozprawię" się z problemem, "rozprawię" się z finansami, "przebrnę" przez dzień, "odwalę" robotę... Więc "grinding" jest czasownikiem. Dla nas to słowo, którego używamy w naszym codziennym języku. Używamy go w sporcie, w życiu codziennym. To nie jest coś szybkiego - to jest wolne, ale pewne i zawsze załatwia sprawę. Więc stwierdziłem, że to dobry tytuł, bo bardzo dobrze opisywał zespół i to, jak "miażdżył" przez 35 lat. Okładka waszego albumu została po raz kolejny wykonana przez Travisa Smitha. Rozważaliście inne osoby do jego wykonania? Nigdy nie myśleliśmy o kimś innym. Travis jest częścią naszego zespołu. Pracuje z nami od 1999, od wydania "Necroshine". Myślę, że jest dla nas kimś więcej niż tylko artystą. To nasz przyjaciel, zawsze myśli o Overkill. Kiedy nagraliśmy "The Electric Age", przedstawił nam jego okładkę, mimo, że daliśmy mu tylko tytuł tej płyty. Fajnie jest mieć kogoś takiego. Dla niego Overkill jest tam samo ważny, jak dla nas. Więc nie myśleliśmy o żadnym innym autorze okładki.

Wielkie dzięki za wywiad, do zobaczenia. Maciej Osipiak Tłumaczenie: Krzysztof Pigoń, Karol Gospodarek

Foto: Infernal Majesty

Po raz pierwszy pracowaliście z Andym Sneapem. Jak wyglądała wasza współpraca? Jesteś fanem Hell albo Sabbat? No pewnie, nawet więcej niż fanem. Słuch Andiego, zwłaszcza w tym gatunku czy podgatunku, jest wyśmienity. Jest wyznacznikiem jakości, doskonale rozumie mix. Jedną z jego wyjątkowych zalet jest to, że mimo tego, że mixy brzmią charakterystycznie dla niego, to nadal sprawia, że nasz zespół brzmi jak nasz zespół, a nie jak po zwykły mix Andiego Sneapa. I myślę, że to jest ważne - to, że Overkill zachowuje swoje własne brzmienie, a nie brzmi jak Accept, Black Sabbath, Arch Enemy czy Megadeth. Nadal powinien brzmieć jak Overkill. Więc stwierdziłem, że Andy to świetny wybór. Próbowaliśmy przyjąć go w nasze szeregi od czasów "Ironbound".

Na pewno chodzi o waszą długą drogę na szczyt sceny thrash metalowej. Jak wyglądała wasza podróż do tego miejsca? Wiesz, myślę że w naszym podejściu do muzyki nie mamy konkretnego celu. Liczy się przede wszystkim sama podróż. Bo kiedy dojdziesz do celu, wszystko się kończy. Tytuł "The Long Road" mówi, że jak długa by ta podróż nie była, to cieszyliśmy się każdą jej chwilą. O to w nim chodzi - ciesz się podróżą, nie jej celem. Czy naprawdę myślicie, że to wasza "Finest Hour"? "Finest Hour" to niekoniecznie opis zespołu. Zwykle nie wydaję tak odważnych stwierdzeń. Nasza "Finest Our" jest o zrozumieniu, że generalnie ludzie są lepsi razem niż osobno. Kiedy przeglądasz tekst, to nie jest on o jakiejś grupie czy naszym zespole. To raczej konwersacja między dwojgiem ludzi. I ten pierwszy mówi: "Jeśli się boisz - mogę ci pomóc. Jeśli jesteś niezdecydowany - ja jestem pewien. Jeśli nie masz doświadczenia - ja mam doświadczenie." Kiedy mowa o prawdziwej przyjaźni, można powiedzieć, że to właśnie ta "najlepsza godzina". I to o tym (a nie o zespole) jest ten kawałek. "Goddamn Trouble" to świetny kawałek. Nadal lubicie sprawiać kłopoty? To ma raczej refleksyjny charakter. Myślałem bardziej o tym, jak to się zaczęło, a nie o tym, jak jest teraz. Nasz zespół wydaje się naprawdę stwarzać problemy. Bardzo trudno go zabić. Masy nigdy nas nie pokochały, ale jest mniejszość, która stara się nam przypodobać. I myślę, że wśród tej mniejszości są awanturnicy, ale w kwestii żywiołowości. To było raczej refleksja o was (fanach). Jedną z rzeczy, którą ma zwłaszcza scena thrash metalowa w roku 2017, to napływ młodzieży w porównaniu z poprzednimi latami. Tworzyła ją młodzież w latach 80., ale znowu są na niej osiemnasto-dwudziestolatkowie, którzy prowadzą zespoły thrashowe. Więc głównie chodzi o obecną awanturniczość tej społeczności. Wydaje się niebezpieczna. Ale zamyśliłem się nad tym, jak było kiedy zacząłem grać ten gatunek.

Jedna z waszych nowych kompozycji nazywa się "The Long Road". Foto: Nuclear Blast

14

INFERNAL MAJESTY

Według mnie na "Immortalis" zapoczątkowaliście nowy styl Overkill, a teraz, na waszym obecnym albumie powróciliście do korzeni. Słyszę na tym albumie echa z "The Years Of Decay" i "Under The Influence". Czy mam rację? Nie jestem pewien, czy taka była nasza intencja. Ale co zauważyłem, kiedy płyta była w trakcie pisania to to, że było na niej wiele wpływów z przeszłości. Wydaje mi się, że te wpływy są starsze niż jakiekolwiek wydawnictwo Overkill. To wpływy, które zaciekawiły nas muzyką, np. : Nowa Fala Brtyjskiego Heavy Metalu, amerykańska czy nowojorska scena punk rockowa, olbrzym, którym był Black Sabbath w latach 70., epickie doznania od zespołów jak Queen. Więc to raczej inspiracje,


Nasz zespół wydaje się naprawdę stwarzać problemy Niewiele jest tak charyzmatycznych osób jak frontman Overkilla. Podczas ostatnich koncertów jego grupy miałem okazję z nim porozmawiać i do dziś wspominam to jako jeden z najlepszych wywiadów. Dość szybko pojawiła się sposobność na powtórną pogawędkę z wiecznie roześmianym Blitzem. Tym razem tematem numer jeden był najnowszy album nowojorczyków. które mieliśmy jako nastolatki. Niekoniecznie używamy naszego własnego katalogu inspiracji, ale raczej wszystkiego, co poprzedza nasz katalog, rzeczy które zachęciły nas do grania. Więc słyszę punk rocka w "Goddamn Trouble" i zakończenie prawie na miarę Queen w "The Grinding Wheel", słyszę Black Sabbath w "Come Heavy" i w "Mean, Green, Killing Machine" w breakdownie. To są rzeczy, które zainspirowały nas do robienia tego, co robimy. Chyba po prostu je zaanektowaliśmy, położyliśmy na nich świeżą farbę i ostemplowaliśmy naszą nazwą. Więc pewnie, są obecne te wszystkie wpływy, ale są starsze niż Overkill. Od samego początku zespołu współpracowałeś z DD Vernim. Co sprawia, że tak dobrze się dogadujecie? Przede wszystkim mamy takie samo pochodzenie - wychowaliśmy się w tej samej okolicy. To było miejsce w Stanach, do którego przybyli pierwsi Polacy, Włosi, Irlandczycy - w okolice New Jersey. Mamy tutaj długą tradycję i kulturę, ludzie się dogadują, są wychowywani w taki sam sposób, z taką samą kulturą pracy. Czy jesteś Polakiem, Włochem, Portugalczykiem czy Irlandczykiem, było z tobą tak samo. Myślę, że mamy to wspólne pochodzenie. Jedną z ważnych rzeczy odnośnie tego miejsca (jak i wielu innych, ale zwłaszcza tego) jest to, że rodzina jest na pierwszym miejscu. Nie liczy się kariera, ale rodzina. Z DD'im chyba zawsze to w sobie docenialiśmy. Jeśli z facetem i jego rodziną jest w porządku, to z zespołem nie ma problemu. Wtedy zespół sam się sobą zajmuje. Troszczenie się o rodzinę, zanim zatroszczymy się o zespół to zasada Overkill, bo wtedy w zespole jest spoko. Jeśli wszystko w domu jest świetnie, to w zespole jest luźno. To chyba jeden z ważniejszych powodów, dla których ja i DD rozumieliśmy się przez te wszystkie lata, i łączyła nas najpierw przyjaźń a potem partnerska współpraca. Jaki jest twój ulubiony utwór Overkill i dlaczego? Utwór?! O Boże, to jak wybieranie spośród moich dzieci - jest ich tak cholernie dużo... Będę wybierał z różnych okresów zespołu. Wybiorę jeden z początkowej fazy zespołu. Spośród pierwszych czterech albumów wybrałbym "Skullcrusher", w latach 90. wybrałbym "Long Time Dyin'" z albumu "From The Underground And Below", a z najwcześniejszego okresu, z lat 00. wybrałbym "Ironbound" z nagrania "Ironbound". Na waszej ostatniej europejskiej trasie kon certowej z Overkill mieliście sesyjnego perku sistę i gitarzystę. Co się stało? Ron przestał grać z nami koncerty, po prostu nie mógł z nami jeździć w trasy. Znowu, miało to związek z rodziną. Dobrze go rozumiemy, po prostu musi zostać w domu ze względu na swoją

rodzinę. Zostawiliśmy mu otwarte drzwi do wyjechania z nami w trasę, ale perkusistą był nasz dźwiękowiec Eddy Garcia. Zrobił nagrania z zespołem o nazwie Pissing Razors, grał w Ministry bez Jourgensena. Jest profesjonalnym perkusistą, ale jest naszym dźwiękowcem, więc po prostu wcisnęliśmy go na stanowisko Rona, żeby przez ten czas, mógł poradzić sobie ze swoim problemem i wrócić do nas, ale to nie będzie możliwe. Jeśli chodzi o sytuację z gitarzystą, to Dave Linsk też miał rodzinny pro-

Black Sabbath - ojcowie heavy metalu kończą swoją karierę. Masz jakieś przemyślenia na ten temat? No jasne. Widziałem Black Sabbath, kiedy promowali "Sabotage". Zdaje sie, że supportem było Van Halen. Widziałem też Ozziego, ich trasę "The End". Myślę, że są oczywiście jednym z najbardziej inspirujących zespołów nie tylko dla mnie, ale całej sceny metalowej. Myślę, że stworzyli distortion. Stworzyli brzmienie, którego inne zespoły nie mogą uzyskać do dzisiaj (śmiech). Jestem też realistą, myślę, że wszystko musi się kiedyś skończyć. I właśnie, to jest wyjątkowe, że zdecydowali się wycofać, ale poniekąd nadal są u szczytu swoich możliwości. Czy zgadzasz się z chociażby Davem Lombardo, że muzykiem jest się do końca życia i umiera się na scenie, czy lepiej jest zejść ze sceny w odpowiednim momencie? No... Nie chciałbym umrzeć na scenie (śmiech). Nie chciałbym być zapamiętany z tego, jak się duszę czy dostaję zawału na scenie (śmiech). Wolałbym być zapamiętany u szczytu moich możliwości. Może dlatego doceniam fakt, ze Black Sabbath to wszystko kończy. Będę miał pozytywne wspomnienia, nie śmiertelne, ale ży-

Foto: Nuclear Blast

blem i musiał wrócić do domu, ale tylko na trzy występy. W tym czasie zatrudniliśmy Waldemara z Grip Inc., na te trzy koncerty, po nich powiedział mi: "Bobby, to była moja najkrótsza trasa, ale chyba moja najlepsza". Więc bardzo fajnie było mieć go na trasie. Jak wygląda twój kontakt z Ratem? Nadal jesteście skłóceni? Nie, nie mam z nim kontaktu. Latem wracacie do Europy z kilkoma koncertami na festiwalach. Będziecie grać tylko na festiwalach, czy planujecie też jakieś koncerty klubowe? Zagramy na kilku festiwalach, kilka występów jako headlinerzy w Bochum i na Summerbreeze w Niemczech, zagramy w Moskwie, Sankt Petersburgu, Kijowie, na Copenhell Festival, Into The Grave Festival w Holandii, Legends Of Rock w Hiszpanii. W lipcu będziemy w domu, ale w czerwcu i sierpniu będziemy dość zajęci graniem w Europie.

we. Zauważyłem, że zapuściłeś stylowe wąsy. Skąd ten pomysł? To nie był do końca pomysł, po prostu byłem na trasie europejskiej i nie goliłem się przez dwa tygodnie. Moja żona odwiedziła swoją rodzinę, a ja będąc w tym czasie w domu przez kolejne dwa tygodnie nie goliłem się już przez miesiąc, co wyglądało obleśnie (śmiech). Po prostu zacząłem się skrobać, aż został mi wąs. To nie był plan ani nic tego typu. Po prostu uświadomiłem sobie, że lepiej jeśli się wypięknię zanim żona wróci do domu. No i zostawiłem sobie pornograficzny wąsik. To nie było planowane! (śmiech) To już wszystkie pytania z mojej strony. Super! Dzięki za twój czas. Może wpadniemy do Polski pod koniec roku, bo w listopadzie i grudniu znowu wracamy do Europy. Adios! Kacper Hawryluk & Karol Gospodarek

OVERKILL

15


Dorastaliśmy słuchając niezliczonej ilości albumów live Armored Saint, dla niektórych zespół kultowy, nie należy do najbardziej płodnych twórczo załóg. Ich ostatni studyjny album "Win Hands Down" wyszedł w 2015 roku, więc byłem nieco zaskoczony, gdy jakiś czas temu dostałem do recenzji nową płytę zatytułowaną "Carpe Noctum". Jak się okazało jest to wydawnictwo koncertowe, na które składa się zaledwie 8 numerów, co jak na ponad 30 lat istnienia grupy nie jest zbyt oszałamiającą ilością. Pomijając krótki czas trwania, słucha się go bardzo dobrze. Zespół jest w doskonałej formie, a wszystkie utwory odgrywa z wyczuwalną energią i entuzjazmem. O "Carpe Noctum" i powodach jego wydania, a także o kilku sprawach dotyczących zarówno historii jak i przyszłości Armored Saint opowiedział wokalista John Bush. HMP: Witam. Niedawno ukazała się wasza koncertówka "Carpe Noctum". Czemu akurat teraz postanowiliście wydać taki album? Czyj to był pomysł? John Bush: Mieliśmy parę nagrań z koncertów... czasami wydając album koncertowy zyskujesz dzięki temu trochę czasu między ostatnim a następnym, potencjalnym albumem studyjnym. Daje ci to czas na zastanowienie się, co chcesz zrobić potem, mówiąc szczerze. Plus mieliśmy naprawdę fajnie brzmiące nagranie, daliśmy występ na Wacken, festiwal w Niemczech, następnie zagraliśmy w klubie, także w Niemczech jako headliner, co także nagraliśmy.

śmy poprzedni - a to było chyba w 1988 - więc już dość dawno temu. Dlaczego jest to tak krótki krążek? Tylko osiem numerów? Wiem, wiem, wielu ludzi się na to skarży. To dlatego, że mogliśmy wybrać materiał tylko z kilku występów. Jednym z nich był Wacken, gdzie zagraliśmy tylko osiem czy dziewięć kawałków. Gdybyśmy mieli trochę więcej nagranych koncertów, dałoby to nam większy wybór, byłoby lepiej. Ale chcieliśmy mieć coś, na czym nie ma zbyt wielu błędów, nie obchodzi mnie, jeśli znajdzie się kilka pomyłek, bo to brzmi auFoto: Stephanie Cabral

Obydwa show brzmiały świetnie, wydawało nam się, że zagraliśmy naprawdę dobrze i mieliśmy wrażenie, że to dobra pora na album "live". Wielu ludzi już nie wydaje takich płyt. A jak mówiłem w kilku innych wywiadach, my dorastaliśmy słuchając niezliczonej ilości albumów live. Wydania typu "Strangers in the Night" UFO - to jeden z moich najbardziej ulubionych albumów koncertowych - "Unleashed in the East" Judas Priest i "Alive" Kiss... To są klasyki, które w zasadzie przyczyniły się do ukształtowania muzycznego gości z Armored Saint. Armored Saint, to świetny zespół na żywo, więc wypuszczenie albumu "live" wydaje się być sensowne. Dużo czasu minęło od kiedy wydali-

16

ARMORED SAINT

tentyczniej. Z drugiej strony nie chcę mieć czegoś, co sprawia, że myślisz "aaa, to brzmi okropnie!" za każdym razem, kiedy tego słuchasz. To były utwory, które najlepiej wykonaliśmy. Musieliśmy nawet poprawić parę rzeczy - nie za dużo - ale wnieśliśmy trochę poprawek. Album jest krótki i fajny. Czemu jest to zapis z dwóch występów, a nie po prostu jeden cały koncert? Ludzie odpowiedzialni za Wacken zawsze rejestrują każdy występ, oczywiście za zgodą wykonawcy. Nakręciliśmy też koncert w Monachium, zaraz po tym, jak wyszło "Win Hands Down". Chcieliśmy nagrać właśnie ten koncert

i umieścić go na DVD, czy w ogóle na jakimś krążku z muzyką na żywo, ale z jakiegoś powodu dźwięk nie został dobrze zarejestrowany. Więc mięliśmy do wyboru show z klubu i niejako za darmo z festiwalu. Wiedzieliśmy, że koncert z Monachium nakręcimy, no a potem oczywiście audio nie działało. Byliśmy zawiedzeni, bo to był świetny występ. Co do koncertu w Aschaffenburgu - nie wiem, dlaczego został przeznaczony do sfilmowania i nagrania, wiem, że po prostu tak się stało - był on jedną z dostępnych opcji poza Wacken do wybrania na krążek. Dobrze się stało, że zagraliśmy chociaż jeden występ jako headliner, bo mieliśmy więcej materiału, niż ten z Wacken, gdzie zagraliśmy poniekąd na rozpoczęcie festiwalu. Dlaczego wybraliście akurat te dwa koncerty? Inne gigi też były rejestrowane? Wiesz, mówiąc szczerze nie pamiętam. Jak mówiłem, Wacken nagrywa każdy grający tam zespół, a jeśli masz ich pozwolenie na użycie tego materiału, co zdaje się nie jest takie trudne, to masz coś, za co zapłacili oni, co jest dużym ułatwieniem. Nie pamiętam, dlaczego wybraliśmy ten drugi gig. Może działał tam ktoś na miejscu, kto zaoferował nagrać dla nas to wydarzenie. Aschaffenburg jest niedaleko Frankfurtu, to dość duże miasto, więc może to było powodem naprawdę nie pamiętam. Które utwory najbardziej lubicie grać? Na które najlepiej reaguje publika? No na pewno wszystkie klasyki Armored Saint - mówię to z małym mrugnięciem. Wiesz, kiedy nagrywasz album "live", to masz tak jakby zbiór greatest hits, chociaż mógłbyś wstawić na niego nieco bardziej wyszukane utwory. My wybraliśmy kawałek "Mess" z ostatniego albumu, który jest coraz popularniejszy na koncertach, ale nie zrobiliśmy dla niego teledysku. Wrzuciliśmy też "Stricken by Fate", który jest jednym z mniej znanych kawałków z "March of the Saint", ale cieszył się zainteresowaniem w klubach na początku kariery Armored Saint. Staramy się zrobić połączenie najpopularniejszych kawałków typu "Reign of Fire", "Last Train Home" i znanych, ale nie przebojowych, jak "Aftermath", dalej mamy "March of the Saint", który nigdy nie trafił na album "live", co jest naprawdę fajne. Pominęliśmy parę utworów, np. "Can You Deliver", "Madhouse" i "Chemical Euforia" - one wszystkie były na pierwszym oryginalnym krążku z nagraniami na żywo. Chcieliśmy, aby na obecnym były inne wałki niż na tamtym, bo nie miałoby większego sensu dawać tych samych. W perfekcyjnym świecie byłoby to podwójne wydawnictwo - gdyby wyszło w 1982, to byłoby podwójnym nagraniem. Ale dzisiaj ciężko jest zrobić coś, czego ludzie wysłuchają w całości. Wszystko przez pobieranie i streamowanie. Czas skupiania uwagi jest dzisiaj dużo krótszy. Myślę, że osiem kompozycji jest w porządku, nadal mają moc, to świetne wykonania, tak jak mówiłem - krótkie i fajne. Jest to 100% zapis live czy tez dokonaliście jakichś poprawek w studio? Kilka rzeczy musieliśmy naprawić. Kawałki były bardzo, bardzo dobre w większej części, miały jedną czy dwie zjełczałe nuty i może coś tam było nie do rytmu. Ale większość jest oryginalną rejestracją. Nanieśliśmy kilka małych poprawek, ale zdecydowana większość jest jak najbardziej na żywo. Wypuściliście trzy klipy promujące "Carpe Noctum", które są oczywiście wizualnymi wersjami tych samych utworów z płyty. Nie myśleliście może nad tym, żeby zrobić tak sa-


mo ze wszystkimi numerami i wydać podwójny album CD plus DVD? Nie. Myślimy o tym aby pewnego dnia wydać oficjalny DVD - nakręcić koncert kilkoma kamerami i wypuścić DVD, ale tylko DVD. To chyba coś, o czym, właśnie dyskutujemy, musimy tylko ogarnąć to czasowo i logistycznie. Była mowa o zrobieniu tego tutaj, w Los Angeles. Musimy tylko zebrać to wszystko do kupy... W jaki jeszcze sposób będziecie promować ten album? No, robiąc wywiad z tobą i różnymi innymi ludźmi. Daliśmy parę występów. Wiesz, typowy sposób na promocję albumów - mówić o nim, uświadomić ludziom jego istnienie za pomocą wytwórni. Wszystko jest dziś zupełnie inne w biznesie muzycznym. Musisz podchodzić do tego na różne sposoby i mieć różne taktyki, żeby poinformować publicznie o twoim nagraniu. Wiele osób używa social media. Mamy nadzieję, że ludzie usłyszą o nowym, niezłym albumie Armored Saint i będą chcieli go usłyszeć. Pod koniec ubiegłego roku graliście amerykańską trasę razem z Queensryche. Jak się udała? Co sądzicie o ich nowym wokaliście Todzie La Torre? Tod jest niesamowity. Ma tą niesłychaną zdolność bycia wspaniałym wokalistą, a w zasadzie to jest też wspaniałym perkusistą. Jest bardzo utalentowana osobą. I jest do tego bardzo miły, dobrze jest przebywać w jego towarzystwie. Oni wszyscy są świetnymi ludźmi, traktowali nas naprawdę dobrze. To chyba była najlepsza trasa w historii Armored Saint jeśli chodzi o współtowarzystwo innego zespołu. Queensryche to świetny zespół, mają ogromny dorobek, na przestrzeni lat napisali niesamowite albumy. Zagraliśmy w kilku miejscach w Ameryce, w których planowaliśmy zagrać latami. W miejscach typu Floryda, gdzie zagraliśmy tylko raz w historii istnienia zespołu, jakoś w roku 1991, więc pewnie było tam sporo osób cieszących się na Armored Saint, bo nie widzieli nas od lat, a może wcale. Fajnie było pokazać się z Queensryche i dać parę świetnych występów. Zawsze jestem zdziwiony, kiedy na teledyskach wydajecie się być strasznymi twardzielami, a osobiście jesteście bardzo miłymi gośćmi. Ha. Wiesz, nie ma powodu, żebyśmy nie byli mili. Jesteśmy tylko ludźmi. Czasami muzycy, komicy unoszą się ze swoim ego przez jakiś tam talent, który posiadają, myślą, że są ważniejsi od innych. Po prostu, właśnie zajmujesz się tym czymś konkretnym, ale z tego co mi wiadomo nie sprawia to, że jesteś bardziej wyjątkowy. Bez różnicy czy jesteś stolarzem, elektrykiem, czy nauczycielem. Każdy ma jakąś zdolność, coś, co wnosi do życia - tak jak my. Nie ma powodu, żeby mieć jakieś wygórowane ego z tego powodu. Po prostu piszemy muzykę, fajnie, jesteśmy z tego dumni i cieszymy się mogąc to robić, ale to nie sprawia, że jesteśmy bardziej wyjątkowi. Tak myślę! Właśnie gracie mini trasę po UK i Irlandii. Będziecie grać w miastach, w których do tej pory nie byliście? Czego się spodziewacie po tych koncertach? Macie tam sporą bazę fanów? Właściwie to mamy już ją za sobą, skończyliśmy w zeszłym tygodniu, mówiąc szczerze. Zagraliśmy w kilku miejscach po raz pierwszy, jak Manchester i Birmingham. Graliśmy też w Wells i na Hammerfest, który jest naprawdę fajny. Graliśmy też na powrót w Belfaście i Dublinie. Było świetnie, było dużo zabawy. Jestem

Foto: Stephanie Cabral

pewien, że było sporo ludzi, którzy nigdy nas nie widzieli. Manchester był jednym z ważniejszych koncertów. Fajnie było grać w Anglii, która jest domem dla tak wielu naszych bohaterów z czasów dzieciństwa, jak Black Sabbath, Led Zeppelin, UFO, Judas Priest, Iron Maiden i Motorhead... Można by wymieniać w nieskończoność. To wspaniały kraj, który obdarzył nas wieloma świetnymi zespołami, nie tylko metalowymi, np. Radiohead, Blur i różnymi gatunkami dobrej muzyki. Dlatego tak pozytywnie wspominam granie w tych miastach. Jest jakaś szansa na wasz występ w Polsce? Były w ogóle prowadzone jakieś rozmowy w tym kierunku? Bardzo chciałbym zagrać w Polsce. Zagrałem tam do tej pory dwa razy z Anthrax. Za każdym razem w Warszawie. Wiem, że Joey dał parę występów z Fates Warning w Krakowie, mówił, że było super. Polska publiczność jest naprawdę żarliwa. Fajnie byłoby tam pojechać i zagrać. Nie jest łatwo się tam dostać. Najprawdopodobniej jeśli jesteś w Berlinie, to możesz wybrać się do Polski i zagrać. Albo jeśli jesteś gdzieś indziej, np. w Czechach. Ale musisz być w tamtej okolicy, żeby się tam dostać. Ale mam nadzieję, że pewnego dnia Armored Saint dostanie możliwość zagrania w Polsce. Jestem pewien, że niektórzy byliby ucieszeni na nasz występ. John, jeszcze jako wokalista Anthrax grałeś w naszym kraju. Jakie masz wspomnienia z tam tych wizyt? Było niesamowicie. Daliśmy kilka świetnych show. Po raz pierwszy w 1996 roku - wtedy Anthrax chyba w ogóle pierwszy raz grał w Polsce, jeśli się nie mylę. Było dużo entuzjastycznych, żywiołowych ludzi. Nie mogłem przestać zachwycać się ich entuzjazmem. Fajnie było zo-

stać tak odebranym, w końcu ludzie pewnie czekali latami, żeby nas zobaczyć. Potem wróciliśmy chyba w 2004 roku, ale nie mam pewności. Graliśmy w innym miejscu, ale nie pamiętam jego nazwy, w każdym razie też w Warszawie. Było super. To fajny kraj. Chciałbym tam kiedyś wrócić z Armored Saint, żeby dać jakiś występ. Tak, ja zawsze szaleję, kiedy na scenie jest mój ulubiony zespół. Wiem, że mnóstwo zespołów na przestrzeni lat zagrało w Polsce, ale to raczej miejsce, w którym nie ma tylu koncertów co np. w Niemczech. Jestem pewien, że kiedy jakiś zespół do was przyjeżdża to ludzie są podekscytowani i to doceniają. Zawsze super gra się w takich miejscach, gdzie nie dzieje się za dużo, jak w Los Angeles, Nowym Jorku czy Londynie, gdzie codziennie gra jakiś zespół. W miejscach, gdzie rzadziej odbywają się jakieś eventy, ludzie są w stanie bardziej je docenić, a to czuć na scenie. Pozostaniemy jeszcze w temacie koncertowym. Przez te wszystkie lata zagraliście z Armored Saint mnóstwo koncertów. Czy są jakieś szczególne występy, które wyryły się wam w pamięci? Takie, które były dla was wyjątkowym przeżyciem lub też kompletną klapą? Ha. To śmieszne. Wiesz, były liczne porażki, gigi, które nie były odpowiednio wypromowane... Ale (śmiech) wolałbym o nich nie pamiętać, chciałbym raczej wyrzucić je z umysłu. Daliśmy trochę super koncertów ostatnimi laty. Niedawno w Manchesterze było fajnie. Graliśmy w Barcelonie rok temu z Iron Maiden na Barcelona Metal Fest. Byliśmy na Loud Park Festival w Japonii. Długo czekaliśmy, żeby wybrać się do Japonii, bo nigdy przedtem tam nie byliśmy. Jak mówiłem, zawsze fajnie jest grać w

ARMORED SAINT

17


miejscach, w których jest się po raz pierwszy, duże festiwale zawsze są super (Wacken, Hellfest, czy nawet mniejsze jak Hammerfest), świetne koncerty klubowe - takie jak te z Queensryche, graliśmy w miejscach typu Irving Plaza w Nowym Jorku, w Seattle, co było o tyle fajne, że to nasze miasto rodzinne. Na każdej trasie są jakieś ciekawe miejsca, w których zawsze jesteś szczęśliwy, bo grasz tam pierwszy raz albo pierwszy raz od dawna. Przyjemnie gra się kiedy na koncert przychodzi dużo ludzi, fani są naładowani energią i gotowi na ciebie. Graliście też z wieloma naprawdę dużymi nazwami. Z którymi z tych zespołów mieliście najlepsze relacje, a których nie wspominacie za dobrze? (Śmiech) Graliśmy kiedyś z Metallicą na jednej z naszych pierwszych tras. Metallica zmyła Armored Saint i do dziś jest to klasyczna heavy

Możecie powiedzieć kilka słów na temat kam panii Pledge Music? Co to była za akcja? Głównie chodziło o sfinansowanie trasy z Queesryche, bo byliśmy supportem, przez co mieliśmy do opłacenia określoną ilość pieniędzy każdej nocy, nie byłoby nas stać na odpowiednie zorganizowanie tej trasy. Musieliśmy mieć jakieś wsparcie finansowe. W wczesnych latach 80., jeśli potrzebowałeś pomocy finansowej, żeby wspierać trasę, dostawałeś na to pieniądze od wytwórni. Przeliczali zyski i straty tak, abyś mógł spokojnie w nią pojechać. Ale dzisiaj nie są w stanie wydawać tyle kasy, bo jej nie zarabiają w takiej ilości jak kiedyś. Więc trzeba znaleźć inne sposoby. Kampania Pledge Music właśnie tym była dla nas. Mogliśmy dać fanom różne fajne rzeczy i możliwość kupna np. rzadkich tshirtów, rzadkich gadżetów, jak mikrofon, którego kiedyś używałem, gitary, na których chłopaki zagrali na tylko jednym show, bluzki, które Foto: Stephanie Cabral

muzyka? Zamierzacie poszukiwać czegoś nowego czy raczej skupicie się na pisaniu po prostu dobrych numerów w waszym stylu? Zawsze chyba lepiej robić coś w obrębie twojego stylu, ale dla nas zawsze ważny jest ciągły progres i podejmowanie ryzyka. Zawsze irytuje mnie, gdy kapele idą po łatwości. Wiem, że są fani, którzy chcą materiał brzmiący jak Armored Saint, ale myślę, że najlepsze nagrania to takie, gdzie podejmujesz ryzyko, nie piszesz utworów zbyt konserwatywnie, dajesz z siebie wszystko jako muzyk i pisarz. Chyba właśnie to sprawiło, ze jesteśmy świetnym zespołem, który nadal się rozwija. Zawsze się śmieję, że nie zrobimy z Armored Saint hip-hopu, country czy muzyki klasycznej - zawsze pozostanie hard rockowym/heavy metalowym Armored Saint. Ale tym samym będziemy starać się wcielać różne instrumenty, dawać z siebie wszystko lirycznie i muzycznie, po prostu starać się być coraz lepszym muzykiem - to jest chyba najważniejsze. Jak dzisiaj już z perspektywy pewnego czasu odbieracie "Win Hands Down"? Są jakieś detale, które teraz byście nagrali inaczej? Uwielbiam "Win Hands Down", to chyba jedno z naszych najlepszych wydawnictw. Czuć na nim spory postęp w komponowaniu w porównaniu do poprzedniego albumu "La Raza", który był niezły i służył za schodek do wejścia wyżej w stosunku do "Win Hands Down", z którego jestem naprawdę dumny. Jak płyta została odebrana przez fanów? Lepiej niż "La Raza" może podobnie? Wydaje mi się, że fani świetnie zareagowali. Zdobyliśmy uznanie u dziennikarzy, nasi fani zdają się wierzyć w ten album, kiedy gramy go na żywo. Myślę, że wszystko było na duży plus w kwestii "Win Hands Down". Szczerze, chyba trudno będzie nam go przebić.

metalowa trasa z 1985 roku. Byliśmy w kilku różnych trasach z Saxon, co zawsze było super. Na naszej pierwszej trasie zagraliśmy z Whitesnake. Można by mówić i mówić. Raz w całej historii zespołu zagraliśmy z Judas Priest w Kalamazoo w Michigan w roku 1986. Kilka razy wystąpiliśmy z Aerosmith, raz na Iowa Jam festiwalu w 1986 roku. Przez te wszystkie lata mieliśmy szczęście grania z wieloma różnymi grupami, w tym niedawno z Queensryche. Fajnie byłoby dać występ z AC/DC, może nawet z Bonem Scottem. Mógłbyś nam to załatwić, Karol? (śmiech) Obawiam się, że nie. Od wielu lat pozostaje cie wierni tej samej stajni. Uważacie, że Metal Blade to dla was idealny wydawca? Metal Blade jest domem Armored Saint. Z kilku powodów: raz - zawsze nas wpierali. Brian Slagel zawsze był poplecznikiem Armored Saint, nawet kiedy nie byliśmy w ogóle w Metal Blade, to nasz fan, zawsze w nas wierzył. Mamy wielkie szczęście mogąc tam być. Część ludzi pracujących w Metal Blade jest częścią Armored Saint i zawsze nam pomagali. Mamy szczęście będąc w Metal Blade, oni przeszli próbę czasu, wiele wytwórni niezbyt sobie radziło w ostatnich 12-20 latach. Nasza wytwórnia jest miłym, ciepłym i przytulnym mieszkaniem dla nas.

można było dostać tylko w ramach tej kampanii. Akcja udała się, przewyższyła nasze wszelkie oczekiwania i pomogła nam wyruszyć w trasę z Queensryche pozwalając zarobić nieco pieniędzy, żeby nie żyć w biedzie. Dzięki temu mieliśmy autobus, prawdziwą ekipę i zrobiliśmy to jak należy. Więc to było dla nas coś wspaniałego. Zaczęliście już może prace nad następcą "Win Hands Down"? Na kiedy planujecie wydanie nowej płyty? Właściwie to jeszcze nad niczym nie pracowaliśmy (śmiech). Nie wiem, fajnie byłoby znowu zrobić jakiś materiał, bo jesteśmy dumni z "Win Hands Down" i dobrze byłoby utrzymać tempo. Rzeczy w Armored Saint nie dzieją się zbyt szybko, ale uważamy, że liczy się jakość, a nie ilość. Dobrze byłoby coś wydać za rok czy dwa, jeśli to możliwe. Materiał musi po prostu być na najwyższym poziomie. Liczą się świetne utwory - one powinny być katalizatorem dla naszej twórczości, a nie "o, pośpieszmy się z nowym albumem, żeby zagrać więcej koncertów i przyciągnąć uwagę, bez znaczenia na jakość materiału". My tego nie chcemy. Chcemy, aby nasza muzyka zdała próbę czasu. Lepiej wydać zabójczy album, który broni się sam, a nie robić coś ze złych powodów. W jakim kierunku pójdzie w przyszłości wasza

18

ARMORED SAINT

A jak porównalibyście oba krążki? Czy "Win Hands Down" jest dla was krokiem naprzód w porównaniu z "La Raza" czy też może traktu jecie je na równi? Wiesz, patrze na albumy jako to, co robiłeś w danym czasie. Każde wydawnictwo powinno wyjść w odpowiednim momencie. Dlatego myślę, że nigdy nie powinno się powtarzać, bo kiedy zrobiłeś coś pięć lat temu, byłeś wtedy kimś innym. Album jest odzwierciedleniem twojego umysłu. Nie chcę robić po raz kolejny "March of the Saint", bo nie mogę znowu mieć 21 lat z 1984 roku, bo wtedy byłem kimś innym niż teraz, w końcu mam 53 lata. Twoje korzenie zawsze zostają, ale zawsze się rozwijasz i pokazujesz swoje umiejętności. Więc każdy album powinien być inny. John, podobno zostałeś kiedyś poproszony o zostanie wokalistą Metalliki, ale odmówiłeś. Kiedy to było i w jakich okolicznościach? To było jeszcze zanim "Kill 'em All" zostało nagrane, więc już dawno temu. To po prostu nie było moim przeznaczeniem. W Metallice miał śpiewać nikt inny tylko James Hetfield. Miałem zaszczyt wykonania kawałka "The Four Horsemen" na trzydziestolecie Metallicy w San Francisco, Armored Saint miał okazję otwierać jedno z tych występów. To był znaczący punkt w naszej karierze. Po prostu w moim życiu nie miałem być muzykiem w Metallice, to nie było przeznaczenie Johna Busha. Przez kilkanaście lat byłeś wokalistą Anthrax i nagrałeś z nimi cztery albumy studyjne. Który z nich jest dziś twoim ulubionym? Jak wspominasz tamte czasy?


Całkiem ciepło wspominam tamten okres. Stworzyliśmy parę zabójczych albumów, z których jestem dumny. Zawsze będę czuł się zaszczycony zadowolony z tamtych czasów. Masz jeszcze kontakt z chłopakami z Anthrax? Jak układają się wasze relacje? Słyszałeś ich ostatni album? Tak, słyszałem ich najnowszy album, jest na nim trochę ciekawych rzeczy. Przez ostatnie kilka lat niewiele rozmawialiśmy. Czasem widuję się ze Scottem, bo mieszka tu gdzie ja, w Los Angeles, więc mamy kilku wspólnych znajomych. Widziałem się z nimi w Hiszpanii, gdzie graliśmy na tym samym festiwalu, choć oni grali następnego dnia. Więc ja, Scott i moja żona spędziliśmy razem trochę czasu. Sporo wypiliśmy. Ale nie rozmawiałem za dużo z Charliem i Frankiem ostatnimi czasy. Nie ma w tym nic złego, czasem więzi mogą się nieco rozwiązać, to normalne, nic wielkiego. Czy gdybyś po raz kolejny został poproszony o zostanie ich wokalistą to rozważyłbyś taką opcję? Chyba to nie dla mnie miejsce na tym etapie mojego życia. Radzą sobie dobrze z Joeyem Belladonną. Ja jestem szczęśliwy w Armored Saint. Każdy jest tam, gdzie być powinien. Czego możemy się spodziewać po Armored Saint w roku 2017? Zdradzicie nam kilka infor macji? Nie wiem... Reszta 2017 roku... Zagramy parę koncertów w Ameryce w maju (w Chicago, Środkowym Zachodzie, Wisconsin). Poza tym nie mamy specjalnych planów. Zobaczymy... W tej chwili głównie zajmuje się byciem ojcem, jak widzisz (córka Johna w międzyczasie przyszła do niego i objęła go). To moja główna i najważniejsza praca. Ale tak, daliśmy mnóstwo koncertów przez ostatnie kilka lat, zrobiliśmy nieco świetnych rzeczy. Mam nadzieję, że kiedyś wpadniemy do Polski. Naprawdę chciałbym, żeby tak było. Ok, jeszcze tylko jedno pytanie. Co chcielibyście przekazać polskim fanom Armored Saint, których trochę z pewnością jest? Hej, dzięki za wasze wieloletnie wsparcie. Obczajcie nasz album na żywo "Carpe Noctum", jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Załóżcie jakieś słuchawki, usiądźcie w swoim pokoju, zgaście światło i wyobraźcie sobie, że jesteście na występie. Naprawdę wam się spodoba. Pewnego dnia! Pewnego dnia przyjedziemy do Polski, obiecuję. Dzięki za wywiad, powodzenia. Dzięki za rozmowę, bracie. Zobaczymy się kiedyś, miłego tygodnia! Karol Gospodarek & Maciej Osipiak

ARMORED SAINT

19


brze? Fakt, że jest również muzykiem ułatwia jeszcze bardziej porozumienie między wami? Mario Vogel: Masz całkowitą rację, jest perkusistą i znamy się nawzajem. Nie ma rzeczy, o której nie moglibyśmy pogadać. Próbowaliśmy wielu rzeczy i świetnie się bawiliśmy, co wszystko ułatwia.

Beethoven thrashu Vendetta nie zachwycała niczym szczególnym na ostatnich albumach. Ot, było solidnie, ale bez polotu, o poziomie kultowych LP's z lat 80. nie było mowy. A tu zaskoczenie, bo najnowszy "The 5th" można śmiało postawić na półce obok "Go And Live... Stay And Die" i " Brain Damage". O powrocie do najwyższej formy i powstaniu piątego albumu opowiadają basista oraz wokalista Vendetty: HMP: Wasz poprzedni album "Feed The Extermination" ukazał się w 2011 roku i nie był szczególnie udany - pamiętam swe rozczarowanie po jego pierwszym przesłuchaniu, myśl, że niewiele już zostało z tego zespołu odpowiedzialnego za klasyczne płyty "Go And Live... Stay And Die" i " Brain Damage". Też mieliście podobne odczucia, dlatego na kolejny album musieliśmy trochę poczekać? Klaus "Heiner" Ullrich: "Feed The Extermination" nie był zły, ale każdy wciąż patrzy wstecz, wraca do lat 80. Gdyby brzmiał jak np. "Brain Damage", ktoś mógłby powiedzieć, że nie potrafimy rozwijać się, przeć do przodu, skoro brzmi inaczej, mówią, nie jesteśmy old-

Tytuł to swoista gra słów, bo oznacza nie tylko wasze piąte wydawnictwo, ale też nawiązuje do słynnej V Symfonii Ludwiga van Beethovena. Uznaliście, że płyta jest tak dobra, że takie skojarzenie jest jak najbardziej na miejscu? Klaus "Heiner" Ullrich: (Śmiech) Nie, nie wiedzieliśmy o tym wcześniej, ale jesteśmy oczywiście zadowoleni, zgarniamy dobre recenzje. Oczywiście ten sympatyczny jegomość na okładce to sam maestro Beethoven, innej możliwości nie widzę? To wasz pomysł czy, zain spirowanego tytułem płyty, autora Pablo Klose?

Czyli odpowiedzialnego za miks i mastering "The 5th" V.O. Pulvera też wybraliście na tej zasadzie? Znaliście się jeszcze z lat 80. kiedy był w Carrion czy współpracował choćby z Destruction, czy do powierzenia mu tej roli przekonały was jego ostatnie prace studyjne? Mario Vogel: Najpierw ponownie skontaktowaliśmy się z Danem Swanö ze Szwecji, ale on nie miał czasu, był zajęty na kolejny tydzień czy miesiąc. Więc nasz menedżer Michael Hansen zaproponował V.O. Pulvera. Obydwaj mieszkają w Szwajcarii i wiedzieliśmy, że odwalił dobrą robotę dla Panzer czy Pro-Pain. "The 5th" można też odbierać jako symboliczne zaakcentowanie wielkiej piątki niemieckiego thrashu, która wygląda dla mnie tak: Destruction, Exumer, Kreator, Sodom i Vendetta jak oceniasz to zestawienie? Klaus "Heiner" Ullrich: (Śmiech!) Wow! - Graliśmy z każdym tym zespołem na żywo, ale nie tego samego dnia (śmiech). To byłby świetny gig! Pewnie gdybyście nagrali tę płytę tak w 1990 roku, jako trzecią w dyskografii, to pewnie byśmy teraz nie rozmawiali, bo bylibyście jedną z największych i w związku z tym niedostęp nych dla niszowego polskiego pisma, gwiazd thrashu. Z drugiej strony jednak wydaje m się, że bez tych wszystkich zawirowań, przerwy w działalności, etc. "The 5th" nie powstałaby w takim kształcie? Klaus "Heiner" Ullrich: Po pierwsze, podejmujemy się każdego wywiadu i jesteśmy dumni dostając od was z zagranicy pytania, słysząc nasze utwory w radiu... itp., itd... zwyczajnie dlatego, że wy i fani jesteście zainteresowani naszą muzyką. Ale niełatwo jest myśleć o tym, co i kiedy mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy podjęli inne decyzje...

Foto: Massacre

schoolowi. (śmiech) W sumie trudno odmówić ci racji... Opłacało się jednak poczekać, bo "The 5th" to nie tylko powrót do korzeni zespołu, czy też generalnie thrashu lat 80., ale też jedna z najlepszych płyt w waszej dyskografii - co sprawiło, że tym razem efekty waszej pracy są aż tak udane? Pierwsze utwory były tak dobre, że zainspirowały was do stworzenia kolejnych i tak powstał ten album? Mario Vogel: Dziękuję. Nie, wszystkie utwory zostały napisane, skomponowane i nagrane (bas i gitara rytmiczna) przez Klausa "Heinera" Ullricha, wszystkie gitary prowadzące nagrane przez Franka Hellera i Michaela Opfermana, poza "Nevermind" i "The Search" - te były napisane, skomponowane i nagrane przez Franka Hellera. Był to nasz pierwszy album stworzony całkowicie w studio.

20

VENDETTA

Mario Vogel: Tak, to był pomysł Heinera i Pablo (on robi wszystkie koszulki, slipy, banery, okładki...), kiedy rozmawiali o nowym albumie. To nasz piąty krążek, więc pomysł narodził się na podstawie tego motywu, a twarz tego faceta jest podobna do okładki "Feed The Extermination" i "Hate". Nie mamy żadnych założeń, tak po prostu się dzieje... Ciekawe, czy muzyka Vendetty przypadłaby mu do gustu (śmiech). Ale z brzmienia "Feed The Extermination" byliście chyba zadowoleni, skoro ponownie pracowaliście z Dominikiem Berteltem? Mario Vogel: Jasne, to młody, pozytywny facet, ma wyśmienite wyczucie metalu, a my mogliśmy wchodzić do studia, kiedy mieliśmy na to czas i jak często chcieliśmy. Co sprawia, że pracuje wam się z nim tak do-

Swoją drogą to co sprawiło, że po wydaniu dwóch pierwszych, doskonałych płyt, zespół rozpadł się? Przecież metal miał się wtedy doskonale, a już thrash wchodził w okres szczytowej popularności, również tej komercyjnej? Klaus "Heiner" Ullrich: Myślę, że byliśmy po prostu zbyt młodzi i mieliśmy różne zdania. Musieliśmy iść do pracy i każdy miał swoje własne prywatne problemy i zainteresowania, wszystko było po prostu za wcześnie, czyli o złej porze. Fakt, nie byliście wtedy jedynymi pechowca mi, bo przecież Iron Angel czy Exumer też się nie udało, mimo sporego potencjału - jednak w 2000 roku uznaliście, że jeszcze nic straconego i wróciliście do gry, chociaż w mocno zmienionym składzie - część dawnych kumpli wykruszyła się na tyle skutecznie, że musieliście szukać nowych muzyków? Klaus "Heiner" Ullrich: To prawda, perkusista Lubber jest z nami przez cały re-union, Mario dołączył kilka miesięcy później, a na początku nawet Daxx był w zespole. Ale zrezygnował, myślę, w 2004 roku, zanim zagraliśmy na UpFrom-The-Ground Festival. W tamtym momencie, Frank Heller był już naszym członkiem, a Frank Schölch był w trakcie przyłączania się, na pięć dni przed Open Air. Po tym, jak Frank Heller opuścił zespół w 2005 roku, mie-


liśmy tylko jednego gitarzystę. Można jakoś porównać start młodej kapeli w pierwszej połowie lat 80. do jej powrotu po kilkunastu latach, już w zupełnie innych, przede wszystkim pod względem technologicznym, czasach? Klaus "Heiner" Ullrich: Zespół wystartował w latach 1983/1984, ja dopełniałem skład jako basista. Nagrywaliśmy sporo taśm i dem, aż dostaliśmy kontrakt z Noise Records na "Go And Live... Stay And Die". Po trasie/koncertach z Helstar, Helloween i innych zespołach Noise, nagraliśmy "Brain Damage". Rozwiązanie zespołu nastąpiło na przełomie 1990/91 roku. Po wieloletniej przerwie zaczynaliśmy z koncertami, stroną internetową, nowymi kompozycjami i z decyzją wydania nowego albumu. Podpisaliśmy umowę z Metal Axe Records w 2006 roku na album "Hate", który został opublikowany w następnym roku. Metal Axe zbankrutowało jednak po kilku miesiącach, więc wydaliśmy "Feed The Extermination" z Massacre Records. Zaczynając znowu grać mogliście liczyć na wsparcie dawnych fanów czy też większość z nich już dawno wzięła rozbrat z metalem i pod tym względem też właściwie zaczynaliście od zera? Klaus "Heiner" Ullrich: Fani nadal byli z nami, o to właśnie chodziło. Kiedy odpaliliśmy główną stronę w sieci, mieliśmy wejścia z całego świata. To było niewiarygodne. Tak samo, jak nieco później otworzyliśmy swoją stronę na Myspace, niesamowite. Przyciągnięcie uwagi młodszych słuchaczy można więc traktować jako wasz spory sukces, chociaż nie da się ukryć, że mieliście nieco łatwiej, bo byliście dla nich twórcami kultowych płyt "Go And Live... Stay And Die" i " Brain Damage"? Klaus "Heiner" Ullrich: Jesteśmy dumni, widząc wszystkie pokolenia przed sceną. Nie wszyscy młodzi ludzie z automatu słuchają starszych rzeczy, wszystkich zespołów. Jeżeli jednak ludzie rozumieją słowo "kult" w taki sam sposób jak wy, to pewnie dochodzą do wniosku, że muszą tego posłuchać... Dzięki za to. Nie brzmicie zresztą jak wypaleni weterani: thrash Vendetty jest agresywny, brutalny, w niczym nie odstaje od propozycji młodych kapel, potwierdzacie tym samym, że wróciliście nie po to, by bazować na przeszłości, ale by coś

Foto: Massacre

sobie i słuchaczom udowodnić? Mario Vogel: Jeszcze raz dzięki! Nie, po prostu chcemy grać naszą muzykę i dawać czadu. Nikt nie może cofnąć czasu, muzyka jest naszym życiem. Teksty też są na wskroś współczesne, bo ciągle piszecie o tym, co nas otacza, co budzi wasze zaniepokojenie, stąd choćby taki utwory jak "Religion Is A Killer" czy "Agency Of Liberty"? Mario Vogel: Rozejrzyj się po świecie, kiedy słyszymy wiadomości z całą tą agresją i wojnami, zawsze jest to połączone z religią. Tak było także w przeszłości. Nie masz wrażenia, że wszystko co robisz jest pod obserwacją, kiedy jesteśmy online, co oglądamy, co kupujemy... po prostu wszystko. Z kolei w "Deadly Sin" zdajecie się wyznawać pogląd, że wszystko wyglądałoby lepiej, gdy byśmy nie byli tak pazerni, zazdrośni, nad miernie dumni czy tak szybko nie wpadali w gniew? Mario Vogel: Prawda - tak jak łakomstwo, nadmiar, zazdrość - bogaci stają się jeszcze bogatsi, biedni się do nich nie umywają, nikt nie martwi się swoim sąsiadem, nikt nie przejmuje się innymi, tylko sobą.

Przy takich tekstach nie dało się komponować inaczej i dlatego wróciliście do krótszych, bardziej zwartych i mocniejszych kompozycji, jak "Let 'Er Rip" czy "Religion Is A Killer"? Mario Vogel: "Let 'Er Rip" mówi: bądź sobą, nie rób czegoś na pokaz, jeśli tego nie lubisz. Po wielu latach przerwy mamy też na albumie Vendetty kompozycję instrumentalną. Co prawda "The Search" to bardziej wprowadze nie do "The Prophecy" niż samodzielny numer jak "Fade To Insanity", ale brzmi efektownie i jest chwilą oddechu przed kolejnym ciosem rozumiem, że nieprzypadkowym, bo umieszczonym w środku tego intensywnego mate riału? Klaus "Heiner" Ullrich: Utwór jest autorstwa Franka Hellera, a my po prostu chcieliśmy dać chwilę wytchnienia, to nie jest opener, czy coś za lub przed kolejnym kawałkiem. "The 5th" trwa około 40 minut, a znając podejście większości muzyków do nowych utworów, to pewnie będziecie grać na koncertach więk szość tego materiału, a może i wszystkie utwory? Mario Vogel: Oczywiście, że zagramy niektóre z nich na żywo. Gramy też stare rzeczy z pierwszych dwóch albumów, zależnie od danego nam czasu na scenie w trasie czy na festiwalu. Ale zawsze znajdziemy odpowiednią miksturę. Rozmawiamy w szczególnym momencie, bo płyta jest już od dawna gotowa, a do premiery mamy jeszcze dobry miesiąc - to oczekiwanie jest dla was stresujące, czy już przywykliście do takich sytuacji? Mario Vogel: Stresujące??? (śmiech!) Nie! Nie możemy się doczekać, żeby pchnąć ją dalej, mamy nadzieję, że spodoba się fanom. Jeszcze raz musimy podziękować wam za wywiad, mamy nadzieję, że zobaczymy się z wami na jakimś koncercie w waszym kraju. Keep Thrashing! Wojciech Chamryk & Karol Gospodarek

Foto: Massacre

VENDETTA

21


członkowie zespołu już podczas przesłuchań przedstawili nam swoje pomysły, które powitaliśmy z nieskrywanym zachwytem. A co do obciachu - żaden z nas nie pozwoliłby sobie na występowanie na żywo z budzącym wstyd repertuarem. Jesteśmy przekonani, że gdy przyjdzie nam nagrać kolejną płytę, słuchacze nie zawiodą się na nas. Ba! Głęboko wierzę, że będą zachwyceni.

Powrót do przeszłości - Głęboko wierzymy w to, że nie napisano jeszcze wszystkiego, co jest do napisania - deklaruje Grzegorz Kolasiński, wokalista wrocławskiej formacji BulletRaid, a zawartość jej pierwszej płyty potwierdza te słowa. Zespół połączył bowiem na "Louder Than All" wpływy brytyjskich i niemieckich klasyków tradycyjnego metalu tak, że każdy fan Accept, Iron Maiden i wielu innych grup ich kalibru powinien się z tą EP-ką zapoznać: HMP: "Głośniej niż wszyscy" deklarujecie w tytule swej debiutanckiej EP-ki i faktycznie, jest ostro, i głośno - pewnie już po wysłucha niu zmasterowanej wersji tego materiału uznaliście, że warto było poświęcić mu tyle czasu i pracy, a widok gotowych płyt jeszcze bardziej utwierdził was w tym przekonaniu? Grzegorz Kolasiński: Tytuł w luźnej formie koresponduje z jednym z zawartych na płycie utworów pt. "We Want It Louder". Od samego

Materiał w dużej mierze to efekt pracy, którą podjąłem na długo przed dołączeniem do zespołu, jednakże to dzięki chłopakom wykrystalizowały się w pełni dopracowane i chwytliwe kawałki. Gdy dziś patrzę na pierwotne wersje niektórych z nich, to aż trudno mi jest uwierzyć, że to wciąż te same utwory. Jeśli dobrze pamiętam, to główny riff do naszej piosenki pt. "Primae Noctis" był kiedyś zwykłym podkładem pod solówkę. (śmiech)

Finałowy "Welcome To Your Dying Day" opisaliście jako bonus track - dlatego, że to balla da, czy może jakiś starszy utwór, którego nie chcieliście skazywać na zapomnienie? "Welcome To Your Dying Day" nagraliśmy rok wcześniej jako singiel opublikowany tylko w Internecie. Nagrywaliśmy to przy użyciu homercordingu, dlatego wyraźnie słychać różnicę w brzmieniu. Niemniej uznaliśmy, że utwór cieszy się wyjątkowo dużym uznaniem i zasługuje na wydanie choćby w formie bonusa. Osobiście do dziś rozpływam się nad solówką Mikołaja. Nie uwierzę, że ty nie. (śmiech) Fakt, klimatyczna, zagrana z pasją! Fajnie łączycie też wpływy NWOBHM z niemiecką szkołą tradycyjnego metalu, sięgając też do mniej oczywistych wpływów - generalnie najlepsze dla takiego grania lata 80. ubiegłego wieku były chyba dla was największą inspiracją? Nikt z nas nie zamierza zgrywać heavymetalowego pioniera - głęboko wierzymy w to, że nie napisano jeszcze wszystkiego, co jest do napisania. W przeciwnym razie zajęlibyśmy się disco polo. Lata 80. ubiegłego wieku miały ogromny wpływ na kształtowanie naszych gustów i nawet gdybyśmy chcieli, to nie sposób do nich nie nawiązywać. W naszych riffach zawsze będzie można usłyszeć wpływy Accept czy Iron Maiden. Na tym wyrośliśmy i tego nadal słuchamy. Oczywiście oprócz innych, niezwiązanych z metalem twórców. Nie jest czasem tak, że przypomina to nieco balansowanie na linie nad przepaścią, bo prze cież prawdopodobieństwo, że jakiś riff czy motyw będzie do czegoś podobny jest spore, gdyż trudno być nowatorem w gatunku istniejącym od kilkudziesięciu lat? Ciekawe pytanie. Wielokrotnie zdarzało się tak, że któryś z nas przychodził na próbę z jakimś riffem, prezentował go przepełniony dumą, aż tu nagle mina mu rzedła, bo ktoś inny słusznie zauważył: "Ty, to przecież brzmi jak Scorpions!". To nieuniknione. Ale zawsze wykombinujemy coś świeżego.

Foto: BulletRaid

początku numer podchwycili widzowie na koncertach. Stał się czymś w rodzaju naszego hymnu i dlatego zdecydowaliśmy się na ten nieco chełpliwy tytuł albumu. Bardzo chcieliśmy mieć jakieś wydawnictwo w wersji fizycznej, bo to najlepsza forma promocji poza występami na żywo oraz podstawa do nawiązywania kontaktów z wydawnictwami i magazynami muzycznymi. Byliśmy bardzo podekscytowani, kiedy otworzyliśmy dwie wielkie paczki wypełnione egzemplarzami "Louder Than All", a zainteresowanie kupnem w preorderze przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Często mieliście pod górę, nie oszczędzały was też zmiany składu. Ale może paradoksal nie wyszło wam to na zdrowie, bo dzięki temu nie zadebiutowaliście po kilku miesiącach czy roku grania nikomu niepotrzebnym materiałem, ale w pełni dopracowanym, zwartym wydawnictwem?

22

BULLETRAID

Zastanawiam się czemu "Louder Than All" to tylko EP-ka? Woleliście nie ryzykować z długogrającym debiutem, bo wiąże się to ze znacznie większymi kosztami, czy też były inne powody? Mówiąc zupełnie szczerze, bardzo zależało nam na czasie. Chcieliśmy coś wydać jak najprędzej, żeby nadać bieg sprawom. Ponadto EP-ka to forma sprawdzianu dla nas samych - czy nasza muzyka się przyjmie? Czy ludzie będą udostępniać dalej nasze kawałki? Na szczęście na oba pytania odpowiedź brzmi: "tak!". Tych pięć utworów to wybór z większej ilości numerów? Takich, co do których macie 110 %, że można było je upublicznić na płycie i puścić w świat bez poczucia obciachu? (śmiech) Dysponujemy wieloma innymi utworami, bez trudu zapełniamy godzinny set podczas koncertów. Mógłby trwać dłużej, a w dodatku jesteśmy w trakcie pisania nowego materiału. Nowi

Macie swoje sposoby na unikanie zbyt czytelnych zapożyczeń? Chyba tak, skoro nie wych wytuję na "Louder Than All" niczego brzmiącego dziwnie znajomo? (śmiech) Nikt z nas nie stara się na siłę być oryginalny. Czasem człowiek zagra coś, co brzmi znajomo, ale za nic w świecie nie jest w stanie samodzielnie dojść do tego, co to może być. Gdy nikt z BulletRaid nie odnajduje podobieństwa z jakimś hitem, to brniemy dalej. Gdy piszesz muzykę w stylu, o którym coraz częściej słyszy się, że został wyeksploatowany, to musisz liczyć się z ryzykiem. Słyszę za to, że postawiliście na konkretne brzmienie, nader sympatycznie kojarzące mi się z tym co było wręcz powszechne w pierwszej połowie lat 80., kiedy nikomu jeszcze nie śniły się jakieś cyfrowe wynalazki czy inne triggery? Decydując się na granie heavy metalu osadzonego w różnych nurtach z lat 80., popełnili-


byśmy muzyczną zbrodnię starając się nadać utworom brzmienie nadto nowoczesne. Oczywiście nie słychać na "Louder Than All" tzw. "siary" i szumów towarzyszących nagraniom sprzed prawie czterech dekad, ale stwierdziliśmy, że nie ma co przeginać w drugą stronę. Wszystkim nam zależało na tym, by materiał brzmiał realistycznie i był wynikiem naszych umiejętności, nie magii studia. Możecie więc śmiało polecić Sonic Loft Studio Pawła Jakubowskiego młodym, i nie tylko, zespołom, chcącym osiągnąć odpowiedni sound? Jak dotąd nie miałem przyjemności współpracować z lepszym realizatorem niż Paweł. Sonic Loft Studio dysponuje wszystkim, czego trzeba początkującym (jak nasz) zespołom, jak i grupom w pełni profesjonalnym. Paweł natomiast ma ciekawe pomysły aranżacyjne, podsuwa alternatywne rozwiązania i jest komunikatywny. Dzięki temu współpraca to sama przyjemność. To po postu świetny gość! Dla każdego zespołu fonograficzny debiut to spore wydarzenie, jednak wy zaraz po premierze "Louder Than All" musieliście zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem, bo odeszli obaj gitarzyści, Łukasz Kapałka i Mikołaj Górecki? Strata dwóch gitarzystów w jednym czasie to olbrzymi cios. Dla nas jednak ważniejsze w tym momencie było, aby nie dopuścić do kłótni i pozostać w dobrych relacjach. Byliśmy przyjaciółmi w zespole i jesteśmy nimi nadal. Nigdy nie pozwolimy na to, by zapomniano o wkładzie Mikołaja i Łukasza w kształtowanie marki BulletRaid. Nagrywali z nami tę płytę, obaj brali czynny udział w komponowaniu zawartej na niej piosenki pt. "Behind The Mask", zagraliśmy wspólnie furę koncertów - mam ogromną nadzieję, że nie odstawią gitar w kąt, tylko za

kilka miesięcy zobaczymy ich na scenie. Na szczęście Wrocław to spore miasto i szybko znaleźliście ich następców. W przy padku Kamila Turczynowicza zdecydowało pewnie to, że znaliście się z Wölfrider i Clairvoyant, Sebastian Czapnik też jest doświadczonym muzykiem - po tylu latach terminowania uznaliście, że nie pora na eksperymenty z kimś młodym, kto nie wniesie wiele do zespołu? Kamil był pierwszą osobą, z którą się skontaktowaliśmy. Znam się z nim od lat i, jak wspomniałeś, występowaliśmy i nagrywaliśmy już razem. To kapitalny gitarzysta i bardzo płodny kompozytor - zdecydowana większość materiału Clairvoyant i Wölfrider wyszła spod jego pióra. Jestem przekonany, że wniesie do BulletRaid nie tylko powiew profesjonalizmu, ale również nowe pomysły. Seba natomiast zgłosił się do nas sam w odpowiedzi na ogłoszenie. Pamiętam jeszcze, że jako szczeniak chodziłem na koncerty Pussy Busters i byłem zdumiony jego umiejętnościami. Gra przecież od ponad 20 lat! Myślę, że otworzy przed nami zupełnie nowe możliwości (Niestety, Seba z przyczyn osobistych musiał opuścić zespół - przyp. red.). Piszecie o "nowej erze dla zespołu" na profilu zespołu, rozumiem więc, że w zaistniałej sytu acji jest to najlepszy skład BulletRaid i jesteście gotowi na ciąg dalszy, mimo tego, że w zespole nie ma już żadnego z jego założycieli? Tę "nowa erę" traktuj trochę z przymrużeniem oka. Ale tak - zdecydowanie pierwszy rozdział został zamknięty. W zespole nie ma już nikogo z podstawowego składu. Cóż, nie zawsze mamy wpływ na rozwój wydarzeń, ale nie należy się poddawać. Ja, Kuba i Maciek nie straciliśmy zapału. Dlatego właśnie skompletowaliśmy

skład i ruszyliśmy z próbami. Przecież na coś trzeba trwonić pieniądze. (śmiech) Dokładnie! (śmiech). Najbliższe tygodnie/ miesiące upłyną wam pewnie na intensywnych próbach, po czym nastąpi znacznie milszy ciąg dalszy, w postaci koncertów promujących "Louder Than All", ewentualnie nagranie pier wszego albumu ? Mamy już scenariusz naszych poczynań na najbliższy rok i na pewno nie zabraknie w nim koncertów. Mamy w perspektywie występy również poza granicami naszego kraju. Co do ewentualnych nagrań... Coś się będzie działo, ale co, to dokładnie będzie wolelibyśmy na razie nie zdradzać. Wojciech Chamryk


Thrash XXI wieku Zmiany składu stały się już nierozłącznym towarzyszem War-Saw, jednak warszawscy thrashers rozwijają się i konsekwentnie prą do przodu, co potwierdza ich drugi album "The Manifest". Trudno nie zgodzić się z liderem grupy markiem Molendą, bo to faktycznie "ciężki, dynamiczny i miażdżący metal bez chwili wytchnienia, ale z różnymi smaczkami, które dają dużo przestrzeni w naszej muzyce". Owe smaczki to nie tylko mroczne sample, ale też udział japońskiej, klasycznie wykształconej pianistki Yuki Satomi. Nie brakuje też innych gości, w tym samego Ralpha Santolli - ale i tak "The Manifest" to tzw. zakup obowiazkowy, nie tylko dla fanów thrashu: HMP: Cztery lata po debiutanckim "Nuclear Nightmare" zaatakowaliście kolejną, znacznie lepszą płytą "The Manifest", wygląda więc na to, że pomimo licznych zmian składu czy innych perturbacji, był to dla was bardzo pracowity i kreatywny okres? Marek Molenda: Przede wszystkim wielkie dzięki za pozytywną opinię dotycząca naszego najnowszego krążka. Tak to już bywa w zespołach, że składy ciągle ulegają rotacjom, ale wychodzimy z założenia, że w War-Saw grają ci, dla których gra w naszym bandzie to pasja, którzy kochają ciężką muzę, i są gotowi poświęcić swój wolny czas dla metalowego szaleństwa (śmiech), więc nic na siłę. Dlatego z większością żegnamy się w zgodzie, i życzymy dalszych sukcesów. Ale pomimo zmian w składzie trzon, czyli ja i Kamil, basista, wciąż stoimy na straży właściwego kierunku War-Saw, co słychać między innymi na "The Manifest". Oczywiście przez cztery lata rozwinęliśmy się muzycznie i kompozycyjnie, co również zawdzięczamy muzykom, którzy pojawili się na tym albumie. Chyba nie muszę przypominać jak poziom prezentuje Paweł "Pavulon" Jaroszewski na bębnach, czy Łukasz "Quaku" Podgórski, który po sporym sukcesie naszego coveru Queen, "Show Must Go On", został zauważony przez Leash Eye, i ostatecznie zasilił szeregi tego bandu. Po promocji świetnie przyjętego debiutu, sprzedaży praktycznie na całym świecie, wzięliśmy się do pracy nad nową płytą, proces twórczy zajął około dwa lata, ale nie spieszyliśmy się. Muza War-Saw ma miażdżyć, ma być bezkompromisowa i zawsze będziemy podążali w tym kierunku. Ważne, aby na koncertach fani wiedzieli, że nie idziemy na skróty i mogą liczyć na solidną porcję bezlitosnego metalu.

24

WAR-SAW

Właśnie, tym razem pracowaliście w Heinrich Sound Studio - śledząc na bieżąco powstające tam płyty uznałeś, że to wymarzone dla was

Mieliście chyba niezbyt wiele czasu na zgranie się z Pawłem "Pavulonem" Jaroszewiczem, ale jest to tak doświadczony, znany choćby z Vader, Hate, Antigama czy Decapitated perku sista, że zdołał szybko i sprawnie przygotować się do sesji "The Manifest"? Pamiętajmy, że mówimy o muzyku, który w ostatnim numerze magazynu "Perkusista" znalazł się w setce najlepszych polskich perkusistów wszech czasów. Jesteśmy dumni, że możemy pracować z tak wybitnym muzykiem i jest to dla nas dodatkowa motywacja, aby być coraz lepszymi instrumentalistami. Tak, masz rację, Paweł praktycznie z marszu opanował nasz materiał, pomógł w aranżacjach, mogliśmy skorzystać z jego doświadczenia i wyobraźni muzycznej. Jego warsztat jest imponujący, co dodatkowo nas motywuje, i przekłada się między innymi na muzę, która jest zawarta na "The Manifest". Reszta sesji nowej płyty też chyba poszła wam sprawnie, a nagrania zakończyliście w listopadzie 2015 roku. Po zmiksowaniu i mas teringu materiału resztę czasu do premiery płyty zajęło wam szukanie wydawcy, czy też uznaliście, że dacie sobie z tym spokój i wzorem debiutu wydacie ten album sami? Jak wspomniałem wyżej obecna sytuacja na rynku wydawniczym skłoniła nas do podjęcia decyzji, że wolimy sami wydać i mieć pełną kontrolę artystyczną i finansową nad albumem. Myślę, że to była słuszna decyzja, co potwierdziło się przy wydaniu debiutu. W przypadku mniejszego, podziemnego zespołu podpisywanie kontraktu płytowego z tradycyjnie działającym wydawcą ma obecnie jakikolwiek sens? Na zwrot kosztów sesji raczej nie ma co liczyć, promocja też często kuleje, etc., etc. - wszystko możecie zrobić sami i to często znacznie lepiej, więc nie wchodzicie w takie układy? Zdecydowanie tak. Sprzedając cały pierwszy nakład, jak miało to miejsce w przypadku "Nuclear Nightmare" z nawiązką zwracają się wszystkie koszty. Dzięki portalom społecznościowym, szeroko rozumianym internecie, promocja płyty jest nieograniczona, już w tej chwili sprzedaliśmy "The Manifest" w kilku krajach, więc nie ma sensu wikłać się w jakieś układy, które mogą nam wyjść bokiem. Oczywiście nie wykluczamy w przyszłości współpracy z jakąś wytwórnią, ale musi to być na zasadach partnerskich, kiedy każda strona jest zadowolona.

Foto: War-Saw

Bycie niezależnym ma swoje plusy, jednak nie da się ukryć, że w momencie zbierania funduszy na nagranie płyty, szczególnie jeśli chce się, by zabrzmiała ona pod każdym względem zawodowo, nie jest już chyba łatwe? Po wydaniu debiutu, który nagraliśmy własnym sumptem, postanowiliśmy, że następny album wyprodukuje wytwórnia, ale w obecnych czasach mija to się z celem. Obecnie poza fizycznym wydaniem płyty nie za bardzo można liczyć na wsparcie, szczególnie, że mimo iż sami zajęliśmy się promocją i sprzedażą albumu "Nuclear Nightmare", to sprzedał się cały pierwszy nakład, i to praktycznie na całym świecie. Zdecydowaliśmy, że "The Manifest" również wyprodukujemy sami, daje to nam pełną kontrolę i to zdecydowanie najbardziej nam odpowiada; właśnie zajmujemy się promocją, montujemy skład i planujemy trasę koncertową. Oczywiście wymaga to dużych nakładów finanso-

wych, szczególnie, że po świetnych recenzjach debiutu, również co do brzmienia, nie mogliśmy zejść poniżej pewnego poziomu, a wręcz wznieść się na wyższy, co udało się dzięki świetnej robocie jaką wykonał Filip "Heinrich" Hałucha.

studio? Do tego studia przekonał nas Łukasz Borawski, który wcześniej pracował jako asystent Henia. Przesłuchaliśmy kilka produkcji, i szczerze mówiąc na początku nie byłem za bardzo przekonany, czy to właściwa decyzja. Przede wszystkim płyty, które przesłuchaliśmy były w zupełnie innym stylu, więc trudno było znaleźć odniesienie. Na szczęście zdecydowaliśmy się na nagrania w Heinrich Studio, co było strzałem w dziesiątkę. Henio wykonał świetną robotę, wiele pomógł, podpowiedział, wykorzystując swoje doświadczenie jako muzyka. Mocne i klarowne brzmienie to jego wielka zasługa. W jednym utworze ma tak duży udział, że spokojnie można powiedzieć, że jest współautorem. (śmiech)

Zapowiedzią nowej płyty był singlowy "Blood Honour Vendetta", wydany też na singlu razem z coverem Queen "The Show Must Go On". Co zainspirowało was do nagrania własnej wersji tego utworu, w dodatku z bardzo zacnymi gośćmi?


Ten cover zaproponował Łukasz Borawski, i na początku nie byliśmy do tego przekonani, wiedzieliśmy, że to duże wyzwanie, szczególnie, że ten utwór jest na niepisanej liście dzieł, których ponoć się nie rusza (śmiech). Jednak biorąc pod uwagę bardzo pozytywny odzew z całego świata, a przede wszystkim pochlebną opinię basisty Queen, który obiecał, że przedstawi ją Brianowi May'owi, to na pewno była to słuszna decyzja. Oczywiście wcześniej uzyskaliśmy zgodę od Mistrza na nagranie tego dzieła, który wcześniej posłuchał naszych utworów, muzyka mu się spodobała i wyraził zgodę na cover (śmiech). Od początku zakładaliśmy, że w coverze wezmą udział goście. Super, że udało nam się zaprosić tak znamienitych muzyków, i wielkie dzięki im za to. Sprawili, że kawałek nabrał nowych rockowych rumieńców. Mamy pomysły na kolejne covery i na pewno w przyszłości je zrealizujemy - zdecydowanie z gościnnym udziałem innych wokalistów. W sumie szkoda, że nie zamieściliście tej prz eróbki na "The Manifest", ale wygląda na to, że sesja nagraniowa tego numeru zainspirowała was do zaproszenia kilku gości uświetniających swą grą inne utwory z albumu? Motorem napędowym tego rodzaju zamierzeń był Łukasz, i to jemu zawdzięczamy tak znamienitych gości na płycie, na pewno będziemy kontynuowali tą tradycję, mimo iż Łukasza nie ma już w War-Saw. Uatrakcyjnia to odbiór muzyki, i poszerza zdecydowanie horyzonty po jakich porusza się "The Manifest". Zawsze będziemy starali się wchodzić tak daleko w różne mieszanki stylistyczne, jak będzie to zgodne z naszymi upodobaniami muzycznymi niezależnie od panujących trendów. To zawsze będzie ciężki, dynamiczny i miażdżący metal bez chwili wytchnienia, ale z różnymi smaczkami, które dadzą dużo przestrzeni w naszej muzyce. W sumie największy ciężar gatunkowy ma tu współpraca z Ralphem Santollą, znanym choćby z Death, Obituary czy Deicide - jak doszło do tego, że nagrał solo w "Monstrosity"? Oczywiście ojcem chrzestnym tej współpracy był Łukasz (śmiech). To taki typ człowieka, który jak jest wyproszony drzwiami, to włazi oknem (śmiech). Ma tak dużą kolekcję zdjęć z gwiazdami metalu, że zastanawialiśmy się, jak on to wszystko robi (śmiech). To właśnie dzięki Łukaszowi zostaliśmy zaproszeni do Niemiec jako jedyny zespół z Polski jako support De-

Foto: War-Saw

Foto: War-Saw

struction na obchody 30-lecia działalności. Właściwie to Ralph z chęcią zgodził się na nagranie solówki i tym samym, mamy solo Ralpha na "The Manifest". Posłaliście mu kilka utworów do wyboru, czy też od razu było wiadomo, że jego styl sprawdzi się najlepiej właśnie w tym numerze? Od razu wysłaliśmy ten utwór, przedstawiliśmy fragment, w którym ma być solówka, i Ralph świetnie poradził sobie z tym tematem, co było oczywiste od początku. To pokazuje, że świat metalu jest zawsze razem. Niezależnie od położenia na świecie, rozwój technologii, a w szczególności internetu, spowodował, że świat bardzo się skurczył, i pokazał, że nawet na duże odległości możliwa jest bardzo owocna współpraca. Jesteśmy bardzo wdzięczni Ralphowi za udział w "The Manifest", każda solówka zagrana przez muzyka spoza zespołu poszerza spektrum horyzontów muzycznych. Dominik "Domin" Prykiel (Hate, Vedonist), też zrobił dobrą robotę w "Black Painted Mind" - tu już pewnie spotkaliście się w stu dio? Zobowiązania Dominika nie pozwoliły na nagranie solówki w studio, zresztą w obecnych czasach jest to zupełnie zbędne, wystarczy nagrać materiał na dobrym sprzęcie i wysłać mailem. Szczególnie, że byliśmy spokojni, iż Henio

w studio wykona dobrą robotę, co myślę słychać na płycie (śmiech). Obecna sesja w Heinrich Studio pokazała nam, że u Henia nie ma drogi na skróty, albo coś jest dobre i ląduje na płycie, albo ląduje w koszu. Najbardziej zaskakującym dla metalowców gościem na waszej płycie jest japońska pianistka Yuka Satomi. Skoro studiuje w Warszawie to nie był to jakiś logistyczny problem, ale ciekawi mnie skąd pomysł na wzbogacenie aranżacji "Death Comes" i "Still Hopeful" klasycznymi, Szopenowskimi frazami? W przypadku debiutu dla wielu zaskoczeniem było umieszczenie tak wielu sampli na płycie thrashowej, ale zgodnie twierdzili, że dzięki temu płyta była ciekawa, wiele się działo. Na "The Manifest" chcieliśmy dołożyć kolejny element, który w takiej proporcji nigdy nie wystąpił w muzyce thrashowej. Przede wszystkim jestem wielkim zwolennikiem muzyki Chopina i bardzo mi zależało, aby umieścić fragmenty naszego mistrza fortepianu. Sporo czasu poświęciliśmy, aby dopasować te fragmenty do koncepcji płyty. Wybraliśmy tylko te, które w sposób nie budzący wątpliwości odpowiadały naszym wyobrażeniom. A skąd współpraca z japońską pianistką Yuką Satomi? Jestem fascynatem Japonii, trochę mówię po japońsku, i miałem przyjemność poznać Yukę, która notabene bardzo dobrze mówi po polsku (śmiech). Jest świetnym muzykiem i praktycznie przy pierwszym podejściu w studiu Popownia na Pradze nagrała fragmenty Chopina, o które ją poprosiliśmy. Była to dla niej pewnie pierwsza okazja do współpracy z metalowym, tak mocno grającym zespołem - jak zareagowała na ostateczny kształt utworów w nagraniu których wzięła udział i generalnie "The Manifest"? Czyli wykształcony muzyk, nawet z zupełnie innej stylistyki jest w stanie docenić walory tak ekstremalnego wydawnictwa - to na pewno budujące. Nie mogło też zabraknąć na tej płycie, podobnie jak na debiutanckiej, efektów dźwiękowych, sampli i elektroniki, o co tym razem zadbał Filip Hałucha? To była dla niej pierwsza okazja, aby współpracować z muzyką metalową, ale Yuka jest bardzo sympatyczną i otwartą osobą, więc nie miałem żadnych problemów, aby namówić ją na współpracę, właściwie to zgodziła się od razu. Myślę, że dla niej to również cenne doświadczenie, szczególnie, że podejrzewam, iż wcześniej za wiele ciężkiej muzy to pewnie nie słyszała

WAR-SAW

25


nam znaleźć godnego zastępcę. Jeśli nam się to uda to będzie to najlepszy skład w historii WarSaw i z takim potężnym orężem wyruszymy na podbój świata (śmiech). Ciężko utrzymać stabilny skład zespołu, bo granie takiej muzyki wymaga przecież sporego zaangażowania i zajmuje czas, a zysków nie zapewnia, więc w zespole pozostają tylko najwytrwalsi pasjonaci, dla których muzyka warta jest każdego wyrzeczenia? Zgadzam się z tobą w pełni. Na nikim nie wywieramy żadnego nacisku. Jeżeli ktoś chce odejść, to po prostu nie ma problemu, żadnych kwasów. Każdemu powtarzam, że granie w WarSaw to jest pasja, chęć wyrażenia poprzez muzykę samego siebie. Nie śpiewamy o roznegliżowanych laskach na plaży, tylko o bezsensownym zachowaniu współczesnego człowieka. Zabijanie jest uzasadnione tylko w przypadku, gdyż ktoś zagraża życiu twojemu lub rodziny, a nie dlatego że wyraża inne poglądy, czy też reprezentuje inną kulturę. Foto: War-Saw

(śmiech). Aby dojść do takiej perfekcji wykonawczej trzeba praktycznie poświęcić całe życie, więc podejrzewam, że za wiele czasu na inne przyjemności to nie ma, a szczególnie na słuchanie metalu, (śmiech). Sample będą stałym elementem War-Saw, pasują do naszej koncepcji muzyki i wzbogacają przekaz utworów. Jeszcze przed wejściem do studia postanowiliśmy, że będzie mniej sampli niż na debiucie, aby zwiększyć siłę uderzenia samej muzy. Jesteśmy super zadowoleni, że Henio podjął się wykonania wszystkich efektów dźwiękowych na "The Manifest". Zrobił kawał dobrej roboty, podszedł zupełnie inaczej do tematu niż miało to miejsce na debiucie, i jest to na pewno krok do przodu w karierze War-Saw. Te mroczne dźwięki bardzo dobitnie podkreślają apokaliptyczną wymowę "The Manifest", bo w tekstach też kontynuujecie tem atykę zapoczątkowaną na "Nuclear Nightmare"? Postnuklearna, apokaliptyczna tematyka jest obecna na naszych wszystkich wydawnictwach, z tym, że na "The Manifest" duży nacisk położyliśmy też na słabości i problemy ówczesnego człowieka. Stąd też między innymi obecność na okładce flagi z napisem Freedom. Ten temat jest obecny w naszej muzie, i jest jak najbardziej aktualny. Zezwierzęcenie istot ludzkich z powodu, między innymi takich mrzonek jak wszelkiej maści religie postępuje i nie chcemy przechodzić koło tego obojętnie. Teksty napisał Quaku, więc on jest kompetentną osobą w sprawie liryków, ale niestety odszedł do Leash Eye. Właśnie poszukujemy nowego wokalisty, który będzie mógł z powodzeniem zastąpić Łukasza. Okładkę i szatę graficzną digipacka znowu zaprojektował Michał "Xaay" Loranc - pewnie nawet nie rozważaliście innej opcji? Nie rozważaliśmy innej opcji, okładka jest po prostu genialna, jeszcze przed wydaniem płyty, pokazaliśmy projekt i przypadł do gustu wielu fanom i osobom nie tylko związanym ze światem metalu. Zależy nam, aby zachować ciągłość koncepcji kolejnych okładek. Debiut, singiel oraz "The Manifest" powiązane są człowiekiem ze świata postnuklearnego występującym na każdym wydawnictwie. Nawet samuraj z singla jest koncepcyjnie powiązany, zresztą utwór "Blood Honour Vendetta" również znajduje się na najnowszej płycie, jedynie tylko w krótszej wersji z nowymi samplami. Do tego utworu powstanie w niedługim czasie teledysk, co jest

26

WAR-SAW

powiązane z moimi fascynacjami (śmiech). Wojownik z okładki łączy współczesne ele menty wyposażenia z hełmem zwieńczonym grzebieniem greckiego hoplity - miało to pod kreślić uniwersalny wymiar tej nieco futu rystycznej postaci? Tak, zdecydowanie. Badania naukowe wykazują, że nasz mózg nie zmienił się praktycznie od 5000 lat, i zachowania są identyczne jak człowieka prehistorycznego, jedynie tylko zmieniliśmy narzędzia, których używamy. Kiedyś to był kamień, a teraz jest komórka (śmiech). Wciąż przez te tysiąclecia zabijamy innych ludzi z powodu innej kultury, religii, czy też koloru skóry. Tak naprawdę ciągle jesteśmy prymitywnymi barbarzyńcami, niezależnie od tego, czy na głowie mamy hełm greckiego hoplity, czy też śmiercionośną nowoczesną broń masowego rażenia. Teraz aż prosi się o jak najwięcej koncertów promujących tę udaną płytę, ale ciągłe zmiany składu raczej im nie sprzyjają? Jak wygląda obecny skład War-Saw, skoro w grudniu ubiegłego roku na miejsce Łukasza Borawskiego powrócił Jacek "Sherman" Szadkowski, a już w lutym zastąpił go Jan "Grizzly" Stemplewski? Pavulon też jest wciąż tylko muzykiem sesyjnym, a wokalista odszedł? Właściwie to już z Kamilem śmiejemy się, że stało się tradycją w War-Saw, iż po wydaniu płyty odchodzi gitarzysta i wokalista. Miało to miejsce w przypadku obydwu płyt. Jednak to my jesteśmy trzonem i gwarantem ciągłości koncepcji muzyki War-Saw, więc zmiany w składzie nie mają wpływu na ostateczny kształt. Z Jackiem była o tyle zabawna sytuacja, że z chęcią wrócił do kapeli, ale po dwóch miesiącach jednak stwierdził, że nie da rady pogodzić gry w zespole ze startami w profesjonalnych zawodach motocrossowych. I temat się zakończył (śmiech). Na szczęście dzięki splotowi okoliczności pojawił się na horyzoncie Janek "Grizzly" Stemplewski, który jest bardzo sprawnym muzykiem, i zapewni nam wykonawstwo na bardzo wysokim poziomie, co w połączeniu z bębnami Pavulona da piorunujące wrażenie na koncertach. Już nie możemy się doczekać (śmiech). Pavulon jest wciąż muzykiem sesyjnym, ale taki układ nam i Pawłowi odpowiada. W tej chwili poszukujemy wokalisty, jednak mamy utrudnione zadanie, ponieważ na "The Manifest" Łukasz "Quaku" Podgórski tak wysoko podniósł poprzeczkę, że będzie trudno

Liczysz, że z tak oddanymi muzykami WarSaw zdoła w końcu zaznaczyć mocniej swą obecność nie tylko na krajowej, ale też i zagranicznej scenie? To zawsze będzie dla nas fun, żadnej napinki, bo przede wszystkim ma to być dobra zabawa, zabawa muzyką którą kochamy. Jak tylko znajdziemy odpowiedniego wokalistę, to organizujemy trasę promującą płytę. Na pewno pojawimy się w wielu miastach, aby zaznaczyć swoją obecność na scenie metalowej. Mieliśmy i mamy wiele propozycji od wielu znaczących zespołów pojechania w trasy po Europie, ale na razie nasze zobowiązania nie pozwalają nam na rzucenie dotychczasowego trybu życia. Ale pracujemy nad tym, i na pewno w przyszłości będzie więcej słychać o War-Saw. Mamy to szczęście, że debiut "Nuclear Nightmare" został bardzo dobrze przyjęty w Polsce i na świecie, nie tylko przez fanów, ale również przez wielu topowych muzyków ciężkiej muzy, więc jesteśmy bardzo dobrze postrzegani, i możemy liczyć na koncerty z zespołami z wyższej półki. Jak do tej pory otrzymaliśmy same bardzo dobre opinie z kraju i całego świata o "The Manifest", że jest to krok naprzód, więc jest to dodatkowa motywacja do wytężonej pracy. Pracujemy nad tym i niebawem rozkręcimy machinę War-Saw (śmiech). Wojciech Chamryk


medium, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie promocji, więc nie sposób przecenić jego wpływu na ten aspekt działalności zespołu. Obecnie mamy profile na wszystkich znanych nam platformach promocyjnych i medialnych.

Chodźcie napić się piwa, pogadać z prawdziwymi ludźmi i posłuchać muzyki na żywo! Deathinition to bydgoski zespół, który powstał w 2008 roku, całkiem mi znany ze względu na chociażby chwytliwy "Pozer Song", a zasłyszany za pośrednictwem mediów społecznościowych. I właśnie o tych mediach oraz innych dylematach wokół internetowych traktuje niedawno wydany debiut Deathinition "Online", o czym opowiada gitarzysta zespołu, Igor Kościelniak, wspierany przez wokalistę Adama Langowskiego. HMP: Istniejecie od 2008 roku ale nie wszyscy was znają, więc prosiłbym abyście w paru zda niach przybliżyli im Deathinition. Igor Kościelniak: Gramy thrash metal z elementami technicznymi i progresywnymi. Mamy na koncie demo, EP i właśnie wydaliśmy pierwszego długograja. Dzieliliśmy scenę z takimi kapelami jak Death Angel, Hirax, Assassin, Helstar, Vicious Rumors, Violator, Bonded By Blood, Fueled By Fire. Mamy na koncie ponad 100 koncertów. Dziewięć lat to szmat czasu, jak przez ten okres ewoluowała wizja waszej muzyki? Zdradźcie swoje inspiracje oraz powiedzcie, jak scharakteryzowalibyście swoją muzykę? Igor Kościelniak: Muzyka ewoluowała w ten sposób, że najpierw robiło się coraz bardziej skomplikowanie i złożenie, a teraz wyrzucamy zbędne, przekombinowane elementy, których i tak nikt nie zauważy. Można powiedzieć, że ją optymalizujemy. Staramy się znaleźć odpowiednie proporcje miedzy melodią, techniką i agresją. Do naszej muzy dodajemy trochę groove'u, chodzi o to aby ludzie się przy niej bawili. Niektórzy wiadomo, w moshu w pierwszych rzędach, inni zaś, podrygując, czy choćby tupiąc nóżką. Mimo że często jesteśmy wrzucani do wora pt. "oldschool thrash", to wydaje mi się, że brzmimy nowocześnie.

brzmi tak profesjonalnie. Całość nagrań przebiegała sprawnie. W sumie z edycją, mixem i masteringiem wyszło coś około 160h. Myślę, że jak na debiut oraz fakt, że obydwie gitary rytmiczne były nagrywane z dublami, to uwinęliśmy się całkiem nieźle. Szukając materiałów dotyczących Deathinition trafiłem na różne filmiki z muzykami zespołu w roli głównej. Największe wrażenie zrobił na mnie ten, gdzie Igor gra partię gitary do utworu Helstar, "To Sleep, Per Chance To Scream". Jednak nie o to chodzi. Tych mate -

Dostrzegacie również negatywne strony Internetu. O tym zresztą traktuje utwór "Truecizna" z waszego debiutanckiego album "Online". Mniemam, że jest to utwór oparty na faktach? Ile razy mieliście okazję spotkać się z inwektywami ze strony "hejterów"? Czy ten utwór odnosi się również do "dram" z zespołami takimi, jak Vader czy Scream Maker? Igor Kościelniak: Zasadniczo hejtów dużo więcej było w przeszłości, dziś raczej dostaje nam się rykoszetem za kontrowersyjne wypowiedzi osób, które nam w jakiś sposób pomagają nam w promocji i są z nami kojarzone. Zasadniczo lepsze to niż obojętność, bo wywołujesz u kogoś jakieś emocje, więc nigdy się tym nie przejmowałem. Niemniej sam fakt istnienia takich ludzi, którzy karmią się wspólnym rzucaniem gówna na inne kapele jest godny wspomnienia. "Złota kariera" z kolei skupia się na mentalności systemu szkolnictwa w Polsce... klepanie regułek, znikoma ilość nauczania prakty cznych umiejętności, chociażby wykorzystania

Czy muzyka na wasz debiut powstawała przez te całe dziewięć lat, czy jest wynikiem pracy z ostatnich lat/miesięcy? Igor Kościelniak: Za płytę zabraliśmy się na poważnie jakieś 2,5 roku temu. Jednak jak to w przypadku debiutów bywa, znaleźć tam można również kawałki nieco starsze. "KłamsTVa dla mas" pojawiły się już na EP (2013r.), a "Pozer Song" znany jest z naszego dema z 2011r. Jest też jeden kawałek, którego szkielet powstał już w 2008r., nawet jeszcze przed sformowaniem się Deathinition. Przed samym nagraniem przeszedł gruby lifting, dodałem kilka riffów, zmieniła się również cała sekcja solowa. "Online" nagrywaliście w Invent-Sound Studio, kto się tam nad wami pastwił i jak długo, bo ogólnie całość materiału brzmi bardzo rasowo? Igor Kościelniak: Realizatorem nagrań, jak i właścicielem studio jest Szymon Grodzki, znany też jako gitarzysta Gnidy i Sammath Naur. To świetny gitarzysta i doświadczony muzyk. Od dłuższego czasu zajmuje się również realizacją nagrań i, jak się sam przekonałeś, po efektach jego pracy słychać, że nabrał już szlifu w tej materii. Jesteśmy bardzo zadowoleni z jakości brzmienia jakie udało się uzyskać, jak i z samej współpracy. Ustaliliśmy koncepcję brzmieniową, wiele pomysłów powstało też w trakcie nagrań. Szymon to bardzo wymagający realizator, wyciskał z nas ostatnie soki, dlatego całość

Foto: Deathinition

riałów jest niemało. Niekiedy dużo bardziej znane kapele, z dużo większym doświadcze niem, nie maja tyle swoich publikacji w sieci. Moje pytanie jest takie, jak bardzo Internet pomógł wam w zdobyciu popularności i w jaki sposób umożliwił wam rozwinięcie się jako zespół? Igor Kościelniak: Dzięki! Niestety potem dowiedziałem się od samego Larry'ego Barragana (gitarzysta Helstar), którego miałem okazje poznać osobiście, że gram ten utwór, jak większość ludzi z YouTube, w innym strojeniu. Ale cóż, tonacja z płytą się zgadza (smiech). Wiesz, nie sądzę, aby te filmiki, które zwykle są dość marnej jakości nam w czymkolwiek pomagały. Niemniej jednak Internet jest dziś dominującym

wcześniej zdobytych informacji. Możecie przytoczyć jakieś przykłady z autopsji, które były podstawą tego sarkastycznego tekstu? Igor Kościelniak: Po ukończeniu studiów technicznych, z tytułem mgr. inż., pozostawałem na bezrobociu przez kilkanaście miesięcy. Pomyślałem, że dobrze byłoby, żeby Adi napisał o tym tekst. Byłem obrotny i zawsze znajdowałem sobie jakieś zajęcie, mimo to niepewność jutra była frustrująca. Nie chciałem iść do pierwszej lepszej pracy i być wykorzystywanym przez pracodawcę jak jebany "beduin". Niemniej zdawałem sobie sprawę, że wielu ludzi w podobnym wieku ma jeszcze większe problemy. Szczególnie ci, którzy poszli na gówniane kierunki, po których wiadomo, że z założenia nie

DEATHINITION

27


ma pracy. Po chuj się przyjmuje setki tysięcy ludzi na kierunek, w którym pracę może znaleźć tylko kilka osób? To jest patologia systemu edukacji, że uczelnie rekrutują studentów dla kasy z ministerstwa. W ogóle szkoły wyższe w tym kraju to jedna wielka patologia, podejście do studentów, uważanie się za wielkie elity. Ja tam widzę masę przegrywów, którzy pastwią się nad młodszymi kolegami, bo byli nielubiani w szkole. Jebana bufonada. Myślę, że Witek mógłby coś więcej na ten temat powiedzieć, bo aktualnie kończy doktorat na politechnice w Gdańsku.

wność polityczną, która idzie w totalnej sprzeczności z wolnością słowa. Ja akurat nie mam nic do tego, że każdy może robić publiczne osądy czegokolwiek i kogokolwiek, na tym polega wolność słowa. Jak ktoś jest miękką fają i się przejmuje tym, co ludzie w internetach wypisują, to jego problem. Mnie wkurwia, że za wyrażanie swoich poglądów można dostać bana na FB. Zobacz co się dzieje w Europie Zachodniej, tam już jest normalna cenzura. W takiej Szwecji nie możesz powiedzieć, że typ co zgwałcił kobietę jest pochodzenia arabskiego, bo zaraz jesteś dla nich rasistą.

Osobiście wydaje mi się, że dekadentyzm z utworu "Zmierzch wartości" jest oparty raczej na środowisku, w którym się obraca podmiot liryczny oraz na tym, że obecnie Internet po-

Jaka jest waszym zdaniem geneza pułapki nałogu gier komputerowych, o której wspominacie w kompozycji "Online"? Igor Kościelniak: Tak jak pisałem wcześniej, Foto: Deathinition

Igor Kościelniak: Myślę że chociażby "Złota kariera" porusza temat o którym, ja przynajmniej, nic nie słyszałem w innych metalowych kapelach. Cóż, polityczne tematy pasują do thrashu, bo to muzyka agresywna. Wykrzyczenie tego co nas wkurwia, a niestety najczęściej jest to polityka, wydaje się rzeczywiście typowe. Ale hej, czy nie uważasz, że więcej jest w tym nurcie kapel śpiewających o zombie, końcu świata, wojnie, zagładzie atomowej, apokalipsie, demonach itp.? Czytaliście Ericha Fromma? Co sądzicie o jego filozofii? Mieć czy być? - to jeden z jego bardziej znanych esejów filozoficznych - ciekawi mnie to ze względu na fragment tekstu "Być czy mieć - Ma dziś jeszcze - Jakiś sens?" z utworu "Rytm konsumpcji"... Adam "Adi" Langowski: Przyznam szczerze, że moja wiedza z filozofii jest bardzo podstawowa. Filozofię Fromma znam jedynie powierzchownie. Oczywiście, Twoje skojarzenie jest tu jak najbardziej trafne. "Mieć czy być?" w utworze "Rytm konsumpcji" odnosi się do jego myśli. Dla mnie "być" w tym tekście nie jest tak empatyczne jak u Fromma. A czym dla Was jest "być"? Odpowiedzcie sobie sami. W pewien sposób swój album spinacie ciekawą klamrą. Otwiera go utwór o małorolnych "true" kucach, a zamyka go kawałek, o nasto letnich wiecznych adeptach muzyki ciężkiej. Jaki był cel tego zabiegu? Igor Kościelniak: "Pozer Song" to kawałek z naszego pierwszego dema. Byliśmy wtedy młodzi i takie rzeczy nas w tamtym czasie nurtowały. Nie wiedzieć czemu, gawiedź polubiła ten kawałek i wszędzie domagają się abyśmy go grali. Jest to chyba nasz najbardziej rozpoznawalny utwór, a nie był nigdy na oficjalnym wydawnictwie. Dema zaś już dawno nie mamy w sprzedaży. Daliśmy więc szansę tym wszystkim, którzy chcieli mieć ten utwór na CD. Stary, uwierz mi, gramy pierwszy raz w danym mieście, czasami przyjdzie nawet garstka ludzi, a i tak drą się: "Pozer, Pozer" i śpiewają z nami cały tekst z pamięci. Dajemy im tego "Pozera" na bis, a teraz jeszcze dostali go na debiucie. Jest to więc ukłon w stronę fanów. Zaś jeśli pytasz o cel zabiegu, to dopiero po przeanalizowaniu Twojego pytania doszedłem do wniosku, że faktycznie ładnie się to spina. (śmiech)

zwala wypowiedzieć się każdemu. Czy raczej nie jest to kwestia tego, że tak naprawdę nasz poziom życia rośnie i pozwala obecnie formułować publicznie sądy, nawet ludziom głupim i leniwym? Czy rzeczywiście jest to zmierzch czy raczej tylko odkrycie tej zależności? Igor Kościelniak: Raczej chodzi o to, co się promuje w obecnych mediach. Facet z brodą przebrany za babę na Eurowizji jest dla mnie ikoną tej degeneracji. Dodaj do tego popra-

28

DEATHINITION

ucieczka do rzeczywistości wirtualnej często jest wynikiem niezadowolenia ze swojego życia w realu. Nie musi tak być, ale gry wciągają wiele osób. Zwłaszcza dotyczy to gier typu MMO, gdzie gracz nie może przerwać w dowolnym momencie, ani zapisać gry, bo ta toczy się w czasie rzeczywistym z innymi graczami. Od tego idzie się uzależnić jak od papierosów. Sam mam wielu znajomych, którzy zdradzają symptomy takiego nałogu. Co ciekawe, nie tyczy się to tylko dzieciaków. Dorośli tak samo są na to narażeni. Kiedyś byłem u kumpla, piliśmy piwko, gadaliśmy, podczas gdy jego żona cały czas nakurwiała w jakiegoś RPG'a. Nie byłem świadomy czy w danym momencie mówi do nas, czy do swoich "przyjaciół" z gry. Finalnie koleś nie jest już z tą laską.

Cały "Online" jest po polsku, czemu zdecydowaliście się na ojczysty język, przecież w przeszłości pisaliście teksty anglojęzyczne? Igor Kościelniak: Owszem, ale już wtedy wszyscy zwracali uwagę i doceniali głównie te, które był napisane w naszym ojczystym języku. Po prostu to był dla nas dobry sposób, aby się wyróżnić, bo jednak cały czas dominują w metalu teksty w języku angielskim. Co więcej, wydaje mi się, że Adi lepiej brzmi po polsku.

"Dezinformacje24" oraz "KłamsTVa dla mas" raczej są kawałkami typowo politycznymi, z którymi spotykamy się na każdym kroku w thrash metalu. Czy macie jakieś swoje utwory, których teksty byłyby rzeczywiście w pełni oryginalne i nie było czuć zapożyczeń z tem atów poruszanych przez inne zespoły thrashowe? Mam na myśli taki utwór, jak "Masked Jackal" Coronera.

Skąd czerpaliście inspiracje na okładkę tego albumu? Osobiście widzę pewien motyw cyberpunku (telefon zrośnięty z dłonią) i kolorystykę (ciemna zieleń i niebieski) wyjętą niczym ze scen "Ghost In The Shell". Igor Kościelniak: To bardzo ciekawe skojarzenie. Całkiem niedawno oglądałem tę anime i bardzo przypadł mi do gustu ciężki klimat jaki tam panował. Pomysł podsunęło nam jednak

Chciałbym podsumować temat części lirycznej tego albumu pytaniem, który kawałek jest tym waszym ulubionym? Igor Kościelniak: "Zmierzch wartości". Ma dojrzały tekst, jest niebanalny, niegłupi oraz bardzo prawdziwy.


samo życie. Wiesz, wchodzisz do autobusu, a tam wszyscy pochyleni nad szkłem swojego smartphona, to samo w knajpie, czy poczekalni. Ludzie cały czas są "Online", a to dobrze koresponduje z tytułem płyty jak i jej warstwą liryczną. Zamierzacie nagrać teledysk do któregoś z kawałków z "Online"? Jeśli tak, to do którego i kiedy będziemy mieli okazję go ujrzeć? Igor Kościelniak: Nie mamy konkretnych planów z tym związanych. Możliwe, że coś jednak powstanie w okresie wakacyjnym, kiedy dostępna jest większa liczba plenerów. Ułatwi to również fakt, że nie gramy wtedy sporej liczby koncertów. W czasie waszej kariery nagraliście demo, singiel, EPkę, split, LP, widzę też, że nadciąga kolejny split. Rozważaliście możliwość doda nia do tego zestawu koncertówki? Jeśli tak, to czy macie już na nią konkretne plany? Igor Kościelniak: Tak, nawet przymierzaliśmy się do zrobienia czegoś takiego przed rokiem, ale chcieliśmy jednak skupić się na płycie i dlatego chwilowo te plany zostały porzucone. Ale faktycznie, koncertówka byłaby bardzo na miejscu, najlepiej z AV, bo moim zdaniem to o wiele ciekawsze niż oglądanie teledysków. Jeżeli jesteśmy przy koncertach. Jak bardzo różni się to co gracie na deskach sceny od tego co daliście radę nagrać w zaciszu studia? Igor Kościelniak: Różni się niewiele. Odgrywamy partie instrumentów z małymi niuansami, na które wpadliśmy już po sesji nagraniowej. Myślę, że jedyne istotne różnice znajdziesz w solówkach, lubimy czasem trochę poimprowizować. Czasami zagramy tak jak na płycie, innym razem popłyniemy na freestyle'u (śmiech). Nigdy nie wiesz. Czy granie sztuki, to element egzystencji zespołu, który najmocniej was motywuje, aby dalej ciągnąć wózek z logo Deathinition? Które z koncertów zagranych do tej pory były dla was najważniejsze? Igor Kościelniak: Zdecydowanie tak! Dla mnie to najfajniejsza część grania w zespole. Niesamowita energia i interakcja z publicznością motywują do działania. W dodatku poznawanie nowych, ciekawych ludzi, czy wspólne zwiedzanie miast w przerwach między koncertami jest świetną sprawą i buduje taki "team spirit".

Foto: vSpectrum

Co sądzicie o fali powrotów starych kapel, które rozpadły się, by powrócić po parunastu latach? Mówię tu chociażby o Poltergeist, Darkness czy Blood Feast. Mieliście okazję przesłuchać ich najnowsze albumy? Igor Kościelniak: Niestety nie, nigdy nie interesowałem się twórczością tych formacji. Ale fakt, że wiele jest powrotów - niektóre mniej udane, inne bardziej. Ja żałuje osobiście, że nie udało się na stałe wskrzesić Forbidden. Był też jakieś próby z Xentrixem, ale chyba nie wiele z tego wyszło. Nie do końca przekonuje mnie zaś powrót Artillery. Niby spoko, ale płyty są w kratkę. Do udanych powrotów za to zdecydowanie zaliczam Metal Church jak i Sanctuary. Ogólnie, jakie zespoły - poza sobą - możecie polecić fanom thrash metalu? Igor Kościelniak: Jest wiele zapomnianych zajebistych zespołów. Dla fanów takiego thrashu jaki my reprezentujemy mógłbym polecić (pomijając oczywistości): Aspid, Hexenhaus, Believer czy Havochate. Z nowszych rzeczy to ostatnio bardzo przypadł mi do gustu Powet Trip, który dla mnie jest duchowym spadkobiercą nieodżałowanego Vio-Lence. Przynaj-

mniej jeśli chodzi o riffy. Z polskiego podwórka to bardzo oryginalnym, choć mało znanym, jest zespół Maggoth. Polecam śledzić też karierę młodziutkich kolesi z toruńskiego Exist. Dysponują niespotykanym jak na ten wiek warsztatem technicznym. Zanim przejdziemy do końca, to mam jeszcze jedno pytanie. Jaki waszym zdaniem ustrój społeczny byłby najodpowiedniejszy? Czy zastanawialiście się nad tym zagadnieniem podczas krytyki wszystkich poszczególnych zachowań wymienionych na waszym debiucie? Igor Kościelniak: O kurwa (śmiech). Wiesz co, powiem za siebie. Anarchokapitalizm*? Dyktatura oświecona? Ciężko coś wybrać, bo w każdym jest możliwość wykreowania patologii. Jak dla mnie powinniśmy zrezygnować z systemu monetarnego. Jeśli chcemy wejść na wyższe poziomy w skali Kardaszewa**, to coś musi się zmienić i z pewnością kiedyś to nastąpi. Dziękuje za rozmowę! Proszę jeszcze o parę słów na koniec... Igor Kościelniak: Ja również dziękuję, szczególnie za arcyciekawe pytania! Zapraszamy na nasze koncerty! Wyjdźcie z chaty, wyłączcie kompa, Internet w telefonie, chodźcie napić się piwa, pogadać z prawdziwymi ludźmi i posłuchać muzyki na żywo! Jacek "Steel Prophecy" Woźniak *inaczej gospodarka wolnorynkowa, w której relacje w społeczeństwie nie są kontrolowane przez państwo (z tego anarchia - bez władzy) **inaczej klasyfikacja postępu technologicznego danej cywilizacji.

Foto:vSpectrum

DEATHINITION

29


Thrashowa sensacja W istnej powodzi thrashowych kapel z całego świata coraz trudniej wyłowić coś naprawdę interesującego. Na szczęście od czasu do czasu pojawi się debiutant, którego płyta rzuca na kolana, tak jak w przypadku "Descending" Wildhut. Młodzi muzycy z Austrii: gitarzysta i wokalista Wolfgang Elwitschger i perkusista Lukas Roth nie tylko świetnie grają, ale też z pasją opowiadają o swej pierwszej płycie, koncertach i wizji następnego albumu: HMP: Woda sodowa po premierze debiutanckiej płyty nie uderzyła wam do głów? Recenzenci prześcigają się w komplementach i porównaniach do wielu zacnych, grających thrash w latach 80. grup, fani też nie kryją satysfakcji, że oto objawił się zespół wracający do korzeni thrashu w tak stylowym i jednocześnie bezkompromisowym stylu - pewnie nie spodziewaliście się aż tak entuzjastycznego przyjęcia? Wolfgang Elwitschger: Przede wszystkim, cieszymy się z twoich odczuć co do debiutanckiego albumu i oczywiście każda pozytywna opinia napawa nas dumą i motywacją. Album znalazł się na kilku top listach 2016 roku, a recenzje są w większości bardzo dobre. Aczkolwiek, nie możemy powiedzieć, że jak na razie odnieśliśmy ogromny sukces. To, czego doświadczamy wy-

wspólne muzykowanie z kumplami? Wolfgang Elwitschger: Muzyka była dla mnie najważniejszą rzeczą w życiu odkąd pamiętam, nie biorąc pod uwagę okazji do zarobienia na tym pieniędzy lub nie. Wiemy, że wysiłek i pieniądze, jakie wkładamy w zespół prawdopodobnie nigdy się nie zwrócą, jednak dla nas żadna praca nie jest w stanie dać nam tyle satysfakcji co tworzenie muzyki. Wspólne budowanie czegoś, co na początku jest tylko szkicami, obserwowanie jak rośnie i ewoluuje jest najwspanialszą rzeczą, jaką potrafię sobie wyobrazić. Jednak wraz z rozwojem, nieuchronnie musisz zmierzyć się ze sprawami biznesowymi (promocja, kontrakty, księgowość, etc.), które się pojawiają, a potrafią być one czasami naprawdę frustrujące, również dlatego, że osobiście nie je-

Foto: Wildhunt

daje się dotyczy niszowego zespołu, co w naszej opinii jest fajne, ponieważ ci, którzy docierają do nas, naprawdę to lubią i pokazują pełne wsparcie, reszta tak czy inaczej nas nie obchodzi. W sumie, jesteśmy naprawdę usatysfakcjonowani oddźwiękiem i recenzjami, a z każdym miesiącem docieramy do coraz większej ilości ludzi. Jak na pierwszy album reakcje są naprawdę dobre, a dostrzegamy też, że z naszej strony jest wiele rzeczy do poprawy. Tak więc dla fanów "Descending": jestem pewny, że nasz następny album będzie świetny! Nie sądzę jednak, że kiedy zaczynaliście grać myśleliście o karierze, etc. - liczyło się pewnie

30

WILDHUNT

stem dobry w tych rzeczach. Tworzenie muzyki jest dla nas najważniejsze, nie chcielibyśmy aby żaden producent mówił nam, jak powinnyśmy brzmieć, aby odnosić większe sukcesy, ponieważ cały nasz zamysł byłby wtedy stracony. Wolimy być docenieni przez garstkę ludzi i robić to, co dla nas jest właściwe. Przenosiny do Wiednia dały wam pewnie lep sze możliwości, bo to i więcej koncertów, klubów, bardziej rozwinięta scena, generalnie więcej możliwości dla chcącej jak najwięcej grać młodej kapeli? Wolfgang Elwitschger: Tak, możliwości są tu zdecydowanie lepsze. Szczególnie na początku

graliśmy praktycznie każde możliwe show, nie zważając na warunki. Gdybyś chciał mógłbyś praktycznie każdego dnia grać w Wiedniu koncert, a uważam, że ważne jest, aby nowy zespół grał jak najczęściej. Później oczywiście nie chcieliśmy grać każdego występu, jaki nam oferowano, szczególnie nie w tych gównianych miejscach, gdzie płaci się za granie, co niestety w wielu klubach jest tutaj bardzo popularne. Kiedy inwestujesz w zespół tak wiele czasu i pieniędzy, w pewnym momencie przynajmniej nie chcesz płacić więcej niż zarabiasz, co często zdarzało się podczas pierwszych naszych występów. Tak więc większość występów w Wiedniu gramy z towarzyszącymi zespołami lub sami organizujemy występy, na których nie zdziera się z nikogo i jest dobra zabawa. Wydanie dzielonego z High Heel, Liquid Steel, Roadwolf i Diamond Falcon splitu "Austrian Heavy Metal Alliance" jest chyba potwierdzeniem tego, że młoda austriacka scena metalowa ma się dobrze i potrafi się zjednoczyć? Wolfgang Elwitschger: Dla mnie, austriacka scena lat 80. zawsze zdawała się najsłabszą w Europie, co uważam za dziwne rozważając ogromny dorobek muzyczny jaki ma Austria. Oczywiście były dobre zespoły jak Blind Petition, Speed Limit, Pungent Stench i parę innych, jednak porównując do dostatku wielkich zespołów, które przyniosły sąsiednie kraje, Austria nigdy nie mogła z nimi konkurować. Również, inne kraje miały dużo bardziej wybitny styl, nie mówiąc o Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Skandynawii. Tak więc, o dziwo naprawdę uważam, że obecna scena tutaj jest ciekawsza niż kiedykolwiek. Składanka, którą wspomniałeś zawiera kilka najlepszych zespołów tego gatunku, a jest jeszcze wiele świetnych młodych zespołów, jak: Triumphant, Ewig Frost, Enclave, Hellrex czy Küenring, by wymienić tylko kilka. Naprawdę można poczuć, że dużo się dzieje muzycznie, a ja nie potrafię znaleźć momentu, w którym w Austrii było tak dużo dobrych zespołów. Kiedy ukazywała się ta kompilacja pracowaliście już chyba nad debiutanckim albumem, mogliście więc pochwalić się przed światem dwoma niezgorszymi utworami, "Erlkönig" i "Thrill To Kill"? Lukas Roth: Tak, to prawda. Wszystkie nagrania były skończone z wyjątkiem gitar akustycznych, wokali i kilku dodatkowych dubów. Zdaliśmy sobie sprawę z korzyści bycia częścią tak świetnego projektu, tak więc zdecydowaliśmy się przygotować na składankę specjalne wersje z surowymi miksami tych utworów, różniącymi się od kawałków mających później ukazać się na "Descending". Zatem, z powodu ograniczonego budżetu, Wolfgang nagrał wokal praktycznie przez noc w sali, gdzie odbywaliśmy próby. Wciąż trzeba było to zmiksować, a ja nie miałem wtedy możliwości zrobienia tego na własną rękę, tak więc zleciłem to zadanie Patrickowi W. Engelowi. Pod względem brzmienia nie poruszyliśmy się naprzód i nie byliśmy zadowoleni z ostatecznego rezultatu, jednak dzięki ograniczonemu czasowi, zbliżającemu się terminowi i naciskach wytwórni, na składance użyliśmy nagrań z wstępnym miksem. Dołączenie do tego projektu okazało się być słuszną decyzją, jako że zrobiło to bardzo dobre wrażenie i przyniosło nam duże zainteresowanie całego świata. Po wydaniu tej kompilacji mieliśmy dużo czasu do profesjonalnych nagrań wokalu, miksowania i masteringu, tak więc "Erlkönig" i "Thrill To Kill" wśród ośmiu innych kawałków, były wydane na "Descending" w udoskonalonych


wersjach. To dzięki nim udało wam się podpisać kon trakt z Metal On Metal Records, czy też złapaliście ich już na pełny, całkowicie profesjonalnie zarejestrowany materiał? Lukas Roth: Właściwie to nie wiem czy słyszeli tego samplera wcześniej, ale wysłaliśmy ostateczne ulepszone utwory do garści wytwórni z całego świata i Metal On Metal Records polubili nastawienie zespołu, utwory, brzmienie i produkcję, i po prostu wszyscy szybko przypadliśmy sobie do gustu. Po negocjacjach podpisaliśmy kontrakt opiewający na wydanie i dystrybucję pierwszego studyjnego albumu. Są bardzo szczerymi, starającymi się, świetnymi partnerami do wydania, promocji i dystrybucji "Descending". I są Włochami. Włosi to świetni ludzie!

okładkę. Uważam, że to ma dużo więcej głębi i wygląda po prostu bardziej interesująco niż grafika wykonana całkowicie cyfrowo. Ta nowoczesna sztuka nie jest ponadczasowa, ponieważ zawsze zależy od zaawansowania technicznego użytego oprogramowania, a kiedy spojrzysz na okładki zrobione w starym photoshopie, wyglądają teraz katastrofalnie i bardzo przestarzale. Myślę, że niektóre zespoły uważają okładki za potrzebne zło, które musi być wykonane, ale nad którymi nie chcą spędzić za dużo czasu i strącić zbyt wiele energii. Można by rzec, że jest to jeden z największych problemów, jakie ma muzyka w dzisiejszych czasach: stała się komercyjnym produktem, przestała być dziełem sztuki. Kiedy pisaliśmy album, chcieliśmy, aby wszystko było spójne: muzyka, okładka, oprawa graficzna. Oczywiście później zwykle zawsze chcesz coś zmienić i patrzysz na sprawy inaczej,

waliście możliwości jakie daje nowoczesne studio, zdajecie się być tradycjonalistami wyz nającymi zasadę, że na płytę może trafić tylko to, co możecie potem powtórzyć na żywo w czasie koncertu? Lukas Roth: Oczywiście użyliśmy nowoczesnych metod nagraniowych takich jak DAW z jego nieskończonymi możliwościami, jednak główne instrumenty zawsze staramy się nagrywać w ten sposób, abyśmy mogli to wszystko zagrać także na żywo. Aczkolwiek, nie korzystaliśmy w ogóle z żadnego "kopiuj-wklej" i innych gówien. Z pewnością było wiele partii, szczególnie związanych z przejściami i dogrywkami, które wymagały wielu podejść, przez co traciliśmy czas, jednak robiąc te rzeczy świetnie się bawiliśmy. Na przykład, napisałem bezpośrednio w studio kilka dodatków, które znalazły się na końcowych nagraniach i później musia-

No, chyba nie wszyscy w tej firmie są Włochami (śmiech)... Pewnie nie pomylę się zbytnio twierdząc, że szukaliście takiej właśnie firmy: tworzonej przez pasjonatów, wspierającej swe zespoły ze wszystkich sił? Wolfgang Elwitschger: Kiedy album był skończony, napisaliśmy do wszystkich wytwórni, o których myśleliśmy, że będziemy im odpowiadać i ostatecznie Metal On Metal Records złożyli nam najlepszą ofertę. Oni mają niesamowite zespoły w swoim katalogu, naprawdę podoba nam się oddanie Jowity i jej męża Simone. Dużo nam pomogli pod każdym względem i włożyli dużo wysiłku w promocję wszystkich swoich tytułów, wysyłając je do magazynów i portali, reklamując i sprzedając je na wielu festiwalach, etc. Nigdy nie bylibyśmy w stanie dotrzeć do tylu ludzi, gdybyśmy wydali ten album na własną rękę. Nie skorzystaliście jednak z usług Jowity przy przygotowywaniu okładki "Descending" Paolo Girardi był dla was tą jedyną opcją? Wolfgang Elwitschger: Jowita jest świetną artystką, oczywiście znałem jej prace zanim podpisaliśmy kontrakt z Metal On Metal Records. Aczkolwiek, mieliśmy już gotową okładkę około roku przed skontaktowaniem się z Metal On Metal. Po raz pierwszy prace Paolo Girardi zobaczyłem w amerykańskim metalowym fanzinie i natychmiast zostałem wielkim fanem jego sztuki. Jest bardzo przenikliwa, głęboka i również bardzo unikalna, co do nas przemówiło, w od różnieniu do milionów "Repko-podobnych", thrashowych okładek. Natychmiast skontaktowaliśmy się z Paolo przez facebooka i byliśmy zaskoczeni jak szybko się odezwał i że jego obrazy były dość przystępne cenowo. Wciąż uwielbiamy tę szatę graficzną, a niektórzy ludzie powiedzieli nam, że sięgnęli po album tylko z powodu fajnej okładki, nie słysząc o nas wcześniej, a dopiero później zostali fanami naszej muzyki, co jest naprawdę super. Kiedy ogląda się tę okładkę po raz kolejny widać, jak ubogie i nijakie przy takich dziełach są te wszystkie przygotowywane z użyciem komputerów covery, dlatego pewnie nie wahal iście się ani chwili, mogąc mieć na okładce taki obraz? Wolfgang Elwitschger: Zawsze zastanawiałem się czemu szata graficzna na nowych albumach jest tak uboga w porównaniu z przedphotoshopowymi okładkami z lat 70. do początku lat 90. Szczególnie w tamtym czasie, na początku dwudziestego pierwszego wieku, kiedy zacząłem słuchać heavy metalu, prawie wszystkie okładki wyglądały potwornie, nawet wśród zespołów, które miały dobre okładki w latach 90. Zawsze było dla nas jasne, że będziemy chcieli na naszym pierwszym albumie ręcznie namalowaną

Foto: Wildhunt

jednak uważamy, że ważne jest nadanie tym rzeczom sensu. Aczkolwiek, uważam to za pokrzepiające, że coraz więcej zespołów uważa tak samo jak my, a w ostatnich latach wyszło wiele niesamowitych okładek. Planujecie też ponoć wersję winylową "Descending", tak więc dopiero wtedy ta okładka będzie mogła być doceniona w pełnej krasie? Lukas Roth: Tak? Kto tak powiedział? Jesteś dobrze poinformowany, (śmiech). Planujemy zrobić limitowaną winylową edycję, chcemy wydać ją albo poprzez wytwórnię, albo na własną rękę. Ciężką rzeczą odnośnie tego będzie samo wydanie. Będziemy musieli zrobić wersję podwójnego LP, dlatego, że "Descending" trwa dość długo, bo prawie 60 minut, możliwe że wykluczymy dwa utwory. Maksymalny czas trwania najlepszych jakościowo winyli to 40 do 50 minut. Jak wspomniałeś, wersja winylowa świetnie zyskałaby na pokazaniu dzieła Paolo Girardiego w pełnej chwale i majestacie. Niestety, kolory wydrukowane w książeczce CD nie są tymi namalowanymi oryginalnie, tak więc okładka LP mogłaby pokazać pełnowymiarowe, nietknięte niczym piękno szaty graficznej. Zobaczmy jak to wszystko potoczy się z tym projektem! Przy realizacji dźwięku też chyba nie naduży-

łem nauczyć się je grać, aby na koncercie było tak samo jak w studio. Niektóre z nich były na początku nagrane przypadkowo. Nie jesteśmy wirtuozami, ani w studio, ani podczas występów, nie mamy też bzika, aby nimi być. Jesteśmy jednak perfekcjonistami, jeśli chodzi o nagrywanie i spędzanie tygodni, nawet miesięcy, na doprowadzaniu wszystkiego do perfekcji. Jeśli jednak zbliża się koniec dnia, najważniejsza jest atmosfera i dobre samopoczucie, a nie nieskazitelność. Podczas miksowania "Descending", moją pierwszą intencją było zachowanie unikalnego i mocnego brzmienia nagrań oraz wzniesienia tego na wyższy poziom. W tym pozornie niekończącym się procesie, próbowałem wielu rzeczy, jednak zachowałem tylko te, które pasowały do naszego stylu. Chyba nie ma nic gorszego niż dostosowywania się do "standardów dla gatunku", do brzmienia na albumach studyjnych, szczególnie w dzisiejszych czasach, czasach cyfrowych, gdzie masa kapel zdaje się używać tego samego liniowego sprzętu oraz dokładnie tych samych sttandardowych technik, które wszystkie są podszyte niskim budżetem. Na mój gust, obecnie wśród inżynierów dźwięku nie ma chęci do eksperymentowania aby odnaleźć własną ścieżkę realizacji nagrań. Jednakże, uważam, że nie ma nic złego w przesadnej produkcji albumu i do dążenia, aby brzmieć najpotężniej, jak tylko się da, to znaczy, który z

WILDHUNT

31


perfekcyjnie zrobionych heavy metalowych albumów kiedykolwiek brzmiał naturalnie i w kompletnie niewymuszony sposób? Jeśli jesteś w stanie przekazać na koncercie całą energię włożoną w nagrywanie z mniej mocarnym brzmieniem oraz bez dogrywek, to nikt nie zapyta cię: "ej, gdzie jest czwarta harmonia na drugiej, prowadzącej gitarze?" Wiedzieliśmy, że mamy mocne kawałki, które sprawdzą się również na żywo, przynajmniej wtedy, kiedy ciężko ćwiczymy i występujemy jako kwartet z dwiema prowadzącymi gitarami. Granie we trzech nie ogranicza was jednak czasem? Bo sporo na tym krążku gitarowych nakładek i harmonii, więc nawet przy wyeksponowanym często basie na żywo brzmi to pewnie ubożej niż na płycie? Lukas Roth: I właśnie tutaj do gry wkracza nasz nowy gitarzysta prowadzący Markus Hublik! Jednak, kiedy występowaliśmy jako tercet, nasz basista, Benjyi Breeg wykonywał dużo dodatkowej pracy rytmicznej na basie, aby wzmocnić brzmienie. Jego gra na basie bardzo przypominała grę na gitarze, był to więc dobry kompromis. Aczkolwiek, drugi sześciostrunowy topór jest nie do zastąpienia w naszej muzyce, tak więc Wildhunt znów funkcjonuje jako kwartet. Despair, Coroner, Angel Dust, Heathen, wczesna Metallica - od tych porównań pewnie nie zdołacie się uwolnić, ale z drugiej strony być w jednym szeregu z takimi mistrzami jest chyba dla was sporą nobilitacją, tym bardziej, że w żadnym razie nie zżynacie, ale twórczo podchodzicie do zagadnienia? Lukas Roth: Oczywiście jestem zaszczycony jeśli ktoś porównuje albo umieszcza nas na piedestale z wymienionymi przez ciebie zespołami, jednak szczerze mówiąc, najczęściej tego nie łapię, jako, że dostrzegam dość mało wspólnych cech. Jestem zdania, że owszem, mamy podobieństwa z tymi zespołami, jednak powiedziałbym, że jest to bardziej kwestia podejścia niż zależności od gatunku. Oczywiście jesteśmy ich fanami i nasze wpływy pochodzą również od

technicznych thrashowych zespołów, jednak dla nas nie są one ważniejsze chociażby od zespołów hard rockowych i heavy metalowych z lat 70. Doceniam w tych zespołach, że nigdy nie ograniczały się do kopiowania innych i zawsze były otwarte na eksperymenty. Dlaczego by nie grać ballad lub akustycznych kawałków jeśli pasują i tworzą wspaniałą dynamikę w naszej muzyce, wnikając głęboko pod naszą skórę? Wielkie zespoły nigdy się nie powtarzały. Jesteśmy po prostu ludźmi, którzy robią to, co lubią i uważają za słuszne. Jeśli pewnego dnia nasz styl się zużyje, stanie się nudny, a wkład innych gatunków będzie nam pasował, nie zawahamy się wcielić go do naszej muzyki. Na koniec dnia musisz lubić swoje własne utwory, ponieważ wieczór po wieczorze będziesz musiał znów grać to gówno, (śmiech). Wolfgang Elwitschger: Wszystkie wymienione kapele miały na nas bardzo duży wpływ, aczkolwiek muszę przyznać, że nie znałem Despair zanim nie pojawił się w recenzjach, w których nas do nich porównano (śmiech). Zespoły jak Paradox i Artillery oczywiście były dla nas ważne, jednak nie były bardziej wpływowe niż Iron Maiden czy Black Sabbath. Staramy się nie poświęcać zbyt dużo myśli tym porównaniom, chociaż ciekawe jest obserwować, jak różnią się one od recenzji do recenzji. Niektórzy porównują nas do zespołu Metallica, inni twierdzą, że brzmimy kompletnie niemiecko. Oczywiście bycie porównywanym do zespołów, których byliśmy fanami jako nastolatkowie, to zaszczyt. Jednak, nigdy nie zamierzaliśmy dostosować się do pewnego gatunku lub epoki, to po prostu naturalnie ewoluowało, ponieważ większość rzeczy, które słuchamy zwyczajnie pochodzą sprzed roku 1993. Nigdy nie myślałem, że muszę napisać jakiś riff, który brzmi jak Metallica, nigdy też nie powiedziałem "teraz potrzebujemy kawałka brzmiącego jak Priest" albo coś w tym stylu - to byłby bardzo nietwórczy i nieciekawy sposób pisania muzyki. Byłem bardzo grymaśny jeśli chodzi o te sprawy, a nawet olewałem w przeszłości świetne riffy, kiedy myślałem, że brzmią zbyt podobnie do innego

Foto: Wildhunt

32

WILDHUNT

zespołu, co teraz uważam za kompletny nonsens. To brzmi jak banał, jednak uważam, że jak piszesz prosto z serca i nie starasz się pchać w pewnym kierunku, twoja muzyka automatycznie zyskuje własne, wybitne podejście i możesz łatwo zauważyć, kiedy zespół kradnie, a kiedy jest po prostu zainspirowany innymi zespołami. Macie jakieś oczekiwania co do nowej, właśnie zapowiedzianej płyty Metalliki, czy też już dawno postawiłeś na tym zespole krzyżyk? Lukas Roth: Myślę, że to trudne pytanie. Metallica zawsze była dla mnie największym bohaterem, nie do pokonania przez innych z wyjątkiem, no nie wiem, może The Beatles. Oni naprawdę mieli pierwszorzędny gust muzyczny i wyczucie brzmienia, byli prawdziwie nacechowani ambicją, wytrwałością, wolą, wizją, kreatywnością, ale również wyczuciem biznesu. Tych czterech facetów wyprzedzało swoje czasy, byli pionierami i w latach 80. zapoczątkowali całą generację zespołów. W dzisiejszych czasach kiedy ich widzę, to w pewnym sensie odmawiam przyznania, że jest to ten sam zespół co w przeszłości. Rozumiem, że kiedy osiągasz pewien etap, stajesz się zmęczony, twoje nadzwyczajne pomysły wyczerpują się i być może działasz dalej z przyzwyczajenia, albo żeby tarzać się w milionach. Szczerze mówiąc, nie miałem dla nich żadnych nadziei i uznałem ich za straconych w momencie kiedy ich poznałem. To znaczy, mam 23 lata i nawet "Czarny Album" wyszedł zanim się urodziłem, tak więc od zawsze nie łudziłem się nadzieją. Niemniej, pierwsze cztery albumy są dla mnie dużą inspiracją, jednak ta magia miała miejsce zanim pan Ulrich przeszedł z perfekcyjnej harmonii niesamowitego perkusisty i wizjonerskiego biznesmena w pułapkę własnej zachłanności. Ale załapać się na support przed taką gwiazdą to byłoby jednak coś, lepszej promocji nie można sobie chyba wyobrazić? Wolfgang Elwitschger: Nie jestem co do tego taki pewny. Niewątpliwie zwiększy to twoją popularność, jednak kiedykolwiek byłem na koncertach największych zespołów jak Iron Maiden, tak bardzo skupiałem się na gwieździe wieczoru, że gościnne występy innych jakoś wypadały mi z głowy. Myślę, że wiele fanów patrzy na wspierające zespoły, jak na wkurzającą rzecz, przez którą muszą czekać dłużej, aby zobaczyć ich ulubiony zespół. Dlatego myślę, że byłoby ciężko grać naprzeciwko takiego tłumu jako nieznany zespół. Z drugiej strony, większość zespołów, włącznie z nami, nie odrzuciło by takiej oferty. Pomarzyć można, jednak póki co grywacie mniejsze koncerty, ale nie narzekacie chyba na brak zainteresowania ze strony fanów? Lukas Roth: Są ludzie, którzy albo naprawdę lubią to, co robimy i bardzo nas wspierają, albo tacy, którzy nie są nami zainteresowani. Jeśli ktoś nie łapie tego, co robimy lub nie lubi tej muzyki, w porządku, ponieważ wiemy, że nie gramy muzyki dla szerokiego odbiorcy. Dla mnie, prawdziwy fani, którzy bezkompromisowo siedzą w tym, co robię, zawsze znaczą dla mnie dużo więcej niż tymczasowi fani. Fan Wildhunt, który lubi nas z powodu chwytliwych refrenów jest rzadkością. Powiedziałbym, że większość fanów docenia ogół muzyki i nasze podejście. Kochajcie nas lub nienawidźcie, w każdym razie będziemy troszczyć się o tych pierwszych! Dla mnie osobiście jest to samo. W dzisiejszych czasach jestem albo naprawdę uzależniony, albo kompletnie niezainteresowany, jeśli chodzi o nowe zespoły. Jest za dużo prze-


ciętnych zespołów, zaledwie parę nagrań naprawdę mnie porwało i poruszyło moje uczucia w jakikolwiek sposób. Ale oni wciąż pojawiają się, raz za razem i to w nich uwielbiam! Kiedy szukam nowych kapel, które spełniłyby wszystkie wielkie ideały, które sam bardzo cenię, czyli dobre riffy, wyjątkową ciężko brzmiącą muzykę, tworzoną przez muzyków zachowujących się autentycznie, wtedy czasami czuję się, jak podczas poszukiwania Świętego Graala. Niemniej, naprawdę nie mogę narzekać na zainteresowanie zespołem oraz oczywiście na Metal On Metal Records, na nas samych i na fanów z całego świata. Dla nas, największą przyjemnością jest doglądanie, jak rośnie nasze własne dziecko, a przy wszystkich naszych staraniach pewnie wyrośnie na możliwie najsilniejsze i najzdrowsze. "Descending" znalazło się w całkiem sporej ilości podsumowań "Top 10 Albums of the Year", z małymi wyjątkami, został bardzo dobrze odebrany wśród fanów i krytyków z całego świata. Oczywiście, jesteśmy zadowoleni z rezultatów osiągniętych przez nasz pierwszy album, jednak jesteśmy również w pełni świadomi jego słabości. Pracujemy już nad naszą drugą płytą, która będzie zawierać wszystkie zalety "Descending", oraz przyniesie zarówno nowe pomysły, jak i wpływy. Zamierzacie z czasem uderzać poza Austrię, próbować wbijać się na mniejsze i większe festiwale, w myśl zasady, że trzeba kuć żelazo póki gorące, skoro macie teraz te swoje przysłowiowe pięć minut? Lukas Roth: Z pewnością zagramy tak dużo występów, jak będzie to możliwe, jednak będziemy trzymać się zasady, aby nigdy nie akceptować ofert występów na niekorzystnych warunkach. Zrobiliśmy w przeszłości sporo, jednak

Foto: Wildhunt

kiedy osiągasz pewien pułap, po prostu nie powinieneś płacić za możliwość występu swojego zespołu aby go nie wciągnąć na minę... Na przykład, kiedy byliśmy młodsi, podróżowaliśmy do Holandii, aby zagrać jeden koncert, który pokrył jedynie jedną czwartą kosztów paliwa. To znaczy, naprawdę świetnie było wyjechać w tę podróż, jednak w dzisiejszych czasach chodzi również o biznes. Nie możesz stawiać się w sytuacji gdzie musisz pokryć większe koszta, niż te, które uzyskasz z występu, dlatego po prostu nie możesz przyjąć każdej oferty, jaką dostajesz. Aczkolwiek, obecnie planujemy tournée w lecie po Europie, które będzie podzielone na wiele

etapów. Nie będę wchodził w szczegóły, ale już niedługo możecie poznać pierwsze potwierdzone terminy! Wojciech Chamryk, Marcin Hawryluk, Bartosz Hryszkiewicz


spieprzyliśmy lub nie zaniedbaliśmy.

Uchwycić ten specyficzny klimat W Europie takie granie ma swoją niemałą publikę, w Polsce to kolejna nisza. Mam jednak nadzieję, że mimo wyjątkowo niesprzyjających warunków powstanie w naszym kraju solidna scena hołdująca tradycyjnemu heavy metalowi. Sporą rolę w tej kwestii, może odegrać Roadhog. Należy on do kapel wybijających się i właśnie czyni starania nad wydaniem swojego drugiego albumu "The Oppressors". Nie jestem obiektywny wobec poczynań tej formacji, wspieram ich od samego początku, jednak jestem pewien, że jeżeli jesteś maniakiem heavy metalu, to będziesz chciał mieć ten krążek. Pierwsze kompozycje z tej płyty pojawiły się już w sieci, więc można skonfrontować swoje oczekiwania z rzeczywistością. Liczę, że ten wywiad też będzie zachętą, aby sięgnąć po "The Oppressors". HMP: W 2015 roku wypuściliście swój debiut "Dreamstealer". Czy ta płyta spełniła wasze oczekiwania? Czy możecie powiedzieć, że dzięki niej fani klasycznego heavy metalu zwrócili na was uwagę? Przemek Murzyn: Z debiutami jest chyba tak, że nigdy nie jest się z nich w 100% zadowolonym. To nasze pierworodne dziecko, dlatego ma w naszych sercach specjalne miejsce. Czy fani klasycznego grania zwrócili na nas uwagę? Nie wiem, na pewno poszliśmy do przodu dzięki temu albumowi. Udało się zjeździć z koncertami większość kraju, poznać wiele zespołów i masę wspaniałych ludzi. Należy mieć na uwadze, że klasyczne heavy, nie jest w tym momencie najmodniejszą odminą metalu w naszym kraju. Mimo to udało się chyba zainteresować swoją działalnością pewną grupę ludzi, z czego bardzo się cieszymy. Czas pozwala spojrzeć na własne dokonania z pewnej perspektywy, wyłapać błędy oraz wyciągnąć wnioski, co do sposobu pisania kolej-

nego materiału. Wiele takich konkluzji mieliście po "Dreamstealer"? Po debiucie mieliśmy wiele przemyśleń, wiele się nauczyliśmy o pracy w studio i o całym procesie mixu i masteringu. To była cenna lekcja. Przy debiucie wszystko było dla nas nowe, obce, nieznane. Teraz mieliśmy większy dystans do tego co robimy, wszystko było lepiej przemyślane i zorganizowane. Chcieliśmy każdy szczegół dopracować na maksa. Spędziliśmy w studio więcej czasu i byliśmy bardziej wymagający przy procesie miksu. Trochę to wszystko trwało, ale z pełną świadomością mogę powiedzieć, że daliśmy z siebie wszystko i "The Oppressors" jest szczytowym osiągnięciem Roadhog. Zabierając się do pisania waszego nowego albumu "The Oppressors", jakie mieliście założenia? Nie było konkretnych założeń. Chcieliśmy po prostu stworzyć coś dobrego, lepszego od poprzednika. Coś z czego będziemy dumni i będziemy odczuwać satysfakcję, że niczego nie

Jak, gdzie i jak długo powstawał materiał na ten nowy krążek? Kto jest autorem muzyki i tekstów? Proces tworzenia był identyczny jak w przypadku debiutu. Ja piszę wszystkie teksty i komponuję całą muzykę. Robię to u siebie w Zakopanem, potem przyjeżdżam do Krakowa na próbę, pokazuje chłopakom swoje pomysły i tak powstają kawałki. Nic prostszego. Materiał powstawał już od dłuższego czasu. W zasadzie krótko po wydaniu debiutu, już wiekszość kompozycji była gotowa. Resztę czasu poświęciliśmy na dopieszczanie szczegółów. W czerwcu 2016 roku wypuściliście singiel "(Don't) Follow Them", który niejako był zapowiedzią zbliżającego się krążka. Czy ten utwór był początkiem sesji "The Oppressors"? Nie do końca. Utwór został zarejestrowany przy okazji nagrywania coveru, na 10-lecie naszej wytwórni Stormspell Records, która z tej okazji wypuszczała kompilacje ze swoimi zespołami. Później dopiero, magazyn Oldschool Metal Maniac, wpadł na pomysł aby wydać go jako dodatek do jednego z numerów i dodać jakieś bonusy. Do tego kawałka dołączyliście dwa covery "Fight The Oppression", Running Wild oraz "Run From The Devil", Salem's Wych. Dlaczego akurat te dwa utwory? Czemu nie zde cydowaliście się aby wykorzystać je również na albumie? Cover Running Wild to właśnie kawałek z tej kompilacji dla Stormspell Records. Natomiast "Run From The Devil" ukazał się na pierwszym wydaniu naszego "Dreamstealera", który bardzo szybko się wyprzedał i nie każdy miał okazję mieć wydanie z tym utworem. Dlatego też Oldschool Metal Maniac zaproponował, aby właśnie ten utwór umieścić jako bonus do EP "(Don't) Follow Them". Skomplikowane to wszystko, wiem (śmiech). Ogólnie chodziło o to, że jeśli nie miałeś pierwszego wydania naszej płyty, kupując EP "(Don't) Follow Them", miałeś automatycznie wszystkie kawałki jakie do tej pory nagraliśmy. O w ten sposób! A co do nagrywania coverów na płyty, to możecie być pewni, że już nigdy tego nie powtórzymy. Na płytach wyłącznie własne kompozycje. Covery jak najbardziej, ale na koncertach albo składankach. Jesteście fanami klasycznego heavy metalu, a zatem jesteście obsłuchani całą masą klasycznych płyt. Czy taka wiedza jest pomocna w pisaniu materiału dla współczesnego zespołu, czy raczej przekleństwem, bo albo riff czy solówka za bardzo przypominają jakiś klasyk, albo w ogóle kawałek na tle klasyków brzmi strasznie cienko i wtedy własne pomysły wyrzucacie do kosza... Zdecydowanie pomocna, bo wszystko robimy świadomie. Zdajemy sobie sprawę, że nie odkrywamy nowych lądów, ani nic nowego nie wymyślimy. Chcemy po prostu sprawnie i swobodnie poruszać się po swoim polu. Heavy metal jest jasno określony. Chcemy go tworzyć porządnie. Kwestia obsłuchania pomaga natomiast unikać ewidentnych plagiatów.

Foto: Roadhog

34

ROADHOG

Kto was zaraził fascynacją do tradycyjnego heavy metalu? Odkryliście muzykę rodziców, czy to zupełnie inny przypadek pozwolił wam dokonać odkrycia klasycznego heavy metalu? Jakich zespołów i płyt wtedy słuchaliście? Ja osobiście sam zacząłem eksplorować szeroki i rozległy świat heavy metalu. Zaczęło się w pod-


stawówce. Zauważyłem, że mój wspaniały przyjaciel Hubert (pozdrawiam serdecznie), zaczął coś bazgrolić po ławkach. Nie miałem pojęcia co to. Po wstępnych oględzinach zauważyłem, że pisze jakiś dziwaczny napis, który zaczyna się i kończy od jakiejś błyskawicy. Okazało się, że to logo zespołu o tajemniczej, ale intrygującej nazwie Metallica. Szybko poprosiłem o kasetę tego zespołu i się zaczęło. Na pierwszy ogień poleciała właśnie wspomniana Meta, zaraz potem Iron Maiden, Black Sabbath, King Diamond, Saxon, Accept, Helloween, Led Zeppelin, Deep Purple… Później odkryłem Cirith Ungol, Manilla Road, Liege Lord, Attacker i zauważyłem, że to studnia bez dna. Mój ojciec za młodu też lubił posłuchać sobie rockowych klimatów, co do tej pory entuzjastycznie podkreśla i zawsze zaznacza, że pasje odziedziczyłem po nim… Mama od najmłodszych lat zapuszczała Roxette, co też utkwiło mi w pamięci. Do tej pory jestem fanem. Album rozpoczyna kawałek "Fall From Grace", jego tytuł skojarzył mi się z amerykańskim zespołem Savage Grace. Czy pisząc muzykę, czy teksty, łapiecie się na tym, że nieświadomie nawiązujecie do muzyki i dokonań swoich idoli? Jasne, że tak. W końcu się nimi inspirujemy! Cieszę się, że miałeś skojarzenie z Savage Grace. Ten numer miał być właśnie w klimacie U.S. Power Metalowym! Oczywiście zamiarem nie było nikogo kopiować, tylko uchwycić ten specyficzny klimat. Czy piszecie muzykę do szuflady? Czy w procesie tworzenia zostają wam pomysły niewykorzystane, po które po jakimś czasie wracacie, czy raczej, jak coś wam nie pasuje, to od razu wyrzucacie? Jak coś nie pasuje od razu idzie do śmieci. Od pięciu lat nie zdarzyło się nigdy, żeby napoczęty kawałek wylądował w szufladzie i czekał na swoją kolej do dokończenia czy przearanżowania. Jak coś nie siedzi dajemy sobie z tym spokój. Jeśli zaczynamy pracę nad jakimś numerem, riff jest dobry, koncepcja wszystkim pasuje, to zawsze go kończymy. Mamy schemat pracy. Robimy coś porządnie albo w ogóle. Jeśli już coś zaczynamy, to potem to kończymy. Mam wielkie szczęście, bo słucham albumu, zanim jeszcze podjęliście ostateczne decyzje, kto go wyda, niestety, z tego powodu nie mam dostępu do szczegółów dotyczących płyty. Ciekawi mnie gdzie i kto nagrywał cały mate riał oraz ile czasu trwała cała sesja? Nagrania odbywały się w krakowskim Psychosound Studio, pod czujnym okiem Szymona Piotrowskiego. Cała sesja była rozłożona w czasie na prawie miesiąc, jednak jakby zsumować wszystkie dni nagrań to wyjdzie nam, że spędziliśmy w studio równy tydzień. Czy brzmienie jakie uzyskaliście jest waszym naturalnym soundem, czy trochę namęczyliście się aby go uzyskać w warunkach studyjnych? Z uzyskaniem dobrego brzmienia w studio nie było problemów. Brzmienie gitar od razu nam spasowało (dzięki dla Mateusza z Terrordome, za użyczenie wzmaka!), wszystko było jednym słowem wporzo. Później nasz producent, Ced (Cederick Forsberg - przyp. red.), wyeksponował to co trzeba i zrobił rewelacyjny mastering, z którego jesteśmy zadowoleni. Młodzi muzycy, którzy zakładają grupy grające oldschoolowy heavy metal, piszą muzykę w specyficzny sposób, głównie jest to mie-

szanka wszystkich sposobów grania takiej muzyki i patenty typowe dla Europy koegzystują obok tych charakterystycznych dla Stanów. Według mnie tak samo jest z waszą muzyką. Jak myślicie jest to znak dzisiejszych czasów? Masz rację. Nic innego nam nie pozostało jak odgrywać riffy Tonego Iommiego od dołu, środka, końca, w poprzek i od góry. To zdefiniowany gatunek, który rządzi się swoimi prawami. Im bardziej osłuchany jesteś i im masz szersze horyzonty tym lepiej i tym większa szansa, że zrobisz coś ciekawszego i świeższego. Tekst "(Don't) Follow Them" utrzymany jest w konwencji thrillera i przepełniony jest grozą i strachem. Czy to temat główny "The Oppressors"? O czym chcieliście opowiedzieć na tym krążku? Czy macie swoich ulubionych poetów/ tekś ciarzy, którzy inspirują was jeśli chodzi o układanie tekstów. Trafne spostrzeżenie. Chiałem aby tematyka Foto: Roadhog "The Oppressors" była nieco mroczniejsza i cięższa. Bardziej ponura i niepokojąca. Oczywiście nie jest to konceptualny album, lecz jest pewien pierwiastek, który spójnie łączy wszystkie kawałki w całość - właśnie teksty. Same tytuły już mówią, z czym będziemy mieli do czynienia i czego się spodziewać. Tematyka grozy nie jest mi obca. Moim faworytem jest oczywiście King Diamond i Mercyful Fate. Uwielbiam ten klimat i te powalone historyjki. Poza tym wychowałem się na Stevenie Kingu, więc sam rozumiesz… (śmiech). Ciągle obsłuchuje album, ale mam już swoich faworytów, na tę chwilę są to tytułowy "The Oppressors", "Fight It Back" oraz "Shadowmaker". A jakie utwory są waszymi ulubionymi i dlaczego? Każdy ma swoje typy, to jasne. Mi osobiście cięzko się wypowiadać na ten temat i wybierać swoich ulubieńców. To tak jakbyś kazał rodzicom wybrać ulubione dziecko. Tylko, że z tymi dziećmi jest w sumie łatwiej hahah. Moim personalnym faworytem jest chyba mimo wszystko "The Fear", który daliśmy zresztą na pierwszy singiel. Myślicie czasem, które z kawałków mogą podobać się fanom i recenzentom? Albo o tym do jakich zespołów będzie porównywany Roadhog? Jak tak, to do jakich wniosków dochodzicie? Dla przykładu, taki "Children Of The Dark" dla mnie ma coś z Mötley Crüe... Z Motley Crue? To ciekawe. Trochę inaczej czuję ten numer. Mi bardziej kojarzy się z

czymś z pierwszego W.A.S.P. Jest dość ponury i jego tematyka traktuje o bardzo ciężkim zagadnieniu. Szczerze, to nigdy nie myślę z jakimi zespołami może być porównywany Roadhog. Robimy swoje i chcemy być odbierani jako solidny, czysty gatunkowo, bezkompromisowy heavy metal. Pisząc kawałki zawsze chcemy, aby muzyka nie była jednak zupełnie jednolita. Na naszych płytach zawsze znajdziesz coś szybkiego, coś w średnim tempie i coś wolniejszego. Zatem wszystkiego jest po trochu i nie chodzi tu, aby dla każdego znalazło się coś miłego, tylko o to żeby album był ciekawy w odbiorze jako całość. Jest grono ludzi, którzy oczekują od nas tylko speedowego napieprzania, ale są też osoby którym zależy abyśmy szli w bardziej melodyjnym kierunku. Nie staniemy po żadnej ze stron i chyba żadnej stron nie zadowolimy do końca. Mamy zbyt wiele pomysłów, by ograniczać się do jednostajnej produkcji. Heavy metal, mimo że jasno zdefioniowany, jest otwarty na nieszablonowość. Na naszych wydawnictwach, chcemy po prostu łączyć to co w nim najlepsze i najciekawsze. Mixu i masteringu dokonał ponownie Cederick Forsberg. Czy można powiedzieć, że Cederick jest waszym mentorem? Z Cederickiem współpracujemy po raz pierwszy (śmiech). (Tak to jest, jak człowiek nie przygotuje się i nie sprawdzi swoich wiadomości. Przed i w czasie wywiadu dałbym sobie rękę uciąć, że przy debiucie Roadhog swojej pomocy udzielił im Ced. Później po wywiadzie, Przemek przypomniał

ROADHOG

35


mi, że był to Olof Wikstrand z Enforcer. Także na przyszłość radzę sprawdzić wszystkie swoje informacje, żeby nie najeść się wstydu - jak ja teraz - lub żeby nie doszło do czegoś gorszego np. utraty ręki - przyp. red.) Forsberg jest też znaną postacią w NWOT HM, jakie jest jego prywatne zdanie o waszej muzyce. Pytam się, bo myślę, że nie ceregieli się z wami i mówi wprost co o was sądzi... Myślę, że gdyby miał poważniejsze obiekcje do naszej twórczości, nigdy by się nie zdecydował na współpracę, bo produkcję sygnuje przecież swoim nazwiskiem. Zresztą już po pierwszym kontakcie przyznał, że kojarzył nas wcześniej i cieszył się na zrobienie czegoś wspólnie. To zdolny i megautalentowany człowiek. Multiinstrumentalista, maniak i fan metalu. Czuliśmy, że wybór tego gościa na producenta to strzał w

m.in. o doświadczenia w promocji. Jak wyko rzystacie je przy promocji "The Oppressors"? Jak chcielibyście promować nowy album? Czy dzięki sporemu zainteresowaniu tradycyjnym heavy metalem takiej kapeli jak Roadhog łatwiej jest zaistnieć na metalowym rynku? Nasza nazwa mogła obić się już o uszy paru osobom, zatem pewnie będzie teraz nieco łatwiej dotrzeć do odbiorców tego typu muzyki w Polsce. Oczywiście ciągle mówimy o skali mikro. Promowanie heavy metalu w naszym kraju to nie lada zadanie. Ten gatunek obecnie nie jest najpopularniejszą odmianą metalu, lecz z tego co obserwujemy, wszystko zaczyna się powoli rozwijać.

sors"? Z żadną z nich nie było większych problemów. Różnica jest taka, że do nagrywania "The Oppressors", podeszliśmy lepiej przygotowani i bardziej świadomi tego, co chcemy ostatecznie osiągnąć. Jeśli chodzi o samo przygotowywanie materiału, tworzenie obu było czystą przyjemnością.

Przy okazji poprzedniego albumu powstało kilka tzw. lyric video oraz oficjalny teledysk do utworu "Dead of the Night". Czy w wypadku

Czy na tę chwilę Roadhog może pozwolić sobie na zorganizowanie chociażby mini trasy po Polsce, czy ciągle skazany jest na granie poje dynczych klubowych koncertów? W ciągu ostatnich dwóch lat zjeździliśmy niemal cały kraj. Jeśli mówiąć "trasa" masz na myśli ciąg 5-6 koncertów codziennie, to nie, nie jesteśmy w stanie czegoś takiego zorganizować. Koncertujemy przede wszystkim w weekendy. Piątki i soboty to dni, w których można nas najczęściej zobaczyć i usłyszeć. Jęśli natomisat masz na myśli ciąg koncertów co tydzień, lub co dwa, to owszem, jak najbardziej. I właśnie tego typu "trasę" planujemy na jesień.

Czas najwyższy abyście zdradzili jakie plany są, co do wydania "The Oppressors". Kto będzie wydawcą i kiedy nastąpi jej premiera? Na takie informacje jeszcze chwilę musimy poczekać. Na pewno chcemy aby premiera miała miejsce jeszcze w tym roku.

Śledzicie to co dzieje sie na współczesnej sce nie NWOTHM. Macie swoich faworytów. Czy w tym roku słyszeliście już jakieś dobre albumy z pod tego szyldu? Pewnie, co chwilę przewija się jakiś ciekawy zespół. Trzeba przyznać, że jest tego coraz więcej. Nie będę robił litanii ciekawych tytułów. Wymienie tylko rewelacyjny debiut Satan's Hallow oraz Speed Queen.

Foto: Roadhog

dziesiątkę. Jest dość twardy i wymagający, ale trzeba przyznać, że zna się na rzeczy i warto było mu zaufać. Autorem okładki tym razem jest znany grafik metalowych obwolut Claudio Bergamin. Jego obrazek namalowany dla was bardzo pasuje do lat osiemdziesiątych, jak również bardzo dobrze koresponduje z waszym albumem. Jak doszło do współpracy z Claudio? Wasz obraz robił na zamówienie czy wybraliście go już z przygotowanych prac? Obraz był oczywiście robiony na zamówienie, tylko tym razem nie mieliśmy jasno sprecyzowanej wizji, co ma na nim być. Claudio miał zatem szerokie pole manewru i wolną rękę. Napisałem mu tylko, że pod nazwą "The Oppressors" widzę pewien rodzaj uciemiężenia. Agresję fizyczną lub też psychiczną. Ubezwłasnowolnienie za pomocą manipulacji bądź siły fizycznej. Cała reszta to pomysł Claudio, który spotkał się z naszym entuzjazmem…No może z wyjątkiem naszego bębniarza, który nie przepada za roznegliżowanymi niewiastami (śmiech). Samo znalezienie Claudio też nie było łatwym zadaniem. Znałem jego prace, tylko ten skurczybyk ukrywa się pod różnymi pseudonimami, i dotarcie do niego bezpośrednio nie było wcale takie proste… Po wydaniu "Dreamstealer" jesteście bogatsi

36

ROADHOG

nowego albumu nakręcicie również oficjalne video? Jak tak to do jakiego kawałka planujecie nakręcić filmik? Oczywiście, że tak. Niedawno wypuściliśmy pierwszy teledysk do singla "All Hell's Breaking Loose", ale planujemy jeszcze zrealizować jedno video. Będzie to coś nietypowego dla nas dotychczas. Myślę, że będzie to ciekawy projekt.

Gdyby nic nie wyszło z kariery z Roadhog, macie swoje wyjścia awaryjne? Jak długo możecie poświęcić się zespołowi, bez konkretnego sukcesu finansowego? Myślę, że zespół będzie trwał tyle, ile będzie trwała pasja i zaangażowanie wszytskich jego członków. Nie uzależniamy działalności zespołu od sukcesów finansowych. Zespół nie jest naszym źródłem utrzymania i pewnie nigdy nim nie będzie. Zespół to nasza odskocznia, pasja i sposób na wyrażanie siebie. Lubimy grać i będziemy grać dopóki będziemy odczuwać z tego przyjemność, spełnienie i radość. Póki co więcej kasy w ten zespół wkładamy, niż z niego wyciągamy, zatem jest to po prostu nasze hobby. Michał Mazur

Spoglądając na to, jak prowadzona jest kariera Crystal Viper, to polska kapela ma bardzo ciężko ma międzynarodowym rynku tradycyjnego heavy metalu. Obserwując ich dochodzę do wniosku, że z wielkim trudem i mozołem trzeba wspinać się na kolejne szczeble kariery. W dodatku trzeba mieć dużo szczęścia. Jesteście gotowi na taki wysiłek? Na pewno chcielibyśmy osiągać kolejne szczeble "kariery", jednak zdajemy sobie sprawę, że bez pomocy z zewnątrz nie damy rady. Jeśli nie trafimy pod skrzydła dużej wytwórni, wszystko będzie na tym samym poziomie, na którym jest w chwili obecnej. Po prostu nie stać nas na zagraniczne wojaże, niewiadomo jaką promocję, czy produkowanie dużej ilości merchu. Do wszystkiego i tak dokładamy z własnej kieszeni. Nie bawimy się w crowdfunding i innego typu rzeczy. Którą z płyt było łatwiej przygotować i dlaczego, "Dreamstealer" czy "The Oppres-


sadnicze prawdy. Planujecie jakąś trasę? Planujemy małą trasę po USA i mamy nadzieję na dużą krajową trasę za rok. Mamy też nadzieję na szybki przyjazd do Europy, chcemy grać tak dużo, jak to tylko możliwe i wszędzie gdzie się da.

Doceniamy muzykę oraz idee z innych kultur Xenophile to młody i obiecujący zespół z ameryki. Wzbudzają duże zainteresowanie za sprawą nazwy, jak i loga, które zawiera symbole kojarzone z islamem. Głupio by było więc nie wykorzystać okazji i nie porozmawiać z chłopakami o tym, jak i o ich wizji muzyki. HMP:JJak się poznaliście? Xenophile: Leart i Matt poznali się w liceum. Leart, Ron i Anthont chodzili razem na uniwerek w Jersey, gdzie studiowali muzykę. Skąd pomysł nazwania zespołu Xenophile? Wszyscy chcieliśmy, aby nasz zespół miał unikalną nazwę, wiele to dla nas znaczy personalnie. Doceniamy muzykę oraz idee z innych kultur, włączamy je w naszą muzykę i personalne życie. Xenophile pasowało do nas idealnie.

