Leenia (#6, 2008)

Page 1

writerzy aejzrja w in sy a n it łączcie się! błęk dick4dick za kulisami




6 –7 w yszuk alee: mart wa natura – bluerek wizy t y

8 –9 Leeksykon: Christopher Lee

10 –11 Leeksykon: amanda lee

12–13 na falee: kristina szász

14 –15 przerobilee: obrus hybryda

16 –17 portret: y ves klein – emanacja błękitu

18 –21 portret: pop kolor w muzyce

22– 31 moda: dick4dick za kulisami

32– 35 reporta ż: bunt w yra żony sztuk ą

36 – 39 bluemaniacy: Błękitna rasa

40 – 41 bluemaniacy: galeria the blue door

treść

42– 45 st yleezacje: paper dolls

46 – 49 make history: symbol o wielu znaczeniach

Magazyn Leenia został uhonorowany złotą szpaltą w konkursie twórców prasy firmowej (custom publishing)


wstęp

Oszaleliśmy na punkcie kobaltowego, błękitnego, granatowego i wszystkich innych odcieni niebieskiego. Ten kolor zdominował nie tylko nasz magazyn. Pojawił się w modzie (spodnie, topy, T-shirty, szale), w gadżetach, popkulturze, muzyce, filmach i zawładnął umysłami naszych bohaterów. Przeczytajcie koniecznie o Yves’ie Kleinie, najważniejszym protagoniście powojennej awangardy. Tworzył obrazy, rzeźby, instalacje, fotografie, kwestionując tradycyjną koncepcję sztuki. Był prekursorem monochromów i opatentował swój własny ulubiony kolor – ultramarynę. Do dziś barwa ta istnieje pod nazwą International Klein Blue (niezwykle intensywny, jaśniejący błękit). Ale nie tylko on przedstawiał świat na niebiesko. Najwięksi reżyserzy: Lynch, Besson czy Kieślowski również upodobali sobie najzimniejszą barwę. Stała się myślą przewodnią w takich filmach, jak „Blue Velvet”, „Wielki Błękit”, „Trzy kolory: niebieski”. Bo niebieski jest pełen symboli. Kojarzy się z wodą, niebem, przestrzenią – czyli wolnością. W starożytności utożsamiano go z najważniejszymi bogami: Zeusem i Jupiterem. W życiu codziennym oznacza świeżość, chłód i uduchowienie. Lecz przede wszystkim świadczy o kreatywności i jest symbolem przyjaźni. Przyjmijcie zatem od nas ten gest przyjaźni, niech stanie się inspiracją w jesienne i zimowe dni.


6

w yszuk alee

martwa natura

bez wątpienia to najbrzydsze zabawki na świecie i chyba dlatego podbiły nasze serca. Ugly Toys, www.zoomzoom.pl 48–98 zł

Powrót w niebieską krainę dzieciństwa może odbyć się wyłącznie w bujanym foteliku. krzesełko, www.studioindygo.pl 174 zł


wyszukała

Cate

w yszuk alee

7

masz wisielczy humor? chętnie byś kogoś zamordował? powieś Harry’ego! zawieszka „wisielec harry”, www.toys4boys.pl 39 zł

Jeśli zdarza ci się czasem wyć do księżyca, już nie musisz czekać na pełnię. lampka Księżycowy słoik, www.toys4boys.pl 99 zł

nie lubisz samotnych kąpieli? mr. Suicide to partner idealny. zatyczka do wanny Mr. Suicide, www.fabrykaform.pl 66 zł


8

christopher lee

by przejść na emeryturę. Tylko w tym roku odbyła się premiera 6 filmów z jego udziałem (czasami użyczał swego niebywałego głosu), a wieść niesie, że pracuje nad kolejnymi. Zagrał w ponad 250 produkcjach, co zapewniło mu miejsce w Księdze rekordów Guinnessa, choć również jego wzrost odegrał tu istotną rolę. Dzięki swoim 196 cm Lee widnieje w księdze jako najwyższy odtwórca głównych ról. Jak na ironię, właśnie z powodu wzrostu przez wiele lat grywał epizody i drugoplanowe postaci, bo jego sylwetka z trudem mieściła się w kadrze. Dopiero Terrence Fisher, reżyser z wytwórni Hammer Films Productions, zaproponował mu rolę, do której – z racji wzrostu – nadawał się idealnie: budził niepokój i grozę. Była to rola tytułowego monstrum w filmie „Przekleństwo Frankensteina” (1957). Największą sławę odniósł rok później, grając postać księcia ciemności – Draculi. Pierwszy film z tej serii (1958 r.) był ogromnym sukcesem kasowym, jednak aktor nie zyskał jeszcze statusu gwiazdy. Stało się to dopiero po „Dracula: Książę Ciemności” (1966 r.). Zdaniem wielu krytyków i znawców kina, Lee stworzył – obok Beli Lugosiego – jedną z najsłynniejszych kreacji transylwańskiego arystokraty i najlepszą rolę w swej karierze. Później wielu odtwórców Draculi wzorowało się na jego kreacji, lecz nikomu nie udało się osiągnąć mistrzostwa brytyjskiego aktora. Christopher zagrał hrabiego Draculę jeszcze dziewięć razy (w tym pięć razy w horrorach Hammera – ostatni raz w filmie „Szatański plan Draculi” z 1974 r.).

leeksykon

Nie myśli o t ym ,

Christopher Lee urodził się 27 maja 1922 roku w Londynie. Jest potomkiem jednego z najstarszych w Europie arystokratycznych rodów: jego matką była hrabina Estelle Marie Carandini di Sarzano, słynna piękność, którą uwiecznili na swych płótnach John Lavery, Oswald Birley i Olive Snell. Ojciec był pułkownikiem 60. korpusu strzelców królewskich (inne źródła podają, że był aktorem, choć pierwsze nie wyklucza drugiego). Młody Lee uczęszczał do Wellington College. Oprócz tego, że pobierał staranne wykształcenie, uprawiał też sporty (szermierkę, krykieta, rugby,

To niesamowita przyjemność pisać o legendzie kina, która jest równie charyzmatyczna jak doskonała, a w dodatku najczęściej kreuje czarne charaktery. Christopher Lee liczy sobie 86 wiosen, a im więcej ich ma, tym lepiej wygląda.

hokeja i futbol) i stawiał pierwsze kroki na scenie szkolnego teatrzyku w przedstawieniu „Rumpelstiltskin”, w którym – co nie dziwi – grał „czarny charakter”. Matka chciała, by – jako absolwent prestiżowego Wellington College – został dyplomatą. On sam zastanawiał się nad karierą śpiewaka operowego. Odebrał nawet stosowne wykształcenie w zakresie wokalistyki klasycznej. W czasie nauki zarabiał na siebie, pracując jako goniec w towarzystwach okrętowych. W 1941 r. został powołany do wojska: służył w RAF i wywiadzie wojskowym. Służbę wojskową zakończył w stopniu porucznika. Po wojnie, dzięki protekcji kuzyna matki, ambasadora Włoch Nicole Carandiniego, zadebiutował w gotyckim romansie Terence’a Younga „Corridor of Mirrors” (1948 r.). Otrzymał kontrakt w wytwórni A. Ranka i jako wykonawca epizodów występował (m.in. w „Hamlecie” Laurence’a Olivera) aż do 1956 r., kiedy został zaangażowany do wspomnianej wcześniej roli Frankensteina. Stał się specjalistą od czarnych charakterów i potworów, choć grywał też m.in. Sherlocka Holmesa – pozytywnego bohatera. Ulubioną rolą aktora jest jednak postać Lorda Summerisle’a z filmu Robina Hardy’ego „Kult” (1973 r.). Lord Summerisle to przywódca lokalnej szkockiej społeczności, której członkowie oddają się dziwnym pogańskim rytuałom. Lee zagrał tę postać z autoironią (i za darmo). W 1999 r. Tim Burton zaproponował aktorowi rolę Burgmustera w „Jeźdźcu bez głowy”. U tego reżysera zagrał jeszcze w „Charlie i fabryka czekolady” (2005 r.) oraz użyczył głosu postaci Pastora w animacji „Gnijąca panna młoda” (2005 r.). Grał w filmach reżyserowanych między innymi przez Johna Hustona, Josepha Loseya, Orsona Wellesa, Nicholasa Raya, Michaela Powella, Billy’ego Wildera, Stevena Spielberga, Johna Landisa i Petera Jacksona. Najbardziej znane obrazy z jego udziałem to: „Człowiek z pistoletem” (z serii filmów o Jamesie Bondzie), „Kult”, „Władca Pierścieni” (Saruman), „Gwiezdne wojny” (hrabia Dooku). Odtwarzał także postać kardynała Wyszyńskiego w amerykańskiej wersji „Jana Pawła II”. Aktor ponadto jest autorem pięciu książek, w tym dwóch autobiograficznych.


Sylwia Dennissimo.com

9

ilustracja

leeksykon

słowa


10

amanda lee

do nas z każdego zdjęcia zamieszczonego na swoim profilu MySpace. Ma tam fotografie z rodziną, ukochanym chłopakiem Posido, oraz gdy pije piña coladę na imprezach. Jej mama jest Koreanką, która przyjechała do Stanów w wieku 11 lat. To po niej Amanda odziedziczyła azjatycką urodę, w którą jednak – mimo ciągłych komplementów – nie wierzy. Po prostu brakuje jej pewności siebie. Z upływem lat stała się introwertyczką, choć jako dziecko marzyła, by zostać aktorką lub modelką. Zresztą zainteresowanie modą zostało jej do dziś. Na blogu z radością dzieli się swoim pomysłem na robienie biznesu: „Już od dłuższego czasu myślałam o tym, żeby otworzyć własny butik. A dziś wpadłam na zupełnie nowy pomysł – modyfikowanie ubrań! Wezmę jakiś stary ciuch i będę go przerabiać: nowe szycie, nowe guziki, nowy dizajn, cokolwiek!”. Z późniejszego posta dowiadujemy się, że Amanda kupiła maszynę do szycia oraz że pracuje w H&M, więc hobby pewnie się rozkręca.

