Stary Doktor - nowe dzieci

Page 1

Aleksandra Sitarz (w opowiadaniu wykorzystałam fragmenty z twórczości Janusza Korczaka – oznaczone kursywą)

Stary Doktor – nowe dzieci – Dzień dobry, Doktorze! – woźna Danusia podbiegła do uśmiechniętego Korczaka, gdy tylko pojawił się przed drzwiami. – Niech pan wchodzi! Na dworze tak zimno! – Ma pani rację. Kto to widział, żeby w kwietniu śnieg? – No właśnie! Warszawie potrzebne jest słońce. – Tak, tak, pani Danusiu! Zjeździłem ostatnio pół Polski, tyle widziałem! I góry, i morze! Ale nigdzie tak dobrze jak tutaj. Ja tak kocham Wisłę warszawską i oderwany od Warszawy odczuwam żrącą tęsknotę. Warszawa jest moja i ja jestem jej. Powiem więcej: jestem nią. – Och, panie Doktorze, pan tak pięknie mówi! – Jestem nie po to, aby mnie kochali i podziwiali, ale po to, abym ja działał i kochał. Gdzie są moje dzieci? – zapytał, odkładając płaszcz na biurko portierki. – Czekają już na pana od rana! Aż w ławkach usiedzieć nie mogą! Dwie minuty do przerwy zostały, ale niech już będzie… Podbiegła nacisnąć szkolny dzwonek i zakończyć trzecią lekcję, gdy nagle doktor złapał ją za ramię. – Nie, nie! Niech pani nie dzwoni. Ja sobie poczekam… Pochodzę po szkole. Teraz aż miło popatrzeć. Nie to, co kiedyś – westchnął ciężko. – Jak sobie Doktor życzy – woźna odsunęła się od dzwonka i podeszła do biurka. – Gdyby pan Doktor jednak czegoś chciał… – Nic mi nie potrzeba, pani Danusiu, dziękuję. Kobieta przytaknęła i usiadła za biurkiem, odsuwając szufladę i wyciągając z niej kolorowe czasopismo. Włożyła okulary i zagłębiła się w lekturze codziennych ploteczek. Tymczasem Stary Doktor krążył po szkolnym korytarzu, oglądając zdjęcia i dyplomy absolwentów. Głaskał delikatnie szklane szybki gablotek, wypełnionych materiałami przygotowanymi przez uczniów. Tu pokazane mundurki, tutaj nauczyciele, dyrektorzy, olimpijczycy… – Gdyby dzieci dawniej miały takie możliwości… Gdyby wykorzystać tamto zaangażowanie, tamte ambicje młodzieży i zmieszać z dzisiejszymi pomocami… Bylibyśmy potęgą! A tak… – szeptał sam do siebie, ogladając kolejne fotografie. Kiedy skończył, ruszył do podziemi. Kiedy odwiedzał szkołę, zawsze najbardziej lubił rozmawiać z dziećmi, a właśnie tam toczyło się całe „szkolne życie”. Wszedł do pustej stołówki. – No tak. Dzieci mają jeszcze lekcje. Nie czekał jednak długo, zaraz rozległ się wyczekiwany dzwonek. Chwilę później zaczęli zbiegać pierwsi uczniowie. – O! Pan doktor! – jako pierwsi podbiegli do niego dwaj licealiści.


– Piotruś! Tomeczek! Witajcie chłopcy! Jak się miewacie? – Spoko. Przed chwilą pisaliśmy test z fizyki, ale teraz to już luz. – Co oni was tak wiecznie testują? – oburzył się Korczak. – Poprzednio, jak tu u was byłem, też coś o jakimś sprawdzianie wspominaliście – zamyślił się. – Tak. Ale wtedy to chemię pisaliśmy. – Niczego pożytecznego was już nie uczą? Rachunki, chemia, fizyka! A literatura? Muzyka? Plastyka? Jakiś sport? – Treningi z siatkówki na razie odłożyliśmy, bo egzaminy się zbliżają. I tak nie mieliśmy czasu, po co udawać, że się coś robi, kiedy to nieprawda? – A warto tak porzucać to, co się kocha? – No nie, ale wie pan… Szkoła powinna być na pierwszym miejscu… – odpowiedział jeden z chłopców, którego wyjątkowo zdziwiło to pytanie. Do tej pory dorośli próbowali wybić mu z głowy siatkówkę i starali się przymusić do nauki. A tu nagle ktoś mówi, że wcale nie mieli racji. – Nie wierzę, że pasji nie da się połączyć z nauką! Nie próbowaliście rozmawiać na ten temat z wychowawcą? Z nauczycielami? – Nauczyciele tylko na swój przedmiot zwracają uwagę, a wszystko inne ich nie obchodzi. Nasza pani to w ogóle jakby się nami nie przejmowała. Non stop powtarza, że powinniśmy się uczyć. A kiedy dostajemy tróje, mówi, że się nie staramy i że się za nas wstydzi. – Dobry wychowawca, który nie wtłacza a wyzwala, nie ciągnie a wznosi, nie ugniata a kształtuje, nie dyktuje a uczy, nie żąda a zapytuje – przeżyje wraz z dziećmi wiele natchnionych chwil. Nie zdążył wyjaśnić chłopcom, co miał na myśli, wypowiadając te słowa, bo do podziemi akurat weszła grupka gimnazjalistów. – Pan Doktor! – ucieszyli się i podbiegli się przywitać. Uściskał ich wszystkich przyjaźnie, trochę jak ojciec, trochę jak przyjaciel, po czym od razu zapytał: – Was też tak cisną z fizyki? – Oj, nie… niech pan nie wspomina o fizyce… Pół nocy wczoraj się uczyłam! – odpowiedziała jedna z dziewczynek, z trudem powstrzymując ziewnięcie. – Jak się zostawia wszystko na ostatnią chwilę, to tak jest, kochana. Samo nic nie przyjdzie. – Ale jak miałam to zrobić wcześniej, kiedy dzień w dzień kończę treningi o godzinie dwudziestej? Odrabiam więc tylko to, co konieczne na następny dzień. A potem tak właśnie wychodzi. No i tym razem się nie udało – ziewnęła potężnie. – Za dużo się od was wymaga… Chciałoby się, żebyście byli dobrzy we wszystkim, ale tylko niektórzy zdają sobie sprawę, że to wręcz niemożliwe – rzekł Korczak, bardziej do siebie niż do uczniów. – Panie Doktorze, może ja pójdę po herbatę? Otworzymy kanciapę, usiądziemy, porozmawiamy – zaproponowała druga z gimnazjalistek, zmieniając temat. – Nie, nie, dzieci. Muszę biec jeszcze do pani dyrektor, już pewnie czeka. Bardzo chciałbym zostać, ale dużo rzeczy mam dziś do zrobienia. A czas goni! – Już pan się zbiera?