Powiedziałbym, że "Scorching" lepiej oddaje album w całości, ponieważ są w nim wszystkie zmiany. Zawiera w sobie thrashowy riff, gitarowe harmonie i kilka haczyków, pomimo długiej gitarowej harmonii w "Suffer", to jednak "Scorching" lepiej oddaje cały nasz styl. Jak długo komponowaliście wasz album? Prace zaczęliśmy prawdopodobnie w 2010, kiedy Leart i Ron zaczęli grać razem. Z późniejszym zaangażowaniem Matta i Anthonego

Nie jestem do końca pewien, kto jest waszym obecnym perkusistą Marck Pappalardo czy Matt Pavlik? Matt jest naszym perkusistą. Był z nami, kiedy nagrywaliśmy ten album i odszedł z powodu problemów rodzinno/finansowych. Wtedy pojawił się Marc. Jednak Marck miał również jakieś problemy osobiste i Matt był gotowy do nas wrócić. Decyzja została podjęta od razu. Teraz gramy w takim samym składzie jak na albumie. Słyszałem, że szukacie wokalisty. Jak idą poszukiwania? Jesteśmy zawsze otwarci na możliwość posiadania solowego wokalisty, ale nie jest to teraz dla nas priorytet. Ron przejął obowiązki wokalisty z konieczności i wydaje się, że ludziom nie podoba się jego wokal. Znalezienie odpowiedniego

W swoim logo używacie islamskich symboli. Jaki jest tego cel? Gwiazda, jak i półksiężyc są obrazem poprzedzającym islam i chrześcijanistwo, wywodzą się one z pierwszej cywilizacji Mezopotamii. Metalowe zespoły, na których się wychowywaliśmy podpierdalały chrześcijaniskie znaki. Black Sabbath używało krzyża a wiele zespołów używało anty chrześcijaniskiego pentagramu (Venom, Motley Crue, itp.) i satanistycznego krzyża (King Diamond). Wracając do pytania, chcieliśmy być unikalni i użyć znaku kultury, który nie jest uwydatniony na zachodzie. Macie jakieś konkretne przesłanie? Nie wydaje mi się. Chcemy tylko produkować dobrą muzykę. Nasze teksty, okładki mają szeroki zakres tematów, więc trudno wybrać jakieś specjalne przesłanie. Głównie tolerancje, jeśli już mam coś wybrać. Jeśli nie nienawidzisz wszystkich, to jest ok. Jakich zespołów słuchacie? Jako zespół to głównie słuchamy takich zespołów jak Opeth, Gojira, At the Gates, Behemoth i Lamb of God. Foto: Xenophile

Myzykę na waszym albumie można porównać do: Cynic, Toxik, Watchtower, Annihilator, Heathen, Metal Church. Z którym z tych zespołów identyfikujecie się najbardziej? Nie wydaje mi się, żeby któryś z tych zespołów inspirował nas bardziej niż inny. Toxik, Cynic i Watchtower na pewno ich twórczość miała na nas ogromny wpływ, ale inspirowaliśmy się bezpośrednio thrashem takim jak Overkill i Exodus. Słuchamy szerokiej muzyki nie tylko metalowej i chcemy łączyć w swojej twórczości wszystko, co się da. Ostatnio wydaliście teledysk do "Scorching the Skies". Skąd wybór tego utworu na video? Wybraliśmy akurat ten, bo jest to jedna z naszych najbardziej popularnych piosenek, zawsze jest dobrze przyjmowana na koncertach. Historia kryjąca się w tekście i wizualizacja do niego są interesujące, wydaje mi się, że stworzyliśmy dobry teledysk. Przed tym promowaliście album teledyskiem do "Suffer Unto Tyranny". Który utwór lepiej reprezentuje ten album?

oraz poprzednich członków wreszcie mogliśmy go nagrać latem 2013 roku. Jak długo trwał proces nagrywania? Jak go wspominasz? Większość nagrań miała miejsce latem 2013 roku. Jednak musieliśmy dograć wokale jesienią 2014, miks i mastering zakończyliśmy późno w 2015. Jak to wspominam? Był to strasznie stresujący proces. Jako zespół bez kontraktu mieliśmy wiele wyzwań, takich jak finansowanie własnego albumu, balans między pracą a ćwiczeniami zespołu itp. No ale ciągnęliśmy to i wreszcie udało się wydąć ten album. Mógłbyś powiedzieć coś o okładce? Co ona przedstawia? Nasza okładka jest to bezpośredni koncept. Ludzie idą w kierunku zamku reprezentują, tych, którzy łatwo wierzą w rzeczy, które nie do końca są prawdziwe i pomagają pchać pewien porządek. Figura na szczycie jest mieszanką inspiracji Saurona z Władcy Pierścieni z Chtulhu. Reprezentuje to siły i ideologie podważające za-

członka zespołu pasującego do naszego stylu i zaangażowanego jest naprawdę trudne. Z jakim zespołami chcielibyście jechać na trasę marzeń? Na pewno chciałbym z Opeth, Overkill, Lamb of God i Revocation. Co inspiruje cię do pisania muzyki i tekstów? Dorastając, słuchaliśmy różnych rodzajów muzyki i teraz chcemy stworzyć coś kreatywnego i oryginalnego sami z tego, co wynieśliśmy od innych. Zarówno muzyka, jak i teksty mają być połączeniem naszych inspiracji i oddania hołdu idolom, ale w taki sposób jak nie zrobił tego nikt wcześniej. Dzięki za wywiad. Kacper Hawryluk

XENOPHILE

37


Początek wielkiej podróży Zielonogórska formacja Dormant Dissident po pięciu latach istnienia zadebiutowała albumem "Knightmares". Wydana własnym sumptem płyta zawiera blisko godzinę tradycyjnego metalu utrzymanego w stylu lat 80., ale niepozbawionego też thrashowych czy symfonicznych akcentów. I chociaż nie jest to jakiś spektakularny debiut, to jednak słychać, że chłopaki mają tzw. papiery na granie i spory potencjał by osiągnąć jeszcze więcej. O kulisach powstania płyty rozmawiamy z basistą Rafałem Romańskim i perkusistą Jakubem Czubatym: HMP: Wygląda na to, że włożyliście sporo pracy w skomponowanie, nagranie i wydanie "Knightmares" - zależało wam na tym, by był to debiut który nie przejdzie bez echa, dlatego tak bardzo skupiliście się na każdym aspekcie tego wydawnictwa? Rafał Romański: Dokładnie tak. Mówimy o "Knightmares", że jest to "nasze dziecko" gdyż od rozpoczęcia pierwszych nagrań do otwarcia kartonu z wytłoczonymi płytkami minęło niemal 9 miesięcy. Poświęciliśmy temu wydawnictwu wiele czasu oraz pieniędzy, dbając o każdy szczegół. Po drodze było wiele wyrzeczeń, los rzucał nam kłody pod nogi na każdym kroku, najwięcej problemu było z dograniem terminów nagrań, ścigaliśmy się z czasem, a koniec końców premierę byliśmy zmuszeni przełożyć aż dwa razy. Nie było to miłe uczucie, przekładać termin premiery dwa razy, ale gdy zobaczyliśmy efekt końcowy, byliśmy z niego mega dumni. Jakub Czubaty: Tak jak Rafał powiedział, ten album kosztował nas sporo wyrzeczeń. Doszło nawet do tego, że aby pogodzić jakoś terminy i nagrać swoje ścieżki, przez prawie miesiąc byłem bezrobotny… Ale czego to nie robi się dla muzyki. Jeśli chodzi o "rozmiary" projektu, to założyliśmy sobie, że będziemy chcieli uczynić album czymś, z czego będziemy dumni - tak muzycznie, jak i wizualnie. Nasze pierwsze demo "DDemo" z 2013 roku było nagraniem bardzo skromnym, stworzonym w większości wyłącznie naszymi siłami. W przypadku "Knightmares" zdecydowaliśmy się na pomoc "zewnętrznych" profesjonalistów przy wszystkich aspektach albumu i chyba wyszło mu to na dobre.

Debiutując krótko po założeniu zespołu pewnie nie bylibyście w stanie przygotować tej płyty w takiej właśnie formie? Rafał Romański: Patrząc cztery lata wstecz… Mi osobiście się nawet nie śniło że uda nam się wykonać taki kawał pracy, finansowo było to trudne gdy żaden z nas w tamtym czasie nie pracował, ale po kilku latach mieliśmy więcej doświadczenia i pieniędzy. Ludzie w dzisiejszych czasach myślą, "płyta jak każda inna", ale nawet nie zdają sobie sprawy, że by taka "płyta" powstała, potrzeba kilkuset maili wysłanych do realizatora, artysty, fotografa, tłoczni, ile czasu trzeba poświęcić na przygotowanie się, ustalenie tempa utworów odpowiednie ułożenie na płycie, nagranie ich, godziny odsłuchiwania wstępnych wersji na różnych odtwarzaczach, by wybrać tę najlepszą, analizę okładki etc. Można tak bez końca wymieniać. Przeszliśmy przez to i teraz wiem, że cztery lata temu, może byśmy coś nagrali i wydali, ale nie "Knightmares". Jakub Czubaty: Jak już wcześniej wspomniałem, może nie było to na samym początku naszej działalności, ale tak czy inaczej dość niedługo po rozpoczęciu grania razem - wydaliśmy "DDemo". Jeśli ktoś posiada kopię tamtego wydawnictwa i kopię "Knightmares", od razu zauważy jak wielka przepaść dzieli te dwa albumy. To pewnie dość frustrujący moment, gdy już na starcie zespołu ma się dobre pomysły, ale poziom umiejętności nie pozwala jeszcze na ich odpowiednie zagranie, zaaranżowanie? Rafał Romański: Tak, jest to dość frustrujące, ale nie tak bardzo jak już się ma umiejętności i

brak pomysłów (śmiech). Dzisiaj ciężko jest wymyślić coś oryginalnego, staramy się jak możemy, ale zawsze ktoś powie, że "grają jak Iron Maiden albo Judast Priest". No, ale jak mają nas do kogoś porównywać, to cieszę się niezmiernie, że do największych. Jakub Czubaty: Ja bym powiedział inaczej. Nowe pomysły i aranżacje przychodzą w miarę uczenia się i rozwoju. Na każdym poziomie umiejętności staramy się dać z siebie jak najwięcej i jak najlepiej oddać to, co w nas siedzi. Z czasem rozwijamy się nie tylko jako muzycy, ale też jako słuchacze. Inne motywy i gatunki zaczynają nam się podobać, na co innego zwracamy uwagę i to wpływa także na naszą muzykę. I myślę, że to najlepiej właśnie widać w naszej twórczości. Nawet patrząc na utwory jedynie z "Knightmares". Na albumie znajdują się trochę starsze kompozycje, z czasów kiedy graliśmy jeszcze z Michałem Bednerem, jak i te nowsze, napisane specjalnie na jego potrzeby. Czas, inspiracje, umiejętności, nastrój, ludzie, którzy przyłożyli rękę do utworów - wszystko to wpływa na kształt muzyki, jaką tworzymy w danym momencie. I w każdym momencie to, co z nas wypływa uważamy za "najlepsze". Jak więc widać czasem cierpliwość popłaca. (śmiech). Kiedy uznaliście, że jesteście gotowi do nagrania płyty? Kolejne koncerty i dobre przyjęcie demo utwierdziły was w przekona niu, że to ten moment i nie ma co dłużej czekać? Rafał Romański: Mnie osobiście w przekonaniu utwierdziła odpowiednia ilość odpowiednich utworów i oczywiście cięższy portfel niż na studiach. Jakub Czubaty: W życiu każdego muzyka przychodzi moment (zresztą niejeden), w którym chciałby podzielić się z szerszym gronem odbiorców swoją muzyką, niekoniecznie tylko podczas koncertów. My uznaliśmy, że od wydania naszej poprzedniej płytki minęło już wystarczająco dużo czasu. W dodatku muzyki na niej zawartej nie było zbyt dużo. A i styl, jaki reprezentujemy z czasem też się sporo zmienił. Przyszedł czas, żeby pokazać ludziom jak teraz gramy i co sobą reprezentujemy - jest to pomocne w zdobyciu nowych fanów, jak i w zaprezentowaniu się organizatorom imprez, potencjalnym

Foto: Dormant Dissident

38

DORMANT DISSIDENT


wytwórniom, innym zespołom, etc… Zmiana gitarzysty krótko przed nagraniami, kiedy Michała Bednera zastąpił Kamil Pleśnierowicz, była dla was czymś trudnym, czy też przeszła bez większych zawirowań? Rafał Romański: Tak, zmiana nie była łatwa, ogólnie cały rok 2015 i początek 2016 był ciężkim okresem, można rzec kryzysem. Nasz zespół niemal się rozpadł, nie będę się zagłębiał, bo trzeba by napisać o tym książkę, ale na to przyjdzie czas. Jeżeli chodzi o samą zmianę gitarzysty, to było spowodowane to tym, że Michał Bedner musiał się wyprowadzić do Wrocławia i wykończyła nas odległość. Zespół nie potrafił funkcjonować. Decyzję o rozstaniu podjęliśmy wspólnie, włączając w to samego Michała. Trzeba zaznaczyć, że miał on swój udział w "Knightmares" w kilku utworach. Kamil natomiast wykonał świetną robotę zastępując Michała, odtwarzając jego partie, jak i dokładając swoją cegiełkę do utworów znajdujących się na płycie. Bez Łukasza Frankowskiego ze studia Decybelia pewnie nie udałoby się wam przygotować tej płyty w takiej właśnie formie? Rafał Romański: Na pewno. Trzeba to przyznać, że Łukasz ma do tego talent. Pełen profesjonalizm i luźna atmosfera podczas nagrań. Jakub Czubaty: Trochę czasu zajął nam wybór studia, w którym chcielibyśmy nagrać nasz album, jednakże już po pierwszych chwilach pracy z Łukaszem wiedziałem, że to był dobry wybór. Podszedł konkretnie do tematu, brał pod uwagę wszystkie nasze wskazówki i przede wszystkim czuł tę muzykę. Jak sam nieraz powtarzał - jest fanem heavy metalu i było to czuć podczas nagrań i składania utworów. Można więc śmiało określić go mianem szóstego członka zespołu w czasie tej sesji? Rafał Romański: Spokojnie można mu przyznać to miano. Nie siedział biernie i nie przyciskał tylko "rec", podpowiadał co można udoskonalić i poprawić. Wykonał kawał dobrej roboty. Jakub Czubaty: Jak najbardziej, przez cały czas pracy nad utworami był on integralną częścią zespołu, co bardzo mnie cieszyło. Jeśli widzisz, że realizator nie tylko nagrywa, ale też stara się pomóc, coś wnieść do muzyki, aby wyciągnąć z niej wszystko co najlepsze - to znaczy, że trafiłeś na odpowiednią osobę. To jego pomysłem było dodanie orkiestracji do "Dormant Dissident" i stworzenia niejako alternatywnej wersji tego utworu, czy też była to wasza inicjatywa? Jakub Czubaty: Pomysł dodania orkiestracji do "Dormant Dissident" pojawił się zupełnie przez przypadek już na etapie nagrywania perkusji. Jako że jest on chyba najstarszym kawałkiem na płycie, to "tak na wszelki wypadek", jak i "dla potomnych" zdążyliśmy już go sobie porządnie rozpisać, między innymi w Guitar Pro. I tak podczas siedzenia w studiu i odsłuchiwania ścieżek gitar rozpisanych w komputerze, brzmiących bardziej jak klawisze, Łukasz zaczął "słyszeć" w utworze pasujące do niego partie orkiestrowe i żartować, że całkiem niezłe wyszłoby z tego połączenie. Jako że lubię takie eksperymenty, od razu spodobał mi się taki pomysł. A i reszty chłopaków nie trzeba było zbytnio do tego przekonywać. I tak bardzo szybko poprosiliśmy Łukasza, żeby zrealizował swoją wizję dotyczącą orkiestry w tym kawałku. Swoją drogą macie przecież w Zielonej Górze filharmonię i niezłą orkiestrę - nie myśleliście o tym, by nagrać ten utwór z prawdziwą sekcją

Foto: Natalia Siuda

smyczkową, etc., np. w czasie koncertu? Rafał Romański: Ciekawe. Jednak jest to pomysł, który mógłby zająć nam dodatkowo sporo czasu. Niestety podczas nagrań nie ma go za wiele, żeby wprowadzać aż takie modyfikacje… Ale teraz - kto wie? Jakub Czubaty: Czas na nagrania mieliśmy dość ograniczony. Dodatkowo myślę, że wynajęcie całej orkiestry do takiego przedsięwzięcia mogłoby mocno nadwyrężyć nasz budżet zespołowy, który na chwilę obecną i tak nie wygląda dosyć atrakcyjnie (śmiech)… Ale w przyszłości, jeśli mielibyśmy taką szansę - czemu nie.

nej strony jest to swoiste "poszukiwanie siebie", z drugiej strony słychać jak przebiega nasz naturalny rozwój muzyczny.

Pytam o to nie bez przyczyny, bo lubicie dłuższe, rozbudowane kompozycje, czasem wręcz o epickim rozmachu, co słychać nie tylko w "Dormant Dissident", ale też choćby w "I'm Alive". Nie będziecie się więc pewnie w ich przypadku wypierać wpływów Iron Maiden, z prawdziwym kunsztem łączących w latach 1980-88 metalowe uderzenie z progresywnymi formami? Rafał Romański: Jak wcześniej mówiłem, ludzie nieraz nas porównywali do Ironów i wcale nie jest mi przykro z tego powodu, bardzo mnie to cieszy, gdyż owy zespół jest u mnie na piedestale. Jakub Czubaty: W zespole mamy kilku fanów Iron Maiden, nie zaprzeczę. Jednak nie wydaje mi się abyśmy jakoś umyślnie naśladowali ich styl. Wynika to bardziej z faktu, że my po prostu lubimy tworzyć dość rozbudowane kompozycje, co w połączeniu z heavy metalem od razu przywodzi na myśl Żelazną Dziewicę. Dlatego jakoś niespecjalnie przeszkadzają nam te porównania, ale też mamy nadzieję, że ludzie oprócz pewnych podobieństw stylistycznych widzą w naszej muzyce również coś świeżego.

A co dalej? Wiele zespołów zrywa obecnie z tradycyjnym schematem kariery, nie decydując się na podpisywanie kontraktu z mniejszą czy większą wytwórnią, samodzielnie wydając płyty. Pójdziecie ich śladem, czy też będziecie szukać wydawcy, który jest mimo wszystko w stanie zapewnić lepszą promocję? Rafał Romański: Fakt w promocji wydawca mógłby nam pomóc, ale chyba poczekamy, aż dostaniemy odpowiednią propozycję. Z racji tego, że już dwie odrzuciliśmy, bo warunki umowy były naprawdę niekorzystne. Niedługo może zabierzemy się w końcu za jakiś konkretny teledysk, ale do jakiego utworu i o czym on będzie, tego jeszcze nie wiemy. Musimy także znaleźć sobie konkretnego managera. To również powinno nam pomóc. Jest parę rzeczy do zrobienia w najbliższym czasie, zobaczymy jak to się wszystko potoczy. Jakub Czubaty: Zespół jest jak firma. Zawsze jest coś do zrobienia, zawsze jest coś do załatwienia, zawsze może być lepiej. Jak już Rafał wspomniał, pojawiły się wcześniej propozycje od wytwórni. Cóż, jest to miłe gdy ktoś dostrzega twoją pracę i jest zainteresowany, jednak w tym wszystkim my też musimy zwracać uwagę na to, co by nam takie potencjalne umowy dały. Dlatego każdą propozycję rozważamy i staramy się do nich podchodzić z głową. A póki co jest co robić w zespole… Chcemy się rozwijać i mamy nadzieję, że nasza muzyka w ten czy inny sposób będzie docierać do coraz szerszego grona odbiorców. Liczymy na to, że "Knightmares" to dopiero początek naszej wielkiej podróży.

Na drugim biegunie jest szybki, przebojowy numer "Hangman's Dance", który nie bez powodu promuje "Knightmares", mamy też wręcz thrashowy, intensywny "S.M.D."? Rafał Romański: Trafne spostrzeżenia. Nie chcieliśmy, by nasza płyta przypominała produkcje gdzie słuchacz ma wrażenie, że słucha jednego utworu trwającego 60 minut, chcieliśmy by płyta była spójna, ale uważaliśmy by nie przesadzić i myślę, że nam się to udało. Jakub Czubaty: Ta płyta jest trochę takim zlepkiem różnych form i pomysłów. Jednak myślę, że całościowo wyszło to wszystko dosyć spójnie i czuć w utworach "wspólny mianownik". Z jed-

Czyli od Maidenów do Metalliki? Niezłe wzorce (śmiech). Pierwszy krok już za wami, płyta od końca ubiegłego roku jest w sprzedaży, promujecie ją na koncertach i to pewnie będą wasze priorytety na najbliższe miesiące? Rafał Romański: Tak, skupiamy się teraz mocno na sprzedaży płyty i staramy się grać koncerty wtedy, kiedy możemy. W międzyczasie może jakieś festiwale… Jeszcze zobaczymy.

Życzę wam więc powodzenia i dziękuję za roz mowę! Wojciech Chamryk

DORMANT DISSIDENT

39


Powrót mistrzów polskiego thrashu Pomimo 30-letniego stażu i kilku świetnych płyt w dorobku, Hellias wciąż nie jest tak znany jak być powinien, nikt nie wymienia tej nazwy obok największych mistrzów polskiego metalu. Najnowszy album krakowskiej ekipy "Eight Cardinal Sins" powinien jednak w końcu zmienić ten niekorzystny stan rzeczy, gdyż to thrashowe arcydzieło i płyta perfekcyjna pod każdym względem. W najnowszym numerze nie mogło więc zabraknąć pogawędki z liderem i gitarzystą Hellias: HMP: Rozpoczęcie prac nad piątym albumem zapowiadaliście już po wydaniu jubileuszowej kompilacji "Twenty Fifth Year In The Abyss" w 2013 roku, ale z różnych przyczyn wszystko nieco się przeciągnęło? Paweł "Goolary" Góralczyk: Pierwsze fragmenty nowych utworów pojawiły się podczas nagrywania "25th Year in The Abbys". Pamiętam, że rejestrując gitary na poprzednią płytę non stop przerywałem pracę i zapisywałem w osobnym folderze kolejne pomysły. Czasem był to ciekawy temat, czasem gitarowa zagrywka itd… Notowałem też zarysy tekstów. Później życie weryfikowało

tego powodu, że "Eight Cardinal Sins" to materiał bardzo złożony, wielowątkowy, z bogatą warstwą muzyczną i ambitnymi tek stami - wszystko musiało więc być dopracow ane w 100 %, a to też wymagało czasu? Nie goniły nas żadne terminy. Założyliśmy sobie, że musimy być w pełni zadowoleni z efektów pracy. Nie tylko jako całości, ale również z najdrobniejszych niuansów. Dochodziło nawet do tego, że wymazywaliśmy całe zarejestrowane ślady po kilku tygodniach. Przykładowo gitary do "Mental Violence" nagrywałem chyba czterokrotnie. Voyna musiał poprawiać bębny do "Baader Meinhof" mimo, że nagrane już były

Foto: Hellias

początkowy zapał i z zapisanych wtedy pomysłów zostało niewiele. Ale jednego jestem pewien: historycznie pierwszym tematem, który stworzyłem była gitarowy riff, który jest głównym motywem kawałka "Ant Democracy". Właściwa praca nad materiałem zaczęła się dopiero pod koniec 2014 roku. Powstały wówczas aż 23 utwory, z których ostatecznie wybraliśmy 14 najlepszych. Wszystkie zostały zarejestrowane w studio lecz na płytę trafiło jedynie 11 (plus intro). W ramach sprostowania: "Eight Cardinal Sins" jest już szóstym albumem, chyba, że nie liczymy retrospektywnego "25th Year in The Abyss". Jako studyjnego z premierowym materiałem chyba nie. W sumie jednak nie ma co narzekać, bo taka Metallica ma, pod każdym względem, znacznie lepsze warunki do tworzenia i pracy, a płyty wydaje znacznie rzadziej od was (śmiech). Nie spieszyliście się też pewnie z

40

HELLIAS

partie innych instrumentów. Foreman sam wściekał się na siebie odsłuchując nagrane wokale i potrafił wpaść do studia tylko po to, by zmienić jeden wers tekstu. Można wymienić mnóstwo takich sytuacji. Praca nad tekstami była chyba najłatwiejsza. Od dawna gromadzimy różne pomysły spisując przemyślenia lub emocje, które krążą wokół naszych życiorysów. Głównie Piotrek Foreman i ja mamy spisanych mnóstwo fragmentów prozy lub liryki na wiele tematów. Te rzeczy, które nas przerażały, cieszyły czy zainteresowały od razu znajdowały swoje miejsce na papierze lub raczej w edytorze tekstowym. Jest tego tyle, że wystarczy jeszcze na kilka płyt. Potem należało tylko wybrać odpowiednie tematy i dopasować teksty do linii wokalnych. Na etapie komponowania i ogrywania nowych utworów mówiliście, że "będzie to płyta różna od "A.D. Darkness" w wielu aspektach, ale

najważniejsze będą dwie cechy wspólne: dużo mocnych gitar bliskich thrash oraz sporo mrocznych i tajemniczych klimatów" i tak rzeczywiście jest - nie chcieliście powtarzać patentów z poprzedniego wydawnictwa? Mam wrażenie, że płyta "Eight Cardinal Sins" jest znacznie bardziej dojrzała niż "AD Darkness". W sumie założenia do pracy były podobne, jednak w 2009 roku, kiedy powstawała poprzednia premierowa płyta więcej pracowaliśmy emocjami, mieliśmy miej krytycyzmu. Bardzo lubię "AD Darkness", ale wiele rzeczy zrobiłbym teraz inaczej, bardziej na chłodno. Przy nowym wydawnictwie zawsze starałem się dystansować do własnych pomysłów. Szukałem osób, które krytycznie spojrzą na tworzony materiał. W zespole największym krytykiem był Foreman, choć wydaje mi się, że bardziej cenne były opinie osób postronnych. Nie były one zabarwione subiektywizmem. Jeśli ktoś mówił, że aranżacja jest chaotyczna, to od razu próbowałem to weryfikować. Jeśli usłyszałem, że w utworze brakuje energii szybko starałem się wzmocnić przekaz itd… Myślę, że przyniosło to spodziewany efekt. Nic nie robiliśmy na siłę i dzięki temu materiał wydaje się bardziej spójny. Mam też wrażenie, że pracując nad "Eight Cardinal Sins" miałem po prostu lepsze pomysły. Tak zwyczajnie… Pierwsze powstawały pewnie instrumentalne zręby kompozycji, do których stopniowo dopa sowywaliście teksty? To prawda. Jednak tworząc tematy gitarowe od razu testowaliśmy linie wokalne. Często rytmika związana z późniejszymi partiami Piotrka Foremana decydowała o kształcie utworu lub jego fragmentu. Tak było z refrenem "Deliverance", zwrotkami "Baader Meinhof" czy praktycznie całym "Twelve Angry Man". Wersje demo utworów były od razu nagrywane z wokalem, mimo, że część tekstów była prezentowana "po flamandzku". Jako ciekawostkę mogę podać, że najpierw wokale na demo nagrywałem osobiście, mimo, że wokalista ze mnie jest mierny. Potem wysyłałem próbki Foremanowi, a on dopracowywał szczegóły i oczywiście dodawał wiele od siebie. Taki styl pracy powodował, że kształt utworu w jego warstwie wokalnej nie był zdeterminowany i można było zawczasu wprowadzić wiele zmian i ulepszeń. Na przykład decyzję o wprowadzeniu na płytę wielu elementów w formie skandowanych na wiele gardeł chórków podjęliśmy w wyniku wcześniejszych prac z materiałami demo. Tym razem znacznie mniej pracy wykonaliśmy wspólnie. Na próbach dogrywaliśmy jedynie szczegóły do praktycznie gotowych utworów. Warstwa słowa u wielu zespołów zdaje się schodzić na dalszy plan - korzystanie z wyświechtanych pomysłów, klisz czy zbitek słów typowych dla metalowych tekstów jest niestety bardzo częste. Tymczasem u was muzyka i słowo zawsze współistniały na równorzędnych warunkach, a na "Eight Cardinal Sins" mamy nader dobitne zaakcen towanie tego stanu rzeczy - skąd pomysł na takie właśnie, mroczne i nieoczywiste, teksty? Dziękuję, że zwróciłeś na to uwagę. Rzeczywiście wiele osób zupełnie nie zauważa tekstów, spodziewając się sztampowego bełkotu. Oczywiście daleko mi do stwierdzenia, że nasze liryki to dzieła sztuki, ale jestem pewien jednego: wszystko o czym śpiewa Piotrek Foreman jest wynikiem naszych osobistych przeżyć i przemyśleń. Z każdym tekstem jestem emocjonalnie związany, bo wiem,


ile w nich jest łez czy radości (raczej to pierwsze). Trudno w kilku słowach streścić tematykę poruszaną w poszczególnych utworach, ale mogę podać przykłady. "Devilish Circle" został napisany po samobójczej śmierci aktora Robina Williamsa. Opowiada o walce człowieka z depresją, którą przegrywa, mimo sławy i pieniędzy. Autor tekstu, Foreman, odnosi się do doświadczeń bliskich mu osób. Tekst ma dodać otuchy i sił w walce z pułapkami umysłu. Z kolei "Mental Violence" opisuje przykrą sytuację, z którą walczyłem kilka lat temu, niestety bezskutecznie. Chodzi o tragedię pewnego nastolatka, który był ofiarą szaleńczej walki rodziny, która gotowa była zniszczyć chłopca, byle by wygrać w sądzie walkę o pieniądze i wpływy. Rodzina, która w obliczu tragedii powinna wspomóc młodego człowieka stała się dla niego piekłem i katem. "Deliverance" to polityczne rozliczenie z "Dobrą Zmianą", w "Pair Of Sparks" dziękuję dwójce wspaniałych młodych ludzi, dzięki którym moja psychika trzyma się jeszcze kupy, a nawet nie jest z nią tak tragicznie. Z wykształcenia jestem matematykiem, więc moje pióro jest dość ciężkie i toporne, ale mam nadzieję, że czasami można zrozumieć moje wizje i narkotyczne skojarzenia, którymi najeżone są teksty. Foreman, który zdecydowanie ma lżejszy styl, jest łatwiejszy do rozszyfrowania. Wedle nauk Kościoła mamy siedem grzechów głównych, tymczasem u was nie dość, że jest ich osiem, to jeszcze diametralnie innych - to bardziej swoiste przykazania, zasady zachowań uległego, pozbawionego zdolności do samodzielnego myślenia w obecnym świecie konformisty, niż lista grzechów? Hm… No co ja mam do tego dodać? Świetnie to ująłeś! Dokładnie o to chodzi! Żyjemy w takich czasach, że nikt nie przejmuje się już archaiczną listą siedmiu grzechów. Pycha, chciwość, zazdrość, lenistwo to zalety obecnego świata. Podstawa konsumpcjonizmu. Obżarstwo i pijaństwo? A żryj prostaku! Kupuj, posiadaj, żryj i chlej! To pożądane cechy w obecnym świecie. Teraz za co możesz być napiętnowany? Jesteś kreatywny? To bardzo źle … Masz inne zdanie niż mainstream? To fatalnie. Marzysz? Oj to bardzo źle! W utworze tytułowym "Eight Cardinal Sins" wymieniamy osiem takich przymiotów, ale spokojnie można wymienić ich więcej. Nie jest to optymistyczne, ale taka jest moja diagnoza kierunku rozwoju (albo regresu) społeczeństw. Jednostka już nie ma znaczenia, Foto: Hellias

Foto: Hellias

już nic nie może… może tylko całować stopy dowolnie wybranego guru z oficjalnej listy. To chyba programowy tekst na tej płycie, dlat ego nie przypadkiem stał się on tytułowym utworem, wyeksponowaliście też tłumaczenie jego najważniejszego fragmentu pod trayem pudełka? To nie tłumaczenie. To oryginał tekstu. Wersja anglojęzyczna jest wyraźnie inna, choć sens jest ten sam. Oczywiście jest to spowodowane specyfiką translacji z języka polskiego na angielski oraz koniecznością dopasowania tekstu do rytmiki utworu. Faktycznie. Tekst ten spina klamrą wszystkie tematy poruszane na płycie. Mimo, że rozrzut treści poruszanych w utworach jest znaczny, to wszystkie mają wspólny mianownik. Komentują stany emocjonalne związane z naszym funkcjonowaniem w często

nienormalnych ramach obecnej cywilizacji. Gdzie wszystko zaczyna stawać na głowie i wpychać nas w swoisty stan obłędu, który mamy nazywać szczęściem tylko dlatego, że chcą tego media i decydenci współczesności. W innych utworach też jest ciekawie, bo poruszacie wiele innych, tratujących zwykle o mrocznych aspektach naszego życia, tematów, w tym dotyczących terroryzmu, jak w "Baader Meinhof"? To nie do końca jest utwór o samym terroryzmie. Bardziej o zmowie milczenia jaka go dotyczy. Przecież terroryzm jest świetnie rozgrywany jako podstawa trzymania za mordę całych społeczeństw. A ile osób się na tym dorobiło fortun? Ha! A przecież terroryzm jest naturalną konsekwencją politycznych barbarzyństw popełnianych przez rządy w imię własnych interesów. A ty konsumencie siedź przed telewizorem i oglądaj kolejne "bum". Traktuj to jak tanią sensację. I masz się bać! Z kolei "Twelve Angry Men" skojarzył mi się ze słynnym filmem o tym samym tytule z Henry'm Fondą w roli głównej - to słuszny trop, czy chodzi raczej o 12 biblijnych apostołów? Tak, tak. Chodzi o jeden z moich ulubionych filmów, czyli "Dwunastu gniewnych ludzi". Film ten był główną inspiracją do napisania tego tekstu, choć jego treść bardziej odnosi się do aktualnej społecznej sytuacji w Polsce. Jak dużo osób woli stać z boku i nawet nie silić się na próbę przeciwstawienia się temu obłędowi, który fundują nam wyznawcy religii smoleńskiej i jej oponenci. Nawet nie podejmują próby zaangażowania się patrząc tylko na swój prywatny interes i korzyści. Co z tego, że powoli umiera coś, o co walczyły tysiące zaangażowanych bohaterów. "Moja chata z kraja". Widzę to na co dzień i nie mogę tego zrozumieć.

HELLIAS

41


zaangażowania i trochę dodatkowego czasu. Luksus pracy we własnym, ponoć coraz lepiej wyposażonym studiu, nie rozleniwia w tym sensie, że daje możliwość ciągłych poprawek, szukania czegoś nowego bez nerwowego spoglądania na zegar? Z faktu, że nagrania zajęły wam cztery miesiące wnoszę, że wszystko poszło sprawnie - kiedy wszystkie utwory były już skończone i zaaranżowane uznaliście, że nie ma co zwlekać? Własne studio to spory komfort, choć to nie jest tania zabawka. Przede wszystkim można dzięki temu na bieżąco pracować nad materiałem, nagrywając całkiem dobrej jakości demo. To nieoceniona pomoc przy przygotowaniu materiału. Można na bieżąco oceniać efekty pracy.

Od początku wiedzieliście, że wydawcą "Eight Cardinal Sins" będzie Thrashing Madness? Tak. Współpraca z Leszkiem jest doskonała. To dzięki niemu Hellias podźwignął się po kilku latach trudnych i mało owocnych (jeszcze przed "AD Darkness"). Poza tym to świetny człowiek i kolega, a na dodatek dokładnie wie o co chodzi w tym thrash-interesie. No tak, wystarczyło zaprosić Leszka do stu dia i kontrakt mieliście już w kieszeni (śmiech). Dotąd obywaliście się na płytach bez gości, a na "Eight Cardinal Sins" mamy istnych ich wysyp, bo aż sześciu, jeśli wliczymy dwóch Foto: Hellias

Ponieważ próby w pełnym składzie gramy dość rzadko (Wojtek Voyna mieszka w Irlandii) jest to świetny sposób pracy na odległość. Przy rejestracji materiału "na czysto" musieliśmy nagrać część śladów w innych studiach nagraniowych. Tak zostały zarejestrowane bębny i wszystkie wokale. Główne podziękowania kierujemy do Świderka i jego Zion Studio. Świetnie się bawiliśmy nagrywając wokale! Nagrania trwały cztery miesiące i były bardzo intensywne. Co prawda często przerywaliśmy prace, ale wymagały tego nasze zobowiązania związane z innymi zespołami, w których gramy lub zwyczajne sprawy osobiste. Poza tym wprowadzaliśmy jeszcze sporo zmian do utworów, a to wymagało większego

42

HELLIAS

przedstawicieli utalentowanej młodzieży. Wydaje mi się, że zależało wam na jak największym wokalnym zróżnicowaniu tego materiału, stąd udział Olafa Różańskiego, Łukasza "Zielonego" Zielińskiego, Leszka Wojnicza-Sianożęckiego i Roberta "Sierściu" Mastalerza? Leszek bardzo wzbraniał się przed udziałem w nagraniach. Tłumaczył, że od czasu, w którym krzyczał w Holy Death minęło już wiele lat i już zapomniał jak się to robi. Jak słychać w "Deliverance" nic bardziej mylnego. Bardzo mi zależało na tym, aby to właśnie on pojawił się na płycie Hellias z szacunku do tego co kiedyś zrobił i co robi obecnie. Zaproszenie pozostałych osób wynikało z chęci ubarwienia partii wokalnych. Już na retrospektywnej płycie "25th Year in The Abyss" chcieliśmy zrealizować ten pomysł. Mieli wziąć udział w nagraniach zaproszeni muzycy lub wokaliści. Pomysł wówczas upadł, gdyż goniły nas terminy i nie zdążyliśmy zorganizować ekipy. A było sporo osób chętnych. Do pomysłu w okrojonej wersji wróciliśmy przy "Eight Cardinal Sins". Zielonego z Virgin Snatch nie trzeba zachwalać. To świetny wokalista o potężnym i charyzmatycznym głosie. Potrafi się też nieźle zabawić, do czego jesteśmy w Hellias bardzo przywiązani (śmiech…). A utwór "Judas The King" o bardzo "oldschoolowej" stylistyce wydawał się dla niego stworzony. Z kolei Olaf jest mistrzem wieloplanowych harmonii wokalnych i wiedziałem, że idealnie wpasuje się

w klimat utworu "Pair Of Sparks". Praca z takimi mistrzami to czysta przyjemność. Jak już brać się za numer AC/DC to grzechem byłoby nie zaprosić do współpracy polskiego Bona Scotta, czyli Sierścia z 4 Szmerów, tym bardziej, że chyba pierwszy raz nagraliście na płytę cudzy utwór? Facet jest niesamowity. Jak można mieć tak bliźniaczo podobny głos do Bona Scotta? Szok. Decyzję, że bierzemy na warsztat "Sin City" podjąłem podczas koncertu AC/DC w Warszawie na Stadionie Narodowym. Kiedy rzuciłem pomysł Foremanowi on od razu zaproponował, aby wspomógł nas Robert "Śierściu". Uważam, że Piotrek miewa dużo dobrych pomysłów, ale ten był wyjątkowo trafiony. Duet Śierściu - Foreman jest wyjątkowy. Z jednej strony naturalny i szorstki wokal do żywego przypominający Bona, a w kontraście mocny, metalowy krzyk Foremana. Brzmi zabójczo. "Sin City" zdaje się pasować tekstowo do pozostałych utworów, muzycznie też go nieco wzmocniliście, chociaż oczywiście słychać, że to AC/DC - nagrywanie coverów nuta w nutę to nie to? Tekst idealnie pasuje. Też jest grzech i węże, więc odpowiednio zgrywa się z okładką i tytułem płyty. Od razu wiedziałem, że nie chcę idealnie kopiować Angusa i spółki. Zarówno ja jak i Foreman jesteśmy fanami AC/DC jeszcze od wczesnej podstawówki. Razem byliśmy na ich koncertach na Stadionie Śląskim w 1991 roku czy później na Bemowie i Stadionie Narodowym. Kochamy ich muzykę i identyfikujemy się z nią. Nie chciałem odtworzyć tworu "Sin City", chciałem zagrać go z pełną gamą emocji, pasji i zaangażowania. Tak jak Angus na koncercie chciałem zamknąć oczy i zagrać szaloną solówkę nie zawracając wagi na jej poprawność tylko bawiąc się instrumentem na wzór mistrza. W ustawieniach instrumentów nie zmieniliśmy nic w porównaniu z pozostałymi utworami z płyty, więc brzmienie gitar nie przypomina starego przesterowanego Marshalla. Ale emocje są te same. Myślę, że to słychać w naszym wykonaniu "Sin City". A jak doszło do udziału w "Deliverance" dwóch 15-latków, Kamila Kostilka i Kuby Kutyły? Ha! Ciekawa sprawa, prawda? Kamil i Kuba to dwójka bardzo młodych ludzi, moich podopiecznych, którym pomagam w pierwszych, rockowych krokach (i nie tylko). Prywatnie bardzo ich lubię i szanuję, gdyż potrafią zarażać nieskażonym optymizmem i pogodą ducha. Mimo sporej różnicy wieku traktuję każdego z nich jak dużo młodszego kolegę lub nawet przyjaciela. Dobrze, że cały czas można spotkać wśród dzieciaków takie wyjątkowe jednostki. Jako młodzi muzycy są bardzo ambitni i robią coraz większe postępy. Postanowiłem więc dać im "fuchę" na nowym Hellias. Myślę, że głównie chciałem w ten sposób podziękować im za ich zaangażowanie, a utwór "Deliverance" będzie dla nich i dla mnie swoistą pamiątką. Aha! Zarówno Kamil jak i Kuba jak mnie chcą zdenerwować, to mówią, że nie cierpią Hellias!!! (śmiech)… Zdarzało wam się w przeszłości współpra cować z tak młodymi muzykami, ale co innego zagrać z nimi "Back In Black" i wrzucić filmik do sieci, a co innego zaprosić do studia i dać im szansę zaistnienia w tak młodym wieku na płycie, szczególnie, że Kamil nagrał przecież partię basu - są już tak dobrzy, warto śledzić


dalsze losy ich zespołu Soulheart? Są nieźli. Co prawda dopiero zaczynają zabawę z muzyką i są na etapie niewielkich klubowych występów lub lokalnych przeglądów, ale jeśli tylko będą nadal angażować się w rozwój, to będzie nieźle. A jakiego mają perkusistę Grzesia! Chłopak dałby sobie radę już teraz w wielu niezłych zespołach. W Hellias? Prawdopodobnie! Warto zaznaczyć, że Karol, gitarzysta Hellias, również zaczynał jako mój uczeń i również miał wówczas kilkanaście lat. A dziś jest wyśmienitym gitarzystą i bardzo ważnym członkiem zespołu. Skoro już poruszamy tematy personalne - z pięciu studyjnych albumów aż przy czterech pracowaliście z Piotrem Łabuzkiem, wygląda więc na to, że to wręcz członek składu Hellias i wasz mąż opatrznościowy w kwestiach masteringu? Nie wyobrażam sobie pracy w studio bez Boozera. Piotrek jest przyjacielem zespołu i bardzo dobrze rozumie jego potrzeby. Jest też odpowiedzialny za brzmienie na koncertach. Choć nie zgadza mi się troszkę twoja rachuba. Piotrek pracował z nami przy pięciu albumach: "Blind Destiny", "Fakty", "AD Darkness", "25th Year in The Abyss" i "Eight Cardinal Sins". Tylko przy pierwszej płycie "Closed in The Fate Coffin" oraz wcześniejszych materiałach demo nie był obecny. Ostatnio Boozer zajmuje się głównie masteringiem, choć wcześniej również mix i wszystkie prace rejestrujące były jego zasługą. W ostatnim okresie pomaga nam również przy produkcji klipów. Marcin Białkowski stał się ostatnio wręcz nadwornym grafikiem krakowskiej sceny, a okładka "Eight Cardinal Sins" potwierdza jego talent i umiejętności. Kojarzy mi się trochę z "Beyond The Gates" Possessed - to jego pomysł, zainspirowany słowami "Cathedral wall - pair of eyes" z utworu tytułowego? Bardzo nam zależało by to właśnie on był autorem grafiki na płytę. Facet ma świetne pomysły, znakomitą rękę i bardzo dobrze rozumie klimat tej muzyki. Przesłaliśmy mu tekst do "Eight Cardinal Sins" i nie stawialiśmy żadnych wymagań. Zgodnie z przewidywaniami efekt nas bardzo zadowolił. Widać inspirację tekstem i wspaniałe wyczucie przy jego interpretacji. Te oczy są niesamowite. Tłuszcza ludzi

Foto: Hellias

bezwolnie podążających do świątyni… trafione w sedno. Współpraca z Thrashing Madness to gwarancja bardzo efektownego wydania płyty CD, ale taka okładka nieporównanie lepiej wyglądała by w wersji winylowej - myślicie o wydaniu LP "Eight Cardinal Sins", są jakieś szanse na taką edycję tego materiału? Na razie nic nie słychać na ten temat. Kontakt z Nuclear War Now Records, która wydawała winyle Hellias, się urwał. Większe szanse dawałbym na ukazanie się wersji japońskiej "Eight Cardinal Sins" oczywiście poszerzonej o kilka utworów. Z sesji nagraniowej zostało jeszcze parę niezłych i nieopublikowanych kawałków. Teraz czeka was pewnie promocja nowej płyty - jak będzie wyglądać, zważywszy na to, że nasz show-biz wygląda jak wygląda, czasu pewnie nie macie za dużo, a w dodatku Püdelsi wydali niedawno album "Über alles", więc pewnie też będą koncertowali? To nie wszystko. Piotrek Foreman ma obowiązki względem Pudelsów, a ja kończę nowy materiał z Cemetery Of Scream. Płyta

też powinna się niebawem ukazać. Roboty będzie sporo, ale priorytetem jest Hellias. Skończyliśmy zdjęcia do teledysku "Deliverance" i niebawem pojawi się w sieci obok utworu "Devilish Circle". W następnej kolejności powinien pojawić się klip do utworu tytułowego (część zdjęć jest już zrealizowana). Koncerty planowane są na wiosnę i lato. W tym roku Hellias stuknie 30-tka. Planujecie jakieś jubileuszowe obchody z tej okazji, może okolicznościowy koncert, i to nie tylko w Krakowie, ale też w kilku innych miastach, np. Warszawie czy Poznaniu? Nie chcę zapeszać, ale być może uda się zorganizować niewielką jubileuszową trasę w kilku większych miastach. Na pewno Kraków i Warszawa, a co do innych lokalizacji to na razie trudno powiedzieć. Poznań? Bardzo chętnie, bo mam z tego miasta miłe wspomnienia. Ale to na razie melodia przyszłości. Mam nadzieję, że dojdzie do skutku. A 30 lat to jeszcze nie tak dużo! Hellias ma energii na kolejne 30!!! Keep thrashin'. Wojciech Chamryk


Nie mamy na co narzekać. Poważnie! Toxic Waltz to jeden z wielu nowych thrash metalowych zespołów uzmysławiających nam, że ten gatunek jest otaczany ciągłym zainteresowaniem przez coraz to młodsze pokolenia. O tym zainteresowaniu, o albumie oraz o historii zespołu miałem okazję porozmawiać z perkusistą zespołu Florianem, ale do wywiadu wprowadził nas wokalista, Angelo. HMP: Cześć, czy mógłbyś opisać swoją muzykę w paru słowach? Angelo: Siema Jacek, tak więc, nie jest to takie proste. Powiem, że naszą główną inspiracją są zespoły, które zaczęły grać w latach 80. w Bay Area, chociażby takie klasyki jak Dark Angel, Exodus, Forbidden, Heathen. Jednak trochę się rozwinęliśmy i obecnie inspirujemy się również takimi zespołami, jak Angelus Apatrida, Trivium oraz Warbringer. Tak więc, nasza muzyka jest staroszkolnym thrashem w średnich tempach z pewnymi nowymi rozwiązaniami. Co możesz powiedzieć o pierwszych swoich latach w Toxic Waltz? Kto was zainspirował? Flo: Kiedy zostałem muzykiem Toxic Waltz w roku 2013, to czułem się trochę jakbym wskoczył prosto w zimną wodę. Byłem w stanie tylko zagrać wszystkie utwory, które mieliśmy w setliście na pierwszym dużym koncercie w Monachium. Nic ponad to. Byłem stremowany i zde-

oraz oczywiście Travis Barker z Blink 182 oraz Transplants. Wydaliście swój debiut w roku 2014, pięć lat po powstaniu. Czemu tak długo wam zajęło wydanie pierwszego albumu? Możesz powiedzieć coś o waszej sytuacji sprzed debiutu? Flo: Przede wszystkim dużo czasu zajęło stworzenie pełnego składu i rozpoczęcie tworzenia własnych utworów. Zanim mieliśmy okazję wejść do studia, by nagrać album trzeba było zrobić parę innych rzeczy, takich jak zagranie wielu koncertów, napisanie własnych kawałków i ich dopieszczenie. To po pierwsze. Kiedy album został nagrany, czyli w roku 2012, stary perkusista opuścił zespół, tak więc trzeba było znaleźć nowego przed wydaniem albumu. I tak o to ja odpowiadam na te pytania. Ale wracając do sedna, to jest powód, dlaczego tak długo wydawaliśmy "Decades of Pain".

44

TOXIC WALTZ

Zrobiliście całkiem profesjonalny teledysk do waszego utworu tytułowego z debiutu przy współpracy z Thorulf Peterson oraz Fraindlvision. Co możesz powiedzieć o współpracy z nimi? Flo: Osoby kryjące się pod tymi szyldami od jakiegoś czasu są naszymi dobrymi znajomymi i mieliśmy okazję zobaczyć co stworzyli dla innych zespołów. Wiedzieliśmy, że jak będziemy chcieli mieć teledysk, to ten teledysk zostanie stworzony przez nich. Współpraca z nimi była absolutnie wspaniała i pomimo tego, że oni robią to hobbystycznie, to pracują bardzo profesjonalnie i ogółem spędziliśmy całkiem przyjemnie czas, pracując z nimi. I tak, w przyszłości z pewnością nagramy kolejny teledysk z nimi.

Co zainspirowało okładkę waszego debiutu? Przechodząc do najnowszego albumu: jak długo nad nim pracowaliście? Flo: Puhhh, pozwól że się zastanowię… Mieliśmy trochę materiału, który został stworzony przez Jimiego jeszcze przed wydaniem debiutu, tak więc mieliśmy już dwa lub trzy utwory prawie już skończone. Od tego miejsca stworzenie reszty utworów na drugi album zajęło nam półtora roku.

Foto: Toxic Waltz

nerwowany. Na szczęście tydzień przed tym mieliśmy inny koncert w małej piwnicy, więc chrzest bojowy miałem wśród niewielkiej publiczności i nie czułem takiego zdenerwowania w momencie, gdy grałem swój pierwszy koncert na dużej scenie. Nie byłem częścią tego zespołu od samego początku, więc nie wiem jak to dawnie bywało, jednak od momentu, w którym jestem, mogę powiedzieć, że był to wspaniały czas, choć czasami bywało trudno, nie powiem (śmiech). Wpływ na nas mają różne zespoły oraz różnorodne gatunki muzyki, więc ciężko jest powiedzieć, czym dokładnie my się inspirujemy. Ja osobiście nie jestem zainspirowany tylko przez thrash metal, ale również przez zespoły punkowe, takie jak Rancid, Lagwagon lub Blink 182. Obecnie osobami, które najbardziej mnie inspirują są to Carlos Cruz z Warbringera, Ed Warby (ex-Gorefest), Dave Raun z Lagwagon

sowanych osób. I żeby nie było zbyt dobrze, to całą drogę padał śnieg - więc nasz powrót do domu trwał dłużej niż powinien. Tak więc, aby wymienić te dobre koncerty to m.in: Rock The Hell w Szwajcarii też w 2014 roku z naszymi znajomymi z Dust Bolt, byli świetny! Nie ćwiczyliśmy od miesięcy, ponieważ straciliśmy salkę prób, jednak koncert poszedł nam całkiem dobrze jak na nas. Poza tym organizacja i wszystko inne było po prostu idealne. Inny koncert, którego nie zapomnę to Kuhzifest, który odbył się w ostatnich latach. Wspaniali ludzie, świetna organizacja! No i jeszcze Turock Open Air 2016, Eindhoven Metal Meeting, nasze koncerty z Ultra-Violence oraz kolejne i kolejne… Jak powiedziałem, wiele tego do opisywania, (śmiech!).

Flo: Byliśmy zainspirowani arabską wiosną. Nadchodzące protesty i przewroty w świecie arabskim, które doprowadziły do końca reżimów i dyktatorów. Rzecz w tym, że ruch, który miał być wielką zmianą okazał się tylko powrotem na stare śmieci: niestety zaprowadził tylko do kolejnych reżimów, dyktatorów i grup terrorystycznych. Który koncert po wydaniu debiutu pamiętasz najlepiej? Co możesz o nim powiedzieć? Flo: Zanim porządnie wystartowaliśmy, to mieliśmy już za sobą wiele koncertów, więc dla mnie jest to trochę trudne, by wskazać, który z koncertów pamiętam najlepiej. Była mnogość naprawdę świetnych koncertów w naszej przeszłości. Jednak był też jeden chujowy, który odbył się w roku 2014 w Uffenheim. Widownia składająca się z dosłownie trzech dość zdystan-

Jak przebiegał proces nagrywania i masteringu? Gdzie nagraliście album? Flo: Nagrywaliśmy ten album dokładnie tam gdzie nasz debiut. W Moutainside Studio w Rott, małej wiosce niedaleko naszego miejsca pochodzenia. Na tym bliskie podobieństwa się kończą - proces nagrań przebiegł dobrze, jednak inaczej w stosunku do debiutu. Nie nagraliśmy sekcji rytmicznej na perkusji akustycznej lecz użyliśmy perkusji elektronicznej, która sprawiła, że proces nagrań był łatwiejszy - jednak myślę, że cała sekcja perkusji nagrana akustycznie brzmi o wiele lepiej. Proces masteringu przebiegał wolniej, ponieważ nasz inżynier dźwięku pracował przez dzień i miał czas wieczorem na dopieszczanie tego albumu. Mogliśmy jednak wydać gotowy projekt w ustalonym terminie, więc wszystko było w porządku. Co chcecie powiedzieć przez "From A Distant View"? Flo: To co chcemy przekazać, to to, że nie wszystko jest tym na co wygląda. Czasami trzeba przypatrzeć się bliżej z innego kąta, lub z dalszej odległości, by zrozumieć, co jest tak naprawdę za tymi wieloma iluzjami, z którymi się stykamy codziennie. Inspiracją dla utwóru tytułowrgo była postać Aleksandra Gersta. Jest to niemiecki astronauta, który po powrocie z misji powiedział, że jest smutny, widząc to, co ludzkość zrobiła z tą planetą. Brud i smog wypełniający atmosferę, którego nie możemy zobaczyć z Ziemi, ponieważ jesteśmy za blisko. Ale możemy go dostrzec, patrząc na Ziemię z Kosmosu.


Kto stworzył okładkę waszego najnowszego albumu? Flo: Peter Tikos, również odpowiedzialny za debiut. Byliśmy zadowoleni z jego pracy, więc poprosiliśmy go o kolejne dzieło. Jaka jest różnica pomiędzy debiutem a "From A Distant View"? Flo: Masz na myśli muzycznie? Tak więc, nasz debiut miał więcej utworów w średnich tempach, które pozwoliliśmy sobie zmodyfikować lekko na kolejnym albumie. Również uznaliśmy, że warto stworzyć większą ilość szybszych utworów. Poza tym, kolejną różnicą pomiędzy tymi dwoma albumami jest to, że pozwoliliśmy sobie na drugim albumie wprowadzić motywy z dwoma gitarami prowadzącymi i większą ilość "melodii" w utworach. Co zamierzacie robić w przyszłości? Zagracie w Polsce? Flo: Obecnie pracujemy nad nowymi utworami, co daje nam dużą frajdę. Chwilowo nie mamy żadnych koncertów, aż do maja. Jednak kiedy wrócimy, zaczniemy tygodniową trasę jako support Lich King na ich trasie po Europie. Będzie zajebiście i tak, będzie również występ w Polsce, w Gdańsku 21 maja. Co możecie powiedzieć o waszej lokalnej sce nie? Flo: Mamy dużą scenę metalową w południowych Niemczech. Mnogość świetnych, młodych zespołów takich jak m.in Dust Bolt, Mynded, Antipeewee, Sweeping Death, Battlecreek. Masa koncertów, wiele możliwości dla zespołów by zagrać na żywo, lub po prostu posłuchać sobie metalu w klubach. Raz na miesiąc jest duży Metal Market w Monachium, gdzie możesz kupić winyle, CD oraz merch. Tak więc, nie mamy na co narzekać. Co sądzicie o dzisiejszej polityce społecznej Niemiec? Flo: Puhhh, dość ryzykowny temat. Jestem szczęśliwy z wysokich standardów społecznych w Niemczech, takich jak bardzo dobry system zdrowotny, bądź świetna jakość wody do picia oraz inne takie. Naprawdę żyjemy w raju, którego wielu ludzi już nie widzi problemów, ponieważ są przystosowani do życia o wysokich standardach i nie mają porównania, które pokazałoby im, jak bardzo są szczęśliwi. Narzekamy na tą wysoką jakość. Szkoda. Dziękuje za wywiad, mógłbyś powiedzieć parę słów do swoich fanów? Flo: Dziękuje również Tobie za bardzo dobre pytania. To była przyjemność na nie odpowiadać. Chciałbym powiedzieć naszym fanom w Polsce, że dziękuje Wam za wsparcie i za zainteresowanie naszą muzyką. Naprawdę dobrze się nam jest widzieć, kiedy ludziom podobają się utwory, które gramy. Czujemy się wtedy naprawdę, naprawdę szczęśliwy. Tak więc, mam nadzieje zobaczyć wielu z was 21 Maja w Gdańsku słuchających nas na żywo!

Thrash/punk XXI wieku Wkurwienie to podstawa metalu - deklaruje Eric Beard. Gitarzysta amerykańskiego Angerhead jest też tradycjonalistą w wielu innych aspektach działania zespołu, od DIY i pełnej niezależności, aż do totalnie bezkompromisowej, typowej dla początku sceny thrashowej lat 80., postawy. Nic dziwnego, że ich debiutancki album nosi tytuł "Fueled By Rage": HMP: Co skłoniło czterech doświadczonych i nie najmłodszych muzyków do założenia w XXI wieku thrashowej kapeli? Eric Beard: Jest to w naszej krwi, to nie jest coś, co zdecydowaliśmy się robić - to coś, co musieliśmy zrobić! Robimy to, ponieważ właśnie tacy jesteśmy, nie dlatego, że staramy się takimi być. Czyli buntować można się niezależnie od tego ile ma się lat, szczególnie wtedy, gdy nie brakuje ku temu powodów? Lubimy ciężką muzykę i lubimy ją pisać. To powód, dla którego to robimy. Nie patrzymy na to jak zmienia się wizerunek metalu. Po prostu piszemy muzykę, której chcemy słuchać. Jeśli ludziom się podoba, a podoba się niektórym, wtedy jest to dodatkowy bonus. Wasza przeszłość w najróżniejszych zespołach okazała się pewnie bezcennym doświad czeniem przy zakładaniu Angerhead? Tak. To przyszło jednocześnie, szybko i łatwo. Wraz z Paulem rozglądaliśmy się za szansą robienia czegoś cięższego. W ciągu jakichś 15 sekund, po posłuchaniu jego wokalu przy moich muzycznych pomysłach, wiedzieliśmy, że jest to coś do czego chcemy dążyć. Nazwę pewnie też wybraliście nieprzypadkowo, a wasze podejście zdaje się dodatkowo charakteryzować utwór "Destroy The Trend" z drugiej EP-ki? Nie do końca. Angerhead reprezentuje osoby, które są zmęczone skłonnościami głupich ludzi oraz wadami społeczeństwa. Piszemy o tym, co nas wkurwia oraz martwi. Zamiast nie reagować, zdecydowaliśmy się coś o tym napisać. To podstawa metalu. Wykrzykujemy rzeczy, o których zobojętniali boją się mówić. Jesteście, póki co, stricte podziemną, ale działającą niezwykle konsekwentnie kapelą, regu larnie koncertującą i wydającą co dwa lata

kolejne EP-ki - wszystko w myśl zasady DIY? Chcieliśmy działać po swojemu. Wydajemy naszą muzykę sami, aby dotarła do ludzi. Niedawno podpisaliśmy kontrakt z Violent Creek Records. Spodobało im się co usłyszeli i pozwolili nam wyprodukować i nagrać utwory po swojemu. To świetna sprawa. Jest to mała wytwórnia, ale przede wszystkim są fanami metalu. Nie chodzi tutaj o pieniądze, jak w większości wytwórni. Są również świetnymi muzykami, żyją i oddychają metalem. Możecie też liczyć na wsparcie przyjaciół czy kumpli ze sceny, stąd pewnie choćby gościnny wokalny udział Steve'a "Zetro" Souzy w "Angerhead"? Metalowa scena Bay Area od zawsze ma swój styl, są tam przyjaciele wspierający przyjaciół. Zawsze byliśmy wielkimi fanami Zetro obojętnie czy śpiewał w Exodus, czy Hatriot. Jego synowie Cody i Nick również są zajebiści. Mieliśmy możliwość goszczenia go w studio. On przeleciał wszystko co słyszysz, za jednym podejściem. To nie było przesadnie planowane. Po prostu przyszedł i to zadziałało. Prosto i na temat. Te dobre relacje zdają się trwać do dziś, skoro dość często dzielicie scenę z Hatriot? Tak. Myślę, że Hatriot i Angerhead gwarantuje zawsze i wszędzie dobre show. Uważam, że oni mają takie samo zdanie. Za każdym razem kiedy z nimi gramy, oba zespoły zawsze wspominają, jak świetnie nam się razem gra. Różnimy się, jednak współpraca naprawdę nam wychodzi. Nie ma co ruszać przy tym, skoro nic się nie psuje (śmiech). Najnowszy materiał "Fueled By Rage" przygotowaliście ponownie z producentem Juanem Urteagą (Machine Head, Testament), czyli byliście zadowoleni z brzmienia "Angerhead"? Tak myślę. Juan dobrze rozumie metal, brzmie-

Foto: Angerhead

Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

ANGERHEAD

45


nie jego perkusji miażdży. Uwielbiamy jego energię, a on sam stał się dla nas dobrym przyjacielem. To jednocześnie wasza pierwsza płyta z nowym perkusistą Ronem Redenem - pewnie zbyt dobry to muzyk, byście szybko nie osiągnęli porozumienia, a na płaszczyźnie towarzyskiej też musi być OK? Właściwie Ron nagrał z nami jedynie nasze pierwsze demo. W czasie sesji był z nami David O'Neal. Ron był solidnym perkusistą. Dave jest potworem oraz brzmieniem naszej perkusji. Jest naszą tajną bronią. Uwielbia Dream Theater i progresywny metal. Ja z Paulem jesteśmy bardziej thrasho-punkowi. Myślę, że mieszając te trzy style, powstaje nasza muzyka. Wygląda na to, że jesteście coraz bardziej roz goryczeni i sfrustrowani tym, dokąd zmierza świat, ale czy nie jest to czasem ten przysłowiowy głos wołającego na puszczy, który dotrze do niewielu ludzi, a wpłynie w jakiś sposób na jeszcze mniejszą ich ilość? Myślę, że metal polega na wykrzykiwaniu problemów i wskazywaniu na niesprawiedliwości. Właśnie to wszystko robimy. Nie jesteśmy glamowym zespołem. Nie jesteśmy chujowym rockowym zespołem. Gramy thrash/punk. Idziemy pod prąd. To po prostu nasz punkt widzenia i lubimy go. Nie ograniczacie się też tylko do thrashu, bo słychać też w waszej muzyce wpływy trady cyjnego metalu, hardcore, punka - to cha waszej przeszłości, różnych źródeł inspiracji? Tak, lubimy to wszystko mieszać. Jedyną stałą rzeczą jest fakt, że to musi być ciężkie. Nie usłyszycie u nas żadnych ballad. Lubimy nasz bezpośredni ciężki metal. Nie chcemy być delikatni, albo tworzyć wyłom w naszym stylu. Chcemy, żeby nasi fani zawsze wiedzieli co dostaną, kiedy będą nas słuchać. Zastanawia mnie dlaczego skoncentrowaliście się na krótszych materiałach, zamiast zebrać 10-12 utworów i popełnić płytę długogrającą? Decyduje tu kwestia kosztów, czasu, jeszcze czegoś innego? Robiliśmy trzy lub cztery utwory i wypuszczaliśmy je jako demo. Teraz, odkąd podpisaliśmy kontrakt, zajmujemy się pisaniem materiału na pierwszy album. Muzykę piszemy cały czas, nie za szybko. Cztery kawałki mogą nam czasem zająć pół roku. Nie chcemy pospieszać, myślimy o nagrywaniu tylko wtedy, kiedy czujemy, że muzyka jest gotowa. Nie wcześniej. Nigdy nie wchodzimy do studio z niedokończonym materiałem. Skoro jesteście kapelą w 100 % niezależną, to pewnie granie jest dla was czymś w rodzaju hobby, a niezależnie od niego macie inne źródła utrzymania? Każdy z nas ma własną karierę zawodową. Granie to dla nas "poważna zabawa". Podpisanie umowy z wytwórnią wprowadziło nas na wyższy poziom tej "poważnej zabawy". Dlatego teraz jesteśmy zespołem, który pracuje bardziej niż kiedykolwiek. To dla nas świetna sprawa. Naprawdę robimy odważny krok naprzód z promocją, wideo i naszą ogólną obecnością i prezentacją online. Jeśli pojawi się okazja do zrobienia trasy, zrobimy to. I pomyśleć, że kiedyś nie tylko gwiazdy popu czy mainstreamowego rocka utrzymywały się z muzyki, wielu niezależnych artystów też miało taki luksus - dziś jest to chyba coraz mniej realne?

46

ANGERHEAD

Nigdy nie chodziło nam o pieniądze. To jest biznes. Jednak muzyczny biznes bardzo się zmienił w ciągu 10-15 lat. Poważnie, nie robimy tego dla pieniędzy i nigdy nie robiliśmy. Oczywiście chcemy sprzedać nasze CD, ale nie utrzymujemy się z tego. Sto procent zysków jest od razu inwestowane w zespół. Idzie to na nagrywanie kolejnej płyty, itd. Tak, jak większość zespołów, które znamy, jesteśmy zawsze na minusie. Ale nie dbamy o to. Po prostu chcemy, aby nasza muzyka dotarła do jak największej ilości fanów. Każdy nowy fan albo osoba, która wie o nas, spłaca nam to z nawiązką. Ale jednocześnie chyba też łatwiej być muzykiem teraz niż dawniej, bo jednak możliwości są znacznie lepsze, pod względem promocji internet też popchnął to wszystko do przodu gdybyście założyli zespół np. w 1990 roku, to pewnie w życiu bym się o nim nie dowiedział i nie byłoby szans na ten wywiad... (śmiech) To prawda. Internet jest koniecznym złem (śmiech). Unikaliście dotąd nagrywania coverów, jednak na "Fueled By Rage" mamy waszą siar czystą wersję "Iron Fist" Motörhead - powstała w hołdzie dla Lemmy'ego i postanowiliście nagrać ją już po jego śmierci, czy też pomysł ten pojawił się wcześniej? Obserwowaliśmy kilka zespołów grających "Ace Of Spades". Pewnego dnia Paul powiedział do mnie - czemu by nie zrobić "Iron Fist"? Spodobał mi się ten pomysł. To pierwszy ich kawałek jaki pamiętam ze szczenięcych lat, nie "Ace Of Spades". Oglądałem późną nocą telewizję i nagrałem "Iron Fist" na taśmie video. Byłem w stanie to odtwarzać jakieś milion razy. Myślę, że wykonaliśmy naprawdę dobrą robotę. Ba, mogę powiedzieć, że jestem zaskoczony tym jak to nam wyszło. Nigdy nie wiesz jak zespołowi wyjdzie cover. Uwielbiam to, co zrobiliśmy. Pewnie nie liczycie na jakieś wyjątkowe zmi any po wydaniu "Fueled By Rage", domyślam się raczej, że konsekwetnie będziecie robić swoje - co planujecie więc na najbliższe miesiące, poza rzecz jasna wydaniem wspom nianej płyty intensywnym koncertowaniem? Właśnie dowiedzieliśmy się, że album wychodzi w grudniu. Myślimy nad zrobieniem video, które będzie opublikowane w tym samym czasie, co album. Mamy coraz więcej zabukowanych koncertów na ten rok. Miejmy nadzieję, że tournée czy koncerty latem w Europie wypalą. Może nawet parę festiwali. Dziękuję za wasz czas! Wojciech Chamryk, Bartosz Hryszkiewicz, Ola Matczyńska

HMP: Scena metalowa w Indiach nie należy do najsilniejszych, ale znaczący wpływ na taki stan rzeczy miało pewnie to, że na dobrą sprawę powstała niedawno, bo dopiero w latach 80.? Nolan Lewis: Cóż, coś w tym rodzaju. Millennium i Post Mark faktycznie zaczęła się gdzieś w latach 80-tych było to o dekadę wcześniej niż założyliśmy zespół. Jednak oba zespoły nie istnieją. Millennium na krótko ponownie się połączyli, ale nie trwało to długo. Nie jestem pewny co do Post Mark. Były pogłoski o ich powrocie, ale do tej pory nie sprawdziły się. W całych latach 80. i 90. nie było dużo zespołów metalowych w Indiach, a kilka, które powstały często coverowały inne zespoły. Myślę, że zespoły metalowe zaczęły liczniej powstawać w naszym kraju po 2005 roku. Niektóre z założonych wtedy grup, jak np. Millennium czy Post Mark istniały dość długo ale Kryptos też należy do swoistych prekur sorów ciężkiego grania w waszym kraju, bo ist niejecie od 1998 roku - co zainspirowało was do sięgnięcia po instrumenty? Byliście fanami, którzy postanowili zacząć grać? Znamy dużo klasycznego rocka i country, od najmłodszych lat trafiało do nas dużo klasycznej muzyki. Wiesz, zespoły takie jak Beatles, Roling Stones, Elvis, Jim Reeves, Shakin' Stevens etc. Myślę, że to wszystko odcisnęło się na nas, dlatego ciągnęło nas w stronę rocka i metalu. Każdy z nas wychował się na tych samych zespołach, jak Judas Priest, Maiden, AC/DC, Zeppelin, Sabbath, Scorpions itp. To zainspirowało nas do tworzenia tej muzyki. Tradycyjna muzyka indyjska to coś zupełnie odmiennego niż rock czy metal, również z powodu instrumentarium - zaczynaliście od czegoś takiego, czy nigdy nie było etapu pośredniego, od zawsze interesował was metal? Nie, nigdy nie mieliśmy styczności z tradycyjną muzyką indyjską, od najmłodszych lat dorastaliśmy z rockiem i metalem. Nie spotykaliście się z jakimś ostracyzmem z powodu waszego wyboru? Ojciec np. nie mówił ci: dlaczego nie grasz na sitarze czy tabli, to takie piękne instrumenty, wolisz ten hałas? (śmiech) (Śmiech). Wcale. Mój ojciec nigdy nie był związany z muzyką indyjską. Miał długie włosy, ogromne wąsy i nosił dzwony. Wyglądał trochę jak Tony Iommi, teraz tak o tym myślę. On wciąż uważa, że nasza muzyka jest głośna (śmiech). Preferuje starsze rzeczy z lat 50. i 60. Teraz sytuacja jest już pewnie znacznie lepsza, bo zespołów metalowych, nie tylko w całym kraju, ale też w Bangalore przybywa, odbywa się również więcej koncertów, nawet z udziałem wielkich gwiazd pokroju Iron Maiden czy Metalliki? Tak, to było świetne, gdy Maiden przyjechali tu po raz pierwszy. To zwróciło uwagę metalowej sceny muzycznej, zaczęło tu wtedy grać dużo świetnych zespołów np. Megadeth, Slayer, Kreator itp. Myślę, że wiele osób na świecie zwróciło uwagę na Indie i zaczęło szukać tutaj metalowych zespołów, więc do pewnego stopnia to wszystko popchnęło indyjską scenę do przodu. Nie zmienia to jednak faktu, że na pewno macie gorsze warunki do rozwoju niż kapele w Stanach Zjednoczonych czy Europie - choć z drugiej strony zespoły choćby z Filipin czy krajów arabskich na pewno mają więcej powodów do narzekań? Tak, to jest trudne, ponieważ nie ma tutaj zbyt wiele miejsc do gry, nie ma szans na trasę po Indiach, bo w przeważającej części nie ma zaplecza. Ale myślę, że mamy tutaj lepiej niż zespoły


Prosto z serca Indyjska muzyka rzadko kiedy kojarzy się komuś z jakąkolwiek odmianą heavy metalu. Tymczasem Kryptos z Bangalore już od blisko 20 lat łoi siarczysty thrash/heavy metal. "Burn Up The Night" jest najnowszą płytą tego kwartetu, ale pierwszą wydaną nakładem niemieckiej AFM Records. Lider Kryptos, gitarzysta i wokalista Nolan Lewis jest przekonany, że to dopiero początek światowej kariery jego zespołu: w innych krajach azjatyckich, którzy mają do czynienia z wieloma szaleńcami religijnymi, a także policją i rządem. To znaczy my też to mamy, ale nie w tak dużym stopniu. Dużo czasu jednak minie, zanim Indie dogonią państwa europejskie. Jesteście zespołem jak dotąd bardzo regularnie, bo co cztery lata, wydającym kolejne albumy. "Burn Up The Night" jest waszym najnowszym, już czwartym wydawnictwem i akurat na tę płytę wasi fani musieli poczekać nieco dłużej - wyszłaby szybciej, gdyby nie wcześniejsze zmiany składu, tj. powrót dawnego basisty Ganesha po ośmiu latach przerwy i zwerbowanie nowego perkusisty Anthony'ego Hoovera? Prawdopodobnie mogło tak być, ale znowu potrzebowaliśmy czterech lat na wydanie naszego albumu (śmiech). Myślę, że niektóre rzeczy zdarzają się w odpowiednim czasie. Gdybyśmy wydali nasz album przed tym jak Ganesh i Anthony dołączyli do zespołu, to brzmiałoby to inaczej. Sądzę, że wszystko działało tak jak powinno.

których nasz zespół jest budowany. Myślę, że bez nich większość zespołów na ziemi brzmiałoby całkiem inaczej. Myślę, że skończylibyśmy brzmiąc jak Boney M (śmiech). Nie unikacie też wpływów black metalu, jak np. w "Unto Elysium" czy "Waverider", dzięki czemu wasza muzyka staje się jeszcze bardziej brutalna? Umm... nie mamy wpływów z black metalu w naszej muzyce, nie jestem pewien kiedy uformował się ten gatunek. W ogóle nie jesteśmy zainteresowani black metalem. "Unto Elysium" jest bardziej jak ponura "ballada" z lat 80., "Waverider" bazowało na naszych inspiracjami latami 70. tak jak Deep Purple i Rainbow. Na żywo brzmicie pewnie jeszcze ostrzej? Tak, na żywo brzmimy bardziej "prosto w twarz", ponieważ mamy tendencję do grania wszystkiego ciężej i szybciej. Dodatkowo nasze utwory stworzone są aby grać je na żywo, więc na pewno brzmią one mocniej niż na płycie.

me zespoły? W Indiach jest to dość trudne, ponieważ nie ma tu klubów lub festiwali dla metalowych zespołów. Indie są duże i przeważnie mamy do pokonania duże dystanse, bowiem większość metalowców jest rozproszona po całym kraju. Na przykład w Niemczech ludzie mogą wsiąść do pociągu, przejechać kilka godzin, być na festiwalu, rozbijać obozowiska i inne takie. W Indiach podróż pociągiem z jednego końca kraju na drugi zajmuje trzy dni, a festiwale nie mają obozowisk. Jest to czasochłonne i kosztowne dla tutejszych fanów aby uczestniczyć w koncertach. Występy poza ojczyzną są więc dla was znacznie ciekawsze i przynoszą lepsze efekty pro mocyjne? Szczerze mówiąc tak, ponieważ muzyka, którą gramy nie jest dokładnie tym, czego fani metalu słuchają. W Indiach większość ludzi słucha metalcore lub deathcore albo djent lub cokolwiek z tych gatunków. Dużo skrzeku i blastów. Tutejsi fani lubią takie rzeczy z wielu przyczyn. Dlatego dla nas granie w Europie jest lepsze, bo gramy dla ludzi, którzy słuchają takiej muzyki. Graliśmy na Headbanger's Open Air w Niemczech i to było niesamowite. Kiedy więc pojawicie się ponownie w Europie i czy będzie to jakaś seria koncertów/trasa, czy

Z każdym kolejnym wydawnictwem zmienia cie też wydawcę. Z jednej strony jest to na pewno uciążliwe, z drugiej jednak każda z tych kolejnych firm jest coraz większa, więc chyba opłacało się poczekać na ofertę od AFM Records? Pewnie nie byłoby tego kontraktu, gdyby nie wasz udany występ na Wacken Open Air przed trzema laty i liczne koncerty w Europie? Tak, przenieśliśmy się z OSM Records wraz z naszym nowym albumem do AFM Records. OSM było świetne, ale potrzebowaliśmy większej promocji w Europie, a po zagraniu kilku festiwali i koncertów w Europie podpisaliśmy kontrakt z AFM. To było świetne. Naprawdę świetni ludzie, którzy całkiem dobrze wspomagają nasz album na całym świecie. Czuliście komponując i nagrywając dodatkową presję wiedząc, że "Burn Up The Night" będzie dostępna na całym świecie, stając się taką waszą swoistą wizytówką? Nie, nie bardzo. To znaczy, nie martwimy się jak ten album zostanie odebrany. Po prostu robimy to, co mamy do zrobienia, prosto z serca. Nie schlebiamy nikomu, ani nie będziemy zmieniać tego kim jesteśmy, albo tego jak brzmimy, żeby wszyscy nas lubili. Przede wszystkim musimy być wierni sobie. Jeśli ludzie lubią to co robimy, to fajnie. Jak nie to też nie ma problemu. Z tego co słyszę nie zawiedliście szefów AFM, proponując bardzo urozmaicony mate riał. Najwięcej tu w sumie tradycyjnego metalu z lat 80. i szaleńczego thrashu, utworów nierzadko na styku Accept czy Kreator - w takim ostrym graniu czujecie się najlepiej? Tak, czujemy się wygodnie w tym stylu. To prawie tak jak Coroner poznałby Judas Priest (śmiech). Kochamy heavy metal i thrash lat 80., więc łączymy te dwa gatunki w najlepszy sposób, bez "banalnego" brzmienia. Chciałbym myśleć, że mamy własne brzmienie, chociaż jesteśmy głęboko zakorzenieni w naszych inspiracjach. Bez Judas Priest czy Iron Maiden wasza muzyka pewnie wyglądałaby inaczej? Z pewnością tak. Te dwa zespoły są filarami, na

Foto: Kryptos

Ale z drugiej strony musicie też lubić melodyjnego hard rocka, w czym utwierdza mnie np. melodyjne unisono w stylu Thin Lizzy z utworu tytułowego? Przekuwacie więc te wszystkie fascynacje w styl Kryptos - ostre, czasem wręcz bezkompromisowe, ale niepozbawione też melodii granie? Zawsze byliśmy zakręceni na chwytliwe i melodyjne utwory. Lata 80. miały najlepsze melodie i gitarowe harmonie. Oczywiście byliśmy fanami Thin Lizzy, odcisnęło się to na naszym sposobie gry na gitarze. Zawsze uważaliśmy, że kilka zagranych nut może znaczyć więcej niż milion nut zagranych bez sensu czy emocji. Teraz pewnie nie możecie już doczekać się promujących "Burn Up The Night" koncertów? Tak, jesteśmy gotowi wejść na scenę i promować nasz album. Graliśmy nowe utwory na naszej ostatniej europejskiej trasie zanim został on tam wydany, premierę płyty zrobiliśmy w Indiach. Mamy jeszcze kilka koncertów w Indiach zanim wrócimy do Europy w przyszłym roku. Możecie liczyć na większą ilość występów w Indiach, czy też metal nie ma tam aż licznej publiczności, przynajmniej jeśli chodzi o rodzi-

też pojedyncze występy, np. na festiwalach? Mam nadzieję, że będzie to mieszanka obu tych możliwości. Pracujemy, by dostać się na kilka dobrych festiwali w przyszłym roku i mam nadzieję, że załapiemy się na trasę z jakimś znanym zespołem jak Death Angel, tak jak to było rok temu. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Jesteście obecnie - może jeszcze poza Inner Sanctum - najbardziej aktywnym i rozpoznaw al-nym zespołem metalowym z Indii. Czujecie, że może wyniknąć z tego coś więcej niż tylko przysłowiowe pięć minut sławy w charakterze egzotycznej ciekawostki? (Śmiech). Jesteśmy aktywni od 20 lat więc należy na coś liczyć, tak sądzę. Nie martwimy się o bycie "poza" kimkolwiek. Robimy własne rzeczy, niezależnie od tego co robią inne zespoły. Muszę przyznać, że kiedy przyjechaliśmy do Europy po raz pierwszy ludzie byli bardziej zainteresowani, ponieważ pochodzimy z "egzotycznego" kraju, ale minął rok i muzyka przemawia głośniej niż gadanie. To praktycznie wszystko o co możemy prosić. Wojciech Chamryk, Paulina Myszkowska, Marcin Hawryluk

KRYPTOS

47


Thrash, Tolkien i życiowe zakręty Bestial Invasion to grający techno thrash młody zespół z Ukrainy. Nie znaczy to jednak, że jego muzycy są ślepo zapatrzeni tylko w jedną stylistykę, bo rajcuje ich również bardziej epickie podejście do thrashu, a w powstaniu debiutanckiego albumu "Act Of Retribution" mieli udział bardzo znani muzycy. Opowiada nam o tym wszystkim basista i lider grupy: HMP: Już w Violent Omen dałeś się poznać jako zwolennik technicznego, zakręconego thrashu, ale wygląda na to, że dopiero w założonym po rozstaniu z tą grupą Bestial Invasion zyskałeś większe możliwości, bo to w końcu twój zespół od A do Z? Metal Priest: Witam wszystkich! Komunikuje się z wami dziedzic wielkiego i zdeprawowanego Kaliguli. Od Violent Omen wszystko się zaczęło, a że nie chcieliśmy, żeby była to kolejna grupa bez historii, musieliśmy skomponować coś wyjątkowego, więc poszliśmy tą usłaną cierniami drogą. W Bestial Invasion mam ogromne możliwości w zakresie gitary i wokalu, ponieważ gitarzysta byłego zespołu jest daleki od poziomu umiejętności, jaki wykazuje nasz Evgeni Maestro. To samo z wokalem. Wrzaski wokalisty z byłego zespołu naprawdę okropnie brzmiały na żywo i bardzo różniły się od tych

wanie z tymi ludźmi stało się dla mnie niewygodne, więc zespół przestał być tym, do czego został stworzony, czyli do grania thrashu. Technical thrash metal to jak dla mnie takie zespoły jak choćby: Coroner, Mekong Delta, Watchtower, Non-Fiction, Toxik, Voivod pewnie nie będziesz odżegnywać się od wpływów tych grup? Dla mnie te grupy także są personifikacją technicznego thrashu. Tak, każdy z nich jest moim ulubionym zespołem, znam wielu badaczy ich tradycji i muzyków lubiących ich dokonania. Z pewnością jest to dla nas inspiracja. Lubicie też jednak czasem przyłoić coś prostszego, ale równie klasycznego, by wspomnieć tylko "Damien" Morbid Saint? Nadal zarzucamy "Beyond The Veil" Fear Of Foto: Bestial Invasion

ostatecznie zatrzymaliśmy się na Type O Negative, a ta muzyka jest taka sama, co Carnivore, więc to bez różnicy. Zaczynaliście z wokalistką Anastasią, ale jej głos chyba nie do końca wam pasował, skoro zwerbowaliście w ubiegłym roku na jej miejsce Vahtanga Zadieva? Założyłem z nią tę grupę, teksty na pierwszym albumie były jej dziełem. Potem zaczęły się problemy i zdecydowaliśmy się zmienić ją na Zadieva. On idealnie pasuje do naszej grupy jako muzyk i osoba. Zawsze marzyłem o takim wokalu w moim zespole, od czasów Violent Omen. Zadebiutował w utworze "Desires And Circumstances (MCCCVII)" i było to chyba ostatecznie potwierdzenie faktu, że znaleźliś cie brakujące, jakże ważne ogniwo składu Bestial Invasion? Szczerze mówiąc, nie rozumiem w pełni znaczenia tego tekstu, ponieważ jego autorem był nasz były wokalista. Dlatego trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Ale tak, Zadiev stał się integralnym elementem naszej grupy. Sporo nagrywacie, ale są to zwykle różnego rodzaju EP-ki, splity czy tzw. internetowe sin gle, czyli po prostu pojedyncze utwory uważasz, że to jest najlepsza metoda, by spop ularyzować zespół i wypromować go w natłoku innych kapel? Tak, staramy się być stabilni, dbać o jakość nagrań oraz żeby cały czas być aktywną grupą. Dla nas ten schemat sprawdza się dobrze. Przez dwa lata, od zera, szybko znaleźliśmy swoje miejsce na scenie thrashowej. W tym krótkim czasie zrobiliśmy to, czego wielu nie potrafi zrobić w pięć lat. Dość szybko jednak zabraliście się też za debi utancki album "Act Of Retribution" - bez takiego wydawnictwa dyskografia szanującego się zespołu, nawet w tych internetowych czasach, jest jednak niepełna? Przygotowaliśmy go w rok i nagraliśmy w ciągu miesiąca. Robiliśmy mnóstwo prób i ciężko nad nim pracowaliśmy. To był szybki i pewny początek!

nagranych w studio. W czasie sesji wszystkie te defekty były naprawione. Jeśli chodzi o bębny, sytuacja jest inna. Nasz Junior jest jeszcze zbyt młody, żeby w jakikolwiek sposób konkurować z doświadczonym i kultowym perkusistą Violent Omen. Dlatego też nie warto ich porównywać. Ponieważ w naszej muzyce nacisk kładziony jest na gitarę i bas, to jest dostatecznie dużo możliwości dla Ivana, żeby poradził sobie z tym zadaniem. W nowej grupie czuję się bardziej pewny siebie i niezależny, ponieważ nie ma presji wywieranej wiekiem i kreatywnością. W Violent Omen często musiałem iść na kompromisy dla integralności grupy, równocześnie przekraczając ich zasady. Violent Omen od czasu do czasu też było moja grupą. Stworzyłem ją, wymyśliłem nazwę, zebrałem ludzi, ogarnąłem sprawy grupy, koncept i dużo więcej. Po prostu w pewnym momencie stało się jasne, że reguła tej kapeli wyczerpuje się dla mnie, a przeby-

48

BESTIAL INVASION

God, ale tylko na koncertach. Na żywo ma naprawdę moc. To jedyny cover, jaki był wykonywany na naszych koncertach. Skoro już rozmawiamy o tych różnych inspiracjach: skąd pomysł na przerobienie "On And On" Raven i "I Don't Wanna Be Me" Type O Negative? Akurat wybór ekipy braci Gallagherów zbytnio mnie nie dziwi, bo w końcu NWOBHM miała spory wpływ na rodzący się thrash, ale skąd ten drugi zespół, a nie np. Carnivore? Od ponad dziesięciu lat jestem szalonym fanem Raven, a John Gallagher jest moim ojcem chrzestnym - to mój ulubiony muzyk i idol. Dlatego był to hołd i wyraz wdzięczności. Początkowo chcieliśmy też sprawdzić Carnivore "Sex And Violence", ale ponieważ ten kawałek został wielokrotnie przerobiony przez inne zespoły, musieliśmy poszukać czegoś innego i

Muszę przyznać, że jak na debiutantów zdołaliście zwerbować na tę płytę spore grono zac nych gości: John Gallagher (Raven), P.O. Pulver (Carrion), Harry Wilkens (Menace) czy Alan Tecchio (Watchtower) to przecież prawdziwe legendy - jak ich skaperowaliście? Tak wyjątkowi goście na tym albumie są po prostu wspaniali. Ze wszystkimi się dogaduję, więc nie było większych problemów zaprosić ich do współpracy przy naszym albumie. Jestem im bardzo wdzięczny za tę okazję do współpracy. Dla mnie ci ludzie to więcej niż tylko muzycy. Współpraca z Kenny'm Nardi, muzykiem uwielbianego przez was Anacrusis też pewnie była dla was sporym przeżyciem, nawet jeśli odbyło się to wszystko za pośrednictwem internetu? Naprawdę go uwielbiam, jego wrzaskliwe wokale od 10 lat rozwalają dachówki. Dla mnie było to ogromne wydarzenie! Płyta ukazała się w grudniu ubiegłego roku, a wy już wiosną mieliście gotowy kolejny, tym razem krótszy materiał, "Trilogy: Prisoners Of Miserable Fate". Pracoholizm, totalne oddanie muzyce, a może coś innego? (śmiech) Wiosną, w drugą rocznicę założenia, przyszedł nam na myśl pierwszy epicki projekt grupy. W


rzeczywistości, po wydaniu pierwszego albumu, zespół musiał przestać istnieć z wielu powodów. Moje przesiedlenie się do Niemiec, parę trudnych sytuacji życiowych, przez które zniknął mój zapał do tworzenia muzyki, Maestro wyszedł w połowie nagrywania, rozwaliwszy swoją gitarę. Po całym tym gównie położyłem krzyżyk na zespole i postanowiłem całkowicie zająć się moim życiem osobistym. Ale trwało to tylko trzy tygodnie. Potem znowu zacząłem pisać i zaproponowałem mojemu kumplowi z Grace Disgraced, Sashy, napisanie gitar do tego epickiego pomysłu. Zgodził się na to, a było to ważne dla zespołu, jako że był to proces wskrzeszenia i szansa na nowe życie dla zespołu. Dzięki temu wydaniu wrócił mi entuzjazm i chęć tworzenia. Tytuł tego wydawnictwa zdaje się sugerować, że mamy do czynienia z pierwszą częścią większej całości? Tytuł tego epickiego projektu jest konceptem. Ponieważ tym razem ja byłem autorem tekstów, próbowałem stworzyć coś spokrewnionego ze sobą. Idea jest taka, że teksty opowiadają o postaciach, które ucierpiały przez zły los. Być może, kiedy to będzie druga część trylogii, czas pokaże. Tu też mamy gościa, bo na fretlessie wymiata Pavel Semin - jak technicznie i progresywnie to na całego, bez ograniczeń? Pavel to mój przyjaciel, jest utalentowanym muzykiem. Zawsze chciałem mieć mnóstwo rzeczy w mojej muzyce, ale ponieważ nie mam takiego warsztatu, to w kwestii takich umiejętności musiałem o to i owo zapytać Pavela. Pavel to Rosjanin. Nie było to dla was proble mem przy napiętych stosunkach ukraińsko-rosyjskich? Nasz wokalista i drugi gitarzysta także są Rosjanami i nie mamy żadnych problemów, ponieważ są oni właściwymi i twórczymi ludźmi. Macie chyba zresztą sporo fanów w Rosji, tak więc sytuacja polityczna nie ma przełożenia na zwykłe, międzyludzkie kontakty? Tak, mamy ich tam więcej niż na Ukrainie, ponieważ mamy kilku koneserów naszego stylu.

Foto: Bestial Invasion

Większość naszych odbiorców jest w Europie, w USA też sprzedajemy sporo płyt. Sytuacja na Ukrainie tak generalnie nie napawa optymizmem i to nawet już nie w kon tekście tego, że jesteś cie muzykami, ale tak szerzej, młodych oby wateli, którzy nie mają w swej ojczyźnie zbyt zachęcających perspektyw? Taka sytuacja panuje w całym CIS. Dlatego wszyscy mamy muzykę jako hobby. To nierealistyczne, żeby zarabiać nią nawet na bardzo skromne życie. Finansowo to jedna strata, ale robimy to dla naszej przyjemności. Muzyka jest więc dla was swego rodzaju od- Foto: Bestial Invasion skocznią od tej ponurej codzienności? Muzyka jest dla mnie wszystkim, to moje życie. Gdyby nie ona, nawet nie wiem, kim bym teraz był. Sprawiła, że jestem tym, kim jestem. Muzyka zawsze jest ze mną i nigdy mnie nie wystawiła, jak to było ze mną i bliskimi mi ludźmi. Z tego powodu to jest mój szczęśliwy zakątek i sens mojego nędznego życia. Ale to nie dlatego sięgnęliście do Tolkiena w singlowym "J.R.R. Tolkien: Lord Of The Middle-Earth"? Mieliśmy na albumie kompozycję "Numinor" o Tolkienie, która stała się hitem wśród fanów, więc zaczęliśmy się zastanawiać, co jeszcze możemy zrobić w duchu Tolkiena. I postanowiłem napisać utwór instrumentalny. Trudno było przedstawić to wszystko muzycznie, ale Sasha i ja poradziliśmy sobie. Zanim przystąpiłem do pracy, przeczytałem w miesiąc wszystkie części "Władcy Pierścieni" i "Hobbita", obejrzałem wszystkie filmy i uważnie słuchałem Howarda Shawa. Kiedy poczułem, że to dobra inspiracja, zacząłem komponować. Wynikiem jest dziesięć minut muzyki. Było to bardzo ryzykowne przedsięwzięcie dla zespołu thrashowego, ponieważ zawiera klawisze i inne instrumenty, które nie są typowe dla tego stylu. Ogólnie rzecz biorąc, fani entuzjastycznie przyjęli nawet taki eksperyment.

drugim albumie "Contra Omes", czy też był to jednorazowy eksperyment? To jest jednorazowy eksperyment, ponieważ taka inspiracja przychodzi tylko raz i we właściwym czasie. W tamtym czasie mieszkałem w Niemczech i miałem okazję zwiedzić wyjątkowe miejsca, gdzie spłynęła na mnie specjalna mistyczna energia. Znając szybkie tempo pracy waszego zespołu premiery tego wydawnictwa możemy spodziewać się raczej dość szybko? Niedługo spodziewajcie się naszego drugiego albumu. Będzie bardzo zróżnicowany, ponieważ wszystkie utwory zostały skomponowane w różnych nastrojach i pod wpływem różnych wydarzeń życiowych. Warto więc czekać na to wydawnictwo? Dzięki za wywiad. Cieszę się, że mogłem odpowiedzieć na wasze pytania. Czekajcie na nasze trzecie dzieło. I pamiętajcie o najważniejszym: Nie ufajcie nikomu! Wojciech Chamryk, Karol Gospodarek, Ewa Lis

To jak dotąd najdłuższy utwór w waszej dyskografii, thrash z odniesieniami do sym fonicznego i epickiego metalu - mam rozu mieć, że w tym kierunku pójdziecie też na przygotowywanym

BESTIAL INVASION

49


Tak, ludzie z pewnością mieli poczucie czarnego humoru Czasami chcemy wrócić do dawnych czasów, do starej muzyki. Jest to dość częste w przypadku muzyki ciężkiej, kiedy raz za razem w urządzeniach brzmi muzyka z lat dziewięćdziesiątych, osiemdziesiątych, czy siedemdziesiątych. Niektórzy zaś próbują na nowo uchwycić tą muzykę, ten styl grania. Jednym z takich zespołów jest The Ossuary. Miałem okazję przeprowadzić wywiad z perkusistą zespołu, Max'em Marzocca, znanym również m.in. z Natron oraz Tyrannizer Örder. HMP: Cześć. Proszę powiedzcie coś o swoim zespole w paru zdaniach. O początkach zespołu, trochę o koncertach i rotacjach w zespole. Max Marzocca: Cześć, jesteśmy The Ossuary, zespołem grający heavy doom rock z Bari, w południowych Włoszech. Powstaliśmy trochę ponad dwa lata temu, w składzie, ja i Domenico (gitara), z paroma kawałkami, które napisaliśmy w lecie roku 2014 i które chcieliśmy nagrać z nowym zespołem. Mieliśmy również dwóch znajomych, którzy grali wtedy w innych zespołach. Wpierw zapytaliśmy się Stefano (wokal), następnie Dario (bas), czy nie chcieliby nam pomóc. Byli bardzo podekscytowani zespołem, po nagraniu dema pod koniec 2014 roku, zdecydowali, żeby dać szansę temu pomysłowi. Rotacji nie było, nagraliśmy promki, album i za-

zbyt dużo by je wymienić. Większość z nich to albumy z lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych. Wasz album został wydany 17 lutego bieżącego roku. Co sądzicie o opiniach recenzentów i środowiska? Jesteśmy zadowoleni z tego jak prasa ocenia ten album, wygląda na to, że ludzie rzeczywiście doceniają go. Najbardziej zastanawiającą rzeczą jest to, z jaką trudnością przychodzi recenzentom i wydawnictwom porównanie nas do innych, konkretnych zespołów - najpewniej oznacza to, że posiadamy swoje własne unikalne brzmienie i styl! Jak długo pracowaliście nad waszym debiu-

kiedy zauważyliśmy, że jesteśmy w stanie stworzyć pełnowymiarowy LP, chwilę po tym, jak dostaliśmy ofertę od Supreme Chaos Records. Kiedy to się zdarzyło, było sześć miesięcy po założeniu zespołu. Druga promka miała na tyle dobrą jakość, że nagraliśmy inne pięć utworów, które mieliśmy, wliczając pierwsze demo oraz "Evil Churns" oraz "Post Mortem Blues", które doszły potem. Wszystko to złożyliśmy do kupy podczas zimy i wiosny roku 2016. Podpisaliśmy umowę z Supreme Chaos Records i tak, o to obecnie album został wydany. Wszystko zostało nagranie w Green Light Studio w Bari przy pomocy naszego inżyniera dźwięku, Lorenzo. Co chcieliście osiągnąć tym albumem? Osiągnęliście to? Chcieliśmy tylko napisać dobrą muzykę i zagrać trochę fajnych, ciężkich riffów, tak jak grali to wirtuozi rocka przez te wszystkie dekady, nie ważne jakiego gatunku bądź sub-gatunku. Wszystko co ma znaczenie dla nas to: świetne riffy, mroczna, pesymistyczna atmosfera, epickie i dzikie wokale. Wszystko potoczyło się szybko, powstaliśmy pod koniec 2014 roku, a teraz mamy debiut i ludzi, którzy doceniają naszą muzykę. Jest to dla nas największe osiągnięcie jak na obecną chwilę. Które filmowe sceny będą pasować do waszej muzyki? Możecie wymienić parę? Osobiście myślę, że stare filmy o zombie będą doskonałą wizualizacją waszej muzyki. Też tak sądzę! Film z 1968, "Plague of The Zombies" oraz "Pogromca czarownic" z Vincent'em Price'em czy "Siódma pieczęć" Ingmara Bergmana powinny doskonale pasować. Możecie porównać wasze promki z dużym debiutem? Czy była większa różnica pomiędzy kawałkami (wyłączywszy produkcję)? Nie. Jak wcześniej wyjaśniłem podczas omawiania produkcji, możesz łatwo zauważyć że nie było większych zmian pomiędzy promkami głównie drugim - a debiutem samym w sobie. Skład, studio i inżynier dźwięku ten sam... Czy "Graves Underwater" był zainspirowany w pewien sposób "Rime of Ancient Mariner" z "Powerslave"? Posiadają pewien, podobny temat. Mówiliście, że Iron Maiden was inspiru je, ale tylko albumy tego zespołu sprzed roku 1981. Pomimo tego, że wczesne Iron Maiden jest dla nas inspiracją, to raczej nie myśleliśmy nad "Rime of the Ancient Mariner" kiedy stworzyliśmy "Graves Underwater". Osobiście myślałem o czymś epickim, mrocznym i powolnym… być może wtedy w mojej głowie, kiedy tworzyłem ten utwór, było trochę nastroju znanego z "Powerslave". Nie wiem, trudno powiedzieć, (śmiech)...

Foto: The Ossuary

graliśmy parę koncertów. Możesz powiedzieć więcej o tym, co nagraliście na promki? Tak, dwie promki zostały nagrane po to, aby reklamować zespół. W tych dniach praktycznie wszystko powinno być w sieci, tak więc, po prostu wzięliśmy nasze najlepsze utwory z tych dem i wrzuciliśmy na YouTube, stworzyliśmy nasz page na Facebooku i to było to. Ludzie zaczęli to zauważać i okazywać sympatię, a wydawnictwa zaczęły wysyłać oferty. Praktycznie cały ten materiał jest na naszym debiucie. Jaki album was najbardziej zainspirował? To nie był ten jeden jedyny album, ale wiele,

50

THE OSSUARY

tem? Gdzie go nagraliście? Jak przebiegał proces pisania tekstów i nagrywania? Historia naszego debiutu jest troszkę złożona! Pracowaliśmy nad nim przez rok i kawałek. Kiedy ja i Domenico zaczynaliśmy tworzyć zespół, mieliśmy już parę kawałków, które chcieliśmy nagrać, tak więc wraz z dwoma innymi gośćmi weszliśmy chybcikiem do studia i nagraliśmy pierwsze utwory: "The Crowning Stone", "Blood on the Hill" i "Witch Fire". Wrzuciliśmy pierwszy kawałek na YouTube i pierwsze oferty z podziemnych wydawnictw zaczęły do nas spływać. Dlatego weszliśmy do studia ponownie, było to w roku 2015 i nagraliśmy kolejne trzy kawałki: "Black Curse", "Graves Underwater" oraz "The Great Beyond" i to był ten moment

Czy byliście choć trochę zainspirowani dziełami Howarda Philipsa Lovecrafta? Ehrrr… Nie, teksty zostały zainspirowane przez historię i folklor naszych okolic oraz przez analizę tematów takich, jak dualizm życia i śmierci, czy życie po śmierci samo w sobie. Co sądzicie o wydawnictwie Supreme Chaos Records? Jesteśmy zadowoleni ze współpracy. Mają oni bardzo dobry plan promocyjny oraz dystrybucję. Podpisaliśmy z nimi umowę tylko na jeden album. Wszystko się układa obecnie w porządku, nie widzę powodów do narzekania! Czy byliście kiedyś w Capela dos Ossos (pol. Kościana kaplica) w Évorze w Portugalii? Co


sądzicie o innych budowlach stworzonych z kości? Stary. Nie, ale mam cholerną ochotę się tam wybrać. Jest wiele cmentarzy i kościanych kościołów, które chcę odwiedzić, na przykład San Bernardino alle Ossa w Milanie, bądź katakumby w Naples, Rzymie lub Paryżu, czy nawet w południowej Ameryce, gdzie jest parę naprawdę wspaniałych miejsc. Również krypta Kapucynów w Palermo na Sycylii, lecz tutaj raczej jest mowa o mumiach. Jednak odwiedziłem parę wspaniałych miejsc na ziemi, chociażby Kaplicę Czaszek w Siedlcu, Kutna Hora oraz kaplicę w Bernie, obie znajdują się w Czechach. Byłem w wielu miejscach we Włoszech takich jak wcześniej wymienione. Szczególnie w mojej miejscowości mamy parę bardzo ładnych monumentów, jak Katedra w Zamku Otranto z ponad 800 czaszkami ozdabiającymi ołtarz, lub Saraceński cmentarz w jaskiniach Graviny, lub pięknie zakonserwowane zwłoki w Kościele Czyśca w Monopoli. Tak, ludzie tutaj mieli z pewnością poczucie czarnego humoru. Czego oczekujecie od 2017? Dobrej sprzedaży albumu oraz większej ilości naszych koncertów, to byłoby miłe wobec nas. Jakie zespoły doom metalowe polecasz? Człowieku, jest masa świetnych nowych zespołów które odkryłem: Mountain Witch, fantastyczny ciężki rock zagrany przez tercet z Niemiec; Austriackie Mothers of the Land, które gra pewien typ instrumentalnego psycho-rocka mocno zainspirowanego przez Wishbone Ash, Thin Lizzy i Iron Maiden; Altareth, które jest bardzo mrocznym norweskim zespołem grającym doom; Head of Demon, który gra black-

Foto: The Ossuary

ened doom i przypomina mi trochę Celtic Frost; oraz staroszkolni rockowcy Demon Head (Demon, Head, żart niezamierzony, - śmiech); poza tym "nowa fala staroszkolnego heavy metalu" takie zespoły jak norweski Flight, amerykański Night Demon; stoner metalowy Devil To Pay oraz heavy rockowe Demon Eye, oba prosto z USA. Plus tutaj masa klasyków z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych... Pozwolę sobie zadać pytanie, trochę niezwiązane z muzyką ciężką. Tak się zastanawiam; czy graliście w "Grim Fandango"? Trochę do was ta gra pasuje - również jest wypełniona kośćmi? Jak u Ciebie z graniem w gry komput erowe ogółem?

Grałem w Resident Evil, Medievil, Silent Hill, Crash Bandicoot Race Team lata temu, jednak nie jestem graczem. Raczej oglądam filmy, czytam książki bądź słucham muzyki. No i lubię sobie zapalić, kiedy wychodzę z domu. Dziękuje za wywiad. Co chciałbyś na koniec przekazać czytelnikom? Posłuchajcie naszego albumu; kupujcie muzykę i wbijajcie na koncerty, jest masa dobrych, prawdziwych, podziemnych zespołów - wspierajcie je. I poza tym: bardzo dziękujemy za ten wywiad, stary! Jacek "Steel Prophecy" Woźniak


Nie ma tu szczęśliwych zakończeń Każdy album, w którego tworzeniu bierze Mark Shelton jest dużym wydarzeniem dla fanatyków jego twórczości. Tym razem mowa o drugim krążku Hellwell, "Behind the Demon's Eyes". Jest on trudniejszy w odbiorze i bardziej progresywny od debiutu przez co potrzeba więcej czasu by w pełni go docenić. Z każdym kolejnym przesłuchaniem ta muzyka rośnie i odkrywa co raz więcej smaczków, ukazując w pełni swoją potęgę. O szczegółach opowie już sam Mark, a przy okazji ujawni kilka innych bardzo interesujących informacji. HMP: Witaj Mark. Nareszcie pojawił się drugi krążek Hellwell. Jak długo powstawał ten materiał? Wiem, że był już napisany jakiś czas temu. Mark "TheShark" Shelton: Zacząłem pisać utwory na drugi album Hellwell zaraz po tym, jak zrobiliśmy pierwszy. Zostało mi jeszcze kilka poglądowych ścieżek perkusyjnych z Johnnym Bensonem, do około trzech kawałków. Potem Johnny przeniósł się do Oregonu, aby realizować swoją karierę w dmuchaniu szkła, więc projekt został na chwilę wstrzymany, podczas gdy ja robiłem inne rzeczy z Manilla Road. Pomiędzy koncertowaniem i pracą nad nagraniami studyjnymi Manilla Road pracowałem nad pisaniem reszty albumu Hellwell. Kiedy miałem już ustalony line-up kapeli, skończyłem tworzenie utworów i do momentu, w którym wszystko było nagrane i zmiksowane, spędziłem około dwa i pół roku na składanie wszystkiego do kupy.

Czy przyświecał Ci jakiś konkretny cel, czy myśl przewodnia podczas pisania tego mate riału czy po prostu nagrałeś to co w danym momencie czułeś? Projekty Hellwell zawsze miały obrany kierunek. Przede wszystkim nasze motto: "żadnych szczęśliwych zakończeń" (śmiech). Naszym celem było połączenie starego hard rocka w stylu lat 70. i 80. z dźwiękami progresywnego epickiego metalu, używając motywów science fiction, horror i fantasy. To w sumie coś w rodzaju Grindhouse, więc zawsze mieliśmy jakiś kierunek, a kawałki muzycznie i tematycznie były dobrze przemyślane, zanim zostały nagrane. W Hellwell chodzi tylko o rozrywkę i nic nie jest brane zbyt poważnie. Czym się różniła praca nad "Behind..." od tej nad debiutem? Co uległo największym zmianom? Największą zmianą jest współpraca z Randym "Thrasherem" Foxe na perce zamiast Johnnie-

Foto: Hellwell

52

HELLWELL

go "Thumpera" Bensona. Randy nagrał bębny we własnym studiu, więc było to zupełnie co innego niż nagrywanie ich w Midgard Sound Labs. Ale wszystko wyszło spoko. Randy zrobił kilka cholernie dobrych wstawek i świetnie jest znowu z nim pracować. Kolejną rzeczą jest to, że nauczyliśmy się wiele o nagrywaniu i produkcji od czasu, kiedy zrobiliśmy pierwszy projekt, więc ogół naszej produkcji jest znacznie lepszy. Muszę przyznać, że nowy krążek na razie wchodzi mi ciężej niż debiut. Czy Ty też uważasz, że jest to muzyka cięższa w odbiorze? Zgadzam się z tobą. Ja również uważam, że ten album jest nieco cięższy niż pierwszy i na pewno też bardziej progresywny. Myślę, że Randy dodał kolejną warstwę ciężkości do brzmienia zespołu i świadomość tego, na co go stać ze swoimi wstawkami perkusyjnymi daje mi wolną rękę do pisania praktycznie czegokolwiek, bo wiem, że będzie w stanie ze mną popłynąć. Zmodernizowaliśmy klawisze i syntezatory od czasu nagrywania "Beyond The Boundaries Of Sin" dając temu projektowi powiew nieco innego powietrza. Na pewno nie mieliśmy lekkiej ręki na tym albumie. Jest heavy as hell... well (śmiech). Z kolejnymi przesłuchaniami, gdy już zacząłem wsiąkać w ten krążek zacząłem wyłapywać i doceniać więcej smaczków. Czy specjalnie stworzyliście muzykę, której trzeba się całkowicie oddać, żeby w pełni pojąć wszystkie jej elementy? Chyba tak. To najpewniej przez te wszystkie wpływy muzyki klasycznej, które na mnie działały kiedy dorastałem. Moja mama była profesorem muzyki i instruktorem muzycznym, więc dorastałem z muzyką cały czas u mojego boku. Moja mama słuchała przede wszystkim klasycznej orkiestrowej muzyki. Wiesz, Mozart i Wagner, i tym podobni. Więc byłem wyedukowany w tej rzeczywistości, co dało początek moim własnym pomysłom na komponowanie muzyki. Lubiła też muzykę i operę z Broadway Show, była również oczarowana Ole Blues Eyes Frankiem Sinatrą. Wychowałem się w społeczności muzyki country, ale kiedy przedstawiono mi rocka, bieg rzeki drastycznie zmienił swój kierunek i zacząłem kreować wizje połączenia rocka ze wszystkimi elementami muzyki, którą lubiłem. To nadal było klasyczne podejście, mimo że zrobione w świecie muzyki heavy metalowej. Sekcje naszych epików wciąż ukazywane są jako symfonie i zawsze uważałem, że muzyka powinna być dołączona do dobrych treści literackich, tak samo jak było z muzyką klasyczną. Więc chyba można powiedzieć, że to staromodne podejście z nowymi brzmieniami. Po prostu myślę, że muzyka powinna opowiadać historię, tak samo jak teksty. Wszystko powinno płynąć z serca i być pełnymi pasji występami. Jest tutaj kilka naprawdę potężnych fragmen tów, szczególnie w tych najdłuższych numer ach w rodzaju "To Serve a Man", "The Last Rites of Edward Hawthorn" czy "It's Alive". Który z nowych kawałków jest dla Ciebie jako dla autora najlepszy? To dla mnie absolutnie niemożliwe wybrać faworyta z tej płyty. Jestem naprawdę dumny ze wszystkich numerów. Naprawdę włożyłem sporo czasu w stworzenie tego albumu i próbę udoskonalenia brzmienia Hellwell i myślę, że jesteśmy o kolejny krok bliżej do perfekcji. Jestem szczerze zadowolony z tego, jak kompozycje z tego projektu się udały i to po prostu niemożliwe wybrać tylko jedną jako ulubioną. Ko-


cham cały ten cholerny album. Pomimo tego, że jest tu kilka chwytliwych momentów to jednak płyta jest ciężka i wręcz chwilami "nieprzyjemna" co akurat dobrze koresponduje z tekstami. Czy właśnie na ciężar chciałeś postawić tym razem? Na pewno chciałem podkreślić ciężkość tego projektu wraz z fatalizmem, jaki nasz zespół pozostawiał już od pierwszego albumu. Myślę, że właściwie staliśmy się nieco bardziej progresywni na "Behind The Demon's Eyes", ale z jakiegoś powodu to też pomogło utworom brzmieć ostrzej niż kiedykolwiek. Bębnienie Thrashera zawsze pomaga jeśli chodzi o ciężkie brzmienie (śmiech). Jest też z pewnością bardziej progresywna i zagmatwana niż płyty Manilla Road. Dla którego zespołu pisze Ci się łatwiej? Jest w ogóle jakaś różnica? Zauważyłem, że istnieją różne wyzwania przy pisaniu zarówno dla Hellwell jak i Manilla Road. Pod pewnymi względami Hellwell jest łatwiejsze, ponieważ jego kierunek jest już narzucony. Kiedy pracuję nad utworem dla Hellwell to wiem, że zostanie zaliczony do świata heavy i evil, co znacznie ułatwia mi wejście w stan "rekiniego szału" w tworzeniu nowej, diabolicznej piosenki. W Manilla Road kierunek, jaki obiorą utwory czy nawet albumy nigdy nie jest narzucony. Ale pisanie dla Manilla Road też nigdy nie sprawiało mi problemu, obydwa zespoły mają kilka cech wspólnych. Co jest normalne, skoro mają tego samego gitarzystę i kompozytora, który zajmuje się całym pisaniem. W jaki sposób decydowałeś, że akurat ten motyw ma być dla Hellwell, a nie dla Manilla Road? Wydaje się istnieć cienka linia pomiędzy tym, co będzie utworem Hellwell, a co utworem Manilla Road. Na przykład; kawałek "Deadly Nightshade" z pierwszego albumu Hellwell tak naprawdę był napisany na album Manilla Road "Playground of the Damned", ale nie trafił na ten album, ponieważ Cory Christner (ówczesny perkusista) nie wymyślił bębnów do tego utworu. Kiedy Johnny Benson usłyszał tę kompozycję powiedział: "O, mam do tego rytm na garach", więc dodaliśmy do niej jakieś klawisze i ta da... utwór Hellwell. Więc widzisz, czasami jest bardzo cienka linia między Hellwell i Manilla Road. Twoje partie wokalne również są tutaj dociążone, momentami wchodzisz niemalże w bardzo niski growl? Ta. Poniekąd wahają się między ładnym śpiewem a wokalami death metalowymi czy black metalowymi. Jak wszyscy wiemy, lubię eksperymentować i to jest coś, co nie pasuje na albumie Manilla Road - tak mi się wydaje - mimo, że wcześniej już tak robiliśmy. Ale teraz mogę pozwolić Hellwell kłaść większy nacisk na super heavy i rzeczy, które są bardziej bezkompromisowe niż to, czym w moim mniemaniu powinno być Manilla Road. Nacisk w Hellwell kładziony jest raczej na fuzję klawiszy i gitar, podczas gdy Manilla Road ma brzmienie bazujące w głównej mierze na gitarach. To nie znaczy, że Manilla Road nie będzie ciężkie, po prostu Hellwell jest czasami nieco zbyt-ciężkie (śmiech). W ostatnim numerze na płycie "The Last Rites of Edward Hawthorn" partie gitary zagrał twój syn Ian. Skąd wyszedł pomysł jego udziału na albumie? Napisał całą drugą symfonię do tego kawałka.

Więc to Ian wymyślił partie gitarowe, nie ja. Całość pierwszej części, to ja na pianinie z jakimś syntezatorem wykonanym przez Erniego, a druga część to Ian na gitarze. W ogóle nie grałem na gitarze w tej sekcji. Nie zrobiłem żadnych partii gitarowych w tej kompozycji aż do ostatniej jego części. Napisałem linie wokalne, tekst i sekcję klawiszową do wszystkiego, ale kierunek całej drugiej części był pomysłem mojego syna. On jest tak właściwie bardzo dobrym gitarzystą i wygląda na to, że ma talent do tworzenia fajnej muzyki. Ciekawe, skąd się to u niego wzięło? Też mnie to zastanawia(śmiech). Czy jest on na poważnie związany z muzyką? Gra w jakimś bandzie? Nie. Jest ojcem mojej wnuczki i pracuje, w zasadzie zajmuje się ojcowaniem. Wciąż gra na gitarze, ale chyba nie ma żadnych prawdziwych

z Manilla Road w ciągu ostatnich kilku lat i zrobi to znowu na tegorocznym Keep It True Festival w Niemczech. Dzięki temu sporo osób, trochę pół żartem pół serio uważa, że "Behind the Demon's Eyes" mógłby ukazać się pod szyldem Manilla Road. Czy też uważasz, że przynajmniej, niektóre utwory pasowałyby do twórczości twojego głównego zespołu? Jestem pewien, że cokolwiek z tego mogło trafić na album Manilla Road, ale ilość klawiatur naprawdę odróżniłaby go od innych albumów Manilla Road, może z wyjątkiem "Courts Of Chaos". Co więcej, nawet muzyka Hellwell ma dużo więcej klawiszy niż większość tego albumu. To chyba niemożliwe, żeby nie było podobieństw, bo w obu przypadkach jestem kompozytorem. Ale myślę, że wszyscy musieliby się zgodzić, że ilość klawiszy naprawdę zmienia ogólne

Foto: Hellwell

aspiracji, żeby zostać profesjonalnym muzykiem jak ja. Widział, jak dużo wysiłku wymagają próby przeżycia w muzycznym biznesie, więc myślę, że jest sprytniejszy ode mnie i postanowił zagrać inną kartą zamiast pójść ścieżką głodującego muzyka. Nie jest w żadnym zespole i nie jest tym zainteresowany. W jakich klimatach muzycznych siedzi? Podoba mu się twórczość ojca? Lubi moją muzykę, ale lubi też cały szereg gatunków muzycznych. Siedzi we współczesnej muzyce popowej bardziej niż ja i lubi też rap, podczas gdy ja nie przepadam za tym stylem. Ale lubi też starych Beatles'ów i większość rocka, aż do Slayera. Jest chyba też całkiem sporym fanem 21 Pilots, z tego co wiem. Partie bębnów nagrał sam Randy "Thrasher" Foxe, legendarny perkusista Manilla Road. Jak do tego doszło? Zresztą występował już wcześniej gościnnie z Manilla Road, prawda? Randy ma własne małe studio nagrań w swojej piwnicy, tak samo jak ja. Bardziej praktyczne było dla niego nagrywanie na własnych śmieciach i w ustalonych przez siebie ramach czasowych. Pozwoliło mi to kontynuować pracę nad albumami Manilla Road w moim studiu, podczas gdy on pracował w swoim studiu nad perką do Hellwell. Zgadza się, robił specjalne występy

brzmienie tych projektów i stwarza znaczą różnicę między nimi. Na okładce znajduje się obraz autorstwa Paolo Girardi'ego. Jego chory styl doskonale odzwierciedla tematykę albumu, zgodzisz się ze mną? No pewnie. Uwielbiam prace Paolo. Zrobił dla mnie oprawę graficzną "The Blessed Curse" i od razu wiedziałem, myśląc o okładce dla Hellwell, że był jedynym artystą do wzięcia pod uwagę. On całkowicie utożsamiał się z tematyką albumu, kiedy o niej usłyszał i bez problemu porozumieliśmy się w sprawie tematyki tego obrazu. Nie trzeba dodawać, że stworzył kawał dobrej sztuki na okładkę. Jakie mroczne historie opowiadacie tym razem w waszych lirykach? Pierwszy kawałek, "Lightwave", jest o między wymiarowym bycie, który podróżuje na promieniach słonecznych w celu zdewastowania Ziemi, a ludzkość uznaje go za demona. "Necromantio" jest historią o duchach z czasów starożytnych Greków. "To Serve Man" traktuje o kanibalu Carlu Danke, który sprzedawał ludzkie mięso jako zakonserwowaną wieprzowinę na rynku swojego własnego miasta. "It's Alive" jest oparty na historii Frankensteina autorstwa Mary Shelly. "The Galaxy Being" jest oparty na pier-

HELLWELL

53


wszym odcinku Outer Limits, a "The Last Rites of Edward Hawthorn" jest moim własnym pomysłem na historię, do której napisania próbuję przekonać E.C. To wszystko jest głównie dość naturalistyczne i złe, i nie ma tu szczęśliwych zakończeń. Pozostańmy w tym temacie jeszcze chwilę. Czy jako miłośników horrorów oglądałeś ostatnio jakiś dobry nowy horror? W porówna niu z klasykami dzisiejsze kino grozy wypada bardzo blado. Zgadzam się z twoją opinią. Naprawdę trudno jest ostatnio znaleźć dobry horror. Ale jeśli chodzi o horror typu Grindhouse i science-fiction, to myślę że nadal pojawiają się fajne rzeczy. Na przykład jestem wielkim fanem niektórych filmów Roberta Rodrigueza, takich jak "Grindhouse: Planet Terror" czy "Od zmierzchu do świtu". Ale to też nie są super świeże filmy. Spodobał mi się film nakręcony w Norwegii, którego ukończenie i wypuszczenie zajęło około dziesięciu lat, o nazwie "Frankenstein's Army". Był bardzo w stylu Grindhouse, ale też potwory były w nim niesamowite. Ale jak chodzi o klasyczny horror, to zgadzam się, że nie wychodzi dzisiaj nic, co mogłoby się porównywać czy choćby umywać do klasycznych staroci. W ciągu ostatnich kilku lat obejrzałem w końcu film oparty o powieść Roberta E. Howarda, który naprawdę oddawał ducha Howarda. Był to film "Solomon Kane: Pogromca zła". Wspaniała historia i świetne efekty specjalne oraz gra aktorska. Fabuła wiernie oddawała opowieści Howarda. Jeśli miałbyś możliwość napisania scenariusza do horroru to czym by był ten film i na czym

skupiłbyś się najbardziej? Jak chciałbyś oddziaływać na widza? Myślę, że jeśli mógłbym zrobić to w tym momencie, to chciałbym, żeby była to historia z "The Last Rites Of Edward Hawthorn". Nacisk położony byłby na Edwardzie Hawthornie i tym, jak zbacza ze ścieżki bycia dobrym człowiekiem do świata kompletnego i bezwzględnego zła. Wpływem musiałaby być trwoga przed tym, że takie wydarzenia są choć po części możliwe. Także zadziwienie, że ktoś może zmienić się tak bardzo z jednej osoby w drugą. Pokazać stronę zła, o której rzadko się mówi i na ogół jest wyrzucana z myśli większości ludzi przez jej obrzydliwą naturę. No i musiałoby być mnóstwo krwi (śmiech). Jakie plany na promocję "Behind the Demon's Eyes"? Planuję wspiąć się na najwyższe szczyty górskie i obwieścić wszystkim, że album nadchodzi, echem wybrzmiewającym: "Hellwell jest ponad tobą!"... A nie, zaraz...Trochę się starzeję. Może po prostu użyję Internetu. Podejrzewam, że koncertów Hellwell raczej nie ma co oczekiwać? Nie. Raczej nie. Ernie odmawia tras koncertowych czy nawet występów na żywo i po prawdzie ja nie mam na to za bardzo czasu, przez te wszystkie koncerty i nagrywanie z Manilla Road. Myślę, że mi się poszczęści, jeśli będę mógł co kilka lat wydać album Hellwell. Jeśli oczywiście będzie na niego zapotrzebowanie. Zakładam, że jeśli zaczęłaby się mania Hellwell czy coś w tym stylu, jakoś zorganizowalibyśmy koncerty na żywo, ale jak na razie skupiam się i zawsze będę skupiał na Manilla Road.

Ostatni raz rozmawialiśmy przy okazji Twojego solowego, akustycznego wydawnictwa "Obsidian Dreams". Jak dzisiaj z perspektywy czasu oceniasz odbiór tego krążka? Letni (śmiech). Tak naprawdę jest jeszcze za wcześniej żeby stwierdzić, czy to hit czy nie, ale powiedziałbym, że nie wstrząśnie on mediami. Jest dość łagodny dla wielu fanów Manilla Road czy Hellwell, więc nie dziwi mnie, że został łagodnie odebrany. Nikt nie mówił, że jest zły, a niektórzy twierdzą, że moje folkowe rzeczy są naprawdę fajne, ale nie sprzedaje się wcale jak ciepłe bułeczki. Ostatni jak dotąd album Manilla Road ukazał się w 2015 roku i w dalszym ciągu uważam "The Blessed Curse" za fantastyczny mate riał. Ponieważ jesteś jednym z najbardziej płodnych muzyków na scenie heavy metalowej uważam, że pytanie o kolejny album Manilla Road nie jest bezzasadne. Masz już napisane jakieś nowe numery? Kiedy możemy oczeki wać nowej płyty? Nowy album Manilla Road jest już napisany, nagrany i nawet po masteringu z szatą graficzną ukończoną właśnie teraz przez nikogo innego, jak znowu Paolo Girardiego. Po raz kolejny ukaże się za pośrednictwem Golden Core Records i ZYX Music, i powinien być wydany tego lata 2017. roku. Czy będzie to podobny kierunek co na "The Blessed Curse" czy też może jednak coś trochę innego? Osobiście uważam, że jest nieco inny. Oczywiście nie uważam, że Manilla Road kiedykolwiek wydała album, który brzmiałby zupełnie jak jego poprzednik. W szeregi Manilla Road wstąpił nowy basista w osobie Phila Rossa. Dodało to kolejny niuans do naszego projektu. Myślę, że album ma nieco bardziej prostoliniowe podejście niż "The Blessed Curse". Jest na nim kilka swego rodzaju power ballad, ale jest też znacznie mniej akustycznego materiału. Na albumie skupiliśmy się raczej na gitarach elektrycznych. Jego natura wciąż jest raczej epicka, ale nie jest concept albumem. To raczej album różnych konceptów i historii. Czy możesz zdradzić co planuje Mark Shelton w najbliższej przyszłości? Szykujesz jakieś niespodzianki dla fanów? Rok 2017 jest czterdziestoleciem założenia Manilla Road, a także trzydziestoleciem wydania albumu "Mystification". Więc to wyjątkowy rok dla Manilla Road i damy koncerty w większości Europy w kwietniu i maju, jak również w Stanach podczas nadchodzącej jesieni i zimy. Skończyłem też właśnie nagrywanie nowego projektu z Rickiem Fisherem, sławą Manilla Road. Nazywamy ten zespół Riddlemaster, a ten album również wyjdzie za niedługo. Jako że nie możemy się doczekać koncertu Manilla Road w Polsce, więc może przekażesz jakieś pocieszająca słowa swoim fanom tutaj (śmiech)? Tak mocno się nie śmiej. Wygląda na to, że mamy możliwość zagrania w Polsce podczas tegorocznej trasy. Trzymajcie kciuki. (Modły zostały wysłuchane! Manilla Road wystąpi 27 maja w Warszawie! - przyp. red..) Ok, to już wszystkie pytania z mojej strony. Wszystkiego najlepszego! Dzięki za wywiad. To dla mnie zawsze przyjemność. Wasze zdrowie!

Foto: Hellwell

54

HELLWELL

Maciej Osipiak Tłumaczenie: Karol Gospodarek


O mitach, Exorcist i Original Sin David DeFeis to bardzo ciekawa postać. Jego pasja, niezwykłe koncentrowanie się na tekstach, zafiksowanie się na punkcie perfekcji i dopieszczania płyt potrafią przesłonić dziwne brzmienie czy brak wystarczającej dozy metalu ostatnich albumów. Płyta "Visions of Eden" od początku budziła kontrowersje jeśli chodzi o brzmienie. Teraz wychodzi jej poprawiona wersja, czy nawet wersje i to one stanowiły punkt wyjścia naszego wywiadu. HMP: Właśnie wydajecie remastery "Visions of Eden". Ta płyta od początku zachwycała konceptem, tekstami i kompozycjami, ale jednocześnie rozczarowała subtelnym i nie do końca metalowym brzmieniem. To właśnie było powodem ponownego miksu tego albumu? David DeFeis: Cześć! Wielkie dzięki za wszystkie pytania i miłe słowa! Aby odpowiedzieć na twoje pytanie, pozwól mi zacząć od tego: z w przypadku każdego nagrania, jakie kiedykolwiek zrobiliśmy, jak tylko zostało ono "skończone", zawsze pragnąłem wrócić do studia i albo nagrać coś jeszcze raz albo ponownie zmiksować... Jestem bardzo krytyczny wobec mojej pracy, i zawsze chciałbym spędzić więcej czasu nad miksem, ale tak naprawdę nigdy do tego nie dochodzi... i album "Visions Of Eden" nie był wyjątkiem. Oryginalny miks, który wtedy zrobiliśmy był ok, ale wiedziałem też, że mógł być zrobiony tak, żeby brzmiał tak, jak słyszę go w mojej głowie, w odróżnieniu do tego, co pojawiło się najpierw... Kiedy więc przyszedł czas aby ponownie wydać album, rzuciłem się na okazję próby zrobienia tego. Jestem całkiem zadowolony z tego, jak wyszły te nowe miksy... No ale znowu, wolałbym mieć kolejny tydzień lub dwa na pracę nad nimi... Ogólnie jednak myślę, że finalnie wyszły całkiem nieźle. Czyli szybko zorientowałeś się, że płyta potrzebuje korekty? Tak jak powiedziałem przed chwilą, oryginalny mix był ok. Wciąż można było słyszeć wszystko co trzeba. Czułem, że utwory nadal sprawiały wrażenie interesujących i dobrze przemyślanych kompozycji, a jeśli to się osiągnie, wtedy reszta jest tak naprawdę tylko kosmetyką... Mam jednak świadomość, że wielu słuchaczy słucha kosmetycznie i dla tych słuchaczy "dobrze brzmiące nagranie" równa się "dobra kompozycja"... Według mojej szkoły potrzebujesz przede wszystkim dobrego utworu, a jeśli masz dobry kawałek, to naprawdę nie ma znaczenia, gdzie czy jak go nagrałeś. Nadal będzie dobrym utworem. Ostatnimi czasy słyszę sporo nagrań, które są dźwiękowo pierwszorzędne. Naprawdę niesamowite od strony produkcyjnej, ale dość często nie mają prawdziwej treści. Ja zawsze wolę mieć dobrą kompozycję niż niesamowitą produkcję. Ale oczywiście, zespół i ja zawsze staramy się mieć i dobre utwory i przyzwoicie brzmiące nagrania. Płytę wydajecie w dwóch wersjach: ciężkiej ("barbaric") i delikatniejszej ("romantic"). Rozumiem, że wersja "barbaric" miała nadać bardziej metalowego charakteru. Ciekawi mnie co motywowało Cię do stworzenia wersji "romantic". Czy chodziło o pokazanie, że "Visions of Eden" może pozostać subtelne, ale mimo wszystko brzmieć lepiej? Zdaję sobie sprawę, że niektórzy fani nadal będą chcieli usłyszeć oryginalne wersje/miksy, więc żeby zadowolić ich, a także moją własną misję sonicznej doskonałości, najlepszym rozwiązaniem był remaster oryginalnych miksów z

uchem nastawionym na większą klarowność i nieco większe uderzenie z każdej strony, stąd wersja "Romantic". Myślę, że finalnie ten cel został osiągnięty. Remastery niekoniecznie są lżejsze, są raczej mniej agresywne niż nowe remiksy, które zrobiłem na Dysku 1., ponieważ na Dysku 2. (remastery), oczywiście użyłem oryginalnych miksów na remastery. Stąd określenie remastery. Na Dysku 1. z remiksami miałem swobodę powrotu do źródła i od nowa mogłem zrobić korekcję, kompresję czy wyrównanie. Chciałem zrobić wszystkie rzeczy, które uzna-

strój, atmosferę i energię, ale nigdy odejmować od naturalnych harmonicznych i melodyjnych atrybutów utworu. Czasami pojawia się pokusa zrobienia czegoś ciężkiego tylko dla samej ciężkości, ale to nie zawsze działa, kiedy kawałek ma kompleksową harmoniczną zawartość. Efekt może być taki, że jeśli zrobić to nieprawidłowo, często może to przyćmić naturalną magię utworu. Często na naszych albumach, a zwłaszcza na "Vision of Eden", dzieje się sporo harmonicznie, co musi zostać usłyszane, bo właśnie to napędza kawałek, więc musiałem być ostrożny i znaleźć równowagę pomiędzy klarownością akordów, a siłą ciągu zespołu na pełnych obrotach. To nie zawsze jest takie proste. Myślę jednak, że wyszło mi to na tych remiksach. Powtarzam jednak, jeśli nie byłoby terminu... To pewnie nadal siedziałbym tam miksując je... Słuchając wersji "barbaric" odnoszę wrażenie, że w wielu miejscach gitary nie tylko są zremiksowane ale wręcz dograne. Nie, nie nagraliśmy gitar od nowa. To są oryginalne ścieżki. Wszystko zostało osiągnięte poprzez wyrównywanie poziomu, korektor i kompresję. Kiedy początkowo miksowaliśmy album,

Foto: Virgin Steele

łem za konieczne w osiągnięciu brzmienia, które słyszałem w mojej głowie... Te nowe remiksy są agresywniejsze, brzmiące żywiej i bardziej szczegółowo, podczas gdy oryginalne miksy, które remasterowałem, mają bardziej studyjne, czy bardziej jakby ambientowe podejście. W związku z tym, tytuły które wybrałem dla każdej płyty mają sens... Kiedy za pierwszym razem napisałem te wszystkie kompozycje, w pierwszej kolejności nagrałem każdy utwór z samym pianinem, a potem posłuchaliśmy tych wczesnych wersji solo na pianinie i pomyśleliśmy: "wow, to naprawdę nie potrzebuje niczego więcej", bo cała "Muzyka" już tam była. Rama harmoniczna, zawartość melodyjna, energia, ciśnienie, "drive" kawałków zawierały się w aranżacji na pianinie. Kiedy możesz zagrać numer z tylko jednym instrumentem albo tylko jednym instrumentem i wokalem, czy to z pianinem czy gitarą, czy czymkolwiek, a kompozycja daje radę, wtedy wiesz, że naprawdę masz utwór. Wtedy reszta dodana prawidłowo i z rozwagą, zawsze z wrażliwością na to, o co chodzi w danej kompozycji, powinna wzmocnić na-

kiedy został po raz pierwszy wypuszczony, mieliśmy ograniczoną ilość czasu na pracę. Przy nowych miksach mogłem spędzić więcej czasu, zagłębić się i odkryć więcej potencjału tego, co znajdowało się na ścieżkach, które nagraliśmy. Wzmocnienie brzmienia szczególnie dobrze zrobiło dynamiczniejszym utworom. "Childslayer" brzmi teraz dużo bardziej efektownie. Muszę przyznać, że linia wokalna w refrenie od początku była moją faworytką tej płyty. Dopiero teraz, po remiksie, słychać jej moc. Wielkie dzięki! Cieszę się, że tak przychylnie się do niej odnosisz! Tak, zgadzam się. Bez poświęcania klarowności harmonii, ta niezwykła pasja jest bardziej zauważalna teraz, na tych nowych miksach. Wszystko wydaje się bardziej emocjonujące oraz agresywne. Tak jakbyśmy byli w pokoju razem ze słuchaczem, zwłaszcza wokalnie... To brzmi jakbym śpiewał prosto nad karkiem słuchacza! To sprawia, że aspekt niebezpieczeństwa jest chyba nieco wyraźniejszy... Wielu słuchaczy zwracało uwagę na brzmienie

VIRGIN STEELE

55


perkusji. Rzeczywiście, w nowej wersji perkusja brzmi dużo mocniej i naturalniej. Posiłkowaliście się także dograniem żywych bębnów? Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystkie pozytywne słowa! Naprawdę doceniam twoją życzliwość. Nie, nie nagraliśmy ich ponownie. Bębny były pierwotnie nagrane na automacie perkusyjnym, w związku z tym mogłem albo dodawać albo kompletnie zamieniać oryginalne dźwięki według uznania. Zagłębiłem się w wybieranie nowych brzmień bębnów i, znowu, albo całkowicie zamieniałem oryginalne dźwięki, albo czasem nakładałem je na siebie, a potem odkrywałem różne reverby, kompresory, equalizery, żeby wzmocnić naturalność lub koncertowe brzmienie. Dziękuję za zwrócenie na to uwagi. Ile czasu zajęło Wam przygotowanie remiksów? Podejrzewam, że przy okazji powstała jeszcze masa innych wersji, które odrzuciliście? Nie liczyłem, ile godzin spędziłem, ale całkiem sporo na przygotowanie nowych miksów, a także niemało na remastering. Tak, dla każdej z jedenastu kompozycji, które pojawiają się na płycie, zrobiłem chyba 7 czy 8, lub nawet więcej wersji. A potem musiałem posłuchać i wybrać, co wybrać z tak dużej ilości nowych miksów. Z remasterów też. Ta część jest zawsze bardzo szalona... stresująca... i bardzo się niepokoję podczas tej części pracy... Muszę przyznać, że uwielbiam teksty Virgin Steele. Płyta "Visons of Eden" zapoczątkowała teksty, które szczególnie mnie ciekawią, ponieważ łączysz w nich wiele kultur, wierzeń i nadajesz im wspólny sens. Powiedz, co jest Twoją największa inspiracją? Pisarze (np. Frazer, Eliade, Graves?) czy sam dochodzisz do wniosków, które umieszczasz na swoich

56

VIRGIN STEELE

płytach? Życie, czyli mój styl życia. Mój sposób patrzenia na świat. Moje obserwacje, doświadczenia. Do tego jestem zarówno studentem zarówno historii jak i pogaństwa. Jeśli uczysz się tego rodzaju historii co ja, nie możesz nie mieć świadomości pogaństwa i vice versa. Przez pogaństwo rozumiem wszystko z mitów starożytnych greckich, rzymskich, sumeryjskich, skandynawskich, rdzennych amerykańskich. Im więcej się uczysz, tym więcej widzisz podobieństw między różnymi mitami i kulturami, a także podobieństw, które dzielą ze "zorganizowanymi religiami" świata. To, chciałem zrobić na albumie "Visions Of Eden", to zbadać sumeryjskie mity, a moim szerszym celem było zaprezentowanie lub zwrócenie uwagi na te pogańskie kultury, które były społecznościami przodków Matki i czcili Boginię ("Żeńską zasadę boskoFoto: Virgin Steele ści"), oraz jak ta cześć była obalona przez nadejście Boga Ojca ("Męską zasadę boskości"), ale zawsze siedziałem w mojej konkretnej ideologii i historii. Na "Visons of Eden" główny wątek (Lilith jako pierwsza miłość Adama i postać Maletine) zaczerpnąłeś z kabały. Ten motyw pojawił się u Ciebie "wtórnie", na podstawie literatury, czy faktycznie czytałeś samą kabałę? Nie jestem pewien, do jakiej kabały się odnosisz. Po raz pierwszy, usłyszeliśmy o Lilith, w "Eposie o Gilgameszu", gdzie jest opisana jako nieprzyjemny squatter (nielegalny mieszkaniec red.) na drzewie. Lilith nie jest po prostu pierwszą żoną czy kochanką Adama, ona jest "Pierwotną żeńską zasadą", dlatego przejawia się we wszystkich żeńskich bóstwach czy bytach, takich jak Sofia, Innana, Isztar, Astarte, Hekate, aż do Maryi. Kolejnym z moich pomysłów na ten album było pokazanie tego związku, pokazanie, że są one jednym i tym samym bytem oraz idei "pierwotnej krynicy stworzenia". Jak podchodzisz do przekazu Virgin Steele? Teksty na "Visions of Eden" są po prostu ukazaniem pewnej historiozoficznej koncepcji, jednej z wielu, która wydawała Ci się ciekawa? Czy może wręcz przeciwnie, w tekstach przedstawiasz to, w co sam wierzysz? I to i to. Te idee bardzo mnie ciekawią i we wszystkich moich tekstach zawsze staram się reprezentować moje filozofie, moje własne przemyślenia i to, co dzieje się w moim świecie. Aby śpiewać uczciwie, muszę pisać to tym, czym żyję, co mnie obchodzi, co wiem. Nie jestem zainteresowany udzielaniem lekcji historii, jestem zainteresowany wyrażaniem emocji. Liczę na głębokie i silne emocje, które mogą rezonować z innym człowiekiem i mogą sprawić, aby spojrzał

na świat przez inny obiektyw czy innymi oczami... Jeśli inna istota ludzka to "zrozumie", to coś pięknego, to tak jakby zachodziła alchemia. Koncepcja "Visions of Eden" z Lilith jako żoną Adama z pozoru wydaje się bluźniercza. Sam jednak w tekstach wskazujesz na to, że wiele wątków w Biblii pochodzi z sumeryjskich mitów i wierzeń (np. anioły jako skrzydlate sumeryjskie demony w "Bonedust"). Wiele osób, nawet wierzących, nie zdaje sobie z tego sprawy. Teksty na "Visions of Eden" miały być też próbą "uświadomienia" słuchaczy? Tak, ale bez głoszenia przy tym jakichś kazań. Chciałem zaprezentować te idee, ponieważ myślę, że mają emocjonalny i intelektualny rezonans, przy czym są nadal aktualne w naszych czasach. Myślę, że gdyby więcej ludzi rozumiało, że te wszystkie systemy wierzeń łączy tak wiele, mogłoby cieszyć się bardziej wspólną płaszczyzną, a nie przez cały czas czuć potrzebę walki ze sobą. W tekstach "Visions of Eden" pojawia się też wątek chrześcijański. Pierwszy z nich to "Czarna Madonna" w "Bonedust". Historycy kultury wskazują, że wizerunki "czarnej Matki Boskiej" mają związek z dawnymi boginiami utożsamianymi z matką-ziemią. To właśnie sprawiło, że powiązałeś ją z Lilith? Słuchałam tego utworu wiele razy, ale nie do końca rozu miem, gdzie kończy się wypowiedź "aniołów" a zaczyna narrator, stąd moje pytanie. Tak jak już wspominałem, Lilith reprezentuje wszystkie te imiona, a także więcej. Jest ona związana ze wszystkimi żeńskimi bóstwami. Jeśli zajrzysz do broszury, teksty wskazują, kto mówi. W "Bonedust" jedyny wiersz padający z ust Lilith to "Nie jesteś Aniołem, nie jesteś Świętym"... Reszta wersów pochodzi od jednego z Trzech Czarnych Aniołów. Znaczna część albumu mówi o lubieżności i niejako stłumionej seksualności.Wszystkie Czarne Anioły wraz z "Bogiem" - wszyscy pożądają Lilith. Wiele religii posiada dziwną wizję, że "żeńskość" czy "kobieta" jest przerażająca, chaotyczna i musi być kontrolowana. "Bóg" na tej płycie bardzo lęka się Lilith. Drugi wątek chrześcijański to ostatnie zdanie na płycie ("I am Kali, Astarte, Shiva... Isis, Ishtar, Hecate... Christ!!!"). Wymieniasz główne boginie antycznego świata w jednym szeregu z Chrystusem. Skąd ten szalony pomysł? Podejrzewam, że pisząc "Remember your Passion, remember your Oath" w "Angel of Death" przygotowujesz grunt pod takie stwierdzenie? Być może jest tak jak mówisz - "przygotowywałem grunt". Myślę, że człowiek cały czas przygotowuje ziemię… na swoją śmierć... I może na swoje ponowne narodziny... Często jest ich wiele na długo, zanim człowiek opuści budynek. Sugerowałem jednak tam, że Chrystus, który jest kolejnym archetypem, jak Lilith, jest tą samą postacią czy bytem, co Dionizos, Adonis, Ozyrys, Mitra czy, z żeńskiej strony Persefona. To umierający i zmartwychwstający bóg czy bogini, byt, a Chrystus definitywnie jest w kontakcie ze swoją żeńską stroną. Sugeruję, że Lilith będąca prawdziwą emanacją "żeńskiej zasady boskości" i "źródłem kreacji", jest tak naprawdę wszystkim. I jest we wszystkim, w bytach etc. Włączając w to ideę umierającego i zmartwychwstającego Boga, tak jak ona przejawia się w Persefonie czy Prozerpinie, Hekate, Selenie, Artemidzie. To koncept potrójnej bogini, przybywającego i zachodzącego księżyca etc.


Zmieniając temat na bardziej przyziemny… Wiem, że jesteś zwolennikiem zmiany okładki przy reedycji płyty (mówiłeś kiedyś, że zacz erpnąłeś to z branży księgarskiej, gdzie zmi ana oprawy jest rzeczą normalną przy wznowieniach). Zdecydujesz się na taką zmianę przy wznowieniu "Visions of Eden"? Nie, nie tym razem. Ta okładka jest teraz związana z muzyką. Są zbyt splecione ze sobą. Poza remasterem "Visions of Eden" mamy teraz dwie reedycje zespołów związanych z Virgin Steele. Wyszła już winylowa reedycja pro jektu Exorcist. W jednym z naszych poprzednich wywiadów pytaliśmy skąd wziął się pomysł na ten projekt i dlaczego wasza prawdziwa tożsamość przez tak wiele lat pozostawała tajemnicą. Powiedziałeś, że uchylisz rąbka tajemnicy, kiedy wyjdzie reedycja. Skąd zatem ten wieloletni sekret? Kwestia zapisów w kon trakcie? Było kilka powodów, dla których nie od razu ogłosiliśmy, że stoimy za tamtymi albumami. Jednym z powodów było po prostu to, że zgodnie z prawdą nie wszystko to, co zrobiliśmy było Virgin Steele. Tak, byłem tam ja, i był tam Edward, ale byli też inni nasi przyjaciele, tacy jak bębniarz Mark Edwards, więc odbieraliśmy to jako inną grupę. Innym powodem był fakt, że ta tajemnica nam się podobała. Jeszcze kolejny powód był taki, że w tamtym czasie, jeśli muzycy nagrali coś innego niż to, co robili w głównym zespole, było to odbierane przez ludzi jako nieszczerość albo chęć wzbogacenia się na innym gatunku. Żadna z tych rzeczy nie była prawdą jeśli chodzi o powstanie tych albumów. Przyjemnie było patrzeć przez te wszystkie lata, jak ludzie spekulują na temat tego, kto tam grał! I niezależnie od tego, co ujawniliśmy, tamte albumy nadal mają ogromny element tajemnicy, który dla mnie jest wysoce satysfakcjonujący. Exorcist miał być odskocznią umożliwiającą zagranie speed metalu, podczas gdy Virgin Steele szło w epickim kierunku? Nie chciałeś zrywać z tak charakterystycznym, romanty czno-epickim wizerunkiem Virgin Steele? Nie, nie chodziło o to, bo z Virgin Steele również zagłębialiśmy się w tamte inne style. Użyłem nawet czegoś w rodzaju wersji głosu z Exorcist w środku utworu "The Angel of Light" z albumu "Noble Savage", który przypadkiem został zrobiony mniej więcej w tych samych ramach czasowych co tamte dwa thrashowe albumy.

Foto: Virgin Steele

Niedługo wychodzi także reedycja Original Sin. W skład tego zespołu wchodzili zaś członkowie Exorcist oraz Twoja siostra. We wspomnianym wywiadzie także zapewniłeś, że powiesz nam nieco więcej na ten temat. Skąd pomysł, żeby oficjalnie mówić, że w skład zespołu wchodzą same kobiety? Bardzo spodobał mi się pomysł srogiej damskiej thrash metalowej grupy, ale wtedy nie znaliśmy żadnych srogich damskich "thrasherek"! Moja siostra była oczywistym wyborem na wokal, ponieważ była i nadal jest wyśmienitą wokalistką i rozumiała, co chcę osiągnąć wokalnie, i mogła to zrobić bez problemu. Dodatkowo fajnie, że mogłem zrobić dla niej coś miłego, w podzięce za to, że pozwalała mi występować w jej zespołach kiedy byłem młodzieńcem. Ustawiane były także zdjęcia do tej płyty. Pamiętasz jeszcze jakie osoby pozowały do tych fotografii? Tak, pamiętam. Twoja siostra udzielała się jeszcze w jakichś muzycznych projektach? Jeśli chodzi o muzykę metalową nie można znaleźć na jej temat wiele. Może śpiewała w zupełnie innego rodzaju zespołach? Była tylko w cover bandach... Nigdy nie miała zespołu, który pisał tylko swój materiał. Jedyny album, który kiedykolwiek nagrała, to tamten

"Original Sin". W nowej wersji jest kilka utworów bonusowych. Zrobiliśmy wersję kawałka, który napisałem jako utwór bonusowy na "Noble Savage", numer nazwany "Viking". Zrobiliśmy jeszcze cover o nazwie "Burnin' Whiskey", który oryginalnie był nagrany przez Ruby Starr i Grey Ghost. Przez wiele lat materiał nagrany na płycie Original Sin był w zasadzie niedostępny. Nadawaliście mu drugie życie umieszczając na kompilacjach i regularnych płytach Virgin Steele. Jak myślisz, jakiego rodzaju skutki wywoła udostępnienie tego materiału do sprze daży? Przez lata jego status był "zapomniany", w niektórych zaś kręgach "kultowy"… Zawsze lubiłem ten materiał, wiec od czasu do czasu sugerowałem zrobienie nowej wersji i użycie tamtych kompozycji jako bonusowych utworów na różnych wydawnictwach, co było fajne. Zawsze jednak pisałem utwór od nowa, dodając coś innego po drodze, tak jak ta wyszukana środkowa sekcja, którą dodałem do kompozycji "Conjuration of The Watcher", którą wypuściliśmy na albumie "The Book of Burning". Nie oczekiwałem jakiegoś wielkiego sukcesu od tego albumu, po prostu fajnie jest mieć go wydanego z dobrym odzewem, i jasne, w kręgach "kultu" czy w jakiejkolwiek innych kręgach, może się on podobać. Jako, że Virgin Steele stał od tamtych dni bardziej znany, mam nadzieję, że przyniesie to mojej siostrze trochę większą rozpoznawalność i może zmotywuje ją do zebrania zespołu i ponownego grania. Po wydaniu wielu reedycji i remasterów planu jecie promować te wydarzenia trasą? Pojawimy się ponownie na scenie koncertowej. To jest coś, co osobiście bardzo lubię. W tej chwili mój czas jest wciąż nieco zmonopolizowany przez studio. Ale pojawimy się znowu na scenie. Bardzo dziękuję za poświęcony nam czas i życzę wszystkiego najlepszego dla Ciebie i całego Virgin Steele! Dzięki! Przyjemność po mojej stronie... Serdecznie dziękuję za dogłębne, przemyślane pytania i dziękuję wam wszystkim za serdeczną wiarę i szczere wsparcie! Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie: Karol Gospodarek

Foto: Virgin Steele

VIRGIN STEELE

57


Bach, historia i epic metal Skullwinx to krótko istniejący zespół, składający się z młodych ludzi, posiadający subtelne logo i okładkę ostatniej płyty rodem z czasopisma "Magia i miecz". Na pierwszy rzut oka można by się spodziewać banalnego europejskiego zespołu. Tymczasem bawarski Skullwinx wyróżnia się wartościowymi tekstami o historii i tym, że potrafi o nich ciekawie opowiedzieć. W wywiadzie z gitarzystą grupy natkniecie się zarówno na postacie historyczne jak i na klasycznych kompozytorów. HMP: Jeszcze 30 lat temu ludzie spoza metalowych kręgów uważali heavy metal za coś, co młodych ludzi odciąga od szkoły. Dzisiaj, takie zespoły jak Wy udowadniają, że dzięki muzyce heavy metalowej można dowiedzieć się bardzo wielu informacji z dziedziny np. historii, sztuki czy kultury. Myślałeś kiedyś o tym? Lennart Hammerer: Owszem, myślałem o tym! To unikanie szkoły było chyba tym, czego ludzie zawsze spodziewali się po metalowcach, ale jeśli się rozejrzeć, to ci ludzie będący "z dala od szkoły" stali się normalnymi, wartościowymi pracownikami. Dostarczamy w naszych tekstach wiele informacji dotyczących kultury,

wać. To połączenie sprawia, że ludzie czytają więcej o książek treści historycznej. Dawniej nauczyciele krytykowali "wizerunek metalowca" u uczniów. Może dziś powinni go pochwalać? (śmiech) Gdyby wiedzieli, że niektóre zespoły metalowe faktycznie zawierają wartościowe treści w swoich tekstach, mogliby przynajmniej przestać patrzeć z góry na ten gatunek. Jak więc pojawił się u Was pomysł na pisanie tekstów zaczerpniętych np. z historii? Nasza pierwsza kompozycja o takim temacie

Foto: Skullwinx

sztuki, a zwłaszcza historii. Ale nie cytowałbym słów Skullwinx w pracach naukowych (śmiech). Nie używałbym ich nawet jako przygotowania do egzaminu. Ale co z pewnością robimy, to rozbudzanie zainteresowania ludzi w tych wszystkich dziedzinach. Wielu moich znajomych przyznaje, że nie w szkole, a dzięki muzyce metalowej poznali Shakespeare'a (" Shakespeare's Macbeth - A Tragedy in Steel" Rebellion), mitologię ger mańską (płyty Wizard), malarzy (okładki Bathory, Atlantean Kodex), muzykę klasyczną (Accept) czy historie Szkocji ("Tunes of War" Grave Digger). Sami piszecie teksty oparte na historii. Dlaczego - Waszym zdaniem - metal może lepiej uczyć niż szkoła? Ludzie mają swoją pasję w metalu. To jest to, co kochają, a lepiej się uczy tych rzeczy, które się kocha. Metal bardzo dobrze pasuje do tematów historycznych i literackich. Ma poczucie dramatu i tragedii, jeśli zespół wie, jak je wkompono-

58

SKULLWINX

była o świętym Jerzym, potem pisałem o Hydrze z sagi o Heraklesie. To w tym momencie pojawił się pomysł napisania albumu koncepcyjnego o misjach, które Herakles musi spełnić, aby ocalić dusze swojej rodziny. Jest w zespole ktoś, kto szczególnie interesuje się historią czy wszyscy jesteście jej miłośnikami? Konsty, basista, studiuje archeologię, więc ma z nią pewne powiązania (śmiech). Ale to tak naprawdę ja piszę teksty i zawsze byłem żywo zainteresowany sztuką, kulturą, a zwłaszcza historią. Gdy byłem mały, rodzice czytali mi sporo, głównie greckich opowieści, rycerskich historii i tym podobnych, ponieważ te tematy interesowały mnie najbardziej. Utarło się, że epicka muzyka pasuje do naj dawniejszych dziejów. Zawsze zastanawia mnie jednak, jak wikingowie zareagowaliby na Amon Amarth (śmiech). Ja myślę, że uciekliby

z krzykiem. Jak Wam się wydaje, jak Attila zareagowałby na Wasz utwór "Attila the Hun" albo Karol Wielki na "Carolus Magnus"? (Śmiech) To bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że mogliby polubić same nasze teksty. Ale słuchanie muzyki jest całkowicie z dala od tego, do czego byli przyzwyczajeni. Być może Karol Wielki i Attila byliby dumni czytając, że setki lat później nadal będą istnieć "bardowie" śpiewający o ich osiągnięciach i historii. Smutne, że nigdy nie będziemy mieli okazji zobaczyć ich reakcji! Wszystkie teksty na płycie dotyczą historii środkowej i północnej Europy. Czy to jedyny wspólny mianownik wszystkich tekstów? Gdyby nie utwór tytułowy oraz "Carved In Stone", to byłyby tylko opowieści o środkowoeuropejskich bohaterach. Chociaż trzeba w takim razie rozstrzygnąć czy Attila był bohaterem czy stanowił plagę, która chciała zwiększyć swoją potęgę, tak jak później Napoleon czy Hitler. Właśnie, Attilę opisujecie jako osobę, która napadła Europę i zrabowała wszystko, co widziała. Dlaczego zespoły tak chętnie piszą o okrutnych przywódcach? Na poprzedniej płycie pisaliście o bohaterskich czynach. Skąd ta zmiana? Byłem przekonany, że Attila powinien być częścią tej nowej płyty, jeśli w ogóle. Chcieliśmy, żeby drugi album różnił się od naszego debiutu. Oczywiście kusiło nas, żeby napisać o sadze Odyseusza. To byłby świetny album kontynuacyjny, ale nie chcieliśmy znowu zatrzymywać się w Grecji, bo to mogłoby zmusić nas do pozostania tam na zawsze. Dla drugiego, zupełnie innego albumu, zachowaliśmy wszystkie możliwości otwarte. Mamy już plany na trzeci album, będzie on gigantyczny, ale nie mogę jeszcze nic powiedzieć. Wracając do pytania, metal pasuje nie tylko do historii, pasuje również do strachu, okrucieństwa, niebezpieczeństwa, zła, szaleństwa i tego typu rzeczy. I po prostu napisaliśmy o tym, kim na prawdę był Attila, najeźdźcą. "Siegfried" to utwór inspirowany klasycznym epic metalem, słychać w nim i Manowar i Omen. Prawdopodobnie to właśnie Manowar jako pierwszy połączył germańską mitologię z epic metalem ("Gates to Valhalla"), dziś trudno wyobrazić sobie mitologiczne, germańskie teksty ubrane w inną stylistykę. Dlatego właśnie i wy tekst o "Siegfriedzie" napisaliście do marszowego, epickiego utworu? Hmmm, zacząłem utwór folkowo brzmiącą melodią pasującą do starszej opowieści o Nibelungach. Riff w zwrotkach inspirowany jest krótką melodią na rogach, którą można usłyszeć na początku Pierścienia Nibelunga Wagnera. Właśnie, wiele lat później Joey DeMayo nazwał Richarda Wagnera, autora opery o Siegfriedzie "ojcem epic metalu". Zgodzicie się? Widzę raczej Bacha jako ojca metalu niż Wagnera. Wagner może i ma potężny, epicki styl komponowania, ale ma go też Bach, a do tego był wcześniej. Wystarczy posłuchać "Koncertu klawesynowego" (Harpsichord Concerto) Bacha, powinien on urywać głowę każdemu fanowi heavy metalu. Ten człowiek zrobił to wszystko przed nami. "Attila the Hun" to klasyczny heavymetalowy kawałek, nieco w stylu Running Wild. Podobnie jak Rolf Kasparek napisaliście do niego tekst o historii. Jeśli ktoś po przesłuchaniu "A Tale Of Unity (Arminius)" wątpi w moja inspirację Running


Wild, to nie uwierzę, że jest w stanie usłyszeć cokolwiek (śmiech). Bardzo lubię Running Wild od "Jolly Roger" do "Black Hand Inn" Running Wild. Oczywiście nie kopiujemy czegokolwiek, ale ten riff pasował tak doskonale. Co do "Attila the Hun", przykro mi, ale nie mogę się zgodzić, nie było w niej planowanego odniesienia do Running Wild. Ale jeśli to słyszysz, czuję się zaszczycony! Ależ oczywiście, choćby w riffie i okrzykach na końcu zwrotek. Wspomniany "Arminius" opowiada o ciekawej postaci, ważnej, a mało znanej z historii. W Polsce w szkołach w ogóle nie uczy się o tym germańskim wodzu. W Niemczech jest inaczej? Jest to popularna postać? W środowisku metalowym dopiero Rebellion rozpowszechnił o nim wiedzę wydając płytę "Arminius: Furor Teutonicus". Szczerze mówiąc, nie wiedziałem o tym albumie Rebellion. Będę musiał go posłuchać! Była krótka lekcja na moich zajęciach z historii o "Hermannie", który jest Arminiuszem. Niestety, o historii Arminiusza dzisiaj się nie mówi, ponieważ, jak wszystkiego, co dobre w historii Niemiec, użyli jej naziści. Używali Arminiusza jako symbolu niemieckiej rasy. Prawie nie wypuściliśmy tej kompozycji przez jej nazistowską konotację. Ale zdecydowaliśmy się to zrobić, bo piszemy historycznie, a nie nacjonalistycznie.

naszych utworach. W jego pojęciu kawałek Toxik - "Think This", który jest głównie o polityce, nie posiada dobrego tekstu. Smutne. Ponadto uważam, że Iron Savior też ma kilka utworów bez żadnego przekazu (a naprawdę lubię ten zespół). Beowulf to temat już bardzo wyeksploatowany. Nie baliście się brać go na warsztat? (ze względu na to, że łatwo powtórzyć dokonania innych kapel?) Nie, wcale. Napisałem ten utwór, nagraliśmy go i opowiedzieliśmy historię Beowulfa tak, jak chcieliśmy. A niektórzy ludzie mają zdanie, że ten kawałek okazał się najlepszy z całej płyty. Dlatego myślę, że warto było zrobić go tak, jak zrobiliśmy. Z kolei opowieść w "Carved in Stone" jest mniej znana. O czym opowiada ten kawałek? Jest to historia dwóch książąt, którzy są następcami korony Anglii. Są jednak zbyt młodzi. Jako, że Anglia miała złe doświadczenia z niepełnoletnimi królami, a ich wuj Ryszard III dążył do przejęcia korony, dzieciom zabrano ich prawo do królowania. Legendy mówią, że Ryszard

Mamy nasz własny, indywidualny styl jako zespół wywodzący się z NWOTHM (New Wave of Traditional Heavy Metal). Mimo to, tak naprawdę nie wynajdujemy niczego nowego, ale kto tak właściwie robi to obecnie w metalu? Młode zespoły sięgają do klasyki. Wy także, jako młodzi ludzie wybraliście właśnie heavy metal czy epic metal. Dlaczego dokładnie ten gatunek? Zaczynaliśmy jako normalny heavy metalowy zespół, ale poprzez rozwój naszych tekstów i riffów przesuwaliśmy się coraz bardziej w stronę epickiego metalu. I czuję się w nim jak w domu. Cieszę się z bycia w zespole epic metalowym, chociaż nie ma zbyt wielu zagorzałych fanów tego podziemnego gatunku, jeśli wykluczymy fanów Manowar. Ogólnie, nie ma też zbyt wielu zespołów z tego nurtu. Poprzednią płytę wydaliście sami. Drugą już z wytwórnią. Jak udało się Wam do tego dojść? To była nasza własna decyzja, żeby wydać "The Missions Of Heracles" na własną rękę. Chcieliśmy mieć wszystko w naszych rękach i dostać wszystko ze sprzedaży. Na początku było cię-

"Carolus Magnus" posiada także nawiązania do Iron Maiden. Takie harmonie, jakie gracie np. od 1,16 minuty chyba zawsze będą kojarzyć się z Maiden. Myśleliście o tym, nagrywając je? Tak, myśleliśmy o tym i wiedzieliśmy o podobieństwie. To dokładnie to, czego potrzebuje ten utwór. Z pewnością Skullwinx pozostanie tym, kto to napisał i zagrał, bo to tylko podobieństwo. W tym kawałku zawarliście przesłanie - Karol Wielki jako ojciec Europy. Wiele osób uważa, że dziś, w obliczu dzisiejszych problemów Europy, przydałby się kolejny Karol Wielki. Wasz utwór to tylko pochwała dawnej świet ności Karola Wielkiego czy też przekaz dla dzisiejszych pokoleń? Może masz rację, że jest potrzebny ktoś, kto zebrałby nas wszystkich do kupy. Faktycznie istnieją ludzie próbujący zjednoczyć Europę, ale głosy tych, którzy walczą przeciwko temu są niestety zbyt głośne. Karol Wielki używał siły, nie tylko przemówień, a zjednoczenie Europy jest chyba prawie niemożliwe, kiedy wciąż tak wielu walczy przeciwko niej. Ostatnio Piet Sielck powiedział mi w wywiadzie "W pierwszej kolejności muzyka powinna być rozrywką. Osobiście mam tak, że kiedy włączam sobie muzykę, oczekuję przyjemności. Kiedy oczekuję polityki, włączam sobie wiadomości albo nawet sięgam po magazyny publicystyczne. Mimo to, tekst musi dla mnie mieć zawsze jakiś przekaz. W przeciwnym razie nie będę go śpiewać z przekonaniem". Jakbyś się odniósł do jego słów? To niebezpieczne stwierdzenie, bardzo szybko udowodnię ci jego fałsz. Na przykład, istnieją zespoły, których teksty są gówniane, ale przez to ich kawałki mogą być bardziej chwytliwe niż zespołów z przekazem. Może dzięki temu, że są zabawne. Niektóre nasze utwory nie mają tak naprawdę przekazu dla społeczeństwa, ale maja treść. Jeśli śpiewamy o legendach czy wydarzeniach historycznych, to nie po to, żeby bezpośrednio powiedzieć ludziom: "To jest to, co chcemy powiedzieć" lub "uczcie się tego od nas". Wyjątkowo zależy nam, żeby mieć jakąś treść w

Foto: Skullwinx

zamknął ich w wieży i pozwolił im umrzeć z głodu, w obawie że będą zagrożeniem dla jego korony. Większość Waszych utworów jest podobnie skomponowana. Posiada szybkie zwrotki i wolne, chóralne refreny. Skąd pomysł na takie kompozycje? Jest jakiś zespół, który Was szczególnie do tego zainspirował? Nasze główne wpływy to wczesny Manowar, Virgin Steele, Trouble, Riot, Running Wild i Warlord. Myślę, że jeśli wrzucić je do pudełka i potrząsnąć, ta breja, która z niego wyjdzie to właśnie Skullwinx (śmiech!). Od lat każde pokolenia lub roczniki miały swój gatunek metalu. Młodzi w latach 80. mieli heavy, zaraz potem thrash, młodzi w latach 90. mieli death metal, pod koniec lat 90. europejski power metal. Obecnie żaden gatunek metalu nie jest nowy. A może się mylę? Jakie jest Wasze zdanie? Teraz mamy metalcore, ale myślę, że nie muszę o tym mówić. Jesteśmy zespołem kontynuującym heavy metal lat 80. Chcemy, aby tą muzykę poszerzyć i nadać jej nowoczesnego szlifu.