Amanda śmieje się

Jednak to śpiewanie stało się jej wielką pasją, mimo że nigdy nie pobierała profesjonalnych lekcji. Dość obciachowa kompozycja „My Heart Will Go On” Celine Dion, stała się symbolicznym początkiem jej muzycznej drogi. Gdy zaśpiewała ten utwór a capella, jej koleżanka była pod takim wrażeniem, że zdołała namówić Amandę do dalszego śpiewania. Oldschoolowe tracki Mariah Carey, na których ćwiczyła głos, oraz gitara akustyczna, którą pokochała, to może niekoniecznie bliska sobie stylistyka. Ale właśnie takimi domowymi sposobami, z małą pomocą przyjaciół oraz Internetu, można dziś robić karierę. Amanda jest najwyraźniej niezłym menedżerem własnego losu. Profil na MySpace, kanał na YouTube, blog oraz oficjalna strona, to całkiem dobry zestaw na promocję samej siebie. A dziś właściwie niezbędnik, by zaistnieć.

jednak to, że charakter Amandy kompletnie nie przystaje do oszałamiających historii sieciowych karierowiczów. Dziewczyna nazywa siebie „nieśmiałą songwriterką”, a melancholia to jej ulubiony stan. Taki ekshibicjonizm jest oczywiście w cenie, lubimy przecież anonimowo przyglądać się ludzkim dramatom. Amanda przyznaje, że nie ma problemu dzielenia się historiami ze swojego życia. Jeszcze w kwietniu tego roku na swoim blogu zamieściła post: „Nienawidzę się. Po raz pierwszy w życiu mam samobójcze myśli. Wyobrażam sobie, jak to jest, gdy tnę swój nadgarstek.

leeksykon

Najciekawsze jest

Jest 23-letnią Amerykanką z sąsiedztwa. Miewa poważne depresje, myślała o samobójstwie, a jej bohaterem jest Jezus. Dzięki Internetowi zaczyna rozkręcać swoją muzyczną karierę. Poznajcie Amandę Lee.

Światła gasną, a ja powoli odpływam w chaos. Ludzie próbują mi pomóc, ale czuję jedynie obojętność i spokój, bo wszystko jest skończone i nie muszę się już więcej męczyć. Mój chłopak sądzi, że mam depresję. Nie wiem, co to oznacza, ale tak właśnie się teraz czuję. Cholera jasna”. Miesiąc wcześniej deklarowała, że odczuwa smutek każdego dnia i bardzo komfortowo się z tym czuje, bo jednocześnie potrafi być szczęśliwa. Jej życie pełne jest również wątpliwości dotyczących własnego talentu: „Denerwuję się, bo sama nie wiem, czy moja muzyka i umiejętności są wystarczająco dobre. Mój chłopak i przyjaciele mają wielki dar, znają te wszystkie teorie i podstawy muzyki, a mnie nawet nie bardzo to interesuje”. Takie podejście wydaje się dziś samobójstwem, bez parcia na karierę nie ma bowiem kariery. A jednak Amanda zdobywa sympatię fanów swoją szczerością w teks-

tach, naturalnością zachowania i prostotą melodii. Na pewno również w karierze pomaga jej Bóg. To on zesłał jej samochód oraz daje motywację do śpiewania, dlatego mimo chwil zwątpienia we własną wiarę, Amanda pragnie poznawać Boga każdego dnia coraz bardziej. Z taką dziewczyną można się łatwo utożsamić. To przykład internetowej everygirl, która bez sztucznie pompowanych ambicji dzieli się publicznie swoim życiem. „Mój typowy dzień zaczyna się od jakiegoś śniadania. Do niego piję kawę lub herbatę, a w międzyczasie surfuję po kanałach na kablówce. Czasami nawet się nie obejrzę, a za oknem jest już zmrok”. Genialność prostoty, docenienie zwyczajności.

Amandy, którą stworzył jej chłopak, znajdziecie informację, że dziewczyna właśnie nagrywa swoją debiutancką płytę. Na YouTube wrzuciła wideo pokazujące, jak pisze piosenki. Są to eteryczne i delikatne melodie, śpiewane z emocjonalnym zaangażowaniem do akompaniamentu gitary, ze szczyptą folkowego klimatu. Takie pomieszanie Rachael Yamagaty, Norah Jones i Adele. „To muzyka, która płynie z mojego serca, dzięki niej pragnę łączyć się z ludźmi i lepiej ich rozumieć”. Czy rzeczywiście Amanda jest o krok od wielkiej popularności? Trafiła na dobrą passę, mamy teraz moment, kiedy liryczne żeńskie wokale są bardzo w cenie. Z Internetem już sobie nieźle radzi. Jeszcze tylko kilka skandali i na pewno wkrótce świat usłyszy o Amandzie Lee – zwykłej dziewczynie z miasteczka Centreville pod Waszyngtonem, która kocha Starbucks’a, nie maluje oczu i ciągle szuka sensu życia.

Na oficjalnej stronie


Lady Stereo Dennissimo.com

11

ilustracja

leeksykon

słowa


12

na falee

kristina szรกsz


rozmawiał a

PYTANIA 1. Jak opisałabyś image Lee na rynku dżinsow ym? 2. Który model dżinsów jest waszym numerem jeden? 3. Ile kosztują przeciętne dżinsy waszej marki? 4. Jak w y tłumaczysz taką cenę? 5. Jak rozpoznać dżinsy Lee? 6. C zy coś zmienia się w marce Lee?

Młoda, niezwykle kreatywna i zafascynowana rockowym stylem życia. z braku czasu Odpowiedziała tylko na kilka pytań. Kristino Szász – dyrektor kreatywna Lee – Nie dajemy za wygraną! Jeszcze cię przepytamy :)

odpowiada kristina Szász, dyrektor art yst yczny firmy lee

1. Jesteśmy wiarygodną, autentyczną i niezawodną lifestyle’ową marka dżinsową :) :) 2. B estsellerem zdecydowanie są spodnie Leola. Świetnie dopasowane „rurki”, które doskonale podkreślają linię. Ale na tym samym poziomie znajduje się unowocześniona wersja naszej kultowej Normy. Jest bardziej odważna, seksowna, podkreślająca szczupłą sylwetkę. 3. D etaliczna cena to 250–350 zł. Zależy oczywiście od rodzaju fabrycznego wykończenia produktu i szczegółów wykonania. 4. J esteśmy rozpoznawani po tym, że nasze produkty w stosunku do konkurencji są w przystępnej cenie oraz że jesteśmy warci tych pieniędzy (uśmiech). 5. K ażda para posiada własne DNA Lee. Składają się na to krzyżujące się linie, szycie w kształcie S na kieszeniach, naszywka Lee z tkaniny oraz nasza cieńsza naszywka z prawdziwej skóry z tyłu produktu, na pasku. Na naszych droższych dżinsach często używamy tradycyjnych naszywek Hair on Hide Logo. 6. Ewoluujemy z bycia stricte dżinsową marką do bycia modową marką lifestyle’ową.

Sylwia

co wiemy o kristinie?

Moda od zawsze była jej pasją. Kiedy miała 15 lat, z pościeli mamy wycinała kształty spodni, kamizelek, topów. Podbierała kolorowy spray taty i malowała nim ubrania, nadając im dziwne wzory. Mama nie była zachwycona tą wesołą twórczością, ale nie powstrzymywała kreatywności córki. Wręcz przeciwnie, dzięki swojemu przyzwoleniu, zaszczepiła w Kristinie miłość do mody, którą zajmuje się do dziś. Kristina Szász studiowała projektowanie mody we Włoszech i w Nowym Jorku. Miała szczęście pracować dla największych: Emilio Pucciego, Ralpha Laurena, Iceberga, Nike, Levis’a oraz Carhartta. Kiedy zaczęła pracować dla Lee, od razu pokochała tę markę. „Wtedy firma ewoluowała z bycia ściśle dżinsową marką, do marki lifestyle’owej” – uważa. Mogła skorzystać ze swojego doświadczenia, które zdobyła wcześniej, i stworzyć unikatowe kolekcje. „W projektowaniu to bardzo ważne, aby cieszyć się tym, co robisz” – twierdzi. Kristina kocha swoją pracę, ponieważ może w niej tworzyć zarówno na poziomie komercyjnym, jak i przyszłościowym. Uwielbia podróże, które są dla niej inspiracją. Lubi porozumiewać się w innych językach, ponieważ daje jej to głębszy obraz innych kultur. Czerpie również inspiracje z koloru nieba, zespołów rockowych grających w parkach w Tokio, z modnego chłopaka idącego ulicą w Budapeszcie, z dizajnu mebli oraz książek. Jest urodzoną optymistką. Zawsze widzi szklankę do połowy pełną. Jej dzieciństwo było szczęśliwe i pełne radości. Taka baza daje w życiu poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Uwielbia tańczyć ze swoimi dziećmi przy głośnej rockowej muzyce i słuchać, jak jej mąż usiłuje śpiewać.

na falee

13


14

przerobilee

obrus hybryda

Design bez leetości – czyli, czym może być twoje ubranie, a czym nigdy nie będzie Twój obrus? Czy naprawdę wiemy, jak wygląda prawdziwy bon ton przy współczesnym stole? Czy wspólny obiad lub kawa rzeczywiście są spotkaniem?


pomysł i w ykonanie

AZE Design

We współpracy studia projektowego AZE design i firmy odzieżowej Lee powstał koncept nowej tkaniny, która jest hybrydą obrusu i odzieży. Forma, jaką przyjął obrus, wynika z doświadczeń dotyczących konwenansów towarzyskich podczas niedzielnego obiadu, które – wciąż obecne – są coraz mniej zrozumiałe. Z tej przyczyny projektanci obrusu HYBRYDA Nr 1 założyli, iż podstawą dobrego samopoczucia podczas posiłku i niczym nieskrępowanej konsumpcji jest uwolnienie się od obowiązujących zasad stołowej ogłady. Tkanina wykonana została z denimu, który powstał z dekonstrukcji ubrań z kolekcji Lee. Obrus wyposażono w funkcjonalne elementy występujące w ubiorze. Dzięki temu w rękaw możemy włożyć bagietkę lub przyniesiony w deszczowy, jesienny dzień parasol. W kieszenie wkładamy to, co może być potrzebne przy jedzeniu niedzielnego rosołu. Chusteczki do otarcia ust znajdziemy w szlufkach, a żeby nie zaplamić ubrania możemy założyć kaptur lub przód od ogrodniczek. Gdy posiłki lepiej nam smakują w otoczeniu świeżych kwiatów – wystarczy rozpiąć rozporek i... wstawić tam wazonik. Smacznego!