– Tak tylko wpadłem, zobaczyć się z wami. Przyniosę wam coś do zrecenzowania, kiedy wreszcie napiszę. Ale na razie, jak widać, badam teren. Zmieniła się Warszawa… – rozmarzył się, wracając do wspomnień sprzed lat. – No, ale nic. Muszę biec, kochani. Zobaczymy się niedługo. – Do widzenia, Doktorze! Korczak pożegnał się z dziećmi i żwawym, choć już nie tak szybkim jak w młodości, krokiem ruszył do gabinetu pani dyrektor. – Pan Korczak to zawsze taki zabiegany. Wpada, wypada… Nie sądzicie? – zwróciła się jedna z dziewczynek do koleżanek. – Tyle ma na głowie… 5 kwietnia 2013 r. Byłem dzisiaj w szkole, u moich dzieci. Chwilę z nimi rozmawiałem, ale dosłownie parę minut, bo chciałem jeszcze innych odwiedzić. Bardzo żałuję, że tak krótko, może je zaniedbuję trochę? Ale jak tu zostać dłużej, kiedy tyle spraw czeka? Muszę zabrać się za pisanie, chodzę, przyglądam się, ale nic z tego nie wynika. Trzeba coś znowu napisać dla dzieci, ponownie rozgłosić książki, bo już tylko Internet im pozostał. Dla mnie to niepojęte, parę klawiszy i wszystko jak na dłoni! Ale to jak gwóźdź do trumny, to się na nich jeszcze odbije! Co za dużo, to nie zdrowo, za wygodnie też nie dobrze! Kiedyś, jak się chciało coś osiągnąć, to trzeba było mnóstwo pracy, czasu i zaangażowania w to włożyć. A teraz tak wszystko im łatwo przychodzi, wszelkie źródła, pomoc! I to wcale nie jest dobre. Wszyscy się stają wygodni, a to zadzwonię, a to napiszę… A widzieli się rok temu na jarmarku pod Radzyminem. Chociaż nie, teraz to i jarmarków już nie ma. Moje dzieci też się zmieniły. Kiedy je dawniej odwiedzałem, to i żartowały, i śmiały się. A teraz tylko wzdychają ciężko, wyraźnie zmęczone. Za dużo się od nich wymaga. Ja rozumiem, że powinny się uczyć pracować, oswajać z faktem, że nie wszystko w życiu tak łatwo przychodzi. Wiele z nich los w przyszłości ciężko doświadczy, ześle traumę, nieszczęście i nie będzie się zastanawiał, czy im nie za ciężko! Ale na razie? Dziecku potrzebna jest jasność szczęścia i ciepło miłości… Niech dzieci się śmieją, niech będą wesołe. Włączyłem sobie wczoraj wieczorem telewizor. Teraz to już prawie w każdym domu jest telewizja, to ja też mam. Posłuchałem jakiegoś programu, chyba na pierwszym kanale, aż musiałem wyłączyć, tak się zdenerwowałem. Dowiedziałem się ostatnio, że zielone kółeczko w rogu ekranu oznacza program bez ograniczenia wiekowego. Tak sobie wtedy pomyślałem: co to w tej telewizji pokazują, że aż niektórym muszą zabraniać? Ale jak teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że wszystkie te programy powinny być surowo zabronione, pod karą grzywny! Niczego ważnego się dzieci nie uczy! Nie rozmawia się o historii, o polityce, tradycjach, kulturze, zasadach dobrego wychowania! A to przecież podstawa! Jak oni mają wyrosnąć na porządnych ludzi, kiedy nie mają skąd brać przykładu? Bo wszyscy teraz tacy sami. Jakby z klapkami na oczach, pędzą ślepo przed siebie, nie wiedzą nawet, po co. Gdybym chciał z kimś porozmawiać, to i tak nie mam o czym. A co dopiero dzieci. Co z nich wyrośnie? Tu leży właśnie problem. W mediach nie nagłaśnia się rzeczy ważnych, ale to, co powinniśmy ignorować. To samo w radio. Piosenki bez tekstu, bez przesłania, wszędzie to samo. A młodzież patrzy z boku i w pewien sposób oswaja. Niedługo kompletnie zapomni


już, co było ważne. I wszyscy tak samo będą pędzić, może nawet wymyślą proszki, żeby w tym biegu nie dostać zadyszki! Ja już nawet stanąłem na starcie, niemal w butach do biegania, przygotowany idealnie. Rozgrzewka już za mną, prawie im dorównałem. Rośnie młode pokolenie. Idą z wadami i zaletami. Dajcie warunki, by wzrastali lepsi...


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.