żko, bo musieliśmy się promować i robić całą dystrybucję sami. Ale dopiero teraz zaczynamy korzystać na tej decyzji. Metalizer Records naprawdę chciał wydać nasz drugi album i złożył nam spoko ofertę, zwłaszcza, że znaliśmy i ufaliśmy tym ludziom. Myślę, że wszystko poszło dobrze. Szukałam informacji gdzie będzie można Was zobaczyć, ale znalazłam tylko minione wydarzenia. Planujecie jakieś koncerty poza Niemcami? Z wyjątkiem jednego występu w Grecji, do tej pory graliśmy tylko w Niemczech. W planach jest jednak mała trasa i show w Polsce. Zobaczmy. Mam nadzieję, że będziecie ją śledzić. Chcemy grać i będziemy! Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie: Karol Gospodarek

SKULLWINX

59


...Mogliśmy się rozejść. Jednak ja wciąż kroczę drogą zespołu... Tymi słowami, mogę opisać postawę życiową gitarzysty Ivano Spiga, lidera włoskiego Holy Martyr. Zespołu, który pomimo trudności na początku kariery, problemów ze znalezieniem pełnego składu, jego ciągłych przetasowań oraz królowaniu grunge w latach dziewięćdziesiątych, wciąż działa i nagrywa muzykę. I właśnie o tym będzie w wywiadzie, o muzyce i pielęgnowaniu zainteresowań, zamiast relacji z rotacji w składzie kapeli. Przed wami Ivano Spiga. HMP: Cześć! Jak możesz krótko opisać swój zespół? Powiedz w paru zdaniach o Holy Matryr. Ivano Spiga: Cześć przyjacielu!Holy Martyr to zespół grający tradycyjny epicki heavy metal. Styl naszej muzyki, to mieszanka pomiędzy metalem z Europy oraz Stanów Zdjednoczonych, z tekstami o historii, starożytnej sztuce wojennej oraz o fantastyce. Holy Martyr to jednak dość stary zespół? Założyliście go w latach dziewięćdziesiątych, dokładnie w roku 1994, zaś pierwsze demo wydaliście cztery lata później. Co możecie powiedzieć o tych wczesnych latach waszego zespołu (przed drugim demem)? Tak, trochę stary... też jestem stary... jednak duchem młodszy niż kiedykolwiek! Podczas lat dziewięćdziesiątych metal był prawie martwy, modne było natomiast grunge. Nikt nie interesował się nami. Spędziliśmy mnóstwo czasu na

ny potem "Hadding Garmsson" (znalazł się na albumie "Still at War" - przyp. red.). Na tym demie był również kawałek "The Shadow Over Innsmouth", który był zainspirowany dziełem H. P. Lovecrafta o tym samym tytule. A co możesz powiedzieć o pozostałych jego dziełach? Uwielbiam wszystko to, co stworzył Lovecraft, aczkolwiek dawno nie czytałem jego prozy. Wspomniałeś wcześniej o wokaliście, który uciekł przed samymi nagraniami. Jednak na nowym demie mieliście już kolejnego, Alessandro Mereu, który jest z wami do dzisiaj. Jaka była różnica pomiędzy wokalistą z pier wszego dema (pomijam już osobę, która nie dokonała nagrań) a obecnym? Alex ma świetny głos dla tego zespołu. Inni byli tylko w tym zespole przypadkiem... Oczywiście, mieli oni niezłe głosy, jednak one nie pasował

Z książek, z masy książek oraz z filmów. Z trylogii Conn'a Iggulden'a o Cezarze, z książki "Masada, Gates of Fire", Steven'a Pressfield'a oraz z "Lo scudo di Thalos", Valerio Massimo Manfredi. "Still At War", wasz pierwszy LP został wydany w roku 2007. Co czuliście po wydaniu tego albumu? Byliśmy szczęśliwi, lecz nie usatysfakcjonowani. Był to tylko "pierwszy" LP. Jak długo pracowaliście nad tym albumem? Gdzie go nagraliście? Wiele utworów zostało wzięte z naszych demówek, więc robota nie była przesadnie trudna oraz nie pochłaniała znacznych ilości czasu. Nagraliśmy LP w Conquest Studios, tam gdzie nagrywał również DoomSword. Co lokalna scena myślała o tym albumie? Myślę, że został zaakceptowany przez nią, nie pamiętam żadnych negatywnych recenzji aczkolwiek nie był to perfekcyjny album. "Still At War" został wydany przez Dragonheart Records, znanej dzięki paru kultowym zespołom epic/heavy metalowym. Co możecie powiedzieć na temat współpracy z nimi? Była doskonała i wciąż jest świetna, a ja jestem zadowolony z tego, że moje albumy są dystrybuowane przez to wydawnictwo. Nigdy nie proszą nas o próbki przed wydaniem. Ufają nam. Po wydaniu LP mieliście z pewnością wiele więcej koncertów niż wcześniej. Powiedzcie coś więcej na temat waszych występów po opublikowaniu "Still At War". Szczerze, to nie pamiętam zbyt wielu ważnych występów po wydaniu tego albumu... tylko jeden koncert w Rzymie i kolejny w Atenach. Oba były świetne, jednak estymą darzę ten, który zagraliśmy w Rzymie. Graliśmy tam wcześniej przed wydaniem naszego albumu, w 2006 roku. A co sądzicie o antycznym Rzymie? Szczególnie o tym za czasów Juliusza Cezara i chwilę po sprawowaniu przez niego władzy. Jego rządy są popularnym tematem w historii Rzymu, czyż nie? Tak, starożytny Rzym jest bardzo interesujący i urzekający. Był również serial telewizyjny "Rzym" (produkcji HBO, emitowany w latach 2005 - 2007 - przy. red.) o Cezarze, który był pokazywany w czasie naszych prac nad pierwszym albumem. Cezar, poza tym, nie jest istotny w historii antycznego Rzymu, lecz również w historii antycznej Europy. Po nim nic nie było już takie same.

Foto: Holy Martyr

poszukiwaniu drugiej gitary czy jakiegokolwiek wokalisty. W roku 1998 nagraliśmy instrumenty, jednak wokalista zniknął przed nagraniami linii wokalnych. Myślę, że bał się swego pierwszego nagrania. Chcieliśmy pokryć koszty jego sesji, ale on zniknął. Jednak przeżyliście ten okres braku popularności i w 2002r. wydaliście nowe demo, "Hatred and Warlust", które zawierało 36 minut muzyki i było wypełnione przez zróżnicowane tematycznie utwory, od Wikingów, aż do kul tury heavy metalowej. Gdy komponowaliście i pisaliście teksty, co wtedy was inspirowało? Nie pamiętam co mnie wtedy inspirowało... Wiem, że masa kompozycji była niezbyt rozbudowana oraz sztampowa. Był tam także kawałek wzięty z książki Poula Andersona, nazwa-

60

HOLY MARTYR

do naszej muzyki. Po dwóch demach wydajecie dwie EPki, "Hail To Hellas" w 2003r. oraz "Vis Et Honor" w 2005r. Co możecie powiedzieć na temat pracy nad muzyką na obie płytki? Praca nad tymi albumami była kolejnymi kroczkami w naszym rozwoju. "Hail To Hellas" został wydany głównie dzięki wsparciu naszych fanów. Wszystkie kawałki, które były na tej EPce nagraliśmy potem na LP. Na "Hail To Hellas" oraz "Vis Et Honor" zmieniliście temat waszych utworów, na coś bardziej zwięzłego, monotematycznego - starożytną historię Greków i Rzymian. Skąd braliście inspirację, z jakich dokumentów, prac, pisarzy?

Jednak historia Europy i starożytnego Rzymu splata się, gdyż jednak Rzymianie podbili kawał ówczesnego świata, wraz z dużą częścią Europy. Jednak poza podbojem byli również przykładem tolerancji dla innych religii, ba, wzięli bogów z ziem podbitych i umieścili w swoim panteonie. Było to całkiem sprytne posunięcie. Wydaje mi się, że jest to powód ich sukcesu, mam rację? Owszem, oni nie byli tacy źli do szpiku kości. Wszczynali wojnę, mordowali, jednak było to naturalne w tym czasie. Jednak również dokonali wielu dobrych rzeczy. Poza tym, był również długi okres pokoju na ziemiach podbitych, podczas ich ujednolicania kulturowego. Wspomniałeś o pozytywach, ja pamiętam również o akweduktach, cemencie oraz prawie, jako rzeczach, które zostały nam przez Rzy-


mian zostawione. Co możesz dodać do tej listy? Poza tym przychodzi mi do głowy język. Łacina przecież wpłynęła na wiele języków, w tym niewielkiej części na język angielski i niemiecki. Rok później wydajecie drugi LP, "Hellenic Warrior Spirit", traktujący głównie o Spartanach. Przyzna,m że to całkiem dobry temat dla epickiego metalu, czyż nie? Co sądzicie o kul turze Spartańskiej? Gdybym miał dywagować, ludzie dzisiejszych czasów z pewnością nienawidzili by tej społeczności, gdyby egzystowała ona w obecnych czasach... Zacznę od początku: tak, Spartanie naprawdę byli dumni, mieli masę świetnych przywar i wydarzeń, o których można tworzyć hymny. Nie wiem jak to powiedzieć, z tego co czytałem w książkach, uważam, że są całkiem w porządku. Coś jak super bohaterowie z gier komputerowych bądź z komiksów. Byli silni w wieku rządzącym się prawem, "zabij lub bądź zabitym". Nie ma jednak powodu, by porównywać ich społeczność do obecnego życia. Wróćmy teraz na chwilę do muzyki: jak długo wam zajęły pracę nad wydanym w 2008r. albumem? Niedługo. Połowę utworów wzięliśmy z wcześniej wydanego dema "Hail To Hellas". Resztę natomiast napisaliśmy w bardzo krótki czasie. Zawsze posiadam parę inspiracji, gdy przystępuje do prac nad nowym albumem. Na drugim LP zaśpiewaliście jeden utwór ("To Kalesma Sta Opla") po grecku. Czy to dobry sposób na zostanie bardziej popularnym i jednocześnie bardziej szczerym? "To Kalesma Sta Opla" to akustyczna wersja "The Call To Arms" wykonana w języku greckim. Alex, nasz wokalista zaczął wtedy uczyć się greki, więc uznaliśmy, że ten język o wiele bardziej pasowałby do ducha utworu i klimatu albumu. Muszę się o to was spytać. Co sądzicie o tym super filmie "300"? Tak więc... to taka w sumie fantastyka, nie stojąca nawet obok faktów historycznych. Jest w miarę w porządku... Trochę rozrywki oprawiona komputerową grafiką. Czy wiecie, że Termopile to obecnie u nas syn onim różnych polskich bitew, takich jak Wizna oraz Hodów. Pierwsza z pewnością znana dzięki pewnemu znanemu szwedzkiemu zespołowi. Druga to siedemnastowieczna bitwa, która odbyła się pomiędzy polską jazdą oraz Tatarami w stosunku sił 1:100, którą polska strona jednak wygrała. Znacie jakieś inne bitwy będące synonimami Termopil? Nie, jednak zainteresowałeś mnie. Myślę że słyszałem coś o husarzach szarżujących przeciwko niemieckim czołgom podczas nazistowskiej ofensywy, co było całkiem odważne i zażarte. Poza tym, Fort Alamo w historii Stanów Zjednoczonych było czymś w rodzaju Termopil. Czas znowu powrócić do waszego zespołu: kto stworzył okładki do waszych dwóch pier wszych LP? Uwielbiam je. Odnoszą się do waszych wcześniejszych EPek, lecz w swoim własnym, biało-karmazynowym stylu. Krwista czerwień na bieli jest świetna! Pasuje idealnie z muzyką i tematyką albumu. Zawsze tworzyliśmy dosadne i proste okładki. A te okładki zostały stworzone przez włoskiego artystę, Simona Ercole.

tego stylu. Zarówno na okładkach, jak i tem atycznie: z śródziemnomorskiej Europy przenosicie się do Wschodniej Azji. Widzę, że lubicie zmiany. Owszem. Bardzo ważne jest by czasami oderwać się od wcześniej wypracowanego stylu i stworzyć kolejny w nim akcent. Z tymi zmianami mam wiele więcej inspiracji do tworzenia czegoś nowego. W tym wypadku widzę masę filmowych inspiracji. Na początek inspiracje twórczością Akiry Kurosawy. Możecie coś o nim więcej powiedzieć? Tak, to świetny reżyser. Zainspirował zachodnie kino. Co przyznali nawet Sergio Leone oraz George Lucas. Inspirował filmem jak "Siedmiu Samurajów" (z 1954 - przyp. red.), który to jest również jednym z moich ulubionych filmów. Inna inspiracja to "Ghost Dog: Droga Samuraja". Trochę nowy temat jak na waszą twórc zość, czyż nie? Tak... naprawdę zabawnie myśli się o tym filmie, jako o inspiracji dla Holy Martyr. Film o włosko-amerykańskim światku przestępczym, z zabójcą postępującym niczym Samuraj i będącym lojalnym wobec swojego szefa. Aby jeszcze bardziej wprowadzić zamęt, dodajmy do tego, że jest afroamerykaninem i słucha hip hopu. Lubię ten film, a aktor grający główną postać jest świetny. Jesteś jednym z nielicznych, którzy wspomnieli o tym filmie - szacunek! Skoro o rzeczach łamiących konwencję, to znowu złamaliście własną, tworząc nowy album "Darkness Shall Prevail". Jakkolwiek wcześniejszy album mógł odnosić się do anty cznych klimatów i rzeczywistości, tak teraz teksty są bardziej fantastyczne. Powiedzcie więcej o waszych inspiracjach i o samym albumie. "Darkness Shall Prevail" bez cienia wątpliwości to najmroczniejszy i najbardziej epicki album, który stworzyliśmy do tej pory. Oczywiście jest oparty na książkach napisanych przez Tolkiena, w szczególności na jego dodatkach. Na tym albumie napisałem wszystko. Tekst, muzykę, ścieżkę wokalną i harmonie. Czasami nawet dawałem sugestie do partii basowej i perkusyjnej, w zależności od tego, jak stworzyłem dany utwór. Kiedy jesteś naprawdę zainspirowany i skupiony na jednym temacie, to jest dziecinnie proste pisać muzykę. Zabawną rzeczą jest to, że masz pomysł podczas pracy i zaczynasz tworzyć kawałek w głowie, bez gitary. Ja tak miałem. Najtrudniejszą rzeczą były w tym wszystkim teksty, szczególnie w tym nowym temacie. Muzyka była bardzo klimatyczna, więc bardzo ważne było dopasowanie tekstu do nastroju, znalezienie właściwych słów. Mówimy o świecie stworzonym przez wybitnego angielskiego lingwistę, co nie jest łatwe dla kogoś, kogo językiem natywnym nie jest język angielski!

Co się zmieniło, od waszego pierwszego dema do teraz? Parę rzeczy. Jednak duch został ten sam. Muzyka ta sama, jednak lepiej przygotowana pod względem technicznym. Było zawsze parę kawałków, które sprawiały, że głowa sama rwała się do headbangu, na przykład "Warmonger" (z "Still At War" - przyp. red.), obecnie mamy "Born of Hope", bądź długi kawałek wypełniony epickimi pasażami, jak na przykład "Dwarrowdelf", który nie różni się tak bardzo od "Hadding Garmsson". Wszystko jest takie, jak za dobrych lat, no może trochę bardziej mroczne, coś jak "Hellenic Warrior Spirit". Powiedz trochę o waszych występach. Myślę, że nasz koncert w Atenach zamieszczony na Youtube doskonale wam o tym opowie (śmiech). Śpiewamy o wojnie, więc na scenie jest niczym na polu bitewnym. Gramy tak jakby jutra miało nie być! Co zamierzacie robić w roku 2017? Cieszyć się, dać parę występów oraz pić piwo z naszymi fanami, nic mniej nic więcej. Co sądzicie o innych zespołach sceny epic metalu, jak na przykład Domine, Doomsword? Możecie zaproponować jakieś inne zespoły, które grają w tym gatunku? Mówisz o najlepszych z najlepszych. Wszyscy są świetni, a ja mam zaszczyt dzielić z nimi wydawcę. Metal najwyższej próby. Poza tymi zespołami proponuje jeszcze Adramelch, jeden z moich ulubionych włoskich zespołów. Śpiewacie o starożytnych greckich, rzymskich, japońskich bohaterach, wojnach i walkach. Jednak zastanawia mnie jedno: czy w obecnych czasach widzisz jakiś bohaterów? Możesz coś o nich powiedzieć? Nie wiem jak odpowiedzieć. Żyje w przeszłości, nie oglądam nawet telewizji. Osobiście uważam Holy Martyr oraz każdy inny podziemny zespół za bohaterów. Daliśmy wszystko dla tego zespołu i dla jego muzyki, ciało, ducha, serce, czas... wszystko. Wciąż jestem w nim, pomimo wielu trudności, zamiast wybrać tą prostą drogę, drogę zakończenia działalności. I tym pozytywnym akcentem czas powoli zakończyć. Możesz podsumować wywiad? Był obszerny i długi. Mam nadzieje, że spodobał Ci się nowy album. Dobrze się rozmawiało. Dziękuje za wywiad! Proszę o ostatnie słowa do waszych fanów. Dziękuje za wsparcie! To Wasza pomoc sprawia, że wciąż jesteśmy i występujemy! Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Powiedz coś o albumie od kuchnii. Zmieniliśmy studio. Ja natomiast współpracowałem podczas produkcji tego albumu. To był najcięższy album jaki stworzyliśmy... jeśli chodzi o wysiłek włożony przy nagrywaniu płyty. Mieliśmy stosunkowo mało czasu w studiu, więc musieliśmy nagrywać stosunkowo szybko. Trzy i pół dnia na nagranie gitar. Kolejne trzy i pół na wokal, dwa na bas i dwa na perkusję. Było to ogromne przedsięwzięcie i byliśmy tym zestresowani. Na szczęście polubiłem masę z tego co nagraliśmy... jest to do tej pory najlepszy album, który stworzyliśmy. Jest podsumowaniem naszego stylu.

Jednak potem, na "Invicible" odcinacie się od

HOLY MARTYR

61


Nadal będę odkrywać świat Conana Niestety na obecnej scenie heavy metalowej nie ma zbyt wielu zespołów podążających ścieżką wytyczaną przez takie legendy jak Manilla Road, Cirith Ungol czy choćby stary Manowar. Jest oczywiście kilka ekip podtrzymujących płomień barbarzyńskiego epic metalu, ale jest to kropla w morzu. Na szczęście w 2012 roku w Brazylii Fabio Paulinelli powołał do życia projekt pod nazwą Grey Wolf, którego jest głównym mózgiem i kompozytorem. W ubiegłym roku pojawił się ich trzeci i zdecydowanie najlepszy krążek "Glorious Death", dzięki któremu bez wstydu mogą stawać w jednym szeregu z Ironsword czy Battlerage. Grey Wolf prezentuje podobny do nich styl oparty na barbarzyńskim brzmieniu, surowych wokalach i epickiej atmosferze. Jeśli wymienione wyżej nazwy znaczą dla was dużo to powinniście zdecydowanie sięgnąć po "Glorious Death". Poniższa rozmowa z Fabio może też was do tego zachęci. HMP: Witaj! Założyłeś Grey Wolf w roku 2012. Co było głównym impulsem, który Cię do tego skłonił? Fabio "Grey Wolf" Paulinelli: Witaj. Zawsze miałem ochotę by tworzyć tradycyjny heavy metal z surowymi wokalami. Uważam, że jest to idealne połączenie dla zespołu, który stara się zgłębiać tematy epickie. Początkowo nie zamierzałem śpiewać, zwłaszcza, że nie bardzo wiem, jak to robić dobrze (śmiech). Ale ponieważ nikt

swojego projektu, w którym miałem całkowitą kontrolę i wolność. To było dobre, więc miałem możliwość odnaleźć tożsamość Grey Wolf. To był swoisty eksperyment. Teraz przygotowuję się do kompilacji tego materiału, jeszcze w tym roku, być może w połowie roku. Ta kompilacja przyniesie również dwa niepublikowane nagrania, które zostały napisane wyłącznie na tę płytę. Będzie też kilka nagrań na żywo. Debiutancki krążek Grey Wolf zatytułowany

Foto: Grey Wolf

nie był wtedy dostępny, to musiałem być ja. Grałeś wcześniej w jakichś kapelach heavy metalowych? Wcześniej grałem w kilku zespołach, jak Dunkel Reiter (thrash metal), Insurrection (death metal) i Witchkross (heavy metal). Dunkel i Insurrection były fajne, ale nie były to gatunki, które naprawdę lubię grać. Myślę, że nic nie pobije uczuć, które masz podczas grania tradycyjnego heavy metalu. Zanim pojawił się debiut, nagrałeś bodajże sześć demówek w niecałe dwa lata. Całkiem niezły wynik. Czemu było ich aż tyle? Cóż, nie jestem pewien, ale myślę, że byłem bardzo podekscytowany pomysłem posiadania

62

GREY WOLF

po prostu "Grey Wolf" ukazał się w 2014 roku. Tak, dwa lata po powstaniu Grey Wolf, w końcu wydaliśmy nasz pierwszy oficjalny album. Rezultat był bardzo satysfakcjonujący, tym bardziej, że album został wyprodukowany w domu. A reakcja publiczna była lepsza niż można by się spodziewać. Szczerze, to nie oczekiwałem takiego pozytywnego odbioru. Poszedłeś za ciosem i już w następnym roku wyszedł album "We are Metalheads". Utrzymany był on zresztą w tych samych klimatach, zarówno muzycznych jak i tekstowych co "jedynka". Oba te krążki pierwotnie wydałeś własnym sumptem, prawda? Nie było żadnych zainteresowanych wydaniem? Widzisz, stało się to naturalnie, miałem nagrane

sześć dem, więc miałem wiele materiału, który trzeba było przeanalizować. To, co zrobiłem, to wybrałem utwory z wspomnianych dem, aby je na nowo nagrać i wydać jako pierwszy album. W przypadku "We Are Metalheads" wybrałem drugą część utworów. To było dość proste. Na "Glorious Death" musiałem już napisać parę nowych utworów. Tak, pierwsze dwa albumy najpierw zostały wydane niezależnie. Miałem wszystko. Fakt nagrywania w domu pozwolił mi na to, ponieważ nie wymagało to kosztów nagrania w studio. Pierwsze zainteresowanie tymi albumami pojawiło się trochę później, kiedy uruchomiłem poboczny projekt Brothers Of Sword. Zainteresowanie moją pracą przyszło ze Stormspell Records. W listopadzie 2015 oba wasze albumy zostały ponownie wydane przez amerykańską Stormspell Records. Jak doszło do tej współpracy? Stało się to w następujący sposób: Skontaktowałem się z nimi w celu ewentualnej wymiany materiałów. Poprosili mnie, o możliwość odsłuchu materiału. Podobało im się to, co usłyszeli i zaproponowali mi ponowne wydanie wszystkich materiałów, dwa pierwsze albumy Grey Wolf, a także Brothers of Sword. Byłem z tego bardzo zadowolony, ponieważ Stormspell ma wiele znakomitych zespołów w swoim katalogu. To dla mnie był zaszczyt zostać jego częścią. Czemu w takim razie ostatni album "Glorious Death" wyszedł w barwach Arthorium Records? Podejrzewam, że fakt iż jest to wasza rodzima wytwórnia miał na to spory wpływ? Stormspell nie była zainteresowana dalszą współpracą? Spowodowała to w dużej mierze przyjaźń z Arthurem Migotto. Jest dla mnie jak brat. Jest facetem, który zawsze wspierał mnie i bardzo mi pomaga. To solidna przyjaźń, braterstwo ze stali. Dokonał nienagannej pracy przy produkcji ostatniego albumu. Od grafiki do inżynierii dźwięku wszystko było bez zarzutu - z mojego punktu widzenia. Wystarczy to porównać z poprzednimi dwoma, aby to udowodnić. Wiele mu zawdzięczam. Tak, Stormspell był bardzo zainteresowany nowym albumem. Muszę im za to podziękować. No i właśnie w ten sposób doszliśmy do najnowszego wytopu Grey Wolf, mianowicie wspomnianego wcześniej "Glorious Death". Znów minął tylko rok od poprzedniego krążka. Jak szybko powstają wasze utwory? Piszesz bez przerwy czy dostajesz nagłej weny i jesteś w stanie zrobić cały album w powiedzmy miesiąc? Inspiracja zazwyczaj przychodzi nagle. Zaczynam pisać i szybko wpadam na jakieś pomysły. Zwykle nie trwa zbyt długo, ale są to bardzo proste utwory, nie ma w nich nic specjalnego. Wkrótce po wydaniu "We Are Metalheads" napisałem już kawałki na "Glorious Death". Kiedy tylko wystartowaliśmy z "Glorious", zacząłem szkicować pomysły na czwarty pełnowymiarowy album. Album, który przyniesie powiew świeżości. Ale to nastąpi dopiero po wydaniu wspomnianej kompilacji demówek. Jak byś odniósł "Glorious Death" do poprzed nich krążków? Jak dla mnie jest to wasz zde cydowanie najlepszy, najpotężniejszy mate riał. Jesteś podobnego zdania? Gdzie widzisz największe różnice między najnowszym, a poprzednimi krążkami? Z całkowitą pewnością. Wszystko na "Glorious Death" wygląda lepiej. Począwszy od okładki, która była kopią okładki magazynu Conan. Świetna praca z Nicolasem Bournayem. W rzeczywistości - oczywiście w miarę możliwości - wszystko, co opublikuję, będzie przez niego


ilustrowane, jeśli się zgodzi. Złapał esencję Grey Wolf. Brzmienie tego albumu w porównaniu do poprzednich jest potężne. Dzięki pracy Arthura Migotto. Niesamowita praca tak w ogóle. Arthur od teraz nie będzie miał spokoju (śmiech), bo chcę, żeby wydawał wszystko, co zrobię. W każdym razie, wszystko na "Glorious Death" wygląda dużo lepiej. Dużą robotę z pewnością robi brzmienie. Soczyste, mocne, mięsiste. Idealne wręcz dla waszej muzyki. Kto zajmował się produkcją tego albumu? Już o tym mówiłem. Arthur Migotto rządzi (śmiech). Jest świetny. Mocy i majestatu dodaje też lekki pogłos na wokalu, dzięki któremu muzyka ma też większą głębię. Był to twój pomysł czy może wyszło to na etapie produkcji? Znowu dzieło Arthura. Dałem mu całkowitą wolność, ponieważ miałem pełne zaufanie do jego pracy i byłem pewien, że wykona fantastyczną robotę. Jest bardzo profesjonalny i ostrożny. Moc, którą słyszymy na płycie to jego zasługa. Żadna z waszych dotychczasowych płyt nie trwa dłużej niż 35-36 minut i składa się z konkretnych krótkich metalowych strzałów co traktuję jako plus. Nie kusiło Cię jednak, żeby kiedyś nagrać jakąś dłuższą, epicką kompozy cję? To brzmi bardzo spontanicznie. Myślę, że jest to spowodowane wpływem albumów heavy metalowych z lat 80-tych. Ich zdecydowana większość nie trwała więcej niż 40 minut. Tak, przyszło mi do głowy, aby stworzyć długi kawałek, ale jeśli to zrobię, to musi wyjść naturalne. Nie chcę robić niczego na siłę. Mój przyjaciel zawsze mówi do mnie: "Dlaczego nie napiszesz długiego utworu? Myślę, że brakuje Ci tego na Grayu". To nie jest łatwe zadanie. Długi utwór może wydawać się męczący, jeśli nie jest dobrze zbudowany. Ale zobaczymy. Utworem, który jest pewnym novum w waszej twórczości jest "Cimmeria", będąca zresztą wspaniałym zakończeniem płyty. Skąd pomysł na ten spokojniejszy i bardziej nostalgiczny choć również przepełniony epickim barbarzyństwem numer? Ten utwór istniał już na pierwszym demo "By The Power of Crom", ale w bardzo surowej postaci. Gitarowe akordy w wolniejszej części były inne. To, co zrobiłem, to zmiana akordów tak, aby utwór brzmiał piękniej i dodałem kilka gitarowych solówek. Muzyka stała się inna. Słowa zostały zachowane. Zaprosiłem Arthura do zaśpiewania w tej części, bo nigdy nie wykonałbym tego utworu czystym głosem. Nie miałem pojęcia, jak to zaśpiewać. Myślę, że trafiłem dobrze, ponieważ Arthur zaśpiewał mistrzowsko i wnikliwie przyłożył się do tego śpiewu. W mojej opinii skończył album kwitnąco. Wreszcie macie udaną okładkę czego poprzednich nie bardzo można powiedzieć. Kto jest autorem obrazu zdobiącego "Glorious Death"? Nicolas Bournay. Świetna robota. Naprawdę uchwycił istotę. Szczerze mówiąc, gdybym wiedział, że Grey Wolf spotka się z tak pozytywną reakcją ze strony metalowej publiczności, pewnie zainwestowałbym w obraz więcej. Ale mój budżet w czasie, w którym rozpocząłem prace, był niski, i to miało duży wpływ na jego ostateczną postać. Wasze teksty zawsze obracały się w tematyce mitologii, historii i przede wszystkim literatu ry fantasy z głównym naciskiem na twórczość Roberta E. Howarda. Czy masz jakieś swoje ulubione opowiadanie lub powieść tego autora?

Jeśli tak to czemu akurat te? Cóż, dorastałem czytając komiksy Conana. Od 9 roku życia do chwili obecnej. Jestem też fanem i kolekcjonerem epickich filmów. Więc to stało się zupełnie naturalne. W środku tak wielu klasycznych opowieści trudno jest wybrać jedną, ale wspomnę o moich ulubionych. Są to nawet opowieści, które stały się pieśniami Grey. Przytoczę dwa przykłady: "The Tower of the Elephant", "The Frost Giant's Daughter". Natomiast "King Kull", "Red Sonja", "The Axe Will Rule The Kingdom", "A Night of Fun", "In The Shadows of Stygia", to utwory Grey inspirowane pracą Howarda. Zamierzasz w przyszłości zachować pozostać przy tym źródle inspiracji czy może też zaczerpniesz coś z twórczości innych wielkich pisarzy fantastyki? Prawdopodobnie będę. Czasem uciekam przed Howardem, tak jak w "Beowulf" czy "We Are Metalheads", na 300 tekstów, które przychodzą mi do głowy. Ale lubię i będę nadal odkrywać świat Conana. To już znak towarowy Gray Wolf i nie chcę tego zmieniać. Jestem jednym z tych, którzy lubią pozostać wierni pierwotnemu wizerunkowi zespołu. Moje ulubione zespoły to Manowar i Running Wild, właśnie z powodu tej lojalności. Naprawdę podziwiam tę postawę i chcę tak zrobić z Grey Wolf. Nie da się ukryć, że Grey Wolf to tak naprawdę Ty, czyli Fabio Pulinelli. Czy w takim razie całość muzyki piszesz sam czy może czasem ktoś ci w tym pomaga? Masz rację. Wszystko na Grey Wolf jest moje. Nawet logo zostało zaprojektowane przeze mnie. Często mówię, że Grey zawsze był bardziej projektem niż zespołem. Cóż, zaczęło się tak i teraz wróciło do tego stanu. Kiedy zapraszam gitarzystę do nagrania partii gitarowych, zawsze daję mu wolność tworzenia własnych solówek gitarowych. Więc, jeśli zabierzemy solówki gitarowe, które słyszysz na nagraniach, to cała reszta jest moja. Muzyka, riffy i teksty. Czy jest jakiś utwór Grey Wolf, który ma dla Ciebie szczególne znaczenie lub taki, z którego jesteś po prostu najbardziej dumny? Mnie najbardziej na tę chwilę rozpierdalają "Conan the Liberator" i "Red Sonja". Cholera, to trudne pytanie. Te wszystkie utwory są moimi dziećmi (śmiech). Wspomnę niektóre, które nie są takie złe (śmiech). "King Kull", "The Elephant Tower", "The Frost Giant's Daughter", "Thor", "Conan The Liberator", "Cimmeria", "Glorious Death", "Grey Wolf". Jak wygląda teraz skład Grey Wolf? Jest w ogóle coś takiego, czy po prostu Ty i muzycy sesyjni lub koncertowi? Do tej pory to przede wszystkim ja. Był czas, kiedy Grey był zespołem ze stałymi muzykami. Ale to nie trwało długo. W tym okresie zawsze podkreślałem bardzo jasno chłopakom, że kierunek muzyczny Grey Wolf zawsze znajdować się będzie w moich rękach i nigdy tego nie porzucę. Zespoły, w których decyzje co do stylu znajdują się w rękach jednej osoby, ledwie wymyka się pierwotnym założeniom. Mogę przytoczyć przykłady: Joey DeMaio (Manowar), Kasparek (Running Wild), Steve Harris (Iron Maiden). Chcę to utrzymać w Grey Wolf, rozumiesz? Oczywiście. Skoro już wspomnieliśmy o koncertach to jak często grywacie na żywo? Z jakimi ekipami dzieliliście scenę? W rzeczywistości zrobiliśmy kilka fajnych koncertów z zespołami, takimi jak Salário Minimo (zespół brazylijski z lat 80.) i Evil Invaders z Belgii. Graliśmy obok kilku bardzo zabójczych zespołów z brazylijskiego podziemia, takich jak

Batalion, Metaltex, Dunkel Reiter, Metalizer, i wielu innych. Graliśmy także na bardzo znaczącym festiwalu o nazwie Ruídos do Sertao, z udziałem takich zespołów, jak Hibria, Torture Squad i innych. Ale teraz Grey powrócił do statusu studyjnego projektu ze względu na kontuzje w moim prawym nadgarstku. To utrudnia dopasowanie się do praktyki codziennego występowania na scenie. Myślę, że postawienie Grey Wolf w jednym szeregu z takimi załogami jak przepotężny Ironsword, Ravensire, Battlerage czy niestety nie istniejący już od dawna Jotenheim nie stanowiło by dla Ciebie problemu? Czy jest dla Ciebie odpowiednie towarzystwo? To wielki zaszczyt być porównywanym do tych znaczących zespołów. Są zespołami, które bardzo mi się podobają, identyfikuję się z tym gatunkiem. Jest tu wiele podobieństw w temacie brzmienia. Idealne. Cieszę się z tego. Dziękuję ci. Proszę bardzo. Co lub kto sprawiło, że poświę ciłeś się klasycznemu barbarzyńskiemu heavy metalowi? W zasadzie fakt, że tradycyjny heavy metal to mój ulubiony podgatunek w metalu oraz to, że dorastałem na komiksach Conana. To skrzyżowanie było bardziej niż naturalne. Nie było od tego ucieczki. Jakie płyty są według Ciebie największymi arcydziełami w historii tej muzyki? Manowar! (śmiech). Rozmawiasz z fanatykiem. A jak pod tym względem wyglądał ubiegły rok według ciebie? Ukazały się jakieś albumy, które całkowicie tobą zawładnęły? Oczywiście poza "Glorious Death"(śmiech). To, co przychodzi mi teraz na myśl to Eternal Champion - "Armor of Ire" i Ironsword - "None But The Brave". Te najbardziej zwróciły moją uwagę. Jakie plany na resztę 2017? Czyżby znów nowy rok i nowa płyta? Jasne, rok i album (śmiech). Postaram się zawsze utrzymywać tę średnią. Jak wspominałem wam plany wobec składanki z demami, która jest już w toku, a następnie czwarty pełny album, który przyniesie wielkie niespodzianki. Jestem bardzo podekscytowany tym czwartym zadaniem. To będzie nowa era dla Grey Wolf. Kiedy i czy w ogóle będzie was można zobaczyć w Europie, a najlepiej w Polsce? Hmm ... To będzie trochę trudne, mój przyjacielu. Naprawdę mi przykro i naprawdę doceniam twoje zaproszenie. Ale jak już powiedziałem, mam kontuzję nadgarstka i naprawdę przeszkadza mi to na scenie. Ale kto wie o przyszłości? Mogę ci powiedzieć, że jeśli uda mi się postawić stopę w Europie z Grey Wolf, nigdy nie wrócę do Brazylii, gdzie ciężko jest zarobić na heavy metalu. Naprawdę jest trudno. Jakie jest twoje największe marzenie związane z Grey Wolf? Może być bardziej lub mniej realne (śmiech). Moje największe marzenie związane z Greyem jest bardzo proste. Aby każda moja sesja była wydana na płycie LP. Bardzo proste (śmiech). Myślę, że jest to największe trofeum dla fanów heavy metalu, którzy ryzykują posiadanie zespołu. To już wszystkie pytania, dzięki za wywiad. Jestem wdzięczny za możliwość opowiedzenia wam trochę o Grey Wolf. Dziękuję wam bardzo! Heavy Metal rządzi! Maciej Osipiak Tłumaczenie: Ewa Lis, Bartosz Hryszkiewicz

GREY WOLF

63


Triumfator to ktoś, kto pewnie podąża przez świat Lunar Shadow, to zespół którego już EPka "Triumfator" była darzona estymą i szacunkiem wśród fanów heavy metalu, również w Polsce. Zresztą, po przesłuchaniu muzyki, która została zawarta na wspomnianej EPce i debiutanckim albumie "Far From Light" - trudno się dziwić. Miał okazję porozmawiać z gitarzystą kapeli, Max'em Birbaum'em na temat ich początków oraz dalszej kariery zespołu. Jednak tą część poprzedza stosunkowo obszerny wywód Maxa na temat literatury fantastycznej. sposób. HMP: Lunar Shadow, to całkiem świeży zespół na scenie, który powstały w roku 2014. Możesz na początek przybliżyć zespół tym, którzy nie mieli okazji zaznajomić się z waszą muzyką? Max "Savage" Birbaum: Lunar Shadow to głównie epicki, melancholijny heavy metal z dwiema gitarami prowadzącymi, dziwna mieszanina muzyki Wishbone Ash, Dissection, starego In Flames oraz Solstice. Powiedz coś o genezie nazwy waszego zespołu. To odniesienie do debiutanckiego albumu In Flames, "Lunar Strain", istotnego dla naszego brzmienia oraz zarazem mojego ulubionego. Teraz z kolei powiedz o tym jak zaczęła się

Możesz powiedzieć o zespołach które Cię inspirowały? Wymień pięć albumów, które najbardziej wpłynęły na twoją muzykę. Jeśli mam wymieniać... "The Jester Race", In Flames, kolejny mój ulubiony album tego zespołu. Jeśli chcesz zrozumieć Lunar Shadow, to musisz zrozumieć ten album. Również ważne są albumy takie, jak "Storm of the Light's Bane", Dissection, ze względu ten czysty mrok, który emanuje z tej muzyki, "Into Glory Ride", Manowar, za potęgę i epickość, "Painkiller", Judas Priest, album stworzony przez mój ulubiony zespół oraz "Argus", Wishbone Ash, ze względu na te marzycielskie, melancholijne utwory. Powiedz teraz coś więcej o waszym pier wszym występie.

maga, Zogar Soga w opowiadaniu "Za Czarną Rzeką". Możesz więcej powiedzieć o inspiracjach na innych utworach? Dzieła Roberta E. Howarda zawsze były dla nas wielką inspiracją, to prawda. "Kobra Khan" również odnosi się do opowiadania "Królestwo Cieni", historii króla Valuzji Kulla walczącego z wężowym plemieniem. Ogółem to piszę o rzeczach, które mnie interesują. Na "Far From Light" są tematy bardziej surowe i poważne. Melancholia, śmierć, strata ukochanej miłości, przedmioty, będące poza naszym zasięgiem oraz niebezpieczne przywiązania. Czy możesz powiedzieć, że są obecnie jacyś Triumfatorzy w naszych czasach? Kto jest Triumfatorem w twojej opinii? Triumfator to ktoś, kto pewnie podąża przez świat, stoi pewnie, w oparciu o swój kod moralny i etyczny, mówi to o czym myśli, wypowiada wojnę intelektualną fałszywym twierdzeniom. Jest tym kto ma ciało, ducha i podłoże moralne. Kto stworzył okładkę waszej EPki? Adam Burke. Jest również odpowiedzialny za grafikę zespołów takich jak Eternal Champion, Vektor oraz Spell. Czy zmieniłbyś cokolwiek na płycie "Triumphator"? Nie, nie zmieniłbym nic w nim. Ta EPka jest częścią naszej historii i nie powinna być w żaden sposób modyfikowana. "Triumphator" został wydany dwa razy. Raz własnym sumptem, drugi raz już za pomocą Stormspell Records. Co możecie powiedzieć o tym wydawnictwie? Stormspell polubił naszą EPkę i dał nam szansę na kolejne wydanie tego krążka, po tym jak nasze wydanie się już wyprzedało. Co mogę więcej dodać, byli wspaniali. Mocno przywiązani do heavy metalu, muzyka ta jest tym, co się liczy dla tego wydawnictwa. To była wspaniała współpraca. Co fani heavy metalu sądzą o "Triumphator"? Mieliśmy dobre recenzje w czasopismach, magazynach i webzinach. Nasza EPka otrzymała nawet zaszczytne miano "Dema miesiąca" w niemieckim Rock Hard Magazine. Z pewnością pomogło nam to zbudować sobie reputację.

Foto: Lunar Shadow

wasza kariera. Tak naprawdę Lunar Shadow istniał już w roku 2008, kiedy byłem jeszcze w szkole średniej, jednak zajęło mi trochę znalezienie odpowiedniego składu. Wpierw poznałem Svena, naszego obecnego basistę. Następnie spotkałem się z jego bratem bliźniakiem Kayem, będącym obecnie naszym gitarzystą rytmicznym oraz z Jörn'em, naszym perkusistą. Ostatnią osobą, która zasiliła nasze szeregi był Alex, wokalista. Polecił go nam pierwszy inżynier dźwięku. Z tego co kojarzę to Sven grał (i wciąż gra) w Meltingaze oraz Koile przed dojściem do waszego zespołu. Czy jego doświadczenie wpłynęło na waszą muzykę i sposób pracy? Nie. To co Sven robi w Koile jest już inną historią, nie związaną z Lunar Shadow w żaden

64

LUNAR SHADOW

Nasz pierwszy występ był na Harder Than Steel Festival w roku 2015. Mieliśmy szansę zagrać nasz pierwszy koncert z zespołami takimi jak Jag Panzer, Metal Inquisitor oraz Jex Thoth, co było interesującym przeżyciem. Odzew publiczności był ekstremalnie pozytywny, za co jestem niezmiernie wdzięczny. W roku 2015 również wydajecie waszą pier wszą EPkę, "Triumphator". Kiedy zaczęliście prace nad nią? Ile one trwały? Nagrywaliśmy od wczesnego lata aż do listopada. "Kobra Khan" jest zainspirowana dziełami Roberta E. Howarda, czyż nie? Myślę tak cho ciażby ze względu na tego pojawiającego się w tekście "starożytnego węża", który występował również jako potwór zesłany przez złego

Otoczeni tą estymą, w marcu 2017 roku wyda jecie swój kolejny album "Far From Light". Co możesz powiedzieć nam o tym albumie od kuchni? "Far From Light" został nagrany z S.Who, członkiem Sulphur Aeon. Ma małe studio na zachodnich nieużytkach Germanii, gdzie zaszyliśmy się na parę miesięcy i uprawialiśmy swoje upiorne rytuały. Jak możesz opisać ten album w paru słowach? "Far From Light" jest między innymi o śmierci. O tej pustce, będącej wszędzie - gdzie muzyka wiedzie słuchacza w bezmiar izolacji i samotności. Kto stworzył grafikę na wasz najnowszy album? Obraz został namalowany przez Thomasa Cole, z prac którego korzystali już m.in Candlemass na "Nightfall" oraz "Ancient Dreams". Skoro jesteśmy przy waszym najnowszym albumie, to muszę powiedzieć, że uwielbiam użyte na nim efekty dźwiękowe. Chociażby na "Hadrian Carrying Stones". Powiedzcie nam, jak to wyglądało od kuchni. Tutaj słowa uznania należą się naszemu realizatorowi dźwięku. Był bowiem dla nas wielką po-


mocą, nie tylko dlatego, że był inżynierem dźwiękowym, ale również dlatego, że był już weteranem pracy z efektami dźwiękowymi, gdyż pracował w radiu. Jest zdolny stworzyć praktycznie każdy dźwięk, który miałby tworzyć wstęp do naszych utworów. Zgaduję, że mógłby stworzyć również tańczącego dinozaura lub coś podobnego. Jak same efekty dźwiękowe wpływają na muzykę zespołu? Zawsze lubię wstępy lub ważne efekty dźwiękowe, do czasu, w którym nie trwają one więcej niż 3 minuty. To dobry sposób by stworzyć atmosferę. Jaka jest różnica pomiędzy EPką a LP? "Far From Light" jest bardziej szczegółowa. Poświęciliśmy więcej czasu na nagranie wszystkiego poprawnie, co zresztą wydaje mi się, że możecie usłyszeć. EPka była bardziej surowa i bezpośrednia, ponieważ podczas jej nagrywania, przez większość czasu byliśmy w pośpiechu. Oczywiście, to pasuje do brzmienia EPki, wciąż je lubię, aczkolwiek chciałem nagrać ten album w inny sposób. "Cimmeria" to kolejne odniesienie do serii o Conanie Barbarzyńcy. Naprawdę uwielbiacie twórczość fantastyczną stworzoną przez Roberta E. Howarda, czyż nie? Możecie powiedzieć więcej o tym co lubicie w serii o Conanie Barbarzyńcy? Robert E. Howard jest strasznie nie docenianym pisarzem. Wszystkie jego opowieści zioną ogniem i podróżą. Są przyjemne do czytania. Dla mnie, jedynym powodem istnienia literatury jest ucieczka. Zawsze kochałem opowieści o dziwnych, odległych lądach, górach, dżunglach, pustynnych miastach. Conan jest w opowieściach Howarda bardzo interesującą postacią, w przeciwieństwie do filmów opartych na jego książkach. Urodził się w Cymmerii, nie jest on może typem intelektualisty, jednak żył on i walczył we wszystkich regionach Hyborii, zna wiele starych i prawie zapomnianych języków, walczy i żyje według swojego kodeksu. Jeśli go szanujesz, to on to odwzajemni. Jeśli go obrazisz, to umrzesz. Szanuje bogów, jednak nie działa według ich rozkazów. Jest prosty, wolny i spełniony, żyje, kocha i pije. Archetyp wolnego człowieka, którym on jest, a my wszyscy zapewne chcielibyśmy takimi być. "Earendil" jest utworem zainspirowanym przez dzieła J. R. R. Tolkiena takie, jak "Silmarillion" oraz "Władca Pierścieni". Ten utwór jest zaraz po "Cimmeria". Tak mnie to zaciekawiło... Jak bardzo dzieła Roberta E. Howarda są różne od tych J. R. R. Tolkiena? Czy mają coś ze sobą wspólnego? Co możesz powiedzieć na ten temat? Tak. Zawsze uwielbiałem tą część tolkienowskiej mitologii. Earendil, żeglarz na swoim białym statku podróżujący do Valinor, w celu przebłagania bogów o pomoc przeciwko cieniom Melkoru. Tolkien jest moim ulubionym autorem. Jestem kolekcjonerem książek i posiadam wiele różnych edycji jego dzieł. Lubię to pytanie, więc pozwól mi jeszcze je bardziej rozbić. Tak więc styl Tolkiena jest bardziej elegancki, dumny. Cały ten kosmos, który stworzył, od początków jego istnienia, poprzez kreację poszczególnych lokacji, aż do końca "Władcy Pierścienia". Jest u niego ta szlachetność, rycerskość, którą uwielbiam. Może weźmy za przykład miłość. Bohaterzy dzieł Tolkiena zawsze zapadają w miłość wieczną, wiążą się z jedną osobą długą, głęboką, rozumną i świeżą miłością, tak bardzo, że chcą umrzeć za tą miłość, chociażby Béren oraz Tinuviel. Czego nie spo-

tkamy w opowieściach o Conanie Barbarzyńcy. Oczywiście również kocha swoje kobiety, jednak tak długo, dopóki one nie zaczną go irytować i opuszcza je wtedy, kiedy zew przygody wzywa. Opowieść "Królowa Czarnego Wybrzeża" z Belit jest wyjątkiem od tej reguły. To co ich dzieła mają wspólnego ze sobą to, to, że piszą o ludziach, którzy nie odwracają wzroku kiedy zło nadchodzi. Którzy walczą za to co kochają i za to co jest im bliskie. Poza tym, dzieła obu autorów są bardzo melancholijne, weźmy za przykład upadek Elfów w książkach Tolkiena lub "Kull-Stories", Roberta E. Howarda, które są dziwne, gdyż one czasami są bardziej filozoficznymi esejami niż czystymi opowiadaniami Miecza i Magii. Te historie mają wielkie ambicje, które to są często całkowicie pomijane. Co sądzisz o filmowych interpretacjach świata Tolkiena przez Petera Jacksona? Naprawdę lubię całą trylogię "Władcy Pierścienia", wyłączywszy pewne aspekty, takie jak przerysowany, wymoczkowaty Legolas, czy inne zmiany w osobowościach paru bohaterów. Na przykład Faramir, który w filmie jest przeciwieństwem człowieka opisanego w książce. Oczywiście przydałoby się tu więcej karmazynu i przemocy, jednak, jak na film głównego nurtu jest całkiem w porządku. Naprawdę. Jackson znalazł tutaj perfekcyjny balans pomiędzy obrazami generowanymi komputerowo, a realnymi kostiumami oraz scenografią. Ale nawet mi nie mówcie o "Hobbicie". Jedno wielkie gówno. To nie filmy dla mnie. Wygląda, jak jedna, wielka, przydługa sekwencja wzięta z gry komputerowej. Nawet tekst z książki nie wystarczył na trzy filmy - co zresztą łatwo zauważyć. Ale pieniądze mają się zgadzać… Mam nadzieję, że to było pożegnanie Jacksona z dziełami Tolkiena… bo jeśli tylko tknie "Silmarillion"… Na "Far From The Light" zamieściliście również kawałek o nazwie "The Kraken". Potwór ten jest bardzo inspirujący, z pewnością była to geneza istoty Cthulhu. Jej autor i fan anty cznej historii, H. P. Lovecraft być może miał kontakt z dziełami Pliniusza Starszego piszącego o wielkiej ośmiornicy topiącej statki w Hiszpanii. Ktoś inny twierdzi, że H. P. Lovecraft inspirował się również sonetem "The Kraken" stworzonym przez Alfreda Tennysona. Również wy z pewnością się tym zain spirowaliście, mam rację? Chapeau bas, sire! Znasz się na temacie. "The Kraken" został zainspirowany poematem o tej samej nazwie stworzonym przez Lorda Tennysona, a nasz tekst to tak naprawdę jego słowa, nie moje. Dodałem tylko parę linijek do jego twórczości. Tennyson jest jednym z moich ulubionych poetów, kocham jego twórczość, zawiera tak dużo piękna w sobie, że czasami nie mogę go zrozumieć.

odnosiło się do twórczości Lovecraft, jednak jeśli te odniesienia są trafne, inteligentne i interesujące, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebym mógł je polubić. Na przykład Atlantean Kodex z utworem "Heresiarch" lub Sulphur Aeon. Wasz LP zostanie wydany za pośrednictwem Cruz del Sur Music. Co możecie powiedzieć na ich temat? Jestem dumny z możliwość bycia częścią tego wydawnictwa. Zawsze miałem nadzieję, że zechcą wydać ten album. Enrico jest oddany tej muzyce oraz swoim zespołom w stu procentach. Poza tym mają świetny katalog kapel! Byliśmy w luźnym kontakcie trochę po tym jak EPka została wydana. W ostatnim roku spotkaliśmy się na Harder Than Steel, długo rozmawialiśmy ze sobą, a parę tygodni później spytał się mnie, czy nie chciałbym dołączyć do Cruz del Sur Music. Co zamierzacie zrobić w najbliższej przyszłości? Zapalę papierosa... A co do Lunar Shadow, to nie mam jakiś konkretnych planów. Jestem szczęśliwy z powodu tego, że mogę na chwilę odpocząć i zobaczyć reakcje fanów na ten album. To była długa i ciężka droga przebyta do nagrania tego albumu i obecnie potrzebuje chwili odpoczynku. Co możesz powiedzieć o niemieckiej scenie metalowej? Cóż, Niemcy to najlepsze miejsce do życia, jeśli jesteś fanem muzyki ciężkiej, infrastruktura jest tutaj w porządku. Wiele interesujących występów, masa wspaniałych festiwali. Jak sądzę, to jest również powód, dla którego wiele zespołów chce tutaj grać. Prawdziwa niemiecka scena nie jest znowu tak duża, jak dla mnie, jakieś sto osób, które nazwałbym "fanami heavy metalu", pełnymi oddania, wiedzy i prawej duszy. Stojącymi na przeciwko i pośród ludzi, którzy polują i podążają za najnowszymi trendami, również tutaj, w Niemczech. Żeby tak te tłumy modnisiów czasami ugryzły się w język, to by było miło. Mógłbyś podsumować w paru słowach nasz wywiad? Mógłbym napisać dziesięć stron więcej na temat literatury, Tolkiena, Howarda oraz Tennysona, lecz wtedy raczej nikt by tego chciał czytać. Dobre pytania, dobre przygotowanie, podobało mi się. Dziękuję. Dziękuje również za wywiad! Co jeszcze chciałbyś powiedzieć na koniec? Death To Life; Mysticium Salamandrae. Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Możesz powiedzieć, co sądzisz na temat samego Lovecrafta i jego dzieł? Wydaje mi się, że to jest aktualnie biblia dla zespołów metalowych. Jednocześnie mam wrażenie, że jego twórczość jest nadużywana w tej muzyce... Jestem fanem Lovecrafta. Jednak osobiście uważam, że nie był zbyt dobrym pisarzem, w sensie literackim, jednak miał unikalny dar tworzenia chłodnego, nieziemskiego klimatu, chociażby za pomocą jego znaku rozpoznawczego, cytowania "Ksiąg", które sam wymyślił i nigdy nie istniały, jednak zostały użyte także przez innych artystów, którzy za nim podążali. Całkiem zrozumiałe jest to, że masa zespołów traktuje to jak biblie, w końcu to pisarz, który pisze o śmierci, kosmosie i innych dziwnych rzeczach z otchłani. Zgadzam się, wiele zespołów

LUNAR SHADOW

65


Każdy utwór tworzę dla siebie Czy projekt, w którym za muzykę odpowiada Victor Arduini, były gitarzysta Fates Warning i współtwórca takich kultowych płyt jak "Night on Brocken" i "The Spectre Within" mógł być nieudany? A gdy jeszcze do tego wokale robi Brian Balich ze znakomitego Argus? Teraz, gdy jestem po kilkunastokrotnym przesłuchaniu płyty "Dawn of Ages" wiem, że nie mogło być lipy. Uduchowiony, przepełniony mistycyzmem progresywny, ale też mocno epicki doom metal w wykonaniu tego duetu to muzyka bardzo wysokich lotów. Warto poświęcić kilka wieczorów i dać się ponieść tym dźwiękom. Zresztą lektura poniższego wywiadu powinna was do tego ostatecznie przekonać. Na moje pytania bardzo ciekawych i wyczerpujących odpowiedzi udzielił główny mózg tego projektu, Victor Arduini. HMP: Witam. W notce prasowej można wyczytać, że to ty Victor byłeś pomysłodawcą nowego projektu, do którego zaprzągłeś również perkusistę Chrisa Judge, z którym grałeś także w poprzednim zespole Freedoms Reign. Czy w tym zespole nie było szans na zre alizowanie swoich pomysłów? Victor Arduini: Freedoms Reign było zespołem, do którego dołączyłem częściowo przez przypadek. Wszystko zaczęło się kilka lat przed tym, jak zaczęliśmy pracować razem. Z początku pomagałem im tylko z nagrywaniem i aranżacją ich muzyki. Koniec końców wyprodukowałem ich pierwszą wydaną własnym sumptem

sy koncertowej czułem się wypalony jeśli chodzi o śpiew, rola wokalisty powodowała, że czułem się ograniczony w pewnym stopniu. Na boku zacząłem tworzyć nowe, wyzywające riffy i zacząłem rozwijać się jako muzyk. Moja twórczość stała się częścią mnie i wiedziałem, że nie będę stylistycznie pasował do Freedoms Reign. Zakończyłem współpracę z Freedoms Reign po tym jak poinformowałem zespół o moim projekcie solowym. Podczas nagrywania albumu "Dawn of Ages" jako Arduni/Balich zdałem sobie sprawę, że nie granie w zespole pozwoliło mi na większą swobodę. Muszę po prostu mieć pełną kontrolę twórczą, aby cały projekt wyszedł

Foto: Arduini / Balich

płytę "Freedoms Reign", po czym zaczęliśmy grać nasze pierwsze koncerty, był to pierwszy raz kiedy miałem okazję wystąpić na scenie. Bardzo dużo wyniosłem z tego doświadczenia, występowanie na żywo było bardzo ekscytujące ale też potrafiło być strasznie ciężkie bez wcześniejszego przygotowania. Mimo wszystko była to świetna zabawa w świetnym towarzystwie! Z czasem zająłem się pisaniem tekstów i zyskałem więcej kontroli nad naszym procesem twórczym. Ciężko pracowaliśmy nad naszym następnym albumem Freedoms Reign, wtedy też zacząłem się odnajdywać w roli gitarzysty. Moje riffy i teksty czerpały inspiracje ze stylu, który stworzyłem pracując z Fates Warning. Był to bardzo ciężki i ostry styl. Pod koniec naszej tra-

66

ARDUINI/BALICH

po mojemu. Chris nie miał problemów z dostosowaniem się do mojego stylu i pracowało się nam bardzo dobrze razem. Chris także przyłożył się mocno do pomocy przy rozwijaniu wielu pomysłów do albumu. Victor, czy zanim spotkałeś Briana miałeś już stworzony materiał na płytę? Jaki był jego wpływ na finalny kształt "Dawn of Ages? Briana poznałem podczas trasy koncertowej promującej płytę Freedoms Reign. Bardzo dobrze nam się rozmawiało, a rozmawialiśmy głównie o muzyce dzięki czemu dowiedziałem się skąd Brian czerpał inspiracje oraz o jego wielkiej pasji do muzyki. Poza tym nie mieliśmy zbyt wiele okazji do rozmów, ponieważ Brian

mieszkał daleko ode mnie i był zajęty graniem w zespole Argus. Z początku miał ze mną pracować wokalista z Brazylii ale niestety nasza współpraca nie wyszła i szybko z niego zrezygnowałem. Zaraz przed tym, jak miałem zwolnić mojego brazylijskiego wokalistę, odbyłem szybką rozmowę z Brianem i gdy wspomniałem, że będę potrzebował nowego wokalisty on z miejsca zaoferował swoją pomoc. Wysłałem mu kilka nagrań próbnych i ku mojemu zaskoczeniu bardzo mu się spodobały. Zaoferowałem Brianowi współpracę przy albumie i z miejsca to zaakceptował. Większość przygotowań do nagrywania albumu była skończona, teksty były napisane, zostało nam tylko nagrywać. Brian szybko zaczął się dopytywać mnie o wskazówki, było to dla mnie szokiem gdyż był on moim idolem. Zacząłem wysyłać mu proste sample, które mu się szybko spodobały i pomogły go zainspirować. Nasza praca szła powoli z górki. Po osiemnastu miesiącach pracy album był gotowy, moja cierpliwość się opłaciła. Bez wokalu Briana ten album nie byłby taki sam. Wokalista z taką ilością pasji w swoim głosie, dzięki której może konkurować z najlepszymi w swoim fachu, jest to rzadkość w naszych czasach. Pod koniec nagrań, podczas ich odsłuchiwania, wokal Briana zainspirował mnie do wprowadzenia paru zmian w albumie, aby podkreślić jego talent. Czy zanim zaczęliście razem grać to słyszałeś wcześniej band Briana, Argus? Jakie jest twoje zdanie na ich temat? Stałem się wielkim fanem Argusa przed tym, jak zaczęliśmy grać razem. Tom Phillips z While Heaven Wept bardzo sobie ich chwalił jako dobry zespół towarzyszący. Ich album "Boldly Stride The Doomed" z miejsca mnie oczarował. Uwielbiałem ich brzmienia, szczególnie inspiracje z Thin Lizzy, do której dołożyli więcej ciężkości. Zacząłem w kółko słuchać "Pieces Of Your Smile". Wokale Briana po prostu mnie wciągnęły, nawet nie śniłem, że nagramy album razem. Nadal jestem wielkim fanem Argusa i oczekuje ich nowych nagrań. Na nazwę projektu składają się po prostu wasze nazwiska. Nie braliście pod uwagę jakiegoś innego szyldu? Nie, ten projekt miał być z założenia solowy. Brian szybko przekonał mnie swoim wkładem, że nazwa nie może reprezentować tylko mnie a nas obu. Jego udział w utworach stał się integralną częścią tego projektu. Można nagrać świetny kawał muzyki, ale gdy ktoś, jak Brian dołoży swoje pięć groszy, ciężko jest kwestionować jego wkład w styl i wygląd albumu. Nigdy nie było wątpienia, że ten projekt stał się współpracą, i że powinien nosić nasze nazwiska. Kontrolowanie całego procesu twórczego i naklejenie na niego nazwy zespołu to nie mój styl. Nie chcę przebierać w muzykach. którzy grają w zespole tylko dlatego. że jest mój. Wiele ze starszych zespołów, które komponowały jako grupa, zachowało może jednego lub dwóch oryginalnych członków, mimo to nadal sprzedają swoją muzykę, jakby byli tym samym zespołem. Według mnie jest to dziwna praktyka. Mimo to, mam dużo szacunku do Fates Warning, gdy byłem częścią zespołu. Wszyscy współpracowali i podejmowali decyzje razem. Szczerze, w obecnym etapie mojej kariery nie widzę się grającego w zespole i nie mam zamiaru udawać, że w jakimś jestem. Co stanowiło główną inspirację podczas pisa nia materiału na "Dawn of Ages"? Zawsze miałem dużo pomysłów i riffów. Tworzę projekty nie dla pieniędzy i sławy ale z wła-


snego zamiłowania do muzyki. Każdy utwór tworzę dla siebie. Przelałem swoją inspirację i emocje w utwory zawarte na albumie. Praca wrzała, a moja twórczość nie ustawała i tworzyłem coraz więcej. Trudno to wyjaśnić, ale nie ma dla mnie lepszego zajęcia niż pisanie i nagrywanie muzyki. Bardzo zainteresowałem się undergroundowym metalem, szczególnie doom/ stoner metalem i takimi zespołami jak Glowsun, Bloodfarmers i Weedpecker. Te zespoły pokazały mi, że można wyluzować, dzięki czemu grając na gitarze czuję się sobą. Uwielbiam grać z Chrisem, w trakcie wspólnego grania stworzyłem wiele nowych riffów, które potem rozwijałem dalej sam. Chciałem stworzyć album, który ja będę lubił słuchać, i po tysięcznym odsłuchaniu nadal mi się nie znudzi. Foto: Arduini / Balich

Muzykę jak wypełnia "Dawn of Ages" można tak ogólnie rzecz biorąc nazwać epickim pro gresywnym doom metalem. Pomimo tego, że słychać tam też inne wpływy jak choćby heavy metal to myślę, że ta szufladka dość dobrze naprowadza na klimat tego co gracie? Dziękuję za uprzejme słowa! Twój opis jest idealny. Moja muzyka ma wiele inspiracji, ja sam lubuję się w wielu stylach rocka. Dorastałem w złotej epoce dla muzyki, w latach 70tych i 80 tych. Black Sabbath miał na mnie wielki (!) wpływ za młodu. Inne zespoły, jak na przykład Uriah Heep, Jethro Tull, ELP, Kansas były pionierami progresywnego rocka. Dzięki Deep Purple, Led Zeppelin, Kiss i Pink Floyd zapoznałem się z najlepszymi aspektami hard rocka. Jednak moim najukochańszym zespołem jest oczywiście The Beatles. Pełno świetnych tekstów i brzmień, a przede wszystkim genialne nagrania, które do dziś mnie inspirują. Proces nagrywania "Dawn of Ages" mogę spokojnie określić jako zbliżony do stylu nagrywania Beatlesów, szczególnie w późniejszych fazach, gdzie wchodzili do studia jedynie z prostym szablonem. Nagrywanie mojej własnej muzyki zawsze było moją pasją, jedynie granie jej na żywo sprawia mi jakąkolwiek trudność. W jaki sposób powstawała muzyka? Na czym skupialiście się najpierw i co stanowiło punkt zaczepienia? Riffy, melodie? Każdy mały pomysł i riff nagrywam na swój telefon i potem prezentuje Chrisowi, po czym staramy się dobrać rytm, który by do tych próbek pasował. Często aranżując w domu biorę kilka takich przykładowych riffów i sklejamy je razem. Następnie nakładam na taki utwór coraz więcej warstw. Niektóre utwory, jak na przykład siedemnasto minutowy "Beyond the Barricade", mogą być odtwarzane całkowicie w swojej podstawowej formie. Inne kawałki jak "Forever Fade" i "The Wraith" wyprodukowałem całkiem w domu bez zbędnych dogrywek. Fajnie jest tworzyć każdą piosenkę w inny sposób. Moim priorytetem było, aby piosenki nie miały żadnego tradycyjnego ciągu. Niektóre utwory mają kilka zmian wprowadzonych w ciągu ich trwania. Mam nadzieję, że nie sprawiają one spadku zainteresowania u słuchaczy. Płyta, pomimo swej długości nie nudzi nawet przez chwilę. Jak udało wam się tego dokonać (śmiech)? Mam nadzieję, że tak jest. Wygląda na to, że większość słuchaczy zgodziłaby się z tą opinią. Zdarzyło mi się przeczytać kilka komentarzy, w których pisano na odwrót. Stworzyłem tę muzykę jako wyraz mojej twórczości. Nigdy nie chciałem stworzyć tak długich piosenek, ale powstały one organicznie podczas procesu twórczego. Zazwyczaj jedna część zaczęła dobrze pasować do drugiej i wyedytowałem całość wedle

swojego gustu. To podejście zapoczątkowało się podczas nagrywania "Spectre Within" z Fates. Słuchaliśmy takich zespołów jak Mercyful Fate, które podchodziło do komponowania w podobnym stylu, co zapewniło nam sporo inspiracji. Słuchałem zbyt wielu zespołów, które nagrywają długie i nudne kawałki, do których nie mam cierpliwości. Sprawia to wrażenie jakby niektóre kapele po prostu usiadły i stwierdziły, że muszą nagrać dziesięciominutowy kawałek na swoją płytę. "Dawn of Ages" ma jeszcze jedną ogromną zaletę. Rośnie z każdym przesłuchaniem, hip notyzuje i wciąga. Czy właśnie taki efekt chcieliście wywołać na słuchaczu, czy nie zastanawialiście się nad tym? Myślę, że ten typ piosenek wymaga takiego stylu słuchania, aby zrozumieć wszystkie ich aspekty. Patrząc na albumy progresywnego rocka lat siedemdziesiątych. Pierwsze odsłuchanie piosenki przyciąga uwagę słuchacza, ale dopiero po wielu następnych dostrzega się wszystkie aspekty tego utworu. Nadal lubię słuchać takiej muzyki. Jeśli nasza muzyka ma ten sam efekt to świetnie. Rozumiem też, że taki styl muzyki nie jest dla każdego, szczególnie w czasach gdy muzyka jest bardziej konsumpcyjna. W dzisiejszych czasach powstaje tak dużo muzyki i dużo z niej brzmi bardzo podobnie do siebie. Jeśli tworzysz album, to musisz sobie zdać sprawę, że ktoś inny tworzy podobny album w tym samym czasie. Jeśli twój album nie przykuje uwagi w jakikolwiek sposób, to słuchacze po prostu szybko przeskoczą do słuchania czegoś innego pod ciągłym napływem nowej muzyki. Doceniam ludzi, którzy są fanami tej dziedziny sztuki i spędzają czas aby zapoznać się z nią głębiej. Płyta też powala klimatem co jest naprawdę ogromnym plusem w dzisiejszych czasach. Jak udało wam się wykreować taką mistyczną atmosferę? Myślę, że składa się na to wiele rzeczy. Gdy tworzę muzykę nie staram się mierzyć w jakieś konkretne emocjonalne spektrum. Poza tym bardzo lubię pracować nad różnymi tonami. Często po prostu wpadam na różne pomysły przez przypadek, w taki sposób powstają moje ulubione części albumu. Pomaga mi to w stworzeniu tła dla utworu, po czym dodaję mu koloru i głębi. Jeden z moich ulubionych momentów znajduje się w "Beyond the Barricade", gdzie utwór nagle zwalnia (4:23). Ten moment powstał całkiem przypadkowo i zabiera on słuchacza w całkiem inny wymiar. Potem jest jeszcze moment (6:59), który brzmi jak drzwi, które zabierają nas do czarodzieja z OZ. Momenty, w których zatrzymujesz się i stwierdzasz "To jest bardzo fajne" należą do najlepszych momentów w czasie tworzenia albumu.

Okładka zdobiąca wasz debiut, pomimo tego, że nie jest jakimś skomplikowanym obrazem z milionem szczegółów to doskonale oddaje kli mat waszej muzyki oraz intryguje. A już najlepsze wrażenie robi w wersji winylowej. Co chcieliście przekazać tym obrazkiem? Jaki ma związek z tytułem? Nagraliśmy całą muzykę z Brianem zanim nawet zaczęliśmy myśleć o artworku do albumu. Wymyśliłem już nazwę, ale nic poza tym. Poznałem Michaela Cowella (Allunah, Mephoras, Kyuss), którego prace są po prostu świetne. Zaczęliśmy dyskutować nad potencjalną okładką albumu. Miał on pełną kontrolę nad swoją twórczością i uważał, że przesłuchanie albumu bardzo go zainspirowało. Pamiętam, że powiedziałem, że lubię ciemne tony, i że zależało mi na tym, aby ludzie byli w stanie docenić okładkę podczas słuchania albumu. Zdecydowałem także, że opakowanie do płyty winylowej z niebieskim rozbryzgiem musi być naprawdę specjalne. Bardzo zależało mi na tym aby moi fani mogli mieć doświadczenia podobne do moich jeśli chodzi o nagrania na winylu. Dlatego dorzuciliśmy cyfrową kartę, która pozwalała na nagranie piosenek w tej jakości na urządzenia elektroniczne. Większość naszych sprzedanych płyt to płyty winylowe. Możecie powiedzieć kilka zdań odnośnie waszych tekstów? Waszą muzykę odbieram jako bardzo uduchowioną i domyślam się, że w lirykach też poruszacie głębsze sprawy? Kto jest ich autorem? Brian napisał wszystkie teksty. Jest bardzo oczytany i czerpie wiele inspiracji z książek, które przeczytał, jak i z życiowych doświadczeń. Zapytałem go kiedyś o jego inspiracje i znaczenie tekstów, na co odpowiedział: "Chciałbym aby każdy słuchacz miał swoją własną interpretację". Czasami tekst to tylko zbiorowisko rymów, a czasami to ukryta, głęboka historia. Mam takie samo odczucie odnośnie muzyki z która dorastałem. Brzmienie piosenki tworzyło nastrój, a słowa interpretowałem w swój sposób. To czy ktoś odbiera naszą muzykę jako duchową, inspirującą, czy też emocjonalna, jest to subiektywna opinia słuchacza. Bardzo każdego zachęcam do własnych interpretacji. Mam nadzieję, że nie poprzestaniecie na tylko jednym krążku i pojawią się kolejne pod szyldem Arduini/Balich? Ja też chciałbym, aby więcej muzyki ujrzało światło dzienne. Jak na razie, po trzech latach pracy cieszę się, że moja muzyka została wydana, i że ludzie ją słuchają. Po tym jak ucichnie szał promowania albumu, planuję znowu usiąść z gitarą i wtedy zobaczymy co z tego wyjdzie. Nigdy nie spodziewałem się, że osiągnę to co osiągnąłem z "Dream of Ages". Nie mogę się

ARDUINI/BALICH

67


doczekać, aż wrócę do tworzenia, obaj z Brianem wyraziliśmy chęć dalszej współpracy. Mimo to, Brian jest na razie bardzo zajęty z Argusem przy tworzeniu i promowaniu ich nowej płyty. Chwila spokoju pozwala mi zebrać myśli i wrócić do pisania nowych piosenek. Mam nadzieję, że znowu stworzymy coś świeżego i ekscytującego. Nie mam w zwyczaju się powtarzać, zobaczymy co z tego wyjdzie. Album wyszedł nakładem Cruz Del Sur. Jak nawiązaliście współpracę? Wy odezwaliście się do nich czy może oni jakoś na was sami natrafili? Mieliście jakieś inne propozycje? Cruz Del Sur to jedno z najlepszych undergroundowych wydawnictw. Pracowali oni z wieloma moimi ulubionymi artystami (White Heaven Wept, Slough Feg, Apostles of Solitude), z samym Enrico świetnie mi się pracuje. Bardzo zależy mu na muzyce i udziela bardzo dużo wsparcia. Tom Phillips zapoznał nas ze sobą podczas pracy nad "Freedoms Reign". Wydaje mi się, że nawiązaliśmy dobrą relację jeśli chodzi o muzykę i jej promowanie. Na pewno będziemy współpracować jeszcze nie raz. Arduini/Balich jest tylko projektem studyjnym czy może jednak będziecie występować na żywo? Jeśli tak to gdzie będzie was można zobaczyć? Był to od początku projekt studyjny. Dzięki temu byłem wolny, aby eksperymentować w studiu bez przejmowania się, jak będziemy się prezentować na żywo. Chociaż uważam, że z odpowiednimi muzykami i z porządnymi próbami moglibyśmy grać na żywo. Obecnie nie planujemy grać koncertów. Jeśli album dobrze się przyjmie i jakieś festiwale się nami zainteresują, to może wtedy wyjedziemy na krótką trasę koncertową. Granie tych piosenek na żywo byłoby super z odpowiednim przygotowaniem. Jak należy was traktować? Jako projekt czy regularny zespół? Jest to projekt w każdym stopniu. Pisaliśmyi nagrywaliśmy jako projekt. Zdarzały się sporadyczne przygrywki i próby w Chrisem, gdy pracowaliśmy nad jakimś pomysłem, ale nigdy nie traktowaliśmy tego jako zespołu. Nawet sposób w jakim wszystko jest ułożone jest niczym więcej niż formą wyrazu artystycznego. Jest to coś czego nie spodziewał-

bym się, że będę robił, ale na moment obecny w mojej karierze czuję się komfortowo pracując samemu. Posiadanie małego studia naprawdę ułatwiło pracę przy tym projekcie. A jak jeszcze będzie wyglądać promocja "Dawn of Ages"? Korzystamy z magazynów internetowych, stron z recenzjami i oczywiście mediów społecznościowych jak Facebook. Brian ma już sporą grupę ludzi którzy śledzą jego postępowania z zespołem Argus, co okazało się bardzo pomocne. Trochę ludzi nadal kojarzy mnie z Fates Warning. Wyjęliśmy dwie firmy do promowania naszego albumu i jak na razie idzie im świetnie, przyciągnęły wielu słuchaczy. Stworzyliśmy też kilka klipów dla nowych fanów. Planujecie może nagranie jakieś obrazka, do któregoś z utworów? Wasza muzyka aż się prosi o jakąś klimatyczną oprawę wizualną. Nagraliśmy proste wideo dla "The Fallen" i myślę, że fajnie nam to wyszło. Jest także wideo dla bonusowego kawałka "Sunrise". Pracujemy także nad klipem dla "The Wraith", którego zawartość świetnie nadaje się do wizualnej reprezentacji. Lubię oglądać nagrania, które pomagają stworzyć nastrój piosenki. Czy macie jakiś wyznaczony cel, który chcielibyście osiągnąć tą płytą? Ten projekt przekroczył moje wszelkie oczekiwania. Jestem bardzo dumny z rezultatów naszej pracy. Fani bardzo docenili opakowanie albumu. Recenzje pozytywnie nas zaskoczyły. Czego mogę chcieć więcej? Jestem szczęśliwy, że poszło nam tak dobrze. Doszły już do was zapewne pierwsze reakcje na wasz krążek? Jakie opinie przeważają? Byłe takie, które was jakoś wyjątkowo zaskoczyły? Powiedzmy, że nigdy bym się nie spodziewał niektórych komentarzy i recenzji jakie otrzymaliśmy. Wszyscy twierdzimy, że tworzymy muzykę dla samych siebie, jest to prawdą. Mimo to, komentarze pomagają mi zdać sobie sprawę, jak album sprawuje się na świecie. Każda opinia będzie się różnić w jakiś sposób. Lecz nadal mógłbym zacytować ponad pięćdziesiąt komentarzy, które brzmiałyby do siebie bardzo podobnie i bardzo dobrze oceniały naszą muzykę. Czasami przyjmowanie pochwał jest równie trudne jak przyjmowanie krytyki. Na szczęście, niektórzy nawet chcą nazwać "Dawn of Ages" albumem roku. Trudno to przyjąć do uwagi mając na względzie, że wiele zespołów planuje wydać swoje płyty w tym roku. Mi osobiście wystarczy, że ludziom podoba się nasza muzyka. Oprócz standardowego 6-utworowego wydania CD, wypuściliś cie również 2LP z trzema dodatkowymi coverami Uriah Heep, Beau Brummels oraz Black Sabbath, które w waszym wykonaniu na-

68

ARDUINI/BALICH

brały nowych barw i doskonale wpasowały się w resztę materiału. Czemu zdecydowaliście się na taki krok? Nie chcieliście dodać ich też do wersji CD i też wypuścić na dwóch krążkach? Oryginalnie nie planowaliśmy dodatkowych utworów, ale gdy zyskaliśmy opcje nagrania na winylu musieliśmy nagrać kilka aby zapełnić obie strony płyty. Zaczęliśmy obrzucać się pomysłami i "Sunrise" był pierwszym, który nam przypasował, szczególnie po tym jak usłyszałem jak Brian zaśpiewał go w swoim aucie. Wybraliśmy "After All (The Dead)" ponieważ głos Briana bardzo dobrze pasował do tego kawałka. "Wolf of Velvet Fortune" było pomysłem Briana, gdy usłyszałem go po raz pierwszy od razu mi się spodobało. Zaintrygowało mnie psychodeliczne, akustyczne brzmienie i ciekawiło mnie, jak by brzmiało po właściwym nagraniu. Koniec końców wyszło świetnie i prezentowało się jako świetna alternatywa dla pozostałych dodatkowych utworów. Czy od początku byliście zdecydowani na te właśnie covery czy może braliście pod uwagę też jakieś inne opcje? Zastanawialiśmy się nad kilkoma innymi. Ja chciałem zrobić cover "Fade to Black" Metalliki z tej racji, że ten utwór miał na mnie spory wpływ. Brian też miał kilka pomysłów, ale koniec końców jestem zadowolony z naszych wyborów. Podejrzewam, że dla Briana Arduini/Balich nie stanie się najważniejszym zespołem, bo ma jeszcze Argus. A jak ta kwestia wygląda w twoim przypadku Victor? Czy masz jeszcze jakieś inne projekty, w których realizuje się muzycznie? Argus jest dla Briana najwyższym priorytetem, gdyż zespół jest bardzo dobrze ugruntowany i popularny na scenie doom metalu. Korzystają też z tej wygody, że mieszkają blisko siebie i mogą pracować należycie jako zespół. Ja nadal będę robił to co lubię, czyli pisanie i tworzenie w moim domowym studiu. Niedawno dołączyłem do doom metalowego zespołu Entierro, aby mieć jakieś zajęcie i nadal być kreatywnym. Jest to świetny zespół, którego jestem wielkim fanem. Po tym jak jeden z ich gitarzystów musiał opuścić zespół, skontaktowali się ze mną aby spytać się czy nie byłbym zainteresowany graniem z nimi. Dołączyłem w listopadzie roku 2016 i z miejsca wskoczyliśmy do studia zaczynając prace nad ich pierwszym, pełnym albumem. Staram się być dobrym gitarzystą i podrzucać im pomysły tu i tam. Większość kawałków była już napisana i gotowa do nagrywania, zdjęło to ze mnie sporo presji, ponieważ nie byłem jeszcze w pełni sił. Poza tym metal, który gramy jest dużo prostszy i sprawia mi to dużo frajdy. Z samym zespołem współpracuje mi się świetnie. Victor, jesteś znany przede wszystkim jako jeden z założycieli Fates Warning. Masz jeszcze jakiś kontakt z ludźmi z tego zespołu? Obserwujesz ich obecne dokonania? Czasami spotykam Steve'a, Joe'a i Johna podczas lokalnych występów. Wtedy też mamy okazję pogadać i dowiedzieć się co u wszystkich słychać. Nie mam kontaktu z Jimem poza okazjonalnym biznesowym emailem. Staram się sprawdzać co porabiają. Jim stworzył trochę dobrej muzyki ze swoim zespołem. Steve jest w Enemy Remains, nowocześnie brzmiącymi metalowym zespole i wiedzie mu się bardzo dobrze. Joe w dużej mierze wycofał się z grania, nadal zdarza mu się zagrać z The Good Rats od czasu do czasu. John żyje sobie spokojnym ży-


Krótko i na temat

ciem, chociaż miło było usłyszeć o jego projekcie Arch/Matheo kilka lat temu. Cieszy mnie, że wszyscy zajmują się tym co lubią. Nagrałeś z nimi dwa pierwsze, kultowe już dziś albumy: "Night on Brocken" i "The Spectre Within". Jak dzisiaj odbierasz te płyty? Dla mnie w dalszym ciągu są fenomenalne. Jestem nadal wielkim fanem tych nagrań. Były częścią wielkiej epoki, w której powstało wiele świetnych zespołów i albumów. Był to bardzo ekscytujący czas dla metalu, a my byliśmy piątką dzieciaków, którzy chcieli zostać nowym Iron Maiden. Stworzyliśmy razem coś specjalnego, dlatego też ludzie nazywają nas pionierami progresywnego metalu, jest to dla mnie powód do dumy. Czasami odsłuchuję nasze stare kawałki, nie równają się one z obecnymi nagraniami. Słyszę w nich coś więcej, nasze emocjonalne wykonanie, które przysłoniło nasze jeszcze rosnące umiejętności. Nadal wolę słuchać tych pierwszych kilku albumów niż ich nowszych produkcji, ich doszlifowane nagrania nie są porównywalne, tamta epoka po prostu przeminęła i wszyscy dorośliśmy. Nagrywając muzykę obecnie, nadal czułem się jakbym nagrywał te stare kawałki i mam nadzieję, że to się nie zmieni. A czemu w roku 1985 opuściłeś Fates Warning? Co robiłeś potem? Dalej zajmowałeś się muzyką czy też może zrobiłeś sobie przerwę? Fates koncertowało trochę promując "Spectre", mimo iż sama trasa koncertowa była świetną zabawą, to zostawiła nas spłukanych. Nie dało się wtedy zarobić żadnych pieniędzy, a Jim nalegał żebyśmy byli gotowy do trasy koncertowej w każdej chwili. Oczekiwałem narodzin mojego pierwszego dziecka i nie mogłem sobie pozwolić na utratę pracy. Nie miałem wtedy zbyt dużego wyboru. Jim zarządził głosowanie, w którym zadecydowali czy naleźć kogoś na moje miejsce do pracy przy nowym albumie, nikt nie odważył się sprzeciwić (kilka kawałków, nad którymi pracowałem wylądowały na krążku "Awaken The Guardian"). Było to takie samo ultimatum, które John otrzymał rok później, które doprowadziło do jego zwolnienia. Niczego nie żałuję, gdyż w moim życiu pojawiła się dwójka dzieciaków, które bardzo kocham. Patrząc na to perspektywy doświadczonej osoby, powinienem był się wtedy bronić, ale myślę, że i tak bym odszedł razem z Johnem. Fates Warning bardzo się zmieniło i nie było już tym samym zespołem, nie jest to nic złego. Jim wyprodukował kawał świetnej muzyki, ale nie brzmiała ona już jak stare Fates Warning. Jeszcze muszę się zapytać o Briana i Argus, ponieważ uwielbiam ten band. Można spodziewać się nowej płyty w tym roku czy jeszcze przyjdzie na nią poczekać? Brian wspomniał, że nagrywają właśnie nowy album i postarają się go wydać latem. Nie mogę się doczekać aż go usłyszę. Ogłosili już kilka dat ich trasy koncertowej, można je znaleźć na stronie internetowej zespołu. To już wszystkie pytania, bardzo dziękuję za wywiad. Dziękuję bardzo za możliwość opowiedzenia o moim albumie i wielu innych rzeczach. Świetny wywiad! Chciałbym też podziękować wszystkim za wysłuchanie mojej muzyki. Maciej Osipiak Tłumaczenie: Piotr Szablewski, Karol Gospodarek

Eternal Champion są z USA, grają epicki metal i niedawno zadebiutowali albumem "The Armor Of Ire", o którym opowiada wokalista grupy: HMP: Debiutancki album ma kolosalne znacznie dla każdego zespołu, jednak dla was chyba jeszcze większe, bo wydanie poprzedziło kilka lat ciężkiej pracy? Jason Tarpey: Tak, ten album, niektóre jego elementy i motywy sięgają do samego początku zespołu na przełomie2011 i 2012 roku, więc trochę to trwało! Czyli dla takiego bohatera jak Eternal Champion nie ma rzeczy niemożliwych, nawet w XXI wieku? (śmiech) Zdaje się, że nic nie jest niemożliwe dla Championa, z wyjątkiem zbyt długiego zachowywania równowagi pomiędzy Ładem a Chaosem. Wiele kapel od razu porywa się na wydanie płyty, nawet w sytuacji gdy nie potrafią za bardzo grać czy komponować. Wy konsekwentnie szlifowaliście umiejętności, poszerzaliście repertuar, wychodziły pomniejsze wydawnictwa jak demo czy split - konsekwencja popłaca? Wybijaliśmy sobie zęby w innych zespołach już jako nastolatkowe. I właśnie to pomogło ukształtować nasze brzmienie i podejście do muzyki. Dlatego wiedzieliśmy, że to był dobry zamiar, żeby zebrać nasze pomysły na demo, utrwalić te motywy na EP-ce i dopiero potem zrobić naturalny krok w kierunku debiutanckiego LP. To chyba zresztą zawsze dobry pomysł. Wasz split z Gatekeeper "Retaliator/Vigilance" był chyba takim przełomowym momentem dla Eternal Champion, ponieważ nie dość, że zyskaliście dzięki temu materiałowi wydawcę, to jeszcze stworzyliście nietypowe łączone wydawnictwo, będące spójną artystycznie całością i rezultatem waszej twórczej współpracy? Tak, oczywiście. Gatekeeper jest świetnym zespołem i wydawało się to odpowiednie. Praca nad takim materiałem jest chyba znacznie trudniejsza niż przygotowanie zwykłej EP-ki, demo czy tradycyjnego splitu? Nie, niewiele trudniejsza. Wszystko złożyło się raczej naturalnie. Utwór "The Last King Of Pictdom" jawi się w waszym dorobku jako taka sztandarowa kom pozycja, trafiająca na wasze wydawnictwa od czasów debiutanckiego demo. Udał wam się aż tak, czy macie do niego też sentyment, stąd jego obecność również na "The Armor Of Ire"? To nasza ulubiona kompozycja, była napisana jako pierwsza i to jedna z podstaw naszych bardzo rzadkich występów na żywo. Pomyślałem, że moglibyśmy poprawić ten kawałek poprzez ponowne nagranie go na nasz album, bo chciałem, żeby brzmiał nieco "mocniej" wokalnie i produkcyjnie. Pozostałe utwory to pewnie najnowsze kom pozycje, pisane z myślą o tym wydawnictwie? Tak, większość pełnych kompozycji powstała dla "The Armor Of Ire", ale, jak już wspomniałem wcześniej, niektóre riffy sięgają pięć czy sześć lat wstecz. Wtedy po prostu nagrywaliśmy te riffy i zostawialiśmy je na później, kiedy będziemy mieli więcej czasu na ich rozwinięcie. Mieliście tu chyba o tyle komfort tworzenia, że wydawca "Retaliator/Vigilance" No Remorse Records. wyraził też zainteresowanie waszym długogrającym materiałem, więc nie musieliście zastanawiać się czy ktokolwiek ze-

chce wydać tę płytę, wystarczyło skupić się na pracy? Tak, nie było z naszej strony obaw, wiedzieliśmy, że stoi za nami świetna wytwórnia. Wciąż jesteście wierni epickiemu i tradycyjne mu heavy metalowi, czerpiąc choćby od Warlord, Manilla Road czy Manowar - współczesne czy ekstremalne odmiany metalu nie kręcą was w najmniejszym stopniu? Nie, niewiele z nich, ale jest parę nowych zespołów, które bardzo lubię i jestem zainspirowany ożywieniem w epickim heavy metalu w ostatnim czasie. Uwielbiam demo Inquity oraz zespoły takie, jak Legendry, Ice Sword, Black Sword, Thunder Attack, Visigoth, Wrathblade i innych. Pewnie ucieszyła więc was informacja, że na kolejnym, jubileuszowym XX festiwalu "Keep It True" wystąpicie w towarzystwie Manilla Road, tym bardziej, że po 26 latach poza zespołem wystąpi z nim Randy Foxe? Mój ulubiony zespół to Manilla Road, jestem bardzo podjarany KIT. Zwłaszcza tym, że zobaczę ich z Randym Foxe, to naprawdę wyjątkowe. Obecne czasy to zdecydowany nadmiar wszystkiego. Mamy z tym do czynienia również w muzyce, kiedy to ukazują się albumy trwające 50-70 minut i nie można ich spokojnie słuchać w całości, bo kiepskie wypełniacze na to nie pozwalają. Wy zdajecie się być minimalistami i maksymalistami zarazem, bo "The Armor Of Ire" trwa niewiele ponad 34 minuty, ale tych osiem utworów jest zwartą, dopracowaną całością bez zbędnej nuty? Tak, krótko i na temat. Przypieprz mocno, pozostaw niedosyt... Czyli z waszego punktu widzenia zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest sytuacja, gdy słuchacz włączy ponownie krótką płytę, albo i nie będzie mógł się od niej oderwać, niż przerwie słuchanie w połowie takiego zbyt długiego wydawnictwa, by nigdy już do niego nie wrócić? Taki jest mój tok myślenia. Długie albumy też lubię, ale po prostu nie jesteśmy tego typu zespołem. Płyta krótka, tak więc możecie pokusić się o wykonywanie jej w całości, dodając do tego kilka starszych utworów? Tak, możemy. Po premierze "The Armor Of Ire" staracie się pewnie koncertować jak najwięcej, żeby jak najlepiej wypromować to wydawnictwo? Nie bardzo, nie gramy za często, bo granie zbyt wielu koncertów wypala cię, odbiera magię występom, no i ludzie mają większą ochotę cię zobaczyć, jeśli nie mają ku temu wielu okazji. Do tego połowa zespołu mieszka w Teksasie, a druga połowa w Filadelfii, więc nie jest łatwo zejść się razem. Pierwszy etap, czyli debiutancką płytę, macie więc już za sobą - kolejne niebawem, czy też na razie zwolnicie nieco tempo? Naszym celem jest napisanie kolejnego albumu w tym roku i wydanie go na początku następnego. Wojciech Chamryk, Karol Gospodarek, Bartosz Hryszkiewicz

ETERNAL CHAMPION

69


Paryskie katakumby i doom metal Leif Edling to człowiek doprawdy wyjątkowy. Nawet pogrążony w depresji i twórczym impasie potrafił stworzyć kolejny, świetny materiał i nagrać go pod nazwą The Doomsday Kingdom. Zaskoczenia oczywiście nie będzie, bo to oczywiście doom metal, dodajmy, że wysokiej próby. The Doomfather wyjawia jakie są plany jego najnowszego zespołu, zdradza też najnowsze wieści z obozów Avatarium i Candlemass: HMP: Jak doszło do tego, że pomiędzy Candlemass a Avatarium znalazłeś czas na kole jny zespół - uznałeś, że niektóre z nowych utworów nie pasują do ich repertuaru i nie chciałeś by się zmarnowały? Leif Edling: Nie, miałem przerwę z Candlemass z powodu ogromnego przemęczenia i musiałem odpocząć, złapać oddech. Nie mogłem pracować i prawie wychodzić z domu; leżałem na kanapie i nie mogłem skupić się na niczym. Więc znalazłem sobie terapię - wziąłem starą gitarę akustyczną i zacząłem grać parę riffów, które potem okazały się pierwszymi dla The Doomsday Kingdom. Skoro Candlemass postanowili, że nie będzie kolejnej płyty, musiałem znaleźć nowe ujście dla mojej muzyki. Po wizycie w paryskich katakumbach wiedziałem, że muszę kontynuować czerpanie z mojej kreatywności (śmiech). Początkowo miał to być chyba stricte solowy projekt, dlatego ukryłeś się pod pseudonimem The Doomfather i właściwie sam zagrałeś na wszystkich instrumentach oraz zaśpiewałeś?

tku wtajemniczeni w twoje plany, czy też zaprosiłeś ich do udziału zorientowawszy się, że sam sobie ze wszystkim nie poradzisz? Faktycznie, jeśli ma się w zespole takiego klawiszowca/aranżera jak Carl Westholm czy gitarowego wirtuoza jak Marcus Jidell to grzechem byłoby nie skorzystać z ich usług - pewnie chętnie zgodzili się, zapoznawszy się z tym materiałem? Tak, na początku pisałem utwory sam dla siebie, ale szybko odkryłem, że mają potencjał. Zacząłem szukać muzyków do tego projektu i szybko znalazłem kilku, którzy byli zainteresowani. Marcus jest idealny do tego zadania! To świetny gitarzysta i producent, ma znakomite ucho do tego, co robimy. Niklas... Znałem go wcześniej. Uwielbiam jego głos! Świetny facet, którzy wnosi dużo dobrego do zespołu! Habo jest znajomym Marcusa. Nie znałem go wcześniej, ale rozwaliła mnie jego gra na perkusji. Super-miły gość i potwór za bębnami! Początkowo wydałeś "Never Machine" sam, ale gdy okazało się, że Nuclear Blast są zain -

okolicach. Seryjni mordercy dość często stają się bohat erami metalowych utworów, ale w przypadku Zodiac Killera sprawa zdaje się mieć drugie dno, w dodatku nigdy go nie schwytano i nie zidentyfikowano - to wszystko miało wpływ na to, że ten temat stał się dla ciebie ciekawy? Wiem, że jest sporo ludzi robiących z seryjnych morderców idoli. Nie jestem jednym z nich. Uważam, że są to tragiczne postacie i nie zasługują na uwagę, jaka jest im poświęcana. Powinni zostać zamknięci na dobre, a klucze wyrzucone i powinni być zapomniani na zawsze, bez żadnego połączenia ze światem zewnętrznym. Breivik na przykład, nie zasługuje na żadne prawa człowieka. Druga ciekawostka to finałowa ballada "The Whispering" - klimatyczna, wręcz oniryczna, z partiami melotronu i smyczków, popisową akustyczną partią gitarową i bez perkusji - to miało być takie nader czytelne odejście od metalowych szablonów, powrót do czasów lat 70., gdy ciężej grające zespoły nader często decydowały się na takie nieszablonowe urozmaice nia? Oczywiście, jestem wielkim fanem Black Sabbath, więc "The Whispering" jest swego rodzaju hołdem, ukłonem w ich kierunku i genialnego materiału jak "Changes" albo "Planet Caravan". I tym sposobem Candlemass miał kiedyś "Black Sabbath Medley", a teraz stworzyłeś utwór porównywalny z "Planet Caravan" czy "Changes", chociaż rzecz jasna zupełnie odmienny (śmiech). Dlaczego więc tej perełki, podobnie zresztą jak "Zodiac City", zabrakło na albumie "The Doomsday Kingdom"? Zapowiadałeś, że tak się stanie i postanowiłeś być konsekwentny? "Zodiac City" to świetny kawałek! Ale skoro już zdecydowałem, że "Never Machine" i "The Sceptre" powinno być na LP, byłoby za dużo wrzucać tam jeszcze "Zodiac City". Ale zagramy go na koncertach. Najpierw dogadaliście się z chłopakami, że warto to kontynuować, czy też nastąpiło to dopiero po propozycji z Nuclear Blast? To nigdy nie miał być jednorazowy projekt. Nawet bez Nuclear Blast wydalibyśmy album The Doomsday Kingdom. Albo dzięki zbiórce, albo z inną wytwórnią. Wszyscy w The Doomsday Kingdom są podekscytowani graniem live i przygotowaniem drugiego krążka. Ta płyta była za dobra, żeby się zmarnowała!

Foto: The Doomsday Kingdom

Zgadza się. Moim pierwszym planem było wydanie płyty samemu dzięki środkom ze zbiórki na Kickstarterze, ale sporo wytwórni usłyszało demo "Doomsday Kingdom", więc stało się oczywiste, że jest spore zainteresowanie The Doomsday Kingdom. Długo nad tym myślałem i w końcu zdecydowałem się na Nuclear Blast. Ponownie wydanie demek było częścią tej umowy. Tony Iommi nie protestował dowiedziawszy się o twojej ksywie? (śmiech) (Śmiech). Przynajmniej jeszcze nie dostałem żadnych pogróżek. To były nagrania demo dokonane w twoim domowym studio ot tak, bez jakichś większych planów? Kumple z Avatarium byli od począ-

70

teresowani wznowieniem tej EP-ki pewnie nie oponowałeś? Poza doom metalem już nierozer walnie z tobą kojarzonym mamy na tej płytce również pewne odstępstwa od tej stylistyki. Pierwsze zaskoczenie to "Zodiac City", numer piekielnie mroczny, w dodatku z udziałem wokalisty Wolf, Niklasa Stalvinda - najpierw powstał tekst, zainspirowany serią tajemniczych morderstw w Stanach Zjednoczonych na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, czy ta posępna muzyka? Słowa były zainspirowane świetnym filmem pt. "Zodiak". Widziałem też dokument o mordercy imieniem Zodiak. Było to bardzo interesujące dowiedzieć się więcej o nim i ciemnych sprawkach, które miały miejsce San Francisco i jego

THE DOOMSDAY KINGDOM

Z perkusistą zbytnio nie ryzykowaliście, bo skład dopełnił drummer Narnia Andreas Johansson - nie było czasu na przesłuchania, etc., chcieliście kuć żelazo póki gorące? Nie znałem wcześniej Andreasa (Habo) Johanssona. Marcus wspomniał, że Habo mógłby grać na perkusji na płycie po tym jak gitary, bas, wokale, itd. były już na miejscu. Ale to nigdy nie było problemem, wręcz przeciwnie. Byłem chory, a projekt zajmuje tyle czasu, ile musi. Od pomysłu do produktu finalnego trwało to trzy lata. Co za robotę wykonał na bębnach Habo!!! Fakt, wymiata! Poza "Never Machine" i "The Sceptre" mamy na CD jeszcze sześć nowych utworów - domyślam się, że te starsze zostały nagrane na nowo? Zgadza się. Zostały ponownie nagrane i wyprodukowane, więc brzmią trochę inaczej niż na EP-ce, mają również inny klimat. Powstanie kolejnego zespołu to w twoim przypadku pracoholizm, ogromna miłość do muzyki, czy też połączenie obu tych cech? Musisz być cały czas aktywny, bez pisania i nagrywa -


nia twoje życie traci sens? W pewnym stopniu, tak. Mimo, że mogę być jedyną osobą na Ziemi, która zakłada nowy zespół będąc totalnie wypalonym i nie mając żadnej energii na pozostałe. (śmiech) Więc jak w tej sytuacji zamierzasz pogodzić The Doomsday Kingdom z Candlemass i Avatarium? Przecież fani twego głównego zespołu po powrocie Matsa Levéna i udanej ubiegłorocznej EP-ce "Death Thy Lover" liczą pewnie na kolejne wydawnictwo, z kolei "The Girl With The Raven Mask" Avatarium ukazał się jeszcze w 2015 roku i też został ciepło przyjęty, warto więc już myśleć o jego następcy? 26 maja wypuścimy nowy krążek Avatarium pt. "Hurricanes And Halos" i nie mogę się doczekać, jak ludzie na niego zareagują. Ale nie jestem aktywnym członkiem zespołu. Napisałem 6 z 8 kawałków, lecz nie będę już występował z nimi na scenie. Jestem teraz swego rodzaju "mentorem". Co do Candlemass, to nie wiem. Nie rozmawialiśmy jeszcze o możliwości nagrania nowej płyty, ale kto wie, co przyniesie przyszłość. Planujecie koncerty The Doomsday Kingdom, czy też z racji waszych innych, licznych obowiązków będzie to raczej studyjny projekt, koncertujący okazjonalnie, np. na festiwalach? Wystąpimy na świetnym Roadburn Festival w tym roku i wykonamy nowy materiał na scenie po raz pierwszy. Jak na razie nie mamy potwierdzonych innych dat. Kiedy tylko poczuję się lepiej i będziemy w stanie zagrać kilka koncertów z rzędu, pomyślimy nad pojechaniem w trasę. Jesteś w muzycznym biznesie od początku lat 80. Uważasz, że łatwiej było być muzykiem

Foto: The Doomsday Kingdom

kiedyś, czy też jesteś zwolennikiem obecnych, w sumie niełatwych czasów, wychodząc z założenia, że przetrwają najlepsi, najsilniejsi czy nawet najbardziej zdeterminowani, bo na to co tworzą zawsze będzie popyt? Nie zgodzę się. Jeśli robisz słabe płyty, nie będzie na ciebie popytu. Może można pozwolić sobie na jeden błąd, ale jeśli ciągle wydajesz złe, słabe, bezduszne albumy, sprzedaż spadnie zanim się obejrzysz. Co więcej, wtedy chodziło o przetrwanie. Nie było tak łatwo podpisać umowę z wytwórnią i bardzo liczyła się popularność. Dzisiaj jest zupełnie innej. Jest mnóstwo wytwórni, które wydają praktycznie wszystko i musisz być totalną porażką jako zespół, jeśli nie masz z nikim umowy. A jeśli nie masz zespołu, po prostu wrzuć swój materiał na Bandcamp

albo na swoją stronę. Nigdy nie było tak łatwo wydać swoją muzykę jak teraz. Wszyscy mogą to zrobić. Czyli optymistycznie spoglądasz w przyszłość, licząc, że fani będą cię wspierać nadal, dzięki czemu w przyszłości jeszcze nie raz zaskoczysz czym nowym, tak jak teraz The Doomsday Kingdom? Jestem bardzo optymistycznie nastawiony, tak! Album The Doomsday Kingdom jest zajebisty i mam nadzieję, że wszyscy fani doom i metalu to odkryją. Nie mam pojęcia, czy zaskoczę tym ludzi, ale to cholernie dobre uczucie wrócić. (śmiech) Wojciech Chamryk, Krzysztof Pigoń, Karol Gospodarek


Bardziej klasyczny styl Lord Vicar to nie jest nazwa elektryzująca wszystkich fanów metalu na całym świecie, ale fińscy doommetalowcy są jednym z najlepszych zespołów w swej kategorii. Potwierdza to ubiegłoroczny, już trzeci w dorobku formacji, album "Gates Of Flesh". Gitarzysta Kimi Kärki zdradza szczegóły jego powstania, opowiada też dlaczego w muzyce Lord Vicar coraz częściej słychać wpływy hard rocka i tradycyjnego heavy metalu: HMP: Kiedyś nawet te mniej znane zespoły też działały w systemie płyta - trasa - płyta, nierzadko wydając płyty co roku, jednak obecnie biznesowe realia wyglądają zupełnie inaczej - to dlatego musieliśmy czekać na następcę "Signs Of Osiris" prawie pięć lat? Kimi Kärki: Długo trzeba było czekać, jako że mieszkamy w różnych państwach, nasz perkusista pracował przez kilka lat w Kuwejcie, straciliśmy też naszego długoletniego basistę. Nie ma to nic wspólnego ze zmianami w przemyśle muzycznym, Każdy z nas żyje i pracuje według własnego tempa. Nie śpieszymy się. Trzecia płyta jest podobno przełomowa dla każdego zespołu - też tak podchodziliście do "Gates Of Flesh" czy wręcz przeciwnie, niczego już nikomu nie musicie udowadniać? Nie. Wydaliśmy masę muzyki z kilkoma zespo-

ście już wcześniej, ale chyba po raz pierwszy nagraliście w nim cały album, z masteringiem włącznie? Tak, to był pierwszy raz. Zrobiliśmy pełen pakiet. Znam Joona od lat, pracowałem z nim nad moim pierwszym folkowym albumem (mamy też kolejną współpracę za sobą, ponieważ drugi album jest już nagrany i wkrótce będzie wydany), oraz album Uhrjuhla, wiedziałem więc, że to się sprawdzi. Joona Lukala był autorem masteringu właści wie waszych wszystkich materiałów - czym zasłużył sobie na stanowisko producenta "Gates Of Flesh"? Promocyjna cena? Łapówka w postaci kilku skrzynek piwa czy zdecydowały inne względy? (śmiech) (Śmiech!) On ma złote uszy, jest doświadczony w teorii dźwięku i rozstawiania mikrofonów. Celowaliśmy w naturalne brzmienie perkusji, a

grywaniu? Wszystko było zaplanowane co do najdrobniejszych detali, tak więc to była tylko kwestia dostania się do studia i wykonania swojej pracy. Na szczęście jestem w stanie skoncentrować się na rzeczach, które są potrzebne i rzeczywiście studio to inny, hermetyczny świat. "Gates Of Flesh" to klasyczny, archetypowy wręcz doom metal, ale pod pewnym względem jest to dla was na pewno przełomowa płyta, bo trwa niewiele ponad 40 minut, jest więc zdecydowanie najkrótsza w waszej albumowej dyskografii. Mieliście dość winylowych wersji waszych wydawnictw na 2LP, postanowiliście tym razem zmieścić się na jednej płycie? Tak. Chcieliśmy zrobić coś, co byłoby progresywne i zwarte, coś z energią! Oryginalnym pomysłem była próba nadania materiałowi pewnej surowości, jednak jak sprawy poszły naprzód, przyjęliśmy bardziej klasyczny hard rockowy i heavy metalowy styl. To jest to, co kochamy… Świadomość tego, że materiał musi być krótszy, bardziej zwarty niejako wymusza inne podejście do każdego z utworów, bo przecież kiedyś mieliście na każdym krążku znacznie więcej numerów trwających 9-15 minut, a tym razem jest tylko 10-minutowy "Leper, Leper"? Ta, jednak uważam, że jest związek nowego materiałem z "Fear No Pain" i "Signs Of Osiris", istnieje między nimi taki mentalny most. Muzyka pochodzi z tego samego miejsca, tej samej mentalności. Chcieliśmy trochę zmienić formę, nie podstawy. Zawsze chcieliśmy, aby nasze albumy wraz z upływem czasu były coraz lepsze, aby wynagrodzić ludziom czas, który im poświęcają… Żałuję, że życie ludzi na świecie jest coraz szybsze, przez co człowiek ma coraz mniej czasu aby poświęcić go na coś co go interesuje. I to jest właśnie to z czym chcemy walczyć, z współczesnymi wiatrakami czyli z smart fonami czy tweetami! Poświęć trochę czasu dobremu albumowi, a on odpłaci ci się czystą miłością!!! Nie mieliście też dotąd tak krótkiego utworu jak "A Shadow Of Myself" - pewnie kiedyś byłby to pewniak na stronę A 7" singla, tym bardziej, że jest dość przebojowy? Jest to kompozycja Geretha, również jak i następna "Breaking The Circle". Miałem przeczucie, że muszą być ze sobą powiązane, ich warstwa instrumentalna nadaje im specyficzny nastrój, przygotowuje do uderzenia, które nastaje po nich.

Foto: Lord Vicar

łami i do nagrania tego albumu podchodziliśmy bez lęku. Chcieliśmy jednak spróbować krótszego, bardziej konkretnego albumu, który, jak stare klasyki, pasowałby do winylu. Jest jednak teoria głosząca, że jesteś tak dobry, jak twoje ostatnie dzieło, tak więc motywacji do napisania i nagrania jak najlepszych utworów pewnie znowu wam nie zabrakło? Nie, zrobiliśmy dokładnie to, co chcieliśmy, jedynie mieliśmy utrudnienia związane z czasem i odległościami. Uważam, że zespoły, które mają pojęcie co robić, powinny dłużej dopieszczać materiał, aż wszystko znajdzie się na swoim miejscu. Oczywiście są kapele, które ciągle przerabiają ten sam album i niektórzy dobrze na tym wychodzą… Z Noise For Fiction Studio współpracowali-

72

LORD VICAR

jego studio posiada ogromną, doskonałą salę nagrań, w której możesz uzyskać naturalny pogłos. Ten album został nagrany na maksimum dynamiki, trzeba go słuchać naprawdę głośno, aby docenić to, co zrobiliśmy. Lokalizacja też była tu pewnie sporym atutem, bo nie traciliście zbyt dużo czasu na dojazdy? Dla mnie jest to idealne, dla innych nie za bardzo. Właściwie to studio nie jest w centrum Turku, tak więc spędzaliśmy codziennie około 30 minut, aby się tam dostać i kolejne 30 minut, aby wrócić. Wiedzieliśmy jednak co tam jest i będziemy tam wracać. Z drugiej strony mogliście oderwać się od codziennych spraw, etc., nagrywając w swym rodzinnym mieście? Wiele kapel woli wyjechać gdzieś dalej, by skoncentrować się tylko na na-

W czasach debiutanckiego albumu chętnie wykorzystywaliście organy Hammonda, teraz jednak wyparł je melotron - to chyba świadomy wybór, tym bardziej, że Hammondy są w sumie dość oklepane, sięga po nie wiele zespołów? Melotron to perfekcyjny instrument do bardziej epickich klimatów. Zawsze staramy się iść w kierunku naturalności. Cały zamysł doom metalu, to w pewnym sensie patrzenie wstecz, dla mnie jest to jak blues, z tradycją, historią, szacunkiem do tego, co wyszło wcześniej. Nie tworzymy niczego awangardowego, jesteśmy rockowym zespołem, jednak mówiąc to, robimy eksperymenty wewnątrz tych gatunków, czasem obierając dziwniejsze kierunki. Jednak wiele naszych dźwiękowych wyborów jest małym hołdem, małym ukłonem w stronę mistrzów z przeszłości… Dla mnie nie ma nic męczącego w dźwięku Hammonda B3, jestem pewien, że pod pewnym względem znów do nich wrócimy. (śmiech). Lubicie stare instrumenty, wzmacniacze, etc. sprzed lat? Mam znajomego, który kompletuje


Foto: Lord Vicar

sobie zestaw perkusyjny na wzór tego jaki miał John Bonham w latach 70., ale z wykorzystaniem jak największej ilości oryginalnych elementów z tamtych czasów - też jesteście takimi zakręconymi maniakami sprzętu vintage? Używamy tego, co mamy i zazwyczaj również odnajdujemy swoje brzmienie w bardziej współczesnym sprzęcie. Lubię stare wzmacniacze, sam mam Laneya, a Gareth lubi grać w klasycznym ustawieniu Bonhama. Tym razem był odpowiedni zestaw Bonhama, a mój sprzęt był w stylu Laneya i Orange z lat 70. Przykładacie też dużą wagę do oprawy graficznej waszych wydawnictw, więc okładkę "Gates Of Flesh" zdobi fragment obrazu "Nimfy i satyr" francuskiego XIX-wiecznego malarza Williama Adolphe'a Bouguereau skąd akurat ten wybór? Ten obraz ma mitologię, sex, odwracanie ról płciowych. Jest zachwycająco piękny. Po prostu idealny dla konceptualnego doznania tego albumu. Zdajecie się wyjątkowo cenić europejskie malarstwo XIX wieku, co potwierdzają okładki waszych wcześniejszych płyt - komputerowe grafiki to absolutnie inna bajka, taki ersatz? Wracam do klasyków, mam szczególną słabość do Prerafaelitów, i czegokolwiek, co ma symboliczną wymowę, czegoś w rodzaju magicznego doznania. Generalnie jest chyba zresztą za dużo tych komputerowych ingerencji w sztukę, w muzyce również, co skutkuje później tym, że zespół fenomenalnie brzmiący z płyty nie jest w stanie na żywo tego odtworzyć, a perkusista bez trig gerów czy innych bajerów zupełnie sobie nie radzi? Taki jest stan rzeczy i będzie pod tym względem jeszcze gorzej, w każdym razie w głównym nurcie kultury. Nasz mały opór może być bezsensowny, może niczego nie zmienić, ale nie jest bez znaczenia. Widzisz jakie realia pokazuje telewizja? Mieszkałem w Stanach przez sześć miesięcy, a ich nowy prezydent jest raczej koszmarny... Wy na szczęście nie macie takich problemów, jednak po rozstaniu z basistą Jussim Myllykoskim musieliście znaleźć jego następcę, co nie było łatwym zadaniem, tym bardziej, że Jussi grał z wami blisko 10 lat? Zastąpienie kogoś w rodzinie, takiej jak zespół, nigdy nie jest łatwe.

Sami Hynninen był tylko okazjonalnym zastępstwem i ostatecznie skład Lord Vicar dopełnił Rich Jones? Sami był u nas tylko tymczasowo, w sumie okazało się, że trwało to prawie rok. Świetne czasy! Jednak potrzebowaliśmy kogoś na stałe, a Rich jest niesamowity! Plusem jest to, że Gareth wraz z nim znają się z ich pierwszych zespołów… W pełnym składzie będziecie pewnie starali się koncertować jak najwięcej? Tak. Organizatorzy, skontaktujcie się z nami jeśli jesteście zainteresowani. Za 50 lat nas już nie będzie. Chociaż, do tego czasu, może dorobimy się cyborgów, które zastąpią nas na scenie, kto wie… tylko spójrzcie na Keitha Richardsa. (śmiech!) Osobiście bardziej wolę go słuchać, niż oglądać! (śmiech). Jak było na festiwalu "Hammer Of Doom"? Pojawianie się na takich imprezach jest chyba najlepszą formą promocji dla waszego zespołu, bo koncerty klubowe to jednak inna bajka, najczęściej z udziałem zadeklarowanych fanów, więc ich liczba niezbyt może się przy ich okazji powiększyć? Kochamy tam grać, to był nasz trzeci koncert na tym festiwalu. Miejmy nadzieję, że zawsze będą ci, którzy o nas nie słyszeli i odnajdują nas, jako coś nowego i dobrego w swoim życiu. Festiwalowe koncerty są też dobrą okazją do spotkań - na "Hammer Of Doom" dzieliliście scenę choćby z Saint Vitus, a Chritus śpiewał przecież również i w tym zespole? Właściwie wtedy Vitus został odwołany. Ktoś spierdolił lot z przesiadką w Stanach. Jednak graliśmy z nim wcześniej, na poprzednim Hammer Of Doom. Co za wielki zespół, po prostu solidny, nieustanny doom metal! Czyli granie w zespole to dla was nie tylko forma artystycznej realizacji, ale i dobra zabawa, takie połączenie przyjemnego z pożytecznym? Definitywnie. Jest tyle wyczekiwania, frustracji i chorób podczas trasy, że gdyby nie była to również wielka zabawa, to wątpię, że zostałoby wiele poważnych zespołów. Spotykanie ludzi, dzielenie tej fantastycznej energii muzyki z nimi... bezcenne!!! Wojciech Chamryk Tłumaczenie: Bartosz Hryszkiewicz, Sławomir Pociecha

LORD VICAR

73


Ostrze Asasyna może być narzędziem osiągania celu Jeśli byliście ciekawi co teraz porabia Jacques Belanger były głos Exciter, znany z takich płyt jak "The Dark Command" czy "Blood of Tyrants", to zaraz otrzymacie odpowiedź. Otóż połączył siły z kilkoma szwedzkimi muzykami i w ten oto sposób pojawił się Assassin's Blade. Jest to z pewnością jeden z mocniejszych debiutów ubiegłego roku. Potężny, mroczny, momentami epicki, speed/ heavy metal w ich wykonaniu niszczy obiekty. Doskonałe połączenie wpływów Exciter, Mercyful Fate czy Helstar nie może w końcu brzmieć źle, prawda? Wszystkich informacji dowiecie się z poniższej rozmowy, a będzie ich trochę z tego względu, że zarówno Jacques, jak i basista Peter Svensson rozpisali sie naprawdę konkretnie. HMP: Witam. Jak doszło do powstania Assassin's Blade? W końcu Jacques jest z Kanady, a reszta zespołu ze Szwecji? Jacques Bélanger: Assassin's Blade wystartowało jako projekt zainicjowany przez szwedzkich muzyków: Petera Svenssona (gitara basowa) i Davida Straderunda (gitara). Peter i Dave współpracowali przy muzyce, a sam Peter pisał słowa. Ciąg wydarzeń wiodący do stworzenia Assassin's Blade był bardzo interesujący. W późnych latach 90-tych Peter był wielkim fanem metalu znającym mnóstwo zespołów, a je-

grane dla nas samych. Kiedy je pisaliśmy, zawsze mówiliśmy "ale fajnie byłoby, gdyby Jacques Bélanger to zaśpiewał, itd.". Pewnego wieczora, kiedy siedzieliśmy w domu Davida i piliśmy whiskey postanowiliśmy spróbować skontaktować się z Jacques'em i zobaczyć co powie... Możliwość pracy z jednym z naszych idoli, była dla nas spełnieniem marzeń! Na tyle spodobały się nam pierwsze nagrania z Jacques'em w Szwecji, że zapytaliśmy go, czy nie byłby zainteresowany stworzeniem prawdziwego zespołu. Jego nazwa pasuje dobrze do muzyki i image'u

Foto: Assassin’s Blade

go ulubieńcem był w szczególności Exciter. Stworzył więc stronę internetową poświęconą tej kapeli. Tak poznałem Petera. Przez lata byliśmy w kontakcie i spotkaliśmy się kilka razy, kiedy Exciter grał w Europie. Jeśli dobrze pamiętam, w 2014 roku, Peter dowiedział się, że trochę nagrywałem (nic co nadaje się do publikacji) z Manfredem Leideckerem, inżynierem studyjnym, z którym Exciter nagrał całkiem sporo płyt ("Kill After Kill", "Better Live Than Dead", "Dark Command", "Blood of Tyrants", itd.). Peter Svensson: Tak! Początki Assassin's Blade sięgają mojego i Davida projektu/zespołu Trap. Obaj pisaliśmy kawałki dla tego zespołu i mieliśmy mnóstwo materiału. Kiedy zespół się rozpadł, chcieliśmy zrobić coś z tymi kawałkami, nawet jeśli miałyby to być tylko utwory na-

74

ASSASSIN’S BLADE

zespołu. W pewnym sensie, "Ostrze Asasyna" (w angielskim Assassin's Blade - przyp. red.) może być narzędziem osiągania celu. Jacques Bélanger: Bardzo podobał mi się klasyczny, metalowy styl ich materiału. Latem 2014 roku poleciałem do Szwecji nagrać trochę wokali w studiu Petera. Peter, Dave i ja dobrze się bawiliśmy, współpraca była owocna i udało nam się nagrać wokale do sześciu kawałków. W trakcie tych nagrań Assassin's Blade zostało prawdziwym zespołem. Jak wyglądała praca nad materiałem na "Agents of Mystification"? Mieliście wspólne próby czy może działaliście na odległość? Jacques Bélanger: Jak do tej pory, moją jedyną bezpośrednią współpracą z zespołem była praca w studiu Petera. Nigdy nie poznałem Marcusa,

perkusisty. Nagraliśmy nasze ścieżki w innych dniach. Dlatego nie mogę się doczekać, żeby poznać tego świetnego gościa. Kontaktowaliśmy się z różnymi niezależnymi europejskimi wytwórniami, ale większość z nich wolała wydać pełny album, niż EPkę. Musiałem, więc dograć resztę wokali do pozostałych pięciu kawałków, w Kanadzie, w studiu Manfreda Leideckera. Nie wiedzieliśmy, jak długo będziemy współpracować, ale zdecydowaliśmy się spróbować na poważnie... i wyszło świetnie. Peter i Dave dokładnie wiedzieli co robią i udało się im dobrze dopasować wokale, które wysłałem im wraz z Manfredem przez internet. Teraz chcemy powtórzyć tą dłuższą współpracę na pisanie/nagrywanie nowego krążka. Obecnie pracujemy nad nowym materiałem. Peter, Dave i Marcus spotkali się, żeby razem pograć, pisać i przeprowadzić próby, podczas kiedy ja zostałem tu, w Kanadzie i dbam o struny głosowe. Kiedy wydamy drugi album, mniej więcej w 2018-tym, zaczniemy grać koncerty w Europie. Wtedy polecę wcześniej do Szwecji, żeby zrobić serię prób z całym zespołem, powinniśmy być gotowi w mrugnięcie oka. Debiut wypuściliście w tym roku nakładem Pure Steel Records. Co was skłoniło, że zde cydowaliście się akurat na ten label? Rozważaliście jeszcze jakieś inne propozycje? Jacques Bélanger: Peter był w kontakcie z kilkoma naprawdę fajnymi niezależnymi wytwórniami. Niektóre z nich wydały materiał jego innych zespołów (Void Moon, Cult of the Fox), ale nic z tego nie wyszło. Potem zainteresował się nami Metal Blade. Szukali nowych zespołów na premierę Metal Massacre 14 (marzec 2016). Demo jednej z naszych kompozycji ("The Demented Force") zostało wybrane i opublikowane na tej składance, ale to było dla Metal Blade. Później, Andreas Lorenz z Pure Steel Records wysłał nam wiadomość, w której przekazał mi, że podobają mu się moje wokale z Exciter oraz muzyka, którą wrzuciliśmy na You Tube. Dla nas było to bardzo ważne, żeby pracować z wytwórnią, która wierzy w naszą muzykę, więc z przyjemnością wysłuchaliśmy jego pomysłu na Assassin's Blade. Zaoferował nam kontrakt, sprecyzowaliśmy kilka jego podpunktów, a reszta jest już historią. Tytuł płyty, "Agents of Mystification" przywodzi mi na myśl dwa zespoły, które ubóst wiam, a mianowicie Agent Steel i Manilla Road. Czy faktycznie jest to takie lekkie mrugnięcie oka? Jacques Bélanger: Kiedy dołączyłem do Assassin's Blade, Peter wybrał już tytuł albumu. Nazwał go tak samo jak utwór, który napisał wcześniej razem z Davidem. Może powinienem pozwolić mu opowiedzieć genezę powstania tego tytułu. Peter Svensson: Opowiada historię podziemnego społeczeństwa usiłującego zataić prawdę przed ludzkością. Robią to przekręcając teksty i informacje przez tłumaczenie i przepisywanie. Pomysł był zainspirowany książką "Jeśli zimową nocą podróżny" Italo'a Calvino'a. Koncept jest bardzo interesujący i wzbudza pytania na temat wiarygodności informacji, które są dla nas dostępne. Szybko zmienia się to w filozoficzne pytanie... O czym traktuje warstwa liryczna płyty? Jest jakiś temat przewodni czy każdy utwór to odrębna historia? Jacques Bélanger: To jest pytanie do Petera… Peter Svensson: Oprócz utworu tytułowego, istnieje jeszcze kilka motywów, które bardzo mi się podobają: "Herostratos" jest bazowane na


opowiadaniu "Erstratos" Jean-Paula Sartre'a, o mężczyźnie, który jest zdolny do wszystkiego dla sławy i zabija kilka osób, żeby stać się sławnym. To ponadczasowy motyw, ale w dzisiejszym społeczeństwie wydaje się bardzo trafny. "Prophet's Urn" opowiada historię proroka, który oczekuje końca świata i decyduje się odebrać sobie życie zanim to nastąpi. "Frosthammer" jest historią opartą na fantastyce, o bitwie między Niebem a Ziemią. Królestwo Niebieskie reprezentowane jest przez Frosthammer'a, który zsyła na ziemię lód i śnieg, a jego przeciwnik, Ziemia, przeciwstawia się ogniem z podziemi. Może to być również interpretowane jako walkę pomiędzy starożytnym umiłowaniem natury przeciwko "nowszym" religiom wielbiącym niebiańskie stworzenia. "League of the Divine Wind" jest oparte na powstaniu samurajów w Japonii, w 1876 roku. Jest kontynuacją historii Yukio Mishimy, "Runaway Horses". Wasza muzyka to według mnie znakomite połączenie US power metalu z epickim heavy i speed metalem, zgodzicie się ze mną? Jacques Bélanger: A co, jeśli się nie zgadzam? (śmiech) Teraz poważnie. Nie mogę zgodzić się bardziej. Twoja definicja jest bardzo celna. To jeden z powodów, który przykuł moją uwagę do materiału Petera i Dave'a. Moc, melodia, szybkość, świetne słowa… i ta przysłowiowa szwedzka nutka, która sprawia, że metal jest taki podniosły. Większość recenzentów odkryła pewne wpływy w naszej muzyce/śpiewaniu: Priest, Mercyful Fate, Maiden i Manilla Road, te zespoły przewijały się najczęściej, ale żadna recenzja nie mówiła, że brzmimy jak jakikolwiek z tych zespołów. Oczywiście nie chcieliśmy na nowo odkryć koła. Bądźmy szczerzy, gramy klasyczny metal, więc nasz materiał nie będzie sprawiał, że nagle jesteś na innej planecie... i o to właśnie chodzi. Muzycy muszą grać to, co płynie z ich serca. Nasze serca i dusze są najbardziej pod wpływem klasycznego metalu. Ja słyszę w waszej muzyce echa takich załóg jak Metal Church, Helstar, Mercyful Fate i oczywiście Exciter. Jak Wam się podoba takie towarzystwo dla Assassin's Blade? Co Was inspirowało podczas pisania materiału? Jacques Bélanger: To bardzo wzruszające i zaszczytne być porównywanym do tak fantastycznych zespołów. To są zespoły, które ukształtowały brzmienie Assassin's Blade. Przez ostatnie kilka dekad, Peter, Dave, Marcus i ja słuchaliśmy dużo różnych zespołów. I metalowych, i nie. Ja osobiście słuchałem dużo rocka progresywnego z lat 70-tych (Genesis, Yes, Gentle Giant, Jethro Tull) i muzyki klasycznej. Przez te wszystkie lata, te różne gatunki ukształtowały nasz sposób rozumienia muzyki oraz sposób, w jaki ją piszemy i interpretujemy. Nie rozpoczynamy z przekonaniem, że dany kawałek musi brzmieć tak, albo inaczej. Po prostu dajemy upust emocjom. Potem formujemy surowe pomysły i doskonalimy aż będą wystarczająco dojrzałe. Dlatego, jeśli można wyczuć u nas jakieś konkretne wpływy, to muszę przyznać, że to czysty przypadek... prawie. (śmiech) Wasze utwory są w zdecydowanej większości oparte na prostych, surowych, ale jednocześnie potężnych riffach. Czy zależało wam na prostocie przekazu i na tym by ta muzyka waliła prosto w pysk? Jacques Bélanger: Powiem tak: skomplikowana muzyka wymaga dużo czasu i najlepiej, bliskiej współpracy muzyków. Przez dzielący nas dystans, współpraca Assassn's Blade musi opierać się na prostocie, co zmusza nas do większego wysiłku przy tworzeniu riffów, melodii, tekstów

i edycji. Może kiedyś będziemy mogli popracować nad bardziej wyszukanym, agresywnym czy bardziej dopracowanym metalem... jeśli poczujemy taką potrzebę. Wszystko zależy od rozwoju chemii między Peterem, Dave'm, Marcusem i mną. Nie chcemy "planować" naszego stylu. Po prostu chcemy, żeby to wszystko działo się samo. Chcę tylko, żeby jakość naszej muzyki pokazała, że lepiej pracujemy razem. Czy fani metalu naprawdę chcą być "walnięci w twarz"? Jeśli to oznacza, że nasza twórczość ma na nich pozytywny wpływ, to musimy wziąć pod uwagę kilka czynników. Zależy czego fani metalu najczęściej słuchają. Na przykład fani Venomu mogą myśleć, że nasza muzyka jest zbyt złożona i melodyczna, podczas gdy fani Blind Guardian mogą sądzić, że jesteśmy zbyt prości. Fani Destruction mogą myśleć, że nasza muzyka nie jest wystarczająco szybka lub trashowa, a fani Amon Amarth mogą sądzić, że za dużo śpiewam i powinienem więcej growlować. To, czy muzyka zrobi na kimś dobre (bądź nie) wrażenie zależy od przyzwyczajeń, osobowości i oczekiwać słuchacza. Jeśli chcielibyśmy przypodobać się każdemu, nie brzmielibyśmy jak ze-

nie czuć tu tej cyfrowej sterylności, która mi często nie pasuje do metalowych krążków. Jak to wyglądało naprawdę? Jacques Bélanger: Nie jestem pewien, czy rozumiem twoje pytanie, ale postaram się odpowiedzieć jak najlepiej się da. Po pierwsze, nagrywanie wszystkiego na raz na żywo nie było by możliwe. Wszyscy nagrywaliśmy nasze ścieżki osobno. Ja osobiście czułem się bardzo komfortowo nagrywając wokale, mimo, że nigdy wcześniej nie ćwiczyłem z zespołem. Nasz dobry znajomy, Magnus, nagrał tzw. wokale pilotujące, mimo, że jego głos jest zupełnie inny od mojego. Moje podejście do nagrywania mogło być, więc podzielone na dwa etapy. Po pierwsze, słuchałem utworów tak, jakbym był fanem Assassin's Blade. Byłem totalnie pasywny, pozwalałem muzyce i wokalom "wsiąknąć". Słuchałem ich w kółko tak długo, aż stały się prawie częścią mnie. Nigdy nie staram się uczyć tekstów na blachę. Potem poszedłem do studio i przefiltrowałem wszystko to, czego poznawczo nauczyłem się o tych kawałkach, co pozostawiło mnie jedynie z emocjonalnymi elementami zapisanymi gdzieś z tyłu mojej głowy, podczas kiedy słu-

Foto: Assassin’s Blade

spół; nie mielibyśmy tożsamości, gdybyśmy brzmieli jak wszyscy, tylko nie "my". Na "Agents of Mystification" dominuje gęsty i mroczny klimat. Jak wam się udało go osiągnąć? Jacques Bélanger: W innym wywiadzie, Tania Giménez (z Queens Of Steel) powiedziała o "Agents of Mystification": "Moim zdaniem to, co łączy wszystkie utwory na płycie, to ogólne poczucie zwycięstwa, siły i przekonania, jest to coś, co również łączy wszystkie teksty". I sądzę, że miała rację. Moim zdaniem, w metalu chodzi o inspirowanie do czegoś lepszego, większego, silniejszego, bardziej lojalnego i wytrzymalszego niż to ścierwo, które teraz nam się serwuje. To instynktowny krzyk z obrzydzenia, ale również wezwanie do bycia świetnym. Ta filozofia nie sprzyja ładnej muzyce, to oczywiste. Odpowiadając na pytanie dotyczące nas dostrzegających ten klimat: to stało się naturalnie, ponieważ wszyscy członkowie zespołu nadają na tych samych falach, jeśli chodzi o uzewnętrznianie pomysłów i uczuć przez metal. Słuchając tego albumu mam czasem wrażenie jakby był nagrywany "na setkę" dzięki czemu

chałem muzyki. Efektem końcowym była interpretacja, która w ogóle nie była mechaniczna. Podczas nagrywania, zamykałem oczy i wyobrażałem sobie, że jestem na scenie z zespołem. Oczywiście takie podejście było powodem kilku niedociągnięć, a my nie chcieliśmy marnować czasu, ani używać technologicznych sztuczek aby je naprostować. Może to tłumaczy dlaczego album brzmi tak naturalnie. Peter Svensson: Tak jak powiedział Jacques, wszystko było nagrywane oddzielnie, ale próbowaliśmy nagrywać jak najpełniejsze fragmenty (jak się dało) i minimalizować obróbkę, żeby otrzymać właściwy feeling. Feeling, który był stawiany ponad stuprocentową cyfrową precyzją. W tym aspekcie jesteśmy bardzo zadowoleni z efektów końcowych i cieszymy się, że to zauważyliście. Jak będziecie promować ten album? Planujecie jakąś większą trasę? Gdzie będzie można was zobaczyć? Jacques Bélanger: Jak na razie, promocja jest ograniczona, a my opieramy się na dystrybucji rozpoczętej przez Pure Steel. Zależy nam również na dobrych recenzjach. Używamy Facebooka i naszej strony internetowej. Jednak pro-

ASSASSIN’S BLADE

75


mocja wymaga czasu i pieniędzy, których mamy na razie niewiele. Oczywiście, koncerty będą dla nas największym środkiem promowania płyty. Na razie koncentrujemy się na drugim krążku i pilnujemy, żeby był naprawdę dobry. Kiedy będziemy mieli dwie płyty na rynku, skupimy się na koncertach. Z powodów logistycznych i finansowych koncerty te na pewno odbędą się w Europie, prawdopodobnie w 2018r. Z tego co udało mi się zaobserwować, to krążek zbiera praktycznie same zajebiste recenzje. Spodziewaliście się takiego odbioru? Jacques Bélanger: Szczerze, po prawie dziesięciu latach poza biznesem, nie wiedziałem co się stanie, ani jak ludzie zareagują na mój powrót i wkład w zupełnie nieznany zespół. Ale nie dbam o to, bo naprawdę spodobał mi się materiał Petera i Dave'a. Zaufałem im i robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby ich nie zawieść. Kiedy Exciter wypuścił "Dark Command" w 1997r. (mój pierwszy krążek z zespołem), byłem strasznie stremowany opinią fanów metalu. Na szczęście, większość recenzji "Agents of Mystification" była bardzo pozytywna. Album został ogłoszony "najlepszą pierwszą płytą" przez wiele europejskich magazynów i zostaliśmy zaproszeni na parę dużych festiwali. Oczywiście cześć recenzentów napisała, że płyta jest

krążek ujrzał światło dzienne jest zaangażowanie muzyków. Oczywiście, na pewno sporo rzeczy mogło pójść lepiej, ale jesteśmy usatysfakcjonowani wynikami tego doświadczenia. W tych okolicznościach, mieliśmy niewielkie oczekiwania, więc w tym przypadku powinniśmy być zadowoleni w dwustu procentach. Co się działo z tobą, Jacques od czasu zakończenia przygody z Exciter i po dwóch tak znakomitych płytach jak "The Dark Command" i "Blood of Tyrants"? Jak wspominasz tamte lata? Jacques Bélanger: Po tym, jak opuściłem Exciter (2006), rozpocząłem pogoń za innymi ambicjami. Wróciłem na studia, żeby mieć kolejny tytuł, tym razem jako tłumacz. Wykładałem nawet na uniwersytecie przez kilka lat. Pracowałem jako tłumacz i techniczny pisarz przez dziesięć lat. Dużo podróżowałem służbowo. Poznałem swoją żonę w Szwajcarii, kiedy trenowałem jej zespół przy obsłudze nowego oprogramowania do tłumaczeń. Byliśmy związkiem na odległość przez chwilę, ale później zdecydowaliśmy się zamieszkać razem tutaj, w Kanadzie. Wtedy moje priorytety się zmieniły. Nadal bardzo lubiłem muzykę, ale byłem przekonany, że moje rodzinne miasto, Ottawa, nie jest właściwym miejscem do zaczynania metalowego pro-

Foto: Assassin’s Blade

gówniana, że nie podoba im się mój wokal i że "banshee style" Dana Beehlera jest lepszy. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że nie zadowolę wszystkich i jedyne co mogę zrobić, to nagrywać i grać intensywnie i autentycznie z nadzieją, że fani to poczują i docenią. Dlatego tym razem postanowiłem być rozsądniejszy i nie mieć żadnych oczekiwań względem recenzji. Nie trzeba dodawać, że było świetną niespodzianką widzieć, że płyta dobrze się przyjęła przez większość, która poświęciła jej swój czas. Stokrotne dzięki! "Agents of Mystification" spełnił wasze oczekiwania w stu procentach, czy może chcielibyście jeszcze w nim coś ulepszyć? Jacques Bélanger: "Agents of Mystification" jest małym cudem. Każdy, kto doświadczyłby tego, co się działo, pewnie postawiłby na kompletną klapę tego projektu, który bardzo chwiejnie się rozpoczął. Międzykontynentalny dystans i kwestie finansowe bardzo komplikowały sprawę. Głównym powodem, dzięki któremu

76

ASSASSIN’S BLADE

jektu. Dziesięć lat mojej współpracy z Exciterem było wypełnione głównie fantastycznymi wspomnieniami. Pomimo kilku niedociągnięć, Foto: Chared Walls Of The Damned "Dark Command" i "Blood of Tyrants" są świetnymi płytami. Jest tylko jedna rzecz, która mnie podminowała i była powodem mojego odejścia: brak skupienia na oddaniu. Nie zrozumcie mnie źle, John Ricci jest prawdopodobnie najbardziej oddanym muzykiem, z którym pracowałem. Znam go prawie trzydzieści lat i darzę go ogromnym szacunkiem. Ale czasami zespół stał w miejscu, mało produkował, nie posuwał się do przodu. W moim przekonaniu, Exciter miał ogromny potencjał, ale rzadko czuło się, że go w pełni wykorzystywał. Wiele razy mówiłem Johnowi, że się na to nie godzę i jestem zawiedziony naszymi kolegami, ale za każdym razem trzymał stronę delikwentów i mówił mi, że jestem zbyt poważny. Nie mogłem pracować szczerze i autentycznie w tych okolicznościach. Czy masz jeszcze kontakt z ludźmi z Exciter?

Śledzi ich dalsze poczynania? Jacques Bélanger: Od czasu do czasu widywałem Dana Beehlera. Jedynym członkiem Excitera, którego widywałem częściej był Rik Charron, z którym trzy lata temu próbowałem założyć nowy zespół. Skoro jednak nie mogliśmy dojść do porozumienia co do naszego muzycznego kierunku, po prostu zdecydowaliśmy się nie iść tą drogą. Rozmawiałem z Johnem chwilę kiedy chciał opuścić Exciter. Tak, dobrze słyszycie, John opuścił Exciter i powiedział reszcie zespołu, żeby kontynuowali bez niego. To było bardzo złe posunięcie i był tego świadomy. Miał już na tyle dość reszty zespołu (pewnie z tych samych powodów co ja), że nie dostrzegał już rozwiązania. Jednym z nich było ponowne połączenie się z pierwotnym członkiem Exciter. Potem zmienił zdanie i zrobił to, co słuszne. To ponowne połączenie było świetnym pomysłem. Wiem, że to jeszcze pewnie zbyt wcześnie na to, ale może już wiecie w jakim kierunku pójdziecie na waszym kolejnym krążku? Macie może już jakieś nowe numery? Jacques Bélanger: Na razie jest trochę za wcześnie, żeby powiedzieć jaki kierunek obierze album. Peter i Dave wysłali mi kilka nowych kawałków. Zaczniemy wstępną produkcję w przeciągu następnych kilku tygodni. Wiem tylko tyle, że mamy dużo lepszy plan pracy, co powinno logicznie przełożyć się na bardziej solidny krążek. Peter Svensson: Pracujemy nad nowymi utworami od premiery poprzedniej płyty i kilka z nich nabiera już kształtów. Staramy się nie ograniczać przy pisaniu i tworzyć cokolwiek nam podpowiada serce; nie chcemy reprodukować niczego z "Agents of Mystification". To nie jest tak, że siadamy i ustalamy, że teraz też musimy napisać 9-minutową epicką pieśń na nowy album, co będzie, to będzie. Ogólne poczucie, które mi towarzyszy przy nowych kawałkach jest takie, że są bardziej bezpośrednie. Generalnie mamy chęć zrobić bardziej skompresowaną i bardziej bezpośrednią płytę. Nie trzeba wrzucać czternastu utworów i 74 minut muzyki na krążek, jeśli można to skondensować do 40 minut. Posłuchasz go wtedy dwa razy! W każdym razie też jestem ciekawy jak nowy materiał się sprawdzi! Jak zachęcilibyście polskich fanów do zapoz nania się z debiutem Assassin's Blade? Jacques Bélanger: "Agents of Mystification" to świetny album, ale nie musicie wierzyć mi na słowo. Bądźcie rozsądni, wejdźcie na Soundcloud i posłuchajcie tych dwóch kawałków wziętych z płyty: "Dreadnought" i "Prophet's Urn". Jeśli nie spodobają wam się te utwory, nie kupujcie płyty! Ale jeśli się wam spodobają, zdobądźcie krążek najszybciej jak się da. Nie będziecie zawiedzeni. To już wszystko z mojej strony. Dzięki za wywiad i do zobaczenia być może kiedyś w Polsce. Jacques Bélanger: Jeśli kiedyś będziemy w tym samym mieście, nie bądźmy sobie obcy i pójdźmy na piwo. W imieniu Assassin's Blade, ślę ukłony wam i wszystkim czytelnikom. Cześć!!! Maciej Osipiak Tłumaczenie: Krzysztof Pigoń, Bartosz Hryszkiewicz


Uwielbiamy współczesne brzmienie

W dobie popularności stylu "vintage" Striker oldschoolowemu brzmieniu mówi "nie". Zespół stylistycznie silnie nawiązuje do klasyki lat 80., jednak nagrywa płyty we współczesnym duchu głośno, klarownie i mocno. Rzeczywiście, płyty Kanadyjczyków po prostu porywają. Jeśli wsłuchać się w nie, okaże się, że same kompozycje i ich odegranie to tylko część sukcesu.

HMP: Jesteście młodym zespołem, a na koncie macie już pięć płyt. Skąd w Was tyle zapału? Kontrakty z wytwórniami pomagały Wam utrzymać tempo czy sami je sobie narzucacie? Dan Cleary: O to właśnie chodzi w egzystencji zespołu! Chyba jest na odwrót. Czasami bycie w wytwórni może wręcz spowolnić zespół przez konieczność wydawania muzyki według określonego harmonogramu. Teraz po prostu robimy to, co chcemy (zespół ostatnią płytę wydał sam - red.). Mamy utwory, lubimy nagrywać nową muzykę, więc to robimy! Napalm Records reklamowało Was jako zespół łączący tradycję i nowoczesność. Już nie jesteście w tej wytwórni, ale opis ten nadal do Was pasuje. Świetnym przykładem może być "Over the Top" (riff na początku i pod koniec utworu oraz melodyjny refren w stylu lat 80.). Wiele muzyków na pytanie o powstanie ich stylu odpowiada "samo tak jakoś wyszło". Nie wierzę jednak, że tak było w przypadku Striker. Skąd pomysł na takie błyskotliwe połącze nie? Zawsze podobał nam się cały metal lat 80. Słuchamy go bardzo dużo, ma ogromny wpływ na to, co piszemy. Jednocześnie nie chcieliśmy go jednak kopiować. Kocham brzmienie obecnych płyt metalowych. Dzisiejsze produkcje są ciężkie i nie ma mowy, żeby Slayer nie chciał takiego mega mixu w 1984, gdyby tylko mógł go mieć. Klasyki w przeważającej części wciąż brzmią niesamowicie, ale po prostu daje się słyszeć postęp technologii w nagrywaniu. Właśnie, zespoły inspirujące się latami 80. dzielą się z reguły na dwie grupy. Jedna nagry wa brudno brzmiące, "oldschoolowe" płyty. Druga (tych jest mniejszość) odwołuje się do pełnej rozmachu i energii produkcji typowych dla hard'n'heavy lat 80. Mam wrażenie, że należycie do tej drugiej grupy. Chyba już to poruszyłem, ale tak, jak najbardziej. Lubię tę mega produkcję, idziemy do przodu, nie do tyłu. Im głośniejsze i bardziej szalone są nasze płyty, tym lepiej (śmiech). To w dużej mierze zasługa producenta, z którym pracujemy - Fredrika Nordstroma - nie boi się zrobić mocnej perkusji i głośnych gitar. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie podoba mi się staroszkolne brzmienie, to po prostu nie dla nas. Wiem, że muzycy nie przepadają za porówna niami do innych zespołów, ale trudno ich uniknąć. W Waszej muzyce słychać echa Leatherwolf, solowego Dio, Riot, Skid Row czy Europe (wokalnie). Rzeczywiście któryś z tych zespołów należy do Waszych inspiracji? (Śmiech) Słucham wszystkich tych zespołów od ponad dziesięciu lat. Myślę, że przez większość czasu piszemy raczej w "duchu" tego stylu. Bez bezpośredniego ściągania jakichkolwiek pomysłów, ale używamy "koncepcji". Mam wrażenie, że płyta "Striker" jest mocniejsza i bardziej agresywna niż poprzednia, "Stand in the Fire". Jednym słowem więcej w Waszej muzyce Skid Row niż Leatherwolf (śmiech). (Śmiech), można tak powiedzieć. Nie podejmo-

waliśmy się pisania z jakąś konkretną wizją, zazwyczaj tak robimy. Po prostu wybraliśmy swoje ulubione utwory z tych, które napisaliśmy. W samym "Pass my Be" słychać moc i energię Skid Row. Ten kawałek właściwie ma dużo więcej wpływów hardcore'owych, ale fajnie, że oddaje klimat Skid Row. To kwestia perspektywy, z jakiej się patrzy. Czarno-biała okładka miała oddać ten nowszy kierunek w Waszej muzyce? Po prostu pomyśleliśmy, że taka kolorystyka fajnie by wyglądała i pasowałaby do szaty graficznej. Logo na okładce jest ledwie widoczne. Uznaliście, że jesteście już tak rozpoznawalnym zespołem, że możecie sobie na to pozwolić? (Śmiech), nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, ale nie po prostu spodobała nam się ta estetyka. W Waszej muzyce jest całe bogactwo dźwię-

chamy wszystkich rodzajów muzyki. Nigdy nie wiadomo skąd nadejdzie dobre natchnienie. W grze Metal Tales jako soundtrack jest wykorzystana Wasza muzyka. Całą muzykę do tej gry tworzycie Wy czy jesteście jedynie częścią? Nie, po prostu wykorzystali utwór "Out For Blood". Ale zajebiście byłoby komponować muzykę do całej gry. Zgodziłbym się na to bez wahania! Western Canadian Music Awards ogłosiło Was zespołem roku. Czy ta nobilitacja łączy się z czymś więcej niż tylko tytułem? To naprawdę miłe być uznanym, tu w Kanadzie. To głównie tylko tytuł, ale i tak spoko. Wiem, że to już przeszłość, ale chciałabym zapytać, w jaki sposób udało Wam się załapać na kontrakt z tak wielką wytwórnią jak Napalm Records już na drugiej płycie. Musieliście zrobić na nich duże wrażenie? Poszliśmy i nagraliśmy "Armed to the Teeth" na własną rękę, a potem mogliśmy go sprzedawać i szukać zainteresowanych. Kilka wytwórni się do nas odezwało, ale najbardziej spodobała nam się oferta Napalm Records. Są wspaniałym labelem! Jak ważny jest dla Was wizerunek? Da się zauważyć, że nie jest on dla Was kwestią przypadku, np. na jednym z oficjalnych zdjęć jesteście tak samo ubrani (białe t-shirty i ramoneski)…

Foto: Striker

ków i pomysłów. Fantastycznie balansujecie między różnymi stylistykami metalu. Takie utwory komponujecie jako całość od początku do końca czy "sklejacie" z wielu pomysłów? Jeśli tak, kto z Was ma takie dobre wyczucie w tym, co jest dobrze połączyć, a co nie? Czasami piszemy utwór w całości i jest gotowy. Czasami bierzemy kilka pomysłów do kupy, żeby zrobić z nich pełną kompozycję. To po prostu zależy od numeru. Każdy w zespole ma swój udział w komponowaniu, więc decydujemy wspólnie, co trafi do kawałka. Wiele młodych zespołów wyrzuca z siebie pomysły rodzące się przez lata na pierwszej, debiutanckiej płycie, a na kolejne nie ma pomysłu. Wy sypiecie błyskotliwymi kawałkami jak z rękawa. Macie jakąś receptę na to jak utrzy mać formę w komponowaniu nowych utworów? Po prostu piszemy z otwartym umysłem i słu-

Ta, musisz wyglądać cool, jeśli jesteś w zespole (śmiech). Jest coś charakterystycznego, co łączy kanadyjskie zespoły heavy metalowe - luz, naturalność, pogoda… Jak Wam się wydaje, skąd biorą się u Was takie cechy? Jak to w ogóle możliwe, że w tak wielkim kraju istnieje coś takiego jak "wspólny mianownik"? Myślę, że to po prostu taka kanadyjska mentalność. Tutaj jest sporo natury, wydaje mi się, że ludzie odnoszą się do tego, kiedy jesteś wśród niej tak często.

Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie: Karol Gospodarek, Bartosz Hryszkiewicz

STRIKER

77


Pisać jak najlepszą muzykę Ten szwedzki kwintet poczyna sobie coraz śmielej, a ich najnowszy, już piąty, album "About Time" potwierdza, że w dziedzinie klasycznego hard rocka już mogą równać się z najlepszymi. Basista Magnus Delborg znalazł dla nas chwilę czasu pomiędzy europej-ską a amerykańską trasą: HMP: Czujecie się liderami nowej fali starego rocka w Szwecji? Magnus Delborg: Tak, chyba można tak powiedzieć. To nie jest coś, do czego dążyliśmy, ale gramy od dziesięciu lat i ciągle przemy naprzód. Zdaje się to potwierdzać również fakt, że niedawno mieliście pierwsze miejsce na liście hardrockowej w waszym kraju, wyprzedzając najnowsze płyty Volbeat, Sabaton czy Metalliki, "About Time" nieźle też sobie radzi na liście sprzedaży winylowych krążków oraz na Swedish Album Chart? Tak! Wygląda na to, że jak dotąd sprzedaż naprawdę się udała! Chyba po raz pierwszy dostaliśmy się na listy w Szwecji. Myślę, że bardzo pomogło tutaj przerzucenie się na Century Media, ale też jest to super album i jesteśmy z niego naprawdę zadowoleni. Szwecja staje się powoli istnym zagłębiem zespołów grających ciężkiego rocka czy tradycyjny metal w stylu lat 70. i 80., sporo też u was zespołów progresywnych. To echa dawnych

stając w Szwecji w latach 90., raczej ciężko było to przegapić. Ale potem pojawili się Hellacopters i nic innego już się nie liczyło. "About Time" to wasz piąty album - dowód nie tylko na ciągły artystyczny rozwój Horisont, ale też wzrost waszych notowań, skoro po trzech płytach wydanych przez Rise Above Records tę najnowszą firmuje Century Media? Mieliśmy kontrakt na trzy płyty z Rise Above, więc wydawało się naturalne, że po wydaniu "Odyssey" spróbujemy dostać się do większej wytwórni. Century Media było pierwszą z jaką się skontaktowaliśmy. A oni nas chcieli, więc nie było potrzeby szukać dalej. Chyba największą sztuką w tym wszystkim jest to, żeby być sobą i sprawić, że ów retro rock stanie się muzyką aktualną w 2017 roku, zdolną przemówić do słuchaczy? Tak naprawdę to o tym nie myślę i może dlatego dobrze nam się wiedzie. Po prostu staramy się pisać jak najlepszą muzykę. Przy odrobinie szczęścia ktoś ją polubi i zechce przyjść na

Czyli granie metalu nie wyklucza istnienia dobrej melodii, która powinna być podstawą każdej kompozycji, bez względu na muzyczny styl wykonującego ją zespołu? Oczywiście! To jest najważniejsza część pisania utworów w mojej opinii. Każda kompozycja powinna brzmieć, nawet jeśli grasz ją akustycznie lub jakkolwiek. "Odyssey" był albumem koncepcyjnym i "About Time" chyba po części również jest, dotykając tematyki czasu i podróżowania, również w nim? "About Time" to też swego rodzaju koncept album, ale nie taki sam jak "Odyssey". Jest luźniej oparty na temacie podróży w czasie, a "Odyssey" był raczej jedną opowieścią ciągnącą się przez cały album. Wy ostatnio też sporo czasu spędzacie w drodze - macie za sobą sporą trasę po Stanach Zjednoczonych, które zjeździliście wzdłuż i wszerz, niedawno zaczęliście zaś długie, europejskie tournée, które zakończyło się w kwiet niu - lubicie grać na żywo, bez dwóch zdań? Oczywiście! Żyjemy dla grania na żywo. Nawet wracamy na jeszcze większą trasę po Stanach, zaledwie trzy dni po tej europejskiej. To była wasza pierwsza trasa w USA, w Europie też gracie coraz więcej - to namacalne efekty współpracy z Century Media? To w dużej mierze zasługa Century Media. Od wielu lat mieliśmy w planach trasę po Stanach, a zaledwie po kilku tygodniach po podpisaniu kontraktu z Century Media dostaliśmy takową. No proszę, a ponoć wydawcy nie są już obec nie zespołom za bardzo potrzebni (śmiech). Firma zadbała też o efektowne wydania "About Time" na CD i winylu, gdzie jest do wyboru kilka wariantów kolorystycznych poza czarnym? Tak! Czasy się zmieniają. Nie mamy zbyt wiele wspólnego z tymi specjalnymi wydaniami. Ale wiesz o tym, że są fani/kolekcjonerzy zbierający płyty swego ulubionego zespołu we wszelkich możliwych wersjach, więc taki maniak będzie musiał kupić 6 LP's plus wersje CD digipack i zwykłą, żeby mieć komplet? (śmiech) Tak! Nie przeszkadza nam to (śmiech!). Jeśli jesteś hardkorowym kolekcjonerem, to tylko na to czekasz.