AZE Design – grupa projektowa stworzona przez kreatywnych, młodych ludzi: Annę Kotowicz i Artura Puszkarewicza, którym przyświeca wspaniała idea. Aze to próba znalezienia równowagi pomiędzy tym, co stare a nowe. To realizacja idei dialogu pomiędzy ginącym rzemiosłem a nowoczesnym projektowaniem. „Chcemy, by projektowane przez nas obiekty miały wszelkie znamiona rękodzieła, równocześnie zaskakiwały jakością oraz współczesnym wzornictwem. Uważamy, że techniki rękodzielnicze mogą być żywym i efektywnym narzędziem kreacji. Wierzymy, że ciągłość jest związana z nieustanną ewolucją, a szacunek do przeszłości nie wyklucza otwartości na współczesne inspiracje”. Aze Design swoje prace prezentował w Polsce i za granicą. Ich dzieła dostrzegły i publikowały najlepsze pisma wnętrzarskie: Lab, Form, Attitude, Dom&Wnętrze. Zdobyli wiele znaczących nagród, między innymi w konkursach Prodeco. przerobilee

15


16

emanacja błękitu

international klein blue

portret

Gdyby kolor niebieski nie istniał, Yves Klein na pewno by go stworzył. Kim był człowiek, który wręcz obsesyjnie próbował dotrzeć do istoty niebieskości? Dlaczego tak zafascynował go akurat ten kolor? I czemu nie udało mu się zrealizować „niebieskiej rewolucji”, na skutek której cała powierzchnia Francji zostałaby pomalowana na kolor International Klein Blue? Próba odpowiedzi na te pytania poprowadzi nas najpierw do domu rodzinnego Kleina, w którym codziennie ścierało się ze sobą malarstwo figuratywne i abstrakcyjne, co miało niezwykle duży wpływ na jego poglądy o sztuce. Dzięki temu, że rodzice byli malarzami, Klein dość wcześnie znalazł się w środowisku artystycznym Francji. Jednak jego pierwsze fascynacje oscylowały raczej wokół filozofii i... judo. Choć w końcu obie te rzeczy zaprowadziły go z powrotem do malarstwa i uczyniły je tak bardzo uduchowionym. Sprawiły, że dużo bardziej niż przestrzeń malarska liczyła się dla niego przestrzeń duchowa. Klein poszukiwał i dążył do niematerialności w sztuce. Z filozofii różokrzyżowców (i z najważniejszej dla siebie książki „Kosmogonia różokrzyżowców” Maxa Heindla) czerpał inspiracje przy tworzeniu pierwszych monochromów. W judo (które studiował przez dwa lata w Japonii w Instytucie Kôdôkan, zdobywając czarny pas i czwarty dan) należy szukać źródeł tak ważnej dla Kleina samodyscypliny i intuicyjnej komunikacji. To podczas pobytu w Japonii oświadczył swoim przyjaciołom, że fundamentem jego twórczości będzie „monochromatyczność”. Kolor w czystej postaci stał się dla niego przejawem swobodnie wyrażanej wrażliwości, pozwalał „czuć duszę

bez wyjaśniania, bez słów”. Linia i kontur jawiły się mu jako więzienie dla odczuwania, przeszkoda w przekazywaniu nastroju. Jego pierwsza wystawa w 1955 roku, na której pokazał różnobarwne monochromy, nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Klein uzmysłowił sobie, że odbiorcy potraktowali jego dzieła w kategoriach dekoracji i postanowił skupić się na jednym kolorze. Niewątpliwie Klein znalazł odpowiedź na to pytanie. Albo inaczej – to pytanie przyszło zapewne do głowy kilkunastoletniego Yves’a, kiedy w roku 1946, leżąc na plaży, przeżył „podróż ku niebu”. Sam wspominał to w ten sposób: „Miałem wizję, w której wyznaczyłem granice sklepienia niebios. Tamtego dnia zacząłem nienawidzić ptaki, które latając po niebie, próbują robić dziury w moim największym i najwspanialszym dziele”. Niebieski był dla niego wyobrażeniem, wizją, zjednoczeniem niebios i powietrza. „Czym jest niebieski? Stawaniem się niewidzialnego widzialnym... niebieski nie ma granic, ograniczeń, jest poza wymiarami, które mają inne kolory”. Tamtego dnia zaczął drogę do najdoskonalszego odcienia błękitu. Wynikiem poszukiwania i eksperymentów było znalezienie w 1956 roku ultramaryny, jak twierdził: „najdoskonalszej ekspresji niebieskiego”. Swoje odkrycie zawdzięczał syntetycznej żywicy Rhodopas, normalnie używanej jako utwardzacz. Klein porównał ją do „poetyckiej energii” i opatentował pod nazwą International Klein Blue (IKB). Jest to niezwykle intensywWhat is blue?

ny, jaśniejący błękit, który od tej pory pojawiał się na różnego rozmiaru płótnach, ścianach, obiektach, reliefach, rzeźbach – Klein najchętniej pokryłby tym kolorem cały świat, a przynajmniej Paryż. Prekursor performance’u Malował

przy pomocy wiatru, deszczu, miotacza ognia oraz... nagich modelek. Do legendy przeszły jego wystawy, np. ta, podczas której zaprezentował kilkanaście błękitnych, prawie identycznych monochromów, sprzedajc je po różnej cenie, czy wystawa w 1958 roku, kiedy zaprosił publiczność do pustej galerii, twierdząc, że na pozornie pustych ścianach wiszą obrazy. Słynna stała się także akcja w Paryżu, gdzie na jego komendę wzbiło się w niebo 1001 niebieskich balonów. Podawanie podczas wernisaży niebieskich drinków i koktajli było przy tym czymś zupełnie zwyczajnym. To wszystko było realizacją artystycznego programu, który postawił przed sobą Klein: zadziwić widza oraz przekroczyć wszelkie możliwe granice w sztuce i w życiu. Jego twórczość obejmowała obrazy, fotografie, rzeźby, instalacje, scenografie teatralne i filmowe. Wywarła znaczący wpływ na konceptualizm, sztukę akcjonistów i malarstwo abstrakcyjne lat 50. Klein napisał także kilka ważnych tekstów, w których zakwestionował tradycyjną koncepcję sztuki. Jego kariera trwała zaledwie 8 lat i w tym czasie artysta namalował ponad 1000 obrazów. Zmarł na zawał w wieku 34 lat, pozostawiając nam do zrealizowania „niebieską rewolucję”.


Cate Yves Klein słowa

obraz

portret

17

Anthropometrie Ant 141 (1960)


18

portret

pop kolor

Niebieski to wyjątkowo inspirujący kolor w muzyce. Blue Suede Shoes, Blue Café czy Blue Monday. Kto jeszcze uległ niebieskiemu czarowi?


Lady Stereo

Róisín Murphy Album „Ruby Blue”

składanka „Blue Skied an’ Clear”

Róisín Murphy – znana z Moloko ekscentryczna wokalistka, nagrała 3 lata temu solowy debiut „Ruby Blue”. Mimo że z macierzystą formacją mogła śmiało puszczać wodze fantazji na różnych polach ekspresji, to jednak Matthew Herbert zdobył jej muzyczne serce. Poznali się w studiu, kiedy Matthew robił remiksy kilku kawałków Moloko. Róisín spodobało się jego naturalne i łatwe podejście do muzyki. Gdy zdecydowali się razem nagrywać, Herbert zamknął Murphy samą w studiu i przyniósł jej sporo dziwnych przedmiotów, którymi miała uderzać w mikrofon. W ten sposób na „Rubinowym błękicie” duet osiągnął brzmienie, z którego Herbert słynie – muzyka konkretna w wersji pop. Sama Murphy, zachwycona efektem, określiła nowo powstałe piosenki podobne duchem do utworów z płyty OutKast „Speakerboxxx/The Love Below”. „Są tak samo eksperymentalne i pełne funku!” – wyjaśniała. Duet nie zaraził jednak swoim entuzjazmem firmy fonograficznej, która uznała, że materiał jest dziwny i nie nadaje się do radia. Murphy, jak na prawdziwą indywidualistkę przystało, zdecydowała, że nie zmieni na płycie ani jednego dźwięku, więc wytwórnia musiała się w końcu ugiąć. Niestety, płyta bardzo słabo sprzedała się w Stanach, ale za to zdecydowanie lepiej w Europie, która – sądząc po licznych udanych koncertach Róisín – wielbi wokalistkę bez pamięci. Jednym z najbardziej efektownych momentów podczas występu jest performance Róisín i jej chórzystki do utworu „Ramalama (Bang Bang)”. Dziewczyny, wystrojone jak na rewię mody, rzucają się na siebie i tarzają po podłodze, markując gesty ostrej babskiej bójki. I to jest to, co w Róisín Murphy zachwyca najbardziej – charyzma i wyrafinowanie połączone z dystansem i świetnym poczuciem humoru. Punktujemy.

Niebieska okładka z niebieskim kolorem w tytule albumu słusznie może przyciągać wzrok wielbicieli melancholijnych, pięknych dźwięków. Bo taka jest właśnie dwupłytowa kompilacja, wydana w 2002 roku przez kultową berlińską wytwórnię Morr Music. Filozofia albumu jest ściśle związana z muzycznym terminem shoegazing, który w Polsce nie znalazł zastosowania, choć pewnie kilka zespołów pasowałoby do jego definicji. Shoegazing, czyli dosłownie „gapienie się na buty”, to gatunek alternatywnego rocka, który powstał w UK na początku lat 80. XX wieku. Brytyjska prasa określiła w ten sposób zespoły, których ruch sceniczny był niemal zerowy – ograniczał się jedynie do obserwowania umieszczonych na podłodze urządzeń sterujących instrumentami. Styl ten charakteryzowało bogate użycie wszelkich efektów gitarowych, które zagłuszały ginący wśród nich wokal. Ale co ma wspólnego składanka „Blue Skied an’ Clear” z tym wszystkim? Otóż na pierwszej płycie usłyszeć można kilkanaście zespołów, które coverują Slowdive – jeden z czołowych bandów stylu shoegaze, natomiast druga płyta zawiera utwory mocno inspirowane twórczością Slowdive. Próżno jednak szukać tu gitarowej ściany dźwięków. Niemal wszystkie piosenki, jak na label Morr przystało, oscylują wokół elektroniki oraz IDM (inteligent dance music). Jeśli nie jesteście fanami, polecamy muzykę do snu lub jako tło przy zmywaniu naczyń. Lecz jeśli kochacie dziecięce wokale, synthpopowe dźwięki, elektroniczne przestery i tego typu muzyczne szuranie – to pozycja absolutnie obowiązkowa.

portret

słowa

19


portret

20

piosenka cohena „Famous Blue Raincoat”

zespół Blue Jeans

zespół Blue raincoat

Do dziś pamiętam jedną lekcję angielskiego z podstawówki. Nasz młody i przystojny native speaker w ramach urozmaicania zajęć włączył kasetę Leonarda Cohena. Oczywiście w wieku nastoletnim naszym idolem był raczej Cobain niż Cohen, jednak tego poranka wszyscy zostali zaczarowani. Nauczyciel mocno zapunktował, puszczając te romantyczne dźwięki, zwłaszcza w sercach młodych dziewcząt (także w moim). Na płycie znajdowały się dwa absolutnie najpiękniejsze utwory Cohena „Susanne” oraz „Famous Blue Raincoat”. Ten drugi, napisany w formie listu, o wiele bardziej smutny. Mamy więc Nowy Jork w zimowy poranek, tytułowy niebieski prochowiec oraz romans łączący trójkę osób. Są wylane żale, tęsknota i czerwona róża w zębach. Wszystko na tyle poruszające, że cover utworu wykonała sama Tori Amos, której drżący głos, połączony z fortepianem, dodaje piosence jeszcze większej dramaturgii. Cohen znany jest z tego, że w swoich tekstach opowiada prawdziwe historie. Pytany o niebieski prochowiec, odpowiada anegdotą: „Tak, rzeczywiście miałem wtedy taki. Kupiłem go w Burburry w Londynie, w 1959 r. Elisabeth powiedziała, że wyglądam w nim jak pająk. To pewnie dlatego nie poleciała wtedy ze mną do Grecji. Ostatecznie prochowiec został skradziony z nowojorskiego loftu Marianne, ale i tak nie nosiłem go zbyt często”.

Jeans to kultowy i od lat jeden z najmodniejszych i najsłynniejszych materiałów świata. Ciągle króluje na wybiegach, a jednocześnie jest ulubioną tkaniną w środowisku rock’n’rolla oraz country, które estetycznie niekoniecznie kojarzą się ze zbyt wyrafinowanym gustem. Kowboje i farmerzy – to stereotypowe skojarzenie z dżinsami, od którego dziś starają się uciec jego producenci. Lecz to właśnie niebieskim jeansom złożyli hołd członkowie zespołu o nazwie… Blue Jeans. Panowie najwyraźniej są mocno przywiązani do koloru nieba, bo na koncertach występują dodatkowo w niebieskich koszulach. Być może kult jeansu wziął się stąd, że założony w 1988 roku zespół przeżywał swoje najlepsze lata, gdy do Polski wkraczał z wielkim hukiem kapitalizm oraz zachodni świat, dostępny do tej pory tylko w Peweksie? Pewnie dlatego do 2000 roku grupa koncertowała głównie na zachodzie Europy. Ich repertuar to właściwie same covery. Mamy więc do czynienia ze sztandarowym, weselno-festyniarskim bandem. Jak na taki przystało, łamanym angielskim wykonują największe przeboje rock’n’rolla, rocka i country z lat 60. i 70., głównie utwory Elvisa Presleya, The Beatles, The Rolling Stones, Beach Boys czy Paula Anki. Możecie zaprosić Blue Jeans na swoją studniówkę, majówkę lub wesele, tylko nie zakładajcie skóry, bo skóra to już zupełnie inna subkultura.

Do 18 kwietnia tego roku istniał zespół o nazwie inspirowanej piosenką Cohena, a nazywał się Blue Raincoat. Muzycznie to kompletnie inna bajka, bo chłopakom zdecydowanie bliżej było do brzmienia Seattle sprzed ponad 15 lat. I co tu dużo mówić, zespół miał parcie na Zachód. Ich MySpace to historia po angielsku, podobnie jak teksty piosenek; nawet producenta płyty mieli z Ameryki, i to nie byle jakiego. Album „Small Town Addiction” został wyprodukowany przez gitarzystę Jacka Endino, który współpracował z legendami sceny grunge: Nirvaną, Soundgarden, Mudhoney czy Therapy? Krajowa prasa i radio również bardzo przychylnie odnosiły się do kolejnych dokonań Blue Raincoat. Aż dziwi fakt, że spadkobiercy pierwszej fali grandżu w Polsce (vide: Hey, początek lat 90.) nie zrobili większej kariery. Cieszy dystans zespołu do własnego wizerunku i muzyki. Piszą o sobie: „Nie ma jakiegoś specjalnie wytyczonego kierunku, w którym podążamy. Po prostu postanowiliśmy cieszyć się uczuciem, jakie zawsze towarzyszy, kiedy robisz coś po raz pierwszy w życiu i szalejesz z ekscytacji! Bawimy się dźwiękiem, o nic więcej tu nie chodzi”. Niestety, słuchając utworów, odnosi się inne wrażenie. Bo choć piosenki sympatyczne i melodyjne, to w głowie kołacze się myśl, że każdą z nich wcześniej gdzieś się już słyszało. Mało tu oryginalności. Do tego wszystko przyprawione do bólu polskim angielskim. I takie to nasze zachodnie polskie podwórko…


album „Into the Blue Again” The Album Leaf

zespół The Screaming Blue Messiahs

zespół Kobalt

Muzyka projektu The Album Leaf jest prawdziwą oazą spokoju. Jeśli znajome są wam dźwięki rodem z Islandii, Album Leaf stylistycznie dryfuje w podobnych rejonach, choć lider projektu, Jimmy LaValle, pochodzi z San Diego w Kalifornii… Tytuł jego czwartego solowego albumu – „Into the Blue Again” – jest ironiczną tautologią, bo bardziej melancholijnych i atmosferycznych dźwięków długo by szukać. To muzyka, która sprawia, że czujesz w sobie dobro, piękno i spokój. Zanim jednak LaValle zaczął nagrywać smutne piosenki pod szyldem The Album Leaf (zaczerpniętym ambitnie od jednego z utworów Chopina), jego życie było dość wywrotowe. Już od lat nastu grywał w alternatywnych rockowo-punkowych kapelach, z którymi jeździł w długie trasy po Stanach. Podczas tych wojaży stage diving i performance nago na scenie były normą. Po latach intensywnego koncertowania przyszedł czas na wyciszenie i dziś LaValle określany jest przede wszystkim jako „malarz dźwiękowych pejzaży”. Dzięki znajomości z muzykami z Sigur Rós udało mu się zmienić Album Leaf w supergrupę, w której do tej pory gościnnie udzieliło się ponad tuzin muzyków. „Album Leaf to taka moja solowa zabaweczka. Ma cię rozweselić, kiedy będziesz samotny i sfrustrowany, chociaż czasami cię zdenerwuje, gdy muzyka nie zadziała, tak jak chciałeś. W każdym razie to na pewno coś fascynującego” – deklaruje Jimmy. Skoro tak, pozostaje nam tylko zanurzyć się w jego blues.

Ten założony w 1983 roku zespół ma tak skomplikowaną historię, że przytaczanie jej mijałoby się z celem. Jednak kilka zdarzeń powinno zachęcić każdego freaka do sięgnięcia po któryś z albumów Niebieskich Mesjaszy. Przede wszystkim ważne jest to, że ich kariera była błyskotliwa i stanowi przykład stopniowego pięcia się po szczebelkach, by po dojściu na sam szczyt rozwiązać działalność. Podobno byli doskonali „na żywo”. Do dziś wokalista Bill Carter znany jest z tekstu, że uwielbia „statyw mikrofonu, a właściwie wszystko, co jest poręczne”. Ich brzmienie było określane jako „rockabilly z piekła rodem”. Tuż przed swoim pierwszym koncertem nie mieli jeszcze nazwy. Wymyślili więc, że wystąpią jako Baby Crocketts, ale właściciel klubu nie zgodził się na nią, stanęło więc na Motor Baby Motor. Ich singiel „Wild Blue Yonder”, pochodzący z pierwszej płyty, nie był zbyt popularny, za to w 2006 roku pojawił się jako soundtrack do odcinka serialu „Rescue Me”. Na drugim albumie mieli już hit, za który znienawidziła ich brytyjska undergroundowa prasa. Dla zabawy nagrali kawałek „I Wanna Be A Flintstone”, który… pojawił się jako soundtrack do pełnometrażowego filmu o Flintstonach, ale… tylko w wersji amerykańskiej, Brytyjczycy go nie chcieli. W 1987 roku David Bowie zapytany w wywiadzie dla Channel 4, jaki jest obecnie jego ulubiony zespół, odpowiedział: SBMs. Trzy miesiące później Mesjasze supportowali go na dwóch koncertach z trasy Glass Spider. Niestety, ten niewątpliwy zaszczyt i sukces nie przekonał wytwórni, która po nagraniu trzeciego albumu „Totally Religious”, zerwała kontrakt. To spowodowało, że zespół wkrótce się rozpadł, grając ostatni koncert na Notting Hill w 1990 roku. I takie barwne opowieści przechodzą do historii.

Jeśli od czasu zakończenia liceum nadal nie zamieniliście glanów na najki, twórczość Kobaltu z pewnością przypadnie wam do gustu. Założony w Krakowie zespół od ponad dwóch lat serwuje dźwięki spod znaku grunge-rocka, którymi podniecaliśmy się jako pryszczate, zdołowane nastolatki. Ale podobnie jak koszulki z prasowanką Cobaina, również ich muzyka znajduje jeszcze fanów. Do tej pory Kobalt zagrał na kilku szerzej nieznanych festiwalach, zdobywając główną nagrodę na bemowskim RnR Airguitar Festival. Pocieszający jest fakt, że młodzież nadal znajduje alternatywę dla Gosi Andrzejewicz. Kobalt, jak na rasowy band przystało, ma dość zaangażowane teksty. Jeśli bliska jest wam filozofia mroku, cierpienia oraz buntu przeciwko złu świata, Kobalt śmiało może dołączyć do waszej biblioteki iTunes. Oczywiście członkowie zespołu nie pozostawiają słuchaczy w bezkresnej beznadziei. Stąd w każdym z tekstów rymowane (sic!) nawoływania do chwytania życia w garść i „swoich marzeń spełniania”. Niestety, wokal Tomasza Pluty również nie wychodzi poza grandżowy schemat. Mocny, zawodząco-manieryczny głos frontmana stanowi bolesną teleportację do czasów Pearl Jam i Soundgarden. Doceniamy konsekwencję, ale może panowie z Kobaltu powinni przejrzeć co nieco MySpace i podarować sobie oraz słuchaczom odrobinę świeżości – tej muzycznej.

portret

21


moda

22

dick4dick za kulisami


foto

Justyna Cieślikowska

moda

23


moda

24


moda

25


moda

26


moda

27


moda

28


moda

29


moda

30

w sesji wykorzystano ubrania z kolekcji lee jeans i lee works of denim oraz prywatne rzeczy stylistki

Fot.: justyna cieślikowska, makijaż: Kamila wiedeńska-strzelczyk, stylizacja: Basia & Ewa, wystąpili: Dick4dick, Catherine, blondie

podziękowania dla pana tommy’ego banacha za wypożyczenie nam swojego mieszkania i syntezatora do sesji


31

moda

dick4dick Czyli: Bobby Dick, Nygga Dick, Wet Dick Junior, Dick Dexter i Rocky the Dick. Pięciu niezwykle przedsiębiorczych panów z Gdańska, którzy założyli zespół (2004 r.) grający elektro-rocka. Głównym tematem tekstów ich piosenek jest niezaspokojone libido. Pierwszą płytę „Silver Ballads” wydali w 2005 roku. W 2006 założyli własną wytwórnię płyt o nazwie Dickie Dreams Records i wydali swój singiel „Dick Back In Town”. W 2008 ukazał się ich kolejny album „Grey Album”.