Foto: Horisont

czasów, kiedy mieliście bardzo silną scenę heavy/progresywną? A do tego rośnie to z każdą minutą. Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy chyba tylko my, Graveyard i Witchcraft, a przynajmniej tylko o nich było nam wiadomo. Teraz można odnieść wrażenie, że nowe zespoły wyskakują wszędzie bez przerwy. Coraz trudniej to wszystko śledzić. Zarówno Graveyard jak i Witchcraft odniosły taki sukces, że utwardziło to drogę dla idących w ich ślady, tak sądzę. Co was tak urzekło w tym klasycznym rocku? Death czy black metal to nie wasza bajka? Melodie, produkcja i estetyka. Wszystko to miało swój szczyt od późnych lat 60. do wczesnych lat 80., potem większość się zjebała. Słuchałem dość sporo death i black metalu. Dora-

78

HORISONT

nasze koncerty. Dlatego tak trudno do końca zaszufladkować to co gracie, bo mamy na "About Time" i hard rock, i oldschoolowy heavy metal, i klimaty progresywne? Tak, lubimy to wszystko. Dobry utwór to dobry utwór i staramy się nie ograniczać. Z kolei chyba najbliższy metalu lat 80. jest galopujący "Boston Gold", numer bardzo dynamiczny, wręcz przebojowy? "Boston Gold" jest napisany przez Axela, który lubi AOR (Album-Oriented Rock) i kiczowaty metal lat 80. bardziej niż pozostali członkowie. Dlatego brzmimy tak, a nie inaczej. Wszyscy słuchamy prawie tych samych zespołów, ale nieco się różnimy, co rozszerza brzmienie i nasze wpływy.

No tak, do kompletu brakuje tylko picture disc i kasety (śmiech). Czyli w żadnym razie nie żałujecie tego, że nie urodziliście się w latach 40. czy 50., żeby grać taką muzykę u szczytu jej popularności, bo potwierdzacie, że z powodzeniem można to czynić również w XXI wieku? Wydaliście pięć płyt w dziewięć lat, tak więc nie zdziwiłbym się słysząc, że macie już pierwsze kompozycje na kolejny album? Osobiście jestem zadowolony z życia w obecnych czasach. Wszystko wydawało się być wtedy trudniejsze. Jestem leniwym zadem. Tak, nagraliśmy już nieco nowego materiału. I mamy trochę nowych pomysłów. Nie lubicie więc siedzieć bezczynnie, granie kręci was maksymalnie, a po podpisaniu kon traktu z Century Media nabraliście jeszcze większego rozpędu? Tak! Stale się coś dzieje, coraz trudniej jest nam nadążyć. Dzięki za wszystko! Wojciech Chamryk, Karol Gospodarek, Bartosz Hryszkiewicz


jeszcze jeden zespół bądź wokalistę, byłby to Chris Thompson z Manfred Mann's Earth Band. Ale nie jestem pewien, czy da się to wyczuć na naszym albumie.

Klasyczny rock na miarę naszych czasów Międzynarodowy skład Raven Lord wypuścił niedawno na rynek swój drugi album "Down the Wasteland" i o ile sama muzyka to dobrze skomponowany i całkiem przebojowy heavy metal to brzmienie czasem mocno psuje odbiór. W poniższej rozmowie wokalista Csaba Zvekan wyjaśnia powody czemu tak jest i tylko wypada żałować, że tak dobra muzyka nie dostała odpowiedniej otoczki. Mimo wszystko, jeśli nie jesteście muzycznymi estetami to powinniście sprawdzić ten krążek. HMP: Witajcie. Minęły trzy lata od waszego debiutu "Descent to the Underworld" i na rynku pojawił się wasz nowy krążek "Down the Wasteland". Jak porównalibyście te dwa wydawnictwa? Gdzie są największe różnice? Csaba Zvekan: Witam czytelników HMP i dziękuję za zainteresowanie Raven Lord. Tak, trzy lata przeminęły od ostatniego wydania. Te dwie płyty różnią się głównie zaangażowaniem Georgea Karafoti'ego. Wspólnie z nim pisaliśmy riffy i wszystko aranżowaliśmy. To debiutanckie wydanie Georgea z Raven Lord, więc w zasadzie to jest ta różnica. A czy uważacie nowy album za lepszy? Jeśli tak to pod jakimi względami? Sądzę, że tak. Mój głos brzmi o wiele mocniej i doroślej w porównaniu do debiutu. Riffy są dużo bardziej metalowe niż na pierwszym albumie i w ogóle materiał jest bardziej dopracowany. Solówki zagrane przez Joe Stumpa są pierwszorzędne. Ile czasu powstawał materiał na "Down the Wasteland"? Pisaliście przez całą przerwę czy może dopiero od jakiegoś czasu? To trwało naprawdę długo, ponieważ staraliśmy się zrobić nagrania z różnymi perkusistami i klawiszowcami. Więc trochę nas to opóźniło. Oczywiście byłem również zajęty moimi innymi zespołami: Exorcism i Metal Machine. To też nieco odłożyło premierę w czasie. Jak wyglądało komponowanie tego materiału? Mieszkacie w różnych częściach świata, więc z pewnością granie prób było problemem. Ja i George omawialiśmy riffy i komponowaliśmy przez Skype, potem daliśmy przedprodukcyjne utwory naszemu perkusiście. Kiedy już mieliśmy ścieżki perkusyjne, było już tylko z górki. Lucio Manca bardzo szybko uwinął się z nagrywaniem w Sardynii. Garry King nagrał perkusję we Francji, a George Karafotis nagrywał w Grecji. Fab Jablonski pracował w Brazylii i Portugalii, a Mistheria mieszka w Zagrzebiu, w Chorwacji. Moje studio znajduje się w Szwajcarii, więc jesteśmy rozrzuceni po całym świecie. Czym przede wszystkim kierujecie się podczas pisania muzyki? Na co kładziecie największy nacisk? Jakie warunki musi spełniać utwór, żebyście wrzucili go na płytę? Siłą napędową są gitary lub riff. Jednak mnie osobiście inspirują klawisze. Nie wiem dlaczego tak jest, ale jak tylko pojawią się jakieś klawisze, muzyka nabiera kolorów, dzięki którym historia rozwija się całkiem prosto. Kawałki muszą mieć ducha Raven Lord, żeby znaleźć się na płycie, ale właśnie na tym polega produkcja wydawnictw. Większość waszych utworów jest napisana według pewnego schematu. Ostre zwrotki, melodyjne, podniosłe refreny i wirtuozerskie solówki. Czy tak sobie założyliście z góry czy wyszło to naturalnie? Miałem to w planach od samego początku. Widzisz, jeśli śpiewam krzykliwym falsetto na pełnej parze, to potrzebna jest jakaś odmiana czy

chwila odpoczynku. Melodyjne części mają na celu nieco wszystko od siebie oddzielić, ale też dobrze to współgra z opowieścią. Wszystkie utwory, które komponujecie wchodzą później na album czy może są takie, dla których po prostu nie ma miejsca i odkładacie je na późniejsze wydawnictwa? O tak, są utwory, które nie są wystarczająco dobre, albo po prostu nie pasują do ogólnej koncepcji. Mogą zostać przerobione lub użyte gdzie indziej. Wasza okładka wygląda jak by była zrobiona dla kapeli z klimatów black/death. Czy właśnie taki mroczny obrazek chcieliście? (Śmiech) Artysta Gragoth to naprawdę mroczny koleś. Lubię jego prace i oczywiście myślę, że pasuje to idealnie do zawartości muzyki. O ile do muzyki nie mam żadnych zastrzeżeń to brzmienie moim zdaniem sporo psuje. Momentami muzyka brzmi jakby puszczana przez stare radio. Nie wiem, może jakąś złą kopię dostałem, czy jest to możliwe? Po którymś z kolei przesłuchaniu przywykłem, ale na początku było ciężko. Czy takie brzmienie wam odpowiada? Zresztą za produkcję ty odpowiadasz, prawda? Tak, stworzyłem ten produkt i poskładałem go do kupy. Powiem ci, że dość trudno było osiągnąć coś choć trochę przyjemnego dla ucha. Pamiętasz, że muzycy nagrali ścieżki gdzieś u siebie. Część z nich ma naprawdę małą wiedzę w zakresie nagrywania. W pewnym momencie chcieliśmy wyrzucić te nagrania ze względu na ich jakość. Mieliśmy do wyboru, rezygnujemy z płyty albo godzimy się na słaby miks. Kawałki były dobre, więc zrobiłem co w mojej mocy. Niektóre utwory brzmią dobrze, a niektóre niestety nie, jestem tego w pełni świadomy (śmiech). Płytę nagrywaliście w Szwecji. Czemu akurat wybór padł na ten kraj i to studio? Szwecja? Nie, to było przy pierwszym wydawnictwie. To z kolei zostało nagrane po całym świecie. USA, Grecja, Włochy, Hiszpania, Szwajcaria, Portugalia, Chorwacja, Brazylia i Francja. Macie bardzo międzynarodowy skład i każdy z was gra tez w innych zespołach czy projekt. No i właśnie stąd moje pytanie. Traktujecie Raven Lord jako pełnoprawny zespół czy może raczej tylko projekt? Raven Lord to pełnoprawny zespół. Mamy występy, trasy, festiwale i stały line-up od dłuższego czasu.

Czy oprócz klasyków słuchacie też młodszych kapel? Są może jakieś nowe zespoły, które zrobiły na was dobre wrażenie? Śledzicie w ogóle obecną scenę metalową? Oczywiście, lubię całe mnóstwo nowych zespołów, ale nie mam teraz czasu ich studiować, jak to robiłem za młodu. Myśleliście o jakichś koncertach promujących "Down the Wasteland"? Może jakieś festiwale? Właściwie to tak. Jeśli mój grafik nie będzie zbyt napięty, powinniśmy znowu dać parę występów. Festiwale również są możliwe - jeśli zostaniemy zaproszeni, to czemu nie. Jesteśmy w pełni gotowi dać czadu. Ile w ogóle zagraliście koncertów jako Raven Lord? Podejrzewam, że ze względów logistycznych zbyt często nie możecie koncertować? Zagraliśmy dwa koncerty w Wielkiej Brytanii, na jednym festiwalu w Belgii i kilka koncertów w krajach Beneluksu. To było kilka lat wstecz, przy okazji debiutanckiego albumu. Jak wygląda sprawa waszej wytwórni? Płyta została wydana przez Dream Records, ale jest też podane, że jesteście też w Mausoleum, który to label wydał wasz debiut? Mausoleum Records niestety już nie ma, bo Alfie Falckenbach zmarł w zeszłym roku. Już mięliśmy ustalić detale dotyczące drugiego albumu, kiedy właściciel wytwórni odszedł z tego świata. Ale na szczęście mamy Dream Records, moją własną wytwórnię, która się tym zajęła i wydała drugi album. Jak wygląda promocja "Down the Wasteland"? Na jakich jej aspektach skupiliście się najbardziej? Promocją zajęło się głównie Nauntown Music z Niemiec. Jest po prostu zbyt wiele do zrobienia, żebyśmy mogli ogarnąć to sami. Więc Frank Wilkens zadba o ten problem. Bardzo mu dziękujemy. Teraz macie okazje zareklamować swój nowy album polskim metalowcom. Jak chcecie ich przekonać by sięgnęli po "Down the Wasteland"? Witajcie moi polscy metalowi przyjaciele, kolejny album Raven Lord został wydany i jest gotowy do napierdzielania w waszym kraju. Dziękuję wam wszystkim za bycie lojalnymi Raven Lordami! Ok, to już wszystko z mojej strony. Dzięki za wywiad i wszystkiego dobrego. Dziękuję tobie i dziękuję wszystkim czytelnikom HMP. Metal rulezzzz... Maciej Osipiak Tlumaczenie: Karol Gospodarek

Wśród swoich inspiracji wymieniacie takie legendy jak Dio, Black Sabbath, Judas Priest czy Yngwie Malmsteen i muszę przyznać, że wasza muzyka jest znakomitym połączeniem wpływów wyżej wymienionych. To współczesny klasyczny rock (śmiech). Czyli klasyczny rock, ale stworzony na miarę naszych czasów. Kogo jeszcze można by było dorzucić do tej czwórki? Jakie płyty ukształtowały wasze muzyczne osobowości? Hmmm... Dobre pytanie. Gdybym miał dodać

RAVEN LORD

79


Metalowe hobby Niemiecka scena lat 80. była przebogata. Wiele zespołów nie wyszło więc poza etap jednego LP, singla bądź EP-ki czy tylko nagrań demo, ale było też sporo takich, które niczym nie zdołały wtedy zaznaczyć swego istnienia. Tak jak Metal Witch, ale ta założona w 1985 roku przez grupę nastolatków ekipa już jako ludzie dorośli wróciła do akcji, by od 20 lat grać dla przyjemności tradycyjny metal lat 80. Sprawdźcie więc ich najnowszy album "Tales From The Underground" i zerknijcie, co miał do powiedzenia perkusista formacji: HMP: Należycie do zespołów rozpoczynających działalność jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku, jednak nie pograliście wtedy za długo - co było przyczyną tego stanu rzeczy? Byliście wtedy pewnie za młodzi i za mało doświadczeni, by wyjść poza lokalne koncerty, nagrać demo, spróbować zainteresować swoją muzyką jakąś wytwórnię? Rüdiger Voigt: Dokładnie. Byliśmy nastolatkami i założyliśmy nasz pierwszy zespół. Stawialiśmy swoje pierwsze muzyczne kroki, więc graliśmy tylko kilka lokalnych koncertów, głównie dla znajomych i rodziny. Trzykrotnie straciliśmy naszą salę prób i musieliśmy radzić sobie z wieloma rzeczami, które przytrafiały się podczas dorastania, na przykład: małżeństwo, wojsko, przeprowadzka do innego miasta, nowi przyjaciele, etc... Utrzymanie zespołu razem było naprawdę trudne, ponieważ nasze życia i za-

Chcieliśmy tylko się zabawić, grając ten jeden ostatni raz w miejscu, gdzie zagraliśmy nasz finalny koncert. Większość z nas była w kontakcie przez cały czas. Byliśmy przyjaciółmi, ale straciliśmy naszego wokalistę Kaya. Przeprowadził się, nigdy nie spotykaliśmy się i nie rozmawialiśmy z nim przez te wiele lat. Naprawdę, brakowało go nam. Tym bardziej, zjednoczenie wydało się nam dobrym pomysłem. Co istotne wróciliście w oryginalnym składzie, wygląda więc na to, że przez tych dziesięć lat nie straciliście kontaktu z muzyką, ciągle graliście i doskonaliliście swe umiejętności? Tak, graliśmy. Wszyscy, z wyjątkiem naszego wokalisty Kaya, graliśmy w wielu zespołach garażowych po rozpadzie Metal Witch. Pierwsza wspólna próba po tylu latach - pode-

dla przyjemności. Jedyną zabawną rzeczą jest to, że nasz styl jest teraz oldschoolowy, a tak naprawdę nie zmieniliśmy go i nie mamy najmniejszej ochoty tego robić. To heavy metal, na którym się wychowaliśmy i który lubimy. Nie ma potrzeby, by to zmieniać. Gracie go pewnie dla przyjemności, jest to dla was przede wszystkim hobby? Tak, i to jest najlepsze hobby jakie można sobie wyobrazić! Dlatego pierwsze demo "Ready To Burn" wypuściliście dopiero w 2002 roku? Tak. Zagraliśmy kilka koncertów, po czym zdecydowaliśmy, że potrzebujemy basisty, więc Thorsten Meyer, nasz przyjaciel, został zaproszony do współpracy z zespołem. Poćwiczyliśmy i zechcieliśmy zrobić demo, żeby mieć coś dla siebie, naszych przyjaciół, i żeby zgarnąć lepsze występy. Nie ominęły was też inne zmiany składu, bo najpierw w zespole pojawił się Thorsten Meyer, a po premierze debiutanckiego albumu "Risen From The Grave" odszedł jeden z założycieli grupy, gitarzysta Dietmar Hanke? Dietmar niestety musiał zrezygnować z powodu problemów zdrowotnych. To było niebywale smutne, bo dopiero co skończyliśmy nasz pierwszy album, gdy zdecydował się nas opuścić. Byliście jednak w o tyle szczęśliwej sytuacji, że mieliście kolegę-gitarzystę i tak w Metal Witch pojawił się i gra do dziś, Lorenz Hoppe? Mieliśmy sporo szczęścia! Lorenz nie był dla nas kimś obcym. Był kolejnym przyjacielem, który dołączył do zespołu. Bez przerwy dawaliśmy koncerty i próbowaliśmy nowy materiał. Tytuł "Risen From The Grave" jest symboliczny, obrazuje bowiem waszą determinację i dążenie do wydania tej płyty? Tak. Jest taki stary horror o Draculi zrobiony przez Hammer pt: "Dracula Has Risen From The Grave". Wszyscy uwielbiamy stare horrory i kino sci-fi, więc wybrałem to na tytuł albumu. Pewnie ucieszył was fakt, że po kilku latach od premiery doczekała się ona oficjalnego wznowienia nakładem Kill Again Records? To dzięki Antonio Rolldao! Naprawdę nas zaskoczył, kiedy skontaktował się ze mną. Kill Again Records jest wspaniałe! Antonio doskonale ogarnia jacy jesteśmy. Zdobyliśmy dzięki niemu wielu nowych fanów, więc należą mu się za to gromkie brawa! Jesteśmy też bardzo zadowoleni z faktu, że teraz nasz pierwszy album jest oficjalnie w katalogu jakiejś wytwórni, bo "Risen From The Grave" pierwotnie było tłoczone prywatnie.

interesowania zmieniły się w krótkim czasie tak bardzo, że zdecydowaliśmy się rozejść. Był jakiś decydujący bodziec, który zainspirował was do powrotu? Uznaliście, że jako dorośli faceci nie powtórzycie już błędów młodości, więc szkoda byłoby nie wykorzystać okazji? Nasz były strunowiec Dietmar Hanke. Widzieliśmy również naszych bohaterów z dzieciństwa - Kiss - na ich powrotnej trasie koncertowej w 1996 roku. Oglądanie oryginalnych członków w pełnym makijażu było dla nas bardzo wzruszające. Po koncercie postanowiliśmy zjednoczyć Metal Witch. Mieliśmy nadzieję, że wszystkim ex-członkom spodobałby się ten pomysł. Z początku chcieliśmy zgadać się na jeden koncert.

80

METAL WITCH

szliście do tego na luzie, czy też jednak byliście trochę wzruszeni? Nie mogliśmy uwierzyć własnym uszom, kiedy napieprzaliśmy nasze stare utwory po raz pierwszy od trzynastu lat. Okazaliśmy się dwadzieścia razy lepsi niż w dawnych czasach. Nic dziwnego, bo wszyscy staliśmy się lepszymi muzykami. Bardzo, ale to bardzo, brakowało nam wzajemnego towarzystwa! Teraz jesteśmy jak bracia. Nigdy więcej nie pozwolimy sobie na rozstanie się! Wróciliście w zupełnie innych czasach i reali ach - pod wieloma względami jest teraz znacznie łatwiej grać, ale też zdecydowanie trudniej wyróżnić się i przebić w tej masie innych zespołów? Nie czujemy żadnej presji. Po prostu robimy to

Na wasz kolejny album trzeba było poczekać aż osiem lat, nie znaczy to jednak, że w tym czasie obijaliście się, bo wyszedł przecież split "Outbreak Of Metal Vol. 1" z Vindicator? Kolejna zabawna historia. Kieran O 'Loughlin ze Slaney Records skontaktował się ze mną, bo znalazł kilka naszych utworów na naszej stronie myspace. Zapytał, czy jesteśmy zainteresowani zrobieniem splitu CD z amerykańskimi thrasherami dla jego wytwórni. "Jeszcze jak!" odpowiedziałem. Wszystko opracowaliśmy, a efektem był, teraz już legendarny, "Outbreak Of Metal Vol.1". Do pierwszych egzemplarzy jako bonus dołączone były naszywki każdego zespołu. Vindycator to thrashowa kapela, w dodatku złożona ze znacznie młodszych od was chłopaków, przychodzących na świat kiedy wy za-


kładaliście Metal Witch - wygląda na to, że metal jednoczy pokolenia? Aktualnie metal obecny jest we wszystkich pokoleniach. Muzycy takich zespołów, jak Judas Priest, mają po sześćdziesiątce i nadal są świetni. Kocham to. Metal ma przyszłość, bo jego styl i wygląd jest od dawna ukształtowany. Blues, rock 'n'roll, hard rock i heavy metal nigdy nie umrą.

Dirkschneidera. Brzmi trochę jak on, ale nigdy nie chciał go kopiować. Kay to Kay, a Udo to Udo. Krytycy zawsze chcą cię zaszufladkować. Jeśli przypominamy ci Accept - to dla nas komplement, ale jesteśmy pod wpływem wielu innych zespołów. Myślę, że nasze solówki na dwie gitary są bardziej podobne do Priest czy do Iron Maiden. Co mogę powiedzieć? Decyzja należy do słuchacza.

Wydanie tego splitu i towarzyszący mu rozgłos miały wpływ na to, że kolejną płytę mogliście już wydać dzięki Iron Shield Records? Nie wiem. Thomas Kalläne z Iron Shield Records znał nas już wcześniej. Widział nas też na żywo. Skontaktowałem się z nim, bo wstępnie planowaliśmy zrobić kolejne prywatne tłoczenie naszego drugiego albumu i chcieliśmy wypuścić winyl w jego wytwórni. Nie chciał wypuścić winylu ale zaproponował nam kontrakt CD, który podpisaliśmy. Thomas jest świetnym facetem, który robi naprawdę wiele dla podziemnej sceny. Wkłada w to serce, bo jest fanem, tak samo jak my. Myślę, że Iron Shield Records z promocją Pure Steel i dystrybucją Soul Food jest dla nas idealne. Jesteśmy bardzo wdzięczni za tak wspaniałych partnerów.

Podziały pomiędzy podziemiem a sceną oficjalną zatarły się obecnie o tyle, że dzięki interne towi nawet mniej znany zespół może dotrzeć do ludzi i wy też wykorzystujecie te możliwości? Internet daje każdemu muzykowi i zespołowi szansę bycia wysłuchanym. To fantastyczne! Możesz wysłać swoje MP3 wszędzie i nie zapłacisz dużo za swoją promocję. Myślę, że to jest bardzo fair. Muzyka jest dla ludzi. Dzięki internetowi zdobylismy dwa kontrakty, fanów na całym świecie i różne platformy do promowania Metal Witch.

Tytuł "Tales From The Underground" dobitnie jednak sygnalizuje, że jesteście podziemną kapelą i nie nastawiacie się na jakąś wielką karierę? Tak! Jesteśmy podziemnym zespołem i myślę, że zawsze nim będziemy. Większa kariera oznaczałaby, że musimy rzucić pracę albo zrezygnować z czasu na inne rzeczy. Podoba nam się tak jak jest. Podziemie to bardzo uczciwe i świetne miejsce. Akceptacja fanów podziemia jest znacznie ważniejsza niż akceptacja głównego nurtu. Podziemie jest hardcore'owe! Wciąż hołdujecie starej szkole germańskiego metalu, można śmiało postawić tę płytę obok dawnych dokonań Accept, Grave Digger, Talon czy Tyrant - po prostu macie te dźwięki zakodowane w swym genotypie, muzycznym krwiobiegu? Lubimy te zespoły, ale też wiele, wiele innych. Uwielbiamy stary heavy metal i rock z całego świata, nie tylko Niemiecki. Nigdy nie planowaliśmy być "teutońską" kapelą. Lubimy: Priest, Maiden, Slayer, Motörhead, The Ramones, GBH, Tank, Accept, AC/DC, Kiss... Wrzucamy wszystko do jednego garnka, kiedy robimy muzykę. Kay bardzo przypomina ludziom Udo

Zamówienia na "Tales From The Underground" napływają z całego świata, czy jednak przeważają te z Niemiec, czy generalnie Europy? Zamówienia na tę płytę spływają naprawdę zewsząd. Zawodowe obowiązki pozwolą wam zagrać większą ilość promocyjnych koncertów? Dajemy koncerty, kiedy mamy na to czas. Wszyscy mamy pracę i rodzinę, więc Metal Witch to nasze ukochane hobby. Czasami bierzemy jednodniowy urlop, aby zagrać koncert. Naprawdę robimy to dla zabawy. Właśnie tym Metal Witch było i będzie. Nie przewidujecie więc wejścia na etap kariery za wszelką cenę, jest dobrze jak jest i ten stan rzeczy w zupełności was zadowala? Jest naprawdę dobrze tak jak jest! Nie mamy już po dwadzieścia lat. Rzucenie pracy w naszym wieku jest jak samobójstwo. I w imię czego? Jesteśmy w szczęśliwym położeniu. Wszystkie rachunki są opłacane! Metal Witch ma swobodę napierdzielania, nic poza tym. Dlatego zespół jest dla nas tak bardzo satysfakcjonujący. Serdecznie dziękujemy za wsparcie i Up The Witches! Wojciech Chamryk, Bartosz Hryszkiewicz, Karol Gospodarek

METAL WITCH

81


idzie praca nad oryginalnym materiałem i et voila - jak blask! To samo zrobiliśmy - mniej lub bardziej - z Freddym na basie. Jako perkusista byłem mocno podekscytowany, bo chyba nigdy przedtem nie grałem z basistą, który miałby taki groove i energię w swoim stylu gry. Nasza czwórka była zgodna, co do zaciągnięcia go na pokład, a potem było nas pięciu, a zespół nigdy wcześniej nie brzmiał tak dobrze.

Wysoko-oktanowy, naładowany adrenaliną heavy metal Po czterech latach przerwy i drobnych korektach w składzie, szwedzki Screamer powraca z ogromną wiarą w siłę swojego trzeciego albumu, "Hell Machine". Nie jest to z pewnością krążek, który wywoła trzęsienie ziemi lub choćby lekkie nie trzymanie moczu, ale z pewnością w swojej niszy jest bardzo mocnym strzałem. Klasyczny, energetyczny heavy metal zagrany z ogromną werwą i entuzjazmem z pewnością przypadnie do gustu tym słuchającym zarówno potęg gatunku z lat '80, w rodzaju Iron Maiden czy Judas Priest, jak i młodszych, starających się podtrzymać ten heavy metalowy płomień, czyli np. Enforcer lub Striker. I właśnie do tej drugiej grupy należy zaliczyć Screamer. Poniżej rozmowa z perkusistą zespołu, Henrikiem Peterssonem. HMP: Od wydania waszego poprzedniego albumu minęły równo cztery lata. Czy nie uważacie, że to sporo czasu jak na młody zespół? Co było tego przyczyną? Henrik Petersson: Głównym powodem był oczywiście fakt, że wyruszyliśmy na długie i intensywne poszukiwania, aby znaleźć nowego frontmana, którego znaleźliśmy w osobie Andreasa Wikströma. Musiał pokonać 1300km na południe Szwecji, więc jesteśmy całkowicie pewni, że jego deklaracja jest niczego sobie. (Śmiech!) Kiedy już wakat wokalisty został przydzielony, zaczęliśmy poszukiwania najwyższej klasy basisty, którego znaleźliśmy kilka godzin drogi od naszej rodzinnej miejscowości, a został nim Fredrik Svensson Carlström. Kiedy już mieliśmy to, co zdawało się być solidną bandą metalowych braci, mogliśmy w końcu zacząć pisać "Hell Machine". Nawet jeśli Dejan, Anton i ja nagrywaliśmy wcześniej dema, to trudno było uzyskać pełny obraz bez pełnej obsady kapeli. Zdecydowanie czujemy, że warto

było podejść do tego powoli i zrobić tym razem wszystko jak trzeba, ponieważ, to jest, a przynajmniej wydaje się, być naszym "comeback" albumem. Postaramy się nie dać fanom czekać tak długo na krążek numer cztery, to na pewno! W międzyczasie doszło też do zmian w składzie. Czemu odszedł Christoffer, który zaj mował się grą na basie i śpiewaniem? Możemy jedynie spekulować i to nie jest pytanie dla nas. Najprawdopodobniej w tamtym czasie nie widział tego, co nasza trójka widziała w tym, co działo się wokół i w samym zespole. Na jego miejsce natomiast przyszło dwóch facetów. Wokalista Andreas Wikstrom i basista Fredrik Svensson Carlström. Jak doszło do tego, że stali się członkami Screamer? Z Andreasem spotkaliśmy się na kilka weekendów i graliśmy parę starych kawałków, wypiliśmy kilka piw, spędziliśmy wspólnie czas, zarejestrowaliśmy kilka dem, żeby zobaczyć jak mu

Nowi muzycy wnieśli coś od siebie do sfery kompozycyjnej? Tak, zdecydowanie. Co więcej, Andreas i Fredrik bardzo ciepło przyjmują nowe sposoby pracy nad pisaniem muzyki. Piszemy pomysły w domu i udostępniamy je online, a Andreas przyjechał do Ljungby, gdzie zespół ma swoją bazę, żeby pracować nad liniami wokalnymi, harmoniami i kilkoma lirycznymi motywami, poza naszymi weekendowymi próbami. Wszyscy sporo działaliśmy oddzielnie i razem przy tym albumie, podczas gdy wcześniej tylko graliśmy wspólnie kawałki. Tym razem podjęliśmy kilka kroków wstecz i byliśmy dokładni w nagrywaniu dem, przesłuchiwaniu i zmienianiu utworów w domu, zamiast grania ich po czterysta razy w sali prób. Jak byście porównali "Hell Machine" do "Phoenix", to jakie największe różnice byście wymienili? Czas. Zdecydowanie. Napisaliśmy "Phoenix", jeśli dobrze myślę, w około 2-3 miesiące i nie zrobiliśmy żadnych dem, wtedy naprawdę się nie znaliśmy, bo wszyscy byliśmy nowi w temacie komponowania muzyki. Wydaje mi się, że nagraliśmy go pięć czy cześć miesięcy po wydaniu naszego pierwszego albumu, "Adrenaline Distractions". Czytając w notce prasowej wasze opinie na temat nowej płyty da się zauważyć, że jesteście dumni i bardzo podekscytowani tym krążkiem. Czy z pełnym przekonaniem możecie stwierdzić, że to wasze do tej pory najlep sze dzieło? Tak, bez dwóch zdań! Nadal uważamy, że nasze stare albumy są naprawdę dobre i zrobiliśmy je najlepiej jak wtedy potrafiliśmy, ale teraz czujemy, że wskoczyliśmy na nowy poziom pod każdym względem. Tak jak powinno chyba być. Na krążku znajduje się osiem kawałków trwających łącznie prawie 39 minut. Jak dla mnie jest to odpowiednia długość. Nie ma czasu na wynudzenie słuchacza, a materiał jest na równym wysokim poziomie bez żadnych wypełniaczy. Czy o to właśnie wam chodziło? To jest dokładnie to, co zaplanowaliśmy. Czasami, kiedy zapuścisz jakąś płytę w domu, po jakimś czasie okazuje się, że nagle się zgubiłeś lub przestałeś skupiać, kiedy dotarłeś do 50. którejś minuty, co w naszym przekonaniu nie jest dobrą rzeczą. Jeśli masz jakiś wielki prog-metalowy concept album, to jedna sprawa. Ale hej, jesteśmy zespołem rock'n'rollowym i chcemy, żeby energia miała równy flow i utrzymywała słuchacza na palcach. Wszystkie napisane utwory znalazły się na krążku czy może odrzuciliście też jakieś z różnych względów? Każdy skończony utwór jest na płycie. Mieliśmy całe tony innych riffów i pomysłów na dema, ale niektóre z nich albo wyrzuciliśmy do kosza, albo zachowaliśmy na przyszłość. Wolimy mieć dobrze opracowane osiem utworów, niż dwanaście, które nie są już raczej tak dobre.

Foto: Screamer

82

SCREAMER


Patrząc na tytuły nowych numerów, to raczej wszystko znów się będzie obracać wokół typowych rockowo/metalowych tematów, prawda? Może kilka słów na temat tekstów? To chyba najlepszy opis jeśli chodzi o ten temat. Tak naprawdę nie musieliśmy za bardzo się głowić, o czym mamy pisać. Po prostu zapytaliśmy się - "jakie rzeczy sprawiają, że chcesz podnieść pięść w powietrze, śpiewać i mieć frajdę z koncertu?", poszliśmy właśnie tym tropem. Oczywiście są też pewne utwory, które raczej mają więcej głębi, ale to od słuchaczy zależy, czy zwrócą na nie uwagę, czy też nie. Taka ciekawostka przy okazji - to pierwszy album, na którym każdy z zespołu zaangażował się w pisanie tekstów i najprawdopodobniej tak samo zrobimy w przyszłości. Jak długo powstawał materiał ma "Hell Machine"? Taki "On My Way" pojawił się na singlu już w 2015 roku. Nagraliśmy demo "On My Way" jakoś chyba w czerwcu 2015 roku, wtedy po raz pierwszy Andreas wszedł do studia, jako wokalista Screamer. Bardzo się nam to spodobało i postanowiliśmy zrobić do tego wideo, żeby pokazać, że wciąż żyjemy i mamy się dobrze.

jesteśmy ponadprzeciętnie zadowoleni z rezultatu jego pracy. Jesteśmy przekonani, że grafika nie jest tak ważna, jeśli wydajesz tylko w formie cyfrowej, ale kiedy kupujesz winyl, to chcesz mieć drukowaną okładkę z ręcznie namalowanym dziełem, a Robin jest od tego naszym kolesiem, dostępnym zawsze. Jak wyglądała sesja "Hell Machine"? Nagrywaliście w tym samym miejscu i z tymi samy mi ludźmi, co "Phoenix", czy może jednak coś zmieniliście w tej kwestii? Teraz sesję zdjęciową zrobiliśmy w garażu/warsztacie samochodowym kumpla, a do "Phoenix" zrobiliśmy na złomowisku innego kumpla. Zdaje się, że brudne otoczenie faceta pracującego jest bardzo typowe dla zespołu i miejsca, w którym zaczęliśmy. Do kompletu użyliśmy Robina Ahmana, miejscowego utalentowanego fotografa i nagraliśmy płytę z jego bratem Dennisem Ahmanem, w Shimmer Studios. Dennis jest również naszym akustykiem podczas koncertów (przy okazji również akustyk Bulleta). Dennis nagrywał bębny w czasie sesji do "Phoenix", ale

rzadkie (śmiech!). Ale wiadomo, będzie ich więcej! Do tej pory nie dane wam było zawitać do Polski. Czy są jakieś szanse, że uda się to zmienić w najbliższym czasie? Znacie jakieś polskie metalowe kapele? To zawsze jest możliwe, a naprawdę chcemy jechać do Polski. Ale brakuje nam kontaktów pozwalających na rezerwację koncertów w Polsce, co jest niezbędne dla samodzielnego zespołu jak my, bez żadnej agencji koncertowej. Ale nie zrozum tego źle, jeśli pojawi się oferta - będziemy tam! Jakie były według was najlepsze metalowe krążki wydane w 2016 roku, a na kogo najbardziej liczycie w roku obecnym? Moim odkryciem roku 2016 był Visigoth "The Revenant King", mimo że było to wydanie z roku 2015, ale po zobaczeniu ich na żywo w Californii podczas Frost and Fire, byłem zszokowany! High Spirits - "Motivator" był również świetny, to na pewno. 2017 rozpoczął

Do wymienionego wyżej kawałka nakręciliście klip utrzymany w klimacie horrorów "found footage" oraz slasherów, oczywiście z dużym przymrużeniem oka. Skąd taki pomysł i czy ma to jakiś związek z tym numerem? Mieliśmy już przedtem parę pomysłów na teledyski i wysłaliśmy jeden z nich do wytwórni, która po prostu powiedziała: "O, to dobre, ale odrzuciliśmy wasz pomysł i zrobiliśmy inny". Co całkowicie nam odpowiadało, ponieważ chcieliśmy głupi, zabawny film, który tak naprawdę nie ma nic wspólnego z kawałkiem. Wiesz, kiedy widz dostaje niespodziankę, pośmieje się i wróci do filmiku po raz drugi, tylko dlatego, jakie było to wideo, a nie, że zapamiętał muzykę. Wtedy czujemy, że się nam udało. Jesteście w ogóle fanami horrorów? Które z tych w miarę nowych zrobiły na was dobre wrażenie? Część z nas kiedyś oglądała dużo horrorów, ale teraz już chyba nie. Najnowsze, które widziałem i uznałem za niepokojące, to "Naznaczony" i "Sinister", ale chyba jednak wolę oglądać jakiś stary film Dario Argento i cieszyć się ścieżką dźwiękową Goblina. Od tego momentu za kilka dni ma się ukazać kolejne video tym razem do "Monte Carlo Nights", które jak napisaliście ma być sequelem "On My Way". Możecie zdradzić kilka szczegółów odnośnie fabuły (śmiech)? Tak, sequel zwykle nie jest tak dobry, jak premierowy film, ale sądzimy, że w tym teledysku weszliśmy o poziom wyżej. Tym razem zostajemy teleportowani przez magiczna różdżkę do sypialni Fredrika, szpikujemy piwo magią i rozpętuje się piekło (śmiech!). Jeszcze nie wiadomo, ale może, to będzie trylogia. Pożyjemy, zobaczymy! Okładka przywodzi mi na myśl jednoznaczne skojarzenia z klimatem NWoBHM. Kto był jej pomysłodawcą, a kto wykonawcą? Na poprzednich albumach mieliśmy pomysły, które zaprezentowaliśmy fantastycznie utalentowanemu Robinowi Gnista, ale tym razem, to on wysyłał nam wiadomości i cały czas nam zrzędził, żebyśmy skończyli ten album, żeby mógł wziąć się do roboty przy okładce. Zaufawszy mu całkowicie, po prostu wysłaliśmy tytuł albumu. Nie trzeba dodawać, że po raz kolejny

Foto: Screamer

tym razem chcieliśmy zrobić całą produkcję lokalnie z kimś, komu ufamy i posłuchamy jego rady. Trochę trudno jest usłyszeć podczas sesji nagraniowej, że coś brzmi jak gówno, od kogoś, kogo nie znasz. On jest osobiście cierpliwy i prawdopodobnie jedynym, który może znieść przebywanie z nami w tym samym pomieszczeniu przez 15 godzin dziennie i przez dwa tygodnie. (Śmiech!) Jak dotąd, wszystkie wasze albumy wydała Hig Roller Records. Biorąc pod uwagę ich pro fil to chyba jest to dla was idealny label. Jak z perspektywy trzech pełnych krążków możecie ocenić pracę jaką wkładają w promocję Screamer? To będzie krótka odpowiedź. Cieszymy się mniej lub bardziej z każdego detalu naszej współpracy z High Roller.

się bardzo obiecująco z nowym Horisont "About Time", później jest oczywiście "Hell Machine", ale co dalej - nie jestem pewien. Czy przypadkiem Night Demon i Enforcer nie mają w planach albumów na 2017? Ok, to już ostatnie pytanie. Jak byście zareklamowali "Hell Machine" polskim heavy metalowym maniakom? "Wysoko-oktanowy, naładowany adrenaliną heavy metal z mega refrenami i podwójnymi leadami, za które można zginąć - nie przegap, jak "Hell Machine" zstąpi na ziemię 24 lutego!" Dzięki za wywiad. Dziękuję bardzo! Mamy nadzieję złapać was w trasie w najbliższej przyszłości! Najlepszego. Maciej Osipiak Tłumaczenie: Karol Gospodarek, Krzysztof Pigoń

Po wydaniu "Phoenix" zagraliście bardzo dużo koncertów szczególnie w 2013 roku. Czy pro mocja "Hell Machine" również będzie związana z tyloma gigami? Jak wygląda wasz koncer towy plan na 2017? Postanowiliśmy tym razem nieco zwolnić z koncertami, przynajmniej kiedy jedziemy sami. Mamy chyba około dwunastu koncertów zarezerwowanych do lata i dla odmiany jest, też kilka szwedzkich występów, co jest dla nas dziwnie

SCREAMER

83


ciec uczył się sam, więc jeśli chcesz śpiewać, musisz ciężko pracować i skupić się na swoim celu, to wszystko. Dał mi kilka rad w jaki sposób i jak najlepiej dopasować śpiewanie do mojej skali i barwy głosu, bo po prostu nie potrafię śpiewać tak jak on, i vice versa. To było wyzwanie dla mnie, był bardzo pomocny, na pewno... ale wciąż się uczę, a on zawsze jest obok mnie!

Rodzinna przygoda z metalem Nazwisko Izard nie brzmi pewnie obco dla fanów francuskiego metalu, bowiem w latach 80. Didier Izard śpiewał w H-Bomb, później udzielał się też w innych zespołach. Obecnie już nie występuje, ale przed kilku laty pałeczkę przejął jego syn Julian, wokalista i gitarzysta Existance - jeśli ktoś lubi tradycyjny heavy w stylu lat 80. powinien zapoznać się z najnowszą płytą tej formacji: HMP: Wiedziałeś, że twój tata był przed laty wokalistą jednego z pierwszych francuskich zespołów metalowych H-Bomb, czy też było to dla ciebie zaskoczenie? Julian Izard: Kiedy zacząłem interesować się muzyką powiedział mi, że był wokalistą HBomb. W tamtych czasach byłem jeszcze bardzo młody i nie rozumiałem wszystkiego, ale myślałem, że to super. Kazał mi słuchać muzyki, którą tworzył i wprowadził mnie w świat innych francuskich zespołów swojej generacji, takich jak Sortilege, Warning, Blaspheme, ADX i wielu innych… Tak więc byłem zaskoczony, że mój ojciec był znany jako francuski muzyk. Pamiętasz swój pierwszy kontakt z "Coup de Metal" czy "Attaque"? Byłeś pewnie wtedy małym dzieckiem, ale musiało to zrobić na tobie wrażenie, kiedy zobaczyłeś jego zdjęcia na

brzmiewały non-stop, tak więc to pewnie dzię ki swemu tacie wciągnąłeś się w takie dźwię ki? Na pewno człowieku! To już około 35 lat jak słucha muzyki, do której dorastałem, to prawdziwa część mnie, to płynie w moich żyłach. Pamiętam, jak oglądałem Thin Lizzy "Live And Dangerous" oraz Iron Maiden "Live After Death" zamiast kreskówek, i z rakietą tenisową imitowałem grę Scotta Gorhama i Dave'a Murraya... złote wspomnienia! Pod jego wpływem zacząłeś też śpiewać, czy najpierw sięgnąłeś po gitarę? Rzeczywiście początkowo zacząłem od gitary. Mój ojciec był w zespole z kilkoma kumplami, po prostu dla zabawy. I tak zacząłem grać. Miałem lekcje gitary co tydzień, coraz więcej i więcej... Wtedy postanowiłem stworzyć własny ze-

Muzyków do pierwszego składu Existance znalazłeś w internecie - kiedyś wywieszało się ogłoszenie w sklepie z instrumentami czy muzycznym. Czasy się zmieniły, ale jak ktoś chce grać, to zawsze znajdzie sposób by to osiągnąć? Nie ma znaczenia w jaki sposób to robisz! Wydaje mi się, że teraz jest łatwiej szukać muzyków, zespołów czy czegokolwiek za pośrednictwem Internetu… trzeba skorzystać z takich możliwości. Nie da się jednak nie zauważyć, że nigdy nie mieliście stabilnego składu, a jego zmiany was nie omijały - kiedy jest się bardzo młodym człowiekiem trudno o coś takiego, bywa, że inne sprawy stają się ważniejsze? Cóż, wiemy dokładnie, co chcemy osiągnąć z zespołem, a jeśli ktoś nie jest zainteresowany podążaniem tą samą ścieżką, nie możemy tego dalej kontynuować. Nie chcemy się zatrzymywać, i tak przez kilku facetów, którzy nie wiedzieli czego chcą, strąciliśmy sporo czasu... to bolesne, ale tak właśnie powinno być. To bardzo ważne dla nas, aby mieć stale czteroosobowy zespół, składający się z muzyków, którzy mają ten sam cel! Obecny line-up Existance jest więc tym najlepszym i liczysz, że utrzyma się dłużej? Tak, mam nadzieję, że będziemy długo współpracować w takim składzie, ponieważ jest on najlepszy jaki kiedykolwiek miałem. Perkusista Nicolas naprawdę imponuje, preferuje cholernie twardą, mocną grę i naprawdę głośną. Basista Julien ma dwa palce wykute w stali, wielki basista, który zna się na melodii lub po prostu niszczy swoje struny. Zaczęli też śpiewać, pierwszy raz mamy więc chórki rozpisane na trzy głosy. W ten sposób pozycjonują refreny a także utwory na innym, wyższym poziomie... wielka sprawa!

Foto: Existance

kopertach tych płyt - szczególnie to z "Attaque"? To było jak Blastwave dla moich uszu! ("Blastwave", komiks internetowy autorstwa Kimmo Lemettiego ukazujący sie od 2 lutego 2005 roku - przyp. red.) Masz rację, byłem młody i metalowa muzyka była dla mnie czymś nowym, nie pamiętam, kiedy to było dokładnie, ale miałem 8 lub 10 lat... Nie rozumiałem jeszcze siły jego głosu, ale uwielbiałem jego barwę i wysoki zakres głosu. Kiedy pokazał mi okładkę "Attaque" Byłem jak... to było niesamowite!!! Poświęcił czas, aby wyjaśnić mi jak do tego doszli i to był początek długiej historii! (śmiech) Nie pomylę się pewnie zakładając, że w waszym domu rockowa i metalowa muzyka roz-

84

EXISTANCE

spół, tak narodził się Existance. Ale wiesz, jabłko nie pada daleko od jabłoni. Chciał wiedzieć, czy mogę śpiewać. Spędziliśmy cały rok, dzień po dniu, aby pracować nad moim głosem i to było naprawdę trudne, ale myślę, że miał rację. Teraz jestem naprawdę szczęśliwy, że mogę być wokalistą jak on. To był początek rodzinnej przygody! Jak myślisz, było ci łatwiej z tego powodu, że miałeś kogoś takiego, doświadczonego w muzycznym biznesie, potrafiącego doradzić, służyć pomocą? Nie sądzę, żeby było łatwiej. Nie musisz mieć doświadczenia w biznesie, aby nauczyć się śpiewu, to zależy tylko od twoich zdolności i przekonań. Najbardziej interesujący jest fakt, że oj-

Najnowszą płytą "Breaking The Rock" dobit nie dajecie do zrozumienia, że chcecie wejść do czołówki tradycyjnego metalu - już wcześniej mieliście na koncie pewne sukcesy, choćby wznowienie demo "Existance" przez High Roller Records na CD i LP, ale to teraz to jest chyba ten przełomowy dla was moment? Dokładnie! Jak już mówiłem, nie chcemy się zatrzymywać. Bo teraz, nadszedł czas, aby zrobić coś wyjątkowego, coś nowego. Jesteśmy mniej lub bardziej w wieku 26 lat... tak więc, nawet dla naszego życia osobistego - teraz albo nigdy. Ponownie nagrywaliście w Boss Hog Studio, a mastering to znowu dzieło Maora Appelbauma - nie ma co oszczędzać na jakości, płyta musi brzmieć nawet na komputerowych głośniczkach? To czysty heavy metal, ta muzyka musi być idealna! Sposób, w jaki ludzie słuchają muzyki zmienił się znacznie przez piętnaście lat. Musimy spełnić oczekiwania wszystkich! Wiemy, że niektórzy ludzie wydają fortunę na streaming płyt, kupują albumy cyfrowe, MP3, jeszcze inni kupują płyty w fizycznej formie, musi ona być też dostępna na winylu... Pracowaliśmy nad tym albumem przez dwa lata, nie możemy mieć


złej produkcji. To jest najważniejsze, rezultat wielu godzin i dni pracy, myślę, że byłoby źle, gdybyśmy nie zrobili tego właściwie. "Breaking The Rock" to 10 utworów. Z jednej strony bardzo tradycyjnych, wręcz archetypowych dla tradycyjnego metalu, tak jakby pow stały w latach 80., ale z drugiej bardzo świeżych, nie robiących wrażenia tanich imitacji zależało wam na takim właśnie efekcie? Nie myślimy o tym, kiedy piszemy nowy materiał. Robimy to, co uważamy za słuszne i staramy się dopracować każdy dźwięk. Jestem naprawdę szczęśliwy, że brzmi to według ciebie dobrze, bo nie chcemy być naśladowcami innego zespołu. Naprawdę trudno mieć własną tożsamość, głównie wtedy, gdy grasz taki styl muzyki, który istnieje od dawna. Wiele zespołów grało to przed nami i zawsze pojawiało się coś nowego w każdej dekadzie. Naprawdę trudno to zrobić dobrze, ale jeśli wierzysz w to, co robisz, to myślę, że ludziom będzie się to podobało. To nie jest fałsz, to prawdziwa muzyka wykonana z sercem i pasją. Teksty są anglojęzyczne - nie poszedłeś w ślady taty i H-Bomb, uznając pewnie, że francuskie słowa ograniczyłyby waszą popularność tylko do granic ojczystego kraju? Tak, ale to nie jedyny powód. Jak powiedziałem wcześniej, mój ojciec kazał mi słuchać francuskich i angielskich zespołów... w obu przypadkach niczego nie rozumiałem (śmiech). Kawałki w metalowym stylu z tekstami francuskimi brzmią zupełnie inaczej niż mowa codzienna. Szczerze mówiąc, większość z nich nie ma sensu... czasami nie trzeba zrozumieć, dlaczego, ale to działa. Jednak najwięcej słuchałem angielskich zespołów. Dlatego zdecydowałem się śpiewać w języku angielskim, jest to nawet łatwiejsze dla mnie! Tak jak słucham tej płyty to odnoszę wrażenie, że musisz lubić tych wszystkich klasy cznych wokalistów jak: David Coverdale, Ian Gillan czy Ronnie James Dio? Wielkie dzięki! David Coverdale to mój ulubiony wokalista, a Gillan i Dio to na pewno dwaj wielcy wokaliści. Sposób w jaki śpiewają zainspirował wielu młodych chłopaków, jestem jednym z nich... Nigdy nie byłeś więc pod wokalnym wpływem swego taty, miałeś innych ulubieńców? Pokazał mi, jak wykorzystać mój głos oraz kilka

Foto: Existance

sztuczek przydatnych w śpiewaniu, ale sam odkryłem moje ulubione. Trzech wokalistów, których wspomniałeś przed chwilą, to moje największe inspiracje. Może jednak kiedyś nadarzy się okazja, że zaśpiewacie wspólnie na płycie Existance, mimo tego, że obecnie nie jest już chyba tak akty wnym wokalistą jak kiedyś? O Boże, już go słyszę: Nie ma mowy! (śmiech). Przestał śpiewać jak zakładałem Existance, i to było mniej - więcej tak: "Teraz twoja kolej, tworzenie muzyki to zajmująca rzecz, ty mnie potrzebujesz, więc nie mogę spędzać czasu i starać się być tak dobry, jak kiedyś. Jestem na to za stary, będzie krzyczał za mnie!". Prawdziwa historia... Tradycyjny heavy metal jest bardzo popularny w Niemczech i kilku innych europejskich krajach, dlatego zdziwiłem się nieco, że wydawcą "Breaking The Rock" jest chilijska Black Viper Records - High Roller Records czy inne tute jsze firmy nie były zainteresowane tym mate riałem? No, nie do końca. To jakaś pomyłka. Myślę, że mówisz o facebookowej stronie z Chile, ale to zły trop. Nie mamy z nimi umowy... wiedzieliśmy, że coś jest na rzeczy, kiedy zaczęliśmy otrzymywać niektóre recenzje z linkiem do tej strony, ale to nie jest nasza wytwórnia. Poprzedni album, "Steel Alive", został wydany przez

Mausoleum Records. Jej właściciel zmarł w ubiegłym roku, a firma zniknęła razem z nim. Zdecydowaliśmy się działać i stworzyliśmy własną wytwórnię Black Viper Records, nazwa zainspirowana tytułem jednego z naszych utworów. Może High Roller wyda chociaż tę płytę na winylu, bo to wymarzony nośnik dla tego materiału, a nawet jego czas trwania, 45 minut, jest pasuje do niego idealnie? Tak na pewno, będziemy wydawać winyl, ale poprzez Black Viper Records! Czas na to jest doskonały. Sporo już koncertowaliście, nierzadko z gigan tami pokroju np. Saxon, macie za sobą wys tępy na festiwalach - teraz pewnie będzie tych koncertów jeszcze więcej, bo promocja płyty tego wymaga? Pracujemy nad tym! To był zaszczyt grać z Saxon i nadal jest wspaniałą pamiątką. Mamy zaplanowanych kilka koncertów we Francji w 2017 roku i wciąż szukamy trasy, gdzie wystąpilibyśmy jako support. Jesteśmy bardzo podekscytowani, możliwością ruszenia w drogę! Naprawdę uwielbiam ten styl życia i możliwość dzielenia się naszą muzyką z maniakami heavy metalu, skądkolwiek by oni pochodzili! I będzie to dobry sposób, aby grać nowe utwory z "The Breaking Rock" na żywo! Nie żałujecie więc zarwanych nocy czy poświęconych zespołowi weekendów, licząc, że ta ciężka praca zaowocuje w przyszłości? Żadnego żalu! Nigdy nie robisz czegoś za nic. W najgorszym wypadku, będzie to wspaniałe życiowe doświadczenie! Gdy będziemy starymi kolesiami dalej będziemy słuchać tej samej, starej muzyki, a nasze wnuki będą zaskoczeni, tak jak ja byłem w stosunku do mojego ojca... Ale wszyscy uwielbiamy poświęcać nasz czas dla muzyki, bywa to męczące, ale to nie jest problem. Kiedy ludzie dopingują cię na Facebooku, po koncercie lub w każdy możliwy sposób... jest to warte wszystkich skarbów świata. Wojciech Chamryk, Ewa Lis, Bartosz Hryszkiewicz

Foto: Existance

EXISTANCE

85


Francuski heavy metal nie jest martwy! W istnej powodzi francuskich zespołów grających death czy black metal coraz śmielej pojawiają się młode grupy zafascynowane bardziej tradycyjnym nurtem ciężkiej muzyki. Jednym z nich jest Lorraine Cross, debiutujący właśnie za sprawą albumu "Army Of Shadows". Basista i lider grupy przybliża nam kulisy jej powstania, opowiada też o swym dziadkach walczących w czasie II wojny światowej, z których jeden był Polakiem z okolic Poznania: HMP: Zaciekawiło mnie to, że założyłeś Lorraine Cross z Katią, która została waszą menadżerką, a dopiero później zaczęliście dobierać do składu poszczególnych muzyków - miał to być twój autorski projekt, który stopniowo przekształcił się w pełnoprawny zespół? Guillaume Lefebvre: Nie, od początku był to pełnoprawny zespół. Katia zachęciła mnie do założenie kapeli bo ona uwielbia komponować, ja też piszę, więc namówiła mnie do tego. Oczywiście zaangażowała się w budowę zespołu i pomogła znaleźć muzyków i w naturalny sposób stała się menadżerem. Zawsze uważaliśmy, że Lorraine Cross to normalny zespół, a nie autorski projekt. Trudno było znaleźć odpowiednich instrumen talistów, wokalistę, czy też poszło jak z płatka? Znalezienie dwóch gitarzystów i perkusisty nie

żeby nie popełnić falstartu? Częściowo to racja. Wszystko to jest związane z poprzednim pytaniem. Zostaliśmy zmuszeni do grania przez dwa lata bez wokalisty, ponieważ było ciężko go znaleźć. Dlatego mieliśmy więcej czasu nad pracą nad muzyką instrumentalną i na pisanie muzyki. Gdy Tony dołączył do nas w 2014 roku byliśmy gotowi do grania koncertów i nagrania pierwszego demo. Pomyśleliśmy też o naszej pierwszej płycie. Ta strategia opłaciła się o tyle, że nagraliście naprawdę bardzo udany debiut "Army Of Shadows", tak więc czasem naprawdę nie ma się co spieszyć? Dziękuję za docenienie naszego albumu. Cóż, do tej pory nie musieliśmy się spieszyć. Jednak w przyszłości nasza strategia będzie inna. Napiszemy materiał na kilka albumów, więc nie będziemy długo czekać na wypuszczenie drugiego

Foto: Lorraine Cross

było trudne. Szybko znaleźliśmy DK, który pomógł znaleźć innych muzyków. Inaczej było z naszym wokalistą. W 2012.r, gdy założyliśmy Lorraine Cross w naszym mieście był tylko wokalista, który śpiewał death metal. Ekstremalny metal we Francji jest bardzo popularny i większość śpiewa growlem. Katia znalazła Tony' ego, to było szczęście, zaprzyjaźnili się na Facebooku i wtedy Tony powiedział jej, że jest wielkim fanem Roba Halforda i uwielbia śpiewać heavy metal. Zaprosiliśmy go do naszego zespołu i w końcu zrozumieliśmy, że znaleźliśmy tę osobę, której szukaliśmy. Na początku skoncentrowaliście się pewnie na intensywnych próbach, tworzeniu własnych utworów, pierwszych koncertach, nie w głowie było wam natychmiastowe nagrywanie płyty,

86

LORRAINE CROSS

czy trzeciego. Jak pracuje się z tymi najlepszymi, tzn. odpowiedzialnym za produkcję François'em Merle i za mastering Tommy'm Hansenem? To naprawdę przyjemność. Francois ma duże doświadczenie. Był w świetnym francuskim zespole Killers, a potem zaczął grać w progresywnym power metalowym zespole Manigance. Praca z nim była świetna, dostaliśmy od niego wiele rad, miał wiele pomysłów jak sprawić, aby nasze piosenki były lepsze. Facet naprawdę jest mądry. Jak Tommy Hansen, to było dla nas imponujące. Człowiek, który pracował z tak wieloma dobrymi zespołami. Zwłaszcza Helloween, jest to jeden z zespołów, które podziwiamy najbardziej. Praca z Tommym była zaszczytem, a rezultaty są świetne.

Co istotne za wszystko zapłaciliście sami, a potencjalnym wydawcom przedstawiliście już gotowy materiał. Oferta Mighty Music była najciekawsza i najlepsza? Nie porównujemy się z innymi, ponieważ oferta z Mighty Music była dla nas tak interesująca, że nie szukaliśmy już niczego innego. Mnóstwo francuskich zespołów jest zobowiązana do podpisywania kontraktów z francuskimi wytwórniami, które nie mają międzynarodowej dystrybucji. Mighty Music oferują nam wydanie płyty i jej i promocję na skalę międzynarodową. To wszystko w skandynawskiej wytwórni. Więc od razu powiedzieliśmy: Hell yeah! Pewnie teraz nie ma już mowy o zwrocie kosztów studia, etc.? Nie, masz rację. W 2016 roku pewnie tylko kilka kapel to otrzyma, zwłaszcza w metalu. Szczególnie dla totalnie nieznanego francuskiego zespołu z pierwszym albumem! Czasy są trudne dla wszystkich muzyków. W naszych czasach zespół musi za wszystko płacić i zrobi wszystko, żeby sprzedać jak najwięcej płyt i jak zagrać jak najwięcej występów, mają potem nadzieję, że to wszystko się zwróci. Musimy skupić się na tworzeniu muzyki i kto wie... jeśli wydamy kilka albumów i one dobrze przyjmą się wśród fanów, będą miały dobre recenzje, to może któregoś dnia będziemy jednym z tych zespołów, który uzyska zwrot kosztów za studio. Nie było warto w tej sytuacji pójść za ciosem i wydać tę płytę samodzielnie, tym bardziej, że rola tradycyjnych firm płytowych zdaje się z każdym rokiem tracić na znaczeniu? Nie, nie sądzę. Większość kapel wydaje albumy na własną rękę. Ale tak jak powiedziałem Mighty Music naprawdę oferują dobre warunki, więc realizacja naszego albumu u nich była dla nas dobra. Sądzę, że muzyk nie musi stać się biznesmenem. Nie możemy być ekspertami we wszystkim! Płacenie za wszystko na początku mogę zaakceptować. Ale oprócz tego jestem zobowiązany poznać dystrybucję i to jak działa międzynarodowa promocja, więc mówię temu nie. To nie jest nasza praca. Jesteśmy tutaj, aby pisać muzykę i grać. Nic więcej. ADX, Attentat Rock, Blaspheme, Demon Eyes, Fisc, H Bomb, Killers, Mystery Blue, Nightmare, Ocean, Satan Jokers, Shakin' Street, Sortilege, Titan, oczywiście Trust - to tylko niektóre z nazw francuskich zespołów które wynotowałem sobie po pobieżnym zerknięciu na półki z płytami - byliście i wciąż jesteście pod ich wpływem, czy też bardziej inspirowała scena niemiecka czy angielska? Muszę przyznać, że jesteśmy bardziej pod wpływem angielskiego heavy metalu, niemieckiego speed metalu i power metalu niż francuskich wpływów. Ale skłamałbym mówiąc, że francuska scena nie miała na nas wpływu. Kocham muzykę ADX, Sortilege, Trust a także Vulcain. Wiem, że H-Bomb albo Nightmare nagrywają dobrą muzykę. Znam dużo innych zespołów, ale nie mam czasu na ich słuchanie. Więc, tak francuska scena ma na nas duży wpływ. Mimo wszystko wolę śpiewać w języku angielskim. Proponujecie tradycyjny heavy i speed metal, zakorzeniony w latach 80. - nowoczesne dźwięki was nie kręcą, mimo tego, że jesteście przecież młodymi ludźmi? Cóż, pozostali członkowie zespołu są młodzi. Ja nie jestem już taki młody i nie jestem zainteresowany nowoczesnymi kapelami. Inni członkowie są młodzi, średnio mają ponad dwadzieścia lat i preferują heavy metal. Ale interesują się też


nowoczesnymi brzmieniami. Wiem, że nasz perkusista Thomas uwielbiam stoner rock typu Queens Of The Stone Age... nasz nowy gitarzysta Stephane lubi metalcore i Avenged Sevenfold. Uwielbiają grać old school metal, ale to nie znaczy, że grają tylko to. Co jest więc dla was najbardziej pociągające w klasycznym metalu sprzed 30 lat? Klasyczny metal lat 80. był bardziej ekscytujący gdy się go wtedy słuchało. Po pierwsze wolę wokale. Myślę, że średni, albo wysoki poziom głosu jest bardziej interesujący niż growl, lub "charczenie", ponieważ można używać głosu jako instrumentu i pisać nim melodie - sztukę, w której Iron Maiden, Judas Priest lub Helloween byli ekspertami. Oczywiście instrumentalne partie są ciekawe. W naszych czasach wiele zespołów zasięga po wpływy z progresywnego rocka albo groove metalu. Współcześnie bierze się inspiracje z technologii i złożonych wzorców, a mniej skupia się na prostych i chwytliwych riffach. Perkusja oprócz death metalu jest złożona i techniczna z dużą ilością podwójnej pracy stopy, ale straciliśmy to wrażenie prędkości, która pochodzi ze starej szkoły grania metalu. To było bardziej ekscytujące, gdy się tego wtedy słuchało. Takie jest moje zdanie. To co gracie jest dla was swego rodzaju bun tem przeciwko supremacji brutalniejszych odmian metalu we Francji, bo nie da się ukryć, że scena tradycyjna już od początku lat 90. jest u was w cieniu death czy black metalu? To tak naprawdę nie jest ponowny bunt przeciw czemuś... Zespoły spod znaku brutalnego metalu nie są naszymi wrogami, bardzo dobrze, że kapele takie jak Gojira osiągnęły międzynarodową sławę. Ale to jest bunt przeciwko idei, że tylko ekstremalna muzyka metalowa może pochodzić z Francji. To nie jest prawda! Możemy tworzyć hard rock, heavy metal albo speed metal. Dlaczego w 2016 roku tylko niemieckie, albo skandynawskie zespoły będą mogą grać old school? Dlaczego ma być to normalne w Niemczech, a we Francji już nie? Nie zgadzam się z tym! Francuski heavy metal nie jest martwy! Nawet teledysk nakręciliście do takiego total nie archetypowego utworu w stylu lat 80., czyli "At Close Range" - to pewnie też nie przy padek? Oczywiście, nie jest to przypadek. "At Close Range" to typowy heavy metalowy/speed metalowy utwór, który opiera się na energii i wściekłości. Dlatego stworzyliśmy też typowy heavy metalowy teledysk. Jest to również coś bardzo osobistego, chcieliśmy zawrzeć tam wiele elementów, które kochamy. Mieliśmy na myśli to, aby połączyć gangsterski film z małą dawką humoru i muzyką heavymetalową. Macie ciekawą nazwę, nawiązującą do symbolu francuskiego ruchu oporu w czasie II wojny światowej - podkreślacie w ten sposób dumę z tego, że jesteście Francuzami, a nie wszyscy wasi rodacy w latach 1940-45 kolaborowali z Niemcami i popierali rząd Vichy? Pewnie, że jestem! Oczywiście nie zrobili tego nasi rodacy. Chociaż wielu z nich tak, nie będę kłamał na temat historii. W tekstach Lorraine Cross mówimy o "braciach, którzy stracili swoje dusze" a później o "zdrajcach i potworach". Staramy się być uczciwi i mówić prawdę. Podczas II wojny światowej można doszukać się wielu zachowań Francuzów, od heroicznych po podłe. Wiem, że mój dziadek był francuskim bojownikiem, który niemal został zastrzelony przez niemiecki oddział, więc nie powiem o francuskim oporze, że to mit.

Opowiada o tym utwór "Lorraine Cross", bardzo dla ciebie szczególny? Tak, to jest dla mnie wyjątkowe. Jestem z niego bardzo dumny i z wszystkiego co zrobił. W tym dniu cudem uniknął śmierci, a w sumie i ja, bo jeśli inni partyzanci nie uratowaliby go nie odpowiadałbym teraz na twoje pytania... Jestem tutaj 75 lat później i pisze utwory o ich odwadze i o wszystkich innych dzielnych ludziach. Miał okazję posłuchać tego utworu? Jak go ocenił, skomentował? Ten temat chyba do dziś wywołuje we Francji różne dyskusje i jest przyczyną podziałów? Mój dziadek odszedł w 2007 roku. Wiem, że byłby ze mnie bardzo dumny i bardzo by mu się spodobało, że piszę utwór ku jego pamięci. Któregoś dnia go wspominałem, po minucie napisałem jego imię, Katia słuchała coś na komputerze o starych programach w telewizji, albo o starej muzyce... i oczywiście z komputera zaczęła lecieć muzyka z francuskiego filmu "Army Of Shadows". Dla mnie to nie był przypadek. Mówił do mnie... Dziękuję. Pamiętamy również o dramatycznych wydarzeniach, ale jest to może mniej ważne dla młodych ludzi. Pojawiają się nowe konflikty i zagrożenia. Walka o wolność nigdy się nie kończy. Podobnie jest też w sumie i w Polsce, ale z dru-

Jeśli masz na myśli okres II wojny światowej... Nie zamierzam pisać tylko o tym. Chcemy poruszać różne tematy. Historia, ale też problemy współczesnego świata, nasze czasy, filmy i powieści, które kochaliśmy. Nasze piosenki są o wolności, rebelii, miłości, przyjaźni itp. Mówimy o tym o czym chcemy mówić. Czasami piszemy więc utwory o II wojnie światowej. Może spróbujemy spojrzeć na to z innego punktu widzenia? USA? Japonia? Ten czas był bogaty w dramatyczne wydarzenia, jest to materiał do napisania wielu kawałków. Liczycie na to, że nie jest to jednorazowa przygoda i po "Army Of Shadows" pójdą kolejne płyty, a was po latach będzie wymieniać się w ojczyźnie razem z tymi klasycznymi już grupa mi, o których była mowa wcześniej? Lorraine Cross to nie jest zespół, który jest "przygodą na raz". Napisałem wiele utworów na kilka albumów, gdy Lorraine Cross powstawał i od tego czasu pisałem kolejne. Inni członkowie, DK czy Tony na przykład też pisali kawałki. Zamierzamy to kontynuować i wydać więcej albumów. Skończyliśmy już pisać muzykę na drugi album. Mamy nawet pomysły, które zamieścimy na trzecim albumie! To jest nasza specyfika. Piszemy muzykę i wiemy, że będziemy grać 5, 7 albo nawet 10 lat! To długoterminowy projekt. Jeśli uda nam się być wymienionym

Foto: Lorraine Cross

giej strony chyba lepiej, że mówi się o takich, czasem nawet niewygodnych, sprawach, niż próbuje je przemilczać? Gdy myślimy o Polsce i o II wojnie światowej, to oczywiście myślimy też o strasznych wydarzeniach, które miały tam miejsce. Zawsze będziemy pamiętać getto warszawskie. Przy tym wspominam mojego drugiego dziadka, który był z Polski z okolic Poznania. Niemiecka armia powołała go do wojska, odmówił i trafił do obozu. Przetrwał tylko dlatego, że mówił po niemiecku i był tam wykorzystywany jako tłumacz. Pod koniec wojny mógł uciec z tego obozu. Heroizm przybiera różne formy. Lepiej mówić o niewygodnych sprawach zamiast milczeć. Metal i rock to najlepsze instrumenty do przekazania tego wszystkiego z wściekłością i przekonaniem.

wśród tych wszystkich wielkich francuskich zespołów będziemy zaszczyceni. Będziemy się starać spełniać nasze marzenia, a to wszystko dzięki fanom heavy metalu. Tak więc z góry dziękuję chłopaki, mam nadzieję, że ten dzień nadejdzie! Myślę, że tak się stanie... Życzę wam więc spełnienia tych marzeń i dziękuję za rozmowę! Dziękuję bardzo, twoje pytania były bardzo interesujące! Wojciech Chamryk, Paulina Myszkowska, Bartyosz Hryszkiewicz

Będziecie kontynuować tę tematykę w przyszłości, czy też na razie jeszcze o tym za bardzo nie myślicie, koncentrując się na płycie, która dopiero co wyszła?

LORRAINE CROSS

87


Chcielibyśmy zawładnąć światem! Anglicy to nacja wielce specyficzna. Dysponując na przełomie siódmej i ósmej dekady ubiegłego wieku najsilniejszą i najciekawszą metalową sceną na świecie zdołali w kilka lat zniszczyć ją niemal całkowicie, przez co tradycyjny metal w tym kraju nigdy już nie zdobył takiej pozycji jak wtedy. Na szczęście od czasu do czasu pojawiają się młode brytyjskie grupy potwierdzające, że wyspiarze nie stoją jeszcze w tym względzie na totalnie straconej pozycji. Kyle McNeill, lider londyńskiej Seven Sisters, ma poza tym wszystkie atuty po swej stronie: świetną debiutancką płytę, dobry skład zespołu i mnóstwo entuzjazmu, tak więc warto śledzić dalsze poczynania jego grupy: HMP: Jak to jest wychowywać się w otoczeniu aż siedmiu sióstr? Nie ma inne opcji, trzeba to odreagować zakładając metalowy zespół? (śmiech) Kyle McNeill: (śmiech!) Na szczęście nikt z nas nie musiał doświadczać dorastania z siedmioma siostrami! Mogę sobie tylko wyobrazić, że byłoby to raczej przerażającym doświadczeniem, które prawdopodobnie szybciej doprowadziło by do obłędu, niż zainspirowało do założenia zespołu. Co ciekawe nie od razu zainteresowaliście się tradycyjnym metalem czy NWOBHM, bo wcześniej udzielaliście się w zespołach grających thrash, black, black/folk czy nawet viking metal?

głębszego zainteresowania dźwiękami, które zainspirowały powstanie innych odmian metalowego hałasu? W pewnym sensie poruszyłem to w poprzednim pytaniu, kiedy znajduję nowy zespół lub artystę, którego lubię, zawsze cofam się do ich pierwszego albumu i stamtąd zaczynam. Lubię się cofać i odkrywać to, co zainspirowało ich na początku. Kiedy po raz pierwszy zacząłem szukać co zainspirowało wszystkie moje ulubione thrashowe zespoły, znalazłem te wszystkie grupy ze świetnymi harmoniami gitarowymi i melodiami wokalnymi, nie da się nie zakochać w tym czystym entuzjazmie, jakie mają te zespoły w swoich nagraniach. Dla mnie ważne jest wiedzieć, gdzie co ma swoje korzenie, tak więc ta ciekawość zaprowadziła mnie do epoki NWOBHM.

grało znaczną rolę w moim wczesnym odkryciu heavy metalu i po dzisiejszy dzień zostaje jednym z moich ulubionych zespołów wszech czasów. Album "Mellisa" zespołu Mercyful Fate był dla mnie kolejnym punktem zwrotnym. Udało im się być bardziej ekstremalnie, progresywnie, melodyjnie i dziko utalentowanymi niż zasadniczo każdy inny zespół w tamtych czasach. Absolutni geniusze! Szokujące w kontekście znaczenia i roli nowej fali brytyjskiego metalu jest dla mnie to, że już po trzech-czterech latach, bo w 1983 roku, w jego ojczyźnie zszedł on praktycznie do podziemia - twoi rodacy, podobnie zresztą jak Amerykanie, zdają się bardziej gonić za sezonowymi modami, niż naprawdę kochać muzykę? Ciężko mi powiedzieć co było dokładną przyczyną upadku ery NWOBHM, ponieważ nie było mnie tam! Myślę, że mogło być to spowodowane zderzeniem zespołów odnoszących większe sukcesy i stających się gwiazdami, z mniejszymi zespołami, które traciły rozpęd, przez co wytwórnie i menadżerowie tracili korzyści i chcieli poszukać czegoś świeżego, aby na tym zarobić. To nieszczęsne realia muzycznego biznesu, kiedy ludzie zdadzą sobie sprawę, że coś ma potencjał do zrobienia dużej ilości pieniędzy, wszyscy się na to przerzucają, aby produkować to na masową skalę. Kiedy zobaczyli, że Iron Maiden, Priest, a nawet Def Leppard odnosili szaleńcze sukcesy, zaczęli pakować pieniądze w heavy metalowe zespoły, dlatego to wszystko stało się bardziej komercyjne. Przy okazji, nie krytykuję bardziej komercyjnej strony heavy metalu! Uwielbiam wiele tamtych tandetnych rzeczy. Przypuszczam, że następną kwestia to: jak długo Nowa Fala Brytyjskiego Heavy Metalu może być nowa? Przez nadanie takiej nazwy cała scena miała "termin ważności". Jest tu więc tak samo jak z jedzeniem! Chyba jednak nie do końca, bo płyta to prze cież nie do końca krótkoterminowy produkt, może poza nagraniami sezonowych gwiazdek... Rozwalają mnie też teksty typu: "ja już nie słucham metalu, bo z tego wyrosłem" albo "dojrzałem, teraz słucham czegoś innego" - też masz takich osobników wśród swoich znajomych? Mógłbym wygłosić tyradę na ten temat, która trwałaby w nieskończoność, ale przez wzgląd na wszystkich będę się trzymał tematu. Jeżeli "wyrosłeś" z heavy metalu, tak naprawdę i przede wszystkim nigdy nie byłeś fanem tego gatunku.

Foto: Seven Sisters

Nie powiedziałbym, że nie byliśmy zainteresowani erą NWOBHM, po prostu trochę nam zajęło znalezienie podobnie usposobionych muzyków, którzy chcieliby grać klasyczny heavy metal, w przeciwieństwie do czegoś bardziej ekstremalnego. Kiedy jesteś młody, chcesz wszystko grać najszybciej jak potrafisz, no nie? (śmiech!). Jeśli jesteś fanem thrashu, albo nawet wczesnego death metalu, jesteś zobligowany natknąć się, na niektóre zespoły NWOBHM, tylko dlatego, że prawie każda odmiana heavy metalu ma swoje korzenie w tej wczesnej metalowej erze! Do wszystkiego trzeba więc dojrzeć, nawet do

88

SEVEN SISTERS

Weźmy na przykład album "Lightning To Nations" zespołu Diamond Head. Pamiętam kiedy słuchałem niektórych kawałków po raz pierwszy myśląc "cholera, "Kill'em All" brzmi tak samo, tylko szybciej!". Była jakaś przełomowa płyta bądź kapela, która otworzyła twoje oczy na to wszystko, co powstało w Wielkiej Brytanii na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku, dając niewiarygodnego kopa całej światowej sceny metalowej? To wyświechtany banał, ponieważ pierwszy czymś takim był dla mnie album Iron Maiden! Ta surowa energia, melodia i twórczość totalnie schwytały moją wyobraźnię. Thin Lizzy ode-

Korzyść z tego jest właściwie taka, że można wtedy korzystnie od nich odkupić płyty czy kasety (śmiech). A' propos, wasze pierwsze demo "The Warden" ukazało się właśnie na taśmie jesteście tradycjonalistami również pod tym względem, cenicie analogowe nośniki dźwięku, mimo młodego wieku? (śmiech!) Dobre spostrzeżenie! Jeden z pozytywnych skutków ubocznych dla fanów, chociaż nie tak fajny dla zespołów! Wydanie naszego demo na kasecie nie było desperackim próbowaniem zostaniem na siłę oldschoolowcem. Po prostu uważaliśmy, że świetnie byłoby mieć naszą muzykę nagraną na kasecie. Mimo tego, że gramy w zespole, jesteśmy też przede wszystkim fanami, tak więc była to nasza frajerska próba zrobienia czegoś, co nasze ulubione zespoły zrobiłyby w tamtych, minionych już czasach! Przypuszczam, że taśmy i płyty winylowe pasują do heavy metalu jaki gramy, tak więc ma to sens z wizerunkowego punktu widzenia, jednak to nie był powód dla którego to zrobiliśmy! Teraz rozumiem czemu singel "Lost In Time"


ukazał się na winylu, bo jak old school to old school? Tak jest! Po prostu robimy rzeczy tak, jak chcemy je robić. Wydanie muzyki w takim formacie jest dużo bardziej interesujące oraz inspiruje ludzi do włączenia muzyki i odpowiedniego jej słuchania, odwrotnie do pstrykania playlisty na Spotify. Pracując nad debiutanckim albumem nie poszliście jednak na łatwiznę, rezygnując z tych opublikowanych już utworów - na "Seven Sisters" trafiły wyłącznie premierowe kompozy cje? Naszym zdaniem umieszczenie starszego materiału na albumie byłoby oszukiwaniem. Tworzenie utworów to moja absolutnie ulubiona czynność w graniu w zespole, tak więc pojawianie się z nowym materiałem jest bardziej ekscytującym wyzwaniem niż obowiązkiem. Wszystkie kawałki z naszego albumu są nowiutkie! Odczuwaliście jakąś wzmożoną presję, wiedząc, że rezultaty waszej pracy będzie tym razem oceniać nie grupa kumpli czy najbardziej zagorzałych fanów, ale słuchacze z całego świata? Oczywiście zawsze jest trochę presji, jednak musisz o tym zapomnieć i skoncentrować się na pisaniu muzyki, którą kochasz. Muzyka jest początkowo raczej samodzielnym wysiłkiem, nie piszę jej żeby zadowolić kogoś innego tylko siebie! Jeśli inni uwielbiają naszą muzykę, to coś w rodzaju szczęśliwego bonusu (śmiech!). Oczywiście, to niesamowicie pochlebne, kiedy otrzymujemy miłe komentarze o swojej muzyce. Kiedy widzimy ludzi śpiewających z nami na koncertach albo lubiących naszą muzykę na YouTube, czujemy, że to wszystko jest warte wysiłku! Przygotowaliście utwory zakorzenione w klasyce, jak stopniowo rozpędzający się opener "Destiny's Calling", ostry, ale melodyjny "Commanded By Fear" czy równie dynamiczny "Cast To The Stars" - miało być konkretnie, klasycznie, ale bez przynudzania, żeby nikt ze starych wyjadaczy nie wzruszył ramion ami, mówiąc: młodziaki kopiują sprawdzone patenty i nic z tego nie wynika? Naszym celem jest tworzenie muzyki, która mimo tego, że jest zainspirowana NWOBHM, jest wciąż wystarczająco unikalna aby być nazwaną

Foto: Seven Sisters

naszym własnym stylem heavy metalu. Mamy nadzieję, że z tym macie do czynienia na naszym albumie. Oczywiście, nasze brzmienie będzie znajome dla tych, którzy słuchają heavy metalu przez lata, prawdopodobnie będą potrafili odgadnąć, jakie zespoły nas zainspirowały po przesłuchaniu paru utworów. Aczkolwiek, mamy nadzieję, że jest to odpowiednio interesujące, aby brzmieć świeżo i skupić na sobie słuchaczy! Zadbaliście też o urozmaicone aranżacje: wyróżniłbym tu zwłaszcza bardzo udany numer "The Silk Road" - macie w zanadrzu więcej takich kompozycji? To jeden z naszych ulubionych do grania na żywo! Kierunek, który obieramy z pewnością zmierza w stronę bardziej złożonych aranżacji i większej różnorodności. Jestem wielkim fanem rocka progresywnego, tak więc powoli skradam się w kierunku bardziej progresywnych elementów. Jeśli miałbym wybór, bylibyśmy zespołem grającym rock progresywny! (śmiech) Na drugim biegunie są numery takie jak "Gods And Men Alike", trzy minuty surowego metalu w surowym, archetypowym wydaniu. Ułożenie wszystkich utworów w odpowiedniej kolejności przyszło wam łatwo, czy też trochę trwało? Cieszę się, że poruszyłeś kwestię porządkowania, ponieważ dla mnie to coś w rodzaju straconej sztuki. Z tak dużą ilością muzyki, która jest

wydawana cyfrowo jako singiel lub część playlisty, słuchanie albumu w całości nie wydaje się być centrum głównego nurtu muzycznego. W wypadku koncept albumu, odpowiednie zestawienie utworów jest bardzo ważne! Od numeru do numeru staraliśmy się uporządkować to żeby każda część muzyki miała swoje własne uczucie i tempo, tak żeby to wszystko nie brzmiało jak jedna, długa kompozycja! Kiedy muzyka była już napisana, dość oczywiste było jak ją uporządkujemy, to po prostu wyszło naturalnie. Ile płyt High Roller Records miałeś w kolekcji zanim dołączyliście do jej zespołów? Lepszego wydawcy pewnie nie mogliście sobie wymarzyć? Dość sporo, jak pewnie przypuszczałeś! Jak wiesz wydali sporo klasyków, które poprzednio były ciężkie do zdobycia, jednak moje ulubione to albumy nowych zespołów! Ambush i Air Raid są dwoma moimi ulubionymi zespołami, jeśli chodzi o obecne czasy. To zaszczyt być częścią tej samej wytwórni, gdzie są moje ulubione kapele i wiele innych świetnych formacji. Od kilku lat można mówić o renesansie popu larności tradycyjnego metalu w Anglii, pow stają ciągle kolejne zespoły hołdujące starej szkole, jak np. Wytch Hazel, Ascalon czy Dark Forest - można już mówić o istnieniu jakiejś zwartej sceny? Tutaj w Anglii scena jest genialna. Nie jest wielka, jednak wszystkie zespoły są niesamowite, zaobserwowaliśmy prawdziwy wzrost jakości przez ostatnie parę lat. Każdy zna siebie nawzajem i spotykamy się regularnie; miło jest być częścią tego ruchu. To jak heavy metalowa rodzina! Nie mielibyście więc nic przeciwko temu, gdyby za waszą sprawą klasyczny, brytyjski metal znowu podbił świat, tak jak przed blisko 40. laty? Absolutnie nie! Chcielibyśmy zawładnąć światem i grać naszą muzykę w jak największej ilości miejsc. To nasze marzenie, żeby pracować na to i dawać z siebie wszystko. Kto wie, może odrodzenie będzie wciąż rosnąć! Możemy tylko dalej robić to, co robimy i tworzyć najlepszą muzykę jaką potrafimy. Jedziemy naprzód! Wojciech Chamryk, Bartosz Hryszkiewicz, Marcin Hawryluk

Foto: Seven Sisters

SEVEN SISTERS

89


Wypełnianie testamentu po tamtej epoce Pewnie część z was zna speed/blackowy Midnight, a jeśli nie to powinniście jak najszybciej ten stan rzeczy zmienić. Czemu o tym wspomniałem na początku? Ano dlatego, że dwóch muzyków z tej zacnej załogi jest obecnych również w składzie Vandallus. Muzycznie mamy tu do czynienia z czymś dość mocno odmiennym od Midnight. Na "On the High Side" słychać przede wszystkim hołd dla hard rocka i heavy metalu jaki powstawał na przełomie lat 70/80. Jest to bardzo przebojowa muza zagrana na pełnym luzie i bez zbędnych kombinacji, która doskonale sprawdza się choćby na imprezie, albo do jazdy samochodem. O szczegółach opowie wam Shaun Vanek. HMP: Witam. Pomysłodawcą i założycielem Vandallus jest Jason Vanek prawda? Kiedy pojawiła się u niego idea założenia bandu grającego hard rock jaki powstawał na przełomie lat 70/80? Shaun Vanek: W większej mierze zgadza się. Jason zapoczątkował ten projekt, jednak pomysł na utwory były zarzucony przeze mnie oraz Jammiego Waltersa. Koncept kawałków zainspirowanych latami 70-tymi i 80-tymi był z nami od samego początku. To była nasz główna idea. Nie chcieliśmy tylko przedstawić utwory z tamtej ery, chcieliśmy sprawić, aby one brzmiały, jak gdyby stamtąd pochodziły. Chcieliśmy zrobić ludziom mętlik w głowie. Ludzie drapaliby się po głowie i mówili coś w stylu: "Czekaj, czekaj, jeszcze raz, w którym roku było to nagra-

Jakie są według was cechy wspólne łączące oba zespoły? Pomimo różnych stylów z pewnością takie się znajdą. Najlepsze co teraz mogę wymyślić to, że jeden brzmi niczym całe tony szybkości, podczas gdy drugi jest bardziej wyluzowany, opity całą masą piwa i opalony zielskiem. Jestem pewien tego co właśnie opisałem. Za to trudno wskazać konkretne podobieństwa i różnice, niech to zrobią fani, jak chcą. Jak wyglądał proces twórczy waszego debiu tanckiego albumu? W jaki sposób powstawały wasze utwory? Łatwo, zajebiście łatwo. Najpierw zrobiliśmy demo wszystkich utworów, później, pewnego weekendu, weszliśmy do studio i skończyliśmy

ogromnym workiem, pełnym pierdolonych kaset z demami utworów, wiem, że on również jest maniakiem tego stylu. Myślę, że to dzięki temu, że wszyscy jesteśmy fanami takiej muzyki. Zrobiliśmy to dla nas, a rezultat całej sesji, to niczym wypełnienie testamentu po tamtej epoce. Kiedy robisz to dla innych, rezultat nie jest już tak prawdziwy. Nie dbam o to jaki to styl. Nie jestem pewien co do tego kiedy Jamie to pisał, za to Jason napisał swoje pomysły w przeciągu miesiąca. Ja swoje napisałem w dniu nagrywania. (Śmiech). Zawsze jestem jebanym - last minute. Co było największą muzyczną inspiracją dla wasz podczas tworzenia materiału? Dla mnie było to oglądanie wszystkich tych pedziowatych horrorów z lat 80-tych z odlotowymi ścieżkami dźwiękowymi, jak "Cukierek albo psikus", "Powrót żywych trupów", czy "Koszmar z ulicy Wiązów". Krążek został zmasterowany przez zdobywcę grammy Arniego Acoste (m.in. U2, The Who, Giant). Jak nawiązaliście z nim współpracę? Jason był "mózgiem" całej produkcji albumu, jest też bardzo obeznany jeśli chodzi o nagrywanie. Wiedział zatem czego chciał od samego początku, wiem, że podziwiał wiele prac Arniego Acosty. To właśnie do niego należała decyzja, aby właśnie on zajął się masteringiem.

Foto: Vandallus

ne??? 1980? O 2016...". Poza Jasonem w skład zespołu wchodzi 2/3 speed/blackowego Midnight, czyli Ty, Shaun Vanek i Steve Dukuslow. Poza tym Jamie Walters, również z tego zespołu napisał kilka numerów dla Vadallus. Jestem ciekaw jak fani Midnight przyjęli "On the High Side"? Nie mam pojęcia jak zareagowali. Zrobiliśmy to wszystko z czystej pasji. Nie zastanawiałem się nad tym co pomyślą fani Midnight. Jestem pewny, że są fani, którzy czują się obrażeni, jednak wiem też, że mogą być tacy, którym się to podoba. Wszyscy jesteśmy fanami muzyki, to po prostu coś innego i ma inną nazwę.

90

VANDALLUS

je. Nie miksowaliśmy ich za dużo. Myślę, że było około trzech miksów zanim uzyskaliśmy to, co chcieliśmy. Perkusję i gitary dla większości kawałków nagrywaliśmy razem przez jeden dzień, następnego dnia zrobiliśmy dub. Było kilka utworów, na których ja grałem na perkusji, gitarach i basie, a Jason robił wokal. Nagraliśmy te kawałki spontanicznie. Nie da się ukryć, że "On the High Side" jest po prostu znakomity i zdecydowanie nie brzmi jak debiut. Pisaliście już wcześniej muzykę w tym klimacie? W jakim przedziale czasowym powstawały te numery? Dzięki! Jamie pewnego razu wpadł do mnie z

O czym traktują wasze teksty? Traktujecie je poważnie czy raczej tylko jako dodatek do muzyki? Nie pisałem żadnego z tekstów, ale z tego co rozumiem i znając Jasona (ponieważ to mój brat), wiele zostało zaczerpnięte z osobistych doświadczeń. Na przykład "Who's Chasing Me" traktuje o tym, jak pewnego razu Jason prowadził swój stary, rozwalający się wóz z przyjaciółmi i był ścigany przez gliny. Chyba tam byłem, ale nie jestem już pewny. Większość tekstów to zabawne historie, które robiliśmy za dzieciaka, kiedy byliśmy buntownikami i byliśmy niewidzialni. Taa, byliśmy niewidzialni, w pewnym sensie mogliśmy przechodzić przez ściany. Prawdziwe fakty. Krążek wyszedł nakładem High Roller Records. Jak doszło do współpracy? Jesteście z niej zadowoleni? Właściwie skontaktowałem się z nimi. Wydali parę zajebistych nagrań zespołów moich kumpli i inne zajebiste rzeczy. Generalnie wysłałem im "On The High Side" po tym jak skończyliśmy album i spodobało im się. Jestem zadowolony z pracy z nimi. Zrobili swoją robotę poprzez wytłoczenie płyt. Jak dla mnie spoko. Okładka przedstawia po prostu mur, na którym jest wasze logo i tytuł krążka. Czemu wybraliście akurat taki obrazek? Nie chcieliście


czegoś bardziej efektownego? To debiutancki album, zawsze lubię proste okładki debiutanckich albumów z jakiegoś dziwnego powodu (Fastway, Great White, Venom, Motorhead, etc.). Chciałem, żeby muzyka zawarta na płycie była ważniejsza. Może do następnego albumu będzie jakaś błyskotliwa okładka. Szczerze mówiąc jak zobaczyłem nazwę Vandallus to spodziewałem się trochę innej muzy ki. Czemu wybraliście akurat taki szyld? Brzmi świetnie. To totalnie wymyślone słowo. Wzięliśmy Vandalize i zmieniliśmy parę liter i... "Bam!!!". To by było na tyle. U kogo w domu robiliście sobie zdjęcia promo cyjne? Kto ma taki fajny barek? To w naszym studio. Mamy tam zajebiście wiele arkad i pełen bar. To ludzkie prawo, nasze studio jest o niebo lepsze niż wasze! (Śmiech). Każda inspiracja zaczyna się właśnie tam. Wtedy ruszamy do pokoju obok i nagrywamy. Mercinary Studios jest nasze. Wypuściliście też okulary przeciwsłoneczne z waszym logo co nie jest raczej często praktykowane przez inne zespoły. Skąd wziął się taki pomysł? Spodobały się fanom? Pomysł wyszedł ode mnie, ponieważ zawsze gubię lub łamię moje okulary przeciwsłoneczne. Teraz za każdym razem kiedy je zgubie, po prostu biorę następną parę. Zrobienie ich nie kosztowało nas dużo. Nie wiem czy podobają się fanom czy nie, mi służą świetnie!!! A czy klasyczny merch, czyli koszulki, naszy wki etc. też można dostać? Macie jeszcze coś ciekawego w zanadrzu? Jason drukuje cały nasz towar, tak więc większość rzeczy możecie znaleźć w naszym internetowym sklepie. Myślę, że następną rzeczą będą wibratory dla lasek.

Wibrator Vandallus brzmi potężnie (śmiech). Jak wygląda promocja "On the High Side"? Jesteście z niej zadowoleni, czy może jest coś co chcielibyście poprawić? Myślę, że przebiegła dobrze. Jestem pewny, że mogło być lepiej, tak jak ze wszystkim w naszym życiu, ale pozwolę im wykombinować, jak daleko chcą z tym pójść. Zazwyczaj dobrze sprzedajesz merch i płyty na festiwalach. Jestem pewny, że pomaga to również w sprzedaży wy-

Foto: Vandallus

twórniom. Jednak nie lubię narzucać się promotorom albo wytwórniom. Myślę, że to ich zadanie. Jeśli chcą nas zobaczyć, zrobimy to i urządzimy na scenie prawdziwe piekło. Zawsze marzyłem o wykonaniu godnego zapamiętania występu. Planujecie może nagrać jakiś klip? Jeśli tak to jaki numer chcielibyście do niego wykorzystać? Tak, prowadzimy rozmowy odnośnie tego, aczkolwiek myślę, że zrobimy to po skończeniu następnego albumu i wykorzystamy do tego nowy utwór. Jak często grywacie na żywo? Gdzie i z kim udało się wam już zagrać? Gdzie będzie można was zobaczyć w przyszłości? Zagraliśmy tylko garstkę mniejszego pokroju koncertów, na razie na zasadzie, żeby w ogóle zaliczyć jakieś koncerty. Ostatnio graliśmy z Axxion w Toronto (jest to również zespół High Roller) z nowym drugim gitarzystą. To był jego pierwszy występ z nami i myślę, że będziemy to w ten sposób kontynuować. To był odlotowy występ! Trzy poprzednie występy odbyły się tylko ze mną na gitarze i pomyślałem, że lepiej byłoby mieć jeszcze jedną gitarę. Jak na razie

zagraliśmy trzy koncerty w Stanach i jeden w Kanadzie. Zagramy gdziekolwiek. Zaklep nas do zagrania w swoim jebanym garażu, festiwalu czy pieprzonej kuchni, a my to zrobimy! Być może to zbyt wcześnie na takie pytania, ale jestem ciekaw czy macie już może napisane jakieś kawałki z myślą o drugiej płycie? Czy kolejne wydawnictwo będzie utrzymane w tym samym klimacie? Właściwie to mamy zrobiony prawie pełny materiał na drugi album, jest na etapie produkcji. Zrobimy jeszcze jeden! Mamy nadzieję uderzyć do studio do końca tego roku albo początku następnego. To będzie ten sam styl, nie ma powodu żeby coś zmieniać. Korzystając z okazji zapytam się jeszcze co słychać w obozie Midnight? Nagrywają może coś nowego? Ta, są tony świetnych, nowych rzeczy, które będą niedługo ogłoszone, tak jak koncerty/trasy, albumy i reszta gówien. Bądźcie czujni i sprawdzajcie na ich stronie internetowej. Jak byście zachęcili naszych czytelników do sięgnięcia po "On the High Side"? Nie będę nikomu kazał kupować tego albumu. Jeśli podoba wam się to co słyszycie, wspierajcie zespół. Tak czy inaczej, i tak będziemy to robić, ponieważ to kochamy! Generalnie patrzę na tę płytę, jak na zaproszenie na naszą imprezę. Jeśli podoba wam się jaka jest ta impreza, dołączcie do nas, a wtedy będziemy razem słuchać muzyki i spędzać czas! Zdrówko! To już wszystkie pytania z mojej strony. Dzięki za wywiad. Dziękuję za wasze wsparcie! Wasze zdrowie! Maciej Osipiak Tłumaczenie: Bartosz Hryszkiewicz, Marcin Hawryluk

Foto: Vandallus

VANDALLUS

91


Amerykańska bestia Jesteśmy szczerzy, prawdziwi i po prostu świetnie się bawimy! - deklaruje wokalistka Lady Beast Deborah Levine i faktycznie nie ma w jej słowach cienia przesady. Amerykańska formacja gra bowiem porywający heavy metal w stylu lat 80., a zanim ukaże się jej album Lady Beast III" warto sprawdzić poprzedzającą go EP-kę "Metal Immortal": HMP: Od wydania waszego debiutanckiego albumu "Lady Beast II" minęło półtora roku uznaliście, że nie ma co zwlekać z kolejnym wydawnictwem, skoro macie nowe utwory warte zaprezentowania nie tylko na koncer tach? Deborah Levine: To była dla nas wieczność! Powodem dla którego nie mogliśmy wydać naszej muzyki wcześniej, była zmiana gitarzysty po premierze "Lady Beast II". Tommy Kinnett, który pomagał nam przy pisaniu pierwszych dwóch krążków, zdecydował się opuścić zespół. Wtedy dołączył Andy Ramage (brat Adama, grał na basie w zespole Argus). Nauka całego zestawu utworów zajęła mu trochę czasu. W międzyczasie trzeba było jeszcze grać koncerty i pisać nowe kawałki. Andy szybko chwycił naszego bakcyla i po dość krótkim czasie mogliśmy pisać nowe utwory i trochę koncertować, żeby nadrobić stracony czas. Czas jest bardzo

łatwo, że szybko kończyliśmy każdy kawałek. Nigdy nie nagrywaliśmy EP-ki, więc to też było fajne. Taki przedsmak tego, co wyjdzie na pełnym longplayu! (śmiech) Kiedyś EP-ki czy MLP były na porządku dzi ennym, nie tylko promując albumy, bądź będąc ich dopełnieniem, ale też nierzadko jako wydawnictwa debiutanckie czy premierowe, nie ustępujące jako artystycznie dopracowana całość longplayom - taki był wasz zamysł, żeby podsunąć fanom czekającym na nową płytę taki krótszy, premierowy materiał? Dokładnie! To było skierowane do fanów, którzy nie mogli się doczekać, ale również dla metal maniaków, którzy może nie byli do końca przekonani naszymi pierwszymi dwoma krążkami. "Metal Immortal" powinien rozwiać wszelkie wątpliwości, czy jesteśmy żywymi, oddychającymi ludźmi, muzykami z metalem w

Rozkładając na części płytkę, dowiadujemy się, że to super materiał; pokazuje naszą umiejętność grania różnych stylów metalu, a jednocześnie utrzymania go spójnym. Nie chcemy "odkryć metalowej Ameryki" na nowo, ale z pewnością wszystkie nasze utwory brzmią inaczej i są unikalne, nadal mają sens i nie mijają się z metalem, który gramy. Dla mnie "Metal Immortal" umacnia mnie w przekonaniu, że metal będzie żył wiecznie!!! I my, dzięki naszej muzyce, również. To piękne. Ale nie ma na tej płytce kompozycji z tytułem - powstanie w przyszłości, a może jest już skomponowana i trafi na wasz kolejny album? EP-ka jest na tyle krótka, że wybraliśmy, naszym zdaniem, same petardy. Każda kompozycja jest inna i unikalna. Jesteśmy bardzo podekscytowani nagrywaniem i wydaniem następnej pełnej płyty. Mamy w sumie wszystkie kawałki. Brakuje nam jedynie trochę ogrania i dopracowania aranżacji. Ten album będzie inny niż nasze poprzednie. Najbliżej mu oczywiście do "Metal Immortal". Nie chcę wszystkiego zdradzać, ale fani mogą spodziewać się dużych niespodzianek. Możemy pewnie traktować "Metal Immortal" jako zapowiedź tego jak ta płyta zabrzmi, etc.? Zdecydowanie tak. "Metal Immortal" jest wstępem do nowej, epickiej historii o Lady Beast i nowa płyta jest jej pierwszym rozdziałem. Pokaże on nasz rozwój, siłę, i to wszystko co jest w heavy metalu. Mamy przygotowane potężne uderzenia i melodie oraz możliwe, że będzie ballada. Jesteśmy bardzo zadowoleni.

Foto: Lady Beast

cenny, ale niekiedy niektóre sprawy muszą zwolnić, żeby znowu przyspieszyć. Od razu było takie założenie, że "Metal Immortal" będzie EP-ką, czy tak po prostu wyszło, że z jakichś powodów nagraliście tylko cztery utwory? Tak, od początku planowaliśmy zamieścić cztery kawałki na tej EP-ce. Jak wspomniałeś, minęło dużo czasu od drugiej płyty, a my nie chcieliśmy tracić go więcej. I fani, i my nie mogliśmy się już doczekać zarejestrowania nowej muzyki. W czasie spędzonym między albumami, dorośliśmy i skupiliśmy się na szlifowaniu naszego brzmienia i stylu pisania. To ten sam Lady Beast ale lepszy! Byliśmy podekscytowani przed wydaniem nowego materiału. Pisanie w naszym nowym składzie wygląda tak gładko i

92

LADY BEAST

sercach, którzy kochają to, co robią. Przez nasz nowy skład i nowe kawałki nie mogliśmy się doczekać aby pokazać ludziom to, nad czym pracowaliśmy. Wszyscy możemy się zgodzić z tym, że to najlepszy materiał, który do tej pory napisaliśmy i nagraliśmy. Bardzo cieszymy się z tego jak to wszystko wyszło. Krążek bardzo dobrze się sprzedał i zwrócił na nas sporo uwagi! Nie zdecydowaliście się zatytułować go "Lady Beast III" - tytuł "Metal Immortal" wydał wam się ciekawszy? (Śmiech) Nie, nie zrobiliśmy tego, ale dyskutowaliśmy o tym! Pomyśleliśmy, że skoro to jest EP-ka i różni się nie tylko formatem, ale też zawartością, powinniśmy wymyślić coś innego nie mówię jednak, że kolejny LP nie będzie nosił numeru III... jeszcze się nie zdecydowaliśmy.

Muzycznie też nie będzie jakiejś rewolucji, bo Judas Priest, Iron Maiden czy Dio wciąż w pewnym sensie wyznaczają wam wzorce i ciągle was inspirują? Tak, ci herosi nadal nas inspirują. Tak jak wspomniałam, żyjemy w zgodzie z klasycznym i tradycyjnym heavy metalem i zamieniamy go w nasz własny. Na nowej płycie można również usłyszeć wpływy Motörhead, Mercyful Fate, Acid, itd. Nadal jesteśmy inspirowani starym i nowym heavy metalem i to jest świetne w tworzeniu muzyki. Nie żałujecie czasem, że nie urodziliście się trochę wcześniej i nie było wam dane zaczynać w tym samym czasie? Może teraz bylibyście wymieniani przez fanów obok ówczesnych gigantów amerykańskiej sceny? Każdego dnia! (śmiech) Teraz jest zupełnie inaczej. Nawet w dobie internetu i pełnego dostępu do muzyki, bardzo ciężko jest dotrzeć do wszystkich. W szczególności zwrócić uwagę większych wytwórni, festiwali, itd. Stawka jest przepełniona zespołami. Nie mówię tego w negatywnym sensie, ale nie wszyscy są tu z tych samych powodów. Więc czasem to frustrujące


widząc innych wyprzedzających ciebie bez wkładania w to pracy. Ale to tylko napędza mnie do pracy, rozwoju i wypracowania sobie lepszej pozycji. Teraz jest na pewno trudniej przebić się z taką muzyką, szczególnie w USA, ale radzicie sobie - kolejne wydawnictwa, masa koncertów, w tym na festiwalach - nie ma co narzekać, trze ba zakasać rękawy i pracować, pracować i jeszcze raz pracować? Kochamy to. Gramy muzykę, bo to kochamy i to czyni nas szczęśliwymi. Kiedy wyjeżdżamy w trasę, wszystko ustawiamy sami. Korzystamy z kontaktów zespołów, które grały w Pittsburghu. Wszyscy pochodzimy z kręgów punkowych. Dbamy o swoich ludzi, naszą muzyczną rodzinę. Na szczęście, muszę przyznać, że wszystkie nasze trasy osiągnęły sukces i było naprawdę świetnie! W nadchodzącą jesień mamy zamiar uderzyć na zachodnie wybrzeże. To będzie nasz pierwszy raz. Europa jest następna na naszej liście. Zagramy w Europie w przyszłym roku, albo szybciej. Obiecuję! Niczego nie pozostawiacie przypadkowi, nawet płyty wydajecie w firmie Grega Cobra Cabana Records - lepiej mieć wszystko pod kontrolą, szczególnie jeśli niczego nie dostaje się za darmo? Jeśli droga jest prosta, to nie jest to podróż. Myślę, że jest wiele plusów obrania drogi "zrób to sam", tak jak zrobiliśmy z wydaniem naszych winylowych płyt, tras i każdych innych decyzji, które podjęliśmy w sprawie zespołu. Jednocześnie bez niektórych kontaktów, albo prostej wiedzy, jak działa świat muzyki, to może być też minus. To świetne uczucie kiedy trzymasz swoją płytę i wiesz, że składają się na to, niezliczone występy, godziny spędzone w furgonetce objeżdżającej cały stan, hektolitry krwi, potu i piwa i że to wszystko sprawiło, iż marzenia stały się rzeczywistością. To właśnie my. Niesamowite uczucie. Inferno Records byli niezmiernie pomocni przez lata przy wydawaniu naszych albumów na płytach CD i kasetach. Fabian Pinneateau i Inferno pomogli nam z promocją, dzięki niemu zaistnieliśmy w rozgłośniach radiowych i udzieliliśmy mnóstwa wywiadów. Mamy nadzieję na otrzymanie pomocy z trasami i potencjalnymi możliwościami współpracy z wytwórniami, które byłyby nami zainteresowane. Czasami zrobienie kolejnego kroku jest najtrudniejsze. Chcielibyśmy mieć międzynarodową trasę i żeby nie był to niewypał. (śmiech) Sądzę, że mamy wielu fanów w Euro-

Foto: Lady Beast

pie i nie możemy się doczekać aż tam zagramy! Właśnie, wersje CD swych materiałów wydajecie w Inferno Records. To francuska firma, ale odległość nie jest tu chyba przeszkodą, jeśli macie do siebie zaufanie? Tak, Inferno było świetne od premiery pierwszej płyty, wypuszczając wszystkie produkcje na CD i kasetach. Obojgu nam się to opłaciło. Międzynarodowa dystrybucja i promocja napędziła naszą bazę fanów w Europie. Pełne zaufanie. W Inferno Records jest mnóstwo świetnych kapel. Sprawdźcie ich! W zespole dobre relacje też są niezwykle ważne. Teraz będzie wam chyba jeszcze łatwiej, skoro po pewnych perturbacjach personalnych drugim gitarzystą został Andy, starszy brat perkusisty Adama? Najlepiej, kiedy zastępca to dobry znajomy, albo członek rodziny. Teraz mamy ustabilizowaną sytuację: i w życiu, i w muzyce. Na szczęście nigdy nie musieliśmy dzwonić do obcych i prosić o zastępstwo. Wystarczająco długo zajmuje nauczenie danej osoby repertuaru, a co dopiero jej poznanie? Nie mamy na to czasu! Musimy pisać, grać, pisać, nagrywać! (śmiech) Wszystko pozostaje w pewnym sensie w rodzinie o tyle, że obaj grają też razem w Oh Shit They're Going To Kill Us, którego

wydawcą jest, co za niespodzianka, Cobra Cabana Records? (śmiech) Wiem, że Adam jest zapatrzony z brata i uwielbia z nim pisać i grać, tym bardziej, że działalność Oh Shit... jest zawieszona. Twiz również wspominał jak łatwo pisze mu się z Andym. Tworzą świetne harmonie! Nie mogę powstrzymać się przed graniem na niewidzialnej gitarze przez większość naszych sesji! Płyta płytą, ale to pewnie dopiero na koncer tach wychodzi z was prawdziwa bestia? Tak! Tak! Nasze nagrania reprezentują nasze brzmienie. Nie gramy ani nie śpiewamy niczego, czego nie możemy odtworzyć osobiście na żywo. Ale nasza energia i obecność jest tym, czego brakuje kiedy słucha się płyty. Jesteśmy szczerzy, prawdziwi i po prostu świetnie się bawimy. Nasza pasja jest namacalna, a na koncertach każdy jest naszym przyjacielem! Uwielbiamy spotykać się z fanami po występie. Czasami headbanguję tyle, że jest mi niedobrze, ale nie mogę się powstrzymać! Muzyka zaraża i żyje! Materiał z "Metal Immortal" to naprawdę porywające, archetypowe dla tradycyjnego metalu, ale też zarazem bardzo świeże i pełne dynamiki utwory - pozostaną tylko na tej EP-ce, czy też włączycie, przynajmniej część z nich, do programu drugiego, planowanego na przyszły rok, albumu? Ten pomysł gdzieś się u nas przewijał. Rozmawialiśmy też na temat ponownego nagrania kawałka z naszego pierwszego albumu. Jakiś cover, na przykład "Ram It Down" z pierwszej płyty (tylko wersja CD). Na chwilę obecną mamy wystarczająco dużo muzyki, żeby zamknąć płytę taką, jaka jest. Ale nigdy nie wiadomo! Nie mogę wszystkiego zdradzić. Ten nowy krążek będzie naszym arcydziełem. Dzięki za poświęcenie czasu i zadawanie pytań o naszą pasję! Pozdrawiamy i Lady Beast ma nadzieję, że niedługo zmiażdży wam twarze! Wojciech Chamryk, Krzysztof Pigoń, Bartosz Hryszkiewicz

Foto: Lady Beast

LADY BEAST

93


Właściwy kierunek Norwegia kojarzy się bardziej z black metalem czy innymi diabłami, ale heavy rock też poczyna sobie tam coraz śmielej. Przykładem debiutancki album Flight, świetny materiał dla wszelkiej maści oldschoolowców, fanów starego hard rocka czy NWOBHM. Basista Jonas Byenie jest małomównym typem cedzącym pojedyncze słowa, dzięki czemu dowiadujemy się sporo nie tylko na temat Flight, ale też jego podejścia do całej fali retro rocka: HMP: Wydawać by się mogło, że to Szwecja jest obecnie prawdziwą mekką nowych zespołów hard 'n' heavy, tymczasem jednak Norwegia nie pozostaje w tyle, czego dowodem pow stanie choćby waszej grupy? Jonas Bye: Szwecja była zawsze w czołówce, jeśli chodzi o hard rocka i heavy metal. Mają mnóstwo świetnych zespołów, podczas gdy Norwegia ma tylko garstkę, ale to nic nowego, już w latach 80. Szwecja miała setki powalających zespołów, a dobre norweskie zespoły można chyba policzyć na palcach. Kilka z naszych zespołów, które warto wymienić to Anesthesia,

malnych gatunków. W sumie taki powrót do korzeni nigdy nie jest zły. Nie obawialiście się jednak tego, że zostaniecie zakwalifikowani jako kolejny z zespołów próbujących załapać się na falę popularności tzw. retro rocka? Jeśli boisz się opinii internetowych hejterów o twoim zespole, to angażujesz się w to z niewłaściwych powodów. Nigdy też nie spotkałem nikogo o takiej postawie, ich widuje się tylko w internecie. Gatunki przypływają i odpływają, tak czy siak. Chcesz się dorobić na tym, co aktu-

Foto: I.Lunnoy

Hardline, Intruder, Manitou, Neon Night, Shellshock i Vampire. Dziś to w sumie my, Black Magic, Pulsar i Magister Templi. Nie stworzyliśmy Flight dlatego, że uznaliśmy norweską scenę za wybrakowaną, tylko dlatego, że to preferowany przez nas gatunek muzyczny. I musieliśmy zrobić coś z faktem, że sami go nie graliśmy. Heavy metal stanowi prawo! Mimo młodego wieku udzielaliście się już w rozmaitych zespołach - skąd pomysł na kolejny, już typowo oldschoolowy? Mieliście dość grania death czy black metalu? Dobre pytanie, ale nie ma chyba na nie jednej, dobrej odpowiedzi. Chcieliśmy po prostu grać też heavy metal. Jeśli chodzi o mnie to typowy heavy rock, obraca się na gramofonie najczęściej. To właśnie on przyspiesza nasze tętno, ale nie odwróciliśmy się plecami do bardziej ekstre-

94

FLIGHT

alnie jest na topie? Spoko, po prostu rób dobrą muzykę i nie ma problemu! Zespoły, które grają świetną muzykę i tak przejdą próbę czasu, więc nie ma znaczenia co jest na topie. Nie używam i nie lubię określenia "retro" w stosunku do nowszych zespołów grających starszą muzykę. To jest po prostu stara muzyka. "Retro" to raczej obraza, określenie używane do oddzielenia "śmieciowego" thrashu od autentycznego thrashu, albo "karnawałowych" zespołów rockowych z lat 70. od tych autentycznych, jak np. Horisont. Tej ponadczasowej muzyki będzie się słuchać zawsze i jest to nie podlegający dyskusji pewnik. Zaskakuje jednak skala tego zjawiska, że aż tylu młodych ludzi nie tylko sięga po klasyczne płyty z lat 60. - 80., ale też chce grać taką muzykę - to efekt przesytu syntetycznymi

i ekstremalnymi dźwiękami, chęć powrotu do prawdziwego, żywego grania? Myślę, że jesteś na dobrym tropie. Przykładowo, jest całe mnóstwo klasycznych zespołów, które nadal są aktywne, ale produkują masowo gówniany album za gównianym albumem i najwyraźniej przestały orientować się w tym, co sprawiło, że były świetne. Rozkładają swoje żagle za wiatrem i tak dalej. Ludzie mają tego dość, więc żeby ogień odpowiedniego metalu nadal się tlił, zakładają swoje zespoły. Myślę też, że dorastając w naszych czasach masz kilka dekad mocnej muzyki na żądanie, możesz uczyć się na ich błędach albo zorientować się, co sprawiło, że dany album był świetny - patrząc na niego z zewnątrz. Jak surowe brzmienie powinieneś mieć czy coś. Dziś nie chodzi o granie jak najszybciej, czy bycie najbardziej ekstremalnym, to wszystko już było zrobione. Nie trzeba śledzić szybko zmieniających się trendów lat 80., aby nadal się liczyć - nawet zespoły takie jak Judas Priest czy Iron Maiden tak robiły. Nie musisz poświęcać melodii swoich riffów dla wyższego tempa tylko dlatego, że sąsiedni zespół gra szybciej od twojego, a między wami jest niepisana rywalizacja. Przynajmniej takie mam wrażenie. To pod czyim wpływem sięgnęliście po instru menty? Jak poznaliście Black Sabbath, Judas Priest czy Iron Maiden - dzięki rodzicom, starszemu rodzeństwu, kolegm ze szkoły? Też tak miałem, odkrywając kolejne LP's z płytoteki rodziców, chociaż akurat w moim przypadku w grę wchodziły jazz, soul czy rock 'n' roll (śmiech). W tej dawnej muzyce fajne jest też chyba to, że przez lata powstało tyle świetnej muzyki, że ciągle jest co odkrywać i poznawać? Znajomi, filmy, gry wideo. Dobra muzyka jest wszędzie. Umuzyczniona rodzina z pewnością pomaga, tak długo jak masz ten wewnętrzny ogień, znajdziesz albumy dla siebie choćby nie wiem co. Internet ułatwia nam to, nawet za bardzo. Ale żeby precyzyjniej odpowiedzieć na twoje pytanie - ja Sabbath i Maiden odkryłem przez filmiki snowboardowe, a Priest za pośrednictwem znajomego w sąsiedniej miejscowości. Większość moich ówczesnych znajomych słuchała punku i rapu, więc prawie cały heavy rock odkryłem dzięki filmom i grom wideo. GTA: Vice City miało porządną playlistę. Co poleciłbyś więc naszym czytelnikom z tych zapomnianych perełek, które sam niedawno poznałeś, a wiesz, że są kompletnie nieznane? Nazywanie czegoś "kompletnie nieznanym" to niebezpieczne stwierdzenie w 2017 roku, (śmiech), z całym tym internetem. Wiele z ukrytych perełek zostało teraz ponownie odkrytych, są też kanały na YouTube i Blogspoty poświęcone zaginionemu heavy metalowi. To naprawdę proste dla kogoś, kto chce się dzisiaj zagłębić w tym gatunku. Wydawać by się mogło, że istnieje swego rodzaju konkurs na znajomość najbardziej nieznanych rzeczy, mniejsza popularność czegoś jest ważniejsza niż jego jakość. W każdym razie, została właśnie wydana kompilacja angielskiego Stormtrooper, którą uznałem za całkiem spoko. Oczywiście, ich dwa kawałki ze starej 7" są wciąż najlepsze, ale na kompilacji też jest kilka naprawdę ciekawych utworów. Brzmią, jakby Rush grało w Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. Wśród innych zespołów, które niedawno odkryłem, a są warte wspomnienia, znajdziecie Elektradrive, Strana Officina, Dr. Steel, Dan Jefferies' Century (ma parę dobrych kawałków), Exodo, Vampire (Norwegia) i Fun Things (nie metal). To rzadkie, aby znaleźć najwyższej jakości płytę wśród tych nieznanych zespołów, to głównie utwór tu


i tam, kawałek na kompilacji, zabójcza 7" czy coś. Przykładem tego jest "Night Of The Demon" autorstwa Demon, album jest obwołany klasykiem w podziemiu heavy metalowym. To dobra płyta, ale są na niej tylko dwie w 100% zajebiste kompozycje. Ej, nie przesadzaj, trochę więcej (śmiech). Sami też niejako promujecie takie dawne zespoły, bo na stronę B waszego debiutanckiego singla "Don't Lose It" trafił cover "Stormers of Heaven" brytyjskiego Legend - NWOBHM też jest dla was wciąż nieustającym źródłem inspiracji? Brytyjski heavy rock wywiera na nas ogromny wpływ, NWOBHM także, nie tylko starsze klasyki jak Purple, Priest, Motörhead, itp. Czerpiemy również z angielskiego rocka progresywnego, jak Camel.

gitarzystów byłoby w stanie stworzyć tyle świetnych i zapadających w pamięć leadów? Ma w swoich nagraniach poczucie melodii z najwyższej półki. Albo jeśli pojedziesz na występ Iron Maiden, to zauważysz, że słuchacze śpiewają linie gitar, nie tylko części wokalne. To nie jest tak, że zespoły powinny dążyć do tworzenia rzeczy, pod które łatwo się śpiewa, bo zawsze powinna być równowaga pomiędzy ciężkimi riffami, a wpadającymi w ucho melodiami. A unisona gitarowe zawsze podniecają słuchaczy. Płyta jest krótka, tak więc pewnie gracie jed nak jakieś covery, albo sięgacie już po nowsze kompozycje, jeśli wypada tak, że spędzacie na scenie godzinę lub dłużej? Nie nazwałbym 40 minut krótkim albumem.

Ciepłe przyjęcie debiutanckiego longlpaya dodało wam werwy, utwierdziło w przekonaniu, że obraliście słuszny kierunek? Trudno powiedzieć, nawet jeśli na naszym debiucie nie zostawiono by suchej nitki, nadal uważalibyśmy, że wybraliśmy właściwy kierunek, skoro wydawał się, i nadal wydaje, właściwy dla nas. Kontynuujemy w tym samym duchu, ale jesteśmy bardziej wybredni jeśli chodzi o aranżacje i wybór co trafi na album, a co nie. Marzycie o wejściu na jeszcze wyższy poziom, podpisaniu kontraktu z dużą wytwórnią, etc., czy jest na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie i obecnie koncentrujecie się wyłącznie na przygotowaniu/nagraniu jak najlepszej drugiej płyty?

Foto: I.Lunnoy

Macie kolejne pomysły na takie strony B singli, czy nawet MLP z coverami? Rozmawialiśmy o tym, że może nagramy kolejny cover przy okazji następnego albumu (żeby użyć go jako strony B na 7", albo coś), ale zobaczymy jak to będzie. Nic jeszcze nie jest pewne. Na LP "Flight" trafiły jednak wyłącznie wasze autorskie utwory - uznaliście, że w przypadku pierwszej płyty warto pokazać się wyłącznie we własnym repertuarze? Ogólnie rzecz biorąc covery nie powinny znajdować się na albumach (oczywiście są od tego wyjątki!), wiele świetnych albumów zostało zrujnowanych przez cover, jak Anthrax - "Fistful Of Metal" i Megadeth - pierwsze trzy albumy. Z drugiej strony Priest z powodzeniem umieścili covery na swoich albumach (jeśli nie liczyć "Ram it Down"), a Gary Moore naprawdę poradził sobie z "Shapes Of Things" na płycie "Victims Of The Future". Ogółem covery powinny być zarezerwowane dla stron B singli, kompilacji i utworów bonusowych. Takich tam. Maiden nagrali mnóstwo coverów, ale zrobili to rozsądnie. Zdaje się, że nie unikacie też wpływów bluesa, co potwierdza np. "Devil Woman"? Hmm, ciekawy pomysł! Dla mnie "Devil Woman" to solidny rocker w stylu NWOBHM. Wydaje mi się, że sporo starszego heavy metalu nadal miało ślady bluesa. Nie powiedziałbym, że blues odgrywa dużą rolę w naszym procesie twórczym, przynajmniej nie świadomie. To sensowne, że nadal pozostają jego ślady, skoro rock powstał z bluesa. Powiedziałbym, że jesteśmy bardziej zainteresowani progresywnym rockiem niż bluesem, jeśli spojrzeć poza heavy metal.

To górny próg długości setu małego zespołu. Jeśli grasz na festiwalu lub na koncercie z kilkoma innymi zespołami, zazwyczaj dostajesz 30 minut. Na początku zwykle obcinaliśmy jeden kawałek z albumu i graliśmy około 35 minut. Dzisiaj gramy połowę starych i połowę nowych kompozycji, ale czas naszego seta jest nadal zbliżony do 35 minut. Mamy również covery typu Heavy Load "The King" i B.Ö.C - "Burnin' For You". Nawet skoro mamy nowy materiał długości całego albumu, to granie w okolicach godziny byłoby za długie dla zespołu z naszym statusem.

Przywiązujecie też dużą wagę do melodii, fajnie łącząc rozpoznawalne, zapadające w pamięć patenty z konkretnym uderzeniem, nie unikając też chwytliwych refrenów? Pewnie nieźle sprawdza się to na koncertach? Rozpoznawalne melodie, smaczki, motywy, solidne refreny są ważne w heavy metalu, to wspólna cecha wszystkich "hymnicznych" heavy metalowych kawałków. Tak żeby znowu wspomnieć zespół Demon, to motyw i linia melodyjna refrenu sprawiają, że "Night Of The Demon" jest tak niesamowicie dobry. Nawet modulacje mogą sprawdzić się w hard rocku, tak długo jak są przemyślane i nie używasz ich za każdym razem, kiedy piszesz utwór. Zauważ też, że praca gitary prowadzącej na nagraniu nie jest z rodzaju tych szybkich, jest raczej prowadzona przez motyw i melodię. To właśnie na nie kładziony jest nacisk. Kirk Hammett zbiera ostatnio dużo krytyki za swoje granie, ale ile

Wiele powstało już waszych nowych utworów? Skoro "Flight" wyszedł jesienią 2015 roku, to w obecnym możemy się pewnie spodziewać jego następcy? Mamy osiem nowych kawałków gotowych na nasz następny album. Dopiero co styraliśmy się na próbach, żeby brzmiały jak najlepiej zanim wejdziemy do studia i je nagramy. Trudno powiedzieć, kiedy będzie wypuszczony, chyba im wcześniej tym lepiej, ale nie powinniśmy się też śpieszyć. Wszystko trwa nieco dłużej niż powinno z powodu innych zespołów - każdy z nas ma inny aktywny zespół, w którym gra, jak Nekromantheon, Black Magic, Purple Hill Witch, itp. Żeby nieco przyspieszyć ten proces, postanowiliśmy nie grać zbyt wielu koncertów w tym roku, żeby skupić się na pisaniu i próbach, a nie spędzać zbyt wiele czasu grając starsze kawałki na występach.

Bycie w dużej wytwórni to nie jest coś, nad czym myślimy. Dopóki mamy możliwość robienia jak najlepszej muzyki i dawania paru występów tu i tam, jesteśmy zadowoleni. Właśnie dyskutujemy z nową wytwórnią, aby wydali nasz następny album i myślę, że będzie to dla nas dobrym rozwiązaniem. Ważniejsze jest bycie w odpowiedniej, niż w dużej wytwórni. Wojciech Chamryk & Karol Gospodarek

FLIGHT

95


Metalowa bestia znowu w akcji - Chcemy po prostu dalej pisać, nagrywać i koncertować - deklaruje gitarzysta amerykańskiego Legion Frank Adamo. Niby nic w tym nadzwyczajnego, skoro mają zespół, pomysły, a nawet kontrakt płytowy, ale ta kapela częściej miała pod górkę: jak sami mówią: jedynym szczęściem jakie mamy to nieszczęście. Liczę jednak, że wydany niedawno "War Beast" zmieni ten stan rzeczy, bo to kawał solidnego, archetypowego hard 'n' heavy: HMP: Niezależnie od tego co każda kapela gra, to stara się ona wyróżniać w natłoku innych zespołów nie tylko muzyką, ale też często i nazwą. Wy jednak pojechaliście nieco po bandzie, nazywając się Legion. Owszem, to świetna nazwa dla metalowej grupy, ale nawet w Polsce mieliśmy ich kilka, a te amerykańskie trudno już rozróżnić - nie lepiej było wybrać coś oryginalniejszego? Frank Adamo: Używamy nazwy Legion od wczesnych lat 90. Od tamtej pory graliśmy właśnie pod tą nazwą, wszystkie nasze dema zostały również wydane pod nazwą Legion… Oczywiście, to było jeszcze przed "Shadow Of The King". Kiedy wydaliśmy własnym sumptem nasz pierwszy album, jeden z niemieckich magazynów poprosił nas o zgodę na umieszczenie

czności wydaliśmy "Shadow Of The King" w Majestic Rock Records, jako Legion i tak jesteśmy spostrzegani. Dlaczego więc nie iść dalej pod nazwą Legion? Aktualnie oczekujemy wydania nam aktu własności do tej nazwy, jako znaku towarowego tutaj w Stanach. OK, nazwy wam przecież zmieniać nie będę, tym bardziej, że istniejecie już od ponad 15 lat. Wygląda jednak na to, że trudno określić was mianem urodzonych w czepku szczęściarzy, bo w tym czasie wydaliście tylko dwie płyty? Tak, definitywnie czasami czuliśmy, że jedynym szczęściem jakie mamy to nieszczęście. Jednak wciąż pisaliśmy muzykę, szukaliśmy pomysłów na utwory, razem z Joeyem lub w pojedynkę. Głównym problemem było znalezienie

Foto: Legion

naszego utworu na składankowym CD. Wydawca tego magazynu powiedział mi, że słuchał naszego wczesnego demo i chciał się dowiedzieć dlaczego nie włączyliśmy tamtych utworów do naszego debiutu. Tak więc ta nazwa była z nami wszędzie. A co powiesz na Metal Legion - podobna, w sumie też nieźle brzmiąca, ale nie tak oklepana? (śmiech) Był moment, jeszcze przed wydaniem "Shadow Of The King", kiedy myślałem, że może powinniśmy to zmienić. Zapytałem, wtedy naszego wokalisty, co o tym sądzi, a on powiedział: "Nie ma mowy!". Kocham tę nazwę, w dodatku logo zostało namalowane na bębnach... zachowujemy to! (śmiech) Rozważaliśmy również nazwanie zespołu Adamo's Legion, jednak w ostate-

96

LEGION

odpowiednich muzyków, aby zaistnieć i odnieść sukces. Dlaczego przerwa pomiędzy debiutancką "Shadow Of The King" a tegoroczną "War Beast" była więc aż tak długa - 11 lat przerwy to w obecnych realiach coś niewyobrażalnego, można na dobrą sprawę powiedzieć, że właśnie zadebiutowaliście na nowo? Niedługo po wydaniu "Shadow Of The King", zaczęliśmy mieć w zespole wewnętrzne problemy. W momencie, gdy podpisywaliśmy kontrakt z Majestic Rock Records, musieliśmy pozwolić odejść basiście. Mimo wszystko kontynuowaliśmy pisanie i ćwiczenie nowego materiału… niestety nasz dotychczasowy wokalista nie przychodził na próby i w ogóle nie było z nim kontaktu. Doszło do momentu, w którym mu-

sieliśmy ruszyć naprzód i znaleźć kogoś innego. Tak więc przyszedł wokalista numer dwa. Zaczęliśmy z nim pracować nad materiałem, i nagle, w połowie pisania tekstów do utworów na nowy album, odszedł do innego zespołu. Wtedy nieoczekiwanie dostaliśmy telefon od wokalisty, z którym już kiedyś już współpracowaliśmy i sprawy ponownie poszły do przodu. Następnie niespodzianie w rodzinie pojawiła się bardzo poważna choroba, co skończyło się śmiercią. Niestety to wydarzenie wstrzymało na jakiś czas działalność zespołu. Nie trzeba dodawać, że wokalista numer trzy odszedł, a żeby było "weselej" dowiedzieliśmy się, że Majestic Rock się zwinęło. Tak więc zostaliśmy bez wytwórni, wokalisty, basisty oraz z niedokończonym albumem, na który nasi fani cierpliwie czekali przez cztery lata. Po przerwie poświęconej na uporządkowanie rodzinnych spraw, zamieściliśmy ogłoszenie i związaliśmy się z wokalistą Raf'em Gibbons'em. Wszystko wydawało się super, a tu znienacka nasz długoletni perkusista decyduje, że czas odejść. Tak więc w tamtym momencie nasza trójka skupiła się na kończeniu albumu… co oczywiście zajęło kilka lat dłużej. Kiedy w końcu wszystko udało się skończyć, wtedy zaczęliśmy długi proces szukania odpowiedniego basisty i perkusisty oraz oczywiście nowej wytwórni. To chyba bardzo deprymująca sytuacja, że zespół rozpada się powoli, acz systematycznie, ludzie wykruszają się z różnych powodów - nie mieliście wtedy z bratem dość tej całej sytu acji, postanowiliście się nie poddawać, bo muzyka zbyt wiele dla was znaczy? O, bez wątpienia muzyka definitywnie wiele dla nas znaczy... oto teraz jesteśmy z powrotem, chcemy po prostu dalej pisać, nagrywać i koncertować. Ciekawa sprawa, że obaj gracie na gitarach, bo zwykle w takich rodzinnych układach jeśli ktoś wybierał gitarę, to drugi brat - zwykle młodszy - miał do wyboru bas czy perkusję. A jak to wyglądało u was? Rodzice nie protestowali, gdy musieli kupić dwa instrumenty plus osprzęt, czy też dzieliliście się - przynajmniej do czasu - jedną gitarą? Dostałem moją pierwszą akustyczną gitarę w wieku 9 lat, ale tak naprawdę na początku nie nauczyłem się zbyt wiele... Joe uczył się dużo szybciej. Kiedy skończyliśmy 15 lat, mieliśmy już takiego bzika na punkcie hard rocka i metalu, że chcieliśmy mieć elektryczną gitarę, nieważne jaką. Tak więc przez jakiś czas mieliśmy jedną wspólną, póki Joe nie dostał lepszej. Brałem lekcje perkusji oraz uczyłem się grać na gitarze od Joeya… jednak ostatecznie kupno kolejnej gitary bardziej opłacało się moim rodzicom niż kupno perkusji, głownie ze względu na cenę oraz ciszę w domu. Każdy był więc zadowolony. Patrząc jednak wstecz, żałuję, że nie kontynuowałem również lekcji perkusji. Podzieliliście się rolami, czy też obaj ćwiczyliście tak, aby móc pełnić w zespole rolę zarówno gitarzysty rytmicznego, jak i solowego? Obaj ćwiczyliśmy na własną rękę, aby osiągnąć nasze własne cele, jednak z tego co pamiętam, zawsze wymienialiśmy się rolami gitary rytmicznej i prowadzącej, czy to grając bluesa, czy inny rodzaj muzyki. Mieliście za szczenięcych czasów jakiś ulubiony, gitarowy duet? Tipton-Downing, SmithMurray, może jakiś inny? Priest i Maiden to definitywnie nasze dwie największe inspiracje, które zapoczątkowały u nas chęci pozostania gitarowym duetem. Również


bardzo interesowaliśmy się Michaelem Dennerem i Hankiem Shermannem z Mercyful Fate oraz duetami gitarzystów Thin Lizzy, Scottem Gorhanem, Brianem Robertsonem, Garym Moorem i Johnem Sykesem. Jeśli chodzi o solówki, największe wrażenie robili na nas, Ritchie Blackmore, Michael Schenker, Uli Jon Roth, Yngwie Malmsteen, Tony Iommi, Jimi Hendrix etc. Lista gitarzystów, których podziwialiśmy jest nieskończona. Kiedy doszliście do wniosku, że Legion nie jest jeszcze zamkniętą kartą i warto dać temu zespołowi przynajmniej jeszcze jedną szansę? Nigdy nie myśleliśmy o zakończeniu działalności. Zawsze byliśmy optymistami w naszych poszukiwaniach nowych muzyków i wiedzieliśmy, że ostatecznie wpadniemy na odpowiedni trop. Kogo zwerbowaliście jako pierwszego i jak dołączyli do was pozostali muzycy? Raf dołączył do nas pierwszy, przyprowadził ze sobą basistę, jednak to nie wypaliło. Zamieściliśmy, więc ogłoszenie i w ten sposób znaleźliśmy naszego basistę Arthura Maglio. Wszystko było perfekcyjne, jednak kiedy pojawił się na pokładzie… odszedł nasz stary perkusista. Tak więc w czwórkę pracowaliśmy nad nagraniami szukając jednocześnie perkusisty. Po roku poszukiwań w końcu zaleźliśmy Johna Sodena, który nam mocno zaimponował, i tak oto, wreszcie mieliśmy pełny skład. Pewnie jak Ralph Gibbons zaśpiewał z wami po raz pierwszy nie mogliście ukryć radości i satysfakcji, że znaleźliście tak dobrze pasującego do waszego stylu i brzmienia wokalistę? Tak, dostrzegliśmy w jego głosie wielki potencjał... Oczywiście później pojawiła się ciężka praca z kończeniem tekstów i partii wokalnych. Niektóre utwory miały tekst i linie melodyjne, jednak nie były w stylu Ralpha, więc wszystko musiało być na nowo opracowane. Nie zdziwiłbym się, jakbyście mieli w zanadrzu kilka gotowych kompozycji, albo ich zarysów, tak więc prace nad drugim albumem ruszyły pewnie z kopyta? To prawda, zawsze mamy dostatek nowego materiału, który już jest na swoim miejscu. Generalnie jedynie musieliśmy przez to przebrnąć i lekko dopieścić to, co już zrobiliśmy. Sami też zajęliście się produkcją tej płyty, tylko do miksów dopuściliście Johna Deservio, nawiasem mówiąc basistę Black Label Society - potrzebowaliście tu kogoś z obiektywnym, świeżym spojrzeniem na ten materiał? Dokładnie tak było. JD mieszka w Nowym Jorku, a podczas gdy Black Label Society było na krótkim urlopie, Artie zaniósł mu jedno z dem, które bardzo spodobało mu się. Miał czas i uważamy, że wykonał świetną robotę. Właściwie zagraliśmy parę koncertów z jego zespołem Cycle Of Pain, i odbyliśmy z nim rozmowy na temat naszej możliwej dalszej współpracy nad następną płytą. Nazwać "War Beast" oldschoolową płytą to mało powiedziane - wy chyba wciąż nie do końca zdajecie sobie sprawę z tego, że metalowy przełom lat 70. i 80. miał miejsce już dawno temu, ba, mamy już nawet kolejny wiek? (śmiech) Ha! Tak jestem w pełni świadomy tego, że mamy już kolejny wiek… jednak nie oznacza to, że powinniśmy zapomnieć o wspaniałym metalu z tamtych czasów. Muzyka z lat 70. i 80. zawsze będzie źródłem naszych inspiracji i tym, czego słuchamy... nie mówię, że obecnie nie wy-

Foto: Legion

chodzi nic dobrego. Ogólnie gramy muzykę, którą się cieszymy. Wciąż niewiele zespołów gra w naszym stylu, także spoko. Wolę żyć robiąc to co lubię, niż tworzyć muzykę w jakimś stylu, bo jest popularna. Lubicie też chyba stare, dobre Rainbow czy Led Zeppelin, co zdaje się potwierdzać orientalny w klimacie "Bricks Of Egypt" - to miał być wasz "Kashmir", czy wyszło tak przypad kiem? Powiedziałbym, że i tak, i nie. Tak, jesteśmy wielkimi fanami Rainbow i Led Zeppelin i uwielbiamy sposób w jaki "Kashmir" i "Stargazer" mogły zabrać cię w odległą podróż. Jednak "Bricks Of Egypt" wyszedł tak po prostu, jak większość naszych kawałków. Na "Shadow Of The King" napisaliśmy utwór pod tytułem "The Watcher", który miał podobny klimat, tak więc on również mógł przyczynić się do tego. Takie dźwięki jak utwory z "War Beast" określam zwykle jako hard 'n' heavy - przypuszczam, że nie macie nic przeciwko tej etykiecie? Hard 'n' heavy - jak dla mnie - brzmi dobrze. (śmiech) Zadbaliście o to, by była to urozmaicona, wielowymiarowa płyta - wspomniany już "Bricks Of Egypt", kilka ostrych, rozpędzonych, ale i też melodyjnych numerów, balladowa "Luna" w tej sytuacji oferta od Pure Steel Records chyba zbytnio was nie zaskoczyła? Na tym albumie mamy dwie ballady. Oczywiście dodaje to atmosferę i kontrast do cięższych i szybszych utworów, jednak co ważniejsze… czuliśmy, że to dobre kompozycje i zasługują na to, aby być na albumie. Mieliśmy również balladę i trochę melodyjnych utworów na "Shadow Of The King"… Tak więc nie uważam, że była to jakaś duża niespodzianka dla Pure Steel pod tym względem. To jest częścią naszego stylu pisania.

Amerykańskie wytwórnie nie były zainteresowane wydaniem "War Beast"? Trochę to dzi wne, chociaż w kontekście setek zmarnowanych przez lata w waszej ojczyźnie talentów, nie aż tak bardzo... Szczerze, to nawet nie myśleliśmy aby "War Beast" wydać w Stanach. Wiedzieliśmy, że chcemy współpracować z dobrą niemiecką wytwórnią. Dlatego kiedy Pure Steel zaoferowało nam kontrakt obejmujący cały świat, oczywiście natychmiast go zaakceptowaliśmy. Nie jesteście więc jakoś szczególnie rozczarowani tym, że w USA nie macie zbyt dużych szans na przebicie się, poza lokalną sceną, ale konsekwentnie robicie swoje, co przynosi już pierwsze efekty? W dzisiejszych czasach… nieważny jest styl muzyki. Wydaje się, że oraz ciężej jest oryginalnym zespołom przebić się do etapu, w którym zajmujesz się tylko i wyłącznie muzyką. My wciąż robimy to z miłości do pisania i grania na żywo, a to, co dostajemy pod względem finansowym jest tylko bonusem. Co dalej: jeszcze więcej koncertów, może wizyta w Europie, no i pewnie trzecia płyta mam nadzieję, że nieco szybciej niż w 2027 roku? (śmiech) Definitywnie więcej koncertów tutaj w Stanach w 2017 roku. Niestety na chwilę obecną nie ma ofert z Europy (oczywiście gdyby pojawiła się sensowna oferta, z pewnością bylibyśmy zainteresowani). I tak, jeśli chodzi o pisanie, wkrótce ruszą prace nad trzecim albumem (można sobie wyobrazić, że bardzo duża ilość materiału wchodzi w grę). Jednak ten skład jest bardzo solidny i zwarty, także nie spodziewałbym się, że potrwa to długo, celujemy w końcówkę 2017 roku. Wojciech Chamryk & Bartosz Hryszkiewicz

LEGION

97


Rycerski kodeks metalu Rampart jest dosłownie jednym z kilku bandów rodem z Bułgarii, o których istnieniu miałem jakiekolwiek pojęcie. W ogóle o tamtejszej scenie, podobnie jak zapewne 99% z was, praktycznie nic nie wiem. Nowy krążek heavy metalowej ekipy z Sofii pod wodzą wokalistki Marii Diese zatytułowany dumnie "Codex Metalum", nie wzbudził we mnie na tyle zainteresowania, by zagłębić się bardziej w tamte rejony. Przeciętny heavy/power z denerwującym wokalem nie jest w stanie zatrzymać mnie przy sobie na dłużej i z pewnością nie będę do niego wracał. Płyta zdecydowanie dla fanatyków gatunku. Na moje pytania, odpowiedzi, czasem ciężko zrozumiałych, udzieliła wokalistka Maria. HMP: Rampart powstał w 2002 roku, a obecnie nie ma już żadnego członka z pierwszego składu. Może jednak powiesz coś na temat tych wczesnych dni? Maria Diese: (Śmiech)… Często w ogólnodostępnej, globalnej masie informacji rozpowszechniane są plotki, kłamstwa i nieścisłości, istny informacyjny szum… W latach 2002 - 2006 w piwnicy istniała grupa grająca covery zespołów: Running Wild, Metallica i Motorhead. W tej

samej piwnicy, dla zabawy, prezentowała je przed swoimi przyjaciółmi. Potem część tej formacji stworzyła pierwsze wcielenie Rampart, gdzie graliśmy pierwsze autorskie kawałki i dawaliśmy koncerty. Uznawanie wyżej wspomnianej formacji, jako części historii Rampart jest niepoprawne. Do pierwszego składu Rampart zaliczałam się ja! Są to czasy kiedy rozpoczął się nasz twórczy wysiłek, a styl naszej kapeli została określony. Ponieważ warunki tworzenia

muzyki autorskiej w Bułgarii są raczej na prymitywnym poziomie, duża grupa muzyków z trudem łączy stałą pracę z graniem w zespole i zajmowaniem się rodziną. To dlatego Rampart jest czymś w rodzaju klubu, gdzie ludzie o podobnych preferencjach muzycznych wdrażają swoje idee. Od samego początku prawie wszyscy muzycy z wczesnej, coverowej formacji brali udział w dojrzałych projektach zespołu. Po 2006 roku fani zaczęli szukać korzeni naszej kapeli publikując wyniki tych poszukiwań na Metal Archives, gdzie stwierdzają, że nasze początki sięgają do 2002 roku. Ale tak jak wyjaśniłam, po prostu nie jest to prawdą. Zatem wiele kapel ma swoje "garażowe dni", natomiast my mamy nasze "katakumbowe dni", skąd wynikają pewne nieporozumienia i niejasności. Wydaje mi się, że w tej kwestii bułgarscy i polscy muzycy mają wiele wspólnych cech, dlatego nie potrzeba tu już nic dodawać! Jedyną osobą biorącą udział we wszystkich waszych produkcjach jesteś Ty Maria. Czy wobec tego jesteś główną i decyzyjną osobą w zespole? Najprostszą odpowiedzią jest "tak"! Ale tak na prawdę dzieje się to na drodze wysiłku całego zespołu, który ja koordynuję tak, aby aspiracje wszystkich muzyków stały się rzeczywistością. Każdy muzyk Rampart miał możliwość wybrania kierunku muzycznej realizacji jako kompozytor, wykonawca, nawet tekściarz, i artysta w ogóle. Na przykład, niektórzy członkowie kapeli uczestniczyli aktywnie w procesie komponowania i nagrywania, jednak nie są w stanie wyjechać na dłuższy okres w trasę koncertową. Mimo moich prób zwalczania plotek, prawda jest taka, że każdy z zespołu decyduje, jaka powinna być jego rola. Nie ma tam miejsca na wypalenie! Nie ma tam miejsca na pożegnania! A jak to wygląda w kwestii komponowania muzyki? Czy tutaj również masz decydujące zdanie czy może ktoś inny za to odpowiada? Wiodące pomysły na muzykę mają różnych autorów. Ten, kto napisze początkowy zamysł ma ostatnie słowo na koniec. Praca drużynowa kształtuje utwór. Zespół działa tak od zawsze. Ale praktyka mówi, że w taki sposób błędy namnażają się, zgodnie z zasadą, że każdy kocha swoje pomysły. Niektóre końcowe błędy są również wynikiem złego konceptu lub niewystarczającego doświadczenia kompozytora. Dlatego w przyszłości będę kontrolować ten proces bardziej rygorystycznie! Dzięki temu unikniemy większości nieporozumień, które pojawiają się w późniejszym etapie nagrywania. Jakie wokalistki lub wokaliści są dla Ciebie wzorem? Kogo uważasz za największe gardła w świecie metalu? Wierzę, że Kai Hansen jest najlepszym wokalistą Helloween. To jest mój przykład najlepszego wokalisty i gitarzysty. Również podziwiam głos i technikę Udo Dirkschneidera. Ponadto kapele z metalowej sceny, których jestem wielką fanką to: Testament, Kreator, Laaz Rockit i wiele innych. Ale nie ma wątpliwości, że Dio jest w moim metalowym świecie najznamienitszym głosem.

Foto: Rampart

98

RAMPART

Na przestrzeni lat przeszliście przez wiele zmian składu. Przed nagraniem "Codex Metalum" ponownie zmienili się gitarzysta i bęb niarz. Czemu tak trudno zachować wam stały skład na dłużej? Tak jak już wspomniałam warunki do tworzenia muzyki autorskiej, wyrażanie siebie w ogóle i produkcja… w Bułgarii jest mocno ograniczona. Znacząca część struktury komunizmu, stworzo-


na do cenzurowania i segregowania, nadal zatwierdza zasady, które przesiewają zasoby kultury. Nie przez przypadek żyjemy w najbiedniejszym kraju Uni Europejskiej - większość zachowanych struktur z socjalizmu gwarantuje nam ubóstwo! To jest powód, dla którego wielu muzyków nie widzi sensu tworzenia. To dlatego duża część naszych dobrych zespołów ma jedynie jeden pełny album. Warunki wymagają psychopatycznego oddania muzyce i niezdrowej koncentracji w pokonywaniu przeszkód przy tworzeniu muzyki! Z tego powodu często jesteśmy zmuszani do zmiany składu osobowego. Inwestycje w zespół zwyczajnie nie uzasadniają niczego. Po tym jak udało się podtrzymać zespół przy życiu, przez okres kilku lat działania w podziemiu, utrzymywałam go z pieniędzy ze swojej normalnej pracy. Istnienie Rampart było pod znakiem zapytania do momentu, kiedy Wacken Foundation zauważyło nas i wsparło kilkukrotnie. Pomoc, którą otrzymaliśmy z niemieckiej fundacji była nieporównywalna do efektów, ponieważ dzięki niej przetrwaliśmy. Nie zmieniliśmy perkusisty przed nagrywaniem "Codex Metalum"! Nasze ostatnie trzy albumy są nagrane z Petarem Svetlinovem. Zaraz po wydaniu albumu umarł z powodu ludobójstwa w okresie post-komunizmu, w którym jesteśmy rekordzistami (??? - przyp. red.)… Dlatego dziś mamy nowego perkusistę. Z przyczyn, o których mówiliśmy, każde małe nieporozumienie lub sprzeczka dla niektórych muzyków staje się powodem do odejścia. W Rampart drzwi nigdy nie zamykają się ostatecznie, dlatego często zdarza się, że byli członkowie uczestniczą w nowych nagraniach. Jako liderka, producent i manager kapeli mierzę się z problemem powszechnej empatii dla losu Rampart. Wszystkie normalne problemy zespołu, z powodu panujących dookoła nas warunków, stawiają nam poważną barierę dla rozwoju. Każde egocentryczne zachwianie jest powodem do innowacji w kapeli.

wolę, aby iść do przodu własną ścieżką. Na nowej płycie nagraliście własną wersję genialnego numeru Blind Guardian "Majesty". Zastanawialiście się też nad innymi kawałkami czy od razu chcieliście zrobić aku rat ten? Właściwie nie planowaliśmy nagrywania tego wspaniałego utworu Blind Guardian. Stworzyliśmy cover na początku "United Opus of Apocalypse and Staging Tour" i był to jedyny cover w całym secie trwającym dwie godziny. Kiedy dostaliśmy wielki feedback od fanów, zdecydowałam, że powinniśmy nagrać własną jego wersję, wtedy dodaliśmy cover jako bonusowy utwór do naszego najnowszego albumu. To wielki ukłon dla tego świetnego niemieckiego zespołu, który podziwiamy. W zasadzie często nagrywamy covery kawałków bułgarskich zespołów, które nie są znane poza Bułgarią. "Codex Metalum" to wasz czwarty pełny krążek. Czy uważacie go za swoje najlepsze dzieło? Co go odróżnia i ewentualnie czyni lepszym od poprzedników? Każdy z naszych albumów ma swoje specyficzne cechy i jest inny od pozostałych. W naszym rozwoju skupiliśmy się na odmiennych

się z dala od oceniania naszego albumu… Obiecujemy jedynie, że znajdziesz na nim swój kawałek! Jak długo powstawał materiał na ten album? W wyniku wielu okoliczności, mieliśmy sporo czasu, więc powróciliśmy do studia, żeby opracować szczegóły naszej sesji nagraniowej. Bilans ukazuje, że jest to nasz najdłużej nagrywany album. Nasze sesje "Codex Metalum" są rozciągnięte w półtorarocznym okresie. Odbija się to w niektórych odważnych decyzjach podczas pracy nad brzmieniem, które niesie przesłanie powiązane z tekstem. Każdy muzyk wie, że zawsze znajdzie się coś, co może być zrobione lepiej. Tworzyliśmy nasz ostatni muzyczny produkt na tyle długo, że uważamy, że jest na wystarczająco wysokim poziomie dla wymagających odbiorców. Mastering miał miejsce w High Gain Studios w Hamburgu. Dlaczego właśnie tam? Zespół odkrył dawno temu, że mastering powinien być zrobiony w innym studio niż zrealizowano nagranie. Po zakończeniu nagrywania moim zadaniem jest znalezienie najodpowiedniejszego studia do masteringu nowego materiału. Mówię o klasycznym marketingu, gdzie jakość, szybkość i cena usługi przesądza o wyborze.

Czy od samego początku waszym założeniem było granie klasycznego power/heavy metalu? Jest to coś, co nas połączyło. Gramy to od samego początku. Nasze brzmienie jest klasycznym heavy metalem na kreatywnych i konstruktywnych podstawach. Według nas metal jest współcześnie klasyczną muzyką! Obecnie tworzymy go w taki sposób, jaki chcemy, ponieważ osiągnęliśmy niezbędne umiejętności i mamy więcej wolności i otwartości. Co lub kto był Waszą największą inspiracją? Jakie bandy wywierały i wciąż wywierają na was największy wpływ? Mam wrażenie, że chyba największe odzwierciedlenie w waszej muzyce ma scena niemiecka z naciskiem na takich gigantów jak Grave Digger, Running Wild czy nawet Gamma Ray. Co o tym sądzicie? Czerpiemy inspiracje z otaczającego świata, dzięki naszemu podejściu rozumiemy go, a dzięki naszym pomysłom na rozwiązanie problemów możemy go zmienić. Jesteśmy zaangażowani społecznie i wyrażamy nasze stanowisko w muzyce i tekstach odpowiednio do każdej idei. W czasie odmiennych epizodów zespołu mieliśmy różne inspiracje. Możemy wymienić Vivaldiego, Mozarta, Paganiniego, ale również musimy wyrazić indywidualny podziw trwający przez dziesięciolecia dla Accept, Gamma Ray, Running Wild i Grave Digger. Nie ważne, jak bardzo podziwiamy muzykę naszych metalowych guru, w tym momencie, będąc na tej drodze od ponad dziesięciu lat, mamy jasno wyróżniający się styl jako zespół i własną metalową ścieżkę. Struktura heavy metalu może wydawać się ograniczająca, jednak mamy umiejętności i

Foto: Rampart

rzeczach, co przyczynia się do różnych obliczy naszej pracy. W "Codex Metalum" specyficzne jest to, że każdy kawałek ma swoją odmienną historię, teksty są raczej niezależne, a muzyka zbliża się do tego, że każdy utwór jest inny. Mocnymi stronami naszego ostatniego albumu są różnorodność i przyjemne dla ucha brzmienie. Usiłowaliśmy stworzyć więcej klasycznych, metalowych nagrań, gdzie nasze odmienne wpływy miały być pisane jak alfabet! W jakiś sposób jest to eksperyment ze słuchaczami, gdzie wymiar każdego pojedynczego kawałka daje nam ciekawy rezultat: w jakim stopniu fani rozumieją nasze przesłanie i w jakim stopniu udaje nam się rozwinąć w nich właściwe podejście. Uważamy, że każdy fan metalu znajdzie swój kawałek na naszym albumie. Wiele zespołów deklaruje, że ich najnowszy album jest "unikatowy i najlepszy", że to "album dekady", lub że to "najlepsze, co może stworzyć człowiek", dlatego trzymamy

Według tych wskaźników, High Gain Studios było najlepszym wyborem. Gościnnie zaśpiewał też Rock Thrashler. Możecie bliżej przedstawić jego osobę? Rock Thrashler jest osobą, która dorastała wraz ze sceną metalową w Bułgarii. Jego miłość do ciężkich brzmień pozwoliła mu być członkiem kapeli (był wokalistą thrashowego zespołu 17.XII), pisał i nadal pisze teksty jako rockowy dziennikarz z wielkim autorytetem, działa jako kompozytor, pisarz i artysta z ideami i wizjami. Od wczesnych początków jest połączony z historią Rampart. Polegaliśmy częściowo na jego kontaktach z producentami, managerami, inżynierami dźwięku, fotografami itd. Jego zdolność do rozwiązywania problemów stworzyła z niego naszego wartościowego współpracownika. Logo naszego zespołu to jego robota. Idea i wewnętrzny projekt graficzny naszego ostatniego albu-

RAMPART

99


mu "Codex Metalum" również są jego zasługą. Dlatego zdecydowaliśmy zaznaczyć trochę bardziej jego obecność. Możecie powiedzieć coś więcej na temat warstwy lirycznej? Tytuł sugeruje, że może być jakiś wspólny mianownik przynajmniej w niektórych tekstach. Utwory na "Codex Metalum" mają wspólny zamysł. W pewien sposób próbuję odnieść heavy metal do starożytnego systemu wartości. Każdy z naszych kawałków próbuje opowiedzieć część kodeksu moralnego, którego bronimy w naszej muzyce. Poprzez tytuł naszego nowego albumu "Codex Metalum" wyrażamy nasz stosunek do antropologicznej wieczności głównych wartości. Dlatego właśnie, gdy szukałam artysty, który zrobiłby szatę graficzną albumu, wytłumaczyłam mu ten pomysł poprzez bezpośrednie porównanie pomiędzy rycerstwem (Kodeks Rycerski) a metalową kulturą (Kodeks Metalu). Niemożliwym było dla mnie nie poruszenie w tekstach tematów z dzisiejszych czasów. Dzięki temu doszłam do wniosku, że wyrażamy siebie za pomocą współczesnego, uniwersalnego języka i

Gracie chyba całkiem sporo koncertów praw da? Często też poza granicami Bułgarii. Jakie gigi wspominacie najlepiej? Z kim udało wam się dzielić scenę? Gdzie gra wam się najlepiej? W rzeczy samej, przez ostatnie cztery lata jesteśmy bardzo aktywni i gramy dużo koncertów w całej Europie. Tak naprawdę wiele występów wspominamy jako te najlepsze. Koncerty, które dawaliśmy na początku 2016 roku w Danii i Szwecji jako support dla Udo Dirkschneider i Anvil są dla nas niezapomniane. Świetnie się bawiliśmy wtedy nie tylko dlatego, że publiczność była naprawdę szalona i bardzo energiczna, ale także z powodu dobrych słów i wsparcia, które otrzymaliśmy od Udo i Anvil. Mieliśmy przyjemność dzielić scenę z takimi zespołami jak: Queensryche, Flotsam and Jetsam, Anvil, Udo Dirkschneider, Scanner, Blaze Bayley, Susperia, Hate, Arkona, Witchburner, Godslave, Cripper, Guardians of Time, Picture, Lonewolf, Iron Mask, Wizard i wiele innych. Najbardziej chcielibyśmy zagrać w Stanach Zjednoczonych, Australii i Kanadzie. Kochamy kraje egzotyczne, ale w najbliższym czasie nie zamierzamy grać w Korei Północnej, Ara-

Foto: Rampart

zestawiając aktualne dzisiaj tematy do tytułu naszego albumu, zdecydowałam się na użycie łaciny - uniwersalnego języka starożytności. Ta filozofia odbiła się również na szacie graficznej płyty CD. Głównym zamysłem "Codex Metalum" jest to, że charakter muzyki metalowej pochodzi z czasów starożytnych i mógłby być reprezentowany przez dawne symbole, takie jak rycerski kodeks honoru. Jak wygląda promocja "Codex Metalum"? Uważacie, że wasz label dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków? Wytwórnia Iron Shield Records zaproponowała nam bardzo dobre warunki wydania naszego nowego albumu "Codex Metalum" i była w tym bardzo efektywna. Dział promocji Pure Steel Records robi to bardzo dobrze. Dostaliśmy dobry odzew z mediów metalowych w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Nasza wytwórnia zdecydowanie robi kawał dobrej roboty i mamy z nią świetne układy. Teraz mamy nadzieję, że fani ocenią nowy album tak, jak na to zasługuje, tak aby zarówno wytwórnia, jak i zespół były usatysfakcjonowane wykonaną pracą.

100

RAMPART

bii Saudyjskiej, Pakistanie i Włoszech (faktycznie bardzo egzotyczny kraj - przyp. red.). Wiemy, że w Polsce są bardzo dobre festiwale (??? - przyp. red.) i z wielką przyjemnością chcielibyśmy zaprezentować naszą muzykę polskim fanom. W 2012 roku nagraliście utwór "Just a Little Sign" na kompilację "HelloRay - a Tribute to Helloween & Gamma Ray". Czemu akurat ten utwór i co sądzicie na temat obecnej formy obu tych zespołów? Każdy zespół podąża własną drogą i rozwija się na swój rachunek. Wpatrywanie się w stare, klasyczne albumy weteranów, dla wielu stanowi przeszkodę w ocenieniu dobrej muzyki w danym momencie. Jednym z powodów, dla którego zrobiliśmy cover "Just a Little Sign", było to, by zademonstrować współczesną siłę tego kawałka. Helloween przeszło bardzo długą drogę, ze wzlotami i upadkami, ale najważniejsze, że stworzyli bardzo dobre utwory. To, że wciąż się rozwijają ukazuje ich wielkość. Gamma Ray znajduje się wśród moich ulubionych zespołów, w nich widzę jedynie znak współczesnego metalu wysokiej klasy.