32

bunt wyrażony sztukĄ

reporta ż

Najstarsza forma sztuki na ziemi. Od prehistorycznych malunków ściennych czmychnęła gładko w lata 60. na nowojorskie i filadelfijskie mury. Głos buntu i protestu młodych, którzy na całym świecie mają zawsze coś do powiedzenia. Graffiti – awangarda wandalizmu czy artyzmu? Nowy Jork. W kilku tutejszych muzeach można znaleźć kawałki muru z motywami graffiti, całe połacie wagonów, fragmenty kolejek podmiejskich upstrzone kolorem w rytmie syczącej puszki sprayu. Sztuka ulicy lub, jak wolą inni, street art. Musiała ona w końcu trafić pod muzealne strzechy, a młodociani grafficiarze wyrośli na poważnych twórców, których wystawy objeżdżają świat. Bo graffiti to dziś zjawisko międzynarodowe, kosmopolityzm w najczystszej formie. Do kultury europejskiej wprowadził je głośny francuski malarz i rzeźbiarz, Jean Dubuffet.


słowa

33

Moni_ ka

Było to około czterdzieści lat temu. Pan Dubuffet zadrwił bezlitośnie z ówczesnej tradycji artystycznej dzieł, które oglądał w muzeach, z tak zwanej sztuki kulturalnej. Dostrzegł za to walory estetyczne „bazgrołów” na murach i płotach. Zawdzięczamy mu wydanie pierwszego albumu z ich reprodukcjami. W Stanach czy Europie Zachodniej graffiti jest w cenie, w Polsce dorastamy do tego, by wrzucić je w szufladkę z napisem: BIG ART. Mamy ludzi, którzy pomagają tej idei. Większość z nich mówi: malowanie to moje życie. Dotarłam do dwóch takich osób, a ponieważ nie chcę, żeby ich działalność artystyczna skończyła się zatargiem z organami ścigania (policja, kolejarze, sokiści), nazwę ich Czarny i Biały… przestrzenią

miasta

Tu się wszystko zaczyna. Od potrzeby oswojenia i udomowienia przestrzeni ulicznej, odnalezienia własnego miejsca w miejskiej dżungli, zaznaczenia swojego rewiru, obszaru działania. Miasto i szczury – pierwsza praca Czarnego na ścianie muru Wyścigów na warszawskim Służewcu. „Wymyśliliśmy gwiazdki, na drugim planie miasto i my, jako dwa szczury, taki przekaz podprogowy, pierwsze otwarcie umysłu na samą grafikę” – mówi Czarny. Po prostu przymus, odruch bezwarunkowy, potrzeba zakomunikowania czegoś światu. Kawałek muru, ściana, rozwalający się budynek wystarczą, żeby writer (grafficiarz) dokonał ulicznej spowiedzi. Miasto zostało jakby do tego stworzone. Z samą oceną prac bywa różnie. Inaczej patrzy się na graffiti z zewnątrz, inaczej w samym środowisku. To nie unikatowość samych dzieł jest najważniejsza, ale ich jak największa ilość wykonana w możliwie najrozmaitszych miejscach. Najlepszym i najbardziej uznanym twórcą graffiti zostaje nie ten, kto do perfekcji opanował technikę malowania, ale ten, kto może pochwalić się własnym tagiem (unikalnym, oryginalnym podpisem wykonanym sprayem) w różnych częściach miasta, na różnorodnych powierzchniach. W Polsce graffiti upowszechniło się dopiero na początku lat 80., do czego niewątpliwie przyczynił się rozwój „Pomarańczowej Alternatywy”. Chociaż tak naprawdę, czy nie zaczęło się od antyfaszystowskich haseł i kotwic malowanych na murach podczas II wojny światowej? Kiedy po 1989 r. polityka zliberalizowała się na wszelkie społeczne wybryki, nowe pokolenie grafficiarzy chwyciło za spraye, tak jak Czarny i Biały. „Świat wokół zmieniał się, nowe

reporta ż

Ogarnięci


34

pisma, ludzie z zagranicy, to wszystko rozbudzało wyobraźnię. Ulepszaliśmy warsztat, tylko satysfakcja została taka sama” – dodaje. Chociaż sam należy do pierwszej ligi writerów w Polsce (ma na koncie dwie drugie nagrody w eliminacjach do mistrzostw świata w graffiti „Write 4 Gold”), odżegnuje się od nazywania siebie artystą. „Jestem na to trochę za skromny” – twierdzi, a ocenę swoich prac pozostawia widzom. Biały na hasło artysta, wzdryga się na krześle. „To głupie określenie, w dzisiejszym świecie nie oznacza niczego” – dodaje. Jednak przyznaje, że jest coraz lepszy. „Na początku każdemu idzie topornie, taka droga czeka każdego w artystycznej dziedzinie, później czerpie się przyjemność z samego doskonalenia swojej formy” – przyznaje. Dobrym grafficiarzem nie zostaje się ot, tak sobie. Trzeba mieć swoje ześwirowanie lub tzw. odchył. „Cała gawiedź grafficiarska jest bardziej absurdalna i abstrakcyjna myślowo, niż normalny, przeciętny człowiek. Trzeba mieć w sobie fricka. Zamiast pędzla trzymamy farbę, czaimy się i chowamy w różnych zakamarkach miasta, przygotowujemy się do różnych sytuacji, planujemy, jesteśmy świrami” – mówi z rozbrajającą szczerością Czarny, a Biały mu wtóruje. „Writerzy są mafią i trudno to logicznie wytłumaczyć” – przyznaje. Nie można jednak tej mafii odmówić ideologicznego zaangażowania. Przecież całe światowe graffiti wyrosło na korzeniach wielkiej społecznej kontestacji, sprzeciwu i niezadowolenia z otaczającej nas rzeczywistości. Graffiti nie upowszechniło się dlatego, że ktoś znalazł nowe zastosowanie puszki z farbą czy wodoodpornego flamastra, ale dlatego, że ktoś postanowił zamanifestować swoją złość i niezadowolenie z realiów życia. Z reputacją zbuntowanej podkultury jest ono postrzegane nie tylko jako sztuka, ale wręcz styl życia, narzędzie wyrażania politycznych poglądów i wyraz oporu. „Niektórzy używają farby i graffiti jako formy buntu. Malują hasła i dołączają do tego fajne, graficzne obrazki, które nawiązują do tego hasła. Inni pozostali przy przedstawieniu swojej własnej wizji na ścianie. Graffiti to jest bunt, bo powstało od podniesienia pędzla i napisania czegoś na Hitlera, pojawiało się często w równie krytycznych sytuacjach kraju. Różnica jest tylko taka, że kiedyś były pędzle i szablony, dzisiaj są aerozole. Ideologię wsparła technika” – tłumaczy Czarny.

reporta ż

Writerzy łączcie się


35

Na jednej ze ścian nowojorskiego Soho widnieje napis: „Graffiti jest współcześnie jedyną i najczystszą formą sztuki: nikt nie płaci artyście, a jego dzieła nie są przeznaczone na sprzedaż”. Nie przeszkadza to jednak wielu twórcom graffiti umieszczać swoich dzieł w galeriach i muzeach, czerpiąc z tego jak najbardziej materialne korzyści. Komercjalizacja wdarła się i do tego ostatniego bastionu czystej formy. „Ci, którzy już poznali warsztat, znają technikę, chcieliby też przeżyć. Ja też zarabiałem na samym graffiti. Czasem ktoś, na kim nasze prace robiły wrażenie, wynajmował nas do pomalowania płotu czy drzwi garażowych. Pojawiają się też profesjonalne zlecenia z klubów czy knajp” – tłumaczy Czarny. Riposta Białego: „Graffiti rozwija się zawsze swoim nurtem, a potem inni z tego czerpią, chyba że ktoś robi to wyłącznie dla szpanu” – dodaje. Bez względu na to, czy nazwiemy to lansem czy szpanem, sztuka ta znalazła jednak uznanie w polskich kręgach artystycznych: polscy grafficiarze, którzy specjalizują się w sztuce szablonu, mieli swoją wystawę w warszawskim Muzeum Historii Polskich Ruchów Niepodległościowych i Społecznych. Formę sztuki graffiti miał mural przygotowany w zeszłym roku przez najlepszych polskich artystów dla uczczenia rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Czyżby graffiti wracało do chlubnych korzeni wyrażania buntu i sprzeciwu? Wystarczy spojrzeć na billboard przed ambasadą chińską w Warszawie. Tutaj stanął projekt ruchu sztuki – ulicy 3 fala i znanego autora graffiti Dariusza Paczkowskiego, pt. „Na tych samych stadionach Pekin ’08”. Praca przedstawiała wizerunki medalistów z przestrzelonymi głowami. To był prawdziwy graficzny krzyk. Graffiti dla młodych twórców jest często początkiem wielkiej życiowej przygody ze sztuką. Ten temat wciągnął Białego na dobre. Dzisiaj jest architektem, zajmuje się również grafiką. „Talent to nie wszystko, bo oprócz tego, jak malujesz, liczy się to, kim jesteś” – twierdzi. Czarny to typowy człowiek-orkiestra. „Bozia dała mi trochę talentu, więc go wykorzystuję” – przyznaje. Nie ogranicza się w pracy, projektuje meble, wnętrza, robi scenografie do koncertów, przygotowuje kampanie reklamowe. Bawi się grafiką i plakatem, ale przede wszystkim jest didżejem. Jedna z zaprzyjaźnionych tagujących (malujących) dziewczyn mówi: każdy ma w sobie jakiś talent i przez niego chce coś wyrazić. Jedni piszą wiersze, a inni tagują. Pisarz wylewa na kartkę to, co czuje i myśli, my robimy to na murach.

reporta ż

Sztuka dla sztuki


bluemaniacy

36

od lewej: jill bioskop, potw贸r ciasteczkowy, abe sapien, blue meanie, james p. sullivan, tiva


Joanna Sanecka i l u s t r a c j a Dennissimo.com słowa

Podobno kiedyś Ziemię zamieszkiwała rasa niebieskich istot. Niektórzy sądzą, że były one bogami, inni, że upadłymi aniołami albo przybyszami z obcej planety. Ślady po nich pozostały w mitach, skąd trafiły do popkultury.

błękitna rasa

bluemaniacy

37


38

Niebieski to kolor Ziemi widzianej z kosmosu, wody, nieba oraz istot nadprzyrodzonych. Hinduski bóg Wisznu oraz jego awatary Kriszna i Rama mają błękitną skórę, podobnie jak orientalne bóstwa-smoki, celtyccy ludzie-ryby oraz niebieski bóg czczony przez neopogan. Barwa ta kojarzy się z dostojeństwem, pokojem, równowagą, ale również smutkiem, zimnem i pustką. Siny odcień ma skóra zmarłych oraz broda legendarnego mordercy, który wypełnił całą komnatę szczątkami swoich ofiar.

bluemaniacy

Historia Jill Bioskop, pięknej reporterki o niebieskich włosach, ustach i sutkach rozpoczyna się w 2025 roku w totalitarnej Europie, zniszczonej przez konflikty na tle etnicznym i religijnym. Bohaterka kultowej serii komiksowej Enki Bilala, pt. „Trylogia Nikopola” oraz jej późniejszej ekra-

nizacji pt. „Immortal”, wyreżyserowanej przez autora, dokonuje przełomu w dziejach dziennikarstwa. Dzięki prototypowi maszyny, zwanej script-walkerem, udaje jej się przesłać reportaże o sytuacji w Paryżu i Londynie z okresu sprzed trzydziestu lat do 1993 roku, kiedy to zostają opublikowane we francuskim „Liberation”. Bilal przeznaczył Jill rolę femme fatale zagubionej w mrocznej rzeczywistości retrofuturystycznego świata, w którym obok ludzi żyją egipscy bogowie oraz istoty pozaziemskie. Tragiczne losy reporterki odzwierciedlają chaos panujący na Ziemi. Kiedy Jill nie może się otrząsnąć po stracie ukochanego, obdarzonego niezwykłymi umiejętnościami (również seksualnymi) przybysza z innej planety, na jej drodze staje tytułowy bohater serii, Alcyd Nikopol. Ten opętany przez boga Horusa miłośnik poezji Baudelaire’a, który

przyczynił się do wyzwolenia Paryża spod okrutnej faszystowskiej dyktatury, zakochuje się w pięknej niebieskowłosej z wzajemnością. Ich szczęście nie trwa jednak długo, a owocem tego związku jest obca dla Jill istota, bezimienny syn Horusa o ciele człowieka i głowie ptaka. Wredne niebieskie stworki z filmu animowanego „Żółta łódź podwodna” (reż. George Dunning) robią wrażenie wytworu wyobraźni wspomaganej przez substancje psychotropowe. Blue Meanies, bo o nich mowa, chcą zmienić Pepperlandię, krainę psychodelicznej szczęśliwości, w miejsce ciche i smutne. Strach pomyśleć, do czego mogłoby dojść, gdyby nie interwencja Beatlesów, którzy w porę robią z nimi porządek. Blue Meanies to również slangowe określenie halucynogennych grzybków rosnących w USA

i Australii. Pod niewinnym wyglądem zwykłych psiar o lekko niebieskim zabarwieniu, kryje się droga do kolorowych abstrakcyjnych pejzaży a la Pepperland. Pust ynne przestrzenie zamieszkane przez krwiożercze zwierzęta-hybrydy oraz drapieżne rośliny, to sceneria z filmu pt. „Fantastic Planet” (reż. René Laloux). Obrazy te powstały w wyobraźni Rolanda Topora, znanego artysty o polsko-żydowskich korzeniach. W pierwszej scenie kobieta z niemowlęciem na rękach ucieka przez surrealistyczny pejzaż. Drogę zastępuje jej gigantyczna niebieska dłoń. Jedno pstryknięcie wielkich palców powoduje, że kobieta się przewraca. Okrutna zabawa kończy się jej śmiercią, a sprawca – dziecko-olbrzym o błękitnej skórze – odchodzi znudzony. Planetę Ygam mają w swoim

władaniu giganci zwani Draagami. Istoty te, zaawansowane duchowo i technologicznie, traktują ludzi, których zwą Omami, jak robactwo. Nielicznych udomowiają i przeznaczają na maskotki dla swoich dzieci, pozostałych bezlitośnie tępią. „Dzicy ludzie” tworzą kolonie, w których żyją w nędzy, próbując się opierać sukcesywnej eksterminacji. Niemowlę wyjęte z rąk zabitej w pierwszej scenie filmu kobiety trafia do dziewczynki-gigantki, Tivy, która nazywa swojego małego Oma – Terr. Dostaje on obrożę, dzięki której ma na zawsze zostać pod kontrolą swojej pani. Tiva „bawi się” z nim, zsyłając na niego burzę z piorunami czy też wystawiając go do pojedynków z Omami innych młodych Draagów. Gigantka jest bardzo przywiązana do swojej maskotki. Terr towarzyszy jej w czasie seansów, podczas których rozwinięta wiedza

Draagów jest zapisywana w jej mózgu. Tiva nie podejrzewa, że w czasie lekcji jej Om uczy się razem z nią, a zdobyte przez niego informacje w przyszłości przyczynią się do konfrontacji między obiema rasami. Draagowie większość swego czasu przeznaczają na medytację, poprzez którą przenoszą się na tytułową „Fantastyczną Planetę”. Ich niezwykły rozwój duchowy nie idzie w parze z wrażliwością na los przedstawicieli innych ras. Draagowie zgotowali Omom taki sam los, jakiego zwierzęta doświadczają na Ziemi od człowieka. W mitologiach

różnych

kultur

można spotkać mniej lub bardziej człekokształtne istoty żyjące pod wodą. Ich popkulturowym kuzynem jest Abe Sapien, zwany „Niebieskim”, jeden z bohaterów „Hellboya” – komiksu autor-


39

składającej się niemal wyłącznie z osobników płci męskiej stoi o pokolenie od nich starszy Papa, będący ponoć ojcem tylko z nazwy. Smerfy, bo o nich mowa, bardzo cenią pracę. Każdy z nich jest wyspecjalizowany w jednej dziedzinie i poświęca jej większość swojego czasu. Wiodą szczęśliwą egzystencję istot nieznających pojęcia własności prywatnej, wśród których władzę sprawuje dobrotliwy brodaty przywódca w czerwonej czapce, budzący u niektórych niepokój. Niebieskie krasnoludki, zamieszkujące domki w kształcie grzybków, bywają podejrzewane o uzależnienie od spożywanych przez siebie roślin, praktykowanie okultyzmu oraz rytuałów seksualnych, o których nie śniło się ślimakom.

Istotą łagodną i nieprzeciętnie uzdolnioną jest również Plava Laguna, bohaterka „Piątego

Kolejna kategoria popkulturowych niebieskich to potwory. Pośród wielkich włocha-

elementu” w reż. Luca Bessona, istota pozaziemska o seledynowej skórze i urodzie zdominowanej przez sięgające do ziemi czułki. Jest rok 2263. Do pędzącej w ruchu ulicznym taksówki wpada doskonała Leeloo odziana w kilka pasków białego materiału. W powstrzymaniu Wielkiego Zła, nieubłaganie zbliżającego się w kierunku Ziemi, pomoże jej między innymi Laguna, diwa operowa o zniewalającym głosie. Zanim zginie w tragicznych okolicznościach, zdoła w swoim ciele przechować kamienie-żywioły niezbędne do uratowania Ziemi.

czy, z reguły uzbrojonych w rogi i ostre zębiska, prym wiedzie osobnik o zupełnie niepozornym wyglądzie – Potwór Ciasteczkowy. Stwór ten nie jest szczególnie rozwinięty intelektualnie, a jego stopień opanowania mowy można porównać do umiejętności dwuletniego dziecka. Ciasteczkowy nie wyszedł poza oralną fazę rozwoju, a wszystko, co napotka na swojej drodze, wpycha do monstrualnej paszczy. Regularnie pożera długopisy, telefony, maszyny do pisania, a raz zdarzyło mu się nawet skonsumować motocykl. Powszechnie wiadomo jednak, co Ciasteczkowy lubi najbardziej.

o wielkich niebieskich z nadprzyrodzonymi zdolnościami, znalazła się również opowieść o atramentowych stworkach niewielkich rozmiarów. Jest ich ponoć dziewięćdziesiąt dziewięć, żyją w gęstym lesie, a wyglądem przypominają krasnoludki. Na czele społeczności

Między historiami

James P. Sullivan , góra niebieskiego futra z wielkim ogonem i rogami, to elita wśród potworów. Bohater animowanej koprodukcji Pixara i Disneya, pracuje w przedsiębiorstwie pod nazwą

Potwory i spółka, od którego wziął się tytuł filmu. Jego praca polega na straszeniu ludzkich dzieci, których krzyki zostają przerobione na energię elektryczną potrzebną potworom. Przodownik pracy Sullivan, jak wszyscy w jego świecie, boi się małych ludzi, sądząc, że ich dotyk jest śmiertelnie niebezpieczny. Życie Sullivana bardzo się komplikuje, kiedy spotyka małą dziewczynkę. Boo zupełnie się go nie boi i nazywa pieszczotliwie „Kotkiem”. Pod jej wpływem Sullivan z nieczułej na dziecięcą krzywdę bestii zmienia się w łagodnego misiaczka, idealnego przyjaciela, któremu nie dorównałby niejeden ludzki tata. bohaterów filmów i komiksów, którzy mają skórę w kolorze kulek w proszku do prania. Rasa niebieskich ludzi zamieszkuje podziemne jaskinie w komiksie pt. „Yoko