Nie mam zbyt dużego pojęcia na temat sceny heavy metalowej w Bułgarii. Tak naprawdę to oprócz was, Impulse i thrashowego The Outer Limits nic mi teraz nie przychodzi do głowy. Może opiszecie pokrótce jak to u was wygląda? No, tak… odnośnie twojego pytania o wiodące zespoły z bułgarskiej sceny. Oto najpopularniejsze zespoły, jakie kiedykolwiek mieliśmy! Impulse wydał jeden album w 1989 roku, który oprócz tego, że był genialny, był również ich łabędzim śpiewem. Kilka razy zmieniali skład i wydali jeszcze kilka hard rockowych kawałków na kasetach. Ich założyciel, Iliya Kanchev, jest już w niebiańskiej orkiestrze. Aktualnie działa grupa pod nazwą Impulse wskrzeszona przez muzyków z pierwszego składu, którzy nawiązali do ich najlepszego okresu z czasów "dojrzałego socjalizmu" grając tylko jeden utwór z ich metalowego albumu. The Outer Limits istnieje jako zespół od 1988 roku! W 2008r. na nowo go zreformowali i w 2014r. wydali album, którego następca wciąż się nie pojawił. To świetny thrashowy zespół, chociaż dość późno zadebiutował ze swoją płytą. Zespół z albumem numer 1. w bułgarskim heavy metalu to Ahat. Po wydaniu "The March" w 1989r. ich wiodący kompozytor i tekściarz wstąpił do zakonu. Od tego czasu reaktywują się podrzucając fanom albumy z nagraniami "live" lub przeciętne single, które nie dorastają do pięt kompozycjom, które grali we wczesnych latach istnienia. To nie stało się przypadkiem i nie dlatego, że bułgarscy muzycy są zbyt leniwi. Panujące u nas warunki są takie, że wołają o pomstę do nieba! Niewiele można zdziałać z własną muzyką działając poza organizacjami pozostałymi po socjalizmie i takimi mediami! Poza tym mamy dużo dobrych zespołów i nowych klubów. Powinieneś poznać zespoły grające progresywny metal typu, Domain of Dreams (byłe Solaris), Pantommind, Project Arcadia! Wiele młodych grup wydało albumy, kilka z nich jest istotnych ze względu na jakość. Poleciła bym Axecutor (speed/thrash metal), Cupola (progresywny death metal), Diabless (melodyjny doom-death metal), Dimholt (black metal), Metalwings (symfoniczny metal gotycki), Obsidian Sea (doom metal). Wiele dzieje się na scenach thrash metalu, metalu symfonicznego, doom metalu i modern metalu. Spodziewamy się, że w przyszłości Terravore, Aegonia, Ouroboros, Lost in Eternity wydadzą mocne albumy. W klasycznym heavy metalu, niewiele się dzieje. Nasze stare zespoły są usatysfakcjonowane niską jakością produktów i graniem coverów Deep Purple (i tak dalej) w klubach i na festiwalach motocyklowych… Chłopcy z Krossfire pomimo ich mocnego, nowego albumu, podczas swoich rzadkich koncertów, skupiają się na coverach. Granulom są nastawieni na rodzimą publiczność i śpiewanie po bułgarsku, ich liczne covery są wyjątkami… A jaka jest pozycja Rampart w waszym kraju? W naszym kraju mamy sporą rzeszę fanów, która pomogła nam stanąć na kilku zagranicznych scenach. "Nikt nie jest prorokiem w swoim własnym kraju" i istotnie tutaj stajemy przed największą krytyką, która jedynie czasem jest słuszna. Z powodu naszych problemów z organizacją trasy trochę zadręczyliśmy naszą publiczność w Sofii, przez ostatnie pół roku ograniczyliśmy się jedynie do koncertów w stolicy. Jeśli chodzi o jakość naszej produkcji, na dzień dzisiejszy nie mamy rywali w kraju. Jesteśmy znani nie tylko ze zmian w składzie zespołu, ale także z wysokiej klasy muzyków, którzy grali pod banderą Rampart! Szybko stają się popularni w nowo uformowanych zespołach. Nasze


przyszłe plany są skoncentrowane na scenie międzynarodowej. Czego w najbliższej przyszłości możemy spodziewać się z obozu Rampart? Zaczęłam pisać nowe kawałki. Ciągle są w trakcie tworzenia, ale już skompletowaliśmy założenia, strukturę i tekst do dziewięciu utworów. Będziemy trzymać kurs na pisanie szybkich, dynamicznych kawałków z widoczną, własną, specyficzną melodią. Wygląda to tak, że spędzimy kilka dni tej jesieni nagrywając w studio. Tematem głównym nowego albumu Rampart będzie II Wojna Światowa, a konkretnie, teksty skupią się na mało znanych historycznych faktach ze wschodniego frontu. W naszej opinii będzie to następny krok w rozwoju naszego zespołu. W tym samym czasie wraz z Rock Thrashler'em piszę książkę "Apocalypse over Europe" o naszej trasie wspartej przez Wacken Foundation. Chcielibyśmy podziękować im za inspirację jaką byli dla nas. Książka ta opisuje nasz olbrzymi kalejdoskop odczuć i bogactwo doświadczeń, jakie przeżyliśmy w Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, Niemczech, Białorusi, Hiszpanii, Włoszech, Turcji, Serbii, Grecji, Rumuni, Belgii, Szwecji i Danii. Stale gnaliśmy za poczuciem wspólnoty z publicznością i sensem prawa "apokalipsy" w naszych piętach. Te fatalistyczne emocje również zainspirowały otwieracz naszego nowego albumu "Codex Metalum". Książka będzie zawierać bonusową płytę z pierwszymi koncertami Rampart z Londynu. Te nagrania są szczerym zapisem z początku naszej apokalipsy. Do końca roku przed zespołem stoją dwa zadania do wykonania. Urozmaicimy sobie pracę w studio koncertami z naszymi francuskimi braćmi w metalu, Lonewolf i z niemiecką legendą thrash metalu, Necronomicon. To już wszystko z mojej strony. Dzięki za wywiad. Dziękuję za ciekawe pytania! Aby dowiedzieć się o tym co robimy zaglądajcie na naszą oficjalną stronę internetową. Nie możemy się doczekać, aby zmiażdżyć wasze miasta i zderzyć nasze głowy z waszymi! Bądźcie lojalni metalowi i sobie samym do końca! Maciej Osipiak Tłumaczenie: Krzysztof Pociecha, Ola Matczyńska

RAMPART

101


Ciemniejsza strona ludzkiej egzystencji Zachęceni dobrym przyjęciem "Shallow Grave" Australijczycy z Temtris szybko uwinęli się z nagraniem kolejnego albumu. "Enter The Asylum" zawiera jeszcze ciekawszy i mocniejszy heavy/power metal starej szkoły, a wokalistka oraz gitarzysta grupy nader chętnie opowiadają o kulisach powstania tego wydawnictwa: HMP: "Enter The Asylum" to wasza czwarta

płyta. Pracuje wam się chyba coraz łatwiej nad każdym kolejnym wydawnictwem, zważywszy na to, że od premiery poprzedniej płyty minęły tylko dwa lata? Genevieve Rodda: Nauczyliśmy się wiele od wydania pierwszego do obecnego albumu, ale wydaje mi się, że to nigdy nie jest proste zadanie, bo ciśnienie aby tworzyć coraz lepszą muzykę rośnie z każdym krążkiem. Coraz częściej słyszy się, że nagrywanie i wydawanie płyt jest coraz mniej opłacalne, ale wy zdajecie się tym nie przejmować? Genevieve Rodda: Tak, koszty nagrywania, produkcji, tłoczenia i promocji albumu są bardzo wysokie i nie sądzę, żeby były z tego jakieś

coś tu chyba w tym mechanizmie szwankuje i słuchacze nie są do końca tak lojalni wobec artystów? Genevieve Rodda: Przyjęcie na koncertach w Australii może być gorące lub zimne. Radzimy sobie bardzo dobrze w Sydney i innych miejscach, takich jak Melbourne. Nasze CD i merch sprzedają się całkiem nieźle, ale martwię się, czy będzie tak dalej, czy to wszystko przepadnie w globalnej digitalizacji. Aktualnie w Australii jest problem z zamykaniem klubów, jest coraz mniej miejsc, w których mogą grać zespoły, a fani cieszyć się muzyką na żywo. Jednak wy chyba nie macie powodów do narzekań, dorobiliście się bowiem przez 17 lat istnienia Temtris wyjątkowo oddanych zwolen -

Z jakimi założeniami przystępowaliście do prac nad nowymi utworami? "Shallow Grave" był udanym albumem, tak więc pewnie gdzieś w waszej podświadomości pojawiała się myśl, że trzeba postarać się tak, by nagrać jeszcze lepszą płytę? Genevieve Rodda: Fox i ja postanowiliśmy, że chcemy zrealizować pomysł na kolejny album koncepcyjny. Każda kompozycja na "Enter The Asylum" została napisana o innych pacjentach w kolejnych pokojach. Chcieliśmy, żeby ten album był naturalistyczny, jak oprawa graficzna, żeby pokazać temat, który często może być nieprzyjemny. Fajnie pisało się tę płytę i nie była ona aż tak obrobiona, jak jej poprzedniczka "Shallow Grave", ale ma tę nutkę, której chcieliśmy. Taka presja podcina skrzydła, czy przeciwnie, mobilizuje do jeszcze bardziej wytężonej pracy? Genevieve Rodda: Obecnie pracujemy nad albumem numer pięć! Tak, ciśnienie po raz kolejny jest wyczuwalne. Mamy nadzieję, że mimo to, pozwoli na przyjemny proces pisania, bez miażdżenia toku kreatywności. Mieliście też zmianę składu, ale raczej bezbolesną, zważywszy na to, że gitarzystę Llewa Smitha zastąpił wasz dobry znajomy Anthony Hoffman (Baltak, ex Grungeon, ex Mortal Sin)? Genevieve Rodda: Nigdy nie cieszymy się z konieczności zmiany muzyków, ale takie jest życie w zespole. W miarę jak presja na robienie ciekawszych i lepszych albumów idzie w górę, koszty i czas również są czynnikiem, które mogą powstrzymać muzyków przed rozwijaniem swoich marzeń. Hoffman okazał się dla Temtris cennym nabytkiem, jest też świetnym gościem i lubimy z nim pracować. Miejmy nadzieję, że zostanie z nami jeszcze długo! Poprzednia płyta powstawała w różnych studiach, "Enter The Asylum" zarejestrowaliście w Main Street Studios - w jednym miejscu pracuje się chyba zdecydowanie łatwiej? Genevieve Rodda: Bębny i wokale zostały nagrane w Mainstreet Studio w Wollongong. Wszystkie inne ścieżki gitarowe i partie basu zostały nagrane w naszym własnym studiu. Bardzo chcielibyśmy mieć duży budżet, żebyśmy wszyscy mogli wbić do studia na kilka miesięcy, ale finansowo jest to w tej chwili niemożliwe.

zyski, ale będziemy zadowoleni tak długo, jak zarobione pieniądze są przeznaczane na produkcję następnego wydawnictwa. Muzyka nie jest więc źródłem waszego utrzy mania, to hobby, do którego, w razie potrzeby, macie z czego dokładać? Genevieve Rodda: Wszyscy pracujemy, żeby móc opłacić naszą ukochaną muzyczną karierę i wydaje mi się, że to teraz norma. Każdy muzyk marzy o możliwości życia ze swojej muzyki, ale tak naprawdę niewielu może to osiągnąć. Bycie muzykiem to coś, coś robisz, bo jest upustem i tworem twojej duszy. Myślę, że pieniądze nie napędzają muzyki, a robi to tylko miłość do tworzenia. Wielu muzyków podkreśla, że nawet jeśli płyty nie sprzedają się, to fanom zależy na muzyce, bo kupują bilety na koncerty, koszulki czy inne gadżety, ale np. w Polsce popularne są darmowe koncerty - głównie plenerowe, ale nie tylko - na które zwykle walą tłumy, tak więc

102

TEMTRIS

ników, i to nie tylko z Australii; wasz wydaw Foto: Zarpa ca Battlegod Productions też z was nie rezygnuje, tak więc nie jesteście pod kreską i pod tym względem? Genevieve Rodda: Cieszymy się w Australii dużym zainteresowaniem i pracowaliśmy naprawdę ciężko, żeby dotrzeć do wszystkich naszych fanów i traktować ich jak rodzinę. Battlegod Productions było zawsze przy nas i pomogło nam dotrzeć do metalowej publiki na całym świecie. Byłoby to bardzo trudne bez ich wsparcia. Zresztą kiedy szefem wytwórni jest dobry kumpel, z którym gracie wspólnie choćby w Baltak, to wzajemne relacje wyglądają nieco inaczej i współpraca jest po prostu łatwiejsza? Genevieve Rodda: Nasz gitarzysta Hoff pracował z Peterem w jego zespole, ale biznes zawsze pozostanie biznesem. Możemy pracować razem jako przyjaciele, ale zachowywać profesjonalizm przy sprzedaży i wydawnictwach.

Dwóch utworów instrumentalnych na płycie jeszcze nie mieliście. "R.A.M. (Random Access Memory)" to intro, ale już "Too Deep" jest pełnoprawnym, w pełni dopracowanym utworem - muzycy żartują czasem, że dany utwór trafił na płytę bez słów, bo nie było pomysłu na tekst, bądź też nie zdążyli go napisać, ale w przypadku tej kompozycji pewnie tak nie było? Anthony "Fox" Roberts: Nie robimy "kawałków instrumentalnych" celowo, bo wiele napisanych przez nas utworów ma niezwykle kompleksowe sekcje instrumentalne, jeśli się w nie bardziej wsłuchasz. Jednak w "Too Deep" Wayne Campbell złożył całkiem obszerny podkład głosów i efektów dźwiękowych, które miały akompaniować muzyce, co nie mogło oczywiście pasować z jakimkolwiek wokalem prowadzącym i eksponowało emocje utworu wystarczająco efektywnie, a więc musiał to być "kawałek instrumentalny". Podstawą jest jednak wciąż tradycyjny, surowy i bardzo mroczny heavy metal, niekiedy też thrash - to dźwięki, które pokochaliście wiele


lat temu i już się od nich nie uwolnicie? Nie jesteście jednak jakimiś ortodoksami, stąd organowe brzmienia we wstępie do "The Summoning" czy partia fortepianu w balladzie "Lament"? Anthony "Fox" Roberts: Temtris domyślnie jest zespołem thrash/power metalowym. Mamy tradycyjne korzenie, jako że dorośliśmy w erze Iron Maiden i Metalliki, ale wybraliśmy inny kierunek, napędzany ciemniejszą stroną ludzkiej egzystencji. Jako muzycy trudnimy się przesuwaniem granic, używając wszystkich elementów tego gatunku w celu dostarczenia ładunku emocjonalnego naszym utworom i scalenia się ze słuchaczami, a jeśli trzeba do tego użyć organów czy pianina... zrobimy to. Mroczną muzykę dopełniają niezbyt optymistyczne teksty - można tu chyba mówić nawet o całościowym koncepcie? Anthony "Fox" Roberts: Każdy album, który piszemy podąża za jakimś ogólnym motywem, ale nie nazwałbym ich albumami koncepcyjnymi. Lubimy podejmować się tematu i rozbierać go na części pierwsze, szukając wszystkich punktów widzenia, obrazów i emocji. Właśnie to nas prowadzi podczas pisania kompozycji na każdy album. Przy tej okazji od razu pomyślałem o tekstach Alice'a Coopera czy Kinga Diamonda - to dobry trop? Anthony "Fox" Roberts: Alice Cooper i King Diamond obydwaj są mistrzami adaptacji teatru w ciężkiej muzyce, a opowiadanie historii to coś, czego lubimy używać w naszej muzyce. "Aby zabrać publiczność w podróż", pożyczając znaną frazę. "Enter The Asylum" jest bardziej jak wiele małych podróży, w zależności od tego, do jakiego pokoju zawitasz. Mocna muzyka i teksty o niczym nie wydają się dobrym połączeniem, dlatego dokładacie wszelkich starań, by wasze utwory były intere sujące pod każdym względem? Genevieve Rodda: Zdecydowanie musi być ciekawie, kiedy piszę muzykę zawsze zastanawiam się, jak ją zaśpiewam i jak opowiem słuchaczom historię. To musi trafić do fanów. W najbliższym czasie będziecie pewnie bardzo zajętymi ludźmi, bo jednak wydanie płyty wymaga koncertów i innych działań promocyjnych, ale nie będziecie narzekać z tego powodu? Genevieve Rodda: Jesteśmy zajęci - wywiady, pisanie, nagrywanie i koncertowanie - ale uwielbiamy to i nie zamienilibyśmy tego wszystkiego za nic w świecie!

Comeback po latach Mieli ostatnio sporo problemów, milczeli przez kilka lat, ale w końcu wrócili z ósmym albumem "Among The Dead". Jeśli ktoś lubi solidny heavy/power metal w starym stylu jest to zdecydowanie płyta dla niego. Inni też mogą sprawdzić ten album, tym bardziej, że mamy na nim kilka niespodzianek: od powrotu perkusisty Gunnara Olsena do zaskakującego coveru Metalliki: HMP: Prace nad następcą "Voyage Of The Damned" zaczęliście chyba wkrótce po jej wydaniu, jednak koniec końców "Among The Dead" ukazał się dopiero w tym roku - tylko na początku kariery mieliście dłuższą przerwę pomiędzy kolejnymi wydawnictwami? Gunnar Olsen: Tak, mieliśmy dość długą przerwę, co nie było w rzeczywistości przerwą dla zespołu tylko przerwą od wydawania. Przede wszystkim powodem przerwy był naszym głównym współpracownikiem na jeszcze niewydanym albumie "Inferno", Rune Stiassny. Dotknęło go kilka nieszczęść w życiu prywatnym, co oznaczało, że wydanie "Inferno" zostanie przełożone na czas nieokreślony. W związku z tym zdecydowaliśmy się na nagranie "Among The Dead" jako planu B, ale również dlatego, żebym się znowu pewnie poczuł za bębnami. Tak więc pierwsza myśl stojąca za "Among The Dead" zrodziła się jeszcze przed nagraniem "Inferno". Wydaliście w Napalm Records aż pięć płyt, tak więc całkiem sporo, szczególnie jak na dzisiejsze czasy. To firma uznała, że więcej traci niż zyskuje współpracując z Iron Fire, czy też sami uznaliście, że najwyższa pora przejąć sprawy wydawnicze we własne ręce? Gunnar Olsen: Napalm rzeczywiście zaproponowali nam nową umowę jako przedłużeniu starej, więc myślę, że zauważyli jakieś możliwości dla Iron Fire. Niestety potrzebujemy innych możliwości niż to, co mogli nam zaoferować. Mieli pracowników siedzących w Austrii mówiących nam, w jaki sposób nasz materiał powinien wyglądać, gdzie my chcieliśmy robić to po swojemu. Przede wszystkim chcieliśmy poszerzyć nasze muzyczne horyzonty, a po drugie nie chcieliśmy zostać wplątani w jakieś łańcuchy komercyjne. Martin założył własną wytwórnię płytową, w Norwegii, aby wszystko toczyło się

na naszych własnych warunkach. Oczywiście z handlowego punktu widzenia rozumiemy, dlaczego Napalm zrobili to, co zrobili, ale myślę, że nie jesteśmy najłatwiejszym zespołem do współpracy. I jak Martin czuje się jako szef firmy płytowej Crime Records? Łatwo chyba nie jest, szczególnie, że wydaje też płyty innych zespołów, ale pod wieloma względami chyba jednak tak jest lepiej? Gunnar Olsen: Sami wybraliśmy kierunek, więc są tego jakieś plusy. Niestety zawsze istnieje druga strona, tym razem chodzi o promowanie swojej marki oraz o sprzedaż. Nie jest łatwo wybrać odpowiedni kierunek dla zespołu. Trzeba zainwestować sporo czasu i pieniędzy, aby nabrało to tempa, a pieniędzy w branży muzycznej nie jest za wiele. Wszyscy walczą. Wydawanie innych zespołów nie jest problemem. Faktycznie trudniej jest wydać swój własny materiał, ponieważ trzeba podjąć decyzje, które są ważne dla własnego produktu, trzeba odpowiedzieć przed zarządem oraz przed kolegami z zespołu. Od razu dostrzegam niewątpliwy plus tej sytuacji: "Among The Dead" ukazała się nie tylko na CD, ale też na LP i na MC. Popraw mnie proszę jeśli się mylę, ale to chyba pier wsze wydania waszej płyty na tych nośnikach w waszej dyskografii? Gunnar Olsen: Tak, wcześniej zawsze wydawaliśmy CD, tu masz rację. Musieliśmy dotrzeć do odbiorców winylu, ponieważ ten nośnik przeżywa obecnie odrodzenie. Ponadto postanowiliśmy wydać album także na taśmie. Częściowo to podkreślenia nasze poparcie dla muzyki fizycznej, ale również dlatego, że motywem przewodnim na "Among The Dead" są lata 90. Kasety były wtedy bardzo ważnym nośnikiem, ponie-

Pewnie przydałby się wam tylko jakiś prywatny odrzutowiec czy helikopter, wtedy moglibyście łatwiej docierać w swej rozległej ojczyźnie tam, gdzie jeszcze, z powodu znacznych odległości, jeszcze nie graliście? (śmiech) Genevieve Rodda: Tak, gdyby tylko Bruce pożyczył mi swój prywatny samolot, (śmiech). Moglibyśmy wtedy zagrać we wszystkich krajach, do których tak bardzo chcemy się dostać. Trudno jest żyć w Australii, bo to tak daleko od wszystkich innych krajów, przez co koszty koncertowania za oceanem są bardzo ciężkie do udźwignięcia. Wojciech Chamryk & Karol Gospodarek

Foto: Iron Fire

IRON FIRE

103


waż kiedyś udostępnialiśmy muzykę za ich pomocą grając głośno "Far Beyond Driven" Pantery używając małego magnetofonu w szkole. Naszymi podstawowymi nośnikami były płyty CD, nie było żadnych płyt długogrających. Uważaliśmy, że CD ma lepsze brzmienie niż LP, więc nie mamy tego nostalgicznego uczucia. Wszystkie nasze pieniądze wydawaliśmy na płyty. Raz w miesiącu odwiedzaliśmy sklepy muzyczne w Kopenhadze. No to okazji do powiększania kolekcji ostat nio na pewno ci nie brakuje (śmiech). A jak zachęciłbyś do zakupu "Among The Dead" tych wszystkich, którzy właśnie zetknęli się z nazwą Iron Fire po raz pierwszy? Gunnar Olsen: Przede wszystkim myślę, że ludzie powinni płacić za muzykę, a ponieważ nie można odtworzyć "Among The Dead" w streamingu, trzeba wyłożyć pieniądze na stół. Nie dla naszego spokoju, tylko dlatego, że otrzymasz lepszy produkt, a walka handlowa jest bardzo trudna. Jeśli ludzie nie zapłacą za naszą muzykę, to nie będziemy w stanie więcej jej tworzyć. Z muzycznego punktu widzenia uważam, że zrobiliśmy świetny album power metalowy, który opiewa wszystkie zalety tego gatunku jak i również dodaje kilka nowych. Nie ma w niej nic oryginalnego, to jest po prostu stary dobry power pełen energii, szybkości i mocy. Jeśli lubisz takie zespoły jak Rage, Iced Earth, Nevermore i nowszy Helloween, myślę, że "Among The Dead" będzie dobrym wyborem. Jest też dodatkowy haczyk, bowiem tylko na LP i kasecie mamy "Intro (The Lost City)" i cover Metalliki "For Whom The Bell Tolls" nie było szans, żeby zmieściły się na pojedynczym, winylowym krążku? Gunnar Olsen: Nie, bo czas odtwarzania byłby zbyt długi na jedną płytę. Covery to dla was nie pierwszyzna, wystarczy przecież wspomnieć "Under Jolly Roger" Running Wild, "Night Of The Demon" Demon czy niedawny "A Token Of My Hatred" Virgin Steele, ale wybór utworu Metalliki w kon tekście tych wcześniejszych coverów wydaje się dość zaskakujący? Gunnar Olsen: Chyba tak. Zawsze lubiliśmy zaskakiwać ludzi, dlatego nasze albumy brzmią zupełnie odmiennie. Jedynym wspólnym mianownikiem jest powerowy styl oraz wokale. Mówiąc o coverze "For Whom The Bell Tolls" myśleliśmy, że będzie pasował idealnie do stylu albumu, ale tylko jako utwór dodatkowy. Mix i mastering nowej płyty to dzieło naszych rodaków z białostockiego Hertz Studio, Wojtka i Sławka Wiesławskich. Skąd ten właśnie wybór? W Polsce jest to bardzo znane i cenione studio, czyżby jego renoma dotarła też do Danii? Nie wiem, czy jest cenione w Danii - nie sądzę. Natknąłem się na nich przypadkiem, ponieważ jeden ze znanych mi zespołów korzystał z ich usług i brzmieli naprawdę dobrze i bardzo ciężko. Ciężki jest kluczowym słowem, jeżeli chodzi o "Among The Dead". Nie można zrobić albumu o apokalipsie zombie, który brzmi jak Pretty Maids. Chcieliśmy więc wykorzystać kogoś, kto mógłby zrobić album brutalnie szczery oraz ciężki, a niestety żaden z poprzednich producentów nie nadawał się do tego zadania. Zaryzykowaliśmy i udaliśmy się do Hertz Studio, które zapewniło nam bardzo dobrą produkcję, która sprawiła, że nasza muzyka jest cięższa niż kiedykolwiek. Powinniście być dumni z Hertz są naprawdę wspaniali.

104

IRON FIRE

Na potrzeby wersji winylowej wykonali oddzielny mastering, żeby wszystko zabrzmiało tak jak należy? Gunnar Olsen: Nie, na ile mi wiadomo. Przygotowujecie się też pewnie do koncertów promujących "Among The Dead"? Od kilku lat działacie jako trio, bo po odejściu Martina Lunda chwyciłeś za bas i tak już zostało, tak więc nie szukacie już basisty? Martin Steene: Nie, lubiłem wcielać się w rolę basisty za niego. Obecnie nie szukamy dodatkowych muzyków. Nie jest łatwo znaleźć dobrego basistę w Danii, więc raczej wolimy pracować jako trio zamiast próbować zintegrować z zespołem kogoś nowego. Mieliśmy już wystarczająco dużo przerwy, a nowy człowiek tylko wszystko spowolni. Nie mówię, że zawsze będziemy grać jako trio, ale w chwili obecnej jest nam dobrze. Od kilku lat na koncertach wspomaga was też drugi gitarzysta Rune Stiassny, nawiasem mówiąc wasz wcześniejszy sideman - jest zbyt zajęty, by dołączyć do was na stałe, czy też taki układ gościnnych występów odpowiada obu stronom? Gunnar Olsen: Myślę, że nasza współpraca z Rune najlepiej układa się w ten sposób. Jest dość zajęty z Saturnus, więc dołączenie do Iron Fire nie jest dobrym rozwiązaniem. Głównie dlatego, że musielibyśmy planować zgodnie z harmonogramem Saturnus, a to byłoby bardzo trudne zadanie. Co sprawiło, że wróciłeś do zespołu po 15 lat ach przerwy? Gunnar Olsen: Miło było wrócić do miejsca, gdzie zacząłem. Moja współpraca z Steene zawsze była dobra, bo chociaż jesteśmy różnymi ludzi, to możemy dyskutować o różnych rzeczach i zawsze znajdujemy dobre rozwiązanie. Układ jest taki, że mogę grać jego muzykę, jeśli on może żyć ze mną jak rodzina. Do tej pory było naprawdę miło i satysfakcjonująco na poziomie osobistym - mam nadzieję, że dla nas obu. Trzymamy się razem od kiedy mieliśmy 16 lat, jesteśmy nie tylko muzycznymi kolegami, ale także bliskimi przyjaciółmi, którzy się bardzo dobrze znają. On wie, jak gram, a ja wiem czego mogę się po nim spodziewać. Jeśli jest coś, co ja i Martin możemy robić, to granie power metalu zgodnie z jego duchem. Czyli jesteście teraz silniejsi niż kiedykolwiek i nic was nie zatrzyma? Gunnar Olsen: Może z wyjątkiem, gdy ludzie zaczną kraść muzykę zamiast jej kupować. Muzycznie myślę, że jesteśmy na solidnej pozycji. Dziękuję za wywiad. Wojciech Chamryk, Marcin Hawryluk, Bartosz Hryszkiewicz

HMP: Wiem, że zespoły nie lubią porównań, ale w waszym przypadku jest to jest oczywiste. Co więcej, wręcz ukazujecie swoją fas cynację Running Wild w muzyce, ubraniach, tekstach. Czujecie się czymś w rodzaju hołdu dla Running Wild? Andrea Franceschi: Tak, znam wiele zespołów, które nie lubią być porównywane do innych, większych, ale nam to nie przeszkadza. Tak jak wspomniałaś, bardzo wyraźnie widać na kim się wzorujemy i nie ma powodu, żeby to ukrywać. Stworzyliśmy ten projekt po to, żeby kontynuować rodzaj muzyki, który tworzyło Running Wild w latach 80. i 90., ale nie uważamy się za jakiś trybut. Gramy naszą własną muzykę z pasją, ale musi być zagrana w pewien sposób. Poszliśmy też dalej i nosimy na scenie ciuchy z ćwiekami tak jak Running Wild albo Judas Priest, a nasze teksty, choć nie wszystkie, traktują o morskich przygodach i piratach. Running Wild był i jest jedynym zespołem w swoim rodzaju. Trudno jest pomylić muzykę Rolfa Kasparka z jakąkolwiek inną. To właśnie ta wyjątkowość jest powodem Twojej fascynacji? Tak, zgadzam się. Są jedyni w swoim rodzaju i nie da się ich zastąpić niczym innym na świecie. Ani zespołem Lonewolf, ani nawet Blazon Stone. Dlaczego więc staramy się tak maniakalnie ich naśladować? Odpowiedź jest prosta: bo ich kocham! Czułem potrzebę grać tego typu muzykę, która wciągnęła mnie od pierwszego słuchania i byłem zachwycony głównym dziełem Rock 'n Rolfa. Jestem też podekscytowany ich koncertem w nadchodzące lato. Zobaczę ich pierwszy raz na żywo. Więc tak, unikalność tego zespołu była jednym z głównych powodów dla których kupiłem basówkę i zacząłem grać Heavy Metal. W każdym razie, jestem niesamowicie szczęśliwy, że istnieją zespoły, które zainspirowały się Running Wild i mogę ich słuchać. Dla mnie liczy się tworzenie muzyki z serca i duszy. W teledysku "Riders of the New World" częściowo stylizujecie się na Running Wild z cza sów "Blazon Stone". Siadłeś i zaplanowałeś, jak ma wyglądać wasz sceniczny image, czy potraktowałeś to bardziej spontanicznie? Na początku 2013 roku, kiedy tworzyłem nasze pierwsze kawałki, spędziłem też dużo czasu na analizie strojów. Wiedziałem, że ważne jest stworzenie własnego image'u i jednocześnie nie chciałem, żeby za bardzo przypominał on Running Wild. Zmieszałem różne elementy nie zwracając uwagi na poszczególne etapy ich kariery. Na szczęście udało mi się stworzyć wszystkie stroje z pomocą Ricardo i jestem zadowolonym z rezultatu. Przy okazji: to, co widziałaś na klipie to mniej więcej obecny wygląd strojów po najnowszych poprawkach zrobionych na początku 2016 roku i myślę, że będzie


Zainspirowani Running Wild Silverbones próbuje przejąć sztachetę od Running Wild. Nie tylko muzyka i stroje sceniczne nawiązują do ekipy Rolfa, ale też sam "autokratyczny" sposób prowadzenia zespołu. Zespół wydając swój debiut nie miał jeszcze świadomości, jak będzie wyglądała kolejna płyta Running Wild, "Rapid Foray". Nie tylko nie wiedział, że będzie bardziej klasyczna niż dwie ostatnie, ale też nie wiedział o tym, że Rolf wyda kawałek o tytule "Black Bart". Silverbones wypuścił kawałek o tym tytule miesiąc wcześniej. ich więcej w przyszłości. Nawet prezentacja kapeli na metal-archives. com jest zbliżona do okładki "Death or Glory"… Widzę, że detale są dla Ciebie ważne. (śmiech) Wygląda na to, że posunęliśmy się za daleko z naszą inspiracją. Tak jak wspomniałem wcześniej, ten projekt musi podążać pewną ścieżką, a ja jestem typem człowieka, którego fascynują detale. Wszystkie te rzeczy są dla mnie ważne, ponieważ są tym, czego szukam; szczególnie w twórczości Running Wild. Są dla mnie bezcenne i mimo wszystko zawsze staram się spojrzeć z osobistego punktu widzenia na rzeczy, które dotyczą Silverbones.

kolektyw. Marco, Ricardo i Enrico mają mnóstwo pomysłów, zarówno muzycznych jak i tekstowych; moim zadaniem jest prowadzić je wszystkie na właściwe tory. Dlatego uważam, że nowy krążek będzie trochę inny niż "Wild Waves". Słyszałam cover basowy X-Wild w Waszym wykonaniu na YouTube. Miło słyszeć, też jestem miłośniczką X-Wild. Ten zespół też miał wpływ na Silverbones? Trzech z czterech ich członków to byli człon-

Inny świetny zespół, White Skull też jest z Waszego regionu, a ich muzyka także opiera się w pewnej mierze na Running Wild. Pomyślałam sobie, że może też są Waszą inspiracją, zwłaszcza, że Wasza nazwa, podobnie jak ich, składa się z koloru i rodzaju kości. Tak, znam naszych rodaków, White Skull. Bardzo znany zespół i jeden z niewielu z naszego kraju, który nadal dostarcza kawał dobrego, oldschoolowego metalu. Może wygląda to tak, że czerpaliśmy inspirację z ich nazwy, ale mogę powiedzieć, że to czysty przypadek. Klasyczne heavy metalowe kapele często tworzą nazwy w taki właśnie sposób. Jak w ogóle wygląda scena w rejonie weneckim? Macie wystarczająco dużo możliwoś ci i okazji, żeby grać koncerty? Nasz region cierpi na brak solidnej sceny metalowej przez wysokie podatki, które zmuszają wszelkie miejsca, w których mogą odbyć się koncerty do zamknięcia albo przebranżowienia na coś, co się lepiej sprzedaje. I wydaje mi się, że to samo tyczy się całego kraju. Bardzo mało takich miejsc opiera się i nadal pozwala grać metal, ale nie wiem jak długo. A szkoda, bo jest

Rolf Kasparek miał jako inspirację hamburski port i Morze Północne. Wy mieszkacie nad morzem adriatyckim, a Włochy mają wielką tradycję żeglarską. Myślisz, że otoczenie wpływa jakość na teksty i rozwój grupy? Myślę, że kiedyś moglibyśmy napisać parę dobrych kawałków o tematyce szantowej. Jeszcze tego nie zrobiliśmy, ponieważ opowiadanie o naszych włoskich korzeniach nie jest w naszym stylu. Nigdy to nie było naszym celem, ale nigdy nie mów nigdy. Macie kawałek "Black Bart". Running Wild wypuściło utwór o tym samym tytule miesiąc później. Jak się czujesz z świadomością, że Silverbones był pierwszy? (śmiech) Tak, też byłem rozbawiony, kiedy pierwszy raz zobaczyłem tracklistę płyty "Rapid Foray". Śmieszne, że Rolf wpadł na ten sam pomysł i ten sam tytuł kawałka. Napisałem "Black Bart", bo był on najlepszą postacią w historii piractwa o której zapomniał Running Wild. Tak mi się przynamniej wydawało. Bartholomew Roberts był kimś, o kim trzeba było napisać epicki kawałek. Napisałem więc 8-minutową suitę zatytułowaną "Black Bart" opartą na jego awansie do roli kapitana. Od tego momentu zaakceptował swoją nową rolę i po kilku latach stał się jednym z najlepszych piratów swoich czasów. Mówi się, że wraz z jego śmiercią umarła złota epoka piractwa. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się "Black Bart" Rolfa. Bardzo chwytliwy numer. Czytałam, że to Ty jesteś "kapitanem" i założycielem Silverbones. To Twoja koncepcja? Traktujesz zespół jako prawdziwą kapelę czy raczej swój projekt? Fakt, to ja jestem założycielem Silverbones i to ja go zbudowałem. Mimo, że w zespole jest nas czterech, staram się robić jak najwięcej samemu, ponieważ to ja wiem dokładnie co nam pasuje, a co nie. Napisałem wszystkie utwory na "Wild Waves", stworzyłem okładki albumów i robię wszystkie graficzne prace związane z zespołem. To prawda więc, że traktuję Silverbones jako mój projekt, ale z drugiej strony, pracujemy właśnie nad nowym materiałem bardziej jako

Foto: Silverbones

kowie Running Wild, więc wspieram ich całym sercem. Co prawda obie kapele różnią się, głos Franka Knighta nadaje inny smak muzyce XWild, ale grają podobny metal. Mimo, że cała trylogia X-Wild to prawdziwe perełki, nie opieramy się za bardzo na ich twórczości. Może kawałek zainspirowany ich muzyką urodzi się kiedyś w mojej głowie.

mnóstwo zespołów w rejonie weneckim, między innymi my, które grają metal i chcą z tego żyć. Wygląda jednak na to, że jest to bardzo trudne. Mimo, że jest tu w okolicy parę dobrych festiwali, szanse na zrobienie solidnej kariery grając wyłącznie we Włoszech są dosyć małe. Katarzyna "Strati" Mikosz Tłumaczenie odpowiedzi: Krzysztof Pigoń

Skupiajac sę na latach 1994 - 1996, którą twór czość preferujesz, X-Wild czy Running Wild? To były naprawdę złote czasy i dla Running Wild, i dla X-Wild jeśli chodzi o muzykę. Tak jak wspomniałem, "So What!", "Monster Effect" i "Savegeland" nagrane przez X-Wild są świetne, ale nie mają szans z kreatywnością "Black Hand Inn" i "Masquerade". To dwie moje najbardziej ulubione płyty wszech czasów, więc uważam, że Running Wild wygrywa zestawienie.

SILVERBONES

105


Spełnienie nastoletnich marzeń Na "Mastery" power/speed metal Lancer stał się jeszcze bardziej dynamiczny i rasowy. Można pomyśleć, że to wpływ kontraktu z Nuclear Blast. Zespół jednak namawiał Niemców na współpracę już przy drugim albumie "Second Storm". Nie oglądając się na reakcję z tej wytwórni robili swoje, więc "Mastery" powstawał bez presji z Nuclear Blast. Ale o tym, w ogóle o "Mastery", jak i graniu w Polsce opowie gitarzysta kapeli, Fredrik Kelemen. HMP: Jakie były wasze odczucia po zagraniu koncertu w Polsce? Fredrik Kelemen: Mój boże, absolutnie pokochaliśmy polską widownię! Byli bardzo entuzjastyczni od samego początku, a podczas "Behind the Walls" pierwszy raz w naszej karierze ludzie "tańczyli" nam mosha! To dosyć rzadkie dla power metalowych zespołów, żeby widzieć ten taniec, tak myślę, (śmiech). Po koncercie wiele osób przyszło, porozmawiało z nami i życzyło szybkiego powrotu na polską scenę, więc będziemy musieli to zrobić! Jesteście także świeżo po wydaniu nowego albumu, co o nim powiesz? Oczywiście, to zawsze wspaniałe uczucie wydać nowy album po długich miesiącach pracowania nad nim, do tego wydanie go w Nuclear Blast dodaje sporo ekscytacji, bo są największą metalową wytwórnią płytową na świecie. Nie byliśmy wcześniej tak znani poza Szwecją, ale dzięki Nuclear Blast, tej wielkiej wytwórni, mamy wrażenie, że zostaliśmy zauważeni przez wiele

towali się z nami i powiedzieli, że słuchali "Second Storm" ze sto razy w ciągu ostatniego roku, i po prostu muszą podpisać z nami kontrakt na nasz trzeci album. Byliśmy naprawdę w szoku, kontrakt z Nuclear Blast, to jak spełnienie nastoletnich marzeń! Jesteście zadowoleni z współpracy z Nuclear Blast? Tak, to bardzo fajni ludzie! Mieliśmy okazję ich spotkać na trasie i spędzić z nimi czas. Bardzo mili ludzie, bardzo wspierający i motywujący. Definitywnie liczymy na więcej pracy z nimi w przyszłości! Co jeszcze wyróżnia ten album od pozostałej dwójki? Naprawdę tym razem staraliśmy się popracować nad naszym brzmieniem, by było bardziej w naszym stylu. Pierwsze dwa albumy były bardziej w stylu klasycznego power metalu, w stylu Helloween i Gamma Ray, w połączeniu z Iron Maiden i nawet jeśli czuję naszą "duszę" w tych

album? Poszło całkiem szybko, Sebastian skończył pracę na perkusji w trzy dni, bas zajął dwa dni, główna i rytmiczna gitara, wokale i chóry zajęły każdy po tygodniu. Większość roboty robiliśmy przed wejściem do studia, spędziliśmy jakieś sześć miesięcy na próbach dopracowując nasze utwory, tak by były dobre, na tyle na ile jest to możliwe, więc kiedy byliśmy w studiu wszystko szło gładko. Czy stało się coś zabawnego podczas waszego nagrywania? Ludzie w naszym zespole podczas nagrywania mają różne temperamenty, inaczej radzimy sobie z błędami i problemami ze sprzętem. Kiedy Sebastian ma powtórzyć próbę na perkusji, albo zrobi jakiś błąd, najgorsza rzecz jaka wychodzi z jego ust to "Niech to", i po prostu robi to ponownie. Kiedy nasz gitarzysta Ewo ma z czymś problemy to zaczyna przeklinać i mówić słowa, które tutaj nie mógłbym powtórzyć, w dodatku chce rozwalić komputer na miazgę, (śmiech!). Kto głównie pisze teksty, a kto tworzy muzykę? Nasz wokalista Isak pisze tekst, i to on także zazwyczaj wpada na pomysły na muzykę, mimo, że reszta z nas też dużo pisze. Kiedy jednak ktoś z nas wpada na jakiś pomysł, to robimy próby, wszyscy wtedy dodają swoje propozycje i ich sposoby na zagranie kawałka oraz wszyscy mają możliwość zaproponowaniae zmian lub dodania czegoś nowego. Był jakiś "główny" pomysł na album, czy po prostu zebraliście materiał który już mieliście? Wszystkie utwory zostały napisane osobno, ale zawsze próbujemy tworzyć w różnym stylu, aby album był różnorodny. Nie jestem fanem albumów, w których utwory są tego samego typu, wtedy po prostu po dwóch-trzech pozycjach jesteś zmęczony. Jeśli chodzi o tekst, to nie mieliśmy żadnego generalnego pomysłu na album, ale po napisaniu wszystkiego zauważyliśmy, że miały one jakiś wspólny cechę. Wszystkie nasze teksty są o czymś innym, ale nie ważne o czym, wszystkie napisane historie kończyły się źle, (śmiech!). Nie za wesoła cecha. Kto zaprojektował okładkę dla albumu? Bułgar, facet imieniem Dimitar Nikolov. Wykonał wszystkie nasze okładki od "Second Storm", i kochamy jego styl malowania, szczegółowy z czystymi kolorami. Jest też skory do dyskusji i współpracy.

Foto: Lancer

osób. No i oczywiście, trasa koncertowa z Hammerfall i Gloryhammer też nam bardzo pomogła, sprzedaliśmy dosyć dużo płyt w jej trakcie. To już wasz trzeci album, ale pierwszy w barwach Nuclear Blast, jak to się stało? Tak naprawdę, to najpierw skontaktowaliśmy się z Nuclear Blast w związku z naszym drugim albumem, z zapytaniem, czy byliby zainteresowani kontraktem z nami. Wtedy dostaliśmy odpowiedź, że nasz album jest bardzo dobry, ale nadal byliśmy chyba dla nich za mało znani, więc, wydaliśmy album z pomocą dobrej Szwedzkiej wytwórni. Kiedy właśnie byliśmy gotowi na nagranie "Mastery", Nuclear Blast skontak-

106

LANCER

albumach, to chcieliśmy aby "Mastery" była nawet bardziej odseparowana od brzmień innych zespołów. Myślę, że udało nam się to dokonać, oczywiście nadal będziemy pracować nad brzmieniem, jeszcze bardziej przy następnych albumach. Tym razem skupiliśmy się bardziej na detalach takich jak wzór nut, czy dynamika w naszej muzyce. Naprawdę chcieliśmy, by brzmiała ona prawdziwie i żywo, jakby prawdziwy zespół grał prawdziwą muzykę. Wiele dzisiejszych metalowych albumów jest po prostu zbyt przeprodukowane, moim zdaniem, muzyka staje się zbyt mechaniczna. Jak długo pracowaliście w studiu by nagrać ten

W jaki sposób okładka współgra z tym co zna jduje się na albumie? Głowa meduzy wzięła się z "Widowmaker", która jest o niej. Ale przez to, że słowo "mastery" oznacza "dominować nad czymś", uznaliśmy, że to właściwe by dać ją na okładkę, skoro dominuje nad każdym kto wkracza do jej królestwa. Czy były jakieś kawałki, które powstały na albumu, a ostatecznie na nim nie pojawiły się? Mieliśmy parę pomysłów, ale skończyły się tylko na próbach, bo stwierdziliśmy, że nie są wystarczająco dobre. Utwory na albumie, plus bonusowy "The Wolf and The Kraken", są jedynymi, które zostały nagrane. To zazwyczaj sposób w jaki nagrywamy, wybieramy najlepsze kompozycje i sprawiamy, że są jeszcze lepsze, i wtedy nagrywamy, te które dosięgają naszych standardów. Nagraliście także dwa klipy, oba są bardzo interesujące. Kto stworzył dla nich skrypt, lub


kto był reżyserem? "The Mastery" zostało wyreżyserowane przez naszego dobrego przyjaciela, Hannesa z Lefvande Bilder. Wyreżyserował także "Masters And Crowns" i "Iwo Jima", więc dobrze znamy jego styl. Jednak skrypt został napisany przez Isaka, on jest także odpowiedzialny za maskę Medusy i wszystkie inne rekwizyty które można zobaczyć w klipie. "The Follow Azrael" zostało wyreżyserowane przez faceta z Węgier, Viktora z Mihaszna Film. Bardzo utalentowany człowiek z cudownymi zdolnościami animacyjnymi, który potrafi zrobić niesamowite filmy z cudowną atmosferą. Historia z dziewczyną kradnącą obrazy to jego pomysł. Jeśli chodzi o klip do "Mastery" - czy ktoś z was jest chemikiem? Pytam, bo pojawia się tam dużo chemicznych akcentów, a ja jestem właśnie chemikiem. Za tym wszystkim, stoi nasz dobry przyjaciel, prawdziwy chemik. Poprosiliśmy go żeby przyniósł jakieś fajne płyny i rzeczy, które można połączyć, żeby wykreować uczucie alchemii, a on bardzo dobrze zrozumiał co mieliśmy na myśli. Coś w stylu historii jak w Dr. Jekyll i Mr. Hyde. Bardzo mi się podobało co zrobił! Gdzie został nagrany teledysk do "Follow Azrael" i czemu akurat tam? To była chyba Bułgaria... Tak, część tego została nagrana w Bułgarii, pozostałe części były z Węgier, chyba z Budapesztu. Ale nie było nas tam w tym samym czasie, kiedy był Viktor, więc nie jestem pewny. Budynki w tym klipie są wspaniałe, a aktorki były świetne. No właśnie, kim jest ta ładna pani z tego klipu? Wydaje mi się, że jest modelką, węgierka o imieniu Julianna. Przyjaciółka Viktora. Moim zdaniem część tego klipu wygląda jakby była prosto z fragmentów "Assasin's Creed", co o tym sądzisz? (Śmiech), teraz jak o tym wspominasz to rzeczywiście! To naprawdę fajna gra. Ale nie widziałem filmu, pewnie ssie, (śmiech), ale gra jest super. Naprawdę lubiłem otoczenie i granie jako mistrz podstępu, skakanie między budynkami i w ogóle. Wracając do koncertu, udało wam się na nim zagrać parę nowych utworów, masz już jakieś ulubione z waszego nowego albumu? Moim faworytem z nowego albumu jest "Dead Raising Towers". Otworzyliśmy koncert tym numerem, to on nadał prawidłowe tempo i atmosferę na cały występ. To prawdziwy niszczyciel, jest o idealnej długości żeby widownia, która wcześniej nas nie widziała, szalała.

Na fali wznoszącej Muzycy Helion Prime mogą mówić o czymś na kształt american dream: swój debiutancki album najpierw wydali samodzielnie, później zainteresowała się nim Divebomb Records, a niedawno podpisali kontrakt z AFM Records, dzięki czemu "Helion Prime" trafił do dystrybucji na całym świecie. Gitarzysta i lider grupy Jason Ashcraft nie kryje zadowolenia z takiego obrotu spraw, ale zapowiada też, że to dopiero początek: HMP: Gracie w kilku innych zespołach, dlat ego zastanawiam się po co, tak na dobrą sprawę, potrzebny był wam kolejny? Jason Ashcraft: Gram tylko w dwóch zespołach. Helion Prime i Dire Peril. Helion Prime początkowo był pomysłem studyjnym, jednak bardzo szybko przerodził się w coś znacznie większego niż każdy z nas kiedykolwiek planował. Czym więc różni się Hellion Prime od choćby Dire Peril? Owszem, śpiewa w nim wokalistka: najpierw Heather Michele, teraz Kayla Dixon, ale obie kapele grają power metal, teksty dotyczą głównie problematyki science-fic tion... Powiedziałbym, że są duże różnice pomiędzy tymi zespołami. To bardzo różne kierunki muzyczne, Dire Peril to bardziej tradycyjne brzmienie zainspirowane Iron Maiden i bardziej agresywnym rytmem zespołów jak Iced Earth. Tekstowo Helion Prime stara się bardziej skupić na naukowych faktach niż na science fiction, mimo że oczywiście mamy kilka kawałków opartych o sci-fi, nie mogę nic na to poradzić. (śmiech). Masz więc na tyle pomysłów, że bez problemu jesteś w stanie komponować na potrzeby tych dwóch zespołów, tym bardziej, że jesteś głównym twórcą repertuaru Hellion Prime? Jak na razie! (śmiech). Pracuję nad ukończeniem debiutanckiego albumu Dire Peril, który powinien być wydany lata temu, jednak niestety nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, jesteśmy też w połowie następnego albumu z Helion Prime. Staram się rozkładać swój czas pomiędzy tymi dwoma zespołami, ale skupiam się głównie na Helion Prime. Ostatni rok okazał się dla was przełomowy:

skompletowaliście skład i szybko nagraliście debiutancki album - uznaliście, że nie ma na co czekać? Nigdy nie lubię czekać (śmiech). Zawszę staram się coś tworzyć i iść naprzód. Uwielbiam to robić i nie zamierzam zwalniać w najbliższej przyszłości. Na co położyliście więc szczególny nacisk podczas prac nad tym materiałem, a później podczas samej sesji nagraniowej? Powiedziałbym, że album pokazuje to, jak bardzo dojrzałem jako kompozytor. Wciąż jestem daleki od perfekcji, jednak to wszystko obrazuje, że obrałem dobrą drogę do osiągnięcia w pełni kunsztu kompozytorskiego. Mam nadzieję, że pewnego dnia to nastąpi. Jak na młody zespół możecie poszczycić się sporym gronem, nierzadko bardzo zacnych gości, wspierających was podczas nagrywania. Możliwość współpracy z Niklasem Isfeldtem była pewnie dla was spełnieniem marzeń, bo Dream Evil to jeden z waszych ulubionych zespołów? Każdy muzyk, z którym pracowaliśmy był świetny i muszę powiedzieć, że Niklas był jednym z najlepszych. Świetnie było go słyszeć we własnych utworach. Słuchałem Dream Evil już w liceum. (śmiech) Czyli wystarczyło się z nim skontaktować i nie robił żadnych problemów i nagrał swoje partie do "Live And Die On This Day" - nor malny z niego człowiek, mimo tego, że przecież tak znany? To była przyjemność pracować z Niklasem. Szybko zrobił swoje partie i odwalił kawał dobrej roboty. Był miły i okazał się świetnym kompanem do pogadania. Również wydawał się czerpać radość z tego co robił i bardzo nas

Czy będziecie mieli trasę promującą ten album, jako headlinerzy? Będziemy mieli taką trasę w Szwecji, przez to, że trasa Hammerfall tym razem ominęła nasz kraj. Mamy nadzieję, że zagramy na paru festiwalach tego lata. A Polska to nasz priorytet, kochamy u was grać! Na koniec, co powiedzielibyście o polskich fanach w Warszawie? Jesteście najlepsi! Naprawdę chcemy zagrać w innych polskich miastach, żeby zobaczyć, czy fani tam są tak samo szaleni jak w Warszawie! Lucjan Staszewski Tłumaczenie: Xymena Skraburska Foto: Helion Prime

HELION PRIME

107


HMP: Szybko uwinęliście się z debiutancką płytą, bo założyliście zespół w pełnym składzie w styczniu 2014 roku, a "Conductor Of Storms" ukazał się w sierpniu roku 2016 uznaliście, że nie ma na co czekać, to jest ten właściwy moment, by zaprezentować Medevil szerszej grupie odbiorców? Eric Wesa: Tak, patrząc wstecz, stało się to dość szybko, choć tak naprawdę Liam i ja pisaliśmy wspólnie muzykę od 2011 roku i cztery takie wczesne pomysły trafiły na album. Pomyśleliśmy, że skoro dotarliśmy do finałów krajowych Wacken Metal Battle 2015, byłoby rozsądnie pospieszyć się i zacząć nagrywanie albumu dla ludzi, którzy zastanawiali się, kim tak właściwie jest ten zespół, który pojawił się znikąd i zaszedł tak daleko. Wszystkie kawałki mieliśmy już gotowe, więc stworzyliśmy album taki, jakim go sobie wyobrażaliśmy!

Foto: Helion Prime

wspierał. Kto miał jeszcze na ciebie największy wpływa jako gitarzystę i kompozytora? Największymi moimi inspiracjami są Arjen Anthony Lucassen, Devin Townsend, Hansi Kursch, Jon Schaffer, James Hetfield oraz wielki Tobias Sammet. Nawet mojego psa nazwałem Tobias. (śmiech) A jak wpadliście na to, żeby w "You Keep What You Kill" śpiew Heather skontrował ryk Bryana Edwardsa z Seven Kingdoms? Ten death metal gdzieś tam podskórnie wciąż daje o sobie znać? Kryje się za tym fakt, że zawsze chcieliśmy być zespołem z czystym wokalem. Nie mam nic przeciwko cięższemu śpiewaniu, jednak jest to coś, czego nigdy nie chciałem w moich zespołach. Podczas pisania "You Keep What You Kill" czuliśmy, że cięższe partie wokalne będą pasowały. Poprosiliśmy Bryana, aby je zrobił, pomimo tego, że Heather również mogła to zrobić. Nie chcieliśmy, aby ludzie pomyśleli, że będzie to powtarzająca się rzecz w Helion Prime. Najwięcej pracy z gości miał na "Hellion Prime" Taylor Washington, bo jego grę słychać w trzech utworach, ale pozostałych pięciu gitarzystów też nie pojawiło się na tej płycie przypadkiem, mamy też klawiszowe solo Ryana Patane'a w "Ocean Of Time"? Podczas nagrywania albumu byłem jedynym gitarzystą i wierz mi, nie chciałbyś słyszeć mnie podczas prób wykonywania solówek, (śmiech). Tak więc zwróciłem się do przyjaciół z pytaniem czy zechcieliby odegrać kilka gościnnych partii. Otrzymałem wiele odpowiedzi i nagraliśmy świetne utwory. Jak określiłbyś tę płytę jednym zdaniem, na potrzeby tych zbyt leniwych, którym nie będzie chciało się przeczytać recenzji, czy sprawdzić w sieci co i jak gracie? Bazujący na naukowym podejściu metal z drapieżnymi wokalami i żywiołowymi riffami! Początkowo wydaliście "Hellion Prime" samodzielnie, jednak nie dość, że wyprzedała się dość szybko, to jeszcze zainteresowała się wami Divebomb Records, teraz kontrakt z AFM Records - lepszego rozwoju sytuacji nie

108

HELION PRIME

mogliście sobie wymarzyć? Szczerze mówiąc, nie mieliśmy pojęcia czego się spodziewać, jednak odzew był niesamowity i przekroczył wszelkie oczekiwania. Świetnie było pracować z Divebomb. Bardzo mili ludzie. Jednak później dołączyliśmy do wielkiego AFM Records. Kolejne spełnione marzenie. Teraz pewnie wasza kariera nabierze jeszcze większego rozpędu, bo jednak wsparcie promo cyjne wydawcy, szczególnie, jeśli jest to duża firma, ma ogromne znaczenie dla takiego niezależnego zespołu jak wasz? Absolutnie. Nie moglibyśmy być szczęśliwsi. Jestem dumny, że jestem częścią AFM Records i nie mogę się doczekać pracy z nimi w następnych etapach jako muzyk i zespół. Graliście już z kilkoma znanymi, czy wręcz legendarnymi zespołami jak np. Manilla Road, a zanosi się na więcej - to chyba nieźle jak na zespół, który początkowo miał być tylko waszym poboczym, typowo studyjnym projek tem? Oczywiście. Jak już zaznaczyłem wcześniej, nie spodziewaliśmy się, że Helion Prime przerodzi się w to czym się stało. Zabawne, ponieważ teraz Dire Peril jest pobocznym projektem. (śmiech) Ponoć pracujecie też nad kolejnym albumem zdradzisz na koniec jak zaawansowane są to prace i kiedy możemy spodziewać się jego pre miery? W tym momencie mam ukończone pięć utworów. Niestety nie jestem gościem jak Devin lub Arjen, którzy mogą tworzyć raz za razem wspaniałe kompozycje (śmiech). Tak więc nie jestem dokładnie pewny kiedy będzie to gotowe. Aczkolwiek, mój cele to wydanie albumu na początku 2018 roku. Ciężko jest określić muzycznie kierunek, jako że staram się nie myśleć nad tym za dużo i starać się, aby wszystko działo się naturalnie. Mogę mieć pewien pomysł, jednak do czasu wydania albumu, może on się okazać czymś kompletnie innym. Wojciech Chamryk, Bartosz Hryszkiewicz, Sławomir Pociecha

Wielu zespołom brakuje wyczucia, przeceniają swe siły i debiutują zbyt wcześnie, co kończy się powstawaniem nikomu niepotrzebnych, amatorskich i nudnych płyt, jednak wy zadebi utowaliście w wielkim stylu i w odpowiednim czasie - po tym co usłyszałem na "Conductor Of Storms" nie wydaje mi się prawdopodobne, by Medevil był waszym pierwszym zespołem? To pochlebne co mówisz, bo tak naprawdę żaden muzyk Medevil nigdy przedtem nie był w innym zespole. "Conductor Of Storms" to tak na dobrą sprawę debiut nas wszystkich i jesteśmy cały czas przytłoczeni aprobatą, z jaka został odebrany! Z pewnością popełnialiśmy po drodze błędy, ale przy naszym debiucie chcieliśmy mieć pewność, że zrobimy go najlepiej, na ile było wtedy nas stać. Byliście fanami tradycyjnego metalu, którzy postanowili zacząć grać swoją ulubioną muzykę? Liam, Gary i ja jesteśmy ogromnymi fanami tradycyjnych zespołów. Tak naprawdę to nie założyliśmy zespołu, żeby być "tradycyjni", po prostu uformowaliśmy się i uzgodniliśmy, co według nas brzmi dobrze, a co źle. W rzeczywistości pozostali członkowie Brett i Ross mają dość szeroki wachlarz zainteresowań, jeśli chodzi o ich ulubioną muzykę, a Ross tak właściwie nie jest zbyt wielkim fanem metalu, zacznijmy od tego. Siedzimy w tym dla muzyki, którą tworzymy i dla zabawy, której dostarcza nam uczestnictwo w zespole! Początki zespołu były dość ciekawe i zarazem trudne, bo zaczynaliście znacznie wcześniej bez gitarzystów, którzy doszli później, we wspomnianym już 2014 roku? Mimo że zespół oficjalnie przyjął nazwę w 2014 roku, Medevil nigdy wcześniej nie grał na żywo, do czasu aż dołączyli Gary i Brett. We wczesnym wcieleniu zespołu, kiedy stałymi członkami byli Liam, Ross i ja, podchodziliśmy do tego na luzie i ogólnie wspólnie uczyliśmy się funkcjonować jako zespół. Chyba od początku po skompletowaniu składu postawiliście na dużą liczbą koncertów, słusznie wychodząc z założenia, że to na sce nie zespół hartuje się najlepiej? Zdecydowanie, wspólne początki i występowanie na żywo były trudnym zadaniem, jak dla niedoświadczonego zespołu. Wtedy podejmowaliśmy się każdego możliwego występu, pomagało to nam w zdobyciu popularności i publiczności ale także zyskiwaliśmy doświadczenie umiejętności i, co najważniejsze dla nas, pomagało nam to w pisaniu lepszych kawałków. Dojście do finału kanadyjskiej Wacken Metal


Tradycyjni w dobrym znaczeniu Heavy, power, speed czy thrash metal nigdy nie były jakimiś szczególnie wiodącymi w Kanadzie nurtami, ale od końca lat 70. sporo kapel z tego kraju zdołało zaznaczyć swą obecność na mapie światowego metalu. Do czasów największej świetności tradycyjnego heavy lat 80. nawiązuje też Medevil - zespół grający od trzech lat i debiutujący albumem "Conductor Of Storms", utrzymanym w stylistyce power/thrash. Jeden z założycieli formacji, basista Eric Wesa jest najbardziej zorientowany we wszystkim, tak więc oddajmy mu głos: Battle utwierdziło was w przekonaniu, że wybraliście słuszny kierunek i nie warto odpuszczać, a wręcz przeciwnie, postarać się jeszcze bardziej? Cały czas wiedzieliśmy, że będziemy kontynuować granie, bo mieliśmy przeczucie, że to co robimy było dla nas odpowiednie, jednak dotarcie do finału było czymś, czego nigdy się nie spodziewaliśmy i definitywnie było to niesamowite doświadczenie. To naprawdę sprawiło, że zaczęliśmy myśleć o naszym potencjale dotarcia do dużej liczby odbiorców, a to było na wskroś satysfakcjonujące!

wnież aktywnym muzykiem pewnie też nie był tu bez znaczenia, bo zna zagadnienia odpowiedniego brzmienia również od strony praktycznej? Współpraca ze Stu była doprawdy świetna, bo pozwalał nam na samodzielną decyzję w sprawie pożądanego brzmienia; pomagał nam za każdym razem, kiedy byliśmy czegoś niepewni, to niechybnie poprawiło w dużej mierze brzmienie płyty. Określacie swój styl mianem power/thrash, łącząc z nimi również wpływy tradycyjnego

granie i rozbudowane, długie kompozycje też was kręcą? Szczerze, "The Fabled Uxoricide" jest jednym z moich faworytów z płyty! Brett lubi robić swoje pomysły na własną rękę, a co do tego konkretnego utworu czuł, że korzystniej będzie, gdy napisze go sam, bez udziału innych. Kiedy przedstawił tę kompozycję, zmiażdżyła nas wszystkich! Bardzo chciałbym aby w naszym repertuarze znalazło się więcej długich utworów, ale myślę, że zbyt duża ich ilość byłaby obciążeniem. No ale zdecydowanie staramy się być jak najbardziej epiccy! Gracie ten numer na żywo, czy też ogranicza cie się do tych krótszych kompozycji? Ta kompozycja była stałą częścią naszego Conductor Of Storms Tour! Otrzymała wiele pozytywnych opinii, a publika bardzo dobrze na nią reagowała i naprawdę super gra się ją od początku do końca. Po show zawsze miło jest słyszeć opinie ludzi, którzy uwielbiają ten kawałek wypełniający większą część naszej setlisty! W wersji koncertowej materiał z "Conductor Of Storms" pewnie zdecydowanie zyskuje, brzmi potężniej, bardziej surowo? Wierzę, że nasze kawałki zdecydowanie nadają się do występów na żywo, przynajmniej ja cho-

O płycie pewnie myśleliście już od momentu pojawienia się większej ilości autorskich kom pozycji, a kiedy zapadła ta przełomowa decyzja: jesteśmy gotowi, zaczynamy nagrywać? Chcieliśmy nagrać coś odkąd tylko zawiązał się zespół! Tak właściwie mieliśmy osiem starych utworów (ilość wystarczająca na cały album), które wyrzuciliśmy na rzecz nowych, nad którymi dopiero co pracowaliśmy. Czuliśmy, że rozwijamy się bardzo prężnie jako muzycy i chcieliśmy pokazać nasz ówczesny styl pisania. Ale wydaje mi się, że nie ustaliliśmy konkretnej daty nagrywania w studiu aż do zaledwie kilku miesięcy po dostaniu się do finałów Wacken Metal Battle; one naprawdę zmotywowały nas do ruszenia z kopyta. Sami zajęliście się też jej produkcją, co w przy padku młodych zespołów wcale nie jest tak oczywiste: mieliście klarowną wizję jak ten album ma zabrzmieć i konsekwentnie ją zrealizowaliście? Byliśmy przekonani co do wizji albumu, bo już tak na dobrą sprawę został nagrany! Kiedy ustaliliśmy datę nagrywania, pracowaliśmy szalenie ciężko nad naszymi demówkami i naprawdę debatowaliśmy nad wszystkimi szczegółami, dopóki nie osiągnęliśmy tego, co uznaliśmy za na tyle mocne, aby stało się tym, co jest teraz naszym debiutem. Produkcja albumu w dużej mierze jest udziałem Bretta i moim, bo byliśmy tam od pierwszego do ostatniego dnia nagrań; choć gdy inny muzyk zespołu był obecny, jego wkład też był z pewnością ważny dla ostatecznego brzmienia tej płyty.

Foto: Kevin Einsenlord

metalu czy nawet hard rocka, ale w żadnym razie nie brzmi to wszystko jak jakieś wykopalisko sprzed kilkudziesięciu lat - zdradzisz czytelnikom waszą receptę na sukces? Gdybyśmy znali tajną recepturę, to byśmy ci ją wyjawili, niestety wiemy tylko, że nie powstała z naszego kulenia się (śmiech).

Podoba mi się to, że postawiliście na klarowny, mocarny sound, nie brzmi to plastikowo, syntetycznie, tak jak wiele współczesnych pro dukcji - trudno było osiągnąć taki efekt? Cóż, nagrywanie albumu było na pewno stresujące (śmiech), ale skoro już wiedzieliśmy, jakiego brzmienia chcieliśmy, wystarczyło współpracować i dyskutować z inżynierami. Ich pomoc była zdecydowanie ważnym powodem, dla którego nasz album brzmi tak jak brzmi!

W dodatku w zespole wszyscy komponujcie, co owocuje pewnie jeszcze lepszym zróżnicow aniem poszczególnych kompozycji? To jest to, co uważam za powód tego, że brzmimy bardziej dynamicznie. Wszyscy mamy inne spojrzenie na muzykę, a każdy z naszych indywidualnych gustów muzycznych przelewany jest na utwory w taki czy inny sposób. To definitywnie sprawia, że pisanie muzyki daje dużo zabawy - kiedy nigdy nie wiesz, jak dana kompozycja wyjdzie!

Ale zmiksowanie i mastering tego materiału powierzyliście już specjaliście w tej dziedzinie Stuartowi McKillop'owi - fakt, że jest on ró-

Wyróżnia się tu zdecydowanie trwający 12 minut "The Fabled Uxoricide", akurat dzieło Bretta, nie kilku z was - takie bardziej epickie

lernie dobrze bawię się grając je na scenie! Istnieje pewna energia z gry na żywo, której po prostu nie można uchwycić na albumie, a która jest ekstremalnie uzależniająca! Będziemy mogli przekonać się o tym sami, czy póki co koncentrujecie się na koncertach w Kandzie, ewentualnie Stanach Zjednoczonych, a wypad do Europy nie wchodzi w grę? Bardzo chcielibyśmy przyjechać do Europy i z całą pewnością pojawimy się w niej tak szybko, jak tylko zaistnieje dla nas taka okazja! Obecnie jesteśmy w trybie pisania nowego materiału i ekscytujemy się pracą nad świeżym zestawem utworów w zupełnie nowym stylu. Wojciech Chamryk, Karol Gospodarek, Bartosz Hryszkiewicz

MEDEVIL

109


1979 żeby pomóc naszemu znajomemu, Tony' emu Iommi'emu w pisaniu utworów i w grze na basie, kiedy Geezer Butler opuścił Sabbath. To Geoff jest autorem linii basowej w "Heaven & Hell"!

Powrót legendy Pamiętam jak w latach 80. zdobyłem składankę "Heavy Metal". Wśród 12 zamieszczonych na niej utworów były też dwa grupy Quartz: "Bloody Fool" i rewelacyjny "Satan's Serenade". Niestety ten znaczący dla NWOBHM zespół nigdy nie zdołał przebić się do łask szerszej publiczności i rozpadł się jeszcze w 1983 roku, krótko po wydaniu trzeciego studyjnego longplaya. Na kolejny trzeba było czekać ponad 30 lat, ale "Fear No Evil" ujrzał w końcu światło dzienne. Niestety już trzy miesiące po jego premierze zmarł na raka Geoff Nicholls, nie tylko wokalista i klawiszowiec Quartz, ale też przez ponad ćwierć wieku muzyk Black Sabbath. Nasza rozmowa z założycielami Quartz, gitarzystą Mickiem Hopkinsem i perkusistą Malcolmem Cope miała miejsce jeszcze przed tym smutnym wydarzeniem: HMP: Osławionym przykładem długiego oczekiwania na płytę jest "Chinese Democracy" Guns N' Roses, sporą przerwę zanotowało też Budgie pomiędzy 1982 a 2006 rokiem, ale czym jest 15, czy nawet 24 lata przy waszych 33 latach milczenia - czemu trzeba było czekać aż tak długo na kolejny album Quartz? Mick Hopkins: Rozwiązaliśmy zespół po premierze "Against All Odds", ale nadal utrzymywałem kontakt z Malcolmem. Wszyscy rozeszli się robić inne rzeczy, znaleźć normalną pracę i zaczęli spędzać więcej czasu z rodziną. Geoff Nicholls i ja współpracowaliśmy jeszcze jakiś czas w latach 90-tych, powstało wtedy trzy

podbili listy przebojów, a wy musieliście rozwiązać zespół? Mick Hopkins: W okresie "Against All Odds" mieliśmy innych muzyków w zespole. Geoff Bate i Steve Mcloughlin zmienili Taffy'ego i Dereka, którzy odeszli latem 1981 roku. Warto również wspomnieć o Davidzie Garnerze, który wtedy napisał razem z nami "Buried Alive" i "Silver Wheels". Pojawił się on tylko na demach, ponieważ odszedł zanim jeszcze był nagrany i wydany album, a na jego miejsce dołączył Geoff Bate. Ze wszystkimi zmianami w składzie wiąże się zmiana w stylu i w zaangażowaniu. Wtedy słuchaliśmy amerykańskich kapel, więc pewnie

Foto: Quartz

utwory, które wrzuciliśmy na album "Fear No Evil". Kiedy je pisaliśmy myślałem, że zostaną gdzieś na półce i nikt ich nie usłyszy. Malcolm Cope: W końcu zdecydowaliśmy, że przydałby się nam czas na podładowanie baterii. Część zespołu miała rodziny i musieliśmy zapewnić im regularny dochód. Ja osobiście trochę zawiodłem się przemysłem i biznesem muzycznym, więc potrzebowałem przerwy i zresetowania. Warto tu wspomnieć, że nie dość, że byliście jednym z prekursorów NWOBHM, to też potrafiliście spoglądać w przyszłość i kiedy w 1983 roku fala brytyjskiego metalu zaczęła opadać, wydaliście lżej brzmiący, bardziej przebo jowy album "Against All Odds". Co poszło nie tak, że Def Leppard z podobną muzyką

110

QUARTZ

to wpłynęło na naszą muzykę. Nasz sukces zawdzięczamy głównie szczęściu i wyczuciu czasu z naszego doświadczenia. Nie zrezygnowaliście jednak z muzyki, grając tu i ówdzie, a chyba najbardziej znany z was stał się Geoff Nicholls, który przez ponad 20 lat grał z Black Sabbath? Malcolm Cope: Geoff był jedynym, który nadal grał profesjonalnie przez ten cały czas, podczas gdy reszta babrała się nie mając środków na robienie czegoś więcej. Niestety, pieniądze są napędem wszystkiego i jeśli nie masz wystarczającej ilości środków, nie jesteś w stanie robić rzeczy, które chcesz robić. Prosta ekonomia. Mick Hopkins: Tak, grałem razem z Geoffem w zespole przed powstaniem Quartz i przez lata stał się mi jak brat. Pierwotnie opuścił zespół w

No, proszę, nie wiedziałem o tym! Obserwowaliście renesans popularności tradycyjnego metalu po roku 1996, wiedzieliście, że NWOB HM wraca do łask publiczności, a wasze stare winylowe płyty i wznawiane na CD wciąż są chętnie kupowane? Mick Hopkins: Tak, zauważyliśmy, że wielu spośród naszych znajomych z ery NWOBHM powraca. Co więcej, osiągają sukces zarówno wśród nowych, jak i starych fanów! Ludzie chcą naszych starych albumów na CD, a i płyty winylowe dobrze się obecnie sprzedają. Malcolm Cope: Sądzę, że dużo młodych i nowych fanów sprawdziło w internecie ruch NWO BHM i napotkali kilka oryginalnych i mniej znanych zespołów z tamtej epoki. To świetnie, że nasza muzyka przetrwała próbę czasu i nadal jest popularna. Utwierdziło to was w przekonaniu, że warto wrócić, tym bardziej, że z każdym kolejnym rokiem byłoby to coraz trudniejsze? Malcolm Cope: Trudność zwiększa się z roku na rok z kilku powodów. Dla mnie, jako perkusisty, szczególnie, ponieważ granie na bębnach jest wymagające pod względem fizycznym. Na szczęście technologia mikrofonów i nagrywania poszła do przodu, przez co nie muszę grać tak mocno, jak kiedyś. Mick Hopkins: Tak naprawdę nigdy nie myśleliśmy o naszym wieku, po prostu chcieliśmy wrócić, grać muzykę i bawić publiczność gdziekolwiek gramy. Nadal czujemy te wibracje kiedy gramy na żywo i mamy poczucie, że muzycznie, mamy coś do zaoferowania. Chcemy dać sobie drugą szansę i zobaczyć jak to wszystko wyjdzie, będąc trochę starszymi i może mądrzejszymi ludźmi. Ponoć wasz pierwszy koncert był dziełem przypadku, bo był to występ charytatywny na rzecz chorych na raka, ale to wtedy przekonaliście się, że warto, wręcz trzeba wskrzesić Quartz? Mick Hopkins: Świetnie bawiliśmy się grając koncert charytatywny w 2011r., więc zdecydowaliśmy się zagrać jeszcze parę razy w Anglii, Niemczech i Szwecji, a potem zacząć znowu nagrywać. Stąd album "Live and Revisited", potem kompilacja unikatów "Too Hot To Handle" i teraz, w końcu, po wielu latach nowy krążek zatytułowany "Fear No Evil". Malcolm Cope: Tak, to był duży sukces i dobrze spisaliśmy się przed entuzjastyczną, publicznością. Świetnie czuliśmy się będąc znowu na scenie. To też świetna zabawa, więc dlaczego nie?! Zmarły niedawno wasz pierwszy wokalista Mike Taylor miał już chyba wtedy problemy zdrowotne, jego następca Geoff Bate też nie wchodził w grę, dlatego wybraliście Davida Garnera? Malcolm Cope: Tak, zgadza się. Początkowo skontaktowaliśmy się z Taffy'm (Mike'm Taylorem), ale z powodów logistycznych i jego problemów ze zdrowiem, po przemyśleniu sprawy Taffy się wypisał. A, że ostatnio pół-przypadkiem spotkaliśmy się z Davidem Garnerem, logicznym było, żeby skontaktować się z nim spytać czy jest zainteresowany wspólnym graniem. Zawsze darzyliśmy dużym szacunkiem Davida i dobrze nam się wspólnie pracowało w przeszłości, więc mieliśmy nadzieję, że się zgodzi.


Początkowo lekko się wahał, ale kiedy przedyskutował sprawę z przyjaciółmi i rodziną, zgodził się i wrócił na pokład. Czuliśmy, że jego styl śpiewania i zdolności muzyczne pozwolą dodać kolejny wymiar do naszego zespołu i nowy krążek jest tego dowodem. Goeff Bate za to, nadal śpiewa z lokalnym zespołem. Mamy kontakt i z nim, i z jego żoną przez Facebooka i życzymy mu jak największych sukcesów w jego nowym przedsięwzięciu. Mało kto wie, że po rozstaniu z Mike'm zastąpił go właśnie David, ale sprawy potoczyły się tak, że na "Against All Odds" zaśpiewał ostatecznie Geoff - tym razem David okazał się idealnym kandydatem, tym bardziej, że jesteście w zbliżonym wieku? Mick Hopkins: Nasz dobry znajomy polecił nam Davida po odejściu Taffy'ego, więc zaprosiliśmy go na przesłuchanie. Tak jak Malc (Malcolm Cope) powiedział wcześniej, wszyscy w zespole byli pod wrażeniem jego stylu i skali głosu. Dodatkowo, spodobała nam się jego etyka pracy i młodzieńczy zapał, więc zaoferowaliśmy mu pracę jako wokalista, a on ją zaakceptował. Niestety, po około 18 miesiącach, David odczuł zbyt dużą presję, starając się pogodzić obowiązki wobec swojej pracy, rodziny i grania w zespole, więc zdecydował się odejść, a na jego miejsce wszedł Geoff Bate, który razem z nami dokończył płytę "Against All Odds". Świetne przyjęcie na festiwalach "Keep It True" i "Muskelrock" dodało wam pewnie wia tru w żagle, zmobilizowało do aktywnej pracy? Malcolm Cope: Tak, reakcja i przyjęcie przez fanów na tych dwóch festiwalach zapadły mi na długo w pamięć. To było dla nas zarówno odświeżające, jak i dodało nam odwagi, jako że zostaliśmy tak ciepło przyjęci po tylu latach poza światłem reflektorów. Mick Hopkins: Świetnie przeżyliśmy oba te festiwali w Europie. Fantastycznie było spotkać tych wszystkich fanów i inne kapele. Poczuliśmy, że nigdy nie byliśmy poza tym biznesem i to spowodowało, że chcieliśmy grać więcej, np. Belgia niecierpliwie czeka na koncerty, tak samo w Madrycie i może pojedziemy na nasze koncerty w Ameryce w przyszłym roku (trzymamy kciuki). Najpierw wydaliście jednak "Live And Revisited" - nie dość, że w minimalnym nakładzie, to jeszcze z utworami koncertowymi i z prób miał to być swoisty prezent dla waszych najwierniejszych fanów, a przy tym test przed nagraniem "prawdziwej", powrotnej płyty? Mick Hopkins: Krążek "Live & Revisited" został wydany dla przypomnienia, dla naszych lojalnych fanów i również żeby przedstawić im naszego nowego wokalistę, Davida Garnera. Został nagrany, wyprodukowany i wydany przez nas samych za groszowy budżet. Kawałki studyjne były nagrane w domowym studiu Davida, a utwory na żywo wzięte z występu charytatywnego w The Asylum w Birmingham (2011). Album zawiera trochę klasycznej muzyki Quartz, która została lekko zmieniona i odświeżona, stąd odniesienie do słowa "revisited" w tytule. Jak długo pracowaliście nad "Fear No Evil"? Są to wyłącznie najnowsze utwory powstałe w ostatnich pięciu latach, czy też wykorzystal iście również jakieś starsze pomysły, nawet jeszcze z lat 80? Mick Hopkins: Graliśmy koncerty i pisaliśmy muzykę, a to może zająć sporo czasu, od podstawowego pomysłu do gotowego produktu. Na przykład Paul McCartney potrzebował aż pół

roku, żeby napisać "Yesterday", jedną piosenkę! Na "Fear No Evil" - jak wspomniałem wcześniej - jest kilka starych, odświeżonych utworów, oraz osiem nowych, napisanych w ostatnim czasie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, jak wyszła nam ta płyta i już pracujemy nad jej następczynią. To surowy i bardzo mroczny materiał, nawiązujący do waszych pierwszych dokonań, z kul towym "Satan's Serenade" na czele - uznaliście, że "Against All Odds" było jednak nie do końca wydawnictwem w waszym stylu? Malcolm Cope: Wraz z powrotem Geoffa Nichollsa, wróciły jego teksty, na "Fear No Evil" jego tekściarski talent przebił się na pierwszy plan. Geoff jest bardzo utalentowaną osobą i to on śpiewa główne wokale w czterech utworach z tego albumu. Na naszym nowym krążku można znaleźć mnóstwo światła, jak i mroku, tj. dużo różnych stylów i zmian tempa. Jeśli chodzi o "Against All Odds" to był on następstwem zmian w składzie zespołu. Po latach prób i pewnym wybiciu się, trochę eksperymentowaliśmy z AOR i komercją. Płyta ma wielu fanów, którzy bardzo ją lubią. Ja uważam, że nigdy nie została doceniona na tyle, na ile zasługiwała. Mimo to, jest to kupa dobrej roboty, która dumnie pręży się w katalogu Quartz. Czuliście się nieco dziwnie ponownie nagrywając płytę po tylu latach przerwy? Mick Hopkins: Nie, ponieważ wszyscy mieliśmy doświadczenie z nagrywaniem zdobyte przez wiele lat. Geoff z Sabbathem... ja nagrywałem po raz pierwszy w wieku siedemnastu lat... a razem nagrywaliśmy w różnych kombinacjach w przeciągu naszej muzycznej kariery. Malcolm Cope: Nie, ani trochę. Było to naturalne następstwo od prób i wspólnego grania. Wszyscy byli bardzo zapaleni i podekscytowani nagrywaniem nowej płyty Quartz i dobrze się przy tym bawiliśmy. Szybko wdrożyliście się w rytm studyjnej pracy, czy też mieliście z tym na początku jakieś problemy? Mick Hopkins: Trwało to trochę dłużej, niż wstępnie założyliśmy, ponieważ David nadal pracuje na pełny etat i mieszka w Leicestershire. Nie gramy więc wspólnie, ani nie pracujemy w studio codziennie. Trzeba wziąć też pod uwagę inne czynniki, taki jak rodzina, zdrowie i kwestie finansowe. Niewielu zespołom z tamtych, już naprawdę odległych lat, jest dane wrócić w niemal orygi nalnym składzie - również dzięki temu "Fear No Evil" jest tak wyjątkowym wydawnictwem? Malcolm Cope: Tak, jesteśmy szczęściarzami, że wszyscy nadal byli dostępni, chcieli grać i nagrywać nowy album. Nigdy nie wiadomo co czai się za rogiem, więc zawsze powinno się chociaż spróbować, żeby potem nie żałować.

Po nowej płycie ukażą się może również wznowienia waszych wcześniejszych albumów, szczególnie, że niektóre z nich, np. "Live Quartz" są dość trudno dostępne; słyszy się też opinie, że wersja CD tej płyty z Krescendo Records nie jest oficjalnym wydawnictwem? Mick Hopkins: Ta wersja "Live Quartz" nie zawiera oryginalnych nagrań z Digbeth Civic Hall z 1979r., które zostało wydane przez Reddingtons Rare Records w 1980 roku. Płyta wydana przez Kresendo Records zawiera dwa kawałki, które były nagrane podczas naszej debiutanckiej trasy z Widowmaker z... 1977 roku? Kto wie, może będzie następny album "Live Quartz" w przyszłości, jako że zespoły w dzisiejszych czasach mają mały wpływ na to kiedy ich materiał zostaje wypuszczony. Wygląda więc na to, że zawsze warto dokładnie sprawdzić co się podpisuje, a jeśli ma się jakiekolwiek wątpliwości należy poradzić się kogoś zorientowanego w prawnych kruczkach? Malcolm Cope: Mądre słowa, muszę się z tobą zgodzić. Zawsze znajdą się ludzie, którzy potrafią zmanipulować jakąś umowę albo kontrakt i znają legalne sposoby, aby obrócić to w swój zysk. Niestety, takie życie. No tak, ale takiej wiedzy nabywamy zwykle z wiekiem... Mamy jednak waszą nową płytę, teraz pewnie postaracie się znaleźć trochę czasu by zagrać trochę promujących ją koncertów? Mick Hopkins: Oczywiście, będziemy promować album jak tylko się da. Dużo frajdy sprawia nam gra na żywo. Dostaliśmy również kilka przychylnych recenzji, więc było to warte zachodu! Mamy nadzieję, że będziemy grać tyle, ile się da, ponieważ będziemy świętować czterdziestolecie naszego debiutanckiego albumu, co jest dla nas prawdziwym punktem zwrotnym. Malcolm Cope: Tak, mamy kilka koncertów i festiwali, o których możecie się dowiedzieć na naszym facebooku. Mamy nadzieję, że zagramy kilka nowych kawałków z "Fear No Evil" na tych i przyszłych koncertach. Forma więc wam dopisuje, bez problemów dacie radę przypomnieć swym starszym fanom i pokazać tym młodszym, jak należy grać nową falę brytyjskiego metalu? Malcolm Cope: Mamy nadzieję, że pociągniemy tak długo, jak długo damy radę fizycznie, jednocześnie będziemy dobrze się bawić. Tak, istnieje tu wiele dobrych młodych grup z kilkoma naprawdę wyjątkowymi muzykami. Mick Hopkins: Staramy się mieć dobre stosunki z publicznością gdziekolwiek gramy. Wszystko od teraz traktujemy jako bonus i próbujemy cieszyć się tym, co mamy. Istnieje mnóstwo nowych dobrych kapel, które wraz z czasem, będą uczyć się od starszych zespołów i zbierać doświadczenie. Wojciech Chamryk, Krzysztof Pigoń, Ewa Lis

High Roller Records wydaje się wymarzonym wydawcą dla takiego zespołu jak wasz - pewnie nie musieli zbytnio was namawiać do podpisania kontraktu? Mick Hopkins: High Roller Records są świetną firmą i dzięki niej chodzimy teraz dumni. Naszym zdaniem, nikt nie potrafiłby zrobić lepszej roboty niż oni. Razem z firmą PR, Sure Shot Worx dopilnowali, żeby nasz nowy krążek dobrze wypromować na całym świecie. Malcolm Cope: High Roller Records byli i są dla nas idealnym partnerem jeśli chodzi o promowanie naszej muzyki, zrobili więcej niż kiedykolwiek byśmy sądzili.

QUARTZ

111


Schweimke było wtedy najcięższą wsią w Niemczech Tempest to grupa, która powstała w 1983 roku w miejscu, gdzie nikt nie spodziewałby się, że ktoś tam w ogóle słucha heavy metalu, daleko od cywilizacji, w małej wsi Schweimke. Choć lider Thorsten Dierks miał całą masę samozaparcia, Tempest w pewnej formie przetrwało do dzisiaj, to z zespołem nigdy nie wyszedł z głębokiego undergroundu. Owszem były momenty lepsze, ale nigdy nie były to chwile przełomowe. O dziwo wystarczyło to, żeby nazwa załogi z Schweimke przetrwała w pamięci starej gwardii, która przekazała ją młodszym pokoleniom zapaleńców. I w taki oto sposób kapela doczekała się wydania swojej antologii "Control The World - The Tempest Anthology", która choć nie prezentuje czegoś wyjątkowego, to zawiera spory kawałek ciekawego, archiwalnego, niemieckiego heavy metalu z lat 80. i 90. Zanim jednak rzucicie się w poszukiwaniu wspomnianego zbioru muzyki, zachęcam do przeczytania wywiadu z Thorsten'em Dierks'em, który opowie o całej historii Tempest. HMP: Zacznijmy od początku. Tempest pow stał w tak małej miejscowości - Schweimke że nikt nie spodziewałby się, że może tu pow stać zespół heavy metalowy. Czy muzycy Tempest stanowili całą załogę heavy metalowców w Schweimke? Thorsten Dierks: Nie! Było nas około piętnastu, więc mieliśmy muzyków i fanów (śmiech). Biorąc pod uwagę, jaki procent populacji stanowiliśmy, powiedziałbym, że Schweimke było wtedy najcięższą wsią w Niemczech, a może nawet na świecie.

Jednak nie zawsze było różowo, bowiem bywały momenty, że Tempest grało w trójkę, a ty, śpiewałeś i grałeś na perkusji… Po odejściu naszego pierwszego perkusisty około 1988 roku, zdecydowałem się grać na perkusji, bo nie znaleźliśmy nikogo lepszego ode mnie - wierz mi, grałem naprawdę źle - a na wokal wzięliśmy dziewczynę. Po roku ona też odeszła. W międzyczasie straciliśmy naszą gitarę prowadzącą. Nagle zostało tylko trzech muzyków, więc nie było innej możliwości, jeśli chcieliśmy dalej tworzyć muzykę.

Miałeś wyjątkowe szczęście, że udało ci się zwerbować odpowiednich muzyków, czy jednak załoga z Schweimke była na tyle duża, że miałeś z kogo wybierać muzyków? Nie, na początku w zespole było nas trzech (perkusja, gitara i wokal) i żaden z naszych przyjaciół nie potrafił grać na basie (lub drugiej gitarze), więc w desperacji postanowiłem zapytać mojego brata, miał wtedy 14 lat.

Jakiej muzyki słuchaliście jeszcze jako fani? Jakich płyt i zespołów, i które z nich zaważyły na tym, że założyliście kapele oraz, że zaczęliście grać taki, a nie inny heavy metal? Najpierw muszę wymienić AC/DC. Ten zespół poprowadził mnie do metalu. "Back in Black" to dla mnie wyjątkowy album i chciałem grać taką muzykę (to było około 1980 roku). Później odkryłem Maiden, Priest i Saxon oraz stare UFO i Scorpions (uwielbiam Uli Roth'a)

i... Jeśli chodzi o Tempest i "moją" muzykę, najważniejszym albumem był Fates Warning "The Spectre Within". Przed wydaniem tego albumu, nasza muzyka była bardzo bezpośrednia, z pewnymi wpływami punku - nic specjalnego. Wtem, posłuchałem tej nowej muzyki i zostałem wgnieciony w fotel. Naszymi pierwszymi "nowymi" kompozycjami są dwa utwory na naszej 12" EPce. Po czterech latach działalności w 1987 roku wydaliście wspomnianą dwu-utworową EPkę "The End of a Dream" na 12" winylu. Opowiedz gdzie i z kim nagrywaliście te dwa nagrania i jak przebiegała sesja? Nagrywaliśmy w studiu w Hannnover, około 100 km od Schweimke. Ingolf Otte grał na perkusji, Matthias Weissbrod na gitarze, Stefan Dierks na basie, a ja śpiewałem. Nasz gitarzysta rytmiczny Andreas Thiemann był w tym czasie w wojsku, wiec przegapił nagrania... Potrzebowaliśmy trzy dni (razem z miksem) i nie stało się nic specjalnego. Nie ćpaliśmy, nie piliśmy dużo alkoholu. Byliśmy tylko czterema dzielnymi chłopakami z małej wioski. Jak duży nakład był "The End of a Dream"? Wszystko sprzedaliście? Gdzie tłoczyliście tę EPkę i czy byliście przy jej tłoczeniu? Okładkę drukowała ta sama firma co tłoczyła? Zamówiliśmy cały "pakiet". Właściciel studia gdzie nagrywaliśmy miał małą wytwórnię, której mogliśmy wykorzystać za darmo. To on zorganizował wszystko - nagrania, miks, tłoczenie i wydruk okładek. Musieliśmy tylko pojechać do Hannover (do Polygram lub Polydor - nie wiem dokładnie) i odebrać kartony z EPkami - i zorganizować obraz i zdjęcie na okładkę. Zapłaciliśmy 7000 niemieckich marek za 1000 egzemplarzy, za wszystko (nagrania też). Po wydaniu wysłałem kilka egzemplarzy do "dużych" magazynów i paru fanzinów (chyba na kasecie) i w ten sposób rozdysponowaliśmy kilka EPek do recenzji, ale naszym planem było sprzedawanie ich na naszych koncertach. Jakieś sześć miesięcy po wydaniu nasz perkusista opuścił zespół, więc musieliśmy ostro ćwiczyć z naszym nowym składem. Z tego powodu nie graliśmy wiele koncertów i nie sprzedawaliśmy płyt. Przez wiele lat setki płyt leżało w mojej piwnicy. W latach 90. sprzedawałem je po 2DM/sztuka. Książka "Heavy Metal made in Germany" (Iron Pages) otworzyła mi oczy i uświadomiła mi, że nasza 12" to krążek kolekcjonerski. Przez parę ostatnich lat sprzedałem moje ostatnie egzemplarze (głównie na Ebay). Jakie wrażenie zrobiła ta EPka a) na fanach, b) na prowadzących ziny i c) na dziennikarzach dużych magazynów, typu Rock Hard czy Metal Hammer? Cóż, nigdy nie zapomnę dnia, w którym przeczytałem recenzję w Rock Hard (około nr 32 lub 23, nie pamiętam). Miałem wypadek w pracy. Po wyjściu ze szpitala (tego samego dnia) znalazłem nowy Rock Hard w skrzynce z recenzją Tempest z bardzo dobrą oceną. Możesz być pewny, że cały mój ból zniknął (śmiech). Niestety nie pamiętam żadnych innych opinii z tamtego czasu. Dopiero ostatnio odkryłem, że istnieje znacznie więcej niż tylko Rock Hard czy Metal Hammer. Odkryłem podziemie...

Foto: Tempest

112

TEMPEST

Rok później - w 1988 roku - nagraliście utwór "Control the World", który umieszczono na kompilacji "German Metal Fighters II" wydanej przez D&S Records. Jak doszło do nagra nia tego utworu i do współpracy z D&S Records, były widoki na coś więcej niż na wydanie kompilacji z waszym utworem? Skontaktowałem się z właścicielem D&S, Michaelem Jesch'em po przeczytaniu ogłoszenia


w Metal Hammer. Szukał zespołów do swojej składanki. Trzeba było trochę zapłacić i dostawało się kilka egzemplarzy. To była uczciwa transakcja, bo mieliśmy nagrać nasz utwór w jego studio. Później zapytaliśmy go o kontrakt. Powiedział, że nasza muzyka jest dla niego zbyt skomplikowana. Tak przy okazji, ze względu na swoją długość "Control The World" liczone było jako dwie kompozycje. "Control The World" ukazało się także na innej kompilacji kilka lat temu. Myślę, że było to pierwsze wydanie greckiego fanzinu Steel For An Age. Tym razem dwa lata później - w 1990 roku D&S Records wypuszcza kompilację "The Best of German Metal Newcomer", na której umieściliście dwa utwory "Get Your Motivation" i "Two Sides of War". Co powiesz o zespołach, które znalazły się na obu składankach D&S Records, co sobą reprezentowały? Graliście z nimi jakieś koncerty? Czy można powiedzieć o nich - tak jak o was - że byli wtedy nadzieją heavy metalu w Niemczech? Według mnie najlepszym zespołem na obu składankach był United Forces (znajdziecie ich na "German Metal Fighters II"). To była muzyka z jajami i melodią. Powinni zdobyć większą popularność. Poison Asp - z tej samej płyty zaprosił nas na wspólny koncert w Ludwigshafen (około 350 km od domu), bo jak mi powiedzieli, polubili "Control The World". Cóż, Poison Asp było duuuuuuużo cięższe niż Tempest, i tak naprawdę nie pasowaliśmy do siebie. To były okres współpracy z naszą wokalistką i moich prób gry na perce. To chyba był nasz najgorszy występ. Ale goście z Poison Asp byli bardzo mili i mieliśmy naprawdę wspaniałe afterparty. Ale to już inna historia... W tym samym roku wypuściliście jeszcze na kasecie trzy-utworowe demo "Untamed". Nie wiem czy dobrze zrozumiałem ale ta sesja miała być częścią jakiegoś większego projektu niż tylko demo? Po pierwsze muszę powiedzieć, że to demo zawiera cztery utwory. Nagraliśmy "Two Sides Of War" jeszcze raz (wcześniej znalazło sie na "German Metal Newcomer"). Nie było też mowy aby był to zaczątek czegoś wielkiego. Mieliśmy umowę z firmą o nazwie Inline-Music. Chcieli nasze demo, żeby dać je kilku wytwórniom w celu zdobycia dla nas ewentualnej oferty, ale nie znaleźli nikogo. Wiele lat później stali się "słynni" ze zdzierania hajsu od kilku zespołów. Może nawet nigdy nie dali naszej kasety przedstawicielom wytwórni. Ale nagrywania "Untamed" nigdy nie zapomnę. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale to było bardzo szczególne uczucie. Swojej działalności nie ograniczaliście tylko do nagrywania swojej muzyki. Co jakiś czas koncertowaliście. Wiele koncertów dało Tempest w swojej karierze? Nie wiem dokładnie. Mieliśmy bardzo dobre lata i te bardzo złe. W latach 90. graliśmy dużo koncertów na rajdach motocyklowych. Myślę, że do tej pory jest około 450 koncertów. W tym rok pobiliśmy nasz rekord. Zagraliśmy cztery koncerty w roku 2016 pod szyldem Tempest. Od 2000r. nie graliśmy więcej niż dwa koncerty na rok. Do wydania "Untamed" graliście klasyczny heavy metal, który był wypadkową NWOB HM, niemieckiego heavy, speed i power met alu, granego z pewnym ambitnym zacięciem. Znalazłem też pewne inspiracje wcześniejszą epoką, jak UFO, Wishbone Ash czy Budgie. Zgodziłbyś się z moją opinią? Tak, można tak to wyrazić, choć nie znam muzyki Budgie. Chyba będę musiał ich posłuchać.

Wiesz, opisujemy naszą muzykę jako NWOB HM z nutką progresu. Wszystkie winylowe płyty, które wspomniałem wcześniej to obecnie spore rarytasy wśród kolekcjonerów, masz te płyty w swojej kolekcji, a może widziałeś też je u kogoś innego, nie związanego z Tempest? Prawie wszyscy w Schweimke kupili nasze EPki (śmiech). Oczywiście posiadam wszystkie nasze wydawnictwa. Czasami, gdy jestem na Plattenbörse (pchli targ z płytami), szukam naszych wydań tylko żeby zorientować się, po ile dzisiaj chodzą. Tą 12" kilka razy znalazłem za jakieś 50 euro. "Metal Fighter II" widziałem tylko raz czy dwa razy i trzeba było poddać się licytacji. Ale nigdy nie widziałem kopii kasety "Newcomer". W 1992 roku wydajecie kolejne demo "The Voice Inside", na tej sesji chyba po raz pierwszy tak zdecydowanie sięgacie po bardziej pro gresywne elementy, czego najlepszym przykładem jest niesamowity "Warmaker". Dobrze zauważyłem? To jest to, co wielu ludzi mi ostatnio mówiło. Nie zdawaliśmy sobie sprawy. Na poczatku lat 90. znaleźliśmy perkmena i drugiego gitarzystę. Próby były wtedy na porządku dziennym i mieliśmy dużo koncertów. Może to jest powód większej ilości szczegółów muzyce lub elementów progresywnych. Z drugiej strony jest też utwór "Dark Side of the Road", który jest tylko prostym hard rockowym utworem... W 1992 roku ukazało się coś takiego jak "Heavy Christmas" Skąd pomysł na takie wydawnictwo i po co wam to było? Jak zaczynaliśmy tworzyć muzykę, zespół nazywał się Waterproof. Nagraliśmy demo w salonie naszego perkusisty pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Potrzebowaliśmy jeszcze jednego utworu, a ze względu na Boże Narodzenie postanowiliśmy nagrać niemiecką piosenkę świąteczną ("Ihr Kinderlein kommet"). To był tylko żart. Wiele lat później jacyś niemieccy muzycy metalowi nagrali "Banging 'Round The X-Mas Tree". Ale my byliśmy pierwsi. Kolejnym powodem grania piosenek świątecznych był nasz Christmas Party w Rock Cafe (pub na tylnej okładce naszej 12"). W roku 1991 (chyba) w naszej sali prób nagraliśmy dużo takich piosenek, a w okolicach Bożego Narodzenia zdecydowaliśmy się zagrać kilka z tych kawałków świątecznych. "Heavy Christmas" było tego wynikiem. Rok później wydaliście "Heavy Christmas" w rozszerzonej wersji na CD-R'ach, a w 2000r. ukazało się jeszcze coś takiego, jak "The Xmas Factor". Co możesz powiedzieć o tych wydaniach? Chcieliśmy mieć nasze świątecznie utwory na CD dla siebie, więc nagraliśmy cztery kolejne Wigilijne utwory w naszej sali prób, żeby nagrać je na CD. To było jeszcze zanim komputery zmieniły świat. Zapłaciliśmy straszliwą cenę za 30 płyt, ale sprzedaliśmy wszystkie na naszym świątecznym koncercie. Później mogliśmy już sami nagrać płyty, także nazwę zmieniliśmy na "The X-mas Factor" - ale lista utworów pozostała taka sama.

ta Andreas Thiemann wyznał, że chce opuścić miasto rodzinne i wyjechać do Berlina. Berlin znajduje się około 250 km od nas. Za daleko, aby utrzymać zespół przy życiu. Jasnym stało się dla mnie, że nie było sensu płacić tylu pieniędzy (których i tak nie mieliśmy), żeby wydać płytę, której nie można byłoby promować na koncertach. Kolejny gitarzysta tym razem nie wchodził w grę. Zrobiłem dla nas jedynie surowy miks. Wiele lat później wysłałem kilka kopii do paru magazynów - nic się nie wydarzyło zdaje się, że tak oto legenda "niewydanego albumu" stała się faktem. Powiem, że ta sytuacja bardzo mnie dziwi. Nie był to najlepszy czas dla klasycznego heavy metalu czy progresywnego metalu, ale właśnie wtedy taki Vanden Plas rozpoczynał swoją profesjonalną karierę, wydając w 1994r. debiut "Colour Temple". A jestem pewien, że dobrze nagrany debiut Tempest również zach wyciłby fanów progresywnego metalu. Moim zdaniem na "Heavy Metal" znalazła się niesamowita muzyka, bardzo bliska twoim idolom z Fates Warning… Bardzo dziękuję! Może masz rację, nigdy się nie dowiemy. Przy okazji, Vanden Plas to jeden z moich ulubionych zespołów. Praktycznie w 1996 roku Tempest przestał ist nieć, co wtedy działo się z wami, co porabialiście? Nie, Tempest istniał przez cały czas. Ale graliśmy tylko jeden koncert w roku - nasz świąteczny show w Rock Café. Spotkaliśmy się w dzień przed koncertem, żeby przećwiczyć trochę materiału i obalić kilka drinków. Co więcej, mój brat Stefan zaczął grać w innym zespole, a ja siedziałem w sali prób i słuchałem muzyki. Przez te minione lata trzymaliście się swojej wizji heavy metalu. Nigdy nie mieliście ochoty pójść z nurtem i na przykład w drugiej połowie lat osiemdziesiątych zacząć grać speed/ thrash, tak wtedy bardzo popularnego w Niemczech czy też w latach dziewięćdziesiątych zacząć grać grunge? We wczesnych dniach był taki moment, kiedy pisaliśmy nasze kawałki w języku niemieckim, bo śpiewanie po niemiecku było czymś wielkim (Neue Deutsche Welle). To był jedyny raz, kiedy popłynęliśmy z prądem. Mogę mówić tylko za siebie, ale chcę robić muzykę, którą lubię i właśnie to robiłem przez całą moją "karierę". Na przykład, posłuchaj Maiden. Czy oni popłynęli z prądem? Nie, zrobili coś własnego - i właśnie tak chcę to zrobić. Stare przyzwyczajenia wzięły jednak górę i od 2001 roku zespół zaczął działać intensywniej. Przez pewien czas myśleliście aby ponownie grać pod banderą Tempest ale ostatecznie stwierdziliście, że wraz ze zmianą stylu muzycznego raczej powinniście grać pod inną nazwą. W ten sposób powstało Seducer. Opo-

Od 1994 roku do 1996 roku zaczęliście prace nad waszym debiutanckim albumem "Heavy Metal". Materiał na album został nagrany ale nigdy nie został wydany, ba zachował się jedynie jego wstępny miks. Dlaczego tak się stało? Podczas nagrań nasz perkusista Holger Marwede opuścił zespół, więc znowu zostaliśmy triem. Kiedy skończyliśmy nagrania nasz gitarzys-

TEMPEST

113


HMP: Przez wiele lat wasze wczesne płyty były bardzo trudno dostępne, dlatego pewnie z radością i satysfakcją przyjąłeś ofertę Divebomb Records by wznowić "Race Against Time" i "Cry In The Night"? Terry Dunn: Właściwie cała nasza muzyka była dostępna na naszych stronach internetowych, ale tak, dzięki Divebomb mamy umowę dystrybucyjną na albumy "Cry In The Night" i "Race Against Time". Zakładając zespół w 1985 roku raczej nie bral iście pod uwagę tego co wydarzy się za kilka dziesiąt lat, chociaż pewnie nie pomylę się obstawiając, że liczyliście na długą karierę i świ etlaną przyszłość? Tak, byliśmy zaskoczeni tym, jak została przyjęta nasza EP-ka. Metal Blade skontaktowało się z nami w przeciągu roku z propozycją umowy, ale skończyło się jedynie na umowie dystrybucyjnej, ponieważ byliśmy w kontakcie z innymi wytwórniami, które również były zainteresowane współpracą z nami, aby ostatecznie podpisać umowę z Atlantic Records. Foto: ErikaW666

wiedz o tym zespole. Widzieliśmy z bratem naszych obu gitarzystów na koncercie w Schweimke z ich byłym zespołem. Po występie zapytaliśmy ich, czy nie zrobilibyśmy czegoś razem. Dennis Henson bardzo entuzjastycznie podszedł do tego pomysłu, ale Dave Evang nie bardzo lubił wtedy heavy metal. Niemniej jednak zebraliśmy się razem, żeby zagrać kilka utworów i wtedy wytworzyła się między nami jakaś magia. Mój brat i ja chcieliśmy dalej tworzyć muzykę pod szyldem Tempest, ale inni chcieli założyć nowy zespół. Narodził się Seducer. Nasza pierwsza płyta (2004) mieszała wiele różnych stylów muzycznych, ktoś nazwał ją "crossover". Tymczasem nie byliśmy niczym innym jak klasycznym zespołem heavy metalowym (niektórzy wolą "staroszkolny" zespół heavy metalowy). Jednak fani i kolekcjonerzy nie zapomnieli o Tempest. W Internecie można było odnaleźć informacje o zespole, ba nawet posłuchać waszej muzyki na youtube i o dziwo wielu maniakom nadal się podobaliście. Myślę, że współczesna technika pomogła przetrwać nazwie Tempest. Pewnie! Wielu muzyków nienawidzi internetu ze względu na bezpłatne pliki do pobrania, ale dla małego zespołu heavy metalowego, jak Tempest było to wielkie szczęście. Myślę, że bez neta nigdy nie zagralibyśmy w Atenach lub nie spotkali osób, które są niezwykle ważne dla młodszej historii Tempest. Niemałą rolę odegrała też twoja osoba. Ciągle jesteś fanem heavy metalu, nie tylko tworzysz swoja muzykę, ale kupujesz płyty innych, jeździsz na koncerty, dzięki czemu poznałeś Andreas'a "Neudi" Neuderth'a, który jest kolejną niebagatelna postacią odpowiedzialną za ponowne zaistnienie Tempest w świadomości metalmaniaków. Na jakim kon cercie poznałeś Neudi'ego i jak rozwinęła się wasza znajomość? Zgadza się jestem fanem metalu, tak jak ty. Ale lubię nie tylko "stare" zespoły grające na Keep It Ttrue. Jest tyle dobrej muzyki na świecie; trzeba tylko poszukać. Neudiego poznałem na Keep It Ttrue w roku 2012. Odwiedziliśmy festiwal z przyjaciółmi po raz pierwszy, głównie po to, żeby zobaczyć Johna Arch'a, który po raz pierwszy był w Niemczech (Arch/Matheos). Pierwszą reakcją Neudiego jak tylko zdał sobie sprawę kim jestem, był upadek na kolana. Rozmawialiśmy dużo o Tempest i od tamtego dnia Neudi chciał wydać naszą muzykę na pra-

114

TEMPEST

wdziwym CD. Ostatnimi czasy wystąpiliście jako Tempest na Manilla Road Festival 2014 i Up The Hammers 2016. Jak wspominasz te festiwale? Słuchałeś kapel występujących na tych festi walach? Dużo przelałeś piwa ze starymi i nowymi znajomymi? To było dla nas bardzo ważne. To był nasz pierwszy koncert od wielu lat poza Rock Café. Świetnie bawiliśmy się na scenie. Ważnym momentem było zagranie "Control The World" z Neudim na garach, niezapomniane. Przy stole z merchem sprzedaliśmy sporo EPek i innego stuff'u. Spotkaliśmy wielu ludzi, którzy polubili naszą muzykę, choć nigdy wcześniej nie słyszeli o Tempest. Stallion i Blizzen to naprawdę mili kolesie i życzę im jak najlepiej. Na scenie najbardziej spodobał mi się Bullet i majestatyczny Manilla Road. Byli dużo lepsi niż się spodziewałem. Teraz Golden Core Records wydała dwupłytową antologie Tempest, praktycznie ze wszystkimi nagraniami jakie zarejestrował zespół. Co czułeś, jak wziąłeś po raz pierwszy to wydawnictwo do ręki? Nieziemsko! Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Ta płyta to dla mnie najpiękniejsza rzecz na ziemi (za wyjątkiem kobiet - śmiech). Będą następne koncerty Tempest, może teraz na festiwalu Keep It True? Chyba nigdy nie zagramy na Keep It True, bowiem mózg operacji Oliver Weinsheimer niezbyt lubi naszą muzykę. Ale jak anrazie trzy występy zostały potwierdzone: prawdopodobnie zagramy na Metalheadz Open Air, 12. i 13. maja 2017r. Zagramy także podczas Metal Frenzy, 30. czerwca, mały, ale profesjonalny festiwal w Gardelegen. Trzecim koncertem jest nasz Christmas Party w okresie Bożego Narodzenia. Wiele dobrego dzieje się wokół Tempest, może jednak powinniście rozważyć ponowne działanie pod tą nazwą, tym bardziej, że przy powstawaniu Seducer mieliście dylemat czy grać nadal jako Tempest… Pewnie, masz rację. Ale reszta ziomków w zespole nie lubi za bardzo grać utworów Tempest - więc co ja mam zrobić??? Michał Mazur Tłumaczenie: Karol Gospodarek, Marcin Hawryluk

Zaczęliście od tej, wydanej samodzielnie EPki, "Cry In The Night" - czuliście się już wtedy na tyle pewnie jako zespół, że uznaliście, iż to pora na taki krok, tym bardziej, że płyta to jednak znacznie bardziej profesjonalne wydawnictwo niż kaseta demo? Zaczęliśmy z ilością pięciuset kopii "Cry In The Night". Sprzedały się całkiem szybko. Próbowaliśmy nagrać najlepszą EP-kę za pieniądze jakie wtedy mieliśmy, byliśmy bardzo zadowoleni z efektu końcowego. Mimo wszystko, nie spodziewaliśmy się takiego odzewu. Pamiętasz ile egzemplarzy "Cry In The Night" wytłoczyliście? Pewnie nie było ich zbyt wiele zważywszy na fakt, że obecnie jest to wydawnictwo bardzo poszukiwane przez kolekcjonerów? Tak jak wspomniałem, mieliśmy około pięciuset sztuk, ale wszystkie były na kasetach. Metal Blade wydała je później jako album. Przed tym nie było żadnych płyt CD aż do 2008 roku, kiedy wytłoczyłem je po naszym występie na Rocklahomie. To dzięki temu materiałowi zainteresowały się wami firmy fonograficzne. Jak doszło do tego, że wznowienie EP-ki ukazało się nakładem Metal Blade, a kontrakt na debiutancki album podpisaliście jednak z Atlantic Records? Mieliśmy menadżera, który miał kontakt z Jason'em Flomem z Atlantic. Był on szefem A&R i spodobało mu się to, co usłyszał. Potem zobaczył nasz występ na wyprzedanym koncercie w Omaha Neb, gdzie wystąpiliśmy przed dwu i półtysięczną publicznością i wtedy zaproponował nam kontrakt. Równocześnie zdecydowaliśmy się jedynie na umowę dystrybucyjną z Metal Blade. Wiadomo, że po czasie każdy jest mądry, ale może jednak lepiej było pozostać w metalowej wytwórni, gdzie zyskalibyście odpowiednią promocję, etc., tym bardziej, że wydany na "Metal Massacre IX" numer "We Want You" trochę rozpropagował waszą nazwę? W Atlantic tymczasem byliście zespołem jednym z wielu, a tradycyjny metal pod koniec lat 80. przestał cieszyć się takim zainteresowaniem jak jeszcze dwa-trzy lata wcześniej ? Byliśmy wtedy młodzi i głupi. Nie myśleliśmy co stanie się w Atlantic, że będą próbować zmienić nas muzycznie, co im się udało. Teraz myślę, że powinniśmy zostać z Metal Blade i nadal grać ciężko. Nie jesteśmy zespołem popowym, jednak wtedy o tym nie myśleliśmy i próbowaliśmy dać Atlanticowi to, czego chcieli. W


Cholerny Atlantic Records Wystarczyły trzy lata, by z perspektywicznego, debiutującego świetną EP-ką "Cry In The Night" zespołu Banshee stali się zespołem bez kontraktu, po nieudanej przygodzie z Atlantic Records. O tym, dlaczego kariera Banshee uległa załamaniu, dlaczego nie zdołał już nigdy nagrać niczego tak dobrego jak debiut jakie są jego obecne perspektywy, opowiada gitarzysta Terry Dunn - pretekstem do rozmowy było wznowienie "Race Against Time" i "Cry In The Night": końcu był to cholerny Atlantic Records. W sumie nie można powiedzieć, że wydawca całkowicie zawalił promocję albumu "Race Against Time", bo przecież teledysk do "Shoot Down The Night" pojawiał się w MTV, ale jednak nie wydarzyło się praktycznie nic więcej - tak, jakby firma ograniczyła się do wypro dukowania płyt, kompaktów i kaset oraz wrzucenia ich do sklepów, gdzie szybko trafiły do koszy z przecenami? Powodem tego było to, że Tommy (Lee Flood wokalista - red.) przespał się z dziewczyną faceta, z którym podpisaliśmy umowę. Zostawili nas na lodzie z wytwórnią i w dodatku narobili nam złej opinii. Nie mogliśmy podpisać kontraktu w żadnej innej wytwórni, żadnej promocji, żadnego klipu, nic. Byliśmy w ciemnej dupie. Tommy nigdy nas nie przeprosił. Duma mu na to nie pozwoliła.

orge został zwolniony z zespołu w ubiegłym roku. Podziękowałem mu z powodów osobistych. Nie mam pojęcia co robi i w sumie mnie to nie obchodzi. Szybko nagraliście album "Mindslave", który jednak przeszedł chyba trochę niezauważony poza waszymi najwierniejszymi fanami? Nie robiliśmy promocji dla "Mindslave", oprócz paru postów na Facebooku i newsów na naszej stronie internetowej. Jednak dzięki tej muzyce udało się nam zbudować nową bazę młodych fanów. Starałem się pisać muzykę, która nawiązywałaby do lat 80., ale jednocześnie była czymś nowym i bardziej nowoczesnym, z nutką siły i brzmień starego Banshee. Wydaliście ten materiał w swojej Snowblind Production - może nie byliście w stanie zape-

LP i EP zmieściłyby się bez problemu na jed nym krążku CD, tymczasem każda z tych płyt jest wydana samodzielnie - chcieliście w ten sposób zaakcentować ich odrębność, uniknąć sytuacji, że "Cry In The Night" byłaby traktowana jako dodatek do pełnego materiału "Race Against Time"? To był pomysł Matthew z Divebomb żeby wypuścić "Cry In The Night" i "Race Against Time" razem. Wyglądało to na fajny pomysł, poza tym skończyły mi się już płyty z wcześniejszych tłoczeń, a był na nie duży popyt, więc zgodziłem się na takie wydanie. Jak udało wam się doprowadzić do wydania tego wznowienia? Utrzymaliście prawa do "Race Against Time", czy też stało się to możliwe dzięki jakiejś licencji Atlantic, etc.? Atlantic nadal posiada prawa do "Race Against Time", ale mam to w dupie i pozwoliłem go wydać. Nie sądzę, że obchodzi ich co z tym robimy, myślę, że srają na to. Kiedy wydanie zacznie zarabiać, wtedy dopiero zaczną się tym interesować. Może wznowienie tych wczesnych płyt sprawi, że znowu będzie o was głośno, tym bardziej, że nie poprzestaniecie tylko na tym, wspierając promocję tej reedycji koncertami? Zespół w sumie już się rozleciał. Nie mogliśmy utrzymać menedżera, ani zainteresowania wy-

Byliście pewnie wtedy nieźle zdołowani i rozgoryczeni, tym bardziej, że te utwory do dziś robią wrażenie, a i wtedy, przy odpowiedniej promocji, miały szansę trafić do setek tysięcy, czy nawet milionów słuchaczy - tylko taki fan Cinderelli czy Whitesnake musiałby o was wiedzieć? W depresji to mało powiedziane. Byliśmy zdewastowani emocjonalnie. Wszystko przez to, że Tommy nie mógł utrzymać swojego wacka w spodniach. Ciężko się z nim pracowało przez jego narcyzm. To przez niego zmarnowała się cała nasza praca i nasz kontrakt. Ucierpieliśmy przez jego głupotę. Nie poddaliście się jednak, w 1993 roku wydal iście samodzielnie, choć w zreorganizowanym składzie, kolejny album "Take 'Em By Storm". Były to już jednak czasy wybitnie niesprzy jające takiemu graniu - to dlatego zespół po kilku kolejnych latach poszedł w rozsypkę, nie było już przed wami jakichkolwiek szans i per spektyw? Tak jak wspomniałem, Atlantic puścił o nas famę i nikt nie chciał z nami pracować. "Take 'Em By Storm" było materiałem na następną płytę, więc zdecydowaliśmy się zrobić to własnym sumptem. Graliśmy wokół Kansas do 1992 roku, po czym zdecydowaliśmy się rozstać. Jak to jednak mówią, ciągnie wilka do lasu i przed czterema laty reaktywowałeś zespół. Powrócił do niego basista Chuck Hopkins, zabrakło jednak wokalisty Tommy'ego Lee? Chuck postanowił sfinansować nowy album i grać na nim na basie, ale nie pojechał z nami w trasę w 2012 roku. Nie ma opcji, że kiedykolwiek jeszcze pracowałbym z tym dupkiem Tommy'm Lee Flood'em. Był totalnym świrem. Nie wspominając o tym, co zrobił z naszym kontraktem z Atlantic. Zyskaliście jednak godnego następcę w osobie George'a Calla, znanego choćby z Aska czy Omen, tak więc czasem bywa i tak, że pojawia się inna, nie gorsza opcja? Goerge był chyba jedynym wokalistą, który traktował utwory tak, jak należy. Na razie nie mamy w planach szukania innego wokalisty. Ge-

Foto: Banshee

wnić mu odpowiedniej promocji? Snowblind nie miało przebicia, ani dystrybucji. To wytwórnia Chucka. Jeśli zwróciliście uwagę, to druga partia płyt "Mindslave" była wydana przeze mnie. Płyty Chucka ssały i były CD-Rami. Moje są srebrne, tłoczone i nie mają logo Snowblind. To dlatego nie spieszycie się z nagraniem kole jnej płyty? Może kiedyś uda mi się wydać nowy materiał. Na razie nie mam planów, bo ciężko znaleźć muzyków, którzy nie wepchną ci noża w plecy. Zwykle na wznawianych wydawnictwach pojawiają się różne dodatki w postaci nagrań demo czy live, jednak wy nie dodaliście żadnych bonusów - nie macie w archiwach żadnych takich materiałów godnych upublicznienia? Mam kilka utworów, które nie ujrzały dotąd światła dziennego i może je wypuszczę, kiedy przyjdzie odpowiedni moment.

twórni. A studnia z pieniędzmi też powoli wysycha, żeby to wszystko utrzymać. Super byłoby koncertować po Europie i Japonii, ale wydaje się, że nikt już się nami nie interesuje. Szkoda, bo mamy silną bazę fanów na całym świecie. Banshee był świetnym zespołem, ale jeśli menadżer i wytwórnie tego nie widzą, to niech pocałują się w dupę! Ich strata. Czasu już nie da się w sumie cofnąć, gwiazda mi rocka na tym etapie nie zostaniecie, nie znaczy to jednak, że nie możecie nadal grać, sprawiając frajdę sobie i waszym fanom? Tak, staraliśmy się to utrzymać, ale nie dasz rady przetrwać bez żadnej trasy, bez menadżera i promocji. Tak jak wspomniałem: bez pieniędzy nie ma ani trasy, ani nowej płyty. Wojciech Chamryk, Krzysztof Pigoń, Marcin Hawryluk

BANSHEE

115


Tylko zwycięstwa Niedawno losy tego zespołu zawisły na włosku, kiedy to wokalista Nils Patrik Johansson ogłosił swe odejście. Pozostali muzycy szybko znaleźli jednak jego godnego następcę. Kelly Sundown Carpenter śpiewał wcześniej w Beyond Twilight, Firewind i wielu innych zespołach, tak więc też jest fachowcem najwyższej klasy. Klawiszowiec Daniel Myhr zapowiada więc, że z nowym frontmanem Civil War już ostatecznie pożegna się z łatką Sabaton bis, udowadniając wszystkim niedowiarkom, że są zdecydowanie lepsi od swego dawnego zespołu: HMP: Promocyjne wywiady zwykle wyglądają tak, że po wydaniu nowej płyty to właśnie jej temat przeważa w takich rozmowach. W przypadku "The Last Full Measure" mamy jednak do czynienia z dość trudną dla was sytuacją, bowiem ukazała się w październiku, a w grudniu rozstaliście się z wokalistą Nilsem Patrikiem Johanssonem. Zanosiło się na to już od jakiegoś czasu, czy też na jego decyzję miały wpływ plany dotyczące większej ilości koncertów promujących nowe wydawnictwo, bo najzwyczajniej w świecie nie miał na to czasu? Daniel Myhr: To właściwie nie było dla nas dużym zaskoczeniem. Przy kilku okazjach wspomniał, że nie jest w stanie koncertować tyle, ile by chciał. A teraz, po wydaniu "The Last Full Measure" chcieliśmy wrzucić wyższy bieg w koncertowaniu, żeby się wypromować i być nieco bardziej rozpoznawalnymi. Ale oczywiście do pewnego stopnia, żeby nie poświęcać za bardzo

jakoś bardzo dużo, więc to się ze sobą nie gryzło. Choć myślę, iż oczekiwał, że Civil War wybije się samo z siebie, nieco bardziej niż to miało miejsce. Ale tak jak każdy inny zespół musimy także się pokazywać i promować w trasie, żeby ludzie nadal się nami interesowali, a my, żebyśmy mogli zdobywać popularność. Odmówiliśmy przez to zbyt wiele koncertów, zostaliśmy z tego powodu nieco w cieniu, ale nadal dostajemy sporo ciekawych ofert. Oczywiście kiedy zespół powstawał trudno by-ło przypuszczać jak potoczy się jego kariera, ale zważywszy na to, że każdy dąży zwyk le do coraz większych sukcesów i stara się wejść na wyższy poziom to w sumie można było przewidzieć, że Civil War nie będzie tu wyjątkiem? Właściwie to na początku to wszystko "eksplodowało". Mieliśmy bardzo dobre oferty i miejscówki dla zespołu. Ale myślę, że górę wzię-

Foto: Civil War

naszego życia prywatnego. Chyba to, dzięki czemu tak długo z nami był, to fakt, że lubił atmosferę i ducha naszego zespołu. Wygląda więc na to, że Civil War nie był dla niego priorytetowym zespołem, skoro postawił w tej sytuacji na inne kapele, konkretnie Astral Doors i Lion's Share - pewnie poczuliście się nieszczególnie w tej sytuacji, może nawet w pewnym sensie zdradzeni? On zawsze zdawał się umieszczać Civil War na pierwszym planie. Astral Doors i Lion's Share nigdy nie były zespołami, które koncertowały

116

CIVIL WAR

ła zbytnia pewność siebie. No i oczywiście to przez ówczesne sytuacje rodzinne z małymi dziećmi i tak dalej, które wchodziły w grę. Civil War jest zespołem typu "Po pierwsze rodzina". Ale teraz dzieci zaczynają dorastać, więc możemy zacząć bez obawy, że coś przegapimy, możemy się nieco bardziej skupić na zespole, i może wybrać kilka mniejszych festiwali, gdzie dotrzemy do większej liczby osób. Na szczęście nie musimy znowu zaczynać od początku. Udało nam się ustawić dobre fundamenty, na których teraz możemy się oprzeć. Zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.

Naprawdę Patrik miał tyle pracy, że nie dało się tego wszystkiego jakoś zorganizować? Lion's Share nie jest przecież zbyt aktywny, więc w sumie w grę wchodziło tylko zgranie terminów Astral Doors i Civil War - mnóst wo muzyków godzi przecież grę w wielu kapelach, to de facto nawet wymóg dzisiejszych czasów, bo inaczej się po prostu nie da? Ilość pracy związana z muzyką, próbami i tym wszystkim nigdy nie była dla niego problemem. On spędza większość swojego wolnego czasu pisząc muzykę i przy tego typu rzeczach. Przyszło mi coś do głowy, kiedy dostałem to pytanie: myślę, że jest bardziej artystą twórczym niż wykonującym. Uwielbia tworzyć muzykę i ją rozpowszechniać, ale mniej lubi wychodzić i grać ją przed ludźmi. Przynajmniej nie tak bardzo, jak byśmy tego chcieli. Ale jestem pewien, że uwielbia, co jakiś czas się pokazywać i dawać publiczne występy na żywo. W sumie zmiany składu dotykały was już wcześniej, tego nie da się uniknąć nawet w najbardziej zgranych składach, kiedy zmieni ają się życiowe priorytety bądź sytuacja w zes pole, ale jednak zmiana śpiewaka, i to obdar zonego takim głosem, tak charakterystycznego, jest jednak znacznie poważniejszym wyzwaniem, co widać było choćby na przykładach Judas Priest, Iron Maiden czy Accept? Tak, Patrik ma naprawdę wyjątkowy głos. I to było prawdziwym wyzwaniem. Chyba mieliśmy w pewnym sensie trochę "szczęścia". Kiedy skończyliśmy "The Last Full Measure", zamknęliśmy trylogię albumów, co można postrzegać jako koniec pewnej ery. Chociaż nie do końca planowaliśmy takie zakończenie. Jakimi kryteriami kierowaliście się w trakcie przesłuchań jego następcy, bo przecież wasz kolejny frontman musi sprostać nie lada wyzwaniu, chcąc godnie zastąpić Nilsa Patrika Johanssona? Dokładnie w tej chwili znaleźliśmy zastępstwo dla Patrika. Jak wiadomo robiliśmy castingi wkrótce po jego odejściu. Dostaliśmy wiele ciekawych propozycji z całego świata. Ale był jeden facet, który wyróżniał się nieco bardziej niż inni. Nazywa się Kelly Sundown Carpenter. Znany jest między innymi ze swojej pracy w Beyond Twilight, Firewind i Adagio. Ma trochę inny tembr głosu niż Patrik, ale ma ładne niskie tony i świetne wysokie tony, i jesteśmy przekonani, że to najlepszy wybór. Nawet Patrik zgadza się, że to dobry zmiennik, więc jesteśmy pewni, że będzie dobrze. Nie nastawialiście się na kogoś obdarzonego zbliżoną barwą i skalą głosu? Gdy pojawił się Kelly poniekąd już wiedzieliśmy, co robić. W przesłuchaniach kilku bardzo ciekawych ludzi wysłało nam swoje nagrania, co sprawiło, że zaczęliśmy myśleć o tym, jakie


brzmienie chcielibyśmy znaleźć. Z początku nie mieliśmy pojęcia, czego oczekujemy, ani nic takiego, bo nigdy wcześniej nie myśleliśmy, że znajdziemy się w takiej sytuacji. Kelly faktycznie nieco różni się od Patrika, ale nie sądzę, że ta zmiana będzie przytłaczająca dla ludzi. Kobiety też braliście pod uwagę? Były już takie przypadki w historii metalu, tak więc wszystko było możliwe? (śmiech) Jesteśmy otwarci naprawdę na wszystko. Dostaliśmy też kilka naprawdę ciekawych próbek od wokalistek w różnych stylach. Ale i tak najważniejsza jest intuicja. Odbyliśmy kilka rozmów z Kellym i wydaje się pasować także na poziomie personalnym. Więc teraz zaprosiliśmy go tutaj, żebyśmy mogli się z nim spotkać w prawdziwym życiu. Nie możemy się doczekać. Jesteście więc optymistami i liczycie na to, że zaplanowana na wiosnę trasa z Nightmare dojdzie do skutku, a nowy wokalista do tego czasu wpasuje się idealnie w skład zespołu? Nadal dajemy czadu! Nie będziemy anulować żadnych koncertów z tego powodu. The Nightmare tour będzie bardzo interesująca również dlatego, że Kelly stanowi parę z wokalistką Nightmare. Więc spędzą parę dni w trasie jak rywale! (śmiech!). Nah, myślę, że będzie po prostu świetnie. Poznaliśmy gości z Nightmare już wcześniej, więc wszystko będzie cool. Czekamy z niecierpliwością. Macie w końcu co promować, bo "The Last Full Measure" to naprawdę udany album - wygląda na to, że już nieodwołalnie pozbyliście się łatki zespołu "tych gości z Sabaton", udowadniając, że stać was na więcej? Tak, ta cała sprawa chyba nieco weszła nam w drogę. Ale wszelki PR to dobry PR, no nie? Sytuacja z nami jako Sabaton Jr. też sukcesywnie ustępuje. Dajemy chyba trochę więcej do wyboru, choć czasami wyraźnie słychać skąd pochodzimy. Nie jestem pewien, czy robimy to celowo czy nie, to po prostu dzieje się samo. Ale z pewnością będziemy tak kontynuować, robimy to, co chcemy. Wydaje mi się zresztą, że to chyba bardziej media nakręciły tę spiralę rywalizacji pomiędzy waszymi zespołami, a wy podchodzicie do tego zupełnie naturalnie, że kiedyś graliście w Sabaton - było, minęło, choć to były dla was świetne czasy, a teraz skupiacie się na Civil War i tyle? Civil War po całości. No, może kilka małych rzeczy na boku, ale to coś innego. Sabaton to dla nas zamknięty rozdział, w sensie, że poszli-

Foto: Civil War

śmy dalej - zajmować się własnymi sprawami. Ale nie spaliliśmy żadnych mostów do jakiejś przyszłej współpracy lub czegokolwiek, ale wracanie do nich jako muzyk nie wchodzi w rachubę. Lubimy to, co tu robimy i chcemy, żeby tak zostało. Tradycyjny heavy/power metal jest już gatunkiem dość wyeksploatowanym w tym sensie, że trudno być tu nowatorem w sytuacji, gdy wszystko co najlepsze wymyślono jakieś 30 lat temu - wy jednak staracie się wprowadzać do swych utworów nowe patenty czy nietypowe rozwiązania, sięgając choćby do hard rocka w utworze tytułowym, musicalu w balladzie "Aftermath" czy wręcz muzyki tanecznej w "Tombstone" - nagrywanie ciągle tego samego nie wchodzi w grę, bo to dla każdego zespołu początek drogi donikąd? Robimy tylko rzeczy, które chcemy robić. Bez względu na to, czy to tradycyjny heavy metal czy country metal jak w "Tombstone". To chyba jedna z większych swobód, które mamy obecnie w Civil War - to, że nie zapędziliśmy się w ślepy zaułek jakimś charakterystycznym brzmieniem. Tak samo w kwestii tekstów. Myślę, że będziemy mocno trzymać się historycznej tematyki. Ale możemy oczywiście zrobić skok w bok i napisać o czymś zupełnie innym. Taki właśnie

był plan, kiedy zaczęliśmy Civil War... pisz co chcesz. Tekstowo "The Last Full Measure" to z kolei ostatnia część trylogii, opierającej się przede wszystkim na historii Stanów Zjednoczonych i wojny secesyjnej - co sprawiło, że wybraliście akurat ten temat? To był pomysł Patrika. Pomysły do tej trylogii zaczerpnął z publikacji Michaela i Jeff'a Shaara. Jest też żywo zainteresowany właśnie tą częścią historii, więc to przyszło naturalnie. Choć większość tematów w tekstach nie jest o amerykańskiej wojnie domowej, to trochę podążamy za czerwoną linią z okładką płyty i tak dalej. Civil War stoi więc obecnie na progu kolejnego etapu swej kariery: nowy wokalista, spodziewane zmiany po wydaniu wspomnianej trylogii - z jednej strony czeka was spore wyzwanie, ale z drugiej to chyba bardzo motywująca was jako artystów sytuacja? Już dawno nie czuliśmy się tak zmotywowani. Myślę, że "świeża krew" w zespole pobudziła nas w bardzo pozytywny sposób. Czujemy, że możemy iść i promować się mocniej i robić to, co kochamy... koncerty. Zobaczymy, co dalej. Nie ogłaszamy zawczasu żadnych zwycięstw, ale będziemy o nie walczyć. W tak zwanym międzyczasie wpadniecie też może na koncert-dwa do Polski, bo wasza poprzednia wizyta w naszym kraju miała miejsce przy promocji debiutanckiego "The Killer Angels"? Coś się tam ogarnie. Jestem tego całkiem pewien. Więc nie sądzę, że będziesz musiał czekać zbyt długo. Wojciech Chamryk & Karol Gospodarek

Foto: Civil War

CIVIL WAR

117


rękę jeśli chodzi o zmiany w refrenach. Ma smykałkę, jeśli chodzi o rozumienie naszej muzyki!

Power metal i najlepszy wokalista naszych czasów Po, niejako już tradycyjnych problemach z wokalistą, Iron Mask wydali szósty już album studyjny i wygląda na to, że wraz z premierą "Diabolica" zespół Dushana Petrossiego wszedł na zdecydowanie wyższy poziom. Nie dość, że muzyka belgijskiej grupy stała się jeszcze bardziej urozmaicona, a momentami wręcz epicka, to jej nowym wokalistą został Diego Valdez - człowiek, który jest nie tylko godnym sukcesorem Ronniego Jamesa Dio, ale też jednym z najwybitniejszych obecnie metalowych śpiewaków. Nic dziwnego, że liderowi Iron Mask humor dopisuje: HMP: Tak jak od kilku ładnych lat trzon składu Iron Mask jest stabilny, to z wokalistami macie problem. Wydawało się, że Mark Boals, szczególnie po bardzo udanej płycie "Fifth Son Of Winterdoom", zostanie z wami na dłużej, stało się jednak inaczej - był zbyt zajęty i zabrakło mu czasu na kolejny zespół? Dushan Petrossi: Średnio nagrywamy po dwie płyty z jednym wokalistą, ale nie do końca jest to nasza świadoma decyzja. Z niektórymi po prostu ciężko się pracowało. Mark był fajnym i utalentowanym facetem, ale zdecydował się podjąć regularną pracę w Las Vegas, ożenił się i ma dziecko, więc rozumiem, że woli przez jakiś czas zostać w Stanach. Nie chciałem czekać, chciałem nagrać nową płytę, więc postanowiliśmy zmienić wokalistę, ponieważ potrzebujemy regularnego i prawdziwego członka zespołu, który zawsze może przyjechać do Europy i grać z nami koncerty. Po wielu przesłuchaniach zdecydowaliśmy się na Diego Valdeza, bo sądzę, że jest jednym z najlepszych metalowych wokalistów w dzisiejszych czasach. A co poszło nie tak, że Artur Almeida też nie sprawdził się i właściwie tuż przed sesją nagraniową musieliście znowu szukać wokalisty? Artur jest naprawdę świetnym facetem i bardzo go lubię, ale mieliśmy bardzo pilne terminy, a on nie miał swojego domowego studia. Musielibyśmy czekać zbyt długo, więc nie mieliśmy wyboru i wzięliśmy innego wokalistę i nagraliśmy to szybciej. W przeciwnym razie album byłby opóźniony, a jak wiecie jestem bardzo wymagający. Kiedy nie jestem zadowolony z wokalisty proszę o nagranie różnych wersji, poprawki itd., a nie mogliśmy czekać tak długo na materiał od Artura, terminy nas goniły! Musieliśmy zacząć miksy na wczoraj... ale nie ma co się przejmować; nadal się kumplujemy, to naprawdę fajny gość.

W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przecież Diego Valdez to obecnie jeden z najlepszych wokalistów na świecie, ale czy nie obawiasz się, że za jakiś czas sytuacja powtórzy się i znowu będziecie musieli szukać kogoś na jego miejsce? Nie, jesteśmy w pełni zadowoleni z Diego i będzie naszym wokalistą przez wiele lat. Idealnie do siebie pasujemy, a to bardzo rzadkie w tym biznesie. Dodatkowo, w maju ma zamiar przeprowadzić się do Hiszpanii, więc to jeszcze bardziej ułatwi nam sprawę i będziemy mogli występować jeszcze częściej! Jak doszło do tego, że pomyślałeś właśnie o nim? Bo nie sądzę, że szukałeś tylko zawodowca, który zaśpiewa na płycie, a na koncerty będzie trzeba zwerbować kogoś innego, to miał być od początku ktoś na cały etat? Tak, jak wspomniałem wcześniej, on jest i będzie prawdziwym członkiem zespołu, nie tylko najemnikiem, jak to miało miejsce w przeszłości. Jak Diego zareagował na twoją propozycję sądząc z tego, że jego głos dobiega z "Diabolica", jak najbardziej pozytywnie? (śmiech) Jest wielkim fanem tego co robię, więc to był dla niego zaszczyt. Uwielbia neoklasycystyczny styl, a my uwielbiamy jego. Jest najlepszym wokalistą naszych czasów, idealnym artystą i świetnym człowiekiem. Pewnie jak zwykle napisałeś całość materiału i nowy wokalista niczego już do tego nie dodał, ale ciekawi mnie czy dałeś mu wolną rękę co do interpretacji czy aranżacji swoich partii? To prawda; wszystkie melodie były już napisane, ale Diego miał wolną

Foto: Iron Mask

118

IRON MASK

Coraz bardziej odchodzisz od efektownego, ale czasami jednowymiarowego power metalu z pierwszych płyt Iron Mask w kierunku boga to zaaranżowanej, efektownej muzyki z pogranicza power, epic i heavy metalu, nie brakuje w niej też wpływów szlachetnego hard rocka, choćby w "Ararat" - każda kolejna płyta zespołu jest dowodem na twój rozwój jako kompozytora i instrumentalisty? Wielkie dzięki. Zawsze powtarzam, że kiedy jesteś kompozytorem, uczysz się każdego dnia aż do śmierci. Aranżacje z orkiestrą są bardzo bogate i zróżnicowane, jeśli przysiądzie się nad tym i odpowiednio skupi można stworzyć ogromną ilość ich wariacji. To trudny proces, ale uwielbiam go. Kocham muzykę orkiestrową, ale lubię mieszać ją z bardziej agresywnymi dźwiękami, żeby stała się unikalna. Nie kusi cię czasem by powierzyć produkcję kolejnego wydawnictwa Iron Mask komuś z zewnątrz, czy taki eksperyment byłby dla ciebie zbyt trudny do zniesienia, bo masz pełną wizję brzmienia zespołu i sam najlepiej wiesz jak jak ją zrealizować? Nie, to niemożliwe. Podoba mi się to, co słyszę. Wkładam w tę muzykę całą duszę i serce, dlatego nigdy nie chciałem dzielić się tym z kimś innym. Wyobraźcie sobie pisarza, który prosi innego pisarza, żeby pisał jego książki. Dla mnie to oszustwo i kompletny bezsens (śmiech). Może jak kiedyś nagram bardziej bluesowy album, to skorzystam z pomocy jakiegoś starego producenta i odkryję nowe sposoby nagrywania. Muzyka to nieskończoność, nigdy mnie nie nudzi. Taka sesja gdzie jesteś nie tylko liderem i muzykiem zespołu, ale też producentem, nie jest dla ciebie zbyt męcząca? A może w tym ogromnym zaangażowaniu w Iron Mask nawet nie dostrzegasz, że masz aż tyle pracy z tym wszystkim? Dużo wysiłku kosztuje pracowanie dla dwóch zespołów, ale dzięki temu czuję, że żyję. Szczerze przyznam, że nie wiem, co innego mógłbym robić w życiu. Nie mam stałej pracy, życie czasem jest ciężkie, przychody spadają z roku na rok, ale ja będę walczył do końca i nigdy się nie poddam. Życie jest za krótkie żeby robić coś, czego nie lubisz! Do zmiksowania i masteringu "Diabolica" zaprosiłeś jednak Angelo E. Buccolieriego - nie pierwszy raz współpracujecie ze sobą, wiedziałeś, że wykona tę robotę najlepiej, jak tylko można? Tak, ma świetny słuch i świetnie miksuje dźwięk. Rozumie mnie szybko i doskonale pracujemy razem; brzmie-


też aż tak długi utwór powstał w inny sposób, np. z połączenia dwóch krótszych? Już raz napisałem 29-minutową kompozycję na albumie Magic Kingdom "Symphony Of War", ale tym razem to nie było zamierzone. Miałem wenę i chciałem włożyć różne uczucia do tego kawałka, więc wyszedł taki długi. Ale nie było moim celowym założeniem nagrać tak długi utwór. Warto byłoby teraz pomyśleć o kolejnym wyzwaniu i spróbować zmierzyć się z nim na żywo - pewnie dalibyście radę, ale czy publiczność jest gotowa na takiego kolosa? Ludzie pewnie woleliby usłyszeć dwa-trzy krótsze numery... Możliwe, ale zrobimy to na jakimś większym koncercie. Naprawdę lubimy ten kawałek (śmiech).

Foto: Iron Mask

nie jest potężne i mocne jak diabli - dokładnie takie, jakie chciałem (śmiech). Praca nad "Diabolica" była o tyle utrudniona, że muzykę nagrywaliście w Belgii, Niemczech i Szwecji, a Diego nagrał swoje partie w Argen-tynie - pewnie nawet nie spotkaliście się w studio w pełnym składzie? Nie, ale to nie pierwszy raz kiedy robimy to w ten sposób. Ja nagrałem wszystko, nawet dema wokali; wszystko jest łatwe dla wszystkich. Perkusję nagraliśmy z Ramy'm w Niemczech, potem miksowaliśmy online przez specjalnego streama studia Angela. Działało to dobrze i brzmi świetnie. Wygląda na to, że ta korespondencyjna meto da pracy sprawdziła się doskonale, ale jednak chyba trochę szkoda dawnych czasów, kiedy zespół wchodził w pełnym składzie do studia i nagrywał, czasem nawet na setkę, nie ślad po śladzie? Tak, ale z drugiej strony płacimy mniej za drogie studio. Nagrywamy wszystko w naszym studio i dzięki temu trzymamy się na rynku. W dzisiejszych czasach nie możesz liczyć na taką ogromną sprzedaż jak w latach 80., więc jeśli fani chcą ode mnie więcej muzyki, muszę ograniczyć koszta i zrobić to po swojemu. Ale bez obaw, nie licząc wokalisty wszyscy spotykamy się w studio i na następny krążek nawet wokale nagramy razem z Diego, skoro przeprowadza się do Europy.

zostały wybrane, nie chciałem odkładać ich na bok z powodu głównego motywu, którym jest diabeł; więc dlaczego nie? To nie jest album koncepcyjny, a dr Faust też jest powiązany z diabłem (śmiech). Na drugim biegunie są tu utwory takie jak "All For Metal" czy "The First And The Last". Generalnie zresztą już od pierwszych płyt unikałeś tekstów o niczym, bo przecież trudno traktować poważnie nawet najlepszego muzy ka, który świetny od strony muzycznej utwór opatruje błahym, czy wręcz głupim tekstem? Wystarczy już muzyka popowa, która mówi o najgłupszych pierdołach (śmiech). Chcę utrzymywać mój metal w ryzach jakości i byłby debilem opowiadając o codziennych, "głupich" sprawach. To nie sprawia, że marzę. Kiedy słyszę kawałek, uwielbiam być przenoszony w świat fantazji; jak w wypadku świetnego filmu, albo dobrej książki. Wyobraźnia jest kluczem. Możesz podróżować po całym świecie razem z kompozycją, poza wszystko, prawdę i fantazję. Tak właśnie lubię! (śmiech)

Nowe utwory zdominują pewnie setlistę waszych najbliższych koncertów, ale nie zrezygnujecie z tych najstarszych, wyczekiwanych przez fanów, utworów? Pewnie, zawsze będziemy grać nasze klasyki. Bez obaw. Jesteście w gorszej sytuacji niż zespoły mające wszystkich muzyków w jednym mieście czy kraju, ale Valdez to zawodowiec i pewnie nawet sam świetnie przygotował się do koncertów? Pewnie. Tak jak wspomniałem, często się spotykamy, a Diego przeprowadza się do Europy za kilka miesięcy. Czyli teraz nic was już nie powstrzyma w drodze na szczyt, tym bardziej, że w przyszłym roku będziecie obchodzić jubileusz 15-lecia zespołu? Zrobimy co w naszej mocy, żeby zadowolić naszych fanów; zresztą tak jak zawsze. Mamy nadzieję niebawem wyruszyć w trasę. Dziękuję za wywiad i przepraszam za opóźnienia. Mam dużo pracy przy budowie nowego studio. Wojciech Chamryk, Krzysztof Pigoń, Marcin Hawryluk

W przeszłości nie unikaliście dłuższych utworów, ale mamy na "Diabolica" rekordzistę również pod tym względem - trwający prawie 14 minut, epicki "Cursed In The Devil's Mill". Myślałeś już od jakiegoś czasu o zmierzeniu się z takim wyzwaniem i teraz się udało, czy

"Diabolica" to wasz najdłuższy i jak dotąd najbardziej ambitny album, ale nie koncept, mimo tego, że na podstawie części tekstów można wysnuć wniosek, że warstwa liryczna obraca się wokół szeroko pojętego zła? To powód, dla którego płyta nazywa się "Diabolica". Nie, nie jestem satanistą, ale chciałem uwypuklić zło, które jest zawarte w ludziach i historiach powiązanych z diabłem. Większość kawałków mówi o faktycznych problemach, takich jak terroryzm i zło, które wyprany z mózgu człowiek może wyrządzić. To najgorsze, co ktoś może zrobić i naprawdę wkurza mnie ewolucja naszego społeczeństwa i człowieczeństwa. To tak jakby średniowiecze znowu wracało... Mamy też historyczne bądź literackie postaci jak Oliver Twist, Galileusz czy Faust - uznałeś, że będą pasować do tych, niekiedy bardzo mrocznych, utworów? Nie chcę się ograniczać, więc kiedy te tematy

Foto: Iron Mask

IRON MASK

119


Nie tylko ćwieki i skóra Gloryful nie jest typową niemiecką kapelą metalową. Owszem, muzycy tej formacji chętnie wracają do korzeni tradycyjnego i power metalu lat 80., potrafią też jednak zagrać mocniej i nowocześniej, ale wciąż stylowo i z klasą. Potwierdza to trzeci w ich dyskografii album "End Of The Night", ale - ponieważ od jego wydania minęło trochę czasu - to gitarzysta Jens Basten zdradza też nieco szczegółów na temat powstającego już czwartego longlpaya: HMP: Chyba ostatnio zaczęliście się trochę lenić, bo prawem serii waszego trzeciego albu mu można było spodziewać się już w roku 2015, tymczasem "End Of The Night" ukazał się w sierpniu roku ubiegłego (śmiech)? Jens Basten: (Śmiech)..., że naprawdę się w to zanurzasz, wiedzieliśmy, że kiedy wyda się dwa albumy w 23 miesiące, pojawią się tego typu pytania. Wiesz, Lizzy wydało dwie płyty w 15 miesięcy, Priest, z tego co wiem, tak samo, więc dlaczego nie kontynuować tych dobrych tradycji? Materiał był gotowy do wydania, więc na co czekać. Jedynym powodem dlaczego byliśmy tym razem tak cholernie spóźnieni z "End Of The Night" i ominęliśmy "kluczowy wskaźnik efektywności trzech albumów w trzy lata", ponieważ niektórzy z nas borykali się z pewnymi

jesteśmy starzy i nie mamy dużej ilości czasu (śmiech). Wejście w ten schemat płyta - jej promowanie - kolejna płyta, etc. nie jest więc dla was w żadnym stopniu jakimś ograniczeniem twórczej inwencji, kreatywności, nowe utwory powstają non-stop? Jako komponujący artysta, musisz robić sobie dłuższe przerwy, aby na następnych produkcjach znów brzmieć świeżo i prawdziwie, muzycznie i lirycznie/koncepcyjnie. Niemniej jednak, trzeba wiedzieć, kiedy nadszedł czas, aby działać dalej i iść naprzód - żeby przejść przez to gówno. Mówiłem to ze sto razy, ale głównym powodem naszego szybkiego działania jest po prostu chemia pomiędzy mną i Johnnym pod-

że nie musimy się tym przejmować. Ta dodatkowa presja okazała się chyba jednak dla was pozytywnym bodźcem, bowiem nowe wydawnictwo na tle poprzednich robi wrażenie znacznie ciekawszego, bardziej zróżnicow anego, tak jakbyście z każdą kolejną płytą nabierali rozpędu? Oczywiście, brzmimy trochę bardziej eksperymentalnie niż na dwóch poprzednich albumach, nieważne jednak, który puścisz utwór, jak tylko Johnny zacznie śpiewać, każdy rozpozna ten kawałek, że gra Gloryful, co jest świetne. Nasz nowy gitarzysta prowadzący Adrian rzeczywiście przyniósł ze sobą przyspieszenie i siekające solówki gitarowe. I wiesz co, jesteśmy tak wkurzeni i znudzeni tą rozreklamowaną sprzedażą oldchoolowego retro, że mieliśmy prawdziwą zabawę robiąc muzykę, brzmiącą bardziej jak ta z lat 90. - słowem bardziej pompatyczny i epicki power metalowy album. To nie tylko ćwieki i skóra... wszyscy ci, którzy spuszczają się nad tak zwanym analogowym nagrywaniem, przepraszam, są po prostu idiotami. Spójrz na Maiden, Priest czy Manowar, nawet w latach 80. zawsze dawali z siebie wszystko i starali się brzmieć "na czasie" i "nowocześnie". Te albumy wciąż rządzą… dobrze powiedziane. Pracowało wam się łatwiej o tyle, że warstwa tekstowa "End Of The Night" jest swoistą kontynuacją "Ocean Blade"? Tak, ponieważ nie musieliśmy myśleć o całkowicie nowym koncepcie i historii, okładce, etc.

Foto: Gloryful

problemami, przeprowadzkami, etc. Pytam o to, bo jestem marudny (śmiech). W sumie i tak tempo pracy macie niesamowite, trzy albumy w cztery lata, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, że materiał na debiu tancki "The Warrior's Code" przygotowywaliście pewnie nieco dłużej? "The Warrior's Code" przyszedł szybko i nagle. Gdy wraz z Johnnym zakładaliśmy Gloryful, jako coś w stylu dwuosobowego projektu dla zabawy, nigdy nie przypuszczaliśmy, że moglibyśmy z tego wyrosnąć w następnych latach. Kiedy jednak stało się jasne, że demo zebrało bardzo dobre recenzje, a później udało nam się podpisać kontrakt, to prace nad "The Warrior's Code" przebiegały dobrze. Szybko znaleźliśmy skład do wykonywania na żywo "The Warrior's Code" itd., nazwaliśmy ten projekt bezpośrednio "naszym ostatnim zespołem". Innymi słowy:

120

GLORYFUL

czas pisania utworów. On jest jedną z tych "ognistych osobowości" oraz jest utalentowanym autorem muzyki, co w moich oczach jest perfekcyjną kombinacją. Lubię szybko kończyć albumy, kiedy robią się jakieś trudności, szybko staję się niecierpliwy. Album w moich oczach powinien być czymś ukazującym zespół w nadzwyczajnym okresie. Szaleję, kiedy tkwię w zespole, który nie jest w stanie ruszyć do przodu. Trzecia płyta jest ponoć dla każdego zespołu przełomowa - też mieliście takie wrażenie pod czas prac nad "End Of The Night"? Czytałem dużo artykułów i pojawiających się tam truizmów w tej kwestii. Oczywiście rozmawialiśmy i żartowaliśmy na ten temat podczas nagrywania i wydawania "End Of The Night". Jednak czasy się zmieniły. Realia marketingowe uległy dużym zmianom od czasów "twój trzeci album będzie rozstrzygający", tak więc wiemy,

Czyli opowieść o bogini Sednie oraz o kapi tanie McGuerkin, zwącym się teraz King Guerkin, będzie kontynuowana na kolejnych płytach, tym bardziej, że temat wydaje się wymarzony dla zespołu metalowego? Chciałbym zobaczyć Johnny'ego kontynuującego swoje złote myśli. Wiem, że ma dużo więcej historii do opowiedzenia (śmiech). Odbyliśmy już rozmowy na temat możliwych kolejnych rozdziałów, nawet przed i podczas nagrywania "End Of The Night". Ostateczna decyzja jest w jego rękach. Może następna bitwa będzie na wybrzeżu Antarktyki, może Sedna dostanie swój pustynny debiut, trzeba będzie poczekać i się przekonać… Z drugiej strony czy nie jest to dla was swoiste ograniczenie, bo jednak ramy tej historii w pewnym sensie zawężają niektóre możliwości, koncept jest konceptem i wszystko musi zazębiać się, nie ma raczej mowy o dorzuceniu do takiej płyty utworu z tekstem traktującym o czymś innym, chyba, że w charakterze bonusu? Nie, nie bardzo. To raczej coś w stylu kopalni złota. Gramy heavy metal. Nie jesteśmy ekstremalnym zespołem. Jak gówniane musi być pisanie przez osiem lat kawałków traktujących o tych samych problemach z polityką, seksizmem,


rasizmem, socjalnymi problemami, etc. Nawet jeśli większość z tych ludzi wie wcześniej wszystko co im powiesz. Muzycznie też chyba nie lubicie ograniczeń, bo ten wasz tradycyjny heavy fajnie dopełniają thrashowe ("Hail To The King"), powerowe ("On Fire") czy speedowe ("This Means War") patenty, balladowy "End Of The Night" ma w sobie coś z folku, a "For Victory" charakteryzu je się wzniosłym, patetycznym klimatem - długo trwa poskładanie tych wszystkich elemen tów składających się na płytę w tak zwartą, urozmaiconą całość? Wcale nie. To przyszło nagle, jak zresztą zawsze. Dla nas brzmi to bardzo w naszym stylu. OK, główne motywy w "Hail To The King" i "This Means War" są mniej melodyjne/ mniej maidenowskie, lub jeśli wolisz "bardziej hałaśliwe". Jednak dla mnie jest to raczej problem perspektywy. Słuchasz, na przykład, szybkiego, starego Manowar, który jest zajebiście ciężki, ale to wciąż nie jest speed albo thrash metalowy styl. Odnoszę wrażenie, że ludzie coraz bardziej kategoryzują, być może dlatego, że obecnie istnieje tak dużo zespołów. Jednak "Rise Of The Sacred Star" zdaje mi się za bardzo przypominać Helloween, numery w stylu "I Want Out" - przypadek czy hołd dla dawnych mistrzów, którzy mieli na was zapewne spory wpływ? Pisałem ten otwierający motyw tamtej kompozycji i pamiętam, że dokładnie wiedziałem, że jest tam wielkie podobieństwo do wczesnego, wielkiego Helloween. Jednak czułem, że nie jest to 1:1, tak więc nie sprawdziłem "Keeper'a I i II", a później totalnie o tym zapomniałem. I kiedy dodaliśmy tam "Oh Oh Oh", utwór nabrał przez to swojego własnego charakteru, i z pewnością stał się jedną z głównych atrakcji albumu. Są inne kapele, które bez zająknięcia wymieniłbyś jako te wciąż będące dla ciebie czy dla kumpli z zespołu źródłem nieustannej inspiracji? Iron Maiden, Judas Priest, W.A.S.P., Helloween, Manowar, Thin Lizzy, Dio, Twisted Sister, Metallica, Accept, Gary Moore, Megadeth, Kreator, Suicidal Tendencies, Biohazard, Bad Religion, Nuclear Assault. Pewnie nie mielibyście nic przeciwko temu, by

Foto: Gloryful

za kilkanaście lat to Gloryful był wymieniany właśnie w takiej roli, ale to chyba już jednak nie te czasy, bo scena zmieniła się w sposób niewyobrażalny - płyty sprzedają się nie za dobrze, dobrze przynajmniej, że fani kupują merch, np. koszulki i chodzą na koncerty? Jesteśmy dumni, że należymy do kapel z metalowej sceny wydających albumy. W pewnym sensie każdy zespół ciężko pracujący, wydający nagrania, przyczynia się oraz pisze muzyczną historię. Dobrze przynajmniej, że Massacre Records wierzy w zespół i wspiera was naprawdę solidnie - pewnie będąc niezależną kapelą nie moglibyście sobie pozwolić na regularną współpracę z najlepszymi producentami pokroju Dana Swanö czy Charlesa Greywolfa, mieć na płytach okładki autorstwa Krisa Verwimpa, albo grać z największymi gwiazdami? Massacre odwaliło dobrą robotę - wszystkie terminy w kontraktach zostały dotrzymane. Jednak to my wybieramy i spłacamy zobowiązania wobec "drużyny" składającej się z Dana, Krisa, Charlesa, i tak dalej… Myślałem, że w większej firmie zespoły nie muszą same za to płacić... Pewnie nie możecie się już doczekać scenicznej prezentacji nowych

utworów i będą one przeważać w koncertowej setliście? Zaczęliśmy grać "The Glorriors" i "This Means War" w 2015 roku podczas naszego małego tournée w Rumunii oraz kilku większych festiwali w Niemczech. Teraz przygotowujemy się do naszego pierwszego tournée po Europie, które odbędzie się na początku 2017 roku. Jesteśmy bardzo podekscytowani możliwością zagrania "Hail To The King", "Rise Of The Sacred Star", "For Victory" i wielu innych utworów na żywo. Macie tremę przed koncertami, szczególnie granymi po pewnej przerwie, albo, tak jak teraz, z nowymi utworami, często wcześniej nie granymi live? Tak, od czasu do czasu i szczególnie w zależności od rozmiaru i statusu festiwalu, niektórych z nas dopadają te objawy. Jednak to uczucie jest tym, dla którego to robimy, (śmiech). Wielu artystów twierdzi, że trema pomaga im w koncentracji, a kiedy wychodzą na scenę zamienia się ona w dodatkowy czynnik mobilizujący - macie podobnie? Nie jestem pewien czy jest to bardziej romantyczna postawa niż prawdziwa. Nie podpiszę się pod tym. Jest więcej rzeczy do myślenia niż tylko ta kwestia, kiedy myślisz o możliwych przyczynach powodujących zły lub dobry występ. Zresztą pewnie jak by nie było, to entuzjastyczne przyjęcie ze strony fanów pozwala szybko o niej zapomnieć, a wtedy koncert to już jest tylko dobra zabawa, tym lepsza, im bardziej ludzie szaleją pod sceną? Dokładnie. Czasami to nawet lepsza zabawa niż nagrywanie albumu w studio. Wygląda więc na to, że w najbliższym czasie postaracie się o to, by okazji do dobrej zabawy na waszych koncertach nie brakowało? Czas pokaże, nigdy nie wiadomo. Mamy już koncepcję i piszemy czwarty album, mamy około trzynastu utworów/fragmentów na twardym dysku. Odwiedźcie nas na oficjalnej stronie, facebooku i twitterze! Podziękowania dla wszystkich maniaków Gloryful w Polsce - mam nadzieję, że wkrótce obalę parę piw razem z wami! Wojciech Chamryk & Bartosz Hryszkiewicz

Foto: Gloryful

GLORYFUL

121


wyobrazić również było rzeczywistością kapeli.