Długo by w ymieniać

Tsuno”. Wpadający w fiolet teletubiś, Tinky Winky, sieje postrach wśród homofobów za pomocą swojej damskiej torebki. Atramentowy smok jest emanacją umysłu Shu, bohatera gry pt. „Blue Dragon” i razem z nim staje do walki, a straszna sina zjawa, Frank, w kostiumie makabrycznego królika, nawiedza głównego bohatera thrillera pt. „Donnie Darko”. Popkulturowi potomkowie mitycznej niebieskiej rasy to postacie budzące niepokój. Potwory, smoki, syreny, giganci wydają się obcy, a jednak dziwnie znajomi. Niebiescy pukają do części ludzkiej psychiki, do której wielu z nas nie ma odwagi zajrzeć. Być może tam kryją się obrazy tych, od których kiedyś wszystko się zaczęło.

bluemaniacy

stwa Mike’a Mignoli oraz filmów na nim opartych. Sapien jest kompanem tytułowego chłopca z piekła rodem. Obaj są na usługach rządu amerykańskiego, mają licencję na dużo więcej niż zabijanie. Sapien, a raczej człowiek, którym był kiedyś, żył w czasach wiktoriańskich i wskutek zabaw z okultyzmem dorobił się skrzeli, oślizłej skóry oraz apetytu na stuletnie jajka. Niebieski, zazwyczaj razem z Hellboyem, ratuje świat przed siłami zła. W czasie wolnym pływa w wielkim akwarium znajdującym się w siedzibie tajnej instytucji, w której jest zatrudniony. Sapien jest rzadkim przykładem dżentelmena w każdym calu. Z finezją wykańcza przeciwników dzięki swoim zdolnościom paranormalnym oraz nieprzeciętnej inteligencji.


40

sztuka w sieci

umiejętności krytyka sztuki zrodził się jeszcze w czasie studiów” – mówi Karolina Leśnik, kuratorka i właścicielka internetowej galerii. „Myślałam o stworzeniu przestrzeni, w której młodzi artyści i ludzie zainteresowani sztuką mogliby wymieniać doświadczenia. Potem pomyślałam, żeby osiągnąć coś więcej. Chciałam pomóc w zaistnieniu na rynku młodym i utalentowanym, ale mało znanym twórcom”. Idee galerii zawarła w logo graficznym, którym są właśnie szeroko otwarte drzwi. Karolina miała nie tylko pomysł, ale również doświadczenie. Jeszcze w trakcie studiów współpracowała z galerią ZAK w Poznaniu, Centrum Kultury Zamek i poznańską Galerią „Stary Browar”. Tuż po otrzymaniu dyplomu pracowała również w ABC Gallery w Poznaniu, która zajmuje się sztuką współczesną. W końcu zdecydowała się na indywidualne, konkretne działania i z kilkoma artystami podpisała umowę o współpracy. A jesienią 2006 roku odbyła się inauguracja „the blue door ART GALLERY” w sieci. Pod skrzydła galerii trafiają młodzi, zdolni dwudziestolatkowie, czyli artyści urodzeni na początku lat 80. „Regularnie odwiedzam wystawy w Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu i staram się wypatrzyć interesujące

bluemaniacy

„Pomysł na kształcenie

Masz fajny, kreatywny pomysł i puste kieszenie? Pomyśl o Internecie. „the blue door ART GALLERY” to galeria, która żyje w wirtualnym świecie. Kurator, artyści i obrazy istnieją jednak naprawdę! osoby. Od kiedy działa strona internetowa, za jej pośrednictwem dużo osób zgłasza się do mnie z pytaniem o możliwość współpracy. Sieć jest doskonałym narzędziem promocji!”. różnorodność. Artyści „the blue door” prezentują różne środki wyrazu: od malarstwa, fotografii, przez grafikę czy wideo, na rysunku i ceramice kończąc. Łączy ich poszukiwanie nowoczesnej i świeżej formy. Galeria działa tylko w Internecie, tam przedstawiona jest również oferta sprzedaży. Ale wszystkie działania artystyczne, w których Karolina Leśnik bierze udział jako przedstawiciel swoich artystów (jak dodaje: „taki trochę impresario”), odbywają się w realnym świecie. Marzy, by w przyszłości mieć własną przestrzeń galeryjną. Ponieważ na razie jest to niemożliwe, wszystkie projekty zewnętrze są mile widziane. „the blue door Art Gallery” współpracuje z artystami, kuratorami oraz instytucjami kulturalnymi w Polsce i za granicą. Szczególnie ubiegły rok był bogaty w wydarzenia.

Karolina stawia na

Agnieszka Hamelka ,

artystka związana na stałe z galerią, wzięła udział w wystawie zbiorowej „Look@Me” w KunstQuartier w Ber-

linie. Zaprezentowała tam wideoinstalację „Sign Up”. Dużym sukcesem okazał się polsko-niemiecki projekt non profit zatytułowany „Do tyłu, czyli naprzód. Tradycja romantyczna w sztuce polskiej i niemieckiej dziś”, pokazywany na przełomie września i października w Galerie Neurotitan w Berlinie, a następnie w Galerii Szyperskiej w Poznaniu. Brało w nim udział dziesięciu artystów, którzy we własny sposób nawiązali do romantycznej tradycji, czerpiąc z niej inspirację. Indywidualne prezentacje w Warszawie miały również dwie artystki „the blue door” – Dagmara Angier i Katarzyna Szeszycka. Dagmara w galerii „Lufcik” zaprezentowała cykl portretów, który powstał przy udziale bardzo prostych, ale jednocześnie sugestywnych środków. Katarzyna w galerii „Desa Modern” przedstawiła malarskie cykle zainspirowane filmową narracją. projekt „Junge Polnische Malerei – Kunst aus Großpolen”, czyli wystawa poświęcona młodemu malarstwu artystów z Wielkopolski, właśnie podróżuje między Bonn, Frankfurtem, Berlinem, Monachium i Wiesbaden. Wszystkim jej uczestnikom życzymy sukcesów!

Aktualny


słowa

Zimna Becia

bluemaniacy

41

Katarzyna Szeszycka „Się pływa!” olej na płótnie

Agata Nowak „Pływak” linoryt na papierze


paper girl

st yleezacje

42

koszulka CARA T, lee 89 zł; spodnie AMY, lee 329 zł

szalik, lee 179 zł; spodnie AMY, lee 339 zł


Sylavi Dennis, M. Thomsen stylizacja

foto

st yleezacje

43

torba z lekkiej pianki, www.beto-on.com; koszulka PINA T, lee 125 zł

kurtka PLEAT JACKET, lee 429 zł; spodnie JODPHUR, lee 369 zł

Torba z pasów bezpieczeństwa, Zoom Zoom Design Shop 150 zł; sukienka PRECIOUS DRESS, lee 149 zł


paper boy

st yleezacje

44

koszulka PERRY TEE, lee 89 zł; spodnie PETE B, lee 329 zł

sweter PRESTON KNIT, lee 369 zł; spodnie ZED, lee 329 zł; pasek, lee 159 zł


Prezentowane ubrania lee są zwiastunem kolekcji wiosna/lato 2009. kolekcję tę można obejrzeć na stronie www.lee.com

st yleezacje

45

Torba na ramię, www.torebka.totu24.pl; koszula PAVLO SHIRT, lee 209 zł; krawat skórzany, lee 119 zł

kurtka PRINCE JACKET, lee 469 zł

Trampki All Stars, Converse 179 zł; koszula PHILIP SHIRT, lee 189 zł


make history

46


Sylwia Cinemax, Best Film słowa

foto

W ciągu dwóch dni obejrzałam kilka różnych filmów, które w tytule miały kolor niebieski. Wszystkie doskonałe – każdy w swoim rodzaju. Szukając dla nich wspólnego mianownika, odkryłam, że jedyne co je łączy, to symbol, który ma wiele różnych znaczeń.

symbol o wielu znaczeniach

make history

47


48

Niebieski kojarzy się z otwartą przestrzenią, wodą, morzem, niebem, a nawet powietrzem, które dzięki naszej wyobraźni może mieć swój odcień. Barwa ta jest także kolorem osób twórczych, kreujących własną przestrzeń i styl życia. Uwielbiają go działacze społeczni, artyści i pisarze. Oznacza duchowość, religijność, zamiłowanie do filozofii, sztuki i kultury. Nic więc dziwnego, że po ten kolor sięgali najwięksi reżyserzy, tworząc z niego symbol w swoich filmach. Niebieski oznacza niepowtarzalność, niezwykłość, mądrość. Być może dlatego większość „niebieskich” dzieł skazana była na sukces. Już w czarno-białej „Casablance” Rick (Humphrey Bogart) wspomina niebieską sukienkę, którą miała na sobie Ilsa (Ingrid Bergman), gdy Niemcy wkraczali do Paryża… Filmowcy chętnie zaglądali w niebieskie oczy, tak jak Waldemar Szarek w „Oczach niebieskich”,

córkę. Mąż – wybitny kompozytor – pracował przed śmiercią nad utworem, który miał być wykonywany w czasie wielkiego, europejskiego święta jednocześnie w 12 europejskich stolicach. Pogrążona w rozpaczy Julie odrzuca wszystko, co ma związek z dotychczasowym życiem. Zostawia luksusowy dom na wsi i przenosi się do mieszkania w Paryżu, nie podając nikomu nowego adresu. Z pozostawionych w dawnym domu rzeczy zabiera tylko sznur niebieskich szklanych kulek, które wisiały w pokoju córki. Poza jedną nocą spędzoną z zakochanym w niej współpracownikiem męża, Olivierem, zresztą łudząco do niego podobnym, nie widuje nikogo. Z obowiązku odwiedza swą sklerotyczną matkę, która już jej nie poznaje. Podczas jednej z takich wizyt Julie oznajmia matce: „Będę teraz robić to, co chcę: nic. Nie chcę wspomnień, rzeczy, przyjaźni, miłości ani przywiązania.

lub zagłębiali się w podwodny świat z chłopięcych marzeń, np. Luc Besson w „Wielkim Błękicie” (1988 r.). W 2001 roku Jan Sverak pokazał nam podniebny „Ciemnoniebieski świat” – historię dwóch czeskich lotników z RAF-u, którzy walczyli z Niemcami i kochali tę samą kobietę. Niebieski w kinie bywa więc smutny lub piękny, nostalgiczny lub tragiczny.