Pasja i marzenia były naszymi narkotykami Seyminhol poznałem wraz z ich debiutem "Northen Recital" (2002r.), zawierał on zacny epicki metal podany w bardzo surowej wersji. Do tego wpleciono do niego ciekawy pomysł na opowieść o Vikingach... Płyta do tej pory może stanowić ozdobę płytowych zbiorów i stać bez wstydu obok klasyków Manilla Road, Cirith Ungol, Brocas Helm, Omen, Virgin Steele. Jednak na "Northen Recital" w kilku akcentach było słychać nawiązania do innej fascynacji francuzów, a mianowicie symfonicznego power metalu w stylu Rhapsody. Wtedy to brzmiało dość topornie i pasowało do epickiego wyrazu krążka. Jednak, jak się okazuje, to Seyminhol zawsze miało być symfoniczno power metalowym zespołem, ale niestety nie pozwalały na to brak funduszy i niesprzyjające okoliczności. Francuzi dwiema ostatnimi płytami wpasowali się w swoja wymarzoną stylistykę, ale o dziwo lider kapeli Kevin Kazek upiera się, że są również tym samym epickim zespołem co za debiutu. Owszem w symfoniczny power metal wplecione są również epickie cechy ale to zupełnie inne spojrzenie na ten temat, niż w klasycznym heavy metalu. Jestem wręcz przekonany, że obecne wcielenie Seyminhol nie zainteresuje fanów Manilla Road, ale każdy może mięć swoje zdanie. Do przeczytania wywiadu namawiam głównie pasjonatów symfonicznego power metalu, ale w sumie każdy znajdzie coś dla siebie. HMP: Twój zespół, Seyminhol poznaliśmy wraz z dużym debiutem "Northern Recital" z 2002 roku. Jednak zaczątki zespołu to rok 1992. Jakie to były początki, od razu mieliście wizję tego co ma reprezentować zespół? Kevin Kazek: To był okres niewinności i egzaltacji. Pamiętam dobrze atmosferę tamtego czasu. Jak wiele zespołów, graliśmy, żeby uciec od codzienności. Nie lubiłem szkoły, przepaści między rodziną i całego tego codziennego gówna. Myślałem, że robienie "hard rocka" będzie łatwe i przyjemne. Ale w rzeczywistości to była

stem bardzo zadowolony z tego co osiągnąłem z tym zespołem. Ciężko jest wyżyć z muzyki. Realia w naszym kraju dotyczące się biznesu, telewizji i swego rodzaju nienawiść do metalu, może wyjaśniać naszą sytuację. Właściwie, sytuacja wszystkich metalowych muzyków we Francji jest zła. Mój amerykański sen jest jednoznacznie martwy. Jak każdy zespół mieliście problemy personalne, jedni przychodzili inni odchodzili. Nie były to jednak jakieś gwałtowne zmiany i general-

Przez pierwszą dekadę waszego istnienia nagraliście demo "Poussiere du lune" (1993) i trzy EPki "Thunder In the Dark" (1996), "Indian Spirit" (1998), "Nordic Tales" (2001). Jaką muzykę zawierały te wszystkie wydawnictwa? Czy były to wypalane CD-ry, tłoczone CD czy też winyle? Czy były to duże nakłady? Jakim powodzeniem cieszyły się wśród fanów? Te albumy to DNA naszego rozwoju. "Poussiere de lune" to rodzaj francuskiego rocka alternatywnego. "Thunder In The Dark" zawiera pierwszy utwór heavy metalowy. "Indian Spirit" był eksperymentem. Chciałem zrobić coś w rodzaju tradycyjnego rocka amerykańskiego, ale wynikiem jest namiastka hard rocka i heavy rocka z domieszką muzyki grunge. Z "Nordic Tales" obraliśmy ścieżkę symfonicznego metalu. Jest ona związana z przybyciem Nicolasa Pélissiera. Jego wizja była inna, mocniejsza, z domieszka progresji. Wiem, że te cztery wydania są całkowicie wyprzedane. Z wyjątkiem "Indian Spirit". Sprzedało się od 2 000 do 2500 płyt. Kiedy umrę, chcę żeby stały się białymi krukami! Wasz debiut "Northern Recital" bardzo nam przypadł do gustu, zawierał kapitalny epicki heavy metal. Czy muzyka na tych wczesnych wydawnictwach była równie interesująca? Myśleliście o tym aby zebrać te wszystkie nagrania i udostępnić je w formie dobrze wydanego podwójnego CD? To smutne, ale "Northern Recital" jest takim trochę darem od bogów. To wynik kilku zdarzeń: stylu naszych dwóch pierwszych gitarzystów (Eric'a Peron'a i Marco Smacchi) i wizji symfonicznego metalu Nico, które wyjaśniają ten wspaniały album. Oczywiście, mam wielki udział w tym projekcie: grafika, chóry, melodie i cała ta wikingowa koncepcja. Na ten dzień nie mamy materiałów na podwójne CD lub na jakiś konkretny album. Chciałbym zacząć kolejny, nowy rozdział, ale to kwestia gustu, ewolucji i przekonania wszystkich naszych muzyków. Pracujemy ciężko i sprawnie. Może fani ujrzą koniec "Trylogii Wikingowej". Nie wiem. To tak naprawdę kwestia zmian i porozumienia. Poczekamy, zobaczymy… Czy któraś z tych EPek zwróciła uwagę fanów lub wytwórni, że dała wam przepustkę do pod pisania kontraktu na wydanie dużego debiutu? Bez wahania, nasz debiutancki album "Northern Recital". Myślę, że gdybyśmy kontynuowali w tym stylu, historia zespołu byłaby inna. To najpopularniejszy album Seyminhol z 12 000 sprzedanych egzemplarzy na całym świecie.

Foto: Seyminhol

dziwna muzyka, którą Seyminhol wykonywał w ciągu trzech lat (1990-1993). To nie był hard rock ani heavy metal. To była mieszanka punk rocka, alternatywnego rocka i francuskiego rocka typu Noir Désir. Oczywiście miałem wyobrażenie perspektyw kariery. Po prostu chciałem mieć prawdziwy zespół metalowy. Dziesięć lat bez dużego debiutu to szmat czasu, niewielu kapelom udało się wytrzymać taki czas próbny. Jak wam się to udało? Pasja i marzenia były naszymi narkotykami. Nie miałem pojęcia jak odnaleźć drogę do sukcesu. Teraz, sukces jest abstrakcją, a i tak je-

122

SEYMINHOL

nie spokojnie i płynnie przechodziliście kolejne etapy rozwoju. Czy możesz powiedzieć, że ogólnie mieliście szczęście do muzyków tworzących Seyminhol? Oczywiście Seyminhol było z początku rodziną. Muzycy byli dla mnie jak bracia. Ale kiedy stajesz się dorosły, kiedy obserwujesz tą małą społeczność i jej ciężar, pojawiają się problemy. Chcesz się porównywać. Myślisz, że podjęte decyzje wyjdą na zdrowie twojego zespołu i któregoś dnia się mylisz. Seyminhol, podobnie jak inni, został osłabiony przez zmiany. Nasza historia nie jest cichą rzeką. Adwokaci, nienawiść, konflikty, i wszystko najgorsze, co można sobie

Wielokrotnie już wspominałem, że "Northern Recital" bardzo nam przypadła do gustu. Zawierała wyborny epicki heavy metal, który moim zdaniem, wywodził się z amerykańskiego nurtu, ze wskazaniem na Virgin Steele ale zawierał niektóre elementy z ówcześnie modnego epickiego melodyjnego power metalu w stylu Rhasody, głównie za sprawą majestatycznych plam klawiszy. Czy zgadzasz się z taką oceną i czy mógłbyś zdradzić jakie zespoły i jacy muzycy mieli wpływ na to jak brzmiała wasza muzyka na debiucie? Zgadzam się z Tobą w kwestii dużego wpływu Rhapsody na naszej debiutanckiej płycie. To było świeże i mocne. O dziwo nie znam Virgin Steele, nigdy nie wzbudzili mojego zainteresowania i nigdy nie był w czołówce moich wyborów. Wolałem Blind Guardian, Manowar czy Symphony X. Nazwa Virgin Steele jest często


punktem odniesienia dziennikarzy porównujących ich muzykę do Seyminhol. Nie rozumiem tego. Nie mam żadnych albumów tego zespołu, nie mam pojęcia jak grają, a ich aura nie przekonuje mnie. Kiedy byłem młody moimi ulubionymi zespołami były Iron Maiden i Scorpions. Myślę, że pierwszym dziełem symfonicznego i progresywnego metalu jest "Seven Son Of Seventh Son". To źródło naszego stylu. Twoje wokale na tym albumie są bardzo majestatyczne, barokowe wręcz hymniczne, to też nadawało waszej muzyce epickiego klimatu. Tak, to był mój pierwszy album i chciałem wybić swoje imię na panteonie metalu. To była po prostu głupia ambicja, ale ta dziwna obsesja stworzyła ze mnie dobrego wokalistę na "Northern Recital". Głos jest czysty, przesiąknięty emocjami i pozytywnymi wibracjami. To nie ta sama historia co na "Septentrion's Walk", z którym łączy się - chyba - moje najgorsze przeżycie w studio.

Mam oczywiście na myśli Iron Maiden, ale Grave Digger jest po tej samej stronie. Opowieść bez wystarczających kompetencji nie jest interesująca. Muzyka nie jest wszystkim - słowa, zdania, obrazy, tezy, analizy, projekcje są kluczem do dobrego albumu koncepcyjnego. To moja własna opinia. Jak powstała wasza muzyka na debiut, mieliś cie wtedy jakiś schemat pisania kompozycji? Czy zdobyte doświadczenia wykorzystujecie teraz? Bardzo zmienił się wasz sposób pisania kawałków? Nie, to zawsze taki sam proces. Mam pomysł na koncept i przenoszę na papier wszystkie obrazy, jakie chciałem. Ale, jeśli dobrze rozumiem Twoje pytanie, mówisz o komponowaniu muzycznym. To jest zupełnie inna akcja, głównie dlatego, bo zmieniają sie muzycy. Sposób pisania wynika z tego kim jest muzyk, zależy od tego czy jest nim gitarzysta, basista czy klawiszowiec. Na przykład, Nico jest dobrym pianistą. Ma uszy do świetnej orkiestracji i atmosfery.

dku tego albumu. Chcieliśmy specjalne chórki, stare instrumenty, dziwaczne efekty i lepsze brzmienie. Ale kiedy wsłuchuję sie w to dzieło, to nie jestem zadowolony. Mój głos nie jest czysty, moje vibrato jest niemrawe i oprócz ballady i dwóch czy trzech innych kawałków, ta płyta jest z pewnością tą, której nienawidzę najbardziej. Nico się ze mną nie zgadza i szanuję jego punkt widzenia. Jednakże widzę pewien sukces w tym albumie: design jest bardzo dobry, obwoluta pełna niespodzianek, a druga, dodatkowa płyta zawiera doskonały utwór heavy metalowy o tytule, "La 7eme Croisade", zaś wideo daje naszym fanom dobre wyobrażenie o Seyminhol na scenie. Mieliśmy ambicje, duże ambicje, których nie mogliśmy zrealizować z naszym budżetem. "Northen Recital" i "Septentrion's Walk" łączy historia oraz muzyka (mimo pewnych różnic). Pewnie dlatego w 2014 roku wydaliście oba wydawnictwa pod jednym tytułem "Heathen Verse", aby fani mieli komplet na je-

Mój kolega redakcyjny, który w 2002 roku recenzował wasz album pozytywnie ocenił jego produkcję. Moje zdanie jest inne, uważam, że produkcja "Northern Recital" nie należy do najlepszych i jest zbyt surowa, ale to dzięki niej jeszcze mocniej wyeksponowano wszystkie epickie atuty waszej muzyki. Też się zgadzam. Brzmienie nie było dobre i słychać różnicę między pierwszą częścią albumu, a jego ostatnim rozdziałem. Powodem były problemy podczas masteringu. Nasz inżynier dźwięku nie był przygotowany na taki styl, ale brzmienie jest specyficzne i wyraźnie "epickie". Epicki to synonim tej epoki: brak pieniędzy, brak czasu, itp. Jeżeli robisz album z symfonicznym metalem nie mając nic, to jest po prostu niesamowite wyzwanie. Ta płyta jest dziełem pasji, gniewu i odwagi. To był moment, aby chwycić za klamkę drzwi do chwały lub wyważyć taranem bramy do obojętności. Ponoć od zawsze chcieliście tworzyć konceptalbumy i takim jest właśnie "Northern Recital", który ogólnie dotyczy historii Wikingów, którzy znaleźli się pod presją Franków. Wiem, że wynika to z twoich zainteresowań. Czy jesteś historykiem amatorem czy też kształciłeś się w tym kierunku? Dobre pytanie. Jestem fanem historii, ale też profesjonalistą. Moje wykształcenie było podstawą tej pasji i podczas studiów chciałem pochylić się nad tym tematem. Jestem naukowcem, specjalizuję się w Cesarstwie Rzymskim i materiałach archeologicznych. Moja praca dyplomowa dotyczy spektakli w amfiteatrach, i faktycznie, jestem kuratorem Muzeum w Metz. W sumie, to coś więcej niż hobby. To jest styl życia, stałe zainteresowanie i nieustanna misja odkrywania. Mam wiele pomysłów w mojej głowie, dużo historii, zamiłowania do czasów średniowiecznych i dziewiętnastego wieku. Chciałbym zaproponować nową wizję Normanów na świetnym albumie z wszystkimi moimi wpływami muzycznymi. Dokończeniem historii rozpoczętej na "Northern Recital" znalazła się na kolejnej waszej płycie "Septentrion's Walk". Czy wymyślenie takiej historii i ubranie jej w odpowiednie słowa zajmuje ci dużo czasu? Nie, to jest naturalne. Piszę opowieść opartą na prawdziwych faktach historycznych. A wynikiem jest pogląd na historię, inne podejście z analizą i być może, krytyczna postawa. Nie spodoba mi koncepcja bez porządnego przebadania tematu. Jeśli spojrzeć na metalową scenę, zespoły z dobrą znajomością historii są rzadkością.

Foto: Seyminhol

Lubi filmy z solidną muzyką i tworzy album jak muzykę do filmu. Dla mnie jego protokół kompozycji jest taki sam. Pracujemy wspólnie i prowadzimy sporo dyskusji. Efektem jest mieszanka symfonicznej, epickiej i progresywnej muzyki. "Septentrion's Walk" nadal jest utrzymana w klimacie epickiego heavy metalu, ale wyróżnia go lepsza produkcja nadająca muzyce większej przestrzeni, śmielej sięgnęliście po elementy znane z melodyjnego power metalu o epickim zacięciu, twój wokal zachowuje cechy z debiu tu ale jest zdecydowanie bardziej plastyczny i emocjonalny oraz bardzo chętnie wspierasz go różnymi chórami. Mam wrażenie, że należycie do muzyków, którzy ciągle poszukują i próbują ulepszyć swoją muzykę… W tym wypadku nie należą do odpowiednich ludzi, żeby zaoferować ci konstruktywną odpowiedź. Z trzech powodów. Nie podoba mi się cały materiał z "Septentrion's Walk", nienawidzę mojego głosu na tej płycie i myślę, że brzmienie jest straszne, albo prościej, bardzo złe. Oczywiście, mieliśmy wielkie ambicje w wypa-

dnym wydawnictwie? Absolutnie, to był najlepszy sposób, żeby wrócić na scenę. Te dwa pierwsze albumy są bardzo cenione przez fanów. I na początku wyobrażałem sobie te płyty w pewnej kolejności. Obserwując "Heathen Verse" można zauważyć logiczny łańcuch rozdziałów. W tamtym czasie przygotowaliśmy nasz nowy album "Wayward Son" i chcieliśmy wyjaśnić, że nasz zespół zawsze był symfoniczną grupą. Kolejny album "Ov Asylum" z 2009 roku przynosi pewne zaskoczenie, bowiem muzyka która na nim znalazła się to, wysmakowany progresywny metal z elementami ambitnego melodyjnego power metalu. Czy rezygnacja z epickiej formy waszej muzyka wynikała z tego, że jest to bardzo niszowa muzyka czy raczej był to efekt naturalnego rozwoju? Bez wahania, to naturalny rozwój. Po zrealizowaniu sagi Wikingów byłem zmęczony, zużyty i załamany. Mój cel nie został osiągnięty, pływaliśmy w morzu rozczarowania. W roku 2005 odszedłem a Seyminhol znalazł nowego wokalistę. Pracowałem z niemieckim zespołem Lord

SEYMINHOL

123


Siggi's Nothung (założonym przez jednego muzyka z Messenger) i po kilku koncertach i paru utworach postanowiłem wrócić do moich starych partnerów. To było nowe wyzwanie i bałem się możliwości utraty przyjaciół. Cztery lata zabrało nam stworzenie "Ov Asylum". Nie wystarczyło napisać muzykę. To były lata refleksji na temat branży muzycznej, stanu świata i stanu mojego własnego życia. Pamiętam ten czas. To był trudny okres dla zespołu. Kiedy spojrzysz na obwolutę "Ov Asylum" to widzisz, że jest mroczna, przygniatająca i bardzo dziwna. Ta naga dziewczyna z bliznami, ten pistolet wewnątrz książeczki, ten trup i cała ta symboliczna atmosfera wokół tego albumu daje do myślenia. Muzyka jest bardziej trzeźwa, głośniejsza i jest jak pętla. Nico użył sekwencji i chorych efektów dźwiękowych. Radiografia mojej własnej czaszki ozdabia wnętrze broszury. Mimo, że brzmienie nie zachwyca, kocham ten album, a mój głos na tym krążku był wynikiem mojego stanu ducha. Lubię klasyczny heavy metal w jego dość sze rokim spektrum, także nie miałem problemu z przestawieniem się z epickiego metalu na pro gresywny metal. Myślę, że jednak większość waszych dotychczasowych fanów miało z tym problem i w zasadzie musieliście zaczynać od początku i walczyć o swoich nowych fanów. Zgadza się? Absolutnie, moje wybory nie są wolą fanów. "Ov Asylum" było początkiem końca. Porzuciliśmy nasze głęboko zakorzenione, niekontrolowane "headbangery" przez co nasza wytwórnia przestała nas wspierać. W roku 2010, mimo znakomitych koncertów, podczas których kawałki z tej płyty radziły sobie bardzo dobrze, zerwaliśmy umowę. Wasz jak na razie ostatni album "The Wayward Son" z 2015 roku jest kontynuacją muzy czną "Ov Asylum", z tym, że w tym wypadku zbalansowaliście melodyjny progresywny metal z ambitnym power metalem. Progresywny metal oraz melodyjny power metal są zdecydo-

wanie bardziej popularne niż epicki metal, ale nowe/młode zespoły nie mają możliwości do przebicia się do elity tych nurtów. Dlaczego więc zmieniliście swój styl? Nie podoba mi się twoja ocena "The Wayward Son". Jest podobny do naszych dwóch pierwszych albumów i znacząco różni się od "Ov Asylum". "The Wayward Son" jest bardzo symfoniczny i progresywny, z odrobiną black metalu i atmosferycznych melodii. Epicki wiatr wieje w tym dziele wewnątrz interludium, jak na "Septentrion's Walk" oraz przez fakt, że zrobiliśmy album koncepcyjny oparty na tragedii "Hamlet", arcydziele Szekspira. Jak dla mnie jest bardziej epicki i symfoniczny, niż prosty album power metalowy. Chóry, refreny i orkiestracje są mega epickie! Ale, oczywiście, nie robimy heavy metalu. Miało to już miejsce w przypadku "Septentrion's Walk" i "The Wayward Son" nie jest tak daleko od naszych dwóch pierwszych wydań. Dowodem na to jest wiekszość opinii o nowej płycie. Starzy fani dostrzegli tą wartość. Waszym atutem jest mocne brzmienie gitar, nie zmieniacie tego nawet gdy gracie bardziej melodyjnie, jednak fani melodyjnego power metalu przeważnie wolą aby gitary brzmiały łagodniej. Jeżeli zdecydujecie grać się melodyjnie to brzmienie gitar też złagodzicie? A może te mocne gitary to znak firmowy zespołu? Jest to sposób, aby zaproponować ewolucję rytmu i nową wizję heavy metalu. Zmieszaliśmy wszystkie wpływy, takie jak black metal, gothic metal, progressive metal, metal symfoniczny, heavy metal, a nawet thrash metal! Seyminhol nigdy nie może popełnić takiego samego albumu. To bardzo frustrujące, ciągle słuchać tego samego utworu. Nie wybieramy prostoty i w tym przypadku zgadzam się z tobą w sprawie progresywnego DNA Seyminhol. Na przyszłość, to będzie nasza droga. Muzyka jest ewolucją i projekcją, a nie niekończącym się powtórzeniem. Biznes i pieniądze wyjasniają nadmiar AC/DC czy Iron Maiden. Jeśli kilka razy podejmiesz ryzyko, tak jak Dream Theater,

Cradle of Filth czy Waltari, jeśli grasz własną muzykę, to jest prawdziwe wyzwanie. Osobiście nie dbam o biznes i sławę. Twój głos jest mocny, klasyczny, nie próbu jesz go specjalnie łagodzić ale potrafisz zaśpiewać w sposób wyciszony ale bardzo emocjonalny, ogólnie twój kunszt wokalny bardzo mocno się rozwinął… Szukam emocji, gdy próbuję dopasować mój głos do jakiejś kompozycji. Nawet jeśli kawałek jest mocny i szybki, to dbam aby zachować równowagę między gniewem i rozsądkiem. Lubię każdą muzykę, która udowadnia, że emocje są podstawą wszystkiego, co tworzysz. Blues rock, big band, rock'n'roll i pop czy francuskie variete mogą zaoferować miłą i czułą interpretację. Mieszanka agresji i delikatności to moja filozofia i styl śpiewania. Mimo, że na dwóch ostatnich albumach gracie ciekawy progresywny metal zmiksowany z melodyjnym power metalem, to od czasu do czasu, przebija się w nim wasz muzyczny kod - epicki metal - nie obawiacie się, że będzie to przeszkodą w zdobyciu nowych fanów? Społeczeństwo się zmienia, muzyka się zmienia. Teraz, jeśli weźmiesz swój smartfon czy tablet, możesz usłyszeć różną muzykę. Nie jesteśmy sami w tym przypadku. Queen był prawdopodobnie pierwszym zespołem, który wykorzystał wszystkie wpływy rocka, czego wynikiem była wyśmienita muzyka. Nie chcę porównać Seyminhol do tej kapeli, ale mamy tą samą postawę i tą samą teorię o muzyce. Pokusiłem się o dokonanie analizy Gun's and Roses. Ten zespół nie jest prostą grupą sleaze rockową. To pro-gresywny zespół z wizją. Możesz nienawidzić Axl Rose'a ale to wizjonerski facet. Czy obydwa albumy "Ov Asylum" i "The Wayward Son" to kolejne koncept-albumy? Jakie tematy poruszacie na obydwu krążkach? Jeśli chodzi o "Ov Asylum", tekst i obrazy mogą pomóc w zrozumieniu jego idei. Ale na "The Wayward Son" jest to bardziej widoczne, ponieważ ta płyta jest oparta na sztuce. Akty, rozdziały i tytuły utworów są kluczem do znalezienia związku między muzyką a dramatem teatralnym. Współpracowaliście z Brennus Music jak układała się wasza współpraca z tą wytwórnią. Ciekawi mnie też co oznacza, że na waszym profilu na metal-archives przy waszej nazwie pojawiła się wytwórnia Musea Records? Faktycznie, na początku mieliśmy umowę z Musea Records, bardzo dobrym dystrybutorem. Ale to było w 2002 roku. W tym czasie rynek muzyczny był dobry i płodny. Dostawaliśmy pieniądze. a współpraca była pozytywna. Brennus jest małą firmą bez wielkich ambicji. Komunikacja z tą wytwórnią, przy pracy nad albumem, może doprowadzić do prawdziwej odrazy i chęci zerwania łańcuchów wynikających z kontraktu. Doceniam szefa tej firmy, ale nie ma w nim zrozumienia prawdziwych problemów. Obecnie wolimy nie ograniczać się umowami. Jesteśmy wolni i to dla nas lepsze rozwiązanie. Przerwy między waszymi kolejnymi albumami studyjnymi są coraz dłuższe. Z czego to wyni ka? Mam podejrzenie, że zespół i muzyka dla was to bardzo ważne hobby, niestety wasze normalne życie, praca rodzina itd. coraz częściej zabiera wam czas, który moglibyście poświęcić waszej pasji. Mam rację?

Foto: Seyminhol

124

SEYMINHOL


Nie, w rzeczywistości tak nie jest. Rodzina i "normalne" życie nie są zbytnio absorbujące. To jest związane ze stanem umysłu. Kiedy tworzysz muzykę, otwierasz swoje serce i umysł. To dobra okazja, by powiedzieć to, co chcesz. Osobiście nie mogę poświęcić się dla pasji, kiedy jestem w konflikcie ze światem czy z sobą samym. "Ov asylum" było albumem nienawiści i gniewu. Swego rodzaju deklaracja wojenna! To oblicze zespołu, ale może też moje własne. Nie wiem dokładnie, dlaczego stworzyliśmy tego "potworka". Ale wiadomo, zespół to cztery czy pięć osobowości z problemami, ambicjami, projektami i marzeniami. Nie zawsze można wybrać tą samą drogę. Tak więc, aby powrócić do pytania, myślę, że czas i przerwy są nieistotne. Jakość muzyki to jedna wartość podlegająca ocenie. Ale chyba mogę cię zapewnić, że nowy album jest skończony i już mamy pomysły na kolejny koncept. Chciałbym zaoferować album w latach 2017 oraz w 2019. To będzie niesamowite wyzwanie dla Seyminhol. Ale to jest prawdziwa rzeczywistość. Nagraliście już kilka płyt, więc macie już spore doświadczenie. Jak wam pracuje się w stu dio. Gdzie do tej pory pracowało się wam najlepiej? Kto był waszym najlepszym producen tem lub inżynierem dźwięku? Jak oceniacie pracę w domowym studio? Czy w domowym zaciszu można uzyskać zadawalające rezultaty jeśli chodzi o produkcję? Chcę być z tobą szczery, nie lubię nagrywania w studiu. To tylko stres i niekomfortowe warunki. Mogę wyjaśnić. Gdy masz pieniądze można poświęcić czas, ale gdy jest to kwestia opłacalności i nacisku, marzenie zamienia się w koszmar, a wynik jest fatalny. Myślę, że nie ma miejsca do wygodnej pracy bez ogromnych nakładów środków finansowych. Moje ostatnie doświadczenie w studiu było w 2010 roku w Belgii. To miejsce było znane i cenione, pod względem finansowym także. Jak dla mnie, aktualnie najlepszym producentem jest zespół, bo czasy się zmieniły i ciężko jest opłacić dobrego producenta. Studio domowe jest najlepszym rozwiązaniem. Nie mamy możliwości uzyskania pomocy od wielkich specjalistów od dźwięku. Rezultatem jest nieustanne eksperymentowanie, ale jestem zadowolony. To nasz wybór. Jak wiele gracie koncertów? Graliście poza gra-nicami Francji. Jak ogólnie oceniasz wasze możliwości promocyjne? Myślę, że daliśmy około 300 koncertów. I, oczywiście, graliśmy poza Francją, w Luksemburgu, Belgii, Niemczech, Holandii i Szwajcarii. Okazji jest dużo, jeśli promujesz nowy album. Nasz menadżer dał nam możliwość zagrania z Paul'Di'Anno, Blaze Bayley, Vanden Plas, Clawfinger, Crucified Barbara, Royal Hunt, Evergrey, Samael i Lacuna Coil. Niedługo Seyminhol stuknie 25-lat istnienia, będziecie to jakoś specjalnie celebrować? Jakiś specjalny koncert, który uwiecznicie na DVD albo coś podobnego? Być może, mam taką nadzieję. Teraz kończymy nasz ostatni album i pracujemy nad nowym wideoklipem. Chciałbym zrobić "best of" z najlepszymi kawałkami z naszych płyt. Właściwie, to piszę książkę o historii Seyminhol. Będzie gotowa w roku 2019. Opowiedz o zespole Symakya… Symakya to projekt poboczny założony z Matthieu Morandem (Elvaron, Akroma) i Thomasem Das Neves (Heavenly, Your Shapeless Beauty and Deficiency). Jest dowodem, że można

mieszać wszystkie wpływy typu power, speed, progressive i symfoniczny metal. Ten album został oparty na teorii o UFO i Kosmitach. Myślę, że zrobimy nowy album w roku 2019, drugą część "Majestic 12". Od początku mojej kariery grałem z różnymi grupami. Ogólnie każdy z was, miał różne epizody w różnych zespołach, mógłbyś opowiedzieć w paru słowach co to były/są zespoły? Jak zapatrujesz się na pracę mużyków w różnych pro jektach jednocześnie Moje własne doświadczenie jest bardzo konstruktywne, bo grałem z wieloma muzykami i producentami. Mój drugi zespół był typem projektu blues rockowego. Po tym, wybrałem towarzystwo gitarzysty/wokalisty Siegfrieda Schusslera (Messenger) oraz perkusisty Alexa Lan-

naszej muzyki, stworzył wspaniałe dzieło z pasją i rozumem. Pewnego dnia, mam nadzieję, że nasze albumy zostaną docenione za ich kreatywność i obfitość. Ale to chyba tylko marzenie. Ostatnie słowa należą do Ciebie. Ja życzę wam sukcesów i mam nadzieję, że następny wywiad z tobą nastąpi zdecydowanie szybciej niż ostatnio… Zawsze jest to samo, gdy ma się kontakt z czasopismem internetowym czy magazynem i ja to akceptuję. Poświęcam czas na udzielenie jak najlepszej odpowiedzi a problemem jest jakość mojego angielskiego. On nie jest zbyt dobry. Proszę mi to wybaczyć. Cóż, moje ostatnie słowa czy ostatnia wola? Czy ja jestem na skraju mojego grobu? Oczywiście, że nie i mam nadzieję, że Seyminhol będzie żyć jeszcze przez

Foto: Seyminhol

derburga (Axxis, Rhapsody i Annihilator), aby utworzyć duży projekt poboczny w Niemczech w latach 2004/2005. Ten zespół miał nazwę Lord Siggi's Nothung. To było wspaniałe doświadczenie i jeden z najlepszych momentów w mojej karierze. W 2006 roku zrealizowałem album francuskiego artysty pop rockowego, a w roku 2008 przyjąłem propozycję grania z Mattem Morand w projekcie Symakya. Matt jest genialnym gitarzystą z dużą ilością pomysłów. Efektem jest doskonała dzieło heavy metalowe. W roku 2010 z pomocą producenta Rudy Lenners'a (jednego z pierwszych perkusistów Scorpions), wydałem płytę sleaze rockową. To był dziwny okres w moim życiu i mój głos bardzo się różni na tej płycie. Ale jestem z tego dumny. Wszystkie te doświadczenia otworzyły mój umysł i moje spojrzenie na muzykę. Teraz, moim priorytetem jest Seyminhol.

długi czas. To tylko nadzieja, oczekiwanie, ponieważ dzień po dniu tworzenie muzyki staje się trudniejsze. Nie przez problemy rodzinne, nie przez problem zawiści, ale przez surowość branży muzycznej i szybkość współczesnego świata w stosunku do konsumentów oraz miraży współczesnego społeczeństwa. To jak rakieta: zawsze dalej w nowych odkryciach. Ryzykiem jest to, że możesz zapomnieć o swoich korzeniach i podstawie własnej przyjemności. Bardzo dziękuję za ten wywiad. Niech żyje Heavy Metal Pages. Michał Mazur Tłumaczenie: Karol Gospodarek, Marcin Hawryluk

Czy na wasz kolejny studyjny album będziemy czekać tak długo jak na "The Wayward Son"? Nowy album będzie można usłyszeć w kwietniu 2017 roku. To będzie druga część "The Wayward Son". Postanowiłem nazwać go "Ophelian Fields". Jest odą do Ofelii i mieszaniną wszystkich wpływów, które kochamy. Sekcja będzie głośna, emocje będą obecne wszędzie, a żeńskie wokale będą się wybijać. To będzie nowe oblicze Seyminhol z progresywną i gotycką atmosferą oraz nutką rocka. Myślę, że to będzie jedno z naszych lepszych wykonań. To dla nas nowa era, nowa podróż. Nico, kompozytor całej

SEYMINHOL

125


Nowa fala amerykańskiego metalu Wydawałoby się, że dawne dokonania Crimson Glory, Lethal czy Queensryche to już historia i w ich ojczyźnie już nikt tak nie gra. Okazuje się jednak, że są młode zespoły zainteresowane kontynuowaniem tego progresywno/metalowego nurtu, a jednym z nich jest Psychoprism z New Jersey. Debiutancki album tej formacji nosi tytuł "Creation", a o kulisach jego powstania wielu innych sprawach rozmawiamy z liderem i gitarzystą zespołu: HMP: Jesteście doświadczonymi muzykami, grającymi wcześniej różne odmiany metalu. Jak więc doszło do tego, że poznaliście się i postanowiliście założyć zespół? Bill Visser: Cóż mój stary zespół Operatika Element zaczynał się rozpadać, a ja traciłem zainteresowanie kierunkiem, w którym pozostali muzycy chcieli iść. Napisałem więc ogłoszenie, że szukam nowych członków. Jess był pierwszą osobą, która mi odpowiedziała i wysłała demo tego, czym stało i od czego rozpoczął się "Defiance". Basista, którego mieliśmy w tym czasie znał naszego klawiszowca Adama z wcześniejszego zespołu z Teksasu. Więc Adam przeniósł się na północ by do nas dołączyć. Kevin był również w zespole, w którym grałem jakiś czas temu... Mieliśmy kilku basistów, a nasz menedżer Jerry, przyjaźnił się z Erickiem i polecił go kiedy szukaliśmy nowego basisty. Od najwcześniejszych fascynacji i inspiracji

ków. Było to całkowite zaangażowanie od samego początku. Co było tym decydującym momentem w pier wszym etapie istnienia zespołu? Dojście wokalisty Jessa Rittgersa, stworzenie pierwszych kompozycji na EP "Bloodlines"? Było kilka definiujących zespół momentów. Myślę, że najważniejszą chwilą było zawiązanie się obecnego składu. Po raz pierwszy czuję, że to kompletny zespół, i że wszyscy jesteśmy w nim z tego samego powodu. Obraliście bardzo ciekawy kierunek muzy czny, bo tak jak kiedyś w USA nie brakowało tak grających zespołów, by wymienić choćby Queensr?che, Crimson Glory czy Lethal, to jednak z czasem takie progresywne podejście do metalu straciło na popularności? Jesteśmy na pewno, tutaj w Stanach, dość ekscentryczni, ale gramy co chcemy i staramy się prezentować bardziej nowoczesny styl. Mamy

że istnieje wiele innych sposobów, aby dostać się do muzyki, ułatwiają to różne social-media, które szkodzą sprzedaży płyt. Mam nadzieję, że ludzie ruszą się z domów i wesprą nas na koncertach. W sumie widzimy więcej ludzi na naszych występach, ale wciąż jesteśmy jeszcze dość nowym zespołem. Ponownie pracowaliście z Kevinem Antreassianem w Backroom Studios i z tego co słyszałem uwinęliście się dość szybko? W sumie od kapel z lat 80. różnicie się tylko za sprawą syn tetycznego, na wskroś cyfrowego brzmienia gdyby "Creation" brzmiał bardziej analogowo można by bez większego ryzyka stwierdzić, że to materiał z tamtych czasów. Nie dało się nieco podrasować tego soundu, szczególnie w partiach perkusji? Przy dzisiejszej inteligentnej technologii - jeśli chodzi o jakość brzmienia - wszystko w studio jest możliwe do osiągnięcia. Myślę, że Kevin i jego asystent Scott z Backroom Studios zrobili świetną robotę. Bębny, miksowanie i mastering albumu. Wszystko inne nagrane było w moim studio w domu, a także wszystkie utwory były tam edytowane. Mamy poczucie zadowolenia z brzmienia na CD. Zostało ono tak ustawione, że trudno określić, czy kogoś przypominamy. Nie zmienia to faktu, że wasz power metal jest dość nieszablonowy, urozmaicony i wiewymiarowy - tych składających się na płytę 10 utworów to całość materiału który przygotowaliście, czy też było tego więcej i wybraliście najlepsze pomysły? Mieliśmy więcej pomysłów, ale jako zespół czuliśmy, że były to kawałki, które najlepiej pasują do tej konkretnej płyty. Pozostało nam kilka kawałków. Jestem pewien, że nadejdzie dla nich odpowiedni moment na którejś kolejnej płycie. Obecnie mamy już zresztą około 75% muzyki na następną płytę. Zdecydowanie nadchodzi nasz czas, aby stworzyć wielki album. Myślę, że teraz słyszałeś tylko trochę tego, co mamy do zaoferowania. Następna płyta na pewno będzie czymś wyjątkowym. Nie unikacie też odniesień do symfonicznego, pełnego rozmachu metalu, a to już pewnie sprawka waszego klawiszowca Adama Petersona? Adam, to świetny klawiszowiec, wymyślił kilka bardzo interesujących partii. Pracowaliśmy bardzo precyzyjnie nad tą płytą. Adam wszedł z wieloma własnymi pomysłami napisanymi wcześniej, gdy rozpoczęliśmy nagrywania i próbowaliśmy różnych rozwiązań, rozszerzyliśmy je więc o jego pomysły. Miało one uczynić album bardziej symfonicznym i mocniejszym.

Foto: Psychoprism

tradycyjnym/power metalem nie da się uciec? Nawet grając death czy hardcore jest się pod ich, może nawet mimowolnym, ale jednak wpływem? Nie, niezupełnie. Słucham wszystkich gatunków heavy metalu i ma to wpływ na pisane muzyki. Począwszy od power metalu, death metalu, hair metalu a nawet math metalu - wszystko to na nas w pewnym sensie wpływa. Nie jest też czasem tak, że wracając do swych muzycznych korzeni powracacie też niejako do czasów, kiedy taka muzyka była najbardziej szczera i prawdziwa? Psychoprism od początku był dla was pełnoetatowym zespołem, czy też na początku traktowaliście go raczej jako kolejny projekt, w którym można pograć sobie to co się lubi, tak bez większych zobowiązań? Psychoprism był zdecydowanie pełnoetatowym zespołem dla mnie i pozostałych człon-

126

PSYCHOPRISM

nadzieję zdobyć wielu fanów tutaj w USA i oczywiście także w Europie. Czujecie się więc, w pewnym sensie, wskrzesi cielami tego nurtu? Myślałem nad tym i w sumie ten gatunek tak naprawdę nigdy nie zaszedł daleko tutaj w USA. Zdecydowanie wymarł, ale możemy pomóc podobnie uświadomić ludzi i doprowadzić go z powrotem do świetności. Czasy połowy lat 80. i początków następnej dekady, kiedy taki Queensryche zapełniał duże sale i sprzedawał mnóstwo płyt pewnie już nie wrócą, a jak to wygląda obecnie? Są fani nadal zainteresowani takimi dźwiękami, chętnie przychodzą na wasze koncerty? Jeśli chodzi o sprzedaż płyt CD i wypełnianie sal koncertowych, w taki sposób, jak robiły to zespoły w przeszłości, to naprawdę nie wierzę, że ponownie do tego dojdzie. Dziś wydaje się,

To muzyk z klasycznym wykształceniem czy raczej samouk? Jeśli chodzi o edukację muzyczną Adama myślę, że jest z wykształcenia pianistą, a na pewno zna się na teorii muzyki, bo cały czas gadamy na ten temat. Mógłby zagrać wszystko, dla każdego i w każdej chwili. Jess Rittgers nie dość, że staje w jednym szeregu z Geoffem Tate czy Midnightem, to w kilku utworach słychać też niski ryk kojarzący się z growlingiem, albo bardziej brutalne partie - to też jego dzieło i skąd pomysł na takie uroz maicenie ścieżek wokalnych? Szczególnie efek townie sprawdza się to w "Against The Grain" czy "Shockwaves" - na koncertach też sto sujecie ten patent? Po prostu naprawdę ma wiele różnych odcieni głosu i sporą skalę, a i tak zawsze jest porównany z Queensryche lub Crimson Glory. Wierzę, że traktuje to jako komplement. Nie sądzę, by brzmiał jak ktoś konkretny, to tylko jego


głos, którym potrafi opowiedzieć różne historie i oddać wiele uczuć dopasowanych do danej chwili. Gracie całkiem sporo, tak więc nie można chyba mówić o jakimś zastoju na amerykańskiej scenie power/heavy, skoro wciąż jest zapotrze bowanie na koncerty? Tutaj w Stanach lokalna scena maleje, tak jak i frekwencja osób przychodzących na koncerty. Fani nie wspierają zespołów tak jak powinni. Zespoły również nie promują się jak trzeba. Staramy się najmocniej jak potrafimy, aby uzyskać frekwencję i wsparcie dla umierającej sceny. Miejmy nadzieję, że osiągniemy sukces w tym, co robimy. A co z rynkiem płytowym? Wasz debiut "Creation" ukazał się nakładem Pure Steel Records, tak więc możecie liczyć na sensowną promocję i dystrybucję, ale nie zmienia to pewnie faktu, że CD kupują pewnie nieliczni, ci najbardziej oddani fani i kolekcjonerzy? Rynek muzyczny wymaga dużej wiedzy o najnowszej technologii, np. o facebookowych narzędziach do promocji, czy o wszystkich tych witrynach, które promują media społecznościowe itd. Na pewno będziemy na wszystkich tych zasobach cyfrowych i mamy nadzieję, że nasze płyty, zostaną zakupione przez fanów lub pobrane w legalny sposób. Jeśli odnosicie wrażenie, że robi się świetną robotę nadal tłocząc CD, to jesteśmy bardzo szczęśliwi, że jesteśmy w wytwórni. Liczymy, że w niedalekiej przyszłości przybędziemy do Europy i będziemy mogli promować naszą płytę. Ale tradycyjne sklepy płytowe, szczególnie te mniejsze, prowadzone przez pasjonatów, chyba nie znikły już całkowicie z amerykańskiego krajobrazu? Macie jeszcze w New Jersey takie miejsca, gdzie można tak jak przed laty wejść, obejrzeć płyty, coś wybrać, ewentualnie przesłuchać i kupić? Młodzi ludzie są zafascynowani możliwościami jakie daje Internet, ale nie są nawet świadomi, jak wiele tracą. Czasem z wypraw do sklepu muzycznego można przynieść do domu wiele interesujących albumów, które często kosztują grosze. Zazwyczaj w sklepach i na koncertach można zapoznać się z takimi samymi maniakami. Sieć społecznościowa i pobieranie muzyki to nie jest to samo. W New Jersey i Nowym Jorku, ciągle działa kilka sklepów typu rodzinny biznes, gdzie są dobre działy z metalem, gdzie można dostać nasze płyty jak i innych zespołów, podobnych do nas.

Greek Metal is Back Ten młody zespół z Grecji sam przyznaje, że jest swego rodzaju pokłosiem sukcesu Firewind. Rzeczywiście, wydawać by się mogło, że Crimson Fire gra nieco podobną muzykę do ekipy Gusa G.. Tymczasem muzycy zespołu przyznają, że trudno jest obecnie znaleźć w Grecji zespół, którego Firewind nie zainspirował. Niekoniecznie stylistycznie. O greckiej scenie i losach Crimson Fire rozmawialiśmy z muzykami tej formacji. HMP: Większość greckich kapel gra epic metal. Wielu słuchaczy wręcz uważa Grecję z "epic metalowy kraj". Wy gracie energetyczny power metal z elementami rock'n'rolla. Jesteście jedynym takim zespołem w Grecji? (śmiech) Crimson Fire: Tak myślę! Crimson Fire jest swego rodzaju "jedynym" zespołem, ponieważ nie brzmimy jak żaden inny grecki zespół. Masz racje, że mamy tutaj wiele epic metalowych grup, w tym także zupełnie niezłych, takich jak Battleroar, Wrathblade, Wardance, Validor, Airged L'ahm, ale wydaje nam się, że ostatnimi laty wydarzył się pewien przełom, którego skutkiem jest także obecność greckich formacji wykonujących inne gatunki. Każdego dnia można wyjść na koncert i każdego wieczoru będzie to coś innego. Po części żartuję, ponieważ tego rodzaju heavy metal jest reprezentowany przez słynny Firewind. Ich kariera była dla Was inspiracją? Możemy się założyć, że każdy muzyk w Grecji mógł się inspirować takim zespołem jak Firewind, któremu udało się wypracować pozycję w metalowej społeczności dzięki ciężkiej pracy i talentowi. Czujemy dumę, że to "nasi" go stworzyli i osiągnęli sukces! Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że pracujemy po to, żeby iść w ich ślady. Wasza pierwsza płyta posiada odważny tytuł, "Metal is Back". To tylko pełna mocy, met alowa fraza czy rzeczywiście w tym czasie Grecja (a może ogólnie rzecz biorąc, świat?) miał pewne problemy i tego rodzaju muzyka musiała powrócić? W pewien sposób możemy powiedzieć, że to i to. Kiedy Crimson Fire powstał i zaczął działać, dając pierwsze koncerty, spotkaliśmy wiele innych zespołów, starszych i nowszych, które były skoncentrowane na tym, co robią i traktowały muzykę tak samo poważnie, jak my. Czuliśmy się, jakbyśmy byli zebrani razem pod tym samym szyldem. Heavy metal nigdy nie odszedł

ani nie umarł, po prostu my czuliśmy się, jakby to było odrodzenie heavy metalu, stąd tytuł. "Metal is Back" to także tytuł jednego z pierwszych kawałków, jaki kiedykolwiek skomponowaliśmy i to uczyniło te słowa bardzo ważnymi dla nas. To kolejny powód, dla którego wybraliśmy "Metal is Back" jako tytuł płyty. Dopóki metal jako globalna muzyka jest zaangażowany, sądzę, że coś się zmienia. Niekoniecznie na lepsze czy na gorsze. W tym wypadku Crimson Fire byłby czymś w rodzaju "metalowego zbawiciela". Nie wierzymy w żadnych zbawicieli. Gramy naszą muzykę tak, jak ją czujemy, przez wzgląd na naszych fanów i na nas samych! Po prostu wierzymy, ze muzyka może być ucieczką dla ludzi, może im pomoc w uwolnieniu się od durnowatych kompleksów i gównianych sytuacji. To wszystko. Czytałam, że 300 kopii "Metal is Back" sprzedaliście w Japonii. Jak sądzicie, dlaczego tradycyjny heavy metal jest tak popularny w tym kraju? Co słyszeliście na temat swojej muzyki w Japonii? To prawda! Naszemu pierwszemu wydawnictwu, "Metal is Back", udało się dotrzeć do japońskich fanów dzięki naszej poprzedniej wytwórni i pomocy kolegi. Sądzimy, ze japońscy fani są otwarci na każdy rodzaj muzyki. Tradycyjny metal i Japonia zawsze szły ręka w rękę od lat 70. i 80.. Wiele zespołów, takich jak Anvil, Riot, Blind Guardian, koncertowało w Japonii. Może to dlatego Japończycy są tak zatwardziałymi fanami metalu. Wszystko co wiemy na temat naszej muzyki w Japonii to to, ze wciąż jej pragną, a my wysyłamy im kopie! Słucham "Fireborn" i szczególnie podoba mi się energia oraz brzmienie teko krążka. Nie słyszałam "Metal is Back", ale widzę, ze między wydaniem tych płyt upłynęło sześc lat. Jakbyście porównali te albumy? W naszych oczach "Metal is Back" i "Fireborn" to dwa zupełnie różne albumy. Płyta "Metal is

Pocieszające jest chyba jednak to, że na waszych koncertach nie brakuje też młodych ludzi, tak więc może jednak nie wszystko stra cone i prawdziwa muzyka metalowa nigdy nie zginie, nawet jeśli miałaby być tylko jakimś marginesem obecnego rynku muzycznego? Na pewno staramy się organizować koncerty, które przyciągną młodzież, z nadzieją, że przekażą dalej informacje o takiej muzyce jak nasza swoim przyjaciołom. Niektórzy z młodszych fanów, chodzących na nasze koncerty, są naszymi największymi wyznawcami. A to dlatego, że nie słyszeli wcześniej tego stylu muzycznego oraz nowych czy starych zespołów tworzących w tym stylu, więc istnieją pewne nadzieje dla naszej sceny muzycznej. Dziękujemy wam za poświęcony czas i ten wywiad, mamy nadzieję zobaczyć was na trasie. Dzięki! Wojciech Chamryk, Ewa Lis, Marcin Hawryluk

Foto: Crimson Fire

CRIMSON FIRE

127


Foto: Crimson Fire

Back" to zdecydowanie suma naszych wczesnych lat. Można na niej wyczuć surową siłę produkcji i muzyki. To był nasz pierwszy krok, powiedzmy, że w dyskografii i jest wypełniony emocjami! "Fireborn" jest zupełnie inny w odniesieniu do brzmienia i komponowania. Brzmi bardziej zrównoważenie i jest bardziej pełny. Jest mniej prymitywny ale wciąż tak żywiołowy jak "Metal is Back". Każdy członek zespołu miał swój wkład w utwory i wnosił kolejne pomysły. Na "Fireborn" chcieliśmy mieć także motyw przewodni, który będzie łączyć każdy utwór na płycie, dosłownie czy w przenosi, i takim symbolem był "Phoenix". A dlaczego zmieniliście wytwórnię? Szukaliśmy wytworni, która mogłaby rozpropagować ten album na całym świecie i nieco zwiększyć naszą promocję. Pitch Black Records ma znakomite umiejętności komunikacyjne i jest doskonała dla zespołów szukających tego dodatkowego kroku w swoim staraniu. Wiem, ze zespoły nie przepadają za porówna niami, ale trudno uniknąć tego tematu (śmiech). Słyszę w Waszej muzyce coś w stylu Metalium. Mam na myśli wokal, aranżacje (porównajcie "Void of Fire" Metalium i Wasz "Take to the Skies") czy brzmienie. Słyszeliście tego rodzaju porównanie? Szczerze mówiąc, nie! Nie jest to jednak zaskakujące ponieważ słyszeliśmy wiele rożnych wersji na temat tego jak Crimson Fire brzmi. Choćby Dokken, Icon, Judas Priest czy Riot. To, co jest niezaprzeczalne, to fakt, ze kochamy granie metalu w klasyczny sposób i sądzimy, że to najbardziej widoczna sfera w naszej muzyce. Osobiście wydaje nam się, ze brzmimy bardziej w stylu Riot czy Loudness. Płyta "Fireborn" zawiera trzy kawałki bardziej hard'n'heavy: "Hunter", "Bad Girl", "Master your Destiny". Wydaje mi się, że to nie przy padek, że następują one bezpośrednio po sobie. Tworzą one razem przerwę od tempa płyty i "przerwę na oddech". Wiele zespołów przepla ta szybkie kawałki i wolne; bardziej heavymet alowe i bardziej hard rockowe. Ten Wasz sposób na zaaranżowanie płyty jest bardzo dobry i sprawia, ze płyty słucha się lepiej. To był Wasz pomysł czy producenta? Dzięki Kat! To był nasz pomysł. Pomyśleliśmy, że to mogłoby dodać do płyty nieco różnorodności. To świetny sposób, żeby stworzyć mikrodynamikę miedzy utworami i zatrzymać uwagę słuchacza. Wydaje nam się, że ważne jest, żeby budować płytę w pewien sposób, że ma to sens.

128

CRIMSON FIRE

Ważne dla nas są także utwory: pierwszy i ostatni. Na przykład na "Fireborn" mamy ciężki, rytmiczny utwór rozpoczynający płytę, żeby wyrazić główny kierunek płyty i wykreować w słuchaczu uczucie ekscytacji. Ostatni zaś utwór opowiada o feniksie i oddaje znaczenie albumu. Na stronie Metal Archives można przeczy tać, że byliście w trasie z Anvil, Tokyo Blade, Brocas Helm i Helstar. Jesteście relatywnie młodym zespołem... Jak Wam się to udało? Graliśmy trasę w Grecji z Anvil. Na wszystkich występach z największymi gwiazdami, Crimson Fire był supportem. Na festiwalu Power of the Night na Cyprze gwiazdą był Tokyo Blade. Byliśmy szczęściarzami będąc bliskimi znajomymi promotorów koncertów w Grecji, którym podoba się nasze brzmienie. Pomogli nam zareklamować się supportujac heavy metalowe legendy, takie jak Anvil, Heir Apparent, Helstar, Brocas Helm, Elixir i innych. Graliśmy mnóstwo koncertów i nie zamierzamy przestać grać! Bardzo byśmy chcieli przybyć do Polski i zagrać także dla was! Założyciele Crimson Fire byli także członkami Strikelight. Jaki był powód tego, ze St. Turin i Johnny B. dołączyli do tego zespołu w 2009 roku? Stelios i Johnny dołączyli do Strikelight na krótki czas, ponieważ Thodoris "Virtue Defender" zapytał czy chcieliby pomoc w trakcie, gdy niektórzy członkowie ich zespołu muszą odrobić służbę wojskową. Chętnie przystali na propozycje, ponieważ jesteśmy przyjaciółmi i swego czasu naprawdę się spotykaliśmy. Grali razem kilka koncertów ale później pewne sprawy zmusiły ich do opuszczenia zespołu. Pytam również dlatego, ze oba zespoły są z miejscowości Kallithea, a ciekawi mnie jak lokalna scena w tej części Grecji wygląda. Wspieracie się nawzajem grając razem czy przeciwnie? Gracie wiele koncertów w Attyce? Lokalna scena nie jest zła! Naprawdę kontaktujemy się z każdym zespołem osobiście jeśli chcemy zagrać razem gig. To jest najlepsza droga, ponieważ nie mamy kontraktu z managerami czy promotorami. Bardzo często zdarza nam się zagrać koncert z innym zespołem z własnej okolicy czy innego miasta w Grecji. Zagraliśmy bardzo wiele koncertów w Atenach i wiele w innych miejscowościach, takich jak Saloniki, Patras, Agrinion czy Trikala. Teraz mamy umówiony koncert w Salonikach, Trikali i jeden na Cyprze. Katarzyna "Strati" Mikosz

HMP: Miałem okazję posłuchać waszego najnowszego albumu "Mirrorworld". Na pier wszy rzut oka, można zauważyć, że to dość szybkie wydanie po zeszłorocznym albumie. Czy wynika to z tego, że macie wiele pomysłów na nowe kompozycje? Czy też, jest to w jakiś sposób związane ze zmianą składu zespołu? Dominik Sebastian: Dokładnie, wydanie naszego albumu zaledwie dwadzieścia miesięcy po pierwszym, to bardzo szybko. Ale tak naprawdę czas biegnie jeszcze szybciej. Zostajesz szybko zapomniany, jeśli nie wyjdziesz z czymś nowym - zwłaszcza jako nowy zespół. Wiedzieliśmy też, że media po prostu tak jakby czekały na koniec naszego zespołu po rotacjach w składzie, więc wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie jest aktualna teraz i zawsze. Mieliśmy też trochę "resztek" z naszych pierwszych sesji, ale ważniejszy jest fakt, że wraz z naszymi nowymi muzykami zyskaliśmy do naszej muzyki nowe inspiracje, pomysły i wpływy. Jednak jako pierwsze wzięliśmy na warsztat prawie skończone piosenki. W przeciwnym razie zajęłoby to zbyt wiele czasu i nie bylibyśmy w stanie się wyrobić. A tak w ogóle, co spowodowało zmiany w składzie? Przyczyny były głównie osobiste, zdrowotne i biznesowe. Wiem, że Roland Grapow, jako jeden z założycieli tego zespołu, opuścił go dość szybko. Jednak jego wkład jest słyszalny na pier wszym albumie. Czy w jakiś sposób współpracował z wami w trakcie tworzenia i nagrywania materiału na obecny album? Nie. Ani trochę. Kontynuując moją myśl, trudno jest nagrać i wydać dwa albumy w tak krótkim czasie i przy takiej personalnej rotacji. W tym samym cza sie jeszcze trudniej jest zebrać od ludzi wszystkie potrzebne pomysły. Z tego, co usłyszałem na nowym albumie, stwierdzam, że współpracowałeś z muzykami zainspirowanymi wieloma wpływami i stylami. Jak to osiągnąłeś, że wszystko zagadało? Bierzemy od każdego z nas najlepsze gotowe pomysły, tematy, utwory i pracujemy nad nimi wspólnie aby je sfinalizować. Pracujemy różnie, czasami tylko we dwójkę lub we trójkę, innym razem całym zespołem. Wszystko - za pośrednictwem Internetu - jesteśmy w stanie nagrywać w naszych domach lub w Dreamsound Studios Monachium. W międzyczasie poznawaliśmy się, więc już wiemy, czego możemy się po sobie spodziewać. Po tym czasie od wydania "Mirrorworld" oraz po krótkiej trasie jaką odbyliście, co myślicie na temat tego nowego albumu? Wydaje się, że daliśmy radę, i z płytą i z trasą. Jestem dumny z tego, co osiągnęliśmy do tej


cjalnych ruchów na gitarach... cóż, jak widzisz, zbyt trudno jest zdecydować.

Zawsze jesteś mądrzejszy po fakcie Serious Black powołany został w 2014 roku przez muzyków z zespołów, które stworzyły podwaliny pod to, jak wygląda współczesny melodyjny power metal. Wystarczy wymienić Helloween czy Blind Guardian. Niestety na tę chwilę ze znanych nazwisk pozostał jedynie Urban Breed, ex-wokalista BloodBound. O tym jak do tego doszło oraz o paru innych sprawach dowiecie się z wywiadu, do przeczytania którego wszystkich namawiam. pory. Ale już pracujemy nad nowym materiałem na nasze trzecie uderzenie. Nie wolno nam odpoczywać. Czy jest coś co chcielibyście zmienić, czy raczej zostawilibyście wszystko tak jak jest? Zawsze znajdą się rzeczy, które można było zrobić lepiej lub po prostu inaczej. Zawsze jesteś mądrzejszy po fakcie. Ale nie można myśleć w ten sposób - wtedy nigdy by się nie skończyło, zarówno w muzyce jak i wszystkich innych dokonaniach artystycznych. Ucz się, zdobywaj doświadczenie i wykorzystaj to następnym razem. Kto jest głównym autorem tekstów i muzyki? Większość tekstów - co najmniej 99 procent jest robotą Urbana. Muzyka jest podzielona między każdym z nas - zależy od jakości każdego pomysłu (i pomysłów, które pasują do zespołu lub nie pasują).

dziemy nikogo zapraszać tylko po to, żeby mieć jego czy jej nazwisko na płycie. Nagraliście też klip, który promuje ten albu mu. Jest całkiem niezły, myślę nawet, że jest zupełnie inny, w pozytywnym sensie. Ale moje oko natrafiło na coś zabawnego. Maska, którą ta dziewczyna podniosła z truchła, wygląda jak maska, która jest na okładce "Fallout 2 albo 3". Czyj to pomysł ten klip? Pomysł na film wyszedł, z tego co mi wiadomo, od Urbana. Tak jest napisane w tekście. Scenariusz oczywiście później powstał we współpracy z Rainer "Zipp" Fraenzen, naszym reżyserem. To świetne intro i outro nie były częścią filmu od początku - zdaje się, że były wytworem

Jakie jest Twoje najlepsze/najzabawniejsze wspomnienie z tej trasy? Bez wątpienia było dużo niezapomnianych chwil, ale najlepszy był dla nas moment, kiedy stało się jasne, że "my" (Mario) wykonaliśmy dobre obliczenia i mogliśmy zapłacić wszystkim i za wszystko. Chyba nie spodziewałeś się takiej odpowiedzi, ale taka jest prawda. No i też świetnie się bawiliśmy. Ale bez głupich "rock'n'rollowych bzdur", które chciałbyś znać. Czy macie plany, żeby grać więcej koncertów jako headliner? Oczywiście! Wiemy - oraz co jest o wiele ważniejsze - wiedzą teraz również ludzie, menadżerzy, nasza wytwórnia AFM i promotorzy, że jesteśmy dobrym zespołem na żywo, który jest w stanie dostarczyć świetne minutowe show, dzień w dzień (jeśli trzeba 9 dni z rzędu). Jeśli mielibyście okazję zagrać gdzie zechcecie (miejsce/festiwal/miasto/kraj), gdzie by to było? I czemu właśnie tam? Cóż, najpierw pojechałbym do Japonii. Publiczność prawdopodobnie byłaby niesamowita, a i jestem zainteresowany ich kulturą. Następnie

Jak było ze współpracą w studiu? Cóż, wszystkie instrumenty były nagrane w różnych miejscach na całym świecie. Na przykład, gitary rytmiczne były nagrane przez Boba w Grecji. Później wrzuciłem kilka dodatków, solówki i akustyczne gitary w moim domowym studiu w Linz w Austrii. Inni nagrywali swoje instrumenty gdzie tylko się dało - USA, Niemcy, Czechy. Wszystko to ze względu na nasz rozkład czasowy. Czy zdarzyła się wam jakaś zabawna historia, podczas sesji nagraniowych? Znam tylko tę historię o nagraniach perkusji, które były robione w Angels Cry Studio w Monachium. To miejsce jest jakoś tak na siódmym piętrze wysokiego budynku. A winda była zepsuta, więc Alex i Mario musieli wnosić cały zestaw perkusyjny... To właściwie nie śmieszne... Ponieważ nie nagrywamy w klasyczny sposób (wszyscy razem w studio w tym samym czasie), może niektórzy z nas mają zabawne rzeczy do opowiedzenia. Ja nie. Który utwór z nowego albumu jest waszym ulubionym i dlaczego? "Castor Skies". To taki nietypowy kawałek Serious Black (jak na razie). Taki mocny i szybki. Kocham główne riffy i wszystko. Czy Urban śpiewa na nim wszystkie kawałki, czy jest jakiś gościnny wokal? Pytam, bo jestem pod wrażeniem linii wokalnych. Nie mamy żadnych gościnnych wokalistów. To czysty Urban. Prawie. Na dwóch utworach na tym albumie Jan, nasz klawiszowiec, robi za wokalistę prowadzącego. Pojawia się on również jako wokal pomocniczy. Czy mieliście więcej kompozycji, ale zostaw iliście je na kolejny album? Oczywiście, jak zawsze. Jeśli byłaby taka okazja, przy nagrywaniu kolejnych albumów, którego z muzyków chcielibyście zaprosić jako gościa specjalnego? To zależy od potrzeby dla danego kawałka. Jak na razie nie czujemy takiego przymusu. Nie bę-

Foto: Serious Black

spółki filmowej Und Action!, więc nie mam pojęcia o tej masce. Uwielbiam go! Mieliście też pierwszą trasę jako headliner, jak było? Była ona świetna i udana. Bez wątpienia. To dość ryzykowne grać na trasie jako headliner mając dopiero drugi album. Ale zrobiliśmy to i była to zdecydowanie dobra decyzja! Oczywiście równie ważnym powodem jej sukcesu był oferowany pakiet zespołów - graliśmy z Hammerschmitt i Sinbreed - którzy co wieczór też dawali z siebie wszystko, a przy tym byli naprawdę uroczymi ludźmi. Który z kawałków najchętniej gracie na żywo? Powiedziałbym, że na naszej koncertowej setliście nie ma żadnej słabego utworu. Kocham grać je wszystkie - zwłaszcza, gdy ujmiesz tłum i dostajesz w zamian mnóstwo energii oraz kiedy ludzie śpiewają razem z tobą każdy z zagranych kawałków. Ale skoro pytasz... więc zazwyczaj wole piosenki z moją solówką... ale też te filmowe kompozycje, gdzie Bob i ja robimy kilka spe-

chciałbym zagrać w Ameryce Południowej, na przykład w Brazylii, tam ludzie słyną z entuzjazmu. Jakie są twoje/zespołu plany na przyszłość? Nasze plany na najbliższą przyszłość to nagrać nowy krążek, jakieś duże festiwale letnie i w końcu kolejna trasa tym razem jako support, a potem zobaczymy. Dziękuję za poświęcony czas i mam nadzieję, że będę miał okazję zobaczyć was na żywo, bo przegapiłem taką możliwość w 2015 roku na Masters of Rock. Dziękuję za zainteresowanie - i jestem prawie pewien, że będziesz miał okazję zobaczyć nas na scenie pewnego dzień - może na Masters Of Rock 20xx? Lucjan Staszewski Tłumaczenie: Karol Gospodarek

SERIOUS BLACK

129


Szwajcarzy z Crystal Ball wciąż są jednym z liczących się reprezentów współczesnego power metalu, nie unikając przy tym wpływów tradycyjnego heavy czy hard rocka. Najnowsza płyta "Déja-Voodoo" przysporzy im pewnie kolejnych fanów, bo to całkiem udany album, a rozmawiamy o nim z gitarzystą Scottem Leachem:

Inna przestrzeń młodych duchem weteranów HMP: Dziewięć płyt w dyskografii to już znaczny dorobek, ale premiera każdego nowego wydawnictwa jest pewnie dla was sporym wydarzeniem? Scott Leach: Och tak, nadal tak jest. Szczególnie po naszym powrocie w 2013roku. Czujemy się prawie jak nowa i młoda kapela, choć w odróżnieniu do jakiegoś młodego zespołu nadal pragniemy czerpać korzyści z naszego sporego doświadczenia. Włożyliśmy tak wiele pracy w każdy album, zaczynając od pisania utworów,

i recenzentów powiedziało, że to najlepszy album jak do tej pory. Co oznacza owa gra słów z tytułu, ta fajnie brzmiąca zbitka dwóch, dotyczących całkowicie odmiennych spraw, terminów? Na początku był to jedynie fajnie brzmiący tytuł. Ale wysnuliśmy pewne przemyślenia i doszliśmy do wniosku, że to świetny pomysł na dobrze wyglądającą i koncepcyjną obwolutę. Naszą główną ideą, poza samym okładką, było to, aby jednak dopasować tytuł albumu. To

Foto: Crystal Ball

przez nagrywanie, do wydania zazwyczaj po rocznej pracy. Więc tak, jest to dla nas wciąż wyjątkowe. Ciężko wykrzesać z siebie entuzjazm przy którejś z kolei płycie, nie zaczyna przypominać to normalnej pracy, tym bardziej, że - poza jedną dłuższą przerwą - wydajecie kolejne albumy bardzo regularnie, zwykle co rok-dwa i nie są to najkrótsze materiały? Jak dotąd nie stało się to rutyną czy nawet nudne. Jak wspomniałem wcześniej, jesteśmy podekscytowani tak jak młody zespół, a każdy nowy album jest szansą do napisania lepszych kawałków niż wcześniej. Staramy się za każdym razem dodać coś nowego, zmienić sposób nagrywania, spróbować innych dźwięków, brzmień, itp. Nowi członkowie zespołu również dostarczają nowych inspiracji i możliwości. Z jakimi założeniami przystępowaliście więc do prac nad "Déja-Voodoo"? Chcieliśmy stworzyć album, który usatysfakcjonuje wysokie wymagania fanów i presje po naszym albumie "LifeRider" z 2015 roku. To nie było łatwe zadanie, ale z tego co słyszeliśmy, wygląda na to, że osiągnęliśmy cel. Wielu fanów

130

CRYSTAL BALL

świetna symbioza pomiędzy słowami déja-vu i voodoo czyli Déja-Voodoo! Nasza główna postać, lalka voo doo o imieniu Louis, stoi w wodzie, w której się odbija. Woda jest tutaj symbolem podświadomości. Louis ma również na szyi amulet Crystal Ball "LifeRider", jako coś osobistego. Dlaczego Louis? Cóż, poczekaj ze swoimi domysłami! OK. Znowu pracowaliście ze Stefanem Kaufmannem, który nie tylko zrealizował całość produkcji "Déja-Voodoo", ale też gościnnie zaśpiewał w chórkach w "Without A Net" i "Suspended" oraz zagrał solo w "Home Again" wygląda na to, że zdecydowanie preferujecie współpracę z doświadczonymi producentami, a przy okazji też wybitnymi muzykami, zważywszy na płyty Crystal Ball stworzone przy udziale nie tylko Stefana, ale też Michaela Bormanna czy Tommy'ego Newtona? Jako zespół i muzyk zawsze chcesz się doskonalić i uczyć się czegoś nowego. To jeden z powodów, dla którego pracujemy z producentem. Od bardziej doświadczonego producenta/muzyka możesz wiele się nauczyć. Może zaoferować ci inny punkt widzenia albo podjąć decyzję, kiedy jeden z nas jest o krok od tego. Wreszcie, co nie

mniej ważne, jest on odpowiedzialny za brzmienie albumu. Więc jego techniczne umiejętności są również istotne, a doświadczony producent ma ogromny bagaż z doświadczeniem, składający sie z tego co już zrobił, nagrał i osiągnął. Jednak spośród tego grona to właśnie Stefan Kaufmann wydaje się być kimś w rodzaju męża opatrznościowego waszego zespołu, bo przecież współpracujecie już od 13 lat, trzy ostatnie płyty też powstały z jego muzycznym i producenckim udziałem? Oczywiście. Stefan Kaufmann i Crystal Ball to świetne połączenie. Nawet po wszystkich albumach, które z nim nagraliśmy, wciąż możemy nauczyć się czegoś nowego. Poza tym staliśmy się też przyjaciółmi i lubimy ze sobą współpracować. Podoba mi się na "Déja-Voodoo", że wciąż w efektowny sposób łączycie współczesny power metal z bardziej tradycyjnym heavy metalem, zakorzenionym w latach 80., nie unikacie też wpływów szlachetnego hard rocka - może dlatego właśnie wybieracie jako producentów ludzi, którzy będą w stanie zrealizować w jak najlepszej formie to wszystko, co składa się na wasze kompozycje? Dziękuję bardzo. Rzeczywiście mamy te wszystkie wpływy w naszej muzyce i chcemy łączyć je w naszym stylu. Producent z pewnością również ma wpływ na ten proces, ale wiele z tego dzieje się także podczas pisania utworów i przedprodukcji. Dobry producent jest w stanie wzmocnić brzmienie zespołu bez zmieniania jego istoty. Niedawno Markusa Flury zastąpił, znany choćby z innej szwajcarskiej legendy Krokus, Tony "T.C." Castell - to też mogło mieć wpływ na wasze bardziej tradycyjne podejście do komponowanie, etc.? Oczekiwałem i miałem nadzieję, że może wnieść swoje umiejętności do pisania muzyki. I to właśnie zrobił. Utwory takie jak: "Home Again", "Time And Tide" czy "Fool's Parade" to wkład Tony'ego. Napisał też wiele innych kawałków. Gdy przyszło do pisania utworów, zajęło mu trochę czasu, by dopasować się do stylu Crystal Ball, trochę innego w porównaniu do Krokus. Ale zrobił to świetnie. Jestem pewien, że ta współpraca rozwinie się jeszcze lepiej w przyszłości. Muzyka jednak zmienia się nieustannie, co też dostrzegacie, czego dowodem są te utwory z nowocześnie brzmiącymi instrumentami klawiszowymi, jak choćby "Never A Guarantee" czy "Without A Net"? Cieszę się, że o tym wspomniałeś. Tak, pracowaliśmy z nowoczesnym brzmieniem nad wieloma kawałkami. Czasem ledwo to można dostrzec, czasem inni bardziej zwracają uwagę. To jedna z rzeczy, które zmieniliśmy na przestrzeni lat. W 2003 wykorzystywaliśmy dużo brzmień Hammonda (bo wtedy też mieliśmy klawiszowca). Ale na ostatnich trzech płytach, muzyka ma dużo nowocześniejsze brzmienie i jesteśmy szczęśliwi z tego powodu. Najważniejsze jest więc w tym wszystkim to, by nie skostnieć w kompozytorskich i aranżacyjnych schematach, aby to co tworzycie było ekscytujące nie tylko dla was, ale też później dla słuchaczy? To jest dokładnie to, co próbujemy zrobić. Ale zachowując nasz własny styl i, co ważniejsze, chwytliwe kawałki. Robienie czegoś nowego nie jest takie trudne, ale robienie czegoś nowego tak, by nie wyszedł z tego progresywny rock -


jest już trudniejsze. Nie zrozum mnie źle, lubię wiele progresywnych kapel. Po prostu to nie jest coś, za czym chcemy podążyć. Co ciekawe praktycznie nigdy nie nagrywaliście coverów - nagraliście się ich dość w początkach kariery i to w zupełności wystarczy? Może taki jest powód (śmiech). Ale tak naprawdę nagraliśmy kilka coverów. Na płycie "Timewalker", jest bonusowy kawałek Britney Spears "Crazy" w wersji heavymetalowej. Na "LifeRider" są kawałki Dio, które nagraliśmy na tribute album Dio, co było zainicjowane przez naszą wytwórnię. Były to "Sign Of The Southern Cross" i "Sacred Heart". Niełatwo robi się covery Dio, szczególnie wokale, ale jesteśmy zadowoleni z rezultatów. Nie jest to nasz cel, żeby przebić to na naszą większą popularność. Jednak może powtórzymy to, gdy jakiś ciekawy pomysł lub okazja się pojawi, nigdy nie wiadomo. Skoro pomysłów wam nie brakuje, to pewnie przy okazji każdej kolejnej płyty powstaje więcej utworów niż wykorzystujecie na jej potrze by? Zawsze piszemy więcej utworów niż ostatecznie trafia na płytę. Ale nie nagrywamy ich tylko po to, by pozwolić im leżeć w szufladzie. Chcemy je wykorzystywać jako bonusowe kawałki. To dlatego digipack "Déja-Voodoo" zawiera dwa utwory dodatkowe, "Full Disclosure" i "Fools' Parade"? Tak, to jest pomysł marketingowy naszej wytwórni. My tego nie chcieliśmy. Zawsze bardzo trudno wybrać te bonusowe kawałki. Zastanawiam się jednak czy nie byłoby lepszym rozwiązaniem wydanie tylko jednej wer sji w promocyjnej cenie, bo przecież jeśli już ktoś decyduje się na zakup płyty to woli trochę

dopłacić i mieć dwa utwory więcej, a z kolei wypuszczanie iluś wersji godzi w najbardziej zagorzałych fanów, którzy kupują i zwykły CD, i digi, a często jeszcze i LP, chociaż akurat wy unikacie tego nośnika? Może to byłoby prostsze, ale myślę, że jest jakiś powód, dla którego wytwórnie płytowe to robią. Tak naprawdę wersja digipack (z bonusowymi kawałkami) jest tylko trochę droższa. Kwota niegodna uwagi. Jednak wersja digipack jest limitowana, więc może któregoś dnia stanie się czymś wyjątkowym i niespotykanym. Wielu fanów to lubi. Ale znowu, to nie jest nasz pomysł czy chęć, by tak działać. Zostawiamy to specjalistom od marketingu. Coraz trudniej sprzedawać płyty, więc muszą coś robić, żeby podtrzymać sprzedaż. Recesja dotyka wszystkich, ale zważywszy na to, że wciąż regularnie wydajecie kolejne płyty, a Massacre Records nie narzeka, to sytuac ja Crystal Ball nie jest jeszcze najgorsza, bo macie grupę wiernych fanów? Ponieważ kochamy to, co robimy i jesteśmy gotowi na to, by włożyć dużo pracy i wysiłku w naszą pasję (muzykę). Oczywiście mamy świetnych, lojalnych fanów, ale wciąż staramy się o wzrost sprzedaży. To działa oczywiście na wytwórnię. Dla nas to po prostu działa, ponieważ kochamy to, co robimy. Nie jest to tylko sposób na robienie pieniędzy. Liczycie, że w czasie promocji "Déja-Voodoo", szczególnie w czasie "High Noon Tour 2016" podczas, którego będziecie grać ze Shakrą, przybędzie ich nieco? Absolutnie, to główny powód, dla którego organizuje się trasę (oczywiście poza świetną zabawą - śmiech). Taka wspólna trasa to chyba dobry patent, bo

fani poszczególnych kapel zyskują wtedy możliwość poznania innego zespołu, którego muzyka też może ich zainteresować? Patrząc na ostatnie 12 koncertów, jestem pewny, że zdobyliśmy wielu nowych fanów i vice versa. Z tego powodu, to sensowne, by jechać w trasę z kapelą o podobnym stylu. W tej sytuacji obie strony wygrywają. Owa trasa potrwa z przerwami do końca tego roku, a co planujecie na kolejne miesiące? Wasza dyskografia jest dość obszerna, ale nie nagraliście nigdy płyty koncertowej czy DVD może warto pomyśleć o takim wydawnictwie, tym bardziej, że 20-lecie Crystal Ball zbliża się coraz szybciej? Możemy na razie potwierdzić kilka nowych terminów, na przykład damy trzy koncerty we Francji z Freedom Call i zagramy razem z Deep Purple na szwajcarskim festiwalu Rock The Ring. Jestem pewny, że wkrótce będzie więcej festiwali i koncertów. Tej wiosny, w Niemczech i Szwajcarii, planujemy też więcej koncertów, na których będziemy headlinerem. Tak, pomysł na płytę koncertową DVD przeszedł już nam kiedyś przez myśl. Problem w tym, że wydanie takiej płyty jest bardzo drogie. Jeśli się na to zdecydujemy, zrobimy to najlepiej jak się da, bo chcemy, żeby to brzmiało i wyglądało świetnie. Teraz nie możemy się spodziewać, że sprzedamy tak wiele płyt, by to się opłacało. Mamy jeszcze trzy lata do naszej 20-tej rocznicy z Crystal Ball, (śmiech). Poza tym, obecna wersja Crystal Ball jest dla nas inną przestrzenią, jesteśmy wciąż młodzi (śmiech). Wojciech Chamryk, Sławomir Pociecha, Ewa Lis


ma tu zbyt wielu zespołów wykonujących ten styl. Mimo wszystko, właśnie to jest ten rodzaj muzyki, który kochamy i nie możemy sobie wyobrazić grania czegokolwiek innego.

Nowy etap Ten bułgarski kwintet wydając drugi album "Shades Of Darkness" zaczął właśnie kolejny etap swej kariery. Płyta ta ukazała się bowiem nakładem niemieckiej firmy Pure Steel Records, dlatego też muzycy tej powermetalowej formacji liczą, że dzięki temu wypłyną na szersze wody europejskiej sceny. O kulisach powstania nowego albumu, wznowieniu debiutu i 15 latach grania pod nazwą Krossfire opowiada gitarzysta Georgi Kushev: HMP: Wiele zespołów spieszy się z wydaniem pierwszej płyty, nawet jeśli nie zawsze jest to uzasadnione, jednak wy obraliście inną metodę, bowiem debiutancki album "Learnig To Fly" wypuściliście dopiero w dziesiątym roku istnienia Krossfire? Georgi Kushev: No tak. Sęk w tym, że kiedy zaczynaliśmy około piętnastu lat temu, byliśmy jeszcze świeżymi w temacie muzyki i gry na naszych instrumentach, niektórzy z nas wzięli je do rąk wręcz po raz pierwszy. Potrzebowaliśmy sporej ilości czasu, aby podszkolić się w komponowaniu i obsłudze naszych instrumentów, aby być na poziomie, gdzie możemy tworzyć i grać muzykę, którą kochamy, w sposób jaki nam się podoba. Co więcej, zaczęliśmy od grania coverów, więc zdobyliśmy w międzyczasie ogromne doświadczenie w graniu na żywo. Przez ten czas nie tylko skrystalizował się

lepszych stawaliście się jeszcze lepszym zespołem? Tak, masz całkowitą rację. Te występy miały ogromny wpływ na nasze podejście do tego co robimy, jak i na sposób robienia wszystkiego. Zwłaszcza otwieranie koncertu przed Jag Panzer... Byliśmy wtedy jeszcze młodym i niedoszlifowanym zespołem, graliśmy na spoko poziomie, ale nie byliśmy nawet blisko tego, jak wizualnie ma wyglądać nasz koncert. Dlatego, muzyka jest tylko jedną częścią show, najważniejszą, jednak istnieją inne czynniki, które działają na korzyść występu, bez których nie można się obejść. Jednak "Learnig To Fly" wydaliście samodziel nie - była to świadoma decyzja, czy też efekt braku zainteresowania rodzimych oraz zagranicznych wytwórni? Nie, to nie była świadoma decyzja. Byliśmy wte-

Takie granie cieszy się za to ogromną popularnością w Niemczech, co potwierdza zaintere sowanie wami tamtejszych mediów, nie tylko w kontekście wywiadów, ale też zamieszczenia singlowego "Touch Of Destiny" na kompi lacji magazynu "Heavy"? Tak, jesteśmy świadomi, że Niemcy są właśnie takim miejscem, (śmiech). To był jeden z głównych powodów, dla których wybraliśmy Pure Steel Records. Mają siedzibę w Niemczech i z pewnością rozumieją i znają styl muzyki, który uwielbiamy. Naprawdę doceniamy wsparcie, jakie otrzymaliśmy od magazynu Heavy. Tak jak powiedziałeś, oni nie tylko zamieścili wywiad z nami w jednym ze swoich numerów, ale załączyli też jeden z naszych singlowych utworów "Touch Of Destiny" - na płycie kompilacyjnej, co było pierwszym przejawem uznania, jaki kiedykolwiek dostaliśmy. Chciałbym skorzystać z tej okazji, aby wyrazić im naszą wdzięczność. To dzięki temu udało wam się podpisać kon trakt z Pure Steel Records, czy też rozsyłaliście materiały promocyjne gdzie się da i w końcu dało to pozytywne efekty? Cóż, faktycznie wysłaliśmy materiały promocyjne do wielu wytwórni, ale jeśli dobrze pamiętam Pure Steel Records sami się z nami skontaktowali. Mówili, że słyszeli parę naszych kawałków i bardzo chcieliby z nami współpracować. Wykazywali prawdziwe oznaki przejęcia i zrozumienia dla naszej muzyki, więc był to dla nas oczywisty wybór. Dzięki temu nie dość, że ukazało się ogólnie dostępne wznowienie "Learnig To Fly" z efek towniejszą oprawą graficzną, to w czerwcu doczekaliśmy się nakładem tej firmy premiery waszego kolejnego albumu "Shades Of Darkness"? Tak, Pure Steel Records zdecydowali, że chcieliby zmienić oprawę graficzną "Learning To Fly", tak żeby wyglądała profesjonalniej, co przyjęliśmy bardzo pozytywnie. Masz rację, nasz drugi album "Shades Of Darkness" ukazał się w czerwcu, dokładnie trzy lata od dnia w którym występowaliśmy przed Deep Purple, więc była to dla nas dość symboliczna chwila. (śmiech)

Foto: Krossfire

obecny skład zespołu, ale też nabraliście kon certowego doświadczenia, doszlifowaliście repertuar, tak więc było warto poczekać, bez dwóch zdań? Tak, jak wcześniej wspomniałem, dopracowaliśmy nasze występy na żywo. Mieliśmy również okazję grać jako support dla kilku zagranicznych zespołów, z których najbardziej godne uwagi jest Deep Purple. Tak, to była długa i czasami trudna podróż, ale jeśli kochasz to co robisz, to czerpiesz z tego przyjemność, choćby nie wiem co. Nie ograniczaliście się wtedy tylko do małych koncertów w klubach, ale też zdarzało się wam poprzedzać inne uznane zespoły, takie jak na przykład Jag Panzer czy Pungent Stench utwierdzało to was w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a podpatrując naj-

132

KROSSFIRE

dy, i nadal jesteśmy, undergroundowym zespołem z muzyką nie zapewniającą nam rozpoznawalności, więc oczywiście nie wzbudzaliśmy żadnego zainteresowania ze strony jakichkolwiek wytwórni. Jednak jak tylko wydaliśmy debiutancki "Learning To Fly" otrzymaliśmy pomoc ze strony przyjaciół zza granicy i złożono nam kilka propozycji. Pure Steel Records wywarło na nas najkorzystniejsze wrażenie, więc zdecydowaliśmy się na nich i myślę, że to był najlepszy wybór. Power metal jest pewnie w Bułgarii niszowym zjawiskiem, mimo tego, że od początku istnienia Krossfire nie narzekacie na brak wsparcia ze strony lojalnych fanów? Cóż, wydaje mi się, że gatunek power metalu ma w Bułgarii liczną grupę fanów, ale chyba nie tak silną jak kilka innych gatunków. Dlatego nie

Przygotowaliście tym razem znacznie dłuższy, bardziej dopracowany i jeszcze bardziej ciążący w stronę progresywnego czy symfonicznego metalu materiał - obecny kierunek to wypadkowa waszych obecnych fascynacji? O, tak! Na naszym pierwszym albumie nadal badaliśmy grunt, szukaliśmy konkretnego kierunku. Nieco wykrystalizowało się to pod koniec tworzenia "Learning To Fly", więc kiedy zaczęliśmy pracować nad naszym drugim albumem, kierunek był jasno określony. Dokładnie wiedzieliśmy co chcemy zrobić, dokładnie wiedzieliśmy jak to zrobić i dokładnie wiedzieliśmy jaki chcemy uzyskać wynik końcowy. To było jak przejście z punktu A do punktu B z ogromem ciężkiej pracy pomiędzy nimi. Włożyliśmy tony wysiłku fizycznego, emocjonalnego i psychicznego w ten album, daliśmy z siebie wszystko. Muszę powiedzieć, że jesteśmy bardzo zadowoleni z tej płyty, bo mieliśmy jej jasną wizję i w rezultacie dostaliśmy dokładnie to, czego chcieliśmy, jeśli nie więcej. Jesteśmy w pełni świadomi faktu, że album może nie trafiać do każdego i to jest naturalne, bo muzyka jest bardzo osobistą sprawą, jednak osiągnęli-


śmy dokładnie to, czego chcieliśmy i to uczucie spełnienia jest czymś, co jest warte wszystkich naszych starań. Stąd rozpoczynająca album trylogia połączonych utworów "The Lost Eagle", od patety cznego intro "The Ninth", poprzez bardziej tradycyjny "The Last Ride" aż do bardziej symfonicznego, patetycznego "King Will Come"? Muszę powiedzieć, że to nie było zaplanowane. Oczywiście wszyscy jesteśmy wielkimi fanami albumów koncepcyjnych i w przyszłości chcielibyśmy takowy zrobić, bo wydaje mi się, że takie podejście pasuje do naszego stylu. Jednak nie chcieliśmy tego dla naszego drugiego albumu, bo czuliśmy, że musimy zdobyć jeszcze trochę doświadczenia, żeby zrobić to jak należy. W trakcie tworzenia tego albumu przyświecała nam właśnie ta myśl, więc postanowiliśmy zrobić mini trylogię łącząc te utwory. Nieco je skorygowaliśmy i wszystko się ułożyło. Myślę, że gdybyśmy chcieli wcześniej mieć połączone, koncepcyjne utwory, sytuacja byłaby inna, ale jak powiedziałem, zostawiliśmy to na przyszłość. Ale nie unikacie też galopad typowych dla power metalu w rodzaju "One More Time" czy bardziej surowego, riffowego grania jak w mocarnym "Rule The Dark" ? Masz całkowitą rację. Te kawałki są, jakie są, bezpośrednie, jak grzmiące tornado. Myślę, że to dobry moment by wspomnieć, że chociaż głównie określamy się jako zespół power metalowy, to odstajemy nieco od tego gatunku i to raczej nieumyślnie. Powodem jest to, że mamy różne inspiracje i czasami jeden z nas może wymyślić coś nietypowego dla power metalu. Jeśli jednak ładnie pasuje to do kompozycji i jest odpowiednie dla danej części, wykorzystujemy to. Chodzi o to, że nie zastanawiamy się za bardzo nad stylem czy gatunkiem naszej muzyki, po prostu robimy ją tak jak nam się podoba i w większości przypadków wychodzi nam power metal, bo to lubimy najbardziej, ale mamy kilka rozgałęzień będących dla nas czymś naturalnym. Nie kalkulujemy naszych utworów, płyniemy z prądem i podążamy za naturalnym rozwojem kompozycji, a przynajmniej tak jak wydaje się nam to właściwe. Która z tych stron Krossfire bierze górę na koncertach? Obstawiam, że live brzmicie mocniej i potężniej niż w studio, mimo częstego wykorzystywania instrumentów klawiszowych i sampli? Jak na razie na żywo gramy większość albumu. Utwory, które nie są grane to "Annabelle", "Farewell" i "Heaven Halls". Czujemy, że te kawałki są bardziej na specjalne okazje, a nie na każdy koncert. Osobiście też nie mogę się doczekać, by zagrać je na żywo, jednak musi

przyjść na to odpowiednia pora. Jeśli chodzi o koncerty, to oczywiście wszystko co na żywo jest lepsze. Znaczy podczas słuchania płyty wszystko brzmi ładnie i czysto, ale gra na żywo ma tę miażdżącą energię pochodzącą od nas i ogólny klimat występów jest bardziej energetyczny. To znaczy, jeśli akustycy wypełnili swoje obowiązki, to myślę, że wrażenia będą znacznie lepsze na żywo niż słuchając płyty. Ciekawie brzmi to melancholijne "Farewell" z partiami wiolonczeli Danieli Djorovej Waldhans - od razu wiedzieliście, że będzie oparty o współbrzmienie fortepianu i wiolonczeli, czy też ten pomysł pojawił się później? Wpadliśmy na to już wcześniej. To był pomysł

Planujecie jakąś większą trasę, czy ograniczycie się do pojedynczych koncertów week endowych? Chcielibyśmy wskoczyć do pociągu koncertowego, jeśli mogę tak powiedzieć, ale jak na razie nie mamy takiej możliwości, więc musimy pozostać przy weekendowych występach. Planujemy popchnąć sprawy do przodu przez współpracę z odpowiednimi agencjami, zobaczymy jak to wszystko się ułoży. Pewnie myślicie też o śmielszym podboju Europy, ale tu pewnie wszystko zależy od przyjęcia płyty, jej sprzedaży i ewentualnego zainteresowania promotorów czy organiza torów festiwali?

Foto: Krossfire

Petara (naszego klawiszowca), żeby zrobić balladę, która jest oparta wyłącznie na fortepianie i wiolonczeli. Dani jest naszą bliską przyjaciółką i była zachwycona mogąc zaoferować swój talent, wniosła wiele do utworu. Wykorzystywanie autentycznych, naturalnie brzmiących akustycznych instrumentów daje tę różnicę, nawet najlepsze samplowane prób ki czy dźwięki nie wytrzymują tu porównania? Pewnie! No wiesz, konieczność komponowania i nagrywania wszelkich instrumentów na żywo, zwłaszcza jeśli jest to coś bardziej autentycznego, to niesamowite przeżycie. Chciałbym, żebyśmy mieli większe możliwości używania ich. Mam nadzieję, że w przyszłości będziemy. Dlatego też zaprosiliście do studia kilkoro przyjaciół żeby zaśpiewali na żywo, bo jednak generowane syntetycznie chóry to jednak nie to samo? Tak, mimo, że jest kilka świetnych programów do tego, korzystanie z prawdziwych głosów i instrumentów jest zawsze lepsze.

Masz całkowitą rację. Jesteśmy silnie uzależnieni od naszego nowego albumu w kwestii promocji zespołu, a jak na razie z tego co widzieliśmy, idzie mu całkiem dobrze. Jesteśmy z niego niezmiernie dumni, uważamy, że jest tego wart i chcielibyśmy zaprezentować go światu. Oczywiście nie wszystko zależy od nas. Potrzebujemy pomocy osób trzecich w sprawach promotorów, organizatora trasy koncertowej i zaproszeń na festiwale. Będziemy wniebowzięci mając możliwość pracy z takimi osobami, jeśli ktoś jest nami zainteresowany. Życzę wam więc realizacji tych planów i dziękuję za rozmowę! Dziękujemy za miłe słowa i za rozmowę. Dziękujemy za poświęcony czas i wsparcie, życzymy wszystkiego najlepszego we wszystkim, co robicie i mamy nadzieję zobaczyć was na jednym z naszych koncertów. Na razie!!! Wojciech Chamryk, Karol Gospodarek, Marcin Hawryluk

Mamy też wokalne duety, np. w "Heaven Halls", kobiece wokalizy w "Destiny's Calling" - Violeta Kusheva będzie towarzyszyć wam też na koncertach? Violeta jest moją siostrą, (śmiech), jest niesamowitą wokalistką i była zachwycona, kiedy dostała te partie do zaśpiewania. Jednak jak na razie mieszka w Stanach Zjednoczonych, więc niestety to niemożliwe, żeby była z nami na naszych koncertach.

KROSSFIRE

133


Folk z humorem i metalem połączony Wysyłałem do różnych wytwórni nasz materiał, no i w Pure spodobało się na tyle, że zaproponowali kontrakt i wydanie - mówi Paweł Leniart. - Nie ma w tym absolutnie żadnych znajomości, nepotyzmu, łapówek i oddawania swoich zapasów piwa! Jakoś tak wyszło... Tym sposobem już dwie płyty rzeszowskiego zespołu ukazały się nakładem niemieckiej wytwórni. Diaboł Boruta jest więc prawdziwym produktem eksportowym polskiego folk metalu, zaś o najnowszej płycie "Widziadła" oraz debiucie "Stare ględźby" opowiadają ze szczegółami, swadą i humorem wokalista/basista Paweł Leniart i klawiszowiec Dawid Warchoł: HMP: Region rzeszowski też obfituje w różne legendy i podania, ale wy wybraliście na nazwę imię diabła z dość odległej Łęczycy, w dodatku pisaną częściowo w śląskiej gwarze chcieliście podkreślić w ten sposób swoistą uniwersalność zespołu i zarazem muzyki folkowej naszego kraju? Paweł Leniart: Cześć, witamy szacownych czytelników i autorów pytań (śmiech). Chyba każdy region Polski obfituje w regionalne legendy. My mamy np. Diabła Łańcuckiego, który akurat jest postacią historyczną i to dość okrutną i patrząc na niektóre o nim historyje, bardziej wali siarą niż sam Boruta ale nie zamykamy się na swoje podwórko. Diaboł również nie jest w gwarze - jest naszym takim wtrąceniem, zmianą lekką postaci Diabła Boruty, gdyż nasz Diaboł jest ciut bardziej humorystyczny i chyba z większym dystansem traktuje swoje poczynania i dodatkowo zamiast kopyt ma pazury (patrz moje kapcie - śmiech). Koniecznie chcieliśmy przedstawić postać polską i po polsku - skoro już grzebiemy w naszych ględźbach, nie chcemy udawać kapeli angielskiej (jaki to ma sens?), przez co pewnie ta uniwersalność troszkę nam ucieka na rynku anglojęzycznym, ale jesteśmy z Polski i stąd Diaboł i do tego Boruta. A że folk to muzyka i śpiew regionów, to faktycznie bliżej nam do naszych tradycji niż tradycji irlandzkich, szwedzkich, marsjańskich czy śpiewu wielorybów (śmiech). Skąd u was zainteresowanie taką właśnie te-

matyką? W Misteria, Shade, Banisher, Cerebrum czy nawet Jesus Chrysler Suicide graliście przecież znacznie ostrzejszą muzykę, wygląda więc na to, że do pewnych dźwięków trzeba po prostu dorosnąć? Paweł Leniart: Nazwy tych kapel i te kapele to kawał historii metalu ale nie jest tak do końca może zacznę od usystematyzowania kto, co jak, kiedy - może kogoś zainteresuje kto z kim spał w tych kapelach.... (śmiech). W Misterii grałem ja i Miras, ja dodatkowo drę japę w Shade, gościnnie pykałem basiwo w Cerebrum, Gilas były gitarowiec - grał chwilę w Banisherze ale to było dawno temu, a Balon - były pałker, wciąż bębni w Jesusach, zatem twoje informacje są jak najbardziej prawdziwe (śmiech). Obecny skład ma również swoją historyjkę - Rundu grał death metale w Pyrophobii, Dejwid blekosy w Runopatii i Noctis, Zibra gra hardcory w The Remedy For, a Miras wciąż akordeoni w folkowych Żmijach, tak więc rozstrzał mamy spory (śmiech). Folkowe motywy pojawiały się już Misterii ale dopiero w Borutach są na takim poziomie, jaki nam pasuje. I niekoniecznie trzeba do tego dorosnąć, bo ja wciąż mam nadzieję, iż nagram jako pałker płytę death metalową jak np. stare Misterie. Borut jest jednak takim spoiwem, w którym mieszczą się wszystkie powyższe kapele, a na pewno nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa - na "Widziadłach" pojawiły się i blasty i growle, więc może na następnym albumie będą blekosy? Kto wie! A może techno? No tego akurat na pewno

nie (śmiech). Dawid Warchoł: Co do dorośnięcia do danej muzyki, to ja też mam nadzieję, że kiedyś wrócę do basu (na którym grałem kiedyś sporo) i nagram coś cięższego i bardziej złożonego gitarowo. W końcu nie tylko folkiem człowiek żyje. Póki co próbujemy wnieść ciekawsze aranżacje do Diaboła, także muzyka się trochę zmienia w stosunku do pierwszych kawałków zespołu. Wasz debiutancki album "Stare ględźby" był zdecydowanie mocniejszy od strony muzy cznej - określiłbym jego zawartość mianem metalowo-folkowego. Przy drugiej płycie sięgnęliście jednak śmielej po tradycyjne instrumenty, bo pojawiły się choćby partie akordeonu - graliście na nim już wcześniej, czy uczyliście się dopiero przy okazji tej płyty? Dawid Warchoł: To prawda, że przy drugim albumie sięgnęliśmy śmielej po brzmienia tradycyjnych instrumentów. Z pierwszym zdaniem się jednak nie zgodzę, ponieważ naszym zdaniem to właśnie "Widziadła" są płytą mocniejszą. No ale każdy rozumie "moc" w muzyce rockowo-metalowej na swój sposób. Co do akordeonu, to Mirek (gitarzysta) nauczył się na nim grać jeszcze w szkole muzycznej (dawno temu to było), natomiast na obu płytach pomagałem mu ja i muszę się przyznać, że uczyłem się gry na tym instrumencie dopiero przed nagraniem płyty. Swoją drogą, nadal niewiele umiem, ale udało się nagrać poprawnie kilka melodyjek na pierwszą płytę, za co dostałem pochwałę od Mirka i nagrodę w postaci zrzucenia na mnie obowiązku nauczenia się partii akordeonu na drugą płytę (śmiech). Paweł Leniart: (Śmiech). No tak, ja udaję, że umiem grać na basie, a Dejwid, że na akordeonie. "Stare ględźby" były bardziej rockandrollowe, jednak to "Widziadła" mają nawet wtrącenia death metalu, więc chyba dla mnie jednak "Widziadła" są cięższe, ale to zawsze kwestia gustu. Powoli powstaje już nowy materiał i tu już mamy dopiero dziwadła - póki co jest folkojazzo-death-metalo-orient, a mamy dopiero cztery numery, więc można spodziewać się płyty co najmniej zajebiście zróżnicowanej (śmiech). Dawid Warchoł: Z nowego materiału, oprócz tego co wymienił Paweł, to jeszcze trochę progresji i core'u (śmiech). Ale to są tylko drobne wtrącenia gatunkowe, także zróżnicowanie będzie, ale raczej nie aż tak, że powstanie z tego chaos. Głównym elementem nadal jest folk. Swoją drogą Paweł, właśnie wymyśliłeś tytuł nowego albumu: "Dziwadła". Drugi LP: "Widziadła", trzeci LP: "Dziwadła" (śmiech)... Trochę suchar, wiem… To chyba nie jedyny instrument spoza metalowego instrumentarium który wykorzystaliście na "Widziadłach"? Dawid Warchoł: Oprócz akordeonu na obu albumach jest jeszcze żywa sopiłka (flecik ukraiński). Paweł Leniart: Są również żywe chłopacy, drewniane gitary, stuku-puki i nasz drugi realizator - mój pies Bolek (śmiech). Niestety nie mamy dostępu do wszystkich "żywych" instrumentów jakich chcielibyśmy użyć, ale w miarę możliwości będziemy się starali poszerzać brzmienia mamy już pomysły na wiolonczele, kilka bongosów i jakieś dodatkowe "fujarki" ale to już plany na następną płytę.

Foto: Diaboł Boruta

134

DIABOL BORUTA

Czyli brzmienia tradycyjnych, ludowych instrumentów nic nie przebije, żaden syntezator czy sampler nie ma do nich startu? Dawid Warchoł: Nie ukrywamy, że syntezator pomógł przy nagrywaniu pozostałych brzmień,


takich jak klarnet, piccolo, obój, skrzypce, klawesyn, mizmar. Staraliśmy się wydobyć z niego jak najbardziej prawdziwe i żywe brzmienia. Wada używania syntezatorów i samplerów jest taka, że nigdy w 100% nie uda się osiągnąć brzmienia żywego instrumentu, natomiast zaletą jest możliwość wykorzystania bardzo szerokiego instrumentarium, nie tylko na płycie, ale i na żywo podczas koncertu (i nie potrzeba do tego całej orkiestry, która i tak nie zmieściłaby się na małych scenach klubowych - śmiech). Muzyka jest przez to ciekawsza i mniej jednostajna. Paweł Leniart: No niestety jesteśmy przez to troszkę ograniczeni ale Dejwid jest na tyle zdolnym skurczybykiem, że całkiem ładne brzmienia wychodzą mu z pod paluchów i efekt końcowy jest naprawdę fajny (śmiech). Co nie znaczy, że nie byłoby fajnie zagrać koncertu z większym składem i pląsającymi i grającymi dziewojami na scenie ale póki co - względy logistyczne nam na to nie pozwalają. Kwestia czasu (śmiech). Na debiucie czerpaliście też ze skarbnicy tradycyjnych czy poetyckich tekstów, wyko rzystując między innymi słowa wierszy Tuwima czy Bahdanowicza, ale też napisane specjalnie dla was przez Świętobora Mytnika. A jak wygląda to na "Widziadłach"? Paweł Leniart: ...i bardzo chętnie kontynuowalibyśmy promowanie języka polskiego w utworach stworzonych przez tak wielkie nazwiska, ale niestety nie stać nas na to! Serio. Na "Widziadłach" są teksty moje, "Rusałka" Bahdanowicza no i oczywiście niesamowity Wojtek Mytnik, ale już za Tuwima czy Broniewskiego trzeba odpalić takie "Zaiksy", że łolaboga i po prostu nas na to nie stać. Podczas gdy niestety w naszej rzeczywistości trzeba się cieszyć, jeśli nie dołożyło się do koncertu, to kolejne koszty - a sprzęt kupujemy za swoje, nagrywamy za swoje, teledyski też są naszymi produkcjami i kosztami - musimy już bardzo kalkulować. Zresztą gdybyśmy nie nagrywali u mnie w studio to pewnie płyty by nie powstały, a na tej muzyce nie zarabiamy. Zresztą nie mamy w Polsce osoby, która mogła by nas promować, dlatego też dostajemy sporo recenzji zza granicy, a w Polsce ciszaaaa... Oczywiście poza takimi rodzynkami jakie właśnie czytasz (śmiech). No i taka sytuacja poniekąd zmusiła mnie do ruszenia łepetyną i tworzenia własnych historii - nie są tak aliganckie jak Tuwim czy Wojtek Mytnik ale jakoś muszą wystarczyć (śmiech). Nagranie tradycyjnej ludowej melodii "W moim ogródecku" było dla was swego rodzaju wyzwaniem? Nie było chyba dotąd tak mocnej wersji tego utworu, kojarzonego raczej z repertuarem grup ludowych, śpiewaczych czy nawet disco polo? Paweł Leniart: (śmiech), historia tego kawałka wiąże się z "Must be the Music". Kazali nam oprócz swoich kawałków przygotować covery i Dawid wpadł na pomysł, żeby zagrać właśnie taką ludowiznę. A że nasza wersja nam się spodobała, nagraliśmy ją i została na płycie jako taki bonus - fajnie wyszło, no nie? (śmiech). Wbrew pozorom znalezienie ciekawego kawałka, z którego można by zrobić swoją wersję, to nie taki prosty sposób. No i oczywiście znów dochodzi kolejny temat - zapłacić "Zaiksy". "Ogródecek" to dość stary kawałek autora nieznanego, więc koszty odpadły (śmiech). Ale powiem ci w sekrecie, że nagraliśmy jeszcze jeden kołwer przy okazji sesji "Widziadeł", który pewnie wrzucimy niedługo do odsłuchania - to "Krzyżówka dnia" Moniki Brodki i ja ten kawałek uwielbiam! W przeciwieństwie do reszty dziewczyn z Borutów chociaż nie wiem czemu - nie znają się i tylko ja jestem tam romanty-

kiem (śmiech). W pewnym sensie podtrzymaliście tu tradycję, bo na "Starych ględźbach" też umieściliście znany utwór, ale z zupełnie innej "parafii", bo przeróbkę "Vodka" Korpiklaani - był to ukłon w stronę zagranicznych słuchaczy, bo liczyliście się już z tym, że album ten ukaże się na Zachodzie? Paweł Leniart: Nie - pudło (śmiech). "Vodka" to pierwszy kawałek Korpiklaani, który usłyszałem i po którym doznałem olśnienia w pusty łeb, że to jest tak zarąbista i pozytywna muza i też chcę taką grać - i pierwszy kawałek, który zagrał Borut to "Vodka" właśnie (śmiech), więc to taki hołd i numer, który nam się świetnie gra. W ogóle nie liczyliśmy, że płyta wyjdzie na Zachodzie, ale w Polsce nikt - absolutnie nikt nie był zainteresowany wydaniem Boruta! A tu myk - niemiecka wytwórnia wydała już nasze

strongest folk! (śmiech). Ale porównując nas do innych kapel folk-metalowych wcale nie jesteśmy jakąś najmocniejszą kapelą. Baaardzo wiele kapel używa tylko growlu - u nas jest sporadycznie, dodatkowo mamy sporo fragmentów rzekł bym nawet balladowych (ale nie pościelowych na szczęście - śmiech) tak więc chyba faktycznie chodzi o muzykę. I tak chyba powinno być, no nie? Ja rozumiem, że to biznes jak każdy inny, tyle, że nie traktujemy swojego grania jak właśnie interes. Gramy bo lubimy, a że przy okazji dokładamy do tego? Cóż jedni kupują samochody marki MG, a inni Fiaty, ktoś wydaje kasiurę na nowe dresy i kosmetyki, a my na muzykę (śmiech). Ale może po prostu chodziło im o to, że "Widziadła" są naprawdę mocną pozycją na scenie metalowej… fajnie by było gdyby tak było (śmiech). Co ciekawe nie zrezygnowaliście z polskich

Foto: Diaboł Boruta

dwie płyty. I to po polsku. I to na cały świat. I nie mają z tego powodu kompleksów. Jak więc doszło do podpisania kontraktu z niemiecką Pure Steel Records, a konkretnie sublabelem tej firmy: najpierw Pure Steel Publishing, a obecnie Pure Underground Records? Paweł Leniart: Nawiązując do wcześniejszej odpowiedzi - Pure wydało nasze dwie płyty i faktycznie promują ją na świecie i to jest fajne. Tyle, że w Polsce jest lipa z promocją. A jak do tego doszło? Wysyłałem do różnych wytwórni nasz materiał, no i w Pure spodobało się na tyle, że zaproponowali kontrakt i wydanie. Nie ma w tym absolutnie żadnych znajomości, nepotyzmu, łapówek i oddawania swoich zapasów piwa! Jakoś tak wyszło... "Widziadła" są już kontynuacją współpracy, a co będzie z kolejną płytką - nie mamy pojęcia (śmiech). "Widziadla" is by far the strongest Folk Metal album in this year! - zachwalają w swych materiałach promocyjnych, wygląda więc na to, że nie chodzi tu tylko o relacje czysto biznesowo-merkantylne, bo wierzą w waszą muzykę i przypadła im ona do gustu? Paweł Leniart: No właśnie - tak nam się wydaje, że faktycznie nasza muza się w Pure spodobała. Inna sprawa, że nie mają innych kapel folkowych, więc dla nich faktycznie jesteśmy

tekstów, co dla słuchaczy z innych krajów, szczególnie tych bardziej odległych od Polski czy Europy, może być czymś nowym i orygi nalnym, wręcz ekscytującym? Paweł Leniart: A z tym to już właśnie różnie bywa - dlatego na płytkach są angielskie streszczenia naszych opowieści i dwa numery w wersji angielskiej. Dlaczego? Nie jest to powód komercyjny - nagrajmy po angielski i sruuu na zachód! To jest ukłon dla słuchacza angielskojęzycznego, aby właśnie dowiedział się troszkę o starych ględźbach, słowiańskich historiach... Pojawia się jednak problem bariery językowej zresztą pewnie i w Polsce mało kto zna znaczenie słowa ględźba (śmiech). To dlatego nagrywacie na każdą płytę przynajmniej po dwa utwory z angielskimi tekstami, tłumacząc polskie teksty? Paweł Leniart: A, no to mamy pytanie na które odpowiedziałem (śmiech). A słowo ględźby faktycznie jest teraz modern w połlisz język... (śmiech). To może coś jeszcze wspomnę o tej ekscytacji z pytania powyżej - nie wiem czy dla standardowego słuchacza język działa ekscytująco ale chyba bardziej, kto i jak wypowiada dane słowa - samo brzmienie głosu ma chyba większe znaczenie niż język, którym te słowa są wypowiadane. Podobnie jak mruczenie kota lubisz? Ja tak (śmiech). Dawid Warchoł: Wypada powiedzieć, że wielu zagranicznych recenzentów naszych albumów

DIABOL BORUTA

135


HMP: Dość długo kazaliście czekać swym fanom na kolejny album Ciryam, bo "Człowiek motyl" ukazał się przecież w 2008 roku. Domyślam się jednak, że w tym czasie nie próżnowaliście, swoje zrobiły też zmiany składu, szukanie wydawcy, etc. ? Robert Węgrzyn: Dokładnie tak było, życie zweryfikowało dalsze plany poszczególnych muzyków, jednak fundament pozostał nienaruszony, po kilku próbach różnych artystów i muzykantów ukształtował się skład, z którym chcieliśmy dalej tworzyć. Był to czas niezwykle intensywny, zarówno pod względem twórczym jak i marketingowym, w zasadzie cały czas w tym okresie graliśmy koncerty, tworzyliśmy jakieś muzyczne szkice, przygotowywaliśmy się do nowej produkcji itd..

Foto: Diaboł Boruta

twierdzi, że ten wokal w języku polskim bardzo fajnie brzmi i pasuje do muzyki, pomimo, że nic nie rozumieją z niego. Raz tylko przeczytałem w Internecie opinię jakiegoś Rosjanina, że muzyka jest niczego sobie, ale zbiera mu się na wymioty, gdy słyszy te polskie "przyszesz, wyszesz, napomniszesz", czy jakoś tak (śmiech). Także znów, kwestia gustu, tak jak w przypadku muzyki. Nie korci was, czy też może wydawca nie sugeruje, że byłoby warto nagrać całą anglojęzy czną płytę? Paweł Leniart: Był taki pomysł ale stanęło na tym, że to jednak folk - to musi pokazywać region, miejscowe tradycje, opowieści - płyta anglojęzyczna byłaby niewiarygodna, a my jednak nie jesteśmy cyniczni (śmiech). Ale takim kompromisem lekkim są te tłumaczenia i myślę, że będziemy się tego trzymać. Poza tym język polski jest tak bogaty, że nie ma szans przedstawić w angielskim tych wszystkich pięknych słów z których składają się nasze historie. To byłaby jakaś karykatura. Zostaniemy przy polskim (śmiech). Chyba, że coś nam strzeli do głowy i zechcemy nagrać folk afrykański wtedy zaśpiewamy go w jakimś narzeczu. A co to za problem? (śmiech). Wygląda na to, że jesteście obecnie w przełomowym momencie kariery - wydana pod koniec ubiegłego roku płyta została dobrze przyjęta, a jak wygląda jej promocja, koncertowa i nie tylko? Nastawiacie się na stopniowe budowanie coraz wyższej pozycji zespołu w Europie, licząc, że z czasem dojdziecie do pozycji choćby wspomnianego już Korpiklaani? Paweł Leniart: Paaaanie drogi, jakiej kariery! Gramy i składamy te nasze opowieści gdyż przede wszystkim to lubimy. Promocja w Polsce niestety nie istnieje. Czego sami nie zrobimy, tego nie będzie. Zarówno jeśli chodzi o muzę jak i jakieś wideo dlatego tym bardziej cieszę się, iż mogliśmy porozmawiać na łamach waszego magazynu i dziękuję wielce za taką możliwość - stawiamy piwo (śmiech). Ciężko powiedzieć jak to będzie dalej wyglądać - z Podkarpacia niestety wszędzie daleko, a paliwo drogie (śmiech). A tak serio - i od razu będzie to odpowiedź na następne pytanie- zerknąłem na nie plany są takie: "komponujemy" (śmiech, jakie wielkie słowo - my raczej kombinujemy śmiech) już nowy materiał - jak pisałem wyżej -

136

DIABOL BORUTA

będzie znów ciut inny niż poprzedni album, ale na pewno nie nudny, chcielibyśmy nagrać go i wydać - oby w 2017, ale nie mamy ciśnienia, że musi być w tym roku - na pewno się nie opierdzielamy tylko kminimy jak to poskładać - często w połączeniu z brakiem czasu codziennym, ale jeśli uda się nagrać kolejną płytę i wydać będzie fajnie. Postaramy się nie zostawić materiału w szufladzie, natomiast kto będzie jego wydawcą? Nie mamy pojęcia. Nasza muza nie jest aż tak komercyjna, żeby Pure zbijało na tym kokosy, więc może wcale nie będą zainteresowani dalszą współpracą, a może okaże się, że zrobią jakąś fajną promocję w Polsce, bo tak naprawdę mocno by nam na tym zależało. Czyli macie dość sprecyzowane plany, a cała reszta zależy już od przysłowiowego łutu szczęścia i sprzyjających okoliczności, bez czego w sumie ani rusz? Paweł Leniart: I tu przydadzą się sprzyjające okoliczności i trochę szczęścia oraz mnóstwo cierpliwości i dużo ciężkiej pracy - nie mamy bogatych rodziców i sponsorów (śmiech). Ale do ćwiczeń i robienia swojej roboty bez oglądania się na tzw. "życzliwych" namawiam i życzę każdemu - i że tak powiem - samo się nie zrobi! Chyba, że w blenderze taki napój z chmielu, wody i słodu. Ale i tak trzeba to tam wrzucić, wcześniej sprawić sobie blender, wcześniej jeszcze posadzić chmiel, jęczmień, iść po wodę, blablabla... (śmiech) Fajnie by było zagrać przed Korpiklaani i będzie to kolejnym kroczkiem w Borutowym Diaboleniu (śmiech). Dawid Warchoł: Albo przed Eluveitie. Ja tam akurat ich wolę, jeśli chodzi o największe folk metalowe kapele, choć Paweł się pewnie ze mną nie zgodzi (śmiech). Paweł Leniart: Dziękujemy za ciekawe pytania i mamy nadzieję iż blenderówką stukniemy się na jakimś naszym koncercie! Yo man! (śmiech) Wojciech Chamryk

Jak doszło do podpisania kontraktu z fińską Inverse Music Group? Po nie najlepszych doświadczeniach z polskimi firmami uznaliście, że warto rozejrzeć się za wydawcą w świecie? Doświadczenia z polskimi wydawcami były różne. Czasem ta współpraca przebiegała wybornie, innym razem była jedna wielka masakra. To że szukaliśmy zagranicznego wydawcy to chęć pokazania swojej twórczości za granicami naszego kraju. Wysłaliśmy kilkanaście zapytań względem współpracy, kilka firm się zainteresowało, wybraliśmy najlepszą dla nas opcję i stąd współpraca z Inverse Music Group. Fakt, że "Desires" została w całości zaśpiewana po angielsku jest pewnie konsekwencją owej umowy, a dzięki temu macie większe szanse na rynkach zagranicznych? Dokładnie tak, chcesz zdobywać świat porozumiewaj się językiem międzynarodowym. Tutaj nie ma wyboru, jeżeli płyta ma dotrzeć do wielu odbiorców trzeba podać "danie" tak, by wszyscy je zrozumieli. W sumie już na poprzedniej płycie znalazły się dwa utwory w wersjach anglojęzycznych - już wtedy liczyliście się z tym, że kolejna płyta może ukazać się na Zachodzie? Brawo za spostrzegawczość i analityczne myślenie, zgadza się już wtedy testowaliśmy swoje możliwości w zestawieniu z dużymi tytułami (śmiech). "Desires" to kolejny album koncepcyjny w waszym dorobku - co zainspirowało właśnie ten temat i czym są owe tytułowe żądze? Zdecydowanie tak, człowiek fascynuje, każde jego oblicze i zachowanie, tym razem szczegółowo rozdrobniłem jego ciemne strony zachowania, żądze - wszelkie słabości, bez których nie mógłby istnieć. Równowaga zawsze w cenie, jednak jeżeli jej nie ma, a szale przeważają grzeszki to... no właśnie - zapraszam do głębszej analizy mojej liryki (śmiech). Fakt, że każdy z nas ma lepszą i gorszą stronę jest oczywisty, ale już to, że wielu ludzi nie zamierza robić niczego, by przezwyciężyć swoje słabości, stać się kimś lepszym, zdecydowanie nie napawa optymizmem. Liczysz, że teksty z "Desires" może komuś pomóc w uzmysłowie niu sobie, że ta mroczniejsza strona jego osobowości wcale nie musi dominować? Być może tak, może znajdzie się osoba, która zrozumie, że to może być droga donikąd, a inna osoba utożsami się w stu procentach i będzie czuć się z tym dobrze, a może ktoś zastanowi się, w którym jest miejscu i zawróci… zawsze są dwa wyjścia. Będzie to ułatwione o tyle, że warstwa muzyczna tego albumu jest bardzo urozmaicona -


Najnowszy album Ciryam zaskoczy pewnie wszystkich fanów tej grupy, bo po kilku latach milczenia ekipa Roberta Węgrzyna przygotowała najbardziej dopracowane wydawnictwo w swej dyskografii. Po "Desires" śmiało mogą więc sięgnąć fani gotyckiego czy progresywnego metalu, lżejszego, bardziej przebojowego, rockowego grania, ale też rozmaitych eksperymentów, ze skrzypcami w roli głównej. Angielskie teksty i zachodni wydawca sprawiają zaś, że wśród tych słuchaczy będzie też pewnie więcej osób z zagranicy:

Nieprzewidywalność, nieszablonowość i nieschematyczność wygląda na to, że jesteście jednym z tych zespołów uwielbiających płatać figle recenzen tom, bądź zwolennikom muzycznych szufladek? (śmiech) Wojtku brawo po raz drugi, to w stu procentach definicja naszej twórczości. Nie uda się nas zaszufladkować do żadnej szuflady, gęsto i często poruszamy się w szeroko rozumianym rocku, pop rocku, nu metalu, rocku progresywnym, jazzie, power czy heavy metalu, zatem nie uda się. A tak zabawa z recenzentami zawsze napawa nas uśmiechem, a szufladkowanie uwielbiamy, (śmiech). Jak dla mnie "Desires" to rock z wpływami gra nia progresywnego, metalu i gotyku, a miejscami nawet nowoczesnego popu - a jak wy sami określacie to co gracie? Generalizując w szybkim skrócie to progpoprock albo odwrotnie, zdecydowanie żonglujemy w klimatach około progresywnych jak i poprockowych, z dużą dawką elektroniki. Nie unikacie też nieschematycznych rozwiązań aranżacyjnych, balansujecie pomiędzy metalowym ciosem w "Dreams Factory" czy "Puppet", a onirycznym klimatem "Red Rain" właściwie każdy utwór z tej płyty jest potwierdzeniem tego, że stać was na wiele, a słowo "przewidywalność" wykreśliliście ze słownika już na dobre? Tak jesteśmy nieprzewidywalni i tak chcemy być odbierani, odbiorcy nie spodziewają się co może ich spotkać, uwielbiamy niebanalne rozwiązania, sytuacje gdzie koniec jest intrygujący = zaskakujący. Jak zauważyłeś stać nas na wiele, czujemy się dobrze zarówno w mocno metalowym klimacie, jak i onirycznych czy trip jazzowych dźwiękach, czy pop rockowych aranżach. Uważam, że to doskonały atut; nieprzewidywalność, nieszablonowość, nieschematyczność, zdecydowanie na plus. W wielu utworach pojawiły się bardzo wyeksponowane partie skrzypiec, co w sumie nie jest na waszych płytach nowością, ale jeszcze bardziej podkreśla to podejście? Taki był zamysł, chcieliśmy dodać kilka dźwięków w nieco innym wymiarze, padło na skrzypce. To prawda z tym instrumentem już romansowaliśmy, stąd świadomy wybór. Ale Agaty Żylińskiej chyba nie ma już w zespole, w tzw. międzyczasie pojawił się też nowy basista Jacek Rola. Jak w takiej sytuacji brzmią na koncertach utwory ze skrzypcami w roli głównej, których na "Desires" nie brakuje? Tak Agaty już nie ma w składzie, a Darka zastąpił Jacek, jednak z partii skrzypiec nie zrezygnowaliśmy, nadal cyfrowo grają z nami, technika jest nieograniczona i możliwości nieskończone, ślady Agaty często wykorzystujemy koncertowo. Przy okazji pozdrawiamy Agatę i Darka! Znowu postawiliście na pracę w sprawd zonych Lynx Music Studio i Hertz Studio -

nie warto eksperymentować, kiedy efekty są bardziej niż zadowalające, dlatego wracacie tam po raz kolejny? Postawiliśmy na pewniaków, chociaż eksperymentowanie to nasze drugie imię i nie zatrzymujemy się, czas pokaże co gdzie jak… (śmiech). Pewni ludzie, odpowiednia atmosfera i praca z profesjonalistami. Również z autorką szaty graficznej Anetą Popławską nie współpracujecie po raz pierwszy to zdecydowanie najciekawsza okładka w waszej dyskografii, więc z niej pewnie też jesteście zadowoleni? Bardzo. Przyznaję to obraz z mojej głowy, który

nym opakowaniu. To nic innego, jak poczucie estetyki i satysfakcji, że tutaj wszystko pasuje, to sztuka. Mam dużą nadzieję, że jest spore grono słuchaczy, którzy doceniają i troszczą się o takie wydawnictwa jak nasze. Postawiliście też na sprawdzonego dystrybu tora, bo w Polsce jest nim Fonografika, pow stał teledysk do "Alone" na płycie w charak terze bonusów mamy aż trzy utwory w skró conych wersjach radiowych, ale odnoszę wrażenie, że nie dało to zamierzonego efektu, bo wciąż niezbyt wiele mówi się i pisze o Ciryam, stacje radiowe też pewnie niezbyt często emi tują wasze utwory, poza lokalnymi rozgłośnia mi czy autorskimi programami? Niestety jak każdy artysta walczymy o swoje, Fonografika to dystrybutor, ruszyła kampania promocyjna coraz więcej wywiadów w radio… czas pokaże co i jak. Jak więc sądzisz, z czego wynikają trudności z wypromowaniem takiej muzyki w Polsce, mimo jej niewątpliwej atrakcyjności i potencjału, nawet komercyjnego? Układy, układziki, plecy i plecki. 1% szczęścia... recepty nie ma. Jedno jest pewne: trzeba się znaleźć w odpowiednim miejscu w odpowiednim

Foto: Radek Jermak

wedle wskazówek na papier przelała Aneta, skoro robimy kolejny koncept, to autorka grafik jest w to wpisana, ten sam styl, ta sama wrażliwość i ręka, tak po prostu musiało być (śmiech). Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej okładki, to spory kawał świetnej roboty. Po zachłyśnięciu się wszechobecnością plików MP3 i łatwością ich ściągania coraz więcej słuchaczy zdaje się ponownie doceniać album jako w pełni dopracowaną artystyczną formę, gdzie okładka i szata graficzna są istotnym dopełnieniem warstwy słowno-muzycznej takie płyty jak "Desires" jeszcze dobitniej im to uświadamiają? Tak Wojtku, czy ja kazałem ci takie zadać pytanie? Wspaniale, bardzo się cieszę, że poruszyłeś ten wątek. Sztuka by była skuteczna musi być kompletna, tak jak obraz i fonia, okładka, szata graficzna i wnętrze czyli muzyka, muszą stanowić jedność. Zawsze i wszędzie będę doceniał właśnie taką staranność w podawaniu czegokolwiek, to klasa sama w sobie. To komplet, który szanuje słuchacza, który podaje mu niebanalny kawałek siebie w pięknie zapakowa-

czasie z odpowiednią osobą (śmiech). Ale na całym świecie takie granie jest popu larne, ludzie chętnie tego słuchają, a w kraju nie macie szans, bo trudno przebić się do mediów - tak sytuacja was nie zniechęca, nie podcina przysłowiowych skrzydeł? Oczywiście że zniechęca, podcina, ale też wzmacnia i daje kopa, Polska to dziwny kraj, ale jesteśmy Polakami i tworzymy tutaj, mamy anglojęzyczną produkcję zobaczymy co dalej… "Desires" ukazała się jesienią 2015 roku, tak więc pewnie macie już pierwsze pomysły/kom pozycje na następną płytę? Tym razem ukaże się szybciej niż za siedem lat? (śmiech) (…) Rozumiem, że to zachęta by przyspieszyć jej realizację bo nie możesz się doczekać (śmiech). A tak na serio tak, pracujemy nad nowymi utworami i nie mamy w planie czekania tak długo. Serdeczne dzięki za, jak zwykle precyzyjny i sympatyczny, wywiad. Wojciech Chamryk

CIRYAM

137


nie, to zwykle średnio mi się to podoba. Chociaż będziemy modyfikować pewne rzeczy, chór, wokal Simone, growling czy gitarowe riffy - elementy typowe dla Epiki muszą pozostać takie jakie są. Mimo to, nadal możemy eksperymentować w obrębie tych części.

Nigdy nie zmieni swojego stylu Zespół Epica obecny jest na metalowym rynku muzycznym od 2003 r., a na swoim koncie ma już siedem albumów studyjnych, jedną ścieżkę dźwiękową do filmu oraz trzy nagrania koncertowe. Charakterystyczną cechą kapeli jest połączenie growlu Marka Jansena i operowego wokalu Simone Simons, które razem dają naprawdę niesamowity efekt. 24 stycznia 2017 r. zespół wystąpił w warszawskim klubie Progresja. Przed koncertem mieliśmy okazję porozmawiać z założycielem Epiki, Markiem Jansenem. W wywiadzie opowiedział nam między innymi o kulisach powstawania ich najnowszego albumu "The Holographic Principle", pozamuzycznych zainteresowaniach, powiązaniach z Polską oraz planach dotyczących kolejnych muzycznych projektów. HMP: Chociaż jesteście dość konsekwentni jeśli chodzi o styl, na waszym nowym albumie "The Holographic Principle" możemy znaleźć kilka nowości i niespodzianek. Który z tych nowych elementów był najbardziej ekscytujący? Może orkiestra? Mark Jansen: Tak, zdecydowanie najbardziej ekscytujące było nagrywanie całości z prawdziwą orkiestrą. Każda melodia, na którą wpadliśmy była realizowana z użyciem prawdziwych instrumentów, co było świetnym doświadczeniem. A jeśli chodzi o teksty? Czy masz swoją ulu bioną, najbardziej osobistą piosenkę z płyty? Z perspektywy lirycznej najbardziej podoba mi

utwory na własną rękę. Potem spotykamy się i słuchamy stworzonej przez nas muzyki, selekcjonując piosenki, które będziemy ćwiczyć jako zespół. Podczas prób również piszemy utwory, dodajemy nowe elementy i wprowadzamy poprawki - wspólnie angażujemy się w ten proces. Kiedy już wszystko jest zrobione, wybieramy utwory, które zostaną nagrane w studio. Po nagraniu tych wszystkich piosenek, robimy kolejny przesiew, wybierając te które trafią na płytę i te, których na niej nie umieścimy. Na wersji deluxe albumu znajduje się mała niespodzianka dla fanów czyli utwory takie jak "The Funky Algorithm" czy "Dancing in a Gypsy Camp", akustyczne wersje kawałków z

Foto: Epica

się "Cosmic Algorithm", ale od strony muzycznej mam zupełnie inne ulubione utwory. Bardzo rzadko te dwie płaszczyzny się pokrywają. Wszyscy członkowie zespołu od początku entuzjastycznie podchodzili do pomysłu stworzenia albumu o zasadzie holograficznej? Tak, zwykle gdy wpadam na jakiś pomysł, to podoba się on całemu zespołowi. Dotychczas nie zdarzyło się, żeby ktoś stwierdził: "Ten nowy temat, o którym piszesz, jest naprawdę słaby". Tak więc cieszę się, że wszyscy wspierają mnie w realizacji tematów, które pragnę poruszać. A jak wygląda proces realizacji albumu od wymyślenia głównej idei do powstania finałowych wersji piosenek? Najpierw siedzimy w domu, tworząc i pisząc

138

EPICA

głównego krążka. Tak, są zabawne i różnią się całkowicie stylem od głównych utworów. W serwisie Spotify są umieszczone zaraz po właściwym albumie, więc wielu ludzi sądziło, że te piosenki są częścią krążka, a tak nie jest. To tylko specjalna wersja nie chcieliśmy po prostu tworzyć akustycznych utworów, ale też trochę je pozmieniać i dać im całkiem nowy klimat. Czy zatem mamy się od was spodziewać czegoś w kompletnie nowym stylu w przyszłości? Albumu osadzonego w innym gatunku muzycznym? Nigdy nie nagramy głównego krążka w kompletnie innym stylu, ponieważ w ten sposób zawiedlibyśmy wielu fanów. Kiedy słucham jakiegoś zespołu i nagle kompletnie zmienia brzmie-

Wspomniałeś o growlu - mam wrażenie, że z wiekiem jest on u Ciebie coraz lepszy. Jak ćwiczysz swój głos, jakie są Twoje sposoby, aby zawsze był w formie? Dziękuję! Moja rada dla osób, które też chcą growlować to przede wszystkim upewnienie się, że stosujecie właściwą technikę. Podobną stosują normalni wokaliści przy oddychaniu. Musicie być pewni, że growl nie sprawia wam bólu jeśli się pojawia, to używacie złej techniki. Growl powinien brzmieć naturalnie i nie niszczyć gardła. Kiedy dopada was przeziębienie, jak na przykład mnie teraz, cały czas muszę dbać o struny głosowe, więc noszę szalik, aby gardło było rozgrzane. Naprawdę musicie traktować swój głos z szacunkiem, bo inaczej nie dacie rady śpiewać wieczorem. Gdziekolwiek idziecie, musicie o tym pamiętać. Podczas swoich koncertów nie tylko musisz dbać o głos, ale też o energię i dobry nastrój. Wiem, że masz dyplom magistra z psychologii. Czy używasz nabytych na studiach umiejętności w karierze muzycznej? Jako muzykowi średnio mi się to przydaje, ale bardzo dobrze wspominam lata spędzone na uczelni i wybrany przeze mnie kierunek. Wiele się nauczyłem, również rzeczy, z którymi się nie zgadzam, a w które chciano, abym uwierzył. To jednak było fajne, bo dało mi dobry ogląd na sposób, w jaki ludzie się ze sobą komunikują. Przydało mi się to między innymi podczas zawierania umów, bo widząc jak mój rozmówca reaguje, mogłem łatwo zawrzeć na przykład umowę na album dla Epiki. Teraz robi to nasz manager, ale na samym początku musiałem wszystkim zajmować się sam. Wtedy umiejętność "czytania" ludzi i ich intencji była naprawdę potrzebna. Pozostając w temacie Twoich zainteresowań… Wiele waszych piosenek, takich jak choćby "Deter the Tyrant" albo "Divide and Conquer" wspominają o wydarzeniach politycznych i są poświęcone takim problemom jak terroryzm czy totalitaryzm. Nie myślałeś nigdy, aby bardziej zaangażować się w politykę albo samemu zostać politykiem? Nawet nie chcę myśleć o tym, że musiałbym mieć do czynienia z tymi wszystkimi innymi politykami. Obrałem inną drogę i jestem zadowolony z tego co robię obecnie. Gdybym miał możliwość zostać przywódcą jakiegoś państwa, nie powiedziałbym "nie", to byłaby fajna szansa, ale wcześniej trzeba wykonać wiele kroków, na które nie mam czasu. Obecnie jesteście w Polsce, gdzie promujecie swój najnowszy album w ramach trasy koncer towej. Wiem, że Twoja ciocia pochodzi z Polski… I dziewczyna mojego brata również! Nauczyły Cię jakichś słów lub zwrotów z polskiego języka? Masz jakieś swoje ulubione? Zupełnie nic, ponieważ zawsze rozmawiam z ciocią i dziewczyną brata po niderlandzku, więc całkowita pustka! (śmiech) Znam wiele zwrotów z innych języków, ale nic z polskiego. Możesz mnie nauczyć jakiegoś słówka! Zespół Epica miał okazję występować w Polsce już kilka razy, więc domyślam się, że macie jakieś miłe wspomnienia z naszego kraju. Jakie są Twoje doświadczenia z polskimi fanami? Prawdę mówiąc, zazwyczaj gdy przyjeżdżamy


do Polski, to jest to główna atrakcja naszej trasy koncertowej, bo polscy fani mają w sobie dzikość, którą podziwiam. Dzisiejszego wieczora też spodziewam się najlepszego tłumu na całej trasie. Podobne doświadczenia mam z paryską widownią, ale i tak moje oczekiwania na dzisiejszy wieczór są ogromne. Właśnie to najbardziej zapamiętuję z Polski - dziki i żarliwy tłum fanów. Z Epiką przelecieliście już niemal cały glob. Jakie jest Twoje ulubione miejsce do życia - raj na ziemi? Sycylia, na której obecnie mieszkam, jest takim miejscem-rajem. Mam tam swój kawałek ziemi, na którym w przyszłości zamierzam postawić dom. To jest właśnie mój mały raj, który znalazłem na ziemi. Oprócz Epiki, masz również drugi zespół o nazwie Mayan. Czy mógłbyś powiedzieć nam coś więcej o tym projekcie? Czy możemy się spodziewać jakichś nowości w najbliższej przyszłości? Mamy już całkiem sporo stworzonego nowego materiału. Jedynym problemem jest to, że Epica zajmuje tak wiele czasu, że praktycznie nie mam chwili na koncertowanie z Mayan. Trochę szkoda, ale z drugiej strony cieszę się, że Epica odnosi tak wielkie sukcesy. Kiedy tylko znajduję czas, staram się też występować z Mayan i czasem udaje się połączyć te występy z koncertowaniem z Epiką. Niektórzy z członków Mayan są też członka mi Epiki. Tak, w przeszłości większość ekipy była ta sama, ale teraz zostaliśmy tylko Ariën (van Weesenbeek) - perkusista - i ja. Jeśli tylko znajdziemy zastępców dla mnie i dla Ariëna na część koncertów Mayan, to zespół będzie mógł grać więcej. Już zresztą znaleźliśmy - jest nim George Oosthoek, który wcześniej występował w Orphanage, bardzo dobrej holenderskiej kapeli. Pozostając w temacie składu Epiki, podczas waszego rocznicowego koncertu nagranego na DVD "Retrospect" wszyscy członkowie zespołu z przeszłości pojawili się na scenie. Czy nadal utrzymujesz z nimi kontakt? Takie rozstania w kapelach często wiążą się z konflikta mi. Z większością z tych osób wcale się nie kłóciliśmy, na przykład z Adem (Sluijterem) - po prostu nie chciał już z nami koncertować, bo wolał zostać nauczycielem i w tym się spełnia. Nadal utrzymujemy kontakt, właściwie co najmniej raz w tygodniu rozmawiamy lub piszemy ze so-

Foto: Epica

bą. Często się widujemy, spędził ze mną nawet wakacje na Sycylii. Z kolei Yves (Huts) przyjechał do Brukseli, kiedy akurat tam występowaliśmy i spędziliśmy razem wspaniały czas. Tylko z Jeroenem Simonsem, naszym dawnym perkusistą, praktycznie się nie widujemy. Ostatni raz widziałem go właśnie wtedy, gdy nagrywaliśmy koncert na "Retrospect". Zawsze znika, ale kiedy się z nim skontaktujesz, to okazuje się być dostępny. Więc zawsze możesz go jakoś znaleźć. Jak chcesz, możemy go znaleźć (śmiech). W waszym brzmieniu, oprócz energetycznych gitar i typowego dla metalu symfonicznego stylu, możemy odnaleźć wpływy arabskiej, a nawet cygańskiej muzyki. Jesteś fanem tego rodzaju melodii? Czy źródłem inspiracji były podróże? Możliwe, ale już od czasów dzieciństwa miałem zamiłowanie do arabskiej muzyki. Bardzo podoba mi się jej specyficzna atmosfera i kunszt. Kiedy słyszę piosenki z arabską melodią, oczywiście jeśli jest to dobrze zrobione, a nie tandetne, wprowadza mnie to we wspaniały nastrój. Tak więc lubię przemycać takie brzmienie do własnej twórczości. Arabska muzyka ma wieloletnią tradycję, mają też świetne instrumenty takie jak duduk czy sitar, które w połączeniu z zachodnią nutą dają ciekawy efekt. Chciałbyś nauczyć się języka arabskiego?

Jest naprawdę trudny, zresztą najpierw muszę nauczyć się włoskiego. Obecnie znam dobrze cztery języki: niderlandzki, limburski (oficjalny język prowincji, z której pochodzę), niemiecki, angielski, a piątym będzie włoski. Kiedy nauczę się mówić po włosku, pewnie zabiorę się za kolejny język. Każdy wasz album ma inny motyw przewodni, ale zarazem wszystkie są ze sobą w jakimś stopniu połączone. Masz już pomysł na ósmy album, ósmy rozdział tej historii? Tak! Zazwyczaj główna idea nie rodzi się tak wcześnie, ale mam już w głowie konkretny plan. Nasz kolejny album będzie ósmym krążkiem, a przewrócona ósemka daje znak nieskończoności, tak więc na pewno pojawią się na nim elementy związane z nieskończonością. Ponadto mam też inne pomysły. Ostatnie dwa albumy były związane z nauką, dotyczyły fizyki kwantowej i holograficznej zasady, według której wiele rzeczy to iluzje. Tak więc kolejna płyta, już to wiem, będzie dotyczyła… tego, czego nie mogę jeszcze ujawnić! (śmiech) Swego czasu stworzyliście ścieżkę dźwiękową do filmu "Joyride", wiele osób twierdzi, że wasza muzyka brzmi kinowo, w szczególności ballady. Macie ochotę stworzyć kolejny soundtrack w przyszłości? Tak, naprawdę byśmy chcieli i jeżeli tylko pojawi się taka możliwość, na pewno z niej skorzystamy, lecz nie szukamy niczego na siłę. Gdy tylko jakaś szansa pojawi się na horyzoncie, spojrzymy na pomysł i powiemy "tak" lub "nie". Teraz na przykład pojawiła się fajna oferta z Japonii, więc prawdopodobnie zrobimy coś ciekawego w tym kierunku. Nie do filmu, ale bardziej do gry komputerowej. Zaglądajcie na naszą stronę internetową, a prędzej czy później będziecie mogli o tym przeczytać. Zabawne pytanie na zakończenie: Gdybyś mógł zostać jakąś postacią historyczną na jeden dzień, kogo byś wybrał? Na jeden dzień, postacią historyczną… Niech pomyślę… Wybrałbym bycie faraonem, Ramzesem! To byłoby bardzo interesujące doświadczenie na jeden dzień, zobaczyć jak to wszystko funkcjonowało, ale chyba doba w zupełności wystarczy. Czyli jednak ciągnie Cię do władzy… Oczywiście, jeśli tylko byłaby szansa, to trzeba z niej skorzystać, ale jednak nie urodziłem się po to, by zostać panem Imperium. Marek Teler

Foto: Epica

EPICA

139


Kolaż szlachetnych dźwięków, nastroju i emocji W ostatnim czasie zupełnie przypadkowo, dzięki mediacji szefostwa HMP, zetknąłem się z muzyką śląskich debiutantów promujących wydawnictwo "Ballads & Threnodies". Po kilkukrotnym przesłuchaniu materiału zarejestrowanego w formie ośmiu kompozycji na tzw. małej płycie doszedłem do konkluzji, że oto mamy do czynienia z narodzinami muzycznego zjawiska. Bo trudno inaczej określić artystyczny wymiar muzyki prezentowanej przez Hegemony. Głównymi kreatorami sztuki muzycznej grupy są wokalistka Valyen Songbird oraz multiinstrumentalista Wojtek Muchowicz. Oboje wykształceni klasycznie w zakresie muzyki proponują swoistą akustyczną podróż przez epoki, gdyż czerpią z dzieł stworzonych w przestrzeni dziejowej od późnego średniowiecza, przez epokę renesansu aż po współczesny rock. Doskonałe wykonanie, subtelne aranżacje, klimat muzyki składają się na brawurowy album o szerokim spektrum stylistycznym, godny polecenia każdemu słuchaczowi poszukującemu "muzyki podniesionej do rangi sztuki". Chcąc Państwu przybliżyć charakterystykę Hegemony proponujemy poniższy wywiad z autorami mini albumu "Ballads & Threnodies". HMP: Fundamentalne pytanie brzmi, jak doszło do Waszego spotkania i decyzji o aktywacji wspólnego projektu muzycznego? Valyen Songbird: Znamy się z Wojciechem od wielu już lat, od czasów szkolnych - chodziliśmy do jednej klasy w szkole muzycznej. Szybko się okazało, że mamy podobne gusta muzyczne. Wtedy jednak brakowało nam obojgu impulsu i umiejętności. Pomysł pojawił się pono-

dy kilka aranżów, które czekały na lepsze czasy i tak powstało "Ballads & Threnodies". Ale nie ma strachu - album, który nagrywa się właśnie teraz będzie ponownie elektryczny. Połączy dwa poprzednie wydawnictwa. Z czego wynika tak szerokie spektrum Waszych zainteresowań zaprezentowane zarówno na "Awakening", jak też "Ballads & Thre-

unikalnym stylu? Niemożliwym jest nie nasiąknąć muzyką, której się słucha, a tym samym w jakimś stopniu nią obracać, przekomponowywać i wykorzystywać. Jednak każdemu muzykowi zależy na wytworzeniu własnego stylu i unikalnego brzmienia. Myślę, że z kompozycjami Wojciecha i charakterystyczną barwą mojego wokalu, to jak na razie nam się udaje. Następna płyta zapewne zweryfikuje unikalność naszego stylu. Ikona rocka, muzyk Jethro Tull, Ian Anderson stwierdził w jednym z wywiadów, że wszystko to, co innowacyjne, nowatorskie powstało w muzyce rockowej już w latach 70-tych. Zgadzacie się z taką opinią? Jak wygląda Wasze poszukiwanie artystycznej tożsamości? Tak, Jethro Tull także znajduje się w kręgu naszych inspiracji. Tak naprawdę ciężko ocenić, co jest innowacyjne, a co nie. To samo dotyczy muzyki klasycznej - przeżywamy powrót do poprzednich epok, stylizowanie na muzykę klasyczną czy barokową. Ale i klasyka miała swój ekstremalnie eksperymentalny czas (Schõnberg, Webern i inni). Czy ów powrót to tylko odtwórstwo? Raczej nie - czasy i osoba kompozytora wprowadzają tak dużą wariację, że nie sposób tego generalizować. O ile wprost cytowanie czy silne inspirowanie się innym nurtem przez zespół jest dyskusyjne, ważne jest, aby grać to, co zespołowi leży w duszy. Wasze wykształcenie w zakresie klasycznego śpiewu i gitary klasycznej daje mocne argu menty do zaistnienia na polu muzyki tzw. poważnej. Wybraliście jednak inną drogę rozwo ju artystycznego. Jakie czynniki miały wpływ na Waszą decyzję w tej kwestii? Nie ograniczamy się jedynie do Hegemony. Ja biorę dorywcze projekty klasyczne, oboje z Wojciechem uczymy zarówno muzyki rozrywkowej jak i klasycznej. Należy robić to co się kocha... i wtedy po prostu wszystko jest w porządku. Niestety doba ma tylko 24 godziny, a tydzień 7 dni, więc trzeba jakoś poukładać wszystko to, co się chce lub musi zrobić.

Foto: Katarzyna Mikolajczak

wnie po moim egzaminie dyplomowym na studiach (licencjackim), który odbył się w formie otwartego koncertu, na który oczywiście zaprosiłam swoich przyjaciół. To właśnie kilka dni później Wojciech zadzwonił do mnie z propozycją zrobienia projektu muzycznego. Chętnie na to przystałam. Na tym etapie Waszej dyskografii, po edycji dwóch EP-ek, w głowach słuchaczy, znających materiał z obu płyt panuje niezły kociokwik, gdyż styl muzyki zawartej na tych dyskach wykazuje dosyć skrajne różnice. Rodzi się pytanie "Quo vadis Hegemony"? Tak, nic dziwnego! Pomysł na nagranie "Ballads & Threnodies" pojawił się, można powiedzieć, spontanicznie. Utrata perkusisty w kluczowym momencie, projekt, który w założeniu miał być prywatny, osobisty (miałam w planach nagranie kilku numerów dla siebie) został dołączony do albumu; Wojciech wyjął z szufla-

140

HEGEMONY

nodies", od staroangielskiego folku, przez muzykę dawną aż po nowoczesny progmetal z etykietką Opeth? To chyba dwie sprawy - duży pociąg do progresywnego rocka/metalu i wykształcenie muzyczne, które nas nakierowało w pewne ścieżki myślenia. Jeśli chodzi o mnie, to zawsze miałam misz-masz na odtwarzaczach, przeróżne rodzaje muzyki. Niebagatelne znaczenie ma też moje klasyczne wykształcenie muzyczne - klasyka i progresja to są dwa gatunki, które do mnie bardzo silnie przemawiają. Na studiach zajmowałam się także muzyką dawną, stąd np. Dowland (John Dowland, angielski kompozytor schyłku renesansu - przyp. red.) jest mi wykonawczo bliski. Tworząc nową muzykę poszukujecie wzorców w już istniejących projektach rockowych, czy marzeniem jest stworzenie całkowicie autonomicznego, autorskiego bytu artystycznego o

Czy można powiedzieć, że skład Hegemony ustabilizował się już personalnie? Co było przyczyną zmian w trakcie kilku ostatnich lat? W chwili obecnej zespół tworzę ja z Wojciechem. Co będzie dalej - trudno powiedzieć, mamy swoje plany, których na razie nie możemy zdradzić. Zmiany personalne są chyba stałym elementem w wielu zespołach. Składa się na nie wiele czynników - głównie po prostu życie. Zdrowie, praca, ilość czasu, który jest potrzebny na prawdziwe i pełne zaangażowanie. W tym miejscu każdy powinien mówić za siebie. Jak wygląda proces twórczy kompozycji własnych Hegemony? Czy jedynym autorem pomysłów jest Wojtek, czy pod tym względem preferujecie wybory demokratyczne? Trudno osiągnąć kompromis w kwestii ostatecznego kształtu utworów? Zdecydowaną większość robi w tej kwestii Wojciech; muzyka to jego autorskie pomysły. Pisaniem tekstów od pewnego czasu się dzielimy, jednak wciąż większość jest autorstwa Wojciecha. Oczywiście są także i modyfikacje czy pomysły grających osób, wtedy staramy się to integrować w całość zamysłu. Co ja sobie ogromnie chwalę i cenię to fakt, iż wszystkie partie są pięknie rozpisane w nutach. Tylko brać i wykonywać. Dla mnie to naprawdę ogromna zaleta. To u nas w zespole przypomina typową pracę muzyków klasyków - dostajemy nuty, ćwiczymy w domu, spotykamy się na próbie, skła-


damy to i gotowe. Czy macie już skrystalizowaną wizję własnej kariery artystycznej, czy obecnie znajdujecie się na etapie poszukiwań, prób i błędów? Raczej to drugie. Pewne plany są, konsekwentnie robimy co do nas należy, ale od błędów wolni nie jesteśmy i wciąż poszukujemy najlepszych dróg. Konsekwencja w dążeniu do wytyczonego celu to mocna strona Waszych charakterów? Jaki cel wyznaczyliście sobie, nie tylko w ramach Hegemony, na najbliższą przyszłość? Jesteśmy konsekwentni, niełatwo nas zniechęcić, a że środowisko jest trudne, mamy wiele okazji, aby hartować tę cechę. Sądzimy, że bez konsekwentnego dążenia do celu nie można osiągnąć zbyt wiele. Dla mnie obecnie ważny jest samorozwój we wszystkich dziedzinach, których się chwytam - śpiew, fortepian, rysunek, nauczanie. Konsekwencja jest mi zdecydowanie bliska, ale nie za wszelką cenę. Lubię mieć jasny plan i wyzwania przed sobą, ale czasem warto odpuścić i zresetować głowę. Człowiek szczęśliwy pracuje lepiej.

nika wykonawcza - nie wiem, jak w warunkach scenicznych, hałasie i tak dalej można śpiewać tak czysto i przejrzyście. Jak radzicie sobie z promocją muzyki zawartej na "Awakening" oraz "Ballads & Threnodies"? Nie jest to oferta artystyczna łatwa w odbiorze i przebojowa. Wszystkiego uczymy się sami. A więc na pewno nie jest to szybki proces. Staramy się pokazywać tu i tam, aby wyłuskać tę garstkę osób, do których nasza muzyka trafi i rozniesie się dalej. Ciężko nas wpasować w zwarte ramy, ale to dobrze. Fani proga znajdą swoje ulubione elementy, fani gotyku czy symfoniku - swoje. Powoli ale do przodu. Płyta "Awakening" to album w pełni elektryczny, zadziorny, chwilami mroczny. Natomiast "Ballads & Threnodies" znajduje się na drugim biegunie, w przeważającej części akustycznym, delikatnym, intymnym. W której stylistyce czujecie się lepiej? Hegemony to nie jest jednoznaczna formacja. Czerpiemy z różnorodnych gatunków, pomysły, inspiracje przychodzą z różnych stron i doceniamy przeróżne sposoby wykonawcze, gatunki

dobre i złe. Na szczęście dla równowagi w przyrodzie jest kilka osób, którym podoba się to co robię zawsze i niezależnie od tego, jak akurat wyjdzie. Nie ulega jednak wątpliwości, że to w pierwszej kolejności ja muszę być zadowolona z wokali czy klawiszy. Dopiero potem puszczam to w świat. Oczywiście najchętniej po jakimś czasie nagrałabym wszystko od nowa. Ale to chyba cecha wspólna muzyków. Czym dla Was byłby sukces? Sukces... trudne słowo, bardzo pojemne i zdradliwe. Chyba móc grać na tyle dużo fajnych, prestiżowych koncertów, żeby mieć możliwość wyboru co chcemy robić w innych dziedzinach życia. A nie na odwrót, kiedy to trzeba pracować, by jeść, a resztę się pod to podporządkowuje. Nie implikuje to jakichś dużych pieniędzy czy sławy. Po prostu - żyć z tego co się kocha i dawać to ludziom. Nie ukrywamy, że rozgłos temu sprzyja, robimy więc wszystko, by dotrzeć do jak największej grupy odbiorców. Tytuł pierwszego utworu na płycie "Ballads & Threnodies" brzmi "Życzenie". Czego życzycie sobie na przyszłość? Prostszych dróg dla zespołu. Mniej wybojów po

Czy Waszym zdaniem pełnowartościowa muzyka powinna odzwierciedlać osobowość twór cy, jego poglądy na sztukę, inspiracje? W jakich dziedzinach znajdujecie inspiracje do pisania muzyki? Sztuka tylko wtedy żyje, kiedy ma w sobie emocje. Tylko wtedy, gdy o czymś opowiada lub gdy naprawdę czuć w niej twórcę. Lub odtwórcę, jeśli mówimy o klasyce albo coverach. Co do inspiracji - dla mnie osobiście i to nie tylko w dziedzinie muzyki, może być dosłownie wszystko. To, że słońce świeci, albo, że się gorzej czuję, albo jakaś sytuacja zaobserwowana na ulicy lub jakiś niecodzienny kolor. Dosłownie wszystko wystarczy mieć tylko oczy i uszy otwarte. Czy istnieje rodzaj muzyki, która Was drażni, której nie jesteście w stanie tolerować? Dlaczego? Nigdy nie przekonałam się do hip-hopu, rapu i podobnych. Jest kilka utworów, które mi się podobają, ale to są wyjątki. To samo dotyczy disco-polo. Jednak sądzę, że jak to mówią "dla każdego coś miłego" - jeśli są ludzie, którzy taką muzykę lubią, słuchają jej i czerpią z tego przyjemność, to świetnie, taka rola muzyki! Czy Hegemony i generalnie sztuka muzyczna to dla Was pretekst do rozwijania własnych zainteresowań, czy sposób na życie z możliwością wpisu w rubryce "Zawód" "muzyk"? Ja to raczej nie mam wyboru! Mam wpisane "zawód: muzyk" na dyplomie ukończenia szkoły i studiów. Nie oszukujmy się - aby żyć jako muzyk tylko i wyłącznie trzeba mieć tony szczęścia i samozaparcia. To by było oczywiście najpiękniejsze, co mogłoby się przydarzyć. Oboje jesteśmy tutaj szczęściarzami - uczymy muzyki, występujemy z zespołem, zdarzają się fajne dorywcze projekty tu i tam... czyli pracujemy w swoim zawodzie "muzyk". Co może być fajniejszego, kiedy hobby łączy się z pracą? Których z wykonawców rockowych szanujecie za ich charyzmę, przebieg kariery, innowacyjność pomysłów, sztukę wykonawczą? Dla mnie numerem jeden jest Mikael Akerfeldt z Opeth. Robi, co lubi i co mu się podoba. Jedne albumy zespołu zyskały ogromny pozytywny odzew fanów, inne wręcz przeciwnie, a jednak on wciąż robi swoje. Chciał zrezygnować z growli - zrezygnował. Nie uległ presji. No i tech-

Foto: Katarzyna Mikolajczak

itp. W związku z tym gramy materiał różnorodny. Nie można powiedzieć, że w czymś czujemy się gorzej czy lepiej - bo gramy po prostu to, co chcemy grać i co nam, mówiąc kolokwialnie, "leży". Na początku, gdy nagrywaliśmy i jeździliśmy w trasie z utworami z "Ballads & Threnodies" nieustannie miałam z tyłu głowy myśl "Aaaale bym sobie zagrała ostry materiał!". Szybko jednak odkryłam sporo zalet repertuaru balladowego. W tej chwili, nie mogę powiedzieć, że w którymś materiale czuję się lepiej. Są skrajnie różne. W balladach jesteś tylko ty, twój instrument, twój partner sceniczny i publiczność. Jesteś jak nagi - nic się nie ukryje w hałasie. To bardzo przypomina muzykę klasyczną, jest trudne ale niezwykle przyjemne, jeśli dobrze wykonane. Granie elektryczne zaś ma w sobie tę niepowtarzalną moc, kiedy po prostu uderzasz falą dźwięku. Kocham obie formy.

drodze, zakrętów i bagien. Trudno ruszyć z kopyta do przodu, gdy co chwila napotyka się na przeszkody, które należy obejść. Poza tym - aby się nam dobrze ze sobą grało. Czego trzeba więcej? Dziękując za wywiad życzę, żeby spełniły się Wasze marzenia zarówno te zawodowe, jak też czysto osobiste. Życzę Wam także kalendarza wypełnionego terminami koncertów, oraz muzycznej pasji realizowanej w wykonywanym zawodzie. Włodek Kucharek

Kto jest największym krytykiem Waszych poczynań? A może Wy sami? Tutaj mogę mówić jedynie za siebie - najgorszym, najostrzejszym i najbardziej wymagającym krytykiem moich poczynań jestem ja sama. Co jest chyba jednocześnie i

HEGEMONY

141


Chwile uniesienia - Nie stawiamy sobie żadnych barier - mówi gitarzysta HellHaven Jakub Węgrzyn i słuchać to na drugim albumie tej formacji. "Anywhere Out Of The World" zachwyci więc zarówno zwolenników klasycznego rocka progresywnego, jak i metalu w tym ujęciu, a w dodatku płyta ta jest dowodem na otwarte umysły muzyków, lubiących eksperymenty z formą kompozycji, wprowadzających do aranżacji dodatkowe instrumenty czy nietypowe dla gatunku rozwiązania: HMP: Ostatnimi laty było o was mniej słychać, ale wychodzi na to, że skupiliście się na pracy nad kolejną płytą i była to przysłowiowa cisza przed burzą? Jakub Węgrzyn: Pracy nad płytą poświęciliśmy ponad cztery lata czasu. Był to zabieg zamierzony. Nie chcieliśmy się spieszyć z niczym. Czas nie mógł wywierać na nas wpływu. Chcieliśmy, aby wszystko było dopracowane na 100%, aby każdy utwór miał się czas "ostać", dojrzeć. W dzisiejszych czasach wiele płyt powstaje za szybko. Jest to wynikiem niekorzystnych umów z wytwórniami, które muzyków traktują jak taśmę produkcyjną, która powinna mieć stałą wydajność np. jednej płyty na dwa lata. To bardzo

sadzać w drugą stronę. Niekończące się usilne poprawianie utworów najczęściej prowadzi do wydawania słabych, przekombinowanych płyt po np. 20 latach pracy. Proza życia zawsze ma wpływ na działania związane z muzykowaniem. Po zakończeniu prac nad tą płytą otworzyłem statystyki swojego programu muzycznego, który wypluł mi ponad 700 godzin pracy w projekcie odpowiadającym tylko trzem utworom z płyty. Biorąc pod uwagę, że mamy średnio 1-3 godzin dziennie czasu na pracę z muzyką, daje to około 400 dni pracy jednej osoby. Pomijam czas spędzony na zarządzaniu zespołem, koncertowaniu, wizycie w studio, graniu nieskończonej ilości prób. Ludzie patrząc na płytę widzą tylko

kąd ograniczające nie tylko dla słuchacza ale i muzyka. Wydaje mi się jednak, że art metal dobrze odzwierciedla nasze poczynania. Słowo art nawiązuje do art rocka, czyli tych spokojniejszych, płynących melodyjnych momentów. Metal również jest tutaj obecny. Na naszej płycie jest ciągle wiele przesterowanych gitar, często gramy na obniżonym stroju, Posiadamy co najmniej 3-4 mocno gitarowe utwory. Nie znaczy to oczywiście, że zrezygnowaliście z metalowych riffów czy, momentami nawet ekstremalnych, partii wokalnych, ale to jednak rock progresywny w najbardziej klasycznej odsłonie wysunął się w HellHaven na plan pier wszy? Nie wiem, czy rock progresywny jest tutaj dominujący. Na pewno nie jest to klasyczny prog rock, który trochę zdążył się już przejeść, czyli w formie post-pinkfloydowskiej - bas, gitara, perkusja, syntezatory. Na pewno chcemy trochę przełamać ten styl. Wrzucić odrobinę świeżości i nowoczesności. Jest kilka zespołów, które nakreśliły jak prog rock czy prog metal ma wyglądać i niestety poprzez to niszczą ten gatunek. Pozostałe kapele, ślepo zapatrzone w progmetalowych bogów, boją się lub nie chcą próbować skręcić w bok. My próbujemy. Ale proszę nie wymagać ode mnie oceny, czy nam się to udaje. O to trzeba zapytać słuchaczy. Mamy jedną najważniejszą dewizę - nie chcemy ich zanudzić. Można tu więc mówić o naturalnej ewolucji, stopniowym przechodzeniu do bardziej złożonych, wręcz wysublimowanych rozwiązań? I tak i nie. W zależności jaki jest nasz punkt odniesienia. Jeżeli patrzeć z perspektywy poprzedniej płyty, myślę, że nowe utwory są bardziej przemyślane i mniej przekombinowane. Poprzednia płyta była bardzo progrockowa ze względu na ilość zabawy dźwiękami i motywami. Cała płyta miała tyle pomysłów, że dzisiaj zrobilibyśmy z niej co najmniej dwie płyty. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że mogło być tego za dużo. Obecna płyta to opanowanie chaosu, okiełznanie przesytu. Tutaj wszystko jest dopracowane, poukładane. Ale z drugiej strony nie można spodziewać się prostego grania. To dalej to samo HellHaven, które uwielbia kombinować z brzmieniami, stylistyką, formą i aranżacją. Od samego początku aż po sam koniec. Tutaj nic nie jest na jedno kopyto a ilość wątków jest ogromna.

Foto: HellHaven

hamuje kreatywność i wpływa na wydawanie bardzo słabych płyt przez dobre zespoły. My mając możliwość pracy bez kajdan czasowych postawiliśmy na jakość a nie szybkość. Opłaciło się. Prawie pięć lat to dużo czy mało na stworzenie tak dopracowanego materiału? Było to pewnie utrudnione o tyle, że na co dzień pracujecie, studiujecie, etc, tak więc czasem owa przysłowiowa proza życia miała negatywny wpływ na pracę twórczą, częstotliwość prób, etc.? Pewnego dnia stwierdziliśmy, że materiał jest już po prostu gotowy. Następuje to w tym magicznym momencie, gdy słuchając materiału po prostu go słuchasz i nie zawracasz już sobie głowy pytaniami - czy to jest dobre ? Co jeszcze poprawić ? A może coś zmienić ? Kiedy zlepki riffów zaczynają być utworem, który żyje swoim życiem, powoduje emocje, działa na wyobraźnię - utwór jest skończony. Ten właśnie moment przyszedł po niespełna czterech latach pracy. Dla nas była to naturalna i niewymuszona ilość czasu pracy. Trzeba też pamiętać, aby nie prze-

142

HELLHAVEN

czubek góry lodowej. Poniżej jest tego znacznie więcej. Zauważalne jest to, że stopniowo coraz bardziej odchodzicie od art metalu z EP-ki "Art For Art's Sake" w bardziej progresywnym kierunku - z czasem człowiek łagodnieje, a różne stany emocjonalne można równie dobrze wyrazić lżejszymi środkami wyrazu? Podczas tworzenia materiału nikt nigdy nie zakłada, że trzymamy się jednego lub drugiego stylu muzycznego. Nikt nigdy nikomu nie powiedział "stary, to nie pasuje to naszego profilu". Jeżeli utwór jest dobry, wchodzi na płytę. Zmieniamy się jako ludzie i jako muzycy. Każdy z nas się ciągle rozwija, rozwija się w nas też pojęcie muzyki doskonałej, do której ciągle dążymy. Prywatnie mogę powiedzieć, że już dawno zauważyłem, że ciężkie gitary są wspaniałe, ale gdy są dozowane w odpowiednim stopniu. Uważam, że jeżeli instrument i sprzęt pozwala na wydobycie szerokiej gamy brzmień i barw, trzeba to wykorzystać. Lubię bawić się instrumentem, a granie cały czas na przesterze jest ponie-

Stąd sięganie po różne, niesłyszane dotąd na waszych płytach, instrumenty, jak: ukulele czy trąbka? Wynika to ze zwykłej ludzkiej muzycznej ciekawości. Nie stawiamy sobie żadnych barier przed pomysłami. Dlatego na naszej płycie są kobiece wokalizy, scratche, trąbka, ukulele… Jest to wspaniałym dopełnieniem naszego podstawowego instrumentarium. Jak zwerbowaliście do współpracy Erwin Żebro? Przyznam, że ostatnie dokonania Piersi to biesiadne granie najgorszego sortu - wygląda na to, że ten trębacz marnuje się w tym zes pole, a takiej współpracy jak z wami potrzebu je niczym przysłowiowa kania dżdżu? Kolega kolegi miał kolegę, co znał kogoś, kto znał Erwina… tego typu historia. Wysłaliśmy mu płytę demo i jak to się mówi - "siadło". Utwory bardzo mu się spodobały. Erwin po prostu wsiadł w samochód i jak stary dobry przyjaciel przyjechał z ogromnym uśmiechem na ustach i zaczął grać w studio do naszych utworów tak, jakby te trąbki tam po prostu miały być. Nie spotkałem jeszcze tak utalentowanego muzyka. Co do jego gry w zespole Pier-


si - każdy musi płacić podatki i mieć na chleb. Jeżeli może zarobić na muzyce, to tym lepiej dla niego. Kto jest zainteresowany jego talentem, niech poszpera, bo Erwin udziela w znacznie większej ilości projektów. Jestem zbyt mały jeżeli chodzi o muzykę, aby oceniać to, co robi prywatnie Erwin. Wiem jedno - jest wspaniałym muzykiem, a współpraca z nim to jedna z najlepszych rzeczy jaka przytrafiła się HellHaven. Jego partie, szczególnie solówka w "Ever Dream This Man ?" robią wrażenie improwiz owanych, albo nagrywanych na tzw. setkę? Wszedł, przywitał się, zapytał czy jesteśmy gotowi do nagrywania i zagrał do podkładu. Po prostu. A my siedzieliśmy za szybą w studio i zbieraliśmy szczęki z podłogi. Praktycznie na płytę weszły pierwsze podejścia. Nagraliśmy oczywiście kilka, bo Erwin jest profesjonalistą i wiedział, że my jako zespół będziemy chcieli wybrać ostateczną wersję z kilku dogrywek. Weszły pierwsze. One tam po prostu były od dawna, tylko dopiero Erwin nas o tym uświadomił. (śmiech)

arsenale - przestrzenne płynące z melodią syntezatory, delikatny śpiew, wschodnie skale, klimat rockowo-etniczny, rozbudowane formy muzyczne a co najważniejsze - chwytliwe dla ucha, pozostające w głowie melodie. Myślę, że ten utwór idealnie żegna słuchacza z naszą płyta, bo żegna w taki sposób, że płytę chce się odsłuchać raz jeszcze. Taką mam nadzieję. Mroczne partie chóralne, transowe, wręcz nawiedzone, rock progresywny, space rock - jest to jednocześnie również zapowiedź waszego przyszłego kierunku? Na pewno każda płyta jest zapowiedzią kolejnej. Pokazuje w jakim kierunku zespół się rozwija. Jak pisałem - nie trzymamy się kurczowo żadnego stylu. Jeżeli uznamy, że chcemy na płycie mieć utwór gitarowy utrzymany w koncepcji np. rapu - taki zrobimy, jeżeli tylko będziemy się przy tym świetnie bawić. Obecnie natomiast widzę, że idziemy w przestrzeń, melodię, rozbudowaną formę i pewną niebanalność podaną w

wszystko? Tak, jest to zdecydowanie element spajający pierwszy i ostatni utwór na płycie. Zaczynamy od upadku ideałów, od załamania, bezradności, śmierci zdolności do kochania - głównych pobudek prowadzących do decyzji opuszczenia tego świata - wszędzie będzie lepiej byle nie tu. Natomiast po całej ,,przygodzie'" i mnogości wszelakich przemyśleń dochodzimy do końcowego utworu, który każe nam wierzyć, że są rzeczy dzięki którym warto chwytać się tego świata. Rzeczy dzięki, którym ten świat nie jest do końca taki zły. Utworem o bardzo pozytywnym przesłaniu jest także "Overview Effect", który jest mniej więcej w środku płyty jednak pomieszanie reprezentuje też parabole i zmienne stanów - negatywnych bądź pozytywnych, których czepia się podmiot w miarę trwania albumu. W ambitnym rocku nie ma więc miejsca na teksty o niczym, warstwa słowna jest dla was równie ważna jak muzyka?

Nowością na waszej płycie są też żeńskie par tie wokalne. Do ich zaśpiewania zaprosiliście Edytę Szkołut z Nonamen - uznaliście, że "Res Sacra Miser" bez kobiecego głosu nie zabrzmi tak wyraziście? Środkowy moment zwolnienia w "Res Sacra Miser" aż prosił się delikatny kobiecy wokal. Edyta wspaniale wpasowała się w klimat utworu. Dziewczyna posiada bardzo charakterystyczny wokal z wyraźnym, aczkolwiek delikatnym vibrato, bardzo jasny i przejrzysty. Idealny dla koncepcji muzycznej, w jakiej się obracamy. Dzięki niej przenieśliśmy utwór w zupełnie inne przestrzenie artystyczne. A skąd pomysł na skrecze w końcówce "On Earth As it Is In Heaven", kontrastujące z jej piosenkową wręcz formą? Wojciech Zakrzewski to pewnie jakiś DJ czy producent? Wojtek jest DJ-em. Stwierdziliśmy - dlaczego nie? Jeżeli na naszej płycie w utworze "Ever Dream This Man?" pojawia się melorecytacja zahaczająca nawet o rap, to dlaczego nie zrobić na złość zatwardziałym fanom "jedynie słusznego" klasycznego progrocka i nie wrzucić do utworu scratchy? (śmiech). A tak na serio - był to kolejny eksperyment z poszerzeniem horyzontów, który świetnie się sprawdził i odświeżył całość. Efektownie brzmi też orientalny w klimacie "They Rule The World" - wydaje mi się, że bogactwo etnicznej, nie tylko bliskowschodniej muzyki, pociąga was coraz bardziej? Tak. Widzę to od samego początku, mając tutaj na względzie utwór "Ecce Homo" z pierwszej płyty "Art For Art's Sake". Już tam pojawiła się wschodnia skala. Na obecnej płycie zabaw ze wschodem jest znacznie więcej. To nas kręci. Kręcą nas wycieczki w nieznane na pierwszy rzut ucha krainy muzyczne, które kryją w sobie wiele wspaniałych dźwięków. Powiem więcej słuchając naszych nowych szkiców muzycznych widzę, że coraz głębiej idziemy w niestandardowe, wschodnie skale. Brzmi to po prostu świetnie i zarazem tajemniczo. Finałowy "The Dawn & Possibility Of An Island" to z kolei nie tylko najdłuższa jak dotąd kompozycja w waszym dorobku, ale też utwór zdający się być rodzajem waszej artystycznej deklaracji - dlatego zamyka "Anywhere Out Of The World"? Utwór ten ma wszystko co, co mamy w swoim

Foto: HellHaven

przystępny sposób. Lubimy słuchać muzyki, która powoduje chwile uniesienia. Taką też staramy się tworzyć. Tytuł albumu "Anywhere Out Of The World" nawiązuje do poezji Charlesa Baudelaire'a, jednak w tekstach idziecie dalej niż autor legen darnych "Kwiatów zła" - to nie jest raczej klasyczny album koncepcyjny, ale też w pewnym sensie powiązane ze sobą obserwacje otaczającego nas świata? Głównym kręgosłupem albumu jest Baudelaire' rowski splin "Anywhere Out Of The World", jednak żaden z utworów nie nawiązuje bezpośrednio do niego. Chodzi o rodzaj idei - ucieczki od otaczającego nas świata. Każdy utwór z osobna reprezentuje inny rodzaj wyzbycia się okowów rzeczywistości - czy to ucieczka w sen, myśli, śmierć, miłość, tęsknotę za utraconym bezpowrotnie dzieciństwem. "Anywhere Out Of The World" spina koncepcje też pod względem uniwersalnym - mianowicie muzyka sama w sobie jest naszą ucieczką z tego świata. Dlatego w pierwszy na płycie utwór tytułowy wpletliście łacińską maksymę "Amor vincit omnia/lie" oznaczającą, że nastąpił całkowity upadek ideałów, a na finał pojawia się jednak światełko w tunelu "omnia vincit amor et nos cedamus amori", że miłość przezwycięża

Jak najbardziej. Utwory same w sobie miały mieć koncepcje swoistej opowieści muzycznej. Każdy utwór jest osobnym opowiadaniem. Zmiany napięcia i motywów muzycznych mają z reguły odwzorowywać nastroje, uczucia i stany w jakich znajduje się podmiot czy narrator utworu. Co ciekawe obywacie się bez zewnętrznego producenta - to efekt skrystalizowanej w 100 % wizji brzmienia zespołu, etc., czy konieczność wynikająca z niezależności? Nigdy nie mieliśmy producenta. I chociaż z jednej strony daje to pewną przestrzeń na własne pomysły i eksperymenty, dobry producent to ważna persona w zespole. Życie bez producenta skutkuje tym, że na jeden sukces przypadają dwie porażki, gdyż wszystko co robimy opieramy o własne doświadczenie. A jak wiadomo, nie ma doświadczenia bez analiz własnych błędów i potknięć. Droga do sukcesu bez producenta jest dłuższa i bardziej wyboista, ale faktycznie tworzona tylko wg naszych zasad. To daje pewną satysfakcję, jeżeli udaje się stworzyć samemu materiał, który jest doceniony przez rynek. Myślę, że gdyby nadarzyła się okazja, spróbowalibyśmy współpracy z producentem, jako kolejny eksperyment. W muzyce jest trochę tak jak w każdym innym biznesie - trzeba zaryzykować, żeby coś osiągnąć. Obecnie ryzykujemy bez pro-

HELLHAVEN

143


ducenta, chętnie zaryzykowałbym i z nim. Potem można wyciągnąć własne wnioski. Udało wam się jednak podpisać kontrakt z Pronet Records. Po niemiłych doświadczeniach z poprzednim wydawcą Legacy-Records, który zakończył działalność wkrótce po wyda niu "Beyond The Frontier" nie obawialiście się, że po raz kolejny efekty waszej pracy mogą pójść na marne, a płyta dotrze do nielicznych słuchaczy? Legacy-Records, pomimo tego, że z nieznanych przyczyn zapadli się pod ziemię z naszymi pieniędzmi za sprzedane płyty (z niepotwierdzonych źródeł wiem, że mogło to być od kilkuset do kilku tysięcy sztuk), sfinansowali nam całą sesję nagraniową poprzedniej płyty. Stąd nie płaczemy po nocach, że zostaliśmy wyrolowani. Wiem, że inne zespoły miały z nimi gorzej, bo nie dostały ani złotówki. Na co warto zwrócić uwagę, to obecna wytwórnia, czyli Pronet Records, dzięki której istniejemy, tworzymy i obecna płyta ukazała się na rynku. Ci ludzie uwierzyli w nas, w naszą muzykę i w to co robimy. Zaryzykowali, zainwestowali i mam nadzieję, że wszyscy na tym wiele zyskamy. Współpraca z nimi już daje nam bardzo wymierne korzyści. To świetni ludzie, którzy znają się nie tylko na muzyce ale i na specyfice tego trudnego rynku, a co najważniejsze, nie odebrali nam praw do naszej muzyki, co się chwali! Myślicie już o jak najlepszym wypromowaniu "Anywhere Out Of The World" , tak więc w najbliższych miesiącach będziecie zapewne bardziej aktywni koncertowo? Są szanse na większą liczbę waszych występów w innych regionach kraju niż Małopolska? Koncerty to temat na osobny artykuł. Zanim powiem coś o koncertach, trzeba byłoby poznać specyfikę obecnego rynku koncertowego, który działa na zasadzie - "chcesz grać - płać". Nie oceniam tego, czy jest to fair czy nie, bo z punktu widzenia właściciela sal koncertowych czy knajp też chciałbym zarobić. Ale niestety minęły czasy, kiedy, bądź co bądź jeszcze mało znany zespół mógł wyjechać w trasę i wyjść na przysłowiowe zero. Często powtarzam tutaj taką jedną zasadę, że aby zespół mógł koncertować, musi być trochę znany. Aby zespół był znany, musi koncertować. Koło się zamyka, a możliwości organizacji koncertów są coraz gorsze. Bardziej znane zespoły, z którymi fajnie byłoby zagrać wymagają pieniędzy za suport. Kluby wymagają dużych nakładów finansowych za wynajem sal. Publiczność przyzwyczajona do darmowej sztuki z Internetu chce płacić za bilety symboliczne kwoty lub chodzić na darmowe koncerty. Mając to na względzie, zespoły, które zadłużyły się na tysiące złotych podczas sesji nagraniowej, jak my i wielu nam podobnych stoją potem przed barierą nie do pokonania. Czekamy na trochę szczęścia, dostrzeżenia, może uda się wbić na jakieś festiwale. Ale to też nie jest proste, bo większość festiwali jest zarządzana przez ludzi, którzy mają od lat swoich faworytów. Mam nadzieję, że to co mówię jest trochę na wyrost i za kilka miesięcy, będąc w trasie, będziemy się z tego śmiać i stwierdzimy, że wystarczyło trochę mocniej popracować. I to też będziemy robić, aby dojechać do jak największej ilości fanów bez względu na przeciwności. A o wszystkich koncertach dowiecie się z naszego Facebooka. Wojciech Chamryk

144

HELLHAVEN

Festiwal Wacken Open Air 2017, 3 VIII - 5 VIII 2017 Zapowiedź Wacken Open Air, mimo rosnącej konkurencji, to wciąż jeden z największych metalowych festiwali na świecie. Pierwsza edycja odbyła się w 1990 roku, trwała całe dwa dni i zagrało na niej jedynie sześć zespołów, a mieszkańcy miasteczka Wacken nie kryli swoich obaw względem na-

dnocześnie za pogodę, która sprawi, że "machineria" nie będzie potrzebna. Tradycyjnie już na festiwalu wystąpią przedstawiciele różnych gatunków metalu, w tym wiele bardzo znanych zespołow. Udało się zaprosić między innymi ekipę Alice'a Coopera robiącego znakomite, teatralne show podczas swoich występów, Amon Amarth, który zyskał jeszcze większą popularność od kiedy zaczął grać bardziej heavymetalowo niż deathmetalowo, co

Foto: W.O.A.

jazdu metalowców. Już w następnym roku w logo festiwalu pojawiła się czaszka krowy, zwierzaka, którego nie sposób nie spotkać na pastwiskach rozciągających się w gminie Wacken. Do dziś jest ona nierozerwalnym motywem imprezy i występuje na niemal wszystkich gadżetach związanych z festiwalem. W tym roku festiwal odbędzie się już 28 raz. Po wielkim sukcesie edycji z Savatage i Running Wild, na którą bilety rozeszły się w kilkanaście godzin, organizatorzy festiwalu musieli zmierzyć się z tak wysoko postawioną poprzeczką. O ile rok temu udało im się prawie równie szybko sprzedać wejściówki, o tyle w tym roku festiwal wciąż nie jest jeszcze wyprzedany. Być może do tego zjawiska przyczyniły się droższe bilety i paskudna pogoda, która nawiedziła festiwal już dwa razy z rzędu. Oczywiście nie sposób mieć pretensji do pogody, dużo większe rozczarowanie wiązało się z brakiem skutecznej walki z błotem i kałużami utrudniającymi biwakowanie i uczestniczenie w koncertach. Tym razem jednak organizatorzy postanowili stawić czoło nowym warunkom pogodowym (pamiętam edycje, podczas których cały czas świeciło słońce i nie było problemów z błotem) i zrobić drenaż pod polami, na których rozstawia się cała infrastruktura festiwalu. Trzymam kciuki, żeby faktycznie "machineria" zadziałała… i je-

przekuło się w rozkręcenie koncertów do potężnych rozmiarów jeśli chodzi o oprawę, Annihilator, który znów wyprawia ekwilibrystykę sceniczną, ponieważ Jeff Waters zajął się śpiewaniem, Candlemass, którego zdobi obecnie rewelacyjny wokal Mattsa Levena, Emperor, który zagra jedyny koncert w Niemczech (warto skorzystać z okazji, bo grupa często zawiesza działalność), Grave Digger, który zapowiada specjalny koncert pod szyldem "Best of Medieval Trilogy", Megadeth, którego warto zobaczyć bo dzięki Kiko Lourerio może zaprezentować zupełnie nową jakość koncertu czy zespół Rossa the Bossa, który zaprezentuje set składający się z kawałków Manowar. Na dzień dzisiejszy skład XXVIII edycji wygląda tak: Aborted, Ahab, Alice Cooper, Amon Amarth, Annihilator, Apocalyptica, Architects, ASP, Asrock, Aura Noir, Avantasia, Bai Bang, Batushka, Beyond The Black, Blaas of Glory, Blechlosn, British Lion, Brujeria, Candlemass, Charlie Harper, Clawfinger, Corvus Corax, Crowbar, Cypecore, Dawn of Disease, Dog Eat Dog, Emil Bulls, Emperor, Ereb Altor, Europe, Evil Scarecrow, Fates Warning, Fit For An Autopsy, Flotsam and Jetsam, Fuchsteufelswild, Ganaim, Grand Magus, Grave Digger, Hämatom, Harpyie, Heaven


Shall Burn, Heldmaschine, Hell-O-Matic, High Fighter, Imperium Dekadenz, Insomnium, J.B.O., Johnny Deathshadow, Kadavar, Kärbholz, Katatonia, Kissin Dynamite, Kreator, Kryptos, Lacuna Coil, Lords of Black, Mambo Kurt, Marilyn Manson, Max & Iggor Cavalera return to Roots, Mayhem, Megadeth, Memoriam, Morbid Angel, Mortiis, Mr. Irish Bastard, Napalm Death, Nile, nulldB, Omnium Gatherum, Orange Goblin, Pampatut, Paradise Lost, Phil Rind - Spoken Word, Possessed, Powerwolf, Primal Fear, Prong, Psychotic Waltz, Rage, Ross The Boss, Russkaja, Sacred Reich, Saltatio Mortis, Sanctuary, SAOR Patrol, Serenity, Skalmöld, Skorbut, Skull Fist, Snoozebutton, Soilwork, Sonata Arctica, Stahlmann, Status Quo, Steak Number Eight, Sub Dub Micromachine, Subway To Sally, Tankard, Tears for Beers, The Amity Affliction, The Boomtown Rats, The Dillinger Escape Plan, The Hirsch Effekt, The Oreillys and the Paddyhats, Thundermother, Trivium, Turbobier, Turbonegro, TV Smith, Twilight Force, Ugly Kid Joe, UK Subs, Uli Jon Roth, Versengold, Volbeat, W:O:A Firefighters, Walls of Jericho, Warpath, Warrant, Whiskey Dick, Witchery, Wolfbrigade.

Foto: W.O.A.

nale zorganizowana, a samo miasteczko Wacken - na co dzień spokojna miejscowość z jedną dużą ulicą, marketem, cmentarzem i kościołem - zamienia się na tydzień w prawdziwą stolicę metalu. W tym roku do infrastruktury ma dojść drenaż umożliwiający spływanie wody i nietworzenie się błota. Miejmy jednak nadzieję, że nie będziemy musieli go testować w tym roku, bo to oznaczałoby trzeci rok festiwalu z deszczową

pogodą. Bilety na festiwal dostępne są na stronie: https://www.wacken.com/de/shop/tickets/ Katarzyna "Strati" Mikosz

Być może skład się jeszcze powiększy, ponieważ festiwal zazwyczaj zapowiada około 130 zespołów. Zestaw tegorocznej edycji można śledzić pod linkiem: https://www.wacken.com/de/bands/bands-billing/ Nie ulega wątpliwości, że kapele wystąpią na siedmiu scenach scenach, dwóch największych Wacken True Metal Stage, Wacken Black Stage, mniejszej Party Stage, podwójnej, grającej naprzemiennie W.E.T Stage, Headbanger Stage oraz najmniejszych - Wackinger Stage i Beergarden Stage. Od 2004 roku Wacken Open Air organizuje międzynarodowy konkurs dla młodych zespołów nie posiadających wielopłytowych z wielkimi wytwórniami - Wacken Metal Battle. Zwycięzca konkursu nie tylko ma okazję zagrać na festiwalu, ale także wygrywa kontrakt płytowy i nagrody rzeczowe ufundowane przez organizatora festiwalu. Jeśli chodzi o polskie grupy, w tym roku o nagrodę walczą Deathinition, Divine Weep, Scream Maker, The Kroach, Warbelll. Rok temu zwycięzcą polskiej edycji był deathmetalowy Calm Hatchery, a w poprzednich latach nasz kraj reprezentowały kolejno: Corruption, Chainsaw, None, The Sixpounder, Leash Eye, Devil's Note, Gnida i Materia. Zwycięzcę tegorocznej edycji poznamy w kwietniu. Więcej na temat imprezy można przeczytać pod linkiem: http://www.metal-battle.com/ Poza zespołami ubiegającymi się o festiwalowy występ drogą Wacken Metal Battle, festiwal gości także inne kapele z naszego kraju. W ostatnich latach były to Behemoth i Vader, w tym zaś roku robiąca ekspresową karierę Batushka. Wacken Open Air na ostatnich edycjach gromadził publikę rzędu 85 000 osób. Cała infrastruktura jest doskonale przygotowana, od wielkich pól namiotowych (z alejkami nazwanymi na cześć znanych zespołów), przez setki toalet, wodopojów z pitną wodą, punktów gastronomicznych, ogródków piwnych po stoiska z płytami, koszulkami i wszelkiej maści gadżetami. Sam festiwal zresztą słynie także ze sprzedaży nawet najbardziej wymyślnych gadżetów ze swoim logo - od namiotów, przez tostery, zestawy turystyczne po ręczniki. Impreza jest dosko-

WACKEN OPEN AIR 2017

145


Devin Townsend Project, Between the Buried and Me, Leprous - Warszawa, Stodoła, 19.02.2017 W temacie twórczości Devina Townsenda jestem laikiem. Słyszałem ledwie ułamek, gubię się w licznych projektach i nie mam pojęcia, gdzie tak naprawdę kończy się Devin Townsend a zaczyna Devin Townsend Project, ani tym bardziej gdzie w tym wszystkim mieści się The Devin Townsend Band. Sam Devin jednak, prawdopodobnie za sprawą swojego szalonego poczucia humoru, od zawsze budził moją sympatię, a że co jakiś czas docierały do mnie również entuzjastyczne opinie na temat jego koncertów, od kilku lat nosiłem się z zamiarem zobaczenia go na scenie. Dwa lata temu, przy okazji poprzedniego koncertu w warszawskiej Stodole, poległem logistycznie. Może dobrze się stało, ponieważ sam Devin wspominał ten występ jego jeden z gorszych w swoim wykonaniu, a może z perspektywy publiczności zupełnie nie było tego widać. Nie wiem. Wiem natomiast, że tym razem zadowolone były obie strony.

dności, były wykonywane absolutnie bezbłędnie. Fani, w całkiem licznej grupie, sprawiali wrażenie usatysfakcjonowanych. Występu Between the Buried and Me nie sposób ocenić z uwagi na nagłośnienie. Brak czytelno- Foto: Devin Townsend Project ści, który w innej stylistyce mógłby być jedynie drobnym mankamentem, w przypadku zespołu balansującego gdzieś pomiędzy klasycznym progiem a technicznym melodyjnym death metalem (a przynajmniej takie odniosłem wrażenie), okazał się dyskwalifikujący. Licząc na poprawę dotrwałem do końca, ale ostatecznie nic szczególnego z grania Amerykanów nie wyciągnąłem. Trudno, może innym razem. Aczkolwiek niekoniecznie.

Pierwsi na scenie zameldowali się Norwegowie z Leprous. Wyglądający niczym Placebo, ewentualnie inny przedstawiciel sceny alternatywnej drugiej połowy lat 90. gustujący w czerni, w swoim nieco ponad 30-minutowym secie skoncentrowali się niemal wyłącznie na materiale z Foto: Between the Buried and Me "The Congregation". Nie jest to odmiana progresywnego grania, która byłaby mi szczególnie bliska, ale Oprawa sceniczna Devin Townsend kunsztu muzyków nie docenić nie sposób. Project tym razem prezentowała się dość W szczególności zasiadającego za bębnami skromnie. Bez ekranów, jedynie z dodaBaard Kolstad, którego większość partii tkowymi reflektorami, z których dwa, o mogłaby służyć za perkusyjne solo, z wi- czym wszyscy zgromadzeni mieli się za sienką na torcie w postaci "Rewind", oraz moment przekonać, zostały ustawione tak śpiewającego klawiszowca Einara Solber- niefortunnie, że regularnie skutecznie oślega. Nierzadko karkołomne, wysokie partie piały publiczność. Ratować się można było wokalne, których przeskoczenie w twór- na dwa sposoby, ukrywając się za głową czości Leprous nastręcza najwięcej tru- osoby poprzedzającej lub szukając punktu obserwacyjnego, w Foto: Leprous którym cień zapewniałby przykuty do mikrofonu lider zespołu. Osobiście, nieusatysfakcjonowany skutecznością pierwszego, postawiłem na ten drugi. Koncert, po powitalnym "Let's have some fun!", otworzyły "Rejoice" oraz "Night",

146

LIVE FROM THE CRIME SCENNE

którymi łysy Kanadyjczyk o aparycji i mimice kreskówkowego złoczyńcy, skutecznie kupił cały klub. Kontakt z publicznością, skupianie uwagi na jej poszczególnych sekcjach oraz poszczególnych osobach, to specjalność zakładu Devina Townsenda, która w Warszawie przełożyła się m.in. na pożyczenie od kogoś z pierwszych rzędów koszulki na czas koncertu (niestety, grafiki na koszulce nie zidentyfikowałem) czy wyłowienie planszy z napisem "You're my boyfriend's birthday gift" zwieńczone odśpiewaniem chłopakowi "Happy birthday" (to nie był żart, solenizant naprawdę miał na imię Ahmed). W tej sytuacji, mając dodatkowo do czynienia z niezwykłą precyzją wykonawczą oraz niebudzącym najmniejszych zastrzeżeń brzmieniem (niepozbawionym typowego dla produkcji studyjnych charakterystycznego spłaszczenia), można było jedynie próbować kontrolować szerokość uśmiechu na twarzy powtarzając pod nosem - Ale "Lucy Animals" nie zagrają… Rzeczywiście, nie zagrali. Nie zabrakło natomiast m.in. "Sacrifice" i "Planet of the Apes" oraz, reprezentujących promowany album "Transcendance", "Stormbending", "Failure" i "Higher". Nie zabrakło też "March of the Poozers" stanowiącego dla mnie jeden z dwóch najlepszych momentów koncertu. Drugim było wykonane na bis "Ih-Ah!", banalna akustyczna ballada, która, poprzedzona monologiem i urozmaicona w części środkowej rykiem publiczności, mogłaby stanowić jedną z ilustrowanych odpowiedzi na pytanie pt.: Co w koncertach Devina Townsenda jest takiego wyjątkowego? Naprawdę warto przekonać się na własnej skórze. Marcin Książek


Decibels’ Storm recenzje płyt CD 1 - dno, 2 - słaba, 3 - przeciętna, 4 - dobra, 5 - bardzo dobra, 6 - wybitna

Ancestral - Master Of Fate 2017 Iron Shield

No tak, jak Włosi, to power metal. Istniejący od 1999 roku Ancestral nie da się jednak tak łatwo zaszufladkować, bliżej im bowiem do niemieckiego nurtu lat 80. niż współczesnych rodzimych zespołów p2p2. "Master Of Fate" jest drugim wydawnictwem grupy z Sycylii i już opener "Back To Life" pokazuje, że w dziedzinie ostrego heavy/speed metalu panowie są całkiem niezgorsi, zaś wokalista Jo Lombardo ma kawał głosu. Później uwidaczniają się bardziej wpływy Running Wild, Saints' Anger i przede wszystkim Helloween, co wyjątkowo dobitnie słychać w "Wind Of Egadi", tytułowym "Master Of Fate" oraz "From Beyond", ale w żadnym razie nie nazwałbym Ancestral mianem tribute bandu czy innych klonów-epigonów, bo grają swoje z ogromnym zaangażowaniem, wkładając w każdą nutę sporo serca i zaangażowania. Potrafią też ponownie nawiązać z klasą do heavy lat 80. ("Lust For Supremacy"), zagrać miłą dla ucha, ale nie łzawą balladę ("No More Regrets") czy instrumentalnie, z popisowymi solówkami ("Refuge Of Souls"). Plus też za dobór coveru, bo sięgnęli po "Savage" Helloween, nie tak oklepany jak sztandarowe numery Niemców, utwór z singla "Dr Stein". (4) Wojciech Chamryk

miło słucha się starych killerów w stylu "Set The World On Fire", "W.T.Y.D.", "Never Neverland" czy "Alison Hell". Ale to wszystko w tym odcinku. Na drugim akustycznym dysku znalazły się, jak dla mnie "pościelówy" do wysłuchania leżąc w łóżku na golasa między żoną a jej koleżanką. Zaskakuje tu tylko i przede wszystkim hiciarski oraz nieśmiertelny "Stonewall" z "Never Neverland". Taki "Crystall Ann" pozostał bez zmian, a sentymentalne "Phoenix Rising", "Snake In The Grace" i "Sound Good To Me" wolałem jednak w starej wersji, śpiewanej przez Aaron'a Randall'a. Reszta numerów, to zbiór ballad z kilku starych albumów z lat 90-tych, ale w wersji mniej udanej. Brakuje tu Dave'a Padden'a, który zaśpiewał by wyśmienicie całą przekrojówkę Kanadyjczyków z Annihilator oraz ich romantyczne ballady, jakby wyjęte z pod ręki Briana Adamsa. Choć do pełnej kolekcji brakuje tu jeszcze parę pościelówek (np. "The One" "It's You" czy "Only Be Lonely") ale to i tak wystarczy do rozklejania się przez bardziej wrażliwych metalowców. Krótko podsumowując, to taki album zapchajdziura, wydany nie wiem po co i na jakie komercyjne potrzeby, bez niespodzianek, fajerwerków i efektów specjalnych... (3)

2017 UDR Music

Po średnim albumie "Suicide Society" z przed dwóch lat, Jeff Waters odezwał się tym razem z podwójnym 21 utworowym kolosem nazwanym "Triple Threat". Na dysku pierwszym są nagrania koncertowe z festiwalu Bang Your Head, a na drugim "zaskakujące" nagrania akustyczne starych numerów. Zagorzałych fanów Annihilator nie muszę do niczego przekonywać, bo i tak tę płytę kupią w ciemno. Zaś reszta zwolenników kanadyjskiego stylu łojenia najpierw będzie wolała przeczytać kilka recenzji zanim pójdą do sklepu... Nie jestem fanem koncertówek, a tym bardziej orkiestrowych i akustycznych aranżacji własnych kompozycji i innych tego typu parodii. A, że to dopiero czwarta koncertówka Waters'a i "spółki" , to na dysku pierwszym nie ma nic szałowego, co byśmy nie mogli usłyszeć na wcześniejszych płytach "live". Bardzo

Mariusz "Zarek" Kozar

Mariusz "Zarek" Kozar

Arthemis - Blood-Fury-Domination

wane "If I Fall" oraz bardziej w stylu utworu otwierającego płytę - "Firetribe". Można powiedzieć, że przez jedną dekadę zajmowali się wyłącznie muzyką powiązaną między innymi z mitologią, wojnami, fantasy, by od 2010 roku zająć się tematyką nieco odmienną oraz dźwiękami znacznie agresywniejszymi. Jak sami zaznaczyli na swoim fanpage'u na Facebook'u, ich inspiracjami są choćby Metallica, a także Black Sabbath. Uważa się przecież, że te zespoły dały podwaliny dla thrash metalu, zatem czerpanie z ich bogatych zasobów jest jak najbardziej na miejscu przy obecnych cechach Arthemis. Teksty poszczególnych kawałków są dojrzałe i prezentują dość subiektywny punkt widzenia na świat. Odczucia odgrywają w nich bardzo ważną rolę. Wyraźnie możemy wychwycić różnice w porównaniu z poprzednimi płytami sprzed roku 2010. Solówki gitar są znacznie ostrzejsze, zaś wokal niekiedy niższy i momentami gardłowy oraz moim zdaniem także pewniejszy niż w kompozycjach z poprzednich płyt. Da się wychwycić szybszą pracę poszczególnych instrumentów, ale dla mnie osobiście najwięcej zyskał sam tekst. Arthemis z każdym wydanym albumem stawali się coraz dojrzalsi, by obecnie stać się naprawdę wartościowym zespołem na scenie heavy metalowej. Ich stosunkowo wąskie grono fanów zupełnie nie ma przełożenia na obecną jakość, jaką prezentują wykonywaną muzyką. Może z czasem zyskają na wartości i zostaną docenieni przez znacznie większą liczbę odbiorców z całego świata? Któż może to wiedzieć. Życzmy im powodzenia, a także dalszego rozwoju, który zdaje się zmierzać w kierunku bardzo kolorowej przyszłości. (4)

2017 Scarlet

Aphel - Circle Of Morbidity 2016 Self-Released

Annihilator - Triple Threat

death metal. Czyli At The Gates, Amon Amarh i inne pochodne im kapele. Oj gdyby takie całe demo było w tym stylu to byłbym w piekło wzięty. Po pierwszym przesłuchaniu tego demo, szczególnie przy pierwszym kawałku porównałbym chłopaków do Six Feet Under zmieszanym z Crowbar. Ale te melodie z kolejnych trzech pieśni przywołują mi death metalowy potop szwedzki z lat 90-tych z ciężarem ekipy Chris'a Barnes'a. Im częściej tego łomotu słucham tym bardziej mi się podoba, a z tego gatunku mam raczej niewiele płyt na półce i to się raczej nie zmieni. Germanie raczej nie królowali nigdy w death metalowej stylistyce i prócz Morgoth, Dew-Scented czy Heaven Shall Burn nie mięli zawodników, którzy by mogli konkurować np. z Amerykanami czy Szwedami. Co do Aphel, brakuje mi tu tylko... solówek i trochę technicznych gitarowych popisów jakie mieli np. ich ziomkowie choćby z Necrophagist. Owszem są tu i smaczki perkusyjne i ten niesamowity ciężar w gitarach, ale poza tym jest wszystko co tygryski lubią najbardziej... (4)

Właśnie niedawno wpadło mi w ręce demo nagrane pod koniec ubiegłego roku berlińskiego Aphel. To młody zespół istniejący od 2012 roku lecz mający w składzie doświadczonych muzyków. Chociażby taki pałker Jay/Jarek, który emigrował do Niemiec, jest na scenie od 20 lat grając w lokalnych polskich bandach tj. Indyvidual czy Poverty. Reszta składu też na młodą nie wygląda, a i grać potrafią. Napisałem we wstępie berliński bo istnieje jeszcze inny hamburski Aphel grający przebojowego rocka w stylu Foo Fighters i jak to czasem bywa jest tylko kwestią czasu walka o prawo do nazwy. Ale do rzeczy, otwierające berlińskiego Aphel demo "Circle Of Morbidity" zdradza death/gore metalowe zapędy Niemców. Wolny, walcowaty z bardzo szybkimi zrywami. Dopiero drugi "Fractal" z bardzo nośnym motywem głównym jest już szybszy lekko zabarwiony melodią. Wokalista Andre drze się tu w death black'owych dwugłosach. Ciężkie gitary Patrick'a prą tu ostro do przodu niczym niemiecka armia krocząca pod Stalingrad. "Lichtwechsel" to też szybki kawał death' owego mięcha ale dopiero ostatni "Vitreous" wpadł mi najbardziej w ucho mimo, że death to zupełnie nie moja bajka. Szybki energiczny melodyjny wręcz przebojowy "Vitreous" od razu przywołuje mi na myśl szwedzki melodyjny

W naszym - wydawałoby się - prostym, ludzkim życiu nieustannie nadchodzą jakieś zmiany. Czasem mniejsze, niekiedy większe i bardziej znaczące. Bywa i tak, że trzeba wprowadzić jakieś poprawki, korekty, by nie popaść w rutynę. Podobnie jest z muzyką. Nie wolno nieustannie zalewać odbiorców tym samym, gdyż najzwyczajniej w świecie w końcu zacznie to nudzić słuchaczy, nawet tych najbardziej wytrwałych. Tak też jest choćby z włoskim zespołem Arthemis, który jeszcze parę lat temu prezentował publiczności power metal, by po wydaniu płyty "Scars on Scars" zaskoczyć nas inną wersją siebie, która do naszych uszu dostarcza brzmienia bardziej agresywne i surowe, tak charakterystyczne dla thrash metalu. Sama nazwa bandy kojarzona jest przecież z grecką boginią łowów, lasów, zwierząt, roślinności, szeroko pojętej, otaczającej nas przyrody, ale także płodności. Poprzez bliskie pokrewieństwo z Apollem bogiem tańca i muzyki - można uznawać ją za miłośniczkę tejże części kultury, co może oddawać pasję, z jaką swoje utwory prezentują: Fabio Dessi, Andy Martongelli, Giorgio JT Terenziani oraz Francesco "Kekko" Tresca. Nowa płyta nosząca tytuł "Blood-Fury-Domination" ukazuje nam, jaką metamorfozę przeszła ta formacja muzyczna w ciągu paru ostatnich lat. Najdokładniej chyba przedstawia to ich pierwszy kawałek nowego albumu - "Undead". Na docenienie zasługuje także dość stono-

Remigiusz Hanczewski

Astral Doors - Black Eyed Children 2017 Metalville

Astral Doors. Już sama nazwa zespołu brzmi, jak zespół heavy metalowy z operowymi, śpiewnymi wokalami. W sumie to całkiem prawidłowe skojarzenie, co jest potwierdzone przez najnowszy album "Black Eyed Children". Można nawet pójść krok dalej i pokusić się o kolejne pytanie, czy w tym zespole będzie występował syntezator. Powiem od razu, że tak, będzie się znajdował. Zresztą myślę, że zarówno fani tego zespołu, jak i Civil War będą wiedzieli mniej więcej jakiej muzyki się spodziewać po tej kapeli. Sam nim nie jestem, więc moja recenzja będzie w oderwaniu od wcześniejszych albumów (nie miałem się okazji zapoznać z nimi). No, dobra, z czym mi się ten album kojarzy (nie, że konkretnie posiada te same cechy)? Rzucę dwiema nazwami Saxon i Dio. No i oczywiście mógłbym tak cichutko szepnąć do uszka nazwę Sabaton (źle czy dobrze?* Nie wiem). No

RECENZJE

147


dobra, może jeszcze łypnę pojednawczo okiem do Scorpions. Dla mnie wystarczy. Co dalej? Może weźmy na celownik warstwę liryczną. Na tym albumie jest trochę o produkcie murarzy i kamieniarzy, wzniesionym w obronie przed zagrożeniem, o tym jak bóg to też diaboł, o tym jak zniewalamy sami siebie. No, trochę jest sztampowo, parę fajnych motywów, parę lipnych. Lirycznie trochę zgrzyta. Ogólnie jest to heavy metalowa opera średnich lotów, w której część motywów się powtarza. Chociażby pewne maniery wokali, czy zakończenia refrenów. Co do kompozycji, skoro przy nich jesteśmy, to tempa raczej średnie i wolne. Instrumentarium w nich zawarte to w sumie taki standard z urozmaiceniami. jak syntezator i gitara akustyczna. Ogólnie kompozycyjnie nie jest źle... jest po prostu hmm... standardowo? Brzmienie? Myślę że w zespole tak wygląda sytuacja: "- Ej chłopaki, wiecie, gitary raczej niech będą pod wokalem i syntezatorami, perkusja w sumie, to może być tak jak jest... bas też. Ale nie nagraliśmy go jeszcze... - Spoko, na co to komu.". Nie wiem czy, to wina mojego sprzętu, ustawień EQ czy tego że jednak przez większość czasu słuchałem ich muzyki na pół maksymalnej głośności i nie zamierzam wyszukiwać ścieżek basowych na pełnej głośności przy podbijaniu niskich tonów, do jasnej cholery. Pewnie jest, ale nie gra głównych skrzypiec. Nie, akurat skrzypiec nie ma, co w sumie nie byłoby dziwne jakby były. W tym konkretnym momencie (pisania recenzji) pozwoliłem sobie szybko przełączyć dwa kawałki tego zespołu. "Good vs Bad" oraz "Lost Boy". Bez jaj, autoplagiat na prawie sąsiadujących ze sobą utworach (odpowiednio ścieżka 6 i 8)? W sumie wady jakie mogę jeszcze dorzucić, to dla mnie to pewien brak świeżości, coś co można sobie fajne puścić na jakiejś randce w tle czy nie wiem, spotkaniu nie umiejących angielskiego katolickich fanów heavy metalu na sobotniej oazie w majowe południe. Jak takie istnieją, to super. Krążek nie jest wybitny, jest strasznie wydumany, chłoszcze patosem niczym woźnica konie. Nie jest to bezwarunkowo zły krążek, pod żadnym względem. Kawałki takie jak "God Is The Devil" czy "We Cry Out" są całkiem okej. Po prostu mu brak tego czegoś. Ode mnie (3,7). *Referuję do utworu "Good vs Bad". Chyba chłopaki z Civil War i Astral Doors będą mnie szkalować za to porównanie. Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Attacker - Sins of the World 2016 Metal On Metal

Po trzech latach od wydania absolutnie fenomenalnego "Giants of Canaan" Attacker powraca z nowym ciosem. Przyznam, że miałem wątpliwości czy uda im się wznieść na równie niebotyczny poziom co przy poprzedniczce. Oczywiście wiedziałem, że będzie bardzo dobrze, ale pewne rzeczy się po prostu nie powtarzają. A jednak im się to kurwa udało! Po kilku pierwszych przesłuchaniach stwierdziłem, że co prawda "Gigantów" nie przebili, ale i tak jest

148

RECENZJE

zajebiście. Jednak z każdym kolejnym odsłuchem "Sins of the World" masakrował mnie co raz bardziej i teraz jestem już pewien, że jest równie wielki co poprzednik. Ten materiał ma jeszcze tę niesamowitą cechę, która sprawia, że rośnie z każdym odsłuchem, uzależnia od siebie słuchacza i ciężko jest się z nim rozstać. Czy są jakieś różnice dzielące oba krążki? "Sins..." jest bardziej agresywny, łapie za gardło, wgryza się w mózg i wyciera człowiekiem podłogę. Oczywiście nie jest to żaden thrash, ale klasyczny amerykański power metal zagrany z taką energią i mocą, że większość młodych zespołów powinna w tym momencie pochować się w szafach ze wstydu i zmienić bieliznę. Każdy utwór to absolutny killer, a faworyci zmieniają mi się co chwilę. O ile takie "Carcosa" czy "Archangel" ze swoimi znakomitymi, chwytliwymi liniami melodycznymi wchodzą do głowy od razu, to takie "World Destroyer" czy "Choice of Weapon" to po prostu majstersztyk ostrego, rozrywającego wręcz heavy metalu. Attacker osiągnął idealną równowagę między agresją, a heteroseksualnymi, klasycznie heavy metalowymi melodiami. Całą muzykę skomponował tutaj Mike Benetatos i jak dla mnie jest jakimś pieprzonym geniuszem. Do tego fantastyczne wokale Bobby'ego "Leather Lungs" Lucasa, który napisał także świetne, idealnie wpasowujące się w muzykę liryki. Po świetnym krążku Helstar, pojawił się Attacker z jeszcze lepszym albumem i pozamiatał scenę. Jak widać amerykańscy weterani mają się tak dobrze jak chyba nigdy przedtem i pokazują małolatom jak powinien brzmieć prawdziwy heavy metal. To jest jedna z tych płyt, o których nie wiadomo czego byśmy nie napisali to i tak nie oddamy potęgi samej muzyki. "Sins of the World" to chyba najlepsze co wyszło w klasycznym metalu w roku 2016. (6) Maciej Osipiak

Battery - Martial Law 2016 Punishment 18

Pora na płytkę, która wyszła nakładem włoskiej Punishment 18, czyli wiadomo, że przyjdzie się zmierzyć z thrashowym grzańskiem. "Martial Law" to drugi pełny krążek Duńczyków z Battery. Pierwszego szczerze mówiąc nie pamiętam. Miałem świadomość istnienia tego zespołu, ale czy kiedykolwiek słyszałem wcześniej ich muzykę to już niestety nie mogę powiedzieć. Zresztą podejrzewam, że do recenzowanej tutaj płyty też nie będę raczej wracał, bo niby po co? Jeśli najdzie mnie ochota na thrash grany na amerykańską modłę to zarzucę sobie Nuclear Assault, Slayer, Exodus, Dark Angel czy innych klasyków. Battery choć grają naprawdę nieźle są dla mnie zbyt nijacy. Instrumenty obsługują poprawnie, w dupę też czasem kopnąć potrafią, samych utworów też nie muszą się wstydzić. W czym zatem problem? Ano w tym, że za cholerę nic mi nie chce zostać w głowie po seansie z "Martial Law". Wszystkie riffy słyszałem już wcześniej tyle, że w innym wykonaniu. Brakuje tu jakiegoś elementu zaskoczenia, czegoś co nadało by tym kawałkom własnego życia. Jest tu szy-

bkość, agresja, ale to nie wystarczy bym czuł się kupiony. Jest też coś w ich brzmieniu co mi nie do końca odpowiada, ale jeszcze nie zdołałem postawić diagnozy co to jest. W żadnym wypadku nie powiem, żeby czas poświęcony tej płycie był czasem straconym. Jest to 100% thrash metal, ale umiejscowiony gdzieś w dolnych rejonach drugiej ligi. Fanatycy gatunku pewnie łykną Battery bez popitki, ale dla mnie ten band nie wyróżnia się nawet spomiędzy innych młodych gniewnych, nie mówiąc już o dinozaurach. Trochę więcej indywidualnego sznytu i własnej inwencji i może będzie lepiej. Na razie jest tylko przeciętnie/ dobrze. (3,5) Maciej Osipiak

Bewitcher - Bewitcher 2016 Diabolic Might

Ostatnio zapanowała moda na powrót black/thrash/speed metalu. Jeszcze jak wydawnictwa są na kasecie to już totalny kult. Jak to zawsze bywa wśród zespołów starających się grać w takiej stylistyce jest masa gówna, ale i o perełki nie trudno. Przykładem kapeli, która na pewno nie powinna zostać pominięta przez fanów grania spod znaku Venom jest Bewitcher. Wydany w 2016 roku album nazwany tak jak zespół jest esencją tego gatunku. Mamy mroczną okładkę, przedstawiającą niewiastę mającą symbolizować prawdopodobnie śmierć. Muzycznie dostajemy około 33 minut dojebanego brudnego grania zamkniętego w dziewięciu utworach. Trio o dość skomplikowanych pseudonimach zaczyna swój album do ambientowego into zagranego na klawiszach, które przechodzi w utwór tytułowy. Mamy tu do czynienia z prostymi, ale jak potężnymi riffami oraz zabójczą perkusją, wszystko to z domieszką dobrego jadowitego wokalu. Nie mamy tu jakichś zmian tempa ani nic takiego, cały czas mamy prosty strzał w ryj. Bluźnierstwo w czystej postaci. Utworem, który chyba najbardziej zapadł mi w pamięci po przesłuchaniu tego krążka jest "Sin Is In Her Blond", totalnie chciałbym usłyszeć to na żywo. Na zamknięcie otrzymujemy najwolniejszy utwór "In the Night (The Cult Will Rise)", który daje chwilę odpoczynku zwłaszcza w przepięknym zwolnieniu, gdzieś w połowie. Podsumowując: płyta jest bardzo dobra i będę często do niej wracał, czekając na koncert tria gdzieś w okolicy. Jeśli słuchasz i szanujesz takie zespoły jak Venom. Bathory, to pozycja obowiązkowa. (5,25)

styl ten słychać także w tytułowym kawałku "War of Dragons". Mimo tych bardzo wyraźnych odniesień, sabatonowa estetyka nie zdominowała całkowicie siódmej płyty Bloodbound. Choć zespół pożegnał się już ze znaną z pierwszych dwóch płyt helloweenową stylistyką i tą zupełnie odmienną ("poważniejszą?") z "Tabula Rasa", Sabaton krążka nie opanował w całości. Oddał nieco pola dla innych inspiracji. Wspomniany Helloween uchował się szczątkowo w refrenie "King of Swords". Poza nim są kompozycje, które spodobają się zarówno fanom Dream Evil jak i choćby Sonata Arctica. Wynika to z faktu, że płyta jest bardzo przebojowa, pełna melodii, zalana klawiszowymi plamami, a jednocześnie podana z lekkim przymrużeniem oka. Myślę, że to ostatnie to poniekąd klucz do płyty. Bloodbound początkowo nie podlewał swojej płyty ani taką ilością keyboardu, ani nie stawiał na aż tak banalne teksty. Prawdopodobnie panowie "poszli na całość" ubierając krążek w nieco komediowe szaty. Nie od dziś wiadomo, że smoki są symbolem europejskiego heavy metalu i pod koniec lat 90. traktowane były dużo bardziej serio niż dziś. Obecnie tego rodzaju otoczka mogłaby się wydawać archaizmem gdyby nie dwie wspomniane już kwestie: sabatonowy styl i żartobliwy płaszczyk. Zespół bardzo długo szukał swojej tożsamości. Początkowo jego ogromnym atutem był doskonały głos Urbana Breeda, po zmianie wokalisty muzyka Bloodbound wydawała się bardziej uboga, a przecież styl nie uległ zmianie. Po powrocie Breeda grupa zaczęła grać nieco inaczej, porzucając helloweenowo-maidenowe inspiracje. Kolejne odejście Breeda zaowocowało powrotem do melodyjnego, wpadającego w uszy grania i ciągłego poszukiwania własnej, stylistycznej autonomii. Zastanawia mnie czy ta wersja Bloodbound inspirowana Sabaton przetrwa próbę czasu. Niewątpliwie wzorowanie się na Sabaton powinno schlebiać ekipie Brodéna. Być może w wytyczeniu nowej gałęzi stylu tkwi właśnie przyczyna ich wielkiego sukcesu? (3,5) Strati

Kacper Hawryluk Bloodbound - War of Dragons 2017 AFM

Zadziwiające jak bardzo kariera Sabaton wpłynęła na wytyczenie nowego sposobu grania heavymetalowych kawałków. Echa tej szwedzkiej formacji słychać zarówno w twórczości ostatniego Majesty, na poprzedniej płycie Battle Beast jak i na ostatnim wydawnictwie Bloodbound. Żeby się przekonać, zachęcam do posłuchania choćby "Tears of a Dragonheart" czy "Stand and Fight", a przetworzonej wersji (sięgającej nawet do twórczość Nightwish)

BulletRaid - Louder Than All 2016 Self-Relased

Całkiem fajnie słucha mi się debiutanckiej EP-ki tej młodej, wrocławskiej grupy. Nawet pies pomrukuje z kanapy z pełną aprobatą, a bywały już sytuacje, że demonstracyjnie opuszczał pomieszczenie, gdy jakaś płyta nie przypadła mu do gustu. Być może ma to związek z teorią, że z czasem pies upodabnia się do właściciela, a wiadomo przecież, że taki tradycyjny, surowy, wręcz archetypowy heavy metal lubię najbardziej. Od razu przypomina mi się bowiem pier-


wsza połowa lat 80., kiedy to takie dźwięki były na porządku dziennym i nie było miesiąca bez kolejnych odkryć - mimo tego, że ani internetu, ani zachodnich płyt w księgarniach nie było. BulletRaid w niezłym stylu nawiązują więc do czasów największej świetności klasycznego metalu, sięgając też niekiedy po niższe, brutalniejsze wokale czy thrashowe przyspieszenia - czynią to jednak z wyczuciem stylu i w żadnym razie nie przedobrzają. Najbardziej do gustu przypadł mi "Seven Days Of Grind", brzmiący niczym jakiś zapomniany numer z okresu prosperity NWOBHM, niezgorsze są też surowy i mroczny "Behind The Mask" oraz hymniczny "We Want It Louder". Brzmienie też pasuje do tych klasycznych dźwięków: jest pełne mocy, organiczne i nie zalatuje tandetną cyfrą. (5) Wojciech Chamryk

też, że melodyjny power metal we współczesnym wydaniu może być całkiem strawny, jeśli wymiesza się go w odpowiednim proporcjach z metalem tradycyjnym, speed czy thrashem. W sumie najwięcej tu wpływów kapel europejskich, głównie niemieckich, no ale wpływ Helloween czy Gamma Ray na młodsze zespoły jest niepodważalny od lat, czego potwierdzenie słyszymy w "Break Heresy" czy utworze tytułowym. Petersen i spółka nie ograniczają się na szczęście tylko do kopiowania: w openerze "Sole Survivors" i "Running Riot" ostro łoją w najlepszym stylu lat 80., w szaleńczym "Shimmering Status" ich power metal wchodzi zaś na speedmetalowe, zaś w "Swallow Your Pride" na thrashowe obroty. Udany to powrót, bez dwóch zdań. (5) Wojciech Chamryk

Burning Point - The Blaze 2016 AFM

Battle Beast z nową wokalistką brną coraz bardziej w dyskotekowo/synthpopowe klimaty, ale jest jeszcze Nitte Valo. Była frontwoman tej formacji śpiewa przecież od trzech lat w Burning Point, a "The Blaze" jest drugim albumem tej grupy nagranym z jej udziałem. Pete Ahonen nie ustaje w wysiłkach, by jego grupa była jak najbardziej rozpoznawalna w świecie melodyjnego power metalu, nagrywa też do tego udane płyty. Nie ukrywam, że do takiego grania mam stosunek niezbyt przychylny, ale fińska formacja ma niezaprzeczalny atut: Nitte Valo. Dziewczyna śpiewa fenomenalnie, a jej drapieżny, pełen mocy głos nierzadko też podnosi w górę poziom nawet tych słabszych, bardziej sztampowych kompozycji, jak np. "Dark Winged Angel" czy "The King Is Dead, Long Live The King". Kiedy zaś Burning Point biorą się za bary z mocniejszym, bardziej tradycyjnym metalem, tak jak choćby w "The Lie"- kłania się Dio z najlepszych lat! - albo "Things That Drag Me Down", wszelkie wątpliwości ustępują i jestem na tak. Oczywiście znajdą tu coś dla siebie przede wszystkim zwolennicy melodyjnej jazdy na najwyższych obrotach, czego najlepszym przykładem opener "Master Them All" oraz bardziej patetycznych klimatów w rodzaju "My Spirit", są też momenty, gdy śpiew Nitte dopełnia mocarny growling, zaś wieńczy dzieło "Metal Queen" z repertuaru Lee Aaron. Mocne: (4,5) Wojciech Chamryk Cellador - Off The Grind 2017 Scarlet

Wydawało się, że ten amerykański zespół nie zdoła się już podnieść po rozlicznych problemach i tak licznych zmianach składu, że tylko najwytrwalsi archiwiści mogliby je zliczyć. Jednak nie, Chris Petersen nie zawiesił gitary na kołku: sukcesywnie znajdował kolejnych muzyków, a po EP-ce "Honor Forth" sprzed pięciu lat przyszła pora na drugi album. "Off The Grind" jest nie tylko godnym następcą nieźle przyjętego "Enter Deception", ale potwierdza

Chrome Molly - Hoodoo Voodoo 2017 earMusic

Chrome Molly to zespół historycznie związany z nurtem NWOBHM, ale wtedy jak i po reaktywacji niczym szczególnie nie zachwycał. Muzyka Angoli to klasyczne hard'n'heavy charakteryzujące się swoim schematyzmem, przez co rodzi się pytanie, czy aby na pewno to angielscy muzycy, a nie germańscy muzykanci. Ogólnie ciężko słucha się takiej muzyki ale ma ona swój urok, który załącza się dopiero po wielokrotnym wysłuchaniu albumów Chrome Molly. Zespół tym krążkiem chciał oddać hołd minionym czasom, bardzo starał się zaznaczyć to w muzyce. Biorąc pod uwagę ich główną cechę, to raz robili to z jakimś tam polotem innym razem bardzo topornie. W wypadku tych ostatnich wymieńmy chociażby balladę "Now That Those Days Have Gone", która nawiązuje do sleaze-glamowej stylistyki, oraz "Save Me", który w jakiś sposób dotyka dokonań Deep Purple. Więcej polotu jest na samym początku, krótkie instrumentalne intro i kawałek "Can't Be Afraid of the Dark" mocno eksponują najlepsze chwile NWOBHM czy też osiągnięć Judas Priest. Całkiem nieźle jest też w końcówce, ale takie - i "Dial "F" for Freakshow", to raczej rockery w konwencji AC/DC. Jednak utworem, który najbardziej ciągnie ten album do przodu jest "Pillars of Creation (Albion)". Muzycznie to kanon, a zarazem schemat hard rockowej epoki lat 80-tych, z tekstem mającym wychwalać i nawiązać do najlepszych etapów tamtego czasu. Dla mnie to jasny punkt tego krążka ale dla innych, z tych samych powodów, może stanowić jego największą słabość. Niestety na "Hoodoo Voodoo" przeważa, szablonowość i schematyczność, co w żaden sposób nie wyrwie jej ze szponów przeciętności. Chrome Molly to oldschoolowa kapela, ale nie

unika ona współczesnej technologii, produkcja płyty jest współczesna. Może trochę za współczesna, bo jeszcze bardziej podkreśla wspominane po wielokroć surowość i toporność w podejściu do tematu ciężkiego grania, które i tak mocno dają się we znaki przez cały album. Niemniej fani hard rocka, NWOB HM i początków heavy metalu z pewnością znajdą tu coś dla siebie, choć z kolei, z pewnością nie będą często sięgać po tę płytę. (3,5) \m/\m/

Ciryam - Desires 2016 Inverse/Fonografika

"Desires" to czwarty album Ciryam. Od momentu wydania poprzedniego "Człowiek motyl" upłynęło siedem lat i sporo się w tym czasie w zespole zmieniło. Poza - nieuchronnymi chyba w sytuacji, gdy z muzyki wyżyć się nie da - roszadami personalnymi, mamy więc na wydanym pod koniec 2015 roku "Desires" sporo nowości. Pierwsza i najbardziej zauważalna to przejście we wszystkich utworach na język angielski, co wiąże się zapewne z zachodnim wydawcą, fińską Inverse Music Group. Z kolei w warstwie muzycznej bardzo wyeksponowano partie skrzypiec Agaty Żylińskiej, co dodało poszczególnym utworom, szczególnie "Deep", "Game" czy "Pine Code" specyficznego klimatu i rozmachu. Aranżacje są tu zresztą generalnie bardzo urozmaicone, a kompozycje dopracowane i nieschematyczne. Większość z nich to soczyste, rockowe granie, ale z licznymi odniesieniami do metalu, gotyku i popu, niekiedy nawet w progresywnym ujęciu. Dlatego na "Desires" znajdzie coś dla siebie zarówno zwolennik solidnego uderzenia ("Dreams Factory", "Puppet") jak i lekkich, przebojowych kompozycji z wyrazistym, zmysłowym śpiewem Moniki Węgrzyn ("For You", "In The Cage" i kilka innych). Ten komercyjny potencjał zespołu dodatkowo uwidaczniają, dopełniające jedenaście kompozycji z materiału podstawowego, trzy skrócone wersje radiowe, ale wątpię, by wiele rozgłośni grało taką muzykę w zalewie muzycznej papki przez nie lansowanej. Tym bardziej jednak warto sięgnąć po "Desires", bo to naprawdę udana płyta. (4,5) Wojciech Chamryk

Civil War - The Last Full Measure 2016 Napalm

Od rozdmuchanej ponad miarę przez media domniemanej rywalizacji pomiędzy Sabaton a Civil War znacznie bardziej ciekawił mnie ostatnio problem personalny w zespole byłych muzyków tej pierwszej grupy. Odejście świetnego wokalisty Nilsa Patrika Johanssona

tuż po nagraniu najnowszego albumu "The Last Full Measure" mogło bowiem zachwiać istnieniem Civil War. Rikard Sundén, Daniel Mullback i Daniel Myhr szybko jednak znaleźli jego godnego następcę w osobie Kelly'ego Sundowna Carpentera, wokalisty znanego choćby z Iron Mask, Firewind czy Beyond Twilight, tak więc los zespołu i wiosennna trasa w żadnym razie nie są zagrożone. A grupa ma co promować, bowiem na tle swych poprzedników "The Last Full Measure" jawi się jako bardzo udane, dopracowane w każdym calu wydawnictwo. To wciąż heavy/power metal na wysokim poziomie, od bardziej przebojowego ("Road to Victory", "America", "A Tale That Should Never Be Told"), poprzez utwory mroczniejsze czy bardziej rozbudowane ("Deliverance", "Savannah"), aż do mocarnych petard z drapieżnym śpiewem Johanssona ("Gangs Of New York", "Gladiator", "Strike Hard Strike Sure"). Na drugim biegunie są zaś utwory nieco odmienne stylistycznie: czerpiący z country i muzyki pop, skoczny "Tombstone" oraz ballada "Aftermath", brzmiąca niczym musicalowy przebój. Akurat te eksperymenty nie do końca mnie przekonują, ale i tak "The Last Full Measure" bije na głowę "The Last Stand" Sabaton. (4,5) Wojciech Chamryk

Crimson Dawn - Chronicles of an Undead Hunter 2017 Punishment 18

Uwielbiam epicki doom metal. Niestety w tym gatunku wychodzi co raz mniej nowych płyt, a jeszcze mniej takich, które by mnie naprawdę oczarowały. Tym większym pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie kontakt z nowym krążkiem włoskiego sekstetu Crimson Dawn. "Chronicles of an Undead Hunter" to drugi album makaronów, pierwszy wyszedł w 2013r. Muzyka na nim zawarta jest oparta na trzech głównych składowych gatunku, czyli na ciężarze, epickości i melodii, ale są one na tyle idealnie wyważone, że po dodaniu jeszcze kilku drobnych smaczków tworzą znakomitą i świeżą całość. Oprócz typowo doomowych elementów jest tu też sporo heavy metalu, więc ta muzyka nie jest jednostajna i nie pozwala nawet na chwilę znużenia. Tym bardziej, że czas trwania "Chronicles..." to zaledwie 47 minut. Zespołowi udała się też nieosiągalna dla wielu kapel sztuka, czyli nadanie każdemu utworowi indywidualnego sznytu. Nie mam wrażenia słuchania jednego, długiego, walcowatego kloca. Tutaj każdy numer żyje własnym życiem jednocześnie tworząc spójną całość. Jest tu oczywiście mnóstwo klasycznego riffowania w stylu Sabbath czy Candlemass, a w niektórych momentach przychodzi mi nawet na myśl niemiecki Doomshine, ale Włosi starają się też jak najbardziej ubarwić swoją muzykę. Czy to będą okazjonalne growle w "To Live is to Grieve", czy włoski język we fragmencie "The Skeleton Key", czy też melodyka przywołująca skojarzenia z późnym Blind Guardian także w tym numerze. Do tego klawisze wykorzystywane na

RECENZJE

149


wiele różnych sposobów czy nawet słyszane w pewnym momencie smyczki oraz chóry. Dzięki tym wszystkim dodatkom krążek ciekawi i nie pozwala o sobie zapomnieć. Jednak podstawą jest tu epicki doom/heavy metal i tego się trzymajmy. Crimson Dawn stworzyli też mnóstwo świetnych melodii, które trafiają do mnie całkowicie, a dzięki nim całość nabiera jeszcze bardziej podniosłego i emocjonalnego charakteru. Drugi album Crimson Dawn jest dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem i już wiem, że ich trzeciego krążka będę oczekiwał z ogromnym apetytem. Maniacy epickiego doomu i heavy metalu nie powinni się nawet zastanawiać tylko od razu pisać do Punishment 18 i zamawiać "Chronicles...", gwarantuję, że nie pożałujecie. (5,2) Maciej Osipiak

Crimson Fire - Fireborn 2016 Pitch Black

Ogień w nazwie nie jest przypadkiem. Zespół jest z Grecji i przyznaje, że trudno pochodzić z tego kraju jednocześnie nie inspirując się… Firewind. Dodatkowe skojarzenia z ekipą Gusa G. czyni sama muzyka Crimson Fire. To zderzenie dwóch sposobów grania heavy metalu. Z jednej strony luźno granego heavy metalu wymieszanego z odrobiną hard rocka. Mamy zatem na krążku mocne, choć melodyjne utwory z rockowym zacięciem, niekiedy wręcz dosłownie nawiązujące do hard rocka lat 80. (posłuchajcie klawiszy w tle refrenu "Master your Destiny"). Nic dziwnego, że słychać także skojarzenia z Riot, Skid Row czy Leatherwolf. Z drugiej strony, rozpędzonego heavy metalu czy też tak zwanego europejskiego "power metalu". Nasuwają się zatem także skojarzenia z… Metalium ("Take to the Skies", "Only the Brave") i Pegasus ("Bad Girl"). Dzięki temu połączeniu bardziej "rockowych" kawałków z galopującymi, płyta wydaje się różnorodna i jej słuchanie nie nuży. Dodatkowo uwagę słuchacza przyciągają wpadające w ucho melodie oraz wyeksponowane krótkie solówki gitarowe, które pojawiają się często w różnych częściach kawałków. Być może i one są częścią inspiracji zespołem Gusa G. Cóż, niewątpliwie jest to płyta różnorodna. Na szczęście zespół radzi sobie zupełnie dobrze z wieloma stylistykami, a porządne brzmienie i produkcja płyty działają na plus niezłego wrażenia "Fireborn". (3,8) Strati Cryonic Temple - Into the Glorious Battle 2017 Scarlet

Osoby, które lubują się w muzyce metalowej i wszelakich nieco bardziej nietypowych brzmieniach pochodzących wprost ze Szwecji, bez wątpienia znany będzie zespół o nazwie Cryonic Temple założony w 1996 roku. Jak sami uważają demonstrują nam swoistą mozaikę podgatunków metalu w swoich dziełach. Są to między innymi: power metal, melodic metal, heavy metal, speed metal, thrash czy progressive metal. Trudno się nie zgodzić. Nawet mało

150

RECENZJE

uważny słuchacz, typowy "świeżak" w świecie muzyki metalowej dopatrzy się w twórczości bandy mieszankę różnych stylów. W swoim dorobku szwedzka grupa ma cztery płyty (jeśli nie liczyć tej najnowszej, która swą premierę miała 21 kwietnia). Pierwsza z nich ujrzała światło dzienne w 2002 roku. Przed ich debiutanckim oficjalnym albumem mogli zaprezentować nam wyłącznie długą listę krążków demonstracyjnych. Ich najnowszy album to "Into the Glorious Battle". Na pewno warto zauważyć podtrzymaną tradycję dotyczącą tytułów na poszczególnych krążkach. Nadal da się w nich wychwycić power metal, który przecież jest tak dobrze znany z odniesień do historii, fantastyki. W zasadzie w nazwie każdej kompozycji możemy odnotować związek z wojną, wszelkiego rodzaju bataliami. Jeśli chodzi o poszczególne utwory - w gruncie rzeczy nie mam się do czego przyczepić. Wybaczcie, że spojrzę na to subiektywnie, ale osobiście sądzę, iż można niejeden wałek umieścić w światowej klasy filmie. Kawałki nie są przesadnie ciężkie dla ucha, słucha się ich z uwagą, pragnąc cały czas więcej i więcej. Możecie czuć się zniesmaczeni i jak najbardziej zrozumiem waszą chęć do "ukrzyżowania" mnie, jeśli nie do końca podzielacie moją opinię, jednakże niektórymi melodiami z "Into the Glorious Battle" Cryonic Temple po prostu przywodzi mi na myśl utwór "Hero" od Nickelback. Tak, to ten wałek ze Spider-Mana. Nie do końca jestem w stanie ustalić z jakiego powodu, ale widzę między tą kompozycją a niejedną z albumu szwedzkiego zespołu jakąś więź. Cóż mogę więcej wam powiedzieć na temat tej bandy? Tendencyjnie rzecz biorąc, nie odstają zupełnie niczym od zdecydowanie bardziej znanych grup, których kawałki możemy usłyszeć w niezliczonych kinowych hitach. Definitywnie po prostu nie można ominąć świeżego albumu, jeśli jest się wielbicielem tego rodzaju muzyki. Jednak polecam go także i tym, którzy preferują raczej inne gatunki. Nie sądzę, żebyście się zawiedli. Cryonic Temple pozostawił mnie w niemałym oszołomieniu i zachwycie, a tym bardziej przerósł wszelkie moje oczekiwania. Oby podobnie postąpił z waszymi. Słuchawki na uszy! Życzę miłego prywatnego koncertu. (6) Remigiusz Hanczewski Crystal Viper - Queen of the Witches 2017 AFM

Poprzedni album naszej eksportowej heavy metalowej załogi był spadkiem formy w porównaniu z wcześniejszymi wydawnictwami. Wpływ na to miały różne czynniki, przede wszystkim pozamuzyczne. Czteroletnia przerwa, pomimo że wymuszona, przyniosła jednak same pozytywy. Liderka zespołu Marta Gabriel uporała się ze swoimi problemami zdrowotnymi, a Crystal Viper wrócił pełen werwy i wyraźnie odświeżony. Od pierwszych dźwięków otwierającego całość "The Witch is Back" słychać, że będzie dobrze. Nieustający atak dwóch gitar, zadziorny, mocny wokal Marty i mocna, napędzająca tę machinę sekcja robią bardzo dobre wrażenie.

Świetny numer, do którego zresztą powstał klip. Drugi w kolejce "I Fear No Evil" jest bardzo klasycznym wałkiem, w którym dość wyraźnie pobrzmiewają "angielskie" echa i jest to kolejny bardzo udany strzał. Tak samo jak następujący po nim, hymniczny "When the Sun Goes Down", również doceniony obrazem, który z pewnością będzie koncertowym hitem. Z tym, że tu akurat, ze względu na bardziej toporny charakter i prostą marszową rytmikę jest więcej "niemieckości". Potem chwila wytchnienia w postaci spokojnego, delikatnego "Trapped Behind", w którym słychać tylko głos Marty w akompaniamencie pianina. Miło się słucha, ale nie jest to nic specjalnego. Następne trzy utwory to znów szybkie heavy metalowe strzały. W "Do or Die" gościnnie wystąpił sam Ross the Boss (dla ignorantów - były gitarzysta Manowar), a we "Flames and Blood" Mantas (ex-Venom). Udział obu muzyków to z pewnością spora ciekawostka, jednak jestem przekonany, że bez nich te kawałki nie straciłyby nic ze swojej mocy. Heavy metal wysokiej próby. To samo można powiedzieć o maidenowskim "Burn my Fire Burn". Pewna zmiana klimatu następuje w "We Will Make it Last Forever". Jest to ballada, ale w dobrym heavy metalowym stylu. Spokojne zwrotki, w których ponownie słychać pianino i podniosły, mocniejszy refren. Marcie w tym utworze towarzyszy wokalista angielskiego Saracen Steve Bettney i jest to jak dla mnie zdecydowanie najlepszy gościnny występ na "Queen of the Witches", a przede wszystkim taki, który najwięcej wnosi. Jego emocjonalny śpiew znakomicie uzupełnia się z głosem wokalistki i dodaje coś specjalnego do klimatu utworu. Po nim atakuje nas "Rise of the Witch Queen", który jest bardzo mocno osadzony w stylu Kinga Diamonda co oczywiście jest dużym komplementem. Szczególnie słuchając zwrotek zastanawiam się jak by to brzmiało z głosem króla. Bardzo dobry wałek. Na sam koniec Crystal Viper serwują nam cover Grim Reaper "See You in Hell" i jak to zwykle bywa w ich przypadku jest to bardzo udana wersja. Zresztą nie przypominam sobie by kiedykolwiek skopali czyjś numer. Wszyscy muzycy wykonali swoją pracę perfekcyjnie, ale jak dla mnie najbardziej rozdają gitary i to w jaki sposób się uzupełniają i jak współpracują, klasa. Jeśli chodzi o partie wokalne to mam wrażenie, że Marta Gabriel, śpiewa tutaj jeszcze mocniej niż na wcześniejszych krążkach i nagrała chyba najlepsze, albo jedne z najlepszych swoich partii. Znajdziemy tu też mnóstwo świetnych melodii i chwytliwych refrenów dzięki czemu chce się po prostu do "Queen of the Witches" często wracać. Płyta została wyprodukowana przez Barta Gabriela, więc o dźwięk można być spokojnym. Muzyka brzmi mocno, selektywnie, ale też bardzo klasycznie. Nie czuć tu tego plastikowego gówna, które ostatnimi czasy jest jebaną zarazą w metalu. Tak więc summa summarum "Queen of the Witches" to znakomity powrót do formy i po prosty świetny, klasycznie heavy metalowy krążek. (5) Maciej Osipiak

Dario Mollo's Crossbones - Rock The Cradle 2016 Frontiers

Wznowienie debiutanckiego longa Crossbones z 1989 roku jak widać nie było dziełem przypadku, bo Dario Mollo po ubiegłorocznej reaktywacji grupy szybko nagrał kolejny album. Pomimo tego, że to wydawnictwo z XXI wieku, to już pierwsze takty openera "Red" nader dobitnie dowodzą, że gitarzysta wciąż tkwi w świecie hard 'n' heavy z przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Klimat Deep Purple czy Uriah Heep pojawia się też w kolejnych utworach za sprawą klawiszowo-organowych pasaży, charakterystycznego brzmienia gitary Mollo czy pełnych polotu solówek. Oczywiste są też wpływy Rainbow ("Take Me High"), Malmsteena z pierwszych płyt Rising Force (tytułowy "Rock The Cradle") czy Led Zeppelin (kojarzący się z "Kashmir" orientalny "Gates Of Time"). Znany ze współpracy z Tonym Martinem lider nie unika też nawiązań do dokonań Black Sabbath z lat 80. ("Running From The Shadow", "Fright"), a jego pełnoprawnym partnerem jest na tej płycie świetny wokalista Carl Sentance (ex Persian Risk, Krokus, Nazareth i wiele innych zespołów) - jak widać można być dobrze po 50. i wciąż być przy głosie. Mocna: (5) Wojciech Chamryk

Deathinition - Online 2017Self-Released

"Hello guys. Have you ever listening to Deathinition? Yep, that guys, which made that EP, "Art of Manipulation". It was good, but their lyrics was so mediocre. Anyway, They released their debut few days ago. I don't understand any of those lyrics, but that music is so fucking good. It is inspired by Helstar, Annihilator. You should check it out, 8 out of 10 Men." Mniej więcej tak sobie wyobrażam przeciętnego niepolskojęzycznego słuchacza tego zespołu w moim kiepskim angielskim. Warto dodać, że jest to raczej odbiorca, który woli bardziej nowoczesne podejście do metalu, o dopracowanym brzmieniu. Co do samego albumu. Dziewięć kompozycji zamykających się w 40 minutach. Thrash metal z elementami speed metalu oraz nutą black metalu (jeden, dwa motywy). Raczej nie spotkamy się w ich muzyce z wybitnie wysokimi rejestrami (wyłączając solówki i bodajże kawałek "Zmierzch wartości", 2:30), królują tu bowiem średnie i niskie rejestry, chociażby reprezentowane przez wokal Adama. Wszystkie instrumenty posiadają tutaj swój kawałek pod... przestrzeń dźwiękową. Co do riffów, masa motywów, które przenikają się i dynamicznie zmieniają, legata, parę flażoletów tu i tam, tempa,


które zmieniają się od szybkich aż do wolnych (chociażby w tytułowym utworze). Tu można znaleźć cały wór inspiracji, od wymienionych już zespołów, aż po album "By Inheritance" Artillery (motywy z "Zmierzchu wartości"*) oraz "Grin" Coroner'a (motyw "Online" od 3:18). Osobiście sądzę, że na tym albumie ktoś puszczał też oko do Mchu. Jeśli chcecie jeszcze poszukać odniesień do innych zespołów, to będzie mieli co robić przy muzyce Deathinition. Co do tematyki, to głównie tematy społeczne i polityczne. Zaczynamy od szkalowania prawdziwków muzyki ciężkiej ("Truecizna"), następnie są narzekania na słaby system edukacyjny ("Złota kariera"), o zdegustowaniu obecną kulturą masową ("Zmierzch wartości" oraz "Ludzkie z o.o."), potem słyszymy zniesmaczenie propagandą ("KłamsTVa dla mas" i "Dezinformacje24)" oraz obecnymi priorytetami społeczeństwa ("Rytm konsumpcji"). Album jest zamknięty klamrą w postaci utworu o smutnych uczestnikach oazy (z wstępem zagranym na bodajże syntezatorze midi) ("Pozer Song"). Poza tym, wokalista rzuca mięsem tak jak przystało na szewca, czasami w momentach, w których bym się nie spodziewał. Sumując. Zaletami tego albumu są: jego złożoność, brzmienie, technika wykonania oraz część solówek. Wadami są natomiast: ta druga część solówek oraz fakt, że forma, jakże rozbudowana i dopieszczona, nie do końca pasuje do tematyki albumu (przynajmniej mam takie wrażenie). Jednak nie widzę możliwości dla innej oceny niż (5). *tutaj jednocześnie można wskazać również Helstar, gdyż również widać duże podobieństwo ich twórczości do motywów z utworu. Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Debackliner - Debackliner 2016 Pitch Black

Debiutancki album po 10 latach istnienia każe zastanawiać się, czy tacy z Debackliner pracusie, czy też bardziej pechowcy - pewnie każda z tych opcji miała tu wpływ na tak późne ukazanie się płyty tej francuskiej grupy, ale lepiej późno, niż wcale. Panowie bowiem grać potrafią, ich tradycyjny heavy metal czerpie wprost z najlepszych, wielokrotnie sprawdzonych wzorców, a brzmienie też jest konkretne. Czasem jest więc melodyjnie, wręcz przebojowo ("Pandora", "Erase The Hordes"), ale zwykle mocno i surowo, że aż przypominają się czasy klasycznego metalu przełomu lat 70. i 80. ("Circle"), NWOBHM ("Children Of The Night") oraz pierwszych płyt Ronniego Jamesa Dio ("Rise Of Angel"). Debackliner nie unikają też nawiązań do hard rocka/rocka progresywnego ("Jolly Roger") a już klawiszowy pasaż z "The Omega" to już żywcem lata 70. w najczystszej postaci. Warto też zauważyć, że na stanowisku wokalisty grupa ma wszechstronnie przygotowanego do tej roli osobnika, ponieważ Bob Saliba ogarnia zarówno najwyższe rejestry, jak i niemal ekstremalny, niski ryk ("Werewolf"). Jeśli więc ktoś lubi posłuchać Ocean czy Karoline, to może

śmiało dołączyć do nich kolejną taką francuską grupę - Debackliner. Wojciech Chamryk

Deep Purple - InFinite 2017 earMusic

Czy pięćdziesięciolatek może jeszcze czymś zaskoczyć i sprawić przyjemność? Jak się okazuje może. Deep Purple właśnie w tym wieku wydali swój dwudziesty studyjny album o jakże wymownym tytule "InFinite". Następca dość dobrze przyjętego "Now What?!" uważany jest za album pożegnalny. Jak więc wygląda pożegnanie tak sędziwego zespołu? Bardzo dobrze. Dostajemy krążek brzmiący bardzo świeżo. Dawno nie słyszałem tak dobrej roboty inżynierów muzycznych w studio. Album rozpoczyna się dużym zaskoczeniem, a mianowicie przesterowanym wokalem Iana (mowa o utworze "Time For Bedlam"), lecz przester ten szybko znika i wokalista operuje tutaj już swoją naturalną barwą. Całość albumu jest bardzo spójna, nie mamy tu utworów jakoś specjalnie wyróżniających się. Przez to niestety nie ma tutaj utworów, które zapiszą się w pamięci fanów tak jak "Child in Time", "Smoke on the Water", "Perfect Strangers". Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu radości ze słuchania tego albumu. Sam zespół dobrze się bawił, nagrywając ten album i słychać to w jego każdej sekundzie. Dość ciekawie prezentuje się utwór "Hip Boots", który przypomina mi rock'n'rollowe dokonania innego zasłużonego zespołu - Led Zeppelin. Ogromnym plusem albumu jest to, że Morse nie próbuje grać w stylu Blackmora. Co w porównaniu do poprzedniego albumu jest ogromnym plusem. Na pochwałę zasługują też partie klawiszowe Dona Aireya, które genialnie uzupełniają kompozycje na płycie, a czasem nawet same wychodzą na pierwszy plan. Jeśli to ma być naprawdę pożegnalny album, to Panowie żegnają się w sposób naprawdę godny i zadowalający fanów. (4,75) Kacper Hawryluk

Desolate Pathway - Of Gods And Heroes 2017 Wormholedeath

Vince Hempstead zaznaczył swoją obecność w Pagan Altar i Sacrilege, tak więc po jego autorskim zespole trudno było spodziewać się diametralnie odmiennych dźwięków i tak jest w istocie. Desolate Pathway to tradycyjny doom metal, zakorzeniony w hard rocku wczesnych lat 70. i NWOBHM, a drugi album zespołu można śmiało postawić obok płyt Black Sabbath, Candlemass, czy Solitude Aeturnus. Co prawda niekiedy wpływy Sabbath są słyszalne aż nadto, ponieważ "Medusa's

Lair" to po prostu totalna kopia jednego z najlepszych riffów Iommiego, ale w innych utworach jest już znacznie ciekawiej. Doom Desolate Pathway jest więc generalnie majestatyczny, monumentalny i bardzo atmosferyczny ("The Old Ferryman", "Gods Of The Deeps"), ale zdarzają się też w nim okazjonalne przyspieszenia ("Medusa's Lair", "Enchanted Voices"). W tym ostatnim, na poły balladowym, utworze i w "The Perilous Sea" Vince'a wspomaga wokalnie perkusistka Mags, co daje dość ciekawy efekt, a w najdłuższym na płycie, trwającym ponad siedem minut "The Winged Divinity" posępny doom przybiera też epicki wymiar, co jeszcze dobitniej podkreślają, traktujące o mitologicznych i boskich postaciach, teksty. Płyta to warta więc uwagi, chociaż w żadnym razie nie odkrywcza. (4) Wojciech Chamryk

Devilment - II: The Mephisto Waltzes 2016 Nuclear Blast

Po ciepłym przyjęciu debiutanckiego albumu "The Great And Secret Show" oraz dość zaskakującym odejściu założyciela grupy Danny'ego Fincha, Devilment idą za ciosem. Pod niekwestionowanym przywództwem Daniego Filtha (przypomnę niedoinformowanym: wokalista Cradle Of Filth) ekipa z Suffolk prezentuje własną wizję mrocznego, symfonicznego, a momentami nawet dość odjechanego metalu. Sporo tu rzecz jasna nawiązań do macierzystej grupy lidera, szczególnie w rozbudowanym "Under The Thunder" czy równie urozmaiconym "Life Is What You Keep From The Reaper", mr Dani chętnie sięga też do swych charakterystycznych, świdrujących uszy wokali, czego dobrym przykładem chwytliwy opener "Judas Stein" czy "Hell At My Back". Nie znaczy to jednak, że idzie na łatwiznę, zdarza mu się też bowiem skandować tekst na modłę Johna Lydona w intensywnym, momentami iście punkowym "Shine On Sophie Moone" czy śpiewać czystym głosem w "Full Dark, No Stars". Ma też świetne wsparcie w osobie Lauren Francis, która poza wyrazistymi, klawiszowymi motywami sporo też śpiewa. Stąd nie tylko liczne chórki w jej wykonaniu, ale też duety z Danim ("Dea Della Morte") czy pierwszoplanowe partie ("Life Is What You..."). Nie brakuje też wokaliz: ta z "Hitchcock Blonde" utrzymana jest w operowej wręcz konwencji, z kolei zdublowana partia na początku "Entangled In Our Pride" fajnie wprowadza w klimat tego mocnego w dalszej części, ale raczej bardziej rockowego, utworu. Warto więc posłuchać "II: The Mephisto Waltzes", nawet jeśli ma się awersję do Daniego Filtha. (4,5) Wojciech Chamryk Diaboł Boruta - Widziadła 2016 Pure Underground

Zagraniczne kariery rodzimych zespołów nie robią już obecnie takiego wrażenia jak w latach 70. czy 80., kiedy to za czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej otrzymanie paszportu czy wyjazd gdziekolwiek były sensacją. Teraz to

wszystko spowszedniało, Vader, Behemoth czy Decapitated radzą sobie na Zachodzie niezgorzej, a w ich ślady idzie wiele kolejnych grup. Jednak przypadek Diaboła Boruty jest dość nietypowy, bowiem rzeszowska grupa nie dość, że nie ma polskiego wydawcy, współpracując z Pure Underground Records, to gra folk metal z polskimi tekstami, co zostało bardzo ciepło przyjęte na Zachodzie, głównie na rynku niemieckim. Ano, mogą Rosjanie czy Finowie to czemu nie nasi, tym bardziej, że polska muzyka ludowa faktycznie urzeka klimatem i bogactwem - nic, tylko czerpać z tego niewyczerpanego wręcz źródła. Diaboł Boruta czyni to nader udatnie, na swej drugiej płycie z klasą wplatając w poszczególne utwory folkowe motywy czy przerabiając oryginalne, tradycyjne ludowe melodie, np. w "W moim ogródecku". Fajnie, że zespół coraz bardziej przekonuje się też do tradycyjnych instrumentów, chętnie wykorzystując choćby brzmienia akordeonu, bo jednak nawet najlepszy syntezator czy sampler nie zapewni bogatego, naturalnego brzmienia oryginałów. O akcenty metalowe też możemy być spokojni, wszak Diaboł Boruta tworzą muzycy znani choćby z Banisher, Cerebrum, Misteria czy Shade - jest więc ostro, konkretnie, a niekiedy nawet ekstremalnie. Jak dla mnie to połączenie folku i metalu najefektowniej wypada w "Wietrzniku", "Rusałce", "Wyjcach" i "Sobotkach" - nic dziwnego, że dwie z tych kompozycji trafiły też na "Widziadła" w anglojęzycznych wersjach. (5) Wojciech Chamryk

Dormant Dissident - Knightmares 2016 Self-Released

Kiedy słucham takich płyt mam mieszane uczucia. Trudno bowiem odmówić debiutującemu albumem "Knightmares" młodemu zespołowi Dormant Dissident chęci, zaangażowania czy sporych już umiejętności; wiadomo też, że nagranie/wydanie płyty wiąże się z dużą ilością pracy i niebagatelnymi nakładami finansowymi. Ale z drugiej strony zawartość "Knightmares" niczym szczególnym nie powala: to dziewięć utworów utrzymanych w stylistyce tradycyjnego heavy metalu lat 80., wzbogaconych gdzieniegdzie odniesieniami do hard rocka, thrashu czy speed metalu. W większości jednak monotonnych, zaledwie poprawnych, sztampowych, a czasem i nijakich, tak jakby muzycy ograniczyli się do korzystania z najbardziej ogranych klisz czy schematów. Tak na dobrą sprawę to ten krążek zaczyna się dopiero od piątego utworu "Hangman's Dance": szybkiego, efektownie rozwijającego się i z zadziornym śpiewem Artura Kulińskiego. Całkiem fajny, równie ostry, ale też niepozba-

RECENZJE

151


wiony melodii - te unisona - jest następujący po nim "Queen Of The Night", warto też odnotować, podnoszące wartość większości utworów o oczko lub dwa, świetne solówki. I to byłoby wszystko z plusów, a te udane partie rozmywają się niestety w powodzi bardziej schematycznych dźwięków, co doskwiera tym bardziej, że aż cztery z dziewięciu utworów trwają 6-7 minut, mamy też orkiestrową wersję "Dormant Dissident" jako bonus - z założenia miało być epicko jak u Iron Maiden na pierwszych płytach, ale choćby "Curse Of The Mirrors" daleko do "Phantom Of The Opera" czy "To Tame A Land". Jednak w żadnym razie to co napisałem wyżej nie świadczy o tym, że skreślam ten zespół, bo potencjału Dormant Dissident nie brakuje, więc na kolejnych wydawnictwach powinno być już lepiej. (3)

dzanie ich do myślenia bądź też działania, co DragonForce akurat robi bez najmniejszych kłopotów, dostarczając tym samym rozrywki. Cóż można powiedzieć więcej o samej bandzie i ich utworach z najnowszego albumu? Fenomenalni jak zawsze. Jeśli ktoś będzie zawiedziony krążkiem "Reaching Into Infinity" subiektywnie go wyśmieję. Płyta zawiera w sobie wszystko, z czego zespół jest znany, a może i nawet więcej smacznych kąsków. Gorąco polecam, może Wy również podzielicie moje zdanie. (5,5) Remigiusz Hanczewski

Wojciech Chamryk

Eddy Malm Band - Northern Lights 2016 No Remorse

DragonForce - Reaching Into Infinity 2017 earMusic

DragonForce - zespół pochodzący z Londynu - powstał we wrześniu 1999 roku, choć ówcześnie znany był jako DragonHeart. Jak pewnie wszyscy dobrze zdają sobie sprawę, nazwa została zmieniona w roku 2001, aby uniknąć pomyłek i sporów z innym zespołem, firmą fonograficzną, a także z filmami pod tym samym tytułem. Banda ta w ciągu kilkunastu lat działalności wyrobiła sobie swoją markę. Obecnie jest jednym z najbardziej znanych zespołów przedstawiających muzykę power metalową. Najnowsza płyta "Reaching Into Infinity" jest już siódmym krążkiem jeśli liczyć także album koncertowy. Skąd wziął się tak szybki sukces w tej grupie? Jak to się stało, że z miejsca podbili serca słuchaczy, wspięli się na szczyty list w Japonii, Europie czy w Stanach Zjednoczonych? Czy to zasługa różnorodności etnicznej poszczególnych członków? DragonForce to przecież swoista mieszanka kulturowa Hongkong, Nowa Zelandia, Anglia, Ukraina, RPA. Jak to się stało, że kolektyw ten tak szybko zyskał popularność? Być może to zasługa wielu lat w podziemiu metalowym, gdzie zbierał doświadczenie i uczył się nim wypłynął na głęboką wodę. Można wyłącznie gdybać, jednak faktem jest to, że banda w mgnieniu oka zjednała sobie odbiorców z całego świata. W ciągu wielu lat twórczości styl zespołu ewoluował. Poprzez łączenie wielu podgatunków heavy metalu powstało coś, co sami członkowie nazywają ekstremalnym power metalem. Jak natomiast maluje się sama płyta "Reaching Into Infinity"? Wyraźnie zarysowane jest owe połączenie podgatunków, które stało się już charakterystyczne dla DragonForce. Tematyka poszczególnych utworów pozostała niezmienna, zatem dotyczy nadal między innymi Armagedonu, fantasy, nowego porządku świata. Momentami w jednej kompozycji choćby sam wokal przechodzi z melodyjnego, wdzięcznego do ostrego, wzbudzającego chęć do destrukcji. A przecież tak ma oddziaływać muzyka, jak i cała twórczość, pojmowana jako sztuka. Jej zadaniem jest wpływanie na odbiorców i pobu-

152

RECENZJE

Eddy Malm to legenda szwedzkiego metalu, gitarzysta tamtejszych pionierów hard 'n' heavy Heavy Load. Później grał i śpiewał w Highbrow czy w Challenger, gdzie nawet spotkał się z dawnym kumplem z Heavy Load, Andreasem Fritzem. Wydając jednak jesienią ubiegłego roku solowy album "Northern Lights" Malm potwierdził, że nie wszystkie powroty mają rację bytu, a jego legenda została znacznie nadwątlona. Nie wiem czym kierowali się No Remorse podpisując z nim kontrakt, ale to jedna z najsłabszych płyt w ich katalogu. Na okładce oczywiście drakkary i wikingowie, a na krążku 10 sztampowych, wtórnych i przeraźliwie nudnych kompozycji. Czasem opartych tylko na gitarach, niekiedy wzbogaconych klawiszowymi partiami, z mdłym, zmęczonym - lata robią niestety swoje - śpiewem lidera. Co gorsza część z nich to nowe wersje starych numerów Heavy Load i Highbrow, ale to kolejny bezsensowny zabieg, bo po co poprawiać coś świetnie brzmiącego? Wydawca podkreśla, że to nie jest kolejna płyta Heavy Load i trudno tego nie zauważyć - miło, że Eddy Malm czuje się jeszcze na siłach by występować, ale szkoda, że rozmienia się na drobne w taki właśnie sposób. (1) Wojciech Chamryk

Emerald - Reckoning Day 2017 Pure Steel

Znacie Gloryhammer? Aż wstyd zaczynać recenzję od tego zespołu, bo skojarzenia z Emerald powinny być inne. To jeden z najbardziej wytrwałych heavymetalowych zespołów ze Szwajcarii. Podczas gdy w połowie lat 90. działalność wielu zespołów uległo załamaniu lub zmianie, powstały w roku 1995 Emerald trwał i niestrudzenie grał klasyczny metal. Być może z tym powinien się ów zespół kojarzyć. Podejrzewam jednak, że dla wielu słuchaczy Emerald to nic innego, jak band, z którego wywodzi się Thomas Winkler,

wokalista wspomnianego na początku, komediowego zespołu. Emerald długogrająco zadebiutował w 1999 roku i dotąd wydał siedem krążków. Muzycznie zaś, odpowiada temu, co grano na przełomie XX i XXI wieku. Prym w "Reckoning Day" wiodą melodyjne linie wokalne wyśpiewywane często wysoko, to one "robią płytę" i sprawiają, ze odbiera się ją jako melodyjną i lekką. Jednak sama muzyczna kanwa płyty jest dużo bardziej urozmaicona. Są to zarówno proste riffy i harmonie w stylu europejskiego, klasycznego heavy metalu, jak i też gęstsze, cięższe riffy budzące skojarzenia niemal z Iced Earth. Mimo tego rozstrzału, wydaje się, że płyta czerpie z najbardziej klasycznych, europejskich tradycji, słychać na niej ślady Gamma Ray, Heavens Gate czy wczesnego Edguy. Nic dziwnego, z tej tradycji i tych czasów Emerald się wywodzi. "Reckoning Day" słucha się przyjemnie, zwłaszcza, że brzmienie płyty jest przejrzyste i niepłaskie, a same kompozycje względem siebie - urozmaicone. To pierwsze jasno odróżnia Emerald AD 2017 od własnych początków pod koniec lat 90., kiedy to zespół brzmiał niemal garażowo i niestety płasko. To ostatnie zaś, tyczy się także tempa, które oscyluje głównie w okolicach szybkiego i średniego, ale wpada także w wolne prędkości. To ważne, głównie przez wzgląd na to, że krążek trwa godzinę i obejmuje 15 utworów. Spotkałam się z opinią, że płyta jest nieco "niedzisiejsza". Faktycznie, obecnie największy boom wśród heavy metalu jest na "NWoT HM", tradycyjnie i nieco oldschoolowo brzmiące współczesne zespoły. Emerald brzmi raczej jak zespół z korzeniami w drugiej połowie lat 90. Z drugiej jednak strony czy taka opinia to afront? Moim zdaniem nie. (4) Strati

innych brytyjskich grup z tego okresu, to "Flight" na jego półce z płytami nie będzie raczej pokrywać się kurzem. (5) Wojciech Chamryk

Ghost Avenue - Impact 2017 Pitch Black

Włączenie tego albumu bezpośrednio po "Northern Lights" Eddy Malm Band było niczym powiew świeżości po 40 minutach totalnej nudy i braku energii. Tak się bowiem składa, że Norwegom z Ghost Avenue poweru nie brakuje, a dokładają do niego jeszcze niezłe kompozycje, konkretne brzmienie i świetnego wokalistę. Kim Sandvik jest jak dla mnie najmocniejszym punktem zespołu. Nawet jeśli jakiś utwór odstaje in minus od pozostałych, jak np. taki sobie "Affection", to pełen pasji śpiew wznosi go automatycznie o kilka poziomów wyżej. A jeśli już warstwa muzyczna porywa od początku, tak jak w surowym, tytułowym openerze, równie dynamicznym "Escape" czy "Time Traveller", to można tylko słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać - jak widać Diego Valdez nie jest jedynym wokalnym objawieniem ostatnich lat w tradycyjnym metalu. Sandvik jest zresztą równie wszechstronny: w "Escape" brzmi zadziornie i potężnie, w "The Prison" ostrzej i w wyższych rejestrach, w balladzie "Construction" uderza w bardziej liryczne tony, zaś w finałowym "The Cage" łączy wszystkie swe atuty w perfekcyjnym wręcz stylu. I pomyśleć, że nie wiodło im się za bardzo pod nazwą Ghost, zaś pod szyldem Ghost Avenue nagrali raptem dwa albumy - może "Impact" odwróci w końcu szale powodzenia na ich korzyść. (5) Wojciech Chamryk

Flight - Flight 2015 Bad Omen

Zastanawia i wręcz zadziwia fakt, że młodzi ludzie najpierw odkrywają oldschoolowe granie z lat 60.-80., a później z ogromną pasją sami zaczynają grać taką muzykę. Norweski Flight nie jest tu żadnym wyjątkiem - chłopaki zaczynali od bardziej ekstremalnych dźwięków, ale w końcu znudziło ich łupanie prostego death czy black metalu, a odkrywszy klasyczny hard rock z lat 70. i metal kolejnej dekady, ulegli ich czarowi. Hard 'n' heavy w ich wykonaniu jest zakorzeniony na przełomie siódmej i ósmej deakady ubiegłego wieku, kiedy to z hard rocka wykluwał się heavy metal. Czerpią więc przede wszystkim z NWOBHM (nie przypadkiem nagrali na debiutanckiego singla "Don't Lose It" tcover "Stormers of Heaven" Legend), stawiając na surowe, dynamiczne,a le też i melodyjne utwory. Czasem pobrzmiewają w nich nawet jakieś echa rocka progresywnego czy jazzu czy bluesa (solo w tytułowym "Flight", klimat finałowego "Blues Woman"), ale przeważają jednak szybkie tempa, galopująca perkusja i solidne riffy - tak jak w instrumentalnym "Nightrider", "Lion's Den", "Escape" czy bardziej przebojowym "As Silence Falls". Dlatego jeśli ktoś lubi wczesne płyty Iron Maiden, Saxon czy

Graham Bonnet Band - The Book 2016 Frontiers

Kiedy rock dopiero raczkował trudno było o wiekowego rockmana, bo wszyscy przecież dopiero zaczynali. W bluesie czy jazzie co innego, nie brakowało matuzalemów liczących nawet 70-80 lat, ale rock 'n' roll i jego późniejsze pochodne były muzyką młodych. Minęło jednak kilkadziesiąt lat i owi młodzi gniewni też postarzeli się, a jednym z nich jest, dobiegający do 70-tki, Graham Bonnet. Były wokalista Rainbow, MSG czy własnego Alcatrazz nie myśli jednak o emeryturze. Zwerbował swego dawnego kumpla, klawiszowca Jimmy' ego Waldo, gitarzystę Conrado Pesinato, basistkę Beth-Ami Heavenstone i perkusistę Marka Zondera (Fates Warning) i pod szyldem Graham Bonnet Band nagrał z nimi album "The Book". Płyta ta ma dwa oblicza, ponieważ składa się z dwóch dysków. Drugi zawiera 16 nagranych ponownie utwo-


rów z przeszłości wokalisty i niestety mimo konkretnego brzmienia i dobrego zespołu - jest to zabieg chybiony, gdyż Bonnetowi brakuje już niestety pary, by zaśpiewać tak jak kiedyś "All Night Long" czy inne standardy. Na szczęście na regularnym albumie jest już lepiej i Graham od lat nie nagrał tak udanej, nawiązującej do jego najlepszych dokonań z przełomu lat 70. i 80., płyty. Wypełnia ją szlachetny, momentami nawet porywający, hard rock. Już przebojowy opener "Into the Night" to typowy Bonnet, monumentalny "Earth's Child (I am Your Son)" z organowymi pasażami czy dynamiczny "Rider" też robią wrażenie. W "Everybody Wants to Go There" robi się bardziej epicko, w "Where Were You?" ciut progresywnie i zarazem nowocześnie, dzięki syntezatorowym brzmieniom, zaś odpowiednią dawkę hard 'n' heavy zapewniają choćby "Strangest Day" czy tytułowy "The Book". Mamy też ładną balladę "The Dance", nie brakuje też błyskotliwych, potwierdzających kunszt towarzyszących soliście muzyków, solówek i instrumentalnych partii. Bonusowy dysk można więc sobie darować, ale "The Book" warto "przeczytać". (5) Wojciech Chamryk

Gravebreaker - Sacrifice 2016 Gates Of Hell

Odnoszę czasem wrażenie, że obecnie mamy nawet więcej zespołów grających tzw. retro rocka niż w okresie największej popularności takiego grania. Tak się bowiem składa, że co odpalam jakieś pliki do recenzji, to albo thrash, albo jakieś wariacje na temat ciężkiego czy progresywnego rocka - najwidoczniej jego prawdziwe brzmienie i niewątpliwe muzyczne atuty przemawiają do młodzieży. Gravebreaker nie jest tu wyjątkiem, a debiutancki album tego szwedzkiego tria jest niezgorszym przykładem mariażu nowoczesności z przeszłością. Owo novum to bezprzecznie ostry, kojarzący się bardziej z ektremalnymi formami metalu, śpiew Nightmare i równie bezkompromisowe partie perkusji, wszak nikt w latach 70. nie grał blastów czy ich pochodnych. Cała reszta jest już jednak w najczystszej postaci klasyczna, a wrażenie to potęgują jeszcze bardziej totalnie oldschoolowe, klawiszowe brzmienia - kreujące mroczny klimat w "Sacrifice", ale też pięknie progresywne w stylu wczesnego Yes, w na poły balladowym, "Messenger Of Death". Zespół chętnie sięga też do skarbnicy Motörhead, gdyż taki "Violent City" to po prostu wariancja na temat "Ace Of Spades", słychać, że ceni też Accept, Dio, Mercyful Fate, Judas Priest oraz Black Sabbath, ale bardziej z niedocenianych przez większość słuchaczy lat 80. Efekt to niespełna 40 minut prawdziwego i bezkompromisowego metalu, który można sobie sprawić nie tylko na CD i LP, ale też kasecie. (5) Wojciech Chamryk Grave Digger - Healed by Metal 2017 Napalm

Po latach eksperymentowania z historyczną i literacką tematyką, Grave Dig-

ger na dobre powrócił do korzeni. "Healed by Metal" nie pozostawia cienia podniosłego klimatu znanego z płyt, które muzycy zaczęli nagrywać na początku lat 90. W podobnym kierunku zespół szedł już na poprzedniej "regularnej" płycie, "Return of the Reaper". Jednak tym razem, toporność zastąpiła… toporność wymieszana z rock'n'rollowym klimatem typowym dla… pierwszych płyt zespołu. Być może obranie tego kierunku wynikło z nagrania albumu "Exhumation", na którym grupa odtworzyła na nowo utwory z początków swojej kariery. Koniec końców, na "Healed by Metal" poza mrocznymi, ciężkimi kawałkami w stylu "When Night Falls" czy "The Hangman's Eye" pojawiły się zgoła zupełnie inne utwory. Należy do nich "Free Forever", nad którym unosi się duch Saxon w riffach, duch Lordi w refrenie, a całość dopieszczona jest akustyczną wstawką stworzoną do klaskania na koncercie. Do tego rodzaju luźnych numerów zalicza się także "Laughing with the Dead", który dosłownie zachęca do "festynowego" wyśpiewywania "łoooo" i "hahahaha" razem z Chrisem. Wreszcie do tej kategorii zaliczają się "Ten Commandments of Metal" oraz tytułowy numer - panowie po latach działalności wrócili do typowych dla lat 80. kawałków wychwalających metal jako gatunek. Choć tego typu utwory nie dominują na "Healed by Metal", są tak charakterystyczne, że rzutują na całościowy odbiór płyty. Przez nie krążek wydaje się bardzo swobodny, nastawiony na przybojowość i prostotę. Ocena płyty zależy tak naprawdę od tego, czy odbiorcy odpowiada taki styl. Wszak pod kątem produkcji i brzmienia jest to płyta na takim samym solidnym poziomie, na jakim Grave Digger nagrywa już od lat. Być może zespół związany kontraktami (przez co "zmuszony" do częstego i regularnego wydawania płyt), po prostu stracił wenę do pisania wydumanych eposów i zwrócił się w luźnym kierunku dającym możliwość intelektualnego odpoczynku. Być może taka zmiana stylu i powrót do kolebki wyjdzie Grabarzowi na dobre. (3,7) Strati

Grey Wolf - Glorious Death 2016 Arthorium

Doprawdy niezłe tempo mają ci brazylijscy barbarzyńcy. W latach 2014-16 wydali aż trzy pełne krążki, ale na całe szczęście ta częstotliwość nie odbiła się negatywnie na jakości ich muzyki. Jest wręcz przeciwnie. Najnowszy album Grey Wolf, hordy pod dowództwem śpiewającego basisty Fabio Paulinelli 'ego, jest ich zdecydowanie najlepszym dziełem. Zresztą najlepszym pod dosłownie każdym względem. Przede wszystkim na "Glorious Death" są najlepiej

skomponowane utwory w historii grupy. Próżno szukać na wcześniejszych wydawnictwach takich ciosów jak "The Eyes of the Medusa", "Conan the Liberator", "The Red Sonja" czy tytułowy "Glorious Death". Każdy z nich rozpieprza w pył te wszystkie nowomodne, wypieszczone i plastikowe dzisiejsze produkcje tylko dla zmylenia przeciwnika nazywane metalowymi. Do tego jeszcze zamykający całość "Cimmeria", który jest pierwszym takim numerem ich dorobku. Spokojniejszy z lekko nostalgicznym wydźwiękiem, ale też epicki i pełen wojowniczego majestatu. Jednak pomimo tej całej surowości i barbarzyństwa, którymi wypełniona jest każda nuta na tej płycie, ta muzyka brzmi. I co najważniejsze, to brzmienie jest idealnie dopasowane do stylu w jakim gra Grey Wolf. Jest potężne, naturalne, epickie i przede wszystkim pozbawione tego całego plastikowego syfu. Delikatny pogłos na wokalu dodaje jeszcze tej muzyce przestrzeni i bardziej majestatycznego wydźwięku. A jak sklasyfikować muzykę Brazylijczyków? Jest to najbardziej klasyczny przykład epickiego, barbarzyńskiego heavy metalu w stylu takich załóg jak Ironsword, Ravensire, Jotenheim, Battlerage, Lonewolf. Do tego oczywiście słyszalne inspiracje takimi legendami jak Manowar, Manilla Road czy nawet Accept (szczególnie w "The Barbarian"). Tak więc sprawa jest dziecinnie prosta. Jeśli wymienione powyżej nazwy znaczą coś w twoim życiu, a wokale w stylu Tann'a (Ironsword) czy też Chrisa Boltendahla cenisz sobie wyżej niż kolejne klony Kiske'go to zdecydowanie jest to płyta dla ciebie. (5) Maciej Osipiak

Habitual Sins - Personal Demons 2017 Pure Steel

"These three guys created a phenomenal album comparable to METAL CHURCH's album "The Dark"!" głosi dumnie wydawca debiutu Habitual Sins. Spece od reklamy z Pure Steel Records dobrze rozgrywają też pozostałe atuty zespołu, podkreślając udział w nim weteranów amerykańskiej sceny power/ thrash, przede wszystkim świetnego, znanego choćby z Icarus Witch, wokalisty Matthew Bizilii. Nie przekłada się to jednak w żadnym razie na jakość "Personal Demons", jawiącego się na tle, zaiste fenomenalnych, pierwszych płyt Metal Church niczym kaseta Wiskord przy japońskich TDK czy Sony z Pewexu. Jest to więc niemrawy, pozbawiony energii i polotu power/heavy metal. Wokale faktycznie mistrzowskie, zresztą Matthew Bizilia zawsze był bardzo jasnym punktem składu Icarus Witch i głosu/umiejętności nie stracił, ale cała reszta jest bardzo, bardzo przeciętna. Najlepsze są tu doom/speedmetalowy "Kiss Of Shame", równie dynamiczny "When The Inquisition Calls" z gitarowym flamenco i mający w sobie coś z klasycznego hard rocka "Down Here In Sodom". Momenty przebyłysków formy mamy też w "Watch The Fire Rise" i "The Djinn", ale resztę można sobie spokojnie darować. (2) Wojciech Chamryk

HammerFall - Built To Last 2016 Napalm

Na wysokości płyty "Crimson Thunder" przestałem zwracać uwagę na dalsze dokonania HammerFall. Oczywiście, jeśli coś wpadło mi przypadkowo w ręce czy rzuciło się w oczy na YT, nie powiem, posłuchałem, ale każdy tego typu kontakt utwierdzał mnie tylko w przekonaniu, że po "Glory To The Brave" i "Legacy Of Kings" Szwedzi zaczęli już na potęgę zjadać swój ogon, stając się czymś na kształt autoparodii nie tylko HammerFall, ale też tradycyjnego metalu jako takiego. Najnowszy album "Built To Last" jest niestety potwierdzeniem tego smutnego stanu rzeczy. Z jednej strony jest to płyta wręcz wyśmienita, istne marzenie każdego fana "prawdziwego", zakorzenionego w latach 80. heavy metalu. Tematyka utworów, ich aranżacje, wysokie rejestry Cansa, patetyczne refreny z udziałem mnóstwa zaproszonych gości, m.in. Matsa Levena, ostre riffy, melodyjne unisona, popisowe solówki są klasyczne w każdym calu - po prostu żyć, nie umierać. Na dobrą sprawę nie ma jednak na "Built To Last" praktycznie żadnego utworu, który porywa, zachwyca, rzuca na kolana i zmusza do kolejnych odsłuchów, tak jak na pierwszych płytach zespołu. Nie słuchałem ich od lat, ale pamiętam co najmniej po kilka numerów z każdej, nie tylko sztandarowe "The Dragon Lies Bleeding" czy "Let The Hammer Fall". Tu najzwyczajniej w świecie brakuje takich pewniaków; nieznacznie na plus wyróżniają się: opener "Bring It!", bo szybki, dynamiczny, a Cans śpiewa ostrzej, bez tej cukierkowej maniery, równie rozpędzony "Stormbreaker" i, mający w sobie coś z dokonań Accept, "New Breeed" z wystrzałowym refrenem - trochę to jednak mało jak na płytę długogrającą zespołu z blisko 25-letnim stażem... (2,5) Wojciech Chamryk

Hammer King - King is Rising 2016 Cruz Del Sur

Ten niemiecki zespół zarzeka się, że pochodzi z Saint-Tropez i składa się z samych czcicieli Króla Młota. Niemal każdy kawałek poświęca Jego Królewskiej Mości, a hasło "Hammer King" pada na tej płycie podobno aż 35 razy. W rzeczywistości jest to zupełnie sympatyczna "kopia" Hammerfall. Na poprzedniej płycie styl grupy rozjeżdżał się w wielu polach czerpiąc z różnych źródeł, między innymi np. z Manowar. Tym razem styl Hammer King jest bardzo spójny. To prawie godzina tradycyjnego heavy metalu utrzymanego w średnioszybkich tempach, opartego na klasycznych, wyrazistych riffach i okraszonego czystym, wysokim wokalem K.K.

RECENZJE

153


Basementa (Kalle'ego Kellera) oraz chóralnymi, czasem wykrzykiwanymi refrenami. Kompozycje są proste, chwytliwe i bardo zgrabne. Foremność płyty podkreśla także jej czyste i naturalne brzmienie. Melodia spotyka się z marszowymi riffami, prosta "piosenkowość" z patosem. Być może stąd moje skojarzenie z Hammerfall, wszak te czynniki wpłynęły na styl zespołu. Nie zaburzając spójności dominujące, hammerfallowe skojarzenia łagodnie przeplatają się z innymi. Gdzieniegdzie zaplątują się tu riffy rodem z Running Wild ("Hammer is the King", "King is Rising"), a w kilku momentach sposób komponowania kojarzy się z… Majesty (choć w przeciwieństwie do tej grupy, Hammer King wydaje się dużo mniej toporne). Ciekawostką jest kończący regularne wydanie płyty "Viva la King", w którym zespół wprowadza teatralne zawieszenia muzyki uzupełniane brzmieniem… kastanietów. Myślę, że to ukazuje dystans grupy do swojej działalności. Z jednej strony zespół chyba próbuje iść drogą wytyczoną przez Orden Ogan i Powerwolf jeśli chodzi o sposób wypromowania się (zachęcam do obejrzenia klipu do kawałka "King is Rising"), z drugiej, sięga do wzorców sprzed lat i naśladuje to, co popularne było kilkanaście lat temu. Niewątpliwie płyty słucha się z przyjemnością - muzyka, choć prosta i wtórna, jest wyważona, a płyta jako całość bardzo harmonijna. (4) Strati

Hateworld - Mass Deception 2016 Earthquake Terror

W ubiegłym roku ukazało się kilkanaście tysięcy premierowych płyt z szeroko pojętym heavy metalem. Nawet największy pasjonat takiego grania nie jest więc w stanie zapoznać się z tym ogromem muzyki, nawet jeśli zawęzi krąg swych poszukiwań tylko do jednego stylu czy podgatunku. Włoski Hateworld ze swym debiutanckim longiem "Mass Deception" pewnie też nie wybije się pośród licznych thrashowych wydawnictw A.D. 2016, chociaż panowie grać potrafią, a niezłych utworów też na tej płycie nie brakuje. Przyczyną jest jednak całkowita nieoryginalność tego materiału, która - przynajmniej w moim przypadku - sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty włączać go po raz kolejny, skoro mogę posłuchać przecież Overkill, Exodus, Kreator czy Celtic Frost. Nie są to oczywiście jedyne wpływy słyszalne w utworach Hateworld, album jest generalnie niezły, solidny, ze wskazaniem na rozpędzony "Natural Disaster", szaleńczy "They Live...We Sleep" czy "Horror Sheep" z pięknymi solówkami i basowym klangiem, ale to zdecydowanie zbyt mało, by wyróżnić się bardziej wśród licznych konkurentów. (3,5) Wojciech Chamryk Hell Fire - Metal Masses 2016 Self-Released

Nazwa jakby znajoma, ale zespół nowy. Pochodzący z San Francisco kwintet właśnie skończył nagrywanie drugiej

154

RECENZJE

płyty, ale my w tym momencie nadrabiamy zaległości i zajmiemy się recenzją ich debiutu wydanego w marcu ubiegłego roku. "Metal Masses" został wydany własnym sumptem i biorąc pod uwagę jakość zawartej na nim muzyki dziwi fakt, że żadna wytwórnia nie pokusiła się o jego wydanie. 10 utworów plus intro w ponad 52 minuty to dość dużo jak na ten gatunek, ale na całe szczęście nawet na moment nie wkrada się nuda. Hell Fire gra wypadkową brytyjskiego heavy ze speed metalem w sposób bardzo energiczny i błyskotliwy. Co chwilę jesteśmy bombardowani znakomitymi riffami granymi na dużej szybkości, pojedynkami na solówki oraz świetnymi i momentami hiciarskimi melodiami. Bardzo klasyczne granie doprawione młodzieńczym zapałem i co najważniejsze bardzo dobrymi umiejętnościami kompozytorskimi. Każdy kawałek kopie dupę, wypełniaczy tu nie uświadczymy. Oprócz takich krótszych bezpośrednich strzałów jak "Sirens of the Hunter", "Night Terror" czy "Battlecry" są tu również dwa numery trwające ponad 7 minut. Oba, zarówno "Islands of Hell" jak i "Escape Purgatory" są na tyle udanymi kompozycjami, że słuchając ich zupełnie nie odczuwa się tej długości. No i jeszcze muszę wspomnieć o muzykach i wokaliście, którzy swoje obowiązki wypełniają wzorowo. Zwłaszcza gitarzyści i basista dają prawdziwy popis, a solówki to klasa sama w sobie. Podoba mi się tez dynamiczna i selektywna produkcja. Słychać dobrze każdy instrument, co ma tu duże znaczenie, bo szkoda by było, by tak udane partie basu zginęły pod gitarami. Ta płyta jest baaardzo słuchalna i jak już się ją włączy to jest szansa, że przeleci kilka razy zanim zdecydujemy się na coś innego. Ja jestem przekonany, ze to nie była jednorazowa przygoda i że jeszcze nie raz zarzucę "Metal Masses". Znakomity debiut, który bardzo zaostrzył mi apetyt na kolejny wytop Hell Fire, który jak nic niespodziewanego się nie wydarzy, niedługo powinien ujrzeć światło dzienne. (5) Maciej Osipiak

HellHaven - Anywhere Out Of The World 2017 Pronet Music

Już w czasach debiutanckiego "Beyond The Frontier" HellHaven jawił się jako zespół co najmniej interesujący, jednak z perspektywy czasu widać, że był to zaledwie wstęp do czegoś znacznie ciekawszego. Najnowszy album ukazuje bowiem myślenicką grupę w znacznie ciekawszej odsłonie, gdzie elementy heavy metalu, rocka progresywnego czy art rocka połączone są w spójną i dopracowaną całość. "Anywhere Out Of The World" nie jest co prawda albumem

koncepcyjnym, ale większość tekstów ma wspólny mianownik, o czym warto poczytać w rozmowie z muzykami Hell Haven. Muzycznie zaś ich drugi krążek oferuje całą paletę barw. Od wpływów space rocka i art rocka w finałowym, ze względu na długość i formę, chyba programowym dla zespołu "The Dawn & Possibility Of An Island", poprzez nowocześniejsze wpływy (skrecze, ambientowy klimat) w "On Earth As it Is In Heaven" oraz instrumentalnym "21 Grams", aż po iście metalowo-progresywne uderzenie "First Step Is The Hardest" wszystko jest perfekcyjnie dopracowane i naprawdę robi wrażenie. Na tym krążku znajdą też coś dla siebie fani Collage z okresu "Baśni" ("Ever Dream This Man?" z pięknym solem trąbki) czy Riverside (stopniowo rozwijający się do metalu lat 80. "Overview Effect" z efektownymi, gitarowymi solówkami), mamy też jednak na "Anywhere Out Of The World" bardziej zaskakujące utwory. Jednym z nich jest, utrzymany w orientalnym klimacie "They Rule The World" z kolejnymi, popisowymi wejściami trąbki Erwina Żebro, kolejnym zaś "Res Sacra Miser" z bardzo urozmaiconymi partiami wokalnymi: od growlingu do czystego śpiewu oraz gościnnego udziału Edyty Szkołut z Nonamen, zaś tytułowy opener to HellHaven łączący nienachalną przebojowość z progresywną aranżacją. (5) Wojciech Chamryk

Hellias - Eight Cardinal Sins 2017 Thrashing Madness

Dyskografia Hellias nie jest szczególnie imponująca, bowiem od 1987 roku ten krakowski zespół wydał raptem pięć albumów, w tym retrospektywny "Twenty Fifth Year In The Abyss". Warto jednak zauważyć, że są to bez wyjątku, z odmiennymi stylistycznie "Faktami..." włącznie, bardzo udane wydawnictwa, taka też jest najnowsza "Eight Cardinal Sins". Warstwa tekstowa to, według muzyków, swoisty komentarz "stanów emocjonalnych związanych z naszym funkcjonowaniem w często nienormalnych ramach obecnej cywilizacji"; zespół pokusił się też o zdefiniowanie na nowo tzw. grzechów głównych, ukazując, że to, co kiedyś było przywarą, obecnie jest cnotą w nastawionym na niepohamowaną konsumpcję społeczeństwie. Muzycznie też jest nader zacnie, bowiem klasyczny thrash Hellias nabrał na najnowszej płycie jeszcze większej mocy, a aranżacyjne i kompozytorskie pomysły są najwyższej klasy. Zarówno w tych bardziej zróżnicowanych utworach, jak choćby pełen majestatu tytułowy "Eight Cardinal Sins", mroczny "Deliverance" z patetycznym refrenem, ale i szybkich strzałach jak: "Mental Violence", "Twelve Angry Men" czy "Judas The King" mamy do czynienia z porywającym, metalowym graniem najwyższych lotów. Udział wspierających Foremana wokalnie Olafa Różańskiego z Cementery Of Scream ("Pair Of Sparks"), Łukasza "Zielonego" Zielińskiego z Virgin Snatch ("Judas The King"), Leszka Wojnicza-Sianożęckiego z Holy Death ("Deliverance") czy Roberta "Sierściu" Mastalerza z 4

Szmerów (rewelacyjna przeróbka "Sin City" AC/DC) też wynosi tę płytę na zupełnie wyższy poziom, zaś już taką przysłowiową wisienką na torcie jest udział w "Deliverance" dwóch utalentowanych 15-latków z zespołu Soulheart, basisty Kamila Kostilka i gitarzysty Kuby Kutyły. Dlatego zanim ktoś zacznie kręcić nosem na porównanie do Slayer i Exodus na dołączonej do krążka reklamowej obwolucie, niech najpierw uważnie go posłucha, bo to jedna z najlepszych płyt polskiego metalu kilku ładnych ostatnich lat. (6) Wojciech Chamryk

Hellwell - Behind the Demon's Eyes 2017 High Roller

Każde nowe wydawnictwo, w którym maczał swoje palce Mark Shelton wywołuje u mnie przyspieszone tętno i ogromne oczekiwania. Drugi krążek jego projektu Hellwell ukazuje się po pięciu latach od debiutu i mając w pamięci tamten krążek czy choćby ostatni album Manilla Road "The Blessed Curse" myślałem, że zgniecie mnie w pierwszym starciu. Jednak nie stało się tak ani w pierwszym ani nawet piątym. Warto wspomnieć, że obok głosu i gitary Sheltona oraz partii klawiszowych oraz basu E.C. Hellwella, na płycie możemy usłyszeć grę klasycznego bębniarza Manilla Road, samego Randy "Thrasher" Foxe'a. Już sama ta informacja z pewnością spowodowała nie jedną erekcję oraz ślinotok. "Behind the Demon's Eyes" jest chyba trudniejszym w odbiorze od poprzednika i zdecydowanie cięższym tworem. Nawet Shelton śpiewa tutaj bardzo nisko, gardłowo, chwilami wpadając niemalże w growl. Oczywiście jest też sporo jego typowych nosowych wokaliz, ale nie aż tyle co zwykle. Zespół kreuje tu atmosferę grozy i tajemniczości, co nie dziwi, mając na uwadze tematykę tekstów, która jak zwykle obraca się wokół szeroko pojętego horroru. Zresztą już rzut oka na chory obraz autorstwa Paolo Girardiego zdobiący okładkę wystarczy, by dać się pochłonąć temu ponuremu nastrojowi. Jak wspomniałem wcześniej ta muzyka nie należy do najłatwiejszych w odbiorze przez co niektórych może odrzucić przy pierwszym kontakcie. Sam na początku byłem daleki od euforii, ale z każdym kolejnym odsłuchem te dźwięki w połączeniu z dziwną aurą zaczęły mnie oblepiać i odsłaniać co raz więcej smaczków nie zauważalnych wcześniej. Są tu naprawdę wgniatające w ziemię motywy. Szczególnie zaczynający się od pięknej partii na pianinie "The Last Rites of Edward Hawthorn". Jest to chyba na tę chwilę mój faworyt na "Behind...". Kolejnym świetnym numerem jest "It's Alive", podobnie jak "To Serve Man". Co ciekawe są to najdłuższe numery na płycie, a ich długość waha się między ponad 7 minut, a aż 16. Właśnie w takich formach objawia się prawdziwy geniusz kompozytorski Sheltona. Jeśli chodzi o krótsze utwory, to o ile otwierający album "Lightwave" jest całkiem niezły to już następujący po nim "Necromantio" zaczyna mnie męczyć. Tak właśnie jest na tym krążku. Obok fragmentów naprawdę znakomitych pojawiają się partie


nieco nużące, a niektóre riffy czy linie wokalne Marka sprawiają wrażenie jakby słyszało się je wielokrotnie w przeszłości. Podejrzewam, że te lekko odpychające fragmenty muszą tutaj być, bo stanowią integralną część całej układanki, ale na razie jeszcze się do nich nie przekonałem. Jak by określić muzykę Hellwell? Z pewnością słychać tu bardzo dużo Manilla Road, ale takiej dociążonej, doomowej, trochę progresywnej i z wyraźnymi partiami klawiszowymi. Jeszcze tydzień temu wystawiłbym notę niższą, z kolei za tydzień może być ona zdecydowanie wyższa, kto wie? Dlatego radziłbym się nią nie sugerować za bardzo, tylko samemu wyrobić sobie zdanie na temat "Behind the Demon's Eyes". Z pewnością nie jest to płyta, którą możemy puścić sobie jako tło do innych zajęć. Ta muzyka wymaga skupienia i przede wszystkim odpowiedniego nastroju dzięki któremu będziemy mogli w pełni oddać się we władanie tych dźwięków. (4,5) Maciej Osipiak

Highrider - Armageddon Rock 2016 The Sign

Heavy rock w natarciu. Na szczęście nic nie wyszło z idei przyświecającej młodym Szwedom na początku istnienia zespołu, kiedy to zamierzali łączyć hardcore z klasycznym hard rockiem spod znaku Deep Purple czy Rainbow, bo wątpię, by efekty tego były tak ciekawe, jak zawartość ich debiutanckiej EP-ki. Poszli bowiem w bardziej oldschoolowym kierunku, co pewnie miało związek z nieoczekiwanym boomem tzw. retro rocka, ale nie posądzam ich tu o jakiś koniunkturalizm. Pozostawili zresztą na dość ekstremalne partie wokalne Andreasa, chyba jedyny łącznik tego materiału z bardziej współczesnym graniem - reszta brzmi, wypisz, wymaluj, niczym w 1972. Weźmy opener "S=Txl": patetyczne, klawiszowe intro przechodzi w szybsze, oparte na wyrazistym gitarowym riffie i organach, rasowe, hard rockowe granie. Pojawia się też długi, instrumentalny pasaż, mamy unisono gitary i klawiszy, efektowne, gitarowe solo - może to nie majstersztyk, ale gwarantuję, że każdy fan takiego grania podkręci volume we wzmacniaczu. Równie ostry, ale bardziej surowy, jest "Agony Of Limbo" z wyższym, tym razem drapieżnym śpiewem, zaś finałowy "Semen, Mud And Blood" oferuje równie siarczyste tempo oraz wokal z bardziej ekstremalnej półki. Pozostał jeszcze "The Moment (Plutionium)" - prawie siedem minut miarowego, hardrockowego grania z wycieczkami w bardziej progresywne rejony, choćby Eloy. Ponoć Highrider nagrali już debiutancki album - warto się za nim rozejrzeć. (4,5) Wojciech Chamryk Holycide - Annihilate... Then Ask! 2017 Xtreem Music

Holycide to teoretycznie debiutanci, ale skoro wokalistą w tej grupie jest Dave Rotten z Avulsed, a instrumentaliści też nie wypadli sroce spod ogona, to debiutancki album grupy trzeba rozpatrywać nieco inaczej niż dzieło nieopie-

rzonych młokosów. "Annihilate... Then Ask!" nie ma jednak słabych punktów: to oldschoolowy, agresywny thrash najwyższej próby, gdzieniegdzie z posmakiem crossover czy nawet brutalniejszych odmian metalu, co słychać głównie w partiach wokalnych, np. w "Back And Forth". Płyta jest, jak na obecne standardy, dość krótka - 42 minuty z sekundami - i konkretna. Dziewięć, utrzymanych zwykle w szybkich tempach, utworów autorskich dopełnia pasujący do nich idealnie, równie siarczysty cover "Losers" Détente, ale Holycide to nie tylko nawałnica w stylu najszybszych petard tego właśnie zespołu, Dark Angel czy Infernal Majesty, bo Hiszpanie potrafią też ostrą, thrashową łupaninę przeplatać melodyjnymi zwolnieniami ("Afterworld Remnants"), bezkompromisową jazdę na najwyższych obrotach złagodzić efektowną solówką ("Bonebreaker") czy fajnie kombinować z warstwą rytmiczną ("Deserve To Be Erased"). Nieprzypadkowo też najbardziej tradycyjny numer na tej płycie nosi tytuł "Motörhead", zaś w "Leather Spikes Chains & Blood" też nie brakuje melodii, balladowego zwolnienia i nieco orientalnego klimatu. Jak więc widać warto było czekać kilkanaście lat na debiutanckiego longa Holycide - oby jednak kolejny ukazał się szybciej. (5) Wojciech Chamryk

Holy Martyr - Darkness Shall Prevail 2017 Dragonheart

Pierwsza rzecz jaką mogę napisać o tym albumie to, że jest to dzieło łamiące konwencję, którą Holy Martyr nadał swoimi długograjami. Nie jest już to bowiem album odnoszący się do wydarzeń i archetypów historycznych. Drugą rzeczą jest umiejscowienie albumu praktycznie w całości w mitologii tolkienowskiej. Trzecią natomiast jest to, że album wcale nie zmienił się drastycznie kompozycyjnie względem poprzednich dokonań zespołu. Wciąż jest to heavy metal w starym stylu o średnich i wolnych tempach wzbogacony o utwory instrumentalne "Minas Morgul" oraz "Darkness Descends" i efekty dźwiękowe, słyszane na wstępie "Shores Of Elenna". Wokale obudowane chórkami, umiejscowione w przestrzeni zajmowanej przez riffy, motywy akustyczne wprowadzające do heavy/power metalowej kompozycji. Brzmienie jest całkiem klarowne, śpiew czytelny, akcent w miarę w porządku, kompozycje nie są skomplikowane technicznie, jednak nie prostackie. Idealnym przykładem budowania atmosfery przez ten zespół będzie druga minuta "Witch-King Of Angmar" - motyw perkusyjny okraszający przejście z smętnej części utworu na tą bardziej energiczną. Co do odniesień i in-

spiracji tego zespołu, to całkiem dobrymi będą Manilla Road, Iron Maiden zmieszane z Bathory z okresu wiking metalu (głównie jeśli chodzi o efekty dźwiękowe). Również tutaj, można by pokusić się jeszcze o porównanie Holy Martyr do opisywanego przeze mnie kiedyś Darking i nie będzie to zupełnie bezpodstawne. Wydaje mi się, że jest to całkiem w porządku album, nowy temat zagrany w stylu wypracowanym przez kilkanaście lat działalności zespołu. Myślę, że spodoba się fanom muzyki granej przez wcześniej wymienione zespoły oraz tym, którym chcieliby zapoznać się z wpływem twórczości Tolkiena na kulturę. Trochę nie rozumiem produkcji ostatniego motywu przy końcu "Born Of Hope" (przeskakujący z lewej do prawej słuchawki motyw gitarowy,) aczkolwiek nie wpływa to znacząco na ocenę, czyli w tym przypadku (4,9).

szczególnie słyszalne w openerze "Megalodon", głównie za sprawą siarczystego riffowania, obłędnego tempa i wściekle histerycznego wrzasku Sorena Crawacka - Mille miał pojętnego ucznia. "Styx Demon" też nie brakuje poweru, wokale momentami robią się brutalnie, a dwie solówki, w tym dłuższa finałowa, fajnie wzbogacają całość. Z dopełniających materiał autorski coverów "Death Comes Ripping" The Misfits brzmi w sumie poprawnie, ale nie tak wściekle jak w oryginale. Znacznie ciekawszy jest "Prowler" Iron Maiden: surowy, tętniący energią niczym za czasów wczesnych Maidenów, potwierdzający, że Impalers to nie tylko ekipa tłukąca jednowymiarowy thrash. Jeśli więc "Styx Demon: The Master Of Death" jest zapowiedzią trzeciego albumu zespołu, to warto będzie go sprawdzić. (4) Wojciech Chamryk

Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Horisont - About Time 2017 Century Media

Szwedzka ekipa nie zwalnia tempa, bo "About Time" jest jej piątym albumem w ciągu ośmiu lat, w dodatku nie ma tu mowy o jakimś spadku formy. Horisont ponownie przenoszą więc słuchaczy za sprawą swej muzyki w lata 70. ubiegłego wieku, do czasów świetności heavy rocka, hard rocka i jego bardziej progresywnych odmian. Muzycy łączą na tej płycie echa takiego właśnie grania: "Without Warning" jest archetypowy dla hard rocka, równie zadziorny jest "Hungry Love", śpiewany po szwedzku "Letare" i "Dark Sides" to granie z wpływami Uriah Heep, zaś najdłuższy na płycie, trwający ponad sześć minut "About Time" ma w sobie sporo ze stylistyki Faithful Breath z czasów ich drugiego albumu. Na drugim biegunie mamy zaś mocniejsze brzmienia charakterystyczne dla końca lat 70., czasów kształtowania się heavy metalu: "Electrical" czy galopujący "Boston Gold" to żywcem wczesny NWOBHM, zaś dopełniają je równie dynamiczne "Night Line" z gitarowymi unisonami Thin Lizzy oraz dynamiczny, czerpiący od The Who, "Point Of Return". Konkret: niby retro, a wciąż aktualny! (5) Wojciech Chamryk

Impalers - Styx Demon: The Master Of Death 2017 Evil Eye

Są młodzi, pochodzą z Danii i całkiem nieźle grają thrash. Co istotne, jak sami zaznaczają, jest to jego teutońska odmiana, tak więc na najnowszej EP-ce grupy "Styx Demon: The Master Of Death" nie brakuje odniesień do Kreator, Destruction czy Sodom. Są one

Kaledon - Carnagus: Emperor of the Darkness 2017 Sleaszy Rider

Rzymski zespół Kaledon narodził się w drugiej połowie roku 1998, a więc jest tylko kilka miesięcy starszy ode mnie. Nadal dość nietypowo czuję się opisując bandy, które swoją działalność rozpoczęły jeszcze przed moimi narodzinami, jednakże dzięki temu czuję, że mam bezpośredni kontakt z historią. Kolejny już raz przychodzi mierzyć mi się z ocenieniem grupy prezentującej power metal. Niezwykle umiłowałem sobie właśnie ten podgatunek muzyki metalowej - pewnie ze względu na wiele nawiązań w tekstach do fantasy oraz mitologii. Kaledon wydaje się poruszać od samego początku swej twórczości tematy ściśle powiązane z fantasy. Wskazują na to choćby nazwy ich albumów: "Altor: The King's Blacksmith", "Antillius: The King of the Light", "Mightiest Hits", czy wszystkie rozdziały "Legend of the Forgotten Reign". Wzorując się wyłącznie na tytułach poszczególnych utworów z płyty "Carnagus: Emperor of the Darkness" można by napisać całkiem niezłą książkę fantasy lub wypuścić nową grę, która tematyką bez wątpienia przyciągnęłaby wielu graczy. Nadchodzi ciemność, zło planuje przedsięwzięcie, które być może zniszczy wszystko co było nam do tej pory znane. Rozpoczynają się rządy mroku, śmierci, jednak w końcu następuje przełom. Koniec końców zło zostaje zniszczone, a wszystko kończy się happy endem. Jednak czy jest rzeczywiście tak, jak podpowiadają nam tytuły? Nie zdradzam, sprawdźcie sami. Odnośnie samych brzmień nowego krążka, to wydają się one nieco cięższe i bardziej dynamiczne niż w poprzednich płytach, co jest oczywiście zgodne z mroczną, przepełnioną grozą i siejącą strach treścią płyty. Wokal pozostał tak samo melodyjny, choć niekiedy odrobinkę zachrypnięty (co tylko dodaje mu uroku), do czego starsi - i uważniejsi - słuchacze Kaledon powinni być przyzwyczajeni. Jeśli tak jak ja lubujecie się w książkach, filmach i wszelkiego rodzaju tworach fantasy, to ten włoski zespół myślę, że powinien was zadowolić. Nie tylko pobudza wyobraźnię i dostarcza nowych pomysłów, ale także nawiązaniem do

RECENZJE

155


walki dobra ze złem nasuwa nam pewne refleksje odnośnie tego, o co warto walczyć, za co i dla kogo się poświęcić. Odwieczna walka światła z mrokiem znajduje swoje odzwierciedlenie również w kompozycjach Alexa Mele, Michele Guaitoli, Tommy'ego Nemesio, Paolo Campitelli, Paolo Lezziroli oraz Manuele Di Ascenzo. Spory między tym co dobre, a tym co złe znajdują swoje miejsce w historii w każdych czasach począwszy od starożytności, skończywszy na wieku współczesnym. Ta płaszczyzna jest zawsze na topie i bez względu na panujące trendy za każdym razem znajdzie szerokie grono odbiorców. Bo przecież i walkę Nieba z Piekłem można by porównać do konfliktu Harry'ego Pottera z Lordem Voldemortem. Dobro walczące ze złem. Może i Kaledon oraz ich nowy krążek przypadnie Wam do gustu tak, jak seria autorstwa J.K. Rowling, którą pokochał cały świat? (4,5) Remigiusz Hanczewski

(opener "Heading Home"), jak i szybkich, ostrych i znacznie krótszych utworach ("Falling"), a brzmienie (DMP Studio Adama Drzewieckiego i Tomasz "Zed" Zalewski) tym dobitniej to podkreśla. Konkret na: (5). Wojciech Chamryk

przez wszystkich miłośników, głównie alternatywnych, nowinek, nie pozostało już zbyt wiele, tak więc ekipa Briana "Bee" Franka może już bez żadnych kompromisów łoić szlachetnego hard rocka. Czasem nabiera on, dzięki wejściom instrumentów klawiszowych, charakteru bardziej progresywnego czy kosmicznego ("Eye In The Sky", "By My Side"), trafiają się też ballady ("The Flight") i nieco lżejsze, ciut bardziej przebojowe utwory (singlowy "Get On Board"), ale poza tym mamy muzyczny konkret. Niekiedy bardziej surowy ("Shout It Out"), gdzie indziej wygładzony aranżacyjnie ("Joystick Warrior"), niekiedy też zainspirowany dokonaniami AC/DC z Bonem Scottem ("Right Between The Eyes "), orientalnymi brzmieniami Rainbow ("Higher And Higher") czy Deep Purple ("One Step Closer"). Lata 70. mają więc się wciąż dobrze, Killer Bee też są w formie. (5) Wojciech Chamryk

Karrakan - Karrakan 2016 Self-Released

Karrakan istnieje 2,5 roku, gra hard rocka i wydał niedawno swą debiutancką EP-kę. To niecałe 31 minut muzyki i siedem utworów. Od razu zwraca uwagę śmiałe wykorzystywanie w aranżacjach saksofonu, będącego w sumie na równych prawach z gitarą. Nie jest to oczywiście żadna nowość, bo w muzyce rockowej już w połowie lat 60. składy z saksofonem radziły sobie całkiem nieźle, jednak Karrakan ma własną wizję wykorzystania tego instrumentu, co pozwala zespołowi wyjść poza ramy stylistyczne hard rocka i nadać mu nieco progresywnego szlifu. Najefektowniej brzmi to w "Małej apokalipsie" - wypisz, wymaluj numerze utrzymanym w manierze King Crimson wczesnych lat 70. Z kolei "Gość i pragnienie" to majestatyczne granie spod znaku Black Sabbath, a "Gawęda o istnieniu" Deep Purple, dopełniane jednak saksofonowymi wejściami i solówkami. Surowy hard rock mamy też w "Toksykomanii" oraz najdłuższym na płycie, trwającym siedem i pół minuty "Robaku zdobywcy", który obywa się bez saksofonu. Jan Sierzputowski wraca do gry w finałowym, instrumentalnym "Larum", utworze przechodzącym od szybkiej, typowej dla hard 'n' heavy przełomu lat 70. i 80. galopady do bardziej awangardowych dźwięków. Ciekawostką jest też wykorzystanie przez Piotra i Jana Sierzputowskich trzech tekstów autorstwa ich dziadka, znanego poety Alfreda Sierzputowskiego (1937 - 2015), a "Robak zdobywca" to tłumaczenie z E.A. Poe. Całość debiutu Karrakan jest więc dopracowana i brzmi interesująco - warto dać tej samodzielnie wydanej przez zespół płycie szansę! (4,5) Wojciech Chamryk Killer Bee - Eye In The Sky 2016 Mighty Music

Killer Bee na swym dziewiątym albumie nadal hołdują siódmej dekadzie XX wieku. Po czasach kiedy taka muzyka była niemodna i z gruntu odrzucana

156

RECENZJE

Killsorrow - Little Something For You To Choke 2016 Art Of The Night

Wydawałoby się, że melodyjny death metal to obecnie zjawisko pod każdym względem archaiczne, jednak płyty takie jak "Little Something For You To Choke" potwierdzają, że można coś jeszcze z niego wycisnąć, nie popadając jednak w banał i utarte schematy. Klimatyczna, kojarząca się nieco z "The Fall Of Hearts" Katatonii okładka może wprowadzić potencjalnego słuchacza w błąd, gdyż Killsorrow zdecydowanie unika klimatycznych, melancholijnych dźwięków. Stawia za to na konkretny, metalowy cios (łatka "melodic groove metal/metalcore" na Encyclopaedia Metallum to jakaś wierutna bzdura), który za sprawą gitarowych melodii i ekstremalnych partii Marcina Parandyka najbliżej do melodyjnego metalu śmierci, choćby spod znaku In Flames z końca lat 90. W utworach Killsorrow słychać jednak, że lider Michał Sokół ma za sobą solidną szkołę w progresywnych zespołach, gdyż w jego kompozycjach pojawiają się nieszablonowe rozwiązania aranżacyjne, agresję partii rytmicznych równoważą piękne, gitarowe solówki, a skrzek i growl wokalisty dopełnia delikatny głos Agnieszki Sokołowskiej, co świetnie sprawdza się w singlowym "Revolution", ale już nieco gorzej w bardziej tradycyjnym muzycznie "Buried Hopes". Mamy też wpływy thrashu ("My Way") czy nawet mrocznego gotyku ("Of A Weakened Soul"), pojawiają się też balladowe partie ("What We're Praying To", mroczny "Angel's Kiss"). Co istotne Killsorrow jest równie przekonywający w dłuższych, rozbudowanych kompozycjach

Kreator - Gods Of Violence 2017 Nuclear Blast

Tylko pięć lat czekaliśmy na nowego stwora Kreator, jak zwykle optymistycznie zatytułowanego "Bogowie Przemocy". I powiem wam, że miło mi się zrobiło na duszy już od pierwszych dźwięków! Po minutowym apokaliptycznym intro, kojarzącym mi się trochę z piratami, wkracza szybki typowy kreatorowski, "World War Now", z melodyjnym refrenem i takową pierwszą częścią solówki, potem już znów jest szybko i do przodu na dwa kopyta. W sumie melodie przeplatane są tu przez cały czas na przemian z agresywnymi gęstymi riffami, jak w hymnicznym "Satan Is Real" i kolejnych następujących po sobie kawałkach. Solówki także są podzielone na te ładne wirtuozerskie (duet gitarowy nie do pokonania!) i te szaleńcze pod szybkie kopyta Ventora. Tytułowy numer poprzedzony balladowym intrem z orientalną nutką, to już typowe riffowanie, jak za starych czasów. Sporo tu melodii, szczególnie w "Army Of Storms" (druga i czwarta zwrotka), ze świetnymi iron'owskimi solówami w pierwszej ich części - dla mnie najlepszy utwór! Znowu "Hail To The Hordes" grany na 3/4 znów kojarzy się mi z piracką nutą Rock'n Rolfa i tym bardziej miło mi się go słucha. W ciężkim marszowym jednostajnym, "Fallen Brother", granym w średnim tempie, Mille przeplata tu tekst po angielsku i niemiecku, co tym bardziej kojarzy mi się ze szwabskim oddziałem upadłej kompani braci wracających z frontu wschodniego. Za to ostatni najdłuższy na płycie, "Death Becomes My Light", z gitarową konną galopadą, kojarzy mi się z Maiden'ami i jest to świetne heavy metalowe zakończenie tego stricte thrash'owego albumu. Mille i spółka trzymają się tu ściśle "starej" dobrej receptury z przed 16 lat, stosowanej od albumu "Violent Revolution". Czyli połączenie agresji z dużą niż wcześniej dozą melodii, co wychodzi im od lat doskonale. Nie ma tu słabych momentów w przeciwieństwie do płyt ich ziomków, album nie nudzi i jest zróżnicowany. Ale z drugiej strony, już nigdy nie przeskoczą klasyków z przed "Coma Of Souls". Jestem ciekaw, jak wyszło by Kreator'owi, gdyby zrezygnował z melodii na rzecz czystej rzeźni z czasów "Pleasure To Kill" czy "Extreme Agression", ale tak pewnie się nigdy nie stanie. Mimo tego warto sięgnąć po ten album, choć jaj nie urywa. Solidnie wykonana niemiecka robota... (4,5) Mariusz "Zarek" Kozar Lancer - Mastery 2017 Nuclear Blast

Lancer na swym trzecim albumie nie spuszcza z tonu. Nie wiem czy to kontrakt z Nuclear Blast wyzwolił w tych

młodych Szwedach tyle energii, ale na "Mastery" naprawdę nieźle dokładają do pieca. Ich power/speed metal stał się jeszcze bardziej dynamiczny i rasowy, nie zatracając przy tym archetypowego sznytu. Oczywiście o oryginalności można zapomnieć, bo wszystkie co ciekawsze patenty słyszalne na tym krążku powstały najpóźniej w 1985 roku, ale trzeba oddać Lancer, że grają z sercem, werwą i ogromną energią, przypominając najlepsze czasy tradycyjnego metalu. I chociaż nie do końca przekonują mnie wszystkie powerowe galopady w rodzaju tytułowego "Mastery" czy "Iscariot", to jednak Isak Stenvall skalą i barwą swego głosu - wykapany Kiske! - ratuje również te, nieco słabsze, kompozycje. W rozpędzonym "Dead Raising Towers", bardziej melodyjnym "Future Millennia", mocarnych "Victims Of The Nile" i "Follow Azrael", balladach "World Unknown" i bardziej rozbudowanej "Envy Of The Gods" oraz najbardziej surowych, jak dla mnie najlepszych na tej płycie, "Freedom Eaters" i "Widowmaker" wszystko gra już w 100 %. Fani takiego grania będą zachwyceni, innego niekoniecznie, ale świat byłby zdecydowanie zbyt jednowymiarowy, gdybyśmy wszyscy słuchali tego samego. (5) Wojciech Chamryk

Lightning Strikes - Lightning Strikes 2016 Pure Steel

Trwają kolejne próby pobicia światowego rekordu najdłuższej przerwy pomiędzy wydawnictwami zespołów metalowych. Guns N' Roses już dawno nie są w tej kategorii liderem, a po Brytyjczykach z Quartz (33 lata!) kolejne miejsce na tzw. pudle należy się amerykańskiemu Lightning Strikes. Panowie pograli bowiem raptem dwa lata, w 1985 roku wydali winylowego singla i odeszli w "siną dal", by reaktywować się przed sześciu laty i zadebiutować albumem w roku ubiegłym. Plus dla nich, że w składzie mamy aż trzech muzyków oryginalnego składu grupy, a na CD "Lightning Strikes" trafił premierowy materiał, przygotowany już z nowym wokalistą, znanym z Hanger Brazylijczykiem Nando Fernandesem. Skoro zaś w 1985 grali melodyjni i zarazem tradycyjnie, to i nowe utwory też nie są zbyt odległe od tego, co proponowali w przeszłości. Ostry heavy/speed metal reprezentują więc: "Victim" (klawiszowe solo w niczym tu nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, fajnie dopełnia to gitarowe, tym bardziej, że wszystkie instrumenty kalwiszwe nagrał na tę płytę Derek Sherinian z Dream Theater ), "Can't Cross The Rainbow" czy "Bermuda Triangle". Fajny jest też rocker "Kamikaze", miło wybrzmiewa balladowy "Stay With Me", nieźle brzmi cover Deep Purple "Our Lady", ale nie są to jedyne warte uwagi


momenty na tym albumie. "Doki No Sakura" to raczej orientalna ciekawostka z wokalnym udziałem Japończyka Noaha (Avanchick), ale już w rozpędzonym "301 A.D. (Sins Of Our Father)" i surowym, mocarnym "Death Valley" słychać charakterystyczny głos Tony'ego Martina, byłego wokalisty Black Sabbath. Szczególnie ten drugi utwór mogę polecić zwolennikom LP's "Headless Cross" czy "Tyr", ale jako całość "Lightning Strikes" też wart jest rekomendacji. (4,5) Wojciech Chamryk

Lords of Black - II 2016 Frontiers

Na pewno słyszeliście o reaktywacji Rainbow. Wokalistów, w tym legendarnych (Dio i Turnera) zastąpił niejaki Ronnie Romero. Szukając jego macierzystych formacji można się również natknąć na Lords of Black. Rzeczywiście, ten pochodzący z Chile wokalista zaśpiewał na drugiej płycie tej hiszpańskiej formacji, a jego głos wykazuje podobieństwa do Dio, Nilsa Johanssona oraz - zwłaszcza w bardziej wrzeszczących partiach - do Iuri Sansona z Hibrii. Mimo tych skojarzeń, muzyka jaką gra Lords of Black to nieco inna bajka. To współczesny heavy metal, który można porównać do wyciągu z Firewind, Masterplan, "nowej" Avantasii i Kamelot. Jest to muzyka mocna, ale nieagresywna, do tego przestrzennie i dobrze brzmiąca. W zasadzie na 11 utworów (bez intra), tylko cztery są szybkie i oparte na w miarę gęstych riffach ("Merciless", "Live by the Lie, Die by the Truth", "The Art of Illusions Part III: The Wasteland", "Shadows of War"). Na płycie dominują kawałki utrzymane w średnich tempach - niektóre z nich to ciężkie utwory z mocną, "szarpaną" sekcją, a niektóre to okraszone pianinowymi klawiszami subtelniejsze utwory. Zalety tej płyty można przyrównać nieco do zalet np. grupy Axel Rudi Pell. Mimo, że muzycznie to dwa różne zespoły, oba wykazują podobieństwa pod względem skupienia uwagi przez wokalistę. W Lords of Black, podobnie jak u Pella, wokalista ma wyrazisty głos, a linie wokale wydają się być najważniejszą składową kompozycji. "II" jest po prostu przyjemną, zgrabną płytą, która powinna spodobać się miłośnikom Masterplan lub Kamelot. (4) Strati Lord Vigo - Blackborne Souls 2017 No Remorse

Powodzenie debiutanckiej EP-ki "Under Carpathian Sun" zachęciło niemieckie trio do prac nad pierwszym albumem i "Blackborne Souls" ujrzał niedawno światło dzienne za sprawą No Remorse Records. Już pierwsze utwory Lord Vigo zachwycały perfekcyjnym połączeniem wpływów mistrzów mocarnego, majestatycznego grania spod znaku Black Sabbath, Candlemass czy Solitude Aerturnus z surowym, potężnym brzmieniem, najnowsze zaś są jeszcze bardziej udane. Wykorzystywane z wyczuciem partie instrumentów klawiszowych, przede wszystkim o organo-

wych brzmieniach nadają im szlachetności i brzmienia z lat 70., czasem też, jak choćby w "Great City In The Sky", szczególnego, charakterystycznego w epickim metalu czy progresywnym rocku, patosu. Grupa potrafi też jednak przyspieszyć w metalowym stylu lat 80. ("For Beeing Unknown"), również promujący album "When The Bloodlust Draws On Me" jest całkiem chwytliwy. Trudno wyróżnić na tej udanej płycie 34 najciekawsze kompozycje, bo cała ósemka trzyma pozoim - jeśli wciaż będą powstawać tak udane jako całość płyty, format albumu na pewno nie odejdzie do lamusa za sprawą singlowych czy pojedynczych numerów w sieci. (5,5) Wojciech Chamryk

Lunar Shadow - Far From Light 2017 Cruz Del Sur Music

Cień księżyca pada na młodzieńca, siedzącego wśród osuwających się kamieni. Obraz ciemnych głębin, gdzie podwodne stworzenia żyją niedostrzegane okiem, a ślady na zaśnieżonych polanach znikają pod naporem czasu. Dzwony wybrzmiewające w oddali, górzysty i nieprzystępny kraj, gdzie ludzie na twardych wyrastają. Podróż podniebna wśród chmur. Moje słowa z pewnością nie są precyzyjne i nie oddają pełni klimatu, jaki roztacza krążek "Far From Light". Omawiany przeze mnie album to debiut niemieckiego Lunar Shadow, który ma na swoim koncie tylko EPkę "Triumphator" (w mojej ocenie była dobrym kawałkiem heavy metalu*). Jest to album wielowątkowy, rozbudowany tematycznie, zawierający długie, wolne kompozycje będące w moim mniemaniu interpretacjami riffów takich kapel jak Slough Feg czy Dissection, połączonych z klimatem roztaczanym przez Wishbone Ash. Najbliżej gatunkowo temu zespołowi jest do atmosferycznego heavy metalu. Gitary elektryczne wtórują motywom wygrywanym na gitarach akustycznych. Melodyjne, dobrze zaakcentowane wokale idealnie budują klimat, który jest tylko potęgowany przez liczne efekty dźwiękowe - wystarczy wspomnieć o "Hadrian Carrying Stones" czy "Frozen Goddess". Brzmienie? Mnie, po prostu przypadło do gustu - zarówno pozycjonowanie instrumentów, jak i ich ogólne brzmienie. Wady? Nieliczne, troszkę mi zgrzytała w pewnych momentach jednostajna gra perkusji, jednak nie uważam to za dużą wadę. Album w mojej ocenie na (5,3) - krótka recenzja, albowiem polecam posłuchać próbek, które zostały zamieszczone na ich oficjalnym kanale, a najlepiej zanurzyć się w cały albumu, zakupiony w Cruz Del Sur Music. Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Magnum - The Valley Of Tears - The Ballads 2017 SPV

Są takie zespołu, którym z łatwością przychodzi pisanie udanych ballad. Ten fakt bardzo chętnie wykorzystują ich wydawcy, którzy zbierają takie kompozycje na jednym albumie, tytułują go "The Ballads" i bez wysiłku, mają kolejne pieniądze. Taki Axel Rudi Pell wydaje już "The Ballads V". Muzycy z Magnum też mają zacięcie do pisania ballad. Nie dość, że są to zgrabnie napisane piosenki, to w dodatku mają Boba Catleya, który jest znakomitym wokalistą i swoim głosem wyprawia cuda. Nie będę ukrywał, uwielbiam Boba Catleya, bez niego Magnum byłby zupełnie innym zespołem. A w balladach potrafi stworzyć magiczne momenty, a pisze to osoba, która nie przepada za formą muzyczna jaką jest ballada. Wartość takich albumów podnoszą inne wersje znanych utworów. Kiedyś nikt tym się nie przejmował i na krążek wrzucano to, co było już nagrane. W wypadku tej pyty muzycy postanowili w większości na nowo zmiksować i zremasterować umieszczone nagrania, jest kilka kawałków ponownie nagranych oraz pojawiła się wersja akustyczna i wersja zarejestrowana na żywo wcześniej znanych już kompozycji. Także najbardziej zagorzali fani na pewną sięgną po to wydanie. Ja jednak wole słuchać całe albumy studyjne Angoli, bo właśnie na nich można dostrzec i docenić ich artyzm. "The Valley Of Tears - The Ballads" jest nawet fajnie skompilowana ale w ogóle nie robi na mnie wrażenia, nie ma tego przesłania, które pozwala wciągnąć sie w muzykę Magnum na ich normalnych płytach. Jest to po prostu solidna płyta do okazjonalnego słuchania. (3) \m/\m/

Majesty - Rebels 2017 NoseArt

Jeśli macie ochotę na posłuchanie energetycznego, wpadającego w ucho, prostego, klasycznego heavy metalu sięgnijcie po "Sword and Sorcery" lub "Reign in Glory". Nowa płyta Majesty, "Rebels" też jest energetyczna, wpadająca w ucho, prosta i klasyczna, ale niestety jednocześnie nieco kiczowata i wtórna. "Że co, "Reign in Glory" nie była nieco kiczowata i wtórna?" Ależ była, ale jej twórcy mieli wtedy 15 lat mniej, europejski, tradycyjny heavy metal dopiero odżywał po posusze połowy lat 90., a młody, "naiwny" zespół odbierany był cieplej niż dwudziestoletni "naiwny" zespół. Majesty mimo zmian nazwy, małej zmiany stylu (płyta"Hellforces") zatrzymał się na etapie prostych muzycznie i tekstowo kawałków okraszonych nutą patetyczności. Drobna zmiana

objawiła się w kawałku "The Final War" z sekcją rytmiczną jakby zaczerpniętą od Sabaton, czego wcześniej nie było słychać w twórczości Niemców. Płyta "Rebels" odwołuje się jasno do najlepszych tradycji Majesty, do tego, czym zjednali sobie publikę: do tekstów odwołujących się do "etosu metalowca", do szalenie przystępnych linii melodycznych, do energii, którą odkryli wraz z krążkiem "Reign in Glory". Podejrzewam, że w pewnym sensie "Rebels" miało być nawiązaniem do tej klasycznej już płyty. Rzeczywiście, posiada niemal wszystkie jej przymioty, od dynamiki po koncertowe "łoooo" i dealne na koncert refreny. Ja wciąż czuję bardzo dużo dobrych emocji do ekipy Tareka Magharego, ale przez tę płytę niestety przebrnąć nie mogę. Wiem, że wiele osób odnalazło w niej echo dawnego Majesty i słucha "Rebels" na zdrowie. Mam nadzieję, że i Wam uda się w niej odnaleźć specyficznego ducha tej formacji. Mi się niestety nie udało, dlatego w swoim imieniu stawiam ocenę (3). Strati