To wszystko pułapka”. Zgodnie z tą deklaracją Julie żyje z dnia na dzień: chodzi do kawiarni, pływa w basenie, zawiera znajomość z nową sąsiadką – osobą lekkich obyczajów, ale stara się w nic nie angażować, o niczym nie pamiętać, jakby w nadziei, że radykalnym zerwaniem z przeszłością zagłuszy tkwiący w niej ból po stracie najbliższych. Pewnego dnia dowiaduje się, że nie była jedyną kobietą w życiu swego męża. Miał on przyjaciółkę, którą kochał i która oczekuje teraz jego dziecka. Julie spotyka się z nią i przekazuje jej dom, którego pełnomocnik nie zdążył jeszcze sprzedać. Postanawia też przerwać swoją pustą egzystencję. Ta „wolność” od przeszłości jej nie wystarcza. Otrząsa się z cierpienia i dzięki Olivierowi na nowo uczy się kochać... Kieślowski mówi nam, że cenniejsza od wolności jest miłość. To wolność musi być przez nią kierowana. Teza

„Trzy kolory: Niebieski” (1993)

make history

reż. Krzysztof Kieślowski

Jeden z trzech kolorów odpowiadający barwom flagi francuskiej, symbolizującej ideały Wielkiej Rewolucji Francuskiej: wolność, równość, braterstwo. Niebieski to wolność i punkt wyjścia filmowej trylogii Krzysztofa Kieślowskiego „Trzy kolory”. Młoda kobieta, Julie (Juliette Binoche), traci w wypadku samochodowym męża i jedyną

jego filmu jest zaczerpnięta z dorobku św. Pawła: „I choćbym miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary taką, żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym”. W finale „Niebieskiego” słyszymy monumentalne dzieło Preisnera, w którym rozbrzmiewa chór, śpiewający po grecku te właśnie fragmenty „Listu do Koryntian”. Film ten jest dokumentem o wszystkich aspektach życia, w którym tak naprawdę dobro ciągle miesza się ze złem, jednak nigdy ani jedno, ani drugie z nich nie popada w skrajności. „Blue Velvet” (1986) reż. David Lynch

Piosenka „Blue Velvet” Berniego Wayne’a stała się motywem przewodnim filmu Davida Lyncha o tym samym tytule. W ciepły pogodny dzień,

w miasteczku Lumberton, pewien mężczyzna podlewając ogródek, dostaje nagle ataku serca. Jego syn Jeffrey odwiedza go w szpitalu, a wracając do domu znajduje ludzkie ucho. Nie wie, że to ucho przeniesie go do całkiem innego świata, wciągnie w niebezpieczną grę. W gąszczu pięknego trawnika kryje się bezwzględny świat owadów. Gdy go powiększymy, trawnik spowije ohyda i bezwzględność. Ale my dostrzegamy jedynie błękitne niebo, żółte tulipany i czerwone róże. Lumberton na pierwszy rzut oka jest sielskim miasteczkiem, spokojnym i poukładanym. Niebo tętniące żywym błękitem, bujne słodkie ogrody, uśmiechnięci i normalni mieszkańcy. Jeffrey bardzo pasuje do przedstawionego obrazu. Jest prosty, wrażliwy, dobrze ułożony. Z chwilą odnalezienia ucha budzi się w nim ciekawość, żyłka detektywistyczna. Sine (mroczna strona symboliki niebieskiego) ucho emisje filmu blue velvet: 18 października o godz. 00.30 oraz 24 października o godz. 01.50. Tylko na kanale Cinemax


49

jest katalizatorem nowych wrażeń i pragnień. To element chaosu wprowadzony do cukierkowej normalności. Jeffrey postanawia przeprowadzić śledztwo. W swoje działanie angażuje także Sandy (Laura Dern), dziewczynę z sąsiedztwa i córkę detektywa, która staje się jego informatorką. Sandy to uosobienie niewinności i później także czystej miłości. Ta dwójka nieświadomie wkracza do świata skrajnie innego, irracjonalnego, zdewaluowanego i ohydnego, który umiejscowiony jest tu i teraz, w tym samym miejscu, niewidocznym dla ludzi pędzących małomiasteczkowy i szczęśliwy żywot. Ucho prowadzi do śpiewaczki Dorothy Vallens. Pierwsze spotkanie odbywa się w nocnym klubie. Dorothy wyśpiewuje sentymentalną piosenkę o niebieskim aksamicie, a w Jeffreyu rodzi się fascynacja. Pomiędzy Dorothy i Jeffreyem zaczyna powstawać chora, perwersyjna więź.

skowym Dziadkiem. Przykładając sobie maskę do ust, wdycha cierpienie i zło. Swoisty demon, reprezentujący wszystko, co najpodlejsze w życiu. Nawet przez chwilę nie dostrzegamy w nim człowieka. To czyste zło, które buduje swój bezwzględny dziwaczny świat na bólu i cierpieniu Dorothy. Jeffrey podąża dalej, głębiej, angażuje się emocjonalnie. Ociera się o śmierć i poznaje zasady gry nowo odkrytego świata. Lynch kreuje świat niewinności i umownej normalności. Jeffrey odnajdując ucho, odkrywa nowy świat, który go wchłania. Morderstwa, porwania, porachunki narkotykowe, korupcje, szantaże, gwałty. To nie figuruje w normach. Ale także, co Lynchowi właściwe, nowy świat rządzi się także swoją osobliwą irracjonalnością i wynaturzeniem. Ludzie go zamieszkujący są przejaskrawieni, chorzy, zdziwaczali, demoniczni. Lynch dzieli także tok wydarzeń

dza bohatera do twórczej pracy. Ich miłość jest gwałtowna i pełna kłótni. Betty odkrywa, że Zorg napisał powieść i uważa, że zrobi dzięki niej karierę. Aby przełamać bierność kochanka, podpala dom i zmusza go do wyjazdu. W Paryżu oboje pogrążają się w szaleńczej zabawie, a kiedy powieść zostaje ostatecznie odrzucona przez wydawców, uciekają do prowincjonalnego miasteczka, gdzie umiera matka Zorga. Ta gorączkowa wędrówka zmienia ich. Betty straciła swój euforyczny optymizm, a jej gwałtowność obróciła się w samodestrukcję. Zorg odkrywa, że kobieta, którą pokochał, tak naprawdę popada w szaleństwo. Dziewczyna pod wpływem silnych emocji, które wywołuje w niej miłość, popada w obłęd i dokonuje samookaleczenia.... Namiętny romans kończy się tragicznie. „Betty Blue” to czwarty film Jeana-Jacques’a Beineixa (autora „Divy” oraz „Rose-

Chłopak wkracza w gwałtowny i brutalny świat uczuć. Związek z Dorothy jest upadły i wypaczony, miłość zostaje zastąpiona perwersyjnym seksem, sadyzmem. Ten dualizm (pomiędzy słodką Sandy a perwersyjną Dorothy) jest bardzo mocno zarysowany. Jeffrey funkcjonuje emocjonalnie na dwóch antagonistycznych płaszczyznach uczuć. Poznaje drugą stronę, której istnienia nawet nie podejrzewał. Dwie kobiety, dwa skrajne światy istniejące równolegle i zwalczające się nawzajem. Na światło dzienne wypełza anty-Lumberton. Jeffrey poznaje także Franka (Dennis Hopper jako najznamienitszy psychol w dziejach kina). Frank to wynaturzenie i wcielone zło. Dorothy funkcjonuje jako opozycja wobec niewinności i normalności Sandy, Frank jest przeciwieństwem Jeffreya. To człowiek opętany obsesją niebieskiego aksamitu i piosenką o cukierkowym klaunie, zwanym Pia-

na dzienny i nocny. Dzienny jest normalny, koszmar chwilowo znika. To wtedy funkcjonuje wymiar prawa, to wtedy Jeffrey rozmawia z Sandy. Nocą dochodzi do kolejnych spotkań z Dorothy i Frankiem, do kolejnych starć z wynaturzoną demoniczną siłą. Dualizm cały czas trwa, jest jaskrawy i widoczny, dopiero z chwilą rozwiązania wszystkich tajemnic w domu Dorothy, koszmar zostaje pokonany.

lyn i lwów”), jednego z czołowych przedstawicieli francuskiego neobaroku filmowego. Film odniósł ogromny sukces na świecie. Został również wysoko oceniony przez krytyków, zdobywając wiele nagród i wyróżnień. Otrzymał m.in. 9 nominacji do Cezara oraz nominację do Złotego Globu w kategorii najlepszy film zagraniczny.

„Bett y Blue” (1986)

Zorg prowadzi uporządkowane, spokojne życie. Opiekuje się osiedlem bungalowów przy plaży we Francji. Pracuje sumiennie, a w wolnych chwilach pisze. Pewnego dnia pojawia się Betty, wprowadzając niemałe zamieszanie. Dziewczyna jest spontaniczna, nieobliczalna, dzika, co pobu-

make history

reż. Jean-Jacques Beineix


Wydawca VF Polska Distribution Sp. z o.o. Al. Jerozolimskie 148 02-326 Wars zawa tel. +48 22 572 40 40 Koordynator projektu ewa janas-makowska Blue magazyn Leenia Direct Publishing Group sp. z o.o. ul. Genewska 37, 03-940 Warszawa tel./faks (0-22) 617 93 23, 617 03 86 www.dp-group.com.pl Blue naczelna Sylwia Bargieł s.bargiel@dp-group.com.pl Blue kreatywny Dennis Wojda d.wojda@dp-group.com.pl Blue sekretarz Andrzej Opala a.opala@dp-group.com.pl

konkurs na collage

za oryginalny, trójwymiarowy collage z wykorzystaniem denimu, wycinków z gazet i reklam, nagrodę – spodnie i kurtkę firmy lee – otrzymuje karma fryc z warszawy, studentka 1 roku wydziału operatorskiego w łodzi. Gratulujemy!

Blue współpracownicy Agata Godlewska Katarzyna Grabowska Joanna Sanecka Beata Zimnicka Blue korekta Ewa Koperska Małgorzata Zera Blue dyrektor projektu Agnieszka Ziółkowska-Szulczyk a.szulczyk@dp-group.com.pl Blue dyrektor generalny Michał Sztand blue Foto na okładce Justyna Cieślikowska

konkurs make history

Nadal trwa międzynarodowy konkurs Lee Make History, w którym główna nagroda wynosi 50 000 euro. Zapraszamy do wzięcia udziału. więcej na: www.makehistory.pl




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.