Meshuggah - The Violent Sleep Of Reason 2016 Nuclear Blast

Od wydanego przed kilkunastu laty albumu "Nothing" fani mocnej i zakręconej muzyki zwracają coraz baczniejszą uwagę na kolejne wydawnictwa Meshuggah. Ewolucja szwedzkiej grupy, pomimo niezaprzeczalnej hermetyczności gatunku, w którym się ona obraca, jest faktem: zaczynała przecież od technicznego thrashu, by z każdą kolejna płytą zmierzać w coraz bardziej odległe od niego rejony. Na dziewiątym albumie studyjnym "The Violent Sleep Of Reason" kwintet z Ume? też wymyka się jednoznacznym ocenom: groove metal? Owszem. Post-metal? Też. Djent? A jakże. Długo można by tak wymieniać, ale w sumie nie ma to większego sensu, gdyż płyty Meshuggah to byty odrębne, w przypadku których szufladkowanie nie ma większego sensu. Liczy się za to kontakt z kolejną porcją nieszablonowej i złożonej muzyki. Oczywiście nie ma tu już mowy o żadnym zaskoczeniu, bo zespół przyzwyczaił wszystkich do swego nowatorskiego stylu i w pewnym sensie wciąż z powodzeniem eksploruje swe muzyczne złoża. Nowością jest tym razem to, że muzycy zarejestrowali "The Violent Sleep Of Reason" właściwie na żywo, co nadało brzmieniu niespotykanej chyba dotąd w karierze zespołu surowości, wręcz organicznego posmaku. Dzięki temu matematyczne struktury, połamane metrum czy jazzujące synkopy brzmią jeszcze potężniej ("Clockworks","By The Ton", tytułowy "Violent Sleep Of Reason"). Sporo też, ożywiających całość, rytmicznych patentów ("Born In Dissonance", "MonstroCity", "Nostrum"), muzycy chętnie sięgają też do riffów kojarzących się ze stoner czy hard rockiem ("Ivory Tower") czy nawet doom/sludge metalem ("Into Decay"), pozwalają też sobie na momenty wyciszenia ("Stifled"). Bez zaskoczeń więc, ale wciąż na poziomie nieosiągalnym dla innych. (5) Wojciech Chamryk

RECENZJE

157


Messerschmitt - No Dread to Kill 2015 Self-Released

Teraz pora nadrobić zaległości. Debiut niemieckiego Messerschmitt wydany został w roku 2015, a więc już dość dużo czasu minęło, by zacząć myśleć o kolejnej płycie. Skoro jednak o "dwójce nic nie słychać to trzeba wystukać kilka zdań na temat "No Dread to Kill". Otóż jest to dość klasyczny w formie speed metal, ubrany w niezłe brzmienie. Nie ma tu tej dzikości i surowości, z której słynęli ich rodacy zwłaszcza w latach '80. Tutaj wszystko jest bardziej ułożone, ładnie odegrane i czysto nagrane. Traktować to jako wadę czy zaletę? Ciężko powiedzieć, to już zależy od osobistych preferencji. Na pewno nie można się przyczepić do umiejętności technicznych muzyków, ani do ich zdolności kompozytorskich. Mimo, że nie ma tutaj żadnych potencjalnych hiciorów, o których będzie się jeszcze długo potem pamiętało to tych utworów słucha się naprawdę świetnie. Jest odpowiednia dynamika, energia i co równie ważne fajny klimacik. Czuć tu tego starego ducha, mimo dzisiejszego, choć z drugiej strony też niezbyt nowoczesnego brzmienia. Wymienianie poszczególnych kawałków mija się z celem, bo tak naprawdę wszystkie są dobre. Przede wszystkim album nie jest na siłę wydłużony, utwory są krótkie, zwarte i konkretne. Dzięki temu, gdy już "No Dread to Kill" zagości w odtwarzaczu to zazwyczaj kończy się na kilku odsłuchach pod rząd. "No Dread to Kill" nie stanie się nigdy jednym z monumentów speed metalu, bo takie już zostały nagrane parę ładnych lat temu. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze miło posłuchać dobrej płyty zagranej w tym stylu, a taką właśnie stworzył Messerschmitt. Ja jestem usatysfakcjonowany. (4) Maciej Osipiak

Metal Law - Hellrider 2016 Metal On Metal

Poprzedni krążek berlińskich heavy metalowców "Lawbreaker" ukazał się w 2008 roku. To już ponad 8 lat minęło od tamtej chwili, ale ten czas zapieprza. Z tamtej płyty utkwił mi w pamięci szczególnie numer "Crusaders of Light", którego zresztą do tej pory od czasu do czasu lubię posłuchać. Od tamtej pory zmieniło się całkiem sporo w składzie zespołu. Z ekipy, która nagrywała "Lawbreaker" pozostał już tylko założyciel i lider Metal Law, Karsten Degling (gitara/wokal). W międzyczasie w ramach przypomnienia o swoim istnieniu nagrali EPkę "Lord of Evil", z której prawie wszystkie utwory z wyjątkiem "Hellride Through Steel" znalazły się również na najnowszym "Hellrider". No

158

RECENZJE

właśnie, jaki jest ten "Hellrider"? Ano taki sam jak jego poprzednik. Zespół cały czas jedzie na ogranych i sprawdzonych patentach. Jest więc kwadratowo, siermiężnie, ale jednocześnie na swój sposób przebojowo. Jeśli się jest rasowym heavy metalowcem to ciężko będzie nie polubić tego krążka. Inspiracje są tak bezpośrednie jak tylko mogą być. Słychać tu Manowar ("Hellrider", "Thundergod", "In Metal We Trust"), Iron Maiden ("This Dream", "Power and Glory) oraz oba te zespoły plus Judas Priest, Accept, Grave Digger w pozostałych. Jest tu podobne podejście jakie prezentują choćby ich krajanie z Majesty, z tym, że Metal Law jest surowszy i pozbawiony słodkich melodyjek. Nowy materiał jest też najlepiej wyprodukowaną pozycją w dorobku zespołu co też ma wpływ na jego pozytywny odbiór. Gdyby jeszcze w przyszłości postawili na większe gitarowe pierdolnięcie to mogłoby im wyjść tylko na dobre. Jako bonus na sam koniec dołączona jest nowa wersja wspomnianego wcześniej "Crusaders of Light" i oczywiście jest to mocne zakończenie płyty. Muzyka, którą tworzy Metal Law była nagrana już setki, a może i tysiące razy wcześniej, co nie zmienia faktu, że słuchając jej bawię się przednio. Wystarczy nie nastawiać się na oryginalne, ambitne granie, tylko wziąć w garść browara, włączyć "Hellrider" i spędzić miło czas w towarzystwie klasycznego do bólu heavy metalu. Niby nic wielkiego, ale jest to tak bezpretensjonalnie i szczerze zagrane, że wszelkie mankamenty przestają mieć znaczenie. (4) Maciej Osipiak

Midnight - Shox Of Violence 2017 Hells Headbangers

W ubiegłym roku Athenar wydał EP-kę "Shox Of Violence". Niedawno doczekała się ona poszerzonej, znacznie pełniejszej, bo zawierającej aż 25 utworów, wersji. Pierwsze cztery to, niejako tytułowe, numery z EP-ki: ostre, surowe i totalnie bezkompromisowe - po prostu kwintesencja black/speed metalu Midnight. Dalej dostajemy zaś solidną porcję bardzo różnego materiału. Są więc utwory demo oraz koncertowe, ale najwięcej wśród nich coverów. Zespół jak dotąd nie nagrywał ich zbyt wiele, warto więc zerknąć na źródła inspiracji muzyków. Nie brakuje więc wśród nich utworów już przez Midnight nagrywanych ("T.A.P." Black Ax) oraz kolejnych punkowych numerów (dwa utwory The Pagans z lat 70., aż cztery znacznie późniejszego The Spits). Nie dziwią oczywiście aż dwa kawałki z repertuaru Venom ("In League With Satan" oraz znany z wcześniejszego flexi "Too Loud For The Crowd"), jednak dobór pozostałych przeróbek może zaskakiwać. Nie ma bowiem choćby Motörhead czy Sarcófago, Athenar nagrał zaś - oczywiście w odpowiednio zbrutalizowanych wersjach - przebojowe "Slick Black Cadillac" Quiet Riot i "Watch Your Step" Girlschool. Z coverów nurtu NWOB HM mamy tu jeszcze "Death Sentence" Crucifixion i "Wicked Woman" Scarab - całkiem melodyjnych, gdyby nie ryk głównego inicjatora powstania tego wydawnictwa oraz dwie kolejne perełki

metalu z lat 80.: "Breakout" australijskiego Taipan oraz "Hells Fire" z debiutanckiego singla amerykańskiego Mistreater. Pewnie nie wszystkim owe przeróbki przypadną do gustu, ale zwolennicy ekstremy w metalu łykną pewnie "Shox Of Violence" bez popitki. (4) Wojciech Chamryk

Mike Tramp - Maybe Tomorrow 2017 Target

Pierwsze albumy White Lion, ze szczególnym uwzględnieniem "Pride" i "Big Game", to już klasyka melodyjnego metalu. Rok 1991 bardzo brutalnie zakończył jednak erę dominacji zespołów hairmetalowych, w tym ekipy Mike'a Trampa. Wokalista rozpoczął więc, kontynuowaną z większym lub mniejszym powodzeniem do dziś, karierę solową, a jej najnowszym przejawem jest album "Maybe Tomorrow". Trampowi towarzyszą na nim rodacy: niezawodny gitarzysta Soren Andersen, klawiszowiec Morten Buchholz, basista Jesper Haugaard i perkusista Morten Hellborn, zresztą wokalista chyba na dobre wrócił już do Danii. Muzycznie też nie odkrywa Ameryki, gdyż 10 składających się na jego szósty album solowy kompozycji jest bardzo zachowawczych. Opener "Coming Home" i "What More Can I Say" mają w sobie sporo z bluesowego klimatu, klasyczny rock dla dorosłych to z kolei: "It's Not How We Do It" z pięknymi partiami Hammonda oraz kojarzący się z dokonaniami The Who, znacznie mocniejszy od pozostałych utworów "Rust And Dust". Nie brakuje też klimatycznych ballad - co prawda Tramp za bardzo kojarzy mi się w nich z Rayem Wilsonem, muzycznych podobieństw z byłym wokalistą Genesis też można się doszukać, choćby w "Spring", ale mają te utwory klasę i klimat, podobnie jak finałowy "Maybe Tomorrow", w prostej linii wywiedziony z brzmienia Pink Floyd. Gdyby nie typowe gnioty: "Leaving One Day" ("zagramy jak Bon Jovi, tylko mroczniej") i "Why Even Worry At All" ("napisać przebój w stylu Nickelback, ale brzmiący lżej to żaden problem, serio"), pewnie zastanawiałbym się nad wyższą notą... (3,5) Wojciech Chamryk

Mothership - High Strangeness 2017 Ripple Music

Mothership to kolejna grupa spod znaku heavy rocka, a konkretniej amerykańskie trio grające hard rocka/stoner rocka. Sporo też w ich utworach odniesień do psychodelii czy generalnie muzyki przełomu lat 60. czy 70. - niekiedy nawet dość zaskakujących, bo trudno sobie wyobrazić takich ZZ Top grających space rocka w stylu Hawkwind czy pierwszych albumów UFO. A

Mothership owszem, potrafią, tak na pozór nie przystające do siebie elementy, połączyć w zwartą stylistycznie i wyjątkowo spójną całość. Łączą też nowoczesne podejście, co słychać przede wszystkim w kwestiach produkcyjnych, z klimatem vintage, czy jak to się teraz mówi, retro rocka. Bardziej eksperymentalna stylistyka to utwory w rodzaju, pozbawionego wokali, openera "High Strangeness", w którym space rock został osadzony w niezbyt gęstej, psychodelicznej aranżacji oraz również instrumentalny "Eternal Trip", w którego przypadku już sam tytuł wskazuje, czego można się spodziewać. "Ride The Sun" to bardziej heavy rock w stylu lat 60. ubiegłego wieku, podobnie jak "Helter Skelter" z gitarowym fuzzem, ale słychać, że chłopaki czują się najlepiej w graniu łączącym mocarny, nieco toporny styl wczesnego Black Sabbath z nieco bardziej finezyjnym bluesem spod znaku Led Zeppelin czy ZZ Top - dowodów w postaci "Midnight Express", "Crown Of Lies", "Wise Man" czy finałowego, iście doometalowego "Speed Dealer", na tej udanej płycie nie brakuje. (5) Wojciech Chamryk

Muro - El Cuarto Jinete 2017/2013 Fighter

Hiszpański Muro po ponad 20 latach działalności, w 2013 roku, reaktywował się w oryginalnym składzie i nagrał rzeczoną płytę, "El Cuarto Jinete", która niestety dystrybuowana była głownie na terenie ich rodzimego kraju. Obecnie zespół ponownie wydaje krążek, w celu wprowadzenia go także na rynek za granicą. Jest to o tyle zaskakujące, że przez te kilka lat skład zespołu zdążył się minimalnie zmienić, pierwotnego wokalistę, śpiewającego na klasycznych płytach Muro z lat 80., Silvera Solorzano, zastąpiła wokalistka o pseudonimie Roksa. O tym, jak Hiszpanie wypadną w tej kombinacji przekonamy się zapewne niedługo, kiedy wyjdzie kolejna długogrająca płyta. Tymczasem warto zapoznać się z tym, jak Muro wypadł po "klasycznej reaktywacji". Mimo tego, że zespół gra absolutnie tradycyjny heavy metal, nie jest to ten sam Muro, którego znamy z "Telón de Acero" czy "Pacto de Sangre". Zniknął już dawno pogłos werbla, wpadający w wysokie rejestry wokal Solorzano i rozpędzone tempa. "El Cuarto Jinete" to bardzo klasyczna, ale jednak współcześnie zrobiona płyta z mocnym, przejrzystym ale i naturalnym brzmieniem, jakie oferuje nam obecna technika realizacji płyt. Dominują na niej ciężkie, wyraziste riffy nawiązujące do klasycznego heavy metalu w stylu Accept i melodyjne linie wokalne poprzetykane okrzykami, jak w "Otra Batalla" czy "Maldito Bastardo". Takie zestawienie i doświadczenie w komponowaniu sprawia, że krążek jest nośny, słucha się go z dużą przyjemnością, a refreny łatwo zostają w głowie. Z drugiej jednak strony jest to płyta banalna, niewyróżniająca się na tle wielu tradycyjnych, heavymetalowych płyt i dlatego podejrzewam, że jej sukces nadal będzie głównie zasługą fanów w ich kraju (zwłaszcza, że jest hiszpańskojęzyczna). Motywem przewodnim płyty


jest apokalipsa i związani z nią jeźdźcy. Mimo to, trudno na niej szukać wzniosłych tonów czy mrocznych ozdobników (poza wprowadzającym w temat płyty intrem). Album cechują proste, tradycyjne kompozycje i zdecydowanie bardziej rock'n'rollowe niż epickie podejście. Warto jednak sprawdzić tę płytę przynajmniej dlatego, że Muro jest jednym z najsłynniejszych "towarów eksportowych" z Hiszpanii. (4) Strati

My Funeral - Harder Than This Life 2016 Via Nocturna

Po wydaniu przed dwoma laty trzeciego długograja "Violence Academy" My Funeral podsuwają swym fanom kolejne wydawnictwo. "Harder Than This Life" to kompaktowa EP-ka złożona z pięciu utworów. Ekipa z Finlandii nadal łoi ostry i bezkompromisowy thrash, nie unikając przy tym nawiązań do death metalu, który to parali się w początkach zespołu. Trzy pierwsze utwory to krótkie (od 2:15 do 2:45) i brutalne strzały, pełne pędu i nieposkromionej agresji, mimo chwilowych zwolnień w "More Violence". Dwa kolejne utwory są już dłuższe i nie tak ekstremalne, mimo mocnego brzmienia i surowego wokalu. "Seek The Truth" oparty jest na dynamicznym, miarowym riffie i konkretnej pracy sekcji. Zamykający płytkę numer tytułowy utrzymany jest w zbliżonym tempie, rozkręcając się od mrocznego wstępu, poprzez kojarzący się z "Dirty Deeds..." AC/DC fragment, aż do ostrzejszego, ale też niepozbawionego melodii, finału. Nie jest to więc nic szczególnego, ale fani thrashu mogą "Harder Than This Life" sprawdzić, tym bardziej, że wydawcą tego materiału jest rodzima Via Nocturna, więc problemów ze zdobyciem tej płyty, mimo nakładu limitowanego do 500 egzemplarzy, być nie powinno. (3,5) Wojciech Chamryk

Nick Douglas - Regenerations 2017 Metalville

Nick Douglas to długoletni współpracownik Doro Pesch. Jednak niewielu pamięta, że grę na basie rozpoczynał pod koniec lat osiemdziesiątych w Deadly Blessing. Współpracował także z Blaze Bayley'em i Chris'em Caffery. Na koncie ma też swoje własne albumy "Through the Pane" (2001) i "Untitled Release" (2013), czyli "Regenerations" to jego trzecia płyta solowa. Znajdziemy tu jedenaście kawałków, które utrzymane są w konwencji... hmm... no właśnie jakiej? Rock. Melodyjny rock. Pop rock... W każdym razie wszystkie utwory są leciutkie, zwiewne, bezbarwne, przezroczyste, nijakie, mdłe, zlewające

się w jedną masę pozbawionych charakteru dźwięków. Aż trudno zgodzić się, że takie granie preferuje skądinąd ceniony i szanowany muzyk. Niestety gusta chadzają czasami bardzo dziwnymi ścieżkami. W tym wypadku te Douglasa zupełnie mijają się z moimi, przez co jego muzyka zupełnie nie znajduje we mnie zrozumienia. Jedynie - jako tako - słuchalny jest "Your Break", a to za sprawą wyraźnych emocji. Moje nastawienie do takiej muzyki bardzo utrudnia jej ocenę, preferuję zupełnie inne wartości, a w tych "Regenerations" w ogóle się nie mieści. Z tego powodu moja ocena tego krążka powinna być bardzo niska. Jednak wierzę, a przynajmniej mam nadzieję, że są tacy, dla których muzyka Nicka Douglasa ma znaczenie. I właśnie tacy ludzie powinni podjąć się oceny tego albumu. Bo jeśli chodzi o nagrania, ich wykonanie, brzmienie i produkcje, to wyczuwalny jest w nich profesjonalizm i słuchacz nie powinien w tym wypadku odczuwać dyskomfortu. Oczywiście ludzie z branży dźwiękowej mogą wyciągać jakieś szczególiki i pastwić się nad nimi. Mają do tego prawo ale niech robią to w swoim gronie. Dla zwykłego fana Nicka Douglasa będzie to bez znaczenia. Jednak nie znajdziemy ich nawet wśród preferujących AOR czy dobrego hard rocka, a tym bardziej w otoczeniu metalowej braci. \m/\m/

Nightmare - Dead Sun 2016 AFM

Przykład wielu zespołów nader dobitnie dowodzi, że rozstanie z wokalistą jawi się jako wcielenie kataklizmu najwyższej kategorii, szczególnie jeśli mamy do czynienia z zawodnikiem z najwyższej półki. Tymczasem francuski Nightmare, ekipa dla tamtejszego metalu bardzo zasłużona, od 1999 roku dorzucająca kolejne, zwykle udane, wydawnictwa do klasyków z lat 80.: "Waiting For Twilight" i "Power Of The Universe", przetrwała personalną burzę. A nie było to tak oczywiste, bo przecież wokalista Jo Amore był w zespole od początku, zaś jego brat, perkusista David od reaktywacji. Tymczasem jedyny członek oryginalnego składu, basista Yves Campion dokonał małej rewolucji, bo zwerbował... wokalistkę, odcinając się tym sposobem od przeszłości i jakichkolwiek porównań do poprzedniego frontmana. Magali Luyten jest oczywiście znana fanom Nightmare z gościnnego udziału w jednym utworze z płyty "The Burden Of God", ale dopiero na "Dead Sun" jej głos lśni pełnym blaskiem. Nie przeczę, trudno mi było wyobrazić sobie Nightmare bez głosu starszego pana Amore (chociaż na "Aftermath" nie do końca dawał radę), jednak to, co słyszę na "Dead Sun" rozwiewa wszelkie wątpliwości. Magali śpiewa bowiem wspaniale, zarówno w tych ostrzejszych, ocierających się o thrash utworach ("Infected", tytułowy), klasycznie metalowo/ speedowych ("Sleepless Minds", "Serpentine"), jak i w mrocznej balladzie "Tangled In The Roots" czy mającym w sobie coś z orientalizujących numerów Led Zeppelin "Indifference". Wygląda

zatem na to, że podwójny zastrzyk świeżej krwi wzmocnił Nightmare nad podziw, tak więc: (5) Wojciech Chamryk

Nuclear Aggressor - Slow Dismemberment 2016 Punishment 18

Na początku śmieszyła mnie trochę nazwa zespołu, potem jednak odkryłem, że Aggressor nie pojawia się przez przypadek. Włosi wypuścili właśnie swój drugi album. Zaprezentowali nam tutaj brutalną, agresywną podróż beż chwili wytchnienia. Tak jak powinno się grać thrash. Mamy tu ogromny hołd dla starej szkoły, ale nie zrzynanie z klasyków, a odrobienie lekcji. Zespół nie kopiuje riffów, a tworzy własne na podstawie tego, co już kiedyś było. W tej muzyce nie da się uciec zbytnio od skojarzeń i tak tutaj mamy dużo nawiązań do Kreatora, Sodom. Dużym plusem tego albumu już od pierwszej chwili jest bardzo dobra produkcja i miks. Mamy tu utwory, które robią ogromne wrażenie kompozycyjne jak "My Last Pulsation". Zaczyna się od typowego thrashowego riffu, żeby po chwili przejść w iście groove metalowy galop. Super wypada perkusja na tym albumie, a szczytowe osiągnięcia tego instrumentu dostajemy w numerze "Wasted Nuclear Youth". Uzupełnieniem tego wszystkiego jest agresywny wokal z pogranicza growlu. Mało jest ostatnio albumów, do których będę wracać tak chętnie, jak do tego wydawnictwa Włochów. Polecam, każdemu fanowi starej szkoły dobrego łojenia. (4,5) Kacper Hawryluk

Overkill - The Grinding Wheel 2017 Nuclear Blast

To już 18 studyjny album weteranów amerykańskiego thrash metalu, który wraz ze Slayer, Exodus i Testament ("The Big Four"), bez zbędnych kompromisów i niepodważalnie hołduje od 30 lat temu gatunkowi. Mimo wielu zmian składów, to trzon zespołu wciąż pozostaje ten sam (czyli duet Ellsworth/Verni). Gitarzyści Linsk/Tailer od kilkunastu już lat też pozostają niezmienni. Co do albumu, to już od pierwszych sekund jest on bardzo dynamiczny, choć utrzymany w średnich tempach. Niestety pierwsze sześć utworów przelatuje przez uszy... i niczego nie pozostawia w pamięci! Dopiero kolejny "Come Heavy" z ciężkim riffem i przede wszystkim szybki "Red White And Blue", który powinien otwierać płytę, przypomina mi o starym dobrym Overkill! Podobnie dwa następne numery, w tym marszowo zaczynający się ośmiominutowy numer tytułowy. I chyba w takiej kolejności powinien zaczynać się

ten album. Oj sporo tu się dzieje, dużo zmian tempa, rytmów, wplatanie nieśmiertelnego basu D.D.Verni'ego, chóry... Nie ma na tej płycie niczego nowego czy odkrywczego, a sam nośny otwieracz, "Mean, Green, Killing Machine", niestety nie powala na kolana, jak i cały krążek. Na pewno przegrywa z nowym Testament'em, i wolałbym taką nawalankę przez godzinę, jak w najlepszym dla mnie wspomnianym, "Red White And Blue", niż średniaki w stylu "Shine On" czy "Let's All Go To Hades". Reszta owszem jest dynamiczna, Ron Lipnicki daję tu ostro na dwa kopyta, ale rzeźni nie ma. Przesłuchałem kilkakrotnie "The Grinding Wheel" i niestety super mocy w nim nie odkryłem, choć nie brakuje tu agresji. Uwielbiam tę legendę, ale to za mało na wysoką ocenę, tym razem... (4) Mariusz "Zarek" Kozar

Pretty Maids - Kingmaker 2016 Frontiers

Fajnie, że weterani z Pretty Maids, konkretnie obecni w zespole od początku lat 80. gitarzysta Ken Hammer i wokalista Ronnie Atkins, nie składają broni i wciąż stać ich na nagranie kolejnych płyt jak najnowsza "Kingmaker". Gorzej jednak, że przy słuchaniu za często powraca natrętna myśl, że to już niestety nie czasy "Red, Hot And Heavy" czy "Future World", a muzycy zbyt często robią oczko do zwolenników nowoczesnych, mało mających wspólnego z tradycyjnym metalem, brzmień. Oczywiście w latach 80. też flirtowali z bardziej komercyjnym podejściem, jednak wtedy brzmiało to wiele naturalniej niż te wymuszone "Heavens Little Devil", "Civilized Monsters" czy "Was That What You Wanted". A mamy tu jeszcze popowy koszmarek "Last Beauty On Earth" oraz równie nijaki "Face The World", które ratuje tylko niepowtarzalny głos, wciąż będącego w świetnej formie, Atkinsa - wygląda na to, że czas się go nie ima, przynajmniej jeśli chodzi o struny głosowe. Na szczęście opener "When God Took A Day Off", majestatyczny numer tytułowy, miarowy "Bull's Eye" oraz, przede wszystkim, fantastycznie rozpędzony "King Of The Right Here And Now" ratują honor tej bardzo nierównej płyty, potwierdzając, że zespół ma jeszcze potencjał, ale o jakimś objawieniu nie ma mowy. (3) Wojciech Chamryk Ranger - Speed & Violence 2016 Spinefarm

Jeśli ktoś jeszcze nie miał styczności z Finami z Ranger to wystarczy mu jeden rzut oka na okładkę i już wiadomo z czym będzie miał do czynienia. Czysty i mocny jak spirytus rektyfikowany speed metal zagrany tak jak to się robiło na początku ósmej dekady XX wieku. Wszystkie kawałki utrzymane w szybkim tempie, praktycznie zero zwolnień, klasyczna dla gatunku melodyka, palce lizać. Wokalista swoim zachrypniętym głosem z obowiązkowymi górkami w stylu młodego Schmiera również przywraca ducha tamtych lat. Tutaj nie ma nic oryginalnego, każdy kto słucha

RECENZJE

159


klasyki speed metalu wie już na pewno jak brzmi Ranger. Podam dla porządku drogowskazy takie jak Exciter, Razor, debiut Slayer, stary Motorhead, Agent Steel, Destruction etc. Tutaj nawet brzmienie jest mocno oldschoolowe i sprawia, że ta muzyka ma klimat. Dziesięć utworów wśród których znajdują się takie ciosy jak "Lethal Force" czy "Demon Wind", to soniczny i duchowy orgazm dla każdego fanatyka gatunku. Zresztą wystarczy wyjąć obojętnie jaki kawałek ze "Speed & Violence" i będzie poniewierał tak samo. Uważam, że Rangersi swoim drugim materiałem przebili udany debiut i razem z niemieckim Vulture są w moim speedowym top roku 2016. Nie ma sensu opisywać muzyki, którą każdy siedzący w klimacie doskonale zna. W tym gatunku raczej innowacji nie będzie na całe szczęście. Jednak speed można grać słabo lub dobrze, a Finowie są zdecydowanie w tej drugiej grupie. Nagrali dziesięć metalowych numerów na jakie mieli ochotę i jakie czuli, do tego świetnie się przy tym bawiąc. Chyba o to właśnie chodzi w tej całej zabawie, prawda? (5) Maciej Osipiak

Rattleplague - Bourbon Scenes 2016 Inverse

Rattleplague są z Finlandii, przed trzema laty zadebiutowali demówką "Smoke 'n' Roses", a w ubiegłym roku wydali pierwszą EP-kę. "Bourbon Scenes" ucieszy zwolenników mocnego stoner rocka i klasycznego hard rocka Black Sabbath ery z Ozzym, nie brakuje też na niej wpływów Down czy Superjoint Ritual. Sześć utworów można tu podzielić na dwie grupy: pierwsza to bardziej oczywisty, korzenny stoner/hard rock. "Parasite Brothel" jest z nich najmocniejszy, z kolei "Smoke 'N' Roses", "Goddess Of Plague" i finałowy "As I Perish" mają w sobie więcej z wczesnego Sabbs. Jednak ten ostatni utwór jest też swoistym pomostem pomiędzy klasycznym a nowocześniejszym graniem, bowiem w końcówce nieźle przyspiesza, wcześniej zaś brzmi niczym stoner w iście punkowym wydaniu. Równie szybki jest "Drain", a "Hollywood Diabolical" jest w tym zestawie najbardziej zaskakujący, brzmiąc niczym hardrockowa wariacja na klasycznym, rock and rollowym temacie. Może nie jest to więc coś szczególnego, ale gdy tych pięciu Finów wyda kolejną, może tym razem już długogrającą, płytę, pewnie jej posłucham. (3,5).

Raven Lord - Down the Wasteland 2017 Dream

Po prawie czterech latach międzynarodowy skład Raven Lord wydał swój drugi krążek. Pierwszym co rzuciło mi się w uszy przy moim dziewiczym kontakcie z "Down the Wasteland" to chujowe brzmienie. Momentami miałem wrażenie, że ta muzyka leci z jakiegoś starego radia. Wrażenie to nasilało się zwłaszcza przy cięższych riffach i wysokich wokalach. Nie wiem, może to wina mojej kopii, ale pochodzi ona od wydawcy i nie sądzę, żeby taka gówniana wersja była rozsyłana specjalnie do recenzji. Na początku odrzucało mnie to strasznie, jednak z czasem jakoś udało się przywyknąć. No i dobrze, że tak się stało, bo pod tymi wszystkimi niedogodnościami ukrywa się naprawdę dobry heavy metal. Sam zespół pisząc o inspiracjach wymienia takie tuzy jak Dio, Black Sabbath, Judas Priest i Yngwie Malmsteen. Muszę przyznać, że faktycznie ich muzyka składa się z elementów kojarzonych z wymienionymi wyżej. Ciężkość i melodyjne podniosłe refreny (Dio, Sabbath), ostre metalowe riffy i wysokie, drapieżne wokale (Judas Priest) oraz wirtuozerskie solówki (Malmsteen). Słychać, że wszyscy muzycy znają się dobrze na swoim rzemiośle, ale wyróżnić muszę przede wszystkim gitarzystę Joe Stumpa. Wrażenie robią szczególnie jego sola, ale konkretne metalowe riffowanie też nie jest mu obce. Wokalista Csaba Zvekan też wykonał kawał dobrej roboty. Może jego teksty nie są najwyższych lotów, ale za to wokalne już jak najbardziej daje rade. Od wysokich Halfordowych pisków po melodyjniejsze hard rockowe partie w średnich rejestrach. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli przebrniemy przez brzmienie to płyty słucha się dobrze, jednak w pewnym momencie zaczyna też trochę przeszkadzać zbyt duże podobieństwo i ten sam schemat we wszystkich utworach. Nawet niektóre melodie są do siebie bardzo podobne. Mimo wszystko dobrze oceniam ten materiał i myślę, że jeszcze kiedyś do niego wrócę. Jeśli siedzicie w wymienionej wyżej klasyce to jak najbardziej powinniście sprawdzić nowy album Raven Lord, bo jest tu sporo muzyki wysokich lotów. Zastanawiałem się nad wyższą oceną, ale z wiadomego względu, o którym pisałem wcześniej niestety będzie tylko "czwóreczka". (4) Maciej Osipiak

Razzamattazz - Diggin' For Gold Wojciech Chamryk

2016 Fastball Music

Popularność AC/DC objawiała się również w coraz większej rzeszy zespołów, kopiujących dokonania Australijczyków. Spora część z nich z biegiem czasu

160

RECENZJE

przepadła w otchłani zapomnienia, jedynie nieliczni zdobyli sobie odpowiedni szacunek i popularność aby przetrwać. Dla mnie są to chociażby TSA, Rose Tattoo czy Krokus. Nie jest to jednak temat zamknięty, bowiem co rusz pojawiają się nowe zespoły, które próbują sprostać legendzie AC/DC. Niemiecki Razzamattazz powstał stosunkowo niedawno, a "Diggin' For Gold" to ich druga płyta. Dwa pierwsze utwory, tytułowy "Diggin' For Gold" oraz "Older Than Dirt" wprowadzają nas w świat dźwięków, hołdujących AC/DC z okresu albumów "Dirty Deeds Done Dirt Cheap" i "Powerage". Jednak Razzamattazz stara się być w miarę oryginalny. Do swojej muzyki wtłacza też inne dość mocno słyszalne elementy. Następny w kolejności jest kawałek "Bad Girls Good Loving", w nim jest więcej niemieckiej heavy metalowej zadziorności. Natomiast "All Lights On Me" to trywialna rockowa ballada zanurzona w posmaku AC/DC. W kolejnych kompozycjach mniej lub bardziej wyczuwalne są owe elementy rocka o różnych odcieniach, ale wpisujących się w stylistykę muzyki Australijczyków i hard rocka. Ogólnie tych dwanaście dynamicznych kompozycji (oprócz wymienionej "All Lights On Me") słucha się dobrze, choć o dziwo wolę te, które bezpośrednio nawiązują do AC/DC, bez tych odwołań do innego rocka, jak wspominane "Diggin' For Gold" oraz "Older Than Dirt". Zastanawiam się, czy wartym zachodu były te wycieczki w stronę oryginalności. Myślę, że te detale nie będą tymi czynnikami, które zwrócą uwagę i zapadną na dłużej w ewentualnym słuchaczu. Nad tym zastanowić musi się każdy z osobna. Niemniej sięgając po Razzamattazz "Diggin' For Gold" możecie spodziewać się bardzo solidnej dawki hard rocka, nieźle wykombinowanego i zagranego. Jak będziecie oczekiwali czegoś więcej, możecie się rozczarować. (3) \m/\m/

Reapter - Cymatics 2017 Revalve

Po wydaniu debiutu "M.I.N.D." zrobiło się jakoś o tej włoskiej kapeli cicho, była to jednak przysłowiowa cisza przed burzą. Nie znaczy to oczywiście, że zawartość "Cymatics" jest pod jakimkolwiek względem przełomowa, jednak tych 10 utworów to solidny, momentami nawet porywający, thrash. Słychać, że panowie są maniakami takiego grania i nie ograniczają się tylko do tych podstawowych nazw z kanonu gatunku, śmiało sięgając też po patenty choćby Heathen czy Mekong Delta. Co istotne Reapter równie przekonująco wypada w siarczystym, bardzo intensywnym łojeniu ("Repeat", "Life And Horror", "Useless"), jak i dłuższych, rozbudowanych kompozycjach ("Time Lapse", "Behind A Mask"), nie zapominając przy tym, że na thrashu świat się nie kończy. Dlatego pewnie "Tsunami" ma w sobie sporo z zadziorności speed metalu lat 80., "The Alchemist" czy "Fallen Angels" czerpią z bardziej tradycyjnego metalu, głównie brytyjskiego spod znaku Iron Maiden, podobnie zresztą jak finałowy instrumental "Ome-

ga Revolution". Jak więc widać na przykładzie "Cymatics" włoskie, thrashowe podziemie ma się całkiem dobrze. (4) Wojciech Chamryk

Roadhog - The Oppressors 2017 Stormspell

Roadhog to kolejna nadzieja NWOT HM na polskim rynku. W skład "The Oppressors" wchodzi jedenaście różnorodnych kompozycji utrzymanych w stylistyce old-schoolowego heavy metalu. Tak jak to bywa u tych Krakusów (choć jeden to na pewno farbowany lis), napotkać można kompozycje utrzymane w szybkich, średnich i wolnych tempach. Oczywiście muzycy nie wymyślają prochu, bo ich riffy, solówki tematy muzyczne, refreny, melodie, itd. wydają się nam znane. Jednak robią to na tyle sprytnie, że słuchamy całego albumu z zainteresowaniem. Bardzo podoba mi się ich dbałość o chwytliwość każdego kawałka. Muzyka odegrana jest w ich charakterystyczny sposób. Sekcja nadaje utworom absolutnie solidne podstawy, riffy masywności, dopieszczone sola zapewniają powiew świeżości, a melodie i wokal intrygują oraz starają się wciągnąć słuchacza w klimat płyty. Ci co lubią się bać pewnie bardzo szybko dołączą do zabawy. Specyfiką współczesnych młodych kapel odnoszących się do heavy metalu lat 80. jest sięganie po wszystkie z możliwych wpływów. Bardzo często patenty z NWOBHM, goszczą obok tych z U.S. Metalu, a dodatkowo ubarwiane są chociażby power metalem z Europy, glam metalem lub elementami z wcześniejszej, hard rockowej epoki. Nie inaczej jest na "The Oppressors". Metalowym archeologom sprawi on olbrzymią radość, bo odniesień jest tu co niemiara. Mnie jednak zaskoczyło to, że mimo wszytko mam problemy, aby jednoznacznie określić inspiracje czy wpływ innych zespołów. A to chyba cecha dużej świadomości muzyków Roadhog. Kapela ma swoich faworytów. Album już promował "(Don't) Follow Them", a niedawno w sieci pojawił się teledysk do "All Hell's Breaking Loose". Moimi są chwytliwy "The Oppressors", szybki "Fight It Back" oraz bardzo klasyczny "Shadowmaker", a od niedawna jeszcze klimatyczny "Set The World Fire". Jestem pewien, że każdy znajdzie swój ulubiony/ulubione utwory. Słuchanie krążka ułatwia świetne brzmienie uzyskane w Psychosound Studio, przy współudziale Szymona Piotrowskiego. Bardzo to mnie cieszy, że w Polsce można dobrze wyprodukować płytę z klasycznym heavy metalem. Przysłowiową wisienką na torcie jest obrazek zdobiący album, a przygotował go Claudio Bergamin, który udanie wpasował się stylistykę i klimat drugiej płyty Krakowian. Do niedawna katowałem się Axe Crazy "Ride On The Night", na tę chwilę wyparła ją Roadhog - "The Oppressors". Za jakiś czas pewnie będę słuchał obie na zmianę. (5) \m/\m/


Sacred Gate - Countdown to Armegeddon 2016 Metal On Metal

Po dwóch udanych płytach niemiecki Sacred Gate pod wodzą urodzonego w Grecji Niko Nikolaidisa wypuścił właśnie swój trzeci i niestety, tak sie wydaje, ostatni album. Jakiś czas temu zespół ogłosił zakończenie działalności z przyczyn osobistych. Po szczegóły odsyłam do wywiadu. Jeśli rzeczywiście ma to być ostatni krążek Sacred Gate, to trzeba przyznać, że to pożegnanie wypadło naprawdę godnie. Nie słychać tu już tylu oczywistych inspiracji Iron Maiden, choć te są cały czas obecne. Tym razem więcej tu mrocznego power metalu w rodzaju Iced Earth. Taka muzyka doskonale komponuje się z tematyką tekstów, które są raczej ponure, mało optymistyczne i poruszają się wokół niezbyt przyjemnych spraw. Brzmienie jest selektywne i przestrzenne dzięki czemu ten ciemny klimat da się odczuć jeszcze lepiej. Technicznie i kompozycyjnie jest bez zarzutu. Może jedynie w pewnym momencie utwory za bardzo zlewają się ze sobą, ale myślę, że po większej ilości odsłuchów to uczucie z pewnością minie. Na płycie możemy usłyszeć nowego wokalistę Rona Slaetsa, który dysponuje mocnym, ciekawym głosem i doskonale wywiązał się ze swojego zadania. Nie będę wyróżniał żadnego konkretnego numeru, bo naprawdę ciężko jest jakikolwiek wybrać. Włączcie sobie pierwszy z brzegu i na pewno będziecie mieli obraz jak wygląda cała płyta. Mnie najlepiej wchodzi jako całość, wtedy najlepiej można wdrożyć się w klimat tej muzyki. Szkoda, że zespół zakończył działalność, choć mam przeczucie, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. Na razie jednak wypada stwierdzić, że Sacred Gate pozostawiło swoim fanom kawał naprawdę dobrego heavy metalu. Jak najbardziej polecam zapoznanie się z tym materiałem. (4,5) Maciej Osipiak

Sainted Sinners - Sainted Sinners 2017 El Puerto

Jeśli lubicie hammondy, klasycznego hard rocka, Rainbow i Whitesnake zdecydowanie powinniście sięgnąć po debiutancką płytę Sainted Sinners. Znajdują się na niej kawałki w gamie od klasycznych, rock'n'rollwych, niemal wydartych latom siedemdziesiątym jak "Knight of the long Knives" po te w bardziej metalowej wersji, takie jak druga część utworu "Blue Lightning Man". Płyta z jednej strony jest bardzo przyjemna dla ucha przez wzgląd na naturalne, niemal analogowe brzmienie, z drugiej strony nie stroni od dynamicznych, energicznych kawałków. Wbrew pozorom, Sainted Sinners to

nie kolejna ekipa nastolatków oczarowana muzyką swoich dziadków, tylko doświadczeni, dojrzali muzycy mający za sobą karierę w innych kapelach. Fredy Doernberg to klawiszowiec u Axla Rudiego Pella, a za mikrofonem stoi… David Reece znany z epizodu w Accept w roku 1989. Mam wrażenie, że ostatnimi laty Accept stał się motorem napędowym wielu muzyków. Pomijając już samą reaktywację tego zespołu i ich znakomitą powtórną karierę, widać, co robi Herman Frank i Udo na trasie z kawałkami macierzystej formacji. Być może zespołowi Davida Reece'go też się powiedzie, tyle, że w nieco innym muzycznym obszarze. (4)

żnia się specjalnie spomiędzy wielu innych młodych zespołów grających heavy metal. Na razie jeszcze mi to nie przeszkadza, póki to co robią, robią dobrze, to jest ok. Tym bardziej, że w tej muzyce nie ma zbyt wiele miejsca na eksperymenty. Chodzi tylko o to, by pisać dobre numery, a z tego jak na razie chłopaki wywiązują się chyba nieźle, prawda? (4,5) Maciej Osipiak

Strati

Sepultura - Machine Messiah 2017 Nuclear Blast

Screamer - Hell Machine 2017 High Roller

Cztery lata przerwy między płytami to jak na tak młody stażem zespół naprawdę dużo. No ale w końcu po ciężkich bojach trzeci album Screamer "Hell Machine" ukazał się na rynku. Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich, za wydanie odpowiada High Roller Records. W międzyczasie w zespole doszło do pewnych zmian kadrowych. Otóż śpiewającego basistę Christoffera Svenssona zastąpiło dwóch muzyków. Wokalista Andreas Wikstrom i basista Fredrik Svensson Carlstrom udanie wkomponowali się w skład i dzięki temu nie ma mowy o porażce. Screamerzy o swoim nowym dziele mówią w samych superlatywach i można z tych wypowiedzi wywnioskować, że uważają "Hell Machine" za swoje największe muzyczne osiągnięcie. Nie jestem do końca przekonany czy tak jest, ale z pewnością w stosunku do dwóch poprzednich lotów nie obniżyli. Ten kto słyszał wcześniejsze materiały Screamer ten wie czego oczekiwać po ich nowym dziecku. Szwedzi w dalszym ciągu grają swój klasyczny, melodyjny heavy metal oparty na najlepszych wzorcach. Słychać tu przede wszystkim ducha NWoBHM na co zresztą wskazuje już sama okładka. Inspiracje są bardzo oczywiste, czyli choćby pierwsze nasuwające się na myśl nazwy takie jak Maiden czy Priest. Płyta trwa niecałe 39 minut, a składa się na nie osiem utworów. Jak dla mnie odpowiednia długość. Przede wszystkim nie zdąży wynudzić, ma się ochotę nacisnąć repeat, a do tego jeszcze nie ma miejsca na wypełniacze. Wszystkie wałki utrzymane są w tych samych, raczej szybkich tempach. Nie ma tu ani ballad, ani epickich walców, tylko ognisty, zagrany z dużą energią heavy metal. Na pewno takie numery jak "On My Way", "Monte Carlo Nights" czy przede wszystkim "Lady of the Night" zagoszczą na pewien czas na waszych playlistach. Reszta też nie jest gorsza, co tylko świadczy o tym jak równy jest to materiał. Nie wydaje mi się, by trzeci album Szwedów jakoś diametralnie zmienił ich pozycję na scenie, bo też nie jest to jakieś mega dzieło. Jest to po prostu dobry heavy metalowy krążek, którego słucha się z dużą przyjemnością. Prawdę mówiąc to właśnie takie były moje oczekiwania związane z "Hell Machine". Zresztą Screamer nie wyró-

O tym, że po grającej w początkach istnienia prymitywny death/thrash metal czy porywający thrash na przełomie lat 80. i 90. Sepulturze pozostały już tylko wspomnienia, wiedzą nawet niedzielni słuchacze. Z kolei w powszechnej opinii zespół skończył się po płycie "Roots" i rychłym odejściu Maxa Cavalery, z czym trudno się nie zgodzić, śledząc kolejne płyty grupy z Derrickiem Greenem za mikrofonem. "Machine Messiah" na tle słabiutkich "Nation" czy "Alex" prezentuje się nawet okazale, jednak o poziomie klasycznych wydawnictw Sepultury nie ma niestety mowy. Zaczyna się nawet zaskakująco, bowiem utwór tytułowy to klimatyczna, na poły balladowa kompozycja z głębokim, dźwięcznym śpiewem, rozkręcająca się dopiero w końcówce - ale czy tego właśnie fani oczekują od twórców "Inner Self" czy "Roots Bloody Roots"? Myślę, że sam zespół też nie chciał za bardzo przeciągać struny, dlatego zaraz po tytułowym uderza trwającym niewiele ponad dwie minuty "I Am The Enemy". Dawne czasy przypomina też równie krótki i bezkompromisowy "Vandals Nest", mocniejszych przyspieszeń nie brakuje też w "Cyber God" i "Resistant Parasites", ale robią one wrażenie utworów wymęczonych i nie do końca przemyślanych. Zespół sili się też na kolejne eksperymenty z symfonicznymi brzmieniami ("Sworn Oath"), próbuje nawiązać do swych dawnych flirtów z muzyką etniczną ("Phantom Self") czy sili się na instrumentalny utwór z wyeksponowaną delikatną partią... organów ("Alethea"), ale efekt taki jest tego, że po trzech przesłuchaniach "Machine Messiah" pewnie już do tej płyty nie wrócę; wyciągnąłem za to wczesne krążki formacji, kiedy to Sepultura była Sepulturą... (2,5) Wojciech Chamryk

Sideburn - #eight 2017 Fastball Music

Sideburn to grupa, która działa nie tylko w cieniu AC/DC ale także ich ziomali z Krokus. I nie ma żadnych przesłanek, że kiedykolwiek to się zmieni.

Szwajcarzy nie czerpią tylko z dokonań AC/DC, ale także z Rose Tattoo oraz standardów rock'n'rolla, bluesa, boogie czy rhythm'n'bluesa. Co by nie mówić, zacnie i stylowo. Niestety "#eight" nie porywa i to jest problem nie tylko tego krążka Sideburn. Przy pierwszych przesłuchaniach zawartością płyty bardziej zainteresowałem się dopiero w okolicach kawałka "Give Me A Sign". Sama ta końcówka brzmi całkiem dobrze, oprócz ostatniego, a zarazem bonusowego utworu "Wings Of Liberty". Najbardziej z tej piątki podoba mi się "Got To Move On", ale przecież te songi z ledwością dotykają średniaków AC/DC, a jest wśród nich nawet cover "No Class", Motorhead. Z czasem, po wielokrotnym przesłuchaniu, album jakoś tam wchodzi w całości, nawet z tym gorszym początkiem. A taki "Driving On The Man Line" wręcz trzeba dodać do wspomnianej, wyróżniającej się piątki kawałków z "#eight". Mimo, że Sideburn to zaledwie średniak, a jego albumy nie są jakąś rewelacją, to i tak będę po nie sięgał. Pewnie to jakaś forma zażyłości z Szwajcarami. Ze względu, że co jakiś czas wpadam na ich muzykę i mimo krytycznego do niej podejścia, zawsze zostawia mnie w dobrym nastroju, przez co ich po prostu lubię. Myśląc rozsądnie, ta płyta Sideburn nie powinna wzbudzać w was jakichkolwiek refleksji, jednak muzyka to emocje i trudno prorokować, co i w jaki sposób może na was poruszyć. Dlatego, najpierw posłuchajcie "#eight", a później decydujcie. (3,5) \m/\m/

Silverbones - Wild Waves 2016 Stormspell

Na pewno znacie White Skull. Silverbones wydaje się być odpowiedzią na tę włoską kapelę. Nie tylko nazwa nawiązuje do Białej Czaszki (występują kolejno: kolor i kość), ale sama muzyka, która podobnie jak w przypadku White Skull nawiązuje do Running Wild. Jakby tego było mało, panowie z Silverbones pochodzą z… regionu Veneto, tak samo jak White Skull. Jak widać, znacie już również i Silverbones. "Wild Waves" to ich debiutancka płyta. Po tytule i nazwach utworów łatwo odgadnąć jak ona brzmi. Zespół nie pozostawił nam cienia zaskoczenia - "Wild Waves" to wyciąg ze stylu Running Wild. Występują w nim takie same "dryfujące" riffy, szantowe melodie i akustyczne wstawki rodem z utworu "Black Hand Inn". Trudno nawet porównać Silverbones z jakimkolwiek etapem twórczości Rolfa Kasparka. Zespół wyciągnął zeń to, co najbardziej charakterystyczne i "ponadczasowe", wtłaczając do swojej muzyki. Nic dziwnego, że to, co Włosi prezentują na "Wild Waves" jest banalne i odtwórcze. Nie ma to jednak dużego znaczenia, każdy kto lubi taką rolfową estetykę powinien się uśmiechnąć, a nawet polubić z tą płytą. Moim zdaniem jedynym mankamentem jest wokalista grupy, Marco Salvador, który ma nieco za subtelny głos do tego rodzaju grania. Jest to jednak chyba ważna persona w tym zespole - pierwotnie grał w nim ja-

RECENZJE

161


ko perkusista, zapewne dlatego grupa nie decyduje się na roszady. Z drugiej jednak strony, przecież takie granie powstaje z reguły dla frajdy… Jeśli tylko chłopaki mają odbiorców na koncertach, nic, tylko trzymać za nich kciuki! (3,5) Strati

Sinheresy - Domino 2017 Scarlet

Cóż może znaczyć nazwa zespołu? Czyż nie kojarzy wam się z czymś złym? Sam wydźwięk nie napawa naszych dusz optymizmem. I jest to całkowicie naturalne, skoro w języku angielskim słowo "sinner" oznacza grzesznika, a mnie osobiście określenie tejże grupy metalowej na myśl przywodzi właśnie coś grzesznego, nieczystego. Nuty, jakie rozbrzmiewają w ich kompozycjach są ostre, za to teksty wrażliwe - ukazują nam swego rodzaju synkretyzm, stawiają ciężkie brzmienia obok bardzo uczuciowych słów. Już od pierwszej płyty da się wyraźnie zarejestrować, iż banda prezentuje metal symfoniczny - sami również określili się tak na swojej stronie na Facebook'u. Skąd wywodzi się ten rodzaj? Z wczesnego gothic metalu oraz power metalu. Mimo to teksty zazwyczaj odchodzą od tematyki podgatunku, który jest najbliższy danemu zespołowi. Tak też jest choćby z Sinheresy. Słowa ich kompozycji nie nawiązują do spraw tak charakterystycznych dla power metalu, są raczej bliższe metalowi gotyckiemu, gdzie liczy się świat uczuć, marzeń i snów. Porównując poprzednie płyty z najnowszym albumem da się zauważyć, iż zespół utrzymuje się jakościowo cały czas na tym samym poziomie. Ostre brzmienia, często występujące, bardzo chwytliwe riffy, świetnie współpracujące ze sobą instrumenty oraz niezwykle dojrzałe i dające wiele do myślenia słuchaczowi teksty - to coś, co zdaje się wyróżniać Cecilię Petrini, Stefano Sain, Davide Sportiello, Lorenzo Pasutto, Alexa Vescovi i Daniele Girardelli. Jeśli czasem wolicie chwilę odetchnąć i napawać się delikatniejszymi dźwiękami, znajdziecie tu także coś dla siebie "…Another life" czy "The Island of Salt and Grass". Utwór otwierający album o tytule "Domino" najwierniej oddaje charakter tejże płyty. Szybka i ostra praca instrumentów, czysty głos Ceicilii Petrini, który przeniesie nas wprost do opery, to coś czego możemy doświadczyć niemalże w każdym wałku. Sama płyta jest chyba najdojrzalszą z ich dotychczasowych, niemniej w aspekcie samego brzmienia zdołała utrzymać poziom. Na pewno warto dodać ją na swoją listę, gdyż może dostarczyć niejednego powodu do przemyśleń - na tym ma polegać sztuka, a czymże jest muzyka jeśli nie jedną z najwspanialszych sztuk? (3,9) Remigiusz Hanczewski Skullwinx - Relic 2016 Metalizer

Zaczęłabym od tego, ze Skullwinx to niemiecki zespół, ale byłby to jeden z najmniej trafionych początków recenzji. Skullwinx co prawda jest z Nie-

162

RECENZJE

miec, ale zupełnie nie przystaje do stereotypowego wizerunku teutońskiej kapeli grającej prosty, toporny heavy metal. Zdecydowanie łatwiej umieścić Skullwinx w kategorii podniosłego, ale jednocześnie subtelnego epic heavy metalu opiewającego bohaterów historii. Jeśli chodzi o niemieckie grupy, podobnym zaskoczeniem obdarzył nas Atlantean Kodex, który… podobnie jak Skullwinx pochodzi z Bawarii. Niestety Skullwinx nie jest takim doskonałym zespołem jak Atlantean Kodex - gra po prostu solidnie i poprawnie. Jest jednak coś, co mnie w tej grupie urzeka. Po pierwsze doceniam poruszenie historycznej tematyki i jej konsekwentność (na poprzedniej płycie zespół pisał o mitologii, a na EP - o świętym Jerzym). Po drugie, doceniam własną refleksję zespołu nad tematyką i chęć tchnięcia w teksty nuty "przekazu", nie tylko li suchego opisania zjawisk. Dzięki temu utwór "Carolus Magnus" traktuje o Karolu Wielkim - Ojcu Europy (znów pachnie nieco Atlantean Kodex) , a utwór "A Tale of Unity" opowiada o Arminiusie jednoczącym germańskie plemiona. Po drugie, słowa ubrane są w tradycyjny heavy metal, którego inspiracji dopatrywałabym raczej w Ameryce lat 80., nie Niemczech. Dużo bardziej muzyka Skullwinx wydaje mi się delikatniejszą wersją grania w stylu Omen lub Brocas Helm niż jakiegokolwiek epickiego zespołu z Niemiec. A już na pewno nie kontynuuje epickiej tradycji spod znaku Majesty. Jest to równocześnie granie surowe, zarówno w kwestii brzmienia jak i samego, tradycyjnego instrumentarium: pompatycznych, kroczących riffów nie podkręcają żadne klawisze ani chóry. Dzięki tej spartańskiej aranżacji i samym kompozycjom, zespół roztacza specyficzny, przyjemnie archaiczny klimat. Jak wspomniałam, jest coś, co mnie w tym graniu urzeka… do tego stopnia, że z dużą przykrością piszę o tym, iż wolałabym Skullwinx usłyszeć z dużo lepszym wokalem. Mocniejszy głos na pewno wpłynąłby na jeszcze bardziej pozytywny odbiór "Relic". Wiem, że niełatwo o tym zespole usłyszeć, to młody zespół w niewielkiej wytwórni. Jeśli się jednak uda - zachęcam miłośników gatunku do "rzucenia uchem". (4) Strati

Sleazer - Fall Into Disgrace 2017 Inferno

Pora na debiutantów z półwyspu apenińskiego. Sleazer powstał w 2011 roku i po nagraniu jednego demo "Heroes of Disgrace" w 2014 zwrócili na siebie uwagę francuskiej wytwórni Inferno Records. W jej barwach wydali na początku tego roku swój pełnowymiarowy debiut "Fall into Disgrace". Muzykę

zawartą na tym krążku można określić jako heavy/speed metal w stylu młodych ekip pokroju Enforcer czy Skull Fist, tylko na trochę niższym poziomie. Ogólnie rzecz biorąc mamy tu zbiór zgrabnie napisanych i zagranych kompozycji, w większości szybkich i całkiem energicznych, takich jak "Heroes of Disgrace" czy "Legion of the Damned" oraz świetny choć już nie tak rozpędzony "Sabbath Lord". Jednak pojawiają się też wolniejsze, bardziej można rzec rockowe wałki, czyli "Faded Dream", do którego zespół nakręcił klip oraz "King of Nothing". Są melodie i chwytliwe refreny wobec czego słucha się tego przyjemnie i materiał przelatuje bardzo szybko. Pochwalić należy też muzyków a zwłaszcza gitarzystów, którzy dobrze wywiązali się ze swoich obowiązków. Zwłaszcza sola mogą się podobać. Niestety są tu też wady, a należą do nich przede wszystkim wtórne riffy i osłuchane już do bólu motywy. Wiem, że nie jest łatwo w tak zamkniętym i ściśle ograniczonym ramami gatunku stworzyć coś nowego, ale makaroniarze powinni się w przyszłości bardziej postarać. Więcej własnej inwencji twórczej może im tylko wyjść na lepsze. Lepszy mógłby być też wokal, który jest raczej wysoki i niespecjalnie powalający mocą. Do tego jeszcze ten akcent, który momentami srodze rani uszy. Ostatnim minusem, o którym chcę wspomnieć jest to, że po kilku przesłuchaniach "Fall Into Disgrace" zaczyna się wkradać znużenie. Poza tym jest to sympatyczny, dobrze nagrany debiut i jak sądzę kilku osobom może przypaść do gustu. Sleazer pokazał się na scenie z niezłej strony i mam nadzieję, że z następny wydawnictwem pójdą krok do przodu. Jeśli chodzi o "Fall Into Disgrace" to prawdopodobnie wracał nie będę, ale fanom wymienionych wcześniej ekip, czy też choćby takiego Striker mogę z czystym sumieniem polecić. (3,9) Maciej Osipiak

Sodom - Decision Day 2016 Steamhammer

Przyznam szczerze, że przestałem słuchać Sodom po płycie "Tapping The Veil", czyli jakieś 24 lata temu, bo wolę thrash niż death metalowe naleciałości. A potem były setki ciekawych nowych kapel i płyt, że po prostu nie wracałem do Sodom. Może i dobrze, bo będę przynajmniej szczery. Po prześledzeniu historii Sodom widzę, że został tylko lider z oryginalnego składu Tom "Angelripper", jak to często bywa w konfliktowych niemieckich kapelach (np. Running Wild, Rage, Grave Digger etc...). Ale przejdźmy do albumu, świetna okładka i od razu miło wali w mordę, pierwszym "In Retribution". Poprzedzony krótkim półminutowym intrem, pędzi w szybkim tempie. Gitary Kost'y są gęste jak kisiel. Tom śpiewa trochę pod Petrozze. Freiwald nie oszczędza swoich dwóch kopyt. Łatwo też wpada w ucho "Vaginal Born Evil" z podniosłym refrenem. Zaś reszta miło przelatuje mi przez ucho, nie zostawiając niczego w pamięci. Bonusowy, szybki od początku do końca kawałek, "Predatory Instinct", daje bardzo ostro po łbie, i... i to tyle.

Nie spodziewałem się tu po Niemcach jakiś innowacji ale brakuje tu torpedy w stylu "Invocating The Demons" z poprzedniej płyty. "Decision Day" prezentuje się dobrze do wcześniejszych dokonań Sodom, podobnie jak poprzedni, bardziej zróżnicowany i melodyjny album "Epitome Of Torture" z 2013 roku. Piętnasty w dorobku krążek trzyma równy poziom i wciąż słychać, że to jest szwabski thrash, ale bez fajerwerków i momentów zaskoczenia... W ogólnej klasyfikacji thrash albumów z 2016 roku, raczej nie uplasuje się wysoko, ale warto zapoznać się z weteranami germańskiego thrashu. (4) Mariusz "Zarek" Kozar

Soul Seller - Matter Of Faith 2016 Tanzan Music

Tak, to musi być niewątpliwie kwestia wiary, a przy tym swoistego zadufania i nadmiernej pewności siebie, że Soul Seller, miast pogrywać sobie od czasu do czasu w gronie przyjaciół, ot tak, dla przyjemności, liczą na zrobienie kariery. Oczywiście czytałem o świetnym przyjęciu ich pierwszego albumu "Back To Life" - proszę, proszę, to był nawet debiut roku - czy świetnych recenzjach, ale zastanawiałem się w czym rzecz. "Już" po sześciu latach zespół wydał kolejną płytę - niezłe tempo, nawiasem mówiąc, dwa albumy w 17 lat i sytuacja powtarza się jota w jotę. Nie będę się więc rozpisywać, bo szkoda czasu i miejsca: "Matter Of Faith" to jakieś popłuczyny po melodyjnym hard 'n' heavy/AOR z lat 80. Nie uświadczymy tu jednak chwytliwych melodii, przebojowych refrenów czy instrumentalnych wzlotów, nic ponad siermiężne rzemiosło, biorącego się z tą płytą za bary śmiałka, nie czeka. Więcej miałkiego popu niż hard rocka ("Get Stronger", "Strangers Apart"), syntetyczna elektronika ("Get Away From The Light") czy żenująca wręcz próba delikatnego śpiewu w balladzie "Echoes From A Distant Future" wybijają się bowiem na plan pierwszy, totalnie tłamsząc nieliczne, udane utwory: rozpędzony "Tide Is Down", surowy - kłaniają się lata 80.! - "Alchemy" z organowymi partiami oraz, równie archetypowe, "Made Of Stone" czy tytułowy. Cztery niezłe utwory na 12 nie jest to jednak wynik satysfakcjonujący, tak więc: (2) Wojciech Chamryk

Spiritual Sickness - Architects Of Agony 2011 Self-Released

Ten amerykański zespół przez kilka lat działał pod nazwą Act Of God, jednak musiał ją zmienić i od 2009 istnieje pod widniejącym powyżej szyldem. Nazwa jak nazwa, muzyk zawsze wydawała mi


się istotniejsza, a Spiritual Sickness mają się czym pochwalić. Kwintet z Nowego Jorku gra bowiem całkiem niezły progresywny power metal, nie unikając przy tym nawiązań do dokonań klasyków bardziej tradycyjnego metalu. "Architects Of Agony" to debiutancki album grupy z 2011 roku. Składa się nań 11 kompozycji, utrzymanych w stylistyce Symphony X, Iced Earth czy Nevermore, tak więc wzorce zacne i zarazem dobry punkt wyjścia do pokazania czegoś własnego. Spiritual Sickness porusza się sprawnie zarówno w tych bardziej progresywnych, połamanych rytmicznie kompozycjach jak: "Born Without A Soul" czy "Circle Of Salvation" oraz mocnych, nie tylko powerowych, ale wręcz speedmetalowych numerach w rodzaju "Killing Ground". Nie brakuje też nośnych refrenów ("Your Return"), dobrych, idealnych do podchwytywania na koncertach, melodii ("Vengeance Is My Law"), utworów generalnie lżejszych ("Crying Out") czy z partiami balladowymi ("Spiritual Sickness"). "Death Row" może kojarzyć się za sprawą riffu z Judas Priest, z kolei główny, gitarowy motyw "Beyond The Wall Of Shame" charakteryzuje doomowa moc i takiż ciężar. Kolejnym atutem grupy jest wokalista Jeff Kohler, facet obdarzony niskim, bardzo charakterystycznym i zadziornym głosem; ciekawostką jest też udział w nagraniu "Architects Of Agony" sesyjnego bębniarza Franka Gilchriesta, który trafił później do Liege Lord i Riot V. (5)

With Wolves". Trudno wyciągać jakieś daleko idące wnioski na podstawie zaledwie 13 minut muzyki, tym bardziej, gdy jeden utwór to nowa wersja starszej kompozycji, zaś kolejny orkiestrowa tytułowego, jednak to i owo tu słychać. Tytułowy "Sleeping With Wolves" bez dwóch zdań daje już pewne wyobrażenie o stylu i umiejętnościach SpiteFuel: to rasowy, dobrze skrojony i przebojowy utwór, z balladową wstawką, chwytliwym refrenem i efektowną solówką. Autorem jego orkiestrowej, instrumentalnej i o połowę krótszej wersji jest Arkadius Antonik (SuidAkra, Realms Of Odoric) i w tym wydaniu utwór zyskał symfoniczno-soundtrackowy sznyt. Kolejnym bonusem jest nagrany ponownie "Never Surrender", zapewne z repertuaru Strangelet: utwór utrzymany w średnim tempie z drapieżnym śpiewem i idealnym do wykrzykiwania przez publiczność w czasie koncertu refrenem pewnie dlatego określany jest mianem koncertowego hymnu SpiteFuel. "Sleeping With Wolves" znajdzie się na właśnie wydanym debiutanckim albumie grupy "Second To None" - jeśli 10 pozostałych utworów będzie utrzymanych na zbliżonym poziomie, warto będzie poświęcić temu wydawnictwo trochę uwagi. (4) Wojciech Chamryk

Wojciech Chamryk

Syron Vanes - Chaos From A Distance 2017 Mighty Music

Spiritual Sickness - Spiritual Sickness 2014 Self-Released

Wydaną przed trzema laty EP-kę "Spiritual Sickness" firmuje już nieco inny skład, ale trzon grupy pozostał niewzruszony. Kohler daje więc w tych czterech utworach prawdziwy popis, szczególnie kiedy jego głos jest wyeksponowany w nagraniu, tak jak choćby w "Force Fed Lies". Progresywny power znowu przeplata się tu z mocarnym doom metalem ("Blacken The Sky"), z kolei "Night Kill" to świetny przykład US power metalu najwyższych lotów - liczę, że Spiritual Sickness na tym wydawnictwie nie poprzestaną. (4) Wojciech Chamryk

SpiteFuel - Sleeping With Wolves 2017 MDD

Heavymetalowy SpiteFuel powstał po rozpadzie grupy Strangelet. Wywodzący się z niej Stefan Zörner, Tobias Eurich i Finn Janetzky dokooptowali muzyków Devil Darling, Timo Pflügera i Björna Hessemüllera, zaś pierwszym efektem ich pracy jest singel "Sleeping

Postawiłem na tej szwedzkiej ekipie przysłowiowy krzyżyk po poprzednim albumie "Evil Redux" (2013), na którym Syron Vanes brzmieli jak parodia metalowego zespołu z lat 80., próbującego dotrzeć do szerszej, niekoniecznie zorientowanej na tradycyjny metal, publiczności. Na "Chaos From A Distance" wszystko wróciło na szczęście do normy. Co prawda wśród tych 13 najnowszych utworów wciąż mamy takie podbite elektroniką, z rwanymi riffami i generalnie robiące wrażenie próby przypodobania się młodszym słuchaczom (singlowy opener "God Of War", "Master Of Overkill", pierwszy singel "Chaos From A Distance" czy "Saints On Fire"), ale nie brzmią one tak koniunkturalnie jak większość koszmarków z "Evil Redux". Sąsiadują przy tym z tak udanymi kompozycjami, że bez trudu znalazłyby one miejsce na dwóch pierwszych longplayach Szwedów: zadziornym, totalnie archetypowym "Crucified", jeszcze ostrzejszym "The Seventh Day" czy judaszowo rozpędzonym "Lies". Z kolei surowy "Ringside" ma w sobie coś z archaicznej stylistyki NWO BHM, podobnie jak "I Don't Wanna See You Die", nawiasem mówiąc najsłabszy numer na tej udanej płycie, zaś dynamiczny "Sleepwalking" i "Angel Child" to bardziej przebojowe, chociaż w żadnym razie nie pozbawione mocy, utwory. I tak Syron Vanes potwierdzili, że stać ich na nawiązanie do czasów "Bringer Of Evil" i "Revenge": może "Chaos From A Distance" nie stanie się tak klasycznym wydawnictwem w ich dorobku, ale w żadnym razie od nich nie odstaje. (4,5) Wojciech Chamryk

dycyjnego heavy lat 80., "Skitzoid Embolism" też nie brakuje bardziej melodyjnych fragmentów. Chłopaki łagodnieją też na moment w delikatnym instrumentalu "Riders Of Doom", ale już w pijacko-żartobliwym "Drunk As Fuck" wracają na tradycyjne, thrashowe tory. (4) Wojciech Chamryk Testament - Brotherhood Of The Snake 2016 Nuclear Blast

Niedługo musieliśmy czekać na nowego killera starych thrash'owców z Bay Area, bo tylko cztery lata, nie jak w przypadku "The Formation Of The Domnation", gdy czekaliśmy aż dziewięć lat! Jak zwykle starzy wyjadacze nie zawiedli. Płytę opisałbym w jednym zdaniu, że jest zajebista, ale Naczelny będzie się pultał. Dlatego... ogień zaczyna się od razu, od tytułowego asa z rękawa, czyli łomotu, który napędza znana nam sekcja, Gienek Hoglan i Steve DiGiorgio (Skaldowie). Ileż jest tu mocy, bas Steve'a przebija się tu bez problemu przez gęste, jak wóda z zamrażalnika, gitary nieśmiertelnego duetu Peterson/ Skolnick. Wokal Chuck'a niezmiennie mocny, jak u wielkoluda przystało. Numer po numerze wbija w ziemie i już po drugim promującym płytę kawałku, "The Pale King", nie ma wątpliwości kto rządzi w thrash metalu! Gitarowe galopady, zaskakująca zagrywkami perkusja i solówki, mówią wszystko za siebie! Większość kawałków na album napisał Eric Peterson i nie mam pojęcia skąd w tym małym Indiańcu tyle świeżych pomysłów! A co do solówek, to takie jakie mamy w "Neptune"s Spear" próżno szukać gdziekolwiek (no chyba, że na płytach Arch Enemy). Dużo tu melodii ale i agresji, wszystkie utwory są tu równo wystrugane niczym trumna dla nieboszczyka. Mnie najbardziej kręci klasyczny, ciężki, niepokojący "Stronghold". Ale bez sensu jest opisywanie minuty po minucie, tego trzeba po prostu posłuchać. Testament wraz z Exodus, Overkill i przede wszystkim Slayer jest od lat w wielkiej czwórce thrash metalu! (nie mylić z The Big Four) i nagrywa rewelacyjne czyste thrash'owe albumy. Dlatego ich płyty można kupować w ciemno, bez odsłuchania ich w necie. Tak samo jest z "Brotherhood Of The Snake" od początku do końca daje popalić! I co tu więcej pisać... bomba!!! (6)

The Doomsday Kingdom - Never Machine 2016 Nuclear Blast

Leif Edling chyba nie może żyć bez grania doom metalu. Facet jest ikoną gatunku, z Candlemass wydał niedawno EP "Death Thy Lover", z Avatarium długogrający krążek "The Girl With The Raven Mask", a tu proszę: nowy projekt, debiutancka EP-ka i album już niebawem, bo w marcu. Tempo godne stachanowca, ale o typowych dla socjalistycznego współzawodnictwa pracy bublach nie ma mowy: "Never Machine" trzyma poziom od początku do końca, czyli przez cztery numery. Dwa pierwsze, tytułowy i "The Sceptre" to surowy, archetypowy wręcz doom spod znaku Black Sabbath: monumentalny, miarowy i potężnie brzmiący. Co ciekawe śpiewa sam Edling, kryjący się pod pseudonimem The Doomfather i radzi sobie całkiem nieźle, ale nie jest przecież w tej materii debiutantem, pojawiają się też wejścia melotronu Carla Westholma (Avatarium). Pod indeksem nr 3 kryje się "Zodiac City" - mroczna opowieść o seryjnym mordercy z San Francisco, zaśpiewana przez Niklasa Stalvinda z Wolf. Sporą ciekawostką jest też finałowa ballada "The Whispering": utwór klimatyczny, ze smyczkowym akompaniamentem, partiami melotronu i gitary akustycznej (Marcus Jidell - Avatarium, ex Evergrey, ex Royal Hunt). I chociaż tych dwóch ostatnich utworów zabraknie na płycie "The Doomsday Kingdom", to jednak i tak zanosi się na wydarzenie, nie tylko w doomowym, światku. (4,5)

Mariusz "Zarek" Kozar Wojciech Chamryk

Terrifier - Weapons Of Thrash Destruction 2017 Test Your Metal

Terrifier łoi ostro i bezkompromisowo słychać, że to już druga płyta zespołu, który z każdym kolejnym wydawnictwem nabiera doświadczenia i gra zdecydowanie lepiej. Przeważają tu rzecz jasna szybkie numery na najwyższych obrotach, spośród których wyróżniają się: ekstremalny wręcz "Reanimator", rozkręcający się stopniowo "Nuclear Demolisher" i szaleńczy "Sect Of The Serpent" z solowymi pojedynkami gitarzystów. Mocarny "Nuclear Demolisher" ma z kolei sporo odniesień do bardziej tra-

The Ossuary - Post Mortem Blues 2017 Supreme Chaos

- Ej czy nie znasz jakiegoś nowego albumu utrzymanego w stylu Black Sabbath? No wiesz, chodzi o te riffy. No, może niech będzie trochę z Thin Lizzy, a czemu by nie. No ale żeby trochę bardziej było w stronę Saint Vitusa. No i może, żeby miało coś z tego krążka "Long Distance Trip". Ale no wiesz, niech nie brzmi to zbyt nowocześnie, niech oddaje ten klimat. No poza tym, wciąż interesuje się tymi kaplicami i katakumbami. Ogólnie, to w sumie jeśli byłoby zbliżone do Witchfinder Gene-

RECENZJE

163


ral, to byłoby w porządku. No i do Iron Maiden po "Powerslave"… no dobra, nie przesadzajmy, chyba wystarczy mi ta skala gatunkowa… no ale brzmienie ma być klasyczne, teksty o mroku, tajemnicy, grobach. No i oczywiście o śmierci. Ostatnio mnie wzięło na bardziej klarowne wokale, bo chciałbym być pewien o czym śpiewają. Oczywiście w średnich i wolnych tempach, skoro już wcześniej wymieniłem takie zespoły jak Black Sabbath... To co, znajdziesz mi coś takiego? - Myślę, że debiut The Ossuary spełnia lwią część tych wymagań. Jak dla mnie, powinieneś go przesłuchać. Klasyczne brzmienie, wolne tempa. Z pewnością od tych Włochów spodoba Ci się "Post Mortem Blues" oraz "Blood On The Hill". Jak dla mnie całkiem przyzwoita rzecz. (5)

kolana. Z pewnością fani heavy metalu parę razy go przesłuchają, znajdą się też tacy, co zapamiętają sobie na dłużej tę płytę. Jednak moim skromnym zdaniem Szwedzi muszą mocniej przysiąść przy dopracowaniu muzyki, a szczególnie kompozycji, wtedy zainteresowanie nimi wzrośnie. No i muszą zapomnieć o takich przerywnikach, jak "The Glow" i "The Ashes". Jak chcą grać doom metal, to niech podejdą do tematu poważnie, a nie wymyślają jakieś popierdółki. (3,5)

szcze nie wiedział, to może przekonać się, że ten zespół to również zwierzę sceniczne oraz, że taka muzyka świetnie brzmi w klubie. (4) \m/\m/

\m/\m/

Thunder And Lightning - The Ages Will Turn 2016 Self-Released

Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

Thunder - Rip It Up 2017 earMusic

Thobbe Englund - Sold My Soul 2017 Metalville

Thorbjörn "Thobbe" Englund, to bardzo utalentowany muzyk, kompozytor, gitarzysta, wokalista, multiinstrumentalista, a nawet producent i inżynier dźwięku. Współpracował z zespołami Winterlong, Star Queen, Mistheria i Sabaton. Oczywiście ma na swoim koncie również solowe wydawnictwa. "Sold My Soul", jeżeli dobrze liczę jest jego czwartym solowym albumem. Thobbe na tę płytę przygotował całą muzykę, linie melodyczne i wszystkie teksty, za wyjątkiem utworów "Wounded Knee" i "Farewell". Do "Wounded Knee" wokale i tekst ułożył oraz zaśpiewał Patrick Johansson (Astral Doors). Natomiast współautorem tekstu w "Farewell" oraz zaśpiewał w tym kawałku Gabor Nagy (Wisdom). Wygląda na to, że "Sold My Soul" nagrywał zespół, ale nie jestem do tego przekonany, a to dlatego, że utwory brzmią jakby trzeba byłoby trochę nad nimi popracować. A inaczej sprawę ujmując, zdradza cechy płyt jednego wykonawcy. No ale to moje wrażenie. Kompozycje są utrzymane w stylu tradycyjnego heavy metalu. Głównie brzmi to, jak mieszanka Judas Priest, Accept i Iron Maiden, ale w takim "It Burns" można usłyszeć wpływy Rainbow, zaś instrumentalny "The Flame" pachnie z daleka Yngwie J. Malmsteenem. Także odniesień do klasycznego heavy metalu jest cała masa. Archeologia metalowa gwarantowana. Kompozycje są proste, z ciekawymi riffami, atrakcyjnymi tematami i chwytliwymi refrenami. Co ciekawe Englund ma ciekawy klasyczny rockowy wokal oraz przyzwoite pomysły na linie wokalne, które łatwo wpadają w ucho. Zupełnie nie potrzebował wsparcia Patricka Johanssona i Gabora Nagy'ego. Owszem, to jakaś dodatkowa atrakcja, aby skusić niezdecydowanych, jednak i bez tego ten album obroniłby się. Padło tu nazwisko Malmsteena. Thorbjörn jest na pewno jego fanem i w jego grze również czuć umiejętności i smykałkę do popisów, ale na potrzeby tego albumu zasadniczo je ograniczył, a czasami wręcz z nich zrezygnował. Ogólnie "Sold My Soul", to bardzo solidny krążek z heavy metalem, nieźle nagrany i wyprodukowany, lecz bez fajerwerków i nikogo nie powali na

164

RECENZJE

Thunder powstał pod koniec lat osiemdziesiątych, od początku ciążył ku hard rockowi, ale w konwencji takiej bardziej łagodniejszej, amerykańskiej. Niemniej równie mocno postawił na cechy typowe dla Angoli, gdzie w muzyce jest więcej harmonii, ciekawszych melodii, wymyślnych aranżacji, a kompozycje mimo ogólnej prostoty są dobrze, ciekawe i zgrabnie napisane. Muzycy zawsze dbali aby ich muzyka wpadała w ucho i była przyjemna w odbiorze. W mojej pamięci do tej pory zachowały się wspomnienia o dużej ilości ballad i całkiem fajnych dynamicznych kawałków. Niestety nie dotyczy się to szczegółów, w tej pamięci nie ma jakiegoś tytułu utworu czy choćby melodii, ot po prostu w wspomnieniach pozostały tylko pozytywne emocje. I to jest problem Thunder, bo po przesłuchaniu "Rip It Up" również niewiele pozostaje w pamięci. Owszem, jak załączysz krążek, to go słuchasz, a ich muzyka potrafi zawładnąć twoim skupieniem. Z pewnością wyłapiesz kawałki, które bardziej zwrócą twoją uwagę. Tak, jak w moim wypadku, były to, balladowy, ciut przerysowany "Right From The Start", dynamiczny i przebojowy "Shadedown" czy zwykły, przez co najbardziej wciągający, bluesowy "In Another Life". Można pójść nawet dalej i docenić pracę muzyków, którzy jak zwykle nie poszli na łatwiznę i włożyli całą masę wysiłku w napisanie materiału, a później w jego zaaranżowanie, nagranie i wyprodukowanie. A niby Thunder serwuje nam tylko rozrywkę. I w sumie lubię ich muzyczną sjestę, co prawda nadal nie będę specjalnie szukał płyt tych sympatycznych Anglików, aby ich posłuchać, ale jak wpadną w ręce zawsze je z przyjemnością odsłucham. Można zastanawiać się, jakie cechy przeważają na "Rip It Up", jednak jest coś, co przechyli szale na korzyść tego albumu, jak ogólnie całego Thunder. Otóż muzycy tego zespołu od lat i mimo wielokrotnego rozwiązywania i zawiązywania działalności bandu, pozostają wierni klasycznemu hard rockowi, nie bawią się w eksperymenty i nie próbują grać i brzmieć, jak współczesne hard rockowe zespoły. Dla mnie jest to ogromy plus. No cóż, jak zwykle Thunder przygotował bardzo solidny album, fani tego zespołu oraz hard rocka z pewnością będą tym zbudowani. Jakby, komuś było mało może zakupić sobie wersję z dwoma dodatkowymi dyskami, na których znajdzie zarejestrowany koncert Thunder w londyńskim klubie The 100 Club. Kto je-

Thunder And Lightning są z Niemiec, od kilkunastu lat grają tradycyjny/power metal, zaś "The Ages Will Turn" jest ich czwartym albumem wydanym w przeciągu ostatnich ośmiu lat. Nie ma więc mowy o żadnych niedoróbkach, bo to trzy kwadranse solidnego, teutońskiego metalu, ale też w większości utworów ci doświadczeni przecież muzycy nie wysuwają się ponad przeciętność. Nie wiem, czy takie było założenie, czy też raczej to efekt twórczej niemocy, ale chwilami aż prosi się, by monotonię patetycznego refrenu "Black Eyed Child" przełamać mniej oczywistym patentem czy odejść, chociaż na chwilę, od innych zgranych do cna klisz ("Columbia", utwór tytułowy). Mamy też jednak na "The Ages Will Turn" kilka niezgorszych utworów. Najbardziej wyróżnia się "Mary Celeste" - nie tylko dzięki marynistycznej tematyce kojarzący się z "The Rime Of The Ancient Mariner" Iron Maiden. Niezgorzej też panowie wymiatają surowy speed/thrash w "Eternally Awake", "One Blood" z udziałem gitarzysty Alestorm, Máté Bodora to power metal w stylu lat 80., zaś "Welcome To The Darkside" jest mroczny i bardziej tradycyjny, bardziej w duchu amerykańskiej szkoły takiego grania. Jeśli więc ktoś zna już na pamięć płyty Maiden, Iced Earth czy Blind Guardian, może bez większego ryzyka dla tych kilku utworów sprawdzić "The Ages Will Turn". (3,5) Wojciech Chamryk

Titanium - Atomic Number 22 2016 Avalon

Zespół pod nazwą Titanium pochodzący z Ostrowa Wielkopolskiego raczej nie jest znany szerszej publiczności w Polsce, choć poza granicami naszego kraju - głównie w Japonii za sprawą wytwórni Avalon - przykuł nadzwyczaj wielkie zainteresowanie. Swoją przygodę z muzyką rozpoczęli od wydania w listopadzie 2011 roku singla pod tytułem "We Come to Rock", który był zapowiedzią pierwszego albumu zatytułowanego wyłącznie nazwą grupy. Grupy niemającej się czego wstydzić na międzynarodowej scenie muzycznej, grupy będącej odważnym tworem bez najmniejszych kompleksów względem dojrzalszych i starszych konkurentów. "Sacred Dreams" oraz wspomniany już wy-

żej utwór przez długi czas grane były przez radiostacje na całym świecie. Co więcej zyskały one uznanie słuchaczy, utrzymując się na pierwszym miejscu listy przebojów Radia Aspekt. Krążek "Atomic Number 22", który ukazał się we wrześniu ubiegłego roku zdaje się wybrzmiewać ostrzej niż kompozycje z wcześniejszych lat. Efekty pracy jakie prezentują członkowie Titanium aktualnie zdają się być zdecydowanie bardziej spójne i efektowne niż na starcie działalności. Najprawdopodobniej jest to zasługa obecnej stabilności w zespole - członkowie już nie przychodzą i nie odchodzą jak jeszcze parę lat temu. Mnie osobiście imponują faktem, iż w zasadzie każdy ich wałek pozwala nam posmakować czegoś innego. Pomimo stosunkowo nikłej popularności w ojczyźnie, Titanium rysuje się już teraz jako grupa bogata w doświadczenia. Na przestrzeni lat ich heavy metalowe dźwięki zaczęły łączyć się z brzmieniem power metalowym. Falset jakim posługują się Konstatnin Naumenko oraz Karol Mania mnie osobiście naprawdę imponuje. Mimo pracy czekającej wciąż na bandę, już teraz można o tym gremium powiedzieć, że zasługuje na poświęcenie mu uwagi. Oczywiście znajdzie się w Titanium parę niedociągnięć, aczkolwiek jest to przecież zespół rozwijający się i nadal dość młody. Niemniej na pewno warty dostrzeżenia, a tym bardziej docenienia - zwłaszcza mając na uwadze fakt, iż w Polsce power metal raczej nie jest domeną najsilniejszą i o której rozwój się niezwykle dba. (4) Remigiusz Hanczewski

Toseland - Fingers Burned 2017 Metalvulle

W 2016 roku wypuścili swój album "Cradle The Rage" z niego to pochodzi przewodni utwór z nowej EPki "Fingers Burned". W ten sposób kapela przypomina się publiczności i fanom. Pewnie wokół tej kapeli dzieje się dużo pozytywnego, bo zwykłych kapel nie stać na takie przypominające płyty. "Fingers Burned" uświadamia też, że zespół prezentuje kawał solidnego melodyjnego rocka, ocierającego się o hard rocka. W sumie z perspektywy czasu człowiek zaczyna odnosić wrażenie, że Toseland może pójść ścieżką Bryana Adamsa. W tym przekonaniu utwierdzają go niepublikowane dotąd, pozostałe utwory z EPki. Dynamiczne "Bullet" i bardzo bliski hard rocka, "Reward" oraz w stonowanej wersji znakomicie tu brzmiący ale już wcześniej znany "We'll Stop At Nothing". Zadanie spełnione, nazwa Toseland przypomniana. Teraz kolej na następny duży album z równie przyzwoitą muzyką, acz nie pozbawioną rockowego pazura i melodii. Może faktycznie chłopaki wstrzelą się w mainstreamową scenę. W sumie na dobre przeboje zawsze jest zapotrzebowanie (-) \m/\m/ Ural - Party With The Wolves 2016 Earthquake Terror Noise

Ural - co to w ogóle za nazwa, dla zespołu. No cóż, włosi postanowili wydać swój debiutancki album "Party With


The Wolves" 13 lipca 2016 roku. Jeśli pominiemy już na wstępie to, że okładka albumu jest iście obrzydliwa, kiczowata i zrobiona przez kogoś, kto takie okładki robi taśmowo i postanowimy odpalić ten album, to czekają nas 22 minuty nudy. Chłopaki grają oby szybko, starając się utrzymać w stylistyce thrash metalu spod znaku Toxic Holocaust. Tak jak swoi idole stawiają na szybkie, krótkie utwory. Tutaj wszystko jest nagrane od linijki i niestety czuć sztuczność tych nagrań. Owszem czasem pojawi się jakiś fajny riff, czy nawet zagranie na perkusji, ale ginie to wszystko, kiedy pojawia się ten nijaki wokal. Jeśli jesteś maniakiem i słuchasz wszystkiego, co ma tylko w nazwie thrash metal, to jest pozycja dla ciebie. (2) Kacper Hawryluk

Vanik - Vanik 2016 Van

Shaun Vanek grał już tu i ówdzie, najbardziej znany jest z koncertowego składu Midnight, ale chyba brakowało mu zespołu w którym byłby niekwestionowanym liderem. I tak powstał Vanik, grupa hołdująca heavy/speed metalowi starej szkoły. O pomoc poprosił więc starych kumpli: perkusistę Ala Biddle'a (ex-Toxic Holocaust, Cauldron) i basistę Eda Stephansa (Shock Paris), szybko wybrał dziewięć utworów i nagrano je jednego dnia na tzw. setkę. "Vanik" to totalny old school, klimaty Motörhead, Destructor, Sodom czy Venom. Utwory są więc zwykle krótkie lub bardzo krótkie (tylko finałowy "Island Of Lost Souls" przekracza pięć minut), zwarte i piekielnie intensywne. Nawet jeśli ciut bardziej melodyjne, jak choćby "Fire Again!" czy instrumentalny "Dr. Speed", to i tak rozpędzone, totalnie bezkompromisowe i pełne niesposkromionej agresji. Akurat mnie najbardziej porwały szaleńczy "Deadly Pleasures", nawiazujący abrdziej do lat 80. "One More Dose" i "surowy "Blood Sucking Lust", ale każdy z pozostałych utworów też zasługuje na rekomendację. (5)

w 1982 roku w stanie Ohio zespół wydał wreszcie, po 32 latach, swój debiutancki krążek. "March of the Kings", wydany nakładem Pure Steel Records zawiera w większości utwory napisane w latach '80 i wczesnych '90, ale nigdy wcześniej, poza "Di a Heart Attack", nie nagrane na żadnym z czterech dem. Jest to materiał tak cudownie oldschoolowy, że aż łezka się w oku kręci. Wyobraźcie sobie klasyczny, czysty rasowo US power metal i już będziecie wiedzieć jak gra Vatican. Melodyjne, ale i potężne, w zdecydowanej większości szybkie utwory to sama esencja tego stylu. Jeśli dodać do tego świetne opanowanie instrumentów i mocny wokal to już jest komplet. Bardziej znane nazwy, które mogą jakoś naprowadzić mniej zorientowanych słuchaczy są oczywiste. Liege Lord, Sanctuary, Metal Church, Helstar, Savage Grace etc. Kawałki porywają od pierwszych sekund i ciężko przy nich spokojnie wysiedzieć na dupie. Energia bijąca z takich wałków jak "Running" czy "Falling From Grace" wyrywa z butów i gniecie karki. Natomiast słuchając trochę wolniejszego, ale za to potężniejszego i bardziej epickiego "Waysted" przypominają mi się najlepsze czasy Queensryche i Crimson Glory. Płyta brzmi mocno i selektywnie, ale na całe szczęście pozbawiona jest tego zimnego cyfrowego posmaku. Chciałbym posłuchać "March of the Kings" z winyla, bo ta muzyka jest wręcz idealnie stworzona pod ten nośnik. Nie dostrzegam tu żadnych minusów, nic do czego można by się było przyczepić. Po raz kolejny już weterani po wielu latach przerwy wracają na scenę i pokazują ogromnej większości młodych załogantów jak powinno się grać metal. Tu są zupełnie inne wibracje, inny klimat. "March of the Kings" to fantastyczny krążek, a słuchanie go to prawdziwa uczta dla każdego fana amerykańskiego poweru, ale oczywiście nie tylko nie tylko. Myślę, że każdy wychowany na metalu lat '80 doceni ten zajebisty materiał. Brać w ciemno i się nie zastanawiać. (5,5) Maciej Osipiak

Wojciech Chamryk Vatican - March of the Kings 2017 Pure Steel

Co by nie mówić to faktem jest, że Vatican to jednak dość oryginalny szyld dla zespołu, zwłaszcza metalowego. Plusem jest z pewnością to, że jak już się usłyszy tę nazwę to z pewnością ciężko ją zapomnieć. Tak też było w moim przypadku. Słyszałem o tym bandzie już kilka ładnych lat temu, ale niestety nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć choćby skrawka ich muzyki. Najwyższa więc pora, by nadrobić te braki, tym bardziej, ze okazja jest wyśmienita. Ten powstały

py oraz słynnej V Symfonii Ludwiga van Beethovena tytuł, kiczowata, ale mająca w sobie pewien haczyk okładka zachęcają do sięgnięcia po krążek i szybko okazuje się, że panowie są w formie. Łoją jak za dawnych czasów ("Let 'er Rip"/"Deadly Sin", "Religion Is A Killer"), z powodzeniem przedstawiają też równie bezkompromisowe, ale znacznie dłuższe i rozbudowane kompozycje ("Fragile", "The Prophecy", w znacznej części balladowy "Nevermind"). Zawartość tego udanego albumu dopełniają: utrzymany w średnim tempie (zwrotki) i wściekle szybki (refreny) "Agency Of Liberty", mroczny, miarowy i rozpędzający się dopiero w końcówce "Shame On You" i instrumentalna miniatura "The Search". Tak więc, chociaż do Beethovena wciąż im daleko, to w kategoriach thrashowych jest całkiem nieźle i oby tak dalej! (4,5) Wojciech Chamryk

Vulgar Devils - Temptress Of The Dark 2016 Pure Rock

Jak widać Destructor nie pochłania całego czasu Dave'a Overkilla, mimo tego, że ekipa z Cleveland wydała przecież w roku ubiegłym stary/nowy album "Back In Bondage". Wokalista i gitarzysta poszerzył więc swoją ksywę, która brzmi teraz Vulgar Dave Overkill, zwerbował kumpla z zespołu, perkusistę Matta Flammable'a oraz basistę Erina Lunga (Venomin James) i założył Vulgar Devils. Grupa szybko podpisała kontrakt z Pure Rock Records, a "Temptress Of The Dark" jest jej debiutanckim wydawnictwem. O power/ thrash metalu Destructor nie ma tu rzecz jasna mowy, gdyż w nowym zespole panowie grają siarczystego, metalizowanego rock 'n' rolla. Ostrego, dynamicznego, ale przy tym piekielnie wręcz chwytliwego, coś na styku dokonań Motörhead, ZZ Top czy Foghat. Osiem utworów, żadnych wypełniaczy, tylko czad, nieposkromiona energia i duch rock and rollowej zabawy w tylu lat 70. i 80., kiedy to metal był znacznie bardziej wielowymiarowym zjawiskiem niż obecnie, a na listach sprzedaży czy przebojów sąsiadowały ze sobą Venom, Bon Jovi, Metallica, Status Quo i Iron Maiden. To już niestety przeszłość - teraz wszystko jest bowiem maksymalnie zaszufladkowane i zaklasyfikowane. Tym bardziej warto wrócić do magii prawdziwej i szczerej muzyki, zaklętej w "Devil Love", "Forget About Tomorrow", "Slump Buster", "Temptress Of The Dark" czy "Vulgar Devils". (5)

Vendetta - The 5th 2017 Massacre

Wydane po reaktywacji płyty Vendetty miały się niestety nijak do debiutanckiej "Go And Live... Stay And Die" z 1987 roku i wydanej rok później dwójki "Brain Damage". Dwa lata później było już zaś po wszystkim, bo zespół rozpadł się, nie wykorzystując ogromnego potencjału oraz szansy na światową karierę. Teraz też nie ma o niej mowy ale "The 5th" trzyma przynajmniej poziom, nieosiągalny w przypadku "Hate" i "Feed The Extermination". Nawiązujący do kolejnej pozycji w dyskografii gru-

Wojciech Chamryk Warbringer - Woe to the Vanquished 2017 Napalm

Niezmiernie mnie zdziwił fakt, że Warbringer wraca z nowym albumem. Zdążyłem już, z żalem, postawić kreskę na tym zespole, po ostatnim, dość dramatycznym wywiadzie z wokalistą Johnem Kevillem, który opowiadał z rezygnacją o kompletnym rozkładzie kapeli. A tu proszę, razem z Adamem Carollem i pałkerem Carlosem Cruzem dokoptowali basistę Bonded By Blood Jessiego

Sancheza oraz Chase'a Beckera na drugie wiosło i razem zmajdrowali kolejny album. Problem polega na tym, że ten album jest tak rozczarowujący, że aż szkoda strzępić ryja. "Woe To The Vanquished" równie dobrze mogłoby nie mieć logówki Warbringera, lecz na przykład Hatesphere, Dew-Scented, At The Gates czy nawet Children of Bodom, gdyby się tamtym wykruszył klawiszowiec. Riffy gitarowe, perkusja i cały pomysł na brzmienie i wygląd utworów jest jakby żywcem wzięty z kapel tego rodzaju - melodic death metalu zmariażowanych z groove'em i jakimiś pierwotnymi szczątkami thrashu, które zostały wrzucone do takiej plugawej mieszanki. Nowy Warbringer męczy, mierzi i odrzuca swoją formą rozmemływania thrashu na drobne. Nie doświadczymy tutaj ani wizjonerstwa "IV: Empires Collapse", ani energii "War Without End", ani ciężaru i zmyślności "Worlds Torned Asunder" czy "Waking Into Nightmares". Od razu zaznaczę, że na szczęście znalazło się na tym albumie kila wyjątków od tego ponurego scenariusza. Nie jest tak, że cały album to totalna klapa. Solówki są naprawdę świetne, do tego stopnia, że jawią się jak coś na co się w każdym utworze czeka z niecierpliwością. Wokale Kevilla także nie wypadły ze swej wysokiej formy. No, ale co z tego jak większość utworów zwyczajnie męczy swoją uprymitywioną formułą? Nawet jeżeli dostajemy tutaj porcję fajnych zagrywek i gitarowych ataków, to w każdym niemal wałku wymieszano to z taką bardachą, że aż się odechciewa słuchania tego wszystkiego. Muszę też przyznać, jak już wspomniałem, że wśród tego barachła znalazło się też kilka niezłych motywów. W środku albumu natrafiamy na "Remain Violent" i "Shellfire" - nieco morbid saintowy killer. Oba te utwory to prosty thrash, ale za to zagrany z jajem i trącący niejako tym starym, niezjełczałym jeszcze Warbringerem. Co jakiś czas natrafimy też na kilka perełek wśród riffów, ale gubią się one niemożebnie wśród całokształtu. Wśród takich smaczków wiedzie prym riff w środku "Spectral Asylum", a także pierwsze pół minuty "Divinity of Flesh", które potem zostaje tak bezlitośnie ograbione z agresji, że aż szkoda gadać. Co prawda odzyskuje ją na chwilę w pewnej figurze, wziętej jakby rodem z Vektora (!), ale niestety - tylko na chwilę. Nie da się też odmówić muzykom dobrego warsztatu muzycznego, co tym bardziej irytuje, bo czuć, że byli w stanie stworzyć razem coś naprawdę kozackiego. Swoją drogą, wieńczący album 11-minutowy "When The Guns Fell Silent" brzmi jak zlepek pomysłów do utworów, które nigdy nie zostały ukończone, więc na hurra wrzucono je razem w jedną kompozycję. I tak jak w pozostałej części płyty - tu też znajdziemy fajne motywy... a dookoła nich pełno irytujących zagrywek. Dla kogo jest więc ten album? Jak dla mnie mógłby on w ogóle nie powstać, bo muzyka metalowa wówczas by i tak nic nie straciła. Jak zsumować wszystkie plusy i minusy, wady i zalety, rzeczy które mi się podobały i nie podobały - wychodzi idealnie przeciętny album, choć na pewno "Woe to the Vanquished" średnią płytą nazwać nie można. Także, jeżeli

RECENZJE

165


jednak lubisz nowego Kreatora i puchnie ci żołądź do muzyki w stylu DewScented i Hatesphere, to śmiało - bierej póki ciepłe. I tak jest lepsze od nowego Havoka. Wszyscy inni raczej nie zakręcą się wokół tej płyty na dłużej, bo kilka fajnie brzmiących riffów wyrwanych z kontekstu nie powinno przyciągnąć na dłużej. Ale kto wie? W końcu to tylko raptem moja subiektywna ocena jak zawsze zresztą. (3) Aleksander "Sterviss" Trojanowski

Warpath - Bullets For A Desert Session 2017 Massacre

"The brilliant and long-awaited comeback of the German thrash legends Warpath from Hamburg!" - głosi reklamowy slogan Massacre Records. Być może w Niemczech ktoś rzeczywiście czekał na powrót tego zespołu, chociaż Warpath w żadnym razie nie można określić mianem thrashowej legendy. Być może gdyby zadebiutowali nieco wcześniej, byliby znani bardziej i wymieniani tuż za największymi gigantami germańskiego łojenia, ale cztery poza pierwszym naprawdę dość przeciętne - wydane w latach 1992-96 nie zapewniły im tego miejsca. Zespół reaktywował się dwa lata temu w niemal całkowicie zmienionym składzie z inicjatywy wokalisty Dirka Weissa, wszedł do studia i przedstawia do oceny aż 12, a w wersji limitowanej nawet 14, utworów. Nie są one jednak niestety najwyższych lotów i o triumfalnym powrocie nie ma co marzyć. Mamy tu bowiem toporny, nowocześnie brzmiący thrash, zakorzeniony stylistycznie w połowie lat 90. Są też momenty nawiązań do hardcore/crossover ("Unseen Enemy") czy nawet death metalu ("The Liar Knows The Truth"), ale podstawą jest groove/thrash metal, coś na kształt marnej podróbki Sepultury z albumu "Roots" ("I Don't Care", "Crossing"). Z kolei "Believe" brzmi niczym Lemmy & Motörhead na maksymalnie zwolnionych obrotach, minusem jest też czas trwania większości utworów - po co rozwlekać je do 5-7 minut, skoro brakuje pomysłów? Szwankuje też zestawienie programu płyty, bo sąsiadują na niej utwory utrzymane w podobnym tempie, gdy byłoby lepiej przedzielić intesywne, szybkie strzały utworami bardziej miarowymi. W sumie najciekawsze na tej płycie są te najbardziej ekstremalne utwory w rodzaju "No More Time To Bleed (Thrashunion)", świetny jest też finałowy, mroczny utwór tytułowy, ale to niestety nieliczne perełki tej monotonnej, wtórnej i chyba nikomu niepotrzebnej płyty. Na digipacku są jeszcze koncertowe wersje "I Don't Care" i "Believe", ale oszczędzono mi konieczności ich słuchania. (2) Wojciech Chamryk War-Saw - The Manifest 2017 Self-Released

War-Saw nie oszczędzają zmiany składu, ale zespół Marka Molendy nieustępliwie prze naprzód, wydając po czterech latach od premiery debiutu "Nuclear Nightmare" kolejny album. "The

166

RECENZJE

Manifest" robi wrażenie i bez dwóch zdań słychać, że zespół pod każdym względem rozwinął się. Brutalny thrash na najwyższych obrotach opatrzono więc, nader do niego adekwatnym brzmieniem, osiągniętym w Heinrich Sound Studio - surowym, pełnym mocy, ale jednocześnie też bardzo selektywnym. War-Saw ponownie postawił na, niekiedy ekstremalne wręcz tempa, w których świetnie odnajduje się sesyjny perkusista Paweł "Pavulon" Jaroszewicz (Vader, Hate, Decapitated), ale zawartość "The Manifest" to nie tylko łojenie na najwyższych obrotach, jak choćby w openerze "Death Comes", "Black Painted Wings" czy "Beast Outside". Już bowiem w pierwszym z tych utworów pojawia się fortepianowa, stricte klasyczna partia, a jeszcze więcej szopenowskiego klimatu pochodząca z Japonii pianistka Yuka Satomi wprowadza w kodzie wieńczącego album "Still Hopeful". Nie brakuje też innych aranżacyjnych patentów, świadczących z jednej strony o otwartości na różne inspiracje, z drugiej zaś chęci maksymalnego urozmaicenia tego bezkompromisowego jako całość materiału. I tak w singlowym "Blood Honour Vendetta" mamy patetyczne intro, brzmiące niczym apokaliptyczne trąby, "Deprived Of Decency" i "For Dust" dopełniają mroczne, elektroniczne dźwięki, zaś "Monstrosity" ma momentami specyficzny, orientalny klimat. Również w tym numerze słychać kolejnego gościa, samego Ralpha Santollę (Death, Obituary, Deicide), z kolei Dominik "Domin" Prykiel (Hate,Vedonist) wymiata solo w "Black Painted Mind". Całość tej udanej płyty dopełnia futurystyczna okładka (ponownie Michał "Xaay" Loranc) i pozostaje mieć tylko nadzieję, że zespół w nowym składzie ruszy wkrótce na promujące "The Manifest" koncerty. (5) Wojciech Chamryk

Wretch - The Hunt 2017 Pure Steel

Co łączy takie kapele, jak stary Agent Steel, Deadly Bleessing, Mania czy Sacred Steel, z nowym albumem Wretch? Łączy je świetnie grany klasyczny heavy metal, lecz jak dla mnie - w wypadku "The Hunt" - z bardzo irytującymi rozciągniętymi jak babcine majtki wysokimi wokalami. Wretch działa już od 1985 roku wydając masę demówek, jedną EPkę i trzy albumy! No i mamy też trzeciego - irytującego mnie - wokalistę Juan'a Ricardo i najsłabiej zaaranżowaną płytę w dyskografii tej kapeli. Nazwa Wretch pewnie większości metalmaniaków niewiele mówi, jak nazwy setek podobnych starych kapel, o nazwach Attack, Predator, Sacred Rite, Tyrant, Helloise, Malice, TT Quick i wiele, wiele innych. Ale dzięki nakazowi

Naczelnego, poznałem w końcu ciekawy amerykański heavy metal z Cleveland. Już pierwszy tytułowy najlepszy kawałek "The Hunt" (tuż po minutowym intro "Sturmbringer"), to kawał świetnego heavy metalu z kapitalnym trochę hamującym refrenem. Przepełniony świetnymi wirtuozerskimi solówkami jest świetną wizytówką albumu. Duet gitarowy Giannakos/Stephenson naprawdę wymiata tu na całym albumie, i słychać, że są zafascynowani wirtuozami z kultowej kapeli Cacophony. Niestety irytujący wokal Juan'a daje o sobie znać już w drugim numerze "Throne Of Posejdon" i tylko kawalkada wirtuozerskich solówek powstrzymuje mnie od wyłączenia odtwarzacza. Mamy tu też dwa instrumentalne, jedno minutowe akustyczne przerywniki "Twilight's End" i "Fortune's Fool", przy których możemy odpocząć od łabędziego śpiewu łysego Juan'a. Mimo wszystko, do moich ulubionych kawałków należy dynamiczny "The Final Stand", z wieloma zmianami tempa i z extra solówkami pod koniec. O reszcie pisać już mi sie nie chce. Suma summarum polecam wam gorąco poprzednie płyty Wretch, "Reborn" z rewelacyjnym pierwszym wokalistą Colin' em Watson'em, oraz nie gorszą dwójke "Warriors" z Ron'em Emig'iem. Na pewno bardziej bogatsze aranżacyjnie, jak i jeszcze bardziej wirtuozerskie, przypominające nieistniejącą, starą grupę Apocrypha lub brazylijskiego Shaman'a. Na "The Hunt" mniej jest spontaniczności, a więcej rozwlekłych kompozycji. Kupna nie polecam ale przesłuchać można... (3) Marcin "Zarek" Kozar

Black Diamond - Faces 2016/1985 Karthago

Karthago wznowiło jakiś czas temu jedyną płytę tego niemieckiego zespołu, 12" EP-kę "Faces" z 1985 roku. Nie znałem jej wcześniej, ale już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem doskonale, dlaczego ów materiał jest znany tylko najbardziej szalonym kolekcjonerm - to nawet nie druga, ale wręcz trzecia liga niemieckiego tradycyjnego metalu połowy lat 80. Sześć utworów z materiału podstawowego to nijakie, wtórne granie: broni się jeszcze opener "Find Together" z zadziornym śpiewem Uwe Merza czy rozpędzony, stylizowany na nagranie koncertowe "Hardrock". Jednak już "Break Out" to rachityczny numer i parodia speed metalu, "Temple Of Love" ogranicza się właściwie do samego rytmu z riffem gdzieś daleko w tle, zaś dwa pozostałe utwory nie są o wiele lepsze. Paradoksalnie znacznie ciekawiej wypadają te z demówek nagranych w latach 1988-89: są bardziej dopracowane, choć brzmią oczywiście lżej, ale choćby "Delivery" jasno pokazuje dlaczego po zespole wkrótce pozostało już tylko wspomnienie, a wokalista i gitarzysta Andreas Roch postanowli szukać szczęścia w, istniejącym do dziś, zespole Dorian Gray. Wojciech Chamryk

Wytch Hazel - Prelude 2016 Bad Omen

Angielskie grupy mają to do siebie, że chętnie inspirują się tamtejszym folkiem, nierzadko w nieco progresywnym wydaniu, co też ma w tym kraju bogate, bo sięgające jeszcze lat 60. ubiegłego wieku, tradycje. Wytch Hazel zdecydowanie jednak bliżej takim Jethro Tull z okresu LP "Songs From The Wood" niż Fairport Convention, ale przede wszystkim hołdują wczesnej odmianie NWOBHM. Wczesnej, czyli tej z końca siódmej dekady, surowej, bezkompromisowej i czerpiącej z hard rocka Black Sabbath, Deep Purple czy Thin Lizzy, ale też bardziej progresywnych Wishbone Ash. Najbliżej chyba Wytch Hazel do dokonań Angel Witch i to pewnie nie tylko dlatego, że Colin Hendra był przez jakiś czas gitarzystą tej świetnie zapowiadającej się, ale niestety niespełnionej nadziei brytyjskiego metalu. Potwierdzają to chociażby rozpędzony "Freedom Battle", kojarzący się ze staroangielską balladą "Mighty King" czy siarczysty "Wytch Hazel", bo to surowe, ale melodyjne granie w typowej dla wczesnego, brytyjskiego metalu stylistyce. Warto też dostrzec klimatyczny instrumental "Prelude" i folkowy "Psalm" z wokalami jota w jote niczym z pierwszych płyt Genesis. Może w recenzji brzmi to wszystko nieco pogmatwanie, sprawiając wrażenie stylistycznego misz-maszu, ale słucha się "Prelude" wybornie, więc: (5) Wojciech Chamryk

Bob Young - Back In Quo Country 2017 HNE

Bob Young to swego czasu tour manager, harmonijkarz, oraz ogólnie muzyk Status Quo. W tym czasie rozpoczął współpracę z Alan'em Lancaster'em, Rick'iem Parfitt'e oraz Francis'em Rossi przy pisaniu muzyki. Z tym ostatnim miał największe sukcesy, napisał z nim takie przebojowe kawałki, jak chociażby "Down Down", "Caroline" czy "Dirty Water". Pomysł na nagranie solowej płyty, gdzie przedstawi utwory znane z Status Quo w wersji country-rock wpadł prawdopodobnie w roku 1985. Ponoć wiele z kompozycji, przy których współpracował, w pierwotnej wersji było napisane w stylu country, więc sam pomysł Boba Younga wydaje się naturalnym zamiarem. Może wśród fanów Quo znajdą się tacy co lubią muzykę "ze wsi", a pomysł zagrania standardów Status Quo w wersji country wyda się im bardzo ciekawym. Zresztą, takich wariatów nie brakuje wśród metalowej braci, niech posłuży za przykład fakt, że aktualnie na rynku działa - z jakimś tam powodzeniem - grupa Steve'N'Seagulls, która klasyki rockowo-hard rockowometalowe, przerabia właśnie na muzykę country. Niestety ja z ledwością przebrnąłem przez "Back In Quo Country" i nie mam ochoty na drugie jego odsłuchanie. Zdecydowanie preferuję te kom-


pozycje w wersjach oryginalnych, ba wolę wersje akustyczne, które ostatnio wymyśliło samo Status Quo. Muzycy Quo po prostu przearanżowali muzykę ze smakiem, w bardziej bluesowo-folkowy sposób z elementami country. Niestety tego smaku na "Back In Quo Country" w ogóle nie mogę odnaleźć. Na dodatek, ludzie z HNE Recordings, jak zwykle odwalili kawał wyśmienitej roboty i do podstawowego zestawu z longplaya, dołożyli aż osiem dodatkowych i zapomnianych kompozycji zagranych przez zespół Younga, więc moja droga przez mękę trwała jeszcze dłużej. Trudno mi powiedzieć o stronie wykonawczej tego krążka, nie mam pojęcia czy ci muzycy zagrali tę muzykę w sposób, który zadowoli fana country. Tak na ucho niewrażliwe na takie brzmienie wydaje się wszystko w porządku. Od strony artystycznej propozycja Boba Younga w ogóle do mnie nie przemawia. Sytuacji nie ratuje fakt, że zdecydowaną część muzyki znam i w wykonaniu Status Quo bardzo lubię. Nie mam pojęcia jakbym miał zachwalić czytelniom, z pewnością miałbym duży problem przekonać was do Status Quo, a co dopiero do ich muzyki w wersji country. Album, co najwyżej dla maniakalnych fanów Status Quo. \m/\m/

Cynic - Uroboric Forms - The Complete Demo Recordings 2016 Century Media

Kiedy przyszłość dość popularnego zespołu jest bardzo nie pewna, najlepiej jest wydać coś, na czym można jeszcze zarobić. Tutaj postawiono na zebranie i wydanie wszystkich demówek. Nigdy nie byłem fanem tego zespołu. Po prostu ich wizja muzyki bardzo mija się z moją. Zobaczmy więc, jak ten twór brzmiał w czasach kiedy próbował jeszcze grać thash/death. Dostajemy tutaj zbiór utworów z lat 1988-1991, łącznie około godziny muzyki. Pierwsze co rzuca się w słuch to dźwięk. Jak na demo przystało, nie mamy tutaj pięknych czystych gitar ani nic takiego. Jest po prostu brudno. Nie ma tu też zagrywek znanych z późniejszych płyt zespołu. Dostajemy proste riffy, rytm perkusyjny i growl. Osobiście taka forma przemawia do mnie o wiele lepiej niż wielce chwalona płyta "Focus". Oczywiście, niektóre kompozycje zwiastują, to co ma nadejść w przyszłości, czyli techniczne/progresywne granie. Dużym zaskoczeniem są dla mnie, utwory gdzie możemy dosłuchać się wpływów muzyki hardcore, mam tu namyśli np. utwór "Once Misguided". Jak na młody metalowy zespół nie zabrakło też echa Ironów i tak ich wpływ słyszymy w utworze "Weak Reasoning". Jednak przez cały album przewija się fascynacja jednym oczywistym zespołem Death. Podsumowując: jeśli ktoś jest fanem Cynika to się ucieszy i będzie miał

okazję do posłuchanie swoich idoli, zanim ci jeszcze stali się ikoną technicznoprogresywnego grania. Jest to również niebywała gratka dla kolekcjonerów na uzupełnienie swoich zbiorów w coś dość wartościowego. Jednak, dla mnie jest to po prostu zwykły zbiór demówek, do którego już nigdy nie wrócę. Kacper Hawryluk

Deathrow - Life Beyond 2016/1992 Divebomb

Czwarta płyta Deathrow, to kolejny album z serii reedycji, którą zajęła się firma Divebomb Records, mająca w swych katalogach wiele zapomnianych kapel z lat 80-tych. Ostatni album Niemców to kawalkada, wręcz lawina dźwięków, z którego można by zrobić ze trzy inne albumy. Ale to zaleta tzw. techno thrashu - tak właśnie nazywanego gatunku w latach 80-tych, czyli prog thras'u, do której rodziny należały Watchtower, Realm, Toxik, Anacrusis, Believer, Voivod, Coroner, Mekong Delta, Sieges Even, Target i wiele, wiele innych. Dziś w tych skomplikowanych dźwiękach prym wiedzie Meshuggah. Ale co do "Life Beyond" Deathrow, jest to techniczny monolit, jak na poprzedniej płycie "Deception Ignored". Sporo tu mieszania, zmian tempa i innych technicznych wygibasów. Nie pomacha się tu rytmicznie zbytnio łbem przy takim jazzie, nawet przy najmniej zakręconym singlowym "Towers In Darkness". Nie będę się rozwodził nad poszczególnymi kawałkami, bo są do siebie podobne, no ale wyróżnię jedynie ciężki galopujący niczym suchoty u Chopina, "Homosapiens Superior". Brakuje na tym albumie tylko wysmakowanych solówkowych zagrywek z mistrzowskiej "trójki" no i "tego czegoś" z "dwójki" i "trójki", ale i bez tego jest tu dużo dźwięków do przemielenia. Szkoda, że po tak dobrej, ale i nie najlepszej płycie, Deathrow przestał istnieć. Jedynie gitarzysta Uwe Osterlehner założył End Amen, gdzie słychać jeszcze echa Deathrow. Polecam szczególnie poprzedni album, bo to naprawdę mistrzostwo świata. Deathrow wraz z Accuser, Holy Moses i Tankard były zawsze w cieniu innej, grającej trochę prościej i może dlatego skuteczniejszej, sławnej trójcy (Kreator, Sodom, Destruction) i mimo, że nie zdobył takiej popularności jak Petrozza i spółka, to warto mieć wszystkie cztery płyty Deathrow na swojej półce... Mariusz "Zarek" Kozar Detective - It Takes To Know One 2016/1977 HNE

O Detective w ogóle nic nie wiedziałem, dopiero newsletter z Cherry Red uświadomił mi, że taki zespól istniał. A może nawet wiedziałem ale bar-

dzo dawno go zignorowałem. W skład tej kapeli wchodzili, wokalista Michael Des Barres, gitarzysta Michael Monarch (ex-Steppenwolf, Janis Joplin, Hokus Pokus), basista Bobby Pickett, organista Tony Kaye (ex-Yes) i perkusista Jon Hyde. Działali oni w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i wydali dwa albumy studyjne i jeden koncertowy, kolejno "Detective" (1977), "It Takes One to Know One" (1977) oraz "Live From The Atlantic Studios". Współpracowali z Swan Song, czyli wytwórnią związaną personalnie z otoczeniem Led Zeppelin. Ten zespół miał też niebagatelny wpływ na Detective. Słuchając "It Takes One to Know One" od razu w uszy rzucają się inspiracje ich dokonaniami. Taki "Dynamite" moim zdaniem wręcz może stanąć obok "When The Levee Breaks" czy "Kashmir". Z tego powodu "Dynamite" jest moim ulubionym fragmentem tego krążka. Niezgorzej jest z "Fever", też w tym kawałku drzemie moc. Pozostałe kompozycje są bardziej stonowanie lecz cały czas pełne dynamiki i ciągle jest w nich wiele z Led Zeppelin. Jednak można odnaleźć inne naleciałości brytyjskich zespołów typu Bad Company czy Free ale także tych z Ameryki Północnej, typu Journey, BTO czy April Wine. Jakby nie było, zespół tworzyli muzycy z Brytanii i Stanów. Generalnie bardzo dobra mieszanka rocka i hard rocka z typowym sznytem lat siedemdziesiątych. Nie dziwię się Jimmy Page'owi, który w wypadku pierwszego albumu powiedział, że są bardzo dobrzy i powinni być bardziej popularni. Niestety nigdy tak sie nie stało, a szkoda, bo jeszcze parę niezłych płyt na pewno by nagrali. Z drugiej strony uważam, że niewiele straciłem, nie poznając Detective, w okresie swojej prosperity. Oprócz tego, że muzycy mieli wiele ze swoich mentorów, to ogólnie prezentowali dużą kulturę muzyczną. Ich kompozycje mogły się podobać słuchaczowi oraz mogły go zainteresować. Warsztat poszczególnych muzyków robił wrażenie, a Michael Des Barres miał niesamowity głos, choć Robertowi Plantowi czy Ian'owi Gillanowi nie dorównywał. Do "It Takes One to Know One" na pewno co jakiś czas będę powracał, bo to zbiór znakomitego hard rocka i szkoda aby przepadł gdzieś tam w czeluściach zapomnienia.

glowego. Ówczesny producent formacji Tom Dowd, z tego powodu przyniósł kompozycję, wtedy prawie nieznanego, Johna Cougara, "I Need a Lover". Bardzo wiele zastrzeżeń do tego pomysłu miał gitarzysta Michael Monarch. Suma summarum w końcu nagrano ten kawałek i kilka innych. A może nawet cały album? Niestety nigdy się o tym nie przekonamy, bo Atlantic zrezygnowało z ich wydania, a nagrania jeżeli nie uległy zniszczeniu, to przepadły w archiwach tego molocha. Detective starało się jeszcze utrzymać na powierzchni ale właśnie po tym incydencie przestało istnieć. W grudniu 1977 roku band miał koncert Studiach Atlantic w Nowy Yorku i właśnie z tego występu powstał repertuar na krążek "Live". Większość kompozycji stanowią nagrania z debiutanckiej płyty, jedynie trzy pochodzą z "It Takes One to Know One". Na finał pojawił się cover Elvisa Presleya "Good Rockin' Tonight" (kawałek autorstwa Roya Browna). Ogólnie rzecz biorąc kompozycje świadczą, że na obu studyjnych krążkach zespół umieścił porównywalna muzykę, oraz o dojrzałości muzyków i ich wykrystalizowanym stylu muzycznym. Natomiast sądząc po "Hellp Me Up", "Fever" i "Tear Jereker" brzmienie na koncercie było trochę bardziej surowe. Za to wykonanie było bardzo ekspresyjne, co dowodzi, że Detective na scenie radziło sobie bardzo dobrze. Można mieć trochę zastrzeżeń do jakości samych nagrań, ale bez obaw, wszystko jest słyszalne i generalnie stanowi bardzo dobre podsumowanie tej tak krótkiej kariery. Po rozpadzie kapeli Michael Des Barres, kontynuował karierę śpiewaka i równolegle prowadził karierę aktorską, ale w obu wypadkach nie osiągnął czegoś wyjątkowego. Choć CV aktorskie robi wrażenie. Za to Michael Monarch wypłynął ponownie z początkiem nowego milenium, ma nagranych kilka płyt lecz niestety nic o nich nie wiem. Jednego jestem pewien, że po albumy Detective będę co jakiś czas sięgał, bo warto. \m/\m/

\m/\m/ Detective - Live 2016/1978 HNE

Dwa dobre studyjne album zrobiły niezłą renomę Detective. Grupą zainteresował się sam Atlantic Records, który zaproponował współpracę. Ponoć przystąpiono do pracy nad trzecim albumem. W czasie prac kierownictwo firmy domagało się murowanego przeboju sin-

Emergency - Martial Law 2016/1989 Divebomb

Skoro Divebomb Records wznowiła "Traitor" Picture, to pewnie zanim przyjdzie pora na kolejne albumy tej formacji przypomniała również "Mar-

RECENZJE

167


tial Law" Emergency. To w tym zespole śpiewał Pete Lovell po rozstaniu z Picture, a skład, sformowanego dzięki byłemu menadżerowi tej formacji Henkowi van Antwerpen, nowego zespołu, dopełnili: gitarzysta Frans Limonard, basista Jos Antonissen, klawiszowiec Coen Van Hoof i perkusista Hedwig Spijkers. Dziwne trochę, że założony w 1985 roku zespół zadebiutował dopiero cztery lata później, kiedy to największy boom na takie melodyjne, bliższe pop/ AOR niż metalu granie powoli już mijał. "Martial Law" wyprodukował zresztą Erwin Musper, znany choćby ze współpracy w tym czasie z Opus czy Zinatra, mocy więc nie ma się co spodziewać. Jest za to melodyjnie, przebojowo i zdecydowanie zbyt słodko - nawet zadziorny głos, świetnie dysponowanego, Lovella nie ratuje mdłych "Hiding In The Shadow", "Dangerous" (oba ukazały się na niezauważonym przez nikogo singlu) czy "Across The Desert Sands". Mamy też obowiązkowe ballady: ciekawszą "Please, Say Please Me" i sztampową "Just One Precious Moment", nie brakuje też momentów zbyt nachalnie zainspirowanych dokonaniami Van Halen ("Upside Down") czy Cheap Trick ("Maybe It's Love"). Fanów nieco mocniejszego grania mogą zainteresować: "All Runnin' Wild", "Reaching Out" i "Running Out Of Miracles", ale generalnie nie ma tu niczego intersującego - ot, takie popłuczyny po melodyjnym graniu, przy którym nawet słabsze płyty Survivor czy Skagarack wydają się arcydziełami. Nic dziwnego, że Emergency, mimo kontraktu z holenderskim oddziałem Arioli kariery nie zrobili, a wkrótce po wydaniu "Martial Law" poszli w rozsypkę. Niech więc nikogo nie zwiedzie nalepka "Cult Dutch hard rock" na wznowieniu tego krążka, bo jest mnóstwo ciekawszych płyt utrzymanych w tej stylistyce. Wojciech Chamryk

Faith Collapsing - Lost 2016/1995 Divebomb

Faith Collapsing to power/thrash metalowy/ zespół ze Stanów Zjednoczonych, powstały w 1990r. Przez wszystkie lata aktywności (1990 - 1997, 2005, 2009, 2017 do dziź) ekipa z Willmington w Północnej Karolinie wydała tylko jeden długogrający album "Lost" (1995). Jego pierwszy utwór spowodował u mnie delikatne zniesmaczenie, ponieważ był dość słaby. Nie tego się spodziewałem po power/thrashu z USA. Ale dałem chłopakom szansę i muszę przyznać, że nie zmarnowali jej. Z każdym kolejnym utworem słuchało się ich coraz przyjemniej i okazuje się, że ten album jednak nie jest taki słaby, na jaki zapowiada go pierwszy utwór wręcz przeciwnie! Album jest cholernie przyjemny w odsłuchu. Czuć w nim ducha starego, dobrego, surowego grania, choć pod względem mixu i masteringu pozycja ta stoi na dość wysokim poziomie - każdy instrument jest wyraźnie słyszalny, a wokal zbalansowany. Pod względem kompozycji również jest niezgorzej. Wszyscy muzycy mają na albumie miejsce do pokazu umiejętności, które nie zakłóca całości. Album ten

168

RECENZJE

zdecydowanie zasługuje na Waszą uwagę, drodzy Czytelnicy. Przesłuchajcie go, bo naprawdę warto. Wystarczy przeboleć pierwszy utwór, a nie trwa on szczególnie długo (04:34, podczas gdy cały album trwa łącznie 51 minut).

parających się tym stylem, a zaopatrzenie się w oba wydawnictwa to jeden z lepszych pomysłów. Spragnieni dobrego hard rocka na pewno nie będą zawiedzeni. \m/\m/

Lavish

Headstone - Excalibur Gotthard - Lipservice / Domino Effect/ Need To Belive / Firebirth 2017/2005/2007/2009/2012 w Nuclear Blast

Nie wiem kto w Nuclear Blast wpadł na ten pomysł, ale przez przypadek wyszła im rzecz przynajmniej dobra. Na dwóch podwójnych wydawnictwach Niemcy przypomnieli cztery studyjne album pochodzące z lat 20015 - 2012. Owszem były one przedzielane koncertówkami "Made In Switzerland - Live In Zürich" z roku 2006 i "Homegrown - Live in Lugano" z roku 2011. Jednak w tych dwóch pudełkach zatrzymano czas, który według mnie, był najlepszy dla tego Szwajcarskiego zespołu. Najważniejszą w tym zestawie jest "Lipservice" z roku 2005. Gotthard to mistrzowie w balansowaniu między dynamicznymi i przebojowymi utworami hard rockowymi a balladowymi piosenkami. Na tym albumie udało im się zrównoważyć oba te trendy w znakomitym stylu. Zresztą zdecydowana większość kawałków, która znalazła się na tej płycie, to najlepsze ich hity. Oczywiście w moim mniemaniu. Album w ogóle się nie zestarzał, zauracza tak samo, jak w momencie wydania. "Domino Effect", to w zasadzie bliźniacza płyta do "Lipservice", choć ciut mniej przebojowa. Muzykom Gotthard nie udało się przez cały krążek utrzymać jego wysokiego poziomu, ale w sumie to małe wahnięcie. O "Need To Belive" mam najgorsze zdanie, bo z dynamicznych kawałków jedynie "Unspoken Words" może równać się z podobnymi kompozycjami z "Lipservice" i "Domino Effect". No, można do tego grona dołączyć "Rebel Soul" i bonusowy "Ain't Enough", ale to wszystko. Nie znaczy to, że jest to jakiś słaby album, a raczej bardzo solidny hard rockowy krążek z typową muzyka dla Gotthard. To taki standard tej kapeli z przed "Lipservice". Po wydaniu "Need To Belive" dochodzi do bardzo przykrego wydarzenia. W wypadku ginie wokalista Steve Lee. Można by pomyśleć, że to koniec tego znakomitego zespołu, ale nie, wraz z Nic'kiem Maeder'em Szwajcarzy wychodzą znowu na prostą, wydając w roku 2012 wyśmienity album "Firebirth". Co prawda do "Lipservice" temu krążkowi też trochę brakuje ale spokojnie można go traktować na równi z "Domino Effect". Nie ma co katować się rozważaniem kto lepszy Steve czy Nic. Obaj są doskonali, tylko, że jednego z nich już nie ma wśród nas. Muzycznie grupa znowu sięgnęła szczytów, szczególnie zwolennicy ballad będą usatysfakcjonowani, chociaż ci, co wolą ostrzejsze granie również nie będą narzekać. W sumie Nuclear Blast zrobił ogromniasty prezent nie tyle fanom Gotthard, ale tym, którzy zamarudzili i nie zakupili do tej pory tych albumów, oraz tych, którzy dopiero teraz rozglądają się za dobrym hard rockiem. Gotthard to jedna najlepszych kapel

2016/1985 Karthago

Po wznowieniu przed kilku laty debiutanckiego albumu "Burning Ambition" Karthago Records przypomina w kompaktowej wersji również drugi album grupy z Bawarii. Trafiło nań kilka utworów z pierwszego krążka, ale znacznie lepiej brzmiących, a dopełniły je nowsze kompozycje. "Excalibur" w momencie wydania, to jest 1985 roku nie mógł być żadną konkurencją dla topowych zespołów tradycyjnego nurtu, zresztą w samych Niemczech, wówczas jeszcze podzielonych na dwa kraje, znalazłoby się pewnie 20-30 lepszych grup. Nie znaczy to jednak, że Headstone to zespół amatorski czy niewarty uwagi, bowiem heavy metalowi w ich wykonaniu nie można odmówić pewnej atrakcyjności. "Excalibur" zainteresuje zwłaszcza zwolenników germańskiej szkoły surowego, mocnego, acz nie pozbawionego też pewnej dozy melodii, archetypowego metalu. Avenger - zanim jeszcze postanowili nazwać się Rage, Tyrant, wczesny Running Wild, Lions Breed, Bad Steve - jeśli komuś mówią coś te nazwy, to wie doskonale, czego spodziewać się po tym albumie. Patetyczne intro "Opening", nawiasem mówiąc typowe brzmieniowo dla ówczesnej sceny elektronicznego rocka, rozpędzone "Burnt In Ice", "White Thunder" czy tęgi "Eagle In The Crest" wciąż trzymają poziom i nie robią wrażenia jakiegoś archeologicznego wykopaliska. Gorzej nieco z utworem tytułowym czy balladą "Well In Love", ponieważ wokalista Harald Karg brzmi dość karykaturalnie w próbach delikatniejszego śpiewu, na szczęście ucieka się do niego incydentalnie. Mamy też dwa bonusy: "Temples Of The Moon" i "Overthrown", utwory bardziej bazujące na brzmieniach organowo-syntezatorowych, nie znaczy to jednak, że lżejsze od podstawowej dziewiątki.

bezsensownym napierdalaniem. Gdy w 1986 roku wielka trójka (Possessed, Slayer, Dark Angel) wydała trzy kultowe płyty, "Beyond The Gates", "Reign In Blood", "Darkness Descends", to już nic nie było takie same w thrash metalu. Poprzeczka zawisła bardzo wysoko, dlatego większa część kapel poszła w stronę Metalliki czy Anthrax, łącząc piękne melodie z brutalnością i techniką, świętując przy okazji triumfy. A część grała bardziej na diabelską brutalniejszą nutę, bez łzawych balladek, z większym lub mniejszym powodzeniem, podkręcając temu gatunkowi jeszcze szybsze obroty. I takich zespołów były setki, że wspomnę tu tylko najbardziej znane w tamtych zamierzchłych latach: Pestilence, Protector, Demolition Hammer, Sadus, Incubus, Blood Feast, Rigor Mortis, Sarcofago, Devastation, Massacra, Necrodeath, Morbid Saint, Loudblast, Agressor no i oczywiście nasz rodzimy Magnus plus opisywany tu Hellwitch. Wszystkie one grały mieszankę thrash/death metalu, która szczerze mówiąc miała się nijak do rasowych death metalowych gigantów typu Death, Morbid Angel, Obituary czy Cannibal Corpse, i ta hybryda nie była też tak popularna, jak melodyjna fala thrashu (Flotsam And Jetsam, Testament, Forbidden). No ale czas pokazał, która z tych kapel zdołała świętować sukcesy i przetrwać do dzisiejszych czasów. Hellwitch wciąż gra (z małą przerwą), a i ich muzyka ma się widać dobrze. Może stąd ta kolejna reedycja ich debiutanckiego albumu, który zaczyna się mrocznym instrumentalnym intrem "The Ascent", po czym następują kolejne po sobie szybkie sieczki z wysokim i ochrypłym wokalem Patrick'a Ranieri'ego. Nic odkrywczego, wszystko już znaliśmy z tego co grały w/w kapele. Żaden z numerów nie wyróżnia się, ani niczym nie zaskakuje, no może w "Pyrophoric Seizure", w jego 2 minucie jest fajny przester na wokalu solówka i riffy podobnie zagrane, jak w Death, ale to wszystko. Debiut Hellwitch został nagrany przez słynnego Scott'a Burns'a w jego w słynnym Morrisound Studios (gdzie tylko jeszcze Zbigniew Wodecki nie nagrał albumu), więc brzmienie jest bez zarzutu, dorzucone są dwa numery live, ale ja i tak wolę posłuchać "Malleus Malleficarum" Pestilence czy "Golem" Protector'a - debiuty, które po dziś dzień mają moc i nie wychodzą z mojego odtwarzacza. A "Syzygial Miscreancy" Hellwitch to nic oryginalnego, ani porywającego, ale każdy maniak młócenia poznać powinien... Mariusz "Zarek" Kozar

Wojciech Chamryk

Hunted - Fallen Angel-The Collection 2016 Bristol Archive

Hellwitch - Syzygial Miscreancy 2017/1990 Vic

To już chyba z czwarta reedycja, od pierwotnego wydania w 1990 roku, debiutanckiego pięcio utworowego krążka (nie licząc intro), tego amerykańskiego trio. A każda poprzednia była z jakimiś tam bonusami. Jakoś umknęła mi ta kapela w młodości, a istnieje od 1984 roku, może dlatego, że w końcu znudziłem się już wtedy takim mnogim

Stormtrooper, to taki zespół z nurtu NWOBHM, który działał w latach 1976 - 1982 (niestety nie są to dokładne daty). Z tej formacji wywodzi się gitarzysta Bob Starling, który z kilkoma innymi muzykami, na początku lat 90-tych powołali Hunted. Najlepszy ich okres, to lata 1993 - 1994, czuć było wtedy zainteresowanie kapelą (nawet kręcili się wokół nich ludzie z RCA).


Wiadomo jednak epoka grunge nie pozwoliła na wybicie się takim grupom. Niemniej w czasie swojego krótkiego żywota Hunted zdołał zarejestrować kilka nagrań. Jedne z nich trafiły na "Fallen Angel - The Collection". Jest to zbiór piętnastu utworów, które można określić jako hard'n'heavy z dużymi wpływami NWOBHM. Wsłuchując się w zawartość płyty dochodzi się do wniosku, że jest tu więcej z hard rocka niż z heavy metalu. W muzyce Hunted można głównie znaleźć wpływy kapel pokroju Grand Prix, Wildfire, czy wczesnego Def Leppard. Słychać w tym też coś, co było charakterystyczne dla hard-rockowego Thunder, jednak produkcja nagrań Hunted jest dużo bardziej surowa, a Thunder miał bardziej chwytliwe piosenki. Poza tym w muzyce Brystolczyków słychać także dalekie echa heavy metalu w stylu Tokyo Blade czy Tygers of Pan Tang. Kompozycje urozmaicone, choć w miarę proste, w tempach wolnych i średnich. Za to wyróżniają się ciekawymi aranżacjami, a przede wszystkim znakomitą grą i śpiewem muzyków. Zespół dbał aby każdy z utworów miał fajną melodię, ciekawe riffy, wyeksponowane gitary oraz sola. Brzmienie jak wspomniałem jest bardzo czyste, klarowne, a każdy z instrumentów jest bardzo dobrze słyszalny. Ogólnie, gdyby Hunted działało na przełomie lat 70. i 80. oraz miał szanse dostać się w łapy producenta takiego jak Martin Birch, to spodziewam się, że teraz nie omawialibyśmy kilka kompozycji wygrzebanych z lamusa. Raczej wspominalibyśmy znakomite hard rockowe płyty. Taki dobrze nagrany "Swing Of The Pandulum" na pewno byłby sporym konkurentem dla któregokolwiek hitu Rainbow. "Fallen Angel - The Collection" to zarchiwizowane wspomnienia, mające jedynie takąż wartość, maniakom NWOBHM jednak to wystarczy. \m/\m/

Jon Lord - Before I Forget 2017/1982 Purple/Cherry Red

Ci co znają dokonania Jona Lorda wiedzą, że jego wielką fascynacją była muzyka klasyczna. Owa pasja miała czasami ujście w Deep Purple, przypomnijmy chociażby album "Concerto for Group and Orchestra" ale głównie w jego solowej twórczości. Nie inaczej jest z "Before I Forget", bowiem cytaty muzyki poważnej znajdziemy w kompozycjach "Tender Babes" i "Bach Onto This". Jednak jest to tylko namiastka w porównaniu z innymi solowymi dokonaniami Lorda. Ogólnie ten krążek przedstawia nam artystę w rockowej odsłonie. Kompozycje umieszczone na nim, to specyficzna mieszanka hrad rocka, rocka, rocka progresywnego, muzyki klasycznej oraz ogólnie muzyki rozrywkowej typowej dla przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, bowiem odnajdziemy tu soul, r'n'b, czy hipisowskiego rocka w stylu Joe Cockera. Moją uwagę przykuła również dbałość Lorda o to, aby utwory z tej płyty były przyjazne dla odbiorcy. W sumie wyszło mu to bardzo zgrabnie, a taki dyna-

miczny, utrzymany w klimacie melodyjny rock/AOR "Chance On A Feeling", powinien być radiowym przebojem. Ten sam los powinien być udziałem kawałków w soulowej odsłonie "Hollywood Rock And Roll" czy "Say It's All Right". Inną cechą tego albumu jest podział na kompozycje dynamiczne i bardziej wyciszone. O dziwo utwory wyciszone z klimatem na tle tych energicznych zabrzmiały wręcz wspaniale, takiego "Burntwood" mógłbym słuchać nieprzerwanie. Ludzie z Cherry Red nie byli by sobą gdyby przygotowywanego materiału nie uzupełnili ciekawostkami. Do bonusów doszły dwa kawałki o rozrywkowo popowej proweniencji "Going Home" i "Lady", dwie kompozycje z odniesieniami do klasyki "Ravel's Pavane" oraz inna wersja "Bach Onto This". Natomiast całość wieńczy instrumentalny, wspaniały, z "vangelisowskim" klimatem, utwór "For A Friend". O produkcji, wykonaniu nie warto nawet pisać, bo Jon Lord o to również zadbał. Nie jestem pewien ale solową twórczością Lord nie zebrał jakiegoś oszołamiającego grona fanów. Niewątpliwie tę nieśmiertelność zapewniła mu działalność w Deep Purple. Miejmy nadzieję, że sława tej grupy bardzo długo nie przeminie i przy okazji, pamięć o takim muzyku jak Jon Lord również. \m/\m/

Judas Priest - Turbo 2016/1986 Sony Music

Po 30 latach od wydania komercyjnego sukcesu Judas Priest, jakim był niewątpliwie album "Turbo", i on doczekał się reedycji! Na dysku pierwszym tradycyjna dziewiątka, na drugim i trzecim dysku "Live At The Kemper Arena, Kansas City", czyli zbiór największych hitów z ostatnich płyt, które nomen omen wydane zostały rok później na "Priest...Live!", a zarejestrowane podczas trasy koncertowej "Fuel For Life" promującej "Turbo" - czyli zwykłe wyciąganie kasy od fanów. Różnica polega tylko na tym, że na opisywanych wydawnictwach "live" jest o cztery stare kawałki więcej, czyli mamy jeszcze "Desert Plains", "Victim Of Changes", "The Green Manalishi" oraz "Hell Bent For Leather", na którym Rob odpala swój motocykl. Co do studyjnej zawartości to każdy ją zna na pamięć, przypomnę tylko, że to album złożony z samych hitów. Grupa pozazdrościła chyba sukcesu komercyjnego swoim ziomkom z Def Leppard (album "Pyromania") lub chciała dać na luz po dwóch wcześniejszych killerach i postawiła na melodie w średnich tempach, co wyszło im też znakomicie. "Turbo" jest tak nasączone syntezatorami jak kasza skwarkami. Już od samego początku Judas Priest atakuje nas daniem głównym, czyli tytułowym hitem "Turbo Lover", frapującym od początku do końca. Świetny jest też ciężki i przygnębiający "Out In The Cold", który na tej reedycji miał być w innej wersji, a tu takiej nie słychać. Znowu "Parental Guidance", to taki na Leppard'owską nutę wesoły kawałek do tańca i do różańca. Za to najżwawiej prezentuje się hymniczny "Rock You All Around The World". Choć "Locked In", "Hot For Love" czy "Reckless" są także

dynamiczne, takie na amerykańska nutę. Nie dziwi fakt, że "Turbo" pokryła się w Stanach i Kanadzie platyną. Jeśli wasza stara płyta jest już zajeżdżona, porysowana, to warto ten album kupić ponownie. W przeciwnym razie jeśli na półce stoi już u was "Priest...Live!" to niekoniecznie. Wszystko zależy od zasobności waszego portfela...

cyjnej z wysuniętą do przodu perkusją Randy Foxxa. Można tutaj w pełni docenić jego kunszt i bardzo charakterystyczny styl. "The Deluge" to kolejny genialny materiał ekipy Sheltona i absolutny klasyk. Warto mieć go w swojej kolekcji, bo obawiam się, że takich utworów, brzmienia i magii już się chyba nie da powtórzyć. Oczywiście nie może być innej oceny, niż ta najwyższa.

Mariusz "Zarek" Kozar Maciej Osipiak

Manilla Road - The Deluge 2015/1986 Golde Core

W latach 1983-87 Manilla Road stworzyła cztery monumenty będące arcydziełami nie tylko epickiego, amerykańskiego, ale po prostu ogólnie metalu. Oczywiście zarówno wcześniej jak i później zespół również nagrywał świetne krążki, ale to właśnie te cztery muzyczne absoluty zapisały się złotymi zgłoskami na kartach metalowej historii. Dzięki Golden Core i ich reedycjom wszyscy ci, którym brak tych krążków w swojej kolekcji mogą ten błąd teraz naprawić. Rok po "Open the Gates", czyli w 1986 roku ukazał się kolejny wielki album Manilla Road "The Deluge". Tym razem materiał jest krótszy, a zespół postawił na bardziej zwarte numery, których długość w większości nie przekracza czterech minut. Jednak w niczym nie ujmuje to tym numerom. Zresztą czy można powiedzieć coś złego o takim "Divine Victim"? Jest to zdecydowanie jedna z bardziej chwytliwych kompozycji Sheltona, a refren to małe arcydzieło. Podobnie rzecz ma się z "Hammer of the Witches". Niecałe 3 minuty metalowej perfekcji. A gdy jeszcze Mark swoim charakterystycznym zawodzącym głosem wykrzykuje "Burn Them All" to ciary gwarantowane. Mroczny, napisany i zagrany w całości przez Mike'a Metz'a "Morbid Tabernacle" jest wstępem to barbarzyńskiego "Isle of the Dead", który jest kolejnym bardzo mocnym punktem płyty. Podobnie jak zmiatający głowy z karków "Taken by Storm", po którego przesłuchaniu czujemy się adekwatnie do tytułu. Trochę dłuższym utworem jest "Shadow in the Black". Zaczyna się od spokojnej gitary i takiego samego wokalu Sheltona, a w okolicach 1.50 minuty rozpętuje się piekło. Agresja i barbarzyństwo to główne składowe "Shadow...", ale jak w każdym z pozostałych numerów nie brakuje też epickiego ducha. Kolejny klasyk, zresztą jak większość z tego krążka. Gwoździem programu jest jednak tytułowy "The Deluge". Fantastyczna, 8-minutowa epicka opowieść o potopie i zatopieniu Atlantydy. Kwintesencja stylu Manilla Road. Pokazująca fenomen tego zespołu zarówno od strony kompozycyjnej, wykonawczej jak i nastroju jaki potrafi wykreować. Mogę tego słuchać w nieskończoność. Reedycja Golde Core z 2015 roku zawiera oczywiście kilka bonusów. Są to między innymi koncertowe wersje "Friction in Mass", "Divine Victim" i "Hammer of the Witches", a także pierwotne cztero-ścieżkowe wersje "The Deluge" i "Shadow in the Black". Dla fanów z pewnością będą to wartościowe dodatki. Jednak największa ciekawostka jest na samym końcu. Numer tytułowy w wersji przed produk-

Messina - Terrortory 2016/1990 Divebomb

Messina, to Holenderski zespół thrash metalowy działający z przerwami od 1988. Przez pewien okres działał nawet pod nazwą Assassin, nie mylić tylko z tą kultową niemiecką formacją. W roku 2016 postanowiono wydać składankę, na której znajdować się będą wszystkie nagrania tego zespołu na jednej płycie oraz nagrania Assassina na drugiej. Tak oby, ktoś mógł sobie porównać czy zmiana nazwy wpłynęła jakoś na zmianę stylu gry. Łącznie dwie godziny thrash metalu. Messinie udało się przez te wszystkie lata nagrać tylko jeden album i to na początku swojej kariery. To chyba o czymś już świadczy. Muzyka z obydwu krążków nie różni się jakoś zbytnie od siebie. Od takie sobie łupanie bez większego polotu czy werwy. Za to już od pierwszych dźwięków słychać inspirację amerykańską sceną. Na salce prób na pewno wisiały plakaty Metalliki, Slayera, Dark Angel. I to właśnie echem tych kapel przesycona jest ta składanka. Jako muzyka w tle się nawet sprawdza. Kacper Hawryluk

Mutilator - Immortal Force 2017/1987 Grayhaze

Po trzydziestu latach od wydania debiutu Mutilator firma Greyhaze Records zaczęła wydawać sporo reedycji zapomnianych brazylijskich bandów. Ekipa Kleber'a i spółki nagrała w tym samym roku album, co ich ziomkowie z Sepultury, Ratos De Porao, Sarcofago, Korzus, Attomica czy Overdose, ale czas pokazał, że tej pierwszej kapeli najbardziej poszczęściło się na międzynarodowym rynku muzycznym. Choć dla mnie, to Overdose był najciekawszą brazylijską kapelą, która pokazała największą transformacje przez tę dekadę wydawania fajnych płyt. Ale co do Mutilator, to od początku do końca jest grany tu bezlitosny thrash metal, prosty bez odrobiny melodii czy finezji. Świetnie zaczynający album kawałek "Memorial Stone Without a Name", to jedyny numer którego zapamiętałem, bo jest w nim trochę zwolnień i zmian tempa, ale i tak te wszystkie dziewięć kompozycji raczej niczym się od siebie

RECENZJE

169


nie różnią. Solówki też nie są wirtuozerskie, niczym te wyjęte z pod ręki Andreas'a Kisser'a. Tylko dwa ostatnie kawałki dodane jako bonus "Evil Conspiracy" i "Visions Of Darkness", są jeszcze bardziej siarczyste i prostsze na death metalową nutę, bo wydane rok wcześniej na "Demo 1986". Ale Brazylia słynie z brutalnego thrash metalu i nie ma co się dziwić - jaki kraj taka muzyka. Polecam w celach zapoznawczych, choć mimo, że to był początek, to i tak Mutilator należy do przedstawicieli początków thrash metalu obok wyżej wymienionych kapel. Choć daleko im było wtedy do mistrzów z Sepultury czy Ratos De Porao, to dopiero w latach 90-tych świat poznał lepiej brazylijskie huragany, takie jak Sepultura, Sarcofago czy Krisiun a na resztę kapel (Korzus, Overdose etc...) było już wtedy trochę za późno, choć były to już albumy na światowym poziomie... Mariusz "Zarek" Kozar

Omen - Battle Cry 2017/1984 Metal Blade

Po ponad trzydziestu latach doczekaliśmy się kolejnej reedycji kultowego debiutu Amerykanów, i mimo, że to był taki nieśmiały jeszcze zryw, to zawartość pierwszej płyty jest wyśmienita! I nie ustępowała on wtedy debiutowi Anthrax, Queensryche czy Jag Panzer, które wyszły w tym samym roku. Fakt, słychać tu wpływy Iron Maiden z okresu Paul'a Dianno, ale jest to rasowy szybki heavy true metal bez odrobiny glamu. Już od pierwszych dźwięków na szybkim "Death Rider" czy "The Axemann" z przewodnią solówką, słychać, że Omen to w pełni zawodowcy. Silny glos Kimball'a jest tu bardzo charakterystyczny niczym głos Marcolin'a z Candlemass i nie przesadzam w tym momencie. Solówki Kenny Powell'a też są tu wybitne. "Last Rities" to typowy hicior, wizytówka zespołu, która nie wypada z głowy nawet po 33 latach, jest melodyjny i ze świetna solówką. Tytułowy numer, to typowa niszczycielska husaria, mnie zaś kręcą kawałki typu "Die By The Blade" przypominające zagrywki gitarowe a'la - zaznaczam, że tylko z dwóch pierwszych płyt. Oraz szybki "Prince Of Darkness". Kapitalne zakończenie przynosi nam "Into The Arena" zaczynający się balladowo, powoli sie rozpędzając ale ciągle w wolnym tempie z zagęszczonymi gitarami. Jako bonusy mamy tu "Battle Cry" w wersji Live i brylant kawałek - "Torture Me" szybki i energiczny, który nie mógł znaleźć się na debiucie z racji umieszczenia go na składance "Metal Massacre V". Takie były wtedy wymogi, podobnie było z kawałkiem "Death Rider" Overkill z tej samej składanki, etc.. Podsumowując - świetny debiut, gdyby nie kiepskie brzmienie, trafiłby pewnie do kanonu amerykańskiego heavy metalu. Za to następna płyta na pewno bije na łeb wszystkie inne... Mariusz "Zarek" Kozar

170

RECENZJE

Omen - Warning Of Danger 2017/1985 Metal Blade

Drugi album Kalifornijczyków mógł konkurować w USA ewentualnie tylko z debiutanckimi albumami heavy metalowych klasyków typu Agent Steel, Savage Grace czy Vicious Rumors. Powiem więcej - nawet przewyższył weteranów z Manilla Road czy... Manowar! Tak, tak, to nie przesada, tym bardziej w stosunku do umięśnionych królow metalu. A w Europie mógł stawać w szranki z fenomenalnym debiutem "Walls Of Jerycho" Helloween. Bo taka tu właśnie jest muzyka, energetyczna z mnóstwem melodii, solówek i heavy metalowych gitarowych wycieczek! Owszem, jest to kontynuacja świetnej "Battle Cry" ale z bardziej przejrzystym i cięższym brzmieniem, co nie dziwi, gdyż przy albumie grzebali Brian Slagel i Bill Metoyer (Modern Talking). Album otwiera od razu tytułowy killer i wszystko jest już jasne, kto rządził w heavy metalowym USA. Donośny silny głos Kimball'a i zabójcze gitary Powell'a zasuwają tu bez zahamowania czysty soczysty szybki heavy metal a'la Iron Maiden z pierwszych dwóch płyt z Dianno, plus Helloween z równocześnie wydanym w październiku zabójczym debiutem Niemców. Doskonałe połączenie tych dwóch składników podlane w sosie amerykańskim wystarczy by podawać go kilka razy dziennie jak tablety na grypę! Wystarczy posłuchać następnych - podniosłego "March On", iron'owskiego "Ruby Eyes" (świetne solówki), instrumentalnego bogatego w motywy pięcio-minutowego "V.B.P", czy szybkich "Termination", "Red Horizon" i wieńczący album rozbudowany "Hells Gate", by stwierdzić, że rok 1985 należał do Omen! I żadne klasyczne kapele typu Attacker, Savatage, Liege Lord czy Jag Panzer (z wirtuozem w składzie) nie były w stanie stanąć na drodze Kalifornijczyków. Genialne brzmienie, rozbudowane gitary, melodie i przede wszystkim nie(!) piskliwe wokale, które były wtedy nieodłączną częścią w klasycznym amerykańskim heavy metalu. Kimball operuje tu na szczęście średnimi rejestrami, więc słucha się tego doskonale. Jeśli ktoś był oczarowany debiutem Omen, to "dwójka" go zabije, szczególnie że następny trzeci mniej przebojowy album, nie przeskoczył omawianego. Ze wszystkich późniejszych wznowień "Warning Of Danger" polecam wam reedycje z 2003 roku, wydaną przez firmę Metal Mayhem Music, z dołożonym mini albumem "Nightmares" - ostatnim zaśpiewanym przez Kimball'a. W tym roku reedycją zajęła się Metal Blade Records dodając tylko jeden numer live trochę mało. Perełka heavy metalu, która powinna stać na półce u każdego fana metalu, jedna jedyna w swoim rodzaju... Mariusz "Zarek" Kozar Omen - The Curse/Nightmares 2017/1986 Metal Blade

To już trzecia i ostatnia płyta Omen z Kimball'em za mikrofonem, dlatego należy do tych jednych z najlepszych z całej dyskografii. Podobnie jak na poprzednim albumie, od razu Amerykanie

walą szybkim tytułowym kawałkiem. Rewelacyjna praca perkusji na dwa kopyta, ostre gęste gitary i solówki Powell'a od razu widać że muzycy od pierwszych sekund wykładają karty na stół. Podobnie następne dwa numery "Kill On Sight" i "Holy Martyr" - melodie gonią melodie! Jak teraz tego słucham po ponad 30 latach aż serce krwawi, że Kimball odszedł z Omen. Ostatni na stronie A, instrumentalny "S.R.B." to kawał dobrze wykonanej roboty gdzie brak wokalu jest niezauważalny. "At All Cost" to już klasyczny numer Omen i nie wiem czy jest tu sens wymieniania wszystkich utworów do końca. Do kolejnej już reedycji dołożono EP "Nightmares" z 1987 roku nie wnoszącą za dużo nowego prócz groźnego utworu tytułowego i szybkiego agresywnego "Shock Treatment". Poza tym "Dragon Breath" z jedynki, "Termination" z dwójki i "Bounty Hunter" z trójki. No i nieudana koncertowa wersja "Who Lotta Rosie" AC/DC. Dodam, że Kimball na "The Curse/Nightmare" śpiewa bardziej agresywnie z piachem w gardle ale ja wolę bardziej jego czyste śpiewanie, jak na "Warning Of Danger". I nie słychać tu, jak wcześniej tak wielkiego wpływu Iron Maiden. Tak czy siak świetny album i warto go mieć wraz z poprzednikami w swojej kolekcji. Następna "Escape To Nowhere" ma się nijak do całej dyskografii Omen, mimo dobrego wokalu Coburn'a Pharr'a, który później śpiewał w Annihillator, to na dziesięć lat ten album zamknął rozdział tej wyśmienitej kapeli... Mariusz "Zarek" Kozar

Picture - Traitor 2016/1985 Divebomb

"Traitor" to piąty album holenderskiego Picture i zarazem drugi z Pete'm Lovell'em za mikrofonem. Słychać na nim, że to już rok 1985, a komercyjne powodzenie niektórych metalowych płyt zrodziło wśród innych muzyków apetyt na odniesienie jeszcze większego sukcesu. Picture nigdy nie unikali w swych utworach melodii, jednak na LP's "Heavy Metal Ears", "Diamond Dreamer" czy, nawet na jeszcze dość surowym debiucie, równoważyli to sporą dawką energii i mocnych, jak na owe lata, dźwięków. Na "Traitor" niewiele z tego pozostało, zespół postawił na mdłe, brzmiące bardziej jak pop, utwory. Weźmy taki "Fantasies", "Dyin' To Live", "Out Of Control" czy "State Of Shock" - toż to wykonany z pełną premedytacją atak na listy przebojów i próba skrojenia hitów dla każdego. Dla każdego, czyli jednak właściwie dla nikogo, bo młodzież miała w 1985 innych ulubieńców, a metalowcy raczej unikali takich dźwięków. Oczywiście są też na tej płycie mocniejsze utwory, jak roz-

pędzony "Lost In The Night" czy miarowy, w stylu Judas Priest, "Loud 'N Proud", ale to nieliczne perełki spośród dziewięciu kompozycji. Co gorsza wiele z nich trwa - zupełnie niepotrzebnie - 56 minut, co szczególnie doskwiera w przypadku "Right Now". Oczywiście na wcześniejszych płytach Picture też nie unikali dłuższych utworów, jak np. trwający ponad siedem minut "Fear" na debiucie, ale zwykle był to jeden numer, tradycyjnie wieńczący drugą stronę płyty. Kompaktowe wznowienie "Traitor" zaciekawi więc przede wszystkim zagorzałych fanów Picture - ja zafunduję je sobie tylko z powodu utworów dodatkowych, bowiem 12" EP "Fantasies" jest trudna do zdobycia, a zawiera dłuższą o minutę wersję utworu tytułowego, nagrany ponownie "Bombers" z pierwszego LP i wówczas premierowy "Rock On Tonight". Wojciech Chamryk

Sanctuary - Inception 2017 Century Media

Czwarty album "kultowej" kapeli z Seattle przynosi nam tym razem... zaginione lecz odnalezione demo z 1986 roku, przez gitarzystę Lenny'ego Rutledge, na którym są zarejestrowane kawałki z przed debiutanckiej (tzw. prequel) "kultowej", "Refuge Denied". Znajdują się tu też niepublikowane nigdzie wcześniej "Dream Of Incubus" i "I Am Insane". Odzyskane utwory zostały zremiksowane i zremasterowane przez Chrisa "Zeussa" Harrisa, który wcześniej współpracował z Sanctuary przy ich ostatnim krążku "The Year the Sun Died" z 2014 roku. Zaś materiał z demówki rejestrowany był między kwietniem a lipcem 1986 roku, więc ponad 30 lat temu. Świetna okładka, to oczywiście dzieło znakomitego grafika Eda Repki, znanego z obwolut dla Megadeth, oraz setek innych metalowych zespołów. Co do muzyki, wszyscy znają lub powinni znać Sanctuary, choćby dlatego, że Warrel Dane (ex Nevermore), to jeden z najlepszych wokalistów metalowych na tym globie. I na tych nagraniach też to słychać. W niepublikowanym - "I Am Insane" słyszymy wpływy Queensryche, a Geoff Tate mógłby pozazdrościć Dane'owi wokalu jak i utworu, choć akurat bliżej Dane'owi tu do barwy głosu Midnight'a, z Crimson Glory. Zaś drugi "Dream Of Incubus" to typowo Sanctuary'owski numer pasujący do "jedynki", jak reszta zawartości na "Inception", która później wylądowała na debiucie, a była mieszanką i wypadkową różnych stylów. Nazwałbym ten styl połamanym zadziornym amerykańskim power metalem, kojarzącym się z Metal Church, Judas Priest, a nawet z Mercyful Fate. Ale nie dla każdego takie pomieszanie z ultra wysokim wokalem Dane'a (np. w rewelacyjnym "Veil Of Disguise"). Jak ktoś nie zna w ogóle Sanctuary, to i tak polecam tę "kultową" płytę, ja osobiście liczyłem na więcej niespodzianek, w tym jakże starym znalezisku... Mariusz "Zarek" Kozar




